Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 ... 5 6 7 [8]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Wojny Starożytnych - dostępny Rozdział Dwudziesty Ósmy (Czytany 44321 razy)
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #105 : 16 Kwietnia 2011, 13:28:59 »
Zdążyłem już zapomnieć kto jest kim, ale w trakcie czytania sobie przypomniałem :)
Rozdział dobry, czytało się miło. Przewidywałem, że wygrają gremliny i nie zawiodłem się. Zastrzeżeń nie mam, no i mam nadzieję, że na kolejnego parta nie będziemy musieli czekać tak długo jak na tego.


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #106 : 16 Kwietnia 2011, 20:26:58 »
Mi się podobało, choć ta dośc długa chwila przerwy spowodowała że mam mętlik w głowie. Nie wiem juz wokół czego się to kręci, kto tu gra pierwsze skrzypce i czemu?


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #107 : 12 Lutego 2012, 21:32:05 »
Strzeżcie się, ja żyję.

Podczas gdy bracia Brimstone wygrywali swoją walkę na szczycie nieznanego budynku, do bram areny zbliżała się niecodzienna postać. Był to na pewno krwawy ork, ale jakiś…szczupły. Aby skrócić jego opis, powiedzmy tylko, że wyglądał identycznie jak Yurnero, pomijając inną katanę (była o pół stopy dłuższa) i kilka blizn na twarzy. Dodatkowym elementem jej ubioru była brązowy, podróżny prochowiec, na plecach którego wyszyto symbol Płonącego Ostrza. Ramię w ramię z tym osobnikiem kroczyła inna postać, ale nie dało się o niej wiele powiedzieć poza tym, że była chuda i wysoka. Cała opatulała się czarnym płaszczem, za głowie zaś nosiła kapelusz borsalino.
- To tutaj – stwierdził ork. Pokręcił chwilę głową. – Czuję mojego brata, czuję Samuro…ale nie czuję trzeciego członka naszego zakonu.
- Teraz mi wierzysz, Saj’mino? Mówiłem ci, że wykryliśmy ten podstęp…
- To…to…brak szacunku dla naszych możliwości! Brak szacunku dla największego bohatera naszej rasy! Pozwól mi zabić tego przebierańca, pozwól mi wymalować jego krwią ściany tej areny! – mówił z wściekłością czerwonoskóry. Jego rozmówca pokręcił głową i położył mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, musimy najpierw zdemaskować go przed wszystkimi zgromadzonymi i przed kamerami. Wtedy też damy znać naszym przeciwnikom, że nie mogą nam tak łatwo zaszkodzić…
- Hmpf – mruknął Saj’mino. – Ale jak już to zrobimy, przebiję jego czarne serce i rozpłatam na dzwonka. Jaki jest twój plan, czcigodny?

Eddie Clarke oddawał się słuchaniu muzyki na słuchawkach przy swoim drinku. Ściemniało już, walka gremlinów miała być ostatnią dzisiaj potyczką. Dosiadł się do niego dziwny jegomość, cały w płaszczu a do tego jaszczuroczłek.
- Witam pana – zwrócił się do „Fasta”. Ten odpowiedział skinieniem głowy.
- Powitać. Jak tak na ciebie, facet, patrzę, to chyba tylko jakiegoś łuskowatego brak na tym turnieju.
- A tam, pierdoły. Ja zresztą nie jestem jaszczuroczłekiem. To jest maska – odpowiedział i postukał się paznokciem w „twarz”. Rzeczywiście, maska.
- Hehe, niezłe. Ale kto by chciał udawać jaszczuroczłeka?
- Idiota, który zawarł umowę z pewnym orkiem i teraz musi udawać jakiegoś herpetofila! – warknął „jaszczur”. Eddie parsknął śmiechem.
- A jak temu idiocie na imię? – zapytał rozbawiony.
- Sigh…Belegor.
- Miło poznać, „Fast” Eddie Clarke. Pocztowiec, easy rider i co kto tam chce.
- Jestem naukowcem…Geologia, herpetologia, magia teoretyczna, biologia, takie tam. Czasami organizuję jakieś wesela, imieniny, ogólnie imprezy okolicznościowe. Z czegoś trzeba żyć.
- Ładno. A teraz pan Belegor wybaczy, ja idę się wyspać.
- Tak, tak, dobranoc – odpowiedział zamaskowany machając dłonią. Wyjął zza pazuchy notatnik i otworzył go mniej więcej na środku. Clarke odwrócił się jeszcze raz i zauważył, że strona zatytułowana była „Jak zdyskredytować Grownocka”.

Jednak tak naprawdę Clarke nie myślał o spaniu. Poszedł do strefy parkingowej i wyjechał na swoim motorze. Odjechał w kierunku znanym tylko jemu…Co nie znaczy, że wybrał go przypadkowo. Jechał w kierunku opuszczonej góry barbarzyńskich bogów. A przynajmniej wielu ja za taką miało. Nikt nie wie czemu to zrobił. Prawdopodobnie dlatego, że w tej pseudo powieści jest tyle dziur w fabule, że jeszcze jedna nie zawadzi…

Z tymi słowami ja, wasz autor, zakląłem szpetnie w tajemnym języku magicznym, zgniotłem arkusz papieru w kulkę i rzuciłem nią w kierunku śmietnika. Rzut za trzy punkty. Nie jest łatwo być Kronikarzem Gildii.
- Hellsu, przestań pieprzyć i spisuj dalej, bo fabuła w miejscu stoi i narzekają – powiedział Lemmy, którzy zajrzał mi przez ramię.
- Lemmy, ty nie potrafisz mówić po polsku alias wspólnym, mówisz po angielsku alias elficku.
- Oh yes, right. You’re the boss – odpowiedział jeden z moich drugoplanowych bohaterów i zniknął.

Wiatr zawodził opętańczo gdy Genn Szara Grzywa wspinał się po stromych ścianach Szczytu Szalejących Burz.
- Jestem na to za stary – stęknął, kiedy kawałek skały odpadł od reszty. Ledwo co gnoll złapał się innego miejsca i uniknął upadku. Wtedy też usłyszał pierwsze skrzeki i piski.
- Harpie, po prostu cudownie – warknął ponownie sam do siebie, kontynuując wspinaczkę. Im wyżej się wdrapywał, tym donośniejsze słyszał grzmoty. Dobrze wiedział, że na szycie góry zawsze szleją burze. Po kilku minutach wspinaczki dotarł do małej rozpadliny, w której to skrył się na chwilę celem zregenerowania sił.
- Naziemca! – usłyszał wrzask i odwrócił się. Patrzył na co najmniej pół tuzina harpii. Dwie miały beżowe upierzenie, trzy czerwone, a jedna niebieskie. Ubrane były jedynie w przepaski biodrowe i coś na kształt pasm materiału na piersiach. Ta niebieska jako jedyna posiadała zmarszczki na twarzy i najwidoczniej była liderką grupy.
- Spokojnie, moje panie… - zaczął gnoll, ale niebieskopióra mu przerwała.
- To nasz szczyt od niepamiętnych wieków! Nigdy nie dostaniesz się do siedzib naszej władczyni! Nie damy się wypędzić z naszej ziemi! Siostry, do ataku! – skrzeczała, a pięć innych harpii rzuciło się na Wilczego Lorda. Ten tylko westchnął, złapał najbliższą za gardło i gwałtownie zginął nadgarstek w dół, łamiąc kobiecie szyję. Odrzucił jej ciało w bok.
- Kto tu mówi o wypędzaniu? Ja was tu po prostu pogrzebię – warknął i zamachnął się młotem. Broń malowała krwią.

Balor przechadzał się ze swoim mistrzem pod nocnym niebem poza obszarem areny. Za nimi powoli ciągnął się Mogul Khan i Nocny Strzelec. Vokial gdzieś przepadł i tyle go widzieli.
- A więc, mistrzu, jak udało ci się powrócić z otchłani? – zapytał Balor. Jego rozmówca przez chwilę milczał.
- Jakiś głupiec zaczął majstrować przy moim ołtarzu w Dolinie Cienistego Księżyca…Użyłem jego duszy jako kotwicy i cała wolą przyciągnąłem się do niego. To oczywiście go zniszczyło. Udało mi się nakłonić – a właściwie zmusić – do pomocy duchy tamtego miejsca i powoli odtworzyłem swoje ciało…Mniej lub bardziej – opowiadał. – Uniknąłem śmierci tylko dlatego, że kiedy demony darły mnie na sztuki, wycofałem się za najgłębsze bariery swej duszy i umysły…Czy raczej tego co z mojej duszy zostało po licznych kontraktach zawieranych z piekielnymi czartami. Chyba wtedy zrozumiałem swoje błędy.
- Ale…w sensie błędem było zostanie czarnoksiężnikiem? Nie poznaję cię, mistrzu – lekko zaśmiał się goblin. „Mistrz” westchnął ciężko.
- Oczywiście, że nie. Błędem było to, że stałem się sługą demonów, o których pomoc musiałem je prosić. Powinienem je już wtedy wziąć za te przebrzydłe mordy i zmusić do służby, zdominować je tak jak innych orków…Drugi raz nie popełnię tego błędu.
- Teraz rozumiem. A więc jaki jest twój plan zemsty i zawładnięcia tym światem, mi… - zaczął pytać Balor, ale „ork” przerwał mu gestem.
- Po pierwsze, nie chcę władać światem. Wiem jak kończą głupcy z przerostem ambicji, wystarczą mi orkowie tego świata…Po drugie, ja nie znam tej rzeczywistości. Na tych nieznanych ziemiach to ty jesteś moim przewodnikiem, nie tytułuj mniej już mistrzem.
- Dziękuję za ten…honor – odpowiedział z wdzięcznością w głosie Balor. – Czy my, gobliny i orkowie tego świata, przypominamy chociaż trochę twoich pobratymców?
- Bardzo, i wyglądem, i charakterem. Dumni, potężni, waleczni. Tacy byliśmy, zanim przybyły demony. Tu też się pojawiły, z tego ci mi wiadomo. Nasz świat w zasadzie nie istnieje, jest wypaczonym zbiorowiskiem strzaskanych, zawieszonych w pustce płyt gruzu…Orkowie, draenei i wiele innych istot pochodzi z naszego świata. Dla przykładu – Mogul Khan, Grommash Hellscream czy Gondar.
- Gondar… - na dźwięk tego imienia Goblina przebiegł dreszcz. – Łowca nagród, który chce mnie zabić.
- On nie jest dla mnie zagrożeniem. Obronię cię, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gorzej, że nie poradzę sobie z tym drugim… - zamyślił się „ork”. Balor zamrugał trzykrotnie.
- Ttto znaczy zz kim? – zaszczękał zębami. Jego mentor milczał.
- Taka nienawiść…taka siła…taka żądza zemsty…Nie widziałem takiej nieokiełznanej furii od czasu, gdy synowie Killrogga ruszyli zabijać.

Romulus Blood zatoczył mieczem krąg. Klinga zajęczała, obracając granitowe popiersie w gruz i pył. Z gardła przeklętego wojownika wydarł się skowyt.
- Where is he? WHERE IS THAT DAMNED GOBLIN?! Answer me! – wrzeszczał pod adresem stojącego pod ścianą Vokiala. Wampir jak zwykle zachowywał spokój.
- Skądże mam wiedzieć? Ostatnim razem to tutaj była kwatera – wzruszył nekromanta ramionami. Blood zamachnął się pancerną rękawicą, wbijając rękę aż po łokieć w ścianę. Po chwili wyrwał kończynę i złapał Vokiala za gardło z takim impetem, że kark normalnego człowieka nie wytrzymałby nacisku.
- Only hollow lies escape your filthy mouth! I grow impatient with this! You better find him or your head will roll! – wykrzyczał w twarz wampira. Ten tylko wywrócił oczami.
- Nie jestem jego niańką. Może knuje coś z Mercileoricem czy tym swoim orkiem, Mogulem. Nie jestem detektywem – burknął. Romulus puścił jego gardziel i wydał z siebie głuche warknięcie.
- Fine. I always have to do everything by myself, I…kind of got used to it.
- Jakiś plan?
- I’ll demand to participate in this little tournament, I’ll hack through any idiot that will dare to stand in my way then I will demand that goblin, so I can rip him to bits. He built his fortune on my murdered kin! – ryknął pod koniec Blood i wyszedł szybkim krokiem. Vokial podrapał się po podbródku.
- Ciekawe…Balor partycypował w wybiciu rodziny tego indywiduum…Ciekawe… - mówił wampir sam do siebie.

Casper z trudem złapał lecąca mu przez ręce Mordimer. Dziewczyna nie kłamała o opijaniu zwycięstwa. Po wyjściu z baru miała poważne problemy z utrzymaniem pionu, potknęła się i przewróciłaby, gdyby nie szybka reakcja młodego Stratoavisa. Czknęła i spojrzała na chłopaka.
- Dzięki…Nie powinnam tyle pić – powiedziała prawie nie bełkocząc.
- Tia…Wstawiłaś się jak krasnoludzki górnik po wypłacie – westchnął Casper. Panna Sharrukas zachichotała.
- Mhm, mhm… – wymruczała, znienacka zaciągając okularnika w kierunku pobliskiej ławki. Usiedli, opierając się jedno o drugie.
- Jestem…po prostu zmęczona. Muszę chwilkę odpocząć – powtarzała Mordimer, coraz bardziej zsuwając się na swego towarzysza. Nie minęło kilka sekund, a leżała już z zamkniętymi oczami na kolanach Caspra.
- Pięknie… - westchnął, machinalnie przeczesując włosy dziewczyny dłonią. Ta otworzyła oczy i zamruczała niczym kot. Jej dłoń powędrowała ku twarzy chłopaka, gładząc go po brodzie i policzku. Stratoavis uśmiechnął się nieśmiało.
- Chyba rzeczywiście przesadziłaś… – powiedział cicho. Mordi jednak dalej wodziła zimną dłonią i szorstkimi paznokciami po jego twarzy.
- Przypominasz mi kogoś, wiesz? Kogoś mi bliskiego…Taak – mówiła jakby sama do siebie. Powoli podniosła się, trzymając Caspra w pasie wolna ręką. Jej twarz znajdowała się niepokojąco blisko oblicza okularnika. W zasadzie widział tylko jej wielkie oczy, pełne usta i bielutkie zęby, w tym wyjątkowo duże siekacze. Ale przecież chłopak wcale teraz o nich nie myślał. Mordimer zakołysała się i przerzuciła ciężar swojego ciała na towarzysza. Jedyne, co mogło za zaniepokoić to to, że mimo ich bliskości nie czuł jej oddechu na twarzy ani bicia jej serca, podczas gdy jego wygrywała szybką melodię.
- Kogoś baaardzo bliskiego… – wyszeptała, stykając się ze Stratoavisem czołem.

Kiedy wspomniana dwójka…zajmowała się sobą, Dazzle siedział po turecku na dachu i nabijał lufkę. Obok niego kucał mężczyzna w średnim wieku o twarzy pooranej zmarszczkami i bliznami. Najbardziej rzucała się czarna przepaska skrywająca lewe oko, czy raczej jego brak. Miał on na sobie skórzany płaszcz i czarne oficerki, ale nie dało się dostrzec innych części jego ubioru. Przy pasie przywiązaną miał pustą sayę, zaś na plecach drugą, z mieczem. Dziwny był to rynsztunek. Wodził wzrokiem po horyzoncie.
- Tak fięć mófisz, Sergei, se pfyfyłeś tu sa jakąś besfią? – wycharczał Dazzle z lufką miedzy zębami i ręką przy ustach, kiedy to odpalał swój „sprzęt”. Człowiek pokiwał głową.
- Nie inaczej. A tu jest wiele bestii…Widziałem już Romulusa Blooda, Finkregha, wikingów z Biforstu, beztwarzowego, minotaura, hordę nieumarłych i demonicznych istot…Pomijając te, które żyją w nas…
- Wzruszające – mruknął troll, wydmuchując obłok dymu z płuc. Jego rozmówca westchnął głęboko. Nie rozumiał, jakim cudem fioletowoskóry kapłan cieni mógł tak dokumentnie olewać wszystko i wszystkich.
- Wiesz może, czy któreś z moich latorośli się tu pojawiło? Konflikt wabi ich tak samo jak mnie.
- Nie, raczej nie. Młody wyrasta z tłumu, a córki tym bardziej bym nie przeoczył. To ciało… – zaczął Dazzle, kreśląc sugestywne kształty. Człowiek nazwany Siergiejem położył mu rękę na ramieniu.
- Myślę, że lepiej skończyć tą dyskusję zanim zacznę sprawdzać, co ci odrośnie, a co nie – powiedział z łagodną groźbą w głosie. Troll zachichotał cicho.
- Została jednak w tobie dawna ikra, to mi się podoba – powiedział i zaciągnął się mocno. – Nie ma problemu – dokończył, wypuszczając dym.
- Gildia mnie przysłała…Wiesz, na wypadek ataków na członków turnieju. Mamy tu indywidua pokroju Balora i Vokiala, a także cyngli z gatunku Gondara, Alistaira Rasmusena…
- No i Ciebie. Siergieja Volkanfisa, Ostrze Wschodu, twardego Ruska pamiętającego stare dobre czasy, zanim Rasputin rzucił na cara klątwę i orkowie zrujnowali całe wasze imperium – dodał Dazzle, przerywając na jednego „dymka”. Jego towarzysz westchnął.
- Mój ojciec był Rosjaninem, ale matka pochodziła z Noksii. Biedaczka co prawda zmarła przy porodzie, a my z ojcem podróżowaliśmy po najbardziej niegościnnych sceneriach globu…Zresztą, nie oduczycie się, niech już będę Ruskiem – machnął ręką Siergiej.
- Told ya. Może zwali się tu ten stary pryk, Wasyl…Tylko ten autentyczny, syberyjski, nie to smoczydło od Genna. Ten facet miałby szansę dojść do finału.
- Nie wywołuj wilka z tajgi – parsknął śmiechem Volkanfis.

Genn uskoczył w bok, unikając pikującej harpii. Złapał kobietę za tylną, ptasią nogę i grzmotnął nią o ziemię, po czym, z przerażającym odgłosem zagłuszającym jej krzyk, rozerwał ją na dwoje. Jego niebieskie oczy zwróciły się w kierunku karmazynowej pół kobiety, pół ptaka stojącej na ziemi kilka metrów od niego.
- To koniec, Krwawopióra. Nie chciałyście mnie tu wpuścić po dobroci – gnoll splunął krwią. Gdyby lepiej się przyjrzeć, jego ciało zdobiły liczne drobne ranki.
- To nasza góra od pokoleń! Jeśli mam zginąć w jej obronie, to niech tak będzie! – zaskrzeczała harpia, podciągając kolana i formując kulę ognistą w szponach u stóp. Szary gnoll jedynie westchnął, zamachnął się i rzucił młotem w swoją przeciwniczkę. Ciężka kamienna głownia świsnęła przez powietrze i uderzyła Krwawopiórą w piersi. Gnoll warknął coś do siebie, chwilę później biała błyskawica uderzyła w harpię, chwilowo oślepiając Wilczego Lorda.
- I tak mamy pieczyste, haha – zaśmiał się do siebie, przechodząc koło dymiącego truchła. Kiedy doszedł na szczyt, wyciągnął prawe ramię do góry, kierując szpony w kierunku nieba, dłonią do siebie. – Let’s get started – mruknął sam do siebie i zaczął przemawiać w dziwnym języku. Nie była to mowa gnolli, za mało było w niej szczeknięć i warknięć, ale nie był to żaden język śmiertelnych. Z każdym wyrazem jego głos przybierał na sile i brzmiał coraz dumniej. Niebo, grzmiące coraz bardziej, po chwili zakotłowało się i spuściło swoją niebiańską furię na Genna Szarą Grzywę.

Nastał nowy dzień nad areną. Zawodnicy i obsługa areny powoli budzili się do życia. Chen poderwał głowę z baru, wrzeszcząc „Dajcie jednego na koszt firmy!”, zaraz jednak przypomniał sobie, ze sam jest barmanem i znowu oklapł na blat. Wolfrick, polerujący swoje ostrze, obwieścił reszcie swoich wilkopodobnych towarzyszy, że „zaraz będzie jasno”, na co odpowiedziano mu zbiorowym „zamknij się”. Shani obudziła się z głową na klatce piersiowej wciąż śpiącego Lemmy’ego, pogładziła jego brodę swoją mała dłonią i powróciła do snu. Adam Copeland rzucił karetę wietrząc zwycięstwo w pokera, ale kapitan de Leon z drwiącym uśmiechem rozłożył przed nim małego pokera. Dwaj wikingowie pomodlili się już do Odyna…innymi słowy, nastał nowy dzień. W cieniu filaru pewna istota rozmawiała przez komórkę.
- Doktorze, niech się pan pośpieszy…Zanim dziewczyna zniknie…Sam przecież nie będę działał…Potrzebuję wsparcia…Tak…Tak…Rozumiem… - po tych słowach zza filara wyszedł Grom Hellscream, wzdychając ciężko. Ruszył w kierunku pokoju służbowego, na drodze, do którego zatrzymał go Mogul Khan.
- Lok Tar Ogar! – wykrzyknął z uśmiechem, jednak jego oblicze było zamglone.
- Tak, tak, nie mam czasu – burknął zielonoskóry i poszedł dalej. Jego brat zamrugał.
- Mój brat nie odpowie na wojenne powitanie, nie zniszczy mnie spojrzeniem, nie zaszczyci mnie nim nawet?! I ja niby mam w to uwierzyć?! – wykrzyknął za znikającym powoli Hellscreamem.

Trybuny powoli się wypełniały, tak i zawodnikami, jak i widzami. Grommash, jako komentator i swego rodzaju host turnieju, miał wygłosić jakieś oświadczenie. Stary ork stał już na środku areny w swoim bardziej służbowym stroju – to jest jeansach, czarnej koszulce, wysokich butach i sportowej marynarce. W ręku trzymał mikrofon.
- Dziękuję wszystkim za zgromadzenie się! Witamy w drugim dniu turnieju! – zaczął. Odpowiedziały mu okrzyki ekscytacji.
- Zasady się nie zmieniły. Będziemy kontynuować walki drużynowe z dodatkiem piątego zawodnika w losowych lokacjach. Nie zmienia się też nagroda. Chciałbym też powiadomić, że w bliżej nieznanych okolicznościach zniknął Smoczy Tytan Finkregh – mówił. Gdy doszedł do części o łuskowatym kolosie, przez trybuny przetoczył się szmer.
- Dlatego też przesuwamy jego walkę o godzinę w nadziei na jego powrót. Gdyby nie miało to miejsca, wylosujemy partnera Linie Inverse. Jeżeli nikt nie ma pytań… – ork zawiesił głos. Kiedy był już pewny, że może się wycofać, usłyszał za sobą znajomy głos.
- Ja mam pytanie – przemówił wzmocniony mikrofonem głos. Hellscream i cała arena zwróciła swoje oczy na czerwonoskórego orka, bliźniaczo podobnego do Yurnero. Był bardziej poznaczony bliznami i miał inny miecz, ale trudno było zauważyć inne różnice.
- Yurnero? Słucham, przyjacielu – z uśmiechem odrzekł Grom, korzystając dalej z mikrofonu. Jego rozmówca warknął.
- Nie wiem kim jesteś, śmieciu, ale zaraz zetnę ci ten uśmiech z twarzy końcem mego miecza – odpowiedział, rzucając klingę w pochwie w kierunku Grommasha. Ten machinalnie złapał ją – wygięte ostrze skierowane było w jego stronę, co według tradycji mistrzów ostrzy oznaczało wyzwanie. Przez trybuny przetoczyło się buczenie.
- O co ci chodzi… – zaczął zdumiony Hellscream.
- Shinigami przekazał mi swoje podejrzenia…Prawdziwy Hellscream w takim turnieju nie biegałby w garniturze, tylko polerował ostrze. Prawdziwy Hellscream nie strzępiłby języka, tylko przyjąłby wyzwanie. Prawdziwy Hellscream widziałby różnicę między Yurnero a Saj’mino. – mówił powoli i z nienawiścią czerwonoskóry. Po skroni Groma spłynęła kropla potu. Publiczność trwała w ciszy. Na trybunach podnieśli się jedynie dwaj orkowie i skoczyli na arenę – byli to Yurnero i Samuro. Teraz Grommash stał w trójkącie stworzonym przez najlepszych mistrzów oręża na świecie.
- Jeśli jesteś naprawdę bohaterem naszego ludu… - zaczął Samuro.
- Grommashem „Gromem” Hellscreamem, wodzem Wojennej Pieśni… - kontynuował Yurnero.
- To pokaż nam swój topór Gorehowl i swój miecz, Niechciane Przeznaczenie – warknął na koniec Saj’mino. Grom przybrał na twarz wyraz dezaprobaty i odrzucił katanę do jej właściciela.
- Zawiodłem się na was, panowie – wycedził, dobywając topora i zdejmując z pleców sayę. Rzucił ją Saj’mino. – Proszę bardzo.
- Hmpf…To dobry miecz… – stwierdził czerwonoskóry, badając czarną klingę. Dobył ją z pochwy, wykonał krótkie cięcie, po czym wbił w piach areny, wykręcił i z pozornie małym nakładem siły przekręcił, łamiąc ostrze. Przez trybuny przetoczył się pomruk zdumienia. – …ale to nie stal Shargosha Ironbendera. Stal z gór Orichal nie pęka pod gołą dłonią. I co najważniejsze, runy na Niechcianym Przeznaczeniu… - uśmiechnął się mistrz ostrza.
- Runy… - wydusił z siebie „Hellscream”.
- Taaak…Zapomnieliście o runach. Nikt, NIKT, nie podszywa się pod największego bohatera orków. Przynajmniej nie bezkarnie! – krzyknął Yurnero. „Grom” zareagował nerwowym śmiechem. Jego forma zafalowała, skóra przybrała niebieski kolor, głowa zatraciła rysy, z pleców wyrosły skrzydła…
- Głupcy! – wysyczał demon – sobowtór. – Mój pan będzie tańczył na waszych kościach! Mój pan… - chciał kontynuować impostor, ale przerwało mu falowanie gruntu koło niego i przerażający, dzwoniący w uszach ryk, wyrażający gniew, smutek i żądzę krwi. Tuż obok „Hellscreama” wybuchły zielone płomienie, które szybko zgasły, ukazując orka o czarnej jak jucha skórze, z przerośniętymi kłami, o zielonych, płonących oczach. Miał na sobie zielonkawoczarny pancerz, w ręku dzierżył czarną katanę okoloną zielonymi płomieniami. Jego szczęka była rozwarta szerzej, niż wydawałoby się możliwe. Gdy skończył ryczeć, zwrócił swoje płonące oczy na impostora.
- Byś się już *** zamknął – powiedział głębokim głosem pradawny demon kierujący aktualnie poczynaniami największego bohatera zielonoskórych.
- NIEEEEEEEEEEEEE! – wydarł się niebieskoskóry demon. Świsnęło czarne ostrze, sobowtór Hellscreama rozpadł się na dwoje i zapłonął jadowicie zielonym ogniem, który chciwie pożerał jego ciało. Demon wyciągnął przed siebie szponiastą dłoń, do której poleciał mikrofon upuszczony przez denata. Jego oczy przygasły, skóra zaczęła przechodzić w zieleń, kły i szpony zmalały, pancerz zmieniał się w napierśnik z symbolem rozwartej paszczy, skórzane spodnie, wysokie płytowe buty i pojedynczy naramiennik. W momencie, gdy przemówił, demon oddał władze żywej legendzie tego świata.
- Dzieci… - zaczął Grommash „Grom” Hellscream – zbierajcie zabawki, gdyż…Cóż…The champ…is…here – stwierdził, powoli wymawiając słowa i upuszczać mikrofon. Ork podniósł zaciśnięta w pięść prawicę do góry i radował swoje uszy ogłuszającym skandowaniem – „GROM! GROM! GROM!”. Tylko to jedno słowo dało się słyszeć w każdym zakątku areny.

Nimrodel, obdarzona fioletową skórą pół elfka, pół diablica, sącząca niebieskawego drinka w trybunie dla VIPów nie przyłączyła się do radości. Uśmiech zdobił jej piękną twarz.
- I tak właśnie rozgrzewa się tłum – zachichotała, salutując Gromowi drinkiem.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #108 : 12 Lutego 2012, 21:50:13 »
No proszę, Grom Hellscream żyje i ma się dobrze. :D

No cóż, przyjemny rozdział, taka odmiana od ciągłych walk. Nie potrafię się jednak oprzeć wrażeniu, że czegoś tu nie rozumiem. Czyżby ten doppelganger, który przybrał postać Hellsa, był tu od samego początku? Cóż to za dziwna forma, którą przybrał prawdziwy Grommash? Jakim cudem Vokial jest taki spokojny?

No, ale jestem zadowolony. Dobrze wiedzieć, że jesteś wśród żywych. :) A za określenie Allistaira "cynglem" postawię Ci ołtarzyk.

Ech, oczywiście obowiązkowy romansik? Nigdy nie wybacz mi tamtego błędu z przeszłości. No nic, i tak jestem zadowolony. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu. :3

Pozdrawiam


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #109 : 12 Lutego 2012, 21:53:19 »
Końcówka zaskakująca, jak widać Grom z turnieju był mięczakiem, który udawał prawdziwego- tego się nie spodziewałem.
Akcja i reakcja, nawiązanie do Warcrafta 3-ego, choć nadal uważam gnolle za słabeuszy, zwłaszcza w Azeroth, gdzie byli pożywieniem dla leśnych trolli. Ciekaw jestem co z gadzim czempionem pewnie poznamy w kolejnym rozdziale. "Miłe" przedstawienie mojej osoby, choć nie narzekam. Szybko i fajnie się czytało. Już się tak nie gubię jak poprzednio, a nawet mam swego faworyta.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #110 : 14 Lutego 2012, 18:14:49 »
Tiehie, odpowiem na pytania słuchaczy. ^^

Tak, doppelganger był obecny od samego początku. W kolejnym rozdziale Hells opowie, co robił, zanim wynurzył się z czeluści płomieni by skasować swego naśladowcę.
Vokial jest spokojny, bo taką po prostu ma naturę, jest stoikiem. Chociaż prawdziwy Vokial śmieje się jak idiota z co drugiego swojego tekstu, czasem trudno to wytrzymać, jak się z nim siedzi na Skypie. :P
No i kto jak kto, ale Ty, Ferdziu, winieneś wiedzieć, co to za czerwona forma. Mannorothu.
A kwestia "romansu" między Casprem a Mordimer jest bardziej zawiła i się wyjaśni pod koniec, czyli lekką ręką za jakieś 5 lat. :D

No i jestem ciekaw faworyta Belegora. Zdradzisz nam go?
Cheers.


IP: Zapisane
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #111 : 02 Kwietnia 2015, 19:11:04 »
Dobre Hellzu, pisz dalej! Największa beka z Fasta, z której to się chichraliśmy już dwa lata temu, ale co tam!

Jakbyś pamiętał, że komciałem Ci to opowiadanie to byś mnie nie nominował na najsłabsze ogniwo! O!

Cytuj
A kwestia "romansu" między Casprem a Mordimer jest bardziej zawiła i się wyjaśni pod koniec, czyli lekką ręką za jakieś 5 lat. :D
Czekam z wytęsknieniem aż ten czas-okres minie.


« Ostatnia zmiana: 02 Kwietnia 2015, 19:14:57 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Strony: 1 ... 5 6 7 [8]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.047 sekund z 18 zapytaniami.
                              Do góry