Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 ... 4 5 6 [7] 8    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Wojny Starożytnych - dostępny Rozdział Dwudziesty Ósmy (Czytany 44448 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #90 : 02 Lipca 2010, 19:54:51 »
Fajnie i pięknie, ale...

To najbardziej naciągane zakończenie walki, jakie w życiu widziałem! Harbinger okazał się być dobrym gościem, załatwił Allistaira(Który wcześniej załatwił Eastwooda), po czym znikł.

Teraz plusy. Eddie Clark i Fast to już wielki plus. Szczególnie ten pierwszy jest w porządku(No, Fast odgrywa trochę zbyt małą rolę. Mam nadzieję, że pojawi się później). Rodzaje listów zaintrygowały mnie, szczególnie ten dla Yody i biuletyn dla Zanthosa.
Mała uwaga, harley Nocnego nie tyle płonie, co składa się z samego ognia. To taki ognisty zarys harleya. Chyba że to czyjś inny.
Ja chyba zacznę nienawidzić faktu, że przedstawiasz Fergarda jako takiego chłopca do bicia :P

Ale poza tym, jest git. Z niecierpliwością, powtarzam: z niecierpliwością czekam na kolejną walkę. Czekam też na koment do "Jeżeli", ale to swoją drogą.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #91 : 03 Lipca 2010, 15:35:19 »
Ostatni rozdział moim skromnym zdaniem jest najlepszy ze wszystkich! Najbardziej zaskakujący, najciekawszy, i z postaciami, które mi się bardzo spodobały szczególnie Eddie Clark, Fast, Isaack i Clinkz.

Momenty wg. najlepsze:
-rozmowa Eddiego z Fastem
-listy
-Eddie w barze
-Clinkz pełzający, aby się poskładać
- Jako pierwszego poprosimy starego niczym czas strażnika tajemnic zakopanych głęboko pod Pustynią Szaleńców na Corrimie. Proszę państwa...oto Harbinger! – krzyknął Skell, który zdążył już wrócić. Nic się jednak nie działo.
- Ech...No nic, poczekamy na niego do końca. Tymczasem prosimy na arenę strzelca wyborowego za życia jak i po śmierci...Clinkza Eastwooda zwanego Kościanym! – dodał Grommash. Ponownie, nikt nie wyszedł.
- Szlag...No to zapraszamy czempiona szkieletów, jedynego i niepowtarzalnego Isaaca! – zakrzyknął Fergrad. Tym razem dla odmiany...nikt się nie stawił.
- Nie no, nie mówcie mi że Allistair wszystkich wyeliminował... – jęknął Grom.
A to to po prostu zwaliło mnie z krzesła...

No i oczywiście teks Isaaca "Mam propozycję...". Po prostu majstersztyk.


« Ostatnia zmiana: 03 Lipca 2010, 15:38:22 wysłane przez Nekro_L » IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #92 : 03 Lipca 2010, 17:02:03 »
Dzięki chłopaki za miłe słowa. :)

Widzę, że koncept przygodnych bohaterów się spodobał. Kto wie, może zacznę do każde rozdziału wrzucać jakaś (odpowiednio przerobioną) postać z naszego tawernowego życia...No i postaram się kolejny rozdział opublikować szybciej niż za półtora miesiąca. :P
Pozdrawiam


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #93 : 25 Lipca 2010, 18:54:17 »
Vokial został brutalnie rzucony o ścianę. Przeleciał kilka metrów i łupnął plecami w solidny materiał. Tak, kiedyś to robili ściany...Napastnik – dziwna istota w krwistoczerwonej zbroi skoczyła w jego kierunku i podniosła go za gardło.
- O co w ogóle ci chodzi, kretynie? – spytał wampir. Czego jak czego, ale spokoju ani pewności siebie mu nie brakowało.
- You look like a mage...Black robes, pale skin, staves...And you’re vampire – odpowiedział mu stwór. Vokial trochę się zdziwił – domniemany hełm tego stwora poruszał się jak usta.
- No i co z tego? – spytał ponownie nekromanta.
- A vampire mage...Looks like a necromancer to me. And you, foul bone animators...You stick together. Tell me where the goblin is! – warknął Romulus Blood, bo oczywiście był to on.
- W sensie goblin – nekromanta? Znam jednego, jak mnie puścisz to zastanowię się czy ci pomóc – odparł spokojnie Vokial.
- You’re not in control here, bloodsucker – mruknął rycerz, ale i tak puścił wampira.
- Dziękuję. Masz jakieś imię, prawda? – spytał Vokial, otrzepując się i patrząc na rozmówcę z pogardą.
- Taunt me one more time and I shall bisect you – powiedział z udawaną życzliwością. – Know, where’s that filthy little creature?
- Po prawdzie, to jestem po jego stronie... – zaczął mówić Vokial, ale przerwał na widok rosnącego grymasu na twarzy Romulusa i dźwięk zaciskanej na wielkim mieczu rękawicy. - ...ale staram się często zmieniać stronnictwa. Swoją drogą, nazywam się Vokial.
- Hmpf...I’m Romulus Blood. Former head of the Blood family, now the undead knight... – powiedział cicho Blood i przycichł na chwilę.
- No proszę, kolejny nieumarły. Balor ma po swojej stronie krwawego, pokręconego orka który potrafi pokonać jednocześnie hordę nekronów, Lodowego Upiora i chińskiego wojownika przywołującego smoki. A ty? – „targował się” wampir. Romulus warknął ponownie.
- My skills are my allies. And I shall not be stopped until my vengeance’s acomplishment – powiedział krótko Blood. Krew na jego pancerzu zaczynała jasno się świecić. – I’m also growing impatient.
- No to może podasz mi imię jakiegoś znanego wojownika którego pokonałeś czy zabiłeś? – spytał ponownie nekromanta. Romulus niemal wrzasnął z irytacji.
- I nearly killed bluskinned warrior named Sabre. I ripped out the heart of the great dragon Sniferyx, not to mention countless so called champions of good I slaughtered or turned into mindless minions – wyjaśnił Blood.
- Szabla? Naprawdę pokonałeś tego gościa? No no...Ruszaj się, pokażę ci miejscówkę goblina.
- AT LAST! – ryknął nieumarły rycerz.

Eddie Clarke zszedł z trybun po walce szkieletów. Z zawodników znał wszystkich poza Harbingerem. Wynik go ucieszył, miał już do czynienia z czempionem szkieletów i lubił go. Teraz nasz motocyklista szedł w stronę toalet. Gdy do nich doszedł, natknął się na dziwny widok. Mianowicie, jakieś trollowe szczenię (ot, taki zgarbiony karypel z metr dwadzieścia od ziemi z zezem rozbieżnym i głupim uśmiechem) z kawałkiem kredy pisało na murze jakieś bazgroły. Clarke za bardzo nie znał języka a troll strasznie gryzmolił, jednak odcyfrował coś w stylu „Laxxniunia & Gotai 44 forewer”.
- Te, młody, ortografię byś poćwiczył – zwrócił Eddie uwagę małemu trollowi.
- !@!#$&*! – gdyby nasz motocyklista znał zandali, język trolli, to wiedziałby, że został zwyzywany. Niestety owym językiem nie władał, ale po wyrazie twarzy stworzenia mógł się domyślić przesłania.
- Ech, takie małe a szacunku ni grosz. Masz w ogóle jakieś imię? – spytał.
- Gotai. Gotai 44, bom czterdziesty czwarty syn – burknął troll. Nagle, ni z tego ni z owego, ziemi obok Eddiego rozstąpiła się. Wybuchł spod niej ogień i wynurzyła się straszliwie wyglądająca istota. Wyglądała jak połączenie ifryta i oni, demona z Krain Cienia – charakterystycznie wyszczerzona, nieludzka twarz, ogromne hebanowe rogi, ciało niczym z płynnego ognia i grzywa zielonych włosów. Tak, musiał to być kanoni – w połowie żywy ogień, w połowie demon.
- Giń, pokraczny stworze! – warknął potwór. Jego szponiasta pieść wybuchła czerwonym jak krew ogniem. Potwór zacisnął dłoń i pchnął pięścią przed siebie. Krwisty ogień został uwolniony, poszybował w kierunku Gotaia i rozerwał go na kawałki. Krew szybko wyparowała. „Półifryt” chuchnął jeszcze na napis na ścianie, a kreda szybko się zwęgliła i odpadła. Po tym stwór wyjął komórkę, wykręcił jakiś numer i przygasł nieco aby nie spalić urządzenia przy rozmowie.
- Halo? Szefowo, tu Xeron. Dopadłem gagatka na jakieś arenie i spaliłem...Ach, dziękuję, szefowo...Nie, nie było żadnych problemów...Dwa kilo cukru w kostkach? Ale po co...Tak, rozumiem, zrobić, nie zadawać pytań. Się rozumie, szefowo – rozmawiał przez telefon po czym rozłączył się i wciągnął powietrze.
- To miło, kiedy ludzie tacy jak pani Laxx są zadowoleni z efektów twojej pracy, prawda? – powiedział patrząc się na Eddiego. Ten tyko ze zrozumieniem pokiwał głową. Ifryt odpowiedział tym samym po czym zapadł się w ziejącą ogniem dziurę z której przybył. Clarke wszedł do wychodka. Był już w tylu przydrożnych barach dla motocyklistów, że brak papieru nawet lekko go nie zirytował.

- Hmm... – zastanawiał się Genn, drapiąc się po brodzie i chodząc po pokoju.
- Nad czym tak myślisz? – zapytała go Cassandra, ostrząca rapier w kącie pomieszczenia.
- Obmyślam pewnego rodzaju taktykę...Wywalili nas z kolejki, więc będziemy walczyć jako ostatni, jest to swego rodzaju przewaga...
- A więc?
- Zmierzam do tego, że mamy trochę czasu... – powiedział Genn i przymknął oczy. – Jeśli się nie mylę, to niedaleko tej przeklętej wyspy leży góra zwana Szczytem Szalejących Burz....Nieliczni barbarzyńcy z tego zatopionego kontynentu uznają to miejsce za punkt łączności z bogami...
- I? – spytała Cassandra, przestając ostrzyć broń i chowając ją do pochwy.
- Niby nic – mruknał Genn, wyjmując z kieszeni mała, niebieskawą kulkę. A właściwie dziwną sferę niebieskiego światła. Trudno było zidentyfikować jej stan skupienia. – Dostałem ten mały prezent kiedyś od pewnego maga....Gdyby naładować ją energią błyskawic z takiego miejsca jak ta góra, bez problemu pokonalibyśmy naszych przeciwników...
- Genn, daj spokój. Ci dwoje to łucznicy. Co oni takiego ci mogą zrobić? Położysz obu jednym ciosem...
- Wiele istot gadało o położeniu Hrontriga trupem. Znajdują się w dwóch miejscach.
- To znaczy? – zapytała powoli Cassandra.
- Na cmentarzach lub w jego chacie na corrimskich bagnach – uśmiechnął się lekko szary gnoll. Panna Vixen odwzajemniła uśmiech.
- W każdym bądź razie... – zaczął ponownie Wilczy Lord – wyruszam na ten szczyt. Będę pewnie na styk.
- Ale... – zaczęła Cass, jednak Genn jej przerwał.
- Naah, bez dyskusji. Ta gra jest warta świeczki.

Casper kreślił w swoim notesie różne potwory, istniejące bądź nie. Aktualnie trudził się nad obrazem przedstawiającym wielkiego potwora – ni to smoka, ni to człowieka.
- Nieźli ci idzie – skomentował ktoś z tyłu. Casper lekko podskoczył i obrócił się. Stała za nim Mordimer.
- Dzięki. Staram się – powiedział i wrócił do pracy. Dziewczyna usiadła koło niego i wyjęła mały nóż ze zdobioną klingą, po czym zaczęła go przecierać szmatką.
- Słyszałeś najnowszą wieść? – spytała go.
- Nie, a powinienem? – odpowiedział pytaniem chłopak.
- Jak zawsze siedzisz w różnych dziwnych kątach, to nic dziwnego że nie. Ta czwórka co miała wcześniej walczyć wypadła z kolejki i będą walczyć na końcu.
- Aha, i co z tego?
- A pamiętasz kto jest po nich? – zapytała Mordimer ironicznym tonem. Casper przerwał rysowanie.
- My? – zapytał po chwili.
- A jakże. Walczymy z jakąś Jedwabną Lisicą i Jeźdźcem Apokalipsy – odpowiedziała głucho. Casper westchnął.
- Jakie mamy szansę na pokonanie Jeźdźca Apokalipsy? – zapytał po chwili okularnik.
- To zależy czy będziemy operowali na liczbach naturalnych czy wymiernych... – sarkastycznie parsknęła dziewczyna i poprawiła włosy.
- Znaczy tyle co nic...
- Zawsze możemy wyeliminować tą całą Lisicę przed walką i wygrać walkowerem – zauważyła dziewczyna.
- Taak...Ale to mimo wszystko nie moje metody – powiedział powoli Casper. Mordimer wbija w niego spojrzenie. – Ale wiesz...Sama rozumiesz, przecież to wbrew zasadom...I...A, w cholerę.
- To miło że się zgadzasz, już wrzuciłam ją do komórki. Tak po balorowemu – uśmiechnęła się brunetka. Casper tylko parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Jak mus to mus...

- Proszę państwa, zapraszamy na kolejną walkę! – krzyknął Hellscream. Nadal nie było Fergarda ani Skella. – Poczekamy tylko na resztę zespołu komentatorskiego i możemy ruszać. Mijały minuty...długie minuty. I wtedy ork zobaczył list. Przeproszono go w nim za nieoczekiwane odejście. Podpisali się pod nim James Skell i Fergard Stratoavis. Grommash zaklął i ogłosił kolejną przerwę na znalezienie współpracownika.

Zgłosiło się kilkadziesiąt osób. Aby ułatwić sobie wybór, Grommash kazał każdemu wymówić to samo zdanie i wyeliminował tych ze słabym głosem. „Krąg podejrzanych” zawęził się do kilku tylko osób. Do wyboru miał dwugłowego ogra, yuan ti, jakiegoś dziwnego demona i krasnoluda bez brody. Ogr nie mógł założyć na głowę słuchawek w powodu swych głów, demon rzucił się orkowi do gardła (Grom szybko rozpłatał go na dzwonka), krasnolud nie sięgał do mikrofonu a yuan ti za bardzo syczał. Zdemotywowany ork już miał sam zabrać się za prowadzenie, gdy nagle usłyszał znajomy głos.
- Throm-Ka, wodzu. Jak zdrowie? – zapytał ktoś. Grommash nie dowierzając odwrócił się. Zobaczył orka...ale dużo innego niż on sam. Stwór miał żółtobrązową skórę, był łysy, jego pysk przypominał długością wilczy, oczy płonęły czerwonym ogniem, zęby przypominały kły rekina...
- Na mą duszę, Rekshak Daemonblooded! – krzyknął gromko Grom. Rekshak należał do klanu Wojennej Pieśni, tego samego którego wodzem był Grommash. Rekshak asystował Hellscreamowi podczas jego bitwy z Mannorothem, wybuch wielkiego annihilanina zmienił go na zawsze.
- Też miło cię widzieć. Widziałem że poszukujesz współpracownika, więc jak zawsze przybyłem z pomocą – odpowiedział z uśmiechem wojownik.
- Z nieba mi spadasz. Poradzisz sobie z komentowaniem walk?
- Zug zug – odpowiedział tylko ork, uderzając się pięścią w pierś.
- Świetnie. Ale tymczasem, dajmy ludziom i nieludziom poczekać – powiedział weselej niż zazwyczaj Grommash i skierował się do barku. – Opowiesz mi przy szklaneczce czy trzech co się działo w Hordzie od ostatniego mojego spotkania z Thrallem...

Dwa gremliny siedziały w kącie paru przy małym stoliku. Na nim zaś stała butelka czerwonego wina i dwie lampki do niego. Przy stoliku z kolei siedziały dwie osoby. Dwa gremliny konkretnie – Augustus i Silas Brimstone. Ten drugi przykładał kompres do pokrytego brodawkami czoła.
- Zawiodłem, braciszku – westchnął agent TWS, wychylając przy tym lampkę wina. Augustus machnął ręką.
- Każdemu się zdarza. Ten typek rozwalił Lodowego Upiora i watahę nekronów, miałeś prawo z nim przegrać – pocieszał go jego młodszy brat. Wydawało się, że chwilowo bądź na zawsze bracia Brimstone pogrzebali topór wojenny.
- Jestem agentem Starożytnych, do cholery. W moim słowniku nie ma słowa porażka – warknął Silas i wyjął z kieszeni płaszcza kieszonkowy słownik. Istotnie, hasło „porażka” zostało w nim zamazane.
- Słodkie. Słuchaj, jak ci tak bardzo zależy, to wkręć się w turniej, najlepiej w moją walkę. Połączymy siły i rozwalimy konkurencję.
- Mówisz? To trochę nieetyczne, grzebać przy maszynie losującej, a w twoim przypadku jeszcze zdradzać sojuszniczkę...
- Silas, jesteś moim bratem – uciął tym jednym argumentem dyskusję Augustus. W jednym momencie dwa gremliny padły sobie w objęcia i uściskały się za te wszystkie czterdzieści parę lat wojny.
- Dzięki, Augustus. Ale najpierw wywiedzmy się kim jest Sylvanas...I opracujmy plan pokonania Worgołaka – posmutniał troszeczkę starszy z braci.
- Tak, oczywiście. Tylko odpowiedz mi na jedno pytanie. Przybyłeś tu żeby mnie pojmać, prawda? – spytał, uśmiechając się z ironią, poszukiwany terrorysta.
- E...no...hehehehe – roześmiał się nerwowo Silas i zaczął stukać szponiastymi paznokciami. Augustus teatralnie przewrócił oczami.
- Cholerny służbista. No ale nic, masz szansę się odkupić – powiedział zgryźliwie, nalewając sobie i bratu po lampce wina. Stuknęli się nimi i wypili alkohol jednym haustem.

Nehr’zul zwołał naradę. W przestronnym pomieszczeniu znajdował się sam Król Lisza i jego poplecznicy. Konkretnie Nekros, Wolfrick, Clinkz, Darkterror, szkielet w purpurowych szatach maga, dziwna bestia z obsydianu i bardzo wysoki, chudy człowiek. Ów chudy olbrzym miał na sobie brązowe skórzane spodnie i czarną koszulę z jakiejś prostej tkaniny, lnu albo wełny. Jego siwe włosy sięgały niemal podstawy karku, miał też pokaźne wąsy. Przez plecy przewieszony miał miecz, na szyi dyndał mu talizman przedstawiający wilczy pysk.
- Zawiedliście – powiedział krótko Nehr’zul. Żaden z obecnych nie spuścił jednak wzroku. – Nekros i Wolfrick, moje dwa Lodowe Upiory...a nie potrafiliście wygrać. Wstyd, panowie.
- Łatwo mówić, ale... – zaczął Wolfrick, lecz Król Lisz machnął tylko dłonią.
- Już się nie tłumaczcie. Nie udało wam się, to trudno. Mam dla was zadania – krótko rzekł władca Plagi.
- A więc? – spytał Nekros.
- Wy dwaj wracacie na swoje miejsca, na Northrend, na Koronę Lodu. Clinkz, dla ciebie znajdzie się robota w Havenshire, będziesz trenował zastępy szkieletowych łuczników, bo Orithosa zniszczyła Srebrna Krucjata. Jakieś pytania? – zapytał po wydaniu poleceń Nehr’zul.
- Nie – odpowiedzieli wszyscy trzej, zasalutowali i wyszli.
- A co do was...Darkterror, ty masz się przyczepić do goblina Balora. Ten nekromanta ma tyle siły co worek kości który właśnie wyszedł, ale jeśli chodzi o knucie intryg to niejeden mógłby się od niego uczyć – wydał rozkazy beztwarzowemu. Ten tylko syknął i zniknął, prawdopodobnie cofając się w czasie.
- Pugna, ty przyczep się do Vokiala. Nie knuje tak dobrze intryg jak Balor, ale ma więcej mocy...Sam rozumiesz.
- Tak, mój panie – odparł Pugna, szkielet odziany w szaty czarodzieja.
- Teraz ty, Moam. Ty wystartujesz w tym turnieju. Masz...
- Zabić swoich oponentów? – zapytał głucho obsydianowy potwór. Kiedy jest się zrobionym z ociosanego bloku obsydianu trudno nie mówić głucho. Dolna część jego ciała przypominała tułów potężnej pantery, zaś tors był ludzki. Twarz łączyły elementy pantery i człowieka. Z jego pleców „wyrastały” potężne, czarne skrzydła, które na końcach zdobione były złotem. Patrzył teraz na Nehr’zula oczami zrobionymi z głęboko osadzonych szmaragdów.
- Wyjątkowo nie – pokręcił czaszką Król Lisz. – Masz po prostu przejść dalej. Oczywiście, eliminując swoich przeciwników w taki sposób żeby już nie wrócili do turnieju...Zwłaszcza magów, w tym jesteś dobry.
- Tak jest... – mruknął stwór, rozpostarł skrzydła i wyleciał przez sporych rozmiarów okno. Cóż, sam był spory.
- A pan, panie Bonhart...Pan może się rozgościć. Gdy będę potrzebował pańskiej pomocy, zwrócę się natychmiast – zwrócił się do ostatniej osoby władca nieumarłych.
- Wiesz, że nie jestem tani? – spytał niskim głosem człowiek. Lisz tylko kiwnął głową.
- Wiem, wiem. Ale to dlatego, że nie odwala pan fuszerki, jak ta cała reszta...Gondar czy Allistair Rasmusen...
- Gondar to fachowiec, ale nie tego samego gatunku co ja – uśmiechnął się łowca głów. Nehr’zul trochę się zdziwił.
- To znaczy?
- Widzisz...Gondarowi płaci się od łba, za zabijanie. Mi płaci się za usługę, którą zabijaniem wyświadczam...Nie jestem łowcą nagród, jestem łowcą głów – parsknął pod koniec Leo Bonhart, łowca głów, którego spojrzenie mogło złamać człowieka...i nie tylko.
- Rozumiem... – mruknął Król Lisz tonem, który potwierdzał że nie rozumie. Wyszedł bez słowa.
- To będą ciekawe dni... – powiedział sam do siebie Leo i rozłożył się na łóżku, pogwizdując cicho.

- Dobra, chyba czas jechać z tym koksem – mruknał Hellscream, wyrzucając butelkę do kosza. Rekshak tylko kiwnął głową i zajął swoje miejsce przy mikrofonie.
- Prosimy o powrót na trybuny. Ja nazywam się Rekshak i będę waszym nowym komentatorem.
- Ale ja tu nadal jestem – dodał Grommash, rozsiadając się w fotelu. Jako pierwszych prosimy Caspra Stratoavisa i Mordimer Sharrukas! – krzyknął. Zagrała muzyka.

I'm searching for answers
'cause something is not right.
I follow the signs,
I'm close to the fire.

I fear that soon you'll reveal
Your dangerous mind.

It's in your eyes, what's on your mind.
I fear your smile and the promise inside.
It's in your eyes, what's on your mind.
I fear your presence, I'm frozen inside.

I'm searching for answers
Not questioned before.
The curse of awareness,
There's no peace of mind.
As your true colours show
A dangerous sign.
 
It's in your eyes, what's on your mind.
I see the truth that
you've buried inside.
It's in your eyes, what's on your mind.
There is no mercy just anger I find.

I just have know, while I
still have time.
Do I have to run, or hide away from you?
It's in your eyes, what's on your mind.

I see the truth that
you've buried inside.
It's in your eyes, what's on your mind.
There is no mercy just anger I find.

Mniej więcej przy frazie “your dangerous mind” na arenę wyszła dwójka zawodników. Casper był jak każdy go widział – zawsze te same ubrania, zawsze te same bronie i ten sam szelmowski, cyniczny uśmieszek. Twarz ubranej na czarno Mordimer i nie wyrażały zbyt wiele emocji – głównie pewność siebie i oczekiwanie.
- Lubię jej głos...Ale nieważne! – machnął ręką starszy z orków, czyli Grom. – Teraz będzie coś specjalnego! Powitajcie Jedwabną Lisicę i Cartera Slade’a! – krzyknął potężnie. Światła przygasły. Na arenę wyszedł Carter Slade, ubrany w swój brązowy prochowiec, skórzane spodnie tego samego koloru i kapelusz...tak, też skórzany i brązowy. Na jego ogorzałej, obleczonej siwymi włosami sięgającymi za kark i brodą podobnej długości, twarzy gościł uśmiech. Niósł ze sobą strzelbę – Winchestera – i gitarę. Zaczął grać, z głośników leciała tylko „muzyka pomocnicza”. Śpiewał też sam.

An old cowboy went riding out one dark and windy day
Upon a ridge he rested as he went along his way
When all at once a mighty herd of red eyed cows he saw
A-plowing through the ragged sky and up the cloudy draw

Their brands were still on fire and their hooves were made of steel
Their horns were black and shiny and their hot breath he could feel
A bolt of fear went through him as they thundered through the sky
For he saw the Riders coming hard and he heard their mournful cry

Yippie yi Ohhhhh
Yippie yi yaaaaay
Ghost Riders in the sky

Their faces gaunt, their eyes were blurred, their shirts all soaked with sweat
He's riding hard to catch that herd, but he ain't caught 'em yet
'Cause they've got to ride forever on that range up in the sky
On horses snorting fire
As they ride on hear their cry

As the riders loped on by him he heard one call his name
If you want to save your soul from Hell a-riding on our range
Then cowboy change your ways today or with us you will ride
Trying to catch the Devil's herd, across these endless skies

Yippie yi Ohhhhh
Yippie yi Yaaaaay

Ghost Riders in the sky
Ghost Riders in the sky
Ghost Riders in the sky

Skończył i ukłonił się, a publiczność jak jeden mąż (z drobnymi wyjątkami) wstała i zaczęła klaskać. Nikomu nie przeszkadzało, że Slade był Jeźdźcem Apokalipsy.
- Pamiętajcie, nieważne kim jesteście, zawsze możecie zostać artystami! A teraz prosimy Jedwabną Lisicę! – krzyknął do mikrofonu Rekshak. No i zaczęło się czekanie. Po 30 sekundach Carter zacmokał z...radością.
- Macie dziś szczęście, dzieciaki. Chyba uda wam się przejść do kolejnej rundy – powiedział, dalej się uśmiechając. Mordimer tylko uśmiechnęła się szerzej niż zwykle – z zaciśniętymi ustami, jak zawsze – i skinęła lekko głową.
- Naah...Widać maluje się kolejny walkower – mruknał niezadowolony Hellscream. Ork został wygwizdany.
- Czemu? Wylosuje się piątego zawodnika i będzie on partnerem Skella. Proste, prawda? – zapytał i jednocześnie podsunął pomysł Rekshak. Grommash poklepał go po plecach.
- Co ja bym bez Ciebie zrobił. Maszyna losująca start! – powiedział zielonoskóry wesoło.
- To był w planie? – zapytał Casper półgębkiem.
- Rób dobra minę do zł...O ja pierdolę – dopowiedziała mu Mordimer. Casper już miał się zapytać o powód jej reakcji, ale spojrzał na maszynę losującą. Widok odebrał mu mowę. Carter też spojrzał i zacmokał smutno.
- No to chyba tak dobrze, dzieciaki, nie będzie... – mruknął. Na ekranie maszyny losującej prezentowały się cztery skrzyżowane, okolone ogniem miecze. Światła przybrały czerwony kolor, zadudniła muzyka.

Humanity what have you ever done for me?
Denounced and cursed since my birth for I am not like thee
A proud descendant of the ancient seed
Driven forth by the screams of my enemies
I am the plague that shall grace you with an early grave
Exterminate - bring you all into damnation
In an orgasmic rush of pain I mark my coming in crimson strays

Fools! I shall rid myself from the thorns pierced in my side
The weak laments of your wounded shall be my crown
Anointed in their tears... sweet as wine are they

A waste of flesh is the only thing you are to me
The time has come to destroy your simple entitles
A filthy pack of liars and thieves
Crawling in the stench of your own self-deceit
I am the predator and you are all mine to claim
Hunt you down unto the point of extinction
A genocidal warmachine
Wreaking chaos upon those who dare to challenge me

I am vengeance incarnate, your futile world I shall desecrate
I bear the mark of all demons like an aura that drips of venom
I am the bringer of the final war
Your god lies dead in his own shit and gore
Rest assure that all of you will die
You insolent fools shall breath no more

Hatred burns within my veins towards your wretched kind
I spread my creed of suffering in this bloodbath so divine

I shall cleanse the earth from the worms of the human breed
Revel in the blood of my sworn enemies
Grind their bones into the dust... bloodlust!

Humanity what have you ever done for me?
Denounced and cursed since my birth for I am not like thee
A proud descendant of the ancient seed
Driven forth by the screams of my enemies
I am the plague that shall grace you with an early grave
Exterminate - brought you all into damnation
A genocidal warmachine
Grinding down all of you who dared to challenge me

Hatred burns within my veins towards your wretched kind
I spread my creed of suffering in this bloodbath so divine
No mercy is shown for the weak in this blood-drenched fatal spell
Tear the flesh off from their limbs and send their souls to hell!

Przy ostatnich słowach z krańców areny buchnęły cztery płomienie, z których wypadły miecze i, kręcąc się w powietrzu, poleciały do centrum budowli. Tam też buchnął ogień i czteroręki humanoid o patykowatej budowie oraz czerwonej skórze zwinnie złapał ostrza. Zaklekotał żuwaczkami z nieukrywaną radością i spojrzał na swoich „przeciwników”. Tak, „przeciwników”, gdyż nie byli to godni dla Zemsty – Szalonego Spaczniowca i Zabójcy Bogów – przeciwnicy.
- Żałosne...Rozerwać was na kawałki czy może raczej rozpłatać na kilka części? – zapytał, klekocząc szczęką. Carter Slade pokręcił głową.
- A więc ustalone – powiedział po chwili Rekshak. – Casper i Mordimer kontra Carter i Zemsta! Zaczynajcie! – dodał. Perłojad ryknął potężnie – w końcu powrócił. Walka została rozpoczęta.

Zemsta zakręcił młynka mieczami i zaczął rechotać.
- Które z was zniszczyć jako pierwsze? – zapytał. Casper w odpowiedzi wystrzelił w jego stronę ze swojego Roulette Shotgun. Kilka sporych rozmiarów rakiet pomknęło w stronę xilla. Ten przyjął je, jak to się mówi, „na klatę”. Wybuch chwilowo spowił go w dymie. Po owej chwili dało się słyszeć usatysfakcjonowane mruczenie.
- Ohh, zaszczypało – parsknął. Mordimer żachnęła się, wyjęła pistolet i oddała cztery strzały w głowę Zemsty. Xill cofnął się kilka kroków do tyłu, po czym walnął ręką w potylicę i pociski wypadły z jego czaszki, a rany zasklepiły się w oczach.
- Zemsta, daj sobie spokój – powiedział Slade, kładąc mu dłoń na ramieniu. Zabójca Bogów spojrzał na niego zdziwiony.
- Że co? Niby dlaczego? – zapytał, parskając mieszaniną śmiechu i niezadowolenia.
- Przecież to oczywiste, że nie mają z nami szans. Ale po prawdzie...Po co nam nagroda z tego turnieju. Tak zwany cud, życzenie...Masz pomysł na jakieś? – zapytał „współjeźdźca”.
- E...A co mnie obchodzi jakaś wygrana, Carter? Czy ja kiedykolwiek wyglądałem ci na osobę mającą jakieś dalsze cele i marzenia? Nie, Carter...Jestem inkarnacją chaosu, nienawiści, zemsty...Jestem urzeczywistnieniem złych emocji Tezzetha i żyję po to by niszczyć i zabijać...A ty mnie nie zatrzymasz – warknął w stronę Slade’a i ruszył w kierunku swoich ofiar. Casper i Mordimer podczas jego monologu opracowywali jakąś sensowną taktykę...I nie mieli pomysłów. Wyprzedził ich jednak Carter, podnosząc swój winchester.
- Zemsta...Nalegam, oddajmy walkę walkowerem. Niech mają szansę, są młodzi i mają jakieś cele i marzenia...My tylko egzystujemy i toczymy wieczną wojnę – powiedział, mierząc w xilla ze strzelby. Ten odwrócił lekko głowę.
- Urwę ci łeb, Carter – powiedział spokojnie i wznowił marsz. Slade tylko westchnął, zniknął w podmuchu gęstego powietrza i zmaterializował się przed xillem. Strzelił mu prosto w żuwaczki...Strzelił huraganowym wichrem. Jeździec Apokalipsy został momentalnie wbity w ścianę. Szybko jednak z niej wyskoczył, wrzasnął i pomknął w stronę swego towarzysza. Slade kopnął go w środek ciała (Zemsta był tak chudy, że brzuchem trudno by było to nazwać) i wymierzył w to samo miejsce winchesterem, trzymając strzelbę prostopadle do celu. Wystrzelił – tornado wyrzuciło Zemstę wysoko w powietrze i poza arenę.
- Jednego oszołoma mniej – powiedział sam do siebie kowboj i uśmiech wrócił na jego twarz. Zdjął kapelusz i trzymał go na wysokości piersi, odwracając się do swych przeciwników. – No, to życzę wam powodzenia. Wypatrujcie samotnego jeźdźca wśród chmur i nigdy nie próbujcie do niego dołączyć – powiedział i gwizdnął. Po krótkiej chwili pojawił się koń. Slade wskoczył na niego i ich ciała okryły się żółtawymi płomieniami – człowiek stał się szkieletem okolonym ogniem, a koń...szkieletem konia okolonym ogniem ze skrzydłami z tego samego ognia. Jeździec Apokalipsy machnął kapeluszem i wyleciał tą samą dziurą, która powstała po „wypadzie” Zemsty.
- Fortuno, od dziś cię wyznaję – westchnęła Mordimer i odwróciła się do Caspra. – Idziemy, trzeba to opić – powiedziała do niego i zanim chłopak zdążył zaprotestować, złapał go za ramię i wyszli z areny. Trybuny były cicho, po czym wybuchł wielki aplauz – skierowany z pewnością do Cartera Slade’a.
- Heh, świat nie przestaje mnie zadziwiać...Panie i panowie, Casper i Mordimer przechodzą do następnej rundy! Już za chwilę kolejna walka! – krzyknął Grommash, uśmiechając się.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #94 : 25 Lipca 2010, 19:28:00 »
Świetne, ot co.

Gotai 44 zwyczajnie mnie rozwalił, toż to jeno hołd i jego upamiętnienie! Bądź pozdrowiony, Węszący w Myślach! :D

Wątek pogodzenia obu braci Brimstone podoba mi się, może będzie z tego coś epicznego.

Z drugiej strony walka. Co prawda innego rozwiązania, by Casper i Mordimer zwyciężyli nie było, ale mimo to czuję pewien niedosyt. No nic, czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Psychol55
Ja słyszę a ty słuchasz

******

Punkty uznania(?): 2
Offline Offline

Wiadomości: 441


Krytyk Fasta

Zobacz profil
« Odpowiedz #95 : 25 Lipca 2010, 19:41:57 »
Ten rozdział  jest po prostu genialny świetny styl  :) Pozdrawiam


« Ostatnia zmiana: 25 Lipca 2010, 20:09:01 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
http://emikozinska.wix.com/emi-kokoz-art

Sprawdźcie co robi moja siostra!
Regeth

*****

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 390


Thor Mit Uns!

Zobacz profil
« Odpowiedz #96 : 25 Lipca 2010, 20:03:53 »
Bardzo ciekawe opowiadanie,wręcz genialne. Podoba mi się. Jak będę mieć czas, to (o zgrozo!) przeczytam wszystkie rozdziały.
A co do pewnego fragmentu, to idzie w podpisik :P


IP: Zapisane
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #97 : 25 Lipca 2010, 21:35:45 »
Huh, rozdział dobry jak wszystkie. Tawernowi bohaterowie się sprawdzają. Szefowa Laxx... Dwa kilo cukru w kostkach? Fajnie, ładnie, pięknie. Jednym słowem... A nie, nie da się tego opisać jednym słowem. Ale... (moje pierwsze "ale") walka. Casper musiał przejść dalej, nie było innej opcji. Jednak strasznie to wszystko naciągane. Pewnie nie znam dobrze Cartera Slade'a, ale... no, wydaje mi się to jakieś takie... no nieważne. Aha, i zapomniałbym:

Tak po balorowemu
Ha, ha, ha...


IP: Zapisane
Laxx
Tawerniana Diablica

*

Punkty uznania(?): 10
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 1 426


Posiadaczka Piekielnej Patelni

Zobacz profil
« Odpowiedz #98 : 26 Lipca 2010, 18:54:09 »
Boskie. :P

Bardzo dziękuję Szanownemu Zielonoskóremu, że dał mi zagrać epizodzik w swojej epopei tawernianej ;)

Ale szczerze - uśmiałam się. A co do cukru to fakt, muszę go porzucić bo uwielbiam słodkości.


IP: Zapisane
kluseczka

*****

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Wiadomości: 878


Zobacz profil
« Odpowiedz #99 : 27 Lipca 2010, 19:53:32 »
 Wreszcie spóźniony feedback do dwóch rozdziałów naraz. Przede wszystkich, bawi mnie idea umieszczania tawernowiczach w epizodycznych rolach. Biedny Fast, nie ma na figurki... I jestem dumna z córci. Ufunduję jej te dwa kilo cukru w kostkach! Po drugie - biedny, biedny Genn. Nawet najbardziej nieustraszeni bohaterowie obawiają się żon. Bar jest uroczy - kosa zamiast parasolki to coś, co bym chętnie znalazła w swoim drinku.

Cytuj
„THE RAIN OF BLOOD SHALL RAIN TODAY!”
Oh. The Sorrow też dostał epizodyczną rolę?

 Biedny, biedny Fergard. Robią z niego niezgrabę. Ale fajna była walka szkieletów, chociaż, muszę przyznać, Harbinger jest dziwny.

 Jedwabna Lisica? Ta Jedwabna Lisica, którą mogę znać? Cóż, nic dziwnego, że Mordi ją wcześniej załatwiła. Urocze. Biedny Fergard, odszedł bo robiono z niego idiotę. Aww, mhroczna pogawędka złych bohaterów... czy w każdym turnieju musi być grupa panów, którzy chcą to wykorzystać do swoich celów?
 Slade tak bardzo mi się podoba. Miał wspaniałe wejście, nic dziwnego, że wszyscy mu klaskali. Miałam skojarzenia przy tym, jak powiedział, że oddaje im zwycięstwo bo są młodzi. Czy mi się zdaje, czy on dyskryminuje starszych?


IP: Zapisane
The universe speaks in many languages, but only one voice.
Pablossd

******

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 460


Podpis zgodny z podpisem...

Zobacz profil
« Odpowiedz #100 : 29 Lipca 2010, 00:58:16 »
No, nie ma co mówić, jak każdy twój wcześniejszy rozdział, ten także trzyma poziom :P - a może i nawet lepiej... ;>

Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to chyba jak zaczyna się ten mini rozdział o Królu Liszu... :) to właśnie w pierwszej linijce powinno być ,, (..) Król Lisz (..) " a nie ,,Król Lisza " ;)

Cytuj
Luk: A nawet "Król Licz".

Wiesz Luk... :) Licze, tudzież drakolicze, to były chyba w częściach 1-3... dopiero w piątce się przetransformowały na lisze... :P Ale dam se głowe uciąć, że w Warcrafcie, tudzież World of Warcraft występuje Król Lisz... ^_^


« Ostatnia zmiana: 29 Lipca 2010, 11:23:53 wysłane przez Pablossd » IP: Zapisane
Pomyśl, co może być lepszego od udawania zadziwiającej istoty, której w realnym świecie jest się przeciwieństwem?... Prawdopodobnie robienie to ku uciesze innych ludzi, którzy podświadomie i tak uznają cię za idiotę... :>
Luk
The Great LichMaster

*

Punkty uznania(?): 27
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 473


Scream for me Tawerna!

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #101 : 29 Lipca 2010, 07:22:35 »
A nawet "Król Licz".


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #102 : 08 Września 2010, 21:19:51 »
BOŻE.... udało się przeczytać wszystkie 26 rozdziałów. Początek świetny zwłaszcza godzilla i numer z jelitami, lecz kiedy zaczęły się siski i intrgi to zaczął się chaos i słabo się robiło, lecz nadrobiły to fajne postacie i teksty "Pamiętam jeszcze jak byłeś małą czaszeczką i patz jak żeś wyrósł". Na nowo fajnie się zrrobo gdy zaczęły się walki drużynowe.
Ostatni rozdział był ciekawy, ze względu na Gotaia 44 (którego nigd nie poznam). A myśłałm, ze do turnieju wejdzie Panna Laxx xD!
Mam nadzieję, że  tych opowiadaniac trafi się więcej uczestników tawerny. Mniej intryg więce walki (i niech wrci smokowiec, był fajny). Żal m tylko tych elfek nocnych, czy muszą one tak obrywać? Hells nie bądź rasistą.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #103 : 16 Kwietnia 2011, 00:06:31 »
Możecie w to nie wierzyć, ale....I'M BAAAAAAAAAAAAAAAACK!

Pewnej osoby w czasie walki nie było na trybunach. Tą osobą był Cervantes. Po prawdzie...to nie tylko on przegapił widowisko. Towarzyszył mu w tym Keith Himsley. Spędzili ten krótki czas – w końcu starcie Mordimer i Caspra z Jeźdźcami Apokalipsy nie było długie – na rozmowie. Niezbyt przyjaznej rozmowie, trzeba dodać.
- Cervi, Cervi, Cervi...Jest sprawa – powiedział na początku Keith. Pirat parsknął tylko.
- A czym niby chcesz mnie zainteresować, szczurze lądowy? Mów szybko i zejdź mi z oczu – odparł Cervantes z charakterystyczną dla siebie szorstkością i brakiem manier.
- Mianowicie...To TY musisz zniknąć. Z turnieju. A przynajmniej z naszej walki?
- A co, boisz się że mnie nie pokonasz?
- Ależ nie – pokręcił głową z uśmiechem Łowca Serc. – Po prostu nie chcę tracić na ciebie energii. A ty i tak nie masz ze mną żadnych szans...To jak będzie? Wycofasz się czy mam ci teraz w tym pomóc? – zapytał Himsley, szczerząc się i strzelając karkiem. W odpowiedzi na to Cervantes uśmiechnął się jeszcze szerzej i przekręcił głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Dwukrotnie.
- A jak się nie zgodzę, to co? Wyrwiesz mi serce? Wielu próbowało je znaleźć, nikomu się nie udało – parsknął de Leon. – Zabijesz mnie? Ja już nie żyję. Zniszczysz mnie? Nie potrafisz. Przy całej swojej niesamowitej sile, mocy i wytrzymałości nie możesz mi niczym zagrozić i nie możesz nic zaoferować...Outta my sight! – warknął na koniec kapitan i bezceremonialnie zniknął w szarawym płomieniu. Keith jeszcze trochę stał w miejscu.
- Zagiął cię, co? – spytał nagle ktoś. Łowca Serc odwrócił się i zobaczył mrocznego trolla. W jeansach, z irokezem i skórzaną kamizelką. I papierosem w ustach. Czarne okulary przeciwsłoneczne zawieszone o rant kamizelki można było pominąć.
- Nie...Jak ty miałeś na imię? Deasle, tak? – spytał człowiek trolla. Ten tylko westchnął.
- Dazzle, przyjemność po mojej stronie. Mówimy tak gdy wbijamy włócznie w dupy najeźdźców...Ale nie każdy musi wiedzieć – mruknął i pstryknął w resztki papierosa, posyłając je w otchłań śmietnika. – Słuchaj, jakiś stary pryk w czarnej szacie i czaszce na łbie prosił żebym cię znalazł. Czeka na ciebie w czymś, co określił jako kwaterę.
- Hmm? Rotu mnie poszukuje? No to chyba nie dam mu czekać. Na razie – powiedział do trolla i poszedł. Dazzle postał jeszcze chwilę w miejscu i poszedł przed siebie.

Eddie Clarke był lekko niezadowolony z krótkiej walki. Szedł w kierunku baru. Przed nim spotkał dwóch ludzi. Jeden był nastolatkiem wchodzącym w doros...pełnoletniość. Miał na sobie jakiś podkoszulek, jeansy, w rękach trzymał długopis i notes. Na głowie miał brązowe loki. Drugiego zaś znał. Charakterystyczna czarna szczecina na łbie, niezbyt mądre, ale ciepłe spojrzenie, dwa magnumy przy pasku, niebieskie jeansy, ogromna klatka piersiowa a na niej biała koszulka w uśmiechniętą bombą. Sam „Serious” Stone.
- I w ogóle jestem pana największym fanem! Jest pan moim idolem od późnego dzieciństwa! Chciałbym być taki jak pan i dokonać tych wszystkich niemożliwych rzeczy! – ekscytował się chłopak. Sam tylko kiwał głową.
- No to ci ja jedno powiem – idź na siłkę i zwiększ masę. Żebyś mógł unieść rakietnicę i wytrzymać odrzut. A potem jakoś się ułoży...Najlepiej zostań najemnikiem i przyjmuj najbardziej niemożliwe do wykonania misje – udzielał mu porad Stone, zaś chłopak wszystko notował.
- Ależ dziękuję, proszę pana! Na pewno zastosuję się do pana wskazówek! Tymczasem...mogę dostać autograf? – spytał, podsuwając do Sama długopis i notes.
- Jasne. Dla kogo ma być? – zapytał mężczyzna i włączył długopis.
- Dla Loczka – poprosił chłopak. Sam złożył wtedy autograf.
- Trzymaj. A teraz wybacz, muszę lecieć. Powodzenia – powiedział na odchodnym Sam, obrócił się i poszedł do baru. „Loczek” wpatrywał się w autograf jak w obrazek.
- Nikt mi w domu nie uwierzy... – powtarzał sam do siebie, idąc przed siebie.
- Żeby mnie ktoś kiedyś poprosił o autograf... – mruknął sam do siebie Eddie. – Z drugiej strony, oszczędzam ręce – dodał jeszcze w myślach i poszedł do baru.

Leoric trzymał na ramieniu Balora kościaną prawicę, a goblin mamrotał zaklęcia. Brama międzywymiarowa stopniowo powiększała się. W pewnym momencie zielonoskóry przestał szeptać.
- Na kolana, nędznicy! – krzyknął, samemu padając przed portalem który z trudem otwierał przez ostatnią godzinę. „Ten cholerny wampir” znowu gdzieś zniknął. Mogul (ponownie zielony i starczy) również przykląkł. Tak samo zrobili Nocny i Leoric, choć tylko na jedno kolano i z ociąganiem. Jedynie goblin padł plackiem. Szalejąca, fioletowo – czarna dziura w rzeczywistości sypała iskrami jeszcze przez kilkanaście sekund...A potem rozległ się głos.
- Powróciłem... – powiedziała istota zza portalu. A potem przybyła w końcu na arenę.

Stwór ubrany był w czarno – czerwoną szatę z symbolami czaszek, piorunów i kruczoczarnych młotów. Dziwne glify lekko ją rozświetlały. Patrząc na muskularne ramiona postaci, był to ork o „standardowej”, zielonej skórze. W lewej ręce dzierżył drewniany kostur poznaczony runami podobnymi do tych z szaty, a na jego zwieńczeniu zamocowana znajdowała się czaszka, której brakowało żuchwy. Przypominała ludzką, ale była większa, obdarzona szerszą szczęką i dwoma długimi kłami – jednym słowem była to czaszka orka. Jej oczodoły płonęły zielonym, demonicznym ogniem. Głowa postaci sprawiała jednak najbardziej przerażające wrażenie – była to bardzo ciemna sfera niebiesko – fioletowego światła, gdzie na wysokości oczu jawiły się dwa czerwone punkty. Rozlewała się ona (sfera) pod kapturem, zajmując całe wolne miejsce.
- Mistrzu... – powiedział cicho Balor, bijąc pokłony. „Ork” złapał go za ramię i podniósł do pionu. Górował nad goblinem wzrostem, mierząc niewiele poniżej dwóch metrów. Mogul w tym momencie wstał i...wytrzeszczył oczy z przerażeniem.
- Te runy...symbole klanów Łupieżców Burzy i Młota Zaćmienia...Ta czaszka...Nie, to niemożliwe! Demony rozszarpały cię na sztuki! – krzyknął Khan. Nowoprzybyły zwrócił na niego swe spojrzenie.
- Mogę?... – zapytał Nocny. Nikt go nie usłyszał.
- Mogul Khan...Krwawy Topór klanu Wojennej Pieśni. Pamiętam cię, jedynego, który pozostał wierny zasadom Rady Cienia... – powiedział, zbliżając się.
- ...Mogę? – zapytał ponownie Nocny i ponownie nikt go nie słuchał.
- Trzymaj się ode mnie z daleka, odrazo! – warknął Mogul, odsunął się i wypił zawartość czerwonej flaszki. W kilka sekund przemienił się w swoją „bojową formę” i złapał za rękojeść topora.
- No to mogę czy nie? – warknął już Nocny. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Odrazo? Dobre sobie...Zebrałem was, nędznicy, do kupy i zamieniłem w siłę, z którą nie można było się równać, przed którą można było tylko drżeć ze strachu...I co? Odwróciliście się ode mnie. Doomhammer chciał mnie zabić... – kontynuowała postać.
- Też ubolewam że zabroniliśmy mu tego robić! Zn... – zaczął czerwonoskóry, ale przerwał mu wystrzał ze strzelby.
- No – mruknął Nocny Strzelec. – Wytłumaczycie mi, o co się w ogóle rozchodzi?
- Zamilcz, robaczku, kiedy przemawiam – powiedział mu „ork” z przekąsem i o dziwo czaszkogłowy nie zadawał więcej pytań. Mogul wykorzystał chwilę nieuwagi i rzucił się z toporem na rozmówce. Kiedy jednak tylko jego spojrzenie spotkało się z czaszką na końcu kostura, zamarł.
- Sądzisz, że skoro minęło tyle lat od mojej śmierci, to nie jestem w stanie was kontrolować, wy świniopodobne miernoty? – wycedził. Ognie w oczodołach ponurego przedmiotu zapłonęły mocniej. Krwawy ork padł na kolana.
- Już lubię tego gościa... – mruknął Leoric pod nosem. Jego pan będzie zaciekawiony takimi wydarzeniami.
- Jam...jest...Niszczyciel...Marzeń. Będziesz...mi...posłuszny – powiedział, cedząc każdy wyraz. Mogul tylko złożył mu pokłon.
- Tak, panie – powiedział głucho. Balorowi i Nocnemu opadły szczęki, co w przypadku czyśćcowego demona wyglądało kuriozalnie.
- Dobrze...Mam już okrwawiony topór którym zniszczę przeciwników, potrzebuję jeszcze piekielnego krzyku by wypłoszyć ich z kryjówki...A wtedy utopię ten świat we krwi.

Worgołak szukał swojej Dizzy, z którą miał być w zespole. Swojej pomocniczki, jak to określał ją w myślach. Augustus nie był dla niego nawet korzeniem o który mógł się potknąć. A Sylvanas...Przodek wiedział kim jest. Szanował ją, ale wiedział, że nie da mu rady w walce. Tak, to miał być jedynie spacerek. Był w końcu Worgołakiem. Inkarnacją gniewu Herazou. Ile sięgał pamięcią wstecz, a przecież istniał już miliardy lat, został pokonany jedynie dwa razy. Raz przez Tezzetha, kiedy zaatakował go sam na jego terenie w otoczeniu popleczników Upadłego. Drugi raz...cóż, technicznie nie przegrał, ale nie miał możliwości do kontynuowania walki, gdy Zanthos wypalił mu czymś w twarz...Nagle jednak okropny ból wytrącił Przodka z rozmyślań. Mentalny ryk wołający o pomoc ranił go wręcz fizycznie, rezonując w jego głowie. Jednak tak nagle jak rozbrzmiał, tak szybko ucichł. Coś trzasnęło głucho i pojawił się przed nim humanoidalny rekin. Wyraźnie widział płetwy, najeżony zębami pysk, rybią skórę...ale też i kończyny normalnego humanoida, co prawda zakończone pokaźnymi szponami i posiadające błonę pławną. Rekin ubrany był jedynie w przepaskę biodrową i pojedynczy naramiennik.
- Też to poczułeś? – zapytał szybko głębokim głosem, tak głębokim jak morska toń z której mógł pochodzić.
- Tak, Megalodonie. Czy to mógł być on? – zapytał z lekkim strachem w głosie czarny gnoll. Nazwany Megalodonem tylko pokiwał głową.
- Musimy się śpieszyć – powiedział i znowu zniknął z trzaskiem. Worgołak postał chwilę, po czym wbił jeden ze swoich mieczy prosto w swe własne serce i zniknął w wybuchu czarnego futra.

Augustus stał pod drzwiami pokoju mechanika i operatora maszyny losującej. Czekał na swojego brata. Nie wiemy ile już tam stał, ale Silas w niedługim czasie przyszedł. Bracia powitali się uściskiem.
- Wziąłeś wszystko? – zapytał terrorysta. Agent Starożytnych odpowiedział mu kiwnięciem głowy i klepnięciem po czarnym płaszczu. – No, to jedziemy z tym koksem – powiedział i zapukał do drzwi. Otworzył im siwy mężczyzna w zabrudzonym, roboczym stroju i niemożliwie grubych okularach. Wyszczerzył w ich kierunku żółte i dziurawe zęby.
- W czym wam mogę pomóc...dzieci? – zapytał głośno. Widać staruszek już głuchł. Silas w tym momencie przepchnął brata – był mistrzem kamuflażu i dopasowywania się do sytuacji.
- Dzień dobry – powiedział głosem sześciolatka. – Widzi pan, zbieramy podpisy pod petycję, żeby szkołą zaczynała się od ósmego, nie siódmego roku życia. Podpisałby pan? – zapytał przymilnie i wyciągnął w kierunku mechanika wściekle zielony długopis i kartkę papieru.
- Oh, oczywiście, dziewczynko – odpowiedział operator, wciskając guzik długopisu. Guzik wyskoczył i wypuścił sporą chmurę zielonej mgły. Gdy tylko starzec wciągnął dym nosem, padł jak długi na ziemię. Oszczędziło mu to widoku gremlina ogarniętego żądzą krwi.
- Mówiłem, że lepiej byłoby go odstrzelić – wydusił słowo po słowie z siebie Augustus, gdyż całą energię wkładał w powstrzymanie się przed turlaniem się po ziemi. Silas tyko warknął i wkopał dziada do jego pokoju. Augustus zaś oparł się o ścianę i zaczął pogwizdywać, czyszcząc przy tym swój zestaw katarów. Gdy jest się terrorystą, sztukę udawania niegroźnego trzeba opanować do perfekcji. Nie minęło dziesięć minut, a Silas wyszedł z pomieszczenia maszyny, wycierając prawicę szmatą.
- Okej, zwijamy się – powiedział i niespiesznym krokiem odszedł. Augustus dokończył czyścić katary i, nadal pogwizdując, odszedł w inną stronę.

- A zatem, proszę was, zmierzamy do kolejnej walki – powiedział spokojnie Hellscream. – Niestety, nie mamy dobrych wieści. Sylvanas niestety nie zaszczyci nas swoją obecnością, podobnie jest z Dizzy i Worgołakiem. W takim układzie, wylosujemy partnera dla Augustusa Brimstone’a, dwóch nowych zawodników, zaś piątym zostanie osoba, którą Sylvanas pokonała w poprzedniej rundzie – objaśnił Hellscream wszystkim. Trybuny zaczęły szaleć, zaś Balor spojrzał na Leorica z wdzięcznością – król szkieletów nie spartaczył zadania. Dizzy była „nowhere to be found”.
- A teraz, zaczynamy losowanie! – krzyknął entuzjastycznie Rekshak. Rolki maszyny ruszyły. Po krótkiej chwili machina wylosowała symbol, a właściwie krótki napis – TWS. Dobre oko mogło dostrzec gremlina siedzącego na „t”.
- A więc partnerem Augustusa Brimstone’a będzie nie kto inny jak Silas Brimstone. Heh, chyba ktoś grzebał w maszynie – parsknął śmiechem Grommash. Bracia w przeciwieństwie do pewnego goblina robili coś raz a skutecznie. Tymczasem, maszyna znowu poszła w ruch. Pojawił się symbol przedstawiający duży, zmechanizowany pytajnik.
- Pierwszym zawodnikiem drugiej drużyny będzie Caitlyn Hengsworth! – krzyknął ponownie Hellscream. Maszyna znowu zakręciła rolkami. Tym razem pojawił się symbol przedstawiający czarny kolec.
- Z kolei jej partnerem Lucky Loser, Ru Ciemny Cierń! Piątego zawodnika podamy przed walką. Do zobaczenia! – dodał jeszcze starszy ork i zostawił widownię z jej radością. – Rekshak, zostawiam cię na chwilę, muszę z kimś porozmawiać – dodał jeszcze i wyszedł.

Lemmy brzdąkał na akustycznej gitarze, śpiewając sobie pod nosem. Siedział przy tym na schodach. W kąciku ust miał papierosa, obok stała szklanka z whisky. Gdy tak pogrążał się w swej muzyce, podszedł do niego wiking – gitarzysta. Killmister zauważył go jednym okiem.
- Oh, how are ya, Johan? – zagadnął. Wiking tylko wzruszył ramionami, usiadł i kontynuował rozmowę, przechodząc na język starszego.
- I dunno, Lemmy. I dunno... – pokręcił głową i spojrzał w sufit.
- Really? So what brought ya there – you and your big friend, Beowulf?
- A call from Oden. The warlord of Asgaard said that he had a vision sent by an Ouruboros...You know, the great lizard god – tłumaczył wiking.
- Ah, the Herazou. The Big Bad Lizard of gnolls. What business did the good ol’ scaly had with yout Speargod? – wyptywał Lemmy, popijając alkohol.
- Oh, he wanted Oden to send his warriors to find him and... – w tym momencie Johan przerwał i walnął rozmówcę po plecach, gdyż ten zakrztusił się.
- No fuckin’ way in hell! Herazou is sleeping deep in some hidden, lost and forgotten island! Beside, sucker is fifty feet tall!
- Oden can shapeshift into a wolf or crow and those wolflike preachers say that their god is stronger than ours...Unfortunetly for them, their hides are weaker than our steel – dodał, uśmiechając się na końcu. – Anyway, we must find a hidden god and he will give us a mission...That’s what our master told us – dokończył wyjaśnienia, wzruszając ramionami.
- Save us, oh lord, from the wrath of the norsemen! – zaintonował Lemmy, mimikując niesławny okrzyk paniki. – I’m to old for that kind o’ shit. Darn – warknął jeszcze, dopijając whisky.
- Anyway...I will be going. May Oden be with ya, old man – pożegnał się wiking i odszedł. Kilmister westchnął.
- Don’t waste your time... – zaintonował spokojnie. Nagle zza rogu wyszła dziewczyna. Była całkiem wysoka, miała długie brązowe włosy, niebieskie oczy, które wykazywały oznaki zmęczenia. Nosiła kanarkowo żółty sweter, niebieskie jeansy i czarne glany z przeraźliwie żółtymi sznurówkami.
- Ładnie pan gra – powiedziała nieśmiało wysokim głosem. Miała najwyżej dwadzieścia lat. Lemmy obejrzał się na nią i przejechał z góry na dół wzrokiem.
- Yeah...I don’t play nice, I play rock’n’roll. Anyway, what the girl like you is doing here? No badass tattooes, no knives nor guns, no magical aura...What the fuck brought normal person to this shithole? – zapytał, nie przestając grać. Dziewczyna myślała chwilę, leciutko wydymając wargi.
- Ja...A zresztą. Nie będę męczyć nieznajomego moimi problemami – powiedziała szybko i odeszła. Lemmy parsknął śmiechem.
- Pah! You would give everything you have to be tired all night long by me... – powiedział sam do siebie.

- Halo?
- Wit...Kto mówi?
- Doktor Mundo...Z kim mam przyjemność?
- Powiedz doktorowi Urgotowi że dzwonię.
- Ale kto mó-
- Zrób to.
- ...Doktor Ur...got przy tele...fonie.
- Witaj, szefie. Zmień sobie butlę z tlenem czy coś, bo rzęzisz.
- Do rzeczy...do rzeczy.
- Namierzyłem twój cel. Jest tu, na arenie.
- Tak jak my...ślałem. Uwiel...biam, kiedy plan się...sprawdza.
- Co mam z nią zrobić?
- Czekaj. Nie pod...ejmuj akcji. Osob...iście przybędę.
- Aaale...czy to nie nazbyt ryzykowne?
- Zamknij się.

- Wróciłem! – radośnie powiedział Grom, chowając telefon do kieszenie. Rekshak pochylił głowę na chwilkę.
- Milutko. Zaczynamy? – spytał dawnego wodza. Ten z błyskiem w oku uśmiechnął się.
- Hell yeah! Jako pierwszych prosimy braci Brimstone!

Ain't a hope in hell,
Nothing's gonna bring us down,
The way we fly,
Five miles off the ground,
Because we shoot to kill,
And you know we always will,
It's a Bomber

Scream a thousand miles,
Feel the black death rising moan,
Firestorm coming closer,
Napalm to the bone,
Because, you know we do it right,
A mission every night,
It's a Bomber

No night fighter,
Gonna stop us getting through,
The sirens make you shiver,
You bet my aim is true,
Because, you know we aim to please,
Bring you to your knees,
It's a Bomber

W momencie, gdy Lemmy po raz pierwszy krzyknął „It’s a Bomber”, na arenę wyszli bracia Brimstone. Oba gremliny nie przebrały się od poprzednich walk ani nie zmieniły wyposażenia.
- A teraz – powiedział Rekshak – prosimy o theme song Caitlyn i Ru.

Welcome to the jungle
We got fun 'n' games
We got everything you want
Honey we know the names
We are the people that can find
Whatever you may need
If you got no money, honey
We got your disease

In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
I, I wanna watch you bleed

Welcome to the jungle
We take it day by day
If you want you're gonna bleed
But it's the price you pay
And you're a very sexy girl
Very hard to please
You can taste the bright lights
But you won't get there for free
In the jungle
Welcome to the jungle
Feel my, my, my, my serpentine
I, I wanna hear you scream

Welcome to the jungle
It gets worse here everyday
Ya learn to live like an animal
In the jungle where we play
If you got a hunger for what you see
You'll take it eventually
You can have anything you want
But you better not take it from me

In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
OI wanna watch you plead

When you're high you never
Ever want to come down, so down, so down, so down... YEAH!

YOU KNOW WHERE YOU ARE?
You're in the jungle baby!
You're gonna die!
In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun, na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
In the jungle
Welcome to the jungle
Feel my, my, my, my serpentine
Jungle, Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun, na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees
Down in the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your
It's gonna bring you down!
HUH!

Przy tych słowach na arenę wyszły dwie osoby – znany wszystkim Ru i kobieta w niebieskich spodniach, czarnych oficerkach, białej, opiętej koszulce na ramiączkach (miała czym oddychać…) i brązowej skórzanej kurtce. Miała beżowe, sięgające za kark włosy i nosiła w prawym oku monokl. Przez plecy przewieszony był futerał, prawdopodobnie na jej broń…chyba że była magiem, wtedy cholera wie co mogła w nim nieść.
- Heh, ciekawy typ... – pozwolił sobie skomentować wybór piosenki Rekshak.
- Ano, racja. Axl jednak głos miał. A tymczasem, prosimy na arenę piątego zawodnika! – krzyknął ork. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Zaczęła grać szybka, epicka muzyka. Na arenę z bramki wyszła wielka istota. Była czarna jak noc i mierzyła dobre osiem stóp wzrostu. Czarna sierść porastało ją w całości, jedynie czerwone blizny i oczy w kolorze rubinów odstawały kolorem. Potężne rogi wyrastały z czoła postaci, w jej nosie tkwiło złote kółko, zaś brodę zapleciono w dwa grube warkocze. Za jedyny jej ubiór służyła mu przepaska biodrowa i kajdany na rękach – oczywiście zerwane, ale wielkie łańcuchy nadal błyszczały złowieszczo. Jego kopyta zostawiały głębokie ślady na piasku areny.

Just wanted to be free
Born into slavery
Breaking the chains tonight
The hammer and the steel will bite
Burned down everything
And the sword will swing
Revenge is beautiful
My vengeance won't be merciful
The arena will be covered in blood
Now it's time to give all that you've got
And when they open the gate
All is at stake
The price is glorious
In rage steel will kiss
The endless battleground
Victory not in second round
No pain can hold me back
Now it's just full attack
The king will return
The chosen one will set you to burn
The arena will be covered in blood
Now it's time to give all that you've got
And when they open the gate
All is at stake
My name is Armageddon
My steel is like the venom
From the cobra that will bring you down
(Die for the gladiator)
Deep down in the dungeon
I await like a scorpion
Someday all will kneel down
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
He was betrayed by the general in arms
Crucified on the desert planes
Rivers of blood
The angels will cry
Here comes the man that never dies
Rise from beyond
Kill you in blind
Here comes the king
From the underground
The time has come
For the battle to start
He will tear you
Tear you apart
My name is Armageddon
My steel is like the venom
From the cobra that will bring you down
(Die for the gladiator)
Deep down in the dungeon
I await like a scorpion
Someday all will kneel down
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
(Feel god's wrath)
The gladiator's path

Mniej więcej w połowie postać ta walnęła jedną pięścią o drugą, eksponując swoje ogromne mięśnie. A podobno taureni, najpotężniejsze z plemion minotaurów już wyginęło.
- Jestem Carim Bonebreaker… - powiedział głębokim głosem. – Przybyłem tu po nagrodę i zmiażdżę wszystkich na mojej drodze. Macie pecha…
- Sigh, kolejny idiota – westchnęła Caitlyn.
- Eliminujemy byczka w pierwszej kolejności a potem zajmujemy się sobą? - zapytał Augustus Ru. Troll tylko odsłonił spore, ostre zęby w niepokojącym uśmiechu.
- A teraz życzmy zawodnikom powodzenia i wylosujmy miejsce kolejnej potyczki! Do dzieła! – zaryczał Perłojad. Widać smok dorobił się mikrofonu. Albo, co bardziej prawdopodobne, w ogóle go nie potrzebował. Zainicjowano proces teleportacji.

- Więc mówisz, że musimy mieć jak najwięcej sojuszników, by zwiększyć nasze szanse? – zapytał Nocny Strzelec nowoprzybyłego „kierownika zamieszania”. Ten pokiwał gło…kapturem.
- Wszystkich godnych triumfu u naszego boku. Wszystkich gotowych na ohydne i straszne rzeczy w imię osiągnięcia celu. Jednym słowem, podobnych tobie, demony i nieumarli.
- W sumie…w sumie to znam jednego gościa, który dałby się wciągnąć. Mogę do niego przekręcić… - wzruszył ramionami czaszkogłowy. W tym momencie, w jego umyśle rozległ się głos.

„Nocny! Jak mnie słyszysz?”
„Szef?”
„Tak, tu Żniwiarz…Masz być moją wtyczką w szeregach Vokiala i tej nowej istoty…Może nam nabruździć.”
„Się rozumie, szefie. Ściagnąć Porcupine’a i Gandana i zacząć rozwałkę?”
„Nie, zróbmy to subtelniej, chociaż raz…Sprowadź jednego gościa, który jest w stanie pokrzyżować ich plany, działając w imię ich celu. Wiesz, o kim mówię.”
„Szefie…szef nie myśli o…NIM?”
„Dokładnie o Nim. Musisz go ściągnąć, a on zajmie się resztą.”
„ Ale przecież ja sam…”
„Nie pyskuj!”
„Dobra dobra. Over and out.”

Po zakończonej rozmowie ze swoim przełożonym, demon czaszka wyjął czarną komórkę z kieszeni, wszedł w książkę telefoniczną i wystukał pewien numer, z niecodziennym dla siebie ociąganiem. Po pewnym czasie odezwał się głos.
- No siema, stary…Ta, sprawa jest, potrzebuję ciebie na turnieju…Tia, tym rozreklamowanym…Tak, trzeba rozpieprzyć pewną zorganizowaną grupę…Co?!...Znaczy, tak, całą resztę też możesz sponiewierać…Za ile będziesz? Że dwie godziny? No spoko, czekam...Heh, Punks not dead!

Tymczasem, na jałowej, szarej równinie stały dwie postacie. Od jednego do drugiego krańca horyzontu nie było tam dokumentnie nic – pustynia popiołów, co jakiś czas wzruszana przez suche, bezgłośne wiatry. Nie było nawet ruin czy bielejących kości. Tylko te dwie, samotne postacie. Stały nad swego rodzaju dziurą w ziemi, o sferycznej, wypukłej powierzchni. Ot, taka bańka. Jedną z postaci był wychudzony olbrzym o ogromnym uśmiechu – darujmy sobie opis, był to Ryuk. Jego towarzyszem – lub towarzyszką – była istota, której zbytnio nie dało się opisać. Czarny garnitur skutecznie spowijał ją w całości, a gruby szalik, czarne okulary i kapelusz z szerokim rondem wcale nie ułatwiały identyfikacji.
- Dałbyś wiarę? – spytał Ryuk, wcinając jabłko. Jego rozmówca tylko pokręcił głową. Obaj wpatrywali się w dziurę w ziemi, ale nam, postronnym, nic nie udawało się tam dostrzec.
- Ktoś ma niezły tupet… - powiedziała postać głębokim, lekko klekoczącym głosem. Na pewno był to mężczyzna w poważnym już wieku i na pewno nie był człowiekiem.
- Albo na czymś bardzo mu zależy. Wiesz, kto może mieć dojścia do doppelgangerów?
- Pomyślmy…Tezzeth powinien mieć grupkę. Gildia ani TWS nie mają w swoich szeregach żadnego, podobnie nie może to być Król Lisz…Zostaje tylko…
- Dokładnie, on…Hyhyhy – roześmiał się dychawicznie shinigami. Jego rozmówca przeniósł nań wzrok.
- Z czego się rechoczesz? Ten człowiek już dość nam nabruździł. Nie wiemy nawet jaki ma cel w używaniu dubla jednego z naszych braci – niemal warknął mężczyzna.
- I tu wkraczasz do akcji – powiedział bóg śmierci, kierując jeden ze swoich długich, zakończonych szponiastymi paznokciami palców na tego drugiego. – Jesteś najinteligentniejszy z nas wszystkich i posiadasz największe zdolności detektywistyczne…Infiltrujesz, rozpracowujesz, nie robisz zbędnych ofiar.
- Zawsze ja, co, szefie? – zaśmiał się klekocząco „człowiek” i rozwinął (nie pytajcie, też nie wiem jak) skrzydła, które wyglądały na wykonane z gładkiego materiału krawieckiego.
- Przyjemniaczek z niego, nie ma co…Hyhyhy – ponownie roześmiał się Ryuk i spałaszował kolejne jabłko.

Tymczasem zawodników już przeteleportowano na miejsce potyczki. Był to dach ogromnego drapacza chmur – miał co najmniej ze sto, sto dziesięć pięter. Wokoło panowała noc, jedynie błyskawice co jakiś czas przecinały niebo. Miasto były generalnie całe wypełnione takimi wieżowcami, ale nigdzie nie paliły się światła. Sam dach posiadał dość sporą powierzchnię – mniej więcej pół…no dobrze, jedna trzecia boiska piłkarskiego. Było po czym biegać.
- Wodzu, gdzie oni są? – zapytał Rekshak, ciekawie wpatrując się w arenę.
- Na moje to jedno z opuszczonych miast Barago…Albo jakieś miasto tau na Carionie Prime.
- Na czym?
- Oj tam, nieważne. Raczej opuszczone miasto przemysłowe. Ważne, że można widowiskowo spadać z dachu – machnął ręką starszy z orków.

- Okej, znaczy jego nie możemy wyeliminować dopóki on nie zaatakuje? Słodko. Zaczniemy, panowie? – przerwała cisze Caitlyn. Ru wzruszył ramionami, gremliny spojrzały po sobie.
- Niech wygra lepszy – powiedział Silas i lekko się skłonił. Podobnie postąpił troll, zdejmując z pleców swoje ostrza. Zanim jednak zdążyli wymienić jakiekolwiek ciosy, Carim skorzystał z lekkiej wagi Caitlyn. Z warknięciem złapał ją za kark, wziął silny zamach…i rzucił kobieta niczym szmacianą lalką. Z wysokim krzykiem przeleciała poza bezpieczną powierzchnię dachu i opadła w otchłań nieznanego miasta.
- Nic mnie nie powstrzyma… - powiedział minotaur sam do siebie. Ru syknął wściekle i wbił mu swoje miecze w ramiona. Odpowiedzią nie był okrzyk bólu ani nawet stęknięcie…tylko ponownie rozzłoszczone warknięcie. Bonebreaker podniósł trolla za czaszkę i grzmotnął nią w betonowy dach. Nieśpiesznie wyjął ostrza i strzepnął niewidoczne pyłki z potężnych barków. Jedynie dwie czerwone kropelki znaczyły miejsca przebicia, tak wiele było tam blizn.
- Uciekać czy strzelać? – szybko zapytał Augustus, ładując naprędce strzelbę.
- Hmm…Jedno z drugim! – wrzasnął jego brat, przetaczając się w bok aby uciec przed potężnym łapskiem, większym od swej głowy.
- Jesteście tylko nic nie znaczącymi pchełkami…Uciążliwymi muchami… - warknął bykoczłek i tupnął, próbując zmiażdżyć terrorystę. Ten odskoczył i wypalił przeciwnikowi w pierś. Minotaur popisał się refleksem i walnął w pocisk pięścią, odrzucając go na odległość na tyle daleką, by wybuch stał się niegroźnym. W tym czasie Silas posłał mu serię kul na plecy. Carim stęknął cicho i zgiął się nieznacznie, ale po chwili wyprostował się i zamachnął. Chociaż wielka ręka nawet nie musnęła gremlina, łańcuch smagnął go przez łeb i zwalił z nóg.
- Dammit… - syknął młodszy z braci i ponownie odskoczył. Tym razem sięgnął do kieszeni i miotnął płytką w kierunku przeciwnika. Tego pocisku już nie odbił i ładunek wybuchowy powalił taurena na plecy. Dało to gremlinowi wystarczająco dużo czasu na złapanie w ręce dwóch katarów i zrobienie czegoś, czego nie robił od dawna – mianowicie, zaszarżowanie na przeciwnika. Kiedy Carim był na klęczkach, Brimstone skoczył do góry i wbił się sztyletami w barki przeciwnika – tam, gdzie wcześniej zrobił to Ru. Wielki byk zaczął się miotać. Nie będziemy tego zbyt długo opisywać, gdyż wszystko to było…monotonne. Do czasu, gdy Silas nie odzyskał sprawności.
- Brawo, braciszku… – mruknął, spluwając krwią. Zza pazuchy wyjął coś na kształt błyszczącej, srebrnej rzutki, zakręcił się wokół własnej osi i miotnął nią w okolice serca wroga. Nic to nie dało, gdyż saberdart skruszył się na twardej skórze.
- To nic ci nie da! – wrzasnął Augustus, przekrzykując wierzgającego taurena. – Ma cholernie grubą skórę, nie przebijesz pociskami!
- Roger that! Skorzystamy z kółeczka!

Po tych słowach Silas wziął rozbieg i podbiegł w stronę Carima. Wyskoczył, łapiąc go za kółko w nosie. Gremlin swoje ważył i ściągnął wrzeszczącego z bólu minotaura w dół. Augustus stoczył się z jego grzbietu i dołączył do brata.
- Mógłbym go rozwalić na kawałki, ale nas też zmiecie…Jedynym wyjściem jest zrzucenie go z tego wieżowca – wysapał. Agent Starożytnych pokiwał głową.
- Szykuj ten swój bicz. Ja go jakoś zajmę.
- Się rozumie.
Starszy z braci wyjął z cholewy buta czarny nóż i rzucił nim w przeciwnika. Trafił w bok. Toksyny pokrywające ostrze skutecznie utrzymały przeciwnika w miejscu. Gremlin ponownie wskoczył na grzbiet bykoczłeka i zaczął go ciąć Agonizerem (szponami montowanymi na rękawicy). W tym czasie Augustus złapał za swój bicz, wykonany z granatów.
- YEEEEEE-HAAAAAAAAAAA! – wrzasnął niczym kowboj, machając bronią kilkukrotnie nad głowa. Ciągnąc minotaura za włosy, Silas zmusił go do powstania. W tym momencie jego brat oplótł wroga w pasie swą bronią, po czym nacisnął rączkę. Rozległ się huk. Co jednak bardziej nieoczekiwane, Bonebreaker przeżył i podniósł się.
- Noż ile można! Czy on kiedykolwiek będzie leżał?! – warknął z wściekłością terrorysta.
- Nie jesteś…w stanie…mnie zatrzymać – odparł na to Carim i znienacka złapał Silasa, rzucając go niczym Caitlyn. Ten uderzył w krawędź dachu, zsunął się i łutem szczęścia złapał wspomnianej krawędzi. Wisiał dosłownie na włosku. Minotaur powoli wstał.

Augustus z westchnieniem złapał swoją strzelbę. Tauren stał blisko krawędzi dachu, wpatrując się pod nogi – Silas w dalszym ciagu wisiał na krawędzi, desperacko próbując się utrzymać.
- Tak się to kończy... – warknął, przymierzając się do zdeptania wątłych palców mniejszej od siebie istoty.
- Te, mućka! – krzyknął terrorysta. Tauren odwrócił się z mordem w oczach. – Wiesz, co znaczy „brimstone”?! Oznacza siarkę.
- Chcesz powiedzieć, że śmierdzicie?! – ryknął na to minotaur i zawył ze śmiechu. Gremlin z politowaniem pokręcił głową.
- Nie – przyłóż nas do rany, a będziesz się zwijał z bólu. I bardzo energicznie reagujemy z ogniem – powoli i metodycznie wyjaśnił Augustus, po czym pociągnął za spust swojej broni. Meltabomba wystrzeliła z lufy. Wielki bykoczłek nie zdążył się odsunąć i dostał ładunkiem prosto w pierś, zakolebał się i ze zwierzęcym jękiem spadł z krawędzi. Po kilku sekundach dało się usłyszeć eksplozję.
- Brawo, braciszku! Teraz tylko mi pomóż! – krzyknął wyraźnie słabnący Silas. Jego krewniak odrzucił broń i poszedł w jego stronę, po drodze podnosząc SMG i nóż. Gdy doszedł do krawędzi, zatrzymał się w pół kroku.
- Chociaż, z drugiej strony… - mruknął, wpatrując się w wiszącego brata aby po chwili przenieść wzrok na karabinek. Oczy agenta rozszerzyły się.
- Ty…chyba nie myślisz o…! – zdołał tylko wykrztusić zanim uciął go cichy śmiech Augustusa.
- W końcu nadszedł dzień…mojego ostatecznego tryumfu – zaśmiał się terrorysta. Odrzucił SMG za siebie.
- Jak mogłeś?!
- Ano, normalnie. Oportunizm przyjacielem człowieka – wzruszył ramionami Augustus. W tym momencie Silasa opuściły siły i puścił się krawędzi. Jego brat w ciągu jednej chwili zdążył zeskoczyć, wbić nóż we fragment dachu…i złapać krewniaka za rękę. Następnie, w wyczynie siły, przerzucił go na dach i sam się wdrapał. Cały czas zanosił się śmiechem.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny! – rechotał. Silas, sapiąc ciężko, wymierzył mu kuksańca. Słuchając odgłosu wydanego przez młodszego, można było śmiało stwierdzić, że zabolało.
- Nie rób mi tego więcej!
- Się wie! The Brimstone Brothers i do przodu!

- Proszę państwa, jak dla mnie wspaniałą walka, chociaż nie miedzy drużynami! Z dawna pokłóceni bracia Brimstone wykazali się współpracą i pomysłowością wymaganą do pokonania potężnego przeciwnika…którego chyba nie ujrzymy w kolejnych rundach, ktoś będzie musiał go poskładać! – krzyczał do mikrofonu uradowany Hellscream.
- Chyba już nigdy nie potraktuję gremlina z pobłażliwością… - westchnął Rekshak. – Klasa sama w sobie. Brawa i owacje, proszę państwa, brawa i owacje!

Theme songi (nie chciało mi się wrzucać pod teksty, późno jest...):
 - braci Brimstone
- Caitlyn & Ru
- Carima


« Ostatnia zmiana: 16 Kwietnia 2011, 00:20:16 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #104 : 16 Kwietnia 2011, 01:10:54 »
Sądzę, że warto było trochę poczekać.

Moim największym zastrzeżeniem będze pewnie fakt, że jak na osobę na jedną walkę, byczuś wykazał niesamowitą wolę walki. Ba, prawie wygrał! Trochę mi to sztucznie zalatywało, ale sposób, w jaki sposób Augustus się z nim rozprawił, nieco mi wynagrodził tego Overpowera.
Z kolei z postaci gościnnych, tym razem padło na Loczka, huh? No cóż, nie wyobrażałem go sobie jako rozentuzjazmowanego fana Sama Stone'a, ale kto mnie tam wie, może się myliłem.
Ciekawi mnie, co mogło skłonić Worgołaka do, że tak powiem, mówienia z przestrachem w głosie.
Ciekawi mnie też owa dziewczyna w kanarkowym swetrze. Zgaduję, że to o nią chodzi temu całemu Urgotowi?

Rozdział cudny i miodny, warto było czekać.
Pozdrawiam



IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Strony: 1 ... 4 5 6 [7] 8    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.208 sekund z 22 zapytaniami.
                              Do góry