Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 2 3 4 [5] 6    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Cień Nocy (kucykowe epic fantasy) (Czytany 35276 razy)
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #60 : 23 Kwietnia 2014, 21:10:16 »
Cóż, to nie Lord Darksun przyszedł do DS, ale DS do komnat zajmowanych przez Darksuna, który nie jest pomniejszym książątkiem ;). Nawiązując do GoT- Dayfall jest kimś pokroju Starków, Tyrellów, etc.
I kiedy się wściekał, nie wiedział jeszcze, że jego droga Diamond Lady, siostra naszej kochanej Shecat [z ang. She-cat, czyli Kocica] nie skończy z bękartem, tylko jako małżonka DM.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Calvin Candie
Candieland Owner

**

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 186


Open up your lovin` arms.

Zobacz profil
« Odpowiedz #61 : 19 Maja 2014, 16:12:05 »
Nie było mnie tutaj dawno ( co nie znaczy, że nie jestem na bieżąco)
Cytuj
  Nnoitra został ochotnikiem.
Został wybrany na ochotnika.
 
Cytuj
- Czy mój ojciec musi być IMBA? - zapytał nagle
lel
Cytuj
Muszę opierdolić służących za to, jak niedokładnie tu sprzątają - pomyślał zniesmaczony.
nie przeklinamy ;s

Na razie nie będę wszystkiego wypisywał, ale muszę przyznać- fajnie Ci to pisanie idzie, i nie przestawaj bo mi smutno będzie.
btw plox delete dżofrej


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #62 : 19 Maja 2014, 20:39:28 »
Fik się pisze, ale obecnie ma małą przerwę, bo jest w fazie poprawek.

Na chwilę obecną zamienione zostały Prolog i Rozdział I, które dość mocno się rozrosły. Czytać jak zwykle radzę na dysku Google, gdyż na Tawernie wcina całe formatowanie, przez co łatwo się pogubić.

Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:59:12
I czas na kolejny rozdział.

Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1hYlxwlxU-mSk-uQviSbcAQmjUGqY5PyknRdSJe7zHXI/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XVII: Konsekwencje


Myli się ten kto myśli, że przyjaźń jest prosta. Ba! Ona nie jest trudna. Tylko cholernie trudna. I o tym właśnie przekonała się tego wieczoru Night Shadow. Był późny wieczór, właściwie noc. Słońce już dawno zniknęło za widnokręgiem. Obozowali nad jakąś małą rzeczką. Choć malownicza, meandrująca i  połyskująca srebrzyście w świetle Księżyca, ciesząc  oczy. Miało to jednak swoje wady i to spore. Komary cięły, wilgoć i ziąb przenikały aż do kości, a na domiar złego nie mogła zasnąć, zaś przyczyna tego stanu rzeczy, nie miała ochoty zniknąć…
- Przymknijcie się wreszcie! - warknęła czarna klacz, wyciągając łeb spod skrzydła.
Hualong spojrzał na nią i od niechcenia chlasnął Sunday ogonem, po zadzie, co poskutkowało wydaniem przez liliowogrzywą cienkiego pisku. Zirytowana Nighty strzeliła jej zieloną błyskawicą na poprawkę. Alikorn nie znosiła wysokich dźwięków.
- I dobrze jej tak - mruknął zielonołuski, po czym dodał, chichocząc - Dlaczego ty zawsze musisz być taka agresywna?
Chrapy zielonogrzywej rozszerzyły się, a uszy niebezpiecznie skierowały ku tyłowi. Była zła, bardzo zła. Zmęczonej, głodnej i brudnej Shadow, której ktoś przeszkadzał w jej ulubionym zajęciu, czyli spaniu, przestraszyłaby się nawet hydra.
- Mówiłam ci już, że jesteś skończonym idiotą? - wysyczała przez zęby. - Jest środek nocy, do cholery! Niektóre kucyki chcą spać!
Smok prychnął i machnął łapą. Nie wyglądało na to, by się choć odrobinę przejął tą zniewagą. Wręcz przeciwnie, wielki, jadowiciezielony gad najwyraźniej się doskonale bawił.
- Po prostu nie podoba ci się, że rozmawiamy o tobie - zadrwił.
Shad postawiła uszy i spojrzała na niego pytająco. Była zbyt zajęta próbą stłumienia hałasu, by interesować się treścią pogawędki.
- Właśnie słuchałem relacji z waszej wyprawy do Horsehoof - wyjaśnił.
- Dopiero teraz? Przecież to było jakiś tydzień temu? - zdziwiła się czarna klacz.
- Bo dopiero teraz udało mi się z Sunday porozmawiać! Wcześniej się pod ziemię chowała na mój widok…
Rzeczywiście, szarej klaczy nigdzie nie było widać, co nieco zaniepokoiło zielonogrzywą. Fakt, że za nią nie przepadała, niczego nie zmieniał. Popatrzyła się oskarżycielsko na Hualonga.
- Ej! To nie ja strzeliłem w nią błyskawicą! - burknął szkarłatnooki gad.
- Ale to ty chlasnąłeś ją ogonem! Więc ty jej teraz szukasz.
- Ja?
- No chyba nie ja! - oburzyła się alikorn. - Ja idę spać.
Machnęła łbem i poprawiła juki, które potraktowała jako poduszkę. Ostentacyjnie, szczelniej otuliła się płaszczem i ułożyła do snu. Smok warknął. Nie zareagowała. Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę. Kojąca cisza uspokoiła ją i pozwoliła się w końcu rozluźnić. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Obudziło ją ssanie w żołądku. Głód zawsze był wrogiem numer jeden. To zawsze on sprawiał, że przyjemne sny kończyły się przedwcześnie. Drugim budzicielem był pełny pęcherz, który miał tę zaletę, że przynajmniej można było sprawę załatwić szybko, nie myśląc o niczym, po czym wrócić do łóżka i z powrotem zanurzyć się w kojącej ciemności i ciepełku kocy.
- Sunday, zrób śniadanie… - mruknęła, nie otwierając oczu.
- Sunday nie zrobi śniadania, bo jej nie ma - odpowiedział jej znajomy, męski głos.
Poderwała się gwałtownie na równe kopyta. Była święcie przekonana, że Hualong wczoraj odpuścił i ją odszukał. Albo, że szara klacz sama wróciła. Przetarła zaspany pysk kopytem i zapytała:
- Nie znalazłeś jej?
- Nie szukałem jej, więc nie dziwota, że nie znalazłem - odpowiedział smok.
Nie wyglądał na przejętego zniknięciem liliowogrzywej córki oberżysty. Wręcz przeciwnie, na łuskowatym pysku gościł zwykły uśmieszek wyrażający złośliwość, wredotę i pewność siebie. O ile Sunday wkurzała Night, o tyle smok po prostu jej nie znosił. Czarna klacz nie mogła go za to winić.
-  Co jeśli się nie znajdzie? - mruknęła, drapiąc się po nodze.
- To będę bardzo uradowany. - Hualong zaśmiał się gardłowo.
Alikorn uśmiechnęła się. Nie rozumiała swojego kompana i nie chciała chyba go rozumieć. Podróżowali ze sobą tylko z jednego powodu. Żadne nie chciało być samo. Przez większość czasu kłócili się, wyzywali i grozili sobie. A jednak się lubili. Z szarą, ziemską klaczą sprawa wyglądała skrajnie inaczej. Night Shadow była w stanie ją tolerować, ale Hualong nigdy jej nie zaakceptował.
- Ooo, nie! Nie! To pająk! Zje mnie, zje mnie! O! Burza! Muszę się schować, muszę się schować! To na pewno demony, na pewno! - piszczał wielki gad, naśladując Sunday.
Shad zatrzepotała skrzydłami, rozbryzgując  na boki osadzone na nich kropelki rosy i zaczęła się śmiać. W efekcie szkarłatnooki stanął na dwóch łapach i zaczął się zataczać, nie przerywając swojej durnej paplaniny.
- Smok! Smok! Pożre mnie! Spali! Zatłucze! Ooo… Czy to kwiatek?! Jaki śliczny! Aaa! Pszczoły! Pszczoły atakują!
- D-dosyć! N-nie mogę p-przestać się ś-śmiać!
Hualong ryknął radośnie i wypuścił z pyska mały pióropusz żółto-białego ognia. Niczym mały piesek zamerdał ogonem, parsknął i wywalił jęzor.
- Żałuję, że nie mam czarnych łusek - powiedział nagle poważnym głosem.
Klacz zastrzygła uszami i wpatrzyła się w niego pytająco.
- No, wyobraź to sobie! W naszych legendach wszystkie potężne smoki są czarne i wielkie. No, opcjonalnie ceglastoczerwone… A zielone? Zielone i złote, to co najwyżej pilnują Yggdrasila . Nawet ja? Czy ja cię przerażam?! No chyba nie! Gdybym był czarny to byłoby inaczej! Czy ty się śmiejesz?! Dlaczego się śmiejesz?!
- Hahaha! Hualong - wymamrotała, chichocząc - ty ofiaro losu! Żałuj, że siebie nie widzisz i nie słyszysz…
- Pfff! - prychnął zielonołuski.
Chichotała jeszcze przez chwilę, nie zważając na poważny wyraz klinowatego pyska. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by zapytać:
- A tak poważnie, co zrobimy jeśli się nie znajdzie?
- Nie wiem. Dzisiaj jeszcze nie jadłem…
To jej przypomniało, że również jest głodna. Uznała, że samopoczucie jej układu pokarmowego jest ważniejsze niż zniknięcie towarzyszki podróży. Dlatego wyciągnęła z juk kilka jadalnych korzeni, znalezionych przez Sunday parę dni temu. Ugryzła. Smakowały obrzydliwie. Mdłe i bez smaku. Wyrzuciła je natychmiast. Wolała cierpieć głód, niż jeść takie paskudztwo.
Na szczęście nieopodal rósł młody klon. Liście tego drzewa często gościły w kuchni. Gotowano na nich zupę, dodawano do sałatek. Róg czarnej klaczy zalśnił od magii, a sterta liści natychmiast wylądowała przed nią. Przystąpiła do jedzenia.
Słodkie… Ale bywało gorzej.
Szybko skończyła swój posiłek i opłukała, lepiące się od klonowego soku, ganasze w wodzie z rzeki. Poczuła się o wiele bardziej komfortowo. Zastanawiała się przez chwilę, czy się nie wykąpać, ale zimny, powolny nurt i długie pędy rdestnicy skutecznie ją od tego odwiodły.
Pewnie są tu raki, pijawki, sinice i cholera wie co jeszcze… To nie są czyste, górskie strumienie, których dna wysłane są otoczakami albo białą, wapienną skałą.
Nadstawiła pysk ku nisko zawieszonemu Słońcu, ciesząc się ciepłem, jakie przyniósł dzień. Magią rozczesała skołtunioną przez noc grzywę. Nie przykładała może zbyt wielkiej wagi do wyglądu, ale miała swoje granice. Może i nie odróżniała morelowego od pomarańczowego, ale nie znosiła brudu, niewygody i pozlepianych włosów.
Odwróciła się i otworzyła oczy, dotychczas półprzymknięte. Hualong wygrzewał się wśród krzewów leszczyny, czekał na nią. Gdyby go nie znała, to na pysk cisnęłyby się jej słowa takie jak pradawny, dostojny, potężny, piękny i ogromny. Wielkie cielsko lśniło od różnych odcieni zieleni. O szmaragdowej, aż ku delikatnej barwie wiosennej trawy.
Trochę urósł od naszego pierwszego spotkania. Chyba wszedł właśnie w fazę szybkiego wzrostu…
Skinęła łbem, a smok podniósł się ciężko. Ziewnął, odsłaniając rząd ostrych kłów i przypominających poszarpany łańcuch górski łamaczy , przeciągnął się i machnął biczowatym ogonem, zakończonym, przypominającym spłaszczony grot strzały, kostnym wyrostkiem.
- Lecimy dalej? - zapytał rozpościerając skrzydła.
Klacz przez chwilę przyglądała się promieniom słońca prześwitującym przez cienką, rozpostartą pomiędzy zmodyfikowanymi palcami, membranę.
- Nie. Najpierw musimy znaleźć Sunday - odpowiedziała w końcu.
Wężowate cielsko opadło na ziemię.
- Czy my już tego nie przerabialiśmy? Ja jej nie lubię, ty jej nie lubić… Polazła gdzieś, obraziła się, jej wola! Nie jest dzieckiem!
- Może nas wydać…
- I co z tego? - warknął szkarłatnooki. - To chyba nie jest już takie ważne.
- Niedawno mówiłeś co innego! - zaprotestowała Nighty.
- Bo tak mi było wówczas wygodnie - westchnął.
Machnęła zielonym ogonem i tupnęła kopytem. Wiedziała, że Hualong specjalnie ją prowokuje, ponieważ lubi wyprowadzać ją z równowagi. Ona jego zresztą też.
- A do jeśli coś jej się stanie? - mruknęła. - To by była nasza wina!
- Twoja, ja chciałem ją zostawić. Zresztą nie martw się, takie łamagi jak ona, mają zawsze wielkie szczęście. Jestem pewien, że ona jest taką fajtłapą, że przeżyłaby hydrę, pięć mantrykor, smoczą migrację, ciebie o czwartej nad ranem, wojnę domową, siedmiu raubritterów, koniec świata, a nawet te przeklęte komary, które tną niemiłosiernie!
Czarna klacz uznała, że nie sposób kłócić się z tak przekonującą argumentacją.
- Ruszamy w dalszą drogę.
Smok ryknął radośnie i poderwał się do lotu. Night Shadow podążyła za nim. Tron Nocy czekał, a każde machnięcie skrzydłami przybliżało ją do niego.

***

Biegnij, mknij na skrzydłach nocy. Uciekaj. Świat jest okrutny, wiesz? Przemykasz pomiędzy drzewami. Olchy szarpią cię za ubranie, a ty zdajesz się tego nie zauważać. Strach sprawia, że przyśpieszasz i nie zważasz na palący ból jaki ogarnia twoje, domagające się więcej tlenu, mięśnie. Rozszerzasz chrapy,  źrenice ogarniają całe tęczówki.
Wiesz co stanie się jeśli nie dasz rady?
Umrzesz.
Wiesz czym jest śmierć?
Końcem, ciemnością, przed którą nie ma ucieczki. A i tak powitasz mrok, pokochasz go bardziej niż tulącą cię matkę.
TUP
TUP
Kopyta ledwie dotykają ziemi. Cwał.
Żałujesz?
Za późno, o wiele za późno.
Nie uciekniesz przed olszyną. Nie umkniesz temu, który cię goni. Przed nim nie ma ucieczki. On ścigał już wiele takich jak ty. Nie wiesz co z tobą zrobią? Wkrótce się dowiesz. Bo dłużej nie wytrzymasz. Za chwilę zwalisz się wśród paproci, spieniona od morderczego biegu.
Jesteś już praktycznie trupem. Płuca domagają się powietrza, a rozgrzane ciało modli się o odrobinę chłodu. Zaschnięte gardło i przerażenie. Nie umkniesz daleko.
Kim jesteś?
Trupem.
Kim jesteś?
Zabawką.
Ból. Ciemność i nic więcej.

***

Smok zmarszczył nos i wydał z siebie niski ryk. Zatrzymał się i odwrócił w miejscu, co było wyczynem całkiem imponującym, jak na istotę długą na jakieś dziesięć metrów. Rozkojarzona klacz wpadła w niego, co poskutkowało tym, że opadła kilka metrów w dół, zanim odzyskała równowagę i machnęła skrzydłami, zrównując się z nim.
- Co jest? - zapytała.
- Krew, czuję krew. Dość świeżą, coś zginęło tej nocy…
Night drgnęła. Poczuła jak ogarnia ją przerażenie, jak czarna, szlamowata maź wlewa się jej do klatki piersiowej i kieruje ją ku ziemi.
- Zaprowadź mnie tam, szybko! - krzyknęła.
- Night, to pewnie tylko jakieś zwierzę, zapewne ofiara jakiegoś drapieżnika… - powiedział szkarłatnooki, domyśliwszy się jej myśli, w próbie uspokojenia przyjaciółki.
- Hualong!
Gad skinął łbem i obniżył lot, alikorn podążyła za nim. Sunęli powoli, nisko, tuż nad koronami drzew. Smok wyraźnie węszył. Jego nozdrza co chwilę kurczyły się i rozszerzały. Czarna klacz wiedziała, że Hualong ma bardzo czuły zmysł powonienia.
W pewnym momencie zatrzymał się w powietrzu, machając miarowo skrzydłami, opadając i wznosząc się lekko. Gestem wskazał jej miejsce i zaczął kołować nad lasem.
Pośród koron drzew nie widziała żadnego prześwitu. Zielonogrzywa nie miała najmniejszej ochoty szukać bezpiecznego lądowiska. Musiałaby przeczesać sporą połać puszczy, a nie było na to czasu.
- Jest tylko jeden sposób…
Zamknęła oczy, złożyła skrzydła i opadła w dół. Przed sobą utworzyła magiczne pole siłowe, które miało za zadanie odgarnąć gałęzie, stojące na jej drodze. Niewiele to dawało. Czuła bolesne zadrapania oraz szarpanie w grzywie i ogonie, które haczyły się w tej plątaninie.
ŁUP
- Auć!
Jej tarcza nie dała rady odgarnąć wyjątkowo grubej gałęzi, o którą alikorn się boleśnie uderzyła.
ŁUP
Znowu.
ŁUP
- ***!
I jeszcze raz. Tym razem lewy nadgarstek oznajmił, że cierpi.
ŁUP
- Ała… O, Harmonio!
ŁUP
- *** mać!
Ostatni odcinek był wybitnie nieprzyjemny. Skórę znaczyły płytkie, krwawiące rozcięcia, zaś na czarnym futrze wyróżniały się białe, wytarte plamy. Nighty otrzepała się z liści oraz owadów, które nałapała po drodze. Stwierdziła też w myślach, iż nigdy więcej nie będzie taka leniwa. Nigdy.
Rozejrzała się uważnie. Poszycie z opadłych, gnijących liści oraz wysokich pióropuszy paproci. Smukłe, czarne pnie olch, porośnięte porostami i hubą. Rzadka, biała mgła, nic dziwnego, zważywszy na to, że w tej okolicy były bagna. Typowa olszyna, nic niezwykłego. 
Shad przeskoczyła przez zawalony pień i szła, kierowana przez nos. Smok miał rację, rzeczywiście coś tu niedawno zdechło. Smród świeżego trupa, zdążyła oswoić się z tym zapachem podczas swoich lat życia wśród Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Nieraz wynajmywano ich do eksterminacji jakiś potworów. Pracodawcy nierzadko nie wiedzieli co morduje, wówczas zawsze szli oglądać zwłoki. Sposób zabijania mówił bardzo dużo o zabójcy. Jak zabija. Jaką bronią dysponuje. Jak się przygotować do starcia z nim.
Odetchnęła z ulgą, kiedy jej oczom ukazał się okrwawiony, niemal całkowicie zjedzony, zewłok jelenia. Tylko po porożu dało się zresztą stwierdzić, że to był jeleń. Padlina nie miała skóry, większej części łba, mięsa, wnętrzności i kopyt. Biel kości zdawała się świecić wśród ciemnej ściółki. Jakiś drapieżnik, pewnie wiwerna, porzucił tu resztki posiłku. Resztę zjadły mrówki.
- Masz coś? - usłyszała głos smoka, dobiegający z góry.
- Tak, obżartego jelenia! - krzyknęła radośnie.
- To nie to. Idź dalej. Jestem pewny, że to nie jeleń. Też go czuję. Zabito go trzy dni, dziesięć godzin i piętnaście minut temu. Tamto jest świeże. Ale i tak za stare, bym zjadł.
Rzeczywiście, nawet muchy nie kręciły się koło truchła zwierzęcia. Hualong miał rację, musiało być stare. Przerażenie i niepokój wróciły ze zdwojoną siłą. Klacz zadrżała. Krople zimnego, wodnistego potu zaczęły spływać jej po karku.
Skierowała się naprzód, zgodnie ze wskazówką gada. Przeleciała nad płytkim wykrotem i jarem, przez który przepływał wąski strumień, zapewne boczna odnoga rzeczki, nad którą przyszło im nocować. Magią rozgarniała paprocie i przerywała pajęczyny. Na widok wielkich krzyżaków chciało jej się uciekać. Ale brnęła przed siebie. Musiała to sprawdzić, musiała. Czuła jak nogi próbują stawiać opór, nie chcąc zginać się w stawach. Instynkt kazał jej uciekać z tego lasu…
Prawie przeszła obok, nie zauważając niczego. Poczuła zapach. Metaliczny, charakterystyczny. To on ją nakierował. I wtedy zobaczyła- czarne, zastygłe plamy na liściach paproci.
- Krew - szepnęła.
Zaczęła iść za smugami, była pewna, że zaprowadzą ją do trupa. Zrobiła zwrot na przodzie i zeszła zboczem jaru. Strumień meandrował i wyżłobił puszczę w wielu miejscach. Kopyta ślizgały się na mokrych, rozkładających się liściach. Ostatni odcinek pokonała zjeżdżając na zadzie. Wyjątkowo nie wylądowała na pysku.
Wstała. Na dnie nie było wody, która niegdyś tędy płynęła. Wyschnięte koryto wyścielały liście i patyki, podczas deszczy zapewne napełniało się wodą, która spływała wartko w stronę bagien. Szła stępa, a ślady stawały się coraz bardziej wyraźne, wiedziała, że się zbliża.
Ujrzała ją za zakrętem. Zimną, martwą, leżącą na boku wśród paproci i bluszczu. Wyróżniała się na tle leśnego poszycia. Jasna suknia zdawała się świecić w panującym w olszynie półmroku. Podeszła bliżej, chciała dowiedzieć się co zabiło Sunday.
Widok nie należał do przyjemnych. Błękitne, zeszklone oko, z rozszerzoną źrenicą, liliowe włosy, rozczochrane i rozrzucone. Otwarty pysk i wyszczerzone zęby, uwiecznione w grymasie przerażenia. Plamy z krwi na kołnierzu sukni i na szarej sierści. Zesztywniałe nogi, w pozycji jak do gębowania. Night przywołała swoją magię i odgarnęła grzywę martwej klaczy. Przyjrzała się uważnie, syknęła i odsunęła.
- Hualong! - krzyknęła głośno, choć wolałaby zachować ciszę.
- Tak? - odpowiedział jej znajomy głos smoka.
- Ląduj. Znalazłam ją, nie żyje.
Nie musiała tłumaczyć kim jest ona. Była pewna, że smok zrozumie.
- Drzewa rosną za gęsto, nie dam rady, będę w pobliżu.
Jeszcze raz spojrzała na kark córki oberżysty. Szpeciły go cztery, głębokie dziury. Ślady po zębach, konkretnie kłach. Bardzo charakterystycznych kłach. Górne są dłuższe, to one wbijają się jako pierwsze. Zawsze w tętnicę szyjną. Po chwili w ciało wżynają się dolne. Krótsze, ale bardziej zakrzywione. Służą do przytrzymania ofiary, która wije się i szarpie. Ale szybko słabnie. Bo górne kły mają ciekawą funkcję, znajdują się w nich zasysające krew rynienki.
- Wampir, musi być gdzieś w pobliżu. Boję się. - jęknęła.
- To wynoś się stamtąd! - ryknął.
- Nie - powiedziała pewnie. - Dopadnę kuczegosyna! I wyciągnę mu flaki przez nozdrza!
Odpowiedziało jej warknięcie, bez wątpienia wyrażające dezaprobatę.
- To nasza wina! Jesteśmy jej to winni!
- Wolisz być winna czy martwa? Ja bym wybrał to pierwsze, zdecydowanie - rzekł zielonołuski. - A ja ci nie pomogę, to nie jest teren dla smoka!
Zastanowiła się przez chwilę. Nigdy wcześniej nie walczyła z wampirami, zawsze brał się za to Bastard. Nie chciał by alikorn pałętała mu się pod nogami, dlatego kazał jej się trzymać z daleka. Nie miała okazji zobaczyć tego typu potwora, ale wiedziała w jaki sposób Spell sobie z nimi radził.
Istniały dwa rodzaje broni skuteczne przeciwko wąpierzom. Jedną było srebro, najczęściej w postaci posrebrzanych bełtów i strzał. Rzadko kruszcem tym pokrywano miecze i topory, ale zdarzało się. Tego typu oręż często święcili kapłani Harmonii oraz zaklinali magowie. Najczęściej przy pomocy Runy Ognia. Czarna klacz nie miała zaklętego ostrza, kuszy, ani łuku. Ale drugi typ broni był w zasięgu jej kopyt.
Ogień. Jako mag mogła go przywołać. Zaklęcia oparte na tym żywiole nigdy dobrze jej nie wychodziły, ale wierzyła, że teraz jej się uda. Ból w sercu. Pustka w duszy. Wyrzuty sumienia. Żołądek, który by coś zjadł. Była wściekła i zamierzała to wykorzystać. Musiała tylko wytropić potwora, dopaść go.
- Hualong! Możesz go wywęszyć?!
- Nie. Za dużo śladów. Nie dam rady się w tym połapać.
To nieco utrudniało sprawę. Myślała intensywnie. I wtedy przypomniał się jej poranny występ zielonego smoka. Już wiedziała. Drapieżnik będzie udawał ofiarę. Poczeka na nadejście zmierzchu i zwabi potwora.
Nie miała najmniejszej ochoty na ponowne przedzieranie się przez drzewa, choć te rosnące tutaj, dawały nieco większy prześwit, przez obecność jaru. Dlatego postanowiła poczekać tutaj na nadejście nocy.
- Hualong?
- Tak?
- Znajdź sobie jakieś lądowisko i rób co chcesz, ale wróć tutaj przed zmierzchem. Urządzimy sobie małe polowanie.
Ryk. Łopot skrzydeł. Cisza. Została sama.
Położyła się na ziemi, obok zwłok Sunday. Patrzyła w zeszklone oczy, które nigdy już nie zobaczą świata. Na pysk, który się nie otworzy i nie będzie już piszczał ze strachu. Na nogi, które nie przemierzą świata.
Z zielonych oczu Shad pociekły łzy. Cieszyła się, że nikt jej teraz nie widzi. Zaczęła żałować, że nie posłuchała wtedy swojego łuskowatego przyjaciela. Może wtedy by żyła?
- Przepraszam - wyszeptała.











« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 00:59:12 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #63 : 05 Czerwca 2014, 23:34:54 »
Ok ok, już komentuję.

Zachciało Ci się bawić widzę w Martina - likwidacja delikwentki, która była w głównej paczce. Szkoda, nawet względnie ją lubiłem, była taka... Zwykła.
A na smoku się zawiodłem, okazuje się być zwyczajnym męskim zwisem. Chociaż w sumie nie wiem, czego miałem się spodziewać po nastoletniej gadzinie, lekko upośledzonej.
Cóż, z tytułu wynika, dlaczego ten rozdział jest w całości poświęcony wydarzeniom u NS.
W zasadzie nie za dużo mogę powiedzieć, jak zwykle.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #64 : 16 Czerwca 2014, 21:12:36 »
I kolejny rozdział. Dłuższy i zawierający 3 POVy, choć głównie Shad.

https://docs.google.com/document/d/1BQ0-C4z0WTIR7mzkTKdHYn3_RZECB4AvdLcy_-FPOxA/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XVIII: Złe Łowy i Gorsza Dyplomatyka


Zmierzchało. Słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi, zabarwiając niebo na pomarańczowo-różowy kolor. Ostatnie, ciepłe promienie dnia smugami przedzierały się przez korony drzew. O tej porze doby olszyna cieszyła oko, ale nie ucho. Panowała cisza. Ptaki, wiewiórki i inne zwierzęta - wszystkie zamilkły około godziny temu. Night podejrzewała dlaczego. Jej ofiara niedługo wyjdzie ze swojej kryjówki.
Czarna klacz czekała. Trup leżący obok niej dalej był zimny i sztywny. Przestało ją to zresztą już interesować jakiś czas temu. Zdążyła już wypłakać wszystkie łzy. Podobno to oczyszcza… Chyba raczej wypiera. Z emocji, z uczuć. Pozostawiając tylko pustkę i ból. Oraz poczucie bezsilności, że nawet zemsta nie przywróci życia zmarłego i nie odkupi win.
Przymknęła oczy. Zmęczone i piekące od długiego płaczu domagały się snu. Chciała nacieszyć się tą chwilą luksusu. Rozmyślała. I zastanawiała się nad swoimi decyzjami. Szybko doszła do wniosku, że choć plan zabicia wampira jest głupi, bez krzty sensu i nie zmieni nic, to jednak powinna to zrobić. Tak po prostu. Musiała, pokonać własną bezsilność i zagłuszyć wewnętrzne cierpienia.
W końcu, po czasie, który mógł być równie dobrze wiecznością, jak i ułamkiem sekundy, usłyszała znajomy łopot i ryk. Hualong przybył. Bez niego nie odważyłaby się pomścić Sunday. Obecność smoka uspokajała ją. Wierzyła, że w chwili zagrożenia obroniłby ją. Może zielony gad był ironiczny, wredny, złośliwy oraz zachowywał się jak ostatni kretyn, ale alikorn czuła, że może na nim polegać.
- Jestem. Przybyłem! - rozległo się warknięcie.
Odetchnęła z ulgą. Bała się, że ją ochrzani i odmówi udziału w całym przedsięwzięciu. Smoki różniły się od kucy nie tylko biologią. Ten gatunek myślał inaczej, a jego kultura była z punktu widzenia kucy zimna i brutalna. A Hualong, skoro wyrzucono go ze stada, musiał być wyjątkowo ciężkim przypadkiem. Zastanawiała się już, czy to dlatego, że był wredną, złośliwą mendą, ale doszła do wniosku, że to jednak nie to. On po prostu był głupi. Zawsze mówił co myślał i nie przejmował się konsekwencjami. Osobiście lubiła w nim tę cechę. Ceniła sobie szczerość.
- Dobrze. Leć cały czas nade mną, tak aby mnie nie zgubić, ale jednocześnie staraj się być jak najwyżej - poleciła.
- Ty wiesz, że mogę nie być w stanie ci pomóc? Drzewa rosną za gęsto, nie dam rady tu wylądować.
Zamyśliła się. Jej łuskowaty przyjaciel miał rację. W gruncie rzeczy była zdana tylko na siebie. Oczywiście, jego pomoc i tak była zbędna. W końcu na pewno da radę. Skoro Spell fajczył tego typu kreatury, to jej miałoby się nie udać? Phi!
- Jeśli polegnę, to spal cały ten cholerny las! - rzekła butnie.
- Jadłaś coś? Bo nie jesteś sobą… Jasne, nie ma sprawy, ale wiesz, że polowanie na wampira to raczej głupi pomysł? Sunday nie pomścisz, a sama zginiesz. Przecież ty nie umiesz walczyć!
- Wiem, wiem. Ale tak się składa, że prze pięć bitych lat żyłam wśród takich, co między innymi potwory biją. A ja po prostu czuję, że muszę…
- Rozumiem. Zemsta to też smocza rzecz. Chociaż nie, nie rozumiem. Mści się przyjaciół, a nie przypadkowe osobniki. Ale cóż… Ściemnia się, moja arogancka, narcystyczna towarzyszko, wznoszę się!
Zielonogrzywa uśmiechnęła się szeroko. Coraz bardziej wierzyła w powodzenie swojego skazanego na porażkę planu. I choć szara klacz nie była jej przyjaciółką, to czuła się odpowiedzialna za jej śmierć. W końcu gdyby raczyła wczoraj ruszyć swój ciężki zad, to liliowogrzywa najprawdopodobniej nie zostałaby zamordowana. Może nie mogła jej przywrócić do życia, ale odebranie go bestii, która zabiła Sunday uznawała za swój obowiązek.
Królowa powinna odpowiadać za swych poddanych. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej zrzucając swoje  obowiązki na kogoś innego - doszła do wniosku.
Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała w pokryte pośmiertnym bielmem, niebieskie oczy. Wykonała szybki ukłon, a raczej skinięcie łbem, jak gdyby martwa klacz była jej towarzyszem walki. Zastanawiała się, czy coś powiedzieć, ale uznała, że byłoby to sztuczne, zwyczajne i pretensjonalne.
Chciała działać i tyle. Pogalopowała przed siebie, parskając niespokojnie. Pragnęła zostać zauważona jak najszybciej. Wolała mieć już to za sobą , nie miała najmniejszej ochoty być na nogach przez całą noc. Po chwili zadziałał kierowany przez lenistwo głos rozsądku. Zwolniła do kłusa, a po chwili do stępa.
Jest jeszcze za wcześnie, nie marnuj sił, Night.
Nie przejmowała się gdzie idzie. Stąpała spokojnie, uważając by nie wpaść w liczne pajęczyny i nie spotkać się z czyhającymi w nich niechybnie tłustymi krzyżakami. Night Shadow bardzo nie lubiła pająków. O ile takie skakany uważała jeszcze za słodziutkie i urocze, o tyle całą resztę ośmionogiego rodu stawonogów traktowała jako największe zło tego świata, chcące ją zabić poprzez zamach na jej serce. W końcu bliskie spotkanie z takim bezkręgowcem groziło zejściem na zawał.
Zwierzęta, których krew nie była czerwona , nie musiały obawiać się wampira. Klacz nie wiedziała, czy były one dla niego toksyczne, czy najzwyczajniej w świecie niesmaczne. A może po prostu za małe i nie warte uwagi? W końcu jak wbić kły w komara bądź chrząszcza?
To musiałoby być rzeczywiście trudne. No i pancerz. Potwory takie jak wielkie skolopendry mają ochronę zapewnioną przez chitynowy szkielet zewnętrzny. Przydałaby mi się teraz taka zbroja - pomyślała alikorn. - W zasadzie, to wielka szkoda, że wampiry nie żywią się pająkami i komarami.
Stanęła na chwilę. Rozejrzała się na boki. Wszędzie wokół niej las wyglądał tak samo. Olsze, strumień, paprocie, olsze, bluszcz, mrowisko, olsze, jar, olsze… Zdawała sobie sprawę z tego, że nie zna tego terenu, więc równie dobrze może iść na chybił trafił. Ale nie do końca. Bo w grę wchodziła jeszcze mgła.
Biały opar zdawał się gęstnieć coraz bardziej, napływał od strony mokradeł niczym chmury przesuwające się po niebie. Jak spadająca z wodospadu woda wlewała się się we wszystkie zagłębienia. Wyglądało to iście magicznie, nienaturalnie…
Nienaturalnie? Świetnie! Jeśli to coś jest częściowo magiczne, to zaprowadzi mnie do źródła. Po nitce do ciasta, czy jakoś tak!
Zawahała się. Mgła zdawała się wołać czarną klacz, co napawało ją przerażeniem. Zamknęła oczy i na sztywnych nogach zanurzyła się w białe mleko. Poczuła na pysku chłód oraz wilgoć. Uchyliła powieki i westchnęła, bo miała wrażenie, że nagle znalazła się w innym świecie.
Las, za dnia jasny i radosny, teraz przypominał stare cmentarzysko o północy, kiedy niebo zasnuwają chmury i tylko lekkie światło Księżyca przez nie przedziera. Czarne pnie wyglądały jak wysokie, kamienne obeliski, a krzewy przywodziły na myśl niskie kurhany. Brakowało tylko hord nieumarłych kucyków, takich jak alikorny z Alikorngard.
Pasowałyby tutaj idealnie.
Trącane kopytami liście chrobotały głośno, łamane gałązki trzeszczały głośno, co cieszyło Shad. Na krzyki, jęki, wrzaski oraz płacze nie przyszła jeszcze pora, lecz zwyczajne odgłosy przemieszczania się również powinny zaciekawić potwora.
Mam nadzieję, że akurat tej nocy wylezie ze swego legowiska na żer. W przeciwnym razie nachodzę się na marne, a drugiej nocy nie zamierzam spędzić w ten sposób. Tu jest zimno, mokro, komary tną, a mi ciągle chce się sikać!
Nighty szybko załatwiła tę ostatnią potrzebę i machnęła zielonym ogonem. Nie była zbyt zadowolona. Jej pęcherz czuł się przeziębiony, krzaki nie służyły zdrowiu czarnej klaczy. Organizmy alikornów matka natura przystosowała do spania w puchowych łożach, jedzenia najlepszych owoców, podawanych na srebrnych tacach oraz do władania. Magią i innymi kucykami. Pola w końcu nie zaorzą się same…

***

Ognisko paliło się, skwiercząc radośnie i wypuszczając gęste kłęby szarego dymu. Siedzące i leżące dookoła kuce, otulały się szczelnie płaszczami i z wdzięcznością przyjmowały dawane przez ogień ciepło. Światło również miało zastosowanie praktyczne; o wiele lepiej się dyskutuje, jeśli widać twarz rozmówcy. Bez niego nie zobaczyłby nawet własnego rogu. Z zachmurzonego nocnego nieba nie spływał blask Księżyca oraz gwiazd.
- Więc mówisz Spell, że jesteś sprzedajną suką, która chce iść na łańcuch do króla Nocy? - zapytał drwiąco zielono umaszczony pegaz.
Róg turkusowego jednorożca zajaśniał groźnie. Bastard niewątpliwie wycelował go w Crossbowa i niechybnie skończyłoby się to dla Greena źle, gdyby nie wtrącił się Javelin Ichor.
- Stul pysk, Crossbow. Wszyscy wiemy, że jesteś kretynem, nie musisz nam o tym ciągle przypominać - warknął cytrynowy ogier. - A ty Bastard nie zachowuj się jak byle odsadek.
- To ja tu dowodzę, Javelin - przypomniał niebieskogrzywy.
Zachowują się gorzej niż żołnierze Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Jak udało im się mnie pokonać, skoro ich organizacja polega tylko na wzajemnych wyzwiskach oraz podważaniu kompetencji dowódcy? - zastanawiał się Nnoitra.
Najstarszy z zgromadzonych uśmiechnął się złośliwie i wrócił do obwieszczania ustaleń, jakie poczynił z zielonogrzywy kucem dnia poprzedniego.
- Jak już mówiłem, nie zamierzam brać udziału w wojnie i nie chcę nas wysłać na front. Jednak stała praca pod skrzydłami Darkness Sworda zapewniłaby nam o wiele wyższy komfort życia…
- Nie będę dla niego pracować! - wrzasnął Random, podnosząc się gwałtownie.
- A to niby dlaczego? - zapytał ze zdziwieniem turkusowy jednorożec.
- Bo go nie lubię! - Adventure zrzucił kaptur, ukazując światu szary pysk i brązową, dość bujną grzywkę.
- Przecież ty go nawet nie znasz - zdziwił się Bastard Spell.
- To ojciec Night, to ci wystarczy?! I wyprawa po Amulet Alikorna, żeby daleko nie szukać! To wystarczy! Kuczysyn, do kurwy nędzy, ma gdzieś życie innych kucyków. To zwyrodniały psychopata!
Nnoitra poczuł wewnętrzny gniew. Nie lubił kiedy kucykolwiek obrażał jego króla. Darkness Sword może i miał swoje wady, ale jednorożec nawet lubił tego złotookiego ogiera. Awansował go, płacił nieźle, pozwalał mu wyrazić swoje zdanie na jakiś temat i nawet tego wysłuchiwał. Dla ogiera, który widział sporo skrzydłorogich wielmoży, to Król Nocy stanowił wzór cnót wszelakich.
Wstał, nawet lubił szarego pegaza, ale nie zamierzał pozwolić na obrażanie swojego władcy. Już szykował się do otworzenia pyska, kiedy poczuł czyjeś skrzydło na łopatce. Orange Tail.
- Skończycie to wreszcie?! Chcę iść spać, przestańcie się kłócić, obrażać i ***, zmniejszcie ilość kurw w zdaniu, bo przeciągacie to do rana. A wy dwaj siadać - oznajmiła donośnie pomarańczowa klacz.
Wszyscy Poszukiwacze wyglądali na wyjątkowo oszołomionych. Patrzyli się wielkimi oczami i zataczali łuki półotwartymi szczękami. Nnoitra również zdębiał. Bastard, Awful, Javelin - oni dość często uspokajali rozbrykane towarzystwo, ale Orange… To było tak dziwne, że i pegaz, i jednorożec posłuchali i usiedli.
- Szkoła Night, poznaję - mruknął Spell z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
Jak dla mnie brzmi raczej jak Darkness Sword. Tylko trochę za mało „kurew” przypada na jedno zdanie.
- Orange, siostro… Czy ty jesteś chora? - zapytał zdziwiony Random.
- Stul pysk.
Czerwonooka klacz usiadła z powrotem na swoje miejsce, znajdujące się jak najdalej on Nnoitry. Niebieski ogier zastanawiał się, czy to przypadek, czy po prostu klacz dalej go nienawidzi. W końcu od jakiś dwóch dni nie zarobił od niej ani razu. Nawet na niego ostatnio za bardzo nie wrzeszczała.
Może naprawdę jest chora. Albo mnie lubi. Może mam u niej jakieś szanse?
- Tak jak już mówiłem albo przyjmiemy propozycję naszego alikorna, albo będziemy siedzieć na tym zazadziu dość długo. Grozi nam też, że Jego Wysokość wyśle tu kogoś bardziej kompetentnego niż ten źrebak - kontynuował spokojnie Spell.
Nnoitra pragnął zaprotestować, ale spojrzenie Bastarda odwiodło go od tego pomysłu. Starszy jednorożec był bardziej utalentowany i doświadczony.
- Z drugiej strony Noc może przegrać, a ja wolałbym się nie znaleźć w obleganym Mooncastle. Nie poddadzą się, nie otworzą do bram. Tam dojdzie do rzezi, jeśli to się stanie - zauważył Javelin.
- Nie stanie się - pewnie rzekł Nnoitra. - Z tego co mi wiadomo, to Strong Change powinien już nie żyć. Zgodnie z prawem Królem Zmian zostanie teraz Jego Wysokość, Darkness Sword.
Wzrok wszystkich kucyków skierował się w stronę zielonogrzywego ogiera. Morskooki czuł na sobie ich spojrzenia oraz to co wyrażały. Ciekawość. Strach o to co przyniesie jutro.
- Nie zaakceptują go, dojdzie do wojny domowej, jednak to zwiększa jego szanse. Ale jest jeszcze ta cholerna Equestria. Po której stronie stanie Królowa Celestia? - zapytał Ichor, wstając.
Cytrynowy pegaz odrzucił swą długą, zasłaniającą prawe, złociste oko, bordową grzywę. Javelin Ichor na oko miał około trzydziestu lat. Dowódca Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy zauważył, że cieszył się dość sporym szacunkiem w tej kompani. Rozsądny, zazwyczaj uprzejmy, choć nie stroniący od żartów nie traktował go z otwartą  wrogością, jak Crossbow i Orange, ale też nie spoufalał się, jak Random. Można by powiedzieć, że po prostu Javelin ignorował jednorożca. Teraz Nnoitra zrozumiał, że ocenił go źle.
- Mój pan planował by nie mieszała się do wojny - wyjaśnił.
- A jak twój pan zamierza to zrobić, Nnoitro?
- Lordzie Nnoitro - poprawił go niebieski. - Nie mam zielonego pojęcia.
- To wiele wyjaśnia - cytrynowy ogier uśmiechnął się ironicznie. - Panowie, co o tym myślicie? Bo ja uważam, że nasz młody więzień paple bzdury jak młoda klaczka na dworze. Powtarza to czego go nauczono, ale tak naprawdę nie wie nic. A raczej, jego król nie wie nic. Darkness stawia wszystko na jedną kartę, taka jest prawda. Ryzykuje. A my musimy dołączyć do gry.
- Ja bym postawił jednak na Darkness Sworda - stwierdził Spell. - Kuczysyn jest całkiem zdolny. On się z tego wywinie, a jeśli nie, to my się wywiniemy. A do tego czasu pożyjemy na królewski koszt.
Mag zaśmiał się, a Random i Crossbow zawtórowali mu. Javelin skinął łbem, Orange nie zareagowała w ogóle. Za to Awful Look machnął kopytem i odezwał się.
- A co, kiedy się dowie co zrobiliśmy z jego żołnierzami?
- Pochorowali się i umarli. Nnoitra potwierdzi. Prawda? - wzrok Bastarda skierował się w stronę młodego żołnierza.
- Prawda.
W końcu jeśli nie będę kłamał jak z nut, to moja głowa zostanie nabita na pal. A chciałbym jednak wrócić do domu, do Mooncastle. Chcę ponownie ujrzeć swoją rodzinę i przekazać wieści krewnym moich żołnierzy…
- Jakoś nie wierzę w jego zapewnienia… - mruknął żółtogrzywy.
- Ej! Ja z nim piłem, Awful. I Orange też. Prawda, Orange? - zaprotestował Random.
Niebieski jednorożec nie rozumiał szarego pegaza. Jeszcze przed chwilą chcieli się ze sobą tłuc, a teraz ów bronił go w sposób wyjątkowo kretyński i nieumiejętny. No i Adventure nie traktował go jak wroga czy obcego, co również uważał za dziwne.
- Stul pysk - odpowiedziała pomarańczowa klacz.
- Dosyć! Ty Random idź być kretynem gdzie indziej, a ty Orange przestań się tak zachowywać, do cholery! Mam już tego dość, młoda klaczo! Stałaś się wredna, złośliwa i ogólnie nieprzyjemna. Ty chcesz komuś zaimponować?! Jeśli tak myślisz, to się mylisz! Ty jesteś po prostu żałosna! - warknął niebieskogrzywy ogier.
Mina Tail wyraźnie zrzedła. Pegaz zadrżała. Słowa Spella najwyraźniej dotknęły jej czuły punkt, ukryty gdzieś głęboko, za warstwą wrogości i nienawiści do świata. W szkarłatnych ślepiach zalśniły łzy, a może był to tylko odblask ogniska, kto wie? Nie odpowiedziała. Nie zaczęła klnąć, grozić i wykłócać się. Po prostu wykonała zwrot na zadzie i pogalopowała, gdzieś głęboko w noc. A turkusowy jednorożec stał spokojnie, z lekkim uśmieszkiem wymalowanym na pysku.
Chciał pobiec za nią. Objąć, pocieszyć. I przywalić Bastardowi. Zrobiłby to wszystko, gdyby nie magiczna bariera barwy indygo, która nagle przed nim wyrosła i nie pozwalała mu na zrobienie jakiegokolwiek kroku w przód. Spojrzał z nienawiścią na turkusowego maga. Bastard pokręcił łbem i spojrzeniem nakazał mu usiąść.
- Nie teraz. Narada trwa. A ona zasłużyła. Mały opierdol dobrze jej robi. Terapia szokowa zawsze działa. A wracając do tematu… - niebieskogrzywy ogier zamyślił się - Nasz przyjaciel powie to co mu każę, ponieważ to leży w jego własnym interesie. W końcu nie przyzna się królowi, że był idiotą, a nie strategiem i dowódcą. Jeszcze ktoś ma jakieś obiekcje? Nie? Świetnie - Bastard zwrócił wzrok na Nnoitrę. - No, teraz możesz za nią biec. Życzę powodzenia.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Jednorożec zerwał się na równe kopyta i pogalopował śladem miłości swojego życia. Nie słyszał już głosów Poszukiwaczy.
- Czy on leci pocieszać moją siostrę? - zapytał zdziwiony Random.
- On leci poderwać twoją siostrę - poprawił go Spell.
***

Jego Wysokość, Darkness Sword już kolejny dzień spędzał na naradach. Służąca mu do tego komnata, średniej wielkości pomieszczenie, z okrągłym paleniskiem po środku i rozstawionymi wokół niego dziesięcioma, kamiennymi krzesłami, zdążyła mu przez ten czas obrzydnąć do granic możliwości. W palenisku nie palił się ogień, a wielkie okna otworzono. Choć niebo nad Mooncastle było jak zwykle zachmurzone, to dzień należał do upalnych i dusznych. Najwidoczniej znowu zbierało się na letnią burzę. Granatowy alikorn poprawił ułożenie swojego zadka na siedzisku, zdecydowanie niewygodnym. Żałował, że nie kazał przynieść poduszek. Nie zrobił tego nie dlatego, że był głupi. Po prostu miał nadzieję, że jego rozmówca, Sundust Afternoon skończy wcześniej swoje wielogodzinne ględzenie. W końcu i tak będzie martwy, więc to wszystko było bez krzty sensu.
W zasadzie, to niezaproszenie go na ślub mojego syna byłoby chyba wielkim nietaktem. W końcu to w tym tygodniu… No cóż, przeboleję go jeszcze parę dni,  a potem niech zdycha!
- …i jako stryjeczny kuzyn drugiego stopnia ciotki nieżyjącego już Strong Change’a, władcy Królestwa Zmian, przypominamy, że ziemie Zachodniej Marchii powinny przypaść w udziale nam! - przynudzał rudowłosy alikorn.
Darkness Sword miał wielką ochotę ziewnąć. Od trzech dni kłócili się o tę durną Zachodnią Marchię, która należała się mu, ponieważ był czyimś tam pociotkiem. Błękitnogrzywy nie miał zielonego pojęcia o co w tym chodzi, ale jako król nie mógł tego po sobie pokazać.
- Nie oddamy Zachodniej Marchii! Należy nam się, ponieważ jesteśmy wujecznym kuzynem stopnia piątego babci dziadka pierwszego lorda tamtych ziem!
Co prawda nie miał pojęcia, czy jest, czy nie jest, ale wątpił by złoty ogier miał to teraz jak sprawdzić.
- Czym jesteście?
- Królem Zmian. I nie oddamy. Nic nie oddamy - wiedział, że popełnia wielki nietakt i miał to gdzieś, siedział tu już w końcu piątą godzinę.
Władca na Firegard spojrzał na niego z wyraźnym niesmakiem wymalowanym na pysku. Wyraźnie gardził Królem Nocy.
- Pragniemy za to wyrazić, że z wielką radością widzielibyśmy was na ślubie naszego syna z Diamond Lady, który odbędzie się za trzy dni - rzekł szybko, by tamten nie zdążył skomentować jego dokładnie siedemdziesiątej drugiej odmowy oddania Zachodniej Marchii.
Na pysku Sundusta wykwitło lekkie zdziwienie i zrozumienie. Szybkie śluby nie należały wcale do wielkiej rzadkości, zaś pytanie się o ich przyczynę było uznawane za niegodne.
- Czujemy się zaszczyceni i dziękujemy wam za zaproszenie. Na pewno nie chcielibyśmy przegapić tak wspaniałego i radosnego wydarzenia.
Ciekawe, czy Dark Mane też uważa je za radosne... Bo ja właściwie tak. Przypadkowo wpadł całkiem korzystnie politycznie. No i patrzenie jaki jest załamany jest naprawdę zabawne.
- Zaś jeśli chodzi o Zachodnią Marchię… - kontynuował Afternoon.
Nie! Litości! Harmonio, błagam! Niech ktoś go za mnie zabije i to szybko.

***

Nie wiedziała ile czasu pozostało do świtu. Doszła w końcu do początku bagien. Wielkie rozlewisko wody, pokrytej grubym dywanem rzęsy. Kępy i łachy, porośnięte niskimi krzewami i powykręcanymi drzewami, głównie wierzbami, brzozami i olszą. Spojrzała w niebo. Wysoko nad nią, po czarnym niebie prześlizgiwał się smok. Nie mogła go dostrzec, ale wiedziała, że tam jest.
Rozpostarła szeroko skrzydła i zaczęła lecieć powoli, niziutko, tuż nad samą wodą. Nie znała ścieżek, a wiedziała, że grunt na takim terenie jest zawodny. Nie chciała się utopić, ani pomoczyć. Nasiąknięte wodą skrzydła stałyby się zupełnie bezużyteczne.
Odór, zalatujący mułem, trupem i gnijącą roślinnością wżerał się do jej nozdrzy. Klacz pokręciła głową z niezadowoleniem. Smutek i gorycz zamieniły się w złość i wściekłość. Night Shadow pragnęła jedynie zemsty, ciepłej kąpieli i zupy jagodowej z orzechami laskowymi. Nie była tylko pewna co do kolejności.
Czarne skrzydła miarowo biły powietrze, odgarniając mgłę i smród. Nie wiedziała gdzie ma się kierować. Na pewno nie za błędnymi ognikami. Wpadłaby w bagno albo kręciłaby się w kółko bez sensu.
- ***! No, *** no! - zaklęła na głos.
Miała już tego szczerze dosyć. Wszystkie sześć kończyn bolało ją ze zmęczenia. Przeziębiony pęcherz dokuczał, a ciało swędziało od ugryzień komarów.
- Hej! Hej! Jest tu kto? Jestem sama, zagubiona i się boję! Pomocy! - jęczała, z nadzieją, że to zwabi potwora.
Najwidoczniej nie była zbyt przekonująca, bo jedyne co osiągnęła, to spłoszenie kilku zaszytych w szuwarach kaczek, które odleciały z głośnym kwakaniem.
- Wspaniale, po prostu wspaniale! - warknęła ironicznie.
Na pobliskiej kępie dostrzegła sporych rozmiarów, martwy pień, porośnięty hubą. Jaśniał w ciemnościach niczym szkielet okryty resztką całunu. Usiadła na nim. Musiała chwilę odpocząć. I zastanowić się. Cisza przerywana tylko bulgotaniem metanu, wydostającego się w wielkich bąblach spod wody. Oznaczało to, że jest raczej w dobrej części mokradeł.
Ziewnęła. Wyczerpanie robiło swoje. Chciało jej się spać, ale nie pozwoliła sobie na to. Nie tutaj. Zamiast tego popatrzyła na ziemię. Mech torfowiec, rosiczki, porybliny, turzyce. Znała wszystkie te rośliny, zawsze jej się podobały. Dostrzegała  ich subtelne piękno, nienarzucające się swoją wielkością i jaskrawością. Teraz jednak nie zwracała na to większej uwagi. Myślała o Sunday.
- Dlaczego to musiało się stać? - szepnęła. - Przeznaczenie? Pech? Zbieg okoliczności? O, losie! Dlaczego jesteś tak okrutny? Dlaczego świat jest brutalny? przecież Ty jesteś podobno dobra. Tak, Harmonio. Podobno. Giną niewinni, a kuczesyny łażą po ziemi. Podobno wszystko ma jakiś głębszy sens… Coraz bardziej rozumiem, że Sunshine Arrow miała rację. Walczyć i nie poddawać się, pomimo tego, że sprawa jest z góry skazana na porażkę. Bo inaczej, bo inaczej nic nie ma sensu i można tylko oszaleć. Ona się nie poddała! Ja też się nie poddam! - czarna klacz niemal wykrzyczała ostatnie słowa.
Uniosła łeb. Ujrzała przed sobą młodego i olśniewająco pięknego ogiera, o długich, smukłych nogach. Sierść alikorna była biała jak śnieg, a długa, srebrzysta grzywa falowała łagodnie. Łagodne, szare oczy patrzyły na nią zachęcająco, przyzywająco, hipnotyzując.
Chodź do mnie, piękna klaczo - usłyszała w swojej głowie delikatny i melodyjny głos.
Nighty zamrugała oczami i zachichotała. Doskonale wiedziała, że wampiry nie lubią gonić swoich ofiar. Tworzą iluzję i hipnotyzują cele, które same do nich przyłażą i dają się zabić. Dopiero jeśli ta strategia się nie powiedzie, to gonią swój posiłek.
- Naprawdę? Piękny ogier? Serio? Harmonio! To jest żenujące!
Wstała i uruchomiła skrzydła. Przywołała w umyśle znajome symbole - węża pożerającego własny ogon, tworzącego okrąg, w który wpisano pięcioramienną gwiazdę, runę ognia i wiele innych. Poczuła siłę magii przepływającą przez całe jej ciało, od kopyt po róg i uwolniła energię.
Kula ognia, wyjątkowo mała i licha uderzyła w potwora, nie czyniąc mu żadnej szkody. Shad zaklęła. Stwór zasyczał przeciągle i metamorfował do swej prawdziwej postaci.
Teraz przed nią znajdowała się istota z postury i kształtu przypominająca kuca, alikorna. Podobieństwo kończyło się jednak na sylwetce. Wampir miał białą, niemal przeźroczystą skórę, pozbawioną sierści, wielkie, skórzaste, smocze skrzydła o czarnobrunatnej barwie, która ciągnęła się od nich po grzbiecie, tworząc brudną, przywodzącą na myśl pasmo zgnilizny pręgę. Krótki, gruby i ostro zakończony, wygięty róg. Czarne, skołtunione grzywa i ogon, antracytowe ślepia, o szkarłatnych, pionowych źrenicach. Uszy dziwnie wykręcone, o ostrych końcach. I paszcza. Długa wąska, bardziej charcia niż końska. O obrzydliwych, czarnych wargach. Zakrwawiona, skrywająca igłowate, długie, białe zęby.
Mag?! Zabiję! - tym razem głos zmienił się. Teraz wwiercał się w mózg, intensywnym brzęczeniem i wibracjami.
Zielonogrzywa przełknęła ślinę i spróbowała ponownie przywołać ogień. Ta próba okazała się być kompletną klapą. Z jej rogu poleciały tylko wątłe kłęby dymu.
Wampir rozwinął skrzydła i kłapnął paszczą. Zasyczał ponownie. Tym razem głośniej. Nie trzeba jej było tego powtarzać. Błyskawicznie wyczarowała zieloną błyskawicę i posłała ją we wroga. Krzaczaste nitki energii magicznej spłynęły po nieumarłym, niczym strużki wody.
Stwór otrzepał się, jak mokry pies. Odbił się i skoczył, pikując w kierunku Night. Bała się, ale postanowiła, że nie będzie uciekać. Dalej uważała, że ma szansę. Nie chciała też, by cała noc włóczęgi poszła na marne, a zabójca Sunday dalej chadzał bezkarnie po tym padole.
Będę walczyć i wygram!
Zabiję!
Ja ciebie też - pomyślała.
Utkała zaklęcie i w ostatniej chwili otoczona została tarczą, przypominającą mydlaną bańkę, grubą na kilka centymetrów i o zielonej barwie.
Potwór siłą rozpędu uderzył w jej silną barierę, odrzuciło go i wpadł w bagno, rozbryzgując brudną wodę. Skorzystała z okazji i wzniosła się wyżej, oddalając się od przeciwnika, potrzebowała czasu.
Ogień! Ogień! Potrafię to zrobić! Robiłam to już, no dalej! - myślała gorączkowo, przyzywając i wzmacniając czar.
Wampir podniósł się już i leciał, sunął ku niej. Był szybki, był bardzo szybki. Poruszał się z dziką gracją, iście kocią i przerażającą. Jego róg zalśnił od czerwonej magii, dziwnej i niezrozumiałej dla Night. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.
Szkarłatny promień trafił w barierę czarnej alikorn, niszcząc ją. Klacz spanikowała i odsadziła się w powietrzu, rzucając do ucieczki. Śmiertelnie przeraziło ją, że ta istota była zdolna przełamać jej tarczę. W końcu nie udało się to nawet tym bestiom z Alikorngard. Słyszała syki potwora, mrożące krew w żyłach. Coraz głośniejsze, doganiał ją.
Zmusiła skrzydła do szybszego ruchu i wykonała gwałtowny zwrot. Uwolniła magię. Kula ognia, większa od pierwszej, ale wciąż marna uderzyła istotę prosto w pysk, powodując brzydkie, różowo-czerwone poparzenia. Wampir zawył i zaatakował wściekle. Zadany mu ból tylko go zdenerwował rozsierdził.
Nie miała czasu na użycie magii, po prostu odsunęła się na bok. Stwór zawrócił i zanurkował. Jego róg ponownie zalśnił, a promień trafił Shadow, która nie zdążyła się ochronić w jakikolwiek sposób, prosto w pierś. Nie poczuła uderzenia, ani bólu, tylko dziwne, lodowate mrowienie. Odskoczyła ponownie, unikając długich kłów ledwie o kilka centymetrów.
Spróbowała podnieść tarczę i nic. Jej moc nie działała. Po prostu jej nie było. Podjęła kolejną próbę. Znowu bez efektu. Zaczęła panikować jeszcze bardziej. Całe życie polegała na sile magicznej. Bez niej czuła się zupełnie bezradna i bezbronna. Stwór się zbliżał. Skórzaste skrzydła szeleściły, z gardła wydobywały się syki i niski bulgot, jak gdyby cierpiał, zapewne z powodu obrażeń, jakie mu zadała.
Odwróciła się i wznowiła ucieczkę. Wznosiła się coraz wyżej:
- HUALONG! HUALONG, POMOCY!
Jej przeciwnik był coraz bliżej, niemal czuła jego oddech na karku. Bała się coraz bardziej, wiedziała, że zaraz umrze. Oczy zaszkliły jej się od łez, teraz jeszcze bardziej nie wiedziała dokąd ucieka.
- HUALONG!
Coś złapało ją za grzywę i szarpnęło. Spróbowała kopnąć to na oślep, ale spudłowała, jej noga przecięła powietrze. Strach sparaliżował skrzydła, zaczęła opadać, ciągnąc w dół swojego oprawcę. Nie była już w stanie dobyć głosu przez ściśnięte gardło. Chciała jeszcze raz zawołać swojego smoczego przyjaciela, którego nie było właśnie teraz, kiedy był jej tak bardzo potrzebny.
Jakaś ciecz, chyba ślina spłynęła po szyi klaczy. Kły boleśnie przebiły skórę. Zaszlochała i zaczęła się szarpać z całych sił, co tylko potęgowało cierpienie. Kopała i próbowała dźgać rogiem, ale nic to nie dawało. Leciała w dół, czując na grzbiecie ciężar wampira. Miał od niej o wiele większą masę. Dolne kły również zagłębiły się w ciało klaczy. Jęknęła boleśnie.
To koniec… Zawiodłam siebie, Sunshine Arrow, Bastarda, Orange, Randoma, Crossbowa, Javelina, Blooda, Darka… I ciebie Sunday. Przepraszam, was wszystkich.
Wiedziała, że zaraz zemdleje, czuła jak krew z niej odpływa. Przed oczami pojawiały się twarze ważnych w jej życiu kucyków. W przedśmiertnych majakach słyszała ich głosy, mówiły do niej, szeptały i patrzyły oskarżycielsko.
- Tak głupio zginąć? - pokręciła głową z dezaprobatą generał Arrow.
Nie mogę, nie potrafię. Nie umiem być taka jak ty!
- Obiecałaś, że będziesz na siebie uważać - oznajmił smutno, z ojcowskim spojrzeniem, Bastard Spell.
Ja… Ja przepraszam. Ty byłeś dla mnie ojcem. Przepraszam, Bastardzie.
- Nie powinien był ci wtedy pomagać! - warknął Dark Mane. - Może byś jeszcze żyła!
- To twoja wina! - powiedziała Sunday.
Nie… Nie… Niech to się już skończy!
Nocne niebo rozerwał donośny ryk. Potem nastąpiło ogniste Inferno. Kolejny ból, ostry, piekący. I ciemność. Night Shadow nie czuła już nic więcej.














Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:59:38
Przed wami kolejny rozdział.

Wersja na docsach: https://docs.google.com/document/d/1F7_LnKe2U34vg0HqhXqgNzl2yPf7uc-p9zqyjyzoZIc/edit?usp=sharing

Cień Nocy
Rozdział XIX: Śluby


Czas płynął szybko, za szybko. Jeszcze niedawno jego świat był jasny i uporządkowany, życie mijało na zabawie i przyjemnościach. Młody ogier wiedział, że to już koniec, jego porządek runął, a wolność poszła uprawiać miłość. Był wściekły.
Dark Mane kopnął z całej siły ceramiczną wazę. W pomieszczeniu uniósł się głośny dźwięk tłuczonej porcelany. Nie obchodziło go, że jest starsza od niego, a nawet od jego martwej już babki.
Z nienawiścią patrzył na jasne, pokryte kwiecistym wzorkiem kawałki, jakby to one były winne jego nieszczęściu.
- Cieszysz się? - usłyszał radosny głos.
Gdyby nie znał go tak dobrze, to pomyślałby, że należy do jakiegoś młodego wojownika. Pozory myliły. Darkness Sword nie był młody.
Król Nocy stał w otwartych drzwiach i szczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu. Dzisiaj wydawał się być znowu rześki, młody i uradowany. Czarny ogier już dawno nie widział swojego ojca tak zadowolonego z życia. I wcale mu się to nie podobało.
- Wprost kwiczę ze szczęścia! A nie, to tylko burczenie w brzuchu! - westchnął z ironią.
- Przesadzasz, synu. Dzień jest piękny, nie pada. Żenisz się z piękną klaczą… - powiedział granatowy alikorn.
- NIE!!! Proszę! Przestań! - jęknął boleśnie.
- A mówiłem ci już, że świetnie dziś wyglądasz? - zapytał błekitnogrzywy, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Rzeczywiście, wyglądał naprawdę nieźle. Szata z czarnego aksamitu i atłasowy, granatowy płaszcz wyszywany srebrną nicią, nadawały mu iście królewski wygląd. Stalowe, czarne buty maskowały cienkie, długie nogi. W nich widać było, że jest wojownikiem, a nie mamisynkiem. Na grzywie nosił prostą, złotą obręcz, która razem z podtrzymującą pelerynę, srebrzystą broszą w kształcie półksiężyca, podkreślała jego dumne i szlachetne rysy pyska.
- Co z matką? - zapytał się cicho.
- A! No właśnie. W zasadzie to właśnie dlatego cię odwiedzam. Czuje się lepiej i będzie na uroczystości. Może nawet na weselu zostanie… - rzekł Darkness.
Dark Mane skoczył na ojca i uściskał go.
- Ej! Dusisz mnie! - jęknął starszy kucyk.
Prawda była taka, że kary ogier nie wiedział co działo się z Moonlight Dust. Poza tym, że od dłuższego czasu jej nie widział. Nikt jej nie widział. Królowa zniknęła. A ojciec długo nie chciał nic mówić. A raczej po prostu nie miał ku temu okazji.
Powiedział, że jest chora i tyle. Nic więcej. Był zajęty, sprawy królestwa były ważniejsze niż własna rodzina. Dark Mane czasami czuł do niego żal. Starszy ogier choć mieszkał w tym samym zamku, wydawał się nieraz przebywać gdzieś bardzo daleko.
A tymczasem królewicz martwił się o swoją matkę. Pedantyczna, wymagająca i surowa rodzicielka zawsze w niego wierzyła oraz wspierała go w trudnych chwilach. Reszta krewnych, dalekich i bliskich, w ogóle nie potrafiła go zrozumieć. Wiedział to, bo jedyne co słyszał, to „Znakomicie, że się żenisz!”. Miał nadzieję, że przynajmniej Królowa Nocy nie obróci się przeciwko niemu.
- Powiedziała, że to znakomicie, że się żenisz.
- Cieszy się?
- Owszem. I pochwala wybór klaczy. Aczkolwiek skonsumowanie związku przed ślubem uważa za naganne i w normalnych warunkach kazałaby mi ciebie ochrzanić, ponieważ zachowałeś się w sposób karygodny i niegodny królewicza - mruknął Sword.
Z jednej strony odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał wysłuchać monologu na temat swojego postępowania, ale z drugiej… Miał nadzieję, że powie, iż jest za młody, kandydatka nie dość dobra albo cokolwiek innego, co by mu pomogło.
- Czas już - westchnął ojciec.
Kary ogier jęknął. Bał się. Przede wszystkim swojej przyszłej żony i jej oczekiwań wobec niego. W myślach już widział, że jego małżeństwo będzie wyglądać tak jak to jego rodziców. Zawsze należało założyć najgorszy scenariusz.
- Dark!
- Idę!
Przewrócił oczami i wyszedł z komnaty.
Powoli stawiał kroki. Oglądał wiszące na ścianach korytarza obrazy przedstawiające królów i królowe Nocy. Ich oczy zdawały się podążać za nim. Patrzyły na Darka z dezaprobatą i wrogością, jak na czarną owcę w rodzie. Młody alikorn przełknął ślinę.
Zamkową kaplicę wyjątkowo wypełniał tłum wiernych. Zjawił się chyba cały dwór  Mooncastle oraz delegacja z Królestwa Słońca. Kolorowe plamy światła, wpadającego przez witraże, przedstawiające nieżyjących od dawna Wielkich Kapłanów, pląsały po kucykowych pyskach. 
Wielki, wykuty w czarnym marmurze, posąg Harmonii Wojowniczej górował nad wszystkimi. Oczy bogini zrobiono z macicy perłowej, a wielkie, szeroko rozpostarte skrzydła inkrustowano srebrem. Przedstawiona w postaci zakutej w płytową zbroję alikorn, Stworzycielka wyglądała groźnie i bezlitośnie. Zdawała się gniewać na wszystkie kucyki i spoglądać na nie z pogardą.
Wszyscy włożyli najlepsze stroje. Błyszczały brokaty, powiewały tiule i jedwabie, pyszniły się aksamity oraz złotogłowia. Damy obwiesiły się klejnotami, niby drzewka na Przesilenie Zimowe. Ich upięte grzywy, przyozdobione kamieniami i kruszcami, przysłaniały siateczki. Na twarze wielu z nich spływały woalki, niczym kaskady wodospadów. Ich mężowie woleli schować grzywy pod beretami, przyozdobionymi pęczkami piór, najczęściej bażancich.
Na końcu, stworzonej przez dwa rzędy kamiennych ławek, ścieżki z szaro-czarnych kafelków, pod posągiem, znajdował się ołtarz z alabastru i nefrytu. Leżały na nim wianki z jałowca, róż i innych, nieznanych z nazwy Darkowi roślin. Paliły się świece i kadzidełka. Ich delikatna woń owiewała pomieszczenie, maskując nieco smród kucykowego potu. Dzień był gorący. Jego nos czuł to zdecydowanie.
Czekała na niego przed wejściem. Bladobłękitna suknia z długim trenem pasowała do granatowej sierści. Podobnie jak złoty płaszcz, z czarnym Słońcem, znakiem jej rodu. Purpurową grzywę upięto naszyjnikiem z pereł. Uśmiechała się ślicznie i wpatrywała się w niego jasnymi oczami. W tym spojrzeniu była miłość.
Dark Mane zaczął bać się jeszcze bardziej. Zakochana klacz, to zła klacz.
Powiedz jej coś, jakiś komplement - usłyszał w głowie głos ojca.
Nie widział go, pewnie zasiadał razem z gośćmi. Tym bardziej zdziwił go fakt, iż starszy ogier bez problemów używał telepatii.
- Ślicznie dziś wyglądacie, moja pani. Te kwiaty… Hortensje, doskonale podkreślają wasze oczy, piękne niczym gwiazdy.
To są frezje, durniu.
Diamond Lady nie przejęła się tym, że wybranek jej macicy nie zna się na roślinach. Być może również nie odróżniała frezji od hortensji albo po prostu była zbyt mocno zauroczona. W każdym razie, zamrugała oczami i lekko rozłożyła swoje wąskie skrzydła.
- Dziękujemy, mój Panie. Wy również prezentujecie się wspaniale - odpowiedziała dźwięcznym, melodyjnym głosem.
Kary alikorn skinął łbem. Odwrócił się instynktownie i zobaczył lorda Durksuna. Ojciec panny młodej skłonił mu się nisko. Dark kiwnął głową. Był czas. Czas rozpoczęcia.
Stał pod ołtarzem i czekał. Nad nim, na piedestale stał Wysoki Kapłan. Starszy już jednorożec odziany w tęczowe szaty. Obok siebie miał swojego drużbę, Moon Huntera. Szary ogier uśmiechał się szeroko. Najwidoczniej był kolejnym, który cieszył się z jego nieszczęścia.
Zagrały organy. Głośno, nisko i mocno. Aż szybki w witrażach zabrzęczały.
Dark Mane zadrżał. Poczuł jak lodowata, pojedyncza kropla potu spływa mu po pysku.
- Szlachetni lordowie i piękne damy! - rozległ się donośny głos Wielkiego Kapłana - Zebraliśmy się tu dziś, by być świadkami uroczystości zawarcia świętego związku małżeńskiego przez Królewicza Dark Mane’a rodu Mooncastle, dziedzica Mooncastle księcia Vertonu, Zergrel, Seranu i Maretonii, hrabię Red River, diuka Comtailji, barona Luberbrise oraz Lady Diamond Lady rodu Darksun, dziedziczki Darksun, diuszesy Arengren.
Drzwi do kaplicy rozwarły się z hukiem. Weszła ona.
Prowadził ją ojciec, alikorn o szarej sierści i fioletowej grzywie. Lord Dayfall Darksun nosił czarne szaty i płaszcz ze złotogłowiu, spięty onyksową broszą. Jego twarz nie zdradzała nic. Ale szczęśliwy raczej nie był.
Jedyny, który nie naśmiewa się ze mnie…
Nie, on po prostu dalej jest na was nieco zły. To bliźniaki - powiedział telepatycznie Darkness Sword.
Dark Mane spuścił wzrok na pierwszą ławę. Ojciec, cały wyszczerzony, obejmował matkę skrzydłem. Ona również się uśmiechnęła. Lekko. Widać było, że jest zmęczona.
Jego kuzyni, wujowie i inni krewniacy, wyraźnie znudzeni całą farsą.
Sundust Afternoon, patrzący podejrzliwie. Rozmyślał o czymś.
Co? - młody ogier prawie zemdlał.
To, że dziewczyna najprawdopodobniej nie przeżyje porodu… - twarz granatowego ogiera wyraźnie spoważniała.
Dzięki Harmonii!
Spokojnie, znajdę takich fachowców, że urodzi gładko jak krowa rozpłodowa. Już lubię moją przyszłą synową…
Dark Mane jęknął boleśnie. Cały świat zdawał się być nastawiony przeciwko niemu.
Klacz doszła do podestu. Płatki herbacianych róż spadały z jej wianka. A może ktoś je rozrzucił po posadzce? Był zbyt zajęty rozmyślaniem na tematy egzystencjalne, by zauważać takie drobiazgi.
- Harmonia kocha swe dzieci - ględził kapłan. - I pragnie by trwały na świecie aż po wsze czasy. Dlatego użyczyła nam, kucykom część swojej mocy. Wraz z sakramentem małżeńskim obdarowuje nas mocą dawania życia…
Mnie chyba obdarowała wcześniej - zauważył.
Król Nocy zachichotał, najwyraźniej dalej podsłuchiwał jego myśli. Wysoki Kapłan przerwał na chwilę swoją przemowę i spiorunował go wzrokiem, ale władca uśmiechał się dalej. Słudzy Harmonii nic nie mogli mu zrobić.
- Bogini cieszy się, że dzisiejszego dnia, dwoje młodych połączy się duszą, umysłem i ciałem…
Skoro się cieszy, to niech mnie, ***, zastąpi!
Panna młoda wpatrywała się w niego jak w obraz. Czuł się przerażony i osaczony. Coraz bardziej rozumiał decyzję swojej siostry sprzed pięciu lat.
- Czy wy Lordzie Dayfallu Darksun zgadzacie się oddać kopyto waszej córki, Lady Diamond Lady Darksun.
Wielmoża skinął łbem i rzekł:
- Tak, zgadzamy się.
- Co Lady Darksun wniesie mężowi w posagu?
- Nasza córka wniesie mężowi w posagu Arengren, pięćset tysięcy złotych gwiazd i sto hektarów puszczy Eastforest - pysk Lorda Dayfalla wyrażał niezadowolenie.
Chabrowe oczy kapłana zwróciły się w kierunku Dark Mane’a.
- A wy, Królewiczu Nocy, zgadzacie się na taki posag?
Młody ogier miał szczerą ochotę kopnąć świętego kuca prosto w ten durny łeb. W życiu nie był w Arengren, nawet nie wiedział gdzie to leży. Złoto miał, ziemie też. I najchętniej wykrzyczałby wszystkim zebranym co myśli o całym przedsięwzięciu zwanym ożenkiem.
Ale nie mógł tego zrobić. Ojciec patrzył. Matka zresztą też. Gdyby zepsuł uroczystość i powiedział „Nie” to…
Zamknąłbym cię w lochu, a do picia dawał wodę brzozową. Na obiad żarłbyś sałatkę cebulowo-buraczaną. Jeszcze jakieś obiekcje?
- Tak, zgadzamy się.
Dayfall Darksun usiadł obok rodziców Darka. Diamond Lady podeszła bliżej. Za nią znalazła się klaczka, może 10 letnia. Miała ciemnoszarą sierść i blond grzywę. Lewitowała przed sobą bordową poduszkę, na której spoczywała wstążka, upleciona ze srebrnej nici.
- Czy oboje pragniecie związać się ze sobą, połączeni świętym węzłem małżeńskim?
- Tak - odpowiedzieli, Diamond Lady z wyraźną radością i entuzjazmem, a Dark wprost przeciwnie.
- Czy wychowacie swoje źrebięta w wierze w Harmonię?
- Tak.
Kary ogier myślał, że zaraz zemdleje. Jego przyszła żona niemal skakała z radości. Chyba jeszcze nie wiedziała, że umrze przy porodzie. W sumie nic dziwnego. Była klaczą, wierzyła w miłość, szczęście i Harmonię. Zapewne sądziła, że wszystko ułoży się doskonale, a jej życie potoczy się jak typowej księżniczki z baśni.
- Czy będziecie ze sobą w szczęściu i chorobie, póki śmierć was nie rozłączy? - świdrujący wzrok jednorożca wbił się w duszę Królewicza.
Oby rozłączyła szybko… - pomyślał.
- Tak.
- Wasza Wysokość, czy bierzecie sobie Lady Diamond Lady Darksun za żonę?
Spojrzał na klacz niczym na wychodek pełen wijących się larw. Coraz bardziej przyznawał rację Moonowi, że trzeba było czytać książki, deklamować poezję albo robić cokolwiek innego niż chędożenie szlachcianek.
- Tak - mruknął z przygnębieniem.
- Lady Darksun, czy bierzecie sobie Królewicza Dark Mane’a Mooncastle za męża?
- Tak - pisnęła radośnie granatowa alikorn, niemal upuszczając bukiet.
Moon Hunter i Shecat podeszli bliżej. Kapłan swoją magią przejął od nich szarfy - srebrną i złotą, po czym połączył je zaklęciem i połączył za pomocą jednej, długiej wstęgi rogi młodej pary.
Mane czuł się jeszcze bardziej osaczony. Krople potu spływały mu po twarzy. Nie wiedział, czy to z gorąca czy ze stresu.
- Wasza Wysokość, możecie pocałować pannę młodą.
Dark Mane miał wielką ochotę zapytać, czy musi, bo wolał jednak tego nie robić. Spojrzał na urodziwą twarz klaczy, która odrzucała go, jakby pomazano ją kałem.
Klacz zatrzepotała rzęsami, objęła go i pocałowała namiętnie. Królewicz miał wrażenie, że jego pysk zaraz zostanie pożarty. Czuł jej wilgotne wargi i drobne kończyny przednie, okalające jego szyję. Zapach jej perfum, moreli i cytryny…
Po czasie zdającym się wiecznością, Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun oderwała się od oszołomionego ogiera. Pociągnęła go do wyjścia z kaplicy, podskakując radośnie i absolutnie niezgodnie z obowiązującym na dworze ceremoniałem.
Kucyki tupały entuzjastycznie. Darkness Sword i Moon Hunter wyglądali jak gdyby mieli zaraz umrzeć ze śmiechu, Królowa uśmiechała się dystyngowanie, Lord Darksun krzywił się z niesmakiem, Sundust Afternoon wyraźnie się nudził, a Shecat ryczała nie wiadomo dlaczego i po co. Być może też chciała brać ślub albo po prostu zrozumiała, że w przyszłości ją również czeka to tragiczne wydarzenie.
Młoda para wyszła z sanktuarium. Czyste, niebieskie niebo zastąpiło gwiaździste, kamienne sklepienie. Wiał lekki, ciepły wiatr. Jego nozdrza mogły w końcu nieco odpocząć.

***

Znalazł ją szybko, nie odleciała daleko. Była nad strumieniem, nie wiedział, czy jest wściekła czy tylko smutna i załamana. Czerwonawa grzywa znajdowała się w nieładzie, różowa kokarda gdzieś się zawieruszyła. Z oczu klaczy kapały łzy. I ogień.
Dewastowała drzewa, głównie młode brzozy, które łamały się po spotkaniu się z okutymi w stalowe buty kopytami. Drzazgi latały na wszystkie strony w akompaniamencie trzasków i przekleństw klaczy.
Nnoitrę obleciał strach. Niebieski jednorożec nagle uznał, że jakakolwiek interakcja z Orange Tail w stanie wkurwionym może skończyć się śmiercią, kalectwem i pniakiem w odbycie.
Spróbował wycofać się niepostrzeżenie, ale było już za późno.
- Pokaż się, kimkolwiek, ***, jesteś - warknęła pomarańczowa pegaz.
Zielonogrzywy wyszedł zza krzaków i pokrzyw. Spróbował się uśmiechnąć. Nie wyszło mu. Spoglądała na niego ognista furia, największy koszmar każdego ogiera - wściekła klacz w rui.
Orange przeciągnęła się i rozpostarła skrzydła. W jej oczach czaiła się rządza mordu. Parsknęła ze złością i wykonała pojedynczy krok w stronę paladyna. Pozbawiony magii nie miał jak się obronić.
- A więc poszedłeś za mną. Dlaczego? Bastard cię wysłał? A może podobnie jak ten kurwi syn uważasz, że jestem żałosna?! - ostatnie słowa niemal wykrzyczała.
Zrobiła jeszcze jeden krok. Nnoitra wiedział, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a wkurzona klacz go zabije. Przełknął ślinę i rzekł niepewnie:
- Nie…
- Nie? Co nie? Wypierdalaj stąd, do kurwy nędzy! - wrzasnęła.
W czerwonych oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Ogier w ogóle nie mógł zrozumieć co się z nią dzieje.
- Nie - odpowiedział nieśmiało. - Nigdzie nie pójdę bez ciebie.
Klacz stanęła jak wryta. Po chwili otrząsnęła się. Pociągnęła nosem, po czym machnęła łbem i ponownie przyjęła groźny wyraz pyska. Kąciki jej oczu i warg drżały niebezpiecznie.
- Bastard potraktował cię okropnie, nie powinien tego robić…
- Stul pysk.
Kolejny krok, Nnoitra już niemal czuł jej ciężki, dyszący oddech na twarzy. Odsunął się. Zbliżyła się jeszcze bardziej.
- Nie uważam byś była żałosna… Orange… Ja chyba ciebie kocham - wyrzucił to z siebie wreszcie.
Tail uśmiechnęła się szeroko i złośliwie. Przysunęła się jeszcze bliżej i zaczęła delikatnie głaskać jednorożca po pysku. Choć marzył o czymś podobnym każdej nocy, to na jawie kulił się ze strachu.
W końcu, po zdającej się wiecznością chwili klacz odsunęła się, machnęła ogonem i odwróciła się. Paladyn westchnął z ulgą. To był błąd.
Odwróciła się jak żmija. Zdradliwie i szybko. Chlasnęła go przednim kopytem po twarzy. Poczuł w pysku ból i metaliczny smak krwi. Zachwiał się na nogach. Cios był mocny, o wiele za mocny na kogoś o jej posturze.
- Nie ma miłości - warknęła z oczami pełnymi łez.
Skoczyła w górę i odleciała, zostawiając go samego. Z żalem spoglądał na znikającą w ciemności skrzydlatą sylwetkę.
Rozwalona szczęka przestała boleć. Teraz czuł inny rodzaj cierpienia. Odrzucenie, samotność i upokorzenie. Usiadł na wilgotnej trawie i jęknął.
Gdybyś mnie kochała to miłość by istniała, Orange Tail. I to nawet szczęśliwa…

***

Królewskie wesele różniło się od szlacheckiego dwoma rzeczami. Przepychem i rozmachem.
Muzykanci byli drożsi, jedzenia było więcej i zrobionego przez lepszych kucharzy, ozdoby z rzadkich materiałów błyszczały dumnie. Nawet goście ubrali się lepiej na tę okazję. W końcu każdy chciał dobrze wypaść przed obecnym i przyszłym królem.
Wydarzenie odbywało się w Halli Jadalnej, największym pomieszczeniu w zamku. Światło wpadało przez wysokie, wąskie, przeszklone okna. Dawały je również kandelabry. Zastawione jadłem, napitkiem oraz fikuśnymi dekoracjami stoły ustawiono w tradycyjną podkowę.
Na jej szczycie, na podwyższeniu, w środkowym miejscu zasiadała para królewska. Po prawicy Królowej usadzono młodą parę, a obok nich rodziców panny młodej, a raczej rodzica, bo Lady Darksun przebywała w ich rodowych włościach. Po lewicy Króla miejsce zajmował Sundust Afternoon. Dalej od podwyższenia znajdowały się miejsca kucyków o mniej znaczących rangach.
Król Nocy uśmiechał się. Był zadowolony i to bardzo. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miał dzień, którego nie musiał poświęcać na bezsensowne rozmowy z Królem Słońca. Mógł się najeść, wyspać, posłuchać muzyki i wypić dużo wina oraz piwa. Do pełni szczęścia brakowało jedynie kochania się z piękną klaczą, ale liczył na to, że ten punkt programu również dzisiaj zaliczy.
Zerknął łakomie na Królową i zaczął się zastanawiać, czy worki pod oczami oznaczają chorobę, niewyspanie czy też jedynie zmęczenie. Niestety brutalny głos rozsądku szeptał mu do ucha, że jego przymusowy celibat jeszcze potrwa nieco więcej czasu.
Jedynym większym zmartwieniem Darknessa było nastawienie Darka do swojego małżeństwa. Granatowy ogier miał nadzieję, że młody alikorn dojrzeje i przestanie histeryzować. Jego zachowanie wobec Diamond Lady zdecydowanie należało do tych niepokojących. Król będzie musiał zdecydowanie pilnować potomka.
Wstał. Nadszedł czas rozpoczęcia uczty weselnej.
- Damy i lordowie, Wasza Wysokość, zgromadziliśmy się tu dziś, by świętować zaślubiny Królewicza Dark Mane’a Mooncastle i Lady Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun. Osobiście życzymy młodej parze szczęścia, nieśmiertelności i dużo źrebiąt - błękitnogrzywy ledwie tłumił śmiech - które zajdą daleko, okryją się sławą i chwałą...
Władca nie miał za bardzo pomysłu co mówić dalej. Dlatego postanowił bez większych ogródek przejść do przyjemniejszej części. W końcu wszyscy doskonale wiedzieli kto z kim się żeni, więc dalsze informacje potrzebne raczej nie były.
Napełnił swój puchar ze złota rubinowym winem. Inni podążyli za jego przykładem. Podniósł kielich nieco wyżej i rzekł:
- Wznieśmy toast za szczęśliwe małżeństwo naszego syna, dziedzica Królestwa Nocy i jego przepięknej małżonki!
Wychylił puchar za jednym razem. Uczta została oficjalnie rozpoczęta. Kucyki zareagowały entuzjastycznie. Za wyjątkiem Moonlight, która spojrzała na niego niczym na nieporadnego życiowo źrebaka.
- No co? - szepnął jej na ucho.
- Przygotowaliście sobie jakiekolwiek przemówienie?
Rozsądek należał odpowiedzieć „Tak”, ale wiercący wzrok zielonych oczu klaczy skutecznie odwiódł go od kłamstwa.
- Nie.
Na fioletowym pysku wykwitła wyraźna dezaprobata, która szybko zamieniła się w oficjalną, obojętną maskę.
Nosiła fioletową suknię z atłasu i ametystową biżuterię, pasującą do sierści.
- Pięknie wyglądasz - mruknął. - Ta kolia ci pasuje.
- Dziękujemy, Wasza Wysokość - odpowiedziała, po czym dodała ściszonym głosem - Ale zwracajcie się do nas bardziej oficjalnie, nie jesteśmy sami…
Skinął łbem, na znak, że rozumie. Miała rację, był królem, przynajmniej publicznie. Po godzinach bowiem stawał się kucem o wiele ciekawszym - przynajmniej w swoim mniemaniu.
Za młodu był chociażby mistrzem w sikaniu na odległość. Umiał też wypić dwa litry czystej wódki na raz i przeżyć. Nie wspominając o osiągnięciach wojennych. Podczas swojej pierwszej bitwy był pijany w sztok, a Królestwo Nocy i tak wygrało. Nigdy co prawda nie dowiedział się jak to się stało, no ale…
Do Halli weszli minstrele. W sali rozbrzmiały skoczne dźwięki lutni, piszczałek, fletów i jakiś małych bębenków. Pierwszą pieśnią tego dnia było, jak zwykle na ślubach, słynne już „Miłości Żar”, czyli nuda, nuda i tani wyciskach łez. No, może nie tani. Trubadurzy brali całkiem sporo za śpiewanie tego szmelcu.
Tańce tradycyjnie miała rozpocząć młoda para. Darkness z rozbawieniem obserwował jak Diamond Lady wyciągnęła jego syna. Drobna kobyłka pomimo ciąży pląsała żwawo, radośnie i z gracją, podczas gdy jej świeżo upieczony małżonek potykał się, plątał i zdecydowanie nie był szczęśliwy.
Granatowy alikorn wychylił kolejny kielich. Czerwone maratońskie było tym co ogiery lubią najbardziej. Bogate ogiery. Biednych nie było stać i pozostawały im znamienite alkohole z jabłek, śliwek i innych dostępnych składników.
Coraz więcej par dołączało do tańca. Król również zwlókł z tronu swój zadek. Nietańczenie uchodziło za nietakt. Władca zawsze musiał być taktowny. A przynajmniej powinien być.
Odwrócił łeb w stronę małżonki, która machnięciem łbem dała mu do zrozumienia, że nie jest w stanie dotrzymać mu towarzystwa. Nawet go to ucieszyło. Teraz mógł z czystym sumieniem siedzieć przy stole, żreć, pić i śpiewać sprośne piosenki.
Zresztą nie znosił tańczyć. Wolał spoglądać z daleka na radosny korowód i na klacze zmieniające partnerów poprzez wykonywanie jakiś dziwnych piruetów. Od samego oglądania można było dostać bólu nóg.
Uczta stawała się coraz weselsza i ciekawsza, niestety miał swoje obowiązki. Chciał je wypełnić jak najszybciej, by dołączyć do zabawy.
- Jak się wam podoba wesele, Wasza Wysokość? - zapytał Króla Słońca.
Złotawy alikorn odwrócił powoli łeb w jego stronę. Ruda grzywa Sundusta zafalowała, ale nie opadała mu na oczy, podtrzymywana koroną z czerwonego złota.
- Zaiste, wspaniałe to wydarzenie. To wielki dzień dla waszego syna i jego przepięknej wybranki serca. Jadło jest iście wyborne, zaś ozdoby gustowne. Muzyka… Czyż to nie sama Srebrogrzywa Lutnia tam stoi? A obok niej, Colteon Pięknogłosy? Znamienici minstrele, utwory grane perfekcyjnie, nasze zmysły czują się całkowicie zaspokojone, ba to nie tylko uczta w dosłownym znaczeniu! To prawdziwa uczta kulturowa!
Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że mu się, ***, podoba…
- Cieszy nas, iż czujecie się usatysfakcjonowani. Wasza obecność to wielki zaszczyt dla nas, naszego syna oraz całego Królestwa Nocy.
Błękitnogrzywy z nienawiścią popatrzył w stronę Colteona Pięknogłosego. Seledynowy bard widocznie tego nie zauważył, bo dalej śpiewał pieśni o miłości, miłości i miłości. Niestety jedynie o sferze uczuciowej.
Rozmowę z Sundustem uznał za zakończoną. Specjalnie koło niego usadził jakąś damulkę z Południowej Marchii. Lady Goldensound była wysoko urodzoną wdową, która po mężu otrzymała całkiem spory majątek. Dodatkowo słynęła z gadatliwości i obycia w dworskiej etykiecie.
Popaplają sobie bez krzty sensu, idealna para by z nich była… Gdyby on nie umarł. Jaka szkoda… Nie, jednak nie.
Do Halli wkroczyły młode jednorożce, jeszcze źrebaki, odziane w powłóczyste, szare szaty, na których nosiły tabardy haftowane w herby ich rodów . Wszystkie lewitowały przed sobą srebrne półmiski oraz wazy z parującą zawartością. Wreszcie przyniesiono ciepłe posiłki.
Głośno zaburczało mu w brzuchu. Rozejrzał się po sali, by wyglądać jakby poszukiwał winowajcy, który wydał, tak nieprzystający w szlachetnym towarzystwie, dźwięk.
Tuż przed nim postawiono krokiety z sianokiszonką, posypane płatkami owsianymi i oblane sosem jeżynowym. Z trudem powstrzymał się przed natychmiastowym pochłonięciem wszystkiego, choć aromat jedzenia kusił.
Zamiast tego objął obłokiem złotawej magii platerowane sztućce i za ich pomocą przeniósł nieco żywności na talerz Królowej. Nie wiedział, czy ona chciała to jeść czy nie, ale tego wymagał dobry obyczaj. Życzył jej smacznego i mógł w końcu zadbać o stan swojego własnego półmiska.
Poczuł na języku słodko - kwaśny smak i przyjemne ciepło spływające w dół gardła. Krokiety były lepsze niż niezłe, kucharz naprawdę się postarał.
- Nie sądzicie, że państwo młodzi wyglądają uroczo, Wasza Wysokość? - szepnęła Moonlight.
W zielonych oczach klaczy zobaczył dumę matki z dziecka.
- Zaiste, wyglądają. Młoda Lady Mooncastle wprost promienieje, zaś nasz syn musi być niezwykle uradowany swoim weselem, widzicie przecież, jaki siedzi onieśmielony.
Rzeczywiście, kary ogier zajmował swoje miejsce z miną jednoznacznie wskazującą chęć bycia w miejscu jak najbardziej odległym od tego, a w szczególności od młodej żonki.
- Czy czujecie się dobrze, Pani? - zapytał z troską.
- Jesteśmy wystarczająco silne by być na weselu naszego syna - odpowiedziała z godnością.
Pokiwał  łbem. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż Moonlight Dust nie zgodziłaby się opuścić uczty nawet gdyby była umierająca.
- Mówiliśmy wam już, że pięknie wyglądacie, Pani?
- Mówiliście - klacz uśmiechnęła się lekko.
- Zjadłybyście coś konkretnego? Może paprykę faszerowaną kaszą i jagodami? Albo tamte cukinie? - dopytywał się.
- Dziękujemy, ale nie jesteśmy głodne - odpowiedziała.
Spojrzał na nią z troską. Widział, że schudła podczas choroby dlatego uważał, że powinna jeść. Obawiał się, że w obecnym stanie może znowu opaść z sił, tym razem raz na zawsze.
Zielone oczy Dust napotkały jego własne, złotopomarańczowe. Dostrzegł w nich pewien błysk ożywienia.
- Czy sir Nnoitra Oakforce się już odnaleźli?
- Nie, niestety nie. Żadnych śladów jego oddziału. Przepadli bez wieści.
Błysk nadziei w spojrzeniu Królowej Nocy zgasł. Wyraźnie posmutniała.
- Bądźcie dobrej myśli. Znajdziemy ją - próbował pocieszy żonę.
Spuściła łeb i wbiła wzrok w pusty talerz. Chciał powiedzieć coś jeszcze, wyjaśnić, że Night na pewno nic nie jest, w końcu radziła sobie jakoś przez tyle lat, ale powstrzymała go cichym parsknięciem.
Teraz był zupełnie samotny. Sundust doskonale dogadywał się ze swoją towarzyszką i rozmawiali o sztuce. Błękitnogrzywy nie rozumiał z tego nic. Malarstwo południowych portów oznaczało dla niego muskularne kuce z wytatuowanymi ciałami, a nie oleje z grubymi, gołymi klaczami. O ile nagie kobyły go nie szokowały, jak Sundusta i Lady Goldensound, o tyle nie pojmował dlaczego ktokolwiek maluje takie, które są grube i brzydkie.
Osuszył kolejny kielich i ze smutkiem zauważył, że dzban już zdążył zostać opróżniony. Machnął kopytem na jednego ze snujących się po sali paziów i gestem wskazał mu czego chce.
Już po chwili odpieczętowywał gliniany gąsiorek i nalewał do pucharu bursztynowy płyn. Daktylowe arabskie z przyprawami korzennymi doskonale pasowało do zapiekanych z imbirem jabłek, które właśnie podano.
Obejrzał występ kuglarzy, podczas którego młoda pegaz z zasłoniętymi oczami latała z wstążkami. Prawdopodobnie miał być to jakiś taniec, aczkolwiek bardzo dziwny, bo tancerka żonglowała pomidorami.
Przynajmniej jest ładna. Młodsi mają na co popatrzeć…
Potem przyszedł czas na tresowane psy skaczące przez płonące obręcze. Było to raczej nudne, ale szlachetnie urodzonym klaczom się podobało. Do czasu. W pewnym momencie jeden z psów zwiał i oznaczył jak drzewko Lady Heartswim. Młodsi szlachcice jednogłośnie uznali to za najlepszy występ wieczoru.
Cholernie drogim minstrelom najpewniej wyczerpał się repertuar pierdół o miłości, bo w końcu zamilkli. A może chcieli jedynie przerwy dla zwilżenia gardeł. Kto wie? Zamiast ich rzępolenia można było w końcu posłuchać czegoś normalnego, chociażby „Pocałunku z knurem”, „Ogiera po sześciu beczkach piwa” i „Wczorajszej klaczy”.

Beczek piwa wypił sześć,
No i nie miał za co jeść!

Nie tańczył już nikt. Kuce na sali dzieliły się na totalnie pijane, ich wnerwione żony oraz Sundusta Afternoona. Ryży alikorn zdawał się wręcz spoglądać na ucztę z niesmakiem. Królowa już się przyzwyczaiła, a para młoda była zbyt skupiona na sobie, by się przejmować  jakimś lordem, który wlazł na stół i udawał zgrabną kobyłkę. Chyba. Równie dobrze mogła to być symulacja smoka, kozy, a nawet bitwy.
Sam Darkness Sword dzielnie uderzał pustym pucharem w blat stołu do taktu „Pocałunku z knurem”, jednocześnie śpiewając tę pieśń.

Zachrumkotał knur, zakwiczał,
A klacz na to „Och i ach!”,
Chyba zaraz będzie bach!
Dobiegł do niej, ryj nadstawił,
A za sobą gnój zostawił!

- Knurze, knurze chodźże do mnie! Ja cię nigdy nie zapomnę!!! - wydarł się Moon Hunter.
Król Nocy nigdy wcześniej nie widział bratanka w stanie mocno nietrzeźwym, toteż ucieszył się niezmiernie, ponieważ już się bał, że młody ogier się w ogóle nie potrafi bawić. A to by było smutne.
Z niepokojem zauważył, że widzi dwie s


« Ostatnia zmiana: 01 Września 2014, 00:59:38 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #65 : 20 Lipca 2014, 01:10:51 »
Jednego mi brakło... Kucykowej wersji Tyriona w trakcie pokładzin :> .


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #66 : 20 Lipca 2014, 22:50:45 »
Wesele bazowane było bardziej na Wieśku [uczta w Toussaint], ale również jest trochę zaleciałości z GoT. Na ślubie byłam w życiu raz, jako małe dziecko i nic z tego nie pamiętałam, więc pisane było na zasadzie "nie znam się, a napiszę!".

A poza tym - jak to oceniasz.

Informuję też, że rozdziały Prolog - Rozdział V zostały poprawione, resztę czeka to niebawem.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #67 : 20 Lipca 2014, 23:03:25 »
Oj zaraz jak oceniam - wiesz doskonale, że recenzent ze mnie nijaki, i ogólnie mam z oceną problemy.
Chociaż było parę momentów, że miałem banan na twarzy przy czytaniu :)


IP: Zapisane
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #68 : 20 Lipca 2014, 23:47:00 »
Jak tak można... na jednym weselu przez całe życie? O_O Współczuję Cahan. Takie imprezy są najlepsze i najweselsze. Poza tym - jak karetka trzy razy nie obróci to nie wesele.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #69 : 26 Sierpnia 2014, 14:28:33 »
Dobra, oto prezentuję wam rozdział 20ty. Oraz informuję, że poprawione są rozdziały do VII włącznie.
https://docs.google.com/document/d/1ciqBQ6FBw3HcdKZH_SYRFRNUiaKb0m75i_HcGyX4G1k/edit?usp=sharing


Cień Nocy
Rozdział XX: Ból Łba o Poranku


Niektórzy twierdzą, że dobra uczta to taka uczta, po której kucyk budzi się z kacem i łbem bolącym jak po ciosie buzdyganem. Gardło ma być palące, wysuszone i opuchnięte, świat dziwnie głośny, a wzrok rozmazany. Porządny ucztujący na drugi dzień nie pamięta niczego, ale wcale nie dziwią go ubrudzone szaty oraz otoczenie składające się z ogarów, nóg od stołu i krzeseł. Jeśli zaś szlachetnie urodzony ogier nie zacznie kląć zaraz po otworzeniu oczu, to znak wyraźny, że niechybnie jest niemy.
Klacze zaś nie potrafią korzystać z uroków biesiad. Ich organizmy rzekomo nie zostały przez Harmonię do tego przystosowane. W końcu kto kiedykolwiek widział damę, która o poranku budzi się pod stołem w kałuży z zupy, wina i własnego moczu?
Za to wojownicy bez alkoholu nie są w stanie prawidłowo funkcjonować. Dla rycerza niegodnym jest wręcz pamiętać cały przebieg uczty. Chyba, że końcówkę spędził z jakąś klaczą. Niekoniecznie ślubną małżonką.
Tak, Darkness Sword wystarczająco często słyszał takie rzeczy. Szczególnie od lordów, rycerzy i oficerów, którzy akurat chwiali się na nogach i nie odróżniliby urodziwej panny alikorna od zwykłej oślicy.
Cóż za idioci tak twierdzą. Nigdy więcej, nigdy więcej - obiecał sobie w myślach Król Nocy.
Dobrze wiedział, że dobre kilkadziesiąt lat temu sam był takim idiotą. Zresztą wielu jego krewnych i przyjaciół nadal z tego nie wyrosła. Choć rzecz jasna po co drugiej popijawie obiecywali poprawę. Oczywiście za kilka uczt wciąż robili to samo.
Mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że wesele Dark Mane’a było wydarzeniem bardziej niż udanym. Nie na co dzień miał taką okazję do śmiechu, którego nawet nie musiał szczególnie tłumić, gdyż wszyscy goście byli kompletnie pijani. Najadł się porządnie, wypił za cały oddział OSKN, popisał się talentem wokalnym oraz chyba nie zabił Sundusta. Za to skandal obyczajowy jego synowej nie wyszedł na jaw.
Całkiem nieźle, auć! Trochę chyba przesadziłem z winem… Ale przynajmniej budzę się we własnym łóżku, bo jest miękko.
Głowa bolała, a w jej wnętrzu śpiewało stado pijanych kucy ziemskich. Na dodatek śpiewali w charkotliwym języku mrocznych kucyków, jednocześnie tańcząc jakiś dziwny, pijacki taniec. Gdyby nie wiedział co mu jest, to myślałby, że właśnie umiera na polu bitwy, po stratowaniu przez dwie setki ciężkozbrojnej piechoty. Nigdy co prawda nie został podeptany przez jakieś kuce, ale raz na treningu dostał toporem po łbie i uczucie było podobne, tylko przyjemniejsze.
Ale Jego Wysokość doskonale znał chorobę, która właśnie go męczyła. Bo Jego Wysokość podobnych wrażeń doświadczał już wielokrotnie, szczególnie w młodości, kiedy przynajmniej raz na tydzień szedł wraz ze swoim bratem na klacze, piwo, miód, wino i wszystkie inne produkty regionalne. Kiedy ojciec pytał się co robili, to zawsze odpowiadali, że wspierali gospodarkę Królestwa Nocy. W zasadzie była to prawda. Lokalni przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie byli hojnie nagradzani za swe dobra.
Lekko uchylił jedno oko. Światło nie raziło, w pomieszczeniu było wystarczająco ciemno. Niewiele widział. Obraz przechylał się, rozdwajał i rozmazywał. Darkness Sword odważył się podnieść. Z przyzwyczajenia obrócił się w lewo i wyciągnął nogi przed siebie, by spotkały się z pobliskim, mięciutkim dywanem sprowadzonym z Arabii Siodłowej.
ŁUP!
- ***! - zaklął.
- Kto zabrał kołdrę? - usłyszał zaspany głos jakiegoś ogiera.
Granatowy alikorn momentalnie oprzytomniał. Otworzył szeroko oczy i zerwał się z podłogi. Przedmiotem, w który uderzył, spadając ze stołu było krzesło, obecnie doszczętnie zniszczone.
Spadając ze stołu?!
Władca podniósł wzrok i panicznie rozejrzał się dookoła. Znajdował się w Halli Jadalnej i nie był sam. Prócz strzegących go gwardzistów, ogierów o kamiennych twarzach, spało tu jeszcze paru gości weselnych, którzy niechybnie zasnęli, upiwszy się alkoholem. Leżeli bądź siedzieli w różnych dziwacznych pozycjach, stanowiąc widok niezwykle malowniczy i w pewnym sensie cieszący oko. W końcu ukazywał dostatek królestwa, które było stać na tak wystawną i udaną ucztę. Jedzenie i picie zniknęło w brzuchach ucztujących, a resztki zabrała służba. Brud i psy też gdzieś sobie poszły. Wracała codzienność.
Moonlight mnie zabije - stwierdził. - Zaraz, zaraz…
- KOŁDRĘ?! - pisnął.
Przerażony rozejrzał się. Całe szczęście nikt się nie obudził.
Obrócił się ze strachem i dostrzegł młodego, szarego, srebrnogrzywego alikorna, który spał na stole, co chwilę pomrukując przez sen jakieś zupełnie przypadkowe słowa. Jego czarny kaftan z aksamitu dalej lśnił czystością, a grzywa również nie nosiła śladów nocnych hulanek.
To się nazywa upić się godnie.
Poczuł się mocno zażenowany. Nie dość, że się spił, to jeszcze ciemność przyjęła go na jego bratanku. Spanie na kimkolwiek należało do rzeczy żałosnych i wstydliwych, ale wylegiwanie się na innym ogierze było czymś, co wyśmiewano i zdecydowanie tępiono. Sytuacja była mocno krępująca. Już chciał się oddalić, jak gdyby nigdy nic, ale się powstrzymał. Wiedział, że nic głupiego nie zrobił, ale chciał się dowiedzieć, jak to się stało, że obudził się w takim miejscu. I co robił przed zaśnięciem. Poczuł się też w pewien sposób zobowiązany do ogarnięcia bratanka. Syn Moonshine’a, krew z jego krwi zdecydowanie powinien budzić się w Halli Jadalnej, ale tym konkretnym razem przesadził.
Nie jestem pewny czy powinienem to robić. I tak się dowie, więc równie dobrze może ruszyć swój ciężki zad, i iść się ogarnąć. W zasadzie nie pamiętam co na ten temat mówi ta pierdolona etykieta, ale czy to ważne? Przynajmniej mogę mu trochę podokuczać. Jak dotąd nigdy nie miałem ku temu okazji… - pomyślał król, nie zastanawiając się nad tym, że jego tok rozumowania został pozbawiony sensu. - Jeśli coś, to przed samym sobą usprawiedliwiam się bólem głowy. A całej reszcie musi wystarczyć tytuł królewski oraz moja armia. Zbroje OSKN aż pachną nowością! I to wszystko moja zasługa!
Szturchnął Moona kopytem w bok. Młody ogier podniósł łeb i zamrugał zaspanymi oczami. Skrzywił się z niesmakiem. Wyglądał jakby właśnie umierał na kolkę.
- Boli?
- Wasza Wysokość…
- Pytam, czy boli?
- Jak jasna cholera - odpowiedział Hunter. - Nigdy więcej, nigdy nie wypijemy niczego.
Darkness Sword zaśmiał się i natychmiast złapał za łeb. Tępy ból, pulsujący pod czaszką stał się mocniejszy. Każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał, że uderzał go niewidzialny młot do wbijania mostowych pali.
- To twój pierwszy raz?
Jego bratanek wytrzeszczył na niego zdziwione oczy. Zdecydowanie nie umknęło mu, że król złamał etykietę i zwracał się do niego w drugiej osobie liczby pojedynczej, zamiast mnogiej.
- Tak, Wasza Wysokość.
- I już nie chcesz więcej pić? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak, Wasza Wysokość.
Błękitnogrzywy uśmiechnął się pobłażliwie. W końcu rozmawiał zaledwie z wyrośniętym źrebakiem. Z drugiej strony Moonshine Axe w jego wieku był już największym pijakiem w Mooncastle i opowiadano o nim legendy. Czarny alikorn potrafił jednym haustem opróżnić kufel siwuchy. A wypić ich był w stanie piętnaście pod rząd.
- A to niby dlaczego? - zapytał.
- Wasza Wysokość… My… Nieprzystającym i nieobyczajnym jest budzenie się w takim otoczeniu, miast we własnym łożu. A rzeczy robione pod wpływem trunków nie tylko rozwiązują język, ale i odbierają kontrolę nad poczynaniami własnymi. Kucyki zachowują się niegodnie. Ogiery okrywają hańbą panie swego serca oraz swój ród, czy tak winien zachowywać się ktoś szlachetnie urodzony?
Jakbym słyszał Moonlight… To na pewno jest mój bratanek?
Król pokiwał głową. Hunter zdecydowanie zachowywał się wczoraj niegodnie, do tego przez pół nocy robił wujowi za poduszkę, więc miał sporo racji. Z drugiej strony w końcu zaczął przypominać swojego ojca. Sword powiedziałby wręcz, że pociągnął rodową tradycję. A klaczy serca chyba nie miał, więc nie miał kogo pohańbić. Władca przez chwilę zastanawiał się, czy szary ogier nie próbował mu czegoś zasugerować. Uznał jednak, że to zagadka za trudna na chwilę obecną.
- Chcesz tak po prostu zmarnować swój talent?
- Jaki talent, Wasza Wysokość? - zdziwił się młody ogier.
- Wokalny, Moon.
Zostawił go oniemiałego i zszokowanego. Zaśmiał się lekko na widok rozdziawionej paszczy kuca. Wiedział, że szary alikorn wkrótce się dowie o wszystkich swoich wczorajszych wyczynach. W końcu śpiewać sprośne piosenki i jednocześnie tańczyć na stole ganaszwana  to jest naprawdę porządne osiągnięcie.
Tymczasem król ruszył do swoich komnat. Musiał się umyć, przebrać i wypytać żonę oraz straż o tym co robił po pijaku. Kiedy się dowie to będzie mógł z czystym sumieniem udawać, że wszystko z nim dzisiaj w porządku.
Znaczy się - wiedział co robił, ale nie wiedział z kim, kogo i jak długo.
Szedł korytarzem, zataczając się lekko. Gwardziści chcieli mu pomóc, ale kazał im się oddalić. Nie potrzebował pomocy ani ochrony we własnym zamku. Zwłaszcza, że był silniejszy od swoich żołnierzy . Ale armia była potrzebna. Przewaga liczebna to rzecz niezwykle istotna.
W końcu, po wielu trudach, dwóch rozbitych wazonach i jednym przydeptanym kocie udało mu się dotrzeć do sypialni. W zasadzie to król nie wiedział jakim cudem mu się to udało. Ale ucieszył się, kiedy rzucił się na swoje łoże i nie zastał w nim żony, która niechybnie zaczęłaby prawić mu morały na temat jego niewłaściwego prowadzenia się. Była to ostatnia rzecz potrzebna do szczęścia obolałej głowy alikorna.
Harmonio! Słyszysz moje myśli, stara szmato? Jeśli tak, to zrób coś z tym cholernym kacem! Ja tu, do licha, muszę myśleć!
Bogini jak zwykle nie odpowiedziała, ani nie pomogła. Była bezużyteczna. Grantowy ogier jęknął boleśnie, jak przystało na męczennika i wtulił łeb w miękką, atłasową poduszkę, wypchaną gęsim puchem.
Zdrzemnę się godzinkę, a potem się zobaczy…

***

Czasami w życiu się popełni błąd, niekoniecznie z własnej winy. I choć wie się, że robiło się niemal wszystko by do tego nie dopuścić, to konsekwencje są na tyle bolesne, że nie dają spokoju sumieniu. Wyrzuty wiercą w duszy tunele niczym widmowe czerwie, które pragną naszpikować umysł strzałami szaleństwa.
Cierpiał i to bardzo. Gdyby nie zgubił jej śladu we mgle to nigdy by nie stało się to co się stało. Niestety magiczne opary wygrały z jego zmysłami. Przytłumiły węch i słuch oraz całkowicie wyłączyły wzrok. Nawigacja w takich warunkach była niemożliwa. Utracił kontakt z czarną klaczą jeszcze w lesie. Długo błąkał się nad puszczą, próbując znaleźć mały punkcik poruszający się wśród olch.
I wtedy usłyszał krzyk. Przerażający wrzask pełen strachu i rozpaczy. Natychmiast skierował się w tamtą stronę, bijąc powietrze skrzydłami i pikując w wietrznych korytarzach, by zdobyć jak największą prędkość i zdążyć zanim będzie za późno. Czuł wówczas lodowatą ścianę twardego muru oporu, która nie pozwalała mu poruszać się szybciej ani wziąć porządny wdech.
Czy można utopić się w niebiosach? - zadał sobie wówczas to pytanie.
Ale gnał. Na łeb, na szyję, na złamanie karku i wykręcenie stawów skrzydłowych … Bo już wówczas wiedział, że nic nie poszło nie tak, lecz wszystko poszło bardzo nie tak. Pytanie brzmiało - jak bardzo? Jego jedynym marzeniem wówczas było jedynie dotrzeć tam zanim Shad będzie martwa.
A potem ich zobaczył. Opadali ku bagniskom, a raczej alikorn opadała, wlokąc za sobą, wgryzionego w jej szyję sporo większego od niej białego potwora ze skrzydłami przypominającymi smocze, czarną grzywą i niepokojąco nienaturalnych oczach. Hualong nigdy wcześniej nie widział czegoś co miało czarne tęczówki i szkarłatne źrenice.
Ale najważniejszym wówczas nie był fakt, iż nieumarły był brzydki jak końska kupa lecz fakt, iż właśnie umierał ktoś bardzo smokowi drogi. Zareagował instynktownie, wypuszczając z pyska wielki strumień ognia, który objął wampira niczym szczęki ofiarę. Potwór wypuścił alikorn, którą również musnęły płomienie i wydał z siebie potępieńczy wrzask. Nie dziwota, palenie żywcem musi być bardzo nieprzyjemne, choć ciężko stwierdzić co czuje coś co chodzi i zabija zamiast gnić jak na trupa przystało. Bezwładne ciało klaczy runęło w dół. Zielonołuski chciał popędzić czym prędzej ku niej, ale miał robotę do wykonania.
Zabić. Zabić tą plugawą delegaturę! - brzęczało wówczas w jego czaszce.
Poprawił nieumartemu kolejną porcją smoczego ognia i z satysfakcją obserwował jak błyskawicznie spalają się mięśnie i inne miękkie tkanki, odsłaniając kości. Kiedy to coś zniknęło w wodzie moczarów było już w formie nie do odratowania dla jakiegokolwiek nekromanty.
Gdybym był odrobinę mądrzejszy, to palnąłbym ją w ten durny, rogaty łeb i wybił jej z głowy ogonem to polowanie - pomyślał gorzko. - Albo przynajmniej zacząłbym wołać Night, w chwili, w której zorientowałem się, że nie mam zielonego pojęcia gdzie ona jest. Ale nie zrobiłem tego, nie… Czy to moja wina, że nie chciałem słuchać tego „Ty bezmózgi debilu! I cały plan Draconequi wzięli przez ciebie!”?
Westchnął z goryczą. Na zadane sobie w myślach pytanie odpowiedział twierdząco, co jeszcze bardziej popsuło mu nastrój.
Chyba naprawdę jestem idiotą, który wolał stracić przyjaciółkę, ponieważ boi się, że ta na niego nawrzeszczy… Moją jedyną przyjaciółkę. Nie chcę być sam, a czy ktokolwiek inny mnie zaakceptuje takim jakim jestem? Kuce boją się smoków, a smoki mnie nie chcą.
Zamachnął się ogonem i uderzył nim w brązową ścianę jaskini. Rozległo się tępe łupnięcie, a kilka kamieni oderwało się od skały. Pieczara kiedyś niechybnie należała do innego smoka, ale gospodarza już od wieków tu nie było. Mógł się przeprowadzić albo po prostu umrzeć.
Była noc, a niebo na dworze zakrywały gęste, ciemnoszare kłęby chmur, które utrudniają lot i pokrywają błony skrzydeł lodowatymi igiełkami niebiańskiej wody. Starsi nazywali je Lamentem Harmonii. Ciemność nie stanowiła dla Hualonga żadnej przeszkody. Wrzecionowate źrenice gada rozszerzyły się do granic możliwości, zakrywając szkarłatne tęczówki niemal w całości. Widział niemal równie dobrze co za dnia.
Położył łeb na złożonych pod kłodą łapach. Nie mógł zasnąć i nie zamierzał. Stał na straży, czuwał. W oddali zawył wilk. Smok odpowiedział mu cichym rykiem. Chętnie udałby się na polowanie, ale nie mógł tego zrobić. Nie mógł zanurzyć kłów w ciepłym, ruchomym i aromatycznym ciele sarenki, wypełnionym ożywczą krwią, i smakowitym mięsem.
A może powinienem był poszukać tamtej klaczy, której imienia nawet już nie pamiętam? Gdyby cholerna kobyła się wtedy nie zgubiła i nie dała zabić jak idiotka, to Night byłaby teraz cała i zdrowa…
- Jestem kretynem. Jestem ostatnim idiotą, który zasługuje na zostanie pasztetem i kurwą - wysyczał zza zaciśniętych kłów.
Zielonołuski nie wiedział do końca co oznacza to ostatnie słowo, ale Night Shadow często używała go jako określenia na nielubiane kucyki. Uznał tedy, iż musi być to jakiś zamiennik słowa „ostatni debil”.
Ze zdziwieniem odkrył, że z nozdrzy wypływają mu kłębki pary. Noce robiły się coraz zimniejsze. Nadchodziła jesień, piękna, złota i najeżona smakowitymi stadami kuropatw, dzików, i jeleniowatych. Zaprawiona obfitością lata zwierzyna będzie tłuściutka i powolna, idealna do konsumpcji. Oblizał pysk na myśl o przypalonym, ociekającym płynem surowiczym mięsie jeszcze dychającej kozicy.
Jaka szkoda, że szlak nie wypada przez góry. Kozy, muflony, koziorożce. Pychotka. Zwłaszcza z majerankiem, tymiankiem i rozmarynem. Ale może chociaż w tym Królestwie Słońca mają jarząbki… Całe wieki ich nie jadłem.
Niedaleko wyjścia dostrzegł kroczącego niezgrabnie sieciarza. Splunął ogniem, przysmażając jaskiniowego pająka. Stawonóg zdechł, zmieniając się w kupkę popiołu.
Shad nienawidzi tych gówien. Zabijając je, robię dobry uczynek - stwierdził w myślach i uśmiechnął się.
Jako istota drapieżna lubił polować i obserwować jak jego ofiary przekraczały cienką barierę pomiędzy życiem a śmiercią. Dostrzegał ulotne piękno w ostatnim błysku w oko, w kwikach i jazgotach, które nagle kończą się głuchą ciszą. Gasnące ciepło, oddech, który przyspiesza by ucichnąć raz na zawsze. Tak, smok kochał zabijać.
„Kiedy Nienazwane Istoty odwróciły się od Harmonii i Chaosu, ci wpadli w gniew i wspólnymi siłami stworzyli smoczą rasę, by zniszczyła niewiernych. Bogowie dali nam ostre, zakrzywione szpony, idealne do chwytania i przytrzymywania ofiar, ostre kły do rozrywania mięsa, zdolność do ziania ogniem byśmy siali dzieło zniszczenia ku ich czci i chwale. Naszych łusek nie przebije zwykły oręż, a ich blask w promieniach Słońca oślepi przeciwnika. Ofiarowano naszej, smoczej rasie potężne skrzydła, których mięśnie i magia są zdolne unieść nas w powietrze, bo wybrano nas na władców świata i przestworzy, jako że Bogowie stworzyli nas na swój obraz i podobieństwo . Usunęliśmy Nienazwanych z kart historii i sami zapomnieliśmy już kim byli. W nagrodę Chaos i Harmonia przekształcili ten świat, tworząc krainę Wiecznych Łowów…” - Hualong prychnął na wspomnienie słów jednego ze starszych. - I pomyśleć, że wyrzucili mnie ze stada, bo stwierdziłem, że gad jest kretynem, skoro wierzy w takie bzdury. „A potem Chaos i Harmonia pokłócili się. On stworzył Draconequi by wypaczyły świat, a ona kucyki by coś tam” - zajojczał w myślach. - Po cholerę tworzyć kucyki? Chyba tylko by użyźniały glebę, bo tego mięsa się jeść nie da!
Przyłapał się na tym, że zaczął mimo woli warczeć. Nie wiedział, czy jest smutny, czy wściekły. Miał ochotę coś zniszczyć, chociażby tę jaskinię. Ale była to kolejna rzecz, której zrobić nie mógł. Musiał być przytomny i czekać. Nie mógł nawet zanurzyć się w zbawiennym śnie, który pozwala zapomnieć i zniknąć przynajmniej na chwilę.
Całe moje życie to jedna wielka porażka. Moi przyjaciele to jelita baranie, którzy mnie zostawili i nie pomogli, kiedy potrzebowałem ich wsparcia. Nie, to nie byli przyjaciele. To były zwykłe smoki. Tak jak tamta szara klacz była zwykłym kucykiem, a nie przyjacielem. Zwykłych istot się nie żałuje. Zwykłe istoty giną samotnie, gasną jak podpalone krzewy, kiedy spadną na nie Łzy Harmonii. Przyjaciół się nie zostawia. Z przyjaciółmi się umiera. A gdzie byłem ja, kiedy moja jedyna przyjaciółka umierała? Jesteś wredną ździrą, Harmonio. Komu pomagasz? Bo wiem, że walczysz przeciwko nam. I ja tę walkę przyjmę z przyjemnością.
Odetchnął z ulgą. Pocieszyła go myśl, że ma wroga, cel w życiu i bitwę do wygrania. Szansę na odkupienie win. Nie chciał już więcej czuć się podłym, nic nie wartym, słabym smokiem.
Wstał i wyszedł przed jaskinię. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem i rozruszać zdrętwiałe kończyny. Jego rasa choć mogła spać latami, to poza stanem letargu potrzebowała dużej dawki ruchu.
Dookoła samotnej góry, niezbyt wysokiej rozpościerał się gęsty las. Mimo wszystko chłodny powiew wiatru uderzył go w pysk. Powitał go jak starego znajomego. Ogniem i rykiem. Fosforyzujące, żółte światła oczu, migające pomiędzy drzewami, zgasły. Zwierzyna uciekła. Wszystko co mogło oddaliło się czym prędzej. Nikt nie chciał stanąć pomiędzy wnerwionym smokiem a jego obszarem destrukcji.
Stanął na tylnych łapach i szeroko rozpostarł skrzydła. Zaryczał ponownie i wypuścił kolejny pióropusz ognia. Musiał wyrzucić to z siebie, pozbyć się palącego uczucia nienawiści, jakie zalęgło się w trzewiach. A pełne ignistrum, narząd wytwarzający smoczy ogień, pogłębiało to uczucie gorąca.
Opadł z powrotem na cztery nogi. Złożył skrzydła, moszcząc je sobie wygodnie na grzbiecie. Zrobił głęboki wdech i wydech, radośnie przyjmując zimne, niczym woda z górskiego strumienia, powietrze. Uniósł wyżej rogaty łeb, spoglądając w niebo przysłonięte chmurami. Zbierało się na deszcz. Ucieszyła go ta wiadomość, dana przez naturę.
Ogień wypala słabość, a woda zmywa ślady…
Odwrócił się i z powrotem wczołgał do groty.
Z troską rzucił okiem na czarną klacz alikorna. Klacz miała niegdyś długą, jasnozieloną grzywę. Dalej miała. Nieco krótszą i z poczerniałymi, cuchnącymi spalenizną końcówkami. Oddychała ciężko i rzężała przez sen. Najwyraźniej rozległe, czerwone oparzenie z boku szyi sprawiało jej ogromny ból.
Smok nie mógł nic na to poradzić. Kiedy zaatakował wampira niechcący trafił i ją. Miało to też dobre skutki, takie jak chociażby to, że nie wykrwawiła się na śmierć. Zważywszy na to, że smoki przypalały swoje rany, to miało to nawet jakiś sens. A teraz Hualong przekonał się, że metoda działa również na kucyki. Odnotował to sobie w pamięci. W końcu mogło przydać się w przyszłości.
Dobrze, że tam było to cholerne bagno. Wywiniesz się z tego, Night. Taka zaraza jak ty nie może sobie tak po prostu umrzeć i bezkarnie zostawić mnie samego.

***

- Moonlight, Najdroższa! Ja ciebie naprawdę proszę i błagam… Ale czy nie możesz na mnie nawrzeszczeć jutro, a nie dzisiaj? Świat się od tego nie zawali, a moja głowa zniesie to o wiele lepiej!
Fioletowa klacz prychnęła z niezadowoleniem. W zielonych oczach dostrzegał wściekłość. Przełknął ślinę i przygotował przeczulone uszy na kolejną dawkę pisków i jazgotów. Królowa była bardzo niezadowolona i wiedział, że szybko nie zmieni nastawienia.
Ledwie się położył, a już do niego przyszła, ściągnęła atłasową kołdrę i zaczęła popisywać się talentem do musztrowania nieposłusznych kucyków.
Cholera, domyślałem się, że ma szpiegów, ale kto jej doniósł gdzie jestem. Jak wykryję gagatka, to na pal nabiję! Mógł poczekać jeszcze dwie godziny. Jakby mnie obudziła tuż przed śniadaniem, to bym nawet bardzo nie narzekał.
Niestety Królowa stała przed nim i choć cieszyło go, że czuje się na tyle dobrze, by być niemiłą dla swojego pana i władcy, to wolałby by mówiła nieco ciszej. Każda wyższa nuta w jej głosie była dla niego torturą, kiedy wślizgiwała się przez ucho zewnętrzne, przez środkowe, do wewnętrznego, by wreszcie swoimi drganiami poruszyć mózg, który zdawał się być obrzęknięty i zatruty, co skutkowało ogromnym cierpieniem.
Gdyby dała mi trochę czasu na sen i porządną regenerację…
- Nie. Usłyszycie naszą dezaprobatę teraz, byście dobrze zapamiętali nasz słuszny gniew spowodowany waszym karygodnym zachowaniem - rzekła akcentując pierwsze sylaby.
Darkness Sword spuścił obolały, szumiący łeb. Nie odważył się spojrzeć jej w oczy.
- Czy to grzech bawić się dobrze na weselu własnego syna? - zapytał cicho.
- Król winien zachowywać się dobrze. Dawać przykład swoim kucom. Świętowanie ceremonii zaślubin naszego syna jest rzeczą ważną i godziwą. Jednakże nie wypada, by alikorn wysokiego rodu zachowywał się niczym ziemski kuc po pięciu beczkach podłej gorzałki.
Granatowy ogier zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiedział jedno - „Pierwszy raz się upiłem, że robisz mi takie sceny, kobyło?!” nie będzie dobrym pomysłem. Nie miał jednak wystarczającej przytomności umysłu do wymyślenia czegokolwiek innego.
- Pierwszy raz się upiłem, Pani? Czy ja pierwszy i ostatni obudziłem się rano pod stołem. Ba! Ma to na sumieniu większość dzielnych ogierów ze szlacheckich rodów. Nawet mój bratanek. Dlaczego ja miałbym być pozbawiony tego przywileju?
Róg Moonlight Dust zalśnił niebezpiecznie. Sword wiedział, że przesadził. Wiedział, że zostanie ukarany za swoją bezczelność. I miał to w obecnej chwili głęboko w zadzie. W końcu żona na pewno mu wszystko wybaczy, kiedy tylko wytrzeźwieje, przeprosi ją i okłamie, że nigdy więcej pić nie będzie.
- Dlaczego?! Bo zachowywaliście się jak ostatni, ostatni… - klacz wrzasnęła, by umilknąć, kiedy zabrakło jej odpowiednio przyzwoitego słowa.
Idiota? - dokończył za nią w myślach.
Zaczął się coraz mocniej zastanawiać co robił. Generalnie to po każdej większej uczcie żona robiła mu awanturę. Ale Moonlight krzyczała bardzo rzadko. Zazwyczaj, kiedy była na niego zła mówiła lekko podniesionym głosem o lodowatej barwie i posyłała mu spojrzenia, które mogły zabić. Mało co wyprowadzało ją z równowagi. Darkness Sword doszedł do wniosku, że musiał zrobić coś bardzo złego. Co najmniej kogoś zabić albo poklepać po zadzie pannę młodą czy inną urodziwą klacz. Zważywszy na obolały łeb i suchość w paszczy, które świadczyły o znacznym przedawkowaniu wina było to całkiem prawdopodobne.
- Tak właściwie, to co ja takiego zrobiłem?
- Jeszcze się nas pytacie co zrobiliście? - warknęła.
Alikorn skinął łbem. Nie chciał mówić zbyt dużo i dolewać jeszcze oliwy do ognia. Wolał czekać aż gniew Dust samoistnie się ulotni.
Klacz westchnęła i usiadła na łożu obok niego. Spróbował objąć ją skrzydłem, ale Królowa odtrąciła go. Zaczęła opowiadać:
- Byliście już mocno oddani w łaskę wina, kiedy szliśmy na pokładziny. Zachowaliście jednak jasność umysłu i zachowywaliście się podczas ceremonii w miarę godnie i dostojnie. W miarę, bo w pewnym momencie prawie zaczęliście się śmiać…
To pamiętał. Rzeczywiście, widok pyska Dark Mane’a na widok swojej nagiej i bardzo chętnej żony zapewne zapamięta do końca życia. To było paniczne przerażenie i pragnienie śmierci. Nie wyłączając tej w męczarniach.
- Ale jakoś zapanowaliście nad sobą, choć wykrzywienie waszych ust zdecydowanie nie przystawało władcy kraju i ojcu pana młodego - kontynuowała. - Niestety, kiedy tylko wróciliśmy do Halli Jadalnej to się zaczęło - jęknęła boleśnie - poczęliście wnet ucztować i pić za stu! Za stu, Wasza Wysokość! Założyliście się z młodym Moon Hunterem rodu Mooncastle kto wypije więcej…
- I kto wygrał? - przerwał jej, za co posłała mu jedno z TYCH spojrzeń.
Skulił się i położył uszy po sobie. Uznał, że przynajmniej powinien wyglądać na zawstydzonego. Klacz skrzywiła się. Wyraźnie się nim teraz brzydziła.
- Nikt nie wygrał. W pewnym momencie przerwaliście, wskoczyliście na stół i zaczęliście tańczyć sanhoofrona . Do tego śpiewaliście tę głupawą piosenkę o knurze… Aha, byliście klaczą.
O ***… Dobra, jest się czego wstydzić.
- W zasadzie to dalej niezrozumiałym dla nas jest jakim cudem ten młody ogier, który był nietrzeźwy już od paru pucharów, bo wcześniej pląsał sobie ganaszowana, również po stole, był w stanie wykonywać takie pląsy.
- To u nas rodzinne - wyjaśnił jej z nieskrywaną dumą w głosie.
Klacz wytrzeszczyła swoje zielone oczy i machnęła głową, strzepując z prawego kosmyk błękitnych włosów, który wyrwał się spod jarzma onyksowej siateczki, podtrzymującej fryzurę Królowej.
Moja piękna żona… Jak ona to robi, że niemal zawsze wygląda doskonale?
- Tak, zauważyłyśmy. Nasz i wasz syn również przejawia takie niegodne zachowania. Moglibyście coś z tym zrobić.
- Nasz syn pada po najwyżej pięciu kielichach - prychnął pogardliwie. - Sam wiem, bo z nim piłem.
Szybko zorientował się, że palnął głupotę.
- Jesteście bardzo nieodpowiedzialnym ojcem, Wasza Wysokość. I nieodpowiedzialnym władcą.
Przez chwilę namyślał się nad odpowiedzią, szukając na freskach, pokrywających sklepienie sypialni, jakichś wskazówek. Niestety Harmonia na tle nocnego nieba jak zwykle była bezużyteczną boginią. Aczkolwiek stanowiła wcale ładny widoczek. Malarz bez wątpienia wiedział jak wygląda ładna klacz.
Siedzi sobie w Krainie Wiecznego Lata i żre jabłka w miodzie. Robi coś pożytecznego? No chyba nie! A do niej to pretensji nikt nie ma. Właśnie… Właśnie. Dzięki niech będą tobie, Harmonio Mądra!
- Widzicie, Pani… Po pierwsze, to ja jestem królem, więc to ja ustalam co w tym państwie wolno, a co nie. - Królowa prychnęła, ale nie skomentowała - Po drugie, przestań mówić do mnie w liczbie mnogiej, bo czuję się jak na jakiś obradach! A ja ich nienawidzę! Po trzecie, tak, zachowałem się jak kretyn. Nie ja pierwszy, nie ostatni, ale to właśnie ja doprowadzę Królestwo Nocy do potęgi. Nawet kosztem własnym i własnej rodziny! - ostatnie słowa niemal wykrzyczał jej w twarz.
Na Moonlight nie zrobiło to wrażenia albo po prostu nie dała tego po sobie poznać. Jedynie rozszerzyła swoje drobne chrapy w wyrazie irytacji. Gdyby nie wiedziała gdzie jest jej miejsce, to niechybnie walnęłaby go w pysk. Całe szczęście Moonlight Dust była rozsądna i dobrze wychowana. Darkness Sword zanotował sobie w głowie, że powinien podziękować Harmonii, za to, iż żona go nie bije.
Wbił wzrok w jej suknię z lawendowej koronki. Sprezentował jej ją na siedemdziesiąte urodziny. Dalej leżała idealnie.
- Dorze, dobrze. Co mam powiedzieć? Co mam zrobić?
- Macie zachowywać się godnie i poszerzyć horyzonty swoich zainteresowań o własną rodzinę. Macie nie tylko obowiązki wobec państwa, Wasza Wysokość.
Błękitnogrzywy skinął łbem. Dust miała nieco racji. Nawet więcej niż nieco. Rzeczywiście, przez te wszystkie lata głównie zajmował się Królestwem Nocy, a jego życie rodzinne ograniczało się do płodzenia potomków i korzystania z uroków bardzo ładnej żony. Nie widział jednak w tym nic złego. W końcu wiele spraw rodzinnych łączyło się z tymi wagi państwowej. Jego brat był jednym z jego ważniejszych dowódców wojskowych oraz często zastępował go w jego imieniu. Dla swoich źrebiąt też miał całkiem rozbudowane plany. Zresztą szukał swojej córki, więc Moonlight nie powinna była mu zarzucać, iż w tej sprawie nie zrobił nic. Syn korzystnie się ożenił, a niedługo ruszy ze swoją pierwszą misją dyplomatyczną, można by więc powiedzieć, że wręcz rysowała się przed nim świetlana przyszłość. Zaś samej klaczy Król Nocy poświęcał bardzo dużo zainteresowania, pomijając krótką przerwę spowodowaną jego małym konfliktem z jej rodziną, który miał skutek śmiertelny dla brata fioletowej alikorn.
Z drugiej strony wiedział, że rzadko kiedy z nimi rozmawiał, choć wiedział o nich wszystko. W końcu za coś płacił szpiegom.
- Dobrze, postaram się - wymruczał w końcu.
Klacz uśmiechnęła się lekko. Wstała i niemal bezszelestnie stąpając na czubkach kopyt dotarła do drzwi. Odwróciła łeb i rzuciła cicho:
- A teraz się pospiesz i szybko doprowadź do porządku. Niebawem śniadanie. Nie chcesz chyba przegapić tej jakże ważnej części dnia. Zwłaszcza, że to czas wręczania ślubnych prezentów.
Granatowy ogier odetchnął z ulgą.

***

Zamek Mooncastle nigdy mu się nie podobał. Uważał go za zbyt surowy, prosty i ciemny. Czerń, szarość i błękit - te trzy kolory przeważały we wnętrzu budowli. Z zewnątrz dom Władców Nocy prezentował się również mało urodziwie. Mury obronne, wysokie wierze i nieociosany kamień użyty jako główny budulec. Czarno-szara warownia, którą ciężko byłoby oblegać, a która po zmroku idealnie nadawałaby się na przerażający, nawiedzony przez duchy i demony zamek złego czarnoksiężnika z opowiastki dla źrebiąt. Krużganki wyglądały topornie w porównaniu do swych filigranowych odpowiedników z Firegard. Ogrody zamkowa jego zdaniem były kpiną.
Roślinność jak w pierwszym, lepszym z brzegu lesie w tym kraju, ino nieco lepiej zadbana, dwie żwirowe alejki na krzyż i oni nazywają to ogrodami? Czy te niecywilizowane kuce widziały kiedykolwiek klomby róż o herbacianych płatkach i szkarłatnych pędach? Wątpię.
Omiótł pogardliwym wzrokiem komnatę, którą mu tutaj przydzielono. Łoże z baldachimem z błękitną pościelą, meble z cieniodrzewa i cholerne czarno-błękitne kafelki. Dwa spore okna, przez które wpadało niewiele światła. W Królestwie Nocy Słońce świeciło słabo, a niebo wiecznie zakrywały chmury. Deszcz lał często, a zimny i porywisty wiatr pojawiał się co drugi bądź trzeci dzień.
I choć wiedział, że po ulicach nie chadzały tu białe niedźwiedzie, których w ogóle w tym państwie uświadczyć nie było można, to wcale nie dziwił się, iż południowi kupcy z takimi wieściami stąd powracali. Dziwił się za to mrocznym kucykom, że ciągle próbują podbić kraj mrozu, drzew iglastych i wiecznego nieurodzaju.
Co najgorsze, Sundust Afternoon dobrze wiedział, że w Mooncastle panuje klimat łagodny i ciepły, w porównaniu do reszty Nocy. Nie dziwota, znajdowało się na południowym zachodzie kraju. Złoty ogier nie chciał wiedzieć jak wyglądają regiony najbardziej wysunięte na północ. Wiedział tylko, że niedźwiedzie dalej były tam brązowe.
Cieszył się, że wyjeżdża jutro o świcie. Miał już szczerze dosyć tego miejsca, które oferowało tylko jedną rzecz. Reumatyzm.
Proste jadło, w dodatku monotonne i napoje o silnym posmaku goryczy. Już nie mówiąc o tym, że ozdób na stołach niemal brakowało. Rzeźby, arrasy, gobeliny… Wszędzie tylko sceny bitewne. Harmonia w zamkowej kaplicy? Jej najgorsze oblicze, Harmonia Gniewna. Miedzianogrzywy miał wrażenie, że cała kultura Nocy opiera się na wojnie, oblężeniach i cholera wie czym jeszcze.
W sumie nie może opierać się na rolnictwie. A o kopalniach i wycince lasu ani pisać za bardzo nie można, ani śpiewać. A cóż… Nic innego poza tym i wojną te kuce nie robią…
Rozmowy z Darkness Swordem były dla niego męczarnią. Cały czas miał wrażenie, że władca tej krainy go próbuje zbyć, nie słuchać. Już nie wspominając o rażących uchybieniach w etykiecie, jakich się dopuszczał. Sundust prychnął. Miał powyżej uszu tego aroganckiego, granatowego alikorna. Gdyby był trochę młodszy, to pomyślałby, że Sword jest pijaczyną i idiotą. Ale Afternoon już trochę po tym świecie kłusował i wiedział, że ktoś, coś, gdzieś. Niestety nie wiedział kto, co i gdzie. Bardzo trapiło to jego umysł, ponieważ bez wątpienia te rozmowy nie spowodują, iż konflikt o ziemie Zmian zniknie. Toczyli jakąś grę, a on na razie przegrywał.
Zachód pójdzie za mną, to za daleko od Nocy by Darkness opanował te ziemie. A i lordowie nie zechcą jego władzy. Za duże różnice kulturowe. Szlachta nie zechce systemu, w którym ktoś zamyka im usta, odbiera prawa i przywileje - stwierdził z ulgą.
Przeczesał sierść zgrzebłem. Musiała się błyszczeć jak róg jednorożca. Przejrzał się w zwierciadle. Dostrzegł pysk potężnego alikorna o złocistych oczach i oklapniętych przez noc rudych lokach. Miał delikatną, niemal kobylą urodę, co kontrastowało z jego wzrostem i umięśnionym ciałem. Przez imponujący róg ogiera przepłynęła wiązka pomarańczowej magii, która objęła jego grzywę nadając jej objętość i wygląd. Teraz przypominała gorejącą rzekę płynnej, falującej miedzi.
Proste zaklęcie… A jak poprawia wizerunek.
Zdjął regalia z nocnej szafki. Korona z czerwonego złota wylądowała na jego łbie; metalowe, wiecznie płonące kwiaty. Ryngraf wygodnie objął kłąb chłodnym uściskiem i opadł na pierś. Pozłacane buty otoczyły kopyta, chroniąc je przed zgubnymi wpływami zimna, brudu i wilgoci.
Przywdział aksamitny kubrak i jedwabną derkę. Na grzbiet narzucił swój karmazynowy płaszcz obszyty gronostajami. Z zadowoleniem skinął łbem.
Wreszcie wyglądam wystarczająco dostojnie, a nie jak jakaś klaczka.
Zawsze irytowało go, że wygląda jak baba. Niestety na to wpływu nie miał. Kiedy był młodszy miał spore kompleksy na punkcie swojego wizerunku. Szczególnie, kiedy przechodził szkolenie wojskowe. Oczywiście nikt nie odważył się powiedzieć mu w pysk, co o nim myśli. Ale wiedział co szeptano po koszarach. Mógłby oczywiście wymordować ich wszystkich, tylko czy to by coś dało? Zdawał sobie sprawę, że nie. I zaciskał zęby, chcąc pokazać wszystkim na ile go stać.
I udowodniłem. Pokazałem im wszystkim. Od lat nikt się nie śmieje. Nikt.
Dziwiło go jedynie, że jego syn nie ma tych samych problemów co on w młodości, choć rysy pyska i kręconą grzywę odziedziczył po ojcu.
Kuce się zmieniły? Wątpię. Boją się mego gniewu? Phi! A gniewu mojego ojca się nie bali? To po prostu jedna z tych bezsensownych rzeczy, które należy przyjąć do wiadomości i nie zastanawiać się nad ich działaniem. Właściwie… Nic nie ma sensu, nic. Rodzimy się, uczymy się jak przejąć schedę po nieśmiertelnych rodzicach, którzy i tak kiedyś umrą, przejmujemy władzę, płodzimy własne potomstwo, które obejmie ją po nas, kiedy wyciągniemy kopyta, a wyciągniemy niechybnie. W międzyczasie doznajemy różnych przykrości i przyjemności. Kłócimy się z sąsiadami, a z naszej winy nasi poddani żyją krócej. I tak by umarli… Czy jest w tym jakaś celowość, jakiś plan? Nie.
Przypomniał sobie, żeby przed zejściem na śniadanie kazać służbie przynieść prezent ślubny dla królewicza Dark Mane’a. Nigdy z młodym ogierem nie rozmawiał, nie znał go. Ale obyczaj nakazywał życzyć mu szczęścia na nowej drodze życia oraz wręczyć odpowiednio kosztowny podarek. Nie zrobienie tego byłoby czymś więcej niż drobnym nietaktem. Podchodziłoby pod obrazę majestatu nie tylko dziedzica Tronu Nocy, ale i samego króla Darkness Sworda.
A może i życie ma sens? A jego celem jest jak największe umilenie krótkich żywotów swoich bliskich, swoich poddanych i siebie samego. Niby i jest to głupie i mało wzniosłe. Ale kto twierdzi, że wolałby żyć w bólu i cierpieniu, miast pławić się w szczęściu i radości, ten kłamie albo cierpi na chorobę psychiczną.
Zaśmiał się w duchu. Był już za stary na naiwne, idealistyczne podejście do życia. Znał ten świat na tyle dobrze, że nie dziwiło go to, iż kuce mordują się by mieć choć odrobinę lepiej albo i bez powodu. Z zawiści, nienawiści oraz głupoty. Ba! Wiedział, że nie da się by wszyscy byli szczęśliwi. Dlatego należało dbać o względny dobrobyt obywateli Królestwa Słońca, bezwzględny własny i o wszystko co najlepsze dla najbliższej rodziny, by umierać ze świadomością, iż zrobiło się to co należy i by nie bać się co przyniesie noc dla tych, którzy żyją, zwłaszcza dla własnych dzieci.

***

Komnata, którą im przydzielono była jego zwykłą sypialnią. Ojciec uznał, że jest wystarczająco duża i czysta, by móc powitać lady Darksun, zaś sam Dark Mane nie miał zamiaru przeprowadzać się w inne rejony zamku. Tu miał swoje rzeczy i swoją broń zgromadzoną przez całe życie. Jego oręż wisiał na ścianach. Miał tego naprawdę sporą, ponieważ z każdej okazji wszyscy zawsze dawali mu miecze, topory, berdysze, glewie, sztylety i temu podobne rzeczy. Oczywiście wykonane z najlepszych surowców i nierzadko będące nieużytecznymi w walce błyskotkami. Niemniej jednak, kary ogier uważał, że jako dekoracje sprawdzają się znakomicie. Jeśli ktoś nie obdarował go czymś ostrym, to przynajmniej dał mu jakąś parę karwaszy, naramienników albo chociaż napierśnik wysadzany rubinami. Za wyjątkiem matki i Moon Huntera. Od niej otrzymywał różne dworskie szaty. Koniecznie z bufiastymi rękawami. Jego kuzyn zaś próbował zarazić go pasją do czytania. Księgi kurzyły się na półce. Oddałby je do biblioteki, ale nie chciał aż tak bardzo ranić szarego alikorna.
Tak, królewicz bardzo lubił swoją komnatę. Teraz jednak zaczął lubić ją o wiele mniej, a to ze względu na obecność jednego mebla. Wielkiego łoża z baldachimem w barwach rodów Mooncastle i Darksun. Mogłoby się w nim spokojnie pomieścić sześć kucyków, choć Dark nie próbował, więc nie był tego tak do końca pewien. Teraz zajmowały je dwa kuce i Mane był bardzo niezadowolony, iż był jednym z nich.
Leżał w jej objęciach i nie odważył się poruszyć, paraliżowany strachem, iż klacz obudzi się i ponownie zacznie go męczyć. Tę noc mógł opisać jednym słowem. To po prostu było upokorzenie. Kopulowanie na oczach całego dworu jest zabawne, jeśli jest się oglądającym. Jeśli jest się niemal gwałconym przez zakochaną w tobie po uszy klacz to staje się to nieprzyjemne, dołujące i wpędzające w załamanie nerwowe. I choć niby mógł czuć pewną dumę, że zadaniu podołał, skonsumował, nie zemdlał i nie okrył hańbą swego rodu, to Dark Mane rodu Mooncastle czuł jedynie przerażenie swoim nowym życiem.
Granatowa klacz spała spokojnie. Najwyraźniej śniła o czymś przyjemnym, ponieważ uśmiechała się lekko. Jej młode, nagie ciało, okryte częściowo jedynie cieniutką kołdrą stanowiłoby piękny widok, gdyby nie była jego żoną. Gdyby nie był nią uwiązany do końca swoich dni. W szczęściu i chorobie... Będzie musiał dbać o nią i dawać jej kolejne źrebaki, by miała coś do roboty.
To brzmiało niczym koszmar. Tylko każdy koszmar się kiedyś skończy pobudką. A jego małżeństwo zakończy dopiero czyjaś śmierć. Złotooki miał nadzieję, że nie jego.
Nigdy nie chciał mieć źrebiąt. I nie miał pojęcia jak to się stało, że teraz będzie je miał. W końcu krył już wiele klaczy i nigdy wcześniej nie słyszał, by któraś zaszła w ciążę. Uznał to za niezbity dowód na to, iż Diamond Lady złą kobyłą była, która tym sposobem postanowiła pozbawić go wolności i godności. To przecież nie mógł być przypadek, że przydarzyło mu się to akurat z nią.
Purpurowogrzywa alikorn była jedyną przedstawicielką jego rasy, z którą obcował. W normalnych warunkach korzystał z uroku klaczy jednorożców, ponieważ w pegazach nie gustował, a ziemskimi się brzydził. Skrzydłorogich panien pilnowano, jak i one same się pilnowały, i bez ślubu można było co najmniej je całować w kopyta. Ale Diamond Lady rodu Darksun nie tylko była ładna i mu się spodobała, ale i on spodobał się jej. Pewnego wieczoru sama do niego przyszła. A dalej jakoś tak wyszło. No przecież nie mógł nie skorzystać z takiej okazji. Fakt, była nieco za młoda, niedoświadczona, na dodatek dziewica, a królewicz ich nie lubił, ale... Miała najlepszy zad jak stąd do Equestrii. Bardzo pociągający róg i podniecające skrzydła.
Myślał, że będzie kolejną rozrywką na zimną, samotną noc albo i kilka takich nocy. To były bardzo przyjemne chwile. Ale nie chciał ich powtarzać. Dark nie lubił rutyny, a ponieważ nie należał do ogierów pomysłowych, to preferował krótkotrwałe związki z różnymi ładnymi klaczami.
Ta przygoda nauczyła go jednemu - nie należy sypiać z córkami ważniejszych lordów. Partnerki należy dobierać rozważnie, tak by ewentualne konsekwencje znajomości dotykały jedynie ich. Niestety, mądry ogier po szkodzie.
Nie dość, że muszę się męczyć z tą samą samą klaczą, która nie da mi świętego spokoju, przez całe życie, to jeszcze pewnie będę musiał ją zaźrebiać co rok. A potem te hordy małych upierdliwców będą mnie gonić i wołać „Tata”! - pomyślał z goryczą - Już wolałbym by mnie ojciec za karę wywałaszył. Ale nie! Cholerny władca musiał mnie skazać na nią. Ta kobyła mnie wymiętoli na śmierć. tylko by się przytulała, całowała i chędożyła, cholerna gramatka!
Różowe oko otworzyło się. Uśmiech na pysku Lady poszerzył się jeszcze bardziej. Miała ładne, śnieżnobiałe cęgi. Podwinęła pod siebie przednie kończyny i przyjęła pozycję półsiedzącą.
- Czy coś nas ominęło? - zapytała swoim melodyjnym głosem.
- Nie, zdecydowanie nie - odpowiedział, po czym dodał szybko. - Zaraz śniadanie, wypada nam na nim być.
Klacz spojrzała na niego z niekłamanym wyrzutem, który pokazał mu jasno, iż miała zupełnie inne plany na chwilę obecną. Plany, które zdecydowanie nie były ubieraniem się, myciem i czesaniem.
Jeszcze tylko dziś, jutro i wyjeżdżam do Equestrii. Jeśli szczęście mi dopisze, to przez ten czas ona łaskawie umrze. Albo uzna, iż się jej nie podobam. Wszystko jedno.
Wstała i zrzuciła z siebie kołdrę, prezentując się w całej okazałości. Odrzuciła głowę w tył i w górę, niczym wyjąca wilczyca. Kaskada purpurowych włosów opadła w dół. Rozpuszczone sięgały klaczy za nadgarstki, zaś długi ogon wlókł się po ziemi.
- Mamy tylko dwa dni, zanim mnie opuści - mruknęła z niezadowoleniem. - Musimy wykorzystać ten czas bardzo intensywnie…
- Jesteś w ciąży. Do tego bliźniaczej - przypomniał jej.
- No i co z tego? - Diamond Lady odwróciła się.
- Możesz poronić. I zapewne umrzesz przy porodzie. Ojciec tak powiedział - warknął.
Wiedział, że nie powinien tego mówić. Ale miał już szczerze dosyć tej wiecznie szczebioczącej idiotki. Po prostu chciał by zamilkła i dała mu święty spokój.
Klacz położyła po sobie uszy. W jasnoróżowych oczach zalśniły łzy. W takim stanie zaczęła w końcu wyglądać na swój wiek. Na swoje czternaście lat.
- To się nie stanie. To jest niemożliwe - pisnęła.
- To jest bardzo możliwe. Dlatego powinnaś na siebie bardzo uważać, Pani.
Dobrze, bardzo dobrze. Niech myśli, że to objaw troski o nią, a jednocześnie się boi swojego losu. W ten sposób nie wychodzę na bezdusznego okrutnika, a jednocześnie pozbyłem się problemu.
- To nie tak miało być - szepnęła.
A co? Wyobrażałaś sobie wspólne spacery pod tęczą, kwiaty, pocałunki i oglądanie zachodów Słońca? Do tego trójka źrebiąt, jedno bardziej damulkowate od drugiego, tak?
Dark Mane nie skomentował. Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy irytować. Z jednej strony radosnym było, iż klacz w końcu zrozumiała, że jej wizja związku mocno rozmijała się z rzeczywistością, a z drugiej jej głupota była denerwująca.
Moja siostra w wieku dziesięciu lat bardziej wiedziała jak się te sprawy mają i uciekła póki mogła. Właściwie to nawet nie jest dziwne, że młodym klaczom nie otwiera się oczu przed ślubem. W końcu wówczas ciężko byłoby je pilnować, a i doprowadzenie pod ołtarz nastręczałoby sporych kłopotów. Tylko potem to my, ogiery mamy problem z rozczarowanymi pannicami, które o wszystko mają pretensje.
Zaburczało mu w brzuchu. Uznał to za bardzo ważny sygnał dany przez Harmonię. Sygnał do wstania na śniadanie. Ale wcześniej miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia…
Narzucił na siebie prześcieradło i skierował się ku drzwiom.
- Dokąd idziesz? - zapytała go Diamond.
Czarny alikorn skrzywił się. Naprawdę nie chciał odpowiadać na to pytanie.
- Odlać się.
Magią przekręcił gałkę i wyszedł na korytarz Królewskiego Skrzydła, zostawiając za sobą oniemiałą żonę.

***

Bolało. Bolało go cholernie mocno. Cierpiał katusze i informował o tym cały świat poprzez niezahamowany słowotok. Nie używał wulgarnych wyrażeń, ponieważ uważał, iż miłość opisać można jedynie słownictwem wzniosłym i poetyckim. Zwłaszcza niespełnioną miłość, a to był jedyny rodzaj tego uczucia, jaki doświadczył Nnoitra.
Jego serce zostało złamane spojrzeniem.
Jego marzenia zdmuchnął wiatr.
- Uderzyła mnie, pokazując dosłownie i symbolicznie, że za nic ma mnie oraz ogień, który zapłonął w mym sercu od pierwszego wejrzenia. Czy ja za mało się staram? A może się jej nie podobam? Czy coś jest ze mną nie tak?
- Tak, wszystko jest z tobą nie tak - odparł Bastard Spell, który właśnie opatrywał paladynowi rozwaloną gębę.
Był już ranek, Słońce od paru godzin stało na zaróżowionym widnokręgu. Dzień zapowiadał się chłodny, z lekkim, zimnym wiatrem, wiejącym od strony północnej. Stali przy dogasającym już ognisku. A raczej Spell stał, bo niebieski jednorożec siedział na zadzie, zaś reszta Poszukiwaczy krzątała się po obozowisku i zajmowała swoimi sprawami. Orange nie było. Nie wróciła, czym nikt się za bardzo nie przejął. Za wyjątkiem Randoma. Ale Bastard zabronił mu poszukiwań.
- Ale tak konkretnie to co? - zdziwił się dowódca OSKN.
Turkusowy ogier jęknął i uderzył się przednim kopytem w twarz w geście rezygnacji.
- Nnoitro… Ty w ogóle rozumiesz swoją sytuację?
- Tak, rozumiem - odparł bez mała zdziwiony.
- Jesteś naszym więźniem. Wymordowaliśmy twój oddział, ponieważ stanowił dla nas duże zagrożenie, a twoje słowa na przesłuchaniu tylko to potwierdziły. Ty sam żyjesz z trzech powodów - objaśniał mu niebieskogrzywy - bo byłeś dowódcą, bo chcieliśmy informacji i ponieważ mam dobre serduszko, i było mi ciebie żal, szczeniaku.
- Aha.
Zdawał sobie z tego sprawę. I choć smutno mu było z powodu utraty towarzyszy, to miłość do Orange pozwalała stłumić ten ból.
- A ty jak gdyby nigdy nic przystawiasz się w dość nachalny sposób do klaczy, która prawię cię zabiła. Nie widzisz w tym nic dziwnego?
- Nie.
Bastard Spell zamrugał oczami z niedowierzaniem. Nnoitra nie wiedział dlaczego. W końcu panna Tail była najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widział i pod zbroją z lodu musiała skrywać piękne serce i to on, Nnoitra odkryje je i zostanie jego zdobywcą.
- Ta klacz została przez kogoś wykorzystana. Stało się to niedawno. Dziwisz się, że cię odtrąca? - wypytywał go dalej starszy ogier.
- Tak.
Bastard z wrażenia wypuścił bandaż, dotychczas podtrzymywany magią. Co dziwniejsze, najwyraźniej wcale tego nie zauważył, tylko wpatrywał się w paladyna jak oniemiały.
- Dlaczego?
- Bo ja ją kocham, a prawdziwa miłość musi zwyciężyć! - odparł dumnie.
- Harmonio! Mamy tu pieprzonego romantyka!
Wszystkie pegazy odwróciły ku nim łby jak jeden mąż. Wcześniej nie zwracali w ogóle uwagi na jednorożce.
- Dopiero teraz zauważyłeś, Spell? - rzucił z przekąsem Green Crossbow.
Nnoitrze bardzo nie podobało się, iż zielony pegaz był zabójczo przystojny. Bardzo. Zwłaszcza, że jego charakter działał mu na nerwy. Za to pomarańczowa klacz lubiła go bardziej.
- W zasadzie to już dawno - parsknął mag. - Ale gdybyś nie powiedział Orange, że zabijanie rozwiąże każdy jej problem, to nie mielibyśmy teraz problemu z nim - tu ogier wskazał na zielonogrzywego - A i księżniczka fochasta nie szlajałaby się samopas po nocy. Panna obrażalska, psia mać. A zachowuje się jak podczas wiecznej rui.
- To był pomysł Shad, by ona dołączyła do nas - zaprotestował Green.
- Wszystkie pomysły Shad kończą się katastrofą albo przynajmniej klęską - warknął Bastard.
- Panowie! Panowie! Pokój! - przerwał im granatowy pegaz - Night to źrebak, którą przyjął do nas kretyn za namową idioty. A potem ten sam kretyn pozwolił jej samotnie wyruszyć w świat.
- Awful! - krzyknął Spell, a jego róg zajaśniał.
- Look chciał tylko powiedzieć, że to na nas, dorosłych leży odpowiedzialność za pomysły źrebiąt - poparł kolegę Javelin. - A pomysł może i nie był zły, ale wykonanie… Cross, spierdoliłeś.
Reszta przytaknęła. Róg Spella zgasł, a żółtogrzywy odetchnął z ulgą, że nie grozi mu spotkanie z Kulą Ognistą ani innym nieprzyjemnym czarem z arsenału czarodzieja.
- Ja? Ja spierdoliłem? A kto jej broń, ***, dał?!
- Random - odpowiedział Look.
- A czyj stary pancerz nosi, do cholery jasnej?!
- Randoma - odpowiedzieli chórem Awful, Bastard i Ichor.
- Więc czyja to wina?!
- Twoja - odpowiedział Random. - Bo jesteś idiotą.
- Nic dodać, nic ująć - mruknął turkusowy jednorożec.
Brązowogrzywy pegaz cofnął się o krok. Jego rozpostarte skrzydła drżały ze wściekłości.
- Ja zawsze mówiłem, że miejsce kobył jest w kuchni!
Poszukiwacze Przygód popatrzyli po sobie, wymienili parę znaczących spojrzeń i wybuchli śmiechem. Paladyn nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć. To wszystko było bardziej niż dziwne i pokazywało mu jak bardzo nie należał do małego, zamkniętego światka tej grupy.
- Mów, że miejsce kobył jest w kuchni, ucz klacz zabijania - parsknął Spell.
- Ej! Wiem, że wzięliśmy ją z litości, ale…
- Gdyby Night to słyszała… - zaczął cytrynowy kuc.
- …nie mogłem spokojnie się przyglądać, jak nosi broń i myśli, że potrafi jej używać.
- To by go wywałaszyła - skończył Adventure śmiejąc się radośnie niczym źrebak.
- No to jej pokazałem jak się wypruwa flaki! - próbował tłumaczyć się dalej zielony ogier.
- Po prostu przyznaj, że jesteś kretynem - mruknął szary pegaz.
Ona błąka się sama po lesie, coś jej może grozić… Co jeśli zmarzła, zmokła i dostała kataru? A oni się kłócą i śmieją! Muszę to przerwać! Muszę coś z tym zrobić!
- Orange Tail zaginęła, a wy się kłócicie?! Jak tak można?! Wstyd i hańba - wydarł się.
Cisza.
Nikt nie wyglądał na przejętego. Aczkolwiek przynajmniej zamilkli. Pięć pysków skierowało się w jego stronę. W ich spojrzeniach dominowała obojętność.
- Znajdzie się. Dogoni nas na następnym postoju. Kiedy zobaczy popioły z naszego ogniska zmądrzeje. Zapewniam się, że niedługo poznamy nową, lepszą Orange Tail - odparł spokojnie przywódca grupy.
- A jeśli coś jej się stanie? - zaoponował Nnoitra.
- Trudno o bezpieczniejszy las. Nic jej nie będzie.
Niebieski jednorożec miał szczerą nadzieję, że Bastard nie rzuca słów na wiatr. Nie mógł znieść myśli, iż tej przepięknej klaczy mogłaby się stać jakakolwiek krzywda. To byłoby gorsze niż śmierć, a nawet niż tłumaczenie się Królowi Nocy co się stało z całym oddziałem OSKN.
Ognisko zgasło już całkowicie. Wszystkie drewienka dopaliły się do cna. Nie żarzyło się już nic. Ale serce Nnoitry zapłonęło jeszcze mocniej.
Wróć. Wróć, ukochana. Do mnie.

***

Bolało ją wszystko. Zwłaszcza szyja, która nie mogła się zdecydować, czy ma pulsować okropnym, tępym bólem, czy piec z powodu poparzeń. Coś próbowało rozsadzić jej czaszkę, a ona nie mogła tego zabić. Musiała znosić swoje cierpienia. Ale ona wcale nie chciała ich znosić. Pragnęła by zniknęły. Na tle tych dolegliwości potłuczone całe ciało było drobnostką niewartą uwagi.
Boli. I jest ciemno. Nie ma tuneli, światełek, ładnych łąk, ani muzyki. A to znaczy, że jednak żyję. To dobrze. Jeśli w Zaświatach grają jak w świątyniach, to ja nie chcę się tam znaleźć.
Otworzyła oczy, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie opuściła tego świata. Nie zobaczyła nic. Było ciemno, a źrenice nie zdążyły się przyzwyczaić. Spróbowała przyświecić sobie rogiem, ale odpowiedziało jej wówczas uczucie wbijania tysiąca igieł w ten narząd.
- ***! - jęknęła.
Nie żeby to coś pomogło. Ale uważała za niegodne ciągłe jęki, płacze i piski. Wolała poinformować cały świat o swojej sytuacji raz a porządnie. A nie było lepszego sposobu od tego krótkiego słowa. Oczywiście intonacja musiała być odpowiednia.
- O! W końcu się obudziłaś - odpowiedział jej znajomy głos.
- Co z tym skurwysynem?
- Spalony na popiół.
To była bardzo dobra wiadomość, która nieco poprawiła jej humor. Zadanie polegające na pomszczeniu Sunday zostało wykonane. Może i nie przez nią, ale i tak czuła sporą satysfakcję, z faktu, iż ten plugawy wampir nikogo już nie zabije. Choć wolałaby by liliowogrzywa klacz jednak żyła, siedziała obok i kłóciła się z Hualongiem. Córka oberżysty miała w sobie jakąś taką iskierkę naiwności, która sprawiała, że świat stawał się bezpieczniejszym, cieplejszym i milszym.
- Dobrze… Jak długo spałam?
- Dziś jest druga noc.
Wzrok powoli się przyzwyczajał. Widziała już zarys swojego rozmówcy.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zapytać się o to gdzie jest. Uznała to jednak za zbyt błache i głupie. W końcu nawet największy kretyn by zauważył, że jest w jaskini, która znajdowała się zapewne w jakimś lesie na ostatnim zazadziu.
- Czy możesz mi wyjaśnić, gdzieś ty się podziewał, kiedy byłeś mi potrzeby, do cholery?! - wydarła się.
Była słaba, była bardzo słaba i bez wątpienia nie zdołałaby teraz wstać. Ale ta jedna rzecz zawsze jej się udawała, niezależnie od stanu zdrowia. Czasami Night Shadow nawet zastanawiała się dlaczego jej głównym talentem była Magia Iluzji, a nie opierdalanie innych.
- Night - głos smoka załamał się lekko - ja naprawdę przepraszam, ale zgubiłem cię w tej mgle. To wszystko przez te przeklęte opary. Dopiero później usłyszałem twoje krzyki. Natychmiast ruszyłem ci na odsiecz, przysięgam.
Miała wielką ochotę obdarzyć go paroma brzydkimi epitetami. Z drugiej strony wiedziała, że ta mgła była dziwna i nienaturalna. A ona nie przewidziała, że może zakłócać percepcję gada.
- Wiem, że jestem idiotą - kontynuował Hualong. - Jestem idiotą, kurwą i kretynem.
Czuła się jakby miała zaraz zdechnąć, ale się zaśmiała. Głośno.
- Z pierwszym i ostatnim zgadzam się niewątpliwie, Hualong. Ale nie mam pojęcia dlaczego jesteś kurwą… Sprzedajesz swoje ciało?
- Nie. A dlaczego pytasz? - wyraźnie zdziwił się zielonołuski.
- Ty wiesz w ogóle co znaczy to słowo? - zarechotała.
- To coś jak „debil”, tylko mocniejszego, prawda? - odparł z dumą.
Zielonogrzywa alikorn wydała z siebie kolejną salwę śmiechu.
- Nie, to zdecydowanie znaczy coś innego. Jesteś smokiem, nie zrozumiesz tego, a ja nie mam siły by ci to teraz tłumaczyć. Ale nie używaj więcej tego słowa, błagam. Ja chyba też przestanę… Tak, myślę, że to dobry pomysł.
Wątpiła by smoki słyszały o zawodzie prostytutki. Ale nijak nie mogła sobie wyobrazić łuskowatej dziwki. Ta rasa, podobnie jak alikorny czy jednorożce była na to zbyt dumna. Kurtyzana to typowy zawód dla klaczy pegazów i kucyków ziemskich.
- Jak wyglądam?
- Całkiem nieźle. Masz krótszą grzywę i łysy placek na szyi. Widać ci też nieco mięsa. Pachnie smakowicie.
Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Hualong był mięsożerny i inaczej odbierał świat. Nigdy nie zrozumie go w pełni, tak jak on nie zrozumie jej. Zawsze będą się zaskakiwać. On akceptował jej inność, a ona jego. I nawet nie przeszkadzało jej, że w każdej chwili może stać się przekąską swojego przyjaciela.
Rany się zagoją i śladu nie będzie. Nie jest źle. A przynajmniej nie na tyle, by źrebaki uciekały z płaczem na mój widok. Chyba. Cholera wie co znaczy „całkiem nieźle” dla smoka.
- Co dalej? - zapytał szkarłatnooki.
- Sunday została pomszczona, więc wracamy do planu pierwotnego. Idziemy do Firegard. Mam Tron Nocy do zdobycia. Jestem urodzoną władczynią - stwierdziła.
- Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu twierdziłaś, że jesteś urodzoną pogromczynią potworów - parsknął smok.
- Zamknij się.
Hualong zaśmiał się jeszcze głośniej. Ten dźwięk mocno różnił się od tych wydawanych przez kucyki. Był czymś pomiędzy rykiem, mruczeniem, warczeniem i agonalnym rzężeniem.
- Night, czy twoje plany i pomysły zawsze muszą być absurdalne, głupie, i skazane na porażkę?
- Sunshine Arrow walczyła. Ja też będę.
- Twoja wielka miłość miała armię! Wierną armię! Ty masz jednego smoka.
Klacz uśmiechnęła się szeroko, a z jej rogu niemal wystrzeliły iskierki. Niemal, bo towarzyszący użyciu magii ból ją ostudził. Pocieszające było to, że już mogła fizycznie jej używać, a przeszkody natury zdrowotnej powinny szybko minąć.
- Czyli idziesz ze mną?
- A mam wybór? Posiedzisz miesiąc w lochach to zmądrzejesz - rzucił z przekąsem. - Bo na miejscu tamtych kucyków kazałbym cię zamknąć.
- Nie rozumiesz, że to moje przeznaczenie?
- Gdybym wybił ci łapą polowanie na wampira to twoim przeznaczeniem nie byłoby być rannym kucem. Chyba że to zadziałało to przeznaczenie. Jeśli to było przeznaczenie, to je porzuć bo jest złe i trzeba się trzymać od niego jak najdalej.
Shadow zastanowiła się chwilę. Owszem, jej dotychczasowe życie zdecydowanie nie było najlepsze i daleko rozmijało się z marzeniami. Jednak wiedziała, że nie robiąc nic nie osiągnie swoich celów. Dlatego wolała je realizować, nawet jeśli szanse powodzenia były nikłe albo nie istniały. A ponieważ przeznaczenie mogło istnieć, to powinno jej nagrodzić jej wysiłki, ponieważ głęboko wierzyła, iż jej powołaniem jest bycie Królową Nocy. Pierwszą w historii tego państwa samodzielną klaczą na tronie.
Należy mi się jak psu miska. Jestem starsza od Dark Mane’a. I skoro ojciec nie chce uznać moich praw, to niech nie liczy, że będę lojalna jego władzy. Mam gdzieś jego rozkazy. I nie będę czekać na swoją kolej. Sama wezmę sobie co moje. I ukarzę tych, którzy próbowali mi przeszkodzić.
- Widzisz. A może nie widzisz. Nie mam pojęcia jaki smoki mają wzrok - zaczęła - ale to w sumie nieważne. Tłumaczyłam ci to już zresztą. To wszystko jest dla mnie bardzo ważne. I nigdy nie wybaczyłabym sobie, że nie uczyniłam nic w tym kierunku. Ja po prostu muszę coś zrobić, spróbować. Ona by tak zrobiła.
Zielonołuski nie spytał kim jest „ona”, wystarczająco często słuchał o generał Arrow.
- Dobrze, więc. Jutro wyruszamy.
Nie dopytywała się jak. Nie musiała. Wolała wykorzystać energię na coś pożyteczniejszego. Konkretnie to na sen.





IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #70 : 27 Sierpnia 2014, 18:41:58 »
Ok, skoro tak ładnie o komcia prosisz.

Niestety nie będzie to zbyt miarodajny, tudzież rozwijający komentarz. Może dlatego że czytałem rano, i do tej pory nie mogę tego przeczytać na spokojnie jeszcze raz...

Ale opinia raczej pozytywna. Nic jakiegoś dziwnego nie ma.

Co jest na plus - Nowy (a w każdym razie tak mi się zdaje) POV jakim jest Hualong. Wcześniej wydaje mi się iż nie mieliśmy wglądu do smoczego łba.
Poza tym trochę lore fajnie wyglądało (to o smokach, i ich krainie, pochodzeniu itd.)


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #71 : 23 Listopada 2014, 20:24:43 »
Oto kolejny rozdział.

https://docs.google.com/document/d/1up5_aArMXxHHDdnBGFJDuiyj-JRe6SCLldBKNOYfGJo/edit

Cień Nocy

Rozdział XXI: Zatruta Róża

autor: Cahan

korekta: Gandzia





Na suficie namalowano setki rozhasanych, alikornich źrebiąt. Zadziwiała ją szczegółowość wykonania i żywość barw, wciąż widoczna pomimo wieku fresku. Powstał jeszcze podczas budowania Magicgard, tysiące lat temu, kiedy kucyki stały na znacznie niższym poziomie technologicznym i używały bardzo pierwotnych barwników. Ochraniająca go magia również była niezwykle pierwotna. Klacz wyczuwała jej chaotyczne drżenie.

Wychowała się w tym zamku, kochała to miejsce, a jej wspomnienia stąd zawsze napawały ją radością. Niestety, teraz to się skończyło. Na kilka dni w sercu Precious Light zagościł smutek, by zniknąć i zamienić się w gorejący gniew, który zniknie i wypali się dopiero, kiedy zemsta zostanie dokonana.

Wahała się nad decyzją o swoim pobycie tutaj. Z jednej strony nie chciała ustąpić tronu temu przybłędzie z Nocy, a z drugiej wiedziała, iż więcej zdziała, jadąc na wschód i podburzając tamtejszych lordów do działania.

Rozumiała, że sama nic nie może. Nie zostanie Królową Zmian, zresztą ten tytuł należał się jej starszej siostrze, a następnie jej siostrzeńcowi. Nie miałaby nic przeciwko Moonlight Dust na tronie. Ale nie mogła pozwolić, by rządy w jej imieniu sprawował morderca poprzedniego króla. Plugawy, chciwy, zdradziecki i przeklęty przez bogów, Darkness Sword, Pierwszy Tego Imienia Król Nocy!

Miała ochotę mordować, kiedy myślała, że ta kupa kucoperzego łajna miałaby nosić tytuł Strong Change’a. Jej zdaniem, zabójcę krewnych należało postawić przed sądem i, po sprawiedliwym procesie, zabić poprzez nabicie na zaostrzony pal.

Uśmiechnęła się na myśl o tej konkretnej kaźni. Normalnie nie cierpiała oglądania egzekucji, ani nawet rannych w bitwie ogierów. Jednak była pewna, że ten widok sprawiłby jej wielką przyjemność. Wręcz czułaby się usatysfakcjonowana.

Opuściła wzrok, obserwując kolejne części ponynckiej kolumny. Z niezadowoleniem odkryła małą plamkę na wysokości trzech metrów i piętnastu centymetrów. Niestety nie mogła teraz nakazać służbie zrobienia czegoś z tym. To już nie był jej zamek. Nie mogła więcej nazywać Magicgard domem. A szczególnie nie, kiedy on tu był.

Odwróciła łeb od drzwi na dziedziniec. Słyszała, kiedy rozwierano ich skrzydła.  Już po dźwiękach dobiegających z zamkowego dziedzińca wiedziała kto wrócił.  Nie chciała na niego patrzyć. Nie mogła nawet zaszczycić go swym pogardliwym spojrzeniem. Nie mogła, bo by się na niego rzuciła i niechybnie doszłoby do morderstwa. Okrutnego i szybkiego. A Książę Midnight musiał póki co żyć.

Czym byłaby szybka zemsta? Oko za oko? Ząb za ząb? Nie, to dobre dla ogierków w okresie dojrzewania, a ona miała już sporo lat na karku. Zabije miecz Królestwa Nocy i skończy na szafocie? Po co, skoro może mieć miecz oraz róg, który go dzierży... A wcześniej pokrzyżuje plany, zamieni jego życie w ruinę i sprawi, iż cały ród Mooncastle przejdzie do historii jako zepsute stado nieudaczników.

– Miło nam was widzieć, Księżniczko Precious Light – usłyszała.

Już wcześniej zauważyła, że się zbliża. Obute kopyta głośno stukotały, kiedy ogier wspinał się po schodach na podwyższenie. Precious nie odwróciła się od razu. Nie zamierzała być taktowna i chciała dać mu to do zrozumienia. W końcu, po dłuższej chwili, łypnęła na niego pomarańczowym okiem.

Stał spokojnie, wyraźnie czekając na jakąś odpowiedź od Księżniczki Południowej Marchii. Widać było, iż dopiero co wrócił i nie zdążył się ochędożyć. Czerwona grzywa wyglądała na uczesaną przez wiatr przyzwany przez kuce burzy, zaś czarne futro pokrywały zaklejki. Przynajmniej w widocznych, nie ukrytych pod czarnym pancerzem generała Nocy, miejscach.

– Witajcie, Książę – rzuciła chłodno.

– Czy coś się stało, Pani? – zapytał uprzejmie Moonshine Axe.

Biała klacz podniosła lewą brew. Najchętniej nie odpowiedziałaby w ogóle, ale cóż… To nie byłoby rozsądne.

– Ależ nic, po prostu się zamyśliłyśmy. – Złotogrzywa przekrzywiła łeb. – Zamyśliłyśmy  się nad okropną pracą służby w ostatnim czasie.

– Macie rację, zajmiemy się tym jako tymczasowy pan na Magicgard. Wybaczcie nam za to niedopatrzenie, niestety znajdowaliśmy się w rozjazdach.

Z trudem powstrzymała parsknięcie. Czarny alikorn śmiał mówić o swoich wyprawach po poszczególnych miastach? Śmiał mówić o swoim przekonywaniu lordów Zmian do władzy mordercy? Śmiał mówić to jej?!

Light spuściła łeb i poprawiła koronki przy dekolcie sukni. Tego dnia nosiła szaty w barwach morskiej zieleni i bieli piany. Pasowały do jej umaszczenia, jak wszystko zresztą. Jej matka mawiała, iż na urodziwej klaczy każde odzienie prezentuje się ślicznie.

– Macie źrebięta, Panie? – wyszeptała.

Moonshine Axe zmrużył szkarłatne oczy.

– Tak, mamy syna. Dlaczego pytacie, Księżniczko?

Jedno źrebię z prawego łoża, chcieliście powiedzieć.

Księżniczka Południowej Marchii uśmiechnęła się jadowicie i oparła się o balustradę.

– Zapewne za nim bardzo tęsknicie. Ile to już minęło? Trzy tygodnie?

– Cztery. I tak, tęsknimy. To miłe i uprzejme z waszej strony, że interesuje was nasze życie rodzinne. Jesteście niezwykle troskliwe, Księżniczko. – W ślepiach ogiera zagrały złośliwe ogniki.

Przełknęła ślinę. Bała się, że przegra tę rozgrywkę. Wiedziała, iż Moonshine Axe zrozumiał sugestię, ale nie spodziewała się,  że odpowie w taki sposób, zlekceważy ją. Nie doceniła go, traktując jako zwykłego wojownika na posyłki. Najwidoczniej najsłynniejszy pijak i rozpustnik Caballusii, kiedy chciał, radził sobie z grą na dworze.

Tak, niechybnie musimy nieco zmienić strategię. Ta potyczka się nie liczy, ale nie chciałybyśmy jej przegrać.

– Och, najzwyczajniej nie rozumiemy, dlaczego wasza wizyta tutaj tak się przedłuża – klacz czuła, iż stąpa po kruchym lodzie i to ze związanymi skrzydłami – skoro już sprawa przynależności terytorialnej ziem Królestwa Zmian została z grubsza ustalona, zaś dalsze kwestie leżą już w kopytach Ich Wysokości, Darkness Sworda i Sundust Afternoona.

Przez chwilę zastanawiała się, czy zauważył, iż nie powiedziała „byłych ziem Królestwa Zmian”, ale jego odpowiedź wyjaśniła wszystko.

– Obecnie znajdujemy się na terytorium Imperium Nocy, Księżniczko. Na  mocy więzów krwi, panią na zamku Magicgard jest teraz Jej Wysokość, Moonlight Dust Mooncastle rodu Magicvern, Królowa Nocy – rzekł, a klaczy nie umknęło, iż nie odpowiedział na jej pytanie.

Ta gra robi się coraz ciekawsza – pomyślała.

– Och! Z przyjemnością ujrzałybyśmy naszą siostrę w Magicgard. Mam nadzieję, iż Jej Wysokość szybko przybędzie tutaj, by objąć tron.

– Niestety, Jej Wysokość nie cieszy się dobrym zdrowiem i nie jest w stanie tu przybyć. Dzięki niech będą Harmonii, że Jego Wysokość wspomoże naszą Panią i w jej imieniu zajmie się nowymi ziemiami Imperium.

– Z tego co pamiętamy, to nasza siostra nigdy nie chorowała. Może klimat Królestwa Nocy jej nie służy? Przekażcie jej to, Panie. Jesteśmy pewne, że tutaj, w Królestwie Zmian, znów poczuje się lepiej.

Tak, ta rozmowa zaczyna zmierzać w dobrym kierunku. Moonshine Axe wie, że nie ustąpię. Wie, że powinien się bać zachodnich lordów. Wschód udzielił Nocy poparcia, środek też. Ale zachód… Tamtejsi lordowie nie zaakceptują Darkness Sworda. Tron należy się naszemu małżonkowi, a nasz małżonek to my!

– Nie sądzimy, Księżniczko Precious Light. Jej Wysokość mocno podupadła na zdrowiu, kiedy piętnaście lat temu wydała na świat źrebięta – odpowiedział zimnym głosem.

Złotogrzywa uśmiechnęła się kpiąco. To była jej jedyna reakcja na słowa czarnego ogiera. Kłamał w żywe oczy, a Precious nie miała ochoty na dalsze rozmowy z tym plugawym kucykiem. Z mordercą i zwyrodnialcem, gwoli ścisłości.

– Wybaczcie nam, Książę, jednak wzywają nas sprawy niecierpiące zwłoki. Pozwólcie więc, że się oddalimy.

Postąpiła krok w bok, chcąc go wyminąć. Skrzydło drugiego alikorna rozpostarło się i zagrodziło jej drogę. Zaskoczona i rozwścieczona Precious Light parsknęła głośno.

– Wybaczcie nam nasze nieodpowiednie maniery, Księżniczko, jednakże  chcieliśmy wam powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Przepraszamy, jeśli uraziliśmy wasz majestat, ale nie godzi się zapraszać damę na uroczystą kolację, mówiąc do trenu jej sukni…

– A godzi się zatrzymywać damę w taki sposób, Książę? – prychnęła oburzona.

Moonshine Axe przekrzywił łeb, uśmiechając się kpiąco.

– Nie, nie godzi się. Czy wraz z waszym dostojnym małżonkiem dotrzymacie nam towarzystwa podczas kolacji, która odbędzie się dziś, zaraz po zachodzie Słońca, w naszych prywatnych komnatach? Mamy z wami parę spraw do omówienia. Sprawy państwa, same rozumiecie, Księżniczko Precious Light.

Jego komnatach?! On kpi sobie ze mnie! Nigdy! Nie pozwolę obrażać mojego honoru!

Ominęła przeszkodę na drodze ku swym komnatom i rzuciła na odchodnym:

– Niestety, wyruszamy wraz z naszym małżonkiem jeszcze przed nadejściem zmroku. Stęskniliśmy się za Equestrią, a to miejsce napawa nas smutkiem, sami rozumiecie, delikatna, klacza dusza…

Nawet szczególnie nie kłamała, naprawdę zamierzała udać się w pierwszej kolejności do włości Lusty Mastera, a dopiero stamtąd ruszyć na południowowschodnie tereny Królestwa Zmian. Gdyby zrobiła to teraz, to wzbudziłaby zbyt wielkie podejrzenia. Nie była naiwna i wiedziała doskonale, iż swym zachowaniem jasno dała do zrozumienia, iż nienawidzi nowego władcy. Ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie docenią jej. Mało kto ją doceniał, bo była klaczą. Pomyślą, że chce zaszyć się w mężowskim zameczku i nie wyściubiać stamtąd nosa.

Precious miała plan. I postanowiła wcielić go w życie, za wszelką cenę. Magicgard należy do rodu Magicvern, nie Mooncastle, a ona dopilnuje, by na tronie zasiadł ktoś o odpowiednim pochodzeniu.



***



Umiała latać. Miała skrzydła, w końcu urodziła się alikornem, kucykiem latającym. Jednak serce i tak podchodziło jej do gardła, gdy oglądała drzewa przesuwające się pod brzuchem smoka. Nie pierwszy raz leciała na jego grzbiecie, jednak wówczas, w razie upadku mogła po prostu pofrunąć. Teraz jej trzecia para kończyn najpewniej nie miałaby siły, by unieść ciało klaczy.

Upadek z takiej wysokości? Zdecydowanie nie mam na to ochoty.

– Trzymasz się? – zapytał Hualong.

– Tak właściwie to leżę przewieszona przez twój kłąb. Nie mam się czego trzymać.

Jęknęła cicho. Zaczynała żałować, że zgodziła się, kiedy zielonołuski gad zaproponował jej taką formę podróży. Nie sądziła, że może mieć lęk wysokości. Szczególnie że smocze łuski były śliskie niczym metal. Jednak nie biło od nich zimno, ale też nie grzały. Zastanawiało ją z czego są zrobione. Twarde, lekkie, wytrzymałe, odporne na korozję – idealny surowiec do budowy pancerzy. Niby alikornie zbroje również posiadały takie zdolności, jednak mało który współczesny płatnerz umiał taką zrobić, więc z ich ochrony korzystali jedynie najbogatsi z możnych. Armia, w której każdy alikorn i jednorożec nosiłby tak dobry pancerz, zyskałaby znacząco na skuteczności.

Gdyby udało się opracować metodę produkcji takich przedmiotów na większą skalę, to być może mogłyby nawet wpaść w kopyta niektórych pegazów – pomyślała. – Szkoda, że to nierealna wizja.

Oczyma wyobraźni widziała własną armię przerabiającą jakichś anonimowych zbrojnych na krwawą miazgę, a to wszystko dzięki wprowadzonym przez nią innowacjom. Nie wiedziała jeszcze kim miałyby być te kucyki, które jej wojsko miało zmasakrować, w jej wizji nawet nie miały wyraźnych rysów pysków, stanowiły jedynie kolejne kształty, padające pod gradem ciosów.

– Coś taka cicha? Bardzo boli? – głos smoka wyrwał ją z krainy marzeń.

– Zamyśliłam się, Hualong. – Klacz skrzywiła się. – Piecze i swędzi jak cholera. Tak jest cały czas. Boli tylko gdy jem, bądź napinam odpowiednie partie mięśni. Myślę, że jutro dam radę iść sama.

– Iść? – zdziwił się.

–  Tak, iść. Co w tym dziwnego?

Poczuła, że robi się coraz zimniej. Wznosili się. Otuliłaby się szczelniej płaszczem, gdyby nie strach przed najszybszym lotem życia.

– Jak twoja magia?

– A ty masz w ogóle jakieś pojęcie o magii? – zapytała.

– Tak, wiem, że bywa zawodna. Szczególnie twoja, Night. Myślę, że tyle mi wystarczy, a może się mylę? Hę?

Przez ułamek sekundy chciała rzucić jakąś groźbę. Szybko zdała sobie jednak sprawę, że takowa nie miałaby jakiegokolwiek pokrycia. Inna sprawa, że niemal wszystkie jej próby zastraszenia smoka go nie miały.

– Regeneruje się. Jest coraz lepiej. Mogę sprawić by mój róg świecił, a to już duży sukces.

– Zapomnij.

Czterokrotnie machnął mocno skrzydłami. Poczuła, że unoszą się coraz szybciej. Nie bardzo rozumiała dlaczego.

– Dlaczego?

– Ledwo powłóczysz nogami? – warknął.

Pragnęła w jakiś sposób zaprzeczyć. Szczególnie że miał rację.

– Jutro nie będę.

Smok zaśmiał się cicho. Night syknęła, gdy poczuła wstrząsy spowodowane napięciami niektórych mięśni gada.

– Gdybyś była wystarczająco zdrowa i sprawna, to darłabyś się jak smoczyca w okresie godowym. Zachowujesz się znośnie, więc musisz być poważnie chora.

Czy ja za często krzyczę? Czy na co dzień zachowuję się nieodpowiednio i jestem niemiła? – zastanawiała się klacz. – Nie, to niemożliwe. Hualog żartuje, jak zawsze.

– Dlaczego się wznosimy?

– Popatrz w dół, królowo! – odpowiedział kpiącym głosem.

Spuściła łeb i zauważyła, że kosmate, wielobarwne dywany wczesnojesiennych lasów zamieniły się w brązowo-żółte prostokąty pól uprawnych. Sądząc po ich ilości, nie zbliżali się do byle wsi, lecz do większego miasta. Słyszała, że na zachodzie wokół miast hoduje się rośliny i wypasa zwierzęta, ale nigdy wcześniej nie widziała tego na własne oczy.

– Nad jakim miastem będziemy lecieć? – zapytała.

– Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem kucem, to wasze jaskinie.

Shadow nie skomentowała. W pewnym sensie miał rację, ona też nie orientowała się zupełnie w smoczych osiedlach.

Pola ustąpiły miejsca drewnianym i kamiennym domom, stanowiącym podgrodzie, a następnie miejskim murom oraz domostwom. Ujrzała również zamek królewski z wielkimi ogrodami. Z tej wysokości nie dało się tego stwierdzić, szczególnie że się na tym nie znała, ale siedzibę rodu Magicvern, sądząc po kolorze, chyba rzeczywiście wykuto przede wszystkim z piaskowców, granitów i marmurów. Na wszystkich wieżach powiewały granatowe chorągwie ze srebrnymi emblematami – w barwach rodu Mooncastle, jej rodu.

– To może być Magicgard, miasto rodzinne mej matki i stolica Królestwa Zmian – odpowiedziała po chwili.

Smok chrząknął.

– Tak, to jest Magicgard, lecąc od Horsehoof nie powinniśmy mijać innych dużych miast, a to jest chyba większe nawet od Mooncastle!

Cieszyła ją obecność gada, ale i martwiła. Miała nadzieję, że żaden ciekawski pegaz ani alikorn nie poleci na smokobójczą misję. Zwłaszcza że wówczas ona najpewniej zostałaby schwytana przez wojska Nocy. Opcjonalnie spadłaby na dół i się zabiła.

– Cokolwiek to jest, to oboje stanowimy raczej niezwykły widok, nie sądzisz? Samotny smok i zaginiona królewna – mruknął.

– Brzmi jak legenda – zauważyła.

– Coś mi mówi, że przejdziemy do legendy. Niestety, raczej nie tak, jak byśmy chcieli.

Prychnęła. Wiedziała już do czego zmierza ta rozmowa. I miała dziwne uczucie, że już się kiedyś odbyła, ciekawe dlaczego…

– Co znowu, Hualong?

Milczał przez chwilę. Kiedy raczył odpowiedzieć, minęli już miasto i ponownie wznosili się nad lasami. Z ulgą powitała ich zielono-pomarańczowo-żółte barwy.

– Czasami zastanawiam się dlaczego ci towarzyszę… – zrobił przerwę w swojej wypowiedzi.

Night czekała cierpliwie, wsłuchując się w rytm bicia błoniastych skrzydeł. Nie zamierzała się namyślać nad jego słowami, niezależnie od tego, jak długą pauzę by zrobił. W końcu doczekała się dalszej części smoczego wywodu:

– I doszedłem już do wniosku, że po prostu nie mam już nikogo innego. Smok bez stada jest sam, zupełnie sam. Traci smoczych przyjaciół, a nawet rodzinę. Jesteś kucem, żresz trawę, która rośnie na smoczych kupach, a i tak cię lubię i nie chcę stracić. Dziwne, nie?

– Nie żrę trawy! Szczególnie rosnącej na kupie! – zaoponowała.

Poczuła się dotknięta do żywego. Ktoś śmiał zarzucać jej, klaczy alikorna, a nie podrzędnego ziemskiego kucyka, że je trawę. TRAWĘ. Jeszcze rosnącą na gadzim nawozie.

– Może jeszcze mi powiesz, że śpię na słomie?! – warknęła.

– Nie wiem, możliwe. Wy, kuce, to dziwny, nieokrzesany gatunek.

Na powrót schodzili niżej. Bliżej ziemi latało się prościej, jako istota skrzydlata doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na górze ciężej było oddychać, a powietrze pod skrzydłami nie dawało dostatecznego oparcia.

– Mniejsza o to, po prostu bez ciebie nie będę miał już nikogo. Wiesz, jak to jest… Sama odeszłaś od swoich przyjaciół, bo wiedziałaś, że oni kiedyś umrą, a ty będziesz żyć dalej. Nieśmiertelni powinni zawierać znajomości z podobnymi sobie. Samotność jest okropna, utrata bliskich też.

Zdziwiły ją jego słowa. Poważne i dojrzałe, nie pasowały do zielonego pyska młodocianego smoka.

– Rozumiem. Dlatego mi pomagasz?

– Tak, dlatego byłabyś taka miła i nie dałabyś się zabić, dobrze?

­– Oczywiście. I tak nie miałam zamiaru umierać – zakpiła.

Dotknęła kopytem obolałej części szyi. Wyczuła strupy, znaczne ubytki w sierści oraz nieco odsłoniętego mięsa. Syknęła z bólu.

Choć jeśli dalej będę działać pod wpływem impulsu, to daleko nie zajdę. Ale i tak nie żałuję tamtego. Tak należało postąpić i tyle. Sunday… Kiedyś odnajdę to, co z ciebie zostało i coś tym zrobię.

Night Shadow za bardzo nie miała pomysłu, co konkretnie miałaby zrobić z trupem szarej klaczy. Pochować z honorami? Kobyłę z plebsu?! Tak, ona była gotowa to zrobić, ale wiedziała, że inni wysoko urodzeni nie szanowaliby jej po czymś takim. Oddać ciało rodzinie, na której jej chyba za bardzo nie zależało…

Pochowam cię pod małym kurhanem na jakiejś słonecznej polanie. Dam coś na pamiątkę, byś nie zapomniała mnie w Zaświatach.

– Czyli nauczyłaś się czegoś od ostatniego razu? – zielonołuski przerwał jej rozmyślania.

– Owszem. Nie oddalać się od ciebie.

Jej mięsożerny przyjaciel roześmiał się głośno.

– Ale nie wlecisz przecież na mnie do stolicy Królestwa Słońca. Jak tam przenikniesz? Nakryjesz się płaszczem i będziesz udawać brudną ścianę? Przejdziesz koło strażników, twierdząc, że chcesz się widzieć z ich władcą, ponieważ chcesz go wykorzystać do własnych celów?

Shad zaszczyciła go królewskim milczeniem.

– Night? – jęknął. – Ty naprawdę miałaś taki pomysł? Nie pogrążaj się bardziej i wymyśl coś lepszego albo zawracamy.

W zasadzie… Przydałoby się coś wykombinować. Na drodze do Firegard rzeczywiście stanie przede mną wiele barier. Powinnam dostać się niezauważona, niewykryta, a w razie czego mieć jak uciec. Jakby to jeszcze było takie proste… Nie mogę utrzymywać iluzji zbyt długo. Może po prostu użyć przebrania, a w razie wielkiej porażki po prostu umrzeć? – jakiś wyjątkowo wredny głos w głowie, bardzo podobny do tego należącego do Bastard Spella, właśnie powiedział jej, że cały ten plan może sobie o kant zadu włożyć. – Nie, nie tędy droga. Zaraz, zaraz… Nie mogę?!

– Hmm? Wykombinowałaś coś? – ponaglił ją zielonołuski towarzysz.

Z mizernym skutkiem spróbowała obrócić łeb w stronę lotu.

– Alikorny z Alikorngard!

– Wiem, nie żyją – parsknął gad.

Klacz przewróciła oczami, bo co innego miała zrobić, skoro jej towarzysz był niereformowalnym chamem i prostakiem?

– Nie rozumiesz? One były w stanie utrzymywać iluzje przez tysiąclecia. W katakumbach Sunsetgard była taka zamaskowana pułapka. Już wtedy zwróciłam na nią uwagę, ponieważ tamta iluzja była niesamowita. Działała, choć twórca był od dawna martwy. Rozumiesz to?

– Nie.

Westchnęła. Czuła, że będzie musiała się mocno natrudzić, by wyjaśnić mu działanie iluzji.

– Normalny miraż tworzy się poprzez nieprzerwaną wiązkę magii kontaktowej rozmieszczonej bezpośrednio na powierzchni przedmiotu. Jeśli coś jest nieruchome, to pół biedy, ponieważ utrzymanie czaru kosztuje mniej niż jego przywołanie, rozumiesz?

– Załóżmy, że tak…

– Ale kiedy jest ruchome – kontynuowała – to wtedy iluzja składa się z wielu zaklęć, które przywoływane są płynnie i zgodnie z wektorem przemieszczenia obiektu. To bardzo męczące. Dlatego Magia Iluzji jest rzadko stosowana, ponieważ uważa się ją za niepraktyczną z powodu ograniczeń. Ale ja myślę, że można je obejść.

Ostro spikował w dół, Shadow zignorowała ten popis. Kiedy była zła, to strach mijał i przemieniał się w irytację.

– Ty myślałaś, że pokonasz wampira. Ty myślałaś, że walenie łbem o pień drzewa to dobry pomysł, ty myślałaś, że samotna podróż, kiedy nie masz za grosz orientacji w terenie, ma sens. Shad, czasem wolałbym, byś więcej nie myślała.

Fuknęła ze złością. Jak on śmiał ją obrażać?! Ją?!

– Ty myślałeś, że plotkowanie na temat starszych smoków jest dobrym pomysłem. Myślałeś, że dokuczanie Sunday jest nieszkodliwe. Właśnie, myślałeś źle. Dlatego teraz łaskawie stul pysk i słuchaj, co mówię! – wydarła się z całych, dość mizernych, sił.

– Oboje mamy swoje za flakami – odparł zadziwiająco spokojnie i pojednawczo, a klacz uznała, że nie skomentuje tego jakże ciekawego idiomu. – Jednak nie jestem aż tak durny, by zgodzić się na jeden z twoich skazanych na porażkę pomysłów.

– Chciałam powiedzieć, że wymyślono, jak obejść ograniczenia iluzji i zrobiono to już dawno temu. Magowie z Alikorngard scalili czar z materią. Nie nakryli, jak robimy to obecnie, a wręcz przykleili do niego. Magia stała się oddzielnym bytem, którego nie trzeba podtrzymywać, który stanął poza czasem – tłumaczyła gorliwie, czując, jak płomień własnego geniuszu ogarnia jej trzewia. – Rozumiesz, Hualong? Ja też mogę zrobić taki miraż jak starożytne alikorny.

– Jedno małe pytanie, robiłaś to już?

Jej zapał zgasł niczym świeca trącona podmuchem wiatru. Nie miała pojęcia jak powtórzyć to, co udało się jej przodkom. Będzie musiała coś wykombinować. To, że żaden inny alikorn od tysiącleci nie wymyślił na to sposobu nie nastrajało jej pozytywnie. Z drugiej strony – kto, jeśli nie ona, przedstawicielka z najdoskonalszej z kucykowych ras, której talentem uwiecznionym na Znaczku była właśnie Magia Iluzji, miałby tego dokonać?

– Nie, jutro spróbuję.

– Jeśli ci się nie uda – smok przechylił się na prawo, zmieniając nieco kierunek lotu – to wracasz do swoich kopytnych przyjaciół, a ja zostanę pierwszym w historii smoczym poszukiwaczem skarbów, przygód i ładnych smoczyc.

Uda się. Musi mi się udać. Bo cóż innego w życiu mi zostało? Wieczna tułaczka z pyskatą jaszczurką?



***



Bastard Spell jak zwykle miał rację. Zjawiła się drugiego dnia o świcie. Zziębnięta, załzawiona i z zielonymi glutami, zwisającymi z pomarańczowych chrap. Odzienie miała brudne, wymięte i zapewne przemoczone. Siedziała przy ogniu i grzała się w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękami smarkania i kaszlu. Jedynie groźne spojrzenie turkusowego jednorożca powstrzymywało go przed rzuceniem się na ratunek pani swego serca.

Dlatego jedynie przyglądał się jej uważnie i wraz z Poszukiwaczami Przygód czekał, aż gotująca się nad ogniem zupa w końcu będzie gotowa. Próbował udawać, że wpatruje się w roztańczone płomienie, ale wychodziło mu to słabo.

Poranek był zimny, czuć było zbliżające się Samhain. Słońce nie grzało już ciepłem lata, rzucało jedynie mroźne, zimowe światło, rozpraszające różowawe niebo. Nieodległa ściana lasu rzucała długi cień na obozowisko, co dodatkowo przeszkadzało w rozgrzaniu zziębniętego ciała.

Orange Tail kichnęła donośnie, zakłócając porządek dnia. Rękawem wytarła rzadkie gile.

– Trzeba było szlajać się samopas po lasach, tak? – zakpił Bastard. – Trzeba było strzelać fochy i zachowywać się jak wredna, złośliwa suka?

Szary pegaz siedzący obok Nnoitry drgnął, ale nie przeszkodził jednorożcowi w obrażaniu klaczy. Sam sir Oakforce również nie zareagował. Uznał, że metody maga, choć brutalne, to działają. W końcu od paru godzin czerwonogrzywa pegaz nie chciała nikogo zabić, ani nawet skopać.

Głośno pociągnęła nosem, a z zaczerwienionych oczu ciurkiem leciały jej łzy.

– No, pytam się ciebie, Tail? Mądrze było się tak zachowywać? – kontynuował Bastard Spell.

Pegaz zaszlochała.

– Bo według mnie nie. Zachowywałaś się jak skończona kretynka, idiotka, pochłonięta żądzą udowodnienia sobie i światu, że jest kimś innym, niż jest naprawdę – dodał.

– Bastard, dosyć! – przerwał mu Javelin Ichor.

Cytrynowy pegaz wstał i podszedł powoli do zapłakanej Orange. Objął ją skrzydłem i wytarł oczy Tail połą burego płaszcza. Zielonogrzywy żałował, że nie wpadł na ten sam pomysł.

– Spójrz na nią. Tego właśnie chciałeś? – syknął bordowogrzywy.

– Tak, dokładnie tego – odparł przywódca Randomowych Poszukiwaczy Przygód, uśmiechając się szeroko.

Nnoitra i Random popatrzyli po sobie. Jednorożec poczuł, że zrodziła się pomiędzy nimi cienka nić zrozumienia. Jednocześnie podnieśli się z ziemi i w tej samej chwili powiedzieli:

– Spell, wystarczy. Osiągnąłeś cel.

Czarodziej dumnie napiął mięśnie i podniósł ogon u nasady. Miał z czego być zadowolony, w końcu zahamowanie morderczych żądzy pewnej klaczy zdecydowanie należało do rzeczy ważnych.

– Nie, jeszcze nie do końca. – Niebieski jednorożec zmrużył oczy. – Orange, przeproś – mruknął, po czym odwrócił się w stronę Awfula i odpowiedział na niewypowiedziane jeszcze zdanie. – Nie, Look, nie odpuszczę jej. Jeszcze niedawno nasza biedna Tail miała ochotę mnie skopać i poturbować, a nie zrobiła tego tylko dlatego, że jestem większy, silniejszy i zdolniejszy.

– I skromniejszy – do uszu Nnoitry doszedł szept Greena.

Bastard albo tego nie usłyszał, albo raczył to zignorować.

– No, Orange. Czekam.

Klacz podniosła wzrok. Choroba i płacz zrobiły swoje – wyglądała szkaradnie. Zupełnie nie tak jak opisują we wszystkich powieściach. W zapłakanej, wyczerpanej Orange nie było nic pięknego.

– Ja – pociągnęła nosem – ja… – rozpłakała się jeszcze głośniej, brzmiała jakby dławiła się swoim głosem. – Przepraszam. Was wszystkich.

Niebieskogrzywy jednorożec skinął łbem. Javelin wciąż pocieszał pomarańczową klacz. Awful i Random milczeli. A paladyn zastanawiał się co dalej. Jak bardzo zmieni się nastawienie Poszukiwaczki Przygód wobec niego?

– Panowie, zupa już doszła – stwierdził Crossbow.




Wiadomość doklejona: 23 Listopada 2014, 22:07:20
Raczej inny typ opowiadania. Cień to przygodówka z elementami politicial i dark fantasy, a Every Day A Little Death to krótki strzelczyk nastawiony na klimat i głębokie rozważania.


« Ostatnia zmiana: 23 Listopada 2014, 22:07:20 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #72 : 23 Listopada 2014, 21:15:52 »
Cahan nastawiaj się na klimat, bo tu raczej nic klimatu nie czuć. Znaczy, może się nie wczułem, ale odniosłem wrażenie, iż tekst jest suchy. Gdzieś tam też trafiło się jakieś niefortunne sformułowanie, ale imo w komentarzu winno się wyrazić relacje z czytania, a nie polować na literówki. Chyba, że tekst jest napisany tak tragicznie, że najchętniej by się go skasowało i napisało na nowo. Tutaj jednak tak nie jest i poziom jest na Twoim standardowym poziomie.

Klimatuj, bo evry deje 2x lepsze.


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #73 : 23 Listopada 2014, 21:30:35 »
Akurat sceny mało klimatyczne, taki fragment, że dzieje się akcja, a klimat nieszczególnie. Całość miała być parę razy dłuższa - dodatkowe POVy, ale czasu nie starczyło, a czytelnicy czekają.

Pogańskie kuce są romantyczne, oniryczne, etc. Cień bardziej idzie w stronę brutalnego, szarego świata.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #74 : 23 Listopada 2014, 21:33:37 »
Jeżeli dodatkowe POV-y miałyby być na tym samym poziomie to niewiele by wniosły. Lepszy jeden dopieszczony POV niż trzy czy cztery średnie, na miernym poziomie.
Oniryczno-romantyczne kuce są znacznie lepiej napisane.
Brutalno-szare kuce są opisane - dobrego słowa użyłaś - po prostu szaro.

Masz na myśli czytelników na tawernie...?
Wyrazem szacunku do czytelników byłoby nieoddanie im do czytania fragmentów słabyh, niedopracowanych, niedopieszczonych.


IP: Zapisane
Strony: 1 2 3 4 [5] 6    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.158 sekund z 22 zapytaniami.
                              Do góry