Punkty uznania(?): 2
Offline
Płeć:
Wiadomości: 518
Założyciel Forumowej Mafii na Tawernie.
|
|
« Odpowiedz #2 : 22 Stycznia 2011, 12:15:15 » |
|
Witam ponownie, wiem, że to już dość stary i opuszczony temat, ale postanowiłem wrócić do pisania, a nie chciałem zakładać nowego tematu. Na początek zmieniłem trochę prolog, w tym poście będzie zamieszczona jego poprawna wersja. Przedstawiam wam też pierwszy rozdział opowiadania:
Prolog (Wersja właściwa) Na początku był chaos… z chaosu zrodziło się trzech bogów: Vorian, Madok i Kyran. Zapragnęli oni stworzyć swój własny świat, który będzie żyć będzie w miłości i pokoju. Tak też uczynili. Wyczarowali więc najpierw ogromny kawał ziemi, który nazwali Aluanda. Zobaczył więc Vorian, że są to tereny monotonne, dlatego utworzył góry, wyżyny, kotliny i niziny. Madok natomiast nie mógł znieść widoku wyjałowionych ziem i spowodował iż wyrosły z niej trawa, drzewa, krzewy i inne formy roślinne. Pozostały bez swojego udziału Kyran dał Aluandzie zwierzęta: króliki, owce, jelenie i wszystkie inne lądowe organizmy. Postanowił też, że da im możliwości zaspokojenia pragnień, dlatego stworzył wodę, a w niej kolejne organizmy. Na sam koniec tworzenia najpotężniejszy z całej trójki Vorian stworzył człowieka, krasnoluda i elfa, by Ci panowali nad tymi ziemiami.
Mija tysiąc długich lat… był to okres spokojny, w którym kształtowały się terytoria i granice każdej z trzech ras. Ludzie zamieszkali na południowym-wschodzie, elfy w niezwykle bogatym w roślinność południowy-zachodzie, a krasnoludy w zimnych górach północnych. Istotną rzeczą w wyznaczeniu granicy stanowiły dwa czynnik: pierwszy- długa rzeka zwana Esfena. Swój początek brała ona w krasnoludzkiej górze Panyjna i płynęła aż na dalekie południe gdzie wpadała do kryształowego jeziora. Owa rzeka oddzielała królestwo ludzi od królestwa elfów. Drugim czynnikiem było pasmo gór przebiegające przez centralną krainę. Szczyty te oddzielały ziemie krasnoludów od swych południowych sąsiadów. Istniały jedynie dwie drogi łączące północ z południem. Pierwszym była jaskinia Goriota, a druga to wąska dróżka przebiegająca między dwiema centralnymi górami: wcześniej wspomnianą Panyją i Ingol.
Jednak marzenia o wiecznym pokoju okazały się zgubne. A wszystko przez magię nadaną kapłanom przez bóstwa. Miała ona pomóc w organizacji świata, lecz okazała się narzędziem zniszczenia. Nieuważni magowie pragnący odkryć coś nowego stworzyli orków- brązowoskóre, przeważnie ponad dwumetrowe, niezwykle umięśnione istoty, pozbawione jednak jakiejś większej inteligencji. Z tego powodu właśnie nie przejęto się zbytnio w momencie, gdy owe stworzenia wyrwały się z niewoli. Początkowo wiele o nich mówiono, ale nic poza tym, nie stanowiły żadnego zagrożenia. Z czasem orków zrobiło się znacznie więcej i zaczęli dawać o sobie znać: napady na karawany i morderstwa myśliwych były dość częstymi zjawiskami. Od tego czasu prócz konfliktów z udziałem brązowoskórych wybuchały bratobójcze wojny wśród ludzi. Czasy pokoju dobiegły końca.
Pewnego dnia orkowie niespodziewanie podbili jedno z krasnoludzkich miast- Syniol-Kynas wraz z okoliczną kopalnią rudy żelaza. W związku z tym zwołano spotkanie trzech królów, trzech panujących ras. Postanawiają oni połączyć siły swych armii i odbić Syniol-Kynas…
Rozdział 1 ,,Widmo wojny” Noc wydawałoby się jak każdy inna, umęczeni pracą kładli się spać, arystokracja dopijała ostatnie krople wina z wieczornej uczty, pijacy i zawadiacy szli do tawerny by spożyć kolejny kufel piwa, a dzieci smacznie spały i beztrosko przekręcały się na drugi bok. Jednak pośród tej nudnej codzienności był człowiek, któremu mijający dzień przysporzył wiele obaw i czarnych myśli. Mowa tu o Anito. Był to z pozoru prosty człowiek mieszkający w Solundzie- najbiedniejszej dzielnicy najważniejszego i największego ludzkiego miasta- Viltyndi. Była jedna rzecz, która wyróżniała go z tłumu tych wszystkich biednych ludzi- służył w królewskiej gwardii. Nie przynosiło mu to jednak wielkich korzyści, był bardzo młody, a więc przydzielono go do niskiego rangą, a zarazem oferującego niskiego płace oddziału. Wielu mówił mu by znalazł sobie inne, lepiej opłacalne zajęcie, lecz on nie słuchał i powtarzał: ,,To mój obywatelski obowiązek, a poza tym za niedługo awansuję i wszystkich z Solundy wyciągnę z biedoty.”. Żył on w tym przekonaniu od dwóch miesięcy, kiedy to przystąpił do służby. Nie były to bezpodstawne nadzieje, albowiem to on z całego dziesięcioosobowego oddziału zawsze stawiał się na wezwanie jako pierwszy, to on najpilniej słuchał dowódcy i to on zostawał po godzinach by pomóc przy ewentualnych problemach. Wszystkie swoje obowiązki, te przydzielone i te dodatkowe wykonywał z uśmiechem na twarzy. Służba sprawiała mu radość i dawała wewnętrzny spokój, aż do feralnego południa mijającego dnia. Wtedy, jak to miał w zwyczaju, sprzątał bazę swego oddziału i całkiem przypadkiem usłyszał rozmowę przesiadującego na zapleczu swego przełożonego z jakimś wysoko postawionym urzędnikiem królewskim. Z ich słów wywnioskował jakoby zbliżało się wielkie niebezpieczeństwo, przeciwko niemu król wysyła większość wojska, między innymi ten mało doświadczony oddział Anita, który poza unieszkodliwieniem kilku prostych złodziei nie brał udziału w żadnej poważniejszej akcji. Sądząc po tonie głosu żegnającego się z Anitem, tak na ogół spokojnego Cernda sprawa musiała być naprawdę poważna.
-Co się jutro stanie? Czy dowiemy się o swojej misji?- Myślał zaniepokojony leżący na wznak w swym łóżku Anito, o ile łóżkiem można nazwać zimną, drewnianą podłogę i pozbawioną pierza poduszką pod głową. – Facet, no nie przejmuj się, przecież masz dość siły by stawić czoło złu w jakiej postaci by ono nie było! Kto wie, może to otworzy mi drogę do awansu? Była to dla niego bardzo trudna noc. Nie chodzi tu o sam fakt jego zmartwień, ale o Cernda, który rozkazał wszystkim pójść spać zaraz po zachodzie słońca, co było dość wczesną dla Anita porą. Mimo tego jak zwykle posłuchał się swego przełożonego. Lecz tym razem działała siła wyższa, leżąc pół godziny bez ruchu nadal nie udało mu się usnąć. Wstał więc ze swego łoża i podszedł do lustra danego mu na dwudzieste trzecie urodziny, które obchodził dokładnie tydzień temu. Zobaczył w nim to samo co zwykle: dobrze zbudowanego, średniego wzrostu młodzieńca o łagodnych rysach twarzy, jasnozielonych oczach i dobrze ułożonych, sięgających do okolic połowy szyi blond włosach. -Czy widzisz to teraz? Nie wyglądasz gorzej od innych żołnierzy. Skoro oni mogą to ja też mogę! – Powiedział po cichu Anito. Po chwili wrócił na podłogę.
Po długich męczarniach zasnął i to na tyle głęboko, że obudził się dopiero, gdy słońce było już wysoko na pozbawionym chmur niebie. -O cholera, miałem wstać o świcie!. – Mruknął pod nosem pospiesznie ubierając się w strój leżący w kącie pokoju: Brązowe buty z cholewami, czerwone spodnie i podobnego koloru zbroja, z przyczepionym na plecach krótkim, ale ostrym i szybkim mieczem. Nie minęła chwila, a ubiór wojskowy leżał na Anicie jak potrzeba. Już miał przejść do bardzo dla niego trudnej sprawy, do pożegnania się z matką śpiącą w drugim (i ostatnim) pokoju, a ponieważ to tam ulokowane były drzwi wyjściowe nie dało się opuścić chaty inaczej. Lecz w momencie położenia dłoni na klamce spojrzał się zza ramienia na swoją izbę. -Kto wie, może widzę cię po raz ostatni? – Pomyślał, ale jak gdyby próbując podnieść się na duchu dodał po cichu – Na pewno wrócę, jestem silny. – Lecz ten chwilowy dobry nastrój minął - Z kim my będziemy walczyć?! Na Voriana, ja jestem beznadziejny! Nie dość, że nigdy nie walczyłem w jakichś poważniejszych bitwach to nawet nie wiem czemu mam stawić czoła… W tym momencie jednak odważnie otworzył drzwi i wszedł do sąsiedniego pokoju. Nie ujrzał tam niczego co by go zaskoczyło: kompletnie pusty pokój z wyjątkiem niewielkiego wiklinowego koszyka stojącego w rogu pokoju. Klęczała nad nimi dość staro wyglądająca kobieta o niskim wzroście. Była ubrana w dziurawą, brązową sukienkę i mimo tego, że było lato na nogach miała czarne kozaki, a na jej głowie błękitna chusta skutecznie zasłania wszystkie włosy. -Mamo… - Odezwał się Anito Widząc swego syna kobieta pospiesznie wstała i stanęła twarzą w twarz z Anitem. -Czy to już ten czas synku? – Odparła pierwsza. -Tak mamo, wychodzę.- Odrzekł Anito obejmując ją w swe ramiona. Rozczulanie nie trwało długo, kobieta ponownie schyliła się podnosząc wiklinowy koszyk. -Masz tu prowiant synu. Wiem, że to nie za wiele, ale ja nie potrafiłam znaleźć niczego więcej… Ja myślę, że to starczy ci to na jakiś czas. -Ależ mamo, to już jest poważna bitwa, dowództwo musi nam zapewnić wyżywienie gdziekolwiek byśmy nie byli. Ja myślę, że to się tobie bardziej przyda- Rzekł Anito biorąc od matki koszyk, po chwili odstawił go ponownie na ziemię. Przypominając sobie i tak już o dużym spóźnieniu Anito powoli skierował się ku drzwiom wyjściowym. -A co jeśli nie wrócisz?- Spytała łkająca ze wzruszenia matka. -Wrócę mamo, obiecuję. – Odpowiedział jej syn nawet nie spoglądając na nią.
Tak oto zakończyły się pożegnania z rodzinnym domem. Anito z posępną miną wyszedł z domu i skierował się do bazy swego oddziału, a jego matka próbując zapomnieć o smutku wyjęła z koszyka dawno niewidziany przez jej oczy świeżutki bochenek chleba. Nie pozostało jej nic innego jak wziąć kilka gryzów, tak też uczyniła.
Anito na swej drodze mijał wiele budynków, głównie mieszkalnych. Początkowo były to zniszczone i obskurne szopy bądź namioty z dzielnicy Solundy. Z czasem żwir zamienił się na bruk, a stare budynki jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemieniły się w piękne wille. Po krótkiej wędrówce w końcu dotarł do celu. Niebędący obyty w sprawach wojskowych człowiek zapewne złapałby się za głowę widząc do jakiego pomieszczenia wchodzi Anito, ale tak było w istocie. Koszary oddziału dwudziestego trzeciego były niczym innym jak wysłużonym dwupiętrowym drewnianym magazynem. Nad wejściem do niego wisiały tabliczki: jedna z wymalowaną czarną farbą liczbą dwadzieścia trzy, a druga z dobrze widocznym napisem: ,,UWAGA!!! NIE WCHODZIĆ, GROZI ZAWALENIEM!” Początkowo odstraszało to wszelkich ciekawskich, lecz z czasem tutejsi widząc swobodnie wchodzących i wychodzących z magazynu żołnierzy roznieśli wiadomości po okolicy. Wiadomo, żony do mężów, mężowie do przyjaciół od piwa, ci natomiast do barmana, barman do klientów… w taki oto prosty sposób tajemnica przestaje być tajemnicą. Okazało się, że ta forma skierowana była raczej do ewentualnych najeźdźców z zewnątrz. Była to raczej jednak miało prawdopodobne. Wiele przeprowadzano bratobójczych napadów, głównie o podłożu politycznym. Za każdym razem mury zdawały egzamin, nawet jeden napastnik przez nie się nie przecisnął. W końcu Anito niepewnie pchnął drzwi…
|