Dedykuję to część wszystkim graczom i MGom Legend Ashan. Spamujcie mi tak gg dalej to zabiję!
-Więc jest ich więcej? - spytałem, kiedy byliśmy już w obozie. Sanividor wyjaśnił, że gobliny, które spotkaliśmy byli zwiadowcami klanu Miedzianych Toporów. Była to grupa orków, od jakiegoś czasu grasująca na południu Lasu Tarelańskiego. Niedawno zaczęli wędrówkę dalej na północ, prawdopodobnie w celu rabunków.
-O wiele więcej. Orkowie, gobliny, trolle... Może znajdą się też wiwerny, ogry, albo leotaury... A nawet jeszcze co gorszego. Niedobitki ze zwiadowców wrócą do swojego obozu wypadowego, gdzie jest więziona Tonwen. Pojutrze mają wracać do głównej grupy.
-A ty skąd to niby wiesz? - spytał podejrzliwie Armineados.
-Szpiegowało się. Gadają strasznie głośno, wystarczająco by móc ich słyszeć ze wzgórza, z dala od wart trolli.
Zbliżała się noc, było dość chłodno, jednak ognisko ogrzewało wszystkich. Evir siedział spokojnie na jednym ze znalezionych nieopodal pieńków i bez większego zainteresowania słuchał o orkach.
-Evir, pomożesz? - zwróciłem się do białowłosego.
-Może... Nie mam nic lepszego do roboty, ale też nie mam zamiaru narażać życia dla jakiegoś nieogarniętego faceta, którego spotkałem w lesie... Zwłaszcza, jeśli miałbym pracować z dwoma młodzikami, które urwały się z drzewa.
-Eh... Mogliśmy zostawić cię pod tym gargantuanem.
-Zastanowię się... Wiesz, to wy dwaj mi pomogliście, drzewne ludki... - po tych słowach Armineados zaczął z trudnością powstrzymywać śmiech.
-On cię obraził. - powiedziałem do niego, jednak bez zbytniego efektu. Śmiał się jeszcze mocniej.
-...a nie on, więc to wam mogę oddać jakąś przysługę, a nie jemu. - dokończył telekinetyk, nie zwracając uwagi na tego turlającego się po trawie idiotę.
-Coś go chyba boli... - powiedziałem, patrząc na Armineadosa, po chwili jednak ten się podniósł i rzekł, wskazując na Sanividora:
-Wiesz, jak dla mnie to możesz pomóc jemu, zamiast mnie.
-A dla mnie zostawisz całą kasę z łusek - rzekłem z szerokim, bezczelnym wręcz uśmiechem. Evir spojrzał na mnie z politowaniem, po czym wykrztusił krótkie "Pomogę".
-Przenocujemy tutaj, jutro z rana wracamy do wioski. Przygotujemy się do ataku na ten obóz.
Rozłożyliśmy więc koce i położyliśmy się. Zasnąłem szybko, zmęczony po walce.
Kiedy się obudziłem reszta już nie spała. Białe popioły po ognisku jeszcze dymiły, dając swobodne ciepło, kuszące do pozostania w pozycji leżącej na dłuższy czas.
-Wstawaj, wiem, że nie śpisz. - syknął Evir. Wstałem więc i opłukałem twarz w pobliskim stawie, odbijającym promienie nisko jeszcze świecącego słońca, wraz z wysokimi drzewami tworząc malowniczy widok. Gdy wróciłem do obozu zebraliśmy się do drogi w stronę miasta.
-A co zamierzasz zrobić, żeby nasza czwórka wygrała z armią orków? - spytałem Sanividora.
-Obóz jest w małej dolince. Otoczymy ją i wywołamy ogniem mały zamęt. Pożar namiotów z pewnością zabije wielu z nich i zajmie jeszcze więcej. Kiedy uwolnimy Tonwen ona również z pewnością pomoże. Jest druidką.
-Aha. Więc trolle to już nie problem? - spytałem sarkastycznie.
-Na obrzeżach mają ich osiem, po jednym na każde wejście. W środku obozu mają pewnie jeszcze ze dwa, trzy. To właśnie jest problem. Rozwiązaniem byłaby burza - trolle boją się błyskawic. W związku z tym mam pewien interes do Erianda, ale wątpię, żeby tak chętnie mi pomógł.
-Może pomoże mi. - powiedziałem - Ma do mnie spore zaufanie.
Gdy doszliśmy do bram miasta, było południe.
Więcej na razie pisać mi się nie chce
Ale zapraszam do czytania
tego.