Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 [2] 3 4 5 6    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Cień Nocy (kucykowe epic fantasy) (Czytany 35339 razy)
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #15 : 01 Sierpnia 2013, 16:10:21 »
"Randomowy poszukiwacz przygód" to larpowe określenie na postać, która nie ma konkretnego celu, tylko włóczy się bez sensu, wykonuje questy i często próbuje kiepsko trollować ;)

Wiadomość doklejona: [time]01 Wrzesień 2014, 00:56:19[/time]
Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1SkXUYPw2P3VoxKLpLfpiCUvbBOXnHezzNHtXfMH7l2c/edit?usp=sharing

Cień Nocy

Rozdział V: Znaleźć dom



   Choć znali się zaledwie od godziny, Nighty miała szczerą chęć walnięcia Randoma kopytkiem prosto w pyszczek, którego ogier chyba nigdy nie zamykał. Adventure gadał i gadał. Shad zdążyła się już dowiedzieć, że ma pięcioro starszych braci, młodszą siostrę i matkę staruszkę, która jak wszystkie starowinki tego świata, cierpiała na reumatyzm i lumbago
Mimowolnie słuchała jak to jest polować na mantrykory i inne niebezpieczne zwierzęta. Random Adventure bez wątpienia znał się na swojej robocie i lubił ją. Z lubością opisywał działanie pegaziej kuszy oraz swą sprawność w strzelaniu z niej. Przez bite czterdzieści minut tłumaczył jej metodę konserwacji stali nikotyzroworowej, czymkolwiek ona była…
- To dlaczego opuściłaś Mooncastle?- zapytał pegaz.
Zielonogrzywa przystanęła i spojrzała na Randoma zszokowana. Nie miała pojęcia jak to się stało, że ogier wiedział, że jest ze stolicy. I choć bała się, iż Adventure może wiedzieć kim ona jest i ją wydać to ciekawość wzięła górę.
- Skąd ci przyszło do głowy, że pochodzę z Mooncastle?! - udała oburzenie klacz.
- Mówisz z ich akcentem, Nightingale. Z wyższych sfer w dodatku. Nie chcesz nie mów, takich jak ja nie obchodzi kim jesteś i dlaczego uciekłaś, bo uciekłaś, prawda?
- Nie! - krzyknęła Night Shadow. - Wyruszyłam w podróż.
- Bez eskorty? Sama, jedna? I po co niby. Nie bądź śmieszna, miła klaczo. Twój róg na czole mówi dość dużo - Ranom Adventure uśmiechnął się wymownie. - Przeskrobałaś coś na dworze czy dobro rodu było nie po twojej myśli?
Czarna alikorn była zdumiona, że jej historia jest aż tak widoczna. Fakt, jednorożców nie widuje się raczej często, a zwłaszcza samotnie podróżujących klaczy, fakt, jej sierść i mowa mogły wskazywać na Mooncastle. Jeśli za nią wyznaczono nagrodę, to nie będzie bezpieczna nigdzie.
- To drugie - burknęła.
- Przed czy po ślubie? - kucyk znowu wykazał się domyślnością.
- Przed - Shadow bała się coraz bardziej, że wieści o niej mogły już tu dotrzeć, a ten ogier mógł wiedzieć o zaginionej królewnie.
Brązowogrzywy zamyślił się, by po chwili podjąć przemowę. Ton jego głosu, normalnie radosny i bezpośredni, zauważalnie spoważniał.
- Nie ty pierwsza i nie ostatnia - odparł, ku jej zdziwieniu - nie, nie potępiam cię i nie wydam, jeśli ciebie szukają. Mój ojciec, musisz wiedzieć, jest, a może był, kawałem mulego gnoju! Znęcał się nad moją matką, kiedy miał kaca, a miał go ciągle. Zostawiła go, kiedy miałem 5 lat. Konkretniej to uciekła. Pochodzę z dość dobrze sytuowanej mieszczańskiej rodziny, wiesz? Ale od tamtego czasu żyjemy w nędzy. I powiem ci, że tak jest lepiej. Dlatego wiedz, że rozumiem, a nawet popieram. Lepiej być biednym a wolnym.
Nieopodal nich, na zbutwiałym, częściowo omszonym pniu usiadł mały ptaszek, który najwyraźniej dostrzegł w drewnie jakiegoś smakowitego robaka. Oboje obserwowali go z zainteresowaniem większym, niż był wart. W końcu wydobył swój posiłek i odleciał.
- To daleko jeszcze do tej karczmy? - zielonogrzywa postanowiła zmienić niewygodny dla niej temat.
- Daleko. Ze dwa dni drogi, ale spokojnie zanocujemy pod dachem. Na miejscu będziemy przed zachodem Słońca - rzekł, zwracając ku niej swoje fioletowe ślepia.
- A gdzie konkretnie idziemy? - spytała.
- Do bazy wypadowej dla takich jak ja - odpowiedział, a widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał szybko. - Musimy gdzieś gromadzić broń, przyjmować zlecenia i odpoczywać.
Nie była zadowolona tym, że idzie przez las z obcym ogierem, który próbuje ją zaprowadzić do swoich koleżków. Z drugiej strony nie miała jak się go teraz pozbyć, a próbą ucieczki bez wątpienia zwróciłaby zbyt wielką uwagę na swoją osobę.
- Nie możecie robić tego w domach? I czy lokal w mieście nie byłby lepszym pomysłem? Jak rozumiem waszych zleceniodawców stanowi głównie arystokracja i bogaci mieszczanie, a oni raczej nie lubią chodzić po lesie.
- Nie wszyscy z nas mają domy… - powiedział smutno. - Wynajęcie lokalu po pierwsze kosztuje, po drugie nie jesteśmy mile widzianymi kucykami. Osoby, które stać na korzystanie z naszych usług, stać też na służbę lub wynajęcie posłańca.
Nie są mile widziani? Ciekawe dlaczego? Skąd się biorą tacy jak on?
- Dlaczego pracujecie razem, zamiast konkurować ze sobą nawzajem?
- Kiedyś tak było, podobno, bo mnie jeszcze wówczas na świecie nie było. Plotki mówią, że się mordowaliśmy jak wściekłe hydry. No i ktoś wymyślił, żebyśmy się zjednoczyli. Niewiele kucyków go posłuchało, ale te, co to zrobiły, żyły dłużej. W efekcie, reszta również przystała na to rozwiązaniem - wyjaśnił encyklopedycznym tonem.
- To chyba niebezpieczna praca? - zainteresowała się Night.
- Owszem. Jeśli w pojedynkę idzie się na mantrykorę, to ciężko o przeżycie, w piątkę jest o wiele prościej. To między innymi dlatego się zjednoczyliśmy. Zarobek mniejszy, ale przynajmniej możliwość dożycia starości. Najbardziej jednak nie lubię penetrować magicznych ruin, jedna pułapka i po kucyku, ale lubię swoją pracę. Od dziecka marzyłem o niej. Na rolnika się nie nadaję, pogody kontrolować nie umiem, a rodzinę wyżywić trzeba - westchnął Random.
- A twoi bracia, siostra, nie zarabiają? - zdziwiła się klacz.
- Orange Tail jest tkaczką, a chłopaki to drwale - przerwał na chwilę, po czym dodał szybko po chwili namysłu - ale bezrobotni.
Night Shadow nie miała zielonego pojęcie o zawodzie drwala, aczkolwiek uznała, że cała sprawa jej śmierdzi. W końcu jej ojciec często narzekał, że sośnina staniała, a buczyna drożeje…
- Niby czemu - prychnęła królewna - pełno tu drzew, a popyt na drewno jest, był i będzie. Słysząc te słowa Adventure zarumienił się lekko.
- Chcesz znać prawdę?
Nie obchodziło jej to ani trochę, ale wolała już słuchać o nim, niż o sobie.
- A i owszem, ciekawa jestem.
- Oni nie są bezrobotni - Nighty przewróciła zielonymi oczami - pracują, tylko przepijają co zarobią.
Alikorn spojrzała na niego jak na idiotę. Zastanawiała się dlaczego ten pegaz opowiada jej o całym swoim mało udanym życiu.
- Wywalcie ich z domu - doradziła.
- Nie ma mowy. Są moją rodziną.
- Ale jeśli tego nie zrobisz, jeszcze bardziej się stoczą - wyjaśniła Shad.
- Jeśli to zrobię, nie wezmą się za siebie, tylko zdechną w jakimś rynsztoku, a na to nigdy nie pozwolę - pewny ton pegaza uświadomił jej, że dla tego kucyka bliscy znaczą bardzo wiele.
Poczuła potrzebę przemyślenia paru spraw. Zdała sobie sprawę, że jej własny ród jest dla niej niemal nieznany. Większość wujów, ciotek i kuzynów była jej zupełnie obca. Nie widywała ich za często, a jeśli to tylko na oficjalnych, ociekających dyplomacją wizytach. Kochała brata, nawet lubiła Moonshine Axa, czuła żal do swoich rodziców i to tyle. No, był jeszcze kuzyn Moon Hunter. Dalej mu nie wybaczyła tego, że niechcący zniszczył jej ulubioną książkę o roślinach błotnych.
Random Adventure cały czas coś paplał, a ona była nieobecna, zajęta szukaniem w pamięci znaczących coś dla niej kucyków. Na szczęście ogier zdawał się tego nie zauważać. Był z tych, którym się pysk nie zamyka.
Tymczasem las żył. Pszczoły uwijały się jak w ukropie, chcąc zebrać jak najwięcej kwiatowego pyłku nim nastanie burza, wisząca w ciężkim powietrzu. Ptaki ćwierkały, wesołym trelem. Nawet drzewa nadstawiały korony ku nielicznym promieniom Słońca. Wędrowcy zdawali się jednak tego nie dostrzegać, oboje dość się już napatrzyli.
Baza Randomowych Poszukiwaczy Przygód okazała się całkiem sporym budynkiem z nieociosanego kamienia. Budowla miała jedna grubą wieżę i sprawiała surowe wrażenie. Było to coś pomiędzy bezwładną kupą kamieni a warownym zamkiem. Całkiem możliwe zresztą, że nim kiedyś była. Kiedyś, bo w obecnym stanie nieco przypominała ruinę.
Efekt psychologiczny jest w końcu bardzo ważny - pomyślała Shaddy.
Drzwi stanowiły wrota z dębowego drewna i kutego żelaza. Kołatka miała kształt łba timberwolfa groźnie szczerzącego metalowe kły. Pokrywała ją rdza, nadając jej brunatno-pomarańczową barwę.
Idący koło niej ogier raźnie zastukał do drzwi. Na reakcję czekali krótko.
Po chwili przed nimi zjawił się granatowy pegaz z jaskrawożółtą grzywą. Uśmiechnął się do wyszczerzonego Randoma i radośnie przybił mu kopyto. Musieli być przyjaciółmi.
Obrzydliwe połączenie - pomyślała alikorn - ale moje umaszczenie też wypala oczy i razi gusta modystek. Tylko ciekawe jak on skrada się do takiej mantrykory. Przecież go na pewno widać z dziesięciu kilometrów co najmniej.
- Witaj, Random, szybko wróciłeś - powiedział wesoło granatowy - a kogo tu przyprowadziłeś?
Night poczuła na swoim ciele taksujący wzrok pegaza. Nie było w nim jakiś niedobrych myśli, ten kuc po prostu był ciekawy kim ona jest. Wcale jej to nie dziwiło. Gdyby posiadała przyjaciela, który sprasza randomowe kuce z okolicy, to bez wątpienia czasami czułaby się tym lekko zażenowana.
- Sie masz, Awful Look - Night parsknęła, słysząc to imię. - A ona… Ona jest moją przyjaciółką.
- Ciekawe, czy ona o tym wie - zaśmiał się Awful - ale niech wchodzi. Niemiłe by było z naszej strony zostawić jakąś pannę na dworze podczas burzy. A już kropi, ino czekać aż lunie.
Odsunął się, skrzydłem dając znak, że zaprasza przybyszy do środka. Jej oczom ukazała się niewielka izba. Podłoga była kamienna, a w ścianach znajdowały się liczne drzwi do kolejnych pomieszczeń. Czuła zapach kurzu i wilgoci. Ten dziwny budynek od wewnątrz przypominał jej jakiś loch.
- Chłopaki są we wspólnej sali? - zapytał Adventure.
- Z chrap mi to wyjąłeś, stary.
Ogiery skierowały się ku drugim drzwiom od lewej. Poszła za nimi, obawiając się tego co może zaraz nastąpić.
Pomieszczenie do którego weszli było o wiele większe od tego stanowiącego przedpokój. W kominku wesoło palił się ogień. Pod ścianami ustawiono kilka stołów. Na podłodze leżały cztery kucyki. Trzy pegazy i jednorożec. W pokoju znajdowały się stołki, więc Night Shadow zdziwiła się, iż Randomowi Poszukiwacze Przygód wolą zimną posadzkę.
- Witajcie, chłopaki! - rzucił raźnie brązowogrzywy.
Jego koledzy podnieśli łby, a z ich min wywnioskowała, że właśnie dokonują analizę matematyczną stanu kucykowego ich ekipy.
- Random! Wróciłeś, mantrykora jak widzę ci uciekła - powiedział bordowy pegaz - A to kto… Zaraz, zaraz, toż to Night Shadow, zaginiona królewna Królestwa Nocy!
- Skoro ją widzimy, to już nie jest zaginiona - zauważył jego cytrynowy kolega.
Czarna klacz zamarła. Stało się właśnie to, czego tak bardzo się obawiała. Wiedziała, że nie zdąży uciec, nawet nie próbowała. Ci tu to nie byle idioci, jak ci z królewskiej gwardii. Powinna była spróbować uciekać przed Randomem i pozbyć się go w lesie. Z jednym ogierem jej magia miała jakieś szanse. Z całą szóstką -najmniejszych.
- C-co?! - jej przewodnik zbaraniał. Dolna szczęka mu opadła i wyglądał przez to niesamowicie głupio. Patrzył to na kolegę, to na Nighty. - K-królewna?! Że alikorn?!
Wygrzewający się jak dotąd spokojnie przy kominku jednorożec wstał. Klacz ujrzała, że ma turkusową sierść i niebieską grzywę. Za pomocą swojej magii zdjął z niej płaszcz. Shaddy uśmiechnęła się złośliwie. Miała jeszcze kubraczek, więc efektu natychmiastowego nie będzie. Tak jak się spodziewała kucyki wyraźnie się rozczarowały i zamknęły rozdziawione gęby.
- Na co czekasz, Bastard? - spytał się któryś.
- Co ją będę rozbierał, by zobaczyć skrzydła. Wstydzę się - odparł jednorożec.
- Nightingale… - mruknął Random pytającym tonem.
Omiotła pogardliwym spojrzeniem tę zbieraninę rasistowskich kapitalistów. Aż dziw, że nie sprawdzali, czy aby na pewno jest klaczą. Mogła płakać, panikować i odstawiać cyrki, ale uznała, że nie da im tej satysfakcji.
- Tak, jestem alikornem! Jestem pieprzoną Królewną Nocy! Dziękuję za uwagę, skrzydeł sobie nie obetnę, ale żywcem mnie nie weźmiecie! - wrzasnęła.
- Darkness Sword oferuje za nią tysiąc złotych gwiazd - rzekł bordowy ogier.
- Nie, chłopaki. Zostawicie ją w spokoju - ku jej zdziwieniu poparł ją Adventure.
- A to niby dlaczego? - zapytał się ten, który chciał ją rozbierać. Miał cytrynową sierść i burgundową grzywę.
- Bo to wydaje mi się najwłaściwsze moralnie. Wolność jest cechą, którą cenimy najwyżej, nie? - szary ogier rozejrzał się po sali z nadzieją.
Kuc zwany Bastardem pokiwał łbem. Najwyraźniej słowa pegaza przynajmniej częściowo go przekonały.
Shad bała się, iż odeślą ją do ojca, ale nie traciła nadziei, że Random Adventure przekona resztę. Te kucyki swoją nieświadomą decyzją mogły podarować jej całe życie.
- Daj spokój, Random - do konwersacji włączył się Look. - Nawet jeśli ją puścimy, to nie będzie wolna. Jedyne, co jej pozostanie, to krycie się po lasach. Jak pójdzie do kucyków, rozpoznają ją i złapią. Co to za życie, co to za wolność? Życie bardzo krótkie, bo ona miesiąca w puszczy nie przeżyje! Jako królewnie będzie jej lepiej…
- Skąd wiesz?! - wtrącił się nieoczekiwanie turkusowy - Znasz jej sytuację?! Nie?! No to zamilknij! Ona jest szlachcianką z Królestwa Nocy, a ich arystokracja jest bezwzględna.
- Ona - mówił spokojnie Awful Look - jest narzeczoną Celestial Speara. To dzieciak, taki sam jak ona, może trochę większy, ale z tego, co mówią plotki, wydaje się być raczej w porządku. Wiodłaby szczęśliwe życie u jego boku, z dala od złej szlachty z Królestwa Nocy. Więc twój argument, Spell, jest kaleką wojennym!
Night poczęła się zastanawiać, co o niej mówią plotki. A Celestial Spear mógł sobie być nawet chodzącym ideałem, jeśli chciał. Ona i tak nie miała na niego ochoty.
- Co nie zmienia faktu, że ma prawo do decydowania o swoim życiu - odpowiedział Bastard Spell.
- To co z nią zrobimy? - zapytał żółtogrzywy z rezygnacją w głosie.
Była oburzona tym, że traktuje się ją jak rzecz. Nikt nie zapytał czego ona chce, a to chyba powinno być najważniejsze. Fakt, że jako źrebak uchodziła za głupiutkie, urocze stworzonko niczego nie zmieniał.
- Uczyńmy ją jedną z nas - powiedział Random, tonem jakby mówił rzecz najbardziej oczywistą na świecie.
Wszystkie, no prawie wszystkie, kucyki jak jeden mąż ryknęły gromkim śmiechem. Tylko jednorożec zachował powagę.
- Jako Randomowa Poszukiwaczka Przygód żyłaby w głuszy, nieliczne kucyki, które by ją rozpoznały, łatwo byłoby zastraszyć albo najzwyczajniej dać im w łeb, by zapomniały. Do rodziny jej nie odstawię, bo chłopaki po pijanemu mogłyby coś jej zrobić. Wśród nas miałaby towarzystwo, przygodę i wspaniałe życie - to, co mówił szary pegaz, wydawało się przekonujące, jednak Shadow nie miała najmniejszej ochoty, by wieść taki żywot.
- Adventure, ty chyba rozum postradałeś! Dla twojego wyjaśnienia to jest klacz. Klacze nie nadają… nadają się tylko do robienia dobrze, gotowania strawy i rodzenia źrebiąt - poinformował ciemnozielony pegaz.
- Zamknij pysk, wałachu!- krzyknęła Nighty. Poczuła się mocno urażona jego słowami. - I zjeżdżaj do garów, bo tylko tam się nadajesz!
- Prędzej do pędzenia bimbru - parsknął bordowy. - Zmieniłem zdanie, podoba mi się ta kobyła. Ma większe jaja niż Crossbow!
- Dla twojej informacji, Green Crossbow - rzekł Adventure - ta nadająca się jedynie do rodzenia źrebiąt - na te słowa kilka kucyków zaczęło się śmiać - klacz przez jakieś dwa tygodnie włóczyła się samotnie po Nightforest i dotarła tutaj z samego Mooncastle.
Jej modlitwy chyba zostały wysłuchane, bo łowcy zmienili nastawienie i najwidoczniej byli jednak za tym by z nimi została. Jedyna klacz wśród ogierów - nieco przerażająca wizja pełna alkoholu i niepranych onucy.
- Panowie! Przecież to jeszcze źrebię. Chcecie by stała się jej krzywda? Wy chyba oszaleliście - westchnął Awful Look.
- Wiesz co, Awful? Gadasz jak moja matka! Krzywda?! Z nami?! A to dobre - zakpił Random.
-  W sumie, to alikorna jeszcze w drużynie nie mieliśmy. Niech żyje postęp - uśmiechnął się cytrynowy.
Nie wiedziała na czym ten postęp ma właściwie polegać, chyba jedynie na wyplenieniu rasizmu i mizoginii z tej jednostki paramilitarnej. I choć nie chciała wcale do niej należeć, to uważała, że lepsza kariera Randomowego Poszukiwacza Przygód niż wieczna, bezcelowa tułaczka po całym świecie.
- To co, chłopaki, niech wpisze się do księgi i idziemy na obiad, nie? - powiedział Bastard.
- To się pospieszmy! - krzyknął Green Crossbow. - Mamusia dziś gotuje moje ulubione danie.
Czarna klacz uśmiechnęła się pod nosem. A więc matka Greena robiła im za kucharkę… Na dodatek jak słodko synalek ją nazywał. Musiał ją bardzo kochać.
Bordowy gdzieś zniknął, by zaraz się pojawić z grubą księgą, obitą w smoczą skórę, z mosiężnymi okuciami oraz piórem feniksa i buteleczką inkaustu, wykonaną z ciała timberwolfa. Wzbudziło to jej podziw, ponieważ wątpiła by Poszukiwacze zakupili ten przedmiot. Musieli go wykonać samodzielnie albo ukraść.
- Robota dla ciebie, Spell! - krzyknął.
Niebieskogrzywy z gracją użył swojej błękitnej magii do przejęcia ciężkiego woluminu. Przekartkował pożółkłe stronnice, aż natrafił na puste miejsce.
- Imię Night Shadow, rasa alikorn, płeć, o płci nigdy nie pisaliśmy - mamrotał sam do siebie - sierść czarna, grzywa i oczy zielone, wiek w chwili przyjęcia, ile ty masz właściwie lat, źrebaku?
- 10…
- No, zdarzali się młodsi od ciebie, pochodzenie Mooncastle w Królestwie Nocy, Uroczy Znaczek... Yee - jednorożec zaczerwienił się na pysku. - Masz ty znaczek?
Shad parsknęła. Zawsze ją bawiło to, że ogiery zazwyczaj noszą dość skąpe szaty, a klacze są pozakrywane jak trupy na pogrzebach. Odchyliła magią szarą derkę, zakrywającą zad.
- Znaczek srebrny półksiężyc otoczony zielonkawym czymś. Magia zielona. Specjalny talent?
- Magia iluzji - odpowiedziała.
W oczach barwy indygo dostrzegła błysk zainteresowania.
- Ha, przydasz nam się. Bojowe umiesz? Jako alikorn masz potencjał wygenerować taką kulę ognistą, że hej!
Zrozumiała. Jednorożec musiał być magiem, dlatego zaciekawił go jej specjalny talent.
- Nie za bardzo. Próbowałam się nauczyć, ale jakoś mi nie leżą. Jako tako opanowałam błyskawice…
- No nic, podszkolę cię, mała. Niech się pieprzone potworzyska szykują na pożegnanie z życiem. Jeszcze się tu podpisz i możemy iść na obiad.
Magią przejęła pióro i złożyła dość koślawy podpis. Z kaligrafii zawsze była beznadziejna.
Zgromadzone kucyki z uznaniem pokiwały głowami i skierowały się do jadalni. Były to pierwsze drzwi na lewo, licząc od Sali Wspólnej.
Była to długa i wąska halla. Stał w niej podłużny, drewniany stół, a przy nim parę stołków. Ogiery skierowały się na swoje miejsca. Night nie wiedziała gdzie ma usiąść, ale Random gestem skrzydła wskazał miejsce obok siebie.
- Nie martw się - powiedział - byłem zaledwie dwa lata starszy, kiedy zaczynałem. Przyzwyczaisz się do tej roboty. Nawet ją polubisz.
Na pewno… Zabijanie mantrykor musi być bardzo fajne. Podobnie jak włóczenie się po jakiś ruinach… Sunshine Arrow nawet nie spojrzałaby na taką bandę obdartusów - pomyślała.
- Nie martwię się - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem - i dziękuję za to, że mi pomogłeś. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Niecierpliwie czekali na posiłek, kręcąc się nerwowo na stołkach i waląc kopytkami o blat stołu. Stanowili malowniczą zbieraninę najdziwniejszych indywiduów, jakie klacz kiedykolwiek oglądała.
Bastard Spell, turkusowy jednorożec w długiej do ziemi, granatowej szacie lewitował przed sobą książkę zatytułowaną „Sztuka Kulinarna Kucy Północy”. Wyglądał na szczerze pochłoniętego lekturą i nie zwracał uwagi na innych.
Zielony pegaz o brązowej grzywie zwany Green Crossbowem nucił jakąś piosenkę. Chyba było to „Ogiery na wojnę”, ale równie dobrze mogło to być „Pięć rozwiązłych klaczy”. Całkiem możliwe, że kuc pomieszał oba teksty, ponieważ nic się nie rymowało.
Cytrynowy Javelin Ichor łaskotał piórem po pysku swojego bordowego kolegę. Blood Maker wyglądał na całkiem zadowolonego z tego powodu.
Awful położył łeb na blacie i chyba zasnął. Random Adventure wykorzystał okazję i namalował mu, przy pomocy kawałka węgla, malownicze wąsy oraz coś co przypominało łagiewkę pyłkową. Klacz nie miała pojęcia czym to coś było.
W końcu doczekali się. Do pomieszczenia weszła starsza klacz pegaza, o jasnoróżowej sierści i pomarańczowych włosach, niosąca duży dzban. Położyła go na stole i wróciła skąd przyszła, by chwilę później pojawić się z kolejnym dzbanem. Jeszcze kilka razy sytuacja się powtórzyła, po czym matka Crossbowa przyniosła puchary dla wszystkich.
Shadow miała ochotę powiedzieć chłopakom, że wszystko przebiegłoby o wiele szybciej, gdyby sami raczyli ruszyć swoje leniwe zady. W sytuacji w której służba była nieliczna i mało wydajna, wydawało się to jedynym słusznym rozwiązaniem.
W końcu na stole pojawiły się wielka waza z zupą i miski. Łyżek nie było. Nie zdziwiła się. RPP stanowiły głównie pegazy, a dla nich używanie sztućców musiało być nieco kłopotliwe. W takich chwilach cieszyła się, że ma róg.
Za pomocą wielkiej chochli stara klacz nalewała im polewki do misek. Zupa była gęsta, pływały w niej różne grzybki i smakowicie wyglądające liście. Dla królewny, która dawno nie widziała porządnej strawy, ciepła ciecz smakowała znakomicie. Miała ochotę rozkoszować się każdym łykiem, ale głód był zbyt silny i pożarła wszystko w mgnieniu oka. Widząc to, różowa nalała jej kolejną porcję. Tym razem zielonogrzywa powoli delektowała się smakiem.
- Bardzo dobrze pani gotuje - pochwaliła kucharkę, ku jej zdziwieniu.
- Cukiereczku, jeszcze nigdy nikt nie pochwalił mojej kuchni. Dziękuję ci - matka Greena rozpromieniła się.
- Myśleliśmy, że o tym wiesz, Delicious Food - bąknął cytrynowy.
- Ogiery! - prychnęła pomarańczowogrzywa. - Wszystkie to idioci, a mój syn najgłupszy z nich wszystkich!
- Mamo, nie mów tak - zbuntował się zielony pegaz.
- A co będę kłamać - skwitowała starsza klacz, grożąc mu drewnianą chochlą.
Nighty zajrzała do pucharu. Znajdował się w nim ciemnoczerwony płyn. Powąchała go ostrożnie. Wiedziała co to jest. Rodzice nie pozwalali jej spożywać substancji pachnących w ten sposób.
Wino, nigdy tego nie piłam - pomyślała. - No cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.
Przylewitowała kielich do ust i spróbowała. Napój smakował obrzydliwie, ale była spragniona, więc osuszyła puchar do dna.
Na przyszłość poproszę o wodę - postanowiła, krzywiąc się.
 Skończyli jeść i powrócili do wspólnej sali. Kucyki gadały ze sobą, o tym co przyniesie jutro. To był cały ich świat i praca. Takie mieli życie i żywo interesowali się tym co mają zrobić, za ile i za czyje złoto.
- Mamy zlecenie - zaczął Spell - dobrze płatne. Idziemy całą kupą. Wychodzimy jutro o świcie.
- Powiedz wreszcie gdzie i po co?! - nie wytrzymał bordowy.
- Do ruin miasta Alikorngard, jakieś pięćdziesiąt mil od tego miejsca, czyli jakieś trzy dni drogi. Po naszyjnik. Srebrny z rubinami, przypominający alikorna - wyjaśnił Bastard. - Nazywa się Amulet Alikorna, jeśli cię to interesuje, Blood Makerze.
Pegaz prychnął i machnął szarym ogonem. Najwyraźniej nie spodobała mu się ta informacja.
- Tylko nie ruiny alikornów - jęczał Adventure, a widząc zdziwioną minę, Shad wyjaśnił szybko. - One są bardzo niebezpieczne, ale pełne wartościowych przedmiotów. Jak dotąd byłem tam raz i poprzysiągłem nigdy nie wracać! Słyszałeś, jednorożcu?!
Niebieskogrzywy jednorożec strzepał nieistniejący pyłek ze swojego poszerzanego rękawa. Raczej nie przejął się szczególnie protestem szarego pegaza.
- Nie trząś portkami, Random - Bastard Spell zwrócił spojrzenie oczu barwy indygo w pegaza - idziemy tam wszyscy razem. Będziesz miał mnie i ją.
- Yyy - gdyby nie czarna sierść, to Shaddy by pobladła.
- Młoda, nie przejmuj się - uśmiechnął się czarodziej - to twoja rasa wzniosła to miasto, więc dla takich jak ty powinno być mniej niebezpieczne.
- Yyy.
Night Shadow z całą pewnością nie miała ochoty na kolejną epicką przygodę. Plany na zdobycie tronu przełożyła na czas bliżej, a raczej dalej nieokreślony, więc była święcie przekonana, że przynajmniej najbliższy tydzień spędzi, we względnym spokoju, na poznawaniu okolicy oraz swoich dziwnych towarzyszy.
- Ale ja nic nie umiem i się tak w ogóle słabo nadaję.
- Nie doceniasz się - zaśmiał się Awful. - Gdybyś ty widziała Spella na ostatniej akcji. Ta ofiara losu spieprzała przed mokrym timberwolfem, aż się kurzyło. Ty masz rzucać zaklęcia, rozumiesz? - Night kiwnęła głową, na znak, że rozumie - A my będziemy walczyć.
Róg Bastarda zalśnił i skierował się groźnie w stronę żółtogrzywego. Jeden z pegazów, Blood Maker przerwał im.
- No to co, chłopaki, idziemy spać, nie? Jutro trzeba wcześnie wstać.
„Chłopaki” pokiwały głowami, najwyraźniej zgadzając się z towarzyszem.
Kucyki rozeszły się do swoich kwater, a Shaddy została sama. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić ułożyła się przy kominku. Było ciemno i klacz zastanawiała się co dalej.
Jak teraz ułoży się moje życie?
Zwinęła się w kłębek i próbowała zasnąć. Leżała tak kilka godzin, na twardej, niewygodnej i brudnej (!) podłodze.  Na domiar złego zrobiło się strasznie zimno, kiedy kominek zgasł. Te wszystkie cechy sprawiły, iż trzęsła się jakby miała gorączkę, a ząb na ząb nie trafiał.
Gdzieś około północy w sali zjawił się Random Adventure.
- Cholera! Kompletnie zapomniałem, że nie masz gdzie spać - mruknął - wybacz Shad. Chodź, mamy kilka wolnych pokoi.
Posłusznie podążyła za nim. Szli po schodach, na górne kondygnacje i czarna alikorn zrozumiała, że znajdują się w wieży. W końcu przystanęli przy pokrytych pajęczyną drzwiach. Nighty zadrżała. Miała arachnofobię.
Liliowooki pegaz popchnął drzwi chrapami i zaprosił ją do środka.
Oczom alikorna ukazał się niewielki pokoik, spowity grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Przez jedno, wysokie i wąskie okno wpadało światło księżyca. Pierwszym co zrobiła Shadow było zabranie brudu, kurzu i pajęczyn swoją magią i wyrzucenie ich za okno. Widząc to, Random z uznaniem pokiwał głową.
- Dasz sobie radę. Dobranoc towarzyszko - powiedział i zostawił ją samą.
Komnata była wyposażona w wąskie, twarde łóżko z dębowej deski, rozchybotany stołek, kufer i stół. Nie wiedziała, że ten ostatni mebel znajduje się jedynie w komnatach jednorożców. Nie wiedziała, kto tu kiedyś spał, ale miała się o tym jeszcze dowiedzieć.
Rzuciła się na wyrko i zwinęła w kłębek, kładąc przednie kopyta pod brodą. Za okrycie musiał służyć jej płaszcz. Kiepskie warunki nie przeszkadzały jej. Zasnęła od razu. Jutro miał być jej wielki dzień, pierwszy w nowym domu.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:56:29
Czas na Rozdział VI, tym razem dam wam z dysku gogle, będzie się milej czytać :)
https://docs.google.com/document/d/1bg7yjwsyPUDotSYyyWN9QDSAfIReRLaNR8dAvYcvu4s/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział VI: Wyprawa do korzeni

Obudzono ją brutalnie o świcie. Spała sobie smacznie, kiedy nagle poczuła, że jakiś kucyk wylał na nią wiadro zimnej wody. Nighty poderwała się gwałtownie i zdzieliła delikwenta w pyszczek.
- Ała - jęknął Random Adventure, rozmasowując sobie obolały ganasz.
Shadow otrzepała się jak mokry pies, rozbryzgując dookoła krople wody. Sierść jej się nieco nastroszyła, ale nie przejęła się tym zbytnio. Jedno małe zaklęcie i już była sucha, i z normalną, rozczochraną fryzurą.
- Nie mogłeś mnie normalnie obudzić?! - wrzasnęła czarna klacz.
- A to nie było normalnie? - ogier zdziwił się szczerze.
- Hmmm, nie?
- No dobra, na przyszłość zapamiętam i kulturalnie ściągnę z ciebie koc po czym otworzę okno - obiecał, a Shad pacnęła się kopytem w czoło. - A teraz chodź na śniadanie, im szybciej wyruszymy, tym lepiej.
- Mhm.
Uznała, że nie skomentuje, iż mógł po prostu powiedzieć „Wstawaj!” albo szturchnąć ją lekko kopytem. Fakt, że na nią i tak by taka forma budzenia nie zadziałała niczego nie zmieniał. Dobre maniery muszą być.
Opuścili jej pokój i zeszli po schodach do jadalni. Reszta Randomowych Poszukiwaczy Przygód już tam była i wyraźnie się nudziła, co objawiało się czynnościami takimi jak gapienie się w powałę oraz kopanie kolegów.
Zajęli swoje miejsca i ogarniali, jakie to pyszności przygotowała im matka Crossbowa. Zupa szczypiorkowo-serowa, kanapki z liśćmi wiśni i wiele innych specjałów szybko zniknęło z misek i talerzy. Smakowały wyśmienicie, może nie tak wyrafinowanie jak twory kucharza z zamku Mooncastle, aczkolwiek w swojej prostocie miały sporo uroku. Klaczka podejrzewała, że po prostu nie były zanadto przekombinowane, jak to często bywało z jedzeniem na dworze.
Ze zdziwieniem słuchała marudzenia Crossbowa, że zupa jest za słona, a kanapki „jakieś niedorobione”. W końcu to ona była królewną i powinna być najbardziej kapryśna, i marudna z całej tej bandy. Rzuciła Randomowi szybkie, zaciekawione spojrzenie. Pegaz najwidoczniej zrozumiał, bo odpowiedział półgębkiem:
- On tak zawsze, jeśli nie marudzi, nie przeszkadza i nie psuje innym nastroju, to znaczy, że jest chory. - widząc jej zdumione spojrzenie, dodał po chwili - Ale to dobry kompan, można na nim polegać, kiedy szarżuje na ciebie stado hydr! Jak na nas wszystkich, zresztą…
Zielonogrzywa pokiwała łbem. Poszukiwacze wydawali się być wyjątkowo chaotyczną zgrają, w której panowały siła, entropia i Bastard Spell. Królewna Nocy nie pojmowała jakim cudem trzymali się razem od tylu lat i nie pozabijali się nawzajem. System działał, wbrew wszelkiej logice.
Kucyki wstały. Alikorn skierowała się za nimi do zbrojowni. Zaciekawiona tym jakie uzbrojenie mają Randomowi Poszukiwacze Przygód zeszła po rozklekotanych, drewnianych schodach. Sala musiała znajdować się pod poziomem gruntu, w piwnicach warowni.
Było to dość przestronne pomieszczenie, pełne kufrów, stojaków i manekinów. Znajdowały się tam pancerze i broń. Na ścianach porozwieszano pegazie topory i kusze oraz morgensterny. Naliczyła również cztery drewniane tarcze, z których łuszcząca się farba odpadała już sporymi płatami. Ciężko było stwierdzić jakie barwy i herby nosiły w przeszłości. Dziś należały do rycerzy przypadku, herbu kurz i brud. Zbroje nałożone na manekiny również nie prezentowały się najpiękniej. Wszystkie były przynajmniej lekko zardzewiałe i zakrwawione, a przynajmniej klacz miała nadzieję, że zakrzepłe brunatne plamy to krew, a nie fekalia czy śluz jakiegoś potwora.
Ogiery zakładały na siebie potrzebne im sprzęty, uwijając się jak w ukropie, a Night stała, nie wiedząc co robić. Nigdy nie nosiła zbroi, nie umiała władać orężem. Jej broń stanowił jej umysł i zdolności do dawania nogi. Stała w miejscu i przyglądała się poczynaniom towarzyszy broni. Sprawność z jaką dociągali skórzane paski i narzucali na siebie kolejne warstwy przeszywanic, kolczug, łusek, skór i blachy wskazywały na to, że robili to przez całe życie. Ciekawiło ją, czy ona też kiedyś taka będzie. Nic nierobienie przerwał jej Bastard Spell.
- Znajdź coś sobie - rzucił jednorożec, jakby mimochodem.
- Ale ja nie wiem co - odpowiedziała, kładąc uszy po sobie.
Ogier zmrużył swoje ślepia barwy indygo i zamyślił się przez parę sekund.
- Chłopaki, mamy coś lekkiego i w miarę niedużego? - krzyknął.
- Randoma! - wydarł się cytrynowy, zwany Javelin Ichor.
Magowie - stary i młoda równocześnie przewrócili oczami, pokazując jasno i zrozumiale co myślą o takich głupich odzywkach.
- Lekki pancerz - poprawił się turkusowy kucyk.
- Yyy - miny pegazów świadczyły, że ich pamięć nie jest najlepsza.
- Jest taki jeden staroć - zaczął Awful Look, ale Spell nie pozwolił mu dokończyć zdania.
- To dawaj go, już. Wiesz, gdzie idziemy, dziewczyna nie może iść bez pancerza. 
Żółtogrzywy pegaz podszedł do jednej ze skrzyń i grzebał w niej przez dłuższą chwilę. Wyglądało to tak, że rzucał za siebie przedmioty niepotrzebne, takie jak wielki, zardzewiały labras, książka „Jak konserwować smoczą skórę”, pustą flaszkę po eliksirze wysokoprocentowym, sznurek, zdechłego szczura i hełm typu psi pysk, który jak Blood uznał, idealnie pasowałby do pyska Greena. W końcu Awful znalazł obiekt swoich poszukiwań. Podszedł do wyraźnie zniecierpliwionych magów, niosąc w uśmiechniętym pysku zardzewiałe metalowo-skórzane coś. Bastard, chyba podobnie jak ona, nie wiedział do czego, to służy, bo zapytał:
- A co to, kobyła mać, ma być?!
- Kobyła mać? - szepnął bordowogrzywy.
- Przy źrebiętach się, ***, nie przeklina - wyjaśnił mu Maker.
Róg turkusowego jednorożca zalśnił ostrzegawczo, przerywając pegazom wesołą rozmowę. Bastard Spell najwyraźniej nie lubił być obgadywanym.
- Jego stara zbroja - rzekł Awful, wskazując na szarego kolegę. Widząc rozdziawione gęby Shadow i Spella, dodał szybko - Konkretniej jego pierwsza zbroja.
Night Shado tępo wpatrywała się w dziwną stertę skóry ze stalą. Nie była nawet w stanie stwierdzić, która płytka do czego pasuje.
- Na co czekasz, zakładaj - pogonił ją niebieskogrzywy.
- Ale ja nie wiem jak…
Magia Spella otoczyła całe jej ciało i zdjęła płaszcz, po czym narzuciła na nią całe żelastwo. Cały zabieg trwał ledwie parę sekund. Jednorożec najwyraźniej dobrze znał się na robocie zwanej zbrojo-ubieraniem.
- Szkoda, że nie mamy żadnej małej przeszywki - jęknął Bastard. - Ale już lepiej bez niej, niż z tak za dużą, że byś się w niej ruszać nie mogła…
 I tak pod ciężarem jaki teraz czuła ledwo się ruszała. Na grzbiecie, po bokach i na nogach miała metalowe płyty, pod brzuchem szerokie, skórzane pasy. O dziwo, „to coś” okazało się nie być aż tak niewygodne, jak początkowo myślała. W każdym razie, nie krępowało ruchów. Za to efekt wizualny, był żałosny. Czerwonawe plamy z rdzy, kurz, wykonanie przez poślednich rzemieślników…
- Może znalazłby się jeszcze jakiś hełm, Look? - zainteresował się jednorożec.
- Na nią? Nie ma szans. Z trzech powodów… Mianowicie: jest klaczą, ma róg, jest alikornem.
- Ja też mam róg - przypomniał mu Bastard Spell.
- Tak, ale łeb masz ogiera, a ona nie. Jej rasa ma inną budowę. Może coś znajdzie w Alikorngard - zastanowił się granatowy kuc.
Z jednej strony odetchnęła z ulgą. Hełby były takie ciasne, niewygodne łeb się w nich musiał pocić, a ciężar powodować ból karku spowodowany wielogodzinnym noszeniem, ale z drugiej nie chciała zostać zabita przez to coś, z czym ma przyjść im walczyć.
- Wszyscy gotowi?! - głośno zapytał niebieskogrzywy.
- Taak! - odpowiedziały chórem ogiery i klacz.
W samej rzeczy, RPP prezentowali się nad wyraz groźnie w swoich ciężkich kolczugach, z elementami płytówy. Alikorn nie pojmowała jakim cudem są w stanie latać pod takim obciążeniem. Broń stanowiły kusze, przyczepiane ostrza i jeden miecz. Tylko Spell i Nighty nie nosili oręża. Posiadacze rogu polegali tylko i wyłącznie na swojej magii. No, Bastard polegał. Ona polegała na swoich nowych znajomych oraz umiejętności szybkiej ucieczki.
- No, to wyruszamy - oznajmił przywódca oddziału.
Galopem rzucili się ku wyjściu, pokrzykując radośnie, ciesząc się ze zbliżającej się wyprawy. Ani trochę nie przeszkadzało im to, że potykają się i tratują nawzajem. Najwyraźniej wymarsz, wyjście na szlak stanowiło dla nich nie tylko formę zarobku i pracy, ale również rozrywki. To było całe ich życie.
Przed drzwiami wejściowymi czekały na nich bagaże. Delicious Food spakowała im prowiant. Zielonogrzywa zajrzała do swych juk. Zdziwiła się, widząc kilka ksiąg i magicznych kryształów. Zdziwiona, spojrzała pytająco na Bastarda. Kuc kiwnął łbem, dając do zrozumienia, że to jego robota.
- Zanim tam dotrzemy minie kilka dni. Ten czas trzeba spożytkować na twoją edukację.
Edukację, jasne. W końcu póki co moja przydatność bojowa jest na poziomie liczb ujemnych! A takie jak wiadomo nawet nie istnieją ! Trzeba być ostatnim kretynem, by brać kompletnie nieobeznaną z walką klacz na taką wyprawę. Jak to mawiała Sunshine Arrow - Nie przeszkolony żołnierz nie nadaje się nawet na mięso kopijne ! - pomyślała z goryczą.
Wyruszyli żwawym stępem, rozmawiając z podekscytowaniem w głosie. Ciężko było im się zresztą dziwić. Poranek znajdowała jako piękny. Słonko świeciło lekko, a jego promienie malowniczo rozpraszała rzadka mgiełka, która pozostała po nocy. Krople rosy świeciły wszystkimi barwami tęczy, podkreślając urodę roślin. Woda gromadziła się garściami  w zagłębieniach szerokich liści łopianu. Jakieś małe ptaszki świergotały radośnie wśród gałęzi młodego jesionu.
Tak, poranek był piękny i zwiastował jeszcze piękniejszy dzień. Gdyby ktoś spotkał ich na szlaku pomyślałby niechybnie, że urządzają sobie wycieczkę po jagody, jeżyny albo jakieś zioła dla alchemików. A dlaczego w zbrojach i z bronią? Bo zbójcy w okolicy podobno grasują!
Tylko dwa kucyki wyglądały na głęboko nieszczęśliwe - Night Shadow i Random Adventure. Oboje ociągali się i mieli miny wskazujące na to, że od niezwykłej, niepowtarzalnej przygody woleliby ciepłe łóżka i święty spokój. Zdawali się nawet nie dostrzegać nic z naturalnego uroku lasu mieszanego. Dlatego ona kuce szybko znalazły się na tyle maszerującej kolumny.
- Byłeś już w Alikorngard, co tam jest? - przełamała ciszę czarna klacz.
- Piękno, historia i śmierć - odpowiedział, unosząc łeb z wysiłkiem - bogactwa, strzeżone przez umarłych.
A temu co się stało? Wewnętrzny poeta się odezwał?
- Co to znaczy „strzeżone przez umarłych”? - zaintrygowała się Shaddy.
- Miasto alikornów zniszczyła zaraza, zesłana na nie przez jednorożce, twoja rasa we wściekłości i swej bezsilności przeklęła to miejsce i samych siebie. Teraz ich trupy strzegą skarbów i tajemnic, a także zabijają wszystko co żyje.
- Mógłbyś powiedzieć coś więcej o historii Alikorngard?
- Nie, więcej sam nie wiem. Zapytaj Bastarda, jestem pewien, że on może odpowiedzieć na twoje pytania - liliowe oczy kucyka zwróciły się ku niej.
Bez chwili zastanowienia wypaliła:
- Co się tam wtedy stało? - nie musiała tłumaczyć, że chodzi jej o wyprawę, podczas której uczestniczył Adventure.
- Zginęła większość z nas, dlatego jest nas teraz tak mało - rzekł ponuro. - Nie pytaj mnie więcej o to, proszę.
- Nie będę - obiecała zielonooka.
Zostawiła go samego, choć to o czym jej powiedział, tylko wzmogło w niej strach przed tymi ruinami. Nie bała się czyhającej tam śmierci, lecz konfrontacji ze swoim dziedzictwem. Nie chciała patrzeć, na porażkę swojej rasy. Przerażało ją, że to co tam zobaczy może się powtórzyć i spotkać Mooncastle oraz całe Królestwo Nocy.
Zaraza, niewidzialny wróg, z którym nie sposób walczyć.
Gniew Harmonii.
Nieuchronna zagłada, mordująca winnych i niewinnych; klacze, ogiery i źrebięta.
Niszczycielska siła zdolna powalić najpotężniejszą z ras Caballusii.
I zaklęcie, które objęło swoim działaniem całe miasto.
Urok śmierci, wytwór nekromancji, na granicy goecji.
Upiory, marionetki z alikornów. I kto nimi włada? Śmierć czy Harmonia? A może sam Chaos…
Czym jest czas? Rzeką? Nie…
On niesie nas ze sobą. Jesteśmy chwilą, rozbłyskiem, który gaśnie po chwili i po którym nie zostaje nic. Night Shadow nie chciała być kolejnym niczym, kolejnym padłym alikornem, kolejną schwytaną w sidła śmierci.
Wszystko co wskazywało na zagładę, na koniec rozbłysku było widokiem smutnym. Bo wiedziała, że nic nie przywróci jej rasie utraconego dziedzictwa.
Ale z drugiej strony ciekawiło ją to. Chciała wiedzieć wszystko o Starożytnych. W końcu była ich potomkinią. Fascynowali ją oni sami oraz ich osiągnięcia. To właśnie ciekawość sprawiła, ze podbiegła do Spella, z prośbą o opowiedzenie jej historii Złotego Miasta.
 - Miasto Alikorngard - zaczął jednorożec - było głównym, z nielicznych ośrodków miejskich rasy alikornów. Zbudowano je w II erze, a zagładzie uległo w IV. Nazywa się je Złotym Miastem, gdyż wiele budynków jest pokrytych tym właśnie kruszcem. Znajduje się tam też wiele fontann, posągów, a świątynie ku czci Pani Nocy i Dnia, zwanej Harmonią oszałamiają swoją wspaniałością. Mają witraże wysadzane szlachetnymi kamieniami, a malowidła doskonale zachowały się po dziś dzień. Ogólnie wszystko się tam doskonale zachowało. Ani chybi magia. Całe państwo było mocno zmilitaryzowane, coś jak twoje Królestwo Nocy… W każdym bądź razie, alikorny, które bez dwóch zdań są najpotężniejszą rasą equeidów , nie były przyjaźnie usposobione do pegazów, jednorożców i ziemskich kucyków. Traktowały je z pogardą, odmawiały handlu i chciały je zniewolić. Kiedy podbiły ziemskie kuce, pozostałe rasy nie przejęły się losem byle wieśniaków. Potem przyszła kolej na pegazy. Walczyły dzielnie, ale z potężną magią nie miały szans. Jednorożce, widząc to, co spotkało inne rasy, nie były nieprzygotowane. Stawiły mocny opór. Ich magia była słabsza, ale liczebność większa. W końcu jeden z nich, przodek najsłynniejszego z jednorożców, Plague Brodaty zmodyfikował przy pomocy magii ospę. Nikt nie wie jak to zrobił, ale podrzucono zarażone zwłoki do Alikorngard. Dzielni wojownicy byli bezsilni w walce z niewidocznym wrogiem. Ci, którzy na początku zorientowali się co się dzieje, uciekli ze Złotego Miasta. Byli to właśnie twoi przodkowie. Reszta zginęła. Przed śmiercią najpotężniejsi z magów zebrali się, by przeprowadzić rytuał. Użyli nekromancji, związano dusze wszystkich mieszkańców z ich ciałami i wszczepiono w nie rządzę mordu. Na dzień dzisiejszy to same szkielety albo wysuszone mumie, zależy od okazu, które nie wiem dlaczego, ale się nie rozwaliły. Nie można ich zabić, ani się z nimi porozumieć. Zostali przeklęci przez Harmonię, za swój czyn - Bastard skończył przemowę, a Nighty stała jak oniemiała.
To było fascynujące. I przerażające zarazem.
- Byłeś tam? - zapytała, choć znała odpowiedź.
- Byłem. Dwa razy. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałem czegoś tak pięknego. Trzeba przyznać, że alikorny umiały budować i miały dobry gust.
- A jak to się stało, że ci, którzy przeżyli zawładnęli wszystkimi innymi kucykami? - zaintrygowała się klaczka.
- Założyli własny kraik, małe państewko na południu Caballusi. A teraz nadstaw tych wielkich uszu, bo ta część historii jest tajemnicą dla większości kucyków - uśmiechnął się złośliwie Spell - z woli alikornów, gwoli ścisłości. Było ich niewiele, ale byli potężni. Jesteście więksi, szybsi i silniejsi od statystycznych kucyków. No i władacie potężną magią, niedostępną większości jednorożców. Pierwsze tereny, na południu Królestwa Nocy podbili siłą. Następnie przekonywali słowami, magią i żelazem. W końcu opanowaliście cały kontynent. Najdłużej opierała się Equestria, ale w końcu Celestia i Luna - tutaj jednorożec roześmiał się głośno - no dobrze, ta druga tylko pomogła, bo była wówczas jeszcze nastoletnią klaczą, pokonały siejącego Chaos draconequusa Discorda i mianowały się Władczyniami Equestrii. Wielu się to nie podobało, najbardziej oporni na indoktrynację zadynadali na szubienicach albo znikali w tajemniczych okolicznościach… Co się tak patrzysz?
- Yyy… - Shad była zszokowana, przerażona i niedowierzała, że jej rasa mogła być tak okrutna.
Natychmiast przypomniała sobie jednak swojego ojca i przestała się dziwić. „Wiara w moc i potęgę monarchów jest fundamentem państw Caballusii, królewno. Bez niej proste kuce by się zbuntowały, obaliły kastę rządzącą, a potem powyrzynałyby się nawzajem, tak jak to robiły tysiące lat temu. Dlatego wybacz, ale dzisiaj nie mam dla ciebie czasu i nie pokażę tobie tych zaklęć. Jutro też będę zajęty. W zasadzie przez cały tydzień będę…”
Tron Nocy, obowiązki i utrzymywanie obywateli w ryzach. Trochę ekonomii i gospodarki. Tak się robi państwo. Dzięki, tato. Szkoda, że nigdy mi nie pokazałeś czaru podstawowej przemiany!
- Alikorny postępowały tak na wszystkich zdobytych przez siebie terenach - podjął jednorożec, wyrywając klacz z odrętwienia. - Oczywiście, wraz z biegiem czasu trzeba było złagodzić swój wizerunek. Przestano wieszać publicznie, księgi historyczne obwołano apokryfami i spalono, podobnie jak co mądrzejszych. Zaczęto indoktrynować od źrebaka, zaczęliście wówczas wmawiać im, że zesłała was sama Harmonia, byście przewodzili małymi kucykami dla ich dobra. Celestia się nawet posunęła do tego, że obwołała się boginią, córką Harmonii - Bastard Spell popatrzył na nią okrutnie oczami barwy indygo.
- Skąd ty to wiesz, dlaczego mam wierzyć, że to prawda? - spytała, spuszczając wzrok.
- Studiowałem na Uniwersytecie Canterlockim - powiedział ze złością w głosie. - Byłem bękartem jednego ze szlacheckich rodów, ale okazało się, że mam talent do magii, więc trafiłem na studia magiczne. Zawsze kochałem księgi, na przedostatnim roku trafiłem do zakazanego działu w bibliotece. No dobra, włamałem się do prywatnej biblioteki Jejmości Celestii! To tam trzymano apokryfy. Znalazłem tam bardzo stare księgi. Byłem podekscytowany i zdziwiony. To były kroniki, z różnych okresów. Opowiadały one o alikornach, wszystko było o tej rasie. No dobra, nie wszystko. Były też woluminy nekromancji i inne mroczne syfy. Na początku myślałem, że to jakieś paszkwile, ale tego było za dużo i z różnych przełomów czasu. Ale wszystko to Niewiadome Lata. Czyli od drugiej do piątej ery. To nie były mistyfikacje. Byłem młody, ale nie głupi. Fakt, to czego się dowiedziałem mocno mną wstrząsnęło i nie mogłem uwierzyć, że moja królowa jest taka okrutna. W końcu sam wierzyłem, że jest ukochaną córą Bogini. Dlatego kontynuowałbym dalej studia, jak gdyby nigdy nic, ale zaczęto poszukiwać włamywacza, który zabrał te kroniki. Zwróciłbym je, ale problem był taki, że już ich nie miałem. Ktoś mi je, mówiąc dosadnie, podpierdolił. Posiadacza woluminów o uprawianie zakazanej magii i odgórnie skazano na śmierć. No to zwiałem, winny jedynie znania prawdy.
- To straszne - jęknęła czarna alikorn.
Nienawiść w jego głosie stała się nagle dla niej zupełnie zrozumiała, sama zaczęła żywić to uczucie do samozwańczej Królowej Dnia. Mało wiedziała o Królowej Celestii. Właściwie to jedynie to, że jest potężna i ma wielką armię, którą potrafi dowodzić „w chuj dobrze”, jak mawiał wuj Moonshine Axe.
- Czyli cholerne skrzydłorogi ukryły to nawet przed częścią swoich - zamyślił się turkusowy. - Powiedz mi, że wiesz przynajmniej o oszustwie Doby.
- Wiem - mruknęła i kiwnęła głową, na co niebieskogrzywy odetchnął z ulgą - nie wznosimy Słońca i Księżyca. Nie mamy zdolności do kontroli nad ciałami niebieskimi. To wszystko iluzje.
- Trzeba przyznać, że talent do Magii Iluzji jest bardzo powszechny wśród twojej rasy, Night. Ty sama zresztą jesteś tego przykładem. Iluzje, kontrola umysłu, potężne zdolności bitewne… Nietrudno było wam ogłupić inne rasy. No cóż, my jednorożce robiliśmy dokładnie to samo, ale na nieco mniejszą skalę - Spell zarumienił się - żadna z ras nie ma czystej karty historii. Pegazy ciągle wszczynały wojny i mordowały swoje najsłabsze źrebaki, by nie plugawiły gatunku, ziemskie kuce…, a nie te się nie zmieniły, one nadal są głupie i często przez to okrutne. No nic, może za parę tysiącleci się to zmieni…
- Głupiś boś biednyś, biednyś boś głupiś - skwitowała Night.
- Niee, to nie zawsze tak działa. Wielu bogatych jest głupich…
Zielonooka nagle sobie uświadomiła coś bardzo ważnego. Zaraz zapytała o to starszego kucyka.
- Skoro tych nieumarłych nie można zabić, to jak sobie z nimi poradzimy?
- Ogółem, to postaramy się ich unikać, jak nas już znajdą, a znajdą - ogier tłumaczył jej mentorskim tonem - to po pierwsze wiejemy, a po drugie staramy się ich spowolnić. To głównie nasze zadanie. Bez maga nie ma co iść do Alikorngard.
- Ale ja nie umiem…
- Nauczę cię, mamy jeszcze parę dni. To dość czasu. Możemy zacząć już teraz.
- W marszu? Myślałam, że zaczekamy do postoju - zdziwiła się.
- Kiedy się zatrzymamy to przedstawiam wam wszystkim plan działania i miasta przy okazji - wyjaśnił Bastard Spell - Zresztą, co ci się w marszu nie podoba? Kwiatki latają, pszczółki pachną, a ptaszki brzęczą, żyć, nie umierać. No to jak tworzymy kulę ognistą?
Nie odpowiedziała od razu, zamyśliła się. Krajobraz zaczął się zmieniać. Ptaszki przestały brzdąkać, pszczółki śmierdzieć, a kwiatki fruwać, czy jakoś tak. Nie było już ścieżki, drogę wytyczała pamięć idącego obok niej, na czele kolumny Bastarda.
Zagadką było jakim cudem ogier wiedział dokąd iść, ponieważ drzewa rosły coraz gęściej, a ich pokryte mchem i porostami pnie wyglądały dla niej identycznie. Orientował się po muchomorach? Draconequi wiedzą!
- Dlaczego akurat kulę ognistą?! - zezłościła się klacz i położyła uszy po sobie. Nie potrafiła miotać ognistych pocisków, było to dla niej za trudne. - Czemu nie błyskawicę?
- Ponieważ to jedna z niewielu rzeczy skutecznych na te gówna! - zdenerwował się turkusowy - Unieszkodliwia je na długo. A taka błyskawica nie zrobi im nic. No, więc?!
Miała ochotę wrzasnąć na niego i kazać mu się wypchać. Nie czuła potrzeby uczestnictwa w wyprawie, która jej nie obchodziła, a tylko oddalała jej nieistniejące plany zdobycia tronu. Jakby rozmawiała z matką, która każe jej wyklepać na pamięć formułkę powitalną dla ważnego ambasadora.
- Skupiam się umysłem na ognistym pocisku i przywołuję z pamięci odpowiednie runy?
- Odpowiedź na poziomie magicznego przedszkola - prychnął jednorożec. - No dobra, przywołaj ognisty pocisk i skieruj go w niebo.
Night skupiła się nad zaklęciem, runy i symbole kołowały jej przed oczami. Uruchomiła magię, czuła jej przepływ niosący ciepło i zimno zarazem, promieniujący prądem i przyjemnością , i… nic.
Bastard uśmiechnął się półgębkiem. Próbuj dalej - zdawał się mówić ten grymas. Shaddy spróbowała jeszcze raz i jeszcze raz. No i się nie udało.
- Nie potrafię - szepnęła i spuściła łeb.
Uchyliła się w ostatniej chwili. Niebieskogrzywy jednorożec zaatakował bez ostrzeżenia. Potężny ognisty pocisk trafił tam, gdzie stała jeszcze przed sekundą. Gdyby nie uskoczyła w ostatnim momencie, to zostałby z niej już tylko popiół.
 Była wściekła. Użyła magii, poczuła jak potężny strumień wylewa się z jej rogu, formując się w rozszalałe inferno. Skierowała je na przeciwnika. Pchnęła je z prędkością pikującego ptaka. Chciała odgryźć się magowi jak najdotkliwiej.
Wszystko to trwała może dwie sekundy. Kiedy płomienie opadły ujrzała Spella, całego i zdrowego. Niebieskogrzywy kucyk stał za lazurową barierą i uśmiechał się aż po trzonowce. Na jego pysku nie rysował się nawet cień skruchy.
- A jednak potrafisz - mruknął - po prostu za mało się starasz. Zapamiętaj jedno, mała klaczko, Magia Zniszczenia powstaje z wściekłości, nienawiści i bezsilności. Ty jesteś za spokojna.
- Chciałeś nas spalić?! Co wyście sobie myśleli?!
- Spalić? Najprostszą iluzją? Źrebaku, proszę. Wracając do tematu… Emocje! Emocje!
Iluzja? Szlag! Zrobił mnie jak odsadka!
- Ale ja nie potrafię ich przywołać na zawołanie…
- Nauczysz się. Jesteś jedną z nas, a nie Królewną Nocy. Z czasem zaczniesz siać postrach na placu boju.
- Ja? - zdziwiła się zielonogrzywa.
Zresztą, ja nie chcę być jedną z was. Chcę być Królewną Nocy, dziedziczką tronu i przyszłą władczynią tego kraju. Bycie byle obszarpanym najemnym Poszukiwaczem Przygód zdecydowanie mnie nie satysfakcjonuje.
- A może ja?! - zirytował się ogier - Kobieto jesteś alikornem, masz pieprzony magiczny potencjał, jakiego nie ma jakikolwiek jednorożec! Ciężko mi jako wywodzącego się od wytwornych jednorożców to przyznać, ale twoja rasa to jakieś cholerne nadkuce, jeśli chodzi o magię.
Nighty zamyśliła się, zdała sobie sprawę, że nigdy nie zdobędzie tronu. Nawet jak zdobędzie armię zdolną pokonać Wojska Nocy, to nie przedrze się przez swoich krewniaków. Musiałaby zdobyć pomoc innych swej rasy, a ci się raczej nie zgodzą.
No cóż, przynajmniej mam co robić w życiu - pomyślała gorzko. - Wiem, że to nie ma sensu, ale i tak będę próbować. Jak Sunshine Arrow.
Rozmyślania przerwał jej Bastard. Randomowy Poszukiwacz Przygód chciał by klacz dalej trenowała. Niechętnie przyznała mu rację. Jeśli nie chciała dać się zabić w Złotym Mieście powinna się podszkolić. I choć jednorożec z lubością wypisaną na pysku dokuczał jej i kpił z nieudanych prób, to musiała przyznać, że był całkiem niezłym nauczycielem.
Szli tak jeszcze przez parę godzin. Przyroda dalej pokazywała się im z najlepszej strony. Piękny poranek nie był czczą obietnicą. Słonko świeciło mocno, ale w cieniu, rzucanym przez rozłożyste korony drzew, nie czuli skwaru i nieznośnego uczucia przypiekanej pod futrem skóry. Dzięcioły stukały w pnie, ich radosne puk, puk roznosiło się w promieniu wielu kilometrów. Owady bzyczały, ale nie gryzły. Krzaki jeżyn i malin uginały się od smakowitych owoców.
Kiedy się zatrzymali, południe już dawno minęło. Wszystkie kucyki rozwaliły się na miękkim mchu jak jeden mąż. Wyciągnęli jedzenie z sakw i zajęli się konsumpcją. Oczywiście słodkie lenistwo nie było czymś co Bastard Spell by pochwalał. Dlatego kuc zwołał wszystkich na naradę. Czarna alikorn niechętnie podniosła z ziemi swój ciężki zad. Spell zdążył już wyczerpać ją psychicznie. Jakoś dowlokła się do reszty i zamieniła się w słuch.
- Wiecie po co idziemy, a nie wiecie dokładnie gdzie - rozpoczął przemowę jednorożec  o oczach barwy indygo. - Amulet Alikornów znajduje się w skarbcu zamku Sunsetgard…
- Gdzie, ***?! - krzyknęły jednocześnie pegazy.
Shadow nie wiedziała o co chodzi, więc siedziała cicho. Jednak wymowne miny reszty kompanii, mówiące „Ty chyba sobie, ***, żartujesz.” wskazywały jasno na to, że wieści nie były radosne.
- W skarbcu, w zamku… Podobno, tako rzecze bowiem jakaś stara księga, więc z prawdziwością informacji może być bardzo różnie.
- Ciebie chyba popieprzyło, Spell! - wrzasnął Green. - To jest w lochach, W LOCHACH, w najeżonych pułapkami labiryntach katakumbach pod miastem i ty chcesz byśmy się tam udali?! Nie, ma mowy!
Inne kucyki pokiwały głowami. Banda nieustraszonych łowców skarbów bała się i to bardzo. Night Shadow doszła do wniosku, że ona też powinna. Jeśli zgadzali się z zielonym pegazem, to coś musiało być już bardzo na rzeczy.
- Mamy mapę, Crossbow! Dwoje magów, plan działania i pięć tępych pegazów wystarczy! Będziemy bogaci jeśli wykonamy to zlecenie - próbował tłumaczyć się czarodziej.
Nie zrozumieli aluzji, Nighty zrozumiała. Choć była młoda to nie urodziła się wczoraj, a życie na dworze nauczyło ją odkrywania nie tylko drugiego dna wypowiedzi, ale i dwudziestego.
- Kto, to zlecił? I co się stanie jak nie wykonamy zadania? - zapytała.
Turkusowy ogier umilknął. Najwyraźniej bardzo, ale to bardzo nie chciał tego mówić. Po przedłużającej się coraz bardziej ciszy, w końcu powiedział.
- Darkness Sword. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jeśli nie podejmiemy się tego zlecenia to zapewni nam spotkanie ze swoją gwardią.
Ojciec? Pięknie! I tak źle, i tak niedobrze. Choć mnie przynajmniej jego żołnierze nie zabiją, ja sobie pewnie zginę kiedy indziej. Marne pocieszenie. Jak umierać to w walce. Może być i w Alikorngard - postanowiła.
- To jak się tam dostaniemy? - przerwał milczenie Javelin.
- Wejście do katakumb jest w zamku, w tym miejscu - odpowiedział na pytanie Ichora, wskazując coś kopytkiem na mapie - potem czeka nas długa droga przez podziemne korytarze. To tutaj - znowu pokazał coś na planie - to wejście do skarbca. Jest zamknięty.
- I jak zamierzamy go otworzyć? - zainteresował się Blood Maker.
Klacz zauważyła, że Javelin położył mu skrzydło na kłębie. Oba pegazy wyglądały na mocno zaniepokojone.
- Jako, że znalezienie klucza jest mocno wątpliwe, to magicznie rozwalimy zamek…
- Dasz radę? - zapytał z niedowierzaniem w głosie Maker, strzepując fioletową grzywę z oczu.
- Z jej pomocą - powiedział Bastard Spell wskazując na Shad. - Tak.
Cytrynowy pegaz spojrzał na młodą czarodziejkę, spojrzeniem dającym do zrozumienia, że nie wierzy w zdolności Night i uważa, że powinna bawić się szmacianymi lalkami, jak grzeczna klaczka.
- Yyy Bastard… Czy ty o czymś nie zapomniałeś? - klacz w końcu postanowiła się odezwać - Ten skarbiec miał chronić bogactwa przed alikornami, więc on jest raczej nie do ruszenia…
- Kiedyś byłby - przytaknął jednorożec - ale pamiętaj, że zaklęcia z czasem słabną, jeśli nie są odnawiane.
- A ten nekroczar? - parksnęła.
- Nekroczar to nekroczar. Jest, działa i nie sposób z nim dyskutować - uciął przywódca grupy.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, po czym podjęli decyzję o dalszym marszu. Większość Poszukiwaczy Przygód zachowywała się beztrosko. Śmiali się ze świńskich dowcipów, śpiewali sprośne piosenki i przeklinali.
- Coś strasznie radośni jesteście, jak na kucyki idące na śmierć - mruknęła pod nosem, sama do siebie.
Ktoś ją jednak usłyszał. I nie omieszkał się dać jej tego do zrozumienia.
- Na jaką śmierć?- zaśmiał się Awful Look. - Pójdziemy tak daleko, jak nikt przed nami i wrócimy, wszyscy.
Pewność w jego głosie mocno zdziwiła karą klacz. Ona sama nie miała złudzeń. To się nie mogło udać. Granatowy pegaz chyba domyślił się tego co pomyślała, bo dalej próbował ją pocieszyć.
- Popatrz, nawet Random wierzy, że się uda. Co, Random?
- Odwal się - odpowiedział brązowogrzywy.
- Ty naprawdę wierzysz w to, że wrócimy? - zapytała.
- Pewnie. Gdybym nie wierzył, to moje życie byłoby o wiele trudniejsze, mała klaczko. Tobie też to radzę. Odegnaj myśli o śmierci i cierpieniu, które może przecież jednak wcale nie nadejść.
Night Shadow uśmiechnęła się krzywo. Sposób Looka, choć naiwny i głupi, mógł nie być wcale taki bezsensowny.
- Nie łudź się. Przepraszam, że cię w to wpakowałem. Awful miał rację, na dworze byłabyś przynajmniej żywa. A tak? Spell ma nową zabaweczkę! Cholerny jednorożec zawsze chciał mieć następcę, nauczyć go ciskać ogniste pociski i siać popłoch wśród wroga… Ale nie pomyślałem, że zadowoli się nawet klaczą - wymruczał szary pegaz.
- Wszystko słyszałem. Coś jeszcze? - warknął Bastard. - Nie? To zamknij się!
- Ej, no nie psujcie zabawy! - rzucił Green. - My tu sobie raźnie dodajemy otuchy i wydurniamy się, by nie szczać w gacie, a wy wszystko psujecie.
- Racja - stwierdził Bastard Spell. - Oddział śpiewać, uśmiechać się i udawać, że wszystko jest w porządku.
- Tak jest! - krzyknęły chórem kucyki.
Rozległy się śpiewy, a Shadow doszła do wniosku, że nigdy wcześniej nie słyszała czegoś aż tak głupiego. Jak dotąd myślała, że piosenka o knurze jest bezsensowna, idiotyczna i niestosowna. Teraz wiedziała, że się myliła.

Przepiękna klaczo o oczach jak jutrzenka,
figlaro o imieniu Marzenka,
choć ze mną na przygodę,
w lasy, ogień oraz wodę,
bym mógł zapaść w sen,
wypełniony twym cudnym zapachem.

Śmierci, moja ukochana,
to o tobie w mym zawodzie śnią od rana,
zad masz zaiste cudny,
a i głosik też nienudny,
twe wymionka mym marzeniem,
a kopytka kuszą lśnieniem!

Panienko kucykowa,
piękna jak ma zbroja nowa,
załóż razem ze mną wioskę,
zaśpiewajmy życia piosnkę!

W twych objęciach dobrze mi,
to i historię powiem ci,
rozpalasz mnie jak ogień smoka,
com go zabił ćwoka,
ty zaś najpiękniejsza z klaczy,
powiesz mi, czy
tam gdzie jest Harmonii gaj,
jest też nasz raj…
Ogiery zakończyły wykonywanie tego wątpliwej jakości utworu i Shaddy odetchnęła z ulgą. W końcu głupota jest zaraźliwa… Zresztą rytmu to to nie miało. A brzmiało jakby stado świń postanowiło nagle wychrumkotać hymn państwowy.
Kolejne dwa dni nie różniły się zbytnio od pierwszego dnia wędrówki. Pogoda dopisywała, Spell męczył Night Shadow nauką, Random zrzędził, a reszta się wydurniała. Ale w końcu coś uległo zmianie.
Wszystkie kucyki w drużynie zamilkły. Zbliżali się do celu. Las stał się jakby gęstszy, mroczniejszy i straszniejszy, ptaki już nie ćwierkały radośnie, a zwierzyna się gdzieś pochowała. W powietrzu czuć było nerwowe napięcie.
Pod wieczór ukazało się im miasto. Najpierw ujrzeli jego błysk, prześwitujący przez gałęzie drzew, które zarosły cały teren bardzo gę


« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 00:56:29 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 232


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #16 : 16 Sierpnia 2013, 22:57:57 »
Czy przypisy nie powinny być napisane na tej stronie, na której znajduje się "gwiazdka"? Po 15 minutach czytania nie będę już pamiętał, do czego się to odnosiło, trudno też będzie wrócić do oznaczonego fragmentu, gdyż ciężko będzie go znaleźć.

Resztą dopiszę jutro.




« Ostatnia zmiana: 16 Września 2013, 19:07:54 wysłane przez Sylath » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #17 : 19 Września 2013, 21:04:23 »
Rozdział VII
https://docs.google.com/document/d/1vNh3O4oWQdQT3oCHXW_uvMIYcfdBmCbwU0i5C8youIc/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział VII: Miasto ze Złota

 
Siedem kucyków niepewnie stąpało po brukowanych ulicach. Nighty rozglądała się nerwowo, bała się, że zza rogu zaraz wyskoczy jakiś potwór. Oglądanie czegoś, co niegdyś zamieszkiwali jej podobni, napawało klaczkę lękiem. Czuła się mała i zagubiona, czuła, że coś tu jest i nie ma dobrych zamiarów. Nie mówiła swoim towarzyszom o swych lękach. Wiedziała bowiem, że oni odczuwają to samo. I nie dziwota - Alikorngard z całą pewnością było im wrogie.
Zmierzali do zamku, którego gmach był doskonale widoczny, choć znajdowali się jeszcze daleko od niego. Sunsetgard sprawiał wrażenie budynku ogromnego, o wiele większego od Mooncastle. Właściwie to wszystko tutaj jawiło się jako gigantyczne, dziwne i stworzone z przepychem. Starożytne alikorny musiały być rasą niezwykle dumną, lubującą się w podkreślaniu swojej potęgi na każdym kroku. A było co podkreślać…
 Chodzili po jakimś żółtym kamieniu, mijali domy z niezidentyfikowanej gatunkowo niebieskoszarej skały, obficie pokryte złoceniami i wysadzane szlachetnymi kamieniami. Choć na budynkach przeważały delikatne liściaste motywy, pasujące by do świątyń ku czci Harmonii Łagodnej, to liczne posągi, tworzące latarnie, fontanny i studnie mocno z nimi kontrastowały. Wszystkie przedstawiały wojowników albo potwory rodem z koszmarów.
Night była nimi zachwycona. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w wyjątkowo pięknego węża z pierzastymi skrzydłami, owijającego swoje ametystowo -szafirowe sploty wokół z pozoru delikatnego pnia latarni. Zdziwił ją kunszt rzemieślnika sprzed tysiącleci. Każda łuska, wielkości gołębiego szponu, została wyrzeźbiona osobno, oszlifowana i wstawiona w cielsko kamiennego gada.
- Hej, królewno! Chodź, nie ociągaj się - szepnął jej do ucha Green Crossbow.
Z żalem odeszła od figury, ostatni raz spoglądając w ślepia z kamieni zwanych tygrysimi oczyma. Przerażająca, rozwarta i najeżona długimi na dziesięć centymetrów kłami, paszcza węża żegnała ją niemym rykiem.
Wyciągnęła kłusa i szybko dołączyła do grupy. Bastard rzucił jej szybkie spojrzenie, wyrażające dezaprobatę. Zielonogrzywa skuliła uszy i nadal obserwowała miasto.
Oparło się biegowi czasu, miała wrażenie, że jest po prostu bardzo wcześnie rano i za chwilę mieszkańcy obudzą się, i wyjdą na ulice. Ale było coś co wskazywało na to, że tak nie będzie i nie był to jedynie zdrowy rozsądek. W doniczkach podwieszonych na tarasach i parapetach nie było kwiatów. Miejskie klomby porastały jakieś chwasty. Bylica i pokrzywy. Kiedyś bez wątpienia było zupełnie inaczej. Pewnie kwitły tam róże, petunie i bratki. Dziś jednak swoją nieobecnością przypominały o zagładzie, podkreślały nienaturalność tego miejsca i jego istnienie na przekór porządkowi rzeczy.
Dla Night Shadow strasznym był fakt, iż nawet tak potężna cywilizacja musiała upaść. Świadectwo ich istnienia przetrwało i rzucało na nią przerażający cień przemijania. Trudne początki, rozkwit, zagłada. I niepamięć wśród większości. Bo kto już dziś pamięta o Alikorngard? Kto o nim mówi? Czy żyje w Caballusi choć jeden kucyk, który wie jak żyły starożytne alikorny? Jakie były ich pieśni, marzenia, zwyczaje. Co jadły? O czym śniły każdej nocy? Jakie rzeczy wynaleźli, ile zapomniano?
Ile zapomnieliśmy my, ich potomkowie? Skoro to nasza historia, to dlaczego prawie nic nie pamiętamy? Jakim cudem? Może trzeba ją odkryć na nowo. Kiedy zostanę Królową zadbam o to - postanowiła.
I choć budynki, o gładkich, kamiennych ścianach, pokrytych misternymi złoceniami były opuszczone, i stanowiły niemy symbol smutnego losu mieszkańców miasta, a nawet całej rasy, to najgorsza była jednak cisza, przerywana jedynie stukaniem kopyt Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Ten dźwięk wydawał się być nienaturalnie głośnym, odbijał się echem od domów i roznosił głucho po całym terenie.
Coś wisiało w powietrzu i choć wszyscy wiedzieli co to jest, to nadal czuli się, jak gdyby nie wiedzieli nic. W końcu potężna, prastara magia ma to do siebie, że stanowi coś w rodzaju nieznośnej tajemnicy. Fascynuje i przeraża zarazem. A jej mroczna, złowroga moc spowijała miasto gęstym całunem. Night miała wrażenie, że wystarczy jedna iskra, jeden szept, jedno tchnienie, aby wyrwać ten świat z mocy Nekromancji i przywrócić jego dawną postać. Nie wiedziała, czy to w ogóle możliwe. Ale żałowała, że nie zna takiego zaklęcia, które rozwiązałoby problem i ukazało jej to co utracono. To co zniszczyły jednorożce.
Minęli wyschniętą fontannę. Z jej basenu do końca świata będzie wyskakiwać kamienna klacz o grzywie z wodorostów. Jej niebiesko-zielone ciało i perłowe oczy na zawsze pozostaną suche, chyba że chwilowo skropi je deszcz. Klaczkę zdziwiło nagie ciało posągowej postaci. Kim była? Zapomnianą boginią? Legendą? Żywą klaczą? A może jedynie wizją natchnionego artysty? Tego nie wie już nikt.
Dowiem się. Dowiem się wszystkiego.
 Czarna klacz nerwowo prostowała i składała skrzydła. Nie mogła jeszcze na nich w pełni polegać i wcale nie napawało jej to optymizmem. W normalnych warunkach możliwość ucieczki w przestworza działała na nią uspokajająco. Oczywiście, istniało wiele bestii zdolnych do lotu, ale ochrona przed uziemionymi to już było coś. Nagle do głowy Shad przyszła absurdalna myśl.
 Czy nieumarłe alikorny potrafią latać?
Postanowiła później zapytać o to Spella, by nie przerywać na razie tego upiornego milczenia. Nie chciała być pierwszą, która się odezwie. Bo kto wie, może coś usłyszy i pójdzie za głosami?
Nie zastanawiała się jednak długo nad swoim pytaniem. Coś popchnęło ją na ziemię. Boleśnie upadła na twardy bruk. Już chciała nakrzyczeć na kuca, który jej to zrobił, ale zauważyła w oddali na niebie, duży, ciemny kształt. Leciał nisko, tuż nad dachami.
- Niedobrze, już wiedzą, że tu jesteśmy - mruknął Bastard.
- Skąd? - zdziwiła się alikorn - I dlaczego nas jeszcze nie zaatakowano?
- Nie mam pojęcia skąd. Ale z tego, co mi wiadomo o tych potworach, one nie ożywają, dopóki nie wyczują czegoś żywego w pobliżu. A nie zaatakowały nas jeszcze, bo na razie nie znają naszej dokładnej lokalizacji. I tak ma pozostać.
- Może to nie nasza obecność TO wzbudziła - Shad nie była w stanie nazwać plugawej istoty kucykiem ani tym bardziej alikornem.
 - Nie liczyłbym na to, naprawdę nie liczyłbym - turkusowy kuc uśmiechnął się krzywo. - Zwierzęta omijają to miejsce, a inne kucyki nie są tak głupie, by tu przyłazić.
Night skinęła łbem, choć teoria Bastard Spella była dziurawa jak durszlak. Wyraźnie widziała zdziwienie na pysku maga. Coś musiało iść nie tak jak zazwyczaj. Podejrzewała, że to jej obecność pobudza te stwory do ożycia. Musiały wyczuć pojawienie się w pobliżu żywego alikorna.
Choć niebo pokryło się już aksamitną, granatową czernią, to w Złotym Mieście było niemal tak jasno, jak za dnia. Fakt, Księżyc stał w pełni i świecił odbitym światłem Słońca, niczym gigantyczne zwierciadło, posyłając je dalej, na Alikorngard. Budynki otoczyła srebrzysta poświata, dodając im jeszcze więcej piękna.
To pewnie przez to wszechobecne złoto - pomyślała.
A przecież dawniej Złote Miasto musiało być nocą rozświetlane przez magiczne kryształy latarni. Wrażenia wizualne zapewne były nieziemskie. Night zastanawiała się nawet, czy nie uruchomić na próbę jednej takiej lampy, ale stanowcze spojrzenie Awful Looka powstrzymało ją przed realizacją pomysłu.
Gdyby nie wszechobecne widmo śmierci, zimnej i od lat pozbawionej rozkładu, to mogłaby chodzić po tych ulicach przez większość życia. Tak mógłby wyglądać jej dom, jej królestwo.
- To było, minęło i całe szczęście, że już nie wróci - mruknął Bastard, który najwyraźniej domyślił się o czym klacz myśli.
- Czy nie uważasz, że to jest piękne? Ta cywilizacja była wielka! Chciałabym być częścią niej.
- Nie będziesz. Żyjesz w innej erze i pogódź się z tym.
- Gdyby alikorny żyły tak jak w starożytności, to mogłabym wieść normalny żywot, a nie odszczepieńca - powiedziała smutno.
- Tak ci się tylko wydaje, nie pasowałabyś tam. Zresztą, prawie nic nie wiesz o ich kulturze, bo nikt nie wie. Skąd możesz wiedzieć, czy taki los by tobie pasował?
- Nie wiem. Po prostu to mnie fascynuje. Jest ładne i potężne. Pewnie stali cywilizacyjnie wyżej niż my obecnie. A mój obecny los mi nie pasuje, więc czy to dziwne, że chciałabym zobaczyć dawną chwałę alikornów? - zapytała.
- Nie, to nie jest dziwne. A teraz przestań żyć marzeniami i skup się na misji - stwierdził brutalnie turkusowy ogier. - Gwarantuję, że jeszcze znienawidzisz Alikorngard.
Klacz prychnęła ze złością. Miała już dość burzenia swoich marzeń. Nie zostaniesz Królową Nocy a Słońca, nie będziesz wojowniczką, bo musisz rodzić źrebaki, a teraz - nie cofniesz czasu, nie skupisz się na rozwijaniu swoich talentów, tylko będziesz się z nami szlajać po świecie i szukać skarbów.
Wspaniale! I tak przez całe życie! Zaraz zjawi się jakiś stary, pomarszczony kucyk i stwierdzi, że moim przeznaczeniem jest zostanie dojarką!
- Nie przejmuj się, dziecko - powiedział Blood Maker ciepłym głosem. - Jako źrebak chciałem być księciem alikornem. Mieć służbę i mieszkać w pałacu. Być nieśmiertelnym magiem. I wiesz co? Z czasem zrozumiałem, że to bez sensu i niemożliwe.
- To nie to samo - warknęła. - Nie mogłeś zostać alikornem, bo urodziłeś się pegazem.
- Nie? Harmonia na starcie wszystkim nam rzuca Kostki Przeznaczenia , które określają nasze możliwości na starcie wędrówki. I pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Lepiej się z tym pogódź, mała - rzekł bordowy ogier, szczerząc się w szerokim uśmiechu.
- Wyrażasz się niczym kapłan - zauważyła.
- Bo miałem nim zostać. Ale po roku nauki znudziło mi się to i zostałem Poszukiwaczem Przygód.
Klacz zastanowiła się nad słowami fioletowogrzywego. Wiedziała, że kuc miał sporo racji. Wieśniak nie zostanie królem. Nigdy. Zawsze pozostanie brudnym ziemskim kucykiem.
To nie ma nic wspólnego ze mną. A może ma? Nie, nie ma. Mój los był tam, na dworze, a teraz jestem tu. Pokonałam przeznaczenie. I skoro zrobiłam to raz, jedną decyzją, to w przyszłości zniszczę je jeszcze wielokrotnie. Zasiądę na Tronie Nocy i zostanę największą królową w dziejach.
Uśmiechnęła się pod nosem. Skoro już dokonała niemożliwego, to jakim problem jest zrobienie tego kolejny raz?
- Do zobaczenia wkrótce, zbrojo i armio - szepnęła.
- Co, nastrój się poprawił, mała? - zapytał ją Maker.
- Coś jakby - odpowiedziała.
Przeszli ławą pod wielkim, trójprzęsłowym łukiem triumfalnym. Zbudowano go z tego samego błękitnoszarego kamienia co resztę budynków w Alikorngard. Z rozdziawioną paszczą spoglądała na płaskorzeźby, które wydawały się jej bardzo znajome, ale nie wiedziała skąd. Po chwili sobie przypomniała. Z arrasu w Mooncastle. Jedna scena była identyczna - pegazy, jednorożce i ziemskie kucyki klęczące na nadgarstkach przed wysokim alikornem. Klacz zastanawiało, czy to jakieś konkretne wydarzenie czy jedynie uniwersalny symbol podboju innych państw przez alikorny.
Samo umiejscowienie łuku mówiło bardzo wiele. Miasto musiało się mocno rozrastać na przestrzeni lat, jak każda inna osada  tego świata. Kolejni władcy zostawiali po sobie pamiątki, które miały na zawsze zachować pamięć o ich wielkości. Pewnie nie sądzili, że pomylą się tak bardzo.
- Idzie za gładko, o wiele za gładko. To zły znak - mruczał pod nosem idący za nią Random.
Uznała, że miał sporo racji. Tak wielki kompleks jak Alikorngard powinien obfitować w mieszkańców. Gdzie byli ci wszyscy umarli? Przecież nie mogli tak po prostu zniknąć z tego miejsca.
- Prowadzę nas taką trasą, by było gładko - warknął Spell. - Znam to miejsce na tyle dobrze, że wiem gdzie jest w miarę bezpiecznie. Ty myślisz, że kluczymy pomiędzy budynkami, zamiast iść na wprost, bo jestem idiotą?!
Szary pegaz prychnął, wyraźnie wyrażając swoje wątpliwości odnośnie kompetencji maga.
- Bastard, ja też tego nie rozumiem, skoro widzieliśmy tamtego latającego stwora, to czy nie powinniśmy spotkać ich więcej? Gdzie oni są?
- Leżą jako sterta ciał pod Bramą Północną? Tam powinni się znajdować. Poprzednie wyprawy oczyściły nam przedpole. Więc nie siać mi tu defetyzmu, Random! - powiedział stanowczo jednorożec.
To wiele wyjaśniało. I uspokoiło nieco czarną klacz. Wyglądało na to, że jak na razie niewiele im grozi. Gorąco zrobi się dopiero w Sunsetgard. Nie cieszyło jej to zbytnio. Wolałaby żeby spokojnie było przez cały czas.
W obecnej formie wyprawa do Alikorngard przypomina bardziej wycieczkę, a nie pełną stresów i przygód walkę o życie.
Ale podróżnicy nie byli spokojni i zrelaksowani, wręcz przeciwnie. Idący na czele Bastard rozglądał się nerwowo na boki i pozostawał cały czas w gotowości do rzucenia jakiegoś paskudnego zaklęcia. Javelin Ichor leciał nisko nad ziemią i trzymał kuszę  napiętą. Random wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Skrzydła Crossbowa drżały, zaś wzrok zielonego pegaza ciągle zmierzał do kołczanu z bełtami. Awful zostawił trochę swojej skóry, sierści i krwi na kamiennym gryfie, zdobiącym latarnię, w którego wlazł przez nieuwagę. Granatowy ogier klął teraz na czym świat stoi. Zaś Blood z zaciekłością atakował pyskiem swoje jabłko. Night nie mogła się zdecydować, czy się zachwycać architektonicznymi osiągnięciami dawnych alikornów, czy panikować, więc wybrała trzecią opcję i zachowała normalność. Bała się i wolałaby znajdować się gdzieś indziej, chociażby w bazie wypadowej Randomowych Poszukiwaczy Przygód, ale z drugiej strony strasznie podobało jej się to miejsce. Jeśli miałaby kiedykolwiek budować własne miasto, to starała by się by jak najbardziej przypominało to miejsce.
Kiedy dotarli do podnóża Sunstegard, czuli się, jak gdyby mieli zaraz wejść do pieczary smoka. Niestety pradawny zamek pieczarą smoka nie był, lecz czymś znacznie gorszym. Z gadami dało się czasami dogadać, na rozmowę z nieumarłumi nie było co liczyć. W odróżnieniu od innych budynków, dom rodziny królewskiej pokryto szlachetnym kruszcem niemal w całości. Tylko dolna część gmachu pozostawała w miarę wolna od żółtego metalu.
Otaczały go potężne mury, pozłacane, a jakże. Były niemal identyczne jak te okalające miasto, różniły się jedynie bramą. Wrota do Sunsetgard, zrobione ze złoconych, grubych prętów leżały strzaskane na zimnej ziemi. Ażurowa konstrukcja zdecydowanie nie należała do najpraktyczniejszych, pełniły zapewne jedynie funkcję ozdobno-symboliczną. W końcu główną bronią alikornów była magia.
Teraz jednak rozwalona brama przypominała jej tylko boleśnie o minionej epoce, o Złotym Wieku jej podobnych. Zielonogrzywa zastanawiała się czyim to dziełem był ten smutny obraz zniszczenia. Spojrzała w puste oczy złotych strażników, obtłuczonych, z odłamanymi rogami i skrzydłami, walającymi się nieopodal, czując przejmujący smutek. Nawet posągi były już trupami. Cywilizacja umarła wraz z nimi.
- Kto to zniszczył? - zapytała samą siebie.
- Alikorny. Zamek najdłużej opierał się chorobie. Jego bramy zamknięto i strzeżono ich dzień, i noc. W pewnym momencie spanikowani mieszkańcy próbowali się w nim schronić. To właśnie wtedy rzucono Przekleństwo - wyjaśnił Spell - kiedy władca wiedział, że jeśli nie wykończy go choroba, to zrobią to jego właśni poddani.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się czarna klacz.
 - Umiem robić rachunek prawdopodobieństwa, a ta wersja historii otrzymała w nim najwyższy wynik. W ten sposób można wypełnić wszystkie białe plamy w historii kucyków - pochwalił się jednorożec.
- Twój rachunek prawdopodobieństwa jest taki, jak moja wiedza o uprawie ziemniaków  - zakpiła alikorn.
 - Nie wiedziałem, że znasz się na rolnictwie.
Night uśmiechnęła się mimo woli i skręcającego trzewia strachu. Turkusowy ogier najwyraźniej nie wyczuł ironii.
 - A widzisz, w Mooncastle uważa się wiedzę o uprawie kartofli za najważniejszą dla szlachty.
- Dziwne - niewiadomo jakim cudem Bastard dalej nie zorientował się, że padł ofiarą dowcipu. - Ale poważnie, to kiedyś była tu wielka sterta ciał, która ten, no…
- Jest pod Bramą Północną? - zasugerowała.
- Dokładnie.
Wizja wielu alikornów, dobijających się do zamku, desperatów szukających ratunku przed śmiercią, mocno grała na jej wyobraźni. Te kucyki cierpiały, przerażenia i panika gnały je na oślep. Myślały, że uratują się przed śmiercią, żyły nadzieją i niszczyły wszystko co próbowało odgrodzić je od życia. Nie były świadome czekającego je losu. Nie wiedziały, że wkrótce powali je nie choroba a własny władca. Co czuły, kiedy moc klątwy dosięgła ich ciał? Ból? Jeszcze większe przerażenie? Złość? Nienawiść? A może pustkę?
Jakim trzeba być potworem, by zgotować własnym poddanym taki los?
Wizja padających ciał, które leżały na bruku przez tysiąclecia, by podnosić się jedynie wówczas, gdy zanadto zbliży się jakiś żyjący śmiałek, przerażała ją. To było złe i klacz nie mogła znaleźć na to innego słowa. Odrzucało ją od tej wrogiej magii panicznie i instynktownie.
- Nie stójmy tu jak jakieś tępe ziemnioki, bo umrzemy z głodu. Już dostaję halucynacji z niedożywienia! - warknął Spell.
- Chyba z braku wódki… - mruknął Look.
- Z niedożywienia wódką! - potwierdził czarodziej. - Koniec zabawy, idziemy!
- Chodźmy stąd, ja się boję! - pisnął szary pegaz.
Fakt. Adventure przypominał w obecnej chwili bardziej spłoszonego źrebaka niż odważnego Poszukiwacza Przygód, dla którego niebezpieczeństwo to imię klaczy, a nie praca. Mięśnie i skrzydła pegaza drżały. Caplował nerwowo, a jego źrenice rozszerzyły się do maksimum. Na wełnianym stroju, w barwach brązu i zieleni widniały mokre plamy od potu, którego mocny smród drażnił nozdrza klaczy.
- Spokojnie, Random, właśnie idziemy… - uspokajał go Awful.
- Ale nie w tę stronę co trzeba! - zaprotestował pegaz. - Błagam, tylko nie Sunsetgard, tylko nie Sunsetgard!
- To idź tyłem! - wydarli się jednogłośnie Javelin i Maker.
Pegazy zaśmiały się głośno ze swojego dowcipu. Najwyraźniej naśmiewanie się z kolegi dodało im odwagi.
- Wiecie co, chodźmy już - Shad postanowiła przerwać falę histerii i głupoty.
Nie miała ochoty stać tu dłużej. W końcu oni nie mieli wyboru, a ona mimo woli należała teraz do nich. I wolała mieć już za sobą wszystkie groźne dla życia przygody.
Zielonooka niepewnym stępem przeszła obok powalonej kraty, na dziedziniec Sunsetgard. Ze szczelin pomiędzy pokrywającymi go niebieskoszarymi kamieniami gdzieniegdzie wystawały źdźbła trawy i jakieś chwasty. Najwyraźniej te drobne roślinki znalazły tu wystarczające warunki do życia.
Obróciła łeb i rzuciła:
- Na co czekacie?! Mamy misję do spełnienia.
- A, bo Random nie chce iść! - poskarżył się Awful.
Fakt, szary pegaz zaparł się ze strachu wszystkimi kopytami i pomimo wysiłków kolegów, czyli Greena kopiącego go w tyłek i Blooda z Makerem, ciągnących go za grzywę, ruszyć się nie zamierzał. Bastard i Look spoglądali na to z zażenowaniem.
Poirytowana Nighty użyła magii i przelewitowała fioletowookiego pegaza. Adventure nie buntował się, najzwyczajniej w świecie osiągnął najwyższy stopień przerażenia, czyli brak władzy nad ciałem. Ona zresztą też, po prostu uznała, że jeśli nie będzie działać to wpadnie w panikę, a jeśli wpadnie w panikę to zapewne dokona niemożliwego i zabije się, potykając się o własne kopyta. Jako, że miała w zwyczaju płoszyć się niezwykle malowniczo i ze skutkami nieprzyjemnymi dla samej siebie, to zazwyczaj starała się myśleć rozsądnie i nie pozwolić tym emocjom wyjść na wierzch.
Kiedy Random znalazł się na dziedzińcu, reszta RPP ruszyła za nią. Placyk nie był szczególnie duży, niewiele większy od tego w Mooncastle. Również otaczały go krużganki arkadowe, były jednak o wiele delikatniejsze od tych znajdujących się w domu Shad. Zastanawiało ją co jest dalej, pewnie jakieś przejście do zamkowych ogrodów, jak w większości tego typu budowali. Na środku dziedzińca stała fontanna przedstawiająca ryczącego smoka. Miał rozpostarte, poszarpane skrzydła i klinowaty łeb. Z otwartej paszczy pewnie niegdyś leciała woda, a jej srebrzysty strumień radośnie pluskał w basenie wysadzanym jadeitowymi płytkami. Dziś w jego rogach zalegała mętna, brązowozielona ciecz. Resztki deszczówki zmieszane z kurzem i zgniłymi resztkami roślin.
Turkusowy jednorożec szybko wysunął się na prowadzenie. W końcu to właśnie on miał mapę i jako jedyny wiedział jak mają iść. Maszerowali ku wrotom zamku, które znajdowały się na wprost bramy. Choć złote, to jedynym zdobieniem był wielki relief wypukły, przedstawiający głowę smoka. Nad drzwiami znajdowała się rozeta. Zamiast szkła wstawiono płytki z kamieni szlachetnych - rubinów i szafirów.
- Przygotuj się, młoda, na powitanie gospodarzy - szepnął do niej niebieskogrzywy, po czym magicznie otworzył drzwi.
Night Shadow błyskawicznie wzniosła barierę ochronną i wgalopowała do środka za Spellem. Ogier szedł ostro, co znaczyło, że niebezpieczeństwo musi tu być i należy przed nim uciekać. Starała się nadążyć ze wszystkich sił, nie miała czasu się rozglądać. Jedynie kątem oka dostrzegła czerwony dywan i wspaniały tron z platynowych kwiatów i jakiegoś niebieskiego metalu. Do jej uszu dochodziło przerażające wycie, widziała pociski pomarańczowożółtej magii, ześlizgujące się po barierze jej i Bastarda. Nie miała czasu ani odwagi by oglądać się za siebie, jednoczesny ruch do przodu, połączony z myśleniem, był wystarczającym wysiłkiem.
Kierowali się ku schodom prowadzącym do podziemi zamku. Widok celu dodał jej sił, ich fasada jawiła się jej niczym wybawienie. Wyciągała szyję i wydłużała foule , czując jak trójtaktowy chód zamienia się w czterotakt, przechodząc w cwał.
 Nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi jedno z tych monstrów. Wielki trup alikorna gwardzisty w pozłacanej zbroi. Puste oczodoły jarzyły się pomarańczową, złowrogą magią, z długiego rogu sypały się iskry. Wypłowiała grzywa łopotała, choć nie było wiatru. Postrzępiony płaszcz unosił się jak smocze skrzydła. Nieumarłego pokrywały jeszcze resztki skóry i mięsa, pomimo upływu tysiącleci. Spod resztek tkanek miękkich widać było gołą kość.
Młoda klacz ze strachu zatrzymała się i przysiadła na zadzie. Kierowana siłą rozpędu i niewielkim współczynnikiem tarcia kamiennej posadzki, przebyła jeszcze parę metrów w przód i znalazła się dokładnie przed martwym alikornem. Ze strachem spojrzała w górę. Upiorna magia zdawała się ją hipnotyzować. Jej pomarańczowy blask gasnącego Słońca miał w sobie coś ciepłego i pięknego. Zawierał w sobie przeogromną tęsknotę, za którą Night chciała podążyć.
Niebieskogrzywy jednorożec zamachnął się łbem, a z jego rogu wystrzeliła potężna kula ognia, która odrzuciła szkieletora. Ów zmienił się w kupkę kości. Upiorna magia zgasła, uwalniając umysł zielonogrzywej.
- Trochę minie, zanim się podniesie. Już drugi raz mu się ode mnie dostało! - wrzasnął mag - Na co czekasz, młoda?! Wstawaj!
- Auu! - jęknęła Shadow, bo Random kopnął ją w zad - Dzięki, tego mi było potrzeba!
Zielonogrzywa otrząsnęła się i kontynuowała bieg. Dotarli do schodów. Nighty potknęła się już na pierwszym schodku i zaliczyła całą drogę w dół na brzuchu. Stopnie boleśnie obijały podbrzusze klaczy. Po drodze wpadła na Bastarda, przewracając go. Oba kucyki obolałe i poturbowane z trudem podniosły się z zimnej posadzki. Reszta zdążyła już ich dogonić. Pegazy unosiły się w powietrzu, rozglądając się niespokojnie.
Tuż przed nimi znajdowały się srebrzyste drzwi z wprawioną w nie centralnie sześcioramienną gwiazdą z różowego szafiru. Nie miały klamki ani kołatki. Były zupełnie gładkie, co oznaczało, że otworzyć je mogła jedynie magia. Czarny róg zalśnił zielonkawym blaskiem, który szybko objął wrota.
- Zamknięte, nie otworzę tego! - oświadczyła Shad.
- Ja to otworzę! - wrzasnął niebieskogrzywy.
Magia barwy indygo poderwała nieaktywnego w tej chwili strażnika i cisnęła go na drzwi. Kości łupnęły o metal i opadły na posadzkę, łamiąc się na kawałki.
- ***, a jednak nie!
- Bastard, zrób coś! Tamte ścierwa już tu są! - przerwał im próby sforsowania wrót Random Adventure.
W istocie tak było, dwa nieumarłe alikorny były już w połowie schodów. Okute w pozłacane buty kopyta wydawały głośny stukot, przypominający trzaskanie piorunów.
Bastard Spell wzniósł barierę w ostatnim momencie, zanim dosięgły ich pomarańczowe błyskawice.
- Zróbcie coś! - wydał rozkaz.
- Zamknięte od środka - stwierdził żółtogrzywy pegaz - a nie da się wyważyć!
- Odporne na magię! - zaczęła panikować Night, próbująca manipulować magią przy zamku.
Kolejne pociski uderzały w chroniącą ich półprzeźroczystą sferę o barwie indygo.
- Wszyscy zginiemy! - zawył Crossbow.
- Zamknij się, Green! - wrzasnął Adventure. - Panikowanie to moja działka!
- Cicho wszyscy! - Javelin Ichor stracił panowanie nad sobą. - Bastard długo nie wytrzyma.
- Rozwal je, Nighty - polecił Awful.
Zrozpaczona klacz okładała drzwi kopytami, ale te nie ustępowały. Próba wywarzenia ich magią również nic nie dawała. Zresztą nie znała żadnego zaklęcia, które by się do tego nadawało.
A co jeśli one otwierają się do zewnątrz - przyszła jej nagła myśl.
Wyrwała magią sztylet cytrynowego kucyka i wsadziła go pomiędzy wrota a futrynę. Podważyła, naparła telekinezą z całej siły i drzwi były otwarte. Machnęła łbem i wskoczyła do środka.
Randomowi Poszukiwacze Przygód wbiegli do katakumb. Spell jako ostatni, opuścił barierę i  zatrzasnął drzwi, które od tej strony miały klamkę. Ogier zasunął skobel.
Przystanęli, oddychając głośno. Rzęzili i sapali, a z odkrytych części ich ciał odpadały płaty piany . Jednak wszyscy byli cali i zdrowi, choć niewiele brakowało. Czuli przerażenie. Wiedzieli bowiem, iż to dopiero początek.
Czarna klacz rozejrzała się. Znajdowali się w długim, ciemnym korytarzu. Miał łukowate sklepienie, znajdujące się około dwóch metrów nad ich głowami. Jego szerokość była wystarczająca dla dwóch par kucyków, idących równolegle.
Bastard patrzył na mapę i przypominał sobie, gdzie mają iść, co było nieco dziwne, gdyż póki co nie było żadnych bocznych odnóg tunelu.
 - Dlaczego ich nie rozwaliłeś, tak jak tamtego? - zapytała go.
 - Bo to męczące - odpowiedział, nie odrywając wzroku od pożółkłego kawałka papieru.
Klacz przyjęła do wiadomości to uzasadnienie. Niektóre zaklęcia męczyły bardziej niż inne i nie zawsze było to wprost proporcjonalne do poziomu zaawansowania oraz skomplikowania czaru.
W końcu Spell uznał, że mogą ruszać. Czarodziej na czele, nie tylko prowadził, ale i oświetlał im drogę. Jego róg świecił zimnym, niebieskawym światłem. Mimo wszystko było ciemno.
- Młoda, zrób jasność! - mruknął bordowy kucyk.
- Dobrze, Blood - zgodziła się klacz i stała się jasność.
Alikorn rozświetliła strefę jakiś pięciu metrów wokół siebie, ale lepsze było to niż nic. W połączeniu z zaklęciem jednorożca udało im się uzyskać całkiem niezłą widoczność.
Stąpali ostrożnie i powoli, nie chcąc przeoczyć odpowiedniej odnogi korytarza i zgubić się w podziemnym labiryncie. Upiorną ciszę przerywał jedynie stukot kopyt oraz dźwięk kropel wody, spadających na posadzkę, w innej części lochów. Dźwięk należał do tych mocno irytujących i powodujących jeżenie się sierści.
W katakumbach panowała wilgoć i przenikający ziąb. W powietrzu unosił się zatęchły zapach starego zamczyska, na którym czas i woda odcisnęły swoje piętno. Lochy Mooncastle pachniały identycznie. Ciemnoszare, niemal czarne ściany niemal pozbawiono zdobień. Co chwilę mijali jedynie kolejne filary, podtrzymujące po bokach strop, pokryte wypukłymi reliefami przedstawiającymi węże. Wszystko było tu niezwykle surowe, mocno kontrastujące z przepychem miasta na górze. Tak jakby znaleźli się nagle w innym świecie, jakby z przeszli z świątyni do krypty.
Tunele z pozoru opuszczone, miały w sobie grozę śmierci. Może wrażenie powodowało powietrze, które zastygło w bezruchu, może były to kurz, wilgoć i woń erodowanej skały. Może i była to ciemność i głuche echo ich kroku, niesione przez kamienie.
Im bardziej posuwali się do przodu, tym bardziej Shaddy czuła tę złowrogą aurę, która skłaniała do szybkiego odwrotu i jeszcze szybszej ucieczki. Jej kopyta zdawały się grzęznąć w niewidzialnej, nieistniejącej smole, która zalała cały tunel.
Śmierć.
Szepty w korytarzach, mówiące o szarości tego świata.
Szelest widmowych kopyt.
Cienie, które ją gonią i tańczą na ścianach. Ich wysmukłe sylwetki zdawały się ją obserwować.
Zrozumiała - zbliżali się do jądra koszmaru, do miejsca z którego rzucono zaklęcie. Powietrze niemal drżało od magii.
Night Shadow zatrzymała się. Nie mogła iść dalej. To ją przyzywało i kazało uciekać zarazem. Chciała skorzystać z możliwości odwrotu zanim będzie za późno.
- Zawróćmy - powiedziała głośno.
 - Popieram! - szybko odparł Random.
- Dobrze wiecie, że nie możemy - westchnął jednorożec.
Trzy pegazy przytaknęły mu. Na ich młodych jeszcze pyskach rysowało się wyczerpanie.
- Nie dam rady iść dalej, nie mam sił psychicznie i fizycznie - jęknęła Nighty. - A tam czai się groza.
Bastard Spell pokiwał łbem ze zrozumieniem. Ogier zaczął intensywnie grzebać w jukach. W końcu znalazł to czego szukał i uśmiechnął się. Nie podobał jej się ten uśmiech. Był złośliwy, wredny i pewny siebie. Klacz dostrzegła szklaną buteleczkę, całkiem sporą.
- Wypij to - polecił.
- Co to jest? - zapytała się.
- Eliksir wielofunkcyjny, własnego pomysłu - odrzekł z dumą - znieczula, dodaje odwagi, uspokaja i wzmacnia siły.
Zielonooka powąchała zawartość butelki. Mikstura pachniała obrzydliwie. Aż ją odrzuciło. Miała ostry, silny zapach, a raczej smród. Wiedziała jednak, że jednorożec nie chce jej otruć. W końcu jaki miałby w tym cel? Magicznie zatkała nos i wypiła spory łyk. Eliksir smakował jeszcze gorzej niż pachniał. Gdyby nie to, że to niemożliwe, to by się porzygała.
 - Z czego to jest? - zapytała, krzywiąc się z niesmakiem.
- To innowacyjna formuła - wyjaśnił z szerokim uśmiechem jednorożec - stuprocentowy  etanol, produkowany z wody, drożdży i przydrożnych pokrzyw.
- Ohydztwo… - mruknęła Night.
Poczuła za to ciepło, rozchodzące się przyjemnie po jej wnętrzu.
- Nie znasz się, koncentrat wódki nie może być ohydny! - ochrzanił ją czarodziej - Random, chcesz?
- Dawaj, Spell - powiedział pegaz, bez entuzjazmu.
- Wszyscy chcemy! - odezwali się pozostali.
Mieli miny wygłodniałych psów, którym właśnie pokazano kość, na której zostało jeszcze sporo mięsa . Substancja zwana etanolem wyraźnie stanowiła silny obiekt ich pożądania.
Butelka bardzo szybko się opróżniła. Ogiery pociągały z niej długie łyki, czego Shad w ogóle nie była w stanie pojąć. W końcu jakim cudem mogło smakować im takie coś? Na dodatek ciecz powodowała pieczenie pyska, więc według klaczki trzeba było być miłośnikiem cierpienia, by dobrowolnie raczyć się takim czymś.
Zmotywowani Randomowi Poszukiwacze Przygód podjęli marsz. Alkohol zaczął działać, bo Shadow nie czuła już nic, było jej wszystko jedno, zaś ogiery wyraźnie poweselały. Javelin z Bloodem nawet opowiadali sobie sprośne dowcipy.
Krążyli po katakumbach już wiele godzin. Jak dotąd nie napotkali żadnych przeszkód. Najwidoczniej prastare alikorny ufały sile drzwi oraz swojej straży, zaś sam podziemny labirynt miał na celu jedynie zgubić potencjalnego złodzieja. Ciekawiło ją dokąd prowadzą inne odnogi, w końcu raczej nikt ich nie wykuł dla ozdoby.
W pewnym momencie jakieś strzałki wystrzeliły ze ściany i odbiły się od pancerza Blood Makera. Stało się to nagle i gdyby nie dźwięk metalu uderzającego o metal, to zapewne nic by nie zauważyli.
Bastard podniósł jedną z nich z podłogi i przyjrzał się jej. Miała haczykowaty grot, niczym harpun. Wyjęcie ich z ciała zakończyłoby się pożegnaniem ze sporym kawałkiem mięsa.
- Zatrute? - zapytał Green.
- A sprawdzić na tobie? - odparł czarodziej.
Zielony pegaz zaprzeczył szybkim ruchem łba. Nieważne, czy zatrute czy nie, ale nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zostać postrzelony.
- Musimy bardziej uważać, tu nie jest bezpiecznie - mruknął Awful.
- Sprawdźcie ściany - polecił Spell.
Posłusznie wykonała polecenie. Były gładkie, brakowało nawet otworków, przez  które wypadły strzałki. Tak jakby ich nie było. Ale przecież musiały skądś wystrzelić, nie mogły zmaterializować się z nicości.
Night domyśliła się o co chodzi. W końcu iluzja była jej specjalnym talentem. Przywołała swoją magię i rzuciła prosty czar rozwiewający miraże. Musiała się nieco wysilić i wzmocnić przepływ energii, ponieważ długo nie było widać efektów, ale w końcu się udało, a na ścianie po jej prawej stronie pojawił się rząd dziurek.
- Nieźle, nieźle - pochwalił ją jednorożec. - Prosta iluzja. Niestety ciężko będzie wykryć więcej takich niespodzianek,  a na pewno na nie natrafimy. W końcu nie możemy ciągle rozwiewać na ślepo przez parę kilometrów.
- Zastanawia mnie jak to działa - powiedziała cicho.
- Jak? Zwykły mechanizm sprężynowy. Pewnie reaguje na ruch albo na ciężar. Dlatego ta oto pusta flaszeczka będzie przed nami lewitować - rzekł, wyciągając z juków znaną jej już butelkę. - A po podłodze potoczymy ten oto hełm - mruknął i błyskawicznie pozbawił Crossbowa nakrycia głowy.
- Ej! - zaprotestował Green.
- Ja nie o tym mówiłam, Spell. Chodzi o to… Jak rzucono to zaklęcie, że nadal działa, jak to możliwe?
- Nie wiem, teraz to nie jest ważne, będziemy się zastanawiać później.
Nie zadowalał jej taki stan rzeczy. Chciała tupnąć nogą i wrzasnąć na jednorożca, w końcu to mogło być cholernie ważne. Ba! Dla niej to było cholernie ważne. Iluzja to jej specjalny talent, a nie wiedziała o czymś tak istotnym. Musiała się dowiedzieć, musiała.
- Nie zachowuj się jak źrebak - upomniał ją cytrynowy ogier.
- Ona jest źrebakiem, Javelin - przypomniał mu Awful.
Poczuła jeszcze większą złość. Nienawidziła być ignorowaną, a przez większość jej życia nikogo nie obchodziło co klaczka ma do powiedzenia. W końcu małe klaczki służą do tego by być grzeczne, posłuszne i głupiutkie. Dodatkowo mają ładnie wyglądać i zachowywać się w sposób, który niektórzy określali jako miły, zaś sama Night nazywała go byciem dwulicową chabetą.
Była jednak w stanie ich zrozumieć. Nie znali jej, dopiero zaczynała pracę w tym niebezpiecznym zawodzie, a Poszukiwacze zdecydowanie nie chcieli narażać się na zbędne niebezpieczeństwo.
Tunel zaczął się zwężać coraz bardziej i podróżnicy musieli zacząć iść gęsiego. Nie zadowalało jej to zbytnio. W razie zagrożenia nie będzie można szybko zawrócić, musieliby się wycofać, chyba że natrafią na jakieś rozszerzenie.
Wzdrygnęła się, kiedy weszła w coś mokrego i westchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że to tylko niewielka kałuża. Chwilę potem żałowała jednak, że to nie był gnijący szczur w formie półpłynnej, ponieważ chwilę potem zapadła się w wodzie po pęciny.
- Cholerne kurwie syny! - wysyczał Bastard Spell - Na pierdolone ozdóbki to ich było stać, a na zrobienie czegoś z tym już nie!
- A może oni przewidzieli to, że będziemy tutaj kiedyś szli - mruknął ponuro Random. - Przypadek?
- Tak sądzę - odpowiedział mu granatowy kolega.
- A ja nie sądzę - stwierdził jednorożec, ku zdziwieniu wszystkich. - Ale musimy iść dalej.
Brnęli coraz dalej. Woda stawała się coraz głębsza, co bardzo męczyło ich oraz spowalniało. Sięgała im już po nadgarstki. Lodowato zimna odbierała siły i powodowała skurcze mięśni.
Pierwszą ofiarą tego odcinka została Shad. Niespodziewanie poczuła okropny, ostry ból w prawej przedniej nodze. Straciła równowagę i upadła z pluskiem. Mętna woda, rozświetlana jedynie zielonym blaskiem, pochodzącym z jej rogu zamknęła się jej nad głową. Próbowała wstać, ale każdy ruch tylko potęgował cierpienia i kończył się kolejnym upadkiem. W końcu jakoś udało jej się podeprzeć i zachować pozycję, w której nie miała łba pod wodą. Wypluła, wykasłała i wyparskała to co dostało jej się do pyska i nosa. Z oczu mimo woli pociekły je łzy.
Idący przed nią Bastard obrócił łeb i pokiwał nim ze zrozumieniem. Jego róg zalśnił, a czarna klacz poczuła wokół siebie przyjemne ciepło, które koiło ból i rozluźniało nieposłuszne mięśnie.
Po chwili mogła przybrać pozycję stojącą, zamiast koślawej. Skorzystała z tej możliwości. Zdziwiło ją, kiedy odkryła, że jej nadwodna część jest zupełnie sucha. Z wdzięcznością spojrzała na jednorożca i wymruczała:
- Dziękuję.
Ogier skinął łbem i ruszył dalej. Szedł szybko i nie wyglądało na to by stępowanie w takich warunkach przysparzało mu większych kłopotów. Może dlatego, że był bardziej wprawiony, a może dlatego, że był po prostu większy i odznaczał się wysoką akcją nóg.
Nagle do ich uszu dobiegł okropny łoskot, a cały świat zadrżał. Dźwięk zmienił się i obecnie przypominał tętent podkutych kopyt, który nabierał na sile. Shad postawiła barierę. Coś się zbliżało. Bardzo nie podobała się jej ta sytuacja.
- Spokojnie, tylko spokojnie. Trzymaj barierę - mruczał Bastard.
Zatrzymał się dopiero, kiedy dziesięć metrów od siebie zobaczyli zakręt, a dudnienie osiągnęło wartość krytyczną. Night zaczęła w duchu odliczać.
Cztery…
Trzy.
Dwa.
Jeden.
O, ***!
Zza zakrętu wytoczył się wielki kamienny twór, przywodzący na myśl gigantyczną wersję rozcieracza z żaren rotacyjnych. Sięgał aż po sufit i zajmował niemal całą szerokość tunelu.
Nie oddałam bratu jego pluszowego smoka - pomyślała przedśmiertnie.
I wówczas ujrzała oślepiający, biały błysk oraz dźwięk, który najprościej opisać onomatopeją JEBUDUBU!
Świat uspokoił się i powrócił do swoich zwyczajnych, czarnych barw oraz zerowej widoczności. Nie słyszała nic.
- Umarłam? - zapytała głupio.
- Jeszcze nie - odpowiedział ktoś. - Bastard, nie lubię cię, ale tym razem byłeś, ***, genialny!
- Jak miło Green, że wreszcie mnie doceniasz.
Nie zapytała skąd wiedział co się stanie, dlaczego i jak się tego pozbyć. Uznała, że to nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia. Ani krzty sensu.
Ostrożnie stawiała nogi. Kamienne odłamki były wszędzie. Niedługo za zakrętem woda zaczęła robić się płytsza, a po przejściu kilkunastu metrów w ogóle zniknęła.
- I znowu miałem rację - mruknął pod nosem jednorożec.
- Co?
- Zaplanowano to dla alikorna, który pokonałby całą trasę szybciej niż my. Dopadłoby go dopiero tutaj, kiedy impet był największy. Woda miała na celu zatrzymać to. Jestem genialny.
Chyba naprawdę miał rację, ponieważ tunel wkrótce powrócił do swojej normalnej szerokości, co wszyscy powitali z ulgą. Nikt nie chciał ponownie natknąć się na wielkiego rozcieracza.
Niestety całkowicie nie uniknęli niespodzianek. Przeszli ledwie kawałek, kiedy natknęli się na następną przeszkodę. System wyczuwania intruzów w katakumbach Sunsetgard działał sprawnie i niezawodnie.
- Wysuwane ostrza? Takie starocie? Poważnie? - jęczał Awful, wyraźnie zawiedziony.
Nie były wysuwane, przypominały skrzyżowanie labrysa z wahadłem. Z wielkim wahadłem. Kołysały się bardzo szybko, a że ustawiono ich kilkanaście, jeden za drugim, to pokonanie tego odcinka było niemożliwe.
- A jak sobie z tym zamierzasz poradzić, co? - zapytał go szary Poszukiwacz.
- No… Yyyee.
- Ja sobie poradzę - przerwał im turkusowy ogier.
Wyciągnął z juk butelkę z ciemnego szkła i wyjął z niej zatykający korek. Wylał trochę zawartości, którą magią obłożył morderczą stal alikornów. Shad nigdy wcześniej nie widziała by ktoś używał magii w ten sposób toteż zdziwiła się, ku wyraźnemu zadowoleniu czarodzieja.
- Podobnych zaklęć używa się przy pielęgnacji broni i pancerzy - wyjaśnił. - A teraz patrz jak mój Anihilator Pancerzy sobie radzi.
W jego głosie pobrzmiewała duma i zdecydowanie były ku temu powody. Eliksir dosłownie stopił brzeszczoty. Czymkolwiek ta substancja by nie była, alikorn nie chciała mieć z nią nigdy jakiegokolwiek kontaktu. Zwłaszcza bliższego.
Woda ściekała po ścianach. Kopyta stukały. Oddechy kucyków szumiały. Krok, za krokiem, w ciemnościach. A krótkie przerwy pomiędzy dźwiękami poszczególnych taktów wydłużały się coraz bardziej. Poszukiwacze nie opadali z sił. Oni już z nich opadli. Ale nikt nie protestował, nikt nie marudził, że Bastard narzuca tempo i nakazuje iść dalej. Byli zbyt zmęczeni by myśleć.
Czy kiedykolwiek dotrzemy do celu? Zostaniemy tu na zawsze? Co czeka na nas na końcu tej drogi? - takie pytania kłębiły się w jej głowie.
Nie zwracała jednak na nie uwagi. Po prostu były i równie dobrze mogła je zadawać nie sobie a ścianie.
W końcu zatrzymali się. Turkusowy kucyk zarządził postój, twierdząc, że dalej nie da rady. Powitała to z ulgą. Musiała coś zjeść i przespać się.
Zielone jabłko nie miało smaku, ale pozwoliło się zapchać, a to w tej chwili było najważniejsze. Mimo głodu, apetyt jej nie dopisywał, powieki za bardzo się kleiły, a ból przemęczonych mięśni sprawiał, iż pragnęła tylko zamknąć oczy i zasnąć. Jednak sen o pustym, bolącym żołądku zdecydowanie nie należał do dobrych pomysłów. Nie tylko groziło to chorobą wrzodową, ale i najzwyklejszym budzeniem się co chwila.
W końcu z czystym sumieniem wyrzuciła ogryzek. Rozejrzała się wokół siebie i odkryła, że jej towarzysze również skończyli jeść. Ich pyski wyrażały zupełne  wyczerpanie. Wpatrywali się tępo w przestrzeń, niczym bezmózgie kuce ziemskie.
Nawet jej szczególnie nie zdziwiło, kiedy Javelin z Bloodem objęli się i ułożyli razem do snu. Rozumiała i nie miała nic przeciwko. Ale gdy dołączyli do nich Green, Awful i Random to cała sytuacja stała się jeszcze bardziej nienormalna niż być powinna.
- A ty na co czekasz? Dołącz do nich, a raczej do nas - wymamrotał niebieskogrzywy mag, ziewając. - Tu jest zimno jak cholera, więc chyba nie myślisz spać oddzielnie, nie?
Była dosłownie zszokowana. W Mooncastle rzeczą nie do pomyślenia stanowiło, by ogier zaproponował klaczy tak nieobyczajne zachowanie. Szanująca się dama nie powinna nawet rozmawiać na osobności z niespokrewnionym z nią kucem płci męskiej. Z drugiej strony szlachcianki raczej nie chadzały po przeklętych ruinach i rzadko spały w zimnych, wilgotnych lochach.
Decyzję podjęła szybko. Dowlokła się niemrawym stępem do ciepłej, kucykowej masy i położyła obok Randoma. Ogier objął ją skrzydłem, co było całkiem przyjemne, ponieważ zrobiło jej się cieplej w grzbiet. Chwilę potem po jej drugiej stronie zwalił się na podłogę przywódca grupy.
Dziwnie było tak leżeć na twardych kamieniach, od których bił chłód, ale ciepło dawane przez inne kucyki sprawiało, iż mimo sporego dyskomfortu zasnęła od razu.
Obudził ich Spell, który sam miał minę, jakby miał zaraz usnąć na stojąco . Twierdził, że trzeba iść dalej i wszyscy założyli, iż ma rację. Wyglądało na to, że Bastard Spell zawsze ma rację, a przynajmniej jego racja jest w tym gronie najważniejsza. Zziębnięci i obolali od wylegiwania się na kamiennej posadzce nie protestowali. Nawet dobrze było rozprostować zdrętwiałe kończyny i ogrzać się w blasku magicznego ognia. Night nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc, zupełnie straciła poczucie czasu.
Czy ja kiedyś w końcu odpocznę? - zadała sobie pytanie w myślach. - Ostatnie tygodnie tylko biegam, uciekam i walczę o przeżycie.
Podjęli marsz, Shadow musiała się nieźle wysilić by nadążyć za grupą. Jej nogi nie były tak wytrenowane jak te należące do zawodowców. Bolały, czasami odmawiały pełnego posłuszeństwa. Całe szczęście choć kolejne minuty, a może i godziny wędrówki stanowiły istną torturę, połączoną ze znudzeniem monotonią katakumb, to zbliżali się coraz bardziej do celu.
 W końcu, po czasie który zdawał się być wiecznością, tunel się skończył. Przed nimi znajdowały się dębowe wrota, pokryte srebrnym rysunkiem przedstawiającym potrójny księżyc. Zdziwiło ją, że nie pokrywał go kurz, ani zwyczajnie nie zmienił barwy na czarną, jak to srebro miało w z zwyczaju. Dalej błyszczał blaskiem, którego mógłby pozazdrościć prawdziwy satelita. Nad nim wygrawerowano jakiś napis, w dawno zapomnianym języku. Shad ucieszyła się, że ów język już wymarł, gdyż wyglądał na niesamowicie trudny i skomplikowany. Runy przypominały małe krzaczki skrzyżowane ze śladami miecza Dark Mane’a na jego szafie.
 - To tutaj - rzekł zupełnie niepotrzebnie Bastard Spell.
Jednorożec uważnie obejrzał napis, po czym machnął kopytem. Dał jej sygnał i jednocześnie użyli magii na drzwiach, starając się z całych sił je otworzyć. Magiczne symbole pojawiały się i znikały w głębinach umysłu czarnej klaczy, kiedy ta wydzielała jak największe ilość energii. Spojrzeli na siebie i spróbowali w drugą stronę.
W końcu napór zelżał i dębowe drewno ustąpiło. Ich oczom ukazała się spora sala, o gwiaździstym sklepieniu podtrzymywanym licznymi kolumnami. We wnękach ścian ustawiono żelazne misy, które płonęły magicznym ogniem, w tym samym kolorze co magia nieumarłych alikornów. Na końcu komnaty znajdowały się kolejne drzwi. W odróżnieniu od tych, które właśnie pokonali tamte wykonano z żelaza pokrytego gęsto reliefami. Ale by się do nich dostać czekała ich ciężka przeprawa, kto wie, czy nie ostatnia w ich życiu. Na środku wyryto spory pentagram, wpisany w koło stworzone z tych samych run co te na drzwiach, wokół niego paliły się świece. Klacz nie miała pojęcia, jak to się stało, że się nie wypaliły przez tysiąclecia. Nie wiedziała o istnieniu magii, która umożliwiałaby coś takiego. Pomiędzy wyrysowanym zaklęciem a skarbcem, na kamiennym piedestale spoczywała otwarta księga. Z tej odległości Night dostrzegała skórzaną okładkę o srebrnych okuciach oraz żółte kartki papieru .
Nie byłoby w tym wszystkim nic strasznego no może nieco niepokojącego, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Mianowicie parę nieumarłych alikornów. Konkretnie siedem. Te potwory nie nosiły pozłacanych zbroi strażników Sunsetgard, lecz długie, bogato zdobione ciemnoszare szaty z kapturami. Jeden z nich miał na głowie czarną koronę, która swoim wyglądem bardzo do ogólnie przyjętego w Alikorngard zdobnictwa nie pasowała. Wykuta z żelaza, prosta i surowa wyglądała groźnie aczkolwiek majestatycznie. Przypominała tę noszoną przez królów Nocy.
Te alikorny nie przypominały szkieletów, na których zostały resztki tkanek miękkich. Miały mięśnie i ścięgna, wszystko pokryte skórą oraz porośnięte wypłowiałą sierścią. Odnosiło się wrażenie, że zmiana oświetlenia spowodowałaby przeobrażenie ich ponownie w żywe kucyki. Tylko oczy potworów jarzyły się tym samym upiornym pomarańczowozłotym blaskiem, co tych nieumarłych, których Night spotkała dotychczas. Za wyjątkiem tego w koronie, w jego oczodołach czaiła się ciemność, dwie czarne dziury bez dna. Pustka. Nienaturalna czerń, pochłaniająca światło.
Ale przynajmniej zrobiło się jej cieplej.
- Cwałem! - krzyknęła na kompanów - Bastard, otwórz tamte drzwi, musicie dostać się do skarbca, ja zabezpieczę tyły.
Zdziwiło ją nieco, że posłuchali bez słowa jej polecenia. Zapewne dlatego, że nie był to czas na kłótnie, a Spell zdecydowanie lepiej radził sobie z otwieraniem nieotwieralnych wrót. Zaś w starciu z liszami szanse obu magów praktycznie nie istniały.
Kucyki biegły ile sił, seria magicznych pocisków uderzała w chroniącą ich zieloną barierę. Czuła każdy strzał potężnej magii, który chciał roztrzaskać zbawienną tarczę. Nighty szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady dłużej powstrzymywać magicznych ataków w taki sposób. Ci nieumarli byli o wiele silniejsi od każdego znanego jej alikorna. Niekoniecznie musiała powodować to większa moc magiczna. Nieznana prastara magia mogła być potężna i jednocześnie energooszczędna. Zauważyła jednak, że skupiają się głównie na niej, w niewielkim stopniu na Bastardzie, a pegazy zupełnie olewają.
Domyśliła się dlaczego.
Muszą reagować na magię - pomyślała - dopóki żyję chłopaki są w miarę bezpieczni.
Alikorny zawsze były rasą najbardziej obdarzoną magicznym talentem. Powiadano, że Harmonia, kiedy je stworzyła obdarowało ich specyfiką energetyczną wszystkich pozostałych typów kucyków. Silniejsze niż jednorożce, szybsze od pegazów, wytrzymalsze od ziemskich kucyków. Niewiele było w tym prawdy, za wyjątkiem pierwszego. Alikorny nie czarują, alikorny tworzą magię.
Ale sztuka tajemna nie do końca została zarezerwowana jedynie dla posiadaczy rogów. Pegazom dała zdolność lotu. Dodatkowo każda z ras posługiwała się lekką telekinezą w obrębie kopyt, zapewniając im chwytność i zręczność umożliwiającą posługiwanie się narzędziami.
Rozpostarła skrzydła, mając nadzieję, że wytrzymają i przerwała czar bariery. Momentalnie skoczyła w powietrze, oddzielając się od Poszukiwaczy. Skrzydło było w stanie ją unieść, co poprawiło jej nieco nastrój. Najważniejsze jednak, że odgrodzi sobą lisze od grupy. Cudem unikając pocisków, leciała w stronę nieumarłych. Szybko znalazła się za ich zadami. Tak jak się spodziewała, odwrócili się.
- Mohrok sun gvar! - wychrypiał Król Alikornów.
Night Shadow nie znała znaczenia tych słów i nie chciała znać.
- Tu jestem, zgniłe ciule! No dalej, złapcie mnie! - krzyknęła, bardziej by dodać sobie odwagi, niż obrazić nieumarłych.
Błyskawicznie wykonała zwrot i wzniosła się nieco wyżej. Wiedziała, że w pomieszczeniach niski wzrost był zdecydowanym atutem. Ona mogła tu latać, a oni już nie.
Władca Alikorngrard, niezwykle wysoki kucyk, niegdyś musiał wyglądać dostojnie. Jego sierść tysiące lat temu była złocistej barwy, grzywę zaś tworzyło nocne niebo, upstrzone blaskiem gwiazd. Zapewne za życia rozkochał w sobie niejedną klacz, która widziała w nim zabójczo przystojnego, wpływowego ogiera. Ale to było zanim jego oczy zamieniły się w czarne studnie, zanim ciało pokrył popiół śmierci.
- Nhrah, skrinung var fohr!
Czarna magia wyskoczyła z jego rogu, otaczając królewnę, niczym wstęga. Próbowała uciekać, ale nieskutecznie. Otoczyła się barierą, której powierzchnia natychmiast pokryta została wrogim czarem. Nie widziała co się dzieje na zewnątrz jej. Uderzenie, potem kolejne. Czarodziejska tarcza zaraz zniknie, a ona dołączy do grona nieumarłych. Czuła jak ogromne siły tysiąca magicznych imadeł próbują przełamać jej opór i raz na zawsze zdławić jej życie.
Nie chcę być taka jak oni. Nie chcę nigdy tak nisko upaść. Harmonio, proszę!
Nagle magia pradawnego alikorna zniknęła. Jej oczom ukazał się płonący lisz. Nie musiała się pytać kto uratował jej życie. Czar był za słaby by poważnie zranić potwora, ale wystarczył na przerwanie zaklęcia. Wiedziała, że zanim lisz się ugasi minie mało czasu.
Ale dalej była pozostała szóstka nieumarłych magów, która chciała ich pozabijać. Ich pociski ciągle uderzały w barierę klaczy. Obok niej przeleciała ze świstem Kula Ognia powalając jednego. Jęzory błękitnego ognia wgryzały się w ciało martwiaka, paląc szaty i tkanki. Potwór zawył potępieńczo. Rzuciła szybkie spojrzenie w tył.
Jednorożec, który to uczynił stał w otwartych drzwiach. Za nim piętrzyły się wysokie sterty złota i kosztowności. Widząc, że jej zadanie zostało zakończone, postanowiła dołączyć do reszty. Mogła co prawda dalej odciągać martwe alikorny, ale nie chciała przy tym sama zostać martwym alikornem, a tak by się to zapewne skończyło, jeśli ta zabawa miałaby potrwać dalej.
Machała skrzydłami najszybciej jak tylko mogła i błyskawicznym ślizgiem wleciała do skarbca. Wylądowała ciężko, aż nogi się pod nią ugięły i o mały włos nie przygrzmociła  rogiem o podłogę. Bastard zamknął wrota i trzymał je swoją magią. Po pysku turkusowego ogiera spływały gęste krople potu.
Pegazy szukały amuletu, przy okazji biorąc trochę pamiątek. Gdyby nie musieli się spieszyć oraz uciekać, to niechybnie wróciliby stąd na tyle bogaci, że do końca życia pławiliby się w luksusach. Zdecydowanie staną się zamożniejsi, jeśli przeżyją, jednak nie mieli czasu na takie rzeczy.
W oko wpadła jej zielona zbroja płytowa, o niebieskawym połysku. Z pewnością była na nią za duża, ale kiedyś, jak urośnie… Niewiele myśląc, upchnęła do juk mniejsze elementy. Jak dla każdej klaczy, pojemność torby nie stanowiła dla niej przeszkody. Większe fragmenty, takie jak napierśnik, nagrzbietnik i popręg bojowy postanowiła zabrać przy pomocy lewitacji. Wiedziała, że bagaż będzie ją obciążał, ale wiedziała, że później może nigdy nie mieć okazji zdobyć wymarzonego pancerza. Mało, który płatnerz produkował alikornie zbroje. A żaden żyjący nie robił ich dla klaczy. Na dodatek legendarna stal alikornów słynęła ze swojej doskonałości. Sunshine Arrow taką miała, a mała Night marzyła o równie perfekcyjnej ochronie.
Uśmiechnęła się lekko, gdy zapakowała już wszystko. Mimo sporego rozmiaru oraz bycia przedmiotem metalowym, alikorni pancerz miał niewielką masę. Nie ciążył.
Magia. To musi być magia.
- Mam! - krzyknął cytrynowy pegaz.
- Świetnie, wynosimy się stąd! Młoda, robimy razem barierę! - wrzasnął Spell.
Otworzył drzwi i pognał przed siebie, RPP nie trzeba było poganiać. Wszyscy wiedzieli, że od tego zależy nie tylko powodzenie misji, ale i ich życie, co w tym wypadku wychodziło na jedno i to samo.
Wroga magia świstała i kłębiła się wokół nich, niczym wzburzony ocean albo burza w górach. Bariera ledwo trzymała. Krucha niby mydlana bańka mogła pęknąć w każdej, najmniej dogodnej chwili.
Kierowana nagłym impulsem, Shad porwała magią księgę leżącą na piedestale. Nie wiedziała dlaczego, w końcu nie było nikogo, kto odczytałby wymarły język o zapomnianej nazwie. Ale czuła, że powinna to zrobić.
Błyskawicznie dotarli do tunelu, w tym samym momencie tarcza roztrzaskała się pod wpływem uderzenia. Nie próbowali wznieść jej ponownie. Brakło im sił oraz czasu. Nie odważyła odwrócić, każda, nawet najmniejsza chwila zwłoki oznaczała śmierć.
Biegli dalej, nagle usłyszeli upiorny krzyk umierającego kucyka. Alikorn obróciła się, Blood Maker oberwał jednym z pocisków. Wiedziała, że już mu nie pomogą, kiedy tylko spojrzała na bordowego pegaza, którego sierść nabrała teraz jeszcze bardziej intensywnego odcienia czerwieni -  magia nieumarłych niemalże przepołowiła go. Dyszał ciężko i wytrzeszczał zszokowane, przerażone oczy. Spoglądał z niedowierzaniem na swoje wylewające się wnętrzności, z których buchała para. Do nozdrzy klaczy doleciał okropny smród.
- Bastard! Nighty! - zawył upiornie.
Turkusowy jednorożec nie zatrzymując się, wystrzelił ze swojego rogu ku towarzyszowi wiązkę magii. Trafiony nią bordowy pegaz momentalnie umilkł na wieki. Shad z trudem tłumiła łzy. Galopowała wraz z resztą i w biegu opłakiwała poległego towarzysza. Cieszyła się, że to przynajmniej nie ona musiała mu skrócić męki. Wiedziała, że ciężko rannych na polach bitew się dobija.
Służy do tego taki specjalny sztylet - mizerykordia, czyli miłosierdzie. Jeśli śmierć jest miłosierdziem, to ja nie chcę znać gniewu…
Czym innym jednak było czytać i słuchać, a czym innym oglądać to na własne oczy. Zwłaszcza, że jeszcze kilka godzin wcześniej rozmawiała z tym cieszącym się z życia kucykiem, który wcale nie musiał umrzeć.
Gdybyśmy wytrzymali parę sekund dłużej z tarczą…
Nieumarli dalej ich gonili, musieli coś zrobić. Nie mogli uciekać w nieskończoność, a nie wytrzymają w takim tempie aż do wyjścia z katakumb. Szczególnie, że potem czekała ich jeszcze krótka przeprawa przez zamek. Oni w odróżnieniu od żywych trupów się czasem męczą.
- Spell, musimy coś zrobić!
- Ale co?!
- Zawalmy tunel! - zaproponowała.
- Dobra myśl - zaaprobował czarodziej - To na trzy. RAZ, DWA…
Obrócili się i wypalili w sklepienie strumienie energii magicznej. Strukturę zaklęcia tworzył Bastard, zielonogrzywa tylko go wzmacniała. Wspólny promień zielono-niebieskiej magii uderzył w sklepienie, na którym natychmiast pojawiła się siateczka pęknięć, a z góry zaczęły spadać kamienie. Świat zadrżał i zaczął się walić.
Nie czekali na pogrzebanie żywcem. Kuce galopowały ile im Harmonia dała w nogach. Wiedzieli, że to ostatni większy wysiłek w najbliższym czasie, co dodało im sił.
Zatrzymali się dopiero jak do ich uszu przestały docierać jakiekolwiek niepokojące dźwięki. Byli na początku zalanego odcinka.
- Uff, najgorsze już za nami - stwierdził Green, dysząc ciężko.
- Biedny Blood - powiedział smutno Javelin - był moim najlepszym przyjacielem.
- I miał mózg, a u nas to rzadkość - dodał Awful. - Żegnaj, druhu.
Choć treść słów nie wskazywała, to drżący głos granatowego pegaza ujawniał, że Look cierpiał. Podobnie jak cała reszta Poszukiwaczy Przygód. Nighty nigdy nie straciła przyjaciela, poza bratem żadnego nie miała, ale kiedy wyobraziła sobie jego trupa, to wzdrygnęła się i doszła do wniosku, iż to najgorsza rzecz, jaka się może komuś przydarzyć.
- Co się trzęsiesz, Random?! - mruknął Crossbow - To już prawie koniec, nie jesteś taką ciotą, by umrzeć na sam koniec... Auu! - to Night Shadow walnęła go w pysk - No dobra, przepraszam, nietaktowny byłem.
Dopiero wiele lat później klacz zrozumiała zachowanie Greena. Wtedy, kiedy zrozumiała, iż często kucyki maskują w ten sposób prawdziwe uczucia i emocje, które targają nimi niczym liśćmi na wietrze, nie chcąc dać chwili wytchnienia oraz przyprawiając o nieustanne cierpienia.
- Idziemy dalej? - powiedział cicho, z wyraźnym wysiłkiem Random Adventure.
- Ano, czas już na nas - odparł Bastard Spell.
Wyczerpana Nighty z trudem szła za jednorożcem. Chciała jedynie być jak najdalej tego miejsca, pragnąc zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło. Zarówno w dalekiej przeszłości, jak i teraz.
Bez trudu przeszli przez wodę, po czym odpoczywali długo. Musieli zebrać siły by przeżyć na ostatniej prostej.
Potem ruszyli dalej. Mroczne katakumby miały jedną zaletę. Pomagały w zupełnym wyłączeniu umysłu. Chętnie skorzystała z tej możliwości. Chciała zapomnieć, pragnęła nie widzieć umierającego kuca, którego  widok wyrył się w jej pamięci.
Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do drzwi prowadzących do zamku.
 - Pamiętajcie, że po tamtej stronie czekają na nas dwa trupy-niespodzianki - przypomniał Spell, po czym otworzył wrota.
Shadow zdążyła jeszcze zobaczyć jak nieruchome szkielety nagle wstają z posadzki, a ich oczodoły wypełniają się pomarańczowym światłem. Razem z Bastardem szybko wyczarowała barierę i rzuciła się ku wyjściu. Nie bała się, już nie. Te trupy były niczym w porównaniu z Królem Liszem. A on był niczym w porównaniu z pogrążonym w agonii Blood Makerem.
Parę szybkich sekund i wrota Sunsetgard zatrzasnęły się za nimi.
Maszerowali szybko, chcąc jak najprędzej opuścić to miejsce. Night Shadow obojętnie spoglądała na swoje dziedzictwo.
Alikornów nie zabito, alikorny zabiły się same.
Do bramy miejskiej dotarli bez najmniejszych problemów. Przecwałowali przez nią ku w gruncie rzeczy bezpiecznym lasom Królestwa Zmian.




« Ostatnia zmiana: 09 Sierpnia 2014, 23:38:16 wysłane przez Cahan » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 232


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #18 : 01 Października 2013, 14:40:00 »

Siedem kucyków niepewnie stąpało po brukowanych ulicach. Nighty rozglądała się nerwowo, ponieważ to miejsce sprawiało, że czuła się źle. Oglądanie czegoś, co niegdyś zamieszkiwali jej podobni, napawało ją lękiem. Czuła się mała i zagubiona, czuła, że coś tu jest i nie ma dobrych zamiarów. Nie mówiła swoim towarzyszom o swych lękach. Wiedziała bowiem, że oni odczuwają to samo. Alikorngard z całą pewnością było im wrogie. Zmierzali do pałacu, którego gmach był doskonale widoczny, choć znajdowali się w odległości jakiś dwóch mil od niego. Sunsetgard był ogromny, to było pewne. Właściwie to wszystko tutaj było gigantyczne i dziwne. Chodzili po jakimś żółtym kamieniu, mijali domy z jakiejś niebieskoszarej skały, obficie pokryte złoceniami i wysadzane szlachetnymi kamieniami. Choć na budynkach przeważały delikatne liściaste motywy, to liczne posągi, tworzące latarnie, fontanny i studnie mocno z nimi kontrastowały. Wszystkie przedstawiały wojowników, (przed albo nie dajemy przecinka) albo potwory rodem z koszmarów. Najgorsza była jednak cisza, przerywana jedynie stukaniem kopyt Randomowych Poszukiwaczy Przygód (strasznie niepotrzebne zapożyczenie, psujące klimat). Coś wisiało w  powietrzu i choć wszyscy wiedzieli co, to nadal czuli się, (zdanie podrzędne, dajemy przecinek przed zaimkiem pytającym) jak gdyby nie wiedzieli nic. Czarna klacz nerwowo prostowała i składała skrzydła. Nie mogła jeszcze na nich polegać i wcale nie napawało ją to optymizmem. Nagle do głowy przyszła jej absurdalna myśl- czy nieumarłe alikorny potrafią latać? Postanowiła później zapytać o to Spella, by nie przerywać na razie tego upiornego milczenia. Nie musiała jednak pytać się jednorożca, ponieważ w oddali ujrzała na niebie ciemny kształt.
-Niedobrze, już wiedzą, że tu jesteśmy- mruknął Bastard.
-Skąd?- zdziwiła się alikorn- I dlaczego nas jeszcze nie zaatakowano?
-Nie mam pojęcia skąd. Ale z tego, (zdanie wtrącone oddzielamy przecinkiem z dwóch stron) co mi wiadomo o tych potworach, one nie ożywają, dopóki nie wyczują czegoś żywego w pobliżu. A nie zaatakowały nas jeszcze, bo na razie nie znają naszej lokalizacji. I tak ma pozostać.
-Może to nie nasza obecność TO wzbudziła- Shad nie była w stanie nazwać plugawej istoty kucykiem, ani tym bardziej alikornem.
-Nie liczyłbym na to, naprawdę nie liczyłbym- turkusowy kuc uśmiechnął się krzywo- zwierzęta omijają to miejsce, a inne kucyki nie są tak głupie, by tu przyłazić.
Night skinęła łbem, choć teoria Bastard Spella była dziurawa jak durszlak. Sama podejrzewała, że to jej obecność pobudziła stwory. Choć niebo pokryło się już aksamitną, granatową czernią, to w Złotym Mieście było niemal tak jasno, jak za dnia. To pewnie przez to złoto- pomyślała. Kiedy dotarli do podnóża Sunsetgard, czuli się, jak gdyby mieli zaraz wejść do pieczary smoka. Niestety pradawny zamek pieczarą smoka nie był, lecz czymś znacznie gorszym. W odróżnieniu od innych gmachów, pałac pokryto złotem niemal w całości. Otaczały go potężne mury, ze złota, a jakże. Były niemal identyczne, jak te okalające miasto, różniły się jedynie bramą. Wrota do Sunsetgard, zrobione ze złoconych, grubych prętów leżały strzaskana na zimnej ziemi. Zielonogrzywa zastanawiała się, czyje to dzieło. Teraz jednak rozwalona brama przypominała jej tylko boleśnie o minionej epoce, o Złotym Wieku jej podobnych. Spojrzała w puste oczy złotych strażników, zniszczonych, z odłamanymi rogami i skrzydłami, czując przejmujący smutek.
-Kto to zniszczył?- zapytała samą siebie.
-Alikorny. Zamek najdłużej opierał się chorobie. Jego bramy zamknięto i strzeżono. W pewnym momencie spanikowani mieszkańcy próbowali się w nim schronić. To właśnie wtedy rzucono Przekleństwo- wyjaśnił Spell.
-Skąd wiesz?- zdziwiła się czarna klacz.
-Umiem robić rachunek prawdopodobieństwa, a ta wersja historii otrzymała w nim najwyższy wynik. W ten sposób można wypełnić wszystkie białe plamy w historii kucyków- pochwalił się jednorożec.
-Twój rachunek prawdopodobieństwa jest taki jak moja wiedza o uprawie ziemniaków- zakpiła alikorn.
-Nie wiedziałem, że znasz się na rolnictwie.
-A widzisz, w Mooncastle uważa się wiedzę o uprawie kartofli za najważniejszą dla szlachty.
-Dziwne- niewiadomo jakim cudem Bastard nie wyłapał ironii- ale nie stójmy tu jak jakieś tępe ziemnioki, bo umrzemy z głodu. Już dostaję halucynacji z niedożywienia!
-Chyba z braku wódki…- mruknął Look.
-Z niedożywienia wódką!- potwierdził czarodziej.
-Chodźmy stąd, ja się boję!- pisnął beżowy pegaz.
-Spokojnie Random, właśnie idziemy…- uspokajał go Green.
-Ale nie w tę stronę co trzeba!- zaprotestował pegaz.
-To idź tyłem!- wydarli się jednogłośnie Javelin i Maker.
-Wiecie co, chodźmy już- Shad postanowiła przerwać falę histerii i głupoty.
Zielonooka niepewnym stępem przeszła obok powalonej kraty, na dziedziniec Sunsetgard. Ze szczelin pomiędzy pokrywającymi go niebieskoszarymi kamieniami, (niepotrzebny znak) gdzieniegdzie wystawały źdźbła trawy. Obróciła łeb.
-Na co czekacie?!- rzuciła- Mamy misję do spełnienia.
-A, bo Random nie chce iść!- poskarżył się Awful.
Poirytowana Nighty użyła magii i przelewitowała nad fioletowokim pegazem. Adventure nie buntował się, był sparaliżowany ze strachu. Ona zresztą też, po prostu uznała, że jeśli nie będzie działać, to wpadnie w panikę, a jeśli wpadnie w panikę, to zapewne dokona niemożliwego i dokona (powtórzenie) samounicestwienia, potknąwszy (najpierw się potknie, późnej dokona samounicestwienia.) się o własne kopyta. Reszta RPP ruszyła za nią. Turkusowy jednorożec szybko wysunął się na prowadzenie. W końcu to właśnie on miał mapę i wiedział, jak mają iść. Maszerowali ku wrotom zamku. Choć złote, to jedynym zdobieniem był wielki relief wypukły ("był" nie była), przedstawiający głowę smoka. Nad drzwiami znajdowała się rozeta. Zamiast szkła wstawiono płytki z kamieni szlachetnych- rubinów i szafirów.
-Przygotuj się młoda na powitanie gospodarzy- szepnął do niej niebieskogrzywy, po czym magicznie otworzył drzwi.
Night Shadow błyskawicznie wzniosła barierę ochronną i wgalopowała do środka za Spellem. Starała się nadążyć ze wszystkich sił, kątem oka dostrzegła czerwony dywan i wspaniały tron, z platynowych kwiatów. Do jej uszu dochodziło przerażające wycie, widziała pociski pomarańczowożółtej magii, ześlizgujące się po barierze jej i Bastarda. Nie miała czasu, ani odwagi by oglądać się za siebie, jednoczesny ruch do przodu, połączony z myśleniem, był wystarczającym wysiłkiem. Kierowali się ku schodom prowadzących do podziemi zamku. Nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi jedno z tych monstrów (tak wygląda poprawna odmiana tego słowa; ten zwrot brzmi, jakbyś niedawno wspominała o tym stworze). Wielki szkielet alikorna gwardzisty, w złotej zbroi. Puste oczodoły jątrzyły się pomarańczową, złowrogą magią, z długiego rogu sypały się iskry. Wypłowiała grzywa łopotała, choć nie było wiatru. Nieumarłego pokrywały jeszcze resztki skóry i mięsa, pomimo upływu tysiącleci. Młoda klacz ze strachu zatrzymała się i przysiadła na zadzie. Upiorna magia, zdawała się ją hipnotyzować. Niebieskogrzywy jednorożec zamachnął łbem i z jego rogu wystrzeliła kula ognia, która odrzuciła szkieletora. Ów zmienił się w kupkę kości.
-Trochę minie, zanim się podniesie. Już drugi raz mu się ode mnie dostało!- wrzasnął mag- Na co czekasz młoda?! Wstawaj!
-Auu!- jęknęła Shadow. To Random kopnął ją w zad- Dzięki, tego mi było potrzeba!
Zielonogrzywa otrząsnęła się i kontynuowała bieg. Dobiegli do schodów. Nighty potknęła się już na pierwszym schodku i zaliczyła całą drogę w dół na brzuchu. Po drodze wpadła na Bastarda, przewracając go. Oba kucyki obolałe i poturbowane z trudem podniosły się z zimnej posadzki. Tuż przed nimi znajdowały się srebrzyste drzwi z wprawioną sześcioramienną gwiazdą z różowego szafiru. Czarny róg zalśnił zielonkawym blaskiem, który szybko objął wrota.
-Zamknięte, nie otworzę tego!- oświadczyła Shad.
-Ja to otworzę!- wrzasnął niebieskogrzywy.
Magia barwy indygo poderwała nieaktywnego w tej chwili strażnika i cisnęła go na drzwi. Kości łupnęły o metal i opadły na drzwi.
-***, a jednak nie!
-Bastard, zrób coś! Tamte ścierwa już tu są!- przerwał im próby sforsowania wrót Random Adventure.
W istocie tak było, dwa nieumarłe alikorny były już w połowie schodów. Okute w złote buty kopyta wydawały głośny stukot.
Bastard Spell wzniósł barierę w ostatnim momencie.
-Zróbcie coś!- wydał rozkaz.
-Zamknięte od środka- stwierdził żółtogrzywy pegaz- a nie da się wyważyć!
-Odporne na magię!- zaczęła panikować Night.
-Wszyscy zginiemy!- zawył Crossbow.
-Zamknij się, Green!- wrzasnął Adventure- Panikowanie to moja działka!
-Cicho wszyscy!- Javelin Ichor stracił panowanie nad sobą- Bastard długo nie wytrzyma.
-Rozwal je, Nighty- polecił Awful.
Zrozpaczona klacz okładała drzwi kopytami, ale te nie ustępowały. A co jeśli one otwierają się do zewnątrz- przyszła jej nagła myśl. Wyrwała magią sztylet cytrynowego kucyka i wsadziła go pomiędzy wrota a futrynę. Podważyła i drzwi były otwarte. Randomowi Poszukiwacze Przygód wbiegli do katakumb. Spell jako ostatni, zatrzasnął drzwi, które od tej strony miały klamkę. Zasunął skobel.
  Przystanęli, oddychając głośno. Wszyscy byli przerażeni. Wiedzieli bowiem, iż to dopiero początek. Czarna klacz rozejrzała się. Znajdowali się w długim, ciemnym korytarzu. Bastard patrzył na mapę i przypominał sobie, gdzie mają iść.
-Dlaczego ich nie rozwaliłeś?- zapytała go.
-Bo to męczące- odpowiedział, nie odrywając wzroku od pożółkłego kawałka papieru.
W końcu ruszyli. Czarodziej na czele, nie tylko prowadził, ale i oświetlał im drogę. Mimo wszystko było ciemno.
-Młoda, zrób jasność!- mruknął bordowy kucyk.
-Dobra, Blood- zgodziła się klacz i stała się jasność.
Alikorn rozświetliła strefę jakiś pięciu metrów wokół siebie, ale lepsze to niż nic. Stąpali ostrożnie i powoli, nie chcąc przeoczyć odpowiedniej odnogi korytarza i zgubić się w podziemnym labiryncie. Upiorną ciszę przerywał jedynie stukot kopyt oraz dźwięk kropel wody, spadających na posadzkę. W katakumbach panowała wilgoć i przenikający ziąb. W powietrzu unosił się zatęchły zapach starego zamczyska, któremu czas i woda odcisnęły swoje piętno. Ciemnoszare, niemal czarne ściany sięgały na taką wysokość, by pod łukowatym sklepieniem mógł swobodnie przejść wysoki alikorn. Wszystko było tu niezwykle surowe, mocno kontrastujące z przepychem miasta na górze. Tunele z pozoru opuszczone, miały w sobie grozę śmierci. (brak logiki pomiędzy członami zdania) Im bardziej posuwali się do przodu, tym bardziej Shaddy czuła tę złowrogą aurę. Zrozumiała- zbliżali się do jądra koszmaru, do miejsca z którego rzucono zaklęcie.
-Zawróćmy- powiedziała głośno.
-Popieram!- szybko odparł Random.
-Dobrze wiecie, że nie możemy- westchnął jednorożec. Trzy pegazy przytaknęły mu.
-Nie dam rady iść dalej, nie mam sił psychicznie i fizycznie- jęknęła Nighty- A tam, czai się groza.
Bastard Spell pokiwał łbem ze zrozumieniem. Ogier zaczął grzebać w jukach. W końcu znalazł to czego szukał i uśmiechnął się. Klacz dostrzegła (nagła zmiana czasu, dlaczego?) szklaną buteleczkę, całkiem sporą.
-Wypij to- polecił.
-Co to jest?- spytała się.
-Eliksir wielofunkcyjny, własnego pomysłu- odrzekł z dumą- znieczula, dodaje odwagi, uspokaja i wzmacnia siły.
Zielonooka powąchała zawartość butelki. Mikstura pachniała obrzydliwie. Aż ją odrzuciło. Magicznie zatkała nos i wypiła spory łyk. Eliksir smakował jeszcze gorzej niż pachniał. Gdyby nie to, że to niemożliwe, to by się porzygała.
-Z czego to jest?- zapytała, krzywiąc się z niesmakiem.
-To innowacyjna formuła- wyjaśnił z szerokim uśmiechem jednorożec- 100% etanol.
-Ohydztwo...- mruknęła Night.
-Nie znasz się, koncentrat wódki nie może być ohydny!- ochrzanił ją czarodziej- Random, chcesz?
-Dawaj, Spell- powiedział pegaz, bez entuzjazmu.
-Wszyscy chcemy!- odezwali się pozostali.
Butelka bardzo szybko się opróżniła. Zmotywowani Randomowi Poszukiwacze Przygód podjęli marsz. Alkohol zaczął działać, bo Shadow nie czuła już nic, było jej wszystko jedno.
  Krążyli po katakumbach już wiele godzin. Jak dotąd nie napotkali żadnych przeszkód. Jakieś strzałki wyleciały ze ściany i odbiły się od pancerza Blood Makera, kamienna kula próbowała ich zmiażdżyć, ale Bastard rozwalił ją w drobny mak zaklęciem, parę razy natknęli się na ostrza wyłażące (ten czasownik emanuje bardzo słabym dynamizmem). Jeśli miałaś na celu ostrze powolnie wysuwające się ze ścian, bingo) ze ściany, ale mikstura Anihilator Pancerzy poradziła sobie z nimi śpiewająco. Krótko mówiąc- nic wielkiego. Ot, takie drobne czasoumilacze. Inaczej by pomarli z nudów. Martwiło to ją trochę. Było za spokojnie. Woda kapała (jak coś może kapać po ścianach? Chyba spływała.) po ścianach. Kopyta stukały. Oddechy kucyków szumiały. Krok, za krokiem, w ciemnościach. Czy kiedykolwiek dotrzemy do celu? Zostaniemy tu na zawsze? Co czeka na nas na końcu tej drogi?- takie pytania kłębiły się w jej głowie. W końcu zatrzymali się. Turkusowy kucyk zarządził postój. Musieli przespać się oraz pożywić.
  Obudził ich Spell, zziębnięci i obolali od wylegiwania się na kamiennej posadzce, nawet nie protestowali. Night nie wiedziała jak długo spali, straciła poczucie czasu. Bała się, było jej zimno, a na domiar złego była zbyt wyczerpana by narzekać. Coraz bardziej zbliżali się do celu, nogi coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa.
  W końcu, po czasie który zdawał się być wiecznością, tunel się skończył. Przed nimi znajdowały się dębowe wrota, pokryte srebrnym rysunkiem przedstawiającym potrójny księżyc. Nad nim wygrawerowano jakiś napis, w dawno zapomnianym języku. Shad ucieszyła się, że ów język już wymarł, gdyż wyglądał na niesamowicie trudny i skomplikowany.
-To tutaj- rzekł zupełnie niepotrzebnie Bastard Spell.
Jednocześnie użyli magii na drzwiach, starając się z całych sił je otworzyć. W końcu napór zelżał i dębowe drewno ustąpiło. Ich oczom ukazała się spora sala, o gwiaździstym sklepieniu podtrzymywanym licznymi kolumnami. Po jej przeciwnym końcu (sam koniec sam w sobie jest już przeciwieństwem, niepotrzebne słowo "przeciwnym") znajdowały się kolejne drzwi. Ale by się do nich dostać czekała ich ciężka przeprawa, kto wie, czy nie ostatnia w ich życiu. Pomieszczenie oświetlał migoczący, słaby blask pochodni. Na środku wyryto spory pentagram, wokół niego paliły się świece. Klacz nie miała pojęcia, jak to się stało, że się nie wypaliły. Za pentagramem, na kamiennym piedestale spoczywała księga. Nie byłoby w tym wszystkim nic strasznego, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Mianowicie  parę nieumarłych alikornów. Te potwory nie były poubierane w zbroje, lecz w długie, bogato zdobione szaty z kapturami. Jeden z nich miał na głowie czarną koronę. Te alikorny nie były samymi szkieletami, miały mięśnie i ścięgna, wszystko pokryte skórą oraz porośnięte wypłowiałą sierścią. Tylko ich oczy jarzyły się tym samym upiornym pomarańczowo złotym blaskiem. Za wyjątkiem tego w koronie, w jego oczodołach grała ciemność (bardzo nietrafny środek stylistyczny), dwie czarne dziury, bez dna. Ale przynajmniej zrobiło się jej cieplej.
-Cwałem!- krzyknęła na kompanów- Bastard, otwórz tamte drzwi, musicie dostać się do skarbca, ja zabezpieczę tyły.
Kucyki biegły ile sił, seria magicznych pocisków uderzała w chroniącą ich zieloną barierę. Nighty szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady ich dłużej chronić. Ci nieumarci byli od niej o wiele silniejsi. Zauważyła jednak, że skupiają się głównie na niej, w niewielkim stopniu na Bastardzie, a pegazy zupełnie olewają. Muszą reagować na magię- pomyślała- dopóki żyję chłopaki są w miarę bezpieczni. Rozpostarła skrzydła i przerwała czar bariery. Momentalnie skoczyła w powietrze i oddzieliła się od Poszukiwaczy. Skrzydło było w stanie ją unieść, co poprawiło jej nieco nastrój. Cudem unikając pocisków, leciała w stronę nieumarłych. Szybko znalazła się za ich zadami. Tak jak się spodziewała, odwrócili się.
-Mohrok sun gvar!- wychrypiał Król Alikornów.
Night Shadow nie znała znaczenia tych słów i nie chciała znać.
-Tu jestem, zgniłe ciule! No dalej, złapcie mnie!- krzyknęła, bardziej by dodać sobie odwagi, niż obrazić nieumarłych.
Błyskawicznie wykonała zwrot i wzniosła się nieco wyżej. Władca Alikorngrard, niezwykle wysoki kucyk, niegdyś musiał wyglądać dostojnie. Jego sierść tysiące lat temu była złocistej barwy, grzywę zaś tworzyło nocne niebo, upstrzone blaskiem gwiazd.
-Nhrah, skrinung var fohr!
Czarna magia wyskoczyła z jego rogu, próbując otoczyć królewnę. Próbowała uciekać, ale nieskutecznie. Otoczyła się barierą. Nie widziała co się dzieje na zewnątrz jej. Uderzenie, potem kolejne. Czarodziejska tarcza zaraz zniknie, a ona dołączy do grona nieumarłych. Nagle magia pradawnego alikorna zniknęła. To Bastard przyszedł jej na ratunek i rzucił Kulę Ognia. Czar był za słaby by uszkodzić (uszkodzić to można maszynę) potwora, ale wystarczył na przerwanie zaklęcia. Jednorożec stał w otwartych drzwiach. Za nim piętrzyły się sterty złota i kosztowności. Machała skrzydłami tak szybko, jak tylko mogła, wleciała do skarbca. Bastard zamknął wrota i trzymał je swoją magią. Pegazy szukały amuletu, przy okazji biorąc trochę pamiątek. W oko wpadła jej zielona zbroja, o niebieskawym połysku. Z pewnością była na nią za duża, ale kiedyś, jak urośnie… Niewiele myśląc, upchnęła ją do juk. Jak dla każdej klaczy, pojemność torby nie stanowiła dla niej przeszkody.
-Mam!- krzyknął cytrynowy pegaz, Javelin Ichor.
-Świetnie, wynosimy się stąd! Młoda, robimy razem barierę!- wrzasnął Spell.
Otworzył drzwi, RPP nie trzeba było poganiać. Wroga magia świstała i kłębiła się wokół nich. Bariera ledwo trzymała. Kierowana nagłym impulsem, Shad porwała magią księgę leżącą na piedestale. Błyskawicznie dotarli do tunelu, w tym samym momencie tarcza roztrzaskała się pod wpływem uderzenia. Biegli dalej, nagle usłyszeli upiorny krzyk umierającego kucyka. Alikorn obróciła się, Blood Maker oberwał jednym z pocisków. Wiedziała, że już mu nie pomogą-  magia nieumarłych niemalże przepołowiła go .
-Bastard! Nighty!- zawył upiornie.
Turkusowy jednorożec nie zatrzymując się, wystrzelił ze swojego rogu ku towarzyszowi wiązkę magii. Trafiony nią, bordowy pegaz momentalnie umilkł na wieki. Shaddy z trudem tłumiła łzy. Galopowała wraz z resztą i w biegu opłakiwała poległego towarzysza. Cieszyła się, że to przynajmniej nie ona musiała mu skrócić męki. Nieumarli dalej ich gonili, musieli coś zrobić. Oni w odróżnieniu od żywych trupów się czasem męczą.
-Spell, musimy coś zrobić!
-Ale co?!
-Zawalmy tunel!- zaproponowała.
-Dobra myśl- zaaprobował czarodziej- To na trzy. RAZ, DWA…
Obrócili się i wypalili w sklepienie strumienie energii magicznej. Strukturę zaklęcia tworzył Bastard, zielonogrzywa tylko go wzmacniała. Tunel zadrżał i zaczął się walić. Kuce galopowały ile im Harmonia dała w nogach. Zatrzymali się dopiero jak do ich uszu przestały docierać jakiekolwiek niepokojące dźwięki.
-Uff, najgorsze już za nami- stwierdził Green.
-Biedny Blood- powiedział smutno Javelin- był moim najlepszym przyjacielem.
-I miał mózg, a u nas to rzadkość- dodał Awful.
-Co się trzęsiesz, Random?!- mruknął Crossbow- To już prawie koniec, nie jesteś taką ciotą, by umrzeć na sam koniec... Auu!- to Night Shadow walnęła go w pysk- No dobra, przepraszam, nietaktowny byłem.
-Idziemy dalej?- powiedział cicho, z wyraźnym wysiłkiem Random Adventure.
-Ano, czas już na nas- odparł Bastard Spell.
Wyczerpana Nighty z trudem szła za jednorożcem. Chciała jedynie być jak najdalej tego miejsca, pragnąc zapomnieć o tym co się tu wydarzyło. Zarówno w dalekiej przeszłości jak i teraz. Nawet nie zauważyła kiedy dotarli do drzwi prowadzących do zamku.
-Pamiętajcie, że po tamtej stronie czekają na nas dwa trupy-niespodzianki- przypomniał Spell, po czym otworzył drzwi.
Shadow zdążyła jeszcze zobaczyć jak nieruchome szkielety, nagle wstają z posadzki, a ich oczodoły wypełniają się pomarańczowym światłem. Razem z Bastardem szybko wyczarowała barierę i rzuciła się ku wyjściu. Parę sekund i wrota Sunsetgard zatrzasnęły się za nimi.
  Maszerowali szybko, chcąc jak najprędzej opuścić to miejsce. Do bramy miejskiej dotarli bez najmniejszych problemów. Przecwałowali przez nią ku w gruncie rzeczy bezpiecznym lasom Królestwa Zmian.


------------------

Na pewno nie będę oceniać tutaj treści, bo jest to mocno subiektywne i musiałbym strasznie obniżyć ocenę.
Na pewno nie podoba mi się wprowadzanie angielskich nazw. Sądzę, że o ile w przypadku MLP to nie przeszkadza, tutaj naprawdę to nie pasuje. Ortografia bez zastrzeżeń, za interpunkcję dałbym 1/2 punkty. W niektórych zdaniach dajesz przecinki, a w następnych, które mają tak naprawdę taką samą składnię, już nie. Tak jakbyś coś tam wiedziała, ale nie znała doskonale teorii. Wiele błędów int. nie wytknąłem, bo nie mam tego w zwyczaju.
Co do języka. Wytknąłem ci trzy błędy nie za dobrego doboru słownictwa (czyli dość dużo), jedno powtórzenie, pleonazm i jakiś błąd logiczny. Ze składnią i fleksją jest dużo lepiej. Z kompozycją jest słabo. Po co takie odstępy. Chcesz sztucznie wydłużyć tekst?




« Ostatnia zmiana: 01 Października 2013, 14:42:59 wysłane przez Sylath » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #19 : 01 Października 2013, 16:49:46 »
Wielkie dzięki Sylath :D. Błędy wkrótce poprawię. Odstępy mam ustawione automatycznie. Tak mi się po prostu robi po użyciu przycisku "Enter". No i to jest tekst w google docs. Pojawił się on na FGE, a tam są wymogi odnośnie czcionki i odstępów, by to się dobrze czytało. Po wklejeniu tego do innego programu [tekst po edycji] się rozjeżdża, a po wrzuceniu na Tawernę się robią dziwne odstępy [dlatego zrezygnowałam z tej możliwości]. Nazwy angielskie to już ogólnie przyjęty zwyczaj w twórczości o kucykach. A fioletowooki pegaz został przelewitowany. To nie Nighty lewitowała, tylko użyła na nim swej magii, by on poleciał. Co do reszty błędów masz absolutną rację i nic mnie nie usprawiedliwia. Nawet pała z gramatyki.

EDIT: W samym tekście można komentować. Zaznacza się odpowiedni fragment, PPM i komentarz.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:53:24
Rozdział VIII, zaprasza :D
https://docs.google.com/document/d/1-XKoD-SKTOmTq2DLnUros7FF6KxEYzGcKAm4JbeN0-s/edit?usp=sharing

Proszę o komentarze  ^_^. I tak z ciekawości, jak oceniacie poszczególne postacie?

Cień Nocy
Rozdział VIII: Deszcze jesieni
 
Minęło pięć długich lat od wyprawy do Alikorngard. Czas mijał zdecydowanie powoli i próbował zatrzeć ślady jej przeszłości. Ale klacz nie pozwalała sobie na zapomnienie. Była dumna z tego kim jest. I nie dała sobie tego odebrać. Ale choć uważała to miejsce za coś w rodzaju domu, bezpieczne schronienie, to nadal czuła się tu obca. Miała wrażenie, że dopiero co tu przybyła.
I nie dziwota. Niewielka warownia nie zmieniła się zbytnio - dalej kamienna, brudna i zakurzona. Wystrój pomieszczeń przeszedł jedną poprawkę. Pokoik Night zaczął przypominać sypialnię, ponieważ klacz od czasu do czasu raczyła go posprzątać.
Sama zbrojownia wciąż była tą samą salą w podziemiach bazy Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Te same pancerze. Te same tarcze. Ta sama broń. Stojaki obwieszone niczym drzewka na Jul i ściany, na których topory, partyzany oraz inne ciekawe przedmioty zastępowały gobeliny. Szczerze mówiąc, to Shad wolała takie ozdoby. Kiedy była młodsza chciała się takimi bawić, więc przypominały jej te głupie marzenia z okresu źrebięcego.
Zabrana z alikorniego miasta zielonkawa zbroja właśnie znajdowała się na Nighty, która przechadzała się po zbrojowni i przeglądała w starym zwierciadle, ze srebrną ramą, poczerniałą ze starości. Jej pysk wyrażał żywe zainteresowanie. Od czasu tamtej przygody z niecierpliwością czekała na dzień, w którym włoży na siebie ten cholerny pancerz i nie utonie w jego wnętrzu.
 - Jeszcze kilka lat, a będzie pasować idealnie - powiedział Bastard Spell, do wysokiej, czarnej klaczy alikorna, nie przerywając czytania jakiejś rozlatującej się księgi.
Jej uszy oklapły. Czuła się rozczarowana. Mocno rozczarowana. Tak samo jak wszystkie poprzednie kilkadziesiąt razy. Zawsze miała nadzieję, że to już będzie ten wielki dzień. Dzień idealny, w którym w końcu będzie gotowa na rozpoczęcie swojej kampanii. Już dawno sobie to obmyśliła.
 - Ale jest za duża na mnie teraz! - mruknęła z niezadowoleniem Shad, tupiąc prawą, przednią nogą.
- Noś grubszą przeszywanicę - polecił jednorożec. - Wtedy być może będziesz mogła w niej chodzić.
W sumie… Niegłupi pomysł. Ale… Nienawidzę przeszywek, nienawidzę. Kiedy to tałatajstwo namoknie... Brr! Koszmar. Brzydkie. Ciężkie. Niewygodne.
- Noś nadal moją starą zbroję - polecił Random, drapiąc się po plecach.
- Ona jest ciężka i brzydka! - zaprotestowała Poszukiwaczka Przygód.
- Sama jesteś ciężka i brzydka - wtrącił się Awful Look.
- A co, to ty Look skleciłeś ten złom? - zapytała, uśmiechając się wrednie, na co niebieski pegaz zarumienił się oraz położył uszy po sobie.
- Ma ogier talent, ot co! - bronił kolegę Adventure.
- Chyba do picia wódy, że tak to wyszło! - odpyskowała Night Shadow.
Zdziwiło ją nieco, że Awful wyprodukował coś takiego. Zbroja Randoma wyglądała jakby sklecił ją naprędce niedoświadczony czeladnik płatnerstwa. Jednak zdecydowanie wymagało to jakiegoś doświadczenia i umiejętności, o które nie posądzałaby granatowego pegaza.
- ZAMKNIJCIE SIĘ, BO ZARAZ ZWARIUJĘ! - zakończył kłótnię Spell.
- A to była taka miła kłótnia… - skomentowała alikorn.
- Ej, żarcie na stole! - krzyknął Javelin Ichor, który właśnie wszedł do zbrojowni, patrząc z zaciekawieniem na towarzyszy - O co się znowu darliście?
- O to, że Green nie umie gotować - skłamała cała trójka jednocześnie.
- I o co się tu kłócić? - zdziwił się cytrynowy pegaz- To jest fakt wiadomy i niepodważalny.
Nikt nie odpowiedział, więc Ichor machnął łbem, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, niechybnie kierując się do kuchni. Reszta ze strachem ruszyła za nim. Nikt nie spodziewa się zjadliwego jedzenia - jeśli gotuje Crossbow. Zielony ogier stanowił istny antytalent kulinarny.
Niestety dwa lata temu Delicious Food zmarła ze starości i od tej pory Randomowi Poszukiwacze Przygód sami przygotowywali sobie posiłki. Wszyscy bardzo odczuli tę zmianę na gorsze. Po pierwsze, pogorszyła się sama jakość żywności. Po drugie, musieli znaleźć nowego kucharza. Ponieważ wszyscy kompletnie się na tym nie znali, to zdecydowali, że będą gotować na zmianę.
Bardzo głodni dotarli na stołówkę. Do ich nosów dotarł dziwny zapach, który kojarzył się z mantrykorą w czwartym stadium rozkładu, końską kupą, spleśniałym twarogiem, tymiankiem i gruszkami.
- Czy on ugotował swoje onuce? - zapytała Shadow, marszcząc nos.
- Żeby tylko onuce… - stwierdził turkusowy - to chyba były kiedyś stare gacie.
Po chwili na sali pojawił się zielony pegaz, niosący w pysku spory, mosiężny kociołek, wypełniony najprawdopodobniej zupą, z którego unosiły się spiralne kłęby dymu.
- Co to jest? - zapytał Bastard.
- Zupa selerowo-cebulowa - odpowiedział pegaz.
- Jako nieoficjalny przywódca tej grupy, nie zatwierdzam - rzekł jednorożec.
- To co robimy? - zapytał Ichor.
Brak obiadu również ją zmartwił. Była głodna, a długie przerwy między posiłkami groziły powstawaniem wrzodów żołądka. Tak pisało w jakiejś mądrej książce, którą kiedyś czytała, a ponieważ była to wiedza medyczna odpowiadająca jej światopoglądowi, to postanowiła w nią uwierzyć.
- Wysyłamy Nighty tam gdzie jej miejsce - stwierdził złośliwie bananowogrzywy.
- Że do zupy? - zdziwił się szary.
- Do garów…
Poczuła wściekłość, zbierającą się w jej wnętrzu. Wiedziała, że ogiery żartują, jednak z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że naprawdę najchętniej posłaliby ją do kuchni. Gotowała kiepsko, ale zdecydowanie lepiej niż Green. A przecież im wszystkim kompletnie nie chciało się przyrządzać posiłków.
- Moje miejsce jest na Tronie Nocy - zaprotestowała, wstając na szubkach kopyt.
- Chyba na mrocznym tronie…- mruknął Random Adventure, uśmiechając się znacząco, ale widząc iskrzący się róg klaczy, natychmiast przestał - To co, jemy tę zupę?
Polewka Greena smakowała lepiej niż pachniała, choć smaczną się jej nazwać nie dało. Jednak nie wykręcała pysków i nie prosiła się o natychmiastowe wyplucie prosto na kucharza. Również nie była na tyle zła, by stłuc Crossa, co i tak chętnie by zrobiła, podobnie jak cała reszta.
Jeśli istniał kucyk, który wkurzyłby samą Harmonię to zdecydowanie był nim Green Crossbow. Zielony pegaz odznaczał się chamstwem, szowinizmem, mizoginią, za długim jęzorem oraz naturalnym brakiem na inteligencji. Ale wyśmienicie strzelał z kuszy i dobrze było mieć go obok siebie podczas polowań na bazyliszki.
Kucyki jadły w ciszy, przerywanej jedynie stukaniem drewnianych łyżek o dna misek.
- Orange prosiła, abyś dzisiaj wcześniej przyszła - powiedział nagle Random.
- Przecież mówiłam jej, że nie chcę jej w tym towarzyszyć - rzekła ze smutkiem Shad.
- W czym? - zainteresował się Bastard Spell.
Czarna klacz rzuciła szybkie spojrzenie przyjacielowi i pokręciła przecząco głową. Jej ruchy były niemal niedostrzegalne, jednak pegaz zdecydowanie zauważył co Night Shadow chciała mu przekazać. I wyraźnie to zignorował.
- Dzisiaj Lammas. W Maretown będzie jarmark i Tail chce iść razem z Night - wyjaśnił pegaz o brązowej grzywie.
- Dlaczego nie chcesz iść, Shaddy? - zapytał niebieskogrzywy z troską w głosie.
- Bo już nie jestem małą klaczką i zmieniłam się. Nie pasuję do innych kucyków - odpowiedziała łamiącym się głosem.
Wybiegła z sali jadalnej, zostawiwszy towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami i niedojedzoną zupą.
Opuściła warownię i pognała daleko, ile Harmonia w kopytach dała. Potrzebowała chwili samotności. Nie chciała słuchać poważnego głosu miłego Bastarda, głupich żartów Crossa, wiecznie zdziwionego Randoma, matkującego Awfula i próbującego ją pocieszyć Javelina. Traktowali ją jak źrebię.
Zatrzymała się dopiero na pobliskiej, leśnej polanie. Tu, pod koronami świerków, nareszcie mogła się oddać rozmyślaniom. W końcu miała upragniony spokój i ciszę zakłóconą jedynie upierdliwym waleniem dzięcioła w pień.
Powiedziałam im prawdę - pomyślała.
Miała rację, pysk się jej wyostrzył, róg wydłużył, a nogi były jeszcze dłuższe. Nawet jak na alikorna miała dziwaczne proporcje. Wychudła, czarna, o ostrym, kanciastym pyszczku, z zieloną, rozczochraną grzywą, wyglądała bardziej jak ostatnie nieszczęście, niż niegdysiejsza pretendentka do Tronu Nocy. Po prostu płakać jej się chciało - w ciągu marnych pięciu lat stała się wyższa niż Spell, a przecież dalej rośnie, już niedługo nie będzie sensu w ukrywaniu skrzydeł, po prostu zdradzi ją sylwetka.
- Harmonio - wyszeptała przez łzy - nie chcę się wiecznie ukrywać w tym miejscu. Chłopaki kiedyś umrą, a ja… O ile nie zabije mnie mantrykora, to będę tu sama. Na wieki.
Myśląc o tym, poczuła złość. Była wściekła ze swojej bezsilności i niesprawiedliwości tego świata. Wstała i kopnęła najbliższy kamień.
Poczuła ostry ból, który promieniował w górę nogi.
- Auć, to nie był dobry pomysł - mruknęła, rozcierając kopyto.
- Czyli spotkasz się z moją siostrą? - zapytał fioletowooki kucyk, który się pojawił nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co.
Random często materializował się znikąd, więc wcale jej to nie zdziwiło.
- Pójdę - przytaknęła.

Dwa kucyki leciały nisko, tuż nad koronami drzew. Pierzaste skrzydła raz na jakiś czas poruszały się. Mieli pomyślny wiatr i mogli szybować, co oszczędzało energię. Humor Night Shadow znacząco się poprawił, lubiła latać. W przestworzach nie czuła się słaba i wolna. To był jej dom, choć błękitne niebo nie było srebrzystym sklepieniem jej kraju, a górskie powietrze nie umywało się do tego w Królestwie Nocy. Przestworza miały w sobie coś uniwersalnego. Nie miały granic.
Kochała to miejsce. Tutaj, w pobliżu Gór Zaćmienia mieszkała w najważniejszym dla niej okresie życia. Znała te lasy jak własne juki i uwielbiała się po nich włóczyć oraz przelatywać nad nimi, niczym nad falującym oceanem zieleni.
Wkrótce im oczom ukazała się niewielka, drewniana chatka, o dachu pokrytym strzechą i miejscami porosłym mchem. Wyglądała malowniczo i ładnie prezentowałaby się na jakimś obrazie typu „Domek Leśnej Wiedźmy”. Trzeba było jednak przyznać, że chałupka nie rozlatywała się i nie przypominała niezamieszkanej rudery.
Wylądowali na polanie przed nią.
- Nighty! Random! - do ich uszu dobiegł radosny głos, należący do młodej klaczy.
Jego właścicielka pojawiła się przed nimi. Podskakiwała radośnie i nie mogła ustać w miejscu.
- Cieszę się, że cię widzę, Orange - Shadow powitała klacz o jasnopomarańczowej sierści i ciemnopomarańczowych, przechodzących w jasną czerwień włosach.
Orange Tail, młodsza siostra Adventure’a prezentowała się ślicznie. Szczególnie, kiedy się uśmiechała i podniecała jakąś głupotą. Shad nigdy nie rozumiała jej podejścia do życia, ale lubiła je.
- Och kochana, musisz to zobaczyć! - piszczała z radości starsza klacz.
- Ale co? - zapytała ze zdziwioną miną Night Shadow.
- Nasze sukienki - odpowiedziała z dumą w głosie Tail.
- Nasze… CO?!
Ogłupiała zupełnie. Miała niejasne wrażenie, że wszyscy stawiają ją przed faktem dokonanym i zagradzają drogi ucieczki.
- Random, zostawiłbyś nas same, dobrze? - powiedziała przymilnym głosem do brata czerwonooka - No wiesz, kobyle sprawy.
- Ruja? - zdziwił się Adventure, po czym zaraz dodał - O gryfie ścierwo! - ponieważ zarobił kopniaka od Shaddy - No dobra, to ja sobie idę.
Klacze czekały aż ogier zniknie z ich oczu. Night wiedziała, że skoro Tail wyprosiła brata, to musiała mieć naszykowanego coś naprawdę strasznego i bardzo kobylego. Orange Tail złapała alikorn za ogon i pociągnęła za domek. Shad nie zdążyła zaprotestować.
Oczom królewny Nocy ukazały się dwie suknie, powieszone na dolnej gałęzi rozłożystego dębu. Wyglądały całkiem ładnie, ale klacz miała kiedyś o wiele piękniejsze i nawet trochę za nimi tęskniła.
- Stój spokojnie - poleciła pegaz.
Randomowa Poszukiwaczka Przygód posłuchała towarzyszki, nerwowo wymachując ogonem i przyglądając się jak tkaczka zdejmuje z drzewa suknię w kolorze przygaszonej czerwieni, z białą, koronkową halką.
Z sukienką w pysku, Orange zaczęła zdejmować z Nighty czarną, przylegającą kamizelkę. Alikorn postanowiła jej pomóc i uwolniła swoją magię. Rozebrała się i przyodziała nowe szaty. Poczuła się strasznie dziwnie, od lat nie nosiła kobylich ubrań. Odczuła silną pokusę przejrzenia się w jakimś zwierciadle. Chciała zobaczyć jak wygląda w czymś takim.
 - Poczekaj chwilkę, jeszcze tylko… - rzuciła siostra Randoma i odleciała.
Po chwili wróciła, trzymając czerwoną wstążkę i szczotkę do grzywy, co przeraziło Shad. Wyraźnie chciała czesać jej grzywę. Jej skołtunioną przez wiatr, sen, krzaczory i za rzadkie mycie grzywę.
- Po-poczekaj! - krzyknęła szybko i użyła swojej magii, by rozczesać ogon i grzywę.
Perspektywa kopytkowego rozczesywania posklejanych kłaków była bowiem wyjątkowo nieprzyjemna i bolesna.
Zdziwionej tym małym pokazem magii Orange Tail szczotka wypadła z pyska. Po paru sekundach pegaz otrząsnęła się i doskoczyła do przyjaciółki.
- Co ty robisz?! - buntowała się Nighty.
Czuła nieprzyjemne szarpanie za grzywę w okolicy uszu, jak podczas zaplatania albo innej niegodziwości.
- Nie rusz! No, gotowe. Idź, znajdź jakieś lustro - poleciła.
- Ty masz lustro? - zapytała czarna klacz, odwracając się do towarzyszki, ale tej już nie było.
Świat wali się na łeb. Byle prządka z lasu ma w domu zwierciadło. Zaraz wyciągnie jeszcze złotą statuetkę i gobelin z Arabii Siodłowej.
Czekając na czerwonogrzywą, Shadow podziwiała rude wiewiórki, baraszkujące wśród gałęzi dębu. Jasnozielone liście i niemal czarny pień, kontrastowały ze sobą. Dęby szypułkowe zawsze wyglądały świeżo. Night lubiła obserwować to konkretne drzewo. Oglądała je często i dalej jej się to nie znudziło. Miało w końcu jej ulubione barwy. To był obraz życia, obraz środka lata w Królestwie Zmian. Ćwierkanie ptaków i zapach kwiatów, pozwalały jej się odprężyć.
Ta głośna cisza natury, została jednak przerwana, dźwiękiem, który wskazywał, że za Night Shadow właśnie wylądował jakiś kucyk. Zielonooka odwróciła się leniwie i natychmiast skoczyła w powietrze. Ujrzała bowiem stała Orange, z lśniącą siekierą w pysku. Nie wierzyła by Tail była skora do zrobienia jej krzywdy, widok jednak był niecodzienny i odrobinę przerażający. Pegaz wypluła trzonek i pobłażliwie popatrzyła na przestraszoną alikorn.
- Night, głuptasku, lustro ci przyniosłam - powiedziała ze śmiechem. - Aż ci grzywa stanęła.
- Bardzo śmieszne - mruknęła, po czym przejrzała się w prowizorycznym zwierciadle.
Ciężko było się obejrzeć na tak małej powierzchni, ale w końcu udało jej się dostrzec co nieco. Grzywka rzeczywiście jej stała. Nie zdziwiło jej to. Często tak się działo, kiedy się denerwowała albo zostawała zaskoczona przez coś. Wzięła kilka głębokich wdechów i jej włosy powróciły do normalnego stanu.
Wyglądała dziwnie ze związaną grzywą i w prostej sukni. Nawet się sobie podobała, nawet ten ubiór uważała za ładny, ale gdzie mu tam było do strojów, które nosiła na grzbiecie jeszcze przed pięcioma laty. Jedwabie, aksamity i brokaty zostały zastąpione przez len oraz wełnę. Gdyby nie fenotyp, to wyglądałaby jak ziemska klacz lub pegazia mieszczka. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Dziękuję - wyszeptała do starszej klaczy.
- Pomożesz mi się przebrać? - zapytała Orange.
- Oczywiście.
Shaddy pomogła Tail wygrzebać się z sukienki z niebarwionego lnu i przebrać ją w szatę identyczną jak swoją, z tą różnicą, że pomarańczowożółtą, a nie ciemnoczerwoną.
- Mogłabyś? - pomarańczowa klacz, popatrzyła na zielonogrzywą z rumieńcem na ganaszach.
Shad nie odpowiedziała, tylko magicznie rozczesała grzywę koleżanki i pomogła jej ją związać i ułożyć. Nie było to trudne zaklęcie, opierało się na tym samym co zwyczajna telekineza. W zasadzie czesanie stanowiło pierwotnie czar telekinetyczny służący do sortowania papierów. Orange Tail przejrzała się w ostrzu siekiery i…
- Nie umiesz wiązać wstążek, zdecydowanie nie umiesz.
- A czego się spodziewałaś - Night Shadow uśmiechnęła się z dumą. Widząc to, Orange szturchnęła ją skrzydłem, co bardzo rozbawiło alikorn. Radosny nastrój jednak prysł szybko niczym mydlana bańka. - Tail, ja, ja nie mogę iść.
- Dlaczego, Night? - szczerze zdziwiła się klacz pegaza.
- Spójrz na mnie, jak ja wyglądam?
- Jak normalna klacz - przerwała jej czerwonooka.
- Jak mało urodziwa klacz alikorna, chciałaś powiedzieć - poprawiła ją Shad - cechy mojej rasy są coraz bardziej widoczne, w Maretown ktoś może mnie rozpoznać. Widok skrzydłorogiego kuca zdecydowanie jest rzadkością dla mieszkańców takiej małej mieściny.
- A nawet jeśli, to co?
- Nie wiem, już naprawdę nie wiem, czy po tylu latach ktokolwiek pamięta - odpowiedziała Nighty. Naprawdę nie wiedziała - Ale po co miałabym tam iść, czemu ci na tym tak zależy?
Siostra Randoma nie odpowiedziała, przysiadła na zadzie i odwróciła głowę. Widać było, że myśli. Stanowiło to niecodzienny widok. Na dobre parę minut nastała cisza, przerywana jedynie odgłosami lasu.
 - Jest pewien ogier - Orange Tail postanowiła jednak podjąć temat - który mi się podoba.
O nie, tylko nie to - pomyślała Shadow.
Takie tematy zupełnie jej nie interesowały i wolała ich po prostu unikać. Tail była jej przyjaciółką i czarna klacz powinna jej pomóc, poradzić, wysłuchać, ale w takich sprawach była bezsilna. Choć w ciągu tych paru lat udało jej się zaprzyjaźnić z kilkoma kucykami, to Królewna Nocy niewątpliwie nie była klaczą zbyt towarzyską i zaznajomioną w relacjach interkucykalnych. A szczególnie w z naturą związków. Sama nigdy nie była zakochana, ani nawet zauroczona.
- Mhm - wybrała najbezpieczniejszą opcję odpowiedzi.
- I chciałabym być w towarzystwie kogoś z kim czuję się pewniej - wyjaśniła czerwonogrzywa.
- Idź z bratem, Random lepiej się nadaje na przyzwoitkę - zakpiła młodsza.
Orange popatrzyła na nią jak na idiotkę. Najwyraźniej potraktowała dowcip poważnie.
- I przy okazji wszystko zepsuje.
- Zgoda, pójdę z tobą. Ale jak coś pójdzie nie tak, to będzie twoja wina -  rzekła alikorn. Ja nie biorę za to odpowiedzialności. Najmniejszej. Słyszałaś, Orange?
Night poczuła jak coś ciężkiego wiesza się jej na szyi i próbuje zmiażdżyć jej ciało. Brakowało jej oddechu i godności.
- Nienawidzę przytulania, wiesz?
Orange Tail zachichotała.

Był wieczór, niebo przybrało już ciemnoniebieską barwę i rozjaśniło się milionami gwiazd. Dwie klacze i pięć ogierów zbliżało się do miasteczka. Szli stępa, nie trzymając szyku i gawędząc radośnie. Szeroka droga i dobra widoczność zachęcały do podjęcia wyższego chodu. Ale nie mieli zamiaru. Musieli wzbudzać szacunek. Oraz chcieli po postu obgadać jeszcze parę spraw, co galop znacząco by utrudnił. Ubrali się w odświętne stroje, by pokazać wieśniakom, że są od nich ważniejsi i lepiej uzbrojeni.
- Tylko się nie upijaj i nie zadawaj z byle kim - pouczał ją Bastard Spell.
- Dobrze, mamo - zakpiła. - Nie zapominaj, jednorożcu, że nie jesteś moim ojcem.
Słysząc to, starszy kucyk drgnął, co zdziwiło młodą klacz. Lubiła Spella i traktowała go jak nauczyciela, przyjaciela i dowódcę zarazem, ale nie sądziła, że ten może traktować ją jak swojego źrebaka.
- Nie zapominaj, alikornie, że powinno cię tutaj nie być - odburknął Bastard i poprawił kryzę szaty - i pamiętaj, że masz u licha dopiero piętnaście lat, dziewczyno, więc…
- Zamknij się.
- CO?! - wkurzył się turkusowy ogier.
Odniosła niejasne wrażenie, że Bastard Spell właśnie zastanawia się nad potraktowaniem jej jakimś bardzo niemiłym zaklęciem. Błyskawicą, Kulą Ognia, Zaklętym Rozwolnieniem… Całe szczęście tylko pokręcił łbem z dezaprobatą.
- On ma rację, Nighty - wtrącił się Random - nie popełniaj błędu młodości, jaki popełniła moja matka, zadając się z moim ojcem.
Kolejny! Kiedy oni zrozumieją, że prawią mi morały, które zupełnie mnie nie dotyczą. Jakbym kiedykolwiek się upiła… Ba! Ja nienawidzę alkoholu! I czy kiedykolwiek próbowałam kogoś poderwać?
- Panowie, szanowne ogiery, ***, no! - Shad stanęła w miejscu, obserwując kątem oka Orange Tail - Chcę powiedzieć tylko, że mnie to nie dotyczy! Nie piję, a ogiery mnie nie interesują…
- Wolisz klacze? - zdziwił się Crossbow.
- Preferuję drzewa - rzekła z sarkazmem w głosie - ze związków alikornów z drzewami rodzą się elfy. Elfy rzygają tęczą, a kuce defekują i w ten sposób tęcza powstaje.
- Spokojnie, kuce, wyrośnie z tego - uspokoił resztę RPP Awful Look - to mija z wiekiem.
- Z drzew? - zapytali jednocześnie Javelin i Adventure.
- Z kiepskiej ironii - wyjaśnił niebieski pegaz, na co towarzysze odetchnęli z ulgą.
- Skończmy te rozmowy, bo jeszcze ktoś usłyszy - rozkazał jednorożec, po czym dodał ciszej - i będzie wstyd.
Miał rację, wchodzili właśnie na rynek i wokół kręciło się mnóstwo kucyków, z czego dobra połowa była mocno pijana. Same ziemnioki, kilka pegazów oraz Spell i Nighty. Mimo, że suknia zakrywała skrzydła, to wyglądająca na wyjątkowo wyrośniętą klacz jednorożca Shadow i tak budziła sensację. Patrzyli na nią jak na zebrę albo kucoperza. Wiedziała, że to uzasadnione, ale i tak uczucie bycia obserwowaną było denerwujące.
Nie mam dwóch rogów, pasków, ani nogi wyrastającej z kłębu, więc mogliby się gapić nieco mniej nachalnie…
Maretown było małym miasteczkiem, a raczej większą wsią. Nie więcej niż trzydzieści chałup krytych strzechą, prostokątny ryneczek, przy którym stała rudera sołtysa, niewiele większa od reszty chat. Niewielka świątynia poświęcona Harmonii najbardziej wyróżniała się ze wszystkich budynków. Zbudowano ją z kamienia, a nie bielonego wapnem drewna, zaś dach pokryto dachówką.
Mieszkańcy byli rolnikami, twardymi, silnymi ziemskimi kucykami, które pracowały na polach. Lammas stanowiło dla nich chyba najważniejsze święto w roku, stojące wyżej w hierarchii nawet od Beltaine, Samhain i Jul. Co roku z tej okazji organizowano festyn. Piwo lało się strumieniami, pieczone jabłka kusiły swym aromatem, a kapusta z grzybami stała w wielkich, żeliwnych garach, powieszonych nad paleniskami. Gospodynie musiały się naprawdę nieźle postarać by przygotować to wszystko. Night cieszyła się, że nie jest jedną z nich.
Szybko została razem z Orange Tail, ogiery gdzieś zniknęły. Poszli bawić się pojedynczo. Pić bimber i podrywać co chętniejsze klacze.
- To tamten - szepnęła jej na ucho Tail.
Oczom czarnej klaczy ukazał się rosły, szaroniebieski, ziemski ogier. Miał fioletową grzywę i potężnie rozwinięte mięśnie szyi. Inne ukrywało ubranie, ale pewnie również stanowiły powód do dumy. Odziewał się bogaciej od większości współplemieńców. Próżno było szukać łat na jego szatach. Orange wyjaśniła jej, że jest synem sołtysa Maretown, czyli najbogatszego kuca we wsi. Otoczony stadem adoratorek, nie zrobił na Shad dobrego wrażenia. Podobnie jak te szczebioczące klacze, wpatrzone w niego jak w wór marchewek.
Idiotki same do niego lezą, a jemu to wyraźnie jest na kopyto - stwierdziła w myślach.
- Nie podoba mi się to - podzieliła się swoimi obawami z przyjaciółką - ma wyższy status społeczny, wykorzystuje biedniejsze klacze. Możesz być dla niego tylko zabawką.
Pomarańczowa pegaz wyglądała na autentycznie zszokowaną i oburzoną. Jej kąciki pyska zadrżały, a skrzydła rozpostarły się.
- Nightingale! - syknęła.
- Nie, Orange. Nie pomogę ci, nie podoba mi się to - powiedziała stanowczo i popatrzyła na starszą klacz.
- Ale ja go kocham!
Tak, na pewno. Oczywiście. Już wierzę. A jeszcze bardziej uwierzę, kiedy on pokocha ciebie... Żałosne!
- Jest tyle ogierów, a ty musiałaś wybrać takiego podrywacza…
- Czemu myślisz, że on taki jest?! - wykrzyczała Tail przez łzy.
Kucyki patrzyły się na nie dziwnie i Night zrozumiała, iż musi szybko zakończyć tę kłótnię. Co prawda i tak by patrzyli, ponieważ wyższa klacz dalej była wielką atrakcją dla miejscowych. Nie chciała jednak by inni zwrócili uwagę na ich słowa.
- Bo widzę - wytłumaczyła spokojnie - może i jestem młodsza, ale życie sprawiło, że zdążyłam już nabrać doświadczenia pod względem oceniania kucyków.
- Mylisz się, na pewno się mylisz - zaszlochała pomarańczowa pegaz.
Night rzuciła okiem przez kłąb przyjaciółki. Widok różowej klaczy masującej Silverowi grzbiet wcale jej nie zdziwił, podobnie jak jej błękitnej koleżanki, która głaskała ogiera po grzywie.
- Być może - rzekła, po czym błyskawicznie dodała - ale wątpię.
- Czyli mi nie pomożesz?
- Nie, ale przeszkadzać też nie będę - oznajmiła zielonogrzywa - każdy powinien mieć wolność wyboru.
Shad odwróciła się i zostawiła Orange samą. Miała nadzieję, że jej lęki okażą się fałszywe i Silver Earth okaże się wspaniałym ogierem, który uszczęśliwi Tail. Wiedziała, że czasami pozory mylą, ale syn sołtysa stanowił według niej klasyczny przykład bogatego buca, który śpi ze wszystkim co ma kopyta.
Czarna klacz nie miała pomysłu co ze sobą zrobić, więc zajęła się jedzeniem. Uznała, że przecież nie może sobie stać i nic nie robić, wolała udawać zajętą, by nikt do niej nie zagadał, ani się nie doczepił. Wieśniacy nie stanowili zagrożenia, ale nie chciała narobić kłopotów sobie i Poszukiwaczom.
Pieczone jabłka były przepyszne, Night szybko opchała się nimi do pełna i z rozczarowaniem stwierdziła, iż nie jest w stanie zjeść więcej, a przecież nie spróbowała jeszcze zupy z buraczanych wysłodków oraz sianokiszonki na owsie. Pochłonięcie na siłę tych pyszności groziło ochwatem.
 Najedzona siedziała na ławce, przy wspólnym stole i spoglądała w gwiazdy. Gwar, muzyka, radość i śmiechy prawie do niej nie docierały. Liczyło się tylko nocne niebo i przesuwające się po nim obłoki. Choć inne kucyki tańczyły i bawiły się w swoim towarzystwie, a nią się nikt nie przejmował, to nie czuła się samotna. Miała w końcu samą siebie i święty spokój.
Mogła zastanowić się w końcu nad pseudogłęboką naturą Wszechświata, ale uznała, że to głupie i nudne. Wolała pogrążyć się w marzeniach. Dowodzić z grzbietu wzgórza własną armią. Budzić strach i przerażenie wśród zdrajców, którzy nie uznali jej praw do tronu. I stanąć przed Królem Nocy, by kazać mu się ukłonić.
Ciekawe jak się bawią chłopaki - pomyślała.
 - Co tak sama siedzisz? - zagadnął ją Bastard Spell, przysiadając się do niej.
Nie pytała go co wcześniej robił. Wolała nie wiedzieć. Ale żadna stodoła nie płonęła, więc wyglądało na to, że jednorożec nie bawił się szczególnie dobrze.
- Pokłóciłam się z Orange…
- Ahh… Nie wiem o co poszło, ale się pogodzicie. Od tego są przyjaciele, by się z nimi kłócić - wyjaśnił jednorożec.
- Przepraszam, Bastard, że byłam taka okropna - wyszeptała Nighty.
- Drobiazg, młoda. - uśmiechnął się i machnął kopytem.
- Miałeś rację…
Jego pysk natychmiast przybrał inny wyraz, o wiele poważniejszy, zaś uszy stanęły na sztorc.
- Co przeskrobałaś?!
- Ja nic, ale Orange tak - uspokoiła swojego mentora, Shad.
Bastard Spell widocznie odetchnął z ulgą i nalał sobie piwa. Mieszkańcy Maretown nieco zdziwili się na widok lewitującego kufla, ale nie powiedzieli nic. Znali maga i nie chcieli by zmienił architekturę ich wioski.
- Z kim? - domyślił się przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód.
- Jak na razie w kim. W Silver Earthcie.
Jej rozmówca zakrztusił się bursztynowym trunkiem i wytrzeszczył oczy.
- W tym kretynie? - oburzył się Spell - Jeśli kobyła ma szczęście, to nie jest w jego typie.
Pięknie! Po prostu pięknie!
- Jest jeszcze gorszy niż obstawiałam? - zapytała z niepokojem w głosie.
- Nie, jest po prostu rozpuszczonym bachorem, któremu wydaje się, że mu wszystko wolno - mruknął turkusowy kuc. - Bogaty jak na tę wiochę, wszystkie klacze na niego lecą i co piąta kończy ze źrebięciem w brzuchu. Wiesz co - zmienił temat - chodźmy się bawić, to jest w końcu Lammas, a nie Samhain! A ty chyba nie zamierzałaś spędzić całej nocy na tej twardej ławce, prawda?
- Zamierzałam.
Ogier wstał i bezceremonialnie zepchnął ją z ławki przy pomocy tylnej nogi. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale nie pyskowała. Widziała, że Bastard ma dobry humor i chce po prostu popsuć jej miłe chwile nieróbstwa. Jednorożec wskazał kopytem kierunek, czyli środek placyku.
Jęknęła i z miną męczennika poszła z nim zachowywać się jak ziemska klacz.
Zagrali w wiejskie gry i zabawy, których sensu istnienia dalej nie rozumiała, dlatego stwierdziła, że go po prostu nie było. No bo po co niby walczyć na worki z mąką, obierać kartofle i wróżyć pogodę z kształtu obierzyn oraz przeciągać linę? Chyba tylko po to, by dokuczać Spellowi, który przegrał i wyrąbał się prosto w kałużę.
Tańczyli w kółku razem z innymi i śpiewali pieśni o żniwach. Bastardowi w ogóle nie przeszkadzała nieznajomość tekstów. Był środek lata, ciepła noc pełna szeptów i śmiechów. Przyroda radowała się ze swoich owoców. Plony w tym roku były wysokie, co cieszyło mieszkańców Królestwa Zmian, którzy nie musieli się obawiać, że nie przeżyją zimy.
A rozgwieżdżone niebo jaśniało nad nimi w swej pełnej, bezchmurnej krasie. To była jedna z tych nocy, podczas których nie chciało się spać, by nie stracić możliwości jej przeżywania. Powietrze miało w sobie to coś, co sprawia, że chce się je wdychać i wdychać. Powiew świeżości, lekki chłód śmierci przedwieczności.

Dziękował, Harmonio, za hojne dary,
W czas Lammas bogaty,
Tańcujemy wokół chaty,
By przegnać precz złe mary!

By żyto na polach się złociło,
Pszenicy złote gięły się kłosy,
Splećmy razem nasze losy,
By urodzaj utworzyło!

Jabłonki od jabłek się uginają,
Kapusty główki zielenią,
Rzeki kopą iskier mienią,
Trocie co na skały się wspinają.

Polna Panno, Klaczko Młoda,
Dzięki której rok się kręci,
Pokaż swe dobre chęci,
Niechże uda się pogoda!

Harmonio! To nie ma sensu. To wszystko nie ma sensu! A mi to w ogóle nie przeszkadza.
Zmęczona i zdyszana wróciła na ławę. Musiała odpocząć. Jednorożec uznawał dziwaczny światopogląd, który mówił, że póki można należy oddawać się rozrywkom, a gapienie się w przestrzeń z tępą miną nie czyni wielkiego, antycznego filozofa, lecz skretyniałego dziadygę. Całe szczęście Bastard poszedł poszukać reszty drużyny. Niepokoiło go ich długa nieobecność i marudził, że pewnie poszli chlać bez niego. Znowu została sam. Była mu wdzięczna, za to, że wyciągnął ja do kucy. Przez chwilę nawet myślała, że mogłaby tutaj żyć, tu w tej małomiasteczkowej utopii. Nikt nic by nie mówił, bo by dostał manto. O, naiwna! Jak bardzo się myliła.
- Kto to, znacie?
- Od tych, no, Poszukiwaczy Wygód! Nie dziwota, że do nich przystała. Kto by taką chciał? 
Zaintrygowana, wytężyła słuch. Póki co nie zamierzała przeszkadzać obgadującym. Lubiła dowiadywać się o sobie ciekawych rzeczy. Szczególnie, kiedy mogła potem uświadomić plotkarzy, że słyszała.
- Żodyn. Licha, kanciasta, za wielgachna, maść szpetna, jak u babki kota… W biodrach wąska, nijak poklepać po słabiźnie, a i źrebków dużo nie da - powiedział czerwony ogier.
- Ale kobyła, w zbrojnych? A widział to kto?! Kie licho?! Jednorożna wiedźma! Kuce poczciwe oczarowała, wiadam wam panoćku!
Nighty wstała, podeszła do nich i uśmiechnęła się wrednie. Musiała przy tym bardzo uważać by nie zabić ich oraz by nie wybuchnąć śmiechem. Ich mowa oraz tok rozumowania mocno ją rozśmieszały.
- O mnie rozmawiacie, panowie? Chętnie posłucham… - rzekła głosem ociekającym jadem.
Dwa, obgadujące ją ziemskie kucyki zamilkły, pod wpływem wzroku bazyliszka. Nie spodziewali się, że klacz zareaguje i im przerwie. Być może byli zbyt pijani by pomyśleć, że usłyszy. Albo to po prostu wrodzona głupota?
- Wybaczcie, panienko, ale tego kim jesteście nie zmienita przeto - odpowiedział seledynowy kuc.
Miała szczerą ochotę sprać ich na kwaśne jabłko, dlatego poszła sobie gdzie indziej. Oznaczało to, że nie mogła siedzieć na ławkach. Pokręciła się po rynku. Była poirytowana - chciała wracać, a jej towarzyszy gdzieś wcięło. Masa kucyków przelewała się wokół niej, a ona stała, jak ten słup milowy. Mogła oczywiście przeszukać Maretown kamień po kamieniu i znaleźć te nieznośne pegazy oraz jeszcze gorszego jednorożca. Mogła, ale nie zamierzała im przeszkadzać w bardzo prywatnych sprawach, jakimi mogli się właśnie zajmować.
- Dobrze się wiedzie, mosterdzieju. Królestwo Nocy stało się dla nas, kupców istnym rajem. Skupują stal, broń i żywność. W ogromnych ilościach…
- Do wojny się szykują? Ale z kim?
 - Zapewne, dlatego właśnie wyjeżdżam do Mooncastle. Tam najbezpieczniej. Z kim? Może chcą poszerzyć terytorium o Cieniste Ziemie. W sumie dobrze, wszystko co złe to przez te plugawe odmieńce, mroczne kuce!
Słysząca tę rozmowę, Night Shadow drgnęła. Zrozumiała bowiem, że zaraz znajdzie się na linii frontu. I ta opcja wcale, a wcale się jej nie spodobała. W najlepszym wypadku złapał by ją ktoś, kto skojarzy kim jest, nie zgwałci i nie zabije. W najgorszym natrafiłaby na dezerterów. A ci lubili zabawiać się z klaczami, by potem zostawić je w krzakach, zimne i martwe.
Myśl o zostaniu upodloną w taki sposób przez kogokolwiek była dla niej najgorszą z możliwych. Wolałaby umrzeć. Najlepiej w bitwie, w której mogłaby się uprzednio wykazać. A tak w ogóle to najchętniej by wcale nie ginęła, ani nie zaznawała innych krzywd.
Dobrze wiedziała kogo najechać chce Darkness Sword oraz którędy wypada trasa przemarszu wojska. Pamiętała i dobrze, bo to była jej szansa, by odzyskać choć część tego co do niej należy. Oznaczało to też, że już nadszedł czas, a ona musi być gotowa na realizację swoich życiowych celów. Uśmiechnęła się smutno i pomyślała:
Zaginiona królewna wraca do gry.
Na Randomowych Poszukiwaczy Przygód nie musiała długo czekać, ale za to Orange nigdzie nie było. Zniknęła.
- To właśnie dlatego tak długo nie wracaliśmy - wyjaśnił Green Crossbow.
- W Maretown jej nie ma? - zdziwiła się.
- Nie - odpowiedział zielony pegaz.
Miała złe przeczucie, czuła w brzuchu stado wijących się lodowych żmij. Strach o kogoś. Kogoś bliskiego i drogiego.
- A Silver Earth?
- A on jest - rzekł Bastard - i mówi, że nie wie gdzie jest Orange. Nie zmienił zdania, nawet jak Random stanął mu na jajach.
Klacz osłupiała. I zaczęła bać się jeszcze bardziej. Wiedziała, że teraz parę kucyków ma całkiem mocne powody by zrobić Tail krzywdę. Ziemniaki to mściwe bestie, których gniew lubi dotykać niewinnych. Szczególnie tych, którzy są słabsi i nie potrafią się obronić.
- Wywałaszyłeś go? - zszokowana Shadow spojrzała na szarego ogiera.
- Na to wygląda. Maretown się ucieszy. A przynajmniej ci co mają córki, które przechędożył, a się nie ożenił.
- Szukajmy dalej, pomogę wam - powiedziała.

Szukali pomarańczowej klaczy przez wiele godzin. Oblecieli okoliczne pola, rzucając na ziemię cienie, które przemykały po niej niczym szczury. Kiedy upewnili się, że nie znajdą ją w bezpośrednim sąsiedztwie miasteczka, zanurzyli się w lasy. Night modliła się tylko by Orange Tail dalej była żywa i by nie spoczywała związana w czyjejś piwnicy. Wówczas musiałaby zrównać całe Maretown z ziemią. Z pomocą Bastarda i uzbrojonych pegazów było to całkiem możliwe i bardzo kuszące.
 W pewnym momencie postanowili się rozdzielić. Uznali, że w ten sposób przeszukają większą połać puszczy. A przecież zależało im na czasie.
W lesie było ciemno i wilgotno. Mrok nie stanowił większej przeszkody dla maga, choć kucyki i tak widziały w takich warunkach całkiem nieźle. Ale i tak musiała uważać by nie potknąć się o wystający korzeń, ani nie wpaść do jakiejś dziury ukrytej pod stertą liści. Spowalniały ją krzaki i gęsto rosnące drzewa.
Night wołała przyjaciółkę i nasłuchiwała, ale nikt nie odpowiadał, nawet echo. To nie było dziwne. Echo raczej rzadko odpowiada, tym bardziej w gęstwinie. Zaś sama Orange mogła nie chcieć, bądź nie móc odpowiedzieć na wołanie. Shad wolała nie myśleć o tej drugiej możliwości.
W końcu zrezygnowana, zmęczona alikorn usiadła pod jakąś sosną. Dyszała ciężko ze zmęczenia. Szła za szybko. Wiedziała, że powinna spokojnie postępować, by ostygnąć, ale nie miała na to ochoty. Musiała położyć na mchu i poczekać aż oddech się uspokoi.
Poszycie lasu było miękkie i wygodne. Niestety również mokre. Nie przejęła się zbytnio tym, że na zadzie ma mokrą plamę, zapewne wzbogaconą drobinami piasku, liści i wiewiórczych ochodów.
Była zła na siebie, że nie pilnowała Tail. Czuła wyrzuty sumienia, że jej nie śledziła. Może i takie postępowanie nie należało do moralnych, ale w końcu szpiedzy to jedna składowa aparatu bezpieczeństwa w państwie. Tak przynajmniej usłyszała kiedyś od wuja. Wówczas znajdował się w stanie trzeźwym.
Poczuła gniew i obrzydzenie do swojej osoby. Ona sobie spokojnie odpoczywa, a przecież może przejść jeszcze parę kilometrów, zaś czerwonogrzywa pegaz sobie gdzieś marznie i być może umiera.
Jestem cholerną niedojdą! Nie będę słaba! Wstanę i pójdę dalej.
Wściekłość zmotywowała ją do dalszych poszukiwań. Poczuła grunt pod kopytami. Ruszyła szybkim stępem, który szybko zamienił się w kłus. Przestała zwracać uwagę na to gdzie i po czym lezie. To nie miało znaczenia, nie teraz.
 Choć sukienka darła się i niszczyła od przedzierania się przez krzaki, choć gałęzie drapały ją po twarzy, to nie poddawała się. Ciało piekło, kiedy słony pot dostawał się w miejsca, gdzie skóra została naruszona. Pod ubraniem czuła pianę. Suchość w pysku domagała się wody.
Buki i dęby wszędzie wyglądały tak samo i nie wiedziała nawet gdzie idzie. To nie miało znaczenia. W końcu pegaz mogła być gdziekolwiek. Nawet w warowni albo w swoim domu, odprowadzona bezpiecznie przez któregoś z Poszukiwaczy. Sama zdecydowanie nie wróciłaby bez nich. Musiało stać się coś okropnego.
Las miał swoją muzykę. Szelest racic i łap po ściółce, łopot sowich skrzydeł, i szum koron drzew. Jednostajny i chaotyczny zarazem. Przerażający i szepczący do uszu przerażające słowa.
Klucz, błąkaj się, mały kucyku. Tu nie ma nikogo, jesteśmy tylko my - Ty i ja. Ciemność zwodzi cię, byś opadła z sił, klaczko. Nie znajdziesz tu tego po co przyszłaś. Nie ma jej. Nie istnieje. Nie żyje. Zamordowano ją, a ciało rozszarpały wilki. Na pewno chcesz znaleźć resztki? Oglądać jej martwe ciało z białymi, wpatrzonymi w ciebie oskarżająco oczami?
Szarpnęła łbem by odegnać od siebie te myśli. Nie mogła im zaufać.
Całkiem straciła już nadzieję, ale obiecała nie poddać się przed nastaniem świtu. Nie wierzyła, że ktoś inny ja znalazł. Nie wiedziała dlaczego tak myślała, ale była tego pewna. I wiedziała, że reszta czuje to samo. Nikt się nie podda. Tail była jej przyjaciółką i siostrą Randoma. Rodzina przyjaciela to prawie jak własna.
Do reszty straciła rachubę czasu. Było tylko teraz i do przodu. Nogi szły same, poruszane jakąś dziwną siłą, wywodzącą się z zaginionych obszarów świadomości. Krzewy zostały staranowane, mrowiska zdeptane przez obute kopyta, a pajęczyny pozrywane w blasku magii.
Usłyszała cichy szloch. Dźwięk wydała z siebie bez wątpienia jakaś młoda klacz. Obudziło to Shad, która dotychczas spała idąc. Powoli, starając się poruszać jak najciszej skierowała się ku źródłu hałasu. Magią delikatnie rozgarnęła gałęzie i jej oczom ukazała się…
- Orange Tail!
- To ty, Nighty? - szepnęła zapłakana klacz, odwracając się ku niej.
- Ja - odpowiedziała Shad i podeszła do przyjaciółki.
Przyświeciła bardziej. Stan w jakim znajdowała się pegaz mocno ją przeraził. Tkaczka bezwładnie leżała na ziemi. Jej sukienka była podarta i poplamiona, również krwią. Alikorn położyła się koło niej i objęła ją skrzydłem. Nie lubiła czułych gestów, ale rozumiała, że Orange potrzebuje teraz ciepła i troski.
- Opowiedz mi wszystko - poprosiła łagodnym głosem.
- Miałaś rację - powiedziała cicho Orange, pociągając nosem - miałaś rację, co do niego. A ja nie posłuchałam. Podeszłam do niego i zapytałam, czy zatańczyłby ze mną. Zgodził się. Następnie rozmawialiśmy. Wszystko szło tak wspaniale, układało się tak idealnie - Night nie przerywała jej, słuchała cierpliwie, przytulając ją do siebie - Potem on mnie pocałował, wymknęliśmy się do lasu. Rozmawialiśmy, tuliliśmy się do siebie, a potem - Tail przerwała by dodać po chwili, jeszcze cichszym głosem - potem oddałam się mu. Myślałam, że mnie kocha, że ożeni się ze mną. Kiedy skończył, powiedział „Kiepska jesteś w te rzeczy” i poszedł sobie. Wyobrażasz sobie jak się teraz czuję?
Zielonogrzywa nie wyobrażała sobie, ale przytaknęła. Nie chciała, by ta rozpłakała się jeszcze bardziej. Współczuła przyjaciółce, choć  popełniła głupstwo, ale w końcu kto ich nie popełnia?
- Możesz wstać? - zapytała.
- Tak. Ale ja nie chcę wracać! Nie chcę by matka i Random mnie teraz widzieli - szlochała. - Taki wstyd!
Wstyd? Mało powiedziane. Zniszczyłaś sobie życie, klaczo.
- No już, spokojnie - uspokajała ją alikorn - może pocieszy cię co twój brat zrobił temu draniowi…
- On wie? - pisnęła przerażona tkaczka.
- Domyśla się - wyjaśniła - wszyscy cię szukają, mieliśmy spotkać się w warowni o świcie. Chodź, Orange.
Wstała i wyciągnęła kopyto w jej stronę.
- Co Random zrobił Silverowi?
- Powiedzmy, że Earth już nigdy nie zabawi się z klaczą - Night Shadow uśmiechnęła się lekko, mówiąc to. - I słusznie.
- Już nigdy nie pokażę się w Maretown! Będę pośmiewiskiem - płakała dalej czerwonooka - nigdy nie założę znanego warsztatu tkackiego.
Królewna Nocy chciałaby zaprzeczyć, ale wiedziała, że Tail ma rację. Nie, nie ma racji. Jej sytuacja była ciężka. Nie będzie pośmiewiskiem. Połowa mieszkańców miasteczka będzie chciała pobić, zgwałcić i zabić. W tej kolejności. Zdecydowanie nie spróbują linczować samych Poszukiwaczy, ale nie zawahają się skrzywdzić klaczy. Wątpiła by nie zareagowali na to co Random uczynił jednemu z nich.
- Dołączysz do drużyny. Zajmiesz moje miejsce - zaproponowała.
Nie była to pusta propozycja, Shaddy uważała to za najlepsze wyjście. Nawet jeśli Tail zostanie kucharką, to będzie przynajmniej bezpieczna. Wydostanie się też ze swojego domu, w którym trzymała ją jedynie chęć opieki nad schorowaną matką, a który zamieszkiwała również gorsza część jej rodzeństwa.
- Odchodzisz, dlaczego?
- Coś nadchodzi, coś co zabije Caballusię jaką znamy - odpowiedziała po chwili namysłu.
- Nie rozumiem - Orange Tail przestała płakać, zszokowana tą nowiną.
- To dobrze, to bardzo dobrze.
Night spojrzała w górę, zastanawiając się, czy uda im się wystartować. Lot znacznie skróciłby czas potrzebny na dotarcie do ciepłego łóżka.
- Dlaczego drżysz? Przecież jest środek lata? - zdziwiła się klacz pegaza.
Zielonogrzywa uśmiechnęła się krzywo. Pora względnej beztroski skończyła się. Szły wielkie zmiany w jej życiu.
- Skoro tak, to dlaczego na horyzoncie widać już deszcze jesieni?




« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 00:53:24 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #20 : 05 Listopada 2013, 20:01:12 »
Fajna nowelka, szczerze mówiąc to całkiem dobrze ci wyszła. Postać orange tail, jako naiwnej młodej klaczy wyszła Ci super, aczkolwiek metamorfoza NS poszła chyba trochę za daleko. W sensie, brakuje mi tego wigoru z poprzednich rozdziałów.

Generalnie podoba mi się ta konwencja, jako " oneshota" w sensie rozdziału. Można się poczuć jak w "Znachorze" ( wątek Marysieńki- kto oglądał ten wie). Zrezygnował bym  jednak z angielskiego slangu i memy internetowe dawać nieco bardziej subtelnie.( Fragment z kiepską ironią, o to mi idzie)


IP: Zapisane
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 232


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #21 : 08 Listopada 2013, 06:47:25 »
Slang angielski jest naprawdę słabym pomysłem. Przynajmniej w moim przypadku, psuje to w dużym stopniu klimat.


Co do błędów, w tym fragmencie nasiliły się błędy składniowe. Praktycznie większość, to brak związku zgody między podmiotem, a dopełnieniem lub innymi słowami, które są powiązane taką samą odmianą w kontekście tych dwóch słów.

Najprościej mówiąc, dwa słowa muszą mieć taką samą formę, np.

poleciła pegaz.

Pegaz to rodzaj męski, dlatego wymaga od swojego orzeczeniea adekwatnej formy (poleciał).

wielkich garach, powieszonych

Gary to rodzaj niemęskoosobowy, dlatego pytanie o przydawkę raczej wygląda "jakich garach?" Łatwo można skonstruować prawidłową formę wielkich garach, powieszonymi

Czasem są jeszcze niepoprawne spójniki.


//////////////////////////////////////////////

No i oczywiście problem z imiesłowowym równoważnikiem zdań, ale wszyscy go źle konstruują, nawet ci, od których wymaga się, by to umieli.

Wybiegła z sali jadalnej, pozostawiając towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami

Tutaj ktoś, kto nie zna podstaw składni nie dostrzeże błędu. Jednak imiesłów "pozostawiając" informuje nas o czynności ciągłej, niedokonanej, która dzieje się w tym samym momencie, co druga czynność. Tutaj nie mogą te dwie czynności dziać się w jednym momencie, bo najpierw musiała bohaterka wybiec, by zostawić towarzyszy, zresztą sama o tym poinformowałaś, że wybiegła. Dlatego poprawnie jest.

Wybiegła z sali jadalnej, pozostawiwszy towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami


Ewentualnie, jeśli koniecznie chcesz, by te czynności były równoczesne, używasz czasownika niedokonanego od wybiec, czyli

Wybiegała z sali, pozostawiając towarzyszy z rozdziawionymi pyszczkami.

Teraz te dwie czynności dzieją się jednocześnie.

Imiesłowy można zastąpić czasownikiem z dodanym spójnikiem "kiedy". Teraz skonstruuje takie zdanie i zobaczysz, jakie ono było bez sensu.
Ty skonstruowałaś to pierwsze zdanie poniżej, tylko wykorzystałaś imiesłów zamiast zwykłego orzeczenia.

Kiedy ona wybiegła z sami, zostawiała swoich towarzyszy - BŁĘDNE

Kiedy ona wybiegła z sami, zostawiła swoich towarzyszy - POPRAWNE

Żeby nie było, że imiesłów uprzedni łączy się tylko z cz. dokonanym, a współczesny tylko z niedokonanym, warto zaznaczyć, że można użyć w jednym zdaniu czasownika dokonanego i imiesłowu współczesnego, wtedy gdy podczas dłuższej czynności wyrażonej imiesłowem (np. czytając) w trakcie nastąpiła jakaś krótka czynność (np. znalazła). Czytając gazetę, znalazła coś ciekawego.

To jest identyczny przypadek jak w angielskim, kiedy macie czas p. continuous przerywany krótkim wydarzeniem w czasie p. simple. Tylko tam nie ma imiesłowu, lecz dwa czasowniki, ale zawsze można to przekształcić w imiesłów, stworzywszy formę V+ing lub Having+IIIf. Pierwsza forma to imiesłów współczesny, a druga uprzedni.

Może też być użyta czynność niedokonana, jeśli działa się ona później, po imiesłowie. Dlatego tak samo można łączyć czasownik niedokonany z imiesłowem uprzednim, np. Otworzywszy książkę, czytał ją do nocy.
Jedyne, co trzeba zrobić, to przeanalizować te czynności i ich miejsce w czasie. Jeśli dzieją się równocześnie, to imiesłów współczesny, jeśli nie, to imiesłów uprzedni.

 Większość poprawek naniosłem na tekst, który podałaś w linku, toteż tam można je zobaczyć, kliknąwszy w niego. Tak kliknąwszy, nie klikając.


PS. Wiem, że nikt tego nie zrozumie albo nikomu nie będzie się chciało, ale lubię tłumaczyć takie rzeczy, nawet jeśli nie mają one odbiorców.

Pozdrawiam.


« Ostatnia zmiana: 08 Listopada 2013, 13:20:14 wysłane przez Sylath » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #22 : 08 Listopada 2013, 17:59:05 »
A ja lubię je czytać, wszystko co pomaga samorozwojowi jest dobre :)
Co do formy pegaz się zastanawiałam, ale postanowiłam ostatecznie potraktować ten wyraz tak samo jak "alikorn"- czyli dziwne zapożyczenie z obcego języka.
Z garami mnie zagiąłeś, nie miałam pojęcia jaki to rodzaj  :niepewny:
Ech, moja pała z gramatyki chyba się ujawnia w mojej twórczości.

Czyli- wielkie dzięki Sylath, jesteś wielki.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:55:20
Czas na rozdział IX. Życzę miłej lektury i miłego wyłapywania błędów ;)
https://docs.google.com/document/d/1iecsuEUtfbPsnI2NJ_GZ7MqvyWjG4LNhVYYiYW0nJS4/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział IX: Droga do władzy

Nighty nerwowo krążyła po wspólnej sali, czekając na powrót towarzyszy. Do świtu pozostało jeszcze parę godzin, przez co w pomieszczeniu panowała ciemność. Pomimo tego klacz widziała rzędy okrągłych tarczy, pokrytych łuszczącą się farbą, porozwieszanych na ścianach. Nie rozpaliła ognia w kominku, ani nie przyświeciła sobie rogiem. Lubiła ciemność, ponieważ przypominała jej nieco rodzinne strony. Tutejsze noce były jaśniejsze od tych w jej kraju w pierwszej połowie roku i ciemniejsze od tych w drugiej. Tęskniła za widokiem nieba nad Mooncastle.
Od kamiennej posadzki bił chłód, choć było ciepło. Mogłaby pójść spać, do swojej komnatki, ale nie zrobiła tego. Po pierwsze nie chciała przegapić powrotu Greena, Bastarda, Javelina i Randoma. Martwiła się o nich, byli dla niej jak rodzina. Zresztą powinna ich poinformować, że odnalazła zgubę, by się niepotrzebnie nie denerwowalo.
Po drugie jej łóżko zajmowała teraz Orange Tail. Klacz pegaza potrzebowała odpoczynku bardziej niż alikorn. Shad wolała by pomarańczowa klacz spała w ciepłym i wygodnym, twardym łóżku.
Zresztą Night Shadow i tak nie mogłaby zasnąć, bowiem rozmyślania pochłonęły ją całkowicie. Decyzja o opuszczeniu Randomowych Poszukiwaczy Przygód nie była prosta. Porzuciła za sobą wszystko uciekając z domu i zyskała nowe życie. Teraz będzie musiała zrobić to ponownie i wiedziała, że będzie jeszcze trudniej. Może to dziwne, ale czuła się bezpiecznie przez te lata. Polubiła tę dziwaczną zbieraninę i nikt nie nastawał na jej godność oraz życie. A przecież to co planowała nie miało najmniejszego prawa się udać.
Wyjrzała przez okno, by popatrzeć na niebo. Z radością przyjęła chłód nocy, który ją uderzył. Koił nerwy i zmęczone, obolałe mięśnie.
Poszłabym polatać - naszła ją nieoczekiwana myśl.
Opuściła salę i wyszła na zewnątrz. Było cicho i bezwietrznie. O tej godzinie przyroda spała. Nocne drapieżniki skończyły już swoje uciechy, zaś dzienne jeszcze się nie obudziły. Ptaki dopiero za godzinę, dwie miały rozpocząć swój poranny koncert.
Rozejrzała się uważnie i skoczyła w niebo. Szybko wzniosła się na odpowiednią wysokość. Leniwie kołowała nad kwaterą Randomowych Poszukiwaczy Przygód, wypatrując towarzyszy.
Latanie pozwoliło jej się wreszcie zrelaksować i pozbyć nękających ją myśli na temat życiowych planów. Kilka godzin zapomnienia potrafi być czasami cenniejsze niźli złoto.

Róż porannego nieba już zmieniał się w błękit dnia, kiedy zjawił się pierwszy z Poszukiwaczy, Bastard Spell. Jednorożec był wyczerpany, ledwo trzymał się na nogach, ale gdy Night przed nim wylądowała, podniósł głowę i popatrzył na nią pytająco.
- Znalazłam ją. Reszta jeszcze nie wróciła -  wyjaśniła czarna klacz.
- Co z nią? - zapytał ochrypłym głosem.
- Fizycznie nic jej nie jest, ale…
- Ale co? - przerwał jej mag.
- Psychicznie. Jest załamana - wytłumaczyła mu. - Jak reszta się znajdzie, to wam powiem. Musimy podjąć decyzję. Wszyscy razem. Idź spać, Spell. Wyglądasz jakbyś miał zaraz zdechnąć.
Bastard skrzywił się.
- A ty? Nie spałaś chyba całą noc. Ciesz się, że siebie nie widzisz.
Shadow nie odpowiedziała. Jedynie machnęła przecząco łbem. To dziwne, ale nie czuła się zmęczona. Tam, w lesie przeżyła moment krytyczny, po którym przestała odczuwać cokolwiek. Jednorożec pokręcił głową i wymamrotał coś o dzisiejszej młodzieży.

Wszyscy odnaleźli się dopiero około południa. Ostatni do warowni przybył Random Adventure. Pegazy wyglądały jeszcze gorzej niż Spell. Obdrapani, z krwawiącymi ranami, worami pod oczami, dziwnie sterczącymi piórami i ze skołtunioną sierścią przedstawiali sobą widok nędzy i rozpaczy. Dopiero po doprowadzeniu ich do jako takiego porządku Nighty poszła odpocząć.
Po krętych, kamiennych schodach, prowadzącymi do jej sypialni, starała się iść jak najciszej. Dobrze naoliwione drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku, kiedy je uchyliła. Weszła do komnaty. Uśmiechnęła się na widok Orange Tail, śpiącej spokojnie w jej łóżku. Klacz pegaza nie poruszała się, oddychała spokojnie i miarowo.
Alikorn zdjęła z siebie podartą suknię i rzuciła ją na podłogę. I tak była zniszczona, więc nie widziała sensu w składaniu jej w kostkę i wkładaniu do kufra. Podeszła do starej, drewnianej szafy, stojącej naprzeciwko posłania i wyjęła z niej ciepły, wełniany koc w brązowo-żółtą kratę. Owinęła się nim i położyła się na podłodze, zwijając się w kłębek. Zamknęła oczy. Niedługo musiała czekać na sen.

Kiedy się obudziła, pomarańczowa pegaz dalej spała. Shad ubrała się w swój normalny strój - wełnianą tunikę i spodnie, po czym by nie obudzić drugiej klaczy, cicho wyszła z sypialni. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i skierowała się do wspólnej sali.
Jej towarzysze już tam byli. Oczekiwali jej, wszyscy chcieli wiedzieć co dokładnie przydarzyło się Orange Tail oraz jak zielonogrzywa ją znalazła. Night Shadow spełniła ich oczekiwania i zdała szybki raport.
- Co robimy? Jakieś pomysły? - zapytała zgromadzonych.
- Idziemy do Maretown jeszcze raz przetrzepać Silver Eathowi skórę? - zaproponował Green.
Wszystkie pegazy z entuzjazmem poparły ten pomysł. Awful pokiwał głową, Random już przytraczał kuszę do swojej przedniej nogi, zaś Javelin wkładał z powrotem stalowe buty, idealne do rozgniatania kości. Tylko Night i Bastardem nie krzyczeli. Zamiast tego patrzyli na tę bandę idiotów z wyraźnym politowaniem. W końcu jednorożec wstał ze stołka i trzy razy tupnął w kamienną podłogę.
- Skończyliście już? - odezwał się Spell. Randomowi Poszukiwacze Przygód spojrzeli na niego i umilkli - No, idioci! Czy to coś da? Czy to coś zmieni? I czy ten dupek na to zasłużył?
- Skrzywdził moją młodszą siostrę… - zaprotestował Random, ale Night szybko mu przerwała.
- To twoja młodsza siostra skrzywdziła sama siebie swoją lekkomyślnością i naiwnością. Zachowała się bardzo nierozsądnie. Prawdę cały czas miała przed tymi swoimi czerwonymi oczami, tylko nie chciała jej zobaczyć. A ten kretyn wykorzystał okazję, która sama do niego przyszła.
Brązowogrzywy pegaz zamrugał parę razy z wyraźnym niedowierzaniem i upuścił kuszę, której paski mocujące jakoś w ogóle nie chciały trafić w sprzączki.
- Przecież to twoja przyjaciółka…
- Wiem, dlatego chcę jej teraz pomóc, ale nie linczując jakiegoś durnego ogiera, który nie odróżnia młotka od motyki! Czy to coś zmieni?!
- Jednego gnoja mniej - odparł z dumą Cross.
Green wyglądał na naprawdę zadowolonego ze swojego głupiego pomysłu. Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.
- A co innego możemy zrobić? - zdziwił się Javelin Ichor.
- Przyjąć ją w swoje szeregi - wyjaśniła im czarna klacz.
Wspólną salę ogarnął gromki śmiech. Wszystkie ogiery, jak jeden mąż zaczęły rechotać i walić kopytami w podłogę, słysząc ten niedorzeczny, głupi i abstrakcyjny pomysł. Night stała i spokojnie czekała aż się nieco uspokoją, i będzie można z nimi spokojnie, i w miarę poważnie poważnie porozmawiać.
- N-nighty, widziałaś ty kiedyś klacz wojownika? - zapytał się, nie przerywając tarzania ze śmiechu Green Crossbow.
Poirytowana alikorn przywołała magiczną błyskawicę i cisnęła ją w zielonego pegaza. Włożyła w to tyle siły by zabolało, a zarazem nie zrobiło mu krzywdy. Pocisk uderzył tam gdzie miał trafić.
- ***! - jęknął Cross, rozcierając sobie obolały zad - Za co?
- Za zadawanie durnych pytań - wyjaśniła.
Salę Wspólną ogarnęła cisza. Słowa klaczy dotarły do nich dopiero po chwili.
- Ale Shad, ty jesteś jakaś taka inna… - protestował Random.
Ciekawe… Może powinnam się obrazić?
- Jesteś alikornem… - wtrącił Spell
Dopiero teraz zauważyłeś? I co to ma za znaczenie?! A, racja! Dysponuję magią, która jest bardzo przydatna dla tej drużyny.
- Nie wyglądasz i nie zachowujesz się jak kobyła - stwierdził Awful Look.
Night Shadow uniosła jedną brew. Była coraz bardziej zdziwiona i zaintrygowana czego to jeszcze się o sobie zaraz dowie.
- No właśnie, przepraszamy, Night, ale nie kwalifikujesz się do bycia klaczą, wedle naszej definicji - podsumował Green.
Przydałyby się jakieś suchary do przegryzienia, całkiem przyjemnie się tego słucha.
- To czym ja w takim razie jestem? - zainteresowała się zielonogrzywa.
Odpowiedziała jej oczywiście głucha cisza. Kuce spoglądały na siebie nawzajem, nie wiedząc co odpowiedzieć swojej towarzyszce, klaczy, która klaczą nie była. Mruczeli coś pod nosami i robili miny, które zazwyczaj osiągali jedynie podczas upojenia alkoholowego.
- Co powiecie na „piekielnego pomiota”? - zaproponował turkusowy jednorożec.
- Brzmi przyzwoicie - szary pegaz pokiwał głową z uznaniem.
- Skończyliście już?! - wrzasnęła na nich.
- No, ale tak już poważnie - zaczął niebieskogrzywy ogier. - Z tobą to była inna sytuacja Nighty. Wyjątkowa.
Czarna klacz wytężyła słuch, ale mag nie wyjaśnił dlaczego tak właściwie pozwolili jej zostać. Chociaż wiedziała, że po prostu zależało im na drugim czarodzieju.
- A z nią?
- Ona jest zwyczajną klaczą - tłumaczył Spell - i nie nadaje się na jedną z nas.
- Nie może wam po prostu gotować? - przerwała mu.
- Moja siostra nie umie gotować! Jest w tym gorsza niż Cross.
Turkusowy jednorożec spojrzał na Night z wyraźnym powątpiewaniem. Nie przekonała go ani trochę, a to właśnie w nim i bracie Tail pokładała największe nadzieje.
- Ale w sumie, jak się wkurzy - wymamrotał Random - jak patelnia pójdzie w ruch… To Bow Power, Arrow Trip, Good Track, Fast Way, Great Fly zmykają gdzie pieprz rośnie.
- A co z jej marzeniami? Ma ich nigdy nie spełnić? - wtrącił się Javelin Ichor.
- I tak ich nigdy nie spełni - wyjaśniła Shad. - wielki warsztat tkacki… By mieć na to pieniądze musiałaby znaleźć bogatego męża, a jaki bogaty ogier zainteresuje się klaczą o tak niskim statusie społecznym dłużej niż na jedną noc? Jaki zamożny kuc ożeni się z... z… - zabrakło jej właściwego słowa i namyślała się chwilę - z nie dziewicą?
Nie odpowiedzieli od razu, bo dobrze znali odpowiedź na to pytanie. Podobnie jak ona zdawali sobie sprawę, że Orange Tail nie ma przyszłości. Nigdy jej nie miała. Do końca życia zajmowałaby się przędzeniem i sprzedawaniem tkanin na kwartalnych jarmarkach w Maretown.
Co to za życie? - zadała sobie w myślach pytanie.
- Night, nasza praca to nie jest zabawa - tłumaczył jej Bastard. - Można zginąć, ponieść rany…
Uśmiechnęła się bezczelnie i pokiwała łbem. Śmieszyły ją jego argumenty. Bo przed pięcioma laty jakoś w ogóle nie przeszkadzało mu, że ona może zginąć i ponieść rany. Była mu za to wdzięczna.
- Wiesz, że w Maretown będzie kimś wyklętym, będzie pośmiewiskiem i to w najlepszym razie. Mogą chcieć się mścić, skrzywdzą ją - przerwała mu. - Nikt nie będzie chciał kupować od niej tkanin, żaden ogier się z nią nie ożeni.
Po jego minie zobaczyła, że wygrała. Nie miał kontrargumentu. Spuścił wzrok i zrzucił niewidzialny pyłek z rękawa szaty.
- Dobrze więc - powiedział zrezygnowany czarodziej - ale tylko jeśli sama będzie tego chciała.
Skinęła na znak, że się zgadza. Nie mogli przecież działać wbrew woli Orange. Pegaz musiała podjąć decyzję. Shadow znała odpowiedź i czuła, że jej plan się uda.
Dyskusja była skończona, kuce rozchodziły się, każdy w swoją stronę.
- Bastard, zaczekaj! - czarna alikorn zatrzymała jednorożca - Musimy porozmawiać, na osobności.
- O co chodzi? - zdziwił się Spell.
- Nie tutaj - syknęła.
Mag zamrugał oczami, ale nie naciskał.  Widocznie pojął, że pragnie przedyskutować z nim coś ważnego i osobistego, a nie wykorzystanie runy argh w zaklęciu skraplającym chmury.
- Dobrze, porozmawiajmy u mnie.

Kwatera Bastarda wyglądała niewiele lepiej od jej własnej. Urządzona skromnie i praktycznie, bez zbędnych luksusów oraz ozdób. Mag wyraźnie cenił sobie porządek bardziej niż klacz, ponieważ wszystko znajdowało się na swoich miejscach, a podłoga aż lśniła. Komnata była większa i lepiej urządzona w porówaniu do innych sypialni Poszukiwaczy Przygód - bogatsza o kilka regałów wypełnionymi księgami i zwojami, dwa stoły zastawione ziołami i magicznymi ingrediencjami oraz wielką mapę Caballusii powieszoną na ścianie. Nieco nieaktualną, o czym świadczyła granica Królestwa Nocy z Cienistymi Ziemiami.
Niebieskogrzywy jednorożec usiadł przy ciężkim biurku, wykonanym z jakiegoś ciemnego drewna.
- To powiesz mi o co chodzi? - zapytał.
- Niedługo wybuchnie wojna. Królestwo Nocy dokona aktu agresji na sojuszników - odpowiedziała spokojnie.
Kuc zastrzygł uszami z wyraźnym zainteresowaniem.
- Skąd to wiesz.
Czarna klacz streściła mu podsłuchaną rozmowę. Ogier nie wyglądał jednak na przekonanego i nie dziwota, kupcy różne rzeczy plotą.
- To podejrzane, ale czy Darkness Sword chce atakować właśnie Królestwo Zmian? - dopytywał się z niedowierzaniem.
- Miał w planach jego podbój jego i Królestwa Słońca, jeszcze przed moją ucieczką - mruknęła niechętnie.
Nie lubiła wspominać o wydarzeniach sprzed lat. Zawsze sobie wtedy przypominała co jej groziło, a wolała o tym zapomnieć. Wstydziła się też starej Night Shadow, tej przed dniem, w którym wszystko się zaczęło. Zanim nie zaczęła walczyć o swoje była zupełnie inną klaczą. Ale opowiedziała Bastardowi o wszystkim, ze szczegółami, na tyle, na ile je zapamiętała.
Jedna z brwi, nad okiem barwy indygo, uniosła się pytająco.
- Widziałam mapy, widziałam plany - wyjaśniła mu.
- Wojna to ważna sprawa, więc i tak powiem reszcie drużyny, dlaczego więc prosiłaś o rozmowę na osobności?
- Odchodzę.
o słowo zawisło w powietrzu i nie chciało się rozwiać. Milczeli obydwoje. Nighty bała się reakcji jednorożca, kiedy ów otrząśnie się z szoku. Wiedziała, że zapewne będzie zły. Ale wolała to niż zostać wyśmianą przez czwórkę nieznośnych pegazów, które uznałyby, że żartuje, po czym poklepałyby ją po kłębie, gratulując poczucia humoru.
- A to niby dlaczego? - zasyczał wściekle Bastard Spell.
- Bo będzie wojna - wyjaśniła klacz.
Zaczęła intensywnie przypominać sobie jak tworzy się silne bariery magiczne. Wiedziała, że być może będzie musiała postawić taką w ciągu ułamka sekundy.
- A co ma piernik do wiatraka? - ogier jeszcze bardziej się zdenerwował.
- Będzie wojna, a ja wezmę w niej udział. Czas ugrać coś dla siebie.
 - CO?!
Ogier wyglądał jakby nie mógł zdecydować się, czy zemdleć, czy ją udusić. Każde ucho obracało się w inną stronę, a prawa powieka drgała nerwowo. Wstał z krzesła i opierał się na wyprostowanych przednich nogach położonych na blacie stołu.
- Królestwo Nocy - wytłumaczyła spokojnie Nighty.
Spell z powrotem usiadł.
- Czy ty coś piłaś? - zaniepokoił się Bastard.
- Nie.
Słysząc to, turkusowy kuc zmartwił się jeszcze bardziej.
- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, jakim cudem chcesz zdobyć Królestwo Nocy w pojedynkę? - wycedził przez zęby.
- Nie w pojedynkę, o nie - rzekła Night Shadow, unosząc dumnie głowę.  - Włączę się do wojny, pomogę atakowanym wygrać, a potem… Potem nakłonię ich do kontrofensywy - alikorn uśmiechnęła się wrednie - choć chyba nie będzie trzeba ich nakłaniać. A w nagrodę otrzymam Tron Nocy.
Usłyszawszy to, przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód spadł z krzesła. Dosłownie zaczął się śmiać tak mocno, że upadł na podłogę. Długo zwijał się na niej, trzymając się za brzuch. Młoda klacz patrzyła na niego z oburzeniem. Kto jak kto, ale on powinien ją zrozumieć.
- Harmonio, widzisz i nie grzmisz! - zaśmiewał się Bastard, tłukąc kopytem w podłogę - To najgłupszy plan zdobycia władzy, jaki słyszałem. Chyba nawet plan zdobycia władzy, poprzez zdobycie ręki królewny, za wyhodowanie gigantycznego ogórka był lepszy.
Zachichotała.
- A kto miał taki plan? - zainteresowała się królewna Nocy.
- A jakiś ziemniak tak gadał. Tak to już jest jak się pije kiepski bimber. Nigdy nie pij wódki z ziemniaków, Nighty. Nigdy - odpowiedział turkusowy kuc. - A co do twojego planu... W najlepszym razie zostaniesz marionetkową królową marionetkowego państwa! Tego właśnie chcesz?!
- Nie. Ale to były pierwszy krok. Moja jedyna szansa, innej nie będzie - czarna klacz uśmiechnęła się smutno. - Najpierw tron, choćby marionetkowy, potem niezależność. Jestem nieśmiertelna, mam czas.
- A w międzyczasie będziesz dawać zadu jakiemuś księciu, z którym cię zeswatają i urodzisz mu osiemnaście źrebaczków - skwitował ironicznie jednorożec.
Night Shadow chciała jakoś złośliwie to skomentować, ale wiedziała, że Bastard Spell ma rację. Jak zwykle zresztą. Czy była gotowa na takie poświęcenie? Znała odpowiedź - była. Wiedziała, że jest zdolna do wszystkiego by osiągnąć swój cel. A źrebaczków rodzić nie będzie. W końcu mikstury wczesnoporonne od czegoś są. A małżonka się otruje, jak tylko przestaną ją obserwować… W końcu da się to zrobić tak, że wszyscy pomyślą, że zachorował.
Tak Nighty, w końcu wymyśliłaś coś mądrego - pomyślała.
- Jestem na to gotowa. Zrobię wszystko, by odzyskać to co mi się należy - stwierdziła pewnym głosem - i nie urodzę ani jednego źrebaczka. A jeśli jakiś ogier mnie tknie, to pożałuje, że się urodził, bo go wykastruję żabką do wieszania bielizny!
Ogier uśmiechnął się, ale tym razem nie zaczął się śmiać.
- Jesteś gotowa dać się upokorzyć, byleby tylko zyskać jakiś tron? - Spell był coraz bardziej zdziwiony.
- Tak. To nie jest jakiś tron, to moje dziedzictwo.
- Dlaczego nas porzucasz?
Wiedziała, że to pytanie zapadnie. Wiedziała również, że będzie musiała na nie odpowiedzieć, ale nie sądziła, że sprawi jej to takie trudności. Kiedy planowała tę rozmowę w wyobraźni nie było przed nią smutnego i poważnego Bastard Spella. W zasadzie to nigdy wcześniej nie widziała go takiego. Nie sądziła, że ten cyniczny jednorożec może sobie siedzieć przed nią z oklapniętymi uszami i wpatrywać się w nią smutnym wzrokiem. Jeszcze wczoraj wyśmiałaby kucyka, który gadałby, iż mag potrafi mówić takim głosem. Łamiącym się, cichym, ledwo słyszalnym szeptem.
- Bastard, ja... Jestem alikornem - powiedziała to, co w jej mniemaniu przesądzało całą sprawę - jestem nieśmiertelna. Wy już dawno odejdziecie z padołu tego świata, a ja… Ja zostanę. Sama. Już wyglądam dziwnie, a przecież jeszcze rosnę. Już teraz nie powinnam pokazywać się kucykom na oczy, by nie odkryły prawdy. Nie chcę spędzić nieskończoności sama, w ukryciu.
Jednorożec pokiwał łbem. Zrozumiał.
- Moja mała Shad - powiedział ciepło - w życiu jest więcej możliwości do wyboru niż myślisz. Możesz podróżować, poznawać inne Equeidy, zwiedzać nowe kraje. Możesz czekać, aż świat się zmieni i wówczas żyć godnie, i szczęśliwie.
- Kiedy ja chcę nocą widzieć niebo swej ojczyzny… Chcę wdychać powietrze Królestwa Nocy. Pragnę stąpać po trawie, która porasta Równiny Cieniste i słyszeć szum rzeki Nryan. Chcę być wolna i władać moim dziedzictwem. Sunshine Arrow walczyła, nie będę gorsza od niej.
- Sunshine Arrow walczyła i Sunshine Arrow poległa - skomentował Bastard Spell. - Wiesz co to za warownia? Ta, którą uczyniliśmy naszą siedzibą?
- Nie, nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
 - To jest Sunfall, twierdza, do której dostarczono generał Arrow, po przegranej bitwie kończącej Wojnę Zmierzchu. Bitwę nazwano Krwawym Zmierzchem, ponieważ jej pole pływało we krwi zabitych kucy, o czym niechybnie wiesz. W oczekiwaniu na przybycie Hard Winga, by wydał na nią wyrok, przetrzymywano ją w komnacie, którą teraz zajmujesz ty, Night Shadow.
Ta informacja nią wstrząsnęła. Klacz, która ją inspirowała, uwięziona w jej sypialni… To było niespodziewane. I bardzo nierealne. Takie rzeczy działy się jedynie w baśniach, a nie w prawdziwym życiu.
- Bastard, to już postanowione. Odchodzę.
- A kto zajmie twoje miejsce?
- Orange Tail.
To było tak idiotyczne, że oboje parsknęli śmiechem.
- Kiedy to zrobisz, kiedy odejdziesz?
- Jeszcze w tym tygodniu. Kiedy wybuchnie wojna, ukryjcie się gdzieś. Chciałabym byście przeżyli - mruknęła.
Skinął łbem. Oboje wiedzieli, że pewnie już więcej się nie zobaczą. Rozumieli, że nadchodzą czasy, podczas których śmierć zbierze obfite żniwa, być może zabierając również i ich życia.
- Ty też przeżyj - burknął jednorożec. - A co ja chłopakom powiem?
- Wszystko mi jedno albo i nie - klacz zamyśliła się. - Że mi przykro. Że przepraszam.
- Będę za tobą tęsknił, Nighty. Wszyscy będziemy. Cokolwiek się stanie, zawsze będziesz jedną z nas.
- Też będę tęsknić - Shad przytuliła czarodzieja.
Jednorożec odwzajemnił gest.
- Oby powiodło ci się lepiej niż Sunshine Arrow… Zaraz. Ty się przytulasz?! Harmonio! Night, cholero jedna! Nie płacz!

Kiedy wróciła do swojej sypialni czekała ją mała niespodzianka. Pomarańczowa pegaz już nie spała. Leżała na łóżku, z rozczochraną grzywą i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Przednie kopyta klaczy spoczywały na jej podbrzuszu, co nie umknęło uwadze alikorn. Po chwili zauważyła, że Shad stoi w drzwiach i otrząsnęła się z marazmu.
- N-nighty? - mruknęła pytająco.
- Wszystko dobrze, nie martw się - odpowiedziała. - Zgodzili się ciebie przyjąć w swoje szeregi, jeśli zechcesz. Chcesz?
Cisza. Jednak po chwili pegaz kiwnęła głową.
- Przynajmniej jakość posiłków się polepszy - zażartowała młodsza klacz.
Shadow nie wierzyła, że ktoś może gotować gorzej niż Green. To było po prostu niemożliwe, czegokolwiek nie mówiłby Random.
- Dlaczego los musi być taki okrutny? - zapytała smutno tkaczka.
- Byśmy mieli się na kim mścić - Night tupnęła nogą i rozłożyła skrzydła.
Orange wyglądała na zdziwioną, ale Shadow nie oświeciła jej. Nie miała odwagi powiedzieć prawdy przyjaciółce. Przyjaciółce, o ironio losu! Nawet o swoim królewskim pochodzeniu jej nie opowiadała, choć domyślała się, że pomarańczowa pegaz wie o tym od brata. Mocno zdziwiłaby się gdyby Tail nie zapytała Randoma skąd zna przedstawicielkę rasy alikornów i kim ta dziwna klacz jest, a ten zdecydowanie powiedział jej wszystko.
Nie miała pewności, czy Orange Tail pamięta całą ich wczorajszą rozmowę. Zwłaszcza fragment o jej odejściu.
- Czy coś się stało? - spytała się czerwonooka, zdziwiona zachowaniem towarzyszki.
- Nie, nic - skłamała Night Shadow.

Chciała by jej ostatnie dni u Randomowych Poszukiwaczy Przygód były jak najbardziej szczęśliwe. Zachowywała się w stosunku do nich milej niż zwykle, starała się być radosna i pomocna. Jak nigdy słuchała się Bastarda i nawet nie pyskowała, kiedy kiedy kazał jej myć gary, choć to nie była jej kolej. Starała się podczas dyżurów w kuchni i szorowała podłogi.
W tajemnicy przeglądała zawartość biblioteki Spella. Czytała już wcześniej te wszystkie księgi, chciała się z nimi po prostu pożegnać. Pokryte kurzem woluminy przez te lata stały się jej przyjaciółmi. Zresztą miała nadzieję, że być może odkryje w nich coś nowego, co wcześniej przeoczyła.
Przemierzała korytarze Sunfall i spacerowała po okolicznych lasach. Wiedziała, że prawdopodobnie już nigdy więcej tu nie wróci. Smuciło ją to. Ale wiedziała, że jej przeznaczeniem jest być Królową Nocy. Ten los został jej dany, kiedy się narodziła i kiedy zdecydowała się uciec, ratując swoje życie.
Spakowała się i przywdziała swoją zieloną zbroję. Musiała pod nią włożyć grubą przeszywanicę, ale wolała wędrować tak, niż nieść to jako bagaż. Na pancerz narzuciła długi, czarny płaszcz z kapturem. Zarzuciła juki na grzbiet i dopięła popręg.
Wymknęła się już po północy. Raz jeszcze obejrzała się za siebie. Rozłożyła skrzydła i odleciała. Starała się jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, bo wiedziała, że może się zawahać i nigdy nie odejść z tej warowni. Kierowała się ku Horsehoof, jednemu z większych miast w Królestwie Zmian. Tam zdobędzie więcej informacji i podejmie decyzję o dalszej wędrówce.


***

- Za ile dni przybędzie? - zapytał Darkness Sword.
Jego rozmówca, szary, wysoki jednorożec stał przed nim z pochylonym łbem.
- Jego Wysokość, Sundust Afternoon powinien przybyć do Mooncastle w ciągu dwóch tygodni, Wasza Wysokość - odpowiedział kuc.
- Możecie odejść - mruknął król Nocy do podwładnego.
Jednorożec ukłonił się i wyszedł z komnaty, zostawiwszy władcę samego.
W ciągu pięciu lat komnata nie zmieniła się. Na ścianach nadal wisiały te same arrasy ze smokami, meble z zebrickiego drewna dalej stały, nawet na biurku leżała ta sama mapa ze smoczej skóry. Gdyby jakiś kucyk codziennie dokumentował wygląd tego miejsca, to doszedł by do wniosku, iż czas się tutaj zatrzymał.
Przez te wszystkie lata granatowy ogier wcielał w życie swój plan. Jego Królestwo już niedługo miało się powiększyć, a poddani mieć lepsze warunki życia. Zdobędą żyzne południowe ziemie i nie będą musieli martwić się o przeżycie zimy.
Wszystko rozpocznie się już jutro, kiedy jego zamachowiec zabije Strong Change’a, Władcę Zmian. Darkness Sword jako jego krewniak obejmie po nim tron. Oczywiście szlachta będzie się buntować, dojdzie do wojny domowej. Pan Nocy przewidział już to dawno. Na granicy miał ukryte oddziały wojsk. Znakomicie uzbrojone i znakomicie przeszkolone. Zaś za dwa tygodnie… Za dwa tygodnie tej lawiny już nic nie zatrzyma. Za dwa tygodnie Królestwo Słońca nie będzie już miało króla i nie przeszkodzi mu w zagarnięciu Zmian dla siebie. W końcu ten szczeniak, Celestial mógł mu co najwyżej skoczyć.
Wszystko dzieje się za szybko - pomyślał.
Same Zmiany by mu wystarczyły na jakiś czas, nie podbijałby Słońca, gdyby nie musiał. Ale musiał. Tron Zmian był dla Królestwa Słońca równie atrakcyjny, jak dla jego królestwa i podobnie jak on, tak, i oni mieli do niego prawa należne z urodzenia. Doszłoby do wojny, wcześniej czy później, bo nawet jeśli młody Spear nic nie zrobi, to do głosu zaraz doszliby niektórzy lordowie.
Wolał wcześniej, póki Królowa Celestia jest zajęta wojną z Kryształowym Imperium.
Imperium! Terytorium spore, ale to niemal pustkowie! Tundra i cztery miasta na krzyż! Ten twór nawet na miano księstwa nie zasługuje.
Jakaś głupia miejscowa cesarzowa postanowiła podbić Equestrię. Było mu to na kopyto, ponieważ dzięki temu Królestwo Equestrii nie wmiesza się w jego wojnę. Chociaż wojna z Imperium nie sprawi im problemu, to nie zdołają jednocześnie oblegać Szmaragdogrodu i walczyć  na południu. Wątpił bowiem by odważyli się wejść na jego ziemie.
A kiedy podbiję już Słońce i Zmiany, będzie za silny dla łasej na nie Celestii.
Ale i tak bał się, że poniesie klęskę, że na kartach historii zostanie opisany jako głupi władca, który powiódł swoje kuce na śmierć. Kroniki były bezlitosne dla królów, którzy wojny wzniecali by je potem przegrać.
Drzwi królewskiej sypialni otworzyły się. Darkness Sword obrócił się, by zobaczyć kto zakłóca mu spokój. Jego oczom ukazał się niebieski ogier jednorożca odziany w srebrną zbroję. Miał kręconą grzywę złożoną z dwóch odcieni zieleni, bardzo charakterystyczną.
- Wasza Wysokość - powiedział rycerz i uklęknął przed obliczem króla.
- Możecie wstać - rzekł łaskawie błękitnogrzywy alikorn. - Jakaż to ważna wiadomość zakłóca nasz spokój?
- Wasza Królewska Mość, nasi szpiedzy odkryli miejsce pobytu królewny Night Shadow - wymamrotał paladyn.
Darkness drgnął. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy tą wiadomość. Lata temu pogodził się z myślą, że klaczka nie żyje. Dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia.
- Gdzie?
- W Maretown, w Królestwie Zmian, Wasza Ekscelencjo - rzekł zielonogrzywy - Tamtejsze kuce mówią, że dołączyła do Randomowych Poszukiwaczy Przygód, do tego zbiega, Bastard Spella.
- Co radzicie, lordzie Nnoitro?
Nnoitra zarumienił się, słysząc takie pochlebstwo z pyska samego króla. Nie był lordem, tylko jednym z najlepszych żołnierzy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Często współpracował z wywiadem i planował z kucami z niego wspólne akcje oraz przekazywał wiadomości Jego Wysokości. Wywodził się z pomniejszej szlachty, był najmłodszym synem i noszony przez niego tytuł rycerski niewiele znaczył, tymczasem sam władca prosił go, by ten mu coś poradził i mówił do niego jak do lorda.
- Myślę, że powinniśmy zmieść tę gildię z powierzchni ziemi! - rzekł głośno młody wojownik. - A Bastard Spella schwytać żywcem i dostarczyć Królestwu Equestrii. Oczywiście uprzednio poddać torturom i wypytać go o wiele spraw - Nnoitra zaśmiał się, a król pokiwał łbem z uznaniem dla młodego stratega. - Królowa Celestia na pewno byłaby nam wdzięczna. A córkę Waszej Wysokości schwytać i wydać za Celestial Speara, tak jak to było planowane pięć lat temu.
- Lordzie Nnoitro, zastanawiamy się, czy jesteście wielkim geniuszem, czy wielkim głąbem - Darkness Sword zmarszczył brwi i popatrzył srogo na poddanego. - Niedługo zabieramy się za podbój Królestwa Słońca, a wy mi tu mówicie, by córkę wydawać, za tamtejszego królewicza. Zamierzamy zdobyć je z marszu, zaraz po Zmianach.
Ale nawet nieźle kombinujesz. Jak na kogoś kto wszystkiego nie wie.
- Mój Panie, w ten sposób moglibyście zachować Królestwo Słońca, jednocześnie włączając je do przyszłego Imperium Nocy. To byłoby państwo marionetkowe, kuce nie buntowały by się przeciwko waszej władzy, ponieważ nadal ich prawowity władca trzymałby swoją dupę na tronie. Królewna Night Shadow sprawowałaby rządy, wraz ze Służbami Specjalnymi w waszym imieniu. Być może udałoby się uniknąć wojny. Mały, cichy przewrót, którego prawie nikt nie zauważy, zanim nie będzie za późno.
- Ciekawa myśl - uśmiechnął się Król Nocy. Pomysł bardzo mu się spodobał. - Tak, zrobimy tak. Ale Randomowi Poszukiwacze Przygód mają wyjść z tego żywi i bez szwanku. Macie ich uprowadzić i doprowadzić przed moje oblicze. I nie wydamy Bastard Spella Celestii. Zbyt dobrze nam się już parę razy przysłużył. My, Darkness Sword, Władca Nocy, chcemy zaproponować im służbę, ku chwale Imperium Nocy!
Szczególnie, że ta stara prukwa mogłaby go wykorzystać do własnych celów, a ja nie mam ochoty go zabijać. Wiem co to wdzięczność.
- Ku chwale Imperium! Niech żyje Imperator Darkness Sword!
- Co się tak cieszycie, lordzie Nnoitro? - Darkness uśmiechnął się półgębkiem - Właśnie wyruszacie na misję. Tak, nie wytrzeszczajcie oczu i nie wywalajcie jęzora, to wam przypada ta robota. Odejdźcie.
Kuc zasalutował i odszedł, a król znowu pozostał sam.
- Muszę powiedzieć Moonlight, że nasza córka się odnalazła - powiedział sam do siebie, po czym dodał - Kto by pomyślał, Night Shadow, że twoja ucieczka wyjdzie nam na dobre.




« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 00:55:20 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Ptakuba
Sołtys Anduiny

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 533


Multikonto Martina

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #23 : 16 Listopada 2013, 11:16:10 »
Obiecuję że nadrobię niedługo zaległości, które mi się narobiły - wiem, że wtedy sam też nabiorę weny do pisania, więc to w moim interesie :d


IP: Zapisane
Wioska Anduina - moja piaskownica. Zapraszam wszystkich.

"My tutaj jedziemy na zgryzocie, problemach z dzieciństwa i pasywnej agresji."
Hellscream, 10 czerwca 2015
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #24 : 16 Listopada 2013, 22:03:29 »
Yah, jestem w rozdziale! Podobam się sobie :d nawet pamietalas ze jestem z wielodzietnej rodziny ^^. Masz moje podziękowania ze szczerego serca. Cały rozdział mi się podobał, chyba najlepszy jak narazie. Błędów się zbyt wielu nie doszukalem, ale podczas kiedy opisywalas mnie w ficku to zapomniałaś dopisać "był najmłodszym synem". Zapomniałaś dopisać " wielodzietnej rodziny.
Just can't wait for more.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #25 : 24 Listopada 2013, 00:43:18 »
Czas na rozdział X
https://docs.google.com/document/d/1ctuB2i4ql0aIDA6waCIvhcEotIiRjpIVKNDPz6lmgnw/edit?usp=sharing

A już wkrótce, być może jeszcze w tym tygodniu wyjdzie XI.

EDIT: Ptakuba, gonię cię do czytania, komentowania i do pisania własnego opowiadania ;)

Cień Nocy
Rozdział X: Udowodnić

Nnoitra był bardzo, ale to bardzo niezadowolony. Razem z odziałem, składającym się z niego, dwóch jednorożców i dziesięciu pegazów, wędrował już od trzech dni. Zadanie, które mu powierzono miało dla niego ogromne znaczenie, mogło zaważyć na całej jego karierze. Jeśli mu się powiedzie, to być może otrzyma ziemię i tytuł lordowski, a jeśli nie to… Gniew Jego Wysokości, Darkness Sworda, Miłościwie Panującego w Królestwie Nocy, był słynny w całej Caballusii.
Na pewno się uda - pomyślał młody ogier. - Zawsze mi się udaje, w końcu jestem najlepszy.
Martwiły go zwłaszcza przydzielone mu kuce, całe życie z niekompetentnymi biurokratami, miała mu osłodzić banda idiotów z mieczami i kuszami, czyli Oddziały Specjalne Królestwa Nocy. Szczególnie, że ponad połowa z nich służyła w tej formacji od niedawna i była zielona jak wiosenna trawa. Wybrano ich, bo misja nie miała być szczególnie trudna, a lepszych żołnierzy potrzebowano gdzie indziej. Inna sprawa, że ci również powinni zdobyć nieco doświadczenia.
- Przynajmniej mamy przewagę liczebną, to może zadziałać na naszą korzyść - mruczał pod nosem.
- Coś mówiliście, sir? - zapytał go jego zastępca, kremowy jednorożec.
Firewall, ogier z jasnobrązowymi lokami był jednym z niewielu kucyków w tym oddziale, na których Nnoitra mógł polegać. Znali się od źrebaka i razem ukończyli szkołę wojskową.
- Że mamy przeciwko sobie cztery pegazy, utalentowanego jednorożca i półboską, fajtłapowatą klacz. Czy coś może pójść nie tak?! -  panikował paladyn.
- Ależ, mój panie. To nie jest regularne wojsko, Spell coś tam może i umie, ale reszta… - sir Firewall pokręcił znacząco głową. - No i ładnie to tak, mówić o córce Jego Wysokości, że jest fajtłapowata? - dodał uśmiechając się pod chrapami.
- Wy jej nigdy nie widzieliście, Firewall. Ona się o własne nogi potyka.
Paladyn wiedział, że nie przesadza. W przeszłości widywał królewnę Night Shadow i zapamiętał ją jako nieśmiałą klaczkę, która chodziła z wiecznie opuszczonym łbem i potykała się co krok. Nie było go na dworze tamtego dnia, ale pamiętał, że nie mógł uwierzyć, kiedy doszły do niego wiadomości, że ta mała, czarna alikorn się zbuntowała i uciekła z zamku.
Kremowy kuc zaśmiał się, a jego wesołość udzieliła się i Nnoitrze, który posłuchał podwładnego i przestał się przejmować misją, za to zaczął cieszyć się dniem, i obserwować krajobrazy.
A było co podziwiać, bo kiedy otaczają cię dumne, dęby cieniste, o niebieskosrebrzystych liściach i grubych, czarnych konarach, które rzucają mroczne cienie, a przez korony drzew prześwituje srebrzyste Słońce Nocy, to pragniesz jedynie zachować te widoki na zawsze w pamięci. Gdy czujesz w powietrzu rozkoszną wilgoć, przesyconą tysiącem zapachów - ziemi, rozkładającej się materii organicznej, kwiatów wiesiołka i nocnej lawendy, kiedy słyszysz pokrzykiwania ptaków i szelest kopyt, prześlizgujących się po z wierzchu suchej, pod spodem mokrej, leśnej ściółce, to czujesz się mały i słaby, wobec potęgi Harmonii, Matki wszystkich kucy.
Nie poczujesz tego w wysmukłych katedrach ku Jej czci, które przy doskonałości jej dzieła, zdają się słabe i miałkie. Gdzie ich wysokim basztom, do strzelistych cieniososen? Czy bicie dzwonów, może być dostojniejsze od grzmotu piorunów i huku wodospadów? Czy kadzidło pachnie piękniej niż nocna czermecha? Czy arrasy mają piękniejsze kolory, niż mozaika z liści? Niemalże profanacją jest kopiowanie doskonałości Jej dzieła. Po co to wszystko, skoro wystarczy jedynie wyjść kawałek za obronne mury miasta?
Muszę częściej brać robotę w terenie - stwierdził w myślach zielonogrzywy ogier.
Milczące modły do Bogini, polegające na rozkoszowaniu się Jej świętym dziełem, odpowiadały mu o wiele bardziej od słuchania kazań kapłanów, mówiących mu, że picie piwa jest niezdrowe dla duszy, co było oczywistą bzdurą, brednią i nieprawdą. A tak naprawdę o podatki chodzi i zyski z produkcji wina z czarnych winogron. Klasztory Harmonii były bowiem jego głównym producentem i miały nadzieję na większe zyski, jeśli zakaże się produkcji i sprzedaży piwa.
Naiwni! W końcu jest jeszcze bimber. Harmonio, kiedy ja ostatnio piłem porządny bimber? Chyba kiedy miałem jakieś osiemnaście lat, czyli już dwie zimy temu. Muszę to nadrobić - postanowił niebieski jednorożec.
To był dobry powód, by…
- Szybciej, lenie niedorobione! - nakrzyczał na podwładnych - Chcę jak najrychlej dotrzeć do Maretown!
Zarówno pegazy jak i jednorożce popatrzyły na niego jak na wariata - oddziałom specjalnym nigdy się nie spieszyło. W końcu nikt się ich nie spodziewał, więc nikt nie ucieknie.
- Tam na pewno jest bimber! - na twarzach kilku żołnierzy zobaczył jakieś błyski rozumu - B I M B E R - przeliterował. - Siwucha, rozumiecie?!
Dopiero teraz dwanaście kucy pokiwało głowami, uśmiechnęło się i pognało cwałem przed siebie, wzbijając na leśnej drodze tumany kurzu oraz zostawiając Nnoitrę samego.
- ***! Po prostu wiedziałem, że tak będzie - wściekał się na głos. - Po prostu elitarne oddziały! Elitarnej głupoty, tępoty i niesubordynacji!
Klął jeszcze przez chwilę, po czym pognał za własnym wojskiem. Niestety ciężki, płytowy pancerz i długi, granatowy, powiewający płaszcz nie ułatwiały mu zadania, przez co został gdzieś bardzo daleko w tyle, co nie nastrajało go optymizmem, mimo że miał już szczerze dość swoich podwładnych. Co gorsza nie mógł tego podciągnąć pod dezercję, bo ich teraz bardzo potrzebował.
Jak ich znajdę to obsobaczę i nie wydam premii za nadgodziny - obiecał sobie, co go nieco pocieszyło.


***
   
- W którą stronę, do cholery, mam skręcić?! - zastanawiała się na głos Night Shadow.
Przez trzy dni wędrówka szła jej całkiem dobrze i zgodnie z mapą oraz wskazówkami Spella kierowała się w stronę Horsehoof. Szła traktami, nie przejmując się zbytnio, że ktoś może ją zobaczyć i rozpoznać. Chciała jak najszybciej pokonać tę trasę, zaś drogą powietrzną łatwo mogłaby zgubić szlak. Night nie wiedziała co to orientacja w terenie. Lasy Królestwa Zmian choć nad wyraz ładne, nie były warte przedzierania się przez krzaki i łapania kleszczy. A teraz doszła na rozstaje i nie wiedziała, w którą stronę skręcić, a raczej wiedziała, ale…
- Skręć w prawo… Harmonio! Które to jest prawo?! - wściekała się czarna klacz.
Była zła na Bastarda, iż ów dobrze wiedząc, że Nighty ma lewo po obu stronach ciała, w taki sposób spisał jej notatkę. Być może złośliwy jednorożec miał nadzieję, że alikorn w końcu nauczy się rozróżniać strony albo był pewien, iż Shad tylko udaje, że tego nie wie.
Jakby nie mógł napisać - skręć w tą stronę, po której rośnie grubsza sosna.
Swoją drogą wszystkie tutejsze drzewa wyglądały tak samo - wysokie, smukłe, o czerwonawych pniach i szmaragdowozielonych szpilkach. A innych drzew nie było.
Naturalna monokultura sosnowa, po prostu świat stanął na głowie - skwitowała w myślach miejscową przyrodę.
Nie wiedziała, czy się  śmiać,  płakać, czy może błagać o zmiłowanie. Załamana, przywaliła głową o przydrożne drzewo.
- O, *** - zaklęła, ponieważ jej róg utknął w pniu.
Szarpnęła głową, lecz jedyne co w ten sposób uzyskała to okropny ból. Postanowiła spróbować czego innego. Zaparła się kopytami o podłoże i zaczęła machać skrzydłami, ze wszystkich sił próbując odepchnąć się od swojego więzienia. Klęła przy tym i pomstowała, nawet próbowała używać magii… Bezskutecznie.
Sytuacja była tak beznadziejna, że ucieszyłaby się nawet wtedy, gdyby w tej chwili zjawił się przed nią jej ojciec, śpiewający piosenki o tyłku królowej Celestii. Na dodatek Słońce chyliło się ku zachodowi, co podkreślało dramatyzm całej sytuacji. Nie chciała tak spędzić nocy i zostać idealną przystawką dla timberwolfów, zbójów oraz komarów.
Pomarańczowe światło wieczoru prześwitywało przez szepczące, korony drzew i rzucało cienie. Las wyglądał przez to niezwykle malowniczo i pięknie. Niestety jej możliwości obserwacyjne zostały silnie okaleczone tą krępującą sytuacją.
Nagle zdała sobie, że coś jest nie tak. Nie mogła uświadomić sobie co, ale w końcu zrozumiała. Ptaki. Nie było ich słychać. Umilkły. Cała zwierzyna gdzieś się pochowała. To mogło znaczyć tylko, że w pobliżu znajdowało się coś dużego i groźnego, na przykład oddział ciężkozbrojnych albo mantrykora. I wtedy właśnie usłyszała…
- Grooach!
- C-co, to było?! - pisnęła, choć wiedziała, że nikt jej nie odpowie.
- Wrr!
- Grooach! Sssshrr!
- Rooaar!
Bogowie! Tego jest więcej!
Kolejne dziwne dźwięki, uświadomiły jej, że cokolwiek to było, to jest więcej niż kilka. Strzygła uszami, próbując zlokalizować źródło tych odgłosów. Jednego była pewna - nigdy wcześniej nie spotkała istoty, która by wydawała takie ryki. Nie mogła to być ani mantrykora, ani timberwolf, ani wilkokuc, ani nieumarły alikorn, co było myślą o tyle pocieszającą, co i niepokojącą. Zwłaszcza, że TO się zbliżało i zapewne było mięsożerne.
Do ryków zaczął dochodzić dźwięk, przywodzący na myśl łopot gigantycznych, błoniastych skrzydeł. Dodatkowo słychać było jakieś grzmoty. Zrobiło się bardzo ciemno, ale przecież za wcześnie na ćmę… Królewna Nocy zrozumiała i spojrzała w niebo.
Drzewa nie rosły tu gęsto, toteż dostrzegła, iż przelatuje nad nią stado smoków, smocza migracja. Były ich tysiące, istne morze smoczych cielsk. Wielkie, piękne i majestatyczne. Groźne i potężne, o skrzydłach miarowo uderzających powietrze. Z łuskami o tysiącach barw, wdzięcznie wyciągały długie szyje i kołysały na boki jeszcze dłuższymi ogonami, przywodzącymi na myśl kolczaste bicze lamya. Niektóre walczyły ze sobą, wypuszczały wówczas długie na ponad dziesięć metrów pióropusze ognia. Płomienie miały różne barwy, co bardzo zaciekawiło Shad, ponieważ musiało wskazywać na magiczne pochodzenie smoczego ognia. Co mogło oznaczać, że te istoty mogą używać również innych zaklęć. Wielkie gady miały w sobie coś nad  wyraz pięknego, były najdoskonalszymi istotami w Caballusii. Z zielonego oka Nighty pociekła pojedyncza łza, tworzą słoną, krętą rzekę na jej ganaszu.
ŁUUP!
Ziemia wokół niej zadrżała pod wpływem potężnego uderzenia, sprawcy tego okropnego hałasu, który w normalnych warunkach sprowokowałby natychmiastowe odsadzenie się, a potem paniczną ucieczkę. Spojrzała w bok, a jej oczom ukazały się opadające tumany kurzu, odsłaniające ciemną sylwetkę.
- No nie! Czy mogło być gorzej?! - jęknęła klacz - Nie dość, że smok, to jeszcze nastoletni! Czyli najpierw się będzie naśmiewał, a dopiero potem mnie zje! Dlaczego?! Dlaczego ja?!
Jasnozielony smok, długi na cztery metry, z ogonem siedem, o drobnych łuskach i szkarłatnych oczach otrzepał się z kurzu, po czym parsknął, wysmarkując z nozdrzy czarne gluty. Oblizał się do czysta i wzniósł wzrok ku górze. Najwyraźniej jej nie zauważył.
- Ja wam jeszcze pokażę, kucze syny! - wydarł się podnosząc szponiastą łapę ku niebu, zwijając ją w pięść i potrząsając groźnie - Ałaa! - pisnął i złapał się za lewe skrzydło.
- Yee, nic ci się nie stało? - zapytała go alikorn, sama nie wiedząc co robi - Nieźle zaorałeś glebę…
Podłużny, klinowaty łeb, osadzony na długiej, łabędziej wygiętej szyi, obrócił się w jej stronę. Smok mrugnął, jak gdyby zobaczył ją dopiero teraz. Głowę wieńczyły mu dwa, wygięte ku tyłowi długie rogi i jeden mniejszy pomiędzy nimi. Wypuścił z nozdrzy nieco dymu. Night poczuła jak jest taksowana przez szkarłatne ślepia.
- Ty sobie kpisz, czy o drogę pytasz? - zapytał ją.
Ton jego głosu wyrażał bezbrzeżne zdumienie.
- O drogę pytam - odpowiedziała Shadow. - Tak szczerze, to się zgubiłam, bo nie odróżniam prawej od lewej i teraz nie wiem gdzie mam skręcić. Dodatkowo utknęłam w drzewie.
- Nie o to mi chodzi - rzekł gad poirytowanym głosem. - Ja jestem smokiem. SMOKIEM, to taka duża jaszczurka, co zjada kucyki - widząc opuszczoną szczękę Night Shadow, dodał po chwili. - Nie boisz się mnie?
Shad musiała się chwilę zastanowić. Spotkanie ze smokiem jest lepsze od spotkania ze zbójem. Gady raczej nie gwałcą klaczy, tylko jedzą.
- Nie no, boję się, ale wiesz - klacz położyła uszy po sobie i zarumieniła się pod futrem. - Wolę, żeby zjadł mnie smok, niż żebym miała tu stać przez wieczność, z rogiem, który utkwił w kawałku drewna - Shaddy przełknęła ślinę. - To mogę prosić szybko i bezboleśnie?
Night Shadow była najprawdopodobniej pierwszym kucykiem, który zobaczył smoczą szczękę opadniętą ze zdumienia. Zdziwiło ją jak czterdziestocentymetrowy język mieści się w tym zębatym pysku.
- O co prosić?
- O pożarcie - mruknęła niezadowolona gadzią tępotą Nighty.
- Kiedy ja nie chcę… Nie lubię koniny. Jest słodka, fuj!
Miło. Trafiłam na smoka, który nie je kucy. Wygrałam życie!
Odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Nie bała się jakoś szczególnie mocno tego potwora, był ładny i wcale nie wyglądał szczególnie groźnie, jednak wolałaby być żywą i wolną od sosny Night Shadow.
- No, to wyjąłbyś mnie z tego drzewa? Proszę - powiedziała, uśmiechając się przymilnie i mrugając oczami.
- A nie mogłaś tak od razu? - zdziwił się smok i ku zdumieniu zielonogrzywej podszedł do niej, złapał pyskiem za ogon i pociągnął.
Poczuła ból w kręgach ogonowych. Oślepił ją biały błysk. Nieważkość, lot. Była wolna. Na próbę podniosła jakąś gałązkę. Róg nie został uszkodzony.
Otrzepała się i poprzeciągała, po czym rzekła:
- Dziękuję.
Ukłoniła się, w swoim mniemaniu całkiem zgrabnie. Coś jeszcze pamiętała z dworskiej etykiety. Wiedziała, że chrapy mają być niemal przy ziemi, lewy nadgarstek ugięty, a prawa przednia noga wyprostowana. Skrzydła należało trzymać na wpół rozpostarte, pod kątem czterdziestu pięciu stopni w górę.
- Dziwna jesteś, wiesz?
Night Shadow przechyliła głowę, zmrużyła jedno oko i lekko otwarła pyszczek, zastanawiając się, czy nie potraktować smoka za tę obrazę piorunem w tyłek. Fakt, że pewnie by ją za to później rozszarpał na strzępy, ale byłoby warto.
- No, bo inne kucyki, które widziałem miały albo róg, albo skrzydła, albo nic - wytłumaczył się szybko, widząc skierowany w swoją stronę, długi, czarny, ostry róg, skrzący od zielonej magii. - No i były inaczej zbudowane.
Zdziwiło ją nieco,  że tak potężna istota boi się kucykowej magii, ale skoro pierwszy raz widział przedstawiciela jej rasy, to mógł myśleć, że jest niebezpieczna. Ucieszyło ją to.
- Jestem alikornem. Mało nas zostało, po zagładzie Alikorngard - wytłumaczyła mu przemądrzałym tonem, niczym dziecku - dlatego nie widziałeś takich jak ja, najdoskonalszych z Equeidów.
Dla podkreślenia wzniosłości swoich słów, machnęła skrzydłami i wzniosła się w powietrze, otoczona promieniami zachodzącego Słońca, po czym wylądowała na pniu, obalonego przez czas drzewa. A raczej spróbowała wylądować.
Omszałe drewno było śliskie i mokre. Prawe kopyto ześlizgnęło się i Shad straciła równowagę, i poleciała w dół. W efekcie wylądowała na pysku, tuż przed łapami smoka. Ów zaśmiał się okrutnie z jej fajtłapowatości.
- Hahaha! Zabawna jesteś! Lubię cię, wiesz - gad uśmiechnął się i zaczął merdać biczowatym ogonem.
Night z godnością wstała i otrzepała się z grudek ziemi oraz wypluła z pyska pokaźną kępkę trawy.
- Dlaczego wyrzucili cię ze stada? - zapytała, przerywając mu chichoty.
Ze zdziwieniem obserwowała, jak wielki, zielony potwór spuszcza łeb i wzbija wzrok w szpony przednich łap. Musiała poruszyć bardzo krępujący dla niego temat. Nie znała smoczych obyczajów, ani tradycji, ale skoro został ukarany w taki sposób, to musiał zrobić coś naprawdę poważnego.
- Nigdy nie obrażaj starszyzny - wymamrotał pod kolcem, wieńczącym jego nos - zwłaszcza jak leci za tobą - dodał po chwili. - Ronvardeur z Serdenvundem to uknuli i mnie podpuścili!
- Witam w stowarzyszeniu zrobionych w konia przez los - mruknęła alikorn.
Smok uniósł jedną brew i poprosił o wyjaśnienia. Zawahała się przez chwilę, ale uznała, że w sumie co jej szkodzi. Nie był kucem, więc raczej nic go nie obchodziły alikornie dynastie i koligacje.
 - Moja własna rodzina postanowiła pozbawić mnie tronu…
- U nas, u smoków to normalne… Poza tym, że nie pozbawiamy się tronów, lecz jaskiń i skarbców. Jestem Hualong - przedstawił się.
- Night Shadow. Wiesz może, którędy do Horsehoof? Nie, nie wiesz. Jesteś smokiem i nie znasz raczej lokalizacji naszych miast. Podpowiem, że w prawo, ale nie wiem które…
- Prawo, to jest tam - odpowiedział, pokazując jej pazurem najprawdopodobniej dobry kierunek.
- To dzięki niech będą wam za pomoc, czcigodny Hualongu. Jeśli się kiedyś spotkamy jeszcze, to się odwdzięczymy. A teraz, bywajcie - powiedziała Shadow i ruszyła w swoją stronę.
Uszła ledwie parę kroków, kiedy usłyszała jego krzyk:
- Czekaj, idę z tobą! I tak nie mam gdzie się podziać, a nie chcę być sam.
Skinęła łbem. Rozumiała go aż za dobrze. Nikt nie chciał być zupełnie sam. Zresztą kto normalny zaatakuje klacz podróżującą ze smokiem?
Wówczas żadne z nich nie wiedziało, że właśnie rozpoczęła się przyjaźń na całe życie.

***

Kiedy Nnoitra odnalazł swój oddział, Księżyc stał już wysoko na niebie. Paladyn był zmęczony, głodny i zmarznięty, ale kiedy tylko usłyszał kucykowe głosy wypiął dumnie pierś i naprężył mięśnie. Musiał się prezentować odpowiednio. W końcu podobno dowodził tą misją.
Krzaki zasłaniały mu co prawda żołnierzy Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, ale chichot Rude’a rozpoznałby na końcu świata i jeszcze dalej. Nadstawił uszu. Ciekawiło go niezmiernie z jakiej to okazji wojownicy mogą się teraz śmiać.
- Co powiemy Jego Wysokości, jeśli sir Nnoitra się nie znajdzie? - niebieski ogier rozpoznał głos Firewalla.
Uznał, że poczeka z ujawnieniem się. Chciał znać odpowiedź.
- Że się zgubił - mruknął ktoś, kto musiał być gniadym pegazem, o wdzięcznym imieniu Lostmind.
- Ale to my go zgubiliśmy… - zaoponował kremowy jednorożec.
- Myślisz, że Darkness Sword będzie się przejmował brakiem jednego, nic nie wartego jednorożca, o byle jakim pochodzeniu, na dodatek pozbawionego mózgu?
- LOSTMIND! - Nnoitra nie wytrzymał i wyskoczył z chaszczy prosto na polanę, na której obozowało jego wojsko - Dwieście pompek! W PANCERZU! I zapomnijcie o premii! A wy czego się gapicie?! Sto kółek dookoła tej łączki!
- Ale, sir… Za co? - zapytał ze strachem Firewall.
- Za to, że żaden z was nie uciszył tego bezmózgiego debila!
Przerażeni podwładni natychmiast przystąpili do wykonywania rozkazów. Zielonogrzywy jednorożec wyglądał naprawdę strasznie. Jego kręcone włosy były skołtunione, ciało obdrapane, płaszcz postrzępiony, a zbroja brudna jak Królewicz Dark Mane po ćwiczeniach wojskowych. Na dodatek róg lśnił kłębami ciemnoniebieskiej magii, kłęby pary wylatywały z jego nozdrzy, a zęby były wyszczerzone w grymasie wściekłości. Nikt nie chciał się teraz narazić na kolejną porcję gniewu sir Oakforce’a. Tak, młody dowódca był wściekły i chciał spuścić komuś solidne lanie.
Równocześnie czuł smutek. Uraziło go, iż jego podwładni w ogóle nie darzą go szacunkiem, że uważają go za kogoś gorszego. Bo jest młody, bo szybko awansował, a jego tatuś nie był wysokim dygnitarzem na dworze. Ale on im pokaże. Im wszystkim pokaże. To jego wybrał Darkness Sword do dowodzenia tym burdelem, nie któregoś z tych pędraków.
Gniew mijał, kiedy patrzył na Lostminda dyszącego ciężko ze zmęczenia i wypluwającego sobie płuca. Cieszyło go, kiedy obserwował resztę drużyny z trudem przebierającą nogami, a mimo wszystko galopującą dookoła. Jednak się słuchali. Teraz już wiedział, że musi być wobec nich bardziej stanowczy i wzbudzać strach. Zemsta smakowała słodko, niczym wróg Królestwa Nocy palony na stosie.
Uśmiechnął się pod nosem, dumny z tego, że nie okazał słabości, że udowodnił im kto tutaj rządzi. Ogarnął go spokój i pewność, iż zrealizuje swoje marzenie i zostanie wielkim lordem, który poprowadzi Imperium Nocy, ku zwycięstwu, by w ten sposób zapisze się na kartach historii.

Po tamtym wydarzeniu podwładni nie sprawiali mu więcej problemów. Czuli do niego respekt, wręcz bali się go. Zrozumieli bowiem, że Nnoitra choć nie ma jakiegoś wspaniałego pochodzenia jest na tyle potężnym magiem, by móc przetrzepać im zady, kiedy tylko najdzie go na to ochota. Oczywiście nie miałby szans gdyby rzucili się na niego wszyscy razem, jednak w pojedynkę tylko Firewall mógłby stawić mu czoła.
Choć kropiło, paladyn był dobrej myśli, ponieważ jeszcze tego dnia mieli dotrzeć do Maretown oraz zdobyć Sunfall i pojmać Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Wszystko szło zgodnie z planem…
- Gdzie oni do cholery są?! - wrzeszczał niebieski ogier.
Twierdza Sunfall świeciła pustkami. Nikogo w niej nie zastali, wiele sprzętów zniknęło. Nic nie było zniszczone. Wszystko wskazywało na to, że gospodarze się spakowali i gdzieś wynieśli. Zdecydowanie nie wyruszyli na kolejną ze swoich wypraw, ponieważ wówczas nie spakowaliby książek i innych tego typu rzeczy. Pytanie brzmiało - gdzie oni są?
Ktoś musiał ich uprzedzić, nie ma innej możliwości - pomyślał Nnoitra.
- Ktoś zdradził, ale kto? - Firewall najwyraźniej podzielał jego podejrzenia.
- Ilu mamy informatorów w Maretown? - zapytał Magic Bow, ciemnofioletowy jednorożec.
- Jednego. Niech ja tylko go dopadnę! - złorzeczył dowódca wyprawy. - Wszystkie kości porachuję! Na pal cię nabiję, Sweet Dream!
- Sweet Dream? Mało męsko to brzmi - skomentował Magic.
- Bo to jest klacz… Ruszamy do Maretown, tępe cioty! - zakomenderował.
Nikt nie zaprotestował. Zasłużyli na takie traktowanie. I chyba żałowali. Tak już jest ten świat urządzony, że poczucie winy przychodzi dopiero wtedy, kiedy na swojej drodze napotka się karę za popełnione czyny, a zadek promieniuje bólem.
Szli szybko, Nnoitra dyktował tępo. Dumny ogier chciał jak  najszybciej rozprawić się z zadaniem. Miał już po dziurki w nosie swoich podwładnych.
Zresztą był ciekawy, ciekawy jacy są Poszukiwacze i jaka jest Królewna, jedyna klacz, która przechytrzyła Króla Nocy. No może za wyjątkiem Królowej. Moonlight Dust w gniewie była straszna. Całe szczęście zazwyczaj nie pchała się do polityki, za co całe królestwo było jej niezwykle wdzięczne, bowiem pewnikiem było, że sterroryzowałaby nie tylko swego małżonka, ale i całe państwo.
Niestety jednorożec miewał z nią styczność. Jego przełożony grał na dwa fronty - donosił jednocześnie Królowi jak i Królowej. Często wyręczał się Nnoitrą, przez co ten musiał składać raporty Jej Wysokości.
Był pewien, że Night Shadow musiała się zmienić od czasów źrebięcych. Szczególnie, że zadawała się z takimi prostakami. Jednostki wojskowe i im podobne nie grzeszyły kulturą i dobrymi manierami. Rycerze, którzy na dworze szeptali klaczom ciepłe słówka i wręczali kwiaty, w koszarach zamieniali się w przeklinającą, i agresywną tłuszczę, której ulubioną rozrywką było robienie sobie nawzajem na złość.
Ciekawe, czy córka wdała się w ojca, czy w matkę - zastanawiał się.
Z drugiej strony następca tronu, Dark Mane nie wdał się w nikogo. Młody alikorn stanowił idealny przykład kompletnego bezmózga i beztalencia. Pił na umór, zabawiał się z klaczami, a jego jedyną strategią wojenną był atak frontalny. Zielonogrzywy ogier miał nadzieję, że przejdzie mu z wiekiem. W przeciwnym razie przyszłość Imperium Nocy nie będzie malowała się różowo.

Strzechy Maretown wyrosły przed nimi jak spod ziemi. Bez obaw weszli w wąskie uliczki. Szli dumnym stępem zebranym, nie spiesząc się, ani nie ociągając. Broń, zbroje, herbowe płaszcze i liczebność zapewniały im bezpieczeństwo. Do nozdrzy sir Oakforce’a dochodziła woń dymu z kominów i smakowity zapach gotowanych jabłek. Ktoś bez wątpienia przyrządzał polewkę marchwiową.
Mieszkańcy wsi patrzyli na nich z niepokojem, dziwni zbrojni mogli zwiastować jedynie kłopoty, choć tutejsze kuce rzadko widziały uzbrojonych. Maretown znajdowało się niedaleko naturalnej granicy z Nocą, pod górami, więc mało kto zapuszczał się w te okolice. Zbójcy nie mieliby za bardzo kogo łupić, a przejście przez góry to spore utrudnienie dla regularnej armii. Zresztą od lat nie było wojny przy tej granicy, a przynajmniej nikt w Maretown o takowej nie pamiętał. Nie zaczepiano ich jednak. Ziemskie kucyki, choć głupie, miały odrobinę instynktu samozachowawczego i kryły się przed nielicznymi kroplami padającego deszczu, pod dachami chat.
Nnoitra, choć nigdy wcześniej tu nie był, bez trudu rozpoznał domek Sweet Dream, dobrze mu go opisano. Drewniana chałupa, kryta różową dachówką, jedyny dom w całym miasteczku, który jako tako się prezentował. Stał nieco na uboczu i trzeba było przemierzyć całe miasteczko by go znaleźć.
Kazał rozejść się swoim kucom. Zamierzał sam rozmawiać z klaczą.
 Zapukał kopytem do drzwi i oczekiwał na przybycie gospodyni. Po chwili do jego uszu dotarł stukot kopyt i zgrzyt przesuwanej zasuwy. Informatorka najwyraźniej nie czuła się całkiem bezpiecznie w tej osadzie. Zastanawiało go, czy boi się miejscowych, kontrwywiadu, czy OSKN.
Drzwi otworzyły się. Ukazała się w nich biała klacz ziemskiego kucyka. Była drobnej budowy i miała różową grzywie z liliowymi pasemkami. Nosiła lnianą koszulę nocną. Jej zaspane, szare oczy spoczęły na Nnoitrze.
- Z kim mam przyjemność? - zapytała cicho.
- Z Księżycem, który widnieje wysoko na niebie - odpowiedział ogier.
Sweet Dream zadrżała, rozpoznając hasło. Rozejrzała się wokół, wyraźnie zaniepokojona, że ktoś może ją zobaczyć.
- Bo noc jest wielka, również za dnia. Wejdźcie - rzekła i wpuściła go do środka.
Oczom paladyna ukazała się przestronna, przytulnie urządzona izba. Okrągły stolik, przykryty koronkowym, różowym obrusem, cztery pobielone krzesła i kryte palenisko. Dostrzegł też prowadzące na górę schodki. Najwyraźniej na piętrze znajdowała się sypialnia. Z tego co wiedział, Sweet Dream mieszkała sama. Klacz kopytem wskazała krzesło i powiedziała:
- Siadajcie. I mówcie, czego chcecie.
Nnoitra posłuchał Sweet i rozsiadł się wygodnie. Położył na stole przednie kopyta.
- Randomowi Poszukiwacze Przygód zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Wyjaśnicie nam to panno Dream? - zapytał, uśmiechając się wrednie.
- Nic mi o tym nie wiadomo - rzekła klacz zdziwionym głosem.
Albo jest doskonałą aktorką, albo naprawdę nic nie wie - pomyślał niebieski ogier.
- Nic nie wiecie? Szkoda… - Nnoitra uśmiechnął się dwuznacznie, a jego róg zalśnił groźnie.
Klacz zadrżała i cofnęła się. W  jej oczach zaszkliły się łzy.
- Naprawdę nic nie wiem - załkała. - Może uciekli przed wojną!
- Hmm… Słuchamy dalej. Zaczynacie mówić z sensem. No dalej, panno Dream. Pokażcie, że złoto Królestwa Nocy nie poszło na marne - zachęcał ją Nnoitra.
- Kupcy mówią, że będzie wojna. Myślą, że Darkness Sword chce zaatakować Cieniste Ziemie, ale ja myślę… - klacz przerwała i przełknęła głośno ślinę. Nnoitra kiwnął przyzwalająco głową - Ja myślę, że ruszy na wschód, a Bastard Spell mógł pomyśleć o tym samym. Głupi nie jest, będzie trzymał się od tego wszystkiego z daleka.
Pięknie. I w końcu do czegoś doszliśmy.
- Wiecie gdzie mogli pójść? - jednorożec cieszył się, że wreszcie zdobył jakieś konkretne informacje.
- Nie, ale z pewnością tam, gdzie nikt normalny by nie poszedł - informacja ta nie powiedziała dowódcy OSKN za wiele, ale lepsze to niż nic.
- No cóż… Dziękujemy wam, agentko Sweet Dream. Proszę, oto wasza nagroda - rzucił na stół wypchaną sakiewkę.
Uśmiechnął się do przestraszonej klaczy. Miło.

Opuściwszy chatkę panny Dream, powrócił do Sunfall. Musieli znaleźć jakieś wskazówki. Jakiekolwiek.
Firewall i Magic Bow skanowali magicznie, tę wiekową ruderę. Szukali tropów, kierunku, wskazówek. Tymczasem pegazia część oddziału nudziła się, i oddawała hazardowi. Grali w kości i sikali na odległość. Nnoitrze nie przeszkadzało to zbytnio. Sir Oakforce widywał już dużo gorsze zabawy. Zresztą modlił się, by zawodna magia tym razem podziałała.



« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 18:16:10 wysłane przez Cahan » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #26 : 24 Listopada 2013, 10:21:55 »
Cytuj
A już wkrótce, być może jeszcze w tym tygodniu wyjdzie XI.

YEEEEEEEEE

Dobra, tak odnośnie rozdziału- u mnie strasznie apetyt powiększył na więcej, głównie dlatego że jest "przejściowy", tzn. jest wstępem do większej akcji. Podoba mi się postać Nnoitry (swoją drogą całkiem nieświadomie chyba dałaś mu cechy postaci o tym samym imieniu z Bleacha)- taki młody, zdolny oficer muszący udowodnić innym, że się nadaje.

Btw, NS i Hualong to świetny wątek, chociaż troszkę zdziwiło mnie że zaprzyjaźnili się tak " od razu".

Dobry rozdział, ale na XI będę czekał i do 4 w nocy C:

@down Racja


« Ostatnia zmiana: 24 Listopada 2013, 11:27:07 wysłane przez Nnoitra » IP: Zapisane
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 232


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #27 : 24 Listopada 2013, 11:09:28 »
Jeśli nie jest to narracja, a jakiś bohater, który to powiedział, to nie ma w tym nic złego, że użył czegoś potocznego.


Zacząłem oglądać przedostatnią pracę. Stopniowo będą się tam pojawiały poprawki, gdyż za jednym zamachem zajęło by mi to z kilka godzin, a gdy skończę, podsumuję to tutaj.


« Ostatnia zmiana: 26 Listopada 2013, 13:12:45 wysłane przez Sylath » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #28 : 29 Listopada 2013, 23:16:20 »
Przedstawiam rozdział XI i zapraszam do czytania oraz komentowania [Ptakuba do roboty!]

https://docs.google.com/document/d/1qVpsqCkPwJFG_4gkwFz-ZkxV96v6BECqP1lgkG6BQOA/edit?usp=sharing

I w ramach małego eksperymentu- czy moglibyście napisać, jaka jest wasza ulubiona, a jaka najmniej lubiana postać i dlaczego :)?

Cień Nocy
Rozdział XI: Cień Grozy

Strong Change, Miłościwie Panujący w Królestwie Zmian z uśmiechem patrzył na wszystkie zebrane kucyki. Świętowali właśnie pięćdziesiątą rocznicę objęcia przez niego rządów. W Halli Uczt ustawiono z tej okazji stoły w podkowę i rozpalono ognie w pięćdziesięciu paleniskach. Zaproszono ponad czterysta znamienitych kucy, zjawiła się nieco ponad połowa. Same szlachetne jednorożce i królewskie alikorny. Przez kilka godzin będą sobie prawić komplementy i rozmawiać o niczym, przegryzając wytworne jadło. Tak, zaiste wytworne, bowiem Jego Wysokość doceniał dobrą kuchnię.
Tedy na stołach piętrzyły się główki sałat wielu odmian, pyszniły się torty z nocnych owoców, marchewkowe czaple wzbijały się do lotu, zaś zupy z górskiej lawendy, różanych płatków i importowanych z Arabii Siodłowej roślin stanowiły główne źródło smakowitych aromatów, rozchodzących się po sali. Jadło podano na srebrnych półmiskach i srebrnych wazach. Na domiar wszystkiego, służący ciągle wnosili nowe potrawy oraz pękate dzbany różnych trunków.
Przypomniało mu to, że jego puchar stoi pusty, a przecież uczta zaraz się oficjalnie zacznie. Cóż za niedopatrzenie. Władca objął najbliższy dzban swą magią i własnorożnie nalał do wysadzanego ciemnoniebieskimi szafirami, złotego pucharu przejrzystego trunku. Wino z księżycowego bzu, rocznik jakoś tak siedemset lat po upadku Alikorngard. Ale przecież Królowi Zmian nie wypada pić, nie wygłosiwszy uprzednio mowy powitalnej…
Strong Change niechętnie podniósł swój królewski zad z obitego perkalem, pozłacanego krzesła. Ze swojego miejsca, przy krótszym boku podkowy, na podwyższeniu miał doskonały widok na wszystkich zgromadzonych. Mimo słabego światła, dawanego przez kandelabry, dobrze widział twarze szlachetnych klaczy i czcigodnych ogierów. Wszyscy chcieli wypaść jak najlepiej. Nie szczędzili złota i srebra na stroje oraz biżuterię. Łatwo można po tym było poznać czyjś stan majątkowy. Rodzaj tkaniny, barwy i zdobienia mówiły kim dany kuc jest.
Bezpieczeństwa szlachty pilnowały zaś doborowe oddziały Królestwa Zmian – Gwardia Zmierzchu. Około dwudziestu wykwalifikowanych ogierów w pozłacanych pancerzach stało przy drzwiach, oknach i pod zdobnymi we wzorzyste arrasy ścianami. Nie ruszali się, niby posągi. Dobry gwardzista to taki, którego nie widać, kiedy nie jest potrzebny.
Otworzył pysk i przemówił.
– Moi poddani! Kwiecie kuców z Królestwa Zmian! My, Miłościwie Panujący Władca Królestwa Zmian, Książę Królestwa Equestrii, hrabia Trotwanu w Królestwie Nocy i baron Królestwa Słońca, pragniemy wam powiedzieć, że cieszy nas wasze przybycie! Szczególnie tych, którzy przemierzyli pół świata, by dotrzeć aż tutaj! – srebrny alikorn o liliowej grzywie uśmiechnął się, mówiąc to. Strong Change uwielbiał przemowy do swych poddanych – Zgromadziliśmy się tu dziś, by świętować! Świętować pięćdziesiąty rok naszych rządów!
Hallę wypełnił aplauz. Arystokracja była doskonale wyszkolona. Ich radość wyglądała naturalnie i autentycznie, ale taka nie była. Dla kogoś, kto ma dwieście lat na karku, nie stanowiło to wcale problemu do odróżnienia. Wszystko tu było sztuczne i udawane. Od haftowanych scen bitew z Wojny Zmierzchu, po śmiechy i uśmiechnięte pyszczki. Liczyły się więzy krwi, na przyjaźnie i miłości nie należało liczyć.
Wszystkie te kuce walczyły ze sobą, z pozoru jedynie na słodkie oczka, naprawdę na słowa, które tną głębiej niż miecze, gdyż stoją za nimi układy, armie i służby wywiadowcze. Strong Change żył już wystarczająco długo, by nauczyć się tej gry. I bardzo tego żałował. Kiedy jest się małym, niewinnym źrebakiem, życie wydaje się prostsze.
– A tymczasem pragnę wam przedstawić- kontynuował swoje przemówienie- naszych honorowych gości! Naszą siostrę, Księżniczkę Południowej Marchii, Precious Light i jej małżonka, Księcia Lusty Mastera! – Władca odczekał stosowną chwilę na oklaski i wymieniał kolejne najważniejsze kuce na uczcie – Księcia Midnight,  Moonshine Axe’a, z Królestwa Nocy – czarnego alikorna o czerwonej grzywie powitano z o wiele mniejszą werwą. W końcu nikt nie lubił szpiegów, a wiadomą rzeczą było, iż ów opowie wszystko swemu bratu. Na dodatek to połączenie kolorów… Absolutnie niegustowne – oraz Lorda Spellwella, z Canterlot!
Ostatnie oklaski ucichły i Strong Change ciężko opadł na krzesło, po czym otoczył puchar z winem swą jasnoróżową magią. Zawartość kielicha błyskawicznie znalazła się w jego żołądku. Rozkoszne ciepło rozniosło się po całym jego ciele, a wykwintny smak zagrał na  języku. Słodki i gorzki zarazem.
– Nie powinniście pić, bracie – zganiła go, siedząca po jego prawicy, Księżniczka Precious Light – bo wpadniecie w nałóg.
– Mhmm – odpowiedział niegrzecznie.
Biała alikorn o złotej grzywie i pomarańczowych oczach zgromiła go wzrokiem. W sukni ze złotawego jedwabiu i w diademie wysadzanym bursztynami była piękna niczym sama Harmonia. Wiedział, że często ją do bogini porównywano i to nie bez powodu. Precious miała delikatne, regularne rysy pyska i długie rzęsy. Powieki malowała złocistym cieniem, a na sierści próżno było szukać jakichkolwiek zażółceń.
– Szkoda, że Moonlight nie mogła przyjść – srebrny alikorn zmienił temat.
– Jej Wysokość nie czuje się najlepiej, to delikatna klacz – wtrącił się przedstawiciel Królestwa Nocy.
Strong Change mimowolnie położył uszy po sobie. Niestety obyczaj wymagał usadzenia koło siebie posłańca. Szczególnie, że ten konkretny kuc był księciem.
– Wyobraźcie sobie, że dobrze wiem jakim zdrowiem cieszy się nasza siostra – wycedził w sposób, jakiego etykieta zachowań dworskich stanowczo nie dopuszczała. Nie powinien tego robić, ale czarny ogier bardzo go zdenerwował – I nie ma jej tutaj dlatego, że Darkness Sword nie pozwolił jej się tu udać!
– Król Darkness Sword – poprawił go Moonshine.
– Też jesteśmy królem – Strong Change uśmiechnął się wrednie, nie zważając na to, że znowu popełnia nietakt – i nie omieszkamy się was skrócić o głowę, jeśli będziecie gadać bzdury o naszej siostrze. Zrozumieliście?!
Czarny kuc nie odpowiedział, co według Change’a oznaczało, iż aluzję pojął.
Srebrny alikorn do dziś nie wybaczył swemu ojcu, że ów oddał Moonlight Królowi Nocy. Zapewniło im to pokój u wschodnich granic oraz korzystniejsze warunki dla kupców. Towary z Nocy stały się tańsze i łatwiej dostępne, zaś Zmiany znalazły nowy rynek zbytu. Skorzystali na tym wszyscy, ale Strong Change szwagra nie lubił i mu nie ufał.
W co gra Darkness Sword – zastanawiał się Strong. – Dlaczego nie pozwolił tutaj przybyć swojej żonie, dlaczego sam się tutaj nie udał? I dlaczego wysłał swojego brata? To wszystko robi się coraz bardziej podejrzane…
– Przysięgamy na pieczeń z jabłek, że ubijemy smoka i przyniesiemy łeb tej szkaradnej bestii pięknej Księżniczce Precious Light! – wydarł się jakiś dureń.
– Synu, zamknijcie się! – ochrzaniła go jego starsza wersja.
Precious zachichotała. Jego siostra często tak oddziaływała na młodych ogierów. Z pozoru piękna i delikatna niczym efemeryda, w rzeczywistości podstępna i twarda jak stal. Wielu młodziaków pragnęło zdobyć jej miłość, uznanie i atencję, a fakt, że była mężatką w ogóle im nie przeszkadzał.
Parsknął z niezadowoleniem. Zupełnie nie rozumiał tej ostatniej mody na obdarzanie platonicznym uczuciem zamężnych klaczy.
Jakby panien na świecie nie było! Ale nie! Lepiej bez sensu wzdychać do takich, u których szans się nie ma i miało nie będzie.
Rozległa się muzyka. Pierwsze tony, szarpnięcia strun lutni, gitern i korbowych lir, furkot cynków i pomortów rozeszły się po Halli. Dobrze opłaceni grajkowie i śpiewacy dawali z siebie wszystko. Wiedzieli, że być może dostaną coś jeszcze. Pegazie tancerki, odziane w skąpe, półprzejrzyste suknie pląsały w rytm muzyki. Śpiewano „Triumf Zmian” i „Upadek Sunshine Arrow”, utwory piękne, przywodzące na myśl minione wieki oraz zwycięstwa jego królestwa, „Trzy klacze pegaza i gryfa”, „Tańczącą z ziemniakiem” oraz „Pijanego generała”, pieśni bez wątpienia niepoważne, a wręcz sprośne i zabawne.
Piwo i wino lały się strumieniami. Był dopiero początek uczty, a niektórzy już leżeli zwaleni pod stołem, dotrzymując towarzystwa psom, czającym się na jakieś ochłapy.
Jednak on nie bawił się dobrze. Od dawna nie potrafił cieszyć się życiem. A nie mógł przecież całej biesiady spędzić na piciu przerywanym tępym spoglądaniem w przestrzeń.
– A więc, lordzie Spellwell, jakieś wieści z wojny z Kryształowym Imperium? – zapytał uprzejmie, siedzącego dwa miejsca po jego lewej stronie, jednorożca.
– Dziękuję, że pytacie Wasza Wysokość. Jakże to wielka uprzejmość z waszej strony. – pomarańczowy ogier, odziany w ciemnozielony dublet i beret z gryfim piórem uśmiechnął się nieszczerze – Jej Miłość, Królowa Celestia, jest w trakcie kontrofensywy na agresora. Kapitulacja Cesarzowej Crystal Ass, to jedynie kwestia czasu.
– A Księżniczka Luna zdrowa aby? – zapytał zaciekawiony, czy Celestia dopuściła w końcu młodszą siostrę do jakiś ważniejszych spraw Equestrii.
– Niestety, nasza pani cięgiem słabuje – zasmucił się sztucznie dyplomata. – Powinna wyjechać gdzieś dla zdrowia na jakiś czas, ale niestety obowiązki nie pozwalają…
Król Zmian pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. W końcu ten kuc naprawdę wierzył w to, że ta klacz alikorna sprawuje władzę nad nocnym niebem… Żałosne, ale prawdziwa. Equestrianie zawsze budzili śmiech za granicą. Czcili nie tylko Harmonię, ale również Celestię i Lunę, najstarsze żyjące alikorny.
– Kiedy ją spotkacie, złóżcie nasze wyrazy współczucia i uszanowania dla Jej Wysokości – rzekł spokojnie. Czuł pewną sympatię do granatowej alikorn. Przypominała mu jego córkę, zmarłą pięćdziesiąt lat temu, kiedy Królestwo Zmian ogarnęła Czarna Śmierć – niechaj jej gwiazdy zawsze błyszczą na niebie.
Lord Spellwell obiecał to zrobić i zajął się konwersacją z Lady Diamond World, która niegdyś była ambasadorką Królestwa Zmian w Equestrii, ale parę miesięcy temu zrezygnowała z piastowania tej funkcji, stęskniona za ojczyzną. Dwa alikorny znały się jeszcze z Canterlot.
Monarcha poprawił magią ciężki purpurowy płaszcz z atłasu, wyszywany w pierzaste węże, będące herbem jego rodu, obszyty gronostajami. Musiał układać się idealnie równo.
– Korona wam się przekrzywiła – szepnęła mu na ucho biała klacz.
– Dziękujemy wam, Precious.
Ukradkiem wyprostował ciężką koronę ze srebra, wysadzaną ametystami wielkości ptasich jaj. Była stanowczo za ciężka. Jego przodkowie pewnie nie przewidzieli tego, kiedy kazali ja wykonać albo postawili jedynie na wygląd, pomijając kwestię wygody.
Według legendy stworzył ją niejaki Silver Protect, na polecenie Violet Time. Kuł ją przez sto dni i sto nocy, ogarnięty uczuciem, jakim darzył swą królową, klacz już wówczas zamężną. By przekazać swe uczucia najdroższej nieśmiertelnej, użył wszystkich swych sił na wykonanie tego arcydzieła sztuki jubilerskiej. A kiedy diadem, błyszczący piękniej niż gwiazdy nocą, wysadzany kamieniami, które pochłoną nawet najjaśniejsze światło Słońca, był już gotowy, to Silver ukradkiem, nocą usypał stos, w zamkowej kaplicy, polał się oliwą  i podpalił się. Kiedy Violet o brzasku poszła pomodlić się do Harmonii, ujrzała jedynie ciepłe jeszcze popioły i najpiękniejszą koronę, jaką kiedykolwiek stworzył kucyk. Podobno był to jedyny raz, kiedy jego babka płakała.
Król Zmian nie wierzył w tę legendę. W końcu w zamku byli strażnicy, nikt nie zdołałby usypać stosu i dokonać aktu samospalenia tuż pod ich nosem, ale kto tam wie… To się zresztą zdarzyło dawno temu, a on nie zdążył poznać królowej Violet.
– Coś was trapi? – zapytała z troską Light.
– To co zwykle siostro, to co zwykle – zaśmiał się sztucznie. Po chwili podjął temat ściszonym głosem: – Jestem kucykiem, tak jak ci tutaj. Oni świetnie się bawią, a ja nie mogę, choć to uczta na mą cześć…
– Jesteście królem, macie swoje obowiązki. – klacz uśmiechnęła się przyjaźnie – Wiele razy marzyłam o tym, by zamienić się z tobą miejscami…
– Nawet nie wiesz, o czym mówisz…
– Ty zaś nie rozumiesz, co oznacza być księżniczką, żoną i matką. Co znaczy rodzić źrebaki i zadowalać swego nieznośnego małżonka…
– A macie coś przeciwko? – wtrącił się szczerze zdziwiony Lusty Master, który najwyraźniej usłyszał co nieco z ich rozmowy.
– Oczywiście, że nie, mój panie – Precious uśmiechnęła się do męża przymilnie i puściła oko do brata.
Gdyby nie obecność młodszej siostry, to Strong Change chętnie dołączyłby do ogólnej zabawy, skoro oni mogą, to dlaczego on nie? Bo jest królem? Bycie królem nie zawsze należy do rzeczy przyjemnych… Może nie do końca zamierzał się radować, ale pragnął przynajmniej objeść się i schlać. Ale Precious Light nigdy tego nie zrozumie. Od źrebięcia była bardzo obowiązkowa.
Dlatego na osłodę losu, monarcha sięgnął do srebrnego półmiska po roladę z czarnymi jagodami i jeżynami, polał ją porzeczkowym sosem i zabrał się do konsumpcji. Powoli. Srebrne widelczyki raczej utrudniały jedzenie niż ułatwiały.
Ciekawe co by pomyślała mama na mój widok, gdyby żyła – król uśmiechnął się w myślach na wspomnienie White Flower, córki samej Violet Time, rozkoszując się słodkim smakiem potrawy.
W Halli było ciepło, za ciepło. Czuł, że ogarnia go senność.

Walczyła w bojach, przelewając krew,
z jej rogu ginęli niewinni…

Czy z mojego rogu ginęli niewinni? – zastanawiał się Strong Change.

Niektórzy naiwni słyszeli jej zew,
czy oni też są winni?
Tyle kucyków pomarło za sprawę,
co nic dobrego nie wniosła,
a ją na oskarżonych wsadzono ławę,
gdzie tylko gorycz jej rosła…

Tak, popełniłem tyle błędów. Tyle żałuję. Pragnę tylko iść spać…

Ty, Sunshine Arrow, przelałaś naszą krew,
nie ominie cię kara sprawiedliwa,
to, co słyszysz, to nie okrzyk mew,
a zemsta nasza mściwa…

Czy na mnie też ktoś chce się mścić, za przelaną krew? Czy jeszcze ktoś pamięta błędy mej młodości… Zaraz, zaraz - o czym ja właściwie myślę? Dlaczego jestem taki zmęczony? Dlaczego chce mi się tak bardzo spać?

ma wola się wypełni teraz,
skrępuje dumę twą,
bo nie popuszczę ani raz,
by chlasnąć cię słów brzytwą.

Już teraz nie ma armii twej,
me wojska ją rozbiły,
posłuchaj pieśni zwycięstwa mej,
bo takie rzeczy ci się nawet nie śniły!
   
– Strong! – wrzasnęła przerażona Precious Light, na widok bladego brata, osuwającego się pod stół – Wezwijcie medyka! Szybko!
Co się dzieje? Dlaczego wszystko jest takie jasne i zamglone? Dlaczego oni krzyczą? Czemu wszystko dzieje się tak szybko i się rozmazuje…
– Kochanie, zrób coś! Ratuj go! – darła się złotogrzywa, nie zważając wcale na dworską etykietę.
Ciemność. Ciemność nadchodzi i otula. I jasność, piękne, ciepłe światło.
– Ale co?! Nic nie możemy zrobić Precious, przykro mi. Już za późno…
– Czy on?
– Tak, Królestwo Zmian nie ma już króla.
Precious Light załkała. Lusty Master objął ją swoim wielkim, czerwonym skrzydłem i mocno przytulił. Stali tak, a kucyki wokół nich biegały i krzyczały. Niezależnie od tego, czy życzono Władcy Zmian życia czy śmierci, to jego odejściem przejął się każdy. W końcu nie na co dzień ogląda się królobójstwa.

***

– Może mi wyjaśnisz, dlaczego nie pozwoliłeś mi tam pójść?! – Moonlight Dust wydarła się na męża.
Byli sami, nie musieli używać królewskiego „my”. Darkness Sword czuł się przyparty do muru, nie chciał okłamywać żony. Nie mógł jej okłamać. W końcu i tak się dowie, a wolał by usłyszała o tym od niego, a nie od siostry albo szpiegów. Zasługiwała na to.
Błękitna alikorn o liliowej grzywie i jasnozielonych oczach zawsze tak na niego działała. Nie patrzyła na niego, stała zwrócona w stronę uchylonego okna i podziwiała gwiazdy. Lubiła to robić. Niebo Nocy różniło się od tego nad Zmianami. Jego ukochana najprawdopodobniej zawsze będzie uważać je za tajemnicze i egzotyczne, nigdy się nie przyzwyczai.
Trochę jej zazdrościł, że zawsze ilekroć spoglądała w górę odkrywała coś nowego.
– Nie chciałem byś na to patrzyła… – wymruczał.
– Na co?!
– Powiedzmy, że Królestwo Zmian nie ma już króla – wypowiedział w końcu magiczne słowa.
Pozostało jedynie oczekiwać na burzę.
TRZASK.
Darkness Sword poczuł palący ból na lewym ganaszu, kiedy obute kopyto Moonlight Dust w niego uderzyło. To był pierwszy raz, kiedy widział królową doprowadzoną do takiego stanu.
Tylko tego brakowało, żona mnie bije – pomyślał.
– Ty potworze!
Róg klaczy zajaśniał. Zielone iskry sypały się na boki. Tupnęła. Czekał aż zacznie miotać zaklęcia i próbować go zabić.
 Pozwalał jej na to. Wiedział, że zasłużył.
– Nie cierpiał, zapewne nie wiedział, że umiera. Sok Nocnicy nie bez powodu nazywa się dobrą śmiercią – szepnął.
Królowej wcale to nie uspokoiło. W swojej kobaltowej sukni, cała w koronkach i szlachetnych kamieniach wyglądała teraz niczym jakaś bogini ogarnięta gniewem. Piękna i potężna.
– Jak mogliście? Jak śmieliście?
Ciemnogranatowy alikorn spuścił łeb. Tak, był potworem. A przecież Moonlight nie wiedziała o najgorszym, nie wiedziała, że pięć lat temu chciał dla dobra państwa poświęcić własną córkę. Jej córkę. Do dziś dręczyły go wyrzuty sumienia, a tego dnia kolejny krok, by rozbić jego rodzinę, się dokonał. I nawet Harmonia nie może już tego naprawić. On sam zniszczył sobie życie i uważał to za przytłaczające.
– Musiałem to zrobić, Moonlight. Dla naszych poddanych. Potrzebują ziemi, na której wyrośnie dość jedzenia. Nie jesteśmy w stanie kupić wystarczającej ilości zboża, wiesz o tym równie dobrze jak ja – tłumaczył się.
Klacz odwróciła się i popatrzyła na niego, jak na coś obrzydliwego. Nigdy wcześniej nie spojrzała na swojego króla w taki sposób.
– Nie pokazujcie się w moim łożu, do odwołania! – warknęła i wyszła z komnaty.
To był cios poniżej ogona… Zasłużył na karę, ale ta wydawała się być zbyt surowa. Nie czuł dumy z powodu tego morderstwa. Zrobił to co musiał, by Królestwo Nocy wygrało wojnę. Teraz to on obejmie władzę w Królestwie Zmian. Zresztą, czy to nie był swoisty akt łaski z jego strony? Strong Change nigdy nie pozbierał się po śmierci żony i jedynej córki. Od pięćdziesięciu lat trwał pogrążony w depresji.
Cóż, co się stało, to się nie odstanie.
Pozostawało czekać jedynie na kruka z wiadomością. Miał nadzieję, że jego brat, Moonshine Axe nie zrobi niczego głupiego, co przeszkodziło by mu w objęciu tronu.

***

 Było zimno i wietrznie. Góry Zaćmienia nie przyjęły ich czule niczym matka, przytulająca swoje źrebię. Wprost przeciwnie, potraktowały ich jak intruzów. Nnoitra jednak nie miał wyboru, nie mógł zawieść swego króla. Gdyby wrócił z pustymi kopytami niechybnie zostałby surowo ukarany.
Po wielu wysiłkach Firewallowi i Magic Bowowi udało się odnaleźć w Sunfall ślad i teraz po nitce, zmierzali do kłębka. Młody dowódca zaczął już domyślać się, gdzie ukryli się Poszukiwacze. Wiedza ta nie była ani radosna, ani przyjemna. Lasy wokół Alikorngard, miejsce którego unikały nawet dumne smoki i potężne mantrykory. Martwa puszcza, w której nie spotka się zwierzyny. On też najchętniej by omijał te tereny, ale nie mógł. Dowódca wyprawy nie może się bać, musi mieć kamienną twarz i roztaczać aurę władzy, nawet kiedy idzie wąziutką ścieżką nad przepaścią.
Skały były śliskie, ich białe ściany poszarzały od deszczu. W powietrzu unosiła się woń mokrego wapienia. Wiatr szarpał ich grzywy i płaszcze w swych gwałtownych porywach. Pojedyncze, sztandarowe formy drzew, konkretnie sosen chwiały się, uginając pod jego siłą. Niebo ciężkie od ołowianych chmur, wyglądało jakby miało zwalić się na nich za chwilę. W oddali zagrzmiało.
Niebieski ogier pocieszał się, iż ten odcinek drogi, choć wymagający, jest przynajmniej krótki. Dalej znów będą szli łagodnym lasem. Kuce z jego drużyny nie były jednak tak dobrej myśli i nic, ino by narzekały. Że zimno, że mokro, że pada… A jemu to niby nie pada?!
– Uciszcie się… – mruknął.
Nauczeni po jego ostatnim pokazie sprawowania władzy, posłuchali. Z odmienionym Nnoitrą nie było dyskusji. Zwłaszcza z brudnym, rozczochranym, głodnym i przemarzniętym Nnoitrą, który marzył jedynie o ponownym położeniu się w swoim wyrku oraz o ciepłym posiłku..
– Daleko jeszcze? – zapytał nieśmiało Firewall.
Zielonogrzywy ogier odwrócił się i popatrzył na kremowego jednorożca. Uśmiechnął się smutno. Fakt, iż zaczął budzić przerażenie w swoim przyjacielu, był dla niego ciężkim ciosem. Szczególnie, że z brązowogrzywy paladynem znał się od źrebaka, byli niemal jak bracia.
– Jeśli mapa mówi prawdę, to za parę minut powinniśmy pożegnać się z tą częścią trasy i wejść znowu w lasy – odpowiedział swemu zastępcy.
Bardzo chciałby przyspieszyć te parę minut, ale bał się, że jeśli będą iść szybciej, to poskręcają pęciny na śliskich kamieniach. Już nie wspominając o ryzyku spadnięcia w przepaść. Dla pegazów nie stanowiło to może wielkiego problemu, ale dla trzech jednorożców oznaczałoby szybki lot w dół i jeszcze szybszą śmierć.

Żmudny marsz w końcu się skończył. Nnoitra z ulgą stanął na zielonym mchu. Teren może i nie był płaski, ale wzniesienia, i spady nie były już tak strome, a nieprawidłowy krok nie groził przymusową lekcją latania dla nielotów. Przystanął i władczym gestem przywołał podwładnych.
– Żołnierze! Jak pewnie wiecie albo i nie, bo was prócz dziwek, wódki, i pensji nic nie obchodzi, idziemy złożyć pewną propozycję przymusową Randomowym Poszukiwaczom Przygód oraz pojmać pewną klacz. – przerwał na chwilę i popatrzył na kuce, których miny świadczyły o wielkiej niewiedzy i olewactwie – Owej kobyle nie może włos spaść z grzywy, rozumiecie?!
– Tak jest! – odpowiedzieli chórem jak porządne wojsko, a nie Oddziały Specjalne Królestwa Nocy.
– Ta panna jest alikornem, ma jasnozieloną grzywę i czarną sierść, więc raczej jej z nikim nie pomylicie. Ona i Bastard Spell to zadanie naszej osoby, sir Firewalla i sir Magic Bowa. Jasne?!
– Tak jest!
Odetchnął z ulgą. Musiał zadbać o to by królewskiej córki nie spotkała żadna krzywda. Darkness Sword niechybnie dowiedział się o tym i zafundowałby im miesięczne tortury zakończone śmiercią na palu.
– Wy zaś zajmiecie się resztą, jeśli będą sprawiać kłopoty albo na nasz znak. Więc niech was przed czasem kopytka nie swędzą!
– Tak jest!
Debile poinstruowani, można ruszać dalej – pomyślał niebieski jednorożec.
– Drużyna! Wymaaarsz!
Bez ociągania poszli za nim. Szli z werwą, pancerze umyte przez deszcz nawet lśniły, ba nawet nie pordzewiały, co było aż mocno dziwne. Granatowe, postrzępione płaszcze powiewały, kiedy poruszali się, broń pyszniła się przytroczona do boków. Wyglądali dumnie i groźnie. Niemal jak królewska gwardia.
Paladyn poczuł pewną dumę, że jego oddział wreszcie jako tako się prezentują. W końcu to jego zasługa.
Maszerowali ławą, pomiędzy mrocznymi świerkami i masztowymi sosnami. Krople wody skapywały na nich spomiędzy koron drzew. Kopyta deptały ściółkę i ślizgały się na nich. W powietrzu unosił się intensywny zapach grzybów. Sąsiedztwo Miasta ze Złota najwyraźniej im nie przeszkadzało.
Uważali by niczego nie przegapić. Starali się stępować w miarę cicho, by nie uprzedzić tych kucyków za wcześnie. Miękkie podłoże pomagało im w tym, jednak nawet ono nie mogło zagłuszyć brzdęku metalu i chrzęstu skóry. Pancerze hałasowały zawsze.
Niepokoiło to Nnoitrę, ponieważ rozumiał, że zostaną i tak usłyszani za wcześnie. Pocieszał się, że to tylko łowcy skarbów, zbieracze ziół i mordercy potworów. Jakie szanse może mieć taka zgraja z wojskiem? Tacy jak oni nie zbroją się na ciężkozbrojnych. Szczególnie, że Randomowi Poszukiwacze Przygód od zawsze byli organizacją, której nie dało się nająć na inne kuce. Po prostu nie przyjmowali takich zleceń, kłóciły się z ich dziwnym, najemniczym kodeksem i kwalifikacjami.
Dziwiło go to, wiedział, że honor nic nie znaczy, kiedy w grę wchodzą prawa, złoto i odpowiednie groźby. Dlatego uznał, że powód jest zupełnie inny i po prostu nikomu nie opłaca wynajmować się Poszukiwaczy Przygód do takich celów. Nie byli zawodowymi mordercami, ani mieczami do wynajęcia, więc po co ich zmuszać, skoro bez problemu można znaleźć setki kucyków, które zrobią to taniej i lepiej?
Jeśli szczęście nam dopisze, to już za parę godzin odnajdziemy swój cel i ustalimy z nimi parę spraw..
Tymczasem to cel, odnalazł ich…
Zaszumiały bełty zwolnione z cięciw pegazich kusz. Nnoitra zdążył paść na ziemię, uchylając się przed wielką kulą ognia. Padając dojrzał jak pociski wroga przebijają odsłonięte gardła Source Darka i Red Deamona. Oba pegazy padły na ziemię, bez jęku. Niestety nie nosili naszyjników…
Zielonogrzywy jednorożec nie czekał na śmierć; przeturlał się na bok. Zrobił to w ostatnim momencie, bo w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował trzepnęła kula ognista. Wstał błyskawicznie i ukrył się za jakimś pniem. Przykucnął. Nie widział wroga, choć dobrze wiedział kto nim był. Strzały latały ponad głowami, spadły chyba z skądś z góry…
– Na drzewach, kryją się na drzewach! – krzyknął do podwładnych.
Był to chyba zły pomysł, gdyż kolejna kula ognia wystrzeliła w jego stronę. Uratował go Firewall, który błyskawicznie wyczarował osłaniającą Nnoitrę barierę. Ten gest braterstwa nie został jednak nagrodzony przez los, kremowy jednorożec popełnił błąd. Bełt uderzył go w tył czaszki, cicho i zdradziecko. Skruszył kość i wbił się do mózgu, wzbudzając gejzer szkarłatnej krwi, która natychmiast zabarwiła brązową grzywę czarodzieja.
Młody ogier stanął dęba i przewrócił się na plecy. Nnoitra obserwował jak czas zwalnia, a ciało drugiego jednorożca opada w dół by uderzyć w opadłe szpilki. Trochę drgawek i znieruchomiało.
Dowódca wyprawy zaryczał wściekły. Firewall był jego najlepszym przyjacielem, znali się od źrebięcia. Pomści go albo zginie. Wyskoczył zza sosny, a jego róg zalśnił granatową magią. Przywołał piorun kulisty i posłał go tam, gdzie wedle jego przypuszczeń, powinien stać wrogi jednorożec.
Bastard Spell jednak nie był nowicjuszem w magicznych pojedynkach i pocisk Nnoitry po prostu rozpłynął się w powietrzu. Paladyn nie rozumiał jak to się stało, ale teraz wiedział już jedno - Spell jest od niego o wiele bardziej doświadczony, utalentowany i silniejszy.
Turkusowy ogier skontratakował. Paladynowi w ostatnim momencie udało się wznieść magiczną tarczę. Wrogi atak miał jednak pewną zaletę, Zielonogrzywy kuc ochłonął nieco. Stał z wzniesioną barierą i rozglądał się na boki.
Większość jego oddziału już nie żyła. Trzymał się jeszcze Magic Bow, trzymały się cztery pegazy. Lostmind leżał na boku, w kałuży krwi i własnych szczyn, naszpikowany jak jeż. Bełty z pegazich kusz bez problemu przebijały kolczugi, szczególnie z takiej odległości. Gniady ogier żył jeszcze. Jęczał i wzywał matkę, kurwę oraz Harmonię.
Obok niego leżały jakieś spalone zwłoki pegaza, gdyby nie nietypowy kształt pancerza, to Nnoitra nie rozpoznałby Dirt Drifta, który jeszcze parę minut temu był wesołym ogierem, o czarnej sierści i granatowej grzywie. Chciał się żenić na wiosnę… Teraz stanowił zaś śmierdzącą, dymiącą, czarno-czerwoną masę, z bielą wyszczerzonych w grymasie bólu zębów.
Win Runner i Sleep Time - obaj zastrzeleni.
Strzałami w oczy, przynajmniej nie cierpieli – pomyślał smutno Nnoitra.
Brave Flyer martwy, wyglądał jakby spał, musiał dostać jakimś zaklęciem.
Bał się, wiedział, że zaraz i jemu przyjdzie porzucić padół tego świata. Deszcz zacinał i spływał po martwych ciałach jego towarzyszy broni, jeszcze ciepłych, parujących. W półmroku, pod kurtyną wody, nie widział nic. Nie wiedział gdzie ma strzelać, nie mógł zlokalizować dokładnego położenia wroga. Musiał jednak spróbować i odejść z honorem, jak Firewall.
Bariera Magic Bowa padła, fioletowy jednorożec zakwiczał agonalnie, kiedy jego ciało objęły płomienie.
Został sam na placu boju. Dyszał ciężko, nie widział jak zaciąga międzyżebrza, jak jego boki podnoszą się i opadają. Czuł już tylko wściekłość i rezygnację. Przestało obchodzić go własne życie, liczyła się jedynie zemsta.
Opuścił tarczę i kierowany nienawiścią do tych, którzy odebrali mu przyjaciela, przywołał najpotężniejszą magię jaką znał. Granatowo-czarny wir utworzył się w powietrzu, a jego centrem był róg niebieskiego jednorożca. Implozja, która miała zabić wszystkich w promieniu dziesięciu metrów tworzyła się. Jego kręcona, zielona grzywa uniosła się, porwana magicznym wichrem, płaszcz łomotał niczym smocze skrzydła, oczy lśniły niedobrym blaskiem.
Nagle poczuł rozdzierający ból w klatce piersiowej. Automatycznie przerwał wykonywanie czaru i z niedowierzaniem popatrzył w dół. Bełt z kuszy przebił jego napierśnik i wbił się głęboko w ciało, łamiąc żebra, i przebijając prawe płuco. Podniósł głowę z niedowierzaniem. Przed nim stała przepiękna, jasnopomarańczowa klacz pegaza, o ciemnopomarańczowej grzywie i czerwonych oczach. Uśmiechała się wrednie i trzymała kuszę w lewym kopycie. Odziana w czarny gorset, ciemnozieloną spódniczkę, z rozwichrzonymi włosami, związanymi ciemnoróżową kokardą, wyglądała przeuroczo. Była ostatnią rzeczą, jaką Nnoitra zobaczył, zanim pochłonęła go ciemność…


Upadek Sunshine Arrow

Zerwała z tradycją, zerwała z zwyczajem,
skuszona władzy blaskiem,
rozstała z rodziną i z własnym krajem,
sięgnęła po tron z głodu mlaskiem!

Przywdziała swą zbroję barwy granatu,
zwołała wierne oddziały,
by moc swoją pokazać światu,
okrutne rzeczy się działy!
Jęk mordowanych, gwałconych piski,
wsie spalone, domy zburzone,
życia koniec był bliski…

Lecz buntu wody zostały wzburzone.
ziarno zdrady zasiane,
brat przeciw bratu, syn przeciw córce,
tak losu nici są tkane,
że okrutne są jego twórce.

Wydał jej wojnę sojusz z Nocą,
by ukrócić śmierci żniwa,
pioruny z nieba grzmocą,
by armii dodać spoiwa.

W ostatniej Zmierzchu bitwie pomarło tak wielu,
krwawa demonica zwołała legiony,
wolała krew, miast chmielu,
padł każdy ogier przez nią wodzony.

W końcu pokonał ją dzielny Zmierzch,
ostatnia się na bitewnym polu ostała,
porażka jej wyniosła się na wierzch,
choć duma jeszcze została.

W kajdany zakutą i skrępowaną,
przed oblicze me sprowadzono,
wolałaś być nienawidzoną niż adorowaną,
nie chciałaś, by cię osądzono.

Do Sunfall cię doprowadzono,
upadek Słońca nastał,
twym kosztem się bawiono,
bo zemsty wicher trzaskał!

Walczyła w bojach przelewając krew,
z jej rogu ginęli niewinni…
Niektórzy naiwni słyszeli jej zew,
czy oni też są winni?

Tyle kucyków pomarło za sprawę,
co nic dobrego nie wniosła,
a ją na oskarżonych wsadzono ławę,
gdzie tylko gorycz jej rosła…

Ty, Sunshine Arrow, przelałaś naszą krew,
nie ominie cię kara sprawiedliwa,
to co słyszysz, to nie okrzyk mew,
a zemsta nasza mściwa…

Ma wola się wypełni teraz,
skrępuje dumę twą,
bo nie popuszczę ani raz,
by chlasnąć cię słów brzytwą.

Już teraz nie ma armii twej,
me wojska ją rozbiły,
posłuchaj pieśni zwycięstwa mej,
bo takie rzeczy ci się nawet nie śniły!




« Ostatnia zmiana: 05 Września 2014, 23:16:08 wysłane przez Cahan » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #29 : 02 Grudnia 2013, 09:35:18 »
Weź przestań pisać i kończyć w najciekawszych momentach :C
Trochę mi smutno, że żaden RPP nie zginął ( ale mam świadomość że zdemolowałoby to dalszą fabułę, więc k).
Rozdział mi się podoba, tylko intryga lekko mnie znużyła, ale to dlatego, że nie lubię o nich czytać, bo opisujesz je całkiem dobrze. Pisz dalej, bo doczekać się nie mogem ( shippy, je).

Jakby mi było tak prosto pisać dialogi :C

A postacie podawałem na gg, ha.


IP: Zapisane
Strony: 1 [2] 3 4 5 6    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.307 sekund z 21 zapytaniami.
                              Do góry