Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Kwiat Paproci (Czytany 2926 razy)
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« : 01 Lipca 2014, 20:04:34 »
Co to? Pseudopogańskie kuce!

Wersja na dysku google [polecana, bo tam jest formatowanie]: https://docs.google.com/document/d/1Z30kDJXgXUzSyfxZZP6ACCd-MueT3CIUuUSmMZOVUD4/edit?usp=sharing

Kwiat Paproci
[Oneshot][Fantasy][Slice of Life]
autor: Cahan


Jasnożółta klacz jednorożca, o długiej, rozwianej, lekko kręconej, granatowej grzywie, stała pośrodku kręgu obelisków. Trzy prastare głazy niby iglice wbijały się w niebo i otaczały okolony kamieniami stos gałęzi. Czekano na jej znak. Wówczas jeden z akolitów podpali drwa i zapłoną święte ognie.
Jej sięgająca ziemi, zwiewna szata była śnieżnobiała. Falowała lekko, obmywana podmuchami wiatru, chwilami odsłaniając bose kopyta kapłanki. Kształtną głowę zdobiła czarna opaska, wysadzana kamieniami księżycowymi. Z szyi zwisał wisior, triquetra.
Isleen po raz pierwszy w życiu przewodziła zgromadzeniu. Funkcję wysokiej kapłanki pełniła zaledwie od ostatniej pełni. Przejęła ją po śmierci Benena, swojego nauczyciela.
Szkoda, że odszedł do bogów… Nie jestem jeszcze gotowa, nie czuję się gotowa. Ale nie zawiodę Cię, stary pryku - pomyślała, spoglądając w aksamitnie czarne niebo, usiane milionami, jasnych punkcików gwiazd.
Spuściła wzrok i skierowała go ku radośnie płonącym ogniskom. Ta noc była niezwykła. Wieś Agresty i inne, pomniejsze osady świętowały Letnie Przesilenie.
Na szczycie góry Blathen zebrali się wszyscy mieszkańcy. Agresty, podobnie jak Jarząbki, Snopki i Porzeczki, pozostały wierne Starym Bogom, bogom Isleen. I choć Kościół Harmonii groził śmiercią za praktykowanie dawnych obyczajów, to kuce dalej robiły swoje. W końcu na Sabat przybyła ich niemal setka.
Może i nie zbierały się co każdą pełnię, jak niegdyś, za czasów, których nie pamiętała ani kapłanka, ani jej mistrz, ani jego mistrzyni. Ale pamięć pozostała. Jej ogień tlił się i palił, nie chcąc poddać się powodzi nowej wiary. I podczas ośmiu sabatów roku świętowano nadal.
A na górach o łysych szczytach płonęły ognie i rozbrzmiewała muzyka. Jednorożec wierzyła, że zawsze tak będzie, choć Benen miał inne zdanie. Według niego za kilkanaście pokoleń ich era skończy się na zawsze i nieodwołalnie.
Isleen nie mogła w to uwierzyć. Bo Isleen była klaczą niezwykłą. Dlatego zresztą podążyła ścieżką Bogów.
Miała dar. Magię. Niby to nic niezwykłego dla jednorożca, ale za tym kryło się coś więcej. Ona wędrowała we śnie. Była wiedzącą. Kiedy zamykała oczy, bogowie zsyłali jej wizje, a czasem nawet z nią rozmawiali, uczyli ją.
Chcą zakazać magii? Twierdzą, że jest zła? Jak coś co jest tak naturalne może być złe? Co jest niewłaściwego w używaniu swoich talentów do pomocy innym? Jednorożce mają udawać, że nie istnieją, a pegazy przestać latać, bo Harmonia tak sobie życzy? Nie chcę dożyć tych czasów, nie… Prowadź mnie, Pani.
Poczuła lekki powiew wiatru na policzku i uśmiechnęła się. Czuła Jej obecność. Ona zawsze wspierała klacz w trudnych chwilach. Była dla niej jak matka, jak nauczycielka i światło w ciemnościach.
Uznając to za zachętę do podjęcia działania, Isleen wykonała jeden krok w stronę zebranych i omiotła ich wzrokiem po raz kolejny tego wieczoru.
Kilkudziesięciu wieśniaków. Twarde ogiery od rana do nocy harujące na polach albo siedzące nad rzemiosłem. W ciemnościach nie widziała zmarszczek pokrywających ich brudne, wyczerpane twarze. Zmęczone pracą i ciągłymi porodami klacze, w zgrzebnych sukniach. Śmiejące się źrebięta, dla których Przesilenie było niezwykłą atrakcją w ich krótkich żywotach. Podlotki o zaplecionych w warkocze grzywach i w wiankach na głowie. Wiele z nich marzyło, że tej nocy spotkają miłości swojego życia. Młodzieńcy, wyszczerzeni, ufnie patrzący w przyszłość.
Oni wszyscy z uwagą wpatrywali się w kapłankę. Smukła, filigranowa, niezużyta ciężką, fizyczną pracą, odziana w rytualne szaty, zdawała się im być istotą niemal nie z tego świata. Zresztą Isleen o Srebrnych Oczach była po prostu klaczą piękną. Onieśmielała ich. Budziła podziw i nabożny szacunek. Zdawała się być przedwieczną i mądrą.
A przecież ja liczę dopiero piętnaście wiosen…
Otworzyła pysk. Czuła się onieśmielona tą chwilą. Wiatr ponownie owiał jej twarz, granatowy kosmyk opadł jej na twarz. Machnęła głową i odrzuciła go.
- Witajcie bracia i siostry! - donośny głos Isleen poniósł się w dal, a akolici zaczęli grać.
Piszczałki, bębny i parę innych instrumentów. Klacz nie wiedziała jakie są ich nazwy. Zresztą, czy to coś zmieniało?
- Tako rzecze Bogini - kontynuowała. - Tako rzekę ja!
Odpowiedział jej stukot kopyt i radosne krzyki wieśniaków. Poczuła też coś jeszcze, siłę i moc, przejmujące władzę nad jej ciałem i gardłem, współgrające z nią i złączone. Obecność. Jej obecność.
- Radujcie się i cieszcie się! Bo szczęście wasze jest najmilszą mi ofiarą! Łączcie się w pary i świętujcie! Niech zapłoną ognie!
- Niech zapłoną! - ryknął hucznie tłum.
Dwoje akolitów, drobna klacz pegaza i smukły ziemski kucyk, oboje odziani w szaty z niebarwionego lnu, podeszli do stosu, niosąc rozpaloną pochodnię. Rzucili ją na suche drewno, na znak, delikatne, niemal niezauważalne skinięcie łbem Isleen.
A raczej Bogini, bo do Niej teraz należało ciało kapłanki.
- Czujcie ciepło ognia i bawcie się tak długo, aż one zgasną - głos żółtej klaczy ponownie potoczył się po wzgórzu. - Lecz nie pozwólcie im dopalić się przed nastaniem świtu! I bawcie się przy nich! Świętujcie! Bo tako rzekę ja!
Kolejny lok opadł na oko klaczy. Ale jednorożec już tego nie czuła. Była w transie.
Odchyliła głowę daleko do tyłu, wspięła się i ryknęła. Nienaturalnie, jak nie-kucyk. Wysoko i przeciągle.
A w okrzyku tym była przyjemność.
Akolici, prości wieśniacy, wybrani przez kapłanów, by pomogli w obrzędach, zaczęli mocniej uderzać w bębny. Piszczałki grały dłużej i mocniej.
A zgromadzeni zaczęli formować kręgi. Dwa. Wewnętrzny i zewnętrzny.
Isleen ponownie opadła na cztery nogi. Chciała zemdleć, ale nie mogła. Coś ją trzymało. Wyczerpanie, magia i Jej obecność.
Muzyka ustała na chwilę. Akolici i pięcioro niższych rangą kapłanów musieli utworzyć trzeci krąg, bezpośrednio otaczający obeliski i stojącą po środku nich Wiedzącą.
Isleen zaczęła śpiewać, reszta podążała za nią, ciałem i głosem.

Płoną ognie w ciemną noc!
Ku chwale naszej Pani!
Skrzydeł Bogini czarny koc,
Unosi się nad nami!

Radujmy się, tańczmy,
Bo świt nam wnet nastanie,
Kwiat paproci uschnie,
Codzienność pozostanie!

Kwietne na głowach wianki,
Rumieńce na ganaszach!
Splotą się dziś kochanki
W bardzo trudnych czasach!

Radujmy się, tańczmy,
Bo świt nam wnet nastanie,
Kwiat paproci uschnie,
Codzienność pozostanie!

Cieszmy się swoją obecnością,
Do władzy sercu dojść pozwólmy!
Wyraźmy śmiechem i miłością.
Przywołajmy uśmiech potulny!

Radujmy się, tańczmy,
Bo świt nam wnet nastanie,
Kwiat paproci uschnie,
Codzienność pozostanie!

Kręgi tańczących kręciły się. Obrały naprzemienny kierunek ruchu, wirowały coraz szybciej i szybciej. Isleen nie widziała hipnotyzującego wirowania. Śpiewała.
Po tej pieśni przyszedł czas na kolejną i kolejną. Było tego dużo. Znała je doskonale, słuchała ich od źrebaka i zdążyły wejść jej w krew.
Nie czuła jak kopyta odrywają się od ziemi, jak róg zaczyna świecić srebrzystym światłem, które otacza obeliski.
Słyszała swój głos, zdający wydobywać się nie z jej gardła, a gdzieś z oddali. Tańczyła, lekko, zwiewnie. Kopyta, ledwo widoczne spod białej szaty, zdawały się nie dotykać podłoża. A jednak doskonale czuła trawę i płynące w niej życie.
Życie… Było wszędzie.
W kucykach, w roślinach, w zwierzętach. Na niebie i w Zaświatach. A nawet w niej samej.
Ogień zapłonął żywiej. Gdzieś w sercu granatowogrzywej klaczy.
Kochała i sama była kochaną.
Westchnęła. Zawsze czuła się wspaniale podczas transu, kiedy jej umysł łączył się z bogami.
Otworzyła oczy i poczuła, że powoli odzyskuje władzę nad ciałem. Nie wiedziała na jak długo odpłynęła. Ale kucyki zdążyły rozejść się do swoich, mniejszych ognisk. Wiedziała, że zaraz zaczną po kolei przychodzić do niej po radę, po uzdrowienie i po przepitą cnotę.
Zastrzygła uszami. Znowu zaczęto grać. Do tego doszły inne, zwyczajne wiejskie piosenki i rozmowy. Tupano i tańczono. Było głośno, a ona czuła zmęczenie.
Wyczuła wonie pieczonych warzyw i owoców. Wieśniacy nie wiadomo kiedy wyciągnęli jadło i napitek. Dużo jadła i napitku.
Nad wieloma ogniskami zawitały ciężkie kotły. Gotowano.
Isleen nie dołączyła do innych. Była wysoką kapłanką. Miała obowiązki. I samotność.
Skorzystała z chwili wytchnienia i oparła się o jeden z głazów. Dostrzegła misterne wyżłobienia, jakie ktoś wyciosał na nich dłutem setki, jeśli nie tysiące lat temu.
Musiał być utalentowanym kucykiem. Ciekawe co robił poza tymi kamieniami. Jaki był? Czego dokonał? O czym myślał i czego pragnął? - zastanawiała się.
Czuła się samotna, choć przecież otaczało ją tyle roześmianych kucy. Jako wysoka kapłanka nie żyła z nimi, lecz w samotnej chałupie w lesie, na zboczu góry Blathen. Niedaleko Kręgu, który codziennie odwiedzała. Ale to nie on był najważniejszy lecz las. Święty gaj.
Wcześniej miała towarzystwo Benena, nauczyciela. Teraz była sama.
Inni, zwyczajni kapłani, żyli w okolicznych wsiach. Prowadzili normalne życie. Wysocy kapłani wiedli odmienny los. Byli strażnikami. Tradycji, Kręgu i lasu na zboczach Blathen.
Czekała. Niezbyt długo.
Pierwszego zainteresowanego rozmową z Wiedzącą przedstawił jej Aidan, ryży kapłan z Porzeczek. Prowadził wyrostka, niewiele starszego od Isleen.
- Obdarzona Wiedzą, ten młody ogier błaga o spotkanie z wami - rzekł stary jednorożec.
Nie odpowiedziała. Nie było to potrzebne. Po prostu skinęła głową. Granatowe loki znowu opadły jej na czoło.
Gestem wskazała młodemu ziemskiemu kucykowi miejsce przy swoim ogniu. Chciała by stał naprzeciwko, tak by dzieliły ich płomienie.
- Chwała niech będzie bogom - wyjąkał nieśmiało.
- Niech prowadzą nas podczas podróży - odpowiedziała. - Czego od nas chcesz?
- Moja matula chora, umierająca jest. Z nozdrzy krew jej leci. Wnet zejść jej z tego padołu przyjdzie. Poratujcie Pani, poratujcie.
- Obdarzona Wiedzą, nie Pani - przypomniała Isleen.
- Poratujcie Obdarzona Wiedzą, poratujcie - poprawił się młodzieniec.
Szare oczy wbiły swój smutny i nieubłagany zarazem wzrok w nijaką jak kupa obornika twarz wieśniaka. Było jej go żal. Natura nie jest okrutna i nieubłagana. Po prostu istnieje.
A Isleen wiedziała, że starej klaczy nic już nie pomoże.
Potrafiła leczyć i ziołami, i magią. Ale obie metody bywały zawodne. A Bogini rzadko ingerowała. Bóg i Bogini. Śmierć i Życie. Nie wchodzili sobie w drogę. Współistnieli i tworzyli krąg życia. Odwieczny, połączony ze sobą i nieubłagany. Dobry i piękny.
- Nie pomożemy ci. Taka jest wola bogów. Może ją uzdrowią…
- Poratujcie Pani… Znaczy się Obdarzona Miedzą, poratujcie - przerwał jej. - Módlcie się, błagajcie! Grosza dam, plony całe, ale poratujcie!
- Nie - głos wysokiej kapłanki był zimny i nieubłagany. - Bogów się nie da przekupić. Cóż mieli by chcieć od nas? Ustanowili Prawa światem rządzące. I śmierć jest jednym z nich. Możesz odejść.
Ogier spojrzał na nią z wyraźnym wyrzutem. Dla takich jak on, moc Wiedzącej była nieograniczona. Nie rozumieli, że żyjąca w zgodzie z naturą Isleen nie może łamać Praw. Zresztą, oni prawdopodobnie nawet nie wiedzieli czym one są. A jeśli wiedzieli, to nie rozumieli.
Po wieśniaku z Porzeczek przyszła kolej na innych. Przychodzili w różnych sprawach. Jednym nie chciały cielić się krowy, innym nie udawało się spłodzić dzieci…
Choroby.
Klacze uważające siebie za brzydkie.
Nieszczęśliwie zakochani.
Proszący o błogosławieństwo i scementowanie związków węzłem małżeńskich.
Pragnący spojrzeć w głąb przyszłości.
Wielu odesłała. Innych próśb wysłuchała. Rozumiała ich doskonale. Podzielała nadzieje, obawy. Ale nie dawała za bardzo po sobie tego poznać. Była wysoką kapłanką.
Tej nocy zawarto cztery małżeństwa. Młode pary z wdzięcznością i radością spoglądały na uśmiechnięty pyszczek wysokiej kapłanki.
Klacz z poparzoną twarzą wróciła zapłakana do rodziny.
Gospodarz z Agrestów dowiedział się jakie zioła powstrzymają sraczkę jego krów. Kiedy zrywane i jak zaplecione. Usłyszał o sposobie ich ważenia i gotowania.
Błękitny ogier, młody czarodziej ze Snopków jako jedyny został zaszczycony wieszczbą. Bogini raczyła przemówić przez usta Isleen. Wróżba uradowała go. Kapłankę też. Cieszyła się cudzym szczęściem. A ten kucyk dowiedział się, że jego miłość zostanie odwzajemniona. Kiedyś.
Nie uzdrowiła syna kowala, którego noga paskudnie się zrosła po złamaniu. Wielki pegaz klnął na czym świat stoi, ale tak by klacz tego nie słyszała. Ale do uszu Isleen dochodziło bardzo, ale to bardzo wiele.
Nie poprawiła urody brzydkiej klaczy. Oddaliła się szybko nadąsana.
Nie cofnęła czasu i nie uczyniła staruszki młódką. Ta przynajmniej pogodziła się z losem i nie odeszła zasmucona. Isleen udało pocieszyć się ją słowem.
Wnuk sołtysa Jarząbek patrzył się na żółtą twarz kapłanki jak w posąg. Z wdzięcznością i uwielbieniem. Isleen przywróciła mu wzrok. Zasłużył, Bogini okazała łaskę.
Błogosławiła dzieci i brzemienne klacze. Pokładano w niej nadzieję. A ona starała się pocieszyć ich, dodać im odwagi przed przyszłością.
Tak wielu… Prawie każdy czegoś pragnął. A ona stała i słuchała. Aż w końcu kolejka dobiegła końca.
Kuce bawiły się. Piły, jadły i tańcowały. Letnie Przesilenie było radosną nocą. Nie dla wszystkich.
Isleen została sama i czuła się z tym nieco podle. Spoglądała w dal na innych zgromadzonych. Uśmiechała się lekko, a jednak była smutna. Wcześniej nie zostawała sama. Ten czas spędzała z Benenem na rozmowach i modlitwach.
Wiedziała, że wkrótce będzie musiała wybrać źrebaka, którego będzie nauczać na swojego następcę. A raczej to źrebak będzie musiał wybrać i być wybranym.
Pamiętała czasy, kiedy sama była takim źrebakiem. Urodziła się we wsi Agresty. Najmłodsza z ośmiorga rodzeństwa. Klacz, potrzebna komu niczym kwiatek do kożucha.
Dręczyły ją sny, płynęła w niej magia. Na początku opierała się, bała się tego. A potem przyszła Ona. I wówczas mała Isleen zrozumiała. Poszła do Dallas, starej kapłanki, zamieszkującej osadę. A ona zrozumiała. I została pierwszą nauczycielką klaczki.
Później, z czasem okazało się, że żółta jednorożec jest niezwykle utalentowana, jej zdolności i wiara były wyjątkowo silne. Została kapłanką i uczennicą Benena. Wówczas, trzy lata temu, raz na zawsze opuściła rodzinną wieś.
Nie czuła się samotna. Zbierała zioła, medytowała, uczyła się magii, zwłaszcza uzdrawiającej i ochronnej. Pomagała innym kucykom. Szanowali i kochali ją. A kiedy chciała rozmawiać, zawsze mogła otworzyć pysk do swojego nauczyciela. Stary, pomarszczony, pomarańczowy jednorożec był złośliwy i zrzędliwy, ale w gruncie rzeczy też sympatyczny i dobroduszny.
Odpoczywa w Zaświatach… A kiedy zapragnie powróci w innym ciele.
Zadrżała. Noc w gruncie rzeczy nie należała do najcieplejszych. Wiał zimny, północny wiatr, mierzwiąc granatowe loki Wiedzącej. Dołożyła drew do ogniska.
Inni kapłani i akolici dołączyli do wieśniaków. Piwo, bimber i cholera wie co jeszcze lały się strumieniami w akompaniamencie śmiechów i chichotów.
Szczęśliwe parki szczebiotały ze sobą. Coraz więcej młodych kucyków odchodziło w las, szukać kwiatu paproci.
Szukają czegoś co nie istnieje czy najzwyczajniej w świecie idą oddawać się cielesnym rządzom? Coś mi się widzi, że przed świtem udzielę jeszcze paru ślubów…
- Dlaczego sądzisz, że nie istnieje? - usłyszała tuż nad swoim uchem znajomy głos.
Odwróciła się i wcale nie zdziwiło ją to co zobaczyła. Już wielokrotnie wcześniej Ją widziała. W wizjach, snach. Ale widok dalej zachwycał, budził podziw, szacunek i uwielbienie.
Wysoka, biała alikorn o długiej, białej grzywie, złotych, smoczych oczach. W sukni utkanej z nocnego nieba. Na głowie błyszczał srebrny sierp księżyca. Bogini roztaczała wokół siebie, łagodną, złocistą aurę.
Isleen wiedziała, że to tylko chwilowa forma, widziała już niejedną z twarzy Wielkiej Matki.
- Sama mi mówiłaś, Pani - odpowiedziała cicho, wpatrując się w Stworzycielkę.
Bogini zaśmiała się cicho i uśmiechnęła się. Ciepło, naturalnie. Jak matka.
- To symbol, moje dziecko. Coś więcej.
Kapłanka zamyśliła się. Wiedziała, że Ona chce jej przekazać coś głębszego, naprowadzić ją na jakiś trop. Żółta klacz nie rozumiała.
Wielka Matka zauważyła to. I nie przejęła się raczej. Złożyła dotychczas rozłożone skrzydła. Miała czas, całą wieczność.
- Smucisz się, a przecież to jest jedna z tych nocy, podczas których powinnaś się radować - podjęła Bogini. - A jednak jesteś tutaj. I czujesz się samotna. Czyń swoją wolę.
Czyń swoją wolę - jedno z Praw, jakim podlegają czarownice. Znaczące wiele, bardzo wiele. I proste do wypełniania tylko z pozoru.
- A co jeśli ja nie wiem czego chcę? - zapytała zrezygnowana.
- Czyń swoją wolę. Zawsze. Pamiętaj o tym, Isleen.
- Uważasz, że powinnam iść do nich, do kucyków? Powinnam przyłączyć się do zabawy? - w głosie granatowogrzywej pobrzmiewała nuta goryczy.
- Nie, ja uważam, iż powinnaś robić to co chcesz. Aż tyle - odrzekła Wielka Matka.
Wysoka kapłanka westchnęła zrezygnowana i spojrzała w nocne niebo. Do świtu pozostało jeszcze parę godzin. Parę długich godzin.
- Chcę zejść w dół, iść do mojej chatki i położyć się do łóżka. Jestem zmęczona i jest mi zimno.
- Nieprawda. Jesteś zmęczona i jest ci zimno. Ale chcesz czegoś zupełnie innego, prawda? - głos Bogini spoważniał.
- Prawda. Chciałabym by na chwilę zapomniano kim jestem, by kucyki nie milkły na sam mój widok. By nie patrzono się we mnie jak na wysoką kapłankę, którą jestem! - Isleen była zła, niemal krzyczała.
Biała alikorn nie przejęła się. Rozumiała, słuchała cierpliwie. I uśmiechała się coraz szerzej.
- Żałuję nie tego, jaką funkcję pełnię. Doceniam to, że dałaś mi dary magii oraz prorokowania i przyjęłaś mnie na służbę… Nie zamieniłabym tego na nic. Ale chciałabym też mieć przyjaciół, znajomych… A nie tylko podległe mi kucyki. Wolałabym być przede wszystkim Isleen.
Złote oczy przybrały smutny wyraz. Bogini wyraźnie pomyślała o czymś. Kapłanka nie wiedziała o czym. I zastanawiało ją to.
Co takiego mogło zasmucić Panią Wszechrzeczy?
- Czyń swoją wolę.
- Jak?
Bogini nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się i zniknęła. Wiatr rozwiał jej eteryczne ciało. Złoty pył przez chwilę kłębił się i migotał, po czym również zgasł.
Ostatnie słowa Wielkiej Matki wryły się głęboko w umysł klaczy. Jednorożec nie wiedziała co ma zrobić, czemu została zaszczycona wizytą i dlaczego przypomniano jej o Prawie.
Kucyk uczy się przez całe życie. Ale ja chyba nie zrozumiałam lekcji.
Podsyciła ogień. Noc była chłodna, a szata cienka.

Radujmy się, tańczmy,
Bo świt nam wnet nastanie,
Kwiat paproci uschnie,
Codzienność pozostanie!
Codzienność? Tak, chyba wolę codzienność. Zaraz! Jestem wysoką kapłanką, psia krew! Powinnam się cieszyć radować, składać te uczucia w ofierze bogom. To ich noc, ich…
Czas mijał. Nie potrafiła stwierdzić, czy wolno czy szybko. Po prostu płynął nieubłaganie. Coraz więcej parek zniknęło szukać nieistniejącego kwiatu i siebie nawzajem. Wielu już wróciło. Szczęśliwych i zmęczonych.
Sierp Księżyca świecił jasno na aksamitnie czarnym niebie. Bezchmurna noc zachwycała każdego, kto teraz spoglądał w górę. Również Isleen.
Zaczęła medytować, przymknęła powieki i złączyła się z życiodajną siłą rządzącą światami. Napawało ją to szczęściem. Samotność i wewnętrzny ból zniknęły. Ale słowa Bogini dalej drążyły tunel w umyśle klaczy.
Wzięła głęboki wdech. Chłodne, rześkie powietrze uspokajało. Wiatr omywał twarz niczym górski strumień i czochrał grzywę czule jak kopyta kochanka.
- Isleen? - usłyszała głos należący do młodego ogiera.
Odwróciła się gwałtownie, chcąc zobaczyć kto ośmielił się zakłócić jej spokój. I na dodatek zwracać się do niej po imieniu.
Jej oczom ukazał się młody ogier, czarodziej ze Snopków. Wydawał się być nieco przestraszony. Gdyby nie wypił kilku kufli jabłkowego, to bez wątpienia nie odważyłby niepokoić się wysokiej kapłanki.
Żółta jednorożec zdenerwowała się.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz?! - zapytała się wzburzonym głosem.
Drugi jednorożec cofnął się o krok, wyraźnie przerażony furią klaczy.
- Isleen, ja… - błękitny kucy o pomarańczowej grzywie przełknął ślinę - Ja chciałem cię o coś zapytać.
- Co chcesz wiedzieć od bogów?
- Od bogów już wiem - odpowiedział, zaskakując ją. - Teraz czas na ciebie. Pójdziesz ze mną? Poszukamy kwiatu paproci?
- Paprocie nie wytwarzają kwiatów… To tylko legenda - warknęła.
- A to ma znaczenie? - westchnął  zrezygnowany.
Cisza. Musiała się zastanowić. Wiatr zawiał mocniej, niosąc zapach świerkowych szpilek.
- Nie, nie ma. Chodźmy, noc wkrótce się skończy.
Zanuciła lekko:
Radujmy się, tańczmy,
Bo świt nam wnet nastanie,
Kwiat paproci uschnie,
Codzienność pozostanie!

- Codzienność… Codzienność może być jeszcze lepsza. A kwiat? Sama mówiłaś, że nie istnieje - odparł ogier uśmiechając się szeroko.



Od autorki dla wszystkich o kosmatych myślach: Nie, nie poszli uprawiać przypadkowego seksu. Nie w tym ponywersum. Odsyłam do Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Noc_Kupa%C5%82y
Tekst jest co prawda jedynie inspirowany pogaństwem oraz tradycjami ludowymi, jednak uznałam, że nie zrobię opowiadania o jednej wielkiej orgii i rozpuście. Nie jest to jakiekolwiek odzwierciedlenie czegokolwiek.
Wiem, jesteście rozczarowani.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.081 sekund z 16 zapytaniami.
                              Do góry