Siedział kiedyś mag na łące,
Pijąc piwo patrzył w słońce,
Raz jak patrzył trzy godziny,
Musiał iść na urodziny.
Syn jego golem wielki,
Już otwierał w domu butelki.
Tatuś chciał już wstać z tej łąki,
Lecz zaczynał puszczać bąki.
Ręce mu się uginały,
Jakby mu się połamały.
Piwa stała jeszcze skrzynka,
Lecz on chciał już iść do synka.
Patrzy na zegarek to już ta godzina?
Muszę wstać czeka na mnie rodzina.
Co tu tyle czasu robiłem?
Po co tyle piwa piłem?
Sflustrowany mag się męczy,
Nagle coś mu w głowie brzęczy.
Muszę puścić sobie czara,
Bo mnie w domu czeka kara.
Abrakadabra webra zyro kanitala,
Musipusi wari tari aratara.
To nie tak jak to było?
W głowie mi się pokręciło.
Wszystkie czary zapomniał,
Lecz w kieszeni zwój dobry miał.
Garimiri powiedział mag,
Piwa przestał czuć już smak.
Myślał że z synem w domu wypije,
Ale zaatakowały go wielkie żmije.
Długo krzycząc wołał o pomocy,
A do domu wrócił o północy.
Wszyscy już spali snem głębokim,
I on także położył się na swoim łóżku wysokim.
Morał z tego taki:
Nie zapominaj nigdy o ważnym święcie,
Bo się ono bez ciebie odbędzie.
Nie pij nigdy przed nim piwa,
Bo się po nim głowa kiwa. /happy/