Ciekawe zagadnienie. To, kim bym był na Antagarichu jest ciekawym zagadnieniem.
Moja ulubiona rasa to Nekromanci, ale mnie jakoś nie uśmiecha się bycie martwym. No chyba, że po śmierci naturalnej
.
W związku z tym działałbym na własną rękę. Zostałbym czarnoksiężnikiem, ale nie takim z Nighonu tylko człowiekiem z wyżartą przez czarną magię duszą, który podróżuje po całym Antagarichu w poszukiwaniu potęgi jaką daje magia. Odnajdowałbym starożytne grobowce i biblioteki, pełne nieznanych nikomu zaklęć, które dawałyby mi moc jakiej nie ma nikt inny. Jako, że byłbym skrytym samotnikiem nikt by mi nie towarzyszył. Studiowałbym potężne czary umysłu i hipnozy. Nie miałbym żadnych skrupułów, ani wyrzutów sumienia, bo moją duszę pętałyby plugawe zaklęcia jakie poznałem i rzucałem. Władałbym nie ciałami, poprzez siłę, lecz umysłami głupców, którzy dali się spętać czarami. Zimny i wyrachowany opanowywałbym cały kontynent, ale... nikt by o tym nie wiedział. Dzięki swej potędze i doświadczeniu dostawałbym wstęp na wszelkie dwory i pałace, po czym powoli motałbym zaklęciami władców, królów i inne wpływowe osoby tak, aby mi służyły. Armia byłaby ostatecznością. Zostawałbym w cieniu i byłbym "potężnym i imponującym magiem, który przyjaźni się z wieloma wpływowymi osobami tego świata". Nikt by nie podejrzewał, że powoli lecz nieubłaganie przejmuję władzę nad całym kontynentem. Kiedy już opanowałbym kontynent ulokowałbym się gdzieś w Erathii, albo może w Bracadzie i stamtąd w samotności i ukryciu kontrolowałbym marionetkowych królów, którzy za mnie wykonywaliby brudną robotę. Robiłbym co chciał, miał co chciał, nic by mnie nie obchodziło. Miałbym nieograniczoną wolność.
Żyłbym wiele (może 50 może 100) lat po Rozliczeniu, gdzie Antagarich byłby kontynentem pełnym nowych możliwości, a nie wymarłym i jałowym lądem.
Taka jest moja wizja. Kto tak chce, ręka do góry!