Tawerna.biz - Forum

Hyde Park => Wasza Twórczość => Zaginione Zwoje - opowiadania => Wątek zaczęty przez: Cahan w 26 Czerwca 2013, 18:06:18



Tytuł: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 26 Czerwca 2013, 18:06:18
Cień Nocy

(http://fc03.deviantart.net/fs70/f/2014/001/4/b/cie_nocy_by_dashiepl-d70c6ad.png)
Rysunek wykonała Apple Dash z forum mlp polska

Link do całości na dysku google: https://drive.google.com/folderview?id=0B8RUvNk2O3QeNjg3VVVTMjhxbms&usp=sharing

Prolog: Lot ku wolności

Czarna klaczka alikorna smutno wpatrywała się w pożółkłą rycinę wydartą z książki. Jasnozielona grzywka opadała jej na czoło, zasłaniając prawe oko. Źrebię zdawało się tym w ogóle nie przejmować. Było zbyt przestraszone tym co je czeka.
Night Shadow nie wiedziała nawet co ją skłoniło do wygrzebania tego obrazka spod sterty książek, leżącej obok niej na zimnej podłodze. Po prostu nagle naszła ją taka potrzeba, być może kierowana jakimś sentymentem i pragnieniem zmiany swojego losu, który był już przesądzony, którego odmienić nie mogła.
Ilustracja przedstawiała Sunshine Arrow, generał Królestwa Zmian, zmarłą przed wiekami. Zmarłą z przyczyny naturalnego wyprucia flaków. Dla Nighty żółta, pomarańczowogrzywa alikorn, w ciemnogranatowej zbroi płytowej była bohaterką. Dla innych kucyków zaś, legendarna wojowniczka istniała jako postać zdecydowanie negatywna, krwawy demon żądny władzy.
Księżniczka Zmian była bowiem odpowiedzialna za wybuch Wojny Zmierzchu, podczas której ginęły kucyki z Królestw: Zmian, Nocy, Słońca, a nawet z Equestrii. Wojny, po której wszystkie kuce Caballusii zbierały się niezwykle długo.
Kiedy zmarł, nie spłodziwszy legalnego potomstwa, Władca Królestwa Zmian, pomiędzy jego krewnymi doszło do walk o władzę. W końcu na drodze pokojowej koronę zdobyła Violet Time, która zresztą była tylko figurantką. Realna władza przypadała jej małżonkowi, ale kuce zawsze muszą mieć na tronie królewską krew. Nikt nie wie po co, a na co, aczkolwiek mieć muszą.
Sunshine Arrow nie podobała się owa sytuacja. Była ona bowiem naturalną córką i ulubienicą starego monarchy, który przed śmiercią zalegalizował ją i dał prawo do noszenia swego nazwiska. Według niej, tron Zmian był jej dziedzictwem. Szlachta nie chciała obwołać żółtej alikorn swoją władczynią. Jako bękart nie miała prawnych podstaw, do ubiegania się o władzę. Na dodatek jej matka nie była nawet alikornem, lecz klaczą jednorożca z całkiem potężnego rodu.
Nie podobało jej się, że jej rodzina, rodzina królewska, praktycznie utraciła władzę nad krajem. Oczywiście próbowali knuć i spiskować, ale Hard Wing, nowy król, działał skutecznie. Klacze wydawał za mąż za szlachtę państw sąsiadujących, a ogiery wysyłał na wyprawy wojenne jak najdalej od siebie. I to nie były nawet wojny Królestwa Zmian, lecz wojny państw sojuszniczych.
Większości buntujących szybko przeszły zapędy rewolucyjne. Nikt nie chciał zginąć, ani zostać wysłany na drugi koniec kontynentu, z dala od ojczyzny, rodziny, przyjaciół i swojej strefy wpływów. Opór alikornów został złamany.
 Ale nie generał Arrow. Kiedy oznajmiono jej, iż ma wyjść za dziedzica Królestwa Słońca, Sunshine wyśmiała ich. „Cóż to? Czyż jeszcze nie dawno nie mówiliście, iż jesteśmy za nisko urodzone, by władać? A teraz za królewicza nas wydajecie? Kapie z was obłuda, chcecie z nami wygrać. A my nie przegrywamy nigdy!”- miała rzec.
Rozpętała się wojna pomiędzy zbuntowaną księżniczką i przynajmniej oficjalnie Violet Time. Żółta klacz uzyskała poparcie części wojsk Zmian oraz co ciekawe Królestwa Słońca, któremu obiecała władzę nad Zachodnią Marchią, Skynsywen, która zawsze była sporna pomiędzy obydwoma państwami. Po stronie fioletowej kobyły stanęła większość armii, Królestwo Nocy oraz Equestria, która wmieszała się niewiadomo po co. Co ciekawe córka Time, Nightmare Sky, udzieliła swego poparcia generał Arrow.
Choć kuce z królewskiej armii miały sporą przewagę liczebną, to walka była zażarta. Wygrano ją głównie dzięki zdradzie Fire Heart - młodszej siostry buntowniczki. Kompani żółtej alikorn zginęli w walce, a samą klacz pojmano i przyprowadzono przed oblicze Hard Winga. Nie zabito jej, zrobiono jej coś po stokroć gorszego. Dumna Sunshine została pokonana. Wola Władcy Zmian została wykonana. A w żyłach Książąt Słońca po dziś dzień płynie krew generał Arrow. Księżniczka Nightmare została zaś wydana za jednego z Książąt Nocy. Night Shadow była jej prawnuczką, z czego była niezwykle dumna i czym lubiła się szczycić.
Gdyby Night Shadow była dużą i silną klaczą o sporych możliwościach, to historia być może by się powtórzyła. Pech chciał, iż Night, małą, czarna klaczka alikorna, o grzywie w kolorze zieleni wiosennej trawy i takich samych oczach, źrebak bez znaczka na boku, nie miała ani możliwości, ani znajomości takich jak Sunshine Arrow.
Shadow była zła, była bardzo zła - na życie, na swoich rodziców i na głupią tradycję, która kazała jej wyjść za królewicza i wynieść się z rodzinnych stron, by ustąpić tron męskiemu krewnemu. W Królestwie Nocy teoretycznie istniało równouprawnienie klaczy. Zielonogrzywa jako pierworodna Króla Nocy dziedziczyła prawa do władzy. Na swoje nieszczęście, miała brata. Dark Mane był jej bliźniakiem. Ale mimo iż urodziła się pierwsza, nie mogła odziedziczyć tronu.
Alikorny są nieśmiertelne, ale da się je zabić. Przy wojnach, zarazach i dworskich intrygach całkiem łatwo się umiera. Do przejęcia władzy mogło dojść zarówno jutro, jak i za parę tysięcy lat. Nie zmieniało to faktu, iż Night nie miała zamiaru zgodnie z tradycją przekazać dziś swemu bratu praw do dziedziczenia, a sama wyjechać do Królestwa Słońca, gdzie za ileś tam lat, kiedy osiągnie dojrzałość, wyjść za dziedzica tronu i robić za rozpłodową kobyłę.
Nie miała zamiaru, ale nie miała odwagi, by to zrobić. Jeszcze nigdy nie sprzeciwiła się otwarcie swojemu ojcu. Bała się go trochę. Był zimny, wyniosły i często słyszała jak się na kogoś złości. Nie znała go za dobrze, obowiązki nie pozwalały mu na zbytnie zainteresowanie życiem własnych dzieci.
Muszę być silna jak Sunshine Arrow - pomyślała klaczka.
Przejrzała się w lustrze. Ze srebrnego zwierciadła smutno spoglądał na nią mały, czarny alikorn o trójkątnych, zielonych oczach, w srebrno niebieskiej sukni, w czarnym diademiku i zielonym ryngrafie. Jej grzywa i ogon były starannie ułożone i gładko upięte. Musiała wyglądać idealnie. Zawsze miała wyglądać idealnie, jak śliczna i głupiutka księżniczka z baśni.
To nie było tak, że Shad nie lubiła nosić sukni i klejnotów. Prawdę mówiąc, uważała dziewczyńskie odzienie za głupie, ponieważ jako niewygodne i niepraktyczne, utrudniało jej życie. Zawsze musiała się potknąć o długi tren, który tak łatwo się przydeptywał, zaś koronki bardzo lubiły zahaczać się o gałęzie drzew i krzewów w zamkowym ogrodzie. Królewna nie miała by nic przeciwko klaczym strojom, gdyby tak nie utrudniały życia.
- Królewno Night Shadow, czas już iść na ceremonię! - rozległ głos jej matki, Moonlight Dust.
Jeszcze jedno spojrzenie na rycinę i źrebak ruszył ku ciężkim wrotom sali tronowej. Drzwi otworzyły się i Night weszła do pomieszczenia. Wzrok wszystkich zgromadzonych kucyków spoczął na dziedziczce tronu. Czarna alikorn zawahała się. Spuściła łeb i spoglądając na czarno-błękitne kafelki tworzące podłogę, szła stępem ku podwyższeniu, na którym stała jej rodzina: król, królowa i braciszek idiota. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, nie chcąc zginać się w stawach i sztywniejąc ze strachu.
Po czasie, który wydał się jej wiecznością, dołączyła do tego jakże szlachetnego towarzystwa. Podniosła głowę i rozejrzała się po sali; same jednorożce, alikorny i sześciu pegazich gwardzistów. Wszyscy ubrani w wykwintne szaty, obwieszeni klejnotami i biżuterią. Wielkie rody Królestwa Nocy, banda zadufanych w sobie szkap. Zjawiły się też delegacje państw sojuszniczych: Królestw Zmian, Equestrii i Słońca. Zwłaszcza ta ostatnia zaciekawiła klaczkę. To z nimi, do ich państwa, miała się udać po dzisiejszej ceremonii, a raczej miałaby się udać.
Bo przecież się nigdzie nie wybieram - powiedziała w myślach, aby się uspokoić. - Zaprotestuję i zostanę w Mooncastle. Przecież nie mogą mnie zmusić na siłę. Chyba…
Dyplomaci wyróżniali się - mieli inne barwy sierści niż mieszkańcy Królestwa Nocy. Ich futra przybierały jaśniejsze odcienie i żywsze kolory. Jak na ironię, Night Shadow też się wyróżniała. Grzywa w kolorze jaskrawej zieleni była czymś nietypowym w tym mrocznym państwie. Zawsze ją zastanawiało, dlaczego natura tak z niej zakpiła i dobrała tak bardzo kontrastujące ze sobą barwy.
- Piękne damy i szanowni lordowie - rozległ się nagle głos ojca Night Shadow, Króla Nocy, Darkness Sworda. - Zebraliśmy się tu dziś w celu bycia świadkami niezwykle ważnego dla Królestwa Nocy wydarzenia. Tego dnia, zgodnie z tradycją, Królewna Night Shadow, księżniczka Vertonu, Zergrel i Maretonii, hrabina Red River, dziedziczka tronu, odda swe prawa do władzy królewiczowi Dark Mane’owi, a sama wyjedzie do Królestwa Słońca! - na sali rozległ się tupot kopyt zgromadzonych kuców, a wielki, granatowy ogier alikorna o jasnobłękitnej grzywie umilkł na chwilę, by zaraz podjąć przemowę. - Królewno, prosimy o rozpoczęcie.
Nogi jej drżały ze strachu, bała się tego co nastąpi, co się stanie, ale już postanowiła i choć była możliwość odwrotu, to nie zamierzała z niej skorzystać. Nie mogła się tak po prostu poddać. Nie w tej chwili. Zawsze chciała zmienić swoje życie i nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Czuła, że jeśli nie zrobi tego teraz, to zawsze pozostanie więźniem samej siebie oraz całego świata.
Dam radę, dam radę - powtarzała sobie w myślach.
Głos nie chciał dobyć się ze ściśniętego przerażeniem gardła. Czuła zimne strugi potu spływające jej po grzbiecie. Caplowała nerwowo, położyła po sobie uszy. Wymachiwała ogonem na boki, jak gdyby obsiadło ją stado much, źrenice czarnej klaczy rozszerzyły się, a nogi chciały nieść ją jak najdalej.
Jeszcze jeden wdech, wydech i będzie można zacząć mówić. Policzę jeszcze tylko do dziesięciu… Nie, bardziej gotowa nie będę. No dobrze, teraz albo nigdy.
- Czcigodni zgromadzeni, szlachto Nocy, Słońca, Zmian i Equestrii - zielonooka alikorn wzięła głęboki wdech - my, Królewna Nocy, Night Shadow, pragniemy ogłosić wszem i wobec, że nie oddamy należnych nam praw do dziedziczenia naszemu bratu! Same będziemy rządzić!
- Tak oto od dziś dzień dziedzicem tronu będzie królewicz Dark Mane, a królewna jeszcze przed zachodem Słońca wyjedzie do Królestwa Słońca - król przerwał przemowę Night, co doprowadziło ją do furii.
Nagle zdała sobie sprawę, iż cała ceremonia jest nieważna, jej udział w niej był niepotrzebny, bo oni i tak zrobią, co chcą. Jej protesty nie wywołały nawet większego skandalu. Wszystkie kucyki na sali nawet nie zauważyły, że klaczka wygłosiła nie to przemówienie, które wygłosić powinna.
 O nie, nie pozwolę na to. Nie pozwolę się ignorować! Nie pozwolę traktować się jak rzecz. W czym Dark Mane jest lepszy ode mnie?
- MY POWIEDZIAŁYŚMY, ŻE SIĘ NIE ZGADZAMY! NIE ODDAMY NASZYCH PRAW NIKOMU I NIGDY! - krzyk niepokornej alikorn rozległ się po całym zamku, a kto wie, czy nie jeszcze dalej.
Zgromadzone kuce patrzyły na nią, a na ich twarzach wykwitały szok, przerażenie, obrzydzenie i złość. Dopiero teraz ich szlachetne uszy zwróciły uwagę, że coś nie dzieje się zgodnie z planem. Nigdy wcześniej, przez wszystkie milenia, żadna klacz nie ośmieliła się sprzeciwić niepisanym zasadom, dyktowanym przez społeczeństwo.
 Night Shadow uśmiechnęła się na to. Po raz pierwszy tego dnia nie bała się. Nie wiedziała, że jej starannie upięta grzywa nastroszyła się i stanęła niczym u kuców burzy z legend, nie wiedziała, że oczy świeciły się jej demonicznie. Krótko mówiąc, wyglądała jakby oszalała albo jakby ją prąd kopnął. Ponieważ prąd zostanie wynaleziony parę tysięcy lat później, a pioruny rzadko kiedy rażą kuce, to szlachta obstawiała to pierwsze.
- Odprowadzę królewnę do jej komnat - powiedziała nieśmiało jasnofioletowa klacz alikorna, matka winnej całego zamieszania.
Jej szept rozniósł się po sali,  niczym uderzenie pioruna w słoneczny, bezchmurny dzień. Nighty odwróciła łeb ku niej i spojrzała butnie w oczy Moonlight Dust, identyczne jak jej samej.
- NIGDZIE NIE IDĘ! TO NASZE PRAWA SIĘ TU ROZTRZĄSA I W NASZYM INTERESIE LEŻY ICH DOPILNOWANIE!
Zielonogrzywa tupnęła przednimi kopytami na podkreślenie swych słów. Była wściekła i zdecydowana dotrzymać obietnicy, jaką złożyła sama sobie. Czuła się jak we śnie, jak we śnie, w którym może wszystko, mimo że jest to koszmar.
- Królewno Night Shadow, rozkazujemy wam milczeć! Zrobicie to, co nakazuje tradycja i wyruszycie do Królestwa Słońca - zabrzmiał groźny głos jej ojca.
- NIE ZMUSICIE NAS, NIE DAMY SIĘ ZMUSIĆ! - czarna klacz roześmiała się, czuła się świetnie, o tak.
Złote oczy granatowego ogiera skierowały się ku niej i popatrzyły na nią jak na rozwydrzone dziecko, którego złym zachowaniem nie należy się zbytnio przejmować, aczkolwiek należałoby je jak najrychlej przerwać.
- Straże! Brać ją, związać i odeskortować aż do granic Słońca!
Tego się nie spodziewała. Myślała, że się wścieknie, będzie wrzeszczał albo że wyśle ją z powrotem do jej komnat i nie wypuści z nich przez miesiąc czasu. Powoli zaczynała żałować swojej decyzji, tego, iż wybrała otwartą konfrontację, miast zniknąć gdzieś po drodze do Królestwa Słońca, zaszyć się w dziczy na jakiś czas, po czym wrócić do domu, gdzie zmartwieni rodzice wybaczą jej wszystko i uznają jej decyzję odnośnie przyszłości zielonogrzywej.
Kilkanaście pegazów poderwało się ku niej, a rogi wielu jednorożców z Królewskiej Gwardii wycelowały stronę klaczki. To były silne, wytrenowane ogiery, które stoczyły wiele bitew. Ale przecież nie mogli zrobić jej krzywdy. Uśmiechnęła się z tego powodu. To bardzo zwiększało jej marne szanse na sukces. Jedyne wyjście zagradzały muskularne ciała uzbrojonych strażników. Ona nie miała nic. Za wyjątkiem desperacji. A ta działa cuda.
Muszę odciągnąć ich choć na chwilę od tych drzwi- pomyślała bardzo odkrywczo.
Nie znała się na magii bitewnej, niestety nie była to rzecz, której uczono by młode klacze ze szlacheckich rodów. Nie dałaby rady wyczarować nawet jakiejś porządnej tarczy, ani błyskawicy. Ale znała się na iluzji, typie magii powszechnie niedocenianym, uważanym za trudny, skomplikowany i mało przydatny. Night Shadow miała zgoła odmienne zdanie na ten temat.
Wyskoczyła w górę, skrzydła poderwały ją do lotu. Latała szybciej niż kiedykolwiek, rozpaczliwie unikając setek pocisków. Nie patrzyła gdzie się kieruje, jej instynkt sam wybierał kierunek. Kluczyła pomiędzy rzeźbionymi kolumnami, nie raz ledwie unikając zderzenia, które niechybnie doprowadziło by ją do przegranej oraz do długotrwałej, być może trwałej utraty zdrowia, a nawet życia. Słyszała szaleńcze bicie swojego serca i przyśpieszony do granic możliwości oddech, mięśnie paliły nieznośnym bólem z powodu wielkiego wysiłku, ale klacz nie przejmowała się tym. Wiedziała, że nie może wiecznie uciekać, nie w taki sposób. Szybkość nie uratowałaby jej, całą nadzieję zielonookiej alikorn stanowiła magia. Tkała jednocześnie dwa zaklęcia: jedno na niewidzialność, a drugie iluzję, będącą jej dokładną kopią.
Musi mi się udać, nie mam innego wyjścia, tu chodzi o moją wolność - rozpaczliwe myśli kołatały jej się po łbie.
Czary obezwładniające autorstwa jej wrogów rozbijały się na gwiaździstym sklepieniu, niszcząc malowidła przedstawiające Harmonię tworzącą świat. W ostatnim momencie udało jej się umknąć przed wielkim kawałkiem gruzu, który spadł z sufitu.
- UWAŻAJCIE CO ROBICIE! - usłyszała gdzieś, jakby w oddali głos swojego ojca.
Cały czas miała wrażenie, iż jej tu nie ma. To dlaczego tak bardzo się bała? Dlaczego strach otaczał jej umysł białą, otępiającą kurtyną, pozwalając wydobyć się na wierzch tylko tym myślom, które mogły pomóc Night w ucieczce? Nie wiedziała dlaczego nagle gwałtownie przetoczyła się w powietrzu w bok, uderzając się lekko o jedną z kolumn. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że gdyby się nie ruszyła, to trafiła by ją wiązka złotej magii. Zaklęcie telekinezy użyte przez Króla Nocy.
Szybciej, szybciej, szybciej - poganiała swoją magię.
Jedną z wad iluzji było to, iż utworzenie ich trwało bardzo długo. Wreszcie oba zaklęcia były ukończone, rzuciła je. Efekt przerósł wszelkie oczekiwania, udało się i to ideanie, właśnie tak jak chciała. Wysłała swoją iluzoryczną kopię ku strażnikom przy bramie, po czym tuż przed ich chrapami posłała miraż gwałtownie w bok. Tak jak myślała- dali się odciągnąć na dwa metry od przejścia. Wystarczyło jej to- pod osłoną Niewidzialności zanurkowała ku wrotom i kopnęła je kopytami. W tym momencie czar prysł, ale teraz nie stanowiło to już problemu. Pradawne drzwi otwarły się na oścież, a Night Shadow była wolna. Na razie.
Machała skrzydłami jak najszybciej, lecąc na wprost, nie klucząc i nie kryjąc się, byle tylko jak najbardziej oddalić się od zamku i zniknąć w jakimś zaułku grodu Mooncastle, gubiąc pogoń.






Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sylu w 27 Czerwca 2013, 15:40:17
I.
Cytuj
Ilustracja przedstawiała Sunshine Arrow, generał Królestwa Zmian, zmarłą przed wiekami. Zmarłą z przyczyny naturalnego wyprucia flaków.

W tym przypadku należy dwa zdania połączyć w jedno, odcinając zdania składowe przecinkiem (skł.).

II.
Cytuj
Dla Night Shadow żółta, pomarańczowo grzywa alikorn, w ciemnogranatowej zbroi płytowej była bohaterką.

Żółto- pomarańczowa albo żółto pomarańczowa. Nie jestem do końca pewny, które jest poprawne (skł.).

III.
Cytuj
Dla Night Shadow żółta, pomarańczowo grzywa alikorn, w ciemnogranatowej zbroi płytowej była bohaterką.

Kto był bohaterką? Grzywa alikorna? Musisz poprawić zdanie, budując je tak, by było zrozumiałe.

IV.
Cytuj
Księżniczka Zmian, była bowiem odpowiedzialna za wybuch Wojny Zmierzchu, podczas której ginęły kucyki z Królestw: Zmian, Nocy, Słońca, a nawet  z Equestrii.

Pierwszy przecinek niepotrzebny (i.)

V.
Cytuj
Realna władza przypadała jej małżonkowi, ale wiadomo lud musi mieć na tronie królewską krew.

Postaw "że" przed "wiadomo".

VI.
Cytuj
Nikt nie wie po co, a na co, aczkolwiek być musi.

Nie rozumiem sensu. "Po co" i "na co" można zaliczyć do synonimów, więc po co i na co się powtarzać (styl.)

VII.
Cytuj
"Rozpętała się wojna pomiędzy zbuntowaną księżniczką i przynajmniej oficjalnie Violet Time."

Rozpętała się oficjalna wojna pomiędzy zbuntowaną księżniczką i Violet Time (skł.).

Nie rozumiem sensu "przynajmniej". Nie ma tu to żadnej funkcji.

VIII.
Cytuj
"Wygrano ją głównie dzięki zdradzie Fire Heart- młodszej siostry buntowniczki. "

Nie jest sprecyzowane, kto wygrał. Trzeba się domyślać (styl.).

IX.
Cytuj
Pech chciał, iż Night była jedynie małą, czarną klaczką alikorna, o grzywie w kolorze zieleni wiosennej trawy i takich samych oczach, źrebakiem bez znaczka na boku.

I o takich samych oczkach (skł.).

X.
Cytuj
Ale to ona urodziła się pierwsza, to ona by dziedziczyła.

Całkowicie nieadekwatny spójnik. Może chciałas dać "Ale gdyby..."? (skł.)

XI.
Cytuj
Alikorny są nieśmiertelne, ale da się je zabić.

Jedno wyklucza drugie. Jeśli miałaś na myśli, że nie mogą umrzeć śmiercia naturalną, trzeba to uwzględnić (log.).

XII.
Cytuj
Nie miała zamiaru, ale nie miała odwagi by to zrobić

Czego zrobić? Przez te kilka zdań pojawiło się mnóstwo czasowników, więc trzeba sprecyzować (skł., styl.).

XIII.
Cytuj
Jeszcze jedno spojrzenie na rycinę i  źrebak ruszyła ku ciężkim wrotom sali tronowej.

Rozumiem, że jest to mały klacz, ale czasownik "ruszać się" powinien być odmieniony w 3.os. l.p. (on), bo łączy się on ze źrebakiem, który jest rodzaju męskiego (fleks.)

XIV.
Cytuj
Piękne klacze i czcigodne ogiery- rozległ się głos ojca Night Shadow, Króla Nocy, Darkness Sword’a- zebraliśmy się tu dziś, w celu bycia świadkami przekazania praw do dziedziczenia.

Gdy odmieniamy słowa, które nie są polskiego pochodzenia, to końcówkę fleksyjną oddzielamy tylko wtedy, gdy podstawa jest zakończona na samogłoskę, np.
Freddie- Freddie'go- Freddie'em
SWoord-Sworda- Swordem.

Tak więc jest to błąd fleksyjny.

XV.
Tutaj masz dobrze wprowadzony dialog.

"- Piękne klacze i czcigodne ogiery- rozległ się głos ojca Night Shadow, Króla Nocy, Darkness Sword’a- zebraliśmy się tu dziś, w celu bycia świadkami przekazania praw do dziedziczenia. Tego dnia zgodnie z tradycją, Królewna Night Shadow, dziedziczka Królestwa Nocy odda swe prawa do władzy swemu bratu Dark Mane’owi, a sama wyjedzie do Królestwa Słońca.
Na sali rozległ się tupot kopyt zgromadzonych kuców, a  wielki, granatowy ogier alikorna, o jasnobłękitnej grzywie umilkł na chwilę, by zaraz podjąć się przemowy.
- Królewno, prosimy o rozpoczęcie."

XVI.
Cytuj
Nogi jej drżały ze strachu, bała się tego co nastąpi, co się stanie, ale już postanowiła i choć była możliwość odwrotu, to nie zamierzała z niej skorzystać.


Odwrót to r. męski, więc skorzystać z odwrotu, czyli skorzystać z niego, nie z niej (fleks.).

XVII.
Cytuj
Krótko mówiąc wyglądała jakby oszalała, albo jakby ją prąd kopnął.

Prąd razi, a nie kopie. Można to uznać za kolokwializm i nazwać to błędem stylistycznym lub za użycie wyrazu w niewłaściwym znaczeniu. Sądzę jednak, że to pierwsze.

XVIII.
Cytuj
Ponieważ prąd zostanie wynaleziony 6000 lat później, a pioruny rzadko kiedy rażą kuce, to szlachta obstawiała to pierwsze.

Prąd nie został wynaleziony, a odkryty (rzecz.)

XIX.
Cytuj
Jedyne wyjście było zagrodzone, przez wiele silnych i wytrenowanych ogierów.

Ogier- r. męski
Ogierzy- r. m-os.

Wiele dajemy do rodzaju niemęskoosobowego, wielu do męskoosobowego (fleks.)

--------------------------
Co do treści się nie wypowiem, bo nie ciekawią mnie opowiadania tego typu, jak i zresztą ogólnie fantasy. Zrobi to pewnie jakiś Hadrian.

Uwagi co do poprawności.
Często źle odmieniasz czasowniki. Zawsze, jak wprowadzasz czasownik, szukaj dla niego wykonawcy i analizuj rodzaj gramatyczny. Często tego nie widać, bo pomiędzy rzeczownikiem, a orzeczeniem jest wiele zdań wtrąconych, więc trzeba się cofnąć trochę i znaleźć rzeczownik.

Co do interpunkcji. Często stawiasz przecinki w złym miejscu. Akurat tego nie wymieniałem, bo dużo by to zajęło. Według mnie lepiej nie postawić przecinka, jeśli nie jest się go pewnym niż postawić w głupim miejscu. Dla kogoś, kto dobrze zna interpunkcję, jest to strasznie rażące.

Było kilka błędów składniowych związanych ze złym użyciem spójnika. Zawsze w zdaniach szukaj zdania głównego i wyprowadzaj pytania do zdań podrzędnych. Wtedy łatwo Ci będzie znaleźć odpowiedni spójnik, np.
Cytuj
Ale to ona urodziła się pierwsza, to ona by dziedziczyła.

1. To ona by dziedziczyła- zdanie główne.
2. Ale to ona urodziła się pierwsza- powinno to być zdanie podrzędne, ale nie jest,

Ponieważ jest to źle zbudowane zdanie, nie da się wysunąć pytania, gdyż nie ma poprawnego spójnika, który łączymy z zdaniami podrzędnymi. W tym przypadku jest to "gdyby". Jest to już komunikat, że zdanie jest źle zbudowane. Teraz można wysunąć pytanie.
Kiedy ona by dziedziczyła? Gdyby urodziła się pierwsza.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 27 Czerwca 2013, 17:54:19
Chodzi o to, że miała żółtą sierść, ale grzywę pomarańczową (koń w żółtym kolorze z pomarańczową grzywą) ;). Dzięki Sylu za analizę, na przyszłość postaram się poprawić. Fakt używam kolokwializmów, czasem coś źle odmieniam na dodanie nieco humoru i absurdu wypowiedzi (punkt V twojej interpretacji). W kwestii nieśmiertelności- w powieściach oznacza ona (chyba, że dotyczy bogów- wówczas jest to kwestia niewiadoma), że taki delikwent nie umrze póki ma łeb na karku, etc.

Wiadomość doklejona: 03 Września 2014, 20:45:32
Post pod postem, bo to kolejny rozdzialik opowiadanka.

Cień Nocy

Rozdział I:  Początek życia


Królewna przemykała mrocznymi uliczkami Mooncastle. Kręte zaułki pomiędzy przeważnie dwupiętrowymi, granitowymi domami, sieć kanałów, mury i schody, tworzyły istny labirynt, co było jej bardzo na kopyto. Zewsząd dochodziły do niej głosy szukających jej gwardzistów. Ich krzyki rozbrzmiewały głucho, jak gdyby z oddali, tłumione przez liczne, wysokie, kamienne budynki. Co chwila nad głową zielonogrzywej pojawiała się ciemna sylwetka przelatującego pegaziego gwardzisty. Tylko wyczulony strachem słuch, zdolny usłyszeć trzepot skrzydeł i pobrzękiwanie zbroi, jak dotąd uchronił ją przed złapaniem.
 W Królestwie Nocy nastała noc. Ciemna, o pięknym, aksamitnie granatowym niebie usianym milionami gwiazd. Czasami nieboskłon odwiedzała nawet Aurora borealis. Jej przepiękne, zielonkawe, iście magiczne i tajemnicze światło godne Zaświatów, Night Shadow podziwiała przez wiele godzin swego życia, nigdy bowiem nie mogła usnąć, kiedy Zorza Polarna witała nad Mooncastle. Nigdzie indziej na świecie ta pora doby nie była tak niesamowita i zapierająca dech w piersiach. Dni też były magiczne. Niezwykłe, pod srebrnym niebem przywodzącym na myśl światło księżyca, jaśniejących delikatną łuną.
Dla czarnej klaczy noc była wielkim sprzymierzeńcem. To ona pomagała jej się ukrywać. Iluzje młodej alikorn nabierały na sile, nie rozpraszane przez Słońce. Night Shadow wiedziała jednak, że nie wystarczy jej to na długo. Wkrótce nastanie świt, a wówczas jej skrzydła, róg i bogate szaty będą aż nadto widoczne.
Muszę coś z tym zrobić - pomyślała. - Skrzydła jakoś się ukryje, róg będzie musiał pozostać. Grzywę i ogon schowam pod ubraniem albo obetnę. Hmm to pierwsze, szkoda mi mojej grzywy… Nie, nigdy jej nie zetnę. Nie mogę, po prostu nie mogę.
Alikorn zdała sobie sprawę, że ta kupa zielonych kłaków urosła dla niej do rangi symbolu wolności i swobody. Podczas swojej ucieczki zgubiła diadem oraz utrzymujące w ładzie włosy wstążki. Kiedy leciała, mknąc, na łeb, na szyję, gubiąc szerokie płaty piany i czując rwący ból mięśni skrzydeł, z płucami, które paliły od braku powietrza, poczuła coś jeszcze. Wiatr w grzywie, uczucie swobody i wolności. Tego, o czym zawsze marzyła i czego pragnęła. Jej sen się spełniał, choć cena nie była niska.
Z bólem w sercu porzuciła suknię i klejnoty w jakimś ciemnym zaułku. Ściany z nieobrobionych, sklejonych zaprawą kamieni, pokrywały liczne plamy i zacieki, zapewne od moczu. Nighty skrzywiła się z obrzydzenia. W zamku nie było takiego brudu. Może mogłaby sprzedać swe odzienie, ale było zbyt rozpoznawalne i charakterystyczne. Jakiś chciwy kucyk na pewno by to zauważył i dostarczył swemu władcy.
Niech zginie królewna, a powstanie banitka, wyklęta ze społeczeństwa - ponuro stwierdziła w myślach zielonooka.
Rozejrzała się wokół siebie i zobaczyła nad sobą sznurek z suszącymi się ubraniami. Ktoś powiesił go tak, by wisiał od jednego okna do drugiego. Aby zdjąć szaty, musiała posłużyć się swoją magią. Skupiła się na żabkach od bielizny, które już po chwili otoczyła zielonkawa mgiełka. Klamerki puściły z cichym szczęknięciem, a podtrzymywane przez nie odzienie poleciało w dół. Shad błyskawicznie użyła zaklęcia Telekinezy, ratując je przed ubłoceniem.
Znajdowała się w biedniejszej części miasta, w dzielnicy Sierpa, dlatego jej nowy, kradziony strój był kiepskiej jakości jak na jej gust. Szorstka suknia z lnu i barwionej na szaro wełny oraz granatowa chusta nie były rzeczami godnymi przyszłej Królowej Nocy, wyglądała w nich niewiele lepiej od byle żebraczki. Nawet ziemskie klacze nosiły się niewiele gorzej. Shadow bowiem wcale nie porzuciła marzeń o władzy, bo to one właśnie nią kierowały i nadawały jej jakiś dalekosiężny cel. Alikorn wiedziała, iż tylko władza i potęga dadzą jej takie same prawa, jakie mają ogiery oraz wzbudzą szacunek wśród innych kucy. A tylko to daje wolność i ratuje od więzów, tworzonych przez głupie zwyczaje i tradycje. Ale najpierw musiała przeżyć i zdobyć środki potrzebne jej do odzyskania swego dziedzictwa.
Kłusując niemrawo wśród domów z gliny i kamienia, o omszonych dachach z cieniodrzewa źrebię szukało miejsca, w którym mogłoby spędzić noc. Każdy cień rzucany przez byle beczkę albo worek z ziarnem, zdawał się być żołnierzem jej ojca. Wiele razy odsadziła się z tego powodu. Strach był potężnym wrogiem, najstraszniejszym z strasznych. Niszczył on od środka, był walką z samą sobą. Przeszkodą, której pokonanie było bardzo trudne, ale konieczne, by można było mówić o wolności własnej. Ale jak tu nie bać się, skoro każde szczeknięcie psa brzmiało jak skowyt wysłanych w pogoni chartów. Zadrżała na tę myśl.
Spokojnie Night, przecież nie puszczą za tobą psów. Ojciec raczej chce mnie żywą i w jednym kawałku. Marne to pocieszenie, nawet śmierć jest lepsza niż uwięzienie.
Księżyc o kształcie ostrego sierpa , słabo oświetlał labirynt ulic, placyków i zaułków. Miała dziwne wrażenie, że wskazuje jej drogę. Był w końcu symbolem Harmonii, Bogini, która wspierała działanie i wolną wolę. Jego delikatne światło dawało klaczce poczucie bezpieczeństwa. Przez chwilę wręcz zahipnotyzował ją swym blaskiem, stanęła jak wryta i wpatrywała się w niego, marząc by powiedział jej co dalej, co ma z sobą zrobić…
Po wielu godzinach spędzonych na błądzeniu wśród zaułków, Night stanęła przed drzwiami do gospody. Ucieszyła się, że w końcu będzie mogła ogrzać swe ciało, zdrętwiałe od mroźnego chłodu nocy. W brzuchu jej burczało i ssało od długiego nie jedzenia, zaś gardło dręczyło pragnienie. Zwykłe potrzeby fizjologiczne, coś na co jak dotąd nie zwracała większej uwagi, teraz okazały się byś czymś realnym, nieznośnym i drażniącym.
 Obskurny lokal nosił dumną nazwę „Pod skrzydłem Królowej Nightmare”. Łuszcząc się napis, wraz z obrazkiem przedstawiającym prababkę Shad, nabazgrał ktoś na drewnianym szyldzie. Czarna klaczka z pewną obawą popchnęła drzwi prawym, przednim kopytem. Otworzyły się z niemiłosiernym skrzypnięciem.
Na pysku Night Shadow pojawił się grymas irytacji- dlaczego służba nie naoliwi tych obmierzłych drzwi?!
Weszła do zadymionej i mrocznej izby, stukając kopytami po drewnianej podłodze. Miała nadzieję, że chusta nadal zakrywa grzywę i nie wystaje spod niej żaden niesforny kosmyk. Z drugie strony było tutaj tak ciemno, że być może żaden kucyk nie zauważyłby zielonego koloru włosów Night. Nikt nawet nie podniósł łba i nie zwrócił na nią uwagi. Nieliczni goście lokalu pegazy i jeden jednorożec, szary, o czarnej grzywie, nie podnieśli nawet łbów znad kufli spienionego piwa. Oberżystą był ciemnobrązowy ogier pegaza o grzywie koloru wiśni. Patrzył na nią spode łba, mrużąc bordowe oczy. Widocznie zastanawiał się, czy klacz ma czym zapłacić. Była królewna podeszła do lady i pewnym tonem rzekła:
- Prosiłybyśmy o udzielenie nam noclegu oraz o ciepłą strawę.
- Yee co? Masz złoto? Bo jak nie, to spieprzaj szkapo z mojego lokalu - burknął karczmarz - albo zapłać inną monetą - dodał oblizując się obrzydliwie.
Night Shadow wzdrygnęła się. Choć była dopiero źrebięciem, to jako przedstawicielka rasy alikornów wielkością już dorównywała zwykłym klaczom. Za jakieś sześć lat będzie zapewne już od nich niemal dwa razy wyższa. Dobrze zrozumiała sugestię tego ogiera. Z podobnymi wyrażeniami spotkała się w niejednej książce. Jednak  jej szlachetne uszy po raz pierwszy w życiu usłyszały coś tak głęboko niewyrafinowanego. Wcześniej sądziła, iż takie rzeczy dzieją się tylko w głowie pisarzy, a nie w rzeczywistości. Cofnęła się lekko, z przestrachem i powiedziała:
- Wybaczcie, wielmożny panie, jednakże używanie takiego plugawego słownictwa obecności damy jest rzeczą nieprzystającą jakiemukolwiek kucykowi! - powiedziała cienkim głosikiem zielonogrzywa. - I choć pozbawiona jestem złota, to na propozycję innej metody płatności zmuszona jestem odmówić - Night Shadow ukłoniła się lekko, tak jak jej tego uczono, w innym życiu, tym które skończyło się dla niej wczoraj. - Dlatego zmuszona jestem - kontynuowała tonem, który w założeniu miał wyrażać pewność siebie i opanowanie, ale coś nie wyszło - prosić was o małą przysługę i udzielenie mi gościny. Odwdzięczę się… kiedyś.
Night Shadow stosunkowo krótko zastanawiała się, co zrobiła źle. Życie dość szybko nauczyło ją, że jest okrutne. Niestety nie dość szybko, by uniknąć paru skaleczeń i siniaków. Mówiąc prościej- karczmarz wykopał ją za drzwi. I to dosłownie. Zanim zdążyła się zorientować już leżała rozpłaszczona na zimnym bruku. Wstała z trudem i spojrzała z nienawiścią na zamknięte drzwi gospody „Pod skrzydłem Królowej Nightmare”. Obiecała sobie, iż kiedy zdobędzie już tron, to rozkaże spalić to miejsce, tak by nie pozostał tu kamień na kamieniu, szynkarz zaś zawiśnie. Na całe szczęście noc była dość ciepła, więc przynajmniej nie groziła jej śmierć z zimna…
Czarna klacz nie wiedziała, co ma zrobić. Nie miała gdzie pójść, nie miała złota, nie miała znajomości, ba, nawet rozmawiać z tymi prostakami, godnymi jedynie pogardy, nie umiała. Nie mogła iść do zamieszkanej przez szlachetne jednorożce Dzielnicy Gwiazd.  Była zbyt rozpoznawalna wśród dostojników Królestwa Nocy, natychmiast oddaliby ją w kopyta jej ojca, byle tylko mu się podlizać. Inni z kolei zabili by ją, aby zaszkodzić Darkness Swordowi. Granatowy alikorn miał wielu wrogów, którym nie podobały się jego rządy. Poza wdzięcznością króla, bądź chęcią dokuczenia mu, sprawa Night obchodziła ich tyle co siano z chaty ziemskiego kucyka.
I co ja mam teraz zrobić? Nie wiem. Dlaczego chce mi się tylko siąść i płakać? Czy generał Arrow płakała? Czy ogarniała ją bezsilność… Raczej nie. Muszę być twarda, muszę!
Nagle zdała sobie sprawę, że jej obecna sytuacja była beznadziejna. Zostały jej trzy możliwości: żebrać, kraść lub handlować własnym ciałem. Tego ostatniego sobie nawet nie wyobrażała- była w końcu przyszłą Królową Nocy. Dodatkowo uważała to za coś tak obrzydliwego i niemoralnego, iż śmierć była lepsza od takiego upokorzenia. Dłuższy pobyt w stolicy też był niewskazany, jeśli tu pozostanie, to wkrótce ją znajdą i zawloką z powrotem do zamku, jak byle zbiega. Choć mogła przy pomocy iluzji zmienić się w kogoś innego, to nie mogła długo utrzymywać takiego zaklęcia. Jeszcze doba, dwie i zostanie przywleczona do zamku. Źrebak usiadł na bruku i rozpłakał się. Night Shadow miała gdzieś, że jest przyszłą Królową, alikornem i jej nie wypada. To jaka była jej bohaterka przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.  Płakała długo, bardzo długo, aż zasnęła.
Obudziło ją szturchnięcie drzewcem halabardy. Błyskawicznie zerwała się na równe nogi i o mały włos nie spróbowała utworzyć magicznej tarczy.  Przed nią stał jeden z Żołnierzy Nocy, dorodny ogier granatowego pegaza w srebrnej zbroi. Długą, drzewcową broń trzymał w gotowości. Mając nadzieję, że ubranie nadal chroni jej grzywę, skrzydła i ogon przed wzrokiem ciekawskich, poprawiła tedy swoje przebranie kolejnym iluzorycznym zaklęciem.
- Czy to aby nie ciebie szukamy? - syknął ogier zza zaciśniętych warg.
Nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie, wykonywane obowiązki bez wątpienia nie były dla knechta miłe. Jego zimne niczym lód spojrzenie taksowało Night, jak gdyby ta była byle robakiem, nie wartym uwagi. Biały ogon kołysał się, odganiając nieistniejące muchy.
- Jaa… nic nie ukradłam - powiedziała klacz alikorna, siląc się na ton skończonej idiotki. Chyba jej coś nie wyszło, bo gwardzista popatrzył na nią z politowaniem.
- Zdejmij chustę - rozkazał granatowy pegaz.
Shadow drżącymi kopytami, posłusznie wykonała polecenie. Jej grzywa była teraz szaroniebieska. Miała nadzieję, że to wystarczy by zmylić wojownika, bo iluzja na skrzydłach nigdy nie wychodzi idealnie. Nie miała jednak pewności, czy zaklęcie zachowało naturalną fakturę włosów i czy kryje wystarczająco dobrze. Opierało się na filtracji promieni słonecznych, ale nie wiedziała, czy nic nie wystaje.
- Hmm, to chyba jednak nie o ciebie nam chodzi, możesz iść.
Gwardzista zrobił minę, która mówiła, że to co robi to tylko strata czasu, odwrócił się i odszedł.
Zielonooka westchnęła cicho z ulgą. Tym razem jej się udało, ale gdyby natrafiła na znającego się na magii jednorożca, zamiast na pierwszego, lepszego pegaza, to nie byłoby tak dobrze. Ruszyła stępa przed siebie, nie mając lepszego pomysłu na życie. Uszła ledwie kilka kroków, a zderzyła się z młodym jasnobrązowym ogierem.
- Przepraszam najmocniej - rzucił szybko pegaz i ruszył w swoją stronę.
Chwilę później klaczka usłyszała:
-  Echh, nawet sakiewki nie miała, ani miedziaka…
Złodziej!
Dlaczego w tym mieście, jej mieście, są takie grupy społeczne! Już ona zrobi tu porządki, kiedy dojdzie do władzy! Przez chwilę rozpłynęła się w błogiej wizji samej siebie siedzącej na Mrocznym Tronie z grzywą falującą magicznie jak u jej rodziców, w płytowej zbroi i wydającą wyroki oraz stanowiącą nowe prawa. Poprowadziła by kuce z Królestwa Nocy w erę dobrobytu i sprawiedliwości. Każda zbrodnia byłaby ukarana, a państwo stałoby się bezpieczniejsze i bogatsze.
Unik przed nieczystościami wylewanymi z okna prosto na ulicę błyskawicznie wyrwał ją z tego błogostanu i przywrócił do ponurej rzeczywistości. Brudne ulice pokryte granitową, szarą kostką pokrywała gruba warstwa zgniłych warzyw i kucykowych fekaliów. W Dzielnicy Sierpa nikt nie sprzątał i nikt nie przejmował się smrodem i zalegającą na kamieniach brązową breją. Tłoczyły się na nich tysiące niskich rangą i urodzeniem kucy. Nieliczne jednorożce w tej dzielnicy niemal bez wyjątków były bękartami pozbawionymi praw i tytułów. Ich miejsce było wśród pegazów, nie wśród szlachty. A teraz ona, Królewna Nocy zrównała się z nimi rangą. Poniżające…
Srebrzyste niebo było pokryte grubą warstwą szarych chmur. Zbierało się na deszcz. Nie było to coś, co by cieszyło Night Shadow, ale również nie smuciło. Była zbyt pochłonięta rozmyślaniem o swoim pustym żołądku.
Gdzieś tu musi być targ, a na nim jedzenie.
Kluczyła uliczkami, nie wiedząc, gdzie ma się kierować. W końcu kiedyś na pewno trafi. Uznała, że mniejsze przejścia może pominąć i kierowała się głównymi drogami. W końcu wozy muszą mieć możliwość wjazdu na plac targowy. I tylko główne arterie Mooncastle były na tyle szerokie, by wszelakie pojazdy zdolne były się mijać.
Po około dwóch godzinach znalazła się na skraju całkiem sporego placyku, na którym tłoczyło się wiele kucy. Na kilkunastu straganach handlowano jedzeniem, przyprawami, tkaninami, bronią i wszelkimi innymi towarami. Klacze i ogiery przekrzykiwały się nawzajem, chcąc utargować korzystniejsze ceny. Gołębie radośnie obsrywały kamienną statuę tańczącej klaczy pegaza, wyrastającą z fontanny pośrodku placu. Biedne źrebaki biegały pomiędzy kupującymi, wydając dzikie piski, jak gdyby nie radowały się, lecz co najmniej obdzierano je ze skóry.
 Dla niej miejsce to było przerażające- nigdy wcześniej nie była na rynku. Gwar ranił uszy królewny. Wciskał się w nadstawione z przerażenia małżowiny, jak drzazga pod koronkę kopyta. Tłum poruszał się chaotycznie, nieskładnie, jak nienasycony brzuch morskiego potwora.
Nawet nie próbowała kraść- wiedziała, że zaraz zostałaby złapana, a to zwróciło by na nią uwagę straży… w najlepszym wypadku. W najgorszym zostałaby rozszarpana przez rozwścieczoną tłuszczę. Szybki rzut okiem na licznych żebraków, obdarte, brudne, cuchnące, poznaczone ranami i ropiejącymi wrzodami kuce, sprawił, iż pomysł z żebraniem też porzuciła. Mieszkańcy Mooncastle nie byli zbyt skorzy do działań dobroczynnych.
Może zostanę trubadurem?- zastanowiła się.
Czarna klacz głos miała raczej fatalny, ale znała wiele opowieści, legend i pieśni. Pozostawało jej liczyć na to, iż widownia nie będzie zbyt wybredna. W końcu najlepsi minstrele występowali raczej w zamkach i pałacach, nie zaś na brudnych ulicach biednych dzielnic.
Jedyne co mi wychodzi to pieśni wojenne… No cóż, muszę spróbować. Tańczyć nie będę, bo wówczas wyglądam jak wuj Shadowstar, hrabia Darktree po pijaku.
Stanęła pod pomnikiem przedstawiającym Harmonię i zaczęła śpiewać smutnym, ponurym głosem:

Mokną zastępy wśród krwawych pól,
smoczych skrzydeł huk,
mają dość odgrywanych ról,
by ostrzyć miecz i napiąć łuk.

Stoją w szeregach równych,
pod ołowianym niebem,
w zbrojach błyszczących, cudnych,
za wrogiem i za chlebem.

Miecza i magii krwawy blask,
roztacza się nad nami,
słychać śmierci łakomy mlask,
na spór pomiędzy stronami.

Jutro nie będzie nas tylu,
ilu dziś tu stoi,
ale przeżyje wielu,
by bronić tej ostoi.
Parę co zamożniejszych pegazów rzuciło jej trochę miedziaków. W ich spojrzeniach dostrzegła litość. Patrzyli na nią, swoją Królewnę, jak na byle kobyłę. Pieniędzy dużo, ale na kilka jabłek powinno starczyć. Wkrótce Night gryzła twardy, kwaśny owoc, który dla niej był przepyszny. Od niemal doby nie miała nic w ustach. Po posiłku dopadło ją pragnienie, które szybko ugasiła w pobliskiej fontannie. Zielona od glonów woda, o oleistej konsystencji nie wyglądała zbyt zachwycająco, ale czarna klacz nie miała innego wyjścia. Jeszcze kilkanaście godzin temu pewnie czułaby jakieś obrzydzenie, ale teraz była zbyt zdesperowana by przejmować się drobiazgami. Wyschnięte gardło i pusty żołądek nadawały jej życiu cel istnienia.
Postanowiła poczekać do zmierzchu, a następnie wydostać się z miasta i ruszyć gdziekolwiek. Tymczasem zarabiała dalej, mając nadzieję, iż ktoś rzuci jej srebrną monetę aby się przymknęła. Trochę złota, a raczej miedzi zawsze się przyda.
Byle tylko nie dać się okraść jak ostatni muł.
Deszcz, który lunął z nieba, skutecznie przeszkodził jej w pracy. Placyk błyskawicznie opustoszał. Pozostali na nim jedynie nędzarze, którzy nie mieli gdzie się schować przed lodowatymi strugami wody. Niektórzy z nich byli zupełnie nadzy. Ich znaczki stanowiły istną ciekawostkę. Karaluchy, myszy, szczury, ale jakby dla kontrastu, zdarzały się też diamenty i tym podobne symbole wskazujące na to, iż przeznaczenie i polityka zadrwiły z danego kuca.
Shadow poczuła do nich litość. Do siebie samej zresztą też. Zamiast jedwabiu, batystu i aksamitu ubierała się w kradzione wełnę i len, zamiast klejnotów na jej ciele lśniły krople deszczu, zamiast wykwintnych potraw jadła kwaśne jabłka. Zaczęła się zastanawiać, czy wolność jest tego wszystkiego warta. Nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Zrozumiała tylko jedno, nie ma przeznaczenia. Bo skoro okrutny los potrafił je pokonać, to tylko kucyki miały moc pisania historii.
Dlaczego Sunshine Arrow nie musiała tego wszystkiego znosić?- zapytała w myślach samą siebie. - Ona miała armię, miała wiernych jej wielmożów, miała bogactwo i nie skręcało jej z głodu… Ona była kimś, a ja kim jestem? Nikim…
Wkrótce alikorn była cała przemoczona i drżała z zimna. Miała nadzieję, że się nie rozchoruje. W jej obecnej sytuacji byle przeziębienie rozwinęłoby się w zapalenie płuc, co oznaczałoby niechybną śmierć.
Nagle zdała sobie sprawę, że patrzy na nią wielu nędzarzy. Nie były to miłe spojrzenia. Wręcz przeciwnie. Pełne urazy, nienawiści i głodu. Klaczka uznała, że czas na ewakuację. Wstała i pogalopowała ku jednej odchodzących z placu uliczek. Jednak ktoś zagrodził jej drogę. Jednorożec w kolorze błota szczerzył do niej zęby w wrednym grymasie. Jego skołtuniona, niechybnie zawszona grzywa nie widziała chyba szczotki od dnia narodzin. Była tak brudna, iż nie sposób odgadnąć jaki niegdyś nosiła kolor.
- A ty dokąd, panienko?- powiedział opływającym jadem głosem. - To nasz plac, a ty odebrałaś nam dziś zarobek. Teraz to my odbierzemy go tobie. Coś jeszcze też ci może odbierzemy… - ogier zaśmiał się okrutnie.
Czarna klacz cofnęła się odruchowo i trafiła na kolejnego kuca. Rozejrzała się dookoła. Była otoczona. Wóz albo przewóz. Wrogów było dla niej za dużo; 4 pegazy i jednorożec. Po szybkiej ocenie sytuacji Night Shadow doszła do wniosku, że ukrywanie się nie jest w tej chwili dla niej czynnością priorytetową. Odsadziła się w lewo i robiąc gwałtowny zwrot, rozłożyła swe pierzaste skrzydła, skacząc w niebo, ogarnięta nadzieją, iż wychudzone, wynędzniałe kuce będą za słabe, by dać radę dotrzymać jej lotu. Deszcz zacinał niemiłosiernie, ograniczając widoczność i utrudniając machanie skrzydłami.
- Hej! To jest tyn no, alykorn! Ma ty, no skrzydła! - krzyknął niezwykle inteligentnie błotny. - Łapcie ją, zabawim się, a potem się do burdelu sprzeda.
Wynędzniałe kucyki wzbiły się do lotu, za wyjątkiem jednorożca, który ciskał w nią różnymi przedmiotami przy pomocy telekinezy.
Przynajmniej nie jest dobrym magiem, a to zawsze coś - królewna uśmiechnęła się pod nosem.
Zrobiła gwałtowną beczkę i spojrzała za siebie. Wrogowie fruwali ledwo zamiatając skrzydłami, co rusz podnosząc się i opadając. Mieli jednak sporą przewagę liczebną. I coś musiała z nimi zrobić.
Gdybym umiała ciskać Błyskawice i Kule Ogniste to zniszczyłabym ich jak Żołnierze Nocy powstanie chłopskie sto lat temu… gdyby babcia miała wąsy to by została wojewodą. Muszę sobie poradzić z tym, co mam.
Róg klaczki pojaśniał zielonym blaskiem… Czuła jak gorące i zimne zarazem strumienie magii przechodzą przez jej ciało i znajdują ujście przez ten dziwny, stworzony przez naturę wyrostek. Zaklęcie zostało brutalnie przerwane przez kopnięcie jednego z pegazów. Night jęknęła z bólu. Kiedy próbowała czarować skupiła się na zaklęciu, zapominając o całym świecie. Straciła parę cennych sekund, które kuce wykorzystały na pokonanie dzielącego ją od nich dystansu.
Wrogowie zasypywali ją gradem ciosów, a ona nie umiała się obronić. Próbowała uciekać, próbowała kopać i gryźć, ale brakowało jej wprawy. Szybko sprowadzono ją na ziemię. Szczupłe ciało klaczy boleśnie uderzyło o kamienie. Kopnięcie, kolejne i kolejne. Nie miała siły wstać, nie miała siły walczyć. Jednorożec, będący najwidoczniej dowódcą grupy, nachylił się nad nią i popatrzył z groźnym błyskiem w oku. Shadow była obojętna, chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć. Ból i strach odbierały świadomość i zsyłały białą mgiełkę, zaburzającą wzrok.
Już miała zemdleć, kiedy przypomniała sobie pewien obrazek. Wizja dumnej generał Arrow dodała jej sił. Żółta alikorn nigdy się nie poddała, Nighty nie mogła być od niej gorsza. Nie miała pojęcia jak i dlaczego, ale rzuciła zaklęcie. I wtedy nastała ciemność.
Nie wiedziała, że z jej rogu wystrzeliła tylko jedna iskra, która zgasła i rozpaliła się w jednej z wielu kałuży. Shad nie miała pojęcia, że z wodą zmieszały się chemikalia, które wąskim strumykiem wypływały z pobliskiej garbarni. Substancje te okazały się bardzo łatwopalne i wybuchowe. Doszło do reakcji łańcuchowej, która zburzyła swoją siłą kamienicę, na parterze której garbarz wyprawiał swe skóry.
Obudziła się przykryta stertą gruzu. Całe ciało bolało ją niemiłosiernie. Lewe skrzydło chyba było połamane. Nie wiedziała. Czuła tylko, że zwisa bezwładnie i sprawia cierpienie przy każdym, nawet najdrobniejszym poruszeniu. Niewiele widziała, bo krew z rozciętego czoła zalała jej oczy. Mimo to co zdołała ujrzeć, przez szczelinę pomiędzy kamieniami, przyprawiło ją o dreszcze.
Nie było już placu, zamiast tego znajdowała się na jakimś pobojowisku. W miejscu, w którym wcześniej stała fontanna, teraz ział głęboki, czarny krater. Całkiem spora część dzielnicy Sierpa wyglądała jak po Armagedonie. Deszcz dalej padał, gasząc pożary. Liczne trupy; zarówno jej oprawców, jak i zupełnie niewinnych klaczy, ogierów oraz źrebiąt, niczym szmaciane lalki porozrzucane po tym strasznym miejscu. Tylko po czerwonej cieczy, oblepiającej wiele ciał, pozwalało na stwierdzenie, iż kiedyś były to żywe kucyki. Zmiażdżone przez gruzy, zdeformowane, z wystającymi z kończyn kośćmi.
Night Shadow była na to wszystko obojętna. Nie było jej tam, to nie ona, przecież śpi, gdzieś daleko od tego miejsca. Zaraz obudzi się w swojej komnacie na Zamku Mooncastle, nie odda praw do dziedziczenia, a jej ojciec to zaakceptuje… Machnęła łbem i odgoniła od siebie tę myśl. Zdawała sobie sprawę, że nie ma co żyć ułudami. Poraniona, obolała i wyczerpana królewna wiedziała jednak, iż musi ruszyć z tego miejsca swój ciężki zad. Zniszczenie sporej części miasta raczej nie umknie uwadze strażników i Króla Nocy. Bezskutecznie spróbowała wydostać się spod sterty kamieni. Bała się, że jeśli poruszy je kopytem i magią, to tylko pogorszy sprawę i zostanie zmiażdżona.
Dam radę, wstanę, podtrzymam strop i usunę część gruzu swoją magią - powtarzała sobie w myślach.
Niestety nic to nie dało. Była za słaba by ruszyć jakikolwiek kamień. Szczęście nie było atutem czarnej klaczki, na plac przyszło wielu gwardzistów i dowódca armii Nocy, jej wuj Moonshine Axe. Brat ojca Night wyraźnie górował nad swoimi żołnierzami. Zdała sobie sprawę, że przegrała… A może jednak nie?
Póki żyję walka trwa!
- Przeszukajcie te gruzy i poszukajcie żywych! Chcemy mieć świadków - rozkazał wysoki alikorn w czarnej zbroi. Jego grzywa miała barwę krwi. - No dalej, nie ociągać się, ośle zadki!
Jednorożce… To nie wróży dobrze, nawet gdyby w tym stanie udało mi się rzucić niewidzialność to i tak mnie znajdą. Oddziały specjalne umieją wykrywać iluzję.
Zielonooka zaczęła się poważnie denerwować. Była pewna, że zaraz zostanie odkryta. Żołnierze Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy zbliżali się coraz bliżej do jej kryjówki.
- Harmonio, proszę pomóż mi - wyszeptała.
Bogini milczała jak zawsze.  Przez moment Shadow zastanawiała się, czy nie błagać o pomoc Wielkiego Chaosu, ale sama wzdrygnęła się, przestraszona tym, że przyszła jej do głowy taka herezja. Mroczny Bóg nie był miły kucom. Jeśli kapłani Harmonii mówili prawdę, to lubował się w wojnach, mordach i zsyłaniu zaraz, klęsk żywiołowych i innych nieszczęść na niewinne kucyki. Shad nie wierzyła w to. W końcu kucyki wcale nie były niewinne i całkiem możliwe, że zasłużyły na unicestwienie w oczach bóstwa.
Jeden z żołnierzy zmierzał w jej kierunku. Jego jasnoniebieskie oczy wyraźnie wpatrywały się w szparę pomiędzy kamieniami, pod którym Night była przygnieciona. Wyraźnie było widać, iż ją zobaczył.
- Panie dowódco, Wasza Lordowska Mość! Tam coś… ktoś jest, pod tym gruzem! - krzyknął odwracając łeb w stronę czerwonogrzywego alikorna.
- Na co czekacie, tępe szkapy?! Rozwalić te kamienie, tylko w miarę delikatnie! - zakomenderował wuj klaczy.
Zajaśniało od magii. Usunięcie sterty kamieni nie stanowiło najmniejszego problemu dla wytrenowanych w magii ogierów. Rumowisko uniosło się dzięki telekinezie, odsłaniając brudną, poranioną i wystraszoną klaczkę. Zielonooka wstała niepewnie i instynktownie zasłoniła się zdrowym skrzydłem.
- O, ***! - krzyknął Moonshine Axe. - Król się ucieszy, że zguba się odnalazła. Choć z tych zniszczeń to zadowolony raczej nie będzie. Królewno Night Shadow, będziemy zaszczyceni, mogąc odeskortować was do zamku.
Wysoki ogier uśmiechał się przyjaźnie, widocznie pewien, że bratanica posłucha go niczym grzeczny źrebak. Szczególnie, że przestraszone i doświadczone przez los źrebaczki bardzo chętnie wracają do domu i do zatroskanych rodziców.
- Zmuszone jesteśmy niestety odmówić - odparła z bezczelnym uśmiechem wypisanym na twarzy.
Mimo że mogło się wydawać to absurdalne, to postawa wuja niezmiernie ją bawiła. W końcu jak po tym wszystkim mógł traktować ją jak zwykłą, niedorosłą królewnę i posłuszną małą klaczkę? Jakaś część jej osobowości chciała wykrzyczeć mu to w pysk, ale nie, denerwowanie go należało do rzeczy o wiele przyjemniejszych.
- To nie była propozycja, tylko rozkaz - rzekł czerwonogrzywy ogier. - Pójdziesz z nami!
- Obawiam się, że ten rozkaz nigdy nie zostanie wykonany - skontrowała zielonogrzywa.
Stanęła dęba i machnęła przednimi kopytami, rzucając mu wyzwanie. Odsłoniła zęby, machnęła łbem i położyła uszy po sobie, pokazując że się nie podda.
- Królewno, proszę was o rozsądek, pójdziecie z nami jak nie po dobroci, to po złości. Zrozumiałyście?
- A jakże, zrozumiałyśmy - Shadow spróbowała wyprostować się dumnie, ale jej obolałe ciało uniemożliwiło jej to dość skutecznie - i dochodzimy do wniosku, iż czeka was ciężka walka.
Na te słowa wuj źrebaka prychnął ze śmiechu. Poobdzierana, poobijana, przemoczona i wygłodzona niedorosła klacz nie stanowiła zagrożenia dla tuzina najlepszych wojowników Królestwa Nocy. Przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nie mogła uciekać, ani się bronić. Jej opór był tylko iście szczeniackim symbolem.
Alikorn machnął łbem na bratanicę, jednorożce zrozumiały co mają robić. Wiele strumieni magicznych sideł wyskoczyło ku buntowniczce. Napotkały się jednak na pospiesznie wzniesioną tarczę ochronną. A raczej pseudotarczę. Do zatrzymania czarów rozproszonych, otaczających jednak zdatną. Czarna klacz też umiała czarować.
Zielonooka wyskoczyła wprzód, prosto na dowódcę. Tego starszy alikorn się nie spodziewał. Axe zachwiał się, ale nie przewrócił. Ważył o wiele więcej od swej krewnej. Ale też ona wcale nie chciała go przewrócić. Moonshine niemile zorientował się, że nie ma już swej lancy. Nie przejął się tym zbytnio. Był doskonałym czarodziejem, nie potrzebował innej broni, miał swoją magię, a Night Shadow niezbyt umiała się posługiwać tego typu orężem.
Trzymając drzewce pod zdrowym skrzydłem, klacz ruszyła galopem ku jednemu z gwardzistów. Lanca była ciężka, przez co źrebak chwiał się na boki, nie mogąc złapać równowagi. Osłanianie się przed pociskami i jednoczesny atak przerastały możliwości Shadow. Potknęła się o własną broń, robiąc piękne salto w powietrzu i lądując na zadzie z gracją pijanej zebry. Wtedy ją złapali. Stawianie oporu magii jednorożców mijało się z celem. Poczuła jak traci władzę nad pracą swoich mięśni, a  jej ciało wiotczeje. Night skapitulowała. Na razie.
Podróż do zamku minęła stanowczo za szybko. Żołnierze Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy wlekli ją swoją magią, ku uciesze całego miasta. Spojrzała na wuja z wyrzutem.
- Mogłyście sobie tego oszczędzić, Królewno Night Shadow, naprawdę - mruknął czarny ogier, widząc jej minę.
Założyli jej blokującą moc rogu obrożę, a skrzydła skuli kajdanami. Najwidoczniej chcieli mieć pewność, że tym razem nigdzie nie ucieknie, czy to za pomocą magii, czy też kończyn.
I tak były bezużyteczne - stwierdziła w myślach klaczka.
Znajdowała się w zamkowym holu, kucykowe kopyta stukały po marmurowej posadzce.  Poprowadzili ją na schody, po raz pierwszy w życiu królewna zwróciła uwagę na pięknie rzeźbioną w smoki i roślinne pnącza balustradę. Zwykle proste i surowe Mooncastle nagle nabrało wiele szczegółów, które wcześniej uważała za tak oczywiste, iż nie potrafiła ich dostrzec.
To miejsce kiedyś będzie moim domem, kiedyś będę królową na tym zamku. Ale tymczasem czekała mnie spotkanie z królem.
Jej ojciec, Darkness Sword, Władca Królestwa Nocy, Pan na Mooncastle nerwowo krążył po swej komnacie. Długi, jasnobłękitny ogon monarchy zamiatał wypolerowaną hebanową posadzkę. Arrasy na ścianach przedstawiające smoki walczące na nocnym niebie, meble z egzotycznego drewna z Zebrice; to wszystko nadawało pomieszczeniu wygląd godny królewskich apartamentów. Na wielkim biurku walały się stosy zwojów i ksiąg, na rozłożonej mapie znajdowały się różne drewniane figurki. Klaczka rzuciła szybko na nie okiem. Ich układ mocno  ją zdziwił.
Wojska Nocy przy granicy z Królestwem Słońca- bardzo ciekawe. Czyli ojciec planuje podbić Królestwa Zmian i Nocy, swoich sojuszników. I to raczej nie z mojej winy.
Źrebię zastanawiało się kiedy powstały plany tej batalii. Podejrzewała, iż jeszcze przed jej ucieczką. Znaczyło to, że była tylko kolejnym pionkiem na szachownicy króla Nocy. Bardzo interesowało ja jaką rolę dla niej przewidziano w tym starciu. Podejrzenia nie wypadały dla niej za dobrze… Zrozumiała, że najprawdopodobniej chciano zrobić prowokację. Miała zginąć na dworze Słońca, a z tego powodu Noc chciała rozpętać wojnę. Wówczas nie ryzykowałaby utraty poparcia innych sojuszników. Jednak, po chwili namysłu wydało jej się to tak absurdalne, że aż śmieszne i niemożliwe.
Nie, na pewno ojciec nie wymyśliłby czegoś tak idiotycznego.
Podkute kopyta aż iskrzyły, tak mocno granatowy monarcha uderzał nimi w parkiet. Jasnobłękitna grzywa ogiera, zwykle falująca łagodnie, teraz na widok uciekinierki, była ciemnoszara i przywodziła na myśl burzowe chmury. Ze złotych oczu sypały się błyskawice. Władca był wściekły. Night Shadow dla odmiany zupełnie spokojna, patrzyła się na niego z niewinnym uśmieszkiem.
Ucieknę znowu, tym razem skutecznie, albo zginę.
- Jak ty wyglądasz?! Coś ty narobiła?! Myślałaś, że naprawdę uda ci się uciec?! Co chciałaś tym osiągnąć?! - Król Nocy miał naprawdę potężny głos, ale zielonogrzywa dalej uśmiechała się bezczelnie.
Był zły, był bardzo zły, ale nie silił się na oficjalny ton. W odróżnieniu od Królowej, Darkness Sword nie przepadał za językiem szlachty i dyplomatów. Kiedy nie musiał, nie używał jej.
- Wyglądam jak mniemam fatalnie. Narobiłam mały, wielki skandal, bo Królestwo Słońca się na nas obraziło. Mylę się? Nie? - zielonooka klacz zatrzepotała rzęsami. - Tak i jeszcze mi się uda. Chciałam tym uzyskać należne mi prawa. A zwłaszcza należne mi prawo do tronu Nocy. Miejsce Księżycowej Korony jest na grzywie mej, a nie Dark Mane’a.
- Na tronie Nocy nigdy nie zasiadała klacz i nigdy nie zasiądzie. Nie wygrasz, Night Shadow, bo to ja zawsze wygrywam. A moja wola zawsze zostaje wypełniona. Tak i będzie tym razem - ojciec popatrzył na nią wrednie. - Straże! Odprowadźcie ją do jej komnaty! I wezwijcie jakiegoś medyka, niech ją opatrzy.
Czarna klacz popatrzyła na niego z ogromną nienawiścią. Potraktował ją jak źrebaka, który próbuje walczyć z jedyną słuszną wizją świata. Nie opierała się sześciu wyszkolonym jednorożcom. Wiedziała, że to nie jest dobre miejsce i czas na tego typu działanie. Poczeka, ma na to parę miesięcy, bo zanim ją wyleczą i zanim dojedzie do Sunearth, stolicy Królestwa Słońca, minie kupa czasu. A kupa czasu to dostateczna ilość, by gwardia przestała ją pilnować.
 


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Lipca 2013, 13:14:52
Cień Nocy
Rozdział II: Księżycowy Blask
   


   
Czarna klaczka alikorna leżała w wielkim łożu z granatowym baldachimem. Niebieskosrebrzysta pościel odbijała wlewające się do komnaty, przez wielkie okno z wyjściem na taras, światło księżyca i zorzy polarnej. Zielonkawa Aurora borealis nie była niczym niezwykłym w położonym na południe od Equestrii Królestwie Nocy, powodowała ją bowiem magia tej krainy oraz wysokie położenie nad poziomem morza. Teraz towarzyszyła Nighty, upiększając jej noc.
Pomieszczenie było całkiem spore. Miało podłogę z czarnych i białych marmurowych kafelków. Prócz łoża znajdowało się w nim biurko, szafa, komoda, parę kufrów na ubrania oraz regał z książkami. Głównie o historii i przyrodzie. Do magii starano się jej raczej nie dopuszczać, za wyjątkiem zwyczajnych, codziennych czarów. Swoją ukochaną Iluzję poznała przypadkiem, w woluminie „Upiększ się Magicznie”. Szybko odkryła potencjał zaklęć mających na celu zakrycie pryszczy, grudy i wyliniałej sierści. Zabrała się za eksperymenty i doszła dalej niż jakikolwiek kucyk by przypuszczał. Z czasem odkrywała na nowo coraz więcej czarów i miała apetyt na coraz więcej.
Obandażowana królewna ze smutkiem spoglądała na zewnątrz. Obroża z antymagiczną blokadą i kajdany na skrzydłach skutecznie uniemożliwiały jej ucieczkę. Cały czas myślała o tym, co widziała parę godzin temu. Jej własna teoria o planach króla ją przerażała, ale nie miała innego pomysłu, na znaczenie tego co zobaczyła.
To nie była kontrofensywa, tylko atak. A nie wysyła się przecież własnej córki do kraju, który chce się podbić. Stałabym się wówczas zakładniczką, co nie miałoby strategicznie sensu. Prowokacja to jedyne wyjaśnienie. Danie kopyta ze strefy wpływów mego ojca, to teraz konieczność, inaczej zginę - pomyślała. - Problem w tym, iż nie mam pojęcia, jak ma to zrobić. Najpierw zresztą muszę nieco wykurować rany. Złamane skrzydło raczej się mi nie przyda. Ciekawe, czy Sunshine Arrow miała takie problemy?
Night Shadow przewaliła się na plecy, starając się nie poruszyć rannego skrzydła. Gapiąc się w sufit, planowała swoje życie na czas najbliższy.
Skoro Darkness Sword pragnie napaść na Królestwo Słońca, to może by ich o tym powiadomić i pomóc im w wojnie. A oni mi uwierzą, jasne… No i ta pomoc też przeogromna- źrebak sam obalił swój pomysł. - Przydałoby się nauczyć czarów wojennych, jakiś kul ognistych, błyskawic i czegoś bardziej złożonego. Gdybym miała dostęp do ksiąg z tymi zaklęciami… ale nie mam. Tak, to jest mój cel na tą chwilę, zdobyć wiedzę. Na dodatek chyba wiem już jak - zdała sobie sprawę Night.  - Pytanie brzmi: czy Dark Mane zechce odwiedzić swą ciężko ranną siostrę?
Klacz odwróciła głowę ku ogromnemu obrazowi przedstawiającego Harmonię. Złota Smoczyca Ładu spoglądała na nią łagodnie swymi złotymi oczami, jej rozłożone skrzydła zaczynały się świtem i kończyły nocnym niebem. Nighty uznała, że artysta musiał być bardzo utalentowany i na pewno dostał wiele złota za to malowidło. Uznawszy swą myśl za niebywale odkrywczą, ziewnęła przeciągle i zasnęła.
Śniły jej się niezwykłe rzeczy- wojny i bitwy. Sam sen był dziwny, mglisty i chaotyczny. Najpierw ujrzała generał Arrow, pokrwawioną i przegraną, patrzącą błagalnie na swych oprawców swymi oczami o niezwykłym niebieskozielonym kolorze. Wokół niej leżała masa trupów, pokaleczonych od bojowych butów, lanc i mieczy, z dziurami wypalonymi od zaklęć. Potem pojawiła się niebieska alikorn o ciemnofioletowej grzywie, stojąca na wzgórzu i podziwiająca zachód słońca nad szumiącym, świerkowym lasem. Za plecami miała Noc. Z jej oczu spływały łzy. 
Obraz zmienił się i teraz Shadow była jadowiciezielonym smokiem, walczącym z Królową  Celestią. Biała klacz nosiła pozłacaną zbroję, jej wielobarwną grzywę targały wiatr i magia. Mówiła coś, ale słowa zdawały się być zamazane, nie sposób ich zrozumieć. Potwór ryknął w odpowiedzi i rzucił się na Panią Equestrii, wypuszczając z pyska długi pióropusz ognia. Alikorn odskoczyła i przywołała swą magię, biały promień skierował się ku smokowi. Wielki gad porażony słoneczną wiązką z rogu solarnej władczyni zaryczał z bólu, po czym padł martwy, wijąc się w konwulsjach.
Najbardziej zaciekawił ją koniec tej sennej wizji- ujrzała czarną klacz alikorna o powykrzywianym rogu, smoczych oczach, dziurawych nogach i owadzich skrzydłach. Potwór płakał nad zwłokami białego ogiera, też alikorna o żółtopomarańczowej grzywie. Krew, pełno starej, zakrzepłej krwi, która zdążyła zeskorupieć i zbrązowieć…
Kiedy się obudziła, jej policzki były mokre od łez. Szybko otarła je kopytem, by ukryć tę oznakę słabości. Królowa zawsze mawiała, że przyszła monarchini nie może sobie pozwolić na słabość. Night Shadow zgadzała się z nią. Była pewna, że z oczu Sunshine Arrow nie poleciała ani jedna łza. W końcu płaczące klacze wyglądają żałośnie, a jej bohaterka nie mogła taka być. Piekący ból w żołądku uświadomił ją jaka jest głodna.
- Straże! - zawołała.
Drzwi sypialni otworzyły się i do środka wszedł liliowy ogier jednorożca, zakuty w srebrzystą zbroję. Ryngraf z czarnym księżycem na niebieskim tle wskazywał na wysokiego stopniem oficera Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Jego zadaniem nie było pilnowanie bezpieczeństwa królewny, lecz uniemożliwienie jej wydostania się z zamku. Night zdziwiła się, że tak wysoko oceniono jej możliwości do ucieczki.
- Wzywałaś mnie, Pani? - zapytał, na co „wielka dama” przewróciła oczyma.
-  Czy ktoś mógłby przynieść nam coś do jedzenia? - na te słowa gwardzista skinął głową. - Jeśli byłaby taka możliwość, to byłybyśmy niezmiernie wdzięczne za sałatkę z powojnika i chabrów, o której wręcz marzymy.
Kuc wyszedł z pokoju, głośno trzaskając drzwiami, a Night Shadow z niecierpliwością czekała na jego powrót, a konkretniej na przybycie posiłku.
Nie musiała czekać zbyt długo. Jednorożec wrócił po parunastu minutach, za nim szła szara klacz pegaza, niosąca srebrną tacę. Pod nadzorem strażnika podała ją czarnej alikorn. Źrebak podziękował i ochoczo zabrał się do konsumpcji.  Żywność godna królewskiego dworu nigdy wcześniej nie była dla niej tak pyszna. Jeszcze dwa dni temu takie potrawy były dla niej codziennością, która stała się oczywista i pospolita, w  efekcie niedoceniona. Była jednak zbyt głodna, by powoli delektować się smakiem. Pochłonęła wszystko w mgnieniu oka, po czym wytarła pyszczek haftowaną w srebrne gwiazdy, błękitną serwetkę.
Ta szmatka jest więcej warta od całej garderoby większości mieszczan, nie mówiąc o plebsie - naszła ją nagła myśl.
Posiłek wzmocnił ją, pomógł otrzeźwić umysł i pozwolił na planowanie ucieczki. Zielonogrzywa wyskoczyła z łóżka. Pomysł nie należał do najlepszych, gdyż jej nogi nie zdołały utrzymać ciężaru ciała i klacz wylądowała plackiem na podłodze. Kamienne kafle były zimne i śliskie, krótko mówiąc: ani na tym zostać, ani z tego wstać. Nie chciała jednak wołać pomocy, nie chciała, by ktokolwiek oglądał ją w takim stanie. Dodatkowo jakiś kucyk mógłby jej przeszkodzić.
Zdołała się doczołgać z niemałym trudem do stołka stojącego przy biurku. Zabytkowy mebel był na jej szczęście niski i dała radę położyć na oparciu przednie kopyta. Podpierając się, wstała. Bolało, ale stała. Spojrzała w dół i pokręciła łbem z niezadowoleniem. Choć nie połamała nóg, to opuchlizna w wielu miejscach nie świadczyła o niczym dobrym.
- Nie dość, że się poobijałam, to jeszcze mam zakwasy! - warknęła ze złością.
W jakiś, nieodgadniony sposób udało jej się dojść do regału z książkami. Wypełniony woluminami do granic możliwości, ciężki mebel pamiętał chyba jeszcze czasy młodości Celestii. Przejrzała wszystkie tytuły, wiedząc, że i tak nie znajdzie tam interesujących dla niej w tej chwili treści. Wszystkie te księgi znała niemal na pamięć. Niektóre dostała w prezencie, inne zabrała z Wielkiej Biblioteki Zamku Mooncastle.
Od kiedy nauczyła się czytać, była wielkim molem książkowym. Zbyt nieśmiała i różna od większości szlachetnie urodzonych źrebiąt, nie mogła znaleźć przyjaciół innych niż jej bliźniaczy brat. Nie lubiła pięknych ubrań, jak inne małe klaczki, zaś młode ogierki nie akceptowały jej, bo była klaczą. Osamotniona Nighty uciekła w świat książek.
Interesowała się niemal każdą dziedziną wiedzy. Szczególnie upodobała sobie biologię, magię i historię. Krąg jej zainteresowań z czasem powiększał się coraz bardziej, a im wiedziała więcej, tym bardziej zdawała sobie sprawę, jak mało wie. Chciała dojść do najbardziej pierwotnych źródeł, marzyła o odkryciu prawdy, która dałaby jej zrozumienie.
W wieku 8 lat, dwa lata temu, znalazła zwój, który odmienił jej życie; poemat o Wojnie Zmierzchu. To po tym utworze narodziła się w niej fascynacja Sunshine Arrow i marzenie o możliwości wpływu na własne życie. Już nie chciała być posłuszną, milutką „małą księżniczką”, przestała marzyć o przystojnym królewiczu i innych bzdurach, które się wpaja młodym pannom z dobrych rodzin. Nagle zapragnęła poczuć wiatr w grzywie, poznać świat przygód, magii i walki. Myślała o tym jak cień rzucany przez jej skrzydła będzie przerażał jej wrogów, kiedy poprowadzi swoje wojska do wielkiej bitwy, o której będą śpiewać bardowie po wsze czasy.
Poczuła też wielką niesprawiedliwość. Kiedy  jej brata uczono walki oraz zaawansowanej magii, ona dowiadywała się jak prawić komplementy, haftować, śpiewać i tańczyć. W tych wszystkich czterech rzeczach była kompletnym beztalenciem. Być może mogłaby się ich nauczyć gdyby chciała. Ale uważała je za tak nudne i bezwartościowe, że niegodne uwagi. Robiła więc wszystko by uniknąć tych męczarni. Udawała przeróżne choroby, uciekała i chowała się przed nianiami oraz Królową Nocy.
Powiedziała swojej matce, że źle czuje się z byciem typową królewną, wówczas Moonlight Dust odpowiedziała jej: „Twoim przeznaczeniem jest bycie żoną jakiegoś wielkiego władcy, rodzenie mu źrebiąt i napawanie go szczęściem, czy ci się to podoba czy nie, ponieważ tak głosi tradycja. Twój brat zostanie zaś Królem Nocy, gdyż do tego celu się narodził. On do swojego przyszłego życia nadaje się lepiej niż ty. Z przykrością muszę stwierdzić, że jesteś moją największą porażką, królewno, ponieważ ty nie nadajesz się do niczego”. Dopiero wtedy Shadow zdała sobie sprawę, że świat nie jest sprawiedliwy i jeśli się czegoś chce to trzeba o to walczyć. Uświadomiła sobie, że prawdopodobnie będzie samotna przez wiele lat, że będzie nienawidzona, za to iż łamie zwyczaje i społeczne tabu, niepozwalające klaczy na zabieranie się za męskie czynności takie jak walka i sprawowanie władzy. I była na to gotowa.
Tak, to książki sprowadziły ją na tę drogę i miała nadzieję, że to one pomogą ją jej pokonać. A do tego potrzebne jej były woluminy Destrukcji i Mroku. Musiała potrafić się obronić. Wydelikacone klacze zostają zamordowane i zgwałcone w prawdziwym życiu, chyba że staną się silniejsze od złej reszty świata. Siłą fizyczną, a raczej jej brakiem, nic nie wskóra, przeto pozostała jej jedynie magia. Shad cieszyła się, że urodziła się słabym alikornem, a nie słabym ziemskim kucem. Jej nadzieją na zdobycie odpowiednich manuskryptów był jeden, jedyny kucyk, do którego miała zaufanie.
 Jej brat raczył odwiedzić ją jeszcze przed południem. Ogier czarny od chrap, po koniuszek ogona, o niezwykłych, radosnych, złotych oczach wszedł do komnat bez straży i jakiejkolwiek eskorty, na co Night odetchnęła z ulgą. Bardzo ucieszyła się na jego widok. Może i to jemu chciano oddać Królestwo Nocy, nie jej, ale Dark Mane był typem kucyka, którego nie dało się nie lubić. Ubrany w długą czarną szatę, gdzieniegdzie przetykaną czerwienią wyglądał naprawdę dostojnie i szlachetnie. Królewicz niósł bukiet wcale ładnych kwiatków.
 Czarny alikorn, nadzieja narodu. Cały dwór się nim zachwycał. Był dobry we wszystkim. Kiedy wyszedł mu Znaczek, wizje jego przyszłości stały się jeszcze bardziej wspaniałe. Wszyscy się radowali, tylko Shad patrzyła na to z goryczą i z zazdrością. Jego Uroczym Znaczkiem był płonący miecz. Mało kto (czyt. jedynie siostra) wiedział, że zdobył go nie za wybitne osiągnięcia wojenne, talent do walki, ani zdolności magiczne, a za spalenie swojego pierwszego oręża w ognisku. Jego talentem było więc sianie zniszczenia w przypadkowy sposób. Doskonały wprost materiał na przyszłego władcę.
- Proszę, to dla ciebie, siostrzyczko - powiedział z szerokim uśmiechem, przywołując kryształowy wazon i wsadzając do niego rośliny. - Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.
- Dzięki, Dark - odpowiedziała. - To miło z twojej strony, że zechciałeś mnie odwiedzić.
Kary ogier usiadł na skraju jej łóżka i przeciągnął się. Nawet to robił po królewsku.
- Myślałaś, że zapomniałem o tobie, Nighty? - spytał się urażonym tonem. Shadow roześmiała się. -  Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, ale co ciebie napadło, z tą ucieczką? Sama, bez ochrony… Przecież ty jesteś klaczą!
- Naprawdę?! A ja głupia myślałam, że hermafrodytą  - zielonooka popatrzyła na niego z politowaniem. - Nie masz pojęcia, co się tutaj dzieje! Zresztą nie miałam ochoty oddawać tobie swych praw i iść do Królestwa Słońca, by zostać klaczą rozpłodową!
Uniosła łeb wyżej i położyła uszy. Nie znosiła kiedy ktoś przypominał jej o byciu kobyłą. Niby nie było to obraźliwe słowo, aczkolwiek skoro oznaczało ono, iż jest się słabszym, wymagającym ochrony i gorszym we wszystkim, to czy nie było nacechowane negatywnie?
- Ale Shad, jakbym został królem, to uczyniłbym ciebie współrządzącą - Mane popatrzył na nią zdziwiony.
Mój braciszek jest taki słodki, naiwny i niewinny. On w to chyba naprawdę wierzy…
- Po tylu latach rozłąki, nie pamiętałbyś nawet jak wyglądam - po chwili milczenia klacz kontynuowała. - Zmieniłbyś się… i ja też bym się zmieniła. Zresztą uwierz mi, tutaj w ruch idą intrygi i polityczne zagrania. Gra się toczy i oboje jesteśmy w niej pionkami.
Dark Mane wstał. Był wyraźnie zdziwiony. Postawił uszy i spojrzał na nią, widocznie przepełniony ciekawością i strachem
- Jaka gra? - zapytał
- O wpływy i terytoria. Moja rola jest w niej niezbyt dla mnie korzystna. Raczej nigdy nie będzie idealna. Ale możesz mi pomóc - rzekła Night Shadow i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Co mam zrobić, co się dzieje? Mi możesz powiedzieć, Nighty - ogier wyraźnie się zaniepokoił.
Night zastanawiała się przez chwilę. Ufała Darkowi na tyle, że wierzyła, iż jej nie wyda. Wiedziała też, że musi zostać na dworze Nocy. Jeśli mu powie, to zapewne będzie się dziwnie zachowywał, a w efekcie zwróci na siebie uwagę. Nie chciała by miał przez nią kłopoty.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo nie uwierzysz i nie zrozumiesz. Zrobić też nie zrobisz. Musisz mi pomóc w ucieczce - widząc przerażenie na jego pysku, klacz zaczęła mówić szybciej. - spokojnie, nie czynnie. Potrzebuję paru książek. Ja nie mam do nich dostępu, ty tak.
- O jakie pozycje ci chodzi?
- Potrzebne są mi woluminy o magii bojowej, różne błyskawice, tarcze, kontrola umysłu i tworzenie zaawansowanych iluzji. Jak najwięcej i jak najbardziej skuteczne.
Powiedziała to z takim spokojem, że w pierwszej chwili złotooki roześmiał się, wyraźnie myśląc, iż to jakiś żart. Jednak widząc jej kamienny pysk przestał się śmiać i cofnął się o parę kroków. Po paru, długich sekundach, ku uldze Shad, raczył się wreszcie odezwać.
- Skąd, na kopyta Harmonii, mam wiedzieć, które są najbardziej skuteczne? - jej brat jak zawsze sprawił, że czarna alikorn straciła wiarę w kucyki.
- Bo ciebie uczą walki, a mnie nie - powiedziała spokojnym, opanowanym głosem - powinieneś wiedzieć, które zwoje zawierają przydatne na wojnie zaklęcia. Zresztą zawsze możesz zapytać swoich nauczycieli. Jestem pewna, że się ucieszą, iż raczysz w końcu chcieć się czegoś nauczyć - dodała wrednie.
- Idziesz na wojnę? - kuc zrobił wielkie oczy ze zdziwienia.
- Teraz akurat nie. Obecnie po prostu będę musiała przeżyć, a problem w tym, iż nie umiem się bronić. Mam jakiś tydzień, dwa, by się tego nauczyć, a ty mi w tym pomożesz.
Ogier machnął ogonem. Najwyraźniej wątpił. Dla jego niewielkiego mózgu szybkie zdobywanie umiejętności było nieosiągalne i niepojmowalne.
- Tego jest za dużo, w tak krótkim czasie nie przeczytasz nawet jednej księgi, nie nauczysz się ni jednego czaru…
- To, że twoje zdolności są tak mierne, nie oznacza, iż moje też - Night popatrzyła na niego z pogardą, a Dark wyraźnie się zawstydził. Nauka magii nigdy mu nie szła najlepiej, co innego fizyczna walka. - Aczkolwiek masz trochę racji. Materiału jest dużo, a czasu mało. Dlatego pospiesz się.
Odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Shad chrząknęła. Zatrzymał się, spojrzał na siostrę i zapytał:
- Coś jeszcze?
- W zasadzie to tak - w kącikach oczu klaczy pojawiły się łzy - będę za tobą tęsknić, chyba jako za jedyną osobą z tego kraju.
Kiedy Dark Mane wyszedł z jej sypialni, Shadow rozpłakała się na dobre. Wtuliła łeb w poduszkę i łkała jak byle dwulatek. Wiedziała, że jeszcze parę dni i już zapewne nigdy go nie zobaczy. Jej brat bliźniak, towarzysz zabaw, ten który ją pocieszał jak stłukła stawy skokowe… To on nauczył ją tej części magii iluzji, którą dysponowała na początku. Była uczniem, który przerósł mistrza. I choć odczuwała zazdrość, o to jak traktowano jego, to zawsze stanowił dla niej wyjątkowego kucyka.
Szkoda, że nie uciekniemy razem - pomyślała gorzko - ale on by się na to nigdy nie zgodził, nawet dla mnie.
Na powrót karego ogiera czekała aż do późnego wieczora. Denerwowała się, że ktoś mógł mu przeszkodzić w wykonaniu zadania. Kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Dark Mane, odetchnęła z ulgą. Trzeba przyznać, że królewicz stanął na wysokości zadania. Gdy wrota do komnaty zatrzasnęły się za nim, przy jej łóżku zmaterializowała się pokaźna sterta ksiąg.
- Dobre zaklęcie - pochwaliła go.
- Dzięki, Nighty, mam nadzieję, że to ci wystarczy - mruknął, po czym dodał ściszonym głosem. - Postaraj się, by nikt się o tym nie dowiedział, bo moje wysiłki przekopywania biblioteki pójdą wówczas na marne.
Klacz rzuciła okiem na opasłe woluminy. Niezakurzone i nowe. „Magia Bojowa”, „Czary Zwodzące”. „Iluzja Praktyczna”, „Obrona Mechamagiczna”, „Jak Rozpalić Stos Bez Krzesiwa”, „Pony Garnek i Iluzja Śmierci”… Dark naprawdę się postarał, poza „Pony’m Garnkiem” to co przyniósł to były same najnowsze osiągnięcia magiczne.
- Ciężko będzie ukryć taką ilość literatury… Matka, ojciec, albo medycy raczej się zorientują co tutaj leży.
- Dlatego niewidzialności nauczysz się jeszcze dzisiaj - odparł z uśmiechem.
- Umiem ją rzucać, ale nigdy nie utrzymałam jej dłużej. Pomożesz mi? -  spytała nieśmiało.
- Dla ciebie wszystko, Shady.
Zielonogrzywa uśmiechnęła się promiennie. Coraz bardziej wierzyła, że jej się uda. Z pomocą brata powinna dać radę uciec bez większych problemów.
- Jest tylko jeden mały problem, obroża antymagiczną -  źrebię alikorna przełknęło ślinę. - Czy byłbyś łaskaw i zrobiłbyś z tym coś?
- Mam ci to zdjąć? - zapytał złotooki następca tronu.
Harmonio! Co za idiota. Jeszcze się pyta.
- Unieszkodliwić, przez pewien czas, póki tu jestem nikt nie może wiedzieć, że jestem w stanie używać magii…
- Nie wiem, jak mam to zrobić, to przerasta moje możliwości - odrzekł smutno ogierek.

Shad skrzywiła się. Jak zwykle wszystko musiała robić sama. Dark był całkiem niezłym wykonawcą jej rozkazów, ale bez wskazówek siostry zapewne nie trafiłby do łazienki.
- Ten zamek, blokuje działanie magii, ale tylko mojej - Night Shadow poczuła się w swoim żywiole. - Ty możesz go otworzyć jak normalny zamek, tak jak wtedy, kiedy włamywaliśmy się do kuchni po ciastka. Nie masz go jednak otwierać, a unieszkodliwić. W środku jest specjalny kryształ, to on blokuje moje zaklęcia. Otwórz obrożę, zniszcz go i załóż mi ją ponownie. Musisz zrobić to w miarę szybko, zanim włączy się czar alarmowy, który został zapewne wpakowany w to plugastwo. Jakieś pytania?
- Yee… nie- odpowiedział, choć minę miał dość nietęgą i sugerującą inną odpowiedź.
- No to do dzieła - głos miała pewny i opanowany, wiedziała, że jeśli Dark’owi się nie uda teraz, to nie uda mu się nigdy, bo szansy na powtórzenie najzwyczajniej w świecie nie będzie.
Kiedy jej smoliście czarny brat zabrał się do dzieła, zielonogrzywa alikorn wstrzymała oddech. Jej zmartwienia były jednak bezpodstawne. Cała operacja przebiegła szybko
i sprawnie. Otoczyła ją złota mgiełka i w parę sekund było już po wszystkim. Okazało się, iż Dark Mane jednak coś potrafi.
- A co z kajdanami? - zapytał.
- Sama je sobie zdejmę, kiedy przyjdzie na to czas. Kucyki raczej nie są ślepe i zauważą, że ich więzień, o przepraszam „chroniona królewna”, łazi sobie bez blokad jak gdyby nigdy nic - powiedziała Night poirytowanym głosem.
- Dasz radę? - zmartwił się.
- Nie mam innego wyjścia. Przez ten cały jeden dzień poza zamkiem nauczyłam się jednej rzeczy. W życiu albo daje się radę, albo się ginie, ponieważ natura i inne kucyki cały czas próbują ci skopać zad z dwururki - słysząc to Mane uniósł brwi ze zdziwienia. Shadow wiedziała dlaczego, rozmawiała z ogierem, który całe życie żył pod kloszem, będąc pupilkiem dworu i rodziców.
- Było aż tak źle?! - wykrzyknął, rozkładając swoje wielkie skrzydła.
To była jedna z tych rzeczy, których mu zazdrościła. Wielkie, pierzaste, kształtne i czarne jak noc wyglądały przepięknie. Jej własne wydawały się przy nich szare, poszarpane, godne gołębia, nie alikorna. Było też w tym dużo winy samej Night, która o wygląd w ogóle nie dbała.
- Nawet sobie nie wyobrażasz - parsknęła - ale opowiem ci później. Teraz mamy pilniejsze rzeczy na łbach, np. naukę zaklęcia niewidzialności.
- Racja, droga siostro, racja. Już ci objaśniam - kary ogierek uśmiechnął się i zaczął objaśniać, w czym tkwi problem całego zagadnienia.
Dopiero nad ranem Dark Mane był zadowolony z osiągnięć siostry. Wymknął się cichcem, by w zamku nikt nic nie podejrzewał. Dopiero kiedy wyszedł Night Shadow przyszła do głowy jedna rzecz: czy strażnicy nie zauważą nic dziwnego w tym, iż królewicz spędził całą noc w sypialni siostry?
Może jakoś ich przekupił, dał gąsiorek wina, w zamian za milczenie…
Wyczerpana klacz nie zastanawiała się nad tym długo, ponieważ zmęczona zasnęła, uprzednio rzucając na drzwi magiczny budzik. Kiedy jakiś kucyk zbliży się do nich na odpowiednią odległość, to ona zostanie o tym poinformowana i będzie miała dość czasu na ukrycie zwojów.
To właśnie ten nietypowy alarm ją obudził. Nie spała długo, oczy jej się zamykały same ze zmęczenia, ale nie mogła nic na to poradzić. Jeśli teraz poniesie porażkę, to zginie. Skupiła się na swoim rogu i błyskawicznie rzuciła Niewidzialność na stos książek. Ledwie skończyła, a do komnaty weszła jej matka. Jasnofioletowa alikorn średniego wzrostu, o błękitnej grzywie, upiętej w wyrafinowaną fryzurę wyglądała tak jak powinna wyglądać królowa. Ciemnofioletowa suknia z długim, wlokącym się po ziemi trenem i wysoką kryzą lśniła się od diamentów i srebrnej nici, tworzących skomplikowane ornamenty. Moonlight Dust była piękną klaczą, czego nie można było powiedzieć o Night Shadow. Królowa podeszła do łoża córki i rzekła:
- Śniadanie zaraz do was przyjdzie, ale najpierw musimy poważnie porozmawiać, moja panno.
- O czym to chcecie z nami rozmawiać? - zapytała Nighty z wrogością w głosie.
Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z Królową. Po swojej ucieczce nie mogła spodziewać się niczego miłego. Dodatkowo pedantyczna Moonlight Dust nie należała do klaczy sympatycznych i wyrozumiałych.
- O skandalu, który wywołałyście waszym jakże niedojrzałym zachowaniem i o waszej przyszłości - odpowiedziała Moonlight, patrząc na źrebię z góry, oczami koloru szmaragdów.
Nie wyglądało na to, iż Pani na Mooncastle przejęła się się tonem głosu córki. Cały czas mówiła w sposób spokojny i opanowany, używając grzecznościowych form.
- Przyszłości? To my mamy jakąś przyszłość?! - Shaddy doskonale udała zdziwienie. - Obawiamy się, iż nasz przeznaczenie uwzględnia inną przyszłość niż ta, o której myślicie, pani matko.
- Wasza przyszłość została ustalona, kiedy miałyście lat pięć - głos Dust był zimny i kompletnie obojętny, co wyprowadzało młodszą klacz z równowagi - to wówczas zostałyście zaręczone z królewiczem Celestial Spearem, dziedzicem tronu Królestwa Słońca. Ustalono również, że pojedziecie do Królestwa Słońca w wieku lat dziesięciu by poznać waszego przyszłego wybranka. Jakież to inne przeznaczenie macie na myśli?
- Tron Królestwa Nocy oczywiście. Nasze dziedzictwo, naszą należność. Chcemy współrządzić z naszym bratem, albo i bez niego, gdyby wolał zostać najwyższym marszałkiem wojsk Nocy - czarna alikorn już wcale nad sobą nie panowała i teraz w jej słowach pobrzmiewała wściekłość.
Nie interesowało jej, że mówi do Królowej Nocy. Była zła, bardzo zła. A drobne uszczypliwości połączone z ironią poprawiały jej humor. Miała szczerą nadzieję, że wyprowadzi matkę z równowagi. Zresztą to nie było nawet tak, że miała coś do królewicza Słońca, po prostu tradycja była gwałtem na jej godności.
- To nie jest twoje przeznaczenie, tylko twoje marzenie, które w dodatku nigdy się nie spełni, królewno.
- Zobaczymy - odrzekła klaczka uśmiechając się enigmatycznie.
- Pod koniec tego tygodnia wyruszysz do Królestwa Słońca i radzę ci się z tym pogodzić - powiedziała cicho Moonlight Dust, odwróciła się na tylnym kopycie i wyszła z sypialni swojej córki.
Czas mijał szybko, za szybko. A było go bardzo niewiele. Night Shadow czytała i ćwiczyła, w dzień i w nocy. Zmęczona  zasypiała nad księgami, ale trzymała się, bo wiedziała, że jeśli teraz tego nie zrobi, to jej późniejsze życie nie będzie rysowało się różowo. Zniszczenie nie wchodziło jej najlepiej, aczkolwiek nauczyła się przywoływać błyskawice. Próby tworzenia kul ognistych okazały się kompletną klapą, za to iluzja udawała się czarnej klaczy znakomicie. Pod koniec tygodnia doskonale umiała zmieniać się w innego kucyka, tworzyć miraże, nie wspominając o niewidzialności. Kontrola umysłu szła jej jako tako. Zauroczenia, drobne sugestie, ale nic więcej. Rany regenerowały się szybko, niestety skrzydło nadal się nie zrosło i pozostawało niesprawne. Wiedziała, że teraz nic na to nie poradzi.
Wymknęła się w środku nocy, przez okno. Przyodziała się w długą, czarną pelerynę z kapturem, specjalnie na tę okazję. Potrzebowała ciepłej odzieży, która ochroni ją przed deszczem oraz pomoże w ukrywaniu skrzydeł. Nie mogła wylecieć, dlatego użyła telekinezy. Przelewitowała się w dół, do zamkowych ogrodów. Noc była piękna, księżyc był akurat w pełni, a zorza prezentowała się w pełnej krase. Zielonogrzywa nie odczytała tego jako nie dobrego znaku. W taką jasną noc łatwiej będzie ją odnaleźć.
Rozejrzała się wokół siebie, dookoła same krzaki, ani śladu życia. Ciemne kształty drzew górowały posępnie nad jej głową. Przyjazne w świetle dnia, teraz zdawały się należeć do innego, wrogiego kucykom świata.
- Myślałaś, że wymkniesz się tak bez pożegnania - nagle usłyszała szept w swoim, całkiem sporym uchu.
Odwróciła się i ujrzała czarnego ogiera o złotych oczach, uśmiechniętego aż po ganasze. Miała nieodpartą ochotę dania mu w pysk, za takie skradanie się i straszenie jej.
- Dark? - powiedziała z przestrachem.
- Spokojnie, siostrzyczko, przyszedłem cię tylko pożegnać - rzekł smutno - boję się, że już nigdy cię nie zobaczę, boję się, iż coś ci się stanie. Będę za tobą tęsknić.
Z zielonych oczu Night pociekły łzy. Objęła jego szyję i wtuliła swój łeb w czarną grzywę. Wiedziała, że nawet jeśli się jeszcze kiedyś spotkają, to zmienią się tak bardzo, że mogliby się równie dobrze nie znać. Rozumiała, iż za kilka lat równie dobrze mogą być wrogami i walczyć przeciwko sobie. Modliła się do Harmonii, by między nimi zawsze było tak jak teraz, ale nie wierzyła w pomoc Bogini. W końcu gdzie ona była, kiedy Sunshine Arrow poniosła klęskę?
- Też będę tęsknić, braciszku - mruknęła cicho - ale teraz muszę już iść. Nawet w Królestwie Nocy noc nie trwa wiecznie, a ona będzie mi sprzymierzeńcem.
- Idź i do zobaczenia, Nighty.
Odleciał na czarnych skrzydłach, szeleszcząc piórami, a Shadow pozostała sama. Przez chwilę patrzyła się na odchodzącego brata. Dopiero, kiedy jego sylwetka całkowicie znikła w mroku, ruszyła dalej. Przemykała się wśród rabat, drzew i różanych krzewów. Kopyta pewnie stąpały po trawie, starając się nie hałasować. Tym razem nie miała zamiaru uciekać do miasta. Zostałaby złapana, albo zabita. Jeszcze dziś musi dostać się poza granice Mooncastle, a potem za granicę. Nie wiedziała jeszcze dokładnie gdzie, ale na pewno na zachód.
Cudem udało jej się dojść nieodkrytą aż do dziedzińca. Tam niestety czekała ją przykra niespodzianka. Całkiem spory oddział gwardii królewskiej urządził sobie popijawę na służbie. Na jej nieszczęście przy samej bramie. Pegazy i jednorożce śmiały się, klęły i rżnęły w karty. Niektórzy chwiali się dość mocno na nogach, czym zdawali się wcale, a wcale nie przejmować. Srebrne zbroje odbijały światło księżyca.
Muszę ich jakoś odciągnąć - pomyślała.
Przysiadła za kolumną arkady, oddzielającej ogrody od zamkowego dziedzińca, by się zastanowić. Noc była ciepła i cicha. Myślała tylko przez chwilę.
Na pewno nie uda się ich przestraszyć, ale być może da się wykiwać tę bandę gamoni…
Wiedziała, że niewidzialność nie wchodzi w grę, musi stworzyć miraż, do tego mówiący. I na tyle realistyczny, by nikt nie nabrał najmniejszych podejrzeń. Nie była pewna wyglądów i głosów dowódców gwardii, przez całe życie znaczyli dla niej tyle samo co posągi w Królewskich Ogrodach. Ale był jeden kucyk, którego na pewno posłuchają…
Nabrała powietrza do płuc i tworzyła. Magia przepływała przez długi, czarny róg, powodując przyjemne mrowienie. Proces należał do żmudnych, ale efekt był wart wysiłku. Wkrótce przed nią stanął ciemnogranatowy ogier w koronie, o błękitnej, falującej grzywie. Odziany w czarny, watowany kaftan i pelerynę ze złotogłowiu. Wyglądał identycznie jak Jego Królewska Mość Darkness Sword.
Zaraz zobaczymy, czy mówi - zamyśliła się.
Iluzja poszła na dziedziniec i donośnym głosem rzekła:
- Cóż to ma znaczyć, plugawe osły!? - na twarzy mirażu pojawił się grymas wyrażający pogardę. - Piwo na służbie!? Obetniemy wam za to żołd, miernoty! I cieszcie się, że tylko to. Powinniście wszyscy wisieć! Ale wasz władca okaże wam łaskę ostatni raz! Jeszcze jeden taki, ***, wybryk, a na pal ponabijam! A teraz zabierać stąd wasze brudne, paskudne zady i przysłać zamienników na bramę!
Night Shadow nie była pewna, czy jej ojciec mówi w ten sposób, kiedy przemawia do armii, ale z tego co słyszała od Darka, to w koszarach wszyscy arystokraci używają gwary wojskowej, składającej się rzekomo z gróźb, przekleństw. Podobno proste kuce nie potrafiły zrozumieć zdania, w które nie wpleciono przynajmniej jednego słowa „***”.
W pierwszej chwili myślała, że poniosła porażkę. Ogiery zaprzestały swych uciech, miast tego poczęły wpatrywać się w swego Władcę z opuszczonymi żuchwami. Jeden przestał rzygać, innemu strużka moczu zboczyła z toru i zamiast ściekać spokojnie po murze, trafiła na kopyto jednego z pegazów, który tego nawet nie zauważyć.
Nagle, wszyscy na raz jakby wytrzeźwieli i rzucili się galopem, byle z dala od Króla Nocy i jego gniewu. Tuzin zbrojnych ogierów, wiał w podskokach, aż się kurzyło. Shadow stwierdziła w myślach, że gwardia królewska to kompletni idioci, którzy powinni zostać straceni, albo chociaż zostać przebrani w błazeńskie stroje, ponieważ na trefnisiów nadawali się świetnie. I ci półgłówki, i ci półgłówki.
Coś zaświeciło się z tyłu. Zaniepokojona alikorn dwróciła się, ale nie zobaczyła niczego. Kierowana nagłym przeczuciem odgarnęła z zadu połę płaszcza i przyświeciła sobie rogiem. Tak jak myślała, właśnie wyszedł jej znaczek. Srebrny półksiężyc otoczony półprzejrzystą, zielonkawą mgiełką, tworzącą spirale. Jeden z symboli Iluzji.
Dlaczego mnie to nie dziwi, że dostałam za Iluzję? Tylko dlaczego tak późno? Nie mogłam chociaż dwa miesiące wcześniej? Przynajmniej matka miałaby kolejny powód do niezadowolenia, zawsze liczyła, że dostanę za jakieś kobyle duperele.
Strażnicy zniknęli jej z pola widzenia, dlatego pocwałowała do ciężkich, posrebrzanych wrót. Nie było co zwlekać, wkrótce mieli przyjść zmiennicy. Otworzyła je swoją magią i wyszła na zewnątrz.
Najtrudniejsze już za mną. Z miasta wyjdę o świcie, zanim wieści o mojej ucieczce dojdą do posterunków przy bramach miejskich.
Ostatni raz spojrzała na zamek Mooncastle. Miejsce, które miała nadzieję, kiedyś znów będzie mogła nazwać domem.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 08 Lipca 2013, 13:33:34
Opowiadania fajne, ale troszkę nie lubię jak do cukierkowego świata kuców wprowadza się jakieś zło ( które ograniczało się tam do kłamstwa/ złamania praw fizyki [tak discord, patrzę na ciebie] ). Wolę cukierkowy obraz idealnego świata bez przemocy i chciwości :D


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 08 Lipca 2013, 15:08:51
Czytałbym, ale już od pierwszych zdań czyta się to ciężko. Mam wrażenie, jakby cały impet opowieści zabierała bariera językowa, już na słowach "klaczka alikorna". W polskim nie będzie czuć klimatu słów "everypony", "what the hay" itp., to normalka, ale takie brzmienie, w dodatku z wplataniem angielskojęzycznych imion po prostu sprawia że jest słabo.

Może jeszcze się zabiorę, ale pierwsze wrażenie jest złe.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Lipca 2013, 16:48:19
Fakt, ta część kucykowych opek po polsku zazwyczaj wychodzi źle, bo ciężko oddać klimat i brzmienie wersji anglojęzycznej. Z drugiej strony spolszczanie imion jest IMHO o wiele gorsze. Potworki typu "Tęczusia", zamiast Rainbow Dash to dla mnie koszmar.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 09 Lipca 2013, 16:21:05
Podołałem i nawet mnie wciągnęło od pewnego momentu - śledzę.

Boli mnie jednak, jak czarno-białe i dziecinnie proste są postacie drugoplanowe, z matką Shad na czele.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 09 Lipca 2013, 16:30:54
Potem się to poprawi. Postacią, która to wszystko ogląda jest sama Nighty, a ta jest jeszcze źrebakiem. Wychowanym w brutalnym Królestwie Nocy, ale źrebakiem. Jej spojrzenie na świat jest nieobiektywne, nie ma pełnego pola widzenia, zwłaszcza na sytuację społeczną, polityczną i ekonomiczną. Koncept całego opowiadania jest taki, że Shad dojrzewa, zmienia swoje poglądy, czasem bezsilnie obserwuje jak zmieniają się znane jej kuce. Nie miała ona być też postacią stricte pozytywną. NS jest zapatrzona w siebie i często nie ogląda się na innych. Nie myśli o uczuciach innych, tylko o swoim celu. To jak to się zakończy dla niej to już mała tajemnica ;).

Potworzyłam sobie w Pony Creatorze postacie z opowiadanka. Nie są idealne niestety, potem wezmę się za kredki i ołówek... W każdym bądź razie- łapcie i zgadujcie kogo przedstawiają (łatwe).
https://docs.google.com/file/d/0B8RUvNk2O3QeRnh2RzFQYWgwT0U/edit?usp=sharing
https://docs.google.com/file/d/0B8RUvNk2O3QeYjBiUklwMlE4dlE/edit?usp=sharing
https://docs.google.com/file/d/0B8RUvNk2O3QeYlVpcW1CZ1RqNU0/edit?usp=sharing


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 13 Lipca 2013, 20:31:09
Czekam na więcej, bo szczerze mówiąc strasznie się wciągnąłem.

Jako purysta historii muszę zwrócić uwagę na jedną rzecz- kiedy mówimy plebs, to niema wtedy mieszczan, tylko jest pospólstwo. Analogiczne do mieszczan jest chłopstwo.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 13 Lipca 2013, 20:46:42
Żeby udostępnić dokumenty z dysku google, musisz nie tylko dać link, ale też zaznaczyć, że wszystkie osoby mające link mogą wejść, nie tylko specjalnie uprawnione.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 13 Lipca 2013, 21:52:52
Już wszystko poprawione, powinno działać, dzięki za zgłoszenie :)

Wiadomość doklejona: 03 Września 2014, 20:45:06
Cień Nocy
Rozdział III:  Gwiazdy nad sosnami
 


  Shad leżała na mchu, sapiąc ze zmęczenia. Jej plan ucieczki udał się i teraz była gdzieś głęboko w lesie Nightforest - największej puszczy Królestwa Nocy. Otaczające ją, gęsto rosnące drzewa dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. Ciemność otulała świat niczym matka swe dziecko, a szum liści kołysał Night do snu.
Z miasta wydostała się o brzasku, zaraz po otwarciu bram. Przyłączyła się do kupieckiej karawany, idąc tuż za większą grupą nie wyróżniała się. Samotna klacz wychodząca z Mooncastle dziwiłaby, ale podróżująca w towarzystwie innych kucyków już nie. Widocznie wieść o jej zniknięciu jeszcze do nich nie dotarła. Strażnicy nie zwrócili na nią uwagi.
By opóźnić pościg, dodatkowo użyła Zaklęcia Nijakości. Sprawia ono, że dany kucyk staje się bardzo ciężki do zapamiętania. Na dwa zaspane pegazy, strzegące Bramy Czarnej Róży, powinno podziałać znakomicie. Nie powinny w ogóle pamiętać, że jakaś niska klacz opuszczała rano miasto. Wiedziała jednak, iż Darkness Sword postawi na nogi cały oddział tropicieli, jak tylko odkryje ponowne zniknięcie córki. A z bandą wytrenowanych, skrzydlatych zwiadowców ona mierzyć się nie mogła.
Dlatego gnała przed siebie, co sił w kopytach. Szła lasem, kierując się na zachód. Starała się trzymać jak najszybsze tempo, by zwiększyć dystans najbardziej jak się da, zanim padnie ze zmęczenia. Ukształtowanie terenu spowalniało ją i utrudniało wędrówkę, lecz nie poddawała się. Aż w końcu dzień zamienił się w noc, a Nighty padła ze zmęczenia pod jakąś sosenką.
Ciało miała obdrapane od przedzierania się przez krzaki, liczne, płytkie rany nie krwawiły już. Piekły i bolały lekko, powodując znaczny dyskomfort. Grzywa rozczochrana i skołtuniona, pełna liści i gałązek wyglądała jak u jakiegoś leśnego stwora z baśni. Nogi bolały ją od dzikiego galopu oraz żwawego stępa, klacz czuła bijące od nich ciepło. Nigdy wcześniej królewna nie przebyła na raz tylu kilometrów, choć nie miała pojęcia, jak daleko od Mooncastle się znajdowała. W ogóle nie wiedziała, gdzie jest. Panien z dobrego domu nie uczy się orientacji w terenie ani tego jak przeżyć w dziczy.
Przed ucieczką Dark Mane dostarczył jej trochę prowiantu, który trzymała w jukach, pod płaszczem. Rozchyliła je magią, lekkie, zielonkawe światło rozświetliło nieco noc. Wyciągnęła z zapasów zielone jabłko i zjadła je błyskawicznie, prawie nie czując smaku. Wcześniej była zbyt przestraszona, by zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo jest głodna. Pragnienie też ją dręczyło, całe szczęście jej brat pamiętał, by zapakować jej pełny bukłak ze skóry hydry. Chłodna woda zwilżyła jej suche gardło, przynosząc ulgę. Potrząsnęła pojemnikiem i zmartwiła się, bo nie zawartość wyraźnie była już na ukończeniu, a nie wiedziała, czy znajdzie jakiś strumyk, lub źródełko, w którym mogłaby uzupełnić zapasy. Chciało jej się spać, jak draconequi, ale najpierw musiała wymyślić plan podróży.
Pozostanie w mojej ojczyźnie byłoby nad wyraz nierozsądne, Król Nocy nie zapomni szybko źrebaka, który zadrwił z jego władzy, wymykając się spod jego kopyt. W państwach sojuszniczych pewnie coś wspomną o zbuntowanej klaczy z królewskiego rodu, może nawet będę uważana za poszukiwanego kucyka, ale raczej niegorliwie i nie na długo.
Egzotyczne kraje, takie jak ojczyzna zebr, odrzuciła z miejsca. Podobnie stało się z Imperium Gryfów, zbytnio by się tam wyróżniała. Poza tym, nie znała ani zebrzego, ani gryfickiego. Tak właściwie, to w ogóle nie znała języków obcych. Przez chwilę pomyślała o Equestrii, ale tam kucyki o sierści czarnej jak węgiel były czymś niezwykłym i rzadko niespotykanym. Pozostawały jej Królestwa Słońca i Zmian. Jej maść nadal pozostawałaby nietypowa, ale kupcy i osadnicy z Królestwa Nocy nie byli tam niczym szczególnym. Kultura była tam odmienna od tej w jej rodzinnym państwie, ale powinna dać sobie radę.
Słońce? Nie. Oni raczej długo mnie zapamiętają. W końcu tak jakby ich ośmieszyłam. Ale Zmian ten konflikt w ogóle nie powinien obchodzić. A więc dalej na zachód, pytanie, jak się nie zgubić.
Na astronomii się kompletnie nie znała, wszystkie gwiazdy były dla zielonogrzywej alikorn identyczne i rozrzucone po nieboskłonie w sposób chaotyczny. Nigdy nie rozumiała kucyków, które spoglądając w nocne niebo widziały smoki, chimery, rycerzy i panny. Dla niej zawsze pozostawały kropkami. Nie potrafiłaby się nimi kierować.
No cóż, będę parła na czuja - postanowiła.
Oczy Night Shadow same się zamykały. Klacz zwinęła się w kłębek i zasnęła. Sen na stojąco nie pozwoliłby jej na dostateczny odpoczynek, a w obecnym stanie każde jej spotkanie z jakimkolwiek potworem i tak skończyłoby się dla niej tragicznie, dlatego uznała, że powinna przynajmniej porządnie odpocząć. Zmęczenie przyklasnęło radośnie temu pomysłowi.

Nighty spała mocno, długo i bez snów. Kiedy się obudziła było już południe. Słońce wisiało wysoko na srebrzystym niebie. Przeciągnęła się i skrzywiła pysk. Całe ciało odpowiadało bólem, spowodowanym niedawnym, zbyt dużym wysiłkiem. Skonsumowała kilka marchewek i popiła resztką wody. Wyznaczyła, w swoim mniemaniu, właściwy kierunek i rozpoczęła marsz.
Gęste krzaki zagradzały drogę i źrebak cieszył się, że dysponuje magią. Zielona mgiełka doskonale nadawała się do odchylania gałęzi oraz usuwania pajęczyn z trasy przemarszu. Drzewostan tworzyły głównie cieniososny i dęby księżycowe. Przez ich korony prześwitywały promienie światła. Było wilgotno i parno. Shad pociła się pod płaszczem, dlatego zdjęła go, zwinęła i schowała do juk. Pod nim nosiła zgniłozieloną derkę, na krawędziach wyszywaną złotą nicią w dębowe liście. Maskowała skrzydła i chroniła ciało klaczy przed ukąszeniami owadów.
Obserwowanie roślin i zwierząt, o których wcześniej jedynie czytała i oglądała ryciny w mądrych księgach, było fascynujące. Nie sądziła, że sarny i jelenie są takie duże, a łuski gniewoszy takie lśniące. Night Shadow szła stępem pośrednim, podziwiając otaczający ją świat. Do jej chrap docierało wiele zapachów, jeszcze niedawno jej nieznanych. Błyskawicznie pokochała wonie żywicy, ziemi, grzybów, dębowej kory i mokrego mchu. Niebieskoszare porosty stały się dla klaczy piękniejsze niż arrasy w zamku, kropelki rosy na liściach krzewów przywodziły jej na myśl klejnoty matki, a śpiew ptaków był wspanialszy od najbardziej poruszających ballad o wojnie. Szum liści przypominał słodkie brzmienie lutni. Tak, prastara puszcza była niezwykłym miejscem, w którym młodość przewijała się ze starością, zahaczającą o przedwieczność.
Klacz uśmiechała się, w tym miejscu czuła się bezpiecznie. To był jej prawdziwy dom, a nie ponure, zimne zamczysko. Miała wrażenie, że dopiero teraz stała się naprawdę wolna. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Night nie przejęła się tym. Burza była daleko i alikorn miała nadzieję, że przejdzie bokiem, a nawet jeśli… Deszcz zaciera ślady, jest jej sojusznikiem. Cała przyroda jest. Chyba. Co do mantrikor, timberwolfów, hydr i innych potworów nie była pewna.
Za dwa, trzy dni będę za daleko by pegazy-gwardziści mni znaleźli. Będę unikać miast i wiosek, aż do granicy, którą stanowiły Góry Zaćmienia. Co prawda nie mam pojęcia jakie one są i jak wyglądają, ale dam radę. Pokonam każdą przeciwność losu. Jak Sunshine Arrow. Tylko, że ja wygram!
Maszerując, poddała się marzeniom. Zaczęła się zastanawiać, czy tron Królestwa Nocy jest jej potrzebny, czy nie wystarczyłaby jej mała, drewniana chatka w tym raju? Widziała w myślach piękną polanę, pokrytą dywanem zieloniutkiej, młodej trawy, poprzetykanej gdzieniegdzie różem lilii cieniogłów , otoczonej dumnymi sosnami i poskręcanymi dębami, a u skraju łąki stałby jej dom.
Tak, mogłabym tak żyć. Cisza spokój…
Marzenie prysło. Nagle Nighty uświadomiła sobie, że żyłaby tutaj zupełnie sama. Przez wieczność, dopóki coś jej nie zabije, lub dopóki las nie stanie w płomieniach, wznieconych przez armię Nocy. Bo Nightforest w przeszłości płonęło często, kiedy Królestwo Nocy było atakowane i kiedy samo atakowało. Za każdym razem w pożarach śmierć ponosiło tysiące, jeśli nie miliony istnień. I za każdym razem, po latach puszcza podnosiła się, bo popiół użyźnia, staje się podporą dla nowego życia.
To niemożliwe, niestety. Nikt nie chce być sam, nawet ja - pomyślała gorzko. - Zresztą, co to by było za życie bez służby i książek?
Weszła na mały, obrośnięty jarzębiną pagórek, przystanęła na jego szczycie. Rozejrzała się po okolicy. Nabrała w płuca świeżego powietrza. Wiał lekki wiatr, mierzwiąc jej grzywę.
Przydałoby się uczesać - pomyślała, po czym wprowadziła swą myśl w życie. - Zaklęcie Czeszące jest zdecydowanie jednym z najprzydatniejszych czarów.
Krajobraz był wyżynny, lekko pofałdowany. Przestrzeń pomiędzy pniami drzew zapełniały krzaki, opadłe gałęzie i liście, mech oraz krzewinki borówek.
Przynajmniej nie umrę z głodu, jeśli skończy mi się prowiant - Shad uśmiechnęła się półpyszczkiem.
Czerwona borówka i borówka czernica, były jak najbardziej jadalne.  Jej fascynacja almanachami o botanice zaczęła przynosić korzyści. Zeskoczyła ze wzgórza, ale poślizgnęła się na mokrej ściółce i zjechała na zadzie, klnąc na czym ten świat stoi. Szybko wstała i otrzepała się z brudu, ciesząc się, że nikt, poza dwoma wiewiórkami, dzięciołem i wielkim chrząszczem, jej nie widzi. 
W tej części dziczy było dość miejsca na galop. Przez chwilę zastanawiała się, czy ma ochotę na podjęcie tego wysiłku. Z jednej strony stały zakwasy z dnia poprzedniego, a z drugiej zachęcał zielony tunel. Natura wygrała. Radosna Shad skorzystała z danej jej możliwości. Na początku szła wolnym tempem, zebraną formą tego chodu, ale szybko przeszła w wyciągniętą. Ze śmiechem lawirowała pomiędzy pniami, zielona grzywa rozwiała się jej w dzikim pędzie, mech amortyzował uderzenia kopyt, bez obaw przeskakiwała tak niebezpieczne stałe przeszkody terenowe. Jej szalona gonitwa płoszyła zwierzynę, stado saren mignęło jej w kąciku oka, ale klacz nie przejęła się tym. Liczył się tylko bieg, tak cudownie wyciskający powietrze z płuc, rozszerzający chrapy i przyspieszający pracę serca.
Wyścig z samą sobą zakończył się dla Night Shadow nieoczekiwanie i zupełnie dla niej typowo. Najnormalniej w całym kucykowym świecie, klacz się wywaliła na pysk, o wystający korzeń. Poleciała parę metrów do przodu, szorując brodą o ziemię i zagarniając do paszczy leśną ściółkę. Piasek zmieszany z opadłymi liśćmi i mchem nie smakował najlepiej… Wypluła je i magią ściągnęła z języka resztę tego obrzydlistwa. Wstając, ból w nadgarstkach coś jej uświadomił. Popatrzyła w dół, były pościerane do krwi.
- Mam nadzieję, że nie pozostaną mi blizny… - jęknęła. - Królowa Nocy nie powinna mieć brzydkich znamion.
Nie miała czym opatrzyć swych ran, nie były one też mocno krwawiące czy też bolesne. Trochę pieczenia i tyle. Oczyściła je jednak swoją magią, by nie wdała się gangrena.
Ciekawe jak pegazy i ziemskie kucyki radzą sobie bez czarów? W końcu są pozbawione tylu możliwości, jakie daje magia… Nawet taka rana, bez zaklęć na pewno zaczęłaby się paprać i goiłaby się w nieskończoność! Dzięki niech będą Harmonii, że urodziłam się alikornem!
Róg był jedną z tych rzeczy, które w sobie lubiła. Długi i ostry, stanowił znak rozpoznawczy jej rasy. Zwykłe jednorożce miały tę część ciała zazwyczaj krótką i tępo zakończoną, ale nie zawsze…
Dzieci, powstałe w wyniku mezaliansu rodziny królewskiej, często dziedziczyły po niej część atrybutów. A trzeba przyznać, że najwyższe z rodów miały bękartów całkiem sporo. Bastardy rozmnażały się dalej i nietypowych kucy przybywało. Nighty zamierzała udawać właśnie taki owoc grzechu. Mogła ukryć skrzydła, ale nie zmieni kształtu pyska i swojej figury.
Odpoczęła parę minut i wyruszyła dalej, tym razem spokojnym kłusem. Chciało jej się pić, ale nigdzie nie widziała wodopoju.
Powinien gdzieś być w tym lesie - pocieszała się w myślach - w końcu te cholerne zwierzęta muszą gdzieś gasić pragnienie.
Przystanęła i zastrzygła uszami, nasłuchując szmeru wody. Nic. Zmartwiło ją to, już teraz chciało jej się pić, a wiedziała, że później będzie jeszcze gorzej.
No cóż, trzeba będzie spróbować gdzie indziej.
Wydłużyła i przyspieszyła krok. Pragnęła pokonać jak największy dystans, a niedługo się ściemni. Nie zamierzała wędrować po ciemku, wiedziała czym to grozi. Połamaniem nóg, zbłądzeniem.
Shad szła, dopóki nie natknęła się na małą, piaszczystą nieckę. Zatrzymała się na chwilę, musiała odpocząć i posilić się. Zjadła resztki zapakowanych przez Darka zapasów. Suszone figi, ciastka na miodzie z orzechami laskowymi. Ich smak przypomniał jej o miłych chwilach spędzonych w zamku. Wiedziała, że będzie jej tego brakować.
Kiedy dotrze do cywilizacji, przeżycie nie powinno stanowić już takiego problemu. Pomarańczowooki królewicz dał jej wypchaną po brzegi sakiewkę. Alikorn nie wiedziała, że złota z niej spokojnie starczyłoby jej na sporą wieś. Póki co była jednak daleko od innych kucyków, a przynajmniej tak jej się zdawało. Musiała wyżyć z tego, co oferowała jej knieja. Co prawda nie wiedziała jak to zrobić, ale uznała, że historie o dzielnych bohaterach mogą robić za swoiste podręczniki.
Tej nocy, tak jak poprzedniej, nie odważyła się rozpalić ognia. Łatwo było o pożar, nie mówiąc o wskazanie tropicielom swojej pozycji. Wyjęła pelerynę i otuliła się nią, jak kocem. Leżała na grzbiecie i wpatrywała się w niebo. Korony sosen szumiały i chwiały się lekko, pod wpływem wiatru, a gwiazdy nad nimi świeciły jasno, dobrze widać było jasny pas Ogonu Alikorna . Księżyc połyskiwał na atramentowoczarnym niebie. W oddali słychać było wycie. Młoda klacz wiedziała, że to timberwolfy wyruszały na żer. Nocni łowcy budzili się do życia. Zadrżała. Choć w tych odgłosach było coś dzikiego i pięknego, to napawały ją pierwotnym strachem przed bólem, śmiercią i pożarciem. Night liczyła na to, iż jej nie znajdą. Nic nie jest w życiu pewne…
- Szkoda, że mam niesprawne skrzydło - mruknęła cicho - pofrunęłabym na gałąź i większość drapieżników nie byłaby mi straszna.
Wiedziała, że zaśnięcie teraz nie było dobrym pomysłem, ale czuwanie przez wszystkie noce w lesie też nie. Zaczęła się modlić do Harmonii, wszystkie modlitwy, jakich kiedykolwiek nauczyła ją matka, same trafiały jej na usta. Tyle razy mówiła je w zamkowej kaplicy, o kryształowych witrażach, rozpraszających światło…
Światło Harmonii, pokaż nam drogę,
Światło Harmonii, wspieraj nas,
Światło Harmonii, marzenia mieć mogę,
ku dobremu zmierzać nam czas.
Pani Przedwieczna co stworzyłaś świat,
gwiazdy i księżyc na nieboskłon wnosisz,
pięknu twego dzieła nie sprosta żaden chwat,
bo to ty nasze życia unosisz.
Mówiła szybko, jąkając się nieco. Dźwięk własnego głosu pomagał się choć odrobinę uspokoić, nie popaść w panikę i obłęd. Do oczu cisnęły się łzy, przywołane wspomnieniami.
Czy Bogini istnieje i mi pomoże? Czy interesują ją losy pojedynczych kucyków? Mam nadzieję, że tak. Chcę zobaczyć Słońce jeszcze niejeden raz. Co jest po śmierci? Raj, a może pustka? Nikt tego tak naprawdę nie wie. Jako jedna z nieśmiertelnych, przynajmniej w teorii mogłabym nigdy się nie dowiedzieć, a tej akurat prawdy znać nie chcę. Jest ona bowiem… zbyt ostateczna, podczas gdy życie obfituje w znój, niewygody i halucynacje z niedożywienia - zaśmiała się w duchu z goryczą.
Ta myśl poprawiła jej nieco nastrój. Przemyślała plusy i minusy życia, po czym doszła do wniosku, że wychodzi się na zero. Tak samo jak w przypadku śmierci, po której się przestaje istnieć.
A jednak i tak wolę żyć, niż nie żyć… Dlaczego? To gdzieś we mnie siedzi? W zasadzie… Chyba większość stworzeń nie chce być martwa. To musi mieć jakiś głębszy sens, bo bez sensu by było, gdyby go nie było. A co jeśli jednak go nie ma? Co jeśli to wszystko chaotyczny wytwór, który zapala się i gaśnie jak bagienny ognik?
Zadrżała. Gdzieś w żołądku czuła narastający strach. Strach przed tym, co przyniesie jutro. Lęk przed śmiercią, która może przyjść zawsze, w każdej, nawet najbardziej niespodziewanej chwili. A co najgorsze, nie mogła przed tym uciec. Dodatkowo, szybka analiza przyczynowo-skutkowa mówiła, że jej obecne szanse na przeżycie są stosunkowo niskie, co wcale nie poprawiało sytuacji.
 Przypomniała sobie wszystkie kreatury zamieszkujące Nightforest według baśni, legend i relacji podróżników.
Timberwolfy, stada nieumarłych upiorów lasu, przemierzające puszcze i atakujące wszystkie zwierzęta. Według mądrych ksiąg żywiły się duszami swoich ofiar. Klacz nie miała pomysłu, co o tym myśleć.
Bazyliszki, długie, wężowate, ogromne jaszczury, dysponujące kłami o zabójczym jadzie. Bardzo szybkie i wyjątkowo niebezpieczne.
Przynajmniej zabijają bardzo szybko, tyle dobrego.
Mantrykory, lwoskorpiononietoperze, wielkie, agresywne i zdecydowanie mięsożerne.
Pięć gatunków komarów.
Trzydzieści cztery gatunki pająków, największe dorastające do 8 cm długości głowotułowia…

No cóż, przynajmniej moja ucieczka powinna opóźnić nieco ekspansję Królestwa Nocy na zachód - pocieszyła się. - Obywatele Zmian i Słońca powinni być mi wdzięczni.
Zawsze należało znajdować pozytywy sytuacji. Nawet jeśli nie miała ona jakichkolwiek jasnych stron. Dzięki temu żyło się jakoś łatwiej.
Z odrętwienia wyrwał ją nagły trzask złamanej gałązki. Ciało zareagowało błyskawicznie, bez udziału świadomości klaczy. Wstała gwałtownie i odskoczyła dwa metry w bok. Mięśnie spięły się i gotowały do ucieczki, walcząc ze zdrowym rozsądkiem, który mówił jej, że to głupie postępowanie. Zwiększało tylko prawdopodobieństwo, że wywali się o jakiś korzeń, połamie kończyny, róg, straci przytomność i guzik jej zostanie, a nie możliwości obrony. Nerwowo zastrzygła uszami i wytężyła słuch.
Kroki, słychać kroki.
Zaczęła gwałtownie rozglądać się dookoła, róg rozżarzył się, rozświetlając ciemność. W pierwszej chwili oślepiło ją. Nie przejmowała się, że może zostać wykryta, raczej już została. Nocne drapieżniki dysponują doskonałym węchem. Dopiero po kilkunastu sekundach źrenice przyzwyczaiły się i zmieniły rozszerzenie na optymalne w takich warunkach. Nie zobaczyła nic dziwnego. Krzewy malin, pnie drzew. Typowy widok w lesie.
Kolejny trzask, obróciła się o 180 stopni i zobaczyła, że coś poruszyło się. Jakiś ciemny, rozmazany, niewyraźny kształt mignął jej w kąciku oka. Wytężyła wzrok jeszcze bardziej i skupiła się na jednym z krzaków. Nie miała pojęcia co to za roślina i w tej chwili wyjątkowo miała to gdzieś.
Trzaski i szelesty stawały się coraz głośniejsze i bardziej niepokojące. Ich dźwięk narastał na sile. Coś się wyraźnie zbliżało. Coś dużego, jakieś zwierzę. Niestety, a może na szczęście, dalej nie widziała czym to coś jest.
Timberwolf czy inny pies?
Przywołała swoją magię, tworząc ochronną tarczę. Nie zamierzała dać się zabić i zjeść. A przynajmniej nie bez walki. Postanowiła chronić swoje życie i zdrowie za wszelką cenę.
Podobno jeśli ofiara broni się wystarczająco zaciekle to większość napastników odpuszcza atak - pocieszała się w myślach sentencją z książki „Życie Drwala”.
Krzaki poruszyły się i rozstąpiły, trzeszcząc i szeleszcząc, a „pies”, który ukazał się jej oczom, był naprawdę niezwykły. Posturą przypominał kucyka, dorosłego ogiera alikorna, ale porośniętego długą, gęstą sierścią, która w świetle dnia zapewne okazałaby się szarobrązowa. Miał żółte, fosforyzujące w ciemnościach oczy o pionowych źrenicach. Białek nie widać było w ogóle. W zębatej paszczy, migotał szkarłatny jęzor, długi na dobre trzydzieści centymetrów. Nogi nie kończyły się kopytami, lecz pazurzastymi łapami. Ogon również był zdecydowanie psi.
- Wilkokuc! - wrzasnęła i zerwała się na równe nogi.
Kompletnie spanikowała, sama nie wiedziała w jaki sposób skoczyła trzy metry w tył. Umysł automatycznie zaczął próbować przywołać magiczną błyskawicę.
- Nie drzyj się tak! - warknął potwór - Lykantropa nie widziałaś?
Zamurowało ją. Tego się nie spodziewała. Po pierwsze, stał przed nią właśnie stwór z legend, który podobno pożera małe, niegrzeczne klaczki. Po drugie, to coś mówiło. I to nie coś w stylu „Whaaa! Zabić! Pożreć! Rozerwać!”.
- Yyy nie - odpowiedziała Shad, dziwiąc się sama sobie, że nie ucieka. - Tak właściwie to takie… pan nie powinien istnieć.
- W tym lesie istnieją różne rzeczy, kobyło - a więc wziął ją za dorosłą klacz jednorożca - i nie wszystkie chcą ciebie zjeść.
Bestia kłapnęła paszczą. Night Shadow poczuła, że jej nogi same się uginają i drżą. Bynajmniej nie z zimna.
- A co jedzą wilkokuce? - zainteresowała się królewna.
- Timberwolfy - odpowiedział stwór. - Nic nie smakuje tak dobrze, jak chrupiący drzewny wilk.
Zdziwiła się, ale nie bardzo. Baśnie zazwyczaj mijały się z prawdą, wiedziała to od lat. W końcu według nich każda młoda klacz marzy o księciu, o białej sierści, brzydzi się walką, a magia jej nie interesuje. W takim wypadku wilkokuc, który okazał się nie jeść kucyków i do tego używający cywilizowanej mowy nie był czymś niemożliwym. Na dodatek był całkiem sympatyczny, jak na wysokiego na dwa metry potwora o przerażającej paszczy i morderczych ślepiach.
- No to ja nie przeszkadzam w polowaniu, dobranoc - powiedziała, owinęła się płaszczem i położyła się spać, wprawiając tym samym lykantropa w stan kompletnego zbaranienia.
Wilkokuc pokręcił się jeszcze przez chwilę po terenie obozowiska, obwąchał alikorn i poszedł sobie. Nikt nie zrozumie klaczy.

Obudziło ją kłujące zimno poranka. Z trudem otworzyła zaspane oczy. Wszystko pokrywała rosa. Jej derka była od niej mokra. Kleiła się nieprzyjemnie do ciała. Night otrzepała się z wody.
- Woda - powiedziała na głos. - dlaczego nie spytałam wilkokuca, gdzie tu jest jakieś źródełko?
Zaklęła w myślach i zaczęła się zastanawiać, jak mogła być taką idiotką i zapomnieć o zadbaniu o najważniejszą rzecz w tych warunkach.
W brzuchu jej burczało. Nazrywała jagód, po czym pożarła je łapczywie. Nie było ich tyle by ukoić głód, dlatego zabrała się za żołędzie. Miała nadzieję, że nie dostanie po tym kolki ani zemsty Zebrzego Króla. Jedzenie nie było smaczne, ale lepsze to niż nic. Ruszyła dalej, obolała i niewyspana.
Jeśli los będzie łaskawy w ciągu tygodnia porzuci puszczę. Do tego czasu trzeba jakoś żyć, mam nadzieję, że później będzie łatwiej.
Choć to miejsce się jej podobało, to w obecnym stanie klaczy było zbyt niebezpieczne. Niewiele jej pozostało z entuzjazmu z dnia poprzedniego. Mżawka nie pomogła Night Shadow w poprawie nastroju. Otulona szczelnie płaszczem parła przed siebie.
Muszę być twarda, jak Sunshine Arrow. Ciekawe, czy te durnie połapały się, że nie ma mnie w mieście - zastanawiała się. - Przy odrobinie szczęścia nikt nie połączy Dark Mane’a z moją ucieczką.
Niebo było zachmurzone, przez co w lesie panował półcień,  ptaki gdzieś się pochowały, jedynymi towarzyszącymi klaczy dźwiękami pozostały szelest liści i chlupot jaki powstawał, gdy jej kopytka stąpały po mchu i mokrych liściach. Zapadała i ślizgała się na mokrej ściółce. Byłaby wdzięczna Harmonii gdyby przestało padać. Stworzycielka kucyków pozostawała głucha na wszelkie błagania, jak zawsze.
Nagle zza krzaków wyskoczył timberwolf. Uratowało ją to, że odruchowo padła na ziemię. Nie miała czasu, by oglądać się na przeciwnika, ale w ciągu tych paru sekund zdążyła zarejestrować, że drzewny wilk był przerażający. Jego stworzone z gałęzi cielsko, kły długie na dwie piędzi i fosforyzujące oczy, nadawały mu wygląd istnej maszyny do zabijania. Nighty rzuciła się do ucieczki, wiedząc, że nie ma szans w tej nierównej walce. Magiczna bariera nie powstrzymałaby go na długo, a jedyną rzeczą, na którą te bestie były podatne stanowił, jak mówiły podania, ogień. Mokre drewno jednak nie chciało się palić.
Galopowała ile sił, ale gęstwina nie pozwalała jej osiągnąć większej prędkości, nie mogła przejść w cwał ani nawet w galop wyciągnięty. Dodatkowo kopyta ślizgały się po mokrym podłożu. Modliła się w duchu, by się nie poślizgnąć. Nogi kucyków nie były przystosowane do terenów leśnych, raczej do stepów i łąk. Czuła jak gałęzie łapią ją za grzywę i płaszcz, czuła jak drapią jej ganasze do krwi. Szła ostro, nie przejmując się tym, co jest przed nią, z tyłu miała gorsze zmartwienie. Słyszała sapanie drapieżnika, jego warczenie i szczekliwe odgłosy, równomierny, lekki tupot wilczych łap. To tylko napędzało jej strach i sprawiało, że mięśnie wytężały się ponad granice swoich możliwości.
Drzewa migały przed oczami, zastawiały drogę, ledwo nadążała wyrabiać się z zakrętami i parę razy wypadła zadem, boleśnie uderzając o pnie. Z oczu pociekły łzy, wiedziała, że jeszcze chwila i timberwolf ją dopadnie, zabije i zrobi z jej ciałem niewiadomo co.
- Niech mi ktoś pomoże! - krzyknęła z bezsilności zmieszanej z paniką.
Jej prośba, o dziwo, została wysłuchana. Nie zobaczyła nic. Po prostu do jej uszu dobiegł rozpaczliwy skowyt. Z wrodzonej ciekawości przerwała bieg, zatrzymując się w miejscu i obróciła głowę. Jej wybawcą był wilkokuc, który właśnie pożerał pechowego drzewnego wilka.
Odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że właśnie wygrała życie. Spojrzała z wdzięcznością na swojego wybawcę i rzekła oficjalnym tonem:
- Dziękujemy wam z całego serca za okazaną nam pomoc.
Demon w pierwszej chwili nie odpowiedział. Po prostu gryzł patyki, niegdyś budujące leśnego upiora. Łamał je bez trudu, wydając chrzęsty i trzaski. Połykał szybko, nawet dokładnie nie przeżuwając. W końcu podniósł łeb i spojrzał żółtymi ślepiami na czarną klacz.
- Drobiazg, maleńka. Nie mógłbym przepuścić takiej tłustej sztuki.
Alikorn osłupiała. Nie wiedziała, że drewno może być tłuste. No cóż, kucyk uczy się przez całe życie. Już chciała odejść, kiedy sobie przypomniała…
- Przepraszamy bardzo, ale wiecie może, gdzie jest tutaj jakiś wodopój?
Odpowiedziało jej wskazanie włochatą łapą kierunku północnego. Posiłek bez wątpienia interesował lykantropa bardziej niż ona. Zostawiła potwora samego, podejmując dalszą drogę. Im szybciej będzie iść, tym prędzej wydostanie się z tego miejsca.
Do rzeki trafiła po jakiejś godzinie marszu. Nie była ona zbyt szeroka, ale płynęła szybko i wartko. Wstęga wody o niemal czarnym kolorze, poprzerywana brązem wystających głazów i bielą piany. Shad pochyliła łeb i piła. Długo. Wiedziała, że w przyszłości może nie mieć okazji na zaspokojenie pragnienia. Uzupełniła zapasy i podjęła wędrówkę, ku granicy.
Do przejścia pozostało jej wiele mil. Zarzuciła kaptur na głowę, na tyle, na ile pozwalał jej na to róg. Mogłaby osłaniać się od deszczu magią, ale byłoby to zbyt wyczerpujące.
Pogoda pod psem - stwierdziła ponuro w myślach. - Pod sikającym psem.
Mżawka wkrótce przerodziła się w ulewę, co dodatkowo popsuło zielonookiej nastrój. Najwyraźniej natura czytała jej w myślach, bo padało coraz mocniej, coraz większymi kroplami i coraz zimniejszymi. Była przemoczona i było jej zimno, głód dawał o sobie znać, a ból zmęczonego ciała utrudniał marsz. Rzeczy, których normalna królewna nigdy by nie doświadczyła.
Z drugiej strony, będzie co wspominać, gdy już osiągnę swój cel. O ile w ogóle go osiągnę.
Zapachy żywicy, grzybów i deszczu wymieszały się, dając niepowtarzalną woń. Pachniało świeżością, życiem i młodością. Nightforest żyło.
Grzmiało i błyskało, wiatr wzmagał się z każdą godziną. Robiło się coraz zimniej. Klacz wiedziała, że postój nic by nie dał, jeśli przystanie będzie jej jeszcze zimniej. Długie godziny stępa, choć wyczerpujące, przynajmniej umożliwiały rozgrzanie mięśni, dlatego parła na przód, zrezygnowana i zmęczona.
Lało cały dzień i całą noc. Night Shadow nie pozwoliła sobie na sen, mokra ziemia nie wydawała się być przytulnym posłaniem. Marzyło się jej łoże w zamku i ogień, wesoło buchający w kominku. Ciepła strawa i księgi, które oferowała biblioteka. O wyprawach pełnych trudów i niewygód, czyta się o wiele łatwiej, niż samemu je przeżywa. Doświadczanie czegoś takiego było wręcz nieprzyjemne, a chęć załatwienia podstawowych potrzeb fizjologicznych, przytłumiała wielkie cele i szczytne myśli.
Po południu, czwartego dnia wędrówki, oczom Shadow ukazały się góry. To musiały być Góry Zaćmienia, o innych w tych okolicach nie słyszała. Ten mały dowód, wskazujący na to, że posuwa się naprzód, dodał jej entuzjazmu. Z nową nadzieją w sercu, ruszyła niemrawym kłusem, bez wyraźnej fazy lotu.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 15 Lipca 2013, 16:15:57
Ok, żałuję, że cię poganiałem. Ten rozdział jest nieporównywalnie gorszy od poprzednich. Najpierw ogrom nudnych przemyśleń na temat tego, że bohaterka jak to bohaterka zaczyna kochać dziką przyrodę, potem nagle z dupy akcja robi się ekstremalnie szybka i w sumie bezsensowna. Do tego znów trudniej się czyta ze względu na próby prezentacji świata.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 15 Lipca 2013, 16:29:34
Ten rozdział jest inny, mocno eksperymentalny, nudny i pozbawiony akcji w dużej mierze. Chodziło głównie o przedstawienie puszczy Nightforest, nie o wątki fabularne. Kolejne już będą w starej konwencji.

Wiadomość doklejona: [time]01 Wrzesień 2014, 00:55:45[/time]
IV Rozdział... Zabrano mi kompa, na którym tworzę, więc póki jestem w domu, to nie mam jak. Ale przyszły tydzień spędzam nad morzem i chyba wreszcie będę miała trochę czasu, pomiędzy jedną glebą z konia, a drugą ;)

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:56:04
Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1tdH5VTT2v83BL_fVDef2dF8yij6xqs5TbSyQdjJlahk/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział IV: Pod zachmurzonym niebem
 
 
Góry Zaćmienia boleśnie przypominały jej o złamanym skrzydle. Gdyby nie jego niesprawność, pokonałaby je w jeden, dwa dni, a tak podróż zdawała się dłużyć w nieskończoność. Nighty była wściekła. Szła na piechotę niczym jakiś ziemski kucyk! Nawet jednorożec by tak nie podróżował. Szlachta skorzystałaby z karocy albo rydwanu. 
To wszystko wlecze się niczym pijany żółw - pomyślała.
Wędrowała od ponad tygodnia, była zmęczona, głodna oraz obolała. Na domiar złego komary cięły niemiłosiernie. Z powodu swojej sytuacji, bluzgała niezwykle malowniczo. Nie  wiedziała co większość z tych przekleństw oznacza, po prostu podłapała je od zamkowych gwardzistów.
Pogoda była paskudna, wśród wzgórz nic, ino by padało. A do tego to przenikliwe zimno, sprawiające, że ząb na ząb nie trafiał. Od czasu spotkania z timberwolfem przyroda nie przysporzyła jej więcej atrakcji... No, większych atrakcji. Puszcza, choć zaiste urokliwa, zaczęła ją drażnić swoją monotonią. Wrażenie potęgowała samotność.

***

Król Nocy myślał. Od czasu zniknięcia królewny Night Shadow, stale knuł i próbował znaleźć rozwiązanie problemów państwowych. Królestwo Nocy rozpaczliwie potrzebowało ziem nadających się pod uprawę i kucyków, które by pracowały na roli.
Klimat krainy niestety nie sprzyjał rolnictwu. Było zimno, deszczowo, a okres wegetacyjny należał do krótkich. Las mieszany występował tylko niedaleko Mooncastle, na  wschodzie i na północy kraju teren pokrywały tajga i tundra.
Jego państwo produkowało głównie dobra luksusowe - rzadkie owoce oraz kwiaty, doskonałą broń, biżuterię i meble. Resztę towarów trzeba było sprowadzać z zagranicy. Zyski z eksportu, choć całkiem spore, nie wystarczały i Królestwu brakowało złota na handel. Siły roboczej również był niedostatek.
Noc stanowiła potęgę militarną, niestety z niezbyt porządnym zapleczem cywilno-zaopatrzeniowym. Kraj rozwijał się, podbijając małe, przygraniczne państewka, łupiąc je i przekształcając w rolne prowincje. Żołnierzy z czasem przybywało coraz więcej i nie było jak ich wykarmić. Niestety, jeszcze za czasów jego dziada wchłonięto wszystko co było do wchłonięcia. Przy okazji stracono też kawał terytorium na rzecz mrocznych kucyków , ale ziemie te były tak nieurodzajne, że Darkness Sword uznał, iż mogą one sobie tam pomieszkiwać. Kiedy co jakiś czas wyłaziły z Cienistych Ziem i wszczynały burdy, władca przypominał sobie o nich i spuszczał im stosowny wpierdol.
Ekspansja na tereny Zmian, a następnie Słońca miała na celu zdobycie niezbędnej przestrzeni życiowej, żyznych ziem i niewolników. A teraz przez zniknięcie jednej, małej alikorn wszystkie knowania poszły się pieprzyć.
Darkness Sword zaklął, wyjątkowo plugawie.
Bez tymczasowego sojuszu z Królestwem Słońca będzie mu wyjątkowo ciężko podbić Zmiany. Najprawdopodobniej obrażony Sundust Afternoon będzie się wtrącał, mieszał i zamiast pomóc Nocy rozszarpać Zmiany na sztuki, to zwróci się przeciwko niej.
Ucieczka Nighty spowoduje opóźnienie, to pewne - myślał - na dodatek przez nią utraciłem poparcie Equestrii. Celestia nie poprze nas na wojnie, o ile powód do agresji na sojuszników nie będzie wystarczająco silny. Pozorowany atak na przygraniczny fort? Za mało. Otrucie ambasadora? To się dzieje na co dzień. Pozorowanie porwanie Królewny? Na to by bez wątpienia poszła…
Teraz zamiast o pomoc wojskową, będzie musiał ją błagać o neutralność. Miał nadzieję, że władczyni zrozumie… Problem w tym, że 10 000 bojowych pegazów i 2 000 jednorożców służących Królowi Nocy nie wystarczy na połączone siły Słońca i Zmian.
Popatrzył na leżącą na biurku mapę Caballusii . Pożółkły pergamin zajmował sporo miejsca. Mapa była nieprawdopodobnie stara, ale trzymała się znakomicie. Smocza skóra stanowiła odporny na upływ czasu materiał. Porozstawiane na niej figurki kucyków z kamieni szlachetnych wskazywały ułożenie wojsk i rozmieszczenie twierdz, garnizonów oraz koszar.
Sytuacja wyglądała co najmniej niekorzystnie. Królestwo Zmian było doskonale strzeżone, Królestwo Słońca słabiej, ale Noc nie miała z nim wspólnej granicy. Atak na pierwsze z państw spowoduje, że z pomocą przyjdzie mu co najmniej Słońce. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to Król Słońca zostałby przedstawiony jako agresor i Sword miałby poparcie reszty Sojuszu, powstałego po Wojnie Zmierzchu. Wówczas bez problemu wygrałby wojnę i zdobył tak potrzebne jego poddanym tereny. Obecnie szanse na zwycięstwo były raczej małe.
Darkness wiedział jednak, że nie ma wyboru. Pozostało mu, góra, 5-6 lat, zanim poddane mu kuce będą ginąć z głodu. Przez ten czas musi jak najlepiej przygotować je do wojny. A raczej dwóch wojen.
Miał żal do Shad, gdyby wypełniła swój obowiązek dla ojczyzny i rodu, to przeżyłoby o wiele więcej obywateli. Z drugiej strony miał nadzieję, że może jego córce uda się przetrwać.
Powodzenia, Night Shadow. Obyś była szczęśliwa - pomyślał.

***
Dwa czarne źrebaki biegały po zielonej trawie. Ogierek i klaczka bawiły się, beztrosko ganiając za wielobarwnymi motylami. Zielonogrzywa była wyraźnie wolniejsza, potykała się i nie nadążała za bratem.
Niezgrabna klaczka w pewnym momencie wywaliła się o własne nogi, prosto w kępę lawendy. Dark podbiegł do niej i pomógł jej wstać.
- Musisz bardziej uważać, Shaddy - powiedział, uśmiechając się od chrap po ganasze.
Night prychnęła ze złością. Nie lubiła, kiedy kucykolwiek wypominał jej słabość. Nawet brat. Zawsze była beznadziejna w czynnościach wymagających szybkości, siły, zręczności i koordynacji. Nie to co on. Czarny kucyk odznaczał się siłą ziemskiego kuca, szybkością i zwinnością pegaza oraz szlachectwem jednorożca. Krótko mówiąc, miał same najlepsze cechy alikornów.
Na domiar złego widzieli to wszyscy, łącznie z nią. Nienawidziła, jak wszyscy się nim zachwycali i zaczynali porównywać z nią. Była gorsza, wiedziała o tym i nie musiano jej o tym dodatkowo przypominać.
Widząc jej kwaśną minę, ogierek popatrzył na nią swoimi niewinnymi, złotymi oczętami i rzekł:
- Coś mi się widzi, siostrzyczko, że potrzeba ci ciastek. Idziemy rabować i plądrować?
- Idziemy - odpowiedziała Shadow z entuzjazmem.
Cała wściekłość zniknęła, jak batem strzelił. Myślami była teraz już tylko i wyłącznie w słodkim wnętrzu tart, tortów, babek i placków.
Niczym nietoperze wznieśli się w powietrze. Lecieli szybko, rozkoszując się lotem i wiatrem w grzywach, zwalniając dopiero nad spadzistym dachem kuchni.
Z murowanego komina unosił się dym. Pachniał bardzo smakowicie, truskawkami zapiekanymi w cieście. Klacz rozszerzyła nozdrza i rozkoszowała się tą cudowną wonią. Wyciągnęła kopyta, podchodząc do lądowania.
Usiedli na gzymsie, zaledwie półtora metra pod nimi znajdowało się okno. Było otwarte. Spojrzeli na siebie. Taka okazja mogła się długo nie powtórzyć. Trzeba było skorzystać.
- Gotowa? - zapytał Mane.
Shad potwierdziła skinieniem głowy. Wiedziała co ma robić. Już wiele razy okradali kuchnię. Właściwie to robili to co najmniej raz na tydzień, a nierzadko codziennie.
Ostrożnie zeskoczyła z dachu, natychmiast wzbijając się w powietrze. Przybliżyła się do okna. Skoncentrowała się i użyła magii. Róg zalśnił zielonkawym blaskiem, a interesujące ją pomieszczenie zalały iście zebrice’kie ciemności.
Znajdujące się tam kucyki nie powinny dostrzec niczego poza swoimi nosami. Alikorn spojrzała wymownie na brata. Dark Mane rzucił czar lokalizacyjny, po czym wleciał do kuchni.
Wrócił po chwili z lewitującymi obok srebrnym półmiskiem i ogromną tartą z truskawkami. Night Shadow odwołała swoje zaklęcie i pomknęła za karym ogierem. Leciał wolno, by mogła za nim nadążyć. Skrzywiła się nieco. Nie lubiła, kiedy dawano jej fory.
Dogoniła go dopiero w ich kryjówce - wśród gałęzi rozłożystego buku cienistego. Prastare drzewo było grube jak wiejska chatka. Najstarsze gałęzie miały taką szerokość, że spokojnie mógłby stać na nich dorosły kucyk.
Dzieci królewskiej pary z radością przystąpiły do pałaszowania. Słodki przysmak błyskawicznie zniknął w ich brzuchach. Przystąpili do wylizywania talerza. Nagle Dark zaczął ją lizać po twarzy. Dokładnie czuła mokre, posuwiste ruchy jego języka.
Zaraz, zaraz… Co?! - pomyślała Nighty. - To jest tak nienormalne, że to musi być sen, a jednocześnie jest na tyle realne, że…
Zielonooka klacz obudziła się gwałtownie. To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Kocię mantrykory lizało ją po pyszczku, mrucząc głośno. Królewna błyskawicznie zerwała się na równe nogi. Potworek przestraszył się zmiany pozycji Shadow i skulił się, zasłaniając się skrzydłami.
Wyglądał raczej niegroźnie, ale czarna alikorn z przestrachem rozejrzała się po lesie. To nie mantrykorzątko samo w sobie ją martwiło. Bała się, że zaraz pojawi się mamusia stworka. Ta raczej nie byłaby zadowolona obecnością takiego obiektu jak ona, obok swojego maleństwa. No chyba, że postanowiłaby zjeść kucyka.
Nic się jednak nie stało. Pobliskie krzaki stały, jak stały, wśród drzew też się nic nie skradało. Spokojny, pochmurny dzień. Shaddy wyrównała oddech i popatrzyła na kociaka.
Był uroczy i słodziutki. Płowe futro, karminowe ślepia o pionowych źrenicach, czarny ogon skorpiona i wielkie zgniłozielone nietoperze skrzydła. Mantrykora choć wyglądała jak posklejana z paru różnych zwierząt, to jednak nie sprawiała wrażenia istoty zbudowanej nieharmonijnie, wręcz przeciwnie, zachwycała gracją i miękkością ruchów.
- Zgubiłeś się, mały, co? - powiedziała łagodnym głosem i uśmiechnęła się, bo mała mantrykora zaczęła się łasić i ocierać o jej nogi.
Night magią ogołociła najbliższe krzaki jagód, które wepchnęła do pyska na dwa razy i ruszyła w dalszą drogę. Zatrzymało ją natarczywe ciągnięcie za ogon. Odwróciła się i wyrwała kawał zielonych włosów z pyszczka potwora. Najwyraźniej istotka postanowiła iść za nią.
- Echh - mruknęła z rezygnacją - no dobra, chodź, tylko mnie nie zjedz. Jestem niesmaczna. I trująca. Staję w gardle.
Shad stępowała powoli i ostrożnie. Podłoże było niepewne, z powodu padającego ostatnimi czasy deszczu. Kopyta ślizgały się na mokrej ściółce, a co jakiś czas wpadała w jakąś zamaskowaną liśćmi dziurę. Usiany jarami i wykortami teren nie sprzyjał wędrówce.
Rozmyślała o swoim śnie. Tęskniła za tą beztroską dzieciństwa tak bardzo, że wspomnienia nawiedzały ją co noc. Jeszcze bardziej dręczył ją brak zamkowych wygód. Oddałaby wszystko za ciepłe łoże i gorącą strawę. Przynajmniej nie była już taka samotna…

Górska roślinność, zielona i soczysta, znakomicie nadawała się do jedzenia. Było gorąco i duszno. Powietrze lepkie i wilgotne, niemalże nadawało się do krojenia nożem. Schowane pod płaszczem futro swędziało jakby pokrył je rój gryzących pcheł.
Kiedy maszerowała, błoto chlupotało pod nogami. Kopyta ślizgały się i grzęzły w bagnistym podłożu. Kiciuś - tak nazwała w myślach potworka, leciał przy jej tylnej nodze, na wysokości zadu.
- Gdybym miała działające skrzydła - jęknęła.
Gdzieś w oddali zagrzmiało i Nighty zadrżała. Burza w górach nie mogła być czymś przyjemnym. Źrebak bał się piorunów, emanująca z nich energia i to surowe piękno miały w sobie coś przerażającego. Np. to, że mogły walnąć w nią albo w jakieś drzewo, albo wielki głaz, który runie i ją przygniecie. Przywodziły na myśl moc starożytnego bóstwa, ogniste lance wypuszczane przez Chaos, jednego ze stwórców, Tego, Któremu Służą Draconequi. Najgorszy był jednak dźwięk, huk i łomot, tak bardzo zachęcające nogi do ucieczki, najlepiej pod kołdrę albo do szafy. Niestety, a może na szczęście, królewna Nocy nie miała żadnego z tych atrybutów i schować się nie mogła. Dlatego kontynuowała wędrówkę, by przynajmniej się nieco rozgrzać.

***
Sundust Afternoon, Miłościwie Panujący Władca Królestwa Słońca, nerwowo przemierzał swoją komnatę na zamku Firegard. Pomieszczenie było urządzone bogato i wytwornie. Jasną posadzkę z kremowego marmuru zdobiły mozaiki z ametystów, agatów, akwamarynów i lapis-lazuli, przedstawiające kwieciste motywy. W pokoju stały porcelanowe, zdobione macicą perłową wazy z kwiatami, pozłacane biurko, o lwich łapach, wielkie łoże z baldachimem, parę kufrów ze szlachetnego drewna i cennych kruszców oraz pokryta granatową emalią zbroja niegdyś należąca do Sunshine Arrow, niezwykle cenna pamiątka rodzinna. Apartament miał też wyjście na taras.
Złoty ogier o miedzianej grzywie, falującej niczym języki płomieni był szczerze zmartwiony wiadomością, która do niego dotarła dziś rano. Miał złe przeczucie co do zniknięcia Królewny Night Shadow. Cały czas zastanawiał się - dlaczego uciekła?
Kaprys? Zwykła niechęć? Strach? A może Darkness Sword coś knuje?
Wiązał spore nadzieje w związku z małżeństwem tej klaczy z jego synem. W razie śmierci brata dziewczyny, na jakiejś wojnie, królewicz Celestial miałby prawa do tronu Nocy.
Oczywiście najpierw trzeba by było spacyfikować jeden czy dwa bunty rodziny królewskiej. Krewni kobyły na pewno próbowali by sprzeciwić się prawu , krewni niechybnie by się polała, bo lordowie Nocy niechętnie przyjęliby „przybłędę z Zachodu”.
Dodatkowo ten związek umocniłby kruchy sojusz pomiędzy państwami. Królestwo Słońca nadal się nie pozbierało po Wojnie Zmierzchu i kolejny konflikt mógłby być dla niego brzemienny w skutkach. Na dodatek tradycja zabraniała złamania zaręczyn, o ile oboje narzeczeni byli żywi i o ile klacz młoda była dziewicą. O ile to drugie było raczej pewne, o tyle to pierwsze już nie. Jeśli nie znaleziono trupa, należało zakładać, że Night żyła. Utracił więc szansę kolejnego mariażu.
Pięknie, pięknie. Darkness Sword albo się cieszy i zaciera kopyta, albo klnie i się wścieka.
Solarny władca westchnął i usiadł na obitej czerwonym aksamitem sofie. Upał był nieznośny i alikorn miał nadzieję, że niedługo będzie padać. Zresztą się chyba na to zbierało, bo panowała duchota, a powietrze było lepkie. W tym roku jego ziemiom dokuczała susza. Jeśli potrwa to dłużej, to zaczną wybuchać pożary, a rośliny na polach zmarnieją. Teorytycznie mógł poprosić pegazy o porządną ulewę, praktycznie wyszkolonych w kontrolowaniu pogody było zbyt mało.
Ogiery skrzydlatych kucyków preferowały służbę w wojsku, bądź karierę kupców i rzemieślników. Klacze zaś były zbyt zajęte dbaniem o dom i źrebięta. 
Nie jest łatwo być królem - pomyślał. - Mam nadzieję, że kiedy odejdę, mój syn poradzi sobie z tym zadaniem, a Królewna Shadow odnajdzie się do tego czasu, by dać mu Noc.

***
 
Droga dłużyła się i ciągnęła niczym tasiemiec wychodzący z zadu ziemskiego kuca. Nighty miała już stanowczo dosyć pokonanych na dzisiaj mil. Choć nogi ją bolały, to zmuszała się do dalszej wędrówki. Chciała mieć to już za sobą. Czego nie przejdzie dzisiaj, to przejdzie jutro, a kolejnego dnia może jej się nie chcieć jeszcze bardziej. Chociaż… bardziej się chyba nie dało.
Kiciuś był dla odmiany radosny i szczęśliwy. Biegał sobie, zasuwając jak wuj Moonshine Axe na widok piwa. Musiał koniecznie zajrzeć do każdej dziury, co jeszcze bardziej upodabniało go do krewnego klaczy.
Może wujek spotkał się z mantrykorą, a to jest mój kuzyn? - zastanawiała się.
Mantrykora stanowiła dla Shaddy ciekawy obiekt do obserwacji. Kręciła się, skakała, wydawała zabawne dźwięki, ganiała za własnym ogonem, próbowała zabić cień motyla. Najciekawiej było, kiedy upolowała zająca.
Nie ścigał długo swojej ofiary. Skoczył na nią i ogłuszył uderzeniem skrzydeł. Następnie złapał gryzonia za gardło i spróbował ukręcić mu łeb. Bezskutecznie. Stworzonko nie poddało się jednak, wzleciało ku górze, cały czas trzymając zająca, po czym zrzuciło go z wysokości 10 metrów. Widok był nieco niesmaczny.
Ale nie to ją dziwiło. Wyglądało na to, że te potwory wcale nie używają kolca jadowego do powalania swojego pożywienia. Książki kłamały, co zdenerwowało klacz. Braki wiedzy u pisarza denerwowały ją  niemiłosiernie.
Widocznie trucizna jest dla nich szkodliwa i nie mogą spożywać skażonego nią mięsa - wysnuła wniosek Shad. - To by znaczyło, że ogon musi służyć im do obrony albo do walk godowych. A może Kiciuś jest za młody i nie produkuje jeszcze jadu, a ja kombinuję zupełnie źle?
Następnym odkryciem był fakt, iż te hybrydy nie lubią wody, za to wprost uwielbiają ciepełko, np. czarnego płaszcza królewny. Mantrykora, kiedy tylko zaczynało padać, natychmiast próbowała się wcisnąć pod wierzchnie okrycie Night Shadow. Klacz uznała, że w naturze zapewne chowa się pod skrzydłami matki.
Zrobiło się zimno, za to burza się skończyła. Nie trwała zbyt długo, raptem z dwie godzinki. Śladów za to pozostawiała co niemiara, a nawet więcej. Trochę powalonych i zwęglonych drzew, ze trzy lawiny kamieni, a także mnóstwo kałuż. Warunki wprost wymarzone.
Night zastanawiała się, czy daleko jeszcze do cywilizacji. Bardzo chętnie spotkałaby się z czystym, wygodnym łóżkiem, ciepłą strawą i dobrą książką. Rozmyślała jakim cudem się jeszcze nie rozchorowała. Górskie powietrze miało chyba cudowne właściwości. Owady chyba miały takie samo zdanie na ten temat, bo było ich bardzo dużo i dawały o sobie znać nieustannym bzyczeniem oraz gryzieniem zielonogrzywej. Na domiar złego Kiciusia żreć nie chciały.
- Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - rzekła klacz sama do siebie - a mnie życie chyba postanowiło nakopać do zadu. Najwidoczniej muszę zacząć mu oddawać. Żeby to jeszcze było takie proste…  Nie no, gadam sama ze sobą - stwierdziła - chyba wariuję i to dość mocno… Dlatego będę mówić do mantrykory. To jej, a może jego, problem, że nic nie rozumie z kucykowego bełkotu.
Potworek pisnął, jakby chciał zaprzeczyć jej słowa, ale Shadow nie przejęła się tym. Słonko wnet zajdzie, a ona musi się zmusić do przejścia jeszcze paru kilometrów. No i się najzwyczajniej nudziła. Dlatego zabrała się za śpiewanie. Nic tak nie pokrzepia na duszy jak głupia piosenka. Co z tego, że fałszowana, a rymy z zadu wzięte.

Słonko dziś jasno świeci,
deszczyk sobie raźnie pada,
a wnet przyjdą zamieci,
tak przekupka gada.
Tłoczą się na targu kucyki,
by klaczy przyglądać się,
co wyplata wiklinowe koszyki,
by mieć za co wyżywić się.
Tańczą skocznie tancereczki,
stuk kopytek słychać,
uśmiechnięte ich mordeczki,
szczęście na nich widać.
Tam tkaniny oferują,
materiały piękne i wykwintne,
szlachetne panienki o nowe suknie trują,
ich rodziny majętne,
więc bogatych strojów potrzebują.

Utwór, tak uwielbiany przez pijanego Axe’a, sprawił, że Night Shadow poczuła się lepiej, a okoliczne ptaki wyniosły się gdzieś, niechybnie spłoszone wyciem źrebaka. Tuż przed nosem przegalopowało jej stado saren. Pewnikiem wzięły ją za nowy rodzaj krwiożerczej bestii.
Nagle do uszu klaczy dobiegło krwiożercze wycie i Shaddy doszła do wniosku, że to jednak chyba nie ona spłoszyła okoliczne zwierzęta. Poczuła jak krew w niej zamarza z przerażenia. Kątem oka spojrzała na potworka. Mantrykora była wyraźnie radosna podekscytowana. Czarna alikorn zrozumiała.
 - Niech zgadnę, stoi za mną - mruknęła.
Odwróciła się i rzeczywiście, za nią stała dorosła lwica mantrykory, chyba mama Kiciusia. Wielkie, płowe bydlę, długie na 10 metrów, licząc z ogonem, warczące głośno. Nie wyglądała na istotę mającą dobre zamiary wobec Night.
Tak właściwie… To dlaczego ja tu stoję jak idiotka, gadam do siebie i podziwiam potwora, zamiast spieprzać?!
Lwo-skorpiono-smoczyca ryknęła aż ziemia zadrżała. Rozłożyła skrzydła i stanęła na tylnych łapach, by wydawać się jeszcze większą. Zwykły efekt psychologiczny. Niezwykle skuteczny. Nighty zamurowało. Zapomniała o swoich niedawnych planach ucieczki i dalej stała jak idiotka.
Zaraz mnie zeżre - pomyślała.
Potworzyca jednak mocno rozczarowała kucykową królewnę. Obwąchała ją, co przyprawiło Shadow o dreszcze i obeszła. Parskając gniewnie na klacz, wzięła swoje maleństwo, łapiąc je zębami za skórę na karku. Potworek nie protestował. Wisiał na jednym fałdzie skóry i mrużył szkarłatne ślepka. Jego matka odwróciła się i poszła w swoją stronę.
- Pa, Kiciuś! - zawołała zielonooka i pomachała mu kopytkiem.
Już zdążyła odzyskać kontrolę nad ciałem. Zdała sobie sprawę, że będzie tęsknić za tym, skąd nikąd, sympatycznym zwierzątkiem. Choć wolałaby go chyba jednak nigdy więcej nie spotkać. Szczególnie za parę lat. To nie na jej nerwy.

 Podłoże zmieniło się z błotnistej trawy na mchy i porosty, dzięki czemu mogła wydłużyć krok i przyspieszyć stępa. Chwilami szła nawet lekkim kłusem. Słońce wyszło zza chmur, przez co zrobiło się cieplej, a nastrój Shad wyraźnie się poprawił. Zauważyła, że drzewostan również uległ zmianom - zamiast cieniososen i księżycowych dębów pojawiły się świerki zwyczajne - nagonasienne, które nie rosną w Królestwie Nocy.
Znaczyło to, że albo już przekroczyła granicę, albo zaraz ją przekroczy. Po prawie dwóch tygodniach jej wysiłki wreszcie przyniosły efekty. Korony drzew zasłaniały niestety niebo, przez co ciekawska klacz nie mogła dostrzec jak wygląda. Zawsze chciała zobaczyć dzień i noc w innych stronach świata, choć te w Królestwie Nocy uważała za najpiękniejsze, mimo że inne były dla niej tajemnicą.
Pachniało żywicą i mokrą skałą. Podobał jej się ten zapach. Czuć było w nim życie, świeżość i młodość. Pobudzał do działania i poprawiał samopoczucie.
Tego dnia rano Night zdjęła usztywnienie ze swojego chorego skrzydła. Nadal nie nadawało się do latania, ale chyba już się zrosło. Przynajmniej nie bolało, a to było najważniejsze. Shadow co chwila prostowała je i zginała, by sprawdzić jego możliwości. Choć niezupełnie sprawne, ucieszył ją jego powrót do stanu częściowej używalności. W razie konieczności mogła się nim podrapać za uchem.
Cała, w dobrym nastroju maszerowała dość szybko. Drzewa rosły dość rzadko w tej części lasu, co było dla niej bardzo kuszące. By zagalopować. Tak też zrobiła i teraz, wolniutko galopując, podziwiała dziką przyrodę, a było co podziwiać.
Górskie storczyki, tłustosze, które to żywią się owadami, niebieskie goryczki i czosnek niedźwiedzi, pachnący apetycznie. Z fauny zaś kumaki, niepozorne, przypominające małe ropuchy płazy, o bajecznie kolorowych brzuszkach, czarne salamandry, pięknołuskie żmije oraz wiele innych.
Jak zwykle błogostan Night Shadow został przerwany gwałtownie i brutalnie. Alikorn zderzyła się z czymś dużym i żywym. Zamroczyło ją i wylądowała na zadzie, obijając się odrobinkę. Czuła jak na głowie wyrasta jej spory guz. Uniosła obolały łeb i zdziwiła się dość mocno.
Nieoczekiwaną przeszkodą na jej trasie okazał się niewysoki, szary ogier pegaza o jasnobrązowej grzywie, opadającej na lewe oko i zabawnie sterczącej. Kucyk nosił dopasowany ciemnozielony, wełniany kubrak z kapturem. Spod kubraka wystawały rękawy lnianej koszuli, kończące się na wysokości nadgarstków i schowane pod skórzanymi karwaszami. Do przednich kopyt miał przymocowane ostrza długie na ćwierć metra. Jego uroczy znaczek stanowiła mantrykora naszpikowana strzałami i zwijająca się w agonii. Wiedziała to z haftu na jego spodniach. Nosił też mały samostrzał.
Ogier otrząsnął się po zderzeniu, rozejrzał po okolicy i zbaraniał, kiedy zobaczył Nighty. Jego oczy miały liliową barwę.
-  Yyyy… Kim ty, do cholery, jesteś i co tak właściwie tutaj robisz? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się lekko.
- Jestem Night… Nightingale i podróżuję - odpowiedziała zielonogrzywa.
Modliła się w duchu, by obcy kucyk się od niej odczepił i pozostawił ją w spokoju. Miała nadzieję, że zrozumiał aluzję.
- Aha, ja jestem Random. Random Adventure, zawodowy, Randomowy Poszukiwacz Przygód . A dokąd to droga prowadzi? - zainteresował się beżowy.
Wścibski jest - pomyślała.
- Do celu - mruknęła niechętnie królewna Nocy.
- Jakiegoś konkretnego?
- Nie - obcy kucyk zaczął ją już lekko wnerwiać.
- To, świetnie, w takim razem może pójdziemy razem? - fioletowooki rozpromienił się.
Harmonio! Skąd się biorą takie kuce? Chce mnie zgwałcić czy się tylko zaprzyjaźnić?
- To, jednak konkretnego! - szybko zmieniła zdanie klacz - Do konkretnej, byle jakiej karczmy.
- A, to szkoda. Nie widziałaś może mantrykory, miła klaczo? - pegaz uśmiechnął się i zamrugał oczami.
Shaddy jeszcze raz spojrzała na jego znaczek i odpowiedziała bez wahania w głosie:
- Nie, nie widziałam.
- No, to w takim razie chodźmy do tej karczmy!
Night Shadow jęknęła boleśnie.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 01 Sierpnia 2013, 09:07:41
Porównanie z tasiemcem dosłownie z dupy wzięte ;D.
I określenie randomowy niezbyt pasuje do polskiej reszty- random to ktoś nic nie znaczący, losowy.

Zamiast działających skrzydeł dałbym określenie zdrowe.

Opowiadanie świetne :P.  Czekam na więcej!


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 01 Sierpnia 2013, 16:10:21
"Randomowy poszukiwacz przygód" to larpowe określenie na postać, która nie ma konkretnego celu, tylko włóczy się bez sensu, wykonuje questy i często próbuje kiepsko trollować ;)

Wiadomość doklejona: [time]01 Wrzesień 2014, 00:56:19[/time]
Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1SkXUYPw2P3VoxKLpLfpiCUvbBOXnHezzNHtXfMH7l2c/edit?usp=sharing

Cień Nocy

Rozdział V: Znaleźć dom



   Choć znali się zaledwie od godziny, Nighty miała szczerą chęć walnięcia Randoma kopytkiem prosto w pyszczek, którego ogier chyba nigdy nie zamykał. Adventure gadał i gadał. Shad zdążyła się już dowiedzieć, że ma pięcioro starszych braci, młodszą siostrę i matkę staruszkę, która jak wszystkie starowinki tego świata, cierpiała na reumatyzm i lumbago
Mimowolnie słuchała jak to jest polować na mantrykory i inne niebezpieczne zwierzęta. Random Adventure bez wątpienia znał się na swojej robocie i lubił ją. Z lubością opisywał działanie pegaziej kuszy oraz swą sprawność w strzelaniu z niej. Przez bite czterdzieści minut tłumaczył jej metodę konserwacji stali nikotyzroworowej, czymkolwiek ona była…
- To dlaczego opuściłaś Mooncastle?- zapytał pegaz.
Zielonogrzywa przystanęła i spojrzała na Randoma zszokowana. Nie miała pojęcia jak to się stało, że ogier wiedział, że jest ze stolicy. I choć bała się, iż Adventure może wiedzieć kim ona jest i ją wydać to ciekawość wzięła górę.
- Skąd ci przyszło do głowy, że pochodzę z Mooncastle?! - udała oburzenie klacz.
- Mówisz z ich akcentem, Nightingale. Z wyższych sfer w dodatku. Nie chcesz nie mów, takich jak ja nie obchodzi kim jesteś i dlaczego uciekłaś, bo uciekłaś, prawda?
- Nie! - krzyknęła Night Shadow. - Wyruszyłam w podróż.
- Bez eskorty? Sama, jedna? I po co niby. Nie bądź śmieszna, miła klaczo. Twój róg na czole mówi dość dużo - Ranom Adventure uśmiechnął się wymownie. - Przeskrobałaś coś na dworze czy dobro rodu było nie po twojej myśli?
Czarna alikorn była zdumiona, że jej historia jest aż tak widoczna. Fakt, jednorożców nie widuje się raczej często, a zwłaszcza samotnie podróżujących klaczy, fakt, jej sierść i mowa mogły wskazywać na Mooncastle. Jeśli za nią wyznaczono nagrodę, to nie będzie bezpieczna nigdzie.
- To drugie - burknęła.
- Przed czy po ślubie? - kucyk znowu wykazał się domyślnością.
- Przed - Shadow bała się coraz bardziej, że wieści o niej mogły już tu dotrzeć, a ten ogier mógł wiedzieć o zaginionej królewnie.
Brązowogrzywy zamyślił się, by po chwili podjąć przemowę. Ton jego głosu, normalnie radosny i bezpośredni, zauważalnie spoważniał.
- Nie ty pierwsza i nie ostatnia - odparł, ku jej zdziwieniu - nie, nie potępiam cię i nie wydam, jeśli ciebie szukają. Mój ojciec, musisz wiedzieć, jest, a może był, kawałem mulego gnoju! Znęcał się nad moją matką, kiedy miał kaca, a miał go ciągle. Zostawiła go, kiedy miałem 5 lat. Konkretniej to uciekła. Pochodzę z dość dobrze sytuowanej mieszczańskiej rodziny, wiesz? Ale od tamtego czasu żyjemy w nędzy. I powiem ci, że tak jest lepiej. Dlatego wiedz, że rozumiem, a nawet popieram. Lepiej być biednym a wolnym.
Nieopodal nich, na zbutwiałym, częściowo omszonym pniu usiadł mały ptaszek, który najwyraźniej dostrzegł w drewnie jakiegoś smakowitego robaka. Oboje obserwowali go z zainteresowaniem większym, niż był wart. W końcu wydobył swój posiłek i odleciał.
- To daleko jeszcze do tej karczmy? - zielonogrzywa postanowiła zmienić niewygodny dla niej temat.
- Daleko. Ze dwa dni drogi, ale spokojnie zanocujemy pod dachem. Na miejscu będziemy przed zachodem Słońca - rzekł, zwracając ku niej swoje fioletowe ślepia.
- A gdzie konkretnie idziemy? - spytała.
- Do bazy wypadowej dla takich jak ja - odpowiedział, a widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał szybko. - Musimy gdzieś gromadzić broń, przyjmować zlecenia i odpoczywać.
Nie była zadowolona tym, że idzie przez las z obcym ogierem, który próbuje ją zaprowadzić do swoich koleżków. Z drugiej strony nie miała jak się go teraz pozbyć, a próbą ucieczki bez wątpienia zwróciłaby zbyt wielką uwagę na swoją osobę.
- Nie możecie robić tego w domach? I czy lokal w mieście nie byłby lepszym pomysłem? Jak rozumiem waszych zleceniodawców stanowi głównie arystokracja i bogaci mieszczanie, a oni raczej nie lubią chodzić po lesie.
- Nie wszyscy z nas mają domy… - powiedział smutno. - Wynajęcie lokalu po pierwsze kosztuje, po drugie nie jesteśmy mile widzianymi kucykami. Osoby, które stać na korzystanie z naszych usług, stać też na służbę lub wynajęcie posłańca.
Nie są mile widziani? Ciekawe dlaczego? Skąd się biorą tacy jak on?
- Dlaczego pracujecie razem, zamiast konkurować ze sobą nawzajem?
- Kiedyś tak było, podobno, bo mnie jeszcze wówczas na świecie nie było. Plotki mówią, że się mordowaliśmy jak wściekłe hydry. No i ktoś wymyślił, żebyśmy się zjednoczyli. Niewiele kucyków go posłuchało, ale te, co to zrobiły, żyły dłużej. W efekcie, reszta również przystała na to rozwiązaniem - wyjaśnił encyklopedycznym tonem.
- To chyba niebezpieczna praca? - zainteresowała się Night.
- Owszem. Jeśli w pojedynkę idzie się na mantrykorę, to ciężko o przeżycie, w piątkę jest o wiele prościej. To między innymi dlatego się zjednoczyliśmy. Zarobek mniejszy, ale przynajmniej możliwość dożycia starości. Najbardziej jednak nie lubię penetrować magicznych ruin, jedna pułapka i po kucyku, ale lubię swoją pracę. Od dziecka marzyłem o niej. Na rolnika się nie nadaję, pogody kontrolować nie umiem, a rodzinę wyżywić trzeba - westchnął Random.
- A twoi bracia, siostra, nie zarabiają? - zdziwiła się klacz.
- Orange Tail jest tkaczką, a chłopaki to drwale - przerwał na chwilę, po czym dodał szybko po chwili namysłu - ale bezrobotni.
Night Shadow nie miała zielonego pojęcie o zawodzie drwala, aczkolwiek uznała, że cała sprawa jej śmierdzi. W końcu jej ojciec często narzekał, że sośnina staniała, a buczyna drożeje…
- Niby czemu - prychnęła królewna - pełno tu drzew, a popyt na drewno jest, był i będzie. Słysząc te słowa Adventure zarumienił się lekko.
- Chcesz znać prawdę?
Nie obchodziło jej to ani trochę, ale wolała już słuchać o nim, niż o sobie.
- A i owszem, ciekawa jestem.
- Oni nie są bezrobotni - Nighty przewróciła zielonymi oczami - pracują, tylko przepijają co zarobią.
Alikorn spojrzała na niego jak na idiotę. Zastanawiała się dlaczego ten pegaz opowiada jej o całym swoim mało udanym życiu.
- Wywalcie ich z domu - doradziła.
- Nie ma mowy. Są moją rodziną.
- Ale jeśli tego nie zrobisz, jeszcze bardziej się stoczą - wyjaśniła Shad.
- Jeśli to zrobię, nie wezmą się za siebie, tylko zdechną w jakimś rynsztoku, a na to nigdy nie pozwolę - pewny ton pegaza uświadomił jej, że dla tego kucyka bliscy znaczą bardzo wiele.
Poczuła potrzebę przemyślenia paru spraw. Zdała sobie sprawę, że jej własny ród jest dla niej niemal nieznany. Większość wujów, ciotek i kuzynów była jej zupełnie obca. Nie widywała ich za często, a jeśli to tylko na oficjalnych, ociekających dyplomacją wizytach. Kochała brata, nawet lubiła Moonshine Axa, czuła żal do swoich rodziców i to tyle. No, był jeszcze kuzyn Moon Hunter. Dalej mu nie wybaczyła tego, że niechcący zniszczył jej ulubioną książkę o roślinach błotnych.
Random Adventure cały czas coś paplał, a ona była nieobecna, zajęta szukaniem w pamięci znaczących coś dla niej kucyków. Na szczęście ogier zdawał się tego nie zauważać. Był z tych, którym się pysk nie zamyka.
Tymczasem las żył. Pszczoły uwijały się jak w ukropie, chcąc zebrać jak najwięcej kwiatowego pyłku nim nastanie burza, wisząca w ciężkim powietrzu. Ptaki ćwierkały, wesołym trelem. Nawet drzewa nadstawiały korony ku nielicznym promieniom Słońca. Wędrowcy zdawali się jednak tego nie dostrzegać, oboje dość się już napatrzyli.
Baza Randomowych Poszukiwaczy Przygód okazała się całkiem sporym budynkiem z nieociosanego kamienia. Budowla miała jedna grubą wieżę i sprawiała surowe wrażenie. Było to coś pomiędzy bezwładną kupą kamieni a warownym zamkiem. Całkiem możliwe zresztą, że nim kiedyś była. Kiedyś, bo w obecnym stanie nieco przypominała ruinę.
Efekt psychologiczny jest w końcu bardzo ważny - pomyślała Shaddy.
Drzwi stanowiły wrota z dębowego drewna i kutego żelaza. Kołatka miała kształt łba timberwolfa groźnie szczerzącego metalowe kły. Pokrywała ją rdza, nadając jej brunatno-pomarańczową barwę.
Idący koło niej ogier raźnie zastukał do drzwi. Na reakcję czekali krótko.
Po chwili przed nimi zjawił się granatowy pegaz z jaskrawożółtą grzywą. Uśmiechnął się do wyszczerzonego Randoma i radośnie przybił mu kopyto. Musieli być przyjaciółmi.
Obrzydliwe połączenie - pomyślała alikorn - ale moje umaszczenie też wypala oczy i razi gusta modystek. Tylko ciekawe jak on skrada się do takiej mantrykory. Przecież go na pewno widać z dziesięciu kilometrów co najmniej.
- Witaj, Random, szybko wróciłeś - powiedział wesoło granatowy - a kogo tu przyprowadziłeś?
Night poczuła na swoim ciele taksujący wzrok pegaza. Nie było w nim jakiś niedobrych myśli, ten kuc po prostu był ciekawy kim ona jest. Wcale jej to nie dziwiło. Gdyby posiadała przyjaciela, który sprasza randomowe kuce z okolicy, to bez wątpienia czasami czułaby się tym lekko zażenowana.
- Sie masz, Awful Look - Night parsknęła, słysząc to imię. - A ona… Ona jest moją przyjaciółką.
- Ciekawe, czy ona o tym wie - zaśmiał się Awful - ale niech wchodzi. Niemiłe by było z naszej strony zostawić jakąś pannę na dworze podczas burzy. A już kropi, ino czekać aż lunie.
Odsunął się, skrzydłem dając znak, że zaprasza przybyszy do środka. Jej oczom ukazała się niewielka izba. Podłoga była kamienna, a w ścianach znajdowały się liczne drzwi do kolejnych pomieszczeń. Czuła zapach kurzu i wilgoci. Ten dziwny budynek od wewnątrz przypominał jej jakiś loch.
- Chłopaki są we wspólnej sali? - zapytał Adventure.
- Z chrap mi to wyjąłeś, stary.
Ogiery skierowały się ku drugim drzwiom od lewej. Poszła za nimi, obawiając się tego co może zaraz nastąpić.
Pomieszczenie do którego weszli było o wiele większe od tego stanowiącego przedpokój. W kominku wesoło palił się ogień. Pod ścianami ustawiono kilka stołów. Na podłodze leżały cztery kucyki. Trzy pegazy i jednorożec. W pokoju znajdowały się stołki, więc Night Shadow zdziwiła się, iż Randomowi Poszukiwacze Przygód wolą zimną posadzkę.
- Witajcie, chłopaki! - rzucił raźnie brązowogrzywy.
Jego koledzy podnieśli łby, a z ich min wywnioskowała, że właśnie dokonują analizę matematyczną stanu kucykowego ich ekipy.
- Random! Wróciłeś, mantrykora jak widzę ci uciekła - powiedział bordowy pegaz - A to kto… Zaraz, zaraz, toż to Night Shadow, zaginiona królewna Królestwa Nocy!
- Skoro ją widzimy, to już nie jest zaginiona - zauważył jego cytrynowy kolega.
Czarna klacz zamarła. Stało się właśnie to, czego tak bardzo się obawiała. Wiedziała, że nie zdąży uciec, nawet nie próbowała. Ci tu to nie byle idioci, jak ci z królewskiej gwardii. Powinna była spróbować uciekać przed Randomem i pozbyć się go w lesie. Z jednym ogierem jej magia miała jakieś szanse. Z całą szóstką -najmniejszych.
- C-co?! - jej przewodnik zbaraniał. Dolna szczęka mu opadła i wyglądał przez to niesamowicie głupio. Patrzył to na kolegę, to na Nighty. - K-królewna?! Że alikorn?!
Wygrzewający się jak dotąd spokojnie przy kominku jednorożec wstał. Klacz ujrzała, że ma turkusową sierść i niebieską grzywę. Za pomocą swojej magii zdjął z niej płaszcz. Shaddy uśmiechnęła się złośliwie. Miała jeszcze kubraczek, więc efektu natychmiastowego nie będzie. Tak jak się spodziewała kucyki wyraźnie się rozczarowały i zamknęły rozdziawione gęby.
- Na co czekasz, Bastard? - spytał się któryś.
- Co ją będę rozbierał, by zobaczyć skrzydła. Wstydzę się - odparł jednorożec.
- Nightingale… - mruknął Random pytającym tonem.
Omiotła pogardliwym spojrzeniem tę zbieraninę rasistowskich kapitalistów. Aż dziw, że nie sprawdzali, czy aby na pewno jest klaczą. Mogła płakać, panikować i odstawiać cyrki, ale uznała, że nie da im tej satysfakcji.
- Tak, jestem alikornem! Jestem pieprzoną Królewną Nocy! Dziękuję za uwagę, skrzydeł sobie nie obetnę, ale żywcem mnie nie weźmiecie! - wrzasnęła.
- Darkness Sword oferuje za nią tysiąc złotych gwiazd - rzekł bordowy ogier.
- Nie, chłopaki. Zostawicie ją w spokoju - ku jej zdziwieniu poparł ją Adventure.
- A to niby dlaczego? - zapytał się ten, który chciał ją rozbierać. Miał cytrynową sierść i burgundową grzywę.
- Bo to wydaje mi się najwłaściwsze moralnie. Wolność jest cechą, którą cenimy najwyżej, nie? - szary ogier rozejrzał się po sali z nadzieją.
Kuc zwany Bastardem pokiwał łbem. Najwyraźniej słowa pegaza przynajmniej częściowo go przekonały.
Shad bała się, iż odeślą ją do ojca, ale nie traciła nadziei, że Random Adventure przekona resztę. Te kucyki swoją nieświadomą decyzją mogły podarować jej całe życie.
- Daj spokój, Random - do konwersacji włączył się Look. - Nawet jeśli ją puścimy, to nie będzie wolna. Jedyne, co jej pozostanie, to krycie się po lasach. Jak pójdzie do kucyków, rozpoznają ją i złapią. Co to za życie, co to za wolność? Życie bardzo krótkie, bo ona miesiąca w puszczy nie przeżyje! Jako królewnie będzie jej lepiej…
- Skąd wiesz?! - wtrącił się nieoczekiwanie turkusowy - Znasz jej sytuację?! Nie?! No to zamilknij! Ona jest szlachcianką z Królestwa Nocy, a ich arystokracja jest bezwzględna.
- Ona - mówił spokojnie Awful Look - jest narzeczoną Celestial Speara. To dzieciak, taki sam jak ona, może trochę większy, ale z tego, co mówią plotki, wydaje się być raczej w porządku. Wiodłaby szczęśliwe życie u jego boku, z dala od złej szlachty z Królestwa Nocy. Więc twój argument, Spell, jest kaleką wojennym!
Night poczęła się zastanawiać, co o niej mówią plotki. A Celestial Spear mógł sobie być nawet chodzącym ideałem, jeśli chciał. Ona i tak nie miała na niego ochoty.
- Co nie zmienia faktu, że ma prawo do decydowania o swoim życiu - odpowiedział Bastard Spell.
- To co z nią zrobimy? - zapytał żółtogrzywy z rezygnacją w głosie.
Była oburzona tym, że traktuje się ją jak rzecz. Nikt nie zapytał czego ona chce, a to chyba powinno być najważniejsze. Fakt, że jako źrebak uchodziła za głupiutkie, urocze stworzonko niczego nie zmieniał.
- Uczyńmy ją jedną z nas - powiedział Random, tonem jakby mówił rzecz najbardziej oczywistą na świecie.
Wszystkie, no prawie wszystkie, kucyki jak jeden mąż ryknęły gromkim śmiechem. Tylko jednorożec zachował powagę.
- Jako Randomowa Poszukiwaczka Przygód żyłaby w głuszy, nieliczne kucyki, które by ją rozpoznały, łatwo byłoby zastraszyć albo najzwyczajniej dać im w łeb, by zapomniały. Do rodziny jej nie odstawię, bo chłopaki po pijanemu mogłyby coś jej zrobić. Wśród nas miałaby towarzystwo, przygodę i wspaniałe życie - to, co mówił szary pegaz, wydawało się przekonujące, jednak Shadow nie miała najmniejszej ochoty, by wieść taki żywot.
- Adventure, ty chyba rozum postradałeś! Dla twojego wyjaśnienia to jest klacz. Klacze nie nadają… nadają się tylko do robienia dobrze, gotowania strawy i rodzenia źrebiąt - poinformował ciemnozielony pegaz.
- Zamknij pysk, wałachu!- krzyknęła Nighty. Poczuła się mocno urażona jego słowami. - I zjeżdżaj do garów, bo tylko tam się nadajesz!
- Prędzej do pędzenia bimbru - parsknął bordowy. - Zmieniłem zdanie, podoba mi się ta kobyła. Ma większe jaja niż Crossbow!
- Dla twojej informacji, Green Crossbow - rzekł Adventure - ta nadająca się jedynie do rodzenia źrebiąt - na te słowa kilka kucyków zaczęło się śmiać - klacz przez jakieś dwa tygodnie włóczyła się samotnie po Nightforest i dotarła tutaj z samego Mooncastle.
Jej modlitwy chyba zostały wysłuchane, bo łowcy zmienili nastawienie i najwidoczniej byli jednak za tym by z nimi została. Jedyna klacz wśród ogierów - nieco przerażająca wizja pełna alkoholu i niepranych onucy.
- Panowie! Przecież to jeszcze źrebię. Chcecie by stała się jej krzywda? Wy chyba oszaleliście - westchnął Awful Look.
- Wiesz co, Awful? Gadasz jak moja matka! Krzywda?! Z nami?! A to dobre - zakpił Random.
-  W sumie, to alikorna jeszcze w drużynie nie mieliśmy. Niech żyje postęp - uśmiechnął się cytrynowy.
Nie wiedziała na czym ten postęp ma właściwie polegać, chyba jedynie na wyplenieniu rasizmu i mizoginii z tej jednostki paramilitarnej. I choć nie chciała wcale do niej należeć, to uważała, że lepsza kariera Randomowego Poszukiwacza Przygód niż wieczna, bezcelowa tułaczka po całym świecie.
- To co, chłopaki, niech wpisze się do księgi i idziemy na obiad, nie? - powiedział Bastard.
- To się pospieszmy! - krzyknął Green Crossbow. - Mamusia dziś gotuje moje ulubione danie.
Czarna klacz uśmiechnęła się pod nosem. A więc matka Greena robiła im za kucharkę… Na dodatek jak słodko synalek ją nazywał. Musiał ją bardzo kochać.
Bordowy gdzieś zniknął, by zaraz się pojawić z grubą księgą, obitą w smoczą skórę, z mosiężnymi okuciami oraz piórem feniksa i buteleczką inkaustu, wykonaną z ciała timberwolfa. Wzbudziło to jej podziw, ponieważ wątpiła by Poszukiwacze zakupili ten przedmiot. Musieli go wykonać samodzielnie albo ukraść.
- Robota dla ciebie, Spell! - krzyknął.
Niebieskogrzywy z gracją użył swojej błękitnej magii do przejęcia ciężkiego woluminu. Przekartkował pożółkłe stronnice, aż natrafił na puste miejsce.
- Imię Night Shadow, rasa alikorn, płeć, o płci nigdy nie pisaliśmy - mamrotał sam do siebie - sierść czarna, grzywa i oczy zielone, wiek w chwili przyjęcia, ile ty masz właściwie lat, źrebaku?
- 10…
- No, zdarzali się młodsi od ciebie, pochodzenie Mooncastle w Królestwie Nocy, Uroczy Znaczek... Yee - jednorożec zaczerwienił się na pysku. - Masz ty znaczek?
Shad parsknęła. Zawsze ją bawiło to, że ogiery zazwyczaj noszą dość skąpe szaty, a klacze są pozakrywane jak trupy na pogrzebach. Odchyliła magią szarą derkę, zakrywającą zad.
- Znaczek srebrny półksiężyc otoczony zielonkawym czymś. Magia zielona. Specjalny talent?
- Magia iluzji - odpowiedziała.
W oczach barwy indygo dostrzegła błysk zainteresowania.
- Ha, przydasz nam się. Bojowe umiesz? Jako alikorn masz potencjał wygenerować taką kulę ognistą, że hej!
Zrozumiała. Jednorożec musiał być magiem, dlatego zaciekawił go jej specjalny talent.
- Nie za bardzo. Próbowałam się nauczyć, ale jakoś mi nie leżą. Jako tako opanowałam błyskawice…
- No nic, podszkolę cię, mała. Niech się pieprzone potworzyska szykują na pożegnanie z życiem. Jeszcze się tu podpisz i możemy iść na obiad.
Magią przejęła pióro i złożyła dość koślawy podpis. Z kaligrafii zawsze była beznadziejna.
Zgromadzone kucyki z uznaniem pokiwały głowami i skierowały się do jadalni. Były to pierwsze drzwi na lewo, licząc od Sali Wspólnej.
Była to długa i wąska halla. Stał w niej podłużny, drewniany stół, a przy nim parę stołków. Ogiery skierowały się na swoje miejsca. Night nie wiedziała gdzie ma usiąść, ale Random gestem skrzydła wskazał miejsce obok siebie.
- Nie martw się - powiedział - byłem zaledwie dwa lata starszy, kiedy zaczynałem. Przyzwyczaisz się do tej roboty. Nawet ją polubisz.
Na pewno… Zabijanie mantrykor musi być bardzo fajne. Podobnie jak włóczenie się po jakiś ruinach… Sunshine Arrow nawet nie spojrzałaby na taką bandę obdartusów - pomyślała.
- Nie martwię się - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem - i dziękuję za to, że mi pomogłeś. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Niecierpliwie czekali na posiłek, kręcąc się nerwowo na stołkach i waląc kopytkami o blat stołu. Stanowili malowniczą zbieraninę najdziwniejszych indywiduów, jakie klacz kiedykolwiek oglądała.
Bastard Spell, turkusowy jednorożec w długiej do ziemi, granatowej szacie lewitował przed sobą książkę zatytułowaną „Sztuka Kulinarna Kucy Północy”. Wyglądał na szczerze pochłoniętego lekturą i nie zwracał uwagi na innych.
Zielony pegaz o brązowej grzywie zwany Green Crossbowem nucił jakąś piosenkę. Chyba było to „Ogiery na wojnę”, ale równie dobrze mogło to być „Pięć rozwiązłych klaczy”. Całkiem możliwe, że kuc pomieszał oba teksty, ponieważ nic się nie rymowało.
Cytrynowy Javelin Ichor łaskotał piórem po pysku swojego bordowego kolegę. Blood Maker wyglądał na całkiem zadowolonego z tego powodu.
Awful położył łeb na blacie i chyba zasnął. Random Adventure wykorzystał okazję i namalował mu, przy pomocy kawałka węgla, malownicze wąsy oraz coś co przypominało łagiewkę pyłkową. Klacz nie miała pojęcia czym to coś było.
W końcu doczekali się. Do pomieszczenia weszła starsza klacz pegaza, o jasnoróżowej sierści i pomarańczowych włosach, niosąca duży dzban. Położyła go na stole i wróciła skąd przyszła, by chwilę później pojawić się z kolejnym dzbanem. Jeszcze kilka razy sytuacja się powtórzyła, po czym matka Crossbowa przyniosła puchary dla wszystkich.
Shadow miała ochotę powiedzieć chłopakom, że wszystko przebiegłoby o wiele szybciej, gdyby sami raczyli ruszyć swoje leniwe zady. W sytuacji w której służba była nieliczna i mało wydajna, wydawało się to jedynym słusznym rozwiązaniem.
W końcu na stole pojawiły się wielka waza z zupą i miski. Łyżek nie było. Nie zdziwiła się. RPP stanowiły głównie pegazy, a dla nich używanie sztućców musiało być nieco kłopotliwe. W takich chwilach cieszyła się, że ma róg.
Za pomocą wielkiej chochli stara klacz nalewała im polewki do misek. Zupa była gęsta, pływały w niej różne grzybki i smakowicie wyglądające liście. Dla królewny, która dawno nie widziała porządnej strawy, ciepła ciecz smakowała znakomicie. Miała ochotę rozkoszować się każdym łykiem, ale głód był zbyt silny i pożarła wszystko w mgnieniu oka. Widząc to, różowa nalała jej kolejną porcję. Tym razem zielonogrzywa powoli delektowała się smakiem.
- Bardzo dobrze pani gotuje - pochwaliła kucharkę, ku jej zdziwieniu.
- Cukiereczku, jeszcze nigdy nikt nie pochwalił mojej kuchni. Dziękuję ci - matka Greena rozpromieniła się.
- Myśleliśmy, że o tym wiesz, Delicious Food - bąknął cytrynowy.
- Ogiery! - prychnęła pomarańczowogrzywa. - Wszystkie to idioci, a mój syn najgłupszy z nich wszystkich!
- Mamo, nie mów tak - zbuntował się zielony pegaz.
- A co będę kłamać - skwitowała starsza klacz, grożąc mu drewnianą chochlą.
Nighty zajrzała do pucharu. Znajdował się w nim ciemnoczerwony płyn. Powąchała go ostrożnie. Wiedziała co to jest. Rodzice nie pozwalali jej spożywać substancji pachnących w ten sposób.
Wino, nigdy tego nie piłam - pomyślała. - No cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.
Przylewitowała kielich do ust i spróbowała. Napój smakował obrzydliwie, ale była spragniona, więc osuszyła puchar do dna.
Na przyszłość poproszę o wodę - postanowiła, krzywiąc się.
 Skończyli jeść i powrócili do wspólnej sali. Kucyki gadały ze sobą, o tym co przyniesie jutro. To był cały ich świat i praca. Takie mieli życie i żywo interesowali się tym co mają zrobić, za ile i za czyje złoto.
- Mamy zlecenie - zaczął Spell - dobrze płatne. Idziemy całą kupą. Wychodzimy jutro o świcie.
- Powiedz wreszcie gdzie i po co?! - nie wytrzymał bordowy.
- Do ruin miasta Alikorngard, jakieś pięćdziesiąt mil od tego miejsca, czyli jakieś trzy dni drogi. Po naszyjnik. Srebrny z rubinami, przypominający alikorna - wyjaśnił Bastard. - Nazywa się Amulet Alikorna, jeśli cię to interesuje, Blood Makerze.
Pegaz prychnął i machnął szarym ogonem. Najwyraźniej nie spodobała mu się ta informacja.
- Tylko nie ruiny alikornów - jęczał Adventure, a widząc zdziwioną minę, Shad wyjaśnił szybko. - One są bardzo niebezpieczne, ale pełne wartościowych przedmiotów. Jak dotąd byłem tam raz i poprzysiągłem nigdy nie wracać! Słyszałeś, jednorożcu?!
Niebieskogrzywy jednorożec strzepał nieistniejący pyłek ze swojego poszerzanego rękawa. Raczej nie przejął się szczególnie protestem szarego pegaza.
- Nie trząś portkami, Random - Bastard Spell zwrócił spojrzenie oczu barwy indygo w pegaza - idziemy tam wszyscy razem. Będziesz miał mnie i ją.
- Yyy - gdyby nie czarna sierść, to Shaddy by pobladła.
- Młoda, nie przejmuj się - uśmiechnął się czarodziej - to twoja rasa wzniosła to miasto, więc dla takich jak ty powinno być mniej niebezpieczne.
- Yyy.
Night Shadow z całą pewnością nie miała ochoty na kolejną epicką przygodę. Plany na zdobycie tronu przełożyła na czas bliżej, a raczej dalej nieokreślony, więc była święcie przekonana, że przynajmniej najbliższy tydzień spędzi, we względnym spokoju, na poznawaniu okolicy oraz swoich dziwnych towarzyszy.
- Ale ja nic nie umiem i się tak w ogóle słabo nadaję.
- Nie doceniasz się - zaśmiał się Awful. - Gdybyś ty widziała Spella na ostatniej akcji. Ta ofiara losu spieprzała przed mokrym timberwolfem, aż się kurzyło. Ty masz rzucać zaklęcia, rozumiesz? - Night kiwnęła głową, na znak, że rozumie - A my będziemy walczyć.
Róg Bastarda zalśnił i skierował się groźnie w stronę żółtogrzywego. Jeden z pegazów, Blood Maker przerwał im.
- No to co, chłopaki, idziemy spać, nie? Jutro trzeba wcześnie wstać.
„Chłopaki” pokiwały głowami, najwyraźniej zgadzając się z towarzyszem.
Kucyki rozeszły się do swoich kwater, a Shaddy została sama. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić ułożyła się przy kominku. Było ciemno i klacz zastanawiała się co dalej.
Jak teraz ułoży się moje życie?
Zwinęła się w kłębek i próbowała zasnąć. Leżała tak kilka godzin, na twardej, niewygodnej i brudnej (!) podłodze.  Na domiar złego zrobiło się strasznie zimno, kiedy kominek zgasł. Te wszystkie cechy sprawiły, iż trzęsła się jakby miała gorączkę, a ząb na ząb nie trafiał.
Gdzieś około północy w sali zjawił się Random Adventure.
- Cholera! Kompletnie zapomniałem, że nie masz gdzie spać - mruknął - wybacz Shad. Chodź, mamy kilka wolnych pokoi.
Posłusznie podążyła za nim. Szli po schodach, na górne kondygnacje i czarna alikorn zrozumiała, że znajdują się w wieży. W końcu przystanęli przy pokrytych pajęczyną drzwiach. Nighty zadrżała. Miała arachnofobię.
Liliowooki pegaz popchnął drzwi chrapami i zaprosił ją do środka.
Oczom alikorna ukazał się niewielki pokoik, spowity grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Przez jedno, wysokie i wąskie okno wpadało światło księżyca. Pierwszym co zrobiła Shadow było zabranie brudu, kurzu i pajęczyn swoją magią i wyrzucenie ich za okno. Widząc to, Random z uznaniem pokiwał głową.
- Dasz sobie radę. Dobranoc towarzyszko - powiedział i zostawił ją samą.
Komnata była wyposażona w wąskie, twarde łóżko z dębowej deski, rozchybotany stołek, kufer i stół. Nie wiedziała, że ten ostatni mebel znajduje się jedynie w komnatach jednorożców. Nie wiedziała, kto tu kiedyś spał, ale miała się o tym jeszcze dowiedzieć.
Rzuciła się na wyrko i zwinęła w kłębek, kładąc przednie kopyta pod brodą. Za okrycie musiał służyć jej płaszcz. Kiepskie warunki nie przeszkadzały jej. Zasnęła od razu. Jutro miał być jej wielki dzień, pierwszy w nowym domu.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:56:29
Czas na Rozdział VI, tym razem dam wam z dysku gogle, będzie się milej czytać :)
https://docs.google.com/document/d/1bg7yjwsyPUDotSYyyWN9QDSAfIReRLaNR8dAvYcvu4s/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział VI: Wyprawa do korzeni

Obudzono ją brutalnie o świcie. Spała sobie smacznie, kiedy nagle poczuła, że jakiś kucyk wylał na nią wiadro zimnej wody. Nighty poderwała się gwałtownie i zdzieliła delikwenta w pyszczek.
- Ała - jęknął Random Adventure, rozmasowując sobie obolały ganasz.
Shadow otrzepała się jak mokry pies, rozbryzgując dookoła krople wody. Sierść jej się nieco nastroszyła, ale nie przejęła się tym zbytnio. Jedno małe zaklęcie i już była sucha, i z normalną, rozczochraną fryzurą.
- Nie mogłeś mnie normalnie obudzić?! - wrzasnęła czarna klacz.
- A to nie było normalnie? - ogier zdziwił się szczerze.
- Hmmm, nie?
- No dobra, na przyszłość zapamiętam i kulturalnie ściągnę z ciebie koc po czym otworzę okno - obiecał, a Shad pacnęła się kopytem w czoło. - A teraz chodź na śniadanie, im szybciej wyruszymy, tym lepiej.
- Mhm.
Uznała, że nie skomentuje, iż mógł po prostu powiedzieć „Wstawaj!” albo szturchnąć ją lekko kopytem. Fakt, że na nią i tak by taka forma budzenia nie zadziałała niczego nie zmieniał. Dobre maniery muszą być.
Opuścili jej pokój i zeszli po schodach do jadalni. Reszta Randomowych Poszukiwaczy Przygód już tam była i wyraźnie się nudziła, co objawiało się czynnościami takimi jak gapienie się w powałę oraz kopanie kolegów.
Zajęli swoje miejsca i ogarniali, jakie to pyszności przygotowała im matka Crossbowa. Zupa szczypiorkowo-serowa, kanapki z liśćmi wiśni i wiele innych specjałów szybko zniknęło z misek i talerzy. Smakowały wyśmienicie, może nie tak wyrafinowanie jak twory kucharza z zamku Mooncastle, aczkolwiek w swojej prostocie miały sporo uroku. Klaczka podejrzewała, że po prostu nie były zanadto przekombinowane, jak to często bywało z jedzeniem na dworze.
Ze zdziwieniem słuchała marudzenia Crossbowa, że zupa jest za słona, a kanapki „jakieś niedorobione”. W końcu to ona była królewną i powinna być najbardziej kapryśna, i marudna z całej tej bandy. Rzuciła Randomowi szybkie, zaciekawione spojrzenie. Pegaz najwidoczniej zrozumiał, bo odpowiedział półgębkiem:
- On tak zawsze, jeśli nie marudzi, nie przeszkadza i nie psuje innym nastroju, to znaczy, że jest chory. - widząc jej zdumione spojrzenie, dodał po chwili - Ale to dobry kompan, można na nim polegać, kiedy szarżuje na ciebie stado hydr! Jak na nas wszystkich, zresztą…
Zielonogrzywa pokiwała łbem. Poszukiwacze wydawali się być wyjątkowo chaotyczną zgrają, w której panowały siła, entropia i Bastard Spell. Królewna Nocy nie pojmowała jakim cudem trzymali się razem od tylu lat i nie pozabijali się nawzajem. System działał, wbrew wszelkiej logice.
Kucyki wstały. Alikorn skierowała się za nimi do zbrojowni. Zaciekawiona tym jakie uzbrojenie mają Randomowi Poszukiwacze Przygód zeszła po rozklekotanych, drewnianych schodach. Sala musiała znajdować się pod poziomem gruntu, w piwnicach warowni.
Było to dość przestronne pomieszczenie, pełne kufrów, stojaków i manekinów. Znajdowały się tam pancerze i broń. Na ścianach porozwieszano pegazie topory i kusze oraz morgensterny. Naliczyła również cztery drewniane tarcze, z których łuszcząca się farba odpadała już sporymi płatami. Ciężko było stwierdzić jakie barwy i herby nosiły w przeszłości. Dziś należały do rycerzy przypadku, herbu kurz i brud. Zbroje nałożone na manekiny również nie prezentowały się najpiękniej. Wszystkie były przynajmniej lekko zardzewiałe i zakrwawione, a przynajmniej klacz miała nadzieję, że zakrzepłe brunatne plamy to krew, a nie fekalia czy śluz jakiegoś potwora.
Ogiery zakładały na siebie potrzebne im sprzęty, uwijając się jak w ukropie, a Night stała, nie wiedząc co robić. Nigdy nie nosiła zbroi, nie umiała władać orężem. Jej broń stanowił jej umysł i zdolności do dawania nogi. Stała w miejscu i przyglądała się poczynaniom towarzyszy broni. Sprawność z jaką dociągali skórzane paski i narzucali na siebie kolejne warstwy przeszywanic, kolczug, łusek, skór i blachy wskazywały na to, że robili to przez całe życie. Ciekawiło ją, czy ona też kiedyś taka będzie. Nic nierobienie przerwał jej Bastard Spell.
- Znajdź coś sobie - rzucił jednorożec, jakby mimochodem.
- Ale ja nie wiem co - odpowiedziała, kładąc uszy po sobie.
Ogier zmrużył swoje ślepia barwy indygo i zamyślił się przez parę sekund.
- Chłopaki, mamy coś lekkiego i w miarę niedużego? - krzyknął.
- Randoma! - wydarł się cytrynowy, zwany Javelin Ichor.
Magowie - stary i młoda równocześnie przewrócili oczami, pokazując jasno i zrozumiale co myślą o takich głupich odzywkach.
- Lekki pancerz - poprawił się turkusowy kucyk.
- Yyy - miny pegazów świadczyły, że ich pamięć nie jest najlepsza.
- Jest taki jeden staroć - zaczął Awful Look, ale Spell nie pozwolił mu dokończyć zdania.
- To dawaj go, już. Wiesz, gdzie idziemy, dziewczyna nie może iść bez pancerza. 
Żółtogrzywy pegaz podszedł do jednej ze skrzyń i grzebał w niej przez dłuższą chwilę. Wyglądało to tak, że rzucał za siebie przedmioty niepotrzebne, takie jak wielki, zardzewiały labras, książka „Jak konserwować smoczą skórę”, pustą flaszkę po eliksirze wysokoprocentowym, sznurek, zdechłego szczura i hełm typu psi pysk, który jak Blood uznał, idealnie pasowałby do pyska Greena. W końcu Awful znalazł obiekt swoich poszukiwań. Podszedł do wyraźnie zniecierpliwionych magów, niosąc w uśmiechniętym pysku zardzewiałe metalowo-skórzane coś. Bastard, chyba podobnie jak ona, nie wiedział do czego, to służy, bo zapytał:
- A co to, kobyła mać, ma być?!
- Kobyła mać? - szepnął bordowogrzywy.
- Przy źrebiętach się, ***, nie przeklina - wyjaśnił mu Maker.
Róg turkusowego jednorożca zalśnił ostrzegawczo, przerywając pegazom wesołą rozmowę. Bastard Spell najwyraźniej nie lubił być obgadywanym.
- Jego stara zbroja - rzekł Awful, wskazując na szarego kolegę. Widząc rozdziawione gęby Shadow i Spella, dodał szybko - Konkretniej jego pierwsza zbroja.
Night Shado tępo wpatrywała się w dziwną stertę skóry ze stalą. Nie była nawet w stanie stwierdzić, która płytka do czego pasuje.
- Na co czekasz, zakładaj - pogonił ją niebieskogrzywy.
- Ale ja nie wiem jak…
Magia Spella otoczyła całe jej ciało i zdjęła płaszcz, po czym narzuciła na nią całe żelastwo. Cały zabieg trwał ledwie parę sekund. Jednorożec najwyraźniej dobrze znał się na robocie zwanej zbrojo-ubieraniem.
- Szkoda, że nie mamy żadnej małej przeszywki - jęknął Bastard. - Ale już lepiej bez niej, niż z tak za dużą, że byś się w niej ruszać nie mogła…
 I tak pod ciężarem jaki teraz czuła ledwo się ruszała. Na grzbiecie, po bokach i na nogach miała metalowe płyty, pod brzuchem szerokie, skórzane pasy. O dziwo, „to coś” okazało się nie być aż tak niewygodne, jak początkowo myślała. W każdym razie, nie krępowało ruchów. Za to efekt wizualny, był żałosny. Czerwonawe plamy z rdzy, kurz, wykonanie przez poślednich rzemieślników…
- Może znalazłby się jeszcze jakiś hełm, Look? - zainteresował się jednorożec.
- Na nią? Nie ma szans. Z trzech powodów… Mianowicie: jest klaczą, ma róg, jest alikornem.
- Ja też mam róg - przypomniał mu Bastard Spell.
- Tak, ale łeb masz ogiera, a ona nie. Jej rasa ma inną budowę. Może coś znajdzie w Alikorngard - zastanowił się granatowy kuc.
Z jednej strony odetchnęła z ulgą. Hełby były takie ciasne, niewygodne łeb się w nich musiał pocić, a ciężar powodować ból karku spowodowany wielogodzinnym noszeniem, ale z drugiej nie chciała zostać zabita przez to coś, z czym ma przyjść im walczyć.
- Wszyscy gotowi?! - głośno zapytał niebieskogrzywy.
- Taak! - odpowiedziały chórem ogiery i klacz.
W samej rzeczy, RPP prezentowali się nad wyraz groźnie w swoich ciężkich kolczugach, z elementami płytówy. Alikorn nie pojmowała jakim cudem są w stanie latać pod takim obciążeniem. Broń stanowiły kusze, przyczepiane ostrza i jeden miecz. Tylko Spell i Nighty nie nosili oręża. Posiadacze rogu polegali tylko i wyłącznie na swojej magii. No, Bastard polegał. Ona polegała na swoich nowych znajomych oraz umiejętności szybkiej ucieczki.
- No, to wyruszamy - oznajmił przywódca oddziału.
Galopem rzucili się ku wyjściu, pokrzykując radośnie, ciesząc się ze zbliżającej się wyprawy. Ani trochę nie przeszkadzało im to, że potykają się i tratują nawzajem. Najwyraźniej wymarsz, wyjście na szlak stanowiło dla nich nie tylko formę zarobku i pracy, ale również rozrywki. To było całe ich życie.
Przed drzwiami wejściowymi czekały na nich bagaże. Delicious Food spakowała im prowiant. Zielonogrzywa zajrzała do swych juk. Zdziwiła się, widząc kilka ksiąg i magicznych kryształów. Zdziwiona, spojrzała pytająco na Bastarda. Kuc kiwnął łbem, dając do zrozumienia, że to jego robota.
- Zanim tam dotrzemy minie kilka dni. Ten czas trzeba spożytkować na twoją edukację.
Edukację, jasne. W końcu póki co moja przydatność bojowa jest na poziomie liczb ujemnych! A takie jak wiadomo nawet nie istnieją ! Trzeba być ostatnim kretynem, by brać kompletnie nieobeznaną z walką klacz na taką wyprawę. Jak to mawiała Sunshine Arrow - Nie przeszkolony żołnierz nie nadaje się nawet na mięso kopijne ! - pomyślała z goryczą.
Wyruszyli żwawym stępem, rozmawiając z podekscytowaniem w głosie. Ciężko było im się zresztą dziwić. Poranek znajdowała jako piękny. Słonko świeciło lekko, a jego promienie malowniczo rozpraszała rzadka mgiełka, która pozostała po nocy. Krople rosy świeciły wszystkimi barwami tęczy, podkreślając urodę roślin. Woda gromadziła się garściami  w zagłębieniach szerokich liści łopianu. Jakieś małe ptaszki świergotały radośnie wśród gałęzi młodego jesionu.
Tak, poranek był piękny i zwiastował jeszcze piękniejszy dzień. Gdyby ktoś spotkał ich na szlaku pomyślałby niechybnie, że urządzają sobie wycieczkę po jagody, jeżyny albo jakieś zioła dla alchemików. A dlaczego w zbrojach i z bronią? Bo zbójcy w okolicy podobno grasują!
Tylko dwa kucyki wyglądały na głęboko nieszczęśliwe - Night Shadow i Random Adventure. Oboje ociągali się i mieli miny wskazujące na to, że od niezwykłej, niepowtarzalnej przygody woleliby ciepłe łóżka i święty spokój. Zdawali się nawet nie dostrzegać nic z naturalnego uroku lasu mieszanego. Dlatego ona kuce szybko znalazły się na tyle maszerującej kolumny.
- Byłeś już w Alikorngard, co tam jest? - przełamała ciszę czarna klacz.
- Piękno, historia i śmierć - odpowiedział, unosząc łeb z wysiłkiem - bogactwa, strzeżone przez umarłych.
A temu co się stało? Wewnętrzny poeta się odezwał?
- Co to znaczy „strzeżone przez umarłych”? - zaintrygowała się Shaddy.
- Miasto alikornów zniszczyła zaraza, zesłana na nie przez jednorożce, twoja rasa we wściekłości i swej bezsilności przeklęła to miejsce i samych siebie. Teraz ich trupy strzegą skarbów i tajemnic, a także zabijają wszystko co żyje.
- Mógłbyś powiedzieć coś więcej o historii Alikorngard?
- Nie, więcej sam nie wiem. Zapytaj Bastarda, jestem pewien, że on może odpowiedzieć na twoje pytania - liliowe oczy kucyka zwróciły się ku niej.
Bez chwili zastanowienia wypaliła:
- Co się tam wtedy stało? - nie musiała tłumaczyć, że chodzi jej o wyprawę, podczas której uczestniczył Adventure.
- Zginęła większość z nas, dlatego jest nas teraz tak mało - rzekł ponuro. - Nie pytaj mnie więcej o to, proszę.
- Nie będę - obiecała zielonooka.
Zostawiła go samego, choć to o czym jej powiedział, tylko wzmogło w niej strach przed tymi ruinami. Nie bała się czyhającej tam śmierci, lecz konfrontacji ze swoim dziedzictwem. Nie chciała patrzeć, na porażkę swojej rasy. Przerażało ją, że to co tam zobaczy może się powtórzyć i spotkać Mooncastle oraz całe Królestwo Nocy.
Zaraza, niewidzialny wróg, z którym nie sposób walczyć.
Gniew Harmonii.
Nieuchronna zagłada, mordująca winnych i niewinnych; klacze, ogiery i źrebięta.
Niszczycielska siła zdolna powalić najpotężniejszą z ras Caballusii.
I zaklęcie, które objęło swoim działaniem całe miasto.
Urok śmierci, wytwór nekromancji, na granicy goecji.
Upiory, marionetki z alikornów. I kto nimi włada? Śmierć czy Harmonia? A może sam Chaos…
Czym jest czas? Rzeką? Nie…
On niesie nas ze sobą. Jesteśmy chwilą, rozbłyskiem, który gaśnie po chwili i po którym nie zostaje nic. Night Shadow nie chciała być kolejnym niczym, kolejnym padłym alikornem, kolejną schwytaną w sidła śmierci.
Wszystko co wskazywało na zagładę, na koniec rozbłysku było widokiem smutnym. Bo wiedziała, że nic nie przywróci jej rasie utraconego dziedzictwa.
Ale z drugiej strony ciekawiło ją to. Chciała wiedzieć wszystko o Starożytnych. W końcu była ich potomkinią. Fascynowali ją oni sami oraz ich osiągnięcia. To właśnie ciekawość sprawiła, ze podbiegła do Spella, z prośbą o opowiedzenie jej historii Złotego Miasta.
 - Miasto Alikorngard - zaczął jednorożec - było głównym, z nielicznych ośrodków miejskich rasy alikornów. Zbudowano je w II erze, a zagładzie uległo w IV. Nazywa się je Złotym Miastem, gdyż wiele budynków jest pokrytych tym właśnie kruszcem. Znajduje się tam też wiele fontann, posągów, a świątynie ku czci Pani Nocy i Dnia, zwanej Harmonią oszałamiają swoją wspaniałością. Mają witraże wysadzane szlachetnymi kamieniami, a malowidła doskonale zachowały się po dziś dzień. Ogólnie wszystko się tam doskonale zachowało. Ani chybi magia. Całe państwo było mocno zmilitaryzowane, coś jak twoje Królestwo Nocy… W każdym bądź razie, alikorny, które bez dwóch zdań są najpotężniejszą rasą equeidów , nie były przyjaźnie usposobione do pegazów, jednorożców i ziemskich kucyków. Traktowały je z pogardą, odmawiały handlu i chciały je zniewolić. Kiedy podbiły ziemskie kuce, pozostałe rasy nie przejęły się losem byle wieśniaków. Potem przyszła kolej na pegazy. Walczyły dzielnie, ale z potężną magią nie miały szans. Jednorożce, widząc to, co spotkało inne rasy, nie były nieprzygotowane. Stawiły mocny opór. Ich magia była słabsza, ale liczebność większa. W końcu jeden z nich, przodek najsłynniejszego z jednorożców, Plague Brodaty zmodyfikował przy pomocy magii ospę. Nikt nie wie jak to zrobił, ale podrzucono zarażone zwłoki do Alikorngard. Dzielni wojownicy byli bezsilni w walce z niewidocznym wrogiem. Ci, którzy na początku zorientowali się co się dzieje, uciekli ze Złotego Miasta. Byli to właśnie twoi przodkowie. Reszta zginęła. Przed śmiercią najpotężniejsi z magów zebrali się, by przeprowadzić rytuał. Użyli nekromancji, związano dusze wszystkich mieszkańców z ich ciałami i wszczepiono w nie rządzę mordu. Na dzień dzisiejszy to same szkielety albo wysuszone mumie, zależy od okazu, które nie wiem dlaczego, ale się nie rozwaliły. Nie można ich zabić, ani się z nimi porozumieć. Zostali przeklęci przez Harmonię, za swój czyn - Bastard skończył przemowę, a Nighty stała jak oniemiała.
To było fascynujące. I przerażające zarazem.
- Byłeś tam? - zapytała, choć znała odpowiedź.
- Byłem. Dwa razy. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałem czegoś tak pięknego. Trzeba przyznać, że alikorny umiały budować i miały dobry gust.
- A jak to się stało, że ci, którzy przeżyli zawładnęli wszystkimi innymi kucykami? - zaintrygowała się klaczka.
- Założyli własny kraik, małe państewko na południu Caballusi. A teraz nadstaw tych wielkich uszu, bo ta część historii jest tajemnicą dla większości kucyków - uśmiechnął się złośliwie Spell - z woli alikornów, gwoli ścisłości. Było ich niewiele, ale byli potężni. Jesteście więksi, szybsi i silniejsi od statystycznych kucyków. No i władacie potężną magią, niedostępną większości jednorożców. Pierwsze tereny, na południu Królestwa Nocy podbili siłą. Następnie przekonywali słowami, magią i żelazem. W końcu opanowaliście cały kontynent. Najdłużej opierała się Equestria, ale w końcu Celestia i Luna - tutaj jednorożec roześmiał się głośno - no dobrze, ta druga tylko pomogła, bo była wówczas jeszcze nastoletnią klaczą, pokonały siejącego Chaos draconequusa Discorda i mianowały się Władczyniami Equestrii. Wielu się to nie podobało, najbardziej oporni na indoktrynację zadynadali na szubienicach albo znikali w tajemniczych okolicznościach… Co się tak patrzysz?
- Yyy… - Shad była zszokowana, przerażona i niedowierzała, że jej rasa mogła być tak okrutna.
Natychmiast przypomniała sobie jednak swojego ojca i przestała się dziwić. „Wiara w moc i potęgę monarchów jest fundamentem państw Caballusii, królewno. Bez niej proste kuce by się zbuntowały, obaliły kastę rządzącą, a potem powyrzynałyby się nawzajem, tak jak to robiły tysiące lat temu. Dlatego wybacz, ale dzisiaj nie mam dla ciebie czasu i nie pokażę tobie tych zaklęć. Jutro też będę zajęty. W zasadzie przez cały tydzień będę…”
Tron Nocy, obowiązki i utrzymywanie obywateli w ryzach. Trochę ekonomii i gospodarki. Tak się robi państwo. Dzięki, tato. Szkoda, że nigdy mi nie pokazałeś czaru podstawowej przemiany!
- Alikorny postępowały tak na wszystkich zdobytych przez siebie terenach - podjął jednorożec, wyrywając klacz z odrętwienia. - Oczywiście, wraz z biegiem czasu trzeba było złagodzić swój wizerunek. Przestano wieszać publicznie, księgi historyczne obwołano apokryfami i spalono, podobnie jak co mądrzejszych. Zaczęto indoktrynować od źrebaka, zaczęliście wówczas wmawiać im, że zesłała was sama Harmonia, byście przewodzili małymi kucykami dla ich dobra. Celestia się nawet posunęła do tego, że obwołała się boginią, córką Harmonii - Bastard Spell popatrzył na nią okrutnie oczami barwy indygo.
- Skąd ty to wiesz, dlaczego mam wierzyć, że to prawda? - spytała, spuszczając wzrok.
- Studiowałem na Uniwersytecie Canterlockim - powiedział ze złością w głosie. - Byłem bękartem jednego ze szlacheckich rodów, ale okazało się, że mam talent do magii, więc trafiłem na studia magiczne. Zawsze kochałem księgi, na przedostatnim roku trafiłem do zakazanego działu w bibliotece. No dobra, włamałem się do prywatnej biblioteki Jejmości Celestii! To tam trzymano apokryfy. Znalazłem tam bardzo stare księgi. Byłem podekscytowany i zdziwiony. To były kroniki, z różnych okresów. Opowiadały one o alikornach, wszystko było o tej rasie. No dobra, nie wszystko. Były też woluminy nekromancji i inne mroczne syfy. Na początku myślałem, że to jakieś paszkwile, ale tego było za dużo i z różnych przełomów czasu. Ale wszystko to Niewiadome Lata. Czyli od drugiej do piątej ery. To nie były mistyfikacje. Byłem młody, ale nie głupi. Fakt, to czego się dowiedziałem mocno mną wstrząsnęło i nie mogłem uwierzyć, że moja królowa jest taka okrutna. W końcu sam wierzyłem, że jest ukochaną córą Bogini. Dlatego kontynuowałbym dalej studia, jak gdyby nigdy nic, ale zaczęto poszukiwać włamywacza, który zabrał te kroniki. Zwróciłbym je, ale problem był taki, że już ich nie miałem. Ktoś mi je, mówiąc dosadnie, podpierdolił. Posiadacza woluminów o uprawianie zakazanej magii i odgórnie skazano na śmierć. No to zwiałem, winny jedynie znania prawdy.
- To straszne - jęknęła czarna alikorn.
Nienawiść w jego głosie stała się nagle dla niej zupełnie zrozumiała, sama zaczęła żywić to uczucie do samozwańczej Królowej Dnia. Mało wiedziała o Królowej Celestii. Właściwie to jedynie to, że jest potężna i ma wielką armię, którą potrafi dowodzić „w chuj dobrze”, jak mawiał wuj Moonshine Axe.
- Czyli cholerne skrzydłorogi ukryły to nawet przed częścią swoich - zamyślił się turkusowy. - Powiedz mi, że wiesz przynajmniej o oszustwie Doby.
- Wiem - mruknęła i kiwnęła głową, na co niebieskogrzywy odetchnął z ulgą - nie wznosimy Słońca i Księżyca. Nie mamy zdolności do kontroli nad ciałami niebieskimi. To wszystko iluzje.
- Trzeba przyznać, że talent do Magii Iluzji jest bardzo powszechny wśród twojej rasy, Night. Ty sama zresztą jesteś tego przykładem. Iluzje, kontrola umysłu, potężne zdolności bitewne… Nietrudno było wam ogłupić inne rasy. No cóż, my jednorożce robiliśmy dokładnie to samo, ale na nieco mniejszą skalę - Spell zarumienił się - żadna z ras nie ma czystej karty historii. Pegazy ciągle wszczynały wojny i mordowały swoje najsłabsze źrebaki, by nie plugawiły gatunku, ziemskie kuce…, a nie te się nie zmieniły, one nadal są głupie i często przez to okrutne. No nic, może za parę tysiącleci się to zmieni…
- Głupiś boś biednyś, biednyś boś głupiś - skwitowała Night.
- Niee, to nie zawsze tak działa. Wielu bogatych jest głupich…
Zielonooka nagle sobie uświadomiła coś bardzo ważnego. Zaraz zapytała o to starszego kucyka.
- Skoro tych nieumarłych nie można zabić, to jak sobie z nimi poradzimy?
- Ogółem, to postaramy się ich unikać, jak nas już znajdą, a znajdą - ogier tłumaczył jej mentorskim tonem - to po pierwsze wiejemy, a po drugie staramy się ich spowolnić. To głównie nasze zadanie. Bez maga nie ma co iść do Alikorngard.
- Ale ja nie umiem…
- Nauczę cię, mamy jeszcze parę dni. To dość czasu. Możemy zacząć już teraz.
- W marszu? Myślałam, że zaczekamy do postoju - zdziwiła się.
- Kiedy się zatrzymamy to przedstawiam wam wszystkim plan działania i miasta przy okazji - wyjaśnił Bastard Spell - Zresztą, co ci się w marszu nie podoba? Kwiatki latają, pszczółki pachną, a ptaszki brzęczą, żyć, nie umierać. No to jak tworzymy kulę ognistą?
Nie odpowiedziała od razu, zamyśliła się. Krajobraz zaczął się zmieniać. Ptaszki przestały brzdąkać, pszczółki śmierdzieć, a kwiatki fruwać, czy jakoś tak. Nie było już ścieżki, drogę wytyczała pamięć idącego obok niej, na czele kolumny Bastarda.
Zagadką było jakim cudem ogier wiedział dokąd iść, ponieważ drzewa rosły coraz gęściej, a ich pokryte mchem i porostami pnie wyglądały dla niej identycznie. Orientował się po muchomorach? Draconequi wiedzą!
- Dlaczego akurat kulę ognistą?! - zezłościła się klacz i położyła uszy po sobie. Nie potrafiła miotać ognistych pocisków, było to dla niej za trudne. - Czemu nie błyskawicę?
- Ponieważ to jedna z niewielu rzeczy skutecznych na te gówna! - zdenerwował się turkusowy - Unieszkodliwia je na długo. A taka błyskawica nie zrobi im nic. No, więc?!
Miała ochotę wrzasnąć na niego i kazać mu się wypchać. Nie czuła potrzeby uczestnictwa w wyprawie, która jej nie obchodziła, a tylko oddalała jej nieistniejące plany zdobycia tronu. Jakby rozmawiała z matką, która każe jej wyklepać na pamięć formułkę powitalną dla ważnego ambasadora.
- Skupiam się umysłem na ognistym pocisku i przywołuję z pamięci odpowiednie runy?
- Odpowiedź na poziomie magicznego przedszkola - prychnął jednorożec. - No dobra, przywołaj ognisty pocisk i skieruj go w niebo.
Night skupiła się nad zaklęciem, runy i symbole kołowały jej przed oczami. Uruchomiła magię, czuła jej przepływ niosący ciepło i zimno zarazem, promieniujący prądem i przyjemnością , i… nic.
Bastard uśmiechnął się półgębkiem. Próbuj dalej - zdawał się mówić ten grymas. Shaddy spróbowała jeszcze raz i jeszcze raz. No i się nie udało.
- Nie potrafię - szepnęła i spuściła łeb.
Uchyliła się w ostatniej chwili. Niebieskogrzywy jednorożec zaatakował bez ostrzeżenia. Potężny ognisty pocisk trafił tam, gdzie stała jeszcze przed sekundą. Gdyby nie uskoczyła w ostatnim momencie, to zostałby z niej już tylko popiół.
 Była wściekła. Użyła magii, poczuła jak potężny strumień wylewa się z jej rogu, formując się w rozszalałe inferno. Skierowała je na przeciwnika. Pchnęła je z prędkością pikującego ptaka. Chciała odgryźć się magowi jak najdotkliwiej.
Wszystko to trwała może dwie sekundy. Kiedy płomienie opadły ujrzała Spella, całego i zdrowego. Niebieskogrzywy kucyk stał za lazurową barierą i uśmiechał się aż po trzonowce. Na jego pysku nie rysował się nawet cień skruchy.
- A jednak potrafisz - mruknął - po prostu za mało się starasz. Zapamiętaj jedno, mała klaczko, Magia Zniszczenia powstaje z wściekłości, nienawiści i bezsilności. Ty jesteś za spokojna.
- Chciałeś nas spalić?! Co wyście sobie myśleli?!
- Spalić? Najprostszą iluzją? Źrebaku, proszę. Wracając do tematu… Emocje! Emocje!
Iluzja? Szlag! Zrobił mnie jak odsadka!
- Ale ja nie potrafię ich przywołać na zawołanie…
- Nauczysz się. Jesteś jedną z nas, a nie Królewną Nocy. Z czasem zaczniesz siać postrach na placu boju.
- Ja? - zdziwiła się zielonogrzywa.
Zresztą, ja nie chcę być jedną z was. Chcę być Królewną Nocy, dziedziczką tronu i przyszłą władczynią tego kraju. Bycie byle obszarpanym najemnym Poszukiwaczem Przygód zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje.
- A może ja?! - zirytował się ogier - Kobieto jesteś alikornem, masz pieprzony magiczny potencjał, jakiego nie ma jakikolwiek jednorożec! Ciężko mi jako wywodzącego się od wytwornych jednorożców to przyznać, ale twoja rasa to jakieś cholerne nadkuce, jeśli chodzi o magię.
Nighty zamyśliła się, zdała sobie sprawę, że nigdy nie zdobędzie tronu. Nawet jak zdobędzie armię zdolną pokonać Wojska Nocy, to nie przedrze się przez swoich krewniaków. Musiałaby zdobyć pomoc innych swej rasy, a ci się raczej nie zgodzą.
No cóż, przynajmniej mam co robić w życiu - pomyślała gorzko. - Wiem, że to nie ma sensu, ale i tak będę próbować. Jak Sunshine Arrow.
Rozmyślania przerwał jej Bastard. Randomowy Poszukiwacz Przygód chciał by klacz dalej trenowała. Niechętnie przyznała mu rację. Jeśli nie chciała dać się zabić w Złotym Mieście powinna się podszkolić. I choć jednorożec z lubością wypisaną na pysku dokuczał jej i kpił z nieudanych prób, to musiała przyznać, że był całkiem niezłym nauczycielem.
Szli tak jeszcze przez parę godzin. Przyroda dalej pokazywała się im z najlepszej strony. Piękny poranek nie był czczą obietnicą. Słonko świeciło mocno, ale w cieniu, rzucanym przez rozłożyste korony drzew, nie czuli skwaru i nieznośnego uczucia przypiekanej pod futrem skóry. Dzięcioły stukały w pnie, ich radosne puk, puk roznosiło się w promieniu wielu kilometrów. Owady bzyczały, ale nie gryzły. Krzaki jeżyn i malin uginały się od smakowitych owoców.
Kiedy się zatrzymali, południe już dawno minęło. Wszystkie kucyki rozwaliły się na miękkim mchu jak jeden mąż. Wyciągnęli jedzenie z sakw i zajęli się konsumpcją. Oczywiście słodkie lenistwo nie było czymś co Bastard Spell by pochwalał. Dlatego kuc zwołał wszystkich na naradę. Czarna alikorn niechętnie podniosła z ziemi swój ciężki zad. Spell zdążył już wyczerpać ją psychicznie. Jakoś dowlokła się do reszty i zamieniła się w słuch.
- Wiecie po co idziemy, a nie wiecie dokładnie gdzie - rozpoczął przemowę jednorożec  o oczach barwy indygo. - Amulet Alikornów znajduje się w skarbcu zamku Sunsetgard…
- Gdzie, ***?! - krzyknęły jednocześnie pegazy.
Shadow nie wiedziała o co chodzi, więc siedziała cicho. Jednak wymowne miny reszty kompanii, mówiące „Ty chyba sobie, ***, żartujesz.” wskazywały jasno na to, że wieści nie były radosne.
- W skarbcu, w zamku… Podobno, tako rzecze bowiem jakaś stara księga, więc z prawdziwością informacji może być bardzo różnie.
- Ciebie chyba popieprzyło, Spell! - wrzasnął Green. - To jest w lochach, W LOCHACH, w najeżonych pułapkami labiryntach katakumbach pod miastem i ty chcesz byśmy się tam udali?! Nie, ma mowy!
Inne kucyki pokiwały głowami. Banda nieustraszonych łowców skarbów bała się i to bardzo. Night Shadow doszła do wniosku, że ona też powinna. Jeśli zgadzali się z zielonym pegazem, to coś musiało być już bardzo na rzeczy.
- Mamy mapę, Crossbow! Dwoje magów, plan działania i pięć tępych pegazów wystarczy! Będziemy bogaci jeśli wykonamy to zlecenie - próbował tłumaczyć się czarodziej.
Nie zrozumieli aluzji, Nighty zrozumiała. Choć była młoda to nie urodziła się wczoraj, a życie na dworze nauczyło ją odkrywania nie tylko drugiego dna wypowiedzi, ale i dwudziestego.
- Kto, to zlecił? I co się stanie jak nie wykonamy zadania? - zapytała.
Turkusowy ogier umilknął. Najwyraźniej bardzo, ale to bardzo nie chciał tego mówić. Po przedłużającej się coraz bardziej ciszy, w końcu powiedział.
- Darkness Sword. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jeśli nie podejmiemy się tego zlecenia to zapewni nam spotkanie ze swoją gwardią.
Ojciec? Pięknie! I tak źle, i tak niedobrze. Choć mnie przynajmniej jego żołnierze nie zabiją, ja sobie pewnie zginę kiedy indziej. Marne pocieszenie. Jak umierać to w walce. Może być i w Alikorngard - postanowiła.
- To jak się tam dostaniemy? - przerwał milczenie Javelin.
- Wejście do katakumb jest w zamku, w tym miejscu - odpowiedział na pytanie Ichora, wskazując coś kopytkiem na mapie - potem czeka nas długa droga przez podziemne korytarze. To tutaj - znowu pokazał coś na planie - to wejście do skarbca. Jest zamknięty.
- I jak zamierzamy go otworzyć? - zainteresował się Blood Maker.
Klacz zauważyła, że Javelin położył mu skrzydło na kłębie. Oba pegazy wyglądały na mocno zaniepokojone.
- Jako, że znalezienie klucza jest mocno wątpliwe, to magicznie rozwalimy zamek…
- Dasz radę? - zapytał z niedowierzaniem w głosie Maker, strzepując fioletową grzywę z oczu.
- Z jej pomocą - powiedział Bastard Spell wskazując na Shad. - Tak.
Cytrynowy pegaz spojrzał na młodą czarodziejkę, spojrzeniem dającym do zrozumienia, że nie wierzy w zdolności Night i uważa, że powinna bawić się szmacianymi lalkami, jak grzeczna klaczka.
- Yyy Bastard… Czy ty o czymś nie zapomniałeś? - klacz w końcu postanowiła się odezwać - Ten skarbiec miał chronić bogactwa przed alikornami, więc on jest raczej nie do ruszenia…
- Kiedyś byłby - przytaknął jednorożec - ale pamiętaj, że zaklęcia z czasem słabną, jeśli nie są odnawiane.
- A ten nekroczar? - parksnęła.
- Nekroczar to nekroczar. Jest, działa i nie sposób z nim dyskutować - uciął przywódca grupy.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, po czym podjęli decyzję o dalszym marszu. Większość Poszukiwaczy Przygód zachowywała się beztrosko. Śmiali się ze świńskich dowcipów, śpiewali sprośne piosenki i przeklinali.
- Coś strasznie radośni jesteście, jak na kucyki idące na śmierć - mruknęła pod nosem, sama do siebie.
Ktoś ją jednak usłyszał. I nie omieszkał się dać jej tego do zrozumienia.
- Na jaką śmierć?- zaśmiał się Awful Look. - Pójdziemy tak daleko, jak nikt przed nami i wrócimy, wszyscy.
Pewność w jego głosie mocno zdziwiła karą klacz. Ona sama nie miała złudzeń. To się nie mogło udać. Granatowy pegaz chyba domyślił się tego co pomyślała, bo dalej próbował ją pocieszyć.
- Popatrz, nawet Random wierzy, że się uda. Co, Random?
- Odwal się - odpowiedział brązowogrzywy.
- Ty naprawdę wierzysz w to, że wrócimy? - zapytała.
- Pewnie. Gdybym nie wierzył, to moje życie byłoby o wiele trudniejsze, mała klaczko. Tobie też to radzę. Odegnaj myśli o śmierci i cierpieniu, które może przecież jednak wcale nie nadejść.
Night Shadow uśmiechnęła się krzywo. Sposób Looka, choć naiwny i głupi, mógł nie być wcale taki bezsensowny.
- Nie łudź się. Przepraszam, że cię w to wpakowałem. Awful miał rację, na dworze byłabyś przynajmniej żywa. A tak? Spell ma nową zabaweczkę! Cholerny jednorożec zawsze chciał mieć następcę, nauczyć go ciskać ogniste pociski i siać popłoch wśród wroga… Ale nie pomyślałem, że zadowoli się nawet klaczą - wymruczał szary pegaz.
- Wszystko słyszałem. Coś jeszcze? - warknął Bastard. - Nie? To zamknij się!
- Ej, no nie psujcie zabawy! - rzucił Green. - My tu sobie raźnie dodajemy otuchy i wydurniamy się, by nie szczać w gacie, a wy wszystko psujecie.
- Racja - stwierdził Bastard Spell. - Oddział śpiewać, uśmiechać się i udawać, że wszystko jest w porządku.
- Tak jest! - krzyknęły chórem kucyki.
Rozległy się śpiewy, a Shadow doszła do wniosku, że nigdy wcześniej nie słyszała czegoś aż tak głupiego. Jak dotąd myślała, że piosenka o knurze jest bezsensowna, idiotyczna i niestosowna. Teraz wiedziała, że się myliła.

Przepiękna klaczo o oczach jak jutrzenka,
figlaro o imieniu Marzenka,
choć ze mną na przygodę,
w lasy, ogień oraz wodę,
bym mógł zapaść w sen,
wypełniony twym cudnym zapachem.

Śmierci, moja ukochana,
to o tobie w mym zawodzie śnią od rana,
zad masz zaiste cudny,
a i głosik też nienudny,
twe wymionka mym marzeniem,
a kopytka kuszą lśnieniem!

Panienko kucykowa,
piękna jak ma zbroja nowa,
załóż razem ze mną wioskę,
zaśpiewajmy życia piosnkę!

W twych objęciach dobrze mi,
to i historię powiem ci,
rozpalasz mnie jak ogień smoka,
com go zabił ćwoka,
ty zaś najpiękniejsza z klaczy,
powiesz mi, czy
tam gdzie jest Harmonii gaj,
jest też nasz raj…
Ogiery zakończyły wykonywanie tego wątpliwej jakości utworu i Shaddy odetchnęła z ulgą. W końcu głupota jest zaraźliwa… Zresztą rytmu to to nie miało. A brzmiało jakby stado świń postanowiło nagle wychrumkotać hymn państwowy.
Kolejne dwa dni nie różniły się zbytnio od pierwszego dnia wędrówki. Pogoda dopisywała, Spell męczył Night Shadow nauką, Random zrzędził, a reszta się wydurniała. Ale w końcu coś uległo zmianie.
Wszystkie kucyki w drużynie zamilkły. Zbliżali się do celu. Las stał się jakby gęstszy, mroczniejszy i straszniejszy, ptaki już nie ćwierkały radośnie, a zwierzyna się gdzieś pochowała. W powietrzu czuć było nerwowe napięcie.
Pod wieczór ukazało się im miasto. Najpierw ujrzeli jego błysk, prześwitujący przez gałęzie drzew, które zarosły cały teren bardzo gę


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sylu w 16 Sierpnia 2013, 22:57:57
Czy przypisy nie powinny być napisane na tej stronie, na której znajduje się "gwiazdka"? Po 15 minutach czytania nie będę już pamiętał, do czego się to odnosiło, trudno też będzie wrócić do oznaczonego fragmentu, gdyż ciężko będzie go znaleźć.

Resztą dopiszę jutro.



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 19 Września 2013, 21:04:23
Rozdział VII
https://docs.google.com/document/d/1vNh3O4oWQdQT3oCHXW_uvMIYcfdBmCbwU0i5C8youIc/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział VII: Miasto ze Złota

 
Siedem kucyków niepewnie stąpało po brukowanych ulicach. Nighty rozglądała się nerwowo, bała się, że zza rogu zaraz wyskoczy jakiś potwór. Oglądanie czegoś, co niegdyś zamieszkiwali jej podobni, napawało klaczkę lękiem. Czuła się mała i zagubiona, czuła, że coś tu jest i nie ma dobrych zamiarów. Nie mówiła swoim towarzyszom o swych lękach. Wiedziała bowiem, że oni odczuwają to samo. I nie dziwota - Alikorngard z całą pewnością było im wrogie.
Zmierzali do zamku, którego gmach był doskonale widoczny, choć znajdowali się jeszcze daleko od niego. Sunsetgard sprawiał wrażenie budynku ogromnego, o wiele większego od Mooncastle. Właściwie to wszystko tutaj jawiło się jako gigantyczne, dziwne i stworzone z przepychem. Starożytne alikorny musiały być rasą niezwykle dumną, lubującą się w podkreślaniu swojej potęgi na każdym kroku. A było co podkreślać…
 Chodzili po jakimś żółtym kamieniu, mijali domy z niezidentyfikowanej gatunkowo niebieskoszarej skały, obficie pokryte złoceniami i wysadzane szlachetnymi kamieniami. Choć na budynkach przeważały delikatne liściaste motywy, pasujące by do świątyń ku czci Harmonii Łagodnej, to liczne posągi, tworzące latarnie, fontanny i studnie mocno z nimi kontrastowały. Wszystkie przedstawiały wojowników albo potwory rodem z koszmarów.
Night była nimi zachwycona. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w wyjątkowo pięknego węża z pierzastymi skrzydłami, owijającego swoje ametystowo -szafirowe sploty wokół z pozoru delikatnego pnia latarni. Zdziwił ją kunszt rzemieślnika sprzed tysiącleci. Każda łuska, wielkości gołębiego szponu, została wyrzeźbiona osobno, oszlifowana i wstawiona w cielsko kamiennego gada.
- Hej, królewno! Chodź, nie ociągaj się - szepnął jej do ucha Green Crossbow.
Z żalem odeszła od figury, ostatni raz spoglądając w ślepia z kamieni zwanych tygrysimi oczyma. Przerażająca, rozwarta i najeżona długimi na dziesięć centymetrów kłami, paszcza węża żegnała ją niemym rykiem.
Wyciągnęła kłusa i szybko dołączyła do grupy. Bastard rzucił jej szybkie spojrzenie, wyrażające dezaprobatę. Zielonogrzywa skuliła uszy i nadal obserwowała miasto.
Oparło się biegowi czasu, miała wrażenie, że jest po prostu bardzo wcześnie rano i za chwilę mieszkańcy obudzą się, i wyjdą na ulice. Ale było coś co wskazywało na to, że tak nie będzie i nie był to jedynie zdrowy rozsądek. W doniczkach podwieszonych na tarasach i parapetach nie było kwiatów. Miejskie klomby porastały jakieś chwasty. Bylica i pokrzywy. Kiedyś bez wątpienia było zupełnie inaczej. Pewnie kwitły tam róże, petunie i bratki. Dziś jednak swoją nieobecnością przypominały o zagładzie, podkreślały nienaturalność tego miejsca i jego istnienie na przekór porządkowi rzeczy.
Dla Night Shadow strasznym był fakt, iż nawet tak potężna cywilizacja musiała upaść. Świadectwo ich istnienia przetrwało i rzucało na nią przerażający cień przemijania. Trudne początki, rozkwit, zagłada. I niepamięć wśród większości. Bo kto już dziś pamięta o Alikorngard? Kto o nim mówi? Czy żyje w Caballusi choć jeden kucyk, który wie jak żyły starożytne alikorny? Jakie były ich pieśni, marzenia, zwyczaje. Co jadły? O czym śniły każdej nocy? Jakie rzeczy wynaleźli, ile zapomniano?
Ile zapomnieliśmy my, ich potomkowie? Skoro to nasza historia, to dlaczego prawie nic nie pamiętamy? Jakim cudem? Może trzeba ją odkryć na nowo. Kiedy zostanę Królową zadbam o to - postanowiła.
I choć budynki, o gładkich, kamiennych ścianach, pokrytych misternymi złoceniami były opuszczone, i stanowiły niemy symbol smutnego losu mieszkańców miasta, a nawet całej rasy, to najgorsza była jednak cisza, przerywana jedynie stukaniem kopyt Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Ten dźwięk wydawał się być nienaturalnie głośnym, odbijał się echem od domów i roznosił głucho po całym terenie.
Coś wisiało w powietrzu i choć wszyscy wiedzieli co to jest, to nadal czuli się, jak gdyby nie wiedzieli nic. W końcu potężna, prastara magia ma to do siebie, że stanowi coś w rodzaju nieznośnej tajemnicy. Fascynuje i przeraża zarazem. A jej mroczna, złowroga moc spowijała miasto gęstym całunem. Night miała wrażenie, że wystarczy jedna iskra, jeden szept, jedno tchnienie, aby wyrwać ten świat z mocy Nekromancji i przywrócić jego dawną postać. Nie wiedziała, czy to w ogóle możliwe. Ale żałowała, że nie zna takiego zaklęcia, które rozwiązałoby problem i ukazało jej to co utracono. To co zniszczyły jednorożce.
Minęli wyschniętą fontannę. Z jej basenu do końca świata będzie wyskakiwać kamienna klacz o grzywie z wodorostów. Jej niebiesko-zielone ciało i perłowe oczy na zawsze pozostaną suche, chyba że chwilowo skropi je deszcz. Klaczkę zdziwiło nagie ciało posągowej postaci. Kim była? Zapomnianą boginią? Legendą? Żywą klaczą? A może jedynie wizją natchnionego artysty? Tego nie wie już nikt.
Dowiem się. Dowiem się wszystkiego.
 Czarna klacz nerwowo prostowała i składała skrzydła. Nie mogła jeszcze na nich w pełni polegać i wcale nie napawało jej to optymizmem. W normalnych warunkach możliwość ucieczki w przestworza działała na nią uspokajająco. Oczywiście, istniało wiele bestii zdolnych do lotu, ale ochrona przed uziemionymi to już było coś. Nagle do głowy Shad przyszła absurdalna myśl.
 Czy nieumarłe alikorny potrafią latać?
Postanowiła później zapytać o to Spella, by nie przerywać na razie tego upiornego milczenia. Nie chciała być pierwszą, która się odezwie. Bo kto wie, może coś usłyszy i pójdzie za głosami?
Nie zastanawiała się jednak długo nad swoim pytaniem. Coś popchnęło ją na ziemię. Boleśnie upadła na twardy bruk. Już chciała nakrzyczeć na kuca, który jej to zrobił, ale zauważyła w oddali na niebie, duży, ciemny kształt. Leciał nisko, tuż nad dachami.
- Niedobrze, już wiedzą, że tu jesteśmy - mruknął Bastard.
- Skąd? - zdziwiła się alikorn - I dlaczego nas jeszcze nie zaatakowano?
- Nie mam pojęcia skąd. Ale z tego, co mi wiadomo o tych potworach, one nie ożywają, dopóki nie wyczują czegoś żywego w pobliżu. A nie zaatakowały nas jeszcze, bo na razie nie znają naszej dokładnej lokalizacji. I tak ma pozostać.
- Może to nie nasza obecność TO wzbudziła - Shad nie była w stanie nazwać plugawej istoty kucykiem ani tym bardziej alikornem.
 - Nie liczyłbym na to, naprawdę nie liczyłbym - turkusowy kuc uśmiechnął się krzywo. - Zwierzęta omijają to miejsce, a inne kucyki nie są tak głupie, by tu przyłazić.
Night skinęła łbem, choć teoria Bastard Spella była dziurawa jak durszlak. Wyraźnie widziała zdziwienie na pysku maga. Coś musiało iść nie tak jak zazwyczaj. Podejrzewała, że to jej obecność pobudza te stwory do ożycia. Musiały wyczuć pojawienie się w pobliżu żywego alikorna.
Choć niebo pokryło się już aksamitną, granatową czernią, to w Złotym Mieście było niemal tak jasno, jak za dnia. Fakt, Księżyc stał w pełni i świecił odbitym światłem Słońca, niczym gigantyczne zwierciadło, posyłając je dalej, na Alikorngard. Budynki otoczyła srebrzysta poświata, dodając im jeszcze więcej piękna.
To pewnie przez to wszechobecne złoto - pomyślała.
A przecież dawniej Złote Miasto musiało być nocą rozświetlane przez magiczne kryształy latarni. Wrażenia wizualne zapewne były nieziemskie. Night zastanawiała się nawet, czy nie uruchomić na próbę jednej takiej lampy, ale stanowcze spojrzenie Awful Looka powstrzymało ją przed realizacją pomysłu.
Gdyby nie wszechobecne widmo śmierci, zimnej i od lat pozbawionej rozkładu, to mogłaby chodzić po tych ulicach przez większość życia. Tak mógłby wyglądać jej dom, jej królestwo.
- To było, minęło i całe szczęście, że już nie wróci - mruknął Bastard, który najwyraźniej domyślił się o czym klacz myśli.
- Czy nie uważasz, że to jest piękne? Ta cywilizacja była wielka! Chciałabym być częścią niej.
- Nie będziesz. Żyjesz w innej erze i pogódź się z tym.
- Gdyby alikorny żyły tak jak w starożytności, to mogłabym wieść normalny żywot, a nie odszczepieńca - powiedziała smutno.
- Tak ci się tylko wydaje, nie pasowałabyś tam. Zresztą, prawie nic nie wiesz o ich kulturze, bo nikt nie wie. Skąd możesz wiedzieć, czy taki los by tobie pasował?
- Nie wiem. Po prostu to mnie fascynuje. Jest ładne i potężne. Pewnie stali cywilizacyjnie wyżej niż my obecnie. A mój obecny los mi nie pasuje, więc czy to dziwne, że chciałabym zobaczyć dawną chwałę alikornów? - zapytała.
- Nie, to nie jest dziwne. A teraz przestań żyć marzeniami i skup się na misji - stwierdził brutalnie turkusowy ogier. - Gwarantuję, że jeszcze znienawidzisz Alikorngard.
Klacz prychnęła ze złością. Miała już dość burzenia swoich marzeń. Nie zostaniesz Królową Nocy a Słońca, nie będziesz wojowniczką, bo musisz rodzić źrebaki, a teraz - nie cofniesz czasu, nie skupisz się na rozwijaniu swoich talentów, tylko będziesz się z nami szlajać po świecie i szukać skarbów.
Wspaniale! I tak przez całe życie! Zaraz zjawi się jakiś stary, pomarszczony kucyk i stwierdzi, że moim przeznaczeniem jest zostanie dojarką!
- Nie przejmuj się, dziecko - powiedział Blood Maker ciepłym głosem. - Jako źrebak chciałem być księciem alikornem. Mieć służbę i mieszkać w pałacu. Być nieśmiertelnym magiem. I wiesz co? Z czasem zrozumiałem, że to bez sensu i niemożliwe.
- To nie to samo - warknęła. - Nie mogłeś zostać alikornem, bo urodziłeś się pegazem.
- Nie? Harmonia na starcie wszystkim nam rzuca Kostki Przeznaczenia , które określają nasze możliwości na starcie wędrówki. I pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Lepiej się z tym pogódź, mała - rzekł bordowy ogier, szczerząc się w szerokim uśmiechu.
- Wyrażasz się niczym kapłan - zauważyła.
- Bo miałem nim zostać. Ale po roku nauki znudziło mi się to i zostałem Poszukiwaczem Przygód.
Klacz zastanowiła się nad słowami fioletowogrzywego. Wiedziała, że kuc miał sporo racji. Wieśniak nie zostanie królem. Nigdy. Zawsze pozostanie brudnym ziemskim kucykiem.
To nie ma nic wspólnego ze mną. A może ma? Nie, nie ma. Mój los był tam, na dworze, a teraz jestem tu. Pokonałam przeznaczenie. I skoro zrobiłam to raz, jedną decyzją, to w przyszłości zniszczę je jeszcze wielokrotnie. Zasiądę na Tronie Nocy i zostanę największą królową w dziejach.
Uśmiechnęła się pod nosem. Skoro już dokonała niemożliwego, to jakim problem jest zrobienie tego kolejny raz?
- Do zobaczenia wkrótce, zbrojo i armio - szepnęła.
- Co, nastrój się poprawił, mała? - zapytał ją Maker.
- Coś jakby - odpowiedziała.
Przeszli ławą pod wielkim, trójprzęsłowym łukiem triumfalnym. Zbudowano go z tego samego błękitnoszarego kamienia co resztę budynków w Alikorngard. Z rozdziawioną paszczą spoglądała na płaskorzeźby, które wydawały się jej bardzo znajome, ale nie wiedziała skąd. Po chwili sobie przypomniała. Z arrasu w Mooncastle. Jedna scena była identyczna - pegazy, jednorożce i ziemskie kucyki klęczące na nadgarstkach przed wysokim alikornem. Klacz zastanawiało, czy to jakieś konkretne wydarzenie czy jedynie uniwersalny symbol podboju innych państw przez alikorny.
Samo umiejscowienie łuku mówiło bardzo wiele. Miasto musiało się mocno rozrastać na przestrzeni lat, jak każda inna osada  tego świata. Kolejni władcy zostawiali po sobie pamiątki, które miały na zawsze zachować pamięć o ich wielkości. Pewnie nie sądzili, że pomylą się tak bardzo.
- Idzie za gładko, o wiele za gładko. To zły znak - mruczał pod nosem idący za nią Random.
Uznała, że miał sporo racji. Tak wielki kompleks jak Alikorngard powinien obfitować w mieszkańców. Gdzie byli ci wszyscy umarli? Przecież nie mogli tak po prostu zniknąć z tego miejsca.
- Prowadzę nas taką trasą, by było gładko - warknął Spell. - Znam to miejsce na tyle dobrze, że wiem gdzie jest w miarę bezpiecznie. Ty myślisz, że kluczymy pomiędzy budynkami, zamiast iść na wprost, bo jestem idiotą?!
Szary pegaz prychnął, wyraźnie wyrażając swoje wątpliwości odnośnie kompetencji maga.
- Bastard, ja też tego nie rozumiem, skoro widzieliśmy tamtego latającego stwora, to czy nie powinniśmy spotkać ich więcej? Gdzie oni są?
- Leżą jako sterta ciał pod Bramą Północną? Tam powinni się znajdować. Poprzednie wyprawy oczyściły nam przedpole. Więc nie siać mi tu defetyzmu, Random! - powiedział stanowczo jednorożec.
To wiele wyjaśniało. I uspokoiło nieco czarną klacz. Wyglądało na to, że jak na razie niewiele im grozi. Gorąco zrobi się dopiero w Sunsetgard. Nie cieszyło jej to zbytnio. Wolałaby żeby spokojnie było przez cały czas.
W obecnej formie wyprawa do Alikorngard przypomina bardziej wycieczkę, a nie pełną stresów i przygód walkę o życie.
Ale podróżnicy nie byli spokojni i zrelaksowani, wręcz przeciwnie. Idący na czele Bastard rozglądał się nerwowo na boki i pozostawał cały czas w gotowości do rzucenia jakiegoś paskudnego zaklęcia. Javelin Ichor leciał nisko nad ziemią i trzymał kuszę  napiętą. Random wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Skrzydła Crossbowa drżały, zaś wzrok zielonego pegaza ciągle zmierzał do kołczanu z bełtami. Awful zostawił trochę swojej skóry, sierści i krwi na kamiennym gryfie, zdobiącym latarnię, w którego wlazł przez nieuwagę. Granatowy ogier klął teraz na czym świat stoi. Zaś Blood z zaciekłością atakował pyskiem swoje jabłko. Night nie mogła się zdecydować, czy się zachwycać architektonicznymi osiągnięciami dawnych alikornów, czy panikować, więc wybrała trzecią opcję i zachowała normalność. Bała się i wolałaby znajdować się gdzieś indziej, chociażby w bazie wypadowej Randomowych Poszukiwaczy Przygód, ale z drugiej strony strasznie podobało jej się to miejsce. Jeśli miałaby kiedykolwiek budować własne miasto, to starała by się by jak najbardziej przypominało to miejsce.
Kiedy dotarli do podnóża Sunstegard, czuli się, jak gdyby mieli zaraz wejść do pieczary smoka. Niestety pradawny zamek pieczarą smoka nie był, lecz czymś znacznie gorszym. Z gadami dało się czasami dogadać, na rozmowę z nieumarłumi nie było co liczyć. W odróżnieniu od innych budynków, dom rodziny królewskiej pokryto szlachetnym kruszcem niemal w całości. Tylko dolna część gmachu pozostawała w miarę wolna od żółtego metalu.
Otaczały go potężne mury, pozłacane, a jakże. Były niemal identyczne jak te okalające miasto, różniły się jedynie bramą. Wrota do Sunsetgard, zrobione ze złoconych, grubych prętów leżały strzaskane na zimnej ziemi. Ażurowa konstrukcja zdecydowanie nie należała do najpraktyczniejszych, pełniły zapewne jedynie funkcję ozdobno-symboliczną. W końcu główną bronią alikornów była magia.
Teraz jednak rozwalona brama przypominała jej tylko boleśnie o minionej epoce, o Złotym Wieku jej podobnych. Zielonogrzywa zastanawiała się czyim to dziełem był ten smutny obraz zniszczenia. Spojrzała w puste oczy złotych strażników, obtłuczonych, z odłamanymi rogami i skrzydłami, walającymi się nieopodal, czując przejmujący smutek. Nawet posągi były już trupami. Cywilizacja umarła wraz z nimi.
- Kto to zniszczył? - zapytała samą siebie.
- Alikorny. Zamek najdłużej opierał się chorobie. Jego bramy zamknięto i strzeżono ich dzień, i noc. W pewnym momencie spanikowani mieszkańcy próbowali się w nim schronić. To właśnie wtedy rzucono Przekleństwo - wyjaśnił Spell - kiedy władca wiedział, że jeśli nie wykończy go choroba, to zrobią to jego właśni poddani.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się czarna klacz.
 - Umiem robić rachunek prawdopodobieństwa, a ta wersja historii otrzymała w nim najwyższy wynik. W ten sposób można wypełnić wszystkie białe plamy w historii kucyków - pochwalił się jednorożec.
- Twój rachunek prawdopodobieństwa jest taki, jak moja wiedza o uprawie ziemniaków  - zakpiła alikorn.
 - Nie wiedziałem, że znasz się na rolnictwie.
Night uśmiechnęła się mimo woli i skręcającego trzewia strachu. Turkusowy ogier najwyraźniej nie wyczuł ironii.
 - A widzisz, w Mooncastle uważa się wiedzę o uprawie kartofli za najważniejszą dla szlachty.
- Dziwne - niewiadomo jakim cudem Bastard dalej nie zorientował się, że padł ofiarą dowcipu. - Ale poważnie, to kiedyś była tu wielka sterta ciał, która ten, no…
- Jest pod Bramą Północną? - zasugerowała.
- Dokładnie.
Wizja wielu alikornów, dobijających się do zamku, desperatów szukających ratunku przed śmiercią, mocno grała na jej wyobraźni. Te kucyki cierpiały, przerażenia i panika gnały je na oślep. Myślały, że uratują się przed śmiercią, żyły nadzieją i niszczyły wszystko co próbowało odgrodzić je od życia. Nie były świadome czekającego je losu. Nie wiedziały, że wkrótce powali je nie choroba a własny władca. Co czuły, kiedy moc klątwy dosięgła ich ciał? Ból? Jeszcze większe przerażenie? Złość? Nienawiść? A może pustkę?
Jakim trzeba być potworem, by zgotować własnym poddanym taki los?
Wizja padających ciał, które leżały na bruku przez tysiąclecia, by podnosić się jedynie wówczas, gdy zanadto zbliży się jakiś żyjący śmiałek, przerażała ją. To było złe i klacz nie mogła znaleźć na to innego słowa. Odrzucało ją od tej wrogiej magii panicznie i instynktownie.
- Nie stójmy tu jak jakieś tępe ziemnioki, bo umrzemy z głodu. Już dostaję halucynacji z niedożywienia! - warknął Spell.
- Chyba z braku wódki… - mruknął Look.
- Z niedożywienia wódką! - potwierdził czarodziej. - Koniec zabawy, idziemy!
- Chodźmy stąd, ja się boję! - pisnął szary pegaz.
Fakt. Adventure przypominał w obecnej chwili bardziej spłoszonego źrebaka niż odważnego Poszukiwacza Przygód, dla którego niebezpieczeństwo to imię klaczy, a nie praca. Mięśnie i skrzydła pegaza drżały. Caplował nerwowo, a jego źrenice rozszerzyły się do maksimum. Na wełnianym stroju, w barwach brązu i zieleni widniały mokre plamy od potu, którego mocny smród drażnił nozdrza klaczy.
- Spokojnie, Random, właśnie idziemy… - uspokajał go Awful.
- Ale nie w tę stronę co trzeba! - zaprotestował pegaz. - Błagam, tylko nie Sunsetgard, tylko nie Sunsetgard!
- To idź tyłem! - wydarli się jednogłośnie Javelin i Maker.
Pegazy zaśmiały się głośno ze swojego dowcipu. Najwyraźniej naśmiewanie się z kolegi dodało im odwagi.
- Wiecie co, chodźmy już - Shad postanowiła przerwać falę histerii i głupoty.
Nie miała ochoty stać tu dłużej. W końcu oni nie mieli wyboru, a ona mimo woli należała teraz do nich. I wolała mieć już za sobą wszystkie groźne dla życia przygody.
Zielonooka niepewnym stępem przeszła obok powalonej kraty, na dziedziniec Sunsetgard. Ze szczelin pomiędzy pokrywającymi go niebieskoszarymi kamieniami gdzieniegdzie wystawały źdźbła trawy i jakieś chwasty. Najwyraźniej te drobne roślinki znalazły tu wystarczające warunki do życia.
Obróciła łeb i rzuciła:
- Na co czekacie?! Mamy misję do spełnienia.
- A, bo Random nie chce iść! - poskarżył się Awful.
Fakt, szary pegaz zaparł się ze strachu wszystkimi kopytami i pomimo wysiłków kolegów, czyli Greena kopiącego go w tyłek i Blooda z Makerem, ciągnących go za grzywę, ruszyć się nie zamierzał. Bastard i Look spoglądali na to z zażenowaniem.
Poirytowana Nighty użyła magii i przelewitowała fioletowookiego pegaza. Adventure nie buntował się, najzwyczajniej w świecie osiągnął najwyższy stopień przerażenia, czyli brak władzy nad ciałem. Ona zresztą też, po prostu uznała, że jeśli nie będzie działać to wpadnie w panikę, a jeśli wpadnie w panikę to zapewne dokona niemożliwego i zabije się, potykając się o własne kopyta. Jako, że miała w zwyczaju płoszyć się niezwykle malowniczo i ze skutkami nieprzyjemnymi dla samej siebie, to zazwyczaj starała się myśleć rozsądnie i nie pozwolić tym emocjom wyjść na wierzch.
Kiedy Random znalazł się na dziedzińcu, reszta RPP ruszyła za nią. Placyk nie był szczególnie duży, niewiele większy od tego w Mooncastle. Również otaczały go krużganki arkadowe, były jednak o wiele delikatniejsze od tych znajdujących się w domu Shad. Zastanawiało ją co jest dalej, pewnie jakieś przejście do zamkowych ogrodów, jak w większości tego typu budowali. Na środku dziedzińca stała fontanna przedstawiająca ryczącego smoka. Miał rozpostarte, poszarpane skrzydła i klinowaty łeb. Z otwartej paszczy pewnie niegdyś leciała woda, a jej srebrzysty strumień radośnie pluskał w basenie wysadzanym jadeitowymi płytkami. Dziś w jego rogach zalegała mętna, brązowozielona ciecz. Resztki deszczówki zmieszane z kurzem i zgniłymi resztkami roślin.
Turkusowy jednorożec szybko wysunął się na prowadzenie. W końcu to właśnie on miał mapę i jako jedyny wiedział jak mają iść. Maszerowali ku wrotom zamku, które znajdowały się na wprost bramy. Choć złote, to jedynym zdobieniem był wielki relief wypukły, przedstawiający głowę smoka. Nad drzwiami znajdowała się rozeta. Zamiast szkła wstawiono płytki z kamieni szlachetnych - rubinów i szafirów.
- Przygotuj się, młoda, na powitanie gospodarzy - szepnął do niej niebieskogrzywy, po czym magicznie otworzył drzwi.
Night Shadow błyskawicznie wzniosła barierę ochronną i wgalopowała do środka za Spellem. Ogier szedł ostro, co znaczyło, że niebezpieczeństwo musi tu być i należy przed nim uciekać. Starała się nadążyć ze wszystkich sił, nie miała czasu się rozglądać. Jedynie kątem oka dostrzegła czerwony dywan i wspaniały tron z platynowych kwiatów i jakiegoś niebieskiego metalu. Do jej uszu dochodziło przerażające wycie, widziała pociski pomarańczowożółtej magii, ześlizgujące się po barierze jej i Bastarda. Nie miała czasu ani odwagi by oglądać się za siebie, jednoczesny ruch do przodu, połączony z myśleniem, był wystarczającym wysiłkiem.
Kierowali się ku schodom prowadzącym do podziemi zamku. Widok celu dodał jej sił, ich fasada jawiła się jej niczym wybawienie. Wyciągała szyję i wydłużała foule , czując jak trójtaktowy chód zamienia się w czterotakt, przechodząc w cwał.
 Nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi jedno z tych monstrów. Wielki trup alikorna gwardzisty w pozłacanej zbroi. Puste oczodoły jarzyły się pomarańczową, złowrogą magią, z długiego rogu sypały się iskry. Wypłowiała grzywa łopotała, choć nie było wiatru. Postrzępiony płaszcz unosił się jak smocze skrzydła. Nieumarłego pokrywały jeszcze resztki skóry i mięsa, pomimo upływu tysiącleci. Spod resztek tkanek miękkich widać było gołą kość.
Młoda klacz ze strachu zatrzymała się i przysiadła na zadzie. Kierowana siłą rozpędu i niewielkim współczynnikiem tarcia kamiennej posadzki, przebyła jeszcze parę metrów w przód i znalazła się dokładnie przed martwym alikornem. Ze strachem spojrzała w górę. Upiorna magia zdawała się ją hipnotyzować. Jej pomarańczowy blask gasnącego Słońca miał w sobie coś ciepłego i pięknego. Zawierał w sobie przeogromną tęsknotę, za którą Night chciała podążyć.
Niebieskogrzywy jednorożec zamachnął się łbem, a z jego rogu wystrzeliła potężna kula ognia, która odrzuciła szkieletora. Ów zmienił się w kupkę kości. Upiorna magia zgasła, uwalniając umysł zielonogrzywej.
- Trochę minie, zanim się podniesie. Już drugi raz mu się ode mnie dostało! - wrzasnął mag - Na co czekasz, młoda?! Wstawaj!
- Auu! - jęknęła Shadow, bo Random kopnął ją w zad - Dzięki, tego mi było potrzeba!
Zielonogrzywa otrząsnęła się i kontynuowała bieg. Dotarli do schodów. Nighty potknęła się już na pierwszym schodku i zaliczyła całą drogę w dół na brzuchu. Stopnie boleśnie obijały podbrzusze klaczy. Po drodze wpadła na Bastarda, przewracając go. Oba kucyki obolałe i poturbowane z trudem podniosły się z zimnej posadzki. Reszta zdążyła już ich dogonić. Pegazy unosiły się w powietrzu, rozglądając się niespokojnie.
Tuż przed nimi znajdowały się srebrzyste drzwi z wprawioną w nie centralnie sześcioramienną gwiazdą z różowego szafiru. Nie miały klamki ani kołatki. Były zupełnie gładkie, co oznaczało, że otworzyć je mogła jedynie magia. Czarny róg zalśnił zielonkawym blaskiem, który szybko objął wrota.
- Zamknięte, nie otworzę tego! - oświadczyła Shad.
- Ja to otworzę! - wrzasnął niebieskogrzywy.
Magia barwy indygo poderwała nieaktywnego w tej chwili strażnika i cisnęła go na drzwi. Kości łupnęły o metal i opadły na posadzkę, łamiąc się na kawałki.
- ***, a jednak nie!
- Bastard, zrób coś! Tamte ścierwa już tu są! - przerwał im próby sforsowania wrót Random Adventure.
W istocie tak było, dwa nieumarłe alikorny były już w połowie schodów. Okute w pozłacane buty kopyta wydawały głośny stukot, przypominający trzaskanie piorunów.
Bastard Spell wzniósł barierę w ostatnim momencie, zanim dosięgły ich pomarańczowe błyskawice.
- Zróbcie coś! - wydał rozkaz.
- Zamknięte od środka - stwierdził żółtogrzywy pegaz - a nie da się wyważyć!
- Odporne na magię! - zaczęła panikować Night, próbująca manipulować magią przy zamku.
Kolejne pociski uderzały w chroniącą ich półprzeźroczystą sferę o barwie indygo.
- Wszyscy zginiemy! - zawył Crossbow.
- Zamknij się, Green! - wrzasnął Adventure. - Panikowanie to moja działka!
- Cicho wszyscy! - Javelin Ichor stracił panowanie nad sobą. - Bastard długo nie wytrzyma.
- Rozwal je, Nighty - polecił Awful.
Zrozpaczona klacz okładała drzwi kopytami, ale te nie ustępowały. Próba wywarzenia ich magią również nic nie dawała. Zresztą nie znała żadnego zaklęcia, które by się do tego nadawało.
A co jeśli one otwierają się do zewnątrz - przyszła jej nagła myśl.
Wyrwała magią sztylet cytrynowego kucyka i wsadziła go pomiędzy wrota a futrynę. Podważyła, naparła telekinezą z całej siły i drzwi były otwarte. Machnęła łbem i wskoczyła do środka.
Randomowi Poszukiwacze Przygód wbiegli do katakumb. Spell jako ostatni, opuścił barierę i  zatrzasnął drzwi, które od tej strony miały klamkę. Ogier zasunął skobel.
Przystanęli, oddychając głośno. Rzęzili i sapali, a z odkrytych części ich ciał odpadały płaty piany . Jednak wszyscy byli cali i zdrowi, choć niewiele brakowało. Czuli przerażenie. Wiedzieli bowiem, iż to dopiero początek.
Czarna klacz rozejrzała się. Znajdowali się w długim, ciemnym korytarzu. Miał łukowate sklepienie, znajdujące się około dwóch metrów nad ich głowami. Jego szerokość była wystarczająca dla dwóch par kucyków, idących równolegle.
Bastard patrzył na mapę i przypominał sobie, gdzie mają iść, co było nieco dziwne, gdyż póki co nie było żadnych bocznych odnóg tunelu.
 - Dlaczego ich nie rozwaliłeś, tak jak tamtego? - zapytała go.
 - Bo to męczące - odpowiedział, nie odrywając wzroku od pożółkłego kawałka papieru.
Klacz przyjęła do wiadomości to uzasadnienie. Niektóre zaklęcia męczyły bardziej niż inne i nie zawsze było to wprost proporcjonalne do poziomu zaawansowania oraz skomplikowania czaru.
W końcu Spell uznał, że mogą ruszać. Czarodziej na czele, nie tylko prowadził, ale i oświetlał im drogę. Jego róg świecił zimnym, niebieskawym światłem. Mimo wszystko było ciemno.
- Młoda, zrób jasność! - mruknął bordowy kucyk.
- Dobrze, Blood - zgodziła się klacz i stała się jasność.
Alikorn rozświetliła strefę jakiś pięciu metrów wokół siebie, ale lepsze było to niż nic. W połączeniu z zaklęciem jednorożca udało im się uzyskać całkiem niezłą widoczność.
Stąpali ostrożnie i powoli, nie chcąc przeoczyć odpowiedniej odnogi korytarza i zgubić się w podziemnym labiryncie. Upiorną ciszę przerywał jedynie stukot kopyt oraz dźwięk kropel wody, spadających na posadzkę, w innej części lochów. Dźwięk należał do tych mocno irytujących i powodujących jeżenie się sierści.
W katakumbach panowała wilgoć i przenikający ziąb. W powietrzu unosił się zatęchły zapach starego zamczyska, na którym czas i woda odcisnęły swoje piętno. Lochy Mooncastle pachniały identycznie. Ciemnoszare, niemal czarne ściany niemal pozbawiono zdobień. Co chwilę mijali jedynie kolejne filary, podtrzymujące po bokach strop, pokryte wypukłymi reliefami przedstawiającymi węże. Wszystko było tu niezwykle surowe, mocno kontrastujące z przepychem miasta na górze. Tak jakby znaleźli się nagle w innym świecie, jakby z przeszli z świątyni do krypty.
Tunele z pozoru opuszczone, miały w sobie grozę śmierci. Może wrażenie powodowało powietrze, które zastygło w bezruchu, może były to kurz, wilgoć i woń erodowanej skały. Może i była to ciemność i głuche echo ich kroku, niesione przez kamienie.
Im bardziej posuwali się do przodu, tym bardziej Shaddy czuła tę złowrogą aurę, która skłaniała do szybkiego odwrotu i jeszcze szybszej ucieczki. Jej kopyta zdawały się grzęznąć w niewidzialnej, nieistniejącej smole, która zalała cały tunel.
Śmierć.
Szepty w korytarzach, mówiące o szarości tego świata.
Szelest widmowych kopyt.
Cienie, które ją gonią i tańczą na ścianach. Ich wysmukłe sylwetki zdawały się ją obserwować.
Zrozumiała - zbliżali się do jądra koszmaru, do miejsca z którego rzucono zaklęcie. Powietrze niemal drżało od magii.
Night Shadow zatrzymała się. Nie mogła iść dalej. To ją przyzywało i kazało uciekać zarazem. Chciała skorzystać z możliwości odwrotu zanim będzie za późno.
- Zawróćmy - powiedziała głośno.
 - Popieram! - szybko odparł Random.
- Dobrze wiecie, że nie możemy - westchnął jednorożec.
Trzy pegazy przytaknęły mu. Na ich młodych jeszcze pyskach rysowało się wyczerpanie.
- Nie dam rady iść dalej, nie mam sił psychicznie i fizycznie - jęknęła Nighty. - A tam czai się groza.
Bastard Spell pokiwał łbem ze zrozumieniem. Ogier zaczął intensywnie grzebać w jukach. W końcu znalazł to czego szukał i uśmiechnął się. Nie podobał jej się ten uśmiech. Był złośliwy, wredny i pewny siebie. Klacz dostrzegła szklaną buteleczkę, całkiem sporą.
- Wypij to - polecił.
- Co to jest? - zapytała się.
- Eliksir wielofunkcyjny, własnego pomysłu - odrzekł z dumą - znieczula, dodaje odwagi, uspokaja i wzmacnia siły.
Zielonooka powąchała zawartość butelki. Mikstura pachniała obrzydliwie. Aż ją odrzuciło. Miała ostry, silny zapach, a raczej smród. Wiedziała jednak, że jednorożec nie chce jej otruć. W końcu jaki miałby w tym cel? Magicznie zatkała nos i wypiła spory łyk. Eliksir smakował jeszcze gorzej niż pachniał. Gdyby nie to, że to niemożliwe, to by się porzygała.
 - Z czego to jest? - zapytała, krzywiąc się z niesmakiem.
- To innowacyjna formuła - wyjaśnił z szerokim uśmiechem jednorożec - stuprocentowy  etanol, produkowany z wody, drożdży i przydrożnych pokrzyw.
- Ohydztwo… - mruknęła Night.
Poczuła za to ciepło, rozchodzące się przyjemnie po jej wnętrzu.
- Nie znasz się, koncentrat wódki nie może być ohydny! - ochrzanił ją czarodziej - Random, chcesz?
- Dawaj, Spell - powiedział pegaz, bez entuzjazmu.
- Wszyscy chcemy! - odezwali się pozostali.
Mieli miny wygłodniałych psów, którym właśnie pokazano kość, na której zostało jeszcze sporo mięsa . Substancja zwana etanolem wyraźnie stanowiła silny obiekt ich pożądania.
Butelka bardzo szybko się opróżniła. Ogiery pociągały z niej długie łyki, czego Shad w ogóle nie była w stanie pojąć. W końcu jakim cudem mogło smakować im takie coś? Na dodatek ciecz powodowała pieczenie pyska, więc według klaczki trzeba było być miłośnikiem cierpienia, by dobrowolnie raczyć się takim czymś.
Zmotywowani Randomowi Poszukiwacze Przygód podjęli marsz. Alkohol zaczął działać, bo Shadow nie czuła już nic, było jej wszystko jedno, zaś ogiery wyraźnie poweselały. Javelin z Bloodem nawet opowiadali sobie sprośne dowcipy.
Krążyli po katakumbach już wiele godzin. Jak dotąd nie napotkali żadnych przeszkód. Najwidoczniej prastare alikorny ufały sile drzwi oraz swojej straży, zaś sam podziemny labirynt miał na celu jedynie zgubić potencjalnego złodzieja. Ciekawiło ją dokąd prowadzą inne odnogi, w końcu raczej nikt ich nie wykuł dla ozdoby.
W pewnym momencie jakieś strzałki wystrzeliły ze ściany i odbiły się od pancerza Blood Makera. Stało się to nagle i gdyby nie dźwięk metalu uderzającego o metal, to zapewne nic by nie zauważyli.
Bastard podniósł jedną z nich z podłogi i przyjrzał się jej. Miała haczykowaty grot, niczym harpun. Wyjęcie ich z ciała zakończyłoby się pożegnaniem ze sporym kawałkiem mięsa.
- Zatrute? - zapytał Green.
- A sprawdzić na tobie? - odparł czarodziej.
Zielony pegaz zaprzeczył szybkim ruchem łba. Nieważne, czy zatrute czy nie, ale nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zostać postrzelony.
- Musimy bardziej uważać, tu nie jest bezpiecznie - mruknął Awful.
- Sprawdźcie ściany - polecił Spell.
Posłusznie wykonała polecenie. Były gładkie, brakowało nawet otworków, przez  które wypadły strzałki. Tak jakby ich nie było. Ale przecież musiały skądś wystrzelić, nie mogły zmaterializować się z nicości.
Night domyśliła się o co chodzi. W końcu iluzja była jej specjalnym talentem. Przywołała swoją magię i rzuciła prosty czar rozwiewający miraże. Musiała się nieco wysilić i wzmocnić przepływ energii, ponieważ długo nie było widać efektów, ale w końcu się udało, a na ścianie po jej prawej stronie pojawił się rząd dziurek.
- Nieźle, nieźle - pochwalił ją jednorożec. - Prosta iluzja. Niestety ciężko będzie wykryć więcej takich niespodzianek,  a na pewno na nie natrafimy. W końcu nie możemy ciągle rozwiewać na ślepo przez parę kilometrów.
- Zastanawia mnie jak to działa - powiedziała cicho.
- Jak? Zwykły mechanizm sprężynowy. Pewnie reaguje na ruch albo na ciężar. Dlatego ta oto pusta flaszeczka będzie przed nami lewitować - rzekł, wyciągając z juków znaną jej już butelkę. - A po podłodze potoczymy ten oto hełm - mruknął i błyskawicznie pozbawił Crossbowa nakrycia głowy.
- Ej! - zaprotestował Green.
- Ja nie o tym mówiłam, Spell. Chodzi o to… Jak rzucono to zaklęcie, że nadal działa, jak to możliwe?
- Nie wiem, teraz to nie jest ważne, będziemy się zastanawiać później.
Nie zadowalał jej taki stan rzeczy. Chciała tupnąć nogą i wrzasnąć na jednorożca, w końcu to mogło być cholernie ważne. Ba! Dla niej to było cholernie ważne. Iluzja to jej specjalny talent, a nie wiedziała o czymś tak istotnym. Musiała się dowiedzieć, musiała.
- Nie zachowuj się jak źrebak - upomniał ją cytrynowy ogier.
- Ona jest źrebakiem, Javelin - przypomniał mu Awful.
Poczuła jeszcze większą złość. Nienawidziła być ignorowaną, a przez większość jej życia nikogo nie obchodziło co klaczka ma do powiedzenia. W końcu małe klaczki służą do tego by być grzeczne, posłuszne i głupiutkie. Dodatkowo mają ładnie wyglądać i zachowywać się w sposób, który niektórzy określali jako miły, zaś sama Night nazywała go byciem dwulicową chabetą.
Była jednak w stanie ich zrozumieć. Nie znali jej, dopiero zaczynała pracę w tym niebezpiecznym zawodzie, a Poszukiwacze zdecydowanie nie chcieli narażać się na zbędne niebezpieczeństwo.
Tunel zaczął się zwężać coraz bardziej i podróżnicy musieli zacząć iść gęsiego. Nie zadowalało jej to zbytnio. W razie zagrożenia nie będzie można szybko zawrócić, musieliby się wycofać, chyba że natrafią na jakieś rozszerzenie.
Wzdrygnęła się, kiedy weszła w coś mokrego i westchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że to tylko niewielka kałuża. Chwilę potem żałowała jednak, że to nie był gnijący szczur w formie półpłynnej, ponieważ chwilę potem zapadła się w wodzie po pęciny.
- Cholerne kurwie syny! - wysyczał Bastard Spell - Na pierdolone ozdóbki to ich było stać, a na zrobienie czegoś z tym już nie!
- A może oni przewidzieli to, że będziemy tutaj kiedyś szli - mruknął ponuro Random. - Przypadek?
- Tak sądzę - odpowiedział mu granatowy kolega.
- A ja nie sądzę - stwierdził jednorożec, ku zdziwieniu wszystkich. - Ale musimy iść dalej.
Brnęli coraz dalej. Woda stawała się coraz głębsza, co bardzo męczyło ich oraz spowalniało. Sięgała im już po nadgarstki. Lodowato zimna odbierała siły i powodowała skurcze mięśni.
Pierwszą ofiarą tego odcinka została Shad. Niespodziewanie poczuła okropny, ostry ból w prawej przedniej nodze. Straciła równowagę i upadła z pluskiem. Mętna woda, rozświetlana jedynie zielonym blaskiem, pochodzącym z jej rogu zamknęła się jej nad głową. Próbowała wstać, ale każdy ruch tylko potęgował cierpienia i kończył się kolejnym upadkiem. W końcu jakoś udało jej się podeprzeć i zachować pozycję, w której nie miała łba pod wodą. Wypluła, wykasłała i wyparskała to co dostało jej się do pyska i nosa. Z oczu mimo woli pociekły je łzy.
Idący przed nią Bastard obrócił łeb i pokiwał nim ze zrozumieniem. Jego róg zalśnił, a czarna klacz poczuła wokół siebie przyjemne ciepło, które koiło ból i rozluźniało nieposłuszne mięśnie.
Po chwili mogła przybrać pozycję stojącą, zamiast koślawej. Skorzystała z tej możliwości. Zdziwiło ją, kiedy odkryła, że jej nadwodna część jest zupełnie sucha. Z wdzięcznością spojrzała na jednorożca i wymruczała:
- Dziękuję.
Ogier skinął łbem i ruszył dalej. Szedł szybko i nie wyglądało na to by stępowanie w takich warunkach przysparzało mu większych kłopotów. Może dlatego, że był bardziej wprawiony, a może dlatego, że był po prostu większy i odznaczał się wysoką akcją nóg.
Nagle do ich uszu dobiegł okropny łoskot, a cały świat zadrżał. Dźwięk zmienił się i obecnie przypominał tętent podkutych kopyt, który nabierał na sile. Shad postawiła barierę. Coś się zbliżało. Bardzo nie podobała się jej ta sytuacja.
- Spokojnie, tylko spokojnie. Trzymaj barierę - mruczał Bastard.
Zatrzymał się dopiero, kiedy dziesięć metrów od siebie zobaczyli zakręt, a dudnienie osiągnęło wartość krytyczną. Night zaczęła w duchu odliczać.
Cztery…
Trzy.
Dwa.
Jeden.
O, ***!
Zza zakrętu wytoczył się wielki kamienny twór, przywodzący na myśl gigantyczną wersję rozcieracza z żaren rotacyjnych. Sięgał aż po sufit i zajmował niemal całą szerokość tunelu.
Nie oddałam bratu jego pluszowego smoka - pomyślała przedśmiertnie.
I wówczas ujrzała oślepiający, biały błysk oraz dźwięk, który najprościej opisać onomatopeją JEBUDUBU!
Świat uspokoił się i powrócił do swoich zwyczajnych, czarnych barw oraz zerowej widoczności. Nie słyszała nic.
- Umarłam? - zapytała głupio.
- Jeszcze nie - odpowiedział ktoś. - Bastard, nie lubię cię, ale tym razem byłeś, ***, genialny!
- Jak miło Green, że wreszcie mnie doceniasz.
Nie zapytała skąd wiedział co się stanie, dlaczego i jak się tego pozbyć. Uznała, że to nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia. Ani krzty sensu.
Ostrożnie stawiała nogi. Kamienne odłamki były wszędzie. Niedługo za zakrętem woda zaczęła robić się płytsza, a po przejściu kilkunastu metrów w ogóle zniknęła.
- I znowu miałem rację - mruknął pod nosem jednorożec.
- Co?
- Zaplanowano to dla alikorna, który pokonałby całą trasę szybciej niż my. Dopadłoby go dopiero tutaj, kiedy impet był największy. Woda miała na celu zatrzymać to. Jestem genialny.
Chyba naprawdę miał rację, ponieważ tunel wkrótce powrócił do swojej normalnej szerokości, co wszyscy powitali z ulgą. Nikt nie chciał ponownie natknąć się na wielkiego rozcieracza.
Niestety całkowicie nie uniknęli niespodzianek. Przeszli ledwie kawałek, kiedy natknęli się na następną przeszkodę. System wyczuwania intruzów w katakumbach Sunsetgard działał sprawnie i niezawodnie.
- Wysuwane ostrza? Takie starocie? Poważnie? - jęczał Awful, wyraźnie zawiedziony.
Nie były wysuwane, przypominały skrzyżowanie labrysa z wahadłem. Z wielkim wahadłem. Kołysały się bardzo szybko, a że ustawiono ich kilkanaście, jeden za drugim, to pokonanie tego odcinka było niemożliwe.
- A jak sobie z tym zamierzasz poradzić, co? - zapytał go szary Poszukiwacz.
- No… Yyyee.
- Ja sobie poradzę - przerwał im turkusowy ogier.
Wyciągnął z juk butelkę z ciemnego szkła i wyjął z niej zatykający korek. Wylał trochę zawartości, którą magią obłożył morderczą stal alikornów. Shad nigdy wcześniej nie widziała by ktoś używał magii w ten sposób toteż zdziwiła się, ku wyraźnemu zadowoleniu czarodzieja.
- Podobnych zaklęć używa się przy pielęgnacji broni i pancerzy - wyjaśnił. - A teraz patrz jak mój Anihilator Pancerzy sobie radzi.
W jego głosie pobrzmiewała duma i zdecydowanie były ku temu powody. Eliksir dosłownie stopił brzeszczoty. Czymkolwiek ta substancja by nie była, alikorn nie chciała mieć z nią nigdy jakiegokolwiek kontaktu. Zwłaszcza bliższego.
Woda ściekała po ścianach. Kopyta stukały. Oddechy kucyków szumiały. Krok, za krokiem, w ciemnościach. A krótkie przerwy pomiędzy dźwiękami poszczególnych taktów wydłużały się coraz bardziej. Poszukiwacze nie opadali z sił. Oni już z nich opadli. Ale nikt nie protestował, nikt nie marudził, że Bastard narzuca tempo i nakazuje iść dalej. Byli zbyt zmęczeni by myśleć.
Czy kiedykolwiek dotrzemy do celu? Zostaniemy tu na zawsze? Co czeka na nas na końcu tej drogi? - takie pytania kłębiły się w jej głowie.
Nie zwracała jednak na nie uwagi. Po prostu były i równie dobrze mogła je zadawać nie sobie a ścianie.
W końcu zatrzymali się. Turkusowy kucyk zarządził postój, twierdząc, że dalej nie da rady. Powitała to z ulgą. Musiała coś zjeść i przespać się.
Zielone jabłko nie miało smaku, ale pozwoliło się zapchać, a to w tej chwili było najważniejsze. Mimo głodu, apetyt jej nie dopisywał, powieki za bardzo się kleiły, a ból przemęczonych mięśni sprawiał, iż pragnęła tylko zamknąć oczy i zasnąć. Jednak sen o pustym, bolącym żołądku zdecydowanie nie należał do dobrych pomysłów. Nie tylko groziło to chorobą wrzodową, ale i najzwyklejszym budzeniem się co chwila.
W końcu z czystym sumieniem wyrzuciła ogryzek. Rozejrzała się wokół siebie i odkryła, że jej towarzysze również skończyli jeść. Ich pyski wyrażały zupełne  wyczerpanie. Wpatrywali się tępo w przestrzeń, niczym bezmózgie kuce ziemskie.
Nawet jej szczególnie nie zdziwiło, kiedy Javelin z Bloodem objęli się i ułożyli razem do snu. Rozumiała i nie miała nic przeciwko. Ale gdy dołączyli do nich Green, Awful i Random to cała sytuacja stała się jeszcze bardziej nienormalna niż być powinna.
- A ty na co czekasz? Dołącz do nich, a raczej do nas - wymamrotał niebieskogrzywy mag, ziewając. - Tu jest zimno jak cholera, więc chyba nie myślisz spać oddzielnie, nie?
Była dosłownie zszokowana. W Mooncastle rzeczą nie do pomyślenia stanowiło, by ogier zaproponował klaczy tak nieobyczajne zachowanie. Szanująca się dama nie powinna nawet rozmawiać na osobności z niespokrewnionym z nią kucem płci męskiej. Z drugiej strony szlachcianki raczej nie chadzały po przeklętych ruinach i rzadko spały w zimnych, wilgotnych lochach.
Decyzję podjęła szybko. Dowlokła się niemrawym stępem do ciepłej, kucykowej masy i położyła obok Randoma. Ogier objął ją skrzydłem, co było całkiem przyjemne, ponieważ zrobiło jej się cieplej w grzbiet. Chwilę potem po jej drugiej stronie zwalił się na podłogę przywódca grupy.
Dziwnie było tak leżeć na twardych kamieniach, od których bił chłód, ale ciepło dawane przez inne kucyki sprawiało, iż mimo sporego dyskomfortu zasnęła od razu.
Obudził ich Spell, który sam miał minę, jakby miał zaraz usnąć na stojąco . Twierdził, że trzeba iść dalej i wszyscy założyli, iż ma rację. Wyglądało na to, że Bastard Spell zawsze ma rację, a przynajmniej jego racja jest w tym gronie najważniejsza. Zziębnięci i obolali od wylegiwania się na kamiennej posadzce nie protestowali. Nawet dobrze było rozprostować zdrętwiałe kończyny i ogrzać się w blasku magicznego ognia. Night nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc, zupełnie straciła poczucie czasu.
Czy ja kiedyś w końcu odpocznę? - zadała sobie pytanie w myślach. - Ostatnie tygodnie tylko biegam, uciekam i walczę o przeżycie.
Podjęli marsz, Shadow musiała się nieźle wysilić by nadążyć za grupą. Jej nogi nie były tak wytrenowane jak te należące do zawodowców. Bolały, czasami odmawiały pełnego posłuszeństwa. Całe szczęście choć kolejne minuty, a może i godziny wędrówki stanowiły istną torturę, połączoną ze znudzeniem monotonią katakumb, to zbliżali się coraz bardziej do celu.
 W końcu, po czasie który zdawał się być wiecznością, tunel się skończył. Przed nimi znajdowały się dębowe wrota, pokryte srebrnym rysunkiem przedstawiającym potrójny księżyc. Zdziwiło ją, że nie pokrywał go kurz, ani zwyczajnie nie zmienił barwy na czarną, jak to srebro miało w z zwyczaju. Dalej błyszczał blaskiem, którego mógłby pozazdrościć prawdziwy satelita. Nad nim wygrawerowano jakiś napis, w dawno zapomnianym języku. Shad ucieszyła się, że ów język już wymarł, gdyż wyglądał na niesamowicie trudny i skomplikowany. Runy przypominały małe krzaczki skrzyżowane ze śladami miecza Dark Mane’a na jego szafie.
 - To tutaj - rzekł zupełnie niepotrzebnie Bastard Spell.
Jednorożec uważnie obejrzał napis, po czym machnął kopytem. Dał jej sygnał i jednocześnie użyli magii na drzwiach, starając się z całych sił je otworzyć. Magiczne symbole pojawiały się i znikały w głębinach umysłu czarnej klaczy, kiedy ta wydzielała jak największe ilość energii. Spojrzeli na siebie i spróbowali w drugą stronę.
W końcu napór zelżał i dębowe drewno ustąpiło. Ich oczom ukazała się spora sala, o gwiaździstym sklepieniu podtrzymywanym licznymi kolumnami. We wnękach ścian ustawiono żelazne misy, które płonęły magicznym ogniem, w tym samym kolorze co magia nieumarłych alikornów. Na końcu komnaty znajdowały się kolejne drzwi. W odróżnieniu od tych, które właśnie pokonali tamte wykonano z żelaza pokrytego gęsto reliefami. Ale by się do nich dostać czekała ich ciężka przeprawa, kto wie, czy nie ostatnia w ich życiu. Na środku wyryto spory pentagram, wpisany w koło stworzone z tych samych run co te na drzwiach, wokół niego paliły się świece. Klacz nie miała pojęcia, jak to się stało, że się nie wypaliły przez tysiąclecia. Nie wiedziała o istnieniu magii, która umożliwiałaby coś takiego. Pomiędzy wyrysowanym zaklęciem a skarbcem, na kamiennym piedestale spoczywała otwarta księga. Z tej odległości Night dostrzegała skórzaną okładkę o srebrnych okuciach oraz żółte kartki papieru .
Nie byłoby w tym wszystkim nic strasznego no może nieco niepokojącego, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Mianowicie parę nieumarłych alikornów. Konkretnie siedem. Te potwory nie nosiły pozłacanych zbroi strażników Sunsetgard, lecz długie, bogato zdobione ciemnoszare szaty z kapturami. Jeden z nich miał na głowie czarną koronę, która swoim wyglądem bardzo do ogólnie przyjętego w Alikorngard zdobnictwa nie pasowała. Wykuta z żelaza, prosta i surowa wyglądała groźnie aczkolwiek majestatycznie. Przypominała tę noszoną przez królów Nocy.
Te alikorny nie przypominały szkieletów, na których zostały resztki tkanek miękkich. Miały mięśnie i ścięgna, wszystko pokryte skórą oraz porośnięte wypłowiałą sierścią. Odnosiło się wrażenie, że zmiana oświetlenia spowodowałaby przeobrażenie ich ponownie w żywe kucyki. Tylko oczy potworów jarzyły się tym samym upiornym pomarańczowozłotym blaskiem, co tych nieumarłych, których Night spotkała dotychczas. Za wyjątkiem tego w koronie, w jego oczodołach czaiła się ciemność, dwie czarne dziury bez dna. Pustka. Nienaturalna czerń, pochłaniająca światło.
Ale przynajmniej zrobiło się jej cieplej.
- Cwałem! - krzyknęła na kompanów - Bastard, otwórz tamte drzwi, musicie dostać się do skarbca, ja zabezpieczę tyły.
Zdziwiło ją nieco, że posłuchali bez słowa jej polecenia. Zapewne dlatego, że nie był to czas na kłótnie, a Spell zdecydowanie lepiej radził sobie z otwieraniem nieotwieralnych wrót. Zaś w starciu z liszami szanse obu magów praktycznie nie istniały.
Kucyki biegły ile sił, seria magicznych pocisków uderzała w chroniącą ich zieloną barierę. Czuła każdy strzał potężnej magii, który chciał roztrzaskać zbawienną tarczę. Nighty szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady dłużej powstrzymywać magicznych ataków w taki sposób. Ci nieumarli byli o wiele silniejsi od każdego znanego jej alikorna. Niekoniecznie musiała powodować to większa moc magiczna. Nieznana prastara magia mogła być potężna i jednocześnie energooszczędna. Zauważyła jednak, że skupiają się głównie na niej, w niewielkim stopniu na Bastardzie, a pegazy zupełnie olewają.
Domyśliła się dlaczego.
Muszą reagować na magię - pomyślała - dopóki żyję chłopaki są w miarę bezpieczni.
Alikorny zawsze były rasą najbardziej obdarzoną magicznym talentem. Powiadano, że Harmonia, kiedy je stworzyła obdarowało ich specyfiką energetyczną wszystkich pozostałych typów kucyków. Silniejsze niż jednorożce, szybsze od pegazów, wytrzymalsze od ziemskich kucyków. Niewiele było w tym prawdy, za wyjątkiem pierwszego. Alikorny nie czarują, alikorny tworzą magię.
Ale sztuka tajemna nie do końca została zarezerwowana jedynie dla posiadaczy rogów. Pegazom dała zdolność lotu. Dodatkowo każda z ras posługiwała się lekką telekinezą w obrębie kopyt, zapewniając im chwytność i zręczność umożliwiającą posługiwanie się narzędziami.
Rozpostarła skrzydła, mając nadzieję, że wytrzymają i przerwała czar bariery. Momentalnie skoczyła w powietrze, oddzielając się od Poszukiwaczy. Skrzydło było w stanie ją unieść, co poprawiło jej nieco nastrój. Najważniejsze jednak, że odgrodzi sobą lisze od grupy. Cudem unikając pocisków, leciała w stronę nieumarłych. Szybko znalazła się za ich zadami. Tak jak się spodziewała, odwrócili się.
- Mohrok sun gvar! - wychrypiał Król Alikornów.
Night Shadow nie znała znaczenia tych słów i nie chciała znać.
- Tu jestem, zgniłe ciule! No dalej, złapcie mnie! - krzyknęła, bardziej by dodać sobie odwagi, niż obrazić nieumarłych.
Błyskawicznie wykonała zwrot i wzniosła się nieco wyżej. Wiedziała, że w pomieszczeniach niski wzrost był zdecydowanym atutem. Ona mogła tu latać, a oni już nie.
Władca Alikorngrard, niezwykle wysoki kucyk, niegdyś musiał wyglądać dostojnie. Jego sierść tysiące lat temu była złocistej barwy, grzywę zaś tworzyło nocne niebo, upstrzone blaskiem gwiazd. Zapewne za życia rozkochał w sobie niejedną klacz, która widziała w nim zabójczo przystojnego, wpływowego ogiera. Ale to było zanim jego oczy zamieniły się w czarne studnie, zanim ciało pokrył popiół śmierci.
- Nhrah, skrinung var fohr!
Czarna magia wyskoczyła z jego rogu, otaczając królewnę, niczym wstęga. Próbowała uciekać, ale nieskutecznie. Otoczyła się barierą, której powierzchnia natychmiast pokryta została wrogim czarem. Nie widziała co się dzieje na zewnątrz jej. Uderzenie, potem kolejne. Czarodziejska tarcza zaraz zniknie, a ona dołączy do grona nieumarłych. Czuła jak ogromne siły tysiąca magicznych imadeł próbują przełamać jej opór i raz na zawsze zdławić jej życie.
Nie chcę być taka jak oni. Nie chcę nigdy tak nisko upaść. Harmonio, proszę!
Nagle magia pradawnego alikorna zniknęła. Jej oczom ukazał się płonący lisz. Nie musiała się pytać kto uratował jej życie. Czar był za słaby by poważnie zranić potwora, ale wystarczył na przerwanie zaklęcia. Wiedziała, że zanim lisz się ugasi minie mało czasu.
Ale dalej była pozostała szóstka nieumarłych magów, która chciała ich pozabijać. Ich pociski ciągle uderzały w barierę klaczy. Obok niej przeleciała ze świstem Kula Ognia powalając jednego. Jęzory błękitnego ognia wgryzały się w ciało martwiaka, paląc szaty i tkanki. Potwór zawył potępieńczo. Rzuciła szybkie spojrzenie w tył.
Jednorożec, który to uczynił stał w otwartych drzwiach. Za nim piętrzyły się wysokie sterty złota i kosztowności. Widząc, że jej zadanie zostało zakończone, postanowiła dołączyć do reszty. Mogła co prawda dalej odciągać martwe alikorny, ale nie chciała przy tym sama zostać martwym alikornem, a tak by się to zapewne skończyło, jeśli ta zabawa miałaby potrwać dalej.
Machała skrzydłami najszybciej jak tylko mogła i błyskawicznym ślizgiem wleciała do skarbca. Wylądowała ciężko, aż nogi się pod nią ugięły i o mały włos nie przygrzmociła  rogiem o podłogę. Bastard zamknął wrota i trzymał je swoją magią. Po pysku turkusowego ogiera spływały gęste krople potu.
Pegazy szukały amuletu, przy okazji biorąc trochę pamiątek. Gdyby nie musieli się spieszyć oraz uciekać, to niechybnie wróciliby stąd na tyle bogaci, że do końca życia pławiliby się w luksusach. Zdecydowanie staną się zamożniejsi, jeśli przeżyją, jednak nie mieli czasu na takie rzeczy.
W oko wpadła jej zielona zbroja płytowa, o niebieskawym połysku. Z pewnością była na nią za duża, ale kiedyś, jak urośnie… Niewiele myśląc, upchnęła do juk mniejsze elementy. Jak dla każdej klaczy, pojemność torby nie stanowiła dla niej przeszkody. Większe fragmenty, takie jak napierśnik, nagrzbietnik i popręg bojowy postanowiła zabrać przy pomocy lewitacji. Wiedziała, że bagaż będzie ją obciążał, ale wiedziała, że później może nigdy nie mieć okazji zdobyć wymarzonego pancerza. Mało, który płatnerz produkował alikornie zbroje. A żaden żyjący nie robił ich dla klaczy. Na dodatek legendarna stal alikornów słynęła ze swojej doskonałości. Sunshine Arrow taką miała, a mała Night marzyła o równie perfekcyjnej ochronie.
Uśmiechnęła się lekko, gdy zapakowała już wszystko. Mimo sporego rozmiaru oraz bycia przedmiotem metalowym, alikorni pancerz miał niewielką masę. Nie ciążył.
Magia. To musi być magia.
- Mam! - krzyknął cytrynowy pegaz.
- Świetnie, wynosimy się stąd! Młoda, robimy razem barierę! - wrzasnął Spell.
Otworzył drzwi i pognał przed siebie, RPP nie trzeba było poganiać. Wszyscy wiedzieli, że od tego zależy nie tylko powodzenie misji, ale i ich życie, co w tym wypadku wychodziło na jedno i to samo.
Wroga magia świstała i kłębiła się wokół nich, niczym wzburzony ocean albo burza w górach. Bariera ledwo trzymała. Krucha niby mydlana bańka mogła pęknąć w każdej, najmniej dogodnej chwili.
Kierowana nagłym impulsem, Shad porwała magią księgę leżącą na piedestale. Nie wiedziała dlaczego, w końcu nie było nikogo, kto odczytałby wymarły język o zapomnianej nazwie. Ale czuła, że powinna to zrobić.
Błyskawicznie dotarli do tunelu, w tym samym momencie tarcza roztrzaskała się pod wpływem uderzenia. Nie próbowali wznieść jej ponownie. Brakło im sił oraz czasu. Nie odważyła odwrócić, każda, nawet najmniejsza chwila zwłoki oznaczała śmierć.
Biegli dalej, nagle usłyszeli upiorny krzyk umierającego kucyka. Alikorn obróciła się, Blood Maker oberwał jednym z pocisków. Wiedziała, że już mu nie pomogą, kiedy tylko spojrzała na bordowego pegaza, którego sierść nabrała teraz jeszcze bardziej intensywnego odcienia czerwieni -  magia nieumarłych niemalże przepołowiła go. Dyszał ciężko i wytrzeszczał zszokowane, przerażone oczy. Spoglądał z niedowierzaniem na swoje wylewające się wnętrzności, z których buchała para. Do nozdrzy klaczy doleciał okropny smród.
- Bastard! Nighty! - zawył upiornie.
Turkusowy jednorożec nie zatrzymując się, wystrzelił ze swojego rogu ku towarzyszowi wiązkę magii. Trafiony nią bordowy pegaz momentalnie umilkł na wieki. Shad z trudem tłumiła łzy. Galopowała wraz z resztą i w biegu opłakiwała poległego towarzysza. Cieszyła się, że to przynajmniej nie ona musiała mu skrócić męki. Wiedziała, że ciężko rannych na polach bitew się dobija.
Służy do tego taki specjalny sztylet - mizerykordia, czyli miłosierdzie. Jeśli śmierć jest miłosierdziem, to ja nie chcę znać gniewu…
Czym innym jednak było czytać i słuchać, a czym innym oglądać to na własne oczy. Zwłaszcza, że jeszcze kilka godzin wcześniej rozmawiała z tym cieszącym się z życia kucykiem, który wcale nie musiał umrzeć.
Gdybyśmy wytrzymali parę sekund dłużej z tarczą…
Nieumarli dalej ich gonili, musieli coś zrobić. Nie mogli uciekać w nieskończoność, a nie wytrzymają w takim tempie aż do wyjścia z katakumb. Szczególnie, że potem czekała ich jeszcze krótka przeprawa przez zamek. Oni w odróżnieniu od żywych trupów się czasem męczą.
- Spell, musimy coś zrobić!
- Ale co?!
- Zawalmy tunel! - zaproponowała.
- Dobra myśl - zaaprobował czarodziej - To na trzy. RAZ, DWA…
Obrócili się i wypalili w sklepienie strumienie energii magicznej. Strukturę zaklęcia tworzył Bastard, zielonogrzywa tylko go wzmacniała. Wspólny promień zielono-niebieskiej magii uderzył w sklepienie, na którym natychmiast pojawiła się siateczka pęknięć, a z góry zaczęły spadać kamienie. Świat zadrżał i zaczął się walić.
Nie czekali na pogrzebanie żywcem. Kuce galopowały ile im Harmonia dała w nogach. Wiedzieli, że to ostatni większy wysiłek w najbliższym czasie, co dodało im sił.
Zatrzymali się dopiero jak do ich uszu przestały docierać jakiekolwiek niepokojące dźwięki. Byli na początku zalanego odcinka.
- Uff, najgorsze już za nami - stwierdził Green, dysząc ciężko.
- Biedny Blood - powiedział smutno Javelin - był moim najlepszym przyjacielem.
- I miał mózg, a u nas to rzadkość - dodał Awful. - Żegnaj, druhu.
Choć treść słów nie wskazywała, to drżący głos granatowego pegaza ujawniał, że Look cierpiał. Podobnie jak cała reszta Poszukiwaczy Przygód. Nighty nigdy nie straciła przyjaciela, poza bratem żadnego nie miała, ale kiedy wyobraziła sobie jego trupa, to wzdrygnęła się i doszła do wniosku, iż to najgorsza rzecz, jaka się może komuś przydarzyć.
- Co się trzęsiesz, Random?! - mruknął Crossbow - To już prawie koniec, nie jesteś taką ciotą, by umrzeć na sam koniec... Auu! - to Night Shadow walnęła go w pysk - No dobra, przepraszam, nietaktowny byłem.
Dopiero wiele lat później klacz zrozumiała zachowanie Greena. Wtedy, kiedy zrozumiała, iż często kucyki maskują w ten sposób prawdziwe uczucia i emocje, które targają nimi niczym liśćmi na wietrze, nie chcąc dać chwili wytchnienia oraz przyprawiając o nieustanne cierpienia.
- Idziemy dalej? - powiedział cicho, z wyraźnym wysiłkiem Random Adventure.
- Ano, czas już na nas - odparł Bastard Spell.
Wyczerpana Nighty z trudem szła za jednorożcem. Chciała jedynie być jak najdalej tego miejsca, pragnąc zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło. Zarówno w dalekiej przeszłości, jak i teraz.
Bez trudu przeszli przez wodę, po czym odpoczywali długo. Musieli zebrać siły by przeżyć na ostatniej prostej.
Potem ruszyli dalej. Mroczne katakumby miały jedną zaletę. Pomagały w zupełnym wyłączeniu umysłu. Chętnie skorzystała z tej możliwości. Chciała zapomnieć, pragnęła nie widzieć umierającego kuca, którego  widok wyrył się w jej pamięci.
Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do drzwi prowadzących do zamku.
 - Pamiętajcie, że po tamtej stronie czekają na nas dwa trupy-niespodzianki - przypomniał Spell, po czym otworzył wrota.
Shadow zdążyła jeszcze zobaczyć jak nieruchome szkielety nagle wstają z posadzki, a ich oczodoły wypełniają się pomarańczowym światłem. Razem z Bastardem szybko wyczarowała barierę i rzuciła się ku wyjściu. Nie bała się, już nie. Te trupy były niczym w porównaniu z Królem Liszem. A on był niczym w porównaniu z pogrążonym w agonii Blood Makerem.
Parę szybkich sekund i wrota Sunsetgard zatrzasnęły się za nimi.
Maszerowali szybko, chcąc jak najprędzej opuścić to miejsce. Night Shadow obojętnie spoglądała na swoje dziedzictwo.
Alikornów nie zabito, alikorny zabiły się same.
Do bramy miejskiej dotarli bez najmniejszych problemów. Przecwałowali przez nią ku w gruncie rzeczy bezpiecznym lasom Królestwa Zmian.



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sylu w 01 Października 2013, 14:40:00

Siedem kucyków niepewnie stąpało po brukowanych ulicach. Nighty rozglądała się nerwowo, ponieważ to miejsce sprawiało, że czuła się źle. Oglądanie czegoś, co niegdyś zamieszkiwali jej podobni, napawało ją lękiem. Czuła się mała i zagubiona, czuła, że coś tu jest i nie ma dobrych zamiarów. Nie mówiła swoim towarzyszom o swych lękach. Wiedziała bowiem, że oni odczuwają to samo. Alikorngard z całą pewnością było im wrogie. Zmierzali do pałacu, którego gmach był doskonale widoczny, choć znajdowali się w odległości jakiś dwóch mil od niego. Sunsetgard był ogromny, to było pewne. Właściwie to wszystko tutaj było gigantyczne i dziwne. Chodzili po jakimś żółtym kamieniu, mijali domy z jakiejś niebieskoszarej skały, obficie pokryte złoceniami i wysadzane szlachetnymi kamieniami. Choć na budynkach przeważały delikatne liściaste motywy, to liczne posągi, tworzące latarnie, fontanny i studnie mocno z nimi kontrastowały. Wszystkie przedstawiały wojowników, (przed albo nie dajemy przecinka) albo potwory rodem z koszmarów. Najgorsza była jednak cisza, przerywana jedynie stukaniem kopyt Randomowych Poszukiwaczy Przygód (strasznie niepotrzebne zapożyczenie, psujące klimat). Coś wisiało w  powietrzu i choć wszyscy wiedzieli co, to nadal czuli się, (zdanie podrzędne, dajemy przecinek przed zaimkiem pytającym) jak gdyby nie wiedzieli nic. Czarna klacz nerwowo prostowała i składała skrzydła. Nie mogła jeszcze na nich polegać i wcale nie napawało ją to optymizmem. Nagle do głowy przyszła jej absurdalna myśl- czy nieumarłe alikorny potrafią latać? Postanowiła później zapytać o to Spella, by nie przerywać na razie tego upiornego milczenia. Nie musiała jednak pytać się jednorożca, ponieważ w oddali ujrzała na niebie ciemny kształt.
-Niedobrze, już wiedzą, że tu jesteśmy- mruknął Bastard.
-Skąd?- zdziwiła się alikorn- I dlaczego nas jeszcze nie zaatakowano?
-Nie mam pojęcia skąd. Ale z tego, (zdanie wtrącone oddzielamy przecinkiem z dwóch stron) co mi wiadomo o tych potworach, one nie ożywają, dopóki nie wyczują czegoś żywego w pobliżu. A nie zaatakowały nas jeszcze, bo na razie nie znają naszej lokalizacji. I tak ma pozostać.
-Może to nie nasza obecność TO wzbudziła- Shad nie była w stanie nazwać plugawej istoty kucykiem, ani tym bardziej alikornem.
-Nie liczyłbym na to, naprawdę nie liczyłbym- turkusowy kuc uśmiechnął się krzywo- zwierzęta omijają to miejsce, a inne kucyki nie są tak głupie, by tu przyłazić.
Night skinęła łbem, choć teoria Bastard Spella była dziurawa jak durszlak. Sama podejrzewała, że to jej obecność pobudziła stwory. Choć niebo pokryło się już aksamitną, granatową czernią, to w Złotym Mieście było niemal tak jasno, jak za dnia. To pewnie przez to złoto- pomyślała. Kiedy dotarli do podnóża Sunsetgard, czuli się, jak gdyby mieli zaraz wejść do pieczary smoka. Niestety pradawny zamek pieczarą smoka nie był, lecz czymś znacznie gorszym. W odróżnieniu od innych gmachów, pałac pokryto złotem niemal w całości. Otaczały go potężne mury, ze złota, a jakże. Były niemal identyczne, jak te okalające miasto, różniły się jedynie bramą. Wrota do Sunsetgard, zrobione ze złoconych, grubych prętów leżały strzaskana na zimnej ziemi. Zielonogrzywa zastanawiała się, czyje to dzieło. Teraz jednak rozwalona brama przypominała jej tylko boleśnie o minionej epoce, o Złotym Wieku jej podobnych. Spojrzała w puste oczy złotych strażników, zniszczonych, z odłamanymi rogami i skrzydłami, czując przejmujący smutek.
-Kto to zniszczył?- zapytała samą siebie.
-Alikorny. Zamek najdłużej opierał się chorobie. Jego bramy zamknięto i strzeżono. W pewnym momencie spanikowani mieszkańcy próbowali się w nim schronić. To właśnie wtedy rzucono Przekleństwo- wyjaśnił Spell.
-Skąd wiesz?- zdziwiła się czarna klacz.
-Umiem robić rachunek prawdopodobieństwa, a ta wersja historii otrzymała w nim najwyższy wynik. W ten sposób można wypełnić wszystkie białe plamy w historii kucyków- pochwalił się jednorożec.
-Twój rachunek prawdopodobieństwa jest taki jak moja wiedza o uprawie ziemniaków- zakpiła alikorn.
-Nie wiedziałem, że znasz się na rolnictwie.
-A widzisz, w Mooncastle uważa się wiedzę o uprawie kartofli za najważniejszą dla szlachty.
-Dziwne- niewiadomo jakim cudem Bastard nie wyłapał ironii- ale nie stójmy tu jak jakieś tępe ziemnioki, bo umrzemy z głodu. Już dostaję halucynacji z niedożywienia!
-Chyba z braku wódki…- mruknął Look.
-Z niedożywienia wódką!- potwierdził czarodziej.
-Chodźmy stąd, ja się boję!- pisnął beżowy pegaz.
-Spokojnie Random, właśnie idziemy…- uspokajał go Green.
-Ale nie w tę stronę co trzeba!- zaprotestował pegaz.
-To idź tyłem!- wydarli się jednogłośnie Javelin i Maker.
-Wiecie co, chodźmy już- Shad postanowiła przerwać falę histerii i głupoty.
Zielonooka niepewnym stępem przeszła obok powalonej kraty, na dziedziniec Sunsetgard. Ze szczelin pomiędzy pokrywającymi go niebieskoszarymi kamieniami, (niepotrzebny znak) gdzieniegdzie wystawały źdźbła trawy. Obróciła łeb.
-Na co czekacie?!- rzuciła- Mamy misję do spełnienia.
-A, bo Random nie chce iść!- poskarżył się Awful.
Poirytowana Nighty użyła magii i przelewitowała nad fioletowokim pegazem. Adventure nie buntował się, był sparaliżowany ze strachu. Ona zresztą też, po prostu uznała, że jeśli nie będzie działać, to wpadnie w panikę, a jeśli wpadnie w panikę, to zapewne dokona niemożliwego i dokona (powtórzenie) samounicestwienia, potknąwszy (najpierw się potknie, późnej dokona samounicestwienia.) się o własne kopyta. Reszta RPP ruszyła za nią. Turkusowy jednorożec szybko wysunął się na prowadzenie. W końcu to właśnie on miał mapę i wiedział, jak mają iść. Maszerowali ku wrotom zamku. Choć złote, to jedynym zdobieniem był wielki relief wypukły ("był" nie była), przedstawiający głowę smoka. Nad drzwiami znajdowała się rozeta. Zamiast szkła wstawiono płytki z kamieni szlachetnych- rubinów i szafirów.
-Przygotuj się młoda na powitanie gospodarzy- szepnął do niej niebieskogrzywy, po czym magicznie otworzył drzwi.
Night Shadow błyskawicznie wzniosła barierę ochronną i wgalopowała do środka za Spellem. Starała się nadążyć ze wszystkich sił, kątem oka dostrzegła czerwony dywan i wspaniały tron, z platynowych kwiatów. Do jej uszu dochodziło przerażające wycie, widziała pociski pomarańczowożółtej magii, ześlizgujące się po barierze jej i Bastarda. Nie miała czasu, ani odwagi by oglądać się za siebie, jednoczesny ruch do przodu, połączony z myśleniem, był wystarczającym wysiłkiem. Kierowali się ku schodom prowadzących do podziemi zamku. Nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi jedno z tych monstrów (tak wygląda poprawna odmiana tego słowa; ten zwrot brzmi, jakbyś niedawno wspominała o tym stworze). Wielki szkielet alikorna gwardzisty, w złotej zbroi. Puste oczodoły jątrzyły się pomarańczową, złowrogą magią, z długiego rogu sypały się iskry. Wypłowiała grzywa łopotała, choć nie było wiatru. Nieumarłego pokrywały jeszcze resztki skóry i mięsa, pomimo upływu tysiącleci. Młoda klacz ze strachu zatrzymała się i przysiadła na zadzie. Upiorna magia, zdawała się ją hipnotyzować. Niebieskogrzywy jednorożec zamachnął łbem i z jego rogu wystrzeliła kula ognia, która odrzuciła szkieletora. Ów zmienił się w kupkę kości.
-Trochę minie, zanim się podniesie. Już drugi raz mu się ode mnie dostało!- wrzasnął mag- Na co czekasz młoda?! Wstawaj!
-Auu!- jęknęła Shadow. To Random kopnął ją w zad- Dzięki, tego mi było potrzeba!
Zielonogrzywa otrząsnęła się i kontynuowała bieg. Dobiegli do schodów. Nighty potknęła się już na pierwszym schodku i zaliczyła całą drogę w dół na brzuchu. Po drodze wpadła na Bastarda, przewracając go. Oba kucyki obolałe i poturbowane z trudem podniosły się z zimnej posadzki. Tuż przed nimi znajdowały się srebrzyste drzwi z wprawioną sześcioramienną gwiazdą z różowego szafiru. Czarny róg zalśnił zielonkawym blaskiem, który szybko objął wrota.
-Zamknięte, nie otworzę tego!- oświadczyła Shad.
-Ja to otworzę!- wrzasnął niebieskogrzywy.
Magia barwy indygo poderwała nieaktywnego w tej chwili strażnika i cisnęła go na drzwi. Kości łupnęły o metal i opadły na drzwi.
-***, a jednak nie!
-Bastard, zrób coś! Tamte ścierwa już tu są!- przerwał im próby sforsowania wrót Random Adventure.
W istocie tak było, dwa nieumarłe alikorny były już w połowie schodów. Okute w złote buty kopyta wydawały głośny stukot.
Bastard Spell wzniósł barierę w ostatnim momencie.
-Zróbcie coś!- wydał rozkaz.
-Zamknięte od środka- stwierdził żółtogrzywy pegaz- a nie da się wyważyć!
-Odporne na magię!- zaczęła panikować Night.
-Wszyscy zginiemy!- zawył Crossbow.
-Zamknij się, Green!- wrzasnął Adventure- Panikowanie to moja działka!
-Cicho wszyscy!- Javelin Ichor stracił panowanie nad sobą- Bastard długo nie wytrzyma.
-Rozwal je, Nighty- polecił Awful.
Zrozpaczona klacz okładała drzwi kopytami, ale te nie ustępowały. A co jeśli one otwierają się do zewnątrz- przyszła jej nagła myśl. Wyrwała magią sztylet cytrynowego kucyka i wsadziła go pomiędzy wrota a futrynę. Podważyła i drzwi były otwarte. Randomowi Poszukiwacze Przygód wbiegli do katakumb. Spell jako ostatni, zatrzasnął drzwi, które od tej strony miały klamkę. Zasunął skobel.
  Przystanęli, oddychając głośno. Wszyscy byli przerażeni. Wiedzieli bowiem, iż to dopiero początek. Czarna klacz rozejrzała się. Znajdowali się w długim, ciemnym korytarzu. Bastard patrzył na mapę i przypominał sobie, gdzie mają iść.
-Dlaczego ich nie rozwaliłeś?- zapytała go.
-Bo to męczące- odpowiedział, nie odrywając wzroku od pożółkłego kawałka papieru.
W końcu ruszyli. Czarodziej na czele, nie tylko prowadził, ale i oświetlał im drogę. Mimo wszystko było ciemno.
-Młoda, zrób jasność!- mruknął bordowy kucyk.
-Dobra, Blood- zgodziła się klacz i stała się jasność.
Alikorn rozświetliła strefę jakiś pięciu metrów wokół siebie, ale lepsze to niż nic. Stąpali ostrożnie i powoli, nie chcąc przeoczyć odpowiedniej odnogi korytarza i zgubić się w podziemnym labiryncie. Upiorną ciszę przerywał jedynie stukot kopyt oraz dźwięk kropel wody, spadających na posadzkę. W katakumbach panowała wilgoć i przenikający ziąb. W powietrzu unosił się zatęchły zapach starego zamczyska, któremu czas i woda odcisnęły swoje piętno. Ciemnoszare, niemal czarne ściany sięgały na taką wysokość, by pod łukowatym sklepieniem mógł swobodnie przejść wysoki alikorn. Wszystko było tu niezwykle surowe, mocno kontrastujące z przepychem miasta na górze. Tunele z pozoru opuszczone, miały w sobie grozę śmierci. (brak logiki pomiędzy członami zdania) Im bardziej posuwali się do przodu, tym bardziej Shaddy czuła tę złowrogą aurę. Zrozumiała- zbliżali się do jądra koszmaru, do miejsca z którego rzucono zaklęcie.
-Zawróćmy- powiedziała głośno.
-Popieram!- szybko odparł Random.
-Dobrze wiecie, że nie możemy- westchnął jednorożec. Trzy pegazy przytaknęły mu.
-Nie dam rady iść dalej, nie mam sił psychicznie i fizycznie- jęknęła Nighty- A tam, czai się groza.
Bastard Spell pokiwał łbem ze zrozumieniem. Ogier zaczął grzebać w jukach. W końcu znalazł to czego szukał i uśmiechnął się. Klacz dostrzegła (nagła zmiana czasu, dlaczego?) szklaną buteleczkę, całkiem sporą.
-Wypij to- polecił.
-Co to jest?- spytała się.
-Eliksir wielofunkcyjny, własnego pomysłu- odrzekł z dumą- znieczula, dodaje odwagi, uspokaja i wzmacnia siły.
Zielonooka powąchała zawartość butelki. Mikstura pachniała obrzydliwie. Aż ją odrzuciło. Magicznie zatkała nos i wypiła spory łyk. Eliksir smakował jeszcze gorzej niż pachniał. Gdyby nie to, że to niemożliwe, to by się porzygała.
-Z czego to jest?- zapytała, krzywiąc się z niesmakiem.
-To innowacyjna formuła- wyjaśnił z szerokim uśmiechem jednorożec- 100% etanol.
-Ohydztwo...- mruknęła Night.
-Nie znasz się, koncentrat wódki nie może być ohydny!- ochrzanił ją czarodziej- Random, chcesz?
-Dawaj, Spell- powiedział pegaz, bez entuzjazmu.
-Wszyscy chcemy!- odezwali się pozostali.
Butelka bardzo szybko się opróżniła. Zmotywowani Randomowi Poszukiwacze Przygód podjęli marsz. Alkohol zaczął działać, bo Shadow nie czuła już nic, było jej wszystko jedno.
  Krążyli po katakumbach już wiele godzin. Jak dotąd nie napotkali żadnych przeszkód. Jakieś strzałki wyleciały ze ściany i odbiły się od pancerza Blood Makera, kamienna kula próbowała ich zmiażdżyć, ale Bastard rozwalił ją w drobny mak zaklęciem, parę razy natknęli się na ostrza wyłażące (ten czasownik emanuje bardzo słabym dynamizmem). Jeśli miałaś na celu ostrze powolnie wysuwające się ze ścian, bingo) ze ściany, ale mikstura Anihilator Pancerzy poradziła sobie z nimi śpiewająco. Krótko mówiąc- nic wielkiego. Ot, takie drobne czasoumilacze. Inaczej by pomarli z nudów. Martwiło to ją trochę. Było za spokojnie. Woda kapała (jak coś może kapać po ścianach? Chyba spływała.) po ścianach. Kopyta stukały. Oddechy kucyków szumiały. Krok, za krokiem, w ciemnościach. Czy kiedykolwiek dotrzemy do celu? Zostaniemy tu na zawsze? Co czeka na nas na końcu tej drogi?- takie pytania kłębiły się w jej głowie. W końcu zatrzymali się. Turkusowy kucyk zarządził postój. Musieli przespać się oraz pożywić.
  Obudził ich Spell, zziębnięci i obolali od wylegiwania się na kamiennej posadzce, nawet nie protestowali. Night nie wiedziała jak długo spali, straciła poczucie czasu. Bała się, było jej zimno, a na domiar złego była zbyt wyczerpana by narzekać. Coraz bardziej zbliżali się do celu, nogi coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa.
  W końcu, po czasie który zdawał się być wiecznością, tunel się skończył. Przed nimi znajdowały się dębowe wrota, pokryte srebrnym rysunkiem przedstawiającym potrójny księżyc. Nad nim wygrawerowano jakiś napis, w dawno zapomnianym języku. Shad ucieszyła się, że ów język już wymarł, gdyż wyglądał na niesamowicie trudny i skomplikowany.
-To tutaj- rzekł zupełnie niepotrzebnie Bastard Spell.
Jednocześnie użyli magii na drzwiach, starając się z całych sił je otworzyć. W końcu napór zelżał i dębowe drewno ustąpiło. Ich oczom ukazała się spora sala, o gwiaździstym sklepieniu podtrzymywanym licznymi kolumnami. Po jej przeciwnym końcu (sam koniec sam w sobie jest już przeciwieństwem, niepotrzebne słowo "przeciwnym") znajdowały się kolejne drzwi. Ale by się do nich dostać czekała ich ciężka przeprawa, kto wie, czy nie ostatnia w ich życiu. Pomieszczenie oświetlał migoczący, słaby blask pochodni. Na środku wyryto spory pentagram, wokół niego paliły się świece. Klacz nie miała pojęcia, jak to się stało, że się nie wypaliły. Za pentagramem, na kamiennym piedestale spoczywała księga. Nie byłoby w tym wszystkim nic strasznego, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Mianowicie  parę nieumarłych alikornów. Te potwory nie były poubierane w zbroje, lecz w długie, bogato zdobione szaty z kapturami. Jeden z nich miał na głowie czarną koronę. Te alikorny nie były samymi szkieletami, miały mięśnie i ścięgna, wszystko pokryte skórą oraz porośnięte wypłowiałą sierścią. Tylko ich oczy jarzyły się tym samym upiornym pomarańczowo złotym blaskiem. Za wyjątkiem tego w koronie, w jego oczodołach grała ciemność (bardzo nietrafny środek stylistyczny), dwie czarne dziury, bez dna. Ale przynajmniej zrobiło się jej cieplej.
-Cwałem!- krzyknęła na kompanów- Bastard, otwórz tamte drzwi, musicie dostać się do skarbca, ja zabezpieczę tyły.
Kucyki biegły ile sił, seria magicznych pocisków uderzała w chroniącą ich zieloną barierę. Nighty szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady ich dłużej chronić. Ci nieumarci byli od niej o wiele silniejsi. Zauważyła jednak, że skupiają się głównie na niej, w niewielkim stopniu na Bastardzie, a pegazy zupełnie olewają. Muszą reagować na magię- pomyślała- dopóki żyję chłopaki są w miarę bezpieczni. Rozpostarła skrzydła i przerwała czar bariery. Momentalnie skoczyła w powietrze i oddzieliła się od Poszukiwaczy. Skrzydło było w stanie ją unieść, co poprawiło jej nieco nastrój. Cudem unikając pocisków, leciała w stronę nieumarłych. Szybko znalazła się za ich zadami. Tak jak się spodziewała, odwrócili się.
-Mohrok sun gvar!- wychrypiał Król Alikornów.
Night Shadow nie znała znaczenia tych słów i nie chciała znać.
-Tu jestem, zgniłe ciule! No dalej, złapcie mnie!- krzyknęła, bardziej by dodać sobie odwagi, niż obrazić nieumarłych.
Błyskawicznie wykonała zwrot i wzniosła się nieco wyżej. Władca Alikorngrard, niezwykle wysoki kucyk, niegdyś musiał wyglądać dostojnie. Jego sierść tysiące lat temu była złocistej barwy, grzywę zaś tworzyło nocne niebo, upstrzone blaskiem gwiazd.
-Nhrah, skrinung var fohr!
Czarna magia wyskoczyła z jego rogu, próbując otoczyć królewnę. Próbowała uciekać, ale nieskutecznie. Otoczyła się barierą. Nie widziała co się dzieje na zewnątrz jej. Uderzenie, potem kolejne. Czarodziejska tarcza zaraz zniknie, a ona dołączy do grona nieumarłych. Nagle magia pradawnego alikorna zniknęła. To Bastard przyszedł jej na ratunek i rzucił Kulę Ognia. Czar był za słaby by uszkodzić (uszkodzić to można maszynę) potwora, ale wystarczył na przerwanie zaklęcia. Jednorożec stał w otwartych drzwiach. Za nim piętrzyły się sterty złota i kosztowności. Machała skrzydłami tak szybko, jak tylko mogła, wleciała do skarbca. Bastard zamknął wrota i trzymał je swoją magią. Pegazy szukały amuletu, przy okazji biorąc trochę pamiątek. W oko wpadła jej zielona zbroja, o niebieskawym połysku. Z pewnością była na nią za duża, ale kiedyś, jak urośnie… Niewiele myśląc, upchnęła ją do juk. Jak dla każdej klaczy, pojemność torby nie stanowiła dla niej przeszkody.
-Mam!- krzyknął cytrynowy pegaz, Javelin Ichor.
-Świetnie, wynosimy się stąd! Młoda, robimy razem barierę!- wrzasnął Spell.
Otworzył drzwi, RPP nie trzeba było poganiać. Wroga magia świstała i kłębiła się wokół nich. Bariera ledwo trzymała. Kierowana nagłym impulsem, Shad porwała magią księgę leżącą na piedestale. Błyskawicznie dotarli do tunelu, w tym samym momencie tarcza roztrzaskała się pod wpływem uderzenia. Biegli dalej, nagle usłyszeli upiorny krzyk umierającego kucyka. Alikorn obróciła się, Blood Maker oberwał jednym z pocisków. Wiedziała, że już mu nie pomogą-  magia nieumarłych niemalże przepołowiła go .
-Bastard! Nighty!- zawył upiornie.
Turkusowy jednorożec nie zatrzymując się, wystrzelił ze swojego rogu ku towarzyszowi wiązkę magii. Trafiony nią, bordowy pegaz momentalnie umilkł na wieki. Shaddy z trudem tłumiła łzy. Galopowała wraz z resztą i w biegu opłakiwała poległego towarzysza. Cieszyła się, że to przynajmniej nie ona musiała mu skrócić męki. Nieumarli dalej ich gonili, musieli coś zrobić. Oni w odróżnieniu od żywych trupów się czasem męczą.
-Spell, musimy coś zrobić!
-Ale co?!
-Zawalmy tunel!- zaproponowała.
-Dobra myśl- zaaprobował czarodziej- To na trzy. RAZ, DWA…
Obrócili się i wypalili w sklepienie strumienie energii magicznej. Strukturę zaklęcia tworzył Bastard, zielonogrzywa tylko go wzmacniała. Tunel zadrżał i zaczął się walić. Kuce galopowały ile im Harmonia dała w nogach. Zatrzymali się dopiero jak do ich uszu przestały docierać jakiekolwiek niepokojące dźwięki.
-Uff, najgorsze już za nami- stwierdził Green.
-Biedny Blood- powiedział smutno Javelin- był moim najlepszym przyjacielem.
-I miał mózg, a u nas to rzadkość- dodał Awful.
-Co się trzęsiesz, Random?!- mruknął Crossbow- To już prawie koniec, nie jesteś taką ciotą, by umrzeć na sam koniec... Auu!- to Night Shadow walnęła go w pysk- No dobra, przepraszam, nietaktowny byłem.
-Idziemy dalej?- powiedział cicho, z wyraźnym wysiłkiem Random Adventure.
-Ano, czas już na nas- odparł Bastard Spell.
Wyczerpana Nighty z trudem szła za jednorożcem. Chciała jedynie być jak najdalej tego miejsca, pragnąc zapomnieć o tym co się tu wydarzyło. Zarówno w dalekiej przeszłości jak i teraz. Nawet nie zauważyła kiedy dotarli do drzwi prowadzących do zamku.
-Pamiętajcie, że po tamtej stronie czekają na nas dwa trupy-niespodzianki- przypomniał Spell, po czym otworzył drzwi.
Shadow zdążyła jeszcze zobaczyć jak nieruchome szkielety, nagle wstają z posadzki, a ich oczodoły wypełniają się pomarańczowym światłem. Razem z Bastardem szybko wyczarowała barierę i rzuciła się ku wyjściu. Parę sekund i wrota Sunsetgard zatrzasnęły się za nimi.
  Maszerowali szybko, chcąc jak najprędzej opuścić to miejsce. Do bramy miejskiej dotarli bez najmniejszych problemów. Przecwałowali przez nią ku w gruncie rzeczy bezpiecznym lasom Królestwa Zmian.


------------------

Na pewno nie będę oceniać tutaj treści, bo jest to mocno subiektywne i musiałbym strasznie obniżyć ocenę.
Na pewno nie podoba mi się wprowadzanie angielskich nazw. Sądzę, że o ile w przypadku MLP to nie przeszkadza, tutaj naprawdę to nie pasuje. Ortografia bez zastrzeżeń, za interpunkcję dałbym 1/2 punkty. W niektórych zdaniach dajesz przecinki, a w następnych, które mają tak naprawdę taką samą składnię, już nie. Tak jakbyś coś tam wiedziała, ale nie znała doskonale teorii. Wiele błędów int. nie wytknąłem, bo nie mam tego w zwyczaju.
Co do języka. Wytknąłem ci trzy błędy nie za dobrego doboru słownictwa (czyli dość dużo), jedno powtórzenie, pleonazm i jakiś błąd logiczny. Ze składnią i fleksją jest dużo lepiej. Z kompozycją jest słabo. Po co takie odstępy. Chcesz sztucznie wydłużyć tekst?



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 01 Października 2013, 16:49:46
Wielkie dzięki Sylath :D. Błędy wkrótce poprawię. Odstępy mam ustawione automatycznie. Tak mi się po prostu robi po użyciu przycisku "Enter". No i to jest tekst w google docs. Pojawił się on na FGE, a tam są wymogi odnośnie czcionki i odstępów, by to się dobrze czytało. Po wklejeniu tego do innego programu [tekst po edycji] się rozjeżdża, a po wrzuceniu na Tawernę się robią dziwne odstępy [dlatego zrezygnowałam z tej możliwości]. Nazwy angielskie to już ogólnie przyjęty zwyczaj w twórczości o kucykach. A fioletowooki pegaz został przelewitowany. To nie Nighty lewitowała, tylko użyła na nim swej magii, by on poleciał. Co do reszty błędów masz absolutną rację i nic mnie nie usprawiedliwia. Nawet pała z gramatyki.

EDIT: W samym tekście można komentować. Zaznacza się odpowiedni fragment, PPM i komentarz.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:53:24
Rozdział VIII, zaprasza :D
https://docs.google.com/document/d/1-XKoD-SKTOmTq2DLnUros7FF6KxEYzGcKAm4JbeN0-s/edit?usp=sharing

Proszę o komentarze  ^_^. I tak z ciekawości, jak oceniacie poszczególne postacie?

Cień Nocy
Rozdział VIII: Deszcze jesieni
 
Minęło pięć długich lat od wyprawy do Alikorngard. Czas mijał zdecydowanie powoli i próbował zatrzeć ślady jej przeszłości. Ale klacz nie pozwalała sobie na zapomnienie. Była dumna z tego kim jest. I nie dała sobie tego odebrać. Ale choć uważała to miejsce za coś w rodzaju domu, bezpieczne schronienie, to nadal czuła się tu obca. Miała wrażenie, że dopiero co tu przybyła.
I nie dziwota. Niewielka warownia nie zmieniła się zbytnio - dalej kamienna, brudna i zakurzona. Wystrój pomieszczeń przeszedł jedną poprawkę. Pokoik Night zaczął przypominać sypialnię, ponieważ klacz od czasu do czasu raczyła go posprzątać.
Sama zbrojownia wciąż była tą samą salą w podziemiach bazy Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Te same pancerze. Te same tarcze. Ta sama broń. Stojaki obwieszone niczym drzewka na Jul i ściany, na których topory, partyzany oraz inne ciekawe przedmioty zastępowały gobeliny. Szczerze mówiąc, to Shad wolała takie ozdoby. Kiedy była młodsza chciała się takimi bawić, więc przypominały jej te głupie marzenia z okresu źrebięcego.
Zabrana z alikorniego miasta zielonkawa zbroja właśnie znajdowała się na Nighty, która przechadzała się po zbrojowni i przeglądała w starym zwierciadle, ze srebrną ramą, poczerniałą ze starości. Jej pysk wyrażał żywe zainteresowanie. Od czasu tamtej przygody z niecierpliwością czekała na dzień, w którym włoży na siebie ten cholerny pancerz i nie utonie w jego wnętrzu.
 - Jeszcze kilka lat, a będzie pasować idealnie - powiedział Bastard Spell, do wysokiej, czarnej klaczy alikorna, nie przerywając czytania jakiejś rozlatującej się księgi.
Jej uszy oklapły. Czuła się rozczarowana. Mocno rozczarowana. Tak samo jak wszystkie poprzednie kilkadziesiąt razy. Zawsze miała nadzieję, że to już będzie ten wielki dzień. Dzień idealny, w którym w końcu będzie gotowa na rozpoczęcie swojej kampanii. Już dawno sobie to obmyśliła.
 - Ale jest za duża na mnie teraz! - mruknęła z niezadowoleniem Shad, tupiąc prawą, przednią nogą.
- Noś grubszą przeszywanicę - polecił jednorożec. - Wtedy być może będziesz mogła w niej chodzić.
W sumie… Niegłupi pomysł. Ale… Nienawidzę przeszywek, nienawidzę. Kiedy to tałatajstwo namoknie... Brr! Koszmar. Brzydkie. Ciężkie. Niewygodne.
- Noś nadal moją starą zbroję - polecił Random, drapiąc się po plecach.
- Ona jest ciężka i brzydka! - zaprotestowała Poszukiwaczka Przygód.
- Sama jesteś ciężka i brzydka - wtrącił się Awful Look.
- A co, to ty Look skleciłeś ten złom? - zapytała, uśmiechając się wrednie, na co niebieski pegaz zarumienił się oraz położył uszy po sobie.
- Ma ogier talent, ot co! - bronił kolegę Adventure.
- Chyba do picia wódy, że tak to wyszło! - odpyskowała Night Shadow.
Zdziwiło ją nieco, że Awful wyprodukował coś takiego. Zbroja Randoma wyglądała jakby sklecił ją naprędce niedoświadczony czeladnik płatnerstwa. Jednak zdecydowanie wymagało to jakiegoś doświadczenia i umiejętności, o które nie posądzałaby granatowego pegaza.
- ZAMKNIJCIE SIĘ, BO ZARAZ ZWARIUJĘ! - zakończył kłótnię Spell.
- A to była taka miła kłótnia… - skomentowała alikorn.
- Ej, żarcie na stole! - krzyknął Javelin Ichor, który właśnie wszedł do zbrojowni, patrząc z zaciekawieniem na towarzyszy - O co się znowu darliście?
- O to, że Green nie umie gotować - skłamała cała trójka jednocześnie.
- I o co się tu kłócić? - zdziwił się cytrynowy pegaz- To jest fakt wiadomy i niepodważalny.
Nikt nie odpowiedział, więc Ichor machnął łbem, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, niechybnie kierując się do kuchni. Reszta ze strachem ruszyła za nim. Nikt nie spodziewa się zjadliwego jedzenia - jeśli gotuje Crossbow. Zielony ogier stanowił istny antytalent kulinarny.
Niestety dwa lata temu Delicious Food zmarła ze starości i od tej pory Randomowi Poszukiwacze Przygód sami przygotowywali sobie posiłki. Wszyscy bardzo odczuli tę zmianę na gorsze. Po pierwsze, pogorszyła się sama jakość żywności. Po drugie, musieli znaleźć nowego kucharza. Ponieważ wszyscy kompletnie się na tym nie znali, to zdecydowali, że będą gotować na zmianę.
Bardzo głodni dotarli na stołówkę. Do ich nosów dotarł dziwny zapach, który kojarzył się z mantrykorą w czwartym stadium rozkładu, końską kupą, spleśniałym twarogiem, tymiankiem i gruszkami.
- Czy on ugotował swoje onuce? - zapytała Shadow, marszcząc nos.
- Żeby tylko onuce… - stwierdził turkusowy - to chyba były kiedyś stare gacie.
Po chwili na sali pojawił się zielony pegaz, niosący w pysku spory, mosiężny kociołek, wypełniony najprawdopodobniej zupą, z którego unosiły się spiralne kłęby dymu.
- Co to jest? - zapytał Bastard.
- Zupa selerowo-cebulowa - odpowiedział pegaz.
- Jako nieoficjalny przywódca tej grupy, nie zatwierdzam - rzekł jednorożec.
- To co robimy? - zapytał Ichor.
Brak obiadu również ją zmartwił. Była głodna, a długie przerwy między posiłkami groziły powstawaniem wrzodów żołądka. Tak pisało w jakiejś mądrej książce, którą kiedyś czytała, a ponieważ była to wiedza medyczna odpowiadająca jej światopoglądowi, to postanowiła w nią uwierzyć.
- Wysyłamy Nighty tam gdzie jej miejsce - stwierdził złośliwie bananowogrzywy.
- Że do zupy? - zdziwił się szary.
- Do garów…
Poczuła wściekłość, zbierającą się w jej wnętrzu. Wiedziała, że ogiery żartują, jednak z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że naprawdę najchętniej posłaliby ją do kuchni. Gotowała kiepsko, ale zdecydowanie lepiej niż Green. A przecież im wszystkim kompletnie nie chciało się przyrządzać posiłków.
- Moje miejsce jest na Tronie Nocy - zaprotestowała, wstając na szubkach kopyt.
- Chyba na mrocznym tronie…- mruknął Random Adventure, uśmiechając się znacząco, ale widząc iskrzący się róg klaczy, natychmiast przestał - To co, jemy tę zupę?
Polewka Greena smakowała lepiej niż pachniała, choć smaczną się jej nazwać nie dało. Jednak nie wykręcała pysków i nie prosiła się o natychmiastowe wyplucie prosto na kucharza. Również nie była na tyle zła, by stłuc Crossa, co i tak chętnie by zrobiła, podobnie jak cała reszta.
Jeśli istniał kucyk, który wkurzyłby samą Harmonię to zdecydowanie był nim Green Crossbow. Zielony pegaz odznaczał się chamstwem, szowinizmem, mizoginią, za długim jęzorem oraz naturalnym brakiem na inteligencji. Ale wyśmienicie strzelał z kuszy i dobrze było mieć go obok siebie podczas polowań na bazyliszki.
Kucyki jadły w ciszy, przerywanej jedynie stukaniem drewnianych łyżek o dna misek.
- Orange prosiła, abyś dzisiaj wcześniej przyszła - powiedział nagle Random.
- Przecież mówiłam jej, że nie chcę jej w tym towarzyszyć - rzekła ze smutkiem Shad.
- W czym? - zainteresował się Bastard Spell.
Czarna klacz rzuciła szybkie spojrzenie przyjacielowi i pokręciła przecząco głową. Jej ruchy były niemal niedostrzegalne, jednak pegaz zdecydowanie zauważył co Night Shadow chciała mu przekazać. I wyraźnie to zignorował.
- Dzisiaj Lammas. W Maretown będzie jarmark i Tail chce iść razem z Night - wyjaśnił pegaz o brązowej grzywie.
- Dlaczego nie chcesz iść, Shaddy? - zapytał niebieskogrzywy z troską w głosie.
- Bo już nie jestem małą klaczką i zmieniłam się. Nie pasuję do innych kucyków - odpowiedziała łamiącym się głosem.
Wybiegła z sali jadalnej, zostawiwszy towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami i niedojedzoną zupą.
Opuściła warownię i pognała daleko, ile Harmonia w kopytach dała. Potrzebowała chwili samotności. Nie chciała słuchać poważnego głosu miłego Bastarda, głupich żartów Crossa, wiecznie zdziwionego Randoma, matkującego Awfula i próbującego ją pocieszyć Javelina. Traktowali ją jak źrebię.
Zatrzymała się dopiero na pobliskiej, leśnej polanie. Tu, pod koronami świerków, nareszcie mogła się oddać rozmyślaniom. W końcu miała upragniony spokój i ciszę zakłóconą jedynie upierdliwym waleniem dzięcioła w pień.
Powiedziałam im prawdę - pomyślała.
Miała rację, pysk się jej wyostrzył, róg wydłużył, a nogi były jeszcze dłuższe. Nawet jak na alikorna miała dziwaczne proporcje. Wychudła, czarna, o ostrym, kanciastym pyszczku, z zieloną, rozczochraną grzywą, wyglądała bardziej jak ostatnie nieszczęście, niż niegdysiejsza pretendentka do Tronu Nocy. Po prostu płakać jej się chciało - w ciągu marnych pięciu lat stała się wyższa niż Spell, a przecież dalej rośnie, już niedługo nie będzie sensu w ukrywaniu skrzydeł, po prostu zdradzi ją sylwetka.
- Harmonio - wyszeptała przez łzy - nie chcę się wiecznie ukrywać w tym miejscu. Chłopaki kiedyś umrą, a ja… O ile nie zabije mnie mantrykora, to będę tu sama. Na wieki.
Myśląc o tym, poczuła złość. Była wściekła ze swojej bezsilności i niesprawiedliwości tego świata. Wstała i kopnęła najbliższy kamień.
Poczuła ostry ból, który promieniował w górę nogi.
- Auć, to nie był dobry pomysł - mruknęła, rozcierając kopyto.
- Czyli spotkasz się z moją siostrą? - zapytał fioletowooki kucyk, który się pojawił nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co.
Random często materializował się znikąd, więc wcale jej to nie zdziwiło.
- Pójdę - przytaknęła.

Dwa kucyki leciały nisko, tuż nad koronami drzew. Pierzaste skrzydła raz na jakiś czas poruszały się. Mieli pomyślny wiatr i mogli szybować, co oszczędzało energię. Humor Night Shadow znacząco się poprawił, lubiła latać. W przestworzach nie czuła się słaba i wolna. To był jej dom, choć błękitne niebo nie było srebrzystym sklepieniem jej kraju, a górskie powietrze nie umywało się do tego w Królestwie Nocy. Przestworza miały w sobie coś uniwersalnego. Nie miały granic.
Kochała to miejsce. Tutaj, w pobliżu Gór Zaćmienia mieszkała w najważniejszym dla niej okresie życia. Znała te lasy jak własne juki i uwielbiała się po nich włóczyć oraz przelatywać nad nimi, niczym nad falującym oceanem zieleni.
Wkrótce im oczom ukazała się niewielka, drewniana chatka, o dachu pokrytym strzechą i miejscami porosłym mchem. Wyglądała malowniczo i ładnie prezentowałaby się na jakimś obrazie typu „Domek Leśnej Wiedźmy”. Trzeba było jednak przyznać, że chałupka nie rozlatywała się i nie przypominała niezamieszkanej rudery.
Wylądowali na polanie przed nią.
- Nighty! Random! - do ich uszu dobiegł radosny głos, należący do młodej klaczy.
Jego właścicielka pojawiła się przed nimi. Podskakiwała radośnie i nie mogła ustać w miejscu.
- Cieszę się, że cię widzę, Orange - Shadow powitała klacz o jasnopomarańczowej sierści i ciemnopomarańczowych, przechodzących w jasną czerwień włosach.
Orange Tail, młodsza siostra Adventure’a prezentowała się ślicznie. Szczególnie, kiedy się uśmiechała i podniecała jakąś głupotą. Shad nigdy nie rozumiała jej podejścia do życia, ale lubiła je.
- Och kochana, musisz to zobaczyć! - piszczała z radości starsza klacz.
- Ale co? - zapytała ze zdziwioną miną Night Shadow.
- Nasze sukienki - odpowiedziała z dumą w głosie Tail.
- Nasze… CO?!
Ogłupiała zupełnie. Miała niejasne wrażenie, że wszyscy stawiają ją przed faktem dokonanym i zagradzają drogi ucieczki.
- Random, zostawiłbyś nas same, dobrze? - powiedziała przymilnym głosem do brata czerwonooka - No wiesz, kobyle sprawy.
- Ruja? - zdziwił się Adventure, po czym zaraz dodał - O gryfie ścierwo! - ponieważ zarobił kopniaka od Shaddy - No dobra, to ja sobie idę.
Klacze czekały aż ogier zniknie z ich oczu. Night wiedziała, że skoro Tail wyprosiła brata, to musiała mieć naszykowanego coś naprawdę strasznego i bardzo kobylego. Orange Tail złapała alikorn za ogon i pociągnęła za domek. Shad nie zdążyła zaprotestować.
Oczom królewny Nocy ukazały się dwie suknie, powieszone na dolnej gałęzi rozłożystego dębu. Wyglądały całkiem ładnie, ale klacz miała kiedyś o wiele piękniejsze i nawet trochę za nimi tęskniła.
- Stój spokojnie - poleciła pegaz.
Randomowa Poszukiwaczka Przygód posłuchała towarzyszki, nerwowo wymachując ogonem i przyglądając się jak tkaczka zdejmuje z drzewa suknię w kolorze przygaszonej czerwieni, z białą, koronkową halką.
Z sukienką w pysku, Orange zaczęła zdejmować z Nighty czarną, przylegającą kamizelkę. Alikorn postanowiła jej pomóc i uwolniła swoją magię. Rozebrała się i przyodziała nowe szaty. Poczuła się strasznie dziwnie, od lat nie nosiła kobylich ubrań. Odczuła silną pokusę przejrzenia się w jakimś zwierciadle. Chciała zobaczyć jak wygląda w czymś takim.
 - Poczekaj chwilkę, jeszcze tylko… - rzuciła siostra Randoma i odleciała.
Po chwili wróciła, trzymając czerwoną wstążkę i szczotkę do grzywy, co przeraziło Shad. Wyraźnie chciała czesać jej grzywę. Jej skołtunioną przez wiatr, sen, krzaczory i za rzadkie mycie grzywę.
- Po-poczekaj! - krzyknęła szybko i użyła swojej magii, by rozczesać ogon i grzywę.
Perspektywa kopytkowego rozczesywania posklejanych kłaków była bowiem wyjątkowo nieprzyjemna i bolesna.
Zdziwionej tym małym pokazem magii Orange Tail szczotka wypadła z pyska. Po paru sekundach pegaz otrząsnęła się i doskoczyła do przyjaciółki.
- Co ty robisz?! - buntowała się Nighty.
Czuła nieprzyjemne szarpanie za grzywę w okolicy uszu, jak podczas zaplatania albo innej niegodziwości.
- Nie rusz! No, gotowe. Idź, znajdź jakieś lustro - poleciła.
- Ty masz lustro? - zapytała czarna klacz, odwracając się do towarzyszki, ale tej już nie było.
Świat wali się na łeb. Byle prządka z lasu ma w domu zwierciadło. Zaraz wyciągnie jeszcze złotą statuetkę i gobelin z Arabii Siodłowej.
Czekając na czerwonogrzywą, Shadow podziwiała rude wiewiórki, baraszkujące wśród gałęzi dębu. Jasnozielone liście i niemal czarny pień, kontrastowały ze sobą. Dęby szypułkowe zawsze wyglądały świeżo. Night lubiła obserwować to konkretne drzewo. Oglądała je często i dalej jej się to nie znudziło. Miało w końcu jej ulubione barwy. To był obraz życia, obraz środka lata w Królestwie Zmian. Ćwierkanie ptaków i zapach kwiatów, pozwalały jej się odprężyć.
Ta głośna cisza natury, została jednak przerwana, dźwiękiem, który wskazywał, że za Night Shadow właśnie wylądował jakiś kucyk. Zielonooka odwróciła się leniwie i natychmiast skoczyła w powietrze. Ujrzała bowiem stała Orange, z lśniącą siekierą w pysku. Nie wierzyła by Tail była skora do zrobienia jej krzywdy, widok jednak był niecodzienny i odrobinę przerażający. Pegaz wypluła trzonek i pobłażliwie popatrzyła na przestraszoną alikorn.
- Night, głuptasku, lustro ci przyniosłam - powiedziała ze śmiechem. - Aż ci grzywa stanęła.
- Bardzo śmieszne - mruknęła, po czym przejrzała się w prowizorycznym zwierciadle.
Ciężko było się obejrzeć na tak małej powierzchni, ale w końcu udało jej się dostrzec co nieco. Grzywka rzeczywiście jej stała. Nie zdziwiło jej to. Często tak się działo, kiedy się denerwowała albo zostawała zaskoczona przez coś. Wzięła kilka głębokich wdechów i jej włosy powróciły do normalnego stanu.
Wyglądała dziwnie ze związaną grzywą i w prostej sukni. Nawet się sobie podobała, nawet ten ubiór uważała za ładny, ale gdzie mu tam było do strojów, które nosiła na grzbiecie jeszcze przed pięcioma laty. Jedwabie, aksamity i brokaty zostały zastąpione przez len oraz wełnę. Gdyby nie fenotyp, to wyglądałaby jak ziemska klacz lub pegazia mieszczka. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Dziękuję - wyszeptała do starszej klaczy.
- Pomożesz mi się przebrać? - zapytała Orange.
- Oczywiście.
Shaddy pomogła Tail wygrzebać się z sukienki z niebarwionego lnu i przebrać ją w szatę identyczną jak swoją, z tą różnicą, że pomarańczowożółtą, a nie ciemnoczerwoną.
- Mogłabyś? - pomarańczowa klacz, popatrzyła na zielonogrzywą z rumieńcem na ganaszach.
Shad nie odpowiedziała, tylko magicznie rozczesała grzywę koleżanki i pomogła jej ją związać i ułożyć. Nie było to trudne zaklęcie, opierało się na tym samym co zwyczajna telekineza. W zasadzie czesanie stanowiło pierwotnie czar telekinetyczny służący do sortowania papierów. Orange Tail przejrzała się w ostrzu siekiery i…
- Nie umiesz wiązać wstążek, zdecydowanie nie umiesz.
- A czego się spodziewałaś - Night Shadow uśmiechnęła się z dumą. Widząc to, Orange szturchnęła ją skrzydłem, co bardzo rozbawiło alikorn. Radosny nastrój jednak prysł szybko niczym mydlana bańka. - Tail, ja, ja nie mogę iść.
- Dlaczego, Night? - szczerze zdziwiła się klacz pegaza.
- Spójrz na mnie, jak ja wyglądam?
- Jak normalna klacz - przerwała jej czerwonooka.
- Jak mało urodziwa klacz alikorna, chciałaś powiedzieć - poprawiła ją Shad - cechy mojej rasy są coraz bardziej widoczne, w Maretown ktoś może mnie rozpoznać. Widok skrzydłorogiego kuca zdecydowanie jest rzadkością dla mieszkańców takiej małej mieściny.
- A nawet jeśli, to co?
- Nie wiem, już naprawdę nie wiem, czy po tylu latach ktokolwiek pamięta - odpowiedziała Nighty. Naprawdę nie wiedziała - Ale po co miałabym tam iść, czemu ci na tym tak zależy?
Siostra Randoma nie odpowiedziała, przysiadła na zadzie i odwróciła głowę. Widać było, że myśli. Stanowiło to niecodzienny widok. Na dobre parę minut nastała cisza, przerywana jedynie odgłosami lasu.
 - Jest pewien ogier - Orange Tail postanowiła jednak podjąć temat - który mi się podoba.
O nie, tylko nie to - pomyślała Shadow.
Takie tematy zupełnie jej nie interesowały i wolała ich po prostu unikać. Tail była jej przyjaciółką i czarna klacz powinna jej pomóc, poradzić, wysłuchać, ale w takich sprawach była bezsilna. Choć w ciągu tych paru lat udało jej się zaprzyjaźnić z kilkoma kucykami, to Królewna Nocy niewątpliwie nie była klaczą zbyt towarzyską i zaznajomioną w relacjach interkucykalnych. A szczególnie w z naturą związków. Sama nigdy nie była zakochana, ani nawet zauroczona.
- Mhm - wybrała najbezpieczniejszą opcję odpowiedzi.
- I chciałabym być w towarzystwie kogoś z kim czuję się pewniej - wyjaśniła czerwonogrzywa.
- Idź z bratem, Random lepiej się nadaje na przyzwoitkę - zakpiła młodsza.
Orange popatrzyła na nią jak na idiotkę. Najwyraźniej potraktowała dowcip poważnie.
- I przy okazji wszystko zepsuje.
- Zgoda, pójdę z tobą. Ale jak coś pójdzie nie tak, to będzie twoja wina -  rzekła alikorn. Ja nie biorę za to odpowiedzialności. Najmniejszej. Słyszałaś, Orange?
Night poczuła jak coś ciężkiego wiesza się jej na szyi i próbuje zmiażdżyć jej ciało. Brakowało jej oddechu i godności.
- Nienawidzę przytulania, wiesz?
Orange Tail zachichotała.

Był wieczór, niebo przybrało już ciemnoniebieską barwę i rozjaśniło się milionami gwiazd. Dwie klacze i pięć ogierów zbliżało się do miasteczka. Szli stępa, nie trzymając szyku i gawędząc radośnie. Szeroka droga i dobra widoczność zachęcały do podjęcia wyższego chodu. Ale nie mieli zamiaru. Musieli wzbudzać szacunek. Oraz chcieli po postu obgadać jeszcze parę spraw, co galop znacząco by utrudnił. Ubrali się w odświętne stroje, by pokazać wieśniakom, że są od nich ważniejsi i lepiej uzbrojeni.
- Tylko się nie upijaj i nie zadawaj z byle kim - pouczał ją Bastard Spell.
- Dobrze, mamo - zakpiła. - Nie zapominaj, jednorożcu, że nie jesteś moim ojcem.
Słysząc to, starszy kucyk drgnął, co zdziwiło młodą klacz. Lubiła Spella i traktowała go jak nauczyciela, przyjaciela i dowódcę zarazem, ale nie sądziła, że ten może traktować ją jak swojego źrebaka.
- Nie zapominaj, alikornie, że powinno cię tutaj nie być - odburknął Bastard i poprawił kryzę szaty - i pamiętaj, że masz u licha dopiero piętnaście lat, dziewczyno, więc…
- Zamknij się.
- CO?! - wkurzył się turkusowy ogier.
Odniosła niejasne wrażenie, że Bastard Spell właśnie zastanawia się nad potraktowaniem jej jakimś bardzo niemiłym zaklęciem. Błyskawicą, Kulą Ognia, Zaklętym Rozwolnieniem… Całe szczęście tylko pokręcił łbem z dezaprobatą.
- On ma rację, Nighty - wtrącił się Random - nie popełniaj błędu młodości, jaki popełniła moja matka, zadając się z moim ojcem.
Kolejny! Kiedy oni zrozumieją, że prawią mi morały, które zupełnie mnie nie dotyczą. Jakbym kiedykolwiek się upiła… Ba! Ja nienawidzę alkoholu! I czy kiedykolwiek próbowałam kogoś poderwać?
- Panowie, szanowne ogiery, ***, no! - Shad stanęła w miejscu, obserwując kątem oka Orange Tail - Chcę powiedzieć tylko, że mnie to nie dotyczy! Nie piję, a ogiery mnie nie interesują…
- Wolisz klacze? - zdziwił się Crossbow.
- Preferuję drzewa - rzekła z sarkazmem w głosie - ze związków alikornów z drzewami rodzą się elfy. Elfy rzygają tęczą, a kuce defekują i w ten sposób tęcza powstaje.
- Spokojnie, kuce, wyrośnie z tego - uspokoił resztę RPP Awful Look - to mija z wiekiem.
- Z drzew? - zapytali jednocześnie Javelin i Adventure.
- Z kiepskiej ironii - wyjaśnił niebieski pegaz, na co towarzysze odetchnęli z ulgą.
- Skończmy te rozmowy, bo jeszcze ktoś usłyszy - rozkazał jednorożec, po czym dodał ciszej - i będzie wstyd.
Miał rację, wchodzili właśnie na rynek i wokół kręciło się mnóstwo kucyków, z czego dobra połowa była mocno pijana. Same ziemnioki, kilka pegazów oraz Spell i Nighty. Mimo, że suknia zakrywała skrzydła, to wyglądająca na wyjątkowo wyrośniętą klacz jednorożca Shadow i tak budziła sensację. Patrzyli na nią jak na zebrę albo kucoperza. Wiedziała, że to uzasadnione, ale i tak uczucie bycia obserwowaną było denerwujące.
Nie mam dwóch rogów, pasków, ani nogi wyrastającej z kłębu, więc mogliby się gapić nieco mniej nachalnie…
Maretown było małym miasteczkiem, a raczej większą wsią. Nie więcej niż trzydzieści chałup krytych strzechą, prostokątny ryneczek, przy którym stała rudera sołtysa, niewiele większa od reszty chat. Niewielka świątynia poświęcona Harmonii najbardziej wyróżniała się ze wszystkich budynków. Zbudowano ją z kamienia, a nie bielonego wapnem drewna, zaś dach pokryto dachówką.
Mieszkańcy byli rolnikami, twardymi, silnymi ziemskimi kucykami, które pracowały na polach. Lammas stanowiło dla nich chyba najważniejsze święto w roku, stojące wyżej w hierarchii nawet od Beltaine, Samhain i Jul. Co roku z tej okazji organizowano festyn. Piwo lało się strumieniami, pieczone jabłka kusiły swym aromatem, a kapusta z grzybami stała w wielkich, żeliwnych garach, powieszonych nad paleniskami. Gospodynie musiały się naprawdę nieźle postarać by przygotować to wszystko. Night cieszyła się, że nie jest jedną z nich.
Szybko została razem z Orange Tail, ogiery gdzieś zniknęły. Poszli bawić się pojedynczo. Pić bimber i podrywać co chętniejsze klacze.
- To tamten - szepnęła jej na ucho Tail.
Oczom czarnej klaczy ukazał się rosły, szaroniebieski, ziemski ogier. Miał fioletową grzywę i potężnie rozwinięte mięśnie szyi. Inne ukrywało ubranie, ale pewnie również stanowiły powód do dumy. Odziewał się bogaciej od większości współplemieńców. Próżno było szukać łat na jego szatach. Orange wyjaśniła jej, że jest synem sołtysa Maretown, czyli najbogatszego kuca we wsi. Otoczony stadem adoratorek, nie zrobił na Shad dobrego wrażenia. Podobnie jak te szczebioczące klacze, wpatrzone w niego jak w wór marchewek.
Idiotki same do niego lezą, a jemu to wyraźnie jest na kopyto - stwierdziła w myślach.
- Nie podoba mi się to - podzieliła się swoimi obawami z przyjaciółką - ma wyższy status społeczny, wykorzystuje biedniejsze klacze. Możesz być dla niego tylko zabawką.
Pomarańczowa pegaz wyglądała na autentycznie zszokowaną i oburzoną. Jej kąciki pyska zadrżały, a skrzydła rozpostarły się.
- Nightingale! - syknęła.
- Nie, Orange. Nie pomogę ci, nie podoba mi się to - powiedziała stanowczo i popatrzyła na starszą klacz.
- Ale ja go kocham!
Tak, na pewno. Oczywiście. Już wierzę. A jeszcze bardziej uwierzę, kiedy on pokocha ciebie... Żałosne!
- Jest tyle ogierów, a ty musiałaś wybrać takiego podrywacza…
- Czemu myślisz, że on taki jest?! - wykrzyczała Tail przez łzy.
Kucyki patrzyły się na nie dziwnie i Night zrozumiała, iż musi szybko zakończyć tę kłótnię. Co prawda i tak by patrzyli, ponieważ wyższa klacz dalej była wielką atrakcją dla miejscowych. Nie chciała jednak by inni zwrócili uwagę na ich słowa.
- Bo widzę - wytłumaczyła spokojnie - może i jestem młodsza, ale życie sprawiło, że zdążyłam już nabrać doświadczenia pod względem oceniania kucyków.
- Mylisz się, na pewno się mylisz - zaszlochała pomarańczowa pegaz.
Night rzuciła okiem przez kłąb przyjaciółki. Widok różowej klaczy masującej Silverowi grzbiet wcale jej nie zdziwił, podobnie jak jej błękitnej koleżanki, która głaskała ogiera po grzywie.
- Być może - rzekła, po czym błyskawicznie dodała - ale wątpię.
- Czyli mi nie pomożesz?
- Nie, ale przeszkadzać też nie będę - oznajmiła zielonogrzywa - każdy powinien mieć wolność wyboru.
Shad odwróciła się i zostawiła Orange samą. Miała nadzieję, że jej lęki okażą się fałszywe i Silver Earth okaże się wspaniałym ogierem, który uszczęśliwi Tail. Wiedziała, że czasami pozory mylą, ale syn sołtysa stanowił według niej klasyczny przykład bogatego buca, który śpi ze wszystkim co ma kopyta.
Czarna klacz nie miała pomysłu co ze sobą zrobić, więc zajęła się jedzeniem. Uznała, że przecież nie może sobie stać i nic nie robić, wolała udawać zajętą, by nikt do niej nie zagadał, ani się nie doczepił. Wieśniacy nie stanowili zagrożenia, ale nie chciała narobić kłopotów sobie i Poszukiwaczom.
Pieczone jabłka były przepyszne, Night szybko opchała się nimi do pełna i z rozczarowaniem stwierdziła, iż nie jest w stanie zjeść więcej, a przecież nie spróbowała jeszcze zupy z buraczanych wysłodków oraz sianokiszonki na owsie. Pochłonięcie na siłę tych pyszności groziło ochwatem.
 Najedzona siedziała na ławce, przy wspólnym stole i spoglądała w gwiazdy. Gwar, muzyka, radość i śmiechy prawie do niej nie docierały. Liczyło się tylko nocne niebo i przesuwające się po nim obłoki. Choć inne kucyki tańczyły i bawiły się w swoim towarzystwie, a nią się nikt nie przejmował, to nie czuła się samotna. Miała w końcu samą siebie i święty spokój.
Mogła zastanowić się w końcu nad pseudogłęboką naturą Wszechświata, ale uznała, że to głupie i nudne. Wolała pogrążyć się w marzeniach. Dowodzić z grzbietu wzgórza własną armią. Budzić strach i przerażenie wśród zdrajców, którzy nie uznali jej praw do tronu. I stanąć przed Królem Nocy, by kazać mu się ukłonić.
Ciekawe jak się bawią chłopaki - pomyślała.
 - Co tak sama siedzisz? - zagadnął ją Bastard Spell, przysiadając się do niej.
Nie pytała go co wcześniej robił. Wolała nie wiedzieć. Ale żadna stodoła nie płonęła, więc wyglądało na to, że jednorożec nie bawił się szczególnie dobrze.
- Pokłóciłam się z Orange…
- Ahh… Nie wiem o co poszło, ale się pogodzicie. Od tego są przyjaciele, by się z nimi kłócić - wyjaśnił jednorożec.
- Przepraszam, Bastard, że byłam taka okropna - wyszeptała Nighty.
- Drobiazg, młoda. - uśmiechnął się i machnął kopytem.
- Miałeś rację…
Jego pysk natychmiast przybrał inny wyraz, o wiele poważniejszy, zaś uszy stanęły na sztorc.
- Co przeskrobałaś?!
- Ja nic, ale Orange tak - uspokoiła swojego mentora, Shad.
Bastard Spell widocznie odetchnął z ulgą i nalał sobie piwa. Mieszkańcy Maretown nieco zdziwili się na widok lewitującego kufla, ale nie powiedzieli nic. Znali maga i nie chcieli by zmienił architekturę ich wioski.
- Z kim? - domyślił się przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód.
- Jak na razie w kim. W Silver Earthcie.
Jej rozmówca zakrztusił się bursztynowym trunkiem i wytrzeszczył oczy.
- W tym kretynie? - oburzył się Spell - Jeśli kobyła ma szczęście, to nie jest w jego typie.
Pięknie! Po prostu pięknie!
- Jest jeszcze gorszy niż obstawiałam? - zapytała z niepokojem w głosie.
- Nie, jest po prostu rozpuszczonym bachorem, któremu wydaje się, że mu wszystko wolno - mruknął turkusowy kuc. - Bogaty jak na tę wiochę, wszystkie klacze na niego lecą i co piąta kończy ze źrebięciem w brzuchu. Wiesz co - zmienił temat - chodźmy się bawić, to jest w końcu Lammas, a nie Samhain! A ty chyba nie zamierzałaś spędzić całej nocy na tej twardej ławce, prawda?
- Zamierzałam.
Ogier wstał i bezceremonialnie zepchnął ją z ławki przy pomocy tylnej nogi. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale nie pyskowała. Widziała, że Bastard ma dobry humor i chce po prostu popsuć jej miłe chwile nieróbstwa. Jednorożec wskazał kopytem kierunek, czyli środek placyku.
Jęknęła i z miną męczennika poszła z nim zachowywać się jak ziemska klacz.
Zagrali w wiejskie gry i zabawy, których sensu istnienia dalej nie rozumiała, dlatego stwierdziła, że go po prostu nie było. No bo po co niby walczyć na worki z mąką, obierać kartofle i wróżyć pogodę z kształtu obierzyn oraz przeciągać linę? Chyba tylko po to, by dokuczać Spellowi, który przegrał i wyrąbał się prosto w kałużę.
Tańczyli w kółku razem z innymi i śpiewali pieśni o żniwach. Bastardowi w ogóle nie przeszkadzała nieznajomość tekstów. Był środek lata, ciepła noc pełna szeptów i śmiechów. Przyroda radowała się ze swoich owoców. Plony w tym roku były wysokie, co cieszyło mieszkańców Królestwa Zmian, którzy nie musieli się obawiać, że nie przeżyją zimy.
A rozgwieżdżone niebo jaśniało nad nimi w swej pełnej, bezchmurnej krasie. To była jedna z tych nocy, podczas których nie chciało się spać, by nie stracić możliwości jej przeżywania. Powietrze miało w sobie to coś, co sprawia, że chce się je wdychać i wdychać. Powiew świeżości, lekki chłód śmierci przedwieczności.

Dziękował, Harmonio, za hojne dary,
W czas Lammas bogaty,
Tańcujemy wokół chaty,
By przegnać precz złe mary!

By żyto na polach się złociło,
Pszenicy złote gięły się kłosy,
Splećmy razem nasze losy,
By urodzaj utworzyło!

Jabłonki od jabłek się uginają,
Kapusty główki zielenią,
Rzeki kopą iskier mienią,
Trocie co na skały się wspinają.

Polna Panno, Klaczko Młoda,
Dzięki której rok się kręci,
Pokaż swe dobre chęci,
Niechże uda się pogoda!

Harmonio! To nie ma sensu. To wszystko nie ma sensu! A mi to w ogóle nie przeszkadza.
Zmęczona i zdyszana wróciła na ławę. Musiała odpocząć. Jednorożec uznawał dziwaczny światopogląd, który mówił, że póki można należy oddawać się rozrywkom, a gapienie się w przestrzeń z tępą miną nie czyni wielkiego, antycznego filozofa, lecz skretyniałego dziadygę. Całe szczęście Bastard poszedł poszukać reszty drużyny. Niepokoiło go ich długa nieobecność i marudził, że pewnie poszli chlać bez niego. Znowu została sam. Była mu wdzięczna, za to, że wyciągnął ja do kucy. Przez chwilę nawet myślała, że mogłaby tutaj żyć, tu w tej małomiasteczkowej utopii. Nikt nic by nie mówił, bo by dostał manto. O, naiwna! Jak bardzo się myliła.
- Kto to, znacie?
- Od tych, no, Poszukiwaczy Wygód! Nie dziwota, że do nich przystała. Kto by taką chciał? 
Zaintrygowana, wytężyła słuch. Póki co nie zamierzała przeszkadzać obgadującym. Lubiła dowiadywać się o sobie ciekawych rzeczy. Szczególnie, kiedy mogła potem uświadomić plotkarzy, że słyszała.
- Żodyn. Licha, kanciasta, za wielgachna, maść szpetna, jak u babki kota… W biodrach wąska, nijak poklepać po słabiźnie, a i źrebków dużo nie da - powiedział czerwony ogier.
- Ale kobyła, w zbrojnych? A widział to kto?! Kie licho?! Jednorożna wiedźma! Kuce poczciwe oczarowała, wiadam wam panoćku!
Nighty wstała, podeszła do nich i uśmiechnęła się wrednie. Musiała przy tym bardzo uważać by nie zabić ich oraz by nie wybuchnąć śmiechem. Ich mowa oraz tok rozumowania mocno ją rozśmieszały.
- O mnie rozmawiacie, panowie? Chętnie posłucham… - rzekła głosem ociekającym jadem.
Dwa, obgadujące ją ziemskie kucyki zamilkły, pod wpływem wzroku bazyliszka. Nie spodziewali się, że klacz zareaguje i im przerwie. Być może byli zbyt pijani by pomyśleć, że usłyszy. Albo to po prostu wrodzona głupota?
- Wybaczcie, panienko, ale tego kim jesteście nie zmienita przeto - odpowiedział seledynowy kuc.
Miała szczerą ochotę sprać ich na kwaśne jabłko, dlatego poszła sobie gdzie indziej. Oznaczało to, że nie mogła siedzieć na ławkach. Pokręciła się po rynku. Była poirytowana - chciała wracać, a jej towarzyszy gdzieś wcięło. Masa kucyków przelewała się wokół niej, a ona stała, jak ten słup milowy. Mogła oczywiście przeszukać Maretown kamień po kamieniu i znaleźć te nieznośne pegazy oraz jeszcze gorszego jednorożca. Mogła, ale nie zamierzała im przeszkadzać w bardzo prywatnych sprawach, jakimi mogli się właśnie zajmować.
- Dobrze się wiedzie, mosterdzieju. Królestwo Nocy stało się dla nas, kupców istnym rajem. Skupują stal, broń i żywność. W ogromnych ilościach…
- Do wojny się szykują? Ale z kim?
 - Zapewne, dlatego właśnie wyjeżdżam do Mooncastle. Tam najbezpieczniej. Z kim? Może chcą poszerzyć terytorium o Cieniste Ziemie. W sumie dobrze, wszystko co złe to przez te plugawe odmieńce, mroczne kuce!
Słysząca tę rozmowę, Night Shadow drgnęła. Zrozumiała bowiem, że zaraz znajdzie się na linii frontu. I ta opcja wcale, a wcale się jej nie spodobała. W najlepszym wypadku złapał by ją ktoś, kto skojarzy kim jest, nie zgwałci i nie zabije. W najgorszym natrafiłaby na dezerterów. A ci lubili zabawiać się z klaczami, by potem zostawić je w krzakach, zimne i martwe.
Myśl o zostaniu upodloną w taki sposób przez kogokolwiek była dla niej najgorszą z możliwych. Wolałaby umrzeć. Najlepiej w bitwie, w której mogłaby się uprzednio wykazać. A tak w ogóle to najchętniej by wcale nie ginęła, ani nie zaznawała innych krzywd.
Dobrze wiedziała kogo najechać chce Darkness Sword oraz którędy wypada trasa przemarszu wojska. Pamiętała i dobrze, bo to była jej szansa, by odzyskać choć część tego co do niej należy. Oznaczało to też, że już nadszedł czas, a ona musi być gotowa na realizację swoich życiowych celów. Uśmiechnęła się smutno i pomyślała:
Zaginiona królewna wraca do gry.
Na Randomowych Poszukiwaczy Przygód nie musiała długo czekać, ale za to Orange nigdzie nie było. Zniknęła.
- To właśnie dlatego tak długo nie wracaliśmy - wyjaśnił Green Crossbow.
- W Maretown jej nie ma? - zdziwiła się.
- Nie - odpowiedział zielony pegaz.
Miała złe przeczucie, czuła w brzuchu stado wijących się lodowych żmij. Strach o kogoś. Kogoś bliskiego i drogiego.
- A Silver Earth?
- A on jest - rzekł Bastard - i mówi, że nie wie gdzie jest Orange. Nie zmienił zdania, nawet jak Random stanął mu na jajach.
Klacz osłupiała. I zaczęła bać się jeszcze bardziej. Wiedziała, że teraz parę kucyków ma całkiem mocne powody by zrobić Tail krzywdę. Ziemniaki to mściwe bestie, których gniew lubi dotykać niewinnych. Szczególnie tych, którzy są słabsi i nie potrafią się obronić.
- Wywałaszyłeś go? - zszokowana Shadow spojrzała na szarego ogiera.
- Na to wygląda. Maretown się ucieszy. A przynajmniej ci co mają córki, które przechędożył, a się nie ożenił.
- Szukajmy dalej, pomogę wam - powiedziała.

Szukali pomarańczowej klaczy przez wiele godzin. Oblecieli okoliczne pola, rzucając na ziemię cienie, które przemykały po niej niczym szczury. Kiedy upewnili się, że nie znajdą ją w bezpośrednim sąsiedztwie miasteczka, zanurzyli się w lasy. Night modliła się tylko by Orange Tail dalej była żywa i by nie spoczywała związana w czyjejś piwnicy. Wówczas musiałaby zrównać całe Maretown z ziemią. Z pomocą Bastarda i uzbrojonych pegazów było to całkiem możliwe i bardzo kuszące.
 W pewnym momencie postanowili się rozdzielić. Uznali, że w ten sposób przeszukają większą połać puszczy. A przecież zależało im na czasie.
W lesie było ciemno i wilgotno. Mrok nie stanowił większej przeszkody dla maga, choć kucyki i tak widziały w takich warunkach całkiem nieźle. Ale i tak musiała uważać by nie potknąć się o wystający korzeń, ani nie wpaść do jakiejś dziury ukrytej pod stertą liści. Spowalniały ją krzaki i gęsto rosnące drzewa.
Night wołała przyjaciółkę i nasłuchiwała, ale nikt nie odpowiadał, nawet echo. To nie było dziwne. Echo raczej rzadko odpowiada, tym bardziej w gęstwinie. Zaś sama Orange mogła nie chcieć, bądź nie móc odpowiedzieć na wołanie. Shad wolała nie myśleć o tej drugiej możliwości.
W końcu zrezygnowana, zmęczona alikorn usiadła pod jakąś sosną. Dyszała ciężko ze zmęczenia. Szła za szybko. Wiedziała, że powinna spokojnie postępować, by ostygnąć, ale nie miała na to ochoty. Musiała położyć na mchu i poczekać aż oddech się uspokoi.
Poszycie lasu było miękkie i wygodne. Niestety również mokre. Nie przejęła się zbytnio tym, że na zadzie ma mokrą plamę, zapewne wzbogaconą drobinami piasku, liści i wiewiórczych ochodów.
Była zła na siebie, że nie pilnowała Tail. Czuła wyrzuty sumienia, że jej nie śledziła. Może i takie postępowanie nie należało do moralnych, ale w końcu szpiedzy to jedna składowa aparatu bezpieczeństwa w państwie. Tak przynajmniej usłyszała kiedyś od wuja. Wówczas znajdował się w stanie trzeźwym.
Poczuła gniew i obrzydzenie do swojej osoby. Ona sobie spokojnie odpoczywa, a przecież może przejść jeszcze parę kilometrów, zaś czerwonogrzywa pegaz sobie gdzieś marznie i być może umiera.
Jestem cholerną niedojdą! Nie będę słaba! Wstanę i pójdę dalej.
Wściekłość zmotywowała ją do dalszych poszukiwań. Poczuła grunt pod kopytami. Ruszyła szybkim stępem, który szybko zamienił się w kłus. Przestała zwracać uwagę na to gdzie i po czym lezie. To nie miało znaczenia, nie teraz.
 Choć sukienka darła się i niszczyła od przedzierania się przez krzaki, choć gałęzie drapały ją po twarzy, to nie poddawała się. Ciało piekło, kiedy słony pot dostawał się w miejsca, gdzie skóra została naruszona. Pod ubraniem czuła pianę. Suchość w pysku domagała się wody.
Buki i dęby wszędzie wyglądały tak samo i nie wiedziała nawet gdzie idzie. To nie miało znaczenia. W końcu pegaz mogła być gdziekolwiek. Nawet w warowni albo w swoim domu, odprowadzona bezpiecznie przez któregoś z Poszukiwaczy. Sama zdecydowanie nie wróciłaby bez nich. Musiało stać się coś okropnego.
Las miał swoją muzykę. Szelest racic i łap po ściółce, łopot sowich skrzydeł, i szum koron drzew. Jednostajny i chaotyczny zarazem. Przerażający i szepczący do uszu przerażające słowa.
Klucz, błąkaj się, mały kucyku. Tu nie ma nikogo, jesteśmy tylko my - Ty i ja. Ciemność zwodzi cię, byś opadła z sił, klaczko. Nie znajdziesz tu tego po co przyszłaś. Nie ma jej. Nie istnieje. Nie żyje. Zamordowano ją, a ciało rozszarpały wilki. Na pewno chcesz znaleźć resztki? Oglądać jej martwe ciało z białymi, wpatrzonymi w ciebie oskarżająco oczami?
Szarpnęła łbem by odegnać od siebie te myśli. Nie mogła im zaufać.
Całkiem straciła już nadzieję, ale obiecała nie poddać się przed nastaniem świtu. Nie wierzyła, że ktoś inny ja znalazł. Nie wiedziała dlaczego tak myślała, ale była tego pewna. I wiedziała, że reszta czuje to samo. Nikt się nie podda. Tail była jej przyjaciółką i siostrą Randoma. Rodzina przyjaciela to prawie jak własna.
Do reszty straciła rachubę czasu. Było tylko teraz i do przodu. Nogi szły same, poruszane jakąś dziwną siłą, wywodzącą się z zaginionych obszarów świadomości. Krzewy zostały staranowane, mrowiska zdeptane przez obute kopyta, a pajęczyny pozrywane w blasku magii.
Usłyszała cichy szloch. Dźwięk wydała z siebie bez wątpienia jakaś młoda klacz. Obudziło to Shad, która dotychczas spała idąc. Powoli, starając się poruszać jak najciszej skierowała się ku źródłu hałasu. Magią delikatnie rozgarnęła gałęzie i jej oczom ukazała się…
- Orange Tail!
- To ty, Nighty? - szepnęła zapłakana klacz, odwracając się ku niej.
- Ja - odpowiedziała Shad i podeszła do przyjaciółki.
Przyświeciła bardziej. Stan w jakim znajdowała się pegaz mocno ją przeraził. Tkaczka bezwładnie leżała na ziemi. Jej sukienka była podarta i poplamiona, również krwią. Alikorn położyła się koło niej i objęła ją skrzydłem. Nie lubiła czułych gestów, ale rozumiała, że Orange potrzebuje teraz ciepła i troski.
- Opowiedz mi wszystko - poprosiła łagodnym głosem.
- Miałaś rację - powiedziała cicho Orange, pociągając nosem - miałaś rację, co do niego. A ja nie posłuchałam. Podeszłam do niego i zapytałam, czy zatańczyłby ze mną. Zgodził się. Następnie rozmawialiśmy. Wszystko szło tak wspaniale, układało się tak idealnie - Night nie przerywała jej, słuchała cierpliwie, przytulając ją do siebie - Potem on mnie pocałował, wymknęliśmy się do lasu. Rozmawialiśmy, tuliliśmy się do siebie, a potem - Tail przerwała by dodać po chwili, jeszcze cichszym głosem - potem oddałam się mu. Myślałam, że mnie kocha, że ożeni się ze mną. Kiedy skończył, powiedział „Kiepska jesteś w te rzeczy” i poszedł sobie. Wyobrażasz sobie jak się teraz czuję?
Zielonogrzywa nie wyobrażała sobie, ale przytaknęła. Nie chciała, by ta rozpłakała się jeszcze bardziej. Współczuła przyjaciółce, choć  popełniła głupstwo, ale w końcu kto ich nie popełnia?
- Możesz wstać? - zapytała.
- Tak. Ale ja nie chcę wracać! Nie chcę by matka i Random mnie teraz widzieli - szlochała. - Taki wstyd!
Wstyd? Mało powiedziane. Zniszczyłaś sobie życie, klaczo.
- No już, spokojnie - uspokajała ją alikorn - może pocieszy cię co twój brat zrobił temu draniowi…
- On wie? - pisnęła przerażona tkaczka.
- Domyśla się - wyjaśniła - wszyscy cię szukają, mieliśmy spotkać się w warowni o świcie. Chodź, Orange.
Wstała i wyciągnęła kopyto w jej stronę.
- Co Random zrobił Silverowi?
- Powiedzmy, że Earth już nigdy nie zabawi się z klaczą - Night Shadow uśmiechnęła się lekko, mówiąc to. - I słusznie.
- Już nigdy nie pokażę się w Maretown! Będę pośmiewiskiem - płakała dalej czerwonooka - nigdy nie założę znanego warsztatu tkackiego.
Królewna Nocy chciałaby zaprzeczyć, ale wiedziała, że Tail ma rację. Nie, nie ma racji. Jej sytuacja była ciężka. Nie będzie pośmiewiskiem. Połowa mieszkańców miasteczka będzie chciała pobić, zgwałcić i zabić. W tej kolejności. Zdecydowanie nie spróbują linczować samych Poszukiwaczy, ale nie zawahają się skrzywdzić klaczy. Wątpiła by nie zareagowali na to co Random uczynił jednemu z nich.
- Dołączysz do drużyny. Zajmiesz moje miejsce - zaproponowała.
Nie była to pusta propozycja, Shaddy uważała to za najlepsze wyjście. Nawet jeśli Tail zostanie kucharką, to będzie przynajmniej bezpieczna. Wydostanie się też ze swojego domu, w którym trzymała ją jedynie chęć opieki nad schorowaną matką, a który zamieszkiwała również gorsza część jej rodzeństwa.
- Odchodzisz, dlaczego?
- Coś nadchodzi, coś co zabije Caballusię jaką znamy - odpowiedziała po chwili namysłu.
- Nie rozumiem - Orange Tail przestała płakać, zszokowana tą nowiną.
- To dobrze, to bardzo dobrze.
Night spojrzała w górę, zastanawiając się, czy uda im się wystartować. Lot znacznie skróciłby czas potrzebny na dotarcie do ciepłego łóżka.
- Dlaczego drżysz? Przecież jest środek lata? - zdziwiła się klacz pegaza.
Zielonogrzywa uśmiechnęła się krzywo. Pora względnej beztroski skończyła się. Szły wielkie zmiany w jej życiu.
- Skoro tak, to dlaczego na horyzoncie widać już deszcze jesieni?



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 05 Listopada 2013, 20:01:12
Fajna nowelka, szczerze mówiąc to całkiem dobrze ci wyszła. Postać orange tail, jako naiwnej młodej klaczy wyszła Ci super, aczkolwiek metamorfoza NS poszła chyba trochę za daleko. W sensie, brakuje mi tego wigoru z poprzednich rozdziałów.

Generalnie podoba mi się ta konwencja, jako " oneshota" w sensie rozdziału. Można się poczuć jak w "Znachorze" ( wątek Marysieńki- kto oglądał ten wie). Zrezygnował bym  jednak z angielskiego slangu i memy internetowe dawać nieco bardziej subtelnie.( Fragment z kiepską ironią, o to mi idzie)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sylu w 08 Listopada 2013, 06:47:25
Slang angielski jest naprawdę słabym pomysłem. Przynajmniej w moim przypadku, psuje to w dużym stopniu klimat.


Co do błędów, w tym fragmencie nasiliły się błędy składniowe. Praktycznie większość, to brak związku zgody między podmiotem, a dopełnieniem lub innymi słowami, które są powiązane taką samą odmianą w kontekście tych dwóch słów.

Najprościej mówiąc, dwa słowa muszą mieć taką samą formę, np.

poleciła pegaz.

Pegaz to rodzaj męski, dlatego wymaga od swojego orzeczeniea adekwatnej formy (poleciał).

wielkich garach, powieszonych

Gary to rodzaj niemęskoosobowy, dlatego pytanie o przydawkę raczej wygląda "jakich garach?" Łatwo można skonstruować prawidłową formę wielkich garach, powieszonymi

Czasem są jeszcze niepoprawne spójniki.


//////////////////////////////////////////////

No i oczywiście problem z imiesłowowym równoważnikiem zdań, ale wszyscy go źle konstruują, nawet ci, od których wymaga się, by to umieli.

Wybiegła z sali jadalnej, pozostawiając towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami

Tutaj ktoś, kto nie zna podstaw składni nie dostrzeże błędu. Jednak imiesłów "pozostawiając" informuje nas o czynności ciągłej, niedokonanej, która dzieje się w tym samym momencie, co druga czynność. Tutaj nie mogą te dwie czynności dziać się w jednym momencie, bo najpierw musiała bohaterka wybiec, by zostawić towarzyszy, zresztą sama o tym poinformowałaś, że wybiegła. Dlatego poprawnie jest.

Wybiegła z sali jadalnej, pozostawiwszy towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami


Ewentualnie, jeśli koniecznie chcesz, by te czynności były równoczesne, używasz czasownika niedokonanego od wybiec, czyli

Wybiegała z sali, pozostawiając towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami.

Teraz te dwie czynności dzieją się jednocześnie.

Imiesłowy można zastąpić czasownikiem z dodanym spójnikiem "kiedy". Teraz skonstruuje takie zdanie i zobaczysz, jakie ono było bez sensu.
Ty skonstruowałaś to pierwsze zdanie poniżej, tylko wykorzystałaś imiesłów zamiast zwykłego orzeczenia.

Kiedy ona wybiegła z sami, zostawiała swoich towarzyszy - BŁĘDNE

Kiedy ona wybiegła z sami, zostawiła swoich towarzyszy - POPRAWNE

Żeby nie było, że imiesłów uprzedni łączy się tylko z cz. dokonanym, a współczesny tylko z niedokonanym, warto zaznaczyć, że można użyć w jednym zdaniu czasownika dokonanego i imiesłowu współczesnego, wtedy gdy podczas dłuższej czynności wyrażonej imiesłowem (np. czytając) w trakcie nastąpiła jakaś krótka czynność (np. znalazła). Czytając gazetę, znalazła coś ciekawego.

To jest identyczny przypadek jak w angielskim, kiedy macie czas p. continuous przerywany krótkim wydarzeniem w czasie p. simple. Tylko tam nie ma imiesłowu, lecz dwa czasowniki, ale zawsze można to przekształcić w imiesłów, stworzywszy formę V+ing lub Having+IIIf. Pierwsza forma to imiesłów współczesny, a druga uprzedni.

Może też być użyta czynność niedokonana, jeśli działa się ona później, po imiesłowie. Dlatego tak samo można łączyć czasownik niedokonany z imiesłowem uprzednim, np. Otworzywszy książkę, czytał ją do nocy.
Jedyne, co trzeba zrobić, to przeanalizować te czynności i ich miejsce w czasie. Jeśli dzieją się równocześnie, to imiesłów współczesny, jeśli nie, to imiesłów uprzedni.

 Większość poprawek naniosłem na tekst, który podałaś w linku, toteż tam można je zobaczyć, kliknąwszy w niego. Tak kliknąwszy, nie klikając.


PS. Wiem, że nikt tego nie zrozumie albo nikomu nie będzie się chciało, ale lubię tłumaczyć takie rzeczy, nawet jeśli nie mają one odbiorców.

Pozdrawiam.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Listopada 2013, 17:59:05
A ja lubię je czytać, wszystko co pomaga samorozwojowi jest dobre :)
Co do formy pegaz się zastanawiałam, ale postanowiłam ostatecznie potraktować ten wyraz tak samo jak "alikorn"- czyli dziwne zapożyczenie z obcego języka.
Z garami mnie zagiąłeś, nie miałam pojęcia jaki to rodzaj  :niepewny:
Ech, moja pała z gramatyki chyba się ujawnia w mojej twórczości.

Czyli- wielkie dzięki Sylath, jesteś wielki.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:55:20
Czas na rozdział IX. Życzę miłej lektury i miłego wyłapywania błędów ;)
https://docs.google.com/document/d/1iecsuEUtfbPsnI2NJ_GZ7MqvyWjG4LNhVYYiYW0nJS4/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział IX: Droga do władzy

Nighty nerwowo krążyła po wspólnej sali, czekając na powrót towarzyszy. Do świtu pozostało jeszcze parę godzin, przez co w pomieszczeniu panowała ciemność. Pomimo tego klacz widziała rzędy okrągłych tarczy, pokrytych łuszczącą się farbą, porozwieszanych na ścianach. Nie rozpaliła ognia w kominku, ani nie przyświeciła sobie rogiem. Lubiła ciemność, ponieważ przypominała jej nieco rodzinne strony. Tutejsze noce były jaśniejsze od tych w jej kraju w pierwszej połowie roku i ciemniejsze od tych w drugiej. Tęskniła za widokiem nieba nad Mooncastle.
Od kamiennej posadzki bił chłód, choć było ciepło. Mogłaby pójść spać, do swojej komnatki, ale nie zrobiła tego. Po pierwsze nie chciała przegapić powrotu Greena, Bastarda, Javelina i Randoma. Martwiła się o nich, byli dla niej jak rodzina. Zresztą powinna ich poinformować, że odnalazła zgubę, by się niepotrzebnie nie denerwowalo.
Po drugie jej łóżko zajmowała teraz Orange Tail. Klacz pegaza potrzebowała odpoczynku bardziej niż alikorn. Shad wolała by pomarańczowa klacz spała w ciepłym i wygodnym, twardym łóżku.
Zresztą Night Shadow i tak nie mogłaby zasnąć, bowiem rozmyślania pochłonęły ją całkowicie. Decyzja o opuszczeniu Randomowych Poszukiwaczy Przygód nie była prosta. Porzuciła za sobą wszystko uciekając z domu i zyskała nowe życie. Teraz będzie musiała zrobić to ponownie i wiedziała, że będzie jeszcze trudniej. Może to dziwne, ale czuła się bezpiecznie przez te lata. Polubiła tę dziwaczną zbieraninę i nikt nie nastawał na jej godność oraz życie. A przecież to co planowała nie miało najmniejszego prawa się udać.
Wyjrzała przez okno, by popatrzeć na niebo. Z radością przyjęła chłód nocy, który ją uderzył. Koił nerwy i zmęczone, obolałe mięśnie.
Poszłabym polatać - naszła ją nieoczekiwana myśl.
Opuściła salę i wyszła na zewnątrz. Było cicho i bezwietrznie. O tej godzinie przyroda spała. Nocne drapieżniki skończyły już swoje uciechy, zaś dzienne jeszcze się nie obudziły. Ptaki dopiero za godzinę, dwie miały rozpocząć swój poranny koncert.
Rozejrzała się uważnie i skoczyła w niebo. Szybko wzniosła się na odpowiednią wysokość. Leniwie kołowała nad kwaterą Randomowych Poszukiwaczy Przygód, wypatrując towarzyszy.
Latanie pozwoliło jej się wreszcie zrelaksować i pozbyć nękających ją myśli na temat życiowych planów. Kilka godzin zapomnienia potrafi być czasami cenniejsze niźli złoto.

Róż porannego nieba już zmieniał się w błękit dnia, kiedy zjawił się pierwszy z Poszukiwaczy, Bastard Spell. Jednorożec był wyczerpany, ledwo trzymał się na nogach, ale gdy Night przed nim wylądowała, podniósł głowę i popatrzył na nią pytająco.
- Znalazłam ją. Reszta jeszcze nie wróciła -  wyjaśniła czarna klacz.
- Co z nią? - zapytał ochrypłym głosem.
- Fizycznie nic jej nie jest, ale…
- Ale co? - przerwał jej mag.
- Psychicznie. Jest załamana - wytłumaczyła mu. - Jak reszta się znajdzie, to wam powiem. Musimy podjąć decyzję. Wszyscy razem. Idź spać, Spell. Wyglądasz jakbyś miał zaraz zdechnąć.
Bastard skrzywił się.
- A ty? Nie spałaś chyba całą noc. Ciesz się, że siebie nie widzisz.
Shadow nie odpowiedziała. Jedynie machnęła przecząco łbem. To dziwne, ale nie czuła się zmęczona. Tam, w lesie przeżyła moment krytyczny, po którym przestała odczuwać cokolwiek. Jednorożec pokręcił głową i wymamrotał coś o dzisiejszej młodzieży.

Wszyscy odnaleźli się dopiero około południa. Ostatni do warowni przybył Random Adventure. Pegazy wyglądały jeszcze gorzej niż Spell. Obdrapani, z krwawiącymi ranami, worami pod oczami, dziwnie sterczącymi piórami i ze skołtunioną sierścią przedstawiali sobą widok nędzy i rozpaczy. Dopiero po doprowadzeniu ich do jako takiego porządku Nighty poszła odpocząć.
Po krętych, kamiennych schodach, prowadzącymi do jej sypialni, starała się iść jak najciszej. Dobrze naoliwione drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku, kiedy je uchyliła. Weszła do komnaty. Uśmiechnęła się na widok Orange Tail, śpiącej spokojnie w jej łóżku. Klacz pegaza nie poruszała się, oddychała spokojnie i miarowo.
Alikorn zdjęła z siebie podartą suknię i rzuciła ją na podłogę. I tak była zniszczona, więc nie widziała sensu w składaniu jej w kostkę i wkładaniu do kufra. Podeszła do starej, drewnianej szafy, stojącej naprzeciwko posłania i wyjęła z niej ciepły, wełniany koc w brązowo-żółtą kratę. Owinęła się nim i położyła się na podłodze, zwijając się w kłębek. Zamknęła oczy. Niedługo musiała czekać na sen.

Kiedy się obudziła, pomarańczowa pegaz dalej spała. Shad ubrała się w swój normalny strój - wełnianą tunikę i spodnie, po czym by nie obudzić drugiej klaczy, cicho wyszła z sypialni. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i skierowała się do wspólnej sali.
Jej towarzysze już tam byli. Oczekiwali jej, wszyscy chcieli wiedzieć co dokładnie przydarzyło się Orange Tail oraz jak zielonogrzywa ją znalazła. Night Shadow spełniła ich oczekiwania i zdała szybki raport.
- Co robimy? Jakieś pomysły? - zapytała zgromadzonych.
- Idziemy do Maretown jeszcze raz przetrzepać Silver Eathowi skórę? - zaproponował Green.
Wszystkie pegazy z entuzjazmem poparły ten pomysł. Awful pokiwał głową, Random już przytraczał kuszę do swojej przedniej nogi, zaś Javelin wkładał z powrotem stalowe buty, idealne do rozgniatania kości. Tylko Night i Bastardem nie krzyczeli. Zamiast tego patrzyli na tę bandę idiotów z wyraźnym politowaniem. W końcu jednorożec wstał ze stołka i trzy razy tupnął w kamienną podłogę.
- Skończyliście już? - odezwał się Spell. Randomowi Poszukiwacze Przygód spojrzeli na niego i umilkli - No, idioci! Czy to coś da? Czy to coś zmieni? I czy ten dupek na to zasłużył?
- Skrzywdził moją młodszą siostrę… - zaprotestował Random, ale Night szybko mu przerwała.
- To twoja młodsza siostra skrzywdziła sama siebie swoją lekkomyślnością i naiwnością. Zachowała się bardzo nierozsądnie. Prawdę cały czas miała przed tymi swoimi czerwonymi oczami, tylko nie chciała jej zobaczyć. A ten kretyn wykorzystał okazję, która sama do niego przyszła.
Brązowogrzywy pegaz zamrugał parę razy z wyraźnym niedowierzaniem i upuścił kuszę, której paski mocujące jakoś w ogóle nie chciały trafić w sprzączki.
- Przecież to twoja przyjaciółka…
- Wiem, dlatego chcę jej teraz pomóc, ale nie linczując jakiegoś durnego ogiera, który nie odróżnia młotka od motyki! Czy to coś zmieni?!
- Jednego gnoja mniej - odparł z dumą Cross.
Green wyglądał na naprawdę zadowolonego ze swojego głupiego pomysłu. Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.
- A co innego możemy zrobić? - zdziwił się Javelin Ichor.
- Przyjąć ją w swoje szeregi - wyjaśniła im czarna klacz.
Wspólną salę ogarnął gromki śmiech. Wszystkie ogiery, jak jeden mąż zaczęły rechotać i walić kopytami w podłogę, słysząc ten niedorzeczny, głupi i abstrakcyjny pomysł. Night stała i spokojnie czekała aż się nieco uspokoją, i będzie można z nimi spokojnie, i w miarę poważnie poważnie porozmawiać.
- N-nighty, widziałaś ty kiedyś klacz wojownika? - zapytał się, nie przerywając tarzania ze śmiechu Green Crossbow.
Poirytowana alikorn przywołała magiczną błyskawicę i cisnęła ją w zielonego pegaza. Włożyła w to tyle siły by zabolało, a zarazem nie zrobiło mu krzywdy. Pocisk uderzył tam gdzie miał trafić.
- ***! - jęknął Cross, rozcierając sobie obolały zad - Za co?
- Za zadawanie durnych pytań - wyjaśniła.
Salę Wspólną ogarnęła cisza. Słowa klaczy dotarły do nich dopiero po chwili.
- Ale Shad, ty jesteś jakaś taka inna… - protestował Random.
Ciekawe… Może powinnam się obrazić?
- Jesteś alikornem… - wtrącił Spell
Dopiero teraz zauważyłeś? I co to ma za znaczenie?! A, racja! Dysponuję magią, która jest bardzo przydatna dla tej drużyny.
- Nie wyglądasz i nie zachowujesz się jak kobyła - stwierdził Awful Look.
Night Shadow uniosła jedną brew. Była coraz bardziej zdziwiona i zaintrygowana czego to jeszcze się o sobie zaraz dowie.
- No właśnie, przepraszamy, Night, ale nie kwalifikujesz się do bycia klaczą, wedle naszej definicji - podsumował Green.
Przydałyby się jakieś suchary do przegryzienia, całkiem przyjemnie się tego słucha.
- To czym ja w takim razie jestem? - zainteresowała się zielonogrzywa.
Odpowiedziała jej oczywiście głucha cisza. Kuce spoglądały na siebie nawzajem, nie wiedząc co odpowiedzieć swojej towarzyszce, klaczy, która klaczą nie była. Mruczeli coś pod nosami i robili miny, które zazwyczaj osiągali jedynie podczas upojenia alkoholowego.
- Co powiecie na „piekielnego pomiota”? - zaproponował turkusowy jednorożec.
- Brzmi przyzwoicie - szary pegaz pokiwał głową z uznaniem.
- Skończyliście już?! - wrzasnęła na nich.
- No, ale tak już poważnie - zaczął niebieskogrzywy ogier. - Z tobą to była inna sytuacja Nighty. Wyjątkowa.
Czarna klacz wytężyła słuch, ale mag nie wyjaśnił dlaczego tak właściwie pozwolili jej zostać. Chociaż wiedziała, że po prostu zależało im na drugim czarodzieju.
- A z nią?
- Ona jest zwyczajną klaczą - tłumaczył Spell - i nie nadaje się na jedną z nas.
- Nie może wam po prostu gotować? - przerwała mu.
- Moja siostra nie umie gotować! Jest w tym gorsza niż Cross.
Turkusowy jednorożec spojrzał na Night z wyraźnym powątpiewaniem. Nie przekonała go ani trochę, a to właśnie w nim i bracie Tail pokładała największe nadzieje.
- Ale w sumie, jak się wkurzy - wymamrotał Random - jak patelnia pójdzie w ruch… To Bow Power, Arrow Trip, Good Track, Fast Way, Great Fly zmykają gdzie pieprz rośnie.
- A co z jej marzeniami? Ma ich nigdy nie spełnić? - wtrącił się Javelin Ichor.
- I tak ich nigdy nie spełni - wyjaśniła Shad. - wielki warsztat tkacki… By mieć na to pieniądze musiałaby znaleźć bogatego męża, a jaki bogaty ogier zainteresuje się klaczą o tak niskim statusie społecznym dłużej niż na jedną noc? Jaki zamożny kuc ożeni się z... z… - zabrakło jej właściwego słowa i namyślała się chwilę - z nie dziewicą?
Nie odpowiedzieli od razu, bo dobrze znali odpowiedź na to pytanie. Podobnie jak ona zdawali sobie sprawę, że Orange Tail nie ma przyszłości. Nigdy jej nie miała. Do końca życia zajmowałaby się przędzeniem i sprzedawaniem tkanin na kwartalnych jarmarkach w Maretown.
Co to za życie? - zadała sobie w myślach pytanie.
- Night, nasza praca to nie jest zabawa - tłumaczył jej Bastard. - Można zginąć, ponieść rany…
Uśmiechnęła się bezczelnie i pokiwała łbem. Śmieszyły ją jego argumenty. Bo przed pięcioma laty jakoś w ogóle nie przeszkadzało mu, że ona może zginąć i ponieść rany. Była mu za to wdzięczna.
- Wiesz, że w Maretown będzie kimś wyklętym, będzie pośmiewiskiem i to w najlepszym razie. Mogą chcieć się mścić, skrzywdzą ją - przerwała mu. - Nikt nie będzie chciał kupować od niej tkanin, żaden ogier się z nią nie ożeni.
Po jego minie zobaczyła, że wygrała. Nie miał kontrargumentu. Spuścił wzrok i zrzucił niewidzialny pyłek z rękawa szaty.
- Dobrze więc - powiedział zrezygnowany czarodziej - ale tylko jeśli sama będzie tego chciała.
Skinęła na znak, że się zgadza. Nie mogli przecież działać wbrew woli Orange. Pegaz musiała podjąć decyzję. Shadow znała odpowiedź i czuła, że jej plan się uda.
Dyskusja była skończona, kuce rozchodziły się, każdy w swoją stronę.
- Bastard, zaczekaj! - czarna alikorn zatrzymała jednorożca - Musimy porozmawiać, na osobności.
- O co chodzi? - zdziwił się Spell.
- Nie tutaj - syknęła.
Mag zamrugał oczami, ale nie naciskał.  Widocznie pojął, że pragnie przedyskutować z nim coś ważnego i osobistego, a nie wykorzystanie runy argh w zaklęciu skraplającym chmury.
- Dobrze, porozmawiajmy u mnie.

Kwatera Bastarda wyglądała niewiele lepiej od jej własnej. Urządzona skromnie i praktycznie, bez zbędnych luksusów oraz ozdób. Mag wyraźnie cenił sobie porządek bardziej niż klacz, ponieważ wszystko znajdowało się na swoich miejscach, a podłoga aż lśniła. Komnata była większa i lepiej urządzona w porówaniu do innych sypialni Poszukiwaczy Przygód - bogatsza o kilka regałów wypełnionymi księgami i zwojami, dwa stoły zastawione ziołami i magicznymi ingrediencjami oraz wielką mapę Caballusii powieszoną na ścianie. Nieco nieaktualną, o czym świadczyła granica Królestwa Nocy z Cienistymi Ziemiami.
Niebieskogrzywy jednorożec usiadł przy ciężkim biurku, wykonanym z jakiegoś ciemnego drewna.
- To powiesz mi o co chodzi? - zapytał.
- Niedługo wybuchnie wojna. Królestwo Nocy dokona aktu agresji na sojuszników - odpowiedziała spokojnie.
Kuc zastrzygł uszami z wyraźnym zainteresowaniem.
- Skąd to wiesz.
Czarna klacz streściła mu podsłuchaną rozmowę. Ogier nie wyglądał jednak na przekonanego i nie dziwota, kupcy różne rzeczy plotą.
- To podejrzane, ale czy Darkness Sword chce atakować właśnie Królestwo Zmian? - dopytywał się z niedowierzaniem.
- Miał w planach jego podbój jego i Królestwa Słońca, jeszcze przed moją ucieczką - mruknęła niechętnie.
Nie lubiła wspominać o wydarzeniach sprzed lat. Zawsze sobie wtedy przypominała co jej groziło, a wolała o tym zapomnieć. Wstydziła się też starej Night Shadow, tej przed dniem, w którym wszystko się zaczęło. Zanim nie zaczęła walczyć o swoje była zupełnie inną klaczą. Ale opowiedziała Bastardowi o wszystkim, ze szczegółami, na tyle, na ile je zapamiętała.
Jedna z brwi, nad okiem barwy indygo, uniosła się pytająco.
- Widziałam mapy, widziałam plany - wyjaśniła mu.
- Wojna to ważna sprawa, więc i tak powiem reszcie drużyny, dlaczego więc prosiłaś o rozmowę na osobności?
- Odchodzę.
o słowo zawisło w powietrzu i nie chciało się rozwiać. Milczeli obydwoje. Nighty bała się reakcji jednorożca, kiedy ów otrząśnie się z szoku. Wiedziała, że zapewne będzie zły. Ale wolała to niż zostać wyśmianą przez czwórkę nieznośnych pegazów, które uznałyby, że żartuje, po czym poklepałyby ją po kłębie, gratulując poczucia humoru.
- A to niby dlaczego? - zasyczał wściekle Bastard Spell.
- Bo będzie wojna - wyjaśniła klacz.
Zaczęła intensywnie przypominać sobie jak tworzy się silne bariery magiczne. Wiedziała, że być może będzie musiała postawić taką w ciągu ułamka sekundy.
- A co ma piernik do wiatraka? - ogier jeszcze bardziej się zdenerwował.
- Będzie wojna, a ja wezmę w niej udział. Czas ugrać coś dla siebie.
 - CO?!
Ogier wyglądał jakby nie mógł zdecydować się, czy zemdleć, czy ją udusić. Każde ucho obracało się w inną stronę, a prawa powieka drgała nerwowo. Wstał z krzesła i opierał się na wyprostowanych przednich nogach położonych na blacie stołu.
- Królestwo Nocy - wytłumaczyła spokojnie Nighty.
Spell z powrotem usiadł.
- Czy ty coś piłaś? - zaniepokoił się Bastard.
- Nie.
Słysząc to, turkusowy kuc zmartwił się jeszcze bardziej.
- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, jakim cudem chcesz zdobyć Królestwo Nocy w pojedynkę? - wycedził przez zęby.
- Nie w pojedynkę, o nie - rzekła Night Shadow, unosząc dumnie głowę.  - Włączę się do wojny, pomogę atakowanym wygrać, a potem… Potem nakłonię ich do kontrofensywy - alikorn uśmiechnęła się wrednie - choć chyba nie będzie trzeba ich nakłaniać. A w nagrodę otrzymam Tron Nocy.
Usłyszawszy to, przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód spadł z krzesła. Dosłownie zaczął się śmiać tak mocno, że upadł na podłogę. Długo zwijał się na niej, trzymając się za brzuch. Młoda klacz patrzyła na niego z oburzeniem. Kto jak kto, ale on powinien ją zrozumieć.
- Harmonio, widzisz i nie grzmisz! - zaśmiewał się Bastard, tłukąc kopytem w podłogę - To najgłupszy plan zdobycia władzy, jaki słyszałem. Chyba nawet plan zdobycia władzy, poprzez zdobycie ręki królewny, za wyhodowanie gigantycznego ogórka był lepszy.
Zachichotała.
- A kto miał taki plan? - zainteresowała się królewna Nocy.
- A jakiś ziemniak tak gadał. Tak to już jest jak się pije kiepski bimber. Nigdy nie pij wódki z ziemniaków, Nighty. Nigdy - odpowiedział turkusowy kuc. - A co do twojego planu... W najlepszym razie zostaniesz marionetkową królową marionetkowego państwa! Tego właśnie chcesz?!
- Nie. Ale to były pierwszy krok. Moja jedyna szansa, innej nie będzie - czarna klacz uśmiechnęła się smutno. - Najpierw tron, choćby marionetkowy, potem niezależność. Jestem nieśmiertelna, mam czas.
- A w międzyczasie będziesz dawać zadu jakiemuś księciu, z którym cię zeswatają i urodzisz mu osiemnaście źrebaczków - skwitował ironicznie jednorożec.
Night Shadow chciała jakoś złośliwie to skomentować, ale wiedziała, że Bastard Spell ma rację. Jak zwykle zresztą. Czy była gotowa na takie poświęcenie? Znała odpowiedź - była. Wiedziała, że jest zdolna do wszystkiego by osiągnąć swój cel. A źrebaczków rodzić nie będzie. W końcu mikstury wczesnoporonne od czegoś są. A małżonka się otruje, jak tylko przestaną ją obserwować… W końcu da się to zrobić tak, że wszyscy pomyślą, że zachorował.
Tak Nighty, w końcu wymyśliłaś coś mądrego - pomyślała.
- Jestem na to gotowa. Zrobię wszystko, by odzyskać to co mi się należy - stwierdziła pewnym głosem - i nie urodzę ani jednego źrebaczka. A jeśli jakiś ogier mnie tknie, to pożałuje, że się urodził, bo go wykastruję żabką do wieszania bielizny!
Ogier uśmiechnął się, ale tym razem nie zaczął się śmiać.
- Jesteś gotowa dać się upokorzyć, byleby tylko zyskać jakiś tron? - Spell był coraz bardziej zdziwiony.
- Tak. To nie jest jakiś tron, to moje dziedzictwo.
- Dlaczego nas porzucasz?
Wiedziała, że to pytanie zapadnie. Wiedziała również, że będzie musiała na nie odpowiedzieć, ale nie sądziła, że sprawi jej to takie trudności. Kiedy planowała tę rozmowę w wyobraźni nie było przed nią smutnego i poważnego Bastard Spella. W zasadzie to nigdy wcześniej nie widziała go takiego. Nie sądziła, że ten cyniczny jednorożec może sobie siedzieć przed nią z oklapniętymi uszami i wpatrywać się w nią smutnym wzrokiem. Jeszcze wczoraj wyśmiałaby kucyka, który gadałby, iż mag potrafi mówić takim głosem. Łamiącym się, cichym, ledwo słyszalnym szeptem.
- Bastard, ja... Jestem alikornem - powiedziała to, co w jej mniemaniu przesądzało całą sprawę - jestem nieśmiertelna. Wy już dawno odejdziecie z padołu tego świata, a ja… Ja zostanę. Sama. Już wyglądam dziwnie, a przecież jeszcze rosnę. Już teraz nie powinnam pokazywać się kucykom na oczy, by nie odkryły prawdy. Nie chcę spędzić nieskończoności sama, w ukryciu.
Jednorożec pokiwał łbem. Zrozumiał.
- Moja mała Shad - powiedział ciepło - w życiu jest więcej możliwości do wyboru niż myślisz. Możesz podróżować, poznawać inne Equeidy, zwiedzać nowe kraje. Możesz czekać, aż świat się zmieni i wówczas żyć godnie, i szczęśliwie.
- Kiedy ja chcę nocą widzieć niebo swej ojczyzny… Chcę wdychać powietrze Królestwa Nocy. Pragnę stąpać po trawie, która porasta Równiny Cieniste i słyszeć szum rzeki Nryan. Chcę być wolna i władać moim dziedzictwem. Sunshine Arrow walczyła, nie będę gorsza od niej.
- Sunshine Arrow walczyła i Sunshine Arrow poległa - skomentował Bastard Spell. - Wiesz co to za warownia? Ta, którą uczyniliśmy naszą siedzibą?
- Nie, nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
 - To jest Sunfall, twierdza, do której dostarczono generał Arrow, po przegranej bitwie kończącej Wojnę Zmierzchu. Bitwę nazwano Krwawym Zmierzchem, ponieważ jej pole pływało we krwi zabitych kucy, o czym niechybnie wiesz. W oczekiwaniu na przybycie Hard Winga, by wydał na nią wyrok, przetrzymywano ją w komnacie, którą teraz zajmujesz ty, Night Shadow.
Ta informacja nią wstrząsnęła. Klacz, która ją inspirowała, uwięziona w jej sypialni… To było niespodziewane. I bardzo nierealne. Takie rzeczy działy się jedynie w baśniach, a nie w prawdziwym życiu.
- Bastard, to już postanowione. Odchodzę.
- A kto zajmie twoje miejsce?
- Orange Tail.
To było tak idiotyczne, że oboje parsknęli śmiechem.
- Kiedy to zrobisz, kiedy odejdziesz?
- Jeszcze w tym tygodniu. Kiedy wybuchnie wojna, ukryjcie się gdzieś. Chciałabym byście przeżyli - mruknęła.
Skinął łbem. Oboje wiedzieli, że pewnie już więcej się nie zobaczą. Rozumieli, że nadchodzą czasy, podczas których śmierć zbierze obfite żniwa, być może zabierając również i ich życia.
- Ty też przeżyj - burknął jednorożec. - A co ja chłopakom powiem?
- Wszystko mi jedno albo i nie - klacz zamyśliła się. - Że mi przykro. Że przepraszam.
- Będę za tobą tęsknił, Nighty. Wszyscy będziemy. Cokolwiek się stanie, zawsze będziesz jedną z nas.
- Też będę tęsknić - Shad przytuliła czarodzieja.
Jednorożec odwzajemnił gest.
- Oby powiodło ci się lepiej niż Sunshine Arrow… Zaraz. Ty się przytulasz?! Harmonio! Night, cholero jedna! Nie płacz!

Kiedy wróciła do swojej sypialni czekała ją mała niespodzianka. Pomarańczowa pegaz już nie spała. Leżała na łóżku, z rozczochraną grzywą i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Przednie kopyta klaczy spoczywały na jej podbrzuszu, co nie umknęło uwadze alikorn. Po chwili zauważyła, że Shad stoi w drzwiach i otrząsnęła się z marazmu.
- N-nighty? - mruknęła pytająco.
- Wszystko dobrze, nie martw się - odpowiedziała. - Zgodzili się ciebie przyjąć w swoje szeregi, jeśli zechcesz. Chcesz?
Cisza. Jednak po chwili pegaz kiwnęła głową.
- Przynajmniej jakość posiłków się polepszy - zażartowała młodsza klacz.
Shadow nie wierzyła, że ktoś może gotować gorzej niż Green. To było po prostu niemożliwe, czegokolwiek nie mówiłby Random.
- Dlaczego los musi być taki okrutny? - zapytała smutno tkaczka.
- Byśmy mieli się na kim mścić - Night tupnęła nogą i rozłożyła skrzydła.
Orange wyglądała na zdziwioną, ale Shadow nie oświeciła jej. Nie miała odwagi powiedzieć prawdy przyjaciółce. Przyjaciółce, o ironio losu! Nawet o swoim królewskim pochodzeniu jej nie opowiadała, choć domyślała się, że pomarańczowa pegaz wie o tym od brata. Mocno zdziwiłaby się gdyby Tail nie zapytała Randoma skąd zna przedstawicielkę rasy alikornów i kim ta dziwna klacz jest, a ten zdecydowanie powiedział jej wszystko.
Nie miała pewności, czy Orange Tail pamięta całą ich wczorajszą rozmowę. Zwłaszcza fragment o jej odejściu.
- Czy coś się stało? - spytała się czerwonooka, zdziwiona zachowaniem towarzyszki.
- Nie, nic - skłamała Night Shadow.

Chciała by jej ostatnie dni u Randomowych Poszukiwaczy Przygód były jak najbardziej szczęśliwe. Zachowywała się w stosunku do nich milej niż zwykle, starała się być radosna i pomocna. Jak nigdy słuchała się Bastarda i nawet nie pyskowała, kiedy kiedy kazał jej myć gary, choć to nie była jej kolej. Starała się podczas dyżurów w kuchni i szorowała podłogi.
W tajemnicy przeglądała zawartość biblioteki Spella. Czytała już wcześniej te wszystkie księgi, chciała się z nimi po prostu pożegnać. Pokryte kurzem woluminy przez te lata stały się jej przyjaciółmi. Zresztą miała nadzieję, że być może odkryje w nich coś nowego, co wcześniej przeoczyła.
Przemierzała korytarze Sunfall i spacerowała po okolicznych lasach. Wiedziała, że prawdopodobnie już nigdy więcej tu nie wróci. Smuciło ją to. Ale wiedziała, że jej przeznaczeniem jest być Królową Nocy. Ten los został jej dany, kiedy się narodziła i kiedy zdecydowała się uciec, ratując swoje życie.
Spakowała się i przywdziała swoją zieloną zbroję. Musiała pod nią włożyć grubą przeszywanicę, ale wolała wędrować tak, niż nieść to jako bagaż. Na pancerz narzuciła długi, czarny płaszcz z kapturem. Zarzuciła juki na grzbiet i dopięła popręg.
Wymknęła się już po północy. Raz jeszcze obejrzała się za siebie. Rozłożyła skrzydła i odleciała. Starała się jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, bo wiedziała, że może się zawahać i nigdy nie odejść z tej warowni. Kierowała się ku Horsehoof, jednemu z większych miast w Królestwie Zmian. Tam zdobędzie więcej informacji i podejmie decyzję o dalszej wędrówce.


***

- Za ile dni przybędzie? - zapytał Darkness Sword.
Jego rozmówca, szary, wysoki jednorożec stał przed nim z pochylonym łbem.
- Jego Wysokość, Sundust Afternoon powinien przybyć do Mooncastle w ciągu dwóch tygodni, Wasza Wysokość - odpowiedział kuc.
- Możecie odejść - mruknął król Nocy do podwładnego.
Jednorożec ukłonił się i wyszedł z komnaty, zostawiwszy władcę samego.
W ciągu pięciu lat komnata nie zmieniła się. Na ścianach nadal wisiały te same arrasy ze smokami, meble z zebrickiego drewna dalej stały, nawet na biurku leżała ta sama mapa ze smoczej skóry. Gdyby jakiś kucyk codziennie dokumentował wygląd tego miejsca, to doszedł by do wniosku, iż czas się tutaj zatrzymał.
Przez te wszystkie lata granatowy ogier wcielał w życie swój plan. Jego Królestwo już niedługo miało się powiększyć, a poddani mieć lepsze warunki życia. Zdobędą żyzne południowe ziemie i nie będą musieli martwić się o przeżycie zimy.
Wszystko rozpocznie się już jutro, kiedy jego zamachowiec zabije Strong Change’a, Władcę Zmian. Darkness Sword jako jego krewniak obejmie po nim tron. Oczywiście szlachta będzie się buntować, dojdzie do wojny domowej. Pan Nocy przewidział już to dawno. Na granicy miał ukryte oddziały wojsk. Znakomicie uzbrojone i znakomicie przeszkolone. Zaś za dwa tygodnie… Za dwa tygodnie tej lawiny już nic nie zatrzyma. Za dwa tygodnie Królestwo Słońca nie będzie już miało króla i nie przeszkodzi mu w zagarnięciu Zmian dla siebie. W końcu ten szczeniak, Celestial mógł mu co najwyżej skoczyć.
Wszystko dzieje się za szybko - pomyślał.
Same Zmiany by mu wystarczyły na jakiś czas, nie podbijałby Słońca, gdyby nie musiał. Ale musiał. Tron Zmian był dla Królestwa Słońca równie atrakcyjny, jak dla jego królestwa i podobnie jak on, tak, i oni mieli do niego prawa należne z urodzenia. Doszłoby do wojny, wcześniej czy później, bo nawet jeśli młody Spear nic nie zrobi, to do głosu zaraz doszliby niektórzy lordowie.
Wolał wcześniej, póki Królowa Celestia jest zajęta wojną z Kryształowym Imperium.
Imperium! Terytorium spore, ale to niemal pustkowie! Tundra i cztery miasta na krzyż! Ten twór nawet na miano księstwa nie zasługuje.
Jakaś głupia miejscowa cesarzowa postanowiła podbić Equestrię. Było mu to na kopyto, ponieważ dzięki temu Królestwo Equestrii nie wmiesza się w jego wojnę. Chociaż wojna z Imperium nie sprawi im problemu, to nie zdołają jednocześnie oblegać Szmaragdogrodu i walczyć  na południu. Wątpił bowiem by odważyli się wejść na jego ziemie.
A kiedy podbiję już Słońce i Zmiany, będzie za silny dla łasej na nie Celestii.
Ale i tak bał się, że poniesie klęskę, że na kartach historii zostanie opisany jako głupi władca, który powiódł swoje kuce na śmierć. Kroniki były bezlitosne dla królów, którzy wojny wzniecali by je potem przegrać.
Drzwi królewskiej sypialni otworzyły się. Darkness Sword obrócił się, by zobaczyć kto zakłóca mu spokój. Jego oczom ukazał się niebieski ogier jednorożca odziany w srebrną zbroję. Miał kręconą grzywę złożoną z dwóch odcieni zieleni, bardzo charakterystyczną.
- Wasza Wysokość - powiedział rycerz i uklęknął przed obliczem króla.
- Możecie wstać - rzekł łaskawie błękitnogrzywy alikorn. - Jakaż to ważna wiadomość zakłóca nasz spokój?
- Wasza Królewska Mość, nasi szpiedzy odkryli miejsce pobytu królewny Night Shadow - wymamrotał paladyn.
Darkness drgnął. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy tą wiadomość. Lata temu pogodził się z myślą, że klaczka nie żyje. Dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia.
- Gdzie?
- W Maretown, w Królestwie Zmian, Wasza Ekscelencjo - rzekł zielonogrzywy - Tamtejsze kuce mówią, że dołączyła do Randomowych Poszukiwaczy Przygód, do tego zbiega, Bastard Spella.
- Co radzicie, lordzie Nnoitro?
Nnoitra zarumienił się, słysząc takie pochlebstwo z pyska samego króla. Nie był lordem, tylko jednym z najlepszych żołnierzy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Często współpracował z wywiadem i planował z kucami z niego wspólne akcje oraz przekazywał wiadomości Jego Wysokości. Wywodził się z pomniejszej szlachty, był najmłodszym synem i noszony przez niego tytuł rycerski niewiele znaczył, tymczasem sam władca prosił go, by ten mu coś poradził i mówił do niego jak do lorda.
- Myślę, że powinniśmy zmieść tę gildię z powierzchni ziemi! - rzekł głośno młody wojownik. - A Bastard Spella schwytać żywcem i dostarczyć Królestwu Equestrii. Oczywiście uprzednio poddać torturom i wypytać go o wiele spraw - Nnoitra zaśmiał się, a król pokiwał łbem z uznaniem dla młodego stratega. - Królowa Celestia na pewno byłaby nam wdzięczna. A córkę Waszej Wysokości schwytać i wydać za Celestial Speara, tak jak to było planowane pięć lat temu.
- Lordzie Nnoitro, zastanawiamy się, czy jesteście wielkim geniuszem, czy wielkim głąbem - Darkness Sword zmarszczył brwi i popatrzył srogo na poddanego. - Niedługo zabieramy się za podbój Królestwa Słońca, a wy mi tu mówicie, by córkę wydawać, za tamtejszego królewicza. Zamierzamy zdobyć je z marszu, zaraz po Zmianach.
Ale nawet nieźle kombinujesz. Jak na kogoś kto wszystkiego nie wie.
- Mój Panie, w ten sposób moglibyście zachować Królestwo Słońca, jednocześnie włączając je do przyszłego Imperium Nocy. To byłoby państwo marionetkowe, kuce nie buntowały by się przeciwko waszej władzy, ponieważ nadal ich prawowity władca trzymałby swoją dupę na tronie. Królewna Night Shadow sprawowałaby rządy, wraz ze Służbami Specjalnymi w waszym imieniu. Być może udałoby się uniknąć wojny. Mały, cichy przewrót, którego prawie nikt nie zauważy, zanim nie będzie za późno.
- Ciekawa myśl - uśmiechnął się Król Nocy. Pomysł bardzo mu się spodobał. - Tak, zrobimy tak. Ale Randomowi Poszukiwacze Przygód mają wyjść z tego żywi i bez szwanku. Macie ich uprowadzić i doprowadzić przed moje oblicze. I nie wydamy Bastard Spella Celestii. Zbyt dobrze nam się już parę razy przysłużył. My, Darkness Sword, Władca Nocy, chcemy zaproponować im służbę, ku chwale Imperium Nocy!
Szczególnie, że ta stara prukwa mogłaby go wykorzystać do własnych celów, a ja nie mam ochoty go zabijać. Wiem co to wdzięczność.
- Ku chwale Imperium! Niech żyje Imperator Darkness Sword!
- Co się tak cieszycie, lordzie Nnoitro? - Darkness uśmiechnął się półgębkiem - Właśnie wyruszacie na misję. Tak, nie wytrzeszczajcie oczu i nie wywalajcie jęzora, to wam przypada ta robota. Odejdźcie.
Kuc zasalutował i odszedł, a król znowu pozostał sam.
- Muszę powiedzieć Moonlight, że nasza córka się odnalazła - powiedział sam do siebie, po czym dodał - Kto by pomyślał, Night Shadow, że twoja ucieczka wyjdzie nam na dobre.



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 16 Listopada 2013, 11:16:10
Obiecuję że nadrobię niedługo zaległości, które mi się narobiły - wiem, że wtedy sam też nabiorę weny do pisania, więc to w moim interesie :d


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 16 Listopada 2013, 22:03:29
Yah, jestem w rozdziale! Podobam się sobie :d nawet pamietalas ze jestem z wielodzietnej rodziny ^^. Masz moje podziękowania ze szczerego serca. Cały rozdział mi się podobał, chyba najlepszy jak narazie. Błędów się zbyt wielu nie doszukalem, ale podczas kiedy opisywalas mnie w ficku to zapomniałaś dopisać "był najmłodszym synem". Zapomniałaś dopisać " wielodzietnej rodziny.
Just can't wait for more.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 24 Listopada 2013, 00:43:18
Czas na rozdział X
https://docs.google.com/document/d/1ctuB2i4ql0aIDA6waCIvhcEotIiRjpIVKNDPz6lmgnw/edit?usp=sharing

A już wkrótce, być może jeszcze w tym tygodniu wyjdzie XI.

EDIT: Ptakuba, gonię cię do czytania, komentowania i do pisania własnego opowiadania ;)

Cień Nocy
Rozdział X: Udowodnić

Nnoitra był bardzo, ale to bardzo niezadowolony. Razem z odziałem, składającym się z niego, dwóch jednorożców i dziesięciu pegazów, wędrował już od trzech dni. Zadanie, które mu powierzono miało dla niego ogromne znaczenie, mogło zaważyć na całej jego karierze. Jeśli mu się powiedzie, to być może otrzyma ziemię i tytuł lordowski, a jeśli nie to… Gniew Jego Wysokości, Darkness Sworda, Miłościwie Panującego w Królestwie Nocy, był słynny w całej Caballusii.
Na pewno się uda - pomyślał młody ogier. - Zawsze mi się udaje, w końcu jestem najlepszy.
Martwiły go zwłaszcza przydzielone mu kuce, całe życie z niekompetentnymi biurokratami, miała mu osłodzić banda idiotów z mieczami i kuszami, czyli Oddziały Specjalne Królestwa Nocy. Szczególnie, że ponad połowa z nich służyła w tej formacji od niedawna i była zielona jak wiosenna trawa. Wybrano ich, bo misja nie miała być szczególnie trudna, a lepszych żołnierzy potrzebowano gdzie indziej. Inna sprawa, że ci również powinni zdobyć nieco doświadczenia.
- Przynajmniej mamy przewagę liczebną, to może zadziałać na naszą korzyść - mruczał pod nosem.
- Coś mówiliście, sir? - zapytał go jego zastępca, kremowy jednorożec.
Firewall, ogier z jasnobrązowymi lokami był jednym z niewielu kucyków w tym oddziale, na których Nnoitra mógł polegać. Znali się od źrebaka i razem ukończyli szkołę wojskową.
- Że mamy przeciwko sobie cztery pegazy, utalentowanego jednorożca i półboską, fajtłapowatą klacz. Czy coś może pójść nie tak?! -  panikował paladyn.
- Ależ, mój panie. To nie jest regularne wojsko, Spell coś tam może i umie, ale reszta… - sir Firewall pokręcił znacząco głową. - No i ładnie to tak, mówić o córce Jego Wysokości, że jest fajtłapowata? - dodał uśmiechając się pod chrapami.
- Wy jej nigdy nie widzieliście, Firewall. Ona się o własne nogi potyka.
Paladyn wiedział, że nie przesadza. W przeszłości widywał królewnę Night Shadow i zapamiętał ją jako nieśmiałą klaczkę, która chodziła z wiecznie opuszczonym łbem i potykała się co krok. Nie było go na dworze tamtego dnia, ale pamiętał, że nie mógł uwierzyć, kiedy doszły do niego wiadomości, że ta mała, czarna alikorn się zbuntowała i uciekła z zamku.
Kremowy kuc zaśmiał się, a jego wesołość udzieliła się i Nnoitrze, który posłuchał podwładnego i przestał się przejmować misją, za to zaczął cieszyć się dniem, i obserwować krajobrazy.
A było co podziwiać, bo kiedy otaczają cię dumne, dęby cieniste, o niebieskosrebrzystych liściach i grubych, czarnych konarach, które rzucają mroczne cienie, a przez korony drzew prześwituje srebrzyste Słońce Nocy, to pragniesz jedynie zachować te widoki na zawsze w pamięci. Gdy czujesz w powietrzu rozkoszną wilgoć, przesyconą tysiącem zapachów - ziemi, rozkładającej się materii organicznej, kwiatów wiesiołka i nocnej lawendy, kiedy słyszysz pokrzykiwania ptaków i szelest kopyt, prześlizgujących się po z wierzchu suchej, pod spodem mokrej, leśnej ściółce, to czujesz się mały i słaby, wobec potęgi Harmonii, Matki wszystkich kucy.
Nie poczujesz tego w wysmukłych katedrach ku Jej czci, które przy doskonałości jej dzieła, zdają się słabe i miałkie. Gdzie ich wysokim basztom, do strzelistych cieniososen? Czy bicie dzwonów, może być dostojniejsze od grzmotu piorunów i huku wodospadów? Czy kadzidło pachnie piękniej niż nocna czermecha? Czy arrasy mają piękniejsze kolory, niż mozaika z liści? Niemalże profanacją jest kopiowanie doskonałości Jej dzieła. Po co to wszystko, skoro wystarczy jedynie wyjść kawałek za obronne mury miasta?
Muszę częściej brać robotę w terenie - stwierdził w myślach zielonogrzywy ogier.
Milczące modły do Bogini, polegające na rozkoszowaniu się Jej świętym dziełem, odpowiadały mu o wiele bardziej od słuchania kazań kapłanów, mówiących mu, że picie piwa jest niezdrowe dla duszy, co było oczywistą bzdurą, brednią i nieprawdą. A tak naprawdę o podatki chodzi i zyski z produkcji wina z czarnych winogron. Klasztory Harmonii były bowiem jego głównym producentem i miały nadzieję na większe zyski, jeśli zakaże się produkcji i sprzedaży piwa.
Naiwni! W końcu jest jeszcze bimber. Harmonio, kiedy ja ostatnio piłem porządny bimber? Chyba kiedy miałem jakieś osiemnaście lat, czyli już dwie zimy temu. Muszę to nadrobić - postanowił niebieski jednorożec.
To był dobry powód, by…
- Szybciej, lenie niedorobione! - nakrzyczał na podwładnych - Chcę jak najrychlej dotrzeć do Maretown!
Zarówno pegazy jak i jednorożce popatrzyły na niego jak na wariata - oddziałom specjalnym nigdy się nie spieszyło. W końcu nikt się ich nie spodziewał, więc nikt nie ucieknie.
- Tam na pewno jest bimber! - na twarzach kilku żołnierzy zobaczył jakieś błyski rozumu - B I M B E R - przeliterował. - Siwucha, rozumiecie?!
Dopiero teraz dwanaście kucy pokiwało głowami, uśmiechnęło się i pognało cwałem przed siebie, wzbijając na leśnej drodze tumany kurzu oraz zostawiając Nnoitrę samego.
- ***! Po prostu wiedziałem, że tak będzie - wściekał się na głos. - Po prostu elitarne oddziały! Elitarnej głupoty, tępoty i niesubordynacji!
Klął jeszcze przez chwilę, po czym pognał za własnym wojskiem. Niestety ciężki, płytowy pancerz i długi, granatowy, powiewający płaszcz nie ułatwiały mu zadania, przez co został gdzieś bardzo daleko w tyle, co nie nastrajało go optymizmem, mimo że miał już szczerze dość swoich podwładnych. Co gorsza nie mógł tego podciągnąć pod dezercję, bo ich teraz bardzo potrzebował.
Jak ich znajdę to obsobaczę i nie wydam premii za nadgodziny - obiecał sobie, co go nieco pocieszyło.


***
   
- W którą stronę, do cholery, mam skręcić?! - zastanawiała się na głos Night Shadow.
Przez trzy dni wędrówka szła jej całkiem dobrze i zgodnie z mapą oraz wskazówkami Spella kierowała się w stronę Horsehoof. Szła traktami, nie przejmując się zbytnio, że ktoś może ją zobaczyć i rozpoznać. Chciała jak najszybciej pokonać tę trasę, zaś drogą powietrzną łatwo mogłaby zgubić szlak. Night nie wiedziała co to orientacja w terenie. Lasy Królestwa Zmian choć nad wyraz ładne, nie były warte przedzierania się przez krzaki i łapania kleszczy. A teraz doszła na rozstaje i nie wiedziała, w którą stronę skręcić, a raczej wiedziała, ale…
- Skręć w prawo… Harmonio! Które to jest prawo?! - wściekała się czarna klacz.
Była zła na Bastarda, iż ów dobrze wiedząc, że Nighty ma lewo po obu stronach ciała, w taki sposób spisał jej notatkę. Być może złośliwy jednorożec miał nadzieję, że alikorn w końcu nauczy się rozróżniać strony albo był pewien, iż Shad tylko udaje, że tego nie wie.
Jakby nie mógł napisać - skręć w tą stronę, po której rośnie grubsza sosna.
Swoją drogą wszystkie tutejsze drzewa wyglądały tak samo - wysokie, smukłe, o czerwonawych pniach i szmaragdowozielonych szpilkach. A innych drzew nie było.
Naturalna monokultura sosnowa, po prostu świat stanął na głowie - skwitowała w myślach miejscową przyrodę.
Nie wiedziała, czy się  śmiać,  płakać, czy może błagać o zmiłowanie. Załamana, przywaliła głową o przydrożne drzewo.
- O, *** - zaklęła, ponieważ jej róg utknął w pniu.
Szarpnęła głową, lecz jedyne co w ten sposób uzyskała to okropny ból. Postanowiła spróbować czego innego. Zaparła się kopytami o podłoże i zaczęła machać skrzydłami, ze wszystkich sił próbując odepchnąć się od swojego więzienia. Klęła przy tym i pomstowała, nawet próbowała używać magii… Bezskutecznie.
Sytuacja była tak beznadziejna, że ucieszyłaby się nawet wtedy, gdyby w tej chwili zjawił się przed nią jej ojciec, śpiewający piosenki o tyłku królowej Celestii. Na dodatek Słońce chyliło się ku zachodowi, co podkreślało dramatyzm całej sytuacji. Nie chciała tak spędzić nocy i zostać idealną przystawką dla timberwolfów, zbójów oraz komarów.
Pomarańczowe światło wieczoru prześwitywało przez szepczące, korony drzew i rzucało cienie. Las wyglądał przez to niezwykle malowniczo i pięknie. Niestety jej możliwości obserwacyjne zostały silnie okaleczone tą krępującą sytuacją.
Nagle zdała sobie, że coś jest nie tak. Nie mogła uświadomić sobie co, ale w końcu zrozumiała. Ptaki. Nie było ich słychać. Umilkły. Cała zwierzyna gdzieś się pochowała. To mogło znaczyć tylko, że w pobliżu znajdowało się coś dużego i groźnego, na przykład oddział ciężkozbrojnych albo mantrykora. I wtedy właśnie usłyszała…
- Grooach!
- C-co, to było?! - pisnęła, choć wiedziała, że nikt jej nie odpowie.
- Wrr!
- Grooach! Sssshrr!
- Rooaar!
Bogowie! Tego jest więcej!
Kolejne dziwne dźwięki, uświadomiły jej, że cokolwiek to było, to jest więcej niż kilka. Strzygła uszami, próbując zlokalizować źródło tych odgłosów. Jednego była pewna - nigdy wcześniej nie spotkała istoty, która by wydawała takie ryki. Nie mogła to być ani mantrykora, ani timberwolf, ani wilkokuc, ani nieumarły alikorn, co było myślą o tyle pocieszającą, co i niepokojącą. Zwłaszcza, że TO się zbliżało i zapewne było mięsożerne.
Do ryków zaczął dochodzić dźwięk, przywodzący na myśl łopot gigantycznych, błoniastych skrzydeł. Dodatkowo słychać było jakieś grzmoty. Zrobiło się bardzo ciemno, ale przecież za wcześnie na ćmę… Królewna Nocy zrozumiała i spojrzała w niebo.
Drzewa nie rosły tu gęsto, toteż dostrzegła, iż przelatuje nad nią stado smoków, smocza migracja. Były ich tysiące, istne morze smoczych cielsk. Wielkie, piękne i majestatyczne. Groźne i potężne, o skrzydłach miarowo uderzających powietrze. Z łuskami o tysiącach barw, wdzięcznie wyciągały długie szyje i kołysały na boki jeszcze dłuższymi ogonami, przywodzącymi na myśl kolczaste bicze lamya. Niektóre walczyły ze sobą, wypuszczały wówczas długie na ponad dziesięć metrów pióropusze ognia. Płomienie miały różne barwy, co bardzo zaciekawiło Shad, ponieważ musiało wskazywać na magiczne pochodzenie smoczego ognia. Co mogło oznaczać, że te istoty mogą używać również innych zaklęć. Wielkie gady miały w sobie coś nad  wyraz pięknego, były najdoskonalszymi istotami w Caballusii. Z zielonego oka Nighty pociekła pojedyncza łza, tworzą słoną, krętą rzekę na jej ganaszu.
ŁUUP!
Ziemia wokół niej zadrżała pod wpływem potężnego uderzenia, sprawcy tego okropnego hałasu, który w normalnych warunkach sprowokowałby natychmiastowe odsadzenie się, a potem paniczną ucieczkę. Spojrzała w bok, a jej oczom ukazały się opadające tumany kurzu, odsłaniające ciemną sylwetkę.
- No nie! Czy mogło być gorzej?! - jęknęła klacz - Nie dość, że smok, to jeszcze nastoletni! Czyli najpierw się będzie naśmiewał, a dopiero potem mnie zje! Dlaczego?! Dlaczego ja?!
Jasnozielony smok, długi na cztery metry, z ogonem siedem, o drobnych łuskach i szkarłatnych oczach otrzepał się z kurzu, po czym parsknął, wysmarkując z nozdrzy czarne gluty. Oblizał się do czysta i wzniósł wzrok ku górze. Najwyraźniej jej nie zauważył.
- Ja wam jeszcze pokażę, kucze syny! - wydarł się podnosząc szponiastą łapę ku niebu, zwijając ją w pięść i potrząsając groźnie - Ałaa! - pisnął i złapał się za lewe skrzydło.
- Yee, nic ci się nie stało? - zapytała go alikorn, sama nie wiedząc co robi - Nieźle zaorałeś glebę…
Podłużny, klinowaty łeb, osadzony na długiej, łabędziej wygiętej szyi, obrócił się w jej stronę. Smok mrugnął, jak gdyby zobaczył ją dopiero teraz. Głowę wieńczyły mu dwa, wygięte ku tyłowi długie rogi i jeden mniejszy pomiędzy nimi. Wypuścił z nozdrzy nieco dymu. Night poczuła jak jest taksowana przez szkarłatne ślepia.
- Ty sobie kpisz, czy o drogę pytasz? - zapytał ją.
Ton jego głosu wyrażał bezbrzeżne zdumienie.
- O drogę pytam - odpowiedziała Shadow. - Tak szczerze, to się zgubiłam, bo nie odróżniam prawej od lewej i teraz nie wiem gdzie mam skręcić. Dodatkowo utknęłam w drzewie.
- Nie o to mi chodzi - rzekł gad poirytowanym głosem. - Ja jestem smokiem. SMOKIEM, to taka duża jaszczurka, co zjada kucyki - widząc opuszczoną szczękę Night Shadow, dodał po chwili. - Nie boisz się mnie?
Shad musiała się chwilę zastanowić. Spotkanie ze smokiem jest lepsze od spotkania ze zbójem. Gady raczej nie gwałcą klaczy, tylko jedzą.
- Nie no, boję się, ale wiesz - klacz położyła uszy po sobie i zarumieniła się pod futrem. - Wolę, żeby zjadł mnie smok, niż żebym miała tu stać przez wieczność, z rogiem, który utkwił w kawałku drewna - Shaddy przełknęła ślinę. - To mogę prosić szybko i bezboleśnie?
Night Shadow była najprawdopodobniej pierwszym kucykiem, który zobaczył smoczą szczękę opadniętą ze zdumienia. Zdziwiło ją jak czterdziestocentymetrowy język mieści się w tym zębatym pysku.
- O co prosić?
- O pożarcie - mruknęła niezadowolona gadzią tępotą Nighty.
- Kiedy ja nie chcę… Nie lubię koniny. Jest słodka, fuj!
Miło. Trafiłam na smoka, który nie je kucy. Wygrałam życie!
Odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Nie bała się jakoś szczególnie mocno tego potwora, był ładny i wcale nie wyglądał szczególnie groźnie, jednak wolałaby być żywą i wolną od sosny Night Shadow.
- No, to wyjąłbyś mnie z tego drzewa? Proszę - powiedziała, uśmiechając się przymilnie i mrugając oczami.
- A nie mogłaś tak od razu? - zdziwił się smok i ku zdumieniu zielonogrzywej podszedł do niej, złapał pyskiem za ogon i pociągnął.
Poczuła ból w kręgach ogonowych. Oślepił ją biały błysk. Nieważkość, lot. Była wolna. Na próbę podniosła jakąś gałązkę. Róg nie został uszkodzony.
Otrzepała się i poprzeciągała, po czym rzekła:
- Dziękuję.
Ukłoniła się, w swoim mniemaniu całkiem zgrabnie. Coś jeszcze pamiętała z dworskiej etykiety. Wiedziała, że chrapy mają być niemal przy ziemi, lewy nadgarstek ugięty, a prawa przednia noga wyprostowana. Skrzydła należało trzymać na wpół rozpostarte, pod kątem czterdziestu pięciu stopni w górę.
- Dziwna jesteś, wiesz?
Night Shadow przechyliła głowę, zmrużyła jedno oko i lekko otwarła pyszczek, zastanawiając się, czy nie potraktować smoka za tę obrazę piorunem w tyłek. Fakt, że pewnie by ją za to później rozszarpał na strzępy, ale byłoby warto.
- No, bo inne kucyki, które widziałem miały albo róg, albo skrzydła, albo nic - wytłumaczył się szybko, widząc skierowany w swoją stronę, długi, czarny, ostry róg, skrzący od zielonej magii. - No i były inaczej zbudowane.
Zdziwiło ją nieco,  że tak potężna istota boi się kucykowej magii, ale skoro pierwszy raz widział przedstawiciela jej rasy, to mógł myśleć, że jest niebezpieczna. Ucieszyło ją to.
- Jestem alikornem. Mało nas zostało, po zagładzie Alikorngard - wytłumaczyła mu przemądrzałym tonem, niczym dziecku - dlatego nie widziałeś takich jak ja, najdoskonalszych z Equeidów.
Dla podkreślenia wzniosłości swoich słów, machnęła skrzydłami i wzniosła się w powietrze, otoczona promieniami zachodzącego Słońca, po czym wylądowała na pniu, obalonego przez czas drzewa. A raczej spróbowała wylądować.
Omszałe drewno było śliskie i mokre. Prawe kopyto ześlizgnęło się i Shad straciła równowagę, i poleciała w dół. W efekcie wylądowała na pysku, tuż przed łapami smoka. Ów zaśmiał się okrutnie z jej fajtłapowatości.
- Hahaha! Zabawna jesteś! Lubię cię, wiesz - gad uśmiechnął się i zaczął merdać biczowatym ogonem.
Night z godnością wstała i otrzepała się z grudek ziemi oraz wypluła z pyska pokaźną kępkę trawy.
- Dlaczego wyrzucili cię ze stada? - zapytała, przerywając mu chichoty.
Ze zdziwieniem obserwowała, jak wielki, zielony potwór spuszcza łeb i wzbija wzrok w szpony przednich łap. Musiała poruszyć bardzo krępujący dla niego temat. Nie znała smoczych obyczajów, ani tradycji, ale skoro został ukarany w taki sposób, to musiał zrobić coś naprawdę poważnego.
- Nigdy nie obrażaj starszyzny - wymamrotał pod kolcem, wieńczącym jego nos - zwłaszcza jak leci za tobą - dodał po chwili. - Ronvardeur z Serdenvundem to uknuli i mnie podpuścili!
- Witam w stowarzyszeniu zrobionych w konia przez los - mruknęła alikorn.
Smok uniósł jedną brew i poprosił o wyjaśnienia. Zawahała się przez chwilę, ale uznała, że w sumie co jej szkodzi. Nie był kucem, więc raczej nic go nie obchodziły alikornie dynastie i koligacje.
 - Moja własna rodzina postanowiła pozbawić mnie tronu…
- U nas, u smoków to normalne… Poza tym, że nie pozbawiamy się tronów, lecz jaskiń i skarbców. Jestem Hualong - przedstawił się.
- Night Shadow. Wiesz może, którędy do Horsehoof? Nie, nie wiesz. Jesteś smokiem i nie znasz raczej lokalizacji naszych miast. Podpowiem, że w prawo, ale nie wiem które…
- Prawo, to jest tam - odpowiedział, pokazując jej pazurem najprawdopodobniej dobry kierunek.
- To dzięki niech będą wam za pomoc, czcigodny Hualongu. Jeśli się kiedyś spotkamy jeszcze, to się odwdzięczymy. A teraz, bywajcie - powiedziała Shadow i ruszyła w swoją stronę.
Uszła ledwie parę kroków, kiedy usłyszała jego krzyk:
- Czekaj, idę z tobą! I tak nie mam gdzie się podziać, a nie chcę być sam.
Skinęła łbem. Rozumiała go aż za dobrze. Nikt nie chciał być zupełnie sam. Zresztą kto normalny zaatakuje klacz podróżującą ze smokiem?
Wówczas żadne z nich nie wiedziało, że właśnie rozpoczęła się przyjaźń na całe życie.

***

Kiedy Nnoitra odnalazł swój oddział, Księżyc stał już wysoko na niebie. Paladyn był zmęczony, głodny i zmarznięty, ale kiedy tylko usłyszał kucykowe głosy wypiął dumnie pierś i naprężył mięśnie. Musiał się prezentować odpowiednio. W końcu podobno dowodził tą misją.
Krzaki zasłaniały mu co prawda żołnierzy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, ale chichot Rude’a rozpoznałby na końcu świata i jeszcze dalej. Nadstawił uszu. Ciekawiło go niezmiernie z jakiej to okazji wojownicy mogą się teraz śmiać.
- Co powiemy Jego Wysokości, jeśli sir Nnoitra się nie znajdzie? - niebieski ogier rozpoznał głos Firewalla.
Uznał, że poczeka z ujawnieniem się. Chciał znać odpowiedź.
- Że się zgubił - mruknął ktoś, kto musiał być gniadym pegazem, o wdzięcznym imieniu Lostmind.
- Ale to my go zgubiliśmy… - zaoponował kremowy jednorożec.
- Myślisz, że Darkness Sword będzie się przejmował brakiem jednego, nic nie wartego jednorożca, o byle jakim pochodzeniu, na dodatek pozbawionego mózgu?
- LOSTMIND! - Nnoitra nie wytrzymał i wyskoczył z chaszczy prosto na polanę, na której obozowało jego wojsko - Dwieście pompek! W PANCERZU! I zapomnijcie o premii! A wy czego się gapicie?! Sto kółek dookoła tej łączki!
- Ale, sir… Za co? - zapytał ze strachem Firewall.
- Za to, że żaden z was nie uciszył tego bezmózgiego debila!
Przerażeni podwładni natychmiast przystąpili do wykonywania rozkazów. Zielonogrzywy jednorożec wyglądał naprawdę strasznie. Jego kręcone włosy były skołtunione, ciało obdrapane, płaszcz postrzępiony, a zbroja brudna jak Królewicz Dark Mane po ćwiczeniach wojskowych. Na dodatek róg lśnił kłębami ciemnoniebieskiej magii, kłęby pary wylatywały z jego nozdrzy, a zęby były wyszczerzone w grymasie wściekłości. Nikt nie chciał się teraz narazić na kolejną porcję gniewu sir Oakforce’a. Tak, młody dowódca był wściekły i chciał spuścić komuś solidne lanie.
Równocześnie czuł smutek. Uraziło go, iż jego podwładni w ogóle nie darzą go szacunkiem, że uważają go za kogoś gorszego. Bo jest młody, bo szybko awansował, a jego tatuś nie był wysokim dygnitarzem na dworze. Ale on im pokaże. Im wszystkim pokaże. To jego wybrał Darkness Sword do dowodzenia tym burdelem, nie któregoś z tych pędraków.
Gniew mijał, kiedy patrzył na Lostminda dyszącego ciężko ze zmęczenia i wypluwającego sobie płuca. Cieszyło go, kiedy obserwował resztę drużyny z trudem przebierającą nogami, a mimo wszystko galopującą dookoła. Jednak się słuchali. Teraz już wiedział, że musi być wobec nich bardziej stanowczy i wzbudzać strach. Zemsta smakowała słodko, niczym wróg Królestwa Nocy palony na stosie.
Uśmiechnął się pod nosem, dumny z tego, że nie okazał słabości, że udowodnił im kto tutaj rządzi. Ogarnął go spokój i pewność, iż zrealizuje swoje marzenie i zostanie wielkim lordem, który poprowadzi Imperium Nocy, ku zwycięstwu, by w ten sposób zapisze się na kartach historii.

Po tamtym wydarzeniu podwładni nie sprawiali mu więcej problemów. Czuli do niego respekt, wręcz bali się go. Zrozumieli bowiem, że Nnoitra choć nie ma jakiegoś wspaniałego pochodzenia jest na tyle potężnym magiem, by móc przetrzepać im zady, kiedy tylko najdzie go na to ochota. Oczywiście nie miałby szans gdyby rzucili się na niego wszyscy razem, jednak w pojedynkę tylko Firewall mógłby stawić mu czoła.
Choć kropiło, paladyn był dobrej myśli, ponieważ jeszcze tego dnia mieli dotrzeć do Maretown oraz zdobyć Sunfall i pojmać Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Wszystko szło zgodnie z planem…
- Gdzie oni do cholery są?! - wrzeszczał niebieski ogier.
Twierdza Sunfall świeciła pustkami. Nikogo w niej nie zastali, wiele sprzętów zniknęło. Nic nie było zniszczone. Wszystko wskazywało na to, że gospodarze się spakowali i gdzieś wynieśli. Zdecydowanie nie wyruszyli na kolejną ze swoich wypraw, ponieważ wówczas nie spakowaliby książek i innych tego typu rzeczy. Pytanie brzmiało - gdzie oni są?
Ktoś musiał ich uprzedzić, nie ma innej możliwości - pomyślał Nnoitra.
- Ktoś zdradził, ale kto? - Firewall najwyraźniej podzielał jego podejrzenia.
- Ilu mamy informatorów w Maretown? - zapytał Magic Bow, ciemnofioletowy jednorożec.
- Jednego. Niech ja tylko go dopadnę! - złorzeczył dowódca wyprawy. - Wszystkie kości porachuję! Na pal cię nabiję, Sweet Dream!
- Sweet Dream? Mało męsko to brzmi - skomentował Magic.
- Bo to jest klacz… Ruszamy do Maretown, tępe cioty! - zakomenderował.
Nikt nie zaprotestował. Zasłużyli na takie traktowanie. I chyba żałowali. Tak już jest ten świat urządzony, że poczucie winy przychodzi dopiero wtedy, kiedy na swojej drodze napotka się karę za popełnione czyny, a zadek promieniuje bólem.
Szli szybko, Nnoitra dyktował tępo. Dumny ogier chciał jak  najszybciej rozprawić się z zadaniem. Miał już po dziurki w nosie swoich podwładnych.
Zresztą był ciekawy, ciekawy jacy są Poszukiwacze i jaka jest Królewna, jedyna klacz, która przechytrzyła Króla Nocy. No może za wyjątkiem Królowej. Moonlight Dust w gniewie była straszna. Całe szczęście zazwyczaj nie pchała się do polityki, za co całe królestwo było jej niezwykle wdzięczne, bowiem pewnikiem było, że sterroryzowałaby nie tylko swego małżonka, ale i całe państwo.
Niestety jednorożec miewał z nią styczność. Jego przełożony grał na dwa fronty - donosił jednocześnie Królowi jak i Królowej. Często wyręczał się Nnoitrą, przez co ten musiał składać raporty Jej Wysokości.
Był pewien, że Night Shadow musiała się zmienić od czasów źrebięcych. Szczególnie, że zadawała się z takimi prostakami. Jednostki wojskowe i im podobne nie grzeszyły kulturą i dobrymi manierami. Rycerze, którzy na dworze szeptali klaczom ciepłe słówka i wręczali kwiaty, w koszarach zamieniali się w przeklinającą, i agresywną tłuszczę, której ulubioną rozrywką było robienie sobie nawzajem na złość.
Ciekawe, czy córka wdała się w ojca, czy w matkę - zastanawiał się.
Z drugiej strony następca tronu, Dark Mane nie wdał się w nikogo. Młody alikorn stanowił idealny przykład kompletnego bezmózga i beztalencia. Pił na umór, zabawiał się z klaczami, a jego jedyną strategią wojenną był atak frontalny. Zielonogrzywy ogier miał nadzieję, że przejdzie mu z wiekiem. W przeciwnym razie przyszłość Imperium Nocy nie będzie malowała się różowo.

Strzechy Maretown wyrosły przed nimi jak spod ziemi. Bez obaw weszli w wąskie uliczki. Szli dumnym stępem zebranym, nie spiesząc się, ani nie ociągając. Broń, zbroje, herbowe płaszcze i liczebność zapewniały im bezpieczeństwo. Do nozdrzy sir Oakforce’a dochodziła woń dymu z kominów i smakowity zapach gotowanych jabłek. Ktoś bez wątpienia przyrządzał polewkę marchwiową.
Mieszkańcy wsi patrzyli na nich z niepokojem, dziwni zbrojni mogli zwiastować jedynie kłopoty, choć tutejsze kuce rzadko widziały uzbrojonych. Maretown znajdowało się niedaleko naturalnej granicy z Nocą, pod górami, więc mało kto zapuszczał się w te okolice. Zbójcy nie mieliby za bardzo kogo łupić, a przejście przez góry to spore utrudnienie dla regularnej armii. Zresztą od lat nie było wojny przy tej granicy, a przynajmniej nikt w Maretown o takowej nie pamiętał. Nie zaczepiano ich jednak. Ziemskie kucyki, choć głupie, miały odrobinę instynktu samozachowawczego i kryły się przed nielicznymi kroplami padającego deszczu, pod dachami chat.
Nnoitra, choć nigdy wcześniej tu nie był, bez trudu rozpoznał domek Sweet Dream, dobrze mu go opisano. Drewniana chałupa, kryta różową dachówką, jedyny dom w całym miasteczku, który jako tako się prezentował. Stał nieco na uboczu i trzeba było przemierzyć całe miasteczko by go znaleźć.
Kazał rozejść się swoim kucom. Zamierzał sam rozmawiać z klaczą.
 Zapukał kopytem do drzwi i oczekiwał na przybycie gospodyni. Po chwili do jego uszu dotarł stukot kopyt i zgrzyt przesuwanej zasuwy. Informatorka najwyraźniej nie czuła się całkiem bezpiecznie w tej osadzie. Zastanawiało go, czy boi się miejscowych, kontrwywiadu, czy OSKN.
Drzwi otworzyły się. Ukazała się w nich biała klacz ziemskiego kucyka. Była drobnej budowy i miała różową grzywie z liliowymi pasemkami. Nosiła lnianą koszulę nocną. Jej zaspane, szare oczy spoczęły na Nnoitrze.
- Z kim mam przyjemność? - zapytała cicho.
- Z Księżycem, który widnieje wysoko na niebie - odpowiedział ogier.
Sweet Dream zadrżała, rozpoznając hasło. Rozejrzała się wokół, wyraźnie zaniepokojona, że ktoś może ją zobaczyć.
- Bo noc jest wielka, również za dnia. Wejdźcie - rzekła i wpuściła go do środka.
Oczom paladyna ukazała się przestronna, przytulnie urządzona izba. Okrągły stolik, przykryty koronkowym, różowym obrusem, cztery pobielone krzesła i kryte palenisko. Dostrzegł też prowadzące na górę schodki. Najwyraźniej na piętrze znajdowała się sypialnia. Z tego co wiedział, Sweet Dream mieszkała sama. Klacz kopytem wskazała krzesło i powiedziała:
- Siadajcie. I mówcie, czego chcecie.
Nnoitra posłuchał Sweet i rozsiadł się wygodnie. Położył na stole przednie kopyta.
- Randomowi Poszukiwacze Przygód zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Wyjaśnicie nam to panno Dream? - zapytał, uśmiechając się wrednie.
- Nic mi o tym nie wiadomo - rzekła klacz zdziwionym głosem.
Albo jest doskonałą aktorką, albo naprawdę nic nie wie - pomyślał niebieski ogier.
- Nic nie wiecie? Szkoda… - Nnoitra uśmiechnął się dwuznacznie, a jego róg zalśnił groźnie.
Klacz zadrżała i cofnęła się. W  jej oczach zaszkliły się łzy.
- Naprawdę nic nie wiem - załkała. - Może uciekli przed wojną!
- Hmm… Słuchamy dalej. Zaczynacie mówić z sensem. No dalej, panno Dream. Pokażcie, że złoto Królestwa Nocy nie poszło na marne - zachęcał ją Nnoitra.
- Kupcy mówią, że będzie wojna. Myślą, że Darkness Sword chce zaatakować Cieniste Ziemie, ale ja myślę… - klacz przerwała i przełknęła głośno ślinę. Nnoitra kiwnął przyzwalająco głową - Ja myślę, że ruszy na wschód, a Bastard Spell mógł pomyśleć o tym samym. Głupi nie jest, będzie trzymał się od tego wszystkiego z daleka.
Pięknie. I w końcu do czegoś doszliśmy.
- Wiecie gdzie mogli pójść? - jednorożec cieszył się, że wreszcie zdobył jakieś konkretne informacje.
- Nie, ale z pewnością tam, gdzie nikt normalny by nie poszedł - informacja ta nie powiedziała dowódcy OSKN za wiele, ale lepsze to niż nic.
- No cóż… Dziękujemy wam, agentko Sweet Dream. Proszę, oto wasza nagroda - rzucił na stół wypchaną sakiewkę.
Uśmiechnął się do przestraszonej klaczy. Miło.

Opuściwszy chatkę panny Dream, powrócił do Sunfall. Musieli znaleźć jakieś wskazówki. Jakiekolwiek.
Firewall i Magic Bow skanowali magicznie, tę wiekową ruderę. Szukali tropów, kierunku, wskazówek. Tymczasem pegazia część oddziału nudziła się, i oddawała hazardowi. Grali w kości i sikali na odległość. Nnoitrze nie przeszkadzało to zbytnio. Sir Oakforce widywał już dużo gorsze zabawy. Zresztą modlił się, by zawodna magia tym razem podziałała.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 24 Listopada 2013, 10:21:55
Cytuj
A już wkrótce, być może jeszcze w tym tygodniu wyjdzie XI.

YEEEEEEEEE

Dobra, tak odnośnie rozdziału- u mnie strasznie apetyt powiększył na więcej, głównie dlatego że jest "przejściowy", tzn. jest wstępem do większej akcji. Podoba mi się postać Nnoitry (swoją drogą całkiem nieświadomie chyba dałaś mu cechy postaci o tym samym imieniu z Bleacha)- taki młody, zdolny oficer muszący udowodnić innym, że się nadaje.

Btw, NS i Hualong to świetny wątek, chociaż troszkę zdziwiło mnie że zaprzyjaźnili się tak " od razu".

Dobry rozdział, ale na XI będę czekał i do 4 w nocy C:

@down Racja


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sylu w 24 Listopada 2013, 11:09:28
Jeśli nie jest to narracja, a jakiś bohater, który to powiedział, to nie ma w tym nic złego, że użył czegoś potocznego.


Zacząłem oglądać przedostatnią pracę. Stopniowo będą się tam pojawiały poprawki, gdyż za jednym zamachem zajęło by mi to z kilka godzin, a gdy skończę, podsumuję to tutaj.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 29 Listopada 2013, 23:16:20
Przedstawiam rozdział XI i zapraszam do czytania oraz komentowania [Ptakuba do roboty!]

https://docs.google.com/document/d/1qVpsqCkPwJFG_4gkwFz-ZkxV96v6BECqP1lgkG6BQOA/edit?usp=sharing

I w ramach małego eksperymentu- czy moglibyście napisać, jaka jest wasza ulubiona, a jaka najmniej lubiana postać i dlaczego :)?

Cień Nocy
Rozdział XI: Cień Grozy

Strong Change, Miłościwie Panujący w Królestwie Zmian z uśmiechem patrzył na wszystkie zebrane kucyki. Świętowali właśnie pięćdziesiątą rocznicę objęcia przez niego rządów. W Halli Uczt ustawiono z tej okazji stoły w podkowę i rozpalono ognie w pięćdziesięciu paleniskach. Zaproszono ponad czterysta znamienitych kucy, zjawiła się nieco ponad połowa. Same szlachetne jednorożce i królewskie alikorny. Przez kilka godzin będą sobie prawić komplementy i rozmawiać o niczym, przegryzając wytworne jadło. Tak, zaiste wytworne, bowiem Jego Wysokość doceniał dobrą kuchnię.
Tedy na stołach piętrzyły się główki sałat wielu odmian, pyszniły się torty z nocnych owoców, marchewkowe czaple wzbijały się do lotu, zaś zupy z górskiej lawendy, różanych płatków i importowanych z Arabii Siodłowej roślin stanowiły główne źródło smakowitych aromatów, rozchodzących się po sali. Jadło podano na srebrnych półmiskach i srebrnych wazach. Na domiar wszystkiego, służący ciągle wnosili nowe potrawy oraz pękate dzbany różnych trunków.
Przypomniało mu to, że jego puchar stoi pusty, a przecież uczta zaraz się oficjalnie zacznie. Cóż za niedopatrzenie. Władca objął najbliższy dzban swą magią i własnorożnie nalał do wysadzanego ciemnoniebieskimi szafirami, złotego pucharu przejrzystego trunku. Wino z księżycowego bzu, rocznik jakoś tak siedemset lat po upadku Alikorngard. Ale przecież Królowi Zmian nie wypada pić, nie wygłosiwszy uprzednio mowy powitalnej…
Strong Change niechętnie podniósł swój królewski zad z obitego perkalem, pozłacanego krzesła. Ze swojego miejsca, przy krótszym boku podkowy, na podwyższeniu miał doskonały widok na wszystkich zgromadzonych. Mimo słabego światła, dawanego przez kandelabry, dobrze widział twarze szlachetnych klaczy i czcigodnych ogierów. Wszyscy chcieli wypaść jak najlepiej. Nie szczędzili złota i srebra na stroje oraz biżuterię. Łatwo można po tym było poznać czyjś stan majątkowy. Rodzaj tkaniny, barwy i zdobienia mówiły kim dany kuc jest.
Bezpieczeństwa szlachty pilnowały zaś doborowe oddziały Królestwa Zmian – Gwardia Zmierzchu. Około dwudziestu wykwalifikowanych ogierów w pozłacanych pancerzach stało przy drzwiach, oknach i pod zdobnymi we wzorzyste arrasy ścianami. Nie ruszali się, niby posągi. Dobry gwardzista to taki, którego nie widać, kiedy nie jest potrzebny.
Otworzył pysk i przemówił.
– Moi poddani! Kwiecie kuców z Królestwa Zmian! My, Miłościwie Panujący Władca Królestwa Zmian, Książę Królestwa Equestrii, hrabia Trotwanu w Królestwie Nocy i baron Królestwa Słońca, pragniemy wam powiedzieć, że cieszy nas wasze przybycie! Szczególnie tych, którzy przemierzyli pół świata, by dotrzeć aż tutaj! – srebrny alikorn o liliowej grzywie uśmiechnął się, mówiąc to. Strong Change uwielbiał przemowy do swych poddanych – Zgromadziliśmy się tu dziś, by świętować! Świętować pięćdziesiąty rok naszych rządów!
Hallę wypełnił aplauz. Arystokracja była doskonale wyszkolona. Ich radość wyglądała naturalnie i autentycznie, ale taka nie była. Dla kogoś, kto ma dwieście lat na karku, nie stanowiło to wcale problemu do odróżnienia. Wszystko tu było sztuczne i udawane. Od haftowanych scen bitew z Wojny Zmierzchu, po śmiechy i uśmiechnięte pyszczki. Liczyły się więzy krwi, na przyjaźnie i miłości nie należało liczyć.
Wszystkie te kuce walczyły ze sobą, z pozoru jedynie na słodkie oczka, naprawdę na słowa, które tną głębiej niż miecze, gdyż stoją za nimi układy, armie i służby wywiadowcze. Strong Change żył już wystarczająco długo, by nauczyć się tej gry. I bardzo tego żałował. Kiedy jest się małym, niewinnym źrebakiem, życie wydaje się prostsze.
– A tymczasem pragnę wam przedstawić- kontynuował swoje przemówienie- naszych honorowych gości! Naszą siostrę, Księżniczkę Południowej Marchii, Precious Light i jej małżonka, Księcia Lusty Mastera! – Władca odczekał stosowną chwilę na oklaski i wymieniał kolejne najważniejsze kuce na uczcie – Księcia Midnight,  Moonshine Axe’a, z Królestwa Nocy – czarnego alikorna o czerwonej grzywie powitano z o wiele mniejszą werwą. W końcu nikt nie lubił szpiegów, a wiadomą rzeczą było, iż ów opowie wszystko swemu bratu. Na dodatek to połączenie kolorów… Absolutnie niegustowne – oraz Lorda Spellwella, z Canterlot!
Ostatnie oklaski ucichły i Strong Change ciężko opadł na krzesło, po czym otoczył puchar z winem swą jasnoróżową magią. Zawartość kielicha błyskawicznie znalazła się w jego żołądku. Rozkoszne ciepło rozniosło się po całym jego ciele, a wykwintny smak zagrał na  języku. Słodki i gorzki zarazem.
– Nie powinniście pić, bracie – zganiła go, siedząca po jego prawicy, Księżniczka Precious Light – bo wpadniecie w nałóg.
– Mhmm – odpowiedział niegrzecznie.
Biała alikorn o złotej grzywie i pomarańczowych oczach zgromiła go wzrokiem. W sukni ze złotawego jedwabiu i w diademie wysadzanym bursztynami była piękna niczym sama Harmonia. Wiedział, że często ją do bogini porównywano i to nie bez powodu. Precious miała delikatne, regularne rysy pyska i długie rzęsy. Powieki malowała złocistym cieniem, a na sierści próżno było szukać jakichkolwiek zażółceń.
– Szkoda, że Moonlight nie mogła przyjść – srebrny alikorn zmienił temat.
– Jej Wysokość nie czuje się najlepiej, to delikatna klacz – wtrącił się przedstawiciel Królestwa Nocy.
Strong Change mimowolnie położył uszy po sobie. Niestety obyczaj wymagał usadzenia koło siebie posłańca. Szczególnie, że ten konkretny kuc był księciem.
– Wyobraźcie sobie, że dobrze wiem jakim zdrowiem cieszy się nasza siostra – wycedził w sposób, jakiego etykieta zachowań dworskich stanowczo nie dopuszczała. Nie powinien tego robić, ale czarny ogier bardzo go zdenerwował – I nie ma jej tutaj dlatego, że Darkness Sword nie pozwolił jej się tu udać!
– Król Darkness Sword – poprawił go Moonshine.
– Też jesteśmy królem – Strong Change uśmiechnął się wrednie, nie zważając na to, że znowu popełnia nietakt – i nie omieszkamy się was skrócić o głowę, jeśli będziecie gadać bzdury o naszej siostrze. Zrozumieliście?!
Czarny kuc nie odpowiedział, co według Change’a oznaczało, iż aluzję pojął.
Srebrny alikorn do dziś nie wybaczył swemu ojcu, że ów oddał Moonlight Królowi Nocy. Zapewniło im to pokój u wschodnich granic oraz korzystniejsze warunki dla kupców. Towary z Nocy stały się tańsze i łatwiej dostępne, zaś Zmiany znalazły nowy rynek zbytu. Skorzystali na tym wszyscy, ale Strong Change szwagra nie lubił i mu nie ufał.
W co gra Darkness Sword – zastanawiał się Strong. – Dlaczego nie pozwolił tutaj przybyć swojej żonie, dlaczego sam się tutaj nie udał? I dlaczego wysłał swojego brata? To wszystko robi się coraz bardziej podejrzane…
– Przysięgamy na pieczeń z jabłek, że ubijemy smoka i przyniesiemy łeb tej szkaradnej bestii pięknej Księżniczce Precious Light! – wydarł się jakiś dureń.
– Synu, zamknijcie się! – ochrzaniła go jego starsza wersja.
Precious zachichotała. Jego siostra często tak oddziaływała na młodych ogierów. Z pozoru piękna i delikatna niczym efemeryda, w rzeczywistości podstępna i twarda jak stal. Wielu młodziaków pragnęło zdobyć jej miłość, uznanie i atencję, a fakt, że była mężatką w ogóle im nie przeszkadzał.
Parsknął z niezadowoleniem. Zupełnie nie rozumiał tej ostatniej mody na obdarzanie platonicznym uczuciem zamężnych klaczy.
Jakby panien na świecie nie było! Ale nie! Lepiej bez sensu wzdychać do takich, u których szans się nie ma i miało nie będzie.
Rozległa się muzyka. Pierwsze tony, szarpnięcia strun lutni, gitern i korbowych lir, furkot cynków i pomortów rozeszły się po Halli. Dobrze opłaceni grajkowie i śpiewacy dawali z siebie wszystko. Wiedzieli, że być może dostaną coś jeszcze. Pegazie tancerki, odziane w skąpe, półprzejrzyste suknie pląsały w rytm muzyki. Śpiewano „Triumf Zmian” i „Upadek Sunshine Arrow”, utwory piękne, przywodzące na myśl minione wieki oraz zwycięstwa jego królestwa, „Trzy klacze pegaza i gryfa”, „Tańczącą z ziemniakiem” oraz „Pijanego generała”, pieśni bez wątpienia niepoważne, a wręcz sprośne i zabawne.
Piwo i wino lały się strumieniami. Był dopiero początek uczty, a niektórzy już leżeli zwaleni pod stołem, dotrzymując towarzystwa psom, czającym się na jakieś ochłapy.
Jednak on nie bawił się dobrze. Od dawna nie potrafił cieszyć się życiem. A nie mógł przecież całej biesiady spędzić na piciu przerywanym tępym spoglądaniem w przestrzeń.
– A więc, lordzie Spellwell, jakieś wieści z wojny z Kryształowym Imperium? – zapytał uprzejmie, siedzącego dwa miejsca po jego lewej stronie, jednorożca.
– Dziękuję, że pytacie Wasza Wysokość. Jakże to wielka uprzejmość z waszej strony. – pomarańczowy ogier, odziany w ciemnozielony dublet i beret z gryfim piórem uśmiechnął się nieszczerze – Jej Miłość, Królowa Celestia, jest w trakcie kontrofensywy na agresora. Kapitulacja Cesarzowej Crystal Ass, to jedynie kwestia czasu.
– A Księżniczka Luna zdrowa aby? – zapytał zaciekawiony, czy Celestia dopuściła w końcu młodszą siostrę do jakiś ważniejszych spraw Equestrii.
– Niestety, nasza pani cięgiem słabuje – zasmucił się sztucznie dyplomata. – Powinna wyjechać gdzieś dla zdrowia na jakiś czas, ale niestety obowiązki nie pozwalają…
Król Zmian pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. W końcu ten kuc naprawdę wierzył w to, że ta klacz alikorna sprawuje władzę nad nocnym niebem… Żałosne, ale prawdziwa. Equestrianie zawsze budzili śmiech za granicą. Czcili nie tylko Harmonię, ale również Celestię i Lunę, najstarsze żyjące alikorny.
– Kiedy ją spotkacie, złóżcie nasze wyrazy współczucia i uszanowania dla Jej Wysokości – rzekł spokojnie. Czuł pewną sympatię do granatowej alikorn. Przypominała mu jego córkę, zmarłą pięćdziesiąt lat temu, kiedy Królestwo Zmian ogarnęła Czarna Śmierć – niechaj jej gwiazdy zawsze błyszczą na niebie.
Lord Spellwell obiecał to zrobić i zajął się konwersacją z Lady Diamond World, która niegdyś była ambasadorką Królestwa Zmian w Equestrii, ale parę miesięcy temu zrezygnowała z piastowania tej funkcji, stęskniona za ojczyzną. Dwa alikorny znały się jeszcze z Canterlot.
Monarcha poprawił magią ciężki purpurowy płaszcz z atłasu, wyszywany w pierzaste węże, będące herbem jego rodu, obszyty gronostajami. Musiał układać się idealnie równo.
– Korona wam się przekrzywiła – szepnęła mu na ucho biała klacz.
– Dziękujemy wam, Precious.
Ukradkiem wyprostował ciężką koronę ze srebra, wysadzaną ametystami wielkości ptasich jaj. Była stanowczo za ciężka. Jego przodkowie pewnie nie przewidzieli tego, kiedy kazali ja wykonać albo postawili jedynie na wygląd, pomijając kwestię wygody.
Według legendy stworzył ją niejaki Silver Protect, na polecenie Violet Time. Kuł ją przez sto dni i sto nocy, ogarnięty uczuciem, jakim darzył swą królową, klacz już wówczas zamężną. By przekazać swe uczucia najdroższej nieśmiertelnej, użył wszystkich swych sił na wykonanie tego arcydzieła sztuki jubilerskiej. A kiedy diadem, błyszczący piękniej niż gwiazdy nocą, wysadzany kamieniami, które pochłoną nawet najjaśniejsze światło Słońca, był już gotowy, to Silver ukradkiem, nocą usypał stos, w zamkowej kaplicy, polał się oliwą  i podpalił się. Kiedy Violet o brzasku poszła pomodlić się do Harmonii, ujrzała jedynie ciepłe jeszcze popioły i najpiękniejszą koronę, jaką kiedykolwiek stworzył kucyk. Podobno był to jedyny raz, kiedy jego babka płakała.
Król Zmian nie wierzył w tę legendę. W końcu w zamku byli strażnicy, nikt nie zdołałby usypać stosu i dokonać aktu samospalenia tuż pod ich nosem, ale kto tam wie… To się zresztą zdarzyło dawno temu, a on nie zdążył poznać królowej Violet.
– Coś was trapi? – zapytała z troską Light.
– To co zwykle siostro, to co zwykle – zaśmiał się sztucznie. Po chwili podjął temat ściszonym głosem: – Jestem kucykiem, tak jak ci tutaj. Oni świetnie się bawią, a ja nie mogę, choć to uczta na mą cześć…
– Jesteście królem, macie swoje obowiązki. – klacz uśmiechnęła się przyjaźnie – Wiele razy marzyłam o tym, by zamienić się z tobą miejscami…
– Nawet nie wiesz, o czym mówisz…
– Ty zaś nie rozumiesz, co oznacza być księżniczką, żoną i matką. Co znaczy rodzić źrebaki i zadowalać swego nieznośnego małżonka…
– A macie coś przeciwko? – wtrącił się szczerze zdziwiony Lusty Master, który najwyraźniej usłyszał co nieco z ich rozmowy.
– Oczywiście, że nie, mój panie – Precious uśmiechnęła się do męża przymilnie i puściła oko do brata.
Gdyby nie obecność młodszej siostry, to Strong Change chętnie dołączyłby do ogólnej zabawy, skoro oni mogą, to dlaczego on nie? Bo jest królem? Bycie królem nie zawsze należy do rzeczy przyjemnych… Może nie do końca zamierzał się radować, ale pragnął przynajmniej objeść się i schlać. Ale Precious Light nigdy tego nie zrozumie. Od źrebięcia była bardzo obowiązkowa.
Dlatego na osłodę losu, monarcha sięgnął do srebrnego półmiska po roladę z czarnymi jagodami i jeżynami, polał ją porzeczkowym sosem i zabrał się do konsumpcji. Powoli. Srebrne widelczyki raczej utrudniały jedzenie niż ułatwiały.
Ciekawe co by pomyślała mama na mój widok, gdyby żyła – król uśmiechnął się w myślach na wspomnienie White Flower, córki samej Violet Time, rozkoszując się słodkim smakiem potrawy.
W Halli było ciepło, za ciepło. Czuł, że ogarnia go senność.

Walczyła w bojach, przelewając krew,
z jej rogu ginęli niewinni…

Czy z mojego rogu ginęli niewinni? – zastanawiał się Strong Change.

Niektórzy naiwni słyszeli jej zew,
czy oni też są winni?
Tyle kucyków pomarło za sprawę,
co nic dobrego nie wniosła,
a ją na oskarżonych wsadzono ławę,
gdzie tylko gorycz jej rosła…

Tak, popełniłem tyle błędów. Tyle żałuję. Pragnę tylko iść spać…

Ty, Sunshine Arrow, przelałaś naszą krew,
nie ominie cię kara sprawiedliwa,
to, co słyszysz, to nie okrzyk mew,
a zemsta nasza mściwa…

Czy na mnie też ktoś chce się mścić, za przelaną krew? Czy jeszcze ktoś pamięta błędy mej młodości… Zaraz, zaraz - o czym ja właściwie myślę? Dlaczego jestem taki zmęczony? Dlaczego chce mi się tak bardzo spać?

ma wola się wypełni teraz,
skrępuje dumę twą,
bo nie popuszczę ani raz,
by chlasnąć cię słów brzytwą.

Już teraz nie ma armii twej,
me wojska ją rozbiły,
posłuchaj pieśni zwycięstwa mej,
bo takie rzeczy ci się nawet nie śniły!
   
– Strong! – wrzasnęła przerażona Precious Light, na widok bladego brata, osuwającego się pod stół – Wezwijcie medyka! Szybko!
Co się dzieje? Dlaczego wszystko jest takie jasne i zamglone? Dlaczego oni krzyczą? Czemu wszystko dzieje się tak szybko i się rozmazuje…
– Kochanie, zrób coś! Ratuj go! – darła się złotogrzywa, nie zważając wcale na dworską etykietę.
Ciemność. Ciemność nadchodzi i otula. I jasność, piękne, ciepłe światło.
– Ale co?! Nic nie możemy zrobić Precious, przykro mi. Już za późno…
– Czy on?
– Tak, Królestwo Zmian nie ma już króla.
Precious Light załkała. Lusty Master objął ją swoim wielkim, czerwonym skrzydłem i mocno przytulił. Stali tak, a kucyki wokół nich biegały i krzyczały. Niezależnie od tego, czy życzono Władcy Zmian życia czy śmierci, to jego odejściem przejął się każdy. W końcu nie na co dzień ogląda się królobójstwa.

***

– Może mi wyjaśnisz, dlaczego nie pozwoliłeś mi tam pójść?! – Moonlight Dust wydarła się na męża.
Byli sami, nie musieli używać królewskiego „my”. Darkness Sword czuł się przyparty do muru, nie chciał okłamywać żony. Nie mógł jej okłamać. W końcu i tak się dowie, a wolał by usłyszała o tym od niego, a nie od siostry albo szpiegów. Zasługiwała na to.
Błękitna alikorn o liliowej grzywie i jasnozielonych oczach zawsze tak na niego działała. Nie patrzyła na niego, stała zwrócona w stronę uchylonego okna i podziwiała gwiazdy. Lubiła to robić. Niebo Nocy różniło się od tego nad Zmianami. Jego ukochana najprawdopodobniej zawsze będzie uważać je za tajemnicze i egzotyczne, nigdy się nie przyzwyczai.
Trochę jej zazdrościł, że zawsze ilekroć spoglądała w górę odkrywała coś nowego.
– Nie chciałem byś na to patrzyła… – wymruczał.
– Na co?!
– Powiedzmy, że Królestwo Zmian nie ma już króla – wypowiedział w końcu magiczne słowa.
Pozostało jedynie oczekiwać na burzę.
TRZASK.
Darkness Sword poczuł palący ból na lewym ganaszu, kiedy obute kopyto Moonlight Dust w niego uderzyło. To był pierwszy raz, kiedy widział królową doprowadzoną do takiego stanu.
Tylko tego brakowało, żona mnie bije – pomyślał.
– Ty potworze!
Róg klaczy zajaśniał. Zielone iskry sypały się na boki. Tupnęła. Czekał aż zacznie miotać zaklęcia i próbować go zabić.
 Pozwalał jej na to. Wiedział, że zasłużył.
– Nie cierpiał, zapewne nie wiedział, że umiera. Sok Nocnicy nie bez powodu nazywa się dobrą śmiercią – szepnął.
Królowej wcale to nie uspokoiło. W swojej kobaltowej sukni, cała w koronkach i szlachetnych kamieniach wyglądała teraz niczym jakaś bogini ogarnięta gniewem. Piękna i potężna.
– Jak mogliście? Jak śmieliście?
Ciemnogranatowy alikorn spuścił łeb. Tak, był potworem. A przecież Moonlight nie wiedziała o najgorszym, nie wiedziała, że pięć lat temu chciał dla dobra państwa poświęcić własną córkę. Jej córkę. Do dziś dręczyły go wyrzuty sumienia, a tego dnia kolejny krok, by rozbić jego rodzinę, się dokonał. I nawet Harmonia nie może już tego naprawić. On sam zniszczył sobie życie i uważał to za przytłaczające.
– Musiałem to zrobić, Moonlight. Dla naszych poddanych. Potrzebują ziemi, na której wyrośnie dość jedzenia. Nie jesteśmy w stanie kupić wystarczającej ilości zboża, wiesz o tym równie dobrze jak ja – tłumaczył się.
Klacz odwróciła się i popatrzyła na niego, jak na coś obrzydliwego. Nigdy wcześniej nie spojrzała na swojego króla w taki sposób.
– Nie pokazujcie się w moim łożu, do odwołania! – warknęła i wyszła z komnaty.
To był cios poniżej ogona… Zasłużył na karę, ale ta wydawała się być zbyt surowa. Nie czuł dumy z powodu tego morderstwa. Zrobił to co musiał, by Królestwo Nocy wygrało wojnę. Teraz to on obejmie władzę w Królestwie Zmian. Zresztą, czy to nie był swoisty akt łaski z jego strony? Strong Change nigdy nie pozbierał się po śmierci żony i jedynej córki. Od pięćdziesięciu lat trwał pogrążony w depresji.
Cóż, co się stało, to się nie odstanie.
Pozostawało czekać jedynie na kruka z wiadomością. Miał nadzieję, że jego brat, Moonshine Axe nie zrobi niczego głupiego, co przeszkodziło by mu w objęciu tronu.

***

 Było zimno i wietrznie. Góry Zaćmienia nie przyjęły ich czule niczym matka, przytulająca swoje źrebię. Wprost przeciwnie, potraktowały ich jak intruzów. Nnoitra jednak nie miał wyboru, nie mógł zawieść swego króla. Gdyby wrócił z pustymi kopytami niechybnie zostałby surowo ukarany.
Po wielu wysiłkach Firewallowi i Magic Bowowi udało się odnaleźć w Sunfall ślad i teraz po nitce, zmierzali do kłębka. Młody dowódca zaczął już domyślać się, gdzie ukryli się Poszukiwacze. Wiedza ta nie była ani radosna, ani przyjemna. Lasy wokół Alikorngard, miejsce którego unikały nawet dumne smoki i potężne mantrykory. Martwa puszcza, w której nie spotka się zwierzyny. On też najchętniej by omijał te tereny, ale nie mógł. Dowódca wyprawy nie może się bać, musi mieć kamienną twarz i roztaczać aurę władzy, nawet kiedy idzie wąziutką ścieżką nad przepaścią.
Skały były śliskie, ich białe ściany poszarzały od deszczu. W powietrzu unosiła się woń mokrego wapienia. Wiatr szarpał ich grzywy i płaszcze w swych gwałtownych porywach. Pojedyncze, sztandarowe formy drzew, konkretnie sosen chwiały się, uginając pod jego siłą. Niebo ciężkie od ołowianych chmur, wyglądało jakby miało zwalić się na nich za chwilę. W oddali zagrzmiało.
Niebieski ogier pocieszał się, iż ten odcinek drogi, choć wymagający, jest przynajmniej krótki. Dalej znów będą szli łagodnym lasem. Kuce z jego drużyny nie były jednak tak dobrej myśli i nic, ino by narzekały. Że zimno, że mokro, że pada… A jemu to niby nie pada?!
– Uciszcie się… – mruknął.
Nauczeni po jego ostatnim pokazie sprawowania władzy, posłuchali. Z odmienionym Nnoitrą nie było dyskusji. Zwłaszcza z brudnym, rozczochranym, głodnym i przemarzniętym Nnoitrą, który marzył jedynie o ponownym położeniu się w swoim wyrku oraz o ciepłym posiłku..
– Daleko jeszcze? – zapytał nieśmiało Firewall.
Zielonogrzywy ogier odwrócił się i popatrzył na kremowego jednorożca. Uśmiechnął się smutno. Fakt, iż zaczął budzić przerażenie w swoim przyjacielu, był dla niego ciężkim ciosem. Szczególnie, że z brązowogrzywy paladynem znał się od źrebaka, byli niemal jak bracia.
– Jeśli mapa mówi prawdę, to za parę minut powinniśmy pożegnać się z tą częścią trasy i wejść znowu w lasy – odpowiedział swemu zastępcy.
Bardzo chciałby przyspieszyć te parę minut, ale bał się, że jeśli będą iść szybciej, to poskręcają pęciny na śliskich kamieniach. Już nie wspominając o ryzyku spadnięcia w przepaść. Dla pegazów nie stanowiło to może wielkiego problemu, ale dla trzech jednorożców oznaczałoby szybki lot w dół i jeszcze szybszą śmierć.

Żmudny marsz w końcu się skończył. Nnoitra z ulgą stanął na zielonym mchu. Teren może i nie był płaski, ale wzniesienia, i spady nie były już tak strome, a nieprawidłowy krok nie groził przymusową lekcją latania dla nielotów. Przystanął i władczym gestem przywołał podwładnych.
– Żołnierze! Jak pewnie wiecie albo i nie, bo was prócz dziwek, wódki, i pensji nic nie obchodzi, idziemy złożyć pewną propozycję przymusową Randomowym Poszukiwaczom Przygód oraz pojmać pewną klacz. – przerwał na chwilę i popatrzył na kuce, których miny świadczyły o wielkiej niewiedzy i olewactwie – Owej kobyle nie może włos spaść z grzywy, rozumiecie?!
– Tak jest! – odpowiedzieli chórem jak porządne wojsko, a nie Oddziały Specjalne Królestwa Nocy.
– Ta panna jest alikornem, ma jasnozieloną grzywę i czarną sierść, więc raczej jej z nikim nie pomylicie. Ona i Bastard Spell to zadanie naszej osoby, sir Firewalla i sir Magic Bowa. Jasne?!
– Tak jest!
Odetchnął z ulgą. Musiał zadbać o to by królewskiej córki nie spotkała żadna krzywda. Darkness Sword niechybnie dowiedział się o tym i zafundowałby im miesięczne tortury zakończone śmiercią na palu.
– Wy zaś zajmiecie się resztą, jeśli będą sprawiać kłopoty albo na nasz znak. Więc niech was przed czasem kopytka nie swędzą!
– Tak jest!
Debile poinstruowani, można ruszać dalej – pomyślał niebieski jednorożec.
– Drużyna! Wymaaarsz!
Bez ociągania poszli za nim. Szli z werwą, pancerze umyte przez deszcz nawet lśniły, ba nawet nie pordzewiały, co było aż mocno dziwne. Granatowe, postrzępione płaszcze powiewały, kiedy poruszali się, broń pyszniła się przytroczona do boków. Wyglądali dumnie i groźnie. Niemal jak królewska gwardia.
Paladyn poczuł pewną dumę, że jego oddział wreszcie jako tako się prezentują. W końcu to jego zasługa.
Maszerowali ławą, pomiędzy mrocznymi świerkami i masztowymi sosnami. Krople wody skapywały na nich spomiędzy koron drzew. Kopyta deptały ściółkę i ślizgały się na nich. W powietrzu unosił się intensywny zapach grzybów. Sąsiedztwo Miasta ze Złota najwyraźniej im nie przeszkadzało.
Uważali by niczego nie przegapić. Starali się stępować w miarę cicho, by nie uprzedzić tych kucyków za wcześnie. Miękkie podłoże pomagało im w tym, jednak nawet ono nie mogło zagłuszyć brzdęku metalu i chrzęstu skóry. Pancerze hałasowały zawsze.
Niepokoiło to Nnoitrę, ponieważ rozumiał, że zostaną i tak usłyszani za wcześnie. Pocieszał się, że to tylko łowcy skarbów, zbieracze ziół i mordercy potworów. Jakie szanse może mieć taka zgraja z wojskiem? Tacy jak oni nie zbroją się na ciężkozbrojnych. Szczególnie, że Randomowi Poszukiwacze Przygód od zawsze byli organizacją, której nie dało się nająć na inne kuce. Po prostu nie przyjmowali takich zleceń, kłóciły się z ich dziwnym, najemniczym kodeksem i kwalifikacjami.
Dziwiło go to, wiedział, że honor nic nie znaczy, kiedy w grę wchodzą prawa, złoto i odpowiednie groźby. Dlatego uznał, że powód jest zupełnie inny i po prostu nikomu nie opłaca wynajmować się Poszukiwaczy Przygód do takich celów. Nie byli zawodowymi mordercami, ani mieczami do wynajęcia, więc po co ich zmuszać, skoro bez problemu można znaleźć setki kucyków, które zrobią to taniej i lepiej?
Jeśli szczęście nam dopisze, to już za parę godzin odnajdziemy swój cel i ustalimy z nimi parę spraw..
Tymczasem to cel, odnalazł ich…
Zaszumiały bełty zwolnione z cięciw pegazich kusz. Nnoitra zdążył paść na ziemię, uchylając się przed wielką kulą ognia. Padając dojrzał jak pociski wroga przebijają odsłonięte gardła Source Darka i Red Deamona. Oba pegazy padły na ziemię, bez jęku. Niestety nie nosili naszyjników…
Zielonogrzywy jednorożec nie czekał na śmierć; przeturlał się na bok. Zrobił to w ostatnim momencie, bo w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował trzepnęła kula ognista. Wstał błyskawicznie i ukrył się za jakimś pniem. Przykucnął. Nie widział wroga, choć dobrze wiedział kto nim był. Strzały latały ponad głowami, spadły chyba z skądś z góry…
– Na drzewach, kryją się na drzewach! – krzyknął do podwładnych.
Był to chyba zły pomysł, gdyż kolejna kula ognia wystrzeliła w jego stronę. Uratował go Firewall, który błyskawicznie wyczarował osłaniającą Nnoitrę barierę. Ten gest braterstwa nie został jednak nagrodzony przez los, kremowy jednorożec popełnił błąd. Bełt uderzył go w tył czaszki, cicho i zdradziecko. Skruszył kość i wbił się do mózgu, wzbudzając gejzer szkarłatnej krwi, która natychmiast zabarwiła brązową grzywę czarodzieja.
Młody ogier stanął dęba i przewrócił się na plecy. Nnoitra obserwował jak czas zwalnia, a ciało drugiego jednorożca opada w dół by uderzyć w opadłe szpilki. Trochę drgawek i znieruchomiało.
Dowódca wyprawy zaryczał wściekły. Firewall był jego najlepszym przyjacielem, znali się od źrebięcia. Pomści go albo zginie. Wyskoczył zza sosny, a jego róg zalśnił granatową magią. Przywołał piorun kulisty i posłał go tam, gdzie wedle jego przypuszczeń, powinien stać wrogi jednorożec.
Bastard Spell jednak nie był nowicjuszem w magicznych pojedynkach i pocisk Nnoitry po prostu rozpłynął się w powietrzu. Paladyn nie rozumiał jak to się stało, ale teraz wiedział już jedno - Spell jest od niego o wiele bardziej doświadczony, utalentowany i silniejszy.
Turkusowy ogier skontratakował. Paladynowi w ostatnim momencie udało się wznieść magiczną tarczę. Wrogi atak miał jednak pewną zaletę, Zielonogrzywy kuc ochłonął nieco. Stał z wzniesioną barierą i rozglądał się na boki.
Większość jego oddziału już nie żyła. Trzymał się jeszcze Magic Bow, trzymały się cztery pegazy. Lostmind leżał na boku, w kałuży krwi i własnych szczyn, naszpikowany jak jeż. Bełty z pegazich kusz bez problemu przebijały kolczugi, szczególnie z takiej odległości. Gniady ogier żył jeszcze. Jęczał i wzywał matkę, kurwę oraz Harmonię.
Obok niego leżały jakieś spalone zwłoki pegaza, gdyby nie nietypowy kształt pancerza, to Nnoitra nie rozpoznałby Dirt Drifta, który jeszcze parę minut temu był wesołym ogierem, o czarnej sierści i granatowej grzywie. Chciał się żenić na wiosnę… Teraz stanowił zaś śmierdzącą, dymiącą, czarno-czerwoną masę, z bielą wyszczerzonych w grymasie bólu zębów.
Win Runner i Sleep Time - obaj zastrzeleni.
Strzałami w oczy, przynajmniej nie cierpieli – pomyślał smutno Nnoitra.
Brave Flyer martwy, wyglądał jakby spał, musiał dostać jakimś zaklęciem.
Bał się, wiedział, że zaraz i jemu przyjdzie porzucić padół tego świata. Deszcz zacinał i spływał po martwych ciałach jego towarzyszy broni, jeszcze ciepłych, parujących. W półmroku, pod kurtyną wody, nie widział nic. Nie wiedział gdzie ma strzelać, nie mógł zlokalizować dokładnego położenia wroga. Musiał jednak spróbować i odejść z honorem, jak Firewall.
Bariera Magic Bowa padła, fioletowy jednorożec zakwiczał agonalnie, kiedy jego ciało objęły płomienie.
Został sam na placu boju. Dyszał ciężko, nie widział jak zaciąga międzyżebrza, jak jego boki podnoszą się i opadają. Czuł już tylko wściekłość i rezygnację. Przestało obchodzić go własne życie, liczyła się jedynie zemsta.
Opuścił tarczę i kierowany nienawiścią do tych, którzy odebrali mu przyjaciela, przywołał najpotężniejszą magię jaką znał. Granatowo-czarny wir utworzył się w powietrzu, a jego centrem był róg niebieskiego jednorożca. Implozja, która miała zabić wszystkich w promieniu dziesięciu metrów tworzyła się. Jego kręcona, zielona grzywa uniosła się, porwana magicznym wichrem, płaszcz łomotał niczym smocze skrzydła, oczy lśniły niedobrym blaskiem.
Nagle poczuł rozdzierający ból w klatce piersiowej. Automatycznie przerwał wykonywanie czaru i z niedowierzaniem popatrzył w dół. Bełt z kuszy przebił jego napierśnik i wbił się głęboko w ciało, łamiąc żebra, i przebijając prawe płuco. Podniósł głowę z niedowierzaniem. Przed nim stała przepiękna, jasnopomarańczowa klacz pegaza, o ciemnopomarańczowej grzywie i czerwonych oczach. Uśmiechała się wrednie i trzymała kuszę w lewym kopycie. Odziana w czarny gorset, ciemnozieloną spódniczkę, z rozwichrzonymi włosami, związanymi ciemnoróżową kokardą, wyglądała przeuroczo. Była ostatnią rzeczą, jaką Nnoitra zobaczył, zanim pochłonęła go ciemność…


Upadek Sunshine Arrow

Zerwała z tradycją, zerwała z zwyczajem,
skuszona władzy blaskiem,
rozstała z rodziną i z własnym krajem,
sięgnęła po tron z głodu mlaskiem!

Przywdziała swą zbroję barwy granatu,
zwołała wierne oddziały,
by moc swoją pokazać światu,
okrutne rzeczy się działy!
Jęk mordowanych, gwałconych piski,
wsie spalone, domy zburzone,
życia koniec był bliski…

Lecz buntu wody zostały wzburzone.
ziarno zdrady zasiane,
brat przeciw bratu, syn przeciw córce,
tak losu nici są tkane,
że okrutne są jego twórce.

Wydał jej wojnę sojusz z Nocą,
by ukrócić śmierci żniwa,
pioruny z nieba grzmocą,
by armii dodać spoiwa.

W ostatniej Zmierzchu bitwie pomarło tak wielu,
krwawa demonica zwołała legiony,
wolała krew, miast chmielu,
padł każdy ogier przez nią wodzony.

W końcu pokonał ją dzielny Zmierzch,
ostatnia się na bitewnym polu ostała,
porażka jej wyniosła się na wierzch,
choć duma jeszcze została.

W kajdany zakutą i skrępowaną,
przed oblicze me sprowadzono,
wolałaś być nienawidzoną niż adorowaną,
nie chciałaś, by cię osądzono.

Do Sunfall cię doprowadzono,
upadek Słońca nastał,
twym kosztem się bawiono,
bo zemsty wicher trzaskał!

Walczyła w bojach przelewając krew,
z jej rogu ginęli niewinni…
Niektórzy naiwni słyszeli jej zew,
czy oni też są winni?

Tyle kucyków pomarło za sprawę,
co nic dobrego nie wniosła,
a ją na oskarżonych wsadzono ławę,
gdzie tylko gorycz jej rosła…

Ty, Sunshine Arrow, przelałaś naszą krew,
nie ominie cię kara sprawiedliwa,
to co słyszysz, to nie okrzyk mew,
a zemsta nasza mściwa…

Ma wola się wypełni teraz,
skrępuje dumę twą,
bo nie popuszczę ani raz,
by chlasnąć cię słów brzytwą.

Już teraz nie ma armii twej,
me wojska ją rozbiły,
posłuchaj pieśni zwycięstwa mej,
bo takie rzeczy ci się nawet nie śniły!



Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 02 Grudnia 2013, 09:35:18
Weź przestań pisać i kończyć w najciekawszych momentach :C
Trochę mi smutno, że żaden RPP nie zginął ( ale mam świadomość że zdemolowałoby to dalszą fabułę, więc k).
Rozdział mi się podoba, tylko intryga lekko mnie znużyła, ale to dlatego, że nie lubię o nich czytać, bo opisujesz je całkiem dobrze. Pisz dalej, bo doczekać się nie mogem ( shippy, je).

Jakby mi było tak prosto pisać dialogi :C

A postacie podawałem na gg, ha.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 02 Grudnia 2013, 23:52:59
Też po złapaniu siedmiu rozdziałów naraz zacząłem być nieco znużony i pomijać wręcz całe bloki tekstu - kwestia mojego braku wprawy w czytaniu, ale myślę, że samej prozie jestem zdolny wytknąć parę wad.

Przede wszystkim brakuje mi kucykowego klimatu - jednak nie po to czytam kucykowy fanfik, żeby nie było w tym nic z uroczej magii przyjaźni - a już szczególnie nie żeby czytać o miksturach wczesnoporonnych itp.

Drugie że momentami zbyt losowy humor i zbyt losowe zwroty akcji. Niektóre dialogi złoto, zwłaszcza z wyrastaniem ze słabej ironii (prychłem wówczas, to był niespodziewany żart), ale już utknięcie rogiem w drzewie było słabiutkie.

Trzecie, że ten przeskok o pięć lat był absolutnie w niepasującym doń miejscu i w ogóle dziwnie z nim jakoś.

Ogółem wrażenie na plus, ale mój pierwszy zachwyt maleje.

I nadal nie mam pomysłu jak zamknąć ten przegadany piąty rozdział mój biedny : C


@Edit: Jednak pomysł nie był konieczny. Po prostu podliczyłem, że czas kończyć rozdział, więc kulturalnie go zamknąłem bez strat w ludziach. Zapraszam do lektury. Na razie jednak nie ma na docsach, kiedy indziej wrzucę.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 03 Grudnia 2013, 15:21:24
Bardzo dziękuję wszystkim za opinię  ^_^
Szczególnie Ptakubie za krytykę konstruktywną, teraz spieszę się z wyjaśnieniami.

1.Bo wyplenienie klimatu typu "magia przyjaźni" było moim celem. Nie lubię tej radości w kucach, a zwłaszcza w fanfikcji. Chętnie zmieniłabym myśl przewodnią serialu na "Terror is Magic". Preferuję znacznie mroczniejsze klimaty. Mikstura wczesnoporonna to pikuś, jak na moją prozę.

2.Żarty to typowe dowcipy w stylu Cahan, czyli coś naturalnego dla mnie w prywatnym życiu. Szczególnie te ironiczne. A scena z rogiem, podkreśla brak pomyślunku, fajtłapowatość i pecha Nighty.

3.Miejsce na przeniesienie czasu akcji nie było przypadkowe, ale to się okaże za parę, dość wiele rozdziałów. W tym ficku bowiem nic nie dzieje się bez przyczyny. A to co zostało pominięte, zostanie uzupełnione w formie kilku one shotów.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 03 Grudnia 2013, 15:34:09
Przyczepię się punktu pierwszego, bo skoro nie lubisz klimatu kucyków, to po co piszesz w kucykach? Po co na swoją modłę poprawiać coś, co jest dobre? Ot, zwyczajna zabawa konwencją, wyraźna inspiracja? Ok, ok. Ale mimo to, nie podoba mi się do końca takie zagranie i raczej już nie spodoba.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 03 Grudnia 2013, 15:44:51
Inspirowałam się kucykami, owszem. Chciałam napisać o tym jakie były, zanim Celestia wyprała im mózgi. A moją największą inspiracją była Chrysalis :3, oraz legenda z "Hearts and Hooves Day". A kucyki nie zawsze są takie milutkie- np. Sombra, NMM, Chrysalis... Drugą inspiracją była "Pieśń lodu i ognia", trzecią Wiedźmin.

Dodatkowo... to jest parodia w pewnym sensie. Night Shadow jest karykaturą emo imba mrocznego alikorna. Została obdarzona moją osobowością.

Chciałam stworzyć kucykowe opko z bogatym światem, skomplikowanymi postaciami i brutalną rzeczywistością. Chciałam by były bardziej prawdziwe i bardziej głębokie, niewyidealizowane.

Za dużo kucykowych grimdarków się chyba naczytałam  ;D


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 03 Grudnia 2013, 16:12:34
Jako karykatura nie bawi mnie to - jest zbyt groteskowe i w sumie tylko humor dialogów jest śmieszny.

Nie podoba mi się nadmierna ingerencja w świat MLP - uczynienie Celestii mroczną tyranką piorącą mózgi poddanych itp. Alikorny jako liczną i pełnoprawną rasę idzie przełknąć, ale z kolei Equestrię jako jakieśtam państewko obok królestw o dziwnych nazwach, z czego dwie pasują do księżniczek głównej serii już gorzej - po prostu nazbyt dziwnie to wygląda.

Po prostu nie rozumiem, czy to ma być fanfik, czy autorski świat - bo z obu możliwości wygląda to tak, jakbyś wybrała najgorsze cechy. Być może symbole i haczyki fabularne, których obecnie nie wyłapuję, nabiorą sensu, a postacie przestaną wyglądać jak dziwni statyści wyskakujące w nagłym deus ex machina (przesadzam co prawda z tym ostatnim, ale po prawdzie nie nadążam z przyswajaniem sobie nowych person i okoliczności ich wkroczenia na scenę - wygląda to jak w Bleachu, jeśli wiesz co mam na myśli), kiedy fabuła pójdzie dalej i wszystko nabierze rumieńców.

Tak jak mnie ganisz o brak opisów (bo zaiste opisy przyrody i otoczenia są dla mnie okropne, a opisy postaci wychodzą mi zawsze cierpko), tak ja polecam ci w drugą stronę: więcej dialogów. Charakterystycznych, wnoszących jak najwięcej do kolorystyki postaci i akcji.

Póki co po prostu czekam, co dalej.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 03 Grudnia 2013, 16:43:44
Groteskowe... A wzorowałam się na prawdziwych ludziach. Sceny z życia mojego i ponyfikacje moich dziwnych znajomych.

Fanfik uzupełnia luki w historii kucy. Akcja dzieje się parę tysięcy lat przed fabułą serialu. We współczesnej Equestrii będzie się dział jego sequel, "Przedświt". Razem z "Upadkiem Słońca" [prequel "Cienia Nocy"], będą tworzyć trylogię. W kolejnych rozdziałach i kolejnych częściach wszystko ma się wyjaśnić.

Equestria jest dużym i potężnym państwem [leży na północ od Słońca, Nocy i Zmian, w przyszłości przejmie ich terytoria], a Celestia wcale nie jest tyranką, a silną władczynią, która zawsze działa dla dobra państwa. Przypominam, że tak naprawdę, poza relacją Bastarda, nie wiadomo o niej nic  [zresztą i ta nie jest do końca obiektywne, gdyż czasy były wtedy inne]. To się jednak wkrótce zmieni, gdyż pojawi się w Rozdziale XII. Przypominam, że gdyby nie fragmenty pisane z punktu widzenia Darkness Sworda, to ten ogier wydawałby się mrocznym, okrutnym tyranem, a przecież wcale taki nie jest. W "Cieniu Nocy" nie ma postaci pozytywnych i postaci negatywnych. Wszystkie rasy mają sporo na sumieniu. Alikorny wcale się nie wyróżniają na tym tle. Są takie same jak reszta, mają tylko więcej możliwości. Przecież Nighty wcale nie jest jakaś kryształowa- dobro prostych kucy jej nie obchodzi, ziemniaki służą do zasuwania na roli, jest gotowa rozpętać wojnę, ponieważ jest rządna władzy...

Heh, a Nnoitra za to chciał więcej opisów, mniej dialogów ;D. Cóż, nigdy się wszystkim nie dogodzi.


EDIT: A tu taki bonusik

One, two- Night Shadow is watching you,
three, four- hug your alicorn,
five, six- use Spells mix,
seven, eight- speak with Orange Tail,
nine, ten- where, for Harmony,  is Bastards pen?


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Nikt w 06 Grudnia 2013, 20:56:42
Jak mówiłem w piątek coś napisze, gdzyż mam dostęp do internetów (!)

Pierwsze rozdziały świetnem wspaniale się je czyta, akcja dynamiczna i ogólnie bardzo mi się podobają.  Odrazu jesteśmy wprowadzeni w akcje opowiadania, humor i ironia (którą tak lubię! :D) występuje, więc to duży plus. Błędów jako takich nie zauważyłem.
Później akcja zdziebko zwalnia, ale da się przeżyć. Jak wspomniał Ptakuba- więcej dialogów, Jak wspomniałaś, co kto woli, ale mnie opisy nudzą, a dialogi napędzają akcje.

W opowiadaniu czuć Cahan ( wyrażasz swoje poglądy za pomocą bohatera, podobnie jak Sapcio ;)), Tolkiena ( wyprawa do  Alikorngrad przypomina mi Morie) dużo dużo Sapcia :D, co bardzo lubię  jeszcze ktoś przychodzi mi na myśl, ale nie moge sobie przypomniec kto

Podsumowując, bardzo fajnie się czyta i czeka na kolejne rozdziały, a Jeśli chodzi pokazanie że każdy nie jest ani calkowicie ani calkowicie zly,anwet piękne kucyki- podoba mi się- znów Sapkowski :)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 08 Grudnia 2013, 20:04:47
Bardzo nie podoba mi się ten trend wrzucania opowiadań na dysk googlowy. Nie mogę nawet spokojnie kopiować fragmentów... Utrudnia  to wytykanie konkretnych błędów i bardzo zniechęca. Cóż... Zamiast wrzucać cytaty będę się motał i parafrazował... albo nie.

Główne zarzuty:
-> Konwencja
Ktoś mógłby rzec - no tak, ale konwencję ustala autor, a jak się nie podoba to jedź na grzyby. Z tymże pozostaje kwestia spójności i strawności tejże. A zatem IMO naruszona została zasada decorum [niestety, częstokroć nieumyślnie] :P
Mamy opisany jakiś bal, wszystko w stylu Ą i Ę, a w tle kuce klaszczą kopytami x] W dobie mody na kuce pewnie nikomu to nie przeszkadza, ale mnie osobiście to bawi, bo nawet ciężko mi sobie wyobrazić jak takie kunie miałyby klaskać. To przykład obrazujący mój stosunek do wielu innych czynności wykonywanych przez kuce. W innych miejscach jest analogicznie.

Oprócz tego widoczne odwołania do Gry o Tron, osobiście mnie rażą. Miejscami wieje Tyrionem Lannisterem (tzw. ironia, oh ironio, jak ja nie znoszę tej tak zwanej ironii! Tfu! Dawno nie czytałem dobrze napisanego, ironicznego dialogu. Ironia to nie tylko powiedzenie: ładna pogoda, w chwili kiedy za oknem przelatuje kot i nadciąga Ksawery!), innym razem słowa tną głębiej od mieczy... CAHAN PLZ.
 
Kuce. Dlaczego wszystkie są takie cholernie - podoba mi się to sformułowanie - Ą i ĘĘĘ? Wszystkie czcigodne i cnotliwe, a tak naprawdę zepsute i okrutne... a przez to mam wrażenie, że płaskie, nudne i nieciekawe. Ta tzw. arystokracja zapewne podciera się jedwabiem i sra złotem, jak Lannisterowie, skoro wszystko jest pozłacane [phi! Biedota! Nie stać ich na zbroje 100% gold] i wszędzie mamy kielichy ozdobione jakimiś diamentami, szafirami i innymi kamieniami (które - swoją drogą - chyba muszę mimo wszystko mieć niewielką wartość, skoro co drugi kuc takimi się ozdabia). O koronie nie wspomnę...

Ponadto leży konstrukcja postaci. Odnoszę wrażenie, że większość qni to idioci. Najzwyczajniej w świecie, pospolite debile [joł!]. W moich opowiadaniach również konstrukcja postaci leży, ale dlatego, że głównie skupiam się na - cytując Revolda - addendum [eviva l'arte!]. Tutaj z kolei pierwsze skrzypce miały chyba właśnie grać qnie, ale idzie im to strasznie topornie.

Cytuj
wszystkie te kuce walczyły ze sobą z pozoru na słodkie oczka
Walka z pozoru na słodkie oczka? To nie brzmi za dobrze.
Cytuj
cośtamztegodyskugoogle
To w końcu bracie, Wasza Wysokość, czy może jednak to był taki ironiczno-dowcipny fragment i sprytnie przemycony komizm słowny, którego nie wyłapałem?

Cytuj
- Mhhmm...  - odpowiedział niegrzecznie

:D A to skur*****!

Cytuj
cośtamztegodyskugoogle
Dlaczego ten koniokról mówi o sobie cały czas w liczbie mnogiej? Kiedy wygłaszał mowę - okej, częstokroć tak się robiło nawet w średniowieczu. Kiedy spisywano traktaty i wydawano edykty również.
Ale w zwykłym dialogu to brzmi dosyć śmiesznie :D Chyba, że ten qń ma jakieś rozszczepienie osobowości... (czytam ostatni part, nie całość...)

Cytuj
nie omieszkamy się?
Serio?

Cytuj
cośtamztegodyskugoogle
pojął aluzję
:D ŁOOO :D Otwarta groźba nabrała rangi aluzji, znowuż ta słynna ironia chyba :D

Cytuj
- dlaczego; dlaczego -
Lepiej by było rozdzielić to i dać dwa znaki zapytania.

Cytuj
jego starsza wersja
?
TO TE KUCE ROZMNAŻAJĄ SIĘ PRZEZ PODZIAŁ KOMÓRKI!?! To tłumaczyłoby wypowiedzi (i idący za nimi poziom inteligencji) niektórych kuców.

Cytuj
podstępna jak stal
;> Ah, ta stal to zawsze była mistrzynią intrygi. Trzy razy mnie w makao pokonała!

Cytuj
- dwa miejsca po jego lewej stronie...
Nie rozumiem. Taki grubas?

Cytuj
- JAKAŻ TO WIELKA UPRZEJMOŚĆ Z WASZEJ STRONY
[ŻE PYTACIE CO TAM W POLITYCE, NO NORMALNIE MACIE U MNIE WATĘ CUKROWĄ] - aż mnie plomby w zębach bolą od tej mieszaniny wyniosłości, sztuczności i nie wiem... w założeniach chyba uprzejmości.

Cytuj
- jakichś ważniejszych spraw
Cytuj
- wyjechać na zdrowia na jakiś czas i się jeszcze sztucznie zasmucił...
A jak któryś pierdnie, to będzie to czynność przeprowadzona w sposób naturalny, czy taki jednak wymuszony? O i jeszcze linijkę dalej jakiś kuc udaje, że rozumie, ale chyba dalej nie ogarnia, bo narrator jest w tej kwestii jednoznaczny. Dobre wino tam muszą pić...
Czemu wszystkie kuce chcą być naturalne, ale im nie wychodzi? Akcja rozgrywa się w Tajwanie?

Cytuj
- wyrazy uszanowanka
:D
(http://www.freshthing.pl/koszulka/Piesel_Wow_Uszanowanko_Wow-koszulka-tshirt-2566,8_design_180.jpg)

Cytuj
niechaj jej gwiazdy zawsze świecą na niebie
Na wieki, wieków, enter.

Cytuj
zaśmiał się sztucznie... -
(http://www.dodge-dart.org/forum/attachments/nor-cal-darts/14480d1370632709-nor-cal-darts-club-meet-june-23rd-why-meme.png)

Korona tak ciężka, że aż z łba spada... Taaa... Akurat. Za dobry jestem na takie coś. Dam sobie rękę uciąć, że skoro wszyscy są tam tacy sztuczni, to i diamenty z plastiku pewnie zrobili.

Mój ulubiony dialog:

Cytuj
- Nie wiesz co to znaczy być królem...
- A ty nie masz cycków! A ja w dodatku mam męża debila...
- Ej, masz coś przeciwko mojemu niedorozwojowi?
- OCZYWIŚCIE, ŻE NIE, JEST SUPER!!!
Brakło tylko jakiejś adnotacji, że zrobiła to sztucznie i przez chwilę nie byłem pewien, czy to zdanie było ironiczne... Ale później wyłapałem, że jak ona puściła to oczko do brata, to znaczyło, że ona mówiła nieprawdę! :D

W międzyczasie srebrne [dlaczemu nie złote i niewysadzane diamentami? x) ] widelczyki i jedziemy dalej!

Cytuj
Czy z mojego rogu ginęli niewinni?
Czy złożyłem ofiarę na kościół?

Cytuj
jakiśtamfragment
Moment śmierci opisany raptem trzema czy tam czterema wypowiedziami? W dodatku jeszcze jedno z nich to:
Cytuj
- Czy on...
umar?
- NIE, NACHLAŁ SIĘ I ODPOCZYWA.

Kolejny dialog również znajduje się w ścisłej czołówce moich ulubionych fragmentów...

Cytuj
- Nie chciałem byś na to patrzyła...
- Na co?
- Powiedzmy, że Westeros nie ma już króla...
Tak bardzo subtelne :D I ta reakcja ---> TRZASK! CIACH!
Jak w komiksie ^ ^ I ta argumentacja:

Cytuj
- Musiałem zabić, bo potrzebujemy ziemi, a ten król był gruby i za dużo miejsca zajmował. I żarł za dużo.

No i równie bolesna kontra:

Cytuj
- Zabiłeś mi męża? OKEJ! SZLABAN NA SEKS DO ODWOŁANIA
http://nooooooooooooooo.com/

W tym miejscu się poddałem, dokończę kiedy indziej. Pozostałe, drobniejsze zarzuty:
- Słaba mowa króla. 
- Literówki
- Plątanie stylu. Raz mamy tonację Ą, Ę, a zaraz ,,jakoś tak'' i inne pół-potoczne określenia.
- brak spacji między myślnikami, brak przecinków, kropki i wykrzykniki obok siebie
- źle użyte niektóre słowa.

Ogólnie to opowiadanie jest bardzo średnie, a że nie czuję sympatii do kuców nie mogę oceny w żaden sposób podwyższyć.
Szału ni ma, dialogi cienkie, bohaterowie płascy, niektóre sceny wręcz komiczne [a miały być chyba tragiczne].

Ale największy minus to fakt, że opowiadanie jest wrzucone na jakiś głupi serwer i nie mogę go sobie skopiować do okienka wysyłania wiadomości i po kolei analizować.

Minus jak stąd do Krakowa i to przez Londyn!


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Grudnia 2013, 20:16:45
Dziękuję Fast, prawie czkawki dostałam  :)

Forma "Och ęę" i liczba mnoga jest zarezerwowana dla szlachty. Dobrze czujesz "Grę o Tron".

Co do literówek/spacji/myślników- no niestety nie mam korektora, a moja klawiatura czasem się buntuje [szczególnie spacja].

PS: Można komentować na tym dziwnym serwerze. Zaznacza się fragment tekstu i wystawia komentarz.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 08 Grudnia 2013, 20:22:17
Ale wrzucasz opowiadanie na tawernę i na tawernie chciałbym je skomentować. Zresztą odpowiedzi i wyświetlenia robią fame, im więcej odpowiedzi tym więcej odpowiedzi.

A jak komentarze będą głównie na tym google cosiu to pozdro x]


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Ptakuba w 08 Grudnia 2013, 20:23:18
Fast, Doksy właśnie ułatwiają komentowanie konkretnych fragmentów. Zaznaczasz tekst na doksie, klikasz "Skomentuj" i przy komentarzu jest wskazane bezpośrednio, dokąd się odnosi.

Jak będziesz komciał ŚA, to tutaj daj samą ogólną opinię a konkretne komcie tam :] Myślę że to dobry układ. Czytasz tam bo tam wygodniej, wypisujesz błędy tam, bo tam wygodniej, a tutaj podbijasz postem ogólnie o tym czy ci się podoba i tak dalej.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 08 Grudnia 2013, 20:24:48
Mweh...

Jestem internetowym konserwatystą, nie chcę się przekonać do tego rozwiązania. Zresztą od zarania dziejów wszelkie błędy wytykano w postach na forum, a nie gdzieś w odmętach google :(

BTW: Świat Aniołów też ocenię, ale kiedy nadejdzie jego czas. Muszę mieć wenę do chwalenia, bądź dissowania.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 08 Grudnia 2013, 21:47:00
Faktycznie, mimo że nie czytałem, ani nie oglądałem, odniesienia do serii Martina są widoczne. Może dlatego że nie jestem fanem kucy, ale ta kucykowa koncepcja średnio mi pasuje. Tak po prostu, wiem że dla paru osób tu na forum to może być herezją. Mimo że fabularnie całkiem pasuje, pokazujesz mroczna stronę historii... Lektura ciekawa... Acz strasznie psują ją te imiona - choć to chyba tylko moje subiektywne odczucie...


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Grudnia 2013, 22:26:08
Pragnę podziękować wszystkim za szczere opinie :)

A oto rozdział XII: https://docs.google.com/document/d/198IKuaJxZ1o16t-V1aGQme9QsIx6jLPXXkC4oOmA5m8/edit?usp=sharing

Wstawiam też tutaj, jak Fast chce, to niech ma :P

Cień Nocy
Rozdział XII: Ambicje i komplikacje

   CHLUST!
-Co jest, ***?!- wydarł się Nnoitra, ponieważ ktoś oblał go lodowatą wodą- Auuu! –dodał, gdyż został spoliczkowany.
-Nie ty zadajesz tu pytania- odpowiedział spokojny, zimny głos.
Niebieski jednorożec potrząsnął głową, by strząsnąć jak najwięcej wody z twarzy. Rozejrzał się na tyle, na ile pozwoliło mu na to skrępowane ciało. Leżał rozkrzyżowany, przywiązany do czegoś, co najpewniej było drewnianym stołem. Klatka piersiowa, w miejscu, w którym został postrzelony bolała. Oddychało mu się trudno, ale za łatwo jak na kogoś, kto został postrzelony w płuco. Spróbował użyć magii, by się uwolnić. Bezskutecznie. Założono mu obrożę blokującą magię. Ktokolwiek to  go związał, zrobił to porządnie. Nnoitra nawet nie próbował się szarpać. Było ciemno, znajdował się na leśnej polanie, wokół niego stała grupa kucy, trzymających pochodnie. Pochylał się nad nim turkusowy ogier jednorożca, o niebieskiej grzywie. Obok maga, otoczone mgiełką magii, o barwie indygo, unosiło się puste wiadro. Przypomniał sobie- Poszukiwacze, bitwa, jego kompani polegli…
-Bastard Spell…- szepnął- zabiję was skurwysyny, tak jak wy zabiliście Firewalla. Auuu!- zawył ponownie.
Tym razem ktoś kopnął go w krocze. Ten ból był nie do zniesienia, ale nieco go otrzeźwił. Musiał panować nad sobą. Wytężył mięśnie i podniósł głowę. Zobaczył śliczną klacz pegaza, o barwie pomarańczy. Chichotała złośliwie z jego nieszczęścia.
-Koniec tych wygłupów- warknął Bastard Spell- Kim jesteś i co tu do cholery robisz ze zbrojnym oddziałem?- zapytał, a po chwili namysłu dodał- No, już bez niego…
Paladyn spróbował splunąć, ale efekt był taki, że jedynie obślinił sobie pysk. Nic im nie powie, wymordowali jego podwładnych, więc niczego się nie dowiedzą. Choć oznaczało to zdradę jego kraju. W końcu Jego Wysokość chciał by RPP o wszystkim wiedzieli.
-Nie chcesz mówić, dzieciaku?- zakpił Spell, patrząc w płonące ze wściekłości oczy więźnia- Ile ty sobie liczysz wiosen, tak właściwie?
Nnoitra nie odpowiedział. Miał 20 lat i był jednym z najlepszych żołnierzy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, a konkretniej- Służb Wywiadowczych. Bastard westchnął ciężko, widząc jego opór.
-Nie chcesz po dobroci, co? No to będzie po złości- przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód uśmiechnął się wrednie.
Skrępowany ogier z przerażeniem patrzył, jak zbliża się do nich latająca piła, otoczona magią o barwie indygo.
-Ta piła, jeśli nic nie powiesz, zaraz znajdzie się w twoim ciele- poinformował go turkusowy jednorożec- kawałek, po kawałeczku… Tak, będziemy ciachać. Jak dotąd nigdy nie musiałem odpiłowywać więcej niż dwa kopyta, to był rekord. No to jak?- Spell uśmiechnął się niewinnie.
Zgromadzone pegazy miały dziwne miny. Jeden z nich, ogier o cytrynowej sierści i bordowej grzywie, walnął się w twarz swoim własnym kopytem. Ktoś inny zachichotał. Wytrzymam, tak wytrzymam- postanowił Nnoitra w myślach- i nic im nie powiem. Bastard Spell, jak gdyby słysząc jego myśli, przybliżył ząbkowane ostrze piły, do prawej, przedniej pęciny jeńca.
-Jestem sir Nnoitra, rodu Oakforce!- zawył przerażony- Najmłodszy syn Lorda River Oakforce’a!
Zimny metal odsunął się od jego ciała i poszybował gdzieś, poza zasięg jego wzroku.
-No, kontynuuj. Wreszcie mówisz z sensem.
-Służę w Oddziałach Specjalnych Królestwa Nocy! Wysłał nas Jego Wysokość, Darkness Sword!- czuł do siebie obrzydzenie, mówiąc to. Z oka pociekła mu łza.
-Czego chce od nas Darkness Sword i dlaczego przysłał tutaj tak liczną grupę?- zapytał przesłuchujący.
-Nasi szpiedzy donieśli nam, że przebywa wśród was Królewna Night Shadow- tłumaczył prędko- Jego Wspaniałość pragnie powrotu swej córki do Mooncastle oraz chce wam złożyć pewną propozycję, Bastard Spell.
-Jaką propozycję?- zainteresował się Spell.
-Propozycję nie do odrzucenia…
Piła znowu pojawiła się przed oczami przerażonego paladyna. Zielonogrzywy ogier poczuł jak coś ciepłego spływa mu po nogach. Bastard oparł nadgarstki na stół i położył brodę na kopytach. Na jego twarzy wykwitł uśmiech psychopaty.
-Co proszę?- zapytał przesłodzonym głosem.
-Jego Wysokość po prostu kazał zapytać, czy zechcielibyście pracować dla niego… Robilibyście to co dotychczas, za wyższe wynagrodzenie i ku chwale Imperium Nocy!- Nnoitra przerwał na chwilę, by przełknąć ślinę, po czym kontynuował- A jeśli byście nie chcieli, to kazał związać i doprowadzić do Mooncastle, żywych i całych. To, co? Rozwiązujecie mnie i idziemy?
-Nie.
-Jak to nie?!- zirytował się- Chyba wyraziłem się jasno!
-Wyraziłeś, owszem- oczy Bastarda zalśniły złowrogim blaskiem.
Piła uniosła się w powietrze i opadła na Nnoitrę. Rozpoczęło się piłowanie, kiedy jej srebrne, zębate ostrze wgryzło się w materię i cięło ją drapieżnie. Nieodwracalna decyzja zapadła, przerażony paladyn zaczął się szamotać, próbując uciec od tego, co nieuniknione, ale mocne liny nie chciały go puścić. Gdyby nie to, że jego pęcherz był pusty, to zsikałby się ponownie. Był bezradny i zupełnie bezbronny, wróg mógł z nim robić co chciał. I właśnie to robił. A rycerzowi się to wcale, a wcale nie podobało.
-Aaaaaaaaaaaaaaa Aaaaaaaaaaaaaaaa Aaaaaaaaaaaaaaaaa Aaaaa Aaaaaaaa AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa….- wrzeszczał, choć od tego krzyku płuca zaczęły piec go żywym ogniem- Przestań, proszę! Zrobię wszystko! Wszystko!
Chrzęst i chrupnięcie, sir Nnoitra prawie zemdlał, kiedy do jego uszu dobiegł ten najobrzydliwszy ze dźwięków. Niebieski jednorożec zaczął szarpać się jeszcze mocniej. Kopał nogami rozpaczliwie. Głowa bolała go bardzo mocno, ponieważ w panice zaczął używać magii, pomimo blokady. Rana w klatce piersiowej przysparzała mu dodatkowego cierpienia. Jedyne, czego chciał to obudzić się. Tak, to wszystko musiało być snem, musiało. Jeszcze nie wyruszył na misję, Firewall żył, a nad nim nie znęcał się czarodziej psychopata. Ale nie obudził się, bo to nie był sen, lecz smutna rzeczywistość. Wzywał matkę, Harmonię i Jego Wysokość- choć ten ostatni, za poniesienie porażki, zapewne urżnąłby mu głowę. Choć dekapitacja w porównaniu do ćwiartowania żywcem musi być całkiem przyjemna, a przynajmniej w miarę bezbolesna.
-Zabij mnie szybko i bezboleśnie, błagam!- krzyczał przez łzy.
-Co się drzesz i szarpiesz?- zdziwił się Spell- Więzy ci piłuję…
-Ojć!- mruknął sir Oakforce i zarumienił się.
-Harmonio, co za idiota- mruknęła pomarańczowa klacz.
Kiedy tylko mag RPP skończył, Nnoitra zerwał się na równe nogi. Był wolny, był wolny i żywy. I cieszył się z tego powodu niczym źrebię. Zaczął skakać z radości i tarzać się po trawie.
-Uważaj, bo krzywdę sobie zrobisz… Naprawiłem ci płuco, ale magia ledwo trzyma- Bastard Spell przerwał mu dzikie harce.
Dopiero to go otrzeźwiło. Żołnierz OSKN stanął, jak wryty i popatrzył na turkusowego maga, który patrzył na niego ze zmrużonymi oczami i bananem na twarzy. Z taką miną wyglądał trochę jak troll. Co prawda Nnoitra nigdy trolla nie widział, ale tak rysował te potwory, kiedy był jeszcze maleńkim źrebakiem.
-Tak, więc ruszajmy tedy, do Mooncastle- rzekł w tej niekomfortowej sytuacji.
-Czy ty jesteś głupi?- westchnął ciężko Bastard- Przecież mówiłem, że nigdzie nie idziemy.
-Ale mnie rozwiązałeś…- mruknął zdezorientowany Nnoitra.
-No właśnie, Spell! Zdurniałeś? Zamiast go dobić, to ty go uwalniasz- krzyknął zielony pegaz, który przepchnął się w ich stronę.
-Green Crossbow, ty idioto- rozpoczął przemówienie Bastard Spell- Po pierwsze, jak ty się do mnie odzywasz szczeniaku!?
Ten wybuch złości zdziwił niebieskiego kuca. Nie o tyle, że niebieskogrzywy ogier dał się wyprowadzić z równowagi, a o tyle, że zastanowiło go ile przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód ma właściwie lat. Nie wyglądał staro, a Crossbow nie wyglądał na szczyla. Green musiał być od niego, o co najmniej 10 lat starszy, a to by znaczyło, że Spell jest jeszcze bardziej wiekowy… A przecież na oko był rówieśnikiem zielonego pegaza.
-Po drugie- kontynuował czarodziej- jesteś głupi, czy ślepy? On jest ranny, osłabiony i jest sam. Obroży antymagicznej mu nie zdejmę. Jak ucieknie, to zdechnie. Jak zostanie, to będzie musiał być grzeczny, bo nas jest więcej, a jak nas pozabija we śnie, to też zdechnie, bo sam tutaj nie przeżyje. Jakieś pytania?
-Tak- powiedział sir Oakforce.
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
-Nie widzę tu Królewny Night Shadow, coś jej się stało?
-Odeszła od nas nieco ponad tydzień temu- mruknął, z wyraźnym niezadowoleniem, beżowoszary pegaz o jasnobrązowej grzywie.
-Jak to odeszła? Dokąd poszła?- Nnoitra był zszokowany.
-Nie wiem- rzekł Bastard.
-Jak to nie wiecie?! I co ja teraz zrobię?!
-Proponowałbym pójść spać, jesteś tak jakby ranny…- zaproponował przyjacielsko jego niedawny wróg.
-Darkness Sword urwie mi jaja, jak mnie zobaczy…
-To, niech cię nie ogląda. Sprawa prosta- skwitował Bastard- A teraz idź, odpoczywaj.
-Jeszcze jedno, co zrobiliście z ciałami moich towarzyszy?
-Zostały spalone- mruknął Spell.
Słysząc to paladyn poszedł na skraj obozowiska. Chciał być sam ze swym bólem. Nie wykonał misji, powiódł podwładnych na śmierć, a na dodatek sam jakimś cudem żył. Nawet gdyby jakimś cudem wrócił samotnie do Mooncastle, to Jego Wysokość zapewne skróciłby go o głowę. Sir Nnoitra zapłakał nad swoim cholernym losem. Nie zauważył nawet, kiedy zmorzył go sen.

  -Daleko jeszcze?!- wściekała się Nighty.
Hualong popatrzył na nią z politowaniem. Oczywiście nie raczył odpowiedzieć. Powtarzała to już, chyba sześćdziesiąty raz, w tej tylko minucie.  Wędrowali razem już czwarty dzień. Przez ten czas nie zgubili się ani razu. Smok, w odróżnieniu od klaczy, umiał czytać mapy. Kuce, które czasami spotykali na gościńcu, śledziły ich wzrokiem z zaciekawieniem. Smok i wysoki czarny jednorożec, nie należeli do częstych widoków w Królestwie Zmian.
-Night, nie sądzisz, że nie powinniśmy iść głównym traktem?- poruszył drażliwy temat jej towarzysz.
-Nie. Lasami byłoby znacznie wolniej, a mi się spieszy- odpowiedziała poirytowana.
-Jak cię ktoś zobaczy, rozpozna i schwyta, to dopiero będzie szybko- zadrwił- błyskawiczny powrót do Mooncastle. A potem błyskawiczne porody…
-Zamknij się!- wrzasnęła. Wzięła głęboki oddech i już spokojna, dodała- Nikt mnie nie pozna. Minęło pięć lat, pewnie uważają mnie za martwą. Nikogo nie obchodzę i nikomu potrzeba nie jestem.
-To ty tak myślisz… A poza tym powinniśmy wejść w lasy, nie tylko ze względu na ciebie. Ty przynajmniej możesz udawać jednorożca. Ja na widok oddziału knechtów, nie powiem, że jestem wyrośniętym kucem, chorym na nieznaną chorobę- warknął smok- bo jeszcze uwierzą i zapobiegawczo skłują partyzanami.
-Masz sporo racji, ale… Boję się, że się zgubimy- przyznała.
-Z moim zmysłem orientacji?
-TAK.
-Hę?
-Zgoda.
-Naprawdę?- nie mógł uwierzyć smok.
-Naprawdę- potwierdziła.
Upewnili się, że na drodze nikogo nie ma i wskoczyli w krzaki. Las nie powitał ich z otwartymi ramionami. Gęsto rosnące drzewa drapały ich swoimi gałęziami,  ściółka zapadała się, kiedy kroczyli po niej, a pajęczyny z obleśnymi, wielkimi, brązowymi krzyżakami zagradzały im drogę. Dlatego smok szedł pierwszy. Hualong z trudem mieścił się pomiędzy drzewami, ze względu na swój rozmiar. Jej też nie szło się najłatwiej, ale lata spędzone wśród Randomowych Poszukiwaczy Przygód okazały się owocne i czarna klacz nie powinna poskręcać sobie pęcin. A przynajmniej na to liczyła. Gdyby okazało się inaczej to…
-Mamy, kurde, problem!
 

  Kiedy Nnoitra się obudził, Słońce stało już wysoko na niebie. To właśnie ono przerwało mu sen, kłując jego oczy, swymi ostrymi, jasnymi promieniami, wbijającymi się pod powieki, niczym mizerykordia w bijące jeszcze serce. Otworzył ślepia i ziewnął przeciągle. Nie czuł się wyspany. Czuł piasek pod powiekami, głowa po wczorajszej desperackiej próbie użycia magii, pomimo obroży, pulsowała tępym bólem, zaś połamane żebra miały mu doskwierać jeszcze przez długi czas. Potrząsnął głową, by się dobudzić. Wybudzenie, choć fizycznie nieprzyjemne, przyniosło mu jednak sporą ulgę. Przez całą noc śnili mu się jego żołnierze. Patrzyli na niego z wyraźnym wyrzutem, w ich martwych oczach. Na koniec przyszedł Firewall, którego twarz nie wyrażała nic. Nie było na niej ani radości, ani smutku. Po prostu spoglądał na Nnoitrę bez żalu i to w tym wszystkim było najgorsze. Bo przecież to przez paladyna zginął, oddał życie za przyjaciela. Zielonogrzywy ogier czuł, że powinien dołączyć do towarzyszy w zaświatach… Ale nie był w stanie tego zrobić. Bał się śmierci i to bardzo, wczorajszy wieczór mu to uświadomił.
Kiedy spał, jakaś dobra kucykowa dusza przeniosła go i położyła na rozłożonej na ziemi słomianej macie oraz przykryła kocem. Dopiero w świetle dnia dostrzegł też, że klatkę piersiową ma owiniętą bandażami. Zdziwiło go to. Przecież jeszcze wczoraj chcieli się nawzajem pozabijać. Dlaczego tego nie zrobili, po przesłuchaniu? Raz jeszcze potrząsnął głową i rozejrzał się. Obozowisko żyło. Poszukiwacze Przygód krzątali się po leśnej polanie, pomiędzy poustawianymi tu i ówdzie namiotami ze skór, na drewnianych szkieletach, siedzieli na sosnowych pieńkach, robiących za stołki, grzali się przy ognisku, jedli, grali w kości, śmiali się i przeklinali. Jego wzrok szybko odnalazł ową pomarańczową klacz pegaza, która go postrzeliła. Siedziała sama, w cieniu wielkiego dębu i nie zwracała uwagi na rudą wiewiórkę siedzącą jej na grzbiecie. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą, wręcz załamaną. Patrzyła się tępo w przestrzeń i zdawała się niczego nie dostrzegać. Grzywka smętnie opadała na oczy ślicznej klaczy, a kokarda na włosach przywodziła na myśl zwiędły kwiat czerwonej róży. Dlaczego ona rozpacza?- zastanawiał się- przecież żaden z jej towarzyszy nie poległ. Kierowany bliżej nieokreślonym uczuciem, wstał ze swojego legowiska. Krok za krokiem, jak zahipnotyzowany kierował się w kierunku pomarańczowej pegaz. Nikt mu nie przeszkodził, tedy szybko znalazł się przed nią. Nie zareagowała w jakikolwiek widoczny sposób, chyba go nie widziała.
-Czy coś się stało?- zapytał z troską, która zdziwiła nawet go samego.
-Odwal się- odpowiedziała klacz.
Podniosła na niego swoje załzawione oczy. Wcześniej nawet nie zauważył, że płakała. To rubinowe spojrzenie, miał zapamiętać na całe życie. Było przepiękne, smutne i niewinne. Nie mógł mu się oprzeć… Nie posłuchał jej, zamiast tego posadził swój zad na trawie, tuż przy niej.
-Jakie wasze miano, szlachetna pani?- postanowił się popisać znajomością dworskiej etykiety.
-Pierdol się!- warknęła.
Wstała i odwróciła się do niego tyłem. Była wyraźnie wściekła. Ogier nie rozumiał dlaczego. Poszukiwaczka Przygód zaczęła oddalać się od niego szybkim, marszowym krokiem. Długi, czerwonopomarańczowy ogon klaczy, wystający spod ciemnozielonej spódnicy, nerwowo kołysał się w prawo i w lewo. Pod wpływem jakiegoś nieokreślonego impulsu, Nnoitra błyskawicznie zerwał się na równe nogi i prędko pokłusował za nią. Dogonił klacz i położył prawe, przednie kopyto na jej grzbiecie.
-Poczekaj! Auuu!
Kopnęła go tylnymi nogami, prosto w połamane żebra. Gwiazdy ukazały mu się przed oczami. Zatoczył się do tyłu i upadł na trawę. Pomarańczowa pegaz doskoczyła do niego i wysyczała mu tuż przy twarzy.
-Jeszcze raz się do mnie zbliżysz, a mój puginał znajdzie się w twoim mózgu! Zrozumiałeś?!
Kopnęła go raz jeszcze, ponownie w ranę, po czym poszła sobie, zostawiwszy leżącego i jęczącego Nnoitrę samemu sobie. Odchodząc zdążyła jeszcze powiedzieć:
-Nienawidzę ogierów!
Niebieski jednorożec z przerażeniem popatrzył na swoją pierś. Bandaże, jeszcze niedawno białe, zmieniły kolor na czerwony. Krwawił i to dość mocno. Bastard miał rację, że zaklęcie ledwo trzyma. Spróbował wstać, ale ku własnemu przerażeniu, jedynie zatoczył się i upadł.
-Pomocy!- krzyknął.
Ponownie spróbował wstać i ponownie stracił równowagę, ale tym razem poczuł, że ktoś go trzyma. Odwrócił głowę i ujrzał beżowoszarego, drobnego pegaza, o jasnobrązowej grzywie i liliowych oczach. Drobny kuc z wyraźnym trudem dźwigał potężnego Nnoitrę.
-Javelin!- krzyknął jego wybawca- Zawołaj Spella, ale prędko!
Stojący nieopodal, cytrynowy ogier pegaza skinął głową i gdzieś pogalopował. Tymczasem szary Poszukiwacz pomógł paladynowi usiąść.
-Jestem Random Adventure- przedstawił się.
-Sir Nnoitra Oakforce, jeden z najlepszych kucy służących w Służbach Wywiadowczych Królestwa Nocy. Miło mi was poznać Random Adventure, szkoda że wymordowaliście moich towarzyszy.
-Ano szkoda- liliowooki pegaz zarumienił się- ale myśleliśmy, że chcecie nas pozabijać. W strachu o własne życie, popełnia się wiele grzechów.
Choć powinien go nienawidzić, Oakforce już polubił Randoma. Adventure należał do tych kucyków, których nie da się nie lubić.
-A od niej radzę trzymać ci się z daleka- mruknął- ciesz się, że ciebie nie zabiła.
-Kim ona jest?
-To moja młodsza siostra, Orange Tail- odpowiedział Random Adventure.
Chciał go jeszcze zapytać o parę rzeczy, ale dostrzegł cwałującego Bastarda. Turkusowy jednorożec ostatnie trzy foule niemal przefrunął nad ziemią. Jeszcze w locie zdarł Nnoitrze bandaże. Zatrzymał się przy rannym paladynie, jego róg zaświecił magią o barwie indygo. Czarodziejska poświata ogarnęła również klatkę piersiową młodszego ogiera.
-Wszystko co wczoraj naprawiłem, to sobie rozpierdoliłeś- skarcił go Bastard Spell, nie przerywając działania zaklęcia.
-To akurat była Orange- wtrącił Random- sam widziałem jak go skopała.
-Młody, jak skończę, to sobie pogadamy- zwrócił się do Nnoitry niebieskogrzywy.
-Nie jestem młody!- zaprotestował młodszy ogier.
-Przy mnie jesteś- uśmiechnął się Spell.
-Ile liczycie sobie wiosen, Bastard Spellu?- zapytał go paladyn.
-45- odpowiedział kuc.
-No to faktycznie…
-Nom- mruknął Spell-  Dobra, jesteś jako tako załatany. Wstawaj, idziemy do mojej obecnej kwatery. Muszę sprawdzić parę rzeczy, a parę innych ci powiedzieć.
Niebieski ogier niechętnie podniósł z ziemi swój zad i powlókł się za Bastardem.
  Namiot Spella był bez wątpienia największym, najstaranniej wykonanym i najlepiej urządzonym na całej polanie. Wewnątrz panował lekki półmrok, ale i tak było wystarczająco jasno, by jednorożce nie musiały marnować swej magii na oświetlenie. Podłogę wyścielał cienki, wełniany dywan, pod jedna ze ścian znajdowało się nienagannie pościelone posłanie składające się z koca, wypchanego niewiadomo czym siennika i wymiętolonej poduszki, pod drugą ścianą zaś mieścił się ciężki, kufer z dębowego drewna. W namiocie stał nawet spory regał z książkami, zapewne magicznie chroniony przed niszczycielskim działaniem wilgoci. Nnoitrze przyszło do głowy jedno, bardzo ważne pytanie- Jak on tutaj to wszystko, do cholery, dotargał?!
-Jak wy to wszystko tutaj przynieśliście?- zapytał zaciekawiony.
-Moja magia, skrzydła chłopaków. No głównie ich skrzydła. Ale moja lewitacja trochę pomogła. Tam w rogu polanki stoi taki jakby… wóz dla pegazów, do przenoszenia dużej liczby przedmiotów. Ale było ciężko, nie powiem- wyjaśnił Bastard Spell z dumą w głosie.
-Aha.
-No dobra, czas brać się do roboty- rzekł Bastard.
Róg turkusowego jednorożca zalśnił światłem i Nnoitra poczuł, że jego dolne powieki opadają w dół. Mag popatrzył na nie z wyraźnym zainteresowaniem i przerwał działanie czaru. Następnie podszedł do zdziwionego paladyna, by położyć mu kopyto na szyi, w miejscu, w którym jak sir Oakforce wiedział, przebiegała tętnica szyjna. Stał tak przez dłuższą chwilę, przez co młodszy ogier poczuł się bardzo niezręcznie. Niebieskogrzywy kucyk zdjął kopyto z jego szyi. Jego róg zajaśniał ponownie i brudne bandaże, pokrywające klatkę piersiową żołnierza Królestwa Nocy opadły, odkrywając brzydką ranę. Miała niewielką średnicę, ale była bardzo głęboka. Gdyby nie zaklęcia Poszukiwacza Przygód, to wykrwawiłby się na śmierć. Zielonogrzywy poczuł nieprzyjemne mrowienie w swojej klatce piersiowej, które zniknęło po jakiś sześciu minutach. Następnie opatrzono go przy pomocy świeżych kawałków lnianego płótna, pociętego w bandaż. Bastard Spell użył magii i po chwili z drewnianego kufra, który przy okazji robił za biurko, przyleciał do niego jakiś zwój, pióro i kałamarz. Rozwinął papier i coś na nim zanotował, po czym odłożył go na swoje posłanie.
-Straciłeś dużo krwi. Nie powinieneś się teraz przemęczać, prowokować Orange Tail i musisz się prawidłowo odżywiać- stwierdził Spell.
-Studiowaliście medycynę?- zdziwił się Nnoitra.
-Nie, ale czytałem o tym książkę- odpowiedział z dumą jednorożec.
Mamo, ja chcę do domu- pomyślał przerażony paladyn.
-Wiesz dlaczego tak zareagowała?- zapytał Bastard.
-Kto?
-Orange Tail- wyjaśnił Spell.
-Nie, nie wiem.
-Miała niedawno przykre doświadczenie z pewnym ogierem, rozumiesz?- przerwał i  zaczął kontynuować dopiero, kiedy młodszy ogier pokiwał głową- Od tej pory nie jest sobą. Na początku rozpaczała, była załamana. Teraz też jest, w głębi serca, ale… Jest jak widać. Pozuje na taką, którą nie jest. Gdyby Nighty nie odeszła, to wszystko potoczyłoby się zapewne inaczej- westchnął ciężko.
-Mówicie o Królewnie Night Shadow?
-Tak. Była jej przyjaciółką.
-Była?
-Odeszła, porzuciła nas, goniąc za ambicją, która zapewne ją zgubi- rzekł z wyraźnym smutkiem w głosie.
-Jaką ambicją?
-Władzą, Shad jest kolejnym nieszczęsnym kucykiem, porwanym w wir tej bezlitosnej siły. Aż zacytuję Nightmare Sky, popleczniczkę Sunshine Arrow, która została Królową Nocy. Przed decydującą bitwą Zmierzchu powiedziała podobno do generał Arrow „Nasza droga, to droga do władzy. Naszym celem jest władza lecz na końcu jest śmierć.”- powiedział do niego z pobłażliwym uśmiechem.
-Nie rozumiem…- mruknął sir Oakforce.
-Bo jesteś kolejnym, który za nią poszedł. Jesteś kolejnym, który wysłuchał jej podstępnego szeptu. By otrzymać nagrodę musisz zabijać, a tymczasem nagroda jest zatruta. Nikt nie cieszy się nią długo, gdyż zawsze znajdzie się silniejszy, który ci ją odbierze- wyjaśnił turkusowy
-Dlaczego, dlaczego mnie oszczędziliście?- pytanie, które cisnęło mu się na pysk od dnia wczorajszego, w końcu wypłynęło.
-By dowiedzieć się, kto nas szuka, po co i dlaczego? I było mi ciebie żal. Bo jesteś tylko kolejnym, durnym dzieciakiem nakarmionym propagandą i zindoktrynowanym przez jeszcze durniejszego alikorna. I przestałbyś mówić do mnie w liczbie mnogiej, co ja Celestia jestem?- wyjaśnił.
-To nie powinno nigdy się zdarzyć, powinienem być martwy, razem z nimi- mruczał gorączkowo.
-Kiedyś będziesz. Do tego czasu radzę być żywym. To o wiele przyjemniejsze… No nie, on znowu zasłabł!- przywódca RPP pokręcił głową z dezaprobatą- Orange Tail!- wrzasnął na całe gardło.
Po czasie dłuższym niż krótszym zjawiła się przed nim pomarańczowa klacz.
-Czego chcesz?- zapytała drwiąco.
-Zajmiesz się nim- Bastard uśmiechnął się wrednie i wskazał kopytem na nieprzytomnego paladyna.
-CO?! NIE! DLACZEGO JA?! BO JESTEM KLACZĄ, TAK?!
-Ukryta prawda jest taka, że nie. A DLATEGO TY, ŻE NIE PO TO GO NAPRAWIAŁEM BYŚ GO TERAZ PSUŁA! JAKBYŚ NIE MOGŁA KULTURALNIE DAĆ MU W PYSK?! TO TERAZ BĘDZIESZ NAPRAWIAĆ! JASNE?!
Przerażona jego nagłym wybuchem złości Orange Tail pokiwała głową. Bastard Spell widząc to uśmiechnął się, a jego wzrok złagodniał.




Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 08 Grudnia 2013, 23:10:27
-Co jest, ***?!- wydarł się Nnoitra, ponieważ ktoś oblał go lodowatą wodą- Auuu! –dodał, gdyż został spoliczkowany.
-Nie ty zadajesz tu pytania- odpowiedział spokojny, zimny głos.
Niebieski jednorożec potrząsnął głową, by strząsnąć jak najwięcej wody z twarzy. Rozejrzał się
Cytuj
na tyle, na ile pozwoliło mu na to skrępowane


Cytuj
Leżał rozkrzyżowany, przywiązany do czegoś, co najpewniej było drewnianym stołem.
??? Czy tylko mi to brzmi dziwnie?

Cytuj
Oddychało mu się trudno, ale za łatwo jak na kogoś, kto został postrzelony w płuco.

Znowu dziwnie mi to brzmi. To już lepiej brzmiałoby, że oddychało mu się za łatwo, jak na kogoś kto...

Cytuj
Ktokolwiek to  go związał, zrobił to porządnie.

Cytuj
Obok maga, otoczone mgiełką magii, o barwie indygo, unosiło się puste wiadro.
Obok maga mgiełką magii?

Cytuj
-Koniec tych wygłupów- warknął Bastard Spell- Kim jesteś i co tu do cholery robisz ze zbrojnym oddziałem?- zapytał, a po chwili namysłu dodał- No, już bez niego…
A to akurat jest dobre :D

Cytuj
-Nie chcesz po dobroci, co? No to będzie po złości- przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód uśmiechnął się wrednie.
Skrępowany ogier z przerażeniem patrzył, jak zbliża się do nich latająca piła, otoczona magią o barwie indygo.
Znowu ta indyga magia.

Cytuj
No to jak?- Spell uśmiechnął się niewinnie.
+ bo mamy ,,niewinnie", zamiast ,,sztucznie".

Cytuj
Jeden z nich, ogier o cytrynowej sierści i bordowej grzywie, walnął się w twarz swoim własnym kopytem.

Wiem o co chodzi, ale i tak to jest śmieszne, bo moja teoria o kucach-idiotach utkwiła mi w pamięci :D

Cytuj
-Służę w Oddziałach Specjalnych Królestwa Nocy! Wysłał nas Jego Wysokość, Darkness Sword!
Elitarny szpieg... nawet mu akumulatora do krocza nie podłączyli, a on już wszystkich sypie? Oj, coś słaby ten wywiad...

Cytuj
-Nasi szpiedzy donieśli nam, że przebywa wśród was Królewna Night Shadow- tłumaczył prędko- Jego Wspaniałość pragnie powrotu swej córki do Mooncastle oraz chce wam złożyć pewną propozycję, Bastard Spell.
Nawet nie próbował koloryzować? Pozdro. Epicki Szpieg x2.

Cytuj
A rycerzowi się to wcale, a wcale nie podobało.
A komu by się podobało rżnięcie na żywca piłą mechaniczną? :D Już nawet narrator jest cyniczny?

Cytuj
-Aaaaaaaaaaaaaaa Aaaaaaaaaaaaaaaa Aaaaaaaaaaaaaaaaa Aaaaa Aaaaaaaa AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa….-

...aaaaaaAAAAaaAAAaaaaaa po co takie coś? :D Jeżeli tak się darł to pozostałe kunie musiały naprawdę mieć z niego niezły polew. Gdybym był na ich miejscu to i mój pęcherz mógłby nie wytrzymać ze śmiechu :D

Cytuj
wrzeszczał, choć od tego krzyku płuca zaczęły piec go żywym ogniem- Przestań, proszę! Zrobię wszystko! Wszystko!
Jakby zamiast tego AAAaaaaAAA na pół strony był jakiś ciekawy opis to lepiej by się to prezentowało.

Cytuj
Chrzęst i chrupnięcie, sir Nnoitra prawie zemdlał, kiedy do jego uszu dobiegł ten najobrzydliwszy ze dźwięków.


Cytuj
Choć dekapitacja w porównaniu do ćwiartowania żywcem musi być całkiem przyjemna, a przynajmniej w miarę bezbolesna.
Dobre.

Cytuj
-Harmonio, co za idiota- mruknęła pomarańczowa klacz.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale ten qń ma rację...

Cytuj
Nie o tyle, że niebieskogrzywy ogier dał się wyprowadzić z równowagi, a o tyle, że zastanowiło go ile przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód ma właściwie lat.

Dziwna ta konstrukcja. Może niech się wypowie jakiś spec, ale imo jest błędna.

Cytuj
Nie wyglądał staro, a Crossbow nie wyglądał na szczyla.
Znowu decorum. Raz mamy opisy Ą i Ę, a teraz mamy szczylów, joł, joł, elo. Niekonsekwencja w przyjętej konwencji i języku.

Cytuj
-Jak to nie wiecie?! I co ja teraz zrobię?!
Dziwnie zachowuje się ten pseudo-szpieg... przed chwilą chcieli go kroić, a teraz...


Cytuj
sam jakimś cudem żył. Nawet gdyby jakimś cudem

Cytuj
Hualong popatrzył na nią z politowaniem. Oczywiście nie raczył odpowiedzieć. Powtarzała to już, chyba sześćdziesiąty raz, w tej tylko minucie.
Dobra jest :D Ale opis przesadzony, co?

Cytuj
-Masz sporo racji, ale… Boję się, że się zgubimy- przyznała.
-Z moim zmysłem orientacji?
-TAK.
-Hę?
-Zgoda.
-Naprawdę?- nie mógł uwierzyć smok.
-Naprawdę- potwierdziła.
- No...
- Ta?
- Średnio mi to leży.
- Znaczy co cie uwiera?
- No dialog taki.
- Ale że jaki?
- No bez opisów?
- Że pomiędzy?
- Ta.
- No, mnie też.
- Kurde.
- Ale to chyba tylko nas tak uwiera.
- Mówisz?
- Ta.

Cytuj
Upewnili się, że na drodze nikogo nie ma i wskoczyli w krzaki.

Hihihihihihi.

Cytuj
-Mamy, kurde, problem!
 
- Z,a,i,s,t,e,!

Cytuj
Nie czuł się wyspany. Czuł piasek pod powiekam

Cytuj
-Czy coś się stało?- zapytał z troską, która zdziwiła nawet go samego.
-Odwal się- odpowiedziała klacz.
ONI BĘDĄ PARĄ!!!111111

Cytuj
-Jakie wasze miano, szlachetna pani?- postanowił się popisać znajomością dworskiej etykiety.
-Pierdol się!- warknęła.
BĘDĄ NA 100% @@22111111

Cytuj
Odchodząc zdążyła jeszcze powiedzieć:
-Nienawidzę ogierów!
A może jednak nie :rolleyes:



Cytuj
-Sir Nnoitra Onehealtheye, jeden z najlepszych kucy służących w Służbach Wywiadowczych Królestwa Nocy.

Jak to jest jeden z najlepszych kucy, to ni dziwię się, że cały ich oddział da się wymordować w mniej niż 5 minut.

Cytuj
-szkoda że wymordowaliście moich towarzyszy.
-Ano szkoda- liliowooki pegaz zarumienił się- ale myśleliśmy, że chcecie nas pozabijać.
Oj tam, kto by się przejmował takimi drobiazgami
(http://static.comicvine.com/uploads/original/11111/111119363/3467518-happy-oh-stop-it-you-l.png)*
*Źle użyty mem jest źle użyty, ale i tak pasuje :D




Cytuj
Nnoitrze przyszło do głowy jedno, bardzo ważne pytanie-
Co lubię w życiu robić?
Cytuj
...Jak on tutaj to wszystko, do cholery, dotargał?!
Sorry, mój błąd.

Cytuj
-Aha.
- Git.
- Nom.

Cytuj
-Miała niedawno przykre doświadczenie z pewnym ogierem, rozumiesz?-

I'm not sure if I know what you mean...

Cytuj
Naszym celem jest władza lecz na końcu jest śmierć.”- powiedział do niego z pobłażliwym uśmiechem.
-Nie rozumiem…- mruknął sir Onehealtheye.
-Bo jesteś kolejnym
...idiotą.

Cytuj
-Dlaczego, dlaczego mnie oszczędziliście?- pytanie, które cisnęło mu się na pysk od dnia wczorajszego, w końcu wypłynęło[hm.... pytanie wypłynęło...].

-
Cytuj
By dowiedzieć się, kto nas szuka, po co i dlaczego?


Cytuj
Bo jesteś tylko kolejnym, durnym dzieciakiem

WIEDZIAŁEM! :D

Cytuj
No nie, on znowu zasłabł!- przywódca RPP pokręcił głową z dezaprobatą- Orange Tail!- wrzasnął na całe gardło.
Mogłaś dać jakiś opis...

Cytuj
Po czasie dłuższym niż krótszym zjawiła się przed nim pomarańczowa klacz.
:D

Cytuj
-CO?! NIE! DLACZEGO JA?! BO JESTEM KLACZĄ, TAK?!
Rozumiem, feministka :D A ja narzekałem na płaskie postacie...

Cytuj
-Ukryta prawda jest taka, że

- Dlaczego ja?
- Bo ukryta prawda!
- A pamiętasz coś z wakacji?
- ZDRADY!
- AAAAA! :D
xDDDD sorry, nie mogłem się powstrzymać.

Cytuj
ŻE NIE PO TO GO NAPRAWIAŁEM BYŚ GO TERAZ PSUŁA! JAKBYŚ NIE MOGŁA KULTURALNIE DAĆ MU W PYSK?! TO TERAZ BĘDZIESZ NAPRAWIAĆ! JASNE?!
Capslock. I wiesz, że żarty się skończyły 8)
Cytuj
Przerażona jego nagłym wybuchem złości Orange Tail pokiwała głową.

Zawsze działa 8)

Cytuj
Bastard Spell widząc to uśmiechnął się, a jego wzrok złagodniał...
...a w myślach rzekł sam do siebie - Tak... capslock zawsze działa 8)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 08 Grudnia 2013, 23:39:59
Fast i tego było mi potrzeba. Błędy poprawię jutro, dziękuję za konstruktywną krytykę  :D

EDIT: Zmieniłam nazwisko Nnoitry i tutaj i na docsach. Przepraszam cię za to Nnoitra, moje chamstwo było niezamierzone- miało Cię rozbawić, nie sprawić Ci przykrość. Jeszcze raz przepraszam.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 11 Grudnia 2013, 14:47:02
Cytuj
EDIT: Zmieniłam nazwisko Nnoitry i tutaj i na docsach. Przepraszam cię za to Nnoitra, moje chamstwo było niezamierzone- miało Cię rozbawić, nie sprawić Ci przykrość. Jeszcze raz przepraszam.

Ale mnie to nie sprawiło przykrości, zresztą mówiłem o tym już. Ale jak wolisz, a przeprosiny przyjęte :P
Cytuj
-Służę w Oddziałach Specjalnych Królestwa Nocy! Wysłał nas Jego Wysokość, Darkness Sword!

:C. Aprobuję Fasta.
Cytuj
Upewnili się, że na drodze nikogo nie ma i wskoczyli w krzaki.

lol
Cytuj
Po czasie dłuższym niż krótszym zjawiła się przed nim pomarańczowa klacz.

Cześć Papciu Chmielu, dlaczego nie piszesz Tytusa, Romka i A`tomka?
Cytuj
-szkoda że wymordowaliście moich towarzyszy.
-Ano szkoda- liliowooki pegaz zarumienił się- ale myśleliśmy, że chcecie nas pozabijać.

Hym, całkowity brak rozwinięcia dwóch myśli 1- złości Nojtry i 2- żalu za ubicie kucuf przez RA

Cytuj
Naszym celem jest władza lecz na końcu jest śmierć.”- powiedział do niego z pobłażliwym uśmiechem.
-Nie rozumiem…- mruknął sir Onehealtheye.
-Bo jesteś kolejnym
Cytuj
...idiotą.
Leżę xD
Cytuj
-CO?! NIE! DLACZEGO JA?! BO JESTEM KLACZĄ, TAK?!
Caps to w dialogach mocno nie wskazana rzecz. Wygląda sztucznie, lepiej dać wykrzyknik.


Rozdział mi się podobał, troszkę mi nie w smak chwilowe zidiocanie mojego imiennika, ale to twój fick. Czekam na więcej :)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 11 Grudnia 2013, 14:56:05
Powiem tak- z tego rozdziału sama jestem bardzo niezadowolona- właśnie przez kiepskie rozwinięcie smutku, żalu, etc.

Nnoitra jest przykładem młodego kuca, wiernego swojej ojczyźnie. Głowę ma napchaną ideałami, ale to tylko czło... kuc. Odczuwa strach, etc. No i Bastard ma rację- to jeszcze de facto dzieciak. Osobiście nie znam dojrzałych mężczyzn w tym wieku.

A Caps Lockiem zaznaczam już nie krzyki, a ich najwyższy stopień, czyli dziką furię.



Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:57:45
Oto rozdział XIII. Czytać i komentować :D!

https://docs.google.com/document/d/131y-SEjYWz2n-_OXDOMj4XOK6qmyqxlKGN_Q_IFzgjQ/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XIII: Improwizacja

   Zimny wiatr chłostał ją po policzkach i mierzwił jej długą grzywę. Znajdowali się bardzo wysoko, pod nimi lasy układały się w szmaragdowozielone, kosmate dywany, zaś rzeki przypominały srebrzyste wstęgi. Nad nimi, przed nimi oraz za nimi rozpościerał się bezkresny, czysty błękit porannego nieba.
Nighty cieszyła się tym widokiem, miło było polatać nie męcząc skrzydeł. Na grzbiecie smoka może i nie było zbyt wygodnie, ale to przynajmniej Hualong się męczył, a nie ona. Skręcenie prawego przedniego stawu pęcinowego miało jakąś zaletę.
-Czy ty masz sprawne skrzydła?- zapytał się nagle zielony smok.
-Tak, a co?
Hualong nie odpowiedział, zamiast tego wykonał serię „baranków” oraz kilka beczek. Night Shadow poczuła,  że spada.
Pędziła do ziemi z zawrotną szybkością, powietrze ślizgało się po jej ciele, niczym woda z wodospadu. Pęd odbierał dech w piersiach, a żołądek podjeżdżał do gardła.
100 metrów…
Zwymiotowałabym, gdybym nie była kucem i bym mogła…
60 metrów…
40 metrów…
Może przydałoby się rozłożyć te cholerne skrzydła?
20 metrów…
No, teraz to naprawdę muszę je rozłożyć…
10 metrów…
No dobra, rozkładam, rozkładam…
-Auć!- jęknęła, gdyż jej skrzydła uderzyły w powietrze, o twardości betonu.
-Wiesz, że gdybyś rozłożyła je jakieś 80 metrów wyżej, to by nie bolało- zauważył gad.
-Tak.
-To dlaczego tego nie zrobiłaś- zdziwił się smok.
Shad odwróciła głową i popatrzyła z pogardą, w szkarłatne ślepia Hualonga. Czyżby po tylu dniach znajomości, wciąż wątpił w jej lenistwo?!
Machnęła skrzydłami i zrównała się z nim, teraz jej twarz znajdowała się na wysokości jego pyska.
-Nie chciało mi się- raczyła mu w końcu odpowiedzieć.
-Też mi nowość- prychnął.
-To dlaczego się pytasz?
-Tak właściwie to nawet nie wiem- odparł gad.
Night przewróciła oczami. A podobno smoki są inteligentne… Ten na pewno nie był, głupotą momentami przerastał nawet Green Crossbowa, a to nie lada osiągnięcie. Typowy facet, phi.
Przez jakiś czas lecieli w ciszy. Przyjaźń polega bowiem bardziej na wspólnym milczeniu, niż na wspólnych rozmowach. Nawet wzajemny foch może sprawiać przyjemność. A kłótnia jest często ważniejsza niż zgoda.
-Night?- mruknął Hualong.
-Tak?
-Jak ty właściwie to sobie wyobrażasz? To zdobycie tronu?
Niewygodne pytanie zapadło. Alikorn nie miała najmniejszej ochoty na nie odpowiadać, ale musiała. Bo sama nie znała odpowiedzi, a przydałoby się ją poznać. Nie wyobrażała sobie zdobycia tronu, ale czuła, iż musi spróbować, że powinna zrobić to dla siebie. Inaczej nigdy nie będzie naprawdę wolna.
-No więc…- zaczęła klacz.
-Nie zaczyna się zdania od „no więc”! Nawet ja to wiem- wtrącił zielonołuski.
-Pójdę do alikornów z Firegard, zaproponuję współpracę i postawię swoje warunki- odparła.
-HAHAHA HEHE HIHI!- zaśmiał się debilnie- Po pierwsze, zaproponować to ty im możesz co najwyżej mycie kopyt. Warunków też im raczej nie postawisz. Nie masz niczego, co by ich interesowało. Spójrz na siebie, kim ty jesteś? Kim się stałaś?
Kim ja jestem? Nikim. Kim się stałam? Nie wiem.
-Jestem Night Shadow, córka Króla Nocy, jego dziedziczka. Ta, która tworzy iluzje…
-I która potyka się o własne nogi- zauważył smok.
Shadow przez chwilę zastanawiała się, czy mu nie przywalić za tą bezczelność. Wiedziała jednak, że Hualong ma rację.
-Będę udawać, iż znam wiele sekretów swojego ojca, że wiem więcej niż wywiad Królestwa Słońca. Będę kłamać, że wiem wszystko o armii oraz tajemnych przejściach pod miastem- powiedziała czarna klacz i uśmiechnęła się, zadowolona sama z siebie.
-To cię wezmą na tortury, by dowiedzieć się jeszcze więcej i mieć pewność, że nie działasz na dwa fronty- burknął szkarłatnooki.
-Nic im nie powiem, bo i tak nic nie wiem- odpowiedziała.
-To jak ich zamierzasz wcześniej przekonać, że coś wiesz?!- ryknął smok i zatrzymał się w powietrzu.
Zielonogrzywa też się zatrzymała, wykonała piruet i znalazła się tuż przed jego pyskiem.
-Będę kłamać.
Mina smoka nadal była bardzo sceptyczna.
-Będą dobrze kłamać- dodała klacz z irytacją.
-To się nie może udać- skomentował Hualong.
-Wiem- odparła z pełną powagą zielonooka alikorn.
-Nareszcie się w czymś zgadzamy… Będziesz mieć szczęście jeśli nie zakują cię w łańcuchy i nie wsadzą do lochu. Bo co mieliby z tobą zrobić?
-Pojęcia nie mam i tak nic nie stracę… chyba.
-Poza życiem, zdrowiem i cnotą, jeśli takową posiadasz, a chyba posiadasz- mruknął zielonołuski- Właśnie Nighty, jesteś dziewicą?- zapytał z wrednym wyrazem mordy.
TRZASK!
Shad błyskawicznie obróciła się w powietrzu i kopnęła go tylnymi nogami, prosto w ten złośliwy, szyderczy pysk.
-Auć… To chyba znaczyło tak…- westchnął gad, rozcierając sobie obolałą fizjonomię przednią łapą.
-HUALONG!
-Hmm?
-Jeszcze jedno takie durne pytanie, a kopnę cię w inne miejsce!- warknęła Night.
-No dobrze, przepraszam.
Znowu cisza. Ciężka i gęsta niczym mgła nad Górami Zaćmienia o poranku. Brak pomysłu „co dalej”, a jedynym planem jest kompletna improwizacja. Czy jest inne wyjście?
Umrzeć.
Nie ma dla mnie miejsca na tym świecie. Śmiertelnikom łatwo jest przeżyć ich krótkie życia, nasze mogą nigdy się nie skończyć. Cóż za ironia! Albo jesteś władcą, albo jesteś trupem. A ja? Ja jestem gdzieś poza tym wszystkim. Muszę osiągnąć to co pozwoli mi spędzić mój czas w sposób pewny i uporządkowany, czy tego chcę, czy nie. Nie chcę być wyrzutkiem, nie chcę patrzyć jak moi nieliczni przyjaciele umierają. Moje miejsce jest wśród innych nieśmiertelnych, ale nie jako klacz przy ogierze.
Sunshine Arrow zbuntowała się i przegrała. Ja wygram, albo zginę.

***
    Kręciło mu się w głowie, a na dodatek bolał go brzuch. Otworzył oczy, obrócił się nieco na bok i splunął krwią.
Dlaczego ja pluję krwią? Co się stało?
Już po chwili sobie przypomniał. Ona, znowu ona. Taka piękna i doskonała, a jednocześnie tak przepełniona gniewem i nienawiścią. Kopnęła go w ranę, opatrzono go, a potem musiał stracić przytomność.
Jestem słaby niczym źrebak, musiałem stracić dużo krwi…
Ogromnym wysiłkiem podniósł głowę. Znajdował się w czyimś namiocie, leżał na barłogu ze słomy i kocy. Pod głowę położono mu jakąś torbę, wypchaną czymś twardym.
Był sam. Z zewnątrz dochodziły do niego urywki rozmów, nic wartego uwagi. Pod płóciennym dachem było parno, ciepło i duszno. Powieki Nnoitry skleiły się i ogier zasnął.

    Obudził go szelest odsuwania płachty, zakrywającej wejście do namiotu. Nie otworzył oczu, udawał że śpi. Poczuł, że ktoś zdjął z niego wełniany koc i zaczął rozwijać pokrywające go bandaże. Kiedy w końcu opatrunek opadł,  jakieś delikatne kopytko zaczęło wcierać jakiś balsam w jego obolałą klatkę piersiową.
Uchylił lekko powieki, zaciekawiony, kto się nim opiekuje. A przecież wiedział. Wiedział, ale chciał się upewnić, że to nie sen, ani iluzja. Musiał mieć pewność.
Tak jak się spodziewał, zobaczył ją. Jej ciemnopomarańczowa grzywa opadała jej na pyszczek, a spod długich rzęs migotały czerwone oczy. Taka piękna, taka spokojna… Taka była naprawdę, wiedział to. Tak mówiło mu serce.
Nie mówił nic, nie dawał znaku życia. Nie chciał przerwać tej chwili. Wolał oddać się marzeniom. Czy to źle, że marzył o wspólnym życiu z tą klaczą? Nawet gdyby ona go zechciała, to popełniłby mezalians, ale to nie było ważne. Miał całkiem sporo starszych braci, a jego ród nie był zbyt ważny. Chciał z nią być i będzie.
Wyciągnęła z juk świeże bandaże i zaczęła powoli owijać nimi klatkę piersiową niebieskiego ogiera. Jednorożec czuł się niczym prawdziwy bohater wojenny. Wiedział jednak, że iluzja nie może trwać wieczne…
Kiedy Orange Tail skończyła, nie mógł się powstrzymać i rzekł:
-Dziękuję.
Spojrzała na niego swoimi zimnymi, czerwonymi oczami i mruknęła:
-Nie dziękuj, zabiłabym cię, gdyby Spell mnie nie powstrzymał.
-To nic nie zmienia- zaprotestował cicho sir Oakforce.
-Tak myślisz?- pomarańczowa klacz uśmiechnęła się lekko i wyszła z namiotu, pozostawiając go samego.

***

   W brzuchu burczało jej już od paru godzin. Jej skrzydła też wymagały dłuższej chwili odpoczynku. Dlatego z ulgą przyjęła widok wąskiej strużki dymu, unoszącej się nad lasem, nieopodal jasnej kreski traktu. Taki dym zwiastował gospodę, ciepłą strawę i w miarę wygodne łóżko. Obniżyła lot.
-To jest zły pomysł- mruknął Hualong.
-Nie marudź, tam jest żarcie!- odwarknęła czarna klacz.
-Dla ciebie, nie dla mnie- zauważył smok.
-Ja sobie zjem coś ciepłego, a ty w tym czasie zapolujesz. Zresztą, nikt ci nie każe iść ze mną gdziekolwiek- powiedziała Shad tonem kończącym dyskusję.
-A jeśli ktoś odkryje kim jesteś?- gad jak zwykle zignorowała wypowiedź alikorna.
-Teraz to już nie jest ważne.
    Karczma okazała się niskim, murowanym budynkiem, krytym strzechą. Stała na skraju nasłonecznionej leśnej polany. Nad drewnianymi drzwiami chybotał się szyld, z namalowanym błękitną farbą smokiem oraz jakimś koślawym napisem.
-„Gospoda pod Niebieskookim Smokiem”- przeczytała Nighty.
Hualong parsknął radośnie. Shad popatrzyła na smoka ze zdziwieniem.
-Koślawy ten smok…
Night Shadow zgromiła go spojrzeniem i gad pokornie odleciał na łowy. Nie chciała, by jakiś kucyk go zobaczył. Smoki budziły wśród prostaczków przerażenie, a ona, do kobyły nędzy, była głodna!
Upewniła się, że płaszcz zakrywa jej skrzydła, po czym otworzyła drzwi i kulejąc weszła do oberży. Jej oczom ukazało się ciemne pomieszczenie, w którym stało kilka dębowych ław i stołów. Strop podtrzymywały drewniane bale, a w palenisku płonął ogień, na którym stał kocioł z pachnącą apetycznie zupą. Jakaś drobna klacz, w zgrzebnej sukience, zamiatała kamienną podłogę. Za murowaną ladą stał potężny, szary ogier ziemskiego kucyka.
Zielonogrzywa podeszła do lady i powiedziała do karczmarza:
-Macie może jakieś wolne pokoje, dobry kucyku? Chcielibyśmy tutaj dzisiaj przenocować. I co dzisiaj w kuchni stoi?
Oberżysta popatrzył na nią, wyraźnie oceniając jej status materialny. Werdykt nie był dla niej raczej zbyt korzystny.
-Zapłacimy- rzekła pewnie i wyciągnęła z juk całkiem sporą sakiewkę.
Pogrzebała w niej trochę i wyciągnęła jedną złotą monetę. Przelewitowała ją na ladę.
-To jak myślę powinno wystarczyć i za nocleg, i za posiłek- mruknęła.
-Naturalnie, o pani!- na widok złota, zachowanie ogiera w stosunku do niej, uległo diametralnej przemianie- Zasiądźcie do stołu, zaraz podam wieczerzę.
Alikorn usiadła na ławie i oparła nadgarstki na stole. Z nudów obserwowała klacz, zamiatającą podłogę. Nie było w niej nic interesującego, przeciętna, niewysoka, szara ziemska klacz, o liliowej grzywie. Pewnie była córką karczmarza, miała bowiem identyczny, nijaki kolor sierści.
W końcu przed Nighty pojawiła się pokaźna miska, parującej cebulowej polewki oraz pół bochenka świeżego, jeszcze ciepłego chleba. Młoda klacz łapczywie rzuciła się na jedzenie. Od śmierci Delicious Food, ani razu nie jadła czegoś tak smacznego.
Następnie podano pieczone jabłka, w sosie z jeżyn, jagód i podgrzybków. Ciepłe, słodkie i soczyste, godne podniebienia przyszłej Królowej Nocy. Najedzona zupą, Night Shadow delektowała się nimi powoli, popijając brzozowym sokiem.
Zadowolona klacz wstała z ławy i podeszła do karczmarza.
-Pragniemy udać się na spoczynek, czy zechcielibyście wskazać nam drogę, do naszego pokoju?- zapytała.
-Oczywiście, pani. Żona was zaprowadzi- burknął ogier, kłaniając się uniżenie- Onion!
Onion okazała się być pulchną, przysadzistą klaczą o słomianej sierści i szarej grzywie. Ukłoniła się Shad i skinęła łbem, dając jej do zrozumienia, by ta udała się za nią.
Wspięła się za oberżystką, po stromych, drewnianych schodach. Stopnie skrzypiały, kiedy klacze stawiały na nich swoje kopyta. Shadow starała się stąpać ostrożnie, co na 3 nogach nie było wcale takie proste.
W końcu jej oczom ukazała się niewielka izba, wyposażona w łóżko, krzesło i sporych rozmiarów kufer. Podziękowała karczmarce i została sama. Zamknęła drzwi, po czym z ulgą zdjęła z siebie płaszcz i ukrytą pod nim zbroję. Za wyjątkiem ukrytego w jukach hełmu, nosiła ją na sobie. Metal z którego ją zrobiono, był niezwykle lekki i mocny. Pancerz zakładała na tunikę z niebarwionej wełny. Magią wyczyściła swoje futro, rozczesała grzywę i ogon.
Drzwi otworzyły się nagle i niespodziewanie. Przestraszona Night odsadziła się. Do pomieszczenia weszła młoda, szara klacz, o liliowej grzywie. Szczęka jej opadła na widok skrzydeł zielonogrzywej. Shadow wykorzystała zaskoczenie drugiej klaczy. Drzwi zamknęły się, a cały pokój otoczyła dźwiękoszczelna bariera.
-Nikomu, o tym nie powiesz, rozumiemy się?- powiedziała spokojnie alikorn.
-Ja, ja przepraszam, o pani!
-Nie przepraszaj- zachichotała Shad- przecież ty niczego nie widziałaś, prawda?
-Ttak…
-No, ale przecież nie przyszłaś tutaj, po to by przyłapać mnie w tak… niekomfortowej sytuacji prawda?- zapytała łagodnie czarna klacz- Dlaczego tutaj przyszłaś?
Córka karczmarza wbiła wzrok w drewnianą podłogę. Milczała. Zielonogrzywa chrząknęła znacząco i w końcu niższa klacz zdecydowała się odpowiedzieć.
-Ja się chciałam zapytać, czy mogę odejść z tobą pani- błękitne, jak górskie jeziora oczy klaczy spoczęły na Nighty.
-Dlaczego?- zdziwiła się alikorn.
-Nigdy nie widziałam niczego innego, niż ta karczma. I nigdy zapewne nie będę miała ku temu okazji. Ty jesteś bogata, silna i wolna…
-Jak się nazywasz?
-Sunday, pani.
-Posłuchaj mnie Sunday, wolność jest trudna. Jest ciężka i bolesna. Na dodatek grozi śmiercią. Jeśli ci tutaj źle, to odejdź stąd, ale nie ze mną- rzekła Night Shadow.
-Ale sama, ja nie dam rady. Boję się…
-Jeśli nie jesteś w stanie zmienić swojego życia w pojedynkę, to nie jesteś w stanie sama władać swym losem. A teraz odejdź i zapomnij, że kiedykolwiek mnie widziałaś.

***

   Zad klaczy kołysał się zmysłowo na boki. Dark Mane patrzył maślanym wzrokiem, na oddalającą się jednorożec. Wysoka, ciemnofioletowa klacz była córką Lorda Apodictica, pana na Aftertime. Miała 14 lat i uchodziła za prawdziwą piękność. Tren jej długiej sukni, kusząco szeleścił, sunąc po posadzce. Obute kopyta, lekko stukały po kamiennych kafelkach.  Efekt był olśniewający. Otrzeźwił go dopiero kuksaniec w żebro od Moon Huntera.
-No co?- zapytał się kuzyna z wyrzutem.
-Czy ty musisz się oglądać za wszystkimi ładnymi klaczami, Dark?
Dziedzic tronu Królestwa Nocy westchnął. Choć Moon był synem wuja Moonshine Axe’a, to miał zupełnie inny temperament, niż jego rodzic. Pruderyjny i pedantyczny do bólu, ciemnoszary alikorn o srebrnej grzywie. Najlepszy przyjaciel Dark Mane’a, największego rozpustnika, jakiego znało Królestwo Nocy.
Dark Mane, dziedzic tronu. Młody, wysoki i przystojny, kary ogier, za którym szaleją klacze. W jego złotym spojrzeniu utonęła już nie jedna szlachcianka. Choć od 4 lat był zaręczony z Starshine, siostrą Moona, to i tak był stałym bywalcem ekskluzywnych burdeli w Mooncastle.
-Muszę, bo jest na co patrzyć- odpowiedział przyjacielowi- pójdziesz ze mną do „Zadu Celestii”?
-Nie. Jak chcesz, to mogę się z tobą, co najwyżej napić pod „Wstawionym Jednorożcem”- odpowiedział Hunter.
-No, to postanowione.
Rozłożył swoje wielkie, czarne skrzydła i przeskoczył przez balustradę. Zręcznie przefrunął pomiędzy czarnymi kolumnami, prosto do wyjścia. W powietrzu zrobił jeszcze beczkę, ku uciesze wielu młodych klaczy. Wyszczerzył do nich olśniewająco białe zęby, co wzbudziło kolejną falę „ochów” i „achów”. Wylądował na błękitno-czarnej posadzce i swoją złocistą magią otworzył ciężkie wrota.
Nie czekając na przyjaciela, wyszedł na dziedziniec. Wiedział, że Moon go dogoni, zawsze doganiał. Radośnie przyjął ciepłe promienie, srebrzystego Słońca na swoim pysku. Zmrużył oczy z zadowoleniem. Śmiejąc się radośnie, przegalopował się przez cały dziedziniec. Okute kopyta łomotały po kamieniach, ciężka, granatowa peleryna powiewała w pędzie wiatru, a czarny, płytowy pancerz  lśnił w blasku Słońca.
Zatrzymał się dopiero przed zamkową bramą. Uśmiechnął się do jednego z pegazich gwardzistów i oparł się o mur obronny. Czekał. Moon Hunter nie sprawił mu zawodu. Stąpał powoli i dostojnie. Ubierał się identycznie jak Królewicz.
-Szybciej, bo całe piwo nam wypiją!- rzucił kary alikorn.
Jego szary przyjaciel pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.

    „Pod Wstawionym Jednorożcem” było gospodą dużą, jasną i gwarną. Znajdowała się w Dzielnicy Gwiazd, najmniejszej, najwyżej położonej i najdroższej dzielnicy grodu Mooncastle. Choć nie było jeszcze południa, to na obitych perkalem ławach, siedziało już wiele kucyków, same jednorożce z wyższych sfer.
Dwa ogiery weszły do lokalu. Nie musieli podchodzić do lady. Byli tu znani. Królewicz Dark Mane był stałym bywalcem „Wstawionego Jednorożca”. Smukła kelnerka, o zgrabnym zadzie i długiej, jedwabistej, różowej grzywie, szybko do nich podeszła. Kary ogier nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że skinął łbem. Znali go, wiedzieli co lubi. Zajął swoje ulubione miejsce, wyrzuciwszy z niego jakiegoś pomniejszego szlachcica i czekał cierpliwie. Nie zauważył nawet kiedy Moon Hunter rzucił złotą monetę jednemu z zatrudnionych bardów, by ów zagrał coś na lutni.
Już wkrótce, pojawiły się przed nimi dwa, wielkie kufle, pełne najlepszego, złocistego, dojrzewającego w kadziach z dębu cienistego, spienionego piwa. Zgarnął pierwszy z brzegu i z entuzjazmem wsadził do niego swój pysk. Zimny napój przyjemnie łechtał jego kubki smakowe i rozkosznie spływał do gardła. Kilka sekund i kufel był pusty. Dark Mane kopytem zdjął pianę z pyska i machnął na kelnerkę, by ta przyniosła więcej, jego ulubionego napoju. Obrócił łeb i zobaczył, że Moon dopiero zaczął delektować się swoim piwem.
On nawet piwo pije powoli i z godnością. Po kim on to ma, po matce?
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się kolejnego kufla, a potem kolejnego i jeszcze kolejnego…
    W głowie odczuwał tępy ból. Spuchnięty język wypełniał gardło. A do tego to nieznośne brzęczenie w uszach… Otworzył oczy i ze zdumieniem odkrył, że znajduje się w swoim łóżku, w swojej komnacie. Otaczały go znajome sprzęty i zapachy. Na stojaku, koło łóżka ktoś powiesił jego zbroję. W ogóle było tutaj jakoś tak dziwnie czysto i porządnie.
Co ja tu robię? Jak się tu znalazłem. I kto posprzątał mi pokój?!
Z trudem wstał i dowlókł się do stojącego w kącie lustra. Kiedy stwierdził, że wygląda normalnie, zaczął rozglądać się za ubraniem.
Co za menda mnie rozebrała? Może jakaś ładna klacz…
Włożył na siebie byle co- jedwabną, granatową tunikę, wyszywaną złotą nicią oraz spodnie z wełny owiec z Gór Czarnych. Magią rozczesał swoją jedwabistą grzywę i wyszedł z komnaty, poszukać Moona.
   
   Pierwszą osobą, na którą się natknął nie był niestety jego przyjaciel, a jego matka. Królowa popatrzyła na niego surowym wzrokiem i rzekła:
-Musimy porozmawiać. Teraz.
Pokłusował za nią, do swojej komnaty, niczym skarcony źrebak. Długie korytarze zamku przemierzali stanowczo za szybko. Obrazy, gobeliny i arrasy zdawały się migać mu niczym kolejne kufle piwa. Bał się tej rozmowy. Może i był prawie dorosłym ogierem, ale Moonlight Dust sterroryzowałaby smoka, a co dopiero swojego niesfornego syna.

   Drzwi do komnaty zamknęły się. Fioletowa alikorn przelewitowała dwa karły. Usiadła na jednym, a drugi wskazała mu machnięciem łbem. Posłuchał jej, czy miał jakiś wybór niż przeżyć to co teraz będzie?
-Martwimy się o was- zaczęła wyjątkowo łagodnie błękitnogrzywa klacz- wracacie do Mooncastle w środku nocy, niesieni na grzbiecie przez waszego przyjaciela… Dark, wy jesteście następcami tronu!
-Tylko nie tym oficjalnym tonem, mamo…
Zgromiła go spojrzeniem swoich zielonych oczu i zamilkł. Tylko dwie osoby potrafiły zamknąć mu jadaczkę w taki sposób- jego matka i niegdyś jego siostra. Night Shadow miała identyczne oczy, jak Królowa Nocy.
-Zachowujecie się w sposób nieprzystający waszemu urodzeniu i pozycji społecznej! Ryzykujecie swoje życie, zdrowie i dobre imię!- krzyczała Dust.
-Ojciec za młodu zachowywał się gorzej…
Wiedział o tym od wuja Moonshine Axe’a, który po pijaku opowiedział mu o niejednej wyprawie do burdelu ze swoim starszym bratem.
-Nie wspominaj mi nawet o tym kretynie!- krzyknęła, a łzy pojawiły się w jej pięknych oczach.
Było, więc coś co potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. Dark Mane nie wiedział o co poszło, ale od paru dni jego ojciec, kiedy tylko zobaczył zbliżającą się żonę, uciekał, gdzie pieprz rośnie. Królowa zaś była na przemian wściekła i smutna.
-Ty masz się tak nie zachowywać, zrozumiałeś?- zaszlochała cicho- Jestem twoją matką i martwię się o ciebie… Nie chcę cię stracić, tak jak utraciłam twoją siostrę.
Poruszyła temat Nighty? Dziwne… Zawsze unikała tematów, które przyprawiały ją o łzy, a zniknięcie Shad było jednym z nich. A to wszystko moja wina…
-Dobrze mamo, nie będę już więcej pił- obiecał pokornie.
W tym tygodniu…


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 20 Lutego 2014, 14:14:01
Utnij trochę te nowe linijki, bo Ci wyszła bonusowa strona :)

Ogólnie spoko, po długiej przerwie.

przelewitowała dwa karły.
Biedne Tyriony.

-„Gospoda pod Niebieskookim Smokiem”- przeczytała Nighty.
Hualong parsknął radośnie. Shad popatrzyła na smoka ze zdziwieniem.
-Koślawy ten smok…

Moar of Tavern :)

100 metrów…
Zwymiotowałabym, gdybym nie była kucem i bym mogła…
60 metrów…
40 metrów…
Może przydałoby się rozłożyć te cholerne skrzydła?
20 metrów…
No, teraz to naprawdę muszę je rozłożyć…
10 metrów…
No dobra, rozkładam, rozkładam…
-Auć!- jęknęła, gdyż jej skrzydła uderzyły w powietrze, o twardości betonu.
-Wiesz, że gdybyś rozłożyła je jakieś 80 metrów wyżej, to by nie bolało- zauważył gad.
-Tak.
-To dlaczego tego nie zrobiłaś- zdziwił się smok.
[...]
-Nie chciało mi się- raczyła mu w końcu odpowiedzieć.

-Żyjesz?
-Mhm.
-Ale przecież nie umiesz pływać!
-Mhm.
-To jakim cudem?
-Nie chciało mi się tonąć.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 20 Lutego 2014, 14:17:08
Usunęłam te linijki. Ogółem to polecam czytać w google.docsach, bo tam tekst jest sformatowany, wygodniej się czyta, no i można zostawiać komentarze bezpośrednio w tekście ;).


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 20 Lutego 2014, 14:47:27
No ja tam przeczytałem, bo wszedłem z facebooka.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 20 Lutego 2014, 15:14:53
Kryptoreklama docsów, ładnie, ładnie
@już
Cytuj
100 metrów…
Zwymiotowałabym, gdybym nie była kucem i bym mogła…
60 metrów…
40 metrów…
Może przydałoby się rozłożyć te cholerne skrzydła?
20 metrów…
No, teraz to naprawdę muszę je rozłożyć…
10 metrów…
No dobra, rozkładam, rozkładam…
UNIKAJ czegoś takiego, to źle wygląda, serio. Nie musisz tego aż tak rozpisywać, starczyłoby mniej więcej coś takiego " dopiero będąc 10 metrów nad ziemią stwierdziła, że to odpowiednia pora na rozłożenie skrzydeł"
Cytuj
„Pod Wstawionym Jednorożcem”
xDD
Cytuj
(...) krzyknęła, a łzy pojawiły się w jej pięknych oczach.
Trochę nie rozumiem, dlaczego tak mocna wcześniej królowa zapłakała, ale k.

Mnie się podoba, obyczajowego wątku tutaj sporo ( którym polubił niedawno ). Pisz dalej, bo się doczekać nie mogę :D


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 22 Lutego 2014, 11:40:53
Te metry, to jest nawiązanie do Cahan najeżdża na przeszkodę.
Hmm- przydałoby się przejść do półsiadu.
No, teraz to powinnam przejść do półsiadu.
Muszę zrobić wreszcie ten cholerny półsiad!

Co do Królowej- przeżywa załamanie nerwowe po śmierci brata.

A kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 16 Marca 2014, 22:16:52
No czekam i czekam, a tu tydzień dawno już minął...


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 16 Marca 2014, 22:18:38
Czas na kolejny rozdział.
Wersja na dysku: https://docs.google.com/document/d/1lwe_hV2M1X8BF9w1_fQtYy69kXX0Fqgy7OdIo9hKmC8/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XIV:  Informacje
   

   Obudziła się, nietypowo jak na siebie, wczesnym rankiem. Night Shadow ziewnęła przeciągle i spróbowała wstać z łóżka. Zaplątana w koce klacz runęła z łomotem na podłogę.
-Jasny owies!- zaklęła.
Przy pomocy magii uwolniła się z kawałka wojowniczej tkaniny. Kopniakiem odrzuciła wełniane okrycie w kąt.
Przeciągnęła się, prostując skrzydła i ziewnęła ponownie. Podrapała się lewym tylnym kopytem za uszami, po czym przystąpiła do porannej toalety. Magią rozczesała grzywę, sztywną, włosianą szczotką usunęła z sierści zaklejki, które porobiły się, kiedy spała. Przywdziała tunikę, cienką przeszywanicę i swoją zbroję z Alikorngard. Zarzuciła płaszcz, zgarnęła swój niewielki dobytek i tak przygotowana zeszła po schodach, uważając na skręconą pęcinę, do głównej, karczemnej izby.
Była jedynym gościem lokalu, co o tak wczesnej porze nie było niczym dziwnym. Oberżysty, jego małżonki, ani Sunday nigdzie nie było widać, ani słychać, toteż czarna klacz postanowiła wyruszyć bez śniadania. Chciała odejść szybko, bez zbytniego rozgłosu. Oraz po prostu w krzaki jej się chciało. Nie miała ochoty korzystać z miejscowego wychodka, brudnego jak Draconequi!
Nie oglądając się za siebie, poszła w las, zostawiwszy gospodę „Pod Niebieskookim Smokiem” raz na zawsze za sobą.
   Pogoda była nienajgorsza. Z ołowianego nieba kapała lekka mżawka, w powietrzu unosił się ciężki zapach wilgoci, było nieco mgliście. Nagrzany grunt parował intensywnie. Na jasnej, prowadzącej w głąb lasu ścieżce rosły kałuże, ale alikorn nie szła ścieżką… Kiedy tylko upewniła się, że jest sama, rozłożyła skrzydła i skoczyła w niebo.
Leciała powoli, tuż nad lasem, by nie przeoczyć polany, przy zakolu strumienia, gdzie miała się spotkać z Hualongiem. Miała nadzieję, że smok czekał cierpliwie i jej nie porzucił. O wiele lepiej podróżowało się bowiem z nim, niż bez niego. Dlatego odetchnęła z ulgą, kiedy ujrzała znajomą zieloną maszkarę.
-Hej! Nudziłeś się kiedy mnie nie było?!- rzuciła na powitanie.
Smok odwrócił swój wielki łeb i spojrzał na klacz szkarłatnymi oczami. W kącikach zębatego, okrwawionego pyska zagościł uśmiech.
-Ty cholero! Co tam tak długo robiłaś?!
-Jak to co? Jadłam, spałam, została odkryta…- odpowiedziała Shad.
Pionowe źrenice gada rozszerzyły się ze strachu, a wieńczące głowę rogi, czy też raczej pokryte łuskami chrzęstne wyrostki, skierowały się do tyłu.
-Że co?! Kto?! Co z nim zrobiłaś? Przegryzłaś mu gardło i zżarłaś trupa by nie było dowodu?- dopytywał się smok.
Żuchwa Night Shadow opadła w dół, a zielone oczy otworzyły się jeszcze szerzej. Chwilę zajęło jej dotarcie do siebie.
-Hualong, ty debilu! Kucyki nie jedzą mięsa!- ochrzaniła go, po czym dodała spokojniejszym tonem- Jakaś młoda klacz, nawet jak coś piśnie, to i tak nikt jej nie uwierzy.
-Czy ta młoda klacz jest ziemskim kucykiem, o szarej sierści i liliowej grzywie?- mruknął Hualong.
-Tak, a co?
Smok nie odpowiedział, wskazał tylko szponiastą łapą na coś, co stało na skraju polany, w cieniu olszyn. Nie musiał mówić, czym to coś jest.
Hualong doskoczył do Sunday błyskawicznie, młoda klacz nie zdążyła nawet krzyknąć, a już była ciągnięta za ogon. Przerażona córka oberżysty szamotała się ze wszystkich sił, a z jej oczu kapały łzy, ale jej oprawca był większy i silniejszy. Gad stanął przed Nighty i popatrzył na zielonogrzywą wyczekująco.
-Puść ją, natychmiast!- krzyknęła alikorn.
Posłuchał ją dopiero wówczas, gdy jej róg zalśnił od magii. Ciało szarej klaczy z łoskotem upadło na ziemię.
Nie ruszała się. Night Shadow podeszła do niej. Obwąchała je, szturchnęła kopytem i sprawdziła, czy serce bije, tak jak nauczył ją tego Bastard Spell. Stwierdziwszy, że ciało żyje, spojrzała na smoka z pogardą.
-Wiem, wiem przesadziłem…- tłumaczył się Hualong- No przecież bym jej nie zabił! Chciałem ją tylko porządnie zastraszyć!
Shaddy uniosła wyżej jedną brew.
-Zostawmy ją tutaj i czmychajmy stąd…
-W tym lesie żyją mantrykory, timberwolfy i kolka wie co jeszcze! Ona musiała tu przyleźć za mną, zapewne biegła, byle nadążyć za lecącym alikornem, ponieważ wiedziała, że nie pozwolę jej iść ze sobą. Co jeśli coś ją zeżre? Co jeśli nie będzie umiała trafić do domu?!
-Nie zgubi się, to raptem jakaś godzina drogi dla pieszego kuca, idącego stępem- tłumaczył smok- ona na pewno zna te lasy lepiej niż my.
-A co jeśli nie zna?
-Night…
-Hualong!- przerwała mu- Odpowiedz! Co jeśli nie zna?
-Zakopiemy na miejscu? Podobno taki kuc w ziemi, to raj dla rozwoju rolnictwa- odpowiedział.
-Że niby co?!
-Słyszałem jak jeden ze starszyzny mówił, że ziemskie kucyki potrafią dobrze użyźnić glebę…- bronił się gad.
-Tak, ale nie swoimi ciałami. Swoimi ciałami to jedynie zanieczyszczają wody gruntowe. Tak mówił Bastard, a on się raczej na tym zna.
-Nie wygaduj głupstw! Wszystkie smoki wiedzą, że jednorożce znają się tylko na piciu, ubieraniu się, polityce, wyzysku i ewentualnie na magii.
Night Shadow nie chciała wiedzieć na czym się znają alikorny…

***

   Ojciec go wzywał, co nie zwiastowało nic dobrego. Król Darkness Sword rzadko wysyłał posłańca z wezwaniem, do komnat swojego syna. I nigdy taka wiadomość nie okazywała się dla Dark Mane’a przyjemna, zwiastowała bowiem opierdol, np. za klepnięcie w zad córki ważnego zagranicznego ambasadora, na uczcie wydanej na jego cześć.
Wie, pewnie matka mu naskarżyła… Albo dowiedział się od kogoś innego o moim ostatnim pijaństwie.
Królewicz przywdział czarny dublet wyszywany srebrną nicią, uczesał grzywę i narzucił na grzbiet karmazynową pelerynę. Przejrzał się w lustrze i wypróbował różne miny. Chciał wyglądać na zawstydzonego swoim uczynkiem, ale aby się to udało, jego twarz musiała wyrażać skruchę. Sama z siebie jednak nie chciała.
Czuł, że bardziej gotowy już nie będzie. Zmusił się całą swoją siłą woli i wyszedł z komnaty.
    Komnata jego ojca choć spora, to wcale nie należała do największych w zamku. Sprawiała raczej przytulne wrażenie, potęgowane przez regały zastawione książkami i krążkami zwojów, ogień wesoło trzaskający w kominku oraz smocze arrasy. Król Nocy zasiadał na rzeźbionym krześle z drzewa podkowianego i wpatrywał się w mapę na biurku, zrobionym z tego samego drewna.
-Wasza Wysokość- mruknął Dark Mane, kłaniając się nisko.
Król uniósł głowę i popatrzył na syna ze zrozumieniem.
-Coś znowu przeskrobał?
-Słucham?- zdziwił się szczerze kary ogier.
-Synu, zwracasz się do mnie per „Wasza Wysokość”, przebrałeś się w coś co nie jest zbroją, zmieniłeś uczesanie, przybrałeś minę zbitego psiaka i ty się mnie jeszcze pytasz, jakbyś myślał, że się nie domyślę po twoim zachowaniu- odpowiedział granatowy alikorn, wyraźnie rozbawiony.
To dlaczego mnie wzywał?
-Ja nic nie zrobiłem…
Ojciec roześmiał się, co nie ukryło przed wzrokiem Dark Mane’a faktu, iż wyglądał fatalnie, jak gdyby od paru dni nie spał. Pod złotymi oczami znajdowały się wory, błękitna grzywa była w nieładzie, a sierść Króla, zwykle lśniąca i wyszczotkowana, wyraźnie zmatowiała.
-Zrobiłeś, ale nieważne. Nie po to cię wezwałem.
-A po co?- zapytał się młodszy ogier.
-Wojna synu, wojna i polityka…- Darkness Sword zrobił dramatyczną ciszę- Czas byś spełnił swój obowiązek dla Królestwa.
-Cco mam zrobić?
-Jedziesz na front.
-O tak!- krzyknął z radości następca trona.
-Z misją dyplomatyczną- zgasił go ojciec.
-Ale… Ale jak to?- zasmucił się Dark Mane.
-Na Północy trwa wojna. Kryształowe Imperium zaatakowało Królestwo Equestrii. Nie pomożemy im militarnie, bo sami nie mamy jak, wszystkie wojska będziemy musieli przerzucić na front wschodni, zresztą mniejsza z tym- król wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po komnacie- Equestria wygra z kopytem w zadzie. Celestia wygrywała większe wojny, kiedy ja jeszcze srałem w pieluchy!
-To tylko klacz…- zaprotestował czarny alikorn.
-Posłuchaj mnie synu- głos Króla Nocy spoważniał- możesz z nich drwić publicznie, możesz udawać, że są słabe, ale nigdy, przenigdy nie popełnij błędu niedocenienia klaczy. Większość jest bezdennie głupia, ale te nieliczne… Te nieliczne zdominowałyby Draconequi i to tak, że sami zainteresowani niczego by nie zauważyli!- Darkness przerwał na chwilę, po czym dodał ciszej- Są jeszcze takie jak Celestia, albo Sunshine Arrow, urodzone despotki i panie świata! Które przywdzieją zbroję i będą trzymać cały kraj za mordę, kiedy nadarzy się okazja… Bo inaczej im się nie uda, gdyż normy społeczne każą im się ścigać, nie po to by ogierom dorównać, ale by je przerosnąć, bo inaczej nikt nie będzie ich szanował.
Czyżby mówił o mojej matce? Albo o mojej siostrze?
-Kiedy wyruszam? I właściwie po co?- zapytał.
-Pod koniec tygodnia. Wyruszasz po to by zagwarantować nam neutralność Equestrii. Teraz są zajęci, ale zaraz być przestaną, mają się nie wtrącać. Twojej grupie będzie przewodzić Lord Thunderbreak, on cię poinstruuje i będzie mówił, co masz robić. I to on będzie rozmawiał z Królową Celestią. Moon Hunter też jedzie, chłopak może cię choć trochę przypilnuje- oświadczył władczo błękinogrzywy.
-Skoro nic nie będę robił, to po co jadę?- zdziwił się młodzieniec.
-Będziesz robił. Widzisz synu- okute w czarne, stalowe buty kopyto wskazało arras przedstawiający Harmonię w postaci smoka, spoglądającą na ziemie Caballusi- pewnego dnia umrę. Zachoruję, albo zostanę zabity. Nie wiem kiedy to się stanie, ale to ty obejmiesz po mnie władzę. Czas byś się przyuczał do swojej przyszłej roli. Rozumiesz?
Dark Mane skinął głową na znak, że rozumie. Już chciał wyjść, ale ojcowski głos go powstrzymał.
-Jeszcze jedno. Lord Dayfall przyszedł do mnie dzisiaj i twierdzi, że jego córka, Diamond Lady nosi w łonie twoje dziecko! Chcę wiedzieć, czy to prawda?!
-Nie wiem- Dark Mane spuścił wzrok i wpatrywał się w swoje kopyta- Owszem, spałem z nią, ale dziewicą to ona nie była. Chyba, bo byłem trochę pijany…
-Jej ojciec twierdzi co innego- mruknął Król Nocy- Wezmę dziewczynę na spytki, rzucę na nią Zaklęcie Prawdomówności…
Ojciec umie rzucać Prawdomówność? Przecież to…
Bardzo zaawansowany czar, prawda? Fakt, umiem.
-… i jeśli to źrebię okaże się być twoim dziełem, to ożenisz się z nią!- wyraził swoją wolę granatowy ogier.
-A to niby dlaczego?
-Ponieważ jej ojciec jest jednym z najpotężniejszych Lordów w całym Królestwie Nocy, a my nie możemy pozwolić sobie na obrażenie kogoś, kto dowodzi jedną piątą naszych wojsk- wyjaśnił starszy alikorn- Swoją drogą, masz dobry gust synu. Diamond Lady to naprawdę ładna klacz. A teraz idź już, jestem zajęty.
Dark Mane skinął łbem i wyszedł z komnaty. Młody alikorn musiał przemyśleć wiele spraw.

***

   Kiedy drzwi komnaty się zamknęły, Darkness Sword odetchnął z ulgą. Cieszył się, że syn przyjął to tak łatwo. Wolał by młody ogier znalazł się z dala od wojennej zawieruchy, która może wkrótce ogarnąć Królestwo Nocy. Szczególnie jeśli przegrają i dojdzie do oblężenia Mooncastle. Zwyciężą, oczywiście, ale Król Nocy musiał brać pod uwagę wszystkie możliwości, także przegraną, a wówczas lepiej by czarny łeb Dark Mane’a nie wylądował nabity na pikę.
 Wieści były dobre. W Magicgard, stolicy Królestwa Zmian, Moonshine Axe już prawie zdobył dla niego Tron Zmian. Jeszcze kilka dni, a obwołają go Królem. Powinien uzyskać tym samym większość armii Zmian.
Nazajutrz do Mooncastle miał przybyć Sundust Afternoon. Pobędzie kilka dni, a kiedy władza nad Zmianami będzie w kopytach Króla Nocy, Władca Słońca umrze. Pogrążony w chaosie kraj będzie łatwym celem.
Jedyną rzeczą, która go martwiła, poza kłótnią z żoną, był brak jakichkolwiek wieści od Nnoitry. Kuce, które wysłał jego tropem zgubiły trop na Maretown, dalej nikt nie wiedział, co się stało z oddziałem sir Oakforce’a. Darkness Sword miał nadzieję, że się jeszcze znajdą, razem z jego córką.
Ta wojna chyba do śmierci nie da mi spokoju… A jak nie wojna, to mój syn, muszę porozmawiać z tą klaczą.
Już chciał krzykiem wezwać gwardzistę, który przekazałby wezwanie Lady Diamond Lady, ale zmienił zdanie. Był zbyt zmęczony, musiał w końcu zaznać snu. Jako alikorn może i wyglądał na brata własnego syna, a kondycji mogłoby mu pozazdrościć wielu żołnierzy oddziałów specjalnych, ale prawda była taka, że przeżył już niemal sto lat i był zmęczony.
    Władzę objął w wieku lat dwudziestu, kiedy jego ojca zamordowano w skrytobójczym zamachu. Zamachowca złapano i z rozkazu Króla Darkness Sworda I Tego Imienia Króla Nocy nabito go na pal na Placu Lodowego Smoka. Granatowy ogier do dzisiaj pamiętał agonalne wrzaski tamtego pegaza. Wówczas myślał, że zemsta przyniesie mu radość, prawda była jednak zupełnie inna. Zemdlał, nie wytrzymał. To był pierwszy dzień jego rządów.
Kolejne wcale nie były lepsze. Polityka, gospodarka, ekonomia i użeranie się z debilami nie były niczym przyjemnym. Wcześniej wiódł życie rozpuszczonego bachora z wyższych sfer, nie był przygotowany na wejście w nową rolę. Lordowie i Damy wykorzystywali to na wszystkie możliwe sposoby, próbując uczynić go swoją marionetką.
Jego wzorem stała się Królowa Celestia, która rządziła twardym rogiem. Wziął z niej przykład i powiesił spiskowców. Umocnił aparat bezpieczeństwa, zainwestował w sieć szpiegowską. Stosy zapłonęły. W ciągu kilku lat jego władza stała się oczywista i niepodważalna.
Aby dodatkowo umocnić swoją pozycję, pojął za żonę Moonlight Dust, córkę ówczesnego Króla Zmian. To był dobry mariaż, zmniejszył znacznie cła na granicy ze Zmianami. Wszystko było pięknie, handel kwitł, do czasu aż Król Violet Cane zmarł podczas Epidemii. Jego następca, Strong Change prowadził odmienną politykę…
Jego małżeństwo, choć szczęśliwe, również przez lata dostarczyło mu nieco problemów. Nie mogli doczekać się źrebiąt, szlachta była niezadowolona, już znajdywali się tacy, co próbowali spiskować, w efekcie czego musieli rozstać się z tytułami, majątkiem i nierzadko z życiem. Dopiero po niecałych 60 latach trwania jego związku z Moonlight, spłodzili potomstwo.
Bliźniaki. Klaczkę i ogierka. Jego największe utrapienie. Klaczka, której nadano imię Night Shadow zachowywała się jak młody ogier, ciągnęło ją do miecza, magii, nauki i polityki. Jej brat był jeszcze gorszy. Okazał się być kompletnym idiotą i dalej mu nie przeszło. Darkness Sword miał wciąż nadzieję, że wyrośnie z tego, tak jak jego ojciec. W przeciwnym razie Królestwo Nocy upadnie.

***

   Lecieli szybko, chcieli przebyć jak najwięcej kilometrów. W zasadzie to Nighty chciała,  bo Hualongowi było wszystko jedno. Jemu deszcz, wiatr, komary i spanie po krzakach obrzydnąć nie mogło. Był smokiem, nie znał innego życia. Night Shadow znała i żałowała, że wie co traci.
Mżawka szybko przerodziła się w ulewę. Lodowate strugi deszczu spływały po piórach jej skrzydeł, krople wody wpadały jej do oczu, utrudniając widoczność. Wiatr hulał, co utrudniało łapanie równowagi w locie.
Hualong miał lepiej. Był większy i mniej go zwiewało. Na jego grzbiecie spoczywał za to dodatkowy ciężar, skrępowana i przywiązana do smoka szara, ziemska klacz.
Postanowili zabrać ją ze sobą. Fakt, iż była nieprzytomna bardzo im pomógł. Nie chcieli przecież by raniła ich uszy krzykami oraz jojczeniem. Ale teraz obiekt zwany Sunday się budził.
-Ggdzie ja jestem?- zapytała cicho zdezorientowana klacz.
-Kilka godzin drogi od Horsehoof, do którego zmierzamy- poinformowała ją Shad- Znajdujesz się na grzbiecie mojego przyjaciela, Hualonga.
-Ja chcę do domu! Ja chcę do mamy!- załkała Sunday.
Czarna alikorn podleciała bliżej, by patrzeć na twarz drugiej klaczy.
-Nie trzeba było mnie śledzić. Chciałaś wyruszyć, to wyruszasz- skwitowała zielonogrzywa.
-Ale ja już nie chcę!
Nighty zachichotała, sytuacja coraz bardziej ją bawiła.
-Jemu to powiedz- mruknęła i kiwnięciem łba wskazała na smoka- Chciałaś przeżyć wprawę swojego życia i przeżyjesz. Takie wyprawy mają to do siebie, że nie ma z nich odwrotu.
-Kim ty jesteś?- zapytała córka oberżysty.
-Jestem Night Shadow rodu Mooncastle, prawowita następczyni Tronu Królestwa Nocy. I idę odzyskać to co należy do mnie. Zaginiona Królewna i smok to niezbędne elementy każdej dobrej baśni, nie?
-Night, zapomniałaś o królewiczu, który smoka pokona i uratuje królewnę- wtrącił się nagle Hualong.
-Jak to dobrze, że mnie nie trzeba ratować…
-A ją?
-Ją? Ją niech sobie ratują. Jak coś to możemy oddać za darmo.

    Wylądowali nieopodal Horsehoof. Jak każde większe miasto, zostało ono zbudowane nad rzeką, co dla Hualonga było ważne, gdyż nie znaleźli żadnej dobrej do lądowania polany, a las był za gęsty, by smok mógł wylądować pomiędzy drzewami. Musiał wodować.
Kiedy wylazł z wody, prychał wyraźnie wkurzony. Tymczasem Night Shadow wylądowała zgrabnie na brzegu. Ucieszył ją dotyk trawy pod kopytami. Wreszcie mogła zwinąć zdrętwiałe od lotu skrzydła. Gdyby nie to, że grunt był mokry, to bez wątpienia klacz z chęcią by się wytarzała.
Spojrzała na swoich towarzyszy. Musieli porozmawiać.
-Posłuchaj mnie Sunday- zaczęła alikorn- jeśli obiecasz mnie nie wydać oraz nie będziesz uciekać, to potowarzyszysz mi w wycieczce do miasta. Jeśli nie, to spędzisz czas z Hualongiem. Lubisz polować na sarenki? Nie? No to chyba załatwione…
-Myślałam, że smoki jedzą szlachetne kamienie…- mruknęła liliowogrzywa.
-Owszem jemy, ale nie jako podstawowy pokarm. Niektóre skały służą nam jako pasza uzupełniająca- wyjaśnił zielonołuski.
-Nie ma co zwlekać, idziemy. Muszę znaleźć jakiegoś konowała, który unieruchomi mi skręconą pęcinę, coś zjeść i spędzić noc w ciepełku- zarządziła Night Shadow.

   Brama Horsehoof była typową miejską bramą. Ciężkie, okute rdzewiejącym żelazem, dębowe wrota, pilnowane przez dwóch podchmielonych pegazich gwardzistów.
Same miasto też było nijakie. Duże, gwarne, brudne i zamieszkałe przez tłumy jeszcze brudniejszych kucy. Głównie pegazy, nieliczne jednorożce i ziemskie kucyki.
Night Shadow wiedziała, że na Północy, w Equestrii pegazy mieszkają w podniebnych miastach utkanych z magicznych chmur. Było to możliwe dzięki magii jednorożców i alikornów, opłaconej przez Królową Celestię.
Szybko trafiły na rynek, teraz pusty, gdyż wszyscy uciekli przed deszczem. Kupcy zwinęli stragany, a kupujący pochowali się w domach. Klacze rozglądały się za szyldem, który oznaczałby zielarza, albo innego uzdrowiciela.
W końcu znalazły, lokal oznaczono zielonym szyldem,  z namalowanym złotą farbą wężem, znakiem Cechu Uzdrowicieli.
Weszły do środka, przestronnej izby, przesyconej zapachem ziół, spirytusu i innych woni, kojarzących się niemile z bólem oraz cierpieniem. Za ladą z sośniny stał brązowy ogier jednorożca, o białej grzywie.
-W czym mogę pomóc?- zapytał się.
-Skręciłyśmy pęcinę i szukamy kogoś, kto nas uzdrowi- rzekła Night Shadow oficjalnym tonem, co wyraźnie zdziwiło ogiera.
-Jestem Sojlex, doktor nauk Medycznych, studiowałem na Uniwersytecie Mooncastle- przedstawił się jednorożec.
Co za dziwne imię… Mam nadzieję, że nigdy nie był na zamku i mnie nie widział…
-Z przyjemnością wam pomogę, Królewno Night Shadow.
I to by było na tyle. Nadzieja matką głupich.
-Ile będzie kosztowało wasze milczenie?- zapytała wprost.
-Nic nie będzie- zdziwił się wyraźnie Sojlex- O co chodzi?
-O to, że mnie nie widzieliście tutaj- wyjaśniła.
-Dobra, nie widziałem- mruknął wyraźnie zdezorientowany brązowy ogier- Ale pozwolicie, że was poskładam?
-Po to tu przyszłyśmy.
Jednorożec uważnie obejrzał jej nogę. Pokiwał głową z politowaniem, rzucił kilka zaklęć, co bolało jak cholera, przemył jakimś eliksirem i zabandażował.
-Wasza wysokość, co wyście do cholery ostatnio wyprawiały? Wyglądacie jak ostatnie nieszczęście, całe obdrapane, z popękanym rogiem kopytowym, niedoborem wielu niezbędnych pierwiastków…
-Dzięki.
Night rzuciła mu złotą monetę, magią zgarnęła Sunday i wyskoczyła z gabinetu. Młody medyk się rozkręcał, jeszcze gotów był wyszukać kurację, na co czarna klacz nie miała najmniejszej ochoty.
Pobiegła jeszcze kilka ulic dalej, dla pewności. W końcu, bezpiecznie ukryta za węgłem mogła wreszcie odsapnąć. Shad panicznie bała się lekarzy.
Postawiła na ziemi zdezorientowaną Sunday. Ziemska klacz popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
-On chciał ci tylko pomóc!- skarciła skrzydlato-rogatą towarzyszkę.
-Widziałaś tą minę? To była TA mina. Mina, która mówiła o zbawieniu wszystkich kucy, poprzez zadbanie o ich zdrowie i dobrostan. Problem w tym, że ja nie zamierzam na to pozwolić, bo mój dobrostan jest zachowany wtedy, kiedy prowadzę niezdrowy tryb życia.















Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 17 Marca 2014, 07:39:59
-W czym mogę pomóc?- zapytał się.
-Skręciłyśmy pęcinę i szukamy kogoś, kto nas uzdrowi- rzekła Night Shadow oficjalnym tonem, co wyraźnie zdziwiło ogiera.
-Jestem Sojlex, doktor nauk Medycznych, studiowałem na Uniwersytecie Mooncastle- przedstawił się jednorożec.
Co za dziwne imię… Mam nadzieję, że nigdy nie był na zamku i mnie nie widział…
-Z przyjemnością wam pomogę, Królewno Night Shadow.

Pączek troll ^_^ Przyznam się szczerze, może to i wina tego że jestem w tym fragmencie, ale wydaje mi się że to najzabawniejsza scenka w całym rozdziale :)

-Ile będzie kosztowało wasze milczenie?- zapytała wprost.
-Nic nie będzie- zdziwił się wyraźnie Sojlex- O co chodzi?
-O to, że mnie nie widzieliście tutaj- wyjaśniła.
-Dobra, nie widziałem- mruknął wyraźnie zdezorientowany brązowy ogier

Zapomniał wziąć swoją dzienną porcję proszków.

Ale dietetyk to byłby ze mnie kiepski :D

Jakaś młoda klacz, nawet jak coś piśnie, to i tak nikt jej nie uwierzy.
-Czy ta młoda klacz jest ziemskim kucykiem, o szarej sierści i liliowej grzywie?- mruknął Hualong.
-Tak, a co?
Smok nie odpowiedział, wskazał tylko szponiastą łapą na coś, co stało na skraju polany, w cieniu olszyn.

Inny troll-time :)

Ogólnie rozdział spoko, tylko Randomowi coś zniknęli, jedyne odniesienia to rozmyślania Króla, i wspomnienia, a raczej głównej bohaterki.

Ale już w ogóle trolololo by było, jakby ten konował potrafił digimorfować w smoka, niczym Borch, czy Saskia. Choć wątpię, bo to raczej postać epizodyczna, nie ważna itd :)

Cytat: Cahan
[Wczoraj o 22:32:04] ♣ Cahan: Sojlex się ucieszy jak to przeczyta xD
[Wczoraj o 22:42:57] ♣ Cahan: Albo mnie zabije...
[Wczoraj o 22:57:48] ♣ Cahan: Chyba zbuduję barykadę.

(http://cdn.memegenerator.net/instances/500x/47304948.jpg)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 17 Marca 2014, 18:04:34
Na randomowych czasu mi zabrakło, a że objętość była już słuszna, to zdecydowałam się opublikować. Spokojnie, nie zapomniałam o nich- w następnym rozdziale będą na pewno.

O Sojlexie można dużo powiedzieć, ale trzeba przyznać, że na swoim fachu, to się ogier zna.

Wiadomość doklejona: [time]19 Kwiecień 2014, 19:05:27[/time]
Nowy rozdział, czytać póki świeży: https://docs.google.com/document/d/1DwRBwCHcTUHmiEic3INDxRfC_AZujslvcQvZv5RBwYc/edit?usp=sharing


Cień Nocy

Rozdział XV:  Sezon Burz



      Nnoitra z apatią spoglądał na krople rzęsistego deszczu, spadającego z ołowianego nieba. Padało od wielu dni. Wszystkie wyglądały tak samo. Rano Orange przynosiła mu miskę strawy, potem zmieniała mu opatrunki, a następnie znikała gdzieś, zostawiając go samego, aż do wieczora, kiedy to przynosiła niebieskiemu ogierowi obiad.

Noce były jeszcze gorsze. O ile w dzień padało, to po zmroku grzmiało, błyskało i lało. Letnie burze lubiły Góry Zaćmienia aż za bardzo. I choć ona spała pod tym samym dachem, to nie odzywała się do niego. Czuł się przez to jeszcze bardziej samotny.

W efekcie paladyn przez większość czasu wyglądał przez szczelinę namiotu i podziwiał wodę z nieba, rozmyślając przy tym o wielu sprawach. O domu, o swojej karierze, o swoim oddziale, o Orange Tail.

Tęsknił za Mooncastle, za potężnym zamkiem o strzelistych wieżach, za aromatami, które zawsze unosiły się z kuchni. Za arrasami na ścianach, które wówczas nie przykuwały jego wzroku… Och! Jakże był głupi, kiedy myślał, że piękno lasu jest cudowniejsze od miękkości łoża, ciepłoty strawy i szczelnego dachu nad łbem.

Zaiste, komary, deszcz, zimno, kleszcze, niewygodne posłanie i niesmaczne jedzenie nie należały do rzeczy, które Nnoitra na dłuższą metę lubił. Może i spędził kawał życia w Akademii Wojskowej, ale tamtejsze zakwaterowanie było o niebo lepsze, od tego, które miał obecnie.

Nie wiedział, czy jego powrót jest w ogóle możliwy. Król na pewno nie przyjmie go ciepło, jeśli powróci i oświadczy mu, że nie dość, iż Królewny Night Shadow nie znalazł i nie przyprowadził, to na dodatek stracił cały oddział. Trudno było powiedzieć, co Darkness Sword w takim wypadku zrobi. Każe mu się nie pokazywać na oczy przez najbliższy miesiąc? Powiesi? Wykastruje? Zdegraduje? Obetnie pensję? Trochę się powydziera?

Tęsknił za ogierami ze swojego oddziału. Może na początku naśmiewali się z niego i nie szanowali go, może potem bali się go. Byli durną, nieposłuszną i arogancką bandą, ale to on im dowodził, a co za tym idzie, to on był za nich odpowiedzialny.

A Firewall był jego przyjacielem. Znali się od źrebaka, poznali się w Akademii Wojskowej, byli na tym samym roku. Były dowódca OSKN miał wówczas raptem 8 lat. Razem dorastali, razem pili i razem chodzili na klacze.

Nnoitra przypomniał sobie jak pewnego razu, w wieku lat15, schlali się porządnie i zostali przyłapani przez jednego z oficerów-nauczycieli, sir Daemon Littlehoofnera, którego bardzo zdenerwowało zachowanie podopiecznych. Kremowy jednorożec, nawet wówczas popisał się swoim słynnym poczuciem humoru. Objął flaszkę gorzałki magią ze swojego rogu i zaproponował Littlehoofnerowi łyk gorzałki. Nnoitrę tak to rozbawiło, że ze śmiechu spadł ze stołka pod stół. I choć zostali za to srogo ukarani, to do dziś wspominał z uśmiechem minę sir Deamona.

Pozostawała też kwestia rodzin jego podwładnych. Czuł, że rodziny Firewalla i reszty zasłużyły na wiedzę o tym jak zginęli. Zielonogrzywy jednorożec bał się spojrzeć im w oczy i przyznać się do winy, którą starał się ukryć nawet przed samym sobą. Bo Nnoitra doskonale wiedział, że te kuce zginęły przez niego.

Gdyby był ostrożniejszy, gdyby był bardziej przewidujący, to być może nigdy by do tego nie doszło. Z drugiej strony dalej nie rozumiał jakim cudem został pokonany przez niewielką grupkę łowców skarbów, mantrykor i kolka wie co jeszcze! No i ten przeklęty Bastard Spell! Gdzie on się tego nauczył? Bo chyba nie w głuszy…

Poła namiotu uchyliła się, ale oczom paladyna nie ukazała się pomarańczowoczerwona grzywa Orange, tylko brązowe kłaki jej brata.

              - Witaj, Nnoitro! - rzucił szary pegaz - Nie przeszkadzam?

     - Oczywiście, że tak! – warknął niebieski ogier – Wprost cierpię na niedobór wolnego czasu! To nic, że od kilku dni nikt mnie nie odwiedza, nie licząc twojej siostry, która odwiedzać mnie musi! I zmienia mi opatrunki z miną męczennicy!

           - I może mi jeszcze powiesz, że ci się nie podoba, co? - Random uśmiechnął się bezczelnie.

Poszukiwacz Przygód nie czekał na specjalne zaproszenie, tylko rzucił się na siennik swojej siostry, znajdujący się naprzeciwko leża swego rozmówcy. Przeciągnął się i teatralnym gestem wyciągnął spod poły zgniłozielonego płaszcza gliniany gąsiorek.

     - Podoba - odparł - Zaś ten napitek podoba mi się jeszcze bardziej…

Random zaśmiał się. Nnoitrze humor też się znacznie polepszył. To popołudnie zapowiadało się o wiele lepiej, niż kilka poprzednich. Chwycił flakon swoją magią i zębami zdarł woskową pieczęć. Powąchał, zmarszczył nos i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Upił spory łyk i oddał gąsiorek właścicielowi.

      - Ech, siwucha! Dawno takiej nie piłem…

     - Istne płynne szczęście, nieprawdaż? - mruknął Random Adventure - Życie od razu staje się piękniejsze po takiej emulsji…

Jego gość miał sporo racji. Po kilku łykach bimbru niebo tak jakby pojaśniało, krople bębniące w dach namiotu, dudniły mniej uporczywie, a fakt, iż Tail ciągle traktowała go jak najgorszego śmiecia, mniej dołujący. Krótko mówiąc, cały świat wypiękniał znacząco.

    - Jest jakiś specjalny powód, iż mnie odwiedzasz? Bardzo mnie cieszy, że wpadłeś, z tą wódką, ale… Naszło cię tak nagle, bez przyczyny? - zdziwił się Zielonogrzywy.

Jego rozmówca zaczął się nerwowo wiercić. Spuścił też wzrok i utkwił go w podłodze. Widać było, że wolał nie usłyszeć tego pytania.

            - No? - ponaglił go paladyn.

         - Tak po prostu się zastanawialiśmy, czy jeszcze żyjesz. Z namiotu nie wychodzisz, Orange też jest jakaś taka za spokojna - przerwał na chwilę, po czym dodał przyciszonym głosem: - Baliśmy się, że ciebie zabiła.

Jednorożec roześmiał się serdecznie, gromkim, czystym śmiechem. Tail prawie zabiła go już dwa razy. Od tamtej pory nauczył się jej nie denerwować. A raczej nauczył się nie przekraczać jej granicy cierpliwości.

      - Naprawdę myślisz, że mogłaby mnie teraz zamordować z zimną krwią? - zapytał się, wciąż się chichocząc.

      - Owszem. Problem w tym, że nikt z nas nie wie do czego ona jest teraz zdolna - mruknął liliowooki.

     - Chyba ją przeceniacie - prychnął Nnoitra.

     - Błąd. To ty jej nie doceniasz - odparł Random Adventure. - Sam bym nie uwierzył w to, że moja siostra może stać się właśnie taka, jaka się stała. Ale nie będziemy przecież rozmawiać o niej, prawda?

Szkoda…

    -Nie, nie będziemy. Opowiedz mi coś o sobie, o swoim życiu. Nie, żeby mnie to ciekawiło, po prostu o czym innym mielibyśmy rozmawiać? A ja po prostu chciałbym i kogoś posłuchać, i gębę własną otworzyć - rzekł niebieski ogier.

     - Skoro tak się nudziłeś, to mogłeś wyjść do nas, wiesz?

     - Padało.

Poza tym, nie macie powodu, by mnie kochać. A ja nie mam powodu by kochać was…

    - Ano padało. Wszyscy siedzieliśmy u Spella w namiocie i rżnęliśmy w pokera - powiedział brązowogrzywy.

     - Przegrałeś wszystko, co było do przegrania? - zapytał złośliwie.

     - Nie, wcale nie. Po prostu postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa.

     - Nie wierz mu. Przegrał i to jak! - kapa namiotu rozsunęła się, a do środka weszła Orange Tail - Przyszłam zmienić ci opatrunki. Harmonio, za jakie grzechy?!

Pomarańczowa klacz zrzuciła kaptur, ukazując swoje niemalże czerwone włosy, związane ciemnoróżową kokardą. Jej czarny płaszcz iskrzył się od kropelek wody, która się na nim osadziła. Z wyraźną ulgą zrzuciła stalowe buty, na których wyróżniały się pomarańczowe plamy z rdzy.

     - Przyznaj się, ty też przegrałaś. Nie ma jeszcze południa, jesteś za wcześnie, jak na ciebie - mruknął Nnoitra.

Źrenice zwęziły jej się ze złości. Tupnęła przednim kopytem o ziemię i już chciała kopnąć swojego bezczelnego pacjenta, ale Random powstrzymał ją, własnym ciałem oddzielając ją od dowódcy  sir Oakforce’a.

     - Czyś ty znowu zdurniała? - krzyknął starszy pegaz - Zresztą przegrywałaś, więc on chyba miał rację, co? Byłaś najgorsza, zaraz po mnie… - uświadomiwszy sobie co powiedział, Random stał przez chwilę z rozdziawionym pyskiem - Znaczy się, też zatęskniłaś za Nnoitrą, tak?

Była szybka niczym żmija. Walnęła szarego kuca na odlew, z półobrotu. Adventure upadł twardo na klepisko. Paladyn z troską spojrzał na niego. Nie było jednak powodów do obaw, gdyż RPP zaraz usiadł i zaczął rozmasowywać sobie kopytem obolałą szczękę.

     - Co pijecie? - zapytała.

     - Siwuchę, chcesz? - zaproponował błyskawicznie jednorożec.

Klacz musiała być w wyjątkowo złym nastroju, a paladyn nie chciał zyskać nowych obrażeń. Miał też nadzieję, że jeśli trochę wypije, to stanie się nieco milsza i być może będzie z nią można w końcu spokojnie porozmawiać.

     - Nie, wódki nie tykam - burknęła i usiadła koło brata.

Przestraszony Random odsunął się od niej. Widać było, że nie chciał zarobić kolejnego ciosu. Trwali tak w milczeniu przez jakiś czas, nikt nie odważył się, by ciszę przerwać.

     - Jak twoje rany? - szept Orange wydał się niemal krzykiem, w tej sytuacji.

     - Goją się. Nie wiem jakim cudem, co prawda, ale jest lepiej - zakpił zielonogrzywy.

     - Też nie wiem - rozległ się znajomy głos.

Paladyn odwrócił głowę w stronę wejścia i ujrzał turkusowego ogiera jednorożca. Bastard Spell uśmiechał się stanowczo za szeroko, jak na kogoś, kto właśnie przegrał w kości.

     - Wygrałem, ograłem ich wszystkich - mruknął czarodziej, odpowiadając na nieme pytanie sir Oakforce’a. - Javelin, Awful i Crossbow poszli pomachać żelastwem, czy też raczej rdzewiastwem, więc postanowiłem znaleźć sobie, jakąś ciekawszą kompanię…

Niebieskogrzywy, nie pytając się, zabrał Nnoitrze gąsiorek i pociągnął z niego. Skrzywił się wyraźnie, ale napił się ponownie.

     - Z czego to pędzone? Ze zwłok żołnierza OSKN?! Gorszego samogonu już dawno nie piłem!

     - Z mirabelek, żołędzi, szyszek… - recytował Random.

     - Dość. Rozumiem, że pędziliście ze wszystkiego - Bastard skrzywił się zniesmaczony cierpkim smakiem napitku. - Ech, wy młodzieży, to nawet bimbru robić nie umiecie! Zamiast dobrać składniki, by miało to róg i nogi, to wy sypiecie wszystko, byle by było choć odrobinę słodkie!

Spell popatrzył uważnie na flakon, po czym wyrzucił go na zewnątrz. Głuchy brzdęk, jaki się rozległ, świadczył o tym, że ziemia wypije to, na co ochotę miał Nnoitra.

     - Ej, mi to smakowało! - krzyknął z wyrzutem niebieski ogier.

Turkusowy mag spojrzał na niego karcącym wzrokiem, jak gdyby paladyn był niesfornym źrebakiem.

     - W twoim stanie nie powinieneś pić, a zresztą, to nie moja sprawa, że robisz sobie krzywdę sir Nnoitro - mruknął przywódca RPP. - Widzę też, że nikt nie zmienił ci opatrunków. Czyżbyś cierpiała na zanik pamięci, Orange?

Czerwonooka zmarszczyła czoło ze złością. Trzeba było przyznać, że złościła się naprawdę ślicznie. Sir Oakforce przez chwilę myślał, że potraktuje Spella tak jak swojego brata, ale nie ośmieliła się. Odziany w szarą opończę, potężny jednorożec nie był kimś, kto pozwoliłby się bezkarnie bić młodym klaczom.

     - Nie. Już się za to zabieram…

    - No, grzeczna klaczka. W końcu bez zbędnego marudzenia, wrzasków i gróźb. Naprawdę, jeszcze trochę, a się w nim zakochasz, Orange - zaśmiał się Bastard, profilaktycznie tworząc wokół siebie magiczną barierę.

      - Zamknij się, Spell! - wrzasnęła, wzbudzając śmiech szarego pegaza i turkusowego jednorożca.





***



     Przez całą noc lało, a pioruny trzaskały. Grzmoty i błyski nie przeszkadzały jednak Night Shadow w wyspaniu się. Życie nauczyło ją korzystać z wygodnych, ciepłych łóżek, jeśli okazja do korzystania z nich się nadarzyła. Czarna klacz w ogóle nie przejmowała się przestraszoną Sunday, drżącej pod kocem, ze strachu przed burzą. Dlatego mocno zdziwiła się rano, kiedy ujrzała swoją towarzyszkę kiwającą się na łóżku z podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami.

Postanowiła jednak kompletnie nie przejmować się tak mało istotną sprawą. Dlatego szturchnęła szarą klacz rogiem, zdarła z niej koc i zaciągnęła siłą na śniadanie. Chciała jak najszybciej Horsehoof opuścić. Ale nie o pustym żołądku.

Z apetytem raczyła się owsianką z dużą ilością miodu oraz suszonych jabłek. Sunday nie jadła, dlatego Nighty zabrała jej miskę i upewniła się, że nic się nie zmarnuje. W jej brzuchu jedzenie na pewno będzie bezpieczne.

Zapłaciła karczmarzowi i wyszła na ulicę. Klacze ostrożnie stąpały pomiędzy kałużami, które powstały na nierównym gruncie. Shad zastanawiała się dlaczego nikt tych ulic nie reguluje, tak aby woda radośnie spływała do rynsztoka, zamiast zalegać. Nikt też tych dróg nie sprzątał i kiedy z nieba spadała woda, to zalegające końskie kupy, pomyje, śmieci i szczyny zamieniały się w ohydną, brązową breję, która zasysała kopyta przechodniów. Na dodatek szło pęciny poskręcać w głębokich koleinach, jakie wydrążyły liczne wozy na co szerszych ulicach miasta.

Tutejsze domy budowano z drewna i kamienia, z granitu wydobywanego w pobliskich kamieniołomach. Tak się przynajmniej Shadow wydawało, nie uznawała tego za zbyt istotne, wówczas gdy mówiła jej o tym matka. Budynki nie należały do najwyższych, przeważały parterowe chałupy i piętrowe domy. Im bliżej rynku, tym zabudowa była wyższa i bardziej estetyczna. Najbardziej zadbane z nich miały dachy kryte szarą dachówką i rzeźbione okiennice.

To właśnie z jednego z takich domów chlusnęły pomyje, tuż obok Night. Zielonogrzywa uniosła głowę i ujrzała grubą klacz pegaza, w różowej, falbaniastej nocnej koszuli. Jej bordowa sierść gryzła się z odzieniem, co optycznie dodawało jej jeszcze więcej kilogramów. Kręcona, blond grzywa nadawała mieszkance Horsehoof wygląd starej panny, która zapomniała, że nie ma już dwudziestu wiosen.

     - Uważaj gdzie wylewasz swoje pomyje, paniusiu! - warknęła alikorn.

Bogata mieszczka nawet nie zwróciła na to uwagi. W końcu pomyje przez okno wylewali wszyscy, od zawsze. Nikt w dół nie patrzył, dlaczego więc ona miałaby to robić?

Miasto Horsehoof, pomimo wczesnej pory, budziło się do życia, co Night Shadow uświadomiła sobie, kiedy na jej polu siłowym, roztrysnęła się kolejna porcja końskich szczyn. Podziękowała sobie w duchu, że po tamtej kretynce, otoczyła barierą siebie i szarą ziemską klacz. Pociski z góry nie stanowiły jednak jedynego zagrożenia, co odkryła, kiedy obok niej przemknął kwiczący prosiak.

Mooncastle prezentuje się o wiele lepiej - pomyślała.

     - Mroczniaki do morza - przeczytała na głos, koślawy napis, który ktoś nabazgrał na murze jednego z domów.

     O ile konie z Arabii Siodłowej nie budziły zbytniej wrogości wśród mieszkańców Caballusii, ponieważ przyjeżdżali niemal wyłącznie jako kupcy korzenni, dyplomaci i artyści, o tyle mrocznych kucyków nie lubił nikt. Nazywane również kucoperzami, przybyły zza Lodowatego Morza 1 000 lat temu, kiedy to z ich rodzimej krainy, wyparły je zmieniające się warunki naturalne, spowodowane wybuchem wulkanu, który w ich języku nazywał się Mujathokkthuli, czy jakoś tak, Nighty nie pamiętała dokładnie.

Na swoich dziwnych statkach, zwanych drakkarami, wylądowali u ujścia rzeki Brit, w Królestwie Nocy. Wojownicza rasa szybko podbiła niemały kawał terytorium Nocy, Cieniste Ziemie. Ówczesny władca, Król Nightshy Star podpisał traktat pokojowy z przywódcą kucoperzy traktat pokojowy, w którym ofiarował im Cieniste Ziemie. Uznał bowiem, że mija się z celem wojna o odzyskanie najbardziej nieurodzajnego skrawka jego państwa.

Nowe państwo na kontynencie Caballusi musiało się zmierzyć z licznymi problemami, poczynając od braku sojuszników, na nieurodzaju, biedzie i głodzie kończąc. W efekcie wiele mrocznych kucyków emigrowało do Królestw Nocy, Słońca, Zmian i Equestrii.

Imigranci budzili wrogość swym odmiennym wyglądem, spowodowanym przez posiadanie smoczych oczu i skrzydeł oraz nietypowymi zwyczajami.

     Horsehoof budziło się coraz bardziej. Pod kopytami Night Shadow kręciły się liczne obdarte źrebaki, biedota żyjąca na ulicy. Cieszyła się, że nie zostało jej wiele metrów do bramy miejskiej. Chciała opuścić to miasto, brudne niczym ropiejący wrzód. Zbudowane chaotycznie i bez najmniejszego planu.

Gdyby ktoś chciał je zdobyć nie sprawiłoby mu to większych trudności - pomyślała czarna klacz - te mury są niskie i sklecone byle jak, a wysokość budynków niewielka. No i te strzechy! Jeśli doszło by do ostrzału, to pożary byłyby ogromne!

     - Pani? - wymruczała nagle Sunday.

     - Co? Stało się coś?

Liliowogrzywa nie odpowiedziała, tylko wskazała kopytem. Alikorn spojrzała w tamtym kierunku i ujrzała twierdzę Stonehar, górującą nad miastem. Kamienna, ponura warownia należała do rodu Merewoodów, trzy czerwone łososie, w polu srebrnym. Nic niezwykłego.

     - Widzę zamek. To chyba nic niezwykłego, no może dla ciebie jest inaczej - oznajmiła z przekąsem.

     - Chorągwie… Królestwo Zmian ma żółte sztandary, wiem, bo żołnierze Króla kiedyś przejeżdżali przez naszą karczmę, te są granatowe - powiedziała Sunday przyciszonym głosem.

Rzeczywiście, kolor się nie zgadza. Ale dlaczego nad Horsehoof wiszą sztandary Królestwa Nocy… Czy ja o czymś nie wiem? Wiem, dobrze wiem - zganiła się w myślach za głupotę. - Do wojny jeszcze nie doszło, to widać, a to oznacza, że mój wuj, Król Strong Change musiał umrzeć. Nie zostawił potomków, więc sądząc po chorągwi, nowym Królem Zmian został mój ojciec. Ma duże prawa do tego tronu, w końcu moja matka jest starsza od swojej siostry, Księżniczki Precious Light.

     - Królestwo Nocy… Dziwne - mruknęła - w końcu jeśli Darkness Sword jest teraz Królem Zmian, to powinny wisieć dwa sztandary i żółty, i granatowy. Ceni się, skurczykuc!

     - Jest waszym królem, nie powinnyście tak o nim mówić, Pani - upomniała ją błękitnooka.

Night Shadow miała szczerą ochotę powiedzieć jej, że nigdy nie uzna go za swojego króla, ale uznała, że nie byłoby to najmądrzejsze posunięcie z jej strony. Jeszcze jakiś gorliwy wyznawca nowego systemu uznał by, że trzeba ją wtrącić do lochu, za taką zniewagę Jego Wysokości.



***



     Stał w sali tronowej, u boku swego ojca. Jego Wysokość, Sundust Afternoon miał przybyć wraz ze swym orszakiem lada chwila. Na tę okazję, cały dwór ubrał się wyjątkowo szykownie. Na przybycie władcy Słońca czekali chyba wszyscy, no prawie wszyscy. Dark Mane ze zdumieniem odkrył, że kogoś brakuje.

Ponownie przeleciał wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, ale Królowej dalej nigdzie nie zauważył. Zdziwiło go to niezmiernie, fakt  że dalej nie pogodziła się z ojcem, ale niepodobnym do niej było nie zjawić się na przybyciu władcy innego państwa. Zerknął pytająco na Króla Nocy, odzianego w czarne aksamity i granatowy płaszcz, spięty srebrną broszą w kształcie półksiężyca.

Nie przyjdzie - usłyszał głos ojca w swojej głowie.

Spojrzał na starszego alikorna i uniósł brwi ze zdziwieniem.

Źle się czuje, uzdrowiciel mówi, że musi dużo odpoczywać.

Królewicz kiwnął łbem, dając znać, że uważa takie wyjaśnienie za wystarczające. Moonlight Dust rzeczywiście nie wyglądała najlepiej od jakiegoś czasu.

Źrebię jest twoje, ślub odbędzie się jeszcze przed twoim wyjazdem. Przyznaję, że wolałbym zorganizować ci ogromne wesele, na które zjechałoby się pół Caballusi, ale… to ty się pospieszyłeś zanadto.

Ojcze, jestem za młody - pomyślał, mając nadzieję, że ojciec usłyszy.

Nie przeliczył się, już po chwili usłyszał odpowiedź:

A na płodzenie źrebiąt za młody nie byłeś? Król musi zbierać to co zasiał.

Dark nie raczył skomentować. Wiedział, że ojciec ma rację. Ale zadowolony nadal nie był.

Pradawne, ciężkie, rzeźbione wrota z żelaza i cieniodrzewa otwarły się gwałtownie, a do sali wkroczył herold. Szary jednorożec o granatowej grzywie, odziany w bordowy dublet, z beretem z czaplimi piórami oznajmił głośno:

    - Szlachetni lordowie, piękne damy, Jego Wysokość, Miłościwie Panujący w Królestwie Słońca, Drugi Tego Imienia, Król Sundust Afternoon, Pan na zamku Firegard.

Do sali wkroczył wysoki, złoty alikorn, o miedzianej grzywie. Okute w pozłacane buty kopyta, stukotały o błękitno-czarne kafelki, pokrywające posadzkę. Król Słońca stępował powoli, z gracją i elegancją. Jego długi, karmazynowy płaszcz, obszyty gronostajami, ciągnął się za nim po podłodze. Wraz z królem, wlewał się do zamku Mooncastle jego dwór. Najpierw szli gwardziści, krocząc parami. Nosili srebrzyste, łuskowe zbroje i pomarańczowe płaszcze, haftowane w złote Słońca. Dalej szli lordowie i damy.

     - Szlachetny Lord Burning Dale, Pan Krwawego Lasu, Lady Saphire Dale z domu Mane, jego małżonka, Lord Citron Tree, Pan na Lemontree, Lord Light Fury, Pan Deerforest, Lady Woolfsong, dziedziczka Snowcastle, sir Draembroken, dziedzic Sandriver… - wymieniał herold.

Władca Słońca zatrzymał się dopiero przed ojcem Darka. Jego kuce również stanęły i runęły na nadgarstki, kłaniając się przed Królem Nocy.

     - Bądźcie pozdrowieni, Darkness Swordzie, władco Królestwa Nocy - rzekł donośnie złoty alikorn.

     - Bądźcie pozdrowieni, Sundust Afternoonie, władco Królestwa Słońca - odpowiedział granatowy ogier. - To zaszczyt móc gościć was na zamku Mooncastle. Służba zaraz wskaże wam i waszym kucom, przydzielone komnaty. Bez wątpienia jesteście zmęczeni po długiej podróży, jednakże w Caballusii źle się dzieje, dlatego bezzwłocznie pragnęlibyśmy pomówić z wami, w spokoju i ciszy.

     - Owszem, źle się dzieje. Dlatego pomówimy z wami już teraz. Szczególnie los Królestwa Zmian uważamy za nader niepokojący. Wieści jakie dotarły do nas podczas podróży należą do wyjątkowo ciemnych i smutnych. Złożylibyśmy wyrazy współczucia waszej żonie, z powodu nieszczęścia, które na nią spadło, ale jej nie widzimy tutaj - powiedział miedzianogrzywy.

    - Jej Wysokość Królowa Moonlight Dust nie czuje się najlepiej i nie była w stanie was powitać. Wyrazy współczucia jej przekażemy.

Obaj władcy wyszli z sali, bocznym wyjściem. Dark Mane odetchnął. Cieszył się, że nie musiał nic mówić. Kary ogier stronił od dworskiej etykiety. To, że potrafił zaciągnąć przy pomocy kilku słów jakąś klacz do łoża, nie sprawiało, iż dałby sobie radę w dyskusji z delegacją z innego państwa.

Goście rozchodzili się. Złotooki odszukał w tłumie Moon Huntera i szturchnął przyjaciela kopytem.

     - W czym mogę pomóc, Panie? - zapytał srebrny alikorn.

     - W tym co zawsze przyjacielu, w tym co zawsze…


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 19 Kwietnia 2014, 18:35:25
Cytuj
[Dzisiaj o 17:13:15] ♣ Cahan Do Sojlex: Ty rozdział skomentuj, bo już kolejny się tworzy :P

No dobra...
Przede wszystkim - dat tytuł. Czyżby ktoś to niedawno czytał?

Zbiór komentarzy odnośnie postaci:

1. Orange Tail - Nadal brutalna, jednak jakby złagodniała. Powiem więcej - nagle zdarzyło się jej nie drzeć w obecności niezbyt-chcianego-przez-nią-tawarisza. Poza tym, świadomie lub nie, nadałaś jej tak skrajnie stereotypowo feministyczne cechy, jak to było możliwe, chyba poza niedogolonym wąsem i kiepską aparycją.
Tail prawie zabiła go już dwa razy. Od tamtej pory nauczył się jej nie denerwować. A raczej nauczył się nie przekraczać jej granicy cierpliwości
... która jest bardzo cienka, wszystko pasuje do ww stereotypu. A tak poza tym, jaka tu różnica, tu minimum irytacji spowodowanej przez Nnoitrę ją doprowadza do szału...

2. Nnoitra - widać że się już dobrze zadomowił - ta ironia, z charakteru przyjacielskiego, trochę koliduje z tym o "Poza tym, nie macie powodu, by mnie kochać. A ja nie mam powodu by kochać was…". (poza tym z rodziną ukochanej lepiej mieć dobre stosunki, zwłaszcza jak wytłukli Ci cały oddział, a Ciebie trzymają przy życiu... W sumie nie wiadomo czemu.)

3. Książę Joffrey  Dark Mane - w sumie to co przekreślone najbardziej do niego pasuje (dopiero w pierwszym tomie jestem, nie spoilować proszę, tak wiem że ginie na godach... Ale Cahan nie bawi się w pana Martina, nieprawdaż ;>)
Generalnie jest to typ którego można albo uwielbiać (3% społeczeństwa zbliżonego do niego mentalnie), lub prędzej dać w ryło.
Wyczuwam bękarty. Mnogo.

4. Night Shadow - Nie umiem tego opisać, ale ona jest taka jakoś strasznie... Nijaka. Najbardziej wyróżnia ją w moim odczuciu w zasadzie trochę lenistwo i próżność (królewskie geny widać nie giną ;>  - choć tu raczej odniesienie do całokształtu). W tym rozdziale w sumie też za dużego popchnięcia akcji nie ma.

5. Sunday - bardzo karykaturalna karykatura. Trochę dziwne że nie mogła spać - do jasnej anielki, z cukru nie jest, o ile dobrze zrozumiałem gospoda jej rodziców była w baaardzo małym miasteczku, więc raczej z burzami styczność już miała, i to w zapewne gorszych warunkach.

6. Bastard Spell - no tu muszę przyznać, że mam niepohamowane wrażenie, iż bije od niego Hellscreamem I "Wujkiem". To powinno starczyć :)

Iiiii... W sumie to nie wiem. Do reszty postaci jakoś nie mam sensownych komentarzy.

Ogólnie w rozdziale mało się dzieje, choć ten "Sezon burz" ma tu większy wpływ chyba na fabułę niż tym Wiedźmińskim.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 19 Kwietnia 2014, 19:03:58
Nie niedawno, a dość dawno. Cały rozdział jest pełen nawiązań do Sapka i Martina. Kto wyłapie wszystko i prześle mi na PW, tego odpowiednio nagrodzę. Tytuł jest dowcipem, tak naprawdę.

1.OT ma straszne huśtawki nastrojów. I owszem, zachowuje się gorzej niż stereotypowa feministka.

2.Trzymają go przy życiu, bo Spell miał taki kaprys. Po prostu było mu żal zielonogrzywego.

3.Widać, że nie znasz Joffrey'a skoro porównujesz go do Dark Mane'a, którego jedyną wadą jest bycie idiotą, pijakiem i rozpustnikiem. Z PLiO, to chyba najbliżej mu do Ageona V Niegodnego, albo do króla Roberta, na pewno nie do synalka Cersei. Następca tronu zachowuje się jak szlachecki, rozpuszczony bachor, który nie ma pojęcia o niczym, w tym i o wojnie.

4. Trzeba przyznać, że NS praktycznie nie ma na razie nic do roboty, poza pokazywaniem się od najgorszej strony. Czarna klacz jest leniwa, próżna i arogancka. Jest w gruncie rzeczy podobna do swojego braciszka.

5.Ich gospoda znajdowała się w lesie, na rozdrożu, nie w żadnej wiosce. A Sunday boi się wszystkiego, niczym moja koleżanka z klasy. Duże dziewczę, a naiwne, strachliwe i choć życie powinno czegoś nauczyć, to...

6.:haha:
Dobrze, że Hells tutaj nie wchodzi, bo banaxe by był w użyciu.


Dziękuję serdecznie za komentarz.
Rozdział XVI w przygotowaniu. Obiecuję dużo polityki, wesele i bardziej nie zaspoileruję, bo spoilery to ZUO, jak ZUS.

Wiadomość doklejona: 24 Kwietnia 2014, 23:59:35
Dobra, misie. Czas na rozdział XVI.
https://docs.google.com/document/d/1aaaGKTDnJFbJxe8EwMrl3f2Lz0a03uUaP5F5DG9em5A/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XVI: Dyplomatyka

     Władca Królestwa Nocy nerwowo przekręcał się z boku na bok. Leżał w swoim wielkim łożu z baldachimem od dobrych dwóch godzin i nadal nie ogarnął go sen. Był nów, przez wielkie, łukowato sklepione okna nie wpadało światło. Niebo było zachmurzone, od niemal tygodnia noce nad Mooncastle były burzowe. Obradowali już dobre trzy dni. Tego dnia skończyli już kawał czasu po północy i Król był bardzo zmęczony.
Rozmowy nie układały się wcale po jego myśli. Sundust Afternoon sprawiał stanowczo za dużo kłopotów, jak na kogoś, kto wkrótce miał zginąć. List od Moonshine Axe’a dotarł już jakiś czas temu i Darkness Sword mógł już spokojnie tytułować się Królem Nocy i Zmian, zaś Władca Słońca był już praktycznie trupem. Jednak zabicie go tutaj, na dworze Nocy nie byłoby najrozsądniejsze. Musiał czekać, aż zagraniczny monarcha opuści Mooncastle. W drodze powrotnej czeka go ostatnia niespodzianka w życiu…
Nie żeby go to cieszyło, wręcz przeciwnie. Złoty alikorn grał mu na nerwach dość mocno, ale miał ku temu powody. Sundust miał pretensje, iż granatowy ogier próbuje wywołać wojnę, zagarnął Królestwo Zmian, zamordował Króla Strong Change’a… Oczywiście, wszystko ubrane w dyplomatyczne słówka. Zarzuty jak najbardziej były prawdziwe. Rzecz jasna, błękitnogrzywy nie mógł się do nich przyznać i ciągle łgał.
Czasami żałuję, że to ja urodziłem się pierwszy, a nie Moonshine… Z drugiej strony, wówczas zapewne nie byłoby już Królestwa Nocy.
Sprawy układały się po jego myśli, ale nie sprawiało to, iż był spokojniejszy. Dalej za dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Miał armię Nocy i w teorii Zmian, w tym, że ta druga była niepewna. Póki co żaden z zachodnich lordów nie zbuntował się, ale to było jedynie kwestią czasu…
Dzięki Harmonio, Celestia jest dalej zajęta wojną z Kryształowym Imperium. Minie sporo czasu, zanim będzie mogła się przyłączyć do wojny. A ja postaram się, by pozostała neutralna.

     Świt nadszedł, jak zwykle, za wcześnie. Darkness Sword zasnął dopiero nad ranem i niewyspanie dawało mu się we znaki. Ale nie mógł zostać w łożu i się wylegiwać, królewskie obowiązki wzywały.
Przede wszystkim musiał uzgodnić z lordem Dayfallem ślub ich dzieci. Szary alikorn, o fioletowej grzywie nie powinien sprawiać problemów. W końcu jego córka nie skończy jako wyklęta dziwka z królewskim bękartem w brzuchu, tylko jako żona przyszłego króla.

Powinien też zajrzeć do żony. Nie widział Moonlight od dnia przyjazdu Sundusta. Raz tylko rozmawiał z jednorożcem uzdrowicielem, który się nią zajmował. Wieści jakie usłyszał od ciemnozielonego ogiera nie należały do najlepszych. Stan zdrowia Królowej się pogarszał. I co najgorsze- nikt nie wiedział dlaczego.
Jednym szybkim susem wyskoczył z łóżka. A raczej wyskoczyłby, gdyby nie zwadził rogiem o ciężki baldachim z aksamitu. Kawał czarnej tkaniny wisiał stanowczo za nisko, jak na jego wzrost. Darkness Sword zanotował sobie w pamięci, że na przyszłość powinien wychodzić z łoża bardziej ostrożnie. Pół biedy, że mógł uszkodzić sobie swój królewski atrybut, gorzej, iż niemal zniszczył baldachim, który kosztował krocie.
Postawił kopyta na posadzce i zaczął szukać nimi butów. Nie znalazł.
     - Kuźwa - zaklął. - Jak ja nienawidzę poranków!
     - Ranek jest taki uroczy! Wszystko zachwyca wciąż mnie… - wydarł się ktoś za oknem, fałszując niemiłosiernie.
Uroczy? Phi… A jużci, uroczy. Co za głupia piosenka! Aż mam ochotę spalić autora na stosie!
Szybko poddał się przy tradycyjnym poszukiwaniu swoich stalowych, czarnych butów. Zaklął brzydko i przywołał je swoją magią. Momentalnie wystrzeliły spod łóżka w tumanach kurzu i w obłoczku złotej magii.
Muszę opierdolić służących za to, jak niedokładnie tu sprzątają - pomyślał zniesmaczony.
Obuł się i stukając o niebiesko-czarne kafelki pokrywające posadzkę poszedł opłukać pysk w miednicy z wodą. Tak odświeżony skierował się w stronę wielkiego, srebrnego zwierciadła sprowadzonego z Arabii Siodłowej. Uczesawszy się i stwierdziwszy, iż wygląda żałośnie, przyodział długą, haftowaną srebrną nicią, granatową tunikę z wełny owiec końmirskich, którą spiął czarnym pasem ze skóry hydry.
Tak ochędożony, opuścił swe komnaty i skierował się ku tym należącym do Moonlight. Było za wcześnie by odwiedzać Dayfalla, ale w sam raz na spotkanie z żoną. Przez większą część trwania ich małżeństwa, Darkness sypiał w jej komnacie, nie swojej. Obecna zmiana, miał nadzieję, była jedynie tymczasowa. Bo nie była to bynajmniej zmiana na lepsze.
Pokoje Królowej znajdowały się w tym samym skrzydle zamku, co te należące do Króla Nocy, jego syna, brata, bratanka i w przeszłości córki. Dakrness Sword denerwował się coraz bardziej, wraz ze zbliżającymi się ku niemu drzwiami z cieniodrzewa. Arrasy na pustych ścianach korytarza nigdy wcześniej nie były takie interesujące.
Jednorożec walczący ze smokiem, ciekawe, ciekawe. Bo to klacz… Czyżby wysoka kapłanka Harmonii, Greenven z 3 Ery? Nie wiedziałem, że walczyła ze smokiem, chyba, że to tylko wyobraźnia autora. Artyści piją stanowczo za dużo, a potem dziwne wizje mają. Piękne, iście artystyczne i heroiczne. Może powinienem sprawić sobie na urodziny arras z samym sobą?
Drzwi do komnaty Moonlight Dust strzegł masywny ogier jednorożca, o czarnej sierści. Król Nocy odprawił gwardzistę machnięciem kopytem. Nie był potrzebny i nie powinien słyszeć tej rozmowy. To był jego prywatny wstyd i monarcha nie zamierzał się nim dzielić.
Poczekał aż stukot kopyt knechta przestanie być słyszalny. Wówczas energicznie zapukał do drzwi.
     - Idźcie sobie! Nie chcę was oglądać! - rozległ się głos, raczej nieszczęśliwej klaczy.
     - Moonlight kochanie, to ja…
     - Was oglądać nie życzymy sobie tym bardziej! Idźcie precz, Wasza Wysokość!
Westchnął i przewrócił oczami. Była w gorszym nastroju, niż się spodziewał, ale nie zamierzał się teraz poddać. W końcu był Królem. Otworzył drzwi swoją złocistą magią i wszedł do środka.
Komnata lady Mooncastle, rodu Magicvern stanowiła pomieszczenie przestronne, ale przytulne. Błękitne ściany obwieszono obrazami, przedstawiającymi przede wszystkim motywy kwieciste oraz pejzaże. Drogie, zamorskie meble, koronkowe firanki z Yrthen na Zachodzie, kosmaty, purpurowy, achałtekiński dywan- wszystko to tworzyło aurę bogactwa i przepychu. Obecnie panował w niej półmrok, ciężkie zasłony zaciągnięto, najwyraźniej klacz cierpiała na światłowstręt.
Królowa leżała na boku, odziana jedynie w cienką, srebrzystą nocną koszulę i dyszała ciężko. Wydawała się niezwykle mała, drobna i słaba, na swym wielkim łożu, wśród rozrzuconej niedbale, błękitnej, atłasowej pościeli. Jej grzywa, zwykle starannie upięta, była rozpuszczona i rozczochrana. Zmatowiałe, normalnie lśniące, jasnozielone oczy spozierały na niego spod półprzymkniętych powiek.
     - Moja Pani, Najdroższa…
     - Idźcie stąd. Akurat wy nie jesteście tu mile widziani - mruknęła.
     - Wybacz, iż odwiedzam Cię dopiero teraz, jednakże obowiązki nie pozwoliły mi zrobić tego wcześniej, Sundust Afternoon zajmuje mi teraz strasznie dużo czasu - rzekł Król Nocy. - Jak się czujesz?
     - Jego też zamierzacie zabić? - zapytała Moonlight Dust głosem zimnym niczym północny wiatr.
     - Wszyscy muszą umrzeć - odpowiedział. - Przykro mi z powodu twojego brata, ale naprawdę, musiałem to zrobić dla naszych kucy.
Granatowy ogier ostrożnie położył się obok niej i objął ją swym wielkim skrzydłem. Nie odtrąciła go, a to był dobry znak.
Może w końcu się pogodzimy…
     - Wszyscy muszą umrzeć… My też i chyba przyszedł czas na nas - mruknęła fioletowa klacz.
     - Czy mogłabyś mówić nieco mniej oficjalnym tonem? Matko moich dzieci, jesteśmy sami, nie pośród dworu! - zajęczał złotooki. - I niby dlaczego miałabyś umierać?!
     - Jestem słaba i zmęczona. Z początku myślałam, iż to jedynie zwykła jesienna gorączka, ale to coś innego, coś co mnie zabije.
Boi się, ona się boi - uzmysłowił sobie nagle.
Przytulił ją jeszcze mocniej. Martwił się o nią, ale cieszył się, że przynajmniej już na niego nie warczy.
     - Chcesz ominąć wesele naszego syna i być może również naszej córki? - zapytał błękitnogrzywy.
     - Proszę?!
Opowiedział jej o przygodach miłosnych Dark Mane’a z Diamond Lady, córką Lorda Dayfalla oraz o skutkach, do których to doprowadziło. Następnie wspomniał o zadaniu Nnoitry związanym z odnalezieniem Night Shadow. Trzeba było przyznać, iż Królowa stanowiła słuchaczkę wytrwałą, cierpliwą i cichą, która wytrzymała do końca tej niezwykle ważnej opowieści.
     - Ona żyje? - zapytała kiedy skończył mówić.
     - Szpiedzy donoszą, że tak. Ale jakiś czas temu zgubili jej trop. A od sir Oakforce’a nie mam żadnych wieści. On i jego oddział przepadli - powiedział z niezadowoleniem.
     - Oby się odnalazła... - głos załamał się jej na chwilę - Harmonio, to moja jedyna córka!
Z zielonych oczu pociekły łzy. Wrażliwe i czułe jest serce matki, a los owoców jej łona nigdy nie będzie dla klaczy obojętny. I choć czasem może się zdawać, że są one wyniosłe, chłodne, okrutne wręcz, to dalekosiężne dobro źrebiąt zawsze na pierwszym miejscu stawiają.
     - Znajdź ją, błagam - szeptała. - Proszę, znajdź naszą córkę.
     - Znajdę, obiecuję.

***

     Królewicz nerwowo dreptał po zamkowych ogrodach. Jego towarzysz, Moon Hunter, z trudem dotrzymywał mu kroku. Dark Mane nie zwracał uwagi na kamienne posągi, fontanny oraz na równiutko przycięte szpalery drzew oraz krzewów. Nieliczne o tej porze roku kwiaty, również nie czyniły na nim najmniejszego wrażenia. Denerwował się.
     - Trzeba było myśleć, kiedy brałeś ją do łoża, mój drogi przyjacielu - mruknął z przekąsem ciemnoszary alikorn.
     - Miałem już wiele klaczy.
     - To o wiele za dużo. Według Harmonii, cudzołóstwo jest grzechem - rzekł Moon przemądrzałym tonem.
      - Tak samo jak opilstwo, obżarstwo, lenistwo, walka… Czyli wszystkie przyjemności - żalił się kary ogier.
     - Gdybyś raczył wziąć do kopyt czasem jakąś książkę…
     - Czytałem dużo książek, Moon. Ja po prostu wolę inne sposoby na spędzanie wolnego czasu niż ty.
Rzeczywiście, czytał „Historię Wojen” pióra marszałka Waraxe’a, „Magię Bojową” Spellborna i wiele innych, podobnych pozycji.
     - Owszem, wolisz. To teraz cierp. Zresztą, od razu cierp… Żenisz się z naprawdę ładną klaczą i narzekasz, jak gdyby wciskano ci co najmniej Odę de Arias - zauważył srebrno grzywy.
Księżniczka Oda de Arias nie była brzydka. Ona była po prostu szpetna. Spasiona jak świnia, o ciemnofioletowej sierści i brudnoczerwonej grzywie. Pysk pokrywały jej ropiejące pryszcze, zaś z oczu sączył się jakiś mętny śluz. Miała już dwadzieścia pięć lat i nadal pozostawała dziewicą, bo żaden ogier nie chciał jej za panią żonę. Chociaż jej ojciec oferował za nią naprawdę spory posag.
     - Ojciec dał mi jasno do zrozumienia, że po ślubie będę musiał zmienić swój dotychczasowy styl życia… - westchnął ciężko.
Żwirowa alejka, którą się przechadzali skończyła się nagle kamienną ławeczką. Dark skorzystał z niej i ciężko usadził na siedzisku swój zad.
     - I ma rację. Ta klacz jest szlachetnie urodzoną panną, a ty ją zbrukałeś… O czym prawie nikt nie wie i się nie dowie. Dlatego powinieneś dbać o jej cześć - moralizował kuzyn.
Mane pożałował tego, że usiadł na ławeczce, w nocy padało, a on o tym zapomniał.
     - Czy mój ojciec musi być IMBA? - zapytał nagle.
Hunter skrzywił się ze zdziwieniem. Najwyraźniej nigdy wcześniej nie słyszał tego skrótu.
     - Kim?
     - Irracjonalnie mrocznym, boskim alikornem.
Szary ogier zaczął się śmiać, zasłaniając pysk kopytem. Śmiał się długo i szczerze. Dark Mane za bardzo nie wiedział dlaczego.
     - Wiesz, co? Gdybym był Królem Nocy i twoim ojcem, to też byłbym IMBA. Bo ja również zabroniłbym ci chlać i odwiedzać wszystkie chętne klacze. Zwłaszcza teraz, kiedy Lady Darksun, przyszła Lady Mooncastle, spodziewa się twojego źrebaka.
     - Boję się tego…
Przyjaciel uśmiechnął się do niego ciepło i pokrzepiająco.
     
***

     Lord Dayfall Darksun był poważnym, szarym alikornem, o fioletowej grzywie. Choć wysoki, to Darkness Sword górował nad nim wzrostem. Pan na Mooncastle z cierpliwością obserwował swojego szlachetnie urodzonego podwładnego.
Włości rodu Darksun znajdowały się na wschodzie Królestwa Nocy, daleko od stolicy. Senior rodu od miesiąca przebywał w mieście wraz z służbą i córkami. Przybył tu z dwóch powodów. Po pierwsze, Darkness Sword go wzywał, gdyż Dayfall dowodził sporą częścią Armii Nocy, a szykowali się do wojny, po drugie chciał by jego córki zaznały życia na dworze, w bardziej cywilizowanej części kraju, niż stosunkowo odkucny Wschód. Dodatkowo szukał kandydata na męża dla młodszej.
Teraz odziany w purpurowe jedwabie alikorn był wyraźnie wściekły i jedynym powodem, dla którego nie strzelał z rogu błyskawicami, nie klnął i nie chciał mordować Dark Mane’a był fakt, iż jego ojciec był Królem.
     - Czyżby coś was trapiło, Lordzie Darksun? - zapytał grzecznie błękitnogrzywy.
     - Trapi nas ciąża naszej córki! Klaczka ma dopiero trzynaście, no prawie czternaście, lat! A całe plany małżeńskie wzięło licho, przez syna Waszej Wysokości!
Mógłbym kazać go ściąć, za zwracanie się do mnie takim tonem, ale to przecież byłoby całkowicie nieopłacalne i bezcelowe.
     - Z kim była zeswatana?
     - Z młodym Durhfallem, synem Daiarhora - warknął fioletowogrzywy.
Cóż, szczeniak dziedziczy kawał ziemi, ale królewska krew jest jednak lepsza.
     - A wasza młodsza córka, Lady Shecat? Ile ma lat? Jest już z kimś po słowie? - dopytywał się granatowy alikorn.
     - Ma zaledwie dziesięć lat, Wasza Królewska Mość. I nie, nie jest jeszcze nikomu obiecana…
     - To iście znakomicie, Lordzie Dayfall - Darkness Sword uśmiechnął się półgębkiem. - Bowiem złożymy wam pewną propozycję. Nasz syn, Dark Mane odkupi swe winy i pojmie za żonę waszą córkę, Diamond Lady. Klacz w przyszłości zostanie zapewne Królową Nocy, zaś Durhfallowi proponowałbym Shecat. Źrebak poczeka, aż mu narzeczona dojrzeje do małżeństwa.
Dayfall Darksun wyglądał na nieco oszołomionego propozycją króla. Z jego cynobrowych oczu znikły jednak złość i gniew, co było dobrym znakiem. Trudno było mu się jednak dziwić. Honor rodu zostanie zachowany, jedna jego córka zostanie Królową, a druga panią Północnej Marchii.
     - Zgadzamy się, Wasza Królewska Mość. Cieszy nas niezmiernie, iż nasze rody się połączą - odpowiedział szary.
Żaden z nich nie wiedział wówczas, że Lady Shecat nigdy nie poślubi młodego Durhfalla, lecz za cztery lata pójdzie w ślady starszej siostry, z tą różnicą, że puści się nie z przyszłym królem, lecz wędrownym trubadurem. Los grajka, będzie opiewany w pieśniach, ponieważ zawiśnie na szubienicy z rozkazu Lorda Darksuna, zaś panienka Shecat zostanie zamknięta w klasztorze Świętej Harmonii Dziewicy, co by skandalu nie było.
Wreszcie się w czymś zgadzamy. No proszę, widzę Dayfall, że jednak umiesz myśleć. Nie żebym myślał, że jesteś bezmózgim idiotą, po prostu twoje horyzonty ograniczają się chyba niemal wyłącznie do strategii na polu bitwy. Na dworze stajesz się bezużyteczny.
     - Ze względu na… odmienny stan waszej córki, radzi bylibyśmy gdyby ślub odbył się jak najszybciej, najlepiej w tym tygodniu. Korona pokryje całe koszta wesela.

***
     Nnoitra został ochotnikiem. Miał pomóc zbierać Bastardowi zioła do jego mikstur. To wcale nie było tak, że zielonogrzywy się na ochotnika zgłosił. Po prostu Spell mu kazał. Widocznie szukał pretekstu, bo przecież niebieski jednorożec na zieleninie się nie znał, więc pomóc czarodziejowi nie mógł. Kłócenie się z kimś, kto miał nad nim władzę sensu jednak nie miało, więc paladyn pokornie stępował po mokrym jak Draconequi lesie.
Dlatego też, były dowódca Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy kluczył pomiędzy konarami drzew i stąpał ostrożnie, lawirując pomiędzy wystającymi korzeniami oraz uważając, by nie poślizgnąć się na śliskim mchu. Mokre od potu i wilgoci unoszącej się w powietrzu, loki Nnoitry kleiły mu się do czoła.
Przynajmniej dzisiaj nie pada - pomyślał.
     - Wrotycz, dziurawiec, łopian, szalej, piołun, tojad… - mamrotał Spell. - Tak, chyba mam już wszystko, możemy powoli wracać.
     - Chcesz mi powiedzieć, iż naprawdę ciągałeś mnie po tym lesie, bym dotrzymał ci towarzystwa i absolutnie do niczego się nie przydał? - zapytał zdziwiony paladyn, mrużąc lekko jedno oko.
     - Oczywiście, że tak - odpowiedział starszy jednorożec.
Sir Oakforce przywalił sobie kopytem w twarz. Spodziewał się czegoś zupełnie innego. To wykraczało poza rozmiary jego wyobraźni, przerastało zdolności umysłu oraz przekraczało całą, zdobytą w Akademii Wojskowej wiedzę.
     - Ale nie był to powód jedyny i podstawowy, rzecz jasna - wyjaśnił turkusowy ogier. - Trzymam cię przy życiu z różnych powodów. Po pierwsze, bo mogę i nic mnie to nie kosztuje, a żal mi zabijać takiego szczyla, jak ty. Po drugie, bo propozycja Darkness Sworda jest warta rozpatrzenia.
Niebieskogrzywy zaskoczył Nnoitrę. Dowódca OSKN z wrażenia niemal upuścił bukiet kwiatków, których nazrywał dla Orange. Miał nadzieję, że niezapominajki, stokrotki, goździki, jeżówka, wilec i wrzos przypadną jej do gustu. Może nie były to róże, żonkile, ani tulipany, ale w końcu nazbierał je z miłości do niej, więc powinny znaczyć o wiele więcej- a tak przynajmniej myślał.
     - A dla czego rozmawiasz o tym ze mną, na osobności? - Nnoitra nie używał grzecznościowej formy „my” od kiedy Bastard srogo go ochrzanił, że ani nie jest królem, ani na rozdwojenie jaźni nie cierpi.
     - Bo chcę się dowiedzieć jeszcze kilku faktów. Nie uśmiecha mi się przeczekanie całego życia, na tym cholernym zazadziu! Ale w lochach Mooncastle też gnić nie chcę, jasne? Dlatego mów, jakie dokładnie rozkazy odnośnie nas wydał ci Darkness Sword! - rozkazał Bastard.
Czyżby wpierniczanie korzonków zbrzydło? Ciekawe, ciekawe…
     - Przede wszystkim zlecono nam odszukanie Królewny Night Shadow i doprowadzenie jej w stanie nienaruszonym, przed oblicze Jego Wysokości.
Jego słuchacz nie skomentował, ale przewrócił oczami. Widocznie wszelakie dworskie obyczaje uważał za pretensjonalne.
     - Co do was, Król rzekli, że krzywda się stać wam nie może żadna. Mamy doprowadzić, siły użyć, ale krwi nie wolno się polać - kontynuował Nnoitra. - Potrzebni byliście mu żywi. Chciał was stale zatrudnić, pod swe skrzydła wziąć…
     - Wypytać, rozłożyć na ławie tortur… Nie ucz mnie życia, źrebaku - skomentował mag.
     - Która dywizja? Ile lat? - zapytał nagle sir Oakforce.
Bastard Spell przystaną i spojrzał Nnoitrze głęboko w oczy. Zielonogrzywy też przystanął, bo w mądrych, spokojnych ślepiach barwy indygo ujrzał smutek, doświadczenie i zrozumienie.
     - Osiemnaście lat temu, Shadowrise. Ustawiono nas na lewym skrzydle, na samym jego skraju… Tam gdzie miało uderzyć rycerstwo Arabów. Wysłano nas, bo byliśmy najlepsi. Darkness Sword wierzył, że damy radę, że utrzymamy przesmyk i dzięki temu Saudowie nie dostaną południowych ziem Królestwa Nocy.
     - Daliście radę, utrzymaliście się, dzięki czemu pegazie posiłki dotarły na czas i wygraliśmy. Bitwa pod Shadowrise przeszła do legendy, tak samo jak szósta dywizja Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, która…
     - Została niemal doszczętnie zmiażdżona - dokończył za niego turkusowy ogier. - Byłem jednym z niewielu, którzy przeżyli. Po powrocie do Mooncastle, rzuciłem Darknessowi mój płaszcz pod kopyta i powiedziałem, że odchodzę. Rzucał bluzgami na prawo i lewo, ale nie zatrzymał mnie, muszę mu to przyznać.
Zielonogrzywy czuł się mocno zaskoczony. Nie spodziewał się usłyszeć podobnej historii. Podejrzewał, że Spell służył w OSKN, w końcu rozwalił jego oddział w niemal podręcznikowym stylu. Tylko, że zrobił to jeszcze prościej, szybciej i skuteczniej.
     - Ale przecież i tak służyłeś Jego Wysokości od lat.
     - A miałem wybór? Albo to, albo Celestia  spaliłaby mnie na stosie za czytanie apokryfów, uprawianie goecji, nekromancji i cholera wie czego jeszcze - mruknął gorzko Bastard. - A teraz nasz wspaniały władca ma kolejny powód, aby mnie nie lubić. W końcu to ja ukrywałem przed nim jego własną córkę przez pięć lat…
Sir Oakforce nie wiedział o co mu chodziło z tą Celestią, ale pokiwał głową. Kiedy mówi ktoś, kto jest od ciebie lepszy, to zawsze należy kiwać głową. Chyba, że oczekuje kręcenia łbem. Wówczas się kręci.
     - Przyszły Imperator Nocy, chce was żywych. Chyba po to byście zajmowali się tym samym, czym zajmowaliście się dotychczas. Tylko, że tym razem dla jednego klienta, dla Imperium Nocy - rzekł paladyn.
     - No cóż, przystanę na jego propozycję. Powiem wkrótce reszcie.
Niebieski jednorożec zbladłby, gdyby nie był pokryty futrem. Bał się królewskiej reakcji, na jego… porażkę.
     - Coś cię martwi, Nnoitro?
     - Poniosłem porażkę, Spell. Wyrżnąłeś mi oddział, a Królewny jak nie było, tak nie ma! - warknął na starszego ogiera.
     - Długo nie mogłeś nas znaleźć, bo padało, a twoi towarzysze zachorowali. Pomarli na zapalenie płuc, jesienną gorączkę, kiłę, rzeżączkę i temu podobne dyrdymały - oznajmił spokojnie mag, zdmuchując zeschły liść, z rękawa swej granatowej tuniki.
     - Ależ! To kłamstwo, Król się domyśli…
     - To kłamstwo, będzie wyglądać lepiej w raporcie niż „dali się zarżnąć byle jakiej zbieraninie łowców skarbów”, jestem pewien, że Darkness Sword doskonale je przyjmie - mruknął przywódca RPP.

     Kiedy ją zastał, wieszała mokrą odzież na dachu namiotu. W tym, co odkrył z niemałym zdziwieniem, również jego tabard. Uspokoił jednak twarz i nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Bukiet trzymał swoją magią za plecami. To miała być w końcu niespodzianka.
     - Witaj, Orange! - krzyknął radośnie.
Pomarańczowa klacz aż podskoczyła, widocznie zauważyła go dopiero teraz. Spojrzała na niego wrogo, łypiąc spode łba.
     - Mam coś dla ciebie, wiesz? - rzekł i podał jej kwiaty.
Zaskoczona Orange Tail przyjęła je i powąchała. Nie powiedziała nic, po prostu odeszła bez słowa. Galopem.
O, tak! Jest postęp! Chyba mnie lubi! A przynajmniej nie nienawidzi.







Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 23 Kwietnia 2014, 20:26:44
     - Witaj, Orange! - krzyknął radośnie.
Pomarańczowa klacz aż podskoczyła, widocznie zauważyła go dopiero teraz. Spojrzała na niego wrogo, łypiąc spode łba.
     - Mam coś dla ciebie, wiesz? - rzekł i podał jej kwiaty.
Zaskoczona Orange Tail przyjęła je i powąchała. Nie powiedziała nic, po prostu odeszła bez słowa. Galopem.
O, tak! Jest postęp! Chyba mnie lubi! A przynajmniej nie nienawidzi.

Najlepsze na koniec 8)

Poza tym? Ciekawy rzut oka w przyszłość, chociaż sytuacja, w której szlachetka przylatuje z pyskiem do seniora, marudząc na temat planów mariaży, bo książę pohulał, to lekka przesada. Przesada, biorąc pod uwagę że nie będzie tu bękarta... Swoją drogą, jakie byłyby tu nazwiska dla bękarcich źrebiąt? Hoof? Sun? Star?

Edit: A nie, zapomniałem że nie-szlachcie nie nadajesz nazwisk :)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Kwietnia 2014, 21:10:16
Cóż, to nie Lord Darksun przyszedł do DS, ale DS do komnat zajmowanych przez Darksuna, który nie jest pomniejszym książątkiem ;). Nawiązując do GoT- Dayfall jest kimś pokroju Starków, Tyrellów, etc.
I kiedy się wściekał, nie wiedział jeszcze, że jego droga Diamond Lady, siostra naszej kochanej Shecat [z ang. She-cat, czyli Kocica] nie skończy z bękartem, tylko jako małżonka DM.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 19 Maja 2014, 16:12:05
Nie było mnie tutaj dawno ( co nie znaczy, że nie jestem na bieżąco)
Cytuj
  Nnoitra został ochotnikiem.
Został wybrany na ochotnika.
 
Cytuj
- Czy mój ojciec musi być IMBA? - zapytał nagle
lel
Cytuj
Muszę opierdolić służących za to, jak niedokładnie tu sprzątają - pomyślał zniesmaczony.
nie przeklinamy ;s

Na razie nie będę wszystkiego wypisywał, ale muszę przyznać- fajnie Ci to pisanie idzie, i nie przestawaj bo mi smutno będzie.
btw plox delete dżofrej


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 19 Maja 2014, 20:39:28
Fik się pisze, ale obecnie ma małą przerwę, bo jest w fazie poprawek.

Na chwilę obecną zamienione zostały Prolog i Rozdział I, które dość mocno się rozrosły. Czytać jak zwykle radzę na dysku Google, gdyż na Tawernie wcina całe formatowanie, przez co łatwo się pogubić.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:59:12
I czas na kolejny rozdział.

Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1hYlxwlxU-mSk-uQviSbcAQmjUGqY5PyknRdSJe7zHXI/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XVII: Konsekwencje


Myli się ten kto myśli, że przyjaźń jest prosta. Ba! Ona nie jest trudna. Tylko cholernie trudna. I o tym właśnie przekonała się tego wieczoru Night Shadow. Był późny wieczór, właściwie noc. Słońce już dawno zniknęło za widnokręgiem. Obozowali nad jakąś małą rzeczką. Choć malownicza, meandrująca i  połyskująca srebrzyście w świetle Księżyca, ciesząc  oczy. Miało to jednak swoje wady i to spore. Komary cięły, wilgoć i ziąb przenikały aż do kości, a na domiar złego nie mogła zasnąć, zaś przyczyna tego stanu rzeczy, nie miała ochoty zniknąć…
- Przymknijcie się wreszcie! - warknęła czarna klacz, wyciągając łeb spod skrzydła.
Hualong spojrzał na nią i od niechcenia chlasnął Sunday ogonem, po zadzie, co poskutkowało wydaniem przez liliowogrzywą cienkiego pisku. Zirytowana Nighty strzeliła jej zieloną błyskawicą na poprawkę. Alikorn nie znosiła wysokich dźwięków.
- I dobrze jej tak - mruknął zielonołuski, po czym dodał, chichocząc - Dlaczego ty zawsze musisz być taka agresywna?
Chrapy zielonogrzywej rozszerzyły się, a uszy niebezpiecznie skierowały ku tyłowi. Była zła, bardzo zła. Zmęczonej, głodnej i brudnej Shadow, której ktoś przeszkadzał w jej ulubionym zajęciu, czyli spaniu, przestraszyłaby się nawet hydra.
- Mówiłam ci już, że jesteś skończonym idiotą? - wysyczała przez zęby. - Jest środek nocy, do cholery! Niektóre kucyki chcą spać!
Smok prychnął i machnął łapą. Nie wyglądało na to, by się choć odrobinę przejął tą zniewagą. Wręcz przeciwnie, wielki, jadowiciezielony gad najwyraźniej się doskonale bawił.
- Po prostu nie podoba ci się, że rozmawiamy o tobie - zadrwił.
Shad postawiła uszy i spojrzała na niego pytająco. Była zbyt zajęta próbą stłumienia hałasu, by interesować się treścią pogawędki.
- Właśnie słuchałem relacji z waszej wyprawy do Horsehoof - wyjaśnił.
- Dopiero teraz? Przecież to było jakiś tydzień temu? - zdziwiła się czarna klacz.
- Bo dopiero teraz udało mi się z Sunday porozmawiać! Wcześniej się pod ziemię chowała na mój widok…
Rzeczywiście, szarej klaczy nigdzie nie było widać, co nieco zaniepokoiło zielonogrzywą. Fakt, że za nią nie przepadała, niczego nie zmieniał. Popatrzyła się oskarżycielsko na Hualonga.
- Ej! To nie ja strzeliłem w nią błyskawicą! - burknął szkarłatnooki gad.
- Ale to ty chlasnąłeś ją ogonem! Więc ty jej teraz szukasz.
- Ja?
- No chyba nie ja! - oburzyła się alikorn. - Ja idę spać.
Machnęła łbem i poprawiła juki, które potraktowała jako poduszkę. Ostentacyjnie, szczelniej otuliła się płaszczem i ułożyła do snu. Smok warknął. Nie zareagowała. Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę. Kojąca cisza uspokoiła ją i pozwoliła się w końcu rozluźnić. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Obudziło ją ssanie w żołądku. Głód zawsze był wrogiem numer jeden. To zawsze on sprawiał, że przyjemne sny kończyły się przedwcześnie. Drugim budzicielem był pełny pęcherz, który miał tę zaletę, że przynajmniej można było sprawę załatwić szybko, nie myśląc o niczym, po czym wrócić do łóżka i z powrotem zanurzyć się w kojącej ciemności i ciepełku kocy.
- Sunday, zrób śniadanie… - mruknęła, nie otwierając oczu.
- Sunday nie zrobi śniadania, bo jej nie ma - odpowiedział jej znajomy, męski głos.
Poderwała się gwałtownie na równe kopyta. Była święcie przekonana, że Hualong wczoraj odpuścił i ją odszukał. Albo, że szara klacz sama wróciła. Przetarła zaspany pysk kopytem i zapytała:
- Nie znalazłeś jej?
- Nie szukałem jej, więc nie dziwota, że nie znalazłem - odpowiedział smok.
Nie wyglądał na przejętego zniknięciem liliowogrzywej córki oberżysty. Wręcz przeciwnie, na łuskowatym pysku gościł zwykły uśmieszek wyrażający złośliwość, wredotę i pewność siebie. O ile Sunday wkurzała Night, o tyle smok po prostu jej nie znosił. Czarna klacz nie mogła go za to winić.
-  Co jeśli się nie znajdzie? - mruknęła, drapiąc się po nodze.
- To będę bardzo uradowany. - Hualong zaśmiał się gardłowo.
Alikorn uśmiechnęła się. Nie rozumiała swojego kompana i nie chciała chyba go rozumieć. Podróżowali ze sobą tylko z jednego powodu. Żadne nie chciało być samo. Przez większość czasu kłócili się, wyzywali i grozili sobie. A jednak się lubili. Z szarą, ziemską klaczą sprawa wyglądała skrajnie inaczej. Night Shadow była w stanie ją tolerować, ale Hualong nigdy jej nie zaakceptował.
- Ooo, nie! Nie! To pająk! Zje mnie, zje mnie! O! Burza! Muszę się schować, muszę się schować! To na pewno demony, na pewno! - piszczał wielki gad, naśladując Sunday.
Shad zatrzepotała skrzydłami, rozbryzgując  na boki osadzone na nich kropelki rosy i zaczęła się śmiać. W efekcie szkarłatnooki stanął na dwóch łapach i zaczął się zataczać, nie przerywając swojej durnej paplaniny.
- Smok! Smok! Pożre mnie! Spali! Zatłucze! Ooo… Czy to kwiatek?! Jaki śliczny! Aaa! Pszczoły! Pszczoły atakują!
- D-dosyć! N-nie mogę p-przestać się ś-śmiać!
Hualong ryknął radośnie i wypuścił z pyska mały pióropusz żółto-białego ognia. Niczym mały piesek zamerdał ogonem, parsknął i wywalił jęzor.
- Żałuję, że nie mam czarnych łusek - powiedział nagle poważnym głosem.
Klacz zastrzygła uszami i wpatrzyła się w niego pytająco.
- No, wyobraź to sobie! W naszych legendach wszystkie potężne smoki są czarne i wielkie. No, opcjonalnie ceglastoczerwone… A zielone? Zielone i złote, to co najwyżej pilnują Yggdrasila . Nawet ja? Czy ja cię przerażam?! No chyba nie! Gdybym był czarny to byłoby inaczej! Czy ty się śmiejesz?! Dlaczego się śmiejesz?!
- Hahaha! Hualong - wymamrotała, chichocząc - ty ofiaro losu! Żałuj, że siebie nie widzisz i nie słyszysz…
- Pfff! - prychnął zielonołuski.
Chichotała jeszcze przez chwilę, nie zważając na poważny wyraz klinowatego pyska. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by zapytać:
- A tak poważnie, co zrobimy jeśli się nie znajdzie?
- Nie wiem. Dzisiaj jeszcze nie jadłem…
To jej przypomniało, że również jest głodna. Uznała, że samopoczucie jej układu pokarmowego jest ważniejsze niż zniknięcie towarzyszki podróży. Dlatego wyciągnęła z juk kilka jadalnych korzeni, znalezionych przez Sunday parę dni temu. Ugryzła. Smakowały obrzydliwie. Mdłe i bez smaku. Wyrzuciła je natychmiast. Wolała cierpieć głód, niż jeść takie paskudztwo.
Na szczęście nieopodal rósł młody klon. Liście tego drzewa często gościły w kuchni. Gotowano na nich zupę, dodawano do sałatek. Róg czarnej klaczy zalśnił od magii, a sterta liści natychmiast wylądowała przed nią. Przystąpiła do jedzenia.
Słodkie… Ale bywało gorzej.
Szybko skończyła swój posiłek i opłukała, lepiące się od klonowego soku, ganasze w wodzie z rzeki. Poczuła się o wiele bardziej komfortowo. Zastanawiała się przez chwilę, czy się nie wykąpać, ale zimny, powolny nurt i długie pędy rdestnicy skutecznie ją od tego odwiodły.
Pewnie są tu raki, pijawki, sinice i cholera wie co jeszcze… To nie są czyste, górskie strumienie, których dna wysłane są otoczakami albo białą, wapienną skałą.
Nadstawiła pysk ku nisko zawieszonemu Słońcu, ciesząc się ciepłem, jakie przyniósł dzień. Magią rozczesała skołtunioną przez noc grzywę. Nie przykładała może zbyt wielkiej wagi do wyglądu, ale miała swoje granice. Może i nie odróżniała morelowego od pomarańczowego, ale nie znosiła brudu, niewygody i pozlepianych włosów.
Odwróciła się i otworzyła oczy, dotychczas półprzymknięte. Hualong wygrzewał się wśród krzewów leszczyny, czekał na nią. Gdyby go nie znała, to na pysk cisnęłyby się jej słowa takie jak pradawny, dostojny, potężny, piękny i ogromny. Wielkie cielsko lśniło od różnych odcieni zieleni. O szmaragdowej, aż ku delikatnej barwie wiosennej trawy.
Trochę urósł od naszego pierwszego spotkania. Chyba wszedł właśnie w fazę szybkiego wzrostu…
Skinęła łbem, a smok podniósł się ciężko. Ziewnął, odsłaniając rząd ostrych kłów i przypominających poszarpany łańcuch górski łamaczy , przeciągnął się i machnął biczowatym ogonem, zakończonym, przypominającym spłaszczony grot strzały, kostnym wyrostkiem.
- Lecimy dalej? - zapytał rozpościerając skrzydła.
Klacz przez chwilę przyglądała się promieniom słońca prześwitującym przez cienką, rozpostartą pomiędzy zmodyfikowanymi palcami, membranę.
- Nie. Najpierw musimy znaleźć Sunday - odpowiedziała w końcu.
Wężowate cielsko opadło na ziemię.
- Czy my już tego nie przerabialiśmy? Ja jej nie lubię, ty jej nie lubić… Polazła gdzieś, obraziła się, jej wola! Nie jest dzieckiem!
- Może nas wydać…
- I co z tego? - warknął szkarłatnooki. - To chyba nie jest już takie ważne.
- Niedawno mówiłeś co innego! - zaprotestowała Nighty.
- Bo tak mi było wówczas wygodnie - westchnął.
Machnęła zielonym ogonem i tupnęła kopytem. Wiedziała, że Hualong specjalnie ją prowokuje, ponieważ lubi wyprowadzać ją z równowagi. Ona jego zresztą też.
- A do jeśli coś jej się stanie? - mruknęła. - To by była nasza wina!
- Twoja, ja chciałem ją zostawić. Zresztą nie martw się, takie łamagi jak ona, mają zawsze wielkie szczęście. Jestem pewien, że ona jest taką fajtłapą, że przeżyłaby hydrę, pięć mantrykor, smoczą migrację, ciebie o czwartej nad ranem, wojnę domową, siedmiu raubritterów, koniec świata, a nawet te przeklęte komary, które tną niemiłosiernie!
Czarna klacz uznała, że nie sposób kłócić się z tak przekonującą argumentacją.
- Ruszamy w dalszą drogę.
Smok ryknął radośnie i poderwał się do lotu. Night Shadow podążyła za nim. Tron Nocy czekał, a każde machnięcie skrzydłami przybliżało ją do niego.

***

Biegnij, mknij na skrzydłach nocy. Uciekaj. Świat jest okrutny, wiesz? Przemykasz pomiędzy drzewami. Olchy szarpią cię za ubranie, a ty zdajesz się tego nie zauważać. Strach sprawia, że przyśpieszasz i nie zważasz na palący ból jaki ogarnia twoje, domagające się więcej tlenu, mięśnie. Rozszerzasz chrapy,  źrenice ogarniają całe tęczówki.
Wiesz co stanie się jeśli nie dasz rady?
Umrzesz.
Wiesz czym jest śmierć?
Końcem, ciemnością, przed którą nie ma ucieczki. A i tak powitasz mrok, pokochasz go bardziej niż tulącą cię matkę.
TUP
TUP
Kopyta ledwie dotykają ziemi. Cwał.
Żałujesz?
Za późno, o wiele za późno.
Nie uciekniesz przed olszyną. Nie umkniesz temu, który cię goni. Przed nim nie ma ucieczki. On ścigał już wiele takich jak ty. Nie wiesz co z tobą zrobią? Wkrótce się dowiesz. Bo dłużej nie wytrzymasz. Za chwilę zwalisz się wśród paproci, spieniona od morderczego biegu.
Jesteś już praktycznie trupem. Płuca domagają się powietrza, a rozgrzane ciało modli się o odrobinę chłodu. Zaschnięte gardło i przerażenie. Nie umkniesz daleko.
Kim jesteś?
Trupem.
Kim jesteś?
Zabawką.
Ból. Ciemność i nic więcej.

***

Smok zmarszczył nos i wydał z siebie niski ryk. Zatrzymał się i odwrócił w miejscu, co było wyczynem całkiem imponującym, jak na istotę długą na jakieś dziesięć metrów. Rozkojarzona klacz wpadła w niego, co poskutkowało tym, że opadła kilka metrów w dół, zanim odzyskała równowagę i machnęła skrzydłami, zrównując się z nim.
- Co jest? - zapytała.
- Krew, czuję krew. Dość świeżą, coś zginęło tej nocy…
Night drgnęła. Poczuła jak ogarnia ją przerażenie, jak czarna, szlamowata maź wlewa się jej do klatki piersiowej i kieruje ją ku ziemi.
- Zaprowadź mnie tam, szybko! - krzyknęła.
- Night, to pewnie tylko jakieś zwierzę, zapewne ofiara jakiegoś drapieżnika… - powiedział szkarłatnooki, domyśliwszy się jej myśli, w próbie uspokojenia przyjaciółki.
- Hualong!
Gad skinął łbem i obniżył lot, alikorn podążyła za nim. Sunęli powoli, nisko, tuż nad koronami drzew. Smok wyraźnie węszył. Jego nozdrza co chwilę kurczyły się i rozszerzały. Czarna klacz wiedziała, że Hualong ma bardzo czuły zmysł powonienia.
W pewnym momencie zatrzymał się w powietrzu, machając miarowo skrzydłami, opadając i wznosząc się lekko. Gestem wskazał jej miejsce i zaczął kołować nad lasem.
Pośród koron drzew nie widziała żadnego prześwitu. Zielonogrzywa nie miała najmniejszej ochoty szukać bezpiecznego lądowiska. Musiałaby przeczesać sporą połać puszczy, a nie było na to czasu.
- Jest tylko jeden sposób…
Zamknęła oczy, złożyła skrzydła i opadła w dół. Przed sobą utworzyła magiczne pole siłowe, które miało za zadanie odgarnąć gałęzie, stojące na jej drodze. Niewiele to dawało. Czuła bolesne zadrapania oraz szarpanie w grzywie i ogonie, które haczyły się w tej plątaninie.
ŁUP
- Auć!
Jej tarcza nie dała rady odgarnąć wyjątkowo grubej gałęzi, o którą alikorn się boleśnie uderzyła.
ŁUP
Znowu.
ŁUP
- ***!
I jeszcze raz. Tym razem lewy nadgarstek oznajmił, że cierpi.
ŁUP
- Ała… O, Harmonio!
ŁUP
- *** mać!
Ostatni odcinek był wybitnie nieprzyjemny. Skórę znaczyły płytkie, krwawiące rozcięcia, zaś na czarnym futrze wyróżniały się białe, wytarte plamy. Nighty otrzepała się z liści oraz owadów, które nałapała po drodze. Stwierdziła też w myślach, iż nigdy więcej nie będzie taka leniwa. Nigdy.
Rozejrzała się uważnie. Poszycie z opadłych, gnijących liści oraz wysokich pióropuszy paproci. Smukłe, czarne pnie olch, porośnięte porostami i hubą. Rzadka, biała mgła, nic dziwnego, zważywszy na to, że w tej okolicy były bagna. Typowa olszyna, nic niezwykłego. 
Shad przeskoczyła przez zawalony pień i szła, kierowana przez nos. Smok miał rację, rzeczywiście coś tu niedawno zdechło. Smród świeżego trupa, zdążyła oswoić się z tym zapachem podczas swoich lat życia wśród Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Nieraz wynajmywano ich do eksterminacji jakiś potworów. Pracodawcy nierzadko nie wiedzieli co morduje, wówczas zawsze szli oglądać zwłoki. Sposób zabijania mówił bardzo dużo o zabójcy. Jak zabija. Jaką bronią dysponuje. Jak się przygotować do starcia z nim.
Odetchnęła z ulgą, kiedy jej oczom ukazał się okrwawiony, niemal całkowicie zjedzony, zewłok jelenia. Tylko po porożu dało się zresztą stwierdzić, że to był jeleń. Padlina nie miała skóry, większej części łba, mięsa, wnętrzności i kopyt. Biel kości zdawała się świecić wśród ciemnej ściółki. Jakiś drapieżnik, pewnie wiwerna, porzucił tu resztki posiłku. Resztę zjadły mrówki.
- Masz coś? - usłyszała głos smoka, dobiegający z góry.
- Tak, obżartego jelenia! - krzyknęła radośnie.
- To nie to. Idź dalej. Jestem pewny, że to nie jeleń. Też go czuję. Zabito go trzy dni, dziesięć godzin i piętnaście minut temu. Tamto jest świeże. Ale i tak za stare, bym zjadł.
Rzeczywiście, nawet muchy nie kręciły się koło truchła zwierzęcia. Hualong miał rację, musiało być stare. Przerażenie i niepokój wróciły ze zdwojoną siłą. Klacz zadrżała. Krople zimnego, wodnistego potu zaczęły spływać jej po karku.
Skierowała się naprzód, zgodnie ze wskazówką gada. Przeleciała nad płytkim wykrotem i jarem, przez który przepływał wąski strumień, zapewne boczna odnoga rzeczki, nad którą przyszło im nocować. Magią rozgarniała paprocie i przerywała pajęczyny. Na widok wielkich krzyżaków chciało jej się uciekać. Ale brnęła przed siebie. Musiała to sprawdzić, musiała. Czuła jak nogi próbują stawiać opór, nie chcąc zginać się w stawach. Instynkt kazał jej uciekać z tego lasu…
Prawie przeszła obok, nie zauważając niczego. Poczuła zapach. Metaliczny, charakterystyczny. To on ją nakierował. I wtedy zobaczyła- czarne, zastygłe plamy na liściach paproci.
- Krew - szepnęła.
Zaczęła iść za smugami, była pewna, że zaprowadzą ją do trupa. Zrobiła zwrot na przodzie i zeszła zboczem jaru. Strumień meandrował i wyżłobił puszczę w wielu miejscach. Kopyta ślizgały się na mokrych, rozkładających się liściach. Ostatni odcinek pokonała zjeżdżając na zadzie. Wyjątkowo nie wylądowała na pysku.
Wstała. Na dnie nie było wody, która niegdyś tędy płynęła. Wyschnięte koryto wyścielały liście i patyki, podczas deszczy zapewne napełniało się wodą, która spływała wartko w stronę bagien. Szła stępa, a ślady stawały się coraz bardziej wyraźne, wiedziała, że się zbliża.
Ujrzała ją za zakrętem. Zimną, martwą, leżącą na boku wśród paproci i bluszczu. Wyróżniała się na tle leśnego poszycia. Jasna suknia zdawała się świecić w panującym w olszynie półmroku. Podeszła bliżej, chciała dowiedzieć się co zabiło Sunday.
Widok nie należał do przyjemnych. Błękitne, zeszklone oko, z rozszerzoną źrenicą, liliowe włosy, rozczochrane i rozrzucone. Otwarty pysk i wyszczerzone zęby, uwiecznione w grymasie przerażenia. Plamy z krwi na kołnierzu sukni i na szarej sierści. Zesztywniałe nogi, w pozycji jak do gębowania. Night przywołała swoją magię i odgarnęła grzywę martwej klaczy. Przyjrzała się uważnie, syknęła i odsunęła.
- Hualong! - krzyknęła głośno, choć wolałaby zachować ciszę.
- Tak? - odpowiedział jej znajomy głos smoka.
- Ląduj. Znalazłam ją, nie żyje.
Nie musiała tłumaczyć kim jest ona. Była pewna, że smok zrozumie.
- Drzewa rosną za gęsto, nie dam rady, będę w pobliżu.
Jeszcze raz spojrzała na kark córki oberżysty. Szpeciły go cztery, głębokie dziury. Ślady po zębach, konkretnie kłach. Bardzo charakterystycznych kłach. Górne są dłuższe, to one wbijają się jako pierwsze. Zawsze w tętnicę szyjną. Po chwili w ciało wżynają się dolne. Krótsze, ale bardziej zakrzywione. Służą do przytrzymania ofiary, która wije się i szarpie. Ale szybko słabnie. Bo górne kły mają ciekawą funkcję, znajdują się w nich zasysające krew rynienki.
- Wampir, musi być gdzieś w pobliżu. Boję się. - jęknęła.
- To wynoś się stamtąd! - ryknął.
- Nie - powiedziała pewnie. - Dopadnę kuczegosyna! I wyciągnę mu flaki przez nozdrza!
Odpowiedziało jej warknięcie, bez wątpienia wyrażające dezaprobatę.
- To nasza wina! Jesteśmy jej to winni!
- Wolisz być winna czy martwa? Ja bym wybrał to pierwsze, zdecydowanie - rzekł zielonołuski. - A ja ci nie pomogę, to nie jest teren dla smoka!
Zastanowiła się przez chwilę. Nigdy wcześniej nie walczyła z wampirami, zawsze brał się za to Bastard. Nie chciał by alikorn pałętała mu się pod nogami, dlatego kazał jej się trzymać z daleka. Nie miała okazji zobaczyć tego typu potwora, ale wiedziała w jaki sposób Spell sobie z nimi radził.
Istniały dwa rodzaje broni skuteczne przeciwko wąpierzom. Jedną było srebro, najczęściej w postaci posrebrzanych bełtów i strzał. Rzadko kruszcem tym pokrywano miecze i topory, ale zdarzało się. Tego typu oręż często święcili kapłani Harmonii oraz zaklinali magowie. Najczęściej przy pomocy Runy Ognia. Czarna klacz nie miała zaklętego ostrza, kuszy, ani łuku. Ale drugi typ broni był w zasięgu jej kopyt.
Ogień. Jako mag mogła go przywołać. Zaklęcia oparte na tym żywiole nigdy dobrze jej nie wychodziły, ale wierzyła, że teraz jej się uda. Ból w sercu. Pustka w duszy. Wyrzuty sumienia. Żołądek, który by coś zjadł. Była wściekła i zamierzała to wykorzystać. Musiała tylko wytropić potwora, dopaść go.
- Hualong! Możesz go wywęszyć?!
- Nie. Za dużo śladów. Nie dam rady się w tym połapać.
To nieco utrudniało sprawę. Myślała intensywnie. I wtedy przypomniał się jej poranny występ zielonego smoka. Już wiedziała. Drapieżnik będzie udawał ofiarę. Poczeka na nadejście zmierzchu i zwabi potwora.
Nie miała najmniejszej ochoty na ponowne przedzieranie się przez drzewa, choć te rosnące tutaj, dawały nieco większy prześwit, przez obecność jaru. Dlatego postanowiła poczekać tutaj na nadejście nocy.
- Hualong?
- Tak?
- Znajdź sobie jakieś lądowisko i rób co chcesz, ale wróć tutaj przed zmierzchem. Urządzimy sobie małe polowanie.
Ryk. Łopot skrzydeł. Cisza. Została sama.
Położyła się na ziemi, obok zwłok Sunday. Patrzyła w zeszklone oczy, które nigdy już nie zobaczą świata. Na pysk, który się nie otworzy i nie będzie już piszczał ze strachu. Na nogi, które nie przemierzą świata.
Z zielonych oczu Shad pociekły łzy. Cieszyła się, że nikt jej teraz nie widzi. Zaczęła żałować, że nie posłuchała wtedy swojego łuskowatego przyjaciela. Może wtedy by żyła?
- Przepraszam - wyszeptała.










Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 05 Czerwca 2014, 23:34:54
Ok ok, już komentuję.

Zachciało Ci się bawić widzę w Martina - likwidacja delikwentki, która była w głównej paczce. Szkoda, nawet względnie ją lubiłem, była taka... Zwykła.
A na smoku się zawiodłem, okazuje się być zwyczajnym męskim zwisem. Chociaż w sumie nie wiem, czego miałem się spodziewać po nastoletniej gadzinie, lekko upośledzonej.
Cóż, z tytułu wynika, dlaczego ten rozdział jest w całości poświęcony wydarzeniom u NS.
W zasadzie nie za dużo mogę powiedzieć, jak zwykle.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 16 Czerwca 2014, 21:12:36
I kolejny rozdział. Dłuższy i zawierający 3 POVy, choć głównie Shad.

https://docs.google.com/document/d/1BQ0-C4z0WTIR7mzkTKdHYn3_RZECB4AvdLcy_-FPOxA/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XVIII: Złe Łowy i Gorsza Dyplomatyka


Zmierzchało. Słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi, zabarwiając niebo na pomarańczowo-różowy kolor. Ostatnie, ciepłe promienie dnia smugami przedzierały się przez korony drzew. O tej porze doby olszyna cieszyła oko, ale nie ucho. Panowała cisza. Ptaki, wiewiórki i inne zwierzęta - wszystkie zamilkły około godziny temu. Night podejrzewała dlaczego. Jej ofiara niedługo wyjdzie ze swojej kryjówki.
Czarna klacz czekała. Trup leżący obok niej dalej był zimny i sztywny. Przestało ją to zresztą już interesować jakiś czas temu. Zdążyła już wypłakać wszystkie łzy. Podobno to oczyszcza… Chyba raczej wypiera. Z emocji, z uczuć. Pozostawiając tylko pustkę i ból. Oraz poczucie bezsilności, że nawet zemsta nie przywróci życia zmarłego i nie odkupi win.
Przymknęła oczy. Zmęczone i piekące od długiego płaczu domagały się snu. Chciała nacieszyć się tą chwilą luksusu. Rozmyślała. I zastanawiała się nad swoimi decyzjami. Szybko doszła do wniosku, że choć plan zabicia wampira jest głupi, bez krzty sensu i nie zmieni nic, to jednak powinna to zrobić. Tak po prostu. Musiała, pokonać własną bezsilność i zagłuszyć wewnętrzne cierpienia.
W końcu, po czasie, który mógł być równie dobrze wiecznością, jak i ułamkiem sekundy, usłyszała znajomy łopot i ryk. Hualong przybył. Bez niego nie odważyłaby się pomścić Sunday. Obecność smoka uspokajała ją. Wierzyła, że w chwili zagrożenia obroniłby ją. Może zielony gad był ironiczny, wredny, złośliwy oraz zachowywał się jak ostatni kretyn, ale alikorn czuła, że może na nim polegać.
- Jestem. Przybyłem! - rozległo się warknięcie.
Odetchnęła z ulgą. Bała się, że ją ochrzani i odmówi udziału w całym przedsięwzięciu. Smoki różniły się od kucy nie tylko biologią. Ten gatunek myślał inaczej, a jego kultura była z punktu widzenia kucy zimna i brutalna. A Hualong, skoro wyrzucono go ze stada, musiał być wyjątkowo ciężkim przypadkiem. Zastanawiała się już, czy to dlatego, że był wredną, złośliwą mendą, ale doszła do wniosku, że to jednak nie to. On po prostu był głupi. Zawsze mówił co myślał i nie przejmował się konsekwencjami. Osobiście lubiła w nim tę cechę. Ceniła sobie szczerość.
- Dobrze. Leć cały czas nade mną, tak aby mnie nie zgubić, ale jednocześnie staraj się być jak najwyżej - poleciła.
- Ty wiesz, że mogę nie być w stanie ci pomóc? Drzewa rosną za gęsto, nie dam rady tu wylądować.
Zamyśliła się. Jej łuskowaty przyjaciel miał rację. W gruncie rzeczy była zdana tylko na siebie. Oczywiście, jego pomoc i tak była zbędna. W końcu na pewno da radę. Skoro Spell fajczył tego typu kreatury, to jej miałoby się nie udać? Phi!
- Jeśli polegnę, to spal cały ten cholerny las! - rzekła butnie.
- Jadłaś coś? Bo nie jesteś sobą… Jasne, nie ma sprawy, ale wiesz, że polowanie na wampira to raczej głupi pomysł? Sunday nie pomścisz, a sama zginiesz. Przecież ty nie umiesz walczyć!
- Wiem, wiem. Ale tak się składa, że prze pięć bitych lat żyłam wśród takich, co między innymi potwory biją. A ja po prostu czuję, że muszę…
- Rozumiem. Zemsta to też smocza rzecz. Chociaż nie, nie rozumiem. Mści się przyjaciół, a nie przypadkowe osobniki. Ale cóż… Ściemnia się, moja arogancka, narcystyczna towarzyszko, wznoszę się!
Zielonogrzywa uśmiechnęła się szeroko. Coraz bardziej wierzyła w powodzenie swojego skazanego na porażkę planu. I choć szara klacz nie była jej przyjaciółką, to czuła się odpowiedzialna za jej śmierć. W końcu gdyby raczyła wczoraj ruszyć swój ciężki zad, to liliowogrzywa najprawdopodobniej nie zostałaby zamordowana. Może nie mogła jej przywrócić do życia, ale odebranie go bestii, która zabiła Sunday uznawała za swój obowiązek.
Królowa powinna odpowiadać za swych poddanych. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej zrzucając swoje  obowiązki na kogoś innego - doszła do wniosku.
Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała w pokryte pośmiertnym bielmem, niebieskie oczy. Wykonała szybki ukłon, a raczej skinięcie łbem, jak gdyby martwa klacz była jej towarzyszem walki. Zastanawiała się, czy coś powiedzieć, ale uznała, że byłoby to sztuczne, zwyczajne i pretensjonalne.
Chciała działać i tyle. Pogalopowała przed siebie, parskając niespokojnie. Pragnęła zostać zauważona jak najszybciej. Wolała mieć już to za sobą , nie miała najmniejszej ochoty być na nogach przez całą noc. Po chwili zadziałał kierowany przez lenistwo głos rozsądku. Zwolniła do kłusa, a po chwili do stępa.
Jest jeszcze za wcześnie, nie marnuj sił, Night.
Nie przejmowała się gdzie idzie. Stąpała spokojnie, uważając by nie wpaść w liczne pajęczyny i nie spotkać się z czyhającymi w nich niechybnie tłustymi krzyżakami. Night Shadow bardzo nie lubiła pająków. O ile takie skakany uważała jeszcze za słodziutkie i urocze, o tyle całą resztę ośmionogiego rodu stawonogów traktowała jako największe zło tego świata, chcące ją zabić poprzez zamach na jej serce. W końcu bliskie spotkanie z takim bezkręgowcem groziło zejściem na zawał.
Zwierzęta, których krew nie była czerwona , nie musiały obawiać się wampira. Klacz nie wiedziała, czy były one dla niego toksyczne, czy najzwyczajniej w świecie niesmaczne. A może po prostu za małe i nie warte uwagi? W końcu jak wbić kły w komara bądź chrząszcza?
To musiałoby być rzeczywiście trudne. No i pancerz. Potwory takie jak wielkie skolopendry mają ochronę zapewnioną przez chitynowy szkielet zewnętrzny. Przydałaby mi się teraz taka zbroja - pomyślała alikorn. - W zasadzie, to wielka szkoda, że wampiry nie żywią się pająkami i komarami.
Stanęła na chwilę. Rozejrzała się na boki. Wszędzie wokół niej las wyglądał tak samo. Olsze, strumień, paprocie, olsze, bluszcz, mrowisko, olsze, jar, olsze… Zdawała sobie sprawę z tego, że nie zna tego terenu, więc równie dobrze może iść na chybił trafił. Ale nie do końca. Bo w grę wchodziła jeszcze mgła.
Biały opar zdawał się gęstnieć coraz bardziej, napływał od strony mokradeł niczym chmury przesuwające się po niebie. Jak spadająca z wodospadu woda wlewała się się we wszystkie zagłębienia. Wyglądało to iście magicznie, nienaturalnie…
Nienaturalnie? Świetnie! Jeśli to coś jest częściowo magiczne, to zaprowadzi mnie do źródła. Po nitce do ciasta, czy jakoś tak!
Zawahała się. Mgła zdawała się wołać czarną klacz, co napawało ją przerażeniem. Zamknęła oczy i na sztywnych nogach zanurzyła się w białe mleko. Poczuła na pysku chłód oraz wilgoć. Uchyliła powieki i westchnęła, bo miała wrażenie, że nagle znalazła się w innym świecie.
Las, za dnia jasny i radosny, teraz przypominał stare cmentarzysko o północy, kiedy niebo zasnuwają chmury i tylko lekkie światło Księżyca przez nie przedziera. Czarne pnie wyglądały jak wysokie, kamienne obeliski, a krzewy przywodziły na myśl niskie kurhany. Brakowało tylko hord nieumarłych kucyków, takich jak alikorny z Alikorngard.
Pasowałyby tutaj idealnie.
Trącane kopytami liście chrobotały głośno, łamane gałązki trzeszczały głośno, co cieszyło Shad. Na krzyki, jęki, wrzaski oraz płacze nie przyszła jeszcze pora, lecz zwyczajne odgłosy przemieszczania się również powinny zaciekawić potwora.
Mam nadzieję, że akurat tej nocy wylezie ze swego legowiska na żer. W przeciwnym razie nachodzę się na marne, a drugiej nocy nie zamierzam spędzić w ten sposób. Tu jest zimno, mokro, komary tną, a mi ciągle chce się sikać!
Nighty szybko załatwiła tę ostatnią potrzebę i machnęła zielonym ogonem. Nie była zbyt zadowolona. Jej pęcherz czuł się przeziębiony, krzaki nie służyły zdrowiu czarnej klaczy. Organizmy alikornów matka natura przystosowała do spania w puchowych łożach, jedzenia najlepszych owoców, podawanych na srebrnych tacach oraz do władania. Magią i innymi kucykami. Pola w końcu nie zaorzą się same…

***

Ognisko paliło się, skwiercząc radośnie i wypuszczając gęste kłęby szarego dymu. Siedzące i leżące dookoła kuce, otulały się szczelnie płaszczami i z wdzięcznością przyjmowały dawane przez ogień ciepło. Światło również miało zastosowanie praktyczne; o wiele lepiej się dyskutuje, jeśli widać twarz rozmówcy. Bez niego nie zobaczyłby nawet własnego rogu. Z zachmurzonego nocnego nieba nie spływał blask Księżyca oraz gwiazd.
- Więc mówisz Spell, że jesteś sprzedajną suką, która chce iść na łańcuch do króla Nocy? - zapytał drwiąco zielono umaszczony pegaz.
Róg turkusowego jednorożca zajaśniał groźnie. Bastard niewątpliwie wycelował go w Crossbowa i niechybnie skończyłoby się to dla Greena źle, gdyby nie wtrącił się Javelin Ichor.
- Stul pysk, Crossbow. Wszyscy wiemy, że jesteś kretynem, nie musisz nam o tym ciągle przypominać - warknął cytrynowy ogier. - A ty Bastard nie zachowuj się jak byle odsadek.
- To ja tu dowodzę, Javelin - przypomniał niebieskogrzywy.
Zachowują się gorzej niż żołnierze Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Jak udało im się mnie pokonać, skoro ich organizacja polega tylko na wzajemnych wyzwiskach oraz podważaniu kompetencji dowódcy? - zastanawiał się Nnoitra.
Najstarszy z zgromadzonych uśmiechnął się złośliwie i wrócił do obwieszczania ustaleń, jakie poczynił z zielonogrzywy kucem dnia poprzedniego.
- Jak już mówiłem, nie zamierzam brać udziału w wojnie i nie chcę nas wysłać na front. Jednak stała praca pod skrzydłami Darkness Sworda zapewniłaby nam o wiele wyższy komfort życia…
- Nie będę dla niego pracować! - wrzasnął Random, podnosząc się gwałtownie.
- A to niby dlaczego? - zapytał ze zdziwieniem turkusowy jednorożec.
- Bo go nie lubię! - Adventure zrzucił kaptur, ukazując światu szary pysk i brązową, dość bujną grzywkę.
- Przecież ty go nawet nie znasz - zdziwił się Bastard Spell.
- To ojciec Night, to ci wystarczy?! I wyprawa po Amulet Alikorna, żeby daleko nie szukać! To wystarczy! Kuczysyn, do kurwy nędzy, ma gdzieś życie innych kucyków. To zwyrodniały psychopata!
Nnoitra poczuł wewnętrzny gniew. Nie lubił kiedy kucykolwiek obrażał jego króla. Darkness Sword może i miał swoje wady, ale jednorożec nawet lubił tego złotookiego ogiera. Awansował go, płacił nieźle, pozwalał mu wyrazić swoje zdanie na jakiś temat i nawet tego wysłuchiwał. Dla ogiera, który widział sporo skrzydłorogich wielmoży, to Król Nocy stanowił wzór cnót wszelakich.
Wstał, nawet lubił szarego pegaza, ale nie zamierzał pozwolić na obrażanie swojego władcy. Już szykował się do otworzenia pyska, kiedy poczuł czyjeś skrzydło na łopatce. Orange Tail.
- Skończycie to wreszcie?! Chcę iść spać, przestańcie się kłócić, obrażać i ***, zmniejszcie ilość kurw w zdaniu, bo przeciągacie to do rana. A wy dwaj siadać - oznajmiła donośnie pomarańczowa klacz.
Wszyscy Poszukiwacze wyglądali na wyjątkowo oszołomionych. Patrzyli się wielkimi oczami i zataczali łuki półotwartymi szczękami. Nnoitra również zdębiał. Bastard, Awful, Javelin - oni dość często uspokajali rozbrykane towarzystwo, ale Orange… To było tak dziwne, że i pegaz, i jednorożec posłuchali i usiedli.
- Szkoła Night, poznaję - mruknął Spell z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
Jak dla mnie brzmi raczej jak Darkness Sword. Tylko trochę za mało „kurew” przypada na jedno zdanie.
- Orange, siostro… Czy ty jesteś chora? - zapytał zdziwiony Random.
- Stul pysk.
Czerwonooka klacz usiadła z powrotem na swoje miejsce, znajdujące się jak najdalej on Nnoitry. Niebieski ogier zastanawiał się, czy to przypadek, czy po prostu klacz dalej go nienawidzi. W końcu od jakiś dwóch dni nie zarobił od niej ani razu. Nawet na niego ostatnio za bardzo nie wrzeszczała.
Może naprawdę jest chora. Albo mnie lubi. Może mam u niej jakieś szanse?
- Tak jak już mówiłem albo przyjmiemy propozycję naszego alikorna, albo będziemy siedzieć na tym zazadziu dość długo. Grozi nam też, że Jego Wysokość wyśle tu kogoś bardziej kompetentnego niż ten źrebak - kontynuował spokojnie Spell.
Nnoitra pragnął zaprotestować, ale spojrzenie Bastarda odwiodło go od tego pomysłu. Starszy jednorożec był bardziej utalentowany i doświadczony.
- Z drugiej strony Noc może przegrać, a ja wolałbym się nie znaleźć w obleganym Mooncastle. Nie poddadzą się, nie otworzą do bram. Tam dojdzie do rzezi, jeśli to się stanie - zauważył Javelin.
- Nie stanie się - pewnie rzekł Nnoitra. - Z tego co mi wiadomo, to Strong Change powinien już nie żyć. Zgodnie z prawem Królem Zmian zostanie teraz Jego Wysokość, Darkness Sword.
Wzrok wszystkich kucyków skierował się w stronę zielonogrzywego ogiera. Morskooki czuł na sobie ich spojrzenia oraz to co wyrażały. Ciekawość. Strach o to co przyniesie jutro.
- Nie zaakceptują go, dojdzie do wojny domowej, jednak to zwiększa jego szanse. Ale jest jeszcze ta cholerna Equestria. Po której stronie stanie Królowa Celestia? - zapytał Ichor, wstając.
Cytrynowy pegaz odrzucił swą długą, zasłaniającą prawe, złociste oko, bordową grzywę. Javelin Ichor na oko miał około trzydziestu lat. Dowódca Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy zauważył, że cieszył się dość sporym szacunkiem w tej kompani. Rozsądny, zazwyczaj uprzejmy, choć nie stroniący od żartów nie traktował go z otwartą  wrogością, jak Crossbow i Orange, ale też nie spoufalał się, jak Random. Można by powiedzieć, że po prostu Javelin ignorował jednorożca. Teraz Nnoitra zrozumiał, że ocenił go źle.
- Mój pan planował by nie mieszała się do wojny - wyjaśnił.
- A jak twój pan zamierza to zrobić, Nnoitro?
- Lordzie Nnoitro - poprawił go niebieski. - Nie mam zielonego pojęcia.
- To wiele wyjaśnia - cytrynowy ogier uśmiechnął się ironicznie. - Panowie, co o tym myślicie? Bo ja uważam, że nasz młody więzień paple bzdury jak młoda klaczka na dworze. Powtarza to czego go nauczono, ale tak naprawdę nie wie nic. A raczej, jego król nie wie nic. Darkness stawia wszystko na jedną kartę, taka jest prawda. Ryzykuje. A my musimy dołączyć do gry.
- Ja bym postawił jednak na Darkness Sworda - stwierdził Spell. - Kuczysyn jest całkiem zdolny. On się z tego wywinie, a jeśli nie, to my się wywiniemy. A do tego czasu pożyjemy na królewski koszt.
Mag zaśmiał się, a Random i Crossbow zawtórowali mu. Javelin skinął łbem, Orange nie zareagowała w ogóle. Za to Awful Look machnął kopytem i odezwał się.
- A co, kiedy się dowie co zrobiliśmy z jego żołnierzami?
- Pochorowali się i umarli. Nnoitra potwierdzi. Prawda? - wzrok Bastarda skierował się w stronę młodego żołnierza.
- Prawda.
W końcu jeśli nie będę kłamał jak z nut, to moja głowa zostanie nabita na pal. A chciałbym jednak wrócić do domu, do Mooncastle. Chcę ponownie ujrzeć swoją rodzinę i przekazać wieści krewnym moich żołnierzy…
- Jakoś nie wierzę w jego zapewnienia… - mruknął żółtogrzywy.
- Ej! Ja z nim piłem, Awful. I Orange też. Prawda, Orange? - zaprotestował Random.
Niebieski jednorożec nie rozumiał szarego pegaza. Jeszcze przed chwilą chcieli się ze sobą tłuc, a teraz ów bronił go w sposób wyjątkowo kretyński i nieumiejętny. No i Adventure nie traktował go jak wroga czy obcego, co również uważał za dziwne.
- Stul pysk - odpowiedziała pomarańczowa klacz.
- Dosyć! Ty Random idź być kretynem gdzie indziej, a ty Orange przestań się tak zachowywać, do cholery! Mam już tego dość, młoda klaczo! Stałaś się wredna, złośliwa i ogólnie nieprzyjemna. Ty chcesz komuś zaimponować?! Jeśli tak myślisz, to się mylisz! Ty jesteś po prostu żałosna! - warknął niebieskogrzywy ogier.
Mina Tail wyraźnie zrzedła. Pegaz zadrżała. Słowa Spella najwyraźniej dotknęły jej czuły punkt, ukryty gdzieś głęboko, za warstwą wrogości i nienawiści do świata. W szkarłatnych ślepiach zalśniły łzy, a może był to tylko odblask ogniska, kto wie? Nie odpowiedziała. Nie zaczęła klnąć, grozić i wykłócać się. Po prostu wykonała zwrot na zadzie i pogalopowała, gdzieś głęboko w noc. A turkusowy jednorożec stał spokojnie, z lekkim uśmieszkiem wymalowanym na pysku.
Chciał pobiec za nią. Objąć, pocieszyć. I przywalić Bastardowi. Zrobiłby to wszystko, gdyby nie magiczna bariera barwy indygo, która nagle przed nim wyrosła i nie pozwalała mu na zrobienie jakiegokolwiek kroku w przód. Spojrzał z nienawiścią na turkusowego maga. Bastard pokręcił łbem i spojrzeniem nakazał mu usiąść.
- Nie teraz. Narada trwa. A ona zasłużyła. Mały opierdol dobrze jej robi. Terapia szokowa zawsze działa. A wracając do tematu… - niebieskogrzywy ogier zamyślił się - Nasz przyjaciel powie to co mu każę, ponieważ to leży w jego własnym interesie. W końcu nie przyzna się królowi, że był idiotą, a nie strategiem i dowódcą. Jeszcze ktoś ma jakieś obiekcje? Nie? Świetnie - Bastard zwrócił wzrok na Nnoitrę. - No, teraz możesz za nią biec. Życzę powodzenia.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Jednorożec zerwał się na równe kopyta i pogalopował śladem miłości swojego życia. Nie słyszał już głosów Poszukiwaczy.
- Czy on leci pocieszać moją siostrę? - zapytał zdziwiony Random.
- On leci poderwać twoją siostrę - poprawił go Spell.
***

Jego Wysokość, Darkness Sword już kolejny dzień spędzał na naradach. Służąca mu do tego komnata, średniej wielkości pomieszczenie, z okrągłym paleniskiem po środku i rozstawionymi wokół niego dziesięcioma, kamiennymi krzesłami, zdążyła mu przez ten czas obrzydnąć do granic możliwości. W palenisku nie palił się ogień, a wielkie okna otworzono. Choć niebo nad Mooncastle było jak zwykle zachmurzone, to dzień należał do upalnych i dusznych. Najwidoczniej znowu zbierało się na letnią burzę. Granatowy alikorn poprawił ułożenie swojego zadka na siedzisku, zdecydowanie niewygodnym. Żałował, że nie kazał przynieść poduszek. Nie zrobił tego nie dlatego, że był głupi. Po prostu miał nadzieję, że jego rozmówca, Sundust Afternoon skończy wcześniej swoje wielogodzinne ględzenie. W końcu i tak będzie martwy, więc to wszystko było bez krzty sensu.
W zasadzie, to niezaproszenie go na ślub mojego syna byłoby chyba wielkim nietaktem. W końcu to w tym tygodniu… No cóż, przeboleję go jeszcze parę dni,  a potem niech zdycha!
- …i jako stryjeczny kuzyn drugiego stopnia ciotki nieżyjącego już Strong Change’a, władcy Królestwa Zmian, przypominamy, że ziemie Zachodniej Marchii powinny przypaść w udziale nam! - przynudzał rudowłosy alikorn.
Darkness Sword miał wielką ochotę ziewnąć. Od trzech dni kłócili się o tę durną Zachodnią Marchię, która należała się mu, ponieważ był czyimś tam pociotkiem. Błękitnogrzywy nie miał zielonego pojęcia o co w tym chodzi, ale jako król nie mógł tego po sobie pokazać.
- Nie oddamy Zachodniej Marchii! Należy nam się, ponieważ jesteśmy wujecznym kuzynem stopnia piątego babci dziadka pierwszego lorda tamtych ziem!
Co prawda nie miał pojęcia, czy jest, czy nie jest, ale wątpił by złoty ogier miał to teraz jak sprawdzić.
- Czym jesteście?
- Królem Zmian. I nie oddamy. Nic nie oddamy - wiedział, że popełnia wielki nietakt i miał to gdzieś, siedział tu już w końcu piątą godzinę.
Władca na Firegard spojrzał na niego z wyraźnym niesmakiem wymalowanym na pysku. Wyraźnie gardził Królem Nocy.
- Pragniemy za to wyrazić, że z wielką radością widzielibyśmy was na ślubie naszego syna z Diamond Lady, który odbędzie się za trzy dni - rzekł szybko, by tamten nie zdążył skomentować jego dokładnie siedemdziesiątej drugiej odmowy oddania Zachodniej Marchii.
Na pysku Sundusta wykwitło lekkie zdziwienie i zrozumienie. Szybkie śluby nie należały wcale do wielkiej rzadkości, zaś pytanie się o ich przyczynę było uznawane za niegodne.
- Czujemy się zaszczyceni i dziękujemy wam za zaproszenie. Na pewno nie chcielibyśmy przegapić tak wspaniałego i radosnego wydarzenia.
Ciekawe, czy Dark Mane też uważa je za radosne... Bo ja właściwie tak. Przypadkowo wpadł całkiem korzystnie politycznie. No i patrzenie jaki jest załamany jest naprawdę zabawne.
- Zaś jeśli chodzi o Zachodnią Marchię… - kontynuował Afternoon.
Nie! Litości! Harmonio, błagam! Niech ktoś go za mnie zabije i to szybko.

***

Nie wiedziała ile czasu pozostało do świtu. Doszła w końcu do początku bagien. Wielkie rozlewisko wody, pokrytej grubym dywanem rzęsy. Kępy i łachy, porośnięte niskimi krzewami i powykręcanymi drzewami, głównie wierzbami, brzozami i olszą. Spojrzała w niebo. Wysoko nad nią, po czarnym niebie prześlizgiwał się smok. Nie mogła go dostrzec, ale wiedziała, że tam jest.
Rozpostarła szeroko skrzydła i zaczęła lecieć powoli, niziutko, tuż nad samą wodą. Nie znała ścieżek, a wiedziała, że grunt na takim terenie jest zawodny. Nie chciała się utopić, ani pomoczyć. Nasiąknięte wodą skrzydła stałyby się zupełnie bezużyteczne.
Odór, zalatujący mułem, trupem i gnijącą roślinnością wżerał się do jej nozdrzy. Klacz pokręciła głową z niezadowoleniem. Smutek i gorycz zamieniły się w złość i wściekłość. Night Shadow pragnęła jedynie zemsty, ciepłej kąpieli i zupy jagodowej z orzechami laskowymi. Nie była tylko pewna co do kolejności.
Czarne skrzydła miarowo biły powietrze, odgarniając mgłę i smród. Nie wiedziała gdzie ma się kierować. Na pewno nie za błędnymi ognikami. Wpadłaby w bagno albo kręciłaby się w kółko bez sensu.
- ***! No, *** no! - zaklęła na głos.
Miała już tego szczerze dosyć. Wszystkie sześć kończyn bolało ją ze zmęczenia. Przeziębiony pęcherz dokuczał, a ciało swędziało od ugryzień komarów.
- Hej! Hej! Jest tu kto? Jestem sama, zagubiona i się boję! Pomocy! - jęczała, z nadzieją, że to zwabi potwora.
Najwidoczniej nie była zbyt przekonująca, bo jedyne co osiągnęła, to spłoszenie kilku zaszytych w szuwarach kaczek, które odleciały z głośnym kwakaniem.
- Wspaniale, po prostu wspaniale! - warknęła ironicznie.
Na pobliskiej kępie dostrzegła sporych rozmiarów, martwy pień, porośnięty hubą. Jaśniał w ciemnościach niczym szkielet okryty resztką całunu. Usiadła na nim. Musiała chwilę odpocząć. I zastanowić się. Cisza przerywana tylko bulgotaniem metanu, wydostającego się w wielkich bąblach spod wody. Oznaczało to, że jest raczej w dobrej części mokradeł.
Ziewnęła. Wyczerpanie robiło swoje. Chciało jej się spać, ale nie pozwoliła sobie na to. Nie tutaj. Zamiast tego popatrzyła na ziemię. Mech torfowiec, rosiczki, porybliny, turzyce. Znała wszystkie te rośliny, zawsze jej się podobały. Dostrzegała  ich subtelne piękno, nienarzucające się swoją wielkością i jaskrawością. Teraz jednak nie zwracała na to większej uwagi. Myślała o Sunday.
- Dlaczego to musiało się stać? - szepnęła. - Przeznaczenie? Pech? Zbieg okoliczności? O, losie! Dlaczego jesteś tak okrutny? Dlaczego świat jest brutalny? przecież Ty jesteś podobno dobra. Tak, Harmonio. Podobno. Giną niewinni, a kuczesyny łażą po ziemi. Podobno wszystko ma jakiś głębszy sens… Coraz bardziej rozumiem, że Sunshine Arrow miała rację. Walczyć i nie poddawać się, pomimo tego, że sprawa jest z góry skazana na porażkę. Bo inaczej, bo inaczej nic nie ma sensu i można tylko oszaleć. Ona się nie poddała! Ja też się nie poddam! - czarna klacz niemal wykrzyczała ostatnie słowa.
Uniosła łeb. Ujrzała przed sobą młodego i olśniewająco pięknego ogiera, o długich, smukłych nogach. Sierść alikorna była biała jak śnieg, a długa, srebrzysta grzywa falowała łagodnie. Łagodne, szare oczy patrzyły na nią zachęcająco, przyzywająco, hipnotyzując.
Chodź do mnie, piękna klaczo - usłyszała w swojej głowie delikatny i melodyjny głos.
Nighty zamrugała oczami i zachichotała. Doskonale wiedziała, że wampiry nie lubią gonić swoich ofiar. Tworzą iluzję i hipnotyzują cele, które same do nich przyłażą i dają się zabić. Dopiero jeśli ta strategia się nie powiedzie, to gonią swój posiłek.
- Naprawdę? Piękny ogier? Serio? Harmonio! To jest żenujące!
Wstała i uruchomiła skrzydła. Przywołała w umyśle znajome symbole - węża pożerającego własny ogon, tworzącego okrąg, w który wpisano pięcioramienną gwiazdę, runę ognia i wiele innych. Poczuła siłę magii przepływającą przez całe jej ciało, od kopyt po róg i uwolniła energię.
Kula ognia, wyjątkowo mała i licha uderzyła w potwora, nie czyniąc mu żadnej szkody. Shad zaklęła. Stwór zasyczał przeciągle i metamorfował do swej prawdziwej postaci.
Teraz przed nią znajdowała się istota z postury i kształtu przypominająca kuca, alikorna. Podobieństwo kończyło się jednak na sylwetce. Wampir miał białą, niemal przeźroczystą skórę, pozbawioną sierści, wielkie, skórzaste, smocze skrzydła o czarnobrunatnej barwie, która ciągnęła się od nich po grzbiecie, tworząc brudną, przywodzącą na myśl pasmo zgnilizny pręgę. Krótki, gruby i ostro zakończony, wygięty róg. Czarne, skołtunione grzywa i ogon, antracytowe ślepia, o szkarłatnych, pionowych źrenicach. Uszy dziwnie wykręcone, o ostrych końcach. I paszcza. Długa wąska, bardziej charcia niż końska. O obrzydliwych, czarnych wargach. Zakrwawiona, skrywająca igłowate, długie, białe zęby.
Mag?! Zabiję! - tym razem głos zmienił się. Teraz wwiercał się w mózg, intensywnym brzęczeniem i wibracjami.
Zielonogrzywa przełknęła ślinę i spróbowała ponownie przywołać ogień. Ta próba okazała się być kompletną klapą. Z jej rogu poleciały tylko wątłe kłęby dymu.
Wampir rozwinął skrzydła i kłapnął paszczą. Zasyczał ponownie. Tym razem głośniej. Nie trzeba jej było tego powtarzać. Błyskawicznie wyczarowała zieloną błyskawicę i posłała ją we wroga. Krzaczaste nitki energii magicznej spłynęły po nieumarłym, niczym strużki wody.
Stwór otrzepał się, jak mokry pies. Odbił się i skoczył, pikując w kierunku Night. Bała się, ale postanowiła, że nie będzie uciekać. Dalej uważała, że ma szansę. Nie chciała też, by cała noc włóczęgi poszła na marne, a zabójca Sunday dalej chadzał bezkarnie po tym padole.
Będę walczyć i wygram!
Zabiję!
Ja ciebie też - pomyślała.
Utkała zaklęcie i w ostatniej chwili otoczona została tarczą, przypominającą mydlaną bańkę, grubą na kilka centymetrów i o zielonej barwie.
Potwór siłą rozpędu uderzył w jej silną barierę, odrzuciło go i wpadł w bagno, rozbryzgując brudną wodę. Skorzystała z okazji i wzniosła się wyżej, oddalając się od przeciwnika, potrzebowała czasu.
Ogień! Ogień! Potrafię to zrobić! Robiłam to już, no dalej! - myślała gorączkowo, przyzywając i wzmacniając czar.
Wampir podniósł się już i leciał, sunął ku niej. Był szybki, był bardzo szybki. Poruszał się z dziką gracją, iście kocią i przerażającą. Jego róg zalśnił od czerwonej magii, dziwnej i niezrozumiałej dla Night. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.
Szkarłatny promień trafił w barierę czarnej alikorn, niszcząc ją. Klacz spanikowała i odsadziła się w powietrzu, rzucając do ucieczki. Śmiertelnie przeraziło ją, że ta istota była zdolna przełamać jej tarczę. W końcu nie udało się to nawet tym bestiom z Alikorngard. Słyszała syki potwora, mrożące krew w żyłach. Coraz głośniejsze, doganiał ją.
Zmusiła skrzydła do szybszego ruchu i wykonała gwałtowny zwrot. Uwolniła magię. Kula ognia, większa od pierwszej, ale wciąż marna uderzyła istotę prosto w pysk, powodując brzydkie, różowo-czerwone poparzenia. Wampir zawył i zaatakował wściekle. Zadany mu ból tylko go zdenerwował rozsierdził.
Nie miała czasu na użycie magii, po prostu odsunęła się na bok. Stwór zawrócił i zanurkował. Jego róg ponownie zalśnił, a promień trafił Shadow, która nie zdążyła się ochronić w jakikolwiek sposób, prosto w pierś. Nie poczuła uderzenia, ani bólu, tylko dziwne, lodowate mrowienie. Odskoczyła ponownie, unikając długich kłów ledwie o kilka centymetrów.
Spróbowała podnieść tarczę i nic. Jej moc nie działała. Po prostu jej nie było. Podjęła kolejną próbę. Znowu bez efektu. Zaczęła panikować jeszcze bardziej. Całe życie polegała na sile magicznej. Bez niej czuła się zupełnie bezradna i bezbronna. Stwór się zbliżał. Skórzaste skrzydła szeleściły, z gardła wydobywały się syki i niski bulgot, jak gdyby cierpiał, zapewne z powodu obrażeń, jakie mu zadała.
Odwróciła się i wznowiła ucieczkę. Wznosiła się coraz wyżej:
- HUALONG! HUALONG, POMOCY!
Jej przeciwnik był coraz bliżej, niemal czuła jego oddech na karku. Bała się coraz bardziej, wiedziała, że zaraz umrze. Oczy zaszkliły jej się od łez, teraz jeszcze bardziej nie wiedziała dokąd ucieka.
- HUALONG!
Coś złapało ją za grzywę i szarpnęło. Spróbowała kopnąć to na oślep, ale spudłowała, jej noga przecięła powietrze. Strach sparaliżował skrzydła, zaczęła opadać, ciągnąc w dół swojego oprawcę. Nie była już w stanie dobyć głosu przez ściśnięte gardło. Chciała jeszcze raz zawołać swojego smoczego przyjaciela, którego nie było właśnie teraz, kiedy był jej tak bardzo potrzebny.
Jakaś ciecz, chyba ślina spłynęła po szyi klaczy. Kły boleśnie przebiły skórę. Zaszlochała i zaczęła się szarpać z całych sił, co tylko potęgowało cierpienie. Kopała i próbowała dźgać rogiem, ale nic to nie dawało. Leciała w dół, czując na grzbiecie ciężar wampira. Miał od niej o wiele większą masę. Dolne kły również zagłębiły się w ciało klaczy. Jęknęła boleśnie.
To koniec… Zawiodłam siebie, Sunshine Arrow, Bastarda, Orange, Randoma, Crossbowa, Javelina, Blooda, Darka… I ciebie Sunday. Przepraszam, was wszystkich.
Wiedziała, że zaraz zemdleje, czuła jak krew z niej odpływa. Przed oczami pojawiały się twarze ważnych w jej życiu kucyków. W przedśmiertnych majakach słyszała ich głosy, mówiły do niej, szeptały i patrzyły oskarżycielsko.
- Tak głupio zginąć? - pokręciła głową z dezaprobatą generał Arrow.
Nie mogę, nie potrafię. Nie umiem być taka jak ty!
- Obiecałaś, że będziesz na siebie uważać - oznajmił smutno, z ojcowskim spojrzeniem, Bastard Spell.
Ja… Ja przepraszam. Ty byłeś dla mnie ojcem. Przepraszam, Bastardzie.
- Nie powinien był ci wtedy pomagać! - warknął Dark Mane. - Może byś jeszcze żyła!
- To twoja wina! - powiedziała Sunday.
Nie… Nie… Niech to się już skończy!
Nocne niebo rozerwał donośny ryk. Potem nastąpiło ogniste Inferno. Kolejny ból, ostry, piekący. I ciemność. Night Shadow nie czuła już nic więcej.














Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:59:38
Przed wami kolejny rozdział.

Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1F7_LnKe2U34vg0HqhXqgNzl2yPf7uc-p9zqyjyzoZIc/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XIX: Śluby


Czas płynął szybko, za szybko. Jeszcze niedawno jego świat był jasny i uporządkowany, życie mijało na zabawie i przyjemnościach. Młody ogier wiedział, że to już koniec, jego porządek runął, a wolność poszła uprawiać miłość. Był wściekły.
Dark Mane kopnął z całej siły ceramiczną wazę. W pomieszczeniu uniósł się głośny dźwięk tłuczonej porcelany. Nie obchodziło go, że jest starsza od niego, a nawet od jego martwej już babki.
Z nienawiścią patrzył na jasne, pokryte kwiecistym wzorkiem kawałki, jakby to one były winne jego nieszczęściu.
- Cieszysz się? - usłyszał radosny głos.
Gdyby nie znał go tak dobrze, to pomyślałby, że należy do jakiegoś młodego wojownika. Pozory myliły. Darkness Sword nie był młody.
Król Nocy stał w otwartych drzwiach i szczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu. Dzisiaj wydawał się być znowu rześki, młody i uradowany. Czarny ogier już dawno nie widział swojego ojca tak zadowolonego z życia. I wcale mu się to nie podobało.
- Wprost kwiczę ze szczęścia! A nie, to tylko burczenie w brzuchu! - westchnął z ironią.
- Przesadzasz, synu. Dzień jest piękny, nie pada. Żenisz się z piękną klaczą… - powiedział granatowy alikorn.
- NIE!!! Proszę! Przestań! - jęknął boleśnie.
- A mówiłem ci już, że świetnie dziś wyglądasz? - zapytał błekitnogrzywy, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Rzeczywiście, wyglądał naprawdę nieźle. Szata z czarnego aksamitu i atłasowy, granatowy płaszcz wyszywany srebrną nicią, nadawały mu iście królewski wygląd. Stalowe, czarne buty maskowały cienkie, długie nogi. W nich widać było, że jest wojownikiem, a nie mamisynkiem. Na grzywie nosił prostą, złotą obręcz, która razem z podtrzymującą pelerynę, srebrzystą broszą w kształcie półksiężyca, podkreślała jego dumne i szlachetne rysy pyska.
- Co z matką? - zapytał się cicho.
- A! No właśnie. W zasadzie to właśnie dlatego cię odwiedzam. Czuje się lepiej i będzie na uroczystości. Może nawet na weselu zostanie… - rzekł Darkness.
Dark Mane skoczył na ojca i uściskał go.
- Ej! Dusisz mnie! - jęknął starszy kucyk.
Prawda była taka, że kary ogier nie wiedział co działo się z Moonlight Dust. Poza tym, że od dłuższego czasu jej nie widział. Nikt jej nie widział. Królowa zniknęła. A ojciec długo nie chciał nic mówić. A raczej po prostu nie miał ku temu okazji.
Powiedział, że jest chora i tyle. Nic więcej. Był zajęty, sprawy królestwa były ważniejsze niż własna rodzina. Dark Mane czasami czuł do niego żal. Starszy ogier choć mieszkał w tym samym zamku, wydawał się nieraz przebywać gdzieś bardzo daleko.
A tymczasem królewicz martwił się o swoją matkę. Pedantyczna, wymagająca i surowa rodzicielka zawsze w niego wierzyła oraz wspierała go w trudnych chwilach. Reszta krewnych, dalekich i bliskich, w ogóle nie potrafiła go zrozumieć. Wiedział to, bo jedyne co słyszał, to „Znakomicie, że się żenisz!”. Miał nadzieję, że przynajmniej Królowa Nocy nie obróci się przeciwko niemu.
- Powiedziała, że to znakomicie, że się żenisz.
- Cieszy się?
- Owszem. I pochwala wybór klaczy. Aczkolwiek skonsumowanie związku przed ślubem uważa za naganne i w normalnych warunkach kazałaby mi ciebie ochrzanić, ponieważ zachowałeś się w sposób karygodny i niegodny królewicza - mruknął Sword.
Z jednej strony odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał wysłuchać monologu na temat swojego postępowania, ale z drugiej… Miał nadzieję, że powie, iż jest za młody, kandydatka nie dość dobra albo cokolwiek innego, co by mu pomogło.
- Czas już - westchnął ojciec.
Kary ogier jęknął. Bał się. Przede wszystkim swojej przyszłej żony i jej oczekiwań wobec niego. W myślach już widział, że jego małżeństwo będzie wyglądać tak jak to jego rodziców. Zawsze należało założyć najgorszy scenariusz.
- Dark!
- Idę!
Przewrócił oczami i wyszedł z komnaty.
Powoli stawiał kroki. Oglądał wiszące na ścianach korytarza obrazy przedstawiające królów i królowe Nocy. Ich oczy zdawały się podążać za nim. Patrzyły na Darka z dezaprobatą i wrogością, jak na czarną owcę w rodzie. Młody alikorn przełknął ślinę.
Zamkową kaplicę wyjątkowo wypełniał tłum wiernych. Zjawił się chyba cały dwór  Mooncastle oraz delegacja z Królestwa Słońca. Kolorowe plamy światła, wpadającego przez witraże, przedstawiające nieżyjących od dawna Wielkich Kapłanów, pląsały po kucykowych pyskach. 
Wielki, wykuty w czarnym marmurze, posąg Harmonii Wojowniczej górował nad wszystkimi. Oczy bogini zrobiono z macicy perłowej, a wielkie, szeroko rozpostarte skrzydła inkrustowano srebrem. Przedstawiona w postaci zakutej w płytową zbroję alikorn, Stworzycielka wyglądała groźnie i bezlitośnie. Zdawała się gniewać na wszystkie kucyki i spoglądać na nie z pogardą.
Wszyscy włożyli najlepsze stroje. Błyszczały brokaty, powiewały tiule i jedwabie, pyszniły się aksamity oraz złotogłowia. Damy obwiesiły się klejnotami, niby drzewka na Przesilenie Zimowe. Ich upięte grzywy, przyozdobione kamieniami i kruszcami, przysłaniały siateczki. Na twarze wielu z nich spływały woalki, niczym kaskady wodospadów. Ich mężowie woleli schować grzywy pod beretami, przyozdobionymi pęczkami piór, najczęściej bażancich.
Na końcu, stworzonej przez dwa rzędy kamiennych ławek, ścieżki z szaro-czarnych kafelków, pod posągiem, znajdował się ołtarz z alabastru i nefrytu. Leżały na nim wianki z jałowca, róż i innych, nieznanych z nazwy Darkowi roślin. Paliły się świece i kadzidełka. Ich delikatna woń owiewała pomieszczenie, maskując nieco smród kucykowego potu. Dzień był gorący. Jego nos czuł to zdecydowanie.
Czekała na niego przed wejściem. Bladobłękitna suknia z długim trenem pasowała do granatowej sierści. Podobnie jak złoty płaszcz, z czarnym Słońcem, znakiem jej rodu. Purpurową grzywę upięto naszyjnikiem z pereł. Uśmiechała się ślicznie i wpatrywała się w niego jasnymi oczami. W tym spojrzeniu była miłość.
Dark Mane zaczął bać się jeszcze bardziej. Zakochana klacz, to zła klacz.
Powiedz jej coś, jakiś komplement - usłyszał w głowie głos ojca.
Nie widział go, pewnie zasiadał razem z gośćmi. Tym bardziej zdziwił go fakt, iż starszy ogier bez problemów używał telepatii.
- Ślicznie dziś wyglądacie, moja pani. Te kwiaty… Hortensje, doskonale podkreślają wasze oczy, piękne niczym gwiazdy.
To są frezje, durniu.
Diamond Lady nie przejęła się tym, że wybranek jej macicy nie zna się na roślinach. Być może również nie odróżniała frezji od hortensji albo po prostu była zbyt mocno zauroczona. W każdym razie, zamrugała oczami i lekko rozłożyła swoje wąskie skrzydła.
- Dziękujemy, mój Panie. Wy również prezentujecie się wspaniale - odpowiedziała dźwięcznym, melodyjnym głosem.
Kary alikorn skinął łbem. Odwrócił się instynktownie i zobaczył lorda Durksuna. Ojciec panny młodej skłonił mu się nisko. Dark kiwnął głową. Był czas. Czas rozpoczęcia.
Stał pod ołtarzem i czekał. Nad nim, na piedestale stał Wysoki Kapłan. Starszy już jednorożec odziany w tęczowe szaty. Obok siebie miał swojego drużbę, Moon Huntera. Szary ogier uśmiechał się szeroko. Najwidoczniej był kolejnym, który cieszył się z jego nieszczęścia.
Zagrały organy. Głośno, nisko i mocno. Aż szybki w witrażach zabrzęczały.
Dark Mane zadrżał. Poczuł jak lodowata, pojedyncza kropla potu spływa mu po pysku.
- Szlachetni lordowie i piękne damy! - rozległ się donośny głos Wielkiego Kapłana - Zebraliśmy się tu dziś, by być świadkami uroczystości zawarcia świętego związku małżeńskiego przez Królewicza Dark Mane’a rodu Mooncastle, dziedzica Mooncastle księcia Vertonu, Zergrel, Seranu i Maretonii, hrabię Red River, diuka Comtailji, barona Luberbrise oraz Lady Diamond Lady rodu Darksun, dziedziczki Darksun, diuszesy Arengren.
Drzwi do kaplicy rozwarły się z hukiem. Weszła ona.
Prowadził ją ojciec, alikorn o szarej sierści i fioletowej grzywie. Lord Dayfall Darksun nosił czarne szaty i płaszcz ze złotogłowiu, spięty onyksową broszą. Jego twarz nie zdradzała nic. Ale szczęśliwy raczej nie był.
Jedyny, który nie naśmiewa się ze mnie…
Nie, on po prostu dalej jest na was nieco zły. To bliźniaki - powiedział telepatycznie Darkness Sword.
Dark Mane spuścił wzrok na pierwszą ławę. Ojciec, cały wyszczerzony, obejmował matkę skrzydłem. Ona również się uśmiechnęła. Lekko. Widać było, że jest zmęczona.
Jego kuzyni, wujowie i inni krewniacy, wyraźnie znudzeni całą farsą.
Sundust Afternoon, patrzący podejrzliwie. Rozmyślał o czymś.
Co? - młody ogier prawie zemdlał.
To, że dziewczyna najprawdopodobniej nie przeżyje porodu… - twarz granatowego ogiera wyraźnie spoważniała.
Dzięki Harmonii!
Spokojnie, znajdę takich fachowców, że urodzi gładko jak krowa rozpłodowa. Już lubię moją przyszłą synową…
Dark Mane jęknął boleśnie. Cały świat zdawał się być nastawiony przeciwko niemu.
Klacz doszła do podestu. Płatki herbacianych róż spadały z jej wianka. A może ktoś je rozrzucił po posadzce? Był zbyt zajęty rozmyślaniem na tematy egzystencjalne, by zauważać takie drobiazgi.
- Harmonia kocha swe dzieci - ględził kapłan. - I pragnie by trwały na świecie aż po wsze czasy. Dlatego użyczyła nam, kucykom część swojej mocy. Wraz z sakramentem małżeńskim obdarowuje nas mocą dawania życia…
Mnie chyba obdarowała wcześniej - zauważył.
Król Nocy zachichotał, najwyraźniej dalej podsłuchiwał jego myśli. Wysoki Kapłan przerwał na chwilę swoją przemowę i spiorunował go wzrokiem, ale władca uśmiechał się dalej. Słudzy Harmonii nic nie mogli mu zrobić.
- Bogini cieszy się, że dzisiejszego dnia, dwoje młodych połączy się duszą, umysłem i ciałem…
Skoro się cieszy, to niech mnie, ***, zastąpi!
Panna młoda wpatrywała się w niego jak w obraz. Czuł się przerażony i osaczony. Coraz bardziej rozumiał decyzję swojej siostry sprzed pięciu lat.
- Czy wy Lordzie Dayfallu Darksun zgadzacie się oddać kopyto waszej córki, Lady Diamond Lady Darksun.
Wielmoża skinął łbem i rzekł:
- Tak, zgadzamy się.
- Co Lady Darksun wniesie mężowi w posagu?
- Nasza córka wniesie mężowi w posagu Arengren, pięćset tysięcy złotych gwiazd i sto hektarów puszczy Eastforest - pysk Lorda Dayfalla wyrażał niezadowolenie.
Chabrowe oczy kapłana zwróciły się w kierunku Dark Mane’a.
- A wy, Królewiczu Nocy, zgadzacie się na taki posag?
Młody ogier miał szczerą ochotę kopnąć świętego kuca prosto w ten durny łeb. W życiu nie był w Arengren, nawet nie wiedział gdzie to leży. Złoto miał, ziemie też. I najchętniej wykrzyczałby wszystkim zebranym co myśli o całym przedsięwzięciu zwanym ożenkiem.
Ale nie mógł tego zrobić. Ojciec patrzył. Matka zresztą też. Gdyby zepsuł uroczystość i powiedział „Nie” to…
Zamknąłbym cię w lochu, a do picia dawał wodę brzozową. Na obiad żarłbyś sałatkę cebulowo-buraczaną. Jeszcze jakieś obiekcje?
- Tak, zgadzamy się.
Dayfall Darksun usiadł obok rodziców Darka. Diamond Lady podeszła bliżej. Za nią znalazła się klaczka, może 10 letnia. Miała ciemnoszarą sierść i blond grzywę. Lewitowała przed sobą bordową poduszkę, na której spoczywała wstążka, upleciona ze srebrnej nici.
- Czy oboje pragniecie związać się ze sobą, połączeni świętym węzłem małżeńskim?
- Tak - odpowiedzieli, Diamond Lady z wyraźną radością i entuzjazmem, a Dark wprost przeciwnie.
- Czy wychowacie swoje źrebięta w wierze w Harmonię?
- Tak.
Kary ogier myślał, że zaraz zemdleje. Jego przyszła żona niemal skakała z radości. Chyba jeszcze nie wiedziała, że umrze przy porodzie. W sumie nic dziwnego. Była klaczą, wierzyła w miłość, szczęście i Harmonię. Zapewne sądziła, że wszystko ułoży się doskonale, a jej życie potoczy się jak typowej księżniczki z baśni.
- Czy będziecie ze sobą w szczęściu i chorobie, póki śmierć was nie rozłączy? - świdrujący wzrok jednorożca wbił się w duszę Królewicza.
Oby rozłączyła szybko… - pomyślał.
- Tak.
- Wasza Wysokość, czy bierzecie sobie Lady Diamond Lady Darksun za żonę?
Spojrzał na klacz niczym na wychodek pełen wijących się larw. Coraz bardziej przyznawał rację Moonowi, że trzeba było czytać książki, deklamować poezję albo robić cokolwiek innego niż chędożenie szlachcianek.
- Tak - mruknął z przygnębieniem.
- Lady Darksun, czy bierzecie sobie Królewicza Dark Mane’a Mooncastle za męża?
- Tak - pisnęła radośnie granatowa alikorn, niemal upuszczając bukiet.
Moon Hunter i Shecat podeszli bliżej. Kapłan swoją magią przejął od nich szarfy - srebrną i złotą, po czym połączył je zaklęciem i połączył za pomocą jednej, długiej wstęgi rogi młodej pary.
Mane czuł się jeszcze bardziej osaczony. Krople potu spływały mu po twarzy. Nie wiedział, czy to z gorąca czy ze stresu.
- Wasza Wysokość, możecie pocałować pannę młodą.
Dark Mane miał wielką ochotę zapytać, czy musi, bo wolał jednak tego nie robić. Spojrzał na urodziwą twarz klaczy, która odrzucała go, jakby pomazano ją kałem.
Klacz zatrzepotała rzęsami, objęła go i pocałowała namiętnie. Królewicz miał wrażenie, że jego pysk zaraz zostanie pożarty. Czuł jej wilgotne wargi i drobne kończyny przednie, okalające jego szyję. Zapach jej perfum, moreli i cytryny…
Po czasie zdającym się wiecznością, Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun oderwała się od oszołomionego ogiera. Pociągnęła go do wyjścia z kaplicy, podskakując radośnie i absolutnie niezgodnie z obowiązującym na dworze ceremoniałem.
Kucyki tupały entuzjastycznie. Darkness Sword i Moon Hunter wyglądali jak gdyby mieli zaraz umrzeć ze śmiechu, Królowa uśmiechała się dystyngowanie, Lord Darksun krzywił się z niesmakiem, Sundust Afternoon wyraźnie się nudził, a Shecat ryczała nie wiadomo dlaczego i po co. Być może też chciała brać ślub albo po prostu zrozumiała, że w przyszłości ją również czeka to tragiczne wydarzenie.
Młoda para wyszła z sanktuarium. Czyste, niebieskie niebo zastąpiło gwiaździste, kamienne sklepienie. Wiał lekki, ciepły wiatr. Jego nozdrza mogły w końcu nieco odpocząć.

***

Znalazł ją szybko, nie odleciała daleko. Była nad strumieniem, nie wiedział, czy jest wściekła czy tylko smutna i załamana. Czerwonawa grzywa znajdowała się w nieładzie, różowa kokarda gdzieś się zawieruszyła. Z oczu klaczy kapały łzy. I ogień.
Dewastowała drzewa, głównie młode brzozy, które łamały się po spotkaniu się z okutymi w stalowe buty kopytami. Drzazgi latały na wszystkie strony w akompaniamencie trzasków i przekleństw klaczy.
Nnoitrę obleciał strach. Niebieski jednorożec nagle uznał, że jakakolwiek interakcja z Orange Tail w stanie wkurwionym może skończyć się śmiercią, kalectwem i pniakiem w odbycie.
Spróbował wycofać się niepostrzeżenie, ale było już za późno.
- Pokaż się, kimkolwiek, ***, jesteś - warknęła pomarańczowa pegaz.
Zielonogrzywy wyszedł zza krzaków i pokrzyw. Spróbował się uśmiechnąć. Nie wyszło mu. Spoglądała na niego ognista furia, największy koszmar każdego ogiera - wściekła klacz w rui.
Orange przeciągnęła się i rozpostarła skrzydła. W jej oczach czaiła się rządza mordu. Parsknęła ze złością i wykonała pojedynczy krok w stronę paladyna. Pozbawiony magii nie miał jak się obronić.
- A więc poszedłeś za mną. Dlaczego? Bastard cię wysłał? A może podobnie jak ten kurwi syn uważasz, że jestem żałosna?! - ostatnie słowa niemal wykrzyczała.
Zrobiła jeszcze jeden krok. Nnoitra wiedział, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a wkurzona klacz go zabije. Przełknął ślinę i rzekł niepewnie:
- Nie…
- Nie? Co nie? Wypierdalaj stąd, do kurwy nędzy! - wrzasnęła.
W czerwonych oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Ogier w ogóle nie mógł zrozumieć co się z nią dzieje.
- Nie - odpowiedział nieśmiało. - Nigdzie nie pójdę bez ciebie.
Klacz stanęła jak wryta. Po chwili otrząsnęła się. Pociągnęła nosem, po czym machnęła łbem i ponownie przyjęła groźny wyraz pyska. Kąciki jej oczu i warg drżały niebezpiecznie.
- Bastard potraktował cię okropnie, nie powinien tego robić…
- Stul pysk.
Kolejny krok, Nnoitra już niemal czuł jej ciężki, dyszący oddech na twarzy. Odsunął się. Zbliżyła się jeszcze bardziej.
- Nie uważam byś była żałosna… Orange… Ja chyba ciebie kocham - wyrzucił to z siebie wreszcie.
Tail uśmiechnęła się szeroko i złośliwie. Przysunęła się jeszcze bliżej i zaczęła delikatnie głaskać jednorożca po pysku. Choć marzył o czymś podobnym każdej nocy, to na jawie kulił się ze strachu.
W końcu, po zdającej się wiecznością chwili klacz odsunęła się, machnęła ogonem i odwróciła się. Paladyn westchnął z ulgą. To był błąd.
Odwróciła się jak żmija. Zdradliwie i szybko. Chlasnęła go przednim kopytem po twarzy. Poczuł w pysku ból i metaliczny smak krwi. Zachwiał się na nogach. Cios był mocny, o wiele za mocny na kogoś o jej posturze.
- Nie ma miłości - warknęła z oczami pełnymi łez.
Skoczyła w górę i odleciała, zostawiając go samego. Z żalem spoglądał na znikającą w ciemności skrzydlatą sylwetkę.
Rozwalona szczęka przestała boleć. Teraz czuł inny rodzaj cierpienia. Odrzucenie, samotność i upokorzenie. Usiadł na wilgotnej trawie i jęknął.
Gdybyś mnie kochała to miłość by istniała, Orange Tail. I to nawet szczęśliwa…

***

Królewskie wesele różniło się od szlacheckiego dwoma rzeczami. Przepychem i rozmachem.
Muzykanci byli drożsi, jedzenia było więcej i zrobionego przez lepszych kucharzy, ozdoby z rzadkich materiałów błyszczały dumnie. Nawet goście ubrali się lepiej na tę okazję. W końcu każdy chciał dobrze wypaść przed obecnym i przyszłym królem.
Wydarzenie odbywało się w Halli Jadalnej, największym pomieszczeniu w zamku. Światło wpadało przez wysokie, wąskie, przeszklone okna. Dawały je również kandelabry. Zastawione jadłem, napitkiem oraz fikuśnymi dekoracjami stoły ustawiono w tradycyjną podkowę.
Na jej szczycie, na podwyższeniu, w środkowym miejscu zasiadała para królewska. Po prawicy Królowej usadzono młodą parę, a obok nich rodziców panny młodej, a raczej rodzica, bo Lady Darksun przebywała w ich rodowych włościach. Po lewicy Króla miejsce zajmował Sundust Afternoon. Dalej od podwyższenia znajdowały się miejsca kucyków o mniej znaczących rangach.
Król Nocy uśmiechał się. Był zadowolony i to bardzo. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miał dzień, którego nie musiał poświęcać na bezsensowne rozmowy z Królem Słońca. Mógł się najeść, wyspać, posłuchać muzyki i wypić dużo wina oraz piwa. Do pełni szczęścia brakowało jedynie kochania się z piękną klaczą, ale liczył na to, że ten punkt programu również dzisiaj zaliczy.
Zerknął łakomie na Królową i zaczął się zastanawiać, czy worki pod oczami oznaczają chorobę, niewyspanie czy też jedynie zmęczenie. Niestety brutalny głos rozsądku szeptał mu do ucha, że jego przymusowy celibat jeszcze potrwa nieco więcej czasu.
Jedynym większym zmartwieniem Darknessa było nastawienie Darka do swojego małżeństwa. Granatowy ogier miał nadzieję, że młody alikorn dojrzeje i przestanie histeryzować. Jego zachowanie wobec Diamond Lady zdecydowanie należało do tych niepokojących. Król będzie musiał zdecydowanie pilnować potomka.
Wstał. Nadszedł czas rozpoczęcia uczty weselnej.
- Damy i lordowie, Wasza Wysokość, zgromadziliśmy się tu dziś, by świętować zaślubiny Królewicza Dark Mane’a Mooncastle i Lady Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun. Osobiście życzymy młodej parze szczęścia, nieśmiertelności i dużo źrebiąt - błękitnogrzywy ledwie tłumił śmiech - które zajdą daleko, okryją się sławą i chwałą...
Władca nie miał za bardzo pomysłu co mówić dalej. Dlatego postanowił bez większych ogródek przejść do przyjemniejszej części. W końcu wszyscy doskonale wiedzieli kto z kim się żeni, więc dalsze informacje potrzebne raczej nie były.
Napełnił swój puchar ze złota rubinowym winem. Inni podążyli za jego przykładem. Podniósł kielich nieco wyżej i rzekł:
- Wznieśmy toast za szczęśliwe małżeństwo naszego syna, dziedzica Królestwa Nocy i jego przepięknej małżonki!
Wychylił puchar za jednym razem. Uczta została oficjalnie rozpoczęta. Kucyki zareagowały entuzjastycznie. Za wyjątkiem Moonlight, która spojrzała na niego niczym na nieporadnego życiowo źrebaka.
- No co? - szepnął jej na ucho.
- Przygotowaliście sobie jakiekolwiek przemówienie?
Rozsądek należał odpowiedzieć „Tak”, ale wiercący wzrok zielonych oczu klaczy skutecznie odwiódł go od kłamstwa.
- Nie.
Na fioletowym pysku wykwitła wyraźna dezaprobata, która szybko zamieniła się w oficjalną, obojętną maskę.
Nosiła fioletową suknię z atłasu i ametystową biżuterię, pasującą do sierści.
- Pięknie wyglądasz - mruknął. - Ta kolia ci pasuje.
- Dziękujemy, Wasza Wysokość - odpowiedziała, po czym dodała ściszonym głosem - Ale zwracajcie się do nas bardziej oficjalnie, nie jesteśmy sami…
Skinął łbem, na znak, że rozumie. Miała rację, był królem, przynajmniej publicznie. Po godzinach bowiem stawał się kucem o wiele ciekawszym - przynajmniej w swoim mniemaniu.
Za młodu był chociażby mistrzem w sikaniu na odległość. Umiał też wypić dwa litry czystej wódki na raz i przeżyć. Nie wspominając o osiągnięciach wojennych. Podczas swojej pierwszej bitwy był pijany w sztok, a Królestwo Nocy i tak wygrało. Nigdy co prawda nie dowiedział się jak to się stało, no ale…
Do Halli weszli minstrele. W sali rozbrzmiały skoczne dźwięki lutni, piszczałek, fletów i jakiś małych bębenków. Pierwszą pieśnią tego dnia było, jak zwykle na ślubach, słynne już „Miłości Żar”, czyli nuda, nuda i tani wyciskach łez. No, może nie tani. Trubadurzy brali całkiem sporo za śpiewanie tego szmelcu.
Tańce tradycyjnie miała rozpocząć młoda para. Darkness z rozbawieniem obserwował jak Diamond Lady wyciągnęła jego syna. Drobna kobyłka pomimo ciąży pląsała żwawo, radośnie i z gracją, podczas gdy jej świeżo upieczony małżonek potykał się, plątał i zdecydowanie nie był szczęśliwy.
Granatowy alikorn wychylił kolejny kielich. Czerwone maratońskie było tym co ogiery lubią najbardziej. Bogate ogiery. Biednych nie było stać i pozostawały im znamienite alkohole z jabłek, śliwek i innych dostępnych składników.
Coraz więcej par dołączało do tańca. Król również zwlókł z tronu swój zadek. Nietańczenie uchodziło za nietakt. Władca zawsze musiał być taktowny. A przynajmniej powinien być.
Odwrócił łeb w stronę małżonki, która machnięciem łbem dała mu do zrozumienia, że nie jest w stanie dotrzymać mu towarzystwa. Nawet go to ucieszyło. Teraz mógł z czystym sumieniem siedzieć przy stole, żreć, pić i śpiewać sprośne piosenki.
Zresztą nie znosił tańczyć. Wolał spoglądać z daleka na radosny korowód i na klacze zmieniające partnerów poprzez wykonywanie jakiś dziwnych piruetów. Od samego oglądania można było dostać bólu nóg.
Uczta stawała się coraz weselsza i ciekawsza, niestety miał swoje obowiązki. Chciał je wypełnić jak najszybciej, by dołączyć do zabawy.
- Jak się wam podoba wesele, Wasza Wysokość? - zapytał Króla Słońca.
Złotawy alikorn odwrócił powoli łeb w jego stronę. Ruda grzywa Sundusta zafalowała, ale nie opadała mu na oczy, podtrzymywana koroną z czerwonego złota.
- Zaiste, wspaniałe to wydarzenie. To wielki dzień dla waszego syna i jego przepięknej wybranki serca. Jadło jest iście wyborne, zaś ozdoby gustowne. Muzyka… Czyż to nie sama Srebrogrzywa Lutnia tam stoi? A obok niej, Colteon Pięknogłosy? Znamienici minstrele, utwory grane perfekcyjnie, nasze zmysły czują się całkowicie zaspokojone, ba to nie tylko uczta w dosłownym znaczeniu! To prawdziwa uczta kulturowa!
Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że mu się, ***, podoba…
- Cieszy nas, iż czujecie się usatysfakcjonowani. Wasza obecność to wielki zaszczyt dla nas, naszego syna oraz całego Królestwa Nocy.
Błękitnogrzywy z nienawiścią popatrzył w stronę Colteona Pięknogłosego. Seledynowy bard widocznie tego nie zauważył, bo dalej śpiewał pieśni o miłości, miłości i miłości. Niestety jedynie o sferze uczuciowej.
Rozmowę z Sundustem uznał za zakończoną. Specjalnie koło niego usadził jakąś damulkę z Południowej Marchii. Lady Goldensound była wysoko urodzoną wdową, która po mężu otrzymała całkiem spory majątek. Dodatkowo słynęła z gadatliwości i obycia w dworskiej etykiecie.
Popaplają sobie bez krzty sensu, idealna para by z nich była… Gdyby on nie umarł. Jaka szkoda… Nie, jednak nie.
Do Halli wkroczyły młode jednorożce, jeszcze źrebaki, odziane w powłóczyste, szare szaty, na których nosiły tabardy haftowane w herby ich rodów . Wszystkie lewitowały przed sobą srebrne półmiski oraz wazy z parującą zawartością. Wreszcie przyniesiono ciepłe posiłki.
Głośno zaburczało mu w brzuchu. Rozejrzał się po sali, by wyglądać jakby poszukiwał winowajcy, który wydał, tak nieprzystający w szlachetnym towarzystwie, dźwięk.
Tuż przed nim postawiono krokiety z sianokiszonką, posypane płatkami owsianymi i oblane sosem jeżynowym. Z trudem powstrzymał się przed natychmiastowym pochłonięciem wszystkiego, choć aromat jedzenia kusił.
Zamiast tego objął obłokiem złotawej magii platerowane sztućce i za ich pomocą przeniósł nieco żywności na talerz Królowej. Nie wiedział, czy ona chciała to jeść czy nie, ale tego wymagał dobry obyczaj. Życzył jej smacznego i mógł w końcu zadbać o stan swojego własnego półmiska.
Poczuł na języku słodko - kwaśny smak i przyjemne ciepło spływające w dół gardła. Krokiety były lepsze niż niezłe, kucharz naprawdę się postarał.
- Nie sądzicie, że państwo młodzi wyglądają uroczo, Wasza Wysokość? - szepnęła Moonlight.
W zielonych oczach klaczy zobaczył dumę matki z dziecka.
- Zaiste, wyglądają. Młoda Lady Mooncastle wprost promienieje, zaś nasz syn musi być niezwykle uradowany swoim weselem, widzicie przecież, jaki siedzi onieśmielony.
Rzeczywiście, kary ogier zajmował swoje miejsce z miną jednoznacznie wskazującą chęć bycia w miejscu jak najbardziej odległym od tego, a w szczególności od młodej żonki.
- Czy czujecie się dobrze, Pani? - zapytał z troską.
- Jesteśmy wystarczająco silne by być na weselu naszego syna - odpowiedziała z godnością.
Pokiwał  łbem. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż Moonlight Dust nie zgodziłaby się opuścić uczty nawet gdyby była umierająca.
- Mówiliśmy wam już, że pięknie wyglądacie, Pani?
- Mówiliście - klacz uśmiechnęła się lekko.
- Zjadłybyście coś konkretnego? Może paprykę faszerowaną kaszą i jagodami? Albo tamte cukinie? - dopytywał się.
- Dziękujemy, ale nie jesteśmy głodne - odpowiedziała.
Spojrzał na nią z troską. Widział, że schudła podczas choroby dlatego uważał, że powinna jeść. Obawiał się, że w obecnym stanie może znowu opaść z sił, tym razem raz na zawsze.
Zielone oczy Dust napotkały jego własne, złotopomarańczowe. Dostrzegł w nich pewien błysk ożywienia.
- Czy sir Nnoitra Oakforce się już odnaleźli?
- Nie, niestety nie. Żadnych śladów jego oddziału. Przepadli bez wieści.
Błysk nadziei w spojrzeniu Królowej Nocy zgasł. Wyraźnie posmutniała.
- Bądźcie dobrej myśli. Znajdziemy ją - próbował pocieszy żonę.
Spuściła łeb i wbiła wzrok w pusty talerz. Chciał powiedzieć coś jeszcze, wyjaśnić, że Night na pewno nic nie jest, w końcu radziła sobie jakoś przez tyle lat, ale powstrzymała go cichym parsknięciem.
Teraz był zupełnie samotny. Sundust doskonale dogadywał się ze swoją towarzyszką i rozmawiali o sztuce. Błękitnogrzywy nie rozumiał z tego nic. Malarstwo południowych portów oznaczało dla niego muskularne kuce z wytatuowanymi ciałami, a nie oleje z grubymi, gołymi klaczami. O ile nagie kobyły go nie szokowały, jak Sundusta i Lady Goldensound, o tyle nie pojmował dlaczego ktokolwiek maluje takie, które są grube i brzydkie.
Osuszył kolejny kielich i ze smutkiem zauważył, że dzban już zdążył zostać opróżniony. Machnął kopytem na jednego ze snujących się po sali paziów i gestem wskazał mu czego chce.
Już po chwili odpieczętowywał gliniany gąsiorek i nalewał do pucharu bursztynowy płyn. Daktylowe arabskie z przyprawami korzennymi doskonale pasowało do zapiekanych z imbirem jabłek, które właśnie podano.
Obejrzał występ kuglarzy, podczas którego młoda pegaz z zasłoniętymi oczami latała z wstążkami. Prawdopodobnie miał być to jakiś taniec, aczkolwiek bardzo dziwny, bo tancerka żonglowała pomidorami.
Przynajmniej jest ładna. Młodsi mają na co popatrzeć…
Potem przyszedł czas na tresowane psy skaczące przez płonące obręcze. Było to raczej nudne, ale szlachetnie urodzonym klaczom się podobało. Do czasu. W pewnym momencie jeden z psów zwiał i oznaczył jak drzewko Lady Heartswim. Młodsi szlachcice jednogłośnie uznali to za najlepszy występ wieczoru.
Cholernie drogim minstrelom najpewniej wyczerpał się repertuar pierdół o miłości, bo w końcu zamilkli. A może chcieli jedynie przerwy dla zwilżenia gardeł. Kto wie? Zamiast ich rzępolenia można było w końcu posłuchać czegoś normalnego, chociażby „Pocałunku z knurem”, „Ogiera po sześciu beczkach piwa” i „Wczorajszej klaczy”.

Beczek piwa wypił sześć,
No i nie miał za co jeść!

Nie tańczył już nikt. Kuce na sali dzieliły się na totalnie pijane, ich wnerwione żony oraz Sundusta Afternoona. Ryży alikorn zdawał się wręcz spoglądać na ucztę z niesmakiem. Królowa już się przyzwyczaiła, a para młoda była zbyt skupiona na sobie, by się przejmować  jakimś lordem, który wlazł na stół i udawał zgrabną kobyłkę. Chyba. Równie dobrze mogła to być symulacja smoka, kozy, a nawet bitwy.
Sam Darkness Sword dzielnie uderzał pustym pucharem w blat stołu do taktu „Pocałunku z knurem”, jednocześnie śpiewając tę pieśń.

Zachrumkotał knur, zakwiczał,
A klacz na to „Och i ach!”,
Chyba zaraz będzie bach!
Dobiegł do niej, ryj nadstawił,
A za sobą gnój zostawił!

- Knurze, knurze chodźże do mnie! Ja cię nigdy nie zapomnę!!! - wydarł się Moon Hunter.
Król Nocy nigdy wcześniej nie widział bratanka w stanie mocno nietrzeźwym, toteż ucieszył się niezmiernie, ponieważ już się bał, że młody ogier się w ogóle nie potrafi bawić. A to by było smutne.
Z niepokojem zauważył, że widzi dwie s


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 20 Lipca 2014, 01:10:51
Jednego mi brakło... Kucykowej wersji Tyriona w trakcie pokładzin :> .


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 20 Lipca 2014, 22:50:45
Wesele bazowane było bardziej na Wieśku [uczta w Toussaint], ale również jest trochę zaleciałości z GoT. Na ślubie byłam w życiu raz, jako małe dziecko i nic z tego nie pamiętałam, więc pisane było na zasadzie "nie znam się, a napiszę!".

A poza tym - jak to oceniasz.

Informuję też, że rozdziały Prolog - Rozdział V zostały poprawione, resztę czeka to niebawem.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 20 Lipca 2014, 23:03:25
Oj zaraz jak oceniam - wiesz doskonale, że recenzent ze mnie nijaki, i ogólnie mam z oceną problemy.
Chociaż było parę momentów, że miałem banan na twarzy przy czytaniu :)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 20 Lipca 2014, 23:47:00
Jak tak można... na jednym weselu przez całe życie? O_O Współczuję Cahan. Takie imprezy są najlepsze i najweselsze. Poza tym - jak karetka trzy razy nie obróci to nie wesele.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 26 Sierpnia 2014, 14:28:33
Dobra, oto prezentuję wam rozdział 20ty. Oraz informuję, że poprawione są rozdziały do VII włącznie.
https://docs.google.com/document/d/1ciqBQ6FBw3HcdKZH_SYRFRNUiaKb0m75i_HcGyX4G1k/edit?usp=sharing


Cień Nocy
Rozdział XX: Ból Łba o Poranku


Niektórzy twierdzą, że dobra uczta to taka uczta, po której kucyk budzi się z kacem i łbem bolącym jak po ciosie buzdyganem. Gardło ma być palące, wysuszone i opuchnięte, świat dziwnie głośny, a wzrok rozmazany. Porządny ucztujący na drugi dzień nie pamięta niczego, ale wcale nie dziwią go ubrudzone szaty oraz otoczenie składające się z ogarów, nóg od stołu i krzeseł. Jeśli zaś szlachetnie urodzony ogier nie zacznie kląć zaraz po otworzeniu oczu, to znak wyraźny, że niechybnie jest niemy.
Klacze zaś nie potrafią korzystać z uroków biesiad. Ich organizmy rzekomo nie zostały przez Harmonię do tego przystosowane. W końcu kto kiedykolwiek widział damę, która o poranku budzi się pod stołem w kałuży z zupy, wina i własnego moczu?
Za to wojownicy bez alkoholu nie są w stanie prawidłowo funkcjonować. Dla rycerza niegodnym jest wręcz pamiętać cały przebieg uczty. Chyba, że końcówkę spędził z jakąś klaczą. Niekoniecznie ślubną małżonką.
Tak, Darkness Sword wystarczająco często słyszał takie rzeczy. Szczególnie od lordów, rycerzy i oficerów, którzy akurat chwiali się na nogach i nie odróżniliby urodziwej panny alikorna od zwykłej oślicy.
Cóż za idioci tak twierdzą. Nigdy więcej, nigdy więcej - obiecał sobie w myślach Król Nocy.
Dobrze wiedział, że dobre kilkadziesiąt lat temu sam był takim idiotą. Zresztą wielu jego krewnych i przyjaciół nadal z tego nie wyrosła. Choć rzecz jasna po co drugiej popijawie obiecywali poprawę. Oczywiście za kilka uczt wciąż robili to samo.
Mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że wesele Dark Mane’a było wydarzeniem bardziej niż udanym. Nie na co dzień miał taką okazję do śmiechu, którego nawet nie musiał szczególnie tłumić, gdyż wszyscy goście byli kompletnie pijani. Najadł się porządnie, wypił za cały oddział OSKN, popisał się talentem wokalnym oraz chyba nie zabił Sundusta. Za to skandal obyczajowy jego synowej nie wyszedł na jaw.
Całkiem nieźle, auć! Trochę chyba przesadziłem z winem… Ale przynajmniej budzę się we własnym łóżku, bo jest miękko.
Głowa bolała, a w jej wnętrzu śpiewało stado pijanych kucy ziemskich. Na dodatek śpiewali w charkotliwym języku mrocznych kucyków, jednocześnie tańcząc jakiś dziwny, pijacki taniec. Gdyby nie wiedział co mu jest, to myślałby, że właśnie umiera na polu bitwy, po stratowaniu przez dwie setki ciężkozbrojnej piechoty. Nigdy co prawda nie został podeptany przez jakieś kuce, ale raz na treningu dostał toporem po łbie i uczucie było podobne, tylko przyjemniejsze.
Ale Jego Wysokość doskonale znał chorobę, która właśnie go męczyła. Bo Jego Wysokość podobnych wrażeń doświadczał już wielokrotnie, szczególnie w młodości, kiedy przynajmniej raz na tydzień szedł wraz ze swoim bratem na klacze, piwo, miód, wino i wszystkie inne produkty regionalne. Kiedy ojciec pytał się co robili, to zawsze odpowiadali, że wspierali gospodarkę Królestwa Nocy. W zasadzie była to prawda. Lokalni przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie byli hojnie nagradzani za swe dobra.
Lekko uchylił jedno oko. Światło nie raziło, w pomieszczeniu było wystarczająco ciemno. Niewiele widział. Obraz przechylał się, rozdwajał i rozmazywał. Darkness Sword odważył się podnieść. Z przyzwyczajenia obrócił się w lewo i wyciągnął nogi przed siebie, by spotkały się z pobliskim, mięciutkim dywanem sprowadzonym z Arabii Siodłowej.
ŁUP!
- ***! - zaklął.
- Kto zabrał kołdrę? - usłyszał zaspany głos jakiegoś ogiera.
Granatowy alikorn momentalnie oprzytomniał. Otworzył szeroko oczy i zerwał się z podłogi. Przedmiotem, w który uderzył, spadając ze stołu było krzesło, obecnie doszczętnie zniszczone.
Spadając ze stołu?!
Władca podniósł wzrok i panicznie rozejrzał się dookoła. Znajdował się w Halli Jadalnej i nie był sam. Prócz strzegących go gwardzistów, ogierów o kamiennych twarzach, spało tu jeszcze paru gości weselnych, którzy niechybnie zasnęli, upiwszy się alkoholem. Leżeli bądź siedzieli w różnych dziwacznych pozycjach, stanowiąc widok niezwykle malowniczy i w pewnym sensie cieszący oko. W końcu ukazywał dostatek królestwa, które było stać na tak wystawną i udaną ucztę. Jedzenie i picie zniknęło w brzuchach ucztujących, a resztki zabrała służba. Brud i psy też gdzieś sobie poszły. Wracała codzienność.
Moonlight mnie zabije - stwierdził. - Zaraz, zaraz…
- KOŁDRĘ?! - pisnął.
Przerażony rozejrzał się. Całe szczęście nikt się nie obudził.
Obrócił się ze strachem i dostrzegł młodego, szarego, srebrnogrzywego alikorna, który spał na stole, co chwilę pomrukując przez sen jakieś zupełnie przypadkowe słowa. Jego czarny kaftan z aksamitu dalej lśnił czystością, a grzywa również nie nosiła śladów nocnych hulanek.
To się nazywa upić się godnie.
Poczuł się mocno zażenowany. Nie dość, że się spił, to jeszcze ciemność przyjęła go na jego bratanku. Spanie na kimkolwiek należało do rzeczy żałosnych i wstydliwych, ale wylegiwanie się na innym ogierze było czymś, co wyśmiewano i zdecydowanie tępiono. Sytuacja była mocno krępująca. Już chciał się oddalić, jak gdyby nigdy nic, ale się powstrzymał. Wiedział, że nic głupiego nie zrobił, ale chciał się dowiedzieć, jak to się stało, że obudził się w takim miejscu. I co robił przed zaśnięciem. Poczuł się też w pewien sposób zobowiązany do ogarnięcia bratanka. Syn Moonshine’a, krew z jego krwi zdecydowanie powinien budzić się w Halli Jadalnej, ale tym konkretnym razem przesadził.
Nie jestem pewny czy powinienem to robić. I tak się dowie, więc równie dobrze może ruszyć swój ciężki zad, i iść się ogarnąć. W zasadzie nie pamiętam co na ten temat mówi ta pierdolona etykieta, ale czy to ważne? Przynajmniej mogę mu trochę podokuczać. Jak dotąd nigdy nie miałem ku temu okazji… - pomyślał król, nie zastanawiając się nad tym, że jego tok rozumowania został pozbawiony sensu. - Jeśli coś, to przed samym sobą usprawiedliwiam się bólem głowy. A całej reszcie musi wystarczyć tytuł królewski oraz moja armia. Zbroje OSKN aż pachną nowością! I to wszystko moja zasługa!
Szturchnął Moona kopytem w bok. Młody ogier podniósł łeb i zamrugał zaspanymi oczami. Skrzywił się z niesmakiem. Wyglądał jakby właśnie umierał na kolkę.
- Boli?
- Wasza Wysokość…
- Pytam, czy boli?
- Jak jasna cholera - odpowiedział Hunter. - Nigdy więcej, nigdy nie wypijemy niczego.
Darkness Sword zaśmiał się i natychmiast złapał za łeb. Tępy ból, pulsujący pod czaszką stał się mocniejszy. Każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał, że uderzał go niewidzialny młot do wbijania mostowych pali.
- To twój pierwszy raz?
Jego bratanek wytrzeszczył na niego zdziwione oczy. Zdecydowanie nie umknęło mu, że król złamał etykietę i zwracał się do niego w drugiej osobie liczby pojedynczej, zamiast mnogiej.
- Tak, Wasza Wysokość.
- I już nie chcesz więcej pić? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak, Wasza Wysokość.
Błękitnogrzywy uśmiechnął się pobłażliwie. W końcu rozmawiał zaledwie z wyrośniętym źrebakiem. Z drugiej strony Moonshine Axe w jego wieku był już największym pijakiem w Mooncastle i opowiadano o nim legendy. Czarny alikorn potrafił jednym haustem opróżnić kufel siwuchy. A wypić ich był w stanie piętnaście pod rząd.
- A to niby dlaczego? - zapytał.
- Wasza Wysokość… My… Nieprzystającym i nieobyczajnym jest budzenie się w takim otoczeniu, miast we własnym łożu. A rzeczy robione pod wpływem trunków nie tylko rozwiązują język, ale i odbierają kontrolę nad poczynaniami własnymi. Kucyki zachowują się niegodnie. Ogiery okrywają hańbą panie swego serca oraz swój ród, czy tak winien zachowywać się ktoś szlachetnie urodzony?
Jakbym słyszał Moonlight… To na pewno jest mój bratanek?
Król pokiwał głową. Hunter zdecydowanie zachowywał się wczoraj niegodnie, do tego przez pół nocy robił wujowi za poduszkę, więc miał sporo racji. Z drugiej strony w końcu zaczął przypominać swojego ojca. Sword powiedziałby wręcz, że pociągnął rodową tradycję. A klaczy serca chyba nie miał, więc nie miał kogo pohańbić. Władca przez chwilę zastanawiał się, czy szary ogier nie próbował mu czegoś zasugerować. Uznał jednak, że to zagadka za trudna na chwilę obecną.
- Chcesz tak po prostu zmarnować swój talent?
- Jaki talent, Wasza Wysokość? - zdziwił się młody ogier.
- Wokalny, Moon.
Zostawił go oniemiałego i zszokowanego. Zaśmiał się lekko na widok rozdziawionej paszczy kuca. Wiedział, że szary alikorn wkrótce się dowie o wszystkich swoich wczorajszych wyczynach. W końcu śpiewać sprośne piosenki i jednocześnie tańczyć na stole ganaszwana  to jest naprawdę porządne osiągnięcie.
Tymczasem król ruszył do swoich komnat. Musiał się umyć, przebrać i wypytać żonę oraz straż o tym co robił po pijaku. Kiedy się dowie to będzie mógł z czystym sumieniem udawać, że wszystko z nim dzisiaj w porządku.
Znaczy się - wiedział co robił, ale nie wiedział z kim, kogo i jak długo.
Szedł korytarzem, zataczając się lekko. Gwardziści chcieli mu pomóc, ale kazał im się oddalić. Nie potrzebował pomocy ani ochrony we własnym zamku. Zwłaszcza, że był silniejszy od swoich żołnierzy . Ale armia była potrzebna. Przewaga liczebna to rzecz niezwykle istotna.
W końcu, po wielu trudach, dwóch rozbitych wazonach i jednym przydeptanym kocie udało mu się dotrzeć do sypialni. W zasadzie to król nie wiedział jakim cudem mu się to udało. Ale ucieszył się, kiedy rzucił się na swoje łoże i nie zastał w nim żony, która niechybnie zaczęłaby prawić mu morały na temat jego niewłaściwego prowadzenia się. Była to ostatnia rzecz potrzebna do szczęścia obolałej głowy alikorna.
Harmonio! Słyszysz moje myśli, stara szmato? Jeśli tak, to zrób coś z tym cholernym kacem! Ja tu, do licha, muszę myśleć!
Bogini jak zwykle nie odpowiedziała, ani nie pomogła. Była bezużyteczna. Grantowy ogier jęknął boleśnie, jak przystało na męczennika i wtulił łeb w miękką, atłasową poduszkę, wypchaną gęsim puchem.
Zdrzemnę się godzinkę, a potem się zobaczy…

***

Czasami w życiu się popełni błąd, niekoniecznie z własnej winy. I choć wie się, że robiło się niemal wszystko by do tego nie dopuścić, to konsekwencje są na tyle bolesne, że nie dają spokoju sumieniu. Wyrzuty wiercą w duszy tunele niczym widmowe czerwie, które pragną naszpikować umysł strzałami szaleństwa.
Cierpiał i to bardzo. Gdyby nie zgubił jej śladu we mgle to nigdy by nie stało się to co się stało. Niestety magiczne opary wygrały z jego zmysłami. Przytłumiły węch i słuch oraz całkowicie wyłączyły wzrok. Nawigacja w takich warunkach była niemożliwa. Utracił kontakt z czarną klaczą jeszcze w lesie. Długo błąkał się nad puszczą, próbując znaleźć mały punkcik poruszający się wśród olch.
I wtedy usłyszał krzyk. Przerażający wrzask pełen strachu i rozpaczy. Natychmiast skierował się w tamtą stronę, bijąc powietrze skrzydłami i pikując w wietrznych korytarzach, by zdobyć jak największą prędkość i zdążyć zanim będzie za późno. Czuł wówczas lodowatą ścianę twardego muru oporu, która nie pozwalała mu poruszać się szybciej ani wziąć porządny wdech.
Czy można utopić się w niebiosach? - zadał sobie wówczas to pytanie.
Ale gnał. Na łeb, na szyję, na złamanie karku i wykręcenie stawów skrzydłowych … Bo już wówczas wiedział, że nic nie poszło nie tak, lecz wszystko poszło bardzo nie tak. Pytanie brzmiało - jak bardzo? Jego jedynym marzeniem wówczas było jedynie dotrzeć tam zanim Shad będzie martwa.
A potem ich zobaczył. Opadali ku bagniskom, a raczej alikorn opadała, wlokąc za sobą, wgryzionego w jej szyję sporo większego od niej białego potwora ze skrzydłami przypominającymi smocze, czarną grzywą i niepokojąco nienaturalnych oczach. Hualong nigdy wcześniej nie widział czegoś co miało czarne tęczówki i szkarłatne źrenice.
Ale najważniejszym wówczas nie był fakt, iż nieumarły był brzydki jak końska kupa lecz fakt, iż właśnie umierał ktoś bardzo smokowi drogi. Zareagował instynktownie, wypuszczając z pyska wielki strumień ognia, który objął wampira niczym szczęki ofiarę. Potwór wypuścił alikorn, którą również musnęły płomienie i wydał z siebie potępieńczy wrzask. Nie dziwota, palenie żywcem musi być bardzo nieprzyjemne, choć ciężko stwierdzić co czuje coś co chodzi i zabija zamiast gnić jak na trupa przystało. Bezwładne ciało klaczy runęło w dół. Zielonołuski chciał popędzić czym prędzej ku niej, ale miał robotę do wykonania.
Zabić. Zabić tą plugawą delegaturę! - brzęczało wówczas w jego czaszce.
Poprawił nieumartemu kolejną porcją smoczego ognia i z satysfakcją obserwował jak błyskawicznie spalają się mięśnie i inne miękkie tkanki, odsłaniając kości. Kiedy to coś zniknęło w wodzie moczarów było już w formie nie do odratowania dla jakiegokolwiek nekromanty.
Gdybym był odrobinę mądrzejszy, to palnąłbym ją w ten durny, rogaty łeb i wybił jej z głowy ogonem to polowanie - pomyślał gorzko. - Albo przynajmniej zacząłbym wołać Night, w chwili, w której zorientowałem się, że nie mam zielonego pojęcia gdzie ona jest. Ale nie zrobiłem tego, nie… Czy to moja wina, że nie chciałem słuchać tego „Ty bezmózgi debilu! I cały plan Draconequi wzięli przez ciebie!”?
Westchnął z goryczą. Na zadane sobie w myślach pytanie odpowiedział twierdząco, co jeszcze bardziej popsuło mu nastrój.
Chyba naprawdę jestem idiotą, który wolał stracić przyjaciółkę, ponieważ boi się, że ta na niego nawrzeszczy… Moją jedyną przyjaciółkę. Nie chcę być sam, a czy ktokolwiek inny mnie zaakceptuje takim jakim jestem? Kuce boją się smoków, a smoki mnie nie chcą.
Zamachnął się ogonem i uderzył nim w brązową ścianę jaskini. Rozległo się tępe łupnięcie, a kilka kamieni oderwało się od skały. Pieczara kiedyś niechybnie należała do innego smoka, ale gospodarza już od wieków tu nie było. Mógł się przeprowadzić albo po prostu umrzeć.
Była noc, a niebo na dworze zakrywały gęste, ciemnoszare kłęby chmur, które utrudniają lot i pokrywają błony skrzydeł lodowatymi igiełkami niebiańskiej wody. Starsi nazywali je Lamentem Harmonii. Ciemność nie stanowiła dla Hualonga żadnej przeszkody. Wrzecionowate źrenice gada rozszerzyły się do granic możliwości, zakrywając szkarłatne tęczówki niemal w całości. Widział niemal równie dobrze co za dnia.
Położył łeb na złożonych pod kłodą łapach. Nie mógł zasnąć i nie zamierzał. Stał na straży, czuwał. W oddali zawył wilk. Smok odpowiedział mu cichym rykiem. Chętnie udałby się na polowanie, ale nie mógł tego zrobić. Nie mógł zanurzyć kłów w ciepłym, ruchomym i aromatycznym ciele sarenki, wypełnionym ożywczą krwią, i smakowitym mięsem.
A może powinienem był poszukać tamtej klaczy, której imienia nawet już nie pamiętam? Gdyby cholerna kobyła się wtedy nie zgubiła i nie dała zabić jak idiotka, to Night byłaby teraz cała i zdrowa…
- Jestem kretynem. Jestem ostatnim idiotą, który zasługuje na zostanie pasztetem i kurwą - wysyczał zza zaciśniętych kłów.
Zielonołuski nie wiedział do końca co oznacza to ostatnie słowo, ale Night Shadow często używała go jako określenia na nielubiane kucyki. Uznał tedy, iż musi być to jakiś zamiennik słowa „ostatni debil”.
Ze zdziwieniem odkrył, że z nozdrzy wypływają mu kłębki pary. Noce robiły się coraz zimniejsze. Nadchodziła jesień, piękna, złota i najeżona smakowitymi stadami kuropatw, dzików, i jeleniowatych. Zaprawiona obfitością lata zwierzyna będzie tłuściutka i powolna, idealna do konsumpcji. Oblizał pysk na myśl o przypalonym, ociekającym płynem surowiczym mięsie jeszcze dychającej kozicy.
Jaka szkoda, że szlak nie wypada przez góry. Kozy, muflony, koziorożce. Pychotka. Zwłaszcza z majerankiem, tymiankiem i rozmarynem. Ale może chociaż w tym Królestwie Słońca mają jarząbki… Całe wieki ich nie jadłem.
Niedaleko wyjścia dostrzegł kroczącego niezgrabnie sieciarza. Splunął ogniem, przysmażając jaskiniowego pająka. Stawonóg zdechł, zmieniając się w kupkę popiołu.
Shad nienawidzi tych gówien. Zabijając je, robię dobry uczynek - stwierdził w myślach i uśmiechnął się.
Jako istota drapieżna lubił polować i obserwować jak jego ofiary przekraczały cienką barierę pomiędzy życiem a śmiercią. Dostrzegał ulotne piękno w ostatnim błysku w oko, w kwikach i jazgotach, które nagle kończą się głuchą ciszą. Gasnące ciepło, oddech, który przyspiesza by ucichnąć raz na zawsze. Tak, smok kochał zabijać.
„Kiedy Nienazwane Istoty odwróciły się od Harmonii i Chaosu, ci wpadli w gniew i wspólnymi siłami stworzyli smoczą rasę, by zniszczyła niewiernych. Bogowie dali nam ostre, zakrzywione szpony, idealne do chwytania i przytrzymywania ofiar, ostre kły do rozrywania mięsa, zdolność do ziania ogniem byśmy siali dzieło zniszczenia ku ich czci i chwale. Naszych łusek nie przebije zwykły oręż, a ich blask w promieniach Słońca oślepi przeciwnika. Ofiarowano naszej, smoczej rasie potężne skrzydła, których mięśnie i magia są zdolne unieść nas w powietrze, bo wybrano nas na władców świata i przestworzy, jako że Bogowie stworzyli nas na swój obraz i podobieństwo . Usunęliśmy Nienazwanych z kart historii i sami zapomnieliśmy już kim byli. W nagrodę Chaos i Harmonia przekształcili ten świat, tworząc krainę Wiecznych Łowów…” - Hualong prychnął na wspomnienie słów jednego ze starszych. - I pomyśleć, że wyrzucili mnie ze stada, bo stwierdziłem, że gad jest kretynem, skoro wierzy w takie bzdury. „A potem Chaos i Harmonia pokłócili się. On stworzył Draconequi by wypaczyły świat, a ona kucyki by coś tam” - zajojczał w myślach. - Po cholerę tworzyć kucyki? Chyba tylko by użyźniały glebę, bo tego mięsa się jeść nie da!
Przyłapał się na tym, że zaczął mimo woli warczeć. Nie wiedział, czy jest smutny, czy wściekły. Miał ochotę coś zniszczyć, chociażby tę jaskinię. Ale była to kolejna rzecz, której zrobić nie mógł. Musiał być przytomny i czekać. Nie mógł nawet zanurzyć się w zbawiennym śnie, który pozwala zapomnieć i zniknąć przynajmniej na chwilę.
Całe moje życie to jedna wielka porażka. Moi przyjaciele to jelita baranie, którzy mnie zostawili i nie pomogli, kiedy potrzebowałem ich wsparcia. Nie, to nie byli przyjaciele. To były zwykłe smoki. Tak jak tamta szara klacz była zwykłym kucykiem, a nie przyjacielem. Zwykłych istot się nie żałuje. Zwykłe istoty giną samotnie, gasną jak podpalone krzewy, kiedy spadną na nie Łzy Harmonii. Przyjaciół się nie zostawia. Z przyjaciółmi się umiera. A gdzie byłem ja, kiedy moja jedyna przyjaciółka umierała? Jesteś wredną ździrą, Harmonio. Komu pomagasz? Bo wiem, że walczysz przeciwko nam. I ja tę walkę przyjmę z przyjemnością.
Odetchnął z ulgą. Pocieszyła go myśl, że ma wroga, cel w życiu i bitwę do wygrania. Szansę na odkupienie win. Nie chciał już więcej czuć się podłym, nic nie wartym, słabym smokiem.
Wstał i wyszedł przed jaskinię. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem i rozruszać zdrętwiałe kończyny. Jego rasa choć mogła spać latami, to poza stanem letargu potrzebowała dużej dawki ruchu.
Dookoła samotnej góry, niezbyt wysokiej rozpościerał się gęsty las. Mimo wszystko chłodny powiew wiatru uderzył go w pysk. Powitał go jak starego znajomego. Ogniem i rykiem. Fosforyzujące, żółte światła oczu, migające pomiędzy drzewami, zgasły. Zwierzyna uciekła. Wszystko co mogło oddaliło się czym prędzej. Nikt nie chciał stanąć pomiędzy wnerwionym smokiem a jego obszarem destrukcji.
Stanął na tylnych łapach i szeroko rozpostarł skrzydła. Zaryczał ponownie i wypuścił kolejny pióropusz ognia. Musiał wyrzucić to z siebie, pozbyć się palącego uczucia nienawiści, jakie zalęgło się w trzewiach. A pełne ignistrum, narząd wytwarzający smoczy ogień, pogłębiało to uczucie gorąca.
Opadł z powrotem na cztery nogi. Złożył skrzydła, moszcząc je sobie wygodnie na grzbiecie. Zrobił głęboki wdech i wydech, radośnie przyjmując zimne, niczym woda z górskiego strumienia, powietrze. Uniósł wyżej rogaty łeb, spoglądając w niebo przysłonięte chmurami. Zbierało się na deszcz. Ucieszyła go ta wiadomość, dana przez naturę.
Ogień wypala słabość, a woda zmywa ślady…
Odwrócił się i z powrotem wczołgał do groty.
Z troską rzucił okiem na czarną klacz alikorna. Klacz miała niegdyś długą, jasnozieloną grzywę. Dalej miała. Nieco krótszą i z poczerniałymi, cuchnącymi spalenizną końcówkami. Oddychała ciężko i rzężała przez sen. Najwyraźniej rozległe, czerwone oparzenie z boku szyi sprawiało jej ogromny ból.
Smok nie mógł nic na to poradzić. Kiedy zaatakował wampira niechcący trafił i ją. Miało to też dobre skutki, takie jak chociażby to, że nie wykrwawiła się na śmierć. Zważywszy na to, że smoki przypalały swoje rany, to miało to nawet jakiś sens. A teraz Hualong przekonał się, że metoda działa również na kucyki. Odnotował to sobie w pamięci. W końcu mogło przydać się w przyszłości.
Dobrze, że tam było to cholerne bagno. Wywiniesz się z tego, Night. Taka zaraza jak ty nie może sobie tak po prostu umrzeć i bezkarnie zostawić mnie samego.

***

- Moonlight, Najdroższa! Ja ciebie naprawdę proszę i błagam… Ale czy nie możesz na mnie nawrzeszczeć jutro, a nie dzisiaj? Świat się od tego nie zawali, a moja głowa zniesie to o wiele lepiej!
Fioletowa klacz prychnęła z niezadowoleniem. W zielonych oczach dostrzegał wściekłość. Przełknął ślinę i przygotował przeczulone uszy na kolejną dawkę pisków i jazgotów. Królowa była bardzo niezadowolona i wiedział, że szybko nie zmieni nastawienia.
Ledwie się położył, a już do niego przyszła, ściągnęła atłasową kołdrę i zaczęła popisywać się talentem do musztrowania nieposłusznych kucyków.
Cholera, domyślałem się, że ma szpiegów, ale kto jej doniósł gdzie jestem. Jak wykryję gagatka, to na pal nabiję! Mógł poczekać jeszcze dwie godziny. Jakby mnie obudziła tuż przed śniadaniem, to bym nawet bardzo nie narzekał.
Niestety Królowa stała przed nim i choć cieszyło go, że czuje się na tyle dobrze, by być niemiłą dla swojego pana i władcy, to wolałby by mówiła nieco ciszej. Każda wyższa nuta w jej głosie była dla niego torturą, kiedy wślizgiwała się przez ucho zewnętrzne, przez środkowe, do wewnętrznego, by wreszcie swoimi drganiami poruszyć mózg, który zdawał się być obrzęknięty i zatruty, co skutkowało ogromnym cierpieniem.
Gdyby dała mi trochę czasu na sen i porządną regenerację…
- Nie. Usłyszycie naszą dezaprobatę teraz, byście dobrze zapamiętali nasz słuszny gniew spowodowany waszym karygodnym zachowaniem - rzekła akcentując pierwsze sylaby.
Darkness Sword spuścił obolały, szumiący łeb. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Czy to grzech bawić się dobrze na weselu własnego syna? - zapytał cicho.
- Król winien zachowywać się dobrze. Dawać przykład swoim kucom. Świętowanie ceremonii zaślubin naszego syna jest rzeczą ważną i godziwą. Jednakże nie wypada, by alikorn wysokiego rodu zachowywał się niczym ziemski kuc po pięciu beczkach podłej gorzałki.
Granatowy ogier zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiedział jedno - „Pierwszy raz się upiłem, że robisz mi takie sceny, kobyło?!” nie będzie dobrym pomysłem. Nie miał jednak wystarczającej przytomności umysłu do wymyślenia czegokolwiek innego.
- Pierwszy raz się upiłem, Pani? Czy ja pierwszy i ostatni obudziłem się rano pod stołem. Ba! Ma to na sumieniu większość dzielnych ogierów ze szlacheckich rodów. Nawet mój bratanek. Dlaczego ja miałbym być pozbawiony tego przywileju?
Róg Moonlight Dust zalśnił niebezpiecznie. Sword wiedział, że przesadził. Wiedział, że zostanie ukarany za swoją bezczelność. I miał to w obecnej chwili głęboko w zadzie. W końcu żona na pewno mu wszystko wybaczy, kiedy tylko wytrzeźwieje, przeprosi ją i okłamie, że nigdy więcej pić nie będzie.
- Dlaczego?! Bo zachowywaliście się jak ostatni, ostatni… - klacz wrzasnęła, by umilknąć, kiedy zabrakło jej odpowiednio przyzwoitego słowa.
Idiota? - dokończył za nią w myślach.
Zaczął się coraz mocniej zastanawiać co robił. Generalnie to po każdej większej uczcie żona robiła mu awanturę. Ale Moonlight krzyczała bardzo rzadko. Zazwyczaj, kiedy była na niego zła mówiła lekko podniesionym głosem o lodowatej barwie i posyłała mu spojrzenia, które mogły zabić. Mało co wyprowadzało ją z równowagi. Darkness Sword doszedł do wniosku, że musiał zrobić coś bardzo złego. Co najmniej kogoś zabić albo poklepać po zadzie pannę młodą czy inną urodziwą klacz. Zważywszy na obolały łeb i suchość w paszczy, które świadczyły o znacznym przedawkowaniu wina było to całkiem prawdopodobne.
- Tak właściwie, to co ja takiego zrobiłem?
- Jeszcze się nas pytacie co zrobiliście? - warknęła.
Alikorn skinął łbem. Nie chciał mówić zbyt dużo i dolewać jeszcze oliwy do ognia. Wolał czekać aż gniew Dust samoistnie się ulotni.
Klacz westchnęła i usiadła na łożu obok niego. Spróbował objąć ją skrzydłem, ale Królowa odtrąciła go. Zaczęła opowiadać:
- Byliście już mocno oddani w łaskę wina, kiedy szliśmy na pokładziny. Zachowaliście jednak jasność umysłu i zachowywaliście się podczas ceremonii w miarę godnie i dostojnie. W miarę, bo w pewnym momencie prawie zaczęliście się śmiać…
To pamiętał. Rzeczywiście, widok pyska Dark Mane’a na widok swojej nagiej i bardzo chętnej żony zapewne zapamięta do końca życia. To było paniczne przerażenie i pragnienie śmierci. Nie wyłączając tej w męczarniach.
- Ale jakoś zapanowaliście nad sobą, choć wykrzywienie waszych ust zdecydowanie nie przystawało władcy kraju i ojcu pana młodego - kontynuowała. - Niestety, kiedy tylko wróciliśmy do Halli Jadalnej to się zaczęło - jęknęła boleśnie - poczęliście wnet ucztować i pić za stu! Za stu, Wasza Wysokość! Założyliście się z młodym Moon Hunterem rodu Mooncastle kto wypije więcej…
- I kto wygrał? - przerwał jej, za co posłała mu jedno z TYCH spojrzeń.
Skulił się i położył uszy po sobie. Uznał, że przynajmniej powinien wyglądać na zawstydzonego. Klacz skrzywiła się. Wyraźnie się nim teraz brzydziła.
- Nikt nie wygrał. W pewnym momencie przerwaliście, wskoczyliście na stół i zaczęliście tańczyć sanhoofrona . Do tego śpiewaliście tę głupawą piosenkę o knurze… Aha, byliście klaczą.
O ***… Dobra, jest się czego wstydzić.
- W zasadzie to dalej niezrozumiałym dla nas jest jakim cudem ten młody ogier, który był nietrzeźwy już od paru pucharów, bo wcześniej pląsał sobie ganaszowana, również po stole, był w stanie wykonywać takie pląsy.
- To u nas rodzinne - wyjaśnił jej z nieskrywaną dumą w głosie.
Klacz wytrzeszczyła swoje zielone oczy i machnęła głową, strzepując z prawego kosmyk błękitnych włosów, który wyrwał się spod jarzma onyksowej siateczki, podtrzymującej fryzurę Królowej.
Moja piękna żona… Jak ona to robi, że niemal zawsze wygląda doskonale?
- Tak, zauważyłyśmy. Nasz i wasz syn również przejawia takie niegodne zachowania. Moglibyście coś z tym zrobić.
- Nasz syn pada po najwyżej pięciu kielichach - prychnął pogardliwie. - Sam wiem, bo z nim piłem.
Szybko zorientował się, że palnął głupotę.
- Jesteście bardzo nieodpowiedzialnym ojcem, Wasza Wysokość. I nieodpowiedzialnym władcą.
Przez chwilę namyślał się nad odpowiedzią, szukając na freskach, pokrywających sklepienie sypialni, jakichś wskazówek. Niestety Harmonia na tle nocnego nieba jak zwykle była bezużyteczną boginią. Aczkolwiek stanowiła wcale ładny widoczek. Malarz bez wątpienia wiedział jak wygląda ładna klacz.
Siedzi sobie w Krainie Wiecznego Lata i żre jabłka w miodzie. Robi coś pożytecznego? No chyba nie! A do niej to pretensji nikt nie ma. Właśnie… Właśnie. Dzięki niech będą tobie, Harmonio Mądra!
- Widzicie, Pani… Po pierwsze, to ja jestem królem, więc to ja ustalam co w tym państwie wolno, a co nie. - Królowa prychnęła, ale nie skomentowała - Po drugie, przestań mówić do mnie w liczbie mnogiej, bo czuję się jak na jakiś obradach! A ja ich nienawidzę! Po trzecie, tak, zachowałem się jak kretyn. Nie ja pierwszy, nie ostatni, ale to właśnie ja doprowadzę Królestwo Nocy do potęgi. Nawet kosztem własnym i własnej rodziny! - ostatnie słowa niemal wykrzyczał jej w twarz.
Na Moonlight nie zrobiło to wrażenia albo po prostu nie dała tego po sobie poznać. Jedynie rozszerzyła swoje drobne chrapy w wyrazie irytacji. Gdyby nie wiedziała gdzie jest jej miejsce, to niechybnie walnęłaby go w pysk. Całe szczęście Moonlight Dust była rozsądna i dobrze wychowana. Darkness Sword zanotował sobie w głowie, że powinien podziękować Harmonii, za to, iż żona go nie bije.
Wbił wzrok w jej suknię z lawendowej koronki. Sprezentował jej ją na siedemdziesiąte urodziny. Dalej leżała idealnie.
- Dorze, dobrze. Co mam powiedzieć? Co mam zrobić?
- Macie zachowywać się godnie i poszerzyć horyzonty swoich zainteresowań o własną rodzinę. Macie nie tylko obowiązki wobec państwa, Wasza Wysokość.
Błękitnogrzywy skinął łbem. Dust miała nieco racji. Nawet więcej niż nieco. Rzeczywiście, przez te wszystkie lata głównie zajmował się Królestwem Nocy, a jego życie rodzinne ograniczało się do płodzenia potomków i korzystania z uroków bardzo ładnej żony. Nie widział jednak w tym nic złego. W końcu wiele spraw rodzinnych łączyło się z tymi wagi państwowej. Jego brat był jednym z jego ważniejszych dowódców wojskowych oraz często zastępował go w jego imieniu. Dla swoich źrebiąt też miał całkiem rozbudowane plany. Zresztą szukał swojej córki, więc Moonlight nie powinna była mu zarzucać, iż w tej sprawie nie zrobił nic. Syn korzystnie się ożenił, a niedługo ruszy ze swoją pierwszą misją dyplomatyczną, można by więc powiedzieć, że wręcz rysowała się przed nim świetlana przyszłość. Zaś samej klaczy Król Nocy poświęcał bardzo dużo zainteresowania, pomijając krótką przerwę spowodowaną jego małym konfliktem z jej rodziną, który miał skutek śmiertelny dla brata fioletowej alikorn.
Z drugiej strony wiedział, że rzadko kiedy z nimi rozmawiał, choć wiedział o nich wszystko. W końcu za coś płacił szpiegom.
- Dobrze, postaram się - wymruczał w końcu.
Klacz uśmiechnęła się lekko. Wstała i niemal bezszelestnie stąpając na czubkach kopyt dotarła do drzwi. Odwróciła łeb i rzuciła cicho:
- A teraz się pospiesz i szybko doprowadź do porządku. Niebawem śniadanie. Nie chcesz chyba przegapić tej jakże ważnej części dnia. Zwłaszcza, że to czas wręczania ślubnych prezentów.
Granatowy ogier odetchnął z ulgą.

***

Zamek Mooncastle nigdy mu się nie podobał. Uważał go za zbyt surowy, prosty i ciemny. Czerń, szarość i błękit - te trzy kolory przeważały we wnętrzu budowli. Z zewnątrz dom Władców Nocy prezentował się również mało urodziwie. Mury obronne, wysokie wierze i nieociosany kamień użyty jako główny budulec. Czarno-szara warownia, którą ciężko byłoby oblegać, a która po zmroku idealnie nadawałaby się na przerażający, nawiedzony przez duchy i demony zamek złego czarnoksiężnika z opowiastki dla źrebiąt. Krużganki wyglądały topornie w porównaniu do swych filigranowych odpowiedników z Firegard. Ogrody zamkowa jego zdaniem były kpiną.
Roślinność jak w pierwszym, lepszym z brzegu lesie w tym kraju, ino nieco lepiej zadbana, dwie żwirowe alejki na krzyż i oni nazywają to ogrodami? Czy te niecywilizowane kuce widziały kiedykolwiek klomby róż o herbacianych płatkach i szkarłatnych pędach? Wątpię.
Omiótł pogardliwym wzrokiem komnatę, którą mu tutaj przydzielono. Łoże z baldachimem z błękitną pościelą, meble z cieniodrzewa i cholerne czarno-błękitne kafelki. Dwa spore okna, przez które wpadało niewiele światła. W Królestwie Nocy Słońce świeciło słabo, a niebo wiecznie zakrywały chmury. Deszcz lał często, a zimny i porywisty wiatr pojawiał się co drugi bądź trzeci dzień.
I choć wiedział, że po ulicach nie chadzały tu białe niedźwiedzie, których w ogóle w tym państwie uświadczyć nie było można, to wcale nie dziwił się, iż południowi kupcy z takimi wieściami stąd powracali. Dziwił się za to mrocznym kucykom, że ciągle próbują podbić kraj mrozu, drzew iglastych i wiecznego nieurodzaju.
Co najgorsze, Sundust Afternoon dobrze wiedział, że w Mooncastle panuje klimat łagodny i ciepły, w porównaniu do reszty Nocy. Nie dziwota, znajdowało się na południowym zachodzie kraju. Złoty ogier nie chciał wiedzieć jak wyglądają regiony najbardziej wysunięte na północ. Wiedział tylko, że niedźwiedzie dalej były tam brązowe.
Cieszył się, że wyjeżdża jutro o świcie. Miał już szczerze dosyć tego miejsca, które oferowało tylko jedną rzecz. Reumatyzm.
Proste jadło, w dodatku monotonne i napoje o silnym posmaku goryczy. Już nie mówiąc o tym, że ozdób na stołach niemal brakowało. Rzeźby, arrasy, gobeliny… Wszędzie tylko sceny bitewne. Harmonia w zamkowej kaplicy? Jej najgorsze oblicze, Harmonia Gniewna. Miedzianogrzywy miał wrażenie, że cała kultura Nocy opiera się na wojnie, oblężeniach i cholera wie czym jeszcze.
W sumie nie może opierać się na rolnictwie. A o kopalniach i wycince lasu ani pisać za bardzo nie można, ani śpiewać. A cóż… Nic innego poza tym i wojną te kuce nie robią…
Rozmowy z Darkness Swordem były dla niego męczarnią. Cały czas miał wrażenie, że władca tej krainy go próbuje zbyć, nie słuchać. Już nie wspominając o rażących uchybieniach w etykiecie, jakich się dopuszczał. Sundust prychnął. Miał powyżej uszu tego aroganckiego, granatowego alikorna. Gdyby był trochę młodszy, to pomyślałby, że Sword jest pijaczyną i idiotą. Ale Afternoon już trochę po tym świecie kłusował i wiedział, że ktoś, coś, gdzieś. Niestety nie wiedział kto, co i gdzie. Bardzo trapiło to jego umysł, ponieważ bez wątpienia te rozmowy nie spowodują, iż konflikt o ziemie Zmian zniknie. Toczyli jakąś grę, a on na razie przegrywał.
Zachód pójdzie za mną, to za daleko od Nocy by Darkness opanował te ziemie. A i lordowie nie zechcą jego władzy. Za duże różnice kulturowe. Szlachta nie zechce systemu, w którym ktoś zamyka im usta, odbiera prawa i przywileje - stwierdził z ulgą.
Przeczesał sierść zgrzebłem. Musiała się błyszczeć jak róg jednorożca. Przejrzał się w zwierciadle. Dostrzegł pysk potężnego alikorna o złocistych oczach i oklapniętych przez noc rudych lokach. Miał delikatną, niemal kobylą urodę, co kontrastowało z jego wzrostem i umięśnionym ciałem. Przez imponujący róg ogiera przepłynęła wiązka pomarańczowej magii, która objęła jego grzywę nadając jej objętość i wygląd. Teraz przypominała gorejącą rzekę płynnej, falującej miedzi.
Proste zaklęcie… A jak poprawia wizerunek.
Zdjął regalia z nocnej szafki. Korona z czerwonego złota wylądowała na jego łbie; metalowe, wiecznie płonące kwiaty. Ryngraf wygodnie objął kłąb chłodnym uściskiem i opadł na pierś. Pozłacane buty otoczyły kopyta, chroniąc je przed zgubnymi wpływami zimna, brudu i wilgoci.
Przywdział aksamitny kubrak i jedwabną derkę. Na grzbiet narzucił swój karmazynowy płaszcz obszyty gronostajami. Z zadowoleniem skinął łbem.
Wreszcie wyglądam wystarczająco dostojnie, a nie jak jakaś klaczka.
Zawsze irytowało go, że wygląda jak baba. Niestety na to wpływu nie miał. Kiedy był młodszy miał spore kompleksy na punkcie swojego wizerunku. Szczególnie, kiedy przechodził szkolenie wojskowe. Oczywiście nikt nie odważył się powiedzieć mu w pysk, co o nim myśli. Ale wiedział co szeptano po koszarach. Mógłby oczywiście wymordować ich wszystkich, tylko czy to by coś dało? Zdawał sobie sprawę, że nie. I zaciskał zęby, chcąc pokazać wszystkim na ile go stać.
I udowodniłem. Pokazałem im wszystkim. Od lat nikt się nie śmieje. Nikt.
Dziwiło go jedynie, że jego syn nie ma tych samych problemów co on w młodości, choć rysy pyska i kręconą grzywę odziedziczył po ojcu.
Kuce się zmieniły? Wątpię. Boją się mego gniewu? Phi! A gniewu mojego ojca się nie bali? To po prostu jedna z tych bezsensownych rzeczy, które należy przyjąć do wiadomości i nie zastanawiać się nad ich działaniem. Właściwie… Nic nie ma sensu, nic. Rodzimy się, uczymy się jak przejąć schedę po nieśmiertelnych rodzicach, którzy i tak kiedyś umrą, przejmujemy władzę, płodzimy własne potomstwo, które obejmie ją po nas, kiedy wyciągniemy kopyta, a wyciągniemy niechybnie. W międzyczasie doznajemy różnych przykrości i przyjemności. Kłócimy się z sąsiadami, a z naszej winy nasi poddani żyją krócej. I tak by umarli… Czy jest w tym jakaś celowość, jakiś plan? Nie.
Przypomniał sobie, żeby przed zejściem na śniadanie kazać służbie przynieść prezent ślubny dla królewicza Dark Mane’a. Nigdy z młodym ogierem nie rozmawiał, nie znał go. Ale obyczaj nakazywał życzyć mu szczęścia na nowej drodze życia oraz wręczyć odpowiednio kosztowny podarek. Nie zrobienie tego byłoby czymś więcej niż drobnym nietaktem. Podchodziłoby pod obrazę majestatu nie tylko dziedzica Tronu Nocy, ale i samego króla Darkness Sworda.
A może i życie ma sens? A jego celem jest jak największe umilenie krótkich żywotów swoich bliskich, swoich poddanych i siebie samego. Niby i jest to głupie i mało wzniosłe. Ale kto twierdzi, że wolałby żyć w bólu i cierpieniu, miast pławić się w szczęściu i radości, ten kłamie albo cierpi na chorobę psychiczną.
Zaśmiał się w duchu. Był już za stary na naiwne, idealistyczne podejście do życia. Znał ten świat na tyle dobrze, że nie dziwiło go to, iż kuce mordują się by mieć choć odrobinę lepiej albo i bez powodu. Z zawiści, nienawiści oraz głupoty. Ba! Wiedział, że nie da się by wszyscy byli szczęśliwi. Dlatego należało dbać o względny dobrobyt obywateli Królestwa Słońca, bezwzględny własny i o wszystko co najlepsze dla najbliższej rodziny, by umierać ze świadomością, iż zrobiło się to co należy i by nie bać się co przyniesie noc dla tych, którzy żyją, zwłaszcza dla własnych dzieci.

***

Komnata, którą im przydzielono była jego zwykłą sypialnią. Ojciec uznał, że jest wystarczająco duża i czysta, by móc powitać lady Darksun, zaś sam Dark Mane nie miał zamiaru przeprowadzać się w inne rejony zamku. Tu miał swoje rzeczy i swoją broń zgromadzoną przez całe życie. Jego oręż wisiał na ścianach. Miał tego naprawdę sporą, ponieważ z każdej okazji wszyscy zawsze dawali mu miecze, topory, berdysze, glewie, sztylety i temu podobne rzeczy. Oczywiście wykonane z najlepszych surowców i nierzadko będące nieużytecznymi w walce błyskotkami. Niemniej jednak, kary ogier uważał, że jako dekoracje sprawdzają się znakomicie. Jeśli ktoś nie obdarował go czymś ostrym, to przynajmniej dał mu jakąś parę karwaszy, naramienników albo chociaż napierśnik wysadzany rubinami. Za wyjątkiem matki i Moon Huntera. Od niej otrzymywał różne dworskie szaty. Koniecznie z bufiastymi rękawami. Jego kuzyn zaś próbował zarazić go pasją do czytania. Księgi kurzyły się na półce. Oddałby je do biblioteki, ale nie chciał aż tak bardzo ranić szarego alikorna.
Tak, królewicz bardzo lubił swoją komnatę. Teraz jednak zaczął lubić ją o wiele mniej, a to ze względu na obecność jednego mebla. Wielkiego łoża z baldachimem w barwach rodów Mooncastle i Darksun. Mogłoby się w nim spokojnie pomieścić sześć kucyków, choć Dark nie próbował, więc nie był tego tak do końca pewien. Teraz zajmowały je dwa kuce i Mane był bardzo niezadowolony, iż był jednym z nich.
Leżał w jej objęciach i nie odważył się poruszyć, paraliżowany strachem, iż klacz obudzi się i ponownie zacznie go męczyć. Tę noc mógł opisać jednym słowem. To po prostu było upokorzenie. Kopulowanie na oczach całego dworu jest zabawne, jeśli jest się oglądającym. Jeśli jest się niemal gwałconym przez zakochaną w tobie po uszy klacz to staje się to nieprzyjemne, dołujące i wpędzające w załamanie nerwowe. I choć niby mógł czuć pewną dumę, że zadaniu podołał, skonsumował, nie zemdlał i nie okrył hańbą swego rodu, to Dark Mane rodu Mooncastle czuł jedynie przerażenie swoim nowym życiem.
Granatowa klacz spała spokojnie. Najwyraźniej śniła o czymś przyjemnym, ponieważ uśmiechała się lekko. Jej młode, nagie ciało, okryte częściowo jedynie cieniutką kołdrą stanowiłoby piękny widok, gdyby nie była jego żoną. Gdyby nie był nią uwiązany do końca swoich dni. W szczęściu i chorobie... Będzie musiał dbać o nią i dawać jej kolejne źrebaki, by miała coś do roboty.
To brzmiało niczym koszmar. Tylko każdy koszmar się kiedyś skończy pobudką. A jego małżeństwo zakończy dopiero czyjaś śmierć. Złotooki miał nadzieję, że nie jego.
Nigdy nie chciał mieć źrebiąt. I nie miał pojęcia jak to się stało, że teraz będzie je miał. W końcu krył już wiele klaczy i nigdy wcześniej nie słyszał, by któraś zaszła w ciążę. Uznał to za niezbity dowód na to, iż Diamond Lady złą kobyłą była, która tym sposobem postanowiła pozbawić go wolności i godności. To przecież nie mógł być przypadek, że przydarzyło mu się to akurat z nią.
Purpurowogrzywa alikorn była jedyną przedstawicielką jego rasy, z którą obcował. W normalnych warunkach korzystał z uroku klaczy jednorożców, ponieważ w pegazach nie gustował, a ziemskimi się brzydził. Skrzydłorogich panien pilnowano, jak i one same się pilnowały, i bez ślubu można było co najmniej je całować w kopyta. Ale Diamond Lady rodu Darksun nie tylko była ładna i mu się spodobała, ale i on spodobał się jej. Pewnego wieczoru sama do niego przyszła. A dalej jakoś tak wyszło. No przecież nie mógł nie skorzystać z takiej okazji. Fakt, była nieco za młoda, niedoświadczona, na dodatek dziewica, a królewicz ich nie lubił, ale... Miała najlepszy zad jak stąd do Equestrii. Bardzo pociągający róg i podniecające skrzydła.
Myślał, że będzie kolejną rozrywką na zimną, samotną noc albo i kilka takich nocy. To były bardzo przyjemne chwile. Ale nie chciał ich powtarzać. Dark nie lubił rutyny, a ponieważ nie należał do ogierów pomysłowych, to preferował krótkotrwałe związki z różnymi ładnymi klaczami.
Ta przygoda nauczyła go jednemu - nie należy sypiać z córkami ważniejszych lordów. Partnerki należy dobierać rozważnie, tak by ewentualne konsekwencje znajomości dotykały jedynie ich. Niestety, mądry ogier po szkodzie.
Nie dość, że muszę się męczyć z tą samą samą klaczą, która nie da mi świętego spokoju, przez całe życie, to jeszcze pewnie będę musiał ją zaźrebiać co rok. A potem te hordy małych upierdliwców będą mnie gonić i wołać „Tata”! - pomyślał z goryczą - Już wolałbym by mnie ojciec za karę wywałaszył. Ale nie! Cholerny władca musiał mnie skazać na nią. Ta kobyła mnie wymiętoli na śmierć. tylko by się przytulała, całowała i chędożyła, cholerna gramatka!
Różowe oko otworzyło się. Uśmiech na pysku Lady poszerzył się jeszcze bardziej. Miała ładne, śnieżnobiałe cęgi. Podwinęła pod siebie przednie kończyny i przyjęła pozycję półsiedzącą.
- Czy coś nas ominęło? - zapytała swoim melodyjnym głosem.
- Nie, zdecydowanie nie - odpowiedział, po czym dodał szybko. - Zaraz śniadanie, wypada nam na nim być.
Klacz spojrzała na niego z niekłamanym wyrzutem, który pokazał mu jasno, iż miała zupełnie inne plany na chwilę obecną. Plany, które zdecydowanie nie były ubieraniem się, myciem i czesaniem.
Jeszcze tylko dziś, jutro i wyjeżdżam do Equestrii. Jeśli szczęście mi dopisze, to przez ten czas ona łaskawie umrze. Albo uzna, iż się jej nie podobam. Wszystko jedno.
Wstała i zrzuciła z siebie kołdrę, prezentując się w całej okazałości. Odrzuciła głowę w tył i w górę, niczym wyjąca wilczyca. Kaskada purpurowych włosów opadła w dół. Rozpuszczone sięgały klaczy za nadgarstki, zaś długi ogon wlókł się po ziemi.
- Mamy tylko dwa dni, zanim mnie opuści - mruknęła z niezadowoleniem. - Musimy wykorzystać ten czas bardzo intensywnie…
- Jesteś w ciąży. Do tego bliźniaczej - przypomniał jej.
- No i co z tego? - Diamond Lady odwróciła się.
- Możesz poronić. I zapewne umrzesz przy porodzie. Ojciec tak powiedział - warknął.
Wiedział, że nie powinien tego mówić. Ale miał już szczerze dosyć tej wiecznie szczebioczącej idiotki. Po prostu chciał by zamilkła i dała mu święty spokój.
Klacz położyła po sobie uszy. W jasnoróżowych oczach zalśniły łzy. W takim stanie zaczęła w końcu wyglądać na swój wiek. Na swoje czternaście lat.
- To się nie stanie. To jest niemożliwe - pisnęła.
- To jest bardzo możliwe. Dlatego powinnaś na siebie bardzo uważać, Pani.
Dobrze, bardzo dobrze. Niech myśli, że to objaw troski o nią, a jednocześnie się boi swojego losu. W ten sposób nie wychodzę na bezdusznego okrutnika, a jednocześnie pozbyłem się problemu.
- To nie tak miało być - szepnęła.
A co? Wyobrażałaś sobie wspólne spacery pod tęczą, kwiaty, pocałunki i oglądanie zachodów Słońca? Do tego trójka źrebiąt, jedno bardziej damulkowate od drugiego, tak?
Dark Mane nie skomentował. Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy irytować. Z jednej strony radosnym było, iż klacz w końcu zrozumiała, że jej wizja związku mocno rozmijała się z rzeczywistością, a z drugiej jej głupota była denerwująca.
Moja siostra w wieku dziesięciu lat bardziej wiedziała jak się te sprawy mają i uciekła póki mogła. Właściwie to nawet nie jest dziwne, że młodym klaczom nie otwiera się oczu przed ślubem. W końcu wówczas ciężko byłoby je pilnować, a i doprowadzenie pod ołtarz nastręczałoby sporych kłopotów. Tylko potem to my, ogiery mamy problem z rozczarowanymi pannicami, które o wszystko mają pretensje.
Zaburczało mu w brzuchu. Uznał to za bardzo ważny sygnał dany przez Harmonię. Sygnał do wstania na śniadanie. Ale wcześniej miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia…
Narzucił na siebie prześcieradło i skierował się ku drzwiom.
- Dokąd idziesz? - zapytała go Diamond.
Czarny alikorn skrzywił się. Naprawdę nie chciał odpowiadać na to pytanie.
- Odlać się.
Magią przekręcił gałkę i wyszedł na korytarz Królewskiego Skrzydła, zostawiając za sobą oniemiałą żonę.

***

Bolało. Bolało go cholernie mocno. Cierpiał katusze i informował o tym cały świat poprzez niezahamowany słowotok. Nie używał wulgarnych wyrażeń, ponieważ uważał, iż miłość opisać można jedynie słownictwem wzniosłym i poetyckim. Zwłaszcza niespełnioną miłość, a to był jedyny rodzaj tego uczucia, jaki doświadczył Nnoitra.
Jego serce zostało złamane spojrzeniem.
Jego marzenia zdmuchnął wiatr.
- Uderzyła mnie, pokazując dosłownie i symbolicznie, że za nic ma mnie oraz ogień, który zapłonął w mym sercu od pierwszego wejrzenia. Czy ja za mało się staram? A może się jej nie podobam? Czy coś jest ze mną nie tak?
- Tak, wszystko jest z tobą nie tak - odparł Bastard Spell, który właśnie opatrywał paladynowi rozwaloną gębę.
Był już ranek, Słońce od paru godzin stało na zaróżowionym widnokręgu. Dzień zapowiadał się chłodny, z lekkim, zimnym wiatrem, wiejącym od strony północnej. Stali przy dogasającym już ognisku. A raczej Spell stał, bo niebieski jednorożec siedział na zadzie, zaś reszta Poszukiwaczy krzątała się po obozowisku i zajmowała swoimi sprawami. Orange nie było. Nie wróciła, czym nikt się za bardzo nie przejął. Za wyjątkiem Randoma. Ale Bastard zabronił mu poszukiwań.
- Ale tak konkretnie to co? - zdziwił się dowódca OSKN.
Turkusowy ogier jęknął i uderzył się przednim kopytem w twarz w geście rezygnacji.
- Nnoitro… Ty w ogóle rozumiesz swoją sytuację?
- Tak, rozumiem - odparł bez mała zdziwiony.
- Jesteś naszym więźniem. Wymordowaliśmy twój oddział, ponieważ stanowił dla nas duże zagrożenie, a twoje słowa na przesłuchaniu tylko to potwierdziły. Ty sam żyjesz z trzech powodów - objaśniał mu niebieskogrzywy - bo byłeś dowódcą, bo chcieliśmy informacji i ponieważ mam dobre serduszko, i było mi ciebie żal, szczeniaku.
- Aha.
Zdawał sobie z tego sprawę. I choć smutno mu było z powodu utraty towarzyszy, to miłość do Orange pozwalała stłumić ten ból.
- A ty jak gdyby nigdy nic przystawiasz się w dość nachalny sposób do klaczy, która prawię cię zabiła. Nie widzisz w tym nic dziwnego?
- Nie.
Bastard Spell zamrugał oczami z niedowierzaniem. Nnoitra nie wiedział dlaczego. W końcu panna Tail była najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widział i pod zbroją z lodu musiała skrywać piękne serce i to on, Nnoitra odkryje je i zostanie jego zdobywcą.
- Ta klacz została przez kogoś wykorzystana. Stało się to niedawno. Dziwisz się, że cię odtrąca? - wypytywał go dalej starszy ogier.
- Tak.
Bastard z wrażenia wypuścił bandaż, dotychczas podtrzymywany magią. Co dziwniejsze, najwyraźniej wcale tego nie zauważył, tylko wpatrywał się w paladyna jak oniemiały.
- Dlaczego?
- Bo ja ją kocham, a prawdziwa miłość musi zwyciężyć! - odparł dumnie.
- Harmonio! Mamy tu pieprzonego romantyka!
Wszystkie pegazy odwróciły ku nim łby jak jeden mąż. Wcześniej nie zwracali w ogóle uwagi na jednorożce.
- Dopiero teraz zauważyłeś, Spell? - rzucił z przekąsem Green Crossbow.
Nnoitrze bardzo nie podobało się, iż zielony pegaz był zabójczo przystojny. Bardzo. Zwłaszcza, że jego charakter działał mu na nerwy. Za to pomarańczowa klacz lubiła go bardziej.
- W zasadzie to już dawno - parsknął mag. - Ale gdybyś nie powiedział Orange, że zabijanie rozwiąże każdy jej problem, to nie mielibyśmy teraz problemu z nim - tu ogier wskazał na zielonogrzywego - A i księżniczka fochasta nie szlajałaby się samopas po nocy. Panna obrażalska, psia mać. A zachowuje się jak podczas wiecznej rui.
- To był pomysł Shad, by ona dołączyła do nas - zaprotestował Green.
- Wszystkie pomysły Shad kończą się katastrofą albo przynajmniej klęską - warknął Bastard.
- Panowie! Panowie! Pokój! - przerwał im granatowy pegaz - Night to źrebak, którą przyjął do nas kretyn za namową idioty. A potem ten sam kretyn pozwolił jej samotnie wyruszyć w świat.
- Awful! - krzyknął Spell, a jego róg zajaśniał.
- Look chciał tylko powiedzieć, że to na nas, dorosłych leży odpowiedzialność za pomysły źrebiąt - poparł kolegę Javelin. - A pomysł może i nie był zły, ale wykonanie… Cross, spierdoliłeś.
Reszta przytaknęła. Róg Spella zgasł, a żółtogrzywy odetchnął z ulgą, że nie grozi mu spotkanie z Kulą Ognistą ani innym nieprzyjemnym czarem z arsenału czarodzieja.
- Ja? Ja spierdoliłem? A kto jej broń, ***, dał?!
- Random - odpowiedział Look.
- A czyj stary pancerz nosi, do cholery jasnej?!
- Randoma - odpowiedzieli chórem Awful, Bastard i Ichor.
- Więc czyja to wina?!
- Twoja - odpowiedział Random. - Bo jesteś idiotą.
- Nic dodać, nic ująć - mruknął turkusowy jednorożec.
Brązowogrzywy pegaz cofnął się o krok. Jego rozpostarte skrzydła drżały ze wściekłości.
- Ja zawsze mówiłem, że miejsce kobył jest w kuchni!
Poszukiwacze Przygód popatrzyli po sobie, wymienili parę znaczących spojrzeń i wybuchli śmiechem. Paladyn nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć. To wszystko było bardziej niż dziwne i pokazywało mu jak bardzo nie należał do małego, zamkniętego światka tej grupy.
- Mów, że miejsce kobył jest w kuchni, ucz klacz zabijania - parsknął Spell.
- Ej! Wiem, że wzięliśmy ją z litości, ale…
- Gdyby Night to słyszała… - zaczął cytrynowy kuc.
- …nie mogłem spokojnie się przyglądać, jak nosi broń i myśli, że potrafi jej używać.
- To by go wywałaszyła - skończył Adventure śmiejąc się radośnie niczym źrebak.
- No to jej pokazałem jak się wypruwa flaki! - próbował tłumaczyć się dalej zielony ogier.
- Po prostu przyznaj, że jesteś kretynem - mruknął szary pegaz.
Ona błąka się sama po lesie, coś jej może grozić… Co jeśli zmarzła, zmokła i dostała kataru? A oni się kłócą i śmieją! Muszę to przerwać! Muszę coś z tym zrobić!
- Orange Tail zaginęła, a wy się kłócicie?! Jak tak można?! Wstyd i hańba - wydarł się.
Cisza.
Nikt nie wyglądał na przejętego. Aczkolwiek przynajmniej zamilkli. Pięć pysków skierowało się w jego stronę. W ich spojrzeniach dominowała obojętność.
- Znajdzie się. Dogoni nas na następnym postoju. Kiedy zobaczy popioły z naszego ogniska zmądrzeje. Zapewniam się, że niedługo poznamy nową, lepszą Orange Tail - odparł spokojnie przywódca grupy.
- A jeśli coś jej się stanie? - zaoponował Nnoitra.
- Trudno o bezpieczniejszy las. Nic jej nie będzie.
Niebieski jednorożec miał szczerą nadzieję, że Bastard nie rzuca słów na wiatr. Nie mógł znieść myśli, iż tej przepięknej klaczy mogłaby się stać jakakolwiek krzywda. To byłoby gorsze niż śmierć, a nawet niż tłumaczenie się Królowi Nocy co się stało z całym oddziałem OSKN.
Ognisko zgasło już całkowicie. Wszystkie drewienka dopaliły się do cna. Nie żarzyło się już nic. Ale serce Nnoitry zapłonęło jeszcze mocniej.
Wróć. Wróć, ukochana. Do mnie.

***

Bolało ją wszystko. Zwłaszcza szyja, która nie mogła się zdecydować, czy ma pulsować okropnym, tępym bólem, czy piec z powodu poparzeń. Coś próbowało rozsadzić jej czaszkę, a ona nie mogła tego zabić. Musiała znosić swoje cierpienia. Ale ona wcale nie chciała ich znosić. Pragnęła by zniknęły. Na tle tych dolegliwości potłuczone całe ciało było drobnostką niewartą uwagi.
Boli. I jest ciemno. Nie ma tuneli, światełek, ładnych łąk, ani muzyki. A to znaczy, że jednak żyję. To dobrze. Jeśli w Zaświatach grają jak w świątyniach, to ja nie chcę się tam znaleźć.
Otworzyła oczy, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie opuściła tego świata. Nie zobaczyła nic. Było ciemno, a źrenice nie zdążyły się przyzwyczaić. Spróbowała przyświecić sobie rogiem, ale odpowiedziało jej wówczas uczucie wbijania tysiąca igieł w ten narząd.
- ***! - jęknęła.
Nie żeby to coś pomogło. Ale uważała za niegodne ciągłe jęki, płacze i piski. Wolała poinformować cały świat o swojej sytuacji raz a porządnie. A nie było lepszego sposobu od tego krótkiego słowa. Oczywiście intonacja musiała być odpowiednia.
- O! W końcu się obudziłaś - odpowiedział jej znajomy głos.
- Co z tym skurwysynem?
- Spalony na popiół.
To była bardzo dobra wiadomość, która nieco poprawiła jej humor. Zadanie polegające na pomszczeniu Sunday zostało wykonane. Może i nie przez nią, ale i tak czuła sporą satysfakcję, z faktu, iż ten plugawy wampir nikogo już nie zabije. Choć wolałaby by liliowogrzywa klacz jednak żyła, siedziała obok i kłóciła się z Hualongiem. Córka oberżysty miała w sobie jakąś taką iskierkę naiwności, która sprawiała, że świat stawał się bezpieczniejszym, cieplejszym i milszym.
- Dobrze… Jak długo spałam?
- Dziś jest druga noc.
Wzrok powoli się przyzwyczajał. Widziała już zarys swojego rozmówcy.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zapytać się o to gdzie jest. Uznała to jednak za zbyt błache i głupie. W końcu nawet największy kretyn by zauważył, że jest w jaskini, która znajdowała się zapewne w jakimś lesie na ostatnim zazadziu.
- Czy możesz mi wyjaśnić, gdzieś ty się podziewał, kiedy byłeś mi potrzeby, do cholery?! - wydarła się.
Była słaba, była bardzo słaba i bez wątpienia nie zdołałaby teraz wstać. Ale ta jedna rzecz zawsze jej się udawała, niezależnie od stanu zdrowia. Czasami Night Shadow nawet zastanawiała się dlaczego jej głównym talentem była Magia Iluzji, a nie opierdalanie innych.
- Night - głos smoka załamał się lekko - ja naprawdę przepraszam, ale zgubiłem cię w tej mgle. To wszystko przez te przeklęte opary. Dopiero później usłyszałem twoje krzyki. Natychmiast ruszyłem ci na odsiecz, przysięgam.
Miała wielką ochotę obdarzyć go paroma brzydkimi epitetami. Z drugiej strony wiedziała, że ta mgła była dziwna i nienaturalna. A ona nie przewidziała, że może zakłócać percepcję gada.
- Wiem, że jestem idiotą - kontynuował Hualong. - Jestem idiotą, kurwą i kretynem.
Czuła się jakby miała zaraz zdechnąć, ale się zaśmiała. Głośno.
- Z pierwszym i ostatnim zgadzam się niewątpliwie, Hualong. Ale nie mam pojęcia dlaczego jesteś kurwą… Sprzedajesz swoje ciało?
- Nie. A dlaczego pytasz? - wyraźnie zdziwił się zielonołuski.
- Ty wiesz w ogóle co znaczy to słowo? - zarechotała.
- To coś jak „debil”, tylko mocniejszego, prawda? - odparł z dumą.
Zielonogrzywa alikorn wydała z siebie kolejną salwę śmiechu.
- Nie, to zdecydowanie znaczy coś innego. Jesteś smokiem, nie zrozumiesz tego, a ja nie mam siły by ci to teraz tłumaczyć. Ale nie używaj więcej tego słowa, błagam. Ja chyba też przestanę… Tak, myślę, że to dobry pomysł.
Wątpiła by smoki słyszały o zawodzie prostytutki. Ale nijak nie mogła sobie wyobrazić łuskowatej dziwki. Ta rasa, podobnie jak alikorny czy jednorożce była na to zbyt dumna. Kurtyzana to typowy zawód dla klaczy pegazów i kucyków ziemskich.
- Jak wyglądam?
- Całkiem nieźle. Masz krótszą grzywę i łysy placek na szyi. Widać ci też nieco mięsa. Pachnie smakowicie.
Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Hualong był mięsożerny i inaczej odbierał świat. Nigdy nie zrozumie go w pełni, tak jak on nie zrozumie jej. Zawsze będą się zaskakiwać. On akceptował jej inność, a ona jego. I nawet nie przeszkadzało jej, że w każdej chwili może stać się przekąską swojego przyjaciela.
Rany się zagoją i śladu nie będzie. Nie jest źle. A przynajmniej nie na tyle, by źrebaki uciekały z płaczem na mój widok. Chyba. Cholera wie co znaczy „całkiem nieźle” dla smoka.
- Co dalej? - zapytał szkarłatnooki.
- Sunday została pomszczona, więc wracamy do planu pierwotnego. Idziemy do Firegard. Mam Tron Nocy do zdobycia. Jestem urodzoną władczynią - stwierdziła.
- Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu twierdziłaś, że jesteś urodzoną pogromczynią potworów - parsknął smok.
- Zamknij się.
Hualong zaśmiał się jeszcze głośniej. Ten dźwięk mocno różnił się od tych wydawanych przez kucyki. Był czymś pomiędzy rykiem, mruczeniem, warczeniem i agonalnym rzężeniem.
- Night, czy twoje plany i pomysły zawsze muszą być absurdalne, głupie, i skazane na porażkę?
- Sunshine Arrow walczyła. Ja też będę.
- Twoja wielka miłość miała armię! Wierną armię! Ty masz jednego smoka.
Klacz uśmiechnęła się szeroko, a z jej rogu niemal wystrzeliły iskierki. Niemal, bo towarzyszący użyciu magii ból ją ostudził. Pocieszające było to, że już mogła fizycznie jej używać, a przeszkody natury zdrowotnej powinny szybko minąć.
- Czyli idziesz ze mną?
- A mam wybór? Posiedzisz miesiąc w lochach to zmądrzejesz - rzucił z przekąsem. - Bo na miejscu tamtych kucyków kazałbym cię zamknąć.
- Nie rozumiesz, że to moje przeznaczenie?
- Gdybym wybił ci łapą polowanie na wampira to twoim przeznaczeniem nie byłoby być rannym kucem. Chyba że to zadziałało to przeznaczenie. Jeśli to było przeznaczenie, to je porzuć bo jest złe i trzeba się trzymać od niego jak najdalej.
Shadow zastanowiła się chwilę. Owszem, jej dotychczasowe życie zdecydowanie nie było najlepsze i daleko rozmijało się z marzeniami. Jednak wiedziała, że nie robiąc nic nie osiągnie swoich celów. Dlatego wolała je realizować, nawet jeśli szanse powodzenia były nikłe albo nie istniały. A ponieważ przeznaczenie mogło istnieć, to powinno jej nagrodzić jej wysiłki, ponieważ głęboko wierzyła, iż jej powołaniem jest bycie Królową Nocy. Pierwszą w historii tego państwa samodzielną klaczą na tronie.
Należy mi się jak psu miska. Jestem starsza od Dark Mane’a. I skoro ojciec nie chce uznać moich praw, to niech nie liczy, że będę lojalna jego władzy. Mam gdzieś jego rozkazy. I nie będę czekać na swoją kolej. Sama wezmę sobie co moje. I ukarzę tych, którzy próbowali mi przeszkodzić.
- Widzisz. A może nie widzisz. Nie mam pojęcia jaki smoki mają wzrok - zaczęła - ale to w sumie nieważne. Tłumaczyłam ci to już zresztą. To wszystko jest dla mnie bardzo ważne. I nigdy nie wybaczyłabym sobie, że nie uczyniłam nic w tym kierunku. Ja po prostu muszę coś zrobić, spróbować. Ona by tak zrobiła.
Zielonołuski nie spytał kim jest „ona”, wystarczająco często słuchał o generał Arrow.
- Dobrze, więc. Jutro wyruszamy.
Nie dopytywała się jak. Nie musiała. Wolała wykorzystać energię na coś pożyteczniejszego. Konkretnie to na sen.




Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 27 Sierpnia 2014, 18:41:58
Ok, skoro tak ładnie o komcia prosisz.

Niestety nie będzie to zbyt miarodajny, tudzież rozwijający komentarz. Może dlatego że czytałem rano, i do tej pory nie mogę tego przeczytać na spokojnie jeszcze raz...

Ale opinia raczej pozytywna. Nic jakiegoś dziwnego nie ma.

Co jest na plus - Nowy (a w każdym razie tak mi się zdaje) POV jakim jest Hualong. Wcześniej wydaje mi się iż nie mieliśmy wglądu do smoczego łba.
Poza tym trochę lore fajnie wyglądało (to o smokach, i ich krainie, pochodzeniu itd.)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 20:24:43
Oto kolejny rozdział.

https://docs.google.com/document/d/1up5_aArMXxHHDdnBGFJDuiyj-JRe6SCLldBKNOYfGJo/edit

Cień Nocy

Rozdział XXI: Zatruta Róża

autor: Cahan

korekta: Gandzia





Na suficie namalowano setki rozhasanych, alikornich źrebiąt. Zadziwiała ją szczegółowość wykonania i żywość barw, wciąż widoczna pomimo wieku fresku. Powstał jeszcze podczas budowania Magicgard, tysiące lat temu, kiedy kucyki stały na znacznie niższym poziomie technologicznym i używały bardzo pierwotnych barwników. Ochraniająca go magia również była niezwykle pierwotna. Klacz wyczuwała jej chaotyczne drżenie.

Wychowała się w tym zamku, kochała to miejsce, a jej wspomnienia stąd zawsze napawały ją radością. Niestety, teraz to się skończyło. Na kilka dni w sercu Precious Light zagościł smutek, by zniknąć i zamienić się w gorejący gniew, który zniknie i wypali się dopiero, kiedy zemsta zostanie dokonana.

Wahała się nad decyzją o swoim pobycie tutaj. Z jednej strony nie chciała ustąpić tronu temu przybłędzie z Nocy, a z drugiej wiedziała, iż więcej zdziała, jadąc na wschód i podburzając tamtejszych lordów do działania.

Rozumiała, że sama nic nie może. Nie zostanie Królową Zmian, zresztą ten tytuł należał się jej starszej siostrze, a następnie jej siostrzeńcowi. Nie miałaby nic przeciwko Moonlight Dust na tronie. Ale nie mogła pozwolić, by rządy w jej imieniu sprawował morderca poprzedniego króla. Plugawy, chciwy, zdradziecki i przeklęty przez bogów, Darkness Sword, Pierwszy Tego Imienia Król Nocy!

Miała ochotę mordować, kiedy myślała, że ta kupa kucoperzego łajna miałaby nosić tytuł Strong Change’a. Jej zdaniem, zabójcę krewnych należało postawić przed sądem i, po sprawiedliwym procesie, zabić poprzez nabicie na zaostrzony pal.

Uśmiechnęła się na myśl o tej konkretnej kaźni. Normalnie nie cierpiała oglądania egzekucji, ani nawet rannych w bitwie ogierów. Jednak była pewna, że ten widok sprawiłby jej wielką przyjemność. Wręcz czułaby się usatysfakcjonowana.

Opuściła wzrok, obserwując kolejne części ponynckiej kolumny. Z niezadowoleniem odkryła małą plamkę na wysokości trzech metrów i piętnastu centymetrów. Niestety nie mogła teraz nakazać służbie zrobienia czegoś z tym. To już nie był jej zamek. Nie mogła więcej nazywać Magicgard domem. A szczególnie nie, kiedy on tu był.

Odwróciła łeb od drzwi na dziedziniec. Słyszała, kiedy rozwierano ich skrzydła.  Już po dźwiękach dobiegających z zamkowego dziedzińca wiedziała kto wrócił.  Nie chciała na niego patrzyć. Nie mogła nawet zaszczycić go swym pogardliwym spojrzeniem. Nie mogła, bo by się na niego rzuciła i niechybnie doszłoby do morderstwa. Okrutnego i szybkiego. A Książę Midnight musiał póki co żyć.

Czym byłaby szybka zemsta? Oko za oko? Ząb za ząb? Nie, to dobre dla ogierków w okresie dojrzewania, a ona miała już sporo lat na karku. Zabije miecz Królestwa Nocy i skończy na szafocie? Po co, skoro może mieć miecz oraz róg, który go dzierży... A wcześniej pokrzyżuje plany, zamieni jego życie w ruinę i sprawi, iż cały ród Mooncastle przejdzie do historii jako zepsute stado nieudaczników.

– Miło nam was widzieć, Księżniczko Precious Light – usłyszała.

Już wcześniej zauważyła, że się zbliża. Obute kopyta głośno stukotały, kiedy ogier wspinał się po schodach na podwyższenie. Precious nie odwróciła się od razu. Nie zamierzała być taktowna i chciała dać mu to do zrozumienia. W końcu, po dłuższej chwili, łypnęła na niego pomarańczowym okiem.

Stał spokojnie, wyraźnie czekając na jakąś odpowiedź od Księżniczki Południowej Marchii. Widać było, iż dopiero co wrócił i nie zdążył się ochędożyć. Czerwona grzywa wyglądała na uczesaną przez wiatr przyzwany przez kuce burzy, zaś czarne futro pokrywały zaklejki. Przynajmniej w widocznych, nie ukrytych pod czarnym pancerzem generała Nocy, miejscach.

– Witajcie, Książę – rzuciła chłodno.

– Czy coś się stało, Pani? – zapytał uprzejmie Moonshine Axe.

Biała klacz podniosła lewą brew. Najchętniej nie odpowiedziałaby w ogóle, ale cóż… To nie byłoby rozsądne.

– Ależ nic, po prostu się zamyśliłyśmy. – Złotogrzywa przekrzywiła łeb. – Zamyśliłyśmy  się nad okropną pracą służby w ostatnim czasie.

– Macie rację, zajmiemy się tym jako tymczasowy pan na Magicgard. Wybaczcie nam za to niedopatrzenie, niestety znajdowaliśmy się w rozjazdach.

Z trudem powstrzymała parsknięcie. Czarny alikorn śmiał mówić o swoich wyprawach po poszczególnych miastach? Śmiał mówić o swoim przekonywaniu lordów Zmian do władzy mordercy? Śmiał mówić to jej?!

Light spuściła łeb i poprawiła koronki przy dekolcie sukni. Tego dnia nosiła szaty w barwach morskiej zieleni i bieli piany. Pasowały do jej umaszczenia, jak wszystko zresztą. Jej matka mawiała, iż na urodziwej klaczy każde odzienie prezentuje się ślicznie.

– Macie źrebięta, Panie? – wyszeptała.

Moonshine Axe zmrużył szkarłatne oczy.

– Tak, mamy syna. Dlaczego pytacie, Księżniczko?

Jedno źrebię z prawego łoża, chcieliście powiedzieć.

Księżniczka Południowej Marchii uśmiechnęła się jadowicie i oparła się o balustradę.

– Zapewne za nim bardzo tęsknicie. Ile to już minęło? Trzy tygodnie?

– Cztery. I tak, tęsknimy. To miłe i uprzejme z waszej strony, że interesuje was nasze życie rodzinne. Jesteście niezwykle troskliwe, Księżniczko. – W ślepiach ogiera zagrały złośliwe ogniki.

Przełknęła ślinę. Bała się, że przegra tę rozgrywkę. Wiedziała, iż Moonshine Axe zrozumiał sugestię, ale nie spodziewała się,  że odpowie w taki sposób, zlekceważy ją. Nie doceniła go, traktując jako zwykłego wojownika na posyłki. Najwidoczniej najsłynniejszy pijak i rozpustnik Caballusii, kiedy chciał, radził sobie z grą na dworze.

Tak, niechybnie musimy nieco zmienić strategię. Ta potyczka się nie liczy, ale nie chciałybyśmy jej przegrać.

– Och, najzwyczajniej nie rozumiemy, dlaczego wasza wizyta tutaj tak się przedłuża – klacz czuła, iż stąpa po kruchym lodzie i to ze związanymi skrzydłami – skoro już sprawa przynależności terytorialnej ziem Królestwa Zmian została z grubsza ustalona, zaś dalsze kwestie leżą już w kopytach Ich Wysokości, Darkness Sworda i Sundust Afternoona.

Przez chwilę zastanawiała się, czy zauważył, iż nie powiedziała „byłych ziem Królestwa Zmian”, ale jego odpowiedź wyjaśniła wszystko.

– Obecnie znajdujemy się na terytorium Imperium Nocy, Księżniczko. Na  mocy więzów krwi, panią na zamku Magicgard jest teraz Jej Wysokość, Moonlight Dust Mooncastle rodu Magicvern, Królowa Nocy – rzekł, a klaczy nie umknęło, iż nie odpowiedział na jej pytanie.

Ta gra robi się coraz ciekawsza – pomyślała.

– Och! Z przyjemnością ujrzałybyśmy naszą siostrę w Magicgard. Mam nadzieję, iż Jej Wysokość szybko przybędzie tutaj, by objąć tron.

– Niestety, Jej Wysokość nie cieszy się dobrym zdrowiem i nie jest w stanie tu przybyć. Dzięki niech będą Harmonii, że Jego Wysokość wspomoże naszą Panią i w jej imieniu zajmie się nowymi ziemiami Imperium.

– Z tego co pamiętamy, to nasza siostra nigdy nie chorowała. Może klimat Królestwa Nocy jej nie służy? Przekażcie jej to, Panie. Jesteśmy pewne, że tutaj, w Królestwie Zmian, znów poczuje się lepiej.

Tak, ta rozmowa zaczyna zmierzać w dobrym kierunku. Moonshine Axe wie, że nie ustąpię. Wie, że powinien się bać zachodnich lordów. Wschód udzielił Nocy poparcia, środek też. Ale zachód… Tamtejsi lordowie nie zaakceptują Darkness Sworda. Tron należy się naszemu małżonkowi, a nasz małżonek to my!

– Nie sądzimy, Księżniczko Precious Light. Jej Wysokość mocno podupadła na zdrowiu, kiedy piętnaście lat temu wydała na świat źrebięta – odpowiedział zimnym głosem.

Złotogrzywa uśmiechnęła się kpiąco. To była jej jedyna reakcja na słowa czarnego ogiera. Kłamał w żywe oczy, a Precious nie miała ochoty na dalsze rozmowy z tym plugawym kucykiem. Z mordercą i zwyrodnialcem, gwoli ścisłości.

– Wybaczcie nam, Książę, jednak wzywają nas sprawy niecierpiące zwłoki. Pozwólcie więc, że się oddalimy.

Postąpiła krok w bok, chcąc go wyminąć. Skrzydło drugiego alikorna rozpostarło się i zagrodziło jej drogę. Zaskoczona i rozwścieczona Precious Light parsknęła głośno.

– Wybaczcie nam nasze nieodpowiednie maniery, Księżniczko, jednakże  chcieliśmy wam powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Przepraszamy, jeśli uraziliśmy wasz majestat, ale nie godzi się zapraszać damę na uroczystą kolację, mówiąc do trenu jej sukni…

– A godzi się zatrzymywać damę w taki sposób, Książę? – prychnęła oburzona.

Moonshine Axe przekrzywił łeb, uśmiechając się kpiąco.

– Nie, nie godzi się. Czy wraz z waszym dostojnym małżonkiem dotrzymacie nam towarzystwa podczas kolacji, która odbędzie się dziś, zaraz po zachodzie Słońca, w naszych prywatnych komnatach? Mamy z wami parę spraw do omówienia. Sprawy państwa, same rozumiecie, Księżniczko Precious Light.

Jego komnatach?! On kpi sobie ze mnie! Nigdy! Nie pozwolę obrażać mojego honoru!

Ominęła przeszkodę na drodze ku swym komnatom i rzuciła na odchodnym:

– Niestety, wyruszamy wraz z naszym małżonkiem jeszcze przed nadejściem zmroku. Stęskniliśmy się za Equestrią, a to miejsce napawa nas smutkiem, sami rozumiecie, delikatna, klacza dusza…

Nawet szczególnie nie kłamała, naprawdę zamierzała udać się w pierwszej kolejności do włości Lusty Mastera, a dopiero stamtąd ruszyć na południowowschodnie tereny Królestwa Zmian. Gdyby zrobiła to teraz, to wzbudziłaby zbyt wielkie podejrzenia. Nie była naiwna i wiedziała doskonale, iż swym zachowaniem jasno dała do zrozumienia, iż nienawidzi nowego władcy. Ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie docenią jej. Mało kto ją doceniał, bo była klaczą. Pomyślą, że chce zaszyć się w mężowskim zameczku i nie wyściubiać stamtąd nosa.

Precious miała plan. I postanowiła wcielić go w życie, za wszelką cenę. Magicgard należy do rodu Magicvern, nie Mooncastle, a ona dopilnuje, by na tronie zasiadł ktoś o odpowiednim pochodzeniu.



***



Umiała latać. Miała skrzydła, w końcu urodziła się alikornem, kucykiem latającym. Jednak serce i tak podchodziło jej do gardła, gdy oglądała drzewa przesuwające się pod brzuchem smoka. Nie pierwszy raz leciała na jego grzbiecie, jednak wówczas, w razie upadku mogła po prostu pofrunąć. Teraz jej trzecia para kończyn najpewniej nie miałaby siły, by unieść ciało klaczy.

Upadek z takiej wysokości? Zdecydowanie nie mam na to ochoty.

– Trzymasz się? – zapytał Hualong.

– Tak właściwie to leżę przewieszona przez twój kłąb. Nie mam się czego trzymać.

Jęknęła cicho. Zaczynała żałować, że zgodziła się, kiedy zielonołuski gad zaproponował jej taką formę podróży. Nie sądziła, że może mieć lęk wysokości. Szczególnie że smocze łuski były śliskie niczym metal. Jednak nie biło od nich zimno, ale też nie grzały. Zastanawiało ją z czego są zrobione. Twarde, lekkie, wytrzymałe, odporne na korozję – idealny surowiec do budowy pancerzy. Niby alikornie zbroje również posiadały takie zdolności, jednak mało który współczesny płatnerz umiał taką zrobić, więc z ich ochrony korzystali jedynie najbogatsi z możnych. Armia, w której każdy alikorn i jednorożec nosiłby tak dobry pancerz, zyskałaby znacząco na skuteczności.

Gdyby udało się opracować metodę produkcji takich przedmiotów na większą skalę, to być może mogłyby nawet wpaść w kopyta niektórych pegazów – pomyślała. – Szkoda, że to nierealna wizja.

Oczyma wyobraźni widziała własną armię przerabiającą jakichś anonimowych zbrojnych na krwawą miazgę, a to wszystko dzięki wprowadzonym przez nią innowacjom. Nie wiedziała jeszcze kim miałyby być te kucyki, które jej wojsko miało zmasakrować, w jej wizji nawet nie miały wyraźnych rysów pysków, stanowiły jedynie kolejne kształty, padające pod gradem ciosów.

– Coś taka cicha? Bardzo boli? – głos smoka wyrwał ją z krainy marzeń.

– Zamyśliłam się, Hualong. – Klacz skrzywiła się. – Piecze i swędzi jak cholera. Tak jest cały czas. Boli tylko gdy jem, bądź napinam odpowiednie partie mięśni. Myślę, że jutro dam radę iść sama.

– Iść? – zdziwił się.

–  Tak, iść. Co w tym dziwnego?

Poczuła, że robi się coraz zimniej. Wznosili się. Otuliłaby się szczelniej płaszczem, gdyby nie strach przed najszybszym lotem życia.

– Jak twoja magia?

– A ty masz w ogóle jakieś pojęcie o magii? – zapytała.

– Tak, wiem, że bywa zawodna. Szczególnie twoja, Night. Myślę, że tyle mi wystarczy, a może się mylę? Hę?

Przez ułamek sekundy chciała rzucić jakąś groźbę. Szybko zdała sobie jednak sprawę, że takowa nie miałaby jakiegokolwiek pokrycia. Inna sprawa, że niemal wszystkie jej próby zastraszenia smoka go nie miały.

– Regeneruje się. Jest coraz lepiej. Mogę sprawić by mój róg świecił, a to już duży sukces.

– Zapomnij.

Czterokrotnie machnął mocno skrzydłami. Poczuła, że unoszą się coraz szybciej. Nie bardzo rozumiała dlaczego.

– Dlaczego?

– Ledwo powłóczysz nogami? – warknął.

Pragnęła w jakiś sposób zaprzeczyć. Szczególnie że miał rację.

– Jutro nie będę.

Smok zaśmiał się cicho. Night syknęła, gdy poczuła wstrząsy spowodowane napięciami niektórych mięśni gada.

– Gdybyś była wystarczająco zdrowa i sprawna, to darłabyś się jak smoczyca w okresie godowym. Zachowujesz się znośnie, więc musisz być poważnie chora.

Czy ja za często krzyczę? Czy na co dzień zachowuję się nieodpowiednio i jestem niemiła? – zastanawiała się klacz. – Nie, to niemożliwe. Hualog żartuje, jak zawsze.

– Dlaczego się wznosimy?

– Popatrz w dół, królowo! – odpowiedział kpiącym głosem.

Spuściła łeb i zauważyła, że kosmate, wielobarwne dywany wczesnojesiennych lasów zamieniły się w brązowo-żółte prostokąty pól uprawnych. Sądząc po ich ilości, nie zbliżali się do byle wsi, lecz do większego miasta. Słyszała, że na zachodzie wokół miast hoduje się rośliny i wypasa zwierzęta, ale nigdy wcześniej nie widziała tego na własne oczy.

– Nad jakim miastem będziemy lecieć? – zapytała.

– Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem kucem, to wasze jaskinie.

Shadow nie skomentowała. W pewnym sensie miał rację, ona też nie orientowała się zupełnie w smoczych osiedlach.

Pola ustąpiły miejsca drewnianym i kamiennym domom, stanowiącym podgrodzie, a następnie miejskim murom oraz domostwom. Ujrzała również zamek królewski z wielkimi ogrodami. Z tej wysokości nie dało się tego stwierdzić, szczególnie że się na tym nie znała, ale siedzibę rodu Magicvern, sądząc po kolorze, chyba rzeczywiście wykuto przede wszystkim z piaskowców, granitów i marmurów. Na wszystkich wieżach powiewały granatowe chorągwie ze srebrnymi emblematami – w barwach rodu Mooncastle, jej rodu.

– To może być Magicgard, miasto rodzinne mej matki i stolica Królestwa Zmian – odpowiedziała po chwili.

Smok chrząknął.

– Tak, to jest Magicgard, lecąc od Horsehoof nie powinniśmy mijać innych dużych miast, a to jest chyba większe nawet od Mooncastle!

Cieszyła ją obecność gada, ale i martwiła. Miała nadzieję, że żaden ciekawski pegaz ani alikorn nie poleci na smokobójczą misję. Zwłaszcza że wówczas ona najpewniej zostałaby schwytana przez wojska Nocy. Opcjonalnie spadłaby na dół i się zabiła.

– Cokolwiek to jest, to oboje stanowimy raczej niezwykły widok, nie sądzisz? Samotny smok i zaginiona królewna – mruknął.

– Brzmi jak legenda – zauważyła.

– Coś mi mówi, że przejdziemy do legendy. Niestety, raczej nie tak, jak byśmy chcieli.

Prychnęła. Wiedziała już do czego zmierza ta rozmowa. I miała dziwne uczucie, że już się kiedyś odbyła, ciekawe dlaczego…

– Co znowu, Hualong?

Milczał przez chwilę. Kiedy raczył odpowiedzieć, minęli już miasto i ponownie wznosili się nad lasami. Z ulgą powitała ich zielono-pomarańczowo-żółte barwy.

– Czasami zastanawiam się dlaczego ci towarzyszę… – zrobił przerwę w swojej wypowiedzi.

Night czekała cierpliwie, wsłuchując się w rytm bicia błoniastych skrzydeł. Nie zamierzała się namyślać nad jego słowami, niezależnie od tego, jak długą pauzę by zrobił. W końcu doczekała się dalszej części smoczego wywodu:

– I doszedłem już do wniosku, że po prostu nie mam już nikogo innego. Smok bez stada jest sam, zupełnie sam. Traci smoczych przyjaciół, a nawet rodzinę. Jesteś kucem, żresz trawę, która rośnie na smoczych kupach, a i tak cię lubię i nie chcę stracić. Dziwne, nie?

– Nie żrę trawy! Szczególnie rosnącej na kupie! – zaoponowała.

Poczuła się dotknięta do żywego. Ktoś śmiał zarzucać jej, klaczy alikorna, a nie podrzędnego ziemskiego kucyka, że je trawę. TRAWĘ. Jeszcze rosnącą na gadzim nawozie.

– Może jeszcze mi powiesz, że śpię na słomie?! – warknęła.

– Nie wiem, możliwe. Wy, kuce, to dziwny, nieokrzesany gatunek.

Na powrót schodzili niżej. Bliżej ziemi latało się prościej, jako istota skrzydlata doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na górze ciężej było oddychać, a powietrze pod skrzydłami nie dawało dostatecznego oparcia.

– Mniejsza o to, po prostu bez ciebie nie będę miał już nikogo. Wiesz, jak to jest… Sama odeszłaś od swoich przyjaciół, bo wiedziałaś, że oni kiedyś umrą, a ty będziesz żyć dalej. Nieśmiertelni powinni zawierać znajomości z podobnymi sobie. Samotność jest okropna, utrata bliskich też.

Zdziwiły ją jego słowa. Poważne i dojrzałe, nie pasowały do zielonego pyska młodocianego smoka.

– Rozumiem. Dlatego mi pomagasz?

– Tak, dlatego byłabyś taka miła i nie dałabyś się zabić, dobrze?

­– Oczywiście. I tak nie miałam zamiaru umierać – zakpiła.

Dotknęła kopytem obolałej części szyi. Wyczuła strupy, znaczne ubytki w sierści oraz nieco odsłoniętego mięsa. Syknęła z bólu.

Choć jeśli dalej będę działać pod wpływem impulsu, to daleko nie zajdę. Ale i tak nie żałuję tamtego. Tak należało postąpić i tyle. Sunday… Kiedyś odnajdę to, co z ciebie zostało i coś tym zrobię.

Night Shadow za bardzo nie miała pomysłu, co konkretnie miałaby zrobić z trupem szarej klaczy. Pochować z honorami? Kobyłę z plebsu?! Tak, ona była gotowa to zrobić, ale wiedziała, że inni wysoko urodzeni nie szanowaliby jej po czymś takim. Oddać ciało rodzinie, na której jej chyba za bardzo nie zależało…

Pochowam cię pod małym kurhanem na jakiejś słonecznej polanie. Dam coś na pamiątkę, byś nie zapomniała mnie w Zaświatach.

– Czyli nauczyłaś się czegoś od ostatniego razu? – zielonołuski przerwał jej rozmyślania.

– Owszem. Nie oddalać się od ciebie.

Jej mięsożerny przyjaciel roześmiał się głośno.

– Ale nie wlecisz przecież na mnie do stolicy Królestwa Słońca. Jak tam przenikniesz? Nakryjesz się płaszczem i będziesz udawać brudną ścianę? Przejdziesz koło strażników, twierdząc, że chcesz się widzieć z ich władcą, ponieważ chcesz go wykorzystać do własnych celów?

Shad zaszczyciła go królewskim milczeniem.

– Night? – jęknął. – Ty naprawdę miałaś taki pomysł? Nie pogrążaj się bardziej i wymyśl coś lepszego albo zawracamy.

W zasadzie… Przydałoby się coś wykombinować. Na drodze do Firegard rzeczywiście stanie przede mną wiele barier. Powinnam dostać się niezauważona, niewykryta, a w razie czego mieć jak uciec. Jakby to jeszcze było takie proste… Nie mogę utrzymywać iluzji zbyt długo. Może po prostu użyć przebrania, a w razie wielkiej porażki po prostu umrzeć? – jakiś wyjątkowo wredny głos w głowie, bardzo podobny do tego należącego do Bastard Spella, właśnie powiedział jej, że cały ten plan może sobie o kant zadu włożyć. – Nie, nie tędy droga. Zaraz, zaraz… Nie mogę?!

– Hmm? Wykombinowałaś coś? – ponaglił ją zielonołuski towarzysz.

Z mizernym skutkiem spróbowała obrócić łeb w stronę lotu.

– Alikorny z Alikorngard!

– Wiem, nie żyją – parsknął gad.

Klacz przewróciła oczami, bo co innego miała zrobić, skoro jej towarzysz był niereformowalnym chamem i prostakiem?

– Nie rozumiesz? One były w stanie utrzymywać iluzje przez tysiąclecia. W katakumbach Sunsetgard była taka zamaskowana pułapka. Już wtedy zwróciłam na nią uwagę, ponieważ tamta iluzja była niesamowita. Działała, choć twórca był od dawna martwy. Rozumiesz to?

– Nie.

Westchnęła. Czuła, że będzie musiała się mocno natrudzić, by wyjaśnić mu działanie iluzji.

– Normalny miraż tworzy się poprzez nieprzerwaną wiązkę magii kontaktowej rozmieszczonej bezpośrednio na powierzchni przedmiotu. Jeśli coś jest nieruchome, to pół biedy, ponieważ utrzymanie czaru kosztuje mniej niż jego przywołanie, rozumiesz?

– Załóżmy, że tak…

– Ale kiedy jest ruchome – kontynuowała – to wtedy iluzja składa się z wielu zaklęć, które przywoływane są płynnie i zgodnie z wektorem przemieszczenia obiektu. To bardzo męczące. Dlatego Magia Iluzji jest rzadko stosowana, ponieważ uważa się ją za niepraktyczną z powodu ograniczeń. Ale ja myślę, że można je obejść.

Ostro spikował w dół, Shadow zignorowała ten popis. Kiedy była zła, to strach mijał i przemieniał się w irytację.

– Ty myślałaś, że pokonasz wampira. Ty myślałaś, że walenie łbem o pień drzewa to dobry pomysł, ty myślałaś, że samotna podróż, kiedy nie masz za grosz orientacji w terenie, ma sens. Shad, czasem wolałbym, byś więcej nie myślała.

Fuknęła ze złością. Jak on śmiał ją obrażać?! Ją?!

– Ty myślałeś, że plotkowanie na temat starszych smoków jest dobrym pomysłem. Myślałeś, że dokuczanie Sunday jest nieszkodliwe. Właśnie, myślałeś źle. Dlatego teraz łaskawie stul pysk i słuchaj, co mówię! – wydarła się z całych, dość mizernych, sił.

– Oboje mamy swoje za flakami – odparł zadziwiająco spokojnie i pojednawczo, a klacz uznała, że nie skomentuje tego jakże ciekawego idiomu. – Jednak nie jestem aż tak durny, by zgodzić się na jeden z twoich skazanych na porażkę pomysłów.

– Chciałam powiedzieć, że wymyślono, jak obejść ograniczenia iluzji i zrobiono to już dawno temu. Magowie z Alikorngard scalili czar z materią. Nie nakryli, jak robimy to obecnie, a wręcz przykleili do niego. Magia stała się oddzielnym bytem, którego nie trzeba podtrzymywać, który stanął poza czasem – tłumaczyła gorliwie, czując, jak płomień własnego geniuszu ogarnia jej trzewia. – Rozumiesz, Hualong? Ja też mogę zrobić taki miraż jak starożytne alikorny.

– Jedno małe pytanie, robiłaś to już?

Jej zapał zgasł niczym świeca trącona podmuchem wiatru. Nie miała pojęcia jak powtórzyć to, co udało się jej przodkom. Będzie musiała coś wykombinować. To, że żaden inny alikorn od tysiącleci nie wymyślił na to sposobu nie nastrajało jej pozytywnie. Z drugiej strony – kto, jeśli nie ona, przedstawicielka z najdoskonalszej z kucykowych ras, której talentem uwiecznionym na Znaczku była właśnie Magia Iluzji, miałby tego dokonać?

– Nie, jutro spróbuję.

– Jeśli ci się nie uda – smok przechylił się na prawo, zmieniając nieco kierunek lotu – to wracasz do swoich kopytnych przyjaciół, a ja zostanę pierwszym w historii smoczym poszukiwaczem skarbów, przygód i ładnych smoczyc.

Uda się. Musi mi się udać. Bo cóż innego w życiu mi zostało? Wieczna tułaczka z pyskatą jaszczurką?



***



Bastard Spell jak zwykle miał rację. Zjawiła się drugiego dnia o świcie. Zziębnięta, załzawiona i z zielonymi glutami, zwisającymi z pomarańczowych chrap. Odzienie miała brudne, wymięte i zapewne przemoczone. Siedziała przy ogniu i grzała się w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękami smarkania i kaszlu. Jedynie groźne spojrzenie turkusowego jednorożca powstrzymywało go przed rzuceniem się na ratunek pani swego serca.

Dlatego jedynie przyglądał się jej uważnie i wraz z Poszukiwaczami Przygód czekał, aż gotująca się nad ogniem zupa w końcu będzie gotowa. Próbował udawać, że wpatruje się w roztańczone płomienie, ale wychodziło mu to słabo.

Poranek był zimny, czuć było zbliżające się Samhain. Słońce nie grzało już ciepłem lata, rzucało jedynie mroźne, zimowe światło, rozpraszające różowawe niebo. Nieodległa ściana lasu rzucała długi cień na obozowisko, co dodatkowo przeszkadzało w rozgrzaniu zziębniętego ciała.

Orange Tail kichnęła donośnie, zakłócając porządek dnia. Rękawem wytarła rzadkie gile.

– Trzeba było szlajać się samopas po lasach, tak? – zakpił Bastard. – Trzeba było strzelać fochy i zachowywać się jak wredna, złośliwa suka?

Szary pegaz siedzący obok Nnoitry drgnął, ale nie przeszkodził jednorożcowi w obrażaniu klaczy. Sam sir Oakforce również nie zareagował. Uznał, że metody maga, choć brutalne, to działają. W końcu od paru godzin czerwonogrzywa pegaz nie chciała nikogo zabić, ani nawet skopać.

Głośno pociągnęła nosem, a z zaczerwienionych oczu ciurkiem leciały jej łzy.

– No, pytam się ciebie, Tail? Mądrze było się tak zachowywać? – kontynuował Bastard Spell.

Pegaz zaszlochała.

– Bo według mnie nie. Zachowywałaś się jak skończona kretynka, idiotka, pochłonięta żądzą udowodnienia sobie i światu, że jest kimś innym, niż jest naprawdę – dodał.

– Bastard, dosyć! – przerwał mu Javelin Ichor.

Cytrynowy pegaz wstał i podszedł powoli do zapłakanej Orange. Objął ją skrzydłem i wytarł oczy Tail połą burego płaszcza. Zielonogrzywy żałował, że nie wpadł na ten sam pomysł.

– Spójrz na nią. Tego właśnie chciałeś? – syknął bordowogrzywy.

– Tak, dokładnie tego – odparł przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód, uśmiechając się szeroko.

Nnoitra i Random popatrzyli po sobie. Jednorożec poczuł, że zrodziła się pomiędzy nimi cienka nić zrozumienia. Jednocześnie podnieśli się z ziemi i w tej samej chwili powiedzieli:

– Spell, wystarczy. Osiągnąłeś cel.

Czarodziej dumnie napiął mięśnie i podniósł ogon u nasady. Miał z czego być zadowolony, w końcu zahamowanie morderczych żądzy pewnej klaczy zdecydowanie należało do rzeczy ważnych.

– Nie, jeszcze nie do końca. – Niebieski jednorożec zmrużył oczy. – Orange, przeproś – mruknął, po czym odwrócił się w stronę Awfula i odpowiedział na niewypowiedziane jeszcze zdanie. – Nie, Look, nie odpuszczę jej. Jeszcze niedawno nasza biedna Tail miała ochotę mnie skopać i poturbować, a nie zrobiła tego tylko dlatego, że jestem większy, silniejszy i zdolniejszy.

– I skromniejszy – do uszu Nnoitry doszedł szept Greena.

Bastard albo tego nie usłyszał, albo raczył to zignorować.

– No, Orange. Czekam.

Klacz podniosła wzrok. Choroba i płacz zrobiły swoje – wyglądała szkaradnie. Zupełnie nie tak jak opisują we wszystkich powieściach. W zapłakanej, wyczerpanej Orange nie było nic pięknego.

– Ja – pociągnęła nosem – ja… – rozpłakała się jeszcze głośniej, brzmiała jakby dławiła się swoim głosem. – Przepraszam. Was wszystkich.

Niebieskogrzywy jednorożec skinął łbem. Javelin wciąż pocieszał pomarańczową klacz. Awful i Random milczeli. A paladyn zastanawiał się co dalej. Jak bardzo zmieni się nastawienie Poszukiwaczki Przygód wobec niego?

– Panowie, zupa już doszła – stwierdził Crossbow.




Wiadomość doklejona: 23 Listopada 2014, 22:07:20
Raczej inny typ opowiadania. Cień to przygodówka z elementami politicial i dark fantasy, a Every Day A Little Death to krótki strzelczyk nastawiony na klimat i głębokie rozważania.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 23 Listopada 2014, 21:15:52
Cahan nastawiaj się na klimat, bo tu raczej nic klimatu nie czuć. Znaczy, może się nie wczułem, ale odniosłem wrażenie, iż tekst jest suchy. Gdzieś tam też trafiło się jakieś niefortunne sformułowanie, ale imo w komentarzu winno się wyrazić relacje z czytania, a nie polować na literówki. Chyba, że tekst jest napisany tak tragicznie, że najchętniej by się go skasowało i napisało na nowo. Tutaj jednak tak nie jest i poziom jest na Twoim standardowym poziomie.

Klimatuj, bo evry deje 2x lepsze.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 21:30:35
Akurat sceny mało klimatyczne, taki fragment, że dzieje się akcja, a klimat nieszczególnie. Całość miała być parę razy dłuższa - dodatkowe POVy, ale czasu nie starczyło, a czytelnicy czekają.

Pogańskie kuce są romantyczne, oniryczne, etc. Cień bardziej idzie w stronę brutalnego, szarego świata.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Fast w 23 Listopada 2014, 21:33:37
Jeżeli dodatkowe POV-y miałyby być na tym samym poziomie to niewiele by wniosły. Lepszy jeden dopieszczony POV niż trzy czy cztery średnie, na miernym poziomie.
Oniryczno-romantyczne kuce są znacznie lepiej napisane.
Brutalno-szare kuce są opisane - dobrego słowa użyłaś - po prostu szaro.

Masz na myśli czytelników na tawernie...?
Wyrazem szacunku do czytelników byłoby nieoddanie im do czytania fragmentów słabyh, niedopracowanych, niedopieszczonych.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 21:38:20
Nie, na mlp polska i fge. Fragmenty są dopieszczone, po prostu jest akurat taki, a nie inny etap fabularny. Precious Light knuje, Night podróżuje na smoku, a Nnoitra gapi się na obsmarkaną Orange.

Tamte POVy, których brakuje byłyby bardziej klimatyczne, bo cóż - akcja na dowrze jest generalnie ciekawsza i bardziej klimatyczna niż szarobure fragmenty bardzo ważne dla fabuły.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Calvin Candie w 23 Listopada 2014, 21:40:08
Widzicie, moja obecność w histori powiększa jakość o 9001% 8)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 23 Listopada 2014, 21:45:05
Ale widać taki lekkie nieścisłości czasowe - no bo tu NS leci na smoku po potyczce z wampirem, a jej braciszek już od 4 miesięcy ojcem jest, gdzie w ostatnich czapterkach było raptem że dziewka w ciąży. No chyba że mi się coś postaci pokiełbasiły.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 21:47:32
Dziewka dalej w ciąży. Brała ślub w 4 miesiącu [końska ciąża trwa 11 miesięcy i jest niemal niewidoczna].


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 23 Listopada 2014, 22:08:42
Mhm. Ale już wiadomo że syn. Tak pewny przed ujrzeniem potomka? Po prostu mnie to zwiodło, i stąd pomyślałem że jest czasowa obsuwka.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 22:14:52
Ona akurat jest w ciąży bliźniaczej. Jak? Wystarczy czar wykrywania życia, a właściwie zwykła telepatia.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 23 Listopada 2014, 22:20:29
Pfeh, i dlatego nie lubię magii która za medium ma psychikę. Na dobrą sprawę nie ma dla niej limitów, zwłaszcza jeśli biorąc pod uwagę iż mózg zarządza całym cyrkiem poniżej głowy.
Ale to już taki offtop.

Osobiście jestem za bardziej wyrafinowaną formą użytku magii. Jak choćby spalanie żywcem.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 23 Listopada 2014, 23:34:09
Nie do końca - w Cieniu Nocy magia ma bardzo duże ograniczenia. Taki Darkness Sword może i czyta w myślach oraz posługuje się telepatią, ale nie mógłby kogoś opętać, ani odczytać czegoś większego niż powierzchowne myśli. Ba! Wystarczyłoby by któryś z tych kretynów użył magii, a pole elektromagnetyczne przerwałoby proces.

Wiadomość doklejona: 14 Kwietnia 2015, 15:14:55
Nie rozdział, ale spin off do fanfika. Cień Nocy: Konflikt Interesów

https://docs.google.com/document/d/1H2Fzk5ihtyJ6ua-B5kb5cqyzsbnMzDgdMGWD_ImbvRo/edit

Cień Nocy: Konflikt Interesów
[Slice of Life][Politicial][Fantasy]
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Gandzia



   Były takie dni, że miłościwie panujący w Królestwie Nocy, Jego Wysokość Darkness Sword naprawdę nie wiedział, co robić i to nie ze względu na dylemat moralny czy coś związanego ze sprawami państwowymi. Granatowy ogier zazwyczaj doskonale wiedział, czego chciał, ale nie tym razem. Siedział na swym wysokim, bazaltowym krześle zwanym tronem i z kamiennym wyrazem pyska przysłuchiwał się dwójce skłóconych osobników. Gdyby interesanci byli zwykłymi kucykami, to machnąłby kopytem na ten cały spór. Niestety, Wysoki Kapłan Świątyni Harmonii i przewodniczący rady Cechu Płatnerzy, który tym razem reprezentował mieszczaństwo nie należeli do grona mieszkańców Mooncastle, którymi władca przejmować by się nie musiał. Dlatego właśnie w przestronnej sali, trójka ogierów dyskutowała zażarcie, próbując dojść do zgody i swoich racji.
W kraju, w którym panuje jedna religia, święta się nie pokrywają, ponieważ jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe, bo nawet jeśli istnieją jakieś świeckie uroczystości, to da się obie sprawy ze sobą pogodzić. W Królestwie Nocy też tak było. Do czasu. No ale kto by pomyślał, że w sześćdziesiątym roku jego panowania, wyznaczany przez pozycję gwiazd na niebie post ku czci bogini pokryje się z Błękitnym Karnawałem, tygodniowym festynem ustanowionym przez jego pradziadka z dawno już zapomnianej okazji?
   – To sama Harmonia dała nam znak, że to właśnie teraz powinniśmy dokonywać duchowego oczyszczenia, Wasza Wysokość – twierdził jednorożec w tęczowych szatach.
   A ten znak dała wam w księdze sprzed tysiąca lat, spisanej przez natchnionego pustelnika w górach? – pomyślał złotooki alikorn.
   – Ale czy oczyszczenie poprzez zabawę nie będzie miłe naszej bogini? – odparował Lightning Armor.
   Sword poczuł pewną sympatię do płatnerza. On również nie rozumiał, dlaczego Harmonia miałby chcieć smutku swoich dzieci. Szczególnie że tortury zostały określone przez Kościół jako rzecz jednoznacznie zła.
   – Gdzieżby! Clavicula, Cerebrum i Brevis w jednej linii stoją! To czas postu, czas próby i odzyskania kontroli nad naszymi cielesnymi żądzami! Przez trzydzieści dni i nocy każdy ogier i każda klacz powinni wstrzymać się od wystawnego jadła, głośnej zabawy, picia wina oraz innych trunków, a nawet od małżeńskiego obcowania!
   Darkness z trudem powstrzymał się, by nie ziewnąć. Zamiast tego alikorn zaczął się zastanawiać, dlaczego Harmonii miałoby zależeć na tym, by mieszkańcy jego miasta zostali pozbawieni wszelakich uciech przez cały miesiąc. A obawiał się, że podczas tego postu to nawet wojen toczyć nie można. Pod tym względem był całym sercem za Karnawałem, ale z drugiej strony… Zdemolowane miasto, okropny hałas, przekuczenie w lochach. Chociaż trzeba było przyznać, że handel kwitł, szczególnie Gildia Kupiecka oraz Cechy: Sukienników, Piekarzy i wszystkie związane z wytwarzaniem różnych drobiazgów jak lalki, garnki i figurki ulegały wzbogaceniu, a od każdego zarobionego pieniądza do królewskiego skarbca odkładany był podatek. Król Nocy uwielbiał podatki. Niestety jego poddani nie podzielali jego entuzjazmu odnośnie daniny dla państwa.
   – Ale Błękitny Karnawał to nasza tradycja od stuleci. Dzięki niemu wiele dobrych kuców się wzbogaci, Wasza Świątobliwość – tłumaczył brązowy pegaz. – Dla niektórych to wręcz główne źródło dochodu w ciągu roku, a zagraniczni kupcy przyjeżdżają w tym okresie do miasta specjalnie na tę okazję. Mieszkańcy chcą Karnawału!
   – To, czego chcą mieszkańcy nie zawsze jest dla nich dobre. Bo czy ogier, który pije bez umiaru i bije żonę, postępuje dobrze?
   – Nie można porównywać Karnawału do ogiera, który bije żonę, Wasza Świątobliwość.
   Aż mnie korci, by zabronić i postu, i Karnawału, ale w takim wypadku post by wygrał. Och, za bardzo nam ta wiara urosła. Za bardzo się panoszy.
   Król machnął łbem, strzepując z pyska kosmyk błękitnej grzywy, który wpadał mu do oka. Wyprostował się na tronie i trzykrotnie zastukał kopytem w jego oparcie. Postanowił w końcu przerwać tę błazenadę. Dyskusja trwała już dobre dwie godziny i obie strony wciąż wyciągały te same argumenty.
   – Dosyć. To trwa już zdecydowanie zbyt długo. Przybyliście przed nasze oblicze nie po to, by przedstawić swe racje, lecz po to, byśmy odwołali post bądź Błękitny Karnawał.
   – Wasza Wysokość, to nie tak – przerwał mu Wysoki Kapłan.
   – Cisza! Wasz Król przemawia. Wasz Król ma wam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Dlatego, dla odmiany, to wy będziecie słuchać, a my będziemy mówić! – Darkness Sword wstał z tronu i z ulgą rozprostował zdrętwiałe nogi na podłodze wyłożonej czarno-błękitnymi kafelkami. – Duchowe oczyszczenie to rzecz niezwykle ważna dla każdego kuca, niezależnie od rasy, płci czy wieku – ogier w tęczowych szatach rozpromienił się – ale nasza Miłościwa Harmonia jest łaskawa i zrozumie nasze przyziemne potrzeby. Dlatego my, Darkness Sword niniejszym decydujemy, że Błękitny Karnawał się odbędzie, tak jak to ma miejsce od wieków. To nie tylko jedna z tradycji grodu Mooncastle, ale też coś więcej. To właśnie takie wydarzenia podnoszą morale naszych poddanych, wypełniają ich serca miłością i pojednaniem, a to jest zdecydowanie miłe bogini – zakończył przemowę dumny z siebie.
   – Wasza Wysokość, ale…
   Alikorn miał szczerą ochotę udusić pewnego bezczelnego jednorożca, ale był rozsądnym ogierem i rozumiał, że takie postępowanie nie zapewniłoby mu popularności wśród mieszczan i szlachty. Kuce mogły sobie nie przestrzegać zasad wiary ani nawet nie znać tekstu Księgi Tęczy, jednak pewne rzeczy zawsze pozostawały niemal nienaruszalne, a Kościół Harmonii do nich należał. Całe szczęście Darkness Sword znał klucz, który otwierał każde drzwi.
   – Rozumiemy wasze obiekcje, Wasza Świątobliwość. To dla nas trudna decyzja, ale jako władca musimy dbać przede wszystkim o te przyziemne potrzeby naszych obywateli. Błękitny Karnawał oznacza zysk, a ten oznacza mniej głodujących źrebiąt. Dodatkowo obiecujemy przekazać co trzydziestą monetę, jaka wpłynie do królewskiego skarbca w czasie Karnawału na Kościół Harmonii. Słyszeliśmy, że szpital dla ochwaconych potrzebuje remontu.
   – Ale…
   – Co trzydziesta moneta i ani miedziaka więcej – rzekł twardo Darkness Sword. – Jeśli ktoś chce pościć, to niech pości. Audiencja skończona.
   Zarówno Wysoki Kapłan, jak i brązowy pegaz złożyli mu głęboki ukłon. Na pysku tego ostatniego błękitnogrzywy dostrzegł wyraz wielkiej ulgi.
   – Dziękujemy za wysłuchanie nas, Wasza Wysokość – powiedział Lightning Armor.
   – Niech Harmonia was błogosławi i obdarzy was mądrością, Wasza Wysokość.
   Mniemam, że już obdarzyła. W Królestwie Nocy rządzę ja, a nie Harmonia. Chyba nie sądziłeś, że pozbędę zysku siebie i swoich poddanych, ponieważ wy macie taką zachciankę. A może sądziliście, że jestem taki głupi, że dam wam więcej złota? To was uciszy, a że przekaz na szczytny cel, to nikt nie będzie miał do mnie pretensji.
   Interesanci odwrócili się i w akompaniamencie stukotu kopyt na kamiennej posadzce opuścili Salę Tronową. Król został sam. W końcu mógł zająć się czymś przyjemniejszym, a niemal wszystko jest przyjemniejsze od wysłuchiwania próśb ważniejszych poddanych.
   Obym nie żałował tej decyzji. Bo moje uszy pragną postu, gardło karnawału. Specjalnie warzone na Błękitny Karnawał wino z aronii błękitnej… – rozmarzył się władca – nadchodzę!




Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 21 Lipca 2015, 00:05:20
Wiem że na to czekaliście (albo i nie). Oto rozdział XXII
https://docs.google.com/document/d/10H37ikbcCWrWWlDA-kz6bH5UmBzUf84lO4FshwuAUsw/edit

Cień Nocy
Rozdział XXI: Ciosy i Upadki
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Dolar84, Zodiak, Gandzia


   Kary ogier ziewnął przeciągle, dając towarzyszom do zrozumienia, że nie został stworzony do wstawania o świcie. Normalnie wylegiwałby się do południa, ale królewski rozkaz pozostawał królewskim rozkazem, nawet jeśli rzeczony król był przy okazji jego ojcem. Dark Mane nie do końca rozumiał, czemu właściwie ma służyć ta cała podróż do Equestrii, a tym bardziej do czego potrzebne jest w niej jego uczestnictwo. Jeszcze wczoraj myślał, że z ulgą powita odpoczynek od Mooncastle, matczynych skrzydeł i żoninych łez. Uczucie piasku pod powiekami i chłód poranka szybko zrewidowały ten pogląd.
   Lato odeszło już na dobre i zapowiadał się piękny jesienny dzień. Niebo nad Mooncastle wyjątkowo pozostawało czyste i dawało nadzieję na zasmakowanie trochę słonecznych promieni. Kiedy zimno nocy się rozwieje, powinno być całkiem ciepło i przyjemnie. Niestety, słońce wzeszło ledwie godzinę temu i nie zdążyło jeszcze ogrzać Caballusii.
   W zasadzie Królewicz nie wiedział, na co czekają. Zebrali się już chyba wszyscy, a na pewno marzli on, Moon Hunter, Lord Thunderbreak oraz orszak składający się z kilkudziesięciu rycerzy. Ci ostatni wesoło i głośno dyskutowali w swym gronie. Mane nie miał takiej możliwości, musiał trzymać się blisko równych sobie, a okazję do swobodnej rozmowy z kuzynem zapewne będzie miał dopiero gdy ruszą.
Czekał już powóz, do którego zaprzężono dwanaście pegazów. Na jego dachu leżały podróżne kufry przykryte plandeką. Dark miał ochotę ukryć się przed wiatrem we wnętrzu domu na kołach. Ale nie zrobił tego, czekał razem ze wszystkimi. Ojciec wyraźnie nakazał posłuszeństwo wobec przywódcy wyprawy, więc postępowanie na przekór jego poleceniom przed oddaleniem się od Mooncastle było co najmniej... niewskazane.

Dowódca poselstwa, doświadczony dyplomata nie skorzystał z ciepłej, krytej budy domu na kołach. W milczeniu wpatrywał się w stronę zamkowych wrót, a jego pysk nie wyrażał żadnych uczuć ani emocji. Jak po każdym alikornie nie dało się po nim poznać wieku, ale Dark Mane wiedział, że Thunderbreak jest sporo młodszy od jego ojca. Paradoksalnie wyglądał starzej. Można by powiedzieć, że prezentował się tak jak na dworaka przystało. Ciemnoszarą grzywę spinały złote spinki, zaś ciało okrywał płaszczem z czarnego aksamitu. Mowę zawsze miał powabną i dostojną, zaś pozę oraz minę pełne wyniosłości i ogłady. Sam Królewicz uważał, że nie ma alikorna, który wyrażałby się bardziej nadętym tonem niż pan na Stardate Ridge. Flame Thunderbreak budził w nim niewyobrażalną wręcz niechęć i obrzydzenie swoją pedantycznością.
   
Rzecz jasna, Dark Mane nigdy nie powiedziałby tego na głos. Ojciec mógł przymykać oczy na wiele jego wybryków, ale za urażenie jego ulubionego dyplomaty zdecydowanie spotkałyby go bardzo przykre konsekwencje. Król wybaczał pijaństwo, rozpustę oraz lenistwo, ale wyznawał również pogląd, że wielmożów należy traktować z należnym im szacunkiem. W przeciwnym wypadku mogli odwrócić się od korony i spojrzeć przychylniejszym okiem na wschodnich władców.
   Ciężkie zamkowe wrota rozwarły się, kiedy wyszedł przez nie sam Król Nocy w towarzystwie ośmiu gwardzistów – czterech pegazów i czterech jednorożców. Młody ogier zdziwił się, że Darkness Sword raczył ruszyć swój królewski zad, by się z nim pożegnać. I przy okazji czuł żal do ojca, że ten kazał mu tak długo czekać. W końcu mógł się przeziębić!
   – Wasza Wysokość. – Wszyscy niżej i wyżej urodzeni poddani ukłonili się.
   Do Darka dopiero po chwili dotarło, że przy innych kucach również powinien pamiętać, że ojciec przede wszystkim jest Królem Nocy, a dopiero potem rodzicielem. Ogier jęknął cicho i również wypowiedział znienawidzone słowa:
   – Wasza Wysokość.
   – Możecie wstać. Miło nam was widzieć, Lordzie Thunderbreak, Królewiczu Dark Mane, Książę Moon Hunterze – Dark Mane’owi nie umknęło, że jego kuzyn wyglądał na podejrzanie speszonego królewską obecnością – oraz was, czcigodni rycerze. – Granatowy alikorn uśmiechnął się. – Liczymy, iż jesteście rześcy i gotowi do podróży. Pragniemy życzyć wam drogi bezpiecznej i pozbawionej niewygód. Wyczekujemy również waszego rychłego powrotu, bowiem będziecie nam bardzo potrzebni w tym burzliwym okresie, Lordzie Thunderbreak.
   – My również mamy taką nadzieję, Wasza Wysokość. Czujemy się zaiste zaszczyceni, iż raczyliście osobiście się z nami spotkać. To dla nas wielka radość, móc z wami pomówić przed tak długim okresem naszej nieobecności w Mooncastle – rzekł pan na Stardate Ridge.
   W to nie wątpię – w głowie Dark Mane’a rozległ się znajomy głos.
   Czarny ogier wzdrygnał się. Bardzo nie lubił, kiedy używano na nim telepatii. Wiedział, że nie jest bezpieczny nawet we własnej głowie. Zastanawiał się, ile kuców jest świadomych tego, że ich władca potrafi czytać w myślach. A przede wszystkim – czy matka wie. Jak zareagowaliby poddani, gdyby wiedzieli? Buntowaliby się?
   Pamiętaj, że jestem wszechmocny, wiem wszystko i tak dalej. A przynajmniej tak myśli pospólstwo. Nie zdziwiliby się.
   Zaklął w myślach.
   Przy Lordzie Thunderbreaku nie klnij na głos, dobrze ci radzę. Godnie reprezentuj Imperium Nocy. W końcu jesteś synem władcy, a nie byle kowala czy kucharza.
   Skrzyżował z ojcem wzrok i lekko skinął łbem. Czuł swego rodzaju podziw do błękitnogrzywego alikorna. Prowadzenie dwóch rozmów jednocześnie na pewno było trudne. On sam nie był w stanie nawet słuchać tego, o czym Darkness Sword przez cały czas mówił z Flamem.
   – ... ależ oczywiście! Postaramy się ze wszystkich naszych sił, by Królestwo Equestrii pozostało neutralne i dopełnimy wszelkich starań, by odbyło się to jak najmniejszym kosztem dla Imperium Nocy. Jesteśmy przekonani, że Królowa Celestia z rodu Everfree zadowoli się jakimś średnim hrabstwem albo małym księstwem.
   – Doskonale. Wierzymy w wasze umiejętności. Pozostaje tylko życzyć wam, by rozmowy przebiegały szybko, sprawnie i po wspólnej myśli Imperium.
   – To niewyobrażalna radość dla nas, móc usłyszeć, że w nas wierzycie, Wasza Wysokość. Dopełnimy wszelakich obowiązków, byście nie byli zawiedzeni.
   Mane nie był w stanie pojąć, jak Thunderbreak dobiera te słowa tak szybko. Nienaturalnie skomplikowane i udziwnione wypowiedzi pełne pochlebstw uchodziły za specjalność szarego ogiera.
   Parę tygodni z tym czymś… Miło. Jeśli Harmonia będzie łaskawa, to przynajmniej Flame Thunderbreak zajmie się swoimi sprawami i niemal zapomni o moim istnieniu – pomyślał Królewicz.
   Nie liczyłbym na to. Chciałem, by miał cię cały czas na oku.
   ***.
   Coś mi się widzi, że jeszcze zatęsknisz do swojej żony…
   Dark Mane z przerażeniem uzmysłowił sobie, że jest to całkiem prawdopodobna możliwość.
   Zresztą… O wilku mowa.
   Młody ogier z niezadowoleniem odkrył, że zmierza ku nim samotna postać, szczelnie owinięta lazurowym płaszczem. Bez trudu rozpoznał w niej młodą Lady Mooncastle. Kiedy wychodził, klacz spała, ale najwyraźniej musiała się obudzić. Na granatowych ganaszach dostrzegł szlaki soli z zaschniętych łez. Nie wiedział, dlaczego znowu płakała, ale podejrzewał, że ciągle chodzi jej o to samo.
   – Wasza Wysokość, mój Panie, Lordzie Thunderbreak, Książę… Rade jesteśmy, że was widzimy. Mamy nadzieję, że nie przeszkodziłyśmy wam w niczym ważnym – wymamrotała nieśmiało Diamond Lady.
   Król Nocy uśmiechnął się szeroko. Dark Mane zaczął podejrzewać, iż to on ją tu sprowadził. Ojciec po prostu nie mógł pozbawić się tej satysfakcji, jakiej doświadczał, spoglądając na jego upokorzenie.
   – I tak już kończyliśmy, Lady Mooncastle – oznajmił granatowy ogier. – Niestety przyjdzie nam już opuścić to jakże zacne towarzystwo. Obowiązki wzywają.
   – Wasza Wysokość – rzekli wszyscy zgromadzeni.
   Darkness Sword odwrócił się i leniwym krokiem pomaszerował w stronę zamku. Gwardia stępowała tuż za nim, jak zawsze milcząca i ponura. Rozmowę podjęli dopiero kiedy Król zniknął im z oczu.
   – Miło nam was widzieć, Lady Mooncastle – powiedział Moon Hunter.
   – My również pragniemy was powitać, Pani.
   – Witajcie… – zaczął, ale groźne spojrzenie Thunderbreaka i kręcenie głową kuzyna uświadomiło go, że robi to źle. Nie wiedział dlaczego. – Witajcie, Pani. Co was tu sprowadza? – chrząknięcie Flame’a jasno dało mu do zrozumienia, że postępował niezgodnie z etykietą.
   Diamond Lady podeszła niebezpiecznie blisko niego. Wiedział, że powinien coś zrobić. Ale co? I czego do licha ta kobyła od niego chciała? Nie starczyło jej, że zaszła w ciążę i zrujnowała mu życie?
   – Chciałyśmy się z wami pożegnać i dać wam coś, mój Panie.
   – Co?! – wymsknęło mu się.
   Jego kuzyn nerwowo zakaszlał, a Thunderbreak wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Sama granatowa klacz zdawała się nie przejmować tym nietaktem. Jej róg zajaśniał czerwonym światłem. Z ukrytej pod płaszczem sakwy wyleciał mały, okrągły przedmiot. Dark Mane przejął go i ze zdumieniem odkrył, że to złoty medalion z wprawionym pośrodku wielkim granatem. Otworzył wisior i jego oczom ukazało się wnętrze naszyjnika, skrywające purpurowy kosmyk grzywy, przewiązany błękitną wstążeczką.
   – Abyście zawsze o nas pamiętali – wyszeptała.
   – Będę – odpowiedział odruchowo.
   Diamond Lady rozpłakała się, czego ogier już kompletnie nie rozumiał. W końcu zachował się wręcz wzorowo...
   – Bywaj, Panie mój.
   – Żegnaj, Pani.
   Klacz oddaliła się szybkim stępem, cały czas szlochając. Kary alikorn odprowadził ją wzrokiem i poruszył się dopiero wtedy, gdy zamkowe wrota zamknęły się za jego małżonką. Nie pojmował jej zachowania i nic nie zapowiadało, by ten stan miał się kiedykolwiek zmienić. Generalnie, Diamond Lady miewała dwa typy nastroju – albo była cholernie szczęśliwa i nie dawała mu żyć, albo beczała jak nowonarodzone źrebię.
   W końcu ruszyli, a Dark Mane mógł wygodnie rozsiąść się na jednym z obitych aksamitem foteli domu na kołach. Ku jego niezadowoleniu, Lord Thunderbreak zajął miejsce obok niego, zaś Moon naprzeciwko nich. Zaczął żałować, że jednak nie idą piechotą. W powozie było ciepło, a stukotanie kół po bruku działało kojąco, jednak nie miał ochoty na podróż w tak bliskim towarzystwie starszego alikorna. Wcześniej liczył, że będzie mógł poplotkować z kuzynem na temat tej podróży oraz paru ładnych zadów, ale obecnie stracił na to ochotę. W zasadzie to stracił ochotę na wszystko.
   – Powinniśmy pomówić na temat waszej znajomości i podejścia do reguł dworskiej etykiety, Królewiczu Dark Mane z rodu Mooncastle. Popełnienie przez was nietaktu na dworze Królowej Celestii może nas drogo kosztować i sprawić, że Imperium Nocy nie odniesie należytego sukcesu w negocjacjach – przemówił Flame.
   Dark był pewien, że dyplomata przesadza, zresztą niewiele rozumiał z tego całego bełkotu. Podobnie jak dalej nie pojmował całego celu tej wyprawy. W końcu, czy ojciec nie mógł wysłać Equestrianom gońca z wiadomością? Musieli fatygować się osobiście?
   – Wasza Lordowska Mość, wybaczcie, że pytamy, lecz nie wyjaśniono nam dokładnie celu naszej misji. Czy zechcielibyście udzielić nam odpowiedzi na podstawowe zagadnienia odnośnie sensowności naszej obecności na dworze Jej Wysokości? – Moon Hunter strategicznie zmienił temat, przerywając ciszę i poruszając kwestię interesującą karego ogiera.
   – Wy również powinniście się jeszcze wiele nauczyć, Książę. Pochwalamy formę, całkiem zręczna próba obejścia tematu niewygodnego dla Królewicza, jednakże popełniliście błąd innego typu. Jest nim samo bronienie Królewicza Dark Mane’a, bowiem w przypadku takim jak ten nie powinniście byli tego robić. Samo zagadnienie wymaga wyczucia, którego wam jeszcze brak, jednakże tę kwestię omówimy później. Zanim jednak wrócimy do problemów z zachowaniem etykiety przez Jego Książęcą Mość, odpowiemy na nurtujące was pytania, Książę. – Lord Thunderbreak przerwał na chwilę, by po chwili kontynuować: – Jedziemy do Equestrii z dwóch powodów. Przede wszystkim, musimy spełnić nasze obowiązki wobec Imperium Nocy. Jak dobrze wiecie, zbliża się wojna, a Jego Wysokość nie chce, by Królowa Celestia stanęła po złej stronie murów. Jego Wysokość liczy, iż Królestwo Equestrii zachowa neutralność i zignoruje pakty, jakie w przeszłości zawarło z królestwami Słońca i Zmian, choć w kwestii tego ostatniego sprawy się komplikują… W każdym razie, Equestrianie zapewne coś zechcą w zamian, a w naszym interesie leży, by wzięli jak najmniej. Sprzyja nam to, że akurat są zajęci wojną z Kryształowym Imperium, ale ta nie może trwać wiecznie, a właściwie to skończy się niebawem.
– A drugi powód, Lordzie Thunderbreak? – zapytał Moon.
– Nauczyć Królewicza Dark Mane’a reguł rządzących dyplomacją. – Ciemnoszary alikorn uśmiechnął się lekko. – Powracając do sedna tej sprawy…
Darkowi nie przyszło dowiedzieć się, co chciał powiedzieć Flame, ponieważ powóz zatrzymał się gwałtownie. Z zewnątrz dochodziły jakieś krzyki. Ogier odsunął jedną z zasłon i przez okno zobaczył, iż znajdują się na jednej z ulic Mooncastle. Brudne ściany budynków z drewna i szarego kamienia, zapchane rynsztoki i stada obdartych pegazów wskazywały na Dzielnicę Sierpa, nie licząc Podgrodzia, najbiedniejszą część miasta. Lord Thunderbreak wstał i otworzył drzwi domu na kołach.
– Idziemy zobaczyć, co się dzieje. Nie wychodźcie ze środka.
Drzwiczki zamknęły się i dwa młode alikorny spojrzały na siebie równocześnie. Dark Mane odetchnął z ulgą, w końcu otrzymał zasłużoną chwilę odpoczynku od tego nadętego dyplomaty.
– Jak myślisz, co się stało?
– Nie wiem, kuzynie – odpowiedział. – Pewnie ulica jest nieprzejezdna. Komuś pękła ośka w wozie? Zdarto bruk? Kto wie… Nie żeby mnie to obchodziło, Moon.
– Pewnie masz rację – zgodził się. – Jak ci się to wszystko widzi?
Następca tronu zastanawiał się przez chwilę. Z jednej strony miał już dość szlochów pewnej zbyt blisko związanej z nim klaczy, a z drugiej miał niejasne wrażenie, że jego antypatia do Lorda Thunderbreaka szybko przerodzi się w szczerą nienawiść. Królewicz bardzo nie lubił, kiedy ktoś mu mówił, co ma robić i jak ma robić. Natomiast wszystko wskazywało na to, że Flame został kolejnym prywatnym nauczycielem, a przy okazji jego niańką. Dwadzieścia cztery godziny na dobę bycia pilnowanym. Przez wiele tygodni. Bez żłopania piwa. Bez chędożenia klaczy… W sumie na to ostatnie Mane i tak ostatnio jakoś nie miał ochoty.
– Słabo. Niewygody, długa podróż i jego towarzystwo, Moon. W Mooncastle przynajmniej dało się gdzieś schować przed tą kobyłą!
– Ona jest twoją żoną, Dark.
– Nie musisz mi o tym przypominać. Popełniłem błąd. Miałeś rację. Zadowolony?!
Jego przyjaciel pokręcił łbem z widoczną dezaprobatą.
– Popełniłeś cholernie dużo błędów. Szkoda, że nie robisz nic, by je naprawić – warknął syn Moonshine Axe’a.
Dark Mane stanął na cztery nogi. Poczuł, jak wzbiera się w nim wściekłość.
– Ja nic nie zrobiłem?! Ja?! – wrzasnął.
Kuzyn parsknął kpiąco i machnął kopytem.
– Tak. Powiedz, powiedz, co takiego zrobiłeś?
– Ja zrobiłem… ten… no… eee… Dobra, nic nie zrobiłem.
Hunter zachichotał, a Mane na powrót zajął swoje miejsce. Kary ogier zamyślił się. Coś, jakaś idea, próbowało wyjść na powierzchnię, ale ciągle jej się to nie udawało. A potem w brzuchu mu zaburczało i kompletnie o niej zapomniał.
– No właśnie, a nie sądzisz, że jednak czas dorosnąć i coś zmienić?
– Dorosnę za rok. Póki co mam jeszcze czas – prychnął.
– Dark Mane, na miłość Harmonii! Ty kiedyś będziesz królem, kuzynie!
Królewicz odwrócił łeb i zaczął patrzyć się przez okno powozu. Ściana jednego z domów okazała się nadzwyczaj interesująca.
– Nie uciekniesz od swoich problemów, choćbyś nie wiem jak chciał.
Nie odpowiedział. Był na tyle inteligentny, że zdawał sobie sprawę, iż Moon Hunter ma rację. Powinien coś zrobić, przede wszystkim unikać nowych kłopotów, ale stare nie wyparują w magiczny sposób. A może jednak?
Nie. Dość. Nie myśl o tym… Cokolwiek powinienem zrobić… To zrobię to… kiedyś. A do tego czasu nie muszę sobie zaprzątać łba takimi myślami. Bo niby po co?
– Niepokoi mnie ta podróż – zmienił temat.
– Mnie też – przytaknął szary alikorn. – Niepokoi mnie również to, że Lord Thunderbreak dalej nie wraca…
– Mówię, droga jest nieprzejezdna, a pewnie nie możemy się za bardzo wycofać. Mało to razy jakiś pijany woźnica zatarasował którąś z głównych ulic?
– Pewnie masz rację, mimo wszystko mnie to niepokoi. Ostatnio w Mooncastle dzieją się dziwne rzeczy, Dark.
Dark Mane przeszukał swój umysł w poszukiwaniu jakiejś przydatnej informacji. Nie odkrył tam jednak niczego poza wspomnieniami z alkoholowych wypraw, swoim nieudanym życiem miłosnym oraz jedną wielką pustką.
– Nie zauważyłem.
– Widocznie jesteś ślepy – skwitował drugi alikorn. – Na pewno zauważyłeś… Dobrze, nie zauważyłeś – poprawił ogier na widok tępego wyrazu pyska swojego przyjaciela – że sir Nnoitra opuścił zamek parę tygodni temu i dotąd nie wrócił. Twój ojciec po coś go posłał, co samo w sobie nie byłoby niczym dziwnym, ale… Niedługo po jego zniknięciu dowiadujemy się, że Strong Change, Król Zmian, został otruty i Jego Wysokość Darkness Sword obejmie tron po nim, aż ty nie będziesz do tego gotowy. Królowa nie pokazuje się na dworze, a kiedy w końcu to robi, to wygląda jak po ciężkiej chorobie. Wizyta Sundusta… Coś jeszcze?
– Nic szczególnego, Moon. Jesteś przewrażliwiony.
– Będzie wojna.
– Będzie. Co w związku z tym?
Wyraz pyska szarego alikorna spoważniał, a Dark Mane pojął, jak wielki nietakt popełnił. Choć nie rozumiał właściwie dlaczego. Moon Hunter odwrócił łeb i rzekł:
– Będzie wojna, umrze wiele kuców. Głód i choroby zbiorą jeszcze większe żniwo niż robią to teraz. Owdowiałe klacze, osierocone źrebaki… Tyle cierpienia. To nie jest nic dobrego, kuzynie.
– Może i nie, ale Królestwo Nocy na tym zyska. Naszym kucom będzie się żyło lepiej, czyż nie?
Moon nie odpowiadał i wydawał się być niezwykle mocno zainteresowany haftowaną, aksamitną zasłoną powozu. Kary ogier chrząknął znacząco, ale jego kuzyn nie zwrócił na to uwagi i dalej przyglądał się połom materiału.
– Czyż nie? – królewicz ponowił pytanie.
– Odpowiedz sobie sam – parsknął Hunter.
Dark Mane uniósł jedną z brwi i uśmiechnął się złośliwie. Czuł, jak w jego trzewiach zbiera się złość. Czuł, jak chce wyjść na powierzchnię i przywalić Moon Hunterowi w ten szary pysk.
– Jako dziedzic Królestwa Nocy nakazuję ci odpowiedzieć!
– Nie potraficie nawet zachować się zgodnie z protokołem, Królewiczu Dark Mane. Nie musimy wam odpowiadać. Odpowiadamy przed Królem, Królową, przed naszym panem ojcem, przed naszą panią matką oraz przed Lordem Thunderbreakiem, ale nie przed wami.
– Odpowiesz mi czy nie?!
– Nie. Dopóki się nie uspokoisz, to nic ci nie powiem.
Królewicz uznał, że wrzaskami nic nie wskóra, a groźby co najwyżej rozśmieszą kuzyna. Wziął parę głębokich wdechów i wydechów oraz starał się myśleć o czymś przyjemnym. Jednak obrazy jakie pojawiły się w jego głowie wcale takie nie były, bo nawet za szczęśliwymi wspomnieniami potrafi kryć się cień czegoś bardzo złego i przez to smutnego.
– Proszę, odpowiedz mi.
– Sprawa jest skomplikowana, Dark. Królestwo Nocy może i na tym skorzysta, ale nie przywróci życia poległym. Nie odda źrebakom ojców. Te kuce nawet nie będą potrafiły zrozumieć, za co tak naprawdę giną. – Szary ogier przerwał na chwilę i skupił swój wzrok na Darku. – Z drugiej strony… Jeśli Jego Wysokość Darkness Sword podbije całą Caballusię, to wojen nie będzie… Nie, nie Caballusię, musiałby podbić cały świat. Cały świat pod sztandarem jednego władcy, cały świat wzrastający w pokoju… Pytanie za jaką cenę i co pójdzie nie tak?
– Pewnie nic, a ty niepotrzebnie się martwisz. Wojna przyniesie chwałę nam i całemu Królestwu Nocy.
Drzwi domu na kołach otworzyły się, a do środka wszedł pan na Stardate Ridge. Starszy ogier bez słowa wyjaśnienia skierował się na swoje miejsce, a kiedy tylko jego zad dotknął siedzenia, to powóz ruszył.
– Co się stało? – odruchowo zapytał się Dark Mane.
– Mniemamy, iż pewien szlachetnie urodzony ogier nie nauczył się dobrych manier, Wasza Książęca Mość.
Chwilę mu zajęło zorientowanie się, że wielmoża czyni mu swego rodzaju aluzję, a on powinien na nią odpowiedzieć zgodnie z oczekiwaniami etykiety i protokołu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden, jedyny szczegół – Królewicz nie miał zielonego pojęcia, jakich słów powinien użyć oraz co należało zrobić. Uczył się zasad dobrego wychowania oraz języka używanego na dworze, jednak nigdy nie przykładał większej uwagi do tamtych lekcji. Nawet było mu z tego powodu trochę głupio.
– W zasadzie to jednak nas to nie interesuje, Lordzie Thunderbreak.
Moon przewrócił oczami, dając mu do zrozumienia, że robi z siebie idiotę albo prostaka, a może nawet jedno i drugie. Tymczasem Flame Thunderbreak zmrużył swe przenikliwe fiołkowe oczy i wyszeptał:
– Widzimy, że czeka nas sporo pracy, Wasza Książęca Mość. Dzięki niech będą Harmonii, mamy czas.

***

Jej Wysokość Celestia z rodu Everfree, pierwsza tego imienia Królowa Equestrii, Umiłowana Córa Harmonii, Pani Słońca, Pogromczyni Discorda, ostatniego z Draconequi spokojnie wpatrywała się w pola Smaragdinu, na których roiło się od żołnierzy wojsk Kryształowego Imperium oraz Królestwa Equestrii. Niedługo miała rozpocząć się bitwa, a ona będzie ją obserwować. Siedziała w swym Chmurnym Rydwanie, wielkiej platformie stworzonej z magicznych chmur, podobnych do tych, z których budowano podniebne miasta. Towarzyszyło jej kilku zaufanych strategów, a otaczała setka pegazich gwardzistów. Takie rozwiązanie miało swoje wady i zalety – z jednej strony ona wiedziała o tym, co się dzieje i mogła odpowiednio szybko reagować, ale z drugiej sama była widziana. Tym razem nie stanowiło to wielkiego problemu, ponieważ kryształowe kucyki w zasadzie nie dysponowały jednostkami latającymi i uzdolnionymi magicznie. Oczywiście, w ich szeregach trafiały się jednorożce, pegazy oraz gryfy, ale ta garstka, składająca się głównie z najemników, nie zdołałaby się do niej przedrzeć, a w razie czego alikorn potrafiła się obronić.
Dzisiaj Equestrianie raz na zawsze przetrącą arogancki kark Kryształowego Imperium i zakończą palenie przygranicznych wiosek oraz wyżynanie ich mieszkańców. Już za długo Królestwo Equestrii tolerowało te zachowania. Już za długo toczyli niewielkie potyczki przy północnej granicy. A rzeź Pegascorn przeważyła szalę goryczy. Kryształowe sukinsyny nie okazały litości klaczom i źrebakom? Ona nie okaże litości im!
Wieści o masakrze dotarły do niej parę miesięcy temu. Oczywiście nie zachowała się jak mała klaczka z buzującymi hormonami i wysłała posłów do Cesarzowej, by ta wyjaśniła sprawę i ustosunkowała się do zaistniałej sytuacji. Kiedy odpowiedź nadeszła, to dwór zamku Everfree drżał ze strachu, bowiem tak wielki był gniew Królowej Celestii. Władczyni spaliła list i zimnym, stanowczym tonem nakazała szykować się do wojny.
Powiedziałaś, głupia ździro, że te tereny należą się wam z racji tego, że według legendy tam kiedyś urodził się przodek twego rodu, a naszym obowiązkiem jest je oddać?! Cóż… Według tego, w co wierzą moi poddani, ja jestem córką samej bogini Harmonii i należy mi się cały świat. A zacznę go powiększać od zniszczenia twojego. Już nigdy, przenigdy nie skrzywdzicie moich małych kucyków, które obiecałam sobie chronić – pomyślała Celestia, jednocześnie uśmiechając się jadowicie. – Bój się, Crystal Ass, bój. Bo niedługo już nie będziesz mogła sobie pozwolić nawet na strach.
Wyglądało na to, że wszystkie oddziały zajęły swoje pozycje. W świetle wschodzącego słońca błyszczały broń i zbroje. Choć widok zdecydowanie należał do pięknych, to Celestia wcale się nim nie zachwycała. Widziała setki bitew i rozumiała z czym to się wiąże. Sama uważała, że zginąć od razu, od ciosu lancy, bełtu pegaziej kuszy bądź strzały wypuszcznej z łuku jest całkiem dobrym rozwiązaniem. A bez wątpienia lepszym niż długotrwała agonia w wyniku zadanych ran. Ale szczęście ma nawet ten, co umrze w ciągu doby. Niektórzy konają tygodniami, jeśli w ciało wda się gangrena.
Wbrew głupiemu przesądowi, niebo wcale nie miało barwy krwi, a najukochańsza gwiazda wszystkich mieszkańców Caballusii wyglądała równie zwyczajnie jak każdego innego dnia. Dnia, który mógłby być piękny, gdyby nie rzeź, jaką miały zgotować sobie kucyki. Lekki wietrzyk rozwiewał jej długą grzywę, porównywaną przez bardów do zorzy porannej, co zawsze ją bawiło, gdyż wśród jej włosów nie znalazłby się ani jeden o barwie pomarańczowej.
Główną siłę wroga, ustawioną centralnie, stanowili ciężkozbrojni, wyposażeni w stalowe buty, dość dobre do walki wręcz. Ich grzbiety osłaniały przeszywanice i kolczugi o gęstym splocie, a głowy hełmy z pióropuszami. W dalszych szeregach Celestia zauważyła też pojedyncze jednorożce. Nie mogli mieć szans z wystawionym przeciwko nim pegazim kirasjerom. Po bokach Kryształowe Imperium umiejscowiło lansjerów, którym miało przyjść się zmierzyć z Lekkoskrzydłymi. Z kolei bitwa powietrzna rozegra się pomiędzy lansjerami Luny a garstką oberwańców wynajętą za parę miedziaków. Łucznicy na tyłach? Strzała wystrzelona z kryształowego łuku miała wielką siłę, ale naciągnięcie i wycelowanie zajmowało dużo czasu. Dlatego stosowano system dwójkowy bądź trójkowy – odpowiednio co drugi bądź co trzeci żołnierz strzelał podczas pojedynczej salwy. Zmiażdżenie ich również należało do zadań jej drogiej siostry.
Celestia nie pojmowała, jak można było być aż tak głupim i pozbawionym elementarnych znajomości prowadzenia sztuki wojny, by zgodzić się na walną bitwę na takich warunkach. Kryształowe kuce nie różniły się zbytnio od kucyków ziemnych, a te nadawały się co najwyżej do ciągnięcia wozów z zaopatrzeniem, no, jeszcze bywały przydatne przy oblężeniach bądź w ostateczności jako mięso kopijne. Jednak budowanie całej armii stworzonej z istot niezdolnych do lotu ani czynienia czarów uznawała za szczyt idiotyzmu. Oczywiście, oni nie mieli wyboru i nie mogli zbudować innej armii. Za to mogli pozostawić Equestrię w spokoju. Już nie mówiąc, że ufortyfikowanie się w stolicy stanowiłoby o wiele lepsze wyjście od walnej bitwy. Choć też nie do końca. Solarna władczyni dopadłaby ich wcześniej czy później.
Królową Equestrii ucieszyła perspektywa łatwego zwycięstwa, niemal pozbawionego strat własnych. Każda z jej trzydziestu chorągwi była dowodzona przez alikorna, który nie tylko dysponował bardziej szczegółowymi rozkazami, ale i ochraniał swój oddział magicznie.
Z góry widziała, jak dowódca wojsk Kryształowego Imperium, alikorn znany jako Triple Diamond przemawia do swych żołnierzy, by dodać im morale. Z tej odległości była w stanie dostrzec, iż ogier nosi niebieski pancerz płytowy, podobny do tych, które zakładali kryształowi lansjerzy.
Kryształowy wojownik w kryształowym pancerzu – pomyślała.
Sama zakładała pozłacaną zbroję płytową, a pod nią nosiła przeszywanicę z naszytymi na nią elementami kolczymi. Na grzbiet dodatkowo zarzuciła karmazynowy płaszcz, spinany po obu stronach złotymi broszami w kształcie słońc, przymocowanymi do pancerza władczyni. Celestia nie nosiła hełmu. I tak nie zamierzała walczyć, a w razie czego jej ochroną była magia. Za to potrzebowała doskonałej widoczności. Na grzywie spoczywał jedynie diadem z platyny i szafirów o rzadko spotykanej, fioletowej barwie, podkreślającej kolor oczu władczyni.
Długi, biały róg zalśnił od jasnożółtej magii, która niczym wstęga oplotła się wokół gardła Królowej Equestrii. Zaklęcie wzmacniające dźwięk zdecydowanie należało do rzeczy przydatnych.
– Wojownicy Equestrii! My, Królowa Celestia z rodu Everfree mówimy do was! Dzisiaj pokażemy, że Królestwo Equestrii nie będzie tolerowało rzeczy takich jak rzeź Pegascorn. Dzisiaj stoicie twarzą w twarz z mordercami klaczy i źrebiąt! I dzisiaj wymierzycie im sprawiedliwość! Nie okazujcie litości! To nie są kucyki, tylko żądne krwi potwory, czyhające na wasze żony i córki! Długo wzbranialiśmy się przed zakończeniem ich niecnych występków i to był błąd! Ale dzisiaj zadamy ostateczny cios! A potem sprawimy, by niedobitki czuły na karkach nasze oddechy i aż do śmierci nie mogły zasnąć spokojnie! – przemawiała Pani Dnia. – Naprzód, żołnierze Equestrii!
Ruszyli, a ona mogła spokojnie się przyglądać efektom swego wysiłku włożonego w zagrzanie ich do walki. Nie żeby uważała, iż wszystkie kryształowe kucyki są złe i zasługują na śmierć. Po prostu wiedziała, że takie, a nie inne słowa wywołają określony skutek wśród jej żołnierzy. Miała w tym doświadczenie, w końcu była z Królestwem Drugiej Equestrii od samego początku i pamiętała nieskończenie wiele wojen. A odwaga, gniew, nienawiść i strach o swoje rodziny stanowiły silnych sojuszników w takich warunkach. Nieraz widziała, jak najspokojniejszy kucyk pod wpływem tych emocji zmienia się w krwiożerczą bestię, tak potrzebną Królestwu Equestrii na polu bitwy.
Z zadowoleniem obserwowała, jak kirasjeria szarżuje na wroga. Cztery tysiące okutych stalą kopyt uderzyły o ziemię. Długie lance kute przez kowali z Canterlot połyskiwały w blasku wschodzącego słońca. Załopotały błękitne chorągwie z pomarańczowym słońcem. Galopowali w formacji klina. Ktoś kto nie znał się na sztuce wojny, być może pomyślałby, że ława byłaby skuteczniejsza, ale nie tym razem. Jej żołnierze potrzebowali miejsca, by mieć gdzie wykręcić. Celestia doskonale zdawała sobie sprawę, iż ich najgroźniejszą bronią są pęd i długi, drzewcowy oręż.
Kryształowi łucznicy wypuścili deszcz strzał, który opadł na szarżujących, nie czyniąc im większych szkód. Z takiej odległości pociski traciły na pędzie, a ciężkie zbroje kirasjerów oraz tarcze alikornich dowódców stanowiły dobrą obronę. Co prawda parę kucyków zginęło, ale reszta w końcu dotarła do linii wroga.
Kirasjerzy weszli w ciężką piechotę Kryształowego Imperium jak nóż w masło. Dwie pierwsze linie padły w zasadzie w chwili uderzenia. Nie minęło wiele czasu, aż załamały się dwie kolejne.
Ciężka piechota… Motłoch, któremu zabrano cepy, a w zamian dano stalowe buty. Bez umiejętności, bez dyscypliny… Wysłałaś te kucyki na rzeź, Crystal Ass. Chowasz się za nimi, a one stoją mi na drodze po ciebie. Dlatego zginą. Szkoda.
Z zadumą spoglądała, jak jej wojownicy unoszą się w powietrze i, lecąc nisko nad ziemią, wracają na swoje początkowe pozycje. Teraz widziała linię usłaną trupami, przede wszystkim kryształowych kucyków. Wyglądało na to, że plan dotyczący wybicia ciężkiej piechoty Kryształowego Imperium sprawiał się doskonale.
Takich szarż i powrotów miało być jeszcze wiele podczas tej bitwy. Zapowiadało się na to, że każda będzie równie niszczycielska i na późniejszym etapie potyczki pomoc lansjerów w pokonaniu ciężkiej piechoty nie będzie konieczna. Uspokojona sukcesami kirasjerów, skierowała wzrok na Lekkoskrzydłych. Kryształowe strzały dość mocno dawały im się we znaki, ale wrodzy lansjerzy prezentowali się gorzej. Dużo gorzej. Po prostu nie mogli dosięgnąć latającego przeciwnika. Pozbawione zdolności lotu kuce próbowały dobrać się do boków kirasjerów, a nieliczne jednorożce starały się przez chwilę stawić opór gradowi bełtów wystrzelonych z pegazich kusz. Przez chwilę, bowiem nie przyszło im długo cieszyć się życiem. Tak, niezależnie od tego czy wróg ginął od bełtów, czy od ciężaru spadających ciał Lekkoskrzydłych trafionych z kryształowych łuków, to właśnie jej wojsko odnosiło zwycięstwo.
Widziała, jak od walczących Equestrian odłączają się niewielkie grupki, kierujące się do namiotów na tyłach, by po chwili ponownie włączyć się w wir wojennego tańca. Wyglądało na to, że jednorożce zajmujące się leczeniem rannych mają sporo pracy. Królowa miała nadzieję, że zdołają pomóc jak największej liczbie kucyków.
Powietrzna bitwa powoli dobiegała już końca. Lansjerzy Luny szybko kończyli nędzne żywota najemników. Jej młodsza siostra zdecydowała się rozdzielić swych żołnierzy na parę mniejszych grup składających się z kilkuset kucyków. Wyglądało to na dobrą decyzję. Seria szybkich, pikujących ataków oddawanych na zmianę przez poszczególne oddziały pegazów pozwoliła na błyskawiczne uporanie się z wrogiem. Nie brano jeńców. Nikt nie miał ochoty się takowymi zajmować, zresztą czy jest sens brania w niewolę żołnierzy państwa, które niebawem upadnie?
Wojownicy Księżniczki Luny w końcu wyrżnęli wrogich lotników w pień. Celestia obserwowała, jak ponownie łączą się w jedną większą grupę i wykonują okrążenie, po czym dzielą się na dwie części i atakują z góry wrogich lansjerów. Biała alikorn zamarła. Potrafiła zrozumieć decyzję swojej siostry – kirasjerzy znaleźli się w potrzasku i musieli stawiać opór ciężkiej piechocie oraz lansjerom wroga, jednak nie było to coś, czym granatowa klacz powinna się przejmować. W końcu Królowa Equestrii przewidziała, że może do tego dojść i miała na to w zanadrzu parę chorągwi rycerstwa oraz magów bitewnych, zachowanych właśnie na taką sytuację.
Odwróciła swój łeb o szlachetnym profilu w stronę jednego z towarzyszących jej wielmożów – alikorna o trawiastozielonej sierści i liliowej, krótko ściętej grzywie. Na jego pysku dostrzegła niepokój. Lord Clever Battle znał plany bitwy równie dobrze jak ona, w końcu pomagał je ułożyć. Ogier dostrzegł, że jego pani się w niego wpatruje i rzekł:
– Wasza Wysokość, co się dzieje?
– Jakie rozkazy, Wasza Wysokość? – odezwał się inny strateg, Lord Powermind.
Wiedziała, że nie może im powiedzieć prawdy, ale nie chciała też brać winy na siebie. Samowola Luny stanowiła spory problem, w końcu jeśli się wyda, to powinna ją ukarać, a karą za taki czyn była śmierć. Jakby tego nie zrobiła, to straciłaby szacunek wśród wielmożów, a takie sytuacje zdarzałyby się częściej. Nie mogła też zabić swojej siostry, istoty najbliższej jej sercu. Pozostawała jedna, jedyna możliwość.
– To my przekazałyśmy Księżniczce Lunie z rodu Everfree, by w razie czego mogła sama ocenić sytuację i podjąć działania we własnym zakresie. – Kłamstwo dziwnie gładko przeszło Celestii przez zaciśnięte gardło.
– Ależ Wasza Wysokość… – zaczął Lord Clever Battle, jednak nie dokończył, gdyż władczyni przerwała mu gestem.
– Sprawa nie wymaga dalszych komentarzy, Lordzie.
– Co dalej, Wasza Wysokość? – ponowił pytanie Powermind.
Biała alikorn zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała cicho:
– Posłać magów i rycerstwo, zgodnie z pierwotnym planem.
Reszta alikornów natychmiast zaczęła wykrzykiwać rozkazy, a paru pegazich gwardzistów opuściło Chmurny Rydwan, by zawiadomić odpowiednich dowódców.
Wzięła jabłko z misy leżącej na niskim stoliku. Łapczywie wgryzła się w owoc, delektując się jego prostym smakiem. Zgłodniała przez to wszystko. Luna zawsze się śmiała z jej zwyczaju sięgania po jedzenie w sytuacjach stresowych. Dzięki niech będą Harmonii, Celestia mogła obżerać się do woli, a i tak nie tyła. Niektórzy nawet przypisywali to jej rzekomo boskiemu pochodzeniu, co ją osobiście zawsze bawiło.
Bitwę miała wygraną zanim się rozpoczęła i choć Luna jednym głupim posunięciem zniszczyła to wszystko, co Celestia tak pieczołowicie zaplanowała, to i tak bez wątpienia zwyciężą. Pytanie brzmiało: przy jakich stratach własnych? Królowa Equestrii wiedziała, że już nic więcej nie może zrobić, więc ograniczyła się do obserwowania z niepokojem, jak kryształowi łucznicy strącają z nieba kolejnych lansjerów i Lekkoskrzydłych.
W końcu rycerstwo i magowie dotarli na miejsce, gdzie urządzili ostateczną rzeź wrogim lansjerom oraz w nieco mniejszym stopniu ciężkiej piechocie. Biała alikorn mimo wszytko czuła pewien podziw dla wrogiej armii, która do tej pory się nie załamała. Wiedziała, że w końcu się ugną, a kiedy to nastąpi, to kręgosłup wojsk Kryształowego Imperium złamie się z trzaskiem, pozostawiając je bezbronne i sparaliżowane.
Nie musiała wcale czekać jakoś szczególnie długo. Kiedy atakowani ze wszystkich stron wrodzy lansjerzy zostali wybici w pień, a ciężka piechota miała przyjaciół jedynie z tyłu, to zaczęło się robić ciekawie… O tak, ciekawie to dobre słowo. Ostatnie szeregi, widząc, co się dzieje z ich kolegami zaczęły się panicznie cofać. Dla tych kucyków teraz liczyło się już tylko jedno – ocalenie własnej skóry. Mogła się domyślić, że spanikowani dowódcy próbują zapanować nad hordą. Jednak nie znajdzie się na tym świecie siły zdolnej wygrać z tłumem, któremu włączyły się najbardziej zwierzęce instynkty. Być może ktoś próbował się poddać, któż to wie? Equestrianie nie brali jeńców. Kryształowe Imperium miało dostać lekcję, którą popamięta do końca świata.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że panikujący ciężkozbrojni, uciekając, taranowali kryształowych łuczników oraz siebie nawzajem. Przewracali namioty i wozy z zaopatrzeniem. Jednak dla pozbawionych zdolności lotu kucyków nie było litości. Skrzydlata śmierć w postaci Lekkoskrzydłych i lansjerów Luny prędko ich dopadła. Magiczne pociski czarodziejów oraz siła rycerstwa equestriańskiego dopełniły masakry.
– Bardowie będę śpiewać pieśni o bitwie na polach Smaragdinu, Wasza Wysokość.
– Rzezi, Lordzie, rzezi. Tego nie sposób nazwać bitwą. – Celestia spojrzała na Powerminda i uśmiechnęła się łagodnie. – Walka skończona, na dół, do obozowiska!
Niestety, prawdziwą bitwę przyjdzie mi dopiero stoczyć. Harmonio, miej mnie w opiece i daj mi siłę...

***

Właśnie oddawał się niewątpliwej przyjemności spożywania jagodowych ciasteczek nad stertą raportów handlowych, kiedy jego spokój przerwało nagłe pojawienie się pegaziego gwardzisty. Zakuty w zbroję ogier cuchnął potem. Król mógł być pewny, że pod przeszywanicą jest cały spieniony. Już w tym momencie zrozumiał, że stało się coś kurewsko złego, a słowa tego kucyka tylko to potwierdziły.
– Kucharz mówi, że to zaczęło się wkrótce po jej przyjściu do pracy, Wasza Wysokość. Na początku tylko bóle brzucha, potem doszła sra… płynne gów... – pegaz zaciął się na chwilę, niechybnie szukając właściwych słów – rzadki stoniec, Wasza Wysokość. I ziemniak z kulawą nogą by się tym przejął, ale… Ona gorączkuje i rzyga, rzyga krwią. Leci zewsząd… Z nosa, z pyska… Zaraza, Wasza Wysokość. Zaraza w murach Mooncastle.
Darkness Sword wręcz chciał, by to była zaraza, ale jednak jakoś w to nie wierzył. Aż za dobrze znał te objawy. Choć jego pysk nie wyrażał niczego, to poczuł, jak strugi zimnego potu ściekają mu po grzbiecie. Modlił się w duchu, by nikt z podwładnych nie zauważył jego strachu. Alikorn wstał z obitej granatowym aksamitem sofy i rzekł stanowczo:
– Zaprowadź mnie. Chcemy zobaczyć to na własne oczy.
– Ależ Wasza Wysokość, to zbyt niebe…
Róg władcy zalśnił niebezpiecznie. Usłyszał głośny dźwięk przełykanej ze strachu śliny. Nie tolerował nieposłuszeństwa, ale nie był typem kuca, który pozbawiał łbów za taką błahostkę jak ta. W końcu gwardzista chciał wykonać swe zadanie, czyli chronić króla. Ucinanie mu głowy za coś takiego byłoby wręcz niedorzeczne i przyczepiłoby mu łatkę okrutnika. Nikt by nie chciał psychopaty na tronie i historie panowania takowych może i przechodziły do legend, może i były krwawe, ale bez wyjątku nadzwyczaj krótkie.
– Twój władca rozkazuje, Moonwing – uciął dyskusję.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Oczywiście, że was zaprowadzę.
Nie żeby Darkness nie wiedział, gdzie ma kuchnię. Po prostu podejrzewał, że chorą klacz gdzieś przeniesiono, a nie miał najmniejszej ochoty wypytywać się o to stada spanikowanych kuców. Jeszcze zaczęliby za dużo myśleć na ten temat albo plotkować ponad przewidzianą normę. Nie mówiąc nawet o tym, że to byłby całkowity bełkot, zważywszy na to, że część srałaby ze strachu przed nim, a cała reszta ze strachu przed zarazą. Mógłby oddelegować do tego celu kogoś z Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, ale wolał pofatygować się osobiście i mieć pewność, że spawa zostanie należycie załatwiona. Przy okazji zamierzał też zapobiec panice, jako że cenił względną ciszę, ład i porządek we własnych murach.
Kiedy opuścili jego komnaty, dołączyło do nich jeszcze czterech gwardzistów – dwa pegazy i dwa jednorożce. Służba w straży przybocznej Króla Nocy stanowiła nie lada zaszczyt. Zwykle znajdowało się w niej miejsce dla młodszych synów ze szlachetnych rodów jednorożców oraz z bogatszych rodzin pegaziego mieszczaństwa. Ale nie tylko – Darkness Sword cenił starania i umiejętności. Jeśli ktoś był zdolny, to niezależnie od tego, kim się urodził, mógł zagrzać tu miejsca. Chyba że miał nieszczęście należeć do rasy ziemnych kucyków. Honorowa służba, wysoka pensja i do tego zapewniona emerytura – któż by nie marzył o takim losie i jaka młodsza córka nie marzyła o takim mężu?
Brązowy ogier prowadził. Szli szybkim stępem, co wyraźnie sprawiało pewien problem pegaziemu gwardziście, ponieważ jako kuc mniejszych gabarytów miał zdecydowanie krótsze nogi od Króla Nocy. Sword nie przejmował się tym. W zasadzie to w ogóle tego nie zauważył, ponieważ jego myśli zaprzątały dużo ważniejsze sprawy. Jego plany prawdopodobnie właśnie runęły. To, co przewidział na wypadek takiej sytuacji rysowało się blado. Bardzo blado.
Za dużo rzeczy może pójść nie tak – pomyślał.
W zamkowych korytarzach słychać było szepty. Wszyscy już chyba zdążyli o tym usłyszeć. Plotki wśród służby miały to do siebie, że roznosiły się szybciej niż woń pierdnięcia na sali balowej. Zamek huczał od wieści – zaraza, zaraza w murach Mooncastle.
Od zarania dziejów kucyki miały wielu wrogów. Ich legendy obfitowały w przerażające kreatury, takie jak wampiry, hydry, smoki i demony. Było też coś, czemu owe stworzenia nigdy nie dorównywały w sztuce i skali zabijania – wojna. Jednak nawet wojna mogła się schować przy najstraszliwszym przeciwniku ich gatunku. Widmowej Klaczy, której nic nie powstrzyma. Tej, Która Uderza Bez Ostrzeżenia, by zabrać żywota każdego, z kim skrzyżują się jej ścieżki. Zarazie. Nigdy nie odkryto, jak z nią walczyć. Nieraz i nie dwa powodowała zagładę całych miast, a nawet państw. Można by wręcz powiedzieć, że kucyki bały się jej bardziej niż śmierci.
Kuchnie znajdowały się na najniższym piętrze zamku, w jednym z jego skrzydeł. Było to sporej wielkości zaparowane pomieszczenie w kształcie prostokąta. W paru piecach wesoło trzaskał ogień, przez co panowało nieprzyjemne gorąco i duchota. Liczne kuce krzątały się tu i ówdzie, a stoły uginały się od jadła. Panowała dziwna cisza, przerywana jedynie stukotem jego kopyt o kamienną posadzkę oraz bulgotaniem z kotłów. Czuć było wszechobecne napięcie i strach. Nie wiedział, czy spowodowało je jego pojawienie się czy, też te kuce bały się o swą towarzyszkę… A może raczej o to, czy ich nie zarazi.
Przebyli całą długość pomieszczenia, przeciskając się pomiędzy stołami, skrzyniami i beczkami kiszonej kapusty, aż Moonwing zatrzymał się przy drewnianych drzwiach do jednego z bocznych pomieszczeń. Pegaz wymruczał cicho:
– To tu, Wasza Wysokość.
Darkness Sword spojrzał na swoją eskortę i rzekł:
– Czekajcie tutaj. Sami się tym zajmiemy. Niech nikt nam nie przeszkadza.
Dostrzegł na twarzach gwardzistów wyrazy niezadowolenia z ryzyka, jakie w ich mniemaniu podejmował, jednak uzbrojone ogiery nie podjęły jakichkolwiek innych, bardziej czynnych form sprzeciwu. Nie potrzebował świadków, szczególnie takich, którzy by rozpowiedzieli o przebiegu czekającej go rozmowy. Rozmowy, która niezależnie od przebiegu mogła mieć tylko jeden koniec.
Klacz leżała na boku, na garstce brudnej słomy. Ciemnopopielatą sierść i suknię z surowego lnu brudziły kał i wymiociny. Krwawe, tak jak mówił gwardzista. Wokół niej walały się beczki i worki z żywnością. W pomieszczeniu cuchnęło jak w chlewie bądź na tygodniowym pobojowisku. Było ciemno, nie podano jej też wody i jedzenia. Król zapobiegliwie objął magazyn czarem wygłuszającym. Teraz słyszał tylko jęki chorej klaczy.
– Bardzo boli? – zapytał łagodnie.
Pegaz uniosła z trudem łeb i powiedziała drżącym głosem:
– Tak, Wasza Wys…
– Darujmy sobie tytuły – przerwał jej granatowy alikorn. – Jak się nazywasz?
Pegaz wyglądała na zdumioną swym niecodziennym gościem oraz słowami Króla Nocy. Nie dziwiło go to, nie wypadało alikornowi spoufalać się z podwładnymi. Jednak te wszystkie formy grzecznościowe tylko niepotrzebnie skomplikowałyby tę rozmowę, a dodatkowo pragnął, by klacz się nieco przed nim otworzyła.
– Minty Peach – pisnęła służąca.
 – Jak to się zaczęło? – zapytał i pod wpływem pytającego spojrzenia klaczy dodał szybko: – Choroba. Jak się zaczęła? Jeśli się tego nie dowiemy, to nie będziemy wiedzieć, co ci dolega i jak ci pomóc, Minty.
Władca odetchnął z ulgą, że Minty Peach nie zapytała, dlaczego rozmawia z królem, a nie ze znachorem. Może to choroba zaćmiła jej umysł albo zawsze była taka ufna i naiwna?
– Jak się obudziłam, to nieco kręciło mi się w głowie i byłam bardzo zmęczona. Ale musiałam iść do pracy, prawda? Dopiero potem bardzo rozbolał mnie brzuszek i to zimno. Harmonio, dlaczego mi jest tak zimno?
Darkness Sword pokiwał głową. Słowa Moonwinga się potwierdziły. Ale wiedział, że musiał zapytać.
– Co wczoraj jadłaś?
– To samo, co wszyscy w kuchniach, Wasz… Czy ja wyzdrowieję?
To pytanie padło nagle i niespodziewanie. Ogier spojrzał w różowe oczy klaczy pełne przerażenia. Wydawała się bardzo młoda, mniej więcej w wieku jego syna. W wieku jego córki. Nawet umaszczenie miała nieco podobne… Ciemnopopielata sierść i miętowa grzywa. Trochę jak bardzo mocno wypłowiała Night Shadow. Coś drgnęło mu mimowolnie w klatce piersiowej.
– Oczywiście, że tak. Wszystko będzie dobrze – obiecał.
Przez chwilę panowała cisza. Brakowało mu odwagi, by zadać te pytania, dla których tu tak naprawdę przyszedł. To wszystko okazało się dużo cięższe niż myślał przed spotkaniem Minty Peach. Ale był władcą. Monarchowie powinni robić zawsze to, co zrobić trzeba, a nie to, co przyjemne.
– Zauważyłaś może coś niezwykłego podczas wizyty Króla Słońca i jego świty w Mooncastle?
– Wiele się działo, wszyscy mieliśmy więcej pracy niż zazwyczaj. Raz zabrakło w magazynach granatów i jakaś dama strasznie krzyczała na Bread. Innym razem jakiś ogier kazał Butterowi zabrać wino, określając je jako “Te szczyny”. Większość z nich traktowała nas, służących z pogardą – mruknęła klacz – ale Jego Wysokość był bardzo miły…
Błękitnogrzywy zastrzygł uszami tak mocno, że niemal strąciłby z głowy koronę. W końcu coś interesującego. Wziął parę głębszych wdechów, by uspokoić oddech i kołatanie serca.
– Rozmawiałaś z nim może?
– Tak, kiedy zaniosłam mu jedzenie. Figi w sosie brzoskwiniowym, kaszę jaglaną z rodzynkami i białe wino. Pamiętam, że powiedział, że nie lubi fig i białego wina, i w zasadzie nie jest głodny, więc mogłabym zabrać jego jedzenie, jakbym chciała sama je zjeść – wypowiedź klaczy przerwał niespodziewany atak kaszlu.
Darkness Sword cierpliwie odczekał, aż pegaz wykrztusi to, co jej zalega. Proces postępował szybciej niż powinien. Oczywiście to zawsze była kwestia osobista, a organizm dorosłego i zdrowego ogiera zdecydowanie broniłby się dużo dłużej, zanim doszłoby do krwawienia w płucach.
– I zjadłaś?
– Tak.
Z trudem zmełł w pysku wyjątkowo paskudne przekleństwo. Najgorszy scenariusz się potwierdził. Mógł i tak dziękować Harmonii, że ktoś to zjadł, a nie wyrzucił. Oraz że tym kimś okazała się młodziutka, delikatna klacz, u której to wszystko wyszło po dwóch dniach, a nie po pięciu.
– Masz rodzinę, Minty Peach?
– Tak, matkę Lemonmint, ojca Peachleafa i babkę Baketree Honey.
Powtórzył w głowie parę razy te imiona, by ich nie zapomnieć. Czuł, że to ważne. Na tę truciznę nie było odtrutki. Zresztą i tak klacz wiedziała za dużo... Nawet było mu jej żal. Była za młoda, zbyt niewinna i na dodatek do samego końca lojalna Królestwu. Machnął łbem, a z jego rogu wystrzeliła błyskawica, która uderzyła w Minty, momentalnie pozbawiając ją życia. Po prostu jej serce przestało bić. Szybko, bez bólu, bez strachu i bez śladów. Nie mógł zrobić nic więcej niż skrócić jej agonię. Ta nie zdążyła nawet zauważyć, że umiera. Wciąż miała otwarte oczy wpatrzone w swego władcę.
Zabił w swoim życiu wiele kuców, a jeszcze więcej zginęło z powodu jego rozkazu. Jednak nie czuł radości z dobicia bezbronnej klaczy. To było takie niepotrzebne i na dodatek stało się pośrednio z jego winy. Komplikowało też życie wielu osobom – rodzinie tej klaczy, jemu samemu i w pewnym ponurym sensie Sundust Afternoonowi. Darkness Sword ostatni raz spojrzał na trupa i wyszedł bez słowa.
Kuce w kuchni z niepokojem wpatrywały się w swego króla. Ogier przekazał telepatycznie Moonwingowi, by gwardia sprzątnęła ciało, tak by wzbudzać przy tym jak najmniej uwagi, a następnie przekazała rodzinie klaczy razem z pękatą od złota sakiweką.
– Znana nam jest choroba, która dręczyła Minty Peach. Karmazynowa zaraza jest bardzo zajadła, ale nie jest zaraźliwa, więc nie ma powodów do obaw. Niestety, chora nie przeżyła. Umarła z wyczerpania. Jest nam niezmiernie przykro z tego powodu – rzekł do zgromadzonych. – Kontynuujcie swoje prace.
Zamkowy personel wyraźnie odetchnął z ulgą. Ogier był pewien, że kiedy wyjdzie, to zaraz zapomną o tym nieprzyjemnym incydencie, a śmierć ich koleżanki urośnie jedynie do rangi sensacji, idealnej do plotkowania przy studni. Za parę dni być może już nikt nie będzie pamiętał, że jakaś Minty tu w ogóle kiedykolwiek pracowała. Kucyki miały to do siebie, że żyły teraźniejszością, a przeszłość inna niż wszystkie grzeszki sąsiadów nie miała znaczenia. Trochę im tego zazdrościł. On nie potrafił zapominać. Może i nie należał do grona istot, które jakoś szczególnie by się wszystkim przejmowały, ale mimo wszystko pamiętał wszystkie swoje grzeszki. Większe i mniejsze. Pamiętał straty, jakich doznawał w swym stuletnim życiu.
Dobro królestwa jest ważniejsze niż moje sumienie. Zresztą, zaszedłem już zbyt daleko, by się teraz wycofać.
Pozostało mu tylko jedno – rozmówić się z ogierem, który bezpośrednio odpowiadał za tę porażkę. Szef wywiadu Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy na pewno się ucieszy na jego widok. Darkness Sword nie był, pewien jaką karę ów kuc powinien ponieść za swą niekompetencję.
Całkiem możliwe, że zawiśnie. Choć z drugiej strony to byłoby straszne marnotrastwo zasobów kuczych…
Wolnym krokiem opuścił kuchnie i wyszedł na korytarz. Miło było móc odetchnąć nieco chłodniejszym powietrzem. Skierował się w stronę schodów prowadzących do podziemi, gdzie prócz krypt, lochów, skarbców i magazynów znajdowały się również kwatery członków wywiadu.
Niechybnie doszedłby tam bez większych komplikacji, gdyby nie spotkał na swej drodze Królowej. Moonlight Dust we własnej osobie, najwyraźniej go szukała. Klacz eskortowało czworo gwardzistów – dwa pegazy i dwa jednorożce. Fioletowa alikorn wyglądała na bardzo zaniepokojoną, co tylko potwierdziły jej słowa.
– Wasza Wysokość, wszędzie was szukałyśmy. Czy zechcielibyście z nami pomówić? – rzekła.
Tak szczerze mówiąc, to nie mam na to najmniejszej ochoty, moja droga – pomyślał Król Nocy.
– Oczywiście. Coś się stało, Pani?
– Owszem, Wasza Wysokość. Po Mooncastle chodzą bardzo niepokojące wieści…
Chyba raczej biegają, a nie chodzą. Poczta pantoflowa, psia jej mać. I dlatego kobyło musisz truć mi zad, kiedy akurat jestem zajęty? Jakby nie mogła poczekać, aż sam jej powiem.
– Tak, tak, coś o zarazie. Sprawdziliśmy to i to nic, czym należałoby się niepokoić, Lady Moonlight. A teraz wybaczcie, ale jesteśmy teraz bardzo zajęci. Czy nie możemy pomówić później?
Klacz spojrzała na niego chłodno, wyraźnie zauważając, iż coś knuje. Ale nie powiedziała już nic więcej, jedynie dostojnie skinęła łbem. Dust odwróciła się i poszła w swoją stronę. Ogier mógł być niemal pewny, że będzie na niego czekać w jego komnatach, a jemu znowu przyjdzie się tłumaczyć ze swoich poczynań. Choć tym razem nie powinna być na niego zła, w końcu sprawy nie dotyczyły bezpośrednio jej ani jej rodziny.

Darkside nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał czarną sierść i krótką, fioletową grzywę. Nosił szaty typowe dla średniozamożnego szlachcica, co nie było nietypowe, zważywszy na to, że nim był, przynajmniej z pochodzenia. Jednak jednorożec pełnił znacznie ważniejszą rolę – to on rządził wywiadem Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy i odpowiadał bezpośrednio przed samym królem.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie miało okien, a co za tym idzie, dostępu do światła słonecznego. Zamiast tego oświetlały je zaklęte kryształy, które jarzyły się jaśniejszym i silniejszym blaskiem od świec. Po jednym końcu dębowego stołu, zawalonego stosami zwojów, zalakowanych listów i map, zasiadał czarny jednorożec, po drugim stał wysoki, granatowy ogier alikorna. Stał, gdyż był zbyt dużych rozmiarów, by móc usiąść na jakimkolwiek przystosowanym ku temu meblu w tym pomieszczeniu.
– Możecie nam coś wyjaśnić? – Darkness Sword wypowiedział słowa, które mimo pozorów pytaniem nie były.
– Obawiamy się, że nie ma żadnej zarazy, Wasza Wysokość…
To wie już byle kobyła przy studni, baranie – pomyślał granatowy ogier.
– Wiemy o tym doskonale. Tak jak i doskonale wiemy, żeście sprawę do cna spartaczyli i że mamy sporo podstaw, by kazać was powiesić.
Zapadła cisza. Darkside wyraźnie zainteresował się jedną ze ścian loszku, chcąc uniknąć lodowatego wzroku Króla Nocy. Alikorn czekał. I doczekał się. To była wyjątkowo nudna ściana.
– Nie wie… – zaczął jednorożec, ale widocznie się rozmyślił. – Wiemy, co się stało. Teraz, po fakcie.
– To raczej oczywiste, że wiecie po fakcie – stwierdził. – My chcemy się dowiedzieć, czemu się nie udało, a nie że się nie udało, bo truciznę spożyła służąca.
– Nie wiemy tego, naprawdę, Wasza Wysokość.
– Wierzymy. Wiedzcie, że tylko dlatego jeszcze żyjecie. I wiedzcie, że Sundust Afternoon nie lubi fig i białego wina. Co powinniście wiedzieć, zważywszy na to, ile naszego złota idzie na służby wywiadowcze.
– Możemy to wyjaśnić… Pokazać raporty…
O ile jeszcze przed chwilą Darkness Sword był zły, to teraz poczuł, że jest wściekły, a jeszcze trochę i będzie wkurwiony. Gdyby nie znał swego rozmówcy od wielu lat, to bez wątpienia wziąłby go za ostatniego durnia, imbecyla i kretyna. Na dodatek kompletnie niekompetentnego. Takiego kuca kazałby ściąć na miejscu, o ile sam by go nie zatłukł. Jednak lata wzorowej służby i wierność Imperium sprawiały, że tego typu rozwiązanie traktował jako ostateczność.
– Pokazać to możecie, że się jednak do czegoś nadajecie. Nie mamy czasu na oglądanie cholernych raportów. Wdrażamy plan awaryjny, już, teraz. A jeśli i on zawiedzie, to skończy się to dla was bardzo nieprzyjemnie, Darkside.
– Tak, Wasza Wysokość – odparł drżącym głosem jednorożec. – Pójdziemy wysłać pegazy…
– Poczekajcie chwilę. Jest jeszcze jedna sprawa. – Alikorn powstrzymał Darkside’a przed odejściem, po czym dodał już znacznie cichszym głosem: – Sprawa Minty Peach, tej otrutej służącej. Miała rodzinę. Peachleaf, Lemonmint, Baketree Honey. Znajdziecie te kuce, wręczycie im trzykrotność pensji służby kuchennej oraz poinformujecie, że ta klacz zmarła z powodu rzadkiej choroby.
Jednorożec otwarł pysk ze zdumienia. Król rzadko kiedy okazywał aż taką wspaniałomyślność. Przez chwilę Darkness Sword miał wrażenie, że głównodowodzący Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy nie wytrzyma i wypowie na głos swoje nieme pytanie. Ale nie zapytał.

***

Słońce stało wysoko i wręcz zalewało niewielką leśną polanę położoną nad strumieniem o nieznanej nazwie. Gzy gryzły, meszki wpychały się do oczu i uszu, zaś ptaki ćwierkały swoje melodie. A Night Shadow jak zwykle klęła na czym świat stoi. Magia znowu zawodziła, a genialne plany nie raczyły się wypełniać. To była wielka szansa czarnej klaczy i nie mogła jej tak najzwyczajniej w świecie zepsuć.
– Skończyłaś już? – zapytał Hualong rozleniwionym głosem.
– Nie, próbuję dopiero chwilę, muszę sprawdzić jeszcze inne warianty.
– Ta “chwila” trwa już pół dnia, Shad. Ty w ogóle nie masz pojęcia, co robisz, prawda?
Zacisnęła zęby i ponownie aktywowała swoją magię. Musiała dosłownie przykleić iluzję, zamiast ją nakładać, tak jak to robiono współcześnie. Skupiła się i uwolniła kolejne eksperymentalne zaklęcie.
– I jak? – zapytała ciekawa efektu.
– Dalej nic, wyglądasz tak jak zawsze.
Night prychnęła za złością. Z jednej strony czuła, że rozwiązanie problemu ma w zasięgu kopyta, a z drugiej odnosiła wrażenie, że ją to przerasta. Jakby brakowało jej jednej, małej informacji. Takiej, której nie znajdzie w żadnej współczesnej bibliotece, takiej, której nie ma nikt z żyjących. Musiała kombinować.
– A może to działa, tylko smoki widzą przez iluzję?
– A może ja tak naprawdę nie jestem smokiem, tylko koniem w paski? Twoja magia jest beznadziejna i przestań udawać, że jest inaczej – stwierdził gad.
Nie miała już więcej pomysłów, a liczne próby sprawiły, że czuła zmęczenie. Wymyślanie nowych zaklęć należało do wyczerpujących czynności, szczególnie że nigdy nie mogła być całkowicie pewna, jak taki twór się zachowa, szczególnie w kwestii energochłonności. Nie mówiąc już o tym, że był to spory wysiłek dla umysłu i wymagał wiedzy, elastyczności i kreatywności.
Położyła się na trawie. Nie chciało jej się spać, musiała tylko poświęcić trochę czasu na nicnierobienie. Dlatego wpatrywała się w stosunkowo niską roślinność i na pobliskie pniaki. Natura stanowiła miłą odmianę po widoku długich linii magicznych symboli.
Poległam – ta bolesna myśl irytująco brzęczała jej w głowie.
Na nosie usiadła jej pszczoła. Klacz parsknęła, dzięki czemu owad odleciał. Śledziła wzrokiem jego krótki lot, który skończył się raptem kilkadziesiąt centymetrów od jej pyska na mniszku lekarskim. Zwykły chwast, jakich pełno na świecie. Nijaka do bólu, całkiem smaczna roślina. Jego żółty kwiat stanowił swego rodzaju ewenement o tej porze roku.
Oblizała pysk. Tak zwane mlecze były całkiem smaczne. Gdyby nie kompletny brak motywacji do działania, to niechybnie by go zjadła.
Szkoda, że nie jesteś mniszkiem gwiezdnikiem. Zjadłabym gwiezdnego mlecza.
Z nudów zaczęła tkać iluzję takowego. Nie sprawiło jej to najmniejszych trudności, dobrze wiedziała, jak ta roślina wygląda. W końcu obok normalnego mlecza rósł jej własny, iluzoryczny. Uśmiechnęła się do swojego dzieła, było w końcu doskonałe. Doskonale smakowite… Nałożyła miraż na żyjącego kuzyna, ale tym razem efekt nie zadowolił zielonogrzywej.
Nie nachodzi równo na siebie, odstaje, widzę, że odstaje… Zaraz, zaraz…
– Ja widzę! – krzyknęła uradowana.
– Też się cieszę, że widzisz jakiegoś chwasta, Shad – mruknął Hualong.
Nie puszczając strumienia magii, spojrzała na smoka. Ów leżał w cieniu drzew, wyraźnie znudzony, o czym świadczyły lekkie ruchy końcówki biczowatego ogona. Nie chciało mu się nawet odganiać much, choć tu istniało prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie czuł ich przez łuski.
– Mów, co widzisz! – rozkazała.
– Wychudzoną chabetę wyglądającą jak stado nies


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 27 Grudnia 2015, 22:02:29
Nowy rozdział!
https://docs.google.com/document/d/17OcpfA7J-ad7jg9BxFGmGP_ZjQPPbp5qUPVV-C8otYc/edit

Cień Nocy
Rozdział XXIII: Byle do Przodu
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

   Granatowy alikorn wciąż czuł wściekłość z powodu swoich ostatnich niepowodzeń. Co prawda przygotowany na taką ewentualność plan w teorii nie miał prawa się nie udać, jednakże ten wcześniejszy również powinien być niezawodny, a skończył się spektakularną klęską. Choć o śmierci Minty Peach Mooncastle zapomniało już na drugi dzień, to Darkness Sword nie mógł oprzeć się wrażeniu, że właśnie dzieje się coś bardzo niekorzystnego dla Imperium Nocy. Na biurku z ciemnego drewna spoczywały stosy korespondencji i map. Raporty, jakie przesyłał mu brat, stawały się coraz bardziej niepokojące. Poza niewielkim oporem, Moonshine Axe nie napotkał żadnych większych problemów. Właśnie to wyglądało strasznie podejrzanie. Nawet północny wschód ziem Zmian siedział cicho i nie walczył z nową władzą. Jednak ogier nie urodził się wczoraj i doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli ktoś zachowywał się za spokojnie, to znaczyło, że knuł coś wielkiego jak zadek żony Lorda Mushrooma.
   Kolejny raz przeczytał ostatnią wiadomość, która została przyniesiona dziś rano, więc musiała zostać wysłana jakiś tydzień temu, zważywszy na to, że pochodziła z Twigarden. List napisano językiem bardzo nieformalnym, wręcz poufałym, co bardzo ucieszyło Imperatora Nocy. Czułby się bardzo dziwnie, gdyby młodszy brat zwracał się do niego w dworskim dialekcie w sytuacji, w której nie mieli świadków.
   
Mój drogi bracie!
Po wyjeździe Księżniczki Precious Light nie działo się absolutnie nic godnego uwagi. Co prawda paru pomniejszych lordów odmówiło złożenia hołdu lennego Imperium Nocy, jednak część przekonała się do naszej sprawy, kiedy zobaczyła nasze wojska pukające do drzwi. Głowy niepokornych zostały zaś nabite na mury ich własnych kaszteli, zgodnie z Twoją wolą. Cywili staraliśmy się zbytnio nie mordować, więc jeśli zgodzili się przyjąć barwy Imperium, to nie czyniliśmy im żadnej krzywdy. Pomimo moich początkowych oporów, taka polityka sprawdziła się, szczególnie te Twoje ulgi podatkowe.
Nie to mnie jednak martwi, lecz cisza ze wschodnich i niektórych północnych marchii. Ani nie uznali Twej władzy, ani jej nie zanegowali. Gońcy wracają bez odpowiedzi albo wcale. Gdyby nie to, że nigdzie nie widziano żadnej armii, to powiedziałbym, że szykują atak. Ale nie, nie słychać nic o żadnym przywódcy ani zorganizowanym ruchu oporu. Zaś siostra naszej najdroższej Królowej rzekomo nosi żałobę po bracie i płacze w poduszkę w mężowskim zamku. Jednak jakoś w to nie wierzę, jako że miałem okazję ją poznać. To po prostu nie ten typ.
   U mnie wszystko dobrze, choć pogodę mamy częściej paskudną niż ładną. Jednak częściej sypiam w komnacie niż w namiocie, wino i piwo są, podobnie jak chętne klacze. Stacjonujemy pod Twigarden już trzeci dzień. Poddanie się zamku jest kwestią czasu, jako że zatruliśmy im ich jedyne źródło wody, co powinno osłabić ich morale. Okoliczne wsie stoją po naszej stronie, co stanowi pewien problem, ponieważ nie wypada gwałcić miejscowych klaczy. W efekcie żołnierze się nudzą. Cóż, w miasteczku są ponoć trzy burdele…
   Jeśli pytasz o dalsze plany, to zdecydowanie dokończę robotę w Dolinie Koniczyny. Potem wrócę się przegrupować do Magicgard i prawdopodobnie podzielimy się na więcej oddziałów, a to dzięki tym nowym, co ich miałeś przysłać. Mam też nadzieję, że w zaopatrzeniu przyjdzie trochę starego dobrego bimbru z zimowych jagód. Z mniej ważnych rzeczy, to brakuje sucharów, bo zapleśniały. Odpowiedzialni za ten stan rzeczy stanęli przed sądem polowym i zostali powieszeni za obniżenie wartości bojowej armii. Wątpię, by to był sabotaż. To jedynie kompletna głupota.
   Napisałabym coś jeszcze, ale nie mam pojęcia co. Ogółem piszę, bo kazałeś zdawać raport każdego dnia. W sumie mógłbym jedynie stwierdzić, że jest nudno, łatwo, zimno nad ranem i brakuje wódki oraz sucharów.
   Książę Moonshine Axe rodu Mooncastle

   Gdyby nie powaga sytuacji, to monarcha pewnie uśmiechnąłby się nad listem. Moonshine Axe potrafił zachowywać się jak dworak, kiedy musiał. Jednak w gruncie rzeczy wciąż był tym samym psotnym źrebakiem zapatrzonym w starszego brata. Wielu uważało czarnego alikorna za pijaka, idiotę i kurwiarza. Nie było w tym krzty prawdy, jako że Książę odznaczał się geniuszem na polu bitwy, łeb do picia miał mocny jak mało kto, więc pomimo ilości wlewanego w siebie alkoholu rzadko kiedy bywał pijany, a burdeli nie odwiedzał. Wolał szlachcianki oraz zamożniejsze mieszczanki, choć ładną chłopką również by nie pogardził. Sam Darkness Sword zawsze potępiał to, że jego własny brat uznawał również bezrożne klacze.
   Usłyszał pukanie do drzwi, udzielił pozwolenia na wejście i już po chwili dowiedział się od pegaziego gwardzisty, że jego Królowa chciałaby z nim pomówić. Po paru sekundach namysłu, Darkness Sword pozwolił jej wejść.
   – Wasza Wysokość. – Moonlight Dust skinęła łbem.
   Jak zawsze wyglądała doskonale. Tego dnia wdziała seledynową suknię z błękitną podszewką oraz lekką ciemnozieloną derkę, spiętą srebrną broszą z szmaragdem wielkości kurzego jajka. Kamienie te zdobiły również srebrną siateczkę, spinającą grzywę Królowej Nocy. Ogier gestem wskazał jej jedno z krzeseł i poczekał, aż klacz usiądzie. Wciąż jeszcze nieco słabowała, miewała gorsze i lepsze dni.
   – W jakiej sprawie mnie odwiedzasz, Pani?
   – Chciałybyśmy wiedzieć co dokładnie wydarzyło się w zamku dwa dni temu. Mieliście się z nami spotkać już wtedy, wieczorem – powiedziała ze słyszalnym wyrzutem.
   – A racja, całkowicie wyleciało mi to z głowy, wybacz – mruknął.
   Naprawdę zapomniał. Kiedy tylko wyszedł od Darkside’a, od razu zajął się sprawą oszustw podatkowych, jakie próbowali prowadzić niektórzy z pomniejszych lordów. Stara dobra metoda, polegająca na wysłaniu ich synów na front, miała ich skutecznie oduczyć działania na szkodę Imperium Nocy.
   – Jedna ze służek się czymś otruła, najpewniej zrobiła to inna klacz zazdrosna o względy jakiegoś ogiera albo odrzucony kochanek. Nic, czym należałoby się przejmować, ale na wszelki wypadek Darkside jeszcze to zbada.
   – Zabiliście ją.
   – Skróciłem jej męki. Nic więcej nie mogłem zrobić.
   – Czyżby? – Jedna z brwi uniosła się ostrzegawczo.
   – Tak. Była umierająca, wcześniej nikt się tym szczególnie nie przejął. Nawet zrobiło mi się jej trochę żal, tak prawdę mówiąc. Nie powiedziałem prawdy naszym poddanym, bo zaczęliby niepotrzebnie panikować.
   Fioletowa alikorn milczała, ale ogier znał to spojrzenie zielonych oczu. Wciąż opłakiwała brata i ta sprawa tylko przypomniała jej o tamtym.
   – Czyżby wasz brat do was napisał, Panie? – zapytała, zerkając na list.
   – Tak, skarży się na zapleśniałe suchary oraz braki w bimbrze.
   Moonlight Dust skrzywiła się. Nie przepadała za Moonshine Axem, uważając go za osobistość zbyt kontrowersyjną i zachowującą się niegodnie. Oczywiście nigdy nie powiedziała tego wprost. To zbytnio łamałoby etykietę. Przez te wszystkie lata małżeństwa złamała ją może pięć razy. Z czego najcięższe wykroczenie stanowiło nazwanie go “jej ogierem” podczas łóżkowych uniesień.
   – Nie pisał nic na temat naszej siostry, Księżniczki Precious Light rodu Magicvern?
   – Tylko tyle, że wciąż opłakuje Jego Wysokość Strong Change’a w tej swojej Południowej Marchii. A akurat z Equestrii wieści nie dostaję… a przynajmniej od mego ukochanego brata. Właściwie to nawet chciałem się ciebie zapytać, czy nie otrzymałaś jakichś wieści od siostry, Pani.
   Zmrużyła podejrzliwie oczy, widocznie szukając ukrytego haczyka. Nie znalazłaby, jako że był całkiem jawny. A kucyki miały niesamowity talent do niewidzenia tego, co znajdowało się na wprost przed ich nosami.
   – Jeśli możemy spytać, czemu tak nagle zaczynacie interesować się naszą siostrą, Wasza Wysokość?
   Darkness Sword już dawno przygotował sobie odpowiedź na to pytanie. Nie mógł przecież powiedzieć, że nie zdziwiłby się, gdyby Precious Light próbowała iść z nim na wojnę. A to, że będzie przeszkadzać w taki czy inny sposób, uważał za pewnik.
   – Znalazłem idealnego kandydata na męża dla jej starszej córki. Z tego, co mi wiadomo, Lady Twinkle Shine nie jest zaręczona.
   – Harmonio, za kogo chcecie ją wydać? Przecież mamy jednego syna – klacz nieznacznie podniosła głos.
   – Nie mówiłem o Dark Mane’nie, tylko o synu mego brata, Moon Hunterze. To pozwoliłoby nawiązać ciekawe kontrakty handlowe z Południową Marchią Equestrii.
   – Czy on nie jest aby zaręczony?
   Nie mam zielonego pojęcia – pomyślał Darkness Sword. – I jego ojciec prawdopodobnie też nie ma pojęcia.
   – Moonshine nic mi nigdy na ten temat nie mówił, więc raczej nie – zdecydował się na odpowiedź najbliższą prawdy.
   – Wasz brat wie o waszych planach?
   Nie jestem pewien, czy mój brat w ogóle wie, że ma syna? A w to, że wie, ile ogier ma lat i jak dokładnie się nazywa, to zdecydowanie nie uwierzę.
   – Oczywiście. To powiesz mi, pani, czy miałaś jakieś wieści od swej siostry?
   – Nie, nic ponad to, że ona również cierpi po śmierci naszego brata.
   Atmosfera panująca w komnacie zagęściła się. Darkness Sword odkrył, że na rękawach kaftana ma niezwykle interesujący haft. Wiedział, że nie mogą w nieskończoność udawać, że nie było tego tematu, który na zawsze pozostanie rysą na ich związku. Nie wiedział, jak przerwać powstałą ciszę.
   – Jak tam moja synowa? – w końcu zdecydował się na dyplomatyczną zmianę tematu.
   – Młode, urocze i zakochane dziecko.
   – To Imperium nie ma przyszłości… – szepnął sam do siebie.
   – Słucham? – zdziwiona klacz zapomniała o użyciu dworskiej formy.
   – Nasz syn ma zadatki na jednego z gorszych władców w historii. A młode, urocze i zakochane dziecko nie nakarmi naszych poddanych. Czasami mam ochotę Dark Mane’a wydziedziczyć i na następcę wyznaczyć Moon Huntera. Ba! Czasami wręcz żałuję, że pięć lat temu stało się to, co się stało. Nie wiem, na kogo wyrosła nasza córka. Ale nie może być aż tak tępa, bezmyślna, odporna na wiedzę i nieodpowiedzialna.
   – Mówicie o naszym dziecku…
   Darkness Sword zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Na przemian składał i rozkładał skrzydła. Machał ogonem, odganiając niewidzialne muchy.
   – Mówię o Imperium, moja droga. I o przerośniętym źrebaku. Jeśli wróci z Equestrii choć odrobinę bardziej rozgarnięty, to może jest jakaś nadzieja.
   – Ma czas, wyrobi się – stwierdziła Moonlight Dust.
   Imperator chciałby być pełen wiary w syna podobnie jak fioletowa alikorn. Wciąż pamiętał, że sam za młodu zapowiadał się na fatalnego władcę, zaś Moonshine Axe na jeszcze gorszego wielmożę. I choć nie wątpił, iż Dark Mane po kilkudziesięciu latach nadałby się na cenionego dowódcę wojskowego, to kompletnie nie widział go na Tronie Nocy.
   Brak mu ogłady i cierpliwości. A dworski rygor irytuje nawet mnie. Godziny gadania o niczym i lizania sobie zadów… Ale to konieczność, bo bez względnego poparcia największych wielmożów to rządzić można sobie co najwyżej wychodkiem.
   – Oby się wyrobił, Moonlight.
   Moonlight Dust złapała swój czarny diadem z opalami, który spadł, gdy alikorn gwałtownie cofnęła głowę.
   – Słyszycie? – szepnęła.
   Władca zastrzygł uszami i zrozumiał, o czym mówiła jego żona. Na korytarzu ktoś walczył. Ogier poczuł narastającą wściekłość. Wstał z krzesła i ruszył na spotkanie ewentualnym zamachowcom.
   Jednak nie było żadnych zamachowców. Zobaczył za to Darkside’a i swoich własnych gwardzistów. Jeden ze strażników miał podbite oko, zaś łuk brwiowy głównego dowódcy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy był rozcięty i sączyła się z niego krew.
   – Co tu się dzieje?! – wrzasnął Król Nocy, siląc się, by nie wyrzucić z siebie niezwykle długiej i malowniczej wiązanki przekleństw.
   – Chcieliśmy się z wami niezwłocznie widzieć, Wasza Wysokość – powiedział czarny jednorożec.
   – Kazaliśmy mu zaczekać, Wasza Wysokość. Sami mówiliście, żeby nikogo nie wpuszczać, kiedy przyjmujecie Królową.
   – Mieliśmy was natychmiast informować, kiedy dowiemy się czegoś w tej konkretnej sprawie.
   – Darkside, idź do siebie, niebawem tam przyjdziemy. – Czarny jednorożec ukłonił się nisko i odmaszerował. – A wy wracać na stanowiska.
   Królowa nie wyglądała na zadowoloną, tymczasem on cieszył się, że znalazł się pretekst na zakończenie tej farsy. Zdecydowanie wolałby, gdyby następne jego spotkanie z małżonką odbyło się na zupełnie innym gruncie.
   – Wybacz, najdroższa, ale przez pewne sprawy wagi państwowej muszę przerwać tę rozmowę.
   – Cóż, liczymy, że przynajmniej zjecie z nami wspólnie kolację.
   Czyżby samotność dolegała? – pomyślał.
   Moonlight Dust nie posiadała dwórek. Porzuciła ten zwyczaj, gdy przyjechała do Królestwa Nocy dziesięciolecia temu. Jej dawne przyjaciółki opuściły ją, nie chcąc spędzić reszty życia w Mooncastle, zaś dwór Nocy nie przypominał tego z jej kraju. Poza specjalnymi okazjami w ciemnych korytarzach nie roznosił się śpiew trubadurów, natomiast najczęstsze zabawy stanowiły popijawy na ucztach oraz hazard. Nawet rycerskie turnieje nie posiadały tej niezwykłej otoczki co w krainach zachodu. I tak do najciekawszych rozrywek Królowej należały czytanie książek, spacery po zamkowych ogrodach i czas spędzony razem z nim.
   – Zobaczę, co da się zrobić, ale niczego nie mogę obiecać. Wieści od Lorda Darkside’a na pewno są bardzo istotne, pytanie jaka jest ich treść.
   
   Kwatera głównodowodzącego Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy nie zmieniła się zbytnio od jego ostatniej wizyty. Wciąż była tym samym pomieszczeniem oświetlanym przez blask zaklętych kryształów. Jednak wówczas na dębowym stole nie leżała wielka mapa. Darkness Sword spodziewał się pełnego aktualnego planu Imperium, ale zamiast tego zastał południowo-wschodnie kresy Królestwa Nocy. Ziemie Cieniste.
   – O co chodzi, Darkside? – zapytał wprost.
   – Zachodni Trakt stoi. Dzisiaj przed południem coś zaatakowało karawany. Nasi żołnierze nie mogą sobie z tym poradzić. Nadpalone kawałki wozów i mnóstwo trupów. Wysłałem posiłki, ale wątpię, by do jutra sobie z tym poradzili.
   – Wiesz coś więcej na ten temat?
   – Było duże i spadło z nieba, jakiś potwór.
   Darkness Sword zaklął wyjątkowo szpetnie. Miał niejasne wrażenie, że zły los ostatnio uwziął się na niego.
   – Wyślij Oddziały Specjalne, by zbadały dokładnie całą sprawę, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, a jesteśmy niemal pewni, że zrobiłeś. – Władca przerwał na chwilę swoją wypowiedź i kontynuował, dopiero gdy Darkside skinął łbem. – A potem trzeba będzie coś z tym zrobić. Nie możemy sobie pozwolić, by coś blokowało nasze główne szlaki komunikacyjne, szczególnie teraz.
   – Jest coś jeszcze, Wasza Wysokość. Kucoperze migrują – mruknął ponuro czarny jednorożec.
   – Na zachód?
   – Nie, Wasza Wysokość. Na północ i to jest w tym wszystkim najdziwniejsze.
Alikorn przyjrzał się mapie w celu upewnienia się, czy aby na pewno dostatecznie dobrze zna granice swojego własnego państwa. Zamrugał parokrotnie i odkrył, że sprawa wciąż jest równie dziwna.
   – Przecież tam nic nie ma. Chce im się rabować te parę rozpadających się wsi i sypiących się zamków pomniejszych rycerzy? Jak długo to trwa?
   – Mniej niż miesiąc. Obserwujemy te dziwolągi od czasu ostatniej wojny. Nawet prowadzimy z nimi jakiś handel. Część ich tradycyjnych wyrobów…
   – Nie interesują nas ich tradycyjne wyroby, Darkside.
   – Tak jest, Wasza Wysokość. Pozostawiają po sobie opuszczone wsie i miasteczka, ale nie ruszają waszych poddanych. Biorą swój dobytek i uciekają. Klacze, ogiery i źrebięta. Nasi agenci próbowali dowiedzieć się czegoś jeszcze. Kucoperze mówią coś, że już nadszedł czas Hsssss Taserath. Po ichniemu to oznacza dosłownie “wyjście cienia”.
   – To jakaś przepowiednia?
   – Chyba tak. Próbowałem się czegoś dowiedzieć od Lorda Wisewella, on swego czasu interesował się ich kulturą. Mówi, że to ma związek z ich religią, a ta jest tak dziwaczna, że nie idzie wiele z niej zrozumieć. Ich głównym bóstwem jest Księżycowa Wiedźma, Wisewell mówi, że to pozostałość po bytności na świecie jakiegoś demona.
   Król parsknął. Nie mógł uwierzyć, że gdzieś na świecie istnieją tak zabobonne kucyki, które potrafią porzucić swe domy i całe dotychczasowe życie dla jakiegoś religijnego bełkotu.
   – Wiadomo może, gdzie koniec końców zamierzają trafić?
   – Cóż… Mówią o wielkiej, stromej górze i pięknym domu z białego kamienia na jej szczycie. Canterlot. A trasa tak im wypadła, gdyż w taki oto sposób kapłani Księżycowej Wiedźmy odczytali znaki na niebie.
   – Czyli Księżycowa Wiedźma objawiła się im i powiedziała, że mają się wynosić z naszego Imperium. Chyba osobiście jej podziękuję.
   – Nie zamierzacie podjąć żadnych działań, Wasza Wysokość?
   Błękitnogrzywy uśmiechnął się lekko. Cała sytuacja zaczynała niezmiernie go bawić, pomimo tego że była dziwna, z pozoru bezsensowna i lekko niepokojąca.
   – Po co? Swoich klaczy i źrebiąt nie bierze się na wojnę. A płakać nikt po nich nie będzie. Nasi żołnierze w każdej chwili potrzebni mogą być gdzie indziej. Obserwujcie ich, wsie i miasteczka na ich trasie powinny zostać ostrzeżone, ale póki co nie ma sensu robić nic więcej.
– Ale czy Królowa Celestia nie uzna tych imigrantów za prowokację z naszej strony?
– Królowa Celestia jest na tyle mądrą klaczą, że wie, iż sporo lat spędziłem na pacyfikowaniu tych dzikusów. A jeśli zechce rozpętać wojnę z Imperium Nocy, to nie będzie potrzebowała pretekstu. Takie dodatkowe utrudnienie byłoby nam wręcz na kopyto. Zresztą, jakby Jejmości to przeszkadzało, to zawsze możemy negocjować.
Darkside pokiwał łbem i wyciągnął jakiś zwój, niegdyś zalakowany błękitną pieczęcią ze złotą wstążeczką, sądząc po śladach szpecących pergamin. Darkness Sword zaklął w myślach. Aż za dobrze wiedział, co to było. Jedna z kopii zeszłorocznego sprawozdania podatkowego. Czekała go kolejna długa rozmowa na temat tego, co należy zrobić z jakimś ważnym lordem, który nie wpłacił do skarbca odpowiedniej ilości złota.
***

Hualong nie przypominał sobie, kiedy ostatnio spotkał istotę tak upartą i tak bardzo nielogiczną jak Night Shadow. Z drugiej strony nie pamiętał też kiedy i czy się tak o kogoś martwił. Do czasu aż tej nieznośnej klaczy nie udało się to dziwne zaklęcie, był święcie przekonany, że nie przyjdzie im stanąć pod murami Firegard. Jednak teraz wyraźnie widział miasto z jasnego kamienia. Zbudowano je nad brzegiem morza, nad zatoką wcinającą się w głąb lądu, porośniętego lasem cyprysów, pinii, dębów korkowych i drzew oliwnych. Gdyby nie cel tej wizyty, to smokowi niechybnie spodobałoby się to miejsce, a to wszystko przez łagodny, ciepły klimat i aromatyczną woń roślinności, tak intensywnie wyczuwalną.
Oblizał pysk, czyszcząc go z resztek krwi, pozostałej po ostatnim polowaniu. Posiłek nie był zbyt duży, udało mu się schwytać tylko kilka królików. Gdyby nie to, że miał się zbytnio nie rzucać w oczy, to z pewnością zjadłby coś konkretniejszego. Co prawda spalenie połaci lasu chwilowo nie wchodziło w rachubę, ale jeszcze nigdy nie jadł delfina, a widział parę tych ssaków, gdy przelatywał nad morzem.
Zatoczył ostatnie koło i gwałtownie spikował w dół. Ziewnął przeciągle w momencie, gdy szpony wszystkich czterech nóg zanurzyły się w podłożu.
– Nikt cię nie widział? – usłyszał znajomy głos.
Odwrócił łeb i dostrzegł zielonogrzywą klacz, siedzącą przy ognisku. Była przeraźliwie brudna i intensywnie cuchnęła końskim potem. Stan skrzydeł alikorn przywodził mu na myśl zdechłego przed tygodniem gołębia. Nie wyglądała na zadowoloną, co wcale go nie dziwiło, zważywszy na próby lotu, jakie Shad podjęła tego dnia. Nie dość że męczyła się niezwykle szybko, nawet jak na nią, to zniszczone pióra czyniły lot mocno niepewnym.
– Jest ciemno jak w grocie króla smoków, nikt by mnie nie zauważył, a nawet jeśli, to co z tego?
– Nie chcę, by podwoili straże. Muszę dostać się do zamku i porozmawiać z kimś ważnym.
– Tę śpiewkę już słyszałem – prychnął. – Teraz czekam na szczegóły tego niebywale prostego przedsięwzięcia. Ale przecież jesteś taka genialna, o wielka królowo, że na pewno…
– Zamknij się!
Róg klaczy rozjarzył się zielonym światłem, czym smok zupełnie się nie przejął. Jego łuskom nie mogło zagrozić byle zaklęcie, a Night Shadow zdecydowanie nie operowała czymś, co według niego można było określić zaawansowaną magią. Nie żeby znał się na tej całej sztuce magicznej, ale ciężko, by strach wzbudzał w nim jakiś wychudzony kucyk, zdolny jedynie do przywołania paru światełek.
– Czyżbyś miała jakiś plan?
– Mówiłam ci już chyba parę razy… Najpierw zostanę ogierem, potem zmienię się w jakiegoś alikorna z dworu Słońca, a na koniec wejdę do zamku i w końcu ujawnię swoje prawdziwe ja.
Hualong machnął ogonem i przybliżył się w stronę swojej porośniętej sierścią towarzyszki. Night nie cofnęła się, nawet gdy dotarła do niej woń króliczego mięsa, silnie wyczuwalna w oddechu smoka.
– Tak sobie czasami myślę, przerośnięta sarenko, że to cud, że jeszcze żyjesz. Bo powiedz, czemu niby tamte kucyki miałyby ci pomóc? Co masz im do zaoferowania? Padną na ziemię na widok paru błysków z rogu? A może je przekupisz tymi obszarpanymi szmatami, które nosisz na grzbiecie?
– W moich żyłach płynie królewska krew.
Nie widać – pomyślał gad.
– To co najwyżej powód, by cię od razu nie zabić, ani nie wziąć na tortury. Niewielkie pocieszenie, ale zawsze coś.
– Kiedy cię nie było, rozejrzałam się trochę po okolicznych wsiach. Ich król wyjechał parę tygodni temu i wciąż nie wrócił.
– I co z tego? Może się dobrze bawi na polowaniu?
Night Shadow zmrużyła oczy i przybrała ten wyraz pyska, który nieprzyjemnie przypominał mu wściekłą smoczycę.
– Kucyki nie polują, idioto! – kolejne słowo, którego znaczenia do końca nie znał, ale domyślał się, że było obraźliwe – Pojechał do Mooncastle i… mogę się założyć, że już nie żyje.
– A ja stawiam, że żyje i ma się dobrze… Nie mam pojęcia, skąd ten pomysł, że jest inaczej, a nawet jeśli, to co z tego? Czy on nie miał aby syna? Z którym byłaś zaręczona?
– I widzisz, Hualong. To właśnie tym dysponuję. Umiem łączyć fakty. A fakty są takie, że nie tak dawno temu wuj Strong Change umarł i jestem wręcz pewna, że ktoś mu pomógł, a tym kimś był mój ojciec. Sundust pojechał do Mooncastle, by dzielić świat, a tak przynajmniej zapewne brzmiał oficjalny powód… Wątpię jednak, by mój ojciec zamierzał się dzielić, więc pewnie niedługo komuś przytrafi się śmiertelny wypadek, a następnie wojska ukryte na granicy wkroczą nieść bratnią pomo…
– Przelatywaliśmy nad granicą – przerwał jej. – Widziałaś tam jakieś wojska, bo ja nie. A mogę cię zapewnić, że wyczułbym takie wielkie stado kuców, choćby po woni wydalanego przez nie gówna. No, ale dobrze, nawet jeśli ten Suncośtam zrobił ci przysługę i umarł, to do czego to prowadzi?
– To proste – klacz pokazała zęby, co w tej dziwnej, kucykowej mowie ciała wcale nie oznaczało groźby – będą się zastanawiać, skąd to wiem.
Zielonołuski gad nie rozumiał kucyków i ich toku rozumowania, ale podejrzewał, że one również mogą pomyśleć, że Night Shadow po prostu to sobie wymyśliła. Bo przecież nie uwierzą, że ktoś, kto opuścił dwór w wieku dziesięciu lat, zna największe sekrety jego władcy. Ta czarna pokraka mogła co najwyżej posłużyć jako narzędzie do szantażu swojego ojca, o ile ten w ogóle raczy się nią zainteresować, w co mocno wątpił. Niestety obiecał pomóc Night i musiał się z obietnicy wywiązać.
– Domyślą się, że nic nie wiesz najwyżej po godzinie.
– Widziałam mapy, plany…
– Tak, sprzed pięciu lat. Nawet do końca nie wiesz, co się dzieje teraz. Ba, ty nawet dobrze nie znasz swojego ojca. Zawróć.
– Dotarłam aż tutaj. Uciekłam z tego cholernego zamku, przez cholernych pięć lat biegałam po krzakach, polowałam na potwory i zbierałam jakieś durne jagódki. Pogryzły mnie komary, dupa zmarzła mi niezliczoną ilość razy – z każdym wypowiedzianym słowem, klacz coraz bardziej podnosiła głos. – Nawet nauczyłam się przybierać formę innego kucyka, a ty mi mówisz, bym zawróciła?! Nigdy!
Westchnął głośno, jako że miał już dość ciągłych kłótni o to samo. Dlatego uznał, że równie dobrze może jej nieco pomóc w rozwiązaniu tego problemu.
– Chcesz zostać królową swojego brzydkiego państewka, tak?
Nighty skinęła głową.
– Muszę być tam, gdzie będzie tworzyć się historia, by móc zapisać się na jej kartach.
Ton głosu, jakim Shad wypowiedziała ostatnie zdanie, był mu znany aż za dobrze. Night miała dość interesującą skłonność do podniecania się wizją samej siebie dzierżącej władzę oraz miażdżącej hordy wrogów w walnej bitwie. I choć jego zdaniem marzenia klaczy należały do tych mocno nierealnych, to tym razem ucieszył się z jej uniesienia. W tym stanie zdecydowanie prościej dało się ją do czegoś przekonać.
– No właśnie, więc nie możesz skończyć w lochu. A chyba mam pomysł, jak sprawić, by cię tam nie zamknęli… Reszta to już twoje zadanie. Dlatego słuchaj mnie uważnie, bo to może uratować ten twój kościsty zad.

***

Zachodni Trakt wydawał się być jeszcze bardziej tłoczny niż zwykle. Zazwyczaj panował tu spory ruch, jako że to właśnie ta droga łączyła Mooncastle z Magicgard, a przez połączenie z Północnym Traktem, również z Everfree. Była szeroka i wyłożona kamieniami, dzięki czemu nie tworzyły się koleiny i dało się nią przejechać nawet w trakcie największej niepogody. Liczne patrole żołnierzy Darkness Sworda skutecznie odstraszały zbójów, groźne zwierzęta oraz potwory. Wszystkie te czynniki sprawiały, że zarówno kupcy, jak i prości podróżni chętnie wybierali Zachodni Trakt.
Jednak teraz droga nie była zatłoczona, tylko zwyczajnie nieprzejezdna, a Nnoitra klął, że natura poskąpiła mu skrzydeł. Bastard Spell gorliwie towarzyszył mu w tej czynności.
– Gdybyście mieli skrzydła, już dawno dotarlibyśmy na miejsce – narzekał Green Crossbow.
– Ale nie mamy i jeśli jeszcze raz to usłyszę, to utnę ci twoje – warknął Spell.
– Zastanawia mnie, co się tam mogło stać, takie zastoje nie są normą na Zachodnim Trakcie – stwierdził paladyn. – Słońce zaszło już wiele godzin temu, a staliśmy tu już gdy stało w zenicie.
– Polecę i sprawdzę – zaoferował się żółty pegaz. – Bo skoro nikt inny się do tego nie kwapi… – Javelin spojrzał pogardliwie na resztę skrzydlatej kompanii.
– Ja nie marudzę – mruknął Random.
– Awfulowi się nie chce, a Green potrafi tylko pieprzyć głupoty, wiem, wiem.
Ichor rozłożył skrzydła i odleciał, szybko znikając Nnoitrze z oczu. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ oznaczało, że to, co spowodowało zator, znajdowało się gdzieś daleko. Ogier naprawdę tęsknił za porządną kąpielą i ciepłem swojej kwatery.
W końcu Poszukiwacz Przygód wrócił, przynosząc wieści, które nie nastrajały zielonogrzywego jednorożca optymizmem.
– Trakt blokują strzaskane wozy. Jest ich sześć. Dużo trupów… i nikt tego nie sprząta. Zaczepiłem jednego z żołnierzy, boją się. To był potwór…
– Na Zachodnim Trakcie? Dwa dni drogi od Mooncastle?! Nie wierzę! – zaprotestował Nnoitra.
– Cichaj, młody – mruknął Spell. – Mów dalej, Javelin. Co to było?
– Ci, którzy widzieli dokładnie, już nie żyją. Wozy były częściowo spalone, kuce mówiły coś o wielkim cieniu, który spadł z nieba. Myślę, że smok albo rok.
– Zdecydowanie to drugie – stwierdził turkusowy jednorożec. – Smoki bywają wredne, ale wątpię, by jakiemuś chciało się palić kupieckie karawany. No i gad dokończyłby dzieła.
– W Królestwie Nocy nie ma… – zaczął paladyn.
– Nie było – poprawił go żółty pegaz. – Jeszcze parę lat temu myślałem, że ptakożmije nie występują na terenach nizinnych. Ale gdy ubiłem jednego pod Arrowhoof, musiałem nieco zrewidować swoje poglądy. Tobie też to radzę.
Mimo wszystko zielonogrzywy wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. To było zbyt absurdalne, zbyt niemożliwe. Już prędzej stwierdziłby, że to dzieło smoka, ponieważ te faktycznie spotykało się w jego państwie. Co prawda Smocza Migracja powinna minąć te okolice już jakiś czas temu, ale przecież zdarzali się smoczy samotnicy, a to właśnie takie osobniki zazwyczaj sprawiały kłopoty.
– ***, niedobrze – jęknął Awful. Nnoitra obrócił łeb w kierunku niebieskiego pegaza i dostrzegł strach na jego mało urodziwym pysku. – Jestem pewien, że Jego Wysokość uzna, iż to zadanie dla nas.
– Czy taki rok jest bardzo groźny? – zapytała nieśmiało Orange, dotychczas w ciszy przysłuchująca się rozmowie.
– Ty nie będziesz z nim walczyła, siostro – powiedział Random Adventure. – Nie pozwalam i tyle.
Klacz nastroszyła pióra i zmrużyła oczy. Przez chwilę Nnoitra myślał, że Random oberwie. Ale pomarańczowa pegaz poprzestała na głośnym wrzasku:
   – Nie będziesz mi rozkazywał!
   – Ciszej, kuce patrzą – wtrącił niebieski jednorożec.
   Faktycznie, kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w stronę ich niewielkiej grupki. Nie żeby dookoła panowała cisza, jako że stłoczone kucyki narzekały dość głośno, jednak kłótnie rodzinne zawsze stanowiły ciekawą atrakcję dla znudzonych podróżnych.
– Wyobraź sobie, Orange, wielkiego orła. Takiego wielkiego w chuj i jeszcze w pizdu trochę. Ptak jak dom. I do tego strzela piorunami z dupy, bo to bydlę magiczne – rzekł Cross, silnie akcentując każde zdanie.
   – Opis Crossbowa, choć niewątpliwie malowniczy, jest całkiem dokładny – stwierdził Bastard Spell. – To faktycznie wielkie ptaszydło, przeklęty pomiot burzy. I nasz rycerzyk ma sporo racji, bo tego cholerstwa rzeczywiście nie powinno tu być. Roki żyją na wybrzeżach, w Caballusii praktycznie się ich nie spotyka, bo…
   – Ich ojczyzną są kraje zebr – dokończył Awful Look.
   – Tak, ale można je spotkać na południu Królestwa Słońca, szczególnie na kilku wyspach…
   – Daruj sobie, Spell, wystarczy – przerwał Ichor. – Rzecz w tym, że roki normalnie nie są agresywne. Ktoś musiał zniszczyć jego gniazdo, a to znaczy, że ptaszydło będzie się teraz mścić.
   – Tak właściwie, to czym to się żywi? – dopytał się Nnoitra.
   – Mięsem, ale nie końskim, na szczęście wszystkich Equeidów.
   – Cóż… I tak miałam ochotę do czegoś postrzelać – stwierdziła Tail.
   – Ty nie będziesz do niczego strzelać! – Random najwyraźniej mocno wczuł się w rolę starszego brata, a Nnoitra w pełni popierał jego zdanie w tej kwestii.
   – Będzie. Należy do drużyny i… strzela lepiej od ciebie. Dobra, chłopaki, schodzimy z traktu. Przez krzaki będzie szybciej – oznajmił Spell.
   Sir Oakforce jęknął przeciągle. Nienawidził przedzierania się przez chaszcze i gdyby ktoś go zapytał o zdanie, to powiedziałby, że wolałby poczekać, aż Zachodni Trakt zostanie odblokowany. Jednak tak się jakoś złożyło, że nikogo zupełnie nie obchodziło, co Nnoitra myślał na ten temat. Dlatego niebawem zamiast po twardej drodze, musiał stawiać kopyta na śliskiej ściółce, w której nogi zapadały się po pęciny. Oczywiście, pegazy mogły łatwo ominąć ten problem, co też chętnie uczyniły.
   – Pióra roka są bardzo kosztownym i rzadkim składnikiem alchemicznym – wymruczał Bastard.
   – Co?
   – Widzisz, coraz bardziej rozważam porzucenie kariery Randomowego Poszukiwacza Przygód i zamiast tego zostanie nadwornym magiem na jakimś zamku, choćby i Mooncastle. A tak się składa, że do tego przydałby mi się niemały kapitał. Wyposażenie pracowni magicznej jest niezwykle kosztowne.
   – Znudziło się bieganie po krzakach, co? – parsknął młodszy jednorożec.
   – Wiesz, gdybyś trzydzieści lat temu zapytał mnie, co będę w życiu robił, to na pewno nie odpowiedziałbym, że wybrałbym karierę najemnika czy innego wojownika. Raczej spodziewałbym się własnego laboratorium i wieczorów spędzonych na czytaniu książki przy kominku. Może nawet dorobiłbym się źrebiąt… A przynajmniej wziąłbym sobie uczniów.
   Nnoitra zamyślił się. On sam zawsze marzył, by robić to, co robił. Oczywiście, wtedy widział samego siebie odnoszącego w swojej karierze same sukcesy, a nie porażki. W wieku piętnastu lat łudził się nawet, że mógłby poślubić alikornijską księżniczkę i po skończonym mordowaniu wrogów narodu, móc wrócić do jej pięknego zamku.
   Jaki ja byłem młody, głupi i naiwny – pomyślał i uśmiechnął się do wspomnień.
   – Wiesz, obawiam się jednak, że przyjdzie ci się zestarzeć i umrzeć jako Poszukiwacz Przygód, Bastardzie.
   – Niestety, pewnie masz rację – przyznał ponuro turkusowy ogier. – Ale lubię sobie czasem pomarzyć.
   Zaklął, kiedy płaszcz zaczepił mu się o krzew jeżyn. Użył magii, by uwolnić się od kłującej rośliny.
   – Ale czy twoim specjalnym talentem nie jest aby magia ofensywna? Nie powinieneś się odnajdywać właśnie na bitewnym polu?
   – Odnajdywałem się na nim przez pół życia i wciąż to robię. Ale powiedz mi, Nnoitro, gdybyś miał teraz wybrać, to czy wciąż zdecydowałbyś się służyć w Oddziałach Specjalnych Królestwa Nocy?
   – Tak – odpowiedział bez wahania.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 28 Grudnia 2015, 15:44:39
Wow atak po tak długiej przerwie. Ciekawe co smoczysko planuje, wyczuwam jednak w nim przyczajonego aktora (sorry Leo, Hualong zgarnie Oskara przed tobą). Tak btw, bardzo ciekawie że ojciec przyuważył że córka miała dość mózgu żeby mieć wyższe ambicje niż brat. No ale nie byłbym sobą jakbym się ostatnio nie przywalił do podstaw. Jak dla mnie Night jest postacią zbyt... No nie wiem, jakaś taka mjatka jest. Mam na myśli to że ona non stop żyje tylko "zostanę Hokage Królową/Królem". Nie to żeby to nie przeszło, ale nawet bycie momentami totalną niedojdą nie pomaga jej w moich oczach.
W sumie poza imperatorem, paroma postaciami związanych z wojskiem to 90% obstawy to zawodowi zabójcy o poziomie emocji 9-latka. Wiem co mówię, mam takich pod dachem (znaczy sie 9-latków Maks, nie, nic im nie mówiłem, nie biiiiiij, daruj!).


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 02 Kwietnia 2016, 21:23:14
I kolejny rozdział!
https://docs.google.com/document/d/1_XLQCrNIJXnkOpaU92VYkO-6k9ky-xFyG8QbFFpBeIQ/edit

Cień Nocy
Rozdział XXIV: Błękitna Krew
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

Firegard nie różniło się zbytnio od innych miast Caballusii. Opowieści minstreli o jego pięknie wydawały się być mocno przesadzone… albo po prostu Night Shadow nie była klaczą zbytnio wrażliwą na uroki tego miejsca. Dla niej każda większa aglomeracja wyglądała tak samo – tłoczna, brudna i głośna. Stolicę Królestwa Słońca bez wątpienia zbudowały alikorny, o czym świadczyć mogła Brama Północna, przez którą zielonogrzywa przeszła parę minut temu. Nie żeby Night znała się na architekturze, po prostu parę lat temu, wkrótce po powrocie z Alikorngard, Bastard Spell uraczył ją długim, nudnym i nadzwyczaj szczegółowym wykładem na temat historii alikornich miast. Stąd znała tak niepotrzebne informacje jak ta, że jeśli przed bramą stoją posągi skrzydłorogich wojowników, to właśnie oni byli budowniczymi. Wiedziała też, że Firegard wybudowano już po upadku kolebki jej rasy.
Miasto zbudowano z wapienia, co było rzeczą typową dla portów położonych w basenie Morza Syren. A trzeba przyznać, że nadmorskie Firegard mogło się pochwalić wielką flotą. Zapamiętała to jeszcze z opowieści matki na temat geografii politycznej. Samo morze zobaczyła tutaj pierwszy raz w życiu. Od dawno ciekawiło ją, jakie ono jest, zważywszy na to, jak bardzo zachwycali się nim autorzy książek. Cóż, Night Shadow czuła jedynie rozczarowanie. Ot, dużo wody i tyle. Na dodatek niezdatnej do picia i pozostawiającej sól na sierści, o czym przekonała się, gdy tylko zmoczyła w nim pęciny.
Brukowane uliczki i domy kryte czerwoną dachówką również nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Słynny Targ Południowy, na który zjeżdżali się kupcy z całego świata, alikorn porównała do festynu w Maretown. Panowały tu tłok i gwar, a spod zapachów jedzenia, korzennych przypraw i miejscowych kwiatów przebijały się wonie tak odrażające jak aromaty garbowanych skór, kału, ryb oraz gnijących owoców i warzyw. Wypisz wymaluj wiejski jarmark, jedynie sprzedający mogli poszczycić się większą różnorodnością towarów oraz bardziej nietypowym wyglądem. Zdarzały się wśród nich gryfy, osły czy konie z Arabii Siodłowej.
– Najlepsze kantary! Zachwycą każdą klacz! – krzyczał kasztanowaty koń arabski.
– Pomidory, świeże pomidory!
Night Shadow z odrazą minęła kramik wyliniałego osła, handlującego zwierzętami zakonserwowanymi w jakimś płynie. Klacz nie mogła zrozumieć, że ktoś mógłby w ogóle chcieć coś takiego kupić. A przeznaczenia takiego zakupu wolałaby nigdy nie poznać.
– Wyroby w drewnie! Prosto z krain kucoperzy!
– Szafran, imbir, kurkuma!
– Najlepsze wodorosty! Rankiem łowione!
Wodorosty cuchnęły zdechłymi przed tygodniem rybami. Alikorn wiedziała, że te morskie rośliny są lubiane przez kucyki z wybrzeża, ale ją odrzucał już sam zapach, nie mówiąc o wyglądzie, przywodzącym na myśl nadtrawioną trawę. Nigdy nie miała okazji skosztować tego specjału i postanowiła nigdy tego nie zrobić.
– Wełna, len konopie! Idealne na derkę! – zachwalała swoje towary pomarańczowa klacz pegaza. Night Shadow odruchowo pomyślała o Orange Tail. Ale przekupką nie była Orange Tail.
Nagle spośród wszystkich hałasów dnia targowego wybił się jeden szczególnie głośny i wybitnie irytujący – przeraźliwie wysoki jazgot źrebięcia. Zamaskowana iluzją klacz skrzywiła się, nie wiedząc, czy to odgłosy szczęścia, czy wprost przeciwnie. Sama nie przypominała sobie, by kiedykolwiek była taka głośna. Winowajca tej akustycznej tortury niebawem pokazał królewnie swoje oblicze. Wychudzony ogierek pegaza dosłownie wbiegł w alikorna. Zdenerwowana Night Shadow wysyczała przez zaciśnięte zęby parę bardzo brzydkich słów. Wiązanka wyraźnie spełniła swoje zdanie, ponieważ gówniarz pokraśniał na mordzie i oddalił się jeszcze szybciej niż się pojawił.
Klacz poczuła ulgę, kiedy w końcu pozostawiła rynek za sobą, nawet nie rzuciwszy okiem na imponujący gmach miejskiego ratusza.
Miała tydzień na wykonanie swojego zadania, czyli jakieś trzy, cztery dni na obserwację zamku. Jej plan był bardzo prosty – zamienić się w jakąś ważną osobistość, wkroczyć do halli tronowej, po czym przybrać prawdziwą postać na oczach kogoś, kto będzie wiedział, kim ona jest. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że skończy się to zakuciem w antymagiczną obrożę oraz dłuższym pobytem w miejscu odosobnienia. Ten dyskomfort został wliczony w cenę całej akcji, szczególnie że liczyła, iż się opłaci. Zdecydowanie jakiś możnowładca albo kuc wywiadu chciałby porozmawiać z zaginioną królewną, która tyle namieszała przed pięciu laty. Resztą powinien zająć się Hualong.
Musiała przyznać, że pomysł zielonego smoczydła bardzo przypadł jej do gustu. Zdecydowanie zmniejszał ryzyko tego, że ktoś zrobi jej krzywdę albo po prostu ją zignoruje. Dzięki wsparciu przyjaciela czuła się o wiele pewniej. Liczyła na niego, tak bardzo liczyła. W całym swoim życiu Night Shadow ufała tylko trzem osobom, a byli to: Bastard Spell, Random Adventure i właśnie Hualong. Może i tego ostatniego mogła spokojnie nazwać wrednym chujem. Ale przynajmniej szczerym chujem.
Obecnie wyglądała jak bardzo wysoki i szczupły ogier jednorożca. Miała turkusową sierść i niebieską grzywę. Oczy zostawiła zielone. Nie pamiętała koloru tych należących do Bastard Spella. Powoli zapominała, jak ów kucyk wyglądał, co ją mocno zasmuciło. Chciałaby jeszcze kiedyś spotkać maga oraz jego drużynę. I Orange… Shad często zastanawiała się, co u niej słychać. Jak się odnajduje w nowej roli i czy podoba jej się polowanie na drzewne wilki oraz lodowe pająki. Przez pysk czarnej klaczy przez chwilę przeleciał cień uśmiechu. Te pięć lat zapewniło jej jedne z lepszych wspomnień w całym życiu. Pełne trudów i niewygód, niegodne kucyka krwi królewskiej, zdecydowanie zbyt niebezpieczne przygody, spędzone w towarzystwie najlepszej kompanii w całej Caballusii.
Płaszcz, którego wygląd mocno poprawiła iluzją, zakrywał skrzydła. Starała się przybrać aparycję średniozamożnego podróżnego. Gdyby zamieniła się w pegaza, wtopienie się w zgiełk Firegard mogłoby się wydawać z pozoru prostsze, jednak pozostawała kwestia wzrostu. Zdarzały się bardzo wysokie jednorożce, najczęściej na skutek mieszania krwi z alikornami, jednak pegaz jej rozmiarów wzbudziłby większą sensację niż klacz o dwóch głowach.
Na te parę dni zatrzymała się w dość przyzwoicie wyglądającej tawernie, w której nie szło uświadczyć ziemskiego kucyka, a jedynie pegazy i nieliczne jednorożce. Złota miała dość. To, co dał jej Dark Mane podczas ucieczki z Mooncastle pozwoliłoby jej przeżyć przez wiele miesięcy, a może i nawet lat. Czuła do brata niezwykłą wdzięczność i liczyła na to, że kiedyś będzie mogła jakoś spłacić swój dług wobec niego. Czasami myślała o swoim bliźniaku, a zwłaszcza o tym, czy ogier nie żałuje tego, co zrobił przed laty. Pragnęła, by przy ponownym spotkaniu okazał się być tym samym kucem, co kiedyś – jej najlepszym przyjacielem. Ale Night Shadow nie liczyła na to.
Kucyki się zmieniają… Czy ja się zmieniłam? – zapytała samą siebie.
Wiedziała, że tak i że tamtego dnia dokonała nieodwracalnej zmiany. Ale to był dopiero początek czegoś znacznie większego. Dawna Night Shadow nie klęła jak pierwszy lepszy żołdak, nie zjadłaby niedogotowanej kaszy z kapustą i co najważniejsze – nigdy, przenigdy nie zgodziłaby się na plan Hualonga.
Wszyscy się zmieniamy, on na pewno też. Nie jest i nie będzie już moim kochanym braciszkiem. Za to kretynem pewnie pozostał nadal – klacz uśmiechnęła się gorzko.
Nigdy nie pokazała sakiewki od Dark Mane’a Poszukiwaczom, czuła, że złoto kiedyś się może przydać, a oni zapewne zechcieliby je wykorzystać dla dobra całej drużyny. Co prawda musiała wymienić część pieniędzy na miejscową walutę, a nie znając kursu, nie była pewna, czy jednorożec-bankier jej aby nie orżnął. Jednak nawet gdyby faktycznie tak było, to raczej by się tym zbytnio nie przejęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że cały majątek zostanie jej odebrany, jak tylko ją schwytają. Przeklinała samą siebie, że nie wpadała na pomysł ukrycia części dostępnych środków pod czujnym okiem Hualonga. Dla smoków wszelakie kruszce były zupełnie bezużyteczne.
Aby dostać się do twierdzy Firegard, musiała przedrzeć się przez wewnętrzny mur. Z oczywistych powodów przelecenie nad nim nie wchodziło w grę. Strażnicy raczej najpierw by strzelali, a dopiero potem zaczęli zadawać pytania. Zamek był dobrze strzeżony przez licznych wartowników i po trzech dniach obserwacji Night Shadow nie zauważyła najmniejszych luk w obronie. Klacz nie przejęła się tym, jako że i tak miała przejść przez główną bramę. Mimo wszystko wolała nieco lepiej poznać teren, gdyby coś poszło w sposób kompletnie przez nią nieprzewidziany.
Stanęła na swoim punkcie obserwacyjnym, za kominem jednego z domów. Co prawda dostanie się na dach wiązało się z pewnym ryzykiem, dlatego ten proces przeprowadzała pod osłoną Niewidzialności.
Przez dłuższy czas nie działo się nic ciekawego. Kucyki wchodziły i wychodziły z zamku, zarówno służba, jak i wielmoże z całymi orszakami. Po godzinie dostrzegła kolumnę zbrojnych odzianych w pomarańczowe płaszcze, maszerującą wprost do serca twierdzy. Stąd można było zaobserwować, że całe miasto zbudowano na planie ośmioramiennej gwiazdy czy raczej gwiazd, ponieważ każda z dzielnic tworzyła swój własny, silnie obwarowany pierścień. Może i nie znała się na strategii, ale zdecydowanie wolałaby nigdy nie oblegać Firegard.
Zamrugała dwukrotnie. Wrota wewnętrznej bramy otworzyły się, wypuszczając samotnego ogiera alikorna. Miał bladozieloną sierść i fioletową grzywę, nosił purpurowy kubrak i śliwkową derkę. Night Shadow nie znała się na miejscowej modzie, ale podświadomie czuła, że ten kuc idealnie nada się do jej celu. W końcu któż chodziłby gdziekolwiek bez obstawy, jeśli nie jakiś młodociany hulaka, idący zwiedzić ekskluzywne karczmy i burdele?
Najtrudniej będzie odtworzyć strój – pomyślała. – Z całą resztą sobie poradzę. Może nie jakoś dokładnie, ale na pierwszy rzut oka nikt nie zauważy.
Kiedy tylko zielony alikorn zniknął jej z oczu, gubiąc się gdzieś w labiryncie uliczek, czarna klacz zleciała z dachu, schowała się w jednym z zaułków i uwolniła swą magię. Tworzenie iluzji było sztuką trudną i subtelną, jednak mało co dawało jej tyle radości oraz satysfakcji. Zaczynała od stworzenia luźnej sieci symboli, które później coraz mocniej kompresowała, aż w końcu dochodziła do najbardziej ekscytującej części… Night dosłownie pokochała uczucie łączenia zaklęcia z ciałem. To był jej talent i to właśnie ta umiejętność czyniła ją kimś naprawdę wyjątkowym.
Niestety nie mogła zobaczyć, jak wygląda. Musiała zaufać własnym zdolnościom, co sprawiało pewne trudności. Miała wielką nadzieję, że nie przyjdzie jej przedstawiać się strażnikom, a w razie czego plan zakładał próbę przyłożenia im czymś ciężkim w potylice. Postanowiła odczekać kilkadziesiąt minut, po czym wkroczyła do akcji.
Brama była strzeżona przez dwa jednorożce uzbrojone w długie halabardy. Nosili pomarańczowo-złote barwy Firegard. Kiedy Night wskazała na wrota, przybierając najbardziej zarozumiały i pogardliwy wyraz pyska, jaki potrafiła zrobić, strażnicy od razu otworzyli jej wejście na zewnętrzny dziedziniec. Tylko jeden z nich, jasnobrązowy ogier raczył coś powiedzieć:
– Szybko żeście wrócili, Książę.
– Yhm – chrząknęła Królewna.
Czuła zarówno strach, jak i podniecenie. Zamek Firegard właśnie stanął przed nią otworem. Miała dziwne wrażenie, że kiedyś znalazła się w bardzo podobnej sytuacji. Tak, pamiętała tamten dzień aż za dobrze. Z tym że wówczas uciekała z twierdzy, a nie próbowała dostać się do środka. Również wykorzystała iluzję i również była zupełnie sama.
Przeszła przez ciężkie, pokryte miedzią wrota. Zewnętrzy dziedziniec wyglądał dużo inaczej niż w Mooncastle. Był większy i bardziej zadbany, a jego centrum zajmował sporej wielkości skwer z fontanną, przedstawiającą smukłą alikornią klacz, trzymającą w kopytach lirę. Rzeźbę pokryto kolorową emalią, dzięki czemu jakiś poeta prawdopodobnie by stwierdził, że “wyglądała jak żywa”. Jednak Night Shadow zawsze sceptycznie podchodziła do takich określeń i dla niej statua wyglądała jedynie jak całkiem ładny kawał kamienia. Dokłusowała do drzwi zamkowych, podobnie jak brama strzeżonych przez dwóch gwardzistów, ci jednak byli pegazami. Nie zwróciła na nich uwagi i weszła do środka.
Nie znała układu pomieszczeń, ale już teraz zauważyła, że różnił się od tego w Mooncastle i Halla Tronowa nie znajdowała się na wprost jej pyska. Zamiast potężnych, zdobionych drzwi znalazła tam tylko schody. Dużo schodów ukrytych za marmurową balustradą pokrytą wypukłymi reliefami. Przed sobą miała alabastrową rzeźbę, przedstawiającą klacz alikorna w pełnej zbroi.
Ciekawy posąg – pomyślała Shad. – Ale nie przyszłam tu, by oglądać kamienie.
Wokół kręciło się wiele kucyków, możnowładcy, służba, straż domowa. Po rasie i noszonych ubraniach łatwo się dało rozpoznać ich status społeczny. Jednak nie znała nikogo osobiście, ani nawet nie widziała nigdy na portrecie. Night Shadow zwątpiła – czy ktokolwiek z nich wiedział, kim była? A co jeśli pomyślą, że jest jakimś zmiennokształtnym demonem i ubiją, nie zadając pytań? Nie chciała umierać. Klacz przełknęła ślinę i spojrzała za siebie, myśląc, czy i jak się bezpiecznie wycofać. Z drugiej strony wiedziała, że nigdy nie będzie bardziej gotowa.
Nawet nie wiem, jak wygląda tutaj plan dnia, ani czy w ogóle jakiś jest. Nie znam też aparycji nikogo z rodziny królewskiej. ***.
Night Shadow cofnęła się krok do tyłu, po czym jednym szybkim przepływem energii z rogu zdjęła całą iluzję. Przez chwilę nic się nie wydarzyło, kucyki najzwyczajniej w świecie nie zauważyły, że w miejscu zielonego ogiera nagle stała czarna klacz. A potem się zaczęło. Najpierw nastała cisza, która w ciągu sekundy zmieniła się w serię wrzasków – histerię klaczy, przekleństwa służby i zimne rozkazy kogoś ze straży.
W jednej chwili mierzyło w nią kilkanaście rogów, halabard i kusz. Królewna zaczęła się śmiać, choć wcale jej do śmiechu nie było. Wprost przeciwnie – bardzo się bała. Teraz już naprawdę nie było odwrotu.
– Stój spokojnie i nie rób niczego głupiego, a moi strażnicy nie zrobią ci krzywdy – do jej uszu dobiegł głos młodego ogiera. Zerknęła kątem oka w stronę, z której dochodził i ujrzała białego alikorna z kręconą blond grzywą. – Wszyscy poza strażą, rozejść się. Nie ma na co patrzeć.
Z tłumu dochodziły liczne niezadowolone głosy, ale i tak wszyscy posłuchali białego alikorna. Musiał być kimś naprawdę ważnym. Czyżby los się do niej uśmiechnął?
Pegazi strażnik zatrzasnął jej na szyi antymagiczną obrożę, po czym stojący dotąd z boku jednorożec zaczął ją przeszukiwać. Wiedziała, że do tego dojdzie, ale i tak jej oczy ciskały w niego błyskawice. To było upokarzające.
– Nie mam broni, przyszłam nieuzbrojona – rzekła.
– Być może, ale jednak wolelibyśmy to sprawdzić, Królewno Night Shadow – powiedział alikorn.
Czyli wie, kim jestem. Dobrze, bardzo dobrze.
– Wasza Wysokość, powinniście na to spojrzeć. – Jednorożec-gwardzista przybrał mocno zdziwiony wyraz pyska.
Jego Wysokość? No proszę… – Poczuła gwałtowny przypływ zainteresowania tym ogierem. Wydawał się młody, ale pozory mogły mylić. Był średniego wzrostu jak na alikorna płci męskiej, a jego rysy pyska nie wyglądały zbyt ogierzo. Nosił jasnopomarańczową tunikę ze złotymi obszyciami, takiegoż koloru spodnie i białą derkę.
– Alikornia zbroja… Wygląda na archaiczną. Ciekawe, nawet bardzo. – Głos Jego Wysokości zawierał w sobie nutę niedowierzania.
– Nie ma broni.
Night Shadow prychnęła. Biały alikorn wyglądał na zadowolonego. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią intensywnie.
– Dobrze – powiedział. – Znajdźcie Królewnie jakąś miłą komnatę w zachodnim skrzydle i pilnujcie jej. Nie chcielibyśmy, by coś jej się stało, prawda?
Komnata, nie loch. To dobrze wróży. Nie skuli mi też nóg i skrzydeł, czyli raczej nic mi nie zrobią.
Pozwalali jej iść własnym tempem. Nie poganiali ani nie wstrzymywali. Opuścili broń, jednak wciąż trzymali ją w gotowości. Szli w ciszy, a wszystkie kucyki napotkane na zamkowych korytarzach bez słowa ustępowały im drogi tylko po to, by za chwilę szeptać między sobą. Bez wątpienia dała im wiele nowych tematów do plotkowania. Night nie rozglądała się, patrzyła na wprost, starając się trzymać głowę podniesioną i wyglądać na pewną siebie.
W końcu stanęli przed dębowymi drzwiami. Jeden z pegazów otworzył je i kopytem wskazał jej, że powinna wejść do środka. Klacz grzecznie zrobiła to, o co ją proszono.
Komnata była jasna i całkiem spora. Zaopatrzono ją w luksusowe meble i puchate dywany. Z tyłu znajdowały się kolejne drzwi, prowadzące zapewne do wychodka. Łoże z baldachimem kusiło, by się w nim zanurzyć i odpłynąć do krainy snów. Ale nie zamierzała zasnąć przez najbliższe kilka godzin. Zamiast tego spojrzała na półki, na których znalazła kilka książek. Szybko przeleciała przez tytuły i nie odkryła niczego ciekawego, niemal same święte księgi oraz parę traktatów historycznych. Jednak nie mając nic do roboty, sięgnęła po jeden z nich.
– Dzieje miasta Firegard opisane piórem sir Feathera – przeczytała na głos.
Tak jak się spodziewała, lektura okazała się być skrajnie nudna. Sir Feather miał ciężkie pióro, za to nie szczędził pochwał poszczególnym władcom z dynastii Ognistego Słońca, do której należał zresztą obecnie panujący w Królestwie Słońca. Aż klacz doszła w końcu do fragmentu, który wydał jej się dość interesujący, traktował bowiem o Sunshine Arrow.
“Lady Sunshine Arrow rodu Starshine, naturalna córka Króla Brightminda, zalegalizowana przez niego niedługo przed śmiercią, w końcu przybyła na dwór Firegard. Klacz z niej jest raczej lichej urody, ma pospolite rysy pyska, żółtą sierść, grzywę i ogon intensywnie pomarańczowe. Określiłbym ją alikornem raczej średniego wzrostu. Kiedym ją pierwszy raz ujrzał, tom żem poczuł pewne rozczarowanie. Było to czwartego dnia po Letnim Przesileniu roku 1568, Jego Wysokość, Miłościwie Panujący Fireburn Wielki rodu Ognistego Słońca powrócił z Wojny Zmierzchu, która skończyła się ledwie miesiąc wcześniej wraz z rozbiciem wojsk buntowniczki i pojmaniem jej samej. Łaskawe, zaiste łaskawe miał serce nasz Pan Umiłowany, nie pozwalając stracić tego demona w ciele klaczy, obiecując ją swą małżonką uczynić, coby już więcej zła nie uczyniła…”
Night Shadow zdziwiła się. Jak dotąd czytała inną wersję tych wydarzeń. A to przecież było tak niedawno, ledwie trzysta lat temu. Ledwie chwila dla alikorniego świata. Klacz westchnęła ciężko i wróciła do lektury, chcąc poznać prawdę o generał Arrow.
“Miała na sobie suknię słonecznikowej barwy, a na głowie wianek z róż herbacianych. Wzrok nosiła spuszczony, a na ganaszach dopatrzyć mi się udało śladów łez. Dziwną, oj dziwną klaczą była nasza Pani” – fragment jasno sugerował, że kronikarz pisał to już po śmierci Sunshine Arrow.
“Tydzień później odbył się ślub. Wesele wyglądało skromnie, zjawiła się na nim ledwie setka gości, licząc z ich orszakami. Szlachetni lordowie nie chcieli więcej na oczy oglądać morderczyni ich rodzin”.
Rozległo się pukanie do drzwi. Klacz odłożyła książkę, przepełniona niechęcią wobec kronikarza, który wyraźnie nienawidził swojej Królowej. Cóż, Night Shadow nie polubiła jego stylu oraz poglądów bijących z pożółkłych kart. Do komnaty weszła podstarzała klacz pegaza. Miała na sobie czystą suknię z szarego lnu i grzywę ukrytą pod białą chustą. Niosła tacę z jedzeniem: miską jakiejś zieleniny i dzbankiem pełnym jakiegoś napitku. Niewątpliwie była służącą. Za nią wszedł ogier jednorożca, który w swojej magii lewitował blaszaną wannę wypełnioną wodą. Alikorn poczuła podziw dla jego siły magicznej. Wątpiła, by jej samej udała się ta sztuka.
Ogier postawił wannę i opuścił pomieszczenie, pozostawiając Night sam na sam ze służącą.
– Jego Wysokość stwierdził, że powinnaś zmyć z siebie trudy podróży, Królewno.
Jestem brudna i śmierdzę, wiem o tym.
– Do tego niewątpliwie jesteście głodne i chciałybyście włożyć na siebie jakieś odpowiedniejsze stroje. – Tu pegaz wybałuszyła oczy na strój Night Shadow, która wciąż miała na sobie swoją zieloną zbroję, o parę rozmiarów za dużą. – Pozwólcie, że usłużę wam w kąpieli…
– Jak się nazywasz? – zapytała czarna klacz.
– Gray, Pani.
– Dziękuję, Gray. Chętnie skorzystam, to znaczy, skorzystamy z twojej pomocy. – Night już prawie zapomniała o dworskich formach grzecznościowych. Nie używała ich od tak dawna. – Ale obawiamy się, że może być ona niewystarczająca, bez mojej magii nie potrafię zdjąć pancerza i wątpię, by ci się to udało.
– Poradzę sobie – zapewniła starsza klacz. – Robiłam to już wiele razy.
Faktycznie, kopyta Gray okazały się nadzwyczaj chwytne i zręczne i w końcu płyty zbroi leżały na kamiennej posadzce. Resztę Night Shadow zdjęła sama, wbrew protestom służącej. Nie czuła się przyzwyczajona do bycia obsługiwaną. W Mooncastle służba nie wykonywała takich czynności. Pegaz zasyczała z niesmakiem na widok nagiej Night Shadow.
– Musiałyście wiele przejść, Pani.
Alikorn uśmiechnęła się krzywo. Nie zamierzała się nikomu tłumaczyć ze swojej przygody z wampirem, zwieńczonej lądowaniem w bagnie i przypaleniem przez smoka. Do tego natura nie stworzyła ją urodziwą klaczą, nad czym zresztą jakoś nigdy nie bolała.
Weszła do wanny i zanurzyła się w ciepłej wodzie. To było zadziwiająco przyjemne. Kiedy mieszkała wśród Poszukiwaczy Przygód, zawartość drewnianej balii brała z potoku. Gotowanie jej trwałoby zbyt długo, sama podgrzewać magią nie umiała, a kiedy pierwszy raz poprosiła o to Bastarda, to ogier ją wyśmiał i stwierdził, że powinna się hartować. Poczuła, jak namydlona gąbka, poruszana kopytami Gray, przesuwa się po jej ciele i szoruje je całe, zmywając pot, kurz i błoto. Potem służąca umyła jej grzywę.
Kiedy opuściła wannę i zerknęła za siebie, ujrzała nie wodę, a istne bagno. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że była aż tak brudna. Gray natarła ją wonnym olejkiem o kwiatowej woni, z czego zielonogrzywa nie była zbytnio zadowolona. Kąpiel to jedno, ale perfumy… Nie, to do niej nie pasowało.
A potem Night Shadow zaklęła i to tak, że Gray się skrzywiła.
– Nie będę nosić pierdolonego giezła! – zaprotestowała.
– Pani, taki język nie przystoi damie. Radzę bardziej zważać na słowa w obecności Jego Wysokości, kiedy będzie z wami rozmawiał – upomniała ją starsza klacz. – I jakże to giezła nie nosić? Jakże to tak, suknię bez giezła zakładać?
Shadow zmełła w pysku kolejne przekleństwo i posłusznie ubrała na siebie giezło. Ostatnio ubrała je z okazji festynu w Maretown, ale wtedy zrobiła to dla przyjaciółki.
Wytrzymam, wytrzymam. Jestem już tak blisko.
– Pozwólcie, że wyrównam i wyczeszę wam grzywę i ogon.
– Nie obejdzie się bez tego? – jęknęła. Nie pozwalała nikomu dotykać swoich włosów.
Gray spojrzała na nią krytycznym wzrokiem.
– Nie. Trzeba je doprowadzić do porządku. Jesteście szlachetnie urodzone, Pani. A szlachetnie urodzone Panienki układają swe włosy – wizja grzebienia szarpiącego jej dawno nieczesane zielone strąki przerażała alikorn – oraz nie pozwalają doprowadzić swoich piór i kopyt do takiego stanu. Gdzie wyście chodziły, Królewno, po bagnach?
Night Shadow nie wytrzymała. Nie zamierzała pozwolić traktować siebie jak niesfornego źrebaka i to przez byle pegaza. Była od niej wyższa urodzeniem i domagała się szacunku, jakiego ta klacz ośmielała się nie okazywać.
– Tak, ***, po bagnach, żebyście wiedziały. Od paru tygodni błąkamy się po cholernych lasach, w których co drugie stworzenie chciało nas zabić. A teraz daj nam ubranie i nie ruszaj mojej grzywy!
Zszokowana Gray przysiadła na zadzie. Tak zdecydowanie nie zachowywały się szlachetne panienki, bo nawet najbardziej nieznośne wysoko urodzone panienki nie znały takiego słownictwa. Night poczuła pewną satysfakcję, pewna, że pegaz zaraz sobie pójdzie i da jej święty spokój, biorąc ją za głupią, niewychowaną i niedojrzałą gówniarę. Niestety, plan uratowania się przed grzebieniem nie zadziałał.
– Przepraszam, jeśli was uraziłam, Królewno. Na pewno wiele przeszłyście… Ale jednak powinnyście teraz pozwolić się sobą zaopiekować…
– Już to zrobiłyście, więcej nie trzeba, naprawdę! – zapewniła gorliwie Night Shadow.
– Nie sprawię wam bólu, nic wam tutaj nie grozi – szepnęła pegaz.
Jakoś w to nie wierzę – pomyślała.
– Oczywiście, po prostu nie lubimy, kiedy ktoś inny niż my same wykonuje pewne czynności. W Mooncastle służba nie wyręcza nas w takich sprawach.
– Nie wątpię w wasze zdolności, ale w takim stanie… No i nie możecie tak stanąć przed Jego Wysokością. To się nie godzi.
Alikorn jęknęła i usiadła na krześle, spinając ze strachu większość mięśni. Pamiętała czasy, kiedy była mała i matka zaplatała jej różne wyrafinowane fryzury. Trudno zapomnieć bolesne szarpanie grzebienia i dłużący się czas. Night zamknęła oczy, a Gray sięgnęła po grzebień i nożyczki.
Potem nadszedł czas na kopyta. Pilnik nadał im akceptowalny kształt, a jakaś maść o żywiczym zapachu miała pomóc im się odbudować oraz zahamować gnicie strzałek. Przy skrzydłach służka powiedziała nieśmiale:
– Obawiam się, że z tak zniszczonymi piórami nie mogę wiele zrobić. Ja przepraszam, ja…
– Odrosną – stwierdziła Night Shadow tonem, który przez kogoś, kto ją znał mógłby zostać odebrany za pogodny.
Królewna wiedziała, że jej skrzydła były w bardzo złym stanie. Połamane, postrzępione i brakujące pióra wyglądały koszmarnie, jakby sama Night Shadow dopiero co wstała z grobu.
W końcu było po wszystkim, a czarna klacz odważyła się spojrzeć w lustro. Wyglądała lepiej, wciąż nie przypominała damy, lecz przynajmniej była czysta i schludna. Obawiała się jednak, że to jeszcze nie koniec. Miała rację.
– Jego Wysokość kazali się spytać, czy macie dość sił, by z nim pomówić dziś jeszcze, kiedy skończycie się posilać, czy jesteście znużone i ma was odwiedzić rano.
Zaskoczył ją gest Jego Wysokości. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że najpierw zadbają o jej potrzeby, a dopiero potem zaczną przesłuchiwać. Łoże z baldachimem kusiło.
– Chcemy mieć to już za sobą – zdecydowała. – Tak właściwie… Czy mogłybyśmy poznać miano Jego Wysokości?
– Jego Wysokość noszą miano Celestial Spear rodu Ognistego Słońca.
Night drgnęła. Znała to imię aż za dobrze. Nie mogłaby zapomnieć tego jak nazywał się ogier, którego żoną miała zostać. Nie żeby się tego nie spodziewała, w końcu był synem Sundusta i osiągnął już taki wiek, że mógł czasami zastępować ojca. Po prostu chciała mieć pewność, że to właśnie on. Inna sprawa, że w Królestwie Nocy nie do pomyślenia było, by określać mianem “Jego Wysokości” kogokolwiek poza Królem we własnej osobie.
– W takim razie pozwólcie, że was odpowiednio uczeszę i odzieję.
Nie spodobało jej się to, ale tym razem nie protestowała. Pozostawało jej patrzeć, jak Gray wciska ją w suknię z granatowego aksamitu. Klacz musiała przyznać, że w sumie nie było tak źle – strój miał prosty krój i poza obszyciem ze złotej krajki nie posiadał zbędnych ozdób. Następnie zarzucono na nią turkusową derkę, wiązaną pod brodą i zakrywającą szyję. Rany po przygodzie z wampirem szpeciły i służąca bez wątpienia uwzględniła je, wybierając taki dodatek. Mimo wszystko Night nie zamierzała ich w przyszłości ukrywać, nie należała do kucyków zbytnio przejmujących się wyglądem.
Poczuła się dziwnie, wkładając pantofle z jedwabiu. Od lat nosiła na kopytach metalowe buty bojowe, wzmacniające siłę kopnięcia i dosłownie stworzone do walki. Co prawda Shadow nie walczyła w zwarciu, ale taka osłona posiadała też inne zastosowania, do których należała choćby ochrona rogu kopytowego przed nadmiernym ścieraniem.
Grzywę schowano pod złotą siateczką z akwamarynami, co ucieszyło ją, ponieważ oszczędzono jej katuszy zaplatania warkoczy. Efekt końcowy był raczej zadowalający i gdyby nie naturalna brzydota klaczy, to można by stwierdzić, że wyglądała ładnie.
– Posilcie się. Kiedy skończycie, zabiorę naczynia i poinformuję Jego Wysokość.
Night Shadow nalała sobie wody do pucharu i powąchała zawartość miski, tylko po to, by natychmiast cofnąć łeb. Wyczuła zapach ryb, sałatka była z wodorostów. Skrzywiła się i zaczęła rozmyślać, jakby tu wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji. Jadła rano i nie była jeszcze aż tak głodna, by spróbować jakichś oślizgłych glonów. Zastanawiała się, czy gdyby poprosiła, to czy przynieśliby jej inną potrawę, pozbawioną takich obrzydliwości.
Zjadłabym kluski z fasolą – pomyślała, po czym uświadomiła sobie coś nieco dołującego – znajdowała się na dworze, a na królewskich dworach zazwyczaj nie gotowano klusek z fasolą. Próbowała przypomnieć sobie swoją dietę z czasów, kiedy mieszkała w Mooncastle. Pamiętała nazwy potraw, pamiętała, że lubiła wiele z nich, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć ich smaku. Zresztą, tu w Firegard panowały inne zasady oraz klimat, więc i jadło raczej mocno się różniło.
– Nie jestem głodna. – Taką odpowiedź uznała za najbardziej odpowiednią. Nie obrażała gospodarzy, nie sugerowała, że klacz jest kapryśna, ani nie odbiegała zbytnio od prawdy.
– W takim razie może to wam zostawię, Pani? Do podwieczorku zostało jeszcze wiele godzin.
Alikorn szukała drogi wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła, aż w końcu postanowiła postawić na szczerość, licząc, że jej prośby zostaną wysłuchane:
– Nie lubimy wodorostów.
Gray milczała, a Night nie wiedziała, jak ma to odczytać. Nie znała Dworu Słońca, zresztą, bycie więźniem zdecydowanie nie należało do konwencjonalnych sytuacji, w jakich mogła się znaleźć szlachetnie urodzona klacz.
– Poinformuję Jego Wysokość, że jesteście gotowe z nim pomówić.
Służąca zostawiła ją samą. Pozostawało czekać, a czekanie zawsze było najgorsze. Młoda klacz jęknęła i zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Powrót do twórczości sir Feathera musiał poczekać na później, w takim stanie nie potrafiłaby się skupić na lekturze. Miała nadzieję, że po rozmowie z Celestial Spearem przyjdzie jej w spokoju dokończyć Dzieje Miasta Firegard. Bo mimo że przybyła tu z zupełnie innego powodu, musiała poznać prawdę o Sunshine Arrow, jaka by ona nie była.
Czas dłużył się niemiłosiernie i klacz zdążyła się zrobić głodna. W końcu straciła chęć i siły do chodzenia. Położyła się na łóżku i jakoś tak wyszło, że zasnęła.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Zerwała się gwałtownie na równe nogi i spróbowała zeskoczyć na podłogę. Niestety, kopyta rozjechały się pod nią i wylądowała płasko na dywanie. I w takim stanie zobaczył ją Jego Wysokość Celestial Spear rodu Ognistego Słońca. Wyglądał na zaskoczonego. Nie zdążył nic powiedzieć ani nic zrobić, ponieważ klacz podniosła się błyskawicznie i udawała, że nic się nie stało.
– Witajcie, Królewno Night Shadow rodu Mooncastle. Miło nam was gościć w Firegard – zaczął ogier. Przerwał na chwilę, przełknął ślinę i kontynuował: – Mamy nadzieję, że wasza kwatera wam odpowiada, podobnie jak jadło i służba.
– To zaszczyt móc z wami rozmawiać, Wasza Wysokość. Nie jesteśmy u was gościem, lecz więźniem, gościom nie zakłada się raczej antymagicznej obroży. Zapewnione wygody są… aż nadto wystarczające – odpowiedziała. Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. W napięciu czekała na reakcję drugiego alikorna.
Ogier uśmiechnął się lekko i co ciekawe, był to szczery uśmiech.
– Owszem, na chwilę obecną jesteście więźniem, ale to się może zmienić. Wiedzcie też, że zostało to podyktowane jedynie pewnymi względami bezpieczeństwa, podobnie jak pozostawienie was pod opieką straży. Jednakże musicie wiedzieć, że tak po prostu wdarłyście się do zamku naszego ojca.
– Dobrze, nie wiem, czy wstęp mamy już za sobą, czy nie, ale wolałybyśmy przejść do tak zwanych konkretów. – Night wiedziała, że właśnie złamała kilka zasad dworskiej etykiety. Miała to głęboko gdzieś. – My nie przyszłyśmy do Firegard na zwiedzanie, a wy, Wasza Wysokość, nie przyszliście do tej komnaty bez powodu.
Celestial Spear wyraźnie zastanawiał się, co powiedzieć. Wpatrywał się w nią z wyraźnym zainteresowaniem, a ona nie pozostała mu dłużna. Mierzyli się wzrokiem i zastanawiali, czego mogą się po drugiej stronie spodziewać. Aż w końcu biały alikorn przerwał milczenie w sposób, który kompletnie zaskoczył zielonogrzywą.
– Widzę, że nie lubisz dworskiej etykiety, Królewno.
– Wprost nie znoszę – przyznała. – Od dawna z niej nie korzystałam.
– Cóż… I tak utrudniałaby rozmowę. A przecież oboje pragniemy dowiedzieć się konkretnych rzeczy. Przyznaję, że zawsze chciałem ciebie poznać.
Czyli idziesz na ustępstwa i nie trzymasz się zasad tak sztywno jak moja matka. To dobrze rokuje.
Klacz zastrzygła uszami i machnęła nerwowo ogonem, ukrytym pod spódnicą sukni.
– Dlaczego?
– Cóż, bardzo namieszałaś przed pięciu laty. Wszystkich tutaj ciekawiło, dlaczego uciekłaś. Tak właściwie to myśleliśmy, że nie żyjesz. A tu proszę, pojawiasz się zupełnie żywa na progu mego domu. Czemu Firegard, a nie Mooncastle, Królewno? – Już chciała odpowiedzieć, ale jej przerwał, zanim zdążyła wydobyć choćby słowo z otwartych ust. – Nie, nie mów. Jeszcze nie. Opowiesz mi teraz o tym, co się wydarzyło. Wszystko.
– Od którego momentu?
– Od tego, w którym coś skłoniło cię do ucieczki z Mooncastle. – Ogier miał ciepły, łagodny głos, ale Night nie dała się zwieść. Nie ufała mu ani trochę. Ale nie miała większego wyboru.
– To długa opowieść i raczej mało ważna w kontekście obecnej sytuacji.
– Ja to ocenię. Poza tym, jak już mówiłem, jestem tego wszystkiego zwyczajnie ciekawy.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła sobie wszystko układać w głowie. Chodziła w tę i wewtę, aż w końcu przemówiła:
– Wszystko zaczęło się od tego, że ta cała sprawa z sukcesją wydała mi się choler… znaczy się, strasznie niesprawiedliwa. Ja i Dark Mane jesteśmy bliźniakami, ale to ja pierwsza otworzyłam oczy na ten świat, więc według prawa korona Królestwa Nocy należy do mnie… A przynajmniej tego pisanego prawa. Nie chciałam zrzec się mojego dziedzictwa. Mój kochany braciszek był lub raczej jest kompletnym idiotą. Ale to jego zawsze traktowali lepiej, tylko dlatego, że był ogierem. On miał przejąć tron po śmierci ojca, ja miałam wyjść za kogoś tam i rodzić mu małe, paskudne źreba… – Night przerwała wypowiedź, kiedy tylko zdała sobie sprawę, co i komu właśnie powiedziała.
– Cóż, doceniam szczerość. – Ogier wcale nie wyglądał na złego czy niezadowolonego, nawet uśmiechnął się szerzej. – Ja również nie byłem zbyt zadowolony z tego, że moją żoną ma zostać jakaś chuda, mało urodziwa klaczka z jakiegoś kraju gdzieś na północy Caballusii. – Night parsknęła, niezadowolona z tego, że ktoś śmiał jej to wytknąć. Celestial Spear jednak się tym nie przejął i kontynuował: – Szczególnie że wówczas marzyłem o zostaniu rycerzem i zabijaniu złych smoków, pożerających niewinne dziewice. Ale mów dalej, wciąż nie usłyszałem, jak uciekłaś i czym zajmowałaś się przez pięć lat.
– Uciekłam… Cóż, myślę, że o tym już słyszałeś, Wasza Wysokość – silnie zaakcentowała ostatnie słowa, kompletnie nad sobą nie panując.
– Słyszałem to, co widzieli obserwatorzy, ale jakoś tak się złożyło, że nikt nie odkrył dokładnie, co się stało czy raczej jak się stało.
– Nie zgodziłam się oddać praw do korony, a oni mnie zignorowali. – Alikorn spuściła łeb i zaczęła się intensywnie wpatrywać w koralowej barwy dywan. – Chcieli mnie stamtąd wyprowadzić, a ja… W końcu poczułam się panią swojego życia. W tamtej chwili nie interesowało mnie, czy przeżyję ani nie myślałam o tym, co zrobię później. Wiedziałam jedno, że nie pozwolę się stłamsić. Nigdy więcej. Sama do końca nie pamiętam, jak się stamtąd wydostałam – to ostatnie było kłamstwem, ale Night Shadow nie zamierzała mówić o swoich zdolnościach, jeszcze nie.
– A co pamiętasz? – dopytywał się ogier.
Zastanawiała się, ile mu może powiedzieć, by zbyt wiele nie zdradzić, ale jednocześnie tak by nie nabrał podejrzeń. Tak właściwie to nie zamierzała kłamać, a jedynie zataić część prawdy. Zerknęła na okno, wpadające przez nie światło słońca nabierało już różowo-pomarańczowej barwy, czyli powoli zmierzchało.
– Lot, szaleńczy lot między kolumnami. I magię.
– Taką samą jak ta, która pozwoliła ci niepostrzeżenie wedrzeć się do mojego zamku?
Nie znała odpowiedzi. I wtedy, i dziś użyła Iluzji. Ale to, czego nauczyła się od alikornów z Alikorngard wydawało się być jednocześnie tak bardzo odmienne od tych dziecinnych miraży, jakie tworzyła jako źrebię. A przecież one nie stanowiły niczego innego jak właśnie cień tej zapomnianej przez tysiąclecia wiedzy.
– I tak, i nie – odparła enigmatycznie. – To, czego użyłam, by dostać się do Firegard jest dużo bardziej skomplikowane i praktyczne. Niemniej jednak również opiera się na Magii Iluzji. Moim specjalnym talencie.
– Jesteś magiem? Cóż, to rzadko spotykany talent u klaczy – stwierdził jej rozmówca. – Ale jednak wciąż nie rozumiem jak, Iluzja to chyba najmniej użyteczna gałąź magii, jest taka niepraktyczna.
– Jak się nie potrafi jej używać, to może i jest niepraktyczna. Poza tym, nie kierowałabym się tymi bzdurami z ksiąg dla magów. Są zbyt przestarzałe, czy raczej wprost przeciwnie. – Znowu przerwała, musiała zebrać myśli. – To był pierwszy raz i w końcu mnie złapali.
– Jak to się stało i co zniszczyło wówczas kawał miasta?
– Jakieś kucyki mnie goniły, odkryły, że jestem alikornem. A potem nagle wszystko wybuchło, ja znalazłam się pod gruzami i zostałam znaleziona przez żołnierzy mego ojca.
– Wybuchło? – Ogier wydawał się być wyraźnie zaintrygowany. – Tak po prostu?
– To nie było moje dzieło, jeśli o to ci chodzi. Choćbym nawet chciała, to nie dałabym rady. Wówczas nie miałam najmniejszego pojęcia o magii bojowej. Naprawdę nie wiem, co się wtedy stało ani czy to w ogóle było ze mną związane.
– Dobrze, to była pierwsza próba ucieczki, a druga? Nie uwierzę, że Jego Wysokość Darkness Sword pozostawił cię niepilnowaną.
– Bo nie pozostawił. Miałam złamane skrzydło oraz zakuto mnie w antymagiczną obrożę. Moja komnata znajdowała się dość wysoko, więc pegazy nie pilnowały okien… – Ponownie zerknęła w stronę okna, próbując dostrzec strażników. Była pewna, że Celestial Spear nie popełniłby błędu jej ojca. – Uciekłam nocą, pod osłoną ciemności.
– Jak?
– Udało mi się uwolnić z obroży. – Klacz z satysfakcją obserwowała niepokój malujący się z wolna na pysku ogiera.
Doskonale – pomyślała. – Bastard Spell lubił mawiać, że kiedy jesteś słaby udawaj silnego, a kiedy jesteś silny, słabego.
Postanowiła pociągnąć to dalej. Zależało jej na tym, by biały alikorn traktował ją jako poważnego partnera do pertraktacji, a nie swoistą ciekawostkę. W końcu od czegoś trzeba było zacząć.
– Wylewitowałam się na dół, przemknęłam obok strażników, a o świcie opuściłam Mooncastle, zanim ktokolwiek zdążył zorientować się, że zniknęłam.
– Miałaś dziesięć lat, jak ominęłaś strażników?
– Iluzja odwróciła ich uwagę i zmusiła do opuszczenia posterunku – wyjaśniła.
Celestial Spear zaśmiał się nerwowo. Night uśmiechnęła się złośliwie. Przyjęta przez nią strategia działała – udało jej się zbić go z tropu.
– Jaka iluzja byłaby do tego zdolna?
– Taka, która mówi i chodzi. Taka, która podszywa się pod innego kucyka. Rzuca cienie, szeleści piórami i nosi odzienie układające się naturalnie. Taka, która wygląda zupełnie jak Darkness Sword.
– To niemożliwe – wyszeptał.
Czarna klacz rozprostowała skrzydła, machnęła nimi parę razy i złożyła. Nie lubiła zbyt długo trzymać ich ciasno ulokowanych po bokach ciała, szczególnie schowanych pod derką.
– Możliwe. Iluzja jest bardzo niedocenianą sztuką. Mogłabym stworzyć kopię ciebie, Wasza Wysokość. I tylko ktoś, kto doskonale cię zna, odkryłby, że coś się nie zgadza. Niestety, ma to sporo ograniczeń, przyznaję. I męczy.
Ogier zmarszczył brwi i machnięciem łba strząsnął kosmyk wpadającej mu do oka złocistej grzywki. Milczał. Przeszedł parę kroków i przy pomocy ciemnoniebieskiej magii przysunął do siebie obite aksamitem krzesło. Usiadł. Zielonogrzywa niemalże zamruczała z zadowolenia. Szło jej coraz lepiej. Celestial Spear był młody i ciekawski, ale wyraźnie brakowało mu doświadczenia. Klacz taka jak ona stanowiła dla niego spore wyzwanie, rujnując mu światopogląd samym swoim istnieniem. Czekała, aż zarzuci jej kłamstwo bądź pomoc osób trzecich, wyśmieje. Ale biały alikorn tego nie zrobił, w końcu sam widział ją w akcji.
– Kto cię tego nauczył?
– Nikt. Na początku korzystałam z książek, później sama zaczęłam się bawić zmianą struktur zaklęć.
– I doszłaś zupełnie sama do takiego etapu?
– Hmm… Tak. Dokonałam tego.
I jestem z tego cholernie dumna.
– Posiadasz jakieś inne nietypowe uzdolnienia?
Night zaśmiała się cicho. Dobrze wiedziała, że była tak nietypową klaczą, że bardziej się nie dało.
– Może lepiej wrócę do opowiadania historii mego życia? – zaproponowała. – Tak będzie znacznie prościej.
Ogier przytaknął.
– Zapadłam w lasy, chciałam uciec jak najdalej od Królestwa Nocy. Wówczas nie miałam jeszcze zbyt sprecyzowanych planów. Po wielu dniach, czy może i nawet tygodniach wędrówki spotkałam pewnego ogiera – zrobiła przerwę w wypowiedzi, oczekując jakiegoś wtrącenia, ale nic takiego się nie wydarzyło. – Ów ogier był najemnikiem, ale nie takim zwykłym najemnikiem. Słyszałeś może o Randomowych Poszukiwaczach Przygód?
– Nie, nie słyszałem. Dziwna nazwa dla kompanii najemnej.
– Bo nie są kompanią najemną, a przynajmniej nie do końca. To zawodowcy, polują na potwory, szukają artefaktów czy rzadkich ziół. Oczywiście za odpowiednią opłatą. Przyjęli mnie w swoje szeregi.
– Tak po prostu przyjęli królewską córkę? Zamiast oddać ojcu i dostać za to wynagrodzenie?! – Celestial Spear wyraźnie nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
– Sama nie rozumiem, dlaczego to zrobili. Ich dowódca był magiem i chciał wyszkolić alikorna, ale mam wrażenie, że w tym wszystkim było coś jeszcze. Cóż, spędziłam z nimi pięć lat – klacz wzruszyła łopatkami – i uczestniczyłam w wielu wyprawach. Za długo by opowiadać i w sumie nic, co mogłoby cię zainteresować.
– Myślę, że jak najbardziej by mnie to zainteresowało.
– To niezwiązane z tematem. Biegałam po lesie i polowałam na potwory, bo nie miałam co robić ze swoim życiem… i ponieważ oni to robili. Moja rodzina, moja prawdziwa rodzina.
Ponieważ w pomieszczeniu nie było drugiego krzesła, Night Shadow usiadła na łóżku. Było miękkie, za miękkie jak na jej gust. A ta część opowieści wymagała solidnej podpórki pod kościsty zad alikorn.
– A ja ich porzuciłam, kiedy dowiedziałam się, że Królestwo Nocy szykuje się do wojny. To była moja szansa na odzyskanie tego, co moje, więc przybyłam tutaj.
– Nie wiem, czy wiesz, ale Królestwo Zmian już nie istnieje. Zamiast tego jest Imperium Nocy, a na jego terenach trwa mała wojna domowa. Nie ma w tym nic dziwnego, że Darkness Sword mobilizował wojska…
– Tak, ale on te wojska mobilizował, kiedy mój wuj jeszcze żył – przerwała mu klacz. – Skupował broń i żywność w ogromnych ilościach, a tak przynajmniej mówili kupcy.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – zaprotestował ogier. – Królestwo Nocy wciąż miewa wewnętrzne problemy z kucoperzami.
– Od lat nie – w jej głosie dało się wyczuć złość i zniecierpliwienie. – Dostały tereny, siedzą cicho i nawet z nami handlują. Poza tym, jeszcze przed drugą ucieczką widziałam mapy, plany. I tam były wojska na granicy.
– Ciekawe.
– I mogę się założyć, że Jego Wysokość Sundust Afternoon już nie wróci z Mooncastle żywy. Przeszkadzałby w objęciu pełnej władzy nad Zmianami. Zresztą, myślę, że one mojemu ojcu nie wystarczą. – Po namyśle dodała jeszcze: – Tak się buduje imperia.
Celestial Spear dwukrotnie zamrugał. Wstał i zaczął nerwowo krążyć po komnacie, jakby nie mógł przełknąć wieści, jakie przyniosła czarna klacz.
– Tak po prostu to sobie wymyśliłaś? – Alikorn pokręcił łbem.
– Znam mojego ojca. I wiem wystarczająco wiele. Wojna może nie czeka cię dziś ani jutro. Lecz nastąpi w ciągu kilku lat. Dlatego lepiej zaatakować teraz, póki wróg nie jest gotowy.
– To tylko domysły. Twoja opowieść dobiegła końca, a wciąż nie dowiedziałem się paru rzeczy. Jak choćby tego, gdzie i jak zdobyłaś swoją zbroję? Oraz kto lub co cię tak raniło?
– Moja zbroja pochodzi ze skarbca w mieście Alikorngard, zabrałam ją stamtąd podczas jednej z moich wypraw – starała się, by jej słowa brzmiały, jakby całe to wydarzenie było niczym, zwykłą przygodą, a nie przerażającą walką o życie. – A ranił mnie wampir. Potem spadłam w bagno, stąd zniszczone skrzydła.
– Byłaś w Alikorngard?! – biały alikorn podniósł głos. – Przecież stamtąd się nie wraca, to przeklęte, zapomniane miejsce!
Słyszał o Alikorngard? Robi się ciekawie.
– Byłam. I chętnie bym tam kiedyś wróciła. Mimo wszystko. Piękne miejsce, bogate i pełne tajemnic. Nie uwierzyłbyś, ile zapomnieliśmy przez te wszystkie tysiąclecia.
– Uwierzyłbym. Ale moim zdaniem pewne rzeczy nigdy nie powinny zostać odgrzebane. A dawne alikorny…
– Znały magię dużo lepiej od nas – parsknęła. – To chyba dostateczny powód, by zbadać tamto miejsce. Cała cywilizacja mogłaby wejść na wyższy poziom. Nie wspominając o zastosowaniu bojowym. Skoro zwykły jednorożec taki jak Plague Brodaty…
– Ty chyba nigdy nie poznałaś pełnej historii, prawda? – przerwał jej Celestial Spear i zanim zdążyła zaprotestować, dodał: – Ówczesne wojny skończyły się śmiercią większości kucyków na kontynencie. Ale to nie temat naszej dzisiejszej rozmowy, wrócimy do tego później.
– Przypomnę ci o tym – mruknęła klacz. Ten temat naprawdę bardzo ją interesował. I ciekawiło ją, co zataił przed nią Bastard Spell i dlaczego to zrobił.
– A poparzenia na szyi? Wyglądają na świeże.
Zaklęła w myślach. Miała nadzieję, że akurat o to nikt jej nie będzie pytać, a przynajmniej nie teraz. Jednak cieszyła się, że wcześniej o tym pomyślała i mogła teraz użyć uprzednio przygotowanej odpowiedzi.
– Słabo sobie radzę z magią bojową. Podczas walki z wampirem nie udał mi się czar Kuli Ognistej.
– To teraz najważniejsze pytanie… Po co tu przybyłaś?
– Chcę odzyskać, co moje. Chcę tronu Nocy, a ty mi w tym pomożesz. Oczywiście, Królestwo Nocy byłoby wówczas jedną z prowincji wielkiego Imperium Słońca.
– A co my będziemy z tego mieli? – Ogier uniósł jedną z brwi.
– Moją pomoc. Moją magię Iluzji. Informacje. I krew rodu Mooncastle. Wielmoża już chętniej ugną nadgarstki przed klaczą z krwi Darkness Sworda niż przed ogierem z południowych krain. A ja dam radę.
Póki co zdecydowała się nie wspominać o Hualongu, choć smok niewątpliwie mógł być ważną kartą przetargową.
– Po co ci to wszystko? Chcesz władzy dla samej satysfakcji z jej posiadania?
– To jeden z powodów, ale jest ich więcej. Moi przyjaciele są śmiertelni i kiedyś umrą, a ja nie. Znaczy, mogłabym umrzeć, ale jakoś tak się składa, że nie mam na to najmniejszej ochoty. Dla alikorna jest tylko jedno miejsce w społeczeństwie, u władzy. A ponieważ nie uśmiecha mi się bycie żoną, dodatkiem do rządzącego, to chcę rządzić sama.
– Dostrzegam parę luk w twoim rozumowaniu, ale nie zamierzam ci teraz naprawiać światopoglądu. Szczególnie że twoje dalsze losy nie zależą już ode mnie. Kiedy król wróci, to zdecyduje, co z tobą zrobić. Do tego czasu pozostaniesz naszym honorowym gościem.
– Czyli więźniem? – upewniła się.
– Owszem. Nie możesz opuszczać zamku, ale zostaną ci zapewnione wszystkie wygody. Nie pozostaniesz też zamknięta w tej komnacie, czego zapewne się obawiasz. Obroży jednak ci nie zdejmę.
– Oczywiście. – Night Shadow uśmiechnęła się wrednie. – Rzecz w tym, że ja muszę ten zamek opuścić.
– Nie ma takiej możliwości – stwierdził Celestial Spear.
– Nie przyszłam tu sama. Mój przyjaciel będzie bardzo zmartwiony, jeśli tak po prostu zniknę.
– Twój przyjaciel będzie musiał sam się tutaj pofatygować. Kto wie, może nawet pozwolę mu z tobą pomówić.
Czyli po dobroci się nie da, tak? No to będzie po złości!
– Nie zjawi się. Nie może. Cóż, mój przyjaciel jest bardzo… opiekuńczy. Jeśli się nie zjawię w ciągu najbliższych dni, to parę pobliskich wiosek może tak jakby spłonąć.
Night Shadow modliła się, by do tego nie doszło. Co prawda prosiła smoka, by uważał na kucyki i zwierzęta gospodarskie, ale obawiała się, że Hualong może jej nie posłuchać. Nie chciała zbędnych ofiar. Plan gada nie spodobał jej się, ale ten się uparł. Co miała zrobić? Pogrozić mu kopytem? Z drugiej strony, tylko tak mogła uwolnić się z obroży i zapobiec swojej niewoli.
– To groźba?
– To zapowiedź – poprawiła Night. – Mój przyjaciel jest moim przyjacielem, a nie sługą. I jeśli powiedział, że to zrobi, to znaczy że to zrobi.
– Jeśli to zrobi, złamie prawo. Żołnierze mego ojca go złapią, a ów kuc odpowie za swe czyny na szafocie.
– Wątpię, by go znaleźli… A jeśli nawet tak się stanie, to lepiej dla nich, by wiali co koń wyskoczy. – Czarna klacz pokręciła łbem. – Życie kucyków niewiele dla niego znaczy.
– Potężny mag? Też mam paru takich na usługach.
– Jakbyście przyjęli moją propozycję, to on również by wam pomógł, naprawdę, powinniście go poznać.
– Kogoś, kto grozi moim poddanym?
– Jeszcze nikt nie ucierpiał, a możesz sprawić, że nie ucierpi. Po prostu pozwól mi…
– Nie. Mogę co najwyżej wysłać kogoś, jeśli podasz mi miejsce spotkania. Przekazałby list.
– Nie ma miejsca spotkania. On zjawiłby się na mój znak. I nie wiem, czy jest piśmienny, prawdę mówiąc.
Bierzesz nas za idiotów? Miejsce spotkania… Może jeszcze podpowiedzieć, jak zabić smoka? Niedoczekanie! – pomyślała.
– Niepiśmienny mag?! – dziwił się królewicz.
– Nie powiedziałam, że to mag.
– Nie podoba mi się to, ale nie dam się zaszantażować. Cóż, póki co życzę miłego pobytu w Firegard, królewno Night Shadow.
Biały ogier wyszedł, zostawiając ją samą. Klacz natychmiast wskoczyła na łóżko i rozłożyła skrzydła na pełną szerokość. Potrzebowała odpoczynku. Cała ta rozmowa dała jej dużo do myślenia. Wiedziała, że ogier nie odpuści od razu, ale podejrzewała, że będzie bardziej skory do ustępstw. Oczywiście, kiedy z zamkowych murów zobaczy płomienie, powinien nieco zmięknąć. Tutejsze wsie wyglądały na całkiem bogate i przynoszące duże zyski. Sama proponowała smokowi, by zniszczył mosty i blokował większe drogi. Chciała uderzyć bezpośrednio w zyski rodziny królewskiej, a nie byle prostaczków.
Ale to był Hualong. A Hualong miał gdzieś kucyki. Liczył się tylko z nią samą, ale nie wypełniał poleceń czarnej alikorn. I Night Shadow wiedziała, że jeśli przyjdzie taka potrzeba, to miasto ogarną płomienie. A smoczy ogień na zamkniętym terenie oznaczał setki, jeśli nie tysiące ofiar. Smoki zazwyczaj nie wchodziły w drogę innym rasom rozumnym, zajmując się swoimi sprawami. Ale w przeszłości dochodziło już do starć pomiędzy jej rasą a latającymi jaszczurami.
Gady te miały tylko dwa słabe punkty – oczy i wnętrza pysków. Zabicie smoka było trudne, ale nie niemożliwe dla pegaza bądź alikorna. W teorii. Oddanie strzału w niewielki, poruszający się punkt, który w każdej chwili mógł zostać przykryty twardą, kościstą powieką mogło się udać tylko strzelcowi wyborowemu.
Dorosły smok był największym lotnikiem świata i w powietrzu nie lękał się nikogo. Zasięg płomieni wynosił nawet pięćdziesiąt metrów, a przed smoczym ogniem nie chroniła nawet najdroższa zbroja czy tarcza. Również osłony magiczne niewiele dawały. Ogon miażdżył kości i strącał z nieba nieuważnych. Kły i szpony bezlitośnie rwały ciała. Night Shadow wiele razy widziała ofiary swojego przyjaciela. Na początku robiły na niej spore wrażenie, później przywykła.
Kucyki bały się smoków i nie był to lęk bezpodstawny. Bestie te stały się przeciwnikami bohaterów i ucieleśnieniem Chaosu. Zabawne, zważywszy na to, że Hualong wierzył w Harmonię. W smoczycę Harmonię. Night zaczęła się zastanawiać, czego bały się skrzydlate gady. Kucyków? Nie, raczej nie. Może morskich lewiatanów? To też nie miało sensu, w końcu smoki nie polowały pod wodą, więc nie miały zbyt wiele okazji do spotkań z wodnymi potworami.
Mam nadzieję, że Celestial Spear okaże rozsądek. Nie chcę, by przypadkowe kucyki cierpiały. I co ważniejsze, nie chcę, by ucierpiał Hualong. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało. Co ja bym bez niego zrobiła? – takie myśli krążyły po głowie klaczy. – No i ten Sundust mógłby umrzeć. Z nim cały plan się pójdzie pierdolić.


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 10 Sierpnia 2016, 01:00:13
Tradycyjnie link do wersji Google docs: https://docs.google.com/document/d/1VKpyFZOAoG5vnAAS7Ym1tphjRhEKNiDQQJ2iFAlrsy0/edit

Cień Nocy
Rozdział XXV: Król Nocy
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak

   Mury Mooncastle budziły w Nnoitrze ambiwalentne uczucia. Ich mglisty zarys majaczył gdzieś na horyzoncie ciemniejącego nieba. Za nimi znajdował się jego dom, miasto, w którym spędził niemalże całe swoje życie. Z drugiej strony poniósł porażkę i będzie musiał ponieść jej konsekwencje. Pewnie mógłby uciec i wieść żywot najemnika, jednakże czuł się związany z Imperium Nocy i zobowiązany dokończyć swe zadanie, nie bacząc na koszty. Miał tylko nadzieję, że Darkness Sword nie każe go stracić. Paladyn wiedział, że zasłużył na szafot. Wracał nie tylko bez królewskiej córki, ale i bez oddziału. A wszystko to przez swoją własną niekompetencję.
   – Denerwujesz się, rycerzyku? – rzuciła, idąca obok Orange Tail. Klacz uśmiechnęła się przyjaźnie, co nieco zaskoczyło Nnoitrę.
   – Zawiodłem. Jego Wysokość nie będzie zachwycony. Mówiąc dosadniej…
   – Jego Wysokość będzie wkurwiony. Będzie groził, przeklinał i strzelał iskrami z rogu – wyjaśnił Bastard Spell. – Nasz szlachetnie urodzony przyjaciel co najmniej straci stanowisko, a być może i głowę czy tam inne części ciała – czarodziej wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
   Sir Oakforce prychnął z niezadowoleniem. Zamiast tego kierował swoje morskie oczy na wznoszące się na wzgórzu miasto. Otaczała je ze wszystkich stron Czarna Rzeka. Nie płynęła tak dzięki siłom natury, to magia jednorożców i praca ziemskiego chłopstwa pozwoliły zaprząc ciemny nurt do służby Mooncastle. Cały gród był w rzeczywistości wielką twierdzą, która nigdy nie została zdobyta.
   – Może nie będzie tak źle – Random Adventure postanowił przerwać niezręczną ciszę, jaka zapadła.
   – Będzie, będzie – Bastard był wyraźnie w doskonałym humorze. – My za to jak znam życie zostaniemy wysłani do eksterminacji roka. Wspaniale, nie?
   – Spell, dość. Tylko straszysz dzieciaki – parsknął Javelin.
   Turkusowy jednorożec zaśmiał się w odpowiedzi i wyciągnął kłus, wyraźnie się spiesząc do stolicy Królestwa Nocy. Cytrynowy pegaz spojrzał na Nnoitrę i mruknął:
   – Nie przejmuj się, on zawsze tak. Lubi postraszyć nowych członków drużyny.
   – On nie jest członkiem drużyny – zaprotestowała Orange. – Staniemy przed królem i nasze drogi się rozejdą.
   – Bastard najwyraźniej sądzi inaczej – oznajmił bordowogrzywy Poszukiwacz. – A ja tam bym mu uwierzył. Już nie pamiętasz Orange, jak sprzedał ci bajeczkę o hordach szkieletów, przemierzających lasy wokół Alikorngard?
   – To nie było śmieszne!
   – Było. Prawda, Random?
   Szary pegaz zawahał się, wyraźnie nie chcąc się narażać na gniew siostry. Zdradził go głupi wyraz pyska, który szybko przerodził się w śmiech.
   – Nie martw się, siostrzyczko. Mnie powiedział tylko, że idziemy do Alikorngard. I cóż… Poszliśmy. Night usłyszała to samo.
– Znam go dłużej niż ktokolwiek inny – żółty najemnik parokrotnie machnął skrzydłami dla ich rozprostowania – i wiem, że on często tak robi. Alikorngard to wyjątek, to miejsce jest złe… Nie ma gorszych.
– Ilu? – zapytała Orange.
– Co “ilu”?
– Ilu było przed nami za czasów Bastarda? Ilu już zginęło?
Javelin Ichor przez chwilę nie odpowiadał. Wyraźnie szukał i liczył w otchłaniach pamięci i zapomnienia. W pewnym momencie wzdrygnął się, a Nnoitrze zdawało się, że dostrzegł łzy w oczach pegaza.
– Dwudziestu czterech – wyszeptał w końcu.
– Piętnastu wtedy, w Alikorngard – warknął Random. – A potem, po tym wszystkim kazał nam tam wrócić, dowódca, psia jego mać!
W liliowych oczach szarego pegaza płonęły ognie nienawiści, ciało napięło wszystkie mięśnie, skrzydła drgały, a położone płasko uszy wręcz wciskały się w szyję. Nnoitra nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Zawsze uważał najemnika za ogiera radosnego, wesołego i spokojnego, nie spodziewał się, że w gniewie może wyglądać tak groźnie.
– Random… Wszyscy straciliśmy tam przyjaciół, niektórzy nawet... hmm… bardziej niż inni. Przypominam, że ty wówczas nikogo nie znałeś. Zresztą, wtedy, przed Alikorngard, Spell był poważny. Teraz żartuje, czyli będzie dobrze.
   – Oby – skwitował Nnoitra.
   Javelin odleciał. Sir Oakforce podejrzewał, że nie chciał dłużej ciągnąć tego tematu tak drażliwego dla brata Orange.
   – Spróbuję wyniuchać co ten stary mag znów knuje – stwierdził Adventure i również skoczył w niebo.
   – Ciągle śni mu się po nocach, wiesz? – szepnęła Orange Tail.
   – Alikorngard?
   – Tak. On miał wtedy tylko dwanaście lat, był źrebakiem. A to miejsce… Słyszałam co o nim mówili. Ponoć tak wygląda piekło… Właściwie to jak wygląda piekło, Nnoitro? – klacz zwróciła łeb w jego stronę i wpatrując się w niego z wyraźnym zainteresowaniem.
   – Wiem tyle co i ty. To co mówią kapłani Harmonii.
   – Nie wiem co mówią kapłani Harmonii. Nie mieszkałam w mieście, a w Maretown bywałam dość rzadko, zresztą tam nie było nawet przydrożnej kapliczki. Więc powiedz mi kucu z wielkiego miasta, powiedz mi czym jest piekło.
   Nnoitra przystanął. I wskazał swojej towarzyszce wielki głaz na małym pagórku. Usiedli, nie zważając na to, że później będą musieli gonić do reszty. Zresztą, paladyn czuł wyczerpanie długim marszem i potrzebował tej chwili odpoczynku. Wiał chłodny wiatr, który przynosił pewne orzeźwienie, ale i groził nadchodzącą ulewą. Teren był odsłonięty i porośnięty kępami turzyc i traw. Dalej, bliżej miasta pojawiały się brązowe prostokąty pól uprawnych, teraz zupełnie łysych.
   – Wizje na obrazach przedstawiają krainę pełną ognia i lawy, w której snują się skute kajdanami dusze kucyków, wiecznie głodne i spragnione. Z ich ran sączą się krew i ropa, a plugawe kreatury pożerają je, tylko po to by zwrócić i pożreć ponownie. Ponoć trafiają tam źli i niegodziwi. Tacy co na to zasługują.
   Orange Tail uśmiechnęła się wrednie.
   – Oby ten skurwiel tam trafił. Oby…
   – To tylko bajki do straszenia źrebiąt.
   – A ty, ty jak wyobrażasz sobie piekło?
    – Nie wyobrażam sobie, nie wierzę w piekło. Dość widziałem tutaj w Caballusii. Ale jakbym miał sobie wyobrazić to… Czasami w nocy śni mi się ciemność, a w niej głosy.
   – Głosy? Co mówią? – pegaz zastrzygła uszami.
   – Że zginęli przeze mnie. Że to moja wina. Że… – zamilkł na chwilę i odwrócił wzrok, po czym dodał już ciszej: –  Nie chcę o tym mówić, dobrze?
   Klacz skinęła głową. A Nnoitra myślał. Nawet gdyby Darkness Sword nabił go na pal, to byłaby to dla niego niedostateczna kara. Piętnaście kucyków? Nie uważał się wcale za lepszego dowódcę od Bastard Spella. Nie zasługiwał na życie skoro nie umiał ochronić własnych żołnierzy. Nie zasługiwał na przyjaźń, skoro Firewall odszedł. Nie zasługiwał na nic. Nawet jeśli jakieś kucyki okazywały wobec niego sympatię, to miał wrażenie, że to tylko sen, chwilowa ulga w koszmarze na jawie, a on za chwilę się obudzi.
   Otchłań… Otchłań mnie woła… Boję się, ale nie mogę nie odpowiedzieć…
   – Nnoitra? Nnoitra! – krzyk Orange Tail wyrwał go z transu.
   – Tak, Orange? Przepraszam, zamyśliłem się.
   – Co to jest? To tam, na niebie… Jest takie piękne – klacz westchnęła.
   – To jest zorza polarna. Nigdy wcześniej nie widziałaś zorzy? – zapytał, ale pegaz pokręciła przecząco głową – Tu w Mooncastle często pojawia się na niebie. Ponoć na dalekiej północy, na przykład w Kryształowym Imperium świeci cały czas.
   – Te światła i tyle gwiazd… Mogłabym na to spoglądać każdej nocy – rozmarzyła się Poszukiwaczka Przygód.
   Fakt, zielonkawy całun zawieszony na aksamitnie czarnym nieboskłonie, usianym miliardami gwiazd, prezentował się niezwykle pięknie. Jednorożec zdążył już się stęsknić za tym widokiem, tak bardzo przypominającym mu beztroskie dzieciństwo i lata spędzone w Akademii Wojskowej. Tu dorastał, tu rozpoczął swoją karierę, tu walczył dla Jego Wysokości.
   I tu spodziewał się umrzeć w służbie ojczyźnie.
   – Cóż, na pewno ten widok potowarzyszy ci jeszcze nie raz i nie dwa – Nnoitra zaśmiał się nerwowo, myśląc o tym, że być może widzi zorzę po raz ostatni.
   Wiatr jakby przybrał na sile i stał się zimniejszy. Paladyn zadrżał i szczelniej otulił się płaszczem. Orange Tail chyba to zauważyła, bo wstała i powiedziała:
   – Dość już tego siedzenia, czas dogonić resztę, pewnie się niecierpliwią.
***
Randomowych Poszukiwaczy Przygód dogonili raptem po kilkunastu minutach. Wyraźnie czekali na nich. Green Crossbow chichotał, Bastard Spell wyglądał jakby się bardzo nudził, Random nerwowo machał ogonem, zaś Awful i Javelin uśmiechali się głupio.
   – I jak tam, gołąbeczki? – mruknął turkusowy ogier, ruszając stępa. – Już się nie bijecie, źrebaki drogie? Nie czas na konkury, rycerzyku.
   – Miasto i tak będzie zamknięte, kiedy dojdziemy pod mury – zauważył Nnoitra.
   – Miasto może i tak, ale na podgrodziu musi być jakaś karczma, a tak się jakoś składa, że nie lubię marznąć nad ranem kiedy nie muszę – skwitował czarodziej.
   ***
Podgrodzie nie było duże w porównaniu do tych jakie wyrastały przy miastach południa. Specyfika Królestwa Nocy nie czyniła stolicy zbyt atrakcyjną dla przeciętnego mieszkańca. Choć Mooncastle prowadziło dość obfity handel, to kupcy zwykle nie gościli w nim zbyt długo i nie przez cały rok. Zimą Góry Zaćmienia były nieprzejezdne dla karawan, a śnieg potrafił padać już na początku listopada, puszczał zaś w kwietniu.
Miejsce to prezentowało się jak kilka chaotycznie zbudowanych i połączonych ze sobą wsi. Domy były dość niskie i kryte strzechą. Skonstruowano je z szarego granitu z pobliskich kamieniołomów, w których zresztą pracowała część tutejszych ziemskich kucyków. Z kominów unosił się dym, dobrze widoczny w świetle zorzy. Przez błony gdzieniegdzie przenikało światło, pokazując, że nie wszystkie kuce uległy woli nocy i poszły spać. Kundle powitały ich tradycyjnie wściekłym ujadaniem, którym nie przejął się absolutnie nikt, no może poza biało-czarnym kocurem, który cały najeżony przebiegł chyłkiem przez drogę.
   Jednak i tu, na podgrodziu, można było znaleźć nocleg i najeść się ciepłej strawy. Nnoitra znał nawet kilka takich miejsc. Parę od razu odrzucił – ktoś mógłby go rozpoznać, a zważywszy na okoliczności tych wszystkich wizyt zdecydowanie wolał tego uniknąć. Inne odznaczały się zbyt parszywym standardem nawet dla takiej kompanii jak Randomowi Poszukiwacze Przygód, zbyt wygórowanymi cenami lub kuchnią, która powaliłaby trolla. Jednorożec już chciał zaprowadzić towarzyszy do w miarę przyzwoitej i taniej oberży, ale Bastard Spell najwyraźniej miał inne plany. Ku przerażeniu paladyna prowadził prosto do gospody “Pod Czerwonym Księżycem”.
   – Nie! Tu nie! – zaprotestował Nnoitra.
   – Nie krzycz, kuce śpią. I czemu nie? W tej karczmie leją najlepsze piwo owsiane w całym Mooncastle, a kto wie czy i nie w Królestwie Nocy.
   – Syn karczmarza nie żyje. Dzięki mnie – oznajmił z dumą.
   – A karczmarz o tym wie, tak?
   Zielonogrzywy pokiwał głową.
   – O pannę żeście się pobili czy co? – zakpił Cross.
   – To było dawno i nie, nie o pannę. Sukinsyn gwałcił i mordował. Parę razy w miesiącu. Same klacze i źrebaki. Straż miejska nie mogła sobie z tym poradzić, zresztą oni kiepsko sobie radzą tu, na podgrodziu. Dlatego Jego Wysokość zdecydował się wysłać nas, najlepszych z najlepszych. – Green Crossbow zaśmiał się, a niespeszony tym brakiem szacunku Nnoitra kontynuował: – Tydzień polowałem na to ścierwo. A potem go dopadłem i wrzuciłem do lochu. Potem nabito go na pal przed Gwiezdną Bramą. Konał cały dzień.
   – Ktoś spierdolił robotę – mruknął Awful Look. – Dobry małodobry mistrz by tak zrobił, że skurwiel by przez trzy dni zdychał.
   – Tak, może od razu przez tydzień – parsknął zielony pegaz. – Idziemy, nie chcę stracić owsianego piwa, tylko dlatego, że ten tutaj boi się ziemskiego kucyka.
   – Nie ty tu dowodzisz, Green. Na nasze, ***, szczęście.
   – Nie mów, że i ty się boisz, Spell…
   – Trucizna w polewce to nie przelewki. Tak samo jak obudzenie, czy raczej nie obudzenie się z poderżniętym gardłem. Trudno, młody, jest tu jakieś miejsce gdzie możemy przenocować bez obawy o własne życie? – zapytał Bastard.
***
   W “Cnocie Młynarki” wzięli łącznie dwa pokoje. Finansowo mogli sobie pozwolić na więcej, jednak gospodarzowi brakowało wolnych kwater. Lokal wbrew nazwie burdelem nie był, co bardzo rozczarowało Greena. Nnoitra poczuł zaś pewną satysfakcję, kiedy dowiedział się, że przyjdzie mu spać z Randomem i Orange. Zwłaszcza z nią.
   Szkoda, że zaczyna mi się z nią układać prawdopodobnie dzień przed śmiercią – pomyślał. – A mogło być tak pięknie.
   Leżał w twardym łóżku, byle jak zbitym z sosnowych desek. Narzucono na nie skąpo wypchany słomą siennik, a za przykrycie służył wełniany koc. Kłębiące się pod sklepieniem czaszki myśli nie pozwalały mu zasnąć. Jak tylko zamykał oczy, to widział wściekłego Darkness Sworda, skazującego go na śmierć, rodzinę Firewalla, krzyczącą, że zabił im syna i zapłakaną Orange Tail, błagającą by nie odchodził. Głośne chrapanie Randoma również nie pomagało w odpłynięciu do krainy snu.
   Jutro czeka mnie sądny dzień. Wrzuci mnie do lochu, a potem na szafot? Każe wcześniej torturować? A może będzie miał dobry humor i wyśle mnie na pierwszą linię w jakiejś wojnie? Harmonio, proszę, zmiłuj się. – Po ganaszach Nnoitry pociekły łzy.
   ***
   Darkness Sword był jeszcze wyższy niż sir Oakforce go zapamiętał. Tego dnia miał na sobie czarną zbroję płytową i granatowy płaszcz. Błękitna grzywa powiewała, mimo że w halli tronowej nie wiał wiatr. Panował półmrok, a za jedyne źródło światła stanowiły nieliczne magiczne kryształy oraz róg Króla Nocy. Alikorn stał i czekał. Nnoitra klęczał na nadgarstkach z pochylonym łbem. Trząsł się ze strachu i czuł lodowate strugi potu, spływające mu po grzbiecie.
   – Wasza Wysokość, ja wróciłem.
   – Widzimy! – zagrzmiał granatowy ogier. – Gdzie jest nasza córka?! Gdzie jest wasz oddział?!
   Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Błękitno-czarne kafelki pokryły się szronem. Jednorożec zaczął żałować, że nie zaszył się w lasach i nie został najemnikiem za mieszek miedziaków.
   – Królewny nie było, ona odeszła nim przybyłem, a żołnierze, oni… Oni nie żyją. To był wypadek! To nie moja wina – zaczął kłamać. – Zaraza, tak zaraza! Zachorowali i pomarli. W lasach.
   – Zobaczymy.
   Granatowa sfera wokół rogu alikorna zrobiła się większa. Złociste oczy zmieniły się w czystą światłość, a Nnoitra przestał czuć własne ciało, które bezwładnie padło na posadzkę. Wspomnienia zaczęły przelatywać mu przed oczami. Wrzaski konających, latające bełty z pegazich kusz i kule ognia. Padającego Firewalla w gejzerze krwi, kości i kawałków mózgu. Lostminda zmienionego w pegaziego jeża. Zwęglone zwłoki Dirt Drifta. Objęty płomieniami Magic Bow. Roześmiana i złośliwie wyszczerzona Orange Tail. Ból i ciemność. Jego życie wśród Randomowych Poszukiwaczy Przygód, jego myśli o pomarańczowej pegaz.
   – Nie dość, że nas zawiedliście, to jeszcze okłamaliście. Jutro zostaniecie straceni, za niekompetencję i kłamstwo wobec waszego władcy. A zabójcy naszych żołnierzy zawisną. Wszyscy.
   – Nie… Nie! Błagam! – zawył. – Zabij mnie, ale ich zostaw! Oszczędź Orange, zostaw ją.
   Król Nocy rozłożył skrzydła i lodowatym głosem rzekł:
   – Audiencja skończona. Straż! Zabrać go do najgorszego lochu! Tych tutaj też!
   Obrócił łeb i zobaczył najemników. Zdezorientowany Bastard Spell zaszarżował na granatowego alikorna. Jego róg zalśnił, a strumień magicznych płomieni objął Króla Nocy. Darkness Sword skontrował atak. Nnoitra nie znał tego zaklęcia, jednak płomienie wyczarowane przez turkusowego jednorożca zawróciły i zaatakowały swojego stworzyciela. Mag zaskowytał i padł bez życia. Reszta Poszukiwaczy bez słowa postanowiła pomścić śmierć swego przywódcy. Pegazy wzniosły się do lotu, podejmując walkę o godną śmierć.
   Nie mieli szans. Green Crossbow został rzucony na kolumnę. Coś chrupnęło, chyba jego kręgosłup, a sam pegaz runął na ziemię. Awful i Javelin wykorzystali ten czas na zajście alikorna od tyłu i boku, jednak ów nie zamierzał dać się tak łatwo podejść. Darkness Sword uformował ze swej magii czarny miecz o długim, wąskim ostrzu. Władca skoczył do przodu, unikając cytrynowego pegaza. Mroczna klinga przecięła powietrze i niebieskiego Poszukiwacza. Awful Look nie zdążył nawet krzyknąć. Jego łeb poszybował kolejne parę metrów i upadł prosto pod kopyta Nnoitry. Żółta grzywa zmieniła swe zabarwienie na szkarłatne. Oczy patrzyły się prosto w niego.
   Paladyn czuł się jak w transie. Nie mógł wykonać nawet najmniejszego ruchu. Chciał krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle. Javelin Ichor próbował zapikować prosto na alikorna. Król Nocy w ostatniej chwili obrócił głowę, a łeb najemnika dosłownie wybuchł, nawet nie brudząc granatowego ogiera.
   – Żałosne – parsknął monarcha.
   Pozostali Random i Orange. Rodzeństwo wrzasnęło donośnie w ostatnim akcie desperacji. Szary pegaz rzucił się prosto na czarne ostrze i uchwycił je kopytami. Klacz wykonała gwałtowny zwrot i skoczyła do oczu alikorna niczym wściekła kocica. Król Nocy chwycił ją swoją magią, a czarodziejski miecz przebił jej brata. Random Adventure żył jeszcze. Brązowogrzywy ogier krzyczał i płakał, a jego jelita rozlały się po kafelkach. Nnoitra poczuł odór gówna, krwi, szczyn i rzygowin.
   – Pomóż mi! – wydarła się uwięziona Orange Tail.
   Tak bardzo chciał posłuchać jej prośby.
   Dlaczego te pierdolone nogi mnie nie słuchają?!
Random charczał i zaczął czołgać się po posadzce pomimo ran. Orange szarpała się w objęciach granatowej magii. Drobna klacz nie mogła się równać z potęgą alikorna. Darkness Sword wyszczerzył zęby w iście demonicznym uśmiechu.
   – Nnoitra! Nnoitra! – krzyczała pegaz.
   Władca obrócił łeb i spojrzał Nnoitrze prosto w oczy. Kark Orange Tail chrupnął, a szyja wygięła się nienaturalnie.
   – Nnoitra! Nnoitra!   
   Zaraz… Co?!
   Otaczała go nieprzenikniona ciemność.
   – Nnoitra!
   – Orange Tail! Gdzie jesteś?
   – Rogiem poświeć – do jego uszu dobiegł głos Randoma.
   Ja też nie żyję? To tak wygląda śmierć? Poświecić rogiem, poświecić rogiem…
   Sir Nnoitra Oakforce uwolnił swą magię. Magiczne światło rozproszyło mrok i jednorożec dostrzegł twarze Randoma i Orange pochylone nad nim. Rozejrzał się i odetchnął z ulgą. Wciąż był w gospodzie.
   – Rzucałeś się i strasznie jęczałeś przez sen, obudziłeś mnie, wiesz? – mruknęła pomarańczowa klacz.
   – Miałem zły sen. Ile czasu pozostało do świtu?
   – Pojęcia nie mam – odpowiedział Random Adventure. – Spell nas obudzi. A ty śpij.
   – I nie strasz nas więcej – dodała Orange Tail.
   ***
   Po pospiesznie zjedzonym śniadaniu, na które składała się miska owsianki i kubek wody, ruszyli do zamku Mooncastle. Na tę okazję Nnoitra włożył na siebie zbroję i granatową derkę ze srebrnym księżycem i gwiazdą. Grzywę i ogon przeczesał pożyczoną od Orange szczotką, gdyż własną zgubił w lasach. Przed królem zamierzał prezentować się przynajmniej przyzwoicie. Żałował, że nie miał się w czym przejrzeć. Wystarczająco czuł, że przyroda i rana odcisnęły na nim swoje piętno.
   Do miasta weszli główną bramą i nikt ich nie zatrzymywał. Nnoitra nie znał strażników, którzy tego dnia pełnili wartę, a oni nie znali jego. Sam gród Mooncastle w ogóle się nie zmienił. Było tylko nieco bardziej zimno i pochmurno niż ostatnio, ale w końcu powoli nadchodziła zima. Bastard Spell wysunął się na prowadzenie, co irytowało paladyna. Jednak uznał, że nie ma sensu wdawać się w dyskusję z podstarzałym magiem. Zresztą, dowódca najemników dobrze znał stolicę Królestwa Nocy.
   Szedł stępa u boku Orange. Klacz pierwszy raz w życiu widziała duże miasto. Uważnie rozglądała się na boki i często pytała o jakieś banały. Z radością opowiadał jej o Mooncastle, nie tylko dlatego, że mógł spędzać z nią czas, ale i najzwyczajniej w świecie to pozwalało odsunąć myśli od składania raportu Jego Wysokości.
   – Chciałabym tu mieszkać – stwierdziła Orange Tail. – Ładnie tu.
   Niebieski jednorożec zachichotał. Zachwycona pegaz wyglądała naprawdę uroczo. Wielkie czerwone oczy podziwiały każdy szczegół, każdą granitową kamienicę. Ruda grzywa powiewała na lekkim wietrze. Tak jak zazwyczaj związała ją wysoko różową kokardą. Było chłodno, więc na grzbiet narzuciła ciemnozieloną derkę. Skórzane, brązowe spodnie ładnie podkreślały figurę klaczy. Odsłaniały też długi, puszysty ogon. Drobne, obute w buty bojowe kopytka zgrabnie unikały wszelkich nieczystości na bruku.
   – To dopiero Dzielnica Sierpa, najbiedniejsza ze wszystkich. Poczekaj aż zobaczysz resztę – stwierdził. – I może u nas zamieszkasz, Jego Wysokość pragnie zaproponować Spellowi stałą pracę. To oznacza, że Randomowi Poszukiwacze Przygód przez większą część czasu zostaną tu, w Mooncastle.
   – Nie o to mi chodzi. Tak właściwie to nie wiem, czy chcę być najemniczką. Moim specjalnym talentem jest tkanie i od zawsze pragnęłam mieć własny zakład tkacki. Prząść i sprzedawać tkaniny na królewskie dwory… – Orange westchnęła. – Żyć normalnie.
   – Co ci się u nas znowu nie podoba? – wtrącił się Random.
   – Tylko to, że na moim zadzie widnieje wrzeciono, a nie pegazia kusza! – warknęła. – Od paru dni zastanawiam się czy Night aby na pewno miała rację. To już ponad miesiąc. Może powinnam zostać w domu, z matką?
   – Chłopaki się nią zajmą – zaczął szary ogier.
   – Sam w to nie wierzysz.
   – Całkiem dobrze ci idzie z tą kuszą – zauważył Nnoitra. – I świetnie sobie radzisz jako Randomowa Poszukiwaczka Przygód. – Klacz spojrzała na niego krzywo – Ale skoro uważasz, że wolisz normalne życie, to jak najbardziej cię popieram, panno Tail.
   Szczególnie, że znakomicie byś się sprawdziła jako żona i matka. Moja żona. Szkoda tylko, że raczej nie będzie mi to dane – pomyślał.
   Wyobraził sobie siebie samego otoczonego gromadką rozwrzeszczanych źrebiąt – małych pegazów i jednorożców. Ona tworząca najwytworniejsze tkaniny, on pracujący jako zaufany oficer Darkness Sworda.
   Heh. Wiem, że to niemożliwe. Nawet jeśli jakimś cudem zostanę w OSKN i to żywy, to moja rodzina nie zgodziłaby się na taki mezaliazns. Mimo wszystko pochodzę ze szlachty – spojrzał na Orange zachwyconą widokiem fontanny, przy której kilka klaczy siedziało i plotkowało – a zresztą… Pierdolić rodzinę.
   Nagle dostrzegł zbliżający się w ich stronę patrol straży miejskiej. Składał się z czterech pegazów i dowodzącego im jednorożca. Na uzbrojenie takiej grupy składały się przede wszystkim skrzydłoostrza, pegazie kusze i glewia. Wszystkie kucyki nosiły skórzane pancerze i hełmy z nosalami. Na zbroje narzucały granatowe płaszcze o wykroju półkola. Nnoitra aż za dobrze znał te uniformy, podobnie jak i dowódcę oddziału. Już wcześniej zdarzało mu się pracować z Protectem.
   – Sir Nnoitra Oakforce? – wymruczał brązowy jednorożec z obfitym wąsem. – Mówili, że zaginąłeś…
   – Kto mówił? – zapytał szorstko zielonogrzywy – Były komplikacje, Protect. Wyślij kogoś by uprzedził Lorda Darkside’a o moim przybyciu.
   Simple Protect krzyknął na swoich żołnierzy i jednej z pegazów poszybował w stronę zamku.
   – A ci to kto? – dowódca patrolu wskazał na grupę najemników. – Banda łotrzyków i panienka do grzania siennika? – strażnicy miejscy wybuchli śmiechem.
   Randomowi Poszukiwacze Przygód parsknęli pogardliwie jak jeden mąż. Orange zmrużyła oczy, a kopyto Randoma powędrowało do kuszy. Gdyby Awful Look go nie zdzielił w łeb, to prawdopodobnie doszłoby do rozlewu krwi. Choć najemnicy raczej wygraliby to starcie, to i tak zaatakowanie poddanych Darkness Sworda tutaj, w Mooncastle oznaczało wyrok śmierci.
   – Poszukiwacze skarbów i łowcy potworów, Jego Wysokość kazał ich sprowadzić – odpowiedział. – Nikt ważny. A teraz wybacz, ale nie czas na pogaduszki, jestem pewny, że Darkside i Król chcą jak najszybciej wysłuchać raportu.
   – Właśnie, nie ma już Króla. Teraz Darkness Sword został Imperatorem. Już tak oficjalnie – Protect parsknął. – Ale dobrze, nie zatrzymuję cię już. Do zamku trafisz sam? – w głosie strażnika miejskiego dało się wyczuć drwinę.
   – Tak. Bywaj, Protect.
   – Bywaj.
   Przez kilka kolejnych uliczek milczeli. Czekali aż Simple Protect oddali się na bezpieczną odległość. Potem zaczęli kląć i nazywać go coraz to bardziej malowniczymi określeniami. Przodowali w tym Bastard Spell i Green Crossbow. Nnoitra nigdy wcześniej nie słyszał takich wiązanek, a w swym życiu słyszał już wiele.
   – Co ten chuj powiedział o mojej siostrze?! Panienka do grzania siennika? Jaja bym mu urżnął, zafajdaniec jebany z pierdolonej straży!
   – Chuja byś mu urżnął, Random – warknęła Orange. – To mnie obraził, więc prawo skopania mu dupy należy do mnie.
   – Jacy wy jesteście mało kreatywni… No, ale w końcu czego się spodziewać po pegazim prostactwie. – Bastard Spell zadarł nosa – Znam takie czary, że zmieniłbym go w nagą oślą niewolnicę. Wystawił skurwiela, w dupę jebanego dyszlem od wozu, na targu, w którymś z miast gryfów. Powiem więcej, jeszcze bym *** dopłacił! Bo żaden obesraniec spłodzony w rynsztoku przez kulawego muła i brodatą zebrę nie będzie mi członków drużyny obrażał! To moje *** prawo i nikt mi go nie odbierze!
   – Nie unoś się Spell bo ci żyłka pęknie. Stare kuce już tak mają, że im żyłki w mózgach chętnie pękają – wtrącił Awful.
   – A ja wam powiem coś innego. – Nnoitra westchnął – Uciszcie się wszyscy, bo właśnie zostaliśmy lokalną atrakcją.
   Faktycznie, mieszczanie spoglądali na nich spode łbów. Klacz pegaza w kwiecistej chuście na głowie z trudem łapała powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, i zatykała uszy swojemu źrebięciu. Ogier w kowalskim fartuchu i z wielkim młotem stał z opadniętą żuchwą. Jakiś pijaczek głośno bił brawo temu występowi elokwencji. Komizmu całej sytuacji dodał jeszcze szaleńczo kwiczący prosiak, który skorzystał z okazji i wyrwał się właścicielowi.
   – Nie będziesz mi mówił co mam robić, pługiem robiony jednorożcu – wysyczał Crossbow. – Twój niedojebany koleżka, sukinsyn zjebany, to spierdolony chuj, a jego matka to *** córka kurwy, ani chybi równie pizdowata co synalek, że go ni chuja nie wychowała. Pasem lać po gołej rzyci i tylko patrzeć jak krew sika!
   – Panowie… Dosyć! – paladyn znowu spróbował uspokoić Randomowych Poszukiwaczy Przygód i ponownie nikt go nie słuchał.
   – A ty się odpierdol od pegazów, Spell. To że sam się szczycisz chujem na czole, to nie znaczy, że i nam drugi kutas potrzebny – mruknął szary ogier.
   – Przyznaj się, polatałbyś – parsknął żółtogrzywy Poszukiwacz.
   – Na tych waszych śmiesznych miotełkach? Nie jestem samobójcą.
   – Tylko koniobijcą! – Green Crossbow wyraźnie był dzisiaj w formie.
    Cytrynowy pegaz z bordową grzywą wymownie spojrzał na Nnoitrę i trzykrotnie zastukał kopytem o kocie łby. Po czym jak gdyby nigdy nic zdzielił Crossa w pysk. Cienka strużka krwi pociekła po zielonej sierści. Oszołomiony ogier wytarł twarz kopytem i rozglądał się, jakby nie wiedział co się właściwie stało.
   – Dziękuję za spacyfikowanie tego idioty – rzekł turkusowy jednorożec.
   – Tak po prawdzie to wszystkim wam się należało. Ale Cross to mnie wkurwia od dawna – stwierdził Javelin Ichor.
   – Chodźmy stąd, szybko – powiedziała Orange Tail. – Te kucyki nie wyglądają na zbyt przyjazne. I tego, bełtów nam na nie nie starczy.
   – A mi nie podoba się to, że za chwilę zjawią się tu kolejne patrole straży. Nie chcę się tłumaczyć przed kimś kto mnie zna, dość już tego na dziś – mruknął Nnoitra.
   Ruszyli, bez słowa mijając licznych gapiów. W pewnym momencie w ich stronę poleciał zgniły pomidor, jednak Nnoitra przy pomocy magii zatrzymał go w powietrzu, nim najemnicy cokolwiek zauważyli. Burda i stos trupów były ostatnimi rzeczami na jakie miał teraz ochotę. Coraz mocniej się zastanawiał do czego Darkness Sword potrzebował najemnych łowców potworów, że kazał ich do siebie sprowadzić, zamiast kontaktować się przez posłańca, tak jak to wcześniej miał w zwyczaju.
   Zeszli z głównych ulic i musieli się przeciskać pomiędzy kamienicami. Spell najwyraźniej zrozumiał, że aż do kolejnej dzielnicy powinni raczej unikać stróżów prawa. Ci co prawda raczej nic by im nie zrobili, niemniej jednak mogłoby to oznaczać kolejne opóźnienia i komplikacje. Szczególnie gdyby ponownie natknęli się na jakiegoś znajomego Nnoitry.
   – Tamten jednorożec wyraźnie cię znał... – zaczęła Orange.
   – Tak, ja i Simple Protect mieliśmy okazję razem pracować. Wbrew pozorom to dobry kuc.
   Pomarańczowa klacz spojrzała na niego spode łba jak na psotnego źrebaka, który tym razem zbił ulubiony wazon czy pomógł zniknąć ciastu ze stołu.
   – No dobra, jest chujem, chamem i prostakiem. Nie pochodzi ze szlachty, to jeden z tych nisko urodzonych jednorożców, skażony owoc z nieprawego łoża…
   – Coś jeszcze? – wtrącił mag.
   – Cóż, jego matka faktycznie była kurwą. Była, bo nie żyje. Pewnej nocy, któryś z klientów poderżnął jej gardło, a młody Protect pozostał sam. Żebranie szło mu słabo, zaczął kraść aż w końcu go złapali. Ale strażnicy się zlitowali nad kilkuletnim złodziejaszkiem i wzięli go pod swoje skrzydła zamiast wybatożyć i wygnać ponownie na ulicę.
   – Altruizm w dzisiejszych czasach? Niespotykane – parsknął Bastard Spell. – A straż miejska zawsze przyciągała ostatnią patologię…
   – Nie w Mooncastle – zaprotestował sir Oakforce. – Kiedy Jego Wysokość objął władzę postanowił zrobić z tym porządek. Powołał nawet urząd Wielkiego Kuratora, który służy tylko i wyłącznie do kontroli strażników – bez trudu przywołał wyuczone w Akademii formuły na temat historii rządów rodu Mooncastle – wbrew pozorom wychodzi to taniej, pozwala zaoszczędzić dokładnie dwa tysiące...
   – Mniejsza o straż miejską, co razem robiliście? – zapytała Orange, przerywając mu wywód.
   – Śledztwo w sprawie tajemniczych zabójstw. Sprawa była tak dziwna, że Jego Wysokość o niej usłyszał i wysłał mnie bym się tym zajął. OSKN ma dużo lepsze zdolności przekonywania i inną siatkę wywiadowczą niż byle straż. Co pełnię księżyca znajdowaliśmy trupy. Bardzo zmasakrowane, pozwól, że oszczędzę ci opisu.
   – Ależ nie, chętnie posłucham.
   – Klacze w różnym wieku i z różnych warstw społecznych. Rozkrzyżowne i poprzybijane do ścian budynków. Z brzuchami rozprutymi aż po krocze. I żadnych innych śladów.
   – Potwór? – w jej głosie dało się słyszeć ekscytację.
   – W kuczej skórze – rzucił turkusowy jednorożec. – Myśl Orange, myśl. Potwór by przynajmniej napoczął ofiarę, a tu opis wskazuje na zwykłego zwyrodnialca mej rasy.
   – Dokładnie, Spell. To był pierdolnięty jednorożec, ani chybi były uczeń czy totumfacki jakiegoś maga. Pegaz czy ziemski kucyk nie dałby rady przybić klaczy do granitowej ściany na wysokości kilku metrów.
   – I co, zabiliście go? Łamaliście kołem? Nawlekliście na pal, skonał na torturach – jej głos był pełen podniecenia. Nnoitra aż się wzdrygnął.
   – Nie. Wbiłem mu sztylet w oko podczas walki. Dorwaliśmy skurwiela podczas patroszenia ofiary. Nie zdążyliśmy jej uratować. Szkoda klaczy, Midnight Spark była naszą agentką.
   – Użyliście klaczy jako przynęty? – warknął Random Adventure. W jego spojrzeniu dało się dojrzeć oburzenie i pogardę.
   – Pracują u was klacze?! – Orange Tail zatrzepotała skrzydłami i uniosła się w powietrze na wysokość paru centymetrów.
   Sir Nnoitra Oakforce westchnął. Sam nie był dumny z użytej wówczas strategii, której zresztą był autorem. Ale kiedy po pół roku wzmnożonych patroli i sypania srebrem po ciemnych zaułkach ataki wciąż trwały, nie miał innego wyjścia.
   – Tak, w OSKN służy też trochę klaczy. Co prawda nie pełnią takich funkcji jak ja – Green Crossbow wybuchnął głośnym śmiechem, przerywając Nnoitrze, ale zamilkł, kiedy róg paladyna zalśnił od nagromadzonej w nim magii – i jest to hmm… niegodne, gdyż nie powinno się płci niewieściej na takie niebezpieczeństwa narażać, lecz jednak konieczne. Czasami to jedyna metoda by przeniknąć do niektórych środowisk. Midnight Spark wiedziała na co się naraża, podobnie jak inne. Wszystkie były uzbrojone i przeszkolone. Do tej akcji braliśmy tylko jednorożce. Miały przytrzymać agresora i nas wezwać…
   Szary ogier splunął i pokręcił głową.
   – Jakoś Night ci nie przeszkadzała, Random – wtrącił Javelin. – Tak samo walczyła i się narażała. Na dodatek sama tego chciała, co więcej, to ty stwierdziłeś jako pierwszy, że mała klaczka doskonale nada się na zabójcę mantrykor i bazyliszków.
   – To było co innego, ona nie miała wyboru…
   – Braciszku, kretynie kochany… Ja jestem klaczą. – Orange Tail poklepała pegaza po kłębie i zamrugała zalotnie. Nnoitra poczuł dziwne ciepło, narastające w podbrzuszu.
   – My nie wystawilibyśmy ciebie jako żywej przynęty na potężnego czarodzieja! Na miłość Harmonii, Orange. Cieszę się, że jesteś z nami, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Przynajmniej mam pewność, że któryś z naszych kochanych braci nie wróci narąbany jak szewc Czyrak i nie wpadnie na pomysł, że cię zamorduje i zgwałci. W takiej właśnie kolejności!
   Przed nimi wyrosły strome stopnie, na górze których wznosiła się łukowata brama. Na szczycie zdobiła ją żelazna ośmioramienna gwiazda. Wrota były rozchylone i pilnowane przez pojedynczego pegaza ze straży miejskiej. Ogier nie wydawał się zbytnio przykładać do swych obowiązków i po prostu siedział zadem na stołku i tępo patrzył się w przestrzeń.
   – Panowie i pani – tu Nnoitra teatralnie skinął łbem w kierunku Orange Tail – oto Dzielnica Gwiazd. Mój dom.
   Dzielnicę Gwiazd zamieszkiwały szlachetnie urodzone jednorożce oraz najbogatsze mieszczaństwo. Architektura przypominała tę w Dzielnicy Sierpa, kamienice były jednak większe, a w oknach zamiast błon widniały szyby. Ulice wyglądały zdecydowanie czyściej i porządniej, gdzieniegdzie znajdowały się nawet klomby z kwiatami, głównie wrzosami i wrzoścami. Również lokalne atrakcje prezentowały wyższy poziom – podrzędne karczmy i burdele zostały zastąpione przez droższe, z bogatszą ofertą i inną jakością świadczonych usług.
Pomarańczowa pegaz zapiszczała z zachwytu, co zwróciło uwagę paru kucyków, które z wyraźną pogardą spojrzały na uzbrojoną klacz. Najemnicy nie pasowali do dzielnicy bogaczy, którzy jeśli potrzebowali ich pomocy, to fatygowali do tego służbę, nie kwapiąc się osobiście do zadawania się z pospólstwem. Nnoitra nie obawiał się jednak zbytnich kłopotów. Znał tu wiele ważnych osób, a oni wiedzieli czym są Oddziały Specjalne Królestwa Nocy. Przywykli, że tędy biegły drogi do zamku i czasami witały tu różne niemile widziane kuce.
   – Nie lubią nas tu – zauważyła pegaz.
   – Nie jesteście bogaci ani szlachetnie urodzeni. Jesteśmy brudni, a większość z nas do tego nieuczesana i w ubłoconych szatach. To nie miejsce dla takich jak wy.
   – A dla takich jak ty?
   Kiedyś bez wahania odparłby, że tu pasuje i to jego dom. Ale przecież teraz prezentował się równie nędznie jak oni. Jako najmłodszy syn nie miał wielkiego majątku i pod względem posiadanych bogactw nie różnił się bardzo od wędrownego rycerza. Dopiero pod skrzydłami Jego Wysokości Darkness Sworda mógł liczyć na zdobycie złota i własnego zameczku.
   – Obecnie też tu nie pasuję. Spójrz na mnie, jak ja teraz wyglądam?
   – Jak wychudzony młody jednorożec. Mógłbyś udawać syna Bastarda.
   – Nie mógłby – wtrącił, idący przodem Bastard Spell. – Nawet jakbym miał synów, to na pewno nie byliby tacy głupi.
   – Jesteś taki pewny, że nie masz synów, Spell? – zakpił Green. – Na kurwy chadzasz, wieśniaczki też czasem zadowalasz…
   – To niemożliwe.
   Minęli gospodę “Miodna Lawenda”, słuchając brzdęku lutni, uderzeń kopyt, wesołych śmiechów i śpiewu jakiejś klaczy. Nnoitra znał to miejsce, swego czasu bywał tu dosyć często wraz z Firewallem bądź braćmi. Przypomniał mu się gulasz z marchewki i koźlego sera, specjalność tego miejsca. Były też jagody w ziołach i gęstej śmietanie z dodatkiem miodu i kaszy gryczanej, zapiekane plastry jabłek polane syropem z malin i wiele innych pyszności. I oczywiście pitne miody, z których oberża słynęła.
   – Polecam tę karczmę, naprawdę polecam – powiedział cicho.
   – Nie jest zbyt droga? – zdziwił się Random. – Wygląda na porządną.
   – Na służbie u Jego Wysokości bez wątpienia będzie was stać. Sam swego czasu stołowałem się tu regularnie.
   – Musisz mnie tu kiedyś zabrać – mruknęła Orange Tail.
   Hę?
***
   – A oto Mooncastle, siedziba Imperatora Darkness Sworda rodu Mooncastle, pierwszego tego imienia władcy Nocy i Zmian…
   – Daruj sobie resztę tytułów, młody – przerwał mu Bastard – bo do wieczora będziemy tu stać. Poza tym to naprawdę nikogo nie obchodzi. To przed nami to mur, nad bramą mamy samborzę, a za murem jest zewnętrzny dziedziniec, za którym jest zamek właściwy – Spell uśmiechnął się, odsłaniając równe acz pożółkłe zęby.
   Nnoitra podszedł do strażników, pilnujących zewnętrznej bramy. Znał ich, a oni znali jego. Ale to nie był czas ani miejsce na rozmowy. Dwa ciemnobrązowe pegazy zamrugały wyraźnie zdziwione kogo to mają przed sobą.
   – Imperator nas oczekuje – rzekł.
   – Wiemy, ale – pegaz rozejrzał się na boki i dodał ściszonym głosem: – Co tak długo? I gdzie…?
   – Później – uciął krótko.
   – Jego Wysokość czeka w halli tronowej.
   Niebieski jednorożec podziękował i wkroczył w tunel długi na kilka metrów. Mniej więcej w połowie grubości muru unosiła się chowana w sklepieniu brona. Po drugiej stronie przejścia pilnowało dwóch strażników i ponownie były to pegazy. Więcej skrzydlatych wojowników unosiło się na niebie i z wysoka patrolowało okolicę. Parę jednorożców przechadzało się po blankach, gotowych zareagować na najmniejszy podejrzany ruch. Każdy kto wkraczał na teren zamku czuł respekt wobec potęgi rodu Mooncastle.
   Ale na Randomowych Poszukiwaczach Przygód majestat kamiennych murów ani jego załoga zdawały się nie robić wrażenia. Twarde kuce już zbyt wiele w życiu widziały. Wyjątkiem była Orange, która schyliła głowę i wpatrywała się w piętki brata.
   – Nie umywa się do Alikorngard – wyszeptał Awful Look.
   Sir Nnoitra Oakforce pokierował ich na wprost do halli tronowej. Przed wejściem stały cztery jednorożce w mundurach gwardii królewskiej. Dwójka miała halabardy, pozostali krótkie miecze i tarcze w kształcie migdałów.
   – Zostawcie tu swój dobytek i broń – polecił czarny ogier obojętnym głosem.
   Poszukiwacze, wydając z siebie pomruki niezadowolenia i jęcząc coś o rzeczach, których już nie odzyskają, utworzyli stosik kusz, sztyletów, juków oraz wielki kufer Bastard Spella, który ogier wiózł na niewielkim wózku, do czasu aż jego osie nie wytrzymały. Potem mag musiał korzystać z magii lewitacji, od czasu do czasu wysługując się Nnoitrą.  Paladyn podejrzewał, że czarodziej targał tam cenne księgi, składniki alchemiczne i artefakty.
   – Sir Oakforce, ty też – mruknął Bazalt, bo takie to przezwisko w koszarach uzyskał gwardzista o czarnej sierści.
   – Nie mam nic, jak nie wierzysz na słowo, to mnie przeszukaj.
   Bazalt uwierzył albo miał to zwyczajnie w dupie, co było całkiem możliwe. Niebieski jednorożec dobrze wiedział, że cała ta szopka nie miała najmniejszego znaczenia. Imperator na pewno nie czekał sam, a i sam alikorn prawdopodobnie posiadał większą siłę od nich wszystkich razem wziętych. Poza tym Nnoitra nie miałby gdzie ukryć broni w taki sposób, by mieć do niej swobodny dostęp.
   – Buty też zdejmijcie – polecił zgniłozielony strażnik.
   Buty bojowe same w sobie stanowiły broń, jednak Nnoitra i tak uznał to za grubą przesadę. W końcu chyba nikt nie sądził, że rzucą się na władcę z kopytami. Jakakolwiek próba zamachu zahaczała nie tylko o samobójstwo, ale i o idiotyzm. Jednak wykonali polecenie i tylko Cross próbował się kłócić, ale szybko przestał pod groźnym spojrzeniem Spella.
Jego Wysokość Darkness Sword rodu Mooncastle już czekał. Z pyska nie zmienił się ani odrobinę od czasu gdy Nnoitra opuścił zamek. Miał na sobie czarny dublet haftowany srebrną nicią. Imperator unikał przywdziewania barw swego rodu, ponieważ zlewały się z granatową sierścią, o czym sam kiedyś komuś powiedział, chyba Darkside’owi. Prosta błękitna grzywa pozostawała w ekscentrycznym pozornym nieładzie, a żelazna korona zdawała się być nieznacznie przekrzywiona. Władca zasiadał na kamiennym tronie i przyglądał się im z miną lekkiego niezadowolenia. Sir Oakforce dostrzegł otaczających ich strażników, leniwie podpierających się o kolumny.
Paladyn przełknął ślinę i poczuł jak przednie nogi uginają się pod nim. Wykonał głęboki ukłon, pełen pokory i szacunku. Kątem oka dostrzegł, że Poszukiwacze tego nie zrobili, Bastard Spell ograniczył się jedynie do krótkiego skinięcia łbem.
Niedobrze – pomyślał Nnoitra.
   – Wasza Wysokość, powróciłem – oznajmił.
   Darkness Sword wstał i rozłożył skrzydła, po czym zwinął je na swoim grzbiecie. Ze swoim wzrostem alikorn jarzył się być niemalże bogiem, prawdziwym synem Harmonii. Silnie górował nad każdym ze zgromadzonych, władał magią, o której pomarzyć mógł Bastard Spell, a na dodatek dzierżył władzę w dwóch królestwach, połączonych w jedno Imperium.
   – Gdzie Królewna? – z jego głosu nie dało się wyczytać niczego.
   – Kiedy dotarłem, to nie było jej już. Wasza córka opuściła Randomowych Poszukiwaczy Przygód.
   – Oddział?
   Jednorożec skrzywił się, kiedy padło to pytanie. Niewygodne i wymagające ostrożnej odpowiedzi. Oczywiście wiedział, że ta chwila nadejdzie i przygotował się na nią. Jednak liczne scenariusze toczone w myślach były niczym, w porównaniu do rozmowy z Imperatorem twarzą w twarz.
   – Nie żyją. Wszyscy. – Chciał powiedzieć coś więcej, ale głos stanął mu w gardle.
   Nie wstawał z klęczek. Nie ośmielił się. Nie byłby w stanie spojrzeć w złociste oczy Jego Wysokości. Zamiast tego wpatrywał się w błękitno-czarne kafelki, stanowiące podłogę halli. Porządkował myśli, próbując ze wszystkich sił odgonić strach i skupić się na wypowiedzi.
   – Jak rozumiemy, macie ku temu dobre wytłumaczenie?
   – Nie zastaliśmy Poszukiwaczy w Sunfall, Wasza Wysokość. Do Horsehoof dotarliśmy bez problemu i skontaktowaliśmy się z naszą agentką. Tropy prowadziły w lasy i Góry Zaćmienia, znaleźliśmy ich w puszczach koło Alikorngard. Ciągle padało i wiało. Nasi żołnierze nie byli na to gotowi… Dopadła ich zaraza… Nas dopadła. – Nnoitra poczuł strugi potu, płynące mu po grzbiecie. – Cudem przeżyłem. Dopiero kiedy spotkałem Poszukiwaczy dowiedziałem się, że Królewna Night Shadow rodu Mooncastle wyruszyła na południowy-zachód, do Firegard.
   Alikorn milczał. Przechadzał się po halli tronowej nigdzie się nie spiesząc. Napięcie rosło coraz bardziej, wyczuwał je w powietrzu. Okłamał swego Imperatora. Tego, któremu tyle zawdzięczał i któremu przysięgał służyć. Żałował, pragnął z całego serca powiedzieć mu prawdę, po czym skomleć o wybaczenie. Ale nie zrobił tego, to nie zmieniłoby niczego. Tylko dodatkowo naraziłby Poszukiwaczy. Takim postępowaniem mógłby wręcz zaszkodzić Imperium Nocy.
   – Wstańcie.
   Sir Nnoitra Oakforce posłuchał rozkazu. Czuł jak serce próbuje uciec mu z piersi oraz jak nogi same rwą się do galopu. Czy Darkness Sword odkrył kłamstwo? Czy zaraz każe go zabrać na tortury?
   – Idźcie do Darkside’a i zdajcie mu raport. Drogę znacie.
   Ten oficjalny raport. I nie okłamujcie nas więcej – usłyszał głos w swojej głowie.
   Zdezorientowany spojrzał na Imperatora. Ten lekko, niemal niezauważalnie skinął głową.
***
   Nnoitra opuścił hallę tronową, a Darkness Sword zastanawiał się czy jego decyzja była w pełni słuszna. Darował mu życie. Powinien kazać go ściąć za niekompetencję i kłamstwo, ale nie zrobił tego. Niebieski jednorożec pozostawał lojalnym i oddanym swemu władcy poddanym. Porażkę poniósł przez braki w doświadczeniu, wcześniej nie działał w terenie. Po uzupełnieniu braków mógłby stać się dobrym dowódcą. Imperator nie lubił tracić swoich kucy, a młody ogier niechybnie doceni okazaną mu łaskę. Na martwym kucyku niczego by nie zyskał, a żywy może być całkiem użyteczny. Oczywiście nie należało nad całą sytuacją przejść do porządku dziennego…
   Randomowi Poszukiwacze Przygód stanowili doprawdy niezwykłą kompanię. Stanęli przed nim boso i bez broni, jednak wciąż nosili pancerze – głównie skórzane, ale trafiały się też kolczugi, przeszywanice, a nawet płytowe elementy. Jednorożec i pięć pegazów, w tym jedna klacz. Dość ładna jak na zwykłego kuca, co wzbudziło w nim pewną ciekawość. Klacze poza nielicznymi wyjątkami nie walczyły. A większość nielicznych wyjątków była okropnie brzydka, bez szans na korzystne zamążpójście, bez charakteru na stanie się Siostrą Harmonii i bez chęci sprzedawania swego ciała za garść miedziaków.
   – Miło nam ponownie was zobaczyć, Bastard Spellu – przywitał swego dawnego… Kogo? Służącego? Żołnierza? Towarzysza kampanii wojennej? A może po prostu kucyka, którego nie raz i nie dwa wysłał na pewną śmierć?
   Bastard się wyraźnie postarzał, co dało Imperatorowi pewną satysfakcję. Kiedy patrzył na poorane zmarszczkami pyski, zmęczone oczy i pojedyncze białe włosy w sierści, tylko cieszył się z tego, że on sam zawsze będzie młody i piękny. Nie wyobrażał sobie życia bez daru nieśmiertelności.
   – Witam Waszą Wysokość – turkusowy jednorożec wyszczerzył zęby w swym bezczelnym uśmiechu.
   To tyle? Nie rzuci jakimś głupawym żartem? Jestem rozczarowany…
   – Zapewne domyślacie się po co kazaliśmy was tu sprowadzić?
   – Nie, nie domyślamy – Bastrard Spell parsknął. – Jak pewnie Wasza Wysokość wie, jestem ogierem o wielu talentach…
   – Mam kazać was stracić? – choć ton czarodzieja dostarczał mu rozrywki, to musiał zachować jakiekolwiek pozory własnego majestatu. Potrzebował najemnika, ale ten musiał okazywać mu większy szacunek.
   – Potrzebujecie najemników, takich jak my. Chcecie kogoś zabić, kogoś specjalnego? – ton głosu Bastarda stracił swój bezczelny wydźwięk. – Co prawda to niezgodne z naszą profesją, ale pewnie nie mamy wyboru...
   Kusiło go by kazać mu przestać pierdolić głupoty. Dosłownie.
   – Dotarliście tu Zachodnim Traktem? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Co zabiło te kuce?
   – Prawdopodobnie rok – odpowiedział turkusowy ogier.
   – Widzicie… Armia jest mi potrzebna do innych rzeczy niż uganianie się za potworami, artefaktami czy składnikami dla dworskich magów bądź alchemików. Poza tym nasi żołnierze słabo nadają się do tej roboty, dużo lepiej jest korzystać z pomocy profesjonalistów. Kucyków takich jak wy jest niewiele, a jak już to głównie samotne wilki. Szybko umierają – alikorn prychnął. – Jak też już wiecie, Królestwo Zmian stanowi część Imperium Nocy, a to oznacza, że z waszych usług korzystać będziemy tylko my i nasi poddani. Wysyłanie posłańców do Sunfall za każdym razem, kiedy jesteście potrzebni, jest dość niewygodne. Poza tym przydałoby się więcej wam podobnych.
   – Chętnych jest raczej niewiele, a rotacja w zawodzie dość duża, Wasza Wysokość – mruknął Spell.
   – Widzimy – skwitował Darkness Sword, mierząc wzrokiem pomarańczową klacz pegaza.
   Imperator doskonale wiedział, że tego typu pracę podejmowały głównie młodziaki, z łbami pełnymi marzeń o skarbach i przygodach oraz kuce, które nie miały w życiu innego wyboru. Ścigane przez prawo i pozbawione wszystkiego jednostki, pragnące zachować pewną anonimowość i nie zwracać na siebie większej uwagi.
   – Ale za odpowiednią zachętą znaleźliby się i chętni, prawda? – alikorn uśmiechnął się lekko.
   – Prawda – potwierdził turkusowy kuc. – Za odpowiednią zachętą znalazłoby się ochotników do zabijania hydr samymi kopytami.
   – Imperium Nocy jest duże, jest wiele rejonów, do których cywilizacja dociera. My, Darkness Sword czynimy je dużo większym i nowocześniejszym niż pozostawił je nasz ojciec. Ale wiele rejonów nękają bestie i dziwne zjawiska. Niektóre potwory mają nawet czelność zapuszczać się w okolice dużych miast. Jak już mówiliśmy, armia sobie z tym nie radzi, specjalistów jest mało. Zresztą, pracowaliście dla nas już wielokrotnie.
   – Co z tego będziemy mieli? – zapytał jakiś zielony pegaz.
   – Komfortowe kwatery w koszarach, wymazanie win na terenie Imperium, ochronę przed innymi królestwami – spojrzenie władcy nieco dłużej zatrzymało się na magu Poszukiwaczy. – Stałą pensję i dodatkowe premie za wykonane zlecenia. A kiedy zmienicie się w gromadkę kalek i starców, nie pozwolimy wam zdechnąć z głodu.
   – Przyjmuję ofertę – powiedział Bastard Spell. – Brzmi uczciwie.
   – Jutro wyruszacie rozprawić się z rokiem. Za chwilę Grayrat się wami zajmie. Ale najpierw mamy jeszcze parę spraw do omówienia – jego głos stężał. – Dlaczego nie oddaliście nam naszej córki?
   – Brakowało nam drugiego maga – stwierdził Bastard. – A tak się składa, że Królewna Night Shadow jest uzdolnionym magicznie alikornem.
   Nie spodziewał się tego usłyszeć. W umyśle stojącego przed nim kucyka widział, że to prawda, ale tylko jej niewielka część. Bastard Spell nie mógł mieć źrebiąt, a marzył o wychowaniu swego następcy. W Night Shadow zobaczył swoją wymarzoną córkę. Granatowego alikorna zaskoczyła też informacja, że jego pierworodna jest uzdolniona magicznie. Przeglądał coraz to kolejne wspomnienia jednorożca, nie przejmując się już, że ten może zauważyć tak nachalną ingerencję.
Dostrzegł małego, czarnego alikorna z jaskrawozieloną grzywą, uczącego się najróżniejszych zaklęć z większym lub mniejszym powodzeniem. Zobaczył jak Night toczy liczne walki, stawiając tarczę i stanowiąc wsparcie. Widział przerażenie w zielonych oczach klaczki i odbijającego się w nich nieumarłego. Jak jej czary zawodzą, jak zupełnie nie potrafi wykorzystywać swoich zdolności w sytuacji zagrożenia.
Skończył mentalną penetrację i zrozumiał kolejną rzecz. Ten kucyk narażał jego źrebię na śmierć. Nie oddał mu klaczki, choć powinien. Zaatakował jego żołnierzy. Lista win Bastard Spella była długa, bardzo długa. Ale Darkness Sword potrzebował czarodzieja. Dlatego postanowił, że najpierw go wykorzysta, a kiedy ten przestanie już być przydatny, to go zabije. Resztę oszczędzi. Może.
   – Na roka nie ruszycie sami. Dołączy do was nasz kuc – oznajmił.
   – Kto taki? – w głosie jednorożca wyczuł nutkę zaciekawienia.
   – Dowiecie się jutro. Grayrat, zaprowadź ich do koszar.
   Szarobrązowy pegaz odziany w imperialną zbroję zasalutował, po czym wskazał gościom monarchy drogę do wyjścia. Poszukiwacze opuścili hallę tronową, stukając bosymi kopytami o kamienną posadzkę.
   Alikorn wyciągnął z ukrytego za tronem kufra pergamin, pióro i inkaust. Szybko napisał notatkę do Darkside’a oraz drugą, do sir Oakforce’a. Obie odpowiednio oznaczył i zalakował. Przywołał do siebie jednego z gwardzistów i powierzył mu rolę posłańca. Sam przeciągnął się leniwie i począł się zastanawiać ile czasu mu pozostało do przybycia kolejnego gościa. Lord Nordstar ze Snowcold miał z nim parę spraw do omówienia, głównie kwestię nadawania ziem Zmian szlachcie z północy.
   Lordowie, których włości mieściły się w tych sroższych rejonach Królestwa Nocy zawsze byli nieco pokrzywdzeni. Mieszkańcy Snowcold żyli głównie z górnictwa, w pobliżu miasta znajdowały się złoża żelaza, miedzi i chromu. Jednak zimy zabierały życie wielu kucykom, a jedzenie musieli sprowadzać z daleka. Młodsi synowie północnych rodów nie mieli zbyt wiele do roboty, dlatego to właśnie stamtąd wywodził się kwiat alikorniego rycerstwa Imperium. Po śmierci Strong Change’a zdobył wiele wolnych zamków i zameczków, tylko czekających na nowych panów. Co prawda starych władców należało pierw usunąć, jednak sami wybrali swój los, nie chcąc złożyć hołdu Imperatorowi Nocy. Potrzebował lojalnych panów zachodniej granicy, którzy ustabilizują tamte obszary.
   Wojna może i rodzi wiele problemów, ale ileż to kolejnych rozwiązuje… Zamiast wszczynać wojenki pomiędzy poszczególnymi dzielnicami i rodami bądź zostać wręcz raubritterami, to młodzież się do czegoś przyda. W końcu nie wszyscy mogą być magami. A kiedy wojna się skończy, to coś się wymyśli. Część wyśle za morze, innych zaciekawi studiowaniem nauk tajemnych, a dla najbardziej topornych i tępych pozostaną turnieje oraz wzdychanie do dam.
   ***
   Zdawanie raportu po raz kolejny tego dnia było dużo łatwiejsze niż za pierwszym razem, choć teraz musiał opisać znacznie bogatszą wersję swoich przygód. Jednak wszystko wskazywało na to, że będzie żył i tylko to się dla niego liczyło. Darkside słuchał i notował opowieść Nnoitry, który go nawet nieco żałował – to była cholernie długa bajka. Ale musiał wypaść przekonująco, by jego szef nie stwierdził, że to wierutne bzdury, nie zawołał zaraz Imperatora i nie powiedział mu jak bardzo niebieski jednorożec spierdolił sprawę. Jakiś głos w głowie paladyna sugerował mu, że panikuje, a czarny ogier nie wezwie Darkness Sworda, bo znajduje się za nisko w hierarchii. Po prostu wtrąci go do lochu, a dopiero potem powie alikornowi co uczynił.
   Z niewiadomych przyczyn światło magicznych kryształów denerwowało Nnoitrę. Pragnął znów wyjść na słońce, odwiedzić swoje pokoje, łaźnie, rodziny swoją i Firewalla – w tej właśnie kolejności. W pomieszczeniu bez okien czuł się jak w więzieniu, zresztą jedno z wejść do lochów znajdowało się na tym samym korytarzu co gabinet Darkside’a.
   – Do Firegard, powiadasz? – mruknął czarny jednorożec, drapiąc się po pokrytej fioletową czupryną głowie.
   – Tak, według Bastard Spella szuka azylu u Króla Słońca.
   – Głupia klaczka – prychnął Darkside.
   Nnoitra skrzywił się lekko. Od wczesnego źrebięctwa wpajano mu szacunek do rodziny panującej. Choć zgadzał się z szefem wywiadu, że Sundust Afternoon prędzej zatrzyma ją jako zakładnika, odda za odpowiednią opłatą czy stwierdzi, że wypadałoby wypełnić kontrakt małżeński sprzed niemal jedenastu laty. Może nawet wszystkie te rzeczy. O ile królewna będzie miała szczęście i do zamku Firegard w ogóle dotrze.
   – Ślad się urwał przy Sunfall? – zainteresował się niebieski ogier.
   – Niestety – potwierdził Darkside. – Mamy pierdolone problemy z komunikacją przez wojnę domową w dawnym Królestwie Zmian. Wiele wieści nie dociera, a inne z opóźnieniem. Poza tym ukrywała się przez lata, całkiem skutecznie.
   – Musi zachodzić do miast – zauważył Nnoitra. – To za daleko, by przeżyła na własnych zapasach. Trawą się nie naje.
   – A w tych miastach jakiś kuc musi ją zauważyć i nam donieść.
   – Klacz alikorna nie wyglądająca na damę musi budzić sensację. Ich rogi różnią się od naszych, kaptur nie kryje całego pyska, a nieprzystające do urodzenia odzienie…
   – Słuchaj, Nnoitra – przerwał mu Darkside – z tą Królewną jest, ***, coś nie tak. I za cholerę nie wiemy co. Masz rację, wieści o niej powinny dochodzić do nas dużo częściej, a nie dochodzą.
   – Ktoś ją kryje?
   – Wątpię. A wiesz czemu? To było ponad dziesięć lat temu, na wiosnę. Z ciebie szczyl był wtedy, więc nie dziw, że nie nie pamiętasz. Zwiała pierwszy raz. Już to był wyczyn, i to jaki! Ta mała pokraka spierdoliła sprzed nosa Króla, gwardii i mnie. I do czasu aż parę kamienic poszło w pizdu, to nikt nie mógł jej znaleźć, a postawiliśmy całe miasto! A potem oswobodziła się z antymagicznej obroży i spierdoliła znowu, tym razem skutecznie.
   – Magia – stwierdził sir Oakforce. – Używa jakiejś dziwacznej magii.
   Darkside skinął głową, po czym wyjął z dębowej szafki dwa puchary i butelkę wina. Nalał czerwonego płynu sobie i Nnoitrze, po czym jednym haustem opróżnił swoje naczynie. Niebieski jednorożec spróbował napoju, który okazał się smakować zadziwiająco dobrze.
   – Tak, na to też wpadliśmy. Nawet przez moment sądziliśmy, że wiemy co i jak, ale potem strażnicy widzieli Jego Wysokość koło jednej bram, podczas gdy Jego Wysokość właśnie spał w swoich komnatach. To tam chuj. Oni nie tylko go widzieli, bo on, ***, mówił. – Darkside wypił kolejny kielich. – Niech ta smarkula wraca i naucza moich pieprzonych żołnierzy. Magowie zaangażowani w sprawę robili tylko wielkie oczy, za co my im do chuja płacimy?! Za te śmieszne fatałaszki?!
   – Nie znam się za bardzo na magii innej niż bojowa, ale to brzmi na jakąś Iluzję. Bardzo zaawansowaną i chyba łączoną z czarami innego typu.
   – Moje, ***, gratulacje. Ci kretyni wpadli na to po tygodniu. A wiesz dlaczego? Bo dzieciak pokazał, że wszystkie ich podręczniki są gówno warte, że nie umieją wykorzystać tego co mają. Nie nazwałbym tego Iluzją, bo to znacznie przewyższa Iluzję jaką znamy. Nie wiemy co ona może, a czego nie może. Ale skąd?
   Pewnie po tatusiu – pomyślał Nnoitra, przypominając sobie głos Darkness Sworda we własnej głowie.
   Rozległo się pukanie do drzwi, które zaraz otworzyły się, ukazując pegaziego strażnika. Gość bez słowa wręczył listy obu jednorożcom. Nnoitra od razu rozpoznał pieczęć z ciemnoniebieskiego laku.
***
   Smok lubił latać po nocy. Jego rasa świetnie widziała w ciemnościach, więc nie miał najmniejszych problemów ze zlokalizowaniem odpowiednich celów. Klacz nie zjawiła się o czasie, co było sygnałem do rozpoczęcia działania. Night nie chciała by jakieś kucyki ucierpiały, dlatego zabroniła mu palić wsie. Hualonga nie obchodziło zdanie kopytnej. Wciąż sądził, że parę trupów szybciej przekona władcę pożeraczy owsa. Ale tym razem się powstrzymał – uznał, że zacznie od czegoś łagodniejszego, coby nie słuchać potem jęków tej czarnej maszkary. Poza tym był pewny, że kuce nie ugną się od razu.
Wyślą stado żałosnych wojowników, zakutych w metal, dzięki któremu tak ładnie pieką się w środku. Dopiero kiedy kolejne zaśmierdłe sierściuchy nie wrócą, to zmiękną – Hualong zamruczał z zadowolenia. – A jeśli zrobią coś Shad, to spalę tę kupę gnoju, którą nazywają miastem.
Chciał by poczuli strach, by z nocy na noc lękali się coraz bardziej tego co przyniesie nowy dzień. Marzył, by słuchać ich agonalnych jęków, wąchać na wpół zwęglone ciała i zlizywać krew z pysków. Tak jak nie lubił kuczego mięsa, tak czerwoną ciecz uważał za dość smakowitą.
   Obniżył lot, parę metrów pod nim znajdowała się drewniana kładka. Rozszarpał ją szponami, a resztki podpalił. Na ten raz zaplanował zniszczyć wszystkie mosty w promieniu pięciu kilometrów – dość, by skutecznie utrudnić komunikację w okolicy. Alikorn kiedyś coś mówiła o tym, jak istotna jest skuteczna logistyka, a zniszczenie przepraw przez rzeki i strumienie powinno


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Sojlex w 02 Stycznia 2017, 13:07:57
Coś Ci urwało:
Cytuj
strumienie powinno uniemożliwić ziemnym karawanom dotarcie do miasta. Niestety, wciąż pozostawały pływające po morzu domy oraz te cholerne pegazy.
    Ale to nic – pocieszał się – tej nocy mosty, potem pola uprawne i same wsie. A jeśli i to nie zadziała, to zniknę im port. Pokażę im, co to znaczy rozgniewać smoka.
    Ponownie wzniósł się w przestworza. Woda z chmur skraplała się na jego łuskach, chłodząc ciało po upalnym dniu. Szybko zlokalizował kolejny cel – kamienny most został zburzony dzięki sile smoczych mięśni. Musiał się jednak sporo namęczyć, by go zniszczyć. Po tej akcji postanowił oszczędzić groble.
    Do świtu pozostało niewiele czasu. Wykonał swe zadanie, więc wypadałoby się posilić. Tym razem nie silił się na polowanie, po prostu rano jakiś kucyk odkryje, że zniknęła mu krowa. Zamierzał porwać zwierzę i zabić dopiero w swej kryjówce, wolał, by jak najdłużej myśleli, że jest tylko pochłaniaczem siana ze świecącą wypustką wyrastającą z czoła.

Cóż, mam wrażenie że ostatni rozdział dużo do fabuły nie wniósł, poza tym że ekipa Bastarda jest trochę pewniejsza swojego losu. Pytanie, co pójdzie nie tak, bo nie uwierzę że tak kolorowo będzie cały czas :)


Tytuł: Odp: Cień Nocy (kucykowe epic fantasy)
Wiadomość wysłana przez: Cahan w 12 Maja 2017, 22:43:41
Rozdział XXVI
https://docs.google.com/document/d/14d4tagGaa59xGL-l7f5ZZ0oT7yK24gWmVlWEOfB91Dc/edit

Cień Nocy
Rozdział XXVI: Zaćmienie
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

Od trzech dni tropili roka. Nie mieli informacji innych niż ślady śmierci i zniszczenia, pozostawione przez burzowego ptaka. Świadków nie było – nikt nie przeżył spotkania, by o nim opowiedzieć. Bastard Spell podejrzewał, że potwór gniazduje w jakiejś niezamieszkanej przez kuce okolicy, stąd też ataki występowały sporadycznie i w dość dużej odległości od siebie. Mag połączył ze sobą te punkty i wytypował obszar do przeszukania. Nnoitrze bardzo nie podobała się rozległość terenu poszukiwań. Oraz fakt, że nie miał przy sobie nic metalowego poza długim mieczem o ognistej klindze. Drugi jednorożec odradzał posiadania na sobie stali podczas walki z bestią władającą piorunami.
– Dotarliśmy – mruknął Spell.
Stali pośrodku niczego, a dokładnie puszczy Nightforest. Wczoraj zeszli z ostatniej drogi i teraz otaczały ich jedynie drzewa, krzewy i paprocie. Zwierzęta zachowywały się zwyczajnie, póki co nie dając powodów do niepokoju – krakały wrony, ćwierkały jery i jemiołuszki. Gdzieniegdzie wisiały nawet ostatnie jesienne krzyżaki, połyskując tłustymi odwłokami na wielkich pajęczynach.
Sir Oakforce spojrzał pytająco na przywódcę wyprawy. Reszta Poszukiwaczy Przygód zrobiła dokładnie to samo.
– Gdzie dotarliśmy? – zapytał Green Crossbow.
– Na teren poszukiwań, oczywiście – parsknął mag. – A teraz szukamy skał czy chociaż jakiegoś stosu powalonych i zwęglonych drzew. Roki nie gniazdują na ziemi.
– Bastard, tak sobie myślę... – zaczął Random Adventure.
– Hmm? – mruknął turkusowy ogier.
– Bo to wielki ptak, a ptaki składają jaja i potem je wysiadują, a żeby złożyć jaja, to muszą być dwa ptaki… Co jeśli jest więcej niż jeden?
Nnoitra jęknął. Wiedział, że musiał przyjąć to zadanie. Nie żeby normalnie Królowi się odmawiało, ale w innym przypadku próbowałby chociaż zaprotestować. A jak teraz pomyślał, że tego cholerstwa może być więcej, to poczuł się już martwy. Szkolono go do walki przeciwko kucykom, ewentualnie gryfom, ale nie potworom. Miał radzić sobie w miastach, wśród labiryntów uliczek, tajemnic i sieci spisków. W razie czego móc stanąć do bitwy, ale nie takiej.
– Jeśli gniazdo roka zostało zniszczone, to znaczy, że jest tylko jeden. Samica zawsze siedzi na jajach. Jeśli samiec zapuszcza się tak daleko, to znaczy, że jest wściekły, a ona zdechła lub coś ją zabiło.
– Dużo wiesz – stwierdził paladyn, przeskakując przez powalone drzewo, jakich wiele było w Nightforest.
– Czytałem dużo ksiąg, kiedy byłem młodszy. Dalej czytam, jeśli mam okazję, jeśli chcesz wiedzieć. – Bastard Spell westchnął przeciągle. – Czytałem notatki szamanów zebr, oczywiście przetłumaczone na wspólny. Sir Joytime Odkrywca był zafascynowany ich alchemią i przy okazji dowiedział się sporo o pozyskiwaniu składników z potworów. Możemy być mu wdzięczni. Ten jednorożec z Unicornii postawił podwaliny pod wiele dziedzin współczesnej magii.
– Czy ten cały sir Joytime dowiedział się od zebr, jak zabić roka? – wtrąciła Orange.
– Owszem. Rok, moja droga Orange, może zabić i pół armii, ba, pół armii equestriańskiej, magia kuców krzywdy mu bowiem nie czyni, a i jego własna bariery magiczne pomija. Ptak to bowiem potężny i grozę siejący, niezwykły, bo burzy pomiot straszliwy…
– Bastard, ***, mów normalnie – mruknęła pomarańczowa pegaz.
Jednorożec zganił ją spojrzeniem i kontynuował wykład tonem urodzonego wykładowcy. Nnoitra uważał, że wykładowcami zawsze zostają nadęte bufony, które kochają wsłuchiwać się w dźwięk swoich głosów, a ich życiowym powołaniem jest zanudzenie wszystkich na śmierć.
– ... bo burzy pomiot straszliwy i z żywiołem elektryczności związany. Niegroźny dlań zwykły oręż i biada śmiałkom, co stal na grzbiecie noszą. Nieprawdą, że miecz srebrny roka do pustki pośle ni woda. Lecz i na to zebr plemię sposób znalazło. A tak one to robią: pięć prętów z żelaza, srebra i miedzi ukutych, a każdy w środku pusty i wodą wypełnion, a w ich koronach kamień burzowy umieścić. Wbić pręty one na okręgu planie, na foule dziesięć szerokim. A gdy ptak onyj z nieba spadnie i piorun wywoła, wtedy moc okręgu żywioł skrępuje i roka w mocy własnej uwięzi. A wtedy oszczep w łeb monstra władować i żywot jego zakończyć.
– I tak napisał ten cały sir Joytime Odkrywca, tak? – Nnoitra zaczął zazdrościć czarodziejowi pamięci. Sam na swoją nie narzekał, ale nie uczył się całych fragmentów książek. – Pytanie, czy to w ogóle działa. Robiłeś już to wcześniej? I to jest właśnie ta aparatura, którą pomagałem ci skompletować i przez którą musieliśmy tam spędzić aż cztery dni, byś to poskładał?
– Owszem, kamienie burzowe, czy raczej opale muszą być odpowiednio oszlifowane i nasączone odpowiednimi zaklęciami – odparł Bastard Spell.
– A sir Odkrywca był tak dobry i się nimi podzielił?
– Nie, nie był. Joytime nigdy nie pojął magii zebr, żaden kucyk tego nie może. Same zebry nie potrafią jej wyjaśnić.
– To skąd wiesz, co robisz?! – wrzasnął Random. – Przez ciebie wszyscy...
– Ciszej, bo jeszcze ściągniesz go za wcześnie – przerwał mu Javelin.
Szary pegaz usiadł pod jednym z księżycowych dębów na stercie zaschniętych liści. Pień drzewa porastały grzyby i listkowate porosty.
– Nigdzie nie idę, nim on nam wszystkiego nie wyjaśni – warknął Adventure.
– Ja również – poparł swojego najlepszego przyjaciela Awful Look. – To mi póki co brzmi jak pierwsze próby odtworzenia czegoś na ślepo. Mamy w ogóle jakąś gwarancję, że to zadziała? Albo są jakiekolwiek współczesne relacje o zebrach polujących na roki? Jak to niby w ogóle ma działać?! – Niebieski pegaz wskazał skrzydłem na juki Bastarda.
Sir Oakforce wyjął z sakwy chleb owsiany z kawałkami marchwi i suszonych jabłek. Spodziewał się dłuższego postoju, a że nie lubił jeść w biegu, to postanowił dobrze wykorzystać ten czas. Oparł się o pień cieniososny, by odciążyć nogi.
– Nawet jeśli są jakieś współczesne publikacje na ten temat, to ja ich nie znam – przyznał Spell. – Jednak sposób działania tego ustrojstwa brzmi dobrze. Zebry jakoś odkryły właściwości opali. To kryształ fotoniczny – odpowiedział Bastard na nieme pytanie grupy. – Po dodaniu zaklęć przemiany energii, uwięzienia energii, obiegu energii i w końcu uwolnienia energii otrzymamy coś, co porazi ptaka czymś podobnym do jego własnej broni. Jeszcze jakieś pytania?
– O czym on mówi? – szepnęła mu na ucho Orange Tail, a Nnoitra poczuł, jak sierść na grzbiecie staje mu dęba.
– Mówi, że przy pomocy magii jakoś wzmacnia i przemienia pioruny, żeby tak, no… wystrzeliły w roka i go oszołomiły. A działa to dzięki… – Nnoitra nie wiedział, jak to działa. Taka wiedza zdecydowanie wychodziła poza jego kompetencje. – Działa dzięki magii!
– To wiele wyjaśnia – rzucił z ironią Green. – Czy to zadziała?
Nnoitra wziął ostatni kęs owsianego chleba, delektując się jego słodkim smakiem.
– Możliwe. Tak to już z magią jest.
– Jesteś rycerzykiem, nie magiem – parsknął Cross. – Ty nie wiesz, Bastard nie wie, cholerni teoriatycy. Tylko by księgi czytali. A ja to w księgach jak żem wyczytał, że myszy się z brudu w sienniku lęgną, to żem ino śmiechem wybuchł. No bo wiadomo wszakże, że panie myszowe i panowie myszowi być muszą. A ci? A ci by uwierzyli, gdyby tylko dodać jeszcze magię jaką. O myszy cudownym dzięki słomie zgniłej rozmnażaniu. No i co by było? Ano to, że nie działa. Nic nie wiedzą, nic nie potrafią…
– Cross, zamknij się – poprosił żółty pegaz. – To nie czas, nie miejsce, a w ogóle to pieprzysz bzdury, jak zawsze.
– Nie bzdury, prawdę całą. Spell raz na tydzień minimum jakiś czar spierdoli. A ten tu? Gówniarz jaki, jakie wciry od nas dostał. Co on może? Szyszkę chyba do zadka wsadzić temu wypacykowanemu, no, temu...
Nigdy nie dowiedzieli się, komu Nnoitra miałby wsadzać szyszki do zadka. W tym samym momencie dwa promienie magii uderzyły zielonego pegaza. Crossbow przekoziołkował parę metrów, aż wylądował w krzakach. Nnoitra i Bastard wymienili się przerażonymi spojrzeniami. Żaden nie wiedział, czego użył ten drugi i jakie konsekwencje mogło nieść wspólne działanie obu zaklęć.
– Szybka biegunka – mruknął paladyn. – Szyszka w zad była całkiem inspirująca.
– Paraliż – odpowiedział Spell.
– To może być ciekawe – stwierdziła Orange, podfruwając do nieruchomej ofiary.
– Jak źrebaki – burknął pod nosem Javelin Ichor. – Jakbyśmy nie mieli lepszych rzeczy na głowach. Ale nie, zwłaszcza ty, Bastard, stary, a głupi.
Turkusowy ogier machnął przednią nogą. Nosił skórzany kombinezon zamiast swej zwyczajowej szaty maga.
– Dobrze wiesz, że Crossbowowi się zbierało od dawna. Może to go nauczy trzymać mordę na kłódkę, kiedy go słucham. Stary jestem, dość się już w życiu głupoty nasłuchałem, trzeba uszy oszczędzać – warknął starszy jednorożec.
– Jest tylko sparaliżowany! – krzyknęła radośnie Tail. – Ale ma głupią minę, sami zobaczcie!
Nnoitra przedarł się przez paprocie i dostrzegł wielki szok na twarzy oszołomionego pegaza, a także jakiś dziwny ból w jego oczach. Zielony ogier leżał na boku z rozpostartym prawym skrzydłem. Jednorożcowi nagle zrobiło się żal Greena.
Przynajmniej sparaliżowało mu też jelita – pomyślał. – Szczęściarz z niego.
Zielonogrzywy ogier przywołał magię i delikatnie zdjął Crossowi spodnie.
– Co ty robisz?! – wtrącił się Awful Look, doskakując do Nnoitry jak rozwścieczona mantrykora.
– Myślę, że tak będzie lepiej dla niego, kiedy czar Bastarda puści – powiedział ponuro. – W zasadzie, to dla nas też tak będzie lepiej.
– Skąd znasz takie zaklęcia? – zdziwił się Random Adventure, trącając bezwładne ciało kopytem.
– Używa się tego, jeśli podejrzewa się zatrucie.
– Pasuje – parsknął szary pegaz i uśmiechnął się do Nnoitry.

***

Już prawie był w domu. Poznawał te brązowe, gołe o tej porze roku pola i urokliwe miasteczka. Władca wiedział, jak wyglądają jego włości. Podróż przez targane wojną domową byłe Królestwo Zmian przebiegła bez większych kłopotów. Większość raubritterów, zwykłych zbójców czy dezerterów unikała królewskiego orszaku. Mieli jednak dwa małe starcia, w wyniku których stracili łącznie piątkę ogierów. Sundust Afternoon sam włączył się do walki, pokazując pośledniejszym rasom, z czym się równa niepokojenie słonecznego monarchy. Prócz tego kilkunastu zwiadowców nigdy nie wróciło.
Choć opuścili już strefę wojny, to eskorta wciąż pozostawała nader czujna – według miejscowych kasztelanów na te tereny zapuszczały się zbrojne oddziały bez chorągwi, skuszone perspektywą łatwego łupu. Z tego powodu Sundust zdecydował się nie wzmacniać zwykłej straży, by nie osłabić bardziej lokalnych kuców. Szczególne że wciąż miał dość silną ochronę, a i z samym alikornem byle jednorożec nie mógł się mierzyć.
Przeklęta wojna. Na dodatek bez większych zysków dla nas, a nawet ze stratami. Nie podoba mi się, że Darkness Sword tak bardzo urósł w siłę. Szkoda, że Królowa Celestia jest zajęta, może pomogłaby go osłabić. – Sundust westchnął. – Przydałoby się wesprzeć niechętnych Nocy Lordów Zmian i zaatakować, ale tylko gdyby sami o to prosili i uznali nasze przywództwo. No i pogoda, zima zdecydowanie zadziała na jego korzyść.
Rozsiadł się wygodniej na obitej aksamitem kanapie powozu i zaczął rozmyślać o tym, jak to jego dziedzic poradził sobie podczas jego nieobecności. Pierwszy raz powierzył Celestialowi władzę na dłużej niż kilka dni, zazwyczaj zastępowanie króla leżało w kompetencjach namiestnika. Jednak Lord Goldenhorn rodu Seashell poważnie zaniemógł tuż przed wyjazdem Sundusta i niewykluczone, że już nie żył. Dlatego monarcha z niepokojem powierzył władzę w państwie swemu jedynemu synowi. Zdawał jednak sobie sprawę, że młodemu alikornowi wciąż brakuje wiedzy i doświadczenia.
Pola zniknęły, ustępując puszczy. Na drzewach wisiały jeszcze ostatnie liście, które powinny opaść w ciągu najbliższych tygodni. Zima powoli nadciągała i tutaj, do Królestwa Słońca, gdzie klimat był najcieplejszy na całym kontynencie. Sundust Afternoon wiedział, że mróz zatrzyma się na wysokości Thymeflower i nie dotrze do Firegard, oszczędzając korkowe dęby, pinie, winorośl i drzewa oliwne. Wręcz nie mógł się doczekać, by znów zobaczyć Myrtlehills – obszar bezpośrednio podlegający władzy korony. Po ponurym Mooncastle i podróży przez mroczne lasy Nightforest zatęsknił za pięknem własnych włości.
Nagle do jego uszu dobiegł głośny łomot, a powóz stanął. Kuce z eskorty coś krzyczały, ale Jego Wysokość zdecydował póki co nie wychodzić na zewnątrz.
Pewnie drzewo się zawaliło, to się zdarza – pomyślał.
Trzask i kolejny łomot, tym razem dobiegał skądś z tyłu. Sundust zamarł i usłyszał krzyki mordowanych kuców.
Wyskoczył ze swojego schronienia, pośpiesznie stawiając magiczną tarczę. Już po samych odgłosach wiedział, że to nie jest grupa byle zbójców w dziurawych portkach. A spodziewał się, że jego widok może spłoszyć napastników. Zresztą eskorcie wyraźnie przydałoby się wsparcie.
Prawie potknął się o ciało pegaza noszącego zbroję emaliowaną tak, by wyglądała na złotą. Wokół jego żołnierze walczyli ze sporą grupą zbrojnych i wyraźnie przegrywali.  Sundust przywołał ognistą lancę, którą cisnął we wrogiego jednorożca, ten jednak odskoczył, przez co pocisk jedynie spopielił mu szary płaszcz. Alikorn uderzył ponownie, nim przeciwnik zdążył skontratakować. Złocista błyskawica przeszyła raubrittera, posyłając go gdzieś w paprocie. Sundust rozłożył skrzydła i próbował wznieść się w powietrze, poza zasięg zdolnych do używania magii wrogów. Planował rozprawić się z nimi na końcu, z bezpiecznej odległości.
Upadł na ziemię, kiedy jego tarcza została rozbita. Postawił nową i rozejrzał się zszokowany – żaden jednorożec nie powinien móc tego dokonać. Ale alikorn? Skąd? Dwa kolorowe pociski odbiły się od magicznej bariery. Zobaczył, jak sir Warsong ginie przeszyty włócznią wrogiego pegaza, który chwilę później padł, zabity przez żołnierza w pomarańczowym płaszczu. Król wykorzystał chwilę nieuwagi jednego z przeciwników, którego natychmiast otoczyły płomienie. Ogier wrzasnął potępieńczo, nim jego życie zdążyło zgasnąć.
Trzy jednorożce w ciemnych lamelkach i przyłbicach zaszarżowały na niego. Biegnący najbardziej po prawej upadł w fontannie krwi, gdy precyzyjne uderzenie berdysza słonecznego gwardzisty pozbawiło go głowy. Sundust nie tracił czasu, chwycił morgensztern denata i uderzył nim w róg środkowego, pozbawiając go przytomności. W tym czasie ten po lewej odskoczył, unikając bełtu z kuszy pegaziego strażnika.
– Chronić Króla, do Króla, żołnierz… – krzyczał skrzydlaty wojownik, nim przeszył go miecz wrogiego pegaza, którego za chwilę przeciął wpół strażnik z berdyszem. Trudno było mu odmówić siły, jaką wkładał we władanie tą bronią.
– Wasza Wysokość raczy uciekać, nie utrzymamy się!
Król Słońca nie zamierzał uciekać. Skoczył do przodu, po drodze wbijając nóż do papieru w oko jednego ze zbójców. Galopował w stronę powalonych drzew, starając się nieco oddalić od środka tego piekła. Przede wszystkim chciał się rozeznać co było zdolne do strzaskania jego tarczy i gdzie się znajdowało. Poślizgnął się na kałuży krwi wypływającej ze zwłok w pomarańczowym płaszczu, ale szybko odzyskał równowagę. Cały czas słyszał muzykę bitwy – bicie swego serca, krzyki mordowanych, jęki konających i dźwięk bełtów odbijających się od magicznych tarcz.
W końcu dotarł do powalonego buka. Bez trudu wskoczył na niego, pomagając sobie uderzeniami skrzydeł. Z nieba spadł pegaz, roztrzaskując się o czerwony od posoki trakt. Do walki stanęło trzydziestu gwardzistów, na chwilę obecną trzymało się może sześciu. Na każdego z nich przypadało kilku wrogów.
Alikorn przymknął oczy i zaczął tworzyć sieć, potrzebował na to tylko trochę czasu, tylko chwilę, by pokazać kucykom dość bezczelnym, by go atakować, jak wygląda śmierć. Nie przerywał, nawet kiedy buk pod kopytami zajął się ogniem. Ufał swojej tarczy i bał się tylko tego dziwnego czegoś, czemu udało się ją przebić.
Rozbłysk światła i uderzenie – wrogi jednorożec uderzył w pień, przerabiając go na stos drzazg.
Grunt osunął mu się spod nóg. Co prawda nie opuścił bariery, ale zdekoncentrowało go to wystarczająco, by przerwać delikatną sieć plecionego czaru. Przeklął swoją głupotę.
Został sam, otoczony przez wrogów. Podejrzewał, że mógłby ich wszystkich zabić, gdyby nie łamacz tarcz.
Czas uciekać – pomyślał.
Skoczył w niebo, rozpaczliwie machając skrzydłami. Jako alikorn był szybszy od większości pegazów, ale dopiero po osiągnięciu określonej wysokości. Troje wrogów zaleciało mu drogę, Sundust spopielił ich zaklęciem. Tę chwilę zwłoki wykorzystały jednorożce, otaczając królewską barierę swoją własną i nie pozwalając mu odlecieć.
Uziemiony Sundust Afternoon chwycił parę sztuk porzuconej broni i skierował ją w niebo, siejąc popłoch wśród pegazów. Zabić zdołał jednak tylko dwóch, bo potężna błyskawica uderzyła w jego tarczę, dekoncentrując alikorna. Już miał posłać winowajcę do Harmonii, kiedy uderzenie od tyłu roztrzaskało barierę i powaliło złocistego ogiera na ziemię. Sundust natychmiast przewrócił się kawałek dalej, unikając ostrza długiego miecza.
Nie zdołał jednak uniknąć paru bełtów z kuszy, które przeszyły bólem grzbiet władcy. Bólem, który sparaliżował go na dostateczny okres czasu, by król nie zdążył powstrzymać nadlatującego od tyłu topora, który swym mocnym uderzeniem zagłębił się w jego czaszkę.

***

Zima wcześnie zawitała do Kryształowego Imperium. Od pięciu dni dął wicher i sypał  śnieg, znacznie osłabiając armię Celestii. Królowa stacjonowała pod Berylian, średniej wielkości miastem, aktualnie obleganym przez Equestrian. Alikorn zamierzała zdobyć je jeszcze dzisiaj, by przeczekać w nim mordercze mrozy północy. Póki co nie udało się to tylko przez otaczającą gród magiczną barierę.
Kryształowe Imperium słynęło z magicznych systemów obronnych opartych na zaklętych kryształach. Jednak z pewnością nie były one dziełem kryształowych kucyków. Celestia pamiętała opowieści ojca o historii i legendach krążących wokół tego miejsca. Jeśli chodziło o fakty, to państwo to stanowiło kiedyś stolicę Unicornii. Wiele kilometrów dalej, na wschód, tam, gdzie dziś prócz śniegu można jedynie spotkać plemiona jaków, żyły ziemne kucyki. Natomiast na południowym zachodzie, na terenie dzisiejszego Królestwa Nocy, pegazy budowały swoje podniebne miasta.
Jednak klimat się zmieniał i nadeszło trwające do dziś ochłodzenie.  Według legendy mróz był zasługą Windigos, upiornych koni wiecznej zimy, które żywiły się zawiścią i nienawiścią. Królowa oczywiście nie wierzyła w te bzdury do straszenia źrebiąt. Rasy zeszły na południe, pozostawiając północ niemal opustoszałą. Ale miasta dawnej Unicornii pozostały, podobnie jak stosy ich wiedzy oraz niektóre artefakty. Ziemni niewolnicy, przez lata wystawieni na działanie ochronnej magii systemu bariery miast, zmienili się w kryształowe kuce. Pozostawieni sami sobie, nic nie osiągnęli, zresztą Celestia podejrzewała, że zaklęcia, jakimi nasączono kryształy, działały ogłupiająco na istoty niemagiczne.
Dopiero gdy alikorny podbiły te tereny, to przywróciły im dawną świetność. Nawet dziś szlachta Imperium składała się tylko i wyłącznie ze skrzydłorogich najeźdźców i nielicznych jednorożców. Jednak problemy pozostały te same – niegościnny klimat uniemożliwiał rozwój rolnictwa. Dlatego Kryształowe Imperium było zmuszone do importowania dużej części żywności. Płacili szlachetnymi kamieniami, srebrem, złotem i platyną.
Cesarzowa była naprawdę głupia, prowokując Celestię, władczynię kraju, przez który przejeżdżali kupcy zmierzający do miast Imperium. Gdyby nie wojna, to musieliby nadkładać drogi przez Królestwo Nocy. Jednak w obecnej sytuacji Kryształowemu Imperium prócz śmierci od rogu Equestrii groziła jeszcze śmierć z głodu.
Mury Berylian lśniły różowawym blaskiem. Celestia nawet z tej odległości widziała sylwetki wartowników kulących się z zimna na blankach.
Niedługo rozgrzejemy ich ciała stalą i magią – pomyślała, uśmiechając się smutno. – To wszystko jest tak niepotrzebne… Chociaż i tak kiedyś musiałabym to zrobić. Pewne pomysły wymagają poświęceń.
– Wasza Wysokość…
Królowa Celestia rodu Everfree odwróciła łeb. Mówiący był jednorożcem w średnim wieku, nosił grubą przeszywanicę i kapalin z dziurą na róg. Ogier miał błękitną sierść i wielobarwną grzywę.
– Z jakiego powodu do nas przybywasz, mały kucyku? – zapytała łagodnie Celestia.
– Lord Roadfire kazali przekazać, że maszyny dotarły i do natarcia ruszać możemy.
– Czy wszystko jest już na swoich miejscach, gotowe do użytku? – zapytała.
– Tak, Wasza Wysokość. Lord pyta o dalsze rozkazy.
– Niech wraca do swoich spraw.
Kuc ukłonił się i odszedł, pozostawiając Królową samą. Celestia zeszła ze wzgórza, z którego obserwowała miasto i skierowała się do swojego namiotu. W nim dzięki swej magii otworzyła bogato zdobioną szkatułę z cedrowego drewna. W środku znajdowała się kupka zapieczętowanych zwojów, przygotowanych dwa dni temu właśnie na tę okazję. Wezwała gońców i przykazała im zanieść rozkazy do odpowiednich dowódców. Rozpoczęło się właściwe oblężenie.
Zrzuciła ubranie, na które składały się wełniana tunika, aksamitny kaftan i spodnie z jeleniej skóry. Chwyciła rzuconą na fotel przeszywanicę i zręcznie ją zawiązała. Spojrzała na błyszczącą na stojaku zbroję, przywołała magię i obserwowała, jak pancerz unosi się w powietrzu, by chwilę później objąć ciało władczyni niczym czułe skrzydła kochanka. Na koniec zapięła gruby, karmazynowy płaszcz obszyty futrem gronostaja. Spojrzała w lustro, chcąc upewnić się, czy aby na pewno wszystko leży tak jak powinno. Stwierdziła, że jeszcze przeczesze grzywę podtrzymywaną przez platynowy diadem.
Dopiero tak przygotowana niespiesznie powróciła na swoje wzgórze, skąd miała doskonały widok na miasto oraz własną armię. Paru innych strategów już tam czekało, by również obserwować to wspaniałe widowisko.
– Wasza Wysokość – powitał ją jako pierwszy sir Sandwar rodu Greensnake, najmłodszy syn Lorda Vipera. Reszta poszła za jego przykładem, kłaniając się nisko.
– Witajcie – powiedziała. To nie było miejsce i czas na rozkoszowanie się dworskim protokołem. – Czy nasze wojska są już gotowe?
– Czekamy jeszcze na potwierdzenie od Lorda Sunferna – odpowiedział Battlesong. – Inni czekają wyłącznie na twój rozkaz, Pani.
– Wasza Wysokość, mamy wysłać kogoś, by… – zaczął Bored Leaf, ale Celestia mu przerwała:
– Nie trzeba. Pegaz spod znaku złotych lilii tu leci.
Istotnie, tęczowogrzywy wojownik wylądował miękko na dywanie z porostów pokrywającym wzgórze. Żołnierz nie wyglądał dobrze, miał zaczerwienione oczy, a po pysku spływały mu strugi potu. Ukłonił się nisko, krzywiąc się przy tym w dziwnym grymasie.
– Wasza Wysokość, szlachetni Lordowie, Lord Sunfern przekazać kazali, że do bitwy on i żołnierze jego stawić się nie mogą, jako że zaniemogli i zaraza ich straszliwa w nocy dopadła.
Władczyni skinęła łbem i, uśmiechając się dobrodusznie, rzekła:
– Rozumiem. Nim wrócisz do swojego namiotu, odwiedzisz głównego kwatermistrza i przekażesz mu wiadomość ode mnie, którą ma niezwłocznie przeczytać.
Wyciągnęła z juków pióro ze stalówką, pergamin i inkaust. Wolała poinstruować kwatermistrza, by zajął się tą sprawą. Podejrzewała, że Sunfern mógł już to zrobić, ale nie wiedziała, w jak bardzo złym jest stanie, sprawa była świeża, zaś armia miała to do siebie, że choroby szerzyły się w niej szybko. Szczególnie że w takich wypadkach główne podejrzenia spływały na zepsutą żywność.
Podgrzała lak swoją magią i zapieczętowała wiadomość, tak by odbiorca nie miał wątpliwości, że pochodzi ona od samej Córy Harmonii.
Pegaz z trudem wzbił się w powietrze, intensywnie machając imponującymi, jak na przedstawiciela tej rasy, skrzydłami.
– Nasza armia poradzi sobie bez tych oddziałów, możemy kontynuować – mruknęła.
– Wasza Wysokość raczy wybaczyć, ale czy bez magów Lorda Sunferna nasi żołnierze poradzą sobie z systemem obrony magicznej miasta? Mamy drobne wątpliwości…
– Lordzie Clever Battle – Celestia zwróciła się do zielonego ogiera – co do tego, że zwyciężymy, nie mamy żadnych wątpliwości. Straty będą oczywiście większe, ale w takich okolicznościach tym bardziej musimy jak najszybciej przystąpić do oblężenia.
– Moglibyśmy się wycofać aż na ziemie Królestwa Equestrii.
Celestia nie czuła się zaskoczona tą propozycją. Już wcześniej rozważyła wszystkie za i przeciw takiego rozwiązania, a i na naradach przed wymarszem na Berylian pojawiły się takie propozycje. Zimy w Kryształowym Imperium były straszne, chyba że miało się szczęście znaleźć za barierą miasta, gdzie zawsze trwała wiosna. Jednak mrozy już nadeszły i Królowa obawiała się, że wycofanie się może oznaczać tysiące kucy padłych od chorób i z zimna.
Pierwotnie armia equestriańska miała już zbliżać się do stolicy Imperium – Lapisfarendil. Wówczas planowali zatrzymać się w Spinelor. Koncepcja ze stacjonowaniem w Berylian pojawiła się, kiedy odkryli, jak bardzo przemarsz przez tundrę spowalnia tabory, a przez to i całą kampanię.
– Za duże ryzyko. Musimy skruszyć mury Berylian jeszcze dziś.
– Niech Harmonia da nam siłę – wyszeptał zielony alikorn.
Silni jak ziemia, szybcy jak wiatr, jaśniejący jak gwiazdy… To motto rodu Everfree. Mojego rodu.
Biała klacz rozłożyła skrzydła i uniosła się nieco wyżej, by lepiej widzieć i być widzianą.
Na ziemi kłębiły się pegazy, jednorożce i alikorny, czekając, aż bariera padnie. Wśród morza żołnierzy wyróżniały się sylwetki balist, trebuszy i katapult, na których przybycie czekała Celestia. Naładowane specjalnie przygotowanymi pociskami powinny bez problemu zburzyć mury Berylian. A gdy te padną, to zniknie bariera, a żołnierze Królowej zaleją miasto.
– Equestrianie! W końcu jesteśmy gotowi, by zaatakować! Berylian nie chciało przyjąć naszej oferty, odrzuciło wyciągnięte w ich stronę kopyto jedności i pokoju. Nie chcą dołączyć do nas? W takim razie są przeciw nam! Żołnierze, my, Królowa Celestia rodu Everfree oddajemy to miasto w wasze kopyta! Ruszajcie! – rozkazała alikorn magicznie wzmocnionym głosem.
Wcześniej dałam im szansę, by się poddali. Nie chcieli skorzystać, trudno.
Trebusze i katapulty wystrzeliły jak jeden mąż, a wielkie głazy uderzyły w kryształowe mury miasta. Towarzyszyły temu grzmoty jak podczas potężnej burzy. Skojarzenie to wydało się Celestii aż nazbyt akuratne – to był dopiero zwiastun prawdziwej nawałnicy. Opadł pył powstały w wyniku starcia kamienia o kamień, odsłaniając rysy rozlewające się po osłonie Berylian niczym pajęcza sieć.
Obrońcy strzelali z balist i kryształowych łuków, lecz te nie czyniły armii Królestwa Equestrii większych szkód – Celestia tak rozlokowała swoje wojska, by nie znalazły się pod maksymalnym ostrzałem. Tarcze alikornów i jednorożców wystarczyły, by odeprzeć strzały mniejszego kalibru. Jednak pociski balist i skorpionów zebrały swoje żniwo. To były straty, które przewidziała, rozpoczynając oblężenie.
Po drugiej salwie pęknięcia powiększyły się, osiągając rozmiary potężnych szczelin. Kuce na murach krzyczały coś spanikowane, jednak do uszu Królowej nie doszły ich słowa, zagłuszane przez sypiący się kamień i radosne okrzyki Equestrian.
Trzecie uderzenie zniosło magiczną tarczę osłaniającą miasto. Powstały też wyrwy w murach, przez które piechota mogła przedostać się do środka. Pegazy odbiły się od ziemi i wzniosły ponad miastem. Kusznicy Lekkoskrzydłych skutecznie wyeliminowali kuce na murach. Celestia zdecydowała się nie korzystać w tej bitwie z lansjerów i kirasjerów, których zdolności słabo nadawały się do wykorzystania w labiryncie budynków.
Rycerstwo zerwało się galopem w stronę wyrw, nie chcąc pozostawić pegazom całej zabawy, łupów i chwały. Kryształowa szlachta opływała w luksusy, bogacąc się na górnictwie, jubilerstwie oraz handlu wełną morganiosów i borówką cymofanicą. Pewni ochrony zapewnianej przez prastarą magię i rozpuszczeni tysiącami lat pokoju, zapomnieli o rozwoju sztuki wojennej. Królowa podejrzewała, że mieszkańcy Imperium naiwnie wierzyli, że złoto i bariery ich uratują.
Z Berylian unosił się dym, zapewne powstały w wyniku pożarów wznieconych przez chybione czary jednorożców. Co chwila niebo przecinały wielobarwne błyskawice, efekt starcia najeźdźców z magicznymi pozostałościami dawnej Unicornii. Nie wątpiła, że jej jednorożce i alikorny sobie z tym poradzą. Ciekawiło ją jedynie, jak faktyczne straty będą się miały do szacowanych.
– Lord Roadfire idzie – głos Battlesonga sprawił, że przerwała obserwację płonącego miasta i zwróciła oczy ku zbliżającemu się do wzgórza alikornowi w skórzni i płaszczu, który kiedyś był prawdopodobnie czarny.
Roadfire nie wyglądał na wojownika, bo i nim nie był. Nie nosił broni ani pancerza, chociaż należał do sztabu armii. Samą swoją obecnością drażnił innych szlachetnie urodzonych, ponieważ zachowaniem przypominał raczej pijanego pegaza. Miał zresztą słabość do mało wyszukanych trunków. Celestię również irytował, ale potrafił wykonać powierzone mu zadanie, o czym przekonała się na przestrzeni stuleci.
– Wasza Wysokość. – Ogier ukłonił się nie dość nisko. – Nie przeszkadzam?
– Nie, Lordzie. Mówcie, z czym przybywacie.
– Potrzebuję pegazów, dużo pegazów, moja Pani.
Nie odpowiedziała od razu, ponieważ czwórka pegazów wylądowała, coś raportując. Wolała się zorientować, czy to coś naprawdę ważnego, czy też może pozostawić to reszcie sztabu. Wszystko wskazywało, że to zwykłe relacje z tego, jak przebiega bitwa, coś dla Sandwara i Bored Leafa.
– Nie dziś. Dużo, czyli ile? Sto? Dwieście? Trzysta? – Celestia uniosła lewą brew.
– Patrząc na to, ile schodzi, to daj ich tysiąc. Ziemne kuce nie dotrą tu z Equestrii, kiedy sypnie śniegiem. Rozmawiałem z kwatermistrzem – mruknął brązowy alikorn.
– Wiemy, że mamy pewne braki, ale aż takie?! – Królowa nie mogła uwierzyć, że Roadfire podał taką liczbę. Zdawała sobie sprawę, że transport powietrzny jest dużo mniej wydajny niż lądowy, ale kiedy ruszali z Equestrii, byli dobrze zaopatrzeni.
– Jest zima, kuce muszą więcej jeść, a…
– A jak więcej jedzą, to i zapasów schodzi więcej – parsknął Lord Battlesong. – Mówcie, w czym rzecz.
– Główny kwatermistrz odkrył niedawno, że część żywności jest zepsuta. Znalazły się i transporty skażone jakimś paskudztwem, sporyszem, zdaje się. Łącznie jakieś pięćdziesiąt wozów. Biorąc poprawkę na pogodę, siłę pegazów i braki, o których mówiliśmy już wcześniej, to jakoś tyle wyjdzie.
Celestia z trudem powstrzymała jęknięcie. Bała się posyłać pegazy w śnieżycę i spodziewała się, że wiele z nich może takiej wyprawy nie przeżyć. Alikorn spojrzała na sylwetkę Berylian, bitwa o miasto powinna już zbliżać się ku końcowi.
– Kryształowe kucyki powinny mieć pełne spichrze. – Błękitny ogier najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ona.
– Możliwe – przyznał Roadfire. – Jednak może minąć za dużo czasu, aż oszacujecie, czy jest tego dość i czy się nadaje. Możliwe też, że wasze zboża, buraki i brukiew właśnie płoną w jednym z tych pożarów. Zimy tutaj są długie, niech lepiej lecą teraz, gdy są w pełni sił, a największe mrozy jeszcze nie przyszły.
– Trwa bitwa, żołnierze będą po niej świętować oraz lizać rany, jakie niewątpliwie odniosą  – stwierdził Clever Battle.
Naczelny logistyk machnął kopytem i wskazał skrzydłem w stronę namiotów lansjerów.
– Ci się nudzą. Dajcie mi ich.
Zaklęła w myślach. Nie podobał jej się ten pomysł, ale sądziła, że powinna zaufać Rodefire’owi.
– To są żołnierze, a nie tragarze – rzekł Sandwar, wbijając spojrzenie pomarańczowych oczu w brązowy pysk Roadfire’a.
– To są gęby do wyżywienia i utrzymania przy życiu – stwierdził logistyk. – Niech Królowa podejmie decyzję. Moje zdanie Jej Wysokość zna.
– Nie możemy… – nie dawał za wygraną sir Sandwar.
– Możemy. Lordzie Roadfire, ufamy wam, więc róbcie to, co uważacie za słuszne.
Brązowy ogier skinął głową, rozłożył skrzydła i odleciał. Celestia zwróciła łeb w stronę sztabowców. Byli wyraźnie niezadowoleni z jej decyzji, ale nie zaprotestowali wprost. Niektórzy z nich pewnie nawet zgadzali się z logistykiem i po prostu nie podobało im się, że ten dostał wolne kopyto. Rozumiała zresztą ich obawy – morale z pewnością spadnie. Jednak w przeciwnym wypadku racje żywnościowe musiałyby być bardzo oszczędne, co również nie przypadłoby do gustu żołnierzom. Zresztą zimy w Kryształowym Imperium trwały zbyt długo, by podjąć ryzyko niedostarczenia zapasów jedzenia, koców, leków i ciepłej odzieży.
Gwałtowny huk wstrząsnął niebem i ziemią, a Berylian rozbłysło w blasku różowego światła, by zaraz zniknąć w kłębach białego dymu. Celestia odruchowo zasłoniła się magiczną tarczą. Nie wiedziała, jaki rodzaj czarów został aktywowany. Poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Wasza Wysokość? – usłyszała głos Battlesonga.
– Pozostaje nam czekać – odpowiedziała. – Sądzimy, iż niebawem zjawi się jakiś pegaz, by poinformować nas o tym, co się dokładnie wydarzyło.
A jeśli się nie pojawi – pomyślała Celestia – to też będzie to ważna informacja.
Czekali w ciszy, a każda sekunda zdawała się być godziną, każda godzina stuleciem. Dym póki co nie opadał. Królowa miała złe przeczucia.
Usłyszała szelest piór, nim ujrzała pegaza. Na pysku ogiera o miodowej maści malowała się ulga.
– Wasza Wysokość, Czcigodni Lordowie – posłaniec zrobił głęboki wdech – Lord Vine Whip kazali powiedzieć, że Berylian padło. Władca miasta wraz z resztą arystokracji wysadził donżon, kiedy Lordowie Runfrog i Buckwheat wdarli się do środka. Oni i ich kuce zginęli, ale miasto jest nasze. Lord Vine Whip zajęli się organizacją wojsk i porządkowaniem terenu.
– Czy Lord Vine Whip mówili coś o tej mgle? – zapytał sir Sandwar.
– Tak, Lordzie. Wysłali pegazy, by ją przegoniły. To z tego wybuchu, Lord Vine Whip mówią, że nie jest szkodliwe.
– Tego nie bylibyśmy tacy pewni – stwierdził Clever Battle. – Niech zbadają to magowie. Nie wiemy, co te kuce tam trzymały.
– Zgodzimy się z Lordem Clever Battle – odparła Celestia.
To może być jakieś wredne zaklęcie z czasów Unicornii – pomyślała. – A wtedy biada nam.
– A teraz wybaczcie nam, szlachetni Lordowie. Bitwa się skończyła, oddaję sprawy w wasze rogi. Mamy sprawy niecierpiące zwłoki do załatwienia w naszym namiocie.
W istocie, w namiocie czekały na nią ważne sprawy. Przede wszystkim obiad, który zamierzała zjeść w samotności. Lubiła jeść, kiedy nikt nie patrzył, nie oceniał, a ona mogła nie stosować się do etykiety, nie narażając się na dziwne spojrzenia i plotki. Dodatkowo miała ochotę rzucić się na łóżko i zdrzemnąć, nim otrzyma kolejne raporty – spodziewała się, że sprawdzenie wszystkiego zajmie magom nieco czasu.
Nim weszła do środka, przywołała do siebie jakiegoś kręcącego się po obozie pazia. Źrebak usługiwał jednemu z jej rycerzy, kojarzyła go z widzenia. Teraz się wyraźnie nudził, bo narzekał swojemu koledze, że sir Power Horn uznał, że jest za młody, by stanąć do walki.
– Zanieś to do kuchni – powiedziała, wręczając mu list. – No już, migiem – dodała, uśmiechając się przyjaźnie do oszołomionego ogierka.
Paź pokiwał łbem i ruszył z kopyta. Trzeba było przyznać, że galopował porządnie. Pomyślała, że ten dzieciak za parę lat może zostać gwiazdą turniejów.
Obiad dostarczył jej jednorożec odpowiedzialny za układanie menu Królowej oraz za podawanie jej posiłków. Wszystkie kuce zajmujące się przyrządzaniem jej jadła były odpowiednio kontrolowane i zaufane. Jedzenie podano na srebrnych paterach pod kopułami. Prócz tego ogier lewitował skrzynkę z naczyniami, sztućcami i butelkami wina. Celestia wolała, by jej jedzenie nie rzucało się zbytnio w oczy prostym żołnierzom. Tak nie wyglądało to lepiej niż u innych możnych.
Kucharz postarał się jak na warunki polowe. Na jej stół trafiła zupa z prawdziwków i żurawiny, doprawiona miodem i rozmarynem, gołąbki z kaszy i marchwi, zawinięte w liście szpinaku i podlane wspaniałym sosem serowo-czosnkowym oraz miska budyniu czekoladowego z suszonymi figami. Do tego jej ulubione różowe wino z firegardzkich winnic.
Celestia, nie korzystając z łyżki, zaczęła jeść zupę. Piła prosto z miski, niczym zwykły wieśniak czy prosty pegaz. Łapczywie spijała każdą kroplę ciepłego, aromatycznego płynu. Naczynie szybko pokazało swe dno. Biała klacz sięgnęła po gołąbki i po chwili namysłu uniosła jednego przy pomocy magii i wepchnęła go sobie do ust. Żuła, śliniąc się i mlaskając, rozkoszując się smakiem i konsystencją. Szczególnie sos ją zachwycił – wybornie komponował się z liśćmi szpinaku. Na koniec sięgnęła po deser. Budyń udał się średnio, figi nie pasowały jej do czekolady. Mimo wszystko nie odesłała go do kuchni.
Rzuciła się na łoże, nie pozbywszy się zbroi. Nie chciało jej się tego zdejmować, szczególnie że za parę godzin musiałaby ją założyć ponownie. Większość kucyków nienawidziło spać w pancerzu, jednak ladry należące do Królowej pochodziły z czasów, kiedy znano tajniki nasączania metalu magią, przez co były lżejsze i wytrzymalsze. Zresztą pod nimi nosiła przeszywanicę, która ograniczała dyskomfort w czasie snu.
Odpłynięcie do krainy sennych marzeń nie zajęło Celestii wiele czasu. Po jedzeniu zawsze przychodziło jej to łatwo. Nie śniła o wielkich rzeczach godnych królowych, oj nie. W nocnych wizjach przenosiła się do czasów przed pokonaniem Discorda, kiedy ona i Luna były jeszcze młode i naiwne, a na jej grzbiecie nie spoczywała odpowiedzialność za całe państwo.
Kiedy się obudziła, dzień zbliżał się ku końcowi. Niebo zaróżowiło się, a falujące na nim wstęgi magicznej zorzy Kryształowego Imperium przypominały pasma jej grzywy powiewającej na wietrze. Gwardziści i ważniejsi członkowie armii już na nią czekali. Jak tylko opuściła namiot, podbiegł do niej podstarzały jednorożec, oznajmiając, że dym z Berylian nie był groźny i składał się z pyłów i dużej ilości pary wodnej. Białe opary zniknęły same lub rozpędzone przez pegazy.
– Wasza Wysokość, jakie rozkazy? – zapytał Bored Leaf.
– Czas zająć miasto – stwierdziła alikorn. – Ruszamy.
– Wasza Wysokość, wolicie wjechać rydwanem czy…
– Pójdziemy pieszo – stwierdziła.
Tak jak czyniły to alikorny w starożytności. To ja wydałam to miasto na pastwę armii equestriańskiej. Niech więc moje kopyta dotkną ulic mokrych od krwi niewinnych.
Wystrzeliła w niebo magiczny złoty promień, dając sygnał do wymarszu. Ktoś dodatkowo zadął w róg. Kuce ustawiły się w kolumnie – na przodzie rycerze, w środku Celestia, za nią inne alikorny, a na samym końcu magowie. Nad nimi leciały pegazy, mające wypatrywać ewentualnych niebezpieczeństw. Błyszczały pancerze i powiewały błękitne chorągwie ze słońcem, księżycem i dwoma alikornami.
Nim dotarli do Berylian musieli przejść przez obozowisko. Kierowali się główną arterią, mijając namioty dowódców i prostych żołdaków. Gdzieniegdzie widziała ogniska, przy których grzały się kucyki. Tych zresztą było pełno – część nie brała udziału w boju, a reszta wróciła ze zdobytego miasta. Minęli rząd szubienic z dyndającymi trupami. Tylko dzięki mrozom północy fetor dało się znieść. Nie wiedziała, za jakie winy zostali skazani, najczęściej wieszano za dezercję, mordy na kompanach i kradzież. Czasem zdarzali się sabotażyści i niekompetentni głupcy.
Wyszli z labiryntu namiotów na pola przed miastem. Obozowisko nie zostało otoczone, gdyż tundra nie dostarczyła niezbędnego budulca. W tym wypadku nie miało to zresztą większego znaczenia – wartownicy wystarczali, by poradzić sobie z ewentualnym zagrożeniem.
Wśród porostów wciąż spoczywały nieliczne ciała poległych Equestrian. Dzień był za krótki, by ktoś teraz zawracał sobie tym głowę, zwłoki miały zniknąć dopiero jutro. Kucyki zazwyczaj grzebały swych zmarłych bądź paliły trupy, jeśli było ich za dużo. Jednak w Kryształowym Imperium drewno stanowiło towar deficytowy. W tych warunkach postanowili układać umarłych w stosy i tak pozostawić na pastwę tundry. W cieplejszym klimacie za wojskiem ciągnęły kruki i wrony. Na mroźnej północy zamiast nich mieli stada arktycznych wilków, białych niedźwiedzi i śnieżnych trolli.
Nie kierowali się w stronę głównej bramy, by wkroczyć do miasta jak wielcy zdobywcy z eposów. Stało się tak z prozaicznego powodu – główne wrota do Berylian ucierpiały podczas oblężenia i leżały przykryte stertami strzaskanego kryształu. Zamiast tego oczyszczono z gruzów jedną z większych wyrw.
Dziwnie się czuła, mijając różowawe bryły kamienia. Nie pierwszy raz wchodziła do zdobytego grodu, ale ten mur był stary jak Alikorngard, a może nawet i starszy. Razem z nim znikła bariera. Królowa zastanawiała się, czy uda im się postawić ją ponownie. Podejrzewała, że to magiczna kopuła izolowała miasto od mrozów Kryształowego Imperium.
Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy po wkroczeniu do Berylian, to to, że kryształowe kucyki mieszkały w naprawdę ładnych domach. Zbudowano je z tego samego różowego kamienia, co mury miejskie. Kryte różnokolorową dachówką, zdobione klejnotami i ceramiką, prezentowały się nadzwyczaj urokliwie. Wrażenie psuły walające się wszędzie trupy, kończyny oraz plamy krwi i fekaliów.
Zwłoki zgarnięto z drogi Królowej i rzucono na pobocze. Miała pewne wyrzuty sumienia, że pozwoliła wymordować mieszkańców miasta, jednak w ten sposób pozbyła się dodatkowych gęb do wyżywienia. Zresztą wiedziała, że wieści o tym, co spotkało Berylian, wcześniej czy później dotrą do Lapisfarendil.
Chciała jak najbardziej osłabić ducha mieszkańców stolicy, którą chronił pradawny artefakt, jakim było Kryształowe Serce, czerpiące swoją siłę z wiary, miłości, szczęścia i zaufania. Dopóki morale kucyków z Lapisfarendil nie zostanie złamane, to ona nie dostanie się do niego. A jeśli nie dopadnie Korundii i nie skróci jej o głowę, to problemy z Imperium nigdy się nie skończą.
To aż dziwne, że nikt jej do tej pory nie otruł.
Orszak mijał kolejne domy i ulice. Skądś dobiegały krzyki klaczy przemieszane z dławiącym szlochem. Towarzyszyły temu radosne śmiechy żołnierzy. Celestia podejrzewała, że kiedy skończą, to w najlepszym razie poderżną jej gardło. W najgorszym pozwolą jej żyć i będą serwować ten koszmar przez kolejne dni, tygodnie oraz miesiące. Alikorn nie popierała gwałtów, jednak te dobrze wpływały na morale armii. Nie miała już stu lat i wiedziała, że niektórych rzeczy nie da się zmienić tak po prostu.
Kiedyś to się wszystko skończy. Nie będzie wojen. Nie będzie gwałtów i mordów. A nawet jeśli będą, to nie na taką skalę. Obiecuję.
Przeszli obok fontanny przedstawiającej klacz jednorożca w sukni dziwnego kroju. W basenie pływała noga kucyka. Nie sposób było określić maści, woda zmieniła kolor od krwi i zafarbowała sierść. Kawałek dalej leżał na brzuchu szmaragdowozielony ogier. Skrzep na szyi, zaraz przy kłębie sugerował, że umarł szybko i bezboleśnie.
Equestrianie zdemolowali ulicę garncarzy. Wszędzie walały się kawałki roztrzaskanej ceramiki. Szyldy poszczególnych warsztatów wisiały smętnie. Nigdzie w zasięgu wzroku nie ostał się ani jeden cały garnek, ani jeden wazon, kubek czy miska. Trupów nie widziała – kucyki uciekły albo pochowały się w domach.
Następną uliczkę poświęcono kowalom – tu zwłok było sporo. Mieszkańcy stawiali opór i wśród umarłych dostrzegła również błękitne kropierze żołnierzy armii equestriańskiej.
Zobaczyła świątynię ku czci Harmonii – wysoki budynek z dwoma wieżyczkami, gdzie jedna służyła za dzwonnicę. Rozeta nad wyważonymi drzwiami mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Na schodach przy wejściu leżało kilka trupów kucyków, które szukały ochrony podczas oblężenia. Kapłani nie otworzyli im dzwi.
Zazwyczaj podczas zdobywania miast kazała oszczędzać świątynie i tych, którzy się w nich schronili, o ile godzili się jej służyć. Miało to swoje cele – nie drażnić Kościoła Harmonii i nie prowokować sąsiadów do odwetu. Jednak w Kryształowym Imperium wyznawano herezję, mającą z prawdziwą wiarą niewiele wspólnego.
Herezja zakładała, że sama Harmonia zesłała na Caballusię Kryształowe Serce, czyniąc w ten sposób władców Lapisfarendil swoimi wybrańcami. Dzięki mocy artefaktu mieli być zawsze chronieni, znać przyszłość i podbić cały świat. Siłą rzeczy gryzło się to z doktryną equestriańską oraz z doktryną porządku. Dodatkowo sprawiało, że Cesarzowie Imperium mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie, ponieważ naprawdę w to wierzyli. Nikt nie znał prawdziwej genezy magicznego przedmiotu. Królowa podejrzewała, że stworzyły go jednorożce za czasów swej świetności.
Kryształowe Serce pełniło wiele funkcji – chroniło miasto, zapewniało mu wieczne lato oraz pozwalało zajrzeć w przyszłość. Bogatsze kuce, które stać było na taką podróż, przybywały do Lapisfarendil, by poznać swój los. Sama Celestia nigdy nie korzystała z artefaktu, jednak znała takich, co tego doświadczyli. Większość czuła się mocno zawiedziona.
Minęli niewielki kwietnik na skrzyżowaniu większych ulic. Posadzono w nim wrzośce i karłowatą brzozę. Drzewo nie miało już liści. Kolumna skręciła w prawo i teraz szli lekko pod górę. Okoliczne domy należały do zamożniejszych mieszkańców miasta, o czym świadczyły ich większe rozmiary i bogatsze zdobienia. W jednym z budynków mieściła się karczma, szyld przedstawiał różową wiwernę.
Z jednego domu wyszła grupa żołnierzy w uniformach Lekkoskrzydłych. Patrzyli na przesuwającą się kolumnę z wyraźnym zainteresowaniem. Na ich pyskach malowały się uczucia takie jak zmęczenie i zadowolenie. Nie wyglądali na rannych, poza jednym pegazem z czołem przewiązanym jakąś szmatą. Wszyscy dźwigali worki wypełnione nieznaną zawartością, niegdyś należącą do mieszkańców Berylian.
W końcu dotarli do resztek donżonu. Widok robił duże wrażenie, gdyż w miejscu twierdzy ział wielki krater. Wszędzie wokół walały się kamienie, resztki mebli, sprzętów i ciała kucyków tak zmiażdżone, że przypominały roztrzaskane wiśnie i arbuzy z wystającymi kępkami sierści oraz materiału.
Lord Vine Whip i jego kuce już na nich czekali. Celestia rodu Everfree wyłamała się z kolumny i podeszła do niego. Zielony alikorn w ciemnej zbroi ukłonił się lekko.
– Wasza Wysokość, chcielibyśmy powiedzieć, że donżon jest wasz, ale…
– ... go nie ma – dokończyła klacz. – Macie dla nas jakiś raport?
– Owszem. My i nasze kuce dokładnie zbadaliśmy teren. Waszej Wysokości proponowalibyśmy zająć którąś z posiadłości na północ stąd. Mieszkali tam możni tego miasta. Nie pozwoliliśmy ich złupić i zdewastować, myśląc o…
– Dobrze, wystarczy. Dziękujemy wam i waszym Lekkoskrzydłym. Widzimy jednak, że towarzyszą wam magowie i rycerze. Czy dobrze myślimy i wojownicy ci służyli pod Lordem Runfrogiem i Lordem Buckwheatem?
– Owszem – odparł Vine Whip. – Nie wiemy za bardzo, co mamy z nimi zrobić, jednak objęliśmy nad nimi tymczasowe dowództwo.
Celestia zastanawiała się, jakiej odpowiedzi powinna mu udzielić. Były inne chorągwie, w których służyły jednorożce, jednak obecnie nie wiedziała, w jakim stanie są one i ich dowódcy. Z drugiej strony nie mogła pozostawić tych kuców pod dowództwem Vine Whipa, gdyż jego oddział składał się z pegazów.
– Lordzie Vine Whip, chwilowo powierzamy wam dowództwo nad tymi żołnierzami. Za parę dni zostaną przydzieleni w miejsca bardziej dla nich odpowiednie. Jeśli w ciągu trzech dni nikt do was w tej sprawie nie przyjdzie, to zgłoście się do Lordów Sandwara i Bored Leafa. – Ogier przytaknął. –  Żegnajcie.
Wykonała zwrot na zadzie i dała znak kolumnie, gdzie mają iść. Jeszcze dzisiaj zamierzała objąć nową kwaterę oraz oddać się kąpieli.

***

Była więźniem już od tygodnia. Co prawda mogła poruszać się swobodnie po całym zamku, jednak nie korzystała z tej sposobności. Obawiała się, że pozbawiona magii narazi się tylko na kompromitację. Nie wiedziała, co się dzieje z Hualongiem, bo choć Celestial Spear odwiedzał ją codziennie, to nie poruszał tego tematu. Odniosła za to wrażenie, że drugi alikorn się czegoś boi. Przychodził spięty i nerwowy, wypytywał ją o szczegóły z życia, które wcześniej pominęła, a ona pytała go o to samo. Ze zwykłej ciekawości i z nudów.
Pod wieloma względami przypominał jej brata – też w młodości chciał zostać wielkim wojownikiem i walczyć ze złem pod postacią przerażających bestii. Miał siostry, o które się troszczył. Ale był przy tym dużo mądrzejszy i sprytniejszy od Dark Mane’a. Oraz spokojniejszy i, jak stwierdziłaby to Królowa Moonlight Dust, pełen ogłady i… tego słowa Night Shadow zapomniała. Ogółem to Celestial Spear zapewne uchodził za idealnego Królewicza, za którym szalały młode klacze. Tymczasem Night regularnie miała ochotę mu przywalić. Tematy takie jak poezja i sztuka uważała za nudne.
Wczoraj biały alikorn nie przyszedł. W efekcie spędziła dzień na spaniu i próbie czytania kroniki sir Feathera. Akurat trafiła na wyjątkowo nudny fragment na temat geniuszu Fireburna, który podpisał bardzo korzystną umowę handlową z Mooncastle. Kronikarz dokładnie go opisał, a Night Shadow nawet nie dziwiła się, że jej pradziadek to podpisał. Podejrzewała, że, tak jak i ona, usnął nad dokumentem.
Dziś znów trafiła na wzmiankę o Sunshine Arrow. Sir Feather opisał wydarzenia po pół roku od jej ślubu z Fireburnem. Wyglądało na to, że nie odnalazła szczęścia w małżeństwie, a połowa dworu szczerze jej nienawidziła. Night nie rozumiała, czemu w takim razie nie uciekła albo nie poległa w walce, jak prawdziwi bohaterowie. Przecież pozwalano jej używać magii, mogła…
...mogła przegrać.
Po grzbiecie przeszedł jej dreszcz. Cała ta historia, cała ta sytuacja wydała jej się nagle dziwnie znajoma. Niezdarnie sięgnęła po dzbanek i nalała do pucharu soku z czarnego bzu. Tym razem udało jej się nic nie rozlać.
Dopiero teraz zaczęło do niej docierać w jaką kabałę się wpakowała. Tak jak Sunshine Arrow uciekła ze swojego królestwa, by walczyć o sprawiedliwość. I tak jak Sunshine Arrow została w końcu schwytana i uwięziona w całkiem komfortowych warunkach. Jej wzór zamknięto w tym samym zamku, który stał się dla niej złotą klatką. Czy ją może czekać podobny los? Póki co Celestial Spear nie wyglądał, jakby chciał się ugiąć.
A co jeśli Król Sundust wróci żywy? Co jeśli Hualong ją zostawi? Albo go zabiją? Czy skończy tak jak generał Arrow?
A zresztą… Czy miałam jakieś wyjście? Może mi się udać… Tak, uda mi się. Muszę być silna. Nie tak jak ona… Ja będę silniejsza.
Wróciła do lektury, szukając odpowiedzi na pytanie, czemu Sunshine Arrow nie próbowała zrobić czegokolwiek.
“Ostatniego dnia października roku 1568 Miłościwie Nam Panujący Fireburn Wielki rodu Ognistego Słońca ogłosił dworu całemu nowinę szczęśliwą. Łaska Harmonii spadła na Jej Wysokość w postaci daru poczęcia. Z powodu tego wnet Pan Nasz ucztę wydać kazał. Biesiada to była huczna i bez mała tydzień trwająca. Jednak zabrakło na niej Królowej, która na zdrowiu słabując, w komnatach swych się zamknęła”.
Night Shadow szybko policzyła lata. Mieli tysiąc osiemset siedemdziesiąty drugi rok, a Sundust Afternoon nie był chyba aż taki stary, czyli to nie mogło chodzić o niego. Właściwie to jakoś nigdy nie pomyślała o tym, że Sunshine Arrow mogła dać więcej źrebiąt. W zasadzie to nawet się zbytnio nie zastanawiała nad tym, jakie życie wiodła po wojnie, a w końcu przeżyła jeszcze półtora wieku.
Ciekawe, co się z nimi stało i czy były podobne do matki – pomyślała. – Może i o tym coś tu znajdę.
“Był ranek Imbolc, kiedy tragedia straszliwa się stała i smutek Jego Wysokości całe Firegard zalał. Królowa źrebię noszone pod sercem straciła. Byli i tacy, co sugerowali, że Jej Wysokość dziecko straciła, bo Harmonia karę rzuciła na nią za grzechy z przeszłości. Rzekł Lord Olive Tree, że “Pewnikiem sama wiedźma płód spędziła”. Doszły te słowa do królewskich uszu i wielki był zaprawdę gniew Fireburna rodu Ognistego Słońca. Wygnał krnąbrnego Lorda aż za granice Królestwa, a jeno wstawiennictwo siostry tegoż uchroniło go od śmierci”.
Czyli poroniła. Nie zdziwiło jej to jakoś szczególnie. Klacze alikornów stosunkowo często miały problemy z donoszeniem ciąży. Jak choćby jej matka.
Musieli jej bardzo nie lubić, skoro oskarżali ją o takie rzeczy.
Night Shadow zamknęła kronikę i zeskoczyła z łóżka. Podeszła do wielkiego okna i próbowała ustalić godzinę. Widziała dysk słoneczny, intensywnie świecący jej w oczy. Na tej podstawie uznała, że było pewnie koło szesnastej.
Drzwi do komnaty nagle otworzyły się. Alikorn obróciła się gwałtownie i ujrzała Celestial Speara we własnej osobie. Ogier niemal się trząsł. Nic nie pozostało z jego królewskiej postawy i prezencji. Grzywę miał w nieładzie, a spojrzenie błędne. Czuła od niego strach, jak od złapanego w pułapkę timberwolfa.
– Potrzebuję waszej pomocy – wysapał.
– Czyli przystajesz na moje warunki? – zapytała zdziwiona, że tak łatwo poszło.
Królewicz nie odpowiedział od razu, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.
– To zależy. Na pewne rzeczy nigdy się nie zgodzę.
– Oczywiście. Nie jestem twoim wrogiem, a mogę stać się przyjacielem… Po prostu zdejmiesz mi tę obrożę, pójdziemy spotkać się z moim przyjacielem i porozmawiamy.
Ciekawe, co takiego skłoniło go do tak gwałtownej zmiany zdania. I czemu tak wygląda…
– To nie brzmi zbyt bezpiecznie – zauważył.
– Weźmiesz straż. Możecie być uzbrojeni. Ale powiesz swoim kucom, by nie używały magii i trzymały broń przy sobie. Wtedy nie zaatakuje. A wyniku takiego starcia nie sposób przewidzieć, zapewniam.
Celestial Spear przysunął do siebie fotel i z wyraźną ulgą zajął naw nim miejsce wyraźną ulgą. Wyglądał, jakby nie spał od wielu godzin.
– Nie ufam ci… – zaczął.
– Wiem, na twoim miejscu też bym sobie nie ufała.
– ...ale chyba nie mam wyboru – dokończył. – Mój ojciec nie żyje. Zamordowano go. A szlachta uważa, że jestem za młody. Część próbuje się mnie pozbyć, inni przejąć nade mną kontrolę, niektórzy nawet rozważają oddanie tronu pod róg Darkness Sworda albo Celestii.
Chyba znowu mam więcej szczęścia niż rozumu...
– I dlatego przychodzisz do mnie, bo uważasz, że jestem dla ciebie najmniejszym zagrożeniem.
– Tak – przyznał, krzywiąc się niechętnie. – I nie tylko. Twój przyjaciel za bardzo daje nam się we znaki i pogarsza moją pozycję.
– Może ją polepszyć. Bardziej niż mała armia. Armia, której się nie przekupi tytułami, złotem ani ziemią.
– Nie ma takich kucyków.
– Może i nie ma. – Skinęła głową i uśmiechnęła się lekko. – Pomożesz mi zdobyć Tron Nocy?
Ogier przymknął oczy i podparł brodę kopytem.
– Jeśli będzie to możliwe. Ale nie licz na to. To raczej przerasta moje możliwości. Jednak jeśli będziesz współpracować, to możesz liczyć na godne życie w Królestwie Słońca.
Szybko rozważyła wszystkie za i przeciw. Chciała odzyskać swoją należność, ale czy mogła na to liczyć? Celestial Spear chyba zachował ostatnie resztki racjonalnego myślenia i raczej nie zgodziłby się na wszystko. Może jakiś mały zameczek wśród winnic i gajów oliwnych nie byłby taki zły?
– Niech będzie – odpowiedziała.
Na razie. Potem się pomyśli.
Strumień granatowej magii nagle wystrzelił w jej kierunku. Night wzdrygnęła się, kiedy obroża rozpięła się i upadła na dywan. Kiwnęła głową w geście podziękowania.
– Radziłabym ruszać od razu – rzekła, nie chcąc, by Hualong znów spalił jakieś sioło.
– Chodźmy więc. Jak daleko musimy iść?
– Okoliczne pola będą w sam raz. Ale te bliżej lasu.
– Powiem swoim kucom, jak mają się zachować. A po ciebie niebawem kogoś przyślę.
– Pospiesz się, naprawdę lepiej będzie, jeśli zdążymy, nim nastanie noc.
Została sama. Przejrzała się w zwierciadle i doszła do wniosku, że Hualong będzie miał powód do żartów, kiedy ją zobaczy w takim stanie. Chociaż z drugiej strony, był smokiem i mógł nie widzieć nic dziwnego w klaczy ubranej w różową wełnianą suknię.
Narzuciła na grzbiet purpurową derkę, rozkoszując się powrotem magii. Dzięki niej mogła poczuć gładkość tkaniny w sposób niemożliwy dla kuca nieposiadającego rogu. Nie musiała wołać służącej, by zawiązała tasiemki i to było cudowne uczucie – znów poczuć się jak pani swojego losu.
Po chwili namysłu zdecydowała się poprawić fryzurę. Wolała nie dawać miejscowej szlachcie dodatkowego materiału do drwin.
Pozostawało czekać.
W końcu przyszedł po nią wysoki jednorożec w szarym tabardzie z wyszytym złotą nicią lwem. Ukłonił się, przedstawił imieniem i tytułem, które to od razu zapomniała, i poprowadził aż na dziedziniec, gdzie czekał już Celestial Spear z grupą rycerzy i pegazich kuszników. Młody król zasiadał  na sporej, czterokołowej platformie, do której przymocowano gonfalon w barwach rodu Ognistego Słońca. Wóz miała ciągnąć czwórka pegazów w pomarańczowych derkach.
Biały alikorn wskazał jej miejsce obok siebie. Night Shadow machnęła skrzydłami, by dostać się do wnętrza rydwanu. Ruszyli, gdy tylko zajęła miejsce w obitym aksamitem fotelu. Celestial Spear milczał i wydawał się być nieobecny duchem.
Klacz nie czuła zdenerwowania i z niecierpliwością wsłuchiwała się w stukot kół. Spod niemal przymkniętych powiek obserwowała mijane budynki i kuce. Te ostatnie uważnie spoglądały na królewski orszak, ktoś wiwatował na cześć nowego władcy, ktoś inny marudził na wysokie podatki, a jakiś ogier w czapce zdobionej czaplimi piórami skarżył się na zniszczone mosty, które psuły mu interesy.
To nie było to samo beztroskie Firegard, do którego przybyła. Miała wrażenie, że nad miastem zawisł cień, Nie wiedziała jednak, czy spowodowany żałobą, strachem przed tym, co przyniesie jutro, smokiem grasującym w okolicy czy ponurą jesienną aurą.
Zatrzymali się na chwilę, kiedy drogę zablokował kwiczący prosiak, niechybnie zbiegły z gryfiej dzielnicy. Wieprzek nic sobie nie robił z koronowanych głów i z nieodgadnionego dla Night Shadow powodu biegał w kółko. Widowisko skończyło się, nim obstawa Króla pozbyła się zwierzaka. Znalazł się bowiem jego właściciel – podstarzały gryf w uwalanym krwią fartuchu, który złapał swoje mienie i zaciągnął je prawdopodobnie do końca jego żywota.
Roślinożerne kuce krzywiły się na ten widok, ale alikorn pozostawała niewzruszona. Tak już działał ten świat, że niektóre istoty pożerały inne. Przez ostatnie lata widziała to zbyt wiele razy, by dalej robiło to na niej wrażenie.
W końcu opuścili miejskie mury i wjechali na błonia. Szerokie połacie wydeptanej i wyschniętej trawy nie wyglądały zachęcająco. Dopiero za nimi rozpościerało się podgrodzie i pola.
Od strony lądu wiał zimny wiatr i czarna klacz cieszyła się, że ubrała się ciepło. Ciągnące carroccio pegazy, mając więcej miejsca, przyspieszyły do kłusa. O tej porze dnia niewiele kucyków kręciło się na drodze – tylko ostatni spóźnialscy, którzy spieszyli, by przenocować za murami Firegard.
Ich pojawienie się wzbudziło duże zainteresowanie na podgrodziu i