Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Piekło na Ziemi (Czytany 3645 razy)
bober532

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 22


Zobacz profil
« : 26 Grudnia 2014, 12:40:10 »
Z przyjemnością pragnę opublikować moje opowiadanie na konkurs. Liczę na wiele szczerych komentarzy.

https://docs.google.com/document/d/1ePRAXHzw4_WaZLUvNcob1Di4fUs0TxUCCVeQoc2JAZo/pub
Życzę miłej lektury

                     PIEKŁO NA ZIEMI
    PROLOG                                               
   
    Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy na rzece Lopu River w stanie Nebraska niedaleko miasteczka Rosebud  przejeżdżał Jeffrey Washburn. W swoim fordzie słuchał lokalnej stacji radiowej. Zapowiadali właśnie pogodę na jutrzejszy dzień.
-  Jutro na niebie mogą pojawić się chmury, z których może spaść nawet  dwadzieścia litrów wody na metr kwadratowy. Odczuwalna temperatura będzie wynosić około siedmiu stopni Celsjusza - odezwał się głos z radia.
W stanie Nebraska nastała jesień, ulubiona pora roku Washburna.
Po pogodzie nastał czas na cotygodniową audycję religijną, w której słuchacze mogli zadawać siedzącemu w studio pastorowi na dręczące ich sumienia pytania.
Nagle samochód niespodziewanie zaczął sie zatrzymywać, po czym zaparkował na moście niedaleko zielonej, lekko złuszczonej zielonej barierki, która w wątpliwym stopniu miała chronić kierowców przed wpadnięciem do rzeki przepływającej pod mostem. Kierowca wyszedł z pojazdu i stanął przy barierce. Spojrzał w dół. Ujrzał pięćdziesięcio metrową przepaść i głośno płynącą w dole Lopu River. Zawiał silny wiatr. Na kapelusz Washburna spadło kilka pożółkłych liści ze starego dębu rosnącego nieopodal mostu.
Wszedł ponownie do samochodu i wyłączył nadal grające radio. Zamknął drzwi kluczykiem, a ten wrzucił pod samochód. Wspiął się na barierkę i usiadł na niej. Na chwilę przebierał nagami w powietrzu. Spojrzał na zachodzące słońce. Po twarzy posmagał go chłodny wiatr. Spojrzał jeszcze raz w dół i skoczył w przepaść nie wydając z siebie żadnego okrzyku. Runął w mroczne objęcia śmierci.


    Betty Tremayne wróciła właśnie ze szkoły. Była bardzo ładną uczennicą gimnazjum numer dwa imienia Benjamina Franklina w Rosebud. W nowym roku szkolnym miała już uczęszczać do liceum w oddalonym o pięćdziesiąt kilometrów Lincoln, ale matka sprzeciwiała się temu. Nie chodziło jej raczej o odłegłosć miasta lecz to, że Betty miała mieszkać w internacie.
Rzuciła plecak na łózko w pokoju na piętrze. Od razu zajęła się swoją ulubioną rzeczą - laptopem. Przeglądała facebook’a, stronę o modzie i blog znanego piosenkarza. Odgrzała obiad. Matka była cały czas zapracowana, a ojciec zostawił je, gdy miał osiem lat. Nie miała rodzeństwa, wiec godziny samotności w domu doprowadzały go do szału. Uchodziła za szkolną piękność o której marzy każdy uczeń. Pewnie dlatego w szkole nie miała wiele koleżanek. Miała za to jedną, prawdziwą przyjaciółkę - Alice, które zwierzała się z prawie wszystkich tajemnic.
    Na dworze panowała już szarówka. Dochodziła siedemnasta. Godzina jej ulubionego serialu, którego za nic w świecie nie mogła opuścić. Usiadła wygodnie na kanapie w salonie i włączyła telewizor. Na małym stoliku przed kanapą postawiła butelkę alkoholu i plastikową buteleczkę. Otworzyła pojemnik i na jej rękę wysypało się kilkanaście tabletek trochę większych od Tik Taków. Otworzyła butelkę z alkoholem. Łykając po parę pastylek popijała je wódką, aż opróżniła całe opakowanie.
    Pod koniec serialu zaczęła ją ogarniać wielka senność. Przyniosła z sypialni mamy koc i swoją ulubioną, miękką poduszkę. Położyła się wygodnie i przykryła kocem. Powieki miała coraz cięższe. W pewnym momencie zamknęła je … na zawsze.


    Richard Cardone wrócił właśnie z pracy. Było czuć od niego lekki zapach whisky. Jako prezes międzynarodowej korporacji zajmującej się transportem kołowym mógł pozwolić sobie na prywatnego szofera. Szofer Mike był dla niego prawdziwym błogosłwieństwem, ponieważ Richard mógł wypić nie tylko jakiś mały kieliszek wina podczas lunchu z sekretarką - kochanką, ale rownież do lustra w swoim gabinecie.
W salonie bawili się z psem Ben i Sara - dzieci Richarda i Angeliny Cardone. Żona przygotowywała kolacje w kuchni.
- Kochanie przebierz się, zaraz zasiadamy do stolu.
- Dobrze, pójdę tylko na chwilę do gabinetu. Czekam na ważny telefon.
    Angelina przyzwyczaiła się już do tych ciągłych telefonów do męża od różnych ludzi. Często dzwonili nawet w środku nocy. Przez jedną nieodpowiednia lub zle przemyślaną decyzję firma mogła stracić miliony, a drugiej strony zarobić krocie.   
    Richard wszedł do gabinetu. Spojrzał przez wielkie okno za biurkiem na ogród ciągnący się aż do granicy jego posesji. Usiadł na wygodnym obrotowym fotelu i z szuflady mahoniowego biurka wyciągnął berettę kaliber dziewięć milimetrów. Na lufę nałożył cylinder tłumika. Włożył lufe do ust i nacisnął spust. Na oknie za fotelem pojawiła się rozbryzgnięta krew.


    Michael Tanner był jednym z najlepszych kucharzy w Nebrasce i szefem kuchni w czterogwiazdkowym, prestiżowym hotelu Gold Star. Pracował tam już ponad dwadzieścia lat i miał ukształtowaną reputację oraz ogromne doświadczenie. Dla młodych kucharzy był wzorem do naśladowania. Wymagające kierownictwo hotelu było nim zachwycone. Niektórzy goście przychodzili do hotelowej restauracje na obiad lub kolacje tylko dlatego ,że szefem kuchni był właśnie Tanner.
    Tanner uwielbiał jedzenie przygotowywać jak i konsumować. Zdradzała to jego wielka tusza. Właśnie wrócił do skromnego domu w Kensington, wsi oddalonej o pięć kilometrów od Rosebud, gdzie pracował. Nie mając siły przyrządzić kolacji odgrzał sobie ochydną zupkę w proszku. Konserwanty i sztuczne aromaty dały jej jako takiego smaku. Umył miseczkę  po zupie i skierował się w kierunku schodów prowadzących do małej pralni. Wziął z tamtąd sznur do wieszania prania. Wszedł po schodach na strych.      Owinął sznur wokół solidnej belki,a na końcu zrobił pętlę. Z kuchni przynoósl krzesło. Stanął na nim i  zarzucił pętlę na grubą szyję. Bez cienia żalu kopnął oparcie krzesła i zawisł nad ziemią. Czuł jak z mózgu odpływa krew, powietrze nie dochodzi na płuc. Szyja zaczęła piec i szczypać. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Jego wielkie cielsko kołysało się przez chwilę i niespodziewanie pętla pękła na skutek zbyt dużego obciążenia. Nieprzytomny kucharz runął na betonową podłogę strychu.






CZĘŚĆ I - ŚLEDZTWO


    Patrick Durant przejeżdżał właśnie samochodem na jedynym w promieniu kilkunastu kilometrów moście na Lopu River, gdy spostrzegł zaparkowany samochód na skraju mostu. Było już ciemno i zauważył go w ostatniej chwili. Zatrzymał się, bo może kierowcy zepsuł się pojazd, a on znał się trochę na samochodach. Stanął za czerwonym Fordem i wysiadł. Wziął ze sobą latarkę, którą zawsze woził w swojej hodzie. Liczył, że zastanie kierowcę, lecz wokoło nie było nikogo. Próbował otworzyć drzwi Forda, ale niestety kierowca zamknął je. Poświecił latarką przez szyby samochodu - w pojeździe nie było nikogo.
Pewnie poszedł po paliwo - pomyślał Patrick. Do najbliższej stacji było około osiem kilometrów. Spojrzał na tablice rejstracyjne i coś go zastanowiło. Znał te numery. Widywał je co tydzień, gdy przyjeżdzał na spotkania do lekarza. Tak. Był pewien. Zaparkowany samochód należał do Jeffreya Washburna - najlepszego psychologa i psychiatry w stanie Nebraska.
    Durant zapisał się do niego na terapię pół roku temu, gdy zmarł jego żona. Miała nieoperowalnego guza mózgu. Po jej śmierci Patrick zamknął się w sobie, odciął od wszystkich.Obwiniał się o śmierć żony. Nie mieli dzieci, choć byli małżeństwem  pięć pięknych lat. Na terapię namówiła go jego matka, która również głęboko przeżyła śmierć synowej.
Spotkania z Washburnem świetnie wpływały na psychikę Duranta. Mimo, że doktor kazał sobie słono płacić za każdą sesję, był on prawdziwym mistrzem w swojej specjalizacji i cena jaką kazał płacić był proporcjonalna do doświadczenia i umiejętności.
    Patrick wyciągnął komórkę z kieszeni jeansów. Miał numer do terapeuty i chciał się dowiedziec co jego opuszczony samochód robi na środku mostu o siódmej wieczór. W głębi duszy bał się, czy aby nic mu się nie stało, bo Durant wierzył, że tylko Washburn wyciągnie go z depresji.
Nie odbierał. Spostrzegł, ze w kabinie pojazdu zaczął coś świecić. Patrick podszedł blizej i jeszcze raz wycelował latarką. Na siedzeniu pasażera wibrowała Nokia psychiatry.
Mężczyza stojący przed drzwiami wpadł w panikę. Mimo, że Washburn był psychologiem on też cierpiał na różne choroby. Był on uzależniony od elektronicznych gadżetów i mimo swoich pięćdzesięciu dziewięciu lat posługiwał sie nimi lepiej niż współcześni nastolatowie i dzieci.  Nigdy nie rozstawał sie z telefonem.
Pacjent Washburna obszedł samochód dookoła. Schylił się by spojrzeć czy z pojazdu nie wycieka olej z silnika lub ze skrzyni biegów, albo czy paliwo nie wycieka ze zbiornika. Sucho.
Niespodziewanie światło latarki trafiło na mały metaliczny przedmiot od którego odbiło się światło. Wziął przedmiot do reki. Wyprostował się i przyjrzał dokładnie znalezisku. W ręce trzymał kluczyki do Forda.
Kto chowa kluczyki pod samochód - pomyślał zaskoczony Durant.
NIe wachajac się dłużej zadzwonił na posterunek policji w Rosebud. Czuł, że Jeffreya Washburna spotkało coś złego.


    Lisa Tremayne wróciła z pracy około dwudziestej drugiej. Padała z nóg, lecz gęste ciemne włosy nadal były upięte w idealny kucyk. Miała bardzo pracowity dzień, okropny tydzień, zresztą wszystkie takie były. Na jutrzejszej naradzie zapewnie dostanie projekt dwudziestopięcio piętrowego wieżowca w Hong - Kongu. Bogaty Chińczyk buduje nową siedzibę swojej korporacji.
Zdjęła płaszcz w niewielkim holu i zawiesiła na wieszaku obok kurtki Betty. Jej wzrok przyciągnął włączony w salonie i telewizor. Ale nie to było dziwne. Zdziwiło ją, że nikt go nie ogląda, a Betty zawcze go wyłączała, gdy szła spać. W telewizji dwaj ważni i politycy dyskutowali na temat obranej polityki prezydenta w stosunku do Rosji. Betty nie interesowała się politykom i zdziwienie Lisy jeszcze bardziej wzrosło.   
    Matka weszła na górę do pokoju córki. Spodziewała się,że zastanie ją w słuchawkach i laptopem na kolanach. W pokoju nikogo nie było.
- Betty - zawołał Lisa.
Nikt nie odpowiedział. Zeszła na dół. Pomyślała, że może poszła do jakiejś koleżanki, ale Betty zawsze dzwoniła do matki by powiedziedzieć, że gdzieś wychodzi.
Właśnie, telefon !
Lisa Tremayne  sięgnęła do torebki i wyjęła najnowszy smartfon. Wybrała numer córki. Nagłe w salonie rozległ się dźwięk dzwonka z telefonu Betty. Lisa podeszła do sofy przed telewizorem. Spała na niej otulona w koc Betty. Matka uśmiechnęła się na widok beztrosko śpiącej, jedynej córki. Spostrzegła rzeczy lezące na małym stoliku przed telewizorem i poczuła, że serce przestało jej bić. Dotknęła czoła i policzków Betty. Zimne.
-Jezu, ratuj - zawołała matka i wybrała numer pogotowia w Rosebud.


    Angelina Cardone czekała na męża, by pomógł jej nakryć do stołu. Nie było go ponad dwadzieścia minut. Richard często i długo rozmawiał. Przyzwyczaiła się już do tego, ale nie mogła pozwolić by kolacja wystygła. Poszła do gabinetu aby go pośpieszyć.
    Stanęła przed drzwiami. Z wnętrza gabinetu nie dochodził żaden głos ani dźwięk. Otworzyła ostrożnie drzwi i skamieniała. Jej oczom ukazał się makabryczny widok. Richard siedział w fotelu za wielkim biurkiem z nienaturalnie przekrzywiona do góry głową. Miał przestrzelone na wylot gardło. Za nim, na oknie skierowanym na ogród była wielka plama krwi i kawałki móżdżku przyklejone do szyby.
    Angelina pomyślała, że śni na jawie. Bała się, że jeśli mąż będzie miał kłopoty, nie wytrzyma i zrobi coś strasznego. I właśnie to się stało. Dwa dni temu zapewniał ją, że interesy idą świetnie, firma rozwija się i  wkrótce dostanie kolejną podwyżkę. Teraz nie miało to już dla nie żadnego znaczenia.
    Wróciła do kuchni i powiadomiła o zajściu policję i pogotowie. Usiadła na krześle i zaczęła gorzko płakać. Nieświadome niczego dzieci dopytywały się mamy kiedy zaczną jeść kolacje.


    Pielęgniarka Eve Tanner wróciła z całodziennego dyżuru. Wchodzac do domu usłyszała łoskot na strychu. Zapewne Michael czegoś tam szukał. Teraz marzyła przede wszystkim, zeby sie wykąpać. Nalała wody do wanny i już miała sie rozbierać kiedy uswiadomiła sobie, że męza nadal nie ma.Może sobie coś zwichnął albo złamał ?
    Natychmiast wspięła się po schodach na strych. Schody leeko skrzypiały. Drzwi na strych były otwarte. Do wnętrza przez uchylone drzwi wpadało światło z małej żarówki przy schodach. W świetle zobaczyła leżącego na ziemi  plecami do niej męża. Przestraszona podeszła do niego i przewróciła na plecy, co było nie lada wyzwaniem. Był nieprzytomny. W nikłym świetle zobaczył szaro-siną pręgę na jego szyi. Obok kłowy znajdowała się pęknięta pętla.
- Michael, coś ty zrobił - wykrzyknęła i sprawdziła puls. Ledwo wyczuwalny. Serce biło słabo.
Po wezwaniu pogotowia wróciła do męża i rozpoczęła reanimację.
   

Aspirant George McFee przybył razem ze swoim partnerem, posterunkowym Nickiem Mikalovichem dziesięć minut po otrzymaniu zgłoszenia od roztrzęsionego mężczyzny o porzuconym samochodzie na moście rzeki Lopu River. Zatrzymali radiowóz za samochodem Duranta i ruszyli w jego stronę. Stał roztrzęsiony obok czerwonego Forda kombi. Nerwowo palił papierosa i spoglądał na nadchodzących policjantów. Jeden z nich poświecił mu latarką po ubraniu i twarzy.
- Pan Durant, tak ? - powiedział na przywitanie McFee.
- Zgadza się. Ja was wezwałem.
- Proszę na powiedzieć o co chodzi - powiedział Mikalovich i wyciągnął notes i długopis, by spisać zeznania.
- Szczerze mówiąc nie widziałem nic poza tym co panowie teraz widzą - odpwiedział Patrick i zaciągnął się powoli papierosem, jednocześnie wskazując ręką samochód.
- Wracałem do domu z pracy i spostrzegłem zatrzymany na moście samochód. Na moście nie powinno zatrzymywać pojazdów, więc pomyślałem, że kierowcy zepsuło się auto. Niestety obok pojazdu nikogo nie było. Przypuszczałem, że właściciel poszedł po pomoc lub paliwo, ale pod samochodem znalazłem kluczyki do wozu - mówił dalej Durant i wręczył aspirantowi klucze
- Dziwne, zazwyczaj bierze się klucze ze sobą a nie chowa pod samochód - stwierdził postarunkowy.
McFee włożył kluczyki do foliowego woreczka.
- Zdejmiemy odciski palców - powiedział do Patricka aspirant.
- Musimy spawdzić w bazie danych na kogo jest zarejstrowany - dodał Mikalovich.
McFee ruszył już w kierunku radiowozu, gdy nagle Patrick Durant powiedział :
- Oczszędzi pan sobie czasu. Wiem kogo to samochód.
Zdziwiony policjant spojrzał na niego pytająco. Nick wszystko dokładnie zapisywał.
- Samochód należy do doktora Jeffrey’a Washburn’a.
- Jest pan pewien ? - zapytał posterunkowy nie przerywając  pisania.
- Znam te numery na pamięć. Widuję je co tydzień, czasem nawet częściej.
- Bardzo panu dziękuję - powiedział McFee - lecz pozwoli pan, ze zweryfikuję to z bazą danych, dobrze ?
- Oczywiście. To w końcu pana praca.
    George wsiadł do radiowozu i wezwał Elizabeth, policjantkę, która właśnie pełniła dyżur na posterunku.
- Cześć diablico, sprawdź mi proszę numery 7-A4052.
- Już się robi, ogierze.
- Jak pan myśli, co mu się mogło stać - pytał Durant Nicka, który właśnie dokładnie oglądał porzucony samochód.
Mikalovich pozostawił to pytanie bez odpowiedzi. Zapytał za to :
- Czy ma on jakąś rodzinę ?
- Washburn ? Nie, mieszka sam. Jego żona zmarła kilkanaście lat temu.
Radio w samochodzie policyjnym ożyło i odezwał się w nim głos Elizabeth.
- Samochód jest zarejstrowany  na nazwisko Jeffrey Washburn.
- Dzięki mała. Czekaj na mnie, niedługo wracam.
- Nie mogę się doczekać.
Policjant wyszedł z wozu i dołączył do Duranta i Mikalovicha.
- Miał pan rację, to samochód Washburna.
Patrick patrzył nieobecnym wzrokiem na las po drugiej stronie mostu.
- Może poszedł do lasu na spacer i zgubił się - powiedział ni to do siebie, ni to do policjantów Patrick.
- Nie można tego wykluczyć - odpowiedział Mikalovich chowając notes i długopis.
- Wyślemy paru ludzi na obchód - dodał, by uspokoić Duranta aspirant.
- Mogę na nich poczekać i iść z nimi ?
McFee pokręcił z aprobatą głową.
- Przyda się każda para oczu. Niech się pan ciepło ubierze.
Durant uśmiechnął się. Miał na sobie tylko szary sweter, czapkę z spod której wystawały jasne włosy, jeansy i sportowe buty.
- Niestety nie mam nic przy sobie - odparł nieśmiało.
- Chłopaki przywiozą panu jakąś kurtkę, proszę się nie martwić.
- Dziękuję.
- No coż. Nic już tu po nas. Technicy zabezpieczą samochód, a grupa poszukiwawczą zaraz rozpocznie patrol terenu. Więcej na razie nic nie możemy zrobić - powiedział McFee.
    Policjanci skinęli głowiami na pożegnanie Patrickowi i ruszyli w stronę radiowozu. Muszą o wszystkim zawiadomić swojego zwierzchnika. Lawrencea Fassetta.
- Niech pan wsiądzie do swojego samochodu. Jeszcze się pan rozchoruje - rzucił znad dachu samochodu Mikalovich.
Funkcjonariusze odjechali zostawiając Duranta samego na moście. Ten za radą postarunkowego wsiadł do samochodu i czekał na przyjazd ludzi, z którymi będzie szukał Washburna.


    Lekarz Luis Aguero stwierdził zgon. Według niego Betty Tremayne była martwa już około cztery godziny. Zrozpaczona matka siedziała na krześle przy stole kuchennym cicho łkając. Wciąż nie mogła uwierzyć co zrobiła jej jedyna, ukochana córeczka. Lisie ratownicy podali środki uspokajające. Zaczynała czuć ich działanie.
    Wczoraj przy kolacji rozmawiała z Betty o przyszłości, o tym jakie powinna wybrać studia. Lisa chciała, by córka poszła na prawo. Zawód prestiżowy, dobrze opłacany. Betty uparła się przy sztuce, ściślej - malarstwie. Rzeczywiście, jej córka pięknie malowała i rysowała, lecz z malarstwa ciężko wyżyć.
Nagle Lisę przeszył ostry ból w sercu. Malowała, rysowała - czas przeszły. Czas, którego nie da się cofnąć.
    Teraz jej córka leżała martwa, zabita śmiertelną mieszanką środków nasennych i wódki.
- Przykro mi - powiedział lekarz i podszedł do kobiety.
Ratownicy właśnie wynosili przykryte białym materiałem ciało dziewczyny. Matka nie mogła na to patrzeć. Odwróciła twarz. Do czerwonych od płaczu oczu napłynęły kolejne łzy.
- Połączenie środków nasennych i alkoholu musiało się tak skończyć - rzekł Aguero. - Szczególnie w takich ilościach.
- Weżniemy ją na badanie toksykologiczne. Sprawdzimy obecność narkotyków. Proszę przyjąć kondolencje - dodał i wyszedł.
    Sanitariusze i lekarz odjechali z ciałem jej córki. Najpierw na badanie, potem do kostnicy. Lisa siedziała sama w wielkim domu. Już nigdy nie usłyszy głosu córki. Już nigdy nie zobaczy jej ciepłego uśmiechu. Dziś życie Lisy Trymeane zmieniło się na zawsze.




Pani Cardone pokazała drzwi do gabinetu męża i wróciła usypiać dzieci.
Świeżo upieczona policjantka Ann Taylor i jej towarzysz aspirant Phil McDermott weszli  do gabinetu Richarda Cardone'a. Ich oczom ukazała się siedząca za biurkiem z postać z przestrzelonym gardłem. Elegancka, biała koszula i szary, jedwabny i drogi krawat były poplamione krwią właściciela.
- Przepraszam - powiedziała nagle Ann i wybiegła z gabinetu.
Weszła do łazienki i chwilę potem było słychać charakterystyczny dźwięk zwracanej kolacji. McDermott roześmiał się w duchu. Wiedział, że tak będzie.
Odwrócił się i znów spojrzał na denata. Miała wielkie doświadczenie i widział już wiele podobnych osób, które postanowiły zakończyć ziemski żywot w taki sposób.
    Sprawdził dokładnie każdy zakamarek gabinetu. Nie zauważył niczego podejrzanego. Obok fotela na dywanie leżała beretta, z której Cardone zastrzelił się. Zapakował ją i oznaczył jako : dowód jeden.
Następnie przyjrzał się zakrwawionej, kuloodpornej szybie.
Wziął szczypce i ostrożnie zdjął z szyby kawałek tkanki z ciała Richarda.
Wrzucił ją do kolejnej foliowej torebki. Dowód dwa.
Phil schylił się i pod oknem znalazł łuskę pocisku, która zmasakrowała gardło denata. Odbiła się ona od kuloodpornej szyby i wylądowała własie tutaj. Dowód trzy.
Był bardzo ostrożnym człowiekiem skoro miał kuloodporne szyby - myślał McDermott. Oglądał właśnie ciało Cardonea. Patrzył na głowę. Przypominała teraz bardziej krwawą miazgę ledwo trzymającą się szyi i odchylona nienaturalnie w tył.
- Musiał być zdesperowany, by tak z sobą skończyć - powiedziała Ann wchodząc ostrożnie do gabinetu.
- Już lepiej ?
- Tak.
Zadzwoń na pogotowie. Spytaj się kiedy przyjadą, my już skończyliśmy.   
    Piętnaście minut potem ratownicy wynieśli ciało. Dzieci już spały i nadal nie wiedziały dlaczego tata nie jadł z nimi kolacji.
- Czy mąż miał jakieś problemy, wrogów, długi ?  - zapytał Angeliny Phil.
Jej jasne długie włosy straciły swój blask. Była blada i niepokoiła się teraz o przyszłość swoją i dzieci. Na rodzinę pracował Richard, ona zajmowała się domem i dziećmi.
- Był dobrym, uczciwym człowiekiem. Nie, nie miał wrogów, a tym bardziej długów. Wszystko było w porządku. Oczywiście miał problemy jak każdy nas, ale nie aż takie by... - mówiła żona Cardone’a i nagle zacięła się.
- Dobrze, dziękuję Gdyby pani sobie coś przypomniała, proszę zgłosić się na posterunek policji w Rosebud.
Policjanci i ratownicy opuścili dom wdowy i skierowali się odpowiednio na posterunek.


Żona Michaela Tannera rozpoczęła kolejną serię uciśnięć, gdy usłyszała dżwięk syreny karetki pogotowia.
Nareszcie - pomyślała. Ręce miała bezwładne ze zmęczenia. Uciskanie klatki piersiowej Michaela nie było łatwą sprawą.
- Tutaj na strychu - krzyknęła i zaraz usłyszała szybki tupot butów i dżwięk skrzypiących schodów.
- Proszę się odsunąć, przejmujemy go - powiedziała szybko ratowniczka z kasztanowymi włosami.
- Puls ledwo wyczuwalny, słabe bicie serca - powiedziała do drugiego ratownika.
Ratowniczka zaczęła uciskać klatkę piersiową niedoszłego wisielca. Po paru minutach powiedziała :
- To bez sensu, przygotuj defibrylator.
    Kobieta rozpięła Tannerowi koszulę i dalej prowadziła reanimacje. W tym czasie ratownik o nazwisko Wall nałożył żel na elektrody’’ łyżki’’ i włączył urządzenie.
- Strzelam - powiedział Wall i ratowniczka odsunęła się od Michaela.
Ratownik przyłożył elektrody do piersi i nacisnął przycisk na łyżce. Kucharza przeszył wstrząs, lecz puls nadal był bardzo słaby.
- Jeszcze raz - rzekł Wall nakładając żel na łyżkę.
Kolejny wstrząs.
- Mamy go - powiedziała z ulgą kobieta.
Szybko spakowali sprzęt i przenieśli Tunnera na nosze. Żona przyglądała się całej akcji z podziwem. Jako pielęgniarka widziała wiele reanimacji i była pod wrażeniem, że młodzi, niedoświadczeni ratownicy zachowali jasny umysł i zimną krew. Akcja była naprawdę profesjonalna, mimo że wykonana była przez młodych ludzi. Ale najważniejsze było to, że skuteczna.
- Może pani wziąść torby do karetki - powiedział Wall do Eve, gdy ratownicy znosili Tannera na dół.
Pani Tanner wzięła torbę. Nie wiedziała, że będzie aż tak ciężka. Ostatkiem sił doniosła ją do karetki stojącej na podjeździe.
- Gdzie go zabieracie ?
- Do św. Huberta.
- Jadę z wami.
Eve ubrała szybko płaszcz, zamknęła dom i z ratownikami pojechała do szpitala, gdzie mieli ocalić życie jej męża.


    W małej sali odpraw komisariatu w Rosebud przebywało pięć osób. Z okien rozciągał się widok na wielkie centrum handlowe i sklep meblowy. U szczytu wielkiego masywnego stołu siedziała najważniejsza osoba w całej okolicznej policyjnej społeczności.
- Bardzo ciekawe sprawy - powiedział komendant - komisarz Lawrence Fassett.
Pogładził ręką swe gęste, jasne włosy i spojrzał na George’a McFee i Phila McDermotta. Miał do nich pełne zaufanie. Obaj mieli ponad dziesięcioletnie doświadczenie i w okolicznych kręgach policyjnych uchodzili za prawdziwych ekspertów. Następnie spojrzał na ich partnerów. Na Taylor i Mikalovicha. Taylor była świeżo po szkole policyjnej. Zaczęła pracę dwa miesiące temu i dopiero zaczynała zbierać doswiadczenie. Wkrótce przekona się, że służba w policji to nie taka bajka jak na filmach.
A MIkalovich ?. Emigrant z Serbii, ściągnięty do Stanów przez wpływowego, bogatego wuja. Pracował w Rosebud od roku, od tego czasu zrobił wyraźne postępy. Wuj miał nosa, by posłać do do służby dla prawa i porządku.
- Jak myślicie, czy zaginięcie Washburna i śmierć Cardone’a mogą cię łaczyć ?
- Myślę, że tak - powiedział McDermott. Mam nawet teorię.
- Słuchamy- rzekł Fassett i zamknął oczy.
- Cardone i Washburn mieli wspólny niezbyt legalny interes. Spotkali się na moście, by dobić targu lecz Washburn wycofał się. Cardone wypchnął Washburna za barierę i spadł do rzeki. Wystraszony tym co  zrobił zastrzelił się.
McFee uśmiechnął się lekko. Widział jak komisarz też lekko się uśmiechnął.
- Myślisz, że rekina biznesowego dręczyły by wyrzuty sumienia za zabicie psychiatry?. Bardzo wątpię - powiedział McFee.
Pomimo względnie dobrych stosunków Phila i Georga w czasie pracy, po wyjściu z komendy obaj woleli unikać siebie i nie przepadali za sobą.
- To dlaczego miał kluczyki pod samochodem i zamknięte auto ? - zapytał Mikalovich.
- Trafna uwaga - zaznaczył Fassett i otworzył oczy. - Brawo Nick.
- W raporcie nie było nic o żadnych śladach walki. Gdyby Cardone chciał wypchnąć Washburna na pewno byłyby ślady butów, a nie ma tam nic - dodała Taylor.
McDermott spojrzał z wyrzutem na Ann
- Mówiłem, że to tylko teoria.
- Dla mnie zbyt nieprawdopodobna - powiedział Fassett.
- A w ogóle to Washburn i Cardone to dwie inne klasy społeczne. Psychiatra i biznesmen. Owszem, obaj sporo zarabiają, ale i zarobki można porównać jak zarobki stacji benzynowej i właścicela koncernu paliwowego.
- Wiemy, że Cardone nigdy nie chodził do psychologa - wtrącił Mikalovich.- Sprawdziliśmy spis pacjentów. Nigdzie nie figuruje nazwisko Cardone.
    Atmosfera w sali stawała się coraz bardziej napięta. Widać było, że McDermott i McFee chcą zaimponować Fassett’owi i Ann Taylor.
- Chłopaki, proszę o spokój - powiedział, by ich uspokoić komisarz.
- George, proszę zapoznaj mnie z wynikami badań.
McFee wstał.
- Na kluczykach samochodu pana Washburna nie znaleziono innych odcisków palców oprócz odcisków  właściciela pojazdu. W kabinie Forda również. Grupa poszukiwawcza nadal przeczesuje las.
- Teraz ty Phil - powiedział do McDermotta komisarz i spojrzał w jego stronę.
- W gabinecie nie odnaleziono odcisków palców osób trzecich. Na berettcie są tylko odciski denata. Znaleziona łuska została wystrzelona z tego właśnie pistoletu, a tkanki które znaleźliśmy na szybie to kawałki móżdżku Richarda Cardone’a.
McDermott usiadł i spojrzał ukradkiem na Ann.
- Wynika z tego ,że Washburn’owi nikt nie pomógł zaginąć, a Cardone’owi zginąć.
    Czterech policjantów skinęło z aprobatą głowami.
- Wygląda na to, że mamy dwa samobójstwa w jednym dniu - powiedział Fassett do wszystkich i nikogo jednocześnie.
- Aspirancie McFee - zaczął uroczyście komisarz.- Tobie i twojemu partnerowi Mikalovichowi zlecam zajęcie się sprawami Washburna i Cardone’a. Tobie aspirancie McDermott przydzielam sprawę włamania do sklepu jubilerskiego i kradzież kosztownej biżuterii. Jakieś pytania?
McDermott wyglądał, jakby właśnie otrzymał cios w twarz.
Zegar wskazywał pierwszą w nocy. Wszyscy byli zmęczeni, a dodatkowo wyglądało na to, że zaraz McDermott rzuci się na George’a.
- Jutro czeka nas pracowity dzień. Idźcie wypocząć. Dobranoc - powiedział do Fassett  policjantów, gdy wychodzili z sali obrad. Jako pierwszy wyszedł McDermott, a na końcu McFee. Wolał Phila już tej nocy nie denerwować.


    George McFee wracał samochodem do domu oddalonego o kilkanaście kilometrów od Rosebud, gdy zadzwoniła Max Plank - policjant dowodzący akcją poszukiwawczą.
- Żywej duszy, stary. Przeszukaliśmy około osiem kilometrów lasu dalsze poszukiwania nie mają sensu. Zimno, ciemno, jesteśmy wyczerpani.
- Ok. Kończcie. Wznowimy jutro o siódmerj skoro się tylko rozjaśni. Durant jest z wami ?
- Właśnie odjechał.
- Dobra. Trzymaj się, stary.
    Około pierwszej dwadzieścia McFee dotarł do domu i zapadł w niespokojny sen.


    Dopiero co zasnął, a już dzwonił telefon komórkowy na szafce nocnej. McFee spojrzał na zegarek.
Piąta pięćdziesiąt. Co się do cholery stało - pomyślał.
Czuł, że to coś ważnego. Coś związanego ze sprawami, które prowadzi.
Dzwonił oficer dyżurny aby poinformować aspiranta, że dziesięć minut temu dzwonił niejaki Alan Svensson, zapalony wędkarz który wyciągnął z Lopu River ciało człowieka.
McFee pobladł. Czyżby tym człowiekiem był Washburn ?
    McFee szybko się ubrał, zadzwonił też do Mikalovicha, by poinformować go o niespodziewanym znalezisku i żeby udał się na miejsce znalezienia ciała.
Dziesięć minut później Geogre był już na miejscu. Nick przyjechał dziesięć minut po nim.
Na brzegu rzeki leżało ciało topielca w płaszczu i eleganckich butach. Krótko ostrzyżone włosy były przyprószone na skroniach siwizną. Nad ciałem kilku techników robiło zdjęcia. Oczywiście żadnych odcisków palców nie będzie, zmył je rwący nurt rzeki.
Niedaleko miejsca, gdzie leżało ciało na wędkarskim krześle siedział mężczyzna. Miał około pięćdziesiąt pięć lat. Ubrany był w wysokie gumiaki i wodoodporne spodnie. Na głowie grubą wełnianą czapkę i puchową kurtkę moro.
- Dzień dobry panie Svensson, kiedy znalazł pan ciało - rzekł na powitani aspirant.
Mikalovich zaczął notować.
- Wyszedłem z domu o piątej - zaczął wędkarz - dotarłem tu dziesięć po piątej i rozłożyłem sprzęt. Usiadłem i zacząłem łowić. Udało mi się złowić dwa piękne okazy - pokazał palcem na niebieskie wiaderko obok krzesełka - i nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie. Myślałem, że to naprawdę wielka sztuka. Wszedłem do wody, by walczyć z bestią i niespodziewanie - zrobił spektakularną przerwę - zobaczyłem czarny płaszcz. Rzuciłem wędkę i podeszłem bliżej. Na haczyk złapałem topielca. Wyciągnąłem go i zadzwoniłem na policje. Sprawdziłem mu puls, ale go nie wyczułem. Nie żył już jak go wyciągałem.
- Kiedy dokładnie znalazł pan ciało - zapytał Mikalovich nie odrywając wzroku od notatnika.
- Czy ja wiem. Około za piętnaście szósta.
- Dziękuję  -powiedział aspirant. Gdyby pan sobie coś jeszcze przypomniał proszę się zgłosić na komendę.
Wędkarz zabrał sprzęt i wiaderko z rybami i udał się w inne miejsce. Całe to zamieszanie przepłoszyło z tego odcinka rzeki wszystkie ryby. 
    Policjanci podeszli do ciała. Powoli zaczynał opuchnąć. Szara skóra, wydęte, fioletowe wargi. Na policjantów patrzyły nic nie widzące oczy. Mikalovich pochylił się i ostrożnie zamknął powieki topielca na zawsze.
Głowa biedaka była rozłupana na pół jak orzech. Zapewne musiał uderzyć głową o kamień podczas skoku.
- Jesteś pewien, że to on ? - zapytał partnera Mikalovich. - Nie ma żadnych dokumentów.
- Na sto procent. Dla pewności sprowadzimy Duranta na identyfikację.
- Psycholog rzucający się z mostu ? Gdzie ten świat zmierza ?
- Nie zbadane są wyroki boskie, Nick.
    Zaspani ratownicy zanieśli ciało do karetki . Zarówno dla nich jak i dla Mikalovicha i George’a dzień zaczął się świetnie.
Nagle zawibrowała komórka aspiranta. Dzwonił Fassett.
- Skończyliście już - zapytał komisarz.
- Tak, już wracamy.
- Jedżcie do szpitala publicznego. W nocy przywieziono tam szesnastoletnią dziewczynę imieniem Betty Tremayne. Prawdopodobna przyczyna zgonu - samobójstwo.
- Co ? - McFee otworzył szeroko usta ze zdziwienia.
- To nie wszystko. Wczoraj wieczór Michael Tanner chciał zakończyć żywot wieszając się na poddaszu domu. Cudem ocalał. Pogadajcie z nimi jego żoną, czuwa przy mężu.


    Lisa Tremayne patrzyła na twarz córki. Na zimną, bladą, martwą twarz.
Ciało Betty leżało na stole w prosektorium. Całe ciało oprócz twarzy było zasłonięte białym prześcieradłem. Do sali wyłożonej zielonymi kafelkami wszedł patolog doktor Albert ‘’Einstein’’ Thompson.
Jego przydomek wziął się od jego wyglądu. Thompson był łudząco podobny do Alberta Einsteina. Wiecznie nieuczesane, średniej długości siwe włosy i równie siwe okazałe wąsy. Gdyby nie to, że nosił okulary w drucianej oprawie z okrągłymi szkłami i to, że był protestantem, a nie Żydem, mógłby uchodzić za sobowtóra wielkiego naukowca.
    Patolog wręczył kobiecie kartę z wynikami badania toksykologicznego.
- Wódka i Dormicum. Musiało tak się skończyć.
Kobieta wpatrywała się w kartę.
- Czy zażywała pani Dormicum ?
- Gdy nie mogłam zasnąć, zawsze taką dawkę jaką przepisał mi lekarz.
- Powinna pani chować takie leki, szczególnie przed nastolatkami.
Doktor widząc, że kobieta jest bliska płaczu przykrył twarz Betty białą tkaniną.
- Chciałbym pani jeszcze coś pokazać - mówiąc to zaprowadził Lisę do stołu laboratoryjnego, gdzie leżała mała metalowa tacka. Były na niej rzeczy, które znaleziono przy Betty. Telefon komórkowy , paczka jabłkowych gum do żucia, chusteczki chigieniczne i jeden dziwny przedmiot zupełnie nie pasujący do pozostałych.
Na tacy leżał czarny kamień wielkości pięści niemowlęcia. Widać było na nim wyryty czerwony heksagram.
Lisę zamurowało. Nigdy nie były specjalnie religijne. Heksagram był symbolem Izraela - Narodu Wybranego przez Boga.
- Proszę spojrzeć na to - powiedział ‘’ Einstein ‘’. Wyjął szczypce z szuflady stołu i odwrócił kamień na drugą stronę.
Oczom Lisy ukazała się druga rycina. Wąż zjadający własny oczom. Wzdłuż ciała wyrastały kolce  i ich długość zmniejszała się od głowy do ogona.
Ouroboros.Wyraża jedność duchową i fizyczną wszechrzeczy, która nigdy nie zaniknie i będzie trwać w nieskończoność w ciągłej destrukcji i odradzania się. Symbol nieskończoności, wiecznego powrotu, koniec odpowiada początkowi. Znak jednoczenia się przeciwieństw.
Lisa nie mogła wydusić z siebie żadnego dźwięku. Głos utknął jej w gardle.
- Gdzie pan to znalazł ?
- W kieszeni spodni. Zapewne wie pani, że każde samobójstwo musimy zgłaszać na policję w celu wyjaśnienia wszystkich wątków, spisania protokołu. Chyba pani rozumie ?
- Tak zaraz ich zawiadomię.
- To zbyteczne. Będą za godzinę, mają jeszcze parę spraw do załatwienia, przynajmniej tak powiedzieli. Proszę na nich zaczekać, na pewno będą chcieli z panią porozmawiać.



    McFee i Mikalovich dotarli nareszcie do szpitala. Otrzymali od komisarza Fassetta informację, że w prosektorium są już ciała Betty i Richarda. Po przesłuchaniu Tannera będą  musieli porozmawiać z rodziną zmarłych. Ciało Washburna już zmierzało do szpitala.
- Czy jest tu kobieta, o nazwisku Eve Tanner - krzyknął McFee wchodząc do przepełnionego szpitalnego bufetu.
Jedna z kobiet znajdująca się w roku bufetu podniosła dłoń do góry.
- To ja - odpowiedziała.
- Jest pani żoną Michaela Tannera ?- zapytał Mikalovich
- Zgadza się.
Wymienili z kobietą powitalny uścisk dłoni, a ona zaprosiła ich do stolika, gdzie siedział już doktor Luis Aguero. Kiwnęli głowami w stronę lekarza i usiedli na niewygodnych krzesłach. Mikalovich wyjął notes i długopis.
- Chcielibyśmy zadać państwu kilka pytań na temat samobójczej próby pana Tannera.
- Chętnie pomożemy, jeśli będziemy w stanie - odpowiedziała kobieta w swoim i lekarza imieniu.
- Oczywiście, jeśli będą one zgodne z zachowanie prywatności pacjenta. Nie mogę rozpowiadać byle komu o chorobach moich pacjentów, mam nadzieję, że panowie rozumieją. Etyka lekarska…
- My nie jesteśmy byle kim, panie doktorze. Jesteśmy policjantami i badamy bardzo ważną sprawę. Nasz też obowiązuje tajemnica zawodowa - mówił spokojnie McFee.
- Niech wam będzie.
- Najpierw mam pytanie do pani Tanner. Czy mąż przez ostatni czas zachowywał się dziwnie lub inaczej niż zazwyczaj ?
- Zachowywał się jak zawsze. Przychodził z pracy, jadł kolacje, oglądał film lub mecz…
- Często wychodził z domu ? - zapytał Nick
- Nie. Jest typem domatora. Woli spokojne, domowe zacisze niż zgiełk i pośpiech jaki panuje w mieście.
- Czy zażywał jakieś leki ?
- Tylko na nadciśnienie i serce. Wiedzą panowie, przy jego wadze musi bardzo dbać o zdrowie. Poza tym bierze witaminy.
- A kiedy os…
- Przepraszam, że panu przerwę, ale przypomniałam sobie, że od pewnego czasu znikał na godzinę lub dwie. Było to dziwne, po ciężko było go wyciągnąć nawet do pobliskiego sklepu.
- Pytała go pani gdzie tak chodzi ? - pytał McFee.
- Oczywiście. Mówił, że chodzi do kościoła. Jest religijny, ale bez przesady.
- A czy pani mąż miał jakiś wrogów, problemy w pracy ?
- Jasne, że nie. Kochał swoją prace, a podwładnych traktował jak rodzinę.
- Dziękuję pani,  to wszystko - powiedział aspirant i skierował wzrok na Luisa Aguero.
- Panie doktorze, czy pacjent miał już przeprowadzone badania psychologiczne ?
- Tak - odpowiedział krótko.
Policjanci czekali, aż lekarz dale będzie mówił. Po chwili zaczął :
- Tomografia komputerowa nie wykazał żadnych zmian w mózgu pana Tannera. Psycholog, który badał pacjenta orzekł, że pacjent jest w pełni poczytalny i świadomy swoich czynów.  Lecz…
- Słuchamy - powiedział Mikalovich.
- Zaraz po przyjeździe do szpitala, po wybudzeniu twierdził, że w momencie gdy próbował się zabić … ktoś nim sterował. Słyszał w głowie głos mówiący mu co ma robić i wykonywał to mimowolnie.
- Bardzo ciekawe, dziękuję, że powiedział nam pan o tym.
Policjanci wstali z krzesełek.
- Proponuję, by przebadał pan jeszcze raz, bardzo dokładnie pana Tannera - powiedział George kierując się w stronę wyjścia z bufetu.
- Pójdziemy teraz porozmawiać z pacjentem - powiedział Mikalovich.
- Proponuję, abyśmy poszli wszyscy razem - odezwała się Eve.
- Dobrze, więc chodźmy - odparł McFee i cała czwórka skierowała się do windy.


    Michael Tanner leżał na ósmym piętrze, zarezerwowanym wyłącznie dla bogatych, wpływowych pacjentów. Otrzymał jednoosobowy pokój z osobną łazienką, toaletą i telewizorem. Mógł nawet zaczerpnąć świeżego powietrza wychodząc na mały balkon. Oglądał program sportowy , gdy do sali weszło czterech ludzi. Dwóch policjantów, jego żona i doktor Aguero.
- Dzień dobry, jestem aspirant McFee, a to posterunkowy Mikalovich.
- Witam - odpowiedział pacjent. - Myślę, że ja nie muszę się przestawiać - uśmiechnął się do nich pogodnie.
Nie wygląda na człowieka, który jest w stanie odebrać sobie życie - pomyślał aspirant. I te głosy, o których wspominał Aguero. Dziwne.
- Co panów do mnie sprowadza ? - rzekł niewinnie.
- Pańska na szczęście nieudana próba, oczywiście. - rzekł George.
Tanner jakby zapadł się w sobie. Twarz przybrała ponury wyraz radosne ogniki w oczach zgasły.
- Proszę nam opisać okoliczności znaczenia - powiedział Nick.
- Wróciłem z pracy jak zawsze - zaczął wyjaśniać Tanner. - Zrobiłem sobie zupę z torebki, bo byłem strasznie zmęczony. Zamierzałem potem położyć się, ale ... - zamilkł niespodziewanie.
- Proszę mówić panie Tanner - zachęcał Mikalovich.
- Nie mogłem.
- Co pan nie mógł ? - spytał zdziwiony McFee.
- Nie mogłem się położyć - rzekł czerwieniąc sie z zakłopotania kucharz.
- Dlaczego nie mógł się pan położyć ? - spytał aspirant.
Kucharz wahał się. Po chwili przemówił.
- Usłyszałem w głowie głos, który kazał mi iść po sznur i powiesić się na strychu.
Cala czwórka patrzyła się na pacjenta.
- Jestem szczęśliwym człowiekiem, mam świetną prace, żonę która bardzo kocham. Nie mam powodów by popełnić samobójstwo a jednak próbowałem to zrobić. Dlaczego ?
- Przeprowadzimy ponowne badania - powiedział do kucharza Aguero. - Możliwe, że ma pan zmiany w mózgu lub ukrytą chorobę o podłożu psychicznym. Schizofrenia lub depresja. Na poprzednich badaniach nic na to nie wskazywało.
- Panie Tanner mam do pana jedno pytanie, mogę je panu zadać ? - spytał posterunkowy.
Aspirant popatrzył się ze zdziwieniem na partnera. Co on od niego chce ?
- Czy zna pan Richarda Cardone'a , Jeffreya Washburna i Betty Tremayne ?
Twarz kucharza nagle zszarzała, potem zrobiła się biała. Wyglądał  tak jakby pacjent zapadł się w sobie. Żona, lekarz i McFee stali jak skamieniali. Pacjentowi zaczęły się  trząść się ręce.
- Tak - odparł. - Znałem ich - powiedział ledwo słyszalnym głosem.
- Wczoraj te trzy osoby popełniły samobójstwa - powiedział aspirant patrząc prosto w oczy pacjenta.
- Dlaczego pańscy przyjaciele to zrobili, dlaczego pan próbował ? - pytał Mikalovich.
- Nie mogę ich nazwać przyjaciółmi, bo spotkaliśmy się tylko raz.
- Gdzie ?
- W klubie Red Dragon. Naszą czwórkę spotkał ze sobą pewien…
Pacjent umilkł. Niespodziewanie wstał i zaczął ściągać z siebie różne kabelki, którymi był przypięty do szpitalnej aparatury.
- Co pan robi ? - zapytał oszołomiony Aguero.
Lekarz podszedł, by powstrzymać pacjenta, lecz Tanner uderzył lekarza łokciem w brzuch. Lekarz zatoczył się i upadł trzymając się za brzuch nie mogąc złapać tchu.
Kucharz skierował się w stronę drzwi balkonowych. Gdy Mikalovich próbował go zatrzymać, Michael wyprowadził potężny cios trafiając w nos policjanta. Oszołomiony upadł z krwawiącym , złamanym nosem.
Tanner otwarł drzwi na balkon i stanął przy balustradzie z kutego żelaza. McFee i żona pacjenta podbiegli do drzwi.
- Michael przestań ! - krzyknęła Eve.
-  Proszę nie robić głupstw - dodał aspirant.
Kucharz spojrzał na policjanta. McFee zauważył, że białka oczy Tannera są czerwone.
- Pierdolcie się ! - krzyknął z całych sił i mimo swoich rozmiarów zwinnie przeskoczył nad balustradą.
Aspirant próbował jeszcze chwycić Tannera za rękę , lecz było już za późno. Chwilę potem Michael Tanner leżał martwy na wyasfaltowanym parkingu na tyłach szpitala.

    Gdy usunięto ciało Tannera z parkingu i podano środki uspokajające roztrzęsionej żonie zmarłego Mikalovich udał się, by opatrzeć i nastawić złamany nos. Mimo nadwagi w ciele Michaela drzemała ogromna siła. Do pokoju zabiegowego, gdzie opatrywano poszkodowanego policjanta przyszedł doktor Aguero i powiedział do aspiranta i Mikalovicha :
- Panowie, musicie coś zobaczyć. Chodźcie za mną.
To pytanie nie brzmiało jak prośba, bardziej jak rozkaz wydawany przez generała jakiemuś szeregowcowi.
Kiedy pielęgniarka skończyła opatrywać stróża prawa poszli posłusznie za człowiekiem w białym kitlu. Kierowali się do kostnicy, gdzie właśnie mieli przeprowadzić rozmowy z rodzinami trzech samobójców.
Lekarz otworzył drzwi do jednej z sal i gestem ręki zaprosił do środka.
     Ściany i podłoga sali pyły pokryte zielonymi płytkami. Na środku stał stół prosekcyjny na którym leżały zwłoki Tannera. Obok stołu znajdował się stoliczek z kółkami, a w kącie stół laboratoryjny.
Powitał ich patolog Thompson. Funkcjonariusze podeszli bliżej stołu. Ich oczom ukazał się martwy kucharz, którego ciało nie mieściło się na stole, fałdki tłuszczu z boków wylewały się ze stołu. Miał połamane obie ręce i nogi, roztrzaskaną czaszkę, a z brzucha wylewały się wnętrzności.
Thompson skinął na policjantów, aby podeszli do stoliczka z kółkami.
- Znalazłem to w jego żołądku - powiedział wskazując palcem na czarny kamyczek na którym widniał czerwony heksagram. Obok leżało też kilka innych osobistych przedmiotów.
    McFee zapakował rzeczy leżące na tacce do foliowego worka.
- Dokładnie je zbadamy - odparł Mikalovich.
- Teraz kto ? - spytał patolog.
- Tremayne.


    Patolog zaprowadził ich do pomieszczenia, gdzie znajdowało się ciało Betty Tremayne. Jej czarne włosy niesamowicie kontrastowały z prawie białą twarzą. Thompson pokazał im taką samą tackę jaką widzieli obok Tannera. Znajdował się na niej telefon komórkowy, paczka gum do żucia i kolejny czarny kamień z heksagramem. McFee ubrał rękawiczki i ostrożnie przewrócił kamień. Ouroboros.
- Gdzie pan to znalazł ?
- W kieszeni spodni.
Ktoś cichutko zapukał do drzwi. Patolog otworzył je i w drzwiach było widać załamaną matkę Betty.
- Nie chce tu już wchodzić. Możemy porozmawiać na korytarzu ? - zapytała cicho policjantów.
- Oczywiście - odparli zgodnie. Policjanci spakowali rzeczy znalezione przy Betty i opuścili salę. Usiedli na zielonych plastikowych krzesłach na korytarzu po obu stronach kobiety.
- Czy córka miała problemy w szkole ? - zaczął aspirant.
- Była najlepszą uczennicą w klasie - odpowiedziała kobieta łamiącym głosem.
- A poza szkołą ? Jaka byłą ?
- Dwa razy w tygodniu chodziła do szkoły tańca nowoczesnego.Ostatniego czasu przychodziła później, twierdząc, że przygotowują trudny układ na ważny konkurs.
- A znajomi ?
- Czasami wychodziła z kilkoma koleżankami na miasto, ale szanowałam jej prywatność i nie pytałam o szczegóły.
- Miała chłopaka ?
- Nie wiem, raczej nie, gdyby miała na pewno by mi o tym powiedziała.
- A czy ktoś nękał pani córkę lub jej groził ?
- Nie, była szczęśliwym dzieckiem.
- Przeszukamy jej pokój, mam nadzieję, że nie będzie problemów.
- Oczywiście.
- Gdyby chciała jeszcze coś pani nam powiedzieć, proszę zgłosić się na komendę.
    Policjanci wstali i pożegnali się z kobietą. Następnie Thompson zaprowadził ich do następnego pomieszczenia.



   
    Na zimnym metalowym stole leżało ciało Richarda Cardone’a. Całe, oprócz głowy było przysłonięte białym materiałem. Na ciałem stała żona zmarłego, gdy do sali weszło troje ludzi : patolog i dwóch policjantów. Na tacce z rzeczami osobistymi znajdował się nowoczesny telefon komórkowy i  wypchany banknotami portfel.
    Policjanci powitali lekkim skinieniem głowy wdowę i rozpoczęli oglądać ciało. Mikalovich wyjął mały aparat fotograficzny i zaczął robić zdjęcia denatowi.
McFee zaczął rozmowę.
- Czy pani mąż obawiał się czegoś? Ktoś mu groził, albo miał problemy w pracy ?
- Nie, gdyby miał problemy powiedziałby mi o tym.
- Panie doktorze widział pan to ? - wykrzyknął niespodziewanie Nick.
Policjant odkrył część prześcieradła, która zasłaniała prawą nogę zmarłego. Thompson zbliżył się do stołu.
W udzie mężczyzny było widać ranę na której powierzchni znajdował się czarny strup. Nie to przeraziło policjanta. Na strupie widniał czerwony heksagram.
- Oczywiście, że widziałem to wcześniej. Zaczekałem z wyjęciem tego na panów, by mogli zobaczyć to na własne oczy. Teraz mogę już to wyjąć.
Patolog wyjął z szafki jednorazowe rękawiczki i skalpel.
- Myślę, że będzie lepiej jeśli pani opuści pomieszczenie - powiedział Thompson spokojnie do Angeliny Cardone.
Nie protestowała. Wyszła cicho zamykając za sobą drzwi, jakby nie chciała zbudzić śpiącego wiecznym snem małżonka.
Thompson ostrożnie naciął skórę wokoło rany. Następnie mięśnie i ścięgna. Dotknął ostrożnie strup. Poruszył się. Wziął szczypce i wyciągnął go z uda martwego. Oczom trojga ludzi ukazał się czarny kamień z czerwonym heksagramem. Na drugiej stronie widniał czerwony wąż zjadający własny ogon.
U dwóch poprzednich osób znaleziono takie same.
    Funkcjonariusze po dokładnym oczyszczeniu znalezionego przedmiotu włożyli go do foliowej torby razem z portfelem i komórką. Następnie wyszli z sali, a patolog zamknął za nimi drzwi i udał się do ostatniej już sali.
- Porozmawiamy jeszcze z panią Cardone. Proszę zaczekać na nas w sali, dobrze ? - powiedział McFee do lekarza.
Thompson pokręcił twierdząco głową, wymienił spojrzenie z wdową i ruszył do sali za rogiem.
- Twierdzi pani, że mąż nie miał żadnych kłopotów finansowych oraz osobistych.
- Zgadza się.
- A czy zauważyła pani, że od pewnego czasu zachowuje się inaczej ?
- Nie.
    Angelina nie była zbyt rozmowna. Policjanci podziękowali jej grzecznie i złożyli szczere kondolencje. Pani Cardone wstała i opuściła prosektorium, a oni udali się do kolejnej sali.


    Patrick Durant spoglądał nieprzytomnymi oczami na bladosine ciało Jeffreya Washburna. Całe ciało było opuchnięte i miało wydęte fioletowe wargi.
- Jest pan całkowicie pewien, że to Jeffrey Washburn ? - zapytał Mikalovich.
- Całkowicie.
Patolog podszedł do ciała i zakrył twarz prześcieradłem. Wskazał policjantom tacę z rzeczami osobistymi. Cukierki miętowe, różaniec, chusteczki higieniczne. Policjanci patrzyli tylko na czarny kamień z heksagramem.
- Co to ? - zapytał Durant.
- Dowód w sprawie - odparł spokojnie aspirant. - Proszę teraz pana, aby opuścił pomieszczenie. Zaraz do pana przyjdziemy.
- Gdzie pan to znalazł ? - zapytał posterunkowy patologa.
- W wewnętrznej kieszeni płaszcza. Ma zamek i dla tego nie wypadł do rzeki.
- Zginął przez utonięcie ?
- W płucach odkryłem duże ilości wody. Ofiara ma też pęknięty kręgosłup i złamane dwie pary żeber, które przebiły lewe płuco. Zapewne musiał uderzyć o skały podczas skoku.
- Dzięki - odpwiedział McFee.
Partner George’a spakował przedmioty znalezione przy topielcu i obaj policjanci wyszli z ostatniej przez nich odwiedzanej dziś sali. Na korytarzu czekał Patrick
- O czym panowie rozmawiali na spotkaniach ? - zapytał McFee.
- Oczywiście o moich problemach, a o czym innym moglibyśmy rozmawiać ?
- Czy mówił panu coś o sobie ?
- Nie, ale był bardzo samotny może więc dlatego … - zamilkł.
- Będziemy badać wszystkie wątki i dokładnie przeszukamy jego dom, proszę się nie martwić.
    Nareszcie dwaj policjanci mogli opóscić to przygnębiające miejsce, gdzie było więcej ludzi martwych niż tych, którzy jeszcze męczą się na tym padole łez.
- Przy każdym z nich znaleźliśmy ten dziwny kamień. Jak myślisz co to może oznaczać ? - zapytał Mikalovich, kiedy szli w stronę radiowozu.
- Na prawdę sam nie wiem co o tym myśleć Nick. Nie często zdarza się ,że cztery osoby postanowiły zabić się w przeciągu paru godzin i do tego w odległości kilkunastu kilometrów od siebie.
- Myślisz, że to zaplanowali ?
- Chyba tak.
- Wydaje mi się, że coś ukrywali. Mieli wspólny sekret.
- Tez tak myślę, mam tylko nadzieję, że dowiemy się jaki.   


    Lawrence Fassett patrzył z niedowierzaniem na kartki papieru, które leżały przed nim na biurku. Następnie spojrzał na Mikalovicha i aspiranta McFee, którzy siedzieli na krzesłach na przeciw biurka.
Na biurku znajdowały się też foliowe worki z rzeczami denatów. Kamienie znalezione przy ciałach zostały wyjęte i w równym rzędzie leżały obok raportu od policjantów.
Mężczyźni zauważyli, że na twarzy szefa zagościł nie strach, lecz przerażenie. Twarz mu pobladła, na czoło wystąpiły kropelki potu. Ostrożnie wziął jeden kamień do ręki, jakby miał w ręce uzbrojoną bombę.
Niespodziewanie na jego twarzy wykwitł uśmiech.
- Świetna robota chłopaki. - pochwalił ich jednocześnie wkładając kamienie do worków.
- Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy - odparł skromnie aspirant. - Wszystkie informacje i zeznania są w raporcie.
Komisarz otworzył raport i przewrócił kilka kartek.
- “ Po dokładnym przeszukaniu miejsc zamieszkania denatów nie stwierdzono obecności odcisków palców osób trzecich” - zaczął czytać Fassett.
- Zgadza się - odpowiedział Mikalovich.
- Absolutnie żadnych ? - dopytywał się komendant.
- Żadnych - odparł McFee.
- “ Na rzeczach osobistych nie wykryto innych niż denatów odcisków palców”.
- Tak.
- A na kamieniach ?
- Tylko odciski denatów.
- Nick, jak doszedłeś do tego, że osoby te znały się ? - zapytał Fassett patrząc prosto w oczy Mikalovicha.
- Tak na prawdę nie wiedziałem. Zdziwiło mnie, że u Betty Tremayne  znaleźliśmy ten sam przedmiot. Dlatego spytałem Tannera czy zna te osoby.
- A nie przyszło ci do głowy, że mogli go kupić na przykład w tym samym sklepie  jako ozdobę ?
- Pozwoliłem sobie wziąć ze sobą kilku policjantów - zaczął tłumaczenia McFee - i przeszukaliśmy sklepy w Rosebud. Pytaliśmy, czy nikt nie sprzedał czegoś takiego - pokazał palcem na kamień. - Wszyscy zaprzeczyli.
- No jestem pod wrażeniem George - odpowiedział Fassett. - Awans zbliża się wielkim krokami.
    Aspirant lekko się zaczerwienił. Całymi miesiącami czekał kiedy Lawrence wypowie te słowa.
- Tymczasem daje wam tydzień płatnego urlopu.
- Co ? - zapytał Mikalovich.
- Napracowaliście się chłopcy. Tą sprawą powinno się zajmować więcej funkcjonariuszy, a nie tylko wy. Widzę po waszych twarzach ile to was kosztowało.
- Ale... - zaczął McFee.
- Pamiętaj George o awansie.
McFee Gwałtownie umilkł. Uśmiechnął się lekko do Fassetta i wstał. Podobnie uczynił Nick.
- Dzięki, szefie.
- Nie ma za co, chłopaki. Napiszę za was raport.
- Dobra. Do zobaczenia.
Policjanci wyszli z gabinetu zaskoczeni decyzją komendanta, lecz McFee przyznał Lawrence’owi racje. Ta dziwna sprawa go wykończyła. Oznajmili kolegom, że idą na płatny urlop i wyszli zadowoleni z komendy. Aspirant wręcz promieniował radością. Już niedługo będzie starszym aspirantem.
    Fassett z zadumą patrzył przez okno jak McFee i Mikalovich wsiadają do swoich samochodów i odjeżdżają. Byli sumiennymi policjantami i kolegami, lecz ich obecność mogła przeszkodzić mu w działaniu.
Usiadł ponownie za biurkiem przeglądając raport. Im dłużej zapoznawał się z nim, tym coraz bardziej był przekonany, że za sprawą samobójstw stoją ONI. Nikt nic nie widział, żadnych odcisków palców, dziwne kamienie. Fassett już je widywał. Zawsze oznaczały, ze ONI znowu próbują TO zrobić, a on musi ich powstrzymać za wszelką cenę, nawet cenę własnego życia.
Komisarz czytał właśnie rozmowę aspiranta z Tannerem:
‘’ - Nie mogę ich nazwać przyjaciłlmi, bo spotkaliśmy się tylko raz.
- Gdzie ?
- W klubie Red Dragon. Naszą czwórkę spotkał ze sobą pewien…’’
A więc tam wszyscy się spotkali i zapewne nadal ON tam jest. Red Dragon był końcem dla Betty, Richarda, Michaela i Jeffreya. Jeśli Fassett nic nie zrobi może się okazać, że klub Red Dragon będzie końcem dla świata jaki znamy.


    O osiemnastej komisarz wrócił do domu. Odświeżył się, przebrał i zjadł pożywny obiad. Ubrał jaskrawy pomarańczowy  podkoszulek w i brązowe jeansy. Podszedł do kopii Ostatniej Wieczerzy da Vinciego i zdjął obraz ze ściany. W ścianie znajdował się mały sejf na zamek szyfrowy. Mężczyzna przekręcił kilka razy gałką na odpowiednie liczby i otworzył drzwiczki. We wnętrzu znajdował się spory plik banknotów, teczka z dokumentami i jeden dziwny przedmiot. Wyciągnął go, zamknął sejf i umieścił obraz z powrotem na swoim miejscu. W dłoniach trzymał skórzaną pochwę z której wystawała rękojeść. Wyciągnął ostrze z pochwy. Na rękojeści umieszczony był krwistoczerwony kamień. Lecz to nie był żaden rubin czy inny drogocenny kamień. Na rękojeści umieszczone było Serce Gryfa, które zostało odebrane Agraelowi. Poddane rytuałowi Oczyszczenia zostało połączone z jego sztyletem. Ostrze zaświeciło sie jasnoniebieską poświatą. Gryfi Szpon na pewno dziś mu się przyda. Swój służbowy pistolet rozmontował i schował do komody z bielizną. W porównani ze Szponem pistolet był dziecięca zabaweczką.
 Komisarz ubrał kurtkę i wyszedł z domu. Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku St. Patrick Road.


CZĘŚĆ DRUGA - POJEDYNEK


    Przy St. Patrick Road mieściła się najdroższa i najbardziej prestiżowa restauracja w Rosebud. Trudno jej było nie zauważyć, ponieważ wielki czerwony neonowy napis RED DRAGON widać było z odległości trzystu metrów. Budynek restauracji miał trzy piętra i zewnętrzne ściany wyłożone kremowym marmurem. Ozdobny płot z kutego żelaza okalał do okoła cały gmach, a wjazdu na parking z boku budynku strzegła wielka brama z dwoma eleganckimi wieżyczkami. W oknach królowały ciemnoczerowne zasłony ale nigdy ich nie zasuwano.
    Dzisiejszego wieczoru przybytek pękał w szwach. Przy ciemnobrązowych mahoniowych stołach siedzieli najzamężniejśi i wpływowi mieszkańcy miasta i stanu Nebraska. Większosć mężczyzna miała na sobie eleganckie fraki lub drogie garnitury, kobiety zaś piękne wieczorowe suknie.
W wielkiej sali na parterze znajdowało się około pięćset osób. Niektórzy siedzieli przy dużych okrągłych stołach po osiem i więcej osób, inni siedzieli parami lub przy czteroosobowych stolikach. Parę osób siedziało samotnie czekając na towarzysza lub jedząc w milczeniu rozglądali się za jakąś znajomą twarzą, do której mogliby dołączyć. Nad głowami klientów świeciło kilkanaście wielkich pozłacanych żyrandoli, rzucając światło na wypolerowaną marmurową podłogę. Nienagannie ubrani w wiśniowy garnitur z herbem restauracji i czarne spodnie kkelnerzy odbierali zamówienia, roznosili zamawiane potrawy licząc na chojny napiwek.
    Niespodziewanie  obrotowe drzwi wejściowe poruszyły się i na salę wszedł mężczyzna ubrany w skórzaną kurtkę i brązowe spodnie. Jego strój zupełnie nie pasował do otaczającego go miejsca. Z niektórych miejsc było słychać pomruki niezadowolenia  i dezaprobaty dla nowo przybyłego gościa - prostaka. Z niektórych twarzy można było wyczytać wręcz odrazę. Mężczyzna nie zwracając na innych podszedł do kelnera rozdzielającego miejsca, który stał wyprostowany za dużym stołem jak często można spotkać w hotelowych recepcjach.
- Dobry wieczór. Czym mogę pomóc szanownemu panu.
- Mam nadzieję, że wolny jest stolik szesćdziesiat sześć - powiedział Lawrence Fassett.
Nieoczekiwanie zastukał lekko w blat i położył kilka jednodolarowych banknotów.
- Oczywiście, proszę pana - powiedział ze stoickim spokojem i wziął banknoty.
Mężczyzna w wiśniowym garniturze spojrzał prosto w oczy klientowi i bez słowa skierował się do szatni mieszczącej się za nim i skręcił dalej w prawo. Fassett ruszył za nim. Goście na sali pomyśleli, że idzie zdjąć kurtkę i zaraz niestety wróci na salę.
Tak się nie stało. Eleganccy i szanowani ludzie na sali nie mieli pojęcia jaką tajemnicę skrywa restauracja. a dokładnie szatnia.
Gdy dotarli do szatni komisarz podał kelnerowi kurtkę, a ten zawiesił ją i podszedł do ściany między dwoma rzędami ubrań klientów. Nie wiadomo skąd pojawiła się przed mężczyzną klawiatura, a ten wpisał szyfr.
Nagle Fassett usłyszał szczęk zamka i ściana zaczynała otwierać się. Zamaskowane drzwi ukazały komisarzowi oświetlony niebieskimi paskami ledowymi tunel biegnący w dół.
- Życzę miłej zabawy - powiedział mężczyzna w garniturze i odszedł. Komisarz stanął na pierwszym stopniu. Gdy był na trzecim ściana zaczynała wracać na swoje miejsce. Ledowe paski dawały niewiele światła, dlatego szedł ostrożnie dotykając ręką ściany. Na końcu tunelu znalazł się w małej kwadratowej sali, na której końcu znajdowały się wielkie metalowe wrota. Stał przed Klubem Red Dragon.   
    Snobistyczni mieszkańcy Rosebud woleli chodzić do Restauracji Red Dragon - lubianej i szanowanej za profesjonalną obsługę i potrawy. Ludzie młodzi, mniej zamężni preferowali inny styl spędzania wolnego czasu. Imprezowali w Klubie Red Dragon - w przybytku, który zarabiał jeszcze większe pieniądze niż Restauracja na nim. Tutaj można było bez kompleksów schlać się, wypalić skręta, znaleźć lątwą panienkę, a przy odrobinie szczęścia połączyć te trzy przyjemności jednocześnie. Właśnie tu cztery martwe już osoby spotkały się z NIM.
    Fasset z trudem pchnął wrota.  W pierwszej chwili pomyślał, że zaraz popękają mu bębenki w uszach. Znalazł się w sali o porównywanych wymiarach do tej, w której siedział


« Ostatnia zmiana: 26 Grudnia 2014, 20:25:35 wysłane przez bober532 » IP: Zapisane
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 236


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 26 Grudnia 2014, 13:07:48 »
W porządku. Proszę jeszcze o wklejenie tekstu bezpośrednio w post.
+1


« Ostatnia zmiana: 26 Grudnia 2014, 13:30:03 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
bober532

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 22


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 26 Grudnia 2014, 15:12:24 »
Ok dodam wieczorkiem

Wiadomość doklejona: 26 Grudnia 2014, 20:30:00
Reszta tekstu

 Znalazł się w sali o porównywanych wymiarach do tej, w której siedziała teraz snobistyczna klientela, lecz tutaj było jeszcze więcej osób. Po każdym nadepnięciu na płytkę znajdującą się na podłodze zmieniała ona kolor.. W sali panował półmrok. Wielkie kule dyskotekowe odbijały światło różnokolorowych reflektorów zamontowanych w rogach sali ina scenie, na której było widać kilku DJ- jów, którzy zabawiali gości elektroniczną muzyką. W powietrzu było czuć zapach alkoholu i marihuany. Fasset zauważył bar po jego lewej stronie. Siedmioro barmanów próbowało spełnić wszystkie dziwne zamówienia klientów. Królowały niebiesko zabarwione drinki z plasterkiem limonki. Komisarz dotarł z trudem do baru przeciskając się przez tańczący zamroczony używkami tłum.
- Kolego - zawołał do wysokiego jasnowłosego barmana.
Blondyn podszedł trzymając w ręku shaker.
- Co sobie pan życzy ?
- Pamiętasz może, czy ci ludzie byli tutaj ?- zapytał komisarz wyjmując kieszeni spodni zdjęcia czterech denatów.
- Przyqchodzi tu wiele osób proszę pana, ale tak, byli tu. Ten - wskazał Washburna - dał mi niezły napiwek.
- Czy oni przyszli razem ?
- Nie, ale byli tutaj tego samego dnia.
- Widziałeś jak rozmawiali ?
- Nie, ponieważ weszli na górę - wskazał schody znajdujące się za barem.
- Dokąd one prowadzą ?
- Do strefy VIP.
- Ile razy tu byli ?
- Przykro mi, tego już nie wiem,.
- Dzięki, bardzo mi pomogłeś - powiedział komisarz i wręczył barmanowi kilka banknotów.
- Jest jeszcze coś - mówił chowając pieniądze do kieszeni. - Spotkali się w pokoju numer dwanaście. Zanosiłem im drinki. Był z nimi ktoś jeszcze.
- Więc było pięć osób ?
- Tak.
- Widziałeś jak wychodzili ?
- Nie, było zbyt ciemno.
- Jeszcze raz dzięki.
    Wiedział już gdzie ON jest. W pokoju numer dwanaście. W tym pomieszczeniu rostrzygną się losy ludzkości. Jeśli przegra dla Ziemi nie będzie już ratunku.


    Skierował się w stronę schodów prowadzących do pokojów VIP -owskich na piętrze. Dotarł do korytarza. Po obu jego stronach ciągnęły się ponumerowane od najmniejszego do najmniejszego numeru drzwi. Na końcu korytarzu znalazł drzwi z numerem dwanaście. Za tymi drzwiami znajdował się ON. Dzieliło ich od siebie kilka centymetrów drewna. Wiedział, że wyjdzie stąd tylko jedna osoba.
    Nacisnął kalmkę, lecz drzwi był zamknięte. Wypowiedział po cichu kilka słów i stało się coś niesamowitego. Zamek ustąpił. Uchylił lekko drzwi. Dotknął sztyletu za paskiem. Wszedł. W pokoju było całkiem ciemno. Na  podłodze siedział człowiek ubrany w czarny garnitur i skrzyżowanymi nogami i rękami na kolanach.
Na podłódzie był namalowany krwią heksagram. Na jego ramionach ustawione były palące się świece. Wokół świec utworzyły się już zaschnięte kałużę wosku. Przed mężczyzną w powietrzu był zawieszony pulsujący lekkim czerwonym światłem punkt. Zalążek Portalu.
Nie widział twarzy człowieka, bo było za ciemno. Nagle odwrócił twarz w stronę Fassetta. Jego oczy były czerwone, podobnie jak oczy Tannera, gdy skakał ze szpitalnego balkonu.
- Więc jednak mnie znalazłeś - powiedział mężczyzna głębokim basowym tonem.
- I powstrzymam wasze zamiary.
- Jesteś pewien ?
Mężczyzna wstał z podłogi. Jego skóra stała się czerwona. Pokój zapełnił gryzący dym, który zasłónił człowieka w garniturze. Błysło czerwonawe światło i przed Fassettem stanęła postać prawie dwa razy większa od niego. Zamiast no wiał wielkie umięśnione kopyta. Długie czarne włosy spięte w kuc i sięgające pasa. Na czole miał dwa duże czarne rogi ozdobione dziwnymi złotymi napisami i jeden mniejszy również bogato zdobiony. Prze komisarze stał w całej demonicznej okazałości Lord Orlando.
    Lord Orlando był kimś więcej, niż tylko zwyczajnym demonem, trybikiem w śmiercionośnej maszynie Kha - Beletha. Gdy Agrael zdradził Władcę Demonów, a Biara zasiadała na tronie Imperium Gryfów Orlando został jego prawą ręką i najważniejszym doradcą. Jako charyzmatyczny i jednocześnie sadystyczny dowódca był świetnym strategiem i odważnym wojownikiem, dlatego dostąpił zaszczytu znalezienia się bardzo wysoko w hierarchii krainy Sheogh.
    Fassett wiedział, że jak człowiek nie ma z nim najmniejszych szans. Komisarz wyszeptał magiczne zaklęcie i cały pokój napełniło oślepiające białe światło. Lawrence Fassett zniknął. Pojawił się król Duncan.
Po abdykacji królowej Izabeli Freyda i Duncan zostali władcami Imperium Gryfów. Faktyczną włądzę sprawowała Freyda, a Duncan musiał zadowolić się funkcjami reprezentacyjnymi. Ale pragnął robić więcej. Brakowało mu przygód, adrenaliny. W koncu nadarzyła się ku temu świetna okazja.
    Jeden ze Ślepych Braci odkryl w tajemniczej starożytnej księdze przepowiednie, która głosiłą, żę po narodzinach Mrocznego Mesjasza demony będą próbować wydostać się na stałe z Sheoghu. Jako, że za sprawą królowej Izabeli Mroczny Mesjasz narodził się, władców Imperium ta przepowiednia zaniepokoiła nie na żarty.
Gdy dusze Wladców się złącza
i bramy Sheogh rozewrą
demony świat zaleją
nowy początek stworzą.
Ślepy Brat odczytał to jako dusze sześciu Władców Sheogh, których pokonał Kha - Beleth : Ur - Jubaala, Ur - Vomocha, Ur - Aazhel, Ur - Traggala, Ur - Khrag i Ur - Hekala.
Razem z doradcami, magami, astronomami i wróżbitami władcy zastanawiali się gdzie demony będą mogły się przenieść. Doszli do wniosku, że będą chcieli zająć jedną z siedmiu znanym mieszkańcom Ashan planet. Nikt jednak nie wiedział, czy na którejś z nich znajduje się jakaś forma życia, ponieważ wszelkie próby teleportacji kończyły się śmierciom ochotnika w tunelu międzywymiarowym  lub brak możliwości wytworzenia portalu. Wszyscy jednogłośnie postanowili, że trzeba kogoś wyśłać na te globy za wszelką cenę. Krol Duncvan udał się więc w podróż do Srebrnych Miast, by błagać Arcymaga Zehira, aby utworzyć odpowiednie portale na zagrożone planety. Po wielodniowych negocjacjach Zehir zgodził się wypełnić prośbę Duncana. Na sześć planet wysłali sześciu  najlepszych, najodważnieszych i  rycerzy Imperium. Na najbardziej oddaloną, zwaną Ziemia  udał się sam król Duncan. Przed teleportacją poprosił Zehira o stworzenie swojego sobowtóra, który zamiast niego miał wrócić do Talonguard. Freyda zorientowała się dopiero po dwóch tygodniach. Wojowników, których wysłano na siedem planet nazywano Obrońcami.


    Duncan wyjął z pochwy Gryfi Szpon. Ostrze zaczęło świecić niebieskawą poświatą. Orlando rykną przeraźliwie widząc oręż przeciwnika.
- Pamiętesz przepowiednie ? Gdy dusze Wladców się złącza i bramy Sheogh rozewrą demony świat zaleją
nowy początek stworzą.
- Oczywiście - odparł Duncan. - Ale wydaje mi się, że doczytałeś księgi do końca :
Gdy demony znajdą nowe lokum
odważny człowiek wejdzie tam
krwawym sercem uderzy w centrum
i demony wrócą do Sheogh bram
Twarz Orlando wykrzywiła się w ironicznym uśmieszku. Wyszeptał jakieś słowa i stanęły przed nim dwa wielkie cerbery. Zaatakowały króla, lecz w tym momencie z jego ręki wystrzeliła Starożytna Strzała przebijając gardło jednej z bestii na wylot. Martwe zwierzę osunęło się na podłogę i parę sekund potem leżało w kałuży krwi tryskającej z szyi. Drugi cerber skoczył na Obrońcę i przewrócił go na plecy. Pysk potwora i Duncana dzieliło kilka centymetrów. Z rozwartej szeroko paszczy sterczały ostre białe kły i czuć było silny zapach ciarki. Cerber już miał zatopić kły w odsłoniętej szyi króla, gdy w ostatniej chwili zdążył wpić Gryfi Szpon w serce  bestii. Zwierzę zawyło i rozpłynęło się w powietrzu.
    Duncan z trudem wstał. Jego ciężka zbroja spowalniała jego ruchu.
- Chyba straciłeś wprawę - powiedział ironicznie do demona.
- Sam się przekonasz - odpowiedział wściekły Orlando i w jego łapach pojawił się wielki ostry topór. Ruszył biegiem w kierunku Obrońcy z toporem uniesionym nad okazałymi rogami. W ostatniej chwili u wykonał przewrót do przodu unikając rozłupania głowy. W ciężkiej zbroi nie było to takie łatwe. Wiedział, że jeśli zwiedzie Ziemia będzie zgubiona. Znajdując się za plecami przeciwnika błyskawicznie wstał i wbił Gryfi Szpon w plecy demona. Zawył przeraźliwie i od razu wytrysnęła gorąca demoniczna krew. Orlando odwrócił się gwałtownie uderzając z całej siły łapą Obrońcę. Siła uderzenia rzuciła króla na drugą stronę pokoju. Obrońca podniósł się z trudem. Chyba miał pęknięte żebro.
- Jak ich zwabiłeś ? - zapytał Duncan przez zęby.
- To było dziecinnie proste, szczególnie w przypadku dziewczyny. Każdego z nich długo obserwowałem. Zacząłem zabawę, gdy wiedziałem już o nich wystarczająco dużo
- Mianowicie ?
- Jakie mają marzenia, potrzeby, czego nie lubią, a za czym przepadają. Po wnikliwej obserwacji udało mi się ustalić, że Betty podkochuje się w jednym z chłopaków z trzeciej klasy. Jak zapewne wiesz mogę przybrać prawie każdą postać. Przemieniłem się w owego chłopca i zaprosiłem ją na… randkę, jeśli mogę tak to nazwać. Wtedy ją omamiłem. Stawała na każde zawołanie. Z tamtymi facetami było podobnie.
- Jak dowiedziałeś się, że w nich są dusze Władców.
Orlando wyjął złotą sakiewkę wypełnioną czymś w środku i starannie zawiązaną.
- Sakwa Wiecznej Męki - powiedział cicho Obrońca.
- Zgadza się. Od dwustu już lat Ur - Jubaal i Ur - Traggal nie opuszczają jej. Te dusze pomogły mi odnaleźć pozostałe.
- A Kamienie Zapomnienia ? Jak im je dałeś ?
- Na naszym ostatnim spotkaniu. Dodam, że wtedy ci ludzie po raz pierwszy dowiedzieli się o swoim istnieniu. I ostatni.
- Tak po prostu wzięli je od ciebie ?
- Dokładnie. Byli mi już tak ulegli, że słuchali wszystkich moich poleceń. Byli chodzącymi maszynami. Tannerowi kazałem Kamień połknąć, oczywiście najpierw go zmniejszyłem. Połknął go bez żadnego sprzeciwu.
- Jak złapałeś dusze ?
- To było bardzo proste. Po prostu byłem blisko miejsc śmierci. Na przykład Tunner. Widziałeś sanitariusza, który jako pierwszy podbiegł do zabitego ?
- Tak.
-  To byłem ja. Nieźle, nie ? Po zebraniu wszystkich dusz rozpocząłem rytuał przywołania portalu z Sheogh. Ale znów musiałem nam przeszkodzić - ryknął i z łapy Orlando wystrzeliła Kula Ognia. Duncan użył Odbicie Pocisku, co uchroniło go przed śmiercią . Orlando rzucił się ponownie do przodu. Obrońca chwycił łapę, w której przeciwnik trzymał topór, wykonał obrót i prawą nogę wbił w brzuch demona robiąc wielką dziurę w zbroi demona. Topór wypadł mu z łapy. Stęknął głucho i osunął się oszołomiony na ziemię.
Duncan schował ostrze. Demo z wielkim trudem podniósł się. W tym samym momencie król wyciągnął ręce między głowę rywala i z całej siła jaka drzemała w jego ramionach uderzył Lorda. Ogłuszony demon runął z powrotem na podłogę. Pora kończyć - pomyślał Obrońca.
Wyjął z powrotem Szpon i przystawił go de gardła.
- Ma jeszcze jedno pytanie. Dlaczego właśnie Ziemia ?
Demon zaśmiał się.
- Boicie się wystawić nos po za wasze Imperium, a mówicie, że do was należeć powinna władza w całym Ashan.
- Co masz na myśli.
- Umiemy tworzyć lepsze portale niż ci pieprzeni magowie ze Srebrnych Miast. Udaliśmy się na każdą z tych planet i tylko na tej znaleźliśmy życie. Reszta to nic nie warty zlepek skał. Gdybyśmy je zajęli to otrzymalibyśmy wielki bezludny Sheogh. A gdybyśmy zdobyli Ziemię, otrzymalibyśmy pękający w szwach Sheogh. Każdą żywą istotę zamienilibyśmy w impa lub sukkuba. Samych ludzi jest siemed miliardów. Wyobrażasz sobie armię siedmiu miliardów sukkubów ?
Słowa Orlando sprawiły, że Duncana przeszedł dreszcz przerażenia i grozy. Gdyby plany Kha - Beletha spełniły się, nic nie uratowało by Ashan przed rzezią. Za wszelką cenę trzeba go powstrzymać !
    Ciekawe, co zrobi Kha - Beleth, gdy dowie się, zę zawiodłeś.
Teraz demona przeszył dreszcz
- Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Nie musisz. Zaraz się przekonasz.
Duncan przesunął Gryfi Szpon na środek serca. Pchnął ostrrze przebijając serce demona. Orlando zawył z paraliżującego bólu i nagle rozpłynął się w powietrzu. Gryfi Szpon nie zabija demonów, lecz przenosi z powrotem do Sheogh. Zalążek portalu z Sheogh trż zniknął.
    W miejscu, gdzie jeszcze sekundę leżał demon leżała złota sakiewka. Duncan zdecydował już co zrobi. Nie mógł jej zatrzymać, było to zbyt niebezpieczne. Z ciężkim sercem rozwiązał sznurek. Natychmiast wyleciało z z niego sześć czerwonych punkcików i zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Dusze sześciu Władców rozpoczęły poszukiwania nowych ciał .Zawiązał z powrotem Sakwę. Postanowił wziąć ją ze sobą, szkoda by było gdyby tam potężny artefakt zaginął. Mozę podaruję go Freydzie na urodziny ? - zastanawiał się.


CZĘŚĆ TRZECIA - WIZYTA W SHEOGH


    Sheogh. Piekielne więzienie stworzone przez Sar Elama, by ujarzmić piekielne dzieci Urgasha. Jego ostatni dar dla świata. Kraina umieszczona w centrum planety pod powierzchnią ziemi. Panuje tam bardzo wysoka temperatura, wszędzie unosi się zapach siarki i odór rozkładających się ciał impów. Z bazaltowej twardej skorupy wystają ostre jak brzytwa szpiczaste głazy w kształcie wielkich kolców. Sheogh jest więzieniem demonów już setki lat. Stale powiększająca się liczba piekielnych zastępów sprawiła, ze było tam coraz ciaśniej.
W trakcie Zaćmień Krwawego Księżyca bramy Sheogh słabły i demony opuszczały krainę wyruszając na podbój ziem na powierzchni. Ziemi Ashan. Na szczęście inwazje zakończyły się porażką dzieci Urgasha.
    Pałac na planie kwadratu znajdował się w samym środku Sheogh. Tak naprawdę pałac był jedną wielką ascetycznie urządzoną salą tronową. Od zewnątrz przed każdą ścianą  budynku stały wielkie kolumny podtrzymujące strop. Dodatkowo na frontowej ścianie był umieszczony wielki fronton w którym wyrzeźbiona była sylwetka Urgasha. Dookoła budynku sączyły się strumienie lawy, wystawały ostre głazy i gejzery z których od czasu do czasu wstrzeliwała gorąca lawa i pary siarki. Obok pałacu chodziło parę sukkubów i i czartów.
Wejścia do sali tronowej strzegły dwa arcydemony stojące po dwóch stronach wielkich wrót z czerwonego marmuru. Na drzwiach był wyryty kolejny wizerunek Urgasha.. Strażnicy patrzyli przed siebie z lekkim złośliwym uśmieszkiem. W ich stronę zmierzały dwa diabły, które ciągnęły za sobą któregoś ze sług Kha - Beletha. Do rąk miał przypięte dwa łańcuchy za pomocą których diabły ciągnęły nieszczęśnika. Jego głowa niemal dotykała bazaltowego podłoża, a nogi miał bezwładne. Wartownicy poruszyli się zaciekawieni. Zapewne będą świadkami niezłego przedstawienia.
Gdy diabły dotarły już do wrót, strażnicy otwarli je na oścież i weszli do środka. Stanęli po obu stronach drzwi i zastygli w bezruchu. Następnie wkroczyły diabły i więzień. Arcydemony zamknęły wrota. Spostrzegli, że po drodze jaką szły diabły i sługa Kha - Beletha ciągnie się  czerwona krwawa smuga jego krwi.
Bestie eskortujące więźnia stanęły przed ogromnym wykonanym z czystego krwistoczerwonego rubinu tronem. Poza ni w sali znajdowało się dwanaście kolumn podtrzymujących czarny bazalltowy sufit. Kolumny biegł po sześć w rzędzie z obu stron tronu. Pod każdą ścianą znajdowały się koryta napełnione wrząca lawą, która oświetlała pomieszczenie. Diabły rzucił niewiernego sługę przed tron. Przed oblicze samego Kha - Beletha.
Siedział dumnie na z rękami na podłokietnikach. Miał na sobie Zbroję Władcy Sheogh. Na głwie czerwono-złoty hełm z ośmioma rogami skierowanymi do góry i dwoma ‘’nibyoczami’’ na czole. Na jednym naramienniku miał kolejne dwie pary i wielkie oster kolce. Naramienniki na drugim ramieniu przypominał otwartą paszczę czarta. Na piesi były kolejne pary nibyoczu i wielkie kły. Z oddali pancerz wyglądał jak demoniczna twarz. Nogi obute miał w sięgające prawie do kolan Buty Wladcy Sheogh i spodnie Władcy Sheogh. po bokach spodni sterczały wielkie sięgające od kolan do miednicy szkarłatne kolce. Osobie rozmawiającej z posiadaczem tej zbroi mogło się wydawać, że nie rozmawia tylko z jedną osobą. Zbroja ta ukazywała też charakter osoby : okrucieństwo, potęgę, bezwzględność, ale również inteligencję i spryt. 
    Strażnicy rzucili bezwładne ciało nieszczęśnika na bazaltową posadzkę. Demon leżał twarzą do ziemi. Z pleców sączyła się krew. Miał około dwa i pół do trzech metrów wzrostu i wielkie szerokie bary. Kha - Beleth wstał z tronu i podszedł do demona. Diabły cofnęły się trzy kroki w tył. Władca kopnął w bok leżącego i przewrócił na plecy. Podczas kopnięcia słychać było trzask łamanych żeber. Z brzucha i klatki piersiowej więźnia też płynęła krew tworząc wokół ciała kałużę. W okolicy serca można byłó zauważyć niebieską pręgę. Ślad po Gryfim Szponie. NA twarzy miał wiele ran kłutych i szarpanych. Jeden róg złamany, na drugim było widać wyraźne pęknięcie.
- Lord Orlando do twojej dyspozycji, Panie - powiedział drżącym głosem jeden z diabłów.
- Kazałeś się nam nim zając - powiedział drugi.
- Ale bez przesady - mruknął Władca oglądając ciało Lorda.
- Odejdźcie - warknął.
- Tak, o Wielki - odpowiedzieli jednogłośnie i diabły wyszły z pałacu.
Gdy eskorta więźnia wyszła Kha - Beleth nachylił się nad umęczonych demonem, wyciągnął rękę do przodu i wypowiedział pośpiesznie kilka słów. Ciało okryła czerwona gęsta mgła. Kiedy opadła strażnikom stojącym przy drzwiach i Władcy ukazał się w całej swojej piekielnej okazałości Lord Orlando. Ponownie maił swoje piękne rogi i normalną twarz. Uradowany demon skoczył ku Władcy i zaczął caołwać po rękach.
- Dzięki, o Potężny - wychwalał go.
Kha - Beleth wziął Orlando za ramiona  pomógł wstać.
- Mój wierny sługo, dlaczego nie otworzyłeś portalu ? - spytał łagodnie patrząc mu prosto w oczy.
Orlando opowiedział całą historię. Od poszukiwań osób z duszami czterech demonów aż do walki z królem Duncanem. Postać siedząca na tronie ze stoickim spokojem słuchała opowieści. Niespodziewanie uderzyła pięścią w podłókietnik na ktorym pojawiła sie siateczka drobnych pęknięć.
- Było tak blisko, a ty - potężny demon i moja prawa ręka nie udało się odciąć głowy temu skurwielowi Duncanowi ?.
Kha - Beleth wpadł w szał. Rzucił się na Orlando i jedną ręką podniósł go.
- Miałem do ciebie bezgraniczne zaufanie. Dotąd wypełniałeś wszystkie polecenia wzorowo. Zawiodłeś mnie, Orlando.
- Miał Gryfi Szpon - próbował się usprawiedliwiać sługa. - Pozwól mi wrócić tam. Tym razem na pewno mi się uda - błagał.
- Niegdy otrzymałeś swoją szansę i nie wykorzystałeś. To niewybaczalne.
Kha - Beleth postawił sparliżowanego strachem demon. Niespodziewanie w prawej ręce Władcy zmaterializował się wielki miecz. Nim Orlando rozumiał co Włąda zamierza uczynić byłó już za późno. Miecz ze świstem przeszył powietrze i uderzył w szyję demona. Glowa Lorda Orlando spadłą z głóchym trzaskiem na podłogę. Bezgłowe cielsko zwaliło się do stóp Kha - Beletha. Spojrzał na odciętą głowę. Prosto w jego oczy wpatrywały się przerażone, puste, martwe oczy jego prawej ręki. Na twarzy zastygł grymas bólu i śmiertelnego przerażenia.
- Wytrzyjcie krew, ciało dajcie cerberom, a głowę nabijcie na pal jako przestrogę dla innych. Niech każdy zobaczy co się stanie, gdy nie wykonuje się moich poleceń - powiedział do strażników przy drzwiach. Arcydemony posłusznie wykonały rozkazy. Gdy zniknęli z ciałem Orlando zasiadł ponownie na tronie. Był wściekły.
Wydaje mi się, ze niedługo sam będę musiał udać się na Ziemię - pomyślał i zaczął snuć kolejny plan.


    Duncan rozejrzał się po pokoju. Złamany stół, zniszczone krzesła, wybite okno, paląca się zasłona. Nigdzie jednak nie było Orlando. Zapewne miał miłą pogawędkę z Kha - Belethem. Za pomocą kilku zaklęć doprowadził pokój do porządku. Starł z podłogi krew demona, usunął heksagram i świece. Na koniec schował Sakwę Wiecznej Męki. Wymamrotał po cichu magiczne słowa i znów pokój zalało światlo. Lawrence Fassett stanął przed drzwiami, otworzył je i wyszedł z pokoju numer dwanaście. Udało mu się uratować ludzkość, lecz ona nigdy się o tym nie dowie.


EPILOG


W oficjalnym raporcie napisanym przez Fassetta dotyczącym śmierci Jeffreya Wasburna, Betty Tremayne, Richarda Cardonea i Michaela Tunnera stwierdzono, że osoby te popełniły samobójstwa z przyczyn zaburzeń psychicznych. Cierpiały one na głęboką depresję. Dodatkowym bodźcem były szeroko rozumiane kłopoty zawodowe i rodzinne.
Dowodów w postaci czterech kamieni nie uwzględniono w raporcie. Zostały usunięte i zapomniane.
Pół roku po wyżej opisanych wydarzeniach Faeett został poproszony o pomoc w sprawie zabójstwa wpływowego kongresmena w Waszyngtonie. Krążą pogłoski, że za rozwiązanie sprawy komisarz otrzymał sowite wynagrodzenie i postanowił zaostać w stolicy na stałe. George McFee został nowym komendantem policji w Rosebud. Od tego czasu już żaden z mieszkańców miasteczka nie słyszał nic na temat  Lawrenc’a Fassetta


« Ostatnia zmiana: 26 Grudnia 2014, 20:30:00 wysłane przez bober532 » IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 28 Grudnia 2014, 19:54:51 »
Opowiadanie spełnia podstawowe wymogi konkursu - witamy w gronie uczestników. ;)

Pozdrawiam,
Hellscream


IP: Zapisane
bober532

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 22


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 29 Grudnia 2014, 00:47:53 »
Miło mi

Wiadomość doklejona: 10 Lutego 2015, 17:25:25
Proszę jurorów o skomentowanie też mojej pracy jestem ciekaw opinii


« Ostatnia zmiana: 10 Lutego 2015, 17:25:25 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Ptakuba
Sołtys Anduiny

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 533


Multikonto Martina

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #5 : 10 Lutego 2015, 16:06:09 »
Pozwolimy sobie na publiczne komentarze dopiero po ustaleniu i ujawnieniu werdyktu.


IP: Zapisane
Wioska Anduina - moja piaskownica. Zapraszam wszystkich.

"My tutaj jedziemy na zgryzocie, problemach z dzieciństwa i pasywnej agresji."
Hellscream, 10 czerwca 2015
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.188 sekund z 19 zapytaniami.
                              Do góry