Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Here, have some dystopia (Czytany 3771 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« : 29 Maja 2014, 10:01:49 »
Dobry.

Biorąc pod uwagę, że moje poprzedniejsze teksty w większości posysały, pomyślałem, że może mogę zamieścić coś o, moim zdaniem, większym poziomie zaangażowania z mojej strony. Planuję zrobić z tego nieduże opowiadanie, pewnie do 30 stron. Klimaty, cóż: pozwolę sobie powiedzieć "zobaczcie sami". Pierwszym "rozdziałem" będzie małe historyczne wprowadzenie, byście mogli przekonać się, z czym to się je.

Enjoy the incoming wall of text.

----

Nihil novi sub sole.
Mamy rok dwutysięczny trzydziesty, a pod słońcem, jak mówi to stare łacińskie porzekadło, nic nowego. Porządek, który został ustabilizowany pod koniec drugiej wojny światowej trwa już osiemdziesiąt pięć lat. Cztery Demony planety Ziemia wciąż siedzą na swoich wygodnych miejscach i nie mają zamiaru się zeń ruszyć.
Wszystko zaczęło się w latach trzydziestych dwudziestego wieku, kiedy to w nieistniejących dziś Niemczech do władzy dochodziło NSDAP pod przywództwem Adolfa Hitlera. Na terenach ustanowionej przez zwycięzców pierwszej wojny światowej Republiki Weimarskiej ludzie byli przepełnieni goryczą, upokorzeni porażką swojego jeszcze tak niedawno potężnego państwa. Kiedy społeczeństwo się burzy, radykałowie pokroju Hitlera mają większe szanse na dojście do władzy, objęcie kontroli. Weimar próbował kontrolować sytuację, ale pokpił sprawę. Kto wie, gdyby po puczu monachijskim dostałby on wyższy wyrok, być może historia świata potoczyłaby się inaczej. Z drugiej strony, cała nasza historia opiera się na takiej chwiejnej drabince wydarzeń, które mogły się wydarzyć, a nie wydarzyły. Do czego by wszakże doszło, gdyby Fryderyk Wielki wygrał wojnę siedmioletnią? Co by się stało, gdyby Rzeczpospolita Obojga Narodów faktycznie została rozebrana? Jakie skutki miałby triumf komunistów nad caratem?
Nie nazwę się znawcą, ale lubię historię. Ciekawym jest dla mnie zgłębianie tajników przeszłości, snucie alternatywnych teorii, odmiennych scenariuszy. W tej kwestii można powiedzieć, że jestem wręcz aspirującym autorem powieści fantastycznych.
Wróćmy jednak do Hitlera. Jak wszyscy wiemy, udało mu się objąć urząd kanclerza w trzydziestym trzecim – nota bene został wybrany demokratycznie – po czym bez większego wahania zaczął on przebudowywać tak zwaną Trzecią Rzeszę według swojego widzimisię. W ciągu paru następnych lat udało mu się podnieść z kolan niegdysiejszą Republikę Weimarską i zamienić ją w machinę wojenną, która grała na nosie rzekomym mocarstwom Europy Zachodniej. Politycy francuscy i brytyjscy usiłowali udobruchać rozbuchaną bestię drobnymi kąskami, licząc na to, że pomoże w starciu przeciwko odgrażającemu się już od kilkunastu lat caratowi, że w ten sposób zostawi także samą Europę Zachodnią. Z pewnością nie pomagał fakt, że spora część Europy Centralnej była albo pod kontrolą Rzeszy albo uznawała się za jej sojuszników. W tym wsparciu prym wiodła Rzeczpospolita Obojga Narodów, przez lata walcząca z rosyjskim carstwem. Teraz rządzący państwem magnaci na czele z królem Józefem Piłsudskim mieli okazję do zdecydowanego, finalnego pobicia Moskali.
Argumentacja Hitlera była prosta: komunizm nie został przez carat wykorzeniony, a raczej przyczepił się doń niczym pasożyt. W gabinecie cara mieli rezydować zwolennicy powieszonego w roku Lenina, dokładnie tak zwani „żydokomuniści”, którzy korumpują i demontują rosyjską monarchię. Posunął się nawet do tego, by nazwać cara Michała II „Wielkim Sekretarzem Żydokomunistycznej Monarchii Rosji”. Od pozbycia się właściwych komunistów z państwa w carstwie narastały nacjonalistyczne, militarystyczne zapędy. Rosja dla Rosjan, Rosja Panią Europy, Wielka Matka Rosja. To tylko niektóre z haseł, które przewijały się przez następne dwadzieścia trzy lata międzywojnia. Jedyną rzeczą, jaką powstrzymywało carat przed zaatakowaniem była bariera z Rzeczpospolitej Obojga Narodów, która była znana z odgryzania się za najmniejsze próby i pozorowania ataku.
Taki nerwowy stan rzeczy utrzymał się aż do roku czterdziestego. Wtedy to Hitler zdecydował się na atak. Jego ofiarą? Zachodnia Europa, którą gardził i którą obśmiewał przy każdej okazji. W fenomenalnym blitzkriegu, który zaszokował cały znany świat rozbił on Francję i odciął Wielką Brytanię od reszty świata – choć próby podbicia samych wysp zakończyły się niepowodzeniem. Wszystko to bez wsparcia jego polsko-litewskich sojuszników, którzy mieli robić za bufor blokujący carat przed wkroczeniem na niemieckie zaplecze. Formalnie żadne państwo Europy Zachodniej nigdy Rzeczypospolitej wojny nie wypowiedziało.
Rok później rozpoczęła się połączona ofensywa Wojska Polsko-Litewskiego oraz Wehrmachtu na główny cel Hitlera: carat Michała II. Rosyjska armia przez międzywojnie zajęta szukaniem niedobitków komunistów i pozostająca w zacofaniu stawiła zaskakująco silny opór, ale technologiczna przewaga ich adwersarzy była faktem, zaś ich porażka – kwestią czasu. Car z rodziną zostali schwytani i poddani publicznej egzekucji transmitowanej na cały świat. Oto sojusz antykominternowski święcił swój największy triumf. Hitler kordialnie ściskający nieco zakłopotanego Rydza-Śmigłego został utrwalony na fotografii. To były jednak ostatnie zwycięstwa kanclerza Rzeszy. Jego polsko-litewscy sojusznicy mieli zupełnie inne plany.
Nagłym zwrotem akcji był atak Japonii – sprzymierzeńca Niemiec – na Pearl Harbor, amerykański port. Stany Zjednoczone Ameryki, do tej pory praktykujące politykę izolacjonizmu i w żaden sposób niezainteresowane losami Europy, odpowiedziały ogniem. Parę dni później Hitler popełnił największy błąd w swoim wodzostwie: zamiast odciąć się od narwanych Japończyków wypowiedział on wojnę USA. Alianci zobaczyli w tym okazję, by odwrócić losy wojny i zwróciły się do zaoceanicznego sąsiada z prośbą o pomoc. Supermocarstwo zza Atlantyku nie mogło jednak zwrócić swojej pełnej uwagi w stronę Starego Świata – bardziej zainteresowane wojną o Pacyfik – co pozwoliłoby pewnie Hitlerowi na utrzymanie kontroli w Europie dłużej... gdyby nie nóż za jego plecami dzierżony przez polsko-litewską rękę. Francuska partyzantka, oddziały wyspiarzy i wsparcie Amerykanów połączone z jakimkolwiek brakiem reakcji ze strony Rzeczypospolitej powoli, ale nieustępliwie rozdrabniały niemieckie siły. Jednocześnie na swoim kawałku wydzielonym z niegdysiejszego caratu gestapo wciąż uskuteczniało odrażającą nazistowską ideologię sortowania ludzi na rasę aryjską i wszystko pod nią, efektywnie tworząc z tubylców zastraszonych niewolników. Dla porównania polsko-litewski kawałek caratu był surowy, ale traktowano tam ludzi jak, cóż, ludzi.
Hitler niejednokrotnie przyciskał rząd w Warszawie do wypełnienia sojuszniczych zobowiązań i udzielenia pomocy w walce z coraz silniejszymi aliantami, ale Rzeczypospolita pozostała głucha na żądania, zaś kiedy stało się już jasne, że Rzesza chyli się ku upadkowi do akcji ponownie wkroczył Rydz-Śmigły. Rząd polsko-litewski od pewnego momentu już prowadził tajne rozmowy z aliantami i wkraczającym do akcji USA, tuż za plecami Hitlera. Plan był prosty: Rzeczypospolita uderza prosto w niemieckie zaplecze i pomaga sprzymierzonym w zniszczeniu nazistowskiego państwa raz na dobrze, a w zamian zapomina się o jej poprzednim sojuszu z Rzeszą i daje jej się spory kawałek ziemi z możnością zachowania połaci urwanych z carskiej Rosji. W czterdziestym piątym Hitler popełnia samobójstwo, a Berlin zostaje zdobyty. Wojna w Europie zostaje zakończona z wielką trójką – Truman, Churchill i Rydz-Śmigły – rozdającą karty, nadającą nowy porządek Staremu Światu.
Wojna w skali światowej nie była jeszcze jednak skończona, bowiem Japończycy wciąż stawiali coraz to rozpaczliwszy opór. Za namową Douglasa MacArthura i wobec kolejnych odmów przyjęcia kapitulacji prezydent Harry Truman zdecydował się na podjęcie zdecydowanych kroków. Jako pokaz siły i dominacji USA na miasto Hiroshima zrzucono bombę atomową, która uśmierciła połowę tamtejszej populacji, tak samą siłą uderzenia, jak i późniejszymi powikłaniami związanymi z chorobami popromiennymi. To jednak nie wystarczyło, ostatni cesarz Japonii Hirohito – zapewne naciskany przez swoich myślących samobójczo doradców – wciąż nie uginał się pod amerykańskim batem... więc zrzucono kolejną bombę, tym razem na Nagasaki. Tym razem Kraj Kwitnącej Wiśni był już skłonny do przyjęcia kapitulacji, ale na nieszczęście Japończyków w USA doszło do zamachu stanu: MacArthur przejął władzę po obaleniu Trumana. Uwielbiany przez masy i żołnierzy rozpoczął on najokrutniejszą operację w historii świata pod pseudonimem Downfall.
Siedem bomb atomowych. Miliony żołnierzy, broń chemiczna. Trupy na trupach. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Żołnierze i cywile. Masakra, której nie potępił nikt, a wszystko to uzasadnione wagą amerykańskiej misji walki ze złem. Rozdano pół miliona Purpurowych Serc, odznaczeń dawanych poległym amerykańskim żołnierzom walczącym z wrogiem. Po Japonii nie został ślad inny niż ruiny, resztki populacji i radioaktywna chmura śmierci, która na długie lata zamieniła te wyspy w niezdatne do zamieszkania piekło na Ziemi. Triumfator i bohater wojenny, MacArthur zamienił USA w trwającą siedem lat juntę wojskową, kładąc podwaliny pod dzisiejsze Stany Zjednoczone Obydwu Ameryk, jednego z Czterech Demonów planety Ziemia.
W samej Europie triumfy święciła Rzeczypospolita, która nie tylko wyszła z wojny obronną ręką, ale też nie odniosła żadnych strat bądź zniszczeń. Żadna z operacji i bitew nie odbyła się na terenie państwa polsko-litewskiego, pomijając kilka mniejszych starć z niedobitkami niemieckiej armii, tak więc rozwijany od dawien dawna potencjał Rzeczypospolitej, teraz bez silnych naturalnych wrogów, mógł rozwinąć się na dobre. Pomimo ustroju opisywanego przez cudzoziemców jako dziwaczny w najlepszych przypadkach i zaprzeczający logice w najgorszych, szlachta polsko-litewska z najbogatszymi i najbardziej wpływowymi magnatami na czele utrzymała całe państwo w ryzach. Po drugiej stronie spektrum stał król przez szlachtę wybierany, choć nie był on bynajmniej marionetką w rękach oligarchów. Przeciwnie, dość często stawał w opozycji do pomysłów i planów możnych, aczkolwiek być może dlatego samo państwo przetrwało wszelkie przeciwności losu dzięki zdecydowanym postawom kolejnych władców. Standard życia, jak i technologia poszły tam do przodu niczym z kopyta. Rzeczpospolita Obojga Narodów stała się nagle rajem na ziemi dla każdego, kto miał wystarczająco dużo pieniędzy. Jakieś czterdzieści lat temu na terenami tak zwanej „Rzeczypospolitej Właściwej” skonstruowano pole siłowe, którego głównym zadaniem miała być ochrona przed zagrożeniem nuklearnym ze strony innych państw. W połączeniu z pięćdziesięciometrowym murem wzniesionym wokół kraj polsko-litewski stał się twierdzą nie do zdobycia. To na tych terenach zamieszkiwała szlachta, nieważne jak biedna i ogołocona z majątku oraz ci, którym udało się wkupić. Pozostali rozrzuceni byli po niechronionych ziemiach Rzeczypospolitej, głównie chłopstwo z mieszczanami oraz imigranci z zachodu bądź wschodu.
Po drugiej stronie Europy stali wielcy przegrani drugiej wojny: alianci. Tak Wielka Brytania, jak i Francja utraciły wszystko ze swojego dawnego splendoru, zostając jedynie z ruinami, problemami finansowymi i wszelkimi innymi niedogodnościami. Choć udało im się bez wątpienia coś na wojnie zyskać, bilans strat był zwyczajnie większy. Churchill wraz z De Gaullem doszli do wniosku, że nie mogą obserwować, jak Rzeczypospolita tuczy się z każdym kolejnym rokiem, stwarzając coraz większe zagrożenie dla Zachodniej Europy. Pojawiły się propagandowe plakaty przedstawiające króla Rydza-Śmigłego jako nowego Hitlera. Z tego tytułu wzdłuż niegdysiejszych Niemiec wzniesiony został mur oddzielający Europę aliantów od Europy polsko-litewskiej, z tego tytułu też alianci – do niedawna samozwańczy protektorzy Starego Świata – zaczęli podbijać wszystko, co tylko się dało, byle tylko odzyskać swą niegdysiejszą sławę. Francuzi zajęli Włochy, Austrię i pomniejsze państwa, Brytyjczycy zaatakowali Skandynawię. Ta wojna po wojnie odbyła się w stosunkowo krótkim czasie i, przez wzgląd na spustoszenia wojenne, z których wszyscy lizali rany, zakończyła się niemal całkowitym sukcesem. Obronną ręką z alianckiej ofensywy udało się wyjść tylko Hiszpanii generała Franco i Finlandii, cała reszta została „zjednoczona” pod parodystycznym sztandarem tak bardzo reprezentującym ironię sytuacji: wyciągniętą przed siebie otwartą ręką, symbolem Związku Aliantów. Europa została finalnie podzielona na dwóch gigantów z pomniejszą rolą Ligi Państw Bałkańskich usiłującej grać rolę mediatora przy jednoczesnym stopniowym powiększaniu swoich wpływów.
Czwarty i ostatni Demon wywodzi się z dalekiego, dalekiego Wschodu, a jest nim Cesarstwo Chin. Do końca drugiej wojny światowej nikt nie przypuszczał, że ma ono jakiekolwiek predyspozycje na stanie się jedną z najpotężniejszych nacji świata: świeżo formowana Republika Chin, osłabiona ciągłą eksploatacją dawnych mocarstw europejskich, USA i Japonii oraz zmagająca się niemal non-stop z komunistycznym zagrożeniem przypominała uczącego się chodzić źrebaka. W latach trzydziestych Kraj Kwitnącej Wiśni uderzył na Mandżurię, po czym po jej opanowaniu przypuścił atak na same Chiny, dając początek niezależnej od wielkiej wojny wojnie japońsko-chińskiej. Komuniści i rząd chiński zjednoczyli się przeciwko wspólnemu zagrożeniu, ale nawet to nie mogło zatrzymać japońskiej ofensywy. Sytuacja zmieniła się po dołączeniu USA do walki, odciągając uwagę Japonii od Chin. Klęska Japończyków zwróciła komunistów i rząd chiński przeciwko sobie, starcie, w którym zwycięstwo odniósł Czang Kaj-szek i jego rząd. Komuniści zostali przetrzebieni i wygonieni poza granice Republiki Chińskiej, ale na tym walki się nie skończyły. Pierwotnie Kuomintang planował pilnowanie swojego nosa i nieprzeszkadzanie MacArthurowi w jego eradykacji Japonii, ale do głosu odezwali się zapomniani przez Boga i ludzi rojaliści, zwolennicy starej dynastii Ming. Na uchodźstwie wciąż pozostawali potomkowie ówczesnych cesarzy, którzy to nie byli mile widziani tak za czasów dynastii Qing, jak i w Republice. Po dokonaniu widowiskowego zamachu stanu przy wsparciu komunistów i kilku pomniejszych państw syberyjskich dokonano szybkiej mobilizacji armii i uderzono w wycieńczoną operacją Downfall armię amerykańską, zmuszając ją do szybkiego odwrotu. Nie czekając na fanfary rojaliści przystąpili do podporządkowywania sobie pobliskich terenów z wyłączeniem sojuszniczych państw syberyjskich, które przechowały potomków dynastii Ming przez te długie lata. Plany nowego cesarza Ming Taizu, imiennika pierwszego władcy Mingów nie były skomplikowane: Zadaniem nowego cesarstwa było sprawienie, że Chiny ponownie stałyby się faktycznym Państwem Środka. W ciągu następnych lat wojska Neo-Mingów podbijały kraj za krajem, docierając do Indii, odcinając dla siebie spory kawałek Syberii, niewoląc Półwysep Koreański. Później ruszyli także w stronę zrujnowanej Japonii, Indonezji, a dalej na Pacyfik, gdzie ponownie starli się z USA. Po dziś dzień te dwa państwa pozostają w stanie wojny.
Oto Cztery Demony planety Ziemia.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fenir
Lupus Hellsus

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 182


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 29 Maja 2014, 20:17:55 »
No w sumie nie ma tu czego oceniać, ani do czego się przypierdzielić, taki typowe, dobrze zrealizowane przedstawienie świata. Skilla pisarskiego masz, tego Ci nie można odmówić.

Sam świat ... jego wizja ... hym ... wysoce nieprawdopodobna, ale w końcu to fantastyka. ^^
Może być ciekawie, potężna Rzeczpospolita Obojga Narodów, zły Zachód, jeszcze gorsze USOBA(United States of Both America), cesarskie Chiny, zero komuchów ... chyba będzie ciekawie. 

Ciekawi mnie jedynie co z bohaterem/bohaterami. Chciałbym wielu i innych i z innych demonów, ale moje chcenie nie ma tu nic do gadania.

Powodzenia w dalszym pisaniu i rozwijaniu historii.

I te pole siłowe pewnie budował Komorowski, tak jak tarcze antyrakietową.


IP: Zapisane
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 31 Maja 2014, 22:30:34 »
Cóż.

Jest dobrze :D Naprawdę, podobało mi się. W głównej mierze jest to zasługa przyjętej konwencji, która miło połechtała moją ,,dumę narodową" i zamiłowanie do historii ^_^ I nieważne, że opisywane przez Ciebie wydarzenia to coś od czego każdemu normalnemu historykowi zjeżyłyby się włosy na głowie. To po prostu się fajnie czyta, podobnie zresztą jak każdą, inną political-fiction czy tam inną historię alternatywną :D

Historia alternatywna... Tak, w tym też tkwi wielki potencjał :D Niedawno przeszedłem bioshocka: infinite gdzie ukazana została teoria równoległych wszechświatów. Pokazane tam jest dokładnie jak jedno zdarzenie może odmienić całą rzeczywistość.

Jestem ciekaw czy ten opis świata to taki jednostrzałowiec, czy wstęp do czegoś większego? ;> Masz Ferdziu dobry warsztat, więc chętnie poczytałbym np. serię opowiadań umiejscowionych w najważniejszych, przełomowych, alternatywnych momentach twojej historii :D

Dajmy na to pierwsze opowiadanie umiejscowione na terytorium Rzeczypospolitej Obojga Narodów, gdzie władzę zamiast S. Poniatowskiego przejmuje ktoś inny, ktoś kto za sprawą swojego wpływu, autorytetu (i może najemnych morderców, którzy eliminują z rozgrywki Katarzynę II, wprowadzając chaos w Rosji) krzyżuje plany rozbiorów Polski 8)

A potem np. kolejne opowiadanie gdzie opisywany jest alternatywny fragment z ,,biografii'' Piłsudskiego, w którym stwierdza, że może jednak nie socjalizm, nie nacjonalizm, nie jakieś cudaczne ideologie, tylko właśnie ROJALIZM ;>   

Generalnie, gdybyś trochę posiedział w konwencji historii alternatywnej miałbyś przynajmniej jednego stałego czytelnika ^_^ A najlepsze w historii alternatywnej (i teorii równoległych wszechświatów) jest to, że takie opowiadania mogłyby być powiązane ze sobą tylko pozornie, złudnie sugerując nam, że mamy do czynienia z jednym światem :D

Mweh :D

Tak czy inaczej, nie podejmuję się oceny cyferkowej, bo faktycznie ani u czym się jarać (to znaczy ja mam, bo lubię historię), ani do czego ,,przypierdzielić", jak to słusznie feniasty zauważył.

Wiadomość doklejona: 31 Maja 2014, 22:36:15
A! Przyjęcie formy jednostrzałowych opowiadań umiejscowionych w różnych czasach i miejscach sprawia, że nie narażałbyś czytelników na zbyt duży wysiłek czytania wielu partów dzieła, by pojęci ,,o co chooo". W ten sposób - bo piszesz dobrze, więc nawet po przeczytaniu jednego fragmentu ktoś mógłby się zainteresować resztą - obroniłbyś swoje dzieło i zachęcił do czytania, nie zmuszając do przebijania się przez wiele stron na siłę, by zrozumieć dlaczego na 10 stronie tematu, bohater X mówi do bohatera Y, że bohater Z to coś tam coś. I z drugiej strony, rozpiętość tematyczna również pozwoliłaby na zainteresowanie tymi opowiadaniami różnych ludzi :D Ja np. średnio lubię Chiny i Japonię, kwitnące czereśnie, ale no same alternatywne dzieje Polski, Francji, Rosji, Anglii, USA, Niemiec, etc. sprawiają, że chętnie będę tu zaglądał :D




« Ostatnia zmiana: 31 Maja 2014, 22:36:15 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 08 Czerwca 2014, 19:28:16 »
Okay then. Trzymajcie część drugą i powiedzcie cześć panu Koniecpolskiemu.
----
Z miejsca przepraszam za tą przydługą lekcję historii, ale to zwyczajne przyzwyczajenie. Ostatnimi czasy zauważam, że niektórych nie obchodzi, dlaczego znaleźli się w danym położeniu oraz co można zrobić, by się z takiego impasu wyrwać. Tkwią oni po prostu w świecie, wegetując niczym pająk odpoczywający w kącie, czekający na muchy.
Nazywam się Leopold Schwald-Koniecpolski. Od dwunastu lat jestem księgarzem w opuszczonym przez Boga i ludzi Dreźnie na terenie niegdysiejszych Niemiec. Wskutek niedawnej epidemii świńskiej grypy całe miasto objęte zostało kwarantanną. Niekompetencja – czy też może raczej niefrasobliwość – służb zdrowia połączona z ich niechęcią do niesienia pomocy „nie-Lachom” kosztowała miasto połowę populacji. Ponad sto pięćdziesiąt tysięcy wymarło, drugie tyle wyniosło się stąd czym prędzej. Nie powiem, żebym ich winił. Ja z kolei najwyraźniej jestem odporny. Stanowimy trzecią część drezdeńskiej populacji, kolejne dwieście tysięcy. Kiedy miejscowość traci sześćdziesiąt procent swojej populacji to wyludnienie zwyczajnie widać. Nie ma znaczenia, czy jest to prowincjonalna dziura z pięcioma domami na krzyż czy największe miasto świata: nagle po prostu wszystko zdaje się cichnąć niczym ucięte nożem. W tym przeklętym mieście jeszcze niedawno życie trwało w całej swej pełni.
Zabawne, że pomimo technologicznego zaawansowania Rzeczypospolitej Obojga Narodów tylko teren w obrębie ogromnych murów otrzymuje jej dobroci. My, żyjący poza „właściwą Rzeczypospolitą” jesteśmy skazani na sytuacje takie jak ta właśnie epidemia. Jeden znany w swoim czasie komunistyczny działacz nazwiskiem Stalin zwykł mawiać, że śmierć jednego człowieka to tragedia, podczas gdy śmierć miliona jest ledwie statystyką. Tutaj mieliśmy dokładnie to samo. Zgon każdego tak zwanego „szlachcica”, czyli tak naprawdę każdego z owym szlacheckim rodowodem traktowało się niczym ukrzyżowanie Chrystusa, gdzie wszyscy kajają się, płaczą i zgrzytają zębami. Karambol na drodze, gdzie pijany możny wpadł na ledwo toczącego się sedana i zabił całą rodzinę z dwójką dzieci? Poświęcą mu może pół strony w Gazecie Wyborczej, zmyją głowę, być może dadzą jakiś niewielki wyrok bądź grzywnę... i na tym tak naprawdę się skończy. Oczywiście, gdyby w wypadku zginęła szlachecka rodzina taki sprawca siedziałby tyle, ile faktycznie przysługuje za podobne przestępstwo. Wedle starego przysłowia szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, tak więc nawet największy magnat Rzeczypospolitej nie może być bezkarny, nawet jeżeli jedynymi dowodami szlachectwa poszkodowanego jest szabla po przodku, dziś bardziej przypominająca pordzewiały rożen. Jeżeli jednak to nie-szlachcic dopuści się przestępstwa wobec szlachcica, wtedy oskarżony otrzymuje maksymalny wymiar możliwej kary bez prawa głosu ze swojej strony. Nie wynajmuje mu się wtedy nawet adwokata. Jeżeli dopuścił się zabójstwa bądź usiłował zabić, dożywocie zamieniane jest na karę śmierci.
Siąpi. Od dwóch dni nieustannie pada. Nie jest to jakiś srogi deszcz, ale zdaje się nie mieć początku ni końca. Nie znika nawet na chwilę. Niczym ściana pada w idealnej linii prostej, niewzruszony wiatrem. Sprawia to dość przygnębiające wrażenie. Ot, wieczna szarość Drezna.
Wrzucając na grzbiet stary prochowiec po ojcu ruszyłem ku wyjściu. Żyłem na dziesiątym piętrze w odrażającym szarym bloku na wschodnim skraju miasta, tak więc czekała mnie stąd długa przeprawa. Nie było mowy o windzie: takie luksusy były zarezerwowane dla centrum miasta, i to tylko dla najbogatszych. Łapiąc ze sobą telefon komórkowy i stary discman podążyłem w dół schodów, mijając kolejne kondygnacje. Każde piętro wyglądało tak samo: trzy mieszkania, z jednymi drzwiami na lewo, jednymi na prawo i jednymi pośrodku. Była środa, dziesiąta dwadzieścia osiem. O jedenastej trzydzieści otwierałem księgarnię, a że nie chciałem się śpieszyć wyszedłem nieco wcześniej. Jakieś dwieście metrów od mojego bloku jest przystanek autobusowy, z którego mogę dojechać do centrum. Biorąc pod uwagę okoliczności zapewne autobusów będzie mniej niż zwykle, także i to należy wziąć pod uwagę.
Niewielki ruch na ulicy, głównie samochody. Parę z nich – pogrzebowe karawany. To luksus dla zamożniejszych ofiar świńskiej grypy. Pozostałych z miasta wywozi się białymi volkswagenami transporterami. Przyciemniane szyby, obsługiwane przez smutnych jegomościów w kombinezonach  NBC. Kwarantanna w Dreźnie nigdy się nie skończyła i prawdopodobnie dużo czasu minie, zanim zostanie zniesiona lub raczej jeśli w ogóle zostanie zniesiona. Zwarty kordon wojska otacza całe miasto w oddaleniu około kilometra od pierwszych zabudowań. Ich rozkazy są proste: przepuszczają zdrowych lub jeszcze niezarażonych, tych drugich z kolei zabijają na miejscu. Jak się mówi, znają oni ryzyko, aczkolwiek wielu ludzi ima się różnych sposobów, byle tylko wydostać się z tego piekiełka. Nie każdy ma ochotę żyć w opuszczonym mieście duchów. Rząd Rzeczypospolitej zapewnił pewną ograniczoną pomoc mieszkańcom Drezna, ale bardziej zdaje się go interesować wywożenie majątków zmarłych. Raz na jakiś czas oddział wojska przyjeżdża do miasta i wyciąga wszystko, co tylko da się spieniężyć. Książki, sprzęty, pamiątki rodzinne. Nic nie jest na tyle święte lub na tyle bezwartościowe, by to pominąć. Oszczędzają jedynie kościoły katolików: wszyscy wiedzą, jak bardzo wiara ta wbita jest w świadomość polsko-litewskiej szlachty. Protestanckie zbory nie były tą litością objęte, ale nie było w nich też nigdy zbyt wielu cennych rzeczy do zabrania.
Jedzie właśnie. Tak jak „wozy z mięsem” - jak nazwano transportery wiozące truchła – są białymi furgonetkami, tak „poborcy” - mieszkańcy Drezna mają nazwę, nieważne jak nieodpowiednią, na dosłownie wszystko – poruszali się ogromnymi transporterami opancerzonymi zajmującymi z pół drogi. Zawsze poruszające się w eskorcie czterech wozów bojowych prowadzone są przez jednego tylko kierowcę. Przestrzeń przeznaczona normalnie dla żołnierzy jest załadowana po brzegi dosłownie wszystkim. Wszelki ruch musi im ustąpić albo ryzykuje zostanie podziurawionym przez kule karabinów maszynowych. Zgadzam się, pewne środki bezpieczeństwa są wymagane, ale puszczanie oddziału zdolnego do skoszenia połowy obecnej populacji Drezna tylko po to, by obrabować jeden kościół? Ludzie tutaj nie mieli woli do czynienia podobnie lekkomyślnych rzeczy. Kiedy śmierć mija się z tobą w korytarzu, uodparniasz się na efekt strachu i beznadziei, który jej zawsze towarzyszy. Kiedy widzisz swoich znajomych, przyjaciół, kolegów z pracy i sąsiadów umierających na twoich oczach lub leżących gdzieś na ulicy bez ruchu panika mija szybko. W jej miejsce pojawia się jednak, coś co osobiście uważam za dużo gorsze: znieczulica. Mglista powłoka obojętności, która owija tych, którzy widzieli za dużo. Miałem okazję czytać opowiadania Borowskiego traktujące o obozach koncentracyjnych z czasów drugiej wojny. Opisał on całkiem nieźle poczucie beznadziejności, które powoli przeradza się z jaskrawych, kontrastowych kolorów w zlewającą się szarość. Czasami spod grubej skorupy ponownie wydobywały się mocne, wahające człowiekiem emocje, ale Tadek – główny bohater łączący opowiadania swoją osobą – z czasem przestaje reagować na nawet najbardziej odrażające przykłady uprzemysłowienia ludobójstwa. Tym wszakże były obozy koncentracyjne i obozy zagłady, chociaż te pierwsze przynajmniej wyciskały jeszcze z tego rzędu dusz siódme poty, zdobywając fundusze i tanią siłę roboczą, by kontynuować swoją działalność.
Jakieś dziesięć minut po nich przyjeżdża autobus. Stary ikarus pomalowany w barwy lokalnej komunikacji miejskiej, ledwo się toczy. Nie mam zielonego pojęcia, z jakiego złomowiska go wytrzasnęli, ale chwila myślenia nad tym nasuwa pewne sensowne wnioski. Czemuż to grabież dóbr Drezna miała ograniczać się jedynie to przedmiotów nieruchomych? Zapewne kupiono go za okazyjną cenę i zastąpiono nim nowsze modele. Więcej wygodnych, współczesnych autobusów dla mieszkańców twierdzy, jaką jest teren za murami. W środku łącznie z kierowcą może z dziesięciu ludzi. Do niedawna autobusy o tej porze były wypełnione po brzegi.
Większość siedzi z przodu. To inni odporni, których nie poraziła świńska grypa. Zdecydowany gros jest w średnim wieku. Jeden chłopak koło dwudziestki siedzi na samym końcu autobusu. Blady, płytko oddychający. Zapewne chory. Dla niego to tylko kwestia czasu. Raz na jakiś czas widać gdzieś na ulicy kolejnego zarażonego. Niewielki procent z nich zdrowieje, ale większość pada w przeciągu kilku dni. Całość przypomina nieco epidemię grypy hiszpanki po pierwszej wojnie, tylko że na mniejszą skalę. Jest także niemal tak samo ironiczna w swym przebiegu. Pierwotnie zakładano, że pierwszą możliwą przyczyną zgonu dla chorego jest zapalenie płuc, ale późniejsze eksperymenty wykazały, że ludzi zabijała nie tyle grypa, co ich własny układ odpornościowy. Atakował zarażone organy z taką mocą, że powodował nieodwracalne obrażenia. Dlatego właśnie świńskiej grypie, jak i hiszpance udało zebrać się żniwo wśród młodych i zdrowych, a nie słabych bądź nierozwiniętych.
Przystanki w tej okolicy są na żądanie. Nasz ikarus mija kolejne znaki bez zwalniania. Nikt nie wysiada, nikt nie wsiada. Chłopak z końca autobusu wciąż zanosi się spazmatycznym kaszlem. Mogę tylko słuchać. Nie jestem w stanie mu pomóc. Nie jestem lekarzem, jeszcze nie daj Boże tylko bym mu zaszkodził. To bez wątpienia tragiczne, ale nie wywiozę go z miasta, nie zawiozę go do doktora. Mogę tylko słuchać.
Hipokryta ze mnie. Przestrzegam ludzi przed znieczulicą, a sam wymyślam coraz to nowe wymówki, by usprawiedliwić swoją.
Zbliżamy się do centrum. Tutaj ludzie zaczynają już wsiadać i wysiadać. Autobus powoli się zapełnia. W większości są to, tak jak wcześniej, ludzie starsi. Pojawia się także paru młodszych, w lepszym stanie niż tamten z końca. Trzymają się ze sobą, z dala od nas i z dala od zarażonego. Wiele ryzykują, zostając tutaj. Ciekawi mnie, dlaczego. Może mają tu rodzinę i nie chcą wyjeżdżać, by nigdy nie wrócić? Być może po prostu w Dreźnie trzyma ich strach przed wyjazdem w nieznane? Może to po prostu zwykły młodzieńczy kaprys?
To mój przystanek. Stamtąd jest może z piętnaście minut drogi nieśpiesznym krokiem, aczkolwiek biorąc pod uwagę deszcz, to pewnie będę tam szybciej. W discmanie rozbrzmiewa melodia The Beatles, „Yellow Submarine”. Co ciekawe, jeden ze zdrowych młodzików z autobusu – na oko dwudziestoparoletni z charakterystycznym irokezem punka – także tu wysiadł.
Spokojny, kojący nerwy rytm towarzyszy mi aż do drzwi księgarni. Jest to niewielki budynek z czerwonej cegły pamiętający jeszcze czasy drugiej wojny światowej. O ile się nie mylę, został on wzniesiony w czterdziestym przez niewielkiego przedsiębiorcę, który dorobił się całkiem pokaźnych pieniędzy na handlu rzeczami, które zabrano niemieckim Żydom. Był to typ cwaniaka, który kopał na cmentarzach, by powyrywać trupom złote plomby. Mój pradziadek, oficer Wehrmachtu kupił go od niego za psie pieniądze, kiedy nieznane okoliczności zmusiły owego przedsiębiorcę do salwowania się ucieczką z Niemiec. Podobno prócz rzeczy niegdyś do Żydów należących ów handlarz trzymał także samych synów Dawida.
Niewielka konstrukcja z czerwonej cegły szczęśliwie nigdy nie ucierpiała od bombardowań, utrzymując się w perfekcyjnej formie aż do siedemdziesiątego drugiego, kiedy to jego część spłonęła w wielkim pożarze, który pochłonął resztki przedwojennego Drezna. Moi przodkowie wyłożyli dość spore pieniądze, by ową kamieniczkę odrestaurować. Od roku dwa tysiące trzeciego jest to księgarnia, której właścicielem przez następne piętnaście lat był mój ojciec, Heinz Schwald-Koniecpolski. W testamencie przekazał mi ją do rąk własnych.
Chłopak z irokezem stoi w pewnym oddaleniu ode mnie, opierając się o ścianę budynku obok. Wpatruje się we mnie badawczym wzrokiem, jakby oceniając. Nie chce chyba zaatakować mnie w biały dzień? Z drugiej strony, teraz nawet, kiedy słońce stoi wysoko na niebie po ulicach nie snuje się wielu ludzi.
- Pan Koniecpolski? - zapytał, widząc moje spojrzenie. Kiwnąłem głową z wahaniem. - Czy możemy pogadać?
- W jakiej sprawie? - odpowiedziałem pytaniem. Przekląłem się w myślach, mój głos zadrżał.
- Przysłała mnie pana matka – Nie wydawał się kłamać, o dziwo. Patrzył mi prosto w oczy, żadnego nerwowego tiku czy oznaki zniecierpliwienia. Jeśli już, to chyba dałem się złapać na jego wygląd, który od razu zapalił w mojej głowie czerwone światełko. Czy niepotrzebnie? Tego musiałem się dowiedzieć.
Przekręciłem klucz w zamku, otwierając drzwi.
- Proszę wchodzić – powiedziałem do punka, ostentacyjnie oglądając się za siebie. Chłopak kiwnął głową i przekroczył próg księgarni. Musiał się schylić, by tym irokezem nie zahaczyć o framugę. Wszedłem za nim do swojego azylu w tym przeklętym mieście. Był to biznes już nieco podupadający, ale było tak i przed plagą. Nigdy nie potrafiłem się zebrać, by odkurzyć całe to miejsce, sam nie wiem, dlaczego. Być może bałem się, że jeśli w końcu tu posprzątam, jeśli w końcu pozbędę się oznak nostalgii i staroci to magia tego miejsca pryśnie. Przestanie to być moje własne prywatne schronienie, a stanie się jedynie kolejnym drezdeńskim budynkiem.
W jednym z kątów zaszył się niewielki pająk wraz ze swoją pajęczyną. Chwilowo był zajęty pieczołowitym i drobiazgowym owijaniem swojej najnowszej ofiary, niewielkiej osy, w kolejne nici. Zająłem miejsce za biurkiem służącym mi za ladę, kasa fiskalna jak zwykle tam stojąca.
- Jak mogę panu pomóc, panie...? - zaadresowałem punka, mierząc go badawczym spojrzeniem.
- Henryk Niesławski – odpowiedział chłopak, rozglądając się po księgarni nieco nerwowym wzrokiem.
- Więc jak mogę pomóc, panie Niesławski? - Punk popatrzył na mnie, rozejrzał się wokół – od momentu, w którym przekroczyliśmy próg księgarni zdawał się być strasznie rozedrgany, kontrastując ze swoim spokojnym mówieniem z dosłownie przed chwili.
- Czy możemy jakoś zasłonić okna? - zapytał, wyglądając na ulicę. Otworzyłem szufladę w biurku, poświęcając mu przelotne spojrzenie. Stary, ale wciąż jary Sauer 38H leżał tam, odkąd mieliśmy tą księgarnię. Pamiątka po pradziadku, w magazynku wciąż były cztery kule. Zabezpieczony, ale dobry na blef, a w przypadku odblokowania można się nim bronić.
- Proszę bardzo – odpowiedziałem, kiwając głową. Niesławski raz jeszcze wyjrzał przez okno, jakby w poszukiwaniu czegoś bądź kogoś, po czym powoli zwinął rolety. W pokoju zapanował półmrok, ledwo rozświetlany przez żarówkę dyndającą na suficie. Punk wrócił na swoje miejsce, znacząco uspokojony. - Wciąż jednak nie wiem, co wymaga aż takiej dyskrecji.
- Ja... jak mówiłem, przysłała mnie pana matka. Kiedy wyjeżdżałem z Poznania była na łożu śmierci – Zmarszczyłem brwi, zamykając szufladę. Wychodziło na to, że faktycznie nie był to byle zbój usiłujący odgrywać spryt.
Nie mogłem powiedzieć, bym był ze swoją matką w dobrych stosunkach. Była kobietą zawistną, która nie potrafiła przyznać się do błędu. Wszystko zaczęło się od rozwodu jej i mojego ojca jakieś dwadzieścia lat temu. Powód był prozaiczny: nie chciała opuścić bezpiecznej twierdzy, jaką były tereny za murami. Poza tym jej zeswatanie się z człowiekiem niebędącym szlachcicem było postrzegane jako co najmniej niestosowne. Ona, szlachcianka z rodu Srokaczy i on, mieszczanin z oficerem Wehrmachtu za przodka. Zabawna kombinacja, ale na przekór wszystkiemu kochali się i byli udaną parą... do czasu, w którym mój ojciec w swojej naiwności zapytał, czy nie zechciałaby zamieszkać z nim w Dreźnie. Nie wiadomo, czy całe to uczucie było dla niej podchodami czy też było faktycznie szczere, ale nie trzeba było znawcy ludzkich serc, by zobaczyć, że nie chce ona opuszczać swych pieleszy. Gdyby jako tak zwana „pół-szlachcianka” wyjechała poza granice właściwej Rzeczypospolitej istniała szansa, że nie będzie ona w stanie wrócić.
Na początku unikała odpowiedzi lub stosowała wszelkiej maści wymijające retorty, ale mój ojciec – człowiek beznadziejnie romantyczny – nie potrafił dostrzec oczywistego. W sumie to było to dość przygnębiające: byli parą osiem lat, nigdy się nie kłócili i sprzeczali, a jednak kiedy przyszło co do czego miłość do luksusu i pieniędzy okazała się silniejsza niż rzekomo najsilniejsze z uczuć ludzkich. O czymś podobnym napisał Michaił Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Książka została wydana, kiedy w caracie panowały silne nastroje prokomunistyczne, na parę lat przed wojną. Była tam jedna taka scena, kiedy sam diabeł pod imieniem Woland wyczarowuje tony, tony butów, którymi potem niefrasobliwie ciska w publikę pełną rzekomo dystyngowanych i wysoce postawionych obywateli. Na widok drogich, ekskluzywnych towarów wszelkie pozory wysokiego statusu społecznego prysły niczym bańka mydlana: czereda w drogich ubraniach rzuciła się na buty niczym drapieżca atakujący swą ofiarę. Teren za murami był właśnie taką drogą parą butów, a rozochocona komunistyczna tłuszcza – moją matką.
Z czasem przestawała ona omijać dyskusję. Mówiła mojemu ojcu wyraźne „nie”. Kiepsko przyjął odmowę. Dość powiedzieć, że ich stosunki szybko ochłodziły się, a z nieprawdziwej miłości wiedzie droga do nienawiści.
Rozwiedli się, kiedy miałem dwadzieścia osiem lat. Matka dała mi do zrozumienia, że mogę mieszkać z nią albo z ojcem. Nie wiem, dlaczego wybrałem wtedy jego. Być może po prostu zawsze przychodziło mi łatwiej dogadać się z nim niż z nią. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Kiedy zaanonsowałem swoją chęć pozostania w Dreźnie twarz matki wykrzywiła się w strasznym, prawdziwie nienawistnym grymasie. Przez następne dwadzieścia lat rozmawialiśmy ze sobą niewiele i tylko telefonicznie. Połączenia z dzielnic poza murami do murów były straszliwie drogie, także nigdy nie mówiłem zbyt wiele. Ot, zadzwonić dwa razy do roku: na Dzień Matki i na urodziny. Rozmowy te nigdy nie wyszły poza granice chłodnej kurtuazji.
Wśród pewnych ludzi zdaje się jednak istnieć przekonanie, że przed śmiercią należy koniecznie błagać o wybaczenie wszystkich, którym nastąpiło się na odcisk za życia. Nie potrafię ścierpieć tych, którzy liczą na to, że ich niezwykły status ochroni ich przed niechęcią bądź nienawiścią. W poczet tych odrażających istnień ludzkich wliczam także swoją matkę.
A mimo to pojawiło się w moim sercu coś na kształt współczucia i politowania.
- Rozumiem. Czego chce od swojego syna marnotrawnego? - odpowiedziałem bez emocji, spoglądając na Niesławskiego. Punk chyba nieco się wzdrygnął, ale widząc moje ponaglające spojrzenie wyciągnął z kieszeni spodni jakiś zwitek papieru. Spojrzał na niego i z pewnymi oporami wręczył mi go.
- Pana matka chciała się z panem zobaczyć – powiedział, spoglądając na swoje buty. - Lekarze dają jej jakiś tydzień, a chciała ona przed śmiercią ujrzeć swojego syna po raz ostatni. - Jaka wzruszająca historia. Trzymajcie mnie, bo pęknę. - Ten papier, który panu dałem to przepustka za mury – Chwila ciszy. - Jest wystawiona na dwa tygodnie, także może pan na spokojnie dotrzeć do Poznania.
- Dlaczego mi to dajesz? - Na twarzy Niesławskiego pojawiła się konsternacja. - Nie jesteś zza murów.
- Skąd takie wnioski?
- Widziałem twoje wahanie – Pokręciłem głową, widząc że punk nieco blednie. - Dwa tygodnie w tym raju na ziemi, nawet jako najnędzniejszy z nędznych, to i tak lepsze niż życie tu, gdzie epidemie kładą pokotem tysiące, przestępczość rośnie w siłę z każdym dniem, a ludzie żyją dom w dom z biedą, głodem i śmiercią. Danie mi tego wymagało niejakiej siły woli.
- Ja... jestem kalwinem – Uniosłem brew na jego odpowiedź. Niesławski chyba speszył się jeszcze bardziej, gdyż zaczął szukać czegokolwiek w księgarni, by zawiesić tam wzrok – byle nie na mnie. - Wie pan, wierzymy w predestynację... a ja już za dużo w życiu zgrzeszyłem i tak sobie myślałem nad tym, że może mogę jeszcze zawrócić – To nie miało sensu. Istnieją religijni ludzie, ale argumentacja mojego rozmówcy wydawała mi się co najmniej niedorzeczna. Skoro jest on predestynowany do piekła, czynienie dobra nie kopnie go do nieba.
Z drugiej strony, ludzie religijni są często trudni w pojmowaniu przez nas, ateistów.
- W porządku. Nie wiem tylko, czy będę w stanie wyjechać – powiedziałem. - Zauważył pan zapewne, że mamy tu epidemię. Kordon wojska wokół Drezna wypuszcza ludzi, którzy są zdrowi i chcą wyjechać, ale powrót może być kłopotliwy. Swoją drogą, panie Niesławski, jak to się stało, że jest pan kurierem przesyłki tak ważnej, samemu nie będąc zza murów?
- Bezpośrednio pod murami rozmieszczonych jest wiele stacji kurierskich. Ostatnimi czasy są jakieś zawirowania na terenach Rzeczypospolitej właściwej, także tylko niewielu ma możliwość opuszczenia tego obszaru – Uniosłem brew. Nie dane nam było słyszeć o podobnych problemach tu, w Dreźnie, ale z drugiej strony nie otrzymywaliśmy zbyt wielu informacji o terenach za murami – Słudzy pana matki przekazali przesyłkę do naszej stacji, a ja byłem akurat pod ręką – Wyjaśnił punk, wzruszając ramionami.
- Rozumiem. Dziękuję za przesyłkę, panie Niesławski... rozważę wyjazd, jeśli będzie on możliwy – Chłopak kiwnął głową bez przekonania. - Ile to będzie?
- Nic. Zleceniodawca uiścił całą opłatę od razu.
Cóż, to z pewnością ułatwiało sprawę. Pozostawały jeszcze koszty podróży i jakiegoś tam utrzymania, ale skoro moja matka tak poszukiwała wybaczenia, to myślę, że to drugie nie będzie jakimś wielkim problemem. Musiałem skontaktować się z kapitanem kordonu i zapytać, czy wyjazd i ponowny przyjazd do Drezna jest możliwy, ale jeżeli potwierdziłby on, że mógłbym wrócić... czemu nie? Mogłem chyba sprawić jej tą jedną ostatnią przyjemność, samemu przy okazji zażywając nieco tego rzekomo brukowanego marmurem świata za murami...


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fenir
Lupus Hellsus

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 182


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 09 Czerwca 2014, 23:11:56 »
Nieźle, jak na amatora. Wciąż masz pewne błędy w stylu ale nie chce mi się do tego przypieprzać, nie jestem Cahan.
Ciekawe, że narracja pierwszosobowa, zobaczymy jak się w niej odnajdziesz. Jedyne co mnie troszkę rozgniewało, to to, że nie wtyłuszczasz jakoś przemyśleń i spostrzeżeń postaci.

No i ten twój świat ... jest trochę fatalistyczny. Trochę to przypomina to sytuacje z Igrzysk Śmierci gdzie dystrykty były biedne a kapitol balował.

Ale nic, powodzenia w pisaniu. Czekam na akcje i wybuchy.


IP: Zapisane
J'Bergo

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 196


Без счастья жизнь это мука

Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : 17 Czerwca 2014, 14:50:16 »
Na razie J'Bergo przeczytał pierwszą część - jest spoko, ciekawa propozycja (nawet, jeśli nie uwzględniłeś mojej rasy). Nie wiem jak Rzeczpospolita Obojga Narodów mogłaby doistnieć do czasów II wojny i tu przedstawionych (2030), ale ok.
Cytuj
..tym razem na Nagasaki. Tym razem Kraj Kwitnącej Wiśni
Uczyłem się, że w języku polskim takie powtórzenia są nieestetyczne  ;)
Drugą część skomentuję później.
Cytuj
..średnio lubię Chiny i Japonię, kwitnące czereśnie
Bo co za różnica czy kwitną wiśnie czy czereśnie  ;> dobre
-edit: J'Bergo przeczytał drugą część. Jest ok, motyw epidemii i odgrodzonej zony, rozpuszczonej szlachty, a opisy wywarły na mnie wrażenie, jakby Drezno było slumsami. Positive  :)


« Ostatnia zmiana: 19 Lipca 2014, 01:19:16 wysłane przez J'Bergo » IP: Zapisane
Klikanie w J'Bergo na SB nic nie da  ;>
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.105 sekund z 20 zapytaniami.
                              Do góry