Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Marina (Czytany 1442 razy)
agonus



Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Wiadomości: 0

Zobacz profil
« : 27 Sierpnia 2009, 12:08:31 »
GŁOS SERCA, GŁOS ROZUMU

   Śnieg ciął ostro po twarzy niesiony lodowatym wichrem, dziesięciu elfów brnęło przez śnieg na swych pięknych koniach. Przewodziła im Marina, córka księcia Białych elfów z Wielkiego Lasu Dębowego. Mimo iż byli odporni na zimno bardziej niż zwykli śmiertelnicy, ubrani byli także do stosownych warunków to i tak czuli wszechogarniający ziąb.
   Jechali powoli skrajem oblodzonego urwiska, uważnie prowadząc konie. Elf, który rozpoczynał pochód zatrzymał konia i zwrócił się do tyłu.
- Dotarliśmy pani - oznajmił.
   Marina bodła piętami konia, który podszedł do skraju urwiska. Jej oczom ukazał się Lodowy Port jak nazywały go krasnoludy. Wielkie, wyciosane z kawałków lodu chaty, przypominały ogromne talerze odwrócone dnem do nieba. Ruszyli wąską ścieżką wprost do portu.
   Piach mieszał się ze śniegiem i konie grzęzły na zasypanej białym puchem plaży. Wszędzie kręciły się krasnoludy, nosiły towary w drewnianych skrzyniach, pilnowały rozładunku wozów zaprzężonych w białe niedźwiedzie. Na plaży stały cztery wierze zbudowane z drewnianych bali, upstrzone czerwonymi flagami. Każda miała po ponad trzydzieści metrów wysokości oraz kilkumetrowy pomost na samym szczycie skierowany w morze. Elfy podziwiały ten widok, nic z tego nie rozumiejąc.
- Po co im cztery latarnie pani? Czy oni znają się w ogóle na żegludze?
- Znają się Kejli, znają - odpowiedziała Marina uśmiechając się pod nosem. Zatrzymała swą grupę i zsiadła z konia, po czym podeszła do najbliższego krasnoluda i rzekła:
- Witaj, przybywamy do Delringora Białej Łapy, spodziewa się nas.
   Małe, przenikliwe oczy krasnoluda zlustrowały grupę. Kiwnął swą wielką ręką aby poszli za nim. Weszli do jednego z lodowych domów, spodziewali się zimna lecz miło się rozczarowali. Wnętrze było ogromne, lodowe ściany wyłożone były skórami wilków i lisów a na podłodze leżały grube, włochate dywany. Wielki, okrągły stół zajmował środek pomieszczenia a w okuł niego stały krzesła z wymyślnymi oparciami w kształcie węży. Z boku stołu paliło się ognisko a dym unosił się do dziurawego sufitu, zza jednego z parawanów, którymi poprzedzielane było wnętrze ukazał się Delringor. Miał na sobie tylko skórzane spodnie, oraz kowalski fartuch, w ręce trzymał kawał rozgrzanego stalowego pręta.
- Wybaczcie mój ubiór ale obiecałem swemu bratankowi, że sprawię mu ostrze na urodziny.
   Wbił stal rozgrzanym końcem w lud podłogi i wskazał elfom miejsca przy stole. Mały gnom podał gościom grzane wino doprawione aromatycznymi korzeniami. Rozgrzewało zmarznięte członki i umysł.
- Co cię tu sprowadza księżniczko elfów?
- Nie jestem księżniczką Biała Łapo, dlatego przybyłam do ciebie. - odpowiedziała, ściągając rękawice. Zsunęła kaptur uwalniając swe długie, białe włosy.
- Dla mnie jesteś - obdarzył ją wielkim uśmiechem.
- Mam zadanie do wykonania na przeklętej ziemi i pomyślałam, że mógłbyś mi pomóc się tam dostać.
   Krasnolud wpatrzył się w jej piękną twarz,  nie podziwiał urody lecz szukał powodu jej wyprawy.
- Jeśli potrzebujesz okrętu to nie do mnie - odparł.
- Wiem, dlatego przyszłam do ciebie.
   Delringor milczał przez chwilę po czy wstał i odwrócił się do niej plecami. Wydobył z lodu wbity uprzednio rozgrzany pręt po czym zgiął go gwałtownie
- Jest tylko jedno miejsce do którego nie można się dostać innymi statkami niż moje i myślisz, że cię tam zabiorę tak?
- Tak myślę.
   Zęby Delringora zazgrzytały okrutnie, odrzucił pręt w głąb sali i podszedł do Mariny z taką miną jakby chciał ją udusić. Kilku elfów wstało widząc wściekłość w oczach krasnoluda lecz powstrzymała ich gestem.
- Od lat tam nie latamy, gdyż tylko śmierć i zniszczenie czeka na ziemi przesączonej śmiercią. To miejsce naszego smutku i największej klęski, tam żyją nasi najwięksi wrogowie a ty tam masz interes?
- Zadanie Delringor, zadanie.
- Można chociaż wiedzieć jakie?
- Proszę cię tylko o transport, to wszystko.
   Krasnolud wepchnął kciuki za swój pas wpatrując się w oczy elfki.
- Polecimy, ale wtedy będziemy kwita, żadnych przysług. Już nigdy, rozumiesz? Twe elfickie leki uratowały mi syna ale tym razem spłacę swój dług.
   Marina kiwnęła głową na znak, że słowa Białej Łapy do niej dotarły.

***

    Stali na drewnianym pomoście jednej z wierz, zaraz obok wielkiego kosza z którego wyrastał balon. Napełniany był gorącem z dziwnego, stalowego pojemnika na środku kosza. Elfy błagalnie wpatrywały się w Marinę ta jednak była nieugięta.
- Muszę lecieć sama.
- Zabierz chociaż jednego z nas, pani. Ten krasnoludzki wynalazek może być powodem twej śmierci, poza tym ich jest trzech a ty sama.
   Uśmiech Mariny był jak wiosenne promienie słońca, wlał nadzieję i spokój w dusze elfów. Wskoczyła do kosza i stanęła obok Białej Łapy, który kończył napełniać balon.
- Wrócę za kilka dni - oznajmiła.
   Powoli wznieśli się w powietrze, krasnolud zajął miejsce przy sterze i poczęli oddalać się od plaży. Marina patrzyła na swój oddział, jak malał i znikał, owinęła się szczelniej płaszczem, oparła o ścianę kosza i zatopiła w myślach.
   Delringor zaplótł swą brodę w cztery grube warkocze, aby nie przeszkadzała podczas lotu balonem. Był wielki jak na krasnoluda, ręce miał jak chleby a brzuszysko pozwalało na postawienie na nim porządnego kufla piwa i tak też często robił. Twarz miał miłą i skorą do śmiechu i choć siwy to skory do zabawy. Przekazał ster młodszemu krasnoludowi i podszedł do elfki.
- Może jednak mi powiesz czego tam szukasz? - zagadnął częstując ją piwem z bukłaka.
- Przyszłości.
- Wy i wasze tajemnice.
- Wy też je macie ale dobrze - odpowiedziała. Rozsupłała worek, który zabrała ze sobą i wyjęła miecz. Przysunęła krasnoludowi klingę pod oczy. Ten wpatrzył się najpierw w miecz, potem w elfkę.
- Jedziesz zabijać wilkołaki?
- Potrzebne mi serce.
- A na cholerę?
- Wychodzę za mąż Biała Łapo a to mój prezent ślubny, aby mój luby wiedział, żem tchurzem nie podszyta.
   Delringor łyknął piwa i splunął poza kosz.
- Nic dziwnego, że nikt was nie lubi, trzeba rozumu nie mieć aby narzeczoną na taką przygodę wysłać.
- Córkę.
   Delringor zakrztusił się piwem.
- Kestylin cię wysłał? A co mu po tym?
- Ojciec stwierdził, że z takim prezentem Liglis nie odrzuci mych zalotów.
- Co tam się u was wyrabia do cholery? Pierwsze słyszę aby dziewucha dawała prezenty, żeby się przypodobać.
- Liglis jest tak piękny, że aż dech zapiera a jeśli przyjmie mój podarek i mnie poślubi to otrzymam tytuł księżniczki.
- Coś wam mózgi powyjadało, miałem cię za mądrą elfkę. Od razu widziałem, że inaczej rozumujesz niż pozostali, zadufani w sobie…
- Wystarczy Delringor - przerwała mu.
- To po prostu głupie, opamiętaj się dziewczyno. Ty się prosisz żeby cię ktoś poślubił? To ja z niejednego krasnoluda maczugą wybiłem miłość do ciebie. Poniżasz się, tak to widzę.
   Marina nie odpowiedziała, odsunęła się od krasnoluda i patrzyła w dal.

***

   Po dwóch dniach lotu, dotarli do skalistych brzegów. Mewy oblatywały balon, jakby krzycząc na nich. Było tu cieplej, pozdejmowali więc płaszcze i czapki. Lecieli jeszcze pół dnia gdy pod nimi rozpostarły się wielkie i ciemne lasy przeklętej ziemi. Po kilku chwilach Delringor opuścił linową drabinkę gestem zapraszając elfkę do wyjścia z kosza.
- Idę sama - oznajmiła.
- Ma się rozumieć - zasalutował jej.
   Dotarła do końca drabinki i zeskoczyła na pobliską gałąź. Szybkimi skokami znalazła się na dole i ruszyła w głąb lasu. Promienie słońca ledwo tu docierały poprzez gęsto rosnące drzewa, jednak nie sprawiało jej to kłopotu. Szybko przemykała między krzakami i pniami dzierżąc srebrną klingę.
   Gdy przebyła już spory kawał, przystanęła nad strumieniem, płynącym małą polaną. Osuszyła pragnienie i wskoczyła na najbliższą gałąź. Trochę się naczekała jednak cierpliwość obdarowała ją hojnie, nad strumień przydreptał jeleń. Pił spokojnie ze strumienia nie zdając sobie sprawy z jej obecności. Odczekała chwilę aby być pewna, że nie odbiegnie.
   Klinga zawyła cicho i gardło jelonka otworzyło się uwalniając gorącą krew. Złapała zwierzę za rogi i spryskała posoką trawę, kamienie, drzewa oraz siebie. Martwe ciało ułożyła tak aby krew spływała do strumienia. Ponownie wskoczyła na drzewo i przylgnęła do gałęzi.

***

- Jak długo będziemy czekać?- zapytał jeden z pomagierów Delringera.
- Tyle ile trzeba - odpowiedział zły jak osa krasnolud.
   Ściskał trzonek swego obusiecznego topora jakby chciał wydusić dawno zastygłą w nim żywicę. Poczuł w ustach krew od zagryzania wargi, spojrzał na pozostałych.
- Coś mi w tym wszystkim nie gra, tylko nie wiem co. - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Elfy mają dziwne obyczaje - zaśmiali się Domirad i Temor .
- Tu nie o to chodzi, Kestylin jest księciem. Co mu odbiło aby wysłać córkę w taką misję?
    Krasnoludy rozsiadły się w koszu zajadając mięso i tęgo popijając piwem a Delringer zaczął mówić sam do siebie co znaczyło, że tęgo myśli. Znali ten stan i woleli mu nie przerywać, zwłaszcza, że kufel, który stał teraz na jego brzuchu był nadal pełny  
- Marina jest jego pierwszą córką, a jej matka umarła tak? - zapytał nie oczekując odpowiedzi. - I nie była księżniczką, elfickie córki dziedziczą tytuły po matce a synowie po ojcach więc Marina jest zwykłą elfką.. Gdy umarła, Kestylin znów wziął sobie żonę, tym razem księżniczkę i ma z nią córkę, która naturalnie dziedziczy tytuł. - zaczął bezwiednie obgryzać kciuk.
- Więc chce wydać Marinę za księcia aby otrzymała tytuł przez ożenek? - zapytał Temor.
- To się nie trzyma kupy – dodał Domirad.
- No właśnie, Marina nie dostanie tytułu poprzez męża, chyba, że Kestylin nie to ma w planie.
   Delringer zerwał się na nogi wylewając piwo na pokład.
- Ten śmierdzący sianem elf posłał własną córkę na śmierć!

***

   Zrobiło się całkiem ciemno, jednak jej wyczulone zmysły radziły sobie z tym bez problemu. Słyszała jak się zbliżają, miała nadzieję, że będzie jeden ale to bez różnicy. Ścisnęła mocniej swój miecz, dodając sobie odwagi.
   Rozjuszona wataha wpadła na polanę z dzikim rykiem. Zęby pobłyskiwały w świetle księżyca, pazury, jak sztylety orały ziemię w czasie biegu. Rzuciły się na martwego jelenia rozszarpując go, były wściekłe i głodne.
   Marina skoczyła w sam środek budzącej wstręt kotłowaniny, trafiając jednego obcasem w głowę, drugiemu odcinając ucho i kawał skóry z głowy. Wilkołaki rozbiegły się po polanie, czając się i truchtając niczym polujące pantery. Mięśnie poruszały się pod ich owłosioną skórą a z pysków toczyły pianę.
   Ruszyły nagle, bez ostrzeżenia, rozcinając powietrze pazurami. Naliczyła czterech, śmiertelnie groźnych przeciwników. Unikiem minęła pierwszego, drugi dostał rękojeścią miecza w głowę. Dwaj pozostali zaszli ją od tyłu, skoczyli równocześnie, Piruetem wyszła z opresji odcinając jednemu ucho, drugi rozorał jej lewe ramię.
   Morderczy ryk wydobył się z czterech gardeł potęgowany żądzą krwi wylewającej się z ramienia elfki. Znów dwójka rzuciła się na nią, tym razem jeden atakował nogi a drugi głowę. Podskoczyła, unikając ataku z dołu jednocześnie blokując mieczem dostępu do swego gardła. Coś uderzyło ją w bok z lewej, ten atak był prawdziwy, tamci tylko markowali, pazury jak zimne sztylety zatopiły się w jej ciele.
   Uderzenie odebrało jej oddech, a oczy i usta pełne były trawy i mchu. Wilkołak skoczył do niej przygniatając do ziemi jednocześnie nabijając się na srebrną klingę; zawył okropnie. Zbyt wolna jednak była jak na swych przeciwników. Stalowe szczęki wbiły jej się w łydkę, szarpiąc ognistym bólem. Ranny wilkołak odskoczył na bok, robiąc miejsce następnemu, ten złapał zębami jej rękę na wysokości przedramienia. Miecz wysunął się z dłoni, upadając głucho na ściółkę.
   Kopniakiem wyswobodziła nogę, Przeturlała się na powrót dobywając ostrza i odrąbała głowę skaczącemu ku niej agresorowi, czarna posoka spryskała ją i pozostałe wilkołaki. Dyszała ciężko, płuca paliły domagając się powietrza. Czuła ból promieniujący z rany na łydce. Wilkołaki znów krążyły wokół niej.
   Kątem oka zoczyła skaczącego ku niej wilkołaka z lewej, zwróciła się ku niemu, ten przeskoczył nad nią uderzając łapą w głowę. Straciła orientację widząc jedynie tańczące skry przed oczami. Ostre pazury rozpłatały jej twarz, gardło, pierś oraz brzuch zahaczając o twardy pas na biodrze, to ten z prawej, którego spuściła z oczu. Następny uderzył ją w plecy posyłając na ziemię. Znów wypuściła miecz, nie zdawała sobie sprawy jakże nieumiejętnym szermierzem jest wobec takiej zwierzęcej dzikości.    
   Poderwała się sięgając miecza i znów szczęki zamknęły się na jej ręce. Łzy zalały Marinie oczy, Wilkołak poderwał ją z ziemi wbijając szpony w plecy i rzucił w stronę drzewa. Huknęła o pień zatapiając się w głuchą czerń, wilkołaki ruszyły ucztować.

***

   Ogromny, obusieczny topór wbił się poprzez głowę, zatrzymując na mostku z okropnym chrzęstem. Delringer stanął pomiędzy leżącą Mariną a pozostałą dwójką wilkołaków. Te zatrzymały się, warcząc i tocząc pianę z wielkich szczęk. Domirad podniósł elfkę jedną ręką, kładąc ją sobie na barku, drugą złapał szczebel linowej drabiny zwisającej z balonu. Temor z góry posłał kilka płonących bełtów, które wbijając się w ziemię oświetliły potężnego krasnoluda. Ten znów uderzył leżącego wilkołaka otwierając owłosioną, martwą już klatkę. Sięgnął do środka i wyrwał gorące serce.
- Po to tu przybyłem wilki niemyte i z tym odejdę!
   Z gardeł potworów dobyło się przeciągłe, wywołujące ciarki na plecach wycie. Delringer wiedział co to oznacza, zamachnął się jeszcze raz kładąc trupem kolejnego i skoczył ku drabinie. Gdy unosili się nad lasem widzieli dziesiątki wilczych, mrocznych postaci zmierzających ku morderczemu wezwaniu.
   Delringer wraz z Temorem rzucili się do ran Mariny, Domirad złapała ster jednocześnie aktywując runę wezwania. Balon poszybował w ramiona nocy z krzątającymi się w desperacji i trwodze krasnoludami.

***

   Przygotowania do zaślubin osiągnęły swe apogeum, rytuał rozpoczął się w południe. Kestylin właśnie podawał dłoń Lionel, swej młodszej córki Liglisowi gdy wielki cień zasłonił słońce padające na polanę wśród dębów i sosen. Potężny sterowiec powoli opuszczał się nad zebranymi zasłaniając niebo. Drabiny linowe poleciały w dół a po nich schodziły krasnoludy.
   Jeszcze nigdy w lesie Białych Dębów nie było tylu krasnoludów. Potężni, krępi wojownicy byli uzbrojeni po zęby. Zbroje szczękały i dzwoniły gdy wypełniali polanę, elfy stały jak zamurowane.
   Z jednej z drabin zeszła na trawę Marina w towarzystwie Delringera, westchnienie przewinęło się przez usta elfów. Kestylin wykrzywił usta w fałszywym uśmiechu markując szok tym widokiem. Wsparta na potężnym ramieniu krasnoluda podeszła do zebranych pod kamiennym ołtarzem. Połowę twarzy i obie ręce miała zabandarzowane a nogę usztywnioną w kolanie. Ból targał jej twarzą przy każdym kroku. Jak nakazuje tradycja na zaślubiny żaden elf nie mógł zabrać broni gdyż jest to dzień radości, teraz zaczęli się pocić widząc zastępy zakutych w zbroje krasnoludów.
- Witaj córko - Kestylin przerwał grobową ciszę.
- Witaj zdrajco - szepnęła elfka przez zaciśnięte zęby, cisnęła sercem wilkołaka. Kropelki czarnej krwi zrosiły zieloną trawę pod stopami Kestylina i Liglisa.
   Skuci przerażeniem zebrani stali jak głazy pośród trawy.
- Marina… - bąknął Liglis wyciągając ku niej rękę lecz nie dokończył. Ostrze sztyletu zatoczyło śmiertelny łuk i rozorało gardło elfa. Złapał za nie w panice chcąc tamować uciekające z niego życie. Upadł na kolana i charcząc wyzionął ducha. Jej siostra, niedoszła małżonka zabitego zapiszczała, matka zemdlona upadła na trawę; nikt jej nie podtrzymał.
- To taki był plan? Tylko Halia nadawała się na żonę bo ja nie byłam księżniczką? Została by królową a mnie chciałeś się pozbyć. Ja go kochałam i ciebie też zdrajco i tak mi chciałeś odpłacić? Tylko tytuł się dla ciebie liczy czy to ta wiedźma twoja żona cie do tego namówiła? Co miałeś na wytłumaczenie? Głupia, zakochana elfka postradała rozum z miłości i zabiła się? Powinnam cię zabić jak jego!
   Zebrani milczeli, słuchając Mariny.
- Wyrzekam się ciebie i was! Lecz zostawiam radę: uważajcie na tego chytrego lisa gdyż poświęci wasze życie równie łatwo jak swojej córki - odwróciła twarz ku ojcu. - Ale już nigdy więcej.
   Zerwała klanowy naszyjnik ciskając go w trawę.
- Twoja córka nie żyje i niech tak zostanie.
   Krasnoludy z ociąganiem wróciły do sterowca a Marina wraz z nimi. Patrzyła z nienawiścią na oddalający się las. Elfy, które towarzyszyły jej w wyprawie zostały na polanie.
    Delringer podszedł do niej z kuflem piwa.
- To co teraz córa?
- Nic. Nic już mi nie zostało - usiadła na pobliskiej skrzyni.    
- E tam, cały świat stoi przed tobą otworem - rzekł podając jej kufel pełen pienistego piwa - a teraz pij, to pomaga.  



IP: Zapisane
Pablossd

******

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 460


Podpis zgodny z podpisem...

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 27 Sierpnia 2009, 19:14:36 »
myślałeś kiedyś o pisaniu książki??? ;D ;D ;D? Trochę słabo z ortografią i interpunkcją, ale z niecierpliwością czekam na nowy rozdział


IP: Zapisane
Pomyśl, co może być lepszego od udawania zadziwiającej istoty, której w realnym świecie jest się przeciwieństwem?... Prawdopodobnie robienie to ku uciesze innych ludzi, którzy podświadomie i tak uznają cię za idiotę... :>
kluseczka

*****

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Wiadomości: 878


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 28 Sierpnia 2009, 06:08:53 »
 No. Jako, że to jedno z tych lepiej zapowiadających się opowiadań ostatnio, czuję, że feedback to mój obowiązek. Otóż zdecydowaną zaletą tego opowiadania są opisy, akurat odpowiedniej długości, jeśli przyjąć, że to dopiero początek twojej kariery literackiej. Akcja opowiadania również toczy się w tempie, które jest do przyjęcia, zaś opis świata, czy to dosłowny, czy przemycony w dialogach bohaterów, jest dostatecznie jasny, i dający odpowiednio dużo informacji, by czytelnik wiedział, na czym stoi.
Teraz muszę również powiedzieć, do czego mam zastrzeżenia. Konkretniej, do bohaterki. Zobaczmy: księżniczka elfów, ale pozbawiona tytułu, waleczna, piękna, wszyscy ją kochają, tylko ojczulek chce się jej pozbyć... zaraz, czy mi to trochę nie pachnie Mary Sue? Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że moje początki w tej dziedzinie były również marysuiczne i broń Boże nie zamierzam cię nakłaniać do porzucenia pisania, gdyż piszesz naprawdę dobrze, i jeśli się dalej będziesz rozwijał, możesz stać się jednym z czołowych autorów Tawerny. Namawiam cię tylko do uczynienia bohaterki bardziej ludzką, dania jej również jakichś wad - bohater z wadami jest o wiele ciekawszy, niż bohater z samymi tylko zaletami, i tu mówię z doświadczenia. Oczywiście, czekam na ciąg dalszy, bez względu na to, czy postanowisz zastosować się do mojej rady, czy nie.


IP: Zapisane
The universe speaks in many languages, but only one voice.
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.031 sekund z 20 zapytaniami.
                              Do góry