Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 ... 3 4 5 [6]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Cień Nocy (kucykowe epic fantasy) (Czytany 35261 razy)
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #75 : 23 Listopada 2014, 21:38:20 »
Nie, na mlp polska i fge. Fragmenty są dopieszczone, po prostu jest akurat taki, a nie inny etap fabularny. Precious Light knuje, Night podróżuje na smoku, a Nnoitra gapi się na obsmarkaną Orange.

Tamte POVy, których brakuje byłyby bardziej klimatyczne, bo cóż - akcja na dowrze jest generalnie ciekawsza i bardziej klimatyczna niż szarobure fragmenty bardzo ważne dla fabuły.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #76 : 23 Listopada 2014, 21:40:08 »
Widzicie, moja obecność w histori powiększa jakość o 9001% 8)


IP: Zapisane
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #77 : 23 Listopada 2014, 21:45:05 »
Ale widać taki lekkie nieścisłości czasowe - no bo tu NS leci na smoku po potyczce z wampirem, a jej braciszek już od 4 miesięcy ojcem jest, gdzie w ostatnich czapterkach było raptem że dziewka w ciąży. No chyba że mi się coś postaci pokiełbasiły.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #78 : 23 Listopada 2014, 21:47:32 »
Dziewka dalej w ciąży. Brała ślub w 4 miesiącu [końska ciąża trwa 11 miesięcy i jest niemal niewidoczna].


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #79 : 23 Listopada 2014, 22:08:42 »
Mhm. Ale już wiadomo że syn. Tak pewny przed ujrzeniem potomka? Po prostu mnie to zwiodło, i stąd pomyślałem że jest czasowa obsuwka.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #80 : 23 Listopada 2014, 22:14:52 »
Ona akurat jest w ciąży bliźniaczej. Jak? Wystarczy czar wykrywania życia, a właściwie zwykła telepatia.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #81 : 23 Listopada 2014, 22:20:29 »
Pfeh, i dlatego nie lubię magii która za medium ma psychikę. Na dobrą sprawę nie ma dla niej limitów, zwłaszcza jeśli biorąc pod uwagę iż mózg zarządza całym cyrkiem poniżej głowy.
Ale to już taki offtop.

Osobiście jestem za bardziej wyrafinowaną formą użytku magii. Jak choćby spalanie żywcem.


« Ostatnia zmiana: 23 Listopada 2014, 22:29:38 wysłane przez Sojlex » IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #82 : 23 Listopada 2014, 23:34:09 »
Nie do końca - w Cieniu Nocy magia ma bardzo duże ograniczenia. Taki Darkness Sword może i czyta w myślach oraz posługuje się telepatią, ale nie mógłby kogoś opętać, ani odczytać czegoś większego niż powierzchowne myśli. Ba! Wystarczyłoby by któryś z tych kretynów użył magii, a pole elektromagnetyczne przerwałoby proces.

Wiadomość doklejona: 14 Kwietnia 2015, 15:14:55
Nie rozdział, ale spin off do fanfika. Cień Nocy: Konflikt Interesów

https://docs.google.com/document/d/1H2Fzk5ihtyJ6ua-B5kb5cqyzsbnMzDgdMGWD_ImbvRo/edit

Cień Nocy: Konflikt Interesów
[Slice of Life][Politicial][Fantasy]
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Gandzia



   Były takie dni, że miłościwie panujący w Królestwie Nocy, Jego Wysokość Darkness Sword naprawdę nie wiedział, co robić i to nie ze względu na dylemat moralny czy coś związanego ze sprawami państwowymi. Granatowy ogier zazwyczaj doskonale wiedział, czego chciał, ale nie tym razem. Siedział na swym wysokim, bazaltowym krześle zwanym tronem i z kamiennym wyrazem pyska przysłuchiwał się dwójce skłóconych osobników. Gdyby interesanci byli zwykłymi kucykami, to machnąłby kopytem na ten cały spór. Niestety, Wysoki Kapłan Świątyni Harmonii i przewodniczący rady Cechu Płatnerzy, który tym razem reprezentował mieszczaństwo nie należeli do grona mieszkańców Mooncastle, którymi władca przejmować by się nie musiał. Dlatego właśnie w przestronnej sali, trójka ogierów dyskutowała zażarcie, próbując dojść do zgody i swoich racji.
W kraju, w którym panuje jedna religia, święta się nie pokrywają, ponieważ jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe, bo nawet jeśli istnieją jakieś świeckie uroczystości, to da się obie sprawy ze sobą pogodzić. W Królestwie Nocy też tak było. Do czasu. No ale kto by pomyślał, że w sześćdziesiątym roku jego panowania, wyznaczany przez pozycję gwiazd na niebie post ku czci bogini pokryje się z Błękitnym Karnawałem, tygodniowym festynem ustanowionym przez jego pradziadka z dawno już zapomnianej okazji?
   – To sama Harmonia dała nam znak, że to właśnie teraz powinniśmy dokonywać duchowego oczyszczenia, Wasza Wysokość – twierdził jednorożec w tęczowych szatach.
   A ten znak dała wam w księdze sprzed tysiąca lat, spisanej przez natchnionego pustelnika w górach? – pomyślał złotooki alikorn.
   – Ale czy oczyszczenie poprzez zabawę nie będzie miłe naszej bogini? – odparował Lightning Armor.
   Sword poczuł pewną sympatię do płatnerza. On również nie rozumiał, dlaczego Harmonia miałby chcieć smutku swoich dzieci. Szczególnie że tortury zostały określone przez Kościół jako rzecz jednoznacznie zła.
   – Gdzieżby! Clavicula, Cerebrum i Brevis w jednej linii stoją! To czas postu, czas próby i odzyskania kontroli nad naszymi cielesnymi żądzami! Przez trzydzieści dni i nocy każdy ogier i każda klacz powinni wstrzymać się od wystawnego jadła, głośnej zabawy, picia wina oraz innych trunków, a nawet od małżeńskiego obcowania!
   Darkness z trudem powstrzymał się, by nie ziewnąć. Zamiast tego alikorn zaczął się zastanawiać, dlaczego Harmonii miałoby zależeć na tym, by mieszkańcy jego miasta zostali pozbawieni wszelakich uciech przez cały miesiąc. A obawiał się, że podczas tego postu to nawet wojen toczyć nie można. Pod tym względem był całym sercem za Karnawałem, ale z drugiej strony… Zdemolowane miasto, okropny hałas, przekuczenie w lochach. Chociaż trzeba było przyznać, że handel kwitł, szczególnie Gildia Kupiecka oraz Cechy: Sukienników, Piekarzy i wszystkie związane z wytwarzaniem różnych drobiazgów jak lalki, garnki i figurki ulegały wzbogaceniu, a od każdego zarobionego pieniądza do królewskiego skarbca odkładany był podatek. Król Nocy uwielbiał podatki. Niestety jego poddani nie podzielali jego entuzjazmu odnośnie daniny dla państwa.
   – Ale Błękitny Karnawał to nasza tradycja od stuleci. Dzięki niemu wiele dobrych kuców się wzbogaci, Wasza Świątobliwość – tłumaczył brązowy pegaz. – Dla niektórych to wręcz główne źródło dochodu w ciągu roku, a zagraniczni kupcy przyjeżdżają w tym okresie do miasta specjalnie na tę okazję. Mieszkańcy chcą Karnawału!
   – To, czego chcą mieszkańcy nie zawsze jest dla nich dobre. Bo czy ogier, który pije bez umiaru i bije żonę, postępuje dobrze?
   – Nie można porównywać Karnawału do ogiera, który bije żonę, Wasza Świątobliwość.
   Aż mnie korci, by zabronić i postu, i Karnawału, ale w takim wypadku post by wygrał. Och, za bardzo nam ta wiara urosła. Za bardzo się panoszy.
   Król machnął łbem, strzepując z pyska kosmyk błękitnej grzywy, który wpadał mu do oka. Wyprostował się na tronie i trzykrotnie zastukał kopytem w jego oparcie. Postanowił w końcu przerwać tę błazenadę. Dyskusja trwała już dobre dwie godziny i obie strony wciąż wyciągały te same argumenty.
   – Dosyć. To trwa już zdecydowanie zbyt długo. Przybyliście przed nasze oblicze nie po to, by przedstawić swe racje, lecz po to, byśmy odwołali post bądź Błękitny Karnawał.
   – Wasza Wysokość, to nie tak – przerwał mu Wysoki Kapłan.
   – Cisza! Wasz Król przemawia. Wasz Król ma wam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Dlatego, dla odmiany, to wy będziecie słuchać, a my będziemy mówić! – Darkness Sword wstał z tronu i z ulgą rozprostował zdrętwiałe nogi na podłodze wyłożonej czarno-błękitnymi kafelkami. – Duchowe oczyszczenie to rzecz niezwykle ważna dla każdego kuca, niezależnie od rasy, płci czy wieku – ogier w tęczowych szatach rozpromienił się – ale nasza Miłościwa Harmonia jest łaskawa i zrozumie nasze przyziemne potrzeby. Dlatego my, Darkness Sword niniejszym decydujemy, że Błękitny Karnawał się odbędzie, tak jak to ma miejsce od wieków. To nie tylko jedna z tradycji grodu Mooncastle, ale też coś więcej. To właśnie takie wydarzenia podnoszą morale naszych poddanych, wypełniają ich serca miłością i pojednaniem, a to jest zdecydowanie miłe bogini – zakończył przemowę dumny z siebie.
   – Wasza Wysokość, ale…
   Alikorn miał szczerą ochotę udusić pewnego bezczelnego jednorożca, ale był rozsądnym ogierem i rozumiał, że takie postępowanie nie zapewniłoby mu popularności wśród mieszczan i szlachty. Kuce mogły sobie nie przestrzegać zasad wiary ani nawet nie znać tekstu Księgi Tęczy, jednak pewne rzeczy zawsze pozostawały niemal nienaruszalne, a Kościół Harmonii do nich należał. Całe szczęście Darkness Sword znał klucz, który otwierał każde drzwi.
   – Rozumiemy wasze obiekcje, Wasza Świątobliwość. To dla nas trudna decyzja, ale jako władca musimy dbać przede wszystkim o te przyziemne potrzeby naszych obywateli. Błękitny Karnawał oznacza zysk, a ten oznacza mniej głodujących źrebiąt. Dodatkowo obiecujemy przekazać co trzydziestą monetę, jaka wpłynie do królewskiego skarbca w czasie Karnawału na Kościół Harmonii. Słyszeliśmy, że szpital dla ochwaconych potrzebuje remontu.
   – Ale…
   – Co trzydziesta moneta i ani miedziaka więcej – rzekł twardo Darkness Sword. – Jeśli ktoś chce pościć, to niech pości. Audiencja skończona.
   Zarówno Wysoki Kapłan, jak i brązowy pegaz złożyli mu głęboki ukłon. Na pysku tego ostatniego błękitnogrzywy dostrzegł wyraz wielkiej ulgi.
   – Dziękujemy za wysłuchanie nas, Wasza Wysokość – powiedział Lightning Armor.
   – Niech Harmonia was błogosławi i obdarzy was mądrością, Wasza Wysokość.
   Mniemam, że już obdarzyła. W Królestwie Nocy rządzę ja, a nie Harmonia. Chyba nie sądziłeś, że pozbędę zysku siebie i swoich poddanych, ponieważ wy macie taką zachciankę. A może sądziliście, że jestem taki głupi, że dam wam więcej złota? To was uciszy, a że przekaz na szczytny cel, to nikt nie będzie miał do mnie pretensji.
   Interesanci odwrócili się i w akompaniamencie stukotu kopyt na kamiennej posadzce opuścili Salę Tronową. Król został sam. W końcu mógł zająć się czymś przyjemniejszym, a niemal wszystko jest przyjemniejsze od wysłuchiwania próśb ważniejszych poddanych.
   Obym nie żałował tej decyzji. Bo moje uszy pragną postu, gardło karnawału. Specjalnie warzone na Błękitny Karnawał wino z aronii błękitnej… – rozmarzył się władca – nadchodzę!





« Ostatnia zmiana: 14 Kwietnia 2015, 15:14:55 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #83 : 21 Lipca 2015, 00:05:20 »
Wiem że na to czekaliście (albo i nie). Oto rozdział XXII
https://docs.google.com/document/d/10H37ikbcCWrWWlDA-kz6bH5UmBzUf84lO4FshwuAUsw/edit

Cień Nocy
Rozdział XXI: Ciosy i Upadki
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Dolar84, Zodiak, Gandzia


   Kary ogier ziewnął przeciągle, dając towarzyszom do zrozumienia, że nie został stworzony do wstawania o świcie. Normalnie wylegiwałby się do południa, ale królewski rozkaz pozostawał królewskim rozkazem, nawet jeśli rzeczony król był przy okazji jego ojcem. Dark Mane nie do końca rozumiał, czemu właściwie ma służyć ta cała podróż do Equestrii, a tym bardziej do czego potrzebne jest w niej jego uczestnictwo. Jeszcze wczoraj myślał, że z ulgą powita odpoczynek od Mooncastle, matczynych skrzydeł i żoninych łez. Uczucie piasku pod powiekami i chłód poranka szybko zrewidowały ten pogląd.
   Lato odeszło już na dobre i zapowiadał się piękny jesienny dzień. Niebo nad Mooncastle wyjątkowo pozostawało czyste i dawało nadzieję na zasmakowanie trochę słonecznych promieni. Kiedy zimno nocy się rozwieje, powinno być całkiem ciepło i przyjemnie. Niestety, słońce wzeszło ledwie godzinę temu i nie zdążyło jeszcze ogrzać Caballusii.
   W zasadzie Królewicz nie wiedział, na co czekają. Zebrali się już chyba wszyscy, a na pewno marzli on, Moon Hunter, Lord Thunderbreak oraz orszak składający się z kilkudziesięciu rycerzy. Ci ostatni wesoło i głośno dyskutowali w swym gronie. Mane nie miał takiej możliwości, musiał trzymać się blisko równych sobie, a okazję do swobodnej rozmowy z kuzynem zapewne będzie miał dopiero gdy ruszą.
Czekał już powóz, do którego zaprzężono dwanaście pegazów. Na jego dachu leżały podróżne kufry przykryte plandeką. Dark miał ochotę ukryć się przed wiatrem we wnętrzu domu na kołach. Ale nie zrobił tego, czekał razem ze wszystkimi. Ojciec wyraźnie nakazał posłuszeństwo wobec przywódcy wyprawy, więc postępowanie na przekór jego poleceniom przed oddaleniem się od Mooncastle było co najmniej... niewskazane.

Dowódca poselstwa, doświadczony dyplomata nie skorzystał z ciepłej, krytej budy domu na kołach. W milczeniu wpatrywał się w stronę zamkowych wrót, a jego pysk nie wyrażał żadnych uczuć ani emocji. Jak po każdym alikornie nie dało się po nim poznać wieku, ale Dark Mane wiedział, że Thunderbreak jest sporo młodszy od jego ojca. Paradoksalnie wyglądał starzej. Można by powiedzieć, że prezentował się tak jak na dworaka przystało. Ciemnoszarą grzywę spinały złote spinki, zaś ciało okrywał płaszczem z czarnego aksamitu. Mowę zawsze miał powabną i dostojną, zaś pozę oraz minę pełne wyniosłości i ogłady. Sam Królewicz uważał, że nie ma alikorna, który wyrażałby się bardziej nadętym tonem niż pan na Stardate Ridge. Flame Thunderbreak budził w nim niewyobrażalną wręcz niechęć i obrzydzenie swoją pedantycznością.
   
Rzecz jasna, Dark Mane nigdy nie powiedziałby tego na głos. Ojciec mógł przymykać oczy na wiele jego wybryków, ale za urażenie jego ulubionego dyplomaty zdecydowanie spotkałyby go bardzo przykre konsekwencje. Król wybaczał pijaństwo, rozpustę oraz lenistwo, ale wyznawał również pogląd, że wielmożów należy traktować z należnym im szacunkiem. W przeciwnym wypadku mogli odwrócić się od korony i spojrzeć przychylniejszym okiem na wschodnich władców.
   Ciężkie zamkowe wrota rozwarły się, kiedy wyszedł przez nie sam Król Nocy w towarzystwie ośmiu gwardzistów – czterech pegazów i czterech jednorożców. Młody ogier zdziwił się, że Darkness Sword raczył ruszyć swój królewski zad, by się z nim pożegnać. I przy okazji czuł żal do ojca, że ten kazał mu tak długo czekać. W końcu mógł się przeziębić!
   – Wasza Wysokość. – Wszyscy niżej i wyżej urodzeni poddani ukłonili się.
   Do Darka dopiero po chwili dotarło, że przy innych kucach również powinien pamiętać, że ojciec przede wszystkim jest Królem Nocy, a dopiero potem rodzicielem. Ogier jęknął cicho i również wypowiedział znienawidzone słowa:
   – Wasza Wysokość.
   – Możecie wstać. Miło nam was widzieć, Lordzie Thunderbreak, Królewiczu Dark Mane, Książę Moon Hunterze – Dark Mane’owi nie umknęło, że jego kuzyn wyglądał na podejrzanie speszonego królewską obecnością – oraz was, czcigodni rycerze. – Granatowy alikorn uśmiechnął się. – Liczymy, iż jesteście rześcy i gotowi do podróży. Pragniemy życzyć wam drogi bezpiecznej i pozbawionej niewygód. Wyczekujemy również waszego rychłego powrotu, bowiem będziecie nam bardzo potrzebni w tym burzliwym okresie, Lordzie Thunderbreak.
   – My również mamy taką nadzieję, Wasza Wysokość. Czujemy się zaiste zaszczyceni, iż raczyliście osobiście się z nami spotkać. To dla nas wielka radość, móc z wami pomówić przed tak długim okresem naszej nieobecności w Mooncastle – rzekł pan na Stardate Ridge.
   W to nie wątpię – w głowie Dark Mane’a rozległ się znajomy głos.
   Czarny ogier wzdrygnał się. Bardzo nie lubił, kiedy używano na nim telepatii. Wiedział, że nie jest bezpieczny nawet we własnej głowie. Zastanawiał się, ile kuców jest świadomych tego, że ich władca potrafi czytać w myślach. A przede wszystkim – czy matka wie. Jak zareagowaliby poddani, gdyby wiedzieli? Buntowaliby się?
   Pamiętaj, że jestem wszechmocny, wiem wszystko i tak dalej. A przynajmniej tak myśli pospólstwo. Nie zdziwiliby się.
   Zaklął w myślach.
   Przy Lordzie Thunderbreaku nie klnij na głos, dobrze ci radzę. Godnie reprezentuj Imperium Nocy. W końcu jesteś synem władcy, a nie byle kowala czy kucharza.
   Skrzyżował z ojcem wzrok i lekko skinął łbem. Czuł swego rodzaju podziw do błękitnogrzywego alikorna. Prowadzenie dwóch rozmów jednocześnie na pewno było trudne. On sam nie był w stanie nawet słuchać tego, o czym Darkness Sword przez cały czas mówił z Flamem.
   – ... ależ oczywiście! Postaramy się ze wszystkich naszych sił, by Królestwo Equestrii pozostało neutralne i dopełnimy wszelkich starań, by odbyło się to jak najmniejszym kosztem dla Imperium Nocy. Jesteśmy przekonani, że Królowa Celestia z rodu Everfree zadowoli się jakimś średnim hrabstwem albo małym księstwem.
   – Doskonale. Wierzymy w wasze umiejętności. Pozostaje tylko życzyć wam, by rozmowy przebiegały szybko, sprawnie i po wspólnej myśli Imperium.
   – To niewyobrażalna radość dla nas, móc usłyszeć, że w nas wierzycie, Wasza Wysokość. Dopełnimy wszelakich obowiązków, byście nie byli zawiedzeni.
   Mane nie był w stanie pojąć, jak Thunderbreak dobiera te słowa tak szybko. Nienaturalnie skomplikowane i udziwnione wypowiedzi pełne pochlebstw uchodziły za specjalność szarego ogiera.
   Parę tygodni z tym czymś… Miło. Jeśli Harmonia będzie łaskawa, to przynajmniej Flame Thunderbreak zajmie się swoimi sprawami i niemal zapomni o moim istnieniu – pomyślał Królewicz.
   Nie liczyłbym na to. Chciałem, by miał cię cały czas na oku.
   ***.
   Coś mi się widzi, że jeszcze zatęsknisz do swojej żony…
   Dark Mane z przerażeniem uzmysłowił sobie, że jest to całkiem prawdopodobna możliwość.
   Zresztą… O wilku mowa.
   Młody ogier z niezadowoleniem odkrył, że zmierza ku nim samotna postać, szczelnie owinięta lazurowym płaszczem. Bez trudu rozpoznał w niej młodą Lady Mooncastle. Kiedy wychodził, klacz spała, ale najwyraźniej musiała się obudzić. Na granatowych ganaszach dostrzegł szlaki soli z zaschniętych łez. Nie wiedział, dlaczego znowu płakała, ale podejrzewał, że ciągle chodzi jej o to samo.
   – Wasza Wysokość, mój Panie, Lordzie Thunderbreak, Książę… Rade jesteśmy, że was widzimy. Mamy nadzieję, że nie przeszkodziłyśmy wam w niczym ważnym – wymamrotała nieśmiało Diamond Lady.
   Król Nocy uśmiechnął się szeroko. Dark Mane zaczął podejrzewać, iż to on ją tu sprowadził. Ojciec po prostu nie mógł pozbawić się tej satysfakcji, jakiej doświadczał, spoglądając na jego upokorzenie.
   – I tak już kończyliśmy, Lady Mooncastle – oznajmił granatowy ogier. – Niestety przyjdzie nam już opuścić to jakże zacne towarzystwo. Obowiązki wzywają.
   – Wasza Wysokość – rzekli wszyscy zgromadzeni.
   Darkness Sword odwrócił się i leniwym krokiem pomaszerował w stronę zamku. Gwardia stępowała tuż za nim, jak zawsze milcząca i ponura. Rozmowę podjęli dopiero kiedy Król zniknął im z oczu.
   – Miło nam was widzieć, Lady Mooncastle – powiedział Moon Hunter.
   – My również pragniemy was powitać, Pani.
   – Witajcie… – zaczął, ale groźne spojrzenie Thunderbreaka i kręcenie głową kuzyna uświadomiło go, że robi to źle. Nie wiedział dlaczego. – Witajcie, Pani. Co was tu sprowadza? – chrząknięcie Flame’a jasno dało mu do zrozumienia, że postępował niezgodnie z etykietą.
   Diamond Lady podeszła niebezpiecznie blisko niego. Wiedział, że powinien coś zrobić. Ale co? I czego do licha ta kobyła od niego chciała? Nie starczyło jej, że zaszła w ciążę i zrujnowała mu życie?
   – Chciałyśmy się z wami pożegnać i dać wam coś, mój Panie.
   – Co?! – wymsknęło mu się.
   Jego kuzyn nerwowo zakaszlał, a Thunderbreak wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Sama granatowa klacz zdawała się nie przejmować tym nietaktem. Jej róg zajaśniał czerwonym światłem. Z ukrytej pod płaszczem sakwy wyleciał mały, okrągły przedmiot. Dark Mane przejął go i ze zdumieniem odkrył, że to złoty medalion z wprawionym pośrodku wielkim granatem. Otworzył wisior i jego oczom ukazało się wnętrze naszyjnika, skrywające purpurowy kosmyk grzywy, przewiązany błękitną wstążeczką.
   – Abyście zawsze o nas pamiętali – wyszeptała.
   – Będę – odpowiedział odruchowo.
   Diamond Lady rozpłakała się, czego ogier już kompletnie nie rozumiał. W końcu zachował się wręcz wzorowo...
   – Bywaj, Panie mój.
   – Żegnaj, Pani.
   Klacz oddaliła się szybkim stępem, cały czas szlochając. Kary alikorn odprowadził ją wzrokiem i poruszył się dopiero wtedy, gdy zamkowe wrota zamknęły się za jego małżonką. Nie pojmował jej zachowania i nic nie zapowiadało, by ten stan miał się kiedykolwiek zmienić. Generalnie, Diamond Lady miewała dwa typy nastroju – albo była cholernie szczęśliwa i nie dawała mu żyć, albo beczała jak nowonarodzone źrebię.
   W końcu ruszyli, a Dark Mane mógł wygodnie rozsiąść się na jednym z obitych aksamitem foteli domu na kołach. Ku jego niezadowoleniu, Lord Thunderbreak zajął miejsce obok niego, zaś Moon naprzeciwko nich. Zaczął żałować, że jednak nie idą piechotą. W powozie było ciepło, a stukotanie kół po bruku działało kojąco, jednak nie miał ochoty na podróż w tak bliskim towarzystwie starszego alikorna. Wcześniej liczył, że będzie mógł poplotkować z kuzynem na temat tej podróży oraz paru ładnych zadów, ale obecnie stracił na to ochotę. W zasadzie to stracił ochotę na wszystko.
   – Powinniśmy pomówić na temat waszej znajomości i podejścia do reguł dworskiej etykiety, Królewiczu Dark Mane z rodu Mooncastle. Popełnienie przez was nietaktu na dworze Królowej Celestii może nas drogo kosztować i sprawić, że Imperium Nocy nie odniesie należytego sukcesu w negocjacjach – przemówił Flame.
   Dark był pewien, że dyplomata przesadza, zresztą niewiele rozumiał z tego całego bełkotu. Podobnie jak dalej nie pojmował całego celu tej wyprawy. W końcu, czy ojciec nie mógł wysłać Equestrianom gońca z wiadomością? Musieli fatygować się osobiście?
   – Wasza Lordowska Mość, wybaczcie, że pytamy, lecz nie wyjaśniono nam dokładnie celu naszej misji. Czy zechcielibyście udzielić nam odpowiedzi na podstawowe zagadnienia odnośnie sensowności naszej obecności na dworze Jej Wysokości? – Moon Hunter strategicznie zmienił temat, przerywając ciszę i poruszając kwestię interesującą karego ogiera.
   – Wy również powinniście się jeszcze wiele nauczyć, Książę. Pochwalamy formę, całkiem zręczna próba obejścia tematu niewygodnego dla Królewicza, jednakże popełniliście błąd innego typu. Jest nim samo bronienie Królewicza Dark Mane’a, bowiem w przypadku takim jak ten nie powinniście byli tego robić. Samo zagadnienie wymaga wyczucia, którego wam jeszcze brak, jednakże tę kwestię omówimy później. Zanim jednak wrócimy do problemów z zachowaniem etykiety przez Jego Książęcą Mość, odpowiemy na nurtujące was pytania, Książę. – Lord Thunderbreak przerwał na chwilę, by po chwili kontynuować: – Jedziemy do Equestrii z dwóch powodów. Przede wszystkim, musimy spełnić nasze obowiązki wobec Imperium Nocy. Jak dobrze wiecie, zbliża się wojna, a Jego Wysokość nie chce, by Królowa Celestia stanęła po złej stronie murów. Jego Wysokość liczy, iż Królestwo Equestrii zachowa neutralność i zignoruje pakty, jakie w przeszłości zawarło z królestwami Słońca i Zmian, choć w kwestii tego ostatniego sprawy się komplikują… W każdym razie, Equestrianie zapewne coś zechcą w zamian, a w naszym interesie leży, by wzięli jak najmniej. Sprzyja nam to, że akurat są zajęci wojną z Kryształowym Imperium, ale ta nie może trwać wiecznie, a właściwie to skończy się niebawem.
– A drugi powód, Lordzie Thunderbreak? – zapytał Moon.
– Nauczyć Królewicza Dark Mane’a reguł rządzących dyplomacją. – Ciemnoszary alikorn uśmiechnął się lekko. – Powracając do sedna tej sprawy…
Darkowi nie przyszło dowiedzieć się, co chciał powiedzieć Flame, ponieważ powóz zatrzymał się gwałtownie. Z zewnątrz dochodziły jakieś krzyki. Ogier odsunął jedną z zasłon i przez okno zobaczył, iż znajdują się na jednej z ulic Mooncastle. Brudne ściany budynków z drewna i szarego kamienia, zapchane rynsztoki i stada obdartych pegazów wskazywały na Dzielnicę Sierpa, nie licząc Podgrodzia, najbiedniejszą część miasta. Lord Thunderbreak wstał i otworzył drzwi domu na kołach.
– Idziemy zobaczyć, co się dzieje. Nie wychodźcie ze środka.
Drzwiczki zamknęły się i dwa młode alikorny spojrzały na siebie równocześnie. Dark Mane odetchnął z ulgą, w końcu otrzymał zasłużoną chwilę odpoczynku od tego nadętego dyplomaty.
– Jak myślisz, co się stało?
– Nie wiem, kuzynie – odpowiedział. – Pewnie ulica jest nieprzejezdna. Komuś pękła ośka w wozie? Zdarto bruk? Kto wie… Nie żeby mnie to obchodziło, Moon.
– Pewnie masz rację – zgodził się. – Jak ci się to wszystko widzi?
Następca tronu zastanawiał się przez chwilę. Z jednej strony miał już dość szlochów pewnej zbyt blisko związanej z nim klaczy, a z drugiej miał niejasne wrażenie, że jego antypatia do Lorda Thunderbreaka szybko przerodzi się w szczerą nienawiść. Królewicz bardzo nie lubił, kiedy ktoś mu mówił, co ma robić i jak ma robić. Natomiast wszystko wskazywało na to, że Flame został kolejnym prywatnym nauczycielem, a przy okazji jego niańką. Dwadzieścia cztery godziny na dobę bycia pilnowanym. Przez wiele tygodni. Bez żłopania piwa. Bez chędożenia klaczy… W sumie na to ostatnie Mane i tak ostatnio jakoś nie miał ochoty.
– Słabo. Niewygody, długa podróż i jego towarzystwo, Moon. W Mooncastle przynajmniej dało się gdzieś schować przed tą kobyłą!
– Ona jest twoją żoną, Dark.
– Nie musisz mi o tym przypominać. Popełniłem błąd. Miałeś rację. Zadowolony?!
Jego przyjaciel pokręcił łbem z widoczną dezaprobatą.
– Popełniłeś cholernie dużo błędów. Szkoda, że nie robisz nic, by je naprawić – warknął syn Moonshine Axe’a.
Dark Mane stanął na cztery nogi. Poczuł, jak wzbiera się w nim wściekłość.
– Ja nic nie zrobiłem?! Ja?! – wrzasnął.
Kuzyn parsknął kpiąco i machnął kopytem.
– Tak. Powiedz, powiedz, co takiego zrobiłeś?
– Ja zrobiłem… ten… no… eee… Dobra, nic nie zrobiłem.
Hunter zachichotał, a Mane na powrót zajął swoje miejsce. Kary ogier zamyślił się. Coś, jakaś idea, próbowało wyjść na powierzchnię, ale ciągle jej się to nie udawało. A potem w brzuchu mu zaburczało i kompletnie o niej zapomniał.
– No właśnie, a nie sądzisz, że jednak czas dorosnąć i coś zmienić?
– Dorosnę za rok. Póki co mam jeszcze czas – prychnął.
– Dark Mane, na miłość Harmonii! Ty kiedyś będziesz królem, kuzynie!
Królewicz odwrócił łeb i zaczął patrzyć się przez okno powozu. Ściana jednego z domów okazała się nadzwyczaj interesująca.
– Nie uciekniesz od swoich problemów, choćbyś nie wiem jak chciał.
Nie odpowiedział. Był na tyle inteligentny, że zdawał sobie sprawę, iż Moon Hunter ma rację. Powinien coś zrobić, przede wszystkim unikać nowych kłopotów, ale stare nie wyparują w magiczny sposób. A może jednak?
Nie. Dość. Nie myśl o tym… Cokolwiek powinienem zrobić… To zrobię to… kiedyś. A do tego czasu nie muszę sobie zaprzątać łba takimi myślami. Bo niby po co?
– Niepokoi mnie ta podróż – zmienił temat.
– Mnie też – przytaknął szary alikorn. – Niepokoi mnie również to, że Lord Thunderbreak dalej nie wraca…
– Mówię, droga jest nieprzejezdna, a pewnie nie możemy się za bardzo wycofać. Mało to razy jakiś pijany woźnica zatarasował którąś z głównych ulic?
– Pewnie masz rację, mimo wszystko mnie to niepokoi. Ostatnio w Mooncastle dzieją się dziwne rzeczy, Dark.
Dark Mane przeszukał swój umysł w poszukiwaniu jakiejś przydatnej informacji. Nie odkrył tam jednak niczego poza wspomnieniami z alkoholowych wypraw, swoim nieudanym życiem miłosnym oraz jedną wielką pustką.
– Nie zauważyłem.
– Widocznie jesteś ślepy – skwitował drugi alikorn. – Na pewno zauważyłeś… Dobrze, nie zauważyłeś – poprawił ogier na widok tępego wyrazu pyska swojego przyjaciela – że sir Nnoitra opuścił zamek parę tygodni temu i dotąd nie wrócił. Twój ojciec po coś go posłał, co samo w sobie nie byłoby niczym dziwnym, ale… Niedługo po jego zniknięciu dowiadujemy się, że Strong Change, Król Zmian, został otruty i Jego Wysokość Darkness Sword obejmie tron po nim, aż ty nie będziesz do tego gotowy. Królowa nie pokazuje się na dworze, a kiedy w końcu to robi, to wygląda jak po ciężkiej chorobie. Wizyta Sundusta… Coś jeszcze?
– Nic szczególnego, Moon. Jesteś przewrażliwiony.
– Będzie wojna.
– Będzie. Co w związku z tym?
Wyraz pyska szarego alikorna spoważniał, a Dark Mane pojął, jak wielki nietakt popełnił. Choć nie rozumiał właściwie dlaczego. Moon Hunter odwrócił łeb i rzekł:
– Będzie wojna, umrze wiele kuców. Głód i choroby zbiorą jeszcze większe żniwo niż robią to teraz. Owdowiałe klacze, osierocone źrebaki… Tyle cierpienia. To nie jest nic dobrego, kuzynie.
– Może i nie, ale Królestwo Nocy na tym zyska. Naszym kucom będzie się żyło lepiej, czyż nie?
Moon nie odpowiadał i wydawał się być niezwykle mocno zainteresowany haftowaną, aksamitną zasłoną powozu. Kary ogier chrząknął znacząco, ale jego kuzyn nie zwrócił na to uwagi i dalej przyglądał się połom materiału.
– Czyż nie? – królewicz ponowił pytanie.
– Odpowiedz sobie sam – parsknął Hunter.
Dark Mane uniósł jedną z brwi i uśmiechnął się złośliwie. Czuł, jak w jego trzewiach zbiera się złość. Czuł, jak chce wyjść na powierzchnię i przywalić Moon Hunterowi w ten szary pysk.
– Jako dziedzic Królestwa Nocy nakazuję ci odpowiedzieć!
– Nie potraficie nawet zachować się zgodnie z protokołem, Królewiczu Dark Mane. Nie musimy wam odpowiadać. Odpowiadamy przed Królem, Królową, przed naszym panem ojcem, przed naszą panią matką oraz przed Lordem Thunderbreakiem, ale nie przed wami.
– Odpowiesz mi czy nie?!
– Nie. Dopóki się nie uspokoisz, to nic ci nie powiem.
Królewicz uznał, że wrzaskami nic nie wskóra, a groźby co najwyżej rozśmieszą kuzyna. Wziął parę głębokich wdechów i wydechów oraz starał się myśleć o czymś przyjemnym. Jednak obrazy jakie pojawiły się w jego głowie wcale takie nie były, bo nawet za szczęśliwymi wspomnieniami potrafi kryć się cień czegoś bardzo złego i przez to smutnego.
– Proszę, odpowiedz mi.
– Sprawa jest skomplikowana, Dark. Królestwo Nocy może i na tym skorzysta, ale nie przywróci życia poległym. Nie odda źrebakom ojców. Te kuce nawet nie będą potrafiły zrozumieć, za co tak naprawdę giną. – Szary ogier przerwał na chwilę i skupił swój wzrok na Darku. – Z drugiej strony… Jeśli Jego Wysokość Darkness Sword podbije całą Caballusię, to wojen nie będzie… Nie, nie Caballusię, musiałby podbić cały świat. Cały świat pod sztandarem jednego władcy, cały świat wzrastający w pokoju… Pytanie za jaką cenę i co pójdzie nie tak?
– Pewnie nic, a ty niepotrzebnie się martwisz. Wojna przyniesie chwałę nam i całemu Królestwu Nocy.
Drzwi domu na kołach otworzyły się, a do środka wszedł pan na Stardate Ridge. Starszy ogier bez słowa wyjaśnienia skierował się na swoje miejsce, a kiedy tylko jego zad dotknął siedzenia, to powóz ruszył.
– Co się stało? – odruchowo zapytał się Dark Mane.
– Mniemamy, iż pewien szlachetnie urodzony ogier nie nauczył się dobrych manier, Wasza Książęca Mość.
Chwilę mu zajęło zorientowanie się, że wielmoża czyni mu swego rodzaju aluzję, a on powinien na nią odpowiedzieć zgodnie z oczekiwaniami etykiety i protokołu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden, jedyny szczegół – Królewicz nie miał zielonego pojęcia, jakich słów powinien użyć oraz co należało zrobić. Uczył się zasad dobrego wychowania oraz języka używanego na dworze, jednak nigdy nie przykładał większej uwagi do tamtych lekcji. Nawet było mu z tego powodu trochę głupio.
– W zasadzie to jednak nas to nie interesuje, Lordzie Thunderbreak.
Moon przewrócił oczami, dając mu do zrozumienia, że robi z siebie idiotę albo prostaka, a może nawet jedno i drugie. Tymczasem Flame Thunderbreak zmrużył swe przenikliwe fiołkowe oczy i wyszeptał:
– Widzimy, że czeka nas sporo pracy, Wasza Książęca Mość. Dzięki niech będą Harmonii, mamy czas.

***

Jej Wysokość Celestia z rodu Everfree, pierwsza tego imienia Królowa Equestrii, Umiłowana Córa Harmonii, Pani Słońca, Pogromczyni Discorda, ostatniego z Draconequi spokojnie wpatrywała się w pola Smaragdinu, na których roiło się od żołnierzy wojsk Kryształowego Imperium oraz Królestwa Equestrii. Niedługo miała rozpocząć się bitwa, a ona będzie ją obserwować. Siedziała w swym Chmurnym Rydwanie, wielkiej platformie stworzonej z magicznych chmur, podobnych do tych, z których budowano podniebne miasta. Towarzyszyło jej kilku zaufanych strategów, a otaczała setka pegazich gwardzistów. Takie rozwiązanie miało swoje wady i zalety – z jednej strony ona wiedziała o tym, co się dzieje i mogła odpowiednio szybko reagować, ale z drugiej sama była widziana. Tym razem nie stanowiło to wielkiego problemu, ponieważ kryształowe kucyki w zasadzie nie dysponowały jednostkami latającymi i uzdolnionymi magicznie. Oczywiście, w ich szeregach trafiały się jednorożce, pegazy oraz gryfy, ale ta garstka, składająca się głównie z najemników, nie zdołałaby się do niej przedrzeć, a w razie czego alikorn potrafiła się obronić.
Dzisiaj Equestrianie raz na zawsze przetrącą arogancki kark Kryształowego Imperium i zakończą palenie przygranicznych wiosek oraz wyżynanie ich mieszkańców. Już za długo Królestwo Equestrii tolerowało te zachowania. Już za długo toczyli niewielkie potyczki przy północnej granicy. A rzeź Pegascorn przeważyła szalę goryczy. Kryształowe sukinsyny nie okazały litości klaczom i źrebakom? Ona nie okaże litości im!
Wieści o masakrze dotarły do niej parę miesięcy temu. Oczywiście nie zachowała się jak mała klaczka z buzującymi hormonami i wysłała posłów do Cesarzowej, by ta wyjaśniła sprawę i ustosunkowała się do zaistniałej sytuacji. Kiedy odpowiedź nadeszła, to dwór zamku Everfree drżał ze strachu, bowiem tak wielki był gniew Królowej Celestii. Władczyni spaliła list i zimnym, stanowczym tonem nakazała szykować się do wojny.
Powiedziałaś, głupia ździro, że te tereny należą się wam z racji tego, że według legendy tam kiedyś urodził się przodek twego rodu, a naszym obowiązkiem jest je oddać?! Cóż… Według tego, w co wierzą moi poddani, ja jestem córką samej bogini Harmonii i należy mi się cały świat. A zacznę go powiększać od zniszczenia twojego. Już nigdy, przenigdy nie skrzywdzicie moich małych kucyków, które obiecałam sobie chronić – pomyślała Celestia, jednocześnie uśmiechając się jadowicie. – Bój się, Crystal Ass, bój. Bo niedługo już nie będziesz mogła sobie pozwolić nawet na strach.
Wyglądało na to, że wszystkie oddziały zajęły swoje pozycje. W świetle wschodzącego słońca błyszczały broń i zbroje. Choć widok zdecydowanie należał do pięknych, to Celestia wcale się nim nie zachwycała. Widziała setki bitew i rozumiała z czym to się wiąże. Sama uważała, że zginąć od razu, od ciosu lancy, bełtu pegaziej kuszy bądź strzały wypuszcznej z łuku jest całkiem dobrym rozwiązaniem. A bez wątpienia lepszym niż długotrwała agonia w wyniku zadanych ran. Ale szczęście ma nawet ten, co umrze w ciągu doby. Niektórzy konają tygodniami, jeśli w ciało wda się gangrena.
Wbrew głupiemu przesądowi, niebo wcale nie miało barwy krwi, a najukochańsza gwiazda wszystkich mieszkańców Caballusii wyglądała równie zwyczajnie jak każdego innego dnia. Dnia, który mógłby być piękny, gdyby nie rzeź, jaką miały zgotować sobie kucyki. Lekki wietrzyk rozwiewał jej długą grzywę, porównywaną przez bardów do zorzy porannej, co zawsze ją bawiło, gdyż wśród jej włosów nie znalazłby się ani jeden o barwie pomarańczowej.
Główną siłę wroga, ustawioną centralnie, stanowili ciężkozbrojni, wyposażeni w stalowe buty, dość dobre do walki wręcz. Ich grzbiety osłaniały przeszywanice i kolczugi o gęstym splocie, a głowy hełmy z pióropuszami. W dalszych szeregach Celestia zauważyła też pojedyncze jednorożce. Nie mogli mieć szans z wystawionym przeciwko nim pegazim kirasjerom. Po bokach Kryształowe Imperium umiejscowiło lansjerów, którym miało przyjść się zmierzyć z Lekkoskrzydłymi. Z kolei bitwa powietrzna rozegra się pomiędzy lansjerami Luny a garstką oberwańców wynajętą za parę miedziaków. Łucznicy na tyłach? Strzała wystrzelona z kryształowego łuku miała wielką siłę, ale naciągnięcie i wycelowanie zajmowało dużo czasu. Dlatego stosowano system dwójkowy bądź trójkowy – odpowiednio co drugi bądź co trzeci żołnierz strzelał podczas pojedynczej salwy. Zmiażdżenie ich również należało do zadań jej drogiej siostry.
Celestia nie pojmowała, jak można było być aż tak głupim i pozbawionym elementarnych znajomości prowadzenia sztuki wojny, by zgodzić się na walną bitwę na takich warunkach. Kryształowe kuce nie różniły się zbytnio od kucyków ziemnych, a te nadawały się co najwyżej do ciągnięcia wozów z zaopatrzeniem, no, jeszcze bywały przydatne przy oblężeniach bądź w ostateczności jako mięso kopijne. Jednak budowanie całej armii stworzonej z istot niezdolnych do lotu ani czynienia czarów uznawała za szczyt idiotyzmu. Oczywiście, oni nie mieli wyboru i nie mogli zbudować innej armii. Za to mogli pozostawić Equestrię w spokoju. Już nie mówiąc, że ufortyfikowanie się w stolicy stanowiłoby o wiele lepsze wyjście od walnej bitwy. Choć też nie do końca. Solarna władczyni dopadłaby ich wcześniej czy później.
Królową Equestrii ucieszyła perspektywa łatwego zwycięstwa, niemal pozbawionego strat własnych. Każda z jej trzydziestu chorągwi była dowodzona przez alikorna, który nie tylko dysponował bardziej szczegółowymi rozkazami, ale i ochraniał swój oddział magicznie.
Z góry widziała, jak dowódca wojsk Kryształowego Imperium, alikorn znany jako Triple Diamond przemawia do swych żołnierzy, by dodać im morale. Z tej odległości była w stanie dostrzec, iż ogier nosi niebieski pancerz płytowy, podobny do tych, które zakładali kryształowi lansjerzy.
Kryształowy wojownik w kryształowym pancerzu – pomyślała.
Sama zakładała pozłacaną zbroję płytową, a pod nią nosiła przeszywanicę z naszytymi na nią elementami kolczymi. Na grzbiet dodatkowo zarzuciła karmazynowy płaszcz, spinany po obu stronach złotymi broszami w kształcie słońc, przymocowanymi do pancerza władczyni. Celestia nie nosiła hełmu. I tak nie zamierzała walczyć, a w razie czego jej ochroną była magia. Za to potrzebowała doskonałej widoczności. Na grzywie spoczywał jedynie diadem z platyny i szafirów o rzadko spotykanej, fioletowej barwie, podkreślającej kolor oczu władczyni.
Długi, biały róg zalśnił od jasnożółtej magii, która niczym wstęga oplotła się wokół gardła Królowej Equestrii. Zaklęcie wzmacniające dźwięk zdecydowanie należało do rzeczy przydatnych.
– Wojownicy Equestrii! My, Królowa Celestia z rodu Everfree mówimy do was! Dzisiaj pokażemy, że Królestwo Equestrii nie będzie tolerowało rzeczy takich jak rzeź Pegascorn. Dzisiaj stoicie twarzą w twarz z mordercami klaczy i źrebiąt! I dzisiaj wymierzycie im sprawiedliwość! Nie okazujcie litości! To nie są kucyki, tylko żądne krwi potwory, czyhające na wasze żony i córki! Długo wzbranialiśmy się przed zakończeniem ich niecnych występków i to był błąd! Ale dzisiaj zadamy ostateczny cios! A potem sprawimy, by niedobitki czuły na karkach nasze oddechy i aż do śmierci nie mogły zasnąć spokojnie! – przemawiała Pani Dnia. – Naprzód, żołnierze Equestrii!
Ruszyli, a ona mogła spokojnie się przyglądać efektom swego wysiłku włożonego w zagrzanie ich do walki. Nie żeby uważała, iż wszystkie kryształowe kucyki są złe i zasługują na śmierć. Po prostu wiedziała, że takie, a nie inne słowa wywołają określony skutek wśród jej żołnierzy. Miała w tym doświadczenie, w końcu była z Królestwem Drugiej Equestrii od samego początku i pamiętała nieskończenie wiele wojen. A odwaga, gniew, nienawiść i strach o swoje rodziny stanowiły silnych sojuszników w takich warunkach. Nieraz widziała, jak najspokojniejszy kucyk pod wpływem tych emocji zmienia się w krwiożerczą bestię, tak potrzebną Królestwu Equestrii na polu bitwy.
Z zadowoleniem obserwowała, jak kirasjeria szarżuje na wroga. Cztery tysiące okutych stalą kopyt uderzyły o ziemię. Długie lance kute przez kowali z Canterlot połyskiwały w blasku wschodzącego słońca. Załopotały błękitne chorągwie z pomarańczowym słońcem. Galopowali w formacji klina. Ktoś kto nie znał się na sztuce wojny, być może pomyślałby, że ława byłaby skuteczniejsza, ale nie tym razem. Jej żołnierze potrzebowali miejsca, by mieć gdzie wykręcić. Celestia doskonale zdawała sobie sprawę, iż ich najgroźniejszą bronią są pęd i długi, drzewcowy oręż.
Kryształowi łucznicy wypuścili deszcz strzał, który opadł na szarżujących, nie czyniąc im większych szkód. Z takiej odległości pociski traciły na pędzie, a ciężkie zbroje kirasjerów oraz tarcze alikornich dowódców stanowiły dobrą obronę. Co prawda parę kucyków zginęło, ale reszta w końcu dotarła do linii wroga.
Kirasjerzy weszli w ciężką piechotę Kryształowego Imperium jak nóż w masło. Dwie pierwsze linie padły w zasadzie w chwili uderzenia. Nie minęło wiele czasu, aż załamały się dwie kolejne.
Ciężka piechota… Motłoch, któremu zabrano cepy, a w zamian dano stalowe buty. Bez umiejętności, bez dyscypliny… Wysłałaś te kucyki na rzeź, Crystal Ass. Chowasz się za nimi, a one stoją mi na drodze po ciebie. Dlatego zginą. Szkoda.
Z zadumą spoglądała, jak jej wojownicy unoszą się w powietrze i, lecąc nisko nad ziemią, wracają na swoje początkowe pozycje. Teraz widziała linię usłaną trupami, przede wszystkim kryształowych kucyków. Wyglądało na to, że plan dotyczący wybicia ciężkiej piechoty Kryształowego Imperium sprawiał się doskonale.
Takich szarż i powrotów miało być jeszcze wiele podczas tej bitwy. Zapowiadało się na to, że każda będzie równie niszczycielska i na późniejszym etapie potyczki pomoc lansjerów w pokonaniu ciężkiej piechoty nie będzie konieczna. Uspokojona sukcesami kirasjerów, skierowała wzrok na Lekkoskrzydłych. Kryształowe strzały dość mocno dawały im się we znaki, ale wrodzy lansjerzy prezentowali się gorzej. Dużo gorzej. Po prostu nie mogli dosięgnąć latającego przeciwnika. Pozbawione zdolności lotu kuce próbowały dobrać się do boków kirasjerów, a nieliczne jednorożce starały się przez chwilę stawić opór gradowi bełtów wystrzelonych z pegazich kusz. Przez chwilę, bowiem nie przyszło im długo cieszyć się życiem. Tak, niezależnie od tego czy wróg ginął od bełtów, czy od ciężaru spadających ciał Lekkoskrzydłych trafionych z kryształowych łuków, to właśnie jej wojsko odnosiło zwycięstwo.
Widziała, jak od walczących Equestrian odłączają się niewielkie grupki, kierujące się do namiotów na tyłach, by po chwili ponownie włączyć się w wir wojennego tańca. Wyglądało na to, że jednorożce zajmujące się leczeniem rannych mają sporo pracy. Królowa miała nadzieję, że zdołają pomóc jak największej liczbie kucyków.
Powietrzna bitwa powoli dobiegała już końca. Lansjerzy Luny szybko kończyli nędzne żywota najemników. Jej młodsza siostra zdecydowała się rozdzielić swych żołnierzy na parę mniejszych grup składających się z kilkuset kucyków. Wyglądało to na dobrą decyzję. Seria szybkich, pikujących ataków oddawanych na zmianę przez poszczególne oddziały pegazów pozwoliła na błyskawiczne uporanie się z wrogiem. Nie brano jeńców. Nikt nie miał ochoty się takowymi zajmować, zresztą czy jest sens brania w niewolę żołnierzy państwa, które niebawem upadnie?
Wojownicy Księżniczki Luny w końcu wyrżnęli wrogich lotników w pień. Celestia obserwowała, jak ponownie łączą się w jedną większą grupę i wykonują okrążenie, po czym dzielą się na dwie części i atakują z góry wrogich lansjerów. Biała alikorn zamarła. Potrafiła zrozumieć decyzję swojej siostry – kirasjerzy znaleźli się w potrzasku i musieli stawiać opór ciężkiej piechocie oraz lansjerom wroga, jednak nie było to coś, czym granatowa klacz powinna się przejmować. W końcu Królowa Equestrii przewidziała, że może do tego dojść i miała na to w zanadrzu parę chorągwi rycerstwa oraz magów bitewnych, zachowanych właśnie na taką sytuację.
Odwróciła swój łeb o szlachetnym profilu w stronę jednego z towarzyszących jej wielmożów – alikorna o trawiastozielonej sierści i liliowej, krótko ściętej grzywie. Na jego pysku dostrzegła niepokój. Lord Clever Battle znał plany bitwy równie dobrze jak ona, w końcu pomagał je ułożyć. Ogier dostrzegł, że jego pani się w niego wpatruje i rzekł:
– Wasza Wysokość, co się dzieje?
– Jakie rozkazy, Wasza Wysokość? – odezwał się inny strateg, Lord Powermind.
Wiedziała, że nie może im powiedzieć prawdy, ale nie chciała też brać winy na siebie. Samowola Luny stanowiła spory problem, w końcu jeśli się wyda, to powinna ją ukarać, a karą za taki czyn była śmierć. Jakby tego nie zrobiła, to straciłaby szacunek wśród wielmożów, a takie sytuacje zdarzałyby się częściej. Nie mogła też zabić swojej siostry, istoty najbliższej jej sercu. Pozostawała jedna, jedyna możliwość.
– To my przekazałyśmy Księżniczce Lunie z rodu Everfree, by w razie czego mogła sama ocenić sytuację i podjąć działania we własnym zakresie. – Kłamstwo dziwnie gładko przeszło Celestii przez zaciśnięte gardło.
– Ależ Wasza Wysokość… – zaczął Lord Clever Battle, jednak nie dokończył, gdyż władczyni przerwała mu gestem.
– Sprawa nie wymaga dalszych komentarzy, Lordzie.
– Co dalej, Wasza Wysokość? – ponowił pytanie Powermind.
Biała alikorn zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała cicho:
– Posłać magów i rycerstwo, zgodnie z pierwotnym planem.
Reszta alikornów natychmiast zaczęła wykrzykiwać rozkazy, a paru pegazich gwardzistów opuściło Chmurny Rydwan, by zawiadomić odpowiednich dowódców.
Wzięła jabłko z misy leżącej na niskim stoliku. Łapczywie wgryzła się w owoc, delektując się jego prostym smakiem. Zgłodniała przez to wszystko. Luna zawsze się śmiała z jej zwyczaju sięgania po jedzenie w sytuacjach stresowych. Dzięki niech będą Harmonii, Celestia mogła obżerać się do woli, a i tak nie tyła. Niektórzy nawet przypisywali to jej rzekomo boskiemu pochodzeniu, co ją osobiście zawsze bawiło.
Bitwę miała wygraną zanim się rozpoczęła i choć Luna jednym głupim posunięciem zniszczyła to wszystko, co Celestia tak pieczołowicie zaplanowała, to i tak bez wątpienia zwyciężą. Pytanie brzmiało: przy jakich stratach własnych? Królowa Equestrii wiedziała, że już nic więcej nie może zrobić, więc ograniczyła się do obserwowania z niepokojem, jak kryształowi łucznicy strącają z nieba kolejnych lansjerów i Lekkoskrzydłych.
W końcu rycerstwo i magowie dotarli na miejsce, gdzie urządzili ostateczną rzeź wrogim lansjerom oraz w nieco mniejszym stopniu ciężkiej piechocie. Biała alikorn mimo wszytko czuła pewien podziw dla wrogiej armii, która do tej pory się nie załamała. Wiedziała, że w końcu się ugną, a kiedy to nastąpi, to kręgosłup wojsk Kryształowego Imperium złamie się z trzaskiem, pozostawiając je bezbronne i sparaliżowane.
Nie musiała wcale czekać jakoś szczególnie długo. Kiedy atakowani ze wszystkich stron wrodzy lansjerzy zostali wybici w pień, a ciężka piechota miała przyjaciół jedynie z tyłu, to zaczęło się robić ciekawie… O tak, ciekawie to dobre słowo. Ostatnie szeregi, widząc, co się dzieje z ich kolegami zaczęły się panicznie cofać. Dla tych kucyków teraz liczyło się już tylko jedno – ocalenie własnej skóry. Mogła się domyślić, że spanikowani dowódcy próbują zapanować nad hordą. Jednak nie znajdzie się na tym świecie siły zdolnej wygrać z tłumem, któremu włączyły się najbardziej zwierzęce instynkty. Być może ktoś próbował się poddać, któż to wie? Equestrianie nie brali jeńców. Kryształowe Imperium miało dostać lekcję, którą popamięta do końca świata.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że panikujący ciężkozbrojni, uciekając, taranowali kryształowych łuczników oraz siebie nawzajem. Przewracali namioty i wozy z zaopatrzeniem. Jednak dla pozbawionych zdolności lotu kucyków nie było litości. Skrzydlata śmierć w postaci Lekkoskrzydłych i lansjerów Luny prędko ich dopadła. Magiczne pociski czarodziejów oraz siła rycerstwa equestriańskiego dopełniły masakry.
– Bardowie będę śpiewać pieśni o bitwie na polach Smaragdinu, Wasza Wysokość.
– Rzezi, Lordzie, rzezi. Tego nie sposób nazwać bitwą. – Celestia spojrzała na Powerminda i uśmiechnęła się łagodnie. – Walka skończona, na dół, do obozowiska!
Niestety, prawdziwą bitwę przyjdzie mi dopiero stoczyć. Harmonio, miej mnie w opiece i daj mi siłę...

***

Właśnie oddawał się niewątpliwej przyjemności spożywania jagodowych ciasteczek nad stertą raportów handlowych, kiedy jego spokój przerwało nagłe pojawienie się pegaziego gwardzisty. Zakuty w zbroję ogier cuchnął potem. Król mógł być pewny, że pod przeszywanicą jest cały spieniony. Już w tym momencie zrozumiał, że stało się coś kurewsko złego, a słowa tego kucyka tylko to potwierdziły.
– Kucharz mówi, że to zaczęło się wkrótce po jej przyjściu do pracy, Wasza Wysokość. Na początku tylko bóle brzucha, potem doszła sra… płynne gów... – pegaz zaciął się na chwilę, niechybnie szukając właściwych słów – rzadki stoniec, Wasza Wysokość. I ziemniak z kulawą nogą by się tym przejął, ale… Ona gorączkuje i rzyga, rzyga krwią. Leci zewsząd… Z nosa, z pyska… Zaraza, Wasza Wysokość. Zaraza w murach Mooncastle.
Darkness Sword wręcz chciał, by to była zaraza, ale jednak jakoś w to nie wierzył. Aż za dobrze znał te objawy. Choć jego pysk nie wyrażał niczego, to poczuł, jak strugi zimnego potu ściekają mu po grzbiecie. Modlił się w duchu, by nikt z podwładnych nie zauważył jego strachu. Alikorn wstał z obitej granatowym aksamitem sofy i rzekł stanowczo:
– Zaprowadź mnie. Chcemy zobaczyć to na własne oczy.
– Ależ Wasza Wysokość, to zbyt niebe…
Róg władcy zalśnił niebezpiecznie. Usłyszał głośny dźwięk przełykanej ze strachu śliny. Nie tolerował nieposłuszeństwa, ale nie był typem kuca, który pozbawiał łbów za taką błahostkę jak ta. W końcu gwardzista chciał wykonać swe zadanie, czyli chronić króla. Ucinanie mu głowy za coś takiego byłoby wręcz niedorzeczne i przyczepiłoby mu łatkę okrutnika. Nikt by nie chciał psychopaty na tronie i historie panowania takowych może i przechodziły do legend, może i były krwawe, ale bez wyjątku nadzwyczaj krótkie.
– Twój władca rozkazuje, Moonwing – uciął dyskusję.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Oczywiście, że was zaprowadzę.
Nie żeby Darkness nie wiedział, gdzie ma kuchnię. Po prostu podejrzewał, że chorą klacz gdzieś przeniesiono, a nie miał najmniejszej ochoty wypytywać się o to stada spanikowanych kuców. Jeszcze zaczęliby za dużo myśleć na ten temat albo plotkować ponad przewidzianą normę. Nie mówiąc nawet o tym, że to byłby całkowity bełkot, zważywszy na to, że część srałaby ze strachu przed nim, a cała reszta ze strachu przed zarazą. Mógłby oddelegować do tego celu kogoś z Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, ale wolał pofatygować się osobiście i mieć pewność, że spawa zostanie należycie załatwiona. Przy okazji zamierzał też zapobiec panice, jako że cenił względną ciszę, ład i porządek we własnych murach.
Kiedy opuścili jego komnaty, dołączyło do nich jeszcze czterech gwardzistów – dwa pegazy i dwa jednorożce. Służba w straży przybocznej Króla Nocy stanowiła nie lada zaszczyt. Zwykle znajdowało się w niej miejsce dla młodszych synów ze szlachetnych rodów jednorożców oraz z bogatszych rodzin pegaziego mieszczaństwa. Ale nie tylko – Darkness Sword cenił starania i umiejętności. Jeśli ktoś był zdolny, to niezależnie od tego, kim się urodził, mógł zagrzać tu miejsca. Chyba że miał nieszczęście należeć do rasy ziemnych kucyków. Honorowa służba, wysoka pensja i do tego zapewniona emerytura – któż by nie marzył o takim losie i jaka młodsza córka nie marzyła o takim mężu?
Brązowy ogier prowadził. Szli szybkim stępem, co wyraźnie sprawiało pewien problem pegaziemu gwardziście, ponieważ jako kuc mniejszych gabarytów miał zdecydowanie krótsze nogi od Króla Nocy. Sword nie przejmował się tym. W zasadzie to w ogóle tego nie zauważył, ponieważ jego myśli zaprzątały dużo ważniejsze sprawy. Jego plany prawdopodobnie właśnie runęły. To, co przewidział na wypadek takiej sytuacji rysowało się blado. Bardzo blado.
Za dużo rzeczy może pójść nie tak – pomyślał.
W zamkowych korytarzach słychać było szepty. Wszyscy już chyba zdążyli o tym usłyszeć. Plotki wśród służby miały to do siebie, że roznosiły się szybciej niż woń pierdnięcia na sali balowej. Zamek huczał od wieści – zaraza, zaraza w murach Mooncastle.
Od zarania dziejów kucyki miały wielu wrogów. Ich legendy obfitowały w przerażające kreatury, takie jak wampiry, hydry, smoki i demony. Było też coś, czemu owe stworzenia nigdy nie dorównywały w sztuce i skali zabijania – wojna. Jednak nawet wojna mogła się schować przy najstraszliwszym przeciwniku ich gatunku. Widmowej Klaczy, której nic nie powstrzyma. Tej, Która Uderza Bez Ostrzeżenia, by zabrać żywota każdego, z kim skrzyżują się jej ścieżki. Zarazie. Nigdy nie odkryto, jak z nią walczyć. Nieraz i nie dwa powodowała zagładę całych miast, a nawet państw. Można by wręcz powiedzieć, że kucyki bały się jej bardziej niż śmierci.
Kuchnie znajdowały się na najniższym piętrze zamku, w jednym z jego skrzydeł. Było to sporej wielkości zaparowane pomieszczenie w kształcie prostokąta. W paru piecach wesoło trzaskał ogień, przez co panowało nieprzyjemne gorąco i duchota. Liczne kuce krzątały się tu i ówdzie, a stoły uginały się od jadła. Panowała dziwna cisza, przerywana jedynie stukotem jego kopyt o kamienną posadzkę oraz bulgotaniem z kotłów. Czuć było wszechobecne napięcie i strach. Nie wiedział, czy spowodowało je jego pojawienie się czy, też te kuce bały się o swą towarzyszkę… A może raczej o to, czy ich nie zarazi.
Przebyli całą długość pomieszczenia, przeciskając się pomiędzy stołami, skrzyniami i beczkami kiszonej kapusty, aż Moonwing zatrzymał się przy drewnianych drzwiach do jednego z bocznych pomieszczeń. Pegaz wymruczał cicho:
– To tu, Wasza Wysokość.
Darkness Sword spojrzał na swoją eskortę i rzekł:
– Czekajcie tutaj. Sami się tym zajmiemy. Niech nikt nam nie przeszkadza.
Dostrzegł na twarzach gwardzistów wyrazy niezadowolenia z ryzyka, jakie w ich mniemaniu podejmował, jednak uzbrojone ogiery nie podjęły jakichkolwiek innych, bardziej czynnych form sprzeciwu. Nie potrzebował świadków, szczególnie takich, którzy by rozpowiedzieli o przebiegu czekającej go rozmowy. Rozmowy, która niezależnie od przebiegu mogła mieć tylko jeden koniec.
Klacz leżała na boku, na garstce brudnej słomy. Ciemnopopielatą sierść i suknię z surowego lnu brudziły kał i wymiociny. Krwawe, tak jak mówił gwardzista. Wokół niej walały się beczki i worki z żywnością. W pomieszczeniu cuchnęło jak w chlewie bądź na tygodniowym pobojowisku. Było ciemno, nie podano jej też wody i jedzenia. Król zapobiegliwie objął magazyn czarem wygłuszającym. Teraz słyszał tylko jęki chorej klaczy.
– Bardzo boli? – zapytał łagodnie.
Pegaz uniosła z trudem łeb i powiedziała drżącym głosem:
– Tak, Wasza Wys…
– Darujmy sobie tytuły – przerwał jej granatowy alikorn. – Jak się nazywasz?
Pegaz wyglądała na zdumioną swym niecodziennym gościem oraz słowami Króla Nocy. Nie dziwiło go to, nie wypadało alikornowi spoufalać się z podwładnymi. Jednak te wszystkie formy grzecznościowe tylko niepotrzebnie skomplikowałyby tę rozmowę, a dodatkowo pragnął, by klacz się nieco przed nim otworzyła.
– Minty Peach – pisnęła służąca.
 – Jak to się zaczęło? – zapytał i pod wpływem pytającego spojrzenia klaczy dodał szybko: – Choroba. Jak się zaczęła? Jeśli się tego nie dowiemy, to nie będziemy wiedzieć, co ci dolega i jak ci pomóc, Minty.
Władca odetchnął z ulgą, że Minty Peach nie zapytała, dlaczego rozmawia z królem, a nie ze znachorem. Może to choroba zaćmiła jej umysł albo zawsze była taka ufna i naiwna?
– Jak się obudziłam, to nieco kręciło mi się w głowie i byłam bardzo zmęczona. Ale musiałam iść do pracy, prawda? Dopiero potem bardzo rozbolał mnie brzuszek i to zimno. Harmonio, dlaczego mi jest tak zimno?
Darkness Sword pokiwał głową. Słowa Moonwinga się potwierdziły. Ale wiedział, że musiał zapytać.
– Co wczoraj jadłaś?
– To samo, co wszyscy w kuchniach, Wasz… Czy ja wyzdrowieję?
To pytanie padło nagle i niespodziewanie. Ogier spojrzał w różowe oczy klaczy pełne przerażenia. Wydawała się bardzo młoda, mniej więcej w wieku jego syna. W wieku jego córki. Nawet umaszczenie miała nieco podobne… Ciemnopopielata sierść i miętowa grzywa. Trochę jak bardzo mocno wypłowiała Night Shadow. Coś drgnęło mu mimowolnie w klatce piersiowej.
– Oczywiście, że tak. Wszystko będzie dobrze – obiecał.
Przez chwilę panowała cisza. Brakowało mu odwagi, by zadać te pytania, dla których tu tak naprawdę przyszedł. To wszystko okazało się dużo cięższe niż myślał przed spotkaniem Minty Peach. Ale był władcą. Monarchowie powinni robić zawsze to, co zrobić trzeba, a nie to, co przyjemne.
– Zauważyłaś może coś niezwykłego podczas wizyty Króla Słońca i jego świty w Mooncastle?
– Wiele się działo, wszyscy mieliśmy więcej pracy niż zazwyczaj. Raz zabrakło w magazynach granatów i jakaś dama strasznie krzyczała na Bread. Innym razem jakiś ogier kazał Butterowi zabrać wino, określając je jako “Te szczyny”. Większość z nich traktowała nas, służących z pogardą – mruknęła klacz – ale Jego Wysokość był bardzo miły…
Błękitnogrzywy zastrzygł uszami tak mocno, że niemal strąciłby z głowy koronę. W końcu coś interesującego. Wziął parę głębszych wdechów, by uspokoić oddech i kołatanie serca.
– Rozmawiałaś z nim może?
– Tak, kiedy zaniosłam mu jedzenie. Figi w sosie brzoskwiniowym, kaszę jaglaną z rodzynkami i białe wino. Pamiętam, że powiedział, że nie lubi fig i białego wina, i w zasadzie nie jest głodny, więc mogłabym zabrać jego jedzenie, jakbym chciała sama je zjeść – wypowiedź klaczy przerwał niespodziewany atak kaszlu.
Darkness Sword cierpliwie odczekał, aż pegaz wykrztusi to, co jej zalega. Proces postępował szybciej niż powinien. Oczywiście to zawsze była kwestia osobista, a organizm dorosłego i zdrowego ogiera zdecydowanie broniłby się dużo dłużej, zanim doszłoby do krwawienia w płucach.
– I zjadłaś?
– Tak.
Z trudem zmełł w pysku wyjątkowo paskudne przekleństwo. Najgorszy scenariusz się potwierdził. Mógł i tak dziękować Harmonii, że ktoś to zjadł, a nie wyrzucił. Oraz że tym kimś okazała się młodziutka, delikatna klacz, u której to wszystko wyszło po dwóch dniach, a nie po pięciu.
– Masz rodzinę, Minty Peach?
– Tak, matkę Lemonmint, ojca Peachleafa i babkę Baketree Honey.
Powtórzył w głowie parę razy te imiona, by ich nie zapomnieć. Czuł, że to ważne. Na tę truciznę nie było odtrutki. Zresztą i tak klacz wiedziała za dużo... Nawet było mu jej żal. Była za młoda, zbyt niewinna i na dodatek do samego końca lojalna Królestwu. Machnął łbem, a z jego rogu wystrzeliła błyskawica, która uderzyła w Minty, momentalnie pozbawiając ją życia. Po prostu jej serce przestało bić. Szybko, bez bólu, bez strachu i bez śladów. Nie mógł zrobić nic więcej niż skrócić jej agonię. Ta nie zdążyła nawet zauważyć, że umiera. Wciąż miała otwarte oczy wpatrzone w swego władcę.
Zabił w swoim życiu wiele kuców, a jeszcze więcej zginęło z powodu jego rozkazu. Jednak nie czuł radości z dobicia bezbronnej klaczy. To było takie niepotrzebne i na dodatek stało się pośrednio z jego winy. Komplikowało też życie wielu osobom – rodzinie tej klaczy, jemu samemu i w pewnym ponurym sensie Sundust Afternoonowi. Darkness Sword ostatni raz spojrzał na trupa i wyszedł bez słowa.
Kuce w kuchni z niepokojem wpatrywały się w swego króla. Ogier przekazał telepatycznie Moonwingowi, by gwardia sprzątnęła ciało, tak by wzbudzać przy tym jak najmniej uwagi, a następnie przekazała rodzinie klaczy razem z pękatą od złota sakiweką.
– Znana nam jest choroba, która dręczyła Minty Peach. Karmazynowa zaraza jest bardzo zajadła, ale nie jest zaraźliwa, więc nie ma powodów do obaw. Niestety, chora nie przeżyła. Umarła z wyczerpania. Jest nam niezmiernie przykro z tego powodu – rzekł do zgromadzonych. – Kontynuujcie swoje prace.
Zamkowy personel wyraźnie odetchnął z ulgą. Ogier był pewien, że kiedy wyjdzie, to zaraz zapomną o tym nieprzyjemnym incydencie, a śmierć ich koleżanki urośnie jedynie do rangi sensacji, idealnej do plotkowania przy studni. Za parę dni być może już nikt nie będzie pamiętał, że jakaś Minty tu w ogóle kiedykolwiek pracowała. Kucyki miały to do siebie, że żyły teraźniejszością, a przeszłość inna niż wszystkie grzeszki sąsiadów nie miała znaczenia. Trochę im tego zazdrościł. On nie potrafił zapominać. Może i nie należał do grona istot, które jakoś szczególnie by się wszystkim przejmowały, ale mimo wszystko pamiętał wszystkie swoje grzeszki. Większe i mniejsze. Pamiętał straty, jakich doznawał w swym stuletnim życiu.
Dobro królestwa jest ważniejsze niż moje sumienie. Zresztą, zaszedłem już zbyt daleko, by się teraz wycofać.
Pozostało mu tylko jedno – rozmówić się z ogierem, który bezpośrednio odpowiadał za tę porażkę. Szef wywiadu Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy na pewno się ucieszy na jego widok. Darkness Sword nie był, pewien jaką karę ów kuc powinien ponieść za swą niekompetencję.
Całkiem możliwe, że zawiśnie. Choć z drugiej strony to byłoby straszne marnotrastwo zasobów kuczych…
Wolnym krokiem opuścił kuchnie i wyszedł na korytarz. Miło było móc odetchnąć nieco chłodniejszym powietrzem. Skierował się w stronę schodów prowadzących do podziemi, gdzie prócz krypt, lochów, skarbców i magazynów znajdowały się również kwatery członków wywiadu.
Niechybnie doszedłby tam bez większych komplikacji, gdyby nie spotkał na swej drodze Królowej. Moonlight Dust we własnej osobie, najwyraźniej go szukała. Klacz eskortowało czworo gwardzistów – dwa pegazy i dwa jednorożce. Fioletowa alikorn wyglądała na bardzo zaniepokojoną, co tylko potwierdziły jej słowa.
– Wasza Wysokość, wszędzie was szukałyśmy. Czy zechcielibyście z nami pomówić? – rzekła.
Tak szczerze mówiąc, to nie mam na to najmniejszej ochoty, moja droga – pomyślał Król Nocy.
– Oczywiście. Coś się stało, Pani?
– Owszem, Wasza Wysokość. Po Mooncastle chodzą bardzo niepokojące wieści…
Chyba raczej biegają, a nie chodzą. Poczta pantoflowa, psia jej mać. I dlatego kobyło musisz truć mi zad, kiedy akurat jestem zajęty? Jakby nie mogła poczekać, aż sam jej powiem.
– Tak, tak, coś o zarazie. Sprawdziliśmy to i to nic, czym należałoby się niepokoić, Lady Moonlight. A teraz wybaczcie, ale jesteśmy teraz bardzo zajęci. Czy nie możemy pomówić później?
Klacz spojrzała na niego chłodno, wyraźnie zauważając, iż coś knuje. Ale nie powiedziała już nic więcej, jedynie dostojnie skinęła łbem. Dust odwróciła się i poszła w swoją stronę. Ogier mógł być niemal pewny, że będzie na niego czekać w jego komnatach, a jemu znowu przyjdzie się tłumaczyć ze swoich poczynań. Choć tym razem nie powinna być na niego zła, w końcu sprawy nie dotyczyły bezpośrednio jej ani jej rodziny.

Darkside nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał czarną sierść i krótką, fioletową grzywę. Nosił szaty typowe dla średniozamożnego szlachcica, co nie było nietypowe, zważywszy na to, że nim był, przynajmniej z pochodzenia. Jednak jednorożec pełnił znacznie ważniejszą rolę – to on rządził wywiadem Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy i odpowiadał bezpośrednio przed samym królem.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie miało okien, a co za tym idzie, dostępu do światła słonecznego. Zamiast tego oświetlały je zaklęte kryształy, które jarzyły się jaśniejszym i silniejszym blaskiem od świec. Po jednym końcu dębowego stołu, zawalonego stosami zwojów, zalakowanych listów i map, zasiadał czarny jednorożec, po drugim stał wysoki, granatowy ogier alikorna. Stał, gdyż był zbyt dużych rozmiarów, by móc usiąść na jakimkolwiek przystosowanym ku temu meblu w tym pomieszczeniu.
– Możecie nam coś wyjaśnić? – Darkness Sword wypowiedział słowa, które mimo pozorów pytaniem nie były.
– Obawiamy się, że nie ma żadnej zarazy, Wasza Wysokość…
To wie już byle kobyła przy studni, baranie – pomyślał granatowy ogier.
– Wiemy o tym doskonale. Tak jak i doskonale wiemy, żeście sprawę do cna spartaczyli i że mamy sporo podstaw, by kazać was powiesić.
Zapadła cisza. Darkside wyraźnie zainteresował się jedną ze ścian loszku, chcąc uniknąć lodowatego wzroku Króla Nocy. Alikorn czekał. I doczekał się. To była wyjątkowo nudna ściana.
– Nie wie… – zaczął jednorożec, ale widocznie się rozmyślił. – Wiemy, co się stało. Teraz, po fakcie.
– To raczej oczywiste, że wiecie po fakcie – stwierdził. – My chcemy się dowiedzieć, czemu się nie udało, a nie że się nie udało, bo truciznę spożyła służąca.
– Nie wiemy tego, naprawdę, Wasza Wysokość.
– Wierzymy. Wiedzcie, że tylko dlatego jeszcze żyjecie. I wiedzcie, że Sundust Afternoon nie lubi fig i białego wina. Co powinniście wiedzieć, zważywszy na to, ile naszego złota idzie na służby wywiadowcze.
– Możemy to wyjaśnić… Pokazać raporty…
O ile jeszcze przed chwilą Darkness Sword był zły, to teraz poczuł, że jest wściekły, a jeszcze trochę i będzie wkurwiony. Gdyby nie znał swego rozmówcy od wielu lat, to bez wątpienia wziąłby go za ostatniego durnia, imbecyla i kretyna. Na dodatek kompletnie niekompetentnego. Takiego kuca kazałby ściąć na miejscu, o ile sam by go nie zatłukł. Jednak lata wzorowej służby i wierność Imperium sprawiały, że tego typu rozwiązanie traktował jako ostateczność.
– Pokazać to możecie, że się jednak do czegoś nadajecie. Nie mamy czasu na oglądanie cholernych raportów. Wdrażamy plan awaryjny, już, teraz. A jeśli i on zawiedzie, to skończy się to dla was bardzo nieprzyjemnie, Darkside.
– Tak, Wasza Wysokość – odparł drżącym głosem jednorożec. – Pójdziemy wysłać pegazy…
– Poczekajcie chwilę. Jest jeszcze jedna sprawa. – Alikorn powstrzymał Darkside’a przed odejściem, po czym dodał już znacznie cichszym głosem: – Sprawa Minty Peach, tej otrutej służącej. Miała rodzinę. Peachleaf, Lemonmint, Baketree Honey. Znajdziecie te kuce, wręczycie im trzykrotność pensji służby kuchennej oraz poinformujecie, że ta klacz zmarła z powodu rzadkiej choroby.
Jednorożec otwarł pysk ze zdumienia. Król rzadko kiedy okazywał aż taką wspaniałomyślność. Przez chwilę Darkness Sword miał wrażenie, że głównodowodzący Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy nie wytrzyma i wypowie na głos swoje nieme pytanie. Ale nie zapytał.

***

Słońce stało wysoko i wręcz zalewało niewielką leśną polanę położoną nad strumieniem o nieznanej nazwie. Gzy gryzły, meszki wpychały się do oczu i uszu, zaś ptaki ćwierkały swoje melodie. A Night Shadow jak zwykle klęła na czym świat stoi. Magia znowu zawodziła, a genialne plany nie raczyły się wypełniać. To była wielka szansa czarnej klaczy i nie mogła jej tak najzwyczajniej w świecie zepsuć.
– Skończyłaś już? – zapytał Hualong rozleniwionym głosem.
– Nie, próbuję dopiero chwilę, muszę sprawdzić jeszcze inne warianty.
– Ta “chwila” trwa już pół dnia, Shad. Ty w ogóle nie masz pojęcia, co robisz, prawda?
Zacisnęła zęby i ponownie aktywowała swoją magię. Musiała dosłownie przykleić iluzję, zamiast ją nakładać, tak jak to robiono współcześnie. Skupiła się i uwolniła kolejne eksperymentalne zaklęcie.
– I jak? – zapytała ciekawa efektu.
– Dalej nic, wyglądasz tak jak zawsze.
Night prychnęła za złością. Z jednej strony czuła, że rozwiązanie problemu ma w zasięgu kopyta, a z drugiej odnosiła wrażenie, że ją to przerasta. Jakby brakowało jej jednej, małej informacji. Takiej, której nie znajdzie w żadnej współczesnej bibliotece, takiej, której nie ma nikt z żyjących. Musiała kombinować.
– A może to działa, tylko smoki widzą przez iluzję?
– A może ja tak naprawdę nie jestem smokiem, tylko koniem w paski? Twoja magia jest beznadziejna i przestań udawać, że jest inaczej – stwierdził gad.
Nie miała już więcej pomysłów, a liczne próby sprawiły, że czuła zmęczenie. Wymyślanie nowych zaklęć należało do wyczerpujących czynności, szczególnie że nigdy nie mogła być całkowicie pewna, jak taki twór się zachowa, szczególnie w kwestii energochłonności. Nie mówiąc już o tym, że był to spory wysiłek dla umysłu i wymagał wiedzy, elastyczności i kreatywności.
Położyła się na trawie. Nie chciało jej się spać, musiała tylko poświęcić trochę czasu na nicnierobienie. Dlatego wpatrywała się w stosunkowo niską roślinność i na pobliskie pniaki. Natura stanowiła miłą odmianę po widoku długich linii magicznych symboli.
Poległam – ta bolesna myśl irytująco brzęczała jej w głowie.
Na nosie usiadła jej pszczoła. Klacz parsknęła, dzięki czemu owad odleciał. Śledziła wzrokiem jego krótki lot, który skończył się raptem kilkadziesiąt centymetrów od jej pyska na mniszku lekarskim. Zwykły chwast, jakich pełno na świecie. Nijaka do bólu, całkiem smaczna roślina. Jego żółty kwiat stanowił swego rodzaju ewenement o tej porze roku.
Oblizała pysk. Tak zwane mlecze były całkiem smaczne. Gdyby nie kompletny brak motywacji do działania, to niechybnie by go zjadła.
Szkoda, że nie jesteś mniszkiem gwiezdnikiem. Zjadłabym gwiezdnego mlecza.
Z nudów zaczęła tkać iluzję takowego. Nie sprawiło jej to najmniejszych trudności, dobrze wiedziała, jak ta roślina wygląda. W końcu obok normalnego mlecza rósł jej własny, iluzoryczny. Uśmiechnęła się do swojego dzieła, było w końcu doskonałe. Doskonale smakowite… Nałożyła miraż na żyjącego kuzyna, ale tym razem efekt nie zadowolił zielonogrzywej.
Nie nachodzi równo na siebie, odstaje, widzę, że odstaje… Zaraz, zaraz…
– Ja widzę! – krzyknęła uradowana.
– Też się cieszę, że widzisz jakiegoś chwasta, Shad – mruknął Hualong.
Nie puszczając strumienia magii, spojrzała na smoka. Ów leżał w cieniu drzew, wyraźnie znudzony, o czym świadczyły lekkie ruchy końcówki biczowatego ogona. Nie chciało mu się nawet odganiać much, choć tu istniało prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie czuł ich przez łuski.
– Mów, co widzisz! – rozkazała.
– Wychudzoną chabetę wyglądającą jak stado nies


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #84 : 27 Grudnia 2015, 22:02:29 »
Nowy rozdział!
https://docs.google.com/document/d/17OcpfA7J-ad7jg9BxFGmGP_ZjQPPbp5qUPVV-C8otYc/edit

Cień Nocy
Rozdział XXIII: Byle do Przodu
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

   Granatowy alikorn wciąż czuł wściekłość z powodu swoich ostatnich niepowodzeń. Co prawda przygotowany na taką ewentualność plan w teorii nie miał prawa się nie udać, jednakże ten wcześniejszy również powinien być niezawodny, a skończył się spektakularną klęską. Choć o śmierci Minty Peach Mooncastle zapomniało już na drugi dzień, to Darkness Sword nie mógł oprzeć się wrażeniu, że właśnie dzieje się coś bardzo niekorzystnego dla Imperium Nocy. Na biurku z ciemnego drewna spoczywały stosy korespondencji i map. Raporty, jakie przesyłał mu brat, stawały się coraz bardziej niepokojące. Poza niewielkim oporem, Moonshine Axe nie napotkał żadnych większych problemów. Właśnie to wyglądało strasznie podejrzanie. Nawet północny wschód ziem Zmian siedział cicho i nie walczył z nową władzą. Jednak ogier nie urodził się wczoraj i doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli ktoś zachowywał się za spokojnie, to znaczyło, że knuł coś wielkiego jak zadek żony Lorda Mushrooma.
   Kolejny raz przeczytał ostatnią wiadomość, która została przyniesiona dziś rano, więc musiała zostać wysłana jakiś tydzień temu, zważywszy na to, że pochodziła z Twigarden. List napisano językiem bardzo nieformalnym, wręcz poufałym, co bardzo ucieszyło Imperatora Nocy. Czułby się bardzo dziwnie, gdyby młodszy brat zwracał się do niego w dworskim dialekcie w sytuacji, w której nie mieli świadków.
   
Mój drogi bracie!
Po wyjeździe Księżniczki Precious Light nie działo się absolutnie nic godnego uwagi. Co prawda paru pomniejszych lordów odmówiło złożenia hołdu lennego Imperium Nocy, jednak część przekonała się do naszej sprawy, kiedy zobaczyła nasze wojska pukające do drzwi. Głowy niepokornych zostały zaś nabite na mury ich własnych kaszteli, zgodnie z Twoją wolą. Cywili staraliśmy się zbytnio nie mordować, więc jeśli zgodzili się przyjąć barwy Imperium, to nie czyniliśmy im żadnej krzywdy. Pomimo moich początkowych oporów, taka polityka sprawdziła się, szczególnie te Twoje ulgi podatkowe.
Nie to mnie jednak martwi, lecz cisza ze wschodnich i niektórych północnych marchii. Ani nie uznali Twej władzy, ani jej nie zanegowali. Gońcy wracają bez odpowiedzi albo wcale. Gdyby nie to, że nigdzie nie widziano żadnej armii, to powiedziałbym, że szykują atak. Ale nie, nie słychać nic o żadnym przywódcy ani zorganizowanym ruchu oporu. Zaś siostra naszej najdroższej Królowej rzekomo nosi żałobę po bracie i płacze w poduszkę w mężowskim zamku. Jednak jakoś w to nie wierzę, jako że miałem okazję ją poznać. To po prostu nie ten typ.
   U mnie wszystko dobrze, choć pogodę mamy częściej paskudną niż ładną. Jednak częściej sypiam w komnacie niż w namiocie, wino i piwo są, podobnie jak chętne klacze. Stacjonujemy pod Twigarden już trzeci dzień. Poddanie się zamku jest kwestią czasu, jako że zatruliśmy im ich jedyne źródło wody, co powinno osłabić ich morale. Okoliczne wsie stoją po naszej stronie, co stanowi pewien problem, ponieważ nie wypada gwałcić miejscowych klaczy. W efekcie żołnierze się nudzą. Cóż, w miasteczku są ponoć trzy burdele…
   Jeśli pytasz o dalsze plany, to zdecydowanie dokończę robotę w Dolinie Koniczyny. Potem wrócę się przegrupować do Magicgard i prawdopodobnie podzielimy się na więcej oddziałów, a to dzięki tym nowym, co ich miałeś przysłać. Mam też nadzieję, że w zaopatrzeniu przyjdzie trochę starego dobrego bimbru z zimowych jagód. Z mniej ważnych rzeczy, to brakuje sucharów, bo zapleśniały. Odpowiedzialni za ten stan rzeczy stanęli przed sądem polowym i zostali powieszeni za obniżenie wartości bojowej armii. Wątpię, by to był sabotaż. To jedynie kompletna głupota.
   Napisałabym coś jeszcze, ale nie mam pojęcia co. Ogółem piszę, bo kazałeś zdawać raport każdego dnia. W sumie mógłbym jedynie stwierdzić, że jest nudno, łatwo, zimno nad ranem i brakuje wódki oraz sucharów.
   Książę Moonshine Axe rodu Mooncastle

   Gdyby nie powaga sytuacji, to monarcha pewnie uśmiechnąłby się nad listem. Moonshine Axe potrafił zachowywać się jak dworak, kiedy musiał. Jednak w gruncie rzeczy wciąż był tym samym psotnym źrebakiem zapatrzonym w starszego brata. Wielu uważało czarnego alikorna za pijaka, idiotę i kurwiarza. Nie było w tym krzty prawdy, jako że Książę odznaczał się geniuszem na polu bitwy, łeb do picia miał mocny jak mało kto, więc pomimo ilości wlewanego w siebie alkoholu rzadko kiedy bywał pijany, a burdeli nie odwiedzał. Wolał szlachcianki oraz zamożniejsze mieszczanki, choć ładną chłopką również by nie pogardził. Sam Darkness Sword zawsze potępiał to, że jego własny brat uznawał również bezrożne klacze.
   Usłyszał pukanie do drzwi, udzielił pozwolenia na wejście i już po chwili dowiedział się od pegaziego gwardzisty, że jego Królowa chciałaby z nim pomówić. Po paru sekundach namysłu, Darkness Sword pozwolił jej wejść.
   – Wasza Wysokość. – Moonlight Dust skinęła łbem.
   Jak zawsze wyglądała doskonale. Tego dnia wdziała seledynową suknię z błękitną podszewką oraz lekką ciemnozieloną derkę, spiętą srebrną broszą z szmaragdem wielkości kurzego jajka. Kamienie te zdobiły również srebrną siateczkę, spinającą grzywę Królowej Nocy. Ogier gestem wskazał jej jedno z krzeseł i poczekał, aż klacz usiądzie. Wciąż jeszcze nieco słabowała, miewała gorsze i lepsze dni.
   – W jakiej sprawie mnie odwiedzasz, Pani?
   – Chciałybyśmy wiedzieć co dokładnie wydarzyło się w zamku dwa dni temu. Mieliście się z nami spotkać już wtedy, wieczorem – powiedziała ze słyszalnym wyrzutem.
   – A racja, całkowicie wyleciało mi to z głowy, wybacz – mruknął.
   Naprawdę zapomniał. Kiedy tylko wyszedł od Darkside’a, od razu zajął się sprawą oszustw podatkowych, jakie próbowali prowadzić niektórzy z pomniejszych lordów. Stara dobra metoda, polegająca na wysłaniu ich synów na front, miała ich skutecznie oduczyć działania na szkodę Imperium Nocy.
   – Jedna ze służek się czymś otruła, najpewniej zrobiła to inna klacz zazdrosna o względy jakiegoś ogiera albo odrzucony kochanek. Nic, czym należałoby się przejmować, ale na wszelki wypadek Darkside jeszcze to zbada.
   – Zabiliście ją.
   – Skróciłem jej męki. Nic więcej nie mogłem zrobić.
   – Czyżby? – Jedna z brwi uniosła się ostrzegawczo.
   – Tak. Była umierająca, wcześniej nikt się tym szczególnie nie przejął. Nawet zrobiło mi się jej trochę żal, tak prawdę mówiąc. Nie powiedziałem prawdy naszym poddanym, bo zaczęliby niepotrzebnie panikować.
   Fioletowa alikorn milczała, ale ogier znał to spojrzenie zielonych oczu. Wciąż opłakiwała brata i ta sprawa tylko przypomniała jej o tamtym.
   – Czyżby wasz brat do was napisał, Panie? – zapytała, zerkając na list.
   – Tak, skarży się na zapleśniałe suchary oraz braki w bimbrze.
   Moonlight Dust skrzywiła się. Nie przepadała za Moonshine Axem, uważając go za osobistość zbyt kontrowersyjną i zachowującą się niegodnie. Oczywiście nigdy nie powiedziała tego wprost. To zbytnio łamałoby etykietę. Przez te wszystkie lata małżeństwa złamała ją może pięć razy. Z czego najcięższe wykroczenie stanowiło nazwanie go “jej ogierem” podczas łóżkowych uniesień.
   – Nie pisał nic na temat naszej siostry, Księżniczki Precious Light rodu Magicvern?
   – Tylko tyle, że wciąż opłakuje Jego Wysokość Strong Change’a w tej swojej Południowej Marchii. A akurat z Equestrii wieści nie dostaję… a przynajmniej od mego ukochanego brata. Właściwie to nawet chciałem się ciebie zapytać, czy nie otrzymałaś jakichś wieści od siostry, Pani.
   Zmrużyła podejrzliwie oczy, widocznie szukając ukrytego haczyka. Nie znalazłaby, jako że był całkiem jawny. A kucyki miały niesamowity talent do niewidzenia tego, co znajdowało się na wprost przed ich nosami.
   – Jeśli możemy spytać, czemu tak nagle zaczynacie interesować się naszą siostrą, Wasza Wysokość?
   Darkness Sword już dawno przygotował sobie odpowiedź na to pytanie. Nie mógł przecież powiedzieć, że nie zdziwiłby się, gdyby Precious Light próbowała iść z nim na wojnę. A to, że będzie przeszkadzać w taki czy inny sposób, uważał za pewnik.
   – Znalazłem idealnego kandydata na męża dla jej starszej córki. Z tego, co mi wiadomo, Lady Twinkle Shine nie jest zaręczona.
   – Harmonio, za kogo chcecie ją wydać? Przecież mamy jednego syna – klacz nieznacznie podniosła głos.
   – Nie mówiłem o Dark Mane’nie, tylko o synu mego brata, Moon Hunterze. To pozwoliłoby nawiązać ciekawe kontrakty handlowe z Południową Marchią Equestrii.
   – Czy on nie jest aby zaręczony?
   Nie mam zielonego pojęcia – pomyślał Darkness Sword. – I jego ojciec prawdopodobnie też nie ma pojęcia.
   – Moonshine nic mi nigdy na ten temat nie mówił, więc raczej nie – zdecydował się na odpowiedź najbliższą prawdy.
   – Wasz brat wie o waszych planach?
   Nie jestem pewien, czy mój brat w ogóle wie, że ma syna? A w to, że wie, ile ogier ma lat i jak dokładnie się nazywa, to zdecydowanie nie uwierzę.
   – Oczywiście. To powiesz mi, pani, czy miałaś jakieś wieści od swej siostry?
   – Nie, nic ponad to, że ona również cierpi po śmierci naszego brata.
   Atmosfera panująca w komnacie zagęściła się. Darkness Sword odkrył, że na rękawach kaftana ma niezwykle interesujący haft. Wiedział, że nie mogą w nieskończoność udawać, że nie było tego tematu, który na zawsze pozostanie rysą na ich związku. Nie wiedział, jak przerwać powstałą ciszę.
   – Jak tam moja synowa? – w końcu zdecydował się na dyplomatyczną zmianę tematu.
   – Młode, urocze i zakochane dziecko.
   – To Imperium nie ma przyszłości… – szepnął sam do siebie.
   – Słucham? – zdziwiona klacz zapomniała o użyciu dworskiej formy.
   – Nasz syn ma zadatki na jednego z gorszych władców w historii. A młode, urocze i zakochane dziecko nie nakarmi naszych poddanych. Czasami mam ochotę Dark Mane’a wydziedziczyć i na następcę wyznaczyć Moon Huntera. Ba! Czasami wręcz żałuję, że pięć lat temu stało się to, co się stało. Nie wiem, na kogo wyrosła nasza córka. Ale nie może być aż tak tępa, bezmyślna, odporna na wiedzę i nieodpowiedzialna.
   – Mówicie o naszym dziecku…
   Darkness Sword zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Na przemian składał i rozkładał skrzydła. Machał ogonem, odganiając niewidzialne muchy.
   – Mówię o Imperium, moja droga. I o przerośniętym źrebaku. Jeśli wróci z Equestrii choć odrobinę bardziej rozgarnięty, to może jest jakaś nadzieja.
   – Ma czas, wyrobi się – stwierdziła Moonlight Dust.
   Imperator chciałby być pełen wiary w syna podobnie jak fioletowa alikorn. Wciąż pamiętał, że sam za młodu zapowiadał się na fatalnego władcę, zaś Moonshine Axe na jeszcze gorszego wielmożę. I choć nie wątpił, iż Dark Mane po kilkudziesięciu latach nadałby się na cenionego dowódcę wojskowego, to kompletnie nie widział go na Tronie Nocy.
   Brak mu ogłady i cierpliwości. A dworski rygor irytuje nawet mnie. Godziny gadania o niczym i lizania sobie zadów… Ale to konieczność, bo bez względnego poparcia największych wielmożów to rządzić można sobie co najwyżej wychodkiem.
   – Oby się wyrobił, Moonlight.
   Moonlight Dust złapała swój czarny diadem z opalami, który spadł, gdy alikorn gwałtownie cofnęła głowę.
   – Słyszycie? – szepnęła.
   Władca zastrzygł uszami i zrozumiał, o czym mówiła jego żona. Na korytarzu ktoś walczył. Ogier poczuł narastającą wściekłość. Wstał z krzesła i ruszył na spotkanie ewentualnym zamachowcom.
   Jednak nie było żadnych zamachowców. Zobaczył za to Darkside’a i swoich własnych gwardzistów. Jeden ze strażników miał podbite oko, zaś łuk brwiowy głównego dowódcy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy był rozcięty i sączyła się z niego krew.
   – Co tu się dzieje?! – wrzasnął Król Nocy, siląc się, by nie wyrzucić z siebie niezwykle długiej i malowniczej wiązanki przekleństw.
   – Chcieliśmy się z wami niezwłocznie widzieć, Wasza Wysokość – powiedział czarny jednorożec.
   – Kazaliśmy mu zaczekać, Wasza Wysokość. Sami mówiliście, żeby nikogo nie wpuszczać, kiedy przyjmujecie Królową.
   – Mieliśmy was natychmiast informować, kiedy dowiemy się czegoś w tej konkretnej sprawie.
   – Darkside, idź do siebie, niebawem tam przyjdziemy. – Czarny jednorożec ukłonił się nisko i odmaszerował. – A wy wracać na stanowiska.
   Królowa nie wyglądała na zadowoloną, tymczasem on cieszył się, że znalazł się pretekst na zakończenie tej farsy. Zdecydowanie wolałby, gdyby następne jego spotkanie z małżonką odbyło się na zupełnie innym gruncie.
   – Wybacz, najdroższa, ale przez pewne sprawy wagi państwowej muszę przerwać tę rozmowę.
   – Cóż, liczymy, że przynajmniej zjecie z nami wspólnie kolację.
   Czyżby samotność dolegała? – pomyślał.
   Moonlight Dust nie posiadała dwórek. Porzuciła ten zwyczaj, gdy przyjechała do Królestwa Nocy dziesięciolecia temu. Jej dawne przyjaciółki opuściły ją, nie chcąc spędzić reszty życia w Mooncastle, zaś dwór Nocy nie przypominał tego z jej kraju. Poza specjalnymi okazjami w ciemnych korytarzach nie roznosił się śpiew trubadurów, natomiast najczęstsze zabawy stanowiły popijawy na ucztach oraz hazard. Nawet rycerskie turnieje nie posiadały tej niezwykłej otoczki co w krainach zachodu. I tak do najciekawszych rozrywek Królowej należały czytanie książek, spacery po zamkowych ogrodach i czas spędzony razem z nim.
   – Zobaczę, co da się zrobić, ale niczego nie mogę obiecać. Wieści od Lorda Darkside’a na pewno są bardzo istotne, pytanie jaka jest ich treść.
   
   Kwatera głównodowodzącego Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy nie zmieniła się zbytnio od jego ostatniej wizyty. Wciąż była tym samym pomieszczeniem oświetlanym przez blask zaklętych kryształów. Jednak wówczas na dębowym stole nie leżała wielka mapa. Darkness Sword spodziewał się pełnego aktualnego planu Imperium, ale zamiast tego zastał południowo-wschodnie kresy Królestwa Nocy. Ziemie Cieniste.
   – O co chodzi, Darkside? – zapytał wprost.
   – Zachodni Trakt stoi. Dzisiaj przed południem coś zaatakowało karawany. Nasi żołnierze nie mogą sobie z tym poradzić. Nadpalone kawałki wozów i mnóstwo trupów. Wysłałem posiłki, ale wątpię, by do jutra sobie z tym poradzili.
   – Wiesz coś więcej na ten temat?
   – Było duże i spadło z nieba, jakiś potwór.
   Darkness Sword zaklął wyjątkowo szpetnie. Miał niejasne wrażenie, że zły los ostatnio uwziął się na niego.
   – Wyślij Oddziały Specjalne, by zbadały dokładnie całą sprawę, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, a jesteśmy niemal pewni, że zrobiłeś. – Władca przerwał na chwilę swoją wypowiedź i kontynuował, dopiero gdy Darkside skinął łbem. – A potem trzeba będzie coś z tym zrobić. Nie możemy sobie pozwolić, by coś blokowało nasze główne szlaki komunikacyjne, szczególnie teraz.
   – Jest coś jeszcze, Wasza Wysokość. Kucoperze migrują – mruknął ponuro czarny jednorożec.
   – Na zachód?
   – Nie, Wasza Wysokość. Na północ i to jest w tym wszystkim najdziwniejsze.
Alikorn przyjrzał się mapie w celu upewnienia się, czy aby na pewno dostatecznie dobrze zna granice swojego własnego państwa. Zamrugał parokrotnie i odkrył, że sprawa wciąż jest równie dziwna.
   – Przecież tam nic nie ma. Chce im się rabować te parę rozpadających się wsi i sypiących się zamków pomniejszych rycerzy? Jak długo to trwa?
   – Mniej niż miesiąc. Obserwujemy te dziwolągi od czasu ostatniej wojny. Nawet prowadzimy z nimi jakiś handel. Część ich tradycyjnych wyrobów…
   – Nie interesują nas ich tradycyjne wyroby, Darkside.
   – Tak jest, Wasza Wysokość. Pozostawiają po sobie opuszczone wsie i miasteczka, ale nie ruszają waszych poddanych. Biorą swój dobytek i uciekają. Klacze, ogiery i źrebięta. Nasi agenci próbowali dowiedzieć się czegoś jeszcze. Kucoperze mówią coś, że już nadszedł czas Hsssss Taserath. Po ichniemu to oznacza dosłownie “wyjście cienia”.
   – To jakaś przepowiednia?
   – Chyba tak. Próbowałem się czegoś dowiedzieć od Lorda Wisewella, on swego czasu interesował się ich kulturą. Mówi, że to ma związek z ich religią, a ta jest tak dziwaczna, że nie idzie wiele z niej zrozumieć. Ich głównym bóstwem jest Księżycowa Wiedźma, Wisewell mówi, że to pozostałość po bytności na świecie jakiegoś demona.
   Król parsknął. Nie mógł uwierzyć, że gdzieś na świecie istnieją tak zabobonne kucyki, które potrafią porzucić swe domy i całe dotychczasowe życie dla jakiegoś religijnego bełkotu.
   – Wiadomo może, gdzie koniec końców zamierzają trafić?
   – Cóż… Mówią o wielkiej, stromej górze i pięknym domu z białego kamienia na jej szczycie. Canterlot. A trasa tak im wypadła, gdyż w taki oto sposób kapłani Księżycowej Wiedźmy odczytali znaki na niebie.
   – Czyli Księżycowa Wiedźma objawiła się im i powiedziała, że mają się wynosić z naszego Imperium. Chyba osobiście jej podziękuję.
   – Nie zamierzacie podjąć żadnych działań, Wasza Wysokość?
   Błękitnogrzywy uśmiechnął się lekko. Cała sytuacja zaczynała niezmiernie go bawić, pomimo tego że była dziwna, z pozoru bezsensowna i lekko niepokojąca.
   – Po co? Swoich klaczy i źrebiąt nie bierze się na wojnę. A płakać nikt po nich nie będzie. Nasi żołnierze w każdej chwili potrzebni mogą być gdzie indziej. Obserwujcie ich, wsie i miasteczka na ich trasie powinny zostać ostrzeżone, ale póki co nie ma sensu robić nic więcej.
– Ale czy Królowa Celestia nie uzna tych imigrantów za prowokację z naszej strony?
– Królowa Celestia jest na tyle mądrą klaczą, że wie, iż sporo lat spędziłem na pacyfikowaniu tych dzikusów. A jeśli zechce rozpętać wojnę z Imperium Nocy, to nie będzie potrzebowała pretekstu. Takie dodatkowe utrudnienie byłoby nam wręcz na kopyto. Zresztą, jakby Jejmości to przeszkadzało, to zawsze możemy negocjować.
Darkside pokiwał łbem i wyciągnął jakiś zwój, niegdyś zalakowany błękitną pieczęcią ze złotą wstążeczką, sądząc po śladach szpecących pergamin. Darkness Sword zaklął w myślach. Aż za dobrze wiedział, co to było. Jedna z kopii zeszłorocznego sprawozdania podatkowego. Czekała go kolejna długa rozmowa na temat tego, co należy zrobić z jakimś ważnym lordem, który nie wpłacił do skarbca odpowiedniej ilości złota.
***

Hualong nie przypominał sobie, kiedy ostatnio spotkał istotę tak upartą i tak bardzo nielogiczną jak Night Shadow. Z drugiej strony nie pamiętał też kiedy i czy się tak o kogoś martwił. Do czasu aż tej nieznośnej klaczy nie udało się to dziwne zaklęcie, był święcie przekonany, że nie przyjdzie im stanąć pod murami Firegard. Jednak teraz wyraźnie widział miasto z jasnego kamienia. Zbudowano je nad brzegiem morza, nad zatoką wcinającą się w głąb lądu, porośniętego lasem cyprysów, pinii, dębów korkowych i drzew oliwnych. Gdyby nie cel tej wizyty, to smokowi niechybnie spodobałoby się to miejsce, a to wszystko przez łagodny, ciepły klimat i aromatyczną woń roślinności, tak intensywnie wyczuwalną.
Oblizał pysk, czyszcząc go z resztek krwi, pozostałej po ostatnim polowaniu. Posiłek nie był zbyt duży, udało mu się schwytać tylko kilka królików. Gdyby nie to, że miał się zbytnio nie rzucać w oczy, to z pewnością zjadłby coś konkretniejszego. Co prawda spalenie połaci lasu chwilowo nie wchodziło w rachubę, ale jeszcze nigdy nie jadł delfina, a widział parę tych ssaków, gdy przelatywał nad morzem.
Zatoczył ostatnie koło i gwałtownie spikował w dół. Ziewnął przeciągle w momencie, gdy szpony wszystkich czterech nóg zanurzyły się w podłożu.
– Nikt cię nie widział? – usłyszał znajomy głos.
Odwrócił łeb i dostrzegł zielonogrzywą klacz, siedzącą przy ognisku. Była przeraźliwie brudna i intensywnie cuchnęła końskim potem. Stan skrzydeł alikorn przywodził mu na myśl zdechłego przed tygodniem gołębia. Nie wyglądała na zadowoloną, co wcale go nie dziwiło, zważywszy na próby lotu, jakie Shad podjęła tego dnia. Nie dość że męczyła się niezwykle szybko, nawet jak na nią, to zniszczone pióra czyniły lot mocno niepewnym.
– Jest ciemno jak w grocie króla smoków, nikt by mnie nie zauważył, a nawet jeśli, to co z tego?
– Nie chcę, by podwoili straże. Muszę dostać się do zamku i porozmawiać z kimś ważnym.
– Tę śpiewkę już słyszałem – prychnął. – Teraz czekam na szczegóły tego niebywale prostego przedsięwzięcia. Ale przecież jesteś taka genialna, o wielka królowo, że na pewno…
– Zamknij się!
Róg klaczy rozjarzył się zielonym światłem, czym smok zupełnie się nie przejął. Jego łuskom nie mogło zagrozić byle zaklęcie, a Night Shadow zdecydowanie nie operowała czymś, co według niego można było określić zaawansowaną magią. Nie żeby znał się na tej całej sztuce magicznej, ale ciężko, by strach wzbudzał w nim jakiś wychudzony kucyk, zdolny jedynie do przywołania paru światełek.
– Czyżbyś miała jakiś plan?
– Mówiłam ci już chyba parę razy… Najpierw zostanę ogierem, potem zmienię się w jakiegoś alikorna z dworu Słońca, a na koniec wejdę do zamku i w końcu ujawnię swoje prawdziwe ja.
Hualong machnął ogonem i przybliżył się w stronę swojej porośniętej sierścią towarzyszki. Night nie cofnęła się, nawet gdy dotarła do niej woń króliczego mięsa, silnie wyczuwalna w oddechu smoka.
– Tak sobie czasami myślę, przerośnięta sarenko, że to cud, że jeszcze żyjesz. Bo powiedz, czemu niby tamte kucyki miałyby ci pomóc? Co masz im do zaoferowania? Padną na ziemię na widok paru błysków z rogu? A może je przekupisz tymi obszarpanymi szmatami, które nosisz na grzbiecie?
– W moich żyłach płynie królewska krew.
Nie widać – pomyślał gad.
– To co najwyżej powód, by cię od razu nie zabić, ani nie wziąć na tortury. Niewielkie pocieszenie, ale zawsze coś.
– Kiedy cię nie było, rozejrzałam się trochę po okolicznych wsiach. Ich król wyjechał parę tygodni temu i wciąż nie wrócił.
– I co z tego? Może się dobrze bawi na polowaniu?
Night Shadow zmrużyła oczy i przybrała ten wyraz pyska, który nieprzyjemnie przypominał mu wściekłą smoczycę.
– Kucyki nie polują, idioto! – kolejne słowo, którego znaczenia do końca nie znał, ale domyślał się, że było obraźliwe – Pojechał do Mooncastle i… mogę się założyć, że już nie żyje.
– A ja stawiam, że żyje i ma się dobrze… Nie mam pojęcia, skąd ten pomysł, że jest inaczej, a nawet jeśli, to co z tego? Czy on nie miał aby syna? Z którym byłaś zaręczona?
– I widzisz, Hualong. To właśnie tym dysponuję. Umiem łączyć fakty. A fakty są takie, że nie tak dawno temu wuj Strong Change umarł i jestem wręcz pewna, że ktoś mu pomógł, a tym kimś był mój ojciec. Sundust pojechał do Mooncastle, by dzielić świat, a tak przynajmniej zapewne brzmiał oficjalny powód… Wątpię jednak, by mój ojciec zamierzał się dzielić, więc pewnie niedługo komuś przytrafi się śmiertelny wypadek, a następnie wojska ukryte na granicy wkroczą nieść bratnią pomo…
– Przelatywaliśmy nad granicą – przerwał jej. – Widziałaś tam jakieś wojska, bo ja nie. A mogę cię zapewnić, że wyczułbym takie wielkie stado kuców, choćby po woni wydalanego przez nie gówna. No, ale dobrze, nawet jeśli ten Suncośtam zrobił ci przysługę i umarł, to do czego to prowadzi?
– To proste – klacz pokazała zęby, co w tej dziwnej, kucykowej mowie ciała wcale nie oznaczało groźby – będą się zastanawiać, skąd to wiem.
Zielonołuski gad nie rozumiał kucyków i ich toku rozumowania, ale podejrzewał, że one również mogą pomyśleć, że Night Shadow po prostu to sobie wymyśliła. Bo przecież nie uwierzą, że ktoś, kto opuścił dwór w wieku dziesięciu lat, zna największe sekrety jego władcy. Ta czarna pokraka mogła co najwyżej posłużyć jako narzędzie do szantażu swojego ojca, o ile ten w ogóle raczy się nią zainteresować, w co mocno wątpił. Niestety obiecał pomóc Night i musiał się z obietnicy wywiązać.
– Domyślą się, że nic nie wiesz najwyżej po godzinie.
– Widziałam mapy, plany…
– Tak, sprzed pięciu lat. Nawet do końca nie wiesz, co się dzieje teraz. Ba, ty nawet dobrze nie znasz swojego ojca. Zawróć.
– Dotarłam aż tutaj. Uciekłam z tego cholernego zamku, przez cholernych pięć lat biegałam po krzakach, polowałam na potwory i zbierałam jakieś durne jagódki. Pogryzły mnie komary, dupa zmarzła mi niezliczoną ilość razy – z każdym wypowiedzianym słowem, klacz coraz bardziej podnosiła głos. – Nawet nauczyłam się przybierać formę innego kucyka, a ty mi mówisz, bym zawróciła?! Nigdy!
Westchnął głośno, jako że miał już dość ciągłych kłótni o to samo. Dlatego uznał, że równie dobrze może jej nieco pomóc w rozwiązaniu tego problemu.
– Chcesz zostać królową swojego brzydkiego państewka, tak?
Nighty skinęła głową.
– Muszę być tam, gdzie będzie tworzyć się historia, by móc zapisać się na jej kartach.
Ton głosu, jakim Shad wypowiedziała ostatnie zdanie, był mu znany aż za dobrze. Night miała dość interesującą skłonność do podniecania się wizją samej siebie dzierżącej władzę oraz miażdżącej hordy wrogów w walnej bitwie. I choć jego zdaniem marzenia klaczy należały do tych mocno nierealnych, to tym razem ucieszył się z jej uniesienia. W tym stanie zdecydowanie prościej dało się ją do czegoś przekonać.
– No właśnie, więc nie możesz skończyć w lochu. A chyba mam pomysł, jak sprawić, by cię tam nie zamknęli… Reszta to już twoje zadanie. Dlatego słuchaj mnie uważnie, bo to może uratować ten twój kościsty zad.

***

Zachodni Trakt wydawał się być jeszcze bardziej tłoczny niż zwykle. Zazwyczaj panował tu spory ruch, jako że to właśnie ta droga łączyła Mooncastle z Magicgard, a przez połączenie z Północnym Traktem, również z Everfree. Była szeroka i wyłożona kamieniami, dzięki czemu nie tworzyły się koleiny i dało się nią przejechać nawet w trakcie największej niepogody. Liczne patrole żołnierzy Darkness Sworda skutecznie odstraszały zbójów, groźne zwierzęta oraz potwory. Wszystkie te czynniki sprawiały, że zarówno kupcy, jak i prości podróżni chętnie wybierali Zachodni Trakt.
Jednak teraz droga nie była zatłoczona, tylko zwyczajnie nieprzejezdna, a Nnoitra klął, że natura poskąpiła mu skrzydeł. Bastard Spell gorliwie towarzyszył mu w tej czynności.
– Gdybyście mieli skrzydła, już dawno dotarlibyśmy na miejsce – narzekał Green Crossbow.
– Ale nie mamy i jeśli jeszcze raz to usłyszę, to utnę ci twoje – warknął Spell.
– Zastanawia mnie, co się tam mogło stać, takie zastoje nie są normą na Zachodnim Trakcie – stwierdził paladyn. – Słońce zaszło już wiele godzin temu, a staliśmy tu już gdy stało w zenicie.
– Polecę i sprawdzę – zaoferował się żółty pegaz. – Bo skoro nikt inny się do tego nie kwapi… – Javelin spojrzał pogardliwie na resztę skrzydlatej kompanii.
– Ja nie marudzę – mruknął Random.
– Awfulowi się nie chce, a Green potrafi tylko pieprzyć głupoty, wiem, wiem.
Ichor rozłożył skrzydła i odleciał, szybko znikając Nnoitrze z oczu. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ oznaczało, że to, co spowodowało zator, znajdowało się gdzieś daleko. Ogier naprawdę tęsknił za porządną kąpielą i ciepłem swojej kwatery.
W końcu Poszukiwacz Przygód wrócił, przynosząc wieści, które nie nastrajały zielonogrzywego jednorożca optymizmem.
– Trakt blokują strzaskane wozy. Jest ich sześć. Dużo trupów… i nikt tego nie sprząta. Zaczepiłem jednego z żołnierzy, boją się. To był potwór…
– Na Zachodnim Trakcie? Dwa dni drogi od Mooncastle?! Nie wierzę! – zaprotestował Nnoitra.
– Cichaj, młody – mruknął Spell. – Mów dalej, Javelin. Co to było?
– Ci, którzy widzieli dokładnie, już nie żyją. Wozy były częściowo spalone, kuce mówiły coś o wielkim cieniu, który spadł z nieba. Myślę, że smok albo rok.
– Zdecydowanie to drugie – stwierdził turkusowy jednorożec. – Smoki bywają wredne, ale wątpię, by jakiemuś chciało się palić kupieckie karawany. No i gad dokończyłby dzieła.
– W Królestwie Nocy nie ma… – zaczął paladyn.
– Nie było – poprawił go żółty pegaz. – Jeszcze parę lat temu myślałem, że ptakożmije nie występują na terenach nizinnych. Ale gdy ubiłem jednego pod Arrowhoof, musiałem nieco zrewidować swoje poglądy. Tobie też to radzę.
Mimo wszystko zielonogrzywy wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. To było zbyt absurdalne, zbyt niemożliwe. Już prędzej stwierdziłby, że to dzieło smoka, ponieważ te faktycznie spotykało się w jego państwie. Co prawda Smocza Migracja powinna minąć te okolice już jakiś czas temu, ale przecież zdarzali się smoczy samotnicy, a to właśnie takie osobniki zazwyczaj sprawiały kłopoty.
– ***, niedobrze – jęknął Awful. Nnoitra obrócił łeb w kierunku niebieskiego pegaza i dostrzegł strach na jego mało urodziwym pysku. – Jestem pewien, że Jego Wysokość uzna, iż to zadanie dla nas.
– Czy taki rok jest bardzo groźny? – zapytała nieśmiało Orange, dotychczas w ciszy przysłuchująca się rozmowie.
– Ty nie będziesz z nim walczyła, siostro – powiedział Random Adventure. – Nie pozwalam i tyle.
Klacz nastroszyła pióra i zmrużyła oczy. Przez chwilę Nnoitra myślał, że Random oberwie. Ale pomarańczowa pegaz poprzestała na głośnym wrzasku:
   – Nie będziesz mi rozkazywał!
   – Ciszej, kuce patrzą – wtrącił niebieski jednorożec.
   Faktycznie, kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w stronę ich niewielkiej grupki. Nie żeby dookoła panowała cisza, jako że stłoczone kucyki narzekały dość głośno, jednak kłótnie rodzinne zawsze stanowiły ciekawą atrakcję dla znudzonych podróżnych.
– Wyobraź sobie, Orange, wielkiego orła. Takiego wielkiego w chuj i jeszcze w pizdu trochę. Ptak jak dom. I do tego strzela piorunami z dupy, bo to bydlę magiczne – rzekł Cross, silnie akcentując każde zdanie.
   – Opis Crossbowa, choć niewątpliwie malowniczy, jest całkiem dokładny – stwierdził Bastard Spell. – To faktycznie wielkie ptaszydło, przeklęty pomiot burzy. I nasz rycerzyk ma sporo racji, bo tego cholerstwa rzeczywiście nie powinno tu być. Roki żyją na wybrzeżach, w Caballusii praktycznie się ich nie spotyka, bo…
   – Ich ojczyzną są kraje zebr – dokończył Awful Look.
   – Tak, ale można je spotkać na południu Królestwa Słońca, szczególnie na kilku wyspach…
   – Daruj sobie, Spell, wystarczy – przerwał Ichor. – Rzecz w tym, że roki normalnie nie są agresywne. Ktoś musiał zniszczyć jego gniazdo, a to znaczy, że ptaszydło będzie się teraz mścić.
   – Tak właściwie, to czym to się żywi? – dopytał się Nnoitra.
   – Mięsem, ale nie końskim, na szczęście wszystkich Equeidów.
   – Cóż… I tak miałam ochotę do czegoś postrzelać – stwierdziła Tail.
   – Ty nie będziesz do niczego strzelać! – Random najwyraźniej mocno wczuł się w rolę starszego brata, a Nnoitra w pełni popierał jego zdanie w tej kwestii.
   – Będzie. Należy do drużyny i… strzela lepiej od ciebie. Dobra, chłopaki, schodzimy z traktu. Przez krzaki będzie szybciej – oznajmił Spell.
   Sir Oakforce jęknął przeciągle. Nienawidził przedzierania się przez chaszcze i gdyby ktoś go zapytał o zdanie, to powiedziałby, że wolałby poczekać, aż Zachodni Trakt zostanie odblokowany. Jednak tak się jakoś złożyło, że nikogo zupełnie nie obchodziło, co Nnoitra myślał na ten temat. Dlatego niebawem zamiast po twardej drodze, musiał stawiać kopyta na śliskiej ściółce, w której nogi zapadały się po pęciny. Oczywiście, pegazy mogły łatwo ominąć ten problem, co też chętnie uczyniły.
   – Pióra roka są bardzo kosztownym i rzadkim składnikiem alchemicznym – wymruczał Bastard.
   – Co?
   – Widzisz, coraz bardziej rozważam porzucenie kariery Randomowego Poszukiwacza Przygód i zamiast tego zostanie nadwornym magiem na jakimś zamku, choćby i Mooncastle. A tak się składa, że do tego przydałby mi się niemały kapitał. Wyposażenie pracowni magicznej jest niezwykle kosztowne.
   – Znudziło się bieganie po krzakach, co? – parsknął młodszy jednorożec.
   – Wiesz, gdybyś trzydzieści lat temu zapytał mnie, co będę w życiu robił, to na pewno nie odpowiedziałbym, że wybrałbym karierę najemnika czy innego wojownika. Raczej spodziewałbym się własnego laboratorium i wieczorów spędzonych na czytaniu książki przy kominku. Może nawet dorobiłbym się źrebiąt… A przynajmniej wziąłbym sobie uczniów.
   Nnoitra zamyślił się. On sam zawsze marzył, by robić to, co robił. Oczywiście, wtedy widział samego siebie odnoszącego w swojej karierze same sukcesy, a nie porażki. W wieku piętnastu lat łudził się nawet, że mógłby poślubić alikornijską księżniczkę i po skończonym mordowaniu wrogów narodu, móc wrócić do jej pięknego zamku.
   Jaki ja byłem młody, głupi i naiwny – pomyślał i uśmiechnął się do wspomnień.
   – Wiesz, obawiam się jednak, że przyjdzie ci się zestarzeć i umrzeć jako Poszukiwacz Przygód, Bastardzie.
   – Niestety, pewnie masz rację – przyznał ponuro turkusowy ogier. – Ale lubię sobie czasem pomarzyć.
   Zaklął, kiedy płaszcz zaczepił mu się o krzew jeżyn. Użył magii, by uwolnić się od kłującej rośliny.
   – Ale czy twoim specjalnym talentem nie jest aby magia ofensywna? Nie powinieneś się odnajdywać właśnie na bitewnym polu?
   – Odnajdywałem się na nim przez pół życia i wciąż to robię. Ale powiedz mi, Nnoitro, gdybyś miał teraz wybrać, to czy wciąż zdecydowałbyś się służyć w Oddziałach Specjalnych Królestwa Nocy?
   – Tak – odpowiedział bez wahania.



IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #85 : 28 Grudnia 2015, 15:44:39 »
Wow atak po tak długiej przerwie. Ciekawe co smoczysko planuje, wyczuwam jednak w nim przyczajonego aktora (sorry Leo, Hualong zgarnie Oskara przed tobą). Tak btw, bardzo ciekawie że ojciec przyuważył że córka miała dość mózgu żeby mieć wyższe ambicje niż brat. No ale nie byłbym sobą jakbym się ostatnio nie przywalił do podstaw. Jak dla mnie Night jest postacią zbyt... No nie wiem, jakaś taka mjatka jest. Mam na myśli to że ona non stop żyje tylko "zostanę Hokage Królową/Królem". Nie to żeby to nie przeszło, ale nawet bycie momentami totalną niedojdą nie pomaga jej w moich oczach.
W sumie poza imperatorem, paroma postaciami związanych z wojskiem to 90% obstawy to zawodowi zabójcy o poziomie emocji 9-latka. Wiem co mówię, mam takich pod dachem (znaczy sie 9-latków Maks, nie, nic im nie mówiłem, nie biiiiiij, daruj!).


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #86 : 02 Kwietnia 2016, 21:23:14 »
I kolejny rozdział!
https://docs.google.com/document/d/1_XLQCrNIJXnkOpaU92VYkO-6k9ky-xFyG8QbFFpBeIQ/edit

Cień Nocy
Rozdział XXIV: Błękitna Krew
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

Firegard nie różniło się zbytnio od innych miast Caballusii. Opowieści minstreli o jego pięknie wydawały się być mocno przesadzone… albo po prostu Night Shadow nie była klaczą zbytnio wrażliwą na uroki tego miejsca. Dla niej każda większa aglomeracja wyglądała tak samo – tłoczna, brudna i głośna. Stolicę Królestwa Słońca bez wątpienia zbudowały alikorny, o czym świadczyć mogła Brama Północna, przez którą zielonogrzywa przeszła parę minut temu. Nie żeby Night znała się na architekturze, po prostu parę lat temu, wkrótce po powrocie z Alikorngard, Bastard Spell uraczył ją długim, nudnym i nadzwyczaj szczegółowym wykładem na temat historii alikornich miast. Stąd znała tak niepotrzebne informacje jak ta, że jeśli przed bramą stoją posągi skrzydłorogich wojowników, to właśnie oni byli budowniczymi. Wiedziała też, że Firegard wybudowano już po upadku kolebki jej rasy.
Miasto zbudowano z wapienia, co było rzeczą typową dla portów położonych w basenie Morza Syren. A trzeba przyznać, że nadmorskie Firegard mogło się pochwalić wielką flotą. Zapamiętała to jeszcze z opowieści matki na temat geografii politycznej. Samo morze zobaczyła tutaj pierwszy raz w życiu. Od dawno ciekawiło ją, jakie ono jest, zważywszy na to, jak bardzo zachwycali się nim autorzy książek. Cóż, Night Shadow czuła jedynie rozczarowanie. Ot, dużo wody i tyle. Na dodatek niezdatnej do picia i pozostawiającej sól na sierści, o czym przekonała się, gdy tylko zmoczyła w nim pęciny.
Brukowane uliczki i domy kryte czerwoną dachówką również nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Słynny Targ Południowy, na który zjeżdżali się kupcy z całego świata, alikorn porównała do festynu w Maretown. Panowały tu tłok i gwar, a spod zapachów jedzenia, korzennych przypraw i miejscowych kwiatów przebijały się wonie tak odrażające jak aromaty garbowanych skór, kału, ryb oraz gnijących owoców i warzyw. Wypisz wymaluj wiejski jarmark, jedynie sprzedający mogli poszczycić się większą różnorodnością towarów oraz bardziej nietypowym wyglądem. Zdarzały się wśród nich gryfy, osły czy konie z Arabii Siodłowej.
– Najlepsze kantary! Zachwycą każdą klacz! – krzyczał kasztanowaty koń arabski.
– Pomidory, świeże pomidory!
Night Shadow z odrazą minęła kramik wyliniałego osła, handlującego zwierzętami zakonserwowanymi w jakimś płynie. Klacz nie mogła zrozumieć, że ktoś mógłby w ogóle chcieć coś takiego kupić. A przeznaczenia takiego zakupu wolałaby nigdy nie poznać.
– Wyroby w drewnie! Prosto z krain kucoperzy!
– Szafran, imbir, kurkuma!
– Najlepsze wodorosty! Rankiem łowione!
Wodorosty cuchnęły zdechłymi przed tygodniem rybami. Alikorn wiedziała, że te morskie rośliny są lubiane przez kucyki z wybrzeża, ale ją odrzucał już sam zapach, nie mówiąc o wyglądzie, przywodzącym na myśl nadtrawioną trawę. Nigdy nie miała okazji skosztować tego specjału i postanowiła nigdy tego nie zrobić.
– Wełna, len konopie! Idealne na derkę! – zachwalała swoje towary pomarańczowa klacz pegaza. Night Shadow odruchowo pomyślała o Orange Tail. Ale przekupką nie była Orange Tail.
Nagle spośród wszystkich hałasów dnia targowego wybił się jeden szczególnie głośny i wybitnie irytujący – przeraźliwie wysoki jazgot źrebięcia. Zamaskowana iluzją klacz skrzywiła się, nie wiedząc, czy to odgłosy szczęścia, czy wprost przeciwnie. Sama nie przypominała sobie, by kiedykolwiek była taka głośna. Winowajca tej akustycznej tortury niebawem pokazał królewnie swoje oblicze. Wychudzony ogierek pegaza dosłownie wbiegł w alikorna. Zdenerwowana Night Shadow wysyczała przez zaciśnięte zęby parę bardzo brzydkich słów. Wiązanka wyraźnie spełniła swoje zdanie, ponieważ gówniarz pokraśniał na mordzie i oddalił się jeszcze szybciej niż się pojawił.
Klacz poczuła ulgę, kiedy w końcu pozostawiła rynek za sobą, nawet nie rzuciwszy okiem na imponujący gmach miejskiego ratusza.
Miała tydzień na wykonanie swojego zadania, czyli jakieś trzy, cztery dni na obserwację zamku. Jej plan był bardzo prosty – zamienić się w jakąś ważną osobistość, wkroczyć do halli tronowej, po czym przybrać prawdziwą postać na oczach kogoś, kto będzie wiedział, kim ona jest. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że skończy się to zakuciem w antymagiczną obrożę oraz dłuższym pobytem w miejscu odosobnienia. Ten dyskomfort został wliczony w cenę całej akcji, szczególnie że liczyła, iż się opłaci. Zdecydowanie jakiś możnowładca albo kuc wywiadu chciałby porozmawiać z zaginioną królewną, która tyle namieszała przed pięciu laty. Resztą powinien zająć się Hualong.
Musiała przyznać, że pomysł zielonego smoczydła bardzo przypadł jej do gustu. Zdecydowanie zmniejszał ryzyko tego, że ktoś zrobi jej krzywdę albo po prostu ją zignoruje. Dzięki wsparciu przyjaciela czuła się o wiele pewniej. Liczyła na niego, tak bardzo liczyła. W całym swoim życiu Night Shadow ufała tylko trzem osobom, a byli to: Bastard Spell, Random Adventure i właśnie Hualong. Może i tego ostatniego mogła spokojnie nazwać wrednym chujem. Ale przynajmniej szczerym chujem.
Obecnie wyglądała jak bardzo wysoki i szczupły ogier jednorożca. Miała turkusową sierść i niebieską grzywę. Oczy zostawiła zielone. Nie pamiętała koloru tych należących do Bastard Spella. Powoli zapominała, jak ów kucyk wyglądał, co ją mocno zasmuciło. Chciałaby jeszcze kiedyś spotkać maga oraz jego drużynę. I Orange… Shad często zastanawiała się, co u niej słychać. Jak się odnajduje w nowej roli i czy podoba jej się polowanie na drzewne wilki oraz lodowe pająki. Przez pysk czarnej klaczy przez chwilę przeleciał cień uśmiechu. Te pięć lat zapewniło jej jedne z lepszych wspomnień w całym życiu. Pełne trudów i niewygód, niegodne kucyka krwi królewskiej, zdecydowanie zbyt niebezpieczne przygody, spędzone w towarzystwie najlepszej kompanii w całej Caballusii.
Płaszcz, którego wygląd mocno poprawiła iluzją, zakrywał skrzydła. Starała się przybrać aparycję średniozamożnego podróżnego. Gdyby zamieniła się w pegaza, wtopienie się w zgiełk Firegard mogłoby się wydawać z pozoru prostsze, jednak pozostawała kwestia wzrostu. Zdarzały się bardzo wysokie jednorożce, najczęściej na skutek mieszania krwi z alikornami, jednak pegaz jej rozmiarów wzbudziłby większą sensację niż klacz o dwóch głowach.
Na te parę dni zatrzymała się w dość przyzwoicie wyglądającej tawernie, w której nie szło uświadczyć ziemskiego kucyka, a jedynie pegazy i nieliczne jednorożce. Złota miała dość. To, co dał jej Dark Mane podczas ucieczki z Mooncastle pozwoliłoby jej przeżyć przez wiele miesięcy, a może i nawet lat. Czuła do brata niezwykłą wdzięczność i liczyła na to, że kiedyś będzie mogła jakoś spłacić swój dług wobec niego. Czasami myślała o swoim bliźniaku, a zwłaszcza o tym, czy ogier nie żałuje tego, co zrobił przed laty. Pragnęła, by przy ponownym spotkaniu okazał się być tym samym kucem, co kiedyś – jej najlepszym przyjacielem. Ale Night Shadow nie liczyła na to.
Kucyki się zmieniają… Czy ja się zmieniłam? – zapytała samą siebie.
Wiedziała, że tak i że tamtego dnia dokonała nieodwracalnej zmiany. Ale to był dopiero początek czegoś znacznie większego. Dawna Night Shadow nie klęła jak pierwszy lepszy żołdak, nie zjadłaby niedogotowanej kaszy z kapustą i co najważniejsze – nigdy, przenigdy nie zgodziłaby się na plan Hualonga.
Wszyscy się zmieniamy, on na pewno też. Nie jest i nie będzie już moim kochanym braciszkiem. Za to kretynem pewnie pozostał nadal – klacz uśmiechnęła się gorzko.
Nigdy nie pokazała sakiewki od Dark Mane’a Poszukiwaczom, czuła, że złoto kiedyś się może przydać, a oni zapewne zechcieliby je wykorzystać dla dobra całej drużyny. Co prawda musiała wymienić część pieniędzy na miejscową walutę, a nie znając kursu, nie była pewna, czy jednorożec-bankier jej aby nie orżnął. Jednak nawet gdyby faktycznie tak było, to raczej by się tym zbytnio nie przejęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że cały majątek zostanie jej odebrany, jak tylko ją schwytają. Przeklinała samą siebie, że nie wpadała na pomysł ukrycia części dostępnych środków pod czujnym okiem Hualonga. Dla smoków wszelakie kruszce były zupełnie bezużyteczne.
Aby dostać się do twierdzy Firegard, musiała przedrzeć się przez wewnętrzny mur. Z oczywistych powodów przelecenie nad nim nie wchodziło w grę. Strażnicy raczej najpierw by strzelali, a dopiero potem zaczęli zadawać pytania. Zamek był dobrze strzeżony przez licznych wartowników i po trzech dniach obserwacji Night Shadow nie zauważyła najmniejszych luk w obronie. Klacz nie przejęła się tym, jako że i tak miała przejść przez główną bramę. Mimo wszystko wolała nieco lepiej poznać teren, gdyby coś poszło w sposób kompletnie przez nią nieprzewidziany.
Stanęła na swoim punkcie obserwacyjnym, za kominem jednego z domów. Co prawda dostanie się na dach wiązało się z pewnym ryzykiem, dlatego ten proces przeprowadzała pod osłoną Niewidzialności.
Przez dłuższy czas nie działo się nic ciekawego. Kucyki wchodziły i wychodziły z zamku, zarówno służba, jak i wielmoże z całymi orszakami. Po godzinie dostrzegła kolumnę zbrojnych odzianych w pomarańczowe płaszcze, maszerującą wprost do serca twierdzy. Stąd można było zaobserwować, że całe miasto zbudowano na planie ośmioramiennej gwiazdy czy raczej gwiazd, ponieważ każda z dzielnic tworzyła swój własny, silnie obwarowany pierścień. Może i nie znała się na strategii, ale zdecydowanie wolałaby nigdy nie oblegać Firegard.
Zamrugała dwukrotnie. Wrota wewnętrznej bramy otworzyły się, wypuszczając samotnego ogiera alikorna. Miał bladozieloną sierść i fioletową grzywę, nosił purpurowy kubrak i śliwkową derkę. Night Shadow nie znała się na miejscowej modzie, ale podświadomie czuła, że ten kuc idealnie nada się do jej celu. W końcu któż chodziłby gdziekolwiek bez obstawy, jeśli nie jakiś młodociany hulaka, idący zwiedzić ekskluzywne karczmy i burdele?
Najtrudniej będzie odtworzyć strój – pomyślała. – Z całą resztą sobie poradzę. Może nie jakoś dokładnie, ale na pierwszy rzut oka nikt nie zauważy.
Kiedy tylko zielony alikorn zniknął jej z oczu, gubiąc się gdzieś w labiryncie uliczek, czarna klacz zleciała z dachu, schowała się w jednym z zaułków i uwolniła swą magię. Tworzenie iluzji było sztuką trudną i subtelną, jednak mało co dawało jej tyle radości oraz satysfakcji. Zaczynała od stworzenia luźnej sieci symboli, które później coraz mocniej kompresowała, aż w końcu dochodziła do najbardziej ekscytującej części… Night dosłownie pokochała uczucie łączenia zaklęcia z ciałem. To był jej talent i to właśnie ta umiejętność czyniła ją kimś naprawdę wyjątkowym.
Niestety nie mogła zobaczyć, jak wygląda. Musiała zaufać własnym zdolnościom, co sprawiało pewne trudności. Miała wielką nadzieję, że nie przyjdzie jej przedstawiać się strażnikom, a w razie czego plan zakładał próbę przyłożenia im czymś ciężkim w potylice. Postanowiła odczekać kilkadziesiąt minut, po czym wkroczyła do akcji.
Brama była strzeżona przez dwa jednorożce uzbrojone w długie halabardy. Nosili pomarańczowo-złote barwy Firegard. Kiedy Night wskazała na wrota, przybierając najbardziej zarozumiały i pogardliwy wyraz pyska, jaki potrafiła zrobić, strażnicy od razu otworzyli jej wejście na zewnętrzny dziedziniec. Tylko jeden z nich, jasnobrązowy ogier raczył coś powiedzieć:
– Szybko żeście wrócili, Książę.
– Yhm – chrząknęła Królewna.
Czuła zarówno strach, jak i podniecenie. Zamek Firegard właśnie stanął przed nią otworem. Miała dziwne wrażenie, że kiedyś znalazła się w bardzo podobnej sytuacji. Tak, pamiętała tamten dzień aż za dobrze. Z tym że wówczas uciekała z twierdzy, a nie próbowała dostać się do środka. Również wykorzystała iluzję i również była zupełnie sama.
Przeszła przez ciężkie, pokryte miedzią wrota. Zewnętrzy dziedziniec wyglądał dużo inaczej niż w Mooncastle. Był większy i bardziej zadbany, a jego centrum zajmował sporej wielkości skwer z fontanną, przedstawiającą smukłą alikornią klacz, trzymającą w kopytach lirę. Rzeźbę pokryto kolorową emalią, dzięki czemu jakiś poeta prawdopodobnie by stwierdził, że “wyglądała jak żywa”. Jednak Night Shadow zawsze sceptycznie podchodziła do takich określeń i dla niej statua wyglądała jedynie jak całkiem ładny kawał kamienia. Dokłusowała do drzwi zamkowych, podobnie jak brama strzeżonych przez dwóch gwardzistów, ci jednak byli pegazami. Nie zwróciła na nich uwagi i weszła do środka.
Nie znała układu pomieszczeń, ale już teraz zauważyła, że różnił się od tego w Mooncastle i Halla Tronowa nie znajdowała się na wprost jej pyska. Zamiast potężnych, zdobionych drzwi znalazła tam tylko schody. Dużo schodów ukrytych za marmurową balustradą pokrytą wypukłymi reliefami. Przed sobą miała alabastrową rzeźbę, przedstawiającą klacz alikorna w pełnej zbroi.
Ciekawy posąg – pomyślała Shad. – Ale nie przyszłam tu, by oglądać kamienie.
Wokół kręciło się wiele kucyków, możnowładcy, służba, straż domowa. Po rasie i noszonych ubraniach łatwo się dało rozpoznać ich status społeczny. Jednak nie znała nikogo osobiście, ani nawet nie widziała nigdy na portrecie. Night Shadow zwątpiła – czy ktokolwiek z nich wiedział, kim była? A co jeśli pomyślą, że jest jakimś zmiennokształtnym demonem i ubiją, nie zadając pytań? Nie chciała umierać. Klacz przełknęła ślinę i spojrzała za siebie, myśląc, czy i jak się bezpiecznie wycofać. Z drugiej strony wiedziała, że nigdy nie będzie bardziej gotowa.
Nawet nie wiem, jak wygląda tutaj plan dnia, ani czy w ogóle jakiś jest. Nie znam też aparycji nikogo z rodziny królewskiej. ***.
Night Shadow cofnęła się krok do tyłu, po czym jednym szybkim przepływem energii z rogu zdjęła całą iluzję. Przez chwilę nic się nie wydarzyło, kucyki najzwyczajniej w świecie nie zauważyły, że w miejscu zielonego ogiera nagle stała czarna klacz. A potem się zaczęło. Najpierw nastała cisza, która w ciągu sekundy zmieniła się w serię wrzasków – histerię klaczy, przekleństwa służby i zimne rozkazy kogoś ze straży.
W jednej chwili mierzyło w nią kilkanaście rogów, halabard i kusz. Królewna zaczęła się śmiać, choć wcale jej do śmiechu nie było. Wprost przeciwnie – bardzo się bała. Teraz już naprawdę nie było odwrotu.
– Stój spokojnie i nie rób niczego głupiego, a moi strażnicy nie zrobią ci krzywdy – do jej uszu dobiegł głos młodego ogiera. Zerknęła kątem oka w stronę, z której dochodził i ujrzała białego alikorna z kręconą blond grzywą. – Wszyscy poza strażą, rozejść się. Nie ma na co patrzeć.
Z tłumu dochodziły liczne niezadowolone głosy, ale i tak wszyscy posłuchali białego alikorna. Musiał być kimś naprawdę ważnym. Czyżby los się do niej uśmiechnął?
Pegazi strażnik zatrzasnął jej na szyi antymagiczną obrożę, po czym stojący dotąd z boku jednorożec zaczął ją przeszukiwać. Wiedziała, że do tego dojdzie, ale i tak jej oczy ciskały w niego błyskawice. To było upokarzające.
– Nie mam broni, przyszłam nieuzbrojona – rzekła.
– Być może, ale jednak wolelibyśmy to sprawdzić, Królewno Night Shadow – powiedział alikorn.
Czyli wie, kim jestem. Dobrze, bardzo dobrze.
– Wasza Wysokość, powinniście na to spojrzeć. – Jednorożec-gwardzista przybrał mocno zdziwiony wyraz pyska.
Jego Wysokość? No proszę… – Poczuła gwałtowny przypływ zainteresowania tym ogierem. Wydawał się młody, ale pozory mogły mylić. Był średniego wzrostu jak na alikorna płci męskiej, a jego rysy pyska nie wyglądały zbyt ogierzo. Nosił jasnopomarańczową tunikę ze złotymi obszyciami, takiegoż koloru spodnie i białą derkę.
– Alikornia zbroja… Wygląda na archaiczną. Ciekawe, nawet bardzo. – Głos Jego Wysokości zawierał w sobie nutę niedowierzania.
– Nie ma broni.
Night Shadow prychnęła. Biały alikorn wyglądał na zadowolonego. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią intensywnie.
– Dobrze – powiedział. – Znajdźcie Królewnie jakąś miłą komnatę w zachodnim skrzydle i pilnujcie jej. Nie chcielibyśmy, by coś jej się stało, prawda?
Komnata, nie loch. To dobrze wróży. Nie skuli mi też nóg i skrzydeł, czyli raczej nic mi nie zrobią.
Pozwalali jej iść własnym tempem. Nie poganiali ani nie wstrzymywali. Opuścili broń, jednak wciąż trzymali ją w gotowości. Szli w ciszy, a wszystkie kucyki napotkane na zamkowych korytarzach bez słowa ustępowały im drogi tylko po to, by za chwilę szeptać między sobą. Bez wątpienia dała im wiele nowych tematów do plotkowania. Night nie rozglądała się, patrzyła na wprost, starając się trzymać głowę podniesioną i wyglądać na pewną siebie.
W końcu stanęli przed dębowymi drzwiami. Jeden z pegazów otworzył je i kopytem wskazał jej, że powinna wejść do środka. Klacz grzecznie zrobiła to, o co ją proszono.
Komnata była jasna i całkiem spora. Zaopatrzono ją w luksusowe meble i puchate dywany. Z tyłu znajdowały się kolejne drzwi, prowadzące zapewne do wychodka. Łoże z baldachimem kusiło, by się w nim zanurzyć i odpłynąć do krainy snów. Ale nie zamierzała zasnąć przez najbliższe kilka godzin. Zamiast tego spojrzała na półki, na których znalazła kilka książek. Szybko przeleciała przez tytuły i nie odkryła niczego ciekawego, niemal same święte księgi oraz parę traktatów historycznych. Jednak nie mając nic do roboty, sięgnęła po jeden z nich.
– Dzieje miasta Firegard opisane piórem sir Feathera – przeczytała na głos.
Tak jak się spodziewała, lektura okazała się być skrajnie nudna. Sir Feather miał ciężkie pióro, za to nie szczędził pochwał poszczególnym władcom z dynastii Ognistego Słońca, do której należał zresztą obecnie panujący w Królestwie Słońca. Aż klacz doszła w końcu do fragmentu, który wydał jej się dość interesujący, traktował bowiem o Sunshine Arrow.
“Lady Sunshine Arrow rodu Starshine, naturalna córka Króla Brightminda, zalegalizowana przez niego niedługo przed śmiercią, w końcu przybyła na dwór Firegard. Klacz z niej jest raczej lichej urody, ma pospolite rysy pyska, żółtą sierść, grzywę i ogon intensywnie pomarańczowe. Określiłbym ją alikornem raczej średniego wzrostu. Kiedym ją pierwszy raz ujrzał, tom żem poczuł pewne rozczarowanie. Było to czwartego dnia po Letnim Przesileniu roku 1568, Jego Wysokość, Miłościwie Panujący Fireburn Wielki rodu Ognistego Słońca powrócił z Wojny Zmierzchu, która skończyła się ledwie miesiąc wcześniej wraz z rozbiciem wojsk buntowniczki i pojmaniem jej samej. Łaskawe, zaiste łaskawe miał serce nasz Pan Umiłowany, nie pozwalając stracić tego demona w ciele klaczy, obiecując ją swą małżonką uczynić, coby już więcej zła nie uczyniła…”
Night Shadow zdziwiła się. Jak dotąd czytała inną wersję tych wydarzeń. A to przecież było tak niedawno, ledwie trzysta lat temu. Ledwie chwila dla alikorniego świata. Klacz westchnęła ciężko i wróciła do lektury, chcąc poznać prawdę o generał Arrow.
“Miała na sobie suknię słonecznikowej barwy, a na głowie wianek z róż herbacianych. Wzrok nosiła spuszczony, a na ganaszach dopatrzyć mi się udało śladów łez. Dziwną, oj dziwną klaczą była nasza Pani” – fragment jasno sugerował, że kronikarz pisał to już po śmierci Sunshine Arrow.
“Tydzień później odbył się ślub. Wesele wyglądało skromnie, zjawiła się na nim ledwie setka gości, licząc z ich orszakami. Szlachetni lordowie nie chcieli więcej na oczy oglądać morderczyni ich rodzin”.
Rozległo się pukanie do drzwi. Klacz odłożyła książkę, przepełniona niechęcią wobec kronikarza, który wyraźnie nienawidził swojej Królowej. Cóż, Night Shadow nie polubiła jego stylu oraz poglądów bijących z pożółkłych kart. Do komnaty weszła podstarzała klacz pegaza. Miała na sobie czystą suknię z szarego lnu i grzywę ukrytą pod białą chustą. Niosła tacę z jedzeniem: miską jakiejś zieleniny i dzbankiem pełnym jakiegoś napitku. Niewątpliwie była służącą. Za nią wszedł ogier jednorożca, który w swojej magii lewitował blaszaną wannę wypełnioną wodą. Alikorn poczuła podziw dla jego siły magicznej. Wątpiła, by jej samej udała się ta sztuka.
Ogier postawił wannę i opuścił pomieszczenie, pozostawiając Night sam na sam ze służącą.
– Jego Wysokość stwierdził, że powinnaś zmyć z siebie trudy podróży, Królewno.
Jestem brudna i śmierdzę, wiem o tym.
– Do tego niewątpliwie jesteście głodne i chciałybyście włożyć na siebie jakieś odpowiedniejsze stroje. – Tu pegaz wybałuszyła oczy na strój Night Shadow, która wciąż miała na sobie swoją zieloną zbroję, o parę rozmiarów za dużą. – Pozwólcie, że usłużę wam w kąpieli…
– Jak się nazywasz? – zapytała czarna klacz.
– Gray, Pani.
– Dziękuję, Gray. Chętnie skorzystam, to znaczy, skorzystamy z twojej pomocy. – Night już prawie zapomniała o dworskich formach grzecznościowych. Nie używała ich od tak dawna. – Ale obawiamy się, że może być ona niewystarczająca, bez mojej magii nie potrafię zdjąć pancerza i wątpię, by ci się to udało.
– Poradzę sobie – zapewniła starsza klacz. – Robiłam to już wiele razy.
Faktycznie, kopyta Gray okazały się nadzwyczaj chwytne i zręczne i w końcu płyty zbroi leżały na kamiennej posadzce. Resztę Night Shadow zdjęła sama, wbrew protestom służącej. Nie czuła się przyzwyczajona do bycia obsługiwaną. W Mooncastle służba nie wykonywała takich czynności. Pegaz zasyczała z niesmakiem na widok nagiej Night Shadow.
– Musiałyście wiele przejść, Pani.
Alikorn uśmiechnęła się krzywo. Nie zamierzała się nikomu tłumaczyć ze swojej przygody z wampirem, zwieńczonej lądowaniem w bagnie i przypaleniem przez smoka. Do tego natura nie stworzyła ją urodziwą klaczą, nad czym zresztą jakoś nigdy nie bolała.
Weszła do wanny i zanurzyła się w ciepłej wodzie. To było zadziwiająco przyjemne. Kiedy mieszkała wśród Poszukiwaczy Przygód, zawartość drewnianej balii brała z potoku. Gotowanie jej trwałoby zbyt długo, sama podgrzewać magią nie umiała, a kiedy pierwszy raz poprosiła o to Bastarda, to ogier ją wyśmiał i stwierdził, że powinna się hartować. Poczuła, jak namydlona gąbka, poruszana kopytami Gray, przesuwa się po jej ciele i szoruje je całe, zmywając pot, kurz i błoto. Potem służąca umyła jej grzywę.
Kiedy opuściła wannę i zerknęła za siebie, ujrzała nie wodę, a istne bagno. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że była aż tak brudna. Gray natarła ją wonnym olejkiem o kwiatowej woni, z czego zielonogrzywa nie była zbytnio zadowolona. Kąpiel to jedno, ale perfumy… Nie, to do niej nie pasowało.
A potem Night Shadow zaklęła i to tak, że Gray się skrzywiła.
– Nie będę nosić pierdolonego giezła! – zaprotestowała.
– Pani, taki język nie przystoi damie. Radzę bardziej zważać na słowa w obecności Jego Wysokości, kiedy będzie z wami rozmawiał – upomniała ją starsza klacz. – I jakże to giezła nie nosić? Jakże to tak, suknię bez giezła zakładać?
Shadow zmełła w pysku kolejne przekleństwo i posłusznie ubrała na siebie giezło. Ostatnio ubrała je z okazji festynu w Maretown, ale wtedy zrobiła to dla przyjaciółki.
Wytrzymam, wytrzymam. Jestem już tak blisko.
– Pozwólcie, że wyrównam i wyczeszę wam grzywę i ogon.
– Nie obejdzie się bez tego? – jęknęła. Nie pozwalała nikomu dotykać swoich włosów.
Gray spojrzała na nią krytycznym wzrokiem.
– Nie. Trzeba je doprowadzić do porządku. Jesteście szlachetnie urodzone, Pani. A szlachetnie urodzone Panienki układają swe włosy – wizja grzebienia szarpiącego jej dawno nieczesane zielone strąki przerażała alikorn – oraz nie pozwalają doprowadzić swoich piór i kopyt do takiego stanu. Gdzie wyście chodziły, Królewno, po bagnach?
Night Shadow nie wytrzymała. Nie zamierzała pozwolić traktować siebie jak niesfornego źrebaka i to przez byle pegaza. Była od niej wyższa urodzeniem i domagała się szacunku, jakiego ta klacz ośmielała się nie okazywać.
– Tak, ***, po bagnach, żebyście wiedziały. Od paru tygodni błąkamy się po cholernych lasach, w których co drugie stworzenie chciało nas zabić. A teraz daj nam ubranie i nie ruszaj mojej grzywy!
Zszokowana Gray przysiadła na zadzie. Tak zdecydowanie nie zachowywały się szlachetne panienki, bo nawet najbardziej nieznośne wysoko urodzone panienki nie znały takiego słownictwa. Night poczuła pewną satysfakcję, pewna, że pegaz zaraz sobie pójdzie i da jej święty spokój, biorąc ją za głupią, niewychowaną i niedojrzałą gówniarę. Niestety, plan uratowania się przed grzebieniem nie zadziałał.
– Przepraszam, jeśli was uraziłam, Królewno. Na pewno wiele przeszłyście… Ale jednak powinnyście teraz pozwolić się sobą zaopiekować…
– Już to zrobiłyście, więcej nie trzeba, naprawdę! – zapewniła gorliwie Night Shadow.
– Nie sprawię wam bólu, nic wam tutaj nie grozi – szepnęła pegaz.
Jakoś w to nie wierzę – pomyślała.
– Oczywiście, po prostu nie lubimy, kiedy ktoś inny niż my same wykonuje pewne czynności. W Mooncastle służba nie wyręcza nas w takich sprawach.
– Nie wątpię w wasze zdolności, ale w takim stanie… No i nie możecie tak stanąć przed Jego Wysokością. To się nie godzi.
Alikorn jęknęła i usiadła na krześle, spinając ze strachu większość mięśni. Pamiętała czasy, kiedy była mała i matka zaplatała jej różne wyrafinowane fryzury. Trudno zapomnieć bolesne szarpanie grzebienia i dłużący się czas. Night zamknęła oczy, a Gray sięgnęła po grzebień i nożyczki.
Potem nadszedł czas na kopyta. Pilnik nadał im akceptowalny kształt, a jakaś maść o żywiczym zapachu miała pomóc im się odbudować oraz zahamować gnicie strzałek. Przy skrzydłach służka powiedziała nieśmiale:
– Obawiam się, że z tak zniszczonymi piórami nie mogę wiele zrobić. Ja przepraszam, ja…
– Odrosną – stwierdziła Night Shadow tonem, który przez kogoś, kto ją znał mógłby zostać odebrany za pogodny.
Królewna wiedziała, że jej skrzydła były w bardzo złym stanie. Połamane, postrzępione i brakujące pióra wyglądały koszmarnie, jakby sama Night Shadow dopiero co wstała z grobu.
W końcu było po wszystkim, a czarna klacz odważyła się spojrzeć w lustro. Wyglądała lepiej, wciąż nie przypominała damy, lecz przynajmniej była czysta i schludna. Obawiała się jednak, że to jeszcze nie koniec. Miała rację.
– Jego Wysokość kazali się spytać, czy macie dość sił, by z nim pomówić dziś jeszcze, kiedy skończycie się posilać, czy jesteście znużone i ma was odwiedzić rano.
Zaskoczył ją gest Jego Wysokości. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że najpierw zadbają o jej potrzeby, a dopiero potem zaczną przesłuchiwać. Łoże z baldachimem kusiło.
– Chcemy mieć to już za sobą – zdecydowała. – Tak właściwie… Czy mogłybyśmy poznać miano Jego Wysokości?
– Jego Wysokość noszą miano Celestial Spear rodu Ognistego Słońca.
Night drgnęła. Znała to imię aż za dobrze. Nie mogłaby zapomnieć tego jak nazywał się ogier, którego żoną miała zostać. Nie żeby się tego nie spodziewała, w końcu był synem Sundusta i osiągnął już taki wiek, że mógł czasami zastępować ojca. Po prostu chciała mieć pewność, że to właśnie on. Inna sprawa, że w Królestwie Nocy nie do pomyślenia było, by określać mianem “Jego Wysokości” kogokolwiek poza Królem we własnej osobie.
– W takim razie pozwólcie, że was odpowiednio uczeszę i odzieję.
Nie spodobało jej się to, ale tym razem nie protestowała. Pozostawało jej patrzeć, jak Gray wciska ją w suknię z granatowego aksamitu. Klacz musiała przyznać, że w sumie nie było tak źle – strój miał prosty krój i poza obszyciem ze złotej krajki nie posiadał zbędnych ozdób. Następnie zarzucono na nią turkusową derkę, wiązaną pod brodą i zakrywającą szyję. Rany po przygodzie z wampirem szpeciły i służąca bez wątpienia uwzględniła je, wybierając taki dodatek. Mimo wszystko Night nie zamierzała ich w przyszłości ukrywać, nie należała do kucyków zbytnio przejmujących się wyglądem.
Poczuła się dziwnie, wkładając pantofle z jedwabiu. Od lat nosiła na kopytach metalowe buty bojowe, wzmacniające siłę kopnięcia i dosłownie stworzone do walki. Co prawda Shadow nie walczyła w zwarciu, ale taka osłona posiadała też inne zastosowania, do których należała choćby ochrona rogu kopytowego przed nadmiernym ścieraniem.
Grzywę schowano pod złotą siateczką z akwamarynami, co ucieszyło ją, ponieważ oszczędzono jej katuszy zaplatania warkoczy. Efekt końcowy był raczej zadowalający i gdyby nie naturalna brzydota klaczy, to można by stwierdzić, że wyglądała ładnie.
– Posilcie się. Kiedy skończycie, zabiorę naczynia i poinformuję Jego Wysokość.
Night Shadow nalała sobie wody do pucharu i powąchała zawartość miski, tylko po to, by natychmiast cofnąć łeb. Wyczuła zapach ryb, sałatka była z wodorostów. Skrzywiła się i zaczęła rozmyślać, jakby tu wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji. Jadła rano i nie była jeszcze aż tak głodna, by spróbować jakichś oślizgłych glonów. Zastanawiała się, czy gdyby poprosiła, to czy przynieśliby jej inną potrawę, pozbawioną takich obrzydliwości.
Zjadłabym kluski z fasolą – pomyślała, po czym uświadomiła sobie coś nieco dołującego – znajdowała się na dworze, a na królewskich dworach zazwyczaj nie gotowano klusek z fasolą. Próbowała przypomnieć sobie swoją dietę z czasów, kiedy mieszkała w Mooncastle. Pamiętała nazwy potraw, pamiętała, że lubiła wiele z nich, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć ich smaku. Zresztą, tu w Firegard panowały inne zasady oraz klimat, więc i jadło raczej mocno się różniło.
– Nie jestem głodna. – Taką odpowiedź uznała za najbardziej odpowiednią. Nie obrażała gospodarzy, nie sugerowała, że klacz jest kapryśna, ani nie odbiegała zbytnio od prawdy.
– W takim razie może to wam zostawię, Pani? Do podwieczorku zostało jeszcze wiele godzin.
Alikorn szukała drogi wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła, aż w końcu postanowiła postawić na szczerość, licząc, że jej prośby zostaną wysłuchane:
– Nie lubimy wodorostów.
Gray milczała, a Night nie wiedziała, jak ma to odczytać. Nie znała Dworu Słońca, zresztą, bycie więźniem zdecydowanie nie należało do konwencjonalnych sytuacji, w jakich mogła się znaleźć szlachetnie urodzona klacz.
– Poinformuję Jego Wysokość, że jesteście gotowe z nim pomówić.
Służąca zostawiła ją samą. Pozostawało czekać, a czekanie zawsze było najgorsze. Młoda klacz jęknęła i zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Powrót do twórczości sir Feathera musiał poczekać na później, w takim stanie nie potrafiłaby się skupić na lekturze. Miała nadzieję, że po rozmowie z Celestial Spearem przyjdzie jej w spokoju dokończyć Dzieje Miasta Firegard. Bo mimo że przybyła tu z zupełnie innego powodu, musiała poznać prawdę o Sunshine Arrow, jaka by ona nie była.
Czas dłużył się niemiłosiernie i klacz zdążyła się zrobić głodna. W końcu straciła chęć i siły do chodzenia. Położyła się na łóżku i jakoś tak wyszło, że zasnęła.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Zerwała się gwałtownie na równe nogi i spróbowała zeskoczyć na podłogę. Niestety, kopyta rozjechały się pod nią i wylądowała płasko na dywanie. I w takim stanie zobaczył ją Jego Wysokość Celestial Spear rodu Ognistego Słońca. Wyglądał na zaskoczonego. Nie zdążył nic powiedzieć ani nic zrobić, ponieważ klacz podniosła się błyskawicznie i udawała, że nic się nie stało.
– Witajcie, Królewno Night Shadow rodu Mooncastle. Miło nam was gościć w Firegard – zaczął ogier. Przerwał na chwilę, przełknął ślinę i kontynuował: – Mamy nadzieję, że wasza kwatera wam odpowiada, podobnie jak jadło i służba.
– To zaszczyt móc z wami rozmawiać, Wasza Wysokość. Nie jesteśmy u was gościem, lecz więźniem, gościom nie zakłada się raczej antymagicznej obroży. Zapewnione wygody są… aż nadto wystarczające – odpowiedziała. Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. W napięciu czekała na reakcję drugiego alikorna.
Ogier uśmiechnął się lekko i co ciekawe, był to szczery uśmiech.
– Owszem, na chwilę obecną jesteście więźniem, ale to się może zmienić. Wiedzcie też, że zostało to podyktowane jedynie pewnymi względami bezpieczeństwa, podobnie jak pozostawienie was pod opieką straży. Jednakże musicie wiedzieć, że tak po prostu wdarłyście się do zamku naszego ojca.
– Dobrze, nie wiem, czy wstęp mamy już za sobą, czy nie, ale wolałybyśmy przejść do tak zwanych konkretów. – Night wiedziała, że właśnie złamała kilka zasad dworskiej etykiety. Miała to głęboko gdzieś. – My nie przyszłyśmy do Firegard na zwiedzanie, a wy, Wasza Wysokość, nie przyszliście do tej komnaty bez powodu.
Celestial Spear wyraźnie zastanawiał się, co powiedzieć. Wpatrywał się w nią z wyraźnym zainteresowaniem, a ona nie pozostała mu dłużna. Mierzyli się wzrokiem i zastanawiali, czego mogą się po drugiej stronie spodziewać. Aż w końcu biały alikorn przerwał milczenie w sposób, który kompletnie zaskoczył zielonogrzywą.
– Widzę, że nie lubisz dworskiej etykiety, Królewno.
– Wprost nie znoszę – przyznała. – Od dawna z niej nie korzystałam.
– Cóż… I tak utrudniałaby rozmowę. A przecież oboje pragniemy dowiedzieć się konkretnych rzeczy. Przyznaję, że zawsze chciałem ciebie poznać.
Czyli idziesz na ustępstwa i nie trzymasz się zasad tak sztywno jak moja matka. To dobrze rokuje.
Klacz zastrzygła uszami i machnęła nerwowo ogonem, ukrytym pod spódnicą sukni.
– Dlaczego?
– Cóż, bardzo namieszałaś przed pięciu laty. Wszystkich tutaj ciekawiło, dlaczego uciekłaś. Tak właściwie to myśleliśmy, że nie żyjesz. A tu proszę, pojawiasz się zupełnie żywa na progu mego domu. Czemu Firegard, a nie Mooncastle, Królewno? – Już chciała odpowiedzieć, ale jej przerwał, zanim zdążyła wydobyć choćby słowo z otwartych ust. – Nie, nie mów. Jeszcze nie. Opowiesz mi teraz o tym, co się wydarzyło. Wszystko.
– Od którego momentu?
– Od tego, w którym coś skłoniło cię do ucieczki z Mooncastle. – Ogier miał ciepły, łagodny głos, ale Night nie dała się zwieść. Nie ufała mu ani trochę. Ale nie miała większego wyboru.
– To długa opowieść i raczej mało ważna w kontekście obecnej sytuacji.
– Ja to ocenię. Poza tym, jak już mówiłem, jestem tego wszystkiego zwyczajnie ciekawy.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła sobie wszystko układać w głowie. Chodziła w tę i wewtę, aż w końcu przemówiła:
– Wszystko zaczęło się od tego, że ta cała sprawa z sukcesją wydała mi się choler… znaczy się, strasznie niesprawiedliwa. Ja i Dark Mane jesteśmy bliźniakami, ale to ja pierwsza otworzyłam oczy na ten świat, więc według prawa korona Królestwa Nocy należy do mnie… A przynajmniej tego pisanego prawa. Nie chciałam zrzec się mojego dziedzictwa. Mój kochany braciszek był lub raczej jest kompletnym idiotą. Ale to jego zawsze traktowali lepiej, tylko dlatego, że był ogierem. On miał przejąć tron po śmierci ojca, ja miałam wyjść za kogoś tam i rodzić mu małe, paskudne źreba… – Night przerwała wypowiedź, kiedy tylko zdała sobie sprawę, co i komu właśnie powiedziała.
– Cóż, doceniam szczerość. – Ogier wcale nie wyglądał na złego czy niezadowolonego, nawet uśmiechnął się szerzej. – Ja również nie byłem zbyt zadowolony z tego, że moją żoną ma zostać jakaś chuda, mało urodziwa klaczka z jakiegoś kraju gdzieś na północy Caballusii. – Night parsknęła, niezadowolona z tego, że ktoś śmiał jej to wytknąć. Celestial Spear jednak się tym nie przejął i kontynuował: – Szczególnie że wówczas marzyłem o zostaniu rycerzem i zabijaniu złych smoków, pożerających niewinne dziewice. Ale mów dalej, wciąż nie usłyszałem, jak uciekłaś i czym zajmowałaś się przez pięć lat.
– Uciekłam… Cóż, myślę, że o tym już słyszałeś, Wasza Wysokość – silnie zaakcentowała ostatnie słowa, kompletnie nad sobą nie panując.
– Słyszałem to, co widzieli obserwatorzy, ale jakoś tak się złożyło, że nikt nie odkrył dokładnie, co się stało czy raczej jak się stało.
– Nie zgodziłam się oddać praw do korony, a oni mnie zignorowali. – Alikorn spuściła łeb i zaczęła się intensywnie wpatrywać w koralowej barwy dywan. – Chcieli mnie stamtąd wyprowadzić, a ja… W końcu poczułam się panią swojego życia. W tamtej chwili nie interesowało mnie, czy przeżyję ani nie myślałam o tym, co zrobię później. Wiedziałam jedno, że nie pozwolę się stłamsić. Nigdy więcej. Sama do końca nie pamiętam, jak się stamtąd wydostałam – to ostatnie było kłamstwem, ale Night Shadow nie zamierzała mówić o swoich zdolnościach, jeszcze nie.
– A co pamiętasz? – dopytywał się ogier.
Zastanawiała się, ile mu może powiedzieć, by zbyt wiele nie zdradzić, ale jednocześnie tak by nie nabrał podejrzeń. Tak właściwie to nie zamierzała kłamać, a jedynie zataić część prawdy. Zerknęła na okno, wpadające przez nie światło słońca nabierało już różowo-pomarańczowej barwy, czyli powoli zmierzchało.
– Lot, szaleńczy lot między kolumnami. I magię.
– Taką samą jak ta, która pozwoliła ci niepostrzeżenie wedrzeć się do mojego zamku?
Nie znała odpowiedzi. I wtedy, i dziś użyła Iluzji. Ale to, czego nauczyła się od alikornów z Alikorngard wydawało się być jednocześnie tak bardzo odmienne od tych dziecinnych miraży, jakie tworzyła jako źrebię. A przecież one nie stanowiły niczego innego jak właśnie cień tej zapomnianej przez tysiąclecia wiedzy.
– I tak, i nie – odparła enigmatycznie. – To, czego użyłam, by dostać się do Firegard jest dużo bardziej skomplikowane i praktyczne. Niemniej jednak również opiera się na Magii Iluzji. Moim specjalnym talencie.
– Jesteś magiem? Cóż, to rzadko spotykany talent u klaczy – stwierdził jej rozmówca. – Ale jednak wciąż nie rozumiem jak, Iluzja to chyba najmniej użyteczna gałąź magii, jest taka niepraktyczna.
– Jak się nie potrafi jej używać, to może i jest niepraktyczna. Poza tym, nie kierowałabym się tymi bzdurami z ksiąg dla magów. Są zbyt przestarzałe, czy raczej wprost przeciwnie. – Znowu przerwała, musiała zebrać myśli. – To był pierwszy raz i w końcu mnie złapali.
– Jak to się stało i co zniszczyło wówczas kawał miasta?
– Jakieś kucyki mnie goniły, odkryły, że jestem alikornem. A potem nagle wszystko wybuchło, ja znalazłam się pod gruzami i zostałam znaleziona przez żołnierzy mego ojca.
– Wybuchło? – Ogier wydawał się być wyraźnie zaintrygowany. – Tak po prostu?
– To nie było moje dzieło, jeśli o to ci chodzi. Choćbym nawet chciała, to nie dałabym rady. Wówczas nie miałam najmniejszego pojęcia o magii bojowej. Naprawdę nie wiem, co się wtedy stało ani czy to w ogóle było ze mną związane.
– Dobrze, to była pierwsza próba ucieczki, a druga? Nie uwierzę, że Jego Wysokość Darkness Sword pozostawił cię niepilnowaną.
– Bo nie pozostawił. Miałam złamane skrzydło oraz zakuto mnie w antymagiczną obrożę. Moja komnata znajdowała się dość wysoko, więc pegazy nie pilnowały okien… – Ponownie zerknęła w stronę okna, próbując dostrzec strażników. Była pewna, że Celestial Spear nie popełniłby błędu jej ojca. – Uciekłam nocą, pod osłoną ciemności.
– Jak?
– Udało mi się uwolnić z obroży. – Klacz z satysfakcją obserwowała niepokój malujący się z wolna na pysku ogiera.
Doskonale – pomyślała. – Bastard Spell lubił mawiać, że kiedy jesteś słaby udawaj silnego, a kiedy jesteś silny, słabego.
Postanowiła pociągnąć to dalej. Zależało jej na tym, by biały alikorn traktował ją jako poważnego partnera do pertraktacji, a nie swoistą ciekawostkę. W końcu od czegoś trzeba było zacząć.
– Wylewitowałam się na dół, przemknęłam obok strażników, a o świcie opuściłam Mooncastle, zanim ktokolwiek zdążył zorientować się, że zniknęłam.
– Miałaś dziesięć lat, jak ominęłaś strażników?
– Iluzja odwróciła ich uwagę i zmusiła do opuszczenia posterunku – wyjaśniła.
Celestial Spear zaśmiał się nerwowo. Night uśmiechnęła się złośliwie. Przyjęta przez nią strategia działała – udało jej się zbić go z tropu.
– Jaka iluzja byłaby do tego zdolna?
– Taka, która mówi i chodzi. Taka, która podszywa się pod innego kucyka. Rzuca cienie, szeleści piórami i nosi odzienie układające się naturalnie. Taka, która wygląda zupełnie jak Darkness Sword.
– To niemożliwe – wyszeptał.
Czarna klacz rozprostowała skrzydła, machnęła nimi parę razy i złożyła. Nie lubiła zbyt długo trzymać ich ciasno ulokowanych po bokach ciała, szczególnie schowanych pod derką.
– Możliwe. Iluzja jest bardzo niedocenianą sztuką. Mogłabym stworzyć kopię ciebie, Wasza Wysokość. I tylko ktoś, kto doskonale cię zna, odkryłby, że coś się nie zgadza. Niestety, ma to sporo ograniczeń, przyznaję. I męczy.
Ogier zmarszczył brwi i machnięciem łba strząsnął kosmyk wpadającej mu do oka złocistej grzywki. Milczał. Przeszedł parę kroków i przy pomocy ciemnoniebieskiej magii przysunął do siebie obite aksamitem krzesło. Usiadł. Zielonogrzywa niemalże zamruczała z zadowolenia. Szło jej coraz lepiej. Celestial Spear był młody i ciekawski, ale wyraźnie brakowało mu doświadczenia. Klacz taka jak ona stanowiła dla niego spore wyzwanie, rujnując mu światopogląd samym swoim istnieniem. Czekała, aż zarzuci jej kłamstwo bądź pomoc osób trzecich, wyśmieje. Ale biały alikorn tego nie zrobił, w końcu sam widział ją w akcji.
– Kto cię tego nauczył?
– Nikt. Na początku korzystałam z książek, później sama zaczęłam się bawić zmianą struktur zaklęć.
– I doszłaś zupełnie sama do takiego etapu?
– Hmm… Tak. Dokonałam tego.
I jestem z tego cholernie dumna.
– Posiadasz jakieś inne nietypowe uzdolnienia?
Night zaśmiała się cicho. Dobrze wiedziała, że była tak nietypową klaczą, że bardziej się nie dało.
– Może lepiej wrócę do opowiadania historii mego życia? – zaproponowała. – Tak będzie znacznie prościej.
Ogier przytaknął.
– Zapadłam w lasy, chciałam uciec jak najdalej od Królestwa Nocy. Wówczas nie miałam jeszcze zbyt sprecyzowanych planów. Po wielu dniach, czy może i nawet tygodniach wędrówki spotkałam pewnego ogiera – zrobiła przerwę w wypowiedzi, oczekując jakiegoś wtrącenia, ale nic takiego się nie wydarzyło. – Ów ogier był najemnikiem, ale nie takim zwykłym najemnikiem. Słyszałeś może o Randomowych Poszukiwaczach Przygód?
– Nie, nie słyszałem. Dziwna nazwa dla kompanii najemnej.
– Bo nie są kompanią najemną, a przynajmniej nie do końca. To zawodowcy, polują na potwory, szukają artefaktów czy rzadkich ziół. Oczywiście za odpowiednią opłatą. Przyjęli mnie w swoje szeregi.
– Tak po prostu przyjęli królewską córkę? Zamiast oddać ojcu i dostać za to wynagrodzenie?! – Celestial Spear wyraźnie nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
– Sama nie rozumiem, dlaczego to zrobili. Ich dowódca był magiem i chciał wyszkolić alikorna, ale mam wrażenie, że w tym wszystkim było coś jeszcze. Cóż, spędziłam z nimi pięć lat – klacz wzruszyła łopatkami – i uczestniczyłam w wielu wyprawach. Za długo by opowiadać i w sumie nic, co mogłoby cię zainteresować.
– Myślę, że jak najbardziej by mnie to zainteresowało.
– To niezwiązane z tematem. Biegałam po lesie i polowałam na potwory, bo nie miałam co robić ze swoim życiem… i ponieważ oni to robili. Moja rodzina, moja prawdziwa rodzina.
Ponieważ w pomieszczeniu nie było drugiego krzesła, Night Shadow usiadła na łóżku. Było miękkie, za miękkie jak na jej gust. A ta część opowieści wymagała solidnej podpórki pod kościsty zad alikorn.
– A ja ich porzuciłam, kiedy dowiedziałam się, że Królestwo Nocy szykuje się do wojny. To była moja szansa na odzyskanie tego, co moje, więc przybyłam tutaj.
– Nie wiem, czy wiesz, ale Królestwo Zmian już nie istnieje. Zamiast tego jest Imperium Nocy, a na jego terenach trwa mała wojna domowa. Nie ma w tym nic dziwnego, że Darkness Sword mobilizował wojska…
– Tak, ale on te wojska mobilizował, kiedy mój wuj jeszcze żył – przerwała mu klacz. – Skupował broń i żywność w ogromnych ilościach, a tak przynajmniej mówili kupcy.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – zaprotestował ogier. – Królestwo Nocy wciąż miewa wewnętrzne problemy z kucoperzami.
– Od lat nie – w jej głosie dało się wyczuć złość i zniecierpliwienie. – Dostały tereny, siedzą cicho i nawet z nami handlują. Poza tym, jeszcze przed drugą ucieczką widziałam mapy, plany. I tam były wojska na granicy.
– Ciekawe.
– I mogę się założyć, że Jego Wysokość Sundust Afternoon już nie wróci z Mooncastle żywy. Przeszkadzałby w objęciu pełnej władzy nad Zmianami. Zresztą, myślę, że one mojemu ojcu nie wystarczą. – Po namyśle dodała jeszcze: – Tak się buduje imperia.
Celestial Spear dwukrotnie zamrugał. Wstał i zaczął nerwowo krążyć po komnacie, jakby nie mógł przełknąć wieści, jakie przyniosła czarna klacz.
– Tak po prostu to sobie wymyśliłaś? – Alikorn pokręcił łbem.
– Znam mojego ojca. I wiem wystarczająco wiele. Wojna może nie czeka cię dziś ani jutro. Lecz nastąpi w ciągu kilku lat. Dlatego lepiej zaatakować teraz, póki wróg nie jest gotowy.
– To tylko domysły. Twoja opowieść dobiegła końca, a wciąż nie dowiedziałem się paru rzeczy. Jak choćby tego, gdzie i jak zdobyłaś swoją zbroję? Oraz kto lub co cię tak raniło?
– Moja zbroja pochodzi ze skarbca w mieście Alikorngard, zabrałam ją stamtąd podczas jednej z moich wypraw – starała się, by jej słowa brzmiały, jakby całe to wydarzenie było niczym, zwykłą przygodą, a nie przerażającą walką o życie. – A ranił mnie wampir. Potem spadłam w bagno, stąd zniszczone skrzydła.
– Byłaś w Alikorngard?! – biały alikorn podniósł głos. – Przecież stamtąd się nie wraca, to przeklęte, zapomniane miejsce!
Słyszał o Alikorngard? Robi się ciekawie.
– Byłam. I chętnie bym tam kiedyś wróciła. Mimo wszystko. Piękne miejsce, bogate i pełne tajemnic. Nie uwierzyłbyś, ile zapomnieliśmy przez te wszystkie tysiąclecia.
– Uwierzyłbym. Ale moim zdaniem pewne rzeczy nigdy nie powinny zostać odgrzebane. A dawne alikorny…
– Znały magię dużo lepiej od nas – parsknęła. – To chyba dostateczny powód, by zbadać tamto miejsce. Cała cywilizacja mogłaby wejść na wyższy poziom. Nie wspominając o zastosowaniu bojowym. Skoro zwykły jednorożec taki jak Plague Brodaty…
– Ty chyba nigdy nie poznałaś pełnej historii, prawda? – przerwał jej Celestial Spear i zanim zdążyła zaprotestować, dodał: – Ówczesne wojny skończyły się śmiercią większości kucyków na kontynencie. Ale to nie temat naszej dzisiejszej rozmowy, wrócimy do tego później.
– Przypomnę ci o tym – mruknęła klacz. Ten temat naprawdę bardzo ją interesował. I ciekawiło ją, co zataił przed nią Bastard Spell i dlaczego to zrobił.
– A poparzenia na szyi? Wyglądają na świeże.
Zaklęła w myślach. Miała nadzieję, że akurat o to nikt jej nie będzie pytać, a przynajmniej nie teraz. Jednak cieszyła się, że wcześniej o tym pomyślała i mogła teraz użyć uprzednio przygotowanej odpowiedzi.
– Słabo sobie radzę z magią bojową. Podczas walki z wampirem nie udał mi się czar Kuli Ognistej.
– To teraz najważniejsze pytanie… Po co tu przybyłaś?
– Chcę odzyskać, co moje. Chcę tronu Nocy, a ty mi w tym pomożesz. Oczywiście, Królestwo Nocy byłoby wówczas jedną z prowincji wielkiego Imperium Słońca.
– A co my będziemy z tego mieli? – Ogier uniósł jedną z brwi.
– Moją pomoc. Moją magię Iluzji. Informacje. I krew rodu Mooncastle. Wielmoża już chętniej ugną nadgarstki przed klaczą z krwi Darkness Sworda niż przed ogierem z południowych krain. A ja dam radę.
Póki co zdecydowała się nie wspominać o Hualongu, choć smok niewątpliwie mógł być ważną kartą przetargową.
– Po co ci to wszystko? Chcesz władzy dla samej satysfakcji z jej posiadania?
– To jeden z powodów, ale jest ich więcej. Moi przyjaciele są śmiertelni i kiedyś umrą, a ja nie. Znaczy, mogłabym umrzeć, ale jakoś tak się składa, że nie mam na to najmniejszej ochoty. Dla alikorna jest tylko jedno miejsce w społeczeństwie, u władzy. A ponieważ nie uśmiecha mi się bycie żoną, dodatkiem do rządzącego, to chcę rządzić sama.
– Dostrzegam parę luk w twoim rozumowaniu, ale nie zamierzam ci teraz naprawiać światopoglądu. Szczególnie że twoje dalsze losy nie zależą już ode mnie. Kiedy król wróci, to zdecyduje, co z tobą zrobić. Do tego czasu pozostaniesz naszym honorowym gościem.
– Czyli więźniem? – upewniła się.
– Owszem. Nie możesz opuszczać zamku, ale zostaną ci zapewnione wszystkie wygody. Nie pozostaniesz też zamknięta w tej komnacie, czego zapewne się obawiasz. Obroży jednak ci nie zdejmę.
– Oczywiście. – Night Shadow uśmiechnęła się wrednie. – Rzecz w tym, że ja muszę ten zamek opuścić.
– Nie ma takiej możliwości – stwierdził Celestial Spear.
– Nie przyszłam tu sama. Mój przyjaciel będzie bardzo zmartwiony, jeśli tak po prostu zniknę.
– Twój przyjaciel będzie musiał sam się tutaj pofatygować. Kto wie, może nawet pozwolę mu z tobą pomówić.
Czyli po dobroci się nie da, tak? No to będzie po złości!
– Nie zjawi się. Nie może. Cóż, mój przyjaciel jest bardzo… opiekuńczy. Jeśli się nie zjawię w ciągu najbliższych dni, to parę pobliskich wiosek może tak jakby spłonąć.
Night Shadow modliła się, by do tego nie doszło. Co prawda prosiła smoka, by uważał na kucyki i zwierzęta gospodarskie, ale obawiała się, że Hualong może jej nie posłuchać. Nie chciała zbędnych ofiar. Plan gada nie spodobał jej się, ale ten się uparł. Co miała zrobić? Pogrozić mu kopytem? Z drugiej strony, tylko tak mogła uwolnić się z obroży i zapobiec swojej niewoli.
– To groźba?
– To zapowiedź – poprawiła Night. – Mój przyjaciel jest moim przyjacielem, a nie sługą. I jeśli powiedział, że to zrobi, to znaczy że to zrobi.
– Jeśli to zrobi, złamie prawo. Żołnierze mego ojca go złapią, a ów kuc odpowie za swe czyny na szafocie.
– Wątpię, by go znaleźli… A jeśli nawet tak się stanie, to lepiej dla nich, by wiali co koń wyskoczy. – Czarna klacz pokręciła łbem. – Życie kucyków niewiele dla niego znaczy.
– Potężny mag? Też mam paru takich na usługach.
– Jakbyście przyjęli moją propozycję, to on również by wam pomógł, naprawdę, powinniście go poznać.
– Kogoś, kto grozi moim poddanym?
– Jeszcze nikt nie ucierpiał, a możesz sprawić, że nie ucierpi. Po prostu pozwól mi…
– Nie. Mogę co najwyżej wysłać kogoś, jeśli podasz mi miejsce spotkania. Przekazałby list.
– Nie ma miejsca spotkania. On zjawiłby się na mój znak. I nie wiem, czy jest piśmienny, prawdę mówiąc.
Bierzesz nas za idiotów? Miejsce spotkania… Może jeszcze podpowiedzieć, jak zabić smoka? Niedoczekanie! – pomyślała.
– Niepiśmienny mag?! – dziwił się królewicz.
– Nie powiedziałam, że to mag.
– Nie podoba mi się to, ale nie dam się zaszantażować. Cóż, póki co życzę miłego pobytu w Firegard, królewno Night Shadow.
Biały ogier wyszedł, zostawiając ją samą. Klacz natychmiast wskoczyła na łóżko i rozłożyła skrzydła na pełną szerokość. Potrzebowała odpoczynku. Cała ta rozmowa dała jej dużo do myślenia. Wiedziała, że ogier nie odpuści od razu, ale podejrzewała, że będzie bardziej skory do ustępstw. Oczywiście, kiedy z zamkowych murów zobaczy płomienie, powinien nieco zmięknąć. Tutejsze wsie wyglądały na całkiem bogate i przynoszące duże zyski. Sama proponowała smokowi, by zniszczył mosty i blokował większe drogi. Chciała uderzyć bezpośrednio w zyski rodziny królewskiej, a nie byle prostaczków.
Ale to był Hualong. A Hualong miał gdzieś kucyki. Liczył się tylko z nią samą, ale nie wypełniał poleceń czarnej alikorn. I Night Shadow wiedziała, że jeśli przyjdzie taka potrzeba, to miasto ogarną płomienie. A smoczy ogień na zamkniętym terenie oznaczał setki, jeśli nie tysiące ofiar. Smoki zazwyczaj nie wchodziły w drogę innym rasom rozumnym, zajmując się swoimi sprawami. Ale w przeszłości dochodziło już do starć pomiędzy jej rasą a latającymi jaszczurami.
Gady te miały tylko dwa słabe punkty – oczy i wnętrza pysków. Zabicie smoka było trudne, ale nie niemożliwe dla pegaza bądź alikorna. W teorii. Oddanie strzału w niewielki, poruszający się punkt, który w każdej chwili mógł zostać przykryty twardą, kościstą powieką mogło się udać tylko strzelcowi wyborowemu.
Dorosły smok był największym lotnikiem świata i w powietrzu nie lękał się nikogo. Zasięg płomieni wynosił nawet pięćdziesiąt metrów, a przed smoczym ogniem nie chroniła nawet najdroższa zbroja czy tarcza. Również osłony magiczne niewiele dawały. Ogon miażdżył kości i strącał z nieba nieuważnych. Kły i szpony bezlitośnie rwały ciała. Night Shadow wiele razy widziała ofiary swojego przyjaciela. Na początku robiły na niej spore wrażenie, później przywykła.
Kucyki bały się smoków i nie był to lęk bezpodstawny. Bestie te stały się przeciwnikami bohaterów i ucieleśnieniem Chaosu. Zabawne, zważywszy na to, że Hualong wierzył w Harmonię. W smoczycę Harmonię. Night zaczęła się zastanawiać, czego bały się skrzydlate gady. Kucyków? Nie, raczej nie. Może morskich lewiatanów? To też nie miało sensu, w końcu smoki nie polowały pod wodą, więc nie miały zbyt wiele okazji do spotkań z wodnymi potworami.
Mam nadzieję, że Celestial Spear okaże rozsądek. Nie chcę, by przypadkowe kucyki cierpiały. I co ważniejsze, nie chcę, by ucierpiał Hualong. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało. Co ja bym bez niego zrobiła? – takie myśli krążyły po głowie klaczy. – No i ten Sundust mógłby umrzeć. Z nim cały plan się pójdzie pierdolić.



IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #87 : 10 Sierpnia 2016, 01:00:13 »
Tradycyjnie link do wersji Google docs: https://docs.google.com/document/d/1VKpyFZOAoG5vnAAS7Ym1tphjRhEKNiDQQJ2iFAlrsy0/edit

Cień Nocy
Rozdział XXV: Król Nocy
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak

   Mury Mooncastle budziły w Nnoitrze ambiwalentne uczucia. Ich mglisty zarys majaczył gdzieś na horyzoncie ciemniejącego nieba. Za nimi znajdował się jego dom, miasto, w którym spędził niemalże całe swoje życie. Z drugiej strony poniósł porażkę i będzie musiał ponieść jej konsekwencje. Pewnie mógłby uciec i wieść żywot najemnika, jednakże czuł się związany z Imperium Nocy i zobowiązany dokończyć swe zadanie, nie bacząc na koszty. Miał tylko nadzieję, że Darkness Sword nie każe go stracić. Paladyn wiedział, że zasłużył na szafot. Wracał nie tylko bez królewskiej córki, ale i bez oddziału. A wszystko to przez swoją własną niekompetencję.
   – Denerwujesz się, rycerzyku? – rzuciła, idąca obok Orange Tail. Klacz uśmiechnęła się przyjaźnie, co nieco zaskoczyło Nnoitrę.
   – Zawiodłem. Jego Wysokość nie będzie zachwycony. Mówiąc dosadniej…
   – Jego Wysokość będzie wkurwiony. Będzie groził, przeklinał i strzelał iskrami z rogu – wyjaśnił Bastard Spell. – Nasz szlachetnie urodzony przyjaciel co najmniej straci stanowisko, a być może i głowę czy tam inne części ciała – czarodziej wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
   Sir Oakforce prychnął z niezadowoleniem. Zamiast tego kierował swoje morskie oczy na wznoszące się na wzgórzu miasto. Otaczała je ze wszystkich stron Czarna Rzeka. Nie płynęła tak dzięki siłom natury, to magia jednorożców i praca ziemskiego chłopstwa pozwoliły zaprząc ciemny nurt do służby Mooncastle. Cały gród był w rzeczywistości wielką twierdzą, która nigdy nie została zdobyta.
   – Może nie będzie tak źle – Random Adventure postanowił przerwać niezręczną ciszę, jaka zapadła.
   – Będzie, będzie – Bastard był wyraźnie w doskonałym humorze. – My za to jak znam życie zostaniemy wysłani do eksterminacji roka. Wspaniale, nie?
   – Spell, dość. Tylko straszysz dzieciaki – parsknął Javelin.
   Turkusowy jednorożec zaśmiał się w odpowiedzi i wyciągnął kłus, wyraźnie się spiesząc do stolicy Królestwa Nocy. Cytrynowy pegaz spojrzał na Nnoitrę i mruknął:
   – Nie przejmuj się, on zawsze tak. Lubi postraszyć nowych członków drużyny.
   – On nie jest członkiem drużyny – zaprotestowała Orange. – Staniemy przed królem i nasze drogi się rozejdą.
   – Bastard najwyraźniej sądzi inaczej – oznajmił bordowogrzywy Poszukiwacz. – A ja tam bym mu uwierzył. Już nie pamiętasz Orange, jak sprzedał ci bajeczkę o hordach szkieletów, przemierzających lasy wokół Alikorngard?
   – To nie było śmieszne!
   – Było. Prawda, Random?
   Szary pegaz zawahał się, wyraźnie nie chcąc się narażać na gniew siostry. Zdradził go głupi wyraz pyska, który szybko przerodził się w śmiech.
   – Nie martw się, siostrzyczko. Mnie powiedział tylko, że idziemy do Alikorngard. I cóż… Poszliśmy. Night usłyszała to samo.
– Znam go dłużej niż ktokolwiek inny – żółty najemnik parokrotnie machnął skrzydłami dla ich rozprostowania – i wiem, że on często tak robi. Alikorngard to wyjątek, to miejsce jest złe… Nie ma gorszych.
– Ilu? – zapytała Orange.
– Co “ilu”?
– Ilu było przed nami za czasów Bastarda? Ilu już zginęło?
Javelin Ichor przez chwilę nie odpowiadał. Wyraźnie szukał i liczył w otchłaniach pamięci i zapomnienia. W pewnym momencie wzdrygnął się, a Nnoitrze zdawało się, że dostrzegł łzy w oczach pegaza.
– Dwudziestu czterech – wyszeptał w końcu.
– Piętnastu wtedy, w Alikorngard – warknął Random. – A potem, po tym wszystkim kazał nam tam wrócić, dowódca, psia jego mać!
W liliowych oczach szarego pegaza płonęły ognie nienawiści, ciało napięło wszystkie mięśnie, skrzydła drgały, a położone płasko uszy wręcz wciskały się w szyję. Nnoitra nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Zawsze uważał najemnika za ogiera radosnego, wesołego i spokojnego, nie spodziewał się, że w gniewie może wyglądać tak groźnie.
– Random… Wszyscy straciliśmy tam przyjaciół, niektórzy nawet... hmm… bardziej niż inni. Przypominam, że ty wówczas nikogo nie znałeś. Zresztą, wtedy, przed Alikorngard, Spell był poważny. Teraz żartuje, czyli będzie dobrze.
   – Oby – skwitował Nnoitra.
   Javelin odleciał. Sir Oakforce podejrzewał, że nie chciał dłużej ciągnąć tego tematu tak drażliwego dla brata Orange.
   – Spróbuję wyniuchać co ten stary mag znów knuje – stwierdził Adventure i również skoczył w niebo.
   – Ciągle śni mu się po nocach, wiesz? – szepnęła Orange Tail.
   – Alikorngard?
   – Tak. On miał wtedy tylko dwanaście lat, był źrebakiem. A to miejsce… Słyszałam co o nim mówili. Ponoć tak wygląda piekło… Właściwie to jak wygląda piekło, Nnoitro? – klacz zwróciła łeb w jego stronę i wpatrując się w niego z wyraźnym zainteresowaniem.
   – Wiem tyle co i ty. To co mówią kapłani Harmonii.
   – Nie wiem co mówią kapłani Harmonii. Nie mieszkałam w mieście, a w Maretown bywałam dość rzadko, zresztą tam nie było nawet przydrożnej kapliczki. Więc powiedz mi kucu z wielkiego miasta, powiedz mi czym jest piekło.
   Nnoitra przystanął. I wskazał swojej towarzyszce wielki głaz na małym pagórku. Usiedli, nie zważając na to, że później będą musieli gonić do reszty. Zresztą, paladyn czuł wyczerpanie długim marszem i potrzebował tej chwili odpoczynku. Wiał chłodny wiatr, który przynosił pewne orzeźwienie, ale i groził nadchodzącą ulewą. Teren był odsłonięty i porośnięty kępami turzyc i traw. Dalej, bliżej miasta pojawiały się brązowe prostokąty pól uprawnych, teraz zupełnie łysych.
   – Wizje na obrazach przedstawiają krainę pełną ognia i lawy, w której snują się skute kajdanami dusze kucyków, wiecznie głodne i spragnione. Z ich ran sączą się krew i ropa, a plugawe kreatury pożerają je, tylko po to by zwrócić i pożreć ponownie. Ponoć trafiają tam źli i niegodziwi. Tacy co na to zasługują.
   Orange Tail uśmiechnęła się wrednie.
   – Oby ten skurwiel tam trafił. Oby…
   – To tylko bajki do straszenia źrebiąt.
   – A ty, ty jak wyobrażasz sobie piekło?
    – Nie wyobrażam sobie, nie wierzę w piekło. Dość widziałem tutaj w Caballusii. Ale jakbym miał sobie wyobrazić to… Czasami w nocy śni mi się ciemność, a w niej głosy.
   – Głosy? Co mówią? – pegaz zastrzygła uszami.
   – Że zginęli przeze mnie. Że to moja wina. Że… – zamilkł na chwilę i odwrócił wzrok, po czym dodał już ciszej: –  Nie chcę o tym mówić, dobrze?
   Klacz skinęła głową. A Nnoitra myślał. Nawet gdyby Darkness Sword nabił go na pal, to byłaby to dla niego niedostateczna kara. Piętnaście kucyków? Nie uważał się wcale za lepszego dowódcę od Bastard Spella. Nie zasługiwał na życie skoro nie umiał ochronić własnych żołnierzy. Nie zasługiwał na przyjaźń, skoro Firewall odszedł. Nie zasługiwał na nic. Nawet jeśli jakieś kucyki okazywały wobec niego sympatię, to miał wrażenie, że to tylko sen, chwilowa ulga w koszmarze na jawie, a on za chwilę się obudzi.
   Otchłań… Otchłań mnie woła… Boję się, ale nie mogę nie odpowiedzieć…
   – Nnoitra? Nnoitra! – krzyk Orange Tail wyrwał go z transu.
   – Tak, Orange? Przepraszam, zamyśliłem się.
   – Co to jest? To tam, na niebie… Jest takie piękne – klacz westchnęła.
   – To jest zorza polarna. Nigdy wcześniej nie widziałaś zorzy? – zapytał, ale pegaz pokręciła przecząco głową – Tu w Mooncastle często pojawia się na niebie. Ponoć na dalekiej północy, na przykład w Kryształowym Imperium świeci cały czas.
   – Te światła i tyle gwiazd… Mogłabym na to spoglądać każdej nocy – rozmarzyła się Poszukiwaczka Przygód.
   Fakt, zielonkawy całun zawieszony na aksamitnie czarnym nieboskłonie, usianym miliardami gwiazd, prezentował się niezwykle pięknie. Jednorożec zdążył już się stęsknić za tym widokiem, tak bardzo przypominającym mu beztroskie dzieciństwo i lata spędzone w Akademii Wojskowej. Tu dorastał, tu rozpoczął swoją karierę, tu walczył dla Jego Wysokości.
   I tu spodziewał się umrzeć w służbie ojczyźnie.
   – Cóż, na pewno ten widok potowarzyszy ci jeszcze nie raz i nie dwa – Nnoitra zaśmiał się nerwowo, myśląc o tym, że być może widzi zorzę po raz ostatni.
   Wiatr jakby przybrał na sile i stał się zimniejszy. Paladyn zadrżał i szczelniej otulił się płaszczem. Orange Tail chyba to zauważyła, bo wstała i powiedziała:
   – Dość już tego siedzenia, czas dogonić resztę, pewnie się niecierpliwią.
***
Randomowych Poszukiwaczy Przygód dogonili raptem po kilkunastu minutach. Wyraźnie czekali na nich. Green Crossbow chichotał, Bastard Spell wyglądał jakby się bardzo nudził, Random nerwowo machał ogonem, zaś Awful i Javelin uśmiechali się głupio.
   – I jak tam, gołąbeczki? – mruknął turkusowy ogier, ruszając stępa. – Już się nie bijecie, źrebaki drogie? Nie czas na konkury, rycerzyku.
   – Miasto i tak będzie zamknięte, kiedy dojdziemy pod mury – zauważył Nnoitra.
   – Miasto może i tak, ale na podgrodziu musi być jakaś karczma, a tak się jakoś składa, że nie lubię marznąć nad ranem kiedy nie muszę – skwitował czarodziej.
   ***
Podgrodzie nie było duże w porównaniu do tych jakie wyrastały przy miastach południa. Specyfika Królestwa Nocy nie czyniła stolicy zbyt atrakcyjną dla przeciętnego mieszkańca. Choć Mooncastle prowadziło dość obfity handel, to kupcy zwykle nie gościli w nim zbyt długo i nie przez cały rok. Zimą Góry Zaćmienia były nieprzejezdne dla karawan, a śnieg potrafił padać już na początku listopada, puszczał zaś w kwietniu.
Miejsce to prezentowało się jak kilka chaotycznie zbudowanych i połączonych ze sobą wsi. Domy były dość niskie i kryte strzechą. Skonstruowano je z szarego granitu z pobliskich kamieniołomów, w których zresztą pracowała część tutejszych ziemskich kucyków. Z kominów unosił się dym, dobrze widoczny w świetle zorzy. Przez błony gdzieniegdzie przenikało światło, pokazując, że nie wszystkie kuce uległy woli nocy i poszły spać. Kundle powitały ich tradycyjnie wściekłym ujadaniem, którym nie przejął się absolutnie nikt, no może poza biało-czarnym kocurem, który cały najeżony przebiegł chyłkiem przez drogę.
   Jednak i tu, na podgrodziu, można było znaleźć nocleg i najeść się ciepłej strawy. Nnoitra znał nawet kilka takich miejsc. Parę od razu odrzucił – ktoś mógłby go rozpoznać, a zważywszy na okoliczności tych wszystkich wizyt zdecydowanie wolał tego uniknąć. Inne odznaczały się zbyt parszywym standardem nawet dla takiej kompanii jak Randomowi Poszukiwacze Przygód, zbyt wygórowanymi cenami lub kuchnią, która powaliłaby trolla. Jednorożec już chciał zaprowadzić towarzyszy do w miarę przyzwoitej i taniej oberży, ale Bastard Spell najwyraźniej miał inne plany. Ku przerażeniu paladyna prowadził prosto do gospody “Pod Czerwonym Księżycem”.
   – Nie! Tu nie! – zaprotestował Nnoitra.
   – Nie krzycz, kuce śpią. I czemu nie? W tej karczmie leją najlepsze piwo owsiane w całym Mooncastle, a kto wie czy i nie w Królestwie Nocy.
   – Syn karczmarza nie żyje. Dzięki mnie – oznajmił z dumą.
   – A karczmarz o tym wie, tak?
   Zielonogrzywy pokiwał głową.
   – O pannę żeście się pobili czy co? – zakpił Cross.
   – To było dawno i nie, nie o pannę. Sukinsyn gwałcił i mordował. Parę razy w miesiącu. Same klacze i źrebaki. Straż miejska nie mogła sobie z tym poradzić, zresztą oni kiepsko sobie radzą tu, na podgrodziu. Dlatego Jego Wysokość zdecydował się wysłać nas, najlepszych z najlepszych. – Green Crossbow zaśmiał się, a niespeszony tym brakiem szacunku Nnoitra kontynuował: – Tydzień polowałem na to ścierwo. A potem go dopadłem i wrzuciłem do lochu. Potem nabito go na pal przed Gwiezdną Bramą. Konał cały dzień.
   – Ktoś spierdolił robotę – mruknął Awful Look. – Dobry małodobry mistrz by tak zrobił, że skurwiel by przez trzy dni zdychał.
   – Tak, może od razu przez tydzień – parsknął zielony pegaz. – Idziemy, nie chcę stracić owsianego piwa, tylko dlatego, że ten tutaj boi się ziemskiego kucyka.
   – Nie ty tu dowodzisz, Green. Na nasze, ***, szczęście.
   – Nie mów, że i ty się boisz, Spell…
   – Trucizna w polewce to nie przelewki. Tak samo jak obudzenie, czy raczej nie obudzenie się z poderżniętym gardłem. Trudno, młody, jest tu jakieś miejsce gdzie możemy przenocować bez obawy o własne życie? – zapytał Bastard.
***
   W “Cnocie Młynarki” wzięli łącznie dwa pokoje. Finansowo mogli sobie pozwolić na więcej, jednak gospodarzowi brakowało wolnych kwater. Lokal wbrew nazwie burdelem nie był, co bardzo rozczarowało Greena. Nnoitra poczuł zaś pewną satysfakcję, kiedy dowiedział się, że przyjdzie mu spać z Randomem i Orange. Zwłaszcza z nią.
   Szkoda, że zaczyna mi się z nią układać prawdopodobnie dzień przed śmiercią – pomyślał. – A mogło być tak pięknie.
   Leżał w twardym łóżku, byle jak zbitym z sosnowych desek. Narzucono na nie skąpo wypchany słomą siennik, a za przykrycie służył wełniany koc. Kłębiące się pod sklepieniem czaszki myśli nie pozwalały mu zasnąć. Jak tylko zamykał oczy, to widział wściekłego Darkness Sworda, skazującego go na śmierć, rodzinę Firewalla, krzyczącą, że zabił im syna i zapłakaną Orange Tail, błagającą by nie odchodził. Głośne chrapanie Randoma również nie pomagało w odpłynięciu do krainy snu.
   Jutro czeka mnie sądny dzień. Wrzuci mnie do lochu, a potem na szafot? Każe wcześniej torturować? A może będzie miał dobry humor i wyśle mnie na pierwszą linię w jakiejś wojnie? Harmonio, proszę, zmiłuj się. – Po ganaszach Nnoitry pociekły łzy.
   ***
   Darkness Sword był jeszcze wyższy niż sir Oakforce go zapamiętał. Tego dnia miał na sobie czarną zbroję płytową i granatowy płaszcz. Błękitna grzywa powiewała, mimo że w halli tronowej nie wiał wiatr. Panował półmrok, a za jedyne źródło światła stanowiły nieliczne magiczne kryształy oraz róg Króla Nocy. Alikorn stał i czekał. Nnoitra klęczał na nadgarstkach z pochylonym łbem. Trząsł się ze strachu i czuł lodowate strugi potu, spływające mu po grzbiecie.
   – Wasza Wysokość, ja wróciłem.
   – Widzimy! – zagrzmiał granatowy ogier. – Gdzie jest nasza córka?! Gdzie jest wasz oddział?!
   Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Błękitno-czarne kafelki pokryły się szronem. Jednorożec zaczął żałować, że nie zaszył się w lasach i nie został najemnikiem za mieszek miedziaków.
   – Królewny nie było, ona odeszła nim przybyłem, a żołnierze, oni… Oni nie żyją. To był wypadek! To nie moja wina – zaczął kłamać. – Zaraza, tak zaraza! Zachorowali i pomarli. W lasach.
   – Zobaczymy.
   Granatowa sfera wokół rogu alikorna zrobiła się większa. Złociste oczy zmieniły się w czystą światłość, a Nnoitra przestał czuć własne ciało, które bezwładnie padło na posadzkę. Wspomnienia zaczęły przelatywać mu przed oczami. Wrzaski konających, latające bełty z pegazich kusz i kule ognia. Padającego Firewalla w gejzerze krwi, kości i kawałków mózgu. Lostminda zmienionego w pegaziego jeża. Zwęglone zwłoki Dirt Drifta. Objęty płomieniami Magic Bow. Roześmiana i złośliwie wyszczerzona Orange Tail. Ból i ciemność. Jego życie wśród Randomowych Poszukiwaczy Przygód, jego myśli o pomarańczowej pegaz.
   – Nie dość, że nas zawiedliście, to jeszcze okłamaliście. Jutro zostaniecie straceni, za niekompetencję i kłamstwo wobec waszego władcy. A zabójcy naszych żołnierzy zawisną. Wszyscy.
   – Nie… Nie! Błagam! – zawył. – Zabij mnie, ale ich zostaw! Oszczędź Orange, zostaw ją.
   Król Nocy rozłożył skrzydła i lodowatym głosem rzekł:
   – Audiencja skończona. Straż! Zabrać go do najgorszego lochu! Tych tutaj też!
   Obrócił łeb i zobaczył najemników. Zdezorientowany Bastard Spell zaszarżował na granatowego alikorna. Jego róg zalśnił, a strumień magicznych płomieni objął Króla Nocy. Darkness Sword skontrował atak. Nnoitra nie znał tego zaklęcia, jednak płomienie wyczarowane przez turkusowego jednorożca zawróciły i zaatakowały swojego stworzyciela. Mag zaskowytał i padł bez życia. Reszta Poszukiwaczy bez słowa postanowiła pomścić śmierć swego przywódcy. Pegazy wzniosły się do lotu, podejmując walkę o godną śmierć.
   Nie mieli szans. Green Crossbow został rzucony na kolumnę. Coś chrupnęło, chyba jego kręgosłup, a sam pegaz runął na ziemię. Awful i Javelin wykorzystali ten czas na zajście alikorna od tyłu i boku, jednak ów nie zamierzał dać się tak łatwo podejść. Darkness Sword uformował ze swej magii czarny miecz o długim, wąskim ostrzu. Władca skoczył do przodu, unikając cytrynowego pegaza. Mroczna klinga przecięła powietrze i niebieskiego Poszukiwacza. Awful Look nie zdążył nawet krzyknąć. Jego łeb poszybował kolejne parę metrów i upadł prosto pod kopyta Nnoitry. Żółta grzywa zmieniła swe zabarwienie na szkarłatne. Oczy patrzyły się prosto w niego.
   Paladyn czuł się jak w transie. Nie mógł wykonać nawet najmniejszego ruchu. Chciał krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle. Javelin Ichor próbował zapikować prosto na alikorna. Król Nocy w ostatniej chwili obrócił głowę, a łeb najemnika dosłownie wybuchł, nawet nie brudząc granatowego ogiera.
   – Żałosne – parsknął monarcha.
   Pozostali Random i Orange. Rodzeństwo wrzasnęło donośnie w ostatnim akcie desperacji. Szary pegaz rzucił się prosto na czarne ostrze i uchwycił je kopytami. Klacz wykonała gwałtowny zwrot i skoczyła do oczu alikorna niczym wściekła kocica. Król Nocy chwycił ją swoją magią, a czarodziejski miecz przebił jej brata. Random Adventure żył jeszcze. Brązowogrzywy ogier krzyczał i płakał, a jego jelita rozlały się po kafelkach. Nnoitra poczuł odór gówna, krwi, szczyn i rzygowin.
   – Pomóż mi! – wydarła się uwięziona Orange Tail.
   Tak bardzo chciał posłuchać jej prośby.
   Dlaczego te pierdolone nogi mnie nie słuchają?!
Random charczał i zaczął czołgać się po posadzce pomimo ran. Orange szarpała się w objęciach granatowej magii. Drobna klacz nie mogła się równać z potęgą alikorna. Darkness Sword wyszczerzył zęby w iście demonicznym uśmiechu.
   – Nnoitra! Nnoitra! – krzyczała pegaz.
   Władca obrócił łeb i spojrzał Nnoitrze prosto w oczy. Kark Orange Tail chrupnął, a szyja wygięła się nienaturalnie.
   – Nnoitra! Nnoitra!   
   Zaraz… Co?!
   Otaczała go nieprzenikniona ciemność.
   – Nnoitra!
   – Orange Tail! Gdzie jesteś?
   – Rogiem poświeć – do jego uszu dobiegł głos Randoma.
   Ja też nie żyję? To tak wygląda śmierć? Poświecić rogiem, poświecić rogiem…
   Sir Nnoitra Oakforce uwolnił swą magię. Magiczne światło rozproszyło mrok i jednorożec dostrzegł twarze Randoma i Orange pochylone nad nim. Rozejrzał się i odetchnął z ulgą. Wciąż był w gospodzie.
   – Rzucałeś się i strasznie jęczałeś przez sen, obudziłeś mnie, wiesz? – mruknęła pomarańczowa klacz.
   – Miałem zły sen. Ile czasu pozostało do świtu?
   – Pojęcia nie mam – odpowiedział Random Adventure. – Spell nas obudzi. A ty śpij.
   – I nie strasz nas więcej – dodała Orange Tail.
   ***
   Po pospiesznie zjedzonym śniadaniu, na które składała się miska owsianki i kubek wody, ruszyli do zamku Mooncastle. Na tę okazję Nnoitra włożył na siebie zbroję i granatową derkę ze srebrnym księżycem i gwiazdą. Grzywę i ogon przeczesał pożyczoną od Orange szczotką, gdyż własną zgubił w lasach. Przed królem zamierzał prezentować się przynajmniej przyzwoicie. Żałował, że nie miał się w czym przejrzeć. Wystarczająco czuł, że przyroda i rana odcisnęły na nim swoje piętno.
   Do miasta weszli główną bramą i nikt ich nie zatrzymywał. Nnoitra nie znał strażników, którzy tego dnia pełnili wartę, a oni nie znali jego. Sam gród Mooncastle w ogóle się nie zmienił. Było tylko nieco bardziej zimno i pochmurno niż ostatnio, ale w końcu powoli nadchodziła zima. Bastard Spell wysunął się na prowadzenie, co irytowało paladyna. Jednak uznał, że nie ma sensu wdawać się w dyskusję z podstarzałym magiem. Zresztą, dowódca najemników dobrze znał stolicę Królestwa Nocy.
   Szedł stępa u boku Orange. Klacz pierwszy raz w życiu widziała duże miasto. Uważnie rozglądała się na boki i często pytała o jakieś banały. Z radością opowiadał jej o Mooncastle, nie tylko dlatego, że mógł spędzać z nią czas, ale i najzwyczajniej w świecie to pozwalało odsunąć myśli od składania raportu Jego Wysokości.
   – Chciałabym tu mieszkać – stwierdziła Orange Tail. – Ładnie tu.
   Niebieski jednorożec zachichotał. Zachwycona pegaz wyglądała naprawdę uroczo. Wielkie czerwone oczy podziwiały każdy szczegół, każdą granitową kamienicę. Ruda grzywa powiewała na lekkim wietrze. Tak jak zazwyczaj związała ją wysoko różową kokardą. Było chłodno, więc na grzbiet narzuciła ciemnozieloną derkę. Skórzane, brązowe spodnie ładnie podkreślały figurę klaczy. Odsłaniały też długi, puszysty ogon. Drobne, obute w buty bojowe kopytka zgrabnie unikały wszelkich nieczystości na bruku.
   – To dopiero Dzielnica Sierpa, najbiedniejsza ze wszystkich. Poczekaj aż zobaczysz resztę – stwierdził. – I może u nas zamieszkasz, Jego Wysokość pragnie zaproponować Spellowi stałą pracę. To oznacza, że Randomowi Poszukiwacze Przygód przez większą część czasu zostaną tu, w Mooncastle.
   – Nie o to mi chodzi. Tak właściwie to nie wiem, czy chcę być najemniczką. Moim specjalnym talentem jest tkanie i od zawsze pragnęłam mieć własny zakład tkacki. Prząść i sprzedawać tkaniny na królewskie dwory… – Orange westchnęła. – Żyć normalnie.
   – Co ci się u nas znowu nie podoba? – wtrącił się Random.
   – Tylko to, że na moim zadzie widnieje wrzeciono, a nie pegazia kusza! – warknęła. – Od paru dni zastanawiam się czy Night aby na pewno miała rację. To już ponad miesiąc. Może powinnam zostać w domu, z matką?
   – Chłopaki się nią zajmą – zaczął szary ogier.
   – Sam w to nie wierzysz.
   – Całkiem dobrze ci idzie z tą kuszą – zauważył Nnoitra. – I świetnie sobie radzisz jako Randomowa Poszukiwaczka Przygód. – Klacz spojrzała na niego krzywo – Ale skoro uważasz, że wolisz normalne życie, to jak najbardziej cię popieram, panno Tail.
   Szczególnie, że znakomicie byś się sprawdziła jako żona i matka. Moja żona. Szkoda tylko, że raczej nie będzie mi to dane – pomyślał.
   Wyobraził sobie siebie samego otoczonego gromadką rozwrzeszczanych źrebiąt – małych pegazów i jednorożców. Ona tworząca najwytworniejsze tkaniny, on pracujący jako zaufany oficer Darkness Sworda.
   Heh. Wiem, że to niemożliwe. Nawet jeśli jakimś cudem zostanę w OSKN i to żywy, to moja rodzina nie zgodziłaby się na taki mezaliazns. Mimo wszystko pochodzę ze szlachty – spojrzał na Orange zachwyconą widokiem fontanny, przy której kilka klaczy siedziało i plotkowało – a zresztą… Pierdolić rodzinę.
   Nagle dostrzegł zbliżający się w ich stronę patrol straży miejskiej. Składał się z czterech pegazów i dowodzącego im jednorożca. Na uzbrojenie takiej grupy składały się przede wszystkim skrzydłoostrza, pegazie kusze i glewia. Wszystkie kucyki nosiły skórzane pancerze i hełmy z nosalami. Na zbroje narzucały granatowe płaszcze o wykroju półkola. Nnoitra aż za dobrze znał te uniformy, podobnie jak i dowódcę oddziału. Już wcześniej zdarzało mu się pracować z Protectem.
   – Sir Nnoitra Oakforce? – wymruczał brązowy jednorożec z obfitym wąsem. – Mówili, że zaginąłeś…
   – Kto mówił? – zapytał szorstko zielonogrzywy – Były komplikacje, Protect. Wyślij kogoś by uprzedził Lorda Darkside’a o moim przybyciu.
   Simple Protect krzyknął na swoich żołnierzy i jednej z pegazów poszybował w stronę zamku.
   – A ci to kto? – dowódca patrolu wskazał na grupę najemników. – Banda łotrzyków i panienka do grzania siennika? – strażnicy miejscy wybuchli śmiechem.
   Randomowi Poszukiwacze Przygód parsknęli pogardliwie jak jeden mąż. Orange zmrużyła oczy, a kopyto Randoma powędrowało do kuszy. Gdyby Awful Look go nie zdzielił w łeb, to prawdopodobnie doszłoby do rozlewu krwi. Choć najemnicy raczej wygraliby to starcie, to i tak zaatakowanie poddanych Darkness Sworda tutaj, w Mooncastle oznaczało wyrok śmierci.
   – Poszukiwacze skarbów i łowcy potworów, Jego Wysokość kazał ich sprowadzić – odpowiedział. – Nikt ważny. A teraz wybacz, ale nie czas na pogaduszki, jestem pewny, że Darkside i Król chcą jak najszybciej wysłuchać raportu.
   – Właśnie, nie ma już Króla. Teraz Darkness Sword został Imperatorem. Już tak oficjalnie – Protect parsknął. – Ale dobrze, nie zatrzymuję cię już. Do zamku trafisz sam? – w głosie strażnika miejskiego dało się wyczuć drwinę.
   – Tak. Bywaj, Protect.
   – Bywaj.
   Przez kilka kolejnych uliczek milczeli. Czekali aż Simple Protect oddali się na bezpieczną odległość. Potem zaczęli kląć i nazywać go coraz to bardziej malowniczymi określeniami. Przodowali w tym Bastard Spell i Green Crossbow. Nnoitra nigdy wcześniej nie słyszał takich wiązanek, a w swym życiu słyszał już wiele.
   – Co ten chuj powiedział o mojej siostrze?! Panienka do grzania siennika? Jaja bym mu urżnął, zafajdaniec jebany z pierdolonej straży!
   – Chuja byś mu urżnął, Random – warknęła Orange. – To mnie obraził, więc prawo skopania mu dupy należy do mnie.
   – Jacy wy jesteście mało kreatywni… No, ale w końcu czego się spodziewać po pegazim prostactwie. – Bastard Spell zadarł nosa – Znam takie czary, że zmieniłbym go w nagą oślą niewolnicę. Wystawił skurwiela, w dupę jebanego dyszlem od wozu, na targu, w którymś z miast gryfów. Powiem więcej, jeszcze bym *** dopłacił! Bo żaden obesraniec spłodzony w rynsztoku przez kulawego muła i brodatą zebrę nie będzie mi członków drużyny obrażał! To moje *** prawo i nikt mi go nie odbierze!
   – Nie unoś się Spell bo ci żyłka pęknie. Stare kuce już tak mają, że im żyłki w mózgach chętnie pękają – wtrącił Awful.
   – A ja wam powiem coś innego. – Nnoitra westchnął – Uciszcie się wszyscy, bo właśnie zostaliśmy lokalną atrakcją.
   Faktycznie, mieszczanie spoglądali na nich spode łbów. Klacz pegaza w kwiecistej chuście na głowie z trudem łapała powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, i zatykała uszy swojemu źrebięciu. Ogier w kowalskim fartuchu i z wielkim młotem stał z opadniętą żuchwą. Jakiś pijaczek głośno bił brawo temu występowi elokwencji. Komizmu całej sytuacji dodał jeszcze szaleńczo kwiczący prosiak, który skorzystał z okazji i wyrwał się właścicielowi.
   – Nie będziesz mi mówił co mam robić, pługiem robiony jednorożcu – wysyczał Crossbow. – Twój niedojebany koleżka, sukinsyn zjebany, to spierdolony chuj, a jego matka to *** córka kurwy, ani chybi równie pizdowata co synalek, że go ni chuja nie wychowała. Pasem lać po gołej rzyci i tylko patrzeć jak krew sika!
   – Panowie… Dosyć! – paladyn znowu spróbował uspokoić Randomowych Poszukiwaczy Przygód i ponownie nikt go nie słuchał.
   – A ty się odpierdol od pegazów, Spell. To że sam się szczycisz chujem na czole, to nie znaczy, że i nam drugi kutas potrzebny – mruknął szary ogier.
   – Przyznaj się, polatałbyś – parsknął żółtogrzywy Poszukiwacz.
   – Na tych waszych śmiesznych miotełkach? Nie jestem samobójcą.
   – Tylko koniobijcą! – Green Crossbow wyraźnie był dzisiaj w formie.
    Cytrynowy pegaz z bordową grzywą wymownie spojrzał na Nnoitrę i trzykrotnie zastukał kopytem o kocie łby. Po czym jak gdyby nigdy nic zdzielił Crossa w pysk. Cienka strużka krwi pociekła po zielonej sierści. Oszołomiony ogier wytarł twarz kopytem i rozglądał się, jakby nie wiedział co się właściwie stało.
   – Dziękuję za spacyfikowanie tego idioty – rzekł turkusowy jednorożec.
   – Tak po prawdzie to wszystkim wam się należało. Ale Cross to mnie wkurwia od dawna – stwierdził Javelin Ichor.
   – Chodźmy stąd, szybko – powiedziała Orange Tail. – Te kucyki nie wyglądają na zbyt przyjazne. I tego, bełtów nam na nie nie starczy.
   – A mi nie podoba się to, że za chwilę zjawią się tu kolejne patrole straży. Nie chcę się tłumaczyć przed kimś kto mnie zna, dość już tego na dziś – mruknął Nnoitra.
   Ruszyli, bez słowa mijając licznych gapiów. W pewnym momencie w ich stronę poleciał zgniły pomidor, jednak Nnoitra przy pomocy magii zatrzymał go w powietrzu, nim najemnicy cokolwiek zauważyli. Burda i stos trupów były ostatnimi rzeczami na jakie miał teraz ochotę. Coraz mocniej się zastanawiał do czego Darkness Sword potrzebował najemnych łowców potworów, że kazał ich do siebie sprowadzić, zamiast kontaktować się przez posłańca, tak jak to wcześniej miał w zwyczaju.
   Zeszli z głównych ulic i musieli się przeciskać pomiędzy kamienicami. Spell najwyraźniej zrozumiał, że aż do kolejnej dzielnicy powinni raczej unikać stróżów prawa. Ci co prawda raczej nic by im nie zrobili, niemniej jednak mogłoby to oznaczać kolejne opóźnienia i komplikacje. Szczególnie gdyby ponownie natknęli się na jakiegoś znajomego Nnoitry.
   – Tamten jednorożec wyraźnie cię znał... – zaczęła Orange.
   – Tak, ja i Simple Protect mieliśmy okazję razem pracować. Wbrew pozorom to dobry kuc.
   Pomarańczowa klacz spojrzała na niego spode łba jak na psotnego źrebaka, który tym razem zbił ulubiony wazon czy pomógł zniknąć ciastu ze stołu.
   – No dobra, jest chujem, chamem i prostakiem. Nie pochodzi ze szlachty, to jeden z tych nisko urodzonych jednorożców, skażony owoc z nieprawego łoża…
   – Coś jeszcze? – wtrącił mag.
   – Cóż, jego matka faktycznie była kurwą. Była, bo nie żyje. Pewnej nocy, któryś z klientów poderżnął jej gardło, a młody Protect pozostał sam. Żebranie szło mu słabo, zaczął kraść aż w końcu go złapali. Ale strażnicy się zlitowali nad kilkuletnim złodziejaszkiem i wzięli go pod swoje skrzydła zamiast wybatożyć i wygnać ponownie na ulicę.
   – Altruizm w dzisiejszych czasach? Niespotykane – parsknął Bastard Spell. – A straż miejska zawsze przyciągała ostatnią patologię…
   – Nie w Mooncastle – zaprotestował sir Oakforce. – Kiedy Jego Wysokość objął władzę postanowił zrobić z tym porządek. Powołał nawet urząd Wielkiego Kuratora, który służy tylko i wyłącznie do kontroli strażników – bez trudu przywołał wyuczone w Akademii formuły na temat historii rządów rodu Mooncastle – wbrew pozorom wychodzi to taniej, pozwala zaoszczędzić dokładnie dwa tysiące...
   – Mniejsza o straż miejską, co razem robiliście? – zapytała Orange, przerywając mu wywód.
   – Śledztwo w sprawie tajemniczych zabójstw. Sprawa była tak dziwna, że Jego Wysokość o niej usłyszał i wysłał mnie bym się tym zajął. OSKN ma dużo lepsze zdolności przekonywania i inną siatkę wywiadowczą niż byle straż. Co pełnię księżyca znajdowaliśmy trupy. Bardzo zmasakrowane, pozwól, że oszczędzę ci opisu.
   – Ależ nie, chętnie posłucham.
   – Klacze w różnym wieku i z różnych warstw społecznych. Rozkrzyżowne i poprzybijane do ścian budynków. Z brzuchami rozprutymi aż po krocze. I żadnych innych śladów.
   – Potwór? – w jej głosie dało się słyszeć ekscytację.
   – W kuczej skórze – rzucił turkusowy jednorożec. – Myśl Orange, myśl. Potwór by przynajmniej napoczął ofiarę, a tu opis wskazuje na zwykłego zwyrodnialca mej rasy.
   – Dokładnie, Spell. To był pierdolnięty jednorożec, ani chybi były uczeń czy totumfacki jakiegoś maga. Pegaz czy ziemski kucyk nie dałby rady przybić klaczy do granitowej ściany na wysokości kilku metrów.
   – I co, zabiliście go? Łamaliście kołem? Nawlekliście na pal, skonał na torturach – jej głos był pełen podniecenia. Nnoitra aż się wzdrygnął.
   – Nie. Wbiłem mu sztylet w oko podczas walki. Dorwaliśmy skurwiela podczas patroszenia ofiary. Nie zdążyliśmy jej uratować. Szkoda klaczy, Midnight Spark była naszą agentką.
   – Użyliście klaczy jako przynęty? – warknął Random Adventure. W jego spojrzeniu dało się dojrzeć oburzenie i pogardę.
   – Pracują u was klacze?! – Orange Tail zatrzepotała skrzydłami i uniosła się w powietrze na wysokość paru centymetrów.
   Sir Nnoitra Oakforce westchnął. Sam nie był dumny z użytej wówczas strategii, której zresztą był autorem. Ale kiedy po pół roku wzmnożonych patroli i sypania srebrem po ciemnych zaułkach ataki wciąż trwały, nie miał innego wyjścia.
   – Tak, w OSKN służy też trochę klaczy. Co prawda nie pełnią takich funkcji jak ja – Green Crossbow wybuchnął głośnym śmiechem, przerywając Nnoitrze, ale zamilkł, kiedy róg paladyna zalśnił od nagromadzonej w nim magii – i jest to hmm… niegodne, gdyż nie powinno się płci niewieściej na takie niebezpieczeństwa narażać, lecz jednak konieczne. Czasami to jedyna metoda by przeniknąć do niektórych środowisk. Midnight Spark wiedziała na co się naraża, podobnie jak inne. Wszystkie były uzbrojone i przeszkolone. Do tej akcji braliśmy tylko jednorożce. Miały przytrzymać agresora i nas wezwać…
   Szary ogier splunął i pokręcił głową.
   – Jakoś Night ci nie przeszkadzała, Random – wtrącił Javelin. – Tak samo walczyła i się narażała. Na dodatek sama tego chciała, co więcej, to ty stwierdziłeś jako pierwszy, że mała klaczka doskonale nada się na zabójcę mantrykor i bazyliszków.
   – To było co innego, ona nie miała wyboru…
   – Braciszku, kretynie kochany… Ja jestem klaczą. – Orange Tail poklepała pegaza po kłębie i zamrugała zalotnie. Nnoitra poczuł dziwne ciepło, narastające w podbrzuszu.
   – My nie wystawilibyśmy ciebie jako żywej przynęty na potężnego czarodzieja! Na miłość Harmonii, Orange. Cieszę się, że jesteś z nami, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Przynajmniej mam pewność, że któryś z naszych kochanych braci nie wróci narąbany jak szewc Czyrak i nie wpadnie na pomysł, że cię zamorduje i zgwałci. W takiej właśnie kolejności!
   Przed nimi wyrosły strome stopnie, na górze których wznosiła się łukowata brama. Na szczycie zdobiła ją żelazna ośmioramienna gwiazda. Wrota były rozchylone i pilnowane przez pojedynczego pegaza ze straży miejskiej. Ogier nie wydawał się zbytnio przykładać do swych obowiązków i po prostu siedział zadem na stołku i tępo patrzył się w przestrzeń.
   – Panowie i pani – tu Nnoitra teatralnie skinął łbem w kierunku Orange Tail – oto Dzielnica Gwiazd. Mój dom.
   Dzielnicę Gwiazd zamieszkiwały szlachetnie urodzone jednorożce oraz najbogatsze mieszczaństwo. Architektura przypominała tę w Dzielnicy Sierpa, kamienice były jednak większe, a w oknach zamiast błon widniały szyby. Ulice wyglądały zdecydowanie czyściej i porządniej, gdzieniegdzie znajdowały się nawet klomby z kwiatami, głównie wrzosami i wrzoścami. Również lokalne atrakcje prezentowały wyższy poziom – podrzędne karczmy i burdele zostały zastąpione przez droższe, z bogatszą ofertą i inną jakością świadczonych usług.
Pomarańczowa pegaz zapiszczała z zachwytu, co zwróciło uwagę paru kucyków, które z wyraźną pogardą spojrzały na uzbrojoną klacz. Najemnicy nie pasowali do dzielnicy bogaczy, którzy jeśli potrzebowali ich pomocy, to fatygowali do tego służbę, nie kwapiąc się osobiście do zadawania się z pospólstwem. Nnoitra nie obawiał się jednak zbytnich kłopotów. Znał tu wiele ważnych osób, a oni wiedzieli czym są Oddziały Specjalne Królestwa Nocy. Przywykli, że tędy biegły drogi do zamku i czasami witały tu różne niemile widziane kuce.
   – Nie lubią nas tu – zauważyła pegaz.
   – Nie jesteście bogaci ani szlachetnie urodzeni. Jesteśmy brudni, a większość z nas do tego nieuczesana i w ubłoconych szatach. To nie miejsce dla takich jak wy.
   – A dla takich jak ty?
   Kiedyś bez wahania odparłby, że tu pasuje i to jego dom. Ale przecież teraz prezentował się równie nędznie jak oni. Jako najmłodszy syn nie miał wielkiego majątku i pod względem posiadanych bogactw nie różnił się bardzo od wędrownego rycerza. Dopiero pod skrzydłami Jego Wysokości Darkness Sworda mógł liczyć na zdobycie złota i własnego zameczku.
   – Obecnie też tu nie pasuję. Spójrz na mnie, jak ja teraz wyglądam?
   – Jak wychudzony młody jednorożec. Mógłbyś udawać syna Bastarda.
   – Nie mógłby – wtrącił, idący przodem Bastard Spell. – Nawet jakbym miał synów, to na pewno nie byliby tacy głupi.
   – Jesteś taki pewny, że nie masz synów, Spell? – zakpił Green. – Na kurwy chadzasz, wieśniaczki też czasem zadowalasz…
   – To niemożliwe.
   Minęli gospodę “Miodna Lawenda”, słuchając brzdęku lutni, uderzeń kopyt, wesołych śmiechów i śpiewu jakiejś klaczy. Nnoitra znał to miejsce, swego czasu bywał tu dosyć często wraz z Firewallem bądź braćmi. Przypomniał mu się gulasz z marchewki i koźlego sera, specjalność tego miejsca. Były też jagody w ziołach i gęstej śmietanie z dodatkiem miodu i kaszy gryczanej, zapiekane plastry jabłek polane syropem z malin i wiele innych pyszności. I oczywiście pitne miody, z których oberża słynęła.
   – Polecam tę karczmę, naprawdę polecam – powiedział cicho.
   – Nie jest zbyt droga? – zdziwił się Random. – Wygląda na porządną.
   – Na służbie u Jego Wysokości bez wątpienia będzie was stać. Sam swego czasu stołowałem się tu regularnie.
   – Musisz mnie tu kiedyś zabrać – mruknęła Orange Tail.
   Hę?
***
   – A oto Mooncastle, siedziba Imperatora Darkness Sworda rodu Mooncastle, pierwszego tego imienia władcy Nocy i Zmian…
   – Daruj sobie resztę tytułów, młody – przerwał mu Bastard – bo do wieczora będziemy tu stać. Poza tym to naprawdę nikogo nie obchodzi. To przed nami to mur, nad bramą mamy samborzę, a za murem jest zewnętrzny dziedziniec, za którym jest zamek właściwy – Spell uśmiechnął się, odsłaniając równe acz pożółkłe zęby.
   Nnoitra podszedł do strażników, pilnujących zewnętrznej bramy. Znał ich, a oni znali jego. Ale to nie był czas ani miejsce na rozmowy. Dwa ciemnobrązowe pegazy zamrugały wyraźnie zdziwione kogo to mają przed sobą.
   – Imperator nas oczekuje – rzekł.
   – Wiemy, ale – pegaz rozejrzał się na boki i dodał ściszonym głosem: – Co tak długo? I gdzie…?
   – Później – uciął krótko.
   – Jego Wysokość czeka w halli tronowej.
   Niebieski jednorożec podziękował i wkroczył w tunel długi na kilka metrów. Mniej więcej w połowie grubości muru unosiła się chowana w sklepieniu brona. Po drugiej stronie przejścia pilnowało dwóch strażników i ponownie były to pegazy. Więcej skrzydlatych wojowników unosiło się na niebie i z wysoka patrolowało okolicę. Parę jednorożców przechadzało się po blankach, gotowych zareagować na najmniejszy podejrzany ruch. Każdy kto wkraczał na teren zamku czuł respekt wobec potęgi rodu Mooncastle.
   Ale na Randomowych Poszukiwaczach Przygód majestat kamiennych murów ani jego załoga zdawały się nie robić wrażenia. Twarde kuce już zbyt wiele w życiu widziały. Wyjątkiem była Orange, która schyliła głowę i wpatrywała się w piętki brata.
   – Nie umywa się do Alikorngard – wyszeptał Awful Look.
   Sir Nnoitra Oakforce pokierował ich na wprost do halli tronowej. Przed wejściem stały cztery jednorożce w mundurach gwardii królewskiej. Dwójka miała halabardy, pozostali krótkie miecze i tarcze w kształcie migdałów.
   – Zostawcie tu swój dobytek i broń – polecił czarny ogier obojętnym głosem.
   Poszukiwacze, wydając z siebie pomruki niezadowolenia i jęcząc coś o rzeczach, których już nie odzyskają, utworzyli stosik kusz, sztyletów, juków oraz wielki kufer Bastard Spella, który ogier wiózł na niewielkim wózku, do czasu aż jego osie nie wytrzymały. Potem mag musiał korzystać z magii lewitacji, od czasu do czasu wysługując się Nnoitrą.  Paladyn podejrzewał, że czarodziej targał tam cenne księgi, składniki alchemiczne i artefakty.
   – Sir Oakforce, ty też – mruknął Bazalt, bo takie to przezwisko w koszarach uzyskał gwardzista o czarnej sierści.
   – Nie mam nic, jak nie wierzysz na słowo, to mnie przeszukaj.
   Bazalt uwierzył albo miał to zwyczajnie w dupie, co było całkiem możliwe. Niebieski jednorożec dobrze wiedział, że cała ta szopka nie miała najmniejszego znaczenia. Imperator na pewno nie czekał sam, a i sam alikorn prawdopodobnie posiadał większą siłę od nich wszystkich razem wziętych. Poza tym Nnoitra nie miałby gdzie ukryć broni w taki sposób, by mieć do niej swobodny dostęp.
   – Buty też zdejmijcie – polecił zgniłozielony strażnik.
   Buty bojowe same w sobie stanowiły broń, jednak Nnoitra i tak uznał to za grubą przesadę. W końcu chyba nikt nie sądził, że rzucą się na władcę z kopytami. Jakakolwiek próba zamachu zahaczała nie tylko o samobójstwo, ale i o idiotyzm. Jednak wykonali polecenie i tylko Cross próbował się kłócić, ale szybko przestał pod groźnym spojrzeniem Spella.
Jego Wysokość Darkness Sword rodu Mooncastle już czekał. Z pyska nie zmienił się ani odrobinę od czasu gdy Nnoitra opuścił zamek. Miał na sobie czarny dublet haftowany srebrną nicią. Imperator unikał przywdziewania barw swego rodu, ponieważ zlewały się z granatową sierścią, o czym sam kiedyś komuś powiedział, chyba Darkside’owi. Prosta błękitna grzywa pozostawała w ekscentrycznym pozornym nieładzie, a żelazna korona zdawała się być nieznacznie przekrzywiona. Władca zasiadał na kamiennym tronie i przyglądał się im z miną lekkiego niezadowolenia. Sir Oakforce dostrzegł otaczających ich strażników, leniwie podpierających się o kolumny.
Paladyn przełknął ślinę i poczuł jak przednie nogi uginają się pod nim. Wykonał głęboki ukłon, pełen pokory i szacunku. Kątem oka dostrzegł, że Poszukiwacze tego nie zrobili, Bastard Spell ograniczył się jedynie do krótkiego skinięcia łbem.
Niedobrze – pomyślał Nnoitra.
   – Wasza Wysokość, powróciłem – oznajmił.
   Darkness Sword wstał i rozłożył skrzydła, po czym zwinął je na swoim grzbiecie. Ze swoim wzrostem alikorn jarzył się być niemalże bogiem, prawdziwym synem Harmonii. Silnie górował nad każdym ze zgromadzonych, władał magią, o której pomarzyć mógł Bastard Spell, a na dodatek dzierżył władzę w dwóch królestwach, połączonych w jedno Imperium.
   – Gdzie Królewna? – z jego głosu nie dało się wyczytać niczego.
   – Kiedy dotarłem, to nie było jej już. Wasza córka opuściła Randomowych Poszukiwaczy Przygód.
   – Oddział?
   Jednorożec skrzywił się, kiedy padło to pytanie. Niewygodne i wymagające ostrożnej odpowiedzi. Oczywiście wiedział, że ta chwila nadejdzie i przygotował się na nią. Jednak liczne scenariusze toczone w myślach były niczym, w porównaniu do rozmowy z Imperatorem twarzą w twarz.
   – Nie żyją. Wszyscy. – Chciał powiedzieć coś więcej, ale głos stanął mu w gardle.
   Nie wstawał z klęczek. Nie ośmielił się. Nie byłby w stanie spojrzeć w złociste oczy Jego Wysokości. Zamiast tego wpatrywał się w błękitno-czarne kafelki, stanowiące podłogę halli. Porządkował myśli, próbując ze wszystkich sił odgonić strach i skupić się na wypowiedzi.
   – Jak rozumiemy, macie ku temu dobre wytłumaczenie?
   – Nie zastaliśmy Poszukiwaczy w Sunfall, Wasza Wysokość. Do Horsehoof dotarliśmy bez problemu i skontaktowaliśmy się z naszą agentką. Tropy prowadziły w lasy i Góry Zaćmienia, znaleźliśmy ich w puszczach koło Alikorngard. Ciągle padało i wiało. Nasi żołnierze nie byli na to gotowi… Dopadła ich zaraza… Nas dopadła. – Nnoitra poczuł strugi potu, płynące mu po grzbiecie. – Cudem przeżyłem. Dopiero kiedy spotkałem Poszukiwaczy dowiedziałem się, że Królewna Night Shadow rodu Mooncastle wyruszyła na południowy-zachód, do Firegard.
   Alikorn milczał. Przechadzał się po halli tronowej nigdzie się nie spiesząc. Napięcie rosło coraz bardziej, wyczuwał je w powietrzu. Okłamał swego Imperatora. Tego, któremu tyle zawdzięczał i któremu przysięgał służyć. Żałował, pragnął z całego serca powiedzieć mu prawdę, po czym skomleć o wybaczenie. Ale nie zrobił tego, to nie zmieniłoby niczego. Tylko dodatkowo naraziłby Poszukiwaczy. Takim postępowaniem mógłby wręcz zaszkodzić Imperium Nocy.
   – Wstańcie.
   Sir Nnoitra Oakforce posłuchał rozkazu. Czuł jak serce próbuje uciec mu z piersi oraz jak nogi same rwą się do galopu. Czy Darkness Sword odkrył kłamstwo? Czy zaraz każe go zabrać na tortury?
   – Idźcie do Darkside’a i zdajcie mu raport. Drogę znacie.
   Ten oficjalny raport. I nie okłamujcie nas więcej – usłyszał głos w swojej głowie.
   Zdezorientowany spojrzał na Imperatora. Ten lekko, niemal niezauważalnie skinął głową.
***
   Nnoitra opuścił hallę tronową, a Darkness Sword zastanawiał się czy jego decyzja była w pełni słuszna. Darował mu życie. Powinien kazać go ściąć za niekompetencję i kłamstwo, ale nie zrobił tego. Niebieski jednorożec pozostawał lojalnym i oddanym swemu władcy poddanym. Porażkę poniósł przez braki w doświadczeniu, wcześniej nie działał w terenie. Po uzupełnieniu braków mógłby stać się dobrym dowódcą. Imperator nie lubił tracić swoich kucy, a młody ogier niechybnie doceni okazaną mu łaskę. Na martwym kucyku niczego by nie zyskał, a żywy może być całkiem użyteczny. Oczywiście nie należało nad całą sytuacją przejść do porządku dziennego…
   Randomowi Poszukiwacze Przygód stanowili doprawdy niezwykłą kompanię. Stanęli przed nim boso i bez broni, jednak wciąż nosili pancerze – głównie skórzane, ale trafiały się też kolczugi, przeszywanice, a nawet płytowe elementy. Jednorożec i pięć pegazów, w tym jedna klacz. Dość ładna jak na zwykłego kuca, co wzbudziło w nim pewną ciekawość. Klacze poza nielicznymi wyjątkami nie walczyły. A większość nielicznych wyjątków była okropnie brzydka, bez szans na korzystne zamążpójście, bez charakteru na stanie się Siostrą Harmonii i bez chęci sprzedawania swego ciała za garść miedziaków.
   – Miło nam ponownie was zobaczyć, Bastard Spellu – przywitał swego dawnego… Kogo? Służącego? Żołnierza? Towarzysza kampanii wojennej? A może po prostu kucyka, którego nie raz i nie dwa wysłał na pewną śmierć?
   Bastard się wyraźnie postarzał, co dało Imperatorowi pewną satysfakcję. Kiedy patrzył na poorane zmarszczkami pyski, zmęczone oczy i pojedyncze białe włosy w sierści, tylko cieszył się z tego, że on sam zawsze będzie młody i piękny. Nie wyobrażał sobie życia bez daru nieśmiertelności.
   – Witam Waszą Wysokość – turkusowy jednorożec wyszczerzył zęby w swym bezczelnym uśmiechu.
   To tyle? Nie rzuci jakimś głupawym żartem? Jestem rozczarowany…
   – Zapewne domyślacie się po co kazaliśmy was tu sprowadzić?
   – Nie, nie domyślamy – Bastrard Spell parsknął. – Jak pewnie Wasza Wysokość wie, jestem ogierem o wielu talentach…
   – Mam kazać was stracić? – choć ton czarodzieja dostarczał mu rozrywki, to musiał zachować jakiekolwiek pozory własnego majestatu. Potrzebował najemnika, ale ten musiał okazywać mu większy szacunek.
   – Potrzebujecie najemników, takich jak my. Chcecie kogoś zabić, kogoś specjalnego? – ton głosu Bastarda stracił swój bezczelny wydźwięk. – Co prawda to niezgodne z naszą profesją, ale pewnie nie mamy wyboru...
   Kusiło go by kazać mu przestać pierdolić głupoty. Dosłownie.
   – Dotarliście tu Zachodnim Traktem? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Co zabiło te kuce?
   – Prawdopodobnie rok – odpowiedział turkusowy ogier.
   – Widzicie… Armia jest mi potrzebna do innych rzeczy niż uganianie się za potworami, artefaktami czy składnikami dla dworskich magów bądź alchemików. Poza tym nasi żołnierze słabo nadają się do tej roboty, dużo lepiej jest korzystać z pomocy profesjonalistów. Kucyków takich jak wy jest niewiele, a jak już to głównie samotne wilki. Szybko umierają – alikorn prychnął. – Jak też już wiecie, Królestwo Zmian stanowi część Imperium Nocy, a to oznacza, że z waszych usług korzystać będziemy tylko my i nasi poddani. Wysyłanie posłańców do Sunfall za każdym razem, kiedy jesteście potrzebni, jest dość niewygodne. Poza tym przydałoby się więcej wam podobnych.
   – Chętnych jest raczej niewiele, a rotacja w zawodzie dość duża, Wasza Wysokość – mruknął Spell.
   – Widzimy – skwitował Darkness Sword, mierząc wzrokiem pomarańczową klacz pegaza.
   Imperator doskonale wiedział, że tego typu pracę podejmowały głównie młodziaki, z łbami pełnymi marzeń o skarbach i przygodach oraz kuce, które nie miały w życiu innego wyboru. Ścigane przez prawo i pozbawione wszystkiego jednostki, pragnące zachować pewną anonimowość i nie zwracać na siebie większej uwagi.
   – Ale za odpowiednią zachętą znaleźliby się i chętni, prawda? – alikorn uśmiechnął się lekko.
   – Prawda – potwierdził turkusowy kuc. – Za odpowiednią zachętą znalazłoby się ochotników do zabijania hydr samymi kopytami.
   – Imperium Nocy jest duże, jest wiele rejonów, do których cywilizacja dociera. My, Darkness Sword czynimy je dużo większym i nowocześniejszym niż pozostawił je nasz ojciec. Ale wiele rejonów nękają bestie i dziwne zjawiska. Niektóre potwory mają nawet czelność zapuszczać się w okolice dużych miast. Jak już mówiliśmy, armia sobie z tym nie radzi, specjalistów jest mało. Zresztą, pracowaliście dla nas już wielokrotnie.
   – Co z tego będziemy mieli? – zapytał jakiś zielony pegaz.
   – Komfortowe kwatery w koszarach, wymazanie win na terenie Imperium, ochronę przed innymi królestwami – spojrzenie władcy nieco dłużej zatrzymało się na magu Poszukiwaczy. – Stałą pensję i dodatkowe premie za wykonane zlecenia. A kiedy zmienicie się w gromadkę kalek i starców, nie pozwolimy wam zdechnąć z głodu.
   – Przyjmuję ofertę – powiedział Bastard Spell. – Brzmi uczciwie.
   – Jutro wyruszacie rozprawić się z rokiem. Za chwilę Grayrat się wami zajmie. Ale najpierw mamy jeszcze parę spraw do omówienia – jego głos stężał. – Dlaczego nie oddaliście nam naszej córki?
   – Brakowało nam drugiego maga – stwierdził Bastard. – A tak się składa, że Królewna Night Shadow jest uzdolnionym magicznie alikornem.
   Nie spodziewał się tego usłyszeć. W umyśle stojącego przed nim kucyka widział, że to prawda, ale tylko jej niewielka część. Bastard Spell nie mógł mieć źrebiąt, a marzył o wychowaniu swego następcy. W Night Shadow zobaczył swoją wymarzoną córkę. Granatowego alikorna zaskoczyła też informacja, że jego pierworodna jest uzdolniona magicznie. Przeglądał coraz to kolejne wspomnienia jednorożca, nie przejmując się już, że ten może zauważyć tak nachalną ingerencję.
Dostrzegł małego, czarnego alikorna z jaskrawozieloną grzywą, uczącego się najróżniejszych zaklęć z większym lub mniejszym powodzeniem. Zobaczył jak Night toczy liczne walki, stawiając tarczę i stanowiąc wsparcie. Widział przerażenie w zielonych oczach klaczki i odbijającego się w nich nieumarłego. Jak jej czary zawodzą, jak zupełnie nie potrafi wykorzystywać swoich zdolności w sytuacji zagrożenia.
Skończył mentalną penetrację i zrozumiał kolejną rzecz. Ten kucyk narażał jego źrebię na śmierć. Nie oddał mu klaczki, choć powinien. Zaatakował jego żołnierzy. Lista win Bastard Spella była długa, bardzo długa. Ale Darkness Sword potrzebował czarodzieja. Dlatego postanowił, że najpierw go wykorzysta, a kiedy ten przestanie już być przydatny, to go zabije. Resztę oszczędzi. Może.
   – Na roka nie ruszycie sami. Dołączy do was nasz kuc – oznajmił.
   – Kto taki? – w głosie jednorożca wyczuł nutkę zaciekawienia.
   – Dowiecie się jutro. Grayrat, zaprowadź ich do koszar.
   Szarobrązowy pegaz odziany w imperialną zbroję zasalutował, po czym wskazał gościom monarchy drogę do wyjścia. Poszukiwacze opuścili hallę tronową, stukając bosymi kopytami o kamienną posadzkę.
   Alikorn wyciągnął z ukrytego za tronem kufra pergamin, pióro i inkaust. Szybko napisał notatkę do Darkside’a oraz drugą, do sir Oakforce’a. Obie odpowiednio oznaczył i zalakował. Przywołał do siebie jednego z gwardzistów i powierzył mu rolę posłańca. Sam przeciągnął się leniwie i począł się zastanawiać ile czasu mu pozostało do przybycia kolejnego gościa. Lord Nordstar ze Snowcold miał z nim parę spraw do omówienia, głównie kwestię nadawania ziem Zmian szlachcie z północy.
   Lordowie, których włości mieściły się w tych sroższych rejonach Królestwa Nocy zawsze byli nieco pokrzywdzeni. Mieszkańcy Snowcold żyli głównie z górnictwa, w pobliżu miasta znajdowały się złoża żelaza, miedzi i chromu. Jednak zimy zabierały życie wielu kucykom, a jedzenie musieli sprowadzać z daleka. Młodsi synowie północnych rodów nie mieli zbyt wiele do roboty, dlatego to właśnie stamtąd wywodził się kwiat alikorniego rycerstwa Imperium. Po śmierci Strong Change’a zdobył wiele wolnych zamków i zameczków, tylko czekających na nowych panów. Co prawda starych władców należało pierw usunąć, jednak sami wybrali swój los, nie chcąc złożyć hołdu Imperatorowi Nocy. Potrzebował lojalnych panów zachodniej granicy, którzy ustabilizują tamte obszary.
   Wojna może i rodzi wiele problemów, ale ileż to kolejnych rozwiązuje… Zamiast wszczynać wojenki pomiędzy poszczególnymi dzielnicami i rodami bądź zostać wręcz raubritterami, to młodzież się do czegoś przyda. W końcu nie wszyscy mogą być magami. A kiedy wojna się skończy, to coś się wymyśli. Część wyśle za morze, innych zaciekawi studiowaniem nauk tajemnych, a dla najbardziej topornych i tępych pozostaną turnieje oraz wzdychanie do dam.
   ***
   Zdawanie raportu po raz kolejny tego dnia było dużo łatwiejsze niż za pierwszym razem, choć teraz musiał opisać znacznie bogatszą wersję swoich przygód. Jednak wszystko wskazywało na to, że będzie żył i tylko to się dla niego liczyło. Darkside słuchał i notował opowieść Nnoitry, który go nawet nieco żałował – to była cholernie długa bajka. Ale musiał wypaść przekonująco, by jego szef nie stwierdził, że to wierutne bzdury, nie zawołał zaraz Imperatora i nie powiedział mu jak bardzo niebieski jednorożec spierdolił sprawę. Jakiś głos w głowie paladyna sugerował mu, że panikuje, a czarny ogier nie wezwie Darkness Sworda, bo znajduje się za nisko w hierarchii. Po prostu wtrąci go do lochu, a dopiero potem powie alikornowi co uczynił.
   Z niewiadomych przyczyn światło magicznych kryształów denerwowało Nnoitrę. Pragnął znów wyjść na słońce, odwiedzić swoje pokoje, łaźnie, rodziny swoją i Firewalla – w tej właśnie kolejności. W pomieszczeniu bez okien czuł się jak w więzieniu, zresztą jedno z wejść do lochów znajdowało się na tym samym korytarzu co gabinet Darkside’a.
   – Do Firegard, powiadasz? – mruknął czarny jednorożec, drapiąc się po pokrytej fioletową czupryną głowie.
   – Tak, według Bastard Spella szuka azylu u Króla Słońca.
   – Głupia klaczka – prychnął Darkside.
   Nnoitra skrzywił się lekko. Od wczesnego źrebięctwa wpajano mu szacunek do rodziny panującej. Choć zgadzał się z szefem wywiadu, że Sundust Afternoon prędzej zatrzyma ją jako zakładnika, odda za odpowiednią opłatą czy stwierdzi, że wypadałoby wypełnić kontrakt małżeński sprzed niemal jedenastu laty. Może nawet wszystkie te rzeczy. O ile królewna będzie miała szczęście i do zamku Firegard w ogóle dotrze.
   – Ślad się urwał przy Sunfall? – zainteresował się niebieski ogier.
   – Niestety – potwierdził Darkside. – Mamy pierdolone problemy z komunikacją przez wojnę domową w dawnym Królestwie Zmian. Wiele wieści nie dociera, a inne z opóźnieniem. Poza tym ukrywała się przez lata, całkiem skutecznie.
   – Musi zachodzić do miast – zauważył Nnoitra. – To za daleko, by przeżyła na własnych zapasach. Trawą się nie naje.
   – A w tych miastach jakiś kuc musi ją zauważyć i nam donieść.
   – Klacz alikorna nie wyglądająca na damę musi budzić sensację. Ich rogi różnią się od naszych, kaptur nie kryje całego pyska, a nieprzystające do urodzenia odzienie…
   – Słuchaj, Nnoitra – przerwał mu Darkside – z tą Królewną jest, ***, coś nie tak. I za cholerę nie wiemy co. Masz rację, wieści o niej powinny dochodzić do nas dużo częściej, a nie dochodzą.
   – Ktoś ją kryje?
   – Wątpię. A wiesz czemu? To było ponad dziesięć lat temu, na wiosnę. Z ciebie szczyl był wtedy, więc nie dziw, że nie nie pamiętasz. Zwiała pierwszy raz. Już to był wyczyn, i to jaki! Ta mała pokraka spierdoliła sprzed nosa Króla, gwardii i mnie. I do czasu aż parę kamienic poszło w pizdu, to nikt nie mógł jej znaleźć, a postawiliśmy całe miasto! A potem oswobodziła się z antymagicznej obroży i spierdoliła znowu, tym razem skutecznie.
   – Magia – stwierdził sir Oakforce. – Używa jakiejś dziwacznej magii.
   Darkside skinął głową, po czym wyjął z dębowej szafki dwa puchary i butelkę wina. Nalał czerwonego płynu sobie i Nnoitrze, po czym jednym haustem opróżnił swoje naczynie. Niebieski jednorożec spróbował napoju, który okazał się smakować zadziwiająco dobrze.
   – Tak, na to też wpadliśmy. Nawet przez moment sądziliśmy, że wiemy co i jak, ale potem strażnicy widzieli Jego Wysokość koło jednej bram, podczas gdy Jego Wysokość właśnie spał w swoich komnatach. To tam chuj. Oni nie tylko go widzieli, bo on, ***, mówił. – Darkside wypił kolejny kielich. – Niech ta smarkula wraca i naucza moich pieprzonych żołnierzy. Magowie zaangażowani w sprawę robili tylko wielkie oczy, za co my im do chuja płacimy?! Za te śmieszne fatałaszki?!
   – Nie znam się za bardzo na magii innej niż bojowa, ale to brzmi na jakąś Iluzję. Bardzo zaawansowaną i chyba łączoną z czarami innego typu.
   – Moje, ***, gratulacje. Ci kretyni wpadli na to po tygodniu. A wiesz dlaczego? Bo dzieciak pokazał, że wszystkie ich podręczniki są gówno warte, że nie umieją wykorzystać tego co mają. Nie nazwałbym tego Iluzją, bo to znacznie przewyższa Iluzję jaką znamy. Nie wiemy co ona może, a czego nie może. Ale skąd?
   Pewnie po tatusiu – pomyślał Nnoitra, przypominając sobie głos Darkness Sworda we własnej głowie.
   Rozległo się pukanie do drzwi, które zaraz otworzyły się, ukazując pegaziego strażnika. Gość bez słowa wręczył listy obu jednorożcom. Nnoitra od razu rozpoznał pieczęć z ciemnoniebieskiego laku.
***
   Smok lubił latać po nocy. Jego rasa świetnie widziała w ciemnościach, więc nie miał najmniejszych problemów ze zlokalizowaniem odpowiednich celów. Klacz nie zjawiła się o czasie, co było sygnałem do rozpoczęcia działania. Night nie chciała by jakieś kucyki ucierpiały, dlatego zabroniła mu palić wsie. Hualonga nie obchodziło zdanie kopytnej. Wciąż sądził, że parę trupów szybciej przekona władcę pożeraczy owsa. Ale tym razem się powstrzymał – uznał, że zacznie od czegoś łagodniejszego, coby nie słuchać potem jęków tej czarnej maszkary. Poza tym był pewny, że kuce nie ugną się od razu.
Wyślą stado żałosnych wojowników, zakutych w metal, dzięki któremu tak ładnie pieką się w środku. Dopiero kiedy kolejne zaśmierdłe sierściuchy nie wrócą, to zmiękną – Hualong zamruczał z zadowolenia. – A jeśli zrobią coś Shad, to spalę tę kupę gnoju, którą nazywają miastem.
Chciał by poczuli strach, by z nocy na noc lękali się coraz bardziej tego co przyniesie nowy dzień. Marzył, by słuchać ich agonalnych jęków, wąchać na wpół zwęglone ciała i zlizywać krew z pysków. Tak jak nie lubił kuczego mięsa, tak czerwoną ciecz uważał za dość smakowitą.
   Obniżył lot, parę metrów pod nim znajdowała się drewniana kładka. Rozszarpał ją szponami, a resztki podpalił. Na ten raz zaplanował zniszczyć wszystkie mosty w promieniu pięciu kilometrów – dość, by skutecznie utrudnić komunikację w okolicy. Alikorn kiedyś coś mówiła o tym, jak istotna jest skuteczna logistyka, a zniszczenie przepraw przez rzeki i strumienie powinno


« Ostatnia zmiana: 22 Stycznia 2017, 12:30:04 wysłane przez Cahan » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #88 : 02 Stycznia 2017, 13:07:57 »
Coś Ci urwało:
Cytuj
strumienie powinno uniemożliwić ziemnym karawanom dotarcie do miasta. Niestety, wciąż pozostawały pływające po morzu domy oraz te cholerne pegazy.
    Ale to nic – pocieszał się – tej nocy mosty, potem pola uprawne i same wsie. A jeśli i to nie zadziała, to zniknę im port. Pokażę im, co to znaczy rozgniewać smoka.
    Ponownie wzniósł się w przestworza. Woda z chmur skraplała się na jego łuskach, chłodząc ciało po upalnym dniu. Szybko zlokalizował kolejny cel – kamienny most został zburzony dzięki sile smoczych mięśni. Musiał się jednak sporo namęczyć, by go zniszczyć. Po tej akcji postanowił oszczędzić groble.
    Do świtu pozostało niewiele czasu. Wykonał swe zadanie, więc wypadałoby się posilić. Tym razem nie silił się na polowanie, po prostu rano jakiś kucyk odkryje, że zniknęła mu krowa. Zamierzał porwać zwierzę i zabić dopiero w swej kryjówce, wolał, by jak najdłużej myśleli, że jest tylko pochłaniaczem siana ze świecącą wypustką wyrastającą z czoła.

Cóż, mam wrażenie że ostatni rozdział dużo do fabuły nie wniósł, poza tym że ekipa Bastarda jest trochę pewniejsza swojego losu. Pytanie, co pójdzie nie tak, bo nie uwierzę że tak kolorowo będzie cały czas :)


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #89 : 12 Maja 2017, 22:43:41 »
Rozdział XXVI
https://docs.google.com/document/d/14d4tagGaa59xGL-l7f5ZZ0oT7yK24gWmVlWEOfB91Dc/edit

Cień Nocy
Rozdział XXVI: Zaćmienie
Autor: Cahan
Prereading i korekta: Zodiak, Gandzia

Od trzech dni tropili roka. Nie mieli informacji innych niż ślady śmierci i zniszczenia, pozostawione przez burzowego ptaka. Świadków nie było – nikt nie przeżył spotkania, by o nim opowiedzieć. Bastard Spell podejrzewał, że potwór gniazduje w jakiejś niezamieszkanej przez kuce okolicy, stąd też ataki występowały sporadycznie i w dość dużej odległości od siebie. Mag połączył ze sobą te punkty i wytypował obszar do przeszukania. Nnoitrze bardzo nie podobała się rozległość terenu poszukiwań. Oraz fakt, że nie miał przy sobie nic metalowego poza długim mieczem o ognistej klindze. Drugi jednorożec odradzał posiadania na sobie stali podczas walki z bestią władającą piorunami.
– Dotarliśmy – mruknął Spell.
Stali pośrodku niczego, a dokładnie puszczy Nightforest. Wczoraj zeszli z ostatniej drogi i teraz otaczały ich jedynie drzewa, krzewy i paprocie. Zwierzęta zachowywały się zwyczajnie, póki co nie dając powodów do niepokoju – krakały wrony, ćwierkały jery i jemiołuszki. Gdzieniegdzie wisiały nawet ostatnie jesienne krzyżaki, połyskując tłustymi odwłokami na wielkich pajęczynach.
Sir Oakforce spojrzał pytająco na przywódcę wyprawy. Reszta Poszukiwaczy Przygód zrobiła dokładnie to samo.
– Gdzie dotarliśmy? – zapytał Green Crossbow.
– Na teren poszukiwań, oczywiście – parsknął mag. – A teraz szukamy skał czy chociaż jakiegoś stosu powalonych i zwęglonych drzew. Roki nie gniazdują na ziemi.
– Bastard, tak sobie myślę... – zaczął Random Adventure.
– Hmm? – mruknął turkusowy ogier.
– Bo to wielki ptak, a ptaki składają jaja i potem je wysiadują, a żeby złożyć jaja, to muszą być dwa ptaki… Co jeśli jest więcej niż jeden?
Nnoitra jęknął. Wiedział, że musiał przyjąć to zadanie. Nie żeby normalnie Królowi się odmawiało, ale w innym przypadku próbowałby chociaż zaprotestować. A jak teraz pomyślał, że tego cholerstwa może być więcej, to poczuł się już martwy. Szkolono go do walki przeciwko kucykom, ewentualnie gryfom, ale nie potworom. Miał radzić sobie w miastach, wśród labiryntów uliczek, tajemnic i sieci spisków. W razie czego móc stanąć do bitwy, ale nie takiej.
– Jeśli gniazdo roka zostało zniszczone, to znaczy, że jest tylko jeden. Samica zawsze siedzi na jajach. Jeśli samiec zapuszcza się tak daleko, to znaczy, że jest wściekły, a ona zdechła lub coś ją zabiło.
– Dużo wiesz – stwierdził paladyn, przeskakując przez powalone drzewo, jakich wiele było w Nightforest.
– Czytałem dużo ksiąg, kiedy byłem młodszy. Dalej czytam, jeśli mam okazję, jeśli chcesz wiedzieć. – Bastard Spell westchnął przeciągle. – Czytałem notatki szamanów zebr, oczywiście przetłumaczone na wspólny. Sir Joytime Odkrywca był zafascynowany ich alchemią i przy okazji dowiedział się sporo o pozyskiwaniu składników z potworów. Możemy być mu wdzięczni. Ten jednorożec z Unicornii postawił podwaliny pod wiele dziedzin współczesnej magii.
– Czy ten cały sir Joytime dowiedział się od zebr, jak zabić roka? – wtrąciła Orange.
– Owszem. Rok, moja droga Orange, może zabić i pół armii, ba, pół armii equestriańskiej, magia kuców krzywdy mu bowiem nie czyni, a i jego własna bariery magiczne pomija. Ptak to bowiem potężny i grozę siejący, niezwykły, bo burzy pomiot straszliwy…
– Bastard, ***, mów normalnie – mruknęła pomarańczowa pegaz.
Jednorożec zganił ją spojrzeniem i kontynuował wykład tonem urodzonego wykładowcy. Nnoitra uważał, że wykładowcami zawsze zostają nadęte bufony, które kochają wsłuchiwać się w dźwięk swoich głosów, a ich życiowym powołaniem jest zanudzenie wszystkich na śmierć.
– ... bo burzy pomiot straszliwy i z żywiołem elektryczności związany. Niegroźny dlań zwykły oręż i biada śmiałkom, co stal na grzbiecie noszą. Nieprawdą, że miecz srebrny roka do pustki pośle ni woda. Lecz i na to zebr plemię sposób znalazło. A tak one to robią: pięć prętów z żelaza, srebra i miedzi ukutych, a każdy w środku pusty i wodą wypełnion, a w ich koronach kamień burzowy umieścić. Wbić pręty one na okręgu planie, na foule dziesięć szerokim. A gdy ptak onyj z nieba spadnie i piorun wywoła, wtedy moc okręgu żywioł skrępuje i roka w mocy własnej uwięzi. A wtedy oszczep w łeb monstra władować i żywot jego zakończyć.
– I tak napisał ten cały sir Joytime Odkrywca, tak? – Nnoitra zaczął zazdrościć czarodziejowi pamięci. Sam na swoją nie narzekał, ale nie uczył się całych fragmentów książek. – Pytanie, czy to w ogóle działa. Robiłeś już to wcześniej? I to jest właśnie ta aparatura, którą pomagałem ci skompletować i przez którą musieliśmy tam spędzić aż cztery dni, byś to poskładał?
– Owszem, kamienie burzowe, czy raczej opale muszą być odpowiednio oszlifowane i nasączone odpowiednimi zaklęciami – odparł Bastard Spell.
– A sir Odkrywca był tak dobry i się nimi podzielił?
– Nie, nie był. Joytime nigdy nie pojął magii zebr, żaden kucyk tego nie może. Same zebry nie potrafią jej wyjaśnić.
– To skąd wiesz, co robisz?! – wrzasnął Random. – Przez ciebie wszyscy...
– Ciszej, bo jeszcze ściągniesz go za wcześnie – przerwał mu Javelin.
Szary pegaz usiadł pod jednym z księżycowych dębów na stercie zaschniętych liści. Pień drzewa porastały grzyby i listkowate porosty.
– Nigdzie nie idę, nim on nam wszystkiego nie wyjaśni – warknął Adventure.
– Ja również – poparł swojego najlepszego przyjaciela Awful Look. – To mi póki co brzmi jak pierwsze próby odtworzenia czegoś na ślepo. Mamy w ogóle jakąś gwarancję, że to zadziała? Albo są jakiekolwiek współczesne relacje o zebrach polujących na roki? Jak to niby w ogóle ma działać?! – Niebieski pegaz wskazał skrzydłem na juki Bastarda.
Sir Oakforce wyjął z sakwy chleb owsiany z kawałkami marchwi i suszonych jabłek. Spodziewał się dłuższego postoju, a że nie lubił jeść w biegu, to postanowił dobrze wykorzystać ten czas. Oparł się o pień cieniososny, by odciążyć nogi.
– Nawet jeśli są jakieś współczesne publikacje na ten temat, to ja ich nie znam – przyznał Spell. – Jednak sposób działania tego ustrojstwa brzmi dobrze. Zebry jakoś odkryły właściwości opali. To kryształ fotoniczny – odpowiedział Bastard na nieme pytanie grupy. – Po dodaniu zaklęć przemiany energii, uwięzienia energii, obiegu energii i w końcu uwolnienia energii otrzymamy coś, co porazi ptaka czymś podobnym do jego własnej broni. Jeszcze jakieś pytania?
– O czym on mówi? – szepnęła mu na ucho Orange Tail, a Nnoitra poczuł, jak sierść na grzbiecie staje mu dęba.
– Mówi, że przy pomocy magii jakoś wzmacnia i przemienia pioruny, żeby tak, no… wystrzeliły w roka i go oszołomiły. A działa to dzięki… – Nnoitra nie wiedział, jak to działa. Taka wiedza zdecydowanie wychodziła poza jego kompetencje. – Działa dzięki magii!
– To wiele wyjaśnia – rzucił z ironią Green. – Czy to zadziała?
Nnoitra wziął ostatni kęs owsianego chleba, delektując się jego słodkim smakiem.
– Możliwe. Tak to już z magią jest.
– Jesteś rycerzykiem, nie magiem – parsknął Cross. – Ty nie wiesz, Bastard nie wie, cholerni teoriatycy. Tylko by księgi czytali. A ja to w księgach jak żem wyczytał, że myszy się z brudu w sienniku lęgną, to żem ino śmiechem wybuchł. No bo wiadomo wszakże, że panie myszowe i panowie myszowi być muszą. A ci? A ci by uwierzyli, gdyby tylko dodać jeszcze magię jaką. O myszy cudownym dzięki słomie zgniłej rozmnażaniu. No i co by było? Ano to, że nie działa. Nic nie wiedzą, nic nie potrafią…
– Cross, zamknij się – poprosił żółty pegaz. – To nie czas, nie miejsce, a w ogóle to pieprzysz bzdury, jak zawsze.
– Nie bzdury, prawdę całą. Spell raz na tydzień minimum jakiś czar spierdoli. A ten tu? Gówniarz jaki, jakie wciry od nas dostał. Co on może? Szyszkę chyba do zadka wsadzić temu wypacykowanemu, no, temu...
Nigdy nie dowiedzieli się, komu Nnoitra miałby wsadzać szyszki do zadka. W tym samym momencie dwa promienie magii uderzyły zielonego pegaza. Crossbow przekoziołkował parę metrów, aż wylądował w krzakach. Nnoitra i Bastard wymienili się przerażonymi spojrzeniami. Żaden nie wiedział, czego użył ten drugi i jakie konsekwencje mogło nieść wspólne działanie obu zaklęć.
– Szybka biegunka – mruknął paladyn. – Szyszka w zad była całkiem inspirująca.
– Paraliż – odpowiedział Spell.
– To może być ciekawe – stwierdziła Orange, podfruwając do nieruchomej ofiary.
– Jak źrebaki – burknął pod nosem Javelin Ichor. – Jakbyśmy nie mieli lepszych rzeczy na głowach. Ale nie, zwłaszcza ty, Bastard, stary, a głupi.
Turkusowy ogier machnął przednią nogą. Nosił skórzany kombinezon zamiast swej zwyczajowej szaty maga.
– Dobrze wiesz, że Crossbowowi się zbierało od dawna. Może to go nauczy trzymać mordę na kłódkę, kiedy go słucham. Stary jestem, dość się już w życiu głupoty nasłuchałem, trzeba uszy oszczędzać – warknął starszy jednorożec.
– Jest tylko sparaliżowany! – krzyknęła radośnie Tail. – Ale ma głupią minę, sami zobaczcie!
Nnoitra przedarł się przez paprocie i dostrzegł wielki szok na twarzy oszołomionego pegaza, a także jakiś dziwny ból w jego oczach. Zielony ogier leżał na boku z rozpostartym prawym skrzydłem. Jednorożcowi nagle zrobiło się żal Greena.
Przynajmniej sparaliżowało mu też jelita – pomyślał. – Szczęściarz z niego.
Zielonogrzywy ogier przywołał magię i delikatnie zdjął Crossowi spodnie.
– Co ty robisz?! – wtrącił się Awful Look, doskakując do Nnoitry jak rozwścieczona mantrykora.
– Myślę, że tak będzie lepiej dla niego, kiedy czar Bastarda puści – powiedział ponuro. – W zasadzie, to dla nas też tak będzie lepiej.
– Skąd znasz takie zaklęcia? – zdziwił się Random Adventure, trącając bezwładne ciało kopytem.
– Używa się tego, jeśli podejrzewa się zatrucie.
– Pasuje – parsknął szary pegaz i uśmiechnął się do Nnoitry.

***

Już prawie był w domu. Poznawał te brązowe, gołe o tej porze roku pola i urokliwe miasteczka. Władca wiedział, jak wyglądają jego włości. Podróż przez targane wojną domową byłe Królestwo Zmian przebiegła bez większych kłopotów. Większość raubritterów, zwykłych zbójców czy dezerterów unikała królewskiego orszaku. Mieli jednak dwa małe starcia, w wyniku których stracili łącznie piątkę ogierów. Sundust Afternoon sam włączył się do walki, pokazując pośledniejszym rasom, z czym się równa niepokojenie słonecznego monarchy. Prócz tego kilkunastu zwiadowców nigdy nie wróciło.
Choć opuścili już strefę wojny, to eskorta wciąż pozostawała nader czujna – według miejscowych kasztelanów na te tereny zapuszczały się zbrojne oddziały bez chorągwi, skuszone perspektywą łatwego łupu. Z tego powodu Sundust zdecydował się nie wzmacniać zwykłej straży, by nie osłabić bardziej lokalnych kuców. Szczególne że wciąż miał dość silną ochronę, a i z samym alikornem byle jednorożec nie mógł się mierzyć.
Przeklęta wojna. Na dodatek bez większych zysków dla nas, a nawet ze stratami. Nie podoba mi się, że Darkness Sword tak bardzo urósł w siłę. Szkoda, że Królowa Celestia jest zajęta, może pomogłaby go osłabić. – Sundust westchnął. – Przydałoby się wesprzeć niechętnych Nocy Lordów Zmian i zaatakować, ale tylko gdyby sami o to prosili i uznali nasze przywództwo. No i pogoda, zima zdecydowanie zadziała na jego korzyść.
Rozsiadł się wygodniej na obitej aksamitem kanapie powozu i zaczął rozmyślać o tym, jak to jego dziedzic poradził sobie podczas jego nieobecności. Pierwszy raz powierzył Celestialowi władzę na dłużej niż kilka dni, zazwyczaj zastępowanie króla leżało w kompetencjach namiestnika. Jednak Lord Goldenhorn rodu Seashell poważnie zaniemógł tuż przed wyjazdem Sundusta i niewykluczone, że już nie żył. Dlatego monarcha z niepokojem powierzył władzę w państwie swemu jedynemu synowi. Zdawał jednak sobie sprawę, że młodemu alikornowi wciąż brakuje wiedzy i doświadczenia.
Pola zniknęły, ustępując puszczy. Na drzewach wisiały jeszcze ostatnie liście, które powinny opaść w ciągu najbliższych tygodni. Zima powoli nadciągała i tutaj, do Królestwa Słońca, gdzie klimat był najcieplejszy na całym kontynencie. Sundust Afternoon wiedział, że mróz zatrzyma się na wysokości Thymeflower i nie dotrze do Firegard, oszczędzając korkowe dęby, pinie, winorośl i drzewa oliwne. Wręcz nie mógł się doczekać, by znów zobaczyć Myrtlehills – obszar bezpośrednio podlegający władzy korony. Po ponurym Mooncastle i podróży przez mroczne lasy Nightforest zatęsknił za pięknem własnych włości.
Nagle do jego uszu dobiegł głośny łomot, a powóz stanął. Kuce z eskorty coś krzyczały, ale Jego Wysokość zdecydował póki co nie wychodzić na zewnątrz.
Pewnie drzewo się zawaliło, to się zdarza – pomyślał.
Trzask i kolejny łomot, tym razem dobiegał skądś z tyłu. Sundust zamarł i usłyszał krzyki mordowanych kuców.
Wyskoczył ze swojego schronienia, pośpiesznie stawiając magiczną tarczę. Już po samych odgłosach wiedział, że to nie jest grupa byle zbójców w dziurawych portkach. A spodziewał się, że jego widok może spłoszyć napastników. Zresztą eskorcie wyraźnie przydałoby się wsparcie.
Prawie potknął się o ciało pegaza noszącego zbroję emaliowaną tak, by wyglądała na złotą. Wokół jego żołnierze walczyli ze sporą grupą zbrojnych i wyraźnie przegrywali.  Sundust przywołał ognistą lancę, którą cisnął we wrogiego jednorożca, ten jednak odskoczył, przez co pocisk jedynie spopielił mu szary płaszcz. Alikorn uderzył ponownie, nim przeciwnik zdążył skontratakować. Złocista błyskawica przeszyła raubrittera, posyłając go gdzieś w paprocie. Sundust rozłożył skrzydła i próbował wznieść się w powietrze, poza zasięg zdolnych do używania magii wrogów. Planował rozprawić się z nimi na końcu, z bezpiecznej odległości.
Upadł na ziemię, kiedy jego tarcza została rozbita. Postawił nową i rozejrzał się zszokowany – żaden jednorożec nie powinien móc tego dokonać. Ale alikorn? Skąd? Dwa kolorowe pociski odbiły się od magicznej bariery. Zobaczył, jak sir Warsong ginie przeszyty włócznią wrogiego pegaza, który chwilę później padł, zabity przez żołnierza w pomarańczowym płaszczu. Król wykorzystał chwilę nieuwagi jednego z przeciwników, którego natychmiast otoczyły płomienie. Ogier wrzasnął potępieńczo, nim jego życie zdążyło zgasnąć.
Trzy jednorożce w ciemnych lamelkach i przyłbicach zaszarżowały na niego. Biegnący najbardziej po prawej upadł w fontannie krwi, gdy precyzyjne uderzenie berdysza słonecznego gwardzisty pozbawiło go głowy. Sundust nie tracił czasu, chwycił morgensztern denata i uderzył nim w róg środkowego, pozbawiając go przytomności. W tym czasie ten po lewej odskoczył, unikając bełtu z kuszy pegaziego strażnika.
– Chronić Króla, do Króla, żołnierz… – krzyczał skrzydlaty wojownik, nim przeszył go miecz wrogiego pegaza, którego za chwilę przeciął wpół strażnik z berdyszem. Trudno było mu odmówić siły, jaką wkładał we władanie tą bronią.
– Wasza Wysokość raczy uciekać, nie utrzymamy się!
Król Słońca nie zamierzał uciekać. Skoczył do przodu, po drodze wbijając nóż do papieru w oko jednego ze zbójców. Galopował w stronę powalonych drzew, starając się nieco oddalić od środka tego piekła. Przede wszystkim chciał się rozeznać co było zdolne do strzaskania jego tarczy i gdzie się znajdowało. Poślizgnął się na kałuży krwi wypływającej ze zwłok w pomarańczowym płaszczu, ale szybko odzyskał równowagę. Cały czas słyszał muzykę bitwy – bicie swego serca, krzyki mordowanych, jęki konających i dźwięk bełtów odbijających się od magicznych tarcz.
W końcu dotarł do powalonego buka. Bez trudu wskoczył na niego, pomagając sobie uderzeniami skrzydeł. Z nieba spadł pegaz, roztrzaskując się o czerwony od posoki trakt. Do walki stanęło trzydziestu gwardzistów, na chwilę obecną trzymało się może sześciu. Na każdego z nich przypadało kilku wrogów.
Alikorn przymknął oczy i zaczął tworzyć sieć, potrzebował na to tylko trochę czasu, tylko chwilę, by pokazać kucykom dość bezczelnym, by go atakować, jak wygląda śmierć. Nie przerywał, nawet kiedy buk pod kopytami zajął się ogniem. Ufał swojej tarczy i bał się tylko tego dziwnego czegoś, czemu udało się ją przebić.
Rozbłysk światła i uderzenie – wrogi jednorożec uderzył w pień, przerabiając go na stos drzazg.
Grunt osunął mu się spod nóg. Co prawda nie opuścił bariery, ale zdekoncentrowało go to wystarczająco, by przerwać delikatną sieć plecionego czaru. Przeklął swoją głupotę.
Został sam, otoczony przez wrogów. Podejrzewał, że mógłby ich wszystkich zabić, gdyby nie łamacz tarcz.
Czas uciekać – pomyślał.
Skoczył w niebo, rozpaczliwie machając skrzydłami. Jako alikorn był szybszy od większości pegazów, ale dopiero po osiągnięciu określonej wysokości. Troje wrogów zaleciało mu drogę, Sundust spopielił ich zaklęciem. Tę chwilę zwłoki wykorzystały jednorożce, otaczając królewską barierę swoją własną i nie pozwalając mu odlecieć.
Uziemiony Sundust Afternoon chwycił parę sztuk porzuconej broni i skierował ją w niebo, siejąc popłoch wśród pegazów. Zabić zdołał jednak tylko dwóch, bo potężna błyskawica uderzyła w jego tarczę, dekoncentrując alikorna. Już miał posłać winowajcę do Harmonii, kiedy uderzenie od tyłu roztrzaskało barierę i powaliło złocistego ogiera na ziemię. Sundust natychmiast przewrócił się kawałek dalej, unikając ostrza długiego miecza.
Nie zdołał jednak uniknąć paru bełtów z kuszy, które przeszyły bólem grzbiet władcy. Bólem, który sparaliżował go na dostateczny okres czasu, by król nie zdążył powstrzymać nadlatującego od tyłu topora, który swym mocnym uderzeniem zagłębił się w jego czaszkę.

***

Zima wcześnie zawitała do Kryształowego Imperium. Od pięciu dni dął wicher i sypał  śnieg, znacznie osłabiając armię Celestii. Królowa stacjonowała pod Berylian, średniej wielkości miastem, aktualnie obleganym przez Equestrian. Alikorn zamierzała zdobyć je jeszcze dzisiaj, by przeczekać w nim mordercze mrozy północy. Póki co nie udało się to tylko przez otaczającą gród magiczną barierę.
Kryształowe Imperium słynęło z magicznych systemów obronnych opartych na zaklętych kryształach. Jednak z pewnością nie były one dziełem kryształowych kucyków. Celestia pamiętała opowieści ojca o historii i legendach krążących wokół tego miejsca. Jeśli chodziło o fakty, to państwo to stanowiło kiedyś stolicę Unicornii. Wiele kilometrów dalej, na wschód, tam, gdzie dziś prócz śniegu można jedynie spotkać plemiona jaków, żyły ziemne kucyki. Natomiast na południowym zachodzie, na terenie dzisiejszego Królestwa Nocy, pegazy budowały swoje podniebne miasta.
Jednak klimat się zmieniał i nadeszło trwające do dziś ochłodzenie.  Według legendy mróz był zasługą Windigos, upiornych koni wiecznej zimy, które żywiły się zawiścią i nienawiścią. Królowa oczywiście nie wierzyła w te bzdury do straszenia źrebiąt. Rasy zeszły na południe, pozostawiając północ niemal opustoszałą. Ale miasta dawnej Unicornii pozostały, podobnie jak stosy ich wiedzy oraz niektóre artefakty. Ziemni niewolnicy, przez lata wystawieni na działanie ochronnej magii systemu bariery miast, zmienili się w kryształowe kuce. Pozostawieni sami sobie, nic nie osiągnęli, zresztą Celestia podejrzewała, że zaklęcia, jakimi nasączono kryształy, działały ogłupiająco na istoty niemagiczne.
Dopiero gdy alikorny podbiły te tereny, to przywróciły im dawną świetność. Nawet dziś szlachta Imperium składała się tylko i wyłącznie ze skrzydłorogich najeźdźców i nielicznych jednorożców. Jednak problemy pozostały te same – niegościnny klimat uniemożliwiał rozwój rolnictwa. Dlatego Kryształowe Imperium było zmuszone do importowania dużej części żywności. Płacili szlachetnymi kamieniami, srebrem, złotem i platyną.
Cesarzowa była naprawdę głupia, prowokując Celestię, władczynię kraju, przez który przejeżdżali kupcy zmierzający do miast Imperium. Gdyby nie wojna, to musieliby nadkładać drogi przez Królestwo Nocy. Jednak w obecnej sytuacji Kryształowemu Imperium prócz śmierci od rogu Equestrii groziła jeszcze śmierć z głodu.
Mury Berylian lśniły różowawym blaskiem. Celestia nawet z tej odległości widziała sylwetki wartowników kulących się z zimna na blankach.
Niedługo rozgrzejemy ich ciała stalą i magią – pomyślała, uśmiechając się smutno. – To wszystko jest tak niepotrzebne… Chociaż i tak kiedyś musiałabym to zrobić. Pewne pomysły wymagają poświęceń.
– Wasza Wysokość…
Królowa Celestia rodu Everfree odwróciła łeb. Mówiący był jednorożcem w średnim wieku, nosił grubą przeszywanicę i kapalin z dziurą na róg. Ogier miał błękitną sierść i wielobarwną grzywę.
– Z jakiego powodu do nas przybywasz, mały kucyku? – zapytała łagodnie Celestia.
– Lord Roadfire kazali przekazać, że maszyny dotarły i do natarcia ruszać możemy.
– Czy wszystko jest już na swoich miejscach, gotowe do użytku? – zapytała.
– Tak, Wasza Wysokość. Lord pyta o dalsze rozkazy.
– Niech wraca do swoich spraw.
Kuc ukłonił się i odszedł, pozostawiając Królową samą. Celestia zeszła ze wzgórza, z którego obserwowała miasto i skierowała się do swojego namiotu. W nim dzięki swej magii otworzyła bogato zdobioną szkatułę z cedrowego drewna. W środku znajdowała się kupka zapieczętowanych zwojów, przygotowanych dwa dni temu właśnie na tę okazję. Wezwała gońców i przykazała im zanieść rozkazy do odpowiednich dowódców. Rozpoczęło się właściwe oblężenie.
Zrzuciła ubranie, na które składały się wełniana tunika, aksamitny kaftan i spodnie z jeleniej skóry. Chwyciła rzuconą na fotel przeszywanicę i zręcznie ją zawiązała. Spojrzała na błyszczącą na stojaku zbroję, przywołała magię i obserwowała, jak pancerz unosi się w powietrzu, by chwilę później objąć ciało władczyni niczym czułe skrzydła kochanka. Na koniec zapięła gruby, karmazynowy płaszcz obszyty futrem gronostaja. Spojrzała w lustro, chcąc upewnić się, czy aby na pewno wszystko leży tak jak powinno. Stwierdziła, że jeszcze przeczesze grzywę podtrzymywaną przez platynowy diadem.
Dopiero tak przygotowana niespiesznie powróciła na swoje wzgórze, skąd miała doskonały widok na miasto oraz własną armię. Paru innych strategów już tam czekało, by również obserwować to wspaniałe widowisko.
– Wasza Wysokość – powitał ją jako pierwszy sir Sandwar rodu Greensnake, najmłodszy syn Lorda Vipera. Reszta poszła za jego przykładem, kłaniając się nisko.
– Witajcie – powiedziała. To nie było miejsce i czas na rozkoszowanie się dworskim protokołem. – Czy nasze wojska są już gotowe?
– Czekamy jeszcze na potwierdzenie od Lorda Sunferna – odpowiedział Battlesong. – Inni czekają wyłącznie na twój rozkaz, Pani.
– Wasza Wysokość, mamy wysłać kogoś, by… – zaczął Bored Leaf, ale Celestia mu przerwała:
– Nie trzeba. Pegaz spod znaku złotych lilii tu leci.
Istotnie, tęczowogrzywy wojownik wylądował miękko na dywanie z porostów pokrywającym wzgórze. Żołnierz nie wyglądał dobrze, miał zaczerwienione oczy, a po pysku spływały mu strugi potu. Ukłonił się nisko, krzywiąc się przy tym w dziwnym grymasie.
– Wasza Wysokość, szlachetni Lordowie, Lord Sunfern przekazać kazali, że do bitwy on i żołnierze jego stawić się nie mogą, jako że zaniemogli i zaraza ich straszliwa w nocy dopadła.
Władczyni skinęła łbem i, uśmiechając się dobrodusznie, rzekła:
– Rozumiem. Nim wrócisz do swojego namiotu, odwiedzisz głównego kwatermistrza i przekażesz mu wiadomość ode mnie, którą ma niezwłocznie przeczytać.
Wyciągnęła z juków pióro ze stalówką, pergamin i inkaust. Wolała poinstruować kwatermistrza, by zajął się tą sprawą. Podejrzewała, że Sunfern mógł już to zrobić, ale nie wiedziała, w jak bardzo złym jest stanie, sprawa była świeża, zaś armia miała to do siebie, że choroby szerzyły się w niej szybko. Szczególnie że w takich wypadkach główne podejrzenia spływały na zepsutą żywność.
Podgrzała lak swoją magią i zapieczętowała wiadomość, tak by odbiorca nie miał wątpliwości, że pochodzi ona od samej Córy Harmonii.
Pegaz z trudem wzbił się w powietrze, intensywnie machając imponującymi, jak na przedstawiciela tej rasy, skrzydłami.
– Nasza armia poradzi sobie bez tych oddziałów, możemy kontynuować – mruknęła.
– Wasza Wysokość raczy wybaczyć, ale czy bez magów Lorda Sunferna nasi żołnierze poradzą sobie z systemem obrony magicznej miasta? Mamy drobne wątpliwości…
– Lordzie Clever Battle – Celestia zwróciła się do zielonego ogiera – co do tego, że zwyciężymy, nie mamy żadnych wątpliwości. Straty będą oczywiście większe, ale w takich okolicznościach tym bardziej musimy jak najszybciej przystąpić do oblężenia.
– Moglibyśmy się wycofać aż na ziemie Królestwa Equestrii.
Celestia nie czuła się zaskoczona tą propozycją. Już wcześniej rozważyła wszystkie za i przeciw takiego rozwiązania, a i na naradach przed wymarszem na Berylian pojawiły się takie propozycje. Zimy w Kryształowym Imperium były straszne, chyba że miało się szczęście znaleźć za barierą miasta, gdzie zawsze trwała wiosna. Jednak mrozy już nadeszły i Królowa obawiała się, że wycofanie się może oznaczać tysiące kucy padłych od chorób i z zimna.
Pierwotnie armia equestriańska miała już zbliżać się do stolicy Imperium – Lapisfarendil. Wówczas planowali zatrzymać się w Spinelor. Koncepcja ze stacjonowaniem w Berylian pojawiła się, kiedy odkryli, jak bardzo przemarsz przez tundrę spowalnia tabory, a przez to i całą kampanię.
– Za duże ryzyko. Musimy skruszyć mury Berylian jeszcze dziś.
– Niech Harmonia da nam siłę – wyszeptał zielony alikorn.
Silni jak ziemia, szybcy jak wiatr, jaśniejący jak gwiazdy… To motto rodu Everfree. Mojego rodu.
Biała klacz rozłożyła skrzydła i uniosła się nieco wyżej, by lepiej widzieć i być widzianą.
Na ziemi kłębiły się pegazy, jednorożce i alikorny, czekając, aż bariera padnie. Wśród morza żołnierzy wyróżniały się sylwetki balist, trebuszy i katapult, na których przybycie czekała Celestia. Naładowane specjalnie przygotowanymi pociskami powinny bez problemu zburzyć mury Berylian. A gdy te padną, to zniknie bariera, a żołnierze Królowej zaleją miasto.
– Equestrianie! W końcu jesteśmy gotowi, by zaatakować! Berylian nie chciało przyjąć naszej oferty, odrzuciło wyciągnięte w ich stronę kopyto jedności i pokoju. Nie chcą dołączyć do nas? W takim razie są przeciw nam! Żołnierze, my, Królowa Celestia rodu Everfree oddajemy to miasto w wasze kopyta! Ruszajcie! – rozkazała alikorn magicznie wzmocnionym głosem.
Wcześniej dałam im szansę, by się poddali. Nie chcieli skorzystać, trudno.
Trebusze i katapulty wystrzeliły jak jeden mąż, a wielkie głazy uderzyły w kryształowe mury miasta. Towarzyszyły temu grzmoty jak podczas potężnej burzy. Skojarzenie to wydało się Celestii aż nazbyt akuratne – to był dopiero zwiastun prawdziwej nawałnicy. Opadł pył powstały w wyniku starcia kamienia o kamień, odsłaniając rysy rozlewające się po osłonie Berylian niczym pajęcza sieć.
Obrońcy strzelali z balist i kryształowych łuków, lecz te nie czyniły armii Królestwa Equestrii większych szkód – Celestia tak rozlokowała swoje wojska, by nie znalazły się pod maksymalnym ostrzałem. Tarcze alikornów i jednorożców wystarczyły, by odeprzeć strzały mniejszego kalibru. Jednak pociski balist i skorpionów zebrały swoje żniwo. To były straty, które przewidziała, rozpoczynając oblężenie.
Po drugiej salwie pęknięcia powiększyły się, osiągając rozmiary potężnych szczelin. Kuce na murach krzyczały coś spanikowane, jednak do uszu Królowej nie doszły ich słowa, zagłuszane przez sypiący się kamień i radosne okrzyki Equestrian.
Trzecie uderzenie zniosło magiczną tarczę osłaniającą miasto. Powstały też wyrwy w murach, przez które piechota mogła przedostać się do środka. Pegazy odbiły się od ziemi i wzniosły ponad miastem. Kusznicy Lekkoskrzydłych skutecznie wyeliminowali kuce na murach. Celestia zdecydowała się nie korzystać w tej bitwie z lansjerów i kirasjerów, których zdolności słabo nadawały się do wykorzystania w labiryncie budynków.
Rycerstwo zerwało się galopem w stronę wyrw, nie chcąc pozostawić pegazom całej zabawy, łupów i chwały. Kryształowa szlachta opływała w luksusy, bogacąc się na górnictwie, jubilerstwie oraz handlu wełną morganiosów i borówką cymofanicą. Pewni ochrony zapewnianej przez prastarą magię i rozpuszczeni tysiącami lat pokoju, zapomnieli o rozwoju sztuki wojennej. Królowa podejrzewała, że mieszkańcy Imperium naiwnie wierzyli, że złoto i bariery ich uratują.
Z Berylian unosił się dym, zapewne powstały w wyniku pożarów wznieconych przez chybione czary jednorożców. Co chwila niebo przecinały wielobarwne błyskawice, efekt starcia najeźdźców z magicznymi pozostałościami dawnej Unicornii. Nie wątpiła, że jej jednorożce i alikorny sobie z tym poradzą. Ciekawiło ją jedynie, jak faktyczne straty będą się miały do szacowanych.
– Lord Roadfire idzie – głos Battlesonga sprawił, że przerwała obserwację płonącego miasta i zwróciła oczy ku zbliżającemu się do wzgórza alikornowi w skórzni i płaszczu, który kiedyś był prawdopodobnie czarny.
Roadfire nie wyglądał na wojownika, bo i nim nie był. Nie nosił broni ani pancerza, chociaż należał do sztabu armii. Samą swoją obecnością drażnił innych szlachetnie urodzonych, ponieważ zachowaniem przypominał raczej pijanego pegaza. Miał zresztą słabość do mało wyszukanych trunków. Celestię również irytował, ale potrafił wykonać powierzone mu zadanie, o czym przekonała się na przestrzeni stuleci.
– Wasza Wysokość. – Ogier ukłonił się nie dość nisko. – Nie przeszkadzam?
– Nie, Lordzie. Mówcie, z czym przybywacie.
– Potrzebuję pegazów, dużo pegazów, moja Pani.
Nie odpowiedziała od razu, ponieważ czwórka pegazów wylądowała, coś raportując. Wolała się zorientować, czy to coś naprawdę ważnego, czy też może pozostawić to reszcie sztabu. Wszystko wskazywało, że to zwykłe relacje z tego, jak przebiega bitwa, coś dla Sandwara i Bored Leafa.
– Nie dziś. Dużo, czyli ile? Sto? Dwieście? Trzysta? – Celestia uniosła lewą brew.
– Patrząc na to, ile schodzi, to daj ich tysiąc. Ziemne kuce nie dotrą tu z Equestrii, kiedy sypnie śniegiem. Rozmawiałem z kwatermistrzem – mruknął brązowy alikorn.
– Wiemy, że mamy pewne braki, ale aż takie?! – Królowa nie mogła uwierzyć, że Roadfire podał taką liczbę. Zdawała sobie sprawę, że transport powietrzny jest dużo mniej wydajny niż lądowy, ale kiedy ruszali z Equestrii, byli dobrze zaopatrzeni.
– Jest zima, kuce muszą więcej jeść, a…
– A jak więcej jedzą, to i zapasów schodzi więcej – parsknął Lord Battlesong. – Mówcie, w czym rzecz.
– Główny kwatermistrz odkrył niedawno, że część żywności jest zepsuta. Znalazły się i transporty skażone jakimś paskudztwem, sporyszem, zdaje się. Łącznie jakieś pięćdziesiąt wozów. Biorąc poprawkę na pogodę, siłę pegazów i braki, o których mówiliśmy już wcześniej, to jakoś tyle wyjdzie.
Celestia z trudem powstrzymała jęknięcie. Bała się posyłać pegazy w śnieżycę i spodziewała się, że wiele z nich może takiej wyprawy nie przeżyć. Alikorn spojrzała na sylwetkę Berylian, bitwa o miasto powinna już zbliżać się ku końcowi.
– Kryształowe kucyki powinny mieć pełne spichrze. – Błękitny ogier najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ona.
– Możliwe – przyznał Roadfire. – Jednak może minąć za dużo czasu, aż oszacujecie, czy jest tego dość i czy się nadaje. Możliwe też, że wasze zboża, buraki i brukiew właśnie płoną w jednym z tych pożarów. Zimy tutaj są długie, niech lepiej lecą teraz, gdy są w pełni sił, a największe mrozy jeszcze nie przyszły.
– Trwa bitwa, żołnierze będą po niej świętować oraz lizać rany, jakie niewątpliwie odniosą  – stwierdził Clever Battle.
Naczelny logistyk machnął kopytem i wskazał skrzydłem w stronę namiotów lansjerów.
– Ci się nudzą. Dajcie mi ich.
Zaklęła w myślach. Nie podobał jej się ten pomysł, ale sądziła, że powinna zaufać Rodefire’owi.
– To są żołnierze, a nie tragarze – rzekł Sandwar, wbijając spojrzenie pomarańczowych oczu w brązowy pysk Roadfire’a.
– To są gęby do wyżywienia i utrzymania przy życiu – stwierdził logistyk. – Niech Królowa podejmie decyzję. Moje zdanie Jej Wysokość zna.
– Nie możemy… – nie dawał za wygraną sir Sandwar.
– Możemy. Lordzie Roadfire, ufamy wam, więc róbcie to, co uważacie za słuszne.
Brązowy ogier skinął głową, rozłożył skrzydła i odleciał. Celestia zwróciła łeb w stronę sztabowców. Byli wyraźnie niezadowoleni z jej decyzji, ale nie zaprotestowali wprost. Niektórzy z nich pewnie nawet zgadzali się z logistykiem i po prostu nie podobało im się, że ten dostał wolne kopyto. Rozumiała zresztą ich obawy – morale z pewnością spadnie. Jednak w przeciwnym wypadku racje żywnościowe musiałyby być bardzo oszczędne, co również nie przypadłoby do gustu żołnierzom. Zresztą zimy w Kryształowym Imperium trwały zbyt długo, by podjąć ryzyko niedostarczenia zapasów jedzenia, koców, leków i ciepłej odzieży.
Gwałtowny huk wstrząsnął niebem i ziemią, a Berylian rozbłysło w blasku różowego światła, by zaraz zniknąć w kłębach białego dymu. Celestia odruchowo zasłoniła się magiczną tarczą. Nie wiedziała, jaki rodzaj czarów został aktywowany. Poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Wasza Wysokość? – usłyszała głos Battlesonga.
– Pozostaje nam czekać – odpowiedziała. – Sądzimy, iż niebawem zjawi się jakiś pegaz, by poinformować nas o tym, co się dokładnie wydarzyło.
A jeśli się nie pojawi – pomyślała Celestia – to też będzie to ważna informacja.
Czekali w ciszy, a każda sekunda zdawała się być godziną, każda godzina stuleciem. Dym póki co nie opadał. Królowa miała złe przeczucia.
Usłyszała szelest piór, nim ujrzała pegaza. Na pysku ogiera o miodowej maści malowała się ulga.
– Wasza Wysokość, Czcigodni Lordowie – posłaniec zrobił głęboki wdech – Lord Vine Whip kazali powiedzieć, że Berylian padło. Władca miasta wraz z resztą arystokracji wysadził donżon, kiedy Lordowie Runfrog i Buckwheat wdarli się do środka. Oni i ich kuce zginęli, ale miasto jest nasze. Lord Vine Whip zajęli się organizacją wojsk i porządkowaniem terenu.
– Czy Lord Vine Whip mówili coś o tej mgle? – zapytał sir Sandwar.
– Tak, Lordzie. Wysłali pegazy, by ją przegoniły. To z tego wybuchu, Lord Vine Whip mówią, że nie jest szkodliwe.
– Tego nie bylibyśmy tacy pewni – stwierdził Clever Battle. – Niech zbadają to magowie. Nie wiemy, co te kuce tam trzymały.
– Zgodzimy się z Lordem Clever Battle – odparła Celestia.
To może być jakieś wredne zaklęcie z czasów Unicornii – pomyślała. – A wtedy biada nam.
– A teraz wybaczcie nam, szlachetni Lordowie. Bitwa się skończyła, oddaję sprawy w wasze rogi. Mamy sprawy niecierpiące zwłoki do załatwienia w naszym namiocie.
W istocie, w namiocie czekały na nią ważne sprawy. Przede wszystkim obiad, który zamierzała zjeść w samotności. Lubiła jeść, kiedy nikt nie patrzył, nie oceniał, a ona mogła nie stosować się do etykiety, nie narażając się na dziwne spojrzenia i plotki. Dodatkowo miała ochotę rzucić się na łóżko i zdrzemnąć, nim otrzyma kolejne raporty – spodziewała się, że sprawdzenie wszystkiego zajmie magom nieco czasu.
Nim weszła do środka, przywołała do siebie jakiegoś kręcącego się po obozie pazia. Źrebak usługiwał jednemu z jej rycerzy, kojarzyła go z widzenia. Teraz się wyraźnie nudził, bo narzekał swojemu koledze, że sir Power Horn uznał, że jest za młody, by stanąć do walki.
– Zanieś to do kuchni – powiedziała, wręczając mu list. – No już, migiem – dodała, uśmiechając się przyjaźnie do oszołomionego ogierka.
Paź pokiwał łbem i ruszył z kopyta. Trzeba było przyznać, że galopował porządnie. Pomyślała, że ten dzieciak za parę lat może zostać gwiazdą turniejów.
Obiad dostarczył jej jednorożec odpowiedzialny za układanie menu Królowej oraz za podawanie jej posiłków. Wszystkie kuce zajmujące się przyrządzaniem jej jadła były odpowiednio kontrolowane i zaufane. Jedzenie podano na srebrnych paterach pod kopułami. Prócz tego ogier lewitował skrzynkę z naczyniami, sztućcami i butelkami wina. Celestia wolała, by jej jedzenie nie rzucało się zbytnio w oczy prostym żołnierzom. Tak nie wyglądało to lepiej niż u innych możnych.
Kucharz postarał się jak na warunki polowe. Na jej stół trafiła zupa z prawdziwków i żurawiny, doprawiona miodem i rozmarynem, gołąbki z kaszy i marchwi, zawinięte w liście szpinaku i podlane wspaniałym sosem serowo-czosnkowym oraz miska budyniu czekoladowego z suszonymi figami. Do tego jej ulubione różowe wino z firegardzkich winnic.
Celestia, nie korzystając z łyżki, zaczęła jeść zupę. Piła prosto z miski, niczym zwykły wieśniak czy prosty pegaz. Łapczywie spijała każdą kroplę ciepłego, aromatycznego płynu. Naczynie szybko pokazało swe dno. Biała klacz sięgnęła po gołąbki i po chwili namysłu uniosła jednego przy pomocy magii i wepchnęła go sobie do ust. Żuła, śliniąc się i mlaskając, rozkoszując się smakiem i konsystencją. Szczególnie sos ją zachwycił – wybornie komponował się z liśćmi szpinaku. Na koniec sięgnęła po deser. Budyń udał się średnio, figi nie pasowały jej do czekolady. Mimo wszystko nie odesłała go do kuchni.
Rzuciła się na łoże, nie pozbywszy się zbroi. Nie chciało jej się tego zdejmować, szczególnie że za parę godzin musiałaby ją założyć ponownie. Większość kucyków nienawidziło spać w pancerzu, jednak ladry należące do Królowej pochodziły z czasów, kiedy znano tajniki nasączania metalu magią, przez co były lżejsze i wytrzymalsze. Zresztą pod nimi nosiła przeszywanicę, która ograniczała dyskomfort w czasie snu.
Odpłynięcie do krainy sennych marzeń nie zajęło Celestii wiele czasu. Po jedzeniu zawsze przychodziło jej to łatwo. Nie śniła o wielkich rzeczach godnych królowych, oj nie. W nocnych wizjach przenosiła się do czasów przed pokonaniem Discorda, kiedy ona i Luna były jeszcze młode i naiwne, a na jej grzbiecie nie spoczywała odpowiedzialność za całe państwo.
Kiedy się obudziła, dzień zbliżał się ku końcowi. Niebo zaróżowiło się, a falujące na nim wstęgi magicznej zorzy Kryształowego Imperium przypominały pasma jej grzywy powiewającej na wietrze. Gwardziści i ważniejsi członkowie armii już na nią czekali. Jak tylko opuściła namiot, podbiegł do niej podstarzały jednorożec, oznajmiając, że dym z Berylian nie był groźny i składał się z pyłów i dużej ilości pary wodnej. Białe opary zniknęły same lub rozpędzone przez pegazy.
– Wasza Wysokość, jakie rozkazy? – zapytał Bored Leaf.
– Czas zająć miasto – stwierdziła alikorn. – Ruszamy.
– Wasza Wysokość, wolicie wjechać rydwanem czy…
– Pójdziemy pieszo – stwierdziła.
Tak jak czyniły to alikorny w starożytności. To ja wydałam to miasto na pastwę armii equestriańskiej. Niech więc moje kopyta dotkną ulic mokrych od krwi niewinnych.
Wystrzeliła w niebo magiczny złoty promień, dając sygnał do wymarszu. Ktoś dodatkowo zadął w róg. Kuce ustawiły się w kolumnie – na przodzie rycerze, w środku Celestia, za nią inne alikorny, a na samym końcu magowie. Nad nimi leciały pegazy, mające wypatrywać ewentualnych niebezpieczeństw. Błyszczały pancerze i powiewały błękitne chorągwie ze słońcem, księżycem i dwoma alikornami.
Nim dotarli do Berylian musieli przejść przez obozowisko. Kierowali się główną arterią, mijając namioty dowódców i prostych żołdaków. Gdzieniegdzie widziała ogniska, przy których grzały się kucyki. Tych zresztą było pełno – część nie brała udziału w boju, a reszta wróciła ze zdobytego miasta. Minęli rząd szubienic z dyndającymi trupami. Tylko dzięki mrozom północy fetor dało się znieść. Nie wiedziała, za jakie winy zostali skazani, najczęściej wieszano za dezercję, mordy na kompanach i kradzież. Czasem zdarzali się sabotażyści i niekompetentni głupcy.
Wyszli z labiryntu namiotów na pola przed miastem. Obozowisko nie zostało otoczone, gdyż tundra nie dostarczyła niezbędnego budulca. W tym wypadku nie miało to zresztą większego znaczenia – wartownicy wystarczali, by poradzić sobie z ewentualnym zagrożeniem.
Wśród porostów wciąż spoczywały nieliczne ciała poległych Equestrian. Dzień był za krótki, by ktoś teraz zawracał sobie tym głowę, zwłoki miały zniknąć dopiero jutro. Kucyki zazwyczaj grzebały swych zmarłych bądź paliły trupy, jeśli było ich za dużo. Jednak w Kryształowym Imperium drewno stanowiło towar deficytowy. W tych warunkach postanowili układać umarłych w stosy i tak pozostawić na pastwę tundry. W cieplejszym klimacie za wojskiem ciągnęły kruki i wrony. Na mroźnej północy zamiast nich mieli stada arktycznych wilków, białych niedźwiedzi i śnieżnych trolli.
Nie kierowali się w stronę głównej bramy, by wkroczyć do miasta jak wielcy zdobywcy z eposów. Stało się tak z prozaicznego powodu – główne wrota do Berylian ucierpiały podczas oblężenia i leżały przykryte stertami strzaskanego kryształu. Zamiast tego oczyszczono z gruzów jedną z większych wyrw.
Dziwnie się czuła, mijając różowawe bryły kamienia. Nie pierwszy raz wchodziła do zdobytego grodu, ale ten mur był stary jak Alikorngard, a może nawet i starszy. Razem z nim znikła bariera. Królowa zastanawiała się, czy uda im się postawić ją ponownie. Podejrzewała, że to magiczna kopuła izolowała miasto od mrozów Kryształowego Imperium.
Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy po wkroczeniu do Berylian, to to, że kryształowe kucyki mieszkały w naprawdę ładnych domach. Zbudowano je z tego samego różowego kamienia, co mury miejskie. Kryte różnokolorową dachówką, zdobione klejnotami i ceramiką, prezentowały się nadzwyczaj urokliwie. Wrażenie psuły walające się wszędzie trupy, kończyny oraz plamy krwi i fekaliów.
Zwłoki zgarnięto z drogi Królowej i rzucono na pobocze. Miała pewne wyrzuty sumienia, że pozwoliła wymordować mieszkańców miasta, jednak w ten sposób pozbyła się dodatkowych gęb do wyżywienia. Zresztą wiedziała, że wieści o tym, co spotkało Berylian, wcześniej czy później dotrą do Lapisfarendil.
Chciała jak najbardziej osłabić ducha mieszkańców stolicy, którą chronił pradawny artefakt, jakim było Kryształowe Serce, czerpiące swoją siłę z wiary, miłości, szczęścia i zaufania. Dopóki morale kucyków z Lapisfarendil nie zostanie złamane, to ona nie dostanie się do niego. A jeśli nie dopadnie Korundii i nie skróci jej o głowę, to problemy z Imperium nigdy się nie skończą.
To aż dziwne, że nikt jej do tej pory nie otruł.
Orszak mijał kolejne domy i ulice. Skądś dobiegały krzyki klaczy przemieszane z dławiącym szlochem. Towarzyszyły temu radosne śmiechy żołnierzy. Celestia podejrzewała, że kiedy skończą, to w najlepszym razie poderżną jej gardło. W najgorszym pozwolą jej żyć i będą serwować ten koszmar przez kolejne dni, tygodnie oraz miesiące. Alikorn nie popierała gwałtów, jednak te dobrze wpływały na morale armii. Nie miała już stu lat i wiedziała, że niektórych rzeczy nie da się zmienić tak po prostu.
Kiedyś to się wszystko skończy. Nie będzie wojen. Nie będzie gwałtów i mordów. A nawet jeśli będą, to nie na taką skalę. Obiecuję.
Przeszli obok fontanny przedstawiającej klacz jednorożca w sukni dziwnego kroju. W basenie pływała noga kucyka. Nie sposób było określić maści, woda zmieniła kolor od krwi i zafarbowała sierść. Kawałek dalej leżał na brzuchu szmaragdowozielony ogier. Skrzep na szyi, zaraz przy kłębie sugerował, że umarł szybko i bezboleśnie.
Equestrianie zdemolowali ulicę garncarzy. Wszędzie walały się kawałki roztrzaskanej ceramiki. Szyldy poszczególnych warsztatów wisiały smętnie. Nigdzie w zasięgu wzroku nie ostał się ani jeden cały garnek, ani jeden wazon, kubek czy miska. Trupów nie widziała – kucyki uciekły albo pochowały się w domach.
Następną uliczkę poświęcono kowalom – tu zwłok było sporo. Mieszkańcy stawiali opór i wśród umarłych dostrzegła również błękitne kropierze żołnierzy armii equestriańskiej.
Zobaczyła świątynię ku czci Harmonii – wysoki budynek z dwoma wieżyczkami, gdzie jedna służyła za dzwonnicę. Rozeta nad wyważonymi drzwiami mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Na schodach przy wejściu leżało kilka trupów kucyków, które szukały ochrony podczas oblężenia. Kapłani nie otworzyli im dzwi.
Zazwyczaj podczas zdobywania miast kazała oszczędzać świątynie i tych, którzy się w nich schronili, o ile godzili się jej służyć. Miało to swoje cele – nie drażnić Kościoła Harmonii i nie prowokować sąsiadów do odwetu. Jednak w Kryształowym Imperium wyznawano herezję, mającą z prawdziwą wiarą niewiele wspólnego.
Herezja zakładała, że sama Harmonia zesłała na Caballusię Kryształowe Serce, czyniąc w ten sposób władców Lapisfarendil swoimi wybrańcami. Dzięki mocy artefaktu mieli być zawsze chronieni, znać przyszłość i podbić cały świat. Siłą rzeczy gryzło się to z doktryną equestriańską oraz z doktryną porządku. Dodatkowo sprawiało, że Cesarzowie Imperium mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie, ponieważ naprawdę w to wierzyli. Nikt nie znał prawdziwej genezy magicznego przedmiotu. Królowa podejrzewała, że stworzyły go jednorożce za czasów swej świetności.
Kryształowe Serce pełniło wiele funkcji – chroniło miasto, zapewniało mu wieczne lato oraz pozwalało zajrzeć w przyszłość. Bogatsze kuce, które stać było na taką podróż, przybywały do Lapisfarendil, by poznać swój los. Sama Celestia nigdy nie korzystała z artefaktu, jednak znała takich, co tego doświadczyli. Większość czuła się mocno zawiedziona.
Minęli niewielki kwietnik na skrzyżowaniu większych ulic. Posadzono w nim wrzośce i karłowatą brzozę. Drzewo nie miało już liści. Kolumna skręciła w prawo i teraz szli lekko pod górę. Okoliczne domy należały do zamożniejszych mieszkańców miasta, o czym świadczyły ich większe rozmiary i bogatsze zdobienia. W jednym z budynków mieściła się karczma, szyld przedstawiał różową wiwernę.
Z jednego domu wyszła grupa żołnierzy w uniformach Lekkoskrzydłych. Patrzyli na przesuwającą się kolumnę z wyraźnym zainteresowaniem. Na ich pyskach malowały się uczucia takie jak zmęczenie i zadowolenie. Nie wyglądali na rannych, poza jednym pegazem z czołem przewiązanym jakąś szmatą. Wszyscy dźwigali worki wypełnione nieznaną zawartością, niegdyś należącą do mieszkańców Berylian.
W końcu dotarli do resztek donżonu. Widok robił duże wrażenie, gdyż w miejscu twierdzy ział wielki krater. Wszędzie wokół walały się kamienie, resztki mebli, sprzętów i ciała kucyków tak zmiażdżone, że przypominały roztrzaskane wiśnie i arbuzy z wystającymi kępkami sierści oraz materiału.
Lord Vine Whip i jego kuce już na nich czekali. Celestia rodu Everfree wyłamała się z kolumny i podeszła do niego. Zielony alikorn w ciemnej zbroi ukłonił się lekko.
– Wasza Wysokość, chcielibyśmy powiedzieć, że donżon jest wasz, ale…
– ... go nie ma – dokończyła klacz. – Macie dla nas jakiś raport?
– Owszem. My i nasze kuce dokładnie zbadaliśmy teren. Waszej Wysokości proponowalibyśmy zająć którąś z posiadłości na północ stąd. Mieszkali tam możni tego miasta. Nie pozwoliliśmy ich złupić i zdewastować, myśląc o…
– Dobrze, wystarczy. Dziękujemy wam i waszym Lekkoskrzydłym. Widzimy jednak, że towarzyszą wam magowie i rycerze. Czy dobrze myślimy i wojownicy ci służyli pod Lordem Runfrogiem i Lordem Buckwheatem?
– Owszem – odparł Vine Whip. – Nie wiemy za bardzo, co mamy z nimi zrobić, jednak objęliśmy nad nimi tymczasowe dowództwo.
Celestia zastanawiała się, jakiej odpowiedzi powinna mu udzielić. Były inne chorągwie, w których służyły jednorożce, jednak obecnie nie wiedziała, w jakim stanie są one i ich dowódcy. Z drugiej strony nie mogła pozostawić tych kuców pod dowództwem Vine Whipa, gdyż jego oddział składał się z pegazów.
– Lordzie Vine Whip, chwilowo powierzamy wam dowództwo nad tymi żołnierzami. Za parę dni zostaną przydzieleni w miejsca bardziej dla nich odpowiednie. Jeśli w ciągu trzech dni nikt do was w tej sprawie nie przyjdzie, to zgłoście się do Lordów Sandwara i Bored Leafa. – Ogier przytaknął. –  Żegnajcie.
Wykonała zwrot na zadzie i dała znak kolumnie, gdzie mają iść. Jeszcze dzisiaj zamierzała objąć nową kwaterę oraz oddać się kąpieli.

***

Była więźniem już od tygodnia. Co prawda mogła poruszać się swobodnie po całym zamku, jednak nie korzystała z tej sposobności. Obawiała się, że pozbawiona magii narazi się tylko na kompromitację. Nie wiedziała, co się dzieje z Hualongiem, bo choć Celestial Spear odwiedzał ją codziennie, to nie poruszał tego tematu. Odniosła za to wrażenie, że drugi alikorn się czegoś boi. Przychodził spięty i nerwowy, wypytywał ją o szczegóły z życia, które wcześniej pominęła, a ona pytała go o to samo. Ze zwykłej ciekawości i z nudów.
Pod wieloma względami przypominał jej brata – też w młodości chciał zostać wielkim wojownikiem i walczyć ze złem pod postacią przerażających bestii. Miał siostry, o które się troszczył. Ale był przy tym dużo mądrzejszy i sprytniejszy od Dark Mane’a. Oraz spokojniejszy i, jak stwierdziłaby to Królowa Moonlight Dust, pełen ogłady i… tego słowa Night Shadow zapomniała. Ogółem to Celestial Spear zapewne uchodził za idealnego Królewicza, za którym szalały młode klacze. Tymczasem Night regularnie miała ochotę mu przywalić. Tematy takie jak poezja i sztuka uważała za nudne.
Wczoraj biały alikorn nie przyszedł. W efekcie spędziła dzień na spaniu i próbie czytania kroniki sir Feathera. Akurat trafiła na wyjątkowo nudny fragment na temat geniuszu Fireburna, który podpisał bardzo korzystną umowę handlową z Mooncastle. Kronikarz dokładnie go opisał, a Night Shadow nawet nie dziwiła się, że jej pradziadek to podpisał. Podejrzewała, że, tak jak i ona, usnął nad dokumentem.
Dziś znów trafiła na wzmiankę o Sunshine Arrow. Sir Feather opisał wydarzenia po pół roku od jej ślubu z Fireburnem. Wyglądało na to, że nie odnalazła szczęścia w małżeństwie, a połowa dworu szczerze jej nienawidziła. Night nie rozumiała, czemu w takim razie nie uciekła albo nie poległa w walce, jak prawdziwi bohaterowie. Przecież pozwalano jej używać magii, mogła…
...mogła przegrać.
Po grzbiecie przeszedł jej dreszcz. Cała ta historia, cała ta sytuacja wydała jej się nagle dziwnie znajoma. Niezdarnie sięgnęła po dzbanek i nalała do pucharu soku z czarnego bzu. Tym razem udało jej się nic nie rozlać.
Dopiero teraz zaczęło do niej docierać w jaką kabałę się wpakowała. Tak jak Sunshine Arrow uciekła ze swojego królestwa, by walczyć o sprawiedliwość. I tak jak Sunshine Arrow została w końcu schwytana i uwięziona w całkiem komfortowych warunkach. Jej wzór zamknięto w tym samym zamku, który stał się dla niej złotą klatką. Czy ją może czekać podobny los? Póki co Celestial Spear nie wyglądał, jakby chciał się ugiąć.
A co jeśli Król Sundust wróci żywy? Co jeśli Hualong ją zostawi? Albo go zabiją? Czy skończy tak jak generał Arrow?
A zresztą… Czy miałam jakieś wyjście? Może mi się udać… Tak, uda mi się. Muszę być silna. Nie tak jak ona… Ja będę silniejsza.
Wróciła do lektury, szukając odpowiedzi na pytanie, czemu Sunshine Arrow nie próbowała zrobić czegokolwiek.
“Ostatniego dnia października roku 1568 Miłościwie Nam Panujący Fireburn Wielki rodu Ognistego Słońca ogłosił dworu całemu nowinę szczęśliwą. Łaska Harmonii spadła na Jej Wysokość w postaci daru poczęcia. Z powodu tego wnet Pan Nasz ucztę wydać kazał. Biesiada to była huczna i bez mała tydzień trwająca. Jednak zabrakło na niej Królowej, która na zdrowiu słabując, w komnatach swych się zamknęła”.
Night Shadow szybko policzyła lata. Mieli tysiąc osiemset siedemdziesiąty drugi rok, a Sundust Afternoon nie był chyba aż taki stary, czyli to nie mogło chodzić o niego. Właściwie to jakoś nigdy nie pomyślała o tym, że Sunshine Arrow mogła dać więcej źrebiąt. W zasadzie to nawet się zbytnio nie zastanawiała nad tym, jakie życie wiodła po wojnie, a w końcu przeżyła jeszcze półtora wieku.
Ciekawe, co się z nimi stało i czy były podobne do matki – pomyślała. – Może i o tym coś tu znajdę.
“Był ranek Imbolc, kiedy tragedia straszliwa się stała i smutek Jego Wysokości całe Firegard zalał. Królowa źrebię noszone pod sercem straciła. Byli i tacy, co sugerowali, że Jej Wysokość dziecko straciła, bo Harmonia karę rzuciła na nią za grzechy z przeszłości. Rzekł Lord Olive Tree, że “Pewnikiem sama wiedźma płód spędziła”. Doszły te słowa do królewskich uszu i wielki był zaprawdę gniew Fireburna rodu Ognistego Słońca. Wygnał krnąbrnego Lorda aż za granice Królestwa, a jeno wstawiennictwo siostry tegoż uchroniło go od śmierci”.
Czyli poroniła. Nie zdziwiło jej to jakoś szczególnie. Klacze alikornów stosunkowo często miały problemy z donoszeniem ciąży. Jak choćby jej matka.
Musieli jej bardzo nie lubić, skoro oskarżali ją o takie rzeczy.
Night Shadow zamknęła kronikę i zeskoczyła z łóżka. Podeszła do wielkiego okna i próbowała ustalić godzinę. Widziała dysk słoneczny, intensywnie świecący jej w oczy. Na tej podstawie uznała, że było pewnie koło szesnastej.
Drzwi do komnaty nagle otworzyły się. Alikorn obróciła się gwałtownie i ujrzała Celestial Speara we własnej osobie. Ogier niemal się trząsł. Nic nie pozostało z jego królewskiej postawy i prezencji. Grzywę miał w nieładzie, a spojrzenie błędne. Czuła od niego strach, jak od złapanego w pułapkę timberwolfa.
– Potrzebuję waszej pomocy – wysapał.
– Czyli przystajesz na moje warunki? – zapytała zdziwiona, że tak łatwo poszło.
Królewicz nie odpowiedział od razu, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.
– To zależy. Na pewne rzeczy nigdy się nie zgodzę.
– Oczywiście. Nie jestem twoim wrogiem, a mogę stać się przyjacielem… Po prostu zdejmiesz mi tę obrożę, pójdziemy spotkać się z moim przyjacielem i porozmawiamy.
Ciekawe, co takiego skłoniło go do tak gwałtownej zmiany zdania. I czemu tak wygląda…
– To nie brzmi zbyt bezpiecznie – zauważył.
– Weźmiesz straż. Możecie być uzbrojeni. Ale powiesz swoim kucom, by nie używały magii i trzymały broń przy sobie. Wtedy nie zaatakuje. A wyniku takiego starcia nie sposób przewidzieć, zapewniam.
Celestial Spear przysunął do siebie fotel i z wyraźną ulgą zajął naw nim miejsce wyraźną ulgą. Wyglądał, jakby nie spał od wielu godzin.
– Nie ufam ci… – zaczął.
– Wiem, na twoim miejscu też bym sobie nie ufała.
– ...ale chyba nie mam wyboru – dokończył. – Mój ojciec nie żyje. Zamordowano go. A szlachta uważa, że jestem za młody. Część próbuje się mnie pozbyć, inni przejąć nade mną kontrolę, niektórzy nawet rozważają oddanie tronu pod róg Darkness Sworda albo Celestii.
Chyba znowu mam więcej szczęścia niż rozumu...
– I dlatego przychodzisz do mnie, bo uważasz, że jestem dla ciebie najmniejszym zagrożeniem.
– Tak – przyznał, krzywiąc się niechętnie. – I nie tylko. Twój przyjaciel za bardzo daje nam się we znaki i pogarsza moją pozycję.
– Może ją polepszyć. Bardziej niż mała armia. Armia, której się nie przekupi tytułami, złotem ani ziemią.
– Nie ma takich kucyków.
– Może i nie ma. – Skinęła głową i uśmiechnęła się lekko. – Pomożesz mi zdobyć Tron Nocy?
Ogier przymknął oczy i podparł brodę kopytem.
– Jeśli będzie to możliwe. Ale nie licz na to. To raczej przerasta moje możliwości. Jednak jeśli będziesz współpracować, to możesz liczyć na godne życie w Królestwie Słońca.
Szybko rozważyła wszystkie za i przeciw. Chciała odzyskać swoją należność, ale czy mogła na to liczyć? Celestial Spear chyba zachował ostatnie resztki racjonalnego myślenia i raczej nie zgodziłby się na wszystko. Może jakiś mały zameczek wśród winnic i gajów oliwnych nie byłby taki zły?
– Niech będzie – odpowiedziała.
Na razie. Potem się pomyśli.
Strumień granatowej magii nagle wystrzelił w jej kierunku. Night wzdrygnęła się, kiedy obroża rozpięła się i upadła na dywan. Kiwnęła głową w geście podziękowania.
– Radziłabym ruszać od razu – rzekła, nie chcąc, by Hualong znów spalił jakieś sioło.
– Chodźmy więc. Jak daleko musimy iść?
– Okoliczne pola będą w sam raz. Ale te bliżej lasu.
– Powiem swoim kucom, jak mają się zachować. A po ciebie niebawem kogoś przyślę.
– Pospiesz się, naprawdę lepiej będzie, jeśli zdążymy, nim nastanie noc.
Została sama. Przejrzała się w zwierciadle i doszła do wniosku, że Hualong będzie miał powód do żartów, kiedy ją zobaczy w takim stanie. Chociaż z drugiej strony, był smokiem i mógł nie widzieć nic dziwnego w klaczy ubranej w różową wełnianą suknię.
Narzuciła na grzbiet purpurową derkę, rozkoszując się powrotem magii. Dzięki niej mogła poczuć gładkość tkaniny w sposób niemożliwy dla kuca nieposiadającego rogu. Nie musiała wołać służącej, by zawiązała tasiemki i to było cudowne uczucie – znów poczuć się jak pani swojego losu.
Po chwili namysłu zdecydowała się poprawić fryzurę. Wolała nie dawać miejscowej szlachcie dodatkowego materiału do drwin.
Pozostawało czekać.
W końcu przyszedł po nią wysoki jednorożec w szarym tabardzie z wyszytym złotą nicią lwem. Ukłonił się, przedstawił imieniem i tytułem, które to od razu zapomniała, i poprowadził aż na dziedziniec, gdzie czekał już Celestial Spear z grupą rycerzy i pegazich kuszników. Młody król zasiadał  na sporej, czterokołowej platformie, do której przymocowano gonfalon w barwach rodu Ognistego Słońca. Wóz miała ciągnąć czwórka pegazów w pomarańczowych derkach.
Biały alikorn wskazał jej miejsce obok siebie. Night Shadow machnęła skrzydłami, by dostać się do wnętrza rydwanu. Ruszyli, gdy tylko zajęła miejsce w obitym aksamitem fotelu. Celestial Spear milczał i wydawał się być nieobecny duchem.
Klacz nie czuła zdenerwowania i z niecierpliwością wsłuchiwała się w stukot kół. Spod niemal przymkniętych powiek obserwowała mijane budynki i kuce. Te ostatnie uważnie spoglądały na królewski orszak, ktoś wiwatował na cześć nowego władcy, ktoś inny marudził na wysokie podatki, a jakiś ogier w czapce zdobionej czaplimi piórami skarżył się na zniszczone mosty, które psuły mu interesy.
To nie było to samo beztroskie Firegard, do którego przybyła. Miała wrażenie, że nad miastem zawisł cień, Nie wiedziała jednak, czy spowodowany żałobą, strachem przed tym, co przyniesie jutro, smokiem grasującym w okolicy czy ponurą jesienną aurą.
Zatrzymali się na chwilę, kiedy drogę zablokował kwiczący prosiak, niechybnie zbiegły z gryfiej dzielnicy. Wieprzek nic sobie nie robił z koronowanych głów i z nieodgadnionego dla Night Shadow powodu biegał w kółko. Widowisko skończyło się, nim obstawa Króla pozbyła się zwierzaka. Znalazł się bowiem jego właściciel – podstarzały gryf w uwalanym krwią fartuchu, który złapał swoje mienie i zaciągnął je prawdopodobnie do końca jego żywota.
Roślinożerne kuce krzywiły się na ten widok, ale alikorn pozostawała niewzruszona. Tak już działał ten świat, że niektóre istoty pożerały inne. Przez ostatnie lata widziała to zbyt wiele razy, by dalej robiło to na niej wrażenie.
W końcu opuścili miejskie mury i wjechali na błonia. Szerokie połacie wydeptanej i wyschniętej trawy nie wyglądały zachęcająco. Dopiero za nimi rozpościerało się podgrodzie i pola.
Od strony lądu wiał zimny wiatr i czarna klacz cieszyła się, że ubrała się ciepło. Ciągnące carroccio pegazy, mając więcej miejsca, przyspieszyły do kłusa. O tej porze dnia niewiele kucyków kręciło się na drodze – tylko ostatni spóźnialscy, którzy spieszyli, by przenocować za murami Firegard.
Ich pojawienie się wzbudziło duże zainteresowanie na podgrodziu i


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Strony: 1 ... 3 4 5 [6]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.313 sekund z 20 zapytaniami.
                              Do góry