Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Koszmar Przemian (Czytany 2961 razy)
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« : 20 Listopada 2015, 23:48:30 »
Nowiutkie opowiadanie:
https://docs.google.com/document/d/1CmzJL-VuJoo1531TpLOntx9YOmEKqEUGt9dTwzuBY9g/edit

Koszmar Przemian
[comedy] [dark] [life]
autor: Cahan
korekta: Solaris

   Gifted Hoof uwielbiał Noc Koszmarów, kiedy był jeszcze źrebakiem. Niestety, później dorósł, poszedł na studia i odkrył, że życie adepta medycyny jest strasznie monotonne oraz całkowicie głuche na tego typu radosne wydarzenia. Mówiąc krócej, po weekendzie miał pięć wielkich kolokwiów. Biochemia, fizjologia, mikrobiologia, ginekologia i rehabilitacja śmiały się z jego planów na spędzanie wolnego czasu. Pech chciał, że zamiast przebrać się za potwora, by straszyć inne kucyki, musiał czytać jakieś nudne wypociny dawno zmarłych profesorów (niech stado pijanych żuli śpiewa im w zaświatach).
   Ogier wstał z krzesła i jęknął przeciągle, kiedy pomyślał, że z samej tylko biochemii zostało mu do przerobienia jeszcze sto stron z Horspera. Tymczasem od ponad godziny wpatrywał się w tytuł rozdziału oraz robił sobie już piątą herbatę. Teraz zaś poczuł nieznoszącą sprzeciwu potrzebę wysprzątania całego mieszkania na błysk. Już miał sięgnąć po mopa, kiedy przypomniał sobie swoje oceny, składające się z dużej ilości dwój i kilku trój na szynach.
   Przyniósł z kuchni kubek pełen ciepłego kakao i ponownie spróbował zmierzyć się z książką grubszą, niż dłuższą. Zanim skończył drugi akapit, zorientował się, że zapisał dziesięć stron, z czego osiem stanowiły rysunki nagich klaczy w dość sugestywnych pozach. Gifted Hoof pokiwał głową z zadowoleniem i uznał, że zasługuje na małą przerwę na pączka nadziewanego dżemem malinowym. Myślenie wymagało wiele energii, a ciężko było znaleźć szybszy sposób od końskiej dawki cukru i tłuszczu.
   Chociaż zaliczył już zajęcia ze zdrowego odżywiania, to swoich nawyków nie zmienił. Nic nie mogłoby go odwieść od konsumpcji słodkich przekąsek, szczególnie że wyznawał światopogląd zawarty w słowach: najpierw masa, potem rzeźba. Mimo usilnych starań młody jednorożec wciąż nie osiągnął tej pierwszej. Nabawił się za to wrzodów żołądka, co nie było niczym dziwnym, zważywszy na ilości spożywanych ciastek, zupek maretońskich czy napojów energetycznych.
   Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Student doskonale wiedział kto to – żądne słodyczy źrebaki. Tej nocy i o tej porze nie mógł być to nikt inny, w końcu nie posiadał przyjaciół ani dziewczyny, zaś rodzice mieszkali wiele kilometrów stąd. Przez chwilę zastanawiał się czy otworzyć przebierańców, po czym doszedł do wniosku, że pediatrą i tak nie zostanie, więc równie dobrze może im otworzyć.
   – Cukierek albo psikus! – wydarła się na całe gardło seledynowa klaczka w stroju księżniczko-wróżki czy innego klaczego badziewia.
   Za smarkulą stały jeszcze dwa ogierki przebrane za pirata i kuca lubującego się w sado-maso. Wszystkie źrebaki w pyszczkach trzymały torby na cukierki.
   – Czym ty właściwie jesteś? – zwrócił się do ogierka w lateksach.
   – Jestem Zorrpony, pogromca kosmitów! – pisnął podekscytowany źrebak.
   – Aha – mruknął i zaczął się zastanawiać czy matka dzieciaka wie, że ten dobrał się do jej sex zabawek.
   – Fajny kostium, proszę pana – rzekła seledynowa. – To prawdziwy makijaż?
   Gifted Hoof uśmiechnął się krzywo. Los skazał go na typowy wygląd studenta medycyny. Jego rubinowa grzywa przywodziła na myśl zużytego mopa, na czerwonej sierści odcinały się plamy po kwasie, który wylał na siebie jeszcze na pierwszym roku, zaś pod oczami miał tak wielkie wory, że zastanawiał się, kiedy będzie mógł w nich nosić zakupy.
   – Nie, udawany – odpowiedział.
   – To dostaniemy te cukierki czy nie? – przypomniał o sobie mały pirat.
– Widzicie, moje małe źrebaczki – zaczął ogier, wykrzywiając twarz w złośliwym grymasie – jestem studentem medycyny, więc do moich obowiązków należy dbanie o wasze zdrowie. A słodycze są bardzo niezdrowe. Zęby się od nich psują, a zadki rosną. Potem będziecie grubi, brzydcy i nikt was nie zechce – skwitował, wpychając do pyska resztę pączka i zamykając drzwi.
Zadowolony z tego, że obronił swoje jedzenie przed stadem rozwrzeszczanych głodomorów, powrócił do nauki biochemii. Jednak 5-fosforybozylo-1-pirofosforan dalej był równie nudny, trudny i głupi jak wcześniej. A stanowił on dopiero pierwszy produkt podczas cyklu syntezy puryn. Oczywiście charakteryzował się stosunkowo skomplikowanym wzorem, którego znajomość według katedry mogła pomóc mu uratować wielu pacjentów. Gdyby Gifted Hoof spotkał kuca odpowiedzialnego za program studiów, to zdecydowanie zaprowadziłby go do prosektorium na pouczającą wycieczkę, zwieńczoną kąpielą w wannie z formaliną.
Gifted Hoof zaparzył kolejną herbatę. Nie mógł już spoglądać na zawalone makulaturą biurko, a łóżko, bardziej przypominające niedźwiedzi barłóg niż cokolwiek innego, wołało go, obiecując nieskończone rozkosze. I właśnie wtedy ktoś ponownie zapukał do drzwi.
Czerwony jednorożec miał już tego dość. Nie żeby miał coś przeciwko rozpraszaniu jego uwagi, ale te cholerne kucyki przypominały mu tylko jak bardzo jego życie jest beznadziejne.
– Co znowu?! – krzyknął, nie sprawdzając nawet komu otworzył.
Szybko uzmysłowił sobie jak wielki błąd popełnił. Znowu nawiedziła go banda gówniarzy, ale tym razem w towarzystwie urodziwej klaczy, która najwyraźniej była starszą siostrą jednego z nich. Miała kremową sierść i złocistą grzywę oraz, jak na mieszkankę Canterlot przystało, posiadała spiralnie skręcony róg, wyrastający z czoła.
– Cukierek albo psikus? – mruknęło cicho, któreś ze źrebiąt.
– J-ja najmocniej przepraszam, myślałem, że znowu ktoś próbuje mi sprzedać jakieś garnki – zaczął…
– Garnki? W Noc Koszmarów? – rzuciła z powątpiewaniem klacz.
– No właśnie też się zdziwiłem.
Gifted Hoof ze wszystkich sił starał się nie wpatrywać zbyt intensywnie w stojącą przed nim jednorożec. Jednak nie mógł nic poradzić na to, że kremowa klacz idealnie nadawałaby się na okładkę Playcolta albo na cosplayerkę niektórych urodziwszych żeńskich postaci z LoLa.
– Dzisiaj jest dzień wolny od pracy, więc na przyszłość przygotuj sobie lepsze kłamstewko – parsknęła. – Lollipop, Apricot, idziemy.
– Przegryw – krzyknęła jedna z klaczek.
Gifted Hoof obiecał sobie, że na tej małej kiedyś popełni błąd w sztuce lekarskiej. Co prawda jeszcze nie wiedział jaką zrobi specjalizację, poza tym, że taką, w której nie będzie musiał wsadzać przedniej nogi w odbyt starszych ogierów. Jednak ta klaczka uderzyła w jego czuły punkt. Tak, uważał siebie za ostatniego przegrywa. Nienawidził swoich studiów, choć wszyscy mu ich gratulowali, wyglądał jak zombie z taniego serialu, myśli samobójcze odwiedzały go średnio trzy razy dziennie, a koszy od klaczy otrzymał już takie ilości, że mógłby otworzyć z nimi sklep.
Czerwony jednorożec był bardzo nieszczęśliwy, a biochemia próbowała go tylko przekonać, że rzucenie się pod pociąg to cholernie dobry pomysł. Tylko Horsper potrafił sprawić, że Gifted Hoof tęsknił za histologią i biofizyką. Kiedy zamykał oczy to widział wzory lipidów i białek, oczywiście błędnie zapisane. Po nocach śniły mu się złowieszczy śmiech asystentek oraz oceny w indeksie.
Odpalił laptopa i zaczął oglądać koty. Były puchate i urocze, nie to co jego własna kotka, Śledziona, która wyglądała niczym stwór z piekieł. Kocica miała czarną skórę, wielkie nietoperzowe uszy i kochała wszystkich poza swoim właścicielem. Wtedy odkrył, że na Nostrilsbooku otrzymał nową wiadomość od jednego ze swoich kolegów. Komunikat brzmiał: “Zapierdalaj do nauki”. Gifted Hoof zastanawiał się jak odpisać. Rozważał pomiędzy “Spierdalaj” a “Zapierdalam”.
Kolejny raz sięgnął po Horspera i odczuwał niejasne wrażenie, że książka drwi sobie z niego. Jednocześnie nie mógł się bawić ani uczyć, ponieważ to pierwsze wywołałoby ogromne wyrzuty sumienia, że nie robi tego drugiego. Tymczasem efektywna nauka była niemożliwa, kiedy jego umysł rwał się do beztroskiego obchodzenia Nocy Koszmarów.
Jednak nawet gdyby rzucił to wszystko i poszedł się bawić, to i tak miał pewien problem. Wszystkie jego kostiumy zostały w domu rodzinnym, w Manehattan, zaś narzucenie na siebie prześcieradła i udawanie ducha było powodem do wstydu jeszcze w szkole podstawowej. Miał co prawda swój lekarski fartuch, wciąż oczekujący na porządne pranie. Gifted Hoof dobrze wiedział, że żadna klacz nie poleciałaby na zapach potu, formaliny i oślego mózgu.
Już miał wrócić do Horspera, kiedy przypomniał sobie słowa seledynowej klaczki. Miał kostium. Był studentem medycyny, z natury wyglądał jak cholerne zombie. To przeważyło. Ostatni raz spojrzał na grube tomiszcze, które próbowało go przekonać, że czas na romans z ATP-azą. Poczuł przypływ nienawiści do tej książki, podniósł ją przy pomocy swojej magii, otworzył okno i wyrzucił “cegłę” na ulicę, wlewając w to całą swoją niechęć do biochemii.
Do jego uszu doszło obrzydliwe mlaśnięcie, jakby właśnie rozwalił arbuza o ścianę. Zaniepokojony ogier wystawił łeb przez okno, a to co zobaczył, sprawiło że włosy na całym ciele stanęły mu dęba.
– ***. Moja książka zabiła kucyka – mruknął pod nosem. – Jak ja nienawidzę czwartków.
Dalsze stwierdzanie zgonu było całkowicie niepotrzebne, jako że mózg w kilkuset kawałkach zdecydowanie nie nadawał się do naprawy. Za życia ziemski kuc był zielonym ogierem z czerwoną grzywą. Z okazji Nocy Koszmarów nosił na sobie jakiś brzydki mundur i czapkę z emblematami sierpa i młota.
Do zrobienia pozostawała tylko jedna rzecz – skuteczne sprzątnięcie zwłok. Niewiele myśląc, wyciągnął z szafki dwa wielkie wory na śmieci, po czym upakował do nich trupa, a następnie wciągnął go do środka mieszkania. Przemył bruk wodą z mydłem, by nie pozostały widoczne ślady krwi. Zabrał też książkę, która dzięki twardej oprawie pozostała nienaruszona. Cieszył się, że urodził się jednorożcem, ponieważ nawet nie musiał wychodzić z domu.
Główkował co teraz. Trup w lodówce zajmowałby za dużo miejsca i ciężko byłoby w niej wówczas trzymać jedzenie. Pod łóżkiem by śmierdział, zaś spalenie go w kominku przyciągnęłoby pod drzwi gryfich imigrantów. Musiał się tego jakoś pozbyć i to najlepiej dzisiaj, kiedy mógł wszystkim wmawiać, że ten wielki czarny worek to tylko element stroju albo torba na cukierki.
Przez Canterlot nie płynęła żadna rzeka, a dostanie się do kanałów graniczyło z niemożliwością. Zaś zrzucenie zwłok z miejskich murów było zbyt ryzykowne. Student rozważał nawet wypicie paru litrów alkoholu i wezwanie policji. Powiedziałby im, że był schlany w trzy dupy, wyrzucił książkę przez okno, a ona niedopilnowana dokonała morderstwa, natomiast trupa sprzątnął, bo się przestraszył. Policja może nawet by uwierzyła, że to wszystko to jedynie nieszczęśliwy wypadek, ale z uczelni wywaliliby go tak czy siak. I co wówczas miałby powiedzieć mamie?
Nie studiował w mieście jednorożców, dlatego że tu znajdowała się jego uczelnia marzeń czy coś. Po prostu nie dostał się na Uniwersytet Medyczny w Manehattan, a jego rodzina nie miała ochoty płacić za studia niestacjonarne. Matka by go zabiła, gdyby stąd wyleciał. Musiałby iść do pracy i przestawiać towar w markecie. Nie, Gifted Hoof nie mógł do tego dopuścić.
W jego głowie ułożył się iście diabelski plan. Do jego realizacji potrzebował jedynie przebrania Świętego Mikołaja i zestawu wytrychów, chociaż te ostatnie można było zastąpić łomem.

***

Przed wyjściem z domu zażył jeszcze spore ilości wódki, ponieważ w wypadku złapania, wolał uchodzić za osobę niepoczytalną. Oczywiście zachował absolutną trzeźwość umysłu, jako ogier doskonale wytrenowany w spożywaniu wszystkiego co zawiera etanol. Jednak policja nigdy nie brała pod uwagę tego, że aresztowany kuc jest studentem, żulem albo obywatelem Yakyakistanu.
Zorganizowanie stroju Mikołaja okazało się trudniejsze niż myślał, ale w końcu zmajstrował coś z czerwonego koca, skórzanego paska i dużych ilości waty. Z pewnością dało się rozpoznać, że był niskobudżetowym Świętym Mikołajem. Musiał tylko uważać na żądne prezentów źrebaki, ale i na to miał sposób. Nic nie działa tak skutecznie, jak groźba rózgi.
Na ulicach Canterlot nie zwracano na niego najmniejszej uwagi, biorąc go za kolejnego hipstera. W końcu doszedł do miejsca docelowego i, wyciągając łom zza pazuchy, zaśpiewał radośnie:
– Radujcie się studenty, bo Mikołaj Święty niesie prezenty!
Drzwi do prosektorium otworzyły się po jednym celnym ciosie łomem.
Wszedł do znajomego, ciemnego pomieszczenia, w którym intensywna woń formaliny kręciła w nosie i wyciskała łzy z oczu. W prosektorium zawsze panował chłód, dlatego zajęcia z anatomii latem były prawdziwą przyjemnością. Kolejne drzwi ustąpiły i Gifted Hoof w końcu trafił tam, gdzie przygotowywane są preparaty.
Wyrzucił zawartość worka na jeden ze stołów sekcyjnych i wyciągnął z szafki, stojącej w kącie pomieszczenia, odpowiednie narzędzia. W pierwszej kolejności musiał rozebrać zielonego kuca, a następnie go ogolić, by nikt nie poznał go po umaszczeniu oraz po to by nie liniał już jako narzędzie dydaktyczne. Nie wiedzieć czemu, ale owłosione jaja zawsze gorszyły studentki. Sierść dokładnie zebrał i zapakował do wora. Potem planował ją spalić razem z ubraniami. Rozciął jamę brzuszną i powyciągał sporą część układu pokarmowego. Wypłukał resztki gówna i jedzenia, a następnie wrzucił “bebechy” do jednej z wanien z formaliną.
   Zastanawiał się czy zostawić zwłoki ze skórą, po czym uznał, że odsłoni przynajmniej część brzucha i klatki piersiowej. Nastrzyknął trupa formaliną i pozostawił w basenie formaliny, by proces konserwacji oraz wypłukiwania tłuszczu dobiegł końca.
   Upewniwszy się, że pozostawił po sobie porządek, Gifted Hoof opuścił prosektorium i raźnym krokiem wracał do domu, rad z tego, że zrobił dobry uczynek. Na uczelni zawsze brakowało świeżych zwłok i pierwszy rok uczył się na czymś, co prawdopodobnie pamiętało powstanie Nightmare Moon, a wyglądem przypominało wymiociny kota. Co prawda supełki na nerwach będą musieli już porobić sami, podobnie jak usunąć niektóre naczynia krwionośne.
   Już niemal dotarł do domu, gdy do jego uszu dobiegł znajomy głos. Odwrócił łeb i dostrzegł Cure White’a, jednego z kolegów z grupy. Czerwony jednorożec bardzo się zdziwił, że współstudiujący się dzisiaj nie uczył. Co prawda Cure słynął jako wielki imprezowicz, ale to nie była wixa z alkoholem.
   – Cześć!
   – No siema – odpowiedział Gifted Hoof. – Nie spodziewałem się ciebie spotkać w Noc Koszmarów, White.
   – Mama mi kazała niańczyć brata – tu Cure White wskazał na źrebaka w stroju lwa – a do wyboru dała jeszcze bana na komputer, więc sam rozumiesz.
   Gifted Hoof pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam nie miał rodzeństwa i wcale z tego powodu nie płakał.
   – A ty co tutaj robisz i do tego przebrany za zombie Mikołaja?
   – Próbowałem zdobyć trochę darmowych słodyczy, ale chyba nie posiadam odpowiedniego uroku osobistego.
   – ***, stary! Ty masz dwadzieścia lat, a biegasz w stroju Świętego Mikołaja w Noc Koszmarów, zamiast napierdalać biochemię?! Masz ty w ogóle rozum i godność kucyka?!
   Ogier doskonale wiedział, że zakładając ten głupi kostium stracił całą resztkę godności, ale nie mógł przecież powiedzieć koledze, że jest właścicielem książki mordercy. Musiał wymyślić jakieś wiarygodne kłamstewko, które ocaliłoby jego honor.
   – Padł mi Internet.
   Odpowiedziały mu cisza i tępe spojrzenie Cure White’a.
   – Czy ty piłeś alko z formaliną?
   – Tak – odpowiedział szybko Gifted Hoof. – Tak, piłem. Zawsze mnie ciekawiło jak smakuje taki drink.
   – Chyba nie chcę znać szczegółów. Ani wiedzieć co poszło na zagryzkę. Muszę lecieć, cześć!
   Czerwony jednorożec odetchnął z ulgą. Lepiej być nie mogło, bo kiedy rozniosą się wieści, że pił formalinę, to zostanie prawdziwym bohaterem imprez w akademiku. Może nawet miałby wówczas szansę na wyrwanie jakiejś urodziwej klaczy.
   Spalił resztę dowodów, kiedy tylko dotarł do domu. Podobnie uczynił ze swoim kostiumem, który nie dość, że był szkaradny, to jeszcze walił trupem. Zastanawiał się czy nie zniszczyć też Horspera, ale przypomniał sobie o kolokwium. Westchnął i kolejny raz tej nocy podjął próbę nauczenia się biosyntezy zasad purynowych i pirymidynowych.



IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.063 sekund z 19 zapytaniami.
                              Do góry