Nowy rozdział
Komentować.
ROZDZIAŁ DRUGI
Lafnag wyjrzał zza rogu. Było ciemno, ale zobaczył sylwetki ośmiu ludzi. Jeden z nich otworzył drzwi i wszedł do dużego drewnianego domu. Reszta czekała.
Lafnag schował się znowu i odetchnął. A więc był tam. W końcu był. Spojrzał na swojego towarzysza. Młodzieniec, którego przyprowadził Tronf nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Nazywał się Lima. Za pasem miał miecz, ale teraz podpierał się na dużej kuszy.
-Są tam? – spytał.
Lafnag kiwnął głową. Wyjrzał jeszcze raz. Koniec ulicy tonął w mroku, lecz wiedział, że po drugiej stronie czekają Tronf i Czerep. Tak nazywano owego łysego dryblasa, jednak cała forma jego przydomka brzmiała Mocny Czerep. Wzięła się od tego, że dryblas miał bardzo mocną głowę, co bardzo mu pomagało w piciu dużych ilości alkoholu.
Po tym jak Tronf przyprowadził Limę i Czerepa sporządzili plan napaści. Ustalili, że podzielą się na dwie grupy – Lafnag i Lima, oraz Tronf i Czerep. Kiedy Lima wystrzeli z kuszy do przeciwników wszyscy ruszą do akcji. Później mieli improwizować. Teraz Lima czekał tylko na znak dany od Lafnaga, aby zabić pierwszego z wrogów.
-I co? Strzelać?
-Poczekaj sekundę.
Lafnag nagle przypomniał sobie napaść na górskiej ścieżce. Ból, kiedy ostrze miecza rozerwało jego prawą nogę. Myślał, że umiera, że za chwilę przekona się jak to jest. Ale nie umarł. Nic nie widział oślepiony bólem, no i stracił przytomność. Później, kiedy już udało się jako tako opatrzyć jego ranę i jakimś cudem go ocucić ci, którzy przeżyli powiedzieli mu, że inny żołnierz zaatakował tego maga raniąc go w bark, gdy ten chciał zadać śmiertelny cios Lafnagowi. Przypłacił to życiem, ale kiedy mag zabił go zobaczył, że został prawie sam na placu boju. Jego ludzie byli już wybici i tylko niektórzy jeszcze konali na ziemi. Widząc to pewnie zapomniał o żołnierzu leżącym na ziemi, którego przed chwilą miał dobić i uciekł. Jeśli to była prawda to zawdzięczał tamtemu człowiekowi swoje życie…
-Strzelać do cholery, czy nie?!
Głos Limy wyrwał go z rozmyślań.
-Co? Tak, strzelaj.
-No w końcu – mruknąl Lima i ostrożnie wyszedł zza rogu.
-Tylko nie spudłuj.
-Spokojnie dziadku – odrzekł i dodał – ja nigdy nie pudłuję.
Lafnag uśmiechnął się lekko. Dziadku? Przecież nie był taki stary…
Ciężki bełt przeszył powietrze i utknął w szyi jednego z mężczyzn. Równocześnie z drugiego końca ulicy wyskoczył z dzikim rykiem Czerep wymachując siekierą, a tuż za nim Tronf.
-Co jes…?
Zaskoczony mężczyzna nie zdołał dokończyć zdania, gdyż ciężkie ostrze siekiery rozłupało mu czaszkę. Kolejny, który na czas nie dobył broni został pozbawiony głowy przez Czerepa. Inni jednak wyrwali się z osłupienia wyciągając swój oręż – zakrzywione miecze z dwoma końcami. Dwóch zaczęło walczyć z Czerepem i zdyszanym Tronfem, a pozostałych dwóch pomknęło naprzeciwko nadbiegających z drugiej strony Limy i Lafnaga.
Przeciwnik Lafnaga zadał w biegu cios. Lafnag spokojnie sparował uderzenie i wyprowadził kontrę. Tamten wydawał się zaskoczony takim obrotem sprawy, ale udało mu się zablokować cios. Lafnag cały czas atakował. Po kilku chwilach walki zauważył, że jego przeciwnik niepewnie trzyma miecz, a w jego oczach jest strach. W końcu zadał silne, szerokie cięcie. Mężczyźnie udało się sparować cios, ale już nie utrzymał miecza. Wypadł mu z ręki, a jego właściciel zaczął się cofać i upadł. Lafnag już miał go dobić, ale w tej chwili zobaczył coś co kazało mu porzucić ten zamiar.
Drzwi domu otworzyły się z hukiem i wypadł z nich wysoki, łysy mężczyzna. Kiedy zobaczył co się dzieje na ulicy zakrzyknął z wściekłości. Nie miał jednak czasu, by cokolwiek zrobić, gdyż Lafnag błyskawicznie doskoczył do niego i zaatakował. Tamten odskoczył i wyciągnął miecz. Natarli na siebie jak wygłodzone bestie. Miecze błyskały gdy raz jeden, raz drugi starał się zranić przeciwnika. Tempo pojedynku było zawrotnie szybkie. Żaden nie mógł zdobyć przewagi – ani Lafnag walczący ze skupieniem i opanowaniem, ani jego przeciwnik, który był wyraźnie wściekły. W końcu ten drugi odskoczył i syknął ze złością:
-Swet!
Ziemia pod nogami Lafnaga zaczęła się wybrzuszać. On sam stracił równowagę. Udało mu się sparować następny cios łysego, ale popełnił przy tym błąd. Oparł się na zranionej nodze, stęknął z bólu i się przewrócił. Łysy wzniósł miecz. W mroku nocy Lafnag dostrzegł błysk czerwonego rubinu. „Koniec” pomyślał „wreszcie koniec”. Ale koniec nie nadszedł. W tej chwili zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mag, który właśnie miał dobić Lafnaga zaczął się krztusić i charchać.
-Nie… Nie teraz…
Nie mógł oddychać. Kaszlał krwią.
-Nie… nie…
Mężczyzna cofał się krok za krokiem. W końcu odwrócił się i zniknął w ciemnościach.
-Nie! – krzyknął Lafnag.
Stracił swoją szansę. Jego przeciwnik uciekł. Spróbował wstać. Nie zdołał. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. Nic z tego.
-Cholera! – zaklął.
Musi się w końcu podnieść. Przecież nie będzie leżał tu całą noc. Oparł się na rękach i usiadł. W końcu, po długich staraniach, stanął na nogi. Nie zdążył nawet podnieść miecza z ziemi, gdy w tej chwili rzucił się na niego z rykiem wymachując mieczem niedawny przeciwnik Limy. Uchylił się, a zakrzywione ostrze świsnęło mu koło ucha. Uderzył pięścią mężczyznę w brzuch. Tamten wypuścił ze świstem powietrze. Lafnag wykorzystał chwilowe osłabienie swojego przeciwnika zadając cios w podbródek. Głowa odskoczyła do tyłu. Lafnag wykręcił tamtemu rękę sprawiając, że wypuścił miecz. Następnie schwycił jego głowę i skręcił mu kark.
-Lafnag!
Biegł już ku niemu Tronf z mieczem w dłoni. Był brudny, spocony i przestraszony.
-Gdzie on jest? – spytał na wydechu.
-Uciekł – odparł krótko Lafnag. Nie mógł powstrzymać wrażenia, że na twarzy Tronfa pojawiła się niezbyt dobrze skrywana ulga.
-I co teraz?
-Teraz pójdziemy tam – odparł i wskazał na wciąż otwarte drzwi.
Podeszli do nich i weszli do ciemnego pokoju.
-Halo! Jest tu kto?!
-Czego znowu chcecie? – padła odpowiedź.
-Już po wszystkim – odpowiedział Lafnag. – Już ich nie ma.
Zobaczyli jak zza wysokiej lady wychyla głowa jakiegoś mężczyzny. Z pewnością był już stary, ale w długich ciemnych włosach związanych w opadający, aż do pasa kucyk nie było ani jednego siwego włosa. Na twarzy było zadziwiająco mało zmarszczek i tylko brązowe oczy świadczyły o wieku. Ubrany był w ciemnozieloną koszulę nocną i obwieszony mnóstwem dziwacznych amuletów i talizmanów. Teraz wyprostował się.
-Nie ma? – powtórzył pytając.
-Nie – odpowiedział Lafnag.
-To dobrze. Nie rozumiem jak można nachodzić tak ludzi w środku nocy. To skandal! Jeszcze poinformuję o tym straż i…
-Tak, tak, tak… - powiedział Lafnag machając zniecierpliwiony ręką. Starzec umilkł najwidoczniej oburzony, że mu przerwano. – Ale tym czasem mógłby nam pan powiedzieć czego szukał ten człowiek, który do pana przyszedł?
-On poszukiwał lekarstwa na bardzo rzadką przypadłość zwaną krwiościskiem.
-Co to takiego ten krowościsk?
-Nie krowościsk tylko krwiościsk – poprawił go rozmówca. – To bardzo rzadko choroba, która jawi się nam w postaci pewnych napadów lub ataków.
-Czy te ataki wyglądają tak jakby ofiara krztusiła się własną krwią i nie mogła oddychać?
-Tak, dokładnie tak. Ofiara nie może oddychać i w dodatku ja słusznie pan to ujął „krztusi się własną krwią”. To bardzo ciekawe zjawisko mające prawdopodobnie swe korzenie w jakiejś nieznanej bakterii lub specyficznej budowie anatomicznej ludzkiego przełyku…
-I znalazł to lekarstwo? – przerwał bezceremonialnie Lafnag.
Starzec umilkł najwyraźniej urażony.
-Nie. Powiedziałem mu, że takowe lekarstwo nie istnieje i choroby nie da się wyleczyć znanymi nam w chwili obecnej sposobami. Można tylko udaremniać te ataki, ale nic więcej.
-A on co na to odpowiedział?
-Chyba się zdenerwował, ale nie zdążył nic zrobić, bo właśnie usłyszeliśmy odgłosy walki i wybiegł – popatrzył podejrzliwie na Lafnaga i Tronfa. – To byliście wy?
-Tak – odparł Lafnag, a następnie pomaszerował do drzwi. Za nim podreptał Tronf.
-Więc co robimy? – spytał.
-Chyba trzeba tu posprzątać – spojrzał na trupy i dostrzegł pomiędzy nimi nieruchome ciało Limy. – Bierzmy się do pracy.
Dwie godziny później, kiedy już Lafnag, Tronf i Czerep uprzątnęli wszystkie ciała i schowali w bezpieczne miejsce Lafnag i jego przyjaciel pochylali się nad dużą mapą. Przedstawiała królestwo Czarnego Lisa, Avion. Tronf pokazał palcem dwa miasta.
-Tu mieszkają najlepsi alchemicy w całym królestwie.
-Ilu?
-Jeden z nich w Eltourn, dwóch w Bagril.
-Czyli w sumie trzech…
-Tak – potwierdził Tronf. – W Eltourn mieszka Flavio, może o nim słyszałeś. W Bagril Mordimer i Escanto. Flavio i Mordimer należą do Niezależnego Zrzeszenia Alchemików i Anatomów. Escanto działa na własną rękę, ale wielu uważa, że on jest najzdolniejszy.
-Więc prawdopodobnie Azden będzie próbował dopaść jego – mruknął Lafnag. – Działa sam, najlepszy, no i w mieście jest w dodatku drugi alchemik. Jeśli pojadę do Bagril szanse dwa do trzech, że trafię. Chociaż myślę, że nie będzie chciał raczej brać się za Mordimera.
-Dlaczego?
-Nie chce zwracać na siebie wielkiej uwagi.
-Zabił już trzech alchemików, prawie zamordował czwartego i ty mówisz o nie zwracaniu na siebie uwagi?
-Tak, ale zauważ, że wszyscy, których zabił byli sami i nie należeli do żadnych stowarzyszeń. Także ten dzisiaj. A gdyby zaczął mordować tych z tego Niezależnego Czegoś to mogliby podjąć kroki w celu schwytania go.
-A więc Escanto… Kiedy zamierzasz wyruszyć?
-Jak najszybciej.
-Może dać ci kogoś do pomocy? Każde wsparcie dobre.
-Nie – odpowiedział Lafnag. – Wolę to zrobić sam.