I kolejny rozdział. Dłuższy i zawierający 3 POVy, choć głównie Shad.
https://docs.google.com/document/d/1BQ0-C4z0WTIR7mzkTKdHYn3_RZECB4AvdLcy_-FPOxA/edit?usp=sharingCień Nocy
Rozdział XVIII: Złe Łowy i Gorsza Dyplomatyka
Zmierzchało. Słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi, zabarwiając niebo na pomarańczowo-różowy kolor. Ostatnie, ciepłe promienie dnia smugami przedzierały się przez korony drzew. O tej porze doby olszyna cieszyła oko, ale nie ucho. Panowała cisza. Ptaki, wiewiórki i inne zwierzęta - wszystkie zamilkły około godziny temu. Night podejrzewała dlaczego. Jej ofiara niedługo wyjdzie ze swojej kryjówki.
Czarna klacz czekała. Trup leżący obok niej dalej był zimny i sztywny. Przestało ją to zresztą już interesować jakiś czas temu. Zdążyła już wypłakać wszystkie łzy. Podobno to oczyszcza… Chyba raczej wypiera. Z emocji, z uczuć. Pozostawiając tylko pustkę i ból. Oraz poczucie bezsilności, że nawet zemsta nie przywróci życia zmarłego i nie odkupi win.
Przymknęła oczy. Zmęczone i piekące od długiego płaczu domagały się snu. Chciała nacieszyć się tą chwilą luksusu. Rozmyślała. I zastanawiała się nad swoimi decyzjami. Szybko doszła do wniosku, że choć plan zabicia wampira jest głupi, bez krzty sensu i nie zmieni nic, to jednak powinna to zrobić. Tak po prostu. Musiała, pokonać własną bezsilność i zagłuszyć wewnętrzne cierpienia.
W końcu, po czasie, który mógł być równie dobrze wiecznością, jak i ułamkiem sekundy, usłyszała znajomy łopot i ryk. Hualong przybył. Bez niego nie odważyłaby się pomścić Sunday. Obecność smoka uspokajała ją. Wierzyła, że w chwili zagrożenia obroniłby ją. Może zielony gad był ironiczny, wredny, złośliwy oraz zachowywał się jak ostatni kretyn, ale alikorn czuła, że może na nim polegać.
- Jestem. Przybyłem! - rozległo się warknięcie.
Odetchnęła z ulgą. Bała się, że ją ochrzani i odmówi udziału w całym przedsięwzięciu. Smoki różniły się od kucy nie tylko biologią. Ten gatunek myślał inaczej, a jego kultura była z punktu widzenia kucy zimna i brutalna. A Hualong, skoro wyrzucono go ze stada, musiał być wyjątkowo ciężkim przypadkiem. Zastanawiała się już, czy to dlatego, że był wredną, złośliwą mendą, ale doszła do wniosku, że to jednak nie to. On po prostu był głupi. Zawsze mówił co myślał i nie przejmował się konsekwencjami. Osobiście lubiła w nim tę cechę. Ceniła sobie szczerość.
- Dobrze. Leć cały czas nade mną, tak aby mnie nie zgubić, ale jednocześnie staraj się być jak najwyżej - poleciła.
- Ty wiesz, że mogę nie być w stanie ci pomóc? Drzewa rosną za gęsto, nie dam rady tu wylądować.
Zamyśliła się. Jej łuskowaty przyjaciel miał rację. W gruncie rzeczy była zdana tylko na siebie. Oczywiście, jego pomoc i tak była zbędna. W końcu na pewno da radę. Skoro Spell fajczył tego typu kreatury, to jej miałoby się nie udać? Phi!
- Jeśli polegnę, to spal cały ten cholerny las! - rzekła butnie.
- Jadłaś coś? Bo nie jesteś sobą… Jasne, nie ma sprawy, ale wiesz, że polowanie na wampira to raczej głupi pomysł? Sunday nie pomścisz, a sama zginiesz. Przecież ty nie umiesz walczyć!
- Wiem, wiem. Ale tak się składa, że prze pięć bitych lat żyłam wśród takich, co między innymi potwory biją. A ja po prostu czuję, że muszę…
- Rozumiem. Zemsta to też smocza rzecz. Chociaż nie, nie rozumiem. Mści się przyjaciół, a nie przypadkowe osobniki. Ale cóż… Ściemnia się, moja arogancka, narcystyczna towarzyszko, wznoszę się!
Zielonogrzywa uśmiechnęła się szeroko. Coraz bardziej wierzyła w powodzenie swojego skazanego na porażkę planu. I choć szara klacz nie była jej przyjaciółką, to czuła się odpowiedzialna za jej śmierć. W końcu gdyby raczyła wczoraj ruszyć swój ciężki zad, to liliowogrzywa najprawdopodobniej nie zostałaby zamordowana. Może nie mogła jej przywrócić do życia, ale odebranie go bestii, która zabiła Sunday uznawała za swój obowiązek.
Królowa powinna odpowiadać za swych poddanych. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej zrzucając swoje obowiązki na kogoś innego - doszła do wniosku.
Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała w pokryte pośmiertnym bielmem, niebieskie oczy. Wykonała szybki ukłon, a raczej skinięcie łbem, jak gdyby martwa klacz była jej towarzyszem walki. Zastanawiała się, czy coś powiedzieć, ale uznała, że byłoby to sztuczne, zwyczajne i pretensjonalne.
Chciała działać i tyle. Pogalopowała przed siebie, parskając niespokojnie. Pragnęła zostać zauważona jak najszybciej. Wolała mieć już to za sobą , nie miała najmniejszej ochoty być na nogach przez całą noc. Po chwili zadziałał kierowany przez lenistwo głos rozsądku. Zwolniła do kłusa, a po chwili do stępa.
Jest jeszcze za wcześnie, nie marnuj sił, Night.
Nie przejmowała się gdzie idzie. Stąpała spokojnie, uważając by nie wpaść w liczne pajęczyny i nie spotkać się z czyhającymi w nich niechybnie tłustymi krzyżakami. Night Shadow bardzo nie lubiła pająków. O ile takie skakany uważała jeszcze za słodziutkie i urocze, o tyle całą resztę ośmionogiego rodu stawonogów traktowała jako największe zło tego świata, chcące ją zabić poprzez zamach na jej serce. W końcu bliskie spotkanie z takim bezkręgowcem groziło zejściem na zawał.
Zwierzęta, których krew nie była czerwona , nie musiały obawiać się wampira. Klacz nie wiedziała, czy były one dla niego toksyczne, czy najzwyczajniej w świecie niesmaczne. A może po prostu za małe i nie warte uwagi? W końcu jak wbić kły w komara bądź chrząszcza?
To musiałoby być rzeczywiście trudne. No i pancerz. Potwory takie jak wielkie skolopendry mają ochronę zapewnioną przez chitynowy szkielet zewnętrzny. Przydałaby mi się teraz taka zbroja - pomyślała alikorn. - W zasadzie, to wielka szkoda, że wampiry nie żywią się pająkami i komarami.
Stanęła na chwilę. Rozejrzała się na boki. Wszędzie wokół niej las wyglądał tak samo. Olsze, strumień, paprocie, olsze, bluszcz, mrowisko, olsze, jar, olsze… Zdawała sobie sprawę z tego, że nie zna tego terenu, więc równie dobrze może iść na chybił trafił. Ale nie do końca. Bo w grę wchodziła jeszcze mgła.
Biały opar zdawał się gęstnieć coraz bardziej, napływał od strony mokradeł niczym chmury przesuwające się po niebie. Jak spadająca z wodospadu woda wlewała się się we wszystkie zagłębienia. Wyglądało to iście magicznie, nienaturalnie…
Nienaturalnie? Świetnie! Jeśli to coś jest częściowo magiczne, to zaprowadzi mnie do źródła. Po nitce do ciasta, czy jakoś tak!
Zawahała się. Mgła zdawała się wołać czarną klacz, co napawało ją przerażeniem. Zamknęła oczy i na sztywnych nogach zanurzyła się w białe mleko. Poczuła na pysku chłód oraz wilgoć. Uchyliła powieki i westchnęła, bo miała wrażenie, że nagle znalazła się w innym świecie.
Las, za dnia jasny i radosny, teraz przypominał stare cmentarzysko o północy, kiedy niebo zasnuwają chmury i tylko lekkie światło Księżyca przez nie przedziera. Czarne pnie wyglądały jak wysokie, kamienne obeliski, a krzewy przywodziły na myśl niskie kurhany. Brakowało tylko hord nieumarłych kucyków, takich jak alikorny z Alikorngard.
Pasowałyby tutaj idealnie.
Trącane kopytami liście chrobotały głośno, łamane gałązki trzeszczały głośno, co cieszyło Shad. Na krzyki, jęki, wrzaski oraz płacze nie przyszła jeszcze pora, lecz zwyczajne odgłosy przemieszczania się również powinny zaciekawić potwora.
Mam nadzieję, że akurat tej nocy wylezie ze swego legowiska na żer. W przeciwnym razie nachodzę się na marne, a drugiej nocy nie zamierzam spędzić w ten sposób. Tu jest zimno, mokro, komary tną, a mi ciągle chce się sikać!
Nighty szybko załatwiła tę ostatnią potrzebę i machnęła zielonym ogonem. Nie była zbyt zadowolona. Jej pęcherz czuł się przeziębiony, krzaki nie służyły zdrowiu czarnej klaczy. Organizmy alikornów matka natura przystosowała do spania w puchowych łożach, jedzenia najlepszych owoców, podawanych na srebrnych tacach oraz do władania. Magią i innymi kucykami. Pola w końcu nie zaorzą się same…
***
Ognisko paliło się, skwiercząc radośnie i wypuszczając gęste kłęby szarego dymu. Siedzące i leżące dookoła kuce, otulały się szczelnie płaszczami i z wdzięcznością przyjmowały dawane przez ogień ciepło. Światło również miało zastosowanie praktyczne; o wiele lepiej się dyskutuje, jeśli widać twarz rozmówcy. Bez niego nie zobaczyłby nawet własnego rogu. Z zachmurzonego nocnego nieba nie spływał blask Księżyca oraz gwiazd.
- Więc mówisz Spell, że jesteś sprzedajną suką, która chce iść na łańcuch do króla Nocy? - zapytał drwiąco zielono umaszczony pegaz.
Róg turkusowego jednorożca zajaśniał groźnie. Bastard niewątpliwie wycelował go w Crossbowa i niechybnie skończyłoby się to dla Greena źle, gdyby nie wtrącił się Javelin Ichor.
- Stul pysk, Crossbow. Wszyscy wiemy, że jesteś kretynem, nie musisz nam o tym ciągle przypominać - warknął cytrynowy ogier. - A ty Bastard nie zachowuj się jak byle odsadek.
- To ja tu dowodzę, Javelin - przypomniał niebieskogrzywy.
Zachowują się gorzej niż żołnierze Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy. Jak udało im się mnie pokonać, skoro ich organizacja polega tylko na wzajemnych wyzwiskach oraz podważaniu kompetencji dowódcy? - zastanawiał się Nnoitra.
Najstarszy z zgromadzonych uśmiechnął się złośliwie i wrócił do obwieszczania ustaleń, jakie poczynił z zielonogrzywy kucem dnia poprzedniego.
- Jak już mówiłem, nie zamierzam brać udziału w wojnie i nie chcę nas wysłać na front. Jednak stała praca pod skrzydłami Darkness Sworda zapewniłaby nam o wiele wyższy komfort życia…
- Nie będę dla niego pracować! - wrzasnął Random, podnosząc się gwałtownie.
- A to niby dlaczego? - zapytał ze zdziwieniem turkusowy jednorożec.
- Bo go nie lubię! - Adventure zrzucił kaptur, ukazując światu szary pysk i brązową, dość bujną grzywkę.
- Przecież ty go nawet nie znasz - zdziwił się Bastard Spell.
- To ojciec Night, to ci wystarczy?! I wyprawa po Amulet Alikorna, żeby daleko nie szukać! To wystarczy! Kuczysyn, do kurwy nędzy, ma gdzieś życie innych kucyków. To zwyrodniały psychopata!
Nnoitra poczuł wewnętrzny gniew. Nie lubił kiedy kucykolwiek obrażał jego króla. Darkness Sword może i miał swoje wady, ale jednorożec nawet lubił tego złotookiego ogiera. Awansował go, płacił nieźle, pozwalał mu wyrazić swoje zdanie na jakiś temat i nawet tego wysłuchiwał. Dla ogiera, który widział sporo skrzydłorogich wielmoży, to Król Nocy stanowił wzór cnót wszelakich.
Wstał, nawet lubił szarego pegaza, ale nie zamierzał pozwolić na obrażanie swojego władcy. Już szykował się do otworzenia pyska, kiedy poczuł czyjeś skrzydło na łopatce. Orange Tail.
- Skończycie to wreszcie?! Chcę iść spać, przestańcie się kłócić, obrażać i ***, zmniejszcie ilość kurw w zdaniu, bo przeciągacie to do rana. A wy dwaj siadać - oznajmiła donośnie pomarańczowa klacz.
Wszyscy Poszukiwacze wyglądali na wyjątkowo oszołomionych. Patrzyli się wielkimi oczami i zataczali łuki półotwartymi szczękami. Nnoitra również zdębiał. Bastard, Awful, Javelin - oni dość często uspokajali rozbrykane towarzystwo, ale Orange… To było tak dziwne, że i pegaz, i jednorożec posłuchali i usiedli.
- Szkoła Night, poznaję - mruknął Spell z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
Jak dla mnie brzmi raczej jak Darkness Sword. Tylko trochę za mało „kurew” przypada na jedno zdanie.
- Orange, siostro… Czy ty jesteś chora? - zapytał zdziwiony Random.
- Stul pysk.
Czerwonooka klacz usiadła z powrotem na swoje miejsce, znajdujące się jak najdalej on Nnoitry. Niebieski ogier zastanawiał się, czy to przypadek, czy po prostu klacz dalej go nienawidzi. W końcu od jakiś dwóch dni nie zarobił od niej ani razu. Nawet na niego ostatnio za bardzo nie wrzeszczała.
Może naprawdę jest chora. Albo mnie lubi. Może mam u niej jakieś szanse?
- Tak jak już mówiłem albo przyjmiemy propozycję naszego alikorna, albo będziemy siedzieć na tym zazadziu dość długo. Grozi nam też, że Jego Wysokość wyśle tu kogoś bardziej kompetentnego niż ten źrebak - kontynuował spokojnie Spell.
Nnoitra pragnął zaprotestować, ale spojrzenie Bastarda odwiodło go od tego pomysłu. Starszy jednorożec był bardziej utalentowany i doświadczony.
- Z drugiej strony Noc może przegrać, a ja wolałbym się nie znaleźć w obleganym Mooncastle. Nie poddadzą się, nie otworzą do bram. Tam dojdzie do rzezi, jeśli to się stanie - zauważył Javelin.
- Nie stanie się - pewnie rzekł Nnoitra. - Z tego co mi wiadomo, to Strong Change powinien już nie żyć. Zgodnie z prawem Królem Zmian zostanie teraz Jego Wysokość, Darkness Sword.
Wzrok wszystkich kucyków skierował się w stronę zielonogrzywego ogiera. Morskooki czuł na sobie ich spojrzenia oraz to co wyrażały. Ciekawość. Strach o to co przyniesie jutro.
- Nie zaakceptują go, dojdzie do wojny domowej, jednak to zwiększa jego szanse. Ale jest jeszcze ta cholerna Equestria. Po której stronie stanie Królowa Celestia? - zapytał Ichor, wstając.
Cytrynowy pegaz odrzucił swą długą, zasłaniającą prawe, złociste oko, bordową grzywę. Javelin Ichor na oko miał około trzydziestu lat. Dowódca Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy zauważył, że cieszył się dość sporym szacunkiem w tej kompani. Rozsądny, zazwyczaj uprzejmy, choć nie stroniący od żartów nie traktował go z otwartą wrogością, jak Crossbow i Orange, ale też nie spoufalał się, jak Random. Można by powiedzieć, że po prostu Javelin ignorował jednorożca. Teraz Nnoitra zrozumiał, że ocenił go źle.
- Mój pan planował by nie mieszała się do wojny - wyjaśnił.
- A jak twój pan zamierza to zrobić, Nnoitro?
- Lordzie Nnoitro - poprawił go niebieski. - Nie mam zielonego pojęcia.
- To wiele wyjaśnia - cytrynowy ogier uśmiechnął się ironicznie. - Panowie, co o tym myślicie? Bo ja uważam, że nasz młody więzień paple bzdury jak młoda klaczka na dworze. Powtarza to czego go nauczono, ale tak naprawdę nie wie nic. A raczej, jego król nie wie nic. Darkness stawia wszystko na jedną kartę, taka jest prawda. Ryzykuje. A my musimy dołączyć do gry.
- Ja bym postawił jednak na Darkness Sworda - stwierdził Spell. - Kuczysyn jest całkiem zdolny. On się z tego wywinie, a jeśli nie, to my się wywiniemy. A do tego czasu pożyjemy na królewski koszt.
Mag zaśmiał się, a Random i Crossbow zawtórowali mu. Javelin skinął łbem, Orange nie zareagowała w ogóle. Za to Awful Look machnął kopytem i odezwał się.
- A co, kiedy się dowie co zrobiliśmy z jego żołnierzami?
- Pochorowali się i umarli. Nnoitra potwierdzi. Prawda? - wzrok Bastarda skierował się w stronę młodego żołnierza.
- Prawda.
W końcu jeśli nie będę kłamał jak z nut, to moja głowa zostanie nabita na pal. A chciałbym jednak wrócić do domu, do Mooncastle. Chcę ponownie ujrzeć swoją rodzinę i przekazać wieści krewnym moich żołnierzy…
- Jakoś nie wierzę w jego zapewnienia… - mruknął żółtogrzywy.
- Ej! Ja z nim piłem, Awful. I Orange też. Prawda, Orange? - zaprotestował Random.
Niebieski jednorożec nie rozumiał szarego pegaza. Jeszcze przed chwilą chcieli się ze sobą tłuc, a teraz ów bronił go w sposób wyjątkowo kretyński i nieumiejętny. No i Adventure nie traktował go jak wroga czy obcego, co również uważał za dziwne.
- Stul pysk - odpowiedziała pomarańczowa klacz.
- Dosyć! Ty Random idź być kretynem gdzie indziej, a ty Orange przestań się tak zachowywać, do cholery! Mam już tego dość, młoda klaczo! Stałaś się wredna, złośliwa i ogólnie nieprzyjemna. Ty chcesz komuś zaimponować?! Jeśli tak myślisz, to się mylisz! Ty jesteś po prostu żałosna! - warknął niebieskogrzywy ogier.
Mina Tail wyraźnie zrzedła. Pegaz zadrżała. Słowa Spella najwyraźniej dotknęły jej czuły punkt, ukryty gdzieś głęboko, za warstwą wrogości i nienawiści do świata. W szkarłatnych ślepiach zalśniły łzy, a może był to tylko odblask ogniska, kto wie? Nie odpowiedziała. Nie zaczęła klnąć, grozić i wykłócać się. Po prostu wykonała zwrot na zadzie i pogalopowała, gdzieś głęboko w noc. A turkusowy jednorożec stał spokojnie, z lekkim uśmieszkiem wymalowanym na pysku.
Chciał pobiec za nią. Objąć, pocieszyć. I przywalić Bastardowi. Zrobiłby to wszystko, gdyby nie magiczna bariera barwy indygo, która nagle przed nim wyrosła i nie pozwalała mu na zrobienie jakiegokolwiek kroku w przód. Spojrzał z nienawiścią na turkusowego maga. Bastard pokręcił łbem i spojrzeniem nakazał mu usiąść.
- Nie teraz. Narada trwa. A ona zasłużyła. Mały opierdol dobrze jej robi. Terapia szokowa zawsze działa. A wracając do tematu… - niebieskogrzywy ogier zamyślił się - Nasz przyjaciel powie to co mu każę, ponieważ to leży w jego własnym interesie. W końcu nie przyzna się królowi, że był idiotą, a nie strategiem i dowódcą. Jeszcze ktoś ma jakieś obiekcje? Nie? Świetnie - Bastard zwrócił wzrok na Nnoitrę. - No, teraz możesz za nią biec. Życzę powodzenia.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Jednorożec zerwał się na równe kopyta i pogalopował śladem miłości swojego życia. Nie słyszał już głosów Poszukiwaczy.
- Czy on leci pocieszać moją siostrę? - zapytał zdziwiony Random.
- On leci poderwać twoją siostrę - poprawił go Spell.
***
Jego Wysokość, Darkness Sword już kolejny dzień spędzał na naradach. Służąca mu do tego komnata, średniej wielkości pomieszczenie, z okrągłym paleniskiem po środku i rozstawionymi wokół niego dziesięcioma, kamiennymi krzesłami, zdążyła mu przez ten czas obrzydnąć do granic możliwości. W palenisku nie palił się ogień, a wielkie okna otworzono. Choć niebo nad Mooncastle było jak zwykle zachmurzone, to dzień należał do upalnych i dusznych. Najwidoczniej znowu zbierało się na letnią burzę. Granatowy alikorn poprawił ułożenie swojego zadka na siedzisku, zdecydowanie niewygodnym. Żałował, że nie kazał przynieść poduszek. Nie zrobił tego nie dlatego, że był głupi. Po prostu miał nadzieję, że jego rozmówca, Sundust Afternoon skończy wcześniej swoje wielogodzinne ględzenie. W końcu i tak będzie martwy, więc to wszystko było bez krzty sensu.
W zasadzie, to niezaproszenie go na ślub mojego syna byłoby chyba wielkim nietaktem. W końcu to w tym tygodniu… No cóż, przeboleję go jeszcze parę dni, a potem niech zdycha!
- …i jako stryjeczny kuzyn drugiego stopnia ciotki nieżyjącego już Strong Change’a, władcy Królestwa Zmian, przypominamy, że ziemie Zachodniej Marchii powinny przypaść w udziale nam! - przynudzał rudowłosy alikorn.
Darkness Sword miał wielką ochotę ziewnąć. Od trzech dni kłócili się o tę durną Zachodnią Marchię, która należała się mu, ponieważ był czyimś tam pociotkiem. Błękitnogrzywy nie miał zielonego pojęcia o co w tym chodzi, ale jako król nie mógł tego po sobie pokazać.
- Nie oddamy Zachodniej Marchii! Należy nam się, ponieważ jesteśmy wujecznym kuzynem stopnia piątego babci dziadka pierwszego lorda tamtych ziem!
Co prawda nie miał pojęcia, czy jest, czy nie jest, ale wątpił by złoty ogier miał to teraz jak sprawdzić.
- Czym jesteście?
- Królem Zmian. I nie oddamy. Nic nie oddamy - wiedział, że popełnia wielki nietakt i miał to gdzieś, siedział tu już w końcu piątą godzinę.
Władca na Firegard spojrzał na niego z wyraźnym niesmakiem wymalowanym na pysku. Wyraźnie gardził Królem Nocy.
- Pragniemy za to wyrazić, że z wielką radością widzielibyśmy was na ślubie naszego syna z Diamond Lady, który odbędzie się za trzy dni - rzekł szybko, by tamten nie zdążył skomentować jego dokładnie siedemdziesiątej drugiej odmowy oddania Zachodniej Marchii.
Na pysku Sundusta wykwitło lekkie zdziwienie i zrozumienie. Szybkie śluby nie należały wcale do wielkiej rzadkości, zaś pytanie się o ich przyczynę było uznawane za niegodne.
- Czujemy się zaszczyceni i dziękujemy wam za zaproszenie. Na pewno nie chcielibyśmy przegapić tak wspaniałego i radosnego wydarzenia.
Ciekawe, czy Dark Mane też uważa je za radosne... Bo ja właściwie tak. Przypadkowo wpadł całkiem korzystnie politycznie. No i patrzenie jaki jest załamany jest naprawdę zabawne.
- Zaś jeśli chodzi o Zachodnią Marchię… - kontynuował Afternoon.
Nie! Litości! Harmonio, błagam! Niech ktoś go za mnie zabije i to szybko.
***
Nie wiedziała ile czasu pozostało do świtu. Doszła w końcu do początku bagien. Wielkie rozlewisko wody, pokrytej grubym dywanem rzęsy. Kępy i łachy, porośnięte niskimi krzewami i powykręcanymi drzewami, głównie wierzbami, brzozami i olszą. Spojrzała w niebo. Wysoko nad nią, po czarnym niebie prześlizgiwał się smok. Nie mogła go dostrzec, ale wiedziała, że tam jest.
Rozpostarła szeroko skrzydła i zaczęła lecieć powoli, niziutko, tuż nad samą wodą. Nie znała ścieżek, a wiedziała, że grunt na takim terenie jest zawodny. Nie chciała się utopić, ani pomoczyć. Nasiąknięte wodą skrzydła stałyby się zupełnie bezużyteczne.
Odór, zalatujący mułem, trupem i gnijącą roślinnością wżerał się do jej nozdrzy. Klacz pokręciła głową z niezadowoleniem. Smutek i gorycz zamieniły się w złość i wściekłość. Night Shadow pragnęła jedynie zemsty, ciepłej kąpieli i zupy jagodowej z orzechami laskowymi. Nie była tylko pewna co do kolejności.
Czarne skrzydła miarowo biły powietrze, odgarniając mgłę i smród. Nie wiedziała gdzie ma się kierować. Na pewno nie za błędnymi ognikami. Wpadłaby w bagno albo kręciłaby się w kółko bez sensu.
- ***! No, *** no! - zaklęła na głos.
Miała już tego szczerze dosyć. Wszystkie sześć kończyn bolało ją ze zmęczenia. Przeziębiony pęcherz dokuczał, a ciało swędziało od ugryzień komarów.
- Hej! Hej! Jest tu kto? Jestem sama, zagubiona i się boję! Pomocy! - jęczała, z nadzieją, że to zwabi potwora.
Najwidoczniej nie była zbyt przekonująca, bo jedyne co osiągnęła, to spłoszenie kilku zaszytych w szuwarach kaczek, które odleciały z głośnym kwakaniem.
- Wspaniale, po prostu wspaniale! - warknęła ironicznie.
Na pobliskiej kępie dostrzegła sporych rozmiarów, martwy pień, porośnięty hubą. Jaśniał w ciemnościach niczym szkielet okryty resztką całunu. Usiadła na nim. Musiała chwilę odpocząć. I zastanowić się. Cisza przerywana tylko bulgotaniem metanu, wydostającego się w wielkich bąblach spod wody. Oznaczało to, że jest raczej w dobrej części mokradeł.
Ziewnęła. Wyczerpanie robiło swoje. Chciało jej się spać, ale nie pozwoliła sobie na to. Nie tutaj. Zamiast tego popatrzyła na ziemię. Mech torfowiec, rosiczki, porybliny, turzyce. Znała wszystkie te rośliny, zawsze jej się podobały. Dostrzegała ich subtelne piękno, nienarzucające się swoją wielkością i jaskrawością. Teraz jednak nie zwracała na to większej uwagi. Myślała o Sunday.
- Dlaczego to musiało się stać? - szepnęła. - Przeznaczenie? Pech? Zbieg okoliczności? O, losie! Dlaczego jesteś tak okrutny? Dlaczego świat jest brutalny? przecież Ty jesteś podobno dobra. Tak, Harmonio. Podobno. Giną niewinni, a kuczesyny łażą po ziemi. Podobno wszystko ma jakiś głębszy sens… Coraz bardziej rozumiem, że Sunshine Arrow miała rację. Walczyć i nie poddawać się, pomimo tego, że sprawa jest z góry skazana na porażkę. Bo inaczej, bo inaczej nic nie ma sensu i można tylko oszaleć. Ona się nie poddała! Ja też się nie poddam! - czarna klacz niemal wykrzyczała ostatnie słowa.
Uniosła łeb. Ujrzała przed sobą młodego i olśniewająco pięknego ogiera, o długich, smukłych nogach. Sierść alikorna była biała jak śnieg, a długa, srebrzysta grzywa falowała łagodnie. Łagodne, szare oczy patrzyły na nią zachęcająco, przyzywająco, hipnotyzując.
Chodź do mnie, piękna klaczo - usłyszała w swojej głowie delikatny i melodyjny głos.
Nighty zamrugała oczami i zachichotała. Doskonale wiedziała, że wampiry nie lubią gonić swoich ofiar. Tworzą iluzję i hipnotyzują cele, które same do nich przyłażą i dają się zabić. Dopiero jeśli ta strategia się nie powiedzie, to gonią swój posiłek.
- Naprawdę? Piękny ogier? Serio? Harmonio! To jest żenujące!
Wstała i uruchomiła skrzydła. Przywołała w umyśle znajome symbole - węża pożerającego własny ogon, tworzącego okrąg, w który wpisano pięcioramienną gwiazdę, runę ognia i wiele innych. Poczuła siłę magii przepływającą przez całe jej ciało, od kopyt po róg i uwolniła energię.
Kula ognia, wyjątkowo mała i licha uderzyła w potwora, nie czyniąc mu żadnej szkody. Shad zaklęła. Stwór zasyczał przeciągle i metamorfował do swej prawdziwej postaci.
Teraz przed nią znajdowała się istota z postury i kształtu przypominająca kuca, alikorna. Podobieństwo kończyło się jednak na sylwetce. Wampir miał białą, niemal przeźroczystą skórę, pozbawioną sierści, wielkie, skórzaste, smocze skrzydła o czarnobrunatnej barwie, która ciągnęła się od nich po grzbiecie, tworząc brudną, przywodzącą na myśl pasmo zgnilizny pręgę. Krótki, gruby i ostro zakończony, wygięty róg. Czarne, skołtunione grzywa i ogon, antracytowe ślepia, o szkarłatnych, pionowych źrenicach. Uszy dziwnie wykręcone, o ostrych końcach. I paszcza. Długa wąska, bardziej charcia niż końska. O obrzydliwych, czarnych wargach. Zakrwawiona, skrywająca igłowate, długie, białe zęby.
Mag?! Zabiję! - tym razem głos zmienił się. Teraz wwiercał się w mózg, intensywnym brzęczeniem i wibracjami.
Zielonogrzywa przełknęła ślinę i spróbowała ponownie przywołać ogień. Ta próba okazała się być kompletną klapą. Z jej rogu poleciały tylko wątłe kłęby dymu.
Wampir rozwinął skrzydła i kłapnął paszczą. Zasyczał ponownie. Tym razem głośniej. Nie trzeba jej było tego powtarzać. Błyskawicznie wyczarowała zieloną błyskawicę i posłała ją we wroga. Krzaczaste nitki energii magicznej spłynęły po nieumarłym, niczym strużki wody.
Stwór otrzepał się, jak mokry pies. Odbił się i skoczył, pikując w kierunku Night. Bała się, ale postanowiła, że nie będzie uciekać. Dalej uważała, że ma szansę. Nie chciała też, by cała noc włóczęgi poszła na marne, a zabójca Sunday dalej chadzał bezkarnie po tym padole.
Będę walczyć i wygram!
Zabiję!
Ja ciebie też - pomyślała.
Utkała zaklęcie i w ostatniej chwili otoczona została tarczą, przypominającą mydlaną bańkę, grubą na kilka centymetrów i o zielonej barwie.
Potwór siłą rozpędu uderzył w jej silną barierę, odrzuciło go i wpadł w bagno, rozbryzgując brudną wodę. Skorzystała z okazji i wzniosła się wyżej, oddalając się od przeciwnika, potrzebowała czasu.
Ogień! Ogień! Potrafię to zrobić! Robiłam to już, no dalej! - myślała gorączkowo, przyzywając i wzmacniając czar.
Wampir podniósł się już i leciał, sunął ku niej. Był szybki, był bardzo szybki. Poruszał się z dziką gracją, iście kocią i przerażającą. Jego róg zalśnił od czerwonej magii, dziwnej i niezrozumiałej dla Night. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.
Szkarłatny promień trafił w barierę czarnej alikorn, niszcząc ją. Klacz spanikowała i odsadziła się w powietrzu, rzucając do ucieczki. Śmiertelnie przeraziło ją, że ta istota była zdolna przełamać jej tarczę. W końcu nie udało się to nawet tym bestiom z Alikorngard. Słyszała syki potwora, mrożące krew w żyłach. Coraz głośniejsze, doganiał ją.
Zmusiła skrzydła do szybszego ruchu i wykonała gwałtowny zwrot. Uwolniła magię. Kula ognia, większa od pierwszej, ale wciąż marna uderzyła istotę prosto w pysk, powodując brzydkie, różowo-czerwone poparzenia. Wampir zawył i zaatakował wściekle. Zadany mu ból tylko go zdenerwował rozsierdził.
Nie miała czasu na użycie magii, po prostu odsunęła się na bok. Stwór zawrócił i zanurkował. Jego róg ponownie zalśnił, a promień trafił Shadow, która nie zdążyła się ochronić w jakikolwiek sposób, prosto w pierś. Nie poczuła uderzenia, ani bólu, tylko dziwne, lodowate mrowienie. Odskoczyła ponownie, unikając długich kłów ledwie o kilka centymetrów.
Spróbowała podnieść tarczę i nic. Jej moc nie działała. Po prostu jej nie było. Podjęła kolejną próbę. Znowu bez efektu. Zaczęła panikować jeszcze bardziej. Całe życie polegała na sile magicznej. Bez niej czuła się zupełnie bezradna i bezbronna. Stwór się zbliżał. Skórzaste skrzydła szeleściły, z gardła wydobywały się syki i niski bulgot, jak gdyby cierpiał, zapewne z powodu obrażeń, jakie mu zadała.
Odwróciła się i wznowiła ucieczkę. Wznosiła się coraz wyżej:
- HUALONG! HUALONG, POMOCY!
Jej przeciwnik był coraz bliżej, niemal czuła jego oddech na karku. Bała się coraz bardziej, wiedziała, że zaraz umrze. Oczy zaszkliły jej się od łez, teraz jeszcze bardziej nie wiedziała dokąd ucieka.
- HUALONG!
Coś złapało ją za grzywę i szarpnęło. Spróbowała kopnąć to na oślep, ale spudłowała, jej noga przecięła powietrze. Strach sparaliżował skrzydła, zaczęła opadać, ciągnąc w dół swojego oprawcę. Nie była już w stanie dobyć głosu przez ściśnięte gardło. Chciała jeszcze raz zawołać swojego smoczego przyjaciela, którego nie było właśnie teraz, kiedy był jej tak bardzo potrzebny.
Jakaś ciecz, chyba ślina spłynęła po szyi klaczy. Kły boleśnie przebiły skórę. Zaszlochała i zaczęła się szarpać z całych sił, co tylko potęgowało cierpienie. Kopała i próbowała dźgać rogiem, ale nic to nie dawało. Leciała w dół, czując na grzbiecie ciężar wampira. Miał od niej o wiele większą masę. Dolne kły również zagłębiły się w ciało klaczy. Jęknęła boleśnie.
To koniec… Zawiodłam siebie, Sunshine Arrow, Bastarda, Orange, Randoma, Crossbowa, Javelina, Blooda, Darka… I ciebie Sunday. Przepraszam, was wszystkich.
Wiedziała, że zaraz zemdleje, czuła jak krew z niej odpływa. Przed oczami pojawiały się twarze ważnych w jej życiu kucyków. W przedśmiertnych majakach słyszała ich głosy, mówiły do niej, szeptały i patrzyły oskarżycielsko.
- Tak głupio zginąć? - pokręciła głową z dezaprobatą generał Arrow.
Nie mogę, nie potrafię. Nie umiem być taka jak ty!
- Obiecałaś, że będziesz na siebie uważać - oznajmił smutno, z ojcowskim spojrzeniem, Bastard Spell.
Ja… Ja przepraszam. Ty byłeś dla mnie ojcem. Przepraszam, Bastardzie.
- Nie powinien był ci wtedy pomagać! - warknął Dark Mane. - Może byś jeszcze żyła!
- To twoja wina! - powiedziała Sunday.
Nie… Nie… Niech to się już skończy!
Nocne niebo rozerwał donośny ryk. Potem nastąpiło ogniste Inferno. Kolejny ból, ostry, piekący. I ciemność. Night Shadow nie czuła już nic więcej.
Wiadomość doklejona: 01 Września 2014, 00:59:38
Przed wami kolejny rozdział.
Wersja na docsach:
https://docs.google.com/document/d/1F7_LnKe2U34vg0HqhXqgNzl2yPf7uc-p9zqyjyzoZIc/edit?usp=sharingCień Nocy
Rozdział XIX: Śluby
Czas płynął szybko, za szybko. Jeszcze niedawno jego świat był jasny i uporządkowany, życie mijało na zabawie i przyjemnościach. Młody ogier wiedział, że to już koniec, jego porządek runął, a wolność poszła uprawiać miłość. Był wściekły.
Dark Mane kopnął z całej siły ceramiczną wazę. W pomieszczeniu uniósł się głośny dźwięk tłuczonej porcelany. Nie obchodziło go, że jest starsza od niego, a nawet od jego martwej już babki.
Z nienawiścią patrzył na jasne, pokryte kwiecistym wzorkiem kawałki, jakby to one były winne jego nieszczęściu.
- Cieszysz się? - usłyszał radosny głos.
Gdyby nie znał go tak dobrze, to pomyślałby, że należy do jakiegoś młodego wojownika. Pozory myliły. Darkness Sword nie był młody.
Król Nocy stał w otwartych drzwiach i szczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu. Dzisiaj wydawał się być znowu rześki, młody i uradowany. Czarny ogier już dawno nie widział swojego ojca tak zadowolonego z życia. I wcale mu się to nie podobało.
- Wprost kwiczę ze szczęścia! A nie, to tylko burczenie w brzuchu! - westchnął z ironią.
- Przesadzasz, synu. Dzień jest piękny, nie pada. Żenisz się z piękną klaczą… - powiedział granatowy alikorn.
- NIE!!! Proszę! Przestań! - jęknął boleśnie.
- A mówiłem ci już, że świetnie dziś wyglądasz? - zapytał błekitnogrzywy, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Rzeczywiście, wyglądał naprawdę nieźle. Szata z czarnego aksamitu i atłasowy, granatowy płaszcz wyszywany srebrną nicią, nadawały mu iście królewski wygląd. Stalowe, czarne buty maskowały cienkie, długie nogi. W nich widać było, że jest wojownikiem, a nie mamisynkiem. Na grzywie nosił prostą, złotą obręcz, która razem z podtrzymującą pelerynę, srebrzystą broszą w kształcie półksiężyca, podkreślała jego dumne i szlachetne rysy pyska.
- Co z matką? - zapytał się cicho.
- A! No właśnie. W zasadzie to właśnie dlatego cię odwiedzam. Czuje się lepiej i będzie na uroczystości. Może nawet na weselu zostanie… - rzekł Darkness.
Dark Mane skoczył na ojca i uściskał go.
- Ej! Dusisz mnie! - jęknął starszy kucyk.
Prawda była taka, że kary ogier nie wiedział co działo się z Moonlight Dust. Poza tym, że od dłuższego czasu jej nie widział. Nikt jej nie widział. Królowa zniknęła. A ojciec długo nie chciał nic mówić. A raczej po prostu nie miał ku temu okazji.
Powiedział, że jest chora i tyle. Nic więcej. Był zajęty, sprawy królestwa były ważniejsze niż własna rodzina. Dark Mane czasami czuł do niego żal. Starszy ogier choć mieszkał w tym samym zamku, wydawał się nieraz przebywać gdzieś bardzo daleko.
A tymczasem królewicz martwił się o swoją matkę. Pedantyczna, wymagająca i surowa rodzicielka zawsze w niego wierzyła oraz wspierała go w trudnych chwilach. Reszta krewnych, dalekich i bliskich, w ogóle nie potrafiła go zrozumieć. Wiedział to, bo jedyne co słyszał, to „Znakomicie, że się żenisz!”. Miał nadzieję, że przynajmniej Królowa Nocy nie obróci się przeciwko niemu.
- Powiedziała, że to znakomicie, że się żenisz.
- Cieszy się?
- Owszem. I pochwala wybór klaczy. Aczkolwiek skonsumowanie związku przed ślubem uważa za naganne i w normalnych warunkach kazałaby mi ciebie ochrzanić, ponieważ zachowałeś się w sposób karygodny i niegodny królewicza - mruknął Sword.
Z jednej strony odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał wysłuchać monologu na temat swojego postępowania, ale z drugiej… Miał nadzieję, że powie, iż jest za młody, kandydatka nie dość dobra albo cokolwiek innego, co by mu pomogło.
- Czas już - westchnął ojciec.
Kary ogier jęknął. Bał się. Przede wszystkim swojej przyszłej żony i jej oczekiwań wobec niego. W myślach już widział, że jego małżeństwo będzie wyglądać tak jak to jego rodziców. Zawsze należało założyć najgorszy scenariusz.
- Dark!
- Idę!
Przewrócił oczami i wyszedł z komnaty.
Powoli stawiał kroki. Oglądał wiszące na ścianach korytarza obrazy przedstawiające królów i królowe Nocy. Ich oczy zdawały się podążać za nim. Patrzyły na Darka z dezaprobatą i wrogością, jak na czarną owcę w rodzie. Młody alikorn przełknął ślinę.
Zamkową kaplicę wyjątkowo wypełniał tłum wiernych. Zjawił się chyba cały dwór Mooncastle oraz delegacja z Królestwa Słońca. Kolorowe plamy światła, wpadającego przez witraże, przedstawiające nieżyjących od dawna Wielkich Kapłanów, pląsały po kucykowych pyskach.
Wielki, wykuty w czarnym marmurze, posąg Harmonii Wojowniczej górował nad wszystkimi. Oczy bogini zrobiono z macicy perłowej, a wielkie, szeroko rozpostarte skrzydła inkrustowano srebrem. Przedstawiona w postaci zakutej w płytową zbroję alikorn, Stworzycielka wyglądała groźnie i bezlitośnie. Zdawała się gniewać na wszystkie kucyki i spoglądać na nie z pogardą.
Wszyscy włożyli najlepsze stroje. Błyszczały brokaty, powiewały tiule i jedwabie, pyszniły się aksamity oraz złotogłowia. Damy obwiesiły się klejnotami, niby drzewka na Przesilenie Zimowe. Ich upięte grzywy, przyozdobione kamieniami i kruszcami, przysłaniały siateczki. Na twarze wielu z nich spływały woalki, niczym kaskady wodospadów. Ich mężowie woleli schować grzywy pod beretami, przyozdobionymi pęczkami piór, najczęściej bażancich.
Na końcu, stworzonej przez dwa rzędy kamiennych ławek, ścieżki z szaro-czarnych kafelków, pod posągiem, znajdował się ołtarz z alabastru i nefrytu. Leżały na nim wianki z jałowca, róż i innych, nieznanych z nazwy Darkowi roślin. Paliły się świece i kadzidełka. Ich delikatna woń owiewała pomieszczenie, maskując nieco smród kucykowego potu. Dzień był gorący. Jego nos czuł to zdecydowanie.
Czekała na niego przed wejściem. Bladobłękitna suknia z długim trenem pasowała do granatowej sierści. Podobnie jak złoty płaszcz, z czarnym Słońcem, znakiem jej rodu. Purpurową grzywę upięto naszyjnikiem z pereł. Uśmiechała się ślicznie i wpatrywała się w niego jasnymi oczami. W tym spojrzeniu była miłość.
Dark Mane zaczął bać się jeszcze bardziej. Zakochana klacz, to zła klacz.
Powiedz jej coś, jakiś komplement - usłyszał w głowie głos ojca.
Nie widział go, pewnie zasiadał razem z gośćmi. Tym bardziej zdziwił go fakt, iż starszy ogier bez problemów używał telepatii.
- Ślicznie dziś wyglądacie, moja pani. Te kwiaty… Hortensje, doskonale podkreślają wasze oczy, piękne niczym gwiazdy.
To są frezje, durniu.
Diamond Lady nie przejęła się tym, że wybranek jej macicy nie zna się na roślinach. Być może również nie odróżniała frezji od hortensji albo po prostu była zbyt mocno zauroczona. W każdym razie, zamrugała oczami i lekko rozłożyła swoje wąskie skrzydła.
- Dziękujemy, mój Panie. Wy również prezentujecie się wspaniale - odpowiedziała dźwięcznym, melodyjnym głosem.
Kary alikorn skinął łbem. Odwrócił się instynktownie i zobaczył lorda Durksuna. Ojciec panny młodej skłonił mu się nisko. Dark kiwnął głową. Był czas. Czas rozpoczęcia.
Stał pod ołtarzem i czekał. Nad nim, na piedestale stał Wysoki Kapłan. Starszy już jednorożec odziany w tęczowe szaty. Obok siebie miał swojego drużbę, Moon Huntera. Szary ogier uśmiechał się szeroko. Najwidoczniej był kolejnym, który cieszył się z jego nieszczęścia.
Zagrały organy. Głośno, nisko i mocno. Aż szybki w witrażach zabrzęczały.
Dark Mane zadrżał. Poczuł jak lodowata, pojedyncza kropla potu spływa mu po pysku.
- Szlachetni lordowie i piękne damy! - rozległ się donośny głos Wielkiego Kapłana - Zebraliśmy się tu dziś, by być świadkami uroczystości zawarcia świętego związku małżeńskiego przez Królewicza Dark Mane’a rodu Mooncastle, dziedzica Mooncastle księcia Vertonu, Zergrel, Seranu i Maretonii, hrabię Red River, diuka Comtailji, barona Luberbrise oraz Lady Diamond Lady rodu Darksun, dziedziczki Darksun, diuszesy Arengren.
Drzwi do kaplicy rozwarły się z hukiem. Weszła ona.
Prowadził ją ojciec, alikorn o szarej sierści i fioletowej grzywie. Lord Dayfall Darksun nosił czarne szaty i płaszcz ze złotogłowiu, spięty onyksową broszą. Jego twarz nie zdradzała nic. Ale szczęśliwy raczej nie był.
Jedyny, który nie naśmiewa się ze mnie…
Nie, on po prostu dalej jest na was nieco zły. To bliźniaki - powiedział telepatycznie Darkness Sword.
Dark Mane spuścił wzrok na pierwszą ławę. Ojciec, cały wyszczerzony, obejmował matkę skrzydłem. Ona również się uśmiechnęła. Lekko. Widać było, że jest zmęczona.
Jego kuzyni, wujowie i inni krewniacy, wyraźnie znudzeni całą farsą.
Sundust Afternoon, patrzący podejrzliwie. Rozmyślał o czymś.
Co? - młody ogier prawie zemdlał.
To, że dziewczyna najprawdopodobniej nie przeżyje porodu… - twarz granatowego ogiera wyraźnie spoważniała.
Dzięki Harmonii!
Spokojnie, znajdę takich fachowców, że urodzi gładko jak krowa rozpłodowa. Już lubię moją przyszłą synową…
Dark Mane jęknął boleśnie. Cały świat zdawał się być nastawiony przeciwko niemu.
Klacz doszła do podestu. Płatki herbacianych róż spadały z jej wianka. A może ktoś je rozrzucił po posadzce? Był zbyt zajęty rozmyślaniem na tematy egzystencjalne, by zauważać takie drobiazgi.
- Harmonia kocha swe dzieci - ględził kapłan. - I pragnie by trwały na świecie aż po wsze czasy. Dlatego użyczyła nam, kucykom część swojej mocy. Wraz z sakramentem małżeńskim obdarowuje nas mocą dawania życia…
Mnie chyba obdarowała wcześniej - zauważył.
Król Nocy zachichotał, najwyraźniej dalej podsłuchiwał jego myśli. Wysoki Kapłan przerwał na chwilę swoją przemowę i spiorunował go wzrokiem, ale władca uśmiechał się dalej. Słudzy Harmonii nic nie mogli mu zrobić.
- Bogini cieszy się, że dzisiejszego dnia, dwoje młodych połączy się duszą, umysłem i ciałem…
Skoro się cieszy, to niech mnie, ***, zastąpi!
Panna młoda wpatrywała się w niego jak w obraz. Czuł się przerażony i osaczony. Coraz bardziej rozumiał decyzję swojej siostry sprzed pięciu lat.
- Czy wy Lordzie Dayfallu Darksun zgadzacie się oddać kopyto waszej córki, Lady Diamond Lady Darksun.
Wielmoża skinął łbem i rzekł:
- Tak, zgadzamy się.
- Co Lady Darksun wniesie mężowi w posagu?
- Nasza córka wniesie mężowi w posagu Arengren, pięćset tysięcy złotych gwiazd i sto hektarów puszczy Eastforest - pysk Lorda Dayfalla wyrażał niezadowolenie.
Chabrowe oczy kapłana zwróciły się w kierunku Dark Mane’a.
- A wy, Królewiczu Nocy, zgadzacie się na taki posag?
Młody ogier miał szczerą ochotę kopnąć świętego kuca prosto w ten durny łeb. W życiu nie był w Arengren, nawet nie wiedział gdzie to leży. Złoto miał, ziemie też. I najchętniej wykrzyczałby wszystkim zebranym co myśli o całym przedsięwzięciu zwanym ożenkiem.
Ale nie mógł tego zrobić. Ojciec patrzył. Matka zresztą też. Gdyby zepsuł uroczystość i powiedział „Nie” to…
Zamknąłbym cię w lochu, a do picia dawał wodę brzozową. Na obiad żarłbyś sałatkę cebulowo-buraczaną. Jeszcze jakieś obiekcje?
- Tak, zgadzamy się.
Dayfall Darksun usiadł obok rodziców Darka. Diamond Lady podeszła bliżej. Za nią znalazła się klaczka, może 10 letnia. Miała ciemnoszarą sierść i blond grzywę. Lewitowała przed sobą bordową poduszkę, na której spoczywała wstążka, upleciona ze srebrnej nici.
- Czy oboje pragniecie związać się ze sobą, połączeni świętym węzłem małżeńskim?
- Tak - odpowiedzieli, Diamond Lady z wyraźną radością i entuzjazmem, a Dark wprost przeciwnie.
- Czy wychowacie swoje źrebięta w wierze w Harmonię?
- Tak.
Kary ogier myślał, że zaraz zemdleje. Jego przyszła żona niemal skakała z radości. Chyba jeszcze nie wiedziała, że umrze przy porodzie. W sumie nic dziwnego. Była klaczą, wierzyła w miłość, szczęście i Harmonię. Zapewne sądziła, że wszystko ułoży się doskonale, a jej życie potoczy się jak typowej księżniczki z baśni.
- Czy będziecie ze sobą w szczęściu i chorobie, póki śmierć was nie rozłączy? - świdrujący wzrok jednorożca wbił się w duszę Królewicza.
Oby rozłączyła szybko… - pomyślał.
- Tak.
- Wasza Wysokość, czy bierzecie sobie Lady Diamond Lady Darksun za żonę?
Spojrzał na klacz niczym na wychodek pełen wijących się larw. Coraz bardziej przyznawał rację Moonowi, że trzeba było czytać książki, deklamować poezję albo robić cokolwiek innego niż chędożenie szlachcianek.
- Tak - mruknął z przygnębieniem.
- Lady Darksun, czy bierzecie sobie Królewicza Dark Mane’a Mooncastle za męża?
- Tak - pisnęła radośnie granatowa alikorn, niemal upuszczając bukiet.
Moon Hunter i Shecat podeszli bliżej. Kapłan swoją magią przejął od nich szarfy - srebrną i złotą, po czym połączył je zaklęciem i połączył za pomocą jednej, długiej wstęgi rogi młodej pary.
Mane czuł się jeszcze bardziej osaczony. Krople potu spływały mu po twarzy. Nie wiedział, czy to z gorąca czy ze stresu.
- Wasza Wysokość, możecie pocałować pannę młodą.
Dark Mane miał wielką ochotę zapytać, czy musi, bo wolał jednak tego nie robić. Spojrzał na urodziwą twarz klaczy, która odrzucała go, jakby pomazano ją kałem.
Klacz zatrzepotała rzęsami, objęła go i pocałowała namiętnie. Królewicz miał wrażenie, że jego pysk zaraz zostanie pożarty. Czuł jej wilgotne wargi i drobne kończyny przednie, okalające jego szyję. Zapach jej perfum, moreli i cytryny…
Po czasie zdającym się wiecznością, Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun oderwała się od oszołomionego ogiera. Pociągnęła go do wyjścia z kaplicy, podskakując radośnie i absolutnie niezgodnie z obowiązującym na dworze ceremoniałem.
Kucyki tupały entuzjastycznie. Darkness Sword i Moon Hunter wyglądali jak gdyby mieli zaraz umrzeć ze śmiechu, Królowa uśmiechała się dystyngowanie, Lord Darksun krzywił się z niesmakiem, Sundust Afternoon wyraźnie się nudził, a Shecat ryczała nie wiadomo dlaczego i po co. Być może też chciała brać ślub albo po prostu zrozumiała, że w przyszłości ją również czeka to tragiczne wydarzenie.
Młoda para wyszła z sanktuarium. Czyste, niebieskie niebo zastąpiło gwiaździste, kamienne sklepienie. Wiał lekki, ciepły wiatr. Jego nozdrza mogły w końcu nieco odpocząć.
***
Znalazł ją szybko, nie odleciała daleko. Była nad strumieniem, nie wiedział, czy jest wściekła czy tylko smutna i załamana. Czerwonawa grzywa znajdowała się w nieładzie, różowa kokarda gdzieś się zawieruszyła. Z oczu klaczy kapały łzy. I ogień.
Dewastowała drzewa, głównie młode brzozy, które łamały się po spotkaniu się z okutymi w stalowe buty kopytami. Drzazgi latały na wszystkie strony w akompaniamencie trzasków i przekleństw klaczy.
Nnoitrę obleciał strach. Niebieski jednorożec nagle uznał, że jakakolwiek interakcja z Orange Tail w stanie wkurwionym może skończyć się śmiercią, kalectwem i pniakiem w odbycie.
Spróbował wycofać się niepostrzeżenie, ale było już za późno.
- Pokaż się, kimkolwiek, ***, jesteś - warknęła pomarańczowa pegaz.
Zielonogrzywy wyszedł zza krzaków i pokrzyw. Spróbował się uśmiechnąć. Nie wyszło mu. Spoglądała na niego ognista furia, największy koszmar każdego ogiera - wściekła klacz w rui.
Orange przeciągnęła się i rozpostarła skrzydła. W jej oczach czaiła się rządza mordu. Parsknęła ze złością i wykonała pojedynczy krok w stronę paladyna. Pozbawiony magii nie miał jak się obronić.
- A więc poszedłeś za mną. Dlaczego? Bastard cię wysłał? A może podobnie jak ten kurwi syn uważasz, że jestem żałosna?! - ostatnie słowa niemal wykrzyczała.
Zrobiła jeszcze jeden krok. Nnoitra wiedział, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a wkurzona klacz go zabije. Przełknął ślinę i rzekł niepewnie:
- Nie…
- Nie? Co nie? Wypierdalaj stąd, do kurwy nędzy! - wrzasnęła.
W czerwonych oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Ogier w ogóle nie mógł zrozumieć co się z nią dzieje.
- Nie - odpowiedział nieśmiało. - Nigdzie nie pójdę bez ciebie.
Klacz stanęła jak wryta. Po chwili otrząsnęła się. Pociągnęła nosem, po czym machnęła łbem i ponownie przyjęła groźny wyraz pyska. Kąciki jej oczu i warg drżały niebezpiecznie.
- Bastard potraktował cię okropnie, nie powinien tego robić…
- Stul pysk.
Kolejny krok, Nnoitra już niemal czuł jej ciężki, dyszący oddech na twarzy. Odsunął się. Zbliżyła się jeszcze bardziej.
- Nie uważam byś była żałosna… Orange… Ja chyba ciebie kocham - wyrzucił to z siebie wreszcie.
Tail uśmiechnęła się szeroko i złośliwie. Przysunęła się jeszcze bliżej i zaczęła delikatnie głaskać jednorożca po pysku. Choć marzył o czymś podobnym każdej nocy, to na jawie kulił się ze strachu.
W końcu, po zdającej się wiecznością chwili klacz odsunęła się, machnęła ogonem i odwróciła się. Paladyn westchnął z ulgą. To był błąd.
Odwróciła się jak żmija. Zdradliwie i szybko. Chlasnęła go przednim kopytem po twarzy. Poczuł w pysku ból i metaliczny smak krwi. Zachwiał się na nogach. Cios był mocny, o wiele za mocny na kogoś o jej posturze.
- Nie ma miłości - warknęła z oczami pełnymi łez.
Skoczyła w górę i odleciała, zostawiając go samego. Z żalem spoglądał na znikającą w ciemności skrzydlatą sylwetkę.
Rozwalona szczęka przestała boleć. Teraz czuł inny rodzaj cierpienia. Odrzucenie, samotność i upokorzenie. Usiadł na wilgotnej trawie i jęknął.
Gdybyś mnie kochała to miłość by istniała, Orange Tail. I to nawet szczęśliwa…
***
Królewskie wesele różniło się od szlacheckiego dwoma rzeczami. Przepychem i rozmachem.
Muzykanci byli drożsi, jedzenia było więcej i zrobionego przez lepszych kucharzy, ozdoby z rzadkich materiałów błyszczały dumnie. Nawet goście ubrali się lepiej na tę okazję. W końcu każdy chciał dobrze wypaść przed obecnym i przyszłym królem.
Wydarzenie odbywało się w Halli Jadalnej, największym pomieszczeniu w zamku. Światło wpadało przez wysokie, wąskie, przeszklone okna. Dawały je również kandelabry. Zastawione jadłem, napitkiem oraz fikuśnymi dekoracjami stoły ustawiono w tradycyjną podkowę.
Na jej szczycie, na podwyższeniu, w środkowym miejscu zasiadała para królewska. Po prawicy Królowej usadzono młodą parę, a obok nich rodziców panny młodej, a raczej rodzica, bo Lady Darksun przebywała w ich rodowych włościach. Po lewicy Króla miejsce zajmował Sundust Afternoon. Dalej od podwyższenia znajdowały się miejsca kucyków o mniej znaczących rangach.
Król Nocy uśmiechał się. Był zadowolony i to bardzo. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miał dzień, którego nie musiał poświęcać na bezsensowne rozmowy z Królem Słońca. Mógł się najeść, wyspać, posłuchać muzyki i wypić dużo wina oraz piwa. Do pełni szczęścia brakowało jedynie kochania się z piękną klaczą, ale liczył na to, że ten punkt programu również dzisiaj zaliczy.
Zerknął łakomie na Królową i zaczął się zastanawiać, czy worki pod oczami oznaczają chorobę, niewyspanie czy też jedynie zmęczenie. Niestety brutalny głos rozsądku szeptał mu do ucha, że jego przymusowy celibat jeszcze potrwa nieco więcej czasu.
Jedynym większym zmartwieniem Darknessa było nastawienie Darka do swojego małżeństwa. Granatowy ogier miał nadzieję, że młody alikorn dojrzeje i przestanie histeryzować. Jego zachowanie wobec Diamond Lady zdecydowanie należało do tych niepokojących. Król będzie musiał zdecydowanie pilnować potomka.
Wstał. Nadszedł czas rozpoczęcia uczty weselnej.
- Damy i lordowie, Wasza Wysokość, zgromadziliśmy się tu dziś, by świętować zaślubiny Królewicza Dark Mane’a Mooncastle i Lady Diamond Lady Mooncastle rodu Darksun. Osobiście życzymy młodej parze szczęścia, nieśmiertelności i dużo źrebiąt - błękitnogrzywy ledwie tłumił śmiech - które zajdą daleko, okryją się sławą i chwałą...
Władca nie miał za bardzo pomysłu co mówić dalej. Dlatego postanowił bez większych ogródek przejść do przyjemniejszej części. W końcu wszyscy doskonale wiedzieli kto z kim się żeni, więc dalsze informacje potrzebne raczej nie były.
Napełnił swój puchar ze złota rubinowym winem. Inni podążyli za jego przykładem. Podniósł kielich nieco wyżej i rzekł:
- Wznieśmy toast za szczęśliwe małżeństwo naszego syna, dziedzica Królestwa Nocy i jego przepięknej małżonki!
Wychylił puchar za jednym razem. Uczta została oficjalnie rozpoczęta. Kucyki zareagowały entuzjastycznie. Za wyjątkiem Moonlight, która spojrzała na niego niczym na nieporadnego życiowo źrebaka.
- No co? - szepnął jej na ucho.
- Przygotowaliście sobie jakiekolwiek przemówienie?
Rozsądek należał odpowiedzieć „Tak”, ale wiercący wzrok zielonych oczu klaczy skutecznie odwiódł go od kłamstwa.
- Nie.
Na fioletowym pysku wykwitła wyraźna dezaprobata, która szybko zamieniła się w oficjalną, obojętną maskę.
Nosiła fioletową suknię z atłasu i ametystową biżuterię, pasującą do sierści.
- Pięknie wyglądasz - mruknął. - Ta kolia ci pasuje.
- Dziękujemy, Wasza Wysokość - odpowiedziała, po czym dodała ściszonym głosem - Ale zwracajcie się do nas bardziej oficjalnie, nie jesteśmy sami…
Skinął łbem, na znak, że rozumie. Miała rację, był królem, przynajmniej publicznie. Po godzinach bowiem stawał się kucem o wiele ciekawszym - przynajmniej w swoim mniemaniu.
Za młodu był chociażby mistrzem w sikaniu na odległość. Umiał też wypić dwa litry czystej wódki na raz i przeżyć. Nie wspominając o osiągnięciach wojennych. Podczas swojej pierwszej bitwy był pijany w sztok, a Królestwo Nocy i tak wygrało. Nigdy co prawda nie dowiedział się jak to się stało, no ale…
Do Halli weszli minstrele. W sali rozbrzmiały skoczne dźwięki lutni, piszczałek, fletów i jakiś małych bębenków. Pierwszą pieśnią tego dnia było, jak zwykle na ślubach, słynne już „Miłości Żar”, czyli nuda, nuda i tani wyciskach łez. No, może nie tani. Trubadurzy brali całkiem sporo za śpiewanie tego szmelcu.
Tańce tradycyjnie miała rozpocząć młoda para. Darkness z rozbawieniem obserwował jak Diamond Lady wyciągnęła jego syna. Drobna kobyłka pomimo ciąży pląsała żwawo, radośnie i z gracją, podczas gdy jej świeżo upieczony małżonek potykał się, plątał i zdecydowanie nie był szczęśliwy.
Granatowy alikorn wychylił kolejny kielich. Czerwone maratońskie było tym co ogiery lubią najbardziej. Bogate ogiery. Biednych nie było stać i pozostawały im znamienite alkohole z jabłek, śliwek i innych dostępnych składników.
Coraz więcej par dołączało do tańca. Król również zwlókł z tronu swój zadek. Nietańczenie uchodziło za nietakt. Władca zawsze musiał być taktowny. A przynajmniej powinien być.
Odwrócił łeb w stronę małżonki, która machnięciem łbem dała mu do zrozumienia, że nie jest w stanie dotrzymać mu towarzystwa. Nawet go to ucieszyło. Teraz mógł z czystym sumieniem siedzieć przy stole, żreć, pić i śpiewać sprośne piosenki.
Zresztą nie znosił tańczyć. Wolał spoglądać z daleka na radosny korowód i na klacze zmieniające partnerów poprzez wykonywanie jakiś dziwnych piruetów. Od samego oglądania można było dostać bólu nóg.
Uczta stawała się coraz weselsza i ciekawsza, niestety miał swoje obowiązki. Chciał je wypełnić jak najszybciej, by dołączyć do zabawy.
- Jak się wam podoba wesele, Wasza Wysokość? - zapytał Króla Słońca.
Złotawy alikorn odwrócił powoli łeb w jego stronę. Ruda grzywa Sundusta zafalowała, ale nie opadała mu na oczy, podtrzymywana koroną z czerwonego złota.
- Zaiste, wspaniałe to wydarzenie. To wielki dzień dla waszego syna i jego przepięknej wybranki serca. Jadło jest iście wyborne, zaś ozdoby gustowne. Muzyka… Czyż to nie sama Srebrogrzywa Lutnia tam stoi? A obok niej, Colteon Pięknogłosy? Znamienici minstrele, utwory grane perfekcyjnie, nasze zmysły czują się całkowicie zaspokojone, ba to nie tylko uczta w dosłownym znaczeniu! To prawdziwa uczta kulturowa!
Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że mu się, ***, podoba…
- Cieszy nas, iż czujecie się usatysfakcjonowani. Wasza obecność to wielki zaszczyt dla nas, naszego syna oraz całego Królestwa Nocy.
Błękitnogrzywy z nienawiścią popatrzył w stronę Colteona Pięknogłosego. Seledynowy bard widocznie tego nie zauważył, bo dalej śpiewał pieśni o miłości, miłości i miłości. Niestety jedynie o sferze uczuciowej.
Rozmowę z Sundustem uznał za zakończoną. Specjalnie koło niego usadził jakąś damulkę z Południowej Marchii. Lady Goldensound była wysoko urodzoną wdową, która po mężu otrzymała całkiem spory majątek. Dodatkowo słynęła z gadatliwości i obycia w dworskiej etykiecie.
Popaplają sobie bez krzty sensu, idealna para by z nich była… Gdyby on nie umarł. Jaka szkoda… Nie, jednak nie.
Do Halli wkroczyły młode jednorożce, jeszcze źrebaki, odziane w powłóczyste, szare szaty, na których nosiły tabardy haftowane w herby ich rodów . Wszystkie lewitowały przed sobą srebrne półmiski oraz wazy z parującą zawartością. Wreszcie przyniesiono ciepłe posiłki.
Głośno zaburczało mu w brzuchu. Rozejrzał się po sali, by wyglądać jakby poszukiwał winowajcy, który wydał, tak nieprzystający w szlachetnym towarzystwie, dźwięk.
Tuż przed nim postawiono krokiety z sianokiszonką, posypane płatkami owsianymi i oblane sosem jeżynowym. Z trudem powstrzymał się przed natychmiastowym pochłonięciem wszystkiego, choć aromat jedzenia kusił.
Zamiast tego objął obłokiem złotawej magii platerowane sztućce i za ich pomocą przeniósł nieco żywności na talerz Królowej. Nie wiedział, czy ona chciała to jeść czy nie, ale tego wymagał dobry obyczaj. Życzył jej smacznego i mógł w końcu zadbać o stan swojego własnego półmiska.
Poczuł na języku słodko - kwaśny smak i przyjemne ciepło spływające w dół gardła. Krokiety były lepsze niż niezłe, kucharz naprawdę się postarał.
- Nie sądzicie, że państwo młodzi wyglądają uroczo, Wasza Wysokość? - szepnęła Moonlight.
W zielonych oczach klaczy zobaczył dumę matki z dziecka.
- Zaiste, wyglądają. Młoda Lady Mooncastle wprost promienieje, zaś nasz syn musi być niezwykle uradowany swoim weselem, widzicie przecież, jaki siedzi onieśmielony.
Rzeczywiście, kary ogier zajmował swoje miejsce z miną jednoznacznie wskazującą chęć bycia w miejscu jak najbardziej odległym od tego, a w szczególności od młodej żonki.
- Czy czujecie się dobrze, Pani? - zapytał z troską.
- Jesteśmy wystarczająco silne by być na weselu naszego syna - odpowiedziała z godnością.
Pokiwał łbem. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż Moonlight Dust nie zgodziłaby się opuścić uczty nawet gdyby była umierająca.
- Mówiliśmy wam już, że pięknie wyglądacie, Pani?
- Mówiliście - klacz uśmiechnęła się lekko.
- Zjadłybyście coś konkretnego? Może paprykę faszerowaną kaszą i jagodami? Albo tamte cukinie? - dopytywał się.
- Dziękujemy, ale nie jesteśmy głodne - odpowiedziała.
Spojrzał na nią z troską. Widział, że schudła podczas choroby dlatego uważał, że powinna jeść. Obawiał się, że w obecnym stanie może znowu opaść z sił, tym razem raz na zawsze.
Zielone oczy Dust napotkały jego własne, złotopomarańczowe. Dostrzegł w nich pewien błysk ożywienia.
- Czy sir Nnoitra Oakforce się już odnaleźli?
- Nie, niestety nie. Żadnych śladów jego oddziału. Przepadli bez wieści.
Błysk nadziei w spojrzeniu Królowej Nocy zgasł. Wyraźnie posmutniała.
- Bądźcie dobrej myśli. Znajdziemy ją - próbował pocieszy żonę.
Spuściła łeb i wbiła wzrok w pusty talerz. Chciał powiedzieć coś jeszcze, wyjaśnić, że Night na pewno nic nie jest, w końcu radziła sobie jakoś przez tyle lat, ale powstrzymała go cichym parsknięciem.
Teraz był zupełnie samotny. Sundust doskonale dogadywał się ze swoją towarzyszką i rozmawiali o sztuce. Błękitnogrzywy nie rozumiał z tego nic. Malarstwo południowych portów oznaczało dla niego muskularne kuce z wytatuowanymi ciałami, a nie oleje z grubymi, gołymi klaczami. O ile nagie kobyły go nie szokowały, jak Sundusta i Lady Goldensound, o tyle nie pojmował dlaczego ktokolwiek maluje takie, które są grube i brzydkie.
Osuszył kolejny kielich i ze smutkiem zauważył, że dzban już zdążył zostać opróżniony. Machnął kopytem na jednego ze snujących się po sali paziów i gestem wskazał mu czego chce.
Już po chwili odpieczętowywał gliniany gąsiorek i nalewał do pucharu bursztynowy płyn. Daktylowe arabskie z przyprawami korzennymi doskonale pasowało do zapiekanych z imbirem jabłek, które właśnie podano.
Obejrzał występ kuglarzy, podczas którego młoda pegaz z zasłoniętymi oczami latała z wstążkami. Prawdopodobnie miał być to jakiś taniec, aczkolwiek bardzo dziwny, bo tancerka żonglowała pomidorami.
Przynajmniej jest ładna. Młodsi mają na co popatrzeć…
Potem przyszedł czas na tresowane psy skaczące przez płonące obręcze. Było to raczej nudne, ale szlachetnie urodzonym klaczom się podobało. Do czasu. W pewnym momencie jeden z psów zwiał i oznaczył jak drzewko Lady Heartswim. Młodsi szlachcice jednogłośnie uznali to za najlepszy występ wieczoru.
Cholernie drogim minstrelom najpewniej wyczerpał się repertuar pierdół o miłości, bo w końcu zamilkli. A może chcieli jedynie przerwy dla zwilżenia gardeł. Kto wie? Zamiast ich rzępolenia można było w końcu posłuchać czegoś normalnego, chociażby „Pocałunku z knurem”, „Ogiera po sześciu beczkach piwa” i „Wczorajszej klaczy”.
Beczek piwa wypił sześć,
No i nie miał za co jeść!
Nie tańczył już nikt. Kuce na sali dzieliły się na totalnie pijane, ich wnerwione żony oraz Sundusta Afternoona. Ryży alikorn zdawał się wręcz spoglądać na ucztę z niesmakiem. Królowa już się przyzwyczaiła, a para młoda była zbyt skupiona na sobie, by się przejmować jakimś lordem, który wlazł na stół i udawał zgrabną kobyłkę. Chyba. Równie dobrze mogła to być symulacja smoka, kozy, a nawet bitwy.
Sam Darkness Sword dzielnie uderzał pustym pucharem w blat stołu do taktu „Pocałunku z knurem”, jednocześnie śpiewając tę pieśń.
Zachrumkotał knur, zakwiczał,
A klacz na to „Och i ach!”,
Chyba zaraz będzie bach!
Dobiegł do niej, ryj nadstawił,
A za sobą gnój zostawił!
- Knurze, knurze chodźże do mnie! Ja cię nigdy nie zapomnę!!! - wydarł się Moon Hunter.
Król Nocy nigdy wcześniej nie widział bratanka w stanie mocno nietrzeźwym, toteż ucieszył się niezmiernie, ponieważ już się bał, że młody ogier się w ogóle nie potrafi bawić. A to by było smutne.
Z niepokojem zauważył, że widzi dwie s