Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Ankieta
Pytanie: Jak chcesz, by zaadresowano zmiany w uniwersum; który bohater najbardziej przypadł Ci do gustu?
Zakończyć ze "stanem" w momencie zapoczątkowania pisania - 3 (27.3%)
Zakończyć, adresując zmiany w uniwersum - 4 (36.4%)
Mirsten - 2 (18.2%)
Erick Mandrake - 0 (0%)
Merri - 0 (0%)
Nnoitra - 2 (18.2%)
Głosów w sumie: 7

Strony: [1] 2 3 4    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Goście na północy - opublikowany odcinek 3 (Czytany 21646 razy)
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« : 25 Maja 2014, 19:00:14 »
Witaj w Hellsowersum!

W świecie utkanym z popkultury i historii naszej planety i cywilizacji, przetykanej z dotkniętą starczą demencją wyobraźnią jedynego w swoim rodzaju orka z przerostem ego! W świecie, gdzie elf wciela sięw Sherlocka Holmesa, "pani w okienku" jest samotną matką-orczycą starającą się utrzymać i wychować dwójkę dzieci, gdzie Twój samochód naprawia cwany gremliński mechanik, gdzie smoki przestrzeń powietrzną muszą dzielić z samolotami!


Tyle tytułem reklamy. :> Kolejne opowiadanie w "Hellsowersum" (kiedyś wydam tomik i będę was kasował 39.99zł od sztuki, hyhy), wytyczające nowy trend - postacie, które swoimi super-mocami nie leczą kompleksów autora, sceneria, która nie łata wszytskich niedociągnięć zapożyczeniami z Warhammera/Wacrafta, humor i żarty, które bawią nie tylko twórcę... i wszystko w odcinkach, gdyż wrzucenie 60 stron naraz sprawi, że nikt tego nie skomentuje.

Planuję kolejne części wrzucać co 1-2 tygodnie w weekendy. Wszystkim moim fanom i haterom przypominam, że mój styl pisania bazuje na obszernych dialogach, zaś opisy zazwyczaj opisują piękne scenerie lub mordobicia, więc proszę nie nastawiać się na styl a la Lovecraft, bo rozczarowania będą srogie. :)
Wszelkie błędy leksykalno-gramatyczne są zamierzone i na celu mają zwabienie Syla.



Merri wyjrzała zza ściany domu, który w obecnej chwili służył jej za kryjówkę. Skóra kobiety, pomimo podbitego futrem płaszcza, zsiniała, przybierając jeszcze bardziej intensywny, błękitny kolor. Uliczki między wiejskimi domami, a także plac targowy w centrum osady, zasnuwała białobłękitna mgła sięgająca dorosłemu mężczyźnie do kolan. Dym, poprawiła się w myślach Merri, to bardziej dym niż mgła. Obłok leniwie przetaczał się po wiosce nie więcej niż godzinę, a kobieta nie czuła wcale palców u stóp, miała wrażenie, że nigdy nie zazna ciepła. „Po cholerę się tu pchałam”, warknęła przez szczękające zęby, zziębniętymi palcami sprawdzając, czy jej telefon znalazł jakąkolwiek sieć. Niestety, dalej pozostawała poza zasięgiem, odcięta od świata. Ponownie zwróciła wzrok w kierunku naprzeciwległego domu.
Tam, gdzie przed krótką chwilą nie było nikogo, Merri zauważyła ciemną sylwetkę. Mrok zazwyczaj nie potrafił nic skryć przed jej widzącymi w ciemności oczami, teraz jednak dotkliwie kłujący mróz zakłócał jej percepcję. Zanim zdążyła zidentyfikować biegnącego, do jej spiczastych uszu dobiegło mlaśnięcie, z rodzaju tych, które usłyszeć można w rzeźni czy ubojni. Zaraz po nim zabrzmiał krzyk, przechodzący najpierw w skrzek, wreszcie w gulgot, a ciemny, ludzki kształt upadł ciężko w niebieski dym. Merri pozostała w miejscu, wiedząc, że zanim opuści swą chwilową kryjówkę musi przygotować się albo na walkę, albo na szybką ucieczkę. Po chwili jej oczom ukazał się wysoki, chudy mężczyzna. Nawet w tych przykrych warunkach rozpoznała go w ciągu jednego oddechu. Czarna zbroja z matowego metalu, na którą narzucono niebieskoczarną tunikę z białą ręką kościotrupa, a także czarne oczy bez wyrazu, zsiniałe wargi, cera nieboszczyka… nie budziło wątpliwości, że był członkiem Mgielnej Dłoni, „zakonu rycerskiego” będącego kpiną ze wszystkich możliwych cnót tej profesji. W prawej dłoni dzierżył długi miecz, po którego klindze wiły się niezdrowo błyszczące runy. Bez żadnych emocji na twarzy, „rycerz” wbił ostrze w ofiarę, sprawdzając, czy aby na pewno nie żyje.
Merri ponownie przywarła plecami do ściany i wzięła dwa krótkie oddechy, wiedząc, że wciągnięcie w płuca zbyt dużej ilości lodowatego powietrza może się źle skończyć. Spojrzała w górę, na czarne niebo, uśmiechając się lekko. Księżyc stał w nowiu, zaś gwiazdy przygasły, dając ciemną noc, a jak mówiło porzekadło – „gdzie człowiek ociemniony, tam svartalfar świeci”. Opadając w przysiad, Merri zgarnęła dłonią kilka grudek zmarzniętej ziemi, a po krótkiej chwili, z grymasem na twarzy, wzięła ją do ust. Szybko przeżuła, a następnie splunęła na ręce.
- Hadesie, królu umarłych, władco wszystkiego, co pełza w mroku i pod ziemią, kuląc się przed twoim majestatem… Wiem, że nie byłam najposłuszniejszą córką, teraz jednak tym ludziom, stworzonych przed twoich braci, zagrażają plugastwa opierające się twojej władzy… Daj mi siłę, by wysłać ich wszystkich do Hadehaimu, gdzie należycie ich ukarzesz… – wyszeptała swą modlitwę, po czym rozrzuciła ziemię przed sobą. Odpięła od paska czakram wykonany z cieniostali, ważąc w dłoni chłodny dysk o ostrych jak brzytwa, pokrytych runami krawędziach. Zaczerpnęła moc, poczuła, jak magia odpowiada na jej wezwanie. Poczuła się silna. Rzuciła za siebie spojrzenie, patrząc na swój cień, który normalnie nie miałby prawa pojawić się na ścianie bez źródła światła… lecz od kiedy elfy cienia są najbardziej normalna rasą świata?
Merri opuściła swą kryjówkę, gwiżdżąc szyderczo.
- Ej, ty! Do ciebie mówię, ty zgniły worku mięsa! – krzyknęła. Nieumarły, który miał już odejść, powoli odwrócił się w jej kierunku, unosząc miecz. Elfka wykonała krótki gest, jej lewa ręka na moment stanęła w ogniu – Firebolt! – krzyknęła, uwalniając magię…

- … Merri, na bogów! – huknął Mirsten, odwracając się w fotelu, by rzucić groźne spojrzenie kobiecie na tylnym siedzeniu. Ta miała przymknięte oczy, słuchawki na uszach i radośnie coś nuciła.
- Knock knock knocking… Co, gdzie, jak? – nuciła, nagle przestała i rzuciła pytaniem, jakby wyrwana z transu. Lewa ręka powędrowała do góry i zdjęła słuchawki. – O co chodzi, padre?
- Szybciej Kargath udzieli mi odpowiedzi, niż ty – warknął Mirsten, pocierając grzbiet grubego, topornego nosa. – Usiłuję dowiedzieć się, czy twój telefon wychwytuje zasięg, gdyż komórka Ericka przestała być przydatna.
- Ej, mam w niej latarkę, budzik, kalendarz, stoper, kalkulator promili… - zaczął wyliczać kierujący samochodem Erick, szczerząc się szyderczo.
- Wystarczy – przerwał mu ork zajmujący siedzenie pasażera. – Merri, sprawdź, o co cię proszę – powiedział, po czym wrócił do normalnej pozycji.
Elfka wyciągnęła z kieszenie telefon, sprawdziła – istotnie, znajdowali się poza zasięgiem sieci.
- Jup, cisza radiowa, jesteśmy oficjalnie na zadupiu – westchnęła, odpinając słuchawki i zwijając kable.
- Skoro jesteśmy już przy dobrych wieściach – zaczął Erick – to za kilka minut powinniśmy dojechać do lasu, o którym mówiło szefostwo, a wtedy…
- Dowództwo.
- Co proszę, Mir?
- Dowództwo, nie szefostwo, Ericku. Wiem, że młodzieńcowi z twojego środowiska…
- Na łuski Herazou, oszczędź mi kazań, kleryku! Primo, już dawno obchodziłem trzydzieste urodziny, secundo, byłem łotrem z zasadami – zaperzył się kierowca.
- Przestańcie się sprzeczać o takie dyrdymały – jęknęła Merri. – Jak dzieci. Jeśli potrzebujecie kogoś starszego, by was rozsądzić, to dajcie znać.
- Panienka ponowie myśli, że bycie nieśmiertelną od razu kwalifikuje ją jako „fajną”? – parsknął ironicznie Erick, odrywając ręce od kierownicy (Mirsten spiorunował go wzrokiem) by nakreślić „zajączki” w powietrzu.
- Jak nie, jak tak – odpowiedziała elfka z uśmiechem.
   Pozostały kawałek drogi przejechali w milczeniu, aż ich oczom ukazał się wielki las. W ich czasach, kiedy to zdecydowanie zbyt wielką część „płuc Ziemi” wykarczowano na potrzeby wielkiego przemysłu, takie ogromne miejsca natury należały do rzadkości. Ogromne świerki i sosny sięgały nieba, a ich pokryte śniegiem czubki zlewały się z chmurami.
- Pięknie tu – powiedziała cicho Merri.
Erick pokosił na nią oczy.
- Czujesz się pewna bycia czarną elfką, czy może jesteś po prostu ksieżycówką ze światłowstrętem? – zapytał, szczerząc równe zęby.
- A kpij sobie, Mandrake, kpij w najlepsze. Tylko się nie zdziw, jak ci ktoś kiedy ten kpiarski język przeciągnie przez grdykę, wiążąc krasnoludzki krawat – odpaliła elfka.
   Trójka opuściła samochód, ciemnozielonego, nieoznakowanego forda. Lub, jeśli ktoś chce być dokładny, jedynym znakiem był wybitny na błotniku symbol Gildii i numer ewidencyjny auta. Mirsten otworzył bagażnik i wyjął z niego trzy obszerne plecaki. Potem podniósł klapę kryjącą drugie dno i zablokował ją żelazną rurką. Westchnął, patrząc na schowany arsenał.
- Dlaczego Gildia zawsze wychodzi z założenia, że musimy obalać rząd w małym afrykańskim państwie? – spytał sam siebie.
- Jak z prezerwatywami – wzruszyła ramionami elfka. – Lepiej mieć a nie potrzebować, niż potrzebować, a nie mieć.
- Śmiem się nie zgodzić – uśmiechnął się Erick. – Zaś co do twojego pytania, orku, to pewnie dlatego, że w Afryce nie ma małych państewek, naoglądałeś się za dużo filmów.
- Co kto lubi… - mruknął ork, ładując strzelbę i wypychając kieszenie kurtki nabojami. Przytroczył też do paska kaburę z pistoletem i poprawił pochwę miecza. Erick naciągnął bandoliery z nożami do rzucania, przypiął kabury pod pachy, wreszcie przypasał swój rapier. Merri wpatrywała się nieprzeniknionym spojrzeniem w stertę broni.
- Częstuj się – zachęcił ją Mandrake. – Nigdy nie wiadomo, co się przyda.
- Dzięki, postoję. Mam moje czakramy i sztylety, a poza tym jestem magiem. Pas – machnęła dłonią. Mirsten wzruszył ramionami i otworzył małe pudełko z pociskami do śrutówki – różnica polegała na tym, że nie było w nich śrutu, lecz sól.
- Ktoś jest wręcz paranoicznie przygotowany – mruknął ork.
- Rozwiń, proszę – machnął dłonią Erick. Władczo. Mirsten pokazał mu solny nabój.
- To sól.
- Nie mogę, naprawdę? Możemy przejść do tego, po co ktoś robi solny śrut?
- Cóż, w wielu kulturach sól jest symbolem czystości, trwałości. Pewnie dlatego, że powstrzymuje mięso od psucia, nie wiem.
- Och, jesteś kapłanem i nie zafundujesz mi odczytu z teologii?
- Gadasz za dużo, próbując zamaskować niewiedzę. Według ludowych podań, sól powstrzymuje pomioty ciemności. Duch oprószony solą znika, demon nie może przejść linii z soli i inne rzeczy tego pokroju.
- I to działa? – wyszczerzył się krzywo Erick.
- Tylko na najsłabsze formy nieumarłych i demonów. Jednakże, sól pobłogosławiona przez kapłana bóstwa związanego z dobrem rzeczywiście posiada takie właściwości. Trzyma na odległość nawet wielkie demony, odpycha nieumarłych i kreatury z Krain Cienia, w słabszych istotach wypala dziury. Nie działa tylko na diabły.
- Jak zwykle zasada „bez tarydu nie podchodź”?
- Dokładnie. Chociaż zawsze możesz użyć poświęconej soli do usypania diabelskiej pułapki, będzie trzymać.
- Skończyliście? – dołączyła się do dyskusji Merri. Mirsten ze spokojną miną rozłożył pocisk i sypnął solą w twarz elfki. Buchnął lekki dym, zapachniało palona skórą i włosami, kobieta wrzasnęła i upadła na plecy.
- Co mi zrobiłeś, stary skurwielu?! – wrzasnęła, szorując twarz dłońmi. Jej oczy były mocno zaczerwienione, policzki zaognione i lekko dymiły. W odpowiedzi ork wysłał jej szczery uśmiech.
- Test broni. Pocieszę cię, działa jak należy – chrząknął, po czym zamknął bagażnik. Erick wyciągnął rękę do Merri, ale ta wykonał przewrót w tył i sama stanęła na nogi.
- Nigdy więcej tego nie rób – warknęła. Ork przepraszająco spuścił oczy. Na jakąś sekundę lub pół.
- Tutaj się żegnamy – powiedział z melancholią Mandrake, klepiąc blachy auta. – Żegnaj, towarzyszko przygód. Mam nadzieję, że ktoś złapie sygnał, odnajdzie cię i wyratuje z opresji, ma luba.
- Wiesz, że życie nie jest teatrem? – zapytał ze znużeniem Mirsten.

   Trójka ruszyła przez las. Świeży śnieg skrzypiał pod ich butami, a każdy oddech zmieniał się w półprzezroczystą chmurkę. Była dopiero połowa listopada, ale w Midgaardzie, półwyspie norsemanów i innych, starszych jeszcze istot zima, mniej bądź bardziej dotkliwa, trwała w zasadzie pół roku. W północnych regionach, w których przebywało troje wysłanników Gildii, za „nie-zimę” uznawany okresy, kiedy lód nie skuwał morza.
   Mirsten prowadził, opatulony ciepłym płaszczem, trzymając w rękach strzelbę. Choć niemal od dziecka kształcił się na kapłana, zbudowany był jak niedźwiedź, z szerokimi barkami, grubym karkiem i plecami rzucającymi cień na wysokiego, choć szczupłego Ericka, który kroczył kilka metrów za nim, trzymając identyczną broń. Między nimi, choć oddalona trochę na bok, szła Merri, pomimo drobnej sylwetki i obciążenia dotrzymując im kroku.
- Mir, przypomnisz mi, po co właściwie wleczemy dupy na wielką białą północ?
- Nie uważałeś na odprawie? Jarl tego regionu zginął w ostatniej, decydującej bitwie z nieumarłymi, chwilowo niwelując zagrożenie z ich strony. Niestety, musieli przeoczyć jakieś siły.
- Jednym słowem, problem z niedobitkami, maruderami?
- Ha, żeby to było takie łatwe. Mówimy o nieumarłych. Jedna wioska została zaatakowana – w ciągu jednej nocy stała się całkowicie martwa, zaś zabudowania nie zostały w żadne sposób zniszczone. Wszędzie pełno zmarzniętej krwi, lecz tylko kilka zmrożonych na kość ciał.
- Sugerujesz więc, że zabrali swoje ofiary do… późniejszej przeróbki?
- Prawdopodobnie. Każdym zabity wiking przyśpiesza proces odtworzenia szeregów Vekimira.
- Tyran Lodu nie próżnuje, rozumiem, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla nas?
- Tam nasze miejsce, gdzie nas wysyłają. Jesteśmy nowoczesną wersją siedmiu samurajów. Przyzwyczajaj się – uśmiechnęła się Merri.
- Wracając… - podjął Mirsten. – Syn jarla ma dopiero siedem lat, więc byłby kiepskim przywódcą. Władzę sprawuje za niego wuj, jednakże zostały im tylko resztki wojowników. Regent jarla zwrócił się z prośbą o pomoc do króla wikingów, ten poprosił o wsparcie Gildię… no i jesteśmy.
- Idiotyzm – fuknął Erick. – Po cholerę im państwo skoro nie potrafią o siebie zadbać.
- Nie dziwi mnie, że ktoś taki jak ty nie rozumie pewnych wartości – stwierdził spokojnie ork. Merri już otwierała usta, jednak Mandrake był szybszy, łapiąc kapłana za ramię.
- Z czym masz problem, do cholery? – warknął, próbując odwrócić kleryka. Lepsze efekty osiągnąłby, próbując walczyć jedna ręką ciężką gnollową wekierą. Mirsten delikatnie, lecz niezwykle stanowczo zdjął dłoń ze swojego ramienia i odwrócił się.
- Nie znam cię, a tym samym nie mogę ci ufać – powiedział krótko. – Twoja reputacja cię wyprzedza. Erick Mandrake, półelf książę złodziei, Robin Hood naszych czasów, okradający bogaczy pogranicza Germanii i Francji. Spróbuj spojrzeć obiektywnie i orzec, czy tak przedstawia się osoba godna zaufania – stwierdził, mierząc mężczyznę wzrokiem.
- Dużo kobiet mi wierzy, kiedy mówię im, jakie są dla mnie piękne i wyjątkowe. Zapewne moje maniery, uroda dandysa i pierwszej klasy perfumy odgrywają w tym rolę, lecz nie oczekuję że ty, Mirstenie bez żadnej reputacji, zrozumiesz o czym mówię – odszczeknął się Erick, nie ustępując. Był wysoki, mając około sześciu stóp wzrostu, przystojny, zbudowany jak wojownik, z szerokimi barkami i wąskimi biodrami… a jednak wydawał się mały przy wyższym od nim o głowę orku, o skórze w intensywnym, zielonym kolorze. Choć twarz kapłana była stara, pomarszczona i okolona siwizną, to nie dało się przegnać wrażenia, że zdusiłby półelfa jak mała świeczkę.
- Może po prostu wyjmijcie je i zmierzcie, co? – warknęła Merri, chwytając obu za barki. Drobne dłonie trzymały niczym imadła. – Jestem tu najstarsza, więc przełknijcie jakoś te swoje wyolbrzymione problemy i w drogę.
- Amh… – odkaszlnął ork, zwracając się do elfki. – Może masz rację. Jakby nie spojrzeć, wrzucili nas do jednego worka z marszu. Nie powinienem tak szybko wydawać wyroków.
- Za bardzo przejmujesz się jednym odmieńcem – zmusił się do uśmiechu Erick. – Było, minęło, dobrze? – zaproponował, wyciągając dłoń. Ork uścisnął nią, skinął głową i odwrócił się.
- Teamwork, bitch! – Merri wyrzuciła pięść w powietrze, śmiejąc się krótko i trochę nieszczerze.
- Chyba za szybko cię oceniłem, mój zielonoskóry compadre – wesoło stwierdził półelf. – Masz dobry gust w kwestii zegarków – dodał, machając wspomnianym przedmiotem. Mirsten obrócił się, rzucił mu zdumione spojrzenie, następnie skierował oczy na nadgarstek prawej dłoni i wbił groźnie oczy w Ericka. Mandrake podszedł do niego i podał mu zegarek, śmiejąc się.
- Książę złodziei, pamiętaj.

   Marsz trójki trwał. Osada dalej pozostawała poza ich polem widzenia, nawet dla elfki obdarzonej świetniejszym wzrokiem.
- Erick? – zapytała nagle kobieta.
- Tak, piękna pani? – gładko odpowiedział półelf, posyłając szeroki uśmiech. Merri wywróciła oczami.
- Skoro jesteś półelfem, to jak wygląda sprawa… no wiesz, twoich rodziców?
- Ach, to – Erick wyraźnie spochmurniał. – Cóż, z tego, co wiem, moja matka, niech jej larua dupę pokąsa, należała do arystokracji elfów wysokiego rodu. Nigdy co prawda tego nie rozumiałem – być wysoko urodzonym wśród wysoko urodzonym. Wtórny bezsens. Tak czy inaczej, bycie potężną, nieśmiertelną i władczą musiało być nudne, skoro rozłożył nogi przed stajennym, sprowadzonym przez pana małżonka z Francji. Nie dało się ukryć, że mamina się puściła, bo ciąża trwała krócej niż elficka. Stary rogacz prawie wybebeszył tatulę, ale w końcu chyba górę wzięła szlachetność… czy inny chuj. Wyrzucił go z noworodkiem na rękach, a ojciec wrócił do swoich rodziców, gdzie w trójkę starali się mnie wychować. Robili, co mogli. Tatko zmarł, kiedy miałem dziewiętnaście lat, dziadkowe posunęli się w latach… Także spakowałem manatki i ruszyłem. Chciałem być żołnierzem fortuny, ale po tym, jak trzecią noc przyszło mi nocować pod mostem z pustym żołądkiem, odpuściłem. Rozumiecie, dużo czytałem. W tym ten dariońską historię o Robin Hoodzie, szlachetnym złodzieju… Cóż, zebrałem swoją wesołą kompanię i ruszyliśmy. Okradaliśmy bogatych, wiadomo, bo mieli więcej dób do zwinięcia. Niektóre nasze zyski rzeczywiście szły do biednych, ale zazwyczaj pokrywaliśmy nimi bardziej przyziemne potrzeby. Rozumiecie, wódka, modne łachy, narkotyki, dziwki, takie tam… - machnął dłonią i przybrał kpiący uśmiech. – Nie żeby wasz ulubiony bard musiał zniżać się do kupowania miłości, skoro dzięki temu giętkiemu językowi – jeśli wiecie, co mam na myśli – i pięknej buzi mógł ją zdobyć za darmo… – Mandrake zaczerpnął tchu. – No, to tak w skrócie.
- I czemu opuściłeś swoją wesołą kompanię? – spytał ork.
- Nie opuściłem – szybko i głucho odrzekł Erick. Zaschło mu w ustach. – Odeszli.
- Odeszli, bo w końcu przejadło się im twoje przywództwo? – zaśmiała się Merri. Jej śmiech ucichł, kiedy spojrzała w oczy Mandrake’a. Po raz pierwszy, od kiedy go poznała, maska wesołka spadł i ujrzeć można było szarpiący nim smutek.
- Nasz ostatni skok… cóż, poszedł się jebać. Po całości – westchnął. – Wracając z jakiegoś zachlaj-party, natknęliśmy się na czterech osobników. Każdy niósł ciężki, staromodny kufer. Książkowa skrzynia ze skarbami. A że nas było szesnastu, zagrodziliśmy im drogę. Kazaliśmy im oddać wszystkie dobra. W odpowiedzi ich przywódca rzucił na ziemię kufer. Wieko odskoczyło – Erick zamilkł. Z jego prawego oka popłynęła pojedyncza łza. Otarł ją grzbietem dłoni. – Śnieg topnieje – zachichotał.
- Co było w skrzyni? – zapytał po chwili ork.
- Kości i proch – westchnął ciężko Erick. – Kości i proch, które zabierali na ofiarę Milczącemu Władcy.
- Martwe Strzały?
- Zgadłeś, mój zielony przyjacielu. I, jak pewnie wiesz, najpierw strzelali, a potem nie zadawali pytań.
- Co to są martwe strzały? – zmarszczyła brwi Merri. – Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
- Nie co, tylko kto – odchrząknął Mirsten. – Naprawdę nigdy o nich nie słyszałaś?
- Halo, svartalfar, żyjący pod ziemią przez długi czas. Jeszcze nie połapałam się w tym całym powierzchniowym życiu.
- A Hebanowe Bractwo? Zakon Białej Śmierci? Popielne Zgromadzenie? Te nazwy coś ci mówią?
- To wszystko organizacje białych nieumarłych… chyba. Biali nieumarli to obdarzeni wolną wolą nieumarli, którzy starają się zwalczać inne nieumarłe rzeczy. Hebanowe Bractwo to coś na kształt zakonu rycerzy śmierci, Zakon Białej Śmierci jest czymś w rodzaju gildii magów, a Popielne Zgromadzenie to unia jednych z drugimi, która toczy wojnę z Vekimirem, Tyranem Lodu z Północnego Krańca. Z Northend, jak mówimy my, elfy.
- Dokładnie. Martwe Strzały to coś w rodzaju łowców, którzy dość fanatycznie przestrzegają zasady „co jest martwe powinno zostać martwe”. Eliminują wszystkich, którzy próbują pokonać czy oszukać śmierć, nie tylko nieumarłych.
- A skąd nazwa?
- Strzała to broń, która dosięga cię z daleka, niewidocznie, przebija się przez pancerze, zadaje śmierć. Broń, która niegdyś była szczytem technologii. Martwe Strzały jako jedni z niewielu poszli z duchem czasu, korzystając z maszynowej broni palnej… No, tak w dużym skrócie.
- Rozumiem. Przykro mi, Ericku – powiedziała nagle Merri. Półelf zamrugał.
- A gdzie svertlfar i ich słynne emocje, tak starannie uprzątnięte w kąt?
- Nie jesteś jedynym odmieńcem w tej grupie. I to wymawia się „svartalfar” – powiedziała powoli elfka, wyraźnie wymawiając sylaby.
- Tak czy inaczej, przykro mi, że straciłeś ludzi, którzy traktowali cię dobrze, byli twoimi towarzyszami… Teraz utknąłeś z nami, na tej zamarzniętej północy – uśmiechnęła się lekko. Mandrake również się rozpogodził. Wyjął rapier, wbił go w ziemię, spojrzał władczo przed siebie.
- Idzie zima – rzekł z godnością, naśladując akcent szlachty z północnego Darionu.
- Też czytałam Martina – parsknęła śmiechem Merri. – Szkoda, że nie jadł zdrowiej, może serce wytrzymałoby mu dostatecznie długo, by skończyć serię.
- Mój kuzyn kiedyś przetrwał w głuszy przez kilka tygodni dzięki tej książce, chyba trzeciemu tomowi. Cholerstwo było tak grube, że mógł nim palić ognisko, a nawet ugotować z niej zupę, gdyż klej robi się z odpadów zwierzęcego tłuszczu ⁷ opowiedział anegdotę Mirsten.
- To o zupie z książki, to nie jest aby właśnie z niej? – podejrzliwie spytała elfka. Ork zachichotał.
- Prawie. Z serialu na jej podstawie.
- Tego z dużymi… – zaczął Erick, wykonując wiadome ruchy na wysokości klatki piersiowej.– Znaczy się, z dużym rozmachem?
Nikt nie zareagował.

   Chociaż zielonoskóry kleryk twierdził, że zbliżali się do osady, nic nie potwierdzało jego słów. W pewnym momencie wędrówki Erick potknął się i poleciał na śnieg. Przed upadkiem uchronił go tylko mocny chwyt czarnej elfki.
- Pięknie dziękuję – skłonił się. – Jakiż silny jest twój chwyt, madmoiselle, chwyt kobiety pewnej swego, niebojącej się chwytać rzeczy tak ulotnych jak ten mały półelf.
- Za dużo gadasz, łotrzyku – stęknął z bólem Mirsten. Erick pokosił na niego oczy.
- Czyżby łapała cię podagra, stary byku?
- Podagra to choroba bogatych. Ja mogę sobie pozwolić co najwyżej na reumatyzm.
- Prawdziwsze słowa nie zostały nigdy wypowiedziane! – zaśmiał się perliście Mandrake.
- Niemniej – podjął ponownie ork. – Gadasz strasznie dużo, zwłaszcza kiedy się denerwujesz. Perspektywa ponownego spotkania z nieumarłymi ci się nie uśmiecha, nie?
- Narzekasz. Po prostu zazdrościsz mi mojej erudycji i obycia, stary byku – perorował Erick, lecz nagle uderzył w Mirstena, który gwałtownie się zatrzymał. Kleryk obrócił się i uśmiechnął.
- Kiedy byłem jeszcze chłopcem, nasz sąsiad miał wyjątkowo głośnego kota. Bestia miauczała dosłownie co noc. Pewnego razu mój ojciec nie wytrzymał. Wstał, złapał kuchenny nóż i odciął zwierzęciu głowę.
- Grozisz mi, szmaragdziu?
- Nie, zwracam tylko uwagę, że nikt na dłuższą metę nie toleruje hałaśliwych nierobów.
- Do jakiego klanu należysz? – szybko włączyła się do rozmowy Merri, nie chcąc dopuścić do eskalacji konfliktu.
- Poprawię cię, nadal należę. Do największego klanu Azzinothu, Synów Kargatha.
- A więc widziałeś… – zaczął Mandrake, głośno przełykając ślinę. – Jego?
- Varoka Saurfanga? Oczywiście, jest wodzem, od kiedy pamiętam. Największy z żyjących orków, może z jednym wyjątkiem – uśmiechnął się Mirsten.
- Czy jego też spotkałeś? – zaciekawiła się Merri. Kleryk pokiwał głową.
- Nawet z nim rozmawiałem. Przeżycie z pogranicza ciała i ducha, rzeczywistości i fikcji… Grommash Hellscream jest tak wielki, jak go opiewają.
- Naprawdę? Całe dwa metry? – zagadnął z uśmiechem półelf.
- Cóż, w rzeczywistości to z pięć centymetrów mniej – odpowiedział Mirsten i obaj zaśmiali się. Dowcip był starym. Stary, ale jary.
- Wytłumacz mi jeszcze… – Merri przygryzła wargi. – Skoro jesteś kapłanem, to czemu opuściłeś Azzinoth u przystąpiłeś do Gildii?
- Cóż, Kargath jest naszym bogiem-ojcem, ale także patronem walki, głównie wojny obronnej, ale też walki o wolność, walki w słusznej sprawie. Krzywo patrzy na tych, którzy godzą się na różne niesprawiedliwości, a także na tych, którzy nie chcą wesprzeć silnym ramieniem tych bardziej potrzebujących – z uśmiechem opowiadał Mirsten. Widać po nim było, że jest dumny ze swojej wiary, z miejsca zajmowanego w swojej religijnej hierarchii, a także z zaszczytu, który widział w możliwości aktywnego wypełniania przykazań Ojca Orków.
- A Gildia to przecież dobry wujek dla wszystkich, którzy potrzebują pomocy, zakładając, że mają na to pieniądze – krzywo uśmiechnął się Erick. Kleryk rozłożył ręce.
- Nic na świecie nie jest za darmo, a za wszystko przyjdzie kiedyś zapłacić. Powinieneś to wiedzieć, chłopcze.
- Nie traktuj mnie jak dziecka, stary byku. A tak poza tym, twój bóg z tą całą wojną obronną bardzo przypomina grecka Atenę. Też zakłada do walki szpilki?
- Ericku Mandrake – powiedział twardo Mirsten, odwracając się szybko do półelfa. Za szybko, jeśli brać pod uwagę jego rozmiary. – Wyjaśnijmy sobie jeden aspekt naszej współpracy. Nie będziesz obrażał mojego boga, jeśli chcesz zachować swój piękny nos, dobrze?
- Sysz, a kto ci ręce rozbuja, klecho?
- Jestem kapłanem boga wojny. Moim świętym symbolem jest miecz. Na ramieniu wytatuowany mam run siły. Moi bracia w klasztorze wstają o świcie i ruszają na plac ćwiczebny, gdzie toczą walkę, dopóki wszyscy nie przeleją krwi i nie wyszczerbią mieczy.
- Ręką noga mózg na ścianie, nic z Ericka nie zostanie – zanuciła Merri. Sam zainteresowany posłał jej gniewne spojrzenie, po czym zwrócił oczy na Mirstena i podniósł ręce w pokojowym geście.
- Pax, pax. Żadnego dissowania boskiego zielonego.
- Oddajesz cześć jakimś bogom, Ericku? – zapytała elfka. Mandrake wzruszył ramionami.
- Szczerze wierzę w jakieś wyższe istoty, ale nigdy nie było mi po drodze do tych całych modłów i czczenia. Jako dziecko chodziłem z dziadkami do kościoła Luxa, byłem kilka razy w świątyniach Inwe… A jak u ciebie sprawa wygląda?
- Jestem svartalfar – wzruszyła ramionami. – Nie potrafię mieć wybory w tej sprawie. Patrzę w ziemię, patrzę w mrok i widzę tam odbicia twarzy Hadesa, naszego wybawiciela, który nie pozwolił nam umrzeć w mroku.
- Jestem religioznawcą – powiedział z pewną dozą dumy stary ork. – Z tego, co mi wiadomo, układ rodu Umberfell z Hadesem nie był do końca korzystny.
- Cóż, nie pamiętam tych dawnych dziejów, ale sądzę, że lepiej żyć w ciemnościach niż w nich zginąć.
- Przykre jest jednak to, że wielu z twoich pobratymców zatraciło się w tej ciemności. Choćby wasze wytłumione emocje i kulturowe tabu na ich publiczne okazywanie, czy nie umniejsza to waszego człowieczeństwa?
- Nigdy nie byliśmy ludzi – lekko uśmiechnęła się Merri.
- Wiesz, o czym mówię – mruknął kleryk. Przez chwilę szli w milczeniu. – Dotknął cię cień, Merri?
- Co to za pytanie? Przecież doskonale wiesz, że każdy z nas krótko po narodzinach wiążę się z cieniem. Nie istnieją wyjątki.
- Nie jesteś taka, jak twoi pobratymcy – powiedział swoim spokojnym głosem ork. – Niemniej, pytałem o… o Cieniotknięcie.
- Nie – odpowiedziała kobieta po krótkiej chwili. – Nie miałam takiej możliwości. I nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem – kiwnął głową ork.
- Hej, patrzcie tam! – wrzasnął radośnie Erick, przystawiając dłoń do oczu. – To domki, tam w oddali, czy mi się już wzrok pieprzy?
- Masz rację. Chyba trafiliśmy – potwierdziła elfka cienia, zwracając swoje widzące w mroku oczy w kierunku wskazanym przez półelfa.
- Sweet home Alabama – zanucił Mandrake, uśmiechając się. – Ciepłe ognisko, gospoda w starym stylu, miód i chętnie dziewki.
- Biedaczek od mrozu zaczął mieć omamy – parsknęła Merri. Mirsten zaśmiał się otwarcie, odrzucając głowę do tyłu.


« Ostatnia zmiana: 04 Czerwca 2014, 00:46:02 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Fenir
Lupus Hellsus

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 182


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 25 Maja 2014, 19:44:18 »
Nie ma się do czego przypieprzyć. Syluzkreską będzie miał trochę roboty.
Czytało się przyjemnie, raz chyba nawet śmiechłem. Zabij wszystkich poza elfką żeby było ciekawiej. Tylko w jakiś ciekawy sposób. Dla osób które nie mają minimalnej wiedzy z Hellsowersum jest trochę niezrozumiałe. Ino jak na razie nie ma akcji, idoidoidoidoido ... dzie wybuchy!? Ja chce trupy!!! Niech ktoś umrze, niech komuś urwie łapę mina przeciwpowietrzna. I ten ... zabij orka, a złodziejowi niech urwie łapy, będzie ciekawiej.


IP: Zapisane
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 26 Maja 2014, 23:13:11 »
Jest po Hellsiastemu.

Na plus:
+ Nawiązania do współczesności. Choćby fragment o Martinie i jego trybie życia xD
+ Styl. Subiektywnie ta wesoła kompania przypomina mi drużynę z sesji RPG, gdzie mieliśmy krasnoluda tanka, człowieka złodzieja i jednego nieudacznika, który nic nie umiał, ale zawsze się dobrze ustawiał i żądał hajsu np. za leczenie czy odratowanie rannych ziomków.
+ Nazewnictwo. Podoba mi się, że mamy sporo dziwnych nazw i że część wyjaśniasz, a część nie. Istotna w tym jest proporcja. Nie jest kłopotem zasypać czytelnika lawiną głupich nazw i pojęć i niczego nie objaśniać. Tutaj jest tak akurat 50:50 by trochę zaciekawić i nie zanudzić.
+ Fragmenty dot. opisu świata. Widać, że mamy do czynienia z opowiadaniem umiejscowionym w pewnym UNIWERSUM, które ma jakąś swoją geografię, etc.

Na minus:
- Nie ma napier******
- To kwestia Twojego stylu pisania, ale i tak wytknę ci, że [IMO za] dużo dialogów (chociaż nawet dobrze prowadzone).
- Drobne błędy [głównie literówki. Tam chociażby było, że kawał był stary[m], zamiast stary, czy jakoś tak).
- Nie ma nawiązań do Karmelka o Lwim Sercu, czyli do mnie.

Na nie wiem co:
? Wtrącenia z anglika. Normalnie ich nie trawię, ale tutaj jest nienajgorzej.

Weź Hellsu pokaż pazura, jak za czasów Wojen Starożytnych.

BTW: Twoje opowiadanie w tej chwili trafia do Czyśćca zaginionych zwojów. Jest za dobre by ludzie mogli je radośnie dissować i się na Tobie wyżywać. Ponadto jest za długie by ktokolwiek ponad parę jednostek to przejrzał. So...

RZUĆ MI KOMCIA W MOIM OPOWIADANIU, NAPISZ ŻE ŁADNE ;___;



IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 02 Czerwca 2014, 19:00:58 »


- Witaj, dobry człowieku – zwrócił się Mirsten do stojącego przed nim człowieka, trzymając opuszczony karabin w lewej dłoni i podnosząc prawą w geście pozdrowienia.
- Kogóż my tu mamy… – powiedział norseman do siebie, trąc brodę i przeciągając spojrzeniem po przybyszach. Po stojącym z przodu zielonoskórym orku o budzących zaufanie migdałowych oczach, ubranym w gruby, podbity futrem płaszcz, z rozwianymi szarymi włosami, krótko przystrzyżoną brodą i ciałem berserka. Po stojącym za nim młodzieńcem, z długimi, związanymi w ogon czarnymi włosami, lekkim zarostem, piękną, odrobinę kobiecą (jak na gusta wikinga) twarzą, z niemalże przypiętym szyderczym uśmiechem. Wreszcie, po stojącej obok niego drobnej elfce, o skórze w kolorze niebieskawego popiołu, granatowych oczach, spiczastych uszach i krótkich, falistych włosach karminowej barwy.
- Jesteśmy wysłannikami Gildii – uśmiechnął się kleryk, jakby wyjaśniało to wszelkie pytania. Wyciągnął z kieszeni na piersi portfel i rozłożył go, pokazując legitymację ze zdjęciem i odznakę przedstawiającą dwa skrzyżowane miecze, okolone magiczną aurą, spoczywające na otwartej księdze. Jego towarzysze zrobili to samo.
- Saell, hvat segir thu? – dodała Merri. Na dźwięk tych słów oczy mężczyzny rozszerzyły się.
- Jaki elf mówi tym językiem, dawną mową tytanów? – zadziwił się.
- Czarny – odpowiedziała mu kobieta, krótko, natychmiastowo i bez mrugnięcia okiem.
- Cóż… Allt fint, thakka – odpowiedział powoli, jakby musiał przypomnieć sobie słowa. – Ja jestem Hekke Hilgedrsson, członek starszyzny tej osady, chociaż mogę nie wyglądać – przedstawił się, wyciągając dłoń. Mężczyźni uściskali sobie prawice. – Chodźcie za mną, zaprowadzę was do naszego mówcy, a potem pokażę przygotowane dla was miejsca w gospodzie.
   Idąc przez osadę, trójka wysłanników Gildii mogła przyjrzeć się osadzie, w której przyszło się im znaleźć. Wyglądała tak, jak zapewne większość istot mieszkających na południe od półwyspu norsemanów wyobrażała sobie ich wioski, zatrzymane w czasie na etapie średnich wieków – mieściny bez prądu czy brukowanych dróg, za to położone nad brzegiem zimnego morza, z placem targowym i niemal identycznymi chałupami, wzniesionymi z drewna, kamieni i zaprawy. Nawet ludzie mijani na ulicach byli niepokojąco „stereotypowi” – krzepcy, wysocy, blondwłosi, zaś mężczyźni nosili gęste brody. Jednym z niewielu odchyłów od „normy” była wielka budowla w północnej części osady, większa nawet od krytej strzechą gospody. To właśnie w tym kierunku zmierzał Hilgedrsson.
- To dom naszego mówcy – wyjaśnił starszy, spytany przez Ericka. – Gdy tylko go spotkacie, gabaryty przestaną was… zadziwiać.

   Tak też się stało. Gdy tylko dotarli do wielkiego domu, Hekke podniósł długą laskę zakończoną metalową gałką i silnie uderzył w dębowe drzwi, zbyt ciężkie i zbyt duże dla normalnych ludzi. Potrzeba były wspólnych siła wikinga i zielonoskórego, by pchnąć je do wewnątrz i wejść do środka. Wnętrzne okazało się niezwykle długą halą, z sufitem około sześciu metrów nad podłogą, szeroki ławami i stołami, wygaszonymi koksownikami oraz obowiązkowym paleniskiem w centrum pomieszczenia. W przeciwnym końcu wielkiego pokoju znajdowały się dwie pary drzwi, niewątpliwie prowadzących do prywatnych komnat czy pomieszczeń gospodarczych. Jedne z tych ogromnych wrót zaskrzypiały, a po chwili wyłonił się zza nich olbrzym, wyższy niż wyprostowany troll i szerszy niż dwóch orkowych wojowników. Ubrany w proste odzienie z płótna, skóry i wełny, wielkolud poruszał ustami, skrytymi pod gęstym, ciemnobrązowym wąsem.
- Cóż to za gości sprowadzasz do mego domu, Hekke? – huknął, jednakże jego głos miał spokojną, pokojową barwę.
- Mówco Skraji, przyprowadziłem wysłanników Gildii – wskazał na gości starszy. – To… – zaczął i zająknął się, gdyż nie spytał ich o imiona.
- Mirsten z Synów Kargatha – szybko przejął inicjatywę ork, przyciskając pięść do barku i lekko skłaniając głowę. – To moi towarzysze, Merri i Erick Mandrake – przedstawił kompanów.
- Na krewnych nie wyglądają – burknął jotun, trąc brodę. – Elfko z jednym imieniem, należysz do Inwe czy Hadesa?
- Jestem ze svartalfar, eldmegir – powiedziała bez mrugnięcia kobieta, a olbrzym zaśmiał się w odpowiedzi.
- Synowie ognia, tak się nazywamy, chociaż mało kto używa tych słów… Widzę, że czarne elfy podtrzymują tradycje tytanów gorliwiej, niż my, choć żyjemy na północy.
- Pod ziemią kierunki wydają się tracić sens. Wszędzie jest zimno i ciemno, i nie ma od tego ucieczki.
- Mówisz o Svartalfarheimie, czy o Hadeheimie, córo cienia?
- Zgaduję, że jednym i drugim.
- Nie chcę przerywać tej uroczej pogawędki – przerwał im Erick. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Mamy za sobą długą podróż i chcielibyśmy dowiedzieć się, na czym polegać ma nasze zadanie, a także wypocząć… Chyba. Mówię w imieniu wszystkich? – spojrzał na towarzyszy w poszukiwaniu wsparcia. Merri tylko kiwnęła głową, zaś ork odchrząknął.
- Agent Mandrake ma rację – powiedział, sztywno i oficjalnie, co jako kapłanowi pewnie nie sprawiło mu większego trudu. – Jesteśmy tutaj dla was i służymy pomocą, jednakże na nic nie zdamy się, będąc… niegotowi do działania.
- Słusznie – zakasłał mówca Skraji. – Omówimy nasze problemy jutro przy śniadaniu. Hekke zaprowadzi was do gospody.
- Czyż nie powinniśmy działać szybko? – skontrował Hilgedrsson. – Nie wiemy, kiedy draugry pokażą się ponownie.
- Po to wystawiamy więcej wartowników i zapalamy po zmierzchu ogniska – machnął ręką jotun. – Nawet dzieci wiedzą, że draugry giną tylko od ognia i nigdy się do niego nie zbliżą.
- Jeżeli nie kieruje nimi nikt… odpowiednio potężny – dodał ponurym tonem zielonoskóry. Mówca osady westchnął na te słowa.
- Doceniam twą troskę, Synu Kargatha, jednakże nie masz powodów do niepokoju. Odpocznij i jutro wysłuchamy twojej wiedzy na temat nieumarłych.
- Skoro nalegacie – skinął głową ork. Podobnie postąpił Hekke. Wymieniono pożegnania.
   Przejście z domu mówcy do gospody nie trwało długo, ani nie wypełniała go rozmowa. Już przed przekroczeniem drzwi przybytku mogli usłyszeć podniesione głosy i obelgi.
- Czyżbyśmy wpakowali się w burdę? – radośnie zapytał Erick. Mirsten zgromił go spojrzeniem.
- Nie jesteśmy tu ani by zaogniać, ani by rozwiązywać konflikty dwóch wikingów mających trochę w czubie. Jeśli zobaczę, że podnosisz ten karabin odrobinę za wysoko, znokautuję cię – zagroził. Półelf, jak to miał w zwyczaju, jedynie wzruszył ramionami z nieprzeniknionym uśmiechem. Cała grupa przekroczyła próg gospody.
   Wnętrze było przestronne i dość czyste, wypełnione dębowymi ławami, gawiedzią i barem obsługiwanym przez postawnego mężczyznę. Większość głosów przycichła, zaś wszystkie oczy wpatrywały się w trzech stojących w przejściu mężczyzn i jedyną osobę siedzącą spokojnie przy barze, a była to osoba osobliwa.
   Sączący spokojnie piwo (lub cokolwiek miał w ciemnym kuflu) mężczyzna wyglądał jak elf, jednakże był tak daleki do stereotypu „pięknisia-długoucha”, jak Mirstenowi do portretu pokornego duszpasterza. Miał na sobie aksamitny, zielony wams, wyszywany pięknie złotą nicią, skórzane spodnie od jazdy konnej, czarne buty ze srebrnymi klamerkami, a także zimowy płaszcz z futrzanym kołnierzem, który przewiesił przez krzesło. Do pasa przypięte wisiały czarne rękawiczki z gładkiej skóry. Chociaż ubierał się jak pierwszorzędny dandys, elf nie mógł zmienić „urody” swojej twarzy – mimo iż siedział bokiem, nie mógł zamaskować braku jednego oka, skrytego za czarną opaską, szerokiej, sinej blizny biegnącej po niedbale ogolonym policzku, a także nierówno zestrzyżonych włosów w nijakim, mysim kolorze.
- Myślisz, obsrańcu, że ubierzesz się jak panisko i możesz startować z łapami do każdej dziewki, której zapragniesz?! – krzyczał najstarszy z trzech mężczyzn.
- Nie – odpowiedział, lekko bełkocząc, elf. Obrócił twarz w kierunku rozmówcy i wyszczerzył się szyderczo, prezentując równe, lecz brzydkie i zaniedbane zęby. – Myślę, że mogę zerżnąć każdą dziwkę, której mi się zachce, bo od mrozu odmarzły wam kutasy i nie mam konkurencji – zachichotał i wrócił do swego kufla.
- Ty jebanym, długouchy… – zazgrzytał zębami jeden z mężczyzn, podwijając rękaw.
- Hola! Co tu się wyrabia?! – przekrzyczał kłócących się Hekke.
- Panie starszy – warknął ten najstarszy, przejeżdżając dłonią po łysiejącej głowie. – Ten obcy lasolub wczoraj zgwałcił moją córkę, a biedactwo jest w takim szoku, że twierdzi, że to było po zgodzie!
- Ma więcej oleju w głowie niż jej stary – zaśmiał się elf, pociągając łyk i podsuwając kufel do ponownego napełnienia. – Niestety, nie zmienia to faktu, że dalej jest idiotką. Głośno szczytującą idiotką ze sprawnym języczkiem, niemniej idiotką – dodał, uśmiechając się szyderczo. Przy takim „uśmiechu” drwiące grymasy Ericka wydawały się szczere.
- A teraz jeszcze ośmiela się wygadywać te gorszące rzeczy o mojej siostrze – warknął jeden z norsemanów.
- W istocie! – huknął kuflem sprawca zamieszania. – Miałem właśnie opowiedzieć wszystkim historię o północy, hożej dziewczynie i długouchym kutasie… – zrobił pauzę na łyk piwa, po czym wytarł usta i kontynuował. – Jednakże, ta banda wieprzy uparcie wpieprza mi się między piwo a zagryzkę, więc historyjki nie będzie.
- Panie starszy, prosimy, pozwólcie nam pogruchotać mu kilka kości i wyrzucić stąd, byle dalej na południe – zazgrzytał zębami ojcem dziewczyna, z której powodu wybuchła cała afera.
- Ja bym chętnie tą mała lisiczkę zabrał ze sobą, ale już mam jedną przygłupią klacz na utrzymaniu – zadrwił po raz wtóry elf, wstając.
Mężczyzna odpiął do tej pory niewidoczny przedmiot od pasa, który na pierwszy rzut oka wyglądał na długi miecz, jednakże rękojeść była dziwnie wygięta, a posiadacz użył go jako laski. Stał niepewnie, przerzucając ciężar ciała na lewą nogę i krzywił usta. Jego prawa noga wyglądała na krótszą, była też dziwnie wykrzywiona, a także cieńsza przy kostce, gdzie nogawki zwężały się. Połączywszy fakty, Mirsten wciągnął słyszalnie powietrze i cofnął się.
- Powinniśmy opuścić to pomieszczenie – powiedział, wskazując na prowadzące na piętro drzwi w głębi Sali.
- Zapomnij, chcę zobaczyć koniec tego przedstawienia – parsknął śmiechem Erick. Zanim jednak Mirsten zdążył go ponaglić, Hekke przejął głos.
- Skoro chcesz oskarżyć tego obcego, proszę bardzo, nie pozwolę ci jednak zaatakować gościa w naszych stronach – zawyrokował. Żaden z trzech mężczyzn nie próbował ukryć oburzenia, zaś elficki nieznajomy tylko się roześmiał.
- Nie mam czasu na jakieś bzdurne wieśniackie sądy, spieszy mi się. Możemy to załatwić sądem bożym – powiedział, podchodząc do przodu, cały czas wspierając się na lasce.
- Masz jedno oko, chromą nogę, jesteś pijany… i chcesz się pojedynkować? – zapytał brat zamieszanej w sprawę dziewczyny, uśmiechając się.
- Furda – warknął domniemany gwałciciel, beknął i wyczyścił brud spod paznokci za pomocą przednich zębów, po czym splunął. – Bóg bogu nierówny. Na moje mogą być trzej wasi tytaniczni na mojego jednego kolosa – parsknął, odchylając się i uderzając otwartymi dłoniami po lędźwiach. – Zabawy starczy dla wszystkich.
- Już jesteś trupem – warknął ten, który wcześniej podkasał rękawy. Wyjął nóż, podobnie zrobił jego towarzysz, zaś ojciec tylko zacisnął pięści. Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować przeciwko takiemu pośpiechowi w wymierzaniu „sprawiedliwości”, zrobił to sam zainteresowany.
- Sprzeciw – uśmiechnął się po raz kolejny elf. Złapał za swoją podporę i zdjął pochwę, ukazując miecz z wyjątkowo ciemnej stali, po czym wbił go w podłogę i rozłożył szeroko ramiona. – Jestem największym skurwielem, którego w życiu spotkałeś. Dawaj, brachu.

   Oskarżycielom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Młodsi mężczyźni postąpił do przodu, ustawiając się po bokach przeciwnika i atakując nożami, szybko i pewnie. Jeden celował w brzuch, a drugi, ten, który zaszedł elfa od ślepego oka, wyrzucił ostrze w kierunku ust. Ojciec pokrzywdzonej również zrobił wykrok, połączył pieści w obuch i zamachnął się z całej siły.
   Elf od niechcenia, ruchem przypominając odpędzanie owada, wyszarpał miecz podłogi i zabił całą trójkę dwoma przedłużonymi cięciami. Krew z rozciętej tętnicy szyjnej siknęła na ściany i tych, którzy byli zbyt blisko. Mózg wypłynął leniwie z precyzyjnie rozpłatanej czaszki, zaś najstarszy z mężczyzn rzucał się jeszcze chwilę po podłodze, ściskając wysypujące się z brzucha wnętrzności.
- Tyle w temacie – mruknął jedyny żyjący uczestnik „sądu”, chowając miecz do pochwy i ponownie używając go jako podpory. – Inwe ma większe cycki niż ci wasi tytani, wiec wygrywa. Czysta logika – beknął.
- Precz z naszej osady – warknął po chwili ciszy Hekke. Nieznajomy wywrócił oczami.
- Nikt nawet nie zapyta o imię ani numer telefonu? Czuję się taki zwyczajny – westchnął.
- O jednookim Nnoitrze można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest zwyczajny – powiedział cicho Mirsten.
- Nadzieja w braciach z Azzinothu! – zakrzyknął wesoło kulawy. – Sam bym się lepiej nie przedstawił.
- Kim jest ten elf? – zapytał gniewnie Hilgedrsson. Ork westchnął ciężko.
- To nie jest elf, tylko eldarin z Azzinothu. Jednooki Nnoitra, pierwszy miecz Wysp Cudów i jeden z niewielu szermierzy natchnionych. Najlepszy i najstarszy wojownik na południowej półkuli.
- Preferuję określenie najlepszego wojownika w promieniu tysiąca mil od miejsca, w którym stoję, ale to też się nada – wzruszył ramionami sam Nnoitra. – Zaśpiewałbym wam całą balladę o tym, jak straciłem oko i jak zniszczono mi nogę, co i tak nie powtrzymało mnie od wyrznięcia w pień moich oprawców, ale mi się od przepicia do reszty głos spierdolił – wyszczerzył się szyderczo. – Ale może ty, słodka pani, zaśpiewasz mi jakaś pieśń, hm? – zapytał Merri, skłaniając lekko głowę. – Zakładając, że nie trzeba wykopać ci dziury w ziemi i czekać, aż zajdzie słońce, byś łaskawie pokazała własną dziurę, czarnulko – zadrwił. Zanim jednak Merri zdążyła zrobić coś więcej poza przybraniem oburzonej miny, Erick złapał ją za ramię.
- Odpuść, nie warto marnować oddechu na taką zapijaczoną, przebrzmiałą legendę – uśmiechnął się. Grymas, który po tych słowach zagościł na twarzy Nnoitry, jeszcze bardziej zeszpecił jego oblicze.
- Kiedy ludzie rozmawiają, takie kundle jak ty powinny stulić pysk – warknął z nienawiścią. – Prawdziwi potomkowie Inwe są odbiciem światła gwiazd, a taka niewarta splunięcia aberracja jak ty nie ma prawa się do mnie odzywać, zapchlony mieszańcu.
   Chociaż jeden raz Erickowi zabrakło słów.

   Po tym, jak eldarin opuścił gospodę i osadę, Hekke pośpiesznie zorganizował wyniesienie trupów, pożegnał się z wysłannikami Gildii i zostawił ich pod opieką właściciela zajazdu.
- Mam nadzieję, że zostaniecie – spytał po raz setny, ocierając czoło. – Nigdy się nam coś takiego nie zdarzyło…
- Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie miałeś pod swoim dachem zgorzkniałego, okaleczonego eldarińskiego bohatera, który nadużywa trunków i kobiet – powiedział dobrodusznie Mirsten. – Wskaż nam proszę pokoje, żebyśmy mogli zrzucić bagaże i zamówić jakiś posiłek.
- Oczywiście, oczywiście… – mruknął gospodarz, przerzucając strony w książce trzymanej pod ladą. – Mamy wolne tylko dwa pokoje, oba dwuosobowe, więc myślę, że uda wam się znaleźć odpoczynek. O jedzeniu i napitku jestem skłonny mówić, gdy już się na nie zdecydujecie. Numery pokojów to jedenaście i trzynaście, na końcu korytarza na piętrze… Są wyryte na drzwiach, więc nie będzie problemu ze znalezieniem.
- Dziękujemy – kiwnął głową ork i skierował się we wskazanym kierunku, ignorując dziewczynę wycierającą podłogę z krwi. Jego towarzysze poszli za nim.
- To co, padre, gramy o przywilej dzielenie komnaty z naszą piękną towarzyszką? – zagadnął Erick, wymierzając kuksańca zielonoskóremu.
- Pass – odparł ten, znudzony. To właśnie po nim z całej trójki najbardziej widać było zmęczenie. – Wezmę trzynastkę, żebyście nie bali się pechowych numerów. Wstąpcie do mnie po zrzuceniu bagaży – powiedział tylko.
   Spotkali się w pokoju orka w ciągu dziesięciu minut. Mirsten siedział na jedynym krześle, przy jedynym biurku, i czyścił broń. Wskazał gestem łóżko. Jego towarzysze usiedli.
- Mam pytanie, co to jest draugr? – odezwał się Erick.
- To nordyckie słowo określające ożywieńca. Draugry nie różnią się za bardzo od zwykłych nieumarłych, z tym, że zabija je tylko ogień – wytłumaczyła Merri. Mandrake zmarszczył brwi.
- Jak to, tylko ogień?
- Wszelkie inne formy agresji szkodzą im normalnie – wtrącił się Mirsten. – Jeżeli zetniesz mu głowę lub roztrzaskasz pierś, upadnie i znieruchomieje jak zwykły zombie czy kościotrup. Jednakże draugr zabity stalą czy magią podniesie się po pewnym czasie, dlatego trzeba ich spalić na popiół. Podobno ich obecność wysysa ciepło z otoczenia i to właśnie oni wypełniają Hadeheim. Vekimir tworzy je jako silniejszą odmianę swoich normalnych żywych trupów.
- Jeżeli tylko możemy mówić i o normalnych żywych trupach – zauważył Erick i cała trójka zaśmiała się, krótko, lecz serdecznie.
- W każdym razie, gdyby nam przyszło się z nimi rozprawić, wystarczy ich unieruchomić, a potem usypać z nich ognisko – dodał kapłan. – Merri, wierzę, że potrafisz miotnąć kulą ognią, prawda?
- Jestem svartalfarską wiedźmą – powiedziała z uśmiechem. – Potrafię to, i jeszcze więcej.
- Nikt nie wątpi – uśmiechnął się półelf. – Jakie są według was szanse, że przyjdzie nam dzisiaj interweniować?
- Trudno mi powiedzieć – westchnął Mirsten, nie przerywając czyszczenia broni. – Wydaje mi się, że powinniśmy być gotowi już dzisiaj, ale ich olbrzymi mówca wydaje się być innego zdania.
- Swoją drogą, to dziwne, że mają jotuna jako przywódcę. Nie jest aby tak, że jotunowie toczą wojny z norsemanami?
- Większość tak, jednakże pojedyncze klany czy społeczności są po ich stronie, na przykład Łupieżcy Mgły czy Białe Duchy…
- Są trzy rodzaje jotunów, tak?
- Tak. Eldmegir, czyli synowie ognia, ymirheir, czyli potomkowie Ymira oraz farathok, chodzący we mgle. Tych pierwszych jest najwięcej i praktykują ognistą magię, ci drudzy są związani z chłodem Ymira i przez to zazwyczaj wrogo nastawieni, a ci ostatni to nacja piratów i żeglarzy. We wspólnym często określa się ich ognistymi, lodowymi i morskimi olbrzymami – tłumaczyła po kolei Merri. – Czemu wybrałeś się na północ, skoro nic o niej nie wiesz?
- Bo mam okazję uczyć się u ciebie – wyszczerzył zęby półelf. Kobieta wywróciła oczami i zaczęła „licytować” się z półelfem, podczas gdy Mirsten w spokoju kończył czyszczenie rynsztunku.
- Chodźmy coś zjeść, czegoś się napić – rzucił krótko po tym, jak schował miecz do pochwy.

   Przez okna gospody można było dojrzeć zapadający wieczór i słabnące światło, zwiastujące przyjście zimnej, midgaardzkiej nocy. Mirsten, Merri i Erick siedzieli w trójkę przy stole, dzieląc między sobą jęczmienną kaszę z okrasą, wędzonego kurczaka i pieczony w sosie schab, a także trzecią już butelkę pitnego miodu.
- Naprawdę widziałeś dinozaura? Myślałem, że to tylko bajki – wypytywał Erick. Jego oczy błyszczały, a uśmiech był szczerszy niż zazwyczaj.
- Ano – odparł ork, przysłaniając usta by stłumić beknięcie. – Bydlę miało nogi jak świątynne słupy, ogon jak diabelski bicz i tułów większy niż piętrowy autobus, a także szyję wysoką jak wieża. Trolle nazywają je chyba diplodokami.
- A łe, myślałem, że widziałeś tyranozaura albo coś takiego… – zawiódł się półelf.
- W dżungli Yer’Haman i okolicznych terytoriach żyją dinozaury, ale przecież nie będę prosił najbliższego trolla by mi przyprowadził teropoda pod nos – wzruszył ramionami kapłan. – Widziałem nawet ich Smoczy Mur.
- Czy to prawda, że jest wzniesiony ze smoczych kości? – zapytała Merri. Jej policzki były bardziej sine niż reszta ciała, co stanowiło wśród jej rasy odpowiednik rumienienia się.
- Głównie tak, jednakże widziałem też w nim kości innych istot, drewno i metale. Smoczy Mur nie jest fortyfikacją per se, to bardziej płot, który skutecznie odgradza trolle od reszty świata. No i rzuca ogromny cień, a trolle kochają cienie, jak pewnie wiecie.
- A czy to prawda, że są kanibalami?
- Tak i nie. Trolle wyznają zasadę, że silni pożerają słabych, a trolle pożerają silnych – Mirsten czknął. – Kiedy wojownik zabije silnego przeciwnika, zabiera jego szczątki do swych przyjaciół czy rodziny i wszyscy go jedzą… Żeby wspólnie podzielić się siłą, jeśli dobrze zrozumiałem podczas mojego pobytu. Nie ma dla nich znaczenia, czy tym przeciwnikiem jest tyranozaur, troll czy człowiek.
- Brzmi dość ohydnie – zauważył Mandrake, popijając mięso miodem.
- Cóż, trolle nie są podobne do żadnej inne istoty na Ziemi. Co jeszcze mądrego wyniosłem z tamtego pobytu, to żeby nigdy nie bawić się ssanie palców z trollicą – dodał ork z nietypowym dla siebie szerokim uśmiechem.
- Że co? – spytała Merri, dziwnie patrząc.
- Och, czyżby szlachetna panienka nigdy nie miała okazji grać w najpiękniejszą z gier? – spytał służalczo Erick.
- Nie o to pytam, uroczy dewiancie – szybko warknęła elfka. – O co chodzi z tymi palcami, Mir?
- Cóż… trolle mają dużo więcej zębów niż ludzie, ponadto mają ich dwa rzędy, wszystkie są kłami o piłkowanych krawędziach, jak u rekina czy szczuki. Mają też dłuższe i mocniejsze szczęki niż inne humanoidy, może z pominięciem gnolli, bjornolg i naprawdę wyrośniętych szczuroludzi… Nie odzyskasz niczego, co włożysz do paszczy trolla.
- Zabolało mnie, ale nie w palcach – wzdrygnął się Mandrake. – W ogóle, od kiedy szczuroludzie są prawdziwy?
- Od zawsze – parsknęła śmiechem kobieta. – Nazywamy ich skraczami i jest ich z dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż nas, tam na dole.
- Ja spotkałem się jeszcze z nazwą drapiszczury – zauważył Mirsten.
- Możliwe. Połączyliśmy wyrazy rat i scratch. Drapiszczury to dość toporne tłumaczenie, ale…
- Tłumaczenia są jak kobiety, wierne lub piękne, nigdy obie naraz – westchnął melancholijnie Erick.
- Mogą być też toporne – zgłosił swe wątpliwości kapłan i wszyscy wybuchli śmiechem, po czym ork podniósł się. – Na mnie już czas. Chcę jeszcze załatwić kilka rzeczy i spróbować wypocząć. Trzymajcie się, dzieciaki – pożegnał się, podając rękę Erickowi i całując w policzek Merri.
- Jestem starsza od ciebie, zielonoskóry – zauważyła ze śmiechem elfka. Mirsten machnął dłonią z uśmiechem i skierował się na schody.
   Po wejściu do swojego pokoju zdjął wierzchnie ubranie, w tym koszulę i odpiął pas, rozsiadając się na krześle. „Robię się stary”, pomyślał, „męczę się szybciej, wypić mogę mniej…”. Orkowy kapłan – wojownik nie bał się zbyt wielu rzeczy, ale wizja powolnego stawania się bezużytecznym i samodzielnym była jedną z nich. Zielonoskóry przemył twarz i spojrzał w swoje odbicie w wodzie, krytycznie taksując wzrokiem zmarszczki, podkrążone oczy, przerzedzone włosy i dwa przytępione kły, wystające z dolnej szczęki jak u każdego orka. Nie mając zbyt wiele do roboty, Mirsten wyjął jedną z swoich książek i pogrążył się w lekturze. Gdy przestał kontrolować opadanie powiek, zatrzasnął tom, wyjął swój miecz i klepnął się płazem w tatuaż siły na ramieniu, a następnie zmówił modlitwę.
- Ojcze, wskaż mi drogę. Boże Wojny, pomóż mi w nadciągającym konflikcie. Niech moja ręka nie chybia celu, niech twoja tarcza osłoni mnie i moich towarzyszy – zakończył, mocząc oręż w wodzie i całując go. Zanim położył się spać, wstał jeszcze i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i włosy na karku stanęły mu dęba, a strach zmroził wysłużone serce. Łapiąc się za pierś, ork potrząsnął głową i w pośpiechu ubrał się, zakładając kolczugę na lnianą koszulę, chwytając pistolet, strzelbę i zapasowy nóż. Otworzył drzwi z takim zamachem, że uderzyły o ścianę i nie kłopocząc się z pukaniem szarpnął za klamkę pokoju swoich towarzyszy. Gdy nie przyniosło to efektu, wyprowadził potężne kopnięcie, które pokazało drewnianym drzwiom im miejsce. Niemal w tym samym momencie ork wywrócił oczami i zaśmiał się histerycznie, zapominając na moment o strachu.
- Na miecze Kargatha, szybcy jesteście!

   Mirsten nie był jedyną osobą, która opuściła główną salę gospody czy w ogóle budynek, jednakże Merri i Erick nigdzie się nie wybierali. Siedzi na swoich miejscach, popijając miód i opowiadając sobie historie.
- A kiedy ta babka leży w łóżku, wyślizguję się i zaczynam przeglądać szafki, szuflady. Zbieram gotówkę, sakiewkę ze złotem, bogato zdobiony sztylet, tak na tym skupiony, że nie pomyślałem o założeniu na siebie ubrania – opowiadał jakąś eskapadę Mandrake, a Merri chichotała. – Oczywiście, w końcu zahałasowałem i piękna pani się obudziła. Podniosła taki raban, że do pokoju ni z tego ni z owego wpakował się jej mąż, który przed chwilą musiał wrócić z rządowego posiedzenia. I tak stoję pomiędzy nimi, goły i wesoły, z dobrem w rękach i ubraniami poza zasięgiem. Facet najpierw stoi, zastanawiając się, co jest pięć, nie wiedząc, czy najpierw mnie udusić, czy rozwalić żonie łeb o framugę. Niewiele myśląc, rzucam się w kierunku okna, dziękując losowi, że jest otwarte i wydzieram się do Sinego Bena, by mnie złapał. Dobrze, że ten wielki chłop potrafił szybko przebierać nogami – sprintuje pod parapet, a ja lecę z piątego piętra. Ben jednak stanął zbyt blisko i uwaliłem mu się golizną na twarz – parsknął śmiechem w kierunku wspomnień. – Ben rzuca mi płaszcz, biegniemy do auta, wynosimy się w cholerę z tego miasta. Bang, o tym, jak Erick Mandrake wybrał się z wycieczką do Noksii – uderzył na końcu w otwartą dłoń, śmiejąc się. Merri radośnie kiwała się na krześle.
- Ciekawe miałeś życie, w pełnym wymiarze. Szkoda, że skończyło się ciekawie, ale na sposób jaszczuroludzi – zauważyła.
- Masz na myśli?
- Jaszczuroludzie operują starą klątwą, mająca przynosić zły los. Brzmi ona „obyś żył w ciekawych czasach”. Nie sposób się z nimi nie zgodzić.
- Cóż, tak to już jest. Wszyscy kiedyś giną. Wypijmy za nich – zaproponował, chwytając za butelkę. – A także za siebie – dodał, nalewając miodu do kufla Merri. – I za naszego przemiłego orka – dokończył, opróżniając butelkę do swego kufla.
- Zdrowie – uśmiechnęła się elfka, stukając się z kompanem. Wychylili do dna. – Musisz być bardziej wyrozumiały dla Mirstena – dodała, krzywiąc się. – Ma szczere intencje.
- Słyszałem, że diabły używają szczerych intencji do brukowania swoich dróg w piekle… A może to były dobre chęci, bez różnicy.
- Jeśli epickość opowieści o bohaterstwie i wyczynach Gildii są tylko nieznacznie przesadzone, może trafimy tam pewnego dnia.
- Chciałabyś, hmm? – zapytał uśmiechnięty Erick. – Ty, ja, stary ork, kilku innych towarzyszy lojalnych aż po śmierć i tyle tarydu ile zdołamy unieść, samotni przeciwko czartom Inferno?
- Jest to jakiś cel, a i blisko stamtąd do domu. Przynajmniej dawnego domu – zakręciła pustą szklanką kobieta. Erick otoczył ją ramieniem i poklepał.
- Jeśli w jakiś sposób cię to pocieszy, wiem z doświadczenia, że dom nie jest niezbędny do szczęścia. Mam nadzieję, że nie rzucisz we mnie kulą ognistą, ale muszę spytać…
- Dlaczego nie zachowuję się jak inni svartalfar? Nie wiem, czy chcę udzielać odpowiedzi na to pytanie. Może chciałbyś przenieść ta rozmowę w inne miejsce? – przerwała mu, patrząc na niego błyszczącymi oczami.
- To jakaś zawoalowana prośba, propozycja? – zapytał z uśmiechem Erick, strzelając nadgarstkiem.
- Raczej sugestia, że skoro już zmuszamy kogoś do opłacenia nam pokoju, to nietaktem byłoby z niego nie skorzystać.
- Oh, to straszna perspektywa, bycie w jednym pomieszczeniu z moją uroczą rozmówczynią, oddzieleni przepaścią dwóch łóżek. Zapłakałem wewnętrznie – Erick podniósł ręce do nieba.
- Zawsze możemy być oszczędni – wzruszyła elfka ramionami, kładąc dłoń na udzie Mandrake’a. – Wyświadczyć komukolwiek sprząta tą małą przysługę, że użyjemy tylko jednego łóżka.
- O – powiedział po chwili półelf. – Ooh.
- Ile bym dała, żebyś zawsze był tak wygadany – zaśmiała się, wstając, łapiąc Ericka za rękę i zmierzając do ich pokoju.
   Gdy tylko znaleźli się w „jedenastce”, Merri zarzuciła ramiona na szyję Ericka i wpiła się w jego usta – półelf nie potrzebował większych zachęt.
- Ha, a myślałem, że te subtelne inaczej obelgi naszego jednookiego kuzyna zaprzepaściły szansę na czerpanie pełni radości z dzisiejszego dnia – zachichotał Mandrake, obejmując talię svartalfar.
- Technicznie rzecz biorąc, to bardziej nasz dziadek niż kuzyn – zauważyła Merri, tocząc dzielny bój z guzikami swojej koszuli, nim ją z siebie zrzuciła.
- Próbujesz mi przypomnieć, że jesteś w wieku mojej babki, czy to się dzieje tak samo z siebie? – zapytał żartobliwie półelf, pokonując zapięcia stanika z wprawą godną „księcia złodziei”.
- Wiek jest względny – zamknęła temat wiedźma, ściągając koszulkę Ericka przez głowę. – Hm, z wierzchu wydajesz się bardziej… sflaczały.
- Odezwała się właścicielka stanika z push-up’em – parsknął w odpowiedzi półelf, gładząc dłonią małe, kształtne piersi elfki cienia.
- Za dużo gadasz – parsknęła Merri, obsypując szyję mężczyzny pocałunkami i lekko gryząc go w okolicy obojczyka.
- Boję się, że zamienisz mnie, moja wiedźmo, w kurczaka lub co gorsza, zagryziesz mnie jak te trollice, o których mówił Mirsten.
- Czasem trzeba poprzeć swoje warczenie gryzieniem… I w dalszym ciągu, za dużo gadasz.
- Często mi to mówiono.
- Jest tyle rzeczy które możesz zrobić ustami, a marnujesz tylko to cenne, tytaniczne powietrze.
- Wedle życzenia, ma pani.
- Mmhmm.

   Gdy już leżeli na łóżku (które, zgodnie z szacunkami Merri, starczyło obojgu), Erick gładził czerwone włosy i długie uszy svartalfar, jej głowa leżała na jego piersi.
- Myślisz o czymś – zauważyła kobieta.
- Biję się sam ze sobą, czy zmusić się po znalezienie tej kołdry. Widoki pierwszej klasy, ale ryzyko nagłego uderzenia zimnego powietrza jest nader realne.
- Żebym ja cię nie uderzyła – mruknęła Merri, całując go w pierś.
- Mogę wreszcie zapytać?
- Jesteś natrętny, masz tego świadomość? – westchnęła kobieta, przekręcając się tak, że leżała już całkiem na Mandrake’u, krzyżując ramiona na jego piersi, odginając nogi do tyłu.
- Jak syrena – zachichotał Erick.
- Żeglarska legenda, prawdziwe greckie syreny są połączeniem mewy i kobiety… Tak czytałam.
- Chodzi mi o figurę gimnastyczną, eh… Nie umiesz przyjmować komplementów, co?
- Nie, jeśli ktoś używa języka o nazwie półprawdy na przemian z językiem o nazwie sarkazm.
- Point taken. Tak czy inaczej, czemu nie jesteś w żadnym stopniu podobno do czarnych elfów… svartalfar, jak sama siebie określasz?
- Eh – westchnęła tym razem elfka, rozkładając ramiona i obejmując Ericka, jednocześnie kładąc mu głowę pod podbródkiem. – Jestem lśniąca, chociaż zakładam, że wiele ci to nie mówi.
- Nie. Mogłabyś rozwinąć myśl?
- Dobrze… Jak wiesz, wszyscy svartalfar są kombinacją księżycowego elfa i upiora z Hadeheimu, który pozwala nam widzieć w ciemnościach, zwiększa naszą siłę, daje nam nieśmiertelność, a także wytłumia emocje. W dużym uproszczeniu, ten upiór, którego nazywamy cieniem lub czernią, pozwala nam przeżyć w podziemiach, jednocześnie zabijając nasze człowieczeństwo.
- Nadążam.
- Niektórzy z nas są wyjątkowo związani z cieniem. Najprościej wytłumaczyć ci to na zasadzie włóczek, tak myślę… albo dłoni, o.
- Co proszę?
- Słuchaj, nie marudź – fuknęła elfka i wzięła dłoń półelfa. Była ona nieco smuklejsza od ludzkiej, z dłuższymi palcami, jednakże w dalszym ciągu większa i mocniejsza od drobnej, niebieskoszarej dłoni Merri. – Moja dłoń symbolizuje cień, twoja elfa – wytłumaczyła Erickowi, po czym poprawiła chwyt i skrzyżowała ich palce. – Cień i elf to dwie różne istoty, jednak żyją w symbiozie, są nierozerwalne, choćbyś nie wiem jak mocno szarpał i ciął.
- Rozumiem.
- Niektórzy z nas, jak wspomniałam, przechodzą przez rytuały, które pozwalają się im głębiej zjednoczyć z cieniem – kontynuowała, rozłączając ręce i przykładając dłonie płasko do siebie, równo, jeśli pominąć różnice w rozmiarze. – Tych nazywamy cieniotkniętymi. Są oni jednością, działają w idealnej synchronizacji.
- Nadążam.
- U większości umbragenów sytuacja przedstawia się tak – tym razem elfka zacisnęła dłoń półelfa w pięść i objęła ją swoimi rękami. – Elf okrywa się zewnętrznymi warstwami cienia, używając ich jako tarczy i schronienia. Svartalfar są z wierzchu czarni – nasza skóra jest ciemna, nasze twarze nie mają wyrazu, naszym emocjom brakuje głębi, nasz śmiech jest cierpki i zazwyczaj nikt go nie słyszy, w głębi rzeczy nadal jednak jesteśmy jaśni, nadal jesteśmy elfami, stworzonymi z blasku wieczornych i porannych gwiazd.
- Rozumiem.
- I w tym momencie dochodzimy do lśniących, jak ja. Pamiętasz oblegi, którymi obrzucił cię Nnoitra? Dla svartalfar nazwanie lśniącym ma podobną wagę – Merri puściła pięść Ericka i złożyła swoją dłoń w jego obie ręce. – Nasz cień jest cichy, nieobecny, wycofany gdzieś głęboka do naszej świadomości, aktywny tylko na tyle, by odmienić nas fizycznie, lecz nie dotyka naszej sfery uczuć.
- Czyli jesteś jak Blade z komiksów? – zażartował Mandrake, odchrząknął i przemówił ochrypłym głosem. – Masz wszystkie moce czarnych elfów i tylko jedną słabość?
- Jeżeli sam fakt należenia do svartalfar poczytamy za słabość, to tylko jedną. Nawet słońcu, którego moi pobratymcy nie cierpią z wzajemnością, nie przeszkadza moja obecność.
- Więc po co uciekać, skoro jesteś w zasadzie lepsza od reszty elfów cienia?
- Oh, mój słodki i głupi zarazem mieszańcu – uśmiechnęła się Merri i pocałowała Ericka. Zajęło im to dłuższą chwilę. – Moje społeczeństwo nie ma pomysłu ani zastosowania dla takich wybrakowanych egzemplarzy, jak ja. Wygnano mnie do ciemnych tuneli, z których udało mi się uciec zanim pożarli mnie szczuroludzie.
- I dlatego przystałaś do Gildii?
- Cóż, nie miałam zbytniego pomysłu na siebie. Czego wymagasz od dziewczyny, która pragnie być jedynie kochana – zaśmiała się kobieta. – Moi współplemieńcy czują tylko zapachy i widzą obrazy. Nie znają nawet powiewu świeżego powietrza czy ciepła słońca na skórze. Owszem, wobec tych, którym ufamy, pokazujemy swoje głęboko skrywane emocje, jednak są one płytkie na standardy ludzi czy innych elfów…
- Mam zadatki na bycie bohaterem tragicznym tej historii – uśmiechnął się Erick, całując dziewczynę w nos. Zanim zdążył zrobić coś więcej, klamka w drzwiach poruszyła się, jednakże wcześniej zamknęli je na klucz.
- Kogo niesie… - mruknął Mandrake, macając podłogę w poszukiwaniu zrzuconej kołdry.
W chwili, w której padły te słowa, potężna but Mirstena wyrwał drzwi z framugi, sam ork, niesiony impetem, znalazł się na środku pokoju. W rękach trzymał pistolet, strzelbę, przy pasie miał miecz, przez plecy przewieszoną kolejną strzelbę. Przez jego oczy w ciągu sekundy zdołały przewinąć się strach, zmęczenie, zdziwienie, zgorszenie, rezygnacja i rozbawienie. Kapłan wywrócił oczami i zaśmiał się głośno.
- Na miecze Kargatha, szybcy jesteście!
- Ja pierdolę, padre, wiedziałem, że jesteś dewiantem, ale żeby tak dosłownie wjechać z butami w czyjeś prywatne…s – zaczął Erick, tuż po tym, jak wciągnął kołdrę na siebie i Merri.
- Jak nie stulisz gęby, wjadę ci w prywatne zakątki czymś groźniejszym od mojego trzewika – warknął zielonoskóry, podchodząc do okna. – Ubierajcie się oboje, i to do działania.
- Zabiłeś klimat, stary – zazgrzytał zębami półelf, ale svartalfar już z niego zeskoczyła i zaczęła w pośpiechu się ubierać. Nie pozostało mu nic innego jak zrobić to samo, podczas gdy Mirsten dalej patrzył się przez okno i zrzędził.
- Co się dzieje? – spytała szybko elfka, zapinając pasy z różnymi magicznymi reagentami i przyczepiając czakramy do uprzęży, które pomógł jej założyć Erick.
- Dołączam się do pytania – mruknął półelf, wciągając ćwiekowaną zbroję z utwardzonej skóry, na którą zarzucił kurtkę z przymocowanymi na stałe bandolierami na noże i sztylety.
- Czuj i patrz – mruknął ork, uderzając kolbą strzelby w szybę, zmieniając szkło w drobiazgi. Do pomieszczenia wdarł się niezwykle silny chłód, oddechy momentalnie zamieniły się w kłębki pary.
- Moja sytuacja ulega gwałtownemu pogorszeniu – jęknął Erick, podbiegając do okna i na własne oczy widząc ciężki, niebieskawoszary obłok zaścielający ulice, a także zgaszone ogniska, łowiąc przy tym odgłosy walki.
- Zwykli nieumarli maruderzy nie są w stanie dokonać czegoś takiego. Mamy tu draugra, i to całkiem silnego, jeśli chodzi o magię.
- Mamy tu problem, do którego nas wezwano – sprostował Mirsten, przybierając na twarz wyraz żelaznej determinacji. – Mamy tu ludzi, których trzeba obronić, wreszcie mamy tu pomioty ciemności, które zepchniemy z powrotem do otchłani, z której wypełzły.
- Proszę, kontynuuj przemowę, żebyśmy mogli tu jeszcze zostać – mruknął cicho Erick. – Czemu zawsze muszę trafić na chodzące trupy.
- Teraz masz nas – wsparła go na duchu elfka, ściskając jego dłoń. – A ja mam dobrego cela w miotaniu ognistymi kulami.
- Sami się nie zniszczą – zawyrokował Mirsten, podwijając rękawy i zdejmując rękawice. – Pod żadnym pozorem nie dopuśćcie do sytuacji, gdzie musielibyście pozbyć się ubrań, bo ten mróz was zabije – ork wziął głęboki oddech i położył ręce na ramionach swoich towarzyszy.
- Kargacie, spójrz na nas przychylnym okiem, albowiem idziemy w bój przeciwko kreaturom, które przegrały już walkę o życie, jednakże oszukują ciebie i opiekunów zaświatów, uparcie trzymając się naszego świata. Poprowadź nasze miecze, naszą magię i wszelką naszą broń, byśmy mogli zniszczyć to, co już martwe – ork wziął oddech i lekko przymknął oczy. – Ze okrętu przewróconego na fali, mając serce z jasnej stali, zimnym metalem wróg nam grozi, śmierć po nich już nadchodzi. Z ostrzem u boku lub w ukryciu, jak męża ćwierć... Każdego czeka kiedyś śmierć! – zakończył błogosławieństwo.
- Zapierdolmy kilku martwiaków – uśmiechnął się Erick. Zbiegli na dół i wypadli na zewnątrz.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 02 Czerwca 2014, 19:56:37 »
Siła wyższa prosiła mnie o komentarz, także skomentuję(przy okazji komentując pierwszy rozdział).

Pomijam wszelkie literówki, niepotrzebne przecinki etc., bo nie jestem zbyt dobry w ich wypatrywaniu, no i samemu zdarza mi się nadużywać interpunkcji. Przejdźmy więc do meritum. Głównym atutem Hellsa są IMO dialogi: one po prostu żyją. Czasami może są trochę kliszowe, ale czuć, że postacie nimi władające nie ociekają jakimś tam patosem(poza może czasami Mirstenem, ale on jest klechą, niech będzie mu to wybaczone) i dają radę.

Skoro mowa o postaciach, Mirsten to mój faworyt. Cool and doesn't afraid of anything. Merri i Erick plasują się gdzieś za nim, aczkolwiek przyjemnie się ich obserwuje/słucha. Inne postaci nie miały na razie zbyt wiele ciekawego do powiedzenia poza Nnoitrą, screw that guy.

Jedną wadozaletą jest natłok informacji, którymi zarzuca się czytelnika. Ponieważ jest to Hellsowersum v2 nowe Tytaniczne Hellsowersum wiele postaci zmieniło swe imiona, wiele miejsc - swoje nazwy. O świecie zewnętrznym wrzucane jest sporo informacji o różnorodnej wadze ważności względem samego opowiadania. To może tak zaciekawić, jak i zniechęcić potencjalnego czytelnika, dlatego IMO czasami lepiej baczyć na ilość infodumpów.

Ale nie, jest spoczi. Fergard Approves. Teraz czekam tylko na draugry.




« Ostatnia zmiana: 02 Czerwca 2014, 20:01:31 wysłane przez Fergard » IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fenir
Lupus Hellsus

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 182


Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : 02 Czerwca 2014, 20:58:58 »
Tu już jest więcej do czytania, więc więcej do komentowania.
Ponownie masa dialogów i długie i szczegółowe opisy, to twój styl, nikt tego nie zmieni.
No i elfka spadła z miejsca ulubionej postaci, teraz jest ono puste. Pojawiła się akcja, jest walka, jest romans, jest uberpotęzny wróg, mamy postać legendę... każdemu kto nie jest dotknięty chorobą "rudus fallusus" powinno się spodobać.
Czytało się gładko, ale nie śmiechłem ani razu, za to poczułem sztampę i się troszkę zdenerwowałem.
No serio? Romansik? Ja rozumiem, że pod ziemią to nie ma z kim... ale no z kimś kogo się ledwo zna? Strasznie to takie naciągane i zraziło mnie do Merri, wolałbym gdyby przypaliła biednego mieszańca. Łatwa jest ... bardzo.
No i Nnoitra wyszedł Ci idealnie, burak jakich mało, typowy bohater po przejściach, strzelam, że zginie w desperackim czynie pomagając komuś, czym ostatecznie poprawi opinie publiczną o sobie.
Mirsten to taki typowy stary ork, postać której nie ma za dużo do zarzucenia, taki mózg grupy który i przypieprzyć potrafi. Eric typowy Robin Hood z fallusem na wierzchu. Miałem nadzieję, że nasza elfka będzie cichsza, mądrsza i nie prześpi się z Robin Hoodem. Albo, że ten dupek Eric poczuje jakieś wewnętrzne uniesienie i nie skorzysta z okazji.
No i te żarty ... mają specyficzne poczucie humoru.

Postacie były, teraz świat...... JA CHCE GIGANTYCZNYCH PIRATÓW, DAJDAJDAJDAJDAJ ONI MUSZĄ BYĆ WYRĄBANI W KOSMOS (no chyba, że to są tacy piraci jak Ci w Afryce, powiedz, że nie ;_; ).
Poza tym masa bóstw, bogów, bożków, demonów, nieumarłych, liczy itp itd okraszona technologią, takie typowe fantasy z bronią nuklearną.

Ładnie wprowadzasz nas w uniwersum w dialogach, tylko nie przesadzaj z informacjami bo brzuszek rozboli.

Więcej się chyba nie mam do czego przypierdzielić.
Błędy ortograficzne i stylistyczne pozostawiam duńskiemu mieszańcowi... to znaczy szlachcicowi.


IP: Zapisane
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : 03 Czerwca 2014, 11:44:05 »
Cytuj
Idąc przez osadę, trójka wysłanników Gildii mogła przyjrzeć się osadzie,
Tutaj jeden taki gÓpi błond.

Cytuj
Mówisz o Svartalfarheimie, czy o Hadeheimie, córo cienia?
Nawiązania do mitologii nordyckiej na +
Dla takich...
Cytuj
- Tłumaczenia są jak kobiety, wierne lub piękne, nigdy obie naraz – westchnął melancholijnie Erick.
...i takich:
Cytuj
Zapierdolmy kilku martwiaków
Tekstów czyta sie Twoje opowiadania ^_^

Cytuj
- Eh – westchnęła tym razem elfka, rozkładając ramiona i obejmując Ericka, jednocześnie kładąc mu głowę pod podbródkiem. – Jestem lśniąca, chociaż zakładam, że wiele ci to nie mówi.
Myślałem, że powie mu, że ma elfiego HIVA czy coś :D

Jest dobrze :D Akcja trochę nabiera rozpędu, coś więcej zarysowałeś. Opisów tez nieco więcej, a zatem kolejny plusik. Fragment o Nnoitrze też zgrabny :D No co ja mogie napisać? Jest okej :]

Tym niemniej Draugr dla mnie pozostanie demonem ognia i wojny z Wiedźmina 2 :>

*czy tam draguir, dragur... czy inny kazuar.


EDIT:
1. A! Gdyby ta elfka była pinem do karty kredytowej to byłoby to 1234.

2. Ork jak zwykle najlepsza postać, ale czego się spodziewać po opowiadaniu Hellsa :D


« Ostatnia zmiana: 03 Czerwca 2014, 11:50:14 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Andre94nt
Pierwszy Andrzej

*

Punkty uznania(?): 2
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 822


Zobacz profil
« Odpowiedz #7 : 03 Czerwca 2014, 23:08:49 »
Nie wiem, czy powinienem to pisać, bo pewnie rozgniewam Wielkiego Złego Orka. Ale, chciałbym wygłosić moje zdanie: Nie lubię fantasy połączonego z współczesnością. Przeczytałem do połowy odcinek 1, fajnie się zapowiada, dobrze napisany, ale... no kurcze, nie mój klimat totalnie nie mój. Lubię wiele, wiele rzeczy, ale nie orków z mieczami jeżdżących fordami sorry. Albo daleka przyszłość albo dalsza bądź bliższa przeszłość (steampunk ostatnio zaczynam zgłębiać i lubię go coraz bardziej). Może jestem ograniczony? Może jeszcze się do tego przekonam? Nie wiem, może tak się stanie, ale wątpię. Wiem, to trochę hipokryzja, bo np. DC universe gdzie shining knight hasa sobie w pełnej zbroii po manhattanie lubię, tylko, że tam jest też masa innych superbohaterów, a to opowiadanie/powieść/odcinki chyba nie są serią superbohaterską. Podsumowując, do samego opowiadania nic nie mam, po prostu nie mój klimat... a spodziewałem się klasycznego fantasy ;/


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #8 : 04 Czerwca 2014, 00:45:34 »

Brat-Kapitan Darius Coilwood prowadził swój oddział, powoli krocząc przed siebie, wykorzystując swój ulubiony sposób zasadzki, który mogli wykorzystać jedynie nieumarli – marsz po morskim dnie. Na przekór prądom i przeciwnością, dwudziestu nieumarłych żołnierzy nieubłaganie zbliżało się do leżącej nad brzegu zimnej wody osady. Chociaż rycerz śmierci wolałby wrócić na Północy Kraniec i walczyć z silniejszymi przeciwnikami, nie miał prawa kwestionować rozkazów wielkich mistrzów Mgielnej Dłoni. Pozostało mu tylko wykonać swoją pracę… wymazać parszywą wioskę śmiertelników i wcielić ich do armii Vekimira.
   Jako pierwszy wynurzył się z morza i podniósł w górę pięść, nakazując zbiórkę i ciszę. Jego giermkowie zareagowali od razu, pozostali żołnierz posłuchali się komendy przekazanej przez dwóch obdarzonych świadomością oficerów. Coilwood odwrócił się do nich i zlustrował swój oddział krytycznym spojrzeniem zimnych, przegniłych oczu.
- Oromi – zwrócił się do swojego starszego giermka, niegdyś elfa, teraz ghula z czarną, przegniłą skórą i ściągniętą twarzą, ukazującą mocne zęby i zwierzęce oczy. – Poniesiesz nasz sztandar, znajdziesz najwyższy budynek i zatkniesz go na szczycie.
- Tak jest, lordzie dowódco – służalczo zapewnił giermek, rozwijając  chorągiew ze zdartej, ludzkiej skóry, do której przybito czaszki. Normalnie powinny być skute mrozem, morska woda jednak zniweczyła trochę jego piękno. W oczach Dariusa, skórzane sztandary, wykonane z niepotrzebnych skór kościotrupów, były dziełem sztuki tkackiej.
- Edgar – skierował spojrzenie na młodszego giermka, człowieka z Darionu, draugra takiego jak on – żylastego, pokrytego siną, ściągniętą skórą, z czerwonymi ognikami w oczodołach i rozszczepionym czerepem. – Znasz swój obowiązek. Będziesz niósł mój miecz – rozkazał, ściągając w pleców ogromne, mierzące prawie sześć stóp ostrze z kutej w lodowych płomieniach czarnej stali.
- Tak jest, lordzie dowódco – skłonił się giermek, przejmując oręż.
- Sir Borysie, Lagnarze – skierował się do swoich oficerów, którzy jednocześnie położyli otwartą dłoń na piersi i pokłonili się. Lagnar był niegdyś Dzieckiem Mrozu, teraz draugrem z przyszytą głową, bardziej łupieżcą niż wojownikiem, ale obdarzonym zwierzęcym sprytem i zajadłością morskiego lwa. Sir Borys, z kolei, był starym dowódcą kościotrupów, jednym z rosyjskich bojarów przed rewolucją ich orkowych niewolników. – Podzielcie między siebie resztę tych bezwolnych żołnierzy, wejdzie do wioski z dwóch kierunków i zabijcie wszystkich ludzi w promieniu wzroku. Słyszałem, że ich przywódca jest jotunem – jego macie zostawić dla mnie.
- Będzie jak każesz, bracie-kapitanie – skłonił czaszkę Rosjanin.
- Aye, panie, jednak ja podzielić piętnastu wojowników po równo? – spytał Lagnar. Sir Borys uderzył go w twarz wierzchem opancerzonej dłoni, wybijając ząb.
- Stul pysk, ciepła suko, jeśli masz zagniewać mojego zaprzysiężonego brata – warknął. – Ja wezmę ośmiu, ty siedmiu, bo jestem wyższy rangą.
- Doskonale – skwitował rycerz śmierci. – Każcie swoim żołnierzom pozbyć się balastu, a ja poczynię przygotowania.
   Kiedy kościotrupy i chodzące zwłoki, których Coilwood musiał nazywać „żołnierzami”, ściągały różne ciężary, które były im potrzebne do utrzymania się na dnie morza, brat-kapitan zdjął rękawice i wzniósł do góry swoje nagie, pozbawione tkanek, kościane dłonie. Gdy szeptał słowa z języka swego umiłowanego pana i stwórcy, lodowano niebieska energia zaczęła gromadzić się wokół paliczków, śródręcza i nadgarstków. Nie przestawał, gromadząc złowrogo błyszczącą moc, aż wreszcie sięgnął rękami do ust, rozwierając szczęki tak szeroka, jak tylko mógł, aż wreszcie żuchwa nie wytrzymała, pękła i opadła w dół. Magia Niflheimu wdarła się do jego ciała, złączyła z jego odmienioną duszą, aż wreszcie, z cichym rzężeniem, Coilwood opadł na kolana. Z jego ust zaczął wydobywać się ciężki, niebieskawoszary obłok, powoli zmierzający w stronę osady. Po krótkim czasie magia wyczerpała się, a obłok był wystarczająco wielki, by objąć ulice ludzkiej wsi. Giermkowie pomogli wstać swemu panu i wstawili mu szczękę na miejsce. Czarna magia w jednej chwili zregenerowała uszkodzenie.
- Znacie swoje rozkazy. Pokażmy im, że jesteśmy zimną śmiercią, przed którą nie można uciec… – brat-kapitan wypowiadał ostatnie słowa, lekko podnosząc kąciki ust. – A także, że śmierć nie jest ostateczna.
- Mgła i mróz – uderzył się w pierś sir Borys.
- Mgła i mróz – powtórzył Darius, jego giermkowie i Lagnar. Bezwolni, kościani żołnierze za nimi jak zwykle pozostali cisi. Wszyscy ruszyli w swoją stronę.

   Mirsten, Merri i Erick wypadli z gospody. Wszędzie rozciągał się mroźnym obłok, większość nocnych ognisk zgasła.
- Kurewsko zimno – zaszczękał zębami Erick, wciągając na głowę czapkę uszankę. Merri wyciągnęła swoją czapkę, zaś Mirsten już wcześniej wcisnął na głowę orkową papachę.
- Nie mów za wiele, oddychaj płytko, nie zgub nas, nie wyjmuj broni bez potrzeby, nie zdejmuj rękawiczek – wyrzucił z siebie Mirsten. – Jeżeli jeszcze trochę zmroziliby powietrze, mróz by nas zabił, a oni tylko zebrali by ze sobą truchła.
- Zrozumiano. Rozdzielamy się, by pokryć więcej terenu? – zapytała Merri, ściskając swoje czakramy z cieniostali.
- Horrorów się naoglądałaś, czy jak? Nie chcę, byśmy stracili się z oczu, razem mamy większe szanse – burknął Mirsten. – Niemniej, ktoś musi odnaleźć tego olbrzyma. Pójdę sam i wrócę do was najszybciej jak będę mógł, a wy postarajcie się odszukać ich przywódców. Zwykli nieumarli pójdą w rozsypkę bez swoich panów. Powodzenia – zakończył i wybiegł w mrok.
- Zakładam, że bohaterski odwrót nie wchodzi w rachubę? – westchnął Mandrake. Merri posłała mu sztyletowe spojrzenie.
- Nie przebierasz wystarczająco szybko nogami. Ruszamy przed siebie – zakomenderowała. Pobiegli.
   Szybko dostali się do miejsca, w których grupa strażników starała się powstrzymać oddział nieumarłych. Choć było ich dwa razy więcej, chodzącym trupom nie przeszkadzało zimno ani grube ubranie, nie czuli bólu ani zmęczenia, a także walczyli jak zwarty oddział.
- Łączyć szereg! Ściana tarcz! Odrzucić ich! – krzyczał dowódca straży. Jego ludzie byli rośli i silni, mieli okrągłe, stalowe tarcze i długie miecze, osobistą broń palną i pancerze z utwardzonej skóry z wszytymi żelaznymi płytkami dla dodatkowej ochrony. Dość sprawie wykonali rozkaz i uderzyli w nieumarłych, odpychając ich, jednakże bez żadnej krzywdy.
- Gildia! – krzyknął Erick, nadbiegając. Dowódca straży odwrócił się z nadzieją w oczach. – Mamy tu piromantę!
- Zróbcie miejsce! – krzyknęła Merri, otwierając umysł na otaczającą świat magię i naginając ją do swojej woli. Czuła przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, gdy katalizowała wewnętrzny ogień tego miejsca, tak osłabiony przez mroźną magię nieumarłych. – Firebolt! – wykrzyczała inkantację, gdy tylko strażnicy w centrum ściany tarcz obrócili się w bok, robiąc przestrzeń. Wystrzeliła przypominającym strzałę, rozgrzanym do białości pociskiem w kierunku najbliższego kościotrupa. Zanim jednak był w stanie go dosięgnąć, nieumarły złapał stojącego tuż obok niego stwora za kark i wyrzucił przed siebie. Z chrzęstem, sykiem i swędem spalenizny, potwór upadł na ziemię i zniknął w obłokach lodowatego dymu.
- Skakać! – krzyknął niedoszły cel magii Merii. Jego pozostali wojownicy rzucili się do przodu, uderzając swoimi ciałami w strażników, nadziewając się na ich miecze. Nie powtrzymało to ich w żadnym stopniu. Jednego czy dwóch zrzucono, jednak pozostali uderzali kościstymi palcami w oczy, gryźli chybotliwymi zębami, dźgali sztyletami lub po prostu walili kościanymi pięściami. Agonalne krzyki ludzie poniosły się w powietrzu, kiedy ściana tarcz pękła.
- Broń! – ponownie huknął głos dowódcy nieumarłych. Jego żołnierze wyrwali oręż strażników, wysunęli go ze swoich ciała i przeszli do bezlitosnego natarcia, nie zaważając na własne uszkodzenia.
- Dowódca! Zabij dowódcę! – krzyczał Erick do elfki, podnosząc karabin i oddając serię. Większość pocisków przeleciała przez kości przeciwnika lub utkwiła w napierśniku, żadna jednak nie wyrządziła mu krzywdy.
- Co jest martwe, umrzeć nie może – warknął kościotrup i ruszył do przodu. Był wysoki, prawie tak wysoki jak Mirsten, do tego nosił pełną zbroję płytową, hełm z nosalem i płytowy naszyjnik z wysokim kołnierzem, prawdopodobnie mający powstrzymać czaszkę przed spadnięciem z barków. W opancerzonych rękawicach dzierżył szeroki, krótki miecz i topór z dwoma ostrzami.
- Jeszcze zobaczymy – warknął Erick, wymieniając ciosy z jednym ze szkieletowych wojowników. Stwór poruszał się niezwykle szybko jak na martwą bestię, wyposażoną tylko w zeschnięte strzępki ścięgien i mięśni. Erick zaciął go kilka razy, jednak rapier był broń przeznaczoną do wykonywania pchnięć, niezbyt przydatną do walki z kościotrupem. Uderzył orężem wprost w zardzewiałe ostrze przeciwnika, sypiąc iskry i powstrzymując bestię na kilak chwil. Kopnął z całej siły w rzepkę i z radością powitał trzask łamanej kości. Nieumarły opadł w dół, zaś półelf kopnął po raz drugi, tym razem w czaszkę, przerywając szyję i posyłając ją gdzieś w noc. Niedane było mu się cieszyć zwycięstwem, gdyż doskoczył do niego kolejny, dzierżący ciężki buzdygan. Mandrake uchylił się raz, drugi, trzeci, odskoczył, wykonał półobrót i ciął w ramię, które spadło na ziemię, pozbawiając kreaturę jedynej broni. Chodzący trup jednak obrócił się i wyciągnął martwą dłoń w kierunku gardła swego wroga, jednakże półelf wyminął go i za całych sił wbił rapier między kręgi szyjne, jak klin, po czym uderzył pięścią, zrzucając kolejny czerep.
   Merri w tym samym czasie postawiła swoje czakramy w płomieniach i miotnęła oba w biegnących w jej stronę truposzy, jednocześnie uskakując do tyłu. Ostre dyski z cieniostali trafiły w cel, rozcinając podniszczone pancerze i wypełniając ciała nieumarłych płomieniami, a następnie wróciły po łuku do swojej właścicielki, która zręcznie je złapała. Choć czakramy były zaklęte i zsynchronizowane z właścicielem, to służyły głównie do walki w otwartej przestrzeni, gdzie wiedźma nie musiała się obawiać, że trafi któregoś ze strażników. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na kontemplowanie swojej broni, gdyż nie zniszczyła truposzy, którzy rzucili się w jej kierunku ze zdwojoną siłą. Kiedy zatrzymali się tuż przy niej i cięli zakrzywionymi szablami, Merri opadłą w klęczki i cięła brzegiem dysku po nogach, obalając jedną kreaturę. Zanim druga zdążyła zakłuć ją swoim mieczem, elfka skumulowała ognistą magię w pięści i odbiła się od ziemi, wyprowadzając podbródkowy.
- Rising Dragon Fist! – wykrzyczała zaklęcie zwane „pięścią wschodzącego smoka”. Potężny, magiczny cios oderwał umarlaka od ziemi, wyrzucając go w powietrze jak wielką, płonącą kukłę. W tej samej chwili kościana dłoń chwyciła kostkę dziewczyny i pociągnęła ją. Merri ledwo utrzymała się na nogach, dobyła sztyletu i wbiła go głęboko między kręgi szyjne, pociągnęła za czaszkę i oderwała ją. Następnie odszukała wzrokiem Ericka, który walczył – i przegrywał – z dowódcą nieumarłych.
- Machasz i machasz tą wykałaczką – drwił nieumarły, czasami parując, a czasami przyjmując uderzenia rapiera na pancerz, cały czas atakując i spychając Ericka. – Będzie coś z tego czy nie będzie coś z tego?
- Za dużo gadasz – warknął półelf. Siekał, ciął, manewrował, uskakiwał i zadawał sztychy, jednakże prawda była brutalna – nie był w stanie przebić pancerza kościotrupa, ani zranić go w inny sposób. W dodatku miał tylko jedną zdatną do użycia broń – karabin był bezużyteczny w tak bliskim starciu, a noże oferowały znikome zagrożenie czy choćby ochronę.
- Jestem! – huknął jeden ze strażników, doskakując do Ericka i osłaniając ich obu swą tarczą, a następnie wyprowadzając szeroki zamach na głowę ich wspólnego adwersarza. Mandrake w tym samym momencie wyrzucił rapier, celując w spoiwo pod pachą.
- Chwilowo, chwilowo – zaklekotał szczękami szkielet, blokując miecz półelfa i posyłając go kopnięciem w tył. Topór zderzył się z ostrzem norsemana, odbił go, a następnie użył haka do pociągnięcia człowieka do przodu. Tracąc równowagę, strażnik nie mógł się zasłonić przed nadciagającym atakiem – pchnięciem krótkiego miecza, które na wylot przeszło przez czaszkę.
- Merri, przydałabyś się! – ryknął półelf, wyjmując pistolet i strzelając dwa razy w czaszkę nieumarłego. Pociski zakolebały nią, przebiły w jednym miejscu hełm, ale nie wyrządziły poważnej krzywdy. Szczęki zatrząsały się w klekoczącym śmiechu, kiedy to lider martwiaków wyjął własny pistolet i wymierzył w półelfa. Ten, sypiąc przekleństwami, rzucił się w bok, ledwo unikając pocisków. Musiał jednakże rzucić się na owładniętą lodowatym obłokiem ziemię i choć zdołał stanąć na nogi, trząsł się z zimna. Mróz był nienaturalny, wydawał się momentalnie wyciągać całe ciepło z ciała i zastępował je strachem, zapachem śmierci i drgawkami.
- Daswidania, swołoczo – krzyknął raz wtóry przywódca umarlaków, wymierzył po raz ostatni i strzelił. Jednakże, trafem losu (lub z łaski Kumei, Wielkiego Tkacza Przeznaczenia), przerdzewiała broń wybuchła w ręce kościotrupa, zasypując go fragmentami metalu, a także niszcząc jego rękawicę i fragment dłoni. – Co za kurestwo – warknął martwiak, spoglądając na uszkodzoną kończynę. Poprawił chwyt na toporze i skierował się do Ericka.
- Ej, lodowate ścierwo! – dało się słyszeć kobiecy krzyk. Mandrake i jego wróg zwrócili głowy w jego kierunku i ujrzeli Merri, która kontrolowała trzaskające wyładowania, ni to ognia ni błyskawic, pomiędzy rozłożonymi rękami. – Accursed Spear! – wykrzyczała zaklęcie, klaszcząc. Magiczna siła została stłoczona i wyrzucona w kierunku kościotrupa, przybierając formę krwistoczerwonej lancy światła i płomienia, z zielonymi akcentami. I tym razem przywódca umarlaków uniknął zniszczenia, rzucając się na plecy. Zaklęcie uderzyło w jeden z domów, który zajął się ogniem.
- Noż w dupę – jęknął Erick i podniósł się. Merri podbiegła do niego, położyła mu rękę na piersi i rzuciła zaklęcie ciepła, pomagając zanegować efekty magii mrozu. Ich wspólny wróg poniósł się chwilę później.
- Uparci jesteście w tej swojej woli przetrwania, to trzeba wam oddać – pochwalił ich. – Niestety, mam jeszcze kilku śmierdzących wikingów do zaszlachtowania. Jestem sir Borys z zakonu Mgielnej Dłoni, a kim jesteście wy?
- Pierdoli nas, jak się nazywasz, fagasie – warknęła Merri, wyrzucając swoje czakramy. Borys wyrwał miecz z pochwy, uchylił się przed jednym dyskiem, a drugi udało mu się „złapać” na własne ostrze, które przekierował w stronę kobiety, wysyłając czakram wprost na nią. Elfka zręcznie przechwyciła go i złapała też drugi dysk, który, powracając, trafił w jedno z wiązań zbroi i poluzował napierśnik. Nie czekając, kościotrup szybko podniósł swój topór i skoczył, krzycząc.
- Svellborg! – wrzasnął, wyprowadzając szerokie cięcie, które mogłoby zerwać głowy obu agentów Gildii, gdyby tylko nie odskoczyli w porę do tyłu. Pożar rozprzestrzeniał się, jednak proces był powolny, ani nie był teraz największym problemem. Sir Borys po raz kolejny zamachnął się toporem, zmuszając Ericka do złożenia parady, a wolną, okaleczoną ręką smagnął Merri przez twarz, na dokładkę kopiąc ją w brzuch i posyłając na ziemię.
- Ładnie to tak bić damę? – sapnął Erick, wymieniając kolejne ciosy.
   Ramiona powoli zaczynały mu drętwieć. Nie był przyzwyczajony do walki z tak silnym, szybkim i niezmordowanym przeciwnikiem, w końcu wolał walkę z zaskoczenia, miast brudzenie sobie rąk i tak wielkie ryzyko utraty zdrowia czy życia.
- Czy sprawiam wrażenie, bym przejął się twoją suką? Albo tobą, mieszańcu?
- Zamknij mordę! – krzyknął Erick, wyminął zamaszyste cięcie i wbił jeden z ukrytych sztyletów pod pachę przeciwnika, napierając na staw. Sir Borys uderzył go czołem w twarz. Mandrake w ostatniej chwili porzucił swoje starania i uchylił się, unikając zmiażdżenia nosa. Rzucił przelotne spojrzenie i ze zgrozą zauważył, że wszyscy strażnicy nie żyją, zaś zdołali zabić unieszkodliwić tylko jednego kościotrupa – dwa pozostałe „aktywne” monstra były niemal w kawałkach, pozbawione kończyn, jednakże w dalszym ciągu zdolne do zabijania.
- Pomóc! – krzyknął komendę ich dowódca. Pierwszy z nich, dzierżący przypominającą kosę halabardę, rzucił się w kierunku Mandrake’a, zaś drugi pełzł po ziemi, pozbawiony nóg, trzymając w dłoniach nóż i miecz. Erick nie bardzo wiedział, co powinien zrobić – na któregokolwiek wroga by nie ruszył, miałby na plecach uzbrojone kościotrupy. Uciec też nie mógł, gdyż byłoby to równoznaczne z porzuceniem towarzysza broni. Jego dylemat, jednakże, „rozwiązał się sam”. Konkretnie, stało się to poprzez ostrze, które pozornie znikąd przebiło pierś kosyniera. Szybko dołączyła do niego smukła sylwetka, odziana w płaszcz z kapturem, który nie pozwalała jej za bardzo zidentyfikować. Wyrwała miecz, płynnym piruetem rozcięła nieumarłego na pół, a potem stopą zmiażdżyła czaszkę czołgającego się umarlaka.
- Zatrzymaj inteligentnego, a mi zostaw ją! – krzyknął kobiecy, nieznający sprzeciwu głos.
- Co to za wojownicy, których suki walczą efektywniej od psów? – wyrzucił z siebie pytanie Sir Boris, ponownie przechodząc do ataku. Jego pchnięcia i zamachy stały się wolniejsze i mniej płynne, najwidoczniej sztylet półelfa wyrządził jakieś szkody.
- Wiesz, że jeśli kilka razy kopniesz psa, to w końcu cię pogryzie? - warknął w odpowiedzi Mandrake. Wymienili się kilkoma ciosami, czarnowłosy zrobił wypad i dźgnął pod kołnierz – bezskutecznie. Kościotrup wyprowadził cios łokciem, na odlew, gdyż niewielka odległość nie pozwoliła mu na machanie toporem, jednak Erick wypuścił wtedy rapier, pochylił głowę i złapał nadgarstek przeciwnika, wykręcając go i przybijając jednym ze swoich noży do ściany pobliskiego domu. Podskoczył, unikając spotkania z pancernym butem, po czym wbił kolejny sztylet w oczodół.
- I co, myślisz, że wygrałeś, półczłowieczku? – zaklekotał szczękami Sir Boris. – Nie możesz mnie zabić, bo to zrobił za ciebie jakiś sparszywiały orkowy rewolucjonista, grubo ponad sto lat temu.
- Coś wymyślę. Choćbym miał dać się spalić całej tej osadzie, załatwię cię.
- Ten budynek się nie pali, chłopcze.
- Ogień szybko się rozprzestrzenia.
- Jak tam sobie chcesz. Nie licz tylko na to, że twoja suka ponownie przybiegnie ci na ratunek, rzucając Lancę Przeklętych. Diabelskie zaklęcia mieszają w głowie i wypaczają ciała tak samo, jak magia demonów.
- Merri jest wiedźmą, a do tego elfką cienia, nie bój się o nią.
- Nie boję się niczego, a już zwłaszcza mało obchodzi mnie los twojej suki, która będzie miała szczęście, jeśli ta cała eskapada skończy się dla niej wyłącznie śmiercią.
- Mówisz ohydnie dużo jak na kogoś przybitego do ściany.
- Cóż, mała rada, dziecino, tak na przyszłość, choć nie masz jej wiele przed sobą – zaśmiał się pustym śmiechem szkielet. Sprawiał wrażenie uśmiechniętego, jeżeli można tak powiedzieć o istocie pozbawionej twarzy. – Jeśli chcesz kogoś zabić, to zrób to, zamiast wdawać się z pogawędkę – dodał, wyszarpując dłoń i zaciskając opancerzone palce na gardle półelfa. Uścisk był niewyobrażalnie silny jak na istotę, która nie posiadała mięśni od ponad wieku. Mandrake czuł się, jakby za chwilę oczy miały wyskoczyć mu z orbit, a krtań pęknąć jak kostka kurczaka. Nie doszło do tego, gdyż huk strzelby i następująca po nim salwa soli uderzyła w Sir Borisa, wypalając drobne dziurki w jego głowie. Szkielet zaskrzeczał, co z pewnością było jego odpowiednikiem jęku bólu. Erick opadł na kolana, próbując złapać oddech. Padł na niego wielki, przypominający niedźwiedzia cień, zaś czaszka dowódcy szkieletów niemal zniknęła pod szeroką, zieloną dłonią.
- Jestem plugawą abominacją, niegodną ani dnia, ani nocy, ani pokoju, ani wojny, ani światła, ani cienia – warknął Mirsten. – Idź precz! Wracaj do otchłani, nieumarły!
- Nazywam się… Sir Borys – warknął z bólem lider martwiaków.
- Nie masz imienia! – ryknął na niego kapłan. – Kimkolwiek był Sir Borys, umarł dawno temu. Jesteś jego wynaturzonym obrazem, jesteś skazą tej ziemi, nie ma tu dla ciebie miejsca! Przepadłeś dla wszystkich! Obróc się w niwecz, rozkazuję Ci, w imieniu Kargatha, który dogląda tej walki, a twoja przebrzydła obecność nie ma prawa kalać jego oczu! Precz!
- Orkowie – warknął Sir Borys. Jego całe ciało trzeszczało. – Kurewsko nienawidzę orków! – wydarł się, a jego wrzask przeszedł w nieartykułowany skowyt. Czerwone płomyczki w jego oczodołach zamigotały, nabrały barwy zbyt intensywnej, by na nie patrzeć, a potem objęły cała czaszkę. Mirsten pośpiesznie zabrał dłoń, tuż przed tym, jak głowa kościotrupa rozprysła się na boki, a w miejscu serca kolejna eksplozja wyrwała dziurę w pancerzu. Umarlak padł na ziemię.
   Ork złapał Ericka za ramię, podniósł go i pośpiesznie obejrzał, nie znalazł jednak żadnych ran, poza tym, że był mocno wyziębiony, jak wszyscy żywy tej nocy.
- Więc to tak wygląda niszczenie nieumarłych? – spytał się półelf. Spojrzał na orka – wyglądał bardziej na zmęczonego i trochę rozbitego niż na rannego. Mandrake ze zdziwieniem nie mógł wypatrzyć miecza. – A gdzie twój święty kosior?
- Gdzie Merri? – zignorował jego pytania zielonoskóry.
- Upadła – zaczął Erick, lecz oczy Mirstena rozszerzyły się.
- Dałeś jej zginąć?! – krzyknął, trzęsąc swym towarzyszem.
- Nie, upadła dosłownie, w ten dym! Nie mogłem jej pomóc, bo miałem na głowie trzech kościotrupów, w tym tego ich szefa. Jakaś kobieta przyszłą mi z pomocą, skasowała dwóch szeregowych i się nią zajęła.
- Widziałeś przebieg sytuacji, czy tylko powiedziała, że się zajmie?
- Eee…
- Ty cholerny durniu!
- Miałem na plecach nieumarłego, rosyjskiego psychopatę, który machał toporem przez ostatnie sto lat! Co innego miałem zrobić?
- Ja pierdolę, nie wiem, może nie powierzać życia towarzyszki istocie, która mogła być kolejny nieumarłym, demonem, diabłem, oni czy choćby jakimś szalonym noksiańskim naukowcem, który potrzebuje zapasowych części!
- Co ty byś zrobił na moim miejscu?!
- To raczej nieważne, skoro mnie tu fizycznie nie było! – przekrzykiwał się dalej Mirsten, po czym machnął ręką. – Nieważne, stało się. Musimy ją szybko znaleźć.
- Nie będzie problemu, chłopcy – usłyszeli za sobą kobiecy głos.
Odwrócili się, podnosząc broń i zobaczyli jego właścicielkę. Opuszczony kaptur pozwalał ją zidentyfikować jako elfkę o stalowoszarej skórze, czarnych włosach zaczesanych na dwie równe połówki i zebranych do warkocza oraz ciepłych, niebieskich oczach. Brązowy płaszcz był lżejszy niż okrycia agentów Gildii, a także niezapięty, przez co pozwalała dojrzeć czarną, bawełnianą bluzę i niebieskie spodnie z nogawkami wpuszczonymi w wysokie, czarne buty. Klamra od paska i naszyjnik prezentowały identyczny symbol – srebrną, pięcioramienną gwiazdę. W prawej ręce trzymała miecz z czarnej stali z lekkim akcentem fioletu, z głownią poznaczoną licznymi rysami i pęknięciami.
- Jaka jest szansa, że trafiliśmy na dwa przyjaźnie nastawione svartalfar w jednej nordyckiej osadzie na nadmorskim zadupiu? – zapytał rozgoryczony Erick. Myśli tłukły się w jego głowie, wiodącą prym była wizja cieniotkniętej zabójczyni wysłanej do zlikwidowanie „lśniącej”, jak określiła się Merri.
- Tym razem się nam udało – powiedział z cieniem wesołości Mirsten, opuszczając broń. – Wiele o tobie słyszałem, ale nie spodziewałem się zyskać okazji do stanięcia ramię w ramię.
- Nie mogę powiedzieć tego samego – wzruszyła ramionami nowoprzybyła. – Merri żyje, ale straciła przytomność i jest wychłodzona. Odstawiłam ją do najbliższego bezpiecznego budynku, w sensie stoi pod wiatr i ogień nie powinien tam dotrzeć, przynajmniej inny niż ten, który rozpaliłam. Będziemy musieli sobie poradzić bez jej magii.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, kto to jest, skąd ją znasz i skąd wie jak nazywa się nasza dziewczyna, padre? – zirytował się półelf, opuszczając broń.
- To Gwiazda Cienia, Ellisif Kvenhetja. Cieniotknięty svartalfar, który nadal wierzy, że pojedynkę zmieni świat na lepsze. Dawno powinnaś do nas przystać – wyjaśnił Mirsten.
-  Nie jestem svartalfar, tylko urodziłem się w Svartalfarheimie, z czarnych rodziców – splunęła. – A poza tym, macie kretyńskie odznaki i bierzecie za dużo za tak proste usługi, jak zabijanie. Powiedz mi lepiej, jak wygląda sytuacja.
- Do wioski wdarł się oddział nieumarłych, który z pewnością rozdzielił się na kilka części. Straż osady została pewnie wybita, w najlepszym wypadku zdziesiątkowana, mimo tego, że tych martwiaków są najwyżej dwa tuziny.
- Chociaż teraz, jak skasowaliśmy ich szefa, powinno pójść prościej – zauważył Mandrake.
- To nie jest przywódca – zgasiła jego nadzieje Ellisif. – Nie byłby w stanie wyczarować tego obłoku, to dość trudna magia, którą posługują się, poza tytanami mrozu, tylko jedni zawodnicy.
- Masz na myśli? – zapytał półelf, chociaż nie chciał znać odpowiedzi.
- Rycerze śmierci – udzielił mu odpowiedzi Mirsten. – Znalazłem kogoś jak ulał pasującego do opisu. Draugr w pełnej zbroi, z symbolem Mgielnej Dłoni na piersi, do tego wszędzie latał za nim przyboczny z wielkim mieczem.
- Czy ty aby nie miałeś znaleźć tego jotuna, która był przywódcą?
- Znalazłem go, a także strażników, którymi dowodził. Dzielnie walczyli z drugą częścią wojowników, ale nagle pojawił się ten draugr. Mówca osady ruszył na niego, machając wielkim bojowym młotem, a ten zabił go jednym cięciem miecza, który wcześniej obłożył jakimś zaklęciem. Olbrzym trzeszczał, pękał i zwijał się, aż została z niego tylko kupka prochu, szmat i plama krwi. Potem rzucił zaklęcie, stawiając kilkunastu ludzi w tych swoich lodowatych płomieniach. Nie wiem, czy nie ugryźliśmy więcej, niż zdołamy przełknąć. Chodźcie za mną.
- Co z twoim mieczem?
- Zostawiłem go mojemu nowemu koledze. Konkretniej, w moim nowym kolędzie – oznajmił ork ponuro i ruszył wgłęb osady.

   Miecz Mirstena znaleźli porzucony przy jednej z płonących chałup. Nigdzie nie widać było jego nowego znajomego.
- Cholera, wyrwał się – mruknął ork, dobywając długiego noża i strzelby nabitej solą.
- Nabiłeś solą? – spytała Ellisif, na co kapłan skinął głową. – Chociaż jeden ma głowę na karku.
- Prawda? Ludzie zapominają o czymś tak prostym jak sól…
- Har, wróciłeś, ty skurrrwiały świniaku! – dobiegł ich wrzask. Zza jednego z domów wyszedł sinoniebieski człowiek, z grubymi szwami na gardle, potarganymi srebrzystymi włosami i oczami czarnymi jak popękana skóra Aspektu Ognia, Surtura.
- Czy ze wszystkich nieumarłych przychlastów musieliście znaleźć tego, który zbyt mocno próbuje brzmieć jak pirat z kreskówki? – wyraziła swój zawód elfka, kręcąc młynek swym mieczem.
- Nazywa się Lagnar – wtrącił ork. – Jest Dzieckiem Mrozu. Nakarmiłem go solą i wbiłem miecz w brzuch, ale musiał sobie jakoś poradzić.
- Ja zaraz wbiję tobie moją szablę w coś ciekawszego niż brzuch! – wydarł się martwiak. – Ten idiota Borys, widzę, nic pożytecznego nie zrobił.
- Próbował, ale skasowaliśmy szmaciarza – splunął Mandrake. Draugr roześmiał się.
- Należało mu się. Teraz ja załatwię was – warknął i skoczył do przodu. Ellisif wyskoczyła mu na spotkanie. Zderzyły się miecze, sypnęły się iskry.
- Ogień! – ryknął kapłan. Elfka wykonał szpagat, a zielonoskóry ponownie oddał solną salwę. Lagnarem rzuciło do tyłu, co natychmiast wykorzystała elfka, doskakując do niego i przebijając go swoim ostrzem z cieniostali. Przekręciła je, wyszeptała kilka słów. Miecz stanął w ciemnofioletowych, niemal czarnych płomieniach. Pomruk nieumarłego przeszedł w krzyk, szybko ucięty przez czarnowłosą, która wyrwała klingę i płynnym ruchem ścięła mu głowę.
- Another one bites the dust – zanuciła, kręcąc młynka.
- Ona jest od nas o wiele lepsza, czy po prostu ten trup był popierdółką przy moim trupie? – westchnął Mandrake.
- Jedno i drugie – wzruszyła ramionami elfka. – Skierujcie się w stronę rycerza śmierci, myślę, że nie będziecie mieli problemu ze znalezieniem go. Ja zajdę go od boku, albo od tyłu… Lepiej złapać go w potrzask. Jeśli Merri dojdzie do siebie, to może sobie być ten trup nie wiadomo jak mocny, nie wydoli walczyć z czterema osobami na raz, zwłaszcza z wiedźmą, kapłanem dobrego bóstwa i cieniotkniętym.
- Czuję się niepotrzebny – zauważył Erick.
- Bo trochę jesteś – powiedziała bez ogródek w głosie kobieta. – Merri jest magiem ognia, twój orczy przyjaciel kreatywnie wykorzystuje wiedzę i wszelką broń przeciwko nieumarłym, a ty masz wąski mieczyk i wyglądasz mi bardziej na złodzieja niż wojownika – odchrząknęła. – Problem polega na tym, że nieumarli zazwyczaj nie mają nic cennego do zrabowania, trudno z nimi negocjować i mają nieładny zwyczaj ignorowania noży wbijanych w plecy, jeśli nie są naładowane magią. Życzę wam powodzenia, niedługo powinniśmy się spotkać – po tych słowach szybko zniknęła w ciemnościach.
- Szczerość jest przereklamowana – burknął półelf, zmieniając magazynek.
- Cóż, mówią, że prawda cię wyzwala, ale to kłamstwo – uśmiechnął się kapłan, również przeładowując.
- Wiem jednak, że prawdą jest to, że uratowałeś mi życie. Dziękuję.
- Ah, nie wspominaj. To też jest przereklamowane. Dwa razy uratowałem mojemu starszemu bratu życie, a on dalej uważa, że jestem nieprzydatnym molem książkowym.
- Jesteś kozackim molem książkowym.

   Dwóch mężczyzn nie musiała zadawać sobie trudu znalezienia rycerza śmierci – po prostu poszli do miejsca, w którym Mirsten widział go ostatnio. Stał tam, z tymi czarnoniebieskimi, mętnymi oczami, włosami w ciemnym, zielonożółtym kolorze, skórą barwy sadzy zmieszanej z popiołem, ubrany w całkiem czarny pancerz, za wyjątkiem napierśnika, w centrum którego widniał symbol Mgielnej Dłoni, wykonany z niebieskiego lodu. Jego dłonie były nagimi kośćmi, bardzo podobnymi do godła zakonu, do którego należał. Tuż za nim stał giermek z rozłupaną dawno temu czaszką, dzierżąc pokaźnych rozmiarów miecz w pochwie ze skóry niepokojąco przypominającej ludzką. Byli samotni, pośrodku dziesiątek ciał i płonących budynków.
- Nareszcie stawili się nasi goście honorowi – zaśmiał się. – Witajcie – zaklaskał powoli.
- Twoja wizyta się przedłużyła, martwiaku – warknął Erick. Mirsten nic nie powiedział, tylko wycelował swoją strzelbę i strzelił. Poświęcona sól uderzyła w pierś, szyję i twarz, lekko dymiąc.
- Och. Ten ból. Proszę. Przestań – mówił spokojnie i z rozbawieniem. – Widzę, że lubicie szybko przejść do rzeczy, prawda?
- Czemu go nie wykręciło? – spytał się nerwowo Erick.
- Zapewne dlatego, że nie jestem jakimś kościotrupem czy zombie, które nie potrafi zrozumieć poleceń dłuższych niż jeden wyraz. Howling Winds of Nekros! – zawołał nagle i pchnął przed siebie otwartymi dłońmi. Zerwał się lodowaty wicher o sile huraganu, który porwał Mirsten i Ericka w powietrze, uderzając ich ciałami o najbliższe ściany z brutalnością i łatwością zbliżoną do ciśnięcia szmacianej lalki.
- Nazywam się Darius Coilwood. Będę zadawał pytania. Będziecie odpowiadać – zapowiedział rycerz śmierci, uśmiechając się szczerze, lecz lodowato.


« Ostatnia zmiana: 04 Czerwca 2014, 01:02:29 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Fenir
Lupus Hellsus

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 182


Zobacz profil
« Odpowiedz #9 : 04 Czerwca 2014, 16:10:07 »
Pacz na błędy stylistyczne, w tym fragmencie zrobiłeś ich o jakieś 14.5% więcej niż w poprzednich 2. Nie chce mi się ich wyszukiwać bo jestem leniwy.
Wreszcie się przynajmniej jakaś akcja pojawiła, całe szczęście ... i nieszczęście. Nie wiem Hellsu co z tobą ale no ... masz cholernie nierówny poziom pisania. Jeden opis walki taki, że każdemu szanującemu się czytelnikowi staje zegarek, a drugi to takie coś, no takie coś niepotrzebne i nieudane, coś co powinno byś abortowane (aborcja).
Szkoda też, że tak szybko wybiłeś strażników, przynajmniej jeden powinien przeżyć, skoro tak bezużytecznemu półelfowi się udało to czemu nie im? Poza tym te szkieletsy trochę OP. Ja rozumiem, że ich działanie podtrzymuje magia ale bez przesady. Poza tym jeżeli te trupy tak się boją soli to jakim prawem chodzą sobie w słonej wodzie?
Wprowadzony nowy bohater, idealista ze złej rasy co chce dobrze. Już bym wolał Nnoitre który skopałby im dupę bo mu kufel przewrócili czy coś. No i polubiłem Mirstena, on myśli a nie jak reszta. "Hej bracia wikingowie mamy problem z truposzami, oni boją się soli ... ićmy się napić i wysypać naszą sól do koszów na śmieci".
Poza tym dziwnie się wklepuje "ten krzyczany element werbalny magii", nigdy nie rozumiałem co darcie ryja ma dać w przypadku magowania.
Dialogów jak zwykle dużo ale w końcu to ty, co się dziwić.
Nie wiem co więcej napisać.
Ten rozdzialik stoi na poziomie tego pierwszego, drugi jest zdecydowanie gorszy.
No to tyle. Branoc.


IP: Zapisane
Sojlex
Drugi Andrzej

*

Punkty uznania(?): 13
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 659


Swego czasu Last Pączek Standing

Zobacz profil
« Odpowiedz #10 : 04 Czerwca 2014, 16:18:25 »
W zasadzie nie mogę powiedzieć wiele więcej niż Fenir. Ale plus jaki może wynikać z tego sposobu opisu wydarzeń, to to, że styl koresponduje z fabułą - po prostu chaos, zamtuz, i nikt nie ogarnia co się dzieje.


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #11 : 04 Czerwca 2014, 16:56:33 »
Cytuj
Szkoda też, że tak szybko wybiłeś strażników, przynajmniej jeden powinien przeżyć, skoro tak bezużytecznemu półelfowi się udało to czemu nie im? Poza tym te szkieletsy trochę OP. Ja rozumiem, że ich działanie podtrzymuje magia ale bez przesady. Poza tym jeżeli te trupy tak się boją soli to jakim prawem chodzą sobie w słonej wodzie?
Wyjaśniam:
1. "Półelf" nie jest do końca bezużyteczny, jak zresztą (chyba) pokazał, po prostu jeśli chodzi o czystą walką, to wypada gorzej na tle wojowniczego orka kapłana i elfki - czarownicy. Ellisif Kvenhetja jest czymś bliskim nadczłowiekowi w kwestiach możliwości fizycznych, więc tu też nie ma zbyt wiele do porównywania.
2. "Szkieletsy" są w stanie pokonać większą grupę ludzi, gdyż nieumarli w moim uniwersum są, jako ogół, silni tak samo, jak byli za życia (jeśli nie potężniejsi), nie mają jednak rożnych hamulców - bólu czy emocji, a także są w stanie przetrwać uszkodzenia śmiertelne dla żywych, patrz scena, gdzie bez żadnego zastanowienia rzucają się na miecze w celu przerwania ściany tarcz.
3. "Sól" bez żadnych wspomagaczy jest w stanie powstrzymać tylko słabe istoty ciemności, i to jedynie w niskim stopniu. Zawartość soli morskiej w wodzie jest zwyczajnie zbyt mała, by powstrzymać nawet szeregowych nieumarłych.

Cytuj
Poza tym dziwnie się wklepuje "ten krzyczany element werbalny magii", nigdy nie rozumiałem co darcie ryja ma dać w przypadku magowania.
Panie Fenirze, no kto jak kto, ale Ty winieneś wiedzieć. :P
Jak już w niejednej mej pracy zaznaczałem, nie jestem lingwistą i nie będę tworzył sztucznych języków, skoro mamy istniejące. ^^ Angielski reprezentuje język elfów, a w mniejszym stopniu krasnoludzki (szkocki-angielski) i dialekt darioński ("low-english"). Jako iż elfy dawno-dawno temu uschematyzowały magię i uczyniły ją na stan obecny, inkantacje zaklęć są zapisywane i wypowiadane w tym języku, ażeby rzucającemu czar łatwiej było się skupić na istocie magii i wywołaniu pożądanego efektu.

Oczywiście, można rzucać zaklęcia bez słów czy bez gestów, ale, jak widać, żadna z postaci tej tutaj pisaniny nie opanowała tej zdolności. Przepraszam za nie, jednakże, parafrazując sir Pratchetta "jest możliwe, by postacie całkowicie wyrwały się spod kontroli autora". :P

Cytuj
W zasadzie nie mogę powiedzieć wiele więcej niż Fenir. Ale plus jaki może wynikać z tego sposobu opisu wydarzeń, to to, że styl koresponduje z fabułą - po prostu chaos, zamtuz, i nikt nie ogarnia co się dzieje.
Your comment is bad and you should feel bad. :> A jeżeli nie wiesz, co się dzieje, to prawdopodobnie nie przeczytałeś uważnie lub jesteś mugolem. :>

Cheers.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #12 : 04 Czerwca 2014, 18:34:18 »
Hej, no to jestem.

Podobała mi się walka, tyle powiem. O imć Coilwoodzie wiele nie wiemy, ale wychodzi na to, że będzie on głównym złym całego tego przedstawienia. Sir Borys miał charakter, ale już go nie zobaczymy. BTW, bardzo przypadł mi do gustu proces niszczenia nieumarłych by Mirsten. W ogóle Mirsten rządzi. Jakoś tak po prostu go lubię.

Innym atutem była notka odnośnie truposzy rzucających się hurmem na miecze. Ma to sens dla istoty niezdolnej do czucia bólu czy mogącej walczyć nawet po pozbawieniu kończyny/głowy/you name it.

Literówek i błędów stylistycznych nie liczę, gdyż nie jest to moje forte w ich wyszukiwaniu.

Anyway, me gusta. Ile jeszcze rozdziałów można oczekiwać?


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 873


Zobacz profil
« Odpowiedz #13 : 05 Czerwca 2014, 01:02:07 »
Standardowo, błędów mi się nie chce szukać.

Dziwi mnie to, że nieumarli mają swoje charakterki i pomimo tego, że nieżywi to są nawet nieco ludzcy. Średnio mi to pasuje. Trup jest trup, tak jak lajf is lajf.

Poza tym nie lubię angielskiego, a angielskie inkantacje to już w ogóle pozdro. IMO lepiej sprawdziłaby się łacina. Albo jakiś nie wiem, starszy język, którego mniej ludzi ogarnia. Bo fireball to mi się kojarzy z jakąś głupią mocą z rpga trzeciej kategorii. Albo z językiem jakichś MMO-rpgów, gdzie ,,tłukliśmy na rajdzie z kumplami magic trolla i waliłem do niego fajerbalami, ale wyskoczył nam jakiś n00b z elektrikboltem" czy ki diabeł. To już polska ,,kula ognia" by mi lepiej brzmiała.

Kolejna rzecz. Skoro gildia jest taka pro, to czemu nie ogarnęła, że na kościotrupy broń sieczna się nie nada? To byle debil załapałby, że w walce z takim szitem lepiej sprawdzi się buzdygan, młot lub coś co zadawać będzie jakiekolwiek obrażenia obuchowe.
EDIT PO DOCZYTANIU: Aaaa... czyli on po prostu jest trochę idiotą i miał walczyć jak idiota. Ok.

Idziemy dalej.
Dlaczego karabiny były nieskuteczne? Dlaczego nie mieli amunicji zapalającej? Skoro próbowali ciachać kościotrupy mieczem to i mogli próbować je zastrzelić. W sumie ilość potrzebnego farta do zrealizowania takiej operacji jest podobny.

Chociaż ork z tych wszystkich postaci ma choć trochę oleju we łbie...

Cytuj
kiedy to lider martwiaków wyjął własny pistolet i wymierzył w półelfa.
Dlaczego tak późno dobył tego pistoletu? Nagle sobie przypomniał, że może pozbyć się elfa w 5 sekund, zamiast tłuc się z nim kolejne 5 minut?

Cytuj
Wielkiego Tkacza Przeznaczenia
albo Wielkiego Tkacza Sideł Al-Hazaara.

Cytuj
przerdzewiała broń wybuchła w ręce kościotrupa, zasypując go fragmentami metalu, a także niszcząc jego rękawicę i fragment dłoni.
RADZIECKA TECHNOLOGIA XDDD

Cytuj
- Pierdoli nas, jak się nazywasz, fagasie
- pomyślał Fast, któremu wymiana uprzejmości w środku walki wydała się nienaturalna :D

Cytuj
Jeśli chcesz kogoś zabić, to zrób to, zamiast wdawać się z pogawędkę – dodał, wyszarpując dłoń i zaciskając opancerzone palce na gardle półelfa. Uścisk był niewyobrażalnie silny jak na istotę, która nie posiadała mięśni od ponad wieku. Mandrake czuł się, jakby za chwilę oczy miały wyskoczyć mu z orbit, a krtań pęknąć jak kostka kurczaka.
Ktoś tu oglądał Grę o Tron ;>

Albo ewentualnie Dobrego, Złego i Brzydkiego :D
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=sTcBgs2huRo" target="_blank">http://www.youtube.com/watch?v=sTcBgs2huRo</a>

Cytuj
- Gdzie Merri? – zignorował jego pytania zielonoskóry.
- Upadła – zaczął Erick, lecz oczy Mirstena rozszerzyły się.
- Dałeś jej zginąć?! – krzyknął, trzęsąc swym towarzyszem.
- Nie, upadła dosłownie, w ten dym! Nie mogłem jej pomóc, bo miałem na głowie trzech kościotrupów, w tym tego ich szefa. Jakaś kobieta przyszłą mi z pomocą, skasowała dwóch szeregowych i się nią zajęła.
- Widziałeś przebieg sytuacji, czy tylko powiedziała, że się zajmie?
- Eee…
- Ty cholerny durniu!
- Miałem na plecach nieumarłego, rosyjskiego psychopatę, który machał toporem przez ostatnie sto lat! Co innego miałem zrobić?
- Ja pierdolę, nie wiem, może nie powierzać życia towarzyszki istocie, która mogła być kolejny nieumarłym, demonem, diabłem, oni czy choćby jakimś szalonym noksiańskim naukowcem, który potrzebuje zapasowych części!
- Co ty byś zrobił na moim miejscu?!
Tutaj celowo nie dałeś żadnych opisów żeby podtrzymać dynamizm? Czy po prostu Ci się nie chciało?

Ja tam uważam, że poziom jest mniej więcej równy, pomiędzy partami. No i drugi rozdział imo był lepszy, ponieważ zapowiadał rozpierduchę, a tutaj wyszło tak trochę kulawo. Wynika to głównie z faktu, iż przez większość partu akcję obserwowaliśmy z perspektywy półelfa idioty, którego mogłeś jednak ładnie uśmiercić w momencie kiedy została przytoczona parafraza z Dobrego, Brzydkiego i Złego i niewydarzonej elfiomrocznej magiczki, co niby napierdala ogniem, a i tak niewiele z tego wynika.

Jedyne co to ork jest kozacki.

Hellsu, przejrzałem Cię. Ty celowo robisz z reszty bohaterów idiotów po to, by w ostatniej chwili tyłki im ratował ork - i w ten sposób robisz PR swoim ziomkom. Oj nieładnie. Za bardzo to bije po oczach.

Feniu mówi, że nieumarli OP. A ja mówię, że półelf idiota i tyle. Ork jednym strzałem strącił kostka. Końcówka trochę wybijająca. Znaczy - tu się biją, biją, biją. Przerwa. No i na scenę wkracza wielki zły badass.
Jeno za krótko opisane, bo w jego pojawieniu się nie ma nawet 1/3 powera, jaki ma ork kiedy wbija ratować wszystkim dupę. Opis jego magicznej sztuczki też dość oszczędny choć powinien być wydaje mi się znacznie bardziej rozbudowany, by podkreślić siłę tego stworka.

Nie zgodzę się natomiast z tym co napisał Pączek :D Widocznie się Pączkowatemu nie chciało czytać albo zmuszony przez Hellsa czytał o jakiejś heretyckiej godzinie i nic nie ogarnął. Prawda jest taka, że zbytniego chaosu w tekście nie ma. Tj. trochę się dzieje, ale nie jest to jakiś mega dynamiczny opis, gdzie wydarzenie goni wydarzenie, gdzie pojedynek między jednym ludkiem, przeplata się z odbiciem ciosu kolejnego, a następnie płynnym przejściem do jakichś pół-piruetów, parad i przeskakiwania od wroga do wroga. Jest tło w postaci atakujących szkieletów, ale półelf przez większość czasu męczy sie z jednym. Gdzieś tam ta nieudolna czarodziejka rzuca fireballe w domy (widocznie zez rozbieżny) no i mamy rzeź ludzi. Swoją drogą - norsmeni zawsze kojarzyli mi się z badassami, którzy chociaż przez chwilę powinni pobronić tej swojej osady. Zamiast zrobić kilku dobrych wikingów w starym warhammerskim stylu a'la rzeźników Khorne'a, co to sobie broń łańcuchami do łap przyczepiają, bo pogubią wpadajac w berserk, to poszedłeś Hellsu na łatwizne i wszystkich żeś zabił ot tak, bez serca :P

To chyba tyle. Generalnie no szału ni ma, czytać można, ale dalej pewnych elementów twojego uniwersum nie jestem w stanie przyswoić.



IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #14 : 05 Czerwca 2014, 09:31:29 »
Cytuj
Dziwi mnie to, że nieumarli mają swoje charakterki i pomimo tego, że nieżywi to są nawet nieco ludzcy. Średnio mi to pasuje. Trup jest trup, tak jak lajf is lajf.
Są nieumarli pozbawieni duszy i jakichkolwiek śladów śmiertelnych odruchów (taka uber-tłuszcza), a także nieumarli którzy w dalszym ciągu posiadają swoje dusze, co prawda odmienione, sąjednak zdolni do zrozumienia emocji i pewnych ludzkich odruchów (taki one-percenter).

Cytuj
Poza tym nie lubię angielskiego, a angielskie inkantacje to już w ogóle pozdro. IMO lepiej sprawdziłaby się łacina. Albo jakiś nie wiem, starszy język, którego mniej ludzi ogarnia. [...] To już polska ,,kula ognia" by mi lepiej brzmiała.
Cóż, życie, wsyztskich nie zadowolisz. :> Jak wspominałem, angielski jest reprezentacją języka elfów, elfy uschematyzowały armię (cause they're muthafuckin elves), więc inkantacje zaklęć są po angielsku i są to wspomnianych czarów nazwy. Moje uniwersum, podobnie jak twórca, jest pragmatyczne. ^_^

Cytuj
Kolejna rzecz. Skoro gildia jest taka pro, to czemu nie ogarnęła, że na kościotrupy broń sieczna się nie nada? To byle debil załapałby, że w walce z takim szitem lepiej sprawdzi się buzdygan, młot lub coś co zadawać będzie jakiekolwiek obrażenia obuchowe.
To jest trochę bardziej skomplikowane - nieumarli są odporni na WSZELKIE fizyczne ataki. Jest ich wiele typów, które unieszkodliwia/niszczy się w różne sposoby - akurat na szkielety sprawdzonym jest dekapitacja. Przypominam, że Erick i Merri są nowicjuszami w Gildii, którzy nie mieli zbyt wielkiej okazji do walki z nieumarłymi (pomijając Ericka, choć to nie była walka tylko jednostronna rzeź jego ludzi), zabrali wiec swoje "weapon of choice".

Cytuj
Dlaczego karabiny były nieskuteczne? Dlaczego nie mieli amunicji zapalającej?
Och, w przypadku szkieletów, jeśli przerwiesz im kręgi i stracisz czaszkę, broń palna jest jak najbardziej skuteczna - niby dlaczego Sir Borys nosił hełm z kołnierzem? :> Co do amunicji zapalającej - przecież jakbym ich uzbroił w panzerschrecki, to by się nie dało zbudować napięcia. ^^ Fabuła rządzi się swoimi prawami.

Cytuj
Dlaczego tak późno dobył tego pistoletu? Nagle sobie przypomniał, że może pozbyć się elfa w 5 sekund, zamiast tłuc się z nim kolejne 5 minut?
Prawdopodobnie dlatego, że:
- jest nieumarłym od ponad stu lat, a nieumarli rzadko przyswajają nowe zdolności po śmierci, dlatego jego umiejętności strzeleckie są bardzo kiepskie - jak widać, nie trafił Ericka;
- wierzył, że jakiś półelf nie ma z nim szansa i klasycznie skasuje go toporem i miecze - hybris;
- jak zauważyłeś później, jego pistolet był kiepską bronią

Cytuj
RADZIECKA TECHNOLOGIA XDDD
Cóż, jest to to szkielet rosyjskiego bojara. X]

Cytuj
Ktoś tu oglądał Grę o Tron ;>

Albo ewentualnie Dobrego, Złego i Brzydkiego :D
Nawiązujesz do tego Pagórka Który Drobi? Clint skasowałby czubek góry, zanim Gregor zdążyłby zadać sobie pytanie, czy czuje, że ma szczęście? :P A poza tym, chodziło mi też o odwrócenie literackiego/filmowego/whatevs schematu, gdzie Wielki Zły Tyran potrzebuje pięciu minut by wychwalać swoje osiągnięcia... i umiera.

Cytuj
Jedyne co to ork jest kozacki.

Hellsu, przejrzałem Cię. Ty celowo robisz z reszty bohaterów idiotów po to, by w ostatniej chwili tyłki im ratował ork - i w ten sposób robisz PR swoim ziomkom. Oj nieładnie. Za bardzo to bije po oczach.
Ja to chyba robię podświadomie. :C

Cytuj
Swoją drogą - norsmeni zawsze kojarzyli mi się z badassami, którzy chociaż przez chwilę powinni pobronić tej swojej osady. Zamiast zrobić kilku dobrych wikingów w starym warhammerskim stylu a'la rzeźników Khorne'a, co to sobie broń łańcuchami do łap przyczepiają, bo pogubią wpadajac w berserk, to poszedłeś Hellsu na łatwizne i wszystkich żeś zabił ot tak, bez serca
Norsemani są badassami, ale przypominam, że ten fragment ich kraju ucierpiał poważnie przez walki z nieumarłymi, zginął ich jarl, a także, jak liczyłem, że ludzie się domyślą, najlepsi wojownicy-żołnierze. Wniosek? Ano, do obrony tej malutkiej bezimiennej osady zostali tylko za starzy, za młodzi lub w jakiś sposób nienadający się do walki mężczyźni, dlatego nieumarli rozgromili ich z taką łatwością. Nie napisałem tego wprost, bo wierzyłem w waszą inteligencję, robaczki. :P

That's all for now. Będzie następny part, który powinien skończyć eskapadę w wiosce, a potem zobaczę, czy to kontynuować, patrząc po tym, jak ludzie polubią bohatyrów. ^^


IP: Zapisane
Strony: [1] 2 3 4    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.142 sekund z 28 zapytaniami.
                              Do góry