Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
Pokaż wiadomości
Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Pamiętaj, że widzisz tylko te wiadomości w tematach do których masz aktualnie dostęp.
  Wiadomości   Pokaż wątki   Pokaż załączniki  

  Pokaż wątki - Ptakuba
Strony: [1] 2 3 4
1  Hyde Park / Pogaduchy / Nie mam szacunku do moderacji : 30 Grudnia 2019, 19:40:32
Dolny tekst
2  Hyde Park / Zaginione Zwoje - konkurs literacki / Oceny Ptakuby : 02 Kwietnia 2016, 00:44:16
Tak, jest prima aprilis, ale to akurat nie jest żart - choć pisarze, którym nie spodobają się moje króciutkie recenzje, mogą właśnie w niego je obrócić. I to dlatego piszę właśnie dziś.
Nie jestem na świeżo z opowiadaniami - kto wie, może dziś moja ocena byłaby nieco inna? Zajrzałem do tajnego działu jurorskiego, gdzie czasem szerzej, czasem węziej opisywałem swoje wrażenia, choć nie były to dogłębne analizy. Przypomniałem sobie, jak wyglądał mój odbiór właśnie według tych notatek i postanowiłem, że spiszę je - bardziej kulturalnie, mniej napastliwie - tutaj, publicznie, bo być może któryś z pisarzy się zainteresuje, choć minęły wieki i pewnie wskazówki czy zarzuty będą zupełnie nieaktualne względem aktualnego ich poziomu. Lecz kto wie? Może się przydam.
Kolejność jest praktycznie przypadkowa - taka, w jakiej mi się wyświetlają tematy w dziale jurorskim, czyli według świeżości ostatniego posta, jaki w danym wątku padł.

Belegor - "Echo Zapomnianych Czasów"

Większość zarzutów względem Belegora sprowadza się do jednej rzeczy: brak dbałości o to, jak odbierze to czytelnik. Otwierający opowiadanie dialog czyta się naprawdę okropnie - aż do momentu, w którym wreszcie zorientujesz się, że to jakiś radiowy kontakt, transmisja. Fajnie zrobiony opis zwierzątek stanowiących tło bezczelnie przechodzi w opis głównych bohaterów, przez co można uznać, że bohaterowie to właśnie te urocze monnaki. Za dużo jest opisów świata i całego podłoża, które okazuje się do niczego niepotrzebne, podczas gdy za mało jest kreowania bohaterów i intrygi. To, co powinno tylko dodawać koloru opowieści, przytłacza całą resztę przekazu. Tak, jak gdyby w Star Wars trzy czwarte czasu poświęconego głównym bohaterom i ich problemom przekazać na gruntowne przedstawienie wszystkich ras kosmitów w uniwersum. Co gorsza, rasy byłyby w takich Gwiezdnych Wojnach przedstawione w akcji, tylko poprzez wykład narratora.
Szybkie sceny akcji są tak szybkie, że aż za szybkie. Niedbałe. Do przesady skompresowane. I na końcu jest jakieś odkrycie fabularnych kart, na które czytelnik nie był nijak przygotowany - trochę jakby deus ex machina. Zwykły mindfuck, zakończenie z gatunku "to wszystko było snem" wręcz. Przeprowadzone bez sensu wątki - cała sprawa z nim znika w momencie, kiedy on ginie - był tylko pretekstem, do spotkania się dwóch grup bohaterów, żeby dalej mogli odkryć kolejnego antagonistę. Językowe i stylistyczne niedbałości bolały mnie momentami, ale bez tragedii.

Nie zdecydowałem się na liczbową ocenę i nie chcę jej teraz wysysać z palca.

J'Bergo - "El laberinto del diablo"

Tu dla odmiany zacznę od stylu. Wiadomo, autor nie ustrzegł się drobnych błędów, jak żaden, nie bolało mnie to. Jednak trzeba pamiętać, że pisanie w pierwszej osobie jest bardzo trudne, a tu jeszcze dodajemy czas teraźniejszy, który daje już w ogóle specyficzny efekt. I uważam, że Bergo zwyczajnie nie podołał temu wyzwaniu, wyszło to kiepsko. Bardzo irytowało mnie wprowadzanie niemieckiego do dialogów, zwłaszcza że był na przemian z polskim w jednym dialogu. Takie rzeczy robi się tylko po to, by uzyskać konkretny efekt, a tutaj szło to gdzieś w próżnię i jedynie utrudniało czytanie. Za dużo też zdań złożonych, zwłaszcza równorzędnych.
A poza stylem i językiem? Też źle. Konwencja naiwna, wręcz dziecinna. Brak jakiegokolwiek realnego powiązania sfer żywych, wiedźmy i śmierci, trzy zupełnie odrębne opowiadania. Brak wiążącej idei, tylko kolejne pojawienia się coraz to nowych bogów z maszyny. Bez punktu kulminacyjnego pokazującego, do czego to wszystko miało prowadzić, do czego się sprowadza. Bez przesłania. Mimo warsztatu i dopieszczenia detali, jedna ze słabszych według mnie prac.

Znów bez liczbowej oceny. Mało ich wystawiłem w gruncie rzeczy.

Fast - "Zaćmienie nadziei"

Tu powiedzmy sobie wprost - od bardzo dawna lubię Fasta i mogło to mieć realny wpływ na mój odbiór, zakrzywić go nieco. Czy to ze względu na moją sympatię do autora werdykt jest tak dobry, jak jest? Czy jednak to po prostu świetna praca? Może nie mi to oceniać.
Jakie są główne zarzuty? Sporo niedbałości stylistycznych i interpunkcyjnych, nawet wdarły się jakieś dość rażące orty - to raz. Drugi zarzut jest gorszy. Straszna zrzynka paru elementów oraz ogólnie stylu Pieśni Lodu i Ognia. Wręcz bezczelnie oczywiste nawiązania - walka Oberyna i Góry z podmienionymi imionami, usadzenie głowy ukochanego zwierza na ramionach właściciela, całość tego mroku i intrygi z elementami okultystycznych zagrywek. I ostatni argument - fabularne niedociągnięcia - mnóstwo wątków i punktów widzenia różnych postaci, które nie prowadzą wspólnie do jednego punktu kulminacyjnego, wręcz przeciwnie, rozchodzą się coraz bardziej. Jedne linie narracji nie miały nic wspólnego z drugimi, każda była o czym innym. Na domiar złego na końcu jest plot twist, który nie robi kaszki z mózgu. Po tak długiej lekturze i ciągłym budowaniu napięcia chciałoby się, żeby zakończenie ową kaszkę z mózgu istotnie robiło, a nie robi. To po co tyle tekstu?
I są to zarzuty ciężkie. A jednak według mnie to najlepsza praca w konkursie. Może zwyczajnie reszta była już zupełnie słaba, a może kwestia gustu? Fast zbudował świetny klimat i znakomicie dozował opis świata. Budował napięcie również znakomicie - co prawda należycie go nie rozwiązał, ale potrafił utrzymać mnie jako czytelnika wbitego nosem w tekst przez cały czas. Czytałem z zapartym tchem. Interesowali mnie fajnie zbudowani bohaterowie i fajnie zbudowana intryga, świetne cytaty, puenty i zwroty akcji dodawały mnóstwo uroku. Czytałem naprawdę w niezłym tempie i cały czas rozumiałem, co czytam. Było to opowiadanie trochę skopane na końcu, ale jednak świetne.
Czyli co ostatecznie mamy? Kalkę z Gry o Tron, trochę naiwną, ale i tak świetną w odbiorze. Dla mnie faworyt. I też bez oceny liczbowej. Ja ją chyba dawałem tylko jak coś mnie naprawdę zraziło i wiedziałem, że trzeba dać mało. A tu Fast zasłużył na... dużo.

Niebieskooki Smok - "Oblężenie Sosnowej Twierdzy"

Będę pisać bez ogródek: jedyne opowiadanie w konkursie, którego nie dałem rady w całości przeczytać. Było zwyczajnie złe. Okrutnie złe.
O języku i stylu nie ma co mówić, ponieważ już interpunkcja i ortografia są na poziomie wczesnej podstawówki. Do masy błędów tej natury dodajmy dziwne enterowanie tekstu w środku wypowiedzi, żenujące słowotwórstwo, przypadkowe zmiany z narracji trzecioosobowej na pierwszoosobową i brak spójnej stylistyki, gdzie to ostatnie wychodzi najgłupiej. Bo jeśli mieszamy tonę archaizmów i innych form stylizowania na mroki średniowiecza z postaciami mówiącymi o "rzucaniu takim tekstem" czy "ty na serio", to efekt jest serio komiczny.
Użyte motywy były tak naiwne, że widząc wykład o tym, jak jakąś postać czegoś nauczył jakiś mnich czy o dziejach imperium czułem w kościach, że te wątki nigdzie nie powrócą, tylko są budowaniem ozdobnego tła. Ale gdzie mi się wypowiadać o fabule? Ze względu na Khuźnię i KrówChucki nie dotrwałem chyba nawet do połowy. A nie, przepraszam. Ostatecznie od lektury odstręczył mnie poetycki cytat z Eweliny Lisowskiej. Wówczas stwierdziłem, że nie chcę dalej czytać.

To było zło, naprawdę.

matikun - "Słodki szkarłat"

Styl? Dużo niedbałości - magia przecinków, określanie przedmiotów samymi przymiotnikami, w bitwie pomylenie północy z południem w pewnym momencie. Te rzeczy utrudniały mi czytanie. Wątki były fajnie łączone i zmierzały do zwrotu akcji oraz rozwiązania, czego brakowało mi we wielu dziełach.
Ale poziom treści pada. Modny motyw mrocznego mściciela, jednak zaprezentowany przez pryzmat kary zupełnie nieadekwatnej do przewinienia, gdzie nasz Batman z zimną krwią morduje drobnego złodziejaszka. Za dużo kontrastu między ogólnym mrokiem a momentami bardzo heroiczną atmosferą wokół bohatera. Brak rozwinięcia wątku czarownicy i jej mikstury, był przecież tylko narzędziem - zawiązał główny motyw fabularny, ale czemu miałby brać udział w rozwiązaniu? Naiwne. Na koniec żałosny, patetyczny, tani morał z ust żonki bohatera, uniknięcie kary za przewinienia i trochę nadgorliwe wymierzanie sprawiedliwości. Tak jakby wyrządzone krzywdy bohater odpłacił mordując drobnych włamywaczy, tak jakby to było jednoznacznie szlachetne. Słabo.
Moje wrażenie były średnie - ani dobre, ani złe, gdzieś w połowie skali ocen. Dopóki wymieniały się punkty widzenia narracji było bardzo fajnie, jak się wyprostowały to zaczęła się równia pochyła i zakończenie było okropne.

Buber - "Przeklęty, zaginiony pierścionek"

Masa stylistycznych i językowych niedbałości na czele z "eubotaniką1" i ignorancją wobec reguł pisania dialogów. Dużo niewyjaśnionych i pozostawionych w próżni pojęć ze świata, stanowiących tło - to tworzyło specyficzną i nieco tajemniczą atmosferę, ale w pewnym momencie wzrosło do przesady i już nie było wiadomo, czego dalej oczekiwać. Ogólna nieczytelność wielu elementów. Okropny w odbiorze dialog w szpitalu. Klimat staczający się od momentu głównego fabularnego odkrycia kart - choć na szczęście odbił się w scenie schwytania. Zakończenie naprawdę okropnym pseudo-poematem.
A jednak moje wrażenia były naprawdę dobre. Autor miał fajny styl i potrafił budować klimat oraz napięcie. Była tu tajemniczość, były jakieś plot twisty, choć nie urywały tyłka. Ale w krótkim opowiadanku autor zawarł sporo treści i fajnie się czytało, czuć było w tym jakąś przewodnią myśl i ciążącą na mózgownicy atmosferę, przez którą zapamiętałem to wszystko naprawdę pozytywnie.

bober532 - "Piekło na Ziemi"

Naiwne, tanie, dziecinne. Nie chce mi się wiele o tym pisać. Naiwne, tanie i dziecinne - pod wszystkimi względami: poprawności, literackiego kunsztu oraz fabuły. Gdybym miał znów 15 lat, a chciałbym mieć, to pewnie uznałbym je za genialne. Ale na szczęście dla poziomu naszego konkursu, mam 22, a dwa lata temu miałem 20. Początek z samobójstwami był naprawdę fajny, ale potem było tylko psucie wrażenie i im dalej, tym gorzej. Doskwierał też narrator wszechwiedzący, który nic nie wiedział - tam, gdzie autorowi to fajnie brzmiało. Ale co było najgorsze? Bezczelne nawiązania do realiów gry - gimbusiarskie operowanie nazwami zaklęć i przedmiotów, brak przedstawienia Ashanu, no i ogólna atmosfera tandety.

Bieda, jedno z najgorszych dzieł, choć czytało się momentami całkiem lekko i przyjemnie. Momentami.

Ptakuba - "Trzynasta inkarnacja"

Ocenię siebie, kto mi zabroni?
Kompletny chaos. Nasianie mnóstwa przypadkowych pomysłów, których nie udało mi się ze sobą logicznie powiązać. Jedno wielkie opieranie się na "rule of cool" i efekcie wow. Z jednej strony chciałem wykorzystać bardzo fajny obrazek z sieci, który rzucał internaucie hipotetyczny wybór między czterema niesamowicie przedstawionymi przeznaczeniami. Z drugiej strony chciałem mieć niesamowicie dziwnego maga i kosmiczne wróżki. Z trzeciej chciałem Śmiercia w bluzie Laski z "Chłopaki nie płaczą". Wyszło mi opowiadanie, które fajnie mi się czyta, a które sam ledwo rozumiem.
Jestem trochę bezczelny, bo mówiłem, że przypomniałem sobie tylko własne recenzje, a nic nie czytam z opowiadań. Ale tu przecież nie miałem recenzji. Toteż zatopiłem się w swoim własnym dziele. Ono byłoby naprawdę dobre, gdybym się przyłożył i nie starał się zrobić jak najszybciej - trochę przedstawienia antagonisty tu i ówdzie, trochę bardziej dogłębnie opisanych wątków, ze dwa razy więcej treści i kreowanie stopniowo napięcia, a to byłoby świetne opowiadanie. A co mi wyszło? Chaos, tak jak mówiłem. Ale go lubię. Miałem rozmach i było spoko.

Asha - "Fatalne Przyjęcie"

Naiwnie, dziecinnie, tanio. Pisałem to już gdzieś, ale tu sytuacja jest jeszcze trochę inna. Bo to opowiadanie jest o niczym. To opis wydarzeń z licealnych połowinek, próbujący ratować się humorem, który sprowadza się do bielizny Zehira przedstawionego jako gej. Realia fantastycznego średniowiecza, gdzie na całym kontynencie obowiązuje zakaz alkoholu dla nieletnich. Punkt kulminacyjny to bezsensowna awantura, zakończenie to wywalenie ze szkoły jakiegoś losowego gostka z tła. O czym to było w ogóle?

Cahan - "Płomienie"

Cahan wie, co sądzę o tym opowiadaniu, toteż streszczę się, bo czas już kłaść się spać.
Śliczny styl. Zero treści. Pretensjonalne i bardzo tanie przedstawienie rodzimowierstwa jako dobrego i złej nowej wiary jako okrutnej i bezdusznej - do tego sprowadza się tu wszystko, cały przekaz. Kiedy czytasz i widzisz przedstawianie rodzimowierstwa jako dobrego i atakowanego przez okropną stanowiącą intruza religię, to jesteś od razu w stanie przewidzieć zakończenie, bo skoro jest obrzęd tych magicznych słowian, to na pewno źli chrześcijanie zrobią rzeź. I czy autorka postanowiła cię gdziekolwiek zaskoczyć? Absolutnie nie. Tu nie ma fabuły, to jest o niczym - bo z perspektywy odbiorcy mówi to o problemach sprzed ponad tysiąca lat, których tematyka stała się ostatnimi czasy modna razem z nacjonalizmem i tyle.
Natarczywa kucowość - autorka sama przyznała, że to uczłowieczone kuce i było to trochę czuć. Dało się wyłapać ten bajkowy, fandomowy styl.
Naprawdę styl śliczny, najlepiej pisane z całego konkursu, ale nie ma żadnego powodu, by to czytać. Bo całość tego opowiadania można wyrazić w jednym zdaniu: "źli i okrutni chrześcijanie zabijają niewinnych, beztroskich i wiernych naturze słowian żeby ich nawrócić i uważam że to bardzo złe". Brak barwnych bohaterów, brak intrygi, brak czegokolwiek.
3  Świat HoMM / Seria HoMM ogólnie / Alternatywne mechaniki frakcji w Heroes 8 : 11 Listopada 2015, 13:29:12
Zgadzam się z Faściakiem. Sam się od jakiegoś czasu zastanawiam, jak można by to zrobić inaczej i krąży mi po głowie system, gdzie pewne istoty się rekrutuje normalnie i mogą się rozwijać, inne trzeba oswoić i nie wszystkie z nich dadzą się hodować, kolejne to konstrukty budowane przez fachowców, inne są kreowane czy przywoływane magią, a najpotężniejsze zechcą do ciebie dołączyć tylko, gdy jesteś już wybitnie potężny (wszelcy wysłannicy bogów - anioły, smoki, diabły). Nie mówiąc już o połączeniach tych typów, czyli na przykład jeździec gryfa (przy czym nie byłoby jednostki gryfa solo do użytku) gdzie musisz zarówno wyszkolić wojownika, jak i pozyskać wierzchowca.

Wyglądałoby to tak w ogólnym zarysie:
PRZYSTAŃ
Większość jednostek to po prostu ludzcy rekruci, co daje szerokie opcje rozwoju (od chłopa do paladyna), ale z drugiej strony wymusza na graczu ciągłe rozwijanie jednostek lub ładowanie kasy w ich trening w mieście. Możliwe oswajanie i hodowla ogarów oraz gryfów, glorie jako jednostka magiczna, budowa katapult i balist, anioły jako boss.

SYLVAN
Duże ilości zwierzaków, które są same w sobie mocne bez większego szkolenia - począwszy od szarych wilków, po feniksy. Sporo jednostek magicznej natury, czyli nimfy, driady, drzewce (te magiczne istoty mają jednak też pewne cechy rekrutowanych). Skromny trzon złożony z elfów. Zielone smoki jako boss.

AKADEMIA
Zwyczajna rekrutacja sprowadzona do gremlinów i magów, częściowo też funkcjonująca w przypadku dżinnów, rakszas i skorpen. Masa konstruktów i magii, na ogół połączonych ze sobą - gargulce, golemy różnej maści, smoczy golem, tytan.

LOCH
Podobnie jak u zwykłych elfów duże ilości hodowli zwierzaczków. Garść istot, które mają cechy tych zewnętrznych istot ale funkcjonujących podobnie jak normalni rekruci (meduzy, minotaury, troglodyci). Skromny elfi trzon. Kilka abominacji tworzonych magią. Czarne smoki.

NEKRO
Cały trzon to jednostki tworzone magicznie, które jednak mogą się rozwijać. Tradycyjny najem wampirów, banshee i liszów, czyli jednostek, które same w sobie są potężne i mogą się rozwijać do szaleńczo wysokiego poziomu. Parę potworków i pomniejszych rekrutów, abominacje będące czymś między magią a konstruktami. Kościane smoki.

INFERNO
Istoty różnej maści pozyskiwane magią lub rekrutowane normalnie, z ograniczonymi zdolnościami rozwoju. Jakieś jednostki tworzone magią, jakieś hodowane, w sumie trzon funkcjonuje na zasadzie zwierzaków. Diabły.

FORTECA
Podobnie jak w przypadku ludzi, dużo tradycyjnej rekrutacji i rozwoju. Parę zewnętrznych zwierzaczków i konstruktów, mało magii. Ogniste smoki.

TWIERDZA
Garść jednostek rekrutowanych i rozwijanych, dużo najmu podobnego jak u mrocznych i diabłów - czyli świadome istoty, które jednak trzeba najpierw pozyskać i mają specjalne wymagania. Dużo potworków.



Obecnie więc wyklarował mi się mniej więcej taki podział typów rekrutacji:
1. Najem - jednostki głównej rasy frakcji, które można od niskiego poziomu rozwijać, szkolić do wysokiego, trzeba im płacić żołd w złocie, można w mieście mieć miejsca szkolenia rekrutów do wyższych poziomów, to ochotnicy lub poborowi którzy właściwie sami się zjawiają - ludzie, elfy, krasnoludy, orkowie, mroczne elfy
2. Szczep - świadome istoty o pewnych możliwościach rozwoju, które jednak nie pochodzą bezpośrednio z twojej frakcji i musisz najpierw przekonać je i stworzyć im warunki, wymagają poza tym żołdu jednak niewielkiego, szczepy same zaczynają lgnąć do silniejszych miast - liczne jednostki Lochu, Inferno i Twierdzy, kilka w Sylvanie, Nekro i Akademii
3. Hodowla - różnego rodzaju zwierzęta i bestie, które najpierw trzeba pozyskać z zewnątrz, by móc rozpocząć hodowlę i tresurę, nie wymagają szczególnego utrzymania, lecz trzeba łożyć na samą hodowlę - mnóstwo istot, większość zamków ma ich dużo
4. Kawaleria - jednostki wymagające posiadania porządnego żołnierza oraz wyhodowanej istoty, łączą więc cechy typów 1 i 3 - jeźdźcy wszystkich istot poza zwykłymi końmi, które są pospolite
5. Wytwór - kreacja magii, inżynierii lub obu naraz. Na ogół najbardziej wymagający i kosztowny w utrzymaniu rodzaj jednostek, choć podstawowy dla Nekro i Akademii.

Ogólnie więc sporo mogłoby funkcjonować podobieństw do tradycyjnego Heroesowego systemu. Koniec końców chodziło w nim o to, że budujesz zawsze miejsca szkolenia, hodowli, tworzenia bądź zadomowienia dla różnych rodzajów istot, a gdy czynisz miasto potężniejszym i bardziej zmilitaryzowanym (tworzenie fortyfikacji) lgnie do ciebie coraz więcej rekrutów, zaś hodowle i fabryki pracują efektywniej. Jednak w tym systemie zostało by to urozmaicone kosztami utrzymania budynków i istot, możliwością rozwoju pewnych rodzajów rekrutów i przede wszystkim zróżnicowanymi wymaganiami. Nie wiem tylko, jakby to wyglądało z poziomami i w ogóle ilością poziomów - najchętniej w ogóle bym je wywalił albo zredukował do jakiejś symbolicznej postaci wyznaczającej tylko siłę oraz koszt istot, a nie ich wymagania. Najbardziej nową mechanikę odczułoby Nekro - musząc się gimnastykować, by zbierać podstawowe jednostki, w porównaniu do reszty zamków.
4  Hyde Park / Pogaduchy / Pyrkon 2015 : 29 Stycznia 2015, 16:45:31
Do kwietnia już nie tak daleko (do Poznania też, bo w nim studiuję). Kto będzie, z kim się będzie można zobaczyć? : d
5  Hyde Park / Zaginione Zwoje - konkurs literacki / Trzynasta Inkarnacja : 15 Stycznia 2015, 22:59:23
   Martwe ciało leżało na skraju jezdni drogi krajowej, okrutnie okaleczone uderzeniem ciężarowego molocha. Wokół roztaczał się las oświetlony tylko blaskiem księżyca, gwiazd i lamp pojazdu. Nad zwłokami stała zszokowana dziewczyna. Nastolatka, czarnowłosa i zdecydowanie urocza. Stała tak, nie dowierzając strasznemu widokowi, gdy poczuła niespodziewany, mocny chwyt dłoni na swym ramieniu. Obróciła się szybko, by ujrzeć nieco starszego chłopaka z kapturem czarnej bluzy na głowie. Zmierzyła go wzrokiem. Miał młodą twarz, wyglądającą tak, jakby miała być wiecznie nieco zakłopotana i w przyjazny, miły sposób nieporadna. Spod materiału zakrywającego fryzurę wystawała garstka rozczochranych, ciemnych włosów. Na wysokości klatki piersiowej uwagę przykuwał duży, biały napis "NASA". Spojrzał na dziewczynę, przechylając głowę z bezradnym uśmiechem sympatii. Następnie skierował wzrok na jej szczątki leżące parę kroków dalej.
   - Czy ty jesteś...? - zaczęła pytać, jednak bała się skończyć. Ledwo rozchylała usta w ogromnym strachu.
   - Tak - odparł młodzieniec, nie potrzebując ostatniego słowa. Zdejmując dłoń z jej barku, wypowiedział je za nią: - Śmierć. Miło cię znów widzieć, Ann.
   Wyciągnął do dziewczyny rękę na powitanie. Z drgającym podbródkiem i łzami wzbierającymi w oczach, Ann powoli odwzajemniła gest i uścisnęła prawicę kostuchy. Świat wokół spoczywał w bezruchu. Liście drzew, wcześniej szumiące na delikatnym wietrze, teraz jakoby zamarzły. Czas istotnie przestał płynąć.
   - Znów widzieć...? - wymówiła spokojniej, akceptując powoli swój los. Uniosła wzrok, patrząc rozmówcy w oczy, zdziwiona tą frazą.
   - Właśnie zakończyłaś swe dwunaste życie. Czas na ponowne narodziny - wyjaśnił optymistycznym tonem chłopak. - Nie martw się, będziesz znów zdrowym i dorastającym szczęśliwie, równie ślicznym dziewczęciem.
   - To chyba nie tak źle - Ann uśmiechnęła się, przecierając łzy. Praktycznie natychmiast zaakceptowała los, wolna od doczesnych zmartwień czyniących kostuchę znacznie mniej sympatyczną niż w rzeczywistości. Zresztą czas nie grał roli. - Biedny Rob, co on teraz zrobi...
   - Tak, to przykre, wiem... - Śmierć zasmucił się. - W tym życiu był twoją jedyną bratnią duszą, a ty jego. Ale nie martw się. Nie zdąży się nawet dowiedzieć o twoim końcu.
   - Nie... zdąży...? - Dziewczyna otwierała oczy coraz szerzej w przerażeniu.
   - Za minutę czy dwie ten świat czeka straszny los... - Chłopak odwrócił się od dziewczyny, patrząc daleko w głąb ulicy. - Ta ciężarówka spotkała cię tylko po to, żebym mógł chwilę z tobą porozmawiać teraz, zanim będę musiał zająć się... całą resztą.
   - O czym do cholery mówisz? - Ann drżała zszokowana.
   - Ludzkość zostanie zmieciona z całej planety - wypowiedział ponuro mroczny żniwiarz. Nie zamierzał patrzeć na strach śmiertelniczki. Wiedział, że nie może się teraz zawahać. - Przyłożyłem do tego rękę. Wzmocniłem ładunek, żeby ci biedacy nie zdążyli poczuć bólu. Bez tego większość umierałaby długo w cierpieniach od dramatycznych poparzeń. Wybacz mi, ale to konieczność, której nie mogłem powstrzymać. - Spojrzał z boku na dziewczynę, która wyglądała, jakby miała zacząć wrzeszczeć w szale. - Nie ma sensu, żebyśmy dłużej rozmawiali. Zaraz czeka mnie dużo pracy. Odrodzisz się w innym świecie. Z biegiem lat zaczniesz przypominać sobie poprzednie inkarnacje i nasze rozmowy, łącznie z tą. Spotkamy się, gdy uznam cię za dorosłą. Nie zamartwiaj się, nie będzie chodziło wówczas o twój koniec. Do zobaczenia, Ann. Szczęśliwego życia.
   Śmierć zakończył monolog. Dusza dziewczyny usnęła i upadła bezwładnie, jednak nim uderzyła o ziemię, zaczęła unosić się niczym liść na wietrze. Chłopak uśmiechnął się z powrotem, zachwycony jej niewinnym urokiem. Ujął jej dłoń i naznaczył do nowej inkarnacji, po czym zaczął szykować się na fajerwerki.

***

   W przytulnie niewielkim, lecz przestronnym pokoju na piętrze czuć było orzeźwiający, lekki wietrzyk z szeroko rozwartego okna. Rozwiewał parę znad kubka gorącej czekolady z przyprawami i rozganiał duchotę tworzoną ciężkim aromatem rozwieszonych na kremowych ścianach ziół. Liczne i kunsztowne łapacze snów podrygiwały piórami pod wpływem przelatujących wraz z bryzą delikatnych dusz nad łóżkiem okrytym zwiniętą bałaganiarsko kołdrą w powłoce z motywem kosmosu. Drewniana podłoga pokryta była licznymi kręgami i geometrycznymi wzorami oraz literami różnych alfabetów. W kącie pomieszczenia miejsce miał mały ołtarzyk z kilkoma zgaszonymi świeczkami. Drugi zakamarek zapchany był instrumentami muzycznymi - znajdowało się tam kilka fletów, fletni i harmonijek na jednej półce, altówka na drugiej, gitara basowa na stojaku, mandolina oparta obok i rozstawionych parę różnych bębenków z etnicznych tradycji. Teraz jednak wszystkie z tych przedmiotów milczały, ustępując cichemu szumowi wiatraków komputera, przed którym na obrotowym, eleganckim krześle siedział młody mężczyzna.
   Monitor pokazywał akurat pulpit, na którym użytkownik chwilowo kreślił z nudów zaznaczenia. Wśród skrótów na wierzchu był komunikator z numerami do paru fizycznych znajomych, garstki zmarłych osób i bytów astralnych, a nawet dwa oznaczone "Stwórca" oraz "Szatan". Tego ostatnio było najłatwiej złapać, bo nie miał irytującej tendencji do siedzenia w trybie niewidocznym, co było całkiem pozytywne z jego strony. Obok była garść ikonek gier, zarówno klasyków, jak i nowych dzieł, zaś na boku rozbudowane narzędzia programistyczne różnej maści. Koło monitora spoczywała sterta słowników dziwacznych języków, w tym też magii runicznej. Reszta książek tkwiła na regale w drugim końcu pokoju. W kompletnym bałaganie znaleźć tam można było zarówno wszelakie leksykony, jak i fabularne utwory, a nawet kilka nonszalancko pozostawionych na wierzchu świerszczyków.
   Głuchy łoskot za plecami wyrwał maga z rozmyślań. Jasnowłosy mężczyzna szybko odepchnął się nogą od boku biurka, obracając się na fotelu. Na samym środku pomieszczenia pojawiła się postać dziewczyny, która właśnie podnosiła się na nogi po niezdarnym wpadnięciu do środka przez okno. Skóra w odcieniu soczystej czerwieni, połyskujące bielą motyle skrzydła na plecach i groteskowo mały rozmiar zdradzały na pierwszy rzut oka, że to jakiś rodzaj wróżki.
   - Cześć, maleńka - blondyn odezwał się nośnym, lekko zachrypniętym w męski i charyzmatyczny sposób głosem. - Nie przypominam sobie, żebym zamawiał na dziś panienkę, ale nie mam nic przeciwko.
   - Jesteś Nathan? - dziewczyna wysapała nerwowo, poprawiając swą skromną sukienkę. Gospodarz skinął głową, przymykając ciemne oczy. - Masz minutę na zebranie najważniejszych drobnostek, za chwilę powierzchnia planety zostanie starta na pył. Nie zajmuj się codziennymi koniecznościami, mamy je na statku. Weź to, co osobiście dla ciebie ważne - ostatnie słowa już ledwo wydusiła, mówiąc wszystko pośpiesznie na jednym oddechu.
   Mag nie miał w planach żadnych armageddonów ani innych pierdół zmiatających ludzkość z powierzchni ziemi, jednak rzeczowy, bardzo wręcz konkretny ton wróżki spodobał mu się i udzielił. Po wzięciu pożegnalnego łyka pysznej czekolady z cynamonem, spokojnie i bez zbędnych pytań Nathan wstał z krzesła, wziął do ręki najmniejszy łapacz snów, przeszedł przez pokój, zabrał jeszcze harmoszkę, małą świeczkę, torebkę z suszem i miniaturowe wydanie "Rozmówek ziemsko-demonicznych". Zapakował się w kieszenie spodni i odwrócił do przybyłego dziewczęcia, które stojąc teraz dziarsko wyprostowane mierzyło niewiele ponad półtora metra i wyglądało istotnie filigranowo przy wysokim mężczyźnie. Skinął do niej głową lekko na skos i rozłożył ręce, wskazując, że to wszystko. Wróżka złapała jego dłoń i wymamrotała pierwszych parę słówek inkantacji ochronnej. Następnie odezwała się głośno do człowieka:
   - Będzie trzeba wsparcia. Ile masz siły?
   - Dziewięć godzin smacznego snu, jajecznica na boczku plus kawusia zbożowa.
   - Nada się. Jak cię klasyfikują?
   - A z czterema gwiazdami.
   - To można mieć cztery w ogóle? - zdziwiła się istotka. Jej skrzydełka zatrzepotały lekko.
   - Od dziecka miałem talent do tych rymowanek. - Gospodarz uśmiechnął się.
   Trzymali się mocno prawymi dłońmi na wysokości ramion. Była to gwarancja, że czarodziejska osłona obejmie oboje. Mag na początku był zdumiony, jak wiele mocy nimfa wkłada w zaklęcie, po chwili jednak przypomniał sobie, że mowa o zgładzeniu cywilizacji, co mogło kreować dość ciężkie warunki. Zmarszczył czoło i przymrużył oczy, by móc przyjrzeć się apokalipsie. Wróżka zamknęła powieki i skupiła się na zaklęciu, by fala uderzeniowa nie zdmuchnęła połyskującego szkarłatnymi błyskawicami pola siłowego tworzącego sferę wokół nich.

***

   Podróżnik zatrzymał się w końcu, siadając pod samotnym drzewem w środku trawiastej równiny i podziwiając zachód słońca ponad górami w oddali. Przeczesał dłonią rudawe włosy, po czym z plecaka wyjął spory pojemnik z jedzeniem. Podniósł wieko, uwalniając niezwykle apetyczną woń domowego posiłku rodem z jego stron. Delikatny zefirek dawał przyjemne odświeżenie po wielu godzinach drogi. Mężczyzna złapał widelec z turystycznego niezbędnika i zaczął pałaszować pysznego, gorącego kurczaka w cieście z intensywnymi przyprawami. Niebo mieniło się coraz liczniejszymi barwami, a powietrze wyczuwalnie ochładzało się z każdą chwilą. Gdy ostatni kęs spoczął w ustach wędrowca, ten schował pojemnik do plecaka i czekał, aż otworzy się przejście. Nie zdążył jeszcze przełknąć, gdy dostrzegł otwierający się niczym powieki czasoprzestrzeni portal. Niewielkie wyładowania błyskały na granicy między światami, po chwili jednak ustały. Rudy wstał ospale, spoglądając na wybrzeże jeziora ukazujące się za wrotami. Czekał jeszcze moment, wiedział bowiem, że nie chodzi tym razem tylko o jego podróż. W końcu w bramie wymiarów ukazała się wielka postać przewyższająca podróżnika w każdym wymiarze trzy razy albo i więcej, nadzwyczaj potężnie zbudowana. Przypominała bardziej niewielki budynek, niż istotę. Golem pokryty skorupą z nieznanego, jasnego tworzywa przeszedł przez portal, a jego wielka noga zagłębiła się na kilka centymetrów w twardą ziemię. Stanął w miejscu i zamarł. Mężczyzna trzymał się z dala od niego, obawiając się, czy nie naruszy ochronnej warstwy najdrobniejszym choćby dotykiem. Zasalutował światu na pożegnanie.
   - Żegnaj, piękny świecie. Miło było cię zwiedzić - rzekł spokojnie i opuścił dłoń. Wystawił nos i wciągnął w nozdrza przyjemny, wieczorny wietrzyk. - Zaraz zacznie wiać mocniej... - Uśmiechnął się ponuro. Przeszedł przez wrota, nie patrząc już za siebie. Przejście zamknęło się szybko. Po paru sekundach delikatny odgłos pękającej nagle skorupy przerwał ciszę, która zapanowała po ostatnich słowach wędrowca. Całe równiny ogarnął blask. Kula ognia rozgrzewającego wszelkie istnienie do stanu plazmy sięgnęła daleko poza pasmo gór. Fala uderzeniowa w mgnieniu oka okrążyła całą planetę. Największe płyty tektoniczne zostały przeszyte głębokimi rysami. Po chwili błyszczenia niczym drugie słońce, płonąca powierzchnia świata zaczęła przypominać umierającą gwiazdę.
   Śmierć patrzył na zagładę. Duszy Ann nie było już przy nim, unosił się w powietrzu sam. Wszystko poszło jak miało pójść. Wszelkie życie zgasło, nim zdążyło poczuć cierpienie. Jego dzieło się dokonało, bomba była dość potężna, by nie był zmuszony ubolewać nad losem ludzi. Wyjął skręta z kieszeni i zapalił go korzystając z otaczającego wszystko ognia. Zaciągnął się słodkim dymem. Jeden człowiek uciekł z planety, drugi wraz z astralną istotą lewitował bezpiecznie w ochronnej sferze - zgodnie z planem. Burza barwnych dusz latała po pozostałościach swego świata i uwalniała się powoli ku wiecznej podróży, nie potrzebując ingerencji kostuchy, który zajmował się tylko specjalnymi przypadkami. Pozostało tylko zebrać plon.
   Nathan nie miał czym się napawać. Jasność, płomienie, podmuch, a później praktycznie nic. Żałował, że nie spytał wcześniej wróżki o imię. Teraz zdawała się być zbyt zajęta, musząc po całej robocie z ogniem i falą uderzeniową postarać się jeszcze o zabezpieczenie człowieka przed uduszeniem. Wyglądało na to, że oboje wznoszą się dzięki jej mocy, lecąc wprost w bezkres kosmosu.
   Rudy wędrowiec przeciągnął się, patrząc na słońce zachodzące nad wodą.
   - Cała planeta jednym ładunkiem... - mruknął pod nosem. - Chora sprawa.

***

   Nad jeziorem górowała wspaniała budowla o murach pokrytych piaskowcem, przypominającym złoto wśród barwnego zachodu słońca. Szafirowa tafla krystalicznie czystej wody kontrastowała z rubinowym pasmem nieba tuż nad horyzontem, oddzielona od niego górskimi zboczami. Domostwo wspinało się od poziomu dna jeziora, piwnicznymi oknami pozwalając z wnętrza obserwować ryby i wodorosty. Iglica majestatycznej wieży sięgała zaś aż do pułapu pobliskich skalnych szczytów, delikatnie drapiąc chmury. W pozostałych wymiarach pałac nie był jednak tak imponujący. Na frontowej ścianie mieściło się zaledwie kilka okien i drzwi wejściowe, wychodzące na drewnianą platformę. Wzdłuż niej właśnie stała większa część lica na tym poziomie - stanowiła coś pomiędzy molo, a tarasem. Nim przybysz zdążył zadzwonić, skromne, pojedyncze wrota uchyliły się, a w progu stanął gospodarz. Rudy wyciągnął dłoń na powitanie, ten jednak podszedł o krok i uścisnął gościa bratersko. Podróżnik odwzajemnił gest, klepiąc przyjaciela po plecach.
   - Cześć, stary. Dobrze cię widzieć - rzekł ciepło właściciel wspaniałej wieży, wpuszczając zmęczonego drogą mężczyznę do środka. - Kawy? Herbaty?
   - Whiskey - odparł bezceremonialnie wędrowiec. - Co najmniej dziesięcioletniej. Dużo.
   - Aż tak źle? - Gospodarz poszedł w głąb domostwa, oglądając się na zdejmującego buty przybysza.
   - Źle? - powtórzył Rudy. - Ależ nie, jedynie stworzyliśmy z użyciem twoich mocy wielkiego golema z antymaterii i poprosiliśmy nikogo innego jak Śmierć osobiście o zmieszczenie w nim pięć tysięcy razy tego antyołowiu niż normalna gęstość, żeby zmieść ludzkość z całej planety. - Rudy gwałtownymi ruchami rozwiązywał sznurowadło, unosząc wzrok z wyrzutem podczas streszczania sytuacji. - Nie ma w tym ni ch­uja nic złego.
   Właściciel wspaniałego domu usiadł w fotelu przy okrągłym stoliku. Był niskim i kiepsko zbudowanym młodzieńcem o dość przystojnym licu zdobionym ciemną, kręconą czupryną. Na imię było mu Reamald, jednak rzadko z Jake'm zwracali się do siebie po imieniu. "Rudy" i "Młody" zupełnie wystarczyło. Wdzięcznie skinął głową do glinianego golema, który postawił przed nim tackę z dużym dzbankiem herbaty i dwiema filiżankami. Konstrukt natychmiast zinterpretował poprawnie odbyty przed momentem dialogi udał się w stronę półki z alkoholami. Rudy przysiadł się do przyjaciela.
   - Co robimy dalej? - zapytał.
   - Trzymamy się planu. - Reamald wyciągnął rękę na wysokość ramienia, by odebrać od swego magicznego sługi butelkę Jasia Wędrowniczka. Cały czas patrzył jednak na Jake'a, mając już dobrze wyrobiony ruch przyjmowania wszystkiego od swych golemów. A zwłaszcza butelek.
   - Do wypełnienia planu potrzeba nam Rikki. I Nathana. Bez wróżek i porządnej magii nic nie zdziałamy - Rudy gorzkim tonem opisywał trud sytuacji, patrząc jak gospodarz polewa whiskey do przyozdobionych już kostkami lodu szklanek.
   - Nie obrazisz się, jak po pierwszej szklance jednak zdecyduję się na herbatę, a potem możemy zacząć chlać? - Młody zdawał się nie zwracać uwagi na słowa przyjaciela, jednak ten zdawał sobie sprawę, że człowiek ten jest znakomitym słuchaczem i nie można się nabrać na jego chwilowe zmiany tematu. - Chodziła za mną cały dzień, myślałem, że będziesz chętny po długiej podróży.
   - Chętnie też się napiję - gość oznajmił cieplejszym tonem, rozglądając się i licząc, ile ścian zmieniło swą pozycję pod jego krótką tym razem nieobecność.
   - Wszystko idzie jak należy. Miałem jeszcze chwilę temu łączność z wróżkami, podczas gdy obchodziłeś jezioro. Mają tam Nathana.
   - Dotrą...? Kiedy dokładnie?
   - Jutro późnym popołudniem.
   - Jak późnym? - Jake z niecierpliwością przewrócił oczami.
   - Ruszasz jak odchorujemy kaca. Wiesz, jak ciężko dostać konkrety od Rikki i jej zielonej siostry. Powiedziała mi, że późnym popołudniem, gdy cienie będą dłuższe i smutniejsze, niż są. To wszystko.
   - No to za zwycięstwo. - Rudy wzniósł szklankę whiskey ku Młodemu. Na jego twarzy malował się niepewny uśmiech.
   - Za zwycięstwo, bracie. - Gospodarz stuknął się z przyjacielem i z pełną afirmacją zaczął sączyć szlachetny trunek.

***

   Nathan spacerował po pokładzie statku. Czerwona nimfa przedstawiła mu się jako Rikka tuż po tym, gdy bezpiecznie wylądowali na trapie, jeszcze wewnątrz śluzy. Teraz jednak mag pozostał chwilowo sam, dziewczyna bowiem miała do załatwienia kilka niecierpiących zwłoki spraw. Zachwycał się więc wspaniałym parkietem z nieznanego mu typu drewna, ścianami z jakiegoś innego drzewa i zdobionymi gotyckimi łukami wspierającymi sufit z jeszcze kolejnego.
   - Rikka, do cholery - zwrócił się do wróżki, gdy ta wreszcie przybiegła, by go oprowadzić i przedstawić sytuację. - Przecież to jest statek kosmiczny z drewna.
   - Owszem - potwierdziła naiwnie dziewczyna.
   - Jak to do cholery ma działać?
   - Skoro działa, to nie pytaj jak. Statek kosmiczny z drewna jest o wiele lepszym pomysłem, niż kwestionowanie inteligencji sylfid - zauważyła istotka. - Zaraz poznasz moją siostrę. Nazywa się Absinthe, bo jest zieloną wróżką. Zresztą, jako że jestem młodsza, to niektórzy nazywają mnie Rudą, mając na myśli whiskey... W każdym razie moja siostra wyjaśni ci wszystko, co się dzieje.
   Wokół krzątało się kilka innych skrzydlatych dziewcząt, zajmując się poważnymi problemami astronautyki, jak na przykład złamany paznokieć, rozdwojone końcówki, czy fakt, że wszyscy faceci są tacy sami. Nathan podążał za Rikką, patrząc w poruszający się niedorzecznie szybko bezkres kosmicznej przestrzeni przez okna z materiału przypominającego owadzie skrzydła. Co jakiś czas oglądał się za jakąś driadą, jednak już nastawił się trochę na poderwanie swojej czerwonej towarzyszki. W końcu zielona wróżka stanęła im naprzeciw, opuszczając mostek dowodzenia.
   - Absinthe - przedstawiła się, wyciągając dziarsko dłoń i kłaniając lekko.
   - Nathan. - Mag ukłonił się dość głęboko i schwycił dłoń komandorki, by złożyć na jej wierzchu delikatny, grzeczny pocałunek. Mundur sylfidy zdradzał jej pozycję.
   - Oszczędźmy sobie już tej elegancji. - Absinthe uśmiechnęła się. - Na pewno chcesz wiedzieć, co ta cała apokalipsa ma znaczyć. Czyż nie?
   - W istocie - uprzejmym głosem potwierdził mężczyzna.
   Zielona wróżka poprowadziła młodszą siostrę i swego zacnego gościa do niewielkiego pokoju z kanapą, trzema fotelami i stolikiem. Wygłodniali przez całe to czarowanie Rikka i Nathan byli lekko zawiedzeni, że mają rozmawiać w jakiejś godnej izbie dowodzenia, zamiast w porządnej kantynie, jednak szybko doznali ulgi, gdy niemal na zawołanie przyniesiono wielki talerz pełen ciastek. Cała trójka usiadła wygodnie.
   - Jesteśmy na krążowniku znanym jako OFN Kasjopeja - oznajmiła Absinthe. - Współpracuje z nami korweta OFN Andromeda oraz wszystkie pobliskie oddziały plejad. Jak być może zauważyłeś, nasz okręt to wielki drzewiec stworzony z syntezy cech wielu roślin i istot. Jest to jedno z najdoskonalszych dzieł armii Federacji Nimf.
   Mężczyzna rozejrzał się po pokoju. To istotnie miało sens. Nimfy żyły w ścisłej symbiozie z drzewcami, nic więc dziwnego, że we wszystkich dziedzinach polegały właśnie na tej zależności.
   - Ma się rozumieć, że postać Króla Jeremiasza jest dla ciebie rozpoznawalna, prawda? - spytała dziewczyna, kontynuując.
   - Wydawało mi się, że od jakichś dwustu lat posługuje się mianem "Jeremy". Ale owszem, przecież żyłem w granicach Królestwa - potwierdził mężczyzna.
   - Federacja poparła ruch oporu przeciwko jego panowaniu. Najważniejszym punktem planu było zniszczenie planety Shalanii, stanowiącej ważne źródło jego siły militarnej oraz zindoktrynowanych obywateli.
   - I mój dom - zauważył Nathan.
   - I twój dom - przytaknęła beznamiętnie zielona wróżka. - Ale gdyby nie nasze poparcie, po prostu zostałbyś zmieciony razem z nim.
   - Doskonale rozumiem - stwierdził mag. - Nie byłem bardzo przywiązany do miejsca zamieszkania. Zdaje się, że ci wszyscy ludzie zginęli bez cierpienia, więc naturalnym tokiem włączą się w dalszy cykl życia. Dlatego nie mam wam nic za złe, a jestem wdzięczny za ratunek. Gdybym zginął, nie mógłbym teraz walczyć przeciw władzy, której nienawidzę.
   - A więc wesprzesz naszą sprawę? - spytała nimfa. Młodsza siostra uśmiechnęła się z radością.
   - Byłoby mi łatwiej, gdyby ktoś ostrzegł mnie choć dzień wcześniej. Zresztą nie wiem, na bazie czego zamierzacie mi ufać. Mam prawo mieć wam sporo za złe. - Ciekawość jednak była w mężczyźnie silniejsza. - Jak to wszystko w sumie działało?
   - Widzisz... To historia, która brzmi jak mit, ale jest czymś dokładnie odwrotnym. Mało kto ją zna, nie jest popularna. Lecz za to jest prawdą. Setki, tysiące lat temu w naszym multiwersum przeznaczenie zrodziło cztery postacie. Losem pisanym pierwszej była wieczna podróż. Szczęście i wieczna młodość sprzyjają jej, gdy wędruje i pozwala poruszać się między wymiarami, jednak śmierć patrzy jej w oczy, gdy osiądzie. Druga postać to jej przeciwieństwo. Otrzymała ziarno magicznego domu, który można zmieniać wedle woli i w którym zachowuje nieśmiertelność, do dyspozycji mając wspaniałe konstrukty. Ruszenie na dłuższą wycieczkę wiąże się jednak ze starzeniem i ryzykiem. Nadążasz? - Pani komandor wzięła sobie ciastko, czekając, aż mag skinie głową. Następnie mówiła dalej: - Pozostałe dwie też stoją do siebie w opozycji. Trzeciej bowiem pisane było życie zwyczajne, a szczęśliwe. Bez nieśmiertelności, ale z dwunastoma życiami w otoczeniu wiecznie tych samych przyjaznych dusz. Bez wielkich dokonań, ale też bez bólu i rozpaczy, zawsze z nadzieją i spełnieniem. Czwarta znów z możliwością nieśmiertelności, a pisane jej było przeprowadzenie ludzkości przez mroczne dzieje, które nastąpiły w owej dawnej epoce. Przeznaczeniem jej były legendarne, bohaterskie czyny i wieczna władza, dopóki będzie władcą sprawiedliwym i dobrym. Widzisz... Pierwsza postać nosi imię Jake. Druga Reamald. Trzecia to Ann. Czwarta... Chyba wiesz, co?
   - Jasne. - Mężczyzna odsunął od ust ciastko. - Jeremy.
   - Współpracujemy z pierwszymi dwoma i mamy baczenie na trzecią. Jednak Król Jeremiasz już dawno przestał być szlachetnym bohaterem, jakim był, gdy dochodził do władzy prawymi i godnymi ścieżkami. Moc i nieśmiertelność daje mu poparcie, ale zaczął zdobywać je przez indoktrynację. Zamiast być dobrym dla swego ludu, napoił go wiarą, że wspaniałym jest umierać dla swego boga. Żyją w kłamstwie.
   - Skoro są szczęśliwi, to powód by ich zabijać? - spytał Nathan.
   - Według Jake'a i Reamalda owszem. - Absinthe skinęła głową. - Jeśli liczy się tylko szczęście, a nie prawdziwe życie, to chyba dobrze dla nich, że zginęli, zanim poczuli jakiekolwiek realne cierpienie, czyż nie?
   - Niech będzie. A co robimy dalej?
   - Zmierzamy przez wymiary na planetę, gdzie stacjonują Rudy i Młody. W sensie ci dwaj. Założyciele ruchu oporu. Potrzebujemy cię, by dać Jake'owi godną broń - z zapałem mówiła wróżka.
   - Doskonale, znam runy. Czego potrzebujecie? Miecza? Łuku? Spluwy?
   - Bomba atomowa będzie w sam raz. - Absinthe uśmiechnęła się szczerze.
   - Macie rozmach, co? - Nathan uniósł brwi i zamrugał.
   - Ta bomba, która zmiotła planetę, to był golem stworzony przez domostwo Reamalda. Golem z wielu tysięcy ton antymaterii. Podobno do jego stworzenia potrzebna była pomoc kostuchy. Śmierć rzekomo nas wspiera.
   - Dobrze wiedzieć - stwierdził mag. - Lubię być po stronie zwycięzcy. Dajcie mi w miarę mocny komputer i solidną walizkę. A, i herbatę. Z prądem.
   - Jeśli miałbyś ochotę na whiskey, to najwyraźniej moja siostra jest do twojej dyspozycji - stwierdziła Absinthe, odwracając się do Nathana w wyjściu.
   Mag spojrzał w oczy Rikki, delikatnie opierającej się o jego ramię i figlarnie uśmiechniętej.
   - Z wielką chęcią - stwierdził mężczyzna.

***

   Nad ranem Młody był zachwycony, że jego nietykalny i ogromny dom nadal stał. W ustach czuł jakiś paskudny, suchy twór, który z pewnością nie mógł być jego językiem, a jednak po chwili się nim okazał. Zachwycony był również niezwykle głośnym szumem świecącego słońca. Wydawało się równie donośne, co nocne śpiewy dwóch przyjaciół głównie kręcące się wokół "ŁYSKI MOJA ŻONO".
   - Pijałem na szczęście gorsze rzeczy - stwierdził Rudy, z głupawym uśmiechem na twarzy podnosząc się z kanapy.
   - Nie krzycz - mruknął błagalnie gospodarz. Potem znalazł wzrokiem najbliższego z konstruktów. - Jajecznicę bez niczego, raz raz.
   - Po śniadaniu trochę jeszcze odpocznę i będę jechać - oznajmił Jake. - Trzeba sklepać maskę temu gnojowi. Raz, a porządnie.
   - Zaraz każę sprowadzić ci wierzchowca. Szabla i spluwa są w skrytce. Ładunek zostanie ci zrzucony na spadochronie.
   - Wierzchowca w sensie Sleipnira? On serio ma osiem kopyt? - zaciekawił się gość, biorąc łyk zimnej herbaty z wieczora.
   - Nie, osiem kopyt to akurat bujda - Młody lekko zaśmiał się zachrypłym głosem. - Ale niezwykła szybkość i zdolność do lotu są faktem. Szabla z runami i paroma kręgami demonicznymi, gwiezdna stal, wykonana przez krasnoludy na specjalne zamówienie trzy lata temu, ma smoczą kość w rękojeści. A spluwa do Deagle. Mam nadzieję, że wystarczy.
   Rudy wyszczerzył zęby, nie mogąc się doczekać, jak skopie zad królowi.
   - Więcej niż wystarczy.
   Golem po jakimś czasie przyniósł jadło wraz z nowym dzbankiem herbaty. Na śniadaniu i odpoczynku zeszło trochę ponad godzinę. Jake wyszykował się do trudnej drogi, Reamald ubrał buty, by odprowadzić go kawałek.
   Na skraju plaży otaczającej jezioro stał wspaniały rumak o srebrzystym umaszczeniu i czarnej niczym nocne niebo grzywie mieniącej się iskrami gwiazd i barwnymi kształtami mgławic. Jego siodło było wykonane z czarnej skóry.
   - Jeśli polegnę, przywróć mnie do życia - poprosił Rudy, nie odwracając się do przyjaciela, lecz gładząc grzywę konia. U pasa wędrowca przymocowana była pochwa z krótką, szeroką szablą o kunsztownie wykonanym, białym ostrzu. Tuż obok spoczywała kabura z połyskującą metalicznie spluwą.
   - Nie polegniesz - zapewnił gospodarz.
   - Zrób to jak ostatnio - mówił podróżnik, dosiadając wierzchowca. - Mam nadzieję, że ulepszyłeś technologię, może potrwa to krócej.
   - Nie polegniesz.
   - Do zobaczenia - uśmiechnął się jeździec, unosząc na pożegnanie dłoń z rozpostartymi palcami, jednocześnie spinając konia do drogi.
   - Do zobaczenia - odpowiedział Młody. - Do zobaczenia, stary - powtórzył, gdy po kilku sekundach Jake był już daleko za wzgórzami.

***

   Nathan siedział na kanapie, wstukując kod runiczny do komputera przyniesionego krótko po wyjściu Absinthe. Obok niego wylegiwała się Rikka, przykrywając nagie ciało jego błękitną koszulą. Mag nalał sobie herbaty i wziął łyk, jednak nie był zachwycony temperaturą. Zniesmaczony wyrecytował krótką improwizację:
   - Niczym opary prosto z dna piekła, niech ta herbata znów będzie ciepła. - Ponownie napił się napoju, tym razem idealnie gorącego i smacznego. - Rymowanki są dobre na wszystko.
   Wróżka uśmiechnęła się.
   - Jak ci idzie?
   - Powoli kończę - odrzekł z zadowoleniem mężczyzna. - Jeśli dobrze zrozumiałem wszystkie polecenia z notatki, to powinno wszystko grać.
   - To dobrze. Za niecałą godzinę prawdopodobnie będziemy już wchodzić do atmosfery. Trzeba będzie zrzucić ładunek w dobre miejsce, żeby Rudy go przejął i zaniósł do pałacu. Nasi futrzakowi sojusznicy załatwią dywersję.
   - Zwierzoludzie? - spytał Nathan, nie odwracając wzroku od monitora.
   - Tak, mieszkańcy rubieży. Od paru dni maszerowali ku stolicy. Jake jest świetny w infiltracji i walce, ale nawet on nie podołałby samotnie wszystkim snajperom i arcyliszom straży.
   - Znasz go osobiście?
   - Owszem. Normalnie tylko co sto lat może przemieszczać się pomiędzy wymiarami, tym razem to my przeniosłyśmy go w Kasjopei z dominium Reamalda na Shalanii. Swoją drogą, to była też moja ojczyzna. Raz, że się tam urodziłam, a dwa, że przez wiele lat miałam tam stanowisko zwierzchniczki smoczych magów. Nawet kiedyś umiałam trochę z częściowej polimorfii, ale już chyba bym nie dała rady.
   - Nie żal ci tego wszystkiego? - Mężczyzna odwrócił wzrok ku Ricce.
   - I tak od dawna moim celem było zniszczenie Jeremiasza. Jako istoty astralne nie odbieramy śmierci tak drastycznie, jak wy.
   Nathan pokiwał głową ze zrozumieniem. Złapał za charakterystyczny specyficzny przewód i jedną końcówkę wetknął do gniazda w komputerze, a drugą uformował jak plastelinę i wsunął w niedomkniętą szczelinę walizki. Następnie poklikał jeszcze trochę w klawiaturę, zadowolony z zaskakującej mocy obliczeniowej opartego głównie na czarodziejskim pyle peceta. Po kilku minutach runiczne zaklęcie było skompilowane i aktywne. Minęło jeszcze jakieś pół godziny rozmowy, nim oboje usłyszeli głośny komunikat o gotowości do wejścia w atmosferę. Gdy dostali się w pobliże śluzy, Kasjopeja była już tylko kilkaset metrów nad powierzchnią planety. Na trapie jedna z nimf odebrała od maga bombę, poczekała chwilę na odpowiedni moment i zanurkowała w dół, dopiero w połowie lotu rozkładając motyle skrzydła.
   Jake na chwilę zatrzymał Sleipnira na ziemi, wysoko w przestworzach widząc kolosalny krążownik. Dostrzegł, że ku niemu zmierza również ostatni potrzebny przedmiot w planie.
   - Miał być spadochron - stwierdził, odbierając od wróżki walizkę, gdy ta w końcu zatrzymała się na jego wysokości. - Nie ryzykujcie niepotrzebnie życia żołnierzy.
   - Zależało nam na precyzji - stwierdziła błękitna nimfa. - Powodzenia, towarzyszu.
   Pomknęła z powrotem w górę. Rudy dobył szabli i pogalopował ku malującym się na horyzoncie murom stolicy. Po paru sekundach bez problemu przeskoczył przez gruzy pozostałe z głównej bramy i zwolnił nieco, by nie rozbić się o nic. Na ulicach szaleli zwierzoludzie wszelkich ras, począwszy od licznych psów i kotów z karabinami, skończywszy na nosorożcach walczących w pierwszym szeregu i orłach stosujących dywersję. Również krążownik powoli dołączał do bitwy przeciw tysiącom żołnierzy straży. Magiczne promienie burzyły wieże i dziesiątkowały wartowników. Sleipnir ponad głowami przeciwników zdążał do centrum metropolii. W końcu Jake zatrzymał go krótko przed wrotami pałacu, które były już wyważone, jednak teraz z powrotem stały w nich straże.
   - Żyję od trzech tysięcy lat, z których setki spędziłem na walce wszelkimi sposobami - ostrzegł, zsiadając z konia. - Mam tu bardzo ważny dar dla króla i nie polecam wam przeszkadzać mi.
   Maszerował spokojnie na czwórkę elitarnych żołnierzy. Wiedział, że gdy wejdzie do środka, będzie to sygnał dla reszty do odwrotu. Był wdzięczny, że żadna kula snajpera ani śmiertelna chmura nie dosięgła go przez cały ten czas. Teraz jednak musiał polegać tylko na sobie.
   Gwardia nie ustąpiła. Rudy skokiem wparował pomiędzy nich, szybko wykluczając z walki cały kwartet błyskawicznymi ciosami w krytyczne miejsca. Przestąpił próg pałacu. Szybko dostrzegł kolejnych przeciwników uzbrojonych w klingi, lufy i zaklęcia. Podrzucił runiczną szablę wysoko pod sufit i dobył pistoletu. Jeden strzał pustynnego orła oznaczał jednego trupa w szeregach wroga, a padły cztery strzały. Podrzucił spluwę, złapał szablę. Odparł szarżę kolejnych mieczników i w momentalnie ich poszatkował. Ujął klingę w palce lewej dłoni, cały czas trzymającej walizkę. Schwycił Deagle'a. Wyeliminował resztę.
   - Czemu wysłałeś ich na śmierć, szmaciarzu? - krzyknął, słysząc kroki pojedynczej osoby w korytarzu, do którego prowadziły kunsztowne schody z obu stron wejściowej sali.
   - Czemu zgładziłeś ludzkość Shalanii? - odpowiedział głos z góry.
   - Żeby cię zniszczyć.
   - Masz swą odpowiedź - odparł król, wychodząc z wąskiego holu i opierając się o balustradę metr ponad głową Rudego. Wielki Jeremy był wysokim i muskularnym mężczyzną o młodym ciele, lecz wzroku dojrzałego mentora i białych jak śnieg długich włosach. - Atomowa walizeczka, ta?
   - Masz wybór - oznajmił Jake. - Giniemy tu obaj, razem z twoją stolicą, albo obaj żyjemy i tracisz tylko miasto.
   - Wybór jest oczywisty. - Król dobył wielkiego, majestatycznego claymore'a i przeskoczył nad barierką.
   Jake odstawił szybko walizkę, by być uzbrojonym w oba swe oręże. Rozgorzał pojedynek.
   Detonacja nastąpiła zgodnie z planem - kiedy ostatni żołnierz rubieży opuścił strefę rażenia. Również wierzchowiec i krążownik na czas wydostały się z terenu zagrożonego. Kula ognia objęła cały pałac, a fala uderzeniowa zmiotła większość budynków w stolicy.
   Niewielki, lekko zbudowany golem zwiedzał dymiące ruiny, kierując się ku centrum. Złapał za podróżniczy plecak, który spoczywał wśród gruzów nienaruszony. Wziął go wraz z osmaloną szablą i udał się do domu.
   Reamald po kilku dniach odebrał od sługi magiczną torbę co tydzień generującą najpotrzebniejsze odpowiednio do terenu wyposażenie. Z niego wyjął podobnie zaczarowany pojemnik na jedzenie, zawsze karmiący właściciela wspaniałym smakiem domu oraz portfel z niezmiennie przydatną walutą zawsze w należytych ilościach. Żaden z przedmiotów nie nosił śladów promieniowania. W końcu Młody wyciągnął z dna plecaka bijące serce.
   - Mimo wszystko poprawiłem technologię, stary - powiedział do oślizgłego mięśnia. - Piętnaście lat i będziesz znowu jak należy.

***

   Czarnowłosa postać przechadzała się po radioaktywnych zgliszczach, stąpając po popiołach i pyle. Szybko dotarł do miejsca, gdzie jeszcze parę dni wcześniej było stołeczne więzienie. Na gruzach w sporym kręgu rozrzucone były krwawoczerwone, bezkształtne masy, każda wielkości pięści. Śmierć szybko zaczął liczyć pod nosem:
   - Osiem, dziewięć, dziesięć... Chwila... Chwila, do cholery, co?!
   Regenerujących się serc był równy tuzin. Śmierć zdawał sobie sprawę, że Jeremy został już zabrany z ruin zniszczonego nuklearnym wybuchem miasta. Zresztą, nawet jeśli nie, to jego szczątki nie byłyby ułożone równo niczym na tarczy zegara wraz z jedenastoma więźniami.
   - Mojry! - ryknął w powietrze ponury żniwiarz. Nie stać go było na pomyłkę, musiał się upewnić. - Natychmiast chcę dane o wszystkich możliwych do śledzenia osobach na tym terenie w okresie po wybuchu!
   Dał swym podwładnym kilka chwil, po czym podniósł pierwszy z brzegu głaz i wyjął z niego pomiętą kartkę. Jedna osoba, przybyła z wysoce zaawansowanego garnizonu Królestwa, przez chwilę przebywała na ruinach pałacu w centrum miasta i bez żadnych uszkodzeń ciała skierowała się z powrotem do wojskowej placówki. Była to jakaś podpowiedź, a jednak Śmierć zdawał sobie sprawę, z niejednoznaczności informacji. Rozejrzał się po plamach krwi jeszcze raz. W końcu rozwarł usta w szoku, który po chwili ustąpił wściekłości, jaka natychmiast zacisnęła jego zęby aż do bólu. Jedno z serc było wyraźnie mniejsze od pozostałych. To było serce niemowlęcia.
   - Czyli jednak dwunastu - warknął chłopak. - Ty żałosna poczwaro...
   Swoją interwencją w kwestii zmiecenia Shalanii pomagał przede wszystkim sobie, ale mimo współpracy na pierwszy rzut oka z ruchem oporu, bardziej pomógł Jeremy'emu. Mieszkańcy planety nie zdążyli cierpieć i obwinić za to króla. Nie zdążyli nikogo poinformować i zacząć reakcji łańcuchowej. Śmierć pokierował swe kroki w stronę pałacu Reamalda. W jego głowie kołatały się na przemian dwie myśli. Pierwszą było "to koniec bezstronności". Drugą zaś - "jak to mu się udało?"

***

   - Co pijecie? - Reamald zwrócił się do dwójki swoich gości. Widział wcześniej Rikkę, jednak Nathan ledwo co mu się przedstawił. Oboje chwilę temu sfrunęli do pałacu z pokładu krążownika.
   - Od całego tego latania drzewcem nabrałem ochoty na jakieś ziółka - stwierdził mag, siadając na zaproponowany mu przed momentem fotel.
   - Już się bałem, że zażądasz whiskey.
   - Oh, na whiskey zawsze mam ochotę - zaśmiał się blondyn. - Ale o to nie prosiłbym ciebie.
   Ruda uśmiechnęła się z nieznacznym rumieńcem ciężkim do dostrzeżenia na jej czerwonej twarzy.
   - A teraz powiedzcie mi... Jak miał działać ten wasz plan? - zapytał Nathan. - Czemu nie zrzuciliśmy bomby z krążownika? Można to było zrobić na milion innych sposobów.
   - Byłoby ciężko - odparł gospodarz. - Potrzebowaliśmy precyzyjnego ciosu. Pewności, że król będzie w centrum wybuchu, żeby jak najdłużej zajęła mu regeneracja. Trzeba było więc wysłać pojedynczą osobę, która mogła zinfiltrować miasto i nie zginąć na marne. Zamachowiec w normalnych warunkach by nie przeszedł przez potężną obronę i doskonały kontrwywiad - wyjaśniał spokojnie Młody. - Krążownik nie wytrzymał by dość długo, by namierzyć, stolica miała za wiele przeciwlotniczych sił. Zresztą, król by uciekł zbyt łatwo. Nie uciekał, widząc zwykłe oblężenie. Poza tym trzeba było, żeby wybuch nie zabił zbyt wielu naszych. Nasi mieli uciec, król nie. Jake był w stanie związać Jeremy'ego walką. No i ostatecznie, również będzie żył. Stolica została zniszczona, król zapewne straci władzę i nadnaturalną moc jeszcze zanim się odrodzi. - Reamald zakończył monolog, po czym wziął łyk miętowej herbatki podanej na stół przez golema, której nalał sobie w międzyczasie.
   - Wiele żyć zostało straconych dla tej sprawy - stwierdził chłodno Nathan. - Przed rewolucją władza szła bezkrwawo.
   - Wiesz, czym jest prawda, młodzieńcze? - gospodarz pytaniem odpowiedział na pytanie.
   - Czym, żyjąca trzy millenia wyrocznio? - mag odparł z przekąsem.
   - Wszystkim - oznajmił Młody. - Prawda to to wszystko co nas otacza. Prawda to świat. Prawda to życie. Kto żyje w iluzji... Nie żyje. By żyć, trzeba zaznać tego, co prawdziwe. Szczerych uczuć. Realnego bólu. Prostych emocji. Pewność, że celem wszystkiego jest Wielki Jeremy, już od setek lat to wszystko zabiera ludziom, zabierając im życie. Nie mów mi, że są w ten sposób szczęśliwi.
   - Rozumiem - stwierdził gość, po czym prychnął lekko. - Czyli walczycie z SEELE i morzem LCL? Z pozbawionym Pyłu rajem Metatrona? Z perfekcyjnym światem Gavina Magnusa? Z pozbawioną człowieczeństwa utopią? Motyw stary jak świat, ale nie myślałem, że przeżyję go na własnej skórze. - Prychnął ponownie.
   - Zdradzę ci okrutną prawdę, przyjacielu. - Głos Reamalda stał się ponury. - Mi nie chodzi o ludzkość. Jestem za stary na takie ideały. Tyle tysięcy lat na karku to nie przelewki. Ja tylko z tego morza LCL, z tego Kryształowego Zwierciadła, z tego nowego Edenu chcę się wyrwać. Jake też. Chcemy móc żyć prawdziwie. My dwaj.
   - Chłodne z was sukinsyny - wtrąciła się Rikka, która cały czas z uwagą słuchała wymiany zdań. - Jesteśmy po waszej stronie, ale jednak Federacja ma ideały.
   - Szczam na ideały. Ta planeta, ta stolica, ci ludzie nigdy nie żyli. Nie mam sobie za złe, że spopieliłem ciała. - W głębi duszy Reamald gryzł się ze sobą. Gorycz po nieprzewidzianej stracie przyjaciela na kilkanaście lat robiła swoje. Mówił za dużo ponurych cynizmów, których wcale mówić nie chciał.
   - Chwila - odezwał się znów Nathan. - Mam dziwne wrażenie, że czegoś w tej opowieści mi brak... Jak wpłynie na was dwóch unicestwienie mocy króla?
   Młody zmarszczył brwi. Nim zebrał się do odpowiedzi, rozległ się dzwonek.
   - Kogo niesie...? - mruknął.
   Gdy zajrzał przez wizjer, na jego twarzy pojawiło się niemałe zdziwienie. To czarnowłosy chłopak w bluzie NASA stał na drewnianym tarasie nad wodą.
   - Cześć, Królu Rybaku - Śmierć przywitał się, gdy drzwi zostały gwałtownie otwarte. - Wygląda na to, że czas wam co nieco wyjawić.
   - I co, kogo przyniosło? - zapytał głośno Nathan.
   - Śmierć - odrzekł gospodarz.
   - Oh, świetnie. Miło będzie go poznać.
   Po powitaniu się i przedstawieniu ze wszystkimi, Śmierć zabrał głos, siadając w jednym z foteli.
   - Wszyscy znają generalnie historyjkę o naszych wspaniałych nieśmiertelnych, co? - Rozejrzał się, czy wszyscy kiwają twierdząco głowami. - Zdajecie sobie sprawę z roli Ann, czyż nie? Otóż nie, nie zdajecie. Miała dwanaście żyć. Ale nie tylko. Miała też dwunastu przyjaciół, którzy reinkarnowali się wraz z nią, choć za każdym razem o jednego mniej. Nadążacie?
   - O tym wątku nie wiedziałem. - Reamald pokiwał głową w lekkim zdziwieniu.
   - Wiedzieliście o dwunastu życiach, więc źle zinterpretowaliście przesłanki, że gdy umrze jedyna śmiertelna osoba z czworga, kolejne też przestaną być wieczne i będzie można złamać przeznaczenie. Choć fakt faktem, złamanie przeznaczenia oznacza wyeliminowanie jedynego z was, którego nieśmiertelność zależy od długofalowych czynników. Tylko ta może być złamana trwale. Bo przeznaczenie Jeremy'ego, bohatera, który przeprowadził ludzkość przez mroczne dzieje, to istotnie przeznaczenie wszystkich was.
   - Do czego w końcu zmierzasz? - niecierpliwie spytał gospodarz.
   - Jest pewien szczegół. Ann nie odradzała się tuż po śmierci, dlatego dwanaście inkarnacji zajęło tyle wieków. I widzicie, los króla ujmował dwanaście śmiertelnych wrogów dzielących jego nieśmiertelność. Zaczynał bez żadnego. Ale co kilkaset lat pojawiali się jeden po drugim.
   - Więc teraz, z dwunastą śmiercią Ann, pojawił się ostatni? Ale... Co trzeba z nim zrobić? No bo... - Reamald nie miał pojęcia, do czego Śmierć dąży. - Bo generalnie rola Ann się mimo wszystko zakończyła?
   - Otóż nie. - Usta kostuchy uśmiechnęły się, jednak oczy patrzyły ponuro. - Dopiero się rozpoczęła.

***

   Ann otworzyła oczy i uśmiechnęła się, witając nowy poranek. Zdawała sobie sprawę, że nadszedł ważny moment. Wybudziła się bowiem właśnie ze snu, który przypomniał jej ostatnie fragmenty poprzedniego życia. Śmierć obiecał, że spotkają się, gdy uzna ją za dorosłą. Zapewne nadszedł już czas. Czarnowłosa i urokliwa jak zawsze, dziewczyna odchyliła kołdrę i wstała z łóżka, przeciągając się mocno. Minęło parę dni od jej piętnastych urodzin. Czy była to dorosłość? O nie, dziewczę zdawało sobie sprawę, że piętnaście lat to jeszcze szczeniactwo. Wiedziała to doskonale z tuzina swoich żywotów.
   Rodzice nawet nie zdawali sobie sprawy, jak niezwykłą istotę chowają. Ann już od pierwszych snów o swym przeznaczeniu wiedziała doskonale, że musi to wszystko ukrywać. Jeszcze doskonalej wiedziała, jak to robić. Jej długa wycieczka była już zaplanowana. Plan uwzględniał zwiedzanie zamku królewskiego.
   Stanęła przed lustrem w łazience i spojrzała w swoje ciemne, mądre i pełne uroku oczy. Miała w sobie życiową wiedzę dwunastu godnych szacunku staruszek, pewność i świadomość dwunastu kobiet w swych najlepszych latach i pełnię zrozumienia i miłości dwunastu małych dziewczynek. Zapomnienie jej nie obowiązywało. Pamiętała każde swoje narodziny, łącznie z tymi trzynastymi. Była w stanie przywołać w umyśle dowolne słodkie lub pouczające przeżycie z setek lat swego istnienia, każde warte uwagi słowa. I co najważniejsze, mogła w każdej chwili zamknąć oczy, by ujrzeć ich wszystkich razem, szczęśliwych i gotowych, by podbijać razem świat.
   Tylko w pierwszym swym żywocie spotkała Rosalie, ale cóż to było za wspaniałe życie! Ta dziewczyna wiedziała, że to wszystko nie polega na zaprowadzeniu do grobu jak najładniejszych zwłok. Nie była zwyczajną ćpunką, lecz czerpała z życia garściami i na każdym kroku uczyła tego całą gromadkę, nieraz wszystkich pakując w kłopoty. Drugi odszedł Frank, który oba razy spotkał Ann tak samo - przez swoją ciapowatość i rozkojarzenie. Był to człowiek, który był zdolny sknocić każdą, najprostszą nawet rzecz, jednak kiedy nikt się nie spodziewał, ale wszystko co najważniejsze było na jego barkach - ratował każdą sytuację. W trzech życiach dziewczynie towarzyszyła Kate, bardzo urocza i bardzo nieśmiała. Za każdym razem grupka otaczająca Ann, z nią samą na czele, stanowiła jej jedyne grono przyjaciół. Trzeba ją było popychać do wielu niby oczywistych śmiałości, lecz to, jak wspaniale okazywała wdzięczność, zasługiwało na ozłocenie. Cztery razy czarnowłosa spotkała Marka, zawsze nieco cynicznego i twardo stąpającego po gruncie człeka, którego zawsze długo trzeba było uczyć jakiejkolwiek radości życia. Jego chłodny rozsądek mnóstwo razy wskazywał najsłuszniejsze rozwiązanie lub tworzył zupełnie nowe. W pięciu życiach Ann cieszyła się towarzystwem Toma - wrażliwego artysty, który wiele lat stracił na niespełnione miłości, ale jeszcze więcej czasu cieszył się tymi szczęśliwymi. Widział w świecie smutki i radości, które mało kto poza nim kiedykolwiek dostrzegał czy dostrzega. I większość z nich był w stanie przekuć w coś pięknego. Sześć razy skrzyżowały się drogi Ann i Lily, najuczciwszej i najwierniejszej każdej sprawie osoby świata. W każde jej słowo można było wierzyć bez cienia wątpliwości, każdego celu, jaki sobie postawiła, była gotowa dopiąć za wszelką cenę. I nigdy, nawet na chwilę, nie porzucała swoich przyjaciół. W siedmiu Ann uczestniczył Oliver. Ludzie mówili, że miał miękkie serce, ale nie było to do końca prawdą. Był najhojniejszym człowiekiem pod słońcem, gotowym wspierać wszystkich wokół, choćby i obcych, jak tylko mógł - a mógł wiele. Zawsze dopisywał mu dobrobyt, którym chętnie się dzielił. Jego koszmarem był podążający za nim wiecznie niczym cień korowód palantów chcących korzystać z jego dobroci. Realną przyjaźń odnajdował tylko w towarzystwie zgrai Ann. Osiem razy częścią tego towarzystwa była Chloe. Nieważne, co by się nie działo, Chloe była szczęśliwa. We wszystkim znajdowała dobrą stronę i pokazywała ją swoim przyjaciołom, kiedykolwiek było to konieczne. Była szczerą optymistką, która nigdy nie udawała, że jest dobrze - zawsze po prostu było dobrze, choćby miało być tylko dzięki niej. Jej przeciwieństwo stanowiła Sophie, która odeszła jako dziewiąta. Zwykle smutna i niezadowolona, była niezwykle ambitną perfekcjonistką, dostrzegającą każdy, nawet najdrobniejszy błąd we wszystkim, co sama robiła. Jeśli nie dostrzegała w swoich różnej maści pracach błędów, znaczyło to, że ich nie było. Wówczas stała zwykle już na szczycie w dziedzinie. Jako dziesiąty z cyklu życia Ann zniknął Charlie i dziewczyna z obecnej perspektywy widziała, o ile trudniejsze były dwa życia bez niego. Charlie był osobą w tajemniczy sposób niezwykłą, która zawsze zgrywała jak najbardziej zwyczajnego i skromnego chłopaka. Jednak chłopak ten zawsze był w posiadaniu wszelkiej dziwacznej wiedzy, która akurat była potrzebna, wszelkich dziwacznych przedmiotów, których nikt nie miał, bo i po co, oraz wszelkich niecodziennych umiejętności, które zawsze okazywały się przydatne w równie niecodziennych sytuacjach. We wszystkich żywotach prócz ostatniego u boku Ann była Eve. Była wspaniałą dziewczyną, której niezwykłość nie każdy zauważał, jednak wystarczyło przez chwilę pobyć z nią w cztery oczy. To zdolność do zrozumienia i przebaczenia czyniła ją dla Ann najlepszą przyjaciółką. Eve potrafiła pojąć wszelkie zło świata i nieustannie stawiać mu opór. Szybko rozczytywała motywacje i decyzje innych, nie umiejąc chować urazy.
   No i Rob, ukochany, z którym przez cały tuzin żywotów była zawsze aż do śmierci. Za każdym razem dane im było przerobić inną miłosną historię, jednak w żadnej nie było zdrady ani goryczy. Rob, który był jej księciem z bajki, choć nigdy nie był doskonały. Dziewczę wspomniało wszystkich dwanaścioro, wszyscy byli zawsze przy Ann na śmierć i życie. Za każdym razem o jedną postać mniej.
   - Charon! Hej, Charon! - zawołała, wychodząc z łazienki po umyciu się i ubraniu.
   Tupot nóg rozległ się w domu i po chwili wielki, czarny labrador biegał wesoło wokół nóg dziewczyny. On jeden pozostał od zawsze aż do końca.
   - Chodź, chodź. Idziemy na długi spacer.
   Psisko ucieszyło się wyraźnie i usiadło w oczekiwaniu. Ann wzięła przygotowane wcześniej jedzenie na drogę i zostawiła na kuchennym stole liścik do rodziców, że bardzo jej przykro, ale Charon uciekł jej w głąb lasu podczas spaceru i nie ma czasu go szukać. To była oczywista bzdura. Charon nigdy nie okazałby swej pani nieposłuszeństwa. Czarnowłosa nastolatka ubrała się, zabrała plecak i przypięła psu smycz, po czym wyszła z domu i zamknęła drzwi na klucz.
   - Teoretycznie nie leży to w moim przeznaczeniu - powiedziała sama do siebie. - Ale idę po was. Idę po was wszystkich, moi przyjaciele.

***

   Wielka i luksusowa łazienka była cała zaparowana. Mężczyzna spłukał szampon z rudych włosów i jeszcze chwilę postał pod prysznicem, ciesząc się przyjemnym gorącem, po czym zakręcił wodę i wyszedł na dywanik, owijając się suchym mimo wilgoci w powietrzu ręcznikiem. Przetarł lustro i spojrzał na swą twarz.
   - Cześć, Jake - mruknął do siebie. - Miło cię wreszcie znów widzieć.
   Wszyscy siedzieli już przy stole. Miejsce u szczytu miał dobrze już wszystkim znany chłopak w czarnej bluzie i z kręconą czupryną. Po prawicy Śmierci zasiadał Reamald, koło niego Absinthe, dalej zaś Rikka i Nathan. Były też dwa wolne miejsca.
   - Wreszcie idziesz! - krzyknął Reamald, widząc żywego od ledwie kilkudziesięciu minut Rudego, schodzącego właśnie ze schodów.
   Drobny, gliniany golem postawił na stole wielką miskę jajecznicy i talerz oraz zestaw sztućców dla każdego. Jake przywitał się ze wszystkimi i zasiadł do śniadania. Terapia przyśpieszająca odbudowanie jego ciała była skuteczna do tego stopnia, że nie czuł się po wszystkim nijak osłabiony. Jedynie upływ piętnastu lat pod jego nieobecność był dość dezorientujący. Z całego grona jednak tylko Nathan był wyraźnie starszy, na jego twarzy widać było większą dojrzałość. Miał też teraz długie dredy miast dawnej czupryny. Patrzył w skupieniu na twarz żniwiarza, którego kącik ust unosił się w pewnym siebie uśmiechu.
   - Wszystko jest dograne, dziś jeszcze wyruszymy w drogę - oznajmił Śmierć. - Jake, pozwól, że przybliżę ci sytuację. Dziewczyna, będąca trzecią osobą spośród waszej splątanej przeznaczeniem czwórki, miała w pierwszym z dwunastu żyć dwunaścioro przyjaciół. Odradzali się wraz z nią, dalej będąc z nią powiązanymi przez los, jednak za każdym razem o jednego mniej. Ta tracona osoba odradzała się dalej zachowując swe cechy, jednak przestawała być powiązana z Ann jako przyjaciel, lecz jej przeznaczenie od tego momentu była związana swym losem z Jeremym jako jego wieczny i nieśmiertelny wróg. Król tych piętnaście lat temu zaczął jakoś oszukiwać zasady rządzące światem. Schwytał i uwięził ostatniego z przeznaczonych mu nemezis, gdy ten miał zaledwie kilkudniowym niemowlęciem, nikt nie miał prawa wiedzieć o przeznaczeniu do wrogości. A jednak Jeremy wiedział.
   Zapadła cisza. Jake przytaknął w milczeniu, dając do zrozumienia, że wszystko jest dla niego jasne. Wziął kęs jajecznicy i popił sokiem. Rozległo się pukanie do drzwi wejściowych o charakterystycznym rytmie.
   - Jest środek lata, nie ma szans na bałwanka, Aniu - mruknął do siebie Nathan.
   Reamald wstał, by otworzyć. Czarnowłosa, uśmiechnięta piętnastolatka ukłoniła mu się z gracją, gdy drzwi się rozwarły, po czym wyciągnęła do niego delikatną dłoń.
   - Jestem Ann, ale pewnie już o tym wiecie - przedstawiła się wesoło.
   - Reamald, ale mów na mnie "Młody". - Gospodarz odwzajemnił gest. - Twój uroczy psiak też niech się rozgości - dodał, widząc uwiązanego do słupka Charona.
   Po chwili dziewczyna wraz ze swoim wiernym przyjacielem wkroczyli do gościnnej izby, podziwiając wnętrze pałacu.
   - Cześć, Śmierć, cześć wszystkim! - Ann zakrzyknęła radośnie. Dłuższy moment zajęło przedstawianie się ze wszystkimi, jednak w końcu dziewczyna usiadła na pozostawionym dla niej miejscu.
   - Plan jest taki - oznajmił żniwiarz. - Idziemy i rozpieprzamy wszystko w drobny mak. Król pogrywa zbyt nieczysto, a ja nawet nie wiem, w jaki sposób to robi. Przeznaczenie musi zostać wypełnione. Ann, to twoja trzynasta inkarnacja. Dopiero teraz stałaś się niezwykła ze swoją pamięcią i mądrością, wcześniej będąc tylko szczęśliwą osobą z gromadką wiernych przyjaciół. Cykl jest zakończony i król z pewnością to odczuł. Twoi przyjaciele zostali związani z jego losem, a jego nieśmiertelność z twoim. Które z was zdoła siłą odebrać drugiemu, co swoje, będzie zwycięzcą. Teraz tylko z jego ręki możesz zginąć. A on teraz może zostać wreszcie pokonany przez swych arcywrogów. Kiedy zamknie się wasze przeznaczenie, również wiecznemu podróżnikowi i władcy pałacu ziarna przestanie przysługiwać wieczne życie.
   - Spójrzmy prawdzie w oczy, nie mamy planu. - Nathan uśmiechnął się szeroko. - Lubię tego typu akcje.
   - Indoktrynacja ludu stała się jeszcze silniejsza, teraz to naprawdę bezrozumne zombie - stwierdził Reamald. - Innymi słowy nie bierzemy jeńców. Niech każdy weźmie sobie broń wedle uznania, załatwiłem mnóstwo różnego oręża. Pojedziemy transporterem opancerzonym w obstawie doskonałych militarnych golemów.
   - Ale skoro tylko moi przyjaciele mogą zabić Jeremy'ego - zauważyła Ann. - To co z nimi?
   - Król miał wszystkich dwunastu schwytanych w jednym miejscu - odrzekł Śmierć. - Jednak gdy stolica została zniszczona, zmienił sposób i ponownie pojmał ich, by rozesłać na wszystkie strony wszechświata.
   - Więc co robimy? - dziewczyna spytała z zaniepokojeniem.
   - Wiesz, już chyba czas, by wychodzić. - Absinthe uśmiechnęła się, nakładając czapkę komandora.
   Cała drużyna wstała z miejsc i udała się do drzwi. Zielona wróżka wyjęła nadajnik i burknęła doń tylko "wykonać". Świetlista kropka przypominająca kometę pojawiła się na nieboskłonie. Powiększała się szybko, by po chwili ukazać swój kształt i przeznaczenie. Niewielkich gabarytów kosmiczny statek transportowy zatrzymał się tuż nad piaszczystą powierzchnią, unosząc się na swych pulsacyjnych silnikach. Spore wrota otworzyły się jak most zwodzony, tworząc trap pozwalający zejść na ziemię. Dwie wróżki wyleciały ze środka i zasalutowały. Za nimi wyszedł tuzin nastolatków.
   Ann otworzyła szeroko jarzące się radością oczy.
   - Nie próżnowaliśmy przez ostatnich piętnaście lat. - Nathan uśmiechnął się, przytulając do boku Rikkę.
   Czarnowłose dziewczę obskakiwała i tuliło wszystkich ze swoich przyjaciół po kolei, biegając z jednego końca grupki na drugi, ściskając Roba za każdym razem, gdy była koło niego. Również Charon nie ograniczał się z okazywaniem wszystkim swojej miłości i szczęścia, liżąc po twarzy wszystkich wokół łącznie z nimfami z transportera i całą drużyną, którą widział już w pałacu.
   - Wiem, że pewnie nie macie pamięci tego wszystkiego, co ja - Ann mówiła z łzami szczęścia płynącymi z oczu. - Pewnie wam głupio, że obca dziewczyna was tak obściskuje... Ale nie martwcie się, wszystko wam opowiem. Wszystko wam opowiem.
   - Uzbrojeni? - spytał Reamald, gdy po wielu minutach euforia ustała.
   - Tak - odrzekł Mark. - Pistolety automatyczne z amunicją wspartą runami, tak jak było mówione.
   - Przesiadamy się na cięższy sprzęt w takim razie i do akcji. - Młody wskazał kciukiem na nadjeżdżający z pałacowego hangaru gąsienicowy pojazd w obstawie potężnych kroczących ciężko konstruktów.

***
6  Heroes V / Problemy Techniczne / [H5TotE] Brak bohaterów Twierdzy i Fortecy w potyczkach : 05 Czerwca 2014, 18:12:31
Hej, pierwszy raz od nie wiem jak dawna piszę w tematycznych. Na wstępie zastrzegam, że ku własnemu nieustającemu niedowierzaniu mam oryginalną wersję gry w Złotej Edycji. Dzikie Hordy chodzą bez płyty (podstawka i młotki żądają jednak swoich) i zawsze tak było, mam nadzieję więc, że to nie wina braku fizycznego nośnika, bo zostawiłem go w domu rodzinnym.

Problem polega na tym, że w grze dowolnej (czyli nie kampaniach czy konkretnych scenariuszach) krasnale i orkowie są zupełnie niegrywalnymi rasami przez techniczny błąd gry. Przy wyborze jednej z tych ras, blokuje się opcja wyboru bohatera, wyświetla więc przydział bohatera losowego. I w przypadku niektórych map jest ok, bo dostaje się na początek któregoś z bohaterów z rasy i jest fajnie, w tym przypadku również można kupować odpowiednich herosów w karczmie zgodnie z normalnym prawdopodobieństwem jak dla każdego zamku. Niestety w większości przypadków ląduje się na mapie zupełnie bez bohatera na początek, i co jeszcze gorsze, nie da się znaleźć żadnego herosa rasy z dodatku w karczmie.

Zainstalowałem patcha 3.1, niestety nie zmienia sytuacji. Czy istnieje łatka, która to naprawia?
7  Świat HoMM / Mapy / Starcie idei : 11 Stycznia 2014, 22:58:31
Siemanko, oddaję wam mapkę do przetestowania. Nie ograłem jej jeszcze z góry do dołu, ale liczę na to, że wszystko będzie ok.

Jest to scenariusz w rozmiarze BD, dla pięciu graczy (bez żadnego komputerowego bossa) z ustawionymi z góry frakcjami (kwestia fabularna, ale też dla możliwości ustawienia różnych lokacji itp. bez ułatwiającej lub utrudniającej czasem niesprawiedliwie losowości). Uważam, że jest stosunkowo łatwa (wszelkie kopalnie pod nosem itp), ale też sprawiedliwa (wszyscy mają podobną sytuację, więc choć łatwo się rozwijać, nie powinno być szczególnie łatwo wygrać).

Bardzo możliwe, że będę jeszcze nad nią pracował, np. dodam więcej leżących wokół skarbów i lokacji wspierających bohaterów, więc to wersja beta:

Starcie idei - NAJŚWIEŻSZA WERSJA (28.05.2014)
8  Hyde Park / Fantasy / Światotworzenie : 17 Grudnia 2013, 22:30:43
W tematach literatury, a także innych sztuk posiadających tło fabularne - filmów, gier - często pojawiają się dyskusje w kluczowych kwestiach, jak kreowanie bohaterów i historii - kto jakie lubi, kto jakie by tworzył, kto jakimi gardzi. Nieraz odbiorcy próbują swoich sił w kreowaniu, stając się na krótszą lub dłuższą (czasem trwającą już do końca życia) chwilę artystami. W fantastyce jednak poza samym fabularnym tłem, charakterami postaci i sposobem prowadzenia akcji jawi się jeszcze jeden ekstremalnie ważny czynnik. Jest to świat. I wielu fantastów, pod wpływem tego, jak różnie owa sprawa jest traktowana w poszczególnych książkach czy grach, zaczyna wymyślać własne realia. Każdy bowiem może wyobrażać sobie elementy kreujące fantastyczną krainę marzeń lub koszmarów inaczej - i często owych fantazji nie hamuje.

Kompletne świry, jak niektórzy z nas do sprawy podchodzą z pełną artystyczną powagą, inni jedynie skromnie pielęgnują pomysł. Tak czy tak, tworzenie autorskiego, fikcyjnego świata fantasy to nieodłączny element środowisk związanych z tą tematyką.

Temat założyłem pod wpływem rozmowy na FB - a to Fenirowi zarysował się szkic, a to Fast pochwalił się że jakieś tam 10% realiów mu świta, ale się nie zamierza chwalić, a to Cahan wyjawiła, że poza kucykowymi ma w głowie jeszcze inne realia, których dotychczas chyba nie ujawniała, a to z Hellsem zaraz się doczepiliśmy takiej dyskusji.

Każde z nas może mieć inne podejście do sprawy. Robić to w innych celach, tworzyć od innej strony, czerpać z innych inspiracji i z różną ambicją traktować sam cel.

Mój przypadek to długa historia. Pierwsze elementy fantastycznego "świata przedstawionego", bo to raczej były po prostu rekwizyty itp. zawieszone w eterze zacząłem rysować i imaginować będąc jeszcze niemalże berbeciem. Potem było wciąż dużo bazgrania i kombinowania, połączonego z wcielaniem się w zabawach wyobraźnią w fantastycznych bohaterów. Trochę poznania literatury, potem Tibia. A dzięki pewnemu wątkowi, reklamującemu autorski projekt amatorsko tworzonego MMORPG zrozumiałem, że tworzenie własnego świata zupełnie na poważnie jest w zasięgu ręki. I tak po pewnych perturbacjach z owym ww. projektem z dwoma nowymi znajomymi postanowiliśmy założyć własne przedsięwzięcie tego typu, i myślę, że to wówczas pierwszy raz padła nazwa "Eiran" i "Legendy Eiranu". Potem były próby pisania książki na fali Eragona, który przecież został też napisany przez piętnastolatka... Potem kolejne projekty gier. W międzyczasie też zapoznanie się z ideą RPG i próba takiej interpretacji własnego świata... Potem wszystko naraz i jednocześnie nic porządnie. Eiran co jakiś czas otrzymywał nowy cel, jako którego tło zdarzeń miał być tworzony, by natychmiast stracić je jako kolejny efekt słomianego zapału i przerostu ambicji. Sam w sobie jednak przetrwał.
Obecnie zawiera więc w sobie elementy wszystkiego, przez co przeszedł. Plastycznie zarysowane, pozwalające na łatwą wizualizację opracowania, w tym szkice, które wzięły się z projektów gier i komiksu. Fabuła z paroma konkretnymi, ważnymi nie tylko dla opowieści, ale i świata postaciami, zarysowanymi na rzecz prozaicznych dzieł, tak samo jak pewne tajemnice realiów będące niemalże jak poetycka metafora ważnych spraw. Rozplanowanie ras i ich zróżnicowania i masa innych rzeczy potrzebnych do rozstawienia PBF RPGów lub publikowania amatorskiego systemu. Różne zagadnienia i idee, które przyszły z różnych inspiracji i przemyśleń o niebieskich migdałach i naturze egzystencji albo w ramach zwyczajnego perfekcjonizmu, każącego tak dopracować nawet nudne kwestie, żeby nie mógł byle kto w nich wskazać rażącego braku logiki.
9  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Świat Aniołów : 09 Lipca 2013, 18:33:55
Cóż, kawał prozaicznej twórczości, którą macie przed sobą, to dla mnie coś jak dzieło życia, za które próbowałem zabrać się już wiele razy i póki co idzie jak idzie - mam już na tę chwilę dwa rozdziały. Przy poprzednich próbach bywało więcej, ale w nieporównywalnie gorszej jakości. Jak przystało na wielkie, epickie dzieło, akcja będzie zawiązywać się wolno, więc może was przynudzać, na szczęście od czasu do czasu jest jakiś humor. Uwaga! Zawiera wulgaryzmy i inne treści nieodpowiednie dla małych MrocznychZabujców2000 i moderacji! I jeszcze jedno - to bardzo ważny dla mnie utwór, więc weźcie na to poprawkę krytykując... i róbcie to bezlitośnie i celnie, by ten ważny dla mnie utwór był jak najlepszy zarazem. Całość w założeniu ma być trzyczęściowa, gdzie Świat Aniołów to jest oczywiście częścią pierwszą (nie jestem Mickiewiczem ani Abradabem, żeby zaczynać od innej niż pierwsza).

Jeśli chcesz poczytać tekst w lepszej jakości - wyjustowany, w standardowych barwach itp. zapraszam: https://docs.google.com/document/d/17wD0vwwLt7pfmcpN6nV-_h-e8bjUU_FpkkId5izrEBc/edit?usp=sharing

Link do folderu z poszczególnymi rozdziałami: https://drive.google.com/folderview?id=0B__dr6JDuwtxWndZQzU5enBLZ00&usp=sharing




To był naprawdę ładny dzień, dobry, żeby ze wszystkim skończyć. Stryczek zwisał majestatycznie z konaru drzewa w dolince leżącej w środku lasu, a przy pniu stał młody człowiek spoglądający beztrosko w niebo i podziwiający znakomitą pogodę. Chłopak wyjął słuchawkę z jednego ucha, nadstawiając je na melodie ptaków i szum liści, drugim wciąż słuchając z odtwarzacza ulubionych ballad z poprzednich dekad. Nie była to ta sama napędzająca go do samobójstwa muzyka, w której zasłuchiwał się przez parę miesięcy, skłaniając się ku ostatecznej decyzji. Miał jej już dość równie bardzo, jak wszystkiego wokół. Teraz był czas, by nacieszyć się paroma rzeczami, które w świecie lubił i już nie troszczyć się o to, że po dobrych chwilach przyjdą złe, wraz z natłokiem codziennych obowiązków. Po miesiącach rozmyślania nad zadaniem sobie śmierci, teraz oddał się przemyśleniom i beztrosce. Tacy ludzie zwykle ostatecznie nie doprowadzają samobójczego planu do końca. Nie myślał jednak o tym. Oparł się plecami o pień drzewa, zamknął oczy i lekko się uśmiechał. Wyciągnął rękę ku sznurowi i już niemal był gotów, kiedy zmysły odebrały kolejny delikatny bodziec, a w głowie pojawiła się kolejna myśl. Trącił tylko węzeł od niechcenia i wrócił do kontemplacji.
    Nie zdążył ze sobą skończyć. Myślenie przerwał mu krzyk:
    - Hej!
    Uniósł brew i skierował wzrok ku niewielkiej górce kilkanaście metrów dalej. Był raczej daleko od ścieżki, więc najpierw zdziwił się, że ktoś go tu przypadkiem znalazł, ale chwilę potem pomyślał, że skoro on został przyciągnięty do małego zagłębienia wśród dzikiej przyrody przez ładne widoki, to czemu by nie kto inny - zwłaszcza że słyszał dziewczęcy głos. Nie widział wołającej go postaci zbyt dobrze, bo stała pod słońce, dostrzegał więc jedynie konturowy wizerunek skąpany w jasnym świetle pomiędzy drzewami. Była to młoda dziewczyna o długich włosach, a także raczej drobnej budowie i niewielkim wzroście. Zaczęła schodzić w stronę niedoszłego wisielca, a ten mógł zobaczyć kolejno coraz więcej szczegółów wyłaniających się ze światła - miała na sobie zieloną, lekką koszulkę i stare dżinsy, ponadto jej szyję zdobiły drewniane koraliki. Jej włosy były brązowe i rozpuszczone układały się faliście, a twarz miała bardzo młodzieńczą, nieco niewinną urodę z niewielkim lekko zadartym noskiem, raczej niewielkimi, ale kształtnymi ustami i dużymi, urokliwymi oczami o głębokim, zielonym odcieniu. Opierający się wciąż o drzewo chłopak był co prawda nieco zawiedziony brakiem jakichś obfitszych krągłości, ale ogółem nieznajoma była całkiem ładna - chociaż tyle miał pocieszenia w sytuacji, w której rozleciał się jego plan.
    Gdy stanęła na jego wysokości, zaczęła patrzeć to na kołyszący się stryczek, to na chłopaka. O ile wiszący sznur nie wymagał większej uwagi, o tyle młodzieńca dokładnie zbadała wzrokiem. Był średniego wzrostu i raczej wątłej budowy. Miał rozwichrzoną blond czuprynę zakrywającą większość czoła, poniżej dość mądrze spoglądające złote oczy pod nisko osadzonymi, wąskimi brwiami. Jego kości policzkowe były wyraźnie zarysowane, a cały kształt twarzy był stosunkowo ostry, choć nie szczególnie twardo ciosany, a raczej chłopięcy. Nosił czarną koszulę i ciemne dżinsy.
    Cierpliwie czekał i patrzył, co zrobi dziewczyna, ta w końcu złapała sznur w dłoń i zamachała nim przed oczami niedoszłego samobójcy. Choć patrzyła nań poważnie i na swój sposób potępiająco, kiedy się odezwała, jej oczy posmutniały i nieco zmiękła.
    - Czemu zamierzałeś się zabić? - w jej ciepłym, wysokim głosie wybrzmiewało współczucie.
    Blondyn najpierw zajrzał głęboko w jej oczy, po czym wbił wzrok w trawę pod stopami. Ciężko mu było odpowiedzieć. Nie chciał rzucić czymś, przez co wyszedłby na egzaltowanego, szukającego uwagi dzieciaka, choć przez chwilę pomyślał, że to nim w istocie jest - kiedy już musiał w takiej sytuacji spojrzeć komuś w twarz. W końcu przeszło mu przez gardło:
    - Bo życie w tym świecie mnie przerasta, nie umiem podołać rzeczywistości. - choć głos mu drżał, mówił pewnie, bez szukania słów w trakcie.
    Nieznajoma przez chwilę chciała przysunąć się i przytulić go mocno, ale rozmyśliła się.
    - Jestem Kayla. - przedstawiła się. Chłopak uniósł brew zdziwiony egzotycznym brzmieniem imienia, tym bardziej, że “Kayla” nie wyglądała i nie brzmiała na imigrantkę.
    - Ładnie, w takim razie ja jestem Gary - powiedział kpiąco pierwsze, co przyszło mu na myśl, a było obce i nieprawdopodobne w kraju nad Wisłą. Jego nowa znajoma była dość mocno zakłopotana, wyczuwając jego intencje.
    - Czekaj, czy ty nie wierzysz?
    - Skądże! - zaśmiał się chłopak. - Udawajmy, że tak na mnie mówią, dobra?
    Zaczął w międzyczasie dopuszczać do myśli różne możliwe uzasadnienia dla wersji dziewczyny. Ta zaś zmarszczyła brwi.
    - Wiem, że to nie jest tutejsze imię, ale przecież ty też... Eh, no, moment...
    "Gary" przewrócił oczami i z połowicznym uśmiechem czekał cierpliwie, aż Kayla sformułuje myśli. Ta przez chwilę z zamkniętymi powiekami pukała się palcem w głowę, próbując dobrać słowa, po czym spojrzała na chłopaka i wyjaśniła:
    - Wybacz, że tak długo, muszę tak to powiedzieć, żebyś się nie przestraszył, ani nie uznał mnie za wariatkę. - Uśmiechając się spojrzała w niebo, a potem rozejrzała się wokół, jej wzrok zatrzymał się na stryczku. Od niechcenia ściągnęła węzeł w dół, z ciekawości, czy w ten sposób się rozplącze - tak właśnie się stało.
    - Dzięki - rzucił niedoszły wisielec - Mogłaś chociaż pozwolić mi zachować to na pamiątkę.
    - Chodź - odparła dziewczyna. - Chyba nie ma co wiele mówić - pokręciła głową, po czym podążyła w głąb lasu.
    Chłopak spojrzał pożegnalnie na dyndający, luźny sznur, wzruszył nieznacznie ramionami i poszedł za nią z czystej ciekawości. Obejrzał ją jeszcze raz dokładnie i teraz zobaczył przypasany z tyłu nóż, czy raczej typowy dla dawniejszych wieków sztylet. Kayla odwróciła głowę i zobaczyła to, po czym spojrzała w niebo i rzuciła:
    - Świata to nie lubisz, ale popatrzeć dziewczynie na tyłek to co innego, co?
    On zaś otrząsnął się nieco i przestał wpatrywać w broń, zakłopotany. Nie usprawiedliwiał się, miała bowiem trochę racji. To nie nóż przyciągnął jego uwagę.
    Dziewczyna rozglądała się, aż wreszcie wbiła wzrok w jedno z drzew, na pierwszy rzut oka nie różniące się od reszty w lesie. Zatrzymała się przy nim i poczekała, chłopak zbliżył się i spojrzał na pień - był na nim wyryty napis "Świat się zmienia". "Banał" - pomyślał sobie. Kayla tymczasem dobyła sztyletu, mówiąc:
    - Patrz teraz, tylko nie narzekaj, że krzywdzę biedne drzewko.
    Przyłożyła ostrze do kory tuż pod tekstem, po czym wbiła je głęboko, a weszło jak w masło. Stuknęła jeszcze raz palcem głowicę zdobiącą koniec rękojeści i oparła się ręką o drzewo, patrząc na chłopaka skoncentrowana, obserwując go czujnie. Ten zaś z uśmiechem na ustach podziwiał, jak z metalowej końcówki wydobywa się promień zielonego światła w stronę stojącego naprzeciw innego drzewa. Tuż potem drugi, a następnie coraz więcej, odbijały się od kory, w którą celowała rękojeść, zaginały, owijały wokół siebie nawzajem, splatały, tworząc nieregularną sieć. Ta gęstniała, aż z lśniących, szmaragdowych nici zaczęła powstawać jednolita, płaska tkanina.
    - Nie robi to na tobie wrażenia, nie uciekasz? Widziałeś to już kiedyś? - spytała Kayla, unosząc brew.
    - Nie, nie widziałem - odrzekł uśmiechający się z zaciekawieniem chłopak, patrząc cały czas z uwagą na nadnaturalne zjawisko - Fajne, nie powiem. Ale wiesz, ostrzegłaś mnie, że uznam cię za wariatkę, jeśli o tym powiesz, więc nastawiałem się na fajerwerki. Domyślam się, że to nie jest żadna wystylizowana ładnie nowoczesna technologia? - dodał.
    Dziewczyna zaśmiała się i pokręciła głową.
    - Z tym ślicznym kolorem wygląda dość niewinnie, ale wszystko co związane z teleportacją wymaga wykorzystania demonicznej mocy.
    Chłopak westchnął, spojrzał w dół i potrząsnął lekko łepetyną. Nie dał rady zachować idealnego spokoju. Ze strachem w oczach spojrzał w zielone oczy tajemniczej osoby, zdając sobie sprawę, że ewidentnie ktoś tu jest z innej rzeczywistości, i wydusił z wysiłkiem:
    - Co to, do kurwy, jest i kim ty jesteś?
    - Wreszcie - odpowiedziała z ulgą, widząc, że sama nie ma do czynienia z kompletnym świrem. - Teraz mnie słuchaj.
    W międzyczasie lśniąca tkanina utraciła swą zieleń i blaknąc, odsłoniła obraz leśnej ścieżki, w innym jednak zupełnie miejscu, niż to, gdzie byli - w tym bowiem już żadnej wyraźnej dróżki nie było, to w świetlistym obramowaniu było zaś najwyraźniej bliżej skraju kniei. Najprawdopodobniej zupełnie innej kniei. Kayla zaczęła tłumaczyć:
    - Znalazłam cię dzięki wizji dusz, człowiek, który mnie tu przysłał, zalecił, żebym od czasu do czasu medytowała, by mieć taką możliwość. W tym świecie nie ma nic, co można w ten sposób ujrzeć, a jednak zobaczyłam ciebie.
    Chłopak słuchał z uwagą, powoli przetwarzając jej słowa.
    - Domyślasz się, co to może oznaczać - kontynuowała. - Jeśli chciałeś szczerze opuścić ten świat, zapraszam do innego.

    Trwali przez chwilę w ciszy, wzbogacanej co parę chwil przez śpiew ptaków.
    - No chodź - powiedziała w końcu zachęcająco Kayla. - Nie ciągnie cię to?
    - Na jakich zasadach będzie życie tam?
    - Ciężko tak tłumaczyć komuś coś, co ma się jako codzienność...
    - Wspomniałaś o demonicznej magii, miałaś przy sobie jakiś niesamowity sztylet... Wiesz, kiedyś byłem wielkim fanem nowoczesnej techniki, ale potem się trochę zawiodłem. Może być ciekawie. Dobra - powiedział w końcu chłopak, podejmując decyzję. Nim jednak przekroczył barierę między światami, zląkł się nieco. - Nie zrobię sobie przypadkiem żadnej krzywdy czy coś?
    - Nie martw się - odpowiedziała dziewczyna, odgarniając przy tym swoje brązowe włosy, po czym przełożyła rękę przez portal. - Ciepło i ciśnienie w miarę wyrównane, ścianki portalu też zabezpieczone, spójrz. - Dotknęła dłonią zielonego obramowania bramy, obejmując ją i naciskając, pokazując, że nie ma ryzyka ucięcia sobie czegoś. - Nic tylko podróżować przez miliony lat świetlnych w niemal nieskończenie krótkim czasie.
    - To zabrzmiało strasznie... nowocześnie. Nie robisz dobrej reklamy światu z magicznymi sztyletami - rzucił blondyn, schylając się, by przejść przez bramę.
    - O, komuś tu chyba wrócił humor, wisielcu - odpowiedziała ironicznie Kayla, splatając ręce i patrząc, jak chłopak przechodzi przez magiczne wrota. Również przekroczyła barierę, wyjmując przy tym sztylet, zaginając tym samym fakturę portalu i sprawiając, że ten zamknął się po chwili, gdy stała już twardo na ziemi po drugiej stronie.
    Rzeczywiście ścieżka była w pobliżu skraju lasu, z daleka widać było jakąś większą, wydeptaną drogę przez trawiaste tereny. Chłopak uważnie rozglądał się wszędzie wokół, chcąc wyłapać pierwszą niezwykłą rzecz, jaką zobaczy w tajemniczym miejscu.
    - Mam zaszczyt powitać cię w Eiranie - powiedziała z dumą dziewczyna. Odpowiedź jaką usłyszała była dla niej zupełnym zaskoczeniem:
    - Teraz się pewnie okaże, że to jakieś zadupie na Podkarpaciu. Hm... Eiran, tak? Przez "i"?
    - Tak, dokładnie, zapamiętaj, bo to ważne - mówiła, próbując zachować powagę.
    Chłopak odwrócił się do niej i z iskrą w oczach powiedział:
    - A teraz pokaż mi, co tu się da zrobić.
    Kayla uśmiechnęła się z pewnym zacięciem i również płomykiem widocznym wśród głębokiej zieleni tęczówek. Dumnie wyprostowała się, zamaszystym ruchem ręki wyciągnęła otwartą dłoń krótko przed siebie a za jej palcami powędrował płomyk, który po chwili trzymała na wysokości ramienia, przy głowie. Spojrzała z zadowoleniem, dostrzegając wyraźny podziw w oczach rozmówcy. Nie wytwarzający dymu, regularny ogień tańczył kilka centymetrów nad wewnętrzną powierzchnią jej dłoni.
    - Chodź - rzuciła żywo. - Po drodze pogadamy o czym zechcesz.
    Chłopak pierwszy żwawo poszedł ku drodze za skrajem drzew. Nieco wolniej szła brunetka.
    - No świetnie - powiedziała w jego stronę z wyrzutem. - Stary cep.
    - Ja? - zapytał ze zdziwieniem Gary, odwracając głowę.
    - Eriand - odpowiedziała.
    - Kto to? - spytał chłopak, znów patrząc naprzód.
    - Arcymag i król tej krainy.
    - Grubo.
    - Widzisz, ogólnie magów jest tak naprawdę du...
    - Czekaj - blondyn przerwał jej i zatrzymał się w miejscu.
    - Co?
    - Czekaj, i tak na razie muszę się w ciszy zastanowić nad wszystkim, więc nie opowiadaj - odrzekł. - I wiesz... Tu są ładne widoki - dodał od niechcenia. Pozwolił jej się wyprzedzić, wodząc za nią wzrokiem, najpierw mogąc obejrzeć jej profil, potem patrząc już na same plecy, podczas gdy ta stopniowo zwalniała kroku, by poczekać na towarzysza.
    - No chodźże! - krzyknęła, gdy stała już w miejscu, niecierpliwiąc się.
    - Już - mruknął chłopak, ruszając znowu. Myśli ścigały się w jego głowie nie tworząc większego sensu. Czy umarł i jego mózg podmienił pamięć z ostatnich chwil i zaczął wyświetlać jakąś dziwną projekcję? Może był dobry i trafił do nieba? Czy jednak to było właśnie piekło? Czy naprawdę mogła to być nowa, inna ziemia? A może w istocie jego umysł zapadł się w nieskończoność i zaczął przeżywać co popadnie? Urokliwy magiczny świat i fajna dziewczyna ratująca, czy raczej powstrzymująca go od śmierci i byt człowieka, który zdążył uwierzyć, że nie ma nic do stracenia. To wszystko dawało do myślenia.
    - Zadaj mi jakiś ból - powiedział nagle do Kayli, pewnym i zdeterminowanym głosem.
    - Mhm, rozumiem - odpowiedziała, a w jej słowach naprawdę wybrzmiewało owo zrozumienie, co pocieszyło nieco chłopaka. Kopnęła czubkiem buta w ziemię, a z gruntu tuż obok samodzielnie wydobył się kamień, lewitując przez sekundę w powietrzu, po czym poszybował w stronę kości piszczelowej Gary'ego. Ten po chwili aż zwinął się z bólu.
"*** jak to boli, gorzej trafić nie mogła" - myślał. - "Czyli to nic na zasadach snu. To nie jakaś głupia projekcja, *** jak boli. Zapewne by przeżyć, muszę uważać na siebie, albo przynajmniej po to, by życie nie bolało. Ciekawe, czy mogę tu zginąć, czy znowu stanie się coś, co powstrzyma śmierć. Ale *** jak to napieprza. Czuję swoją cielesność. Czuję swoją kość, oznaczającą, że jestem równie cielesny, co dziwka spod latarni i wcale nie bardziej duchowy. Czuję w piszczelu swoją śmierdzącą, żałosną śmiertelność." Na jego twarzy pojawił się grymas innego bólu niż ten w nodze. Przez chwilę naprawdę znów zabolało go, że żyje.
    - Wybacz, że tak mocno. - Głos wyrwał go z zamyślenia. - Przepraszam, naprawdę, przesadziłam - mówiła troskliwym, ciepłym, cieplejszym niż słońce nad ich głowami głosem dziewczyna.
    - W porządku, dzięki. - Chłopak podniósł się i kroczył dalej obok Kayli. Szedł, przez dłuższą chwilę nie pytając, dokąd idzie, milcząc. Po jakimś czasie smutek ustąpił na jego ustach delikatnemu uśmiechowi aprobaty. Był gotów poznać w tym świecie wszystko, co najlepsze przed ewentualną następną próbą samobójczą.




    Był to wyżynny, pofalowany teren, dość dziki - szli szerokim, ważnym najwyraźniej traktem, ale poza tym nie było widać zbyt wielu oznak cywilizacji. Z rzadka mijały ich jakieś piesze grupki, postacie na koniach czy wozy. Wszystko wyglądało zgodnie z oczekiwaniami chłopaka - średniowieczne stroje, ten poziom techniki. Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, nie śmierdziało od wszystkich z dala.
    - Nie nazywasz się Gary tak naprawdę, co? - spytała w końcu Kayla, przerywając ciszę.
    - Nieee... - odpowiedział chłopak, przeciągając słowo i przewracając oczami.
    - Więc jak?
    - Ha! Powiem ci jak zasłużysz i powiesz mi cokolwiek o tym świecie, bo póki co to ty masz nade mną ogromną informacyjną przewagę. - Gary dumnie podniósł głowę, zadowolony ze swojego argumentu.
    - Gadaj, jak się nazywasz bo spalę ci twarz magicznym ogniem a potem jeszcze kopnę w jaja. - Kayla zajrzała blondynowi prosto w oczy, groźnie marszcząc brwi.
    - Pf! - Chłopak splótł ręce i odwrócił się. - Nie boję się ciebie.
    - Nie boisz się mnie...? - dziewczyna uwiesiła się na jego rękawie i patrzyła z błaganiem w wielkich, ślicznych oczętach, robiąc smutną, słodką minkę.
    - Boję, bardzo boję. - odpowiedział chłopak, gdy tylko na nią spojrzał. - Nazywam się...
    - Dobra tam, nieważne! - stwierdziła zwycięsko, uśmiechając się szeroko. - Na pewno gorzej niż Gary, niech zostanie Gary.
    - W porządku, nic nie powiem - odpowiedział Gary.
    - Ej! - Kayla znowu patrzyła na niego naburmuszona.
    - Dowiesz się w swoim czasie - skwitował.
    Dziewczyna wytknęła język i kroczyła dalej, patrząc daleko przed siebie. Przeszli ledwie kilkanaście metrów, a zaczęła mówić, ostrzegając go, że ich ubrania nie są zbytnio tutejsze i żeby twierdził zgodnie z nią, że to z ziem gnomów, że tam mają takie cuda.
    - Zapomniałabym. - powiedziała po chwili. Odchyliła delikatnie dłonią włosy, pokazując ucho. Było zakończone prostym, delikatnym szpicem. - Jestem półelfką - pochwaliła się. - Elfy mają uszy jeszcze nieco wydłużone, tak w tą stronę. - Wskazała palcem lekko na skos od czubka ucha.
    - Ładne. - powiedział krótko chłopak. Nie zamierzał tego zrobić, ale w końcu odruchowo sam sięgnął ku własnej małżowinie i poczuł niespodziewany kształt - lekkie zagłębienie za szczytem a dalej wydłużony szpic. - No popatrz - rzucił zdziwiony w sronę Kayli. - To robi się coraz ciekawsze - dodał.
    Dziewczyna obejrzała dziwną anomalię.
    - Ciekawe, takiego kształtu jeszcze nie widziałam, chyba coś w stylu krzyżówki rasowej... Naprawdę niezłe!
    - Co to może oznaczać?
    - Ostateczne potwierdzenie, że pochodzisz stąd. Musiałeś zostać wysłany w świat jako niemowlę.
    - O rany...
    - Ej! - Kayla podniosła gwałtownie głowę. - Żadnych ran Chrystusa przy wyrażaniu emocji, nic w tym stylu.
    - Co, czemu?
    - Sam pomyśl...! Znaczy... No sama na początku miałam problemy ze zrozumieniem, czemu aż tak się pilnować, kiedy wyruszałam do twojego świata, ale wiesz, to jak zderzenie kultur i to z różnych galaktyk. Po prostu uznaj, że inna religia dominująca.
    Blondyn słuchał uważnie i domyślił się o co chodzi - to mogło brzmieć rzeczywiście dziwnie, biorąc pod uwagę, skąd "rany" się wzięło, a na co jego nowa znajoma dość nieoczekiwanie zwróciła uwagę. Miał pomysł wypytać nieco o sprawy wiary w całym tym Eiranie, ale przez myśl przemknęło mu co innego:
    - Galaktyk, mówisz? To w sumie, jak to jest z tą podróżą przez światy?
    - O, fajne pytanie. Z tego co pamiętam, to jesteśmy w tym samym wszechświecie, jednak wiele lat świetlnych od twojej Ziemi, w innej galaktyce.
    - A, to dobrze.
    - Czemu dobrze, to ma jakieś szczególne znaczenie? - Kayla zdziwiła się nieco.
    - No bo jakby był wszechświat równoległy to ciężko, ale tak to jakoś na piechtę wrócę.
    Dziewczyna zaśmiała się głośno. Przez chwilę szli w ciszy uśmiechnięci.
    - To... - przerwała milczenie przewodniczka chłopaka po owym świecie. - zamierzasz wracać tam do siebie, tak już teraz wracać? - Zdawało się, że nieco posmutniała, gdy pomyślała o tym.
    - A bo ja wiem...? Zobaczymy jeszcze. Ale już tak pomyślałem raczej, że pobędę tu trochę. Wydaje się fajnie. Wiesz, magia, smoki, twarde narkotyki i tak dalej.
    Dziewczyna znów rozpogodziła się, szczerząc szeroko.
    - Jak dojdziemy do wozu to ci o wszystkim poopowiadam! To będzie świetne! Ale jak coś cię ogólnie męczy, to pytaj.
    - No dobra, to co ja mówiłem pierwsze? Magia, smoki, twarde narkotyki, no to na początek... Z czym się je magię?
    - Z jagodami - odpowiedziała zupełnie poważnym głosem Kayla.
    - Z czym się je smoki?
    - Z kapustą i grzybami.
    - A twarde narkotyki?
    - Kokainę będziesz wpierdalał?
    - Czuję się, jakbym już wpierdolił.
    Oboje prychnęli śmiechem.
    - Nie no, dobra, serio - zaczęła tutejsza. - Jak chodzi o magię, to pierwsze co, to trzeba mieć wrodzony dar...
    - O - przerwał jej nieco wzburzonym tonem chłopak. - Czyli tak jak z muzyką, nauką, pisarstwem, jebaniem się, wszystkim...? To pierdoły. Powiedz mi, jak to się robi, a się nauczę.
    Kayla spojrzała na niego z lekkim politowaniem.
    - Możesz mi nie przerywać? - odparła. - Skoro takie masz nastawienie, to wygląda to tak, że nie jest czarno-biało, a po prostu każdy może mieć talent magiczny w innym stopniu. Z tym, że im mniejszy, tym lepiej z kolei bronisz się przed magią nieświadomie - wyjaśniła.
    - Co.
    - Jeszcze raz?
    - Tak.
    - Im większą ktoś ma wrodzoną zdolność panowania nad magią świadomie, tym gorsze ma podświadome reakcje magicznej obrony. - Kayla przypomniała sobie nieco bardziej książkową definicję.
    - I raczej nie jest to takie nieprawdopodobne, żebym miał ową wrodzoną zdolność, ale też raczej nie jakąś wielką, tak? - dopytał Gary.
    - Statystyka - podsumowała dziewczyna.
    - Umiesz walić kulami ognia? - zaciekawił się uśmiechając szeroko blondyn.
    - Mhm, jedną czy dwie bym mogła rzucić przed przemęczeniem, chociaż to raczej nie jest najmojsza dziedzina.
    Chłopak z bezczelnym uśmiechem przysunął głowę do niej i powiedział:
    - Poookaaaaż.
    - Nie, nie teraz, niby mogłabym gdzieś w powietrze bezpiecznie, ale potem bym wykitowała, już teraz marzę, żeby się walnąć gdzieś i zdrzemnąć.
    - Przecież jest wcześnie...
    - Na Ziemi cały czas słabo sypiałam, strasznie głośno w nocy bywało, no i nerwy i wszystko - odparła. - Na szczęście już niedługo wsiadamy do wozu.
    - Jakiegoż to wozu? Już raz wspomniałaś chyba.
    - Podczepiamy się do karawany. Mam przypieczętowany przez Arcymaga list nakazujący wszelkim handlowym konwojom i tak dalej przygarniać mnie i pozwalać podróżować razem z nimi.
    - I myślisz, że będziemy sobie jechać w wozie, zamiast iść obok?
    - Znajdziemy taką, żeby była głównie konna i na kołach, bez pieszych, a żeby nas wrzucili do wozu to mam sposób.
    - Trzymam za słowo. To dokąd zmierzamy?
    - Arlingard. Stolica. Spójrz - dodała, wskazując w dół drogi, na zbiorowisko ludzi i kilka konstrukcji w płytkiej dolinie. - Już widać nasz przystanek.
    Gary zaśmiał się.
    - Przystanek?
    - Niby karawanseraj, dla nas to przystanek.
    Budynki, sądząc po konstrukcji, służyły przede wszystkim ochronie pieszych przed deszczem lub słońcem podczas odpoczynku i popasu, było również sporo korytek gromadzących wodę i paszę. Dwoje nastolatków zbliżyło się, idąc miarowym krokiem i z czasem za radą Kayli przechodząc w rozmowie od podstawowych ciekawostek magii do aktualnej pogody, by nie wzbudzić podejrzeń. Gary zadawał bowiem tonę głupich pytań. Dziewczyna bała się, że w rozmowie na temat ładnej aury też zacznie sugerować istnienie jakichś meteorologicznych absurdów - tak się jednak na szczęście nie stało.
    - Dzień dobry! - zawołała, widząc, że samo ich przyjście nie wzbudziło niczyjego szczególnego zainteresowania i jedynie parę osób. - Mam list zaufania od króla - dodała głośno, tak, by wszyscy ją słyszeli. - Wyrusza jakaś w miarę mobilna ekipa w najbliższym czasie?
    Nowy w świecie chłopak starał się nie robić tego zbyt niegrzecznie, ale co chwila wbijał wzrok w inne osoby w okolicy, skupiając się na wszelkich cechach innych ras, jak spiczaste uszy, niecodzienne kolory włosów, rogi, czy wyjątkowy wzrost. Wyglądał dość zabawnie, próbując ukryć swoją fascynację.
    - Właśnie chcieliśmy się zbierać! - odpowiedział na zawołanie dość korpulentnej budowy mężczyzna stojący nieopodal. Był to zdecydowanie człowiek. - Znów się widzimy, panienko, dzień dobry. - dodał, podchodząc bliżej.
    - Aaa, z wami się zabierałam w tę stronę, no nie? Nie rozpoznałam wozów, wybaczy pan. No popatrz! A już miałam obściskiwać go przy wszystkich, - wskazała na swego towarzysza drogi. - Żeby nie mogli na nas patrzeć i zamknęli nas w jakimś wygodnym wozie.
    Zarówno Gary, jak i przewodnik karawany parsknęli śmiechem.
    - Sprytne - odrzekł ostatni. - Rzeczywiście, moje chłopaki w większości pracują z dala od swoich kobiet i patrzenie na miziającą się parkę byłoby nieznośne. Ale w sumie, to to jakiś twój wybranek, narzeczony?
    - Nie, nie - odparła Kayla. - Przyjaciel. - Chłopak powstrzymał głupi uśmiech, zastanawiając się, czy to się liczy jako poważny friend-zone.
    - Cóż, masz list od Erianda, dworskie panienki w tym wieku często są już mężate.
    - Na szczęście nie jestem szlachcianką - sprostowała dziewczyna. - Jestem bliską znajomą Arcymaga, ale jako uczennica, wątpię, czy w ogóle przez myśl przemknęło mu, żeby mnie nobilitować. Kiedy jedziemy? - wróciła nagle do pierwotnego tematu.
    - Chłopaki! - krzyknął mężczyzna, zwołując swoich towarzyszy. - Zwijamy się! Już. - dodał ciszej, odpowiadając na pytanie Kayli.
    - Dziękuję. - Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie, po czym skierowała ku jednemu z wozów, zakrytego zieloną tkaniną. Blondyn poszedł za nią i również wsiadł.
    Wnętrze było niemal puste, co zapewne znaczyło, że sprzedano u celu podróży towary w nim trzymane. Oboje usiedli na drewnianym podłożu. Kayla przeciągnęła się, ciesząc ową nikłą wygodą po dłuższym spacerze.
    - No - zaczęła. - Możemy w spokoju pogadać. Jej! - uśmiechnęła się radośnie. - Wprowadzam cię w całkiem inny świat, to jest świetne, twoja przyszłość ode mnie zależy! - szczebiotała wesoło, zafascynowana sytuacją. - Będę wspaniałomyślna i opowiem wszystko, co potrzebujesz i tylko prawdę!
    Chłopak uśmiechnął się lekko i skinął głową, zachęcając, by zaczęła. Wóz tymczasem ruszył, pociągnięty przez konie. Przez parę godzin drogi wyjaśniała naprawdę wszystko, co jej przyszło na myśl - od życia duchowego mieszkańców Eiranu, przez sytuację polityczną na świecie, po zagadnienia związane z tutejszymi potężniejszymi kreaturami. Gary słuchał uważnie, choć momentami nieco odpływał, wyglądając przez szparę w zielonym suknie na rozpościerające się wokół, niezmącone słupami elektrycznymi czy kominami piękne widoki.
    - ...jak uczyłam się o Rosji i jak tam jest to myślałam sobie "kuźwa, reptilioni". No bo wiesz, wielka powierzchnia na pół kontynentu, taka separacja i specyficzni ludzie i w ogóle. A w Bagaronie jak co jest wojna domowa między niebieskimi a zielonymi, traktuj to dosłownie, to kolory łusek...
    Chłopak zaczął uzmysławiać sobie, że stosunkowo szybko przywykł do dziwacznej sytuacji - wciąż liczył na to, że wiele jeszcze się wyjaśni, kiedy będą u celu swej podróży. Tymczasem jednak nie odczuwał żadnego niepokoju czy strachu, prawdopodobnie przez dość beztroską aurę swej nowej znajomej.
    - ...no i taki licz jak jest już bardzo mocny to może latać jako sama czacha, jest wtedy demiliczem, ale to tylko dla najpotężniejszych skurczybyków jest. Znaczy, ja w sumie nie wiem, to jest jakieś głupie, że tylko bardzo mocny może być samą czachą, ale może o czymś nie wiem...
    Kayla nie wydawała się osobą głupią, beztroską na co dzień, wręcz przeciwnie. W tej jednak sytuacji najwyraźniej była dość podniecona całym zdarzeniem i jej radość udzielała się niedoszłemu wisielcowi.
    - ...ten motyw z bajek, że jak coś ma wiele głów, to głowy się żrą ze sobą tą autentyk! Taka hydra autentycznie ma pięć odpowiadających za siebie mózgów i nieraz kłócą się i walczą ze sobą, tylko że ból odczuwają wspólnie, więc nic raczej sobie zwykle nie robią. Nawet ich dusze po śmierci dopiero po paru miesiącach rozdzielają się na pięć, bo tak to są związane jeszcze razem. U cerberów tak nie ma, bo te głowy są na zbyt krótkich szyjach, a w ogóle to są raczej demony to trochę inaczej...
    Cały ów świat Eiranu wydał się jego nowemu mieszkańcowi wcale przyjemny, mimo rzekomego piekielnego zagrożenia i ogólnie dużej dozy nadnaturalnych niebezpieczeństw. Realne, namacalne niemal zjawiska porównywalne do tych znajdujących się dawniej jedynie w kulturze miały w opinii chłopaka pewien urok.
    - ...no wiesz, wojska mają różne swoje asy w rękawach, elitarne oddziały a nawet jednostki, w sensie że pojedyncze osoby zdolne do siania samemu zniszczenia. Wiesz na przykład rycerz z runiczną bronią i zbroją na jakimś ciężkim rumaku potrafi roznieść cały oddział jakiegoś mięsa armatniego. Albo na przykład słyszałam, że armie usadzają czarowników, takich najszybciej miotających wszelkimi pociskami ognistymi i w ogóle, na gryfy i inne latające stworzonka, no to ciśnie jak myśliwiec, wyobrażasz sobie? Pow pow pow pow pow! - Oboje zaśmiali się z onomatopei wzbogaconej gestem rąk kończącej myśl Kayli.
    Powoli się ściemniało, był wczesny wieczór, gdy dojechali wreszcie do Arlingardu, o czym dowiedzieli się z zawołania przewodnika całej owej wycieczki. Nieopodal murów miasta oboje wyskoczyli z wozu, by przyjrzeć się stolicy z daleka. Kayla podziękowała okrzykiem mężczyźnie, po czym wraz z chłopakiem zaczęła przyglądać się widokom. Miasto było położone w delcie rzeki, której rozwidlone strumienie przepływały przez nie. Ujście prowadziło do wielkiego jeziora, nad którego brzegiem postawiono wysokie wieże, jednak ustępujące wzrostem konstrukcji górującej nad całą, charakteryzującą się dość jasną barwą architekturą. Był to budynek w centrum Arlingardu, o okrągłym przekroju, nieco szerszy od obserwacyjnych części fortyfikacji, zwieńczony niebieską, połyskującą pięknie w pomarańczowo-różowym świetle zachodzącego słońca kopułą. Wielkie miasto, otoczone białymi murami ze strzelistymi wieżyczkami, nad wodą, tak pięknego wieczora robiło niesamowite wrażenie - widok był przepiękny.
    Kayla i Gary przekroczyli bramę, obadani jedynie wzrokiem przez wyposażonych w halabardy, miecze i kusze gwardzistów, po czym bez słowa kierowani przez dziewczynę poszli w samo serce miasta - ku wieży z niebieską półkulą na dachu. Wyrastała ona ze znacznie większego, złożonego z kilku segmentów różnych rozmiarów budynku, całego w bieli, zdobionego sztandarami z fioletowym tłem, zielonym ukośnym krzyżem i pomarańczową, siedmioramienną gwiazdą w centrum. Bez pukania czy pytania weszli do środka, skierowali się ku spiralnym schodom. Wewnątrz na pierwszy rzut oka widać było poza tym kilka biurek, parę półek z księgami i dwa długie korytarze. Kayla skinęła na powitanie głową kilku osobom, które zrobiły to samo. Rozpoczęła się trudna wędrówka ku samej górze, po wielu męczących krokach wreszcie stanęli na płaskiej podłodze, tuż przed solidnymi, wiśniowymi drzwiami. Dziewczyna puknęła kilka razy pięścią, po czym jeszcze dwa razy uderzyła w drewno stopą.
    - Idę, idę! - ozwał się dość stary głos z wnętrza izby. Ignorując go Kayla walnęła jeszcze głową, po czym uniosła dłoń i za pomocą magii wywołała dość głośny huk. - Musisz tak za każdym razem? - powiedział niecierpliwie mężczyzna, który otworzył drzwi natychmiast po tym. Dziewczyna jedynie skinęła głową.
    Mężczyzna był starcem o długiej, białej brodzie i takowych też włosach, jego oczy zaś miały głęboki, niebieski kolor. Na przekór jednak najoczywistszemu kanonowi starego, potężnego maga, jego długie szaty nie były białe ani błękitne, lecz pomarańczowe w jaskrawym, rzucającym się w oczy odcieniu.
    - Dobry wieczór - przywitał się grzecznie chłopak. Arcymag Eriand spojrzał na niego, najpierw z lekkim zaciekawieniem, potem jednak na jego twarzy wymalował się niemal szok.
    - Witaj w końcu, Taeron - wydusił z siebie. - Nareszcie wróciłeś.
10  Hyde Park / Fantasy / Wioska Fantasy - Anduina PBF RPG : 30 Czerwca 2013, 11:17:49
Darvan - kraj pełen przedstawicieli wszelkich ras, otwarty na przybyszy i wędrowców. W nim, w dolinie Rastadt na odludziu znajduje się mała wioska, Anduina, która od niedawna musi stawić czoła nowym, obcym warunkom. Na handlowej rzece Koirit wykryto znaczące zagrożenie, którego zwalczenie zajmie sporo czasu, przez co lądowy trakt wiodący wzdłuż niej, dwa dni drogi bliżej osady wśród gór zyskał na znaczeniu. To sprawia, że do żyjącej własnym rytmem Anduiny nieporównywalnie częściej będą mogły przybywać postacie szukające przygody, spokoju czy schronienia - również przed sprawiedliwością. Wioska skupiona na własnym gospodarczym rozwoju zostanie wciągnięta w intrygę i będzie musiała z pomocą podróżników i awanturników zmierzyć się z własną przeszłością.

Podróżnicy i awanturnicy to oczywiście wasze postacie - mowa bowiem o granym na forum RPG w konwencji storytellingu. Po trzech latach od naturalnej śmierci Starej Wioski na starej dobrej Anduinie powstała wreszcie zupełnie nowa odsłona czerpiąca z dawnego dobytku. Tak, nie ja wymyśliłem, żeby nazwać wioskę imieniem Tolkienowskiej rzeki, to po prostu ukłon wobec tradycji - zresztą również nazwa doliny Rastadt pochodzi ze świata starego MGa, a skorzystanie z NPCów poprzedniej rozgrywki było już oczywistością.

Akcja gry dzieje się w Eiranie, czyli moim autorskim świecie, a tu obróciłem jego największą wadę w zaletę - a mowa o dużej dozie powtarzalności i oczywistości względem całokształtu gatunku fantasy. By stworzyć sensowną postać wystarczy kojarzyć ogólne stereotypy, zapoznać się z paroma sprostowaniami charakterystycznymi dla świata (dotyczącymi ras, magii i religii - a w sumie jeśli stworzymy postać człowieka, nie-maga olewającego sprawy duchowe to nawet nie musimy nic czytać) i działać. Nie trzeba wertować wielkich tomisk na temat genesis (które jest ściśle tajne), panteonu bogów (który w teorii nie istnieje a w praktyce każdy może sobie zmyślić anioła patronującego), sytuacji politycznej itp. Również mechanikę ograniczyłem jedynie do kwestii balansu między postaciami i rozwiązywania konfliktów graczy, w pozostałych kwestiach stawiając na storytelling.

Ktoś wciąż, po latach od śmierci mody na skonstruowane w ten sposób PBF, ma ochotę zagrać w jeden z nich? Zapraszam!

http://anduina.pl/viewtopic.php?f=71&t=1794

Idąc tropem linków z tego tematu można dotrzeć do każdego wątku potrzebnego czy przydatnego do kreacji postaci i zapoznania się z zasadami.
11  Hyde Park / Magia Nut / Brzydkie a dobre : 12 Czerwca 2013, 16:12:03
Czemu moja muzyka jest niczym jakieś tam słodycze czy coś?

Problem leży w tym, że używam do robienia muzyki programu, który nie służy do tego, a jedynie do tworzenia zgrabnych i czytelnych zapisów gitarowych czy nutowych. Mam niby na kompie S1, ale żeby w nim cokolwiek zrobić trzeba mieć kupę paczek dobrych sampli i efektów, które zwykle kosztują dużo a żeby spiracić to trzeba się nagłowić. A żeby nagrywać gitarę to musiałbym pewnie jeszcze dużo hardware'u wymienić - a jego już się z torrentów zdecydowanie nie da ściągnąć.

Dlatego też mimo moich starań kompozytorskich, brzmienia niektórych instrumentów bywają zwyczajnie złe. Wstawiam jednakże, bo dawno nic nie wrzucałem : D

Wędrowiec (main theme Legend Eiranu)

Zalecam ściągnąć i słuchać z czegoś przyzwoitego, odtwarzacz na zippy trochę chrzani dźwięk.

Jak nudzi cię początek i środek to posłuchaj chociaż od 3:40 bo najlepsze
12  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / By nie zmienić się w piach : 21 Kwietnia 2013, 23:26:56
   Znałem już takich, którzy zawzięcie twierdzili, że pradawne księgi i liderzy sekt rozumieją prawdziwe znaczenie istnienia i wystarczy słuchać ich przykazań, by wypełnić przeznaczenie, co należy koniecznie zrobić. Znałem już takich, co twierdzili, że swemu życiu należy samodzielnie nadać sens, zrobić to wedle własnego serca. Znałem już też takich, co nie wierząc w żadną głębszą istotę bytu, manifestowali tę niewiarę na każdym kroku, popisując się, jak bardzo nic ich nie obchodzi. Wciąż nie spotkałem jednak nikogo, kto mi dałby sens.

   Po długiej wyprawie wreszcie znalazłem się w Unthalu, gdzie za pieniądze zapracowane przy incydencie z demonem byłem zdolny kupić sobie wygodę podróży na golemie transportowym. Kreująca sztuczną namiastkę życia sztuka magiczna nie była mile widziana w poddanym silnemu wpływowi kapłanów Fintrasunie, ale tu, w kraju pustyni stanowiła ważną siłę - postanowiłem się tym czymś przejechać częściowo z czystej ciekawości. Drugim powodem wybrania owej kamiennej, połączonej przegubami dzielącymi się na te, które trzymają się kupy tylko dzięki czarom i te, które mogą się zginać tylko dzięki czarom, byli oczywiście łowcy niewolników. Lata temu Unthal pod naciskiem zagranicznych dyplomatów i działaczy zakazał handlu niewolnikami... pochodzącymi spoza kraju. Co bardziej rozsądnym osobom mówiącym o prawach rozumnych i kazano się zamknąć, bo inne państwa nie mogą wcinać się w politykę imperium pustyni, a najwyżej martwić się o swoich emigrantów. W praktyce oczywiście nic się nie zmieniło, bo ktoś ujęty w niewolę nie ma już jak dochodzić swoich praw, bo żadnych praw nie ma, a jeśli rodzina lub bliscy odezwą się, że ktoś zbyt długo nie wraca, usłyszą zawsze coś jak "ach, te okrutne piaski pustyni i palące słońce, niech jego dusza zazna spokój i wolna od demonów zostanie przyjęta przez Pył i chóry anielskie, he he he he" z ust łysego faceta odzianego w biel i złoto, mającego u boku kilkunastu zakutych w łańcuchy ludzi, elfów i gremlinów.
   Po kilku godzinach urozmaiconej książką podróży w towarzystwie różnych postaci, na które nie chciało mi się nawet patrzeć, na grzbiecie flegmatycznie drepczącego sześcioma nogami ociężałego dziwactwa, które na szczęście miało nad sobą rozpięty dach, dotarłem do jednego z położonych blisko granicy miast, Aba-Nuril. Liczne strzeliste wieżyczki zdobiły pobudowane w okolicy sporej oazy zakurzone miasto. Strażnicy sprawdzili mnie, podejrzliwi przez moje fintryjskie, ciemne odzienie i runiczny sztylet, który był mi najlepszym towarzyszem od lat. Był wczesny wieczór, ale nim zapadłby zmrok, miało minąć jeszcze wiele czasu - dni w tej skwarnej krainie są dłuższe. Chorobliwie ciągną się, nim dadzą niewinnym mieszkańcom cieszyć się leniwym, kojącym wieczorem i pójść spać z nadzieją, że bezpiecznie dożyją kolejnego ranka, którym zacznie się nowa doba walki o jakikolwiek byt wśród hien w ozłoconych szatach.
   Po godzinie czy półtorej pałętania się po obcym, zaskakująco spokojnym i bezpiecznym mieście zmęczony polazłem do najładniejszej gospody, jaką widziałem w międzyczasie, pocieszony nieco, że nikt nie zaczepiał mnie ani nie widziałem nic szczególnie złowieszczego. Takie widoki miały spotkać mnie dopiero w środku. Najpierw było niewinnie, czysta i schludna, pozbawiona jakichś ozdób czy czegoś w tym rodzaju knajpka z garstką gości posilających się regionalnymi pierdołami i spijających rozcieńczone szczyny. Miły z twarzy szynkarz i niezbyt śmierdzące powietrze. Złowieszcza dla oczu była zaś postać stojąca przed ladą i najwyraźniej czekająca na swą kolej. Ktoś młody, pozbawiony zaszczytu przeczytania paru książek czy przyjemności podróżowania po świecie zauważyłby zapewne jedynie dwie pary rogów na głowie pośród białych jak śnieg włosów, szereg dużych łusek na odsłoniętym z białej tkaniny ramieniu i jaszczurzy, czerwony ogon. Ktoś znający już skądinąd saidirską rasę mógłby zwrócić uwagę na piękno kształtów jej ciała, oliwkowej cery i głębokich, zielonych oczu, którymi spoglądnęła akurat na mnie, kiedy jej uwagę zwrócił odgłos zamykanych drzwi. Ja zaś poza tym wszystkim widziałem sukę, która mówiła mi przez przeciągające się błogo tygodnie o miłości, by następnie zdradzić mnie najpierw z facetem z karczmy, a później sprzedać mnie porządkowym, bo byłem akurat ścigany za przypadkowe podpalenie... i wiele innych gorszych rzeczy.
 -Garthan. - wydusiła z siebie po chwili, próbując powiedzieć to pewnie i bez emocji, nieskutecznie. Patrzyłem jej wprost w oczy własnymi, które powoli zaczynały szklić się z goryczy i nienawiści. Marszczyłem brwi w gniewie, moje nozdrza drżały. Jednak mi udało się wymówić swe słowa mocno i z wyższością:
 -Seydia.
Podszedłem bliżej. Karczmarz tymczasem zbliżył się o parę kroków, by obsłużyć ją i kpiarskim tonem rzucił, że my chyba się znamy. Bez żadnych słów ponad to jedno kobieta wzięła sobie kubek czystej wody i odeszła do stolika. Tym samym wspaniałym napojem postanowiłem uraczyć się i ja... i dosiadłem się do niej.
 -No hej. - powiedziałem spokojnie i z zadziwiająco naturalnym uśmiechem.
 -Nie nazwiesz mnie "kochaniem", jak dawniej? - odszczekała zimnym, porządniejszym już głosem niż wcześniej. Całe szczęście, bo nie zniósłbym słuchania błagającego o litość tonu.
 -Co cię sprowadza do Unthalu, kochanie? - całe zdanie udało mi się wygłosić tak jak poprzednie, jedynie "kochanie" okazało się dzikim warknięciem, wzbogaconym niekontrolowanym ruchem nozdrza. A jednak i mnie czasem dopada.
 -Mój najlepszy przyjaciel zmarł i chciał zostać pochowany w ojczyźnie. - mówiła spokojnie, niewzruszenie. Silniejsza niż myślałem.
 -Łuskaty? - spytałem z nieskrywaną, szczerą ciekawością.
 -Tak, gremlin. - odpowiadając na moje znieważające sformułowanie zacisnęła mocniej rękę na kubku, po czym jak gdyby nigdy nic pociągnęła łyk wody. Również zwilżyłem gardło, po czym kontynuowałem:
 -Jak wyglądają ceremonie pogrzebowe gremlinów?
 -Jak wszystkie, najpierw patrzy się jak zakopują ukryte w trumnie zwłoki, mówi dobrze o zmarłym i śpiewa smutne rzeczy o wędrówce dusz, a potem idzie się na stypę, zapomina się, że coś się wydarzyło i żyje się dalej.
 -Cóż za miły gest z jego strony, może jako znajomy znajomej będę mógł podejść bliżej i się dobrze wszystkiemu przyjrzeć, zawsze byłem ciekaw czy gremlin po śmierci ma oklapnięte uszka. - powiedziałem chłodno i cynicznie. W sumie nie chciałem obrażać zmarłego, ale zwyciężyła chęć ujrzenia tego, co się stało.
Seydia poderwała się z krzesła i krzyknęła na mnie:
 -Jak śmiesz?!
Również wstałem, jednak ja poszedłem krok dalej niż ona i natychmiast wyjąłem mój przepiękny sztylet, który wycelowałem w jej szyję. Ktoś z publiki powiedział głośno i z zachwytem "szybko przeszli do rzeczy!". Ostrze od gardła dzieliło parę centymetrów, jednak dość dużo, by zostawić jej pewien komfort mówienia, z szacunku nie tyle do niej, co do samej czynności rozmowy.
 -Do tego jestem mu wdzięczny, - syknąłem - że przyciągnął cię swym zgonem tu, gdzie może sama zdechniesz w sercu pustyni albo zostaniesz niewolnicą i będą cię wykorzystywać jak należy.
   Saidirka zacisnęła pięść ze swej delikatnej dłoni. Uśmiechając się od ucha do ucha, nadal z chłodnym i beznamiętnym spojrzeniem, opuściłem broń i pozwoliłem jej zrobić co należy. Polik zapiekł, zapiekł i przestał, a my mogliśmy rozmawiać dalej, choć połowa biorących udział w dyskusji dyszała jak rozjuszone zwierzę.
Staliśmy dalej, wziąłem jednak łyk wody, żeby przy tym wszystkim nie uschnąć.
 -Mam wrażenie, że musimy sobie coś wyjaśnić. - warknęła.
 -Na przykład to, jak w przeciągu pięciu godzin zdradziłaś mnie na dwa okrutne sposoby, prawda? - chłód mojego głosu zaskoczył mnie samego. Nie sądziłem, że uda mi się powiedzieć tak twardo.
 -Zastanów się, fiucie. - tym razem i ona stała się już stanowcza i skutecznie ukrywała emocje. Spojrzała na mnie z pogardą - Tygodniami obiecywałeś mi wspaniałe życie i bogactwa, bezmyślnie powtarzając mi kretyńskie obietnice, a tymczasem pałętaliśmy się po lasach, bojąc się o twoje gówno warte życie, i podbieraliśmy dukaty żebrakom na ulicach.
 -A ty zamiast powiedzieć, co ci nie pasuje, wolałaś natychmiast przejść do czynów. - odpowiedziałem cicho i gorzko.
 -Jeśli nie potrafiłeś zrozumieć mnie bez dosłownego wyłożenia ci tak prostych rzeczy, nie zasługiwałeś na nic więcej. - ona również zniżyła głos.
 -Seydia. Takich rzeczy się nie robi.
 -Byłeś tylko wędrownym czarnoksiężnikiem, niezłym sukinsynem, a ja przez parę tygodni spędzonych przy tobie zmieniłam się w wrak kobiety, który miał tylko parę twoich beznamiętnych słów i regularny seks. Nie masz prawa osądzać mnie tak za coś, co zrobiłam na skraju kompletnego upadku.
 -Kochanie, ale to był właśnie kompletny upadek. - pierwsze słowo było bezlitosną zagrywką, wiem.
Zaczęła płakać.
 -Kochałam cię! - wrzasnęła rozpaczliwie, po czym opadła na krzesło, zawinęła ręce na głowie, ułożyła ją na stole i zaczęła ryczeć. Też usiadłem, ręka ze sztyletem wisiała sobie spokojnie.
 -Przestań się mazać. Wiesz, że ja ciebie też kochałem, ale nie zamierzam płakać tylko dlatego, że to była pomyłka.
Podniosła głowę, twarz miała całą we łzach.
 -Przepraszam! Wiem, że zrobiłam źle... Żałuję... Wiem, że kto jest tak słaby, by zrobić coś takiego, nie powinien żyć...
 -Przestań, nie znoszę takiego pieprzenia. - rzekłem ostro.
Milczała długo. W gospodzie panowała zupełna cisza, a wśród niej my dwoje. Zdawała oddalać nas, tak samo jak wszystko co zaszło... a jednak moja dłoń bezwolnie powędrowała bliżej saidirki. Gdy już była bardzo blisko, śnieżyca włosów Seydii znów podniosła się, po chwili leżenia na stole.
 -A może... - przeczuwałem, co powie - Może... może, eh... - znów zwiesiła głowę na chwilę - Gdybym tylko mogła wymazać przeszłość, chciałabym być znów z tobą. - mruknęła wyczerpanym, płaczliwym głosem.
Dopiłem wodę, po czym spokojnie wstałem z krzesła, a ona zrobiła to samo.
 -Chciałabyś, żebyśmy wrócili do siebie? - spytałem.
Kiwnęła głową.
Wbiłem ponure oczy w podłogę, po czym podniosłem głowę i najbardziej cynicznie jak umiałem, wydusiłem z siebie.
 -Wybacz, ale przez ten ogon to ciężko z tobą od tyłu, a po tym wszystkim wolałbym nie patrzeć ci za długo w oczy.
W jej oczach zawitało na moment jakieś chore szaleństwo, ale opanowała je. Odwróciła się do mnie plecami, kierując się ku schodom na górę, machnęła włosami i ogonem, spojrzała jeszcze na chwilę w bok by rzucić mi pożegnanie. Powiedziała dziarsko i cwanie:
 -To żaden problem, i tak długo to ty byś nie potrafił wytrzymać.
Zaśmiałem się szczerze. Ona też. Kiedy ruszyła ku izbom sypialnym, spoważniałem zupełnie, schowałem sztylet i wyszedłem.
Wszedłem w pustą alejkę, padłem na kolana, zwiesiłem łeb jak pies. Gapiłem się chwilę w piasek. Ujrzałem, jak moja łza upadła nań. Kiedy już zobaczyłem jedną, kolejne polały się bez liku.
   To nie był dobry dzień.


C             
D         
N     
13  Hyde Park / Zaginione Zwoje - poezja / Teksty rockowe, okołorockowe i inna liryka : 20 Marca 2013, 23:51:33
Jeden ze starszych tekstów, rockowa ballada:           

Czas

Po wczorajszym dniu mam tylko szczątki pamięci
Tęsknota za chwilami, za chwile wstyd
Dawniej błogosławieni stali się przeklęci
Dawna rzeczywistość zmieniła się w mit

Wczoraj mnie tu nie było, przywiódł mnie tu czas
Jedynie mój cień wciąż tkwi w przeszłości
Spogląda z tęsknotą na jasność dawnych gwiazd
Którym nie dane będzie już w tym świecie zagościć

Lecz kiedyś ktoś może wmówić mi
Że ta przeszłość nigdy nie istniała
Jeśli dusza zapomni ten wstyd
A stare blizny znikną z ciała

Jutro być może mnie tu nie będzie
Gdy myślę co dalej nieraz ogarnia mnie strach
Bo nie zdążę zrobić wszystkiego i być wszędzie
Nie spełni się wszystko co widzę w snach

Kiedyś nikt z nas o tym nie myślał
Żyliśmy stałą radością
Choć los nas w parszywy świat wysłał
Odważnie mierzyliśmy się z przyszłością

Ref.
Lecz dziś, dziś jestem tutaj
Śpiewam, niech usłyszy mnie świat
Teraźniejszość, wczoraj ukuta
Może zmienić jutrzejszy ład

To dzisiaj mamy swój krótki czas
By każdy z nas znalazł tu miejsce dla siebie
By uwolnić siłę która jest gdzieś w nas
Byśmy mogli tu na ziemi znaleźć się w niebie


Zwykła poezja:            

Jaś w świecie dojrzałych ludzi

Szedł Jasio przez życie
Z werwą i celami.
Czuł się znakomicie,
Gdy się kłamstwem mamił.

Lecz zmierzył się z prawdą,
Słusznie się wycucił.
Czas marzeń był dawno,
Czas je już porzucić.

Zło i wojny będą,
Są wręcz całkiem fajne,
Nadzieja jest zbędną,
Naiwność jest łajnem.

Czas działać z rozumem.
Jaś przestał się łudzić.
Forsa daje dumę
W świecie mądrych, dojrzałych ludzi.

Szedł Jasio przez życie,
Obserwując wszystko,
Ciała na orbicie,
Własną duszę nisko.

To było złudne piękno,
Życie to brzydactwo.

Bańki z mydła pękną.
Wyginie robactwo.

Piękno jest w betonie,
Maskarach i naukach.
Rzecz jasna - w mamonie!
W liczbowych wydrukach.

Co piękne, przemija
I by się nie trudzić,
Naturę Jaś mija
W świecie pięknych, dojrzałych ludzi.

Szedł Jasio przez życie,
Szedł pełen odwagi,
By zwalczać złe bycie,
Kochać bez rozwagi.

Sens jest jednak inny,
Jak się Jaś przekonał,
Krzywdzenie niewinnych
Da im dobry morał.

To prawdziwa dzielność,
Wyrzec się swej duszy.
Kochanie to mierność,
Siły nic nie ruszy.

Poszedł na imprezkę
Jaś by się nie nudzić,
Wciągnął dzielnie kreskę
W świecie dzielnych, dojrzałych ludzi.

Widział, jacy dobrzy
Są ludzie w tym świecie.
Piękni, dzielni, mądrzy,
Zaufaj poecie.
Zrzeknij się wszystkiego,
Poza swą wygodą,
Poczuj dumę z tego,
Oddaj się swym głodom,
Szczęście miej żałosne,
Lepsze nie istnieje,
Podepcz życia wiosnę,
Zdław wszelkie nadzieje.
Płacz tylko z radości,
Nie jak smutny Janek,
Poeta w żałości.
Czeka cię poranek
W świecie mądrych,
pięknych,
dzielnych,
dojrzałych ludzi.


Jakiś staruteńki tekst:           

MAM NADZIEJĘ, ŻE TEGO NIE PRZECZYTACIE

A nawet jeśli może mieć znaczenie
Dla wszechświata to krótkie życie,
To czy wszechświat ma jakieś znaczenie,
Gdy wszystkie wszechświaty zliczycie?
A nawet jeśli Bóg istnieje
I żyć będziemy wiecznie,
Czy ma to jakieś znaczenie?
Otóż wcale niekoniecznie.


Refren prog-thrashowy (czy w jakimś innym gatunku którego nie znam):           

ZAPOMNIANE MELODIE

Zapomniane melodie
Wracają w snach
Lecz znikają, nim przebudzę się

Zapomniane wszechświaty
Takie, jak nasz
Ale tamte odeszły już w cień

Zapomniane oblicza
Kątem oka
Widzę, lecz poznać ich nie zdążę

Zapomniane postacie
Takie, jak ja
Ale tamte poznały już śmierć


Jakiśtam bazgroł:           

O ARTYŚCIE I CHWYTANIU NOCY

                                       Kula dyskotekowa
                                    Błyszcząca odbitym światłem gwiazd
                                       Codziennie od nowa
                                    Budzi mnie stroboskopowo oślepiający blask
                                       Jak lasery i neony
                                    Jesienne liście wszędzie dają faerie barw
                                       Dym tworzący zasłony
                                    Trzaskający płomień, przyjemny żar
                                       Oddanie się emocjom
                                    Gdy znów mam wenę by kreować
                                       Brak chwili snu nocą
                                    Bo przez myśli nie mogę w sen się schować
                                       Chwytam dzień
                                    Choć chwytać noc chcą wszyscy wokół
                                       Przed oczami cień
                                    Lecz ja widzę to, co umyka oku


Funk z rapsami na końcu:           

DWA

Nim pożresz własny ogon i dopchasz się skrzydłami
By stać się człowiekiem i gnieść ziemię stopami
Nim przyjdziesz tu by stać się kimś wśród nas
Nim znikniesz mówiąc tylko że to twój czas
Nim każdy brud usprawiedliwisz bezsensem
I zimny jak lód powiesz że kierujesz się sercem
Nim zaufasz radom że czas wreszcie dojrzeć
Nim zatęsknisz za okazją by na świat niewinnie spojrzeć

Nim prze - staniemy być - się ludźmi
Nim przestaniemy być ludźmi się staniemy
Nim prze - staniemy być - się ludźmi

Być może znajdziesz chwilę by tego wysłuchać
Być może zwolnisz w dół bieg
Być może zdążysz sens w tym odszukać
Być może zatrzymasz też mnie

Nim zniszczysz wszystko by móc wykreować coś nowego
Nim skrzywdzisz kogoś by nie zrobił nic gorszego
Nim wszystko w co wierzysz rzucisz dla czegokolwiek
Nim zatrze się do końca znaczenie słowa człowiek
Nim bezsens opanuje mnie już do końca
I pomyślę sobie patrząc ze strachem w stronę słońca
Może to właśnie ludzkie nie trzymać się sensownych dróg
Może to jest nasz sens, może tak działa Bóg

Nim prze - staniemy być - się ludźmi
Nim przestaniemy być ludźmi się staniemy
Nim prze - staniemy być - się ludźmi

Być może znajdziesz chwilę by tego wysłuchać
Być może zwolnisz w dół bieg
Być może zdążysz sens w tym odszukać
Być może zatrzymasz też mnie


Nim wyrzeknę się wszystkiego w co jeszcze wierzę
Odwrócę wzrok od tego z czym przysięgałem że się zmierzę
Porzucę gdzieś marzenia i myśli które zawsze w sobie niosłem
Gotów stanąć w tłumie i z dumą powiedzieć że dorosłem
Nie wiem czy chcę się zatrzymać, czy biec pędem dalej
Czy szukać szczęścia w spokoju czy w chaosie szaleństw
Czy zapomnienie czy zrozumienie przyniesie mi czego chcę
I kiedy w końcu się dowiem co to właściwie jest

Są ludzie co żyją życie tak by dobrze wyszło na zdjęciach
Uczucia kontrolują zależnie od potrzeb ujęcia
Najgorsze że nie wiem czy rzeczywiście to źle
Być może dobrze, chociaż chcę wierzyć że nie
Gubię się w swojej głowie, w garści lęków
Piszę już tylko o nich, serce trzymając w ręku
Nie wiem co zrobić, czy rozum czy uczucia stępić
Nie wiem co pochwalać, nie wiem co potępić

Czy gdy dzieje się coś złego, odpuścić czy napierać
Szczęście ze smutkiem oddawać czy naraz zabierać
Czy szukać złotego środka gdy wybrać trzeba będzie
Czy w konsekwentną skrajność iść zawsze i wszędzie
Brać życie piękne czy dobre, w ogóle które jest które?
Dla jednych piękne jest jaskrawe, dla innych szarobure
Bywa że grzech przynosi dobro, nie wiesz też nigdy
Czy czasem pomoc nie wyrządzi więcej krzywdy

Czy w tym wszystkim jest jakiś sens
Układam w myślach zdania, piszę o tym tekst
Świat płynie między ideami, nie wiem czy płynąć wraz z nim
Czy wyjść na powierzchnię, pochłonąć ogień i dym
Przepływ ze światła w ciemność przynosi energię
Napędza cały świat, wszystko w was, wszystko we mnie
Więc choć od milleniów wyznajemy światło
Modlę się by ciemności nigdy nie zabrakło


Rapowany rock:           

Derealizacja

żyję we śnie
żyję bezboleśnie
nie zamierzam zbudzić się zbyt wcześnie
śmiesznie - moje własne tkanki i mięśnie,
sprawiają że czuję się sam sobie więźniem
wspaniałe życie, tak, chciałbym mieć je
życie jak opowieść która przetrwa wiecznie
znalazłem sposób którym mogę się wnieść w nie
wyjście z własnej głowy, pomysł o którym nie ma mowy by był zły
moje życie to teraz komiks przygodowy, czytam go i piszę,
czuję się zdrowy choć czasem zjawiają się lęki
że wypadnie mi z ręki moje życie
w formie schludnych notatek w zeszycie,
obserwowane przeze mnie należycie
z daleka jak bym był na orbicie

jak uciec przed derealizacją?
na samego siebie patrzę z boku
na to co sam niby przeżywam
na wszystko wokół

jak uciec przed derealizacją?
na własne ciało patrzę z boku
na własne uczucia i myśli
na wszystko wokół

to co zyskałem to pełna kontrola nad tym głupim ciałem
strach i ból każę olać, dokładnie tego chciałem,
byt nieograniczony tym co małe
zupełnie się oderwałem, efekt uboczny
świadek naoczny stwierdziłby że to skutek sztuk mrocznych
jednak jeden fakt jest nawet dla mnie widoczny
nie ma już nikogo wokół mnie, jestem sam
oderwany od życia w którym przecież wszystko mam
nie mam nic, nic poza historią gościa który jawi się tu wam
nie pamiętam wiele, przecież patrzyłem z dala
położyłem swój mózg na obydwu szalach
choć mój bohater ma spokój, mi jedynie strach się po umyśle wala

jak uciec przed derealizacją?
na samego siebie patrzę z boku
na to co sam niby przeżywam
na wszystko wokół

jak uciec przed derealizacją?
na własne ciało patrzę z boku
na własne uczucia i myśli
na wszystko wokół


Jeszcze nie zdecydowałem o gatunku, ale brzmi na banalną balladkę:           

Przepraszam

Pokornie przepraszam cię Boże
Za brak czci co ci się należy
Kto jak kto, ty mógłbyś zrozumieć
Kogoś kto w nic wyższe nie wierzy

Ja nie wiem skąd biorą się światy
Z pomysłu czy z walki dwóch mocy
I czy to najlepszy świat dla nas
Choć wciąż nam potrzeba pomocy

I nie wiem też czy walczyć z tobą
Czy godzić się na przeznaczenie
Czy człowiek ma umieć się poddać
Czy bić się po ostatnie tchnienie

Nie myśl że ja cię nie szanuję
Wiem przecie że byt nasz jest wiotki
Więc jesteś w mych myślach, symbolach
I masz tu spory kawał zwrotki


Wy, ludzie, co już chcecie bić mnie
Bo moc inną wyznaję niż wy
Przepraszam was, mam więcej wiary
We wrażliwość i dobro i sny

Nie macie pojęcia jak wiele
Wiary w miłość we mnie znajdziecie
Wy fani taniego przeżycia
Czemu wy cześć oddajecie?

Światłu kuli dyskotekowej?
Czy walkom wściekłych psów za szybą?
Czy tezie, że nim powstał pieniądz
Człowiek był wciąż praktycznie rybą?

Waszą ideą "Chwytaj dzień" jest
I chwytać tylko zamierzacie
Wszystko co ma sens chcecie zniszczyć
Dobrego nic z siebie nie dacie

        REF.
 Przepraszam, wszak jesteśmy słabi
 Wady swoje wciąż chcemy zmienić
 Brak sił nam by ruszyć do przodu
 Los nasz, wroga trzeba docenić

 Przepraszam za to, jak to mówię
 Wybaczcie mi to, jaki jestem
 Lecz dziś powiem wszystko, co myślę
 Ja pragnę przemienić to miejsce


Kraino wód, gór i lasów
Pijana wciąż starymi dniami
Co chcą mi cię do gardła wcisnąć
Wrzeszcząc żeś ty jest ponad nami

Ludzie, co do żądz krwi i władzy
Stworzyli boskie wyjaśnienie
O bitwach, przodkach i ofierze
O tym, że za mord jest zbawienie

Każdy tutaj lepszy od wszystkich
I każdy każdego chce zniszczyć
Ten kraj już od wielu lat czeka
Zmienienia go znów w kupę zgliszczy

By jeden przestał bić drugiego
By każdy czuł życia pragnienie
I chciał kraj nasz wiernie odkupić
I wolność by znów była w cenie


Artyści trzeciego millenium
Poety, muzyki, pajace
Przepraszam, powiem bez ogródek
Za gówno wam nic nie zapłacę

Karmicie lud tym co chcą dostać
Czy tanią za dawnym tęsknotą
Czy głupim bezsensem, by patrzeć
Jak próbują zrozumieć błoto

Treść sztuki zmarła dość boleśnie
Bo czcić chcecie bezsens istnienia
Z piękna już też ją odarliście
By brzydotę oddać stworzenia

I hałas, i schemat, i bazgroł
Grzebią teraz artystów czasy
Odrzecie ze znaczenia wszystko
A każdy z was na forsę łasy

        REF.
 Przepraszam, wszak jesteśmy słabi
 Wady swoje wciąż chcemy zmienić
 Brak sił nam by ruszyć do przodu
 Los nasz, wroga trzeba docenić

 Przepraszam, wszyscy chcemy dobrze
 I nikt nie chce zniknąć na marne
 Znów ktoś pcha się w złote płomienie
 By spłonąć jak woły ofiarne

Wszechświata chyba nie rozumiem
Więc za to go szczerze przeproszę
Bo czasem chciałbym wiedzieć wszystko
Bo całej niewiedzy nie znoszę

Przyszłość jest nie do przewidzenia
A i pamięć zwodzi nas nieraz
Jesteśmy tak potwornie głupi
Niepewni nawet tu i teraz

Wiem że wszyscy chcemy w coś wierzyć
Boimy się zatracić siebie
A tak kochamy zapomnienie
Poczucie że jesteśmy w niebie

Szukamy tak drogi by przeżyć
I najlepszego z miejsc i czasów
Odpowiedzi których nie chcemy
Raz ciszy a nieraz hałasu


I w końcu czas przeprosić siebie
Że tak się niszczę bezwiednie
Że zmarnuję dni me następne
Tak jak przetrwoniłem poprzednie

Że nie chcę od słów przejść do czynów
I sny cenię wyżej niż jawę
I szanse tracę przez głupotę
I tracę swą życia zabawę

Że esencją moją są wady
A reszta to banał i kpina
Że większość ze zła co spotykam
To przede wszystkim moja wina

Przepraszam się, że nie zdołałem
Zmieścić tutaj tych wszystkich myśli
Wiersz nie jest najlepszy na świecie
Może jutro lepszy się przyśni

        REF.
 Przepraszam, wszak jesteśmy słabi
 Wady swoje wciąż chcemy zmienić
 Brak sił nam by ruszyć do przodu
 Los nasz, wroga trzeba docenić

 Przepraszam za to, jak to mówię
 Wybaczcie mi to, jaki jestem
 Lecz dziś powiem wszystko, co myślę
 Ja pragnę przemienić to miejsce


Korzystając z zachowanej atmosfery ostatniego dzieła, pragnę przeprosić za wszystkie banały o wierze w siłę miłości i nadziei
14  Hyde Park / Fantasy / Encyklopedia Eiranu : 17 Lutego 2013, 12:19:29
Założyłem niedawno zbiornik wiedzy o Eiranie w formie Wikii - uzupełniam go nieregularnie, jak akurat mi się zachce. W sumie wybrałem ów skrypt z nadzieją, że ktoś pomoże mi przy rzeczach, które przeoczę czy nie będę miał pomysłu albo czasu, ale to też kwestia czytelności i kompleksowości całej wiedzy zawartej.
Eiran Wiki
Strona Główna
15  Hyde Park / Aleja Graficzna / Legendy Eiranu - komiks (i może trochę innej twórczości Ptasiej) : 08 Maja 2011, 17:39:08
Wstęp komiksu - z niego też dostaniecie się do kolejnego odcinka i na razie więcej nie ma. Wkrótce będzie lepsza strona (normalny skrypt webkomiksowy) no i więcej treści oczywiście.
Szkice postaci
Ich opisy też mogę wrzucić jak ktoś by chciał.

A to jest reprezentatywny fragment artu, nad którym pracę rozpocząłem jakiś czas temu i muszę go dokończyć, ale w pierwszej kolejności jednak komiks.
Strony: [1] 2 3 4




© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.105 sekund z 17 zapytaniami.
                              Do góry