Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Okaleczony, czyli... (Czytany 2883 razy)
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« : 10 Lutego 2010, 14:03:09 »
...moje drugie opowiadanie po pierwszym niewypale. Przy "Tingalu" straciłem wenę i już nie mogłem nic więcej napisać. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.

PROLOG

Ręka uderzyła w blat z ogromnym hukiem.
-Chcę tylko lekarstwa.
Te słowa wypowiedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Na sobie miał kolczugę i skórzaną zbroję. Nosił także wysokie, wykonane z jakiejś ciemnej skóry buty. Na rękach połyskiwało mnóstwo pierścieni ze szlachetnymi kamieniami. Mężczyzna był całkowicie łysy i gładko ogolony. Twarz pokrywała siatka zmarszczek i mnóstwo blizn. Zimne, szare oczy, w których nie było ani śladu litości, czy miłosierdzia jarzyły się za to sprytem, oraz inteligencją. Za pasem ów człowiek miał zatknięty miecz w którego rękojeści połyskiwał czerwony rubin. Teraz łysy wpatrywał się w jakiegoś staruszka z długą siwą brodą i włosami, oraz okularami na nosie, który kulił się ze strachu.
-Na pańską przypadłość nie ma lekarstwa – powiedział staruszek.
-Co to znaczy „nie ma lekarstwa”? – wycedził tamten.
-Nie wynaleziono go jeszcze – rzekł staruszek. – Można tylko zapobiegać atakom, ale choroby nie da się wyleczyć.
-Wiem o tym, bo sam zapobiegam tym atakom – wycedził znowu łysy. – Ale ja szukam lekarstwa. Muszę je mieć, rozumiesz?
-Skoro udaje się panu zapobiegać skutecznie tym atakom to nie rozumiem…
-Ja muszę mieć to lekarstwo!!! – ryknął łysy.
I z nienawistnym spojrzeniem wyciągnął z pochwy miecz, a następnie zanurzył go w piersi staruszka. Ten padł na podłogę. Leżał tam drżąc konwulsyjnie i charcząc krwią. Łysy pochylił się nad nim. Popatrzył na staruszka niewidzącym wzrokiem.
-Teraz poczujesz jak to jest – powiedział spokojnie, już bez gniewu.
To mówiąc wyszedł i zostawił tamtego leżącego w coraz szerszej kałuży krwi, nadal drżącego i charczącego.



IP: Zapisane
mejdej

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 115


Inquisitor

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 12 Lutego 2010, 18:02:41 »
No to tak. Nawet jak na prolog jest to zbyt krótkie, poza tym nic z niego nie wynika. Przedstawiłeś jedną scenę, z której niewiele można wywnioskować i tak naprawdę póki co nie wprowadza to w żadną akcję. Mogłeś to bardziej rozwinąć. Poza tym przy rozmowie dwóch osób nie musisz za każdym razem wspominać kto wymawia określoną kwestię, bo tego można się bardzo łatwo samemu domyśleć, a takie ciągłe przypominanie tego psuje efekt. Błędów się chyba wystrzygłeś poza jednym interpunkcyjnym, ale to nie wpłynęło na czytanie Twojego tekstu. Mogę jeszcze tylko pochwalić treść - widać, że próbujesz dokładnie opisać sytuację i postacie. Z tym trzymaj tak dalej, ale w następnej części zdecydowanie popracuj nad długością, a na pewno opowiadanie zrobi większe wrażenie na czytelniku.


IP: Zapisane

"Wystarczy by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje"
Edmund Burke
Laxx
Tawerniana Diablica

*

Punkty uznania(?): 10
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 1 426


Posiadaczka Piekielnej Patelni

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 12 Lutego 2010, 18:06:59 »
Fakt, pozostaje nam tylko czekać na dalszy ciąg, ponieważ ze samego prologu trudno cokolwiek "wyciągnąć" :)

Mogłeś dać prolog + I część - to wtedy byłoby co innego ;)


IP: Zapisane
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 18 Lutego 2010, 20:58:00 »
Dzięki za dobre rady i oceny. Napisałem rozdział pierwszy, mam nadzieję, że dobry. Teraz wyjeżdżam na narty, więc nie będę pisał, ale kiedy wrócę chciałbym zobaczyć wiele nowych opini i komentarzy :)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Orszak ludzi szedł górską ścieżką. Było ich około dwudziestu. Jeden jechał na koniu. Był to bardzo stary mężczyzna, raczej kruchej postury, z zaczesanymi do tyłu siwymi włosami i zadbaną bródką, bogato odziany. Wyglądał na jakiegoś szlachcica. Podkreślał to jeszcze fakt, że ludzie z orszaku byli dobrze uzbrojeni i każdy miał na sobie tunikę podzieloną na cztery ćwiartki – dwie żółte i dwie czerwone. Z pewnością były to barwy szlachcica lub jakiegoś kraju.
Nagle ze skał po obu stronach ścieżki posypały się strzały. Pięciu żołnierzy krzyknęło i padło na ziemię, kiedy dosięgły ich mordercze pociski. Na ścieżkę wyskoczył tuzin napastników. Natychmiast zaatakowali powalając dwóch kolejnych żołnierzy. Reszta nie była jednak tak zaskoczona, aby nie wydobyć broni. Kiedy to zrobili natychmiast przystąpili do walki. Szczególnie zażarcie walczył jeden, któremu udało się pokonać już dwóch przeciwników, jednak tamci nie pozostali dłużni uśmiercając już kolejnego obrońcę. Napastnicy używali dziwnych, zakrzywionych mieczy z podwójnym końcem, jednym dłuższym, drugim krótszym. Nagle do uszu walczących dobiegł huk. W rozbłysku czerwonego światła zobaczyli jak dwóch żołnierzy zostaje odrzuconych prosto na skały i leży tam ze strzaskanymi głowami. Mag, który to zrobił, wysoki, łysy, gładko ogolony mężczyzna ruszył w stronę starca, ale z boku natarł na niego ten żołnierz, który uśmiercił wcześniej dwóch mężczyzn. Zaczęli swój śmiertelny taniec pchając, zadając ciosy lub parując uderzenia przeciwnika. Trwało to ledwie kilkanaście sekund, a potem… przeszywający uszy wrzask. Miecz łysego przeciął prawą nogę mężczyzny, od uda, aż za kolano, rozrywając ścięgna i kość. Ból. Nieludzki ból. Żołnierz upadł na ziemię i ostanie co zobaczył to błysk czerwonego rubinu w rękojeści miecza tamtego.
-Aaaaaa!!!
-Co się stało?!
Nic nie widział, jak mu się wydawało oślepiony bólem, który po raz kolejny przeżywał.
Lafnag obudził się. Do pokoju wpadł bardzo gruby, nieogolony mężczyzna, z szarymi, zaczesanymi do tyłu włosami. Zalatywało od niego alkoholem. Wciąż był w koszuli nocnej.
-Nic.
-Nie kłam! – powiedział grubas. Przysiadł na skraju łóżka. – Znowu o tym śniłeś?
-Nie.
Teraz Lafnag też usiadł. Był szczupły i dość wysoki. Długie, czarne włosy bez przeszkód opadały wokół twarzy, chociaż można było dostrzec, że też jest nieogolony. Na jego prawej nodze widniała paskudna, poszarpana, czerwona blizna biegnąca od uda, aż za kolano. Niebieskie, wodniste oczy odnalazły oczy grubasa.
-Nie – powtórzył.
Grubas przypatrywał mu się badawczo.
-Nie myśl o tym, bo będzie jeszcze gorzej.
-Jak mam o tym nie myśleć – zdenerwował się Lafnag. – Przez to nie mogę biegać, skakać, walczyć, ciągle tylko kuśtykam! Jestem bardziej bezbronny niż ktokolwiek inny. A wszystko dlatego, że wtedy dali przydział do tego cholernego zadania!
-No, ja bym nie powiedział, że jesteś taki bezbronny…
-Nieważne.
-Wyśpij się. Jutro będziesz miał okazję pokazać, czy jednak umiesz walczyć – powiedział gruby wstając i wyszedł.

Nazajutrz Lafnag zszedł na śniadanie dosyć późno i w kiepskim nastroju, ale zastał tam swojego przyjaciela, który odwiedził go w nocy – Tronfa i jego żonę Madlę.
Tronf był bogaty, ale pieniądze zdobył głównie na brudnych interesach i dzięki temu, że poślubił Madlę, która pochodziła z bogatej rodziny. Nic dziwnego – znał wszystkich szulerów, złodziei, rzezimieszków i bandytów w mieście. W sumie znał tu każdego i mógł się dowiedzieć prawie wszystkiego, więc, kiedy poznał Madlę i prosił jej ojca o rękę był już bogaty. W innym razie ojciec Madli nigdy nie pozwoliłby jej poślubił Tronfa. Mimo wielu swoich wad Tronf był także jednym z nielicznych przyjaciół Lafnaga i w dodatku był dobrym przyjacielem. Sam Lafnag nigdy nie brał udziału w jego interesach i nigdy ich też nie komentował, bo wiedział, że jak prawdziwy przyjaciel Tronf jest gotów dla niego wiele poświęcić.
-Dzień dobry – zagadnął go wesoło Tronf.
-Dzień dobry – odpowiedział ponuro Lafnag.
-Nie bądź taki ponury! Mamy wszystko przygotowane, a dzisiaj po południu przyjdą ludzie, którzy mają nam pomóc.
-To świetnie.
-Weź sobie coś. Madla zrobiła pyszne jajka.
Lafnag nałożył sobie trzy jajka sadzone na talerz.
-Może chlebka?
-Dzięki – powiedział pogrzebowym głosem Lafnag biorąc kromkę chleba i smarując ją sobie masłem.
-Powinieneś się dobrze przygotować – powiedział bardziej rzeczowo Tronf. – Wykorzystaj jakoś ten czas, sam wiesz najlepiej na co. Najlepiej od razu po śniadaniu, bo później możesz nie zdążyć.
-W porządku.
-No to świetnie. Ja teraz muszę wyjść gdzieś na chwilę, ale wrócę za parę godzin. Do widzenia skarbie – powiedział całując Madlę w policzek.

Po śniadaniu Lafnag podążył do swojego pokoju na górze, który na czas pobytu zaoferował mu Tronf. Zamknął za sobą drzwi, zasunął firanki na okna i wyciągnął spod łóżka swoją broń.
Był to prosty miecz półtoraręczny, dosyć długi. Rękojeść była obita miękką skórą, dzięki czemu ręce szermierza nie bolały, kiedy walczył dłuższy czas. Najbardziej wyróżniającą miecz cechą charakterystyczną była klinga. Miała barwę jasnoróżową, ponieważ była wykonana z różanej stali, jednego z najbardziej wytrzymałych materiałów na świecie. Ostrze niezwykle rzadko się tępiło, więc nie wymagało ciągłego ostrzenia, mogło wyszczerbić się tylko przy najmocniejszych uderzeniach, a złamanie miecza było prawie niemożliwe. Lafnag przyjrzał się zabójczej broni. W ciągu ostatniego tygodnia każdego wieczoru ostrzył klingę. Było to całkowicie zbędne, ale to co miało się dzisiaj zdarzyć było naprawdę czymś ważnym. Lafnag przyłożył kciuk do krawędzi klingi. Zimny metal wbił się boleśnie w skórę. Ta jedna misja, jeden cios miecza, jeden człowiek zniszczył jego wszystkie cele, marzenia i nadzieje. Dzisiaj się zemści.

Tronf wrócił dopiero po południu przyprowadzając ze sobą dwóch mężczyzn, którzy mieli im dzisiaj pomóc. Jeden z nich był szczupłym młodzieńcem, drugi wielkim, łysym dryblasem. Tronf zapewniał, że obaj znają się dobrze na walce, zwłaszcza dryblas, który kiedyś podobno pokonał trzech ludzi naraz gołymi rękami.
-Przydadzą się nam dzisiaj.
-Jesteś pewien, że on tam będzie?
-Pytasz się o to chyba z dziesiąty raz, a ja za każdym razem odpowiadam, że tak. Zrozum, sprawdziłem wszystko BARDZO dokładnie. Na pewno tam będzie.
-To dobrze.
-A ty co robiłeś? – spytał Tronf. – Dobrze sobie wszystko przygotowałeś i zaplanowałeś?
-Oczywiście.
-Mam nadzieję, bo wiesz chyba, że nie chciałbym stracić życia tak młodo.
Lafnag uśmiechnął się. Tronf był facetem podchodzącym pod pięćdziesiątkę.
-W razie co cię pochowam.
-Nie żartuj sobie tak! – obruszył się tamten. – To może się sprawdzić!
-Ja nie żartuję tylko chcę ciebie zapewnić, że nie zostawię cię leżącego na ulicy ze sztyletem wbitym w brzuch.
Tronf spiorunował go spojrzeniem.
-Spokojne, na pewno nie zginiesz.
-Mam nadzieję – odrzekł ponuro Tronf – ale nawet jeśli to i tak Madla chciałaby mnie pochować po swojemu.



« Ostatnia zmiana: 02 Marca 2010, 20:13:26 wysłane przez Nekro_L » IP: Zapisane
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 13 Marca 2010, 19:05:37 »
Nowy rozdział :P Komentować.

ROZDZIAŁ DRUGI

Lafnag wyjrzał zza rogu. Było ciemno, ale zobaczył sylwetki ośmiu ludzi. Jeden z nich otworzył drzwi i wszedł do dużego drewnianego domu. Reszta czekała.
Lafnag schował się znowu i odetchnął. A więc był tam. W końcu był. Spojrzał na swojego towarzysza. Młodzieniec, którego przyprowadził Tronf nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Nazywał się Lima. Za pasem miał miecz, ale teraz podpierał się na dużej kuszy.
-Są tam? – spytał.
Lafnag kiwnął głową. Wyjrzał jeszcze raz. Koniec ulicy tonął w mroku, lecz wiedział, że po drugiej stronie czekają Tronf i Czerep. Tak nazywano owego łysego dryblasa, jednak cała forma jego przydomka brzmiała Mocny Czerep. Wzięła się od tego, że dryblas miał bardzo mocną głowę, co bardzo mu pomagało w piciu dużych ilości alkoholu.
Po tym jak Tronf przyprowadził Limę i Czerepa sporządzili plan napaści. Ustalili, że podzielą się na dwie grupy – Lafnag i Lima, oraz Tronf i Czerep. Kiedy Lima wystrzeli z kuszy do przeciwników wszyscy ruszą do akcji. Później mieli improwizować. Teraz Lima czekał tylko na znak dany od Lafnaga, aby zabić pierwszego z wrogów.
-I co? Strzelać?
-Poczekaj sekundę.
Lafnag nagle przypomniał sobie napaść na górskiej ścieżce. Ból, kiedy ostrze miecza rozerwało jego prawą nogę. Myślał, że umiera, że za chwilę przekona się jak to jest. Ale nie umarł. Nic nie widział oślepiony bólem, no i stracił przytomność.  Później, kiedy już udało się jako tako opatrzyć jego ranę i jakimś cudem go ocucić ci, którzy przeżyli powiedzieli mu, że inny żołnierz zaatakował tego maga raniąc go w bark, gdy ten chciał zadać śmiertelny cios Lafnagowi. Przypłacił to życiem, ale kiedy mag zabił go zobaczył, że został prawie sam na placu boju. Jego ludzie byli już wybici i tylko niektórzy jeszcze konali na ziemi. Widząc to pewnie zapomniał o żołnierzu leżącym na ziemi, którego przed chwilą miał dobić i uciekł. Jeśli to była prawda to zawdzięczał tamtemu człowiekowi swoje życie…
-Strzelać do cholery, czy nie?!
Głos Limy wyrwał go z rozmyślań.
-Co? Tak, strzelaj.
-No w końcu – mruknąl Lima i ostrożnie wyszedł zza rogu.
-Tylko nie spudłuj.
-Spokojnie dziadku – odrzekł i dodał – ja nigdy nie pudłuję.
Lafnag uśmiechnął się lekko. Dziadku? Przecież nie był taki stary…
Ciężki bełt przeszył powietrze i utknął w szyi jednego z mężczyzn. Równocześnie z drugiego końca ulicy wyskoczył z dzikim rykiem Czerep wymachując siekierą, a tuż za nim Tronf.
-Co jes…?
Zaskoczony mężczyzna nie zdołał dokończyć zdania, gdyż ciężkie ostrze siekiery rozłupało mu czaszkę. Kolejny, który na czas nie dobył broni został pozbawiony głowy przez Czerepa. Inni jednak wyrwali się z osłupienia wyciągając swój oręż – zakrzywione miecze z dwoma końcami. Dwóch zaczęło walczyć z Czerepem i zdyszanym Tronfem, a pozostałych dwóch pomknęło naprzeciwko nadbiegających z drugiej strony Limy i Lafnaga.
Przeciwnik Lafnaga zadał w biegu cios. Lafnag spokojnie sparował uderzenie i wyprowadził kontrę. Tamten wydawał się zaskoczony takim obrotem sprawy, ale udało mu się zablokować cios. Lafnag cały czas atakował. Po kilku chwilach walki zauważył, że jego przeciwnik niepewnie trzyma miecz, a w jego oczach jest strach. W końcu zadał silne, szerokie cięcie. Mężczyźnie udało się sparować cios, ale już nie utrzymał miecza. Wypadł mu z ręki, a jego właściciel zaczął się cofać i upadł. Lafnag już miał go dobić, ale w tej chwili zobaczył coś co kazało mu porzucić ten zamiar.
Drzwi domu otworzyły się z hukiem i wypadł z nich wysoki, łysy mężczyzna. Kiedy zobaczył co się dzieje na ulicy zakrzyknął z wściekłości. Nie miał jednak czasu, by cokolwiek zrobić, gdyż Lafnag błyskawicznie doskoczył do niego i zaatakował. Tamten odskoczył i wyciągnął miecz. Natarli na siebie jak wygłodzone bestie. Miecze błyskały gdy raz jeden, raz drugi starał się zranić przeciwnika. Tempo pojedynku było zawrotnie szybkie. Żaden nie mógł zdobyć przewagi – ani Lafnag walczący ze skupieniem i opanowaniem, ani jego przeciwnik, który był wyraźnie wściekły. W końcu ten drugi odskoczył i syknął ze złością:
-Swet!
Ziemia pod nogami Lafnaga zaczęła się wybrzuszać. On sam stracił równowagę. Udało mu się sparować następny cios łysego, ale popełnił przy tym błąd. Oparł się na zranionej nodze, stęknął z bólu i się przewrócił. Łysy wzniósł miecz. W mroku nocy Lafnag dostrzegł błysk czerwonego rubinu. „Koniec” pomyślał „wreszcie koniec”. Ale koniec nie nadszedł. W tej chwili zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mag, który właśnie miał dobić Lafnaga zaczął się krztusić i charchać.
-Nie… Nie teraz…
Nie mógł oddychać. Kaszlał krwią.
-Nie… nie…
Mężczyzna cofał się krok za krokiem. W końcu odwrócił się i zniknął w ciemnościach.
-Nie! – krzyknął Lafnag.
Stracił swoją szansę. Jego przeciwnik uciekł. Spróbował wstać. Nie zdołał. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. Nic z tego.
-Cholera! – zaklął.
Musi się w końcu podnieść. Przecież nie będzie leżał tu całą noc. Oparł się na rękach i usiadł. W końcu, po długich staraniach, stanął na nogi. Nie zdążył nawet podnieść miecza z ziemi, gdy w tej chwili rzucił się na niego z rykiem wymachując mieczem niedawny przeciwnik Limy. Uchylił się, a zakrzywione ostrze świsnęło mu koło ucha. Uderzył pięścią mężczyznę w brzuch. Tamten wypuścił ze świstem powietrze. Lafnag wykorzystał chwilowe osłabienie swojego przeciwnika zadając cios w podbródek. Głowa odskoczyła do tyłu. Lafnag wykręcił tamtemu rękę sprawiając, że wypuścił miecz. Następnie schwycił jego głowę i skręcił mu kark.
-Lafnag!
Biegł już ku niemu Tronf z mieczem w dłoni. Był brudny, spocony i przestraszony.
-Gdzie on jest? – spytał na wydechu.
-Uciekł – odparł krótko Lafnag. Nie mógł powstrzymać wrażenia, że na twarzy Tronfa pojawiła się niezbyt dobrze skrywana ulga.
-I co teraz?
-Teraz pójdziemy tam – odparł i wskazał na wciąż otwarte drzwi.
Podeszli do nich i weszli do ciemnego pokoju.
-Halo! Jest tu kto?!
-Czego znowu chcecie? – padła odpowiedź.
-Już po wszystkim – odpowiedział Lafnag. – Już ich nie ma.
Zobaczyli jak zza wysokiej lady wychyla głowa jakiegoś mężczyzny. Z pewnością był już stary, ale w długich ciemnych włosach związanych w opadający, aż do pasa kucyk nie było ani jednego siwego włosa. Na twarzy było zadziwiająco mało zmarszczek i tylko brązowe oczy świadczyły o wieku. Ubrany był w ciemnozieloną koszulę nocną i obwieszony mnóstwem dziwacznych amuletów i talizmanów. Teraz wyprostował się.
-Nie ma? – powtórzył pytając.
-Nie – odpowiedział Lafnag.
-To dobrze. Nie rozumiem jak można nachodzić tak ludzi w środku nocy. To skandal! Jeszcze poinformuję o tym straż i…
-Tak, tak, tak… - powiedział Lafnag machając zniecierpliwiony ręką. Starzec umilkł najwidoczniej oburzony, że mu przerwano. – Ale tym czasem mógłby nam pan powiedzieć czego szukał ten człowiek, który do pana przyszedł?
-On poszukiwał lekarstwa na bardzo rzadką przypadłość zwaną krwiościskiem.
-Co to takiego ten krowościsk?
-Nie krowościsk tylko krwiościsk – poprawił go rozmówca. – To bardzo rzadko choroba, która jawi się nam w postaci pewnych napadów lub ataków.
-Czy te ataki wyglądają tak jakby ofiara krztusiła się własną krwią i nie mogła oddychać?
-Tak, dokładnie tak. Ofiara nie może oddychać i w dodatku ja słusznie pan to ujął „krztusi się własną krwią”. To bardzo ciekawe zjawisko mające prawdopodobnie swe korzenie w jakiejś nieznanej bakterii lub specyficznej budowie anatomicznej ludzkiego przełyku…
-I znalazł to lekarstwo? – przerwał bezceremonialnie Lafnag.
Starzec umilkł najwyraźniej urażony.
-Nie. Powiedziałem mu, że takowe lekarstwo nie istnieje i choroby nie da się wyleczyć znanymi nam w chwili obecnej sposobami. Można tylko udaremniać te ataki, ale nic więcej.
-A on co na to odpowiedział?
-Chyba się zdenerwował, ale nie zdążył nic zrobić, bo właśnie usłyszeliśmy odgłosy walki i wybiegł – popatrzył podejrzliwie na Lafnaga i Tronfa. – To byliście wy?
-Tak – odparł Lafnag, a następnie pomaszerował do drzwi. Za nim podreptał Tronf.
-Więc co robimy? – spytał.
-Chyba trzeba tu posprzątać – spojrzał na trupy i dostrzegł pomiędzy nimi nieruchome ciało Limy. – Bierzmy się do pracy.

Dwie godziny później, kiedy już Lafnag, Tronf i Czerep uprzątnęli wszystkie ciała i schowali w bezpieczne miejsce Lafnag i jego przyjaciel pochylali się nad dużą mapą. Przedstawiała królestwo Czarnego Lisa, Avion. Tronf pokazał palcem dwa miasta.
-Tu mieszkają najlepsi alchemicy w całym królestwie.
-Ilu?
-Jeden z nich w Eltourn, dwóch w Bagril.
-Czyli w sumie trzech…
-Tak – potwierdził Tronf. – W Eltourn mieszka Flavio, może o nim słyszałeś. W Bagril Mordimer i Escanto. Flavio i Mordimer należą do Niezależnego Zrzeszenia Alchemików i Anatomów. Escanto działa na własną rękę, ale wielu uważa, że on jest najzdolniejszy.
-Więc prawdopodobnie Azden będzie próbował dopaść jego – mruknął Lafnag. – Działa sam, najlepszy, no i w mieście jest w dodatku drugi alchemik. Jeśli pojadę do Bagril szanse dwa do trzech, że trafię. Chociaż myślę, że nie będzie chciał raczej brać się za Mordimera.
-Dlaczego?
-Nie chce zwracać na siebie wielkiej uwagi.
-Zabił już trzech alchemików, prawie zamordował czwartego i ty mówisz o nie zwracaniu na siebie uwagi?
-Tak, ale zauważ, że wszyscy, których zabił byli sami i nie należeli do żadnych stowarzyszeń. Także ten dzisiaj. A gdyby zaczął mordować tych z tego Niezależnego Czegoś to mogliby podjąć kroki w celu schwytania go.
-A więc Escanto… Kiedy zamierzasz wyruszyć?
-Jak najszybciej.
-Może dać ci kogoś do pomocy? Każde wsparcie dobre.
-Nie – odpowiedział Lafnag. – Wolę to zrobić sam.



« Ostatnia zmiana: 02 Kwietnia 2010, 04:23:15 wysłane przez Nekro_L » IP: Zapisane
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : 13 Czerwca 2010, 13:08:05 »
Trochę to trwało, wiem, ale kiedy zaczęły się pojawiać te wszystkie nowe opowiadania powiedziałem sobie, że skończę. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.

ROZDZIAŁ TRZECI

 Nazajutrz Lafnag szybko spakował swój cały skromny dobytek. Chciał wyruszyć ja najwcześniej, aby Azden nie dotarł przed nim do Bagril (jeśli w ogóle tam się pojawi). Teraz rozmawiał z Tronfem w stajni głaszcząc  swojego kasztanowego ogiera.
-Wpadłeś na tak krótko i już wyjeżdżasz – mówił Tronf. – Czy ty kiedykolwiek dasz sobie spokój z tym całym Azdenem? Minęło już pięć lat.
-Pięć długich lat… - westchnął Lafnag. – Za dużo żebym po tym całym czasie jaki poświęciłem na wytropienie go dał sobie spokój.
-Mogłem się spodziewać, że odpowiesz w taki sposób – mruknął Tronf.
-Znasz mnie. Nie mam w zwyczaju przerywać w połowie tego co zacząłem.
-Większość ludzi mówi tak o sobie.
-Tak, ale w moim przypadku wiesz, że mówię prawdę.
-Istotnie. – Westchnął. - Nie ma co przedłużać tego co i tak musimy powiedzieć: żegnaj. Żegnaj przyjacielu. Mam nadzieję, że się mylę, ale mam przeczucie, że już się nie zobaczymy.
-A więc na przekór losowi odpowiem: do zobaczenia! – odpowiedział Lafnag po czym wskoczył na konia i odjechał ku swemu przeznaczeniu.

Zaczęło padać. Lafnag zaklął i owinął się ciaśniej kocem. Leżał pod dużą lipą, która dawała najlepsze schronienie na wielkiej równinie na której się znalazł. Jej liście i gałęzie zapewniały pewną ochronę przed deszczem, ale i tak tysiące mokrych kropel spływało po nich by spaść na ziemię i leżącego na niej Lafnaga.
To był wieczór trzeciego dnia podróży. Godzinę wcześniej zjadł kolację na którą składał się ptak wielkości małego gołębia, upieczony nad ogniskiem i przyprawiony jedynie szczyptą soli, którą Lafnag trzymał w małym drewnianym pudełku w jukach i jakimiś korzonkami i innymi roślinami, które znalazł w okolicy. Nie smakował najlepiej, ale to zawsze coś. Oprócz tego jeszcze trochę podróżnych sucharów ofiarowanych mu przez Madlę – okrągłych, szarawych, twardych i bez smaku, ale za to pożywnych – jabłko i odrobina rodzynków. Posiliwszy się tym położył się spać zgasiwszy wcześniej ognisko, ale w tej właśnie chwili został zbudzony ze snu przez gwałtowną ulewę.
-Cholera – zaklął znowu.
Zaczął się kręcić i przewracać z boku na bok wybierając możliwie jak najwygodniejszą pozycję. Kiedy uznał, że znowu jest gotów zasnąć zamknął oczy. Obudził się dokładnie w momencie, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać równinę. Wstał, pozbierał swoje rzeczy, wskoczył na konia i pojechał dalej.

Jechał lekko już zarośniętym traktem przez równinę. Wokół nie widział nikogo. To był piąty dzień. Droga którą podążał nie biegła prosta jak strzelił, lecz dużymi zakosami wiła się przez równinę. Lafnag uważał taki stan rzeczy za zbyteczną stratę czasu, ale zawsze lepiej było jechać po równej, ubitej drodze niż przedzierać się przez pagórki i chaszcze.
Około południa ujrzał w oddali jakieś wzniesienie. Wydawało się małe, lecz w rzeczywistości musiało być znacznie większe. Jadąc dalej Lafnag rozpoznał, że to wzgórze o stromych, skalistych ścianach na którym wzniesiono strażnicę. W całym Avionie było wiele takich strażnic, w każdej po kilkudziesięciu żołnierzy, które były umieszczane w strategicznych punktach, aby w razie powstania lub innej klęski można było szybko opanować sytuację.
Droga owijała się wokół wzgórza okrążając je od zachodu, aby następnie skręcić na wschód. Jeśli się dobrze przypatrzeć można było zauważyć, że teren dalej stopniowo opadał, a jeszcze dalej można było zobaczyć swoisty błysk. Lafnag wytężył wzrok. Przed sobą widział wielki bagno. Masa stojącej, brudnej wody i wynurzające się z niej trzciny lub gdzieniegdzie nawet drzewa wyglądały niezwykle ponuro.
Było już dawno po południu, kiedy Lafnag okrążył wzgórze. Przejeżdżając obok dojrzał na wieży poszarpaną Aviońską flagę – czarnego lisa stojącego na tylnich łapach na tle dwóch czerwonych i dwóch żółtych ćwiartek. Na murach nie było strażników. Niektóre kamienie już dawno odpadły od konstrukcji. Było cicho. Jedynymi mieszkańcami wieży były tylko padlinożerne ptaki – kruki i wrony.
-Ciekawe co się tu stało? – mruknął do siebie Lafnag.
Może to miejsce było tylko opuszczone, a może to coś innego, myślał. W końcu Avion nie ma w zwyczaju porzucać swoich ośrodków militarnych, nawet tych małych.

Jadąc dalej Lafnag natknął się na dwóch krasnoludów obozujących przy trakcie. Niedaleko stały przywiązane do drzewa trzy kucyki skubiące trawę.
-Witajcie! – krzyknął Lafnag spiąwszy konia przy krasnoludach.
-I ty nam witaj – odpowiedział grzecznie jeden z nich kłaniając się.
-Nazywam się Lafnag.
Krasnolud skinął głową.
-Bomf, a to jest Tlegal.
-Co robicie w takich bezludnych okolicach? – spytał Lafnag.
-Jesteśmy kupcami, podróżujemy do Vissian, aby sprzedać nasze towary. Niestety droga się opóźniła i nie zrobimy takich dobrych interesów, kiedy dotrzemy do miasta później.
-Co opóźniło waszą podróż?
Bomf wskazał na bagno.
-Kiedyś było mniejsze. Ale po ostatnich opadach rozlało się szerzej zalewając ten trakt. Jadąc dalej przekonałbyś się, że znowu zakręca, ale po kilku kilometrach drogi jest zalany przez bagno. Kiedyś, kiedy było mniejsze je okrążał, ale teraz…
Pokręcił głową.
-Straciliśmy niemalże trzy tygodnie szukając jakiejś drogi okrężnej, ale i tak musieliśmy kluczyć między jakimiś skałkami, ciągle zawracać i schodzić ze skarp lub wspinać się na jakieś kamieniste wzgórza. Chyba ciebie też to czeka – rzekł patrząc na Lafnaga.
-To nieco skomplikowałoby moją sytuację – odpowiedział. - Ale zauważ, że ja nie mam trzech kucyków tylko jednego konia.
-Co racja to racja – powiedział Bomf, ale po chwili mruknął – chociaż kucyki są mniejsze.
Lafnag zaśmiał się.
-To prawda. Jeśli mogę spytać, czym handlujecie?
-Niemalże wszystkim. Potrzebujesz czegoś?
-Jeśli macie może solone mięso, takie, które nie psuje się w czasie podróży? Od dawna nie jadłem porządnego posiłku.
Krasnoludy miały rację. Po tym jak Lafnag nabył spory zapas solonej wołowiny wydając piętnaście tebli droga śmiesznie się wydłużyła. Tak jak powiedział Bomf, musiał odnajdować drogę śród skałek, ale nie potrwało to tyle co podróż krasnoludów. Dzięki połączeniu zmysłu orientacji, determinacji i odrobiny szczęścia na właściwej drodze znalazł się znowu pięć dni później.

Było już dobrze po południu. Lafnag znowu jechał traktem. Miał nim podążać już do samego Bagril, gdyż, jako ważny (chociaż nie tak duży) punkt handlowy miało dobre połączenie z resztą królestwa. Oceniał, że do miasta dotrze jutro wieczorem lub w najgorszym wypadku pojutrze rano. Teraz po obu stronach miał las. Słońce prześwitywało przez soczyście zielone liście co sprawiało, że otoczenie miało niesamowity, zielony kolor. Nie mógł uwierzyć, że podróż przebiegła tak spokojnie. Wewnątrz granic Avionu było wiele niebezpieczeństw na przykład bandyci, dzikie zwierzęta lub nawet niewielkie grupy goblinów, które zdołały uniknąć niewoli i pracy w kopalniach, a teraz ukryte napadały na podróżnych lub próbowały wydostać się z kraju. Może król naprawdę zdołał opanować sytuację na tyle, aby w końcu dało się bezpiecznie podróżować, pomyślał.
Nagle coś twardego uderzyło go w głowę. Przed oczami rozbłysły mu gwiazdki. Osunął się na ziemię. Usłyszał okrzyki triumfu. Koń zarżał i Lafnag poczuł drżenie ziemi kiedy pogalopował dalej.
-Biegnijcie za koniem, może uda wam się go złapać! A wy przeszukajcie tego szmaciarza!
Leżąc twarzą do ziemi Lafnag poczuł jak czyjeś ręce zaczęły myszkować po jego ubraniu. Został odwrócony na plecy i szybko zamknął oczy w obawie, że napastnicy mogą zobaczyć, że nie stracił przytomności. Po chwili rozchylił lekko powieki. Przy nim klęczało dwóch mężczyzn wciąż przeszukując mu kieszenie. Jeden z nich, chudy i poznaczony krostami po ospie odpiął mu od pasa miecz i krzyknął radośnie.
-Gareth! Zobacz co miał ten sukinsyn!
Podszedł drugi mężczyzna, gruby i brodaty po czym gwizdnął cicho.
-Niezłe cacko. Będzie warte trochę złota.
Drugi z bandytów, którzy go przeszukiwali zaklął.
-Nic nie ma!
-Jeśli złapią konia nie będziesz się skarżył – powiedział Gareth. – Poza tym spójrz na ten miecz! Na pewno robota krasnoludów. Jak sprzedamy to wyjdzie przynajmniej pięćdziesiąt tebli na głowę!
Tamten mruknął coś cicho.
-A co z nim zrobimy? – spytał ospowaty i kopnął dosyć brutalnie Lafnaga w bok.
-Weźcie ciało do lasu i zostawcie.
Dwaj mężczyźni podnieśli Lafnaga, jeden za nogi, drugi za ręce. Szli kilka minut po czym bezceremonialnie rzucili go za jakieś drzewo. Ich głosy zaczęły cichnąć.
Lafnag otworzył oczy. Wstał z pewnym trudem trzymając się drzewa. Jeszcze widział plecy jednego z bandytów. Zaczął się szybko skradać za tamtymi, jednak miał trudności ze swoją nogą robić to bezszelestnie. Mężczyźni jednak rozmawiali ze sobą głośno radując się z dobrej zdobyczy i go nie słyszeli. Dotarli do traktu. Gareth siedział pod drzewem paląc skręta. Bandyci, którzy mieli szukać konia nie wrócili.
-I co? – spytał Gareth wypuszczając z ust obłok siwo-pomarańczowego dymu.
-Obgryzają go wiewiórki – odpowiedział ospowaty i zachichotał.
Lafnag schylił się po jakiś kamień. Nie znalazł jednak żadnego, więc wziął z ziemi solidnie wyglądający kij, który mógł mu posłużyć za broń. Zaczął przekradać się bliżej rozmawiających bandytów.
-Jak będziesz tak często palił niedługo się skończą – zauważył jeden z nich, młody mężczyzna który niósł Lafnaga.
Przywódca zaśmiał się.
-Co z tego? Wystarczy znowu złapać jakiegoś biedaka z gotowym zapasem.
Lafnag wyszedł zza drzewa. Bandyci nadal go nie widzieli.
-Skąd wiesz czy jakiś będzie akurat przejeżdżał?
Lafnag zamachnął się kijem i trafił prosto w tył głowy ospowatego. Uderzenie było tak silne, że kij pękł z trzaskiem. Bandyta upadł na ziemię.
Gareth i jego towarzysz natychmiast się obejrzeli. Lafnag nie dał im czasu do namysłu. Trafił młodego pięścią pod brodę posyłając kilka metrów dalej. Odskoczył niezgrabnie w razie gdyby Gareth zaatakował, lecz tamten nie zdążył jeszcze dobyć broni. Lafnag szybko wykorzystał to rzucając się na grubasa i okładając go pięściami po twarzy. Razem upadli na ziemię. Lafnag podniósł się i usiadł na bandycie jedną ręką trzymając go za grubą szyję, a drugą wciąż zadając ciosy. Gareth nie mógł złapać oddechu. Wyciągnął ręce i zamachał nimi, ale bezskutecznie. Na jego twarz spadał grad uderzeń. Wciąż przybywało siniaków, rozcięć i krwi. Miał chyba złamany nos. W pewnym momencie wyszarpnął zza pasa nóż i spróbował zadać cios. Lafnag poczuł jak zimny metal pozostawia na jego skórze ponad udem długie rozcięcie. Mimo to nie skończył zadawać ciosów. Nagle czyjeś ręce pociągnęły go do tyłu. To był ten chłopak, którego uderzył pod brodę. Teraz otoczył ramieniem jego szyję. Lafnag pociągnął ich do przodu w stronę Garetha, który mimo że kaszlał i rozmasowywał sobie szyję wciąż trzymał nóż. Lafnag wyszarpnął mu go z dłoni i wbił w bok młodego bandyty. Tamten krzyknął, ale nie puścił. Ponownie zadał cios. Tym razem ramię ustąpiło. Lafnag szybko odwrócił się i wbił nóż swojemu przeciwnikowi w głowę. Następnie wyszarpnął go i rozorał Garethowi i tak już zmasakrowaną twarz. Przywódca krzyknął. Jeszcze dwa szybkie ciosy nożem w twarz i już leżał na ziemi drżąc konwulsyjnie.
Nagle Lafnag usłyszał tętent kopyt. Odwrócił się. Zza zakrętu wyłonił się jego koń, który biegł w szaleńczym pędzie. Lafnag z trudem zatrzymał go i pogłaskał po szyi. W tym momencie usłyszał głos:
-Widziałem go, pobiegł tam!
Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu swojego miecza. Dojrzał go. Stał oparty o pień drzewa obok Garetha, który wciąż jęczał i zwijał się z bólu. Pokuśtykał szybko i wziął swoją broń w momencie, kiedy zza zakrętu wypadli dwaj nowi bandyci. Stanęli jak wryci widząc swoich towarzyszy na ziemi wśród plam krwi. Lafnag wyszarpnął miecz ze skórzanej pochwy i podbiegł do nich uważając na swoją nogę. Nie zdążyli nawet krzyknąć i już leżeli na ziemi w kałużach krwi – jeden z rozrąbaną klatką piersiową, a drugi bez głowy.
-No i co teraz? – spytał sam siebie Lafnag.
Nagle syknął. Dopiero teraz, kiedy gorączka walki zgasła w pełni dotarł do niego ból jaki odczuwał. Rana ponad udem piekła jakby ktoś przypalał go gorącym żelazem. Głowa bolała nieznośnie. Pomacał dłonią jej bok. Spojrzał i zobaczył, że jest uwalana krwią. Będę musiał się tym zająć, pomyślał. Najlepiej gdybym szybko dotarł do miasta. Spojrzał jeszcze raz na trupy i jęczącego Garetha. Nie ma na co czekać.


« Ostatnia zmiana: 13 Czerwca 2010, 13:15:55 wysłane przez Nekro_L » IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : 13 Czerwca 2010, 13:42:51 »
Cóż, opowiadanie nie jest złe. Dobrze radzisz sobie z opisami, a dialogi nie są sztuczne. Nie potrafię się jednak pozbyć wrażenia, że to typowe heroic fantasy, z okaleczonym bohaterem, który pokona wszystko i wszystkich...Ale to dopiero trzeci rozdział. Pisz dalej, dobrze Ci idzie.
Pozdrawiam


IP: Zapisane
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.04 sekund z 20 zapytaniami.
                              Do góry