|
|
« : 21 Maja 2007, 16:47:54 » |
|
Tom II - Poemat o Szkielecie
Po całej tej drace z Nekromantą, Na świecie zapanowało lato. Piaszczystą ścieżką sunie jakaś poczwara, Jakiś wieśniak wypatrzył ją z dala, Tak się przestraszył, tak wziął nogi za pas, Że przebiegł jednym tchem cały las. A poczwara idzie już dzień cały, Boli ją u nogi palec mały, A że nogę ma tylko jedną, Jest istotą naprawdę biedną. Przysiadła na kamieniu, By ulgę dać cierpieniu. Kiedy tak siedziała, Trochę w nosie podłubała, Odpoczęła, lecz nie wstała. Jakaś postać - bardzo mała, Na poczwarę z drzewa spadła. Dziwna to istota, Szamocze się i miota - "Zupełnie jak idiota", Pomyślała poczwara i z kurzu się otrzepała. Owa postać to druid, Co na drzewie z cepem się ze strachu kulił, Czemu? - zapytacie... Driud to był karzeł (po tacie), Miał lęk wysokości, A na dolę poczwara pucuje swoje gołe kości, Jak się nie przestraszył, jak nie runął na ziemię, Ubrudził się cały w glebie. Popatrzył się na potwora, Myśli- "Prawdziwa poczwara, zmora", A poczwara na to rzecze, "Jam jest szkielet, co przez las się wlecze." Druid na to, "Tyś jest szkielet!? Mamo, tato!" "Chyba dziwny jakiś bo bez ręki, ani nogi..." "A cóż to za wymogi!?" - rzecze szkielet pełen trwogi, "Lepiej spójrz na biel swej togi!" Toga biała była lecz do chwili, Gdy druid-karzeł z drzewa nie spadł - Moi mili.
Morał owej historyji jest taki: Że nie wolno z lęków robić draki. Kupcie Persil albo Bonux, Aby nie psuć życia komuś!
|