Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
Pokaż wiadomości
Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Pamiętaj, że widzisz tylko te wiadomości w tematach do których masz aktualnie dostęp.
  Wiadomości   Pokaż wątki   Pokaż załączniki  

  Pokaż wątki - Belegor
Strony: [1] 2
1  Hyde Park / Zaginione Zwoje - konkurs literacki / Echo Zapomnianych Czasów : 22 Grudnia 2014, 20:39:50
Echo Zapomnianych Czasów

POCZĄTEK TRANSMISJI:
PUSTYNIA MOOREN, DOLINA KARTHRA
25 SEPTIS 35 672 ROKU
12:57 CZASU ZACHODNIEGO

-Baza, zgłoś się! Zgłoś się!
-Tu baza, Dywizjon 76 jaki status?
-Obiekt pozaziemski wylądował.
-Jak wygląda?
-Baza, jeszcze nie wiem, kurz wszystko zakrywa. Opada, widoczność się poprawia. Czekajcie…. T-to niemożliwe!
-Dywizjon 76, co jest niemożliwe? Zgłoś się!
-To jest kosmita. Bez statku!
-Jak wygląda?
-J-jak dwunożna, skrzydlata jaszczurka. Z kosturem…i w czarnej zbroi.
-Sprzęt wam szwankuje?! Co pokazują radary?
-To co moje oczy, brak pozakreońskiego sprzętu, jedynie pojedyncza forma życia, która.. o Cholera!
-Dywizjon 76 co się u was dzieje?! Odpowiadać!
-Przybysz, znaczy kosmita zniszczył cały nasz oddział zwiadowczy. Nie ruszył nawet palcem!
-Niemożliwe! Psychokineza?
-Nasze sonary nie wychwyciły żadnych wyskoków fali elektromagnetycznych o takiej częstotliwości. Baza, jakie rozkazy? Baza?!
-Baza udziela wam pozwolenia na użycie broni technomagicznej.
-Zrozumiano.
-Jakie efekty Dywizjon 76? Istota pokonana?
-Baza, rozkaz odwołany.
-Jak to?! Kto wydał takie polecenia?!
-My.
-Jak to, wyjaśnijcie!
-Cała broń…całe technomagiczne uzbrojenie zostało… rozładowane. Całe nasze zasilanie i broń oparta na magii została wyssana. Ta istota, kosmita… pochłania magię z całego obszaru! Nie potrafimy go powstrzymać!
-Dywizjon 76! Macie pozwolenie na użycie broni jądrowej i jonizującej.
-Przyjąłem. Odpalić rakiety!.........Co to ma być, przecież to niemożliwe!
-Co się stało?! Dywizjon 76, odpowiadać!
-Pociski znikły w momencie kiedy miały zderzyć się z celem, nadal ich szukamy, osz ***!
-Co jest?!
-Zaatakowano nas! Własnymi rakietami!! Powtarzam! Straciliśmy całą broń atomową i jonizującą. Jesteśmy bezbronni…o nie.
-Ewakuujcie się natychmiast!! Dywizjon 76!!
-Za późno! W naszą atmosferę weszło 17 niezidentyfikowanych obiektów latających! Oni atakują kosmitę!! Staliśmy się ich polem bitewnym!
-Dywizjon 76, jaki status!
-Kosmita używa naszego sprzętu do konstrukcji czegoś do walki z potężnymi okrętami powietrznymi. Jesteśmy atakowani ze wszystkich stron. Wyślijcie wsparcie!! Potrzebujemy wsparcia!! Za ile będzie to cho…
-Dywizjon 76? Dywizjon 76?! Odpowiadać Dywizjon 76!!
POŁĄCZENIE PRZERWANO

-To koniec, koniec naszej cywilizacji….
KONIEC TRANSMISJI

…………………………………………………………………………………………………

Rok 735 672 (wg Starego Kalendarza)/ 1650 (wg Noworynhskiego kalendarza)
Nowa Rynhskia, Miasteczko Sallywood, 1,5 km na północ od Morza Mooren.
4 dzień tygodnia miesiąca wielkich ulew.

Słońce powoli zachodziło nad brzegiem morza. Fale coraz spokojniej uderzały o wysokie klify, rzeźbiąc w twardej skale. Uroku krajobrazowi dodawały nieliczne, niewysokie drzewa o rozłożystych koronach, pełnych małych i ostro zakończonych liści. Cierniste krzewy rosły obok równie nielicznych kęp traw.  Nimi się żywiły monnaki- zwierzęta przypominające małe sarny z końskimi grzywami, króliczymi uszami i lisimi ogonami. Były zazwyczaj bardzo ostrożne i płochliwe, lecz tym razem nie zwracały uwagę na trzy postacie kucające tuż przed urwiskiem i podziwiające jak ognista, świecąca kula znika za morskim horyzontem. Jedna z nich wyglądała jak hybryda człowieka z białym wilkiem. Miał na sobie średnią zbroję, przypominającą uzbrojenie samuraja, lecz z tyłu wisiał wielki miecz dwuręczny. Druga postać bardziej przypominała skrzyżowanie surykatki z fenkiem niż inteligentnej istoty, lecz ubrana była w mocne spodnie na szelkach i niebieski sweter. Wilk zapytał:
-Napatrzyłeś się już dziadku? Możemy ruszać?
Trzecia postać nawet się nie poruszyła. Posiadała ptasie skrzydła, jak i głowę z zębatym dziobem, na tym jednak kończyły się podobieństwa do ptaka, reszta ciała pokrywało coś pomiędzy piórem, a sierścią, na dodatek miał dodatkową parę umięśnionych rąk, a kończyny były zakończone łuskowatymi palcami, zakończonymi szponami. Postać chybotliwie wstała i poprawiła sterówki na ogonie. Odrzekła:
-Tak, tyle mi wystarczy. Mówiliście, jak daleko jeszcze do tego miasteczka?
-Sallywood, zaledwie 1,5 kilometra. Dojdziemy tam za jakieś może 2-3 godziny. Karczma powinna być jeszcze wtedy otwarta. Tam odpoczniemy- odpowiedział wilkowaty  humanoid, po czym wstał i rzucił do futrzaka:
-Dizzgit, idziemy.
-Tak, tak i tak się nam nie śpieszy- odwróciła się istotka, po czym wstała i otrzepała się. Monnaki spojrzały na odchodzących gości, po czym wróciły do swojej cichej uczty dopóki ostatnie promienie Słońca jeszcze docierały do nich.

Miasto Sallywood, liczyło z 3,5 tysiąca mieszkańców, głównie składających się z rynhskijczyków- rasa wilkopodobnych humanoidów, o barwie futra od szarego po brązowy, do czarnego. Włosy na głowie zaś były rude, czarne albo złote. Osobniki rzadko osiągały więcej niż 1,7 metra wysokości. Reszta mieszkańców należała do mieszanki różnych ras, przybywających od gorącej, pustynnej północy, po zimne południe. Byli wśród nich przypominających jaszczurze golemy Grokurowie, ptasi Heksapodzi,  wyglądających jak umięśnione elfy Dalarowie, zielone i agresywne garbate humanoidy o prostych nosach i świńskich uszach zwane Korami, żółci, czteroramienni brodacze zwane Falirrami, oraz Salarianie- rasa przypominająca elfy o egzotycznych, łuskowatej skórze z nogami i ogonami jak u raptorów.  Pomimo licznej mieszanki wielogatunkowej, zgrupowanej na tak małym obszarze to jednak nie dochodziło do konflikt. Miejscowa policja rządowa dawała radę z co bardziej agresywniejszymi mieszkańcami.
Miasteczko przypominało XVI-wieczne, górskie miasto. Położone w cichej dolinie obok rzeki, było schludne i czyste. Domy wyglądały jednakowo z dachami obłożonymi ceramiczną dachówką i z jednym kominem na końcu. Mieszkania były murowane albo drewniane, czasem mieszane w zależności z jakim mieszkaniem sąsiadowało. Uliczki były brukowane i na tyle szerokie, by obie karoce mogły przejechać, jedna obok drugiej. Krzyżowały się pod kątem prostym lub na półprostym. Zakręty zdarzały się rzadko. Na każdej uliczce były ustawione pochodnie, które nocny stróż właśnie zapalał. Miasto byłoby rajem, gdyby nie jeden problem. Od ostatnich kilku miesięcy dochodziło do serii morderstw. Zawsze się one zdarzały w nocy i na ulicy. Ofiarami byli nocni strażnicy albo policjanci, albo panny lekkich obyczajów. Każda kończyła tak samo- z rozszarpanym gardłem. Świadkowie mówili o białym wilkołaku, który krążył po dachach domów i z góry atakował swoje ofiary. Wśród uliczek właśnie szła grupa rynhskijczyków z salarianką na czele. Dziewczyna miała lekkie uzbrojenie na siebie i posługiwała się długim zagiętym mieczem, oraz czymś co przypominało strzelbę z długą, pojedynczą lufą. Na udzie miała pasek z nabojami. Wyróżniała się też tym, że połowa twarzy była zakryta zieloną chustą, z narysowanym, białym ptakiem o długich skrzydłach. Sama miała szarozielone łuski, poprzecinane tygrysimi pasami w ciemniejszym odcieniu szarej zieleni. Jej bursztynowe oczy patrolowały teren. Wilkoludzie uzbrojeni jedynie w kusze i krótkie miecze westchnęli ze zmęczenia. To był kolejny patrol tego wieczora. Tym razem dostali dziwne zgłoszenie, że biały wilkołak nie dość, że sobie łazi po mieście to jeszcze w jakimś towarzystwie. Latarnie oświetlały ulice. Mimo to strażnicy nie czuli się bezpiecznie, nagle jeden z nich zauważył duży cień. Jęknął cicho:
-Sarabi, to chyb-ba t-ten wilkołak. Uciekajmy, zanim nas dorwie.
Salarianka spojrzał na rynhskijczyka pustym, ale wymownym wzrokiem nie znającym sprzeciwu. Śmiałek przełknął ślinę i odrzekł poprawiając kuszę:
-Jak pani kapitan sobie życzy.
Strażnicy ustawili się tuż przed rogiem. Gdy usłyszeli zbliżające kroki Sarabi ruchem dłoni dała sygnał. Rynhsknijczycy rzucili się z kuszami, lecz nie strzelili. Ujrzeli starego heksapoda, małą dwunożną krzyżówkę psa z wiewiórką w ubraniu, lecz najbardziej się skupili na wyrośniętym, białym rynhskijczyku w czerwonej zbroi. Ten podniósł ręce do góry i powiedział:
-Hola, hola my tylko do karczmy? Nie wiedziałem, że nie wolno. Nic złego nie zrobiliśmy. Serio!
Kapitan straży podeszła do obcych, dokładnie ich obejrzała, nic nie rzekła za nią powiedział jeden ze strażników:
-Duży, biały z wielkim mieczem. Może to nie były pazury, a miecz. Zabijmy go!
-Ej, to już jest rasizm, wiesz? Ja jestem rynhskijczykiem z południa, wszyscy moi bracia są tacy. Do każdego białego tak celujecie?!
-No właśnie-odrzekła Dizzgit i wspięła się na wojownika po czym warknęła:
-Pierwszy kto tknie Barna to będzie ze mną miał do czynienia…
Dizzgit nie miała okazji dokończyć, gdyż Saeabi od razu wymierzyła w nią i Barna swoim długim mieczem. Strażnicy uśmiechnęli się i rzekli:
-Nic nam nie zrobisz piesku, w starciu z panią kapitan nie macie żadnych szans!
Sytuacja wyglądała na patową, na dodatek dziadek jakby zasnął na stojąco, bowiem nic się nie odzywał, tylko stał jakby nigdy nic. Nagle lekko się uśmiechnął, jakby bawiła go ta sytuacja. Strażnicy nie zrozumieli, wówczas wszystko potoczyło się w oka mgnieniu. Jakiś biały i wielki kształt spadł wprost na strażników, szybko ich rozszarpując. Tylko jeden z nich zdołał uciec z ciężko poharataną noga. Sarabi i Barn szybko zareagowali. Wojownik wyjął miecz i rzucił się na wilkołaka. Ten zablokował ostrze swoimi łapami. Poleciały iskry. Dizzgit wyskoczyła i sztyletem próbowała dźgnąć potwora w plecy, lecz ten miał skórę jak ze stali. Sarabi wykorzystała moment. Wyjęła strzelbę i wystrzeliła w łeb potwora. Pociski przeszły przez głowę potwora jak wystrzelony bełt przez ciało dzika. Wilkołak dziwnie zawył, po czym padł nieruchomo na ulicę. Z jego wnętrza strzelały iskry, a z ran powoli wyciekała ciężka, oleista ciecz. Dizzgit spróbowała cieczy, po czym ją wypluła:
- Pfff…to nie krew, to jakiś tfu.... olej skalny.
Barn gwizdnął na widok trupa i orzekł:
- No, no no…cóż to za widok, po raz pierwszy widzę takiego stwora.
Heksapod podszedł do martwego wilkołaka i oznajmił:
-To stara technologia. Ten potwór nigdy nawet nie był żywy. To sztuczny twór jak wasze strzelby i mieczyki.
- Co proszę?- Stara technologia?! To coś jest starsze niż maczuga?!
Sarabi nawet nie zdziwiła się, tylko wyciągnęła swój amulet. Spojrzała na niego i potem schowała. Dizzgit od razu podbiegła do rannego strażnika i zaczęła ku jego zaskoczeniu go opatrywać. Starzec wyjaśnił:
- To dlatego chciałem tu dotrzeć.
Zwrócił się do salarianki i dokończył swoją nader gładką wypowiedź:
- Jestem profesor Haeckel z akademii Henrith w południowo-wschodnim wybrzeżu Rynhskii. Miałem za zadanie szukać śladów dawnej cywilizacji. Ponoć tu była smocza jama, a podejrzewamy, że te gady miały wiele wspólnego z zagładą tejże cywilizacji. Jak widać, poza ruinami uchowało się coś więcej. To musiał być strażnik, skoro on uciekł z ruin, znaczy że ktoś lub coś tam wtargnęło. Muszę porozmawiać z burmistrzem tego miasta.
…………………………………………………………………………………………………

Burmistrz Henzwelt był rynhskijczykiem, jednak różnił się od pozostałych rudymi włosami, zielonymi oczami i jasnobrązowym-niemal czekoladowym futrem na grzbiecie i jaśniejszym na twarzy i poniżej. Nerwowo stukał palcami wysłuchując raportu i wyjaśnień prof. Haeckela. Odgarnął kosmyk włosów i odrzekł:
-Muszę przyznać, nasz rząd nie dopilnował sprawy. Chodźcie za mną moi drodzy, nie ma sensu ukrywać przed wami tajemnic. Wilkołakiem nie martwcie się, zabraliśmy szczątki maszyny. Będą bardzo użyteczne.
Burmistrz, wziął kluczyk, który nosił na szyi i podszedł do drzwi, obok starej biblioteczki. Otworzył drzwi i wpuścił zainteresowanych do środka. W pomieszczeniu stało dziwne urządzenie z licznymi przyciskami i dziwnie wypukłymi oknami, które nic nie pokazywały. Henzwelt zaczął:
-Oficjalna wersja brzmi, że na początku była to planeta bogów, którzy tworzyli cuda. Następnie doszło do katastrofy. To była noc spadających gwiazd. Pięć smoków pojawiło się jakby znikąd i zgładzili bóstwa, zaś na ich cywilizację zrzuciły 7 gwiazd. Prawda jest jednak inna. Zaraz wam ją przekażę.
Burmistrz jednym nacisnął jeden przycisk, obok jednego z okien. Ten się zaświecił pokazując, bucząc przeciągle, potem na szkle pojawił się napis: 
POCZĄTEK TRANSMISJI:
PUSTYNIA MOOREN, DOLINA KARTHRA
25 SEPTIS 35 672 ROKU
12:57 CZASU ZACHODNIEGO

Zaczęła się transmisja….

Burmistrz po zakończeniu dodał:
-Od tamtej pory szukamy ruin i próbujemy odtworzyć to co utraciliśmy. Równo 700 tysięcy lat zajmuje nam odrodzenie tego. Przez prawie ten cały czas żyliśmy na pograniczu barbarzyństwa, dopiero ostatnie dwieście lat jak odkryliśmy pierwsze ruiny. Dzięki nim mogliśmy odbudować naszą cywilizację. Niestety sytuacja pogarsza się z roku na rok. Cywilizacja korzystała z energii, która obecnie nie istnieje i nie znamy jej źródła. Tylko takie urządzenie jak te mają zmagazynowaną formę tej energii. Nie wiemy nawet jakiej jest natury. Magia zaś z roku na rok słabnie, nasi magowie nie są w stanie nawet utrzymać aury na północy i południu. Powoli tereny zajmują lodowce i pustynie, tylko w centrum da się żyć. Jak tak dalej pójdzie, wszystkie rasy będą walczyć o ostatnie skrawki jeszcze zielonej ziemi.

Barn przekręcił głową jakby nic nie zrozumiawszy. Burmistrz kontynuował:
-Dawna cywilizacja należała do nas i Myrmikonów. Reszta ras to potomkowie ocalałych ze statków kosmicznych, które goniły za potworem. Myślę, że to on stoi za katastrofą i jeśli to jego dzieła się aktywowały, należy je zniszczyć, może to pozwoli na poznanie tajemnic naszej dawnej cywilizacji i uratuje nas przed zagładą. Chcę was wysłać do Smoczej Jamy w Ruinach i sprawdzić te podejrzenia. Sarabi, tym razem możesz otworzyć przejście. Macie moje pozwolenie.

Salarianka wyjęła swój medalion i skłoniła głowę. Wyprawa właśnie się rozpoczęła. Droga nie była trudna, choć monotonna i ciągle pod górkę. Po ruinach nie było niemal śladu. Jedynie złota, bogato urzeźbiona w figury geometryczne brama z jedną wnęką w kształcie medalionu. Sarabi zdjęła z siebie i włożyła go w miejsce. Zrobiła to z pewnym smutkiem, ale nie miała wyjścia. O jej emocjach świadczyły tylko szkliste oczy. Mechanizm zadziałał. Wrota otworzyły się z głuchym łoskotem. Drużyna weszła do środka. Korytarz był wąski i śliski, przez co Barn momentami musiał iść na czworaka, bo inaczej by się nie zmieścił. Gdy weszli do głównej komnaty, panowała kompletna ciemność, jednak czuć było jakąś obecność.  Dizzgit zrobiła jeszcze krok bliżej i wówczas cała sala się zaświeciła ukazując przejście do zamkniętej komnaty i ogromnego, brązowego smoka. Nie miał skrzydeł, za to trzy pary kończyn zakończonych pazurami. Głowę wieńczyły rogi, jeden krótki na nosie i dwa niczym jelenie poroże. Bestia wydawała się spać, lecz nagle otworzyła swe ślepia. Były pozbawione źrenic. Wielki potwór podniósł się na jednej parze łap i ryknął. Heackel zawołał:
-Spróbujcie go zająć, a ja zajmę się otwarciem przejścia. Pamiętajcie, to robot, nie żywa istota!
Wtedy pobiegł jakby ubyło mu lat. Barn i Sarabi zajęli się maszyną. Wojownik zajął się odparowywaniem ciosów, zaś salarianka strzelała by sprawdzić twardość pancerza. Kule odbijały się jak krople deszczu od szyby. Potwór był całkiem pochłonięty dwójką i jego system nie wyczuł małej istotki jaką była Dizzgit. Ta szybko znalazła lukę w postaci zardzewiałej płyty w boku „smoka”. Zawołała Sarabi, ta szybko podbiegła dalej strzelając. Gdy wskoczyła na wskazane miejsce, wyjęła długi miecz i przeważyła płytę. Dizzgit wlazła do środka i zaczęła szukać możliwości wyłączenia strażnika. Ten jakby wyczuł, że jego skóra pękła i zrzucił salariankę z siebie. Jednym uderzeniem łapy chciał ją zmiażdżyć, lecz Barn zablokował cios, dzięki czemu Sarabi mogła uciec, podnieść swoją strzelbę i wycelować w oko potwora. Tymczasem Dizzgit wspinała się wzdłuż kabli, szukając miejsca, które mogłoby na trwałe wyłączyć potwora. Do złudzenia przypominało jej to ciało żywego stworzenia. Stosując tą logikę szła w kierunku „klatki piersiowej”, omijała stalowe rusztowania i koniec końców znalazła coś, co przypominało serce. Wspięła się i widząc jak olej płynie w przezroczystych rurkach do środka, wzięła swój sztylet i przecięła wszystkie kable łączące „ciało” z „sercem”.
Miecz pękł. Barn nie miał jak dalej walczyć ze smokiem, który jednym machnięciem łapy rzucił go w powietrze niczym szmacianą lalką. Sarabi skończyły się wszelkie naboje, zaś miecz nie był w stanie przeciąć skóry. Stanęła między smokiem, a Barnem. Gad wstał na dwóch łapach i już miał się zrzucić na swe ofiary, gdy nagle z głuchym jękiem zatoczył się, a jego oczy wybuchły, zaś z nozdrzy, uszu i resztek oczu zaczął wylewać olej, machina padła na miejscu. Barn zaskoczony wstał i odrzekł:
- Ty to masz cięcie Sarabi.
Z pyska poszło kilka iskier, wkrótce z dołu po oku wyszła Dizzgit, cała obsmarowana olejem. Warknęła:
-Nigdy więcej nie wchodzę do środka smoka. Po moim trupie.
Salarianka chciała opuścić miecz, lecz ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Reszta również nie mogła się ruszyć, dodatkowo wyglądali jakby ich coś zamroziło. Przerażona myślała, że to zabezpieczenie, w postaci oparów, trucizny, lecz potem wyczuła coś, czego od dawna nie było w jej życiu, coś co niemal zapomniała- magia. Spojrzała w stronę Heackela, komnata była otwarta, w środku było urządzenie, z której biły dziwne promieniste światła. To ono było źródłem magii. Heksapod zaśmiał się niskim, grubym głosem. Zaczął się przeobrażać, pióra znikły, ustępując łuskom i błonie na skrzydłach. Dziób przeobraził się w trójkątny, smoczy pysk. Złote ciało zmieniło barwę na czerń. Na miejscu gołego ciała pojawiła się zbroja. Jaszczurzy ogon zamachnął się, zaś prosty kij zamienił się w kostur. Sarabi poznała istotę. To był ta sama z transmisji. Ta sama, która 700 tysięcy lat temu doprowadziła do zagłady cywilizacji. Humanoid pary razy strzyknął karkiem, po czym odwrócił się do kapitan straży, wyczuwając że nadal jest czujna. Odwrócił się ukazując swoje hebanowe, smocze oblicze i z nutą zainteresowania powiedział:
-Hm…a to ci niespodzianka. Akurat po tobie najmniej się spodziewałem talentu magicznego. Widać, jesteś mutantką ze swej rasy, ciekawe, naprawdę ciekawe. Wybacz, nie przedstawiłem się…
Smokowiec ukłonił się grzecznie przed dziewczyną i dokończył:
-Jestem Syrious, sidian. Jak widzisz jestem kimś w rodzaju jakbyście to uznali, a tak… czarnoksiężnika. Moje imię i rasa nic ci nie powiedzą, bowiem pochodzę z innej planety, czy szczerze mówiąc innego wszechświata, a może czasu…. widzisz, nie jestem byle magiem. Moja moc obecnie przewyższa większość istnień z całego układu uniwersalnego. Posiadłem wiedzę i moc magiczną z całego swojego świata, jak również i z sąsiednich. Dzięki tej wiedzy potrafię przenikać czas i przestrzeń. Mój zegar biologiczny przestał działać, dzięki temu zyskałem teoretycznie nieśmiertelność. Jednak moje największe pragnienie jest nadal poza zasięgiem. Wiem jak je wykonać, lecz nadal mam za mało mocy.

Sidian podszedł do Salarianki i ujął delikatnie za podbródek, rzekł z uśmiechem amanta:
-Już się pewnie domyśliłaś, nieprawdaż? Tak, by zwiększyć swoją moc pochłaniam magię każdego odwiedzonego przeze mnie świata. Zazwyczaj niszczę planety, bo to najszybszy sposób na uzyskanie pełnych zasobów magii. Niestety tym razem twoi i ich przodkowie mi przeszkodziliście. Nim w pełni mogłem wziąć się za zaklęcie, przybyliście i rozszczepiliście moją moc. By się chronić musiałem zbudować swoich strażników. Nie daliście mi wyboru. Wszystkie wasze armady padły, zaś ja musiałem gnić ponad siedemset tysiącleci na tej prymitywnej planecie, by zregenerować utraconą moc. Nie próżnowałem jednak. Całą magię tej planety wyciągnąłem przez odpowiednie urządzenia i moich smoczych strażników. Teraz mam magię Kreonu, moc, która ją wiązała nie jest mi już do niczego potrzebna. Całkiem możliwe, że mogę oszczędzić tą planetkę, wyssałem z niej wszystko co było dla mnie interesujące. Mam jednakowoż pewną propozycję…

Syrious ujął jej dolną część twarzy i szepnął:
-Udaj się ze mną, masz odporność na magię czasu, mógłbym Cię w tym wytrenować. Wiesz… jako mag czasu i przestrzeni nie ma dla mnie żadnych granic, mogę wszystko przyśpieszyć, zwolnić, a nawet cofnąć, na przykład te blizny, które chowasz pod chustą.

Sarabi poczuła jak one znikają, jak krtań wraca do normy, mimo to próbowała się wyrwać i zaatakować maga. Sidian widząc to rozczarowany puścił jej twarz i odsunął się. Salarianka poczuła jak jej stare rany wracają. Syrious wyjaśnił:
-Skoro wolisz żyć w ten sposób, to proszę bardzo. Spokojnie, jak tylko zniknę twoi przyjaciele wrócą do swego czasu. Przy okazji, zdecydowałem że jednak tym razem oszczędzę planetę. Choć już nie ma dla mnie żadnej wartości, to jednak… jestem im coś winny. Ta desperacja wspinaczki do gwiazd, to beznadziejne marzenie jest strasznie śmieszne. Zaklęcie, które ongiś rzuciłem powoli znika. Gdy cała jego moc wyparuje, wróci do was energia elektryczna. Dzięki burzom i wyładowaniom atmosferycznym cyrkulacja powietrzna powinna wrócić do normy, a wkrótce będziecie mogli wrócić na swoje dawne tereny. Poza tym, to jest energia, której wam brakowało do uruchomienia większości waszej dawnej technologii. Potraktujcie to jako prezent za… miłą gościnę.

Syrious kończąc, zaczął się dematerializować, po czym zniknął w oparach mgły. Sarabi wyczuła, że on w tej chwili znajduje się bardzo daleko stąd…nad nią. To było ostatnie magiczne odczucie w jej życiu.
…………………………………………………………..

Syrious przypatrywał się Kreonowi z przestrzeni kosmicznej. Widział, jak dalece się rozwinęły ludy tej planety od czasu jego odejścia. Mimo to uznał za śmieszne i małostkowe ich próby podboju kosmosu.
-W końcu wszyscy wymrzemy i tak. Eh…kochana, wybacz że musisz jeszcze poczekać. Szybko nadrobię ten czas. Stworzę wszechświat, w którym nigdy nie umrzesz. Idealny wszechświat, to tylko…kwestia czasu.
Mag otworzył mroczny portal z umierającej gwiazdy i wszedł przez niego, do innego wszechświata lub…tego samego, lecz z innego czasu. Nawet podróżnik nie miał pojęcia dokąd mógł się udać.
2  Hyde Park / Król Multikont / "Król Multikont"- Forum : 25 Czerwca 2014, 14:25:31
Tutaj możecie sobie rozprawiać, rozmawiać i dyskutować na temat potencjalnych multikont- uwaga, oni też mogą się tu odzywać by odciągnąć od siebie uwagę.
3  Hyde Park / Król Multikont / "Król Multikont"- śledztwo (podpowiedzi) : 25 Czerwca 2014, 14:19:41
Prolog
- Przerywamy czat w celu nadania niezwykłych wiadomości. Znany wszystkim administrator i członek Tawerny- Pan M. no dobra i tak wiemy o kogo chodzi, Martin został oskarżony i aresztowany o prowadzenie nielegalnej, zorganizowanej grupy multikont w forum. W obecnej chwili Sąd Najwyższy złożony z administratorów JarQua i Luka  nakazał tymczasowe jego aresztowanie w Lochu. Prokuratura zbiera dowody obarczające winą administratora na najbliższą rozprawę, która odbędzie się za miesiąc. Członkowie multikonta nadal są poszukiwani. Dla Tawerny-Czat, Mariusz Łopatka- Fast, kiedy ty wreszcie wyczyścisz ten upie***olony stół?! Zaraz…to wciąż jestem na wizji? Nagraliście to? Bzz….

Belegor wyłączył telewizor i odwrócił się do Oliwsen, Loczka, Menelag, Hellscreama i pozostałych członków redakcji. Westchnął ciężko i rzekł:
-No i afera się ujawniła.
-Wciąż wątpię, czy to była dobra decyzja. Zacznie się panika, każdy będzie oskarżał każdego. To będzie…-
-Otóż to!- przerwał stanowczo redaktor Menelagowi, po czym wstał z biurka i zaszedł zebranych członków dookoła tłumacząc im wolno i wyraźnie:
-Nie zapominaj, że to mnie wybrano na prowadzącego to śledztwo. Owszem będzie panika, ale o to nam chodziło. Ujawniliśmy, że doszło do przestępstwa, a złoczyńcy nadal są na wolności.
-I co nam to daje?- spytał Hellscream, wciąż dłubiąc w nosie, jakby ta sprawa go mało obchodziła. Belegor jedynie przekręcił oczyma i niezrażony dokończył:
-Podejrzany tłum będzie bardziej podejrzliwy. Łatwiej takiemu wykryć jakiś niecodzienny ruch, gest, wypowiedź niż gdy się ufa potencjalnemu kłamcy.
-Nie lepiej byłoby żebyśmy sami się tym zajęli?- wtrącił Hells, który jeszcze bawił się glutem ze swego nosa. Belegor spojrzał na niego jak na ignoranta i odrzekł:
-Nie, gdyż multikontem może być każdy, dosłownie każdy z nas. W małej grupie szpieg może nieźle zaszkodzić, nim się go odkryje, ale nie w całej społeczności. Administrator jest głową multikonta, więc nie można nikomu ufać w Redakcji. Nikomu!
-Zaraz, zaraz nie bądź takim paranoikiem, wiesz co się stało takiemu co tak mówił?
-To nie T.A.R.C.Z.A Marvela Menelag, takich akcji nie będzie, zbyt łatwo by się ujawnili. W tej chwili jedynie wiemy, że jest ich trzech. My będziemy dalej ich szukać, ale los śledztwa będzie zależał od całej społeczności. Najwyżej wyznaczymy nagrodę, to zawsze działa.
-No chyba, że ów szpieg jest wśród nas i będzie nam przeszkadzał, podkładał fałszywe ślady-dodał z wyrzutem Menelag, czekając niecierpliwie na odpowiedź. Belegor założył ręce za siebie, zrobił kilka kroków do wielkiego okna, na którym było widać całą Tawernę i odpowiedział.
-Wszystko jest możliwe. Jedynie co jesteśmy w stanie zrobić, to działać. Odmaszerować.



Podpowiedź 1: Nikt, ale to absolutnie nikt z Redakcji nie jest multikontem!!!   
4  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Belegor i znajomi z Tawerny : 29 Kwietnia 2014, 09:41:16
   Przedstawione historie nie są bezpośrednio powiązane z aktualnymi wydarzeniami na tawernie, wszelkie podobieństwo do postaci, profili i wydarzeń z tawerny jak i świata Ashanu są zamierzone i celowe. Jednocześnie zastrzegam, że nie ma chronologicznego, ani sensownego powiązania z wydarzeniami. Wszelkie próby powiązania z pamiętnikiem są bezcelowe, choć mile widziane. Życzę miłej lektury i komentowania.


 
Przygoda pierwsza: Daleko za wzgórzami

Araabskaaa noooooc…. Jak aaaaarabski dzieeeń- sorry, nie ta płyta. Zawsze przychodzi my na myśl ten początek utworu gdy widzę pustynny, niemal martwy krajobraz pogranicza Srebrnych Miast. Podobnie mam jak trafiam do kamieniołomu, wtedy bowiem nucę sobie piosenkę Rammstaina „We live on America”, zwłaszcza fragment refrenu z „Wundabach!”. Dobra, dobra znowu uciekam od tematu. Otóż jak wiecie jestem Belegor Meriadok von Dragenhaart. Jestem sylvatarem, czyli najprościej opisując elfem pokrytym paskami, z dolną połową ciała jak u wyprostowanego raptora z ruchliwym, jaszczurzym ogonem. Znany jestem w wielu kręgach jako bestiarysta, strateg, taktyk jak i poszukiwacz przygód. Pomagałem wielu królom i dowódcom podbijać świat lub go ochraniać, stworzyłem jak i udokumentowałem wiele ras i potworów. Zapewne zechcecie mnie zapytać, czemu taki odważny, inteligentny i nieprzyzwoicie przystojny łowca i redaktor tawerny jak ja skromnie mówiąc, trafił do tego bezludnego zadupia? Sprawa jest otóż prosta: długi. Można by rzec, że przez nieszczęśliwy wypadek pierwszego dnia tawernie (ja bym to nazwał pobiciem, albo próbą zamordowania z premedytacją) stałem się paradoksalnie dłużny niejakiemu Hellscreamowi. Taki stary, brzydki, nieogarnięty czasowo ork, który myśli ze jest tym wielkim wymiataczem topora z jakiegoś śnieżnego świata. Tak naprawdę to on ma z nim tyle wspólnego co Doda z Elżbietą II. Poza tym że obaj są zieloni i jedynie co potrafią to głośno bełkotać jakieś hasła nie ma żadnych podobieństw (tak między nami jak dla mnie to nasz Hellscream ma jakiś kryzys wieku średniego, albo Parkinsona). Tak czy owak, brzydalowi jestem winien bagatela tyle ile wynosi nieoficjalny polski dług publiczny na jednego mieszkańca. I tu dochodzimy sedna sytuacji, otóż by zebrać odpowiednie fundusze postanowiłem schwytać się każdej możliwej roboty, byleby spłacić go. O i tu właśnie dochodzimy do sedna, (sorry za tamto). Moim obecnym zadaniem było sprowadzenie porwanego przez nieznanych nieumarłych zakładnika, którym był nie kto inny jak….tak dokładnie, wielki arcymag Zehir! Jak taki zdolny czarodziej dał się głupio złapać i uprowadzić zdaje się być tajemnicą, wielce wstydliwą zwłaszcza dla jego adiutanta- Narxesa. Siedziałem na arabie- koniu takim, nie człowieku i wpatrywałem się w horyzont, zanuciłem sobie:
-Za wzgórzami i jeszcze dalej
Przyszli po niego w pewną zimową noc.
Aresztowali go i skuli…
Wtedy coś zaczęło pikać w płaszczu. Wyjąłem z kieszeni kryształową kulę (taka ashańska wariacja komórek, dobre nie?). Kiedy ujrzałem buźkę Narxesa odpowiedziałem:
-Czego?
-Nie czego, czy tylko go znalazłeś?- odpysknął oburzony. Ja mu mile odpowiedziałem:
-Odstawili go do wieży
Tam czeka biedaczyna
A światło poranka opłakuje ostatnie chwile jego wolności..
-Nawet mnie nie strasz! Wystarczy, że ten chłystek nabawił mnie już 2 zawałów. Jeśli do tygodnia nie wróci, zapłacisz srogo.
-Spoko, spoko wiem gdzie jest.
- Gdzie?! Powiedz!
Zapanowała chwila milczenia po czym mu bezczelnie niemal odśpiewałem:
-Ponad wzgórzami i daleko stąd
Ponad wzgórzami i daleko stąd
 W zamku wampirzycy w Heresh
Siedzi uwięziony Książe
W najwyższej komnacie w najwyższej wieży. Czekając na swego wybawiciela.
-Dobra, dość tej poezji! Też niczego nie insynuuj, to niewinny chłopak (ta, jak większość młodzieńców w jego wieku). Poza tym skąd wiesz, że akurat dokładnie tam?
-Gdzieś to wyczytałem. Tak na serio…HA-LOOO! Mamy tu do czynienia z wampirem, nieogarniętym nieumarłym, na dodatek kobietą. Oni zawsze lecą po schematach, wyobraźnia skończyła im się wraz z Nie-nieumarłością. Przy okazji, wampirzyca nazywa się Oliwsen, kojarzysz?
Przez kulę było słuchać głośne zawodzenie i uderzenie dłonią o coś cielistego, biedak pewnie próbował zrobić facepalma i nie wycelował. Po chwili usłyszałem:
-Tylko nie ona! Już ja znam ją. Nie raz  próbowała uprowadzić mego Zehira, znaczy ucznia. Raz go nawet wrzuciła do worka i chciała przemycić podczas imprezy z okazji urodzin swego ojca Cyrrusa. Czy ta zmora da nam kiedykolwiek spokój?!
Wtedy wpadłem na iście diaboliczny pomysł…
-No wiesz. Po za tym, że jestem łowcą nagród znam się dobrze na sprawach sercowych. Jeśli chcesz by się wampirzyca odkochała się od twego panicza to mogę to załatwić. Ale to będzie kosztować….
-Ile?! Dam wszystko, tylko podaj cenę.
-Dwukrotność pierwszej nagrody.
-300 tysięcy sztuk złota?! No nie wiem…
-Daję 99,9% skuteczności na okres 5 lat.
-No dobra, tylko przyprowadź go!
-Masz to jak w szwajcarskim banku!
-W czym?
-E…nieważne. Masz pewne, załatwię. Przy okazji, uwielbiam z wami robić interesy.
-Bez wzajemności-odrzekł mag i się rozłączył (o ile tak można nazwać rozmycie się w kuli).
Mi pozostało jedynie ruszyć ku Heresh odbić uwięzionego Zehira z rąk wampy.
………………………………………………………………………………………………….

Krajobraz Heresh na początku niczym się nie wyróżniał od tego ze Srebrnych Miast, sam zacząłem się zastanawiać jakim cudem zdołali postawić granicę na tym pustkowiu. Dopiero z czasem, z każdym krokiem zacząłem zauważać coraz liczniejsze różnice. Zaczęło się od wyschniętego krzaka, a w tej chwili ciągnę ze sobą dodatkowego konia pośród wyschniętego, martwego i ewidentnie nie zadbanego  lasu. Każdy pień wyglądał jak wykrzywiona gęba jakiegoś nieszczęśnika. Mężnie, dygocząc jedynie z podniecenia prowadziłem konie dalej ku posiadłości znajomej wampirzycy. Zatrzymałem się na chwilę przed znakiem. Siedział na nim kruk i wydłubywał resztki ze szkieletu neodzieciaka, który ośmielił się wejść jej w drogę tylko dla jakiejś grafiki jej autorstwa. Cóż…. nic dziwnego, że nie lubi nachalnych gości, którzy nękają by coś im narysowała, stworzyła. Nawet podczas jej nie-życia nie dają spokoju. Zrobiłem znak krzyża przed truposzem gdy ten się poruszył i lewą ręką wskazał kierunek:
-T-tędy.
Zdjąłem kowbojski kapelusz i skinąłem głową:
-Dziękuję.
-Ależ nie ma sprawy…
Gdy powoli odjeżdżałem zawołał jeszcze za mną:
-Ale załatw mi chociaż jej autograf, co?…
Eh…uparty, nawet i w nie-życiu, tacy to do śmierci żyją.

Dojście do posiadłości nie było problemem. Tak jak wcześniej mówiłem nieumarli lecą po schematach i brak im wyobraźni. Więc nie trudno było  znaleźć opustoszały zamek z szerokim dziedzińcem pełnym rozkopanych grobów i wystających trumień, oraz najwyższą wieżą na wprost od bramy. Wszystko w stylu mrocznego gotyku. Nawet gargulce były typowe. Westchnąwszy wjechałem do środka, po czym zszedłem z konia i wyjąłem swój miecz. Oczywiście zanim zdążyłem wykonać pięć kroków zielone powietrze (typowe dla Heresh) zgęstniało po czym z mgły wyłoniła się armia kościotrupów, zombie, duchów i wampirów (typowa armia w Heresh). Przed szereg wyszedł nosferat w białej zbroi i z zębatym mieczem. Oficer odpowiedział z miną „Patrzcie jaki ja jestem cudowny i wielki. Zaraz mu wrzucę jaki jest słaby i głupi”:
-Popełniłeś wielki błąd wchodząc tu sam. Nie martw się, to był twój ostatni.
Wtedy z tyłów armii wyskoczył, o jejku nie uwierzycie… kościany smok. Obrócił łbem we wszystkie strony po czym syknął w moją stronę. Ja na jego widok jedynie się uśmiechnąłem i odpowiedziałem:
-Fakt, nie mam ze sobą armii. Jednak nie przyszedłem tu sam.
Wyjąłem z kieszeni drewniany gwizdek i gwizdnąłem. Po chwili niebo przeszył ryk, a następnie z głuchym łoskotem wylądował mój smok Puszek z dwójką czarnych krewniaków. Kościany podskoczył do mojego Puszka i syknął najgłośniej jak umiał (wierzcie mi, przy tym nawet brzęczenie muchy jest głośniejsze). Zirytowany smok jedynie co zrobił to przywalił liścia drakoliczowi. To wystarczyło by zamienić tą abominację w kupę bezużytecznych kości. Nosferat wzdrygnął się (widać, to był chyba jedyny kościany smok jakiego posiadali- nie ma to jak cięcia kosztów) po czym rozkazał puścić namtaaru. Wtedy pojawiła się ogromna pajęczyca z górą kobiety zamiast paskudnego pajęczego łba (no wreszcie jakaś odmian- nieumarła hybryda człowieka z pajakiem). Z jękiem ruszyła na mnie rozwierając swe szponiaste ręce jakby chciała mnie uściskać. Gdy się do mnie zbliżyła dość blisko, wyjąłem z płaszcza spray Raid i psiknąłem prosto w jej oczy i rozwarte usta. Nie minęły trzy minuty gdy pajęczyca zatoczyła koło, po czym wywinęła kozła i martwa (tym razem na dobre) padła przed armią Oliwsen. Heh… związki ludzi ze stawonogami nigdy nie trwają długo. Wampir widząc z jaką łatwością położyłem ich czempionów zaśmiał się lekko, po czym z wrzaskiem upuścił miecz i uciekł w sina dal. Nie ma co, do odważnych to on na pewno nie należał. Reszta armii zaczęła chrzęścić kościami ze strachu, po czym jeden ze szkieletów odezwał się z zapytaniem:
-Ee…przyjmujesz nasza porażkę?
Wtedy szczerze się uśmiechnąłem jak dziadek do wnuczka i odpowiedziałem im:
-Nie. Puszek, czas się pobawić w krematorium.
Kiedy smoki zajęły się spalaniem nieumarłych ja spokojnie gwiżdżąc odstawiłem konie przy wieży, tuż pod okiennicą z najwyższej komnaty. Równie spokojnie weszłam do wieży i rozpocząłem wchodzenie schodami na szczyt baszty.

Niemal w połowie drogi napotkałem na szeroką platformę, przystanąłem wtedy na chwilę bo zazwyczaj w takich miejscach czają się strażnicy albo jakaś bestia. Przeczucie mnie nie myliło. Z mroku dobiegło warczenie. Odruchowo skierowałem miecz w tą stronę, wtedy z ciemności wyszedł… mały puchaty szczeniaczek. Był  szary i bardzo pękaty, ledwo się gibał na tych swoich małych, krótkich łapkach. Swoją nieporadnością i słodkimi oczyma mnie kupił, schowałem miecz i zapytałem:
-Ale z Ciebie słodki psiaczek? Co taki pimpulek jak ty robi w tym zamku?
Już miałem go pogłaskać gdy zauważyłem iż ma obrożę z medalikiem, na którym było napisane „Mietek”. Szybko się zorientowałem, że to drugie imię męża Oliwsen. Wtedy siebie przypomniałem:
~Zaraz, zaraz…przecież Idvard kupił Oliwsen jakiegoś zwierzaka, ale to nie był pies tylko…~
Niestety domyśliłem się zbyt późno, bowiem szczeniak zaczął rosnąć i przybierać groźniejszą, dwunożną postać. Owszem, Mietek nie był niczym innym jak tylko wilkołakiem. Przełknąłem ślinkę i rzekłem:
-No to wpadłem…
Potężny wilkołak ryknął na mnie z całej siły. Uuuhhh…. nawet nie wiecie jak mu z pyska leciało. Ewidentnie Oliwsen nie inwestuje w jego higienę pyska.  Nie miałem innego wyjścia jak wykorzystać tajną broń na wilkołaki. Z wolna sięgnąłem za tył paska. W jednej chwili wyciągnąłem kość piszczelową jakiegoś kościeja i zacząłem machać nią przed Mietkiem.
-Ej, chcesz kostkę? Chcesz? Chcesz?
W tej samej chwili z groźnego wilkołaka przeistoczył się ponownie w szczeniaka i wesoło zamerdał ogonkiem. Zawołałem:
-No to łap!- i rzuciłem gnatem w dół schodów. Wilkołak pobiegł za nim w szaleńczym tempie. Rzuciłem na pożegnanie:
-Głupi kundel…-i od tamtej pory uodporniłem się na szczenięcy urok. Nie czekając, aż bestia wróci, ruszyłem dalej ku najwyższej komnacie. Gdy tam w końcu dotarłem, usłyszałem za drzwiami jakieś krzyki. Z kopniaka wywarzyłem drzwi i zobaczyłem widok, który zmroził by krew w żyłach każdego męża (jak dobrze, że jestem kawalerem). Otóż narąbana na całego Oliwsen (można było to poznać po niemal pustej butelce wina i niepełnym kieliszku w jej dłoni) próbowała zerwać szaty Zehirowi, w celu…. no oczywiście jak to wamp, by wyssać z niego krew (co jest równie niejednoznaczne, co złe jednocześnie). Blada brunetka się odwróciła z miną jakbym opowiedział jej wykład o kwarkach lub innych bzdetach z fizyki i zapytał czy ma jakieś pytania. Ja chrząknąłem i wyjaśniłem:
-Ja najemnik. Narxes mnie najął by zabrać tego tu w szatach do domu. Pakuj się młody.
Mag zaskoczony moją odpowiedział zirytował się i pokazał z wymowną winą, że ma kajdanki na rękach i nogach. Nie zdążył nic powiedzieć, gdy Oliwsen wetknęła mu knebel w usta, po czym podeszła na klęczkach do mnie i zrobiła słodkie oczka, z których płynęły łzy. Łkając zapytała:
-Czemu?!
Ja przekręciłem oczyma i odpowiedziałem:
-Sorry kochana, takie życie, a raczej nie-życie w twoim przypadku. Ja mam długi, muszę je spłacić, a Narxes ofiarowuje dużą sumkę.
-Błagam…
-Pani… gdybym za każde słodkie oczka odpuszczał to bym poszedł z torbami.
Wtedy wyciągnąłem rękę i w charakterystycznym geście pokazałem co chciałem. Wampirzyca mruknęła gniewnie i rozczarowana położyła mi na dłoń mieszek z pieniędzmi. Woreczek wydawał mi się za lekki, więc machnąłem palcami jeszcze raz, po chwili na dłoni pojawił się jeszcze jeden worek, ale wciąż wydawało mi się za lekko. Ręka nadal czekała na kolejny i kolejny, aż w końcu masa tych worków usatysfakcjonowała mnie. Schowałem mieszki do torby i zawołałem:
-Przekonałaś mnie o Pani. Porzucę swą misję, byście nadal mogli krzewić swoją… umowę. Przykro mi Zehir, ale będziesz musiał poczekać jeszcze trochę.
Arcymag zaczął coś bełkotać przez knebel i się wiercić opętańczo. Nie trzeba być ekspertem by wiedzieć o co mu chodziło. Podszedłem do niego, złapałem za barki i powiedziałem:
-Chłopie, wielce mi Cię żal i współczuje, ale biznes to biznes. Bądź dzielny…
Zbliżyłem się do niego i szepnąłem mu do ucha:
-Jak tylko zrobi się gorąco wyskakuj przez okno.
Mag zaskoczony zaczął się jeszcze bardziej się wiercić, ja odszedłem i pożegnałem Oliwsen słowami:
-Życzę udanego wieczoru.
Oliwsen tylko się krzywo uśmiechnęła (w końcu wybuliłem od niej początkową kwotę jaką mi miał dać Narxes) i z łoskotem zamknęła za mną drzwi. Spokojnie zszedłem na dół, ominąłem wilkołaka, który podgryzał kość i podszedłem do swych koni. Smoki z Puszkiem odleciały, a po armii został tylko proch. Wsiadłem na swego wierzchowca i wyjąłem kulę. Nadszedł czas wcielić w życie swój plan. „Zadzwoniłem” do swego znajomego z Anduiny Idvarda, którym innym jest znany jako Mietek- mąż Oliwsen. Po chwili w kuli pojawiła się jego twarz:
-O Meriadok! Kupę lat! Co słychać?!
-A wszystko w porządku. Dzwonię w pewnej sprawie..
-Hej! Jeśli się dowiem że moja żona zdradzała mnie z Tobą to ci ogon z czterech liter wyrwę!
-Spokojnie, spokojnie… mnie tam mężatki nie interesują. Ale dzwonię właśnie w jej sprawie, ale nic za darmo. Informacje kosztują.
-Ile?
-10 000 sztuk złota.
-Ile?! Własnego przyjaciela chcesz oskubać!?
-Ejże! Właśnie podałem ci najniższą stawkę a ty mnie posądzasz o wyłudzanie?! Musze przecież z czegoś żyć.
-Eh…kiedyś Cię ten materializm zgubi.
-I niejeden raz mnie uratuje. Powiem jak je prześlesz, znasz zaklęcie.
Po chwili w mojej torbie pojawiło się kolejne ciężkie mieszki. Zadowolony odpowiedziałem:
-Właśnie w tej chwili spędza ten czas z Zehirem. W najwyższej komnacie waszej letniej rezydencji. Radzę się pośpieszyć, właśnie wyleciała z okiennicy pusta butelka po winie.
Mietek natychmiast się rozłączył. Po chwili zadzwoniłem jeszcze raz, tym razem do zakonu paladynów czczących Elratha.
-O witamy Belegorze. Masz już namiary na tą prę wampirów co polujemy od dawna?
-Tak, ale najpierw obiecane 30 tysięcy.
-No ale Panie, ludzi światłości, czcicieli Elratha. Samo miejsce u jego boku za pomoc w oczyszczeniu świata z plugawego pogaństwa powinno wystarczyć.
-Ekhm…
-No dobra, dobra…
Niemal natychmiast torba stała się znowu cięższa. Powiedziałem:
-Właśnie w rezydencji na pograniczu ze Srebrnymi Miastami niedługo się pojawi potężny wampir. Obecnie przebywa tam jego partnerka. Jeśli ruszycie swoje gryfy zdążycie tu za godzinę. Jest to samotna rezydencja za martwym lasem. Łatwo znajdziecie.
-Dzięki. Za Elratha!!- I się rozłączył. Teraz zostało mi jedynie „zadzwonić” do jeszcze innej osoby. Jak tylko pojawił się obraz rozpocząłem rozmowę:
-Vokial! Jak się masz, pamiętasz jeszcze że miałem wam zorganizować imprezę z okazji zlotu wampirów z Antagarichu i Ashan? Tak, dokładnie udało mi się, ale najpierw obiecane 40 tysięcy.
-Dobra, już przesyłam, a  teraz podaj gdzie i o której.
Gdy tylko torba znowu stała się cięższa odpowiedziałem:
-Łaskawie Oliwsen i Mietek się zgodzili, żeby się to odbyło w ich letniej rezydencji. Catering gwarantowany, dziewicza, ochocza krew. Przyjęcie zaczyna się za godzinę, a i przynieście koniecznie otwieracz do puszek, może się przydać.
-Dzięki wielkie. Dobrze robić interesy z Tobą. Zostaniesz?
-EEeee… nie dzięki, ja nie pijam… krwi.
-Nie wiesz co tracisz.
Jak tylko się Vokial rozłączył ja przestawiłem konie tak, by drugi stanął bezpośrednio pod okiennicą i cierpliwie czekałem. Po długim czasie z oddali było widać gęstą chmurę dymu, która leciała z dużą prędkością w kierunku wieży. Wilkołak na jej widok wesoło zamerdał ogonem, Pan tego domu właśnie przybył. Nie minęła nawet chwila od kiedy chmura wbiła się do środka, gdy z góry było słychać kłótnię małżonków. Jeśli pamiętacie kłótnie Laxx z Hellscreamem- wierzcie mi, przy tych wampirach to ich kłótnie to spokoje sprzeczki. Wkrótce zjawili się rycerze, którzy wojując hasła o czystości i wierności ruszyli szturmować wieżę. Do odgłosów kłótni doszły jeszcze dźwięki ścieranych ostrzy. Popatrzyłem w górę i wówczas ujrzałem chmarę nietoperzy wlatującą przez okiennicę do środka. Odliczyłem spokojnie do trzech, gdy przez ta samą okiennice wyskoczył Zehir. Nie spadł idealnie na siodło gdyż usłyszałem jak pisnął bardzo głośno (zapewne usiadł na własnych klejnotach- to musi boleć). Odwrócił się i ruchem głowy błagał byśmy już jechali, ja spokojnie odrzekłem:
-Jeszcze, muszę wykonać ostatni kontakt.
Aktywowałem kulę i po chwili zjawił się w niej Arantir. Zapytał:
-Czego niewierny pragnie od Sługi Ashy?
-No siema…pamiętasz jak chciałeś pokazać tym nekromantom, że Asha cię wybrała i mają cię słuchać. Wiesz… jest świetna okazja, ale wiesz czego potrzebuję.
-Złoto nic nie warte jest. Dołącz do Ashy, a u niej będzie czekać twoja nagroda. Asha pożera wszystko.
-Żeby tylko nie przytyła, bo nie odleci.  Słuchaj, ja jestem żywy, mnie nie bawią kulty zmarłych, więc przysyłaj mi obiecane 30 tysięcy, albo sam sobie radź.
-Twoja żądza złota kiedyś Cię zgubi. Proszę i wyjaw mi co mam zrobić.
-Już to gdzieś słyszałem. Pamiętasz Oliwsen?
-To moja ulubiona.. uczennica.
-Właśnie w jej wieży trwa właśnie bitwa między rozbestwionymi wampirami, a rycerzami, którzy najechali Heresh. Przy okazji jest zawsze wściekły na Nią mąż Mietek. Jak ją uratujesz na pewno uzyskasz jej względy i wpływy.
-Mimo iż żywy, bardzo się przyłożyłeś dla sprawy Ashy. Masz jej wdzięczność. Asha pożera wszystko…
-Ta, ta.. niech się udławi.- po czym rozłączyłem się. Obejrzałem się za siebie i zdjąłem knebel z ust Zehira. Ten od razu zaczął krzyczeć:
-Jak mogłeś?! Wykorzystać mnie do zarabiania! Własnych kamratów wydajesz za pieniądze?!
Specjalnie mnie tam zostawiłeś byś sobie dorobił?! Ty gnido! Ty materialna…
Zatkałem mu usta kneblem i rzekłem:
-Wolałem jak tylko bełkotałeś przez knebel. No dobra, jedziemy do Srebrnych Miast.
………………………………………………………………………………………………

Gdy wróciłem na teren Srebrnych Miast, obejrzałem się wokół. Żadnej pogoni, ni chmur czarnych. Zwykły, pustynny krajobraz, cisza i spokój- no może poza wierzgającym Zefirem, który zdążył już obślinić knebel. Powiedziałem:
-Jesteśmy na miejscu. Wykonam tylko telefon i puszczam Cię wolno.
Użyłem kuli, po czym dodzwoniłem się do Narxesa. Ten od razu z podniesionym głosem zaczął krzyczeć:
-No ile można było czekać!? Masz go!? Jest cały?! Odpowiadaj!
-Spokojnie, spokojnie bo jeszcze zawału dostaniesz. Tak, mam go przy sobie. Jest cały i zdrowy, w tej chwili nie może rozmawiać bo… zajada się płatkami owsianymi. Załatwiłem wszystko łącznie z dodatkowym zadaniem.
-Dobra robota, oto obiecane 300 tysięcy.
Jak tylko powiedział, torba znowu stała się cięższa na tyle, że nawet koń to poczuł. Z uśmiechem odpowiedziałem:
-Przyprowadzić go, czy puścić tutaj.
-Zostaw, poradzi sobie na własnym terenie, w końcu uczyłem go geografii. Poza tym pewnie znowu byś zażądał kolejnych pieniędzy.
-No wiesz, niańczenie rozpuszczonych arcymagów nie jest najprzyjemniejszą robotą.
-Do zobaczenia, obyśmy nie musieli się widzieć długo. Przez Ciebie skarbiec świeci teraz pustkami.
-Wszystko dla ukochanego Zehira, nie?
Narxes się rozłączył, no co za gbur. Schowałem kulę i odwiązałem Zehira. Gdy zdjąłem knebel powiedziałem mu:
-No to jesteś wolny. Wiesz gdzie Al- Safir. Życzę udanego…
-A spadaj!- krzyknął Zehir i odjechał na drugim koniu w stronę przeciwną do celu. Widać nie przykładał się do geografii i ruszył w stronę Heresh zamiast do Srebrnych
Miast. Zawołałem:
-Hej! Ale do Al- Szafir to w drugą stronę….!
Machnąłem ręką, zadanie wykonane, a to co zrobi, to nie mój problem. Ściągnąłem cugle z konia i ruszyłem do Tawerny. Z uśmiechem z dobrze zarobionego dnia pomyślałem:
~Nie no… pół miliona sztuk złota. To się nazywa mieć łeb do interesu. Hellscreamowi oczywiście odpalę te 5% od nagrody. To ork, ten przerośnięty grzyb nie umie liczyć, więc jak zobaczy duży mieszek złota od razu uwierzy że to cały dług. Jestem genialny! ~
Podczas drogi powrotnej nie wiedząc czemu, wróciła do mnie melodia, którą ostatnio nuciłem i znów zacząłem sobie podśpiewywać:
-Za wzgórzami i jeszcze dalej…

Od tamtej pory kilka rzeczy się zmieniło. Oliwsen zmieniła obiekt westchnień z Zehira na Arantira- sorry Mietek, ale wierność to nie cnota nieumarłych. Ja zaś… no cóż nie jestem mile widzianym gościem na dworze magów, ale za to jak zremontowałem sobie mieszkanie! Normalnie willa + tajna kryjówka. Ba, nawet Batman pękłby z zazdrości.
5  Hyde Park / Pogaduchy / Sylwester Tawerny 2013 : 21 Grudnia 2013, 13:51:10
Wiem, że wszyscy wokół bardziej myślą o świętach i prezentach pod choinką, ale również niedługo zacznie się Sylwester i powitanie Nowego Roku. Pewna osoba (Panna Laxx) zainspirowała do podjęcia tej decyzji...
Ekhm.. otóż chciałbym starych tawernowiczów zaprosić do siebie na Sylwestra.

Mieszkam w Warszawie, więc pośrodku Polski (dojazd teoretycznie wygodny). Mogę zagwarantować wolne miejsce do zabawy, muzykę i szampana/wino musujące. Pozostali byłoby fajnie gdyby przynieśli coś do jedzenia- co kto lubi, bo każdy ma inne kubki smakowe.

Plan byłby taki:
-Gry: Mafia, Tabu, Heroes III, itp.
-Tańce i czekanie na odliczanie
-Otwieranie szampana i życzenia noworoczne

Wymagania:
-Wiek 18+ (min 17- za młodszych nie chciałbym brać odpowiedzialności)
-Starzy znajomi (no tacy, którzy spędzili w tawernie więcej niż rok i jakowoś ich znam)

Jak tylko zgłoszę się chętni to wyślę do nich swój numer telefonu.
Polecam przejazdy do Dworca Centralnego.

Proszę o pewne, jednoznaczne decyzje- nie chciałbym się spotkać z sytaucją, że wszyscy nagle "tak chętnie", a potem tuż przed sylwestrem "sorry, ale  nie mogę bo.... dziewczyna/chłopak/rodzina/brak pieniędzy".
6  Hyde Park / Archiwum / Odp: Nabór do redakcji - rekrutacja otwarta : 27 Listopada 2012, 22:54:59
Temat: Nabór do redakcji

Treść:
Nick: Belegor
Imię: Maciej
Wiek: 21
Komunikator: 11886343
Znajomość podstaw HTML: Tak
Posiadane, oryginalne części gry:
Heroes of Might and Magic I- III z dodatkami (Złota Edycja)
Heroes of Might and Magic IV z dodatkami (Platynowa kolekcja)
Heroes of Might and Magic V z dodatkami
Might & Magic: Dark Messiah
Might & Magic: Heroes VI (Edycja kolekcjonerska)
DLC do M&M: Heroes VI- "Pirates of Savage Sea" i "Danse Macabre"

Co wniosę do redakcji/czym chciałbyś się zająć: Mam kilka pomysłów, na ciekawe artykuły, staram się być na bieżąco z marką Might & Magic. Jestem również obeznany z uniwersum Ashanu, więc wiem co powinno być chronologicznie, a co nie. Mam doświadczenie w pisaniu opisów- głównie dinozaurów do encyklopedii na Dinozaury.com; stworzeń fantastycznych na Anduinie, czasem na zlecenie. Robiłem również artykuły też o treści fantastycznej.   
O sobie: Jestem dość długo na Tawernie. Poznałem wiele osób i ich charakter. Szczerze, na dobre się już zadomowiłem. Tutaj mogłem zaczerpnąć potrzebnych mi informacji. Nabrałem doświadczenia w pisaniu, zwłaszcza dłuższych wypowiedzi i utworów. Tutaj właśnie rozpocząłem poważniejsze kroki nad pisaniem. Zawsze mogłem tu liczyć na fachową ocenę (ukłon w stronę Sylatha). Chciałbym się jakoś odwdzięczyć. Myślę, że moje doświadczenie przyda się i wniosę coś do strony, która dała mi tyle frajdy.


Podanie zostało przyjęte i czeka na decyzję ze strony naszej trójcy. Myślę, iż zostanie rozpatrzone pozytywnie :) /jareQ
7  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Bestiariusz Gai i nie tylko- wszystko od A do Z : 18 Września 2011, 14:17:27
Tutaj by nie rozpisywać się nad poszczególnymi gatunkami będę opisywał stwory z moich dzieł. Zawarty tu będzie każdy szczegół dotyczący stwora nieznanego lub słabiej znanego. Nie spodziewajcie się zatem opisów o jednorożcach, gryfach, smokach nie tylko z Ashanu.
Mam nadzieję, że to pomoże przy kreowaniu własnych wymyślonych stworów w ten sposób by były jak najlogiczniejsze,w na pozór nielogicznym świecie.

Oto wpis poświęcony na razie tylko jednej istocie- Gryfonowi.

Gryfon
Nazwa łacińska: Pantherosaurus
Występowania: Azja, Europa wschodnia i środkowo-wschodnia, Ameryka Północna. Pogłoski mówią o nowych populacjach w Afryce.
Waga: ok. 430 kg, samce alfa mogą osiągać wagę ponad pół tony. Amerykański gatunek jest mniejszy. Największe osobniki ważyły do 450 kg.
Wielkość: Euroazjatycki: 3-4 metry długości, samiec alfa 5,5 metra. Amerykański: 2-3 metry, samiec alfa ok. 4 metrów.
Rozpiętość skrzydeł: Eurozjatycki: 2,5 metra. Amerykański 3,5.
Pożywienie: Duże ssaki, inne ssakoszczury, ludzie. Rzadziej pokusi się na drobną zwierzynę czy owoce.
środowisko życia: Gęste bory, lasy, puszcze nizinne, rzadziej lasy regla dolnego i górnego.
Długość życia: Nieznany. Sądzi się, że około 35 lat.
Gatunki:
P. horridus- gatunek euroazjatycki
P. ramidus- gatunek amerykański
P. horridus allo- Słoneczny gryfon.

Biologia:
Gryfon przypomina z wyglądu skrzydlatego kota. Krótki pysk, krótkie, trójkątne uszy, oczy skierowane do przodu, długi ogon i proporcje kończy do tułowia jak u tygrysa. Głowa ma kształt klinu. Swoją nazwę ssakoszczur ten otrzymał z powodu swych szczęk. Zwierzę to ma na przodzie twór przypominający dziób. W istocie jest to sierść złączona z kośćmi szczęk tworząc jednolitą, twardą substancję, chroniącą od zewnątrz jamy węchowe, narząd Jacobsona i jamę gębową. Tkanka ta zwana keratynosteiną jest odżywiona od strony kostnej. Rośnie w ten sam sposób co kość z tą różnicą, że więcej komórek z keratyną jest wytwarzanych na zewnątrz, a osteoklasty do wewnątrz. Dzięki temu Gryfon ma najwytrzymalsze szczęki z całego królestwa zwierząt, są w stanie wytrzymać nacisk 2,5 tony, oraz strzały z karabinu. U samców z boków wyrastają "kły", które pełnią rolę wabika dla samic i mają odstraszać inne samce. Resztę ciała pokrywa normalna sierść z łuskami skórnymi. Oczy gryfona są drugim najważniejszym zmysłem jakim posiada. Odgrywa on w polowaniu większą rolę niż węch (stąd utrata nozdrzy). Zwierzę to doskonale widzi w nocy, przy bardzo niskim oświetleniu. Czopki w oku bestii są jednak tak wrażliwe na światło, że wystarczy tylko wąski strumień (np: z latarki) by je uszkodzić. Gryfon wtedy wpada w furię, który jest reakcją obronną. Czopki bestii w przeciwieństwie do ludzkich potrafią się regenerować, jeśli uszkodzenia są małe. Najważniejszym zmysłem gryfona jest słuch. To nim kieruje się podczas polowania w grupie. Zwierzęta te słyszą wyraźnie infradźwięki, wytwarzane przez osobniki z własnej grupy jak i wydawane przez inne organizmy. Infradźwięki wytwarzają w podobny sposób co słonie. Mózg tych bestii jest bardzo dobrze rozwinięty- wielkością dorównuje piłce od koszykówki. Występuje w nim pole kojarzeniowe, silnie związane z korą mózgową. To dzięki niemu gryfony potrafią koordynować swoje ataki podczas polowań i planować następny ruch. Kręgosłup zwierzęcia jest giętki i elastyczny, dzięki temu tak jak kot może przecisnąć się przez miejsca, w których inne stwory ich rozmiarów by nie mogły. Umiejętność ta sprawdza się w polowaniach w gęstych lasach. Przednie kończyny silne i zakończone skrzydłami. Budowa skrzydła przypomina połączenie pterozaura z nietoperzem. Błona jest oparta na kilku pseudo-palcach, które tak naprawdę są wyrośniętymi ku tyłowi kośćmi sródręcza, nie paliczkami. Najdłuższy jednak wyrostek, który kształtuje skrzydło to piąty palec, który u zwykłych drapieżnych ssaków uległ niemal całkowitej redukcji.
U euroazjatyckiego gatunku skrzydła są mniejsze i pozwalają jedynie na krótki lot i dłuższe skoki. Dzięki temu susy mają długość ponad siedmiu metrów oraz ośmiu wysokości. Siła wyskoku zależy od silnych kończyn tylnych, których budowa przypomina tych u kotowatych. Skóra przy kończynach i brzuchu pokryta jest łuskami, które pełnia rolę naturalnej zbroi. Podczas lotu lub skoku gryfon posługuje się swoim ogonem niczym sterem. Przy biegu zaś utrzymuje równowagę. Podczas walki strąca nim przeciwników z równowagi, a jako maczugi używa wyłącznie sezonie godowym w starciu z innymi samcami. Ogon ten jest długi i umięśniony, do połowy okryty sierścią z łuskami skórnymi, potem aż do koniuszka ogona wyłącznie łuskami.
Ciekawostką jest to, że jako jeden z nielicznych ssakoszczurów potrafi zmienić swój metabolizm. To znaczy, że może błyskawicznie nastawić się na stałocieplność lub zmiennocieplność w zależności od sytuacji. Ta zdolność daje mu ogromną przewagę w każdych warunkach.


Rozmnażanie:
Gryfon tak jak wszystkie ssakoszczury jest żyworodny. Jedna samica rodzi do 3 młodych, którymi opiekuje się przez miesiąc sama, a potem z pomocą stada przez 2 lata. Sezon godowy jest krótki i odbywa się co 3 lata. Wtedy samce alfa walczą z konkurentami o pokrycie samic ze stada. Zwycięzca przez krótki okres zapładnia wszystkie samice i pilnuje by żaden inny samic się do nich nie zbliżył. Gdy samica traci wcześnie swoje potomstwo nie przechodzi od razu rui tylko odczekuje rok po zapłodnieniu.


Zachowanie:
Gryfony żyją stadnie. Grupa składa się do 50 osobników, głównie samic i samców, które w okresie rozrodczym odchodzą od stada. Stadem rządzi samiec alfa, który swą dominację ukazuje wyraźnymi "kłami" i "koroną"- kępką żółtej sierści nad "dziobem". Zwierzęta te są aktywne głównie nocą, a w dzień chowają się w jamach lub w jaskiniach. Są jednak wyjątki. Ostatnio widuje się pojedyncze osobniki również w dzień. Różnią się od swych nocnych pobratymców jedynie kolorem sierści. Zamiast czarnej, ciemnogranatowej posiadają zieloną lub lesistą barwę. Zapewne w pewnych populacjach dalekowschodnich musiało dojść do mutacji, w której pręciki zdominowały czopki i gryfony przeszły z trybu nocnego na dzienny. Nie odnotowano żadnych stad tego podgatunku. Sugeruje się, że żyje samotniczo i tak jak nocne mają swoje rewiry łowieckie, których zawzięcie bronią. Niektórzy naukowcy uważają, że dochodzi do izolacji behawioralnej i że ten podgatunek niedługo stanie się nowym członkiem w rodzinie gryfonów. Stąd nadano mu nazwę słoneczny gryfon. Są jednak tacy, którzy są przeciwni tej teorii, ze względu na to, że schwytane młode przed osiągnięciem 4 miesiąca życia również potem mogą żyć w trybie dziennym. Ponadto takie młode osobniki są lojalne wobec właściciela uważając go za samca alfa. Dowodem zwolenników jest to, że "udomowione" gryfony nie zmieniają barwy sierści i zachowanie jest wywołane wpływem człowieka, nie mutacji jak u Słonecznych.



//Inspiracja: Nargacuga z Monster Hunter 3 i 3rd//
8  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Kres Edenu : 20 Sierpnia 2011, 23:22:07
Tu opuszczamy klimaty Herosów i Ashan. To jest opowieść całkiem nowa, z dziedziny science- fiction. Mam nadzieję że to wam wystarczy nim Hells nie ukończy swego konkursu. Na razie daję wam skromny prolog.

 2095 rok- Pięć lat do XXII wieku, którym obecny papież Piotr XIV prosił by wejście w nowe stulecie odbyło się bez wojen. Podobnie mówili o tym inni przywódcy religijni jak Dalajlama IV na ten przykład. Ziemia od początku XXI wieku przeżyła już cztery wojny: III wojna światowa z 2016 roku zwaną również „I Wojną Nuklearną”, wywołaną przez partię islamską Al- Kadżira w Iraku, która wytworzyła się z już legendarnej organizacji terrorystycznej Al-kaidy. Trwała tylko trzy lata i zakończyła się upadkiem potęgi islamskiej i pogromem muzułmanów w Europie. Druga zwaną „II Wojną Nuklearną” zaczęła się od ataku Korei północnej na Chiny. Trwała pięć lat i zakończona została utworzeniem silnego państwa na Dalekim Wschodzie, zwanym „Imperium Wschodzącego Słońca”- trzecia potęga na Ziemii, z autonomią Japońską i Mocarstwem Chińskim- komunizm upadł wraz z anihilacją Korei Północnej. Następna była III Wojna Nuklearna- która trwała najdłużej, bo aż siedem lat. Wtedy doszło do cyborgizacji, według statystyk ONZ ponad 63,7% ludzi posiadało cybermózgi, z których ponad 1/3 posiadała ciało jedynie z metalu i sztucznej skóry. Zmieniło się to w 2039 roku, kiedy to stwardnienie cybermózgowe wyniszczyło prawie 25 % ogólnej populacji. Wielu ludzi wróciło do religii i życia w pełni biogenicznego, czyli „Naturalnego Ducha”. Pokój trwał co najmniej 20 lat, potem doszło do nowej wojny tym razem nie nuklearnej, lecz biologicznej została nazwaną „Wojną Mutantów”- było to wynikiem długotrwałego efektu wojen nuklearnych. Wojna została zaczęta gdy pewien nanogenetyk japońskiego pochodzenia spowodował wybuch wszelkich elektrowni nuklearnych i rozsianie nanorobotów. Nazwano to „Efekt Edenu” bowiem w niecałe pięć lat natura odzyskała ponad połowę zamieszkałych przez ludzi terenów. Gatunki dotąd zagrożone wyginięciem stały się popularne. Miało to jeszcze inne negatywne skutki. Ewolucja przyśpieszyła tempa- powstała nowa grupa istot- Synosauria. Są to ssaki gadokształtne najprościej ujmując. To udoskonalone istoty z kombinacją cech ssaczych i gadzich. Zdominowały one niemal wszystkie tereny niegdyś przez nas przekształcone. Poza nimi pojawiło się wiele innych istot. Ziemia znów stała się niebezpiecznym i niezbyt przyjemnym miejscem. Zmiany dotknęły jednak ogólnie nasz gatunek. Prawie cała ludzkość zcybergizowana uległa eksterminacji, a pozostali mutacji. 87,43%  ludzkości mutacje zmieniły niemal całkowicie ciało, zmieniając już w dojrzałych organizmach geny, uaktywniając cechy atawistyczne, czyli wsteczne. 12,51 % stała się kryptomutantami- z zewnątrz niczym nie różnili się od zwykłych ludzie, lecz mutacje, które u nich się pojawiają czynią ich lepszych w pewnych czynnościach od zwykłych. Zaledwie 0,06% ocalałych nie uległa żadnej mutacji. Są nazywani „czystymi”- mimo rasistowskiego podtekstu nie dochodzi do walk na ich tle, bowiem jest tych ostatnich za mało. Po tej katastrofie technologia szybko się odbudowała, choć raczej jest za słaba by pokonać naturę i odbić to co kiedyś było nasze. Zaczęto więc kolonizować oceany i kosmos. Dzięki połączeniu sił ostatnich organizacji naukowych utworzono stacje, a następnie kolonie na Księżycu i Marsie. Tam dominują głównie „czyści”, choć są zależni od Gai- międzykontynentalnego kraju, który oficjalnie zniósł podziały na państwa, bowiem narody utraciły wszelkie znaczenie. Praktycznie nadal istnieją państwa- miasta walczące o władzę i nowe tereny. Na dodatek ostatnio w okolicy Europy- księżyca Jowisza wychwycono dziwne sygnały. Właśnie tu rozpoczyna się nowa era w dziejach ludzkości, oraz nasza historia.
9  Hyde Park / Archiwum / Galeria dzieł literackich : 12 Maja 2011, 23:16:10
Dzięki Pannie Laxx, Hadrianowi i Nekro_L'owi powstał pomysł by "zrekonstruować dinozaura", "wskrzesić niczym feniksa z popiołów", "reaktywować"- dział poświęcony literackim dziełom naszego tawernianego grona.
Przy poprzedniej odsłonie Tawerny, ów galeria była. Nie było opowiadań dużo (jak twierdzi Martin tylko Fasta), ale jakie dobre. Mi na przykłąd do dziś pozostał w pamięci kapłan zmieniający stronę na Przeklętych po zdradzie przyjaciela, czy krasnoludzkiego wartownika.

Niby odwiedzający stronę mogą czytać z forum powieści i opowiadania, lecz ma to jednak wady:
-Nie mają jak oceniać, komentować
-Posty, komentarze użytkowników, które moga przeszkadzac i wprowadzac chaos w czytaniu dzieł.

Stworzenie osobnej strony też nie wchodzi w rachubę. Wyszłoby to samo co z TKA:
-Nie ma linku ze strony tawerny do witryny z naszymi pracami
-Osoba prowadząca ten kącik musiała odejść z powodu braku czasu.

Dlatego składamy propozycję o odtworzenie kącika dla epików i być może liryków również na stronie tawerny, na równi z galerią rysunków, czy zdjęć.

Pytanie pozostaje jeszcze: Jak to ma wyglądać?- to znaczy: "Kto ma go prowadzić? Jak będą wstawiane prace?", itd.

Co do organizacji mam pewne propozycje, oto one:

1. Osoba/Grupa wybrana przez adminów wybiera teksty, które lecą na stronę. Przedtem jednak wysyłają wiadomośc do autora, on zaś jeżeli chce tekst zmodyfikować (dodać fragment bądź fragmenty, lub poprawić obecny). Potem tekst poddaje się przeróbce gramatycznej i jako gotowa, ładna i poprawna gramatycznie powieść trafia do kącika.

2. Robimy wybory- userzy wybierają jakie powieści idą do kącika. Grupa wybiera 2 najlepsze opowiadania i proces poprawy jak w pomyśle 1. Jeżeli autor tekstu jest od dawna nieaktywny- grupa lub osoba odp. za kącik poprawia pod względem gramatycznym.

Alternatywa (2*): Osoba/grupa wybiera opowiadania i wtedy trwają wybory między użytkownikami (żeby te stare sprzed kilku stron również mogły byc czytane i trafić na stronę).

Aktualizację byśmy robili co 3-4 tygodnie (lub raz w miesiącu), żeby autorzy mieli czas na pisanie nowych dzieł lub dokończenie starych nowymi rozdziałami.

Dla zachęty dla twórców mam również propozycję wynagrodzeń, to znaczy, że najlepsze byśmy nagradzali:
a)wersją PDF (na równi z modami w dziale Download)
b) upiekszenie rysunkami (autorów lub Panny Oliwsen jak się zgodzi)
c) specjalną rangą (złoty banner z kapłanem/druidem i napisem "Autor miesiąca")
d) lub jakąś nagrodą rzeczową

Wybory odbywałyby sie co miesiąc od momentu gdy zbierzemy więcej niż 5 dzieł (lub 10 rozdziałów). Raz wygrana praca w nastepnych wyborach nie bierze udziału.

Co o tym sądzicie? Drodzy administratorzy, moderatorzy, redaktorzy, moderze, ambasadorzy, vipy, zasłużeni, przyjaciele i przede wszystkim wy użytkownicy.

Czekamy na wasze opinie, propozycje i uwagi. 
10  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Pamiętnik Tawernowicza : 22 Grudnia 2010, 23:33:12
Pamiętnik Tawernowicza
Zbiór wspomnień i krótkich opowieści Pióra Belegora Meriadoka von Dragenhaart

Pamiętam jakby to było wczoraj… byłem dobrym strategiem u wielu władców, mimo iż sam nie miałem zapędów do władzy pomogłem wielu herosom w jej uzyskaniu. Moja dobra passa szła przez cały Antagarich i Axeoth, wtedy o Ashanie nie wiele słyszałem. Jednakże w końcu trafiła kosa na kamień, a dokładniej na króla upiorów z małej wyspy- Spazz’Maticusa. Stanęliśmy przed jaskinią króla demosmoków- najpotężniejszych istot w całym Axeoth, których kolebką była właśnie owa Rdzawa pustynia, bogata w siarkę i rudy, które miały pomóc królowi w podbiciu kraju słynącego również z przepisu na nieśmiertelność- chyba Channon jej było, ale kto by pamiętał o podbitych krajach. Wracając do rzeczy, gadzina ta zażądała 100 ród siarki i kilka smoczych artefaktów, które były porozrzucane w tej okolice- niby nic, siarki było w bród, ale okolice te strzegły nieumarłe hordy barona von Tarkina- znowu te chodzące ścierwa, co mało płacą, a swojego by ze mnie zrobili, okropni fanatycy. Mieli tu aż trzy bazy, niby nic, ale głównodowodzący nimi był demonicznym generałem mającym pod swą banderą ponad setkę wampirów, trzy razy więcej duchów, a o szkieletach i tych wielkookich pokurczach nie wspomnę. Nasza armia nie była na bitwę z nim gotowa, mając pod berłem tylko kilka czarnych smoków i kilkadziesiąt zmor, nawet ja niewiele mogłem zdziałać. Zacząłem więc szukać artefaktów po całej pustyni w nadziei, że za pomocą demosmoków uda się wygnać umarlaków do ich grobów. Niestety poszukiwania nie zdały się na nic, a teren wokół baz był nadal niezbadany, bowiem nikt ze szpiegów nie wrócił stamtąd żywy- martwy tym bardziej. Spazz ogarnięty szałem powiedział mi:
-Jeśli w ciągu miesiąca nie zapłacimy królowi demosmoków to ty odpowiesz za to głową! Rozumiesz!
Nie miałem wyjścia jak mu potaknąć i ruszyłem w poszukiwaniu rady, bowiem sam nie mogłem tego rozgryźć. Opuściłem Axeoth, zacząłem szukać pogłosek, rad, wskazówek dotyczących tych artefaktów lub mędrców wiedzących o nich. W końcu trafiłem do miejsca bliżej nieokreślonego, niby to leżało w Antagarichu, niby w Axeoth, a czasem mówili, że w Ashan. Gdy dotarłem tam na miejsce zadziwił mnie jej ogrom. To nie była jakaś tam karczma, to był wieżowiec, istny drapacz chmur. Byłem przerażony, każdy miał tu swój gabinet, pokój… na najwyższym piętrze swoje biuro miał „Ojciec- założyciel” tejże  organizacji o przydomku JareQ, dziwne jak dla mnie, jak taka osoba może nosić takie…. miano, ale jak to się mówi „Co diecezja, to herezja”. Niżej mieli jego asystenci: Martin, Luk, a jeszcze niżej  Laxx, Loczek, Cepek- tych ostatnich miana nawet mnie rozbawiły, ale z powodu kulturalnych szybko się powstrzymałem, tych jeszcze poniżej odechciało się czytać. Zacząłem szukać bardziej osób kompetentnych, które wiedziały coś o Axeoth i Rdzawej Pustyni, znalazłem w końcu komnatę, czy może gabinet zajmujący się sprawami tej krainy. Gdy wszedłem do recepcji, pojawiła się…. Stara, ohydna kobieta grubo po sześćdziesiątce, w ogromnych okularach, wyzywająco różowym sweterku i szarych lokach zapiętych niezbyt starannie w kok. Uśmiech miała jak żaba, która połknęła pszczołę. Zapytała skrzekliwym głosem:
-Czego?
Zmieszany brakiem kultury u „pracownicy” biura odpowiedziałem:
-Chciałem zgłosić swój problem, właśnie w dziale o Axeoth, chodzi o…
-Trzeba się zarejestrować.
-Co proszę?
Stara baba zbliżyła swój pomarszczony łeb ku mnie i spytała:
-Której części zdania Pan nie zrozumiał?
-Nie, nie, zrozumiałem , ale ja tylko…
-Nie ma rejestracji, nie ma rozwiązania. To poważna firma, a nie jakaś jaskinia pytań i odpowiedzi. Byle kto nie ma prawa się tu udzielać, ani zadawać pytań! Czy to jasne!?
Przerażony odpowiedziałem najgrzeczniej jak umiałem:
-Jasne madame, bardzo jasne…. Ile to kosztuje?
Skrzekliwa sekretarka odwróciła się i zniknęła gdzieś w głębi swego mrocznego gabineciku, coś mi się wydaje że chyba za rodzica miała troglodytę, ale gdy zanim zdążyłem wysnuć po której dokładniej stronie pojawiła się z całą ryzą dokumentów i rzuciła mi je na ręce, mówiąc:
-Nic, masz to wypełnić i mi zwrócić. Proszę, masz tu długopis. To tez masz potem zwrócić.
Ledwo podnosząc je przytaknąłem, położyłem na stoliku (gdy je upuściłem, miałem wrażenie jakby ktoś zmiażdżył butem karalucha, dopiero potem okazało się, że to była rusałka pod moimi dokumentami). Po męczących godzinach papierkowej roboty w końcu skończyłem. Gdy je oddałem, ona wzięła tylko kartkę z góry, a resztę rzuciła do niszczarki, jak to zobaczyłem już miałem wybuchnąć, lecz ona jakby to przeczuwając odpowiedziała:
-To normalne procedury. Sama góra je wprowadzała. Gotowe, od tej pory jesteś członkiem naszej organizacji, dziękujemy za rejestrację. Legitymacje otrzymasz za następnymi drzwiami, tam powiedzą gdzie masz się udać.
Podziękowałem. Westchnąłem na myśl o spotkaniu z kolejnym żaboludem gdy za drzwiami ujrzałem… cudo. Blond włosa elfka o zielonych, błyszczących oczach, długich nogach, wąskiej talii i i…… dużo by gadać, po prostu wspaniale wyglądała w stroju sekretarki. Uśmiechnięta podała mi legitymacje i regulamin w wersji kieszonkowej. Wskazała jak dojdę na piętro Axeothu. Żal mi było ją opuszczać, ale w końcu termin się kończył, a Spazz odciąłby mi nie tylko głowę, więc ruszyłem na spotkanie z fatum którego niestety nie byłem świadom. Gdy wszedłem do windy zamknęła się za mną i ruszyła. Spojrzałem w zainstalowane tam lustro, poprawiłem co tam mogłem, w tym i czapkę oraz uśmiechnąłem się na myśl, że być może w końcu odnajdę upragnioną odpowiedź. Gdy wjechałem na piętro czekało mnie jeszcze kolejna papierkowa robota związana z założeniem mej sprawy. Na szczęście trwało to o wiele krócej i przyjemnej, bo sekretarką była ludzka kobieta, brunetka o błękitnych jak łuski Błękitnego oczach. Widać nie tylko administracja Jaskini Behemota takich szukała. Nagle zaświeciła się lampka. Urzędniczka powiedziała mi że czeka na mnie osoba, która wie jak rozwiązać mój problem. To wszystko wyglądało jak jakaś agencja prawnicza, równie uporządkowana. Spodobał mi się ten porządek. Gdy wszedłem do środka, za biurkiem siedział młody mężczyzna o dziwacznie ułożonej fryzurze i lekko przemądrzałym uśmieszku. Na lewej stronie jego marynarki było napisane „Kokoju”, przypominał mi początkującego prawnika. Wskazał mi miejsce gdzie mogę usiąść i zapytał:
-Herbaty? A może gorącej czekolady?
-Herbatę, jeśli nie sprawi to problemu- odpowiedziałem.
Gdy usiadłem na miękkim fotelu filiżanka herbaty już była przede mną. Prawnik przedstawił się:
-Witamy na tawernie. Jestem Kokoju i pomimo tego uniformu nie jestem jakimś urzędnikiem po prostu, tak sobie nas wyobraziłeś, lecz gdy już znajdziesz swoje miejsce wszystko będzie wyglądać inaczej, bardziej swojsko, luźniej i przytulniej. Jakie jest twoje imię?
Nie rozumiejąc zbytnio co miał na myśli odchrząknąłem i rzekłem:
-Jam Belegor Meriadok von Dragonhaart. Wszyscy mówią na mnie Bel lub Mer. To zależy gdzie aktualnie przebywam.
Młodzieniec uśmiechając się milej zapytał:
-Zatem… Belegor, ogólnie wiem o co chodzi, ale mimo to chciałbym dokładniej się dowiedzieć o twej sprawie i prosiłbym o twoją szczegółową wersję wydarzeń.
Opowiedziałem mu z jak największą dokładnością całe wydarzenia i sytuację na Rdzawej Pustyni. Wtedy usłyszałem, że artefakty maja na pewno nekromanci i zaczęła się dyskusja nad przeprowadzeniem odpowiedniej strategii. Rozmowa okazała się wielce pomocna. Uradowany rozwiązaniem mego problemu podziękowałem Kokoju, a on mi odpowiedział:
-Nie dziękuj, to normalne że sobie pomagamy, w końcu każdy na początku miewał jakieś problemy, my dzielimy się wiedzą by inni mogli z niej skorzystać. Taki jest już nasz cel. Życzę ci samych sukcesów na tle strategicznym i tutaj, w naszej tawernie. A to na dobry początek. Łap!
Młodzieniec rzucił mi jabłko. Złapałem je i podziękowałem. Gdy wyszedłem zatopiłem się w myślach i jedząc soczysty owoc delektowałem się słodyczą wiedzy, wygranej i jabłka gdy nagle poczułem silne uderzenie czegoś twardego i zimnego. Jabłko wpadło mi do gardła. Zacząłem się krztusić gdy nagle zobaczyłem… ogromnego, zielonego, łysiejącego, obrzydliwego orka z wystającymi z żuchwy kłami i powiedział niskim głosem:
-Zarysowałeś mi topór. Co masz na swe usprawiedliwienie…
Z powodu zakrztuszenia nie mogłem nic powiedzieć, mogłem co najwyżej cos wystękać lub chrząknąć. Uzbrojony w ciężki pancerz i…. jeansy ork skrzywił swą mordę i jego żółte oczy zaczerwieniły się mówiąc:
-Bełkoczesz…. Jesteś zatem neo..
Po chwili pojawił się za nim okularnik o bujnej, rudej czuprynie. Był wysoki i wyglądał na zaspanego.  Ubrany był normalnie, tylko kostur miał zawieszony za plecami. Zapytał zielonego monstrum:
-Hells co ty robisz?
Potwór odpowiedział:
-Właśnie znalazłem neo-dzieciaka, zarysował mi mój cenny topór, wtargnął do naszej organizacji, a za to Jest… Tylko… ŚMIERĆ!!!! Za Ordę!! AArghhh….!!!
Machałem rekami by dać do zrozumienia że doszło do pomyłki, próbowałem krzyknąć, lecz nie zdołałem ostatnia rzecz jaką wtedy widziałem do szybko lecąca pięść w moją stronę. Potem czułem tylko ból, złamania kości i Bóg wie co. Próbowałem uciec, lecz nic to nie dało, w końcu zemdlałem od nadmiaru cierpienia.
Zza drzwi wyszedł Kokoju i przerażony widokiem orka robiącego ze mnie miazgę wykrzyknął:
-Co tu się dzieje!! Fergard!! Co Hellscream robi!?
Okularnik odwrócił się do młodzieńca i odpowiedział:
-Złapał neokida, wiesz jak on ich nie lubi.
-Ale to nie jest neo!! To nowy członek!!!
Zaskoczonemu Fergardowi opadła szczeka, potem wykrzyknął do Hellsa:
- Grommash! Zostaw Pana bo ci zdechnie! To nie neo, to nowy!!
Ork odwrócił się i zapytał:
-Przepraszam, ale co powiedziałeś?
Kokoju wrzasnął:
-Właśnie pobiłeś naszego nowego członka zielona pokrako!
Hellscream podniósł mnie i powiedział, pytając się:
-Zatem to nie neo…
Fergard i Kokoju syknęli na mój widok. Jeden z nich odpowiedział:
-O Matko! Wygląda gorzej niż Jadowity Pomiot! Co żeś z nim zrobił… jak on się zbudzi to nas poskarży i wszyscy wylecimy na łeb na szyję. Zadłużymy tawernę po wsze czasy. Musiałeś go tak zmasakrować!
Ork odpowiedział:
-No co, dawno nie walczyłem… a ten topór dopiero co od kowala wrócił.
Fergard zapytał:
-To co my teraz zrobimy?
Kokoju odsunął się, mówiąc:
-To już wasz problem, nie mój, na razie!
I zniknął w obłokach dymu. Hells złapał się za podbródek i powiedział:
-Chyba wiem co zrobimy… Genn Szara Grzywa ma u mnie pewien dług.
…………………………………………………………………………………………………..
Gdy się ocknąłem czułem tępy ból głowy, całej głowy. Ledwo co widziałem. Zapytałem się:
-Gdzie… ja…. Jestem? Czy… umarłem?
Nagle odpowiedział mi głos:
-Nie, skądże znowu. Jesteś w moim pokoju. Długo leżałeś. Jak się czujesz?
Odwróciłem się w stronę źródła głosu i zobaczyłem rudego okularnika. Odpowiedziałem mu:
-Jak schabowy po ubiciu.
-Haha… schabowe leje jeszcze mocniej.
Gdy usłyszałem ten głos odwróciłem się w prawo i ujrzałem go… tego cholernego orka, przerażony zasłoniłem się dłońmi wrzeszcząc:
-Nie!!! Zostaw mnie potworze!  Ja przepraszam! Ja nie chciałem zarysować toporu!! To było nie chcący! Jabłko mi utknęło w gardle i dlatego belkotałem! Nie zabijaj mnie!! Proszę!! Ja jestem za młody by umierać!!! Nie!!!
Okularnik schwycił mnie za rękę i uspokajał mnie mówiąc:
-Spokój, nikt ci nie zrobi krzywdy. Jesteś tu bezpieczny.
Ork odpowiedział:
-Tak. Przepraszam Cię, to było małe nieporozumienie…
-Nieporozumienie-odkrzyknął okularnik:- Ty go omal nie zabiłeś Grommashu Hellscreamie!
Hells bagatelizując sprawę machnął ręką:
-Oj tam omal nie zabiłem, lekko go drasnąłem ot tak.
-Drasnąłeś,…. drasnąłeś!? Wiesz ile trwała cała rekonstrukcja ciała i kości?! Idioto! To cud że ma zdolność regeneracji bo byśmy z Gennem w życiu go nie poskładali.
Straciwszy orientację ryknąłem:
-Dość! Ktoś mi wyjaśni co tu się dzieje i co ja tu robię? Co się ze mną stało? Kim wy jesteście? I co ta zielona ohydna małpa robi tutaj zamiast za kratkami!!
Hellscream lekko zdenerwowany syknął:
-Zielona… małpa? Już ja ci zaraz…
-Spokój Hells! Ma prawo wiedzieć- uspokoił orka okularnik. Potem się zwrócił do mnie:
-Przepraszam za Hellscreama. Jestem Fergard Stratoavis, półdemon, a ten zielony to słynny na całym świecie Hellscream Grommash, wyzwoliciel orków i obrońca Kalimdoru.
Odpowiedziałem mu;
-Nie znam. A ten gościu na pewno nie jest herosem, a jedynie mordercą niewinnych istot!
Półdemon ujął mnie za rękę i uspokoił mnie:
-Spokojnie. On już ci nic nie zrobi. Gdy się zorientował że jesteś jednym z nas postanowiliśmy zabrać Cię do jego przyjaciela Genna. U niego wraz z szamanem udało się przywrócić cię do normalnego stanu, choć wiele ran musi mieć czas na zagojenie się, więc kowal, którego imienia nie pamiętam zrobił coś dzięki czemu możesz się poruszać spokojnie po naszej Tawernie i po innych światach. Kostium powinien pasować jak ulał.
Zaskoczony spojrzałem na siebie, wtedy zobaczyłem, że jestem w jakimś długim, ciemnym płaszczu zapiętym jak sutanna księdza, a dłonie skrywały rękawiczki o trzech palcach. Powiedziałem:
-Dajcie mi lustro.
Fergard patrząc na mnie powiedział:
-Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł…
-Daj mi lustro!
Półdemon niechętnie podał mi lusterko, gdy spojrzałem na nie zamiast swej twarzy zobaczyłem…. Niebieską, jaszczurzą maskę o wielkich żółtych gałach. Wściekłem się potwornie i ryknąłem z całych sił;
-Cccccco żeście ze mną zrobili!!! Chol***a jasna!! Zrobiliście ze mnie jakiegos kobolda!! Przez was kurde wszyscy wezmą mnie za jakiegoś paszczura i to na dodatek z Tatalonii! Nienawidzę gnoili! Nienawidzę reptilionów! Zabije was!!! Pozwe was do sądu! Jakem Belegor!
Ork uśmiechnąwszy się odpowiedział:
-Nie, nie możesz.
Wytrącony z tropu zapytałem;
-Jak to nie mogę?
Hells wyjaśnił:
-Jestem redaktorem Tawerny.
-No i?
Ork pokazał mi dokument i dokończył wyjaśnienia:
-A to, że mam immunitet. Nic mi nie możesz zrobić. Nowe przepisy.
Maska mi się zatrzęsła, drżąc powiedziałem:
-Że co proszę….
Grommash odrzekł potem:
-Za to ty musisz zapłacić za koszty leczenia. Oto rachunek.
Gdy mi pokazał paragon opadła mi szczęka (gdyby to było jeszcze widoczne, maska i tak wyglądała jak rozdziawiona paszcza reptiliona). Widząc tyle zer za jedynką. Ork poklepał mnie po ramieniu bardzo lekko i odpowiedział:
-Nie martw się jak wykażesz się aktywnością i pracowitością szybko się wypłacisz, a wtedy będziesz mógł to zdjąć. A na razie życzę powodzenia.
I tak w tej beznadziejnej sytuacji zacząłem pracować na wypłacenie rachunku. Harował dzień i noc, ponoć zostałem nazwany „szybkim” bo wyprzedziłem nawet osoby z góry. Niektórzy krzywo na to patrzyli, parę osób nawet mnie uznało za neo, ale nie poddawałem się. Wszystko byłem gotowy zrobić by tylko pozbyć się tej maski i „zbroi”. Gdy w końcu nadszedł ten dzień wróciłem do Hellscreama z pieniędzmi. Rzuciłem mu na stół i powiedziałem:
-Gotowe. Oto pieniądze, dokładnie taka suma jak na paragonie.
Ork odpowiedział:
-To świetnie. Genn będzie bardzo zadowolony. Ma czym opłacić swa kampanię. Niezły jesteś. Tak szybko tyle wypracować…
Już uradowany stanąłem przed nim mówiąc:
-A teraz zrzuć to ze mnie.
Hells odpowiedział mi:
-Nie.
-Co proszę?
Ork wyjaśnił mi:
-Zapisałes się do konkursu Nowych ras, tak?
-Tak.
-Zamieściłeś tam taką samą jak ty, tak?
-E… fizycznie tak, ale kulturowo i psychicznie…
-Zatem nie możesz zdjąć tego bo złamiesz regulamin, a wtedy będziesz musiał zapłacić wiele o wiele razy więcej niż to co jest na stole. Nie czytałeś tego pod małym druczkiem?
Załamałem się. Na dobitkę Hells mi odpowiedział:
-Nie martw się Belegorze, jak się skończy wtedy Cię uwolnię z tego, a na razie możesz to zdejmować tylko gdy będziesz sam. 
Z nadzieją spojrzałem na Niego i zapytałem:
-A kiedy się to skończy?
Ork podniósł ręce, mówiąc:
-A czy ja wiem. Na razie mam tylko dziewięć, a potrzeba mi szesnastu. Zatem w takim tempie za rok czy dwa… Może się zakończy.
Wtedy załamałem się kompletnie. I tak trwam do dzisiaj w tej sztucznej formie, uważany za herpetofila, fana reptilionów i cytadeli z Anatagarichu. A to wszystko przez.......
//zerwane połączenie//
11  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Shantiria- nim nadeszło zaćmienie [Zakończona] : 02 Października 2010, 22:10:38
Jest to prolog do "Opowieści z Ashan" i całej sagi Heroes of Might and
  Magic, a szczególnie piątą i szóstą odsłonę oraz Dark Messiah. Tutaj na czas trwania konkursu Hellsa spróbuję wam przedstawić bliżej motywy demonów, pochodzenia kryształu Shantirri. Wyjaśnię tu wątek bezimiennych i Dren. Miłej lektury. Narazie to króciutki prolog, potem rozdział też będą krótsze, bowiem to będzie krótka opowieść.


Shantiria- nim nadeszło zaćmienie.
Prolog

26 rok siódmego smoka. Ranaar. Bastion Bezimiennych topił się w mroku. Ostre końce wież jeszcze odbijały blade światło księżyca. Brama miasta została zamknięta. Jako jedyne wrota Bastionu wyróżniała się na tle czarnych, wysokich, monotonnie ciągnących się wokół murów, które gdzieniegdzie jeszcze wchodziły nawet do centrum miasta, tworząc widoczny z lotu ptaka wzór w kręgu. Wrót pilnowały troglotydy w pełnej, skórzanej zbroi i dridery. Strażników było łącznie dwunastu. Jeden z humanoidalnych płazów podniósł głowę i zaciągnął powietrze w swe ogromne nozdrza. po chwili zwrócił się w stronę puszczy i syknął:
-Ktoś tu jesssst. Powiadomcie stra..
Nagle strzała wbiła się w głowę, grotem przebijając jej tył. Potem wbił się w zaskoczonego troglodytę pięć kolejnych strzał. Padł wbijając strzały jeszcze głębiej w mózg. Po chwili strzały leciały ze wszystkich stron. Tym razem jednak efekt był mniej skuteczny. Zginęło tylko troje strażników. Gdy opuścili tarcze zauważyli jakiś cień za nimi, wtedy nagle kilkoro z nich upadło na kolana, krwawiąc z brzucha. Dridery, które ostały, zaczęły na ślepo atakować włóczniami powietrze. Jeden z nich trafił w ramię napastnika, rozdzierając płaszcz. Reszta miała zaatakować, gdy nagle usłyszały głuche stąpnięcie. Troje z nich odwróciło się i zobaczyło, ogromne monstrum o pokroju dwunożnego jaszczura o smoczej głowie. Podniosło półtora-ręczne ostrze i jednym zamachem odcięło ludzką część ciała od pajęczego odwłoka i nóg. Ostatni ze strażników odwrócił się widząc śmierć swych kolegów i nagle błękitne ostrze odcięło mu głowę. Gdy ciało ogarnęły pośmiertne konwulsje napastnik odrzucił kaptur. Okazał się on mieć błękitny jaszczurczy pysk i żółte ślepia z czarnymi źrenicami. Podniósł swoje ostrze, które zaświeciło na niebiesko. Bramy się otworzyły, a z lasu wyszło dwudziestu paru łuczników, kilkunastu szermierzy i dwa jaszczurcze bestie. Za brama stał elf, który machnął ręką i odwrócił się, biegnąc główną aleją. Jaszczuroludzie pobiegli za nim.
...............................................................................................
-Czy to prawda?
-Tak to prawda Panie. Ukradli kryształ.
-Kiedy to się stało?
-Wczorajszej nocy Panie. Zaskoczyli strażników. Było ich horda, lecz poza łucznikami, atakowały tylko dwie istoty.
-Jaszczuroludzie z Shantirii- tylko oni mogli wejść tak bez szczelnie na nasz teren. Jak im się udało dostać na nasz teren?
-Ktoś im pomógł. Otworzył bramy od środka. Albo zdrajca, albo szpieg demonów.
-Raczej szpieg- gdyby to był jeden z nas, bracia moi i siostry moje to wszyscy byśmy tu zginęli. Jednakże zabrali nam cenny artefakt, bez którego nie zamkniemy demonów w innym wymiarze. A wiecie wszak jak ważne to jest zadanie by nam więcej nie zagroziły. Już raz straciliśmy nasz dom wraz z ciałami i imionami. Historia nie może się powtórzyć.
-Ale my nie wejdziemy do Shantirii, te przerośnięte gady znają naszą słabość. Trzeba im wysłać kogoś innego.
-Wykorzystajmy ludzi, elfów, krasnoludów i nagi. Co nam szkodzi. troglotydy nie dadzą rady w dżungli, nasze inne stwory również, ale oni... mają szansę.
-Zapomniałeś jednak, że to są wierni naszych wrogów, chcesz robactwo wpędzić w nasze sprawy?
-Czasem trzeba, mój przyjacielu. Oni również nienawidzą demonów, a aniołowie... ci są zbyt słabi by nam się sprzeciwić. Nie pozbierały się po ostatniej wojnie. Kto przybędzie do króla Falcona i Sar-Elama?
-Wyślijmy tam Ambasadorkę, ona ich przekona. Ja natomiast Panie zajmę się władcą klanów Grimmheimu i Królową Deragante z Jadeitowego Morza. Byłem na ich ziemiach nie raz i nie dwa. Sądzę, że odpowiedzą na nasz odzew. Elfy również, ich moc by się nam przydała.
-Hmm... Ambasadorko wiesz, że musisz przyjąć cielesną postać i zmniejszyć swą moc by te materialne twory smoczych bóstw nie zginęły od twej aury. Jesteś gotowa na takie poniżenie?
-Tak Panie.
-To samo się tyczy Ciebie mój przyjacielu, nie zawiedźcie nas.
-Tak Panie!
-Zatem ogłaszam koniec naszego zgromadzenia. Kryształ musi trafić na ołtarz, a demony i ich łuskowatych sługusów niech pochłonie ogień świata!
Bezimienni znikli w odmętach mroku zostawiając olbrzymią kulę w samym centrum komnaty. Sfera zaczęła blaknąć i gasnąc, aż powoli pochłonął ją mrok.
...............................................................................................
Młody nag polerował swoją katanę w zaciszu rodzinnej kuźni. Miał szatynowe włosy ciągnące się, aż do wężowej części ciała. Zapięte miał je z tyłu głowy nad karkiem, tak że pasemka czarnych włosów otoczyły podstawy jego uszu i zakryły część obręczy, z której wyrastała para prostych, gładkich rogów zagiętych ku tyłowi i rozstawionych bardziej po bokach. Był on pochodzenia szlacheckiego. Ojciec był z rodu Nikugawa, o czym świadczy ilość i rozstawienie rogów, zaś kształt i faktura świadczyły o tym, że matka pochodziła  rodu Hideyoshi. po niej odziedziczył również fioletowy kolor oczu i bladą cerę. po ojcu zaś czerwone łuski i rysy twarzy. Młodzieniec uważnie badał miecz. Tak jak on był surowo oceniany, by spełnić swoja powinność. Nagle oględziny katany przerwało nadejście elfki z w skromnych, lnianych szatach o barwie lessowej i wygasłej zieleni. Zatrzymała się przed kuźnią. Nag odwrócił się w jej stronę, ona widząc jego nagi, umięśniony tors zawstydziła i żeby to ukryć kłonił się nisko mówiąc:
 -Rokuro ojisama! Twój ojciec prosi Cię byś przybył do sali Rodu. To bardzo pilne.
-Dobrze. Możesz odejść Shiryuki.- powiedział do służącej, po czym westchnął schowawszy ostrze do pochwy. Następnie założył białą koszulę na siebie, którą wcześniej wrzucił w kąt, a potem zdjął z rogu upolowanego przed laty jednorożca morskiego lnianą kamizelkę przypominającą górną część kimona i wypełzł z kuźni. była ona ustawiona przed wiśniowym sadem, który leżał na środku dziedzińca, otoczonego dębowo-bukowym lasem. Kolorowe liście z lasu pokrywały ścieżki prowadzące do wielkiego budynku zbudowanego z zielonego bambusu, świerkowych belek i papirusowych drzwi. Rokuro przepełznął przez alejkę, dookoła budowli i gdy dotarł do dużych drzwi, na których widniał niebieski smok, o białej grzywie, i krwistoczerwonych oczach, chwycił za klamkę i przesunął drzwi. Od razu spuścił głowę i uderzając prawą pięścią w podłogę zasentencjonował:
-Wzywałeś mnie chichi-oya? (* czyt. ciciłe, znaczy "ojcze"- wytłum.red.).
-Tak. Wejdź Synu.
Rokuro wpełzł do środka, zamykając za sobą drzwi. Podniósł głowę i zobaczył swego ojca- naga o czarnych włosach i parze wykręconych rogów rozstawionych na boki głowy. Miał na sobie skórzany pancerz poprzetykany miedzianymi płytkami. Obok niego była naga w złotych, drogich sztach poprzetykana diamentami i dziwny osobnik w ciemnym kapturze, zakrywającym całe ciało. Ledwo książę rodu zauważał w rysy twarzy ukazujące się chwilowo pod pewnym kątem. Bardziej jednak skupił się na nadze i ukłonił się, uderzając pięściami w podłoże mówiąc:
-Królowo!
Naga podniosła rękę i powiedziała delikatnie:
-Wstań mój.... zięciu.
Zaskoczony młodzieniec podniósł głowę i zapytał;
-Pani?
Deragante odrzekła:
-Moja córka, księżniczka wybrała Cię na męża, zresztą nie dziwię się. Jednakże nie odbędzie się ślub dopóki nie udowodnisz mi swej godności, a przekonanie lewiatanów by nam służyły nie jest szczytem twych zdolności. Wiem że stać Cię na więcej.
Nag dopowiedział:
-Dlatego zostałeś wybrany wyruszyć z ambasadorem Bezimiennych do Grimmheim by po zabraniu stamtąd śmiałka lub grupy wojowników udać się na Dwór Falcona, gdzie tam się dowiesz jaki będzie cel miała wyprawa, w której się wykażesz. Przyjmujesz to?
Rokuro spojrzał to na ojca, to na królową i na ambasadore, który skierował głowę ku niemu, lecz nadal nie było widać twarzy. Ukłeknłą i powiedział:
-Życzenie ojca i przełożonych to rozkaz dla syna i wiernego królowej.
...

W kamiennych aulach wrzało i kipiało żelazo. Kowale kuli je do posągów, które ustawione między kolumnami będą strzec Ołtarza Arkatha. Rzeźbiarze i kapłani dopracowywali szczegóły, architekci wstawiali poprawki do ostatniej z rzeźb oraz samej ołtarza Kaplicy ich smoczego bóstwa. Między nimi środkiem korytarza szły dwa krasnoludy. Obaj mieli białe brody, szerokie nosy, zielone oczy, krzaczaste brwi, płytowe zbroje ze znakiem Pięści na napierśniku. Różniło ich t, że jeden z nich miał korone na głowie i dwa razy wyższą od niego laskę. Drugi zaś miał młot pokryty runami oraz w lewej dłoni trzymał hełm z futrastym obiciem i ochrona na uszy. Krasnoludy rozmawiały:
-Widać, przygotowania do ukończenia ołtarza dobiegają końca. Czyż to nie wspaniale mój bracie Thrangvarze?
Drugi z rozmówców mu odpowiedział:
-Tak bracie, a raczej wasza wysokość.
-Bez tytułu Bracie. Jesteśmy rodziną, jedna matka nas zrodziłą- zaśmiał król.
-Klan Stalowej pięści może być dumny iż ty zostałeś królem. Zjednoczyłeś plemiona, Arkath nam się objawił, wszyscy budują ołtarz, wspólnymi siłami. Dokonałeś cudu bracie.
Rozmowę nagle przerwało pojawienie sie berserka. Ukłonił się przed królem i powiedział:
-Wasza wysokość. Przybyli goście z południa. Pragna z Tobą pomówić.
Król pogłaskał się po brodzie i zamruczał, potem zwrócił się do brata mówiąc:
-Ambasadorzy. Ciekawe co przynieśli. Eh.. czas ich godnie ugościć w naszych Aulach.
Mówiąc to Thrangvar otworzył drzwi komnaty przed swym bratem i zobaczyli zakapturzoną, wysoką postać siedzącą na krześle oraz naga w pełnym rynsztunku, dwóch katanach przy pasie oraz z dziwną obręczą z rogami na głowie. Wojownik skłonił ku nim głowę. Krasnoludy zamknęły za sobą drzwi.

koniec prologu.
12  Inne gry / Pozostałe / Age of.... : 24 Września 2010, 13:03:39
Seria "Age of..." jest równie kultowa co Heroes of migh and magic, moim skromnym zdaniem. Tutaj ankietę ułożyłem wedle kolejki chronoligicznej, niż daty wydania, bowiem age of mythology jest młodsze od Age of Empires II.

Tutaj proszę się kierować tym, w której ci się bardziej chciało grać. Nie bierzemy pod względe grafikęm, czy trudność. Za to porszę podsumowac grę w całości, czyli z dodatkiem, to znaczy:

-Age of mythology z dodatkiem: The Titans
-Age of Empires z dodatkiem: Rise of Rome
-Age of Empires II z dodatkiem: The conquest
-Age of Empires III z dodatkiem: The Warchiefs oaz Asian dynasties.

Ja wybrałem dwójkę, bowiem tam jest najwięcej nacji, z tego powodu do każdej trzeba było użyć innej strategii, naprzykłąd uHiszpanów łucznicy są bardzo słabi, dlatego skupiam się bardziej na kawalerii, lekkiej piechocie i małej artylerii. W przypadku Anglików stawiam na silnych łuczników, ciężką jazdę i piechotę.

Tu można naprawdę rozwinąć skrzydła we wszystkich dziedzinach rozwoju państwa, od ekonomii po politykę z innymi graczami i na militarii kończąc.
13  Hyde Park / Pogaduchy / Bohaterowie- ci z historii i ci z książek. : 20 Sierpnia 2010, 23:45:29
Każdy z nas ma jakiś idoli, wzory do nasladowania, autorytetów. Dla wielu może to być teraz jakis zespół muzyczny, śpiewak, muzyk, aktor, aktorka, papiez, polityk, czy właśnie bohater..... nieważne czy żył naprawdę, czy to tylko postać z książki. Są czczeni z pobożnością i uwielbiani? Czemu? Dlaczego?

W tym temacie, chciałbym wyrazić swoje poglądy i zachęcam do tego innych. Wydaje mi się to dobrym pomysłem, ponieważ każdy z nas, przynajmniej w dzieciństwie chciał byc taki jak bohater z książki, filmu czy historii.

Tu przedstawię trzech najstarszych bohaterów kultury europejskiej, którzy zostali zapamiętani na wiele tysiącleci. Są to Hektor, Achilles i Parys. Bohaterowie z wojny trojańskiej, która miała naprawdę miejsce. Ale czy oni żyli napewno? Czemu zasłużyli na taką sławę? Owszem wojna trojańska była najwiekszą wojną swoich czasów w Europie. Homer świetnie ją opisał, ale czy wszystko było prawdą? Co było z fantazji, a co z historii? Wiemy że była ta wojna, koń trojański mógł istnieć, bowiem odkryto wazy z jego wizerunkiem. Agamemnon również istniał. Dzieło Homera jedna trafiło pomiędzy mity, głównie przez samego konia, pietę Achillesa i liczby żołnierzy uczestniczący w wojnie. ile w tym prawdy? Nie wiem. nie jesteśmy nawet peni czy Hektor- wzór wojownika, patrioty i obrońcy kraju, czy Achilles- arcywojownik pragnący sławy i glorii, człowiek dążący do niesmiertelności, czy Parys człowiek, gotowy wszystko poświęcić dla miłości do Heleny. Czy oni zyli naprawdę? Czy to tylko wymysł Homera? Kto zatem był ich pierwowzorem? Nie wiemy. Ich grobów nie odnaleziono i raczej nie odnajdziemy, bo oni mieli w tradycji palenie zmarłych. imo to stali się wzorem dla pokoleń, stając się wzorem dla kolejnych bohaterów- Rzymian, barbarzynców, rycerzy, królów, dowódców, generałów po zwykłych ludziach koncząc. Poza Gilgameszem są najstarszymi bohaterami jakich poznał świat, nawet jeśli są wytworem wyobraźni pewngo, ślepego starca.
14  Mody & modowanie / Heroes V - Modyfikacje / Heroes of might and magic V: Dark messiah mod : 01 Lipca 2010, 15:08:13
Ten mod trafił mi się, gy instalowałem dzikie hordy wersję 3.1 z ubisoft exclusive. Mapa fajna, gra się Sarethem.
Na początku trzeba zobyć Stonehelm, lecz dopiero gdy pokonam garnizon i nekromantę czyhającego przed miastem. Wszystko idzie dobrze, po pozbyciu się ich w mieście czekają posiłki. Stonehelm można rozbudować tylko wieżę magów, brak jakilkolwiek budynków rekrutacyjnych, a następnego dnia atakuje kolejny nekrofil, tyle że z trzema umarłymi cyklopami na czele. Dałem radę, trzeciego również pokonałem. Posiłki mam przy statku, na półwyspie jeszcze jest fort na wzgórzu. Tam zmieniam chłopów na osiłków, zbrojnych na krzyżaków,  łuczników na kuszników, a magów na magów bitewnych. Po bitwie morskiej z kolejnym nekromantą docieram na wyspę, tam dostaję magów bitewnych i zadanie zabicia pao-kai. Za to mam 21 arcymagów i krzyżaków. Pokonuję tam orka i wchodzę po podziemii, muszę odwiedzic trzy wcielenia Ashy, to nie kłopot pomimo straży (mam zaklęcia zniszczenia i płonące strzały balisty). Po odwiedzeniu pojawia się Aratrok i.... tu jest pies pogrzebany. Ma on po 35 siepaczy i hersztów, kilka krwawych cyklopów, 10 pao-kai, 54 córek ziemi, hordę wojowników, o goblinach nie wspomne, bo to pikuś. Ja natomiast mam 106 krzyżowców, 23 magów bitewnych, 67 kuszników i 113 osiłków. Nie dałem rady ich pokonać, a przecież zostaje pewnie Arantir i sam Kha-Beleth. Co mam robić?
Jednostek nie mam skąd dorobić, poza chłopami, miasta do rozbuowania też nie, a do Heresh nie popłynę, bo jest blokada w postaci komunikatu. Nie wiem czy jest jakaś wyspa na południu, gdzie byłby jakieś budynki rekrutacyjne lub dodatkowe jednostki do przyjęcia.
15  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Opowieść z Ashan : 01 Czerwca 2010, 17:44:31
No z okazji dnia dziecka (każdy jest w końcu czyimś dzieckiem, biologicznym, czy nie to są tylko szczegóły) przedstawiam moją alternatywna historię Ashan po Dark Messiah Might & Magic. Życzę miłej lektury i jak są błędy to szybko je poprawię.

Prolog
Ashan to świat, który według wielu panujących w niej wierzeń został stworzony przez Smoka porządku- Ashę. Z  niej narodziły się smoki żywiołów, z których każdy ma swoich wyznawców. Oprócz nich istniał jeszcze Urgash- Smok Chaosu, którego zdradzono i uwięziono. Siostra jego nawet, opuściła go chowając się w księżycu- żałosne...
Jeszcze tego mało, to i nas, jego dzieci również zamknięto. Oddzielono nas jednak. Urgash uwięziony został w samym centrum świata, jądrze planety by nigdy się z Niego nie wydostać, zaś my w Sheogh przez samozwańczego magika Sar-Ellama. Dobrze, że nie wszyscy podzielili jego poglądu. Jeden z nich go zdradził i otruł potem, gdzie w Zihyad wyzionął ducha, Ha! Dobrze mu tak. Dziadyga jednak nie był sam. Tak zwany Smoczy Zakon zablokował lukę i tylko w określonym czasie mogliśmy wyjść z więzienia, poczuć się wolnymi. Być na równi z innymi mieszkańcami Ashan. Wstręt i nienawiść ogarnęła nas, gdy zapomnieli o Urgashu, że żyją sobie jakby nigdy nic, a my po setne i dalsze pokolenia mamy cierpieć katusze za to żeśmy z krwi naszego ojca. Od chwili zamknięcia my, demony postanowiliśmy się zemścić na wszystkich wyznawcach smoków, którzy nas potępili i zamknęli w tym wymiarze. Jam jest Kha-Rael, oto ma historia...

Sheogh, więzienie w kształcie sześcianu, umieszczony między Ashan, a sferą śmierci i pałacami Elratha, wokół jądra planety. Teren w większości pokryty zastygłą lawą, bazaltowymi kolcami i wulkanami. O żadnej roślinności nie ma tu mowy, poza kilkoma wyschniętymi na wiór drzewami. Temperatury są znośne, nikt jeszcze nie umarł tu z zimna, choć szczerze nikt tu nie umiera z innego powodu niż trucizna, czy w walce. Tu panuje tylko jedna zasada: Wszystko jest dozwolone, tyle byle nie przegrać. Przegrana w Sheogh oznacza tylko jedno- śmierć. Otarłem się o Nią jak nigdy dotąd.

Uciekałem wtedy przed jednym z lordów demonów. Uwziął się na mnie, głównie dlatego iż byłem synem jednego z najlepszych agentów Kha-Beletha i jego największego wroga. Byłem synem Biary. Choć tylko raz ją widziałem, wiedziałem iż to ona szpiegowała Agraela, ona oszukała wszystkich. Całe Imperium Gryfów sobie podporządkowała. Nic dziwnego, że Kha-Beleth ją wielbił, a reszta aż prosiła o jej śmierć. Niestety tak się stało. Zginęła z rąk tej suki Izabeli i jej przeklętych pomagierów. To jednak lordom nie wystarczyło. Musieli zabić i mnie, by przejąć jej ziemie oraz status. Długo się ukrywałem, niestety jeden z mych żołnierzy mnie zdradził i wystawił w pułapkę. Oczywiście gdy się zorientowałem zabiłem go, lecz było już za późno. Ogary tego impa- Groka złapały mój trop i teraz uciekam przed nimi, lordem i całą jego armią. Biegłem ile sił w nogach. Gorący i ostry żwir kaleczył me stopy, nie mogłem odlecieć, bowiem podczas walki naciągnąłem skrzydło. Słyszałem za sobą już oddechy ogarów i wyzwiska wypluwane z gęby Groka:
-Zaraz Cię dorwę bękarcie jeden! Synu tej suki Biary! Jak tylko Cię dorwę obedrę ze skóry skurw*synu! Zapchlony chowańcu!

Och.. gdybym wtedy mógł zabić go za nazwanie mej matki suką. Ten bezmózgi imbecyl nie godzien nawet czyścić jej kopyt. Niestety nie miałem ze sobą żadnej broni, miecz wyłamał się w ciele tamtego biesa. Mocy starczyło mi tylko na jedną strzałę. Odwróciłem się w biegu i wycelowawszy w zakuty łeb demona wywołałem ją. Niestety Grok zaciągnął łańcuch i użył jednego ze swych ogarów jako tarczy. Strzała przeszyła łeb, lecz prysła gdy przeszła. Demon zarechotał:
-Ha! Tylko na tyle Cię stać młody! Już nie żyjesz!
Już szykował się do wystrzelenia swej kuli ognia gdy nagle potknąłem się o wysunięty korzeń wyschniętego drzewa. Cholera! W całym Sheogh zaledwie jest ich garść i akurat przez jedno z nich mogłem umrzeć. Spadłem do dołu. Gdy wstałem zauważyłem coś dziwnego. Przede mną, tuż przed jeziorem lawy leżał stary szkielet ze strzępami stroju mnicha. Trup trzymał w swej kościstej dłoni długi, jakby świeżo naostrzony miecz, ze złotą rękojeścią i rubinem jako klejnotu. Nie wiem co mnie bardziej zdziwiło, to skąd na odludziu Sheogh znalazł się kapłan z Imperium Gryfów, czy to że kilkuletni trup trzyma świetnie zachowany jakby nowy miecz. Nie miałem jednak czasu na zastanowienie. Za plecami słyszałem Groka jak rozkazywał swym rogatym sługom i ogarom szukać mnie. Widać, miałem szczęście, że gdy spadłem on wtedy wyzwał kulę. Nie namyślając się długo wziąłem miecz do ręki. Pomimo swej długości był lekki. Gdy go podniosłem, spojrzałem na rubin. Wtedy coś we mnie jak strzała przeszło z ciała do umysłu. Jedynie co wtedy zobaczyłem był błysk w klejnocie.

Ocknąłem się. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Byłem w innym świecie chyba. Cały był z ognia, nie wszystko to było ogniem i płomieniem. Sam też płonąłem ze skrzydeł łokci i ze zgiętych kolan, ale się nie spalałem. To było dziwne uczucie, jakbym był w czymś co mnie obejmowało całym sobą i chroniło. Wtedy usłyszałem potężny głos:
-Kto ośmielił się zakłócić spokój pierworodnym Urgasha?
Nim zdążyłem odpowiedzieć, gdy przez ogień ku mnie wychylił się smoczy łeb. Łuski wyglądały jak lekko rozżarzone węgle, skóra między nimi świeciła się jak płynna lawa. Podobnie jak oczy ze źrenicami czarnymi jak bezgwiezdna noc. Rogaty łeb ryknął bezdźwięcznie wyrzucając we mnie smugi gorącego, bezwonnego gazu. Odezwał się:
-Odpowiadaj demonie!
Nie przerażając się tym widokiem z całą swoja butą odrzekłem:
-Inkubem! Zwą mnie Kha-Rael. Syn Biary, najlepszej oszustki w całym Ashan!
Smok jakby zainteresowany zapytał:
-A ojca?
Butnie mu odpysknąłem:
-Zgadnij.
Smok wyglądał jakby się śmiał, otwierając swe jasne jak wrząca lawa szczęki z zębami ostrymi jak świeżo wykute ostrza. Bestia odpowiedziała mi:
-Bez szczelny. Lubię takich. Wiesz z kim w ogóle rozmawiasz?
-Ze smokiem jak mniemam, lecz szczerze nie bardzo mnie to interesuje.
-Jam jest Pierworodny chaosu, syn Pierwszego ze smoków, Najwyższy Sługa Urgasha.
Zdziwiony przerwałem mu prawie wykrzykując:
-Smok chaosu?! To znaczy, że jestem....
Wtedy obróciłem się patrząc na ogromne cielsko z żarzącego się ognia. Sam jego bark był większy od najwyższego wulkanu w Sheogh. Smok mi odpowiedział:
-Tak. Nazywany również piekielnym. Jesteś we wnętrzu planety- w więzieniu Urgasha. Ojciec jest uśpiony. Czeka na czas, kiedy stara magia osłabnie. Widzę, że zaskoczyło Cię to miejsce.
Odparłem mu:
-Ale jak tu się znalazłem? Jak stąd odejdę?
-Pamiętasz miecz, który podniosłeś? Nie był on zwyczajny, prawda? To ostrze powstało kiedy jeszcze nie było Ashan. Gdy Asha tworzyła z chaosu świat Urgash go znalazł. Był złamany i o swej niezwykłości mówiła tylko powoli wyciekająca z ostrzy niszczycielska moc. Urgash zabrał go pod niewiedzą siostry i z użyciem własnego ciała i krwi przekuł go w nowy miecz. W nim zaklęta jest przeogromna moc, magia Urgasha, nasze istnienie. Demonie, ostrze, które wziąłeś, ostrze dzięki któremu słyszysz nasz głos i widzisz to miejsce to Ostrze Armaggedonu. Użyj go, a wezwiesz siłę, która złamie wszelkie potęgi, zabije wszystkie bestie, a oszczędzi tylko swego właściciela i jego armię. Wiedz też, że właśnie się z nim związałeś, a przez swą krew również z nami. Za twym rozkazem i przywództwem pojawimy się i służyć Ci będziemy jak samemu Urgashowi. Użyj go, gdy będzie potrzeba. Teraz wracaj do swego świata mój Panie, ktoś Cię oczekuje.
Nim zdążyłem w ogóle się odezwać, czułem jakby coś mnie wessało do środka, do samego siebie. Zniknął przed mymi oczami Urgash i smok chaosu...
Stałem tam gdzie wcześniej obok trupa, trzymając ostrze w dłoni. Wyglądało to tak jakby nic się nie zmieniło gdy "wszedłem" w jądro planety, z tą różnicą że właśnie ze wzgórza na mnie szły rogate demony i ogary Groka. On sam pojawił się a szczycie wzniesienia. Odłożył swój topór, założył ręce i z ironią powiedział:
-Ooo... mały diabełek znalazł mieczyk i myśli że jest groźny. Ale na mnie źle patrzy. Co mi zrobisz tą wykałaczką? Zabijesz mnie?! Haha! Tym jedynie moje kopyta możesz czyścić! Brać go!! Zagryźcie tego bękarta na śmierć!
Nim jego psy skoczyły na mnie poczułem zastrzyk siły, czułem się jak nowo narodzony. Kilkoma pchnięciami i jednym piruetem zabiłem ich tak szybko jak pod wpływem zaklęcia przyśpieszającego. Grok zaskoczony zawył:
-Jak to?!
Wykorzystałem jego zaskoczenie i chwilową bezbronność wbiegając błyskawicznie na wzgórze i wbijając miecz w jego nadęty brzuch. Ostrze przeszło przez zbroję, niczym przez masło. Syknąłem mu:
-Żegnaj bezmózgi impie. Pozdrów swoją dziwkowatą mamuśkę.
Przekręciłem miecz w nim i zacząłem instynktowne wypowiadać słowa zaklęcia. Gdy tylko skończyłem syknąłem mu:
-Armageddon.
Grok zaczął jęczeć jakby mu genitalia wyrywali rozżarzonymi obcęgami. Jego flaki spalały się od klingi. Nie minęła nawet chwila gdy z jego oczu nozdrzy i ust zaczęło wychodzić jaskrawe światło....

Żołnierze siedzący po drugiej stronie wzgórza czekali na swego przywódcę, nagle  usłyszały potężny huk wybuchu i zobaczyły gęsty słup dymu wznoszący ku niebu Sheogh. Wielkie było ich zaskoczenie gdy z kolumny pyłu i gazu wyszedł inkubus Kha-Rael. Miał ze sobą żarzący się miecz o długiej i ostrej klindze. Kha-Rael ryknął:
-Ten wasz głupkowaty lord Grok nie żyje! Kto chce do Niego dołączyć niech tu stanie. Śmierć będzie szybka. A kto chce stanąć u mego boku niech zrzuci sztandar i wypowie posłuszeństwo byłemu lordowi i jego klanowi!
Wtedy za jego pleców wyłonił się smok o potężny skrzydłach z magmy i ognia. Wszyscy odrzucili sztandary Groka i ukłonili się Kha-Raelowi. Inkubus patrząc jak całe legiony składają mu pokłon syknął do siebie:
-To dopiero początek. Niedługo się zemszczę.

//polecam do tego muzykę z Van Hellsinga, a dokładnie: Journey to Transylvania, tubular Hell i mercutio od immediate music.//
Strony: [1] 2




© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.109 sekund z 17 zapytaniami.
                              Do góry