Możecie w to nie wierzyć, ale....I'M BAAAAAAAAAAAAAAAACK!
Pewnej osoby w czasie walki nie było na trybunach. Tą osobą był Cervantes. Po prawdzie...to nie tylko on przegapił widowisko. Towarzyszył mu w tym Keith Himsley. Spędzili ten krótki czas – w końcu starcie Mordimer i Caspra z Jeźdźcami Apokalipsy nie było długie – na rozmowie. Niezbyt przyjaznej rozmowie, trzeba dodać.
- Cervi, Cervi, Cervi...Jest sprawa – powiedział na początku Keith. Pirat parsknął tylko.
- A czym niby chcesz mnie zainteresować, szczurze lądowy? Mów szybko i zejdź mi z oczu – odparł Cervantes z charakterystyczną dla siebie szorstkością i brakiem manier.
- Mianowicie...To TY musisz zniknąć. Z turnieju. A przynajmniej z naszej walki?
- A co, boisz się że mnie nie pokonasz?
- Ależ nie – pokręcił głową z uśmiechem Łowca Serc. – Po prostu nie chcę tracić na ciebie energii. A ty i tak nie masz ze mną żadnych szans...To jak będzie? Wycofasz się czy mam ci teraz w tym pomóc? – zapytał Himsley, szczerząc się i strzelając karkiem. W odpowiedzi na to Cervantes uśmiechnął się jeszcze szerzej i przekręcił głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Dwukrotnie.
- A jak się nie zgodzę, to co? Wyrwiesz mi serce? Wielu próbowało je znaleźć, nikomu się nie udało – parsknął de Leon. – Zabijesz mnie? Ja już nie żyję. Zniszczysz mnie? Nie potrafisz. Przy całej swojej niesamowitej sile, mocy i wytrzymałości nie możesz mi niczym zagrozić i nie możesz nic zaoferować...Outta my sight! – warknął na koniec kapitan i bezceremonialnie zniknął w szarawym płomieniu. Keith jeszcze trochę stał w miejscu.
- Zagiął cię, co? – spytał nagle ktoś. Łowca Serc odwrócił się i zobaczył mrocznego trolla. W jeansach, z irokezem i skórzaną kamizelką. I papierosem w ustach. Czarne okulary przeciwsłoneczne zawieszone o rant kamizelki można było pominąć.
- Nie...Jak ty miałeś na imię? Deasle, tak? – spytał człowiek trolla. Ten tylko westchnął.
- Dazzle, przyjemność po mojej stronie. Mówimy tak gdy wbijamy włócznie w dupy najeźdźców...Ale nie każdy musi wiedzieć – mruknął i pstryknął w resztki papierosa, posyłając je w otchłań śmietnika. – Słuchaj, jakiś stary pryk w czarnej szacie i czaszce na łbie prosił żebym cię znalazł. Czeka na ciebie w czymś, co określił jako kwaterę.
- Hmm? Rotu mnie poszukuje? No to chyba nie dam mu czekać. Na razie – powiedział do trolla i poszedł. Dazzle postał jeszcze chwilę w miejscu i poszedł przed siebie.
Eddie Clarke był lekko niezadowolony z krótkiej walki. Szedł w kierunku baru. Przed nim spotkał dwóch ludzi. Jeden był nastolatkiem wchodzącym w doros...pełnoletniość. Miał na sobie jakiś podkoszulek, jeansy, w rękach trzymał długopis i notes. Na głowie miał brązowe loki. Drugiego zaś znał. Charakterystyczna czarna szczecina na łbie, niezbyt mądre, ale ciepłe spojrzenie, dwa magnumy przy pasku, niebieskie jeansy, ogromna klatka piersiowa a na niej biała koszulka w uśmiechniętą bombą. Sam „Serious” Stone.
- I w ogóle jestem pana największym fanem! Jest pan moim idolem od późnego dzieciństwa! Chciałbym być taki jak pan i dokonać tych wszystkich niemożliwych rzeczy! – ekscytował się chłopak. Sam tylko kiwał głową.
- No to ci ja jedno powiem – idź na siłkę i zwiększ masę. Żebyś mógł unieść rakietnicę i wytrzymać odrzut. A potem jakoś się ułoży...Najlepiej zostań najemnikiem i przyjmuj najbardziej niemożliwe do wykonania misje – udzielał mu porad Stone, zaś chłopak wszystko notował.
- Ależ dziękuję, proszę pana! Na pewno zastosuję się do pana wskazówek! Tymczasem...mogę dostać autograf? – spytał, podsuwając do Sama długopis i notes.
- Jasne. Dla kogo ma być? – zapytał mężczyzna i włączył długopis.
- Dla Loczka – poprosił chłopak. Sam złożył wtedy autograf.
- Trzymaj. A teraz wybacz, muszę lecieć. Powodzenia – powiedział na odchodnym Sam, obrócił się i poszedł do baru. „Loczek” wpatrywał się w autograf jak w obrazek.
- Nikt mi w domu nie uwierzy... – powtarzał sam do siebie, idąc przed siebie.
- Żeby mnie ktoś kiedyś poprosił o autograf... – mruknął sam do siebie Eddie. – Z drugiej strony, oszczędzam ręce – dodał jeszcze w myślach i poszedł do baru.
Leoric trzymał na ramieniu Balora kościaną prawicę, a goblin mamrotał zaklęcia. Brama międzywymiarowa stopniowo powiększała się. W pewnym momencie zielonoskóry przestał szeptać.
- Na kolana, nędznicy! – krzyknął, samemu padając przed portalem który z trudem otwierał przez ostatnią godzinę. „Ten cholerny wampir” znowu gdzieś zniknął. Mogul (ponownie zielony i starczy) również przykląkł. Tak samo zrobili Nocny i Leoric, choć tylko na jedno kolano i z ociąganiem. Jedynie goblin padł plackiem. Szalejąca, fioletowo – czarna dziura w rzeczywistości sypała iskrami jeszcze przez kilkanaście sekund...A potem rozległ się głos.
- Powróciłem... – powiedziała istota zza portalu. A potem przybyła w końcu na arenę.
Stwór ubrany był w czarno – czerwoną szatę z symbolami czaszek, piorunów i kruczoczarnych młotów. Dziwne glify lekko ją rozświetlały. Patrząc na muskularne ramiona postaci, był to ork o „standardowej”, zielonej skórze. W lewej ręce dzierżył drewniany kostur poznaczony runami podobnymi do tych z szaty, a na jego zwieńczeniu zamocowana znajdowała się czaszka, której brakowało żuchwy. Przypominała ludzką, ale była większa, obdarzona szerszą szczęką i dwoma długimi kłami – jednym słowem była to czaszka orka. Jej oczodoły płonęły zielonym, demonicznym ogniem. Głowa postaci sprawiała jednak najbardziej przerażające wrażenie – była to bardzo ciemna sfera niebiesko – fioletowego światła, gdzie na wysokości oczu jawiły się dwa czerwone punkty. Rozlewała się ona (sfera) pod kapturem, zajmując całe wolne miejsce.
- Mistrzu... – powiedział cicho Balor, bijąc pokłony. „Ork” złapał go za ramię i podniósł do pionu. Górował nad goblinem wzrostem, mierząc niewiele poniżej dwóch metrów. Mogul w tym momencie wstał i...wytrzeszczył oczy z przerażeniem.
- Te runy...symbole klanów Łupieżców Burzy i Młota Zaćmienia...Ta czaszka...Nie, to niemożliwe! Demony rozszarpały cię na sztuki! – krzyknął Khan. Nowoprzybyły zwrócił na niego swe spojrzenie.
- Mogę?... – zapytał Nocny. Nikt go nie usłyszał.
- Mogul Khan...Krwawy Topór klanu Wojennej Pieśni. Pamiętam cię, jedynego, który pozostał wierny zasadom Rady Cienia... – powiedział, zbliżając się.
- ...Mogę? – zapytał ponownie Nocny i ponownie nikt go nie słuchał.
- Trzymaj się ode mnie z daleka, odrazo! – warknął Mogul, odsunął się i wypił zawartość czerwonej flaszki. W kilka sekund przemienił się w swoją „bojową formę” i złapał za rękojeść topora.
- No to mogę czy nie? – warknął już Nocny. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Odrazo? Dobre sobie...Zebrałem was, nędznicy, do kupy i zamieniłem w siłę, z którą nie można było się równać, przed którą można było tylko drżeć ze strachu...I co? Odwróciliście się ode mnie. Doomhammer chciał mnie zabić... – kontynuowała postać.
- Też ubolewam że zabroniliśmy mu tego robić! Zn... – zaczął czerwonoskóry, ale przerwał mu wystrzał ze strzelby.
- No – mruknął Nocny Strzelec. – Wytłumaczycie mi, o co się w ogóle rozchodzi?
- Zamilcz, robaczku, kiedy przemawiam – powiedział mu „ork” z przekąsem i o dziwo czaszkogłowy nie zadawał więcej pytań. Mogul wykorzystał chwilę nieuwagi i rzucił się z toporem na rozmówce. Kiedy jednak tylko jego spojrzenie spotkało się z czaszką na końcu kostura, zamarł.
- Sądzisz, że skoro minęło tyle lat od mojej śmierci, to nie jestem w stanie was kontrolować, wy świniopodobne miernoty? – wycedził. Ognie w oczodołach ponurego przedmiotu zapłonęły mocniej. Krwawy ork padł na kolana.
- Już lubię tego gościa... – mruknął Leoric pod nosem. Jego pan będzie zaciekawiony takimi wydarzeniami.
- Jam...jest...Niszczyciel...Marzeń. Będziesz...mi...posłuszny – powiedział, cedząc każdy wyraz. Mogul tylko złożył mu pokłon.
- Tak, panie – powiedział głucho. Balorowi i Nocnemu opadły szczęki, co w przypadku czyśćcowego demona wyglądało kuriozalnie.
- Dobrze...Mam już okrwawiony topór którym zniszczę przeciwników, potrzebuję jeszcze piekielnego krzyku by wypłoszyć ich z kryjówki...A wtedy utopię ten świat we krwi.
Worgołak szukał swojej Dizzy, z którą miał być w zespole. Swojej pomocniczki, jak to określał ją w myślach. Augustus nie był dla niego nawet korzeniem o który mógł się potknąć. A Sylvanas...Przodek wiedział kim jest. Szanował ją, ale wiedział, że nie da mu rady w walce. Tak, to miał być jedynie spacerek. Był w końcu Worgołakiem. Inkarnacją gniewu Herazou. Ile sięgał pamięcią wstecz, a przecież istniał już miliardy lat, został pokonany jedynie dwa razy. Raz przez Tezzetha, kiedy zaatakował go sam na jego terenie w otoczeniu popleczników Upadłego. Drugi raz...cóż, technicznie nie przegrał, ale nie miał możliwości do kontynuowania walki, gdy Zanthos wypalił mu czymś w twarz...Nagle jednak okropny ból wytrącił Przodka z rozmyślań. Mentalny ryk wołający o pomoc ranił go wręcz fizycznie, rezonując w jego głowie. Jednak tak nagle jak rozbrzmiał, tak szybko ucichł. Coś trzasnęło głucho i pojawił się przed nim humanoidalny rekin. Wyraźnie widział płetwy, najeżony zębami pysk, rybią skórę...ale też i kończyny normalnego humanoida, co prawda zakończone pokaźnymi szponami i posiadające błonę pławną. Rekin ubrany był jedynie w przepaskę biodrową i pojedynczy naramiennik.
- Też to poczułeś? – zapytał szybko głębokim głosem, tak głębokim jak morska toń z której mógł pochodzić.
- Tak, Megalodonie. Czy to mógł być on? – zapytał z lekkim strachem w głosie czarny gnoll. Nazwany Megalodonem tylko pokiwał głową.
- Musimy się śpieszyć – powiedział i znowu zniknął z trzaskiem. Worgołak postał chwilę, po czym wbił jeden ze swoich mieczy prosto w swe własne serce i zniknął w wybuchu czarnego futra.
Augustus stał pod drzwiami pokoju mechanika i operatora maszyny losującej. Czekał na swojego brata. Nie wiemy ile już tam stał, ale Silas w niedługim czasie przyszedł. Bracia powitali się uściskiem.
- Wziąłeś wszystko? – zapytał terrorysta. Agent Starożytnych odpowiedział mu kiwnięciem głowy i klepnięciem po czarnym płaszczu. – No, to jedziemy z tym koksem – powiedział i zapukał do drzwi. Otworzył im siwy mężczyzna w zabrudzonym, roboczym stroju i niemożliwie grubych okularach. Wyszczerzył w ich kierunku żółte i dziurawe zęby.
- W czym wam mogę pomóc...dzieci? – zapytał głośno. Widać staruszek już głuchł. Silas w tym momencie przepchnął brata – był mistrzem kamuflażu i dopasowywania się do sytuacji.
- Dzień dobry – powiedział głosem sześciolatka. – Widzi pan, zbieramy podpisy pod petycję, żeby szkołą zaczynała się od ósmego, nie siódmego roku życia. Podpisałby pan? – zapytał przymilnie i wyciągnął w kierunku mechanika wściekle zielony długopis i kartkę papieru.
- Oh, oczywiście, dziewczynko – odpowiedział operator, wciskając guzik długopisu. Guzik wyskoczył i wypuścił sporą chmurę zielonej mgły. Gdy tylko starzec wciągnął dym nosem, padł jak długi na ziemię. Oszczędziło mu to widoku gremlina ogarniętego żądzą krwi.
- Mówiłem, że lepiej byłoby go odstrzelić – wydusił słowo po słowie z siebie Augustus, gdyż całą energię wkładał w powstrzymanie się przed turlaniem się po ziemi. Silas tyko warknął i wkopał dziada do jego pokoju. Augustus zaś oparł się o ścianę i zaczął pogwizdywać, czyszcząc przy tym swój zestaw katarów. Gdy jest się terrorystą, sztukę udawania niegroźnego trzeba opanować do perfekcji. Nie minęło dziesięć minut, a Silas wyszedł z pomieszczenia maszyny, wycierając prawicę szmatą.
- Okej, zwijamy się – powiedział i niespiesznym krokiem odszedł. Augustus dokończył czyścić katary i, nadal pogwizdując, odszedł w inną stronę.
- A zatem, proszę was, zmierzamy do kolejnej walki – powiedział spokojnie Hellscream. – Niestety, nie mamy dobrych wieści. Sylvanas niestety nie zaszczyci nas swoją obecnością, podobnie jest z Dizzy i Worgołakiem. W takim układzie, wylosujemy partnera dla Augustusa Brimstone’a, dwóch nowych zawodników, zaś piątym zostanie osoba, którą Sylvanas pokonała w poprzedniej rundzie – objaśnił Hellscream wszystkim. Trybuny zaczęły szaleć, zaś Balor spojrzał na Leorica z wdzięcznością – król szkieletów nie spartaczył zadania. Dizzy była „nowhere to be found”.
- A teraz, zaczynamy losowanie! – krzyknął entuzjastycznie Rekshak. Rolki maszyny ruszyły. Po krótkiej chwili machina wylosowała symbol, a właściwie krótki napis – TWS. Dobre oko mogło dostrzec gremlina siedzącego na „t”.
- A więc partnerem Augustusa Brimstone’a będzie nie kto inny jak Silas Brimstone. Heh, chyba ktoś grzebał w maszynie – parsknął śmiechem Grommash. Bracia w przeciwieństwie do pewnego goblina robili coś raz a skutecznie. Tymczasem, maszyna znowu poszła w ruch. Pojawił się symbol przedstawiający duży, zmechanizowany pytajnik.
- Pierwszym zawodnikiem drugiej drużyny będzie Caitlyn Hengsworth! – krzyknął ponownie Hellscream. Maszyna znowu zakręciła rolkami. Tym razem pojawił się symbol przedstawiający czarny kolec.
- Z kolei jej partnerem Lucky Loser, Ru Ciemny Cierń! Piątego zawodnika podamy przed walką. Do zobaczenia! – dodał jeszcze starszy ork i zostawił widownię z jej radością. – Rekshak, zostawiam cię na chwilę, muszę z kimś porozmawiać – dodał jeszcze i wyszedł.
Lemmy brzdąkał na akustycznej gitarze, śpiewając sobie pod nosem. Siedział przy tym na schodach. W kąciku ust miał papierosa, obok stała szklanka z whisky. Gdy tak pogrążał się w swej muzyce, podszedł do niego wiking – gitarzysta. Killmister zauważył go jednym okiem.
- Oh, how are ya, Johan? – zagadnął. Wiking tylko wzruszył ramionami, usiadł i kontynuował rozmowę, przechodząc na język starszego.
- I dunno, Lemmy. I dunno... – pokręcił głową i spojrzał w sufit.
- Really? So what brought ya there – you and your big friend, Beowulf?
- A call from Oden. The warlord of Asgaard said that he had a vision sent by an Ouruboros...You know, the great lizard god – tłumaczył wiking.
- Ah, the Herazou. The Big Bad Lizard of gnolls. What business did the good ol’ scaly had with yout Speargod? – wyptywał Lemmy, popijając alkohol.
- Oh, he wanted Oden to send his warriors to find him and... – w tym momencie Johan przerwał i walnął rozmówcę po plecach, gdyż ten zakrztusił się.
- No fuckin’ way in hell! Herazou is sleeping deep in some hidden, lost and forgotten island! Beside, sucker is fifty feet tall!
- Oden can shapeshift into a wolf or crow and those wolflike preachers say that their god is stronger than ours...Unfortunetly for them, their hides are weaker than our steel – dodał, uśmiechając się na końcu. – Anyway, we must find a hidden god and he will give us a mission...That’s what our master told us – dokończył wyjaśnienia, wzruszając ramionami.
- Save us, oh lord, from the wrath of the norsemen! – zaintonował Lemmy, mimikując niesławny okrzyk paniki. – I’m to old for that kind o’ shit. Darn – warknął jeszcze, dopijając whisky.
- Anyway...I will be going. May Oden be with ya, old man – pożegnał się wiking i odszedł. Kilmister westchnął.
- Don’t waste your time... – zaintonował spokojnie. Nagle zza rogu wyszła dziewczyna. Była całkiem wysoka, miała długie brązowe włosy, niebieskie oczy, które wykazywały oznaki zmęczenia. Nosiła kanarkowo żółty sweter, niebieskie jeansy i czarne glany z przeraźliwie żółtymi sznurówkami.
- Ładnie pan gra – powiedziała nieśmiało wysokim głosem. Miała najwyżej dwadzieścia lat. Lemmy obejrzał się na nią i przejechał z góry na dół wzrokiem.
- Yeah...I don’t play nice, I play rock’n’roll. Anyway, what the girl like you is doing here? No badass tattooes, no knives nor guns, no magical aura...What the fuck brought normal person to this shithole? – zapytał, nie przestając grać. Dziewczyna myślała chwilę, leciutko wydymając wargi.
- Ja...A zresztą. Nie będę męczyć nieznajomego moimi problemami – powiedziała szybko i odeszła. Lemmy parsknął śmiechem.
- Pah! You would give everything you have to be tired all night long by me... – powiedział sam do siebie.
- Halo?
- Wit...Kto mówi?
- Doktor Mundo...Z kim mam przyjemność?
- Powiedz doktorowi Urgotowi że dzwonię.
- Ale kto mó-
- Zrób to.
- ...Doktor Ur...got przy tele...fonie.
- Witaj, szefie. Zmień sobie butlę z tlenem czy coś, bo rzęzisz.
- Do rzeczy...do rzeczy.
- Namierzyłem twój cel. Jest tu, na arenie.
- Tak jak my...ślałem. Uwiel...biam, kiedy plan się...sprawdza.
- Co mam z nią zrobić?
- Czekaj. Nie pod...ejmuj akcji. Osob...iście przybędę.
- Aaale...czy to nie nazbyt ryzykowne?
- Zamknij się.
- Wróciłem! – radośnie powiedział Grom, chowając telefon do kieszenie. Rekshak pochylił głowę na chwilkę.
- Milutko. Zaczynamy? – spytał dawnego wodza. Ten z błyskiem w oku uśmiechnął się.
- Hell yeah! Jako pierwszych prosimy braci Brimstone!
Ain't a hope in hell,
Nothing's gonna bring us down,
The way we fly,
Five miles off the ground,
Because we shoot to kill,
And you know we always will,
It's a Bomber
Scream a thousand miles,
Feel the black death rising moan,
Firestorm coming closer,
Napalm to the bone,
Because, you know we do it right,
A mission every night,
It's a Bomber
No night fighter,
Gonna stop us getting through,
The sirens make you shiver,
You bet my aim is true,
Because, you know we aim to please,
Bring you to your knees,
It's a Bomber
W momencie, gdy Lemmy po raz pierwszy krzyknął „It’s a Bomber”, na arenę wyszli bracia Brimstone. Oba gremliny nie przebrały się od poprzednich walk ani nie zmieniły wyposażenia.
- A teraz – powiedział Rekshak – prosimy o theme song Caitlyn i Ru.
Welcome to the jungle
We got fun 'n' games
We got everything you want
Honey we know the names
We are the people that can find
Whatever you may need
If you got no money, honey
We got your disease
In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
I, I wanna watch you bleed
Welcome to the jungle
We take it day by day
If you want you're gonna bleed
But it's the price you pay
And you're a very sexy girl
Very hard to please
You can taste the bright lights
But you won't get there for free
In the jungle
Welcome to the jungle
Feel my, my, my, my serpentine
I, I wanna hear you scream
Welcome to the jungle
It gets worse here everyday
Ya learn to live like an animal
In the jungle where we play
If you got a hunger for what you see
You'll take it eventually
You can have anything you want
But you better not take it from me
In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
OI wanna watch you plead
When you're high you never
Ever want to come down, so down, so down, so down... YEAH!
YOU KNOW WHERE YOU ARE?
You're in the jungle baby!
You're gonna die!
In the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun, na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees!
In the jungle
Welcome to the jungle
Feel my, my, my, my serpentine
Jungle, Welcome to the jungle
Watch it bring you to your shun, na, na, na, na, na, na, na, na, knees, knees
Down in the jungle
Welcome to the jungle
Watch it bring you to your
It's gonna bring you down!
HUH!
Przy tych słowach na arenę wyszły dwie osoby – znany wszystkim Ru i kobieta w niebieskich spodniach, czarnych oficerkach, białej, opiętej koszulce na ramiączkach (miała czym oddychać…) i brązowej skórzanej kurtce. Miała beżowe, sięgające za kark włosy i nosiła w prawym oku monokl. Przez plecy przewieszony był futerał, prawdopodobnie na jej broń…chyba że była magiem, wtedy cholera wie co mogła w nim nieść.
- Heh, ciekawy typ... – pozwolił sobie skomentować wybór piosenki Rekshak.
- Ano, racja. Axl jednak głos miał. A tymczasem, prosimy na arenę piątego zawodnika! – krzyknął ork. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Zaczęła grać szybka, epicka muzyka. Na arenę z bramki wyszła wielka istota. Była czarna jak noc i mierzyła dobre osiem stóp wzrostu. Czarna sierść porastało ją w całości, jedynie czerwone blizny i oczy w kolorze rubinów odstawały kolorem. Potężne rogi wyrastały z czoła postaci, w jej nosie tkwiło złote kółko, zaś brodę zapleciono w dwa grube warkocze. Za jedyny jej ubiór służyła mu przepaska biodrowa i kajdany na rękach – oczywiście zerwane, ale wielkie łańcuchy nadal błyszczały złowieszczo. Jego kopyta zostawiały głębokie ślady na piasku areny.
Just wanted to be free
Born into slavery
Breaking the chains tonight
The hammer and the steel will bite
Burned down everything
And the sword will swing
Revenge is beautiful
My vengeance won't be merciful
The arena will be covered in blood
Now it's time to give all that you've got
And when they open the gate
All is at stake
The price is glorious
In rage steel will kiss
The endless battleground
Victory not in second round
No pain can hold me back
Now it's just full attack
The king will return
The chosen one will set you to burn
The arena will be covered in blood
Now it's time to give all that you've got
And when they open the gate
All is at stake
My name is Armageddon
My steel is like the venom
From the cobra that will bring you down
(Die for the gladiator)
Deep down in the dungeon
I await like a scorpion
Someday all will kneel down
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
He was betrayed by the general in arms
Crucified on the desert planes
Rivers of blood
The angels will cry
Here comes the man that never dies
Rise from beyond
Kill you in blind
Here comes the king
From the underground
The time has come
For the battle to start
He will tear you
Tear you apart
My name is Armageddon
My steel is like the venom
From the cobra that will bring you down
(Die for the gladiator)
Deep down in the dungeon
I await like a scorpion
Someday all will kneel down
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
The gladiator comes for you
Feel the pain when the steel goes go through
All enemies will hit the ground
(Feel god's wrath)
The gladiator's path
Mniej więcej w połowie postać ta walnęła jedną pięścią o drugą, eksponując swoje ogromne mięśnie. A podobno taureni, najpotężniejsze z plemion minotaurów już wyginęło.
- Jestem Carim Bonebreaker… - powiedział głębokim głosem. – Przybyłem tu po nagrodę i zmiażdżę wszystkich na mojej drodze. Macie pecha…
- Sigh, kolejny idiota – westchnęła Caitlyn.
- Eliminujemy byczka w pierwszej kolejności a potem zajmujemy się sobą? - zapytał Augustus Ru. Troll tylko odsłonił spore, ostre zęby w niepokojącym uśmiechu.
- A teraz życzmy zawodnikom powodzenia i wylosujmy miejsce kolejnej potyczki! Do dzieła! – zaryczał Perłojad. Widać smok dorobił się mikrofonu. Albo, co bardziej prawdopodobne, w ogóle go nie potrzebował. Zainicjowano proces teleportacji.
- Więc mówisz, że musimy mieć jak najwięcej sojuszników, by zwiększyć nasze szanse? – zapytał Nocny Strzelec nowoprzybyłego „kierownika zamieszania”. Ten pokiwał gło…kapturem.
- Wszystkich godnych triumfu u naszego boku. Wszystkich gotowych na ohydne i straszne rzeczy w imię osiągnięcia celu. Jednym słowem, podobnych tobie, demony i nieumarli.
- W sumie…w sumie to znam jednego gościa, który dałby się wciągnąć. Mogę do niego przekręcić… - wzruszył ramionami czaszkogłowy. W tym momencie, w jego umyśle rozległ się głos.
„Nocny! Jak mnie słyszysz?”
„Szef?”
„Tak, tu Żniwiarz…Masz być moją wtyczką w szeregach Vokiala i tej nowej istoty…Może nam nabruździć.”
„Się rozumie, szefie. Ściagnąć Porcupine’a i Gandana i zacząć rozwałkę?”
„Nie, zróbmy to subtelniej, chociaż raz…Sprowadź jednego gościa, który jest w stanie pokrzyżować ich plany, działając w imię ich celu. Wiesz, o kim mówię.”
„Szefie…szef nie myśli o…NIM?”
„Dokładnie o Nim. Musisz go ściągnąć, a on zajmie się resztą.”
„ Ale przecież ja sam…”
„Nie pyskuj!”
„Dobra dobra. Over and out.”
Po zakończonej rozmowie ze swoim przełożonym, demon czaszka wyjął czarną komórkę z kieszeni, wszedł w książkę telefoniczną i wystukał pewien numer, z niecodziennym dla siebie ociąganiem. Po pewnym czasie odezwał się głos.
- No siema, stary…Ta, sprawa jest, potrzebuję ciebie na turnieju…Tia, tym rozreklamowanym…Tak, trzeba rozpieprzyć pewną zorganizowaną grupę…Co?!...Znaczy, tak, całą resztę też możesz sponiewierać…Za ile będziesz? Że dwie godziny? No spoko, czekam...Heh, Punks not dead!
Tymczasem, na jałowej, szarej równinie stały dwie postacie. Od jednego do drugiego krańca horyzontu nie było tam dokumentnie nic – pustynia popiołów, co jakiś czas wzruszana przez suche, bezgłośne wiatry. Nie było nawet ruin czy bielejących kości. Tylko te dwie, samotne postacie. Stały nad swego rodzaju dziurą w ziemi, o sferycznej, wypukłej powierzchni. Ot, taka bańka. Jedną z postaci był wychudzony olbrzym o ogromnym uśmiechu – darujmy sobie opis, był to Ryuk. Jego towarzyszem – lub towarzyszką – była istota, której zbytnio nie dało się opisać. Czarny garnitur skutecznie spowijał ją w całości, a gruby szalik, czarne okulary i kapelusz z szerokim rondem wcale nie ułatwiały identyfikacji.
- Dałbyś wiarę? – spytał Ryuk, wcinając jabłko. Jego rozmówca tylko pokręcił głową. Obaj wpatrywali się w dziurę w ziemi, ale nam, postronnym, nic nie udawało się tam dostrzec.
- Ktoś ma niezły tupet… - powiedziała postać głębokim, lekko klekoczącym głosem. Na pewno był to mężczyzna w poważnym już wieku i na pewno nie był człowiekiem.
- Albo na czymś bardzo mu zależy. Wiesz, kto może mieć dojścia do doppelgangerów?
- Pomyślmy…Tezzeth powinien mieć grupkę. Gildia ani TWS nie mają w swoich szeregach żadnego, podobnie nie może to być Król Lisz…Zostaje tylko…
- Dokładnie, on…Hyhyhy – roześmiał się dychawicznie shinigami. Jego rozmówca przeniósł nań wzrok.
- Z czego się rechoczesz? Ten człowiek już dość nam nabruździł. Nie wiemy nawet jaki ma cel w używaniu dubla jednego z naszych braci – niemal warknął mężczyzna.
- I tu wkraczasz do akcji – powiedział bóg śmierci, kierując jeden ze swoich długich, zakończonych szponiastymi paznokciami palców na tego drugiego. – Jesteś najinteligentniejszy z nas wszystkich i posiadasz największe zdolności detektywistyczne…Infiltrujesz, rozpracowujesz, nie robisz zbędnych ofiar.
- Zawsze ja, co, szefie? – zaśmiał się klekocząco „człowiek” i rozwinął (nie pytajcie, też nie wiem jak) skrzydła, które wyglądały na wykonane z gładkiego materiału krawieckiego.
- Przyjemniaczek z niego, nie ma co…Hyhyhy – ponownie roześmiał się Ryuk i spałaszował kolejne jabłko.
Tymczasem zawodników już przeteleportowano na miejsce potyczki. Był to dach ogromnego drapacza chmur – miał co najmniej ze sto, sto dziesięć pięter. Wokoło panowała noc, jedynie błyskawice co jakiś czas przecinały niebo. Miasto były generalnie całe wypełnione takimi wieżowcami, ale nigdzie nie paliły się światła. Sam dach posiadał dość sporą powierzchnię – mniej więcej pół…no dobrze, jedna trzecia boiska piłkarskiego. Było po czym biegać.
- Wodzu, gdzie oni są? – zapytał Rekshak, ciekawie wpatrując się w arenę.
- Na moje to jedno z opuszczonych miast Barago…Albo jakieś miasto tau na Carionie Prime.
- Na czym?
- Oj tam, nieważne. Raczej opuszczone miasto przemysłowe. Ważne, że można widowiskowo spadać z dachu – machnął ręką starszy z orków.
- Okej, znaczy jego nie możemy wyeliminować dopóki on nie zaatakuje? Słodko. Zaczniemy, panowie? – przerwała cisze Caitlyn. Ru wzruszył ramionami, gremliny spojrzały po sobie.
- Niech wygra lepszy – powiedział Silas i lekko się skłonił. Podobnie postąpił troll, zdejmując z pleców swoje ostrza. Zanim jednak zdążyli wymienić jakiekolwiek ciosy, Carim skorzystał z lekkiej wagi Caitlyn. Z warknięciem złapał ją za kark, wziął silny zamach…i rzucił kobieta niczym szmacianą lalką. Z wysokim krzykiem przeleciała poza bezpieczną powierzchnię dachu i opadła w otchłań nieznanego miasta.
- Nic mnie nie powstrzyma… - powiedział minotaur sam do siebie. Ru syknął wściekle i wbił mu swoje miecze w ramiona. Odpowiedzią nie był okrzyk bólu ani nawet stęknięcie…tylko ponownie rozzłoszczone warknięcie. Bonebreaker podniósł trolla za czaszkę i grzmotnął nią w betonowy dach. Nieśpiesznie wyjął ostrza i strzepnął niewidoczne pyłki z potężnych barków. Jedynie dwie czerwone kropelki znaczyły miejsca przebicia, tak wiele było tam blizn.
- Uciekać czy strzelać? – szybko zapytał Augustus, ładując naprędce strzelbę.
- Hmm…Jedno z drugim! – wrzasnął jego brat, przetaczając się w bok aby uciec przed potężnym łapskiem, większym od swej głowy.
- Jesteście tylko nic nie znaczącymi pchełkami…Uciążliwymi muchami… - warknął bykoczłek i tupnął, próbując zmiażdżyć terrorystę. Ten odskoczył i wypalił przeciwnikowi w pierś. Minotaur popisał się refleksem i walnął w pocisk pięścią, odrzucając go na odległość na tyle daleką, by wybuch stał się niegroźnym. W tym czasie Silas posłał mu serię kul na plecy. Carim stęknął cicho i zgiął się nieznacznie, ale po chwili wyprostował się i zamachnął. Chociaż wielka ręka nawet nie musnęła gremlina, łańcuch smagnął go przez łeb i zwalił z nóg.
- Dammit… - syknął młodszy z braci i ponownie odskoczył. Tym razem sięgnął do kieszeni i miotnął płytką w kierunku przeciwnika. Tego pocisku już nie odbił i ładunek wybuchowy powalił taurena na plecy. Dało to gremlinowi wystarczająco dużo czasu na złapanie w ręce dwóch katarów i zrobienie czegoś, czego nie robił od dawna – mianowicie, zaszarżowanie na przeciwnika. Kiedy Carim był na klęczkach, Brimstone skoczył do góry i wbił się sztyletami w barki przeciwnika – tam, gdzie wcześniej zrobił to Ru. Wielki byk zaczął się miotać. Nie będziemy tego zbyt długo opisywać, gdyż wszystko to było…monotonne. Do czasu, gdy Silas nie odzyskał sprawności.
- Brawo, braciszku… – mruknął, spluwając krwią. Zza pazuchy wyjął coś na kształt błyszczącej, srebrnej rzutki, zakręcił się wokół własnej osi i miotnął nią w okolice serca wroga. Nic to nie dało, gdyż saberdart skruszył się na twardej skórze.
- To nic ci nie da! – wrzasnął Augustus, przekrzykując wierzgającego taurena. – Ma cholernie grubą skórę, nie przebijesz pociskami!
- Roger that! Skorzystamy z kółeczka!
Po tych słowach Silas wziął rozbieg i podbiegł w stronę Carima. Wyskoczył, łapiąc go za kółko w nosie. Gremlin swoje ważył i ściągnął wrzeszczącego z bólu minotaura w dół. Augustus stoczył się z jego grzbietu i dołączył do brata.
- Mógłbym go rozwalić na kawałki, ale nas też zmiecie…Jedynym wyjściem jest zrzucenie go z tego wieżowca – wysapał. Agent Starożytnych pokiwał głową.
- Szykuj ten swój bicz. Ja go jakoś zajmę.
- Się rozumie.
Starszy z braci wyjął z cholewy buta czarny nóż i rzucił nim w przeciwnika. Trafił w bok. Toksyny pokrywające ostrze skutecznie utrzymały przeciwnika w miejscu. Gremlin ponownie wskoczył na grzbiet bykoczłeka i zaczął go ciąć Agonizerem (szponami montowanymi na rękawicy). W tym czasie Augustus złapał za swój bicz, wykonany z granatów.
- YEEEEEE-HAAAAAAAAAAA! – wrzasnął niczym kowboj, machając bronią kilkukrotnie nad głowa. Ciągnąc minotaura za włosy, Silas zmusił go do powstania. W tym momencie jego brat oplótł wroga w pasie swą bronią, po czym nacisnął rączkę. Rozległ się huk. Co jednak bardziej nieoczekiwane, Bonebreaker przeżył i podniósł się.
- Noż ile można! Czy on kiedykolwiek będzie leżał?! – warknął z wściekłością terrorysta.
- Nie jesteś…w stanie…mnie zatrzymać – odparł na to Carim i znienacka złapał Silasa, rzucając go niczym Caitlyn. Ten uderzył w krawędź dachu, zsunął się i łutem szczęścia złapał wspomnianej krawędzi. Wisiał dosłownie na włosku. Minotaur powoli wstał.
Augustus z westchnieniem złapał swoją strzelbę. Tauren stał blisko krawędzi dachu, wpatrując się pod nogi – Silas w dalszym ciagu wisiał na krawędzi, desperacko próbując się utrzymać.
- Tak się to kończy... – warknął, przymierzając się do zdeptania wątłych palców mniejszej od siebie istoty.
- Te, mućka! – krzyknął terrorysta. Tauren odwrócił się z mordem w oczach. – Wiesz, co znaczy „brimstone”?! Oznacza siarkę.
- Chcesz powiedzieć, że śmierdzicie?! – ryknął na to minotaur i zawył ze śmiechu. Gremlin z politowaniem pokręcił głową.
- Nie – przyłóż nas do rany, a będziesz się zwijał z bólu. I bardzo energicznie reagujemy z ogniem – powoli i metodycznie wyjaśnił Augustus, po czym pociągnął za spust swojej broni. Meltabomba wystrzeliła z lufy. Wielki bykoczłek nie zdążył się odsunąć i dostał ładunkiem prosto w pierś, zakolebał się i ze zwierzęcym jękiem spadł z krawędzi. Po kilku sekundach dało się usłyszeć eksplozję.
- Brawo, braciszku! Teraz tylko mi pomóż! – krzyknął wyraźnie słabnący Silas. Jego krewniak odrzucił broń i poszedł w jego stronę, po drodze podnosząc SMG i nóż. Gdy doszedł do krawędzi, zatrzymał się w pół kroku.
- Chociaż, z drugiej strony… - mruknął, wpatrując się w wiszącego brata aby po chwili przenieść wzrok na karabinek. Oczy agenta rozszerzyły się.
- Ty…chyba nie myślisz o…! – zdołał tylko wykrztusić zanim uciął go cichy śmiech Augustusa.
- W końcu nadszedł dzień…mojego ostatecznego tryumfu – zaśmiał się terrorysta. Odrzucił SMG za siebie.
- Jak mogłeś?!
- Ano, normalnie. Oportunizm przyjacielem człowieka – wzruszył ramionami Augustus. W tym momencie Silasa opuściły siły i puścił się krawędzi. Jego brat w ciągu jednej chwili zdążył zeskoczyć, wbić nóż we fragment dachu…i złapać krewniaka za rękę. Następnie, w wyczynie siły, przerzucił go na dach i sam się wdrapał. Cały czas zanosił się śmiechem.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny! – rechotał. Silas, sapiąc ciężko, wymierzył mu kuksańca. Słuchając odgłosu wydanego przez młodszego, można było śmiało stwierdzić, że zabolało.
- Nie rób mi tego więcej!
- Się wie! The Brimstone Brothers i do przodu!
- Proszę państwa, jak dla mnie wspaniałą walka, chociaż nie miedzy drużynami! Z dawna pokłóceni bracia Brimstone wykazali się współpracą i pomysłowością wymaganą do pokonania potężnego przeciwnika…którego chyba nie ujrzymy w kolejnych rundach, ktoś będzie musiał go poskładać! – krzyczał do mikrofonu uradowany Hellscream.
- Chyba już nigdy nie potraktuję gremlina z pobłażliwością… - westchnął Rekshak. – Klasa sama w sobie. Brawa i owacje, proszę państwa, brawa i owacje!
Theme songi (nie chciało mi się wrzucać pod teksty, późno jest...):
-
braci Brimstone-
Caitlyn & Ru-
Carima