Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Na Wielkanoc odrobinka mordobicia (Czytany 1614 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« : 30 Marca 2010, 22:58:40 »
Czyli moje opowiadanko wielkanocne do szkoły. Radujcie się, zaprawdę bowiem powiadam wam: Jest co czytać! Enjoy!

Jak Ghul uratował tradycję Wielkanocy

Prolog

- Co to ma znaczyć?! – Wydarł się niezwykle blady i chudy jak szczapa mężczyzna w ciemnofioletowym stroju. Jego twarz wyglądała, jakby doznawała za dużo „rozkoszy” makijażu. Mężczyzna miał długie, srebrne włosy i krótki miecz przytroczony do pasa. Obecnie wściekał się jakby ktoś powiedział mu, że jakaś ważna rzecz nie została dopełniona. I faktycznie… Tak było. – Co to ma znaczyć, pytam?! – Powtórzył gromko, mierząc wzrokiem truchlejące przed nim stworzenie. Stworzeniem tym był… baran. Typowy baran obdarzony ładnymi rogami i puchatą wełną.
- No… Sir, Zająca nikt nie widział od ponad tygodnia… - Wybąkał Baranek Boży, reprezentant Szefa w świecie śmiertelnych.
- Za trzy dni Wielki Czwartek. Ten przeklęty długouch od Soboty ma roznosić Jajka. Bez niego religia Boga utraci swój autorytet, a ludzie zaczną przeglądać na oczy! Oznacza to powolną zagładę całego Nieba!
- Ale dlaczego Ja mam za to obrywać? – Zabeczał żałośnie Baranek.
- Bo jesteś – oprócz Ś.P Kurczaka - jego najbliższym współpracownikiem. Jeżeli Zając się nie pojawi, Bóg będzie niezadowolony. A jeżeli będzie niezadowolony, ktoś na tym ucierpi. A że jesteś pod ręką…
- Litości! Gotów jestem wyjawić kryjówkę Zająca, tylko nie odsyłaj mnie z powrotem do gry w szachy spirańskie z Seymourem – Teraz Baranek już skomlał, przykrywając racicami łzawiące oczy. Mężczyzna uśmiechnął się: To już jakiś postęp. W końcu może dowie się, gdzie żyje ten aspołeczny gryzoń i wytarga go za jego uszyska osobiście. „Dlaczego Oświecony zdecydował się na takie krótkowzroczne postępowanie?”, pomyślał. Władca Nieba mógł zmusić ludzi i nieludzi do posłuszeństwa skinięciem ręki. Pół globu natychmiast oddałoby mu wieczny pokłon. Ale jego synalek uparł się, że „ludzie mają w sobie dobro i nie powinno się go niszczyć”. Tymczasem ta żaba Herazou zyskiwał popleczników brutalnym, bezkompromisowym słowem. Świat mógł zamienić się w Imperium Jaszczurzego Króla, gdyby Archaniołowie nie wymogliby na nim kilku restrykcji.
Nie ulegało wątpliwości, że Sammael wolał radykalne rozwiązania. Niestety, bycie Głównym Przybocznym Boga do czegoś zobowiązuje.
- Świetnie. Idź więc do kryjówki Zająca i przyprowadź go tutaj, nim najdzie mnie ochota na baraninę – Warknął, mimochodem dotykając rękojeści miecza. Zwierzak jak na zawołanie obrócił się ku wyjściu i niczym w owczym pędzie opuścił Biuro do Spraw Nadzwyczajnych.
Sammael westchnął z rezygnacją.

Baranek ostrożnie wychylił się zza wzgórza. Zając był raczej dość uczulony na punkcie swojej posesji: Z doświadczenia wiedział, że najbliższe dwadzieścia metrów kwadratowych zostało zaminowane najcięższymi minami przeciwpiechotnymi. Gdyby ktoś jakimś sposobem przedostał się przez pole minowe, czekałyby na niego druty kolczaste i ukryty w trawie automatyczny ckm. A jakby tego było mało, ściany i drzwi domu Zająca były pod napięciem około trzydziestu tysięcy woltów.
Dla istoty boskiej pokroju Baranka nie było to żadnym kłopotem. Zając był na to przygotowany i chował w swej ruderze najpotężniejszą, ostateczną broń: Zaklęcie wygnania.
Niezależnie od pochodzenia, rasy, stanu i tym podobnych drobiazgów czar ten przenosił ofiarę tam, skąd przybyła, przy okazji wymazując pamięć o Zającu i jego posiadłości. Nie było istoty, która mogłaby się temu przeciwstawić.
Baranek ostrożnie przedostał się przez zaminowany teren. Co prawda wybuchy jako takie nie zrobiłyby mu krzywdy, ale mogłyby zaalarmować Zająca. Omijając drut i chwilowo uśpiony karabin, przedostał się pod drzwi rozpadającej się chałupy, skrytej w głębokim lesie. Wszedł do środka.
Był w domu Zająca tylko raz i to na krótką chwilę(Jak można się domyślać, został potraktowany wygnaniem), teraz więc poświęcił chwilę na przyjrzenie się wystrojowi. Po zbitej z byle jak ułożonych klepek podłodze walały się puste flaszki(Baranek, jako znawca, rozpoznał „Sobieskiego” i „Ciociosan”) oraz kilka zgniecionych puszek. Mały telewizor stojący na czymś, co przypominało nieco piramidę z kości(Ludzkich, wartoby dodać) wciąż grał. Ekranik pokazywał sceny, na których widok Baranek ostentacyjnie wyłączył telewizor. Rzucił okiem na ściany. Na kilku z nich wisiały rozebrane w mniejszym bądź większym stopniu kobiety rasy różnorakiej, jeden zaś przedstawiał wielką butelkę piwa. Na posłaniu(Bądź raczej legowisku) Zająca leżała mała książka. Baranek przyjrzał się tytułowi i natychmiast tego pożałował: Książka nosiła znamienną nazwę „Jak pokazać kobietom, że jesteś męski bądź zginąć próbując”. „Niesamowite. Pijak, seksoholik, egoista i samotnik jest uwielbiany przez miliony dzieciaków”, pomyślał Baranek, rozkoszując się ironią. Nagle zauważył, że na jednej ze stron książki znajduje się dość spora plama. Początkowo zwierzak pomyślał, że to nic innego, tylko keczup bądź sok pomidorowy… Szybko jednak musiał uświadomić sobie, że się przeliczył.
Była to krew.
Początkowo Baranek nie bardzo chciał dać wiarę takiej opcji. Ktoś miałby wyrządzić krzywdę Zającowi? Ten gryzoń był ciągle czujny. Jeżeli nie on, to jego pułapki mogły skutecznie pozbawić cię władzy w nogach, rękach czy czymkolwiek innym. Nagle prorocza myśl uderzyła naszego przeżuwającego protagonistę. Raz jeszcze rzucił okiem na tytuł książki. „Czyżby ktoś przechytrzył uszaka?”, zastanowił się, pobierając próbkę krwi(Nie pytajcie, jak to zrobił, w końcu jest istotą boską – Przyp. Aut.) i zbierając się do wyjścia.

- Mówisz, że ktoś uprowadził Zająca? – Mruknął bez entuzjazmu Sammael, wpatrując się w chlupoczącą w fiolce krew.
- Na to wychodzi. Znając jego… Hmm, popęd do płci przeciwnej, ktoś mógł podstawić mu pod nos jakąś zajęczycę. I sprawa się wyjaśniła – Odparł Baranek.
- Nie powiem, ocaliłeś skórę. Ale nasuwa się pytanie: Kto i po co chciałby uprowadzić Zająca? – Mruknął Główny Przyboczny, odkładając delikatne naczynie z płynem. Nim Baranek zdążył wpaść na jakąś sensowną odpowiedź, do Biura do Spraw Nadzwyczajnych wpadła inna istota, z grubsza humanoidalna i przykryta zbroją. Można było dostrzec, że jej twarz przykryta jest przyłbicą hełmu, a z pleców wyrastają „opancerzone” skrzydła. W opancerzonych dłoniach niósł niewielką paczuszkę. Paczka była zaadresowana „Dla szanownego współlokatora”. Istota podała przesyłkę Sammaelowi, zasalutowała i oddaliła się, łomocząc ciężką zbroją. Główny Przyboczny przyjrzał się paczce z widoczną niechęcią: Taki „prezent” mógł przysłać tylko Alastor, władca Piekieł. Rozwinąwszy wstążki, uchylił wieczko paczki. Nim jeszcze dojrzał zawartość, w nozdrza uderzył go zapach króliczego mięsa doprawionego zbyt dużą ilością alkoholu.
Wściekły ryk Sammaela dało się słyszeć nawet na krańcach Nieba.

- Zejdzie mi kilka miesięcy, zanim odhoduję nową wełnę! – Jęczał ogolony niemalże artystycznie Baranek. Wraz z kompanią znajdowali się w kawiarence „Pod Krzyżakiem”. Słowom rozżalonego przysłuchiwało się parę person: Kościotrup okutany w czarną szatę, błękitnooka blondynka w białej sukni i z anielskimi skrzydłami wyrastającymi z jej pleców, mężczyzna w czarnym garniturze, z czarną fedorą na głowie oraz z obfitym, czarnym wąsem oraz… kot. Szary, humanoidalny kot w ubraniach wskazujących na jakiegoś pirata. – Nigdy chyba nie widziałem tak wściekłego Sammaela.
- Najgorsze jest to, że po wyczynie Alastora nikt nie kwapi się do rozdawania Jajek – Dodała blondynka ponuro.
- A kto by się kwapił? Łysol przerobił Zająca na pasztet – Mruknął w odpowiedzi pirat, pociągając z filiżanki łyk kawy. Zebrani mimowolnie uśmiechnęli się: „Łysol” było pogardliwym określeniem Alastora nadanym mu przez jednego z tzw. Wolnych Demonów. To przezwisko szybko przyjęło się w Niebie jako swoista „propaganda”. – Swoją drogą… To sprytna zagrywka. Jajka zawierają w sobie esencję piorącą mózgi, prawda?
- Wolimy określenie „ukazującą światło”… - Skrzywił się Baranek.
 - Niech będzie. Tak więc jajka „ukazują światło” tym wszystkim dzieciakom, które urządzają polowania na czekoladki w każdy Wielki Tydzień?
- Tak.
- A skoro nie ma już Zająca, dzieciaki nie „ujrzą światła”. Sprytna zagrywka ze strony Alastora, oj sprytna.
- Na naszych oczach toczy się pojedynek o wpływy, zamaskowany tradycją Świąt… - Dodał szkielet.
- Bezwzględne, okrutne, bezpardonowe wydarzenie, decydujące o tym, czy niewinni przyjmą stronę boską, herazimacką bądź diabelską – Uzupełnił pirat, dopijając kawę.
- Chyba trochę za bardzo to spłycacie… - Obruszyła się blondynka, wymachując rękoma. – Wielki Tydzień jest przecież radosnym, ważnym dla każdego wierzącego wydarzeniem! Wszyscy świętują Wjazd Syna Bożego do Jerozolimy, Ostatnią Wieczerzę i Zmartwychwstanie…
- I śmierć… - Uzupełnił kot niefrasobliwie.
- Jajka istotnie pomagają, ale nie możemy zapominać, że człowiek i każda inna istota rozumna obdarzona jest wolną wolą… - Dziewczyna rzuciła piratowi nieprzychylne spojrzenie. – Bóg będzie kochał nawet tych, którzy się od niego odwrócili, licząc na znalezienie zbawienia u innych plugawych bożków bądź co gorsza… Szatana.
- Mówisz jak ksiądz na lekcji religii – Dodał pirat, uśmiechając się lekko. – Czyli w ogólnym rozrachunku wasza ideologia wygląda następująco: „Miłuj bliźniego swego, ale daj mu pałą w łeb, jeżeli nie wierzy w to, co ty”? – Kościotrup parsknął śmiechem.
- Zmieniając temat… - Zaczął ponownie Baranek, usiłując pogodzić zwaśnione strony. – Potrzebujemy kogoś, kto mógłby nosić Jajka i zastąpić Zająca.
- Potrzebny jest ktoś, kto jest chaotyczny, niezorganizowany i temperamentny – Uzupełnił mężczyzna ubrany na czarno.
- No i nie może być ani zły ani demoniczny – Zakończył kościotrup. – Masz może jakieś sugestie? – Zwrócił się do Baranka. Ten uśmiechnął się lekko.
- Mam pewien typ… - Oznajmił, splatając racice.

Rozdział 1

Murphy Greenblade zaciągnął się dymem papierosowym. Zapach był mocny, wręcz obezwładniający. Gdyby była taka możliwość, ghul rzuciłby wszystko w diabły i pozwolił się ogarnąć tytoniowej chmurze. Była to chyba jedyna rzecz, która wciągała go bardziej niż porządnie sporządzony ekstrakt z Turboodlotu – Niesamowicie silnego narkotyku podawanego drogą dożylną. Teraz jednak musiał się skupić. Był to jeden z wielu dni, podczas których ćwiczył magiczną sztukę samokontroli. Według jego „przyjaciela” i współpracownika, Allistaira Rasmunsena „Dobry najemnik to taki, który nie zacznie obrzucać celu wyzwiskami po nie trafieniu go”. Analogia była oczywista: Tylko Greenblade pomstował pełnym głosem na ruszające się ofiary. Teraz więc – by uniknąć kolejnych kpiących tekstów Allistaira – ćwiczył samokontrolę.
Grał w szachy z nikim innym, jak z Rasmunsenem.
Ktoś niezorientowany w sytuacji pewnie zapytałby „Co w tym trudnego?”. Murphy wiedział aż za dobrze: Szkielet potrafił namyślać się do kilkunastu minut, zastanawiając się nad posunięciem, a on sam nie zaliczał się do cierpliwych. Dodatkowo dym wypuszczany ze specjalnej maszyny „na próbę”, jak ujął to Allistair utrudniał skupienie się.
Czarny goniec zbił białego hetmana. Murphy zamrugał parę razy, po czym ostentacyjnie zmiótł gońca z szachownicy uderzeniem wieży. Nie minęła sekunda, a hetman Allistaira odpowiedział wieży tym samym. Sytuacja była dla Greenblade’a nienajlepsza: Ostały mu się tylko dwa pionki, skoczek i król. Tymczasem Allistair dysponował jeszcze ponad połową swych sił. Nagle w komunikatorze zagrzmiał głos:
- Dobrze płatne zlecenie dla elitarnych najemników! Tylko jeden! Powtarzam: Dobrze płatne i elitarne! – Obaj najemnicy rzucili na siebie okiem, powoli podnosząc się z miejsc.
Pomyślnie ukończone zadania w Gildii przesuwały najemnika na drabince rankingowej. Najbardziej elitarną formacją była pierwsza setka z drabinki. Elitarne zadania charakteryzowały się najczęściej niezwykłym poziomem trudności, wysokim wynagrodzeniem i szybkim awansem ku szczytowi. Marzeniem Murphy’ego było dostać się do pierwszych pięciu dziesiątek elity elit. Allistair zaś zamierzał odrobić straty spowodowane posuchą zleceniową w ostatnim czasie i ponownie wrócić do pierwszej dziesiątki.
Po raz drugi obaj najemnicy zmierzyli się w pojedynku wzrokowym. Murphy miał przewagę: Był bliżej drzwi. Rasmunsen był jednak na to przygotowany. Wyciągnął z kieszeni spodni niewielką strzykawkę. Greenblade zacharczał: Jego współpracownik trzymał w kościstej dłoni Odlot w najczystszej postaci.
Pojawiło się wahanie. Miejsce w rankingu czy ukochana działeczka? Allistair obojętnie wyrzucił strzykawkę na podłogę. Zwierzęcy instynkt zadziałał: Murphy jak głupi rzucił się po nią. W tak zwanym międzyczasie szkielet gracko go przeskoczył, po czym ruszył korytarzem. Greenblade zaś szybko zorientował się, że wystrychnięto go na dudka: Po szybkim wstrzyknięciu substancji ze strzykawki poczuł, że ogarnia go senność. Wciąż jednak trzymał się na nogach. „Jeżeli nie ja, to z pewnością i nie ten przeklęty kościotrup”, pomyślał, ruszając chwiejnie za nim.

Na korytarzu panowało poruszenie: Każdy lepszy najemnik pchał się do miejsca, które wskazał głos z komunikatora, a Gildia jednak kilku ich odchowała. No dobra, kilkunastu. Albo i kilkudziesięciu. Teraz ta żądna władzy, prestiżu i pieniędzy tłuszcza przepychała się wąską aulą, co jakiś czas obezwładniając sąsiada mocnym sierpowym w szczękę.
Allistair przewodził rozentuzjazmowanym najemnikom, zapobiegawczo odwracając się co jakiś czas i dając najbliższemu cios na uspokojenie swoich ambicji. Nagle dało się słyszeć wybuch. Najemnicy może i nie znali honoru, ale mieli pewne zasady. W całym kompleksie zatrudniana była tylko jedna osoba mogąca odważyć się na takie posunięcie. Nie licząc się z innymi, Rasmunsen rzucił się nagle galopem w stronę wyznaczonego miejsca, zostawiając z tyłu zaskoczony peleton. Kolejna eksplozja roztrąciła statystów. Niedobitkom ukazał się zataczający się Murphy. Greenblade szedł slalomem w ruchu niejednostajnie prostym i ładował kolejną laskę dynamitu do swojej rakietnicy - garłacza.
- On ma broń! – Wrzasnął jakiś bardziej tchórzliwy najemnik. Nie było w tym nic dziwnego: Najemnicy byli upoważnieni do noszenia uzbrojenia na terenach Gildii. Niemniej jednak, na wpół przytomny narkoman z załadowaną do swojej broni laską dynamitu stwarzał na tyle realne zagrożenie, że większość odważniaków padła na ziemię, dochodząc do wniosku, że kilka miejsc wyżej w rankingu nie zrobi im większej różnicy.
Allistair nie zamierzał zrezygnować. Od dobrych kilku miesięcy nie miał żadnego porządnego zlecenia, ba – Nie miał żadnego zlecenia! To była jego szansa na odzyskanie dawnej renomy. Gdyby wiedział, że potem będą go składać przez następne trzy dni, może by odpuścił.
Zabłąkana laska dynamitu eksplodowała pod stopami Rasmunsena. Kruchy szkielet posypał się na wszystkie strony, rzucając hojnie kośćmi na prawo i lewo. Czaszka Allistaira wylądowała raptem parę metrów od progu. Z głośnym rechotem na ustach półprzytomny Murphy dotoczył się do wyznaczonego miejsca i głosem towarzyszącym osobom po „głupim Jasiu” rzekł:
- Murphy Greenblade zgłasza się do zadaniaaa… - Najemnik padł na deski i zasnął jak dziecko pod nosem zleceniodawców.

Baranek obserwował zajście z mieszaniną zdumienia, zgrozy i zniesmaczeni, po czym wysnuł wniosek, że pojęcie owczego pędu nie zawsze musi odnosić się do owiec. Ku jego uldze na miejsce dobiegł(Bądź dopełzł) właściwy człowiek, Murphy Greenblade. Niezorganizowany, chaotyczny, wybuchowy… Dokładnie taki, jaki był potrzebny. Zwierzak machnął racicą, magicznie pozbywając się wszelakich używek z ciała najemnika. „Będzie nam potrzebny trzeźwy”, pomyślał, teleportując się wraz z nieprzytomnym w sobie znane tylko miejsce.

Rozdział 2

Murphy obudził się w dość nietypowych okolicznościach. Mianowicie, ocknął się na krzesełku letniskowym, skrytym pod drewnianą altanką, skrytą w niewielkim brzozowym zagajniku. Co ciekawe, jego zwyczajny strój zniknął, ustępując miejsca… kostiumowi królika. „Co do…?!”, zdążył tylko pomyśleć, nim dostrzegł kolejną nieprawidłowość: Gdzieś zniknęło jego uzbrojenie! Wszystko: Dwa pistolety strzałkowe, garłacz, przerdzewiały miecz, rękawica wykonana z łapy behira, nawet nuka – granaty(Przypominające nieco puszki po coli). Jednak najdziwniejszą rzeczą była istota, która przed nim stała: Był to baran. Zwyczajny, niewielki baran obdarzony ładnymi, kręconymi rogami i puchatą wełną. Oczywiście Greenblade nie mógł wiedzieć, że ponad połowa „wełny” była w rzeczywistości iluzją mającą na celu zamaskować ubytki na ciele. Zwierzak przemówił ludzkim głosem, co jeszcze bardziej pogłębiło konsternację najemnika:
- Cieszy mnie fakt, że do tego zadania został wybrany właściwy człowiek – Oznajmił oficjalnie. Nieco krytycznym okiem zmierzył kostium. Był trochę za jasny, ale chwilowo nie posiadali innego.
- Jeżeli TY masz być moją pomocą… - Zaczął Murphy, z irytacją przyglądając się kostiumowi.
- O nie… Ja jestem zleceniodawcą.
- Jaja sobie robisz, prawda?
- Gdzieżbym śmiał… - Odparł Baranek, uśmiechając się słodko. Greenblade uszczypnął się. Nie, to nie był narkotyczny koszmar.
- Rozkazy wydaje mi mały puchaty parzystokopytny. Prześwietnie – Stwierdził, chowając twarz w dłoniach. Pod nosem dodał jeszcze kilka nieco bardziej dosadnych określeń.
- Zapewniam, mój drogi Murphy, że nie pożałujesz tej decyzji o wypełnieniu powierzonego przeze mnie zadania – Oznajmił Baranek mlecznym głosem.
- Skąd wiesz, jak się nazywam? – Zapytał podejrzliwie najemnik.
- Wiem więcej niż wszyscy śmiertelni tego świata – Odparł enigmatycznie roślinożerca. – Zapewniam, że jestem w stanie sowicie wynagrodzić twój trud.
- I co niby mam zrobić? Zrobić z siebie idiotę? – Parsknął wzgardliwie jego rozmówca, odnosząc się do swojego kostiumu.
- O nie… To zadanie jest niezwykle trudne i nie ma tu mowy o śmianiu się z tego. Być może zależą od tego losy Wszechświata.
- Nie zjadłeś zbyt dużo tej trawy? Po czymś takim pewnie też gadałbym głupoty – Baranek uznał, że wystarczy tej szopki. Zadudnił nieswoim głosem:
- UKORZ SIĘ PRZED MAJESTATEM PANA NASZEGO, BOGA OJCA WSZECHMOGĄCEGO!!! – Siła basu zwierzaka była na tyle duża, że altanka(Wraz z Murphym i krzesełkiem) poszła w diabły, odlatując w formie czynników pierwszych dobre dwadzieścia metrów.
- Spokojnie, spokojnie – Greenblade uniósł w górę ręce w pojednawczym geście. – Tylko spokojnie.
- ZOSTAŁEŚ WYBRANY JAKO BOSKI POSŁANIEC W IMIĘ JEDYNEGO!!! – Dudnił dalej przeżuwacz nieswoim głosem.
- No, słyszę! – Wydarł się najemnik, zatykając uszy. – Ale co to za gość, ten Jedyny? – Z Baranka momentalnie uszło powietrze.
- Że co? – Zdołał tylko z siebie wydobyć, zaskoczony obrotem sprawy.
- No, co to za gość? – Powtórzył pytanie jego rozmówca. – Jakiś guru czy przywódca? Szef jakiejś organizacji? Sekciarz?
- Jak śmiesz… - Zaczął oburzony zwierzak. Ten plugawy grzesznik śmie pod jego nosem, pod JEGO nosem obrażać Jedynego, wyzywając go od, tfu „sekciarzy” i „guru”.
- No śmiem, bo widzisz… - Murphy zakłopotał się. – Nie wiem, czy nie będę miał przez to kłopotów. Jako wierzący – niepraktykujący herazimata wolę wiedzieć, czy ten Jedyny to jakiś duchowy przywódca nieokreślonej grupy oszołomów czy ktoś inny. Poza tym, mam paru znajomych, którzy działają w imię Trzech Szóstek i są alergicznie nastawieni do wszelakich przejawów innych wyznań. Tolerują herazimatów, ale coś ględzili o tym Jedynym. Że niby słaby, że śmiertelny wróg Czarnego Pana… Więc wolę wiedzieć, na czym stoję. Poza tym, oni dostarczają mi nieco ludzkich elementów, których u rzeźnika niestety nie dostanę, a to – jak zapewne wiesz, bo wiesz wszystko – są pierwszorzędne elementy do sporządzenia pierwszorzędnego skręta z Odlotem w środku. Sproszkowane serduszko, o ile się nie mylę, wydłuża nieco czas działa… - Nerwy Baranka pękły niczym przekłuty balon.
Murphy odleciał do tyłu dobre kilkadziesiąt metrów, niesiony potężną falą uderzeniową, która okazjonalnie zmiotła wszelkie oznaki życia w pobliżu. Ot, tak to bywa, gdy nieopatrznie rozjuszysz posłańca Boga.
Teraz najemnik z pewną konsternacją wpatrywał się w jarzący się niebiańską energią okaz parzystokopytny, wpatrujący się w niego z żądzą mordu w oczach.
- Czy powiedziałem coś nie tak? – Zaczął, starając się, by wypadło to autentycznie.
- CZY SPISAŁEŚ JUŻ RACHUNEK SUMIENIA, ODRAŻAJĄCY BLUŹNIERCO?! – Zadudnił nieswoim głosem Baranek.
- Mam rozumieć, że umowa wygasła? – Wymamrotał Greenblade, rozglądając się dookoła przerażonym wzrokiem w poszukiwaniu kryjówki.
- GOTUJ SIĘ NA ROZGRZESZENIE, PIEKIELNY POMIOCIE! – Baranek uniósł nasyconą zapewne zabójczą energią racicę.
- Wystarczy! – Oznajmił ktoś. Zarówno zwierzak, jak i jego ofiara odwrócili się w stronę tajemniczego głosu. Baranek znał ten głos i na jego dźwięk zbladł jak kreda(O ile to możliwe).
Z nieba schodził mężczyzna, a właściwie „spływał”. Był dość wysoki i chudy, obdarzony długimi prostymi brązowymi włosami oraz dość gęstym, aczkolwiek uporządkowanym zarostem. Na sobie miał prostą, białą szatę. Był boso. Murphy’ego zaciekawiła jedna rzecz: Tajemniczy mężczyzna nad głową miał promienistą aureolę, oślepiającą pobliskie pająki.
Przed nimi stał nie kto inny, jak sam Syn Boży, Jezus Chrystus.
- Ale bajer: Prawdziwy anioł! – Wydusił z siebie urzeczony najemnik, wpatrując się w schodzącego z nieba Zbawiciela jak w obrazek.
- Nieco więcej szacunku, niewierny! – Warknął Baranek. – To Syn Boży, Ten, który Umarł za Nasze Grzechy.
- Mogę mówić do niego per „Tung”? – Zapytał półżartem – półserio najemnik. Parzystokopytny już chciał przyłożyć mu po łbie racicą, gdy nagle zawahał się i spojrzał w stronę Jezusa, kręcącego głową z dezaprobatą. Zwierzak z niechęcią odstąpił od wymierzenia sprawiedliwości „niewiernemu”. W tak zwanym międzyczasie Syn Boży wylądował na ziemi. Z nieznanych Murphy’emu przyczyn trawa natychmiast podrosła o kilka centymetrów, zaś z gęstwin wyskoczyły różnorakie zwierzęta leśne, łasząc się do Zbawiciela.
- Witaj, Murphy – Powiedział do najemnika. Głos miał mocny, aczkolwiek łagodny.
- O masz, kolejny, który zna moje imię! – Obruszył się Greenblade. – Co wy, prowadzicie tam kartotekę czy jak?
- Musisz wybaczyć odrobinkę nadgorliwości Barankowi Bożemu – Stwierdził Jezus, puszczając mimo uszu pytanie najemnika.
- Nadgorliwość? On prawie mnie zabił! – Obruszył się widowiskowo jego rozmówca. Zbawiciel nieprzychylnym wzrokiem spojrzał na zwierzaka, który teraz kulił się gdzieś pod pozostałościami altanki.
- Chciałbym dokończyć to, co chciał powiedzieć Baranek – Syn Boży odchrząknął. – Synu, wciąż istnieje dla Ciebie miejsce w Królestwie Niebieskim.
- A nie, dzięki – Odparł Murphy. – Już mam jedną miejscówkę i trochę szkoda mi się z nią rozstawać.
- Chyba się nie zrozumieliśmy – Jezus uśmiechnął się dobrodusznie. – Gdy już twoja dusza opuści ciało, wtedy będzie dla Ciebie miejsce w Królestwie Niebieskim.
- Aha… Tylko że mi nieśpieszno do śmierci, panie Tung.
- Jezus – Poprawił go jego rozmówca.
- Może być i tak… Ok, mówiono nam, że zadanie jest elitarne i dobrze płatne. Wygląda mi Pan na rozsądnego gościa, więc pytam: Jaka waluta wchodzi w grę?
- Och, My nie płacimy gotówką – Jezus po raz kolejny uśmiechnął się dobrodusznie.
- To może w sztabkach złota? Klejnotach? Papierkach? W Odlotach? Nie? – Próbował, wyłapując tylko przeczące kręcenie głową.
- Możemy przywrócić Ci skórę – Odparł w końcu Syn Boży po dwunastej próbie.
Murphy’ego zatkało. Momentalnie dotknął swojego policzka. Przywitało go niemiłe w dotyku ludzkie mięso.

Greenblade w wieku około dwudziestu paru lat padł ofiarą niemalże zabójczego promieniowania. Ta zabójcza energia wyzwolona wskutek nieznanych procederów nie zabiła go, ale sprawiła, że stracił wiele ze swojej urody: Skóra najpierw twarzy, potem reszty ciała zaczęła się łuszczyć i odpadać płatami, wypadły niemal wszystkie włosy, kilka zębów poczerniało, wreszcie odpadł mu nos. Stał się ghulem – Odszczepieńcem, „mutantem”. Okoliczni mieszkańcy mu nie odpuścili i dość szybko pogonili po okolicy, bo „Toż to pomiot Szatana jest, gusła jakie odprawia! Po klechę wołać!”. Rozgoryczony Murphy powrócił tam kilka lat później jako ten Murphy, jakiego znamy dzisiaj – Wybuchowy, niecierpliwy, skory do agresji, jeszcze nie uzależniony.
Powody wymazania z map czterech wsi ze wszystkimi zamieszkującymi je mieszkańcami po dziś dzień są nieznane.

- Moją… skórę? – Powtórzył głucho.
- Oczywiście – Jezus już po raz e-nty uśmiechnął się dobrodusznie.
- Stary, kupiłeś mnie – Oznajmił autentycznie najemnik. – To co mam zrobić, huh? Zabić kogoś? Rozwalić coś?
- Nie, niekoniecznie.
- To może być kłopot. Ja jestem raczej najemnikiem bojowym. Co właściwie mam zrobić? – W odpowiedzi Jezus wyciągnął z pokładów swej szaty niewielką pisankę.
- Przed tobą dość trudne i odpowiedzialne zadanie – Oznajmił Zbawiciel. – Straciliśmy Zajączka Wielkanocnego i potrzebny jest ktoś, kto go zastąpi w tej misji.
- Dobrze rozumiem? Mam… Roznosić jajka? – Zapytał nieco zaskoczony Murphy.
- Tak. Twoim zadaniem jest dostarczanie tych pisanek – Skinął na Baranka. Obok zwierzaka pojawił się koszyk wypełniony kolorowymi pisankami - Do ogrodów i altan. Nikt nie może Cię zobaczyć.
- I mam po prostu roznosić pisanki?
- Pamiętaj: Nikt nie może Cię zauważyć. Jeżeli dostrzeże Cię choć jedno dziecko bądź jeden dorosły, pryśnie czar Wielkanocnego Zająca. Dzięki tym pisankom dzieci wierzą, iż istnieje drugi świat, magiczny i niezwykły. Tym światem jest rzecz jasna Królestwo Niebieskie – „Brzmi jak niezwykła forma propagandy…”, pomyślał nagle Murphy. No, ale obietnica przywrócenia skóry oraz podskoczenia w rankingu była warta każdego zadania, nieważne jak bardzo głupiego czy upokarzającego. Nagle wyczuł pewien haczyk.
- Tylko że ja nie bardzo nadaję się do cichego poruszania się… - Zaczął ostrożnie. – Czemu na przykład nie Allistair?
- Uważamy, że lepiej nadajesz się do tego zadania niż nieumarły, niezależnie od waszych umiejętności – Jezus odchrząknął. – Zaczniesz jeszcze dziś. Do niedzieli musisz wyrobić się ze schowaniem około… tysiąca jajek. Dziś jest…
- Środa – Dokończył Baranek.
- No dobra, panowie. Wyruszę zaraz, mam tylko pytanie… Mógłbym otrzymać swoją broń z powrotem? Jakoś nieswojo się czuję… Ktoś jeszcze gotów mnie wziąć za prawdziwego zająca… - Jezus bez słowa podał mu oba pistolety strzałkowe, rękawicę oraz jeden nuka – granat.
- Więcej broni będzie krępować twoje ruchy – Odparł Zbawiciel z uśmiechem.
- No dobra… - Greenblade chwycił koszyk z pisankami. – Więc lecę zbierać na swoją skórę – Ghul skinął jego zleceniodawcom głową i ruszył lasem.
- Jest spore prawdopodobieństwo, że będą na niego polować słudzy Alastora… - Mruknął Baranek z niezadowoleniem.
- Cel uświęca środki – Odpowiedział Syn Boży. – Jeżeli śmiertelni nie będą spożywać pisanek, Herazou i jego religia wyprą nas z nieboskłonu na zawsze. Na zawsze.

Rozdział 3

„W tym koszyku z pewnością nie zmieści się tysiąc pisanek…”, pomyślał nagle Murphy, przedzierając się przez gęste zarośla, ostrożnie wypatrując jakichkolwiek oznak inteligentnego życia w pobliżu. Uciekanie nie było jego mocną stroną, nigdy nie potrafił zrobić tego dokładnie i po cichu. „Dziwne… Nagle naszła mnie ochota na marchewkę…”, pomyślał, wzruszając ramionami. Z pewnym przerażeniem zorientował się, że… nie może. Rzucił okiem na ręce. Przypominały nieco królicze łapki. Powiem więcej: To BYŁY królicze łapki! „O jasny gwint!”, pomyślał przerażony Greenblade, przeglądając się w sadzawce. Zgodnie z jego najczarniejszymi przewidywaniami… Został zamieniony w Zająca. Tylko jego przednie łapy odróżniały go od zwyczajnego królika – Wciąż wyglądały jak ludzkie ręce. Co ciekawe, jego bronie „wtopiły się” w jego ciało tak, że mógł wyjąć jakąś z nich, zaskakując ewentualnych adwersarzy. „Coś czuję, że będę tego żałować…”, pomyślał, przygryzając źdźbło trawy. Ku jego zdumieniu okazało się być całkiem smaczne. Zapewne zostałby dłużej, ale poczucie obowiązku i obietnica nowej skóry ruszyły go z miejsca.

Przed nim pojawiły się pierwsze zabudowania. Jako zając w środku miasta odrobinę rzucał się w oczy, musiał więc rozegrać tą zabawę nieco inaczej. Wskoczył do pierwszego krzaka, po czym przeskoczył do następnego. Siedzący na balkonie starszy gość w okularach przeciwsłonecznych niczego nie zauważył. Murphy na paluszkach przekradł się do ostatniego krzaka i wyjął jedną z pisanek. Uważając, by nie zbić jajka, ostrożnie położył je tuż przy krzaku, po czym ostrożnie wycofał się z powrotem. „Dobra… To pierwsze jajko…”, pomyślał z pewną ulgą, wypatrując kolejnego ogrodu.

Z czasem doszedł do takiej wprawy, że bez większych kłopotów przemykał nawet między psami łańcuchowymi. Generalnie Greenblade zauważył pewną prawidłowość: Nie czuł zmęczenia, głodu ani pragnienia. Zapewne był to dodatkowy „bonus” od zleceniodawców, aby jeszcze skuteczniej wykonywać swoją pracę. W efekcie do soboty rozniósł aż dziewięćset jajek. Nawet nie musiał wyciągać broni, co nieco go rozczarowywało. Z drugiej strony, pozwoliło mu to zaoszczędzić na amunicji, która w najbliższym czasie miała się okazać zbawienna.

Alastor był bardzo, bardzo niezadowolony. Ach, czy ta durna kula światła(Czytaj: Bóg) nie mogła choć raz okazać odrobiny rozsądku? To, że Niebo zniknie, było tylko kwestią czasu. Pozostawała kwestia, czy jego mieszkańcy przychylą się ku tej opinii.
Naczelny Demon skinął na posłańca, po czym podrapał się po łysinie. Przezwisko „Łysol” dość szybko zyskało zwolenników tam na górze, co niezwykle irytowało Alastora. Z chęcią wybrałby się tam osobiście i osobiście przekonałby tego anonimowego wesołka, że zrobił źle, obrażając Naczelnego Demona. Niestety… Straż Sammaela zwana także pod nazwą „Bianco Angelos” skutecznie powstrzymywała jego ataki demonicznych hord, a nawet gdyby przebił się jakoś przez mur anielskich tarcz, zapewne zostałby potraktowany ołowiem i innymi różnorakimi narzędziami przez cywili. Już raz próbował zdobyć Niebo metodą frontalnego ataku. Po wystrzale z dubeltówki musiał poświęcić dwa tygodnie na regenerację szczęki. Co prawda tak potężnego demona jak on nie można było zabić, nie będąc na jego rodzimej warstwie, ale wciąż można było go zranić. I to mocno.
Niewielki chochlik podleciał do niego, obnażając kły nieproporcjonalnie duże w stosunku do ciała.
- Wyślij poselstwo do Samuela – Mruknął, choć w jego wykonaniu było to raczej „warknięcie” – Potrzebuję Porcupine’a… Nastąpiła zmiana planów – Chochlik tylko zachichotał, po czym odleciał z zawrotną prędkością. „W tak zwanym międzyczasie sprawdzimy, czy nasz nowy zajączek potrafi uciekać…”, pomyślał Alastor, przywołując kilku siepaczy i przeteleportowując ich w pobliże Zająca.

- O w dupę… - Zająknął się „Murphy”, widząc, że tuż przed nim zmaterializowała piątka dwumetrowych gości, każdy zbrojny w niewątpliwie ostrą siekierę, każdy ubrany w coś, co przypominało rzeźnicki fartuch, każdy niezwykle blady i z oczami wykrzywionymi szaleństwem. Niewiele myśląc, Greenblade wyciągnął „z kieszeni” pistolet strzałkowy rozmiarów naturalnych.
- Patrzcie zajączka! – Zarechotał jeden z siepaczy. – Zwierzaczek ma zabaweczkę! – Pozostali zarechotali równie głośno, śmiech jednak uwiązł im w gardle, gdy pierwszy rzeźnik osunął się na ziemię z czołem przebitym dartem. Demony warknęły głośno i hurmą rzuciły się na swojego adwersarza. Murphy już chciał dobywać miecza i stawać do walki wręcz, gdy nagle uświadomił sobie, że ze względu na swoje zmienione gabaryty pomysł ten był więcej niż durny. Najemnik skorzystał więc ze swoich tylnych łap i dał potężnego susa do tyłu, odpalając drugiego darta.
Dwaj pierwsi rzeźnicy zderzyli się ze sobą, przeorując swoimi skromnymi osobami glebę. Trzeci miał mniej szczęścia: Dart wbił mu się głęboko w gałkę oczną i tam już pozostał. Czwarty nie dał się zaskoczyć: Przeskoczył swoich towarzyszy i rzucił swoim tasakiem w Greenblade’a. Ten zwinnie odskoczył i korzystając z założonej wcześniej rękawicy wymierzył potężny cios w łeb adwersarza. Demon padł na ziemię niczym rażony gromem. Kolejny cios otrzymał podnoszący się z ziemi rzeźnik z dartem, miotający obrzydliwe przekleństwa. Podbródkowy od Zająca Wielkanocnego. Chyba najbardziej upokarzająca śmierć, jakiej można doznać, będąc na służbie u Alastora.

Sam Naczelny Demon, choć niezadowolony z wyników „próby” nie mógł odmówić nowemu Zającowi Wielkanocnemu odwagi i waleczności. „Zobaczymy, czy wciąż będzie taki twardy, gdy Porcupine zrobi z niego kolejną pieczeń”, pomyślał, uśmiechając się złośliwie.

Było po walce. Trzech rzeźników leżało przebitych dartami(W tym jeden z tych, którzy zginęli „Najbardziej upokarzającą śmiercią”), pozostali nieprzytomni spoczywali na trawie. Murphy strzelił nadgarstkami.
- Dochodzę do wniosku, że całkiem fajnie być zającem – Stwierdził, chichocząc cicho. – No dobra, jajka same się nie poprzenoszą – Z entuzjazmem ruszył rozdysponować ostatnie sto jajek.

Rozdział 4

Porcupine przetoczył się po skałach, zbierając kolejne jajko wielkanocne. Z głośnym chrzęstem przegryzł skorupkę i dwoma ruchami pochłonął białko.
Jak na demona, Porcupine miał dość dziwne upodobania, a święte jajka „oświetlające drogę” zaliczały się do nich. Jako demonowi nie wyrządzały mu „szkód”, ale też nie nawracały. On sam mówił, że ceni je za lekko kwaskowy smaczek, przypominający nieco żurek. Teraz mógł nieco się pożywić: Jego przełożony Samuel wydelegował go do „usuwania” świętych jajek.
Sam Porcupine podszedł do zadania bardzo entuzjastycznie: Oprócz świeżego, jeszcze ociekającego krwią mięsa „święte jajka” stanowiły jego ulubiony przysmak, a okazja do zjedzenia jakichś była tylko ten jeden raz do roku. Przy okazji wykonywał pożyteczną robotę: Mniejsza liczba jajek równała się mniejszej liczbie wyznawców Boga, co oznaczało większe wpływy dla Piekła, a także religii herazimackiej i kilku innych, pomniejszych i raczej mało znaczących. Dodatkowo Alastor miał osobiście wynagrodzić Samuela, co wiązało się z pewną nagrodą dla Porcupine’a, póki co jeszcze nieokreśloną. Teraz więc demon znany także pod uroczą nazwą „Żywa Piła Tarczowa” przetaczał się po okolicy, poszukując kolejnych jajek. Nagle poczuł silną wibrację, pulsującą w jego głowie: Samuel miał mu chyba coś do powiedzenia. Porcupine zatrzymał się. Przed jego oczyma pojawiła się holograficzna projekcja jego pana i twórcy, jednego z trzech Doradców Piekielnych, Samuela Setha III.
- Słucham, Lordzie – Oznajmił Porcupine, przyklękając przy okazji na jedno kolano. Jak każdy ważniejszy demon Samuel wymagał bezwzględnego posłuszeństwa i uległości swoich podwładnych. Najmniejsze nieposłuszeństwo było karane. Surowo.
- Nastąpiła zmiana planów – Oznajmił Doradca spod swojej maski. – Alastor zlecił mi, bym zajął się problemem nowego Zajączka Wielkanocnego.
- Myślałem, że… - Porcupine odchrząknął. Jego proces tworzenia miał skutki uboczne. Zaliczały się do nich oczka świecące niczym małe latarki oraz dziura w ustach, przypominająca nieco ranę po cięciu noża. Żeby było śmieszniej, w tej dziurze wyrosło kilka nowych zębów, utrudniając i tak już utrudnione mówienie. Demon splunął krwią. – Myślałem, że został zabity.
- Nie wskrzeszono starego Zająca, tylko stworzono nowego… Z tego, co nam wiadomo, używa broni konwencjonalnej, jeżeli można tak nazwać pistolety na darty…
- Darty? – Oczy Porcupine’a zabłysły. – Lordzie, czy mogę… coś zasugerować?
- Słucham.
- Z chęcią przystąpię do… tego zadania, aczkolwiek mam pewien pomysł – Demon zakaszlał spazmatycznie, plując krwią o odczynie kwaśnym na wszystkie strony. – Nocny… wie, kim jest nowy Zajączek Wielkanocny.
- Nie przykładałbym większej wagi do słów wariata.
- Jednakże, Lordzie… Twierdzi on, iż nowym Zajączkiem… Wielkanocnym został najemnik… Murphy Greenblade.
- Słyszałem coś o nim. Tak czy inaczej, streszczaj się.
- A gdyby zastosować się… do zasady „Ogień zwalczaj ogniem”? – Porcupine zakasłał.
- Mów dalej – W głosie Samuela pojawiła się nutka zainteresowania.
- Znajomym Greenblade’a jest… niejaki Allistair Rasmunsen…
- Ach tak, Nieumarły Strzelec… - Wtrącił Piekielny Doradca.
- Są współpracownikami i rywalami zarazem… Pomijam fakt, że Rasmunsen jest… doskonałym strzelcem.
- Chcesz więc użyć współpracownika naszego zwierzaczka? Ciekawy pomysł… Zapewne wiąże się z wydatkami.
- Zapewniam, że… Jego usługi są tego warte.
- No dobrze, możemy spróbować. Poślę po niego, tymczasem ty rozpocznij poszukiwania Zająca. Nie zabijaj, dostarcz Alastorowi.
- Tak się stanie, Lordzie – Porcupine pokłonił się po raz ostatni. Sylwetka Samuela rozmyła się. Demon, nazywany także Żywą Piłą Tarczową potoczył się w sobie tylko znanym kierunku.

Murphy musiał wyrobić się do niedzieli, to jest jutra. Wciąż zostało mu około dziewięćdziesiąt pisanek, a tymczasem słońce już zachodziło. Wyglądało na to, że Greenblade będzie musiał spędzić noc, roznosząc ostatki z koszyka(Zaskakujące, ale przez ten cały czas jajek nie ubywało). Najemnik, sadząc długie susy rozrzucał jajka po ogrodach, będąc zadowolonym ze swej „pracy”. Czuł się… szczęśliwy? Niczym nieskrępowany, wolny, szybki i nieuchwytny. Oczywiście, liczył się z tym, że ktoś wciąż próbuje go zabić, niemniej jednak na razie dawał sobie radę. Na razie…

Samuel po Allistaira wysłał demona, którego wcześniej portretował jako wariata, czyli Nocnego. Właściwie na imię miał Amadeo, ale preferował(Nie, on wręcz wymagał!) używania pseudonimu „Nocny Strzelec”, w skrócie Nocny.
Co można było powiedzieć o tym demonie? Samuel miał rację: Nocny był wariatem. Miał także obniżony instynkt samozachowawczy i tendencję do porywania się z motyką na słońce. Był wręcz niesamowicie ludzki, jak na demona: Cenił sobie dobre jedzenie(Najczęściej śmieciowe żarcie), piękne kobiety oraz ciekawe gry komputerowe. Można powiedzieć, że był nieco łagodniejszą wersją Murphy’ego: Tak samo chaotyczny i wybuchowy, aczkolwiek raczej przyjacielski niż agresywny. Będąc orędownikiem niczym nieskrępowanej anarchii wprowadzał zamęt i spustoszenie w uporządkowanym „Grajdołku Alastora”(Jak sam nazywał Piekło i kawałek Czyśćca, którym władał Naczelny Demon). Co ciekawe, Nocny służył pod banderą innego potężnego demona nazywanego przez wielu kronikarzy i historyków „Siłą Sprawczą Zła”. Dość powiedzieć, że Alastor nie przychylał się do tej opinii i w efekcie obszar zwany także Bramą Żniwiarza był szturmowany przez piekielnych dość często. Nie było niczego bardziej demotywującego niż deszcz członków siepaczy Naczelnego Demona na początek dnia. Ale to historia na inną chwilę.
Nocny przekroczył próg. Spotkanie z Allistairem zostało zaplanowane około godziny wcześniej. Szkieletowy najemnik już czekał na swojego przyszłego zleceniodawcę z nogami założonymi na biurko.
- Więc „Wszechmocny Nocny Strzelec” ma do mnie jakąś sprawę? – Zapytał Rasmunsen kpiąco, wskazując demonowi krzesło. Nocny zignorował zaczepkę(Która właściwie wynikła dawno temu z jego winy) i klapnął na krzesełku.
- A owszem, jest sprawa – Oznajmił nieco za szybko.
- Oczywiście, posłucham z chęcią.
- Mianowicie… Trzeba coś upolować.
- Mów dalej.
- Emm… Zajączka Wielkanocnego – Allistair przekrzywił się niebezpiecznie na krześle, nieomalże uderzając o podłogę.
- Przepraszam, chyba nie dosłyszałem… - Wymamrotał autentycznie zaskoczony.
- No, trzeba odstrzelić Zająca – Wypalił Nocny z pewnym zakłopotaniem.
- Ty chyba żarty sobie stroisz! – Warknął szkielet. – Nie jestem od zabijania roślinożerców(„No, chyba, że chodzi o humanoidów”, dodał w myślach).
- Pozwolisz, że…?
- Nie, nie pozwolę – Allistair zdecydowanym ruchem wskazał Nocnemu drzwi. – Może i jestem najemnikiem, ale mam swoje poczucie wartości, do cholery jasnej! Poszedł za drzwi i żebym nie widział więcej! – Nocny chyba nigdy nie widział tak wściekłego Rasmunsena. „Ego. Zgubna rzecz…”, pomyślał, przywołując ostatnią deskę ratunku:
- Zającem jest Greenblade! – Co jak co, ale takiego tekstu szkielet się z całą pewnością nie spodziewał, co szybko udowodnił głośnym rymnięciem o podłogę. Zaklął szpetnie: Składający go goście spartaczyli robotę, czego dowodem była odpadająca od reszty ciała lewe ramię. Po podniesieniu się i swojej ręki zapytał, patrząc na Nocnego jak na idiotę:
- Ty chyba nie myślisz, że Ci uwierzę, co? – W odpowiedzi Nocny wyciągnął z kieszeni spodni… komórkę.
- Dowód, który gwizdnąłem jednemu gościowi – Demon odpalił kamerkę. Allistair przyjrzał się. Ku swemu niedowierzaniu zobaczył scenę, w której pięciu niezwykle wyrośniętych gości usiłuje załatwić zająca posiadającego… ludzkie ręce. Wytrzeszczył „oczy”, gdy jeden z rzeźników osuwa się na ziemię z dartem w czole. Jego przypuszczenia potwierdził podbródkowy w wykonaniu Zająca, po którym kolejny z siepaczy już nie wstał. Zając miał na ręce rękawicę ze skóry behira. Szkielet zazgrzytał „zębami”. – Starczy?
- Starczy – Przytaknął.
- Więc jaka jest twoja cena?
- Nie chcę niczego oprócz podskoczenia w rankingu na co najmniej dziesiąte miejsce – Ogniki w oczodołach Allistaira zabłysły. – Potraktuję to jak małą zemstę – Nocny odetchnął z ulgą: Wykonał zadanie, teraz ma cały dzień wolny. Może zrobi małą imprezę?

Rozdział 5

Było ciemno. Cholernie ciemno.
Do wschodu słońca pozostały już tylko dwie godziny. Nie było to mało, szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż Murphy’emu zostało już tylko sześćdziesiąt jajek. Niestety… Zające mają słaby wzrok, zwłaszcza, jeśli chodzi o rozpoznawanie nieruchomych obiektów. Chcąc uniknąć wykrycia, Greenblade musiał poruszać się lasami. W lesie jest naprawdę dużo drzew, które z definicji są nieruchome, więc…
- &@!% - Wymamrotał najemnik, odbijając się od kolejnego drzewa. Zostało mu już niewiele, bo tylko jedna miejscowość, gdzie miał podłożyć jajka. Instynktownie wiedział, gdzie ma się udać: Zapewne był to kolejny „bonus”. Tymczasem nasz „protagonista” usłyszał coś jakby… piłę tarczową? Nie miał czasu się zbytnio namyślać, bowiem znikąd wypadła wielka… piła. Piła wykonana z mieszaniny kości i mięsa. Minęła się z Murphym, ścięła jedno z drzew i zawróciła, nakierowując się na zająca. Greenblade zaklął szpetnie i rzucił się do ucieczki, uważając, by nie zderzyć się z drzewem. Sprawiło mu to niejakie trudności, głównie ze względu na to, że jego przeciwnik był dużo szybszy od niego, nawet mimo faktu, że najemnik dawał długie susy. W ostatniej chwili odskoczył w lewo, pozwalając rozpędzonemu adwersarzowi ściąć kolejne drzewo. Wróg naszego najemnika zatrzymał się i „rozprostował”. Teraz Murphy mógł przyjrzeć mu się z bliska i dokładnie. Tą parszywą sylwetkę poznałby wszędzie.
- Porcupine – Warknął, dobywając jednego z pistoletów strzałkowych. – A niech cię zaraza porwie, skurczybyku!
- Dziękuję za radę, nie skorzystam – Odparł demon, zapluwając się krwią. Greenblade zawsze się zastanawiał, jak to możliwe, że takie akcje nie szkodzą mu(To jest, demonowi) w żaden sposób.
- Chcesz mnie postraszyć czy masz może coś do powiedzenia? Śpieszę się – Mruknął zając, kręcąc pistoletem młynki.
- Obawiam się, że… wejdę Ci w paradę – Demon dobył własnych pistoletów. Były to egzemplarze długolufowe, niosące na duże odległości. Najemnik przełknął ślinę: W bezpośredniej konfrontacji nie ma szans, musiałby skrócić dystans. – Mam rozkaz zabrać Cię do Piekła… Alastor się z pewnością ucieszy.
- Chyba nie skorzystam z tego wątpliwego zaszczytu… - Murphy uśmiechnął się tak szczerze, jak tylko zając potrafi, po czym… Wyskoczył w powietrze tak wysoko, jak tylko potrafił. Zaskoczony demon nie wykonał nawet ruchu, gdy płaskie zajęcze tylne łapy spadły mu na twarz. Porcupine zatoczył się i upadł pod jednym ze ściętych drzew. W tym czasie Greenblade był już daleko, odskakując jak najdalej od niebezpieczeństwa. Niestety, jego adwersarz już był na jego tropie, orząc ziemię swoją „piłą tarczową”. Nagle… padł strzał.
Murphy został trafiony w powietrzu. Pocisk przebił zajęczy tułów na wylot. Greenblade wyjęczał wulgarne słowo na literę „k”, po czym upadł na ziemię, brocząc krwią. Porcupine musiał się zatrzymać. Mało brakowało, a rozjechałby swój cel. Otrzymał wyraźne rozkazy: Dostarczyć ŻYWEGO Zająca do Alastora. Teraz zaniepokojony wpatrywał się w rzężącego zwierzaka, dogorywającego ku jego niezadowoleniu.

„Chyba troszeczkę przesadziłem…”, pomyślał Allistair, przypatrując się Murphy’emu leżącemu w kałuży własnej krwi. Tuż nad nim pochylał się Porcupine, którego Rasmunsen miał okazję wcześniej poznać. „No dobra, swoje zadanie wykonałem…”, pomyślał, zbierając się z krzaków, gdy nagle usłyszał wściekły głos demona:
- Rasmunsen, ty partaczu! – Obelga dotknęła najemnika do żywego(Tak bardzo, jak może dotknąć martwiaka). Urażony szkielet wygramolił się z krzaków. Tam czekał na niego wściekły Porcupine. – Co ty, do cholery jasnej… wyprawiasz?!
- Swoje zadanie – Odparł spokojnie zapytany. – Miałem za zadanie zabić Zajączka Wielkanocnego.
- Nie zabić, UNIESZKODLIWIĆ! – Wydarł się demon, po czym natychmiast zapluł się własną krwią.
- Otrzymałem wyraźne polecenie od Nocnego: Odstrzelić zająca.
- Kpisz sobie, prawda?
- Nic z tych rzeczy. Wszedł, powiedział. Zgodziłem się – Porcupine ukrył twarz w dłoniach. Nocny po raz e-nty zrobił coś nie tak: Zinterpretował powierzone mu zadanie w sposób dowolny. Po raz kolejny schrzanił. I po raz kolejny to „Żywa Piła Tarczowa” za to odpowie.
- Przeklinam dzień, w którym poznałem… tego bezwłosego imbecyla – Wyszeptał Porcupine, uderzając pięścią o pięść.
- Ja tu… umieram... – Wyrzęził Murphy. – Pogadacie… sobie później…
- Ma rację – Mruknął demon, biorąc Greenblade’a na ramię. – Jaka jest szansa… że doniosę Go do Alastora, zanim kipnie?
- Myślę, że raczej zerowa – Oznajmił za ich plecami władczy głos. Obaj panowie obrócili się w jego stronę.
Jakieś kilka metrów od nich stał Sammael, kładąc dłoń na rękojeści swego miecza. Towarzyszyli mu Baranek oraz blondynka z anielskimi skrzydłami.
- Oddawaj dziczyznę! – Krzyknął BB(Baranek Boży), siląc się na nędzny dowcip. Allistair parsknął śmiechem, Porcupine tylko warknął cicho.
- Spróbuj mi ją zabrać – Odparł, zwijając się w kulę i podążając w stronę przeciwną. Niebiańskie trio ruszyło za nim z nie mniejszą prędkością. Allistair został sam.
- Demony, anioły… - Wymamrotał, zapalając papierosa. – Nie można nawet spokojnie odstrzelić swojego celu… Ech, pieprzone nieżycie…

Do pościgu za „Żywą Piłą Tarczową” dołączyło ośmiu „Bianco Angelos”, przyzwanych przez Sammaela. Porcupine nie zamierzał jednak składać broni i skutecznie uciekał pogoni. Na przedzie biegł Baranek, wykrzykując pod adresem demona bluźnierstwa, których po boskim posłańcu trudno się spodziewać. Po bokach szybowali strażnicy Sammaela z opuszczonymi lancami, zaś w środku leciał sam Sammael z obnażonym mieczem. Blondynka leciała z tyłu, co jakiś czas upewniając się, że nie widzą ich żadni łowcy sensacji. Magia i istoty nadprzyrodzone nie były co prawda aż tak bardzo niezwykłe jak dawniej, ale pogoń niebian za jednym demonem przypominającym piłę tarczową mogła rozbudzić zainteresowanie nawet najbardziej obojętnych osób. Tymczasem Porcupine nieco oddalił się od pogoni. „Długo tak nie wytrzymam…”, pomyślał. Drzewa nie były większą przeszkodą dla Baranka, Sammaela i blondynki. „Bianco Angelos” co prawda uważali, by nie rozbić się o pnie, ale nawet gdyby ich zgubił, wciąż miałby na karku trzech rozwścieczonych niebian. Zaryzykował: Zwolnił nieco, a gdy pogoń prawie go dogoniła, zarył „piłą” w ziemi, wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni i zmusił do rozstąpienia zaskoczonych goniących. Tym sposobem zyskał sobie kilka sekund. Nagle poczuł, że coś uderza go z wielką siłą w bok. Tym czymś okazała się być podobna do humanoidalnego wilka istota, obdarzona czarnym futrem i czerwonymi oczyma. Na sobie miała tylko skórzaną tunikę, choć za pasem skrywały się dwa noże. Porcupine poleciał do tyłu, odrzucony impetem uderzenia, a Murphy wypadł z jego objęć, wciąż krwawiąc i rzężąc. Wilkowaty podniósł zająca na wysokość oczu i uśmiechnął się, obnażając ostre kły.
- Herazou będzie zadowolony… - Mruknął, trzymając Greenblade’a za uszy. Nagle otrzymał cios w plecy, prezent od nadlatującego Sammaela. Humanoidalny wilk wpadł na drzewo i odbił się od niego zamroczony, zaś sprawca zamieszania złapał najemnika i położył dłoń na jego ranie. Ta zaczęła pulsować niebieskim światłem, po czym zanikła, magicznie zagojona. Murphy odzyskał świadomość.
- Chyba przysnąłem… - Wymamrotał, po czym w jednym przebłysku przypomniał sobie wydarzenia sprzed trafienia Go. Wyrwał się Sammaelowi i parsknął. Tymczasem Porcupine i wilkowaty odzyskali świadomość i teraz wpatrywali się w zająca niczym w obiekt uwielbienia.
- ODSTĄPCIE, PLUGAWI POGANIE! – Zadudnił BB nieswoim głosem. Jak na zawołanie, strażnicy Sammaela otoczyli Greenblade’a zwartym kordonem.
- Oddawaj zająca, wypacykowany klaunie – Warknął czarnofutry.
- Wolnego, Worgołak – Wtrącił się Porcupine – Gryzoń jest… własnością Alastora.
- Też coś! – Obruszył się Baranek. – Zajączek Wielkanocny jest Boga tworem i takim zostanie, aż nastąpi Sąd Ostateczny.
- Dobra, poczekam te pół godziny – Mruknął Worgołak, opierając się o drzewo. – Razem z resztą Przodków urządzimy wam jesień średniowiecza.
- Nigdy nie dostaniecie Zająca! – Zakrzyknął gromko Sammael.
- Zaraz się przekonamy – Odmruknął Porcupine, unosząc w górę lewą rękę. W ziemi pojawiła się wąska szczelina. Na zawołanie wyskoczyło z niej kilkunastu siepaczy, podobnych do tych, z którymi walczył nasz „protagonista”. Worgołak nie pozostał dłużny: Zawył niczym przywódca wilczego stada po odniesieniu zwycięstwa nad pretendentem. Nie minęło dziesięć sekund, a przy wilkowatym stało dziesięciu podobnych do niego, choć o nieco jaśniejszym futrze. Każdy uzbrojony był w jakąś broń obuchową.
- Wyzywasz mnie na pojedynek, innowierco?! – Parsknął kpiąco Główny Przyboczny Boga.
- Nie. Wyzywam cię na mordobicie – Warknął Worgołak. „Bianco Angelos” zwarli szyk, ustawiając się w jednoszeregową falangę. Siepacze Porcupine’a zaczęli powarkiwać z szaleństwem w głosie, a psowaci Worgołaka ryknęli jednym głosem i dobyli swoich broni.
Rozpoczęła się walka.

W tak zwanym międzyczasie, gdy bijatyka trwała w najlepsze, Allistair wystukał numery do kilku większych gazet i kilkunastu brukowców, informując o zajściu.
- Tak, proszę przesłać na adres Gildii Najemników z dopiskiem „Do Kościanego”. Dziękuję, do usłyszenia – Powtarzał za każdym razem, rozłączając się. Wreszcie, korzystając z zawieruchy bitewnej złapał zgrabnie Murphy’ego(Uciszając go wcześniej celnym ciosem w potylicę), po czym zwinął się z łąki. Zniknięcie celu bitki zauważono dopiero po kilku minutach.

Allistair rzucił zająca prosto pod tron Alastora. „Opłaca się mieć znajomych demonologów…”, pomyślał z satysfakcją, obserwując zadowolenie na twarzy Naczelnego Demona.
- Jak widzę, Porcupine po raz kolejny zawiódł. Być może oddawanie go Samuelowi to był zły pomysł… - Zadudnił demon, wskazując na wielki stos kosztowności. – Spisał się Pan, Rasmunsen. Proszę sobie wybrać, co tylko się Panu spodoba i co tylko może Pan unieść – Ogniki w oczodołach szkieletu rozżarzyły się jeszcze bardziej niż zwykle. Już sięgał po wysadzany szmaragdami złoty kielich, gdy nagle… Murphy zniknął. Bez dymu, bez efektów specjalnych i tym podobnych udziwnień. Alastor ryknął wściekle, tak głośno, że Allistair aż wpadł na stos kosztowności.
- Oszukałeś mnie, nędzny kościeju! – Wydarł się Naczelny Demon, szturchając Rasmunsena pazurem.
- Nie… Ja… Ja nie wiedziałem… - Zaczął najemnik z pewną paniką w oczodołach.
- Skoro Zając Wielkanocny zniknął, to z ochotą CIEBIE poddam torturom! – Demon klasnął w dłonie. Jak na zawołanie żelazne łańcuchy skuły nadgarstki i kostki Allistaira.
„Nienawidzę swojego nieżycia…”, pomyślał z goryczą, przypatrując się ponad ośmiometrowemu toporowi lecącemu w jego stronę.

Epilog

Murphy wylądował przy rozwalonej altance, w tym samym miejscu, gdzie rozpoczął swoją misję. Na krzesełku siedział Jezus ze splecionymi palcami. Greenblade zauważył, że jest w swoich ubraniach. Automatycznie dotknął policzka. Nic. Mięso takie samo jak wcześniej. Murphy Greenblade znów stał się ghulem.
- Zawiodłeś nas – Powiedział smutno Zbawiciel.
- Jak to zawiodłem?! Dostarczyłem prawie wszystkie pisanki na miejsce! – Odparł zaskoczony i zirytowany ghul.
- Prawie wszystkie, słowo klucz – Parsknął pojawiający się przy Synu Bożym kościotrup z kosą, w czarnych szatach. – Mało brakowało, a twoja dusza zasiliłaby niebiańską, względnie czyśccową elektrownię.
- Zabrakło Ci niewiele – Oznajmił Jezus, podnosząc się z krzesełka.
- To raptem kilka jajek! – Wrzasnął już wściekły Murphy. – Chcę swoją skórę!
- Miałeś ją – Parsknął cynicznie kościotrup – Od środy aż do dziś byłeś w zajęczej skórze – Greenblade musiał przyznać mu rację: Posiadał skórę… I ją stracił.
- Mówiliśmy o mojej, ludzkiej skórze! – Wrzasnął.
- Tak? Nie przypominam sobie – Odparł ubawiony sytuacją kościotrup. Jezus odchrząknął.
- Wystarczy, Żniwiarzu. Zostaw nas samych.
- Och… Oczywiście, Szefie – Mruknął Żniwiarz, znikając w chmurze gęstego dymu.
Murphy opadł na krzesełko zrezygnowany. I to już? Wszystko? Dał się wymanewrować i prawie zabić za bycie królikiem?
- Brakło Ci niewiele – Powtórzył Zbawiciel.
- Ale brakło – Warknął Greenblade, rzucając swemu rozmówcy harde spojrzenie. – I tyle są warte obietnice tych gości z Nieba?
- Nie możemy dawać za nic. Wiedz jednak, że Bóg bardzo Cię kocha i chciałby Cię ujrzeć w Królestwie Niebieskim.
- Dziękuję, ale nie skorzystam – Wycedził ghul, odwracając się. – Trzy Szóstki mają rację. Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. Dzięki za… skórę – Murphy Greenblade odszedł w swoją stronę, wracając do swojego prawdziwego fachu – najemnictwa.

W tak zwanym międzyczasie Jezus… zdjął głowę. „Synem Bożym” okazał się być wspomniany wcześniej kot – pirat w przebraniu. Tuż przy nim pojawił się Żniwiarz.
- Nie poznał się? – Mruknął szkieletor.
- Nie ma takiej opcji – Odpowiedział kot, bawiąc się wąsem. – Mam tylko nadzieję, że Szef nie pośle nam za to gromów na łby…
- Niby za co? Korzystając z jednego wybuchowego śmiertelnika rozesłaliśmy więcej jajek niż dotychczas! – Żniwiarz zarechotał basem. – Dotychczas ponad połowę jajek zżerał Porcupine bądź jakieś dzikie zwierzę. Stary Zając przez te alkoholowe opary ledwo widział na oczy nawet za dnia. A tu ponad dziewięćset jajek i to w czasie poniżej tygodnia! Trzeba częściej organizować taką akcję.
- A prawda – Obaj spiskowcy wybuchli śmiechem. Nagle przy altance znikąd pojawiła się olśniewająco piękna, choć pospolitej urody kobieta. Ubrana była w niebieskie szaty, przykrywające jej całą z wyjątkiem twarzy. Na głowie miała białą chustkę oraz skromny kołpak, zaś na nogach – sandały.
- Witamy, Matko Boska – Oznajmili obaj, kłaniając się nisko.
- Witajcie – Odpowiedziała im kobieta z uśmiechem. – O jakim to temacie rozmawialiście?
- A, to nic takiego… - Zaczął kościotrup, ale Matka Boska przerwała mu delikatnie swym aksamitnym głosem:
- Czyżbyście właśnie wykorzystali kogoś do swoich celów? – Spiskowcy popatrzyli po sobie, mrugając parę razy.
- Wszystko w imię Boga… - Wymamrotał kot.
- Nawet pod przymusem? – Kobieta uśmiechnęła się szeroko. – Mój Syn chciałby was zobaczyć. Jest raczej niezadowolony z waszych poczynań – Kot zbladł niczym kreda, zaś kościotrup – ze względów naturalnych nie potrafiący blednąć – zatrząsł się spazmatycznie. Obaj spiskowcy ze zwieszonymi głowami powędrowali portalem do Nieba. Matka Boska jeszcze przez chwilę stała w miejscu przy altance, wtem jednak błysnęło… I na jej miejscu pojawili się BB i anielska blondynka ze złośliwym uśmieszkiem.
- Aniołki – jeden, Drewniaki – zero – Stwierdziła dziewczyna, wybuchając śmiechem. Zwierzak tylko jej przyklasnął, wybuchając „beczącym śmiechem”.

Po powrocie do Gildii Murphy zauważył, że podskoczył o parę miejsc w rankingu i aktualnie zajmował pięćdziesiąte czwarte miejsce. Poprawiło mu to nieco nastrój. Korzystając z tego, że akurat w kieszeni spodni znalazł nieco gotówki powędrował do gildyjnego sklepu „Magazynek” i zakupił parę herbatek uspokajających. „Pożyczył” od jednego z najemników płytę z muzyką klasyczną, odpalił ją, wypił herbatę, po czym zaprosił do gry w szachy pierwszego napotkanego najemnika. „Trening samokontroli nie jest wcale złą rzeczą…”, pomyślał, mimowolnie uśmiechając się.

Nocny jechał przez Piekło na swoim płomienistym motorze. Podziwiając wątpliwe walory artystyczne ruin i martwych lasów zauważył ciekawą rzecz, mianowicie czaszkę nabitą na pal. „Tego pala tu wcześniej nie było…”, pomyślał, przyglądając się jej. Zielone ogniki wyglądały podejrzanie znajomo.
- TO JA, TUMANIE! – Wydarł się Allistair Rasmunsen(Czy też raczej jego „głowa”). – Zdejmij mnie stąd!
- Patrz pan, „Niepokonany Allistair Rasmunsen” – Zaszydził demon, rozkoszując się odwróceniem ról.
- Przez Ciebie dyndam na tym kołku od dobrych kilku dni! – Warknął Rasmunsen. – Bądź tak miły i zdejmij mnie stąd, słyszysz?! – Nocny udawał, że nie słyszy. Gwiżdżąc pod nosem przywołał swój płomienny motor, po czym wsiadł na siodełko.
Cdn.

Wiadomość doklejona: [time]12699


« Ostatnia zmiana: 31 Marca 2010, 08:28:53 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 31 Marca 2010, 08:28:14 »
C.D.

- Cóż, miło się rozmawiało, ale muszę pędzić. Adieu! – Zanosząc się śmiechem, demon odjechał na swoim motorze, zostawiając za sobą pieklącego się Allistaira.

„Nienawidzę swojego nieżycia”, stwierdził.

Koniec


IP: Zapisane
Pablossd

******

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 460


Podpis zgodny z podpisem...

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 31 Marca 2010, 14:16:25 »
Intryga na Intrydze i intrygą pogania  ^_^


IP: Zapisane
Pomyśl, co może być lepszego od udawania zadziwiającej istoty, której w realnym świecie jest się przeciwieństwem?... Prawdopodobnie robienie to ku uciesze innych ludzi, którzy podświadomie i tak uznają cię za idiotę... :>
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.081 sekund z 21 zapytaniami.
                              Do góry