Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Słodki szkarłat (Czytany 2702 razy)
matikun

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 166


Spiralny

Zobacz profil
« : 15 Stycznia 2015, 21:10:21 »
Witam, poniżej znajduje się moje opowiadanie konkursowe.  ^_^

Matikun (Mateusz Żuchowski)

Słodki szkarłat

Noc była jasna. Pełny księżyc, jeszcze bardziej opasły niż zazwyczaj, zwrócił swój wzrok na samotnego jeźdźca, który właśnie zatrzymał pełnego energii wierzchowca na odosobnionym wzgórzu. Zakapturzona postać dosiadająca rumaka, rozglądała się uważnie. Z tego miejsca mogła zobaczyć znacznie więcej niż potrzebowała. Stała nieruchomo przez dłuższą chwilę, po czym strzeliła wodzami. Czarny, koń pogalopował w dół po zboczu, by zaraz cwałować z pełną prędkością po rozległej równinie. Ogier zręcznie omijał wszelkie przeszkody, ani trochę przy tym nie zwalniając. Wydawał się stanowić jedność ze swoim jeźdźcem, który nie musiał go prowadzić, koń sam wiedział jak ma jechać. Ich blade cienie sunęły razem przez połacie traw. Ma plecach jeźdźca kołysał się długi miecz schowany w czarnej pochwie ze skóry.
- Widzisz? – odezwał się niski, męski głos - Już niedaleko maleńki! – mówiąc to, zakapturzony wskazywał ciemność.
Mrok nie był jednak zaporą dla jego oczu, widział już rysujące się przed nimi niskie, drewniane budynki, dostrzegał każdą ćmę w powietrzu, mógł zobaczyć każdego robaka pełzającego w trawie. Nic nie było w stanie schować się przed jego wzrokiem. Z każdym uderzeniem podkutych kopyt byli coraz bliżej mieściny, jeździec widział coraz więcej, ludzi śpiących spokojnie w swoich domach i zwierzęta, które odpoczywały w zagrodach i stodołach. Mógł zobaczyć to, co niedostrzegalne dla ludzkiego oka.
Gdy wjechał do miasteczka, nie zastał nikogo, kto by ich zatrzymywał, właściwie, miejsce to przypominało bardziej wieś niż miasto. Droga była udeptana, nikt nie myślał tu o bruku, wszystkie budynki zostały w całości zbudowane z drewna. Całe to miejsce mogłoby spłonąć od jednej iskry. Jeździec nie musiał długo się rozglądać, żeby znaleźć to, czego szukał. Powolnym kłusem podążył z czworonogim kompanem w kierunku celu. Zwierzęta rozbudziły się, jednak stały jak wryte patrząc na zakapturzonego. Zahipnotyzowane  podążały swoim wzrokiem za mężczyzną, aż ten nie zniknął im z oczu. Żadna owca nie zabeczała, żaden pies nie zaszczekał, gdy przejeżdżał panowała absolutna cisza. Kiedy był już blisko swego celu, zeskoczył z hebanowo czarnego rumaka. Nie musiał go przywiązywać, ufał mu, wiedział, że nie ucieknie. Chód zakapturzonego był tak cichy, iż wydawało się, że stąpa w powietrzu, nie dotykając ziemi. Szedł coraz szybciej, aż w końcu zaczął biec, co ani trochę nie wpłynęło na jego bezszelestny krok.
W końcu stanął naprzeciwko swojej zwierzyny, człowieka, którego szukał. Ubrany w czerń zamaskowany mężczuzna, który przed chwilą próbował przy pomocy wytrycha i zwinnych rąk włamać się do budynku stanowiącego tamtejszy bank, teraz wstał i patrzył na stojącego przed nim nieznajomego odzianego w płaszcz szary niczym popiół. Próbował dostrzec co znajduje się pod jego kapturem, ale widok obnażonego miecza spowodował, iż nie myśląc wiele chwycił za kuszę, którą uprzednio położył na ziemi. Znajdowali się pięćdziesiąt stóp od siebie. Z chwilą, gdy zakapturzony zrobił krok, włamywacz nacisnął spust, a broń wypluła załadowany pocisk w kierunku nieznajomego.  Zakapturzony widział wszystko, tor lotu, a także szybkość z jaką poruszał się bełt. Klinga jego miecza poszybowała w górę rozdzielając go na dwie części, od grotu, aż po sam kraniec drewnianego promienia. Ostrze uniesione ku niebu, błysnęło w blasku księżyca. Mężczyzna w czerni nie wiedział co się stało. Kiedy zdał sobie sprawę z sytuacji, zaczął ciężko oddychać, pospiesznie starał się załadować kolejny pocisk, jednak było już za późno, w jednej sekundzie miecz zakapturzonego znalazł się przy jego gardle.
- Kim ty jesteś do diabła?! – warknął przerażony włamywacz.
- Cii! Bo obudzisz mieszkańców – Arimon uniósł palec do ukrytej twarzy.
Serce człowieka w czerni biło coraz szybciej. Wiedział, że to koniec, że tutaj umrze, jednak strach mieszał się z ciekawością, bardzo pragnął zobaczyć twarz swego oprawcy.
- Możesz nazywać mnie jak chcesz – mówiąc to, mężczyzna w szarym płaszczu uniósł lewą rękę i leniwie zdjął z głowy kaptur.
Nie było wątpliwości, że była to twarz ludzka, jednak istniało w niej coś co pozbawiało ją człowieczeństwa. Mężczyzna miał długie,  czarne włosy, które swobodnie spływały mu na ramiona. Jego cera była papierowo blada. Błyszczące rubinowe oczy niewątpliwie wzbudzały grozę. To właśnie one odebrały mowę włamywaczowi. Czuł jak trzęsą mu się nogi, czuł jak jego ciało drętwieje, jak jego odwaga pęka łatwo niczym szkło rzucone o ziemię.
- Jedni zwą mnie diabłem, inni pomiotem nocy, a jeszcze inni wampirem. Już dawno zapomniałem kim byłem kiedyś. Teraz jestem sprawiedliwością. Nie wynagradzam jednak za dobre, a jedynie karzę za zło. Bardzo surowo. – szepcząc ostatnie zdanie, przybliżył swą głowę do zamaskowanej twarzy ofiary. Mężczyzna omal nie zemdlał, kiedy czerwone oczy przeszyły go na wylot.
Uśmiech, który przez chwilę pojawił się na młodej, białej twarzy znów zniknął.
- Chcę, byś był świadom tego jak umierasz, nie masz prawa tracić przytomności, gdy będę odbierał ci życie. Mam na imię Arimon, pamiętaj to imię, gdy już trafisz do piekła. Kto wie, może kiedyś się tam spotkamy.
Niezbyt pośpiesznym cięciem oddzielił głowę od ciała, które kołysząc się na boki, w końcu padło na ziemię. Mężczyzna uniósł otrze i zaczął zlizywać zeń krew. Następnie wyjął zza pasa kawałek materiału i najpierw dokładnie wytarł resztki czerwonej posoki z klingi, by potem zawinąć w niego leżącą nieopodal głowę. Gdy już to uczynił odłożył wszystko na bok, klęknął przy martwym ciele i otworzył usta. Zęby w jednej chwili zmieniły się w ostre jak brzytwa kły.
- Smacznego – powiedział sam do siebie i wgryzł się w korpus spijając z niego krew i rozszarpując go przy tym na kawałki.
*
- Nie podoba mi się ta sytuacja, Arimon.
Dwaj mężczyźni w pełnych płytowych zbrojach, które mieniły się słonecznym blaskiem stali na kamiennym, potężnym niby góra murze.  Monumentalną konstrukcję z każdej strony oblewała szeroka fosa. Osadzony na pięciu wielkich basztach, wydawał się być fortecą bogów, której bram nie zdoła sforsować żaden śmiertelnik. Mężczyźni spoglądali na rozciągający się przed nimi krajobraz terenów podmiejskich, gdzie chłopi pracowali teraz pełna parą. Słońce prażyło niemiłosiernie, mimo to każdy musiał wykonywać swoją pracę, strażnicy pełnili wartę, a rolnicy zajmowali się polem.
- Widzisz Blariusie, Hrabstwo Północne nigdy nie przypuści ataku na Jaskółcze Gniazdo, za bardzo się boją – kontynuował dyskusję czerwony na twarzy, zalany potem Arimon. – Hrabia Clawfist może sobie podbijać południowe wsie, ale nie ma wystarczająco dużo sił i odwagi, by oblegać miasta, a już tym bardziej stolicę. Prędzej czy później jego wojska zostaną przegnane z naszych ziem.
- Powiedz mi dlaczego? Dlaczego Wielkie Królestwo Kyrii musiało ulec rozpadowi?
Rozmówca Arimona ściągnął z głowy hełm i umieścił go pod pachą. Był od swego towarzysza nieco niższy i tęższy, a także młodszy. Włosy miał ścięte na jeża, na twarzy zaś próżno było szukać zarostu.
- To było dawno temu, prawie trzy pokolenia przed nami coś się wydarzyło. Niestety, nikt już tego nie pamięta, nawet sami hrabiowie, a opowieści przekazywane z ust do ust nie są do końca prawdziwe. Zapewne chodziło o władzę, bo o cóż innego? Ludzie pragną władzy i choćbyś miał temu zaprzeczać i tak jej pożądasz. W głębi duszy dobrze wiesz, że tak jest, wiem to też ja. Czasami to uczucie staje się zbyt silne. Myślę, że to spór o władzę był powodem rozłamu, tak jak jest powodem tego konfliktu.
Zapadła cisza. Oboje wpatrywali się w wielki płonący krąg na niebie, zbliżający się powoli do horyzontu, którego blask odbijał się na zbrojach i grotach długich włóczni.
*
Białolicy rzucił  niechlujnie zawiniętą w chustę głowę pod nogi otyłego, roześmianego mężczyzny ubranego w luźną i długą, czerwoną tunikę. Pakunek rozwinął się podczas toczenia się po deskach zostawiając krwawy ślad i  na grubasa patrzyły teraz na wpół otworzone ślepia martwego czerepu.
- Miło cię znowu widzieć, Arimonie – uśmiech nie znikał z twarzy pulchnemu.
Znajdowali się w pomieszczeniu bez okien, ukrytym pod ziemią. Pokój był wykonany z kamiennych cegieł. Oprócz jednej szafy, okrągłego stołu i dwóch krzeseł z wytrzymałego, dębowego drewna, pomieszczenie zdawało się być kompletnie puste. Deski, z których wykonano sufit, podłogę i ściany były bardzo zadbane, regularnie czyszczone i lakierowane. Było tam zimno, jednak Arimon nie odczuwał chłodu. Drugiemu człowiekowi niska temperatura widocznie nie przeszkadzała.
- Ciężko mi uwierzyć, że tak wyszkolony i dumny złodziej jak Margo może być tym zbirem, którego wynajęto do obrabowania jakiegoś małego banku na zadupiu – delikatnie kopnął  martwą głowę. - Może usiądźmy – zaproponował gruby.
Wampir przystał na propozycję i usadowił się wygodnie na krześle zakładając ręce za głowę, a nogi kładąc na stół. Nie zwracał uwagi na to, że jego czarne, ciężkie buty z wysokimi cholewami brudzą błyszczący blat.
- Widzę, że udało ci się wykonać zadanie – otyły z jednej ze swoich obszernych kieszeni w tunice wyciągnął szklaną manierkę zaczął z niej sączyć obfite łyki.
- Sprawiedliwość musiała zostać wymierzona. To była bułka z masłem, ani trochę się nie bawiłem, w dodatku jego krew była niesmaczna.
- Rozumiem, powinienem był zatrudnić kogo innego, ty nie masz czasu na zajmowanie się głupotami. Pozwolisz, że przydzielę ci od razu kolejne zadanie?
Arimon pokręcił głową.
- Najpierw zapłata, potem możemy porozmawiać o kolejnym zleceniu.
- W porządku – westchnął gruby. – nie masz żadnych potrzeb, a mimo to nadal pragniesz pieniędzy – rzucił na stół skórzaną sakwę.
- Pewne pragnienia się nie zmieniają, zawsze będziemy chcieli tego samego, nawet jeśli moglibyśmy się bez tego obyć – mówiąc to Arimon otworzył worek i zaczął sprawdzać monety. – To pomaga mi czuć się normalniejszym, daje poczucie bycia ludzkim. Chciałbym zestarzeć się i umrzeć. Teraz to już niemożliwe – tu się zatrzymał i wpatrywał się przez moment w złotą monetą ze starannie wybitym symbolem ryczącego lwa. – A więc? Jakie jest to kolejne zlecenie?
- Rivertown, według jego burmistrza nawiedziła plaga czarownic i czarnoksiężników. Od lat nie słyszałem ani słowa o ludziach parających się czarną magią ani słowa, a tu taka heca. Najlepiej, żebyś bliżej przyjrzał się sprawie. Zadanie nie jest trudne, ale myślę, że mogę na ciebie liczyć?
- Oczywiście, wyruszę jeszcze dziś. Sprawca tego wydarzenia musi zostać ukarany.
*

Tego dnia pogoda płatała mieszkańcom Jaskółczego Gniazda figle. Rankiem słońce delikatnie pieściło miasto swymi smukłymi promykami, by po południu schować się za szare niczym popiół chmurzyska. Sunący po niebie obłok w końcu wybuchł, wyrzucając z siebie hektolitry brudnych kropel, które bezlitośnie zaczęły katować miejskie ulice. Wtedy to strażujący Arimon i Blarius zauważyli kilkadziesiąt ciemnych punktów na horyzoncie. Mężczyźni natychmiast przerwali ostrzenie swych nigdy nieużywanych włóczni, by przyjrzeć się lepiej swojemu odkryciu. Niestety, w tą pogodę widoczność była bardzo ograniczona i odległe kropki musiały pozostać przez jakiś czas niezidentyfikowane.
- Zawiadom kapitana – mruknął Arimon. – Mam co do tego złe przeczucia.
*
Odkąd wampir wyruszył, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Nie mógł jednak wykryć tej osoby, wszystkie jego nadludzkie zmysły były bezradne. Strzelił wodzami, nie miał ochoty zmierzyć się ze swoim prześladowcą oko w oko. Z każdą chwilą był coraz bliżej malującego się przed nim lasu. Jego widok obudził w nim wspomnienia, o których już dawno zapomniał. Teraz jednak nie było to ważne, liczyło się to, żeby zgubić podążającego za nim bezczelnego robaka, a puszcza mogła spowolnić jego krok i choć trochę go zgubić, natomiast wierzchowiec Arimona doskonale umiał przemieszczać się po głuszy. Był niedościgniony na każdym terenie.
Las był niesamowity. Za każdym razem, gdy do niego wjeżdżał, wywierał na nim to samo piorunujące wrażenie. Wysokie, rozłożyste drzewa, przysłaniały niebo swymi wielkimi koronami. Zdawały się stare i sędziwe, a mimo to były monumentalne i potężne. W ich czarnych, głębokich jak otchłań dziuplach mógł zamieszkać niejeden zwierz wielkości  sporego rysia. Niektóre z drzew zapuściły mchowe brody tak gęste, że próżno było szukać śladów kory. Puszcza miała w sobie coś tajemniczego, nigdy nie śpiewały tam ptaki i słychać było tylko niepokojący szum zielonych liści. Arimon znał sekret tego lasu, jednakże się go nie obawiał. Już nie.
*
Rano, kiedy ostatnie krople opuściły swój podniebny dom, na murze stał niewielki oddział żołnierzy. Wszyscy odziani jednakowo, wśród nich byli Blarius i Arimon. Przed nimi, w rogatym hełmie i charakterystycznej, perłowej pelerynie z wizerunkiem jaskółki stał ich kapitan, który wpatrywał się w tysiące biało-czerwonych, pasiastych namiotów. Rozłożone niecałe dwie mile od miasta zasłaniały linię horyzontu. Wojacy szeptali między sobą, niektórzy wydawali się być przerażeni, inni przeciwnie – śmiali się. Arimon zachował pokerową twarz, nigdy nie przypuszczał, że Hrabia Clawfist jest zdolny zebrać tak dużą armię po poprzedniej, bolesnej klęsce. Szacował ich liczebność na około pięćdziesiąt tysięcy, lecz ciężko było to ocenić. Nie bał się o Jaskółcze Gniazdo. Był pewien, że wojska z północy rozbiją się o mur jak fala o wysoki klif. Martwił się jedynie o tereny podmiejskie, jeżeli dostatecznie szybko nie przeprowadzą ewakuacji mieszkańców, to wszyscy zginą. Doświadczą również potężnego ciosu w gospodarkę, wszystkie pola zostaną niewątpliwie zniszczone. Ludzie północy będą mogli wziąć miasto bez szturmu, jeśli odsiecz nie nadejdzie na czas. Muszą zacząć wysiedlenie wsi już dziś! W przeciwnym razie, ziemia spłynie krwią chłopów. Zastanawiało go jeszcze jedno. Od dawna nie dostawali żadnych informacji z miast leżących na północ od Jaskółczego Gniazda. Czy to możliwe, że wojska Clawfista je zajęły? Szybko jednak uświadomił sobie, że to niemożliwe.
*
Jadąc szerokim traktem, Arimon spoglądał z żałością na nędzne, drewniane obwarowania Rivertown. Niegdysiejsza stolica Północnego Hrabstwa, wielka forteca wyglądała teraz śmiesznie. Prowizorycznie powbijane pale nie stanowiły żadnej zapory, a dębowy mur wyglądał, jakby zaraz z hukiem miał runąć na ziemię. Na niezbyt wysokiej strażnicy ulokowanej w pobliżu bramy, siedział smacznie chrapiący dozorca. Wampir parsknął. Zastanawiał się, dlaczego to miasto nie obróciło się jeszcze w ruinę. Zatrzymał się przed wrotami, gwizdnął głośno. Strażnik obudził się i poderwał panicznie do góry. Poprawił dziurawy hełm i zerknął na dół.
-  Czego tu szukasz przybyszu? – zapytał unosząc brew.
- Jestem wędrownym śpiewakiem – skłamał Arimon.
Dozorca podrapał się po brodzie i pokręcił nosem.
- Dobra, otworzę ci, tylko nie sprawiaj kłopotów!
Gruby mężczyzna zszedł na dół i ręcznie otworzył lekką bramę. To miejsce przypominało dziecięcy fort, strażnik, który nie był wystarczająco rozgarnięty, aby zapytać o licencję śpiewaka wykonał zapraszający gest ręką. Arimon miał ochotę uderzyć dłonią w czoło. Gdy wjeżdżał do miasta, przywitał go widok drewnianych domów krytych strzechą, a jakże! Wszystkie wyglądały identycznie, małe, parterowe, z trzema oknami. Powoli zbliżała się jesień i jej siostra zima, trochę współczuł mieszkańcom tego miejsca. Drogi były udeptane, nie było tu śladów dawnej potęgi, Arimon dziwił się, dlaczego Rivertown nie straciło miana miasta. W miejscu, gdzie kiedyś płynęła wielka rzeka, teraz zostało puste koryto, a w nim więcej drewnianych domów. Na wzgórzu poza miastem widniała jedna budowla z minionych lat. Wielka katedra. Najwspanialszy budynek jaki mogły wznieść ludzkie ręce. Dwie smukłe i wysokie, lecz potężne wieże zahaczały o niebiosa. Na fasadzie znajdowały się dwa ogromne okna z witrażami. Mozaiki układały się w uniesiony do góry tygrysi łeb. W zakończonych ostrym łukiem otworach okiennych na pozostałych elewacjach koronowano królów i rozgrywano bitwy. Wszystkie witraże były niesamowicie piękne. Biała budowla wprawiała w zachwyt, nie zmieniła się nic przez tyle lat. Krążą legendy, że jest zaczarowana, i ze będzie stać na tym wzgórzu nawet, gdy nadejdzie koniec świata. Arimon długo patrzył na katedrę w zachwycie, po czym niechętnie odwrócił wzrok i ruszył ku rynkowi.
*
- Nie martw się John, wrócę nim nadejdzie jutro! – powiedział Aminor czule głaszcząc swego syna po głowie.
- Chcę pójść z tobą! – krzyknął chłopiec ze złością.
Mimo, że miał dopiero siedem wiosen, jego duże, błękitne oczy błyskały niesamowitą odwagą. Zdawał się być chętnym do bitwy na poważnie.
- Przykro mi John, jesteś jeszcze za mały – rzekła Julia unosząc kąciki ust.
Żona Aminora miała długie, proste, zadbane ryże włosy, miękkie niczym puch. Jej delikatna twarz o jasnej cerze była nieziemsko piękna, a lekko skośne, morskie oczy aż tryskały życzliwością i miłością. Julia wydawała się być niczym anioł.
- Obiecaj, że wrócisz żywy! – zwróciła się do Arimona, po czym rzuciła się w jego ramiona.
- Obiecuję! – przyrzekł.
Żona pomogła mu założyć zbroję. Ciężkie stalowe płyty chroniły niemal każdą część ciała, a mimo to Arimon czuł się dość komfortowo. Ucałował swojego syna w skroń i spojrzał na Julię. Była cała zapłakana, beczała jak małe dziecko. Mąż przyłożył jej palec do ust, przez co trochę się uspokoiła. Arimon złożył na jej ustach czuły pocałunek. Z jego oczu również pociekły łzy. Okrył swą głowę hełmem i nie mówiąc nic więcej opuścił swój dom. Wczoraj udało się ewakuować tereny podmiejskie, niestety tak jak przeczuwał, ludzie z północy zniszczyli wszystkie pola i sady. Mogliby teraz wziąć Gniazdo głodem, jednak byłoby to dla Clawfista ryzykowne, zajęłoby bardzo dużo czasu, spichlerze w mieście były pełne. Czyżby Hrabstwo Północne planowało zajęcie tej fortecy siłą? Arimon musiał być przygotowany na każdą ewentualność. Nigdy jeszcze nie brał udziału w prawdziwej bitwie, był do niej szkolony przez lata, ale ze względu na swe duże umiejętności dostał się do gwardii strażniczej Jaskółczego Gniazda. Jeżeli dojdzie do batalii, będzie to dla niego chrzest bojowy.
*
- Co tu się do cholery wyprawia?! – powiedział do siebie Arimon.
Patrzył na szubienicę spod głębokiego kaptura. Stała na środku placu otoczona  nieprzeliczonym tłumem, który wrzeszczał wniebogłosy domagając się śmierci kobiet oczekujących na wykonanie wyroku. Jedna z nich już stała na stołku, a kat noszący na twarzy czarną lwią maskę właśnie zaciskał staranną pętlę na jej delikatnej szyi. Stojący przed szubienicą grubas w zielonej, jedwabnej tunice zdobionej fikuśnymi złotymi wzorami uniósł rękę ku górze. Drogie klejnoty umieszczone w pierścieniach na jego palcach błyszczały w słońcu. Agresywne kolory kamieni nadawały ich blasku złowrogości. Arimon zamknął oczy i rozpłynął się w powietrzu. Rzadka mgła, która po nim pozostała przemieszczała się szybko w stronę szubienicy. Wampir zmaterializował się tuż za grubasem i złapał jego rękę. Nikt w pobliżu nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co przed chwilą zrobił Arimon. Potrafił bardzo silnie oddziaływać na ludzkie zmysły. Chwycił mocno rękę bogacza.
- Co ty psia mać wyprawiasz Krogg?! – wycedził przez zęby upiór.
Grubas odwrócił głowę.
- Arimon! – uniósł kąciki ust. – Barry cię przysłał? Rany, czy on nigdy nie będzie mi ufać?
- Wątpię i niech tak pozostanie. Co ty do diabła robisz?
- Nie widać? Karzę używanie czarnej magii w moim mieście.
Arimon zaklął ostro.
- Krogg, co ty pieprzysz? To zwykłe dziewczyny, w dodatku bardzo młode.
- Niech cię nie zwiedzie ich wygląd, panie wąpierzu, wynająłem specjalistę, łowcę czarownic!
- Łowca czarownic co? – Arimon parsknął – Kto to jest do cholery? Te dziewczyny są niewinne, nie dostrzegam w nich ani odrobiny magii!
Wydawało się, że biała cera ekstremalnie zdenerwowanego wampira stanie się czerwona. W jego martwych oczach ukrytych pod kapturem widać było łaknienie wymierzenia sprawiedliwości łowcy.
- Myślisz, że zostałem okłamany? – grubas przekrzywił głowę i zmarszczył brwi.
- Ja to wiem! Wypuść je, albo skrócę cię o głowę, wyssę twoją tłustą, szkarłatną posokę, a wnętrznościami okręcę tą zasraną szubienicę!
- Dobra, dobra, zrozumiałem, po co te nerwy?
Każdy przy zdrowych zmysłach wiedział, że nie warto zadzierać z tymi, którzy już dawno odeszli z tego świata. Krogg wydał rozkaz uwolnienia młodych dziewczyn, które jeszcze nie otrząsnęły się z przerażenia. Tłum był ciężki do opanowania i minęła chwila, zanim przestali domagać się śmierci domniemanych czarownic. Rozczarowani ludzie zaczęli opuszczać plac. Ich żądza krwi była spowodowana prawdopodobnie brakiem rozrywek, których ta dziura nie dostarczała.
- Krogg, musimy pogadać o tym łowcy – rzekł już wyraźnie spokojniejszy wampir.
*
Słońce powoli zapadało w sen, malując niebo na krwawoczerwony odcień. Arimon spoglądał przez wysokie, kamienne blanki na morze żołnierzy nieprzyjaciela, które spójnie niczym fala poruszały się w stronę murów. Piechurzy z północy nosili niepełne płytowe zbroje z litej stali. Naramienniki do złudzenia przypominały tygrysie łby. Głowy żołnierzy chronione przez lekkie szyszaki były uniesione do góry. Szli do szturmu z odwagą, bez cienia strachu w oczach. Część z wojowników nosiła przewieszoną przez ramię broń, której Arimon do tej pory nie widział. Oręż był długi, drewniany, z jednej strony grubszy, z drugiej węższy, zakończony niewielkim otworem i przymocowanym pod nim ostrzem. Z początku mężczyzna pomyślał, że to jakiś rodzaj włóczni, lecz broń była za krótka i posiadała dziurę ulokowaną nad ostrzem. Arimonowi to się nie podobało, nie chciał walczyć z czymś, o czym nie ma bladego pojęcia. Na żadnym szkoleniu nie słyszał o czymś takim. Mężczyzna popatrzył na swój łuk, który ściskał w lewej dłoni.
A co jeżeli ta broń strzela?
Nie miał czasu sobie odpowiedzieć, bo usłyszał przeciągły głos  kapitańskiego rogu, który kazał rozpocząć ostrzał. Arimon mocniej zacisnął palce na łuku, prawą ręką sięgną po strzałę i szybkim ruchem umieścił ją na cięciwie. Silne ramię naciągnęło ją do granic możliwości, a jego oko znalazło już sobie pierwszy cel.
Świst.
Nim pędząca strzała  utkwiła w krtani wojaka z północy, dłoń już szukała w kołczanie następnej. Sokoli wzrok mężczyzny nie pozwoliło mu pudłować z dużych odległości, podczas gdy pociski części z jego kompanów raniły tylko grunt pod stopami wrogich żołnierzy. Mężczyznę nachodziły wyrzuty sumienia kiedy patrzył na tonące we krwi ciała swych ofiar, lecz nie przerywał ostrzału. Bronił swego domu, swojej żony, swego syna. Wojownicy z północy zasłaniali się lekkimi tarczami z drewna, lecz pozostawiali wiele luk, które Arimon mógł wypełnić śmiertelnym pociskiem. Szył we wrogów strzałami tak długo, aż coś nie zaburzyło jego koncentracji. Szereg ludzi z północy podniósł swe tajemnicze bronie ku górze. Otwory zalśniły. Mężczyzna usłyszał ogłuszający huk i popatrzył na towarzyszy, w których celowali wrogowie. Ich głowy i hełmy były przeszyte na wylot. Runęli martwi na kamienną podłogę murów. Wśród łuczników południa wybuchła panika. Niektórzy chowali się za blanki, inni stali przerażeni i czekali, aż srebrną barwę ich hełmów zabarwi czerwień. Arimon należał do tych pierwszych i próbował zachować zimną krew. Nie mógł się bać, musiał działać, bo inaczej sforsują bramę. Mężczyzna coś sobie jednak uświadomił. Przecież wojska południa nie mają żadnych machin oblężniczych. Nie udało mu się dostrzec wielkich  jak góra trebuszy czy  ciężkich taranów wlokących się ślamazarnie w stronę bramy. Arimon nie wiedział co oni kombinują i jak zamierzają dostać się za mur, ale czuł narastający niepokój. Sięgnął do kołczanu, naciągnął cięciwę, wychylił się delikatnie zza blanki i strzelił. Kilka pocisków świsnęło koło jego ucha, lecz zdołał zabić jednego ze strzelców północy i wyjść przy tym bez szwanku. Odgłosy wystrzałów wroga rozbrzmiewały co chwila i zbierały krwawe żniwo. Nie dobiegały one jednak ze wszystkich stron i Arimonowi udało się zauważyć pewien system u nieprzyjaciela. Gdy strzelał jeden, niewielki oddział, drugi nie wypalał ani jednego pocisku, następnie strzelał trzeci i następny. To oznaczało, że wróg potrzebuje czasu na przeładowanie broni. Jego kompani także pojęli działanie przeciwnika. Coś w nich ożyło, jakby rozbłysła nadzieja w ich sercach, że jeszcze nie wszystko stracone. Łucznicy w dogodnym momencie opuszczali schronienie i eksterminowali strzelców z południa. Nieprzyjazna armia jednak odpowiadała ogniem i posuwała się naprzód, była już niemal u bram, jedynie kilka susów dzieliło najbliższe oddziały wroga od wysokiego muru. W powietrzu tańczyły strzały i stalowe kule, które szukały swych celów. Śmiercionośny walc rozkręcił się na dobre. Wyloty dymiły, cięciwy drgały, a nowe trupy wciąż gęsto padały.
Nagle spomiędzy tłumu napastników wysunęły się niepozorne stalowe machiny na drewnianych kołach. Metalowe rury przypominały nieco nową broń północy. Arimon spodziewał się najgorszego. Rozległ się ryk kapitańskiego rogu, który nakazywał wycofanie się z muru wyznaczonych jednostek, dowódca myślał o tym samym co Arimon. Mężczyzna i inni, którzy przeżyli wymianę strzałów pospiesznie ruszyli do najbliższych schodów. Odrzucili swoje łuki i dobyli doskonale wykonanych mieczy dwuręcznych zdolnych rozłupać niejeden hełm. Teraz ich zadaniem było wspomóc oddziały strzegące bramy. Ta była wielka, dębowa i solidna. Wzmacniana stalą, starannie zaryglowana zdawała się być zaporą nie do przejścia, ale obrońcy miasta musieli być przygotowani na każdą ewentualność.
- Arimon! Co się stało, dlaczego kapitan kazał wam wycofać się z murów? Słyszałem mnóstwo huków.
Smagły Blarius był zdezorientowany, ale cieszyła go obecność przyjaciela.
- Wszyscy niech mnie słuchają! – krzyknął. – Oni posiadają broń, której nigdy jeszcze nie widzieliście. Te rury plujące ołowiem rozerwą was na strzępy, gdy ich pociski was dosięgną. Jeśli będą próbowali użyć tego oręża, trzymajcie bliski dystans, ładowanie zajmuje im kawał czasu, nie będą mieli czasu na oddanie strzału.
W tym momencie wrota miasta roztrzaskały się na tysiące kawałków. Pourywane belki szybowały w powietrzu raniąc najbliższych żołnierzy. Wielka ołowiana kula z zawrotną prędkością przewiercała się przez szeregi, pijąc krew zabitych przez siebie wojaków.  Obrońcy ruszyli do przodu próbując zniszczyć plującą metalem bestię na kołach. Ludzie z północy unieśli oręż. Hukowi broni towarzyszył jęk żołnierzy, których twarze zostały zeszpecone szkarłatnymi ranami. Przed szereg strzelców wybiegli wojownicy zbrojni w proste jednoręczne miecze i małe stalowe tarcze. Nie byli jednak oni dość silni, by powstrzymać szarżę najlepiej wyszkolonych strażników jaskółczego gniazda, którzy jednym ciosem potężnych rozłupywali słabo uzbrojone głowy swych wrogów. Strzelcy oddali strzał, wysyłając kilku dzielnych żołnierzy na wieczny spoczynek. Gdy jednak już to zrobili, dopadli ich obrońcy z południa. Nic nie mogło ich uratować przed niszczycielską siłą dwuręcznych mieczy, które z wielką precyzją rozczłonkowywały ich ciała. Strażnikom udało się dopaść machiny pod osłoną sprzymierzonych łuczników stacjonujących na murze. Zniszczyli ją w mgnieniu oka i cofnęli się do bramy, by uniknąć otoczenia. Podczas rychłego odwrotu zmarło jeszcze kilkunastu, których dopadła ołowiana kula. Armia północy natarła jak burza. Wojownicy ginęli w przejściu pozostałym po bramie. Ciała żołnierzy obu stron przeszywały miecze i pociski. Do bram na swych kołach wlokła się kolejna niewielka machina. Wystrzeliła nie bacząc na swoich ludzi pozostających na linii ognia. Pocisk śmierci miażdżył zbroje i kości pozostawiając po sobie krwawy ślad.
- Brama jest stracona, to nie ma sensu! – krzyknął Blarius zrezygnowany.
- Musimy wytrzymać, przynajmniej dopóki nie otrzymamy rozkazu. Jeśli wejdą do miasta, Gniazdo spłonie!
Arimon uniósł czerwony od posoki miecz. Stał teraz w jednym z pierwszych szeregów, kolejne plunięcie bestii mogło go zabić. Nadciągała kolejna fala wojów z północy. Depcząc po ciałach poległych brnęli na obrońców i rozbijali się o falę tańczących ostrzy. Łucznicy próbowali nie dopuścić do załadowania kolejnej strzelającej maszyny.
Przeciągły ryk rogu kazał wycofać się do miasta, napór był zbyt silny. Ludzie z północy wdarli się do miasta niczym niepowstrzymana lawina. Już można było dostrzec, jak podpalają pochodnie  i rzucają nimi w domostwa. Puste domy ogarnęła niekontrolowana pożoga, pomimo wysiłków nie udało się ugasić rozwścieczonych płomieni. Na ulicach miasta wybuchła panika. Arimon stracił z oczu Blariusa wraz z resztą swego oddziału. Miasto było stracone, większość elitarnych oddziałów Gniazda została rozbita w perzynę , gdy rzeka wrogów wylała się za bramę. Nikt nie przypuszczał, że może do tego dojść, jeszcze chwilę temu walka wydawała się bardzo wyrównana. Teraz ludzie Clawfista strzelali do obrońców miasta jak do kaczek. Arimon czuł, że musi uciekać, znaleźć jakiś sposób, ale najpierw musiał udać się do schronienia po rodzinę. Ruszył w tamtym kierunku najprędzej jak mógł zostawiając za plecami krwawą rzeź i bruk skąpany w czerwieni. Biegł pomiędzy wąskimi uliczkami mając po obu stronach powoli zajmujące się ogniem domy. Był zmęczony, ciężko dyszał, a pot i krew zalewały mu oczy. Odrzucił hełm i przetarł twarz skórzaną rękawicą. Teraz widział o wiele lepiej. Na końcu ciasnej, dusznej uliczki znajdował się okrągły plac, do którego dochodziła jeszcze jedna ścieżka. Na samym środku stał masywny, kamienny, surowy blok z niewielkimi wylotami do przepuszczania powietrza. Wrota budynku były niewielkie i stalowe. Gdy Arimon znalazł się tuż przy nich, uderzył w nie z całej siły rękojeścią miecza. Przez długą chwilę nie słyszał odpowiedzi, aż wreszcie dobiegł go słodki głos jego żony.
- Kto tam?
Jej ton był drżący, obawiała się najgorszego.
-To ja – odpowiedział Arimon spokojnie. – Twój mąż.
Zapadła cisza, a po niej mężczyzna usłyszał odgłos otwierania ciężkich drzwi. Julia rzuciła mu się w ramiona. Jej duże, lekko skośne, niebieskie oczy tonęły we łzach.
- Myślałam… że już cię nigdy nie zobaczę!
- Przecież obiecałem, że wrócę żywy! – powiedział czule Arimon i uśmiechnął się.
Odczesał ręką jej proste, rude włosy z twarzy i delikatnie ją pocałował.
- Nigdy cię nie opuszczę – wyszeptał.
W tym momencie z kamiennego schronienia wybiegł John. Nie ronił łez, tylko podbiegł i przytulił się do rodziców.
- Cieszę się, ze jesteś, tato!
Niektórzy ludzie zaczęli wychodzić za nim, by zobaczyć co się dzieję.
- Słuchajcie mnie – rzekł Arimon. - Nie jest dobrze, pożar ogarnął miasto, musimy się stąd wydostać. W magazynie niedaleko znajdują się drabiny oblężnicze. Jeżeli się do nich dostanę, będziemy mogli uciec przez mury. Będę potrzebował trzech cywilów, najlepiej mężczyzn, którzy pójdą ze mną do magazynu.
- Ja idę! – krzyknęła Julia.
- Ty zostajesz, nie mogę pozwolić by coś ci się stało, wróg jest w mieście! Wrócę, na pewno! – powiedział półgłosem, po czym rzekł wskazując palcem. - Wy! Pójdziecie ze mną!
Dwóch z trzech wskazanych wystąpiło do przodu.
- Ja jestem kupcem, nie jakimś pomagierem, od dźwigania są moje sługi! – powiedział młody brązowowłosy mężczyzna, który pozostał na miejscu.
- Słuchaj no, wypierdku, ruszysz do magazynu swoją dupę albo swobodnie, albo z mieczem pod gardłem, wybór należy do ciebie! – Arimon nie miał czasu na dyskusje, żołnierze mogli tu być lada chwila.
- Nic mi nie zrobisz! Mam znajomości w całym Hrabstwie Południowym! – powiedział kupiec, ale jego głos wskazywał na to, że był już mniej pewny siebie.
- Daję ci ostatnią szansę.
Wojownik zaczął bawić się zakrwawionym mieczem.
- Dobra! Zgodzę się! Ale kiedyś popamiętasz!
- Oczywiście, że tak. A teraz chodź już – powiedział, po czym zwrócił się do Julii. – Powinniście poczekać w środku, tu nie jest bezpiecznie.
- Uważaj na siebie!
- Nie masz się o co martwić.
Julia ucałowała go w policzek, Arimon uśmiechnął się, poczochrał syna po głowie, po czym ruszył z trzema towarzyszami w stronę drugiej uliczki wychodzącej z placu, która prowadziła do magazynu.
Był to duży budynek z czerwonej cegły, miał kopertowy dach o barwie ciemnego brązu, a jego okna były niewielkie i zabezpieczone kratą. Proste, niezbyt starannie wykonane drewniane drzwi były zamknięte.
- Wracamy, po co żeś nas tu ciągnął?! – zapytał z oburzeniem kupiec.
- Patrz – odpowiedział mu Arimon ze spokojem.
Dobył miecza, zacisnął dłonie na rękojeści i z całej siła zaczął uderzać w drzwi na przemiennie ostrzem i kopniakiem. Nie należały one do najmocniejszych, gdyż ustąpiły stosunkowo szybko. Mężczyzna  odgarnął połamane deski z wejścia i wykonał zapraszający gest ręką, po czym uśmiechnął się szyderczo do kupca. Nie lubił go. Towarzysze Arimona weszli do środka, a brązowowłosy w bogatych szatach pokazał złośliwie język wojownikowi, gdy ten nie patrzył. Rozejrzeli się po magazynie. Wszędzie było pełno broni wszelkiego rodzaju, od regularnych mieczy, przez różnorakie łuki z drzewcem najlepszej jakości, aż po wielkie drabiny oblężnicze. To po nie właśnie tu przyszli. Choć były mało przydatne w trakcie szturmu, teraz mogły uratować im życie. Przywódca grupy zarządził wzięcie dwóch z nich. Mieli się podzielić, po dwie osoby na drabinę. Wojownik niósł ją razem z nieznośnym kupcem. Druga para już wyszła z pomieszczenia, a bogacz właśnie przekraczał próg dysząc ciężko.
Strzał. Po nim dwa kolejne. Kule wysłały całą trojkę na wieczny spoczynek. Arimon upuścił drabinę, po czym przylgnął do ściany obok drzwi. Nerwowo zacisnął palce pod jelcem swego oręża. Przyspieszyło mu bicie serca. Wszystko stało się bardzo gwałtownie. Mężczyzna nie mógł zapanować nad swoją adrenaliną. Napastnicy chichocząc głośno patrzyli chwilę na ciała, po czym weszli do magazynu. Klinga w mgnieniu oka rozerwała gardło pierwszego, po czym Arimon przepłynął pod jego padającym ciałem i wykonał pchnięcie w głowę drugiego. Ostatni próbował dźgnąć wojownika małym ostrzem umieszczonym pod bronią, lecz to ześlizgnęło się po zbroi jak po lodzie. Dwuręczny miecz zatańczył w powietrzu oddzielając głowę napastnika od jego korpusu.
Długa chwila minęła, zanim rytm serca zwolnił. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że czekają na niego cywile. Schował miecz. Samemu chwycił długą drabinę i skierował swoje kroki w kierunku schronienia. Płomienie zaczynały lizać kolejne budynki, miał mało czasu. Szedł najszybciej jak mógł, a pożoga deptała mu po piętach. Był na wylocie ścieżki. Ciężko dyszał, spojrzał na schronisko. Rozszerzyły mu się oczy. Otworzył usta. Wypuścił drabinę. Padł na kolana. Schronisko nie było otoczone płomieniami, było otoczone przez dziesiątki żołnierzy z północy, którzy brutalnie wyprowadzali cywilów z kamiennego budynku. Chwilę potem rozpoczęła się rzeź. Trupy słały się gęsto na ziemi w jękach agonii.  Arimon dostrzegł swoją żonę, która w swych objęciach trzymała Johna, który mimo beznadziejnej sytuacji zachowywał kamienną twarz. Jeden z żołnierzy stanął za Julią i przyłożył miecz do jej gardła, kobieta zamknęła oczy. Jej mąż odwrócił wzrok.
Cisza. Potem dźwięk upadku na bruk. Ciało Julii leżało we krwi na kamiennym bruku. Odeszła. Tyle wspomnień i uczuć. Zniknęła niczym proch rzucony w wiatr. Jedna chwila zabrała mu tak wiele. Ludzie z północy nie dali mu jednak czasu na rozpacz, gdyż chwilę później zadali mu stratę po raz drugi. Jego syn złapał się za pierś. Spod reki wydobywała się krew. Ołowiana kostucha przeszyła jego serce. Nie jęknął. Nie wrzasnął. Upadł na ziemię obok matki niemal bezszelestnie.
Wszystko. Wszystko, co miał Arimon, przepadło w jednej chwili. Każde uczucie, każdy kawałek siebie dawał tym, których właśnie stracił. Mężczyzna nie mógł tego pomieścić w głowie. Pot i krew na jego twarzy zmyły wielkie, ciężkie łzy smutku. Nawet niebo wybuchło płaczem, gasząc pożar ogarniający miasto. Było mu obojętne, czy znajdą go wrogowie. Teraz może byłoby dla niego i lepiej, by go odszukali. Obnażył miecz i przyłożył go do swojej krtani. Płakał jak dziecko. Uniósł podbródek i zamknął oczy. Wtedy jednak poczuł, że dotykają go niewidzialne ramiona. Były delikatne i dziwnie znajome. Chwilę potem usłyszał głos.
- Żyj!
Julia. Arimon wiedział, że to ona. Wszędzie rozpoznałby jej głos. Opuścił miecz i otarł łzy z twarzy. Podciągnął nosem. Wstał i popatrzył się na plac, który teraz zamienił się w cmentarz. Nie było już na nim śladu nieprzyjaciela. Podszedł do ciał i ukląkł. Złożył ręce do modlitwy i trwał tak przez długi czas. Pożegnał się z rodziną, po czym wstał i wrócił po drabinę.
Ten świat nie może już taki być, pomyślał mężczyzna. Potrzebuje kogoś kto odciągnie wszystkich od wojen i zjednoczy Kyrię, nawet jeśli trzeba będzie zrobić to właśnie poprzez wojnę. Ogień trzeba zwalczyć ogniem. Zespolę to królestwo w jedną część. Za wszelką cenę!
*
W porównaniu do reszty tej rozpadającej się dziury, pomieszczenie, w którym się znajdowali wyglądało jak pałac. Na polakierowanych ścianach wisiały bogato zdobione tarcze z wymyślnymi wzorami, a także drogie obrazy znanych w całej Kyrii artystów. Długi stół był nakryty nieskazitelnie białym obrusem. Złote oraz srebrne naczynia z jedzeniem winem i krwią dla Armiona błyszczały w słońcu wkradającemu się do pokoju przez duże, pyszne okna. Kogg siedział naprzeciwko wampira z zaplecionymi dłońmi, prezentując swe olbrzymie pierścienie.
- Mówiłeś coś o łowcy czarownic – zaczął spokojnie upiór.
Arimon czuł obecność swojego prześladowcy. Był już w mieście i najwidoczniej nie ukrywał tego, jak i magii, która od niego biła.
- Pojawił się w mieście, przyszedł do mnie w środku nocy, pokazał mi swoją licencję i zaczął krzyczeć, że w moim mieście są czarownice! To specjalista. Poczułem się w obowiązku je ukarać.
- Ach, rozumiem. Możesz mi go opisać?
- Chodził w białym płaszczu, miał duży kaptur, a głowę nosił spuszczoną. Nie widziałem jego twarzy.
Białolicy pokiwał głową.
- Coś jeszcze?
- Miał ze sobą Doś dużo oręża. Faktycznie wyglądał na zawodowca.
- W porządku.
Upiór wychylił kielich pełen posoki.
- Żegnaj, nie mam czasu na dłuższe rozmowy – rzucił wampir.
Arimon obrócił się na pięcie, zarzucił kaptur na głowę i wyszedł z pomieszczenia. Czuł obecność łowcy w Wielkiej katedrze.
*

Potężne organy grały piękną melodię koronacyjną. Arimon klęczał na jednym kolanie, czekając na swe insygnia władzy. Udało mu się. To dzięki niemu, brutalnemu generałowi, Kyria znów stała się jednością, a teraz, gdy poprzedni władca pożegnał ten świat, to Arimon miał zostać nowym królem, zgodnie z jego ostatnią wolą. Przez wielki czerwony, puchaty dywan maszerował najwyższy łącznik w niezwykle wysokiej mitrze. Wydawało się, że czerwona infuła zaraz spadnie mu z głowy. W rękach trzymał szczerozłotą koronę wysadzaną klejnotami, a także berło, bardzo bogato zdobione, które wręczył Arimonowi jako pierwsze. Potem podeszły wiekiem łącznik zaczął mówić.
- Czy przysięgasz rządzić królestwem sprawiedliwie, dbać o jego dobro, interesy i mieszkańców?
- Przysięgam! – Arimon niemal krzyknął.
Na jego głowie spoczął najwyższy symbol władzy.
- Zatem powstań, Dariusie Drugi, władco Kyrii!
Nowy król podniósł się na plecach ciążył mu ceremonialny, szkarłatny płaszcz ze złotą podobizną ryczącego lwa – symbolem zjednoczonego królestwa. Uniósł dłonie, a tłum zaczął wiwatować. Królewskie imię przybrał po Dariusie Pierwszym, który założył państwo Kyrii. Uśmiechnął się. Był z siebie dumny. Udało mu się zjednoczyć zwaśnione ludy w zaledwie trzy lata. Dręczyły go jednak wyrzuty sumienia, walka o pojednanie odbyła się bowiem, przy użyciu brutalnej siły. Szybko rozwiały się one jednak. Zrobił coś dobrego i teraz odbiera nagrodę. Władzę! Był królem zaledwie od kilku chwil, a już myślał nad nowym prawem i zasadami. Miał teraz pełną kontrolę nad zjednoczonym państwem.
Mijały lata, a Darius powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że nie zdąży zmodernizować królestwa tak jakby chciał, za swojego życia. Były to bowiem plany bardzo ambitne, aż nazbyt. Zaczął więc szukać sposobu na przedłużenie swego życia, a co za tym idzie, swojej władzy. Nie miał zamiaru oddawać innym swego tronu przed śmiercią, za bardzo mu się podobało na stanowisku króla. Kiedy dowiedział się, że medycy nie są w stanie nic zrobić z przemijaniem zaczął szukać pomocy w magii. W czarnej magii. Północna Puszcza. Najbardziej tajemniczy region w całej Kyrii. Plotki głosiły, ze mieszka tam wiedźma, starsza niż góry na horyzoncie. Arimona nie obchodziła prawdziwość tych opowieści. Jeżeli istniał choć cień szansy na przedłużenie jego rządów, musiał udać się do lasu.
Puszcza zachwyciła Dariusa. Wysokie drzewa rozciągały swe konary, jak gdyby przeciągały się o brzasku. Chropowate pnie zaczynały zapuszczać brody z mchu na wzór starszych braci, mogących poszczycić się wspaniałym, zielonym zarostem. Ściółka, po której stąpał wierzchowiec Arimona była niesamowicie miękka, koń czuł się na niej przyjemnie. Im dalej król zapuszczał się w las, tym piękniej tam było. Kolorowe kwiaty owijały drzewa swoimi łodygami i pięły się do góry, aby złapać promienie słońca. Darius był oczarowany. Zastanawiał się, dlaczego właściwie nikt nie chce tu przychodzić? To było najpiękniejszy las na ziemi. Wiedźma nie mogła mieszkać w takim miejscu, ale Arimon i tak był zadowolony z tego, że odwiedził to miejsce. Władcy zaczęły zamykać się oczy. Próbował o powstrzymać, ale jakaś niezidentyfikowana siła ciągnęła jego powieki ku dołowi.
Obudził się w starej, drewnianej chacie. Na ścianach zwisały kurze łapy, krucze łby i inne wszelkiego rodzaju dziwactwa. Leżał na twardym, niewygodnym łóżku. Przez okna do pomieszczenia wdzierał się księżycowy blask. Mężczyzna podniósł się ospale. Przed sobą widział młodą, piękną kobietę o jasnej cerze, idealnej figurze i kasztanowych włosach upiętych w kok. Nosiła coś w rodzaju zielonej sukni, lecz był to ubiór bardziej dziki, leśny. Uśmiechała się do Arimona serdecznie.
- Mnie musiałeś szukać, panie – powiedziała i dygnęła. – jestem Tessa, wiedźma z Północnej Puszczy, którą rodzice straszą dzieci.
Wiedźma? Nonsens, ta kobieta nie mogła być wiedźmą, nie wyglądała ani trochę jak czarownica.
- Może cię to zaskoczy, ale to prawda, nie miej wątpliwości – rzekła spokojnie.
Czy ona czytała mu w myślach?
- Owszem, to jedna z moich zdolności. Ale wiem, ze nie po to tu przybyłeś, prawda?
Darius wybałuszył oczy ze zdziwienia. Prawdziwa wiedźma!
- Wstań – poleciła.
Mężczyzna zrobił to, o co kobieta go poprosiła. Czarownica odwróciła się i podeszła powoli do wielkiej, dębowej szafy, która skrzypiała głośniej niż wszystkie, z którymi król miał do czynienia. Wyjęła z niej małe zawiniątko, po czym wyciągnęła zeń niewielki, miedziany, prosty kielich, który był ponadto dość mocno poszczerbiony. Wiedźma przecięła swą skórę używając długiego paznokcia, nie potrzebowała noża. Po wymówieniu kilku słów z nieznanym Arimonowi języku, zaczęła sączyć krew z rany wprost do naczynia.
- Wypij – powiedziała.
- Czy to przedłuży moje życie?
- Czy przedłuży? Staniesz się nieśmiertelny! – zapewniła Tess.
Nieśmiertelność! Nie podobało mu się picie czyjejś krwi, ale jego władza mogłaby trwać już na zawsze! Mając tę myśl w głowie, z wściekłością wyrwał wiedźmie kielich i wychylił do dna bez zastanowienia.
- Twa zachłanność i rządza władzy cię zgubi! Gdybyś był cierpliwy, wysłuchałbyś mojego ostrzeżenia. Jesteś jak wszyscy, żegnaj, mój królu. Pstryknęła palcami, mężczyzna stracił przytomność.
Gdy otworzył oczy, znajdował się na leśnej ściółce, a obok niego smacznie chrapał jego koń. Czuł jakby nie żył i wtedy zorientował się, ze nie oddycha. Nagle poczuł niepohamowane pragnienie ludzkiej krwi.
Co ja zrobiłem!
*
Arimon w swoim płaszczu i z zarzuconym kapturem stał wśród wysokich, monumentalnych, matowo białych kolumn katedry. Naprzeciwko czekał jego prześladowca, ubrany w biel łowca czarownic. Jego ekwipunek był naprawdę imponujący, posiadał cały arsenał broni począwszy od sztyletów, aż po kuszę. Księżyc muskał swym światłem kolorowe okna. Witraże delikatnie odbijały swe wzory na posadzce.
- Witaj, królu Dariusie Drugi!
Wampir znał ten głos, mimo, ze nie słyszał go setki lat. Ostatni raz przecież słyszał, go podczas bitwy o Jaskółcze Gniazdo.
- Blarius!
Łowca ściągnął swój niebotycznych rozmiarów kaptur. Nie było wątpliwości. To był jego krótko ścięty przyjaciel sprzed lat. Jedynymi różnicami w jego wyglądzie, była długa broda, starannie upleciona w warkocz i blada cera.
- Proszę, powiedz, że to nieprawda, że przeżyłeś tyle lat w jakiś inny sposób!
- Zrobiłem to, by cię znaleźć, sprowadzić tu i ukarać! – powiedział ostro brodaty.
- Wiem, wiem, że popełniłem wiele błędów, wyrządziłem bardzo wiele zła i zasługuję na karę, ale czy to powód by z tego powodu niszczyć samego siebie? Ja już pokutuję za moje grzechy, żyję i niszczę zło na tym świecie!
- To jedyne co potrafisz! Tylko odbierasz życia! Jesteś potworem gorszym od każdego zła, które jest ziemi. I mam w dupie czy zjednoczyłeś Kyrię, czy nie, ważne jak to zrobiłeś! Mordowałeś kobiety i dzieci, niewinnych ludzi tylko po to, aby zasiąść na tronie zjednoczonego państwa! Zasługujesz na śmierć.
- To prawda. Jednak takie życie jest dla mnie gorsze niż śmierć. Poprzysiągłem sobie, że będę trwał w tym świecie na wieki i nigdy nie spotkam rodziny w zaświatach.
- Żyjesz i co robisz? Jesteś płatnym mordercą! Życie to dla ciebie zabawka! Zabiję cię tutaj, gdzie rozpoczęła się twoja władza, to za co byłeś gotów zabić!
- Nie widzisz, ze przez to stajesz się taki jak ja? Skazałeś na śmierć niewinne dziewczyny!
- Tak, piłem również krew osób, które na to nie zasłużyły.  Wszystko po to, aby przetrwać do tego momentu. Zlikwidowanie ciebie ma najwyższy priorytet!
- Mówisz, że cel uświęca środki? Przestań, to obłęd! Stajesz się taki jak ja!
- Jestem na to gotów, jeśli mam zabić bestię, jestem gotów się nią stać, a potem umrzeć.
- To chore, Blariusie!
- Nie obchodzi mnie to, potworze! No chodź, zgotuję ci bój ostateczny!
Arimon pokręcił głową i obnażył srebrny miecz, który połyskiwał w świetle przebijającym się przez witraże.
- Srebro? Używasz antymagicznego miecza? Ach, czyli zabijasz nie tylko zwykłych ludzi, ale i wampiry oraz czarownice jeżeli masz na nie chra…
- Stul dziób! – ostro zakończył były król.
Blarius uśmiechnął się złowieszczo i wyciągnął zza pasa długą szablę wykonaną z tego samego metalu co oręż przeciwnika. Brodaty wampir wyskoczył w górę, przypadł do sklepienia świątyni i runął w dół na wroga, niczym jastrząb polujący na ofiarę. Armion z łatwością sparował atak, jego były przyjaciel odskoczył w tył, by następnie odbić się, będąc jeszcze w powietrzu i przeprowadzić kolejny atak. Czarnowłosy wampir usunął się w bok i wymierzył pierwszy cios, w głowę oponenta, jednak ten zdematerializował się, po czym znalazł się tuż za Arimonem. Na szczęście czujne zmysły upiora zawsze czuwały i wampir schylił się przed pchnięciem od tyłu. Wykonał piruet celując mieczem w klatkę piersiową, lecz brodaty upiór uskoczył, wykazując się doskonałym refleksem. Wbiegli na siebie wymieniając się ciosami. Przypominało to już nawet nie walkę, a sztukę. Perfekcyjne bloki i nienaganne cięcia następowały w niesamowitej prędkości po sobie, a ich tempo ciągle przyspieszało. W pewnym momencie wymiana ciosów była już prawie niewidoczna dla zwykłego człowieka. Starli ze sobą miecze i zatrzymali się na chwilę, po czym obaj odskoczyli daleko. Blarius wyciągnął z kieszeni czarną, matową kulę i rozbił ją o ziemię. Bomba zadziałała błyskawicznie. Fioletowy dym rozprzestrzenił się natychmiast o wnętrzu katedry. Tym razem brodaty wampir okazał się o ułamki sekund szybszy, udało mu się delikatnie drasnąć Arimona w ramię. Ten błyskawicznie zmienił się w mgłę i oddalił. Z rany zaczęła sączyć się krew zmieszana z magią, ślad po srebrze jednak nie pozwalało jej wrócić do środka i zregenerować rany. Sekundę później Blarius kontynuował natarcie. Przypadł do dawnego towarzysza z zawrotną prędkością, która rozwiała dym i zaczął zadawać kolejne uderzenia. Brodaty spychał wroga w stronę ołtarza, próbował go nań przewrócić, jednak były król wykonał sprawny przewrót w tył lądując za przeszkodą. Blarius był lekko zirytowany. Wyszeptał zaklęcie, a z jego ręki buchnęły iście smocze płomienie. Darius Drugi schylił się za ołtarzem, a po inkantacji swojego czaru wyskoczył zza osłony. Na krańcu jego palca pojawił się niewielki piorun kulisty, po czym eksplodował, rażąc błyskawicami o śmiertelnym napięciu całe pomieszczenie. Blarius w mgnieniu okaz zdjął zawieszoną na plecach dużą, srebrną laskę i zaczął tłumić magię. Kruczowłosy nie marnował czasu. Wypowiedział kolejne zaklęcie, a jego przeciwnik został zamknięty w klatce. Smagły dobył szabli i z łatwością zniszczył prowizoryczne więzienie, ale dał się trafić. Srebrny miecz przeszywał jego bok. Zdematerializował się i pojawił nieco dalej. Wyszczerzył kły radośnie, trzymając się ręką za ranę. Arimon spojrzał w dół. On także miał przebite ciało. Z lewego boku długowłosego wylewała się czerwień. Blarius był imponującym przeciwnikiem. Były król nie miał jednak czasu na rozważania, doskoczył do oponenta, a srebrna klinga stanęła w płomieniach. Szabla brodatego miała jednak niewiarygodną moc, w mgnieniu oka zniszczyła zaklęcie na orężu Arimona. W katedrze rozpętało się istne piekło zaklęcia niszczyły wnętrze pięknej katedry. Czarnowłosy bardzo nad tym ubolewał, było to piękne miejsce, lecz nie mógł się powstrzymywać, walka była zacieta. Po wymianie  serii ognistych kul i lodowych sopli, oboje pozwolili sobie na chwilę odpoczynku. Byli wykończeni, zużyli niemal całą moc i potrzebowali krwi. Nie mogli już więcej czarować. Czuli, że nieustannie słabną, że potrzebują słodkiej jak miód posoki. Arimon miał asa w rękawie.
- Broń palna? – zapytał złośliwie Blarius widząc, jak jego stary przyjaciel wyjmuje zza pazuchy niewielki karabinek szturmowy. – Ta, której surowo zabroniłeś używać za swojej kadencji i ta, której wszystkie egzemplarze i plany konstrukcji kazałeś zniszczyć?
- A więc ją rozpoznałeś. To był jeden z moich słusznych rozkazów, nie może dostać się w niepowołane ręce, to potężne narzędzie.
- Twoje niszczycielskie ręce są niepowołane!
W tym momencie czarny, krótki, elegancki karabin z wygrawerowanym napisem „Wampir” wypalił. Seria srebrnych pocisków uderzyła w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się Blarius. Brodacz zaatakował z prawej. Cios był słaby, Arimon bez trudu zablokował uderzenie, lecz nie spostrzegł lecącego za nim sztyletu, miał zbyt mało mocy. Nóż wbił się głęboko w plecy wampira, biołolicy odsunął się i zakaszlał krwią. Seria z „Wampira” zaatakowała moment później, lecz dziurawiła tylko kolumnę. Upiór ostatkiem magicznych sił podkręcił w locie następne pociski, które skierował wprost na brodatego. Niczego nie spodziewający się Blarius został podziurawiony srebrem. Oboje przyklęknęli we własnej krwi.
- Następny cios pewnie wszystko rozstrzygnie – rzekł Arimon jak do przyjaciela.
- Tak, przygotuj się, bestio! – wycedził jego przeciwnik.
Postawili wszystko na jedną kartę, skumulowali w swych broniach całą pozostałą energię i ruszyli na siebie z impetem doszczętnie niszcząc czerwony dywan i podłogę katedry.
Cios na cios. Pchnięcie na pchnięcie. Uderzenie na uderzenie. Zderzyli się, wywołując potężną falę uderzeniową przecinającą w pół masywne kolumny.
Chwilę potem, już było po wszystkim. Były król lekko uniósł kąciki ust. Miecz Arimona złamał się jak zapałka. Czarnowłosy plunął krwią. Popatrzył w dół. Jego pierś była przeorana przez wielką krwawiącą ranę. Przegrał. Bezsilnie upadł na ziemię. Leżał na podłodze niemal w dwóch częściach. Nad nim dumnie stał Blarius wiwatując z radości i patrząc na walący się sufit.
- Udało się! Nareszcie cię zabiłem! Tyle lat na to czekałem!
Brodaty również doświadczył potęgi zderzenia. Nawet jeśli nie przygniotłyby go fragmenty sklepienia, wykrwawiłby się. Katedra powoli obracała się w ruinę, a Blarius śmiał się z całych sił.
Szaleniec, pomyślał były król i uśmiechnął się. Niestety, chyba nie dotrzymam złożonej sobie przysięgi i moja pokuta zakończy się tutaj. Zamknął oczy, widział przed sobą zgarbioną kostuchę z masywną kosą zarzuconą przez plecy. Serdecznie wyciągała ku niemu rękę. Objął kościaną dłoń i pozwolił się prowadzić.
- Już dawno odpokutowałeś za swoje grzechy – wymamrotała śmierć.
Szli przez nieskończone połacie bieli. Żadnych osób, żadnego budynku. Tylko przytłaczające ilości śnieżnej barwy. Dariusowi zdawało się, że marsz trwał wieki, może dłużej.
Nagle Arimon ujrzał pojawiających się Julię i Johna na tle nieskończonej pustki. Nie widział ich tyle lat. Ona była jak zwykle piękna, a z niego aż kipiała odwaga. Żona rzuciła się mu w objęcia
- Wreszcie wróciłeś! Jak dobrze, że już jesteś! Obserwowaliśmy cię cały czas!
- Wstyd mi – przyznał jej mąż.
- Nie wygłupiaj się, zjednoczyłeś kraj, a za zło, które wyrządziłeś już odpłaciłeś po dwakroć. Jesteśmy tylko ludźmi Arimon, a ludzie popełniają błędy, grzeszą. Zrobiłeś wiele dobrego dla tego świata. Ale kocham cię, kocham cię, bez względu na wszystko! Teraz możemy być razem już na zawsze! Tylko ty, ja i nasz syn.
- Ja też cię kocham, Julio!
Uśmiechnęli się, chwycili Johna za rękę i odmaszerowali w nicość, by tam na wieki się połączyć.


Koniec.




« Ostatnia zmiana: 15 Stycznia 2015, 21:25:29 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Żeby wstać, trzeba upaść.
Niebieskooki Smok

*

Punkty uznania(?): 7
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 114


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 09 Lutego 2015, 20:08:07 »
Ech...
Miałem już gotowego rozbudowanego komcia ale zamiast trafić w zakładkę, trafiłem odśwież  :/...
No nic...
Zaczynam od początku  :D.
Co prawda jest trochę opowieści o dobrych wampirach jak np. Blade, Louis z Wywiadu z wampirem czy Emiel Regis z Wiedźmina ale Twoja historia była na tyle ciekawa, że przeczytałem ją szybko i bez ziewania  :). Postać opisanego przez Ciebie bohatera mimo tego czym się zajmuje ma pozytywny wydźwięk.
I dobrze dobrałeś dla niego imię - Arimon pasuje do wąpierza.
Tylko w pewnym momencie przekręciłeś mu imię  :D.
Cytuj
Arimon >>> Aminor
(...) wrócę nim nadejdzie jutro! – powiedział Aminor czule głaszcząc swego syna po głowie.
Niby to szczegół ale rzuca się w oczy. Tym bardziej, że te przekręcone imię brzmi jak nazwa znanego producenta zup Amino  :D.
Najbardziej w Twoim opowiadaniu podobała mi się jego długość. Ani za długie, ani za krótkie, a przy tym większość wątków zakończona.
Choć mógłbyś dodać kilka krótkich wątków z czasów gdy główny bohater był władcą np. dlaczego jego dawny przyjaciel tak go nienawidzi.
Niby coś tam o tym napisałeś ale trochę zbyt ogólnikowo.
Historia Twojego bohatera przypomina mi trochę historię Bezimiennego z serii Gothic.
Ze zwykłych wojowników stali się władcami zjednoczonego królestwa.
Z tym, że bohater Twojej opowieści został władcą po bardziej dramatycznych przeżyciach.
Zauważyłem jeszcze, że Twoje opowiadanie jest trochę smutne ale przy tym nie nudne i bohater nie jest emo wampirem (Zmierzch ssie  ;P).
Popełnia błędy ale nie użala się nad swoim losem tylko robi dalej swoje.
Ogółem opowiadanie jakoś specjalne wybitne nie jest ale ma w sobie coś co przyciąga uwagę  ;).


IP: Zapisane
matikun

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 166


Spiralny

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 17 Lutego 2015, 15:42:04 »
Dzięki za komentarz ;). Przekręcenie imienia to naturalnie głupi błąd, gdyż nie zdążyłem sprawdzić tekstu dokładnie, trochę się obijałem z pisaniem i wszystko zostało na ostatnią chwilę   :-/. Dzięki za opinię, dziwnie się czułem, gdy opowiadanie tak stało bez komentarza.


IP: Zapisane

Żeby wstać, trzeba upaść.
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.061 sekund z 19 zapytaniami.
                              Do góry