Mistrz oryginalnych pomysłów
Punkty uznania(?): 1
Offline
Płeć:
Wiadomości: 2 445
Bestiarysta z zamiłowania
|
|
« Odpowiedz #118 : 03 Grudnia 2012, 00:37:11 » |
|
Bohaterowie magii i… mafii? Oj dużo czasu minęło. Ostatnio było chyba jak odszedł Hellscream. Nie na dobre, nie żebym się skarżył…zwłaszcza, że z każdej strony może we mnie uderzyć jego samonaprowadzający się banaxe. Nie raz się z nim zmierzyłem, raz nawet urządziliśmy konkurs czyja broń jest skuteczniejsza. To było całkiem dawno temu, kiedy słuch o cepkowych chomikach bojowych całkiem zaginął. Loczek wtedy ramię z ramię ze staruszkiem Hellscreamem szalał zamieniając neokidów w popiół lub tatar, z czego ani jedno i ani drugie nie było jadalne. Na drodze stanął im Raelag z numerem 1972. Był to na pozór nie wyróżniający się z tłumu elf we fioletowo- czerwonej zbroi, ze złocistymi zdobieniami. W jego oku coś błysnęło, zaś usta wykrzywiły się tworząc szelmowski uśmiech. Loczek już się na niego zamachnął, lecz wtedy coś błysnęło przed jego oczyma. Był to dwuręczny, długi miecz o zwężającym się końcu, przypominającym wydłużony trójkąt o równych ramionach. Był o ułamek milimetra od złocistego blond-loczka czarodzieja. Przerażony, tym że mógł utracić swój imienna cześc owłosienia przeteleportowała się, zostawiając za sobą kilka bomb. Raelag szybko przeciął lonty od tych bomb i się zaśmiał: -Nie ma silniejszej broni od Spamdurila- drżyjcie śmiertelnicy. Hellscream tylko założył ręcę i z kpiącym wyrazem twarzy odrzekł: -Twoja wykałaczka jest niczym wobec mego topora, odejdź nim posmakujesz jego ostrza. To jest moje pierwsze i… ostatnie ostrzeżenie. Elf zignorował to i pewien swej wygranej zaatakował. Formalnie, każdy, nawet pół-trzeźwy oświadczyły, że topór jest lepszy od miecza. Cóż… Raelag do takich nie należał, nie wiem czy był podchmielony, albo po prostu głupi. Tak czy siak, nie mogłęm patrzeć jak Hellscream bawi się nim i pomiędzy ciosami śmieje się z niego. To było zbyt okrutne. Postanowiłem więc zainterweniować. Poza swoją zwykłą katana miałem coś, a raczej kogoś kto mógł im sprostać. Tak więc postanowiliśmy im przeszkodzić. Zaatakowaliśmy w chwili gdy mieli złączone ze sobą Spamduril i banaxe. Odskoczyli od siebie, a gdy kurz opadł opuścili broń. Między nimi bowiem stał Puszek. Już w pełni dorosły smok z bocznej linii Deathwinga i prostej lini od tej jakiej tam……. Alextraszy. Miał już parę-naście metrów długości i 5m wysokości. Ryknął potężnie. Widząc jakie poruszeni wywołał rzekłem do wojowników: -Nieważne jak silne macie bronie to nic w porównaniu z moim smokiem. Z prostej linii od smoczych aspektów z twojego świata Hells. Niczego się nie boi, buahahaha! Elf uciekł porzucając swój stępiały od walki miecz. Ork tylko schował topór za siebie i zakładając ręce na siebie zapytał kpiącym tonem: -To ja wiem, ale czy on wie? Ja zaskoczony odpowiedziałem mu: -Jak nie, jak tak. Puszek! Pokaż… Wtedy zauważyłem, że mój smok gdzieś zniknął. Obejrzałem się w lewo, potem w prawo i do góry. W końcu spojrzałem za siebie i załamałem się. Okazało się, że Puszek schował się za mną i z wystającym jak u kota grzbietem, trząsł się ze strachu i skomlał jak szczeniak. Zdębiałem, że też musiał mi się trafić z całej smoczej rasy akurat taki tchórz. Ork tylko się zaśmiał i rzekł: -Nikt nie jest groźniejszy od Grommasha Hellscreama, nawet smoki to wiedzą, Hahahaha…. Wreszcie jego śmiech został przerwany głośnymi, mokrymi kaszlnięciami. Jednak nawet i to przeraziło mego Puszka. Widząc, że jestem na przegranej pozycji uśmiechnąłem się i powiedziałem: -No to skoro bójki nie ma, to… ja może już polecę, co….? Puszek w nogi!! Nim minęła chwila zebrałem co miałem i uciekłem na grzbiecie mego smoka. Hellscream tylko patrzył i splunął na posadzkę. Wtedy pojawił się JareQ w swej złocisto-białej zbroi i warknął: -4000 złotych monet grzywny, albo sprzątasz! Ork zniesmaczony potencjalną karą, wyjął z brudnej kieszeni chusteczkę i mruknął: -Już się robi…. Po tym całym zdarzeniu został mi właśnie tylko spamduril, którego Raelag z roku 1972 zostawił. Obecnie zmienił imię na Armiwrat i raczej do niczego mu się nada. Tak więc szybko dałem na złom, zarabiając co nieco. W międzyczasie zdarzyło się kilka mafii, w którym brałem parę razy udział w tym na samym końcu. Jednak nim to opiszę, należy przedstawić czym jest ta „mafia” i kto ją założył. Tu parę słów trzeba poświęcić jednej osobie. Nie jest zbyt młodym członkiem, lecz przez długi czas niczym się nie wyróżniał. Był tu już ponad 5 lat temu. Pierwszą swą obecność zaznaczył słowami o wyższości maga nad woja, pod względem przeżywalności armii. Następnie infiltrował Hyde Park i ogólne komnaty o herosach. Nie był trollem, a zarazem niczym się nie wyróżniał z poza tłumu poza mentalnością klasycznego mężczyzny z lat kiedy to on był żywicielem rodziny i intelektualistą. Niestety choć piękny i naturalny, to wśród „tolerancyjnych” i „feministycznych” nie był mile widziany i często wyśmiewany. Był również autorem „Wielkiej Konfrontacji” i „Zemsty Upadłego”, które leżą obecnie w zakurzonym archiwum zapomnianych dzieł. Brał udział również w pierwszych i jedynych do tej pory sesjach. Cóż… był tam mistrzem gry i graczem Eliandarem, więc może dlatego? Tak czy siak nie z tego zasłynął, a przynajmniej nie w młodym pokoleniu. W czasach starego Hellscreama, cichego Fergarda i nieobecnych Psychola i Panny Laxx stał się znany dzięki właśnie mafii. Formowa Mafia- gra, która zastąpiła sesje RPG i ożywiła choć na krótką chwilę Tawernę. Był jej ojcem i pierwszym prowadzącym. Gra polega na tym że jest miasto i mafia. Jedno jest dobre, a drugie bardzo złe, bo zabija członków tego pierwszego. Głową mafii jest Ojciec chrzestny, który w razie remisu sam wybiera kto ma zginąć. Nikt z miastowych nie wie kto jest w mafii, więc po każdym jej mordzie dokonują linczu, w którym ginie najbardziej podejrzana osoba. Mafia również w tym bierze udział stąd najczęściej to osoba niewinna umiera- Peszek. Z góry miasto wydaje się być na przegranej pozycji, lecz ma w zanadrzu 2 atuty: detektywa i księdza. Pierwszy ma za zadanie znaleźć członków mafii infiltrując karty każdego mieszkańca i wskazanie ich w czasie linczu. Oczywiście musi działać w sposób dyskretny, bowiem mafia na pierwszym miejscu szuka i pragnie zabić jako pierwszego. Ksiądz ma za zadanie modlić się za poszczególne osoby i dzięki temu ratować je przed mordem mafii. Na siebie może tylko raz, więc również musi być ostrożny. Obydwaj mogą sprawdzać ciała zlinczowanych by sprawdzić ich tożsamość, lecz tylko raz- ile czasu można w końcu udawać trupa, nie? Tak więc w skrócie: gra polega na wzajemnym się zwalczaniu- mafia wygra, gdy będą stanowić ponad połowę lub równo 50% populacji miasta. Mieszkańcy wygrywają gdy wybiją całą mafię wraz z ojcem chrzestnym. Niby walka wyrównana, ale od wielu edycji to mafia tylko wygrywa. Cóż…. często mafię tworzą indywidualne, przebiegłe jednostki, a miasto…. bez komentarza. Tak czy siak dzięki temu Niedziela, a obecnie Niedziel (zmienił płeć z męskiej 0, na męską +). Na tawernie można go spotkać jako niezbyt wysokiego śniadego człowieka o krótkich ciemnych włosach. Rysy ma południowo-europejskie, lecz wyraz twarzy jak u Niemca stojącego na baczność. Chodzi w czapce z płaskim rondem i w ciemnej marynarce w paski. Wystylizowany na lata 60-70 XX wieku, żywcem wyjęty ze świata „Ojca Chrzestnego” i Al Capone’a. Zna się dość na historii, więc udziela się w tematach z nią związane. Obecnie często denerwuje adminów i moderatorów ramię w ramię z Fastem. Do ich ekipy dołączył zakapturzony Waverley i dość chudy w oczach Freeezon. Często również spotyka się go z naszą nową czarną smoczycą Cahan. Ostatnio Niedziel skupił się na tworzeniu kart i trzeba przyznać, są dość ładne. Wracając do mafii, brałem 4-5 razy udział w tej grze. Fajne jest, że Niedziel ma niezłą przebieralnię, więc zależnie od pomysłu można się odpowiednio przebrać. Jednakże w moim przypadku i tak musze łazić z maską. Miałem różne role, parę razy byłem mieszkańcem, raz detektywem, a raz księdzem. Ostatnio razem z Armiwratem, Waverleyem i Fergardem współtworzyłem mafię. Był to mój debiut po długiej nieobecności, więc grałem słabo- delikatnie mówiąc. Ile razy byłem na celowniku, tyle razy mnie cud ratował. A to Fast ze swymi zboczonymi kurczakami ratował z opresji, a to ktoś się wyłamywał z kruchego muru mieszkańców. Wielce nam pomógł testament Revolda (chyba jego) no i nieporadność miasta w ustaleniu jednego, wspólnego werdyktu. Nie żebym byli do kitu, sami delikatnie mówiąc… inteligencją nie grzeszyliśmy. Odkryliśmy się niemal na samym początku. Ja z Fergardem byliśmy niemal cały czas na muszce. Tylko dzięki wsparciu MG, którym był wówczas Hells i chaotycznemu Fastowi z kurami mogliśmy wygrać. Cóż to była obiektywnie najsłabsza rozgrywka ze wszystkich, choć dała mi najwięcej frajdy i emocji. Przy okazji polepszyły się relacje Hellsa z Fastem. Nie, żeby byli zaciekłymi wrogami, ale tuz przed ślubem Hellsa nie przepadał za lwio-grzywiastym hipisem bez wąsów. Mówiąc „nie przepadał” mam na myśli ataki furii i rzucaniem swym toporem we wszystko co jego przypominało. Stąd na tawernie nie ma ani jednego lwa. Jest to może związane z tym, że był jedynym partnerem Panny Laxx, który znał jej wymiary (jeśli wiecie co mam na myśli^^- tylko taki typ by wchodził do szafy przeglądając literki na metkach, a wy o czym myśleliście?). Po tym jak wieczór kawalerski się nie udał stosunki zneutralizowały się, a podczas mafii były niemal koleżeńskie. Cóż…. nie da się nie lubić go na dłuższą metę. By to uzmysłowić musze go opisać. Fast to wysoki człowiek, w białym „garniturze” z lat 70-tych zeszłego wieku, tyle że poplamiony i podziurawiony gdzieniegdzie. Włosy przypominały grzywę lwa, zaś jego prostokątna twarz z parodniowym zarostem i mina człowieka który dopiero co wstał po ostrej libacji dawały wrażenie lwiego pyska. Dłonie miał zakryte rękawiczkami równie „czystymi” co reszta odzienia. Buty jak po nocy disco, starte i zużyte. Mimo wyglądu był luzacki i często robił kawały. Jako jedyny partner Panny Laxx nie przejął się rozstaniem. To właśnie ten typ- długo się nie martwi, a smutki spływają jak po kaczce (może dlatego tańczy kaczuszki razem ze swymi kurami). Jest częstym gościem Hyde parku i Wolnej Komnaty. Nieraz ją rozwalił w drobny mak poprzez nocne libacji, po których nie raz Loczek ze złością sprzątał jako jedyny nie skacowany. Raz przez niego Komnata została zamknięta na długi czas, lecz dziś nikt nie ma tu za złe. Stał się luźnym, pozytywnym duchem tawerny. Nie jest tak szalony i błaznowaty jak Psychol, ale cóż…. lepszy leniwy lew, niż zapchany zlew. Osobiście poznałem go dopiero podczas gry w mafię, gdzie łaził ze swym nowym nabytkiem- stadem groźnych, zboczonych kur (mówili mu: kup koguta, bo kury będą piać, ale nie… musiał zaoszczędzić na piwo, jasne…. Ale czemu na kogucie?!). Razem z nimi grał w piłkę podczas gdy miasto denerwowało się próbując uniknąć i tak przesądzonej apokalipsy (nawet gdyby mafia przegrała i tak Hells by spalił miasto smoczym tytanem jak planował- ah… ta starcza fantazja). Po tej akcji, kury stały się nieodłącznym elementem Fasta, który objawił się jako skrzywiony obraz Cepka- nie dość, że wolał rosół w piórach to nie miał za grosz poetyckiego talentu. Obecnie życie Tawerny koncentruje się wokół hałaśliwej i żywej grupy Fasta, Niedzieli, Freezona, Waverleya i Cahan. O ile smoczyca jest spokojna to reszta stanowi nie mały problem dla Reuel, a nowego moderatora Menelag przyprawia o migrenę. Skoro o nim mowa wreszcie mogę uchylić rąbka tajemnicy dotycząca jego dzieł…. Wszystko zaczęło się dobry rok, góra dwa lata. Postanowiłem odwiedzić starego, dobrego znajomego. Mieszkał on w wieży na uboczy tawernianej wioski. Miał tam potrzebny mu do tworzenia spokój. Zapukałem do drewnianych, wystylizowanych na gotyk drzwi. Ze środka usłyszałem zapraszający głos, tak więc otworzyłem je i wszedłem. Wnętrze było zaskakująco przestronne jak na taką wieżę. Pełna map zawieszonych na linach, kolorowych istot w klatkach i latających wokół magicznych kul. Na poziomie parteru ujrzałem Menelag pracującego przy kreślarskim stole. Podszedłem do niego i spytałem: -Witaj, co porabiasz? -O cześć Belegorze, nadal w masce? -Wiesz, o całej sprawie. -A kto nie wie. Hellscream chwalił się jak to jednego nowicjusza wyrolował z konkursem. Nie ma co stary, ale masz przeje…. O zobacz! Podszedłem do niego zaciekawiony i spojrzałem na to co wykreślił. To co było na papierze przedstawiało smoka przypominającego zielonego z Irollan, z tą różnica że był mniejszy i składał się jakby z gwiazd i dziwnego, ciemnoniebieskiego metalu. Spytałem go: -Co to jest? -To jest księżycowy smok i jak, fajny nie? Zastanowiłem się i rzekłem mu: -Ja bym jednak coś zmienił… Na jego pracy narysowałem jego rysikiem co bym zmienił. Mag spojrzał na to i podsumował: -Niezłe, niezłe… czemu żaden z moich asystentów na to nie wpadł. -A właśnie, gdzie jest Dwitto i Sebastian? -Wysłałem ich do modelowania map do mojego projektu. -Jakiego projektu- zaintrygowany spytałem czarodzieja. Ten się odwrócił i poważnym tonem zadał pytanie: -A nikomu nie powiesz? Ja mu wtedy odpowiedziałem: -Masz moje słowo. Menelag szczerze się uśmiechnął, pokazując cały pakiet ze swej niemal sztucznej szczęki jak menel i klepnął po barach, mówiąc: -To witaj w ekipie. Tworzę nową erę- czuciofilm, w którym każdy kto przejdzie przez portal poczuje się jak jego główny bohater. Zobaczysz, będzie to hitem! -A jak się nazywa? -Uzurpator. Tak też było. Pomagałem mu jako pomocniczy scenarzysta i znawca muzyki. Projekt „Uzurpator” stał się przebojem tawerny. O nim trąbiono nawet w sąsiednich portalach jak Kwasowa Grota na ten przykład. Ja napisałem w gazecie recenzję, która zebrała wszelkie pochwały. To zmotywowało naszego maga do zrobienia sequela. Moja rola również była większa- podałem mu kilka moich pomysłów na bohaterów i jednostki. Nie wszystkie zostały przyjęte- nie wszystkie przecież były doskonałe. Cóż muszę tu wspomnieć, że wbrew napisom końcowym: „Żadne stworzenie, czy heros nie został zraniony” Menelag za pomoca swej różdżki zamieniał istoty w nowe potwory, a czasami zmieniał ich płeć, co kończyło się niekiedy fiaskiem (zwłaszcza u centaurów). Część bohaterów nigdy nie wróciła do poprzednich postaci, nawet Tawernowicze ponoć zostali zamienieni w potwory (Sebastian stał się wampirem, a rakszasa-generał to ponoć zaginiony Bandaro). Wszczepiał im głosy różnych osób, które były chętne się z nim podzielić. Ja się nie odważyłem. Uzurpator 2: Serce Ashan stał się jeszcze większym hitem, niestety nie dane mi było mi go zobaczyć na własne oczy, gdyż coś blokowało mój portal. Mimo to nie przestałem współpracować z Menelagiem. Wkrótce pojawił się nowy projekt zwany „Księga Czarodzieja”- byłem tam drugim scenarzystą, pomysłodawcą i oceniającym muzykę. Do ekipy doszedł Sylan, a Dwitta i Sebastiana zastąpił Kokoju, który zmienił następnie imię na Kyoshiro. Jego terroformowanie terenu Ashan było zadziwiające i efektowne. Do drużyny filmowej dołączyła Panna Oliwsen, która została mianowana główną graficzką projektu i razem z Menelagiem używała magii do mutowania istot. Wobec ich talentu i zdolności moja działalność była szczerze… niewielka delikatnie mówiąc, tak się stałem „pisarzem duchem” Menela(ga). Dzięki utworzeniu miasta od nowa dla jednego terytorium „Księga Czarodzieja” wzbudziła podziw i szacunek. Był to do tej pory najwyższy kunszt modelowania Ashanu w całym hereos’owym świecie. Miałem szczęście brać choć trochę w nim udział. Dałem im kilka pomysłów, które Menalag postanowił wykorzystać w następnych częściach, a zaplanował że zrobi z KC trylogię. Zaproponował mi również napisanie scenariusza do nowego projektu. Z chęcią się za to zabrałem, jednakże to było trudniejsze niż mogłem sądzić. Pierwsza wersja okazała się zbyt ogólna i skupiająca się na narodach, a nie na bohaterach. Druga wersja okazała się nie mieścić w budżecie. Cóż… nie poddałem się. W końcu zyskałem tytuł vice-pisarza w konkursie o nazwie „Dzień Narodzin Smoków”, a to już zobowiązywało. Przyszedłem z gotowym scenariuszem do wieży. Gdy wszedłem do środka poczułem się jak na planie filmowym. Ekipa składająca się z gremlinów montowała kamery i sprzęt. Menelag zaś siedział na swoim reżyserskim… lewitującym tronie i wydawał im komendy. Widziałem również aktorów czytających swe role, najbardziej uśmiałem się na widok Panny Oliwsen, która w swej wybujałej fryzurze wyglądała jak żona Frankensteina. Widać to zauważyła, bo zmroziła mnie swym bazyliszkowym wzrokiem i wyszła razem z Arantirem, który gościnnie zgodził się wziąć udział. A myślałem, że nadal bujała się w Zefirze… no cóż, kobiety nawet po śmierci są zmienne jak wiatr. Gdy doszedłem do czarodzieja i chrząknąłem, on się odwrócił i zawołał: -Belegor! Stary druhu, co tam porabiasz? Akurat chciałem się przeteleportować się do Ciebie, musze ci coś pokazać. Zsiadł ze swego tronu, przekazując reżyserską pałeczkę Pannie Oliwsen, która akurat wróciła, tyle że, w białym habicie, z szalem owiniętym wokół szyi i twarzy na wzór hidżab. Tyle można powiedzieć jeśli chodzi o kwestie mody. Mag postanowił mnie wymęczyć swoim najnowszym dorobkiem muzycznym. Zmęczony całkowicie zapomniałem o scenariuszu. Ledwo się chwialiśmy- ja z wyczerpania, on z wypicia dużej ilości wina. W końcu zapytał: -Beluś, ale powiedz ty mi szczerze….dużo ty na gadach się znasz? Ja mu szczerze wyjaśniłem: -Co nie co to wiem, ale ekspertem raczej jeszcze mnie nie można nazwać. -Hik! Toś mam dla ciebie propozycję, MEGA- propozycję, ale zgódź się. -Na co? -No zgódź się! -Na co?! -No zgódź się, Beluś, no! Bądź dobra jaszczurka… -Ile raz mam powtarzać, że nie jestem żadnym zasmrodziałym jaszczuroludziem z bagien!!! To tylko moja maska i płaszcz! -Udowodnij! Rozbieraj się!- mówiąc to sięgnął swą ręką niecelnie po moją maskę. Ja się odsunąłem i ryknąłem: -Sam wiesz, że nie mogę! Hells tylko na to czeka! Wiesz ile bym musiał za złamanie regulaminu zapłacić!? -No weź Beluś…. Nikomu nic nie powiem Hik! Obiecuję…. Hik! To jak…? -Ale obiecasz, że nikt inny nas nie zobaczy? -Słowo Hik! Czarodzieja… Hik! Zgodziłem się. Zaprowadził mnie do pokoju, w którym tworzył projekty terenów dla Kyoshiro. Zamknął drzwi, okien nie było tak samo widzących kamieni. Tak więc zdjąłem przed nim maskę i płaszcz. Mag spojrzał i skwitował: -Fakt… nie jesteś. To zmienia postać rzeczy. Nie dziwię się Hellsowi. -Ej! Wiesz jak to zabrzmiało?!- ryknąłem z powrotem zakładając maskę i płaszcz. Czarodziej się zaśmiał pijackim śmiechem i siorbnął nosem. Wyszliśmy z pracowni dość szybko. Już miałem obrażony wyjść, gdy Menelag mnie powstrzymał: -Stój! Tak tylko żartowałem. Tak czy siak niewiele to zmienia. Mam dla Ciebie propozycje zagrania roli! Hik! Zaskoczony zapytałem: -Dla mnie? Ale ja… -No weź… każdy w mojej ekipie gra, no może poza Kyoshiro, bo ten woli zmieniać teren wedle moich pomysłów. Widzisz… nie stać mnie na nowych aktorów, dlatego Oliwia się poświęca, a nawet ja. Jestem heretykiem o tym samym imieniu co ja, który pomaga Dainwinowi, po tym jak zabija swego mistrza. -Jak dla mnie to brzmi jak megalomania. -Megalomania to było jak George Lucas grał główną rolę w pierwszych „Gwiezdnych Wojnach”, ja zaś poświęciłem się dla budżetu i gram rolę głównego anty-bohatera całej serii. -Raz grał tylko R2-D2 i Palpatina w najnowszej części, a po drugie to się nazywa akurat chora megalomania- odrzekłem z przekąsem. Czarodziej zripostował celnym argumentem: -I mówi to ktoś kto w swej powieści umieścił gościa o tym samym imieniu co autor. -Co? Ale… ale…to dlatego, ze… to inna postać, tylko imię nigdy- zacząłem się nerwowo usprawiedliwiać. Mag uśmiechnął się i tryumfalnie odrzekł: -Moje na wierzchu, hehe…Hik! -No dobra, kogo miałbym zagrać? -A… to porządna rola. Polubisz je. -To znaczy? -Kirina z wyspy Tseonów i Smoka Malassy. -Co?! Chyba żartujesz! Nie będę grał żadnej gadziny, wystarczy że musze nosić takie maski! Wtedy znienacka poleciał promień z różdżki Menelaga. Cudem jej uniknąłem, trafiła na szczęście w ścianę. Zawołałem do niego: -Uważaj, jeszcze mogłeś we mnie trafić, Menelag! Zaraz…. Co ty robisz? Spojrzałem na maga, który pijany próbował wycelować różdżką we mnie. Sapnął: -Nie ruszaj się, bo nie mogę Hik! trafić. Odkrzyknąłem mu: -Nie ma nawet takiej mowy! Szybko się odwróciłem i zacząłem uciekać, Menela zaczął za mną gonić wołając: -Nie trzęś się Hik! To nie będzie Hik! Boleć. Tylko Hik! Urośniesz trochę! Chyba…Hik! -Ani mi się śni! Przebiegłem niemal cały plan filmowy, uciekając przed pijanym czarodziejem, który rzucał zaklęciami. Wrzeszczałem ile sił, błagając o pomoc: -Aaaa!!! Pijany, stary i brzydki mag mnie goni!! Ratunku!! Wujku Hells ratuj!!! Ucieczka trwała dość długo, w końcu Menelag się zmęczył i przystanąwszy na chwilę złapał oddech, a potem zawołał: -Stój! Dałem już spokój. Porozmawiajmy. Słysząc, to pomyślałem, że oszukuje, ale wyglądał na zmęczonego, a i czuć było, ze cały alkohol z wina wywietrzył się. Podszedłem do niego na bezpieczną odległość i zapytałem: -Żadnego zamieniania z zaskoczenia? -Bel! Wytrzeźwiałem, no! Uspokojony odetchnąłem z ulgą i zbliżyłem się. Rzekłem: -Mówiłem już, nie zagram jako przerośnięta jaszczurka. Nie chcę skończyć jak Bandaro. -Ej, to była inna bajka. Odpracowuje swoje. A gdybym ci coś zaproponował. Z ostrożnością spytałem: -Co takiego? Menelag kiwnął palcem bym się zbliżył. Zrobiłem to i powiedział na ucho. Zaintrygowany spojrzałem na Pannę Oliwię, która akurat rozmawiała z Arantirem przy bardzo jasnozielonej herbatce- o ile to była herbata. Dla upewnienia się zapytałem: -Ona…. mnie? Menelag kiwnął głową. Miałbym własny portret, na którym mógłbym patrzeć po każdym męczącym dniu łażenia w masce. Na samą myśl o tym się uradowałem, albo na ideę obrazu jaki mogłaby dla mnie zrobić, lecz wtedy przypomniałem sobie o dwóch odrzuconych przez nią propozycjach. Odpowiedziałem zatem stanowczo czarodziejowi: -Nie! Zaskoczony mag zapytał z pretensją: -Jak to?! Dlaczego?! -Bo pewnie zapomnisz, albo co innego ci wyjdzie i będę jak zwykle stratny. -Ile razy mogłem coś ci takiego zrobić?! Tobie?! Belegor. W odpowiedzi pokazałem wymownie trzy środkowe palce prawej dłoni. Menelag zafrasowany odrzekł: -Noż kuźwa…..pamiętliwy to ty jesteś. Czyli nici z układu? -Na to wygląda. To.... do widzenia. Miłej pracy.- rzekłem i już miałem iść w stronę wyjścia gdy usłyszałem: -Zatem nie mam wyboru. -Hę?- ledwo zdążyłem się odwrócić gdy nagle pojawiły się czarty i złapały za ręce. Zawołałem: -Ej, co jest! To jest jakiś żart, co nie? Menel…Menelag? Odłóż tą różdżkę natentychmiast! Mówię ci, odłóż ją! Czemu we mnie celujesz? Co ja ci takiego zrobiłem?! Nie wygłupiaj się! To nie jest śmieszne. Błagam odłóż ją! Nie rób tego. Nie, nie, nie nie, nie, nie, nie, nie….NIEEEE!
(3 tygodnie później) Nigdy, ale to przenigdy już nie odwiedzę wieży Menelaga! To był najgorszy okres mego tawernianego żywota! Nie jestem nawet w stanie tego zapisać. Tajemnicę tego okresu i mej nieobecności zabiorę do grobu. To sprawa miedzy mną, a Menel(agi)em. Jeszcze się na nim odegram. Zobaczycie!
|