Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1] 2 3    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Shantiria- nim nadeszło zaćmienie [Zakończona] (Czytany 13283 razy)
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« : 02 Października 2010, 22:10:38 »
Jest to prolog do "Opowieści z Ashan" i całej sagi Heroes of Might and
  Magic, a szczególnie piątą i szóstą odsłonę oraz Dark Messiah. Tutaj na czas trwania konkursu Hellsa spróbuję wam przedstawić bliżej motywy demonów, pochodzenia kryształu Shantirri. Wyjaśnię tu wątek bezimiennych i Dren. Miłej lektury. Narazie to króciutki prolog, potem rozdział też będą krótsze, bowiem to będzie krótka opowieść.


Shantiria- nim nadeszło zaćmienie.
Prolog

26 rok siódmego smoka. Ranaar. Bastion Bezimiennych topił się w mroku. Ostre końce wież jeszcze odbijały blade światło księżyca. Brama miasta została zamknięta. Jako jedyne wrota Bastionu wyróżniała się na tle czarnych, wysokich, monotonnie ciągnących się wokół murów, które gdzieniegdzie jeszcze wchodziły nawet do centrum miasta, tworząc widoczny z lotu ptaka wzór w kręgu. Wrót pilnowały troglotydy w pełnej, skórzanej zbroi i dridery. Strażników było łącznie dwunastu. Jeden z humanoidalnych płazów podniósł głowę i zaciągnął powietrze w swe ogromne nozdrza. po chwili zwrócił się w stronę puszczy i syknął:
-Ktoś tu jesssst. Powiadomcie stra..
Nagle strzała wbiła się w głowę, grotem przebijając jej tył. Potem wbił się w zaskoczonego troglodytę pięć kolejnych strzał. Padł wbijając strzały jeszcze głębiej w mózg. Po chwili strzały leciały ze wszystkich stron. Tym razem jednak efekt był mniej skuteczny. Zginęło tylko troje strażników. Gdy opuścili tarcze zauważyli jakiś cień za nimi, wtedy nagle kilkoro z nich upadło na kolana, krwawiąc z brzucha. Dridery, które ostały, zaczęły na ślepo atakować włóczniami powietrze. Jeden z nich trafił w ramię napastnika, rozdzierając płaszcz. Reszta miała zaatakować, gdy nagle usłyszały głuche stąpnięcie. Troje z nich odwróciło się i zobaczyło, ogromne monstrum o pokroju dwunożnego jaszczura o smoczej głowie. Podniosło półtora-ręczne ostrze i jednym zamachem odcięło ludzką część ciała od pajęczego odwłoka i nóg. Ostatni ze strażników odwrócił się widząc śmierć swych kolegów i nagle błękitne ostrze odcięło mu głowę. Gdy ciało ogarnęły pośmiertne konwulsje napastnik odrzucił kaptur. Okazał się on mieć błękitny jaszczurczy pysk i żółte ślepia z czarnymi źrenicami. Podniósł swoje ostrze, które zaświeciło na niebiesko. Bramy się otworzyły, a z lasu wyszło dwudziestu paru łuczników, kilkunastu szermierzy i dwa jaszczurcze bestie. Za brama stał elf, który machnął ręką i odwrócił się, biegnąc główną aleją. Jaszczuroludzie pobiegli za nim.
...............................................................................................
-Czy to prawda?
-Tak to prawda Panie. Ukradli kryształ.
-Kiedy to się stało?
-Wczorajszej nocy Panie. Zaskoczyli strażników. Było ich horda, lecz poza łucznikami, atakowały tylko dwie istoty.
-Jaszczuroludzie z Shantirii- tylko oni mogli wejść tak bez szczelnie na nasz teren. Jak im się udało dostać na nasz teren?
-Ktoś im pomógł. Otworzył bramy od środka. Albo zdrajca, albo szpieg demonów.
-Raczej szpieg- gdyby to był jeden z nas, bracia moi i siostry moje to wszyscy byśmy tu zginęli. Jednakże zabrali nam cenny artefakt, bez którego nie zamkniemy demonów w innym wymiarze. A wiecie wszak jak ważne to jest zadanie by nam więcej nie zagroziły. Już raz straciliśmy nasz dom wraz z ciałami i imionami. Historia nie może się powtórzyć.
-Ale my nie wejdziemy do Shantirii, te przerośnięte gady znają naszą słabość. Trzeba im wysłać kogoś innego.
-Wykorzystajmy ludzi, elfów, krasnoludów i nagi. Co nam szkodzi. troglotydy nie dadzą rady w dżungli, nasze inne stwory również, ale oni... mają szansę.
-Zapomniałeś jednak, że to są wierni naszych wrogów, chcesz robactwo wpędzić w nasze sprawy?
-Czasem trzeba, mój przyjacielu. Oni również nienawidzą demonów, a aniołowie... ci są zbyt słabi by nam się sprzeciwić. Nie pozbierały się po ostatniej wojnie. Kto przybędzie do króla Falcona i Sar-Elama?
-Wyślijmy tam Ambasadorkę, ona ich przekona. Ja natomiast Panie zajmę się władcą klanów Grimmheimu i Królową Deragante z Jadeitowego Morza. Byłem na ich ziemiach nie raz i nie dwa. Sądzę, że odpowiedzą na nasz odzew. Elfy również, ich moc by się nam przydała.
-Hmm... Ambasadorko wiesz, że musisz przyjąć cielesną postać i zmniejszyć swą moc by te materialne twory smoczych bóstw nie zginęły od twej aury. Jesteś gotowa na takie poniżenie?
-Tak Panie.
-To samo się tyczy Ciebie mój przyjacielu, nie zawiedźcie nas.
-Tak Panie!
-Zatem ogłaszam koniec naszego zgromadzenia. Kryształ musi trafić na ołtarz, a demony i ich łuskowatych sługusów niech pochłonie ogień świata!
Bezimienni znikli w odmętach mroku zostawiając olbrzymią kulę w samym centrum komnaty. Sfera zaczęła blaknąć i gasnąc, aż powoli pochłonął ją mrok.
...............................................................................................
Młody nag polerował swoją katanę w zaciszu rodzinnej kuźni. Miał szatynowe włosy ciągnące się, aż do wężowej części ciała. Zapięte miał je z tyłu głowy nad karkiem, tak że pasemka czarnych włosów otoczyły podstawy jego uszu i zakryły część obręczy, z której wyrastała para prostych, gładkich rogów zagiętych ku tyłowi i rozstawionych bardziej po bokach. Był on pochodzenia szlacheckiego. Ojciec był z rodu Nikugawa, o czym świadczy ilość i rozstawienie rogów, zaś kształt i faktura świadczyły o tym, że matka pochodziła  rodu Hideyoshi. po niej odziedziczył również fioletowy kolor oczu i bladą cerę. po ojcu zaś czerwone łuski i rysy twarzy. Młodzieniec uważnie badał miecz. Tak jak on był surowo oceniany, by spełnić swoja powinność. Nagle oględziny katany przerwało nadejście elfki z w skromnych, lnianych szatach o barwie lessowej i wygasłej zieleni. Zatrzymała się przed kuźnią. Nag odwrócił się w jej stronę, ona widząc jego nagi, umięśniony tors zawstydziła i żeby to ukryć kłonił się nisko mówiąc:
 -Rokuro ojisama! Twój ojciec prosi Cię byś przybył do sali Rodu. To bardzo pilne.
-Dobrze. Możesz odejść Shiryuki.- powiedział do służącej, po czym westchnął schowawszy ostrze do pochwy. Następnie założył białą koszulę na siebie, którą wcześniej wrzucił w kąt, a potem zdjął z rogu upolowanego przed laty jednorożca morskiego lnianą kamizelkę przypominającą górną część kimona i wypełzł z kuźni. była ona ustawiona przed wiśniowym sadem, który leżał na środku dziedzińca, otoczonego dębowo-bukowym lasem. Kolorowe liście z lasu pokrywały ścieżki prowadzące do wielkiego budynku zbudowanego z zielonego bambusu, świerkowych belek i papirusowych drzwi. Rokuro przepełznął przez alejkę, dookoła budowli i gdy dotarł do dużych drzwi, na których widniał niebieski smok, o białej grzywie, i krwistoczerwonych oczach, chwycił za klamkę i przesunął drzwi. Od razu spuścił głowę i uderzając prawą pięścią w podłogę zasentencjonował:
-Wzywałeś mnie chichi-oya? (* czyt. ciciłe, znaczy "ojcze"- wytłum.red.).
-Tak. Wejdź Synu.
Rokuro wpełzł do środka, zamykając za sobą drzwi. Podniósł głowę i zobaczył swego ojca- naga o czarnych włosach i parze wykręconych rogów rozstawionych na boki głowy. Miał na sobie skórzany pancerz poprzetykany miedzianymi płytkami. Obok niego była naga w złotych, drogich sztach poprzetykana diamentami i dziwny osobnik w ciemnym kapturze, zakrywającym całe ciało. Ledwo książę rodu zauważał w rysy twarzy ukazujące się chwilowo pod pewnym kątem. Bardziej jednak skupił się na nadze i ukłonił się, uderzając pięściami w podłoże mówiąc:
-Królowo!
Naga podniosła rękę i powiedziała delikatnie:
-Wstań mój.... zięciu.
Zaskoczony młodzieniec podniósł głowę i zapytał;
-Pani?
Deragante odrzekła:
-Moja córka, księżniczka wybrała Cię na męża, zresztą nie dziwię się. Jednakże nie odbędzie się ślub dopóki nie udowodnisz mi swej godności, a przekonanie lewiatanów by nam służyły nie jest szczytem twych zdolności. Wiem że stać Cię na więcej.
Nag dopowiedział:
-Dlatego zostałeś wybrany wyruszyć z ambasadorem Bezimiennych do Grimmheim by po zabraniu stamtąd śmiałka lub grupy wojowników udać się na Dwór Falcona, gdzie tam się dowiesz jaki będzie cel miała wyprawa, w której się wykażesz. Przyjmujesz to?
Rokuro spojrzał to na ojca, to na królową i na ambasadore, który skierował głowę ku niemu, lecz nadal nie było widać twarzy. Ukłeknłą i powiedział:
-Życzenie ojca i przełożonych to rozkaz dla syna i wiernego królowej.
...

W kamiennych aulach wrzało i kipiało żelazo. Kowale kuli je do posągów, które ustawione między kolumnami będą strzec Ołtarza Arkatha. Rzeźbiarze i kapłani dopracowywali szczegóły, architekci wstawiali poprawki do ostatniej z rzeźb oraz samej ołtarza Kaplicy ich smoczego bóstwa. Między nimi środkiem korytarza szły dwa krasnoludy. Obaj mieli białe brody, szerokie nosy, zielone oczy, krzaczaste brwi, płytowe zbroje ze znakiem Pięści na napierśniku. Różniło ich t, że jeden z nich miał korone na głowie i dwa razy wyższą od niego laskę. Drugi zaś miał młot pokryty runami oraz w lewej dłoni trzymał hełm z futrastym obiciem i ochrona na uszy. Krasnoludy rozmawiały:
-Widać, przygotowania do ukończenia ołtarza dobiegają końca. Czyż to nie wspaniale mój bracie Thrangvarze?
Drugi z rozmówców mu odpowiedział:
-Tak bracie, a raczej wasza wysokość.
-Bez tytułu Bracie. Jesteśmy rodziną, jedna matka nas zrodziłą- zaśmiał król.
-Klan Stalowej pięści może być dumny iż ty zostałeś królem. Zjednoczyłeś plemiona, Arkath nam się objawił, wszyscy budują ołtarz, wspólnymi siłami. Dokonałeś cudu bracie.
Rozmowę nagle przerwało pojawienie sie berserka. Ukłonił się przed królem i powiedział:
-Wasza wysokość. Przybyli goście z południa. Pragna z Tobą pomówić.
Król pogłaskał się po brodzie i zamruczał, potem zwrócił się do brata mówiąc:
-Ambasadorzy. Ciekawe co przynieśli. Eh.. czas ich godnie ugościć w naszych Aulach.
Mówiąc to Thrangvar otworzył drzwi komnaty przed swym bratem i zobaczyli zakapturzoną, wysoką postać siedzącą na krześle oraz naga w pełnym rynsztunku, dwóch katanach przy pasie oraz z dziwną obręczą z rogami na głowie. Wojownik skłonił ku nim głowę. Krasnoludy zamknęły za sobą drzwi.

koniec prologu.


« Ostatnia zmiana: 15 Lipca 2011, 12:06:36 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 18 Października 2010, 21:21:48 »
Czytało się przyjemnie, choć szybko... Ale...

Niestety, nie znam całej historii ani powiązania między tym a "opowieścią z Ashan", więc nie mogę zbytnio się wypowiedzieć odnośnie zachowania spójności historii.

Jest dobrze, tak trzym.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 19 Października 2010, 20:42:30 »
Rozdział pierwszy
W Falcon's Reach- stolicy Imperium rodu Sokoła miało się odbyć spotkanie wszystkich wybranych z Ambasadorami, obecnym królem i z Sar-Elamem- założycielem wielkiej gildii czarodziejów. W sali Falcon i arcymag studiowali mapy wraz z wysoką i piękną postacią przypominającą błękitnowłosą elfkę, o białej jak śnieg cerze i równie jasnej sukni, pod którą była beżowa tunika okrywająca wysmukłe ciało i kobiece atuty. Za drzwiami okutymi złotymi sokołami i płaskorzeźbami przypominające anioły broniące Sylatha. Przy nich stało czworo ludzi, troje mężczyzn i jedna kobieta. Była ona brunetką o zielonych oczach. cała była w zbroi, miecz wisiał przy skórzanym pasie. Na plecach nosiła tarczę, na której widział szary ogar na zielonym tle i czterema złotymi liliami wokół psa. Stała obok mężczyzny równie opancerzonego co ona, lecz z tą różnicą, że z naramienników wyrastały pojedyncze, proste rogi. Na tarczy zaś widniał jednorożec gotowy do ataku i oświetlonego światłem bijącym od lecącego nad nim złotego sokoła. Mężczyzna miał lekki zarost na podbródku, oraz krótkie, kędzierzawe włosy. Miał około trzydzieści lat. Naprzeciwko rycerzy stali magowie. Jeden z nich potężnie zbudowany miał na sobie czerwoną szatę ze złotymi ozdobnikami i ostro zakończoną laską przy pasie. Tak jak uzbrojony mężczyzna miał on lekki zarost, lecz jeszcze krótsze, rude włosy. Przy nim stał młodzieniec w złoto-białej szacie i różdżką przy pasie. Na prawej ręce miał kilka pierścieni, zaś lewa dłoń była w skórzanej rękawiczce. Kobieta zapytała czarodziei:
-Jak wam minęła podróż?
-Bardzo dobrze, demony tym razem nie ośmieliły się zaatakować- odrzekł mag w czerwonej szacie. Ukłonił się rycerzom i przedstawił się;
-Jam jest Sar-Baddon, a mój towarzysz...
Drugi mag również się ukłonił, mówiąc:
-Sar- Shazzar, do usług.
Kobieta uśmiechnęła się i odpowiedziawszy ukłonem odrzekła:
-Jam jest Lady Trisha z rodu Greyhound.
Wojownik lekko się skłonił i powiedział:
-Sir Morgan z księstwa Jednorożca.
-Oho... toż to prawie królewska krew jak nie mam. W waszej heraldyce jednorożec zawsze był z sokołem, a te ptaki mogli mieć w herbach tylko członkowie obecnej rodziny królewskiej. Wielki to zaszczyt dla nas- zasentencjonował entuzjastycznie Sar-Shazzar. Morgan odmachnął ręką, mówiąc:
-Nie całkiem. Owszem mamy wspólnych pradziadków, ale tylko ich. Nasza pozycja w stosunku do tronu nie wyróżnia się niczym od na przykład rodu Gryfów. Mimo to dla NICH jesteśmy tylko czymś gorszym.
-Sir Morganie! Jeszcze ona usłyszy. To nie przystoi rycerzowi- ofuknęła go Trisha. Rycerz jej pretensja odpowiedział:
-Toż to jednak prawda. niby to jesteśmy ich sojusznikami, razem walczymy z demonami i ich wyznawcami, a jednak patrzą na nas z góry jak na coś gorszego.
-Zgadzam się z Tobą. Skoro są starsi od nas i wszystkie smoki im pobłogosławiły nie czyni tych Bezimiennych bogami. Nawet do naszych władców nie maja szacunku.
-Spokój bracie Baddonie. Są jacy są, ale mimo to sa ważnymi sprzymierzeńcami, zwłaszcza, że znaleźli sposób na pozbycie sie problemu z demonami.
Nagle zza korytarza wyszły trzy postacie: książę Rokuro, Thrangvar odziany w swój rogaty hełm, oraz skórzaną zbroję wszytą na kolczugę i ze swym młotem, oraz Ambasador wciąż, zakryty pod kapturem. Rycerze i magowie stali prawie jak na baczność. Thrangvar mruknął pod nosem i poprawił sobie młot. Nag spojrzał po obecnych i przystanął wraz z krasnoludem i Bezimiennym przed drzwiami. Wtedy ambasador powiedział do zebranych:
-Chodźcie za mną.
Otworzył wrota i wszedł do środka. Ukłonił się Falconowi i staremu arcymagowi. Potem powiedział do Bezimiennej:
-Witaj Ambasadorko, dawno się nie widzieliśmy, co?
Następnie zdjął kaptur ukazując bladą, wysmukła twarz, z drobnymi ustami, drobnym nosem, jadowicie zielonych oczach, spiczastych uszach oraz z długimi, gładkimi czarnymi włosami. Kobieta odpowiedziała uśmiechem, po czym orzekła:
-Czas przejść do sedna. Sar-Elamie, królu Falconie i wy wybrańcy zebraliśmy sie tu po to by zapobiec wojnie z demonami. One wraz z jaszczuroludami z Shantirii szykują się do ataku na całe Ashan. Będą gotowi dopiero za dwa lata, lecz to i tak za mało by przygotować się na ich atak. Jednakże udało się nam znaleźć sposób na zlikwidowanie choć jednego z naszych przeciwników. Otóż planujemy zamknąć demony tak jak smoki Urgasha w więzieniu. Nie może to być jednak jądro planety, bo synowie tego potwora nie mogą się z nim połączyć. Dlatego opracowaliśmy Sheogh- swoisty wymiar, z którego nie byłoby ucieczki. Gdyby tam zwabić demony już nigdy by stamtąd nie wyszły. Szkic rytuału już podałam Sar-Elamowi, gdzie u siebie go dokonają w momencie górowania dwóch księżyców. Drugi rytuał odprawiony będzie wcześniej na przygotowanej przez nas wyspie, niestety kryształ potrzebny do otworzeniu portalu na nowe więzienie został skradziony przez Shantirian i zabrany do ich kraju. My tam nie wejdziemy, bowiem
znają nasze słabości, a nasza armia nieważne jak wielka nie przedrze się przez ich bagna do  ukrytej stolicy. I tu jest wasza rola wybrańcy. Otóż wasi władcy wybrali was nie przypadkowo bowiem jesteście najlepszymi wojownikami ze swych ras. Razem  przedrzecie się do Shantirii i odbijecie kryształ, który od razu zawieziecie do wyspy na południowym wschodzie od bagiennego kraju.
Thrangvar odchrząknął mówiąc;
-skoro cała ta wasza przerobiona armia mutantów nie da rady tym jaszczurkom to jakie szanse ma w ogóle sześcio-osobowa drużyna?
-Ośmioosobowa. My pójdziemy z wami, tylko my możemy odprawić rytuał na wyspie- odpowiedział Ambasador, po czym dodał:- Poza tym, w stosownym czasie dołączą do nas troje elfów z Nadrenii. Czyli łącznie będzie nas jedenastu.
-Mała drużyna będzie trudniej zauważalna i szybciej się poruszać od dużej armii, chociaż nag będzie nas opóźniał, z powodu braku nóg-powiedział Sar-Baddon. Nagle Rokuro się odezwał;
-Nie martw się o mnie magiku. Módl sie o to by twój tyłek nie został odcięty, gdy ja będę zajęty obrona pozostałych członków drużyny.
Stary, pomarszczony arcymag westchnął mówiąc:
-Zatem ustalone. krasnoludzki mag bitewny Thrangvar, magowie Sar-Baddon i Sar-Shazzar, rycerze lady Trisha i sir Morgan, wojownik książę Rokuro, oraz Ambasadorowie, oto tworzycie drużynę, od której będą zależeć losy całego świata. Oby smoczy bogowie i Asha mieli was w opiece.
...............................................................................................
Liście powoli spadały z drzewa. Słońce zachodziło nad leśnym widnokręgiem Nadrenii. Bystre elfie oczy spojrzały przed siebie, na trakt prowadzący do Imperium Falcona. Powiedział jakby do siebie:
-Czas wyruszać. Drużyna wyszła z Falcon's Reach. Chodźcie.
Nagle z cienia rzuconego przez stary dąb wyszła para elfów. Razem niczym wspomagani wiatrem pobiegli przed siebie, prosto w paszczę przeznaczenia, które przed nimi sie otworzyła.
...............................................................................................

Jaszczuroczłowiek siedzacy na tronie patrzył na widok zza tarasu. Jego złote oczy bacznie wychwytały każdy szczegół leśnego krajobrazu. Błękitne ostrza leżały u stóp jaszczura. Jego łuski pokrywajace prawia całą szczękę górną, plecy, boki, ogon i konczyny były tego samego koloru co miecze. Te na brzuchu, żuchwie i okalające pysk były żółte. Był odziany w czarne, luźne szaty. Stanął na ostatnich stopniach orzy tronie westchnął. Nagle zza tronu pojawił się żelaznołuski i zapytał;
-Czy coś Cię trapi Mistrzu Belegorze?
Jaszczuroczłowiek odwrócił się i powiedział:
-Koniec. Szepce mi to wiatr, szumi mi to woda, syczy mi to ogień, ziemia drży o tym wściekła. Koniec starego świata się zbliża. Wróg wykonał swój ruch. Wykorzysta swą najgorszą broń przeciwko nam.
-Czyli co Panie?
Belegor westchnął i odpowiedział;
-Tych, co chcemy przed nim ochronić.



« Ostatnia zmiana: 25 Października 2010, 21:46:45 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 23 Października 2010, 20:14:08 »
Podoba mi się fakt, że dwóch magików wpadło na pomysł stworzenia Sheogh :)

Oprócz tego mam pewne skojarzenia z Drużyną Pierścienia, sam nie wiem, dlaczego.

Czytało się przyjemnie, jest - chyba - dobrze. Tak trzymaj.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 871


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 23 Października 2010, 23:55:21 »
Cytuj
na której widział szary ogar

zas lewa dłoń była w skórzanej rękawiczce

cała była w zbroi

Kobieta zapytałą

minęla

demony tym razem nie ośmielił się

Wojownik lekko sie skłonił i powiedziwaszy

nie maja

I wiele więcej... Wrzuć do worda. Popraw błędy. Przeczytaj na spokojnie jeszcze raz i generalnie doszlifuj :) Albo po prostu wykaż się w kolejnym parcie. A co do samej fabuły to faktycznie - kojarzy mi się - tak jak Fergardowi - z drużyną pierścienia i wizytą u Elronda.


« Ostatnia zmiana: 23 Października 2010, 23:57:48 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Psychol55
Ja słyszę a ty słuchasz

******

Punkty uznania(?): 2
Offline Offline

Wiadomości: 441


Krytyk Fasta

Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : 24 Października 2010, 11:55:05 »
Ha chłopaki racja mam taki przeczucie, gdy czytam-taki swojski klimacik WP DP. Arwena ta elfka, Ogólnie to spotkanie i jak wam minęła podróż?-Od razu mi się ta myśl nasunęła. Tak poza tym bardzo fajne, błędy błędami ja coś o tym wiem... także się nie czepiam. Czekam na kolejne a, że obecnie nic nie czytam to jeszcze do staroci wrócę.


IP: Zapisane
http://emikozinska.wix.com/emi-kokoz-art

Sprawdźcie co robi moja siostra!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : 24 Października 2010, 20:18:17 »
Rozdział drugi
Shantiria to kraj leżący na południowym wschodzie Ashan. Jest to kraina głównie pokryta bagnami i namorzynami, głównie z powodu wiosennych monsunów i codziennych deszczy znad Oceanu Nefrytowego. Shantiria mieści się na jednym półwyspie, od zachodu graniczy z morzem Imperium Sokoła rzeką Kebrą, której nurt jest bardzo silny poza jednym miejscem. Stolica Shantirii leży w sercu krainy, tuż przy Zatoce Smoka, ukryta pośród gęstych lasów, miejscowi zwali ja Nighon- nie bez przyczyny.
W tej owo cytadeli przebywał Mistrz Belegor. Był owej krainy władcą i przywódcą dbającym o lud. Do owego miasta przybył posłaniec. Został wpuszczony i przebiegł cały dziedziniec omijając zaskoczonych szamanów i o włos nie zderzając się ze Żelaznołuskim. Gdy wpuszczono go do środka Kapitolu i wbiegł do sali tronowej. Zobaczył jak Belegor siedzi na tronie z zamkniętym oczyma i opartą głową na pięści. Oddychał spokojnie, jakby spał. Posłaniec podszedłszy do swego Pana, klęknął i już miał coś powiedzieć, gdy nagle ktoś podniósł go za barki i powoli posadził na własnych nogach. Odwrócił się i zobaczył paru wojowników- jaszczuroludzi uzbrojone w szable i okute w płytowe zbroje. Na hełmach z brązu mieli pióropusze z długich, kolorowych piór rajskich ptaków. Jeden z nich gestem dał znać posłańcowi by na razie nie przeszkadzał Mistrzowi w odpoczynku. Zabrali go do bocznej gdzie nakarmili i napoili, by zregenerował siły. Tymczasem Mistrz jakby nieświadom całej sytuacji śnił dalej, a raczej wspominał.....
W podziemiach Nighonu szedł korytarzami kapitolu stolicy. Pomimo iż wszędzie było ciemno doskonale wiedział gdzie idzie, bo wzywała go JEJ moc. Gdy w końcu wyszedł z labiryntu tuneli zobaczył ogromna salę, przypominającą amfiteatr, podzielony na trzy części: dla troglodytów, ludzi i minotaurów. Belegor rozpoznał większość z obradujących, czy raczej wykłócających się lordów: Arlacha z Shakti i Damcoonem o finansowanie wojny, Ajita z Syncą o przydatności ich stworów, Dace, bijącego się z Gunnarem. Sepinroth przekonywującą swego nowego kochanka- Alamara o tym, że tron Erathii jej się należy, Lorelei przepraszającego Jeddite, za jej harpie. Tylko Darkstorn z Deemerem rozmawiali półszeptem ze sobą, chyba coś knuli. Geon i Jaegar, kłócili się z Melekithem. Ich waśnie przerwał dopiero ryk Błękitnego smoka. W tej chwili właśnie na środek "areny" wkroczyła Mutare w obstawie dwóch czarnych, jednego rdzawego i kryształowego smoka. Władcy i czarnoksiężnicy ucichli. Ja czekałem w cieniu, na swoją kolej. Smoczyca powiedziała:
-Ostatnia przegrana wojna z elfami była nie tylko naszym błędem, ale również całego Antagarichu. Przez armie Tarnuma nie udało się nam odebrać Ostrza Armageddonu oraz odwróciliśmy Gelu od jego misji przez co według szpiegów Kilgor- władca Krewlodu zdobył Ostrze Mrozu. Jesteśmy na progu apokalipsy. Ten szaleniec gotowy jest walczyć z resztą Antagarichu i dokonać końca świata stykając swą broń z mieczem tego pół-elfa. Nasze plany są zagrożone. Dlatego was zebrałam. Musimy połączyć nasze siły ponownie by odebrać Ostrza i zniszczyć jedno z nich niezależnie od siebie. Na szczęście nie jesteśmy sami. Belegorze!
Wtedy wyszedł z cienia ukazując innym swoje jaszczurze oblicze. Wielu myślało iż jest reptilionem z Tatalonii, tylko Mutare wiedziała iż był to czarownik, który stał się nieudanym eksperymentem ze smoczą krwią. Mimo to był dalej jej prawą ręką. Spytała go:
-Czy Tatalonia wesprze nas w walce?
Ukłoniłem się smoczcycy i odpowiedziałem:
-Tak. Dzięki temu, że uznali mnie za jednego z nich postanowili wspomóc w naszej kampanii. Z ich pomocą powinniśmy powstrzymać Kilgora nim spotka się z Gelu i jego wojskami na polu bitwy.
Mutare ryknęła:
-Zatem idziemy na wojnę!
Czarownicy i suwereni odkrzyknęli, Belegor również, nie sądzili wtedy, że się nie uda....
Kilgor uporał się z Tatalończykami szybciej niż się Mutare spodziewała i zanim zdążyła doszło do zetknięcia się obu ostrzy i końca świata. Wszystko ulegało rozpadowi. Wydawało się, że niema ratunku, lecz wtedy pojawiły się inne portale. Belegor wraz z czarnoksiężnikami przeprowadzili tam troglodyty, minotaury, harpie, obserwatorów i czarne smoki, w tym i dzieci Mutare, lecz niestety zanim dało się wejść Mutare i innym smokom portale się zamknęły. Jedynym warunkiem przetrwania stało się Ostrze Mrozu, wysłano po nie Belegora. Zdobył je, lecz niestety nie zdążył dotrzeć na czas, bowiem siła destrukcji mieczy dotarła do jądra planety, przez co doszło do wybuchu sfery. Jedynie co potem pamiętał to ciemność i zawieszenie. Następnie ujrzał dziwne światło i wróciły do niego wszystkie zmysły. Od nadmiaru wrażeń zemdlał. Obudził się w komnacie gdzie obok niego leżało ostrze pęknięte na dwie podłużne połówki. Sala okazała się tworem jakiś dziwnych istot wyglądających jak smoki, lecz większych i o zupełnie innej aurze. Zapoznał się z jednym z nich- Urgashem, u którego potem wykuł z resztek ostrza parę mieczy, dodając do nich księżycowego kamienia i krwi smoczej, jaka mu pozostała cudem w fiolce na dnie torby. Później się okazało iż nie był jedynym ocalałym z katastrofy. Tak poznał Bezimiennych, lecz odkrywszy ich prawdziwy cel wyjawił je Urgashowi a potem osiadł na nowej ziemi z nowym ludem, stworzonym na jego podobieństwo wraz z innymi rasami. Tak zaczęło się jego nowe życie w Ashan- świecie stworzonym z gruzów dawnego Antagarichu i Enroth. Następnie doszło do wojny między Bezimiennymi, Ashąi jej dziećmi, a Urgashem. Był świadkiem jak jego własne dzieci wbrew prośbom ich matki i zarazem siostry Urgasha wtrącają swego ojca do jądra planety. po niedługim czasie Bezimienni zostali strąceni na Ashan, a Belegor zawiązał sojusz z nowymi tworami  swego przyjaciela- demonami. Nagle wspomnienia znikły, ujrzał natomiast wielka armią, pełna znajomych mu stworów, prowadzonych przez Bezimiennych. Kierowała się do Shantirii, a potem zobaczył jakiś rytuał i śmierć jego ludu- obudził się. Mistrz wstał z tronu i poszedł do komnaty gdzie przebywali wojownicy wesoło rozmawiający z posłańcem. Gdy go ujrzeli ukłonili się. Posłaniec prawie wykrzyknął:
-Panie!...
Belegor przerwał mu mówiąc:
-Wiem. Zbliża się do nas armia Bezimiennych.
Zwiadowca zaskoczony tym spojrzał na Belegora, ten mu rozkazał:
-Wybacz, że musisz znowu ruszyć, ale musisz o tym powiadomić Władcę Chaosu Mal-Sachela w UR- Khalat, na południowym pasmie gór Ranaaru. Śpiesz się, demony muszą przybyć nam ratunek, bo sami nie damy rady tej armii. Wojownicy! wyślijcie wici! Trzeba bronić granicy, za wszelką cenę!!
Shantirianie ruszyli wykonać rozkaz, Belegor westchnął i podszedłszy do okna tarasu zwiesił głowę i powiedział jakby do siebie:
-Czemu oni nie mogą się pogodzić, że Antagarich nigdy nie wróci. Został on bezpowrotnie stracony i zniszczenie tego świata nic nie da, czemu?
...............................................................................................

Kilkanaście kilometrów na południe od Falcon's Reach drużyna rozbiła obóz. Przy ognisku siedział Thrangvar piekąc upolowanego dzika na ogniu. Rokuro zaostrzał osełką jedną ze swych katan, oddając się w ten sposób medytacji. Sir Morgan i Sar-Baddon ćwiczyli fechtunek walcząc ze sobą, zaś lady Trisha i Sar-Shazzar całkowicie pochłonęli się rozmowie. Nie było śladu po ambasadorach. Każdy z członków zajętych sobą nie zauważył jak zostali otoczeni przez jakieś istoty. Jedno z nich zbliżyło się o krok dalej, naciskając na gałązkę, która pod wpływem siły nacisku trzasnęła. Nag usłyszał to i ryknął:
-Do broni! Mamy towarzystwo!!
Nagle z krzaków wyskoczyły wyprostowane czarty, całe w zbroi i potężnymi, długimi mieczami. Za nimi zaszarżowały demony z kłami i rogami wysuniętymi do przodu, gogi rzucające ognistymi pociskami oraz dziwne bestie z głowami ogara, lecz o ciele goryla i pazurami lwa. Wysunęły swe języki zakończone trzema kolczystymi wyrostkami wąchając jakby, a następnie chowając je skoczyły tuż przed Trishą i Sar-Shazzarem. Nag szybko zamachnął się katanami, zabijając parę tych "ogarów" i jednego nieostrożnego czarta. Trisha mieczem cięła na wszystkie strony chroniąc tarczą siebie i maga, który rzucał błyskawicami na gogi i demony. Baddon uzywał lodowych pocisków, a Morgan odparowywał ciosy czartów. Demonów przybywało, jeden z nich natarł na Trishę, lecz nagle padł jakby rażony gromem tak jak inne pomioty wokół niego. Thrangvar wrzasnął:
-Koniec kazania na dziś! Czas was nauczyć moim młotem!
Rzucił się na zdezorientowane demony, miażdżąc im kończyny, a potem łby. z ogarami szło mu trudniej, lecz wraz z pomocą naga udało mu się je przegonić. Niestety gdy magowie się zmęczyli demony znowu natarły i drużyna była zmuszona do zaciśnięcia się w krąg i cofania się coraz bardziej w las. Tam na nich czekały diabły z kosami i inkubusy z kulami ognia. Nagle jeden z nich usłyszał coś i się odwrócił. To co zobaczył było jego ostatnim obrazem przed śmiercią.
...............................................................................................

Drużyna walczyła se wszystkich sił, lecz czartów i demonów przybywało. Thrangvar warknął:
-Przeklęte bydło piekielne! Gdzie u licha są nasi ambasadorowie. Normalnie nas wystawili! Oszukańcy!! Elfy tak samo! Nie ma ich! Tchórze o oślich uszach no!
Nagle coś rozbłysło wśród demonów. Drużyna zobaczył jak błyskawice śmigały od jednego demona do drugiego, paląc je na proch. Potem pojawiły się strzały, które raniły śmiertelnie ogary. Z cienia wyłoniło się troje elfów, dwóch z łukami i jeden z parą dziwnych broni przypominających halabardy z ostrzami po dwóch końcach. Wszyscy byli okuci w pełnych zbrojach o złożonej ornamentacji i w płaszczach jakby z liści. Łucznicy ostrzeliwali czarty seriami strzał, zaś wojownik podbiegł do demonów zaczął wywijać swą bronią, wyrzynając sobie drogę pośród demonów. W drużynę wstąpiła nowa siła i ruszyła demony. Czarty widząc to zaczęli uciekać z ocalałymi demonami, gogami i ogarami. Walka zakończyła się, Rokuro na skłonił głowę przed elfami i powiedział:
-W imieniu drużyny dziękuje wam nasi wybawiciele za pomoc.
Rudowłosy łucznik odpowiedział:
-Nie ma sprawy, choć miałem nadzieję, że zanim zdążymy któryś z demonów utnie krasnoludowi ten jego cierpki język.
Thrangvar odchrząknął:
-Przepraszam, że język dalej mam na swoim miejscu mości elfie.
-Mów mi Thralsai, nasz wojownik to Ewan, zaś nasza uzdrowicielka to Carandile, moja siostra.
Krasnolud zaskoczony powiedział:
-Uzdrowicielka?!
Wtedy poczuł jak jakaś delikatna dłoń leczy jego ranę na prawym ramieniu. Blondwłosa elfka uśmiechnęła się do Niego, mówiąc:
-Gotowe, ta i jeszcze kilka ran już wyleczone.
Sar-Shazzar uśmiechnął się na jej widok, lecz uścisk jego starszego kolegi sprowadził go na ziemię. Gdy elfy zebrały strzały i leczenie pozostałych rannych członków dobiegło końca do obozu wrócili ambasadorowie. Kobieta poprawiała suknię, zaś mężczyzna zapytał;
-Czy coś się stało podczas naszej nieobecności?
Morgan kąśliwie odpowiedział:
-Nie, poza tym, że mieliśmy nocną schadzkę z demonami. A gdzie wyście byli, hm?!
Ambasador jakby ignorując pytanie rycerza spojrzał na Thralsaia i Ewana po czym rzekł:
-Są już elfy, to dobrze. Ruszamy dalej, przed końcem tego miesiąca musimy dotrzeć przed końcem tego miesiąca do Shantirii.
Rokuro zaprotestował;
-Ale przecież dopiero co do nas dołączyły, skończyliśmy walkę, a Caladriel nas uleczyła! Muszą mieć choć jeden dzień odpoczynku.
Ambasadorka odpowiedziała nagowi:
-Nie ma na to czasu. Musimy zdążyć nim ten miesiąc się skończy, nie słyszałeś?
Sar- Baddon zapytał się;
-A co wtedy się stanie?
Bezimienny odrzekł:
-Zobaczycie.


//Bonusy:
Theme for Unknows
Theme for Shantirians
Theme for Fellowship//


« Ostatnia zmiana: 25 Października 2010, 21:54:06 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #7 : 25 Października 2010, 22:44:05 »
Hehe... Najlepszym przykładem dowartościowania samego siebie jest umieszczenie się w swoim opowiadaniu :D

Podoba mi się motyw konszachtów Belegora z bohaterami Lochu z H3, choć przyznam, że nie rozumiem logiki tego powiązania. Może wyjdzie w praniu.

Nie podobała mi się natomiast walka. Nie chodzi nawet o to, że została przedstawiona skrótowo, tylko o to, że mamy tu do czynienia z deus ex machina: Znikąd pojawia się trójka elfów, które bez trudu rozpierniczają demoniczne zastępy. Mam też pewną zagwozdkę: Shantria współpracuje z demonami? Czy oni czasem nie są przeciwnikami(Możliwe, że coś mi umknęło)?

W każdym razie jest dobrze. Tak trzym.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #8 : 25 Października 2010, 22:51:32 »
Tak, Shantiria współpracuje z demonami, bowiem oboje czczą Urgasha, który jako jedyny nie przyjmował Bezimiennych jako sojuszników. To było prawdziwą przyczyną jego zamknięcia oraz pojawia się tu teoria, że Smoki żywiołów maja dwoje, a nie tylko jednego rodzica. Czyli ich postępek wobec Urgasha, który okazuje się ich być ojcem (no cóż kazirodztwo wśród bożków był powszechny) rzuca cień na nich. Bezimienni jak wynika z rozdziału i prologu, pragna zniszczyć Ashan by odbudować swój stary świat- Antagarich i Enroth.
Ukazałem tez przeszłośc Belegora, który był sługą samej Mutare, pokazuje w skrótowy sposób ostatnie chwile Antagarichu.
A wątek z Nighonem jeszcze się dopełni, ale jak to sami się potem przekonacie.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #9 : 05 Listopada 2010, 21:25:59 »
Czytało się całkiem przyjemnie...ale nie powiem, że czekam na więcej. Nie dlatego, że źle piszesz czy coś, po prostu nie lubię Ashanu od strony fabularnej. Całkiem zgrabnie wychodzą Ci opisy, dialogi nie są pisane na siłę...
Jeżeli sprawia Ci to przyjemność, kontynuuj. Jest dobrze. :)
Pozdrawiam


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #10 : 09 Listopada 2010, 21:07:13 »
Rozdział trzeci

W Nighon zawrzało, wszyscy mężczyźni zdolni  do walki zbroili się. Kowale kuli zbroje dla świeżych rekrutów i bestii. Do ogromnych wozów ciągnięte przez ogromne warany składowano  żywność, medykamenty i eliksiry. W niektórych elementy zapasowe do katapult, balist i specjalnej broni, która przypominała bardziej skulonego węża z rozwartą, gotową do ataku paszczą. Szamani i demonolodzy sprawdzali namioty i ekwipunek zielarski oraz rzucali zaklęcia ochraniające zapasy przed rozkładem. W świątyni pałacowej trwały ostatnie modły do Ashy i Urgasha. Kapłani wyśpiewywali powoli potężnymi basami psalmy, zaś wojownicy klęczeli przed obliczem Smoków- Rodziców świata oparłszy się o wbite w posadzkę miecze i skłoniwszy głowy w milczeniu. Wśród nich był Mistrz Belegor, w czarnej płytowej zbroi z kolczastymi dagonami, tworzącymi wraz z kantami kirysu kolczastą koronę wokół jego szyi Podobne ozdoby wyrastały z nagolenników i elementów ochraniających ogon. Był prawie całkiem okryty błękitnym płaszczem. Na nim widniało godło Shantiri- czarny płomień. Do Belegor podszedł jaszczuroczłowiek odziany w mniej okazałą zbroję z czarno-metalicznym hełmem z kolczastą korona na szczycie. Powiedział:
-Mistrzu. Jesteśmy gotowi.
Belegor otworzył oczy, które błysnęły jakby dzikim blaskiem. Wstał powoli odrywając swe błękitne miecze z posadzki świątynnej i odrzekł:
-Podaj mi hełm, zgromadź armię na placu głównym, za wilczymi dołami. Niedługo tam będę z resztą generałów.
-Rozkaz, Panie.
Sługa podał Belegorowi hełm i odszedł. Mistrz nałożył ostatni element jego uzbrojenia na głowę i ruszył głównym korytarzem do Sali tronowej. Gdy wszedł już czekali na niego reptilioni i jeden z żelaznołuskich, stojący po środku sali, przy stole z mapami. Belegor zapytał:
-Jak sytuacja?
Jaszczuroczłowiek odziany w skórzaną zbroję i kolczugę oraz hełm ozdobiony długimi, kolorowymi piórami odrzekł:
-Wszystkie wojska dotrą nad granicę na czas. Podróż odbywa się bez żadnych komplikacji, gorzej natomiast z demonami, posiłki dotrą znaczniej później.
Belegor zapytał:
-Czemu? Już dawno im wysłaliśmy wiadomość.
Żelaznołuski się wtrącił:
-Bezimienni. Już ruszyli Panie. Demony próbują opóźnić ich marsz, lecz armię mutantów prowadzą sami Ci co nie mają imion. Kupili nam trochę czasu, ale nieuniknione będzie spotkanie z nimi.
-O to się nie martw, ja się nimi zajmę. Oto moje rozkazy: Generał Shah’Gurak zostanie tu na straży z 2 oddziałami, rekrutując z sąsiednich wiosek nowych obrońców stolicy. Jeśli my polegniemy ty musisz tu bronić kryształu, aż ostatnia plugawa kreatura ich dzieła nie padnie.
Żelaznołuski ukłonił się mówiąc:
-Rozkaz, Mistrzu.
Belegor kontynuował:
-Reszta idzie ze mną bronić granicy, aż do upadłego. Nikt nie będący naszym sojusznikiem nie ma prawa wejść na nasz teren.
Generałowie uderzyli pięściami w kirysy na znak przyjęcia rozkazów i ruszyli za nim. Gdy wyszli z pałacu przed ich oczami stanęła ogromna armia Shantirian wiwatujących na cześć ich mistrza, oraz bóstwa Ashę i Urgasha. W pierwszych szeregach stanęli zwiadowcy i treserzy jaszczurów wraz ze swymi dwunożnymi, na wpół pierzastymi pupilami o ostrych piłkowanych zębach i ostrych pazurach. Większe, całkiem pokryte łuską, z grzebieniami wzdłuż pyska rozwarły kaptury zza głowy i syknęły groźnie. Za nimi stali jaszczuroludzie i reptilioni z długimi, mocnymi łukami. Odziani byli lekką skórzaną zbroję lub kolczugi. Dalej mieczami o puklerze uderzali wojownicy i saureni. Byli odziani w zbroje, a niektórzy mieli na hełmach pióropusze z piór rajskich ptaków. Przy nich stali treserzy trzymający na łańcuchach drakonidy i widłogony. Za nimi stali szamani i demonolodzy, również okryci w kolczugi, lecz poprzetykane skórami zwierząt i liśćmi ziół. W ostatnich szeregach wiwatowali saureni na tyranozaurach oraz żelaznołuscy i smokokrwiści odziani metalowe kastety, naramienniki i hełmy. Ci ostatni z tyłu trzymali ostrza tytanów- broń przypominającą połamany na wskroś miecz, którą ponoć sam Urgasha im wykuł jako dar dla swych wiernych wyznawców.
Belegor podniósł ręce na znak milczenia i powiedział:
-Już dość! Już dość! Dość ci co mienią się władcami Ashan dyszeli na tej ziemii. Ci co się boją nawet swych imion. Ci co rozłączyli Ashę i Urgasha, poprzez ich boskie dzieci nagrzeszyli! Otumanili wszystkich przeciwko nam i naszym sojusznikom. Czas położyć kres kłamstwu i obłudzie! Czas by pokazać im, że prawda leży po naszej stronie! Po stronie Shantirii!! Idziemy…na.. WOJNĘ!!!!
Armia zaczęła wiwatować skandując:
-Asha! Urgash! Shantiria! Na wojnę!!
Do Belegor podszedł generał, który wcześniej omawiał w Sali tronowej ruchy wojsk i szepnął do Niego:
-A co z tą drużyną, która towarzyszy Ambasadorom?
Mistrz odwrócił się i uśmiechnąwszy się powiedział:
-Mam dla ciebie specjalna misję...
……………………………………………………………………………………………….......

-Eh… nuży mi się. Ciągle tylko las i las, kiedy dojdziemy w końcu do Bringstone. Zapasy się nam kończą, a to miasto będzie ostatnim jakie byśmy ujrzeli przed granicą z Shantiria, a za nią nie będzie przyjaznym nam istot- jęknął Thrangval.
Ambasador odpowiedział:
-Już niedługo, zajdziemy na chwilę do miasta by uzupełnić zapasy żywności, wody oraz by kupić konie. Przydadzą się nam, bo droga daleka, a czasu mamy coraz mniej.
Sar-Baddon odrzekł:
-Dobrze, że demony już nas nie atakują, widać to był patrol zwiadowczy.
Jeden z elfów mu zwrócił się do Niego:
-Jeśli tak, to mamy prawdziwe powody by się ich obawiać.
Ambasadorka zapytała elfa:
-A wcześniej mieliście jakieś wątpliwości?
-A kto by nie miał- do tej pory nas nie zaatakowały i tylko wy mówicie o nich jako o zagrożeniu.-odpowiedział elf.
-Jeszcze nasz mistrz Sar-Elam. Demony są inne niż my, bo mieli innego stwórcę, a co za tym idzie są zupełnie inni od nas. Taka różnica między nimi, a  nami kiedyś czy później zaowocuje konfliktem.- odrzekł Sar-Shazzar.
-Zgadzam się z Tobą młodszy- półżartem odpowiedział magowi Baddon.
Nagle konie stanęły jakby za rozkazem. Ambasador powiedział:
-Jesteśmy na miejscu. Macie pół dnia do wykonania wszystkich niezbędnych przygotowań, ja z Ambasadorką zajdziemy do miejscowego Ratusza. Trzeba zgłosić atak demonów na nasz obóz, oraz dowiedzieć co się dzieje przy granicy. Zobaczymy się za miastem, przed Zachodem Słońca.
Drużyna się rozdzieliła. Rycerze z Sar-Baddonem zaszli wpierw do stajni by kupić konie, Thralsai i Ewan ruszyli do kowala po strzały i by naostrzyć miecze. Sar-Shazzar z elfką postanowił pójść wpierw na targ by uzupełnić zapas żywności i ziół, a potem odwiedzić miejscową gildię. Thrangvar poszedł z nimi, lecz potem się rozdzielił gubiąc się w tłumie. Zaczął marudzić:
-Eh… jak zwykle musimy wykonywać ich rozkazy. Czemu ci ambasadorowie sami nie zrobią czegoś tylko my mamy załatwiać za nich. Zrób to, zrób tamto. To ma być drużyna, pff….  Jesteśmy tylko ich sługami. Mam dość! E tam, niech reszta im się łasi, ja idę na piwo.
Krasnolud wszedł do tawerny i usiadł na stoliku wrzeszcząc do starego, łysiejącego karczmarza:
-Jedno piwo dziadku! Ha ha!
-Powinieneś się zachowywać mości Panie Thrangvarze.
-Hę? A to ty Rokuro. Nie z elfami?
Nag usadowił się naprzeciwko krasnoluda, wtedy podeszłą do nich kobieta z blond włosami zapięte w kok z tyłu głowy i o maślanych oczach. Podała piwo krasnoludowi mówiąc:
-Proszę, 2 sztuki złota poproszę. A dla Pana co?- zapytała gdy Trangval wrzucił na jej tacę cztery sztuki złota. Prokuro odpowiedział:
-Tylko wodę.
Thrangvar zdziwiony zachłysnął się piwem opluwając nim stół swą brodę. Zaskoczony powiedział:
-Ty jesteś facet. Napij się czegoś mocniejszego, a nie wodę.
Rokuro odrzekł:
-Samuraj nie powinien pić alkoholu. Kodeks mi tego zabrania, a nie mam zamiaru łamać zasad bushido.
-Ale nie jesteś w swoim kraju, facet masz jedno życie i chcesz je marnować z powodu jakichś tam  kodesków.
-To że nie jestem w swoim kraju nie zwalnia mnie z bushido. Nieważne gdzie, zawsze będę samurajem. 
-Ale te wasze rodzime trunki możecie pić co?
Nag odchrząknął i zwrócił się do kelnerki, która przez cały czas przysłuchiwała się rozmowie:
-Zatem poproszę rozcieńczone woda wino jeśli będzie.
Kobieta przytaknęła odchodząc od stolika i chowając dwie sztuki złota w duży dekolt. Krasnolud widząc to połknął ślinkę, rozbudzając swą męską wyobraźnię. Rokuro widząc go mruknął pod nosem:
-Hentai-no baka.
Thrangvar natychmiast się odwrócił do naga i powiedział:
-Czy ty mnie właśnie obraziłeś?
-Skądże znowu.
-Znam ten ton, właśnie mnie wyzwałeś…
Rozmowie, a raczej małej kłótni przysłuchiwała się wysoka postać w płaszczu z kapturem. Potem skierowała swą uwagę na szepcącym przed nim dwojgiem ludzi w zbrojach,  z odrzuconymi na bok hełmami i tarczami na plecach. Z godła na nich można było wnioskować iż byli to strażnicy.  Oni tez spoglądali na nietypową parę przybyszy i jeden z nich szepnął drugiemu:
-To są oni.
-Tak? Skąd to wiesz?
-Nag z krasnoludem? Oni byli z tą dwójka bezimiennych co wpuściliśmy do miasta. Król dał rozkaz przepuszczenia ich bez kontroli. Nie ufam im.
-Rozkaz to rozkaz. A widziałeś elfy?
-Tak, jest ich troje, dwóch mężczyzn i kobieta. Żebyś ją widział, na Sylatha te jej piersi, gdybym tylko…
Wysoka postać wstała od stolika i podeszła do Thrangvara i Rokuro, pytając się:
-Przepraszam, czy to wy jesteście wojownikami z tej drużyny idącej po…. kryształ?
Krasnolud trzymając prawą rękę za rękojeść młota zapytał:
-A ty to kto?
Nieznajomy rzucił im na stolik żelazna tabliczkę z symbolem Bezimiennych i  powiedział:
-Posłańcem.
Rokuro rozpoznał znak na tabliczce i odpowiedział:
-Nie kłamie. Jakie wieści dla nas?
Postać podała nadze kryształowe pudełko ze złotymi ramami, mówiąc:
-Podarunek z przekazem zarezerwowanym tylko dla Ambasadorów. Może być otwarte tylko raz, więc uważajcie.
-Dobrze, weźmiemy to.
-Dziękuje Panie.
Thrangvar mamrocząc pod nosem ledwo dopił piwo, gdy Rokuro odrzekł:
-Musimy wychodzić, Słońce zaczyna zachodzić. Chodź.
-Ej, a twoje wino.
-Nie ma czasu.
Krasnolud chrząknął parę razy i poszedł za nagiem. Kelnerka widząc pusty stolik zapytała;
-A co z winem?
-Ja wezmę- odezwała się postać w kapturze, biorąc kubek i wrzucając dziesięć złotych monet na tacę. Kobieta ukłoniła się, mówiąc:
-Dziękuje Panie.
Nieznajomy postawił już pusty kubek na tacę i wyszedł z tawerny. Przechodząc bocznymi uliczkami doszedł do muru, gdzie za drzewem był wyłam i przeszedł przez niego. Gdy wydostał się poza teren miasta zrzucił kaptur ukazując zielony, jaszczurczy łeb o złotych, wężowych oczach i zniknął w pobliskim lesie.
………………………………………………………………………………………………

Przy obozowisku byli już Thrangvar, Rokuro, Sar-Shazzar, oraz elfy. Pakowali oni ostatnie paczki na wierzchowca nagi- ogromnego jaszczura, o końskim pysku, małymi kończynami zakończonymi kopytkami, za to z potężnie umięśnionymi tylnymi i grubym, prostym ogonie. Za esowata wygiętą szyja na silnych przedramionach wisiało siodło, specjalnie przygotowane dla beznogich jeźdźców. Po chwili z traktu przyszli ambasadorowie. Jeden z nich zapytał:
-Wszyscy są?
-Nie ma tylko rycerzy i Sar-Baddona- odpowiedział Thralsai. Bezimienny im odrzekł:
-No cóż, nie mamy czasu, zatem musimy…
-Czekaj!- krzyknął krasnolud i powiedział:- spotkaliśmy posłańca z waszego kraju. Miał coś dla was. Jakiś pakunek i przekaz.
Thrangval mówiąc to wziął od Rokuro puszkę i zaczął ja powoli otwierać. Gdy ambasadorka spojrzał na Nią, krzyknęła:
-Nie otwieraj tego! To jest…!
Nagle rozbłysło światło krasnoluda odrzuciło od szkatułki na kilka metrów. Z  puszki wyskoczyło dwanaście istot. Wszystkie zamiast nóg miały jakby obłoki gęstego dymu, który je utrzymywał w powietrzu. Sześć z nich była czerwona, druga połowa niebieska. Pierwsza szóstka była całkiem czerwona poza obłokami pod nimi. Troje z nich zamiast małych rogów na głowie miało turbany oraz złote obręcze na przegubach. Druga szóstka podobnie, lecz te bez turbanów wyglądały na kobiety. Ambasador widząc te stwory ryknął:
-Głupcze! Otworzyłeś Puszkę Pandory! To pułapka!!
Rzucił w stwory potężna wiązkę błyskawic, która zabiła jednego z czerwonych istot, a reszta rozpierzchła się, szykując się do ataku na pozostałych członków drużyny. Bezimienna krzyknęła:
-To ifryty i dżiny! Uważajcie na te czerwone bo maja tarczę ognia!
Zanim jednak zdążyła wspomnieć to, Rokuro z oparzoną lewą ręką odsuwał się od ifryta w turbanie. Na jego szczęście Sar-Shazzar rzucił w potwora lodowy promień i zamroził na jakiś czas. Elfka podbiegła do nagi i zaczęła go leczyć. Thrangvar gdy się ocknął zobaczył nad sobą dżinkę i  w ostatniej chwili przeturlał  się nim jej promień go zdążył dosięgnąć. Krasnolud błyskawicznie wstał wziął młot i biegł przed siebie. Geniuszka poleciała za nim, gdy wleciała do lasu dostała gałęzią po twarzy. Jęknąwszy zaczęła pocierać oczy nie zauważyła jak krasnolud przebiegł dokoła niej i wspiął się na skały. Doszedłszy na szczyt spojrzał na dół obrócił młot ku ostremu końcowi i zeskoczył ryknąwszy na całe gardło. Dzinka zdążyła tylko spojrzeć do góry i wtedy  młot wbił się jej miedzy oczy. Jej ciało zamieniło się gaz, który wleciał do jakby znikąd zmaterializowanej lampy. Krasnolud widząc to pokręcił głową, mówiąc:
-O nie, nic z tego malutka. Hajja!
Thrangvar zamachnął młotem i szerokim końcem zmiażdżył naczynie.
Reszta nie miała tak dobrze, elfy celnie strzelały w ifryty, próbując zwiększyć dystans między wojownikami, a potworami, lecz czary rzucane przez dżinów wzmacniał ifryty znieczulając je nawet na bardzo celne strzały. Rokuro dwoma mieczami walczył z geniuszami, zaś
Ambasadorowie rzucali zaklęcia w miryda, nagle ten uwięziony wcześniej w lodzie, uwolnił się, lecz wtedy wokół niego i ifrytów pojawił się biały okrąg, z którego błyskawicznie wyrosły lodowe kolce, zabijając ifryta z turbanem i drugiego z rogami. Pozostałe osłabione nagle zamarzły pod wpływem zaklęcia rzuconego przez ambasadorkę. Unieruchomione stały się łatwym celem dla elfów. Ewan szybko do nich podbiegł i swą halabardą odciął im głowy. Odskoczył zanim ogień umierających potworów mógł go dosięgnąć. Dżiny zajęte wspomaganiem geniuszek nie zauważyły jak Sar-Shazzar zakradł się do nich od tyłu i wycelowawszy rzucił kulą ognia. Atak przeżył tylko jeden i wtedy rzucił zaklęcie, po którym wcześniej zabite potwory zmartwychwstały, poza dwoma mirydami. Rokuro widząc przeklął:
-Kso!!! I co jeszcze?! Może wezwą jakąś poczwarę?
-Co już pękasz młodziku?
Jeden z atakujących naga geniuszy szubko się odsunął unikając potężnego ataku młotem krasnoluda. Kapłan runów podsumował:
-Ubiłem już dwa razy niebieska damulkę to i ty dasz radę, chyba że wraz z nogami nie masz tez siły samuraju.
Rokuro uśmiechnął się, mówiąc:
-Chciałbyś krasnoludzie.
Thrangvar rzucił czar wspomagający naga i pozostałych wojowników i ruszył z nim na geniusze. Sar-Shazzar i ambasadorowie pozbyli się ifrytów, zaś elfy ostrzeliwały dżiny uniemożliwiając im rzucanie czarów. Mimo to siły słabły. Ocalały miryd z impetem poleciał ku czarodziejowi. Shazzar nie miał szans na rzucenie kolejnego zaklęcia. Nagle z nieznanego mu kierunku poleciała magiczna strzała, która przebiła głowę zaskoczonego ifryta pozbawiając go życia. Zza traktów pojawili się rycerze i Sar-Baddon na koniach. Krasnolud skwitował sytuację:
-Przybyła kawaleria.
Morgan i poprowadził szarżę. Baddon rzucając cenie magiczne strzały pozbył się ostatnich ifrytów, zaś dżiny padły pod końmi i mieczami odsieczy. Na polu bitwy została jeszcze para dżinek, z której jedna uderzona w brzuch młotem poleciała na drugą pozwalając Rokurowi na efektywny atak katanami i dobijając je. Gdy pozostały po nich tylko lampy Thrangvar począł je miażdżyć swym młotem, Az zamieniły się w płaskie kawałki metalu. Sar-Baddon widząc co pozostało z obozowiska po bitwie zapytał:
-Co to było?
Ambasador odpowiedział:
-Pułapka. Zastawiona pewnie przez Shantiria.
Nag usprawiedliwiając powiedział:
-Ale przecież ten posłaniec miał wasz glejt. Tabliczkę z symbolem waszego zgromadzenia.
 Bezimienna wyjaśniła:
-Już od dawna jesteśmy w stanie wojny z Shantiria, pewnie złapali wcześniej jakiegoś posłańca i odkrywszy nasze glejty nauczyli się je wyrabiać. Nie spodziewałam się tego po tych gadzinach. Ciekawe po co to było?
Ambasador podszedł do otwartej puszki, spojrzał na jej błyszczący klejnot na przedniej ściance. Zezłościwszy się rzucił potężna błyskawicę na szkatułę niszcząc ją całkowicie.
………………………………………………………………………………………………

-No i tyle z tej pułapki. Nie udała się, a dobrze szło, gdyby nie ta odsiecz….- powiedział jeden z generałów przerywając swa wypowiedź czyszczeniem swej szaty z pyłu i dokończył:
-na dodatek straciliśmy jeden z naszych widzących kamieni, na marne.
-Wprost przeciwnie. Pułapka się udała znakomicie- odpowiedział Belegor, uśmiechnięty dopowiedział:
-Zdobyliśmy to co chcieliśmy.
-Nie rozumiem Mistrzu. Co osiągnęliśmy tym w ogóle? Żaden z drużyny nie zginął, ci bezimienni również. Co osiągnęliśmy?- zapytał generał.
-Wiedzę, mój drogi. Wiemy kim są ci ambasadorowie.
-Nie rozumiem Panie.
Belegor wychodząc z namiotu odwrócił się do generała z błyskiem w oku powiedział:
-Znam ich imiona.



IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Cebulak
(Hadrian)

*

Punkty uznania(?): 7
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 062


Uzależniony od niebieskiego

Zobacz profil
« Odpowiedz #11 : 09 Listopada 2010, 22:10:54 »
Udane opowiadanie, ciekawy pogląd na świat Ashanu. Ekstra, że osadziłeś się w swoim opowiadaniu. Jesteś przebiegł, ale co dadzą ci te imiona?


IP: Zapisane
Cytuj
Cahan: Hadrian się ucieszy, a jeśli ktoś nie będzie chciał grać, to będzie znaczyło, że go nie lubi. A przecież Hadriana wszyscy lubią, więc wszyscy zagrają. Plan idealny  8)
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #12 : 10 Listopada 2010, 02:34:41 »
Znajomość imion "Bezimiennych"? Zobaczysz, zobaczysz...


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #13 : 12 Listopada 2010, 16:35:43 »
"Hentai-no baka!" - Yeah, Rokuro FTW! :D

Jest zauważalnie lepiej niż z poprzednią walką. Przede wszystkim, ta jest dłuższa i lepiej rozplanowana.

Jest... Hmm... Dobrze, nawet bardzo. A swoją drogą, znajomość imion Bezimiennych musi być przydatna, co nie?

Keep it up.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #14 : 05 Grudnia 2010, 17:14:20 »
 Rozdział czwarty
Armia Bezimiennych posuwała się nieprzerwanie naprzód. Nie przeszkadzały jej zaczepki demonów, mutanty można wymienić nowszymi modelami, a główne siły wroga są blisko. Bezimienni okrzyknięci generałami za zadanie mieli odwrócić uwagę Shantirian od kryształu, by Ambasadorowie mogli go zagarnąć i zabrać na wyspę w celu odprawienia rytuału. Na przedzie jako mięso armatnie były popędzane troglodyty z włóczniami  oraz te ciężej uzbrojone w kawałki  żelastwa i lodowe piki, które po uderzeniu wybuchały lodowym powiewem, który zamarzał na odległość trzech włóczni* od rzucającego . Nad ich głowami i resztą armii latały modliszki- potwory, wyglądające jak bezrękie harpie z błoniastymi skrzydłami i ogonem jak u skorpiona. Wśród ciemno-ubarwionych młodych osobników** były jaskrawsze, większe wzlatywały w okolice wiosek ludzkich i zwabiać mężczyzn i po stosunku wbić zapłodnione jajo we wnętrze otumanionej ofiary. Bezimienni w ten sposób zwiększali liczebność swej armii, nie obchodziło ich to iż ofiary pochodzą z Imperium Gryfów- wiernego sojusznika. Niżej latały beholdery i „twarzożercy”***  nowy nabytek armii, stworzony przez jednego z generałów po udoskonaleniu jego przepisu, który miał jeszcze w chwili zagłady Antagarichu. Od pozostałych bezimiennych wyróżniał się zakutym szczelnie, czarnym, kolczastym hełmem na głowie. Od flanki „pełzały” dridery, dar od Ashy dla Bezimiennych. Oczywiście to nie skłoniło ich do wiary w tą boginię, ani w Malassę, której smoki nie chciały służyć pod banderą wzgardzonych nimi istot. W środku szli spokojnie czarownicy i łupieżcy umysłów, dawni magowie ze Siedmiu Miast, którzy zapragnęli pobierać nauki od Bezimiennych- taka kara spotyka zuchwałych magików. Ich twarzy uległy zniekształceniu zamieniając się w coś rodzaju głowonoga, swe pokrętne ciała ukrywają w długich szatach, z których wystają tylko kościste, trupioblade dłonie zakończone szponami. Za nimi majestatycznie szły mantykory i chimery o kilku różnych głowach: lwiej, wilczej i smoczej i kilku ogonach, zakończonych kolczastymi buławami. Za nimi szły najsilniejsze znane innym twory Bezimiennych- behemoty****. Stwory te zakute w łańcuchy ciągnęły za sobą platformy z laboratoriami, gdzie były tworzone kolejne mutanty, które miały zastąpić martwych i rannych żołnierzy- po co marnować energię na ich leczenie skoro szybciej można zrobić nowe? Ciała martwych i rannych są zbierane jako materiał do stworzenia nowych osobników. Wyjątkiem są behemoty i chimery, które są leczone przez czarowników. Generałowie zbierali się w namiocie na jednym z platform by omówić plany najazdu. W środku namiotu zebrało się pięciu z nich- szósty był zajęty przy doglądaniu machin bojowych i tak zwanej „broni ostatecznej”. Ten o zakutym łbie zapytał pozostałej czwórki:
-Czy mamy jakieś wieści od zwiadowców? Demony szykują kolejny napad na nas?
Oficer cały zakrytym szerokim, szarym płaszczem z kapturem odrzekł:
-Nie od wszystkich, lecz jeden przyniósł nader dobre wieści. Demony całkiem zniknęły z tych okolic, ruszyły wesprzeć te jaszczurki z bagien, choć jeden z ich oficerów chce z nami rozmawiać, jako dowód zachęty współpracy naszemu zwiadowcy wyjawił szlak obozów należących jednego z władców chaosu, to on prowadzi oddziały wspomagające jaszczurki.
-Hm…. Ciekawe, naprawdę ciekawe, a co z naszymi ruchami? Jakieś postępy?
Wtedy odezwał generał charakteryzujący się zakrwawionymi, skórzanymi rękawiczkami:
-Wszystko idzie zgodnie z naszymi przewidywaniami. Modliszki rozmnażają w dużych ilościach, nawet jeśli nam zabraknie materiału, modliszki-matki wezwą swe nowonarodzone młode z ciał ofiar. Imperium Sokoła ignoruje ostatnie wzmianki o masowych zniknięć mężczyzn- tylu przecież jeszcze mają, Kilka setek mniej nie zrobi im żadnej różnicy, w końcu to tylko beznadziejnie naiwne robaki. Mój współtowarzysz jeszcze dogląda machiny i naszą broń. Wspaniale się rozwijają, gdy dojdziemy na miejsce ostatnie z nich już dojrzeją.
-Wspaniale. A wracając do demonów, jak to coś miało na imię?
-Nie pamiętam dokładnie, nie słuchałem wtedy zwiadowcy, ale chyba brzmi…. Mal-beleth, czy jakoś tak.
…………………………………………………………………………………………………

   Drużynę od granicy z Shantirią dzielił tylko dzień drogi. Dzięki wierzchowcowi księcia Rokuro tempo marszu znacznie się przyśpieszyło i Ambasadorowie zgodzili się na całodzienny wypoczynek. Obóz skrzętnie i szybko został złożony. Po raz pierwszy od wyjścia z Falcon’s Reach mieli czas na porządny, spokojny posiłek. Okolica była bardzo spokojna, więc postanowiono by warty były tylko dwuosobowe i trwały po dwie- trzy godziny. Pierwszą miał sir Morgan z Sar-Baddonem, potem Thralsai z Ewanem, koło północy zmienili ich Sar-Shazzar i lady Trisha. Gdy pozostali poszli spać, a księżyc powoli wydostawał się zza chmur mag wstał od ogniska i powiedział do paladynki:
-Wybacz, że muszę Cię na chwilę opuścić, ale musze iść do lasu… na chwilę.
Trisha odpowiedziała:
-Możesz oddać mocz za obozem, nie bój się, nie będę patrzeć. W wojsku o przyzwoitość w tych sprawach nie ma mowy, za dużo czasu to zajmuje, szczególnie gdy wróg blisko.
Zawstydzony młodzieniec odparł:
-Wiem, ale…. nie jesteśmy na wojnie i wolałbym mieć chwilę prywatności.
Powiedziawszy to ruszył przed siebie do lasu. Gdy zaszedł dość daleko by go nie widziała i dość blisko by bez problemu dojść do obozu. Odwiązywał pas od swej szaty i stanął w rozkroku gdy nagle poczuł mocne uderzenie z tyłu głowy, upadł nieprzytomny na ziemię.  Nad nim stały trzy istoty, które potem szybko i bezszelestnie ruszyły do obozu. Trisha w tym czasie spokojnie czekała na maga. W myślach śmiała się z jego wstydliwości. Nagle coś zachrzęściło. Błyskawicznie wstała, wyjmując miecz z pochwy i zawołała:
-Czy to ty Sar-Shazzar?
Zrobiła ledwie kroków gdy nagle coś ją złapało za szyję i zanim zdążyła krzyknąć zatkano jej usta i nos jakąś szmatką, która pachniała różnorakimi kwiatami, po czym wdychając ten aromat, Trisha natychmiast usnęła. Z cienia rzuconego przez ognisko było widać iż porywacz miał kocie uszy i bezładnie zwisający z tyłu ogon. Pozostała dwójka zaczęła obchodzić obozowisko dookoła, szukając czegoś lub raczej kogoś. Jedna z nich weszła do namiotu, po chwili wyszła, trzymając za ramiona… Cindarile, która została uśpiona w podobny sposób co Trisha. Gdy trzeci z porywaczy zatarł ślady uciekli, przeskakując przez cierniste krzewy i okrążyli okolicę parę razy nim przebiegli tuż obok powoli budzącego się Sar-Shazzara.
………………………………………………………………………………………………

-Pobudka wszyscy! Trisha i Cindarile porwane! Wstawać na wszystkie Dzieci Ashy! 
Całe obozowisko wstało na równe nogi i… ogon w przypadku naga. Krasnolud jeszcze nie dobudzony zapytał:
-Co się dzieje… kuźnie zgasły czy co? A gdzie dziewczyny…
-Porwane!! Porwały je!- wrzasnął młody arcymag.
-Kto? Kiedy? Gdzie? Jak?!- zaczęli zasypywać Sar- Shazzara pytaniami.
Mag odpowiedział:
-Nie wiem gdzie i kto! Wiem że niedawno, bo widziałem porywaczy.
-To czemu za nimi nie biegłeś?- z pretensją zapytał młodszego Sar-Baddon.
-Bo byłem ogłuszony. Wyszedłem do lasy na chwilę by…. miałem pilna potrzebę i wtedy dostałem w tył głowy i zemdlałem, gdy się ocknąłem widziałem jak uciekali z Trisha i Cindarile, były uśpione bo się nie ruszały i nie krzyczały. 
Rokuro odparł:
-Za pewno to byli Shantirianie, jesteśmy tylko dzień drogi stąd do ich kraju.
-Nie-odpowiedział arcymag- To były zupełnie inne istoty. Miały kocie uszy i ogony, a poruszały się z taka zwinnością jak elfy.
Thrangvar uśmiechnąwszy się powiedział:
-Kocie elfy, heh…. a myślałem, że elfy są bardzo grzeczni, a tu wychodzi na to, że nie bez przyczyny mieszkają w lesie, co?
Ewan kąśliwie go zripostował:
-My przynajmniej nie musimy odprawiać stosunku z ziemią by mieć dzieci.
Krasnoluda z oburzenia, aż zatkało, gdy miał już odpysknąć Morgan ryknął:
-Nie kłócić się! Nasi towarzysze zostali porwani, niewiadomo co te istoty im zrobią trzeba je ratować nim będzie za późno.
Bezimienny wtrącił się do rozmowy mówiąc:
-Zatem niech Sar-Shazzar pokaże nam gdzie widział ostatnio porywaczy.
Mag zaprowadził ich tam, przy okazji odkryli, że wcześniej istoty okrążyły teren by zmylić ewentualny pościg, nie docenili jednak twardej głowy arcymaga. Na miejscu znaleźli ślady prowadzące w jednym kierunku, ruszyli wzdłuż tropów. Okazało się iż na początku były trzy pary śladów odpowiadające ludziom lub elfom, potem nagle przekształciły się w wielkie kocie łapy. Widać musieli dosiadać jakiś kotów. Drużyna biegła nieustannie gdy nagle na jej drodze stanęły ogromne istoty, które pilnowały drogi. Były one dwunogie, pochylone do przodu. Pysk jakby po połączeniu wołu z lwem, grzywa ciągnąca się wokół szyi, wzdłuż grzbietu aż do nasady szczurzego ogona. Miały trójpalczaste kończyny, ręce zakończone ostrymi pazurami, zaś nogi kopytkami. Thrangvar odrzekł:
-Ale paskudy macie w tych lasach. Mój młot wreszcie będzie miał co miażdżyć.
Nagle obok bestii wyskoczyły równie duże…. kotołaki, posturą przypominające silnie umięśnione wilkołaki, lecz o kocich cechach, zamiast wilczych. Przy nich pojawiły się wątłe wilkołaki z dzidami wymierzonymi wprost na mężczyzn. Morgan wyjąwszy miecz warknął:
-Jeśli to ma nas powstrzymać to się grubo…
Nagle poczuł zimny, metaliczny dotyk na szyi. Usłyszał wtedy aksamitny głos za sobą:
-Na twoim miejscu bym nie krzyczał i schował miecz w pochwie, chyba że chcesz stracić głowę.
Rycerz spojrzał na resztę drużyny, każdy z nich był unieruchomiony w podobny sposób… poza krasnoludem, który dusił się przyciśnięty do ziemi przez łapę jednego z kotołaków. Zauważył bezimiennego, który dał mu do zrozumienia by opuścił miecz. Morgan posłusznie schował ostrze. Wtedy głoś mu powiedział:
-Jako goście pozwolę was zaprosić na ceremonie przyjęcia. Azyl Ashy jest w pełni, już czas.
Likantropy i bestie odsunęły się na bok. Ciemnoskóre elfki o srebrnych oczach bez źrenic, ubrane w tygrysie kaptury i przepaski wzięły Thrangvara za ręce i zabrały z resztą drużyny „asekurowanych” przez równo ciemnoskóre elfki, ale uzbrojone w skórzane zbroje okryte błyszczącą kolczugą. Weszli do wioski, pełnej elfów i istot im podobnych, lecz o kocich uszach i ogonach oraz likantropów. Z lasu wyszły hipogryfy i dużych rozmiarów tygrysy. Oczy wszystkich skierowane były na centrum wioski, na którym była niewysoka piramida o kształcie czworościanu lecz z odciętym stożkiem. Na jej szczycie były Trisha i Cindarile, ubrane w same skóry. Sar-Shazzar wściekły warknął:
-Co chcecie z nimi zrobić potwory?! Zostawcie je!
Niezrażony słowami mężczyzna powiedział:
-Po pierwsze, jestem seldrynem, poza nami likantropy i nocne elfy- ci co pozostali wierni Ashy i jej skrytym wcieleniu. A wasze kobiety… zdecydują czy przyjmą ją, czy nie.
 Kapłanka- ciemnoskóra elfka o kocich uszach i ogonie podniosła kielich. Seldryni zaczęli mruczeć, bębny ruszyły w tan, elfki zaczęły śpiewać, głosem przypominającym miauczenie lub lament, do nich potem dołączyli seldryni wyśpiewujący słowa modlitwy. Wilkołaki wyły, tygrysy ryczały z kotołakami, złoto-biały kielich został podany Trishy, gdy wypiła łyk podali naczynie Cindarile. Gdy kielich wrócił do rąk kapłanki księżyc był na szczycie, wszyscy z niecierpliwością czekali na efekt. Nic jednak się nie działo. Strażnicy opuścili broń.  Jeden z nich odrzekł:
-Jak widać, wybrały swoje dawne życie i uczucia do swych bliskich, niż miłość naszej matki Ashy. Wybaczcie nam za to porwanie. Oddamy wasze kobiety, jeszcze raz przepraszamy.
Rokuro zaskoczony zapytał:
-Co się właściwie miało stać?
Kapłanka która zeszła z ołtarza odpowiedziała:
-Miały stać się częścią naszego społeczeństwa. Jak widzicie nas jest tu niewiele, zaledwie jedna wioska. Tylu nas pozostało po wojnie smoczych bóstw. Ten rytuał miał nas uratować, przedłużyć nasz ród, by wiara w Ashę i jej kochanka nie przeminęła.
Zaskoczony Sar-Baddon zapytał:
-Kochanka? Ashy?!
Seldryn wyjaśnił:
-Wasi bogowie nie zrodzili się z samej woli Ashy, ale z miłości bogini i jej kochanka. Jednakże luby by ratować ich wspólne dzieło poświęcił się, lecz niestety złapany i oczerniony przez złe istoty został niesłusznie ukarany i wtrącony do więzienia. Ranna i osamotniona Asha porzuciła swe dzieci i spoczęła na tym srebrnym globie, by pogrążyć się w smutku i wyleczyć się z ran ciała jak i serca.
Książe Rokuro zapytał:
-Jakie jest miano owego kochanka?
Kapłanka powiedziała:
-Brzmi ono…
-Ekhm…-przerwał Bezimienny, mówiąc:
-Wybaczcie że przerywam wam rozmowę, lecz jesteśmy dość zmęczeni, a wrażeń mamy dość. Czy jest miejsce, gdzie możemy przenocować?
Mężczyzna odpowiedział:
-Oczywiście. Na obrzeżu wioski jest budynek przeznaczony dla gości, tam też ulokowaliśmy wasze kobiety wraz z ich wcześniejszym ubiorem. Chociaż tyle możemy zrobić w ramach przeprosin, za ten cały kłopot.
-To zdecydowanie nam wystarczy-odpowiedział ambasador.
Seldryn zaprowadził ich do miejsca spoczynku, gdzie potem w wygodnych jak na leśne standardy łoża.
………………………………………………………………………………………………

Wszędzie palił się ogień,  gdzie nie spojrzeć leżały trupy wojowników, kobiet, dzieci i bestii. Seldrynka uciekała pomiędzy zgliszczami, słysząc jęki kolejnych mordowanych osób. Przerażona z krzykiem uciekała do swego domu, zatykając swe uszy by nie słyszeć wrzasków. Wbiegła na schody, otworzyła drewniane drzwi i zatrzasnęła je. Krzyknęła:
-Miriam, zabierz brata! Musimy u…AAAA!
Ciało kobiety odleciało w bok wraz z palącymi się drzwiami. Do chatki wszedł Bezimienny, spojrzał swymi jadowito-zielonymi oczami na podpalone truchło bez żadnych emocji. Rozejrzał się dookoła szukając kogoś i usłyszał kwilenie. Zauważył kołyskę tuż przy przeciwległej ścianie. Podszedł i zobaczył seldryńskie niemowlę. Odchylił lewy rękaw, ukazując trupioblada dłoń z czarnymi paznokciami. Podniósł rękę nad niemowlęciem i gdy ze środkowego paznokcia wyrósł , ostry płaski pazur powiedział:
-Przez to, że za dużo wiecie, sami siebie.... skazaliście na zagładę!
Błyskawicznie wbił w szyje niemowlaka uciszając go na zawsze. Pazur przebił tchawicę, aortę wraz z kręgosłupem. Jedynie co było można usłyszeć to chwila cichutkiego charczenia i chrzęst kręgów podczas obracania szponem w szyi ofiary. Pazur po chwili ponownie zamienił się w paznokieć, zaś Bezimienny spojrzał  w prawa stronę i uśmiechnął się złowrogo. Podszedł bliżej by zobaczyć młodą seldrynkę, zapewne nastolatkę, której łzy leciały ciurkiem, patrząc przerażona na wysokiego, bladego elfa o kruczoczarnych, długich włosach. Bezimienny powiedział do niej:
-Ciebie nie zabiję, przydasz mi się. Chodź do mnie robaczku, nie zrobię ci dużej krzywdy…. 

//Ceremonia
--------------------------------------------------------------------
*1 włócznia= 1,26 metra
**Wszystkie modliszki są samicami- nie ma w tym gatunków os. męskich.
***Facebluggery z „Mrocznego Mesjasza”
****Takie jak w Antagarichu


« Ostatnia zmiana: 05 Grudnia 2010, 18:25:55 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Strony: [1] 2 3    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.069 sekund z 18 zapytaniami.
                              Do góry