Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Echo Zapomnianych Czasów (Czytany 2108 razy)
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« : 22 Grudnia 2014, 20:39:50 »
Echo Zapomnianych Czasów

POCZĄTEK TRANSMISJI:
PUSTYNIA MOOREN, DOLINA KARTHRA
25 SEPTIS 35 672 ROKU
12:57 CZASU ZACHODNIEGO

-Baza, zgłoś się! Zgłoś się!
-Tu baza, Dywizjon 76 jaki status?
-Obiekt pozaziemski wylądował.
-Jak wygląda?
-Baza, jeszcze nie wiem, kurz wszystko zakrywa. Opada, widoczność się poprawia. Czekajcie…. T-to niemożliwe!
-Dywizjon 76, co jest niemożliwe? Zgłoś się!
-To jest kosmita. Bez statku!
-Jak wygląda?
-J-jak dwunożna, skrzydlata jaszczurka. Z kosturem…i w czarnej zbroi.
-Sprzęt wam szwankuje?! Co pokazują radary?
-To co moje oczy, brak pozakreońskiego sprzętu, jedynie pojedyncza forma życia, która.. o Cholera!
-Dywizjon 76 co się u was dzieje?! Odpowiadać!
-Przybysz, znaczy kosmita zniszczył cały nasz oddział zwiadowczy. Nie ruszył nawet palcem!
-Niemożliwe! Psychokineza?
-Nasze sonary nie wychwyciły żadnych wyskoków fali elektromagnetycznych o takiej częstotliwości. Baza, jakie rozkazy? Baza?!
-Baza udziela wam pozwolenia na użycie broni technomagicznej.
-Zrozumiano.
-Jakie efekty Dywizjon 76? Istota pokonana?
-Baza, rozkaz odwołany.
-Jak to?! Kto wydał takie polecenia?!
-My.
-Jak to, wyjaśnijcie!
-Cała broń…całe technomagiczne uzbrojenie zostało… rozładowane. Całe nasze zasilanie i broń oparta na magii została wyssana. Ta istota, kosmita… pochłania magię z całego obszaru! Nie potrafimy go powstrzymać!
-Dywizjon 76! Macie pozwolenie na użycie broni jądrowej i jonizującej.
-Przyjąłem. Odpalić rakiety!.........Co to ma być, przecież to niemożliwe!
-Co się stało?! Dywizjon 76, odpowiadać!
-Pociski znikły w momencie kiedy miały zderzyć się z celem, nadal ich szukamy, osz ***!
-Co jest?!
-Zaatakowano nas! Własnymi rakietami!! Powtarzam! Straciliśmy całą broń atomową i jonizującą. Jesteśmy bezbronni…o nie.
-Ewakuujcie się natychmiast!! Dywizjon 76!!
-Za późno! W naszą atmosferę weszło 17 niezidentyfikowanych obiektów latających! Oni atakują kosmitę!! Staliśmy się ich polem bitewnym!
-Dywizjon 76, jaki status!
-Kosmita używa naszego sprzętu do konstrukcji czegoś do walki z potężnymi okrętami powietrznymi. Jesteśmy atakowani ze wszystkich stron. Wyślijcie wsparcie!! Potrzebujemy wsparcia!! Za ile będzie to cho…
-Dywizjon 76? Dywizjon 76?! Odpowiadać Dywizjon 76!!
POŁĄCZENIE PRZERWANO

-To koniec, koniec naszej cywilizacji….
KONIEC TRANSMISJI

…………………………………………………………………………………………………

Rok 735 672 (wg Starego Kalendarza)/ 1650 (wg Noworynhskiego kalendarza)
Nowa Rynhskia, Miasteczko Sallywood, 1,5 km na północ od Morza Mooren.
4 dzień tygodnia miesiąca wielkich ulew.

Słońce powoli zachodziło nad brzegiem morza. Fale coraz spokojniej uderzały o wysokie klify, rzeźbiąc w twardej skale. Uroku krajobrazowi dodawały nieliczne, niewysokie drzewa o rozłożystych koronach, pełnych małych i ostro zakończonych liści. Cierniste krzewy rosły obok równie nielicznych kęp traw.  Nimi się żywiły monnaki- zwierzęta przypominające małe sarny z końskimi grzywami, króliczymi uszami i lisimi ogonami. Były zazwyczaj bardzo ostrożne i płochliwe, lecz tym razem nie zwracały uwagę na trzy postacie kucające tuż przed urwiskiem i podziwiające jak ognista, świecąca kula znika za morskim horyzontem. Jedna z nich wyglądała jak hybryda człowieka z białym wilkiem. Miał na sobie średnią zbroję, przypominającą uzbrojenie samuraja, lecz z tyłu wisiał wielki miecz dwuręczny. Druga postać bardziej przypominała skrzyżowanie surykatki z fenkiem niż inteligentnej istoty, lecz ubrana była w mocne spodnie na szelkach i niebieski sweter. Wilk zapytał:
-Napatrzyłeś się już dziadku? Możemy ruszać?
Trzecia postać nawet się nie poruszyła. Posiadała ptasie skrzydła, jak i głowę z zębatym dziobem, na tym jednak kończyły się podobieństwa do ptaka, reszta ciała pokrywało coś pomiędzy piórem, a sierścią, na dodatek miał dodatkową parę umięśnionych rąk, a kończyny były zakończone łuskowatymi palcami, zakończonymi szponami. Postać chybotliwie wstała i poprawiła sterówki na ogonie. Odrzekła:
-Tak, tyle mi wystarczy. Mówiliście, jak daleko jeszcze do tego miasteczka?
-Sallywood, zaledwie 1,5 kilometra. Dojdziemy tam za jakieś może 2-3 godziny. Karczma powinna być jeszcze wtedy otwarta. Tam odpoczniemy- odpowiedział wilkowaty  humanoid, po czym wstał i rzucił do futrzaka:
-Dizzgit, idziemy.
-Tak, tak i tak się nam nie śpieszy- odwróciła się istotka, po czym wstała i otrzepała się. Monnaki spojrzały na odchodzących gości, po czym wróciły do swojej cichej uczty dopóki ostatnie promienie Słońca jeszcze docierały do nich.

Miasto Sallywood, liczyło z 3,5 tysiąca mieszkańców, głównie składających się z rynhskijczyków- rasa wilkopodobnych humanoidów, o barwie futra od szarego po brązowy, do czarnego. Włosy na głowie zaś były rude, czarne albo złote. Osobniki rzadko osiągały więcej niż 1,7 metra wysokości. Reszta mieszkańców należała do mieszanki różnych ras, przybywających od gorącej, pustynnej północy, po zimne południe. Byli wśród nich przypominających jaszczurze golemy Grokurowie, ptasi Heksapodzi,  wyglądających jak umięśnione elfy Dalarowie, zielone i agresywne garbate humanoidy o prostych nosach i świńskich uszach zwane Korami, żółci, czteroramienni brodacze zwane Falirrami, oraz Salarianie- rasa przypominająca elfy o egzotycznych, łuskowatej skórze z nogami i ogonami jak u raptorów.  Pomimo licznej mieszanki wielogatunkowej, zgrupowanej na tak małym obszarze to jednak nie dochodziło do konflikt. Miejscowa policja rządowa dawała radę z co bardziej agresywniejszymi mieszkańcami.
Miasteczko przypominało XVI-wieczne, górskie miasto. Położone w cichej dolinie obok rzeki, było schludne i czyste. Domy wyglądały jednakowo z dachami obłożonymi ceramiczną dachówką i z jednym kominem na końcu. Mieszkania były murowane albo drewniane, czasem mieszane w zależności z jakim mieszkaniem sąsiadowało. Uliczki były brukowane i na tyle szerokie, by obie karoce mogły przejechać, jedna obok drugiej. Krzyżowały się pod kątem prostym lub na półprostym. Zakręty zdarzały się rzadko. Na każdej uliczce były ustawione pochodnie, które nocny stróż właśnie zapalał. Miasto byłoby rajem, gdyby nie jeden problem. Od ostatnich kilku miesięcy dochodziło do serii morderstw. Zawsze się one zdarzały w nocy i na ulicy. Ofiarami byli nocni strażnicy albo policjanci, albo panny lekkich obyczajów. Każda kończyła tak samo- z rozszarpanym gardłem. Świadkowie mówili o białym wilkołaku, który krążył po dachach domów i z góry atakował swoje ofiary. Wśród uliczek właśnie szła grupa rynhskijczyków z salarianką na czele. Dziewczyna miała lekkie uzbrojenie na siebie i posługiwała się długim zagiętym mieczem, oraz czymś co przypominało strzelbę z długą, pojedynczą lufą. Na udzie miała pasek z nabojami. Wyróżniała się też tym, że połowa twarzy była zakryta zieloną chustą, z narysowanym, białym ptakiem o długich skrzydłach. Sama miała szarozielone łuski, poprzecinane tygrysimi pasami w ciemniejszym odcieniu szarej zieleni. Jej bursztynowe oczy patrolowały teren. Wilkoludzie uzbrojeni jedynie w kusze i krótkie miecze westchnęli ze zmęczenia. To był kolejny patrol tego wieczora. Tym razem dostali dziwne zgłoszenie, że biały wilkołak nie dość, że sobie łazi po mieście to jeszcze w jakimś towarzystwie. Latarnie oświetlały ulice. Mimo to strażnicy nie czuli się bezpiecznie, nagle jeden z nich zauważył duży cień. Jęknął cicho:
-Sarabi, to chyb-ba t-ten wilkołak. Uciekajmy, zanim nas dorwie.
Salarianka spojrzał na rynhskijczyka pustym, ale wymownym wzrokiem nie znającym sprzeciwu. Śmiałek przełknął ślinę i odrzekł poprawiając kuszę:
-Jak pani kapitan sobie życzy.
Strażnicy ustawili się tuż przed rogiem. Gdy usłyszeli zbliżające kroki Sarabi ruchem dłoni dała sygnał. Rynhsknijczycy rzucili się z kuszami, lecz nie strzelili. Ujrzeli starego heksapoda, małą dwunożną krzyżówkę psa z wiewiórką w ubraniu, lecz najbardziej się skupili na wyrośniętym, białym rynhskijczyku w czerwonej zbroi. Ten podniósł ręce do góry i powiedział:
-Hola, hola my tylko do karczmy? Nie wiedziałem, że nie wolno. Nic złego nie zrobiliśmy. Serio!
Kapitan straży podeszła do obcych, dokładnie ich obejrzała, nic nie rzekła za nią powiedział jeden ze strażników:
-Duży, biały z wielkim mieczem. Może to nie były pazury, a miecz. Zabijmy go!
-Ej, to już jest rasizm, wiesz? Ja jestem rynhskijczykiem z południa, wszyscy moi bracia są tacy. Do każdego białego tak celujecie?!
-No właśnie-odrzekła Dizzgit i wspięła się na wojownika po czym warknęła:
-Pierwszy kto tknie Barna to będzie ze mną miał do czynienia…
Dizzgit nie miała okazji dokończyć, gdyż Saeabi od razu wymierzyła w nią i Barna swoim długim mieczem. Strażnicy uśmiechnęli się i rzekli:
-Nic nam nie zrobisz piesku, w starciu z panią kapitan nie macie żadnych szans!
Sytuacja wyglądała na patową, na dodatek dziadek jakby zasnął na stojąco, bowiem nic się nie odzywał, tylko stał jakby nigdy nic. Nagle lekko się uśmiechnął, jakby bawiła go ta sytuacja. Strażnicy nie zrozumieli, wówczas wszystko potoczyło się w oka mgnieniu. Jakiś biały i wielki kształt spadł wprost na strażników, szybko ich rozszarpując. Tylko jeden z nich zdołał uciec z ciężko poharataną noga. Sarabi i Barn szybko zareagowali. Wojownik wyjął miecz i rzucił się na wilkołaka. Ten zablokował ostrze swoimi łapami. Poleciały iskry. Dizzgit wyskoczyła i sztyletem próbowała dźgnąć potwora w plecy, lecz ten miał skórę jak ze stali. Sarabi wykorzystała moment. Wyjęła strzelbę i wystrzeliła w łeb potwora. Pociski przeszły przez głowę potwora jak wystrzelony bełt przez ciało dzika. Wilkołak dziwnie zawył, po czym padł nieruchomo na ulicę. Z jego wnętrza strzelały iskry, a z ran powoli wyciekała ciężka, oleista ciecz. Dizzgit spróbowała cieczy, po czym ją wypluła:
- Pfff…to nie krew, to jakiś tfu.... olej skalny.
Barn gwizdnął na widok trupa i orzekł:
- No, no no…cóż to za widok, po raz pierwszy widzę takiego stwora.
Heksapod podszedł do martwego wilkołaka i oznajmił:
-To stara technologia. Ten potwór nigdy nawet nie był żywy. To sztuczny twór jak wasze strzelby i mieczyki.
- Co proszę?- Stara technologia?! To coś jest starsze niż maczuga?!
Sarabi nawet nie zdziwiła się, tylko wyciągnęła swój amulet. Spojrzała na niego i potem schowała. Dizzgit od razu podbiegła do rannego strażnika i zaczęła ku jego zaskoczeniu go opatrywać. Starzec wyjaśnił:
- To dlatego chciałem tu dotrzeć.
Zwrócił się do salarianki i dokończył swoją nader gładką wypowiedź:
- Jestem profesor Haeckel z akademii Henrith w południowo-wschodnim wybrzeżu Rynhskii. Miałem za zadanie szukać śladów dawnej cywilizacji. Ponoć tu była smocza jama, a podejrzewamy, że te gady miały wiele wspólnego z zagładą tejże cywilizacji. Jak widać, poza ruinami uchowało się coś więcej. To musiał być strażnik, skoro on uciekł z ruin, znaczy że ktoś lub coś tam wtargnęło. Muszę porozmawiać z burmistrzem tego miasta.
…………………………………………………………………………………………………

Burmistrz Henzwelt był rynhskijczykiem, jednak różnił się od pozostałych rudymi włosami, zielonymi oczami i jasnobrązowym-niemal czekoladowym futrem na grzbiecie i jaśniejszym na twarzy i poniżej. Nerwowo stukał palcami wysłuchując raportu i wyjaśnień prof. Haeckela. Odgarnął kosmyk włosów i odrzekł:
-Muszę przyznać, nasz rząd nie dopilnował sprawy. Chodźcie za mną moi drodzy, nie ma sensu ukrywać przed wami tajemnic. Wilkołakiem nie martwcie się, zabraliśmy szczątki maszyny. Będą bardzo użyteczne.
Burmistrz, wziął kluczyk, który nosił na szyi i podszedł do drzwi, obok starej biblioteczki. Otworzył drzwi i wpuścił zainteresowanych do środka. W pomieszczeniu stało dziwne urządzenie z licznymi przyciskami i dziwnie wypukłymi oknami, które nic nie pokazywały. Henzwelt zaczął:
-Oficjalna wersja brzmi, że na początku była to planeta bogów, którzy tworzyli cuda. Następnie doszło do katastrofy. To była noc spadających gwiazd. Pięć smoków pojawiło się jakby znikąd i zgładzili bóstwa, zaś na ich cywilizację zrzuciły 7 gwiazd. Prawda jest jednak inna. Zaraz wam ją przekażę.
Burmistrz jednym nacisnął jeden przycisk, obok jednego z okien. Ten się zaświecił pokazując, bucząc przeciągle, potem na szkle pojawił się napis: 
POCZĄTEK TRANSMISJI:
PUSTYNIA MOOREN, DOLINA KARTHRA
25 SEPTIS 35 672 ROKU
12:57 CZASU ZACHODNIEGO

Zaczęła się transmisja….

Burmistrz po zakończeniu dodał:
-Od tamtej pory szukamy ruin i próbujemy odtworzyć to co utraciliśmy. Równo 700 tysięcy lat zajmuje nam odrodzenie tego. Przez prawie ten cały czas żyliśmy na pograniczu barbarzyństwa, dopiero ostatnie dwieście lat jak odkryliśmy pierwsze ruiny. Dzięki nim mogliśmy odbudować naszą cywilizację. Niestety sytuacja pogarsza się z roku na rok. Cywilizacja korzystała z energii, która obecnie nie istnieje i nie znamy jej źródła. Tylko takie urządzenie jak te mają zmagazynowaną formę tej energii. Nie wiemy nawet jakiej jest natury. Magia zaś z roku na rok słabnie, nasi magowie nie są w stanie nawet utrzymać aury na północy i południu. Powoli tereny zajmują lodowce i pustynie, tylko w centrum da się żyć. Jak tak dalej pójdzie, wszystkie rasy będą walczyć o ostatnie skrawki jeszcze zielonej ziemi.

Barn przekręcił głową jakby nic nie zrozumiawszy. Burmistrz kontynuował:
-Dawna cywilizacja należała do nas i Myrmikonów. Reszta ras to potomkowie ocalałych ze statków kosmicznych, które goniły za potworem. Myślę, że to on stoi za katastrofą i jeśli to jego dzieła się aktywowały, należy je zniszczyć, może to pozwoli na poznanie tajemnic naszej dawnej cywilizacji i uratuje nas przed zagładą. Chcę was wysłać do Smoczej Jamy w Ruinach i sprawdzić te podejrzenia. Sarabi, tym razem możesz otworzyć przejście. Macie moje pozwolenie.

Salarianka wyjęła swój medalion i skłoniła głowę. Wyprawa właśnie się rozpoczęła. Droga nie była trudna, choć monotonna i ciągle pod górkę. Po ruinach nie było niemal śladu. Jedynie złota, bogato urzeźbiona w figury geometryczne brama z jedną wnęką w kształcie medalionu. Sarabi zdjęła z siebie i włożyła go w miejsce. Zrobiła to z pewnym smutkiem, ale nie miała wyjścia. O jej emocjach świadczyły tylko szkliste oczy. Mechanizm zadziałał. Wrota otworzyły się z głuchym łoskotem. Drużyna weszła do środka. Korytarz był wąski i śliski, przez co Barn momentami musiał iść na czworaka, bo inaczej by się nie zmieścił. Gdy weszli do głównej komnaty, panowała kompletna ciemność, jednak czuć było jakąś obecność.  Dizzgit zrobiła jeszcze krok bliżej i wówczas cała sala się zaświeciła ukazując przejście do zamkniętej komnaty i ogromnego, brązowego smoka. Nie miał skrzydeł, za to trzy pary kończyn zakończonych pazurami. Głowę wieńczyły rogi, jeden krótki na nosie i dwa niczym jelenie poroże. Bestia wydawała się spać, lecz nagle otworzyła swe ślepia. Były pozbawione źrenic. Wielki potwór podniósł się na jednej parze łap i ryknął. Heackel zawołał:
-Spróbujcie go zająć, a ja zajmę się otwarciem przejścia. Pamiętajcie, to robot, nie żywa istota!
Wtedy pobiegł jakby ubyło mu lat. Barn i Sarabi zajęli się maszyną. Wojownik zajął się odparowywaniem ciosów, zaś salarianka strzelała by sprawdzić twardość pancerza. Kule odbijały się jak krople deszczu od szyby. Potwór był całkiem pochłonięty dwójką i jego system nie wyczuł małej istotki jaką była Dizzgit. Ta szybko znalazła lukę w postaci zardzewiałej płyty w boku „smoka”. Zawołała Sarabi, ta szybko podbiegła dalej strzelając. Gdy wskoczyła na wskazane miejsce, wyjęła długi miecz i przeważyła płytę. Dizzgit wlazła do środka i zaczęła szukać możliwości wyłączenia strażnika. Ten jakby wyczuł, że jego skóra pękła i zrzucił salariankę z siebie. Jednym uderzeniem łapy chciał ją zmiażdżyć, lecz Barn zablokował cios, dzięki czemu Sarabi mogła uciec, podnieść swoją strzelbę i wycelować w oko potwora. Tymczasem Dizzgit wspinała się wzdłuż kabli, szukając miejsca, które mogłoby na trwałe wyłączyć potwora. Do złudzenia przypominało jej to ciało żywego stworzenia. Stosując tą logikę szła w kierunku „klatki piersiowej”, omijała stalowe rusztowania i koniec końców znalazła coś, co przypominało serce. Wspięła się i widząc jak olej płynie w przezroczystych rurkach do środka, wzięła swój sztylet i przecięła wszystkie kable łączące „ciało” z „sercem”.
Miecz pękł. Barn nie miał jak dalej walczyć ze smokiem, który jednym machnięciem łapy rzucił go w powietrze niczym szmacianą lalką. Sarabi skończyły się wszelkie naboje, zaś miecz nie był w stanie przeciąć skóry. Stanęła między smokiem, a Barnem. Gad wstał na dwóch łapach i już miał się zrzucić na swe ofiary, gdy nagle z głuchym jękiem zatoczył się, a jego oczy wybuchły, zaś z nozdrzy, uszu i resztek oczu zaczął wylewać olej, machina padła na miejscu. Barn zaskoczony wstał i odrzekł:
- Ty to masz cięcie Sarabi.
Z pyska poszło kilka iskier, wkrótce z dołu po oku wyszła Dizzgit, cała obsmarowana olejem. Warknęła:
-Nigdy więcej nie wchodzę do środka smoka. Po moim trupie.
Salarianka chciała opuścić miecz, lecz ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Reszta również nie mogła się ruszyć, dodatkowo wyglądali jakby ich coś zamroziło. Przerażona myślała, że to zabezpieczenie, w postaci oparów, trucizny, lecz potem wyczuła coś, czego od dawna nie było w jej życiu, coś co niemal zapomniała- magia. Spojrzała w stronę Heackela, komnata była otwarta, w środku było urządzenie, z której biły dziwne promieniste światła. To ono było źródłem magii. Heksapod zaśmiał się niskim, grubym głosem. Zaczął się przeobrażać, pióra znikły, ustępując łuskom i błonie na skrzydłach. Dziób przeobraził się w trójkątny, smoczy pysk. Złote ciało zmieniło barwę na czerń. Na miejscu gołego ciała pojawiła się zbroja. Jaszczurzy ogon zamachnął się, zaś prosty kij zamienił się w kostur. Sarabi poznała istotę. To był ta sama z transmisji. Ta sama, która 700 tysięcy lat temu doprowadziła do zagłady cywilizacji. Humanoid pary razy strzyknął karkiem, po czym odwrócił się do kapitan straży, wyczuwając że nadal jest czujna. Odwrócił się ukazując swoje hebanowe, smocze oblicze i z nutą zainteresowania powiedział:
-Hm…a to ci niespodzianka. Akurat po tobie najmniej się spodziewałem talentu magicznego. Widać, jesteś mutantką ze swej rasy, ciekawe, naprawdę ciekawe. Wybacz, nie przedstawiłem się…
Smokowiec ukłonił się grzecznie przed dziewczyną i dokończył:
-Jestem Syrious, sidian. Jak widzisz jestem kimś w rodzaju jakbyście to uznali, a tak… czarnoksiężnika. Moje imię i rasa nic ci nie powiedzą, bowiem pochodzę z innej planety, czy szczerze mówiąc innego wszechświata, a może czasu…. widzisz, nie jestem byle magiem. Moja moc obecnie przewyższa większość istnień z całego układu uniwersalnego. Posiadłem wiedzę i moc magiczną z całego swojego świata, jak również i z sąsiednich. Dzięki tej wiedzy potrafię przenikać czas i przestrzeń. Mój zegar biologiczny przestał działać, dzięki temu zyskałem teoretycznie nieśmiertelność. Jednak moje największe pragnienie jest nadal poza zasięgiem. Wiem jak je wykonać, lecz nadal mam za mało mocy.

Sidian podszedł do Salarianki i ujął delikatnie za podbródek, rzekł z uśmiechem amanta:
-Już się pewnie domyśliłaś, nieprawdaż? Tak, by zwiększyć swoją moc pochłaniam magię każdego odwiedzonego przeze mnie świata. Zazwyczaj niszczę planety, bo to najszybszy sposób na uzyskanie pełnych zasobów magii. Niestety tym razem twoi i ich przodkowie mi przeszkodziliście. Nim w pełni mogłem wziąć się za zaklęcie, przybyliście i rozszczepiliście moją moc. By się chronić musiałem zbudować swoich strażników. Nie daliście mi wyboru. Wszystkie wasze armady padły, zaś ja musiałem gnić ponad siedemset tysiącleci na tej prymitywnej planecie, by zregenerować utraconą moc. Nie próżnowałem jednak. Całą magię tej planety wyciągnąłem przez odpowiednie urządzenia i moich smoczych strażników. Teraz mam magię Kreonu, moc, która ją wiązała nie jest mi już do niczego potrzebna. Całkiem możliwe, że mogę oszczędzić tą planetkę, wyssałem z niej wszystko co było dla mnie interesujące. Mam jednakowoż pewną propozycję…

Syrious ujął jej dolną część twarzy i szepnął:
-Udaj się ze mną, masz odporność na magię czasu, mógłbym Cię w tym wytrenować. Wiesz… jako mag czasu i przestrzeni nie ma dla mnie żadnych granic, mogę wszystko przyśpieszyć, zwolnić, a nawet cofnąć, na przykład te blizny, które chowasz pod chustą.

Sarabi poczuła jak one znikają, jak krtań wraca do normy, mimo to próbowała się wyrwać i zaatakować maga. Sidian widząc to rozczarowany puścił jej twarz i odsunął się. Salarianka poczuła jak jej stare rany wracają. Syrious wyjaśnił:
-Skoro wolisz żyć w ten sposób, to proszę bardzo. Spokojnie, jak tylko zniknę twoi przyjaciele wrócą do swego czasu. Przy okazji, zdecydowałem że jednak tym razem oszczędzę planetę. Choć już nie ma dla mnie żadnej wartości, to jednak… jestem im coś winny. Ta desperacja wspinaczki do gwiazd, to beznadziejne marzenie jest strasznie śmieszne. Zaklęcie, które ongiś rzuciłem powoli znika. Gdy cała jego moc wyparuje, wróci do was energia elektryczna. Dzięki burzom i wyładowaniom atmosferycznym cyrkulacja powietrzna powinna wrócić do normy, a wkrótce będziecie mogli wrócić na swoje dawne tereny. Poza tym, to jest energia, której wam brakowało do uruchomienia większości waszej dawnej technologii. Potraktujcie to jako prezent za… miłą gościnę.

Syrious kończąc, zaczął się dematerializować, po czym zniknął w oparach mgły. Sarabi wyczuła, że on w tej chwili znajduje się bardzo daleko stąd…nad nią. To było ostatnie magiczne odczucie w jej życiu.
…………………………………………………………..

Syrious przypatrywał się Kreonowi z przestrzeni kosmicznej. Widział, jak dalece się rozwinęły ludy tej planety od czasu jego odejścia. Mimo to uznał za śmieszne i małostkowe ich próby podboju kosmosu.
-W końcu wszyscy wymrzemy i tak. Eh…kochana, wybacz że musisz jeszcze poczekać. Szybko nadrobię ten czas. Stworzę wszechświat, w którym nigdy nie umrzesz. Idealny wszechświat, to tylko…kwestia czasu.
Mag otworzył mroczny portal z umierającej gwiazdy i wszedł przez niego, do innego wszechświata lub…tego samego, lecz z innego czasu. Nawet podróżnik nie miał pojęcia dokąd mógł się udać.



« Ostatnia zmiana: 15 Stycznia 2015, 22:31:42 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Buber

****

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 43


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 26 Grudnia 2014, 11:38:34 »
Ogólnie średnio przepadam za połączeniem fantasy z science-fiction.
Jednakowoż to opowiadanie wygląda mi na fragment czegoś większego, jakby to była część jakiejś większej opowieści lub z dopracowanego już świata. I ta część mi się podoba.


IP: Zapisane
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.031 sekund z 19 zapytaniami.
                              Do góry