-
Witaj, dobry człowieku – zwrócił się Mirsten do stojącego przed nim człowieka, trzymając opuszczony karabin w lewej dłoni i podnosząc prawą w geście pozdrowienia.
- Kogóż my tu mamy… – powiedział norseman do siebie, trąc brodę i przeciągając spojrzeniem po przybyszach. Po stojącym z przodu zielonoskórym orku o budzących zaufanie migdałowych oczach, ubranym w gruby, podbity futrem płaszcz, z rozwianymi szarymi włosami, krótko przystrzyżoną brodą i ciałem berserka. Po stojącym za nim młodzieńcem, z długimi, związanymi w ogon czarnymi włosami, lekkim zarostem, piękną, odrobinę kobiecą (jak na gusta wikinga) twarzą, z niemalże przypiętym szyderczym uśmiechem. Wreszcie, po stojącej obok niego drobnej elfce, o skórze w kolorze niebieskawego popiołu, granatowych oczach, spiczastych uszach i krótkich, falistych włosach karminowej barwy.
- Jesteśmy wysłannikami Gildii – uśmiechnął się kleryk, jakby wyjaśniało to wszelkie pytania. Wyciągnął z kieszeni na piersi portfel i rozłożył go, pokazując legitymację ze zdjęciem i odznakę przedstawiającą dwa skrzyżowane miecze, okolone magiczną aurą, spoczywające na otwartej księdze. Jego towarzysze zrobili to samo.
- Saell, hvat segir thu? – dodała Merri. Na dźwięk tych słów oczy mężczyzny rozszerzyły się.
- Jaki elf mówi tym językiem, dawną mową tytanów? – zadziwił się.
- Czarny – odpowiedziała mu kobieta, krótko, natychmiastowo i bez mrugnięcia okiem.
- Cóż… Allt fint, thakka – odpowiedział powoli, jakby musiał przypomnieć sobie słowa. – Ja jestem Hekke Hilgedrsson, członek starszyzny tej osady, chociaż mogę nie wyglądać – przedstawił się, wyciągając dłoń. Mężczyźni uściskali sobie prawice. – Chodźcie za mną, zaprowadzę was do naszego mówcy, a potem pokażę przygotowane dla was miejsca w gospodzie.
Idąc przez osadę, trójka wysłanników Gildii mogła przyjrzeć się osadzie, w której przyszło się im znaleźć. Wyglądała tak, jak zapewne większość istot mieszkających na południe od półwyspu norsemanów wyobrażała sobie ich wioski, zatrzymane w czasie na etapie średnich wieków – mieściny bez prądu czy brukowanych dróg, za to położone nad brzegiem zimnego morza, z placem targowym i niemal identycznymi chałupami, wzniesionymi z drewna, kamieni i zaprawy. Nawet ludzie mijani na ulicach byli niepokojąco „stereotypowi” – krzepcy, wysocy, blondwłosi, zaś mężczyźni nosili gęste brody. Jednym z niewielu odchyłów od „normy” była wielka budowla w północnej części osady, większa nawet od krytej strzechą gospody. To właśnie w tym kierunku zmierzał Hilgedrsson.
- To dom naszego mówcy – wyjaśnił starszy, spytany przez Ericka. – Gdy tylko go spotkacie, gabaryty przestaną was… zadziwiać.
Tak też się stało. Gdy tylko dotarli do wielkiego domu, Hekke podniósł długą laskę zakończoną metalową gałką i silnie uderzył w dębowe drzwi, zbyt ciężkie i zbyt duże dla normalnych ludzi. Potrzeba były wspólnych siła wikinga i zielonoskórego, by pchnąć je do wewnątrz i wejść do środka. Wnętrzne okazało się niezwykle długą halą, z sufitem około sześciu metrów nad podłogą, szeroki ławami i stołami, wygaszonymi koksownikami oraz obowiązkowym paleniskiem w centrum pomieszczenia. W przeciwnym końcu wielkiego pokoju znajdowały się dwie pary drzwi, niewątpliwie prowadzących do prywatnych komnat czy pomieszczeń gospodarczych. Jedne z tych ogromnych wrót zaskrzypiały, a po chwili wyłonił się zza nich olbrzym, wyższy niż wyprostowany troll i szerszy niż dwóch orkowych wojowników. Ubrany w proste odzienie z płótna, skóry i wełny, wielkolud poruszał ustami, skrytymi pod gęstym, ciemnobrązowym wąsem.
- Cóż to za gości sprowadzasz do mego domu, Hekke? – huknął, jednakże jego głos miał spokojną, pokojową barwę.
- Mówco Skraji, przyprowadziłem wysłanników Gildii – wskazał na gości starszy. – To… – zaczął i zająknął się, gdyż nie spytał ich o imiona.
- Mirsten z Synów Kargatha – szybko przejął inicjatywę ork, przyciskając pięść do barku i lekko skłaniając głowę. – To moi towarzysze, Merri i Erick Mandrake – przedstawił kompanów.
- Na krewnych nie wyglądają – burknął jotun, trąc brodę. – Elfko z jednym imieniem, należysz do Inwe czy Hadesa?
- Jestem ze svartalfar, eldmegir – powiedziała bez mrugnięcia kobieta, a olbrzym zaśmiał się w odpowiedzi.
- Synowie ognia, tak się nazywamy, chociaż mało kto używa tych słów… Widzę, że czarne elfy podtrzymują tradycje tytanów gorliwiej, niż my, choć żyjemy na północy.
- Pod ziemią kierunki wydają się tracić sens. Wszędzie jest zimno i ciemno, i nie ma od tego ucieczki.
- Mówisz o Svartalfarheimie, czy o Hadeheimie, córo cienia?
- Zgaduję, że jednym i drugim.
- Nie chcę przerywać tej uroczej pogawędki – przerwał im Erick. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Mamy za sobą długą podróż i chcielibyśmy dowiedzieć się, na czym polegać ma nasze zadanie, a także wypocząć… Chyba. Mówię w imieniu wszystkich? – spojrzał na towarzyszy w poszukiwaniu wsparcia. Merri tylko kiwnęła głową, zaś ork odchrząknął.
- Agent Mandrake ma rację – powiedział, sztywno i oficjalnie, co jako kapłanowi pewnie nie sprawiło mu większego trudu. – Jesteśmy tutaj dla was i służymy pomocą, jednakże na nic nie zdamy się, będąc… niegotowi do działania.
- Słusznie – zakasłał mówca Skraji. – Omówimy nasze problemy jutro przy śniadaniu. Hekke zaprowadzi was do gospody.
- Czyż nie powinniśmy działać szybko? – skontrował Hilgedrsson. – Nie wiemy, kiedy draugry pokażą się ponownie.
- Po to wystawiamy więcej wartowników i zapalamy po zmierzchu ogniska – machnął ręką jotun. – Nawet dzieci wiedzą, że draugry giną tylko od ognia i nigdy się do niego nie zbliżą.
- Jeżeli nie kieruje nimi nikt… odpowiednio potężny – dodał ponurym tonem zielonoskóry. Mówca osady westchnął na te słowa.
- Doceniam twą troskę, Synu Kargatha, jednakże nie masz powodów do niepokoju. Odpocznij i jutro wysłuchamy twojej wiedzy na temat nieumarłych.
- Skoro nalegacie – skinął głową ork. Podobnie postąpił Hekke. Wymieniono pożegnania.
Przejście z domu mówcy do gospody nie trwało długo, ani nie wypełniała go rozmowa. Już przed przekroczeniem drzwi przybytku mogli usłyszeć podniesione głosy i obelgi.
- Czyżbyśmy wpakowali się w burdę? – radośnie zapytał Erick. Mirsten zgromił go spojrzeniem.
- Nie jesteśmy tu ani by zaogniać, ani by rozwiązywać konflikty dwóch wikingów mających trochę w czubie. Jeśli zobaczę, że podnosisz ten karabin odrobinę za wysoko, znokautuję cię – zagroził. Półelf, jak to miał w zwyczaju, jedynie wzruszył ramionami z nieprzeniknionym uśmiechem. Cała grupa przekroczyła próg gospody.
Wnętrze było przestronne i dość czyste, wypełnione dębowymi ławami, gawiedzią i barem obsługiwanym przez postawnego mężczyznę. Większość głosów przycichła, zaś wszystkie oczy wpatrywały się w trzech stojących w przejściu mężczyzn i jedyną osobę siedzącą spokojnie przy barze, a była to osoba osobliwa.
Sączący spokojnie piwo (lub cokolwiek miał w ciemnym kuflu) mężczyzna wyglądał jak elf, jednakże był tak daleki do stereotypu „pięknisia-długoucha”, jak Mirstenowi do portretu pokornego duszpasterza. Miał na sobie aksamitny, zielony wams, wyszywany pięknie złotą nicią, skórzane spodnie od jazdy konnej, czarne buty ze srebrnymi klamerkami, a także zimowy płaszcz z futrzanym kołnierzem, który przewiesił przez krzesło. Do pasa przypięte wisiały czarne rękawiczki z gładkiej skóry. Chociaż ubierał się jak pierwszorzędny dandys, elf nie mógł zmienić „urody” swojej twarzy – mimo iż siedział bokiem, nie mógł zamaskować braku jednego oka, skrytego za czarną opaską, szerokiej, sinej blizny biegnącej po niedbale ogolonym policzku, a także nierówno zestrzyżonych włosów w nijakim, mysim kolorze.
- Myślisz, obsrańcu, że ubierzesz się jak panisko i możesz startować z łapami do każdej dziewki, której zapragniesz?! – krzyczał najstarszy z trzech mężczyzn.
- Nie – odpowiedział, lekko bełkocząc, elf. Obrócił twarz w kierunku rozmówcy i wyszczerzył się szyderczo, prezentując równe, lecz brzydkie i zaniedbane zęby. – Myślę, że mogę zerżnąć każdą dziwkę, której mi się zachce, bo od mrozu odmarzły wam kutasy i nie mam konkurencji – zachichotał i wrócił do swego kufla.
- Ty jebanym, długouchy… – zazgrzytał zębami jeden z mężczyzn, podwijając rękaw.
- Hola! Co tu się wyrabia?! – przekrzyczał kłócących się Hekke.
- Panie starszy – warknął ten najstarszy, przejeżdżając dłonią po łysiejącej głowie. – Ten obcy lasolub wczoraj zgwałcił moją córkę, a biedactwo jest w takim szoku, że twierdzi, że to było po zgodzie!
- Ma więcej oleju w głowie niż jej stary – zaśmiał się elf, pociągając łyk i podsuwając kufel do ponownego napełnienia. – Niestety, nie zmienia to faktu, że dalej jest idiotką. Głośno szczytującą idiotką ze sprawnym języczkiem, niemniej idiotką – dodał, uśmiechając się szyderczo. Przy takim „uśmiechu” drwiące grymasy Ericka wydawały się szczere.
- A teraz jeszcze ośmiela się wygadywać te gorszące rzeczy o mojej siostrze – warknął jeden z norsemanów.
- W istocie! – huknął kuflem sprawca zamieszania. – Miałem właśnie opowiedzieć wszystkim historię o północy, hożej dziewczynie i długouchym kutasie… – zrobił pauzę na łyk piwa, po czym wytarł usta i kontynuował. – Jednakże, ta banda wieprzy uparcie wpieprza mi się między piwo a zagryzkę, więc historyjki nie będzie.
- Panie starszy, prosimy, pozwólcie nam pogruchotać mu kilka kości i wyrzucić stąd, byle dalej na południe – zazgrzytał zębami ojcem dziewczyna, z której powodu wybuchła cała afera.
- Ja bym chętnie tą mała lisiczkę zabrał ze sobą, ale już mam jedną przygłupią klacz na utrzymaniu – zadrwił po raz wtóry elf, wstając.
Mężczyzna odpiął do tej pory niewidoczny przedmiot od pasa, który na pierwszy rzut oka wyglądał na długi miecz, jednakże rękojeść była dziwnie wygięta, a posiadacz użył go jako laski. Stał niepewnie, przerzucając ciężar ciała na lewą nogę i krzywił usta. Jego prawa noga wyglądała na krótszą, była też dziwnie wykrzywiona, a także cieńsza przy kostce, gdzie nogawki zwężały się. Połączywszy fakty, Mirsten wciągnął słyszalnie powietrze i cofnął się.
- Powinniśmy opuścić to pomieszczenie – powiedział, wskazując na prowadzące na piętro drzwi w głębi Sali.
- Zapomnij, chcę zobaczyć koniec tego przedstawienia – parsknął śmiechem Erick. Zanim jednak Mirsten zdążył go ponaglić, Hekke przejął głos.
- Skoro chcesz oskarżyć tego obcego, proszę bardzo, nie pozwolę ci jednak zaatakować gościa w naszych stronach – zawyrokował. Żaden z trzech mężczyzn nie próbował ukryć oburzenia, zaś elficki nieznajomy tylko się roześmiał.
- Nie mam czasu na jakieś bzdurne wieśniackie sądy, spieszy mi się. Możemy to załatwić sądem bożym – powiedział, podchodząc do przodu, cały czas wspierając się na lasce.
- Masz jedno oko, chromą nogę, jesteś pijany… i chcesz się pojedynkować? – zapytał brat zamieszanej w sprawę dziewczyny, uśmiechając się.
- Furda – warknął domniemany gwałciciel, beknął i wyczyścił brud spod paznokci za pomocą przednich zębów, po czym splunął. – Bóg bogu nierówny. Na moje mogą być trzej wasi tytaniczni na mojego jednego kolosa – parsknął, odchylając się i uderzając otwartymi dłoniami po lędźwiach. – Zabawy starczy dla wszystkich.
- Już jesteś trupem – warknął ten, który wcześniej podkasał rękawy. Wyjął nóż, podobnie zrobił jego towarzysz, zaś ojciec tylko zacisnął pięści. Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować przeciwko takiemu pośpiechowi w wymierzaniu „sprawiedliwości”, zrobił to sam zainteresowany.
- Sprzeciw – uśmiechnął się po raz kolejny elf. Złapał za swoją podporę i zdjął pochwę, ukazując miecz z wyjątkowo ciemnej stali, po czym wbił go w podłogę i rozłożył szeroko ramiona. – Jestem największym skurwielem, którego w życiu spotkałeś. Dawaj, brachu.
Oskarżycielom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Młodsi mężczyźni postąpił do przodu, ustawiając się po bokach przeciwnika i atakując nożami, szybko i pewnie. Jeden celował w brzuch, a drugi, ten, który zaszedł elfa od ślepego oka, wyrzucił ostrze w kierunku ust. Ojciec pokrzywdzonej również zrobił wykrok, połączył pieści w obuch i zamachnął się z całej siły.
Elf od niechcenia, ruchem przypominając odpędzanie owada, wyszarpał miecz podłogi i zabił całą trójkę dwoma przedłużonymi cięciami. Krew z rozciętej tętnicy szyjnej siknęła na ściany i tych, którzy byli zbyt blisko. Mózg wypłynął leniwie z precyzyjnie rozpłatanej czaszki, zaś najstarszy z mężczyzn rzucał się jeszcze chwilę po podłodze, ściskając wysypujące się z brzucha wnętrzności.
- Tyle w temacie – mruknął jedyny żyjący uczestnik „sądu”, chowając miecz do pochwy i ponownie używając go jako podpory. – Inwe ma większe cycki niż ci wasi tytani, wiec wygrywa. Czysta logika – beknął.
- Precz z naszej osady – warknął po chwili ciszy Hekke. Nieznajomy wywrócił oczami.
- Nikt nawet nie zapyta o imię ani numer telefonu? Czuję się taki zwyczajny – westchnął.
- O jednookim Nnoitrze można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest zwyczajny – powiedział cicho Mirsten.
- Nadzieja w braciach z Azzinothu! – zakrzyknął wesoło kulawy. – Sam bym się lepiej nie przedstawił.
- Kim jest ten elf? – zapytał gniewnie Hilgedrsson. Ork westchnął ciężko.
- To nie jest elf, tylko eldarin z Azzinothu. Jednooki Nnoitra, pierwszy miecz Wysp Cudów i jeden z niewielu szermierzy natchnionych. Najlepszy i najstarszy wojownik na południowej półkuli.
- Preferuję określenie najlepszego wojownika w promieniu tysiąca mil od miejsca, w którym stoję, ale to też się nada – wzruszył ramionami sam Nnoitra. – Zaśpiewałbym wam całą balladę o tym, jak straciłem oko i jak zniszczono mi nogę, co i tak nie powtrzymało mnie od wyrznięcia w pień moich oprawców, ale mi się od przepicia do reszty głos spierdolił – wyszczerzył się szyderczo. – Ale może ty, słodka pani, zaśpiewasz mi jakaś pieśń, hm? – zapytał Merri, skłaniając lekko głowę. – Zakładając, że nie trzeba wykopać ci dziury w ziemi i czekać, aż zajdzie słońce, byś łaskawie pokazała własną dziurę, czarnulko – zadrwił. Zanim jednak Merri zdążyła zrobić coś więcej poza przybraniem oburzonej miny, Erick złapał ją za ramię.
- Odpuść, nie warto marnować oddechu na taką zapijaczoną, przebrzmiałą legendę – uśmiechnął się. Grymas, który po tych słowach zagościł na twarzy Nnoitry, jeszcze bardziej zeszpecił jego oblicze.
- Kiedy ludzie rozmawiają, takie kundle jak ty powinny stulić pysk – warknął z nienawiścią. – Prawdziwi potomkowie Inwe są odbiciem światła gwiazd, a taka niewarta splunięcia aberracja jak ty nie ma prawa się do mnie odzywać, zapchlony mieszańcu.
Chociaż jeden raz Erickowi zabrakło słów.
Po tym, jak eldarin opuścił gospodę i osadę, Hekke pośpiesznie zorganizował wyniesienie trupów, pożegnał się z wysłannikami Gildii i zostawił ich pod opieką właściciela zajazdu.
- Mam nadzieję, że zostaniecie – spytał po raz setny, ocierając czoło. – Nigdy się nam coś takiego nie zdarzyło…
- Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie miałeś pod swoim dachem zgorzkniałego, okaleczonego eldarińskiego bohatera, który nadużywa trunków i kobiet – powiedział dobrodusznie Mirsten. – Wskaż nam proszę pokoje, żebyśmy mogli zrzucić bagaże i zamówić jakiś posiłek.
- Oczywiście, oczywiście… – mruknął gospodarz, przerzucając strony w książce trzymanej pod ladą. – Mamy wolne tylko dwa pokoje, oba dwuosobowe, więc myślę, że uda wam się znaleźć odpoczynek. O jedzeniu i napitku jestem skłonny mówić, gdy już się na nie zdecydujecie. Numery pokojów to jedenaście i trzynaście, na końcu korytarza na piętrze… Są wyryte na drzwiach, więc nie będzie problemu ze znalezieniem.
- Dziękujemy – kiwnął głową ork i skierował się we wskazanym kierunku, ignorując dziewczynę wycierającą podłogę z krwi. Jego towarzysze poszli za nim.
- To co, padre, gramy o przywilej dzielenie komnaty z naszą piękną towarzyszką? – zagadnął Erick, wymierzając kuksańca zielonoskóremu.
- Pass – odparł ten, znudzony. To właśnie po nim z całej trójki najbardziej widać było zmęczenie. – Wezmę trzynastkę, żebyście nie bali się pechowych numerów. Wstąpcie do mnie po zrzuceniu bagaży – powiedział tylko.
Spotkali się w pokoju orka w ciągu dziesięciu minut. Mirsten siedział na jedynym krześle, przy jedynym biurku, i czyścił broń. Wskazał gestem łóżko. Jego towarzysze usiedli.
- Mam pytanie, co to jest draugr? – odezwał się Erick.
- To nordyckie słowo określające ożywieńca. Draugry nie różnią się za bardzo od zwykłych nieumarłych, z tym, że zabija je tylko ogień – wytłumaczyła Merri. Mandrake zmarszczył brwi.
- Jak to, tylko ogień?
- Wszelkie inne formy agresji szkodzą im normalnie – wtrącił się Mirsten. – Jeżeli zetniesz mu głowę lub roztrzaskasz pierś, upadnie i znieruchomieje jak zwykły zombie czy kościotrup. Jednakże draugr zabity stalą czy magią podniesie się po pewnym czasie, dlatego trzeba ich spalić na popiół. Podobno ich obecność wysysa ciepło z otoczenia i to właśnie oni wypełniają Hadeheim. Vekimir tworzy je jako silniejszą odmianę swoich normalnych żywych trupów.
- Jeżeli tylko możemy mówić i o normalnych żywych trupach – zauważył Erick i cała trójka zaśmiała się, krótko, lecz serdecznie.
- W każdym razie, gdyby nam przyszło się z nimi rozprawić, wystarczy ich unieruchomić, a potem usypać z nich ognisko – dodał kapłan. – Merri, wierzę, że potrafisz miotnąć kulą ognią, prawda?
- Jestem svartalfarską wiedźmą – powiedziała z uśmiechem. – Potrafię to, i jeszcze więcej.
- Nikt nie wątpi – uśmiechnął się półelf. – Jakie są według was szanse, że przyjdzie nam dzisiaj interweniować?
- Trudno mi powiedzieć – westchnął Mirsten, nie przerywając czyszczenia broni. – Wydaje mi się, że powinniśmy być gotowi już dzisiaj, ale ich olbrzymi mówca wydaje się być innego zdania.
- Swoją drogą, to dziwne, że mają jotuna jako przywódcę. Nie jest aby tak, że jotunowie toczą wojny z norsemanami?
- Większość tak, jednakże pojedyncze klany czy społeczności są po ich stronie, na przykład Łupieżcy Mgły czy Białe Duchy…
- Są trzy rodzaje jotunów, tak?
- Tak. Eldmegir, czyli synowie ognia, ymirheir, czyli potomkowie Ymira oraz farathok, chodzący we mgle. Tych pierwszych jest najwięcej i praktykują ognistą magię, ci drudzy są związani z chłodem Ymira i przez to zazwyczaj wrogo nastawieni, a ci ostatni to nacja piratów i żeglarzy. We wspólnym często określa się ich ognistymi, lodowymi i morskimi olbrzymami – tłumaczyła po kolei Merri. – Czemu wybrałeś się na północ, skoro nic o niej nie wiesz?
- Bo mam okazję uczyć się u ciebie – wyszczerzył zęby półelf. Kobieta wywróciła oczami i zaczęła „licytować” się z półelfem, podczas gdy Mirsten w spokoju kończył czyszczenie rynsztunku.
- Chodźmy coś zjeść, czegoś się napić – rzucił krótko po tym, jak schował miecz do pochwy.
Przez okna gospody można było dojrzeć zapadający wieczór i słabnące światło, zwiastujące przyjście zimnej, midgaardzkiej nocy. Mirsten, Merri i Erick siedzieli w trójkę przy stole, dzieląc między sobą jęczmienną kaszę z okrasą, wędzonego kurczaka i pieczony w sosie schab, a także trzecią już butelkę pitnego miodu.
- Naprawdę widziałeś dinozaura? Myślałem, że to tylko bajki – wypytywał Erick. Jego oczy błyszczały, a uśmiech był szczerszy niż zazwyczaj.
- Ano – odparł ork, przysłaniając usta by stłumić beknięcie. – Bydlę miało nogi jak świątynne słupy, ogon jak diabelski bicz i tułów większy niż piętrowy autobus, a także szyję wysoką jak wieża. Trolle nazywają je chyba diplodokami.
- A łe, myślałem, że widziałeś tyranozaura albo coś takiego… – zawiódł się półelf.
- W dżungli Yer’Haman i okolicznych terytoriach żyją dinozaury, ale przecież nie będę prosił najbliższego trolla by mi przyprowadził teropoda pod nos – wzruszył ramionami kapłan. – Widziałem nawet ich Smoczy Mur.
- Czy to prawda, że jest wzniesiony ze smoczych kości? – zapytała Merri. Jej policzki były bardziej sine niż reszta ciała, co stanowiło wśród jej rasy odpowiednik rumienienia się.
- Głównie tak, jednakże widziałem też w nim kości innych istot, drewno i metale. Smoczy Mur nie jest fortyfikacją per se, to bardziej płot, który skutecznie odgradza trolle od reszty świata. No i rzuca ogromny cień, a trolle kochają cienie, jak pewnie wiecie.
- A czy to prawda, że są kanibalami?
- Tak i nie. Trolle wyznają zasadę, że silni pożerają słabych, a trolle pożerają silnych – Mirsten czknął. – Kiedy wojownik zabije silnego przeciwnika, zabiera jego szczątki do swych przyjaciół czy rodziny i wszyscy go jedzą… Żeby wspólnie podzielić się siłą, jeśli dobrze zrozumiałem podczas mojego pobytu. Nie ma dla nich znaczenia, czy tym przeciwnikiem jest tyranozaur, troll czy człowiek.
- Brzmi dość ohydnie – zauważył Mandrake, popijając mięso miodem.
- Cóż, trolle nie są podobne do żadnej inne istoty na Ziemi. Co jeszcze mądrego wyniosłem z tamtego pobytu, to żeby nigdy nie bawić się ssanie palców z trollicą – dodał ork z nietypowym dla siebie szerokim uśmiechem.
- Że co? – spytała Merri, dziwnie patrząc.
- Och, czyżby szlachetna panienka nigdy nie miała okazji grać w najpiękniejszą z gier? – spytał służalczo Erick.
- Nie o to pytam, uroczy dewiancie – szybko warknęła elfka. – O co chodzi z tymi palcami, Mir?
- Cóż… trolle mają dużo więcej zębów niż ludzie, ponadto mają ich dwa rzędy, wszystkie są kłami o piłkowanych krawędziach, jak u rekina czy szczuki. Mają też dłuższe i mocniejsze szczęki niż inne humanoidy, może z pominięciem gnolli, bjornolg i naprawdę wyrośniętych szczuroludzi… Nie odzyskasz niczego, co włożysz do paszczy trolla.
- Zabolało mnie, ale nie w palcach – wzdrygnął się Mandrake. – W ogóle, od kiedy szczuroludzie są prawdziwy?
- Od zawsze – parsknęła śmiechem kobieta. – Nazywamy ich skraczami i jest ich z dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż nas, tam na dole.
- Ja spotkałem się jeszcze z nazwą drapiszczury – zauważył Mirsten.
- Możliwe. Połączyliśmy wyrazy rat i scratch. Drapiszczury to dość toporne tłumaczenie, ale…
- Tłumaczenia są jak kobiety, wierne lub piękne, nigdy obie naraz – westchnął melancholijnie Erick.
- Mogą być też toporne – zgłosił swe wątpliwości kapłan i wszyscy wybuchli śmiechem, po czym ork podniósł się. – Na mnie już czas. Chcę jeszcze załatwić kilka rzeczy i spróbować wypocząć. Trzymajcie się, dzieciaki – pożegnał się, podając rękę Erickowi i całując w policzek Merri.
- Jestem starsza od ciebie, zielonoskóry – zauważyła ze śmiechem elfka. Mirsten machnął dłonią z uśmiechem i skierował się na schody.
Po wejściu do swojego pokoju zdjął wierzchnie ubranie, w tym koszulę i odpiął pas, rozsiadając się na krześle. „Robię się stary”, pomyślał, „męczę się szybciej, wypić mogę mniej…”. Orkowy kapłan – wojownik nie bał się zbyt wielu rzeczy, ale wizja powolnego stawania się bezużytecznym i samodzielnym była jedną z nich. Zielonoskóry przemył twarz i spojrzał w swoje odbicie w wodzie, krytycznie taksując wzrokiem zmarszczki, podkrążone oczy, przerzedzone włosy i dwa przytępione kły, wystające z dolnej szczęki jak u każdego orka. Nie mając zbyt wiele do roboty, Mirsten wyjął jedną z swoich książek i pogrążył się w lekturze. Gdy przestał kontrolować opadanie powiek, zatrzasnął tom, wyjął swój miecz i klepnął się płazem w tatuaż siły na ramieniu, a następnie zmówił modlitwę.
- Ojcze, wskaż mi drogę. Boże Wojny, pomóż mi w nadciągającym konflikcie. Niech moja ręka nie chybia celu, niech twoja tarcza osłoni mnie i moich towarzyszy – zakończył, mocząc oręż w wodzie i całując go. Zanim położył się spać, wstał jeszcze i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i włosy na karku stanęły mu dęba, a strach zmroził wysłużone serce. Łapiąc się za pierś, ork potrząsnął głową i w pośpiechu ubrał się, zakładając kolczugę na lnianą koszulę, chwytając pistolet, strzelbę i zapasowy nóż. Otworzył drzwi z takim zamachem, że uderzyły o ścianę i nie kłopocząc się z pukaniem szarpnął za klamkę pokoju swoich towarzyszy. Gdy nie przyniosło to efektu, wyprowadził potężne kopnięcie, które pokazało drewnianym drzwiom im miejsce. Niemal w tym samym momencie ork wywrócił oczami i zaśmiał się histerycznie, zapominając na moment o strachu.
- Na miecze Kargatha, szybcy jesteście!
Mirsten nie był jedyną osobą, która opuściła główną salę gospody czy w ogóle budynek, jednakże Merri i Erick nigdzie się nie wybierali. Siedzi na swoich miejscach, popijając miód i opowiadając sobie historie.
- A kiedy ta babka leży w łóżku, wyślizguję się i zaczynam przeglądać szafki, szuflady. Zbieram gotówkę, sakiewkę ze złotem, bogato zdobiony sztylet, tak na tym skupiony, że nie pomyślałem o założeniu na siebie ubrania – opowiadał jakąś eskapadę Mandrake, a Merri chichotała. – Oczywiście, w końcu zahałasowałem i piękna pani się obudziła. Podniosła taki raban, że do pokoju ni z tego ni z owego wpakował się jej mąż, który przed chwilą musiał wrócić z rządowego posiedzenia. I tak stoję pomiędzy nimi, goły i wesoły, z dobrem w rękach i ubraniami poza zasięgiem. Facet najpierw stoi, zastanawiając się, co jest pięć, nie wiedząc, czy najpierw mnie udusić, czy rozwalić żonie łeb o framugę. Niewiele myśląc, rzucam się w kierunku okna, dziękując losowi, że jest otwarte i wydzieram się do Sinego Bena, by mnie złapał. Dobrze, że ten wielki chłop potrafił szybko przebierać nogami – sprintuje pod parapet, a ja lecę z piątego piętra. Ben jednak stanął zbyt blisko i uwaliłem mu się golizną na twarz – parsknął śmiechem w kierunku wspomnień. – Ben rzuca mi płaszcz, biegniemy do auta, wynosimy się w cholerę z tego miasta. Bang, o tym, jak Erick Mandrake wybrał się z wycieczką do Noksii – uderzył na końcu w otwartą dłoń, śmiejąc się. Merri radośnie kiwała się na krześle.
- Ciekawe miałeś życie, w pełnym wymiarze. Szkoda, że skończyło się ciekawie, ale na sposób jaszczuroludzi – zauważyła.
- Masz na myśli?
- Jaszczuroludzie operują starą klątwą, mająca przynosić zły los. Brzmi ona „obyś żył w ciekawych czasach”. Nie sposób się z nimi nie zgodzić.
- Cóż, tak to już jest. Wszyscy kiedyś giną. Wypijmy za nich – zaproponował, chwytając za butelkę. – A także za siebie – dodał, nalewając miodu do kufla Merri. – I za naszego przemiłego orka – dokończył, opróżniając butelkę do swego kufla.
- Zdrowie – uśmiechnęła się elfka, stukając się z kompanem. Wychylili do dna. – Musisz być bardziej wyrozumiały dla Mirstena – dodała, krzywiąc się. – Ma szczere intencje.
- Słyszałem, że diabły używają szczerych intencji do brukowania swoich dróg w piekle… A może to były dobre chęci, bez różnicy.
- Jeśli epickość opowieści o bohaterstwie i wyczynach Gildii są tylko nieznacznie przesadzone, może trafimy tam pewnego dnia.
- Chciałabyś, hmm? – zapytał uśmiechnięty Erick. – Ty, ja, stary ork, kilku innych towarzyszy lojalnych aż po śmierć i tyle tarydu ile zdołamy unieść, samotni przeciwko czartom Inferno?
- Jest to jakiś cel, a i blisko stamtąd do domu. Przynajmniej dawnego domu – zakręciła pustą szklanką kobieta. Erick otoczył ją ramieniem i poklepał.
- Jeśli w jakiś sposób cię to pocieszy, wiem z doświadczenia, że dom nie jest niezbędny do szczęścia. Mam nadzieję, że nie rzucisz we mnie kulą ognistą, ale muszę spytać…
- Dlaczego nie zachowuję się jak inni svartalfar? Nie wiem, czy chcę udzielać odpowiedzi na to pytanie. Może chciałbyś przenieść ta rozmowę w inne miejsce? – przerwała mu, patrząc na niego błyszczącymi oczami.
- To jakaś zawoalowana prośba, propozycja? – zapytał z uśmiechem Erick, strzelając nadgarstkiem.
- Raczej sugestia, że skoro już zmuszamy kogoś do opłacenia nam pokoju, to nietaktem byłoby z niego nie skorzystać.
- Oh, to straszna perspektywa, bycie w jednym pomieszczeniu z moją uroczą rozmówczynią, oddzieleni przepaścią dwóch łóżek. Zapłakałem wewnętrznie – Erick podniósł ręce do nieba.
- Zawsze możemy być oszczędni – wzruszyła elfka ramionami, kładąc dłoń na udzie Mandrake’a. – Wyświadczyć komukolwiek sprząta tą małą przysługę, że użyjemy tylko jednego łóżka.
- O – powiedział po chwili półelf. – Ooh.
- Ile bym dała, żebyś zawsze był tak wygadany – zaśmiała się, wstając, łapiąc Ericka za rękę i zmierzając do ich pokoju.
Gdy tylko znaleźli się w „jedenastce”, Merri zarzuciła ramiona na szyję Ericka i wpiła się w jego usta – półelf nie potrzebował większych zachęt.
- Ha, a myślałem, że te subtelne inaczej obelgi naszego jednookiego kuzyna zaprzepaściły szansę na czerpanie pełni radości z dzisiejszego dnia – zachichotał Mandrake, obejmując talię svartalfar.
- Technicznie rzecz biorąc, to bardziej nasz dziadek niż kuzyn – zauważyła Merri, tocząc dzielny bój z guzikami swojej koszuli, nim ją z siebie zrzuciła.
- Próbujesz mi przypomnieć, że jesteś w wieku mojej babki, czy to się dzieje tak samo z siebie? – zapytał żartobliwie półelf, pokonując zapięcia stanika z wprawą godną „księcia złodziei”.
- Wiek jest względny – zamknęła temat wiedźma, ściągając koszulkę Ericka przez głowę. – Hm, z wierzchu wydajesz się bardziej… sflaczały.
- Odezwała się właścicielka stanika z push-up’em – parsknął w odpowiedzi półelf, gładząc dłonią małe, kształtne piersi elfki cienia.
- Za dużo gadasz – parsknęła Merri, obsypując szyję mężczyzny pocałunkami i lekko gryząc go w okolicy obojczyka.
- Boję się, że zamienisz mnie, moja wiedźmo, w kurczaka lub co gorsza, zagryziesz mnie jak te trollice, o których mówił Mirsten.
- Czasem trzeba poprzeć swoje warczenie gryzieniem… I w dalszym ciągu, za dużo gadasz.
- Często mi to mówiono.
- Jest tyle rzeczy które możesz zrobić ustami, a marnujesz tylko to cenne, tytaniczne powietrze.
- Wedle życzenia, ma pani.
- Mmhmm.
Gdy już leżeli na łóżku (które, zgodnie z szacunkami Merri, starczyło obojgu), Erick gładził czerwone włosy i długie uszy svartalfar, jej głowa leżała na jego piersi.
- Myślisz o czymś – zauważyła kobieta.
- Biję się sam ze sobą, czy zmusić się po znalezienie tej kołdry. Widoki pierwszej klasy, ale ryzyko nagłego uderzenia zimnego powietrza jest nader realne.
- Żebym ja cię nie uderzyła – mruknęła Merri, całując go w pierś.
- Mogę wreszcie zapytać?
- Jesteś natrętny, masz tego świadomość? – westchnęła kobieta, przekręcając się tak, że leżała już całkiem na Mandrake’u, krzyżując ramiona na jego piersi, odginając nogi do tyłu.
- Jak syrena – zachichotał Erick.
- Żeglarska legenda, prawdziwe greckie syreny są połączeniem mewy i kobiety… Tak czytałam.
- Chodzi mi o figurę gimnastyczną, eh… Nie umiesz przyjmować komplementów, co?
- Nie, jeśli ktoś używa języka o nazwie półprawdy na przemian z językiem o nazwie sarkazm.
- Point taken. Tak czy inaczej, czemu nie jesteś w żadnym stopniu podobno do czarnych elfów… svartalfar, jak sama siebie określasz?
- Eh – westchnęła tym razem elfka, rozkładając ramiona i obejmując Ericka, jednocześnie kładąc mu głowę pod podbródkiem. – Jestem lśniąca, chociaż zakładam, że wiele ci to nie mówi.
- Nie. Mogłabyś rozwinąć myśl?
- Dobrze… Jak wiesz, wszyscy svartalfar są kombinacją księżycowego elfa i upiora z Hadeheimu, który pozwala nam widzieć w ciemnościach, zwiększa naszą siłę, daje nam nieśmiertelność, a także wytłumia emocje. W dużym uproszczeniu, ten upiór, którego nazywamy cieniem lub czernią, pozwala nam przeżyć w podziemiach, jednocześnie zabijając nasze człowieczeństwo.
- Nadążam.
- Niektórzy z nas są wyjątkowo związani z cieniem. Najprościej wytłumaczyć ci to na zasadzie włóczek, tak myślę… albo dłoni, o.
- Co proszę?
- Słuchaj, nie marudź – fuknęła elfka i wzięła dłoń półelfa. Była ona nieco smuklejsza od ludzkiej, z dłuższymi palcami, jednakże w dalszym ciągu większa i mocniejsza od drobnej, niebieskoszarej dłoni Merri. – Moja dłoń symbolizuje cień, twoja elfa – wytłumaczyła Erickowi, po czym poprawiła chwyt i skrzyżowała ich palce. – Cień i elf to dwie różne istoty, jednak żyją w symbiozie, są nierozerwalne, choćbyś nie wiem jak mocno szarpał i ciął.
- Rozumiem.
- Niektórzy z nas, jak wspomniałam, przechodzą przez rytuały, które pozwalają się im głębiej zjednoczyć z cieniem – kontynuowała, rozłączając ręce i przykładając dłonie płasko do siebie, równo, jeśli pominąć różnice w rozmiarze. – Tych nazywamy cieniotkniętymi. Są oni jednością, działają w idealnej synchronizacji.
- Nadążam.
- U większości umbragenów sytuacja przedstawia się tak – tym razem elfka zacisnęła dłoń półelfa w pięść i objęła ją swoimi rękami. – Elf okrywa się zewnętrznymi warstwami cienia, używając ich jako tarczy i schronienia. Svartalfar są z wierzchu czarni – nasza skóra jest ciemna, nasze twarze nie mają wyrazu, naszym emocjom brakuje głębi, nasz śmiech jest cierpki i zazwyczaj nikt go nie słyszy, w głębi rzeczy nadal jednak jesteśmy jaśni, nadal jesteśmy elfami, stworzonymi z blasku wieczornych i porannych gwiazd.
- Rozumiem.
- I w tym momencie dochodzimy do lśniących, jak ja. Pamiętasz oblegi, którymi obrzucił cię Nnoitra? Dla svartalfar nazwanie lśniącym ma podobną wagę – Merri puściła pięść Ericka i złożyła swoją dłoń w jego obie ręce. – Nasz cień jest cichy, nieobecny, wycofany gdzieś głęboka do naszej świadomości, aktywny tylko na tyle, by odmienić nas fizycznie, lecz nie dotyka naszej sfery uczuć.
- Czyli jesteś jak Blade z komiksów? – zażartował Mandrake, odchrząknął i przemówił ochrypłym głosem. – Masz wszystkie moce czarnych elfów i tylko jedną słabość?
- Jeżeli sam fakt należenia do svartalfar poczytamy za słabość, to tylko jedną. Nawet słońcu, którego moi pobratymcy nie cierpią z wzajemnością, nie przeszkadza moja obecność.
- Więc po co uciekać, skoro jesteś w zasadzie lepsza od reszty elfów cienia?
- Oh, mój słodki i głupi zarazem mieszańcu – uśmiechnęła się Merri i pocałowała Ericka. Zajęło im to dłuższą chwilę. – Moje społeczeństwo nie ma pomysłu ani zastosowania dla takich wybrakowanych egzemplarzy, jak ja. Wygnano mnie do ciemnych tuneli, z których udało mi się uciec zanim pożarli mnie szczuroludzie.
- I dlatego przystałaś do Gildii?
- Cóż, nie miałam zbytniego pomysłu na siebie. Czego wymagasz od dziewczyny, która pragnie być jedynie kochana – zaśmiała się kobieta. – Moi współplemieńcy czują tylko zapachy i widzą obrazy. Nie znają nawet powiewu świeżego powietrza czy ciepła słońca na skórze. Owszem, wobec tych, którym ufamy, pokazujemy swoje głęboko skrywane emocje, jednak są one płytkie na standardy ludzi czy innych elfów…
- Mam zadatki na bycie bohaterem tragicznym tej historii – uśmiechnął się Erick, całując dziewczynę w nos. Zanim zdążył zrobić coś więcej, klamka w drzwiach poruszyła się, jednakże wcześniej zamknęli je na klucz.
- Kogo niesie… - mruknął Mandrake, macając podłogę w poszukiwaniu zrzuconej kołdry.
W chwili, w której padły te słowa, potężna but Mirstena wyrwał drzwi z framugi, sam ork, niesiony impetem, znalazł się na środku pokoju. W rękach trzymał pistolet, strzelbę, przy pasie miał miecz, przez plecy przewieszoną kolejną strzelbę. Przez jego oczy w ciągu sekundy zdołały przewinąć się strach, zmęczenie, zdziwienie, zgorszenie, rezygnacja i rozbawienie. Kapłan wywrócił oczami i zaśmiał się głośno.
- Na miecze Kargatha, szybcy jesteście!
- Ja pierdolę, padre, wiedziałem, że jesteś dewiantem, ale żeby tak dosłownie wjechać z butami w czyjeś prywatne…s – zaczął Erick, tuż po tym, jak wciągnął kołdrę na siebie i Merri.
- Jak nie stulisz gęby, wjadę ci w prywatne zakątki czymś groźniejszym od mojego trzewika – warknął zielonoskóry, podchodząc do okna. – Ubierajcie się oboje, i to do działania.
- Zabiłeś klimat, stary – zazgrzytał zębami półelf, ale svartalfar już z niego zeskoczyła i zaczęła w pośpiechu się ubierać. Nie pozostało mu nic innego jak zrobić to samo, podczas gdy Mirsten dalej patrzył się przez okno i zrzędził.
- Co się dzieje? – spytała szybko elfka, zapinając pasy z różnymi magicznymi reagentami i przyczepiając czakramy do uprzęży, które pomógł jej założyć Erick.
- Dołączam się do pytania – mruknął półelf, wciągając ćwiekowaną zbroję z utwardzonej skóry, na którą zarzucił kurtkę z przymocowanymi na stałe bandolierami na noże i sztylety.
- Czuj i patrz – mruknął ork, uderzając kolbą strzelby w szybę, zmieniając szkło w drobiazgi. Do pomieszczenia wdarł się niezwykle silny chłód, oddechy momentalnie zamieniły się w kłębki pary.
- Moja sytuacja ulega gwałtownemu pogorszeniu – jęknął Erick, podbiegając do okna i na własne oczy widząc ciężki, niebieskawoszary obłok zaścielający ulice, a także zgaszone ogniska, łowiąc przy tym odgłosy walki.
- Zwykli nieumarli maruderzy nie są w stanie dokonać czegoś takiego. Mamy tu draugra, i to całkiem silnego, jeśli chodzi o magię.
- Mamy tu problem, do którego nas wezwano – sprostował Mirsten, przybierając na twarz wyraz żelaznej determinacji. – Mamy tu ludzi, których trzeba obronić, wreszcie mamy tu pomioty ciemności, które zepchniemy z powrotem do otchłani, z której wypełzły.
- Proszę, kontynuuj przemowę, żebyśmy mogli tu jeszcze zostać – mruknął cicho Erick. – Czemu zawsze muszę trafić na chodzące trupy.
- Teraz masz nas – wsparła go na duchu elfka, ściskając jego dłoń. – A ja mam dobrego cela w miotaniu ognistymi kulami.
- Sami się nie zniszczą – zawyrokował Mirsten, podwijając rękawy i zdejmując rękawice. – Pod żadnym pozorem nie dopuśćcie do sytuacji, gdzie musielibyście pozbyć się ubrań, bo ten mróz was zabije – ork wziął głęboki oddech i położył ręce na ramionach swoich towarzyszy.
- Kargacie, spójrz na nas przychylnym okiem, albowiem idziemy w bój przeciwko kreaturom, które przegrały już walkę o życie, jednakże oszukują ciebie i opiekunów zaświatów, uparcie trzymając się naszego świata. Poprowadź nasze miecze, naszą magię i wszelką naszą broń, byśmy mogli zniszczyć to, co już martwe – ork wziął oddech i lekko przymknął oczy. – Ze okrętu przewróconego na fali, mając serce z jasnej stali, zimnym metalem wróg nam grozi, śmierć po nich już nadchodzi. Z ostrzem u boku lub w ukryciu, jak męża ćwierć... Każdego czeka kiedyś śmierć! – zakończył błogosławieństwo.
- Zapierdolmy kilku martwiaków – uśmiechnął się Erick. Zbiegli na dół i wypadli na zewnątrz.