Od zawsze chciałem napisać crossoverowego fanfika i w końcu mi się udało. Walczących bohaterów jest niewielu, bo tylko 32. Większość jest moimi własnymi tworami, jednak część pochodzi z innych źródeł (głównie Wh40k). Tak więc, co tu dużo mówić? Zapraszam do czytania i komentowania.
Chaos. To słowo najlepiej obrazowało to co działo się w wielkim pomieszczeniu. Cały wszechświat czekał na oficjalne wyniki losowania par, w których walczyć będą uczestnicy Wielkiego Turnieju, więc chyba każdy jest w stanie wyobrazić sobie co czuć musieli sami zawodnicy. Jedni nerwowo biegali po hali eksponując swoje niezadowolenie soczystymi wiązankami bluzg z najciemniejszych zakątków galaktyki. Inni w spokoju wpatrywali się w wielki czarny ekran. Ekran, w który skierowany był chyba każdy obiektyw stacji telewizyjnej, która mogła poszczycić się prawami transmisji. Jeszcze inni, z zapałem udzielali wywiadów, bądź ze złością przeganiali dziennikarzy.
Hala, w której zawodnicy musieli wyczekiwać miała wysokość kilkunastu metrów oraz szerokość średniej wielkości promu kosmicznego. Była to pozostałość dawnej bazy wojskowej Gwardii Imperialnej. Tutaj postanowiono zorganizować całe przedstawienie dla mediów. Wszyscy wojownicy musieli się stawić, by wspólnie wyczekiwać na sąd. Sędzią był w tej sprawie ślepy los, jednak każdy doskonale zdawała sobie sprawę, że z kim nie przyszło by mu walczyć, da z siebie wszystko. Oprócz trzydziestu dwóch zawodników wraz ze swoimi pomocnikami, ochroniarzy, rzeszy dziennikarzy, organizatorów, wszędzie roiło od techników turniejowych, którzy dopinali wszystko na ostatni guzik.
Nieopodal hangaru powojskowego mieścił się znany z setek reklam, obrośnięty niemal legendą obiekt galaktyki – Arena „Armageddon”. Od kilkudziesięciu tysięcy lat odbywały się tutaj wielkie widowiska. Począwszy od masowych egzekucji heretyków po największe turnieje wszechświata. Wielka arena udoskonalana na przestrzeni wieków, obecnie wyposażona w najnowsze osiągnięcia techniki bezsprzecznie stanowiła rozrywkowe centrum wszechświata. Według oficjalnych danych, mogła pomieścić ok. trzystu tysięcy widzów. Okrągły plac, na którym odbywały się walki, miał średnicę pięćdziesięciu metrów, choć nie zawsze wykorzystywano całą powierzchnię obiektu. Podłoże od dziesiątek tysięcy lat było wyłożone piachem i nic nie wskazywało na to, aby coś miało się zmienić. Chociaż, któż wie? Na ten jubileuszowy turniej zapowiadane jest wiele niespodzianek.
Bilety rozeszły się zaledwie w kilka dni, a stacje telewizyjne zapłaciły majątek, aby dostać prawa transmisyjne. Kilkanaście kilometrów od areny mieściło się ogromne miasto turystyczne – La Mesa, które święciło najlepsze dni. Hotele pękały w szwach, w portach kosmicznych ciągnęły się długie kolejki, a handlarze ustanawiali kosmiczne ceny na swoje produkty.
Napięcie rosło z każdą chwilą. Potężnie zbudowany humanoid ubrany w ekskluzywny garnitur z czerwonym krawatem oraz czarne bojówki, wymachiwał swoimi ogromnymi dłońmi, które były całkowicie nagie. Nie było skóry, nie było mięśni. Sam goły szkielet, będący stopem metali nieznanego pochodzenia. Ponadto, na oczy nałożone miał stalowe klapki, a uszy zakryte metalowymi nausznikami, z których zwisały niewielkie łańcuchy. Całkowicie łysą czaszkę charakteryzowała wielka blizna o nietypowym kształcie. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś wyciął całkowicie kość, aby grzebać w mózgu wojownika, a następnie z powrotem ją odłożył i pozszywał stalowymi nićmi. Mimo, iż szczęki zostały zaciśnięte żelaznymi klamrami, potrafił mówić. O ile demoniczne charczenie można nazwać mową.
- Długo mam jeszcze czekać?!
- Spokojnie – odpowiedział mu człowiek średniego wzrostu z lśniącą kataną zarzuconą przez plecy. Głowę pokrywały długie rdzawe włosy spięte w kucyk. Ostre rysy twarzy wraz ze skośnymi, brązowymi oczyma oraz haczykowatym nosie, na którym nosił okulary w grubych, kanciastych oprawkach dodawały mu wojowniczego i mrocznego zarazem wyglądu. Nie wspominając już o całkowicie o ciemnym stroju. – To z pewnością kwestia kilku minut.
- Mam nadzieję. W sumie to nie ma dla mnie większego znaczenia. Z kim bym nie walczył i tak wygram. – Parsknął demonicznym śmiechem.
- Widzę, że humor ci dopisuje, Headcrusher – wtrącił masywny ork, któremu budowy tkanek mięśniowych pozazdrościć mógłby niejeden szanujący się kulturysta. Ubrany był w prosty skórzany strój składający się z butów, jedwabnej koszuli oraz spodni.
- Krall. Gdybym trafił na ciebie w pierwszej walce, to skończyłbym pastwić się nad twoimi flakami po trzydziestu sekundach od rozpoczęcia. Szczęście jednak pewnie nie da się nam spotkać na arenie.
- Lepiej dla ciebie – mruknął zielonoskóry. Zamiast odpowiedzi usłyszał tylko demoniczne charczenie.
Kilka metrów dalej odziany w czerń półelf był całkowicie pochłonięty dyskusją. Miał skórzaną kurtkę zapinaną właściwie pod samą szyję oraz skórzane spodnie z wieloma kieszeniami, gdzie trzymał dziesiątki gadżetów. Przez plecy przerzucona była kusza, a u boku miecz jednoręczny. Na nosie nosił ciemne okulary w złotych oprawkach, a usta przysłaniała szara chusta. Zaciekle rozprawiał o typach miotaczy ognia z ubranym w nazistowski mundur stereotypowym aryjczykiem.
Rozmowie z lekkim rozbawieniem na „twarzy”, przysłuchiwał się demon od którego biła nie tylko wielka energia, ale również ciepło.
- Co wy panowie wiecie o ogniu?
- Zamknij się Astoreth – odpowiedział aryjczyk z wyraźnie niemieckim akcentem. – Nawet ciebie mógłbym spalić żywcem.
- Walczyłbyś ogniem z ogniem?
- Jeśli niemiałbym wyboru.
- Cóż. Wydaje mi się, że sam byś spłonął, ale zawsze można próbować.
- Uwierz, spróbowałbym!
- Nie mam powodów by ci nie wierzyć.
Jedyną spokojną osobą w tym całym zamieszaniu wydawał się być gnoll - Gen Klamasuss. Najsłynniejszy druid we wszechświecie. Siedział spokojnie w pozycji „po turecku”, patrząc przed siebie. Jego kruczoczarne oczy nie wyrażały jakichkolwiek emocji. Ubrany był w skurzany kaftan oraz grube, workowate spodnie, a za plecy zarzuconą miał sporych rozmiarów pelerynę koloru ciemnozielonego. Był chyba jedynym stworzeniem, które mogło poszczycić się w tych chwilach dobrym stanem psychicznym. Choć złośliwcy twierdzili, że ludzie biorący udział w Turnieju wcale nie mają czegoś takiego jak psychika. Niemniej jednak, gnoll był uosobieniem spokoju.
Całkowitym jego przeciwieństwem był natomiast Grok – demon, psychopata dzierżący potężny minigun. Właśnie pastwił się nad jakimś chochlikiem okładając go pięściami. Potężne ciosy spadały na twarz kwiczącego stworzenia zniekształcając ją jeszcze bardziej.
- Daj mu spokój. – mruknął przyglądający się całemu zajściu jaszczuroczłek. Był prawie całkowicie nagi. Nosił tylko niewielką podartą koszulę i krótkie poszarpane spodnie. Umięśnioną lewą rękę od łokcia w dół pokrywała olbrzymia, trójlufowa wyrzutnia rakiet zintegrowana z układem nerwowym jaszczura.
- Nerkare… A co idiota, który wymienił sobie rękę na wyrzutnie rakiet może mieć ciekawego do powiedzenia? – mruknął nie odrywając się od jakże pasjonującego zajęcia.
- Cóż. Na pewno więcej niż psychopata poszukiwany w całej galaktyce za morderstwa i gwałty.
- Bawisz mnie jaszczurko. Rozgniótłbym cię jak robaka. Jak marną malutką jaszczureczkę biegającą po łące. Nie ma to dla mnie znaczenia.
- Powiedz, towarzyszy ci skrajny optymizm, czy głupota?
- Ani jedno, ani drugie.
- Polemizowałbym.
Nie dokończyli dyskusji, gdyż obydwaj osłupieli na widok przechodzącego obok krwawego anioła. Szedł dumnym krokiem w złotej, lśniącej zbroi, która błyszczała w świetle lamp chemicznych. Pancerz zdobiony był setkami tajemniczych symboli, które znał chyba tylko sam Imperator. Na piersiach oraz naramiennikach widniały wielkie krople mieniące się każdym odcieniem czerwieni. Twarz, mimo iż pokryta wieloma bliznami sprawiała wrażenie szlachetnej. Długie i gęste blond włosy opadały kaskadami za ramiona anioła. Największy podziw budziły jednak skrzydła. Nieskazitelnie białe, kształtne, delikatne i potężne zarazem. Były większe od samego posiadacza jednak sprawiały wrażenie jakby były lekkie niczym puch.
- A jednak – mruknął Nerkare. – Jednak powrócił.
Grok nic nie odpowiedział, gdyż zaraz za aniołem podążał kolejny zapierający dech w piersiach osobnik. Ten jednak zamiast podziwu, wzbudzał grozę. Było w nim coś tak nieprzyjemnego, że każdy kto na niego spojrzał, chciał odejść jak najdalej. Maszerował w matowym, ciemnym pancerzu z wielką ośmioramienną gwiazdą na piersiach. Krwisto czerwone włosy spięte miał w wielki, pionowy warkocz pośrodku głowy. Ciężko było znaleźć element pancerza, czy choćby ciała, który niebyły pokryty symbolem chaosu.
- Abaddon? Abaddon też?! – warknął Grok.
- Na to wygląda. A czego się spodziewałeś w najkrwawszym i najbardziej prestiżowym turnieju w galaktyce? Siedmiu krasnoludków?
Sanguinius po raz kolejny zwrócił się do Marszałka Chaosu.
- Bracie, dlaczego?
- Wyjaśniałem już tysiące razy. Zrozumieliśmy na czym to wszystko polega. Imperator nas oszukał. Zniewolił.
- Taak. Słyszałem już te bluźnierstwa. – mruknął krwawy anioł obrzucając spojrzeniem postać przypominającą mumię, która stała przy ścianie i niezrozumiale majaczyła.
- Dla ciebie to bluźnierstwa. Dla nas, to jest wolność.
- Ciekawa idea wolności.
- Lepsza najgorsza wolność, niż to parszywe niewolnictwo.
- Jak możesz nazywać to wolnością? Jak mogliście w imię waszej wolności mordować planety? Niszczyliście całe światy. Wywołaliście wojnę na skalę galaktyczną? W imię waszej pieprzonej wolności setki naszych braci poniosło śmierć. O nie! Chaos nie jest wolnością. Może i nie rządzi wami Imperator, ale wasi parszywi bogowie.
- Milcz! Ścierwo Imperatora. To wy pierwsi zaprowadziliście wojnę ogromną skalę. Cała Wielka Krucjata!
- Nie odbieraj tego w taki sposób. Nieśliśmy światło imperatora w najciemniejsze zakątki wszechświata. Rozświetlaliśmy mroki. I ty bracie byłeś razem z nami. Zanim Horus został opętany.
- Horus nigdy nie został opętany! Wybrał Chaos świadomie! Ale może dajmy już temu spokój.
Minęli wilkołaka o wielkich, śnieżnobiałych kłach rozprawiającego o czymś ze zgrabną elfką nocy. Szli dalej obchodząc cały hangar. Jakiś łysy kapłan przeżegnał się na widok Ezykle Abaddona, na co ten parsknął śmiechem. Następnie minęli budzącego grozę nieumartego Lorda Orba, którego doskonale obydwaj znali, gdyż jego legiony nekronów niejednokrotnie przeciwstawiały się potędze Kosmicznych Marines.
- Orb też bierze udział? – zdziwił się Marszałek Chaosu. – Nie utłukliście go w końcu?
- Tego plugastwa się nie da zabić. – sapnął Sanguinius.
Przemknęli obok okrągłego stołu, przy którym zasiadali gnom i goblin. Obydwaj kłócili się zaciekle. Przekomicznie wyglądało kiedy dwa stworzenia postury i wzrostu małego dziecka używały tak wulgarnego języka.
- Abaddonie? Kogo być typował na zwycięzcę? Poza sobą oczywiście.
- Mni… cholera, ciężki wybór, skoro wykluczyłeś najlepszego zawodnika.
- No cóż. Musiałem trochę utrudnić zadanie. Przecież nawet dziecko typowałoby Ezykle Abaddona na czempiona galaktyki – powiedział sarkastycznie krwawy anioł.
- Szczerze mówiąc, ty jesteś groźny, Headcrusher, Klamasuss, Vual Glaw i Thor. Myślę, że ta piątka ma największe szanse. I tak góruję nad każdym z nich.
- A słyszałeś o ostatnim?
- Co masz na myśli?
- Nie czytałeś pełnej listy?
- Yyy… Nie. Znaczy czytałem, ale brakowało jeszcze dwóch nazwisk.
- Przespałeś to czy co? Dosłownie kilka godzin temu dowiedzieliśmy się kto jest ostatni. Media do teraz się nad tym rozczulają.
- No, to oświeć mnie.
- Polaris.
- Co? Chyba nie ten nuklearny świr.
- Owszem ten.
- O ***! Zaraz, zaraz… przecież zaraz go aresztują jak się tylko pojawi.
- Jeśli bierze udział w turnieju, to nie mogą.
- Nie słyszałem o nim od dobrych trzydziestu lat.
- To do Oka Terroru docierają jakiekolwiek informacje?
- Wiemy więcej, niż wam się wydaje.
- Uważano go za zmarłego od ponad połowy wieku. Jego pojawienie się jest cholernie dziwne. Niemniej jednak, jest na pewno świetnym wojownikiem, wręcz legendarnym. I te jego zdolności...
- W takim razie dorzucam do swoich typów Polarisa. Swoją drogą gdzie on jest? Czy jako uczestnik nie ma obowiązku się dziś stawić?
- Z pewnością stawi się przed odczytaniem wyników losowania.
- Z chęcią na niego zaczekam.
Rozmowa ciągnęła się dalej. Zawodnicy wydawali się być jeszcze bardziej zdenerwowani, lecz w miarę możliwości starali się tego nie okazywać.
- Już czas – powiedział po chwili namysłu Nick Baade (grubawy, niewysoki półelf), który był dyrektorem największego przedsięwzięcia ostatniej dekady.
- O tak! – zgodziła się niewysoka kobieta o blond włosach. – Czekałam na ten moment od wieków – zachichotała.
- Wszyscy czekali – mruknął Nick i zwrócił się do wysokiego mężczyzny w okularach. – Wiesz co masz robić.
Okularnik bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł, aby wydać polecenia swoim ludziom. Już za chwilę wszystko miało się zacząć. Już niedługo…
- Masz już swoje typy? – zapytał dyrektor zwracając się do blondynki.
- Sama nie wiem. Stawiałabym na Headcrushera, ale nie jestem do końca pewna. A ty?
- Gdyby brakowało mi pieniędzy, śmiało postawiłbym ostatni grosz na Abaddona.
- Abaddona? – zdziwiła się.
- Nie znasz Ezykle Abaddona? To chyba najbardziej krwawy wojownik w historii wieków. Cały czas spędza sen z powiek Kosmicznym Marines Kilka dni temu, tu w tym miejscu przyjąłem go do turrnieju.
- Umowę podpisaliście krwią? – zażartowała, a dyrektor parsknął śmiechem.
- Na szczęście, nie było takiej potrzeby. Spójrz – pokazał na niewysoki ekran zawieszony nad biurkiem. – Właśnie przybywa Polaris. Wiedziałem, że zdąży.
- Polarisss…
- To oficjalny przekaz idący na całą galaktykę.
Nie tego spodziewał się wszechświat. Średniej postury mężczyzna ubrany tylko w czarne bojówki, czarny sweter, kominiarkę na twarzy oraz skórzane rękawiczki, zgarbiony wchodził do hangaru. Setki obiektywów i mikrofonów skierowano w jego stronę. Nie powiedział jednak ani słowa. Nie reagował, zupełnie jakby szedł przez pustą salę. Na twarzy Nicka pojawił się grymas, który ciężko było jakkolwiek zinterpretować.
- To na pewno on? – zapytała blondynka.
- Bez wątpienia. Jednak mnie też zadziwił. No cóż. Taka natura tego… czegoś, dziwna i straszna zarazem.
Nadal się nie odezwał. Usiadł na ławce przed wielkim ekranem i wyczekiwał wraz ze wszystkimi. Tysiące par oczu skierowane były w jego stronę, lecz on ani drgnął.
Lśniący, krwisto czerwony punkt pojawił się na środku wielkiego ekranu. Następnie kolejne dwa. Kropki zaczęły się powiększać i przesuwać, aby zgrabnie utworzyć wielkie logo Turnieju. Z wielkich głośników rozległo się kilka wysokich, krótkich dźwięków, a następnie komputerowy głos:
- Uwaga, uwaga! Zakończono losowanie par w których zawodnicy będą toczyć pierwsze walki. Wyniki prezentują się następująco… - Wielkie logo znikło. Zapanowała chwila całkowitej ciszy. W tym momencie napięcie doszło do maksimum. Napięta chwila niepewności. Powoli zaczęła się wyłaniać lista. Z początku lekko rozmazana i niewyraźna, lecz po chwili nabrała czerwonego koloru i odpowiedniego kształtu. Wszystko było jasne:
1. Cherub : Gerhard Pagani
2. Krall : Abaddon
3. Amara : Ravec
4. Bleidd : Ayla Fisto
5. Orb : Malleus
6. Sanguinius : Vual Glaw
7. Rumijal : Ghall
8. NSX 54 : Kai
9. Solie : Headcrusher
10. Thor : Nerkare
11. Varg : Gen Klamasuss
12. Nefroteph : Akhito
13. Astoreth : Huran
14. Razor : Polaris
15. Hans Hallervorden : Grok
16. Dolven : Magnar
- Będzie ciekawie – mruknął Gen Klamasuss.
- O ***! – treściwie podsumował Krall.