Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Ankieta
Pytanie: Kto powinien przejść do ćwierćfinału?
Marcus - 2 (25%)
Midnight - 1 (12.5%)
A może trzeci zawodnik? - 5 (62.5%)
Głosów w sumie: 8

Strony: 1 2 3 4 [5] 6 7    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Jeżeli naprawdę chcesz walczyć... Wiem, że patetyczne! (Czytany 31947 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #60 : 04 Czerwca 2010, 21:49:27 »
Nowy rozdział. Enjoy and write goddamn feedbacks, pretty please.

- Czas na łomot, pięknisiu! – Wrzasnął na całe gardło Murphy, wycinając młynki swoim „shiskebabem”, czyli mechanicznym mieczem, który jakimś cudem płonął żywym ogniem bez użycia żadnej magii. Razem z Allistairem znajdował się w zagraconym magazynie pełnym najróżniejszych różności. Czego tu nie było… Znudzony szkielet siedział aktualnie na wielkim, czarnym pluszaku przedstawiającym niedźwiedzia i aktualnie całym sobą pokazywał, co sądzi o walce Greenblade’a.
- Zamierzasz w końcu wyjaśnić, po co przyprowadziłeś mnie tutaj? – Zapytał po raz e-nty. Ghul w końcu odwrócił się, a Allistair zauważył, że wyraz twarzy jego współpracownika radykalnie się zmienił. Teraz był bardziej… Pokorny?
- Cóż, jest sprawa – Stwierdził, kręcąc palcami z zakłopotaniem. – Widzisz… Może mógłbyś załatwić coś za mnie?
- Konkretniej?
- Mianowicie… Może mógłbyś odstrzelić Phantoma? – Szkielet zmierzył go spojrzeniem swoich zielonych, niewielkich węgielków w oczodołach.
- Wiesz, o co mnie prosisz? – Zapytał powoli.
- Ta… Trochę mi głupio, ale mówią, że gość jest profesjonalistą.
- Zlituj się pan, Greenblade! – Parsknął Rasmunsen. – Nie powiesz mi, że przestraszyłeś się jakiegoś tam ludzika w pancerzu Gwardzisty?
- Mówią, że to wariat. Podobno kiedyś wysadził cały posterunek Kosmicznych Orków za pomocą granatnika i kilku butelek nitrogliceryny.
- Więc będziesz miał godnego przeciwnika.
- Nie kpij sobie ze mnie! – Warknął Murphy. – Ile chcesz?
- To tak nie działa – Allistair z satysfakcją łowił z twarzy Greenblade’a.
- O czym ty pieprzysz?
- Z chęcią bym Ci pomógł, ale widzisz… Nie chcę.
- A kasa? Szmal? Mamona?!
- Wiesz, jesteś nawet zabawny, gdy się złościsz. Tym razem niestety Ci nie pomogę.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ… A co będę tłumaczył. Rzuć okiem na korytarz – Murphy zgodnie z zaleceniem Allistaira obrócił się, uchylił drzwi i zaczął się rozglądać.
Celny cios w tył głowy błyskawicznie pozbawił go przytomności.

Kim „medytowała”. O ile medytacją można było nazwać maltretowanie manekina z zamkniętymi oczyma, to faktycznie była to swoista medytacja panny Ironfist.
Kolejny cios wyrzucił kukłę wysoko w powietrze. Dziewczyna wyskoczyła jej na spotkanie, po czym potężnym ciosem wbiła ją w ziemię. Zgrabnie wylądowała na ziemi, podczas gdy jej niedoszła ofiara tkwiła w kawałkach jakiś metr pod ziemią.
Ale to jej nie starczało. Miała przed sobą silnego, bezwzględnego przeciwnika. Silnego, bezwzględnego przeciwnika, który po jej zdradzie miał dodatkową motywację, by z nią walczyć. „W sumie trochę głupio wyszło…”, pomyślała, szarpiąc się z tkwiącym w ziemi manekinem. Po wyciągnięciu kukły rzuciła okiem na trybuny. Casper był tam, mierząc ją nieodgadnionym wzrokiem, całym sobą manifestując ideał skupienia. Ich spojrzenia spotkały się. Po dobrych pięciu minutach pojedynku, Stratoavis uciekł spojrzeniem i opuścił trybuny.
„Dochodzę do wniosku, że brutalna siła nie starczy. Nie tym razem…”, pomyślała, zastanawiając się, czego mogłaby użyć w starciu z okularnikiem. Nie chodziło o to, że nie znała ciosów. Chodziło o to, że opanowanie niektórych z nich wymagało jakiejś nienazwanej energii. Było jednak kilka możliwych to użycia. Blondynka zamyśliła się. „Może Shoryuken? Falcon Punch? Hundred Hand Slap?”, myślała, odrzucając kolejne sugestie. Nagle doznała pewnego olśnienia. „Może nie ciosy… A kopnięcia?”, zastanowiła się, opierając o ścianę. Zazwyczaj nie korzystała z kopniaków, polegając na sile swoich pięści. Być może teraz będą mogły okazać się zbawienne… „Hmm… Znam jedno kopnięcie, które może okazać się przydatne…”, pomyślała, uśmiechając się lekko.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz oporządzić biednego O’Really’ego zbyt mocno – Mruknął żartobliwym tonem Pazur, mierząc wzrokiem Jackie.
- A dlaczego by nie? Nie mów, że będzie Ci go szkoda – Odparła Bloodbane, bawiąc się nożem.
- Nie będzie, faktycznie – Pirat rozsiadł się na ławce, po czym zaczął rzucać bystre spojrzenia na przechodzące osoby.
- Kim właściwie jest ten cały Balor? – Zapytała kotka, przysiadając się.
- Narwany goblin – nekromanta rzucający kulami ognia. Niezbyt wymagający przeciwnik, ale krętacz, malwersant i oszust, który nie słyszał o czymś takim, jak fair play.
- Do czego zmierzasz?
- Że być może gdzieś tam w cieniach kryje się zabójca, gotowy do wbicia mi noża w plecy.
- Chyba odrobinkę dramatyzujesz… - W odpowiedzi Nataniel wymierzył cios w pustkę, o dziwo trafiając kogoś. Tym kimś okazał się być Balor właśnie, teraz trzymający się za szczękę po oberwaniu łokciem.
- Szukasz tu czegoś? – Zagaił Pazur do goblina tonem przyjacielskiej pogawędki. Ten tylko wymamrotał kilka niezrozumiałych słów, po czym oddalił się, trzymając za szczękę.
- Wiedziałeś, że tu jest, prawda? – Zapytała Jackie, uśmiechając się szelmowsko.
- Oczywiście. Kiedy robi się hałas w granicach stu decybeli ciężko pozostać niezauważonym.
- Być może.
- Tak swoją drogą, zauważyłaś, że we wszystkich walkach z O’Reallym dochodziło do walkowerów na jego korzyść?
- To czysty przypadek. Teraz, gdy nie ma już tutaj ani Le Rauxe’a ani jego kapra pomagiera nie będzie mógł używać brudnych sztuczek.
- Ale wciąż gdzieś tam pałęta się Allistair Rasmunsen – Mruknął cicho, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Tym razem szkieletu tu nie było. Być może zajmował się ważniejszymi sprawami…
W oddali padł strzał, zaś do uszu znajomych dobiegł żeński krzyk.
- Hmm… Brzmi jak Carissa – Mruknęła nieco zaniepokojona Jackie. Nim Pazur zdążył skomentować cokolwiek, padł kolejny strzał. Obaj przedstawiciele braci pirackiej zerwali się na równe nogi i podążyli w stronę, z której padły strzały.

Allistair uśmiechał się, wymierzając lufą w plecy swojej nowej ofiary.
Wszystko – z wyjątkiem dodatkowej, niepotrzebnej, aczkolwiek być może pożądanej przez jego chlebodawców ofiary – szło zgrabnie. Najpierw Murphy, ogłuszony i schowany do komórki zgodnie z zaleceniem Phantoma. Teraz Carissa, już po raz drugi wypadała z gry na tym turnieju. Co prawda nie mógł jej wykończyć raz a porządnie, było to niezgodne z regułami, ale wciąż mógł wyeliminować ją z zabawy. Balor, Nega, Le Rauxe… Wszyscy płacili niezwykle hojnie.
Była jednak jedna rzecz, która „psuła krew” Rasmunsenowi, mianowicie ta jedna chybiona kula. Nieszczęśliwie się złożyło, że będąca z Carissą Cassandrą zasłoniła ją przed pierwszą kulą własną piersią. Tygrysica próbowała zabrać przyjaciółkę ze sobą, co Allistair wykorzystał. „Na świecie żyją idioci. I bardzo dobrze…”, myślał, naciskając spust.
Teraz w tym samym miejscu pojawiły się dwa kolejne cele, wyznaczone przez Le Rauxe’a do eksterminacji. „Szczęście się do mnie uśmiecha. Znowu…”, pomyślał, naciskając spust po raz kolejny. I po raz kolejny.
- Dobrze się bawisz? – Zapytał ktoś za jego plecami. Rasmunsen odwrócił się, zaskoczony. Dojrzał tam Mobianina, jeża gwoli ścisłości, obdarzonego czarno – żółtym futrem. Był to dość wysoki, jak na standardy rasy osobnik odziany w szary płaszcz zakrywający go całego do kostek i odsłaniającego tylko żelazne, podbite czymś buty. Przepasany był skórzanym paskiem, do którego doczepiony był modlitewnik oznaczony głową smoka, prymitywnie wyglądający pistolet o szerokiej lufie oraz różaniec. Na ramieniu opierał sporych rozmiarów młot, zaś jego twarz zdobiła para zimnych jak lód oczu i żółty krzyż na szczycie czarnej głowy.
- Nie narzekam na nudę… - Odparł powoli Allistair, dobywając noża.
- Schowaj ten scyzoryk, to może obejdę się z tobą łagodnie.
- Przyrzekniesz puścić mnie wolno?
- Tak dobrze to nie ma – Warknął jeż, wymierzając młotem w czaszkę zabójcy.
Gdyby Rasmunsen mógłby przełykać ślinę, zapewne teraz lałaby się w głąb jego układu pokarmowego strumieniami. Szczęściem szkieletu ktoś zamierzał mu teraz pomóc.
Niedoszły sędzia nieumarłego padł na ziemię, wstrząsany drgawkami. Wokół niego pojawiła się kałuża krwi. Allistair „zamrugał”. Za „Młotkarzem” stał Midnight z uniesioną w górę lewą ręką. Ręka ta żarzyła się czarnym ogniem(Którego u mnie sporo – Przyp. Aut.)
- Co ty…? – Zaczął skonfundowany szkielet.
- Właśnie uratowałem twoje nędzne nieżycie, a ty pytasz, co tu robię? – Warknął czarny(I wg mobiańskich standardów proporcjonalny) jeż, błyskając białkami.
- Nie, nie… Tylko dziwię się, że chciało Ci się uratować moje „nędzne nieżycie” – Odparł Allistair, odzyskując tupet.
- Potraktuj to jako wyrównanie rachunków… Partnerze.
- A tak, stare dobre czasy… No to dzięki, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
- Nie brzmi. Widzę, że twoje misyjki idą pomyślnie?
- 5 nokautów między walkami! Nowy rekord, cholera jasna!
- A więc gratulacje. Tymczasem uciekam… Mam do załatwienia parę swoich spraw… - W widowiskowym stylu Midnight zniknął Allistairowi z oczu. Ten powrócił do obserwowania swoich ofiar i z pewnym niezadowoleniem zauważył, że zdążyły już zniknąć. „W każdym razie, moja robota została wykonana…”, pomyślał z zadowoleniem, zapalając papierosa.

Kate z pewnym przerażeniem przyjęła wwiezione przez Caspra i Nocnego na wózku ofiary kul Allistaira. Cassandra, Carissa, Pazur oraz Jackie, rzucająca okropnymi przekleństwami i jedyna przytomna w tym towarzystwie.
- Ładnie was oporządzili – Mruknął czaszkogłowy demon rodem z Czyśćca, cmokając z pewnym niezadowoleniem.
- Jak tylko znajdę tego… Tego… Argh! – Warknęła Bloodbane, łapiąc się za ramię. Kula nie dawała o sobie zapomnieć.
- No, bez nerwów. Zdążymy was jeszcze wszystkich poskładać do kupy – Panna Windsdaughter odzyskała rezon, skinąwszy na Stratoavisa i Nocnego. Obaj panowie(Z większym bądź mniejszym zapałem) wyładowali nieprzytomnych na puste łóżka.
Okularnik z niechęcią spojrzał na Carissę, już drugi raz na tym turnieju wyeliminowaną z gry. „Czemu się tak na nią uwzięli?”, zastanowił się. Nie miała żadnych niesamowitych umiejętności, ledwo wymachiwała szablą, brakowało jej nawet gracji, z którą walczyła Cassandra. Ot, przeciętniak najniższego sortu. Casper nie miał bladego pojęcia, dlaczego mieliby ją eliminować.
Nocny z kolei tylko ze zrozumieniem kiwał głową. On wiedział, że tygrys jest najgroźniejszy z wysuniętymi pazurami. Trzeba więc było te pazury uciąć, raz a porządnie. Kula tkwiąca w jej barku wyglądała najzwyczajniej w świecie, jedynie wizerunek trupiej czaszki łypał na demona swoim bezocznym spojrzeniem.
Kate, mamrocząc pod nosem o rzucaniu kości psom odepchnęła go, po czym nachyliła się nad raną, oglądając ją.
- Hmm… Nie wygląda to zbyt poważnie. Góra dwie walki i będzie po wszystkim… - Windsdaughter już wyciągała rękę w kierunku kuli, gdy czyjś agonalny skrzek odwrócił jej uwagę. Wzrok zwrócili także Nocny, Casper oraz Jackie, wciąż zezująca na swoją ranę.
W progu stał Phantom, opierający się o Negę i DB. Zapluwał się krwią i był niezwykle blady: Wszystko, co mogło, odpłynęło z jego twarzy. Casper zmrużył oczy, kierując domagające się odpowiedzi na swojego sobowtóra.
- Jakieś cholerstwo niewiadomo skąd – Mruknął „Postrach Nieludzi”, podtrzymując „przyjaciela”.
- Co mu się…? – Zaczął Nocny. Nim DB zdążył cokolwiek powiedzieć, wtrącił się Nega:
- Nie wiemy i to jest najgorsze…
- Jak to „Nie wiecie”?
- Nie wiemy, czy to tak trudno pojąć?! – Warknął DB nieprzyjemnie. Samuel splunął krwią po raz kolejny na podłogę, po czym wrzasnął nieludzko.
- Och, zamknij się – Odparł ogłuszony Casper, zaś Jackie tylko zawtórowała mu entuzjastycznie. „Postrach Nieludzi” odruchowo sięgnął po rewolwer, ale Nega był szybszy. Zgrabne uderzenie wytrąciło broń z ręki mężczyzny.
- Co ty wyprawiasz? – Zdziwił się DB.
- Ostatnią rzeczą, jaką teraz potrzebujemy jest bijatyka w ambulatorium – Stwierdził zapytany.
- W końcu ktoś powiedział coś mądrego – Dodała Kate, wskazując łóżko, na którym mogliby położyć Phantoma. Rzuciła na niego okiem. Samuel wyglądał słabo: Całe usta miał we krwi, która dawała mu jedyną jaskrawą barwę na twarzy. Wszystko inne zblakło, zmętniało: Jego oczy obecnie przypominały kolorem i żywością ameby. Poza tym nie miał żadnych innych obrażeń czy nadszarpnięć wewnątrz jego organizmu, które dziewczyna mogłaby wykryć. To było… Faktycznie niepokojące.
- Gdzie go znaleźliście? – Zapytała.
- Leżał w toalecie – Mruknął Nega. – Cała podłoga była upaćkana krwią.
- Nikt nie kręcił się w pobliżu?
- Nie… - W tak zwanym międzyczasie Casper poprosił swojego sobowtóra na stronę.
- Nie kręć, koleżko – Warknął Stratoavis junior. – Dobrze wiem, że znasz prawdę.
- Za kogo ty mnie uważasz, huh?! – Parsknął czerwonooki, zakładając ręce na piersi.
- W tych twoich świńskich oczkach widać wszystko jak na dłoni. Znasz prawdę.
- Znam… Ale nie uważam za stosowne dzielić się nią z TOBĄ – Syknął Nega, akcentując znacznie ostatnie słowo w zdaniu.
- Ja z kolei uznałem za stosowne rozrzucić twoje flaki po okolicy! – Nim rozmówca Caspra zdążył zareagować, ten już przykładał Ostrze Zero do jego gardła. Sobowtór okularnika zastygł, jakby zaskoczony nieoczekiwanym obrotem sprawy, szybko jednak uśmiechnął się.
- Co cię tak bawi?!
- Twoja próba pozbawienia mnie życia.
- Zobaczymy, jak będziesz się śmiał, gdy twoje ciało będzie wić się w śmiertelnych drgawkach.
- Nie zabijesz mnie – Te słowa uderzyły Caspra niczym młot Genna Szarej Grzywy. Co ta nędzna namiastka JEGO osoby insynuuje? – Nie masz odwagi mnie zabić.
- Mogę rozwalić Ci łeb zawsze i wszędzie!
- Więc dawaj, nie krępuj się. Uderzaj, tnij, siekaj, rąb! Uderz mnie całą swoją nienawiścią, która drzemała w tobie te piętnaście lat! Wyzwól swój gniew, furię, wszystko!!! – Stratoavis zastygł z mieczem przystawionym do gardła oponenta i swojego archinemezis. Nega mierzył go kpiącym wzrokiem, oczekując jego reakcji, daremnie.
Casper odsunął się i poprawił okulary.
- Nie jesteś godny szybkiej śmierci – Wycedził, wracając do ambulatorium.
„To można wykorzystać…”, pomyślał Nega, dumając. „Do tej pory Casper trzymał nerwy na wodzy… Jeżeli dam radę wyprowadzić go z równowagi, nic nie stanie na mojej drodze. Ani Mroczny, ani Balor i jego matactwa, nawet bogowie nie będą w stanie mnie powstrzymać. Gdyż żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…”, pomyślał, przywołując stare proroctwo o jakimś innym okularniku. Odziany w biały, zakrwawiony garnitur chłopak oddalił się, chichocząc.

- Uwaga, mam raczej złe wieści – Mruknął niezadowolony Grom. – Zarówno Murphy, jak i Phantom nie stawili się do drugiej walki, oznacza to więc…
- Że wśród zawodników następnego etapu znajdzie się jeden „lucky loser” – Dokończył Genn, tasując żywe(I ewidentnie agresywne) karty do gry.
- Tak więc musimy zaczekać do następnej rundy. A w tej zmierzą się ze sobą Marcus Aftermath oraz Heinrich Bruno Hermann Gotfryd Hitler… Nie mogli mu dać krótszego miana?
- W każdym razie zapraszamy po przerwie na kolejną dawkę elektryzującej akcji!


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
kluseczka

*****

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Wiadomości: 878


Zobacz profil
« Odpowiedz #61 : 17 Czerwca 2010, 19:15:21 »
 'Schodzi na elfy' - perfekcyjne określenie. Będę go używać, jeżeli pozwolisz. Biedny Gorgutz, kibicowałam mu. Bębny w jego music theme kojarzą mi się z 'Troops in Gathering' z Metal Gear Solid 3, za to theme Vegi nie budzi we mnie skojarzeń... choć jego wygląd tak. Może to przez wspomnianą wcześniej 'Potęgę Spirańczyka'. Ale maskę ma fajną. Biedny Casper, jego złe alter ego nawet go nie szanuję. Ale muszę przyznać, Mhroczny!Casper to ostatnia osoba, po której się spodziewałam przynoszenia rannych do lazaretu. Pewnie wygląda bardzo seksownie w tym splamionym krwią garniturze. Ksywka Heinricha mnie bardzo bawi - pewnie zabrakło mu mian na H...


IP: Zapisane
The universe speaks in many languages, but only one voice.
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #62 : 28 Czerwca 2010, 21:47:13 »
A więc, oto kolejny rozdział. Enjoy!

Marcus zeskoczył z trybun, lądując na piachu areny. Teraz była jego walka. Kim był jego przeciwnik, nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Ostatecznie, nie powinien przegrać z niszowcem, prawda?
- Nie bądź zbyt pewny siebie – Stwierdził Rattenberger, siedząc wraz z nim w arenowej kantynie. – Gorgutz już się przejechał na zlekceważeniu przeciwnika.
- Między mną a Gorgutzem jest pewna granica – Odparł beztrosko Aftermath. – Widziałeś tego całego Heinricha na arenie?
- A który to?
- Zapewne ten w mundurze SS. Warzywo totalne: Ledwo wymachuje tą swoją szabelką.
- Nie wierzę, że nie ma czegoś innego.
- Może nawet skombinować „Tygrysa” i mu nie wystarczy. Michael… Ja… panuję… nad żywiołami.
- Ignorancja Cię zgubi prędzej niż sądzisz… - Stwierdził dosiadający się do nich Casper. Okularnik wyglądał markotnie: Był bardziej blady niż zwykle.
- Phi! Obaj jesteście przewrażliwieni – Obruszył się chłopak, podnosząc się od stołu. – Jestem gotów założyć się z wami o 20 papierków, że załatwię go bez wysiłku! – Ku zaciekawieniu Rattenbergera Casper uśmiechnął się.
- Stoi – Oznajmił okularnik, wymieniając uściski dłoni z Marcusem.

Kate przetarła spocone czoło. Miała pełne ręce roboty: Przypadłość Phantoma była poważniejsza niż sądziła, jednakże wciąż nie mogła znaleźć jej przyczyny. Do tego miała na głowie pozostałych pacjentów. O ile Jackie, Cassandra i Pazur wykurowali się dość szybko, o tyle Carissa wciąż pozostawała w kiepskim stanie. „Widocznie kula wyrządziła więcej szkód…”, pomyślała dziewczyna, szykując kolejną dawkę mocy do użycia. Przeniosła na chwilę wzrok na Samuela: Jego puls wyrównał się, chociaż wciąż nie wyglądał najlepiej. Najgorsze było to, że ta trucizna bądź choroba, która zalegała w jego ciele nie chciała się uleczyć. „Być może to jakiś nowy rodzaj inteligentnego wirusa?”, pomyślała z niepokojem. Miała już ciężką przeprawę z takimi przeciwnikami. Wirusy Savato i Cardia Stigma do tej pory były najbardziej wymagającymi oponentami, z jakimi zmierzyła się młoda uzdrowicielka. Przy swoim pierwszym starciu z pierwszym z wirusów była o krok od utraty pacjenta, drugi pokonał ją kilka razy, podważając jej zdolności uzdrowicielskie i wprowadzając ją na kilka dni w stan głębokiej frustracji.
Charakterystyczną cechą inteligentnych wirusów było metodyczne przewidywanie ruchów lekarza bądź uzdrowiciela i uciekanie przed skalpelem(Laserowym, energetycznym, bez różnicy). Mimo to nie miały szans z potęgą białej magii Kate, której musiały w końcu ulec. Do czasu, gdy jedna z odmian Cardii Stigmy zaczęła uodparniać się na czystą uzdrowicielską moc. Casper nazwał go(wirusa) wtedy „Wind Breaker”, co było oczywistym nawiązaniem do narastającej irytacji dziewczyny.
Mimo wszystko, wykryć takiego wirusa nie było wyzwaniem. Tak więc Kate słusznie niepokoiła się, nie mogąc znaleźć niczego. Czyżby ktoś opracował w końcu wyzwanie przewyższające jej możliwości?
Do ambulatorium wkroczyła zaniepokojona Cassandra.
- Jaki jest jej stan? – Zapytała.
- Bez zmian. Nie poprawia się, ale też się nie pogarsza – Odparła uzdrowicielka, odwracając się. – Nie potrafię powiedzieć, co jej dolega. Nie oberwała aż tak bardzo tą kulą.
- Chcesz powiedzieć, że coś mogło się wydarzyć wcześniej?
- Być może, nie chcę zapeszać. Jednakże… - Nim panna Windsdaughter zdążyła wyrazić swoją opinię, z twarzy nieprzytomnej Carissy odpłynęły resztki krwi. Ciało dziewczyny zaczęło konwulsyjnie podnosić się i opadać w drgawkach, zaś tęczówki wywróciły się na lewą stronę, ukazując jedynie białko oczu. Ostrzegawczy krzyk Cassandry zaalarmował uzdrowicielkę, która teraz wpatrywała się w to z przerażeniem. Rzuciwszy się z środkiem uspokajającym mogła tylko obserwować, jak tygrysica powoli uspokaja się i wraca do siebie.
- Te same symptomy posiada Phantom… - Mruknęła ponuro. – To znaczy, że kula nie była przyczyną, tylko raczej przedwcześnie ustawionym zapalnikiem.
- Więc?
- Więc zarówno Carissa, jak i Samuel musieli robić jakąś czynność, od której doszło do tych wszystkich powikłań. Cass, może uda Ci się wypytać kogoś dobrze poinformowanego o szczegóły?
- Ok, można spróbować – Lisica z oczywistym niepokojem wpatrywała się w oddychającą nierównomiernie przyjaciółkę, szybko jednak przeniosła swój wzrok ku wyjściu… I zbladła. W progu stał Nocny, trzymając pod ramieniem Adeona. Były Space Marine wyglądał mniej więcej tak, jak Phantom przy pierwszej wizycie tutaj: Zapluwał się krwią i był blady jak śmierć.
- Ni z tego, ni z owego zaczął kasłać, splunął parę razy, po czym stracił czucie w nogach – Wyjaśnił Nocny. – To coś poważnego, chłopcy i dziewczęta.
- Serio? – Warknęła Kate, popadając w coraz to większą frustrację. – Połóż go na wolnym łóżku i chodź tutaj, będę potrzebować pomocy.


 - Podróżniczka? – Zdziwił się Areus.
- Ta… Czegokolwiek byś nie robił, nawet nie próbuj do niej zagadać – Odparł ponuro Nega. – Każdy, kto wymieni z nią choć jedno słowo, pada na pysk i podnosi się kilka lub kilkanaście godzin później. Jeden gość nawet kopnął w kalendarz, ale rozmawiał dobre pół godziny. Ci tutaj padli akurat na czas trzeciej rundy, może trochę dłużej… Akurat za Adeonem płakać nie będę.
- Rozkoszna ironia. Uznający się za wielkiego szczęściarza gość pechowo pada na chwile przed swoją walką.
- A ile z tego będzie możliwości. Ten lub ta Zira to pewnie jakiś pionek z tych zabójców, co to dla nas?
- Chyba rozumiem twój tok myślenia. Możesz w łatwy sposób wyeliminować Caspra.
- Akurat nim teraz się nie będę przejmował. Dostał godnego przeciwnika, i nawet jeżeli wygra – w co wątpię – będzie się ledwo ruszać.
- Wierzysz w to, że jakaś Kim Ironfist załatwi Stratoavisa?
- Jakaś Kim Ironfist! – Nega popukał się w czoło. – Ty chyba się z innej planety urwałeś. Ona jest kimś takim, przed kim spieprzasz i za dnia, i w nocy! Nikt nie jest w stanie jej się przeciwstawić, a przynajmniej nie w otwartej walce.
- Więc czemu nie wyeliminujemy jej zamiast kogoś innego?
- Bo może się jeszcze przydać. W przeciwieństwie do na przykład Caspra, naszą blondynką kierują ludzkie odruchy. Można to wykorzystać. A zmieniając temat, jesteś pewien, że Balor nie wie o twojej zdradzie?
- Wiedzieć nie wie – Areus uśmiechnął się lekko. – Swoją drogą, możesz mi pomóc w wyborze theme? Nie orientuję się w tym ni w ząb.
- Ponieważ jesteś upadłym aniołem – wannabe, skombinujemy Ci jakieś organki kościelne bądź chórek i wszyscy będą zadowoleni. Zaraz coś skombinujemy, daj mi chwilę prywatności.
- Oh, jasne. Przejdę się. – Areus skinął głową kontemplującemu sobowtórowi, po czym oddalił się korytarzem.

Odziany w czarny pancerz niebieskoskóry mężczyzna z długimi czarnymi włosami siedział przed wejściem na arenę, taksując wzrokiem przechodzących zawodników. Nie było tu nikogo godnego walki z nim, nikt tutaj nie potrafiłby strzymać mu w walce na dłużej niż choćby minutę.
O tak, Saber miał o sobie bardzo wysokie mniemanie i nie były to tylko przechwałki. Nie było do tej pory jeszcze tak utalentowanego miecznika i czarodzieja za jednym zamachem. Zaliczał się on do tzw. Magicznych Wojowników, ponadprzeciętnych osobników przystosowanych do walki z każdym przeciwnikiem. Saber był ponadprzeciętnym wśród tych ponadprzeciętnych, ustawiając poprzeczkę, której nikt nie dał rady przekroczyć. Była tylko jedna osoba, która mogła walczyć z nim 1 na 1 jak równy z równym.
Kim Ironfist.
Saber był niezwykle uczulony na to imię, głównie dlatego, że czasem zapalczywa blondynka była górą. Na tym turnieju miał zamiar udowodnić jej, że na podium istnieje tylko jedno miejsce lidera. Do tej pory wymienili się tylko spojrzeniami, ale nie była to przyjazna wymiana. Dość powiedzieć, że akurat znajdujący się między nimi kapitan O’Really chyłkiem umknął byle dalej.
Co wiedział o swojej potencjalnej przeciwniczce? Miała niesamowitą parę w rękach, była szybsza od niego, ale pozbawiona możliwości walki z dystansu. „Jeżeli dojdzie między nami do walki, będę musiał trzymać ją na dystans…”, pomyślał z pewną niechęcią, przyjmując ewentualną taktykę. Co prawda tak byłoby dla niego zdrowiej, ale Saber jako tako walkę na dystans traktował jako ostateczność. Traktował to poważnie, prawie jak jakąś oznakę tchórzostwa.
Póki co jednak musiał uporać się ze swoim przeciwnikiem, niejakim DB. Nie za wiele o nim wiedział, oprócz może tego, że podczas pierwszej i drugiej rundy brutalnie rozprawiał się z „nieludźmi”. Widać było, że jest więcej niż uczulony na ten rodzaj istot żywych. Saber przejechał ręką po głowie, znajdując tam dwa małe różki, schowane pod bujnymi włosami. Były pewne powody, by uważać go za „nieludzia”. Jego skóra była niebieska, oczy czerwone, jego siła dużo większa niż przeciętnego człowieka, nie był też aż tak wolny, na jakiego wyglądał. Mimo to był człowiekiem w stu procentach, jeno po retuszu. Teraz ten retusz mógł go kosztować dalszą walkę…

Tymczasem drużyna Balora(Już z Areusem) omawiała wszelakie szczegóły dotyczące następnych posunięć.
- Pierwsza z walk, która ma u nas wysoki priorytet, to starcie Areusa i Porcupine’a – Mruknął Balor, bawiąc się czymś okrągłym.
- Oczywistym jest, że masz tą walkę wygrać – Dorzucił Agron, mierząc wzrokiem Upadłego Anioła.
- Nic prostszego. Ten cały Porcupine nie będzie nawet wiedział, co go trafiło.
- Nie lekceważyłbym go – Oświadczył głos. Zebrani odwrócili się, by ujrzeć niewielkiego, na oko dwunastoletniego chłopaka w eleganckim garniturze ewidentnie krojonym na miarę. Miał on czarne włosy, niezwykle bladą skórę oraz błękitne oko. Drugie z nich było piwne. Tuż obok chłopaka stał niezwykle masywny i wysoki mężczyzna w innym, nieco mniej oficjalnym garniturze. Miał blond włosy przetykane siwizną, co mogło sugerować jego starzenie się, oraz niebieskie niczym ocean oczy. Balor dostrzegł, że pod jego marynarką spoczywa sig sauer.
- Panie Fowl czy jak pan się tam zwiecie… - Areus zrobił wyrozumiałą minę i przybrał nonszalancką pozę. – Cieszę się, że cieszy się pan, że szkoda by było mojej osoby, ale żeby podważać moje możliwości, trzeba mieć tupet.
- Jeszcze wspomni Pan moje słowa, „panie” Harbinger – Artemis Fowl tylko się uśmiechnął.
- Następny punkt, Balor kontra Pazur – Stwierdził Dace. – Musimy się jakoś do tego kota dostać.
- Można zrobić to tradycyjnie, celnym ciosem w potylicę – Zauważył Harbinger.
- To nie jest jakiś tam awanturnik z karczmy – Odparł goblin. – Na ciężkie umocnienia potrzeba ciężkiej artylerii. Dace, kopnij się po Allistaira lub kogoś podobnego. – Minotaur tylko zasalutował, po czym oddalił się.
- Dziwiło mnie zawsze, że McMahon pozwala latać takim mętom po arenie… - Stwierdził Agron.
- „Sportowa rywalizacja i fair play przestały dobrze się sprzedawać” – Odparł Artemis, cytując samego Shane’a. – Gdyby wszystkim tutaj zależało tylko na zwycięstwie i tym…
Cudzie, na tej arenie roiłoby się od zabójców.
- I tu się Pan myli, Panie Fowl – Balor wyszczerzył się triumfalnie. – Profesjonalistom płaci się wysokie kwoty, a tylko niektórzy mogą sobie pozwolić na luksus wydania takich pieniędzy.
- Właśnie… - Stonebreaker zmierzył zielonego podejrzliwym spojrzeniem. – Jakim cudem TY masz taką kasę?
- Łupieżcze wyprawy do Zielonej Doliny, hazard, więcej łupieżczych wypraw.
- To ta Zielona Dolina to musi być fajne miejsce.
- Dawno tam nie byłem. Pamiętam jednak, że w pewnym momencie życie tam było naprawdę ciężkie: Pazur, Sonic ze swoimi sidekickami, jakaś tam rdzenna obrona, a po bokach inni łupieżcy, chętni na odkrojenie sobie kawałka tortu. Nie było lekko. Wiedzieliście na przykład, że Pazur miał w pewnym momencie trzy smoki na swoje usługi? Moja biedna armia szkieletów rozbiła się o nie jak o skały. Jeszcze gorzej miał niejaki Borgh, szturmując stanowisko karabinów maszynowych ciężkozbrojną kawalerią… Ach, stare dobre czasy.
- Idąc dalej… - Areus skrzywieniem się dał goblinowi do zrozumienia, że nie jest ani trochę zainteresowany jego „dobrymi czasami”. – Agron i Dace.
- Tu nie bardzo możemy zrobić cokolwiek, jako że oboje jesteśmy po waszej stronie – Stwierdził Łamacz Skał.
- Rzucicie monetą – Stwierdził niedbale Harbinger. – Ok, i to będą już chyba wszyscy. Teraz „czarna lista”?
- Ta – Mruknął Balor, rozwijając niemalże nieczytelne zapiski. Zaczniemy od samej góry. Najpierw Vega: Pokonał Gorgutza ku zaskoczeniu innych i raczej nie będzie skory do współpracy.
- Próbowałeś?
- Nazwał mnie „odrażającą abominacją” i kazał „umykać, jeśli cenisz swe nędzne życie”.
- Ok, idźmy dalej.
- Marcus Aftermath. Panuje nad żywiołami i może to wykorzystać. Do tego zacnie walczy kataną.
- Przejdzie dalej?
- Och, z pewnością. Znasz jakiegoś Heinricha? – Obaj spiskowcy wybuchli śmiechem.
- Dobra, to było nawet zabawne. Idąc dalej, Adeon.
- Widziałem go w ambulatorium – Mruknął Agron. – Cierpi na to samo, co Phantom i ta mała, której nazwiska nie pamiętam.
- To nawet lepiej. Kolejna osoba znikąd, wyjątkowo podatna na manipulacje – Balor uśmiechnął się, obnażając kły. Teraz jeden z ważniejszych punktów: Casper Stratoavis i Kim Ironfist.
- Oboje będą musieli zniknąć prędzej czy później, pytanie tylko, jak zamierzamy to zrobić.
- W pierwszym z przypadków nie będzie chyba potrzeby, by robić cokolwiek – Do rozmowy włączył się Artemis. – Zapewne panna Ironfist okaże się zbyt potężnym przeciwnikiem dla Caspra.
- Ale wtedy trzeba będzie wyeliminować ją… - Mruknął z pewnym zawodem w głosie Agron.
- To nie powinno sprawić większego kłopotu niż usunięcie drugiego z tych zawodników. Są osoby, dla których zrobi ona wszystko.
- Konkretniej? – Balor nadstawił uszu, zainteresowany.
- Kate Windsdaughter.
- No nie wiem. Usuwanie kogoś tak potrzebnego może być złym posunięciem – Zawahał się Areus.
- Właśnie dlatego warto spróbować. Ponieważ nikt nie spodziewa się, że mogłoby dojść do czegoś takiego, wykonanie tej czynności powinno leżeć w zakresie waszych możliwości.
- Czemu naszych? – Mruknął nieprzyjemnie Agron.
- Panie Stonebreaker, zgodziłem się wam pomóc, bo wierzę, że jesteście odpowiednimi osobami, by podobnej rzeczy się podjąć. Jednakże w tym pomaganiu ograniczam się do udzielania rad i planowania dalszych posunięć, gdyż taka była umowa. – Wilkołak wyższy warknął tylko coś nieokreślonego i zamilkł.
- Idąc dalej, Porcupine – Balor ponownie odchrząknął, dopraszając się chwili uwagi.
- Pff… - Parsknął Harbinger, słysząc imię swojego rywala. Artemis tylko się uśmiechnął.
- No dobra, idźmy dalej. Pazura pominiemy… DB i Saber.
- Ten pierwszy stwarza większe zagrożenie, bo może się nami interesować. Drugiego można spróbować przeciągnąć na swoją stronę.
- Dlatego skupimy się na Postrachu Nieludzi. Sprawa jest prosta: Phantom wydaje się być jedyną osobą, której nasz subiekt ufa. Ponieważ wyżej wzmiankowany przyjaciel leży w ambulatorium, cierpiąc przez nieznanych sprawców, należy sprokurować nowego Phantoma, korzystając z na przykład magii iluzji.
- Nie sądzę, by DB dał się nabrać na jakąś tam iluzję – Mruknął Areus, wyrażając swoje wahanie.
- Mnie bardziej ciekawi, jak zamierzacie przekabacić niebieskiego na naszą stronę – Wtrącił się Agron.
- Coś się wykombinuje – Odparł wymijająco Balor, zaglądając do listy. – Nocny… - Artemis zauważył, że żyły na dłoniach goblina uwidoczniły się niezwykle wyraźnie.
- I znowu nie bardzo możemy co zrobić – Stwierdził Łamacz Skał. – Nocnego nie da się ot tak ogłuszyć i wrzucić do komórki.
- Najlepiej byłoby skombinować jakiś powód, dla którego musiałby opuścić arenę – Dodał Areus.
- Idźmy dalej… - Odparł skonsternowany goblin. – Jackie Bloodbane.
- A kto to jest? – Zdziwił się widowiskowo wilkołak wyższy.
- Daruj sobie ten sarkazm, sprawa jest poważna.
- Nie, naprawdę… Kto to jest?
- Być może czarny koń tych wyścigów i joker w tej talii kart – Odparł metaforycznie Artemis.
- W sensie, że cicha woda brzegi rwie?
- Tak, w tym sensie.
- Póki co nam nie zagraża. Zobaczymy, jak jej pójdzie w walce – Uciął zielony, przeskakując dalej. – Shadow.
- Nim zajmuje się Silver Sonic, tak? – Upewnił się Harbinger.
- Tak. Mimo to zachowajmy ostrożność, nigdy nie wiadomo, co może kryć się pod postacią małego Mobianina. Dobra… Sally Acorn i Midnight.
- W tym pierwszym, przerwanym turnieju grała pierwsze skrzypce – Mruknął Agron.
- Dlatego musimy się upewnić, że nie dobędzie nawet smyczka – Fowl ponownie użył metafory. – Sądzę, że tu kłopotu z ogłuszeniem być nie powinno.
- Ale Midnight to inna para kaloszy.
- Och, i tutaj nie byłbym tego taki pewien – Młodociany geniusz splótł palce. – Wiemy, że on i niejaki Nega mają rachunki do wyrównania. Myślę, że najrozsądniejszym posunięciem będzie pozostawienie ich samym sobie i obserwowanie, jak będą się wyniszczać. My tylko dobijemy zwycięzcę.
- Carissa Melina Sokolov, panowie.
- Pomiń to, zielony. – Mruknął z rozbawieniem Areus. – Będziesz mi objaśniał taktykę pokonania osiemnastolatki z szablą? Poza tym, Agron już mówił, że leży w ambulatorium.
- Prawda, ale są osoby, które twierdzą, że niemądrze byłoby ją zignorować.
- Nocny naopowiadał Ci jakichś bzdur. Idź dalej.
- Rattenbergera pominę, bez kart nie będzie przeciwnikiem z prawdziwego zdarzenia.
- No i G’narl.
- Walczy z Negą, nie powinno tu być rewelacji.
- A jeżeli jakimś cudem wygra?
- Wtedy nasza sytuacja się skomplikuje, bo Midnight przejdzie dalej w pełni sił. Trzeba będzie rozegrać to bardzo ostrożnie.
- Poza tematem, gdzie jest Dace? Powinien był już wrócić – Zauważył Agron. Nagle padł strzał.
- Czyżby Allistair uprzedził nasze poczynania? – Zdziwił się Balor.
- Mam dziwne przeczucie, że to może być Dace – Odparł Areus. Obaj pobiegli w stronę, z której padł strzał. Wrócił tylko Balor. Był wściekły.
- TY! – Ryknął w stronę Agrona. – Tak wygląda twoje rzucanie monetą?!
- O czym ty gadasz? – Zdziwił się Stonebreaker.
- Dace’a szlag trafił! Tak chcesz przejść do następnej rundy, zdrajco?!
- Miarkuj słowa, konusie – Warknął Agron, pochylając się. – Nie mam z tym nic wspólnego. – W odpowiedzi w jego stronę poleciała kula ognia, obalając masywnego wilkołaka. Wielki mężczyzna rzucił się w stronę Artemisa, zasłaniając go własnym ciałem, ale walka już się skończyła: Stonebreaker leżał na ziemi, bełkocząc. Balor rzucił mu nienawistne spojrzenie, po czym wykonał niedostrzegalny gest lewą ręką. „Zdrajcę” oplotły kościane sploty z rąk, obejmując go swymi pozbawionymi życia palcami.
- Dla Ciebie impreza skończona, piesku – Warknął, opuszczając rękę.
- Co to ma znaczyć, Panie Balor? – Zapytał nie wróżącym niczego dobrego głosem Artemis.
- Dace nie żyje, dostał kulkę od Allistaira. Zapewne ten tutaj kazał szkieletowi go wyeliminować.
- A jeżeli to ktoś inny?
- Nie było innej osoby, której zależałoby na usuwaniu minotaura. Ech, mamy problem…

- Kolejna ofiara – Mruknął Allistair, chowając się w cieniu i zapalając papierosa. Przeliczył pieniądze: Trzydzieści sztuk złota od Negi i dwadzieścia osiem od Midnighta. „Łatwo zarobione sześć dych…”, pomyślał, „uśmiechając się”.
Pomysł był iście wyborny. Zarówno Midnight, jak i Nega zgłosili się do Allistaira z misją. Obaj chcieli, by Rasmunsen wyeliminował któregoś z pary Dace – Agron. Nie unieszkodliwił, wyeliminował. Zabił. Szkielet wziął tę robotę, bo w porównaniu do zleceń poprawnych politycznie uczestników, ci dwaj nie liczyli się z ofiarami. Akurat padło na minotaura. Żeby było śmieszniej, ów Dace zgłosił się do niego, bo sam proponował mu zlecenie. Niestety, nie było mowy o wysokiej zapłacie, tak więc kolejna dusza dołączyła do grona aniołków(Bądź diabełków, Allistairowi było wszystko jedno). Generalnie pomysł zabijania ich wynikł z genialnego pomyślunku zleceniodawców: Po co się z nimi użerać, skoro można zwrócić ich przeciw sobie?
„Właśnie, po co?”, pomyślał nieumarły, zbierając się do wyjścia. Ogłuszacze ogłuszaczami, ale zabójstwo nie przysporzy mu sympatii Shane’a. Allistair miał teraz w planach zniknąć na jakiś czas i powrócić bez szwanku, gdy wszystko się już uspokoi.
Szkielet narzucił na siebie płaszcz i wyszedł w stronę pustyni, idąc nieśpiesznym krokiem. „Jeszcze tu wrócę…”, pomyślał, krocząc przed siebie.

Shane otarł spoconą twarz.
Morderstwo.
Do tej pory taka sytuacja nie miała nigdy miejsca. Kiedy areną zarządzał ojciec Shane’a, Vincent oraz kiedy zarządzał nią jego ojciec Vincent senior. U nich nie było miejsca na zabójców i najemników hasających swobodnie po kompleksie. Ale nawet teraz nie było aż takich ekscesów. Ogłuszenia, ciężkie rany… Ale śmierć nigdy nie zawitała w te progi poza piachem areny, a i wtedy rzadko. Nie było zbyt wielu osób, które oddały żywot w pyle: Bruce Lee, po otrzymaniu ciosem „wibrującej pięści”. Niejaki Ultrox skazał się na unicestwienie, podejmując rękawicę Skrasha i wyzywając go do pojedynku „I quit”, czyli aż do poddania walki. Wreszcie rycerz zwany także Vardalem otrzymał pchnięcie w starciu z przyjacielem. Była to śmierć przypadkowa, ale śmierć.
Teraz jednak jeden zawodnik wyeliminował drugiego, korzystając z usług jakiegoś pożal się Boże najemnika. I co McMahon miał teraz zrobić? Przymknąć na to oko? Powiedzieć, że zginął na arenie? Co gorsza Space Marines mieli teraz dobry powód, by zacząć infiltrować arenę od środka. Wtedy zaczną się pogromy, prześladowania zawodników nie-ludzi, nastąpi koniec. Trzeba będzie zwinąć interes.
Najgorsze było to, że doskonale wiadomo było, kto był sprawcą. Allistair Rasmunsen. Z drugiej strony dorwanie go równało się niemalże niemożliwemu.
Shane nie chciał kłamać. Ale nie miał wielkiego wyboru. Wyciągnął kartkę i długopis, adresując list do rodziny minotaura.

Genn przechylił się na krześle. Otrzymał już notę od McMahona odnośnie morderstwa. „Trzeba będzie zachować czujność i pilnować pleców…”, pomyślał, obserwując wchodzącego do kabiny Groma. Ork siadł tuż obok, wymienił się spojrzeniami z gnollem, po czym oznajmił:
- A teraz, chłopcy i dziewczęta, czas na trzecią walkę trzeciej rundy! Elementarny Samuraj zmierzy się tu z gościem, o którym nie mamy zielonego pojęcia!
- Jakżeby inaczej! – Genn chyba nie przejął się sprawą Dace’a tak bardzo jak swój towarzysz i już odzyskał dawny entuzjazm. – Panie i panowie, jako pierwszego powitajcie Marcusa Aftermatha! – Natychmiast podniosła się wrzawa, chłopak był bowiem dość popularny. Światła przygasły i po chwili dało się zobaczyć nadchodzącego Marcusa. Nagle zaczął tykać zegar, zaś po chwili spokojny głos zaczął recytować słowa piosenki:

1,2, You here the clock tickin'?
Tick-tock, You about to stop livin'.
Tick-tock, I want you to remember me.
Tick-tock, but the day don't have no memory.

Po tych słowach śpiewak wrzasnął “I’m coming”, po którym zaczęły padać kolejne słowa:

Nobody could stop, Ain't nobody could hold me, Ain't nobody control me.

I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!
I'm comin'!
Nobody could stop, Ain't nobody could hold me, Ain't nobody control me.
I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!

Like Tropicana, I got the juice
Offer the lease to let the dog loose
Don't make me call up the crew
Now they gettin' scared when I call up my troops
I'm the One like Neo, cocky like T.O.
Nobody could guard me like I'm shootin' a free throw
This is illegal, my flow is legal
And its me, there will never be a sequel
See, I'm fly like a pelican
And while I'm here, yeah, I'm gon' represent
If your sick, then I'll be your medicine
And you already know who I'm better than
No doubt, yeah, I'm a veteran
And when done you gon' think you got ran over by elephants
Since I came ain't been the same like ever since
And that talking, yeah, it better end.

I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!
I'm comin'!
Nobody could stop, Ain't nobody could hold me, Ain't nobody control me.
I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!

This is: My world, my way, my life
And if I gotta do it I gotta do it right
So everything I want, go ahead and gimme that
If ya girl with me just know that you ain't gettin back
Yeah, she want a bad boy
And I'm all about my cash boy
You see me all up in the Jag boy
I know that make you mad boy
But don't make me beat ya ass boy
So don't go there
Ya career's like a treadmill: you runnin' but you ain't goin' nowhere
Me, on the other hand
I can blow 100 stacks and bounce back rubberband
30 karats here, 100 on the other hand
I do me, I don't worry 'bout another man
I'm way past'em, got'em playin' catch up
I'll be right there if you ever mess up

I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!
I'm comin'!
Nobody could stop, Ain't nobody could hold me, Ain't nobody control me.
I'm comin'!
I'm here to do my thang, I'm here to bring the pain, I'm never ever gon' change!

1,2, You here the clock tickin'?
Tick-tock, You about to stop livin'.
Tick-tock, I want you to remember me.
Tick-tock, but the day don't have no memory.

W międzyczasie Marcus przeciągał się, podskakiwał, rozciągał, aby na końcu złapać nieco piachu areny i rozetrzeć go między palcami lewej ręki. Teraz zaczął czekać na przeciwnika, co jakiś czas uśmiechając się do publiczności.
- No to teraz zapraszamy na arenę Heinricha Bruno Hermanna Gotfryda Hitlera. Długie miano, cholera… - Parę osób parsknęło śmiechem, ale nie było w tym śmiechu ni kpiny szyderstwa. Światła zgasły kompletnie, co jakiś czas tylko mrugając białymi smugami. Między nimi można było zauważyć sylwetkę mężczyzny przemykającego pomiędzy nimi. Dało się też słyszeć agresywną perkusję, która po chwili zamieniła się w ostre gitary, które to znowu zamieniły się w połączenie tych dwóch rzeczy oraz psychodelicznego wokalu:

Envision World War Two
In a land that's ruled
By hate and hunger
I guide the fading souls
As bodies drown in flames

All the world is a cemetary
A new order is dispersed
Like a brutal catharsis
This is the dawning of the

Warcurse
Echoes death's eternal call
Hatred is forever
Warcurse
Peace forever be disturbed
Violence is conquering the world

Dreams to erase
The ones that they forever dispise
Perverse ideology
From the lowest sons of the soil

I am watching ever-present
Suffers from every race
Take a look into the mirror
And you will see my face

Warcurse
Echoes death's eternal call
Hatred is forever
Warcurse
Peace forever be disturbed
Violence is conquering the world

Air raid shelters as the sirens scream
Words to ease all mortal fear
Lift the souls off on the German front
Counting cadavers on the lost

Soldiers of hate, nazi leaders and civilians
I will take them to where they belong
For I've seen many wars,
Heard a hundred calls to arms
Salvation is my name ALARM!

Pure hate
Is in the air that I breath
Pure hate
A sickness that's known as
Pure hate
Abnormal cruelty brings
No victory to this war
Pure hate
The wise saw it coming
Pure hate
The mighty paved the path
Pure hate
My kiss of death comes
As a blessing not a curse

The curse lives on and on and on and on
And on and on and on and on and on
And on and on and on
Gggggrhhhh eternal

Warcurse
Warcurse
Warcurse
Warcurse
Violence is conquering the world!

Gdy agresywny wokal był przy części o nienawiści, światła rozbłysły, ukazując jednak tylko połowę ciała Heinricha. Był on średniego wzrostu mężczyzną o blond włosach i błękitnych oczach. Na sobie miał czarny mundur oficera SS z pagonami głoszącymi, że jest stopnia Oberfuhrera. Miał także czarny krawat wraz z białą koszulą, wojskowe bryczesy i buty oraz czapkę z charakterystycznym orzełkiem. Za pasem chował typowy rewolwer oraz granat odłamkowy, zaś obecnie opierał prawą rękę o rękojeść ozdobnej szabli ze srebrnymi inskrypcjami napisanymi na niej. Uśmiechał się przyjaźnie, choć fakt, że połowa jego ciała wciąż była zakryta przez nieprzeniknioną ciemność dodawała mu nieco złowrogości. W końcu świata zapaliły się na dobre i dwaj adwersarze zmierzyli się wzrokiem.

- Ominęło mnie coś? – Mruknął Casper, dosiadając się do Rattenbergera, Kim i nieznanego mu chłopaka w garniturze, któremu akompaniował masywny mężczyzna w podobnym garniaku.
- Nie, dopiero się zaczyna – Odparł Michael. – Masz może gdzieś tam dwadzieścia patyków na podorędziu?
- Nie lekceważyłbym przeciwnika waszego przyjaciela. Być może zaskoczy nas czymś, jak to uczynił Vega w pierwszym pojedynku… - Wtrącił tajemniczy chłopak.
- Ach, nie poznaliście się. Artemis Fowl II – Karciarz zwrócił się do okularnika, wskazując chłopaka w garniturze. – Casper Stratoavis. – Młodocianemu geniuszowi został przedstawiony odziany na czarno chłopak.
- Cała przyjemność po mojej stronie – Oboje odparli, skinąwszy sobie głową.
Tymczasem Marcus mierzył adwersarza spokojnym wzrokiem i vice versa.
- A więc, zaczniemy bitwę? – Zapytał uprzejmie blondyn, składając wyszukany ukłon.
- Zacznijmy, zacznijmy – Odparł zaskoczony taką uprzejmością Marcus, stając w pozycji bojowej. Zabrzmiał gong.
Aftermath przez chwilę wpatrywał się w ostrze katany, po czym w niewyszukany sposób zaszarżował w stronę przeciwnika. Heinrich nie pozostał mu dłużny i ruszył w jego stronę z uniesioną szablą. Dwie klingi zderzyły się, poszły iskry. Obaj zawodnicy przez chwilę siłowali się, po czym odskoczyli, oceniając się. Marcus ponowił próbę, ale tym razem jego adwersarz odskoczył, po czym ponownie przyskoczył, tnąc w nogę. Chłopak ledwo sparował uderzenie, po czym wyprowadził kontrę. Katana gładko przeszła przez tułów blondyna, który osunął się na ziemię z cichym jękiem.
- Cóż, to była krótka piłka – Stwierdził Genn lekceważącym głosem, zaś Grom tylko przetarł oczy ze zdumienia. Już? Także Marcus był zaskoczony takim obrotem spraw, cofając się o kilka kroków.
- No dobra, chłopcy i dziewczynki. Zdaje się, że mamy zwy… - Zaczął Szara Grzywa, ale ku jego zaskoczeniu… Heinrich podniósł się, mimo rany i z uśmiechem na twarzy.
- Imponujące. Dysponujesz siłą wystarczającą, by bez trudu pokonać zawodnika ponadprzeciętnego… Ale ja jestem lepszy – Nie przestając się uśmiechać, otrzepał się z kurzu i ruszył powoli w stronę przeciwnika. Marcus cofnął się kawałek i uderzył po raz kolejny. Ostrze przeszło przez nogę jego adwersarza niczym nóż przez masło. O dziwo, i ten cios zdawał się nie wzruszać Heinricha. „Hitlerowiec” wymierzył swój cios. W kierunku Aftermatha pomknęła niszczycielska fala, zmiatająca wszystko na swojej drodze. Masa energii rzuciła chłopakiem niczym manekinem, odrzucając go pod przeciwległą ścianę. Blondyn ruszył w stronę Marcusa, wykrzywiając swoją twarz w coraz bardziej karykaturalnym uśmiechu.
Zepchnięty do defensywy Aftermath zaczął rzucać kulami ognia w nadziei, że uda mu się odepchnąć przeciwnika. Faktycznie, ogniste pociski zatrzymały nadchodzącego „hitlerowca”, który teraz zasłaniał się szablą, usiłując pokonać tą przeszkodę. W końcu jednak pociski Marcusa wywróciły go, co chłopak wykorzystał, przyskakując i wymierzając kolejny, wykańczający(W jego mniemaniu) cios. Katana odcięła prawą rękę Heinricha, który mimo to nawet nie drgnął z bólu.
- Interesujący z Ciebie śmiertelnik. Walczysz ze mną pomimo faktu, że twój wysiłek jest daremny – Oznajmił, uśmiechając się i podnosząc z ziemi. Jego oczy błyszczały niezdrowym blaskiem.
- O czym Ty…
- Och, zapewne zdążyłeś już zauważyć, że nie masz do czynienia ze zwykłym człowiekiem.
- Z pewnością nie jest to normalne, gdy po ucięciu Ci ręki rozmawiasz ze mną, jak gdyby nic się nie stało.
- Zauważyłeś też pewnie, że nie krwawię – Aftermath zdziwił się. Faktycznie: Z kikuta nie leciała krew. – Czas więc zrzucić tą powłokę, która wprowadziła Ciebie i widzów w konsternację – Wciąż uśmiechając się, Heinrich zaczął się palić żywym ogniem. Smuga płomieni objęła go całkowicie, zakrywając nawet kontury jego ciała. Jego adwersarz cofnął się, po czym zaczął próby gaszenia przeciwnika za pomocą strumienia wody. Było to daremne, wyparowywała ona jeszcze przed kontaktem z ogniem. Na trybunach zapanowało poruszenie, podsumowane przez słowa Genna:
- Co jak co, ale takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał!
- Zapewne – Odparł Grom, ani trochę niewyglądający na zaskoczonego.
Tymczasem płomienie przygasły, zaś „Heinrich” stał w tym samym miejscu, gdzie się znajdował, z opuszczoną głową. Jego wygląd nieco się zmienił: Mundur był bardziej obszarpany i pokrwawiony, a dłonie blondyna stały się… kościste. Zero skóry i mięśni, same kości. Adwersarz Marcusa podniósł twarz, ukazując… czaszkę. Najzwyklejszą pod słońcem czaszkę, pozbawioną jakichkolwiek ozdobników, pomijając fakt, że wyglądała na starą.
Choć takie rzeczy widziane były przez Aftermatha codziennie, ten wrzasnął, cofając się o kilka kroków. Grom parsknął. Tymczasem już nie blondyn dobył rewolweru, który także doznał wpływów metamorfozy i obecnie przypominał bardziej miniaturkę działa czołgowego: Lufa miała dobre kilkadziesiąt centymetrów długości.
- Nazywam się Himler, „Schwarz Heiland”. Jestem generałem Alastora, Władcy Piekieł, jego reprezentantem i przedstawicielem na tym turnieju. Jestem też twoją zgubą i utrapieniem, Marcusie Aftermath.
- Niedoczekanie twoje! – Warknął jego adwersarz, stając w pozycji bojowej po raz kolejny. Nieumarły hitlerowiec tylko się ”uśmiechnął”, po czym wypalił ze swojego „pistoletu”. W stronę chłopaka pomknęła rakieta z wymalowaną na jej przedzie wyszczerzoną twarzą. Elementarny Samuraj wymierzył cios. Pocisk został przecięty na pół i pomknął dalej, eksplodując przy dalszym kontakcie ze ścianą. Co ciekawe, z obu połówek rakiety przed eksplozją zdążyły wypaść dwie rzeczy przypominające czaszki ludzkie. Z obu nagle „wyrośli” nieumarli umundurowani w kolory SS i zbrojni w Mausery. Dwa strzały pomknęły obok głowy Marcusa. Ten instynktownie rzucił się w dół, szybko powstał i klucząc między kulami strzelców skrócił między nimi dystans. Himler wykorzystał tą chwilę spokoju, by wystrzelić jeszcze jeden pocisk. Tym razem wymierzył w ziemię. W jej stronę pomknęła zwykła kula, która zamieniła się szybko w motocykl z wózkiem oznaczony emblematami Wermachtu. Nieumarły generał wskoczył za kółko i ruszył w stronę walczącego z nieumarłymi żołdakami Marcusem. Ci bronili się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że do walki wręcz mieli tylko bagnet, ale ostatecznie ogniste pociski połączone z płynnymi cięciami sprawiły, że musieli ulec Aftermathowi. Tymczasem Himler dobył szabli i przygotował ją do cięcia prosto z pokładu motocykla. Na szczęście dla chłopaka nieumarły chybił, uderzając o sekundę za wcześnie. To pozwoliło Marcusowi odtoczyć się na bok i użyć odrobiny odpowiedniej magii. Przed Himlerem wyrosła wysoka na dwa metry kamienna ściana. Nieumarły zaklął i spróbował wyhamować, lecz na próbie się skończyło: Maszyna rozbiła się na kawałki w niewielkiej eksplozji, wyrzucając kierowcę do góry. Marcus tylko na to czekał. Wyskoczył mu na spotkanie, po czym ciął gładko przez pierś przeciwnika. Himler poleciał w dół i odbił się od ziemi, charcząc. Tam już był Aftermath. Jego ręce zamieniły się w kamienne pięści, za których pomocą wbił adwersarza w ziemię. Chłopak wylądował gładko na ziemi, czekając na wychynięcie swojego adwersarza. Ten wygrzebał się dość powoli, ale nie wyglądał na wzruszonego.
- Jak już wspominałem, imponujące – Stwierdził, bawiąc się szablą. – Ale wciąż uważam, że mnie nie pokonasz.
- Bo zagadasz mnie na śmierć? – Odgryzł się lekko już zziajany Marcus.
- O nie. Sądzę, że pokonam Cię w nieco bardziej wyszukany sposób… - Himler klasnął w dłonie. Przed nim zaczął materializować się jakiś czołg, przy czym „jakiś” mogłoby być uznane za eufemizm: Ta maszyna miała dobre czterdzieści metrów długości w samym kadłubie, ponad piętnaście szerokości i siedem wysokości. Ogromne działo kolejowe będące jej główną bronią tylko dodawało jej do wielkości. Obok tego niezwykle wielkiego działa znajdowało się kilka mniejszych, zaś z przodu kilka stanowisk karabinów maszynowych. Czołg ten był pokryty niezwykle grubą warstwą pancerza, przypominając sobą jeżdżący bunkier, ogromny bunkier. Himler stanął tuż obok swojej nowej broni.
- Panie i Panowie, oto Landkreuzer P. 1500 Monster, najpotężniejsza broń konwencjonalna III Rzeszy – Oznajmił głosem, jakby rozprawiał o pogodzie. – Zbrojny w działo kolejowe „Schwerer Gustav” jest zdolny rozprawić się z najpotężniejszym wrogiem. Gdyby ta niszczycielska siła nie wystarczyła, posiada on jeszcze dwie haubice kaliber 149,1 mm, dwa działa kaliber 280 mm z krążowników liniowych, dwa działa 150 mm, jedno 128 mm oraz osiem wielkokalibrowych karabinów maszynowych MG 151 kaliber 15 mm. Porusza się z prędkością 15 kilometrów na godzinę, posiada pancerz o grubości nawet do 360 milimetrów. Gdyby ten czołg zostałby użyty podczas drugiej wojny światowej, mógłby zmienić jej przebieg. Niestety, Niemcom brakowało funduszy, by dokończyć takie przedsięwzięcie oraz odpowiedniej technologii, by broń ta przyniosła owoce. Jednakże… - Nieumarły „uśmiechnął się”. – Władca Piekieł posiada odpowiednie środki, by wprowadzić produkcję tego czołgu w życie. Konkludując… - Hitlerowiec zwrócił się do swojego przeciwnika. – Możesz teraz albo się poddać… Albo odczuć na własnej osobie siłę tej „Wunderwaffe”. Twoja decyzja?

- O ja pie****ę… - Wymamrotał Rattenberger, widząc Landkreuzera.
- To coś jest olbrzymie! – Dodała Kim. – Jak Marcus może pokonać albo choć drasnąć to bydlę?
- Imponujące… - Mruknął Artemis, przygładzając brodę. „Może uda mi się nawiązać jakąś owocną współpracę z tym Władcą Piekieł…”, pomyślał. – Pozostaje nam mieć nadzieję, że Alastor nie zamierza zaatakować Ziemi czy tym podobnych światów.
- Muszę się zgodzić, ciężkie cholerstwo – Dodał Casper. – Michael, teraz rozumiesz, czemu zgodziłem się na ten zakład? Dwadzieścia patyków bez większego kłopotu.
- Wiesz… Nie sądzę, czy po tej walce ktoś będzie mógł Ci je zapłacić – Odpowiedział karciarz. – Ale posłuchajmy, co odpowie.

Marcus wpatrywał się we wnętrze lufy potężnego działa kolejowego wymierzonego prosto w jego twarz. Rozmaite przekleństwa przemykały przez jego głowę, ale żadne nie mogło oddać powagi sytuacji.
- Więc? – Zapytał Himler, opierając się o Landkreuzera. Aftermath gorączkowo rozmyślał, co może zrobić. „Mogę albo z nim walczyć i skończyć w kawałkach albo się poddać i zaprzepaścić wszystko…”, pomyślał. Nagle dostrzegł coś, co zmieniło diametralnie jego plany. Uśmiechnął się.
- Po dalszym namyśle… Będę walczyć dalej – Odparł, wbijając katanę w ziemię i zakładając ręce na piersi. Trybuny wstrzymały oddech.
- Więc postanowione… - Odparł hitlerowiec, odchodząc od czołgu i wymachując rękoma. – Szykować działo! – Ryknął. Nie dosłyszał cichego odgłosu rozstępującej się ziemi. „Schwerer Gustav” zaczął zgrzytać i „charczeć”, szykując się do strzału. Pocisk wędrował w komorach herkulesowego czołgu, zmieniając pozycję. Po jakiejś minucie kula – czy też raczej miniaturka bomby atomowej – była gotowa do odpalenia. Aftermath uśmiechnął się. „Rychło w czas, Panie McMahon…”, pomyślał.
- Czy masz coś do powiedzenia, nim potęga 666. Rzeszy usunie Cię z historii świata? – Zapytał Himler, trzymając rękę uniesioną do wydania rozkazu.
- Patrz pod nogi – Odparł chłopak, przecierając nos. Nieumarły rzucił okiem i… zobaczył wielką, coraz większą dziurę prowadzącą ku bezkresnej otchłani. Landkreuzer zaczął się osuwać, powoli odchodząc w niebyt.
- CO?! – Ryknął w niezwykle przewidywalny sposób „Schwarz Heiland”, odskakując. Wielka, tytaniczna maszyna znikła w otchłani, w wielkiej dziurze rozstępującej się ziemi. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Marcusa i Himlera oddzielała ogromna dziura, radykalnie zmniejszająca teren walki do niewielkiego, okrągłego pasa ziemi obok ścian.
- Ups, czyżby ktoś Cię ubiegł? – Zapytał kpiąco Aftermath, szczerząc zęby. Hitlerowiec w odpowiedzi wystrzelił ze swojego pistoletu, wysyłając w stronę chłopaka kolejne pociski. Elementarny Samuraj w odpowiedzi rzucił się w bok i, biegnąc po okręgu zaczął skracać dystans. Kiedy już unikanie pocisków przez zwyczajne odbieganie, Marcus zaczął biec po ścianie, w ruch poszła także katana odbijająca kolejne pociski. W końcu Himler dobył szabli i wymierzył prosty, nieskomplikowany cios. Aftermath sparował uderzenie i wyprowadził własne, które jednak zostało odbite. Katana chłopaka wbiła się w ścianę, co hitlerowiec postanowił wykorzystać, lewym prostym obalając adwersarza. Wyszarpnął ostrze Marcusa, po czym zamachnął się. W odpowiedzi dostał ognistym pociskiem i już po raz e-nty w czasie walki upadł na ziemię. W tak zwanym międzyczasie jego przeciwnik podniósł się chwiejnie, po czym machnął ręką. Porywisty wiatr uniósł zdezorientowanego Himlera w górę, po czym rzucił nim w przeciwległą ścianę. Aftermath zaczął powtarzać manewr, obijając przeciwnika po ścianach i suficie, by w końcu zostawić go tuż pod swoimi stopami.
- Wygląda na to, że chyba wygrałem, nie? – Zapytał, nachylając się nad swoim adwersarzem. Jak się później okazało, był to błąd.
- Nie… Nie wydaje mi się. – Himler błyskawicznie poderwał się z ziemi, po czym odepchnął Marcusa prosto w bezdenną przepaść. W ostatniej chwili chłopak zdążył złapać się krawędzi pasa ziemi, kurczowo ściskając swoją ostatnią deskę ratunku. Nieumarły nadepnął na palce jego lewej ręki. Pod naporem prostej siły, Aftermath puścił się, trzymając teraz krawędzi tylko jedną ręką. Hitlerowiec nachylił się nad nim.
- Mógłbym teraz zrzucić Cię w przepaść i skazać na zapomnienie, ale nie o to w tym wszystkim chodzi – Himler, ku zaskoczeniu Marcusa i widzów podał mu rękę i pomógł wdrapać się na górę. – To była dobra walka.
- Faktycznie, była dobra – Odparł Aftermath, dysząc. – No, to chyba wynik jest jasny?
- Oczywiście, że jest. Skoro się poddałeś, zwycięstwo należy do mnie.
- Nie… Nie do końca – Potężny kopniak wymierzony w tułów nieumarłego nakierował go prosto na ogromną dziurę.
Wściekły wrzask dobiegł uszu wszystkich z wyjątkiem Genna, który zanosił się ze śmiechu w kabinie komentatorskiej. – Nie mówiłem, że się poddaję.
- I chyba mamy prawdziwego zwycięzcę – Oznajmił Grom z pewnym uznaniem w głosie. – Marcus Aftermath pokonuje Heinricha Himlera i przechodzi do następnej rundy! – Trybuny zaklaskały entuzjastycznie, zaś wyżej wymieniany tylko pokłonił się z gracją i opuścił arenę.
- A za chwilę kolej… Momencik… - Genn przerwał swoją zwyczajową kwestię, odbierając telefon. Po krótkiej rozmowie wrócił do mikrofonu. – Uwaga, mam ważny komunikat. Adeon Falcontet oficjalnie wycofał się z turnieju, przez co jego przeciwniczka, Zira, wygrywa starcie walkowerem i przechodzi do kolejnej rundy! – Trybuny popadły w chwilową konsternację. W tak zwanym międzyczasie Casper opuszczał trybuny, mamrocząc coś o tym, że „głupi ma zawsze szczęście”. Chwilę później swoje miejsce opuściła także Kim z determinacją wypisaną na twarzy.
- A za chwilę prawdziwa bomba – Oznajmił gnoll. – Nielubiany przez Nikogo Wojownik oraz Żelaznoręka skrzyżują się w epickim starciu! Casper Stratoavis kontra Kim Ironfist, już za chwilę! Nie odchodźcie od telewizorów!

Theme Marcusa: http://www.youtube.com/watch?v=PCmpBvD59UM&feature=related
Theme Heinricha: http://www.youtube.com/watch?v=gzZRPxFOHkk


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
kluseczka

*****

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Wiadomości: 878


Zobacz profil
« Odpowiedz #63 : 29 Czerwca 2010, 13:31:57 »
 Wow. Więc biała magia działa też na wirusy? Coż, pewnie i tak Kate nie da rady FoxDie, in my humble opinion. O.
Cytuj
To znaczy, że kula nie była przyczyną, tylko raczej przedwcześnie ustawionym zapalnikiem.
Czyżby Perferro?
Cytuj
Do tej pory taka sytuacja nie miała nigdy miejsca. Kiedy areną zarządzał ojciec Shane’a, Vincent oraz kiedy zarządzał nią jego ojciec Vincent senior.
Może jakby Shane też miał na imię Vincent, to by się tak nie stało. Skoro to takie szczęśliwe imię. Vincent, od łacińskiego 'vincere' - zwyciężać.
Cytuj
No to teraz zapraszamy na arenę Heinricha Bruno Hermanna Gotfryda Hitlera. Długie miano, cholera…
Może to środek obronny? Cytuję z angielskiej Nonsensopedii 'Although Solid Snake is responsive to loud noises, he asks lots of obvious questions, suggesting that he might have trouble with his hearing. For example, he will always repeat names and locations. For example, if you were to tell Snake you live in California, Snake would reply, "California?". Perhaps the fifteen years he's spent firing loud automatic weapons have caught up to him.
If Snake ever tries to interrogate you at gunpoint, consider telling him your name is "Lord Marcus Thomas Randy Bowman-Schneider McFarland Thompson Randolph Lee Brady III". By the time he's repeating the "McFarland", you should be pretty far away.'
 Wielkie yay dla Marcusa! W końcu do elementów ziemia też się zalicza, chociaż ja się spodziewałam błyskawicy, skoro stare prawo gier oznajmia, że roboty należy walić elektrycznością.


IP: Zapisane
The universe speaks in many languages, but only one voice.
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #64 : 02 Lipca 2010, 02:00:59 »
Klus:
1. Za dużo wpływu Final Fantasy, to pewne :)
2. Czymże jest FoxDie i Perferro?
3. Nah, Marcus z zapadnięciem czołgu nie ma nic wspólnego.

Tymczasem kolejny rozdział. Indżoj!

Na Marcusa już czekał jego rywal, przyjaciel i „wykpiwacz” w jednym, Casper Stratoavis.
- Moje dwadzieścia – Oznajmił Aftermath triumfalnie. Mamrocząc coś o szczęściarzach, okularnik wręczył swemu rozmówcy umówione dwadzieścia papierków. – Widziałeś to starcie? Czyste umiejętności i talent połączone z genialną umiejętnością zwlekania!
- I szczęście – Dodał Casper beznamiętnie.
- Szczęście? Dobre sobie! Jesteś po prostu zazdrosny, że to właśnie ja posłałem z powrotem do Piekła demonicznych hitlerowców.
- Gdyby nie fakt, że McMahon wcześniej ogłosił „ograniczanie przestrzeni”, teraz zbieraliby Cię teraz z piachu areny. – Celna riposta wprawiła Marcusa w drobną konsternację. – Chociaż gdybyś wysilił tą smutną rzecz, którą nazywasz swoim mózgiem, udałoby Ci się wygrać bez jakiejkolwiek pomocy osób trzecich.
- Bądź łaskaw mnie nie obrażać, co? Wygrałem i tylko to się liczy.
- W twoim – i nie tylko twoim – przypadku liczy się też styl. Nie dość, że przez głupi przypadek wszyscy myślą, że to ty posłałeś Landkreuzera w przepaść, to jeszcze zamiast uznać porażkę, zwyczajnie zepchnąłeś Himlera w otchłań. Wiesz, gdybym to ja, Nocny lub ktoś naszego pokroju zrobiłby coś takiego, wyglądałoby to… Naturalnie.
- Nie powiedziałem, że się poddaję – Zaczął bronić się Aftermath.
- Ten gość ocalił Cię od niechybnej śmierci.
- Ale…
- Poza tym, rozegrałbyś to bardziej stylowo, gdybyś sam stworzył osuwisko na tyle duże, by strącić czołg w dół. Mogłeś też wrzucić kulę ognia do lufy. Mogłeś nawet obudować Go grubą na kilkanaście metrów warstwą kamienia!
- Ale…
- Na litość boską, Marcus! Jesteś Elementarnym Samurajem! Panujesz nad tymi cholernymi żywiołami czy tylko rzucasz kule ognia, by ładnie wyglądać?! – Casper odetchnął i uspokoił się. – Jeżeli w czwartej rundzie trafi Ci się twardy przeciwnik, dajmy na to Midnight, nie pomoże Ci największy łut szczęścia, po prostu Cię zmielą. Naucz się korzystać z tego daru, którym Cię obdarzono, przekuj go w coś użytecznego, stań się tym cholernym kowalem cholernego losu!
- Przerażasz mnie, gdy tak filozofujesz – Odparł Aftermath, uśmiechając się nieszczerze. – Czyli co? Teraz rewanż za poprzednią rundę?
- Czy mi się uda, zobaczymy. Kim to nie byle kto. Będę musiał się maksymalnie skupić i liczyć na to, że wystarczy.
- A jeśli nie?
- To pozostaje mieć nadzieję, że dołączę jako „lucky loser”. A teraz wybacz, muszę pobyć sam – Zostawiając Marcusa za sobą, Stratoavis junior oddalił się korytarzem.

- Faktycznie, genialne – Odparł zaskoczony Areus, słuchając o prostym, acz skutecznym planie Negi dotyczącym zasiania niepewności i paranoi w szeregach Balora.
- Dość powiedzieć, że kosztowało mnie to tylko 30 sztuk złota – Odparł sobowtór Caspra, uśmiechając się złośliwie. – Przypomina to nieco produkcję Garbusów: Tanio i skutecznie.
- Ok, skoro już zasiałeś tą paranoję, sytuacja może się skomplikować. Zielony może nabrać podejrzeń.
- Jeżeli będziesz lojalnie stać za jego plecami, nic tym podobnego wydarzyć się nie powinno. A kiedy nadejdzie pora, wbijesz mu nóż w plecy. Metaforycznie, rzecz jasna: Jedno morderstwo wystarczy.
- Ponieważ zagrożenie ze strony goblina zmniejszyło się, jak idzie reszta planów?
- Midnight jest póki co nieosiągalny. Co do Caspra, sprawa jest o tyle prosta, że jeżeli mu się nie poszczęści, zwyczajnie pożegna się z turniejem już teraz.
- Nie jesteś zbyt pewny siebie? Bądź co bądź, wciąż może wygrać.
- Z Kim Ironfist, dziewczyną, która potrafi pokonać Sabera? Nie rozśmieszaj mnie.
- A jeżeli przejdzie dalej przez zwyczajny łut szczęścia?
- Zadba się, by nie przeszedł. Gwarantuję Ci.

- Co teraz? – Mruczał sam do siebie Balor, ciężko główkując. „Dace nie żyje, Agron zdradził. Zostali tylko Areus i Silver Sonic plus ten rozpuszczony bachor. Mogę więc kontynuować z gorszymi rezultatami bądź… Znaleźć naiwniaka, który mi pomoże…”, pomyślał, chodząc tam i z powrotem. Rzucił okiem na listę zawodników. Który bądź która z nich mogliby przysłużyć się w osiągnięciu długo oczekiwanej przez goblina supremacji? „Mogę poprosić Nocnego o wsparcie… Bądź od razu powiesić się na balustradzie…”, pomyślał, odrzucając pomysł kooperacji z czaszkogłowym demonem. „Może ta cała Zira mi pomoże? Idąc dalej, Gorgutz mógłby być w sam raz, gdyby nie jego eliminacja w pierwszej walce. Saber to dobry wybór, ale przekonanie go może być trudne. G’narl raczej się nie zgodzi, choć nie zaszkodzi spróbować. Względnie można spróbować ściągnąć kogoś z zewnątrz…”, rozmyślał, usiłując nadać swoim planom jednolity rytm. „No i najważniejsza sprawa… Trzeba wygrać starcie z Pazurem. Jak, do cholery zamierzam to zrobić, to jest dopiero pytanie… Przecież on zamieni mnie w zieloną miazgę! Chyba że…”, pomyślał, uśmiechając się.
- Co to znaczy „jestem nieobecny”?! – Wydarł się do słuchawki.
- To, co słychać: Nie ma mnie na arenie – Odpowiedział Allistair. – Ostatecznie, po morderstwie Dace’a rozsądną rzeczą było zwinąć manatki i uciec.
- Przecież nie zrobił tego Agron, nie? Wiem tylko, że zapłacił Ci, choć nie wiem, ile.
- Och, rozczaruję Cię. Zarówno Nega, jak i Midnight zapłacili całkiem nieźle za usunięcie jednego irytującego minotaura… Halo? Balor? – Rzucił w stronę buczącej słuchawki.

- I jaka konkluzja, pani doktor? – Zapytał Nocny, trzymając rzucającego się Adeona.
- Jest źle – Odparła Kate, usiłując zwalczyć przypadłość toczącą Falconteta. – Nie dość, że zrobili mu świństwo, usuwając z turnieju wbrew woli, to jeszcze nie wiem, co mu dolega.
- Jakby na to nie patrzeć, walkower byłby i tak, i tak.
- Nie do końca. Ponieważ się wycofał, przestał być częścią zawodników, nie może więc uczestniczyć w losowaniach „lucky losers”. Oznacza to mniej więcej tyle, że Space Marines mogą teraz tu wejść i zażądać wydania im Adeona.
- I wydasz im go?
- Dopóki nie zostanie uleczony, nie.
- A jeśli…
- Jeżeli dojdzie do przemocy, mam tu Ciebie, prawda? – Windsdaughter rzuciła demonowi przeciągłe spojrzenie. – Zmieniając temat, jak Carissa i Phantom?
- Phantom się poprawia, przynajmniej według tych dziwnych maszyn. Co do Carissy, wygląda to tak, jak wcześniej, do dupy.
- Dlaczego zawsze jest tak, że to dziewczyna kuruje się dłużej? – Westchnęła uzdrowicielka.
- No, Samuel to nomen omen były Gwardzista. Jakiemuś tam treningowi ich chyba poddają, nie? Poza tym, tylko spójrz na nią: Ot, taka laleczka wykonana z porcelany.
- Chcesz mnie irytować czy mi pomóc? – Zapytała nieprzyjemnie dziewczyna, niecierpiąca jakiegokolwiek porównania czegokolwiek z porcelaną.
- Uznaj, że niczego nie powiedziałem. Teraz dopiero będzie walka.
- Yhm.
- Komu kibicujesz?
- W sumie nie robi mi to większej różnicy. Obydwoje mają dużo zalet i jeszcze więcej wad. Szkoda gadać.
- Zapewne chciałabyś, by przeszedł Marcus, co nie? – Zapytał z pewną złośliwością czaszkogłowy, powołując na twarz Kate lekki rumieniec.
- Daj żyć i podaj mi ten skalpel – Odparła najspokojniej, jak tylko umiała, wskazując na srebrne ostrze leżące na półce.

- Jak bark? – Zapytał Pazur.
- Bywało gorzej – Odparła Jackie, ruszając ranną ręką. Rana nie zagoiła się całkowicie, ale Panna Bloodbane nie chciała siedzieć bezczynnie. – Jak twoje przygotowania do walki?
- Jakiej walki?
- Nie żartuj sobie, już wielu zlekceważyło tego goblina.
- I wielu miało rację. No dobra, rzuca jakieś tam czary i wymachuje mieczem. Ale czy ma szanse ze mną? Ze sprawnym szermierzem, zdolnym magikiem i akrobatą, piratem, którego ojcem było Morze?
- Twoja wola.
- Z drugiej strony, jeżeli nie będę się rozglądać, mogę zarobić kijem po głowie i obudzić się w komórce po swojej walce.
- Jest taka możliwość.
- A jak z tobą?
- O’Really to O’Really, wymagający, ale nie powinien być przeszkodą nie do pokonania.
- Ok… Co to za zapach? – Zapytał nagle kot, węsząc dookoła. – Coś jakby… Swąd spalenizny?
- Też to czuję… Jest dobry kawałek od nas, ale zbliża się.
- Balor i jego kule ognia?
- Może tak być, znasz tu kogoś innego, kto używa ognia w walce?
- G’narl, Marcus, DB i jego miotacz ognia, Nocny… Wymieniać dalej?
- Może skupimy się teraz na tym, co to właściwie jest – Odparła poirytowana Bloodbane, spoglądając w stronę, z której prawdopodobnie nadchodził swąd. A ten zbliżał się w iście niezwykłym tempie, co jakiś czas dając o sobie znać wściekłymi wrzaskami.
- Ach, to tylko Murphy – Odparł Nataniel, rozluźniając się. – Nie ma powodu do niepokoju, jemu zwyczajnie zdarza się zwariować. Ot, brak Odlotu na podorędziu.
- Uważasz za normalne wściekłego najemnika na prochach, który posiada arsenał zdolny wysadzić nas wszystkich w powietrze?
- Czy my, piraci, którzy za pomocą magii wyrobili sobie miana strasznych możemy nazywać siebie normalnymi? – Nim kotka zdążyła odpowiedzieć, wspominany najemnik dotoczył się do nich, spoglądając na nich przekrwionymi oczyma.
- Gdzie… on… jest? – Wywarczał z siebie, machając swoim mieczem, z którego sączyła się smuga dymu.
- Kto, dealer? – Zapytał niefrasobliwie Pazur.
- Daruj sobie tą gadkę – szmatkę. Gdzie… jest… Allistair?
- Ach, takie buty. Nie mam bladego pojęcia, zapewne Balor będzie wiedział – Odpowiedział pirat. Greenblade rzucił Natanielowi jeszcze jedno wściekłe spojrzenie, po czym potoczył się dalej, mamrocząc pod nosem klątwy na Rasmunsena.
- Zapewne szkielet pozbawił go możliwości dalszej walki – Mruknęła Jackie, dumając.
- Zapewne.

- NEGA, JEŻ!!! – Wydarł się Balor, celując palcem w sobowtóra Caspra. – Parszywe świnie, to było zagranie poniżej pasa!
- Zanim zaczniesz się na mnie wydzierać, może najpierw wyjaśnisz mi, o co chodzi? – Zapytał fałszywie zdziwiony Nega.
- Nie zgrywaj niewiniątka! Kazałeś Allistairowi załatwić Dace’a!
- A czemuż miałbym to robić?
- By mi dopiec!
- Och, nie mam nic innego do roboty, tylko irytować jakiegoś goblina, który nic dla mnie nie znaczy. I po jakiego jeża żeś wołał?
- Zapewne po mnie – Odpowiedział głos z cieni. Z mroku wyłonił się Midnight z założonymi na piersi rękoma.
- Wy… Wy małe, irytujące…
- Odezwał się gigant górujący nad wszystkimi… - Parsknął Nega.
- Wyjątkowo zgodzę się z tym Panem obok – Dodał czarny jak noc jeż, mimowolnie się uśmiechając.
- Jesteś niższy ode mnie, szczurze! – Warknął zielony, łapiąc „szczura” za fraki.
- Puścisz mnie natychmiast albo bez mrugnięcia okiem pozbawię Cię łba – Odpowiedział ociekającym jadem głosem Midnight. Nega zaobserwował z pewną ciekawością, że Balor po jakichś dwóch sekundach kontaktu wzrokowego z adwersarzem posłusznie go puścił. Goblin cały się trząsł.
- P…Prze-przepraszam za swoją niegrzeczność – Wymamrotał zielony, cofając się nieco.
- Wspaniałomyślnie wybaczam. A teraz zejdź mi z oczu – Warknął jeż, wskazując swemu rozmówcy głębię korytarza. Balor nie odwracając się, wycofał się z niepewnością na twarzy.
- To było całkiem niezłe – Mruknął Nega z niechętnym podziwem.
- Proste rozsiewanie emocji w umyśle ofiary. Nawet nie musiałem się zbytnio wysilać… Ale czemu ja właściwie z tobą rozmawiam? – Czarny jeż cofnął się.
- Hej, hej… Może się dogadamy?
- Wyprułeś mi flaki w pierwszej rundzie i oczekujesz, że ot tak Ci wybaczę?
- Sam mówiłeś, że to był twój klon czy jak toś tam nazwał.
- Punkt dla Ciebie. Ale wciąż to za mało, by przekonać mnie do współpracy.
- Mamy wspólnych wrogów.
- Masz na myśli tamtego goblina?
- Och, znajdzie się ktoś silniejszy. Na przykład… Casper Stratoavis.
- Nie mam z nim nic wspólnego.
- Och, ale kiedy uda mu się wygrać, z pewnością się nim zainteresujesz.
- Nie przestraszysz mnie. Poza tym, jakie ma on szanse z Kim Ironfist?
- Och, nie takie znowu małe. A nawet jeżeli przegra, wciąż może walczyć dalej przez zwykły łut szczęścia. I co wtedy?
- Saber, Kim, Nocny, ja bądź ty… Opcji jest wiele.
- I myślisz, że Balor nie weźmie się za ich eliminację? Wszystkie te osoby, być może my też, prędzej czy później wypadną z gry bądź zostaną wykiwane przez goblina.
- Zlituj się. Co ktoś pokroju Balora może MI zrobić?
- Nasłać na Ciebie Sabera. Poszczuje was na siebie niczym psy na niedźwiedzia. Poza tym, on wciąż ma kontakty z zewnątrz. Melisius, Saren, może także ktoś z Czyśćcowych Wojowników… - Nega z pewnym zadowoleniem zaobserwował, że Midnight mrugnął parę razy z jakby niedowierzaniem.
- Hmph. Odezwę się do Ciebie… Może się dogadamy. Może – Midnight odwrócił się i zniknął w cieniu. Nega uśmiechnął się. „Tak, tak to ma wyglądać…”, pomyślał zadowolony.

Kim i Casper zmierzyli się wzrokiem po raz ostatni przed walką. Ubrany na czarno chłopak kontra blondynka będąca mistrzynią walki wręcz. Chłodny cynik i racjonalista kontra w gorącej wodzie kąpana feministka. Bitwa płci, charakterów, stylów walki, podejść do życia. Stali tuż przed żelazną kratą, która oddzielała ich od rewanżu. Rewanżu za przegraną Stratoavisa.
- Gotowa do walki? – Zapytał.
- Ta – Odpowiedziała lakonicznie dziewczyna, strzelając karkiem. – Wiesz… To nie powinno tak wyglądać.
- Jak?
- No, nie powinnam była robić Ci tego świństwa z poprzedniej rundy.
- Nie powinnaś.
- I… Chciałam Cię przeprosić – Kim strzeliła nadgarstkami, spoglądając prosto w morskie oczy okularnika. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Nie, nie gniewam – Odparł ku jej zaskoczeniu Casper. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu… Chłopak uśmiechnął się. – Czemu mam się gniewać? Ostatecznie, na twoim miejscu zapewne zrobiłbym to samo. Poza tym, ostatecznie wciąż tu jestem, nie?
- Dzięki. To wiele dla mnie znaczy – Panna Ironfist uśmiechnęła się lekko. Stratoavis junior odwzajemnił uśmiech. – No to jedźmy z tym koksem.
- Niech wygra lepszy.
- Bądź lepsza.

- Przed nami prawdziwa, wybuchowa bomba! – Wrzasnął Genn, przekrzykując publikę. – Miecze w starciu z pięściami. Chłopak kontra dziewczyna. Nielubiany przez Nikogo Wojownik kontra Żelaznoręka. Panie i Panowie, chłopcy i dziewczęta: Casper Stratoavis kontra Kim Ironfist! – Publika wrzasnęła entuzjastycznie, najgłośniej wrzeszczeli Marcus z Rattenbergerem.
- Zapewne walka ta trochę potrwa, chyba że będziemy mieli do czynienia z jakąś niespodzianką. W każdym razie, zapraszamy najpierw Nielubianego przez Nikogo Wojownika. Zobaczymy, jaki zafunduje nam theme… - Światła przygasły(Swoją drogą, to dość częsty zabieg, nie uważacie? – Przyp. Aut.). Na dobry początek uderzyła ciężka gitara, która z wolnej przekształciła się w dość szybką. Męski, może lekko zdarty głos zaczął śpiewać:


I see no, hear no evil,
black writing on the wall,
unleash one million faces,
and one by one they fall!
Black hearted evil,
bring on the hero,
I am all, I am all I am

I, I, I
I am!

Here we go buddy, here we go buddy, here we go, here we go buddy,
here we go!
Go ahead and try to see through me,
do it if you dare,
one step forward,
two steps back,
I'm here!
(One step forwards two steps back)

Do it, do it, do it, do it!

Can you see all of me?
Walk into my mystery
Step inside and hold on for dear life!
Do you remember me?
Capture you or set you free
I am all, I am all of me!(X4)

(Here we go...)

I see and feel the evil,
my hands will crush them all,
you think you have the answer,
I laugh and watch you fall!
Black hearted evil,
brave hearted hero,
I am all, I am all I am

I, I, I
I am!

Here we go buddy, here we go buddy, here we go, here we go buddy,
here we go!

Go ahead and try to see through me,
do it if you dare,
one step forward,
two steps back,
I'm here
(One step forwards two steps back!)

Do it, do it, do it, do it!

Can you see all of me?
Walk into my mistery
Step inside and hold on for dear life,
Do you remember me?
Capture you or set you free?
I am all, I am all of me!(X4)

(Here we go...)

I am, I am everyone, everywhere, anyhow, anyway, anywhere, any
day! (X2)

I am, I am, I am! (X2)
I am!

Do it, do it, do it, do it!

Can you see all of me?
Walk into my mistery
Step inside and hold on for dear life,
Do you remember me?
Capture you or set you free?
I am all, I am all of me!(X4)

(Here we go, here go, here we go...)

I am, I am all of me...

Tym razem Casper darował sobie patetyczne wstawki i po prostu stał z założonymi rękoma na środku areny, dopóki nie skończył się theme. Pozwolił sobie tylko na poprawienie szkieł, by nie spadały mu z nosa.
- Cóż, oczekiwałem jakiejś patetycznej wstawki – Mruknął Genn z pewnym zawodem w głosie. – No, może Kim pokaże coś ciekawego.
- Zapewne – Odparł lakonicznie Grom. Tymczasem nadszedł czas na theme panny Ironfist. Dziewczyna powoli wkroczyła na arenę. Tym razem światła nie przygasły ani trochę. Spokojna gitara połączona z głośnym szeptem przekształciła się w mocną gitarę i równie mocny wokal. Później siła słów i gitary nieco osłabła, by ponownie powrócić z ogromną siłą:

Time to play the game x3

Its all about the game you fall like the rest, your failure is my success
It's all about control, will you make it? I want to live with the pain you
can't take it
I'm in control, I am the pain, after this you won't be the same
This is my time I make the rules you mess with this and you'll die like a fool.

PAIN, here comes the pain x4
time to play the game

I am the debt that can't be paid, your going down in flames
This the time I cannot lose Live or die you'll have to choose
It's all about me I am the one, soon you'll see there's nowhere to run
I am the threat that is so real through the blood and the sweat and pain you
won't feel.

Chorus

Nowhere to run nowhere to hide, now it's time to die
I am the pain I am the game you won't forget my name

Time to feel the pain x3
Time to play the game x4

Chorus

Piosenka ta odzwierciedlała Kim w niemalże każdym calu: Należało pamiętać, że pomimo pogodnego usposobienia, wciąż była ona bezwzględną wojowniczką zdolną bez trudu rozprawić się z każdym. Sama panna Ironfist pozwoliła sobie na kilka spojrzeń w stronę publiki i głośne strzelenie palcami. Strzyknęła także szyją parę razy, po czym zaczęła się rozciągać. Nim jej theme się skończył, była już gotowa do walki, stojąc naprzeciw Caspra w pozycji bojowej.
- No to teraz się zacznie… - Mruknął Grom.
Przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem. Dwa spokojne spojrzenia zmierzyły się w konfrontacji siły. Zabrzmiał gong.
- Zaczniemy? – Zapytał kurtuazyjnie Stratoavis junior, dobywając mieczy.
- Z przyjemnością – Odpowiedziała panna Ironfist, powoli rozprostowując palce. Nim okularnik zdążył zareagować, już była przy nim, wymierzając prosty cios w brzuch. Chłopak zasłonił się instynktownie, ale nie wyprowadził kontrataku, wstrząśnięty siłą uderzenia. Kolejne, lżejsze uderzenie obaliło go. Nim zdążył się podnieść, kolejny cios wybił go w powietrze.
- Bijesz leżącego? – Zdążył tylko wydusić, zanim został złapany za nogę i ciśnięty niczym szmaciana lalka na drugi koniec areny. Casper rymnął o ścianę z ogromnym impetem, wbijając się w nią z wielką mocą.
- Ano biję – Odparła, uśmiechając się szelmowsko. Tymczasem jej przeciwnik wygrzebał się ze ściany z pewnym trudem, ale nie wyglądał na bardzo sponiewieranego. Dobył obrzyna.
- Moja kolej – Mruknął, otwierając ogień. Jego przeciwniczka nie przejęła się tym i z gracją unikała nadlatujących chmur śrutu oraz innych przeszkadzajek, którymi mógł ją poczęstować. No, do czasu. Nagle, z lufy wychynęła… Ręka. Wielka, uzbrojona w białą rękawicę dłoń złapała zaskoczoną Kim wpół, po czym ścisnęła z nieludzką mocą.
- Groteskowe, ale spełnia swoją rolę – Stwierdził z pewnym zadowoleniem w głosie Stratoavis junior, robiąc szeroki wymach swoim egzemplarzem broni palnej. Rękawica wyrzuciła dziewczynę wysoko w górę, uderzając nią o sufit. Casper wybił się w powietrze z ostrzami gotowymi, by pozbawić ją przytomności. Tam jednak czekała go niespodzianka: Gdy był już gotowy, by wymierzyć cios płazem, panna Ironfist wykręciła się w powietrzu i zablokowała uderzenie… ręką, drugą wymierzając kolejny cios w podbrzusze. Jej przeciwnik zachłysnął się, ale nie był to koniec atrakcji, jakie przygotowała mu blondynka. Z ogromną mocą cisnęła nim o ziemię tak samo, jak on zrobił to przed chwilą. Na arenie pojawiła się kolejna dziura.
- Niby walka jest wyrównana, ale to Casper póki co zrobił więcej dziur – Mruknął Genn.
- Dwa do zera dla panny Ironfist – Dodał Grom.
Tymczasem Stratoavis junior ponownie wygrzebał się z dziury, ale wciąż nie wyglądał na specjalnie poruszonego.
- To wszystko, na co Cię stać? Jestem rozczarowany! – Wrzasnął kpiąco.
- Nie martw się, zdążę jeszcze pokiereszować twoją buźkę – Odpowiedziała z podobną kpiną w głosie jego przeciwniczka, lądując na ziemi. Obaj ponownie zmierzyli się wzrokiem i wystartowali do siebie. Tym razem jednak starcie było bardziej wyrównane: Ciosy Kim były blokowane przez Caspra, który sam wymierzał uderzenia łatwe do uniknięcia dla Żelaznorękiej.
- To co, ograniczamy przestrzeń? – Zapytał jakby sam siebie Genn.
- Ograniczamy – Odparł Grom, naciskając guzik. Ściany areny zaczęły zbliżać się do walczącej dwójki z zawrotną prędkością. Widząc to, Kim odskoczyła, odbiła się od przyśpieszającej zapory i wymierzyła coś na kształt serii obrotowych kopnięć. Impet nadany przez pędzące ograniczenia przestrzeni dosłownie wrzucił jej przeciwnika na pędzącą ścianę, i tym razem wybijając ogromną dziurę.
- Tatsumaki Senpukyaku – Stwierdził Hellscream z miną fachowca. – No, wreszcie zaczyna się prawdziwa walka, a nie jakieś…
- A co to właściwie jest Tatsumaki Senpukyaku? – Zapytał nagle gnoll towarzyszący Mistrzowi Ostrzy. Zielonoskóry posłał w jego stronę przeciągłe spojrzenie.
Tymczasem Casper po raz e-nty wygrzebywał się z dziury, którą nota bene sam stworzył. Przywitał go nietypowy widok: Powierzchnia areny została zredukowana do rozmiarów nieco większych niż przeciętna komórka na szczotki. Stała tam Kim, oczekująca swego przeciwnika.
- Chyba sobie kpią – Wymamrotał okularnik z niedowierzaniem. – Jak mamy walczyć na tak małym obszarze?
- Wręcz – Odpowiedziała panna Ironfist, z zadowoleniem chłonąc ciche przekleństwa rzucane przez swego przeciwnika.
- Nic z tego. Wolę już zostać w tej dziurze i zaczekać, aż łaskawie przywrócą choć odrobinę piachu.
- Więc będę musiała Cię z niej wyciągnąć.
- Jak to ująć najłagodniej a jednocześnie nie zakląć…? Goń się.
- Będziesz żałować, że wymówiłeś te słowa – Odparła pół żartem - pół serio blondynka, nie ruszając się jednak z miejsca.
- Cofamy? – Zapytał retorycznie Genn, szczerząc się z uciechy.
- Cofamy – Odpowiedział jego towarzysz, naciskając kolejny guzik.
Siedzący na skraju Casper poleciał na twarz, gdy ściany zaczęły się wycofać. Pierwszym widokiem, który przywitał go po podniesieniu wzroku była Kim uśmiechająca się triumfalnie.
- A może zapomnimy o sprawie i wybaczymy sobie? – Zapytał bez przekonania Stratoavis junior.
- Nie, raczej nie – Wyniesiony na wysokość oczu swej przeciwniczki mógł tylko dostrzec odrobinę sadystycznej radochy, nim potężny rzut, a potem seria prostych ciosów sprowadziła go na ziemię.
Tym razem podniesienie się zajęło okularnikowi odrobinę więcej czasu niż wcześniej. Tym razem nie wyglądał tak samo jak przed zebraniem serii ciosów: Jego prawe oko było lekko napuchnięte.
- Zawsze mnie zastanawiało, jak on to robi, że nie można mu stłuc tych szkieł – Mruknął Genn.
- Komuś się to udało, nie pamiętam, komu, ale udało się – Odpowiedział Grommash. – Inna sprawa, że ten delikwent został potem potraktowany przez Daevę jakimś niezidentyfikowanym zaklęciem i na tym jego udział w turnieju się skończył.
W tak zwanym międzyczasie Casper zbierał kolejne ciosy od Kim, uskuteczniając słabe próby obrony. Silny podbródkowy zwyczajnie wywrócił go.

- Wynik faktycznie zgadza się z tym, co zapowiadali wszyscy – Mruknął Marcus. – Niesamowite.
- Co? – Zdziwił się Rattenberger. – Casper może i jest super-ekstra-wypasionym-gościem, ale w starciu z Kim…?
- Przez chwilę jeszcze usiłował się odgryzać… Chyba zdążył przyjąć zbyt dużo ciosów na szczękę.
- Zgadzam się. By the way, gdzie posiało Artemisa?
- Mówił, że ma coś do omówienia ze znajomym. Trochę szkoda, ominie go spore widowisko.
- Jak myślisz, Daeva się pofatyguje i pomoże Casprowi?
- Teoretycznie tak, ale w sumie… Kim, jakby na to nie patrzeć, nie doprowadza go do pasji w żaden sposób, zwyczajnie sprawia mu manto.
-  Faktycznie…
- Wiesz, że zapewne wygrałeś już swoje trzydzieści zielonych? – Zapytał retorycznie Aftermath.
- Wiem – Odpowiedział Michael, uśmiechając się triumfalnie.

- Może się poddasz? Mimo wszystko szkoda tak defasonować Ci twarz – Mruknęła Kim, mierząc wzrokiem swojego słaniającego się przeciwnika.
- Nie… Żadnej taryfy ulgowej… - Wymamrotał w odpowiedzi Casper. Jedno z ostrzy wypadło mu z ręki.
- Jak sobie życzysz – Odparła blondynka, zamierzając się do uderzenia. Wybity w powietrze Stratoavis junior zdążył tylko westchnąć, nim kolejne uderzenie(przewidywalnie, ale zawsze) sprowadziło go na dół. Cios nie spowodował kolejnej dziury, ale niektórzy, którzy siedzieli wtedy na trybunach mogli przysiąść, że słyszeli odgłos pękających kości. „Jeżeli to kręgosłup, to jest zajebiście”, pomyślał wtedy Balor. „Cóż, to było raczej oczywiste”, pomyślał wtedy Nega. „Żałosne”, pomyślał wtedy Midnight. „Jak ja Go poskładam?”, pomyślała wtedy Kate. Wiele myśli przemknęło wtedy przez wiele umysłów. Niektórzy niedowierzali, inni podskakiwali z uciechy, jeszcze inni bez wzruszenia obserwowali całe zajście.
- To co? Jeszcze jedno przybliżenie? – Zapytał Genn, jakby ukontentowany.
- Na twoje życzenie – Odpowiedział Grom, trochę niezadowolony. W zasadzie te przybliżania i oddalania faworyzowały Kim, która skutecznie radziła sobie w każdej przestrzeni. Co innego mógł powiedzieć Casper, któremu brakowało odporności, szybkości i siły Żelaznorękiej i który polegać musiał głównie na Ostrzach Zero, które nieco ograniczały możliwości manewrowania ich posiadacza.
Kim stała tuż obok przesuwającej się ściany, zbliżając się powoli do podnoszącego się na nogi przeciwnika. Casper wyglądał tak, jakby wrzucono go do myjni samochodowej, po czym osuszono, używając jakiejś WIELKIEJ suszarki. Zapory ponownie zredukowały teren manewrowania do rozmiarów komórki na szczotki.
Stratoavis junior dyszał ciężko, opierając się o ścianę.
- Może jednak się poddasz? – Zapytała z pewną troską w głosie blondynka.
- Nah… - Odparł krótko chłopak, prostując się. Zdawało się to sprawiać mu ogromny ból.
- Nie zmuszaj mnie do zadania następnego ciosu.
- Nie zmuszam… Swoją drogą… W takim ustawieniu ścian nie widać nas z trybun czy kabiny komentatorskiej, prawda?
- Nie, chyba nie. Jakie ma to… - Zaczęła dziewczyna, po czym nagle zauważyła, że Casper chwieje się niebezpiecznie i leci na twarz. Odruchowo go złapała. Stratoavis junior znajdował się u kresu swych możliwości. – Dobrze się czujesz?
- Nie, cholera… - Odparł z odrobiną złości w głosie jej przeciwnik. Podniósł się powoli, w jego oczach błyszczał ogień. – Przegrałem, choć myślałem, że mi się uda. Ledwo się ruszam… I muszę Ci coś powiedzieć.
- Co niby?
- Widzisz, kiedy Cię poznałem, byłaś dla mnie tylko upartą wojowniczką z manią wielkości. Teraz jednak, po tych paru latach, w tym właśnie momencie do mnie doszło, co niemalże utraciłem.
- O czym ty…
- W pogoni za usunięciem zła zniszczyłem niemalże wszystkie swoje pozytywne emocje, które we mnie pozostały. Mimo to, jakaś tam ich część we mnie pozostała, i to Ty pomogłaś mi je odnaleźć. Teraz… - Casper przekrzywił głowę, patrząc w górę. – Czuję się innym człowiekiem. Rozumiem, jak wiele straciłem przez te parę lat i ile mogę stracić, jeśli dalej będę podążać tą szaleńczą ścieżką – Ku zaskoczeniu panny Ironfist, jej przeciwnik złapał ją za ramiona i przysunął do siebie. Dziewczyna zarumieniła się i poczuła, że serce autentycznie podeszło jej do gardła. „Co on chce zrobić?”, pomyślała, panikarskim wzrokiem wpatrując się w twarz okularnika będącą tak blisko jej twarzy. Wzrok chłopaka był spokojny, pozbawiony czegokolwiek, może z wyjątkiem zrozumienia. „Chyba nie zamierza mnie…?”, zdążyła tylko pomyśleć, nim Casper złożył na jej wargach pocałunek.
Kim spodziewała się wszystkiego, ale nie czegoś takiego. Między nimi nigdy nie iskrzyło, a tu nagle coś tak nietypowego! Mimo całej swojej woli, która kazała oderwać się od niego i dać mu w pysk, nie potrafiła się wyzwolić z przecież niezbyt mocnego chwytu Stratoavisa juniora. Ba, zaczęła nawet odnajdywać w tym coś w rodzaju… przyjemności? Odwzajemniła pocałunek. Chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej, by nie kończyła się. Wymagała jedynie odrobiny miłości.
Casper nie miał takich wymagań. „To był dobry pojedynek…”, pomyślał, sięgając po obrzyn.

- Ciekawe, co tam się może dziać? – Mruknął Balor, obserwujący ściany w tępym uwielbieniu.
- Ani chybi Ironfist daje Stratoavisowi niezły wycisk – Stwierdził Areus pewnie.
- A wiesz, że może tak być? Niby to Casper jest tym gościem, którego eliminuje się w pierwszej kolejności, ale mimo wszystko…
- Muszę się zgodzić – Dodał Artemis, skubiący brodę. – Niestety, mało kto może równać się potędze panny Ironfist. Stratoavis to wymagający przeciwnik, ale musiał ulec w starciu z Żelaznoręką.
- No nic, zobaczymy – Odparł goblin. – Właśnie odsuwają ściany… - Oczom zebranych po rozsunięciu zapor okazał się nietypowy widok: Dwójka walczących leżała na ziemi bez ruchu. Wyglądało na to, że oboje są nieprzytomni.
- Bez jaj! – Wydusił tylko przechodzący akurat Porcupine.
- Najwyraźniej jaja są, i to spore… - Odpowiedział równie zaskoczony Harbinger. Tymczasem komentatorzy wpatrywali się w obrazek z areny w niemym zdziwieniu.
- Co się mogło wydarzyć? – Zapytał sam siebie Genn.
- Na szczęście, na suficie mamy kamerkę w sam raz, by dostrzec szczegóły ostatnich chwil tego starcia – Oznajmił Grom, wciskając guzik. W kabinie komentatorskiej pojawił się niewielki ekranik, na który przekonwertowana była zawartość ostatnich chwil walki. Szara Grzywa najpierw wybuchnął śmiechem, ale śmiech ten szybko uwiązł mu w gardle po obejrzeniu reszty materiału. Gnoll zdołał tylko wymamrotać „sukinsyn”, zaś Hellscream po krótkiej chwili ogłosił:
- Casper Stratoavis pokonał Kim Ironfist i przechodzi do następnej rundy. – Na trybunach zapanowała ogromna konsternacja, tymczasem sanitariusze znieśli obydwu walczących z areny. – Za chwilę starcie Areusa z Porcupinem. Nie odchodźcie od odbiorników.

Theme Caspra: http://www.youtube.com/watch?v=1wPUNMhDz7I
Theme Kim: http://www.youtube.com/watch?v=Bs3B-IqI2oo


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #65 : 02 Lipca 2010, 22:04:04 »
Hmm...Widzę, że dla niemal nikogo nie ma tu żadnych świętości - wszyscy kantują, szpiegują, zmieniają strony i starają się wykorzystać nawet najdrobniejsze łotrostwo by zdobyć przewagę. Jakie to...życiowe.

Rozdział bardzo mi się spodobał. Casper ma świetny theme, przyda mi się w późniejszych pracach. Podobał mi się sposób wygranej naszego okularnika - nie był niczym odkrywczym, ale za to jaka kwintesencja oddania Stratoavisa juniora w dążeniu do celu...

Co mogę powiedzieć więcej - twórz dalej. Pozdrawiam


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #66 : 04 Lipca 2010, 22:06:48 »
Nowy rozdział. Indżoj!

- Pozostanie zagadką, w jaki sposób Casper wygrał starcie z Kim – Mruknął zadumany Nocny, obserwując wyżej wymienianych, póki co nieprzytomnych.
- Poczekamy, aż któreś z nich się ocknie i wtedy zobaczymy – Odparła Kate, doglądając pozostałych „gości” ambulatorium.
- Zmieniając temat, jak z nimi?
- Adeon, jak na ironię poprawia się, tak samo Phantom. Carissa póki co bez zmian. Oczywiście, jak na złość.
- No, do jej walki zostało jeszcze sporo czasu.
- Fakt, co nie zmienia faktu, że jeśli będzie to tak wyglądać, to Carissa sobie nie powalczy.
- Ok, teraz Porcupine i Areus.
- Pomijając fakt, że ten pierwszy ma tendencję do okaleczania przeciwników, o żadnym z nich nic nie wiem.
- Więc powinno być ciekawie. Znowu zmieniając temat, jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś wpadnie tu jak głupi i zażąda wyjaśnień?
- W sprawie czego?
- No, walki – Jak na zawołanie, do ambulatorium wpadł Balor wraz z Areusem.
- A teraz Panowie stąd wyjdą, zanim każę Nocnemu wywieźć was na wózku inwalidzkim – Warknęła panna Windsdaughter, mierząc ich spojrzeniem dziwnie błyszczących oczu. Jakby na potwierdzenie tych słów, czaszkogłowy demon pomachał im z przesadną przyjaźnią i zakręcił kilka młynków swoją strzelbą.
- To… My się pożegnamy – Odparł Harbinger, zabierając się do wyjścia, ale goblin nie zamierzał odpuścić.
- Nic z tego, panno koleżanko! – Odwarknął zielony, idąc dwa kroki do przodu.
- Nie rozumiesz, kurduplu, że póki co obudzenie ich jest niewykonalne? – Zapytał Nocny retorycznie.
- Nie obchodzi mnie to! Ten dzieciak załatwił Kim Ironfist, do cholery jasnej!
- Nie był pierwszy i zapewne też nie ostatni. Proszę, wyjdź, zanim zrobię Ci permanentną krzywdę.
- Bądź łaskaw się przesunąć, parodio anioła! – Warknął wchodzący do sali Nega, odtrącając pozornie oburzonego Areusa.
- Kolejny? Zaraz nie będzie się tu dało oddychać – Stwierdził odkrywczo czaszkogłowy.
- Jak Ci panowie wyjdą, to będzie – Odpowiedział pchający się do pomieszczenia Saber, zwany też Szablą.
- Wyjdziecie wszyscy, zanim stracę cierpliwość – Odpowiedziała najspokojniej jak umiała uzdrowicielka, z trudem panująca nad sobą.
- Zgadzam się – Mruknął wyłaniający się spod podłogi Midnight z założonymi na piersi rękoma. – Panowie opuszczą to miejsce w trybie natychmiastowym, bym mógł przejść do meritum.
- Nocny. – Kate wskazała palcem na tłoczących się antagonistów. – Wymieć śmieci.
- Z przyjemnością – Odparł czaszkogłowy, strzelając nadgarstkami.

- Niesamowite, po prostu niesamowite… - Mruknął Marcus. – Nie dość, że Casper pokonał Kim, to ja jeszcze wygrałem swoje trzydzieści zielonych.
- Faktycznie niesamowite – Odparł Rattenberger, z kwaśną miną wręczając Aftermathowi ustaloną kwotę.
- Najbardziej ciekawi mnie, jak on to zrobił?
- W takiej ciasnocie Ostrza Zero były raczej mało użyteczne. Albo więc Daeva się uaktywnił albo z wygraną naszego okularnika ma związek ten jego „Roulette Shotgun”.
- Pytanie, w jaki sposób został on wykorzystany?
- Nah, strzał w brzuch jakimś specjalnym pociskiem wystarczyłby. Jakby na to nie patrzeć, Kim nie nazywa się Ironfist bez przyczyny.
- Jakby na to nie patrzeć, pod względem fizycznym prawie niczym się od nas nie różni.
- Pomijając fakt, że skopałaby nas jak worki treningowe bez większego wysiłku.
- Fakt. Ciekawi mnie, jak radzi sobie Kate. W sumie dawno tam nie zaglądaliśmy.
- Wydaje mi się, że może mieć pełne ręce roboty. Carissa, Phantom, Adeon, teraz jeszcze Casper i Kim…
- Słuszna uwaga. To co, idziemy na pizzę?
- Jasne, czemu nie. Ty stawiasz – Oznajmił Michael z szelmowskim uśmieszkiem.

Tymczasem wysoki i umięśniony brunet o dziwnym wzroku w szarej koszulce i dżinsach przemierzał korytarze. Walczył jako ósmy, przeciwko samemu Vincentowi McMahonowi. Nie był to byle jaki przeciwnik, a Cody Rhodes doskonale o tym wiedział. Mimo to był dobrej myśli: Reprezentował w końcu Legacy, grupę trzech sprawnych wojowników, których liderem był Randy Orton, zwany także „The Legend Killer” nie bez przyczyny. Orton pokonał już wielu przeciwników, którzy stanęli naprzeciwko jego karierze. Bill Goldberg, Triple H, Shawn Michaels, wreszcie sam Undertaker, zwany także Demonem z Doliny Śmierci.
„Czego mógłby chcieć Randy?”, pomyślał mężczyzna, dumając. Nie zauważył podążającej za nim sylwetki, której kształtu skojarzyć nie można było za nic. Raz przypominała człowieka, innym razem coś wężopodobnego, by ponownie zamienić się w jakąś nieokreśloną masę.
Rhodes odwrócił się. Coś tu nie grało… W cieniach czaiło się coś, czego być tam nie powinno… „Albo może jestem zbyt paranoiczny…”, pomyślał, uspokajając się. Nagle, z cienia wyskoczył… Kot. Cody uspokoił się.
- Ach, więc to ty tutaj buszujesz? – Zapytał zwierzaka, przykucając obok niego. Kotek miał białą sierść i obecnie lizał łapę. Wydawał się nie dostrzegać obecności człowieka. – Wygląda na to, że się zgubiłeś. Ciekawe, gdzie może być twój właściciel? – Jakby na potwierdzenie tych słów, z cienia wychynął kolejny, nieco większy kotek. Ten dla odmiany miał brązową sierść.
- No, no… Kolejny? – Zdziwił się Rhodes. Nie nadziwował się długo, z cienia wystąpił kolejny zwierzak, tym razem przypominający nieco połączenie świnki morskiej i chomika. Stworzenie owo miało aż metr w kłębie i mierzyło Cody’ego spojrzeniem złych oczu, błyskających niemile. – To się zaczyna robić spora rodzinka. Nie, naprawdę… Gdzie zgubiłyście właściciela? – Nagle, najmniejszy z kotów… podzielił się. Zamiast jednego kota stały tam teraz dwie połówki, jakimś cudem funkcjonujące bez zastrzeżeń.
- Ok. To już ponad moje siły – Wymamrotał mężczyzna, cofając się. Dziwy się jednak na tym nie skończyły. Świnka morska zamieniła się w hipopotama, a drugi z kotów stracił nagle skórę i mięśnie, po czym przybrał na siebie coś przypominającego smoczą łuskę. Jednocześnie za Rhodesem pojawiła się ściana zrobiona z… żelek? Wielka i zapewne słodka zapora zablokowała jedyną drogę ucieczki, zostawiając Cody’ego samego z dziwacznymi zwierzętami. Z oczu któregoś z nich(Rhodes nie potrafił określić, był już w stanie paniki) zaczęła wyciekać krew, która szybko zamieniła się w… syrop malinowy. Tenże syrop w sekundę stwardniał na kamień, unieruchamiając zarówno ofiarę, jak i myśliwych. Zwierzakom kotopodobnym najwyraźniej to jednak nie przeszkadzało. Z ogona największego z nich wyskoczyła grupka ewidentnie zabójczych pająków, sunących teraz ku sparaliżowanemu ze strachu Cody’emu. Jeden z nich wskoczył dokładnie na twarz mężczyzny, którego źrenice skurczyły się teraz do rozmiarów ziarnek groszku. Co ciekawe, pajęczak nie zaatakował, powędrował za to… do ucha Rhodesa. Tam jakby eksplodował, zaś Cody poczuł falę pulsującego bólu, która powaliła go na skamieniały syrop. Był nieprzytomny.
Maniakalny chichot był słyszalny w całym korytarzu.

- Ok, Areus. Porcupine nie jest kimś, kogo można zamknąć w komórce, więc będziesz musiał sobie poradzić – Mruknął Balor, pocierając przypalone ramię. Nocny nie próżnował i faktycznie dosłownie wymiótł wszystkich z ambulatorium, nawet Szablę.
- Ta, chyba będę – Odpowiedział upadły anioł.
- Co prawda szanse, że przejdziesz dalej, nie są za wysokie, ale wierzę w twoje możliwości – Dodał goblin protekcjonalnie.
- Twoja wiara we mnie jest po prostu inspirująca – Warknął Harbinger. – Masz może dla mnie jakiś theme, swoją drogą?
- Ta. Ponieważ jesteś upadłym aniołem – wannabe, skombinowanie dla Ciebie odpowiednich organków nie było kłopotem. – „Brzmi podejrzanie znajomo…”, pomyślał Areus z narastającą irytacją.
- Zmieniając temat, zamierzasz się dowiedzieć, w jaki sposób Stratoavis załatwił tą całą Ironfist?
- Nah, dajmy temu spokój. Nie jestem jakimś Szablą czy innym popaprańcem, by dociekać, co się stało. Ważne jest teraz to, że mamy cel do usunięcia.
- Czy ty czasem nie mówiłeś, że Caspra ciężko będzie tak o, zamknąć w komórce? – Zauważył Harbinger.
- Czepiasz się szczegółów. Kojarzysz niejakiego Sarena?
- Był taki turianin, co miał armię gethów na stanie.
- Tak się składa, że ten turianin zgodził się nam pomóc, musimy jednak poczekać na jego wsparcie przynajmniej do końca rundy. I błagam: Nie sknoć tej walki. Ja zapewne będę musiał się zbierać po porażce z Pazurem, która jest niestety niemalże pewna.
- Nie może być aż tak źle.
- Niestety, Pazur to inna liga. Niby jakiś tam Przodek czy inne cholerstwo mogą go pokonać, ale żaden jeszcze tego nie dokonał.
- Może zwyczajnie nie próbowali?
- Jeden próbował… O Bogowie, jak on się zwał… W każdym razie, mocno się oklepywali, ale skończyło się na remisie.
- No to faktycznie mocny gość.
- Więc teraz pójdziesz na arenę, wygrasz z tą przeklętą abominacją rodem z Czyśćca i zagwarantujesz nam tym samym dalszy byt. Ja tymczasem muszę skombinować jakiegoś tymczasowego sojusznika, i to szybko.
- No to powodzenia.
- I vice versa – Obaj wspólnicy rozeszli się w różne strony, jednakże Areus tylko się uśmiechał. Uśmiechał się złowieszczo, paskudnie i złowieszczo. „To potrwa niedługo. Niedługo, mój zielony przyjacielu…”, pomyślał złośliwie. W tym całym myśleniu zapomniał, dokąd powinien iść i właśnie kierował się na ścianę, wciąż pełen triumfalnych myśli.
- Proszę uważać! – Krzyknął ktoś, wyciągając Areusa z otępienia. Upadły anioł – wannabe zatrzymał się dosłownie centymetr przed ścianą.
- Oż ty… - Wymamrotał, cofając się. Harbinger odwrócił się. Za nim, kilka kroków dalej stała dziewczynka w odrobinę już staroświeckim stroju podróżnym. Miała czarne, krótkie włosy oraz mętne, szarawe oczęta. Czaiło się w nich coś dziwnego, coś… drapieżnego? Nieznajoma prowadziła staroświecko wyglądający motocykl, obładowany różnorakimi bagażami. – Dzięki, mało co nie ozdobiłem ściany swoją podobizną.
- Cała przyjemność po mojej stronie – Odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się przyjaźnie. Areus wzdrygnął się. Było w tej istocie coś… nieludzkiego i przerażającego.
- Och, w każdym razie dzięki wielkie i takie tam – Odwracając wzrok, Harbinger popędził na arenę.

- No to jedziem z tym śledziem! – Ryknął Genn potężnie.
- Po widowisku, jakie zgotowała nam poprzednia walka, liczymy na co najmniej tyle samo emocji – Zawtórował mu Hellscream.
- A kto zawalczy? Upadły Anioł, nazywający samego siebie Zbawcą oraz Żywa Piła Tarczowa, inkarnacja horroru rodem z Czyśćca!
- Zapraszamy więc obu panów do walki! Panie i panowie, chłopcy i dziewczynki: Areus Harbinger kontra Porcupine! Jako pierwszego zapraszamy tego pierwszego! – Dodał niegramatycznie Bojownik o Cokolwiek. Światła nie przygasły, za to na arenie zrobiło się nieco zimniej. Kilkadziesiąt kompletów zębów zaczęło szczękać z zimna, zaś z głośników wypłynęły złowieszczo grające organy, które po chwili zamieniły się w połączenie gitary i bliżej nieokreślonych elektronicznych dźwięków. Z bramki wychynął Areus, całą swoją postawą wyrażając ewidentną wyższość. Kroczył powoli, dumnie stawiając kroki.
Harbinger był raczej średniego wzrostu, ale potężne, białe jak śnieg skrzydła dodawały mu monumentalności. Gdyby nie fakt, że jego ciało przypominało szkielet obciągnięty szarą skórą w każdym calu, zapewne mógłby godnie reprezentować Niebiosa. Na nogach miał żelazne buciory, służące bardziej jako dekoracja niż porządna ochrona. Warto wspomnieć o tym, że jako tako Areus nie posiadał z grubsza zarysowanej płci, co mogło wiązać się z jego kościstością. W ręku trzymał prosty miecz. Mniej więcej na poziomie jego kostek pojawiła się biała mgiełka.
- No dobra, jednego mamy z głowy. Czas na naszego kolczastego demona! – Trybuny w przypadku Areusa nie klaskały, nie wiedząc, czego mogą się spodziewać. Tutaj jednak zgodnie zabuczano. Na arenę zaś wytoczył się Porcupine. Od razu zaczął grać jego theme, będący niczym innym, jak agresywną i nadmiernie głośną gitarą elektryczną, zapowiadającą niebezpieczeństwo, jakie mógł nieść ze sobą posiadacz tej melodii.
Porcupine byłby sporo wyższy od swojego przeciwnika, gdyby nie fakt, że nieco się garbił. Posturą przypominał człowieka, jednak rządek mięsno-kostnych kolców na całej długości jego kręgosłupa przypominał, że miało się do czynienia z demonem. Ów demon miał na sobie czarny pancerz przypominający ten noszony przez antyterrorystów, ciemne spodnie moro, buty podbite dużą ilością żelaza oraz skórzane rękawiczki bez palców. Na głowie miał dziwny hełm, idealnie przylegający do jej kształtów. Jego twarz zdobiły dwa istotne szczegóły: Żółte, przypominające światła latarki ślepia oraz usta. Usta rozerwane w lewej ich części przez szereg nadmiernie dużych i ostrych zębisk. Do pasa tego… stworzenia przytroczone były dwa pistolety o długich lufach oraz coś przypominającego niewielką puszkę z guzikiem na jednym z „wieczek”. Stwór uderzył parę razy rękoma o swoją klatkę piersiową i ryknął coś niezidentyfikowanego, zapluwając się przy okazji własną krwią.
- A, tak… Jedna z wielu wad Porcupine’a… - Mruknął cichutko Genn.
Przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie. Demon strzelił karkiem kilka razy na tyle głośno, by można było słyszeć chrzęst z najdalszych zakątków trybun. Rattenberger wzdrygnął się zauważalnie. W odpowiedzi Areus zakręcił nadgarstkiem. Stuk kości był jeszcze głośniejszy niż chrzęst kości Żywej Piły Tarczowej.
- Wy macie się bić czy popisywać?! – Wrzasnął karciarz, bledszy niż zwykle. Siedzący obok Marcus tylko uśmiechnął się z politowaniem.
- Niby ma rację – Mruknął Porcupine, w ostatniej chwili powstrzymując odruch splunięcia krwią.
- A więc zacznijmy – Odpowiedział Harbinger, kręcąc mieczem ósemki. Zabrzmiał gong. – Mam nadzieję, że jesteś gotów na poznanie potęgi, jaką posiadła istota stojąca równo przed tobą?
- Co, ta mrówka? – Zapytał z ewidentną kpiną w głosie demon, wskazując na niewielkiego owada, raźno poruszającego się pośród piachów areny. Na twarzy Areusa pojawiła się irytacja.
- Zobaczymy, czy będziesz taki dowcipny, gdy moja niezmożona siła rozsmaruje Cię i wbije w piach areny! – Warknął upadły anioł – wannabe, szykując się do zadania ciosu. Porcupine pochylił się nieco i stanął na rozstawionych szeroko nogach, gotów zareagować. I nagle… Areus stanął w miejscu. Zwyczajnie. Nie opuścił miecza, nie zaczął kpić z przeciwnika, zwyczajnie… zesztywniał.
- Co do…? – Wydusił z siebie Harbinger, powodując konsternację na trybunach. Porcupine wyprostował się na tyle, na ile pozwalał mu jego „kręgosłup”, po czym założył ręce na piersi.
- I co to ma być, pytam się?! – Warknął, spluwając parę razy.
- Właśnie, co to ma być? – Dodał również poruszony Genn. Grom wzruszył ramionami, nie oczekiwał takiej opcji.
- Wygląda na to, że jakaś machlojka pokrzyżowała plany Areusa Harbingera – Mruknął Hellscream. – Moim zdaniem efektywniej byłoby go usunąć przed walką, ale co ja tam wiem…
Tymczasem Harbinger nie mógł poruszyć ani jednym palcem bądź którąkolwiek z kończyn. Mógł tylko z niemym przerażeniem obserwować. „Balor? Nie ma opcji, nie przejrzał mnie! Poza tym jestem jego jedynym sojusznikiem z prawdziwego zdarzenia! Więc może Nega? Nie, to też nie ma sensu! Kto, do cholery, kto mnie załatwił?!”, myślał zrozpaczony, usiłując zrobić cokolwiek. Niestety, ubiegł go Porcupine. Demon jeszcze przez chwilę poobserwował nieruchomego przeciwnika, po czym zwyczajnie dał mu w twarz. Cios obalił jego przeciwnika, sztywnego jak posąg. Żywa Piła Tarczowa podniosła swojego przeciwnika, po czym bez używania jakiejkolwiek wyszukanej techniki wyrzuciła go w powietrze i zaczęła strzelać w plecy Areusa ze swoich długolufowych pistoletów. Kolejne kule uderzały o szarą skórę Harbingera, coraz mniej przytomnego. Wreszcie demon rodem z Czyśćca przestał strzelać i zwyczajnie odsunął się, pozwalając upadłemu aniołowi uderzyć twardo o ziemię. Areus stracił przytomność.
- No dobra… - Stwierdził Genn zaskoczony. – To była dość krótka piłka… I co tu się, do cholery stało?
- Sam chciałbym to wiedzieć. Cóż, wygląda na to, że mamy zwycięzcę. Porcupine przechodzi dalej! – Sam zainteresowany ryknął potężnie pomimo zgodnego buczenia trybun, po czym opuścił arenę.
- A za chwilę coś może ciekawszego: Starcie Balora z Natanielem Pazurem. Zapraszamy za dosłownie momencik.

Szczęka Balora opadła niemalże do podłogi. „Co to miało być?!”, pomyślał, wściekły i zaskoczony jeszcze bardziej niż po poprzedniej walce. „Ktoś go musiał dorwać, nie ma innej opcji! Ale kto? Nega? Midnight? DB?”, kolejne pytania przewijały się przez umysł zielonego. Impuls kazał mu lecieć do ambulatorium i wypytać Harbingera o powody jego skamienienia, ale przypomniał sobie o swoim przypalonym ramieniu i momentalnie się wzdrygnął. „No nic, trzeba spróbować…”, pomyślał, biegnąc w stronę swojej prawdopodobnej zguby. Będąc w połowie drogi, zderzył się z nikim innym, jak z Nocnym. Goblin zatrząsł się, zamroczony, demon zaś pozostał w doskonałej kondycji.
- Do góry, kurduplu! – Huknął, podnosząc Balora na nogi. – Pewnie ucieszy Cię fakt, jak powiem Ci, że Kim się ocknęła.
- Ock… Ocknęła się? – Zdziwił się „kurdupel”, zapominając o swoim poprzednim celu. – A ty dokąd tak…?
- Och, jej wersja jest genialna. Kiedy Porcupine się o tym dowie, na pewno opluje czyjąś twarz ze śmiechu. Mam tylko nadzieję, że nie moją… - Czaszkogłowy zasalutował przerysowanym ruchem ręki, po czym oddalił się pośpiesznie. Balor jeszcze chwilę pozostał na miejscu, po czym popędził do ambulatorium, na śmierć zapominając o Areusie.

Nataniel przeciągnął się parę razy. „Ok, załatwimy goblina i będziemy w domu…”, pomyślał z właściwą sobie beztroską. „A może damy mu przejść? Nie, mimo wszystko nie zawsze można liczyć na szczęście. Poza tym, co to by była za zabawa?”, dodał, uśmiechając się. Jackie obecnie przebywała w arenowej kantynie, nie zamierzał więc teraz zawracać jej głowy. Zaczął się zastanawiać, jakich sztuczek winien był użyć przeciw Balorowi. „Generalnie nie jest zbyt wielkim zagrożeniem na dystans, te jego kule ognia nie są trudne do uniknięcia. W starciu szermierczym też będzie ode mnie odstawał. Z drugiej strony Balor ma na stanie swoją armię szkieletów. Nie żeby było to jakieś wielkie wyzwanie, ale to jest jedna z tych rzeczy, których nie można ignorować…”, pomyślał, łapiąc się za brodę. „Czy coś zaskoczyło mnie w wynikach poprzednich walk? Nie, chyba nie. Jedynie ta chamska zagrywka Marcusa mogła się zaliczać do tego typu rzeczy. No, to było w sumie mocne. Wynik starcia Casper – Kim mnie nie zaskoczył, Stratoavis to sprytna bestia. Pytanie… Jak? Nah, nieważne. W konkluzji, nakopiemy goblinowi i będzie załatwione. To będzie czwarta runda, czy już ćwierćfinał? Chyba raczej to pierwsze… Ale kogo obchodzą podobne szczegóły?”, pomyślał, zmierzając do kantyny. Potrzebował czegoś na rozluźnienie przed walką.

Ponieważ Nocny chwilowo był nieobecny, Kate miała obok siebie Adeona, który akurat się wybudził. Mimo gorących sprzeciwów uzdrowicielki, Falcontet podniósł się z łóżka. Zdawał się nie cierpieć od jakiegokolwiek powikłania. Także Phantom odzyskał przytomność, choć na razie nie mógł się jeszcze podnieść z łóżka, za to stan Carissy wciąż się nie poprawiał. Wreszcie przytomność odzyskała Kim, choć ciężko było tu mówić o większym urazie: Według testów Kate panna Ironfist tylko spała. „Casper nie wyrządziłby jej krzywdy. Pytanie, czy tak mocno oberwał od Kim, czy może raczej wprowadził się w stan snu, by zdezorientować publikę?”, pomyślała, powoli się uspokajając. Stratoavis junior miał przecież powody, by mścić się w najróżniejszy możliwy sposób na swojej rywalce, a wybrał tylko taką łagodną opcję. „Może i lepiej?”, pomyślała uzdrowicielka, dumając. Z zamyślenia wyrwał ją głos Phantoma:
- Długo jeszcze będę musiał tu leżeć? To takie… Nudne.
- Dopóki nie powiem, że możesz wstać, dopóty będziesz tu leżał – Odpowiedziała po raz kolejny panna Windsdaughter. – Nie chcesz chyba, by z powrotem dobrało Cię to choróbsko, prawda?
- No, prawda… Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Zapluwałeś się krwią jeszcze godzinę temu i chcesz już stawać na nogi? Nie posiłkuj się nawet argumentem, że Adeon już wstał.
- Ostatecznie, to były Space Marine – Dodała leżąca dwa łóżka dalej Kim, strzelając karkiem.
- Prawda – Mruknął niemrawo Adeon. – Ach, szkoda. Naprawdę szkoda, że wycofali mnie z turnieju.
- To jest chyba tak zwana kwestia biznesu – Mruknął Samuel. – Marines węszą tu od jakiegoś czasu, a McMahon jest najwyraźniej uczulony na tego typu panów.
- Więc zdecydował, że wyrzuci jednego, by uratować wielu. Zupełnie, jakbym słyszała Caspra – Odparła Kate.
- A to oznacza, że mogą oni tu wejść i zażądać mojej skromnej osoby – Czerwonowłosy westchnął rozdzierająco.
- I pójdziesz?
- Zapewne nie będę miał wyjścia. Ale tanio skóry nie sprzedam: Poproszę ich na ubitą ziemię, wgniotę ich w tenże grunt, po czym oddalę się.
- Nie jesteś zbyt pewny siebie? – zapytał Phantom.
- Nah, może i jestem. Ale jak już mówiłem, tanio skóry nie sprzedam… Swoją drogą, co z nim? – Zapytał, wskazując na Areusa.
- Jest w lekkim szoku i cierpi na lżejszą wersję waszych poprzednich powikłań. Dojdzie do siebie w ciągu najbliższej godzinki – Nagle do pomieszczenia wpadł zdyszany Balor. Wydawał się być czymś bardzo przejęty.
- Obudziła się? – Wydusił z siebie, dysząc ciężko.
- Obudziła, ale nie jest w najlepszym humorze do rozmowy.
- Pal to sześć! Ja muszę znać prawdę!
- Wiesz, że zaraz walczysz i podbródkowy od Kim jest w stanie zagwarantować Ci pewne zwycięstwo Pazura? – Zapytał Samuel retorycznie, podnosząc się lekko. Energia napędzająca goblina nieco się ulotniła.
- Och… No dobra. A co z Areusem?
- Za godzinę powinien być dysponowany. Czy to naprawdę jest tak pilne?
- Nie… Nie jest. – Zielony odwrócił się na pięcie i odszedł. Ledwo jednak wyszedł, do ambulatorium wpadł rozpędzony Saber do spółki z Negą.
- Obudziła się? – Wypalił niebieskoskóry.
- Obudził się? – Zapytał w tym samym momencie sobowtór Caspra.
- Adeon, mogę Cię prosić? – Zapytała Kate, powoli zmęczona tymi wejściami. Falcontet tylko wskazał obu panom wyjście.
- Nic z tego – Warknął czarnowłosy wojownik, zaciskając pięści. Miecza nie musiał dobywać, do pasa doczepiony miał oskard, a gdyby to nie starczyło, mógł potraktować delikwenta błyskawicą.
- Wyjdziecie stąd albo dostaniecie po mordach – Odwarknęła panna Ironfist. Entuzjazm Negi nieco osłabł, ale Szabla nie zamierzał odpuścić.
- Zmuś mnie do wyjścia – Oznajmił, bezceremonialnie zakładając ręce na piersi i czekając niewzruszenie. Jednakże to nie Kim zmusiła upartego wojownika do opuszczenia sali.
Czarna poświata opadła ciężko na jego sylwetkę, po czym nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyrzuciła go z pomieszczenia. Tak, Midnight nie próżnował. Teraz czarny jeż wyłonił się ze ściany, po czym machnięciem ręki zamknął drzwi.
- Jeśli mogę… - Zaczął, ale brutalnie mu przerwano. Adeon stracił resztki cierpliwości, chwycił za garłacz Phantoma i nim ktokolwiek zdążył zareagować, przyłożył Midnightowi po łbie. Jeż zobaczył gwiazdy po tym mocno niespodziewanym uderzeniu, zaś dzieła zniszczenia dokończył wpadający do pomieszczenia nietypowy jaszczuroczłek. Jego łuski co prawda były zielone, zaś on sam miał na sobie luźną, obszerną szatę. Jednakże w jego oczach paliło się szaleństwo, i to nie byle jakie szaleństwo. Był to obłęd do kilkusetnego stopnia, niepowstrzymane wariactwo, wypisz wymaluj, ciężki przypadek psychozy, schizofrenii i kilku innych chorób umysłowych. Teraz ten dziwny jaszczuroczłek obalił zamroczonego Midnighta i z chichotem na ustach wybiegł z pomieszczenia, drąc się opętańczo.
- Ok. To było dziwne – Wymamrotał zdumiony Samuel.
- To nie było dziwne. To był Zanthos – Odpowiedział Nega, powoli wycofujący się z pomieszczenia. – No nic, wrócę później – Ubrany w biały garnitur chłopak wycofał się najszybciej jak zdołał.
- Co to za czubek, ten cały Zanthos? – Zapytał wciąż mocno zszokowany Phantom.
- Zanthos Psychomag. Retromanta, potężny magik i prawdopodobnie jedna z najbardziej sfiksowanych istot we wszechświecie.
- A żeby tylko jednym – Dodała Kim, ze zrozumieniem kiwając głową.
- Gdyby mógł, mógłby rozwalić ten świat i każdy dowolny na kawałki. Problem w tym, że jest na to zbyt niezrównoważony. Czasem może przetaczać się po miastach i państwach w wariackim śnie, innym razem potrafił być potulny jak baranek. Ta niezrównoważoność zdecydowała o tym, dlaczego Zanthosa obawiają się takie istoty jak Przodkowie, Lodowe Upiory czy Jeźdźcy Apokalipsy. Ot, taki joker – Mruknął Adeon głosem, jakby rozmawiał o pogodzie.
- Pozostaje mieć nadzieję, że nie dostanie się do dalszej walki jako „lucky loser” – Dodał Phantom.
- Robi Ci to większą różnicę?
- Nah… Ale DB trochę szkoda.
- To obrzydliwy, paskudny ksenofob – Odparła nieprzyjemnie panna Windsdaughter. – Nie ma kogo żałować.
- Nie zawsze taki był. Zwierzał mi się, że miał traumę związaną z nieludźmi w swoich wczesnych latach. Długo by tłumaczyć… - W tak zwanym międzyczasie Kim rozmyślała o przebiegu swojej walki. Wszystko szło bez zarzutu… A potem ta jedna chwila, jedna gorzka chwila zmieniła wszystko. „Niespodziewane, z pewnością…”, pomyślała, rzucając ukradkowe spojrzenie na wciąż nieprzytomnego Stratoavisa juniora. Chłopak oddychał spokojnie. „To w sumie było dość ciekawe uczucie… Szkoda tylko, że okupione przegraną. Cóż, miał do tego prawo. W końcu też został wyrolowany w poprzedniej rundzie… Ale żeby w taki sposób? Zagrać na moich emocjach, po czym uśpić? W sumie i dobrze, że na zaśnięciu się skończyło, on przecież byłby zdolny do rozprawienia się ze mną w dowolny możliwy sposób. Mógł wypalić mi w brzuch i usunąć mnie z gry… Ale tego nie zrobił? Dlaczego?”, pomyślała, dumając. Strzeliła karkiem parę razy ku głośnej dezaprobacie Kate, po czym mimowolnie uśmiechnęła się. „Trzeba to będzie kiedyś powtórzyć…”, pomyślała wesoło.

- Przed nami kolejna, siódma już walka tej rundy! – Wrzasnął Genn entuzjastycznie.
- Władca Szkieletów kontra… Legendarny Pirat Siedmiu Mórz? No dobra.
- Czyli nic innego, jak starcie Balor kontra Nataniel Pazur! – Trybuny wrzasnęły entuzjastycznie. – No to jako pierwszego zapraszamy na arenę Balora! – Światła zmieniły kolor na czerwony, zaś niemal natychmiast po wystąpieniu goblina na arenę zaczęła grać szybka i agresywna gitara, która zaraz zamieniła się w połączenie takowej gitary oraz męskiego wokalu:

One sad turning point, no more joy
No longer I´m the idealistic boy

And all that hate coincidences made
And that game we used to play

Step into the third dimension, I'll show you my kingdom
A choice, I bet, you will regret

I wanna have control and power for me
Over illusion and sick reality
I wanna have control so pass it to me please
To hide my weakness, I´m a king of defeat

Born to be dust, no more lust
Just accept these things can´t be adjusted

I should do a favor, am I able
I am a liar, a thief and a messiah

I wanna have control and power for me
Over illusion and sick reality
I wanna have control so pass it to me please
To hide my weakness, I´m a king of defeat

I wanna have control and power for me
Over illusion and sick reality
I wanna have control so pass it to me please
To hide my weakness, I´m a king of defeat
Undress your glory and bad self-confidence
Take my hand and follow the leader again
I'll show you all about my king of defeat
My steps into my sick reality

Podczas trwania jego theme, Balor machnął parę razy mieczem oraz sprawdził jego ostrość, po czym przełknął ślinę. Miał przed sobą ciężkiego przeciwnika, być może nie na jego możliwości. Jeżeli zawiedzie, pozostanie tylko interwencja w ruchy maszyny losującej, a i to może nie wystarczyć. 
- Tymczasem na arenę zapraszamy jego przeciwnika, Nataniela Josepha Pazura! – Podniosła się wielka wrzawa, trybuny zaś zaczęły oklaskiwać pirata tak entuzjastycznie, jak tylko się dało. Na arenę wkroczył wyżej wymieniany Pazur, uśmiechając się i machając do publiki. Natychmiast też zagrał jego theme, będący czymś podobnym do… midi?
- Amatorszczyzna – Mruknął Genn. – Mógł się wysilić bardziej, no ale jego wola.
Obaj przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie. Skupione i raczej przerażone spojrzenie goblina spotkało się z wyluzowanym i spokojnym wzrokiem szarego kota. Zabrzmiał gong. Balor nie czekał na nic, po prostu wystartował na przeciwnika z uniesionym mieczem. Jego adwersarz błyskawicznie dobył szabli i zablokował uderzenie, po czym wyprowadził kontrę. Zielony tylko cudem uniknął ciosu, lecz Pazur dosłownie sekundę później poprawił, raniąc przeciwnika w przypaloną rękę. Balor skrzywił się i odskoczył, po czym rzucił kulą ognia. Magiczny pocisk został bez trudu odbity przez Nataniela prosto do właściciela. Goblin rzucił się w bok i miotnął jeszcze jedną kulą. I ta została odbita. Widząc, że nic nie wskóra w ten sposób, Balor odbiegł kawałek, po czym skupił się. Nie mógł liczyć na wyciągnięcie szkieletu spod areny, musiał więc stworzyć nowy z niczego. Takie przedsięwzięcie było bardziej wyczerpujące, ale póki co zielonemu skończyły się alternatywy. Szybko zaczęły pojawiać się kolejne kościotrupy, każdy zbrojny w jakąś przerdzewiałą broń.
- Bierzcie go! – Warknął Balor, wskazując na idącego ku niemu powoli Pazura. Nieumarli bez ładu i składu rzucili się na pirata, każdy wymachując bronią w inny, niezorganizowany sposób. Pierwsi dwaj padli pod pierwszym cięciem, ale reszta hałastry zajęła Natanielowi trochę czasu. Pazur po kilku sztychach odskoczył od watahy truposzy, wyciągnął zza pasa laskę dynamitu, podpalił lont i cisnął między stłoczone szkielety. Piękna eksplozja rozrzuciła tą stertę chodzących kości na wszystkie strony. Na nieszczęście pirata, Balor rozkręcił się w produkcji żywych kości już na dobre. Ilość szkieletów na arenie była już przytłaczająca, a nieumarłych wciąż przybywało. Balor odetchnął, po czym parsknął śmiechem. Nie było tak źle.
- Co cię tak bawi? – Zapytał Pazur, przerzucając szablę z jednej ręki do drugiej.
- Och, fakt, że to prostsze niż myślałem – Odparł już bardzo pewny siebie goblin, szczerząc kły. – Oto potężny, niepokonany do tej pory Nataniel Pazur padnie z mojej ręki!
- Nie do końca twojej. W końcu wysługujesz się tymi swoimi szkieletami, prawda?
- Czepiasz się szczegółów. Brać go! – Ryknął, wskazując mieczem na przeciwnika. Ponad dwie setki szkieletów rzuciły się na pirata hurmem, wymachując ostrymi narzędziami.
„Ok. Dwadzieścia to betka, ale dwieście to inna zabawa. No nic, zaimprowizujemy…”, pomyślał, odbiegając od hordy. Nataniel dobył obu swoich pistoletów i zaczął strzelać, celując w najbliższych przeciwników. W ten sposób udało mu się pozbyć części szkieletów, ale dystans między nim a nieumarłymi wciąż się skracał. Pozbawiony innej możliwości, wkroczył w sam środek tego kościanego oka cyklonu. Ciął kilka razy, zablokował kilka uderzeń, po czym użył nieco tej magii, którą obdarzył go Amulet Dziewięciu Istnień. Fala uderzeniowa rozeszła się wokół niego, odrzucając co bliżej znajdujących się nieumarłych. Wciąż jednak pozostała spora ich ilość, po tej demonstracji siły żaden jednak nie kwapił się do ataku. Pazur wykorzystał chwilę wahania truposzy, skacząc na czaszkę jednego z nich i wybijając się w stronę Balora, który jednak zdążył go zauważyć. Goblin miotnął kulą ognia, która bardzo szybko została odbita w jego stronę. Zielony upadł, obrywając odrzutem ognistej kuli. Nataniel cisnął kolejną laskę dynamitu prosto w środek tłumu zdezorientowanych nieumarłych. I ponownie deszcz kości spadł na arenę. Balor zaniepokoił się. To tak nie miało wyglądać. Pirat dostrzegł zaniepokojenie goblina.
- Co, już nie tak pewnie, co nie? – Zapytał.
- Och, nie sądzę. Mam jeszcze w zanadrzu parę sztuczek… - Zielony uśmiechnął się. Została mu tylko jedna sztuczka, wymagająca sporo wysiłku. Mogła jednak dać pożądane rezultaty. Dosłownie znikąd za plecami goblina pojawił się ogromny, mierzący sporo ponad trzy metry szkielet, zbrojny w dwuręczny miecz, który on sam trzymał jednak w jednej ręce bez większych problemów.
- Przedstawiam Ci kwintesencję ożywiania szkieletów, większy szkielet barceloński! – Oznajmił Balor z triumfem w głosie.
- Aha, czyli zamiast hordy zwykłych szkieletów użyjesz jednego dużego i myślisz, że to Ci wystarczy?
- Nie przekreślaj jego szans. Już wielu nie doceniało tego nieumarłego i poniosło zasłużoną karę.
- A więc zobaczymy! – Huknął szary kot, szarżując w stronę biorącego zamach nieumarłego. Szkielet uderzył potężnie, jednak piratowi udało się zablokować cios. W międzyczasie Balor zrobił rzecz zgoła niespodziewaną: Zniszczył pozostałe przy „życiu” szkielety.
- Ciekawe… - Mruknął Genn. Hellscream nie odezwał się, wiedział, co planuje narwany nekromanta. Ogromny szkielet zaczął rosnąć jeszcze bardziej. Teraz mierzył dobre sześć metrów, posiadał także parę rąk więcej, w której to pojawił się kolejny miecz. Jednocześnie „dorosła” mu trzecia kończyna, zamieniając zwykły szkielet w tą nietypową kreację.
- Chcesz mnie zniesmaczyć na śmierć? – Parsknął Pazur, mierząc wzrokiem nowego rywala.
- Prędzej zasiekać na śmierć – Odpowiedział huczącym basem nieumarły, wprawiając zebranych w konsternację. – Cóż to za ludzik, z którym mam walczyć, mistrzu?
- To… Jest mój przeciwnik. Nie lekceważ go, nie jest aż taki niewinny, na jakiego wygląda – Kilka osób parsknęło śmiechem, na co Nataniel widowiskowo się oburzył.
- Ja niewinny? Jestem piratem, do ciężkiej cholery! – Warknął. Balor tylko uśmiechnął się wyrozumiale.
- Masz może jeszcze ostatnie słowa, piracie? – Zapytał protekcjonalnie.
- Zaraz skopię twoje i Jego cztery litery i wtedy to ja zapytam o ostatnie słowa!
- Twoja wola. Czyń swoją powinność – Mruknął do nieumarłego. Ten ryknął potężnie, po czym machnął jednym z mieczy. Nataniel uciekł w bok, nawet nie próbując parować tak potężnego uderzenia. Szkielet machnął ponownie, powoli poruszając się na swoich trzech nogach. I tym razem jednak jego adwersarz uniknął zapewne zabójczego ciosu, teraz jednak spróbował skontrować posunięcie przeciwnika, tnąc w nogi. Ku jego zaskoczeniu szabla zatrzymała się na masywnej kości, jakimś cudem tylko nie szczerbiąc się. Nieumarły skwapliwie wykorzystał chwilę zawahania swojego adwersarza, chwytając go w wolną rękę i ciskając na drugi koniec areny. Do ataku dołączył się Balor, rzucając paroma kulami ognia. Pazur wylądował pod ścianą, lekko już opuchnięty.
- Słabo, zielony. To wszystko, na co stać twojego siepacza? – Zapytał, wypluwając ząb.
- Och, zapewniam Cię, że to jeszcze nie koniec atrakcji – Odparł goblin. Jakby na potwierdzenie jego słów, szkieletowy olbrzym ruszył powoli w stronę swego przeciwnika, mierząc go spojrzeniem martwych oczodołów. Nataniel dobył ostatniej laski dynamitu. „W co celować?”, pomyślał, cofając się. Nie liczył na to, że eksplozja odrzuci czaszkę od reszty szkieletu, poza tym mogło to okazać się nieużyteczne. Nogi wydawały się być oczywistym celem, ale pozbawiony jednej nieumarły wciąż mógł użyć dwóch pozostałych. Ręce zagrażały mu najbardziej, ale niezależnie od swojego rzutu zostanie jeszcze conajmniej jedna.
- No nic, zostawmy sprawę szczęściu – Mruknął, podpalając lont i ciskając prosto w ręce monstrualnego truposza. Ten niestety nie posiadał odruchów, bowiem wtedy może by i złapał. Materiał wybuchowy przeleciał tuż obok czaszki nieumarłego. Pazur zaklął pod nosem, jednakże Balor nie miał powodu do radości: Nadlatująca laska dynamitu eksplodowała mu prosto w twarz, odrzucając do tyłu. Szkielet odwrócił się, skonsternowany, czego jego przeciwnik nie omieszkał nie wykorzystać: Pazur popędził w stronę niedoszłego nekromanty, wymijając wciąż zaskoczony obrotem spraw twór Balora, wyskoczył w powietrze i ciął z rozbiegu. Goblin zasłonił się, jednakże siła uderzenia wytrąciła mu broń z ręki. Nie zdążył powiedzieć ni słowa, nim czubek szabli pirata znalazł się przy jego gardle.
- Pozamiatane – Mruknął Genn. Także Grom zdawał się wyrażać taką opinię swą postawą. Wreszcie zainteresowani, to jest Balor i Pazur byli przekonani do swojej porażki bądź triumfu. Trójnogi kolos ruszył powoli w stronę obu walczących, ale goblin zatrzymał go ruchem ręki.
- A może mnie jednak przepuścisz? – Zapytał przymilnie.
- Chyba śnisz.
- Być może…
- Spróbuj rzucić kulą ognia w mój brzuch, a z twojego gardła niewiele zostanie – Warknął ostrzegawczo Nataniel. Resztki entuzjazmu zielonego opadły bezpowrotnie.
- Musisz mnie przepuścić! – Wydusił z siebie, imitując rozpacz. – Ja… Ja muszę… Moja mama… Cierpi na ciężką chorobę! Nie lubię być takim bydlakiem, no ale trzeba jakoś ugrać remedium!
- Wiesz o tym, że jesteś bardzo mało przekonywujący? – Mruknął znudzony szary kot, oglądając swoje pazury. Resztka cierpliwości opuściła Balora.
- Przepuścisz mnie czy tego chcesz czy nie! – Wydarł się, miotając kulą ognia. Nataniel uniknął jej, pozwalając, by uderzyła w sojusznika narwanego nekromanty. Szkielet wywrócił się, odrzucony siłą pocisku. Goblin rzucił jeszcze jedną kulą. I ta została ominięta przez jego adwersarza, takoż kolejne cztery. W odpowiedzi Pazur machnął ręką, rzucając własną kulę ognia. Pocisk obalił jego przeciwnika i finalnie pozbawił go przytomności.
- A więc mamy kolejnego zwycięzcę! – Wrzasnął entuzjastycznie Genn. – Pazur pokonuje Balora i przechodzi dalej! A za chwilę kolejne starcie! Nie odchodźcie od odbiorników!

Theme Areusa: http://www.youtube.com/watch?v=-tEIErTP2j8
Theme Porcupine'a: http://www.youtube.com/watch?v=cboDB4Yb1Ps
Theme Balora: http://www.youtube.com/watch?v=Wjum-wA6oqQ
Theme Pazura: http://www.youtube.com/watch?v=gjbPvgpZiKY


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 871


Zobacz profil
« Odpowiedz #67 : 04 Lipca 2010, 22:32:35 »
No masakra.
Fragment o tych dziwnych kotach, dżemie i pająku mógłby wymyślić tylko bohater Resident Evila.
To, że Balor jest goblinem przemilczę (Balor w D&D to odpowiednik Balroga - więc z początku widziałem w nim potężnego demona...).
Za to walka upadłego z tym prawdziwym demonem bardzo ciekawa :) Trochę skojarzyła mi się z FF bo tam też większość bohaterów ma w zwyczaju wyrzucać swoich wrogów w powietrze, strzelać do nich, a potem wymienić z nimi jakieś 30 cięć zanim spadną na ziemię - co najciekawsze wszystkie ciosy zostają bez problemu sparowane, a pociski odbite...
Wracając do opowiadania - ładnie, solidnie, objętościowo w porządku.
Kawał dobrej roboty ;) 10/10.  ;>
EDIT: Ah przepraszam, zapędziłem się, miało być subiektywnie obiektywna opinia anty-motywująca...
Cóż. Z progu wyszedłeś niestety fatalnie i trochę fałszowałeś. Pomijam już choreografię bo widzę, że nigdy nie będzie to należało do twoich mocnych stron. W dodatku marne efekty specjalne i źle dobrani aktorzy. Sztuczni i nudni. Oprócz tego te paręnaście minut, w które przeczytałem to "cudo" to za mało, zwłaszcza przy tak dobrym producencie i pozytywnych zapowiedziach. Zawiodłem się na Tobie i wiem, że już nigdy nie będę chodził do teatru na twoje sztuki.
Serdecznie pozdrawia Prof.S.Joalny Krytyk (I krytyka ode mnie dostałeś ;>) Fast Tatarkiewicz.


« Ostatnia zmiana: 04 Lipca 2010, 22:37:19 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #68 : 24 Lipca 2010, 18:11:58 »
A oto i nowy rozdział. Enjoy!

- A więc machinacje Balora dobiegły końca – Mruknął Adeon, oglądając przebieg starcia goblina z Pazurem.
- Nah, to jeszcze nie wszystko – Odparł Phantom, podnosząc się na łóżku. – W grze musi być jeszcze jakiś sojusznik zielonego, poza tym on wróci. Zawsze wraca.
- Zgadzam się – Dodała Kate, oglądająca wciąż nieprzytomną Carissę. – Balor tu wróci.
- A ja mam cichą nadzieję, że ten kurdupel w końcu przestanie nam bruździć – Oznajmiła Kim, z pewną niecierpliwością chodząc po pomieszczeniu. – Cholera, czy nie może być choć jednej rundy pozbawionej jakichkolwiek oszustw?
- Niestety, większość tutejszych kantuje, by zyskać choć cień przewagi. Nic na to nie da się poradzić – Odparł Samuel.
- Ale za to jakie to życiowe! – Stwierdził z pewną ironią w głosie Falcontet. Ktoś(Prawdopodobnie panna Ironfist) posłał mu nieprzychylne spojrzenie.
- Swoją drogą… - Phantom kontynuował przemowę, przenosząc spojrzenie na nieprzytomnego Areusa. – Ciekawe, co mogło mu się stać?
- Zapewne Nega bądź Midnight dorzucili swoje trzy grosze do rosnącego stosu krętactw – Odpowiedział Samuel.
- A może nie…? – Zasugerowała nagle Kim.
- To znaczy?
- Gdyby była to sprawka jednego z nich, Areus albo gryzłby piach albo byłby niedysponowany do niczego poza utrzymywaniem się przy życiu.
- A więc kto?
- Nie wiem, nic nie przychodzi mi do głowy. I to jest najgorsze… - W tak zwanym międzyczasie ktoś głośno i niedyskretnie mlasnął, zwracając uwagę zebranych w konkretne miejsce. Tak, to właśnie wybudził się Casper. Chłopak chyba dopiero po krótkiej chwili nieprzytomnego wpatrywania się w sufit zauważył, że nie ma na nosie szkieł. Ledwo się jednak podniósł, już była przy nim Kate, stanowczo każąc mu zostać na miejscu.
- Więc może chociaż moje okulary, jeśli łaska? – Zapytał nieco rozczarowany faktem, że nie może się jeszcze podnieść.
- Trzymaj i nie marudź mi tu – Odparła panna Windsdaughter, z pewną ostrożność zakładając okulary na nos Stratoavisa juniora. Ten wymamrotał jakieś słowa podziękowania, po czym przekręcił głowę w stronę Kim, obserwującej go teraz z uwagą. Błysk w jego oczach zdawał się być mieszanką triumfu i niepokoju.
- Rozmówimy się później – Mruknęła nieco obojętnym głosem. Nim Casper zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do ambulatorium po raz już niewiadomo który wpadł Saber.
- Obudził się – Bardziej stwierdził niż zapytał, a Kate dostrzegła w jego oczach błysk oczu dziecka uradowanego z powodu nowej zabawki.
- Obudził, ale nie chce rozmawiać – Mruknął Stratoavis, odwracając się. Ledwo po Szabli do pomieszczenia wpadł Nega, a zaraz za nim Midnight. Historia powtórzyła się po raz drugi. Obaj przybyli w tym samym celu: Poznać ten cholerny sekret, w jaki sposób Stratoavis junior zwyciężył w starciu 1 na 1 z Kim Ironfist. Po prawdzie Nega chciał też sprawdzić, co się stało Areusowi, ale teraz nie interesowało go to aż tak bardzo.
- Panowie, ja jestem dziewczyną spokojną i opanowaną, ale nawet ja mam swoje granice – Oznajmiła panna Windsdaughter. Jak na zawołanie Adeon stanął obok niej, bawiąc się swoim Remingtonem.
- Naprawdę nie ma potrzeby tego powtarzać – Dodał Phantom, sięgając po swoją broń. Nega i Midnight przypomnieli sobie poprzednie incydenty i nie kwapili się aż tak bardzo do pójścia krok dalej, ale niebieskoskóry wojownik pozostał nieugięty.
- Przestaje mnie to bawić, naprawdę – Oznajmił najłagodniej jak potrafił.
- Mnie też. Wyjdziesz więc teraz, zanim każę Cię wynieść siłą.
- A co mi niby zrobisz? Naślesz na mnie któregoś ze swoich kompanów? – Saber pogardliwym spojrzeniem zmierzył Falconteta i Samuela. – A może Kim Ironfist? – Wyżej wymieniona całą sobą powstrzymywała się, by nie wyskoczyć z łóżka i nie połamać nadętemu Szabli kilku kości. – No, dalej! Zaskocz mnie czymś!
- Z drogi, niesiemy goblina – Warknął nadchodzący z korytarza sanitariusz. Trójka antagonistów przepuściła dwójkę mężczyzn z noszami, na których znajdował się niedawno pokonany Balor. Ledwo jednak Saber odzyskał odrobinę wolnego miejsca, ponownie stanął w przejściu z rękoma założonymi na piersi.
- Powtarzam, zaskocz mnie czymś! – Oznajmił, wyniosłem spojrzeniem mierząc już nie tak pewną siebie uzdrowicielkę. Gdyby chciał, niebieskoskóry mógłby złamać jej kręgosłup jak zapałkę, ale wiedziała, że do tym podobnego ekscesu się nie posunie.
Dziwnym zrządzeniem losu akurat wtedy zdarzyło się coś z grubsza zaskakującego.
- Z drogi, klocu! Gwardia Imperialna! – Huknął głos, który Adeon błyskawicznie zidentyfikował jako należący do Lucasa Alexandra.
- Który z was nazwał mnie klocem?! – Warknął Saber, odwracając w stronę gwardzistów wzrok swoich czerwonych, złych oczu. Towarzyszący głównemu dowódcy żołnierze cofnęli się o krok, ale on sam nie miał zamiaru kompromitować się przed byle osiłkiem.
- Powtarzam, zejdź z drogi. Utrudnianie naszych działań jest odbierane jako ciężka przewina przeciw Imperatorowi.
- Spróbuj mnie zmusić, żołnierzyku  - Parsknął czarnowłosy olbrzym.
- Dość tego! – Krzyknęła Kate. – Szabla, natychmiast wyjdź z ambulatorium albo osobiście wytargam Cię za twoje czarne kłaki! – Groźba ta była tak irracjonalna i nieprawdopodobna, że jej „ofiara” zwyczajnie ryknęła gromkim śmiechem, czego nie ośmielił się nie wykorzystać Adeon. Kopniak podstarzałego motocyklisty dosłownie wyrzucił Sabera z pomieszczenia.
- Cóż, to rozwiązuje sprawę – Alexander odchrząknął. – Mam rozkaz dostarczenia przed oblicze Inkwizycji niejakiego Adeona Falconteta, dezertera z zakonu Krwawych Kruków, a zarazem groźnego wywrotowca i heretyka – Oznajmił oficjalnym tonem, z pewną niechęcią mierząc leżącego Samuela. Miał okazję znać tego człowieka i nie był generalnie zadowolony z tego powodu. No, ale to opowieść na dłuższą chwilę. – Ukrywanie lub bronienie wyżej wymienionego będzie uznane za przejaw zaszkodzenia całej ludzkości.
- Zapewne chodzi o mnie – Mruknął czerwonowłosy, wkładając wykałaczkę do ust. Alexander wskazał mu wyjście. „No, myślałem, że będzie trudniej…”, pomyślał z pewną ulgą. Jego sen szybko jednak został zniszczony. – Pójdę z wami, Panowie. Nie liczcie jednak na to, że uda wam się doprowadzić mnie gdziekolwiek – Jakby na potwierdzenie tych słów, Adeon niefrasobliwie oparł się o „Kalinę Ann”, przekręcając wykałaczkę w ustach.
- Coż to ma znaczyć? – Zapytał nie tyle zły, co zaskoczony Lucas.
- A to, że teraz stąd wyjdziemy, po czym na jakiejś ubitej ziemi pokonam was i pójdę dalej swoją stroną.
- Nie uciekniesz przed Gwardią! – Wrzasnął bardziej fanatyczny z gwardzistów, celując w Falconteta. Ten zacmokał z niezadowoleniem.
- Proszę, proszę. Czyżby w tych waszych koszarach nie uczą już cierpliwości? – Zapytał z kpiną w głosie. Żołnierz stracił resztki cierpliwości i wystrzelił ze swojego lasguna. Wiązka laserowa minęła się o milimetry z uchem Adeona, zostawiając przy okazji całkiem ładny kawałek wypalonej ściany.
- DOŚĆ!!! – Wrzasnęła doprowadzona do granic ostateczności Kate Windsdaughter. – Dopóki jesteście w tym miejscu, jakakolwiek broń, magia czy cokolwiek, co może skrzywdzić drugą osobę jest tu zabronione! Nie obchodzi mnie, kim jesteście, po co przyszliście, jak wielcy jesteście ani kim jest wasz zakichany Imperator! To jest sacrum dla rannych, a także dla mnie jako uzdrowicielki! Wyjdą stąd teraz wszyscy, którzy nie są w jakiś sposób ranni! Ty też, Adeon!
- Ten promień chyba nadpalił mi ucho – Mruknął Falcontet, ewidentnie nie kwapiący się do wyjścia. Nagle były Space Marine poczuł potężne uderzenie w tył głowy i zwalił się na ziemię, nieprzytomny. Za nim stała równie poirytowana Kim.
- Was też trzeba uspokoić?! – Warknęła w stronę już nie tak pewnych siebie gwardzistów oraz Lucasa, mimo sytuacji zachowującego kamienną twarz.
- Weźmiemy tylko ów heretyka. Przepraszamy za naruszenie świętości tej lecznicy – Oznajmił lekko drżącym głosem, po czym skinął na gwardzistów. Ci tylko pośpiesznie zabrali pozbawionego świadomości Adeona i oddalili się.
- To zaczyna przechodzić ludzkie pojęcie – Mruknął niefrasobliwie Casper, gapiąc się w ścianę.

- Zabrali Go? – Upewnił się Shane.
- Tak, zabrali – Odparł niewysoki mężczyzna w ciemnoczerwonym ubraniu. – Nie obeszło się bez pewnych nieprzyjemnych ekscesów, ale dodatkowych ofiar nie było.
- Dobrze. Jeden problem z głowy.
- Mam pewne wątpliwości, panie McMahon. Co, jeżeli ten akt ośmieli ich do kolejnych „aresztowań”?
- Po pierwsze, nie mają tu już kogo szukać. Po drugie, nie ośmielą się łamać raz danego słowa. Wiedzą, że mogę bez trudu utrudnić im życie na niezwykle szeroką skalę.
- Ma Pan jakieś plany odnośnie pana McMahona seniora? – Zapytał mężczyzna.
- Nie będziemy używać handicapu tylko dlatego, że jest moim ojcem. Poza tym, jego przeciwnik nie jest aż tak potężny, by być ponad siły Vince’a.
- Mimo to jestem zaniepokojony… - Nagle do pomieszczenia, w którym znajdowała się ta dwójka wkroczył posunięty już w latach człowiek obdarzony mimo wszystko porządnie ukształtowanym ciałem. Jego krótkie, siwe włosy doskonale komponowały się z garniturem tego samego koloru. Twarz owego mężczyzny nie była zbyt przyjazna, ale też nie odstręczała. Przed dyskutującymi pojawił się nie kto inny, jak Vincent Kennedy McMahon, założyciel Areny X.
- Hej tam, Panowie! – Zakrzyknął gromko, ściskając się z każdym z nich w porządnym, męskim uścisku. – Co wy tam znowu knujecie?
- A nic, a nic… - Mruknął Shane, starając się uciec wzrokiem.
- Zapewne kombinujecie, jak sprawić, bym przeszedł dalej, co? – Zapytał z pewną wyniosłością w głosie. McMahon junior wiedział, że jego ojciec był sprytną bestią.
- No… Nie do końca.
- Nie macie po co kombinować, załatwiłem sobie zastępstwo! – Oznajmił wesoło, powodując konsternację pozostałych.
- Co?
- Damy szansę innym! Później się takiego delikwenta zwyczajnie wyeliminuje i będzie świetnie.
- A ma pan na myśli jakiegoś konkretnego zawodnika? – Zapytał mężczyzna w ciemnoczerwonym ubraniu.
- Nie, nie miałem nikogo konkretnego na podorędziu. Ale co z tego? Najważniejsze, to dobrze się bawić!

Wyraz twarzy DB był więcej niż bardzo ponury. Ów wojownik nienawidzący wszelkich nieludzi otrzymał właśnie list od pewnego przyjaciela, który to kazał mu opuścić arenę w trybie natychmiastowym. Podobno chodziło o jakieś większe zgromadzenie nieludzi.
Teraz mężczyzna był w pewnej rozterce. Iść tam i usatysfakcjonować swoją duszę na te kilka dni czy też cierpliwie czekać i walczyć o wieczną satysfakcję?
„Nah, to nie moja brocha…”, pomyślał, kierując się do wyjścia. I tak zdążył już zadbać, by dwóch z nich nie zawalczyło w tej rundzie.
„Co prawda demon to też nieludź, ale przy dużej dozie dobrej woli Nocnego można za takowego wziąć… Szczególnie gdy pamięta się o jego dziwactwach, tak bardzo przecież ludzkich. Za to tamta maszyna… No cóż, dziwna to rzecz, ale jeszcze nie widziałem sfiksowanej machiny. Nawet Plugawiciele się do tego nie umywają…”, pomyślał, zapalając motor. Wysłużony szmelc zakasłał parę razy, po czym wreszcie odkaszlnął porządnie, wzniecając ogromną i czarną jak noc chmurę dymu.
„Jeszcze tu wrócę…”, pomyślał, odjeżdżając w dal.

Mniej więcej jakieś osiemdziesiąt kilometrów od wejścia do areny przechadzał się Allistair. „Ok, chyba można zacząć myśleć o powrocie…”, pomyślał, gdy nagle dostrzegł wyjeżdżający zza wzgóra ogromny czołg, zbrojny w równie ogromną liczbę dział, lasgunów i autocannonów. Gdyby ktoś wciąż pozostawał sceptyczny, ów maszyna wymalowana była w barwy Cadii. Baneblade jak żywy.
„Hmm… Zapewne chodzi o Adeona…”, pomyślał zaintrygowany szkielet, jednocześnie z pewnym niepokojem szukając kryjówki. Co prawda nawet najcięższy ostrzał nie mógł go nieodwracalnie zniszczyć, jednakże jego „ciało” mogło zostać w najlepszym wypadku rozrzucone w promieniu kilku kilometrów od strzału, a w najgorszym zwyczajnie zniszczone. Okazało się jednak, że na tej porośniętej jedynie rzadką trawą równinie można równie dobrze uskuteczniać szukanie diamentów. Co ciekawe, lufy Baneblade’a nie wymierzyły w niego, zaś sam pojazd zdawał się jeździć bez celu. W końcu, kilkudziesięciotonowa kupa żelastwa zatrzymała się, a z wnętrza pojazdu wyszedł jeden z kierowców, ubrany jedynie w podkoszulek i długie spodnie moro. „Pewnie jest tam cholernie gorąco”, pomyślał nieumarły najemnik, zastanawiając się, kiedy ostatni raz poczuł przyjemną falę ciepła na twarzy.
- Przepraszam, Panie… - Zaczął kierowca, nieco plącząc się w słowach.
- Allistair Rasmunsen – Odparł szkielet, uchylając rąbka kapelusza. Gwardzista dostrzegł błysk nagiej czaszki i słusznie zaniepokoił się, postanowił jednak darować sobie to, czego uczyli ich w koszarach odnośnie całkowitej nietolerancji Xenos.
- Panie Rasmunsen, wie Pan może, jak możemy dojechać stąd do Areny X? Dowództwo prosiło nas, byśmy pojawili się tam w charakterze wsparcia, problem w tym, że atmosfera tej planety nie przepuszcza sygnałów radiowych, elektromagnetycznych i tak dalej, w związku z czym straciliśmy łączność i wylądowaliśmy tutaj, na tym pustkowiu… - Allistair uśmiechnął się pod chustą. „To może być całkiem dobra zabawa…”, pomyślał.
- Stąd jest kilka dni drogi, może więc być ciężko zdążyć wam na czas… Ale jest prostsza droga.
- To znaczy?
- Jak każdy wie, w każdym uniwersum występują Portale, które mogą zaprowadzić was do wskazanego miejsca bądź tam, gdzie nie chcielibyście znaleźć się za żadne skarby świata. Na szczęście, w zasadzie ich działania istnieje pewna reguła i powtarzalność. Wnioskując po ostatnim rozkładzie jazdy… Następny portal prowadzi na Marsa, kolejny do Bramy Żniwiarza, a następny właśnie pod Arenę X.
- Och, dzięki wielkie. Mam tylko nadzieję, że tego typu skróty nie zostaną uznane za wykroczenie przeciw Impe…
- Wykroczenie będzie, jeżeli się spóźnicie.
- Też prawda. Wielkie dzięki, Panie Rasmunsen. Niech Panu Imperator błogosławi – Mężczyzna zasalutował, po czym wskoczył do Baneblade’a i zamknął klapę. Allistair jeszcze przez chwilę poobserwował gigantyczny czołg, po czym odszedł w swoją stronę, w stronę Areny. „Naiwność ludzka jest nieograniczona. Właśnie dlatego jestem już martwy… Ale nie powiem, by było mi z tym źle…”, pomyślał, wybuchając cichym chichotem. Niestety, załoga Baneblade’a zapewne nie mogła go usłyszeć.

- No dobra. Czas, by zacząć zabawę na nowo – Oznajmił Hellscream.
- W tej walce zmierzą się ze sobą dwaj ludzie. Założyciel Areny, bez którego działań nie byłoby nas wszystkich tutaj oraz członek Legacy! – Dodał Genn z pewnym entuzjazmem. – Zapraszamy więc na arenę Vince’a McMahona! – Trybuny zakrzyknęły entuzjastycznie, jednak nie dało się usłyszeć żadnego theme songu, na arenę wyszedł za to Vince z mikrofonem w ręku. Ewidentnie chciał coś powiedzieć. Trybuny zaszemrały, zaskoczone takim obrotem spraw.
- Witajcie wszyscy zgromadzeni! Zapewne zastanawiacie się, czemu wystąpię przed wami w garniturze i z mikrofonem w ręce. Widzicie… Nie będę walczył – Trybuny wpadły w konsternację. – Mam za to godne zastępstwo. Po prostu… Posłuchajcie – McMahon senior cofnął się parę kroków w głąb korytarza. Dość szybko dało się słyszeć początek pewnego kawałka Motorhead, który pewna osoba bardzo, ale to bardzo lubiła…

Let the killer go, don't let your mother know,
Don't go out tonight, don't even try to fight,
'Cos I can see, I've got the thing you need,
And I'm here to stay, it's gonna be that way,
Don't try to run, don't try to scream,
Believe me, The Hammer's gonna smash your dream
I'm in your life, just might be in your wife,
Could be behind your back, I might be on your track,
And it might be true, I might be onto you,
I'll scare you half to death, I'll take away your breath,
Don't try to see, don't try to hide,
Believe me, The Hammer's gonna make you die

There ain't no way, you'll see another day,
I'm shooting out your lights, bring you eternal night,
And your eternal tricks, begin to make me sick,
The only thing I know, is that you've gotta go,
Don't try to hide, don't look around,
Believe me, The Hammer's gonna bring you down!

W momencie, gdy Lemmy Kilmister wyśpiewywał słowa „the hammer’s gonna smash your dream”, dało się słyszeć odgłos pękającego i rozsypującego się na arenie szkła. Na arenę wskoczył nie kto inny, jak Genn Szara Grzywa, uśmiechający się szelmowsko. Ledwo gnoll dotknął ziemii, trybuny ryknęły w euforii, niczym niepohamowanej euforii. Sam Wilczy Lord tylko wrzasnął parę razy entuzjastycznie, po czym uścisnął rękę McMahonowi, który tylko uśmiechnął się i opuścił arenę.
- No dobra, to było niespodziewane. Inna sprawa, że teraz trzeba zreperować szybę – Mruknął Hellscream bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – Oni to nazywają pancernym szkłem? – Parsknął. – Ok, czas na jego przeciwnika, którym będzie… - Nagle do kabiny komentatorskiej wpadła zdyszana Cassandra z kawałkiem papieru w ręce. Bez słowa podała go Grommashowi, próbując złapać oddech. Ork ujął dokument w ręce, odpieczętował, przeczytał raz, drugi, trzeci… Po czym zaklął pod nosem.
- Uwaga, Panie i Panowie. Cody Rhodes wycofał się z turnieju, co oznacza, że albo Genn przejdzie do następnej rundy walkowerem albo zaraz zostanie mu znaleziony godny przeciwnik.
- O to też pozwoliłem sobie zadbać! – Oznajmił nagle Vince, powołując jeszcze większą konsternację na trybunach. Założyciel Areny X tylko się uśmiechnął i czekał na drugiego z zawodników. Powiedział wtedy „Godny Genna Szarej Grzywy przeciwnik”. „Zobaczymy, kogo mogą nam zaprezentować nasi eksperci…”, pomyślał, czekając, aż nadejdzie adwersarz Bojownika o Cokolwiek.

- Ciekawe, kogo mogli rzucić na Genna? – Mruknął Casper, oglądając przebieg jeszcze nierozpoczętej walki na niewielkim telebimie.
- No, z pewnością nie jest to Kim – Mruknął Phantom, wertujący jakąś książkę.
- Nie, z pewnością. Więc może Zanthos?
- Z pewnością jest to nieco bardziej prawdopodobne niż twoja poprzednia wersja.
- Może któryś z Przodków bądź Jeźdźców Apokalipsy?
- To też jest prawdopodobne. No nic, zobaczymy… - Nic jednak nie zapowiadało przeciwnika, który stanął przed Gennem Szarą Grzywą…

- Jako przeciwnika Genna Szarej Grzywy, Bojownika o Cokolwiek zapraszamy… Śmierć z Powietrza! – Kilka osób zaklaskało, brakowało jednak naprawdę rozentuzjazmowanych pojawieniem się tu tej osoby. Nagle zaczęło brzmieć coś przypominające połączenie ośmiobitowych soundtracków, elektrycznej gitary i techno, dość chwytliwe trzeba przyznać. Z przeciwległej bramy wystrzelił jakiś rozmyty kształt, który kilkanaście razy obiegł Genna, po czym zatrzymał się kilka metrów przed nim. Teraz wszyscy mogli dostrzec sylwetkę tego ponaddźwiękowego gnolla.
Ów Śmierć był chudym, drobnym wręcz gnollem o ciemnobrązowym futrze, piwnych oczach i lekko krzywym zgryzie. Nie mógł dosłownie usiedzieć w miejscu: Przeskakiwał z nogi na nogę, strzelał oczyma niczym kulami z miniguna na wszystkie strony i bezustannie wymachiwał swoim pyskiem na lewo i prawo. Na sobie miał strój z ciemnych skór ciasno przylegający do jego ciała oraz dwa niewielkie ninja – to zatknięte na biodrach. Ów gnoll nieustannie chichotał.
- No to zacznijmy! – Oznajmił gromko Hellscream. Cassandra, która zdążyła momentalnie zająć miejsce Genna tylko przytaknęła Mistrzowi Ostrzy, przenosząc wzrok na piach areny. Zabrzmiał gong.
Śmierć tylko zaśmiał się długim, nerwowym chichotem, z kolei Genn podniósł swój młot i oparł go na ramieniu. Przez pewną chwilę stali w bezruchu, o ile bezruchem można nazwać ciągłe podskoki brązowego gnolla, który chyba całym sobą powstrzymywał się, by nie wystartować do przeciwnika. W końcu po jakiejś minucie cierpliwość nadpobudliwego gnolla skończyła się, ten bowiem uskoczył gdzieś w bok, przy czym „uskoczył” to spory eufemizm: Dla oka śmiertelnych Śmierć po prostu zniknął, zostawiając za sobą jedynie smugę w kolorze swojego futra. Szara Grzywa błyskawicznie się odwrócił, próbując podążać wzrokiem za swoim adwersarzem, ale obłędna prędkość rozwijana przez członka Wilczego Stada okazała się być za duża nawet dla Wilczego Lorda. Dość szybko szarofutry gnoll poczuł na swoich plecach lekkie uderzenie, potem następne i jeszcze kilka kolejnych. W ułamku sekundy Genn odwrócił się, wymachując na odlew młotem. Śmierci już tam nie było. Teraz kolejne uderzenie załomotało w lewę ramię Bojownika o Cokolwiek, a także nieco obiło jego lewą nogę. Szary gnoll ponowił cios, ale ponownie napotkał na swej drodze tylko powietrze. To samo spotkało prawą część ciała Wilczego Lorda. Koło zamknęło się po raz trzeci, gdy Genn machnął młotem na prawo. Teraz Śmierć pojawił się tuż przed nim, błyskając swoimi piwnymi oczyma niczym latarenkami. Nie trwało to jednak długo, bowiem adwersarz Genna ponownie zniknął mu z oczu, gotów zapewne do powtórzenia swojej taktyki. Szara Grzywa wolał nie ryzykować powtórki, dlatego też machnął młotem wcześniej. Jak się okazało, członek Wilczego Stada nie wchodził dwa razy do tej samej rzeki. Brązowy gnoll zwyczajnie wywinął parę zygzaków, gdy Genn liczył na jego atak od tyłu, po czym wymierzył kilka ciosów w plecy i ponownie „rozmył się”, chichocząc maniakalnie. Widząc, że stanie w miejscu i cierpliwe wyczekiwanie adwersarza jest raczej bezowocne, Szara Grzywa zaczął wymierzać ciosy na oślep w nadziei, że któryś z nich trafi jego adwersarza. Nic z tego, jego przeciwnik był zwyczajnie zbyt szybki, by dać się ot tak trafić. Teraz Śmierć podciął swojego przeciwnika sprawnym uderzeniem, po czym zaczął zasypywać go lawiną pomniejszych ciosów. Pojedynczy nie był nawet bardzo groźny, jednak ich seria wyprowadzona z tak zawrotną prędkością zdolna była powalić najpotężniejszego przeciwnika. Niestety, Śmierć popełnił błąd: Zbliżył się do Genna na odległość chwytu Wilczego Lorda. A tego Genn nie omieszkał nie wykorzystać.
Potężne łapsko chwyciło Śmierć za pysk. Nim zdążył on wymamrotać jakiekolwiek słowo, już był ciskany o ścianę. Na tym jednak Bojownik o Cokolwiek nie zamierzał poprzestać. Następne uderzenia niemalże wydusiły wnętrzności Śmierci z Powietrza, zaś po serii zwykłych ciosów został wymierzony ostateczny, za pomocą Młota. Uderzenie wyrzuciło go na środek areny. Nieprzytomnego.
- Cóż, to chyba tyle tej walki – Mruknął Hellscream, odrobinę niezadowolony z faktu, że skończyło się to tak szybko. – Genn Szara Grzywa po tym zawziętym, acz krótkim starciu pokonuje Śmierć z Powietrza, zapewniając sobie awans do następnej rundy! – Wyżej wymieniony tylko się uśmiechnął, po czym opuścił arenę. Chwilę potem sanitariusze znieśli nieprzytomnego brązowego gnolla.

Balor rozmyślał.
„Pozamiatane. W grze nie ma Areusa, nie ma też mnie. Został już tylko Silver Sonic, ale co on może zrobić w walce z Shadowem?”, pomyślał, nieco zrozpaczony tak szybką eliminacją. W poprzednim turnieju na Arenie X odpadł dopiero w półfinale i to z ręki Groma Hellscreama, nie można więc było powiedzieć, by aż tak bardzo narzekał, szczególnie że potem w finale był jeszcze Nocny… No, ale goblin wtedy jeszcze nie wiedział, co szykuje czaszkogłowy demon…
„Na szczęście, wolne są co najmniej dwa miejsca…”, uzupełnił, uśmiechając się lekko. „Niezależnie od faktu, że Agron nie maczał łap w morderstwie Dace’a, ja z pewnością skorzystam. Gdyby nie to, pozostaje zawsze miejsce po Phantomie i Murphym… Swoją drogą, to niepokojące, że pojawił się tutaj Śmierć… Czyżby Wilcze Stado węszyło w okolicy areny?”, pomyślał z pewnym niepokojem. Tylko tego mu brakowało. Caine, wilkołak i wampir za jednym zamachem. Popielaty, diabeł przyjmujący postać gnolla, mistrz ognistej magii. Garumon Lodowy Szpon, utalentowany mag, który obrał sobie za swoją dziedzinę lód. Wreszcie, najgorszy(Bądź najlepszy) z nich: Fenris Drapieżca, zwany także Przywódcą Stada. Ten potwór w skórze gnolla – bo inaczej się go nazwać nie dało – stanowił najpotężniejszą siłę w arsenale sług Mrocznego Żniwiarza, nieodczuwającą bólu, strachu, uczuć lub emocji. Demon z Doliny Śmierci, Mlecznobiała Groza… Zwano go różnorako. Czasem powiadano, że jeśli Midnight siał zwątpienie i przerażenie, to Fenris zbierał tego plony możliwie najboleśniejszą dla swoich ofiar drogą. Ta dwójka nie była znana z kooperacji, niewiadomo nawet było czy ich ścieżki przecięły się choć raz. Wiadomo było jedno. Gdyby tak się stało… Nie byłoby pewnie siły zdolnej powstrzymać Zwiastun oraz Zguba Istnień.
- Areus dalej się nie wybudził? – Zapytał, prostując się. Szczęśliwie w jego przypadku obeszło się bez większych kłopotów: Ot, parę siniaków.
- Nie, i zapewne jeszcze trochę to potrwa – Odpowiedziała Kate, opukując upadłego anioła. – Na pocieszenie tylko powiem, że przyczyną tej sztywności był ten sam czynnik, przez który leżą tu Phantom i Carissa.
- Czyli to nie Nega bądź Midnight?
- Tego powiedzieć nie potrafię. Dziękuj, że nie cierpisz na to, co oni.
- Tia… Zapewne Casper nie będzie chciał mi powiedzieć, jakim cudem, do ciężkiej cholery wygrał z Kim, prawda?
- Ja tu wciąż siedzę – Odparł wyżej wymieniany, przeglądając gazetę. – I nie, nie mam ochoty na mówienie Ci czegokolwiek.
- Nevermind – Odparł zielony, ważąc w dłoniach miecz. – Jeszcze tu wrócę, panie Stratroavis. Zawsze wracam.
- Wierzę na słowo – Wtrącił Samuel, obecnie grający na PSP. Zaklął pod nosem: Właśnie stracił kolejne życie w beznadziejnym starciu z Królową Larsą.
- Mushihimesama Futari, co? – Zapytała Kim. – Dałam sobie spokój po trzeciej planszy. Zdecydowanie nie na moje nerwy.
- Mi udało się dojść do ostatniego starcia – Odparł nieco znudzony Stratoavis junior. – Spirytualna Larsa to przegięcie w złą stronę.
- C…Co?! – Wydusił tylko z siebie Phantom, po czym skrzywił się, czując ból. Kate tylko syknęła z dezaprobatą. – Po tym bydlęciu coś jeszcze jest?!
- Ano. Ale nie martw się, za jakimś trzydziestym podejściem będziesz w stanie zbić jej połowę życia – Stwierdził okularnik, uśmiechając się złośliwie. Odpowiedziało mu tylko niezrozumiałe warknięcie od strony Detonatora.
- Trzyma się Ciebie dobry humor – Stwierdził bez ani kapki kpiny czy złośliwości w głosie Balor.
- Ano trzyma.
- Zobaczymy, co będzie, gdy w następnej rundzie trafisz na jakiegoś Szablę czy innego Genna.
- Zobaczymy – Odpowiedział chłopak, wracając do swojej gazety. Balor skłonił się lekko pannie Windsdaughter, po czym opuścił ambulatorium.
Nagle Casper poczuł, że zimno wdziera się do pomieszczenia… A może to tylko jego urojenia?
Stuk, stuk, puk… Kolejne odgłosy kroków następowały po sobie, wdzierając się do najgłębszych zakamarków jego umysłu, jednocześnie sprytnie omijając Daevę lub Xipanticusa.
- Jeżeli nie chcesz podzielić się tymi informacjami po dobroci, zrobimy to nieco tradycyjniej – Rozległ się głos Midnighta, zwielokrotniony i brzmiący jak niezwykle potężne echo. Kilka skrzywień, niedostrzegalnych drgnięć… I Stratoavis junior opadł bezwładnie na łóżko, niezdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Ten stan rzeczy utrzymywał się przez dobre dziesięć sekund… Po których czarny jeż(Czy też raczej jego głos) parsknął czymś, co przy dużej mierze dobrej woli możnaby uznać za śmiech, po czym zniknął tak nagle, jak się pojawił.
„Och, ciężka cholera…”, pomyślał tylko. Zapewne w czasie krótszym niż godzinę, większość zawodników dowie się o sposobie pokonania Kim Ironfist przez Caspra Stratoavisa. Już sobie wyobrażał ten podążający za nim śmiech Nocnego…

Murphy obecnie starał się ochłonąć po wyprowadzeniu go w pole przez Rasmunsena. Po raz e-nty musiał uznać wyższość nieumarłego snajpera i teraz sączył herbatkę uspokajającą, wpatrując się w pustynny krajobraz otaczający arenę. Było spokojnie… Zbyt spokojnie, jak na standardy Greenblade’a.
Nagle jakieś kilkanaście metrów przed Murphym zmaterializowała się wirująca energia, przypominająca fioletowo-różowy wir. Przeczuwając zagrożenie, ghul rzucił się w bok. Intuicja go nie zawiodła: Ledwo uskoczył, z Portalu wyjechał(Lub też wyleciał) ogromny czołg, który z impetem uderzył o ścianę areny, która na szczęście wytrzymała próbę. Będący w środku poczuli tylko lekkie drgnięcie.
Greenblade dobył pistoletów strzałkowych i z pewną uwagą zaczął oglądać zdezelowany po uderzeniu czołg. Kolory, struktura i absurdalnie duża liczba dział mogły znaczyć tylko jedno: Baneblade. Inna sprawa, że to, co wystrzeliło z Portalu nie przypominało dumy i chluby GI nawet przed kolizją ze ścianą. Większość dział była wykręcona w supełki, tył przypominał nieco bardzo mocno spłaszczony samochód ciężarowy, zaś klapa czołgu była wyrwana. Ktoś tam się chyba nawet ruszał…
- Hej, żyje tam kto? – Zapytał gromko, trzymając w pogotowiu gotową do strzału broń. Odpowiedział mu tylko cichy jęk. – Uznaję to za „tak”. – Odpowiedział, zbliżając się do wyrwanej klapy. Zauważył tam sylwetkę z grubsza ludzką. Schował jeden z pistoletów, wyciągnął miecz i zapalił klingę. Pomieszczenie rozbłysło, ukazując wszystkie swoje sekrety. Greenblade przez chwilę myślał, że zwymiotuje. We wnętrzu pojazdu znajdowało się około dwudziestu ciał, choć biorąc pod uwagę, że większość z nich była rozczłonkowana bądź zmasakrowana, trudno mu było ocenić dokładną liczbę ofiar. Jeden z członków załogi miał twarz na wpół przeżartą jakimś kwasem w ten sposób, że jego usta zachowały się w całości, a reszta twarzy od nosa w górę niczym innym, jak przeżartą do cna czaszką. Na dole twarzy zachował się jeszcze wyraz niezachwianego przerażenia. Więcej Murphy oglądać już nie chciał. Wygrzebał ostatniego pozostałego przy życiu załoganta, po czym zauważył, że ów załogant wykrwawia się wskutek urwania mu obu rąk i jednej nogi. Cudem można było nazwać to, że wciąż żył.
- No dobra, co tu się stało? – Zapytał, nawet nie próbując zatamować krwawienia: Było już za późno.
- Pp… Ppo…Chaos! Demony Chaosu! – „No tak, typowe…”, pomyślał najemnik, dając prawie już martwemu trupowi po twarzy. Na otrzeźwienie.
- Skup się, człowieku, a może Imperator wybaczy Ci swoją porażkę – Warknął, nie siląc się na delikatność.
- Ktoś… Ktoś wskazał nam złą drogę. Mówił… Mówił, że dostaniemy się tutaj…
- Kto konkretnie?
- Nazywał się Rasmunsen… - W tym momencie głowa żołnierza opadła, a on sam przestał oddychać. Murphy zamknął mu oczy, po czym położył tam, gdzie ów leżał i zaczął wpatrywać się w horyzont. Dałby sobie głowę uciąć, że gdzieś tam migała mu sylwetka nadchodzącego Allistaira, uśmiechającego się parszywie. Po jakiejś minucie gapienia się w słońce, Greenblade warknął wściekle i popędził przed siebie, wywrzaskując imię nieumarłego. Oczywiście, nie odmówił sobie możliwości wypowiedzenia kilku nieco dosadniejszych słów.

Saber ryczał ze śmiechu. Miał powód: Midnight(Ku swojej niechęci) wyjawił mu parę drobiazgów odnośnie walki Casper kontra Kim.
„Niemożliwe, po prostu niemożliwe! Dać się podejść w tak durny sposób?! Tak durny sposób?!, pomyślał, ocierając kilka łez szczęścia. Znajdował się obecnie w kantynie i wraz z kilkoma innymi osobami zaśmiewał się do rozpuku. Oprócz niego był tam czerwony kragnanin, G’Narl, Nocny Strzelec oraz Rattenberger, przezornie śmiejący się najmniej najmniej z całej czwórki.
- Możecie w to uwierzyć, panowie? – Wydusił z siebie Szabla po raz e-nty. – Wystarczył jeden buziak, jedno muśnięcie warg, a nasza droga panna Ironfist błyskawicznie straciła chęć do walki. Kto wie, może poczuła już jakąś miętę do Stratoavisa? – Nocny tylko charknął, starając się nie śmiać, ale cała sytuacja była dla niego zbyt zabawna. Dlatego też szybko wlał w siebie zawartość szklaneczki, byle tylko nie parsknąć kolejną salwą chichotu. G’narl nie miał żadnych zahamowań i tylko śmiał się, obnażając swoje ostry zębiska i kragnański, giętki jęzor zakończony trzema kostnymi wypustkami.
- Doprawdy, spodziewałem się, że będzie mieć jakąś dziwną słabość, ale to przerasta moje możliwości! – Oznajmił gromko kragnanin, uderzając swoim pazurem w stół.
- Mamy nowego Casanovę, drodzy zebrani! – Dodał Nocny, parskając śmiechem po raz niewiadomo który. Odpowiedział mu tylko rechot zebranych. Tymczasem Michael powoli podniósł się z miejsca. – A ty dokąd? – Zdziwił się czaszkogłowy.
- Gdyby szła tędy wściekła Kim, lepiej będzie was wcześniej ostrzec – Mruknął z ponurym uśmiechem, co było w zasadzie zgodne z prawdą.
- A po co? G’narl da jej całusa i będzie załatwione! – Odkrzyknął jowialnie Szabla, wybuchając kolejnym napadem śmiechu. Nagle jednak usłyszeli czyjś krzyk i odgłos łamanych kości. Niebieskoskóry przestał się śmiać i rozejrzał się czujnie. Kolejny krzyk, kolejna pękająca kość. W końcu do pomieszczenia został wrzucony Balor. Został wrzucony… przez ścianę. Nadlatujący goblin z wielkim impetem uderzył o zaskoczonego Nocnego i wraz z nim przebił kolejną ścianę. Refleksu zabrakło też G’narlowi, który nieszczęśliwie zaczepił o nogę wrzuconego goblina i poleciał wraz z pozostałymi. Jedynie Szabli udało się momentalnie uniknąć nadlatującego zielonego, Rattenberger zaś tylko wpatrywał się w akcję z niemym zaskoczeniem.
W korytarzu stała Kim, i to niezwykle zirytowana. Jej oczy błyszczały, miotając błyskawice na prawo i lewo, najczęściej zatrzymując się na Saberze. Michael z ulgą zauważył, że jemu panna Ironfist poświęciła tylko przelotne spojrzenie.
- Gdzie… jest… Midnight?! – Warknęła, zbliżając się do Szabli i Rattenbergera z każdym krokiem. Aż było widać energię skaczącą po jej kłykciach, dłoniach i palcach. Była najwyraźniej wściekła jak diabli.
- Ja nic nie wiem! – Ryknął Nocny, gramoląc się spod Balora i G’narla. Z pewnym przerażeniem zauważył, że WSZYSTKIE kończyny goblina zostały połamane w przynajmniej trzech miejscach, a on sam zamiast być nieprzytomnym tylko darł się z bólu. „Kto potrzebuje jakiejś tam super ekstra energii, gdy może użyć wkurzonej nastolatki?”, pomyślał z pewnym rozbawieniem.
- Gdzie… on… jest?! – Powtórzyła, prawie że wrzeszcząc.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale Balor całym sobą Midnighta nie przypomina – Stwierdził ostrożnie Szabla, gotów na wszystko. „Lepiej, żeby nie próbowała mi przyłożyć na minuty przed moją walką…”, pomyślał, z pewnym niepokojem śledząc przebieg wydarzeń.
- On? – Kim wskazała brodą drącego się goblina. – On mnie zdenerwował. Midnighta czeka gorszy los.
- Sugerowałbym trybuny… - Wymamrotał G’narl, trzymając się za głowę. Blondwłosa furia tylko rzuciła na niego okiem, przeniosła go na sparaliżowanego ze strachu Rattenbergera, by skończyć na niespokojnym Szabli. Nie mówiąc już ni słowa nikomu, obróciła się na pięcie i powolnym, dostojnym krokiem skierowała się w stronę sektoru dla widzów. Za nią podążył w bezpiecznej odległości Saber, akurat mający walkę.

- Ok, panie i panowie! – Oznajmił Grom. – Czas na starcie numer dziewięć!
- W tym pojedynku Postrach Nieludzi skrzyżuje ostrze w walce z Magicznym Wojownikiem – Dodała Cassandra.
- Bez zbędnych formalności… Przywitajcie Szablę! – Trybuny zaklaskały grzecznościowo, zaś na arenę wskoczył Saber. Umiarkowanie szybka gitara zaczęła robić się coraz głośniejsza i bardziej złowroga, aż w końcu zaczął się wokal, przetykany agresywną gitarą:

GO!!

Can you feel it
The perfect day
Scratch the leaved
The paper tears
The world I'm feeling start giving away
A perfect day
A perfect day

Suddenly your rule the universe
Everything was shapeles is clear now
I visualize with a drop of sound
I am The Man Without Fear

You can't hurt me (NO)
You can't stop me (NO)
You can't beat me (NO)

You can't bring me DOWN!!!!!!!!!!!!

C'mon [X4] Daredevil

Hello lady
She takes my hand
Delicate features in this rain
I lose everything
Can I dream
The voices scream
The voices shout

Suddenly youre shot irreparably
Everything was evil now clear
I hear the darkness without sound
I am The Man Without Fear

You can't bring me DOWN!!!!!!!!!!!!

C'mon [X4] Daredevil

Justice is blind..
I trust you
Justice is blind
I trust you

C'mon [X4] Daredevil

See The Man...Without Fear
See The Man...Without Fear

C'mon [X4]
C'mon [X4]
C'mon [X4]

Sam Szabla machnął parę razy swoim dwuręcznym mieczem, po czym przy pierwszym “DOWN” wbił go w ziemię. Ze wszystkich rogów areny wystrzeliły po cztery flary, które zderzyły się centralnie nad głową niebieskoskórego, tworząc czerwony napis „Saber”.
- Tanie efekciarstwo. No cóż, zobaczymy, jak poradzi sobie ze swoim prze… - Nagle do kabiny wpadł mężczyzna w ciemnoczerwonym stroju. Podał dwie kartki orkowi, po czym ukłonił się i opuścił kabinę. – Uwaga, mamy dwie nowe wiadomości… - Zaczął, przeglądając papiery. Zaklął parę razy pod nosem. – Jedną złą i drugą gorszą. Po pierwsze, Szabla przechodzi do następnej rundy w trybie natychmiastowym walkowerem, gdyż DB zwyczajnie wycofał się z turnieju – Zapanowała ogólnie przyjęta konsternacja, z której najbardziej wybijał się oburzony głos Sabera. – Druga z kolei informuje nas, że zarówno Dace, jak i Agron są niedysponowani do walki, co oznacza…
- Że drugi „lucky loser” zasili szeregi zwycięzców – Dokończyła Cassandra. Na trybunach wybuchło zamieszanie, częściowo spowodowane zaistniałą sytuacją, częściowo spowodowane za sprawą wściekłej Kim Ironfist.
- Na następną walkę zapraszamy dopiero po krótkiej przerwie! – Oznajmił Hellscream. – Nie odchodźcie od telewizorów.

Theme Genna: http://www.youtube.com/watch?v=0vnEzhbvr5g&feature=related
Theme Śmierci z Powietrza: http://www.youtube.com/watch?v=U9HDOI76zj8
Theme Szabli: http://www.youtube.com/watch?v=Gpz4oO89pKU


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #69 : 25 Lipca 2010, 19:23:29 »
To może po kolei...

Przedostatni rozdział podobał mi się.

Gadki w Ambulatorium - check!
Zaskakujący moment - check!
Dobre walki - check!

Zabrakło tylko charakterystycznego dla Fergarda walkowera. :> Ale to akurat nie jest problem. Zasmucił mnie tylko wynik starcia Pazura i Balora - liczyłem że nielubiany przez nikogo goblin przejdzie dalej...Ale co ja się przejmuję, on jeszcze wróci, coś tak w kościach czuję. :P

Niuanse ostatniego rozdziału znałem wcześniej, także zaskakujących momentów nie było. Za to powracają pogaduchy w Ambulatorium, remis i Genn również wraca do gry. Bój się, świecie. Szkoda tylko, że Śmierć nie wygłosił żadnego zdania i zapomniał o użyciu swoich mieczy...
Ale poza tym, to mogę zacytować Eru z Jaskini Behemota - "Bjutiful :P".
Pozdrawiam


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #70 : 27 Lipca 2010, 01:01:18 »
A oto i rozdział kończący tą rundę. Krótko, ale mimo wszystko... Enjoy!

- Ppp…Popppo…Oooot…. Wór! – Wrzasnął po raz kolejny Balor, targany potężnym bólem, a Kate całą sobą powstrzymała się, by nie przygrzmocić mu w łeb.
Phantom skończył uskutecznianie prób wygrania z Larsą i teraz przechadzał się po pokoju, wciąż z pewną niezgrabnością stawiając kroki, Casper zaś przejął PSP Samuela i mierzył się z przerażającą królową. To było drugie podejście i prawie udało mu się zbić jej pasek życia do jednej czwartej.
- Nie możesz dać mu jakiejś narkozy albo czegoś? – Zapytał mimochodem, podnosząc wzrok znad ekranu.
- Nie, nie mogę. Jeżeli na czymś się nie znasz, nie próbuj pomagać specjaliście.
- Nie, to nie. Swoją drogą, gdzie jest Kim?
- Ostatnim razem, gdzie ją widziałem było to ambulatorium… - Odmruknął Phantom, nadstawiając uszu. – Ktoś tu idzie. Jak dla mnie, dwie osoby.
- Czy mogą brzmieć jak Szabla i Nega? – Zapytała nagle bardzo zmęczona panna Windsdaughter.
- Nah, to ktoś inny – Teraz i Stratoavis zaczął nasłuchiwać. Głosy te były aż nadto podobne do głosów Marcusa i Rattenbergera. Okularnikowi udało się wychwycić strzęp rozmowy:
- …Naprawdę? Nie robisz sobie żartów?
- Jak mi Fortuna świadkiem, rozwaliła Balorem dwie ściany, po czym mało brakowało, a wzięłaby się za nas.
- Aż tak wściekła?
- Też byś był, gdybyś postawił się na jej miejscu.
- Częściowo. Mimo to, wciąż nie mogę uwierzyć, że Casper ją pocałował.
- Zobaczysz, zobaczysz. Zadamy mu jedno pytanie i wszystko będzie jasne… - Casper już wiedział, że nie chce odpowiadać na żadne pytanie.
- Gdyby ktoś pytał, śpię – Mruknął w stronę Kate, po czym przewrócił się na bok i zakrył szczelniej kołdrą. Do pomieszczenia wkroczyli wyżej wspominani Marcus i Rattenberger.
- Hej, Kate – Powiedział wyższy z nich(Aftermath konkretniej). – Nie przeszkadzamy?
- Dopóki nie zaczniecie naruszać ciszy, przestrzeni życiowej mojej lub pacjentów, strzelać i robić wielu innych rzeczy, które mi się nie spodobają… Nie. Zaczepianie śpiących też się do tego zalicza – Dodała, widząc, że Michael już schylał się, by poklepać Caspra.
- Och, to tylko jedno pytanie… - Zaczął karciarz, ale widząc nieugiętą postawę Kate, tylko machnął ręką.
- A może jednak? – Zaczął Marcus, ale i tym razem się nie udało. W tak zwanym międzyczasie Rattenberger przyjrzał się swojej domniemanej przeciwniczce. Oddychała spokojnie, ale nie otwierała oczu.
- Jaka jest szansa, że wybudzi się przed swoją walką? – Zapytał z pewnym brakiem entuzjazmu.
- Niewielka, coś ją trzyma. Dziwna sprawa, jej system odpornościowy jest słabszy niż zwykle.
- To źle?
- Umrzeć nie umrze, ale czy się obudzi, to inna bajka… - Nagle do pomieszczenia wkroczył kapitan O’Really, ale… nie sam.
Mężczyzna niósł na rękach jakiś zakrwawiony kształt, bliżej przypominający człowieka.
- Co tam zno… - Zaczęła panna Windsdaughter, po czym słowa uwięzły jej w gardle, gdy zobaczyła to… coś.
- Znalazłem Go w opuszczonym korytarzu. Kilka kul rewolwerowych oraz rana od obsydianowego miecza w pierś – Oznajmił obojętnie, kładąc rannego(Albo i martwego) na wolnym łóżku.
- Obsydianowy nóż? – Odezwał się mimowolnie Casper, podnosząc się i zaskakując Rattenbergera wraz z Marcusem. – Brzmi jak sprawka jednego czarnego jeża.
- A rewolwer? – Zapytał zainteresowany Phantom.
- DB – Uzdrowicielka zmełła w ustach przekleństwo.
- To zaczyna przechodzić wszelkie pojęcie! – Warknęła, odchodząc od zbolałego Balora i przyglądając się nieludziowi. Miał na sobie czarną szatę ze złotymi zdobieniami. Gdzieś tam mignął jej symbol Elratha. – Luther.
- A, to jeszcze pół biedy. Wykuruje się… Może – Stwierdził Stratoavis.
- Oczywiście, że się wykuruje! – Oznajmiła bez chwili wahania Kate, nachylając się nad inkwizytorem w służbie Smoka Światła. – Niech to porwą… To chwilę zajmie. Marcus, Michael! Jak już tu jesteście, możecie mi pomóc?
- Tia, zrobimy, co się da – Odpowiedział niższy z nich(Rattenberger konkretniej).
- W takim razie my się już pożegnamy – Mruknął Casper, dźwigając się z łóżka i zabierając ze sobą Phantoma. – Dzięki za wszystko i takie tam. Dobrego! – Uśmiechając się złośliwie z tylko sobie znanych powodów przekroczył próg ambulatorium, opuszczając je. Zaraz za nim pośpieszył Samuel.

Allistair w zadowoleniu palił papierosa, siedząc w jednym z wielu ustroni rozsianych po Arenie X. Pomyśleć można było, że cała konstrukcja została wzniesiona z myślą o nim. „Nieżycie potrafi być piękne…”, pomyślał, z satysfakcją nasłuchując wrzasków szukającego Go Murphy’ego.
- Wiem, że gdzieś tu się chowasz, do ciężkiej cholery! – Wrzeszczał ghul, stąpając ciężko po podłodze. – Obiecuję Ci, jak Cię dorwę, to urwę Ci jajca i dam do spożycia! I wcale nie obchodzi mnie fakt, że ich nie masz!
- Próbuj szczęścia – Odezwał się Rasmunsen, „uśmiechając się”.
- Wyjdź z ukrycia, tchórzu!
- A po co? Tutaj jest tak przyjemnie. Ciemno. Spokojnie. Ostatnią rzeczą, jakiej mi brakuje, jest awanturujący się ghul.
- Nadużywasz mojej cierpliwości, worku kości!
- Używaj takich obelg, jakie Ci się żywnie podobają, nie obchodzi mnie to – Odparł szkielet, naciągając kapelusz na oczodoły.
- Dorwę Cię i tak, i tak! – Wydarł się Greenblade, rozglądając po okolicy. Allistair uznał, że towarzystwo wybuchowego najemnika stało się dla niego wielce niepożądane. Szkielet podniósł się, po czym idąc sobie znaną wnęką zmył się z ewentualnego zasięgu rzutu, gdyby Murphy uznał za stosowne miotanie Nuka – Granatami po okolicy.
„Hmm… Co by teraz zrobić? Według rozkładu, teraz przyszła pora na walkę Nocnego i Luthera. Tym drugim zajął się Midnight, więc usuwanie demona jest pozbawione sensu. Następnie starcie Jackie i O’Really’ego. Tu usunięcie panny Bloodbane ma trochę sensu, ale to wciąż za mało, by marnować kule. Następne walki mnie nie interesują. Jeszcze…”, pomyślał, wędrując ciemnym i długim korytarzem. Usłyszał odgłos czyichś kroków.
- A któż to niepokoi starego Allistaira Rasmunsena, co? – Zapytał, oczekując usłyszeć głos Midnighta bądź Negi. Odpowiedział mu aksamitny, delikatny głos:
- Ja, parszywy truposzu – Rasmunsen odwrócił się, by ujrzeć owego zamaskowanego mężczyznę, który zwyciężył w starciu z Gorgutzem.
- Proszę, proszę, pan Vega we własnej osobie. A może powinienem powiedzieć Pan Laluś?
- Darujże sobie ubliżanie mi – Odparł ciemny blondyn, zbliżając się nieco. Mimo to Allistair wciąż widział tylko jego porcelanową maskę na twarzy oraz lśniący w ciemności pazur. – Choć wzdrygam się na samą myśl o współpracy z tobą, to chyba jesteśmy zmuszeni kooperować.
- A to dlaczego?
- Polują na Ciebie siły, o których istnieniu nawet nie masz pojęcia. Istoty pokroju Negi czy Sabera nie mogą się z nimi mierzyć.
- Świetnie, ekstra… Ale czemu miałbyś mi pomóc?
- Mam taki kaprys – Odpowiedział Vega, bawiąc się pazurem. – Poza tym, niektóre osoby uważają, że jesteś zbyt cenny, by paść ofiarą jakiegoś ataku i zapłaciły mi, żebym zajął się tą sprawą.
- Z tego, co mi wiadomo, TY nie interesujesz się pieniędzmi, tylko swoją śliczną buźką.
- Trudy bitwy sprawiają, że nawet najpiękniejsza istota we wszechświecie traci nieco ze swojej urody. Pieniądze pozwalają ową urodę odzyskać… - Rasmunsen momentalnie pomyślał o kremach do twarzy, wszelakich odżywkach i tym podobnych świństwach. Nieumarły nagle odczuł potrzebę wybuchnięcia śmiechem, uznał jednak, że na razie da sobie spokój.
- Niech Ci będzie, blondynku – Mruknął, wymieniając uścisk dłoni z Vegą. – Załóżmy, że Ci wierzę. Pozwolisz jedynie, że zapytam, KTO konkretnie tak bardzo troszczy się o moją osobę?
- Midnight – Odpowiedź szczerze zaskoczyła Rasmunsena.
- On? Niby dlaczego?
- Po prostu uznał, że będziesz najbardziej użyteczny, jeżeli zapewni Ci się stałą ochronę. Ma też dla Ciebie zlecenie.
- Doprawdy?
- Chce, byś wyeliminował jego przeciwniczkę w tej rundzie, w dowolny odpowiadający sobie sposób. Gwarantuje godziwą zapłatę.
- Cóż to się stało? Potężny Zwiastun boi się jakiejś księżniczki?
- Midnight ma ważniejsze sprawy na głowie niż kłopotanie się podrzędną hybrydą anioła i demona.
- Ach, widzę, żeś dobrze poinformowany. No dobra, niech będzie temu jeżowi. Pozwolę sobie jednak zapytać, jakie to ważniejsze sprawy?
- Ukazywanie możliwości.
- Ukazywanie możliwości?
- Nie inaczej.
- Kogoś jeszcze trzeba uciszyć?
- Midnight byłby usatysfakcjonowany, gdyby kula dosięgła także niejakiego Michaela Rattenbergera – O ile pierwszy cel nie zrobił Allistairowi większej różnicy, o tyle drugi wprawił go w stan niezdrowego zaciekawienia.
- Czyżby wszechmocny „Piąty Jeździec Apokalipsy” troszczył się o zagubioną wśród wojowników osiemnastolatkę? – Zapytał kpiąco, akcentując przydomek czarnego jeża.
- Ona ma odegrać znaczną rolę. Więcej nie wiem.
- Powodzenia w odgrywaniu dla niej. OSOBIŚCIE wysłałem ją do ambulatorium. Szanse, że stamtąd wyjdzie przed swoją walką są minimalne.
- Jesteś pewien, że to ty wysłałeś ją tam?
- Za kogo mnie uważasz, blondynku?! – Warknął Rasmunsen. – Za jakiegoś partacza pokroju Gondara czy Bonharta?
- Och, nie mówię, że nie jest to twoja zasługa. Inną sprawą jest to, że prędzej czy później i tak by tam trafiła… I tu zaczyna się kolejna część twojego zadania.
- Mianowicie?
 - Na tej arenie przebywa istota… Istota niebezpieczna, która może zagrozić wielu uczestnikom, w tym również Midnightowi i nam.
- Jak wygląda?
- Wiem tylko tyle, że „nie wyróżnia się z tłumu, wyróżniając się” – Odparł Vega, cytując zapewne Zwiastun.
- A co to za bełkot?
- Dowiesz się w swoim czasie. Potraktuj to jako wskazówkę… - Blondyn zaczął się wycofywać. – Do następnego spotkania, Panie Rasmunsen – Narcystyczny wojownik ukłonił się, po czym zniknął w cieniu. Allistair wzruszył ramionami, po czym wznowił swoją wędrówkę.
„Coś czuję, że to będzie ciekawa rzecz…”, pomyślał, zgniatając niedopałek papierosa butem.

Kim leżała na podłodze, niezdolna do poruszenia choć jednym palcem. Było ciemno.
Dwa białka oczu pojawiły się w mroku.
- Widzę, że odznaczasz się niezwykle dużą dozą upartości – Stwierdził ich posiadacz, czyli Midnight. – Naprawdę szkoda, że to musi kończyć się w taki, a nie inny sposób.
- Czego chcesz? – Odwarknęła mu panna Ironfist.
- Uświadomić Ci, że próby atakowania mojej osoby znienacka nie kończą się dobrze. Zresztą… Gdybyś chociaż miała jakiś powód, może wtedy dałoby się zrozumieć twoje irracjonalne zachowanie.
- Miałam powód! To wszystko wina twoja i twojego długiego jęzora!
- Przepraszam? Co nazywasz moją winą?
- Nie miałeś nic lepszego do roboty niż pognębić mnie po walce, co?! Jakby nie wystarczał fakt, że wyciągnąłeś te informacje prosto z głowy Caspra, to musiałeś je rozpowiedzieć wszystkim dookoła?!
- Poproszono mnie o to, a przecież… - Czarny jeż zachichotał cichutko. – Nietaktem byłoby odmówić. Zresztą, jakie ma to teraz znaczenie?
- Dla mnie ma!
- Niezależnie od faktu, co się tam wydarzyło, przegrałaś i nie ma już po co dociekać, w jaki sposób… Choć przyznam, to było na swój sposób zabawne.
- Jak tylko stąd wstanę…
- Nie wstaniesz zbyt prędko. Radzę Ci też miarkować słowa, gdyż od mojego kaprysu zależy twój dalszy byt.
- Co ty chcesz…
- Niezależnie od faktu, że jesteś tylko człowiekiem i to niezbyt interesującym, wciąż możesz się do czegoś przydać – Midnight zamknął oczy, w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność. – Chciałabyś zwyciężyć, prawda?
- Kto by nie chciał?
- No właśnie. Ale Ciebie nie obchodzi Cud ze Skrzynki, prawda? Czysta satysfakcja z odniesionego zwycięstwa: Tego nie da się zdobyć ot tak.
- O czym ty…
- Jesteś jak Szabla: Próżna, arogancka, niezmiernie pewna siebie, chełpliwa, a jednocześnie niezwykle potężna.
- Wypraszam sobie takie porównania, gryzoniu! – Krzyknęła wściekle Kim, chcąc podnieść się z ziemi i dorwać Midnighta. Nikt nie będzie jej obrażał, przyrównując do tego niebieskoskórego bufona!
Fala bólu wstrząsnęła ciałem dziewczyny, która teraz wrzasnęła, targana mocą tej tortury. Podniosła się o parę milimetrów, po czym opadła, jeszcze bardziej bezsilna niż wcześniej. Dwa białka pojawiły się po przeciwległej stronie pomieszczenia.
- Głupia dziewucha – Mruknął z pewnym rozczarowaniem w głosie Zwiastun. – Spodziewałem się, że może będziesz bardziej skora do współpracy.
- Z tobą? Nigdy! – Kolejna fala niemalże pozbawiła ją przytomności. Jej rozpaczliwy krzyk zdawał się nie wzruszać Midnighta w najmniejszym stopniu.
- Przemyśl to dobrze – Oznajmił, ponownie „znikając”. – Mógłbym dać Ci możliwość naprawienia swoich błędów. Drugą szansę…
- C…Co? – Wymamrotała blondynka, bardziej obolała niż wściekła.
- Ano mógłbym przywrócić Cię do następnej rundy. Są dwa wolne miejsca… Jedno zapewne zajmie Balor, ale co z drugim? Czemu miałoby się marnować je na słabeuszy pokroju Areusa, Gorgutza czy Rattenbergera?
- O czym ty… - Kim momentalnie uświadomiła sobie, że walki Michaela przecież jeszcze nie było. Kolejna fala adrenaliny uderzyła do jej świadomości. Poderwała się tym razem na prawie dwa centymetry. – Nie waż się tknąć jego ani nikogo z… - Kolejny wstrząs, kolejny prawie że agonalny krzyk.
- A czemu nie? Skoro może Balor, to czemu nie ja? – Zapytał czarny jeż, ponownie zaczynając chichotać. – Czyżby nie zależało Ci na zwycięstwie tak bardzo jak mogłem sądzić? Czyżbyś bała się Go? – Głos Midnighta nieco zgęstniał, stał się też jakby… aksamitniejszy?
- Jak śmiesz…
- Cóż, a jednak sporo brakuje Ci do Szabli – Westchnął „Piąty Jeździec Apokalipsy”. Białka jego oczu znów rozbłysły. Kim zaczynała tracić resztki cierpliwości, co w połączeniu z ogromnym bólem dawało ciekawe efekty. Ponownie podniosła się na wysokość około dwóch centymetrów, ale ból tym razem zwyciężył i dziewczyna opadła na posadzkę, bezsilna. – Mogłabyś stać się dużo silniejsza od niego. Masz potencjał… Ale tamujesz sama siebie – Midnight zmierzył spojrzeniem ledwo żywą rozmówczynię. Ta nie odezwała się. Czarny jeż mógł się tylko domyślać czy nie chce odpowiadać na pytania czy też może brakuje jej siły, by otworzyć usta.
- Co posiada Szabla? Potrafi rzucać zaklęcia i walczyć za pomocą swojego dwuręcznego miecza. Czemu miałabyś być od niego gorsza? Ustępujesz mu w czymś? Faktycznie, być może on potrafi walczyć na dystans… - Białka zniknęły ponownie. – Ale czy to jest dla Ciebie jakąś przeszkodą? Twoja zdolność do zadawania nadludzko potężnych ciosów, twoja szybkość i zwinność, twoje techniczne wyszkolenie nie starczają?
- Mogę… Mogę pokonać go zawsze i wszędzie – Wydusiła z siebie panna Ironfist.
- Nie, nie możesz – Oczy Midnighta ponownie pojawiły się z przeciwległej strony pomieszczenia. – Boisz się. Boisz, że kiedy wyzwolisz z siebie wszystkie pokłady mocy, skrzywdzisz kogoś, kogo skrzywdzić nie chciałaś. Jesteś opiekuńcza, troskliwa, bezinteresowna, a jedyną rzeczą, jakiej pragniesz od świata jest to uczucie triumfu, gdy pokonasz wymagającego przeciwnika. Dziwna kombinacja, nie sądzisz?
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytała ponownie blondynka, oddychając ciężko.
- Chcę pomóc Ci osiągnąć swój cel. Chcesz wygrać, prawda?
- Tak, ale…
- Wygrać. Zmiażdżyć swoich oponentów, by dostrzegli, kto jest numerem jeden… Niech poznają swe miejsce w szeregu. Szabla, Nega, Balor i jego machlojki… A potem będą inni. Jeźdźcy Apokalipsy. Przodkowie. Anieli… Kto wie, może nawet bóstwa i istoty, przed którymi drżą śmiertelni… - Midnight nachylił się nad leżącą, półżywą Kim. – Posiadasz wystarczająco dużo mocy, by zwyciężyć każdego, o kim sobie tylko zamarzysz… Ale potrzebujesz też pomocy, by osiągnąć coś takiego. I tylko JA mogę Ci to zapewnić. Pytaniem jest, czy TY chcesz osiągnąć coś więcej czy zadowolisz się jedynie obijaniem przeciętniaków… - Czarny jeż dosłownie widział wściekłość kipiącą z całej osoby panny Ironfist. Palce jej ręki już muskały gardło Midnighta. „To dobry znak. Jeżeli pozbawi się ją tych… ograniczeń i skoncentruje na wyzwalaniu negatywnych emocji w czasie walki… Może coś z tego będzie…”, pomyślał, uśmiechając się. Klasnął w dłonie. Światła rozbłysły, oślepiając blondynkę.
- Przejdziesz dalej i odbędziesz test – Oznajmił, cofając się w powoli zanikający cień. – Masz trochę czasu, by rozważyć moją propozycję… - Z każdym następnym słowem głos Zwiastuna zanikał coraz bardziej, także Kim odczuła, że wpływ jego magii przestaje przykuwać ją do podłogi. Ostatkiem sił rzuciła się w jego stronę, napotykając jednak tylko powietrze przelatujące między palcami.
„Propozycję?”, pomyślała, tępo wpatrując się w ścianę.

- Nie rób sobie jaj! – Huknął zawiedziony Nocny.
- Niestety, Luther będzie niedysponowany przynajmniej do końca tej rundy – Odparła Kate, sykając na Rattenbergera, który prawie strącił fiolkę z niezidentyfikowanym płynem.
- Wiadomo chociaż, kto?
- Midnight oraz DB. Tego drugiego już raczej nie dorwiesz, ale możliwe, że jeż gdzieś się pałęta.
- Nah, dajmy spokój. Jak już jest okazja, by chwilę odpocząć, to trzeba ją wykorzystać… - Czaszkogłowy demon podrapał się po „głowie”. – Swoją drogą, gdzie Phantom i Casper?
- Zdążyli się wykurować, choć naszemu okularnikowi w sumie nic nie dolegało. Ot, parę siniaków od Kim.
- A ona…?
- Zapewne szuka Midnighta. Cała arena o tym huczy.
- A, racja… - Odparł nieco za szybko Nocny, odkaszlując parę razy. – Jak z Balorem, tym jego sidekickiem i Carissą?
- Kim faktycznie była wściekła. To w sumie nie jest nic niezwykle groźnego, ale co najmniej do końca tej rundy lub dłużej Balor nie będzie mógł stąd wyjść.
- Dobrze przynajmniej, że przestał się drzeć – Mruknął Marcus, czytając jakąś gazetę.
- Sidekick, jak go nazwałeś, będzie przytomny i zdolny do chodzenia może nawet przed twoją walką. Carissa bez zmian, co oczywiście nie powinno dziwić.
- Ta, złośliwość scenariusza… - Mruknął demon rodem z Czyśćca, ponownie drapiąc się po głowie. – Swoją drogą, Midnight ma pewnie spore kłopoty.
- No, po prawdzie są to równi przeciwnicy, więc jeśli ten drugi jest świadomy jej obecności…
- Też prawda. Ok, skoro Luther wypadł z gry, bezsensem będzie wychodzenie na arenę tylko po to, by się pokazać. Zapytam Shane’a, czy tak się da.
- Musi się dać – Wtrącił Aftermath, podnosząc się z miejsca. – Ok, chyba nie będę tu dłużej potrzebny. Trzymcie się – Elementarny Samuraj pomachał zebranym, po czym opuścił ambulatorium, podgwizdując pod nosem.
W tym samym czasie, w tym samym pomieszczeniu… Ktoś przemieszczał się po umyśle nieprzytomnej Carissy. Stąpał powoli, nieśpiesznie, uważając na wszystkie przeszkody, jakie mogły stanąć na jego drodze. Doszedł tam, gdzie powinien był dojść.
- Musisz jeszcze odzyskać siły, dziewczyno – Oznajmił w jej umyśle paraliżujący, a zarazem piękny głos Midnighta. – Zaskakujące, że taka słaba istota dźwiga tak ciężkie, tak potężne brzemię… No, nic. Gotuj się do powrotu w szeregi żywych.
Carissa Melina Sokolov otworzyła oczy akurat wtedy, gdy nachylał się nad nią Rattenberger.
Dziki wrzask pełen przerażenia zaalarmował Kate i Nocnego, którzy teraz zobaczyli, że cofający się Michael wywraca coś i upada na ziemię.
- Zgaduję, że Carissa się obudziła? – Zapytał retorycznie Nocny. Odpowiedział mu cichy jęk usiłującej się podnieść tygrysicy.
- Moja… głowa… - Wymamrotała, drżąc na całym ciele. Spróbowała podnieść głowę, natychmiast jednak zatrzymała ją Kate.
- No, no! – Upomniała ją stanowczo. – Nigdzie się nie ruszysz, moja droga.
- Ale…
- Nie ma żadnych „ale”. I tak dobrze, że zdążyłaś się wybudzić przed swoją walką.
- C…Co?
- Ano. Cierpiałaś zarówno od kuli Allistaira, jak i od jakiegoś bliżej nieznanego mi czynnika. Ale wygląda na to, że wszystko zmierza ku lepszemu. Co prawda nadal ciężko mi stwierdzić, czy będziesz w stanie walczyć, biorąc pod uwagę, że wciąż chyba nie doszłaś do siebie, ale kiedy już się wybudziłaś…
- Wiecie, ja chyba pójdę się czegoś napić… - Wymamrotał Rattenberger, powoli zmierzając ku wyjściu. – Za dużo rzeczy wydarzyło się w zbyt krótkich odstępach czasu… Dobrego wam wszystkim… - Dodał, opuszczając pomieszczenie.
- Ok, więc już tylko Areus i Balor… - Mruknął czaszkogłowy, rozglądając się za nieokreślonym.
- Czy teraz czasem nie jest twoja walka? – Zapytała Kate, oglądając niemrawo protestującą Carissę.
- A, faktycznie… O ile walką nazwiemy niesatysfakcjonujący walkower. No nic, może Shane pozwoli mi przynajmniej nie pokazywać swojej twarzy. Tak płonąć ze wstydu nie jest fajnie.
- Zrób, co uznasz, za stosowne – Uznając to zdanie za kończące, Nocny skłonił się lekko i opuścił ambulatorium.

- Ok, panie i panowie. Wygląda na to, że Nocny zwycięża w swojej walce walkowerem, gdyż jego przeciwnik jest niedysponowany do walki… - Oznajmił niezadowolony Hellscream. Trybuny również okazały swoje zadowolenie, przemowę zaś kontynuowała Cassandra:
- Więc bez zbędnych formalności przejdziemy do następnej, dwunastej już walki tej rundy! – Tym razem spotkało się to z entuzjastycznym przyjęciem. – Jacklynn Lorelei Bloodbane zmierzy się w tej walce z niejakim O’Really! – Dało się słyszeć kilka grzecznościowych oklasków i na arenie pojawiła się Jackie.
Panna Bloodbane była humanoidalną kotką o czarnym futrze, takiż włosach i dużych zielonych oczach. Na sobie miała materiałową koszulę, skórzane spodnie, wysokie pirackie buty oraz rękawiczki, także wykonane ze skóry. Przy pasie dyndała jej ozdobna szabla, dwa noże wyglądające na przystosowane do rzucania oraz zwyczajny sztylet, używany zapewne w sytuacjach awaryjnych. Po jej lewej dłoni przeskoczyło kilka piorunów, ale mało kto to dostrzegł. Tymczasem rozpoczął się jej theme. Dało się słyszeć odgłosy wydawane przez mewy oraz szum morza, który dość szybko ustąpił orkiestralnej reszcie kawałka. Aż można było zobaczyć tą podniosłą, a jednocześnie zachęcającą do przygody atmosferę. Jackie tylko złapała za jeden z noży i zaczęła nim podrzucać w oczekiwaniu na swego przeciwnika. „Zakończmy to, O’Really, raz a porządnie”, pomyślała.
- Tymczasem na arenę zapraszamy Kapitana O’Really! – Oznajmiła Cassandra. Nagle do pomieszczenia wparował ten sam mężczyzna, który wcześniej ogłosił absencję DB. Wymienił parę słów z Hellscreamem, po czym równie szybko wypadł z kabiny komentatorów. Grommash klął pod nosem, na czym świat stoi.
- Jackie przechodzi dalej walkowerem, tak samo niejaki Silver Sonic – Oznajmił, całym sobą starając się nie eksplodować. Na trybunach po raz niewiadomo który zapanowała konsternacja. – Cholerne matactwa, systemy, spiski… Za stary już jestem na takie wątpliwe atrakcje – Mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek. – Następna walka to starcie Midnighta i Sally. Wrócimy do was po krótkiej przerwie.

- Ciekawi mnie, dlaczego O’Really tak po prostu zniknął? – Zastanowiła się Kate. Oprócz niej, Carissy, aktualnie drzemiącego Balora i dochodzącego do siebie Areusa w pomieszczeniu nie było już nikogo.
- Kto… Kto wie? – Odparła wciąż jeszcze lekko roztrzęsiona panna Sokolov. – To nie pierwszy raz, gdy ktoś tak po prostu znikał.
- Czyli twierdzisz, że nikt mu w tym nie pomógł?
- Tego nigdy nie można być pewnym.
- Cóż, życie ból… Teraz starcie Sally i Midnighta. W sumie wynik wydaje się być oczywisty.
- Nnnniekoniecznie… - Wymamrotał Harbinger, usiłując wychylić filiżankę herbaty. – Księżniczka ma na usługi anioła i demona.
- Czymże to jest przy potędze, jaką posiada Zwiastun? Potędze polegającej na zasiewaniu niepewności, paniki i strachu w umyśle wroga, by wykończyć go jednym celnym ciosem?
- Nie widziałaś pierwszego turnieju, prawda? Tego, który nie został skończony?
- Jak to? Który to był turniej?
- No widzisz. Niewielu o tym mówi, gdyż działy się tam dziwne rzeczy… Kiedy Cudem ze Skrzynki nie interesowały się jeszcze osoby pokroju Nocnego, Szabli lub Genna, była tam jedna Mobianka. Nazywała się Sally Alicia Acorn i była – albo i jest nadal – córką Eliasa Acorna. Tak się śmiesznie złożyło, że przed owym turniejem została naznaczona przez Alastora – wskutek pomyłki, ale zawsze – piętnem dzielenia swojej duszy i umysłu z okrutnym demonem Asterothem oraz anielskim Urielem. Zyskała nadzwyczajną moc, wtedy wręcz nie do pomyślenia… Ale turniej nie został rozstrzygnięty. Po starciu Caspra Stratoavisa i Grommasha Hellscreama uznano za stosowne zarzucić pomysł. Powrócił później, gdy dyrektorował tu już Shane McMahon. Niewykorzystana moc została na powrót zapieczętowana w nosicielce i do tej pory nie wyszła na świat.
- Z drugiej strony… - Areus rozkręcił się i kontynuował swoją przemowę z takim pietyzmem w głosie, że można by pomyśleć, iż mówił o jakiejś epickiej bitwie czy intrydze, która wywróciła dynastię do góry nogami. – Moce Midnighta potrafią wpływać na duszę i umysł. Może się więc okazać, że Zwiastun nieopatrznie odpali na powrót bombę, która miała już nigdy nie wybuchnąć.
- Ciekawa teoria, ale ma swoje wady… - Oznajmił ktoś, mianowicie Casper. Na rękach niósł niewielką istotę, na widok której Areus zazgrzytał zębami.
- A więc zdążył już opłacić Rasmunsena – Mruknął z niezadowoleniem.
- Najwyraźniej. Nocny niesie jeszcze Michaela – Dodał Stratoavis junior z powagą w głosie. Carissa zamrugała parę razy.
- C… Co? – Zdołała tylko zapytać.
- Najwyraźniej ktoś uznał, że źle by było, gdybyś odpadła już teraz… - W tak zwanym międzyczasie wzmiankowany wyżej demon rodem z Czyśćca wniósł może nie nieprzytomnego, ale krzywiącego się z bólu Rattenbergera. Zarówno on, jak i Sally(Bo to ją wniósł Casper) mieli wbite w ciała charakterystyczne kule ogłuszające z wyrytą na nich czaszką.
- Ciekawi mnie, kto mógł zlecić eliminację Michaela… - Zadumał się upadły anioł, z niezadowoleniem stwierdzając, że przygniótł sobie kawałek skrzydła.
- Balor odpada, leży tutaj – Mruknął Nocny. – DB wyjechał w sobie tylko znaną stronę, poza tym ludzie to nie jego działka. Więc albo Nega albo Midnight.
- Nasz czarny jeż chyba zaczyna czuć się zbyt pewny siebie – Dodał okularnik, kładąc Mobiankę na łóżko.
- Hmm… A może ktoś wydaje rozkazy zamiast Balora? – Zastanowiła się Carissa.
- Teraz nie ma to znaczenia. Wiadomo, że po tej walce została tylko jedna, czyli G’narl i Nega. To może być ciekawy pojedynek. – Mruknął Casper.
- Ale zaraz… - Wtrącił Nocny. – Jeżeli i Rattenberger, i Carissa są wyeliminowani, to znaczy, że będziemy mieli trzeciego „lucky losera”?
- Na to wygląda… - Stratoavis junior wyciągnął z kieszeni długopis i wymiętą kartkę papieru. – Pomyślmy… - Mruknął, zapisując zawodników. – W grze są kolejno Vega, Marcus, Zira, ja, Porcupine, Pazur, Genn, Szabla, Nocny, Silver Sonic, Midnight i prawdopodobnie Nega. Do tego trzeba doliczyć trzech szczęśliwców, wśród których NA PEWNO będzie Balor. Kogoś ominąłem?
- Jackie – Mruknął ktoś.
- A fakt, przepraszam. Teraz podliczmy, kto z przegranych ma jakieś szanse na przejście dalej… Gorgutz, Areus, Kim, Balor – ale to chyba wszyscy wiedzą – Śmierć, Carissa i prawdopodobnie G’narl.
- Każdy ma równe szanse – Mruknęła Kate. W tak zwanym międzyczasie wybudził się Balor. Goblin rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem dookoła, po czym zorientował się, że leży w ambulatorium.
- C… Co się stało? – Wymamrotał, dostrzegając kształt Areusa. Odpowiedzi udzielił mu Nocny, uśmiechając się fałszywie:
- A nic, dyskutujemy o półfinale – Oznajmił. Z satysfakcją dostrzegł, że krew odpłynęła z twarzy zielonego.
- Jeżeli przyprawisz go o zawał, urwę Ci łeb – Odparła pół żartem pół serio Kate. Balor zorientował się, że został oszukany. Jego ręka automatycznie powędrowała do pochwy z mieczem. Dość szybko goblin spostrzegł, że chwilowo nie posiada broni.
- Nie, nie, tylko się zgrywam – Mruknął przymilnie czaszkogłowy, poklepując Balora po policzku i odchodząc od jego łóżka.
- Jak dla mnie… - Kontynuował Casper. – Mam bardzo, ale to bardzo dziwne przeczucie, że największy słabeusz z listy przegranych mimo wszystko przejdzie dalej.
- A kto konkretnie? – Zapytała Carissa, usiłując podnieść się z łóżka.
- A, taka jedna tygrysica z szablą – Mruknął złośliwie Stratoavis junior, zaś Nocny tylko pokiwał ze zrozumieniem głową. „Zapewne dojdzie do tego, że będziesz musiał poznać prawdę…”, pomyślał, poważniejąc na ułamek sekundy. Szybko jednak wrócił do siebie.
- A druga postać?
- Zobaczymy. Coś mi się wydaje, że tym razem to nie Balor będzie rozdawał karty… - Dodał na tyle cicho, by goblin go nie usłyszał.

Kim szła korytarzem, rozmyślając nad tym, o czym powiedział jej Midnight.
„Możliwość, by zwyciężyć silniejszych od siebie?”, pomyślała. Propozycja zaoferowana jej przez czarnego jeża intrygowała, a jednocześnie przerażała ją.
„Mówił… Mówił, że jestem troskliwa, opiekuńcza i bezinteresowna. Jednocześnie zaznaczył, że prawie niczym nie różnię się od Szabli… Chciał mnie zdezorientować? A może ma rację? Bo czym się różnimy? Oboje szukamy godnych siebie przeciwników, wgniatamy ich w ziemię i nie możemy znieść wiadomości, że nie jesteśmy najlepsi w swej lidze… Ale ja przecież nie ignoruję potrzeb innych, tak jak robi to Szabla. Poza tym, on jest sam, a ja mam przyjaciół, na których mogę liczyć w krytycznej godzinie. Czy to o nich mówił Midnight, wspominając o osobach, których nie chciałabym skrzywdzić? Prawdopodobnie…”, pomyślała, idąc korytarzem w otępieniu. Nie chciała mieć nic wspólnego z tym czarnym jeżem, lecz mógł on zapewnić jej pewny awans do następnej rundy. Pewny awans. Poza tym, perspektywa udowodnienia swojej wartości była niezwykle kusząca… Niezwykle kusząca.
- A więc? – Dobiegł ją głos znikąd. Panna Ironfist rozejrzała się nerwowo po korytarzu. Oprócz jej nie było tu nikogo innego.
- Gdzie jesteś, jeżu? – Zapytała głośno, rozglądając się.
- To nie powinno Cię obchodzić. Pytam: Jaka jest twoja decyzja? – Przez dobrą minutę na korytarzu panowała absolutna cisza. Przerwał ją zrezygnowany żeński szept:
- Tak.
- Mądra decyzja, dziewczyno. Gwarantuję Ci, nie pożałujesz jej – Na korytarzu ponownie zapanowała absolutna cisza. Tylko odgłos kroków Kim Ironfist zakłócał ten stan.

- Co to znaczy: Rzucili monetą?! – Wydarł się Hellscream, trzymając za fraki mężczyznę w ciemnoczerwonym stroju. Cassandra bezskutecznie usiłowała odciągnąć pozbawionego cierpliwości orka.
- Co mogę na to poradzić?! – Odparł tracący dech mężczyzna. – Nega miał zwyczajne szczęście!
- Nie o to chodzi, do ciężkiej cholery! Ostatnie SZEŚĆ WALK to jakaś parada walkowerów, do ciężkiej cholery! I, do ciężkiej cholery co to ma być?!
- Pytam ponownie, co ja mogę, panie Hellscream?! – Zrezygnowany ork puścił mężczyznę.
- Mam chyba dosyć na jakiś czas… Potrzebuję chyba przerwy od komentowania… - Z tymi słowami wyminął się z Adeonem, który wkroczył do kabiny komentatorskiej.
- Czyli rozumiem, że to miejsce jest wolne? – Zapytał, siadając.
- A co ty tu niby robisz? – Zdziwiła się panna Varena.
- Jak zdarza mi się czasem mówić, tanio skóry nie sprzedaję. Kiedy trzech Gwardzistów poprosiło mnie o pójście z nimi, poszedłem, po czym przed areną skopałem im tyłki i wróciłem tutaj po wysłuchaniu litanii przekleństw i gróźb rzucanych przez szanownego Lucasa Alexandra… - Falcontet zaciągnął się papierosem. – Zapewne tu wrócą… Ale mi to szczerze różnicy nie róbi. Scenariusz się powtórzy po raz kolejny, kolejny i kolejny.
- Cóż… Mam tylko nadzieję, że będziesz z nimi walczył na zewnątrz.
- Tia… Ok, ludzie! – Zawołał do mikrofonu, powołując konsternację na trybunach. – Mam dla was dwie złe wiadomości. Pierwsza, zastępuję Groma Hellscreama na czas nieokreślony, szykujcie się więc na szereg demotywujących komentarzy. Druga, ucieszy was zapewne fakt, gdy poinformuje was, że walka czternasta zakończyła się walkowerem Midnighta, piętnasta remisem, z którego wyciągniemy trzeciego „lucky losera” oraz ostatnia, zakończona zwycięstwem Negi po jakże emocjonującym, pełnym krwi, łez i potu starciu w rzucie monetą – O ile pierwsza wiadomość nie zrobiła aż takiego wrażenia na zebranych, to druga powołała do życia falę wzburzonych odgłosów pełnych niezadowolenia.
- Jest też i dobra wiadomość! – Oznajmiła Cassandra. – Ponieważ mamy tą rundę za sobą, przychodzi czas na następną, a to oznacza… Więcej innowacji i więcej zabawy! – W tak zwanym międzyczasie dało się słyszeć theme, który nie należał do żadnego z zawodników, a jednocześnie wprawił zebranych w ogromną euforię:

Here comes the money (Here we go, money, Uh)
Here comes the money

Money (9x)

Dolla Dolla
Dolla Dolla

Ching Ching
Bling Bling
Cut the Chatter
You ain't talking money
Then your talking don't matter

Ching Ching
Bling Bling
Pattin' Pockets
You make a dolla dolla
Can't a damn so stop it(?)
Uhhh

Here comes the new kid on the block
Hold all your bets here's where the buck stops
See first of all I am steppin' out on my own
Bout time I elevated to claim my own thrown

Success in my blood
Call it home grown
Pores reakin' testosterone
Power and money got me crazy, cocky

No longer need you papi
I know your mad because you can't stop me
and if you wonder how this playa done scooped your honey
I think she smelled my cologne
It's called brand new money

Making (something?) movement ain't a damn thing funny
Pimpin' hood rats and playboy bunnies

They see the...

Money (9x)

They Say Its
They Say Its

Money (9x)

Say What
Say What
Say What

Money

I'm global dolla dolla
and roll with bout 50
Like to go out smelling fresh and lookin' spiffy
Don't like clean money

I want my riches to be filthy
cause with everytime it's fun
I get done til I'm 60
So what am I supposed to do
Roll in two
Stand there pattin the pockets
'Till I'm stackin' only two

Ching Ching
Bling Bling
Got the cash in lumps
It's a four wheel here to jack
and I'm selling them out my trunk

Whenever, whatever it takes to shake down a dolla
Although in that direction wait a minute
Holla Holla

All wants to know
Where they go
Where they went
and I'm makin monster money
smellin just like a mint

Money (9x)

Przy akompaniamencie euforycznych i rozentuzjazmowanych okrzyków na arenę wkroczył Shane McMahon, machając publice oraz uskuteczniając próby tańca. W ręku trzymał mikrofon.
- Dzień dobry wszystkim tu obecnym! Dobrze się bawicie? – Trybuny odkrzyknęły entuzjastycznie. – I ja też bawię się świetnie! A więc… Czas na innowacje, o których wspomniała Cassandra. Po pierwsze, w walkach będą uczestniczyć osoby trzecie, które mają za zadanie utrudniać życie walczącym rywalom! Jeżeli owi „przeszkadzacze” się postarają mogą nawet przejść dalej, w tym celu muszą jednak pokonać swoich rywali! Po drugie, starcia będą odbywać się w plenerze, ale… Plener ów będzie w jakiś sposób związany z owym trzecim zawodnikiem, który będzie czekać na walczących na miejscu! – Widzowie podnieśli entuzjastyczny okrzyk, zapowiadało się ciekawie. – Zanim jednak podam wam rozkład walk następnej rundy, trzeba wylosować trzech szczęśliwców, którzy zasilą szeregi zwycięzców! Ponieważ maszyny losujące są raczej mało skuteczne i podatne na… Hm, modyfikacje, postanowiłem wylosować szczęśliwców sam! – Shane wyciągnął z kieszeni trzy karteczki. Na każdej z nich było zapisane czyjeś imię. – A więc, pierwszą osobą, która zasili szeregi zwycięzców to… Carissa Melina Sokolov! – Kilka osób sprzyjających dziewczynie zaklaskało entuzjastycznie. – Drugą z nich będzie G’narl! – Trybuny podzieliły się pomiędzy buczących a klaskających. – Zaś trzecią… Jest nie kto inny… Jak Kim Ironfist! – Zapanowała cisza. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, wszyscy bez wyjątku spodziewali się zobaczyć wśród wygranych Balora. Po krótkiej chwili wybuchła niezrozumiana euforia, najdziksza radość. Trybuny dosłownie tańczyły uradowane, zaś jeden jedyny goblin nie potrafił zrozumieć, jakim cudem nie zyskał owego awansu. Także Casper nie był zadowolony z tego obrotu spraw.
- No dobra, oto lista zawodników! – Oznajmił McMahon, wciskając guzik.

1.   Vega
2.   Marcus Aftermath
3.   Zira
4.   Casper Stratoavis
5.   Porcupine
6.   N. Claw
7.   Genn Grey Crest
8.   Saber
9.   Night Shooter
10.   Jacklynn Lorelei Bloodbane
11.   Silver Sonic
12.   Midnight
13.   Nega Casper
14.   Carissa Melina Sokolo
15.   G’narl
16.   Kim Ironfist
- A więc? Jesteście gotowi na rozkład walk?! – Krzyknął Shane. Trybuny odwrzasnęły entuzjastycznie, McMahonowi nie zostało więc już nic innego, tylko wcisnąć odpowiedni guzik.

1.   Kim Ironfist vs. Saber
2.   Nathaniel Claw vs. Jacklynn Lorelei Bloodbane
3.   Porcupine vs. Genn Grey Crest
4.   Carissa Melina Sokolov vs. Silver Sonic
5.   Night Shooter vs. Zira
6.   Midnight vs. Marcus Aftermath
7.   Nega Casper vs. Vega
8.   Casper Stratoavis vs. G’narl

- Pierwsza walka odbędzie się za pół godziny! Kim, Szablo: Niech wygra lepszy! – Huknął entuzjastycznie Shane. Ta nie przepadająca za sobą dwójka zmierzyła się wzrokiem. Wyniosły i kpiący niebieskoskórego spotkał się z zobojętniałym blondynki. „Ciekawe… Czyżby uznała już swoją porażkę? A może ma coś w zanadrzu?”, pomyślał czarnowłosy, odchodząc w sobie znany kąt areny. Musiał pomyśleć…

Theme Shane'a: http://www.youtube.com/watch?v=TeXatquVqAc

P.S Nie znalazłem wszystkich słów piosenki, przepraszam.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Pablossd

******

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 460


Podpis zgodny z podpisem...

Zobacz profil
« Odpowiedz #71 : 29 Lipca 2010, 00:10:39 »
Nie no... :) nie mogę nic innego powiedzieć, jak tylko - mistrzostwo - a już szczególnie w twoim wydaniu... ;)

Jakby tak ogólnie zrelacjoować... :) ostatnimi czasy było chyba więcej ,,bójek" między uczestnikami niż normalnych walk? Moim zdaniem... Według mnie... ja ogólnie nie przepadam za takim obrotem spraw... ^_^ ale to ty w końcu piszesz... :) z listy walk wnioskuję, że będziem powoli zbliżali się do ćwierć finałów?.. :P o ile zmieścisz średnio 2 walki w 2 rozdziałach... ^_^

No nic, tak jak wcześniej wspomniałem - mistrzostwo... 8)


Wiesz co? Wpadłem na taki pomysł - a może byś teraz dodał ankietę - ,,Który z bohaterów najbardziej ci się spodobał?" ^_^


IP: Zapisane
Pomyśl, co może być lepszego od udawania zadziwiającej istoty, której w realnym świecie jest się przeciwieństwem?... Prawdopodobnie robienie to ku uciesze innych ludzi, którzy podświadomie i tak uznają cię za idiotę... :>
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #72 : 29 Lipca 2010, 12:24:25 »
Oh well... Rozdział to taka średnia fergardowska - czyli dobry, za zadatkami na bardzo dobry.

...Ale jak ten człowiek może mówić że moje walki są nudne i naciągane, a sam wstawia SZEŚĆ walkowerów?! :P To IMHO była przesady.

Ale poza tym, to ładnie i pięknie, czekam na kontynuacje.
Pozdrawiam


IP: Zapisane
Psychol55
Ja słyszę a ty słuchasz

******

Punkty uznania(?): 2
Offline Offline

Wiadomości: 441


Krytyk Fasta

Zobacz profil
« Odpowiedz #73 : 29 Lipca 2010, 14:33:52 »
No no miodzio świetne dialogi i ogólnie przepadam za  opowiadaniami Hellsa i Fergarda oby tak dalej  :ok: czekam na kolejne rozdziały kto wie może sam coś niedługo naskrobie . :D


IP: Zapisane
http://emikozinska.wix.com/emi-kokoz-art

Sprawdźcie co robi moja siostra!
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #74 : 18 Sierpnia 2010, 23:38:48 »
Nowy rozdział is up. Enjoy!

- A, zapomniałbym! – Dodał jeszcze na odchodnym McMahon, powołując kolejną falę konsternacji zarówno wśród zawodników, jak i publiki. – Nasi kochani zawodnicy mają teraz udać się do pokoju numer 21. Tam dostaniecie dalsze instrukcje, jak postępować dalej… - Casprowi zdawało się, że usłyszał cichy śmieszek Shane’a. „Zapewne chcą nas ze sobą skonfrontować. Pozwoli nam to na dokładne poznanie się… Poznanie naszych mocnych i słabych stron… No i oczywiście ożywi to nieco zatarte rywalizacje…”, pomyślał okularnik, badawczym wzrokiem obserwując obojętną Kim. Z jej twarzy zniknęła jakakolwiek pozytywna emocja, pozostawiając jedynie pustą, pozbawioną życia maskę. Teraz blondynka wpatrywała się w rozkład walk, co jakiś czas bezdźwięcznie poruszając ustami. Stratoavis junior nie miał najbledszego pojęcia, co mogła mówić, choć zapewne miało to jakiś związek z jej przeciwnikiem. Wzruszając ramionami, okularnik obrócił się na pięcie i dołączył do Marcusa, który był raczej mało zadowolony ze swojej sytuacji.
- I co? – Zapytał Aftermath, gdy Stratoavis do niego podszedł. – Jesteś zadowolony?
- Masz przechlapane, to fakt – Odparł bez cienia troski okularnik. – No, chyba że wziąłeś sobie moje słowa do serca i spróbujesz coś z tym zrobić.
- Cóż… Co mi po moich umiejętnościach, skoro Midnight zwyczajnie mnie zmieli?
- Dlaczego miałby…
- Twoje własne słowa – Casper umilkł, nieco speszony.
- Może… Może odrobinkę przesadziłem. Mówiąc, że Midnight Cię zmieli miałem na myśli przewidywany scenariusz, JEŻELI nie zastosujesz się do moich złotych myśli.
- Że mam się skupić i zacząć być wszechstronniejszy? – Mruknął Marcus z przekąsem, wgapiając się w znikającą w cieniu korytarza sylwetkę Porcupine’a.
- Tak. Do twojej walki zostało swoją drogą trochę czasu, zawsze możesz opłacić jakiegoś Allistaira czy kogoś podobnego…
- Jesteś bardzo, cholera, pomocny, dziękuję bardzo!
- Co? Jeżeli masz pieniądze, możesz posunąć się do takiego procederu.
- Emm… Nie. Jeżeli już mam wybierać między parszywym oszukaństwem a rozsmarowaniem mojej skromnej osoby po glebie, wybieram drugą opcję – Oznajmił Aftermath z przesadnym patosem w głosie. Casper tylko wzruszył ramionami.
- No to miło było Cię poznać… - Oznajmił bez krzty kpiny w głosie, przyśpieszając kroku. W tak zwanym międzyczasie Nega dyskutował z G’narlem:
- Zdajesz sobie sprawę, że twój przeciwnik to nie przelewki?
- Zdaję i ubolewam nad tym. No nic, eliminacja Go nie wejdzie w grę.
- Ta, to byłoby zbyt kosztowne i zbyt trudne…
- Nie o to mi chodzi. Cenię sobie zwycięstwo, ale ponad zwycięstwo ważniejszy jest honor – Kragnanin uniósł się lekko na swoich nogach. – Moje słowo to świętość, a łamanie przyrzeczeń jest oznaką słabości… A słabi giną szybciej.
- Och, ok – Nega wzruszył ramionami, przez jego twarz przebiegł cień irytacji. – A więc pokaż, jaki jesteś potężny i zmiażdż Go w uczciwej walce.
- Nie martw się. Nie taki diabeł straszny, jak go malują… - G’narl uśmiechnął się, obnażając swoje niezwykle ostre uzębienie.

Pokój numer 21 okazał się być dość sporym pomieszczeniem, w którym znajdowały się cztery kanapy, dwa fotele i kilka mebli. Na jednej z szafek znajdował się czajniczek z herbatą oraz dokładnie szesnaście kubków. Teraz Nocny ze stoickim spokojem nalewał sobie napoju rodem z dalekiej Azji, wpatrując się w tych, którzy obecnie znajdowali się w pokoju. Oprócz niego były tu raptem jeszcze trzy inne osoby: Carissa, wciąż lekko osłabiona po rekonwalescencji z niepewnością w oczach obserwowała siedzącego po przeciwległej stronie Szablę, zdającego się drzemać z przymkniętymi oczyma. Ostatnią osobą w pomieszczeniu był Vega, przeglądający się w lustrze z uznaniem. Samouwielbienie wyciekało z narcystycznego zabójcy niczym woda z dziurawej butelki. Czaszkogłowy demon wzdrygnął się, po czym upił nieco herbaty. Była strasznie mocna, trochę za mocna jak na gust demona rodem z Czyśćca. Być może była na rozbudzenie, kto wie?
Drzwi do pomieszczenia zaskrzypiały, w progu pojawił się Genn, uśmiechający się jowialnie. Saber zdawał się nie dostrzec wchodzącego gnolla, takoż Vega. Z kolei Carissa i sam Nocny zwrócili w stronę Wilczego Lorda zaciekawione spojrzenia.
- To się nazywa życie – Oznajmił z zadowoleniem w głosie. – Krótka piłka i jestem już w czwartej rundzie.
- Ot, łut szczęścia – Mruknął znudzony niebieskoskóry, otwierając jedno z oczu na moment.
- Mów sobie, co chcesz – Genn ani na chwilę nie stracił rezonu, przeskakując jedną z kanap i usadawiając się obok Nocnego. Szabla wzruszył ramionami i ponownie przymknął oczy. Nie zdążył jednak zmrużyć ich nawet na sekundę, bowiem poczuł czyjąś prezencję obok jego zacnej osoby. Na szczęście nie była to Kim, tylko Porcupine, dyszący ciężko. Widać był czymś zmęczony. Zaraz po nim w pomieszczeniu pojawili się Casper i Nega, o dziwo idący ramię w ramię. Oczywiście, musieli obrzucać się złośliwościami. Przy wejściu do pomieszczenia przepychali się, aż w końcu jakimś cudem to sobowtórowi Stratoavisa juniora udało się wejść pierwszemu. Tuż za nimi do pomieszczenia wkroczyła Jackie, stawiając dumne kroki. Asystował jej nie kto inny, jak Nataniel Pazur. W pomieszczeniu zaczęło robić się tłoczno. Nocny i Porcupine zaczęli ze sobą dyskutować, Vega dalej przeglądał się w lustrze, Carissa przesunęła się nieco w bok, pozwalając usiąść piratom. W pomieszczeniu pojawił się Midnight, wynurzając się spod podłogi. Białka jego oczu zatrzymały się na chwilę na Carissie, po czym przeniosły na Negę, by ponownie zawrócić ku drzwiom. A tam już wchodziła Kim, wciąż zobojętniała na twarzy. Casper zauważył z rozbawieniem, że był to jedyny przypadek, gdy Saber otworzył oczy w całości. Tuż za nią kroczył powoli G’narl, a kawałek dalej – Marcus. Brakowało już tylko dwóch osób: Ziry oraz Silver Sonica.
- Hmph… - Westchnął z pewnym żalem w głosie Porcupine, zapluwając się krwią. – Nocny… Czemu ty masz… takie cholerne… szczęście, pytam się?
- Co masz na myśli? – Zdziwił się czaszkogłowy.
- Dali Ci jakiegoś… słabeusza, którego rozsma… rozsmarujesz po ścianach.
- Nadmierna pewność siebie prowadzi do natychmiastowej porażki – Odparł sentencjonalnie Midnight.
- Niezależnie od faktu, że jeż jest parszywą wycieraczką, ma rację – Zgodził się czaszkogłowy demon. Zwiastun zignorował obrazę, choć mrugnął zirytowany, co nie uszło uwadze Negi, z satysfakcją chłonącego wściekłość swojego rywala. Tymczasem Vega dalej przeglądał się w lustrze, kontentującego swoją niezachwianą urodę. Można było pomyśleć, że zdawał się całkowicie poświęcić swojej skromnej osobie.
Trójpalczasty pazur wylądował tuż przed nosem Pazura.
- Trzymają się Ciebie dowcipy, piracie? – Zapytał blondyn, nie zaszczycając Nataniela spojrzeniem.
- Nie, tylko przechodziłem – Zełgał gładko szary kot, zezując na lśniące uzbrojenie zabójcy.
- A ten balon wypełniony wodą znalazł się w twoich rękach tylko przez przypadek?
- Jaki balon? – Vega wykonał zgrabny ruch, wywołując eksplozję owego balonu prosto w twarz pirata.
- Ten oto, który właśnie wybuchł Ci w dłoniach – Mruknął zabójca, nawet nie odwracając wzroku. Przez cały ten czas nie odwrócił wzroku ani na moment. Tymczasem Pazur rzucił kilka przekleństw pod adresem Vegi, odwrócił się na pięcie i odszedł, po drodze ocierając zmoczone futro chustką. „Ani na moment nie odwrócił głowy w moją stronę…”, pomyślał ponuro Nataniel. „Zupełnie jakby miał oczy dookoła głowy…”, dodał, usadawiając się między Gennem a Casprem. Rozejrzał się w poszukiwaniu Jackie, niestety nigdzie nie dostrzegł panny Bloodbane. Nagle drzwi rozstąpiły się. Zebrani odwrócili głowy, jedynie Szabla wciąż „drzemał”.
Do pomieszczenia wkroczyła niewielka maszyna. Miała może metr trzydzieści wzrostu i wyglądem bardzo przypominała niejakiego Sonica, Mobianina – jeża poruszającego się z ogromną, niemalże ponaddźwiękową prędkością. Tutaj jednak można było dostrzec pewne różnice: Istota ta była wykonana w całości z metalu. Całe jej ciało lśniło metalicznym poblaskiem. Machina ta nie posiadała ust, posiadała za to parę czerwonych, błyszczących czujnie oczu. Stawiała powoli kroki, zdając się ignorować zebranych. Przez ten cały czas panowała cisza, jedynie Szabla całą swoją wolą powstrzymywał się, by nie parsknąć śmiechem. Silver Sonic(Bo on to właśnie był) doszedł do Carissy, po czym wdrapał się na kanapę i usiadł obok niej, wszystkie te czynności wykonując w absolutnej ciszy.
- Ok… - Barierę przerwał Nocny, uśmiechając się lekko. – To co, witamy Go?
- O czym ty pieprzysz?! – Warknął nieprzyjemnie G’narl.
- No, czekaliśmy na niego cały ten czas, więc może jakoś to uczcijmy?
- Uratuj choć resztkę swojej godności i przestań gadać od rzeczy – Do narzekań Kragnanina dołączył także Casper, odbijający kauczuk od podłogi ku irytacji Porcupine’a. Po raz kolejny zapanowała cisza, przerywana tylko parsknięciami Sabera i odgłosami odbijania kauczukowej piłeczki o ziemię. Żywa Piła Tarczowa postanowił interweniować w przynajmniej jednej z kwestii. Błyskawicznym ruchem dobył pistoletu i wystrzelił dokładnie w momencie, gdy kulka była już setne sekundy od kolejnego odbicia się od posadzki. Wyrzucona impetem pomknęła w stronę Marcusa, trafiając go prosto w nos. Szabla darował sobie parskanie i ryknął pełnym, głośnym śmiechem, także Casper pozwolił sobie na drobny uśmieszek, choć jego twarz pociemniała na ułamek sekundy.
- Zrozumiałem aluzję – Mruknął bezbarwnie, splatając ręce. Zaczął przejeżdżać po zebranych wzrokiem. Kim dalej wyglądała na totalnie zobojętniałą, Szabla był pozornie zrelaksowany, Pazur ponury, Jackie zadowolona z jego porażki, Porcupine nieco uspokojony po swoim wyczynie, Genn uśmiechnięty, acz czujny. Carissa robiła to samo co okularnik, choć w jej wykonaniu przypominało to raczej nerwowe podrygi. Silver Sonic zdawał się nie reagować na niczyje spojrzenia, uwagi czy prezencje, siedząc w absolutnym znieruchomieniu na kanapie. Nocny zdawał się być spokojny, Midnight nie pokazywał żadnej emocji, Marcus masował swój obolały nos, mamrocząc pod nosem. Nega mierzył wzrokiem skromną osobę Stratoavisa juniora i teraz ich spojrzenia spotkały się. Po krótkiej walce Casper przeszedł na następne osoby. Vega poświęcał całą uwagę swojej prezencji, a G’narl oddychał spokojnie, co jakiś czas prezentując swój haczykowaty jęzor. Brakowało już tylko jednej osoby. Tylko jednej osoby.
Coś zadudniło na korytarzu. Niektórzy podnieśli wzrok, inni zignorowali tajemniczy dźwięk. Kolejny odgłos, tym razem bliżej drzwi. O dziwo, kolejne odgłosy zdawały się przechodzić obok nich i zanikać w oddali korytarza. Teraz dziwne dźwięki przeniosły się na ściany i sufit. Zdawało się, że dosłownie za chwilę coś wyskoczy z kratki wentylacyjnej…
Tymczasem, drzwi otwarły się ponownie.
Czternaście oblicz zwróciło się w stronę progu(Wyjątkiem był, oczywiście, Szabla). A tam stała… lwica. Lwica o ciemnokremowym futrze i nadszarpniętym prawym uchu. W jej czerwonych oczach paliły się ogniki nienawiści i obłędu. Nie było żadnej, najmniejszej nawet pozytywnej emocji w jej spojrzeniu. „Najbardziej zastanawia mnie, jak otworzyła drzwi…?”, pomyślał nieco zaskoczony Marcus, odrywając się od swojego drogiego nosa. Większość zdawała się być autentycznie zaskoczona takim obrotem spraw, nawet Saber, który raczył podnieść powieki i teraz wpatrywał się w zwierzę z zaciekawieniem.
- To ma być jakiś żart? – Parsknął Porcupine wzgardliwie, zapluwając się krwią. Lwica spojrzała w jego stronę. Co bardziej uważni zauważyli odsłaniające się kły drapieżcy. Zimnokrwistej zabójczyni. – Coś mi się zdaję, że… Ktoś tu faworyzuje… Amadeo…
- Dla Ciebie Nocny Strzelec, palancie! – Warknął Amadeo, ale było już za późno. Co niektórzy parsknęli nerwowym chichotem, inni ograniczyli się do pogardliwych uśmieszków. Także nowy „zawodnik” pozwolił sobie na wzgardliwy grymas, obnażając przy okazji ostre jak brzytwa kły.
- Wygląda na to, że rozumie wspólny – Mruknął Genn, zbyt zaskoczony pojawieniem się zwierzęcia, by śmiać się z prawdziwego imienia Nocnego. Nim ktokolwiek zdążył coś dodać, odezwał się Vega:
- Czy ktoś wreszcie raczy wyprowadzić stąd ten wór pełen pcheł? Nie mogę nawet w spokoju obejrzeć swojej wspaniałej sylwetki.
- Jak dla mnie, blondynku… - Odparł Pazur. – To to jest szesnasta zawodniczka.
- Nie możesz mówić poważnie. Bezrozumne istoty pokroju lwów i tego typu zwierząt nie mogą zwyczajnie uczestniczyć w tego typu turniejach. Z pewnością, byłaby to swego rodzaju odmiana, aczkolwiek, jak już zauważyłem, zwyczajnie jest to awykonalne.
- Ech, Vega, Vega… - Mruknął Szabla, nie kończąc jednak zdania. Zamiast tego nachylił się w stronę lwicy. W jej oczach nie było niczego poza niekończącą się nienawiścią i wściekłością, zamaskowaną jednak ostrożnością i cierpliwością. Zwierzę warknęło nieprzyjaźnie, obnażając jeszcze więcej ostrych jak brzytwa kłów.
- No, no… Nie mam zamiaru zrobić Ci krzywdy – Odpowiedział pojednawczo niebieskoskóry, cofając się jednak nieco.
- Nie jesteś pierwszym, który to mówił – Warknęła głosem szorstkim, a jednocześnie aksamitnym. Zebrani wpadli w konsternację, którą przerwał dopiero Porcupine:
- Wracając do tematu… Czy mi się zdaje… Czy ktoś fawory… Faworyzuje Nocnego?
- Dlaczego tak twierdzisz? – Zdziwiła się Carissa.
- No, dlaczego to… On dostał takiego… przeciwnika, a nie… na przykład ja?
- Boisz się, że nie pokonasz Genna Szarej Grzywy? – Parsknął Casper Stratoavis, zaś wymieniany gnoll posłał mu tylko nieprzychylne spojrzenie.
- Może pokonam, może… Nie. Ale czemu… On… Ma walczyć… z jakimś lwem?
- Lwicą, dyletancie – Odparł z irytacją Nocny, chyba najbardziej poruszony daną sytuacją.
- Jeden diabeł.
- Ot, łut szczęścia – Czaszkogłowy wzruszył ramionami. Ku jego zaskoczeniu Midnight zachichotał cichutko.
- Sądzę, że ciężko będzie Ci to nazwać łutem szczęścia… - Oznajmił z niejakim triumfem w głosie, zaś ku pogłębiającej się dezorientacji Nocnego, lwica zdała się przytaknąć Zwiastunowi, wykrzywiając pysk w parodii uśmiechu. Nim czaszkogłowy zdążył zripostować, zebranych dobiegł głos Shane’a:
- Skoro już wszyscy jesteście na miejscu, skonfrontujemy was ze sobą, aby było śmieszniej i ciekawiej przed walką! Teraz każda para pojedynkowiczów uda się do cel oznaczonych numerami waszych walk, gdzie przez pół godziny zostaniecie zamknięci jako jedyne żywe istoty w tym miejscu – Zebrani przenieśli wzrok na niewielkie klitki oznaczone numerami od 1 do 8. – Ot, kaprys publiczności. Miłych konwersacji! – Megafon ucichł, zaś Szabla zaczął miotać bluzgami pod nosem.

Casper obserwował G’narla i vice versa. Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu z dwoma krzesłami, jednym stołem oraz oknem tuż przy suficie. „Ta, idealne warunki do rozmowy…”, pomyślał z przekąsem Stratoavis junior. Kragnanin zdawał się być całkowicie niezainteresowany jego osobą i tylko wystawił swój haczykowaty jęzor, poruszając nim leniwie. Wyglądał teraz na mało czujnego, ale okularnik znał Kragnan, rasę wspaniałych, bezlitosnych łowców i wojowników. Wyglądali oni jak krzyżówka pająka, gada i kraba. Poruszali się na czterech ostro zakończonych nogach, zaś w walce posługiwali się rękoma zakończonymi podobnie ostrymi pazurami, haczykowatym jęzorem, który potrafił generować kule ognia oraz ogonem rozszczepiającym się na trzy maczugi. Byli szybcy, potrafili poruszać się w trudnym terenie, niestraszna im była śmierć. Byli groźnymi przeciwnikami, których nie należało lekceważyć.
Mimo to, Casper był spokojny. G’narl miał swoje lata i choć nadal pozostawał groźnym przeciwnikiem, Stratoavis junior dysponował technicznym przeszkoleniem no i miał na podorędziu Daevę.
- A więc… - Ku zaskoczeniu chłopaka, to G’narl postanowił nawiązać rozmowę jako pierwszy. – Czego w sumie chcesz od Cudu ze Skrzynki, chłopcze?
- Och, wyeliminować kogoś.
- Niech zgadnę: Nega?
- Tak, Nega. Gdyby to jednak jakimś cudem stałoby się niewykonalne, usunęłoby się kogoś innego: Midnighta, Bonharta, Porcupine’a i tak dalej.
- Ach… A więc zachciało Ci się eliminować zło, eh?
- Zwij to jak chcesz.
- Hmph – G’narl westchnął. – Nie myślałeś nigdy, żeby pozyskać więcej siły, potęgi lub czegoś w tym stylu?
- Zapewne stwierdzisz, że zabicie ich za pomocą Cudu zostanie sklasyfikowane jako coś zagrażającego balansowi świata i uniwersum?
- Dokładnie.
- Hm… To jest myśl. A co ty chciałbyś osiągnąć? – Kragnanin zadumał się na chwilę.
- Przywrócić Szponiakom ich dawną chwałę. Powrócić do czasów, gdy nasza generacja rządziła żelazną ręką w ładnym kawałku Galaktyki.
- Szponiaki czasem nie zginęły w jakimś wypadku?
- Zginęły, to prawda… - Casper zauważył, że G’narl zadrżał. – Ale powrócą. Powrócą! Powrócą dzięki temu oto Cudowi.
- Cóż, najpierw musisz pokonać mnie… - Stratoavis junior uśmiechnął się nieznacznie. – A to może być wyzwanie.
- Przyjmuję je – Wymienili się uściskami dłoni z pewną ostrożnością(Pazury G’narla były cholernie ostre). – Zobaczymy, komu bardziej zależy na swoim marzeniu…

Vega był znudzony, takoż i jego przeciwnik, Nega. Nie mieli ze sobą absolutnie nic wspólnego, absolutnie nic. Dodatkowo narcystyczny zabójca zdawał się być stale czujny, mimo bezustannego przyglądania się swoim paznokciom. „Zupełnie jakby miał oczy dookoła głowy…”, pomyślał sobowtór Caspra z pewną irytacją.
- Masz może jakiś pomysł, jak wykorzystać ów Cud? – Zapytał od niechcenia blondyn.
- Nic konkretnego… A ty?
- Raczej też nic nie przychodzi mi do głowy… - Vega westchnął teatralnie i przeniósł wzrok na sufit. – Ech, nie ma tu nawet lustra.
- No, no… Lustro akurat nie jest Ci potrzebne.
- Czemuż to?
- Skupiłbym się raczej na walce, która nadchodzi wielkimi krokami… - Nega pozwolił sobie na lekki uśmieszek. – A ja nie zamierzam składać broni tak łatwo.
- Z pewnością… - Błękitne oczy zabójcy mierzyły badawczo twarz Negi, który przestał już się uśmiechać.

- Nazywasz siebie godnym przeciwnikiem dla mojej skromnej osoby? – Parsknął Midnight, rozbawiony stwierdzeniem Marcusa.
- Jasne, czemu nie? – Odparł bez entuzjazmu Aftermath. Było tak, jak przewidywał: Potęga Zwiastuna wyzierała z jego niewielkiego ciała w ogromnych ilościach. Nawet ze swoimi niezrównanymi umiejętnościami kontroli żywiołów nie miał szans przeciwko zdolnościom Piątego Jeźdźca Apokalipsy… A przynajmniej tak zostało to nakreślone przez Midnighta.
Czarny jeż uśmiechał się. Walka z samurajem władającym tetrą byłaby nieprzyjemnym starciem, być może ponad jego siły, być może nie. Dlatego też prościej było zasiać panikę w jego umyśle, który nie imponował niczym szczególnym. Ot, typowe myśli piętnastolatka. Zniszczenie morale swojego przeciwnika jeszcze przed walką było więc dobrym zagraniem, szczególnie że Marcus nie posiadał(w przeciwieństwie do Caspra, Negi bądź nawet Balora) sposobów na opieranie się mocom Midnighta. A sianie paniki, przerażenia i zwątpienia było specjalizacją Zwiastuna. Teraz mógł on już tylko obserwować, jak jego przeciwnik powoli zamienia się we wrak człowieka, niezdolny do walki. Po tym wszystkim wystarczy jedynie użyć odrobiny magii(W której notabene Midnight był niemniej biegły) i dobić przeciwnika kilkoma zgrabnymi ciosami. Wszystko układało się idealnie… A to był dopiero wierzchołek góry lodowej. Na swoje usługi miał Kim Ironfist, zdeterminowaną do wygrania całego turnieju. Trzymał też w swoich szeregach Vegę, którego zdążył już odpowiednio „usprawnić”, zaostrzając i tak jego wyostrzone zmysły. Najlżejsze powiewy powietrza mogły go zaalarmować, co Midnight mógł zauważyć w nieudanej próbie trafienia balonem zabójcy przez Pazura. Zamierzał „zwerbować” także Carissę, której ukryty talent mógł wydatnie pomóc mu w dalszym postępie. Wreszcie, lwica, która z pewnością była ową Zirą. W jej umyśle(Czy też raczej jego strzępach) było tyle nienawiści, wściekłości i gniewu nakierowanego w stronę nieświadomego Nocnego Strzelca, że można było to przekuć w użyteczną broń. Wcześniej czarny jeż nie omieszkał rzecz jasna zajrzeć w przeszłość owej lwicy, by znaleźć interesujące ciekawostki: Jej skoncentrowana nienawiść zaczęła się kilka lat temu, kiedy to jej miłość, niejaki Skaza straciła życie po swoim nieładnym panowaniu w miejscu znanym także jako Pride Rock. Nienawiść Ziry zdawała się więc być doskonale usprawiedliwiona, ale Midnight dopatrzył się luk. Wszystko wynikło z zazdrości Skazy, który poprzednio zgładził wcześniejszego króla i własnego brata w zaplanowanej przez niego intrydze. Wtedy to objął panowanie i zamienił Pride Rock w wielkie cmentarzysko. Wtedy też poznał Zirę i zrodziło się między nimi uczucie… Ale „sielanka” szybko skończyła się, kiedy nadszedł prawowity dziedzic, który po zaciętej walce zrzucił Skazę z klifu tak, jak kiedyś zrobił to on z jego ojcem. Ale Skaza przeżył upadek. Tam dobiły go niegdyś lojalne mu hieny, zjadając żywcem i zostawiając zbeszczeszczone zwłoki niedoszłego króla w pożarze. To była iskra, która zapaliła lont w umyśle Ziry, obwiniającej wyłącznie nowego króla. Dano jej co prawda szansę na resocjalizację, ale było już za późno. Lont palił się powoli, ale nieustępliwie.
Tymczasem królowi urodził się syn. A ona Go zabiła, działając wedle zasady „Oko za oko”. Rozwlekła truchło szczeniaka po równinie, po czym usiłowała zrzucić winę na hieny, bezskutecznie. Została wygnana wraz ze swymi poplecznikami na pustkowia…
A lont palił się dalej.
Minęło kilka lat. Zira dorobiła się syna, w którym postrzegała „Wybrańca” i następcę Skazy. Wskutek przypadkowej interakcji małego lewka z córką króla, w już postrzępionym umyśle Ziry zrodził się nowy plan… Chciała wykorzystać przyjaźń, a potem także i miłość młodych celem zniszczenia króla. Niestety, plan wymknął się spod kontroli i nową generację połączyła prawdziwa miłość. Plan się nie powiódł, przepełniona nienawiścią lwica podjęła więc decyzję o frontalnym ataku na Pride Rock. Zwaśnione strony pogodziła para zakochanych… Ale Zira nie zamierzała składać broni. Zaatakowała… I ponownie przegrała. Odmówiła wtedy pomoc, którą jej ofiarowano… Wolała zginąć niż dać się uratować…
Jednakże jakoś przeżyła. Lont, miast zgasnąć, rozpalił się ze zdwojoną mocą.
Wyczerpanej i ledwo żywej lwicy pomocy udzielił właśnie Nocny, tylko przypadkiem przejeżdżający w pobliżu. To on pomógł jej ozdrowieć, ale także i on – nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji – rozpalił lont do granic ostateczności. Dał jej moc zdolną obracać gniew w straszliwą siłę, niezdolną do zatrzymania przez nic. Midnight nie miał pojęcia, skąd Nocny mógł posiadać tego typu umiejętności, z drugiej strony nikt nigdy nie widział prawdziwie wściekłego Nocnego, więc może posiadał on i tego typu zdolności? Zwiastun nie zaprzątał sobie teraz tym głowy. Dał jej możliwość zemsty… Ale wypalony strzęp, którym był umysł Ziry nie potrafił jej kontrolować. Jeszcze tego samego dnia, śmierć zawitała pod Pride Rock.
Wtedy to lont doszedł do ładunku, rozsadzając go brutalnie i gasząc wszelkie życie w jej zasięgu. Także życie tych, którzy na to nie zasłużyli. Zira dostrzegła, co zrobiła dopiero, gdy ostatnia ofiara padła z jej łap.
Jedna laska dynamitu eksplodowała. Kolejna miała mieć długi lont, przygotowany dla Nocnego Strzelca. A Midnight miał na tym w niedalekiej przyszłości skorzystać…

Przebywanie w niewielkim pomieszczeniu ze wściekłą lwicą może być traumatycznym przeżyciem… Na szczęście Nocny do strachliwych się nie zaliczał.
Teraz czaszkogłowy oglądał swoją przeciwniczkę bez strachu, jednocześnie jednak unikając jej spojrzenia. W jej oczach kryła się najdziksza, niczym nieokiełznana i niczym niepowstrzymywana nienawiść wymierzona w jego skromną osobę.
Tymczasem Nocny nie miał pojęcia, dlaczego.
Od momentu swojej krótkiej rozmowy z Szablą Zira nie odezwała się ani razu i tylko leżała zwinięta w kłębek, obserwując swojego przeciwnika spojrzeniem swych czerwonych ślepi.
„Zapłacisz mi za wszystko. Zapłacisz za swój „dar”, który teraz zostanie obrócony przeciw tobie…”, pomyślała, obnażając odrobinę kły. Jej złość potęgował dodatkowo fakt, że jej przeciwnik zdawał się jej nie pamiętać. Z drugiej strony, uświadomienie mu w ostatniej chwili, kiedy już zrozumie, że stracił szansę na zwycięstwo, kiedy zajrzy jej w oczy i znajdzie tam jedynie śmierć… To było niezwykle satysfakcjonujące. Lwica uśmiechnęła się samymi kącikami ust.
- Tak swoją drogą… - Mruknął Nocny, przechylając się na swoim krześle. – Nie obrazisz się, jeżeli zapytam, o co konkretnie walczysz? Oczywiście, nie musisz odpowiadać, twoja wola – Czaszkogłowy zdawał się być czymś zdemotywowany.
- Powiedzmy, że muszę wyrównać rachunki – Odpowiedziała powoli. Nocny ewidentnie wciąż jej nie kojarzył. – A potem coś naprawić.
- Och, ok… Ja wciąż nie mam pomysłu. Cholera, i tak zapewne gwizdną mi ten Cud, zanim zdążę pomyśleć o czymś konkretnym… - Co prawda jego słowa brzmiały, jakby demon miał niską samoocenę, ale Zira wolała Go nie lekceważyć. Skoro dał jej możność urządzenia(nieświadomej, ale zawsze) masakry pod Pride Rock, zapewne miał też inne, równie potężne środki do walki.
Ale zemsta była potężną, potężną motywacją.

Carissa wpatrywała się we własne dłonie, nieco speszona obecnością Silver Sonica w pomieszczeniu. Maszyna przypominająca srebrnego jeża nie odezwała się ani jednym słowem, wpatrując się w dziewczynę spojrzeniem swoich mechanicznych, błyszczących oczu. Z jej „twarzy” nie dało się wyczytać jakichkolwiek emocji, z kolei z twarzy tygrysicy emocji czytało się niczym z dobrej książki.
Być może była to wina osłabienia po jej chorobie? Albo szeptów nieustannie szarpiących jej nerwy? Być może sam Silver Sonic wywierał na nią taki wpływ? Kogo to mogło obchodzić?
„Osiągnęłam już tak dużo, że nie mogę się wycofać. Cassandra kiedyś mi pomogła, zaś ja teraz pomogę jej. Znajdziemy Valencię i wyrwiemy ją ze szponów zepsucia…”, pomyślała, przybierając na chwilę maskę determinacji.
Przybrana siostra Cassandry, Valencia, zawsze była zazdrosna o powodzenie starszej z lisic wśród płci brzydkiej(I nie tylko brzydkiej, zauważył kiedyś złośliwie Nocny). Będąc nieśmiałą, acz zdeterminowaną i niewiele mniej urodziwą pod względem urody niż Cass dziewczyną powzięła sobie na cel zrujnowanie swojej siostry. Pochłonęła ją zwyczajna zazdrość, zmieniając jej charakter. Stała się opryskliwa, nieprzyjemna i nieprzystępna. W kunszcie szermierczym nie odstępowała siostrze nawet na krok. Sprzymierzyła się z niejakim Trobiusem, który pomógł jej rozegrać dalszą część dramatu. Cassandra być może straciłaby wtedy życie, jednak w ostatnim momencie Valencia przejrzała na oczy. Zrozumiała, że postępuje źle i być może przebaczyłaby siostrze. Może wszystko byłoby jak dawniej. Do akcji włączył się Trobius, chcący zakończyć życie starszej z sióstr. W drogę wkroczyła mu Valencia i po zaciętym starciu niestety przegrała, spadając w przepaść. Dało to jednak Cassandrze wystarczająco dużo czasu, by unieszkodliwić żądnego krwi Trobiusa. Niestety, młodsza z lisic pomknęła ku swojej zagładzie…
Tam jednak ktoś ją uratował.
Po kilku tygodniach depresji Cassandra przypadkowo spotkała swoją siostrę. Euforyczna radość szybko jednak ustąpiła zaskoczeniu, gdy odkryła, że Valencia nadal była pyskata, opryskliwa i nieprzyjemna. Rozeszły się wtedy w swoje strony i do tej pory nigdy nie spotkały. Zła energia emanowała z niej na kilometr, a Cassandra Alexis Varena poprzysiągła sobie kiedyś, że wyrwie ją ze szponów tego czegoś, co utrzymywało ją po stronie mroku.
Tak się jednak złożyło, że akurat wtedy Carissa zapadła na swoją chorobę i na prośbę przyjaciółki Felicii poprosiła o inne życzenie.
Teraz Carissa miała wobec niej dług wdzięczności. Zamierzała Go spłacić. Tak czy inaczej. Tymczasem marzenia Silver Sonica pozostały nieznane.
Instrukcje głosiły „Wygrać i dać Balorowi szansę na powrócenie do gry”.

Porcupine wykorzystał pozostałe pół godziny odosobnienia zgoła odmiennie niż inni: Mianowicie demon uciął sobie drzemkę i teraz pochrapywał donośnie, doprowadzając Genna Szarą Grzywę do pasji.
Wilczy Lord rozmyślał, jak pokonać swojego przeciwnika. Co prawda w kwestiach siły dystansował Go o kilka długości, a i mobilności nie można mu było zarzucić, ale Porcupine bywał nieprzewidywalny. Bojownik o Cokolwiek wolał więc nie ryzykować dodatkowych otarć, szczególnie że od tego momentu zaczynały się walki elit, gdzie najmniejsze błędy były wykorzystywane bez cienia skrupułów. Genn miał już okazję się o tym przekonać, przegrywając na poprzednim turnieju z Casprem Stratoavisem… Czy też raczej Daevą.
Ciekawostką dla gnolla był fakt, że ów demon, najpotężniejsza broń chłopaka do tej pory nie została jeszcze wykorzystana. Być może ta dwójka szykowała coś na później…? A nie należało przecież też zapominać o Xipanticusie, zdziczałej bestii zdolnej do rozerwania na strzępy każdego na swojej drodze oraz Heartless: Tajemniczych, złych istotach, które jakimś cudem zostały okiełznane przez notabene dobrego, aczkolwiek używającego radykalnych metod Stratoavisa juniora. Co prawda zdarzało mu się tracić nad nimi kontrolę, co chłopak zademonstrował dwukrotnie na poprzednim turnieju, ale najczęściej służyły mu bez zarzutu, zmiatając jego przeciwników z zasięgu wzroku. A jego zasięg wzroku potrafił być naprawdę długi i szeroki.

Pół godziny Jackie i Pazura minęły bez większych złośliwości i nieprzyjemności, natomiast Szabla miał niejaki problem.
Z czego to mogło wynikać?
Jego przeciwniczka pokazywała całą sobą całkowitą, niczym niezmąconą obojętność. Wpatrywała się w ścianę pustym wzrokiem, całkowicie ignorując Szablę.
Czy chciała zmylić niebieskoskórego wojownika? Być może, nie była głupia. Saber jednak podejrzewał, że coś wydarzyło się przed czwartą rundą. Co konkretnie, mógł się tylko domyślać…
- Zawodnicy! – Oznajmił entuzjastycznie Shane przez megafony. – Czas na pierwszą walkę czwartej rundy! Kim, Szablo… Prosimy was na arenę! – Saber podniósł się ciężko ze swojego krzesła, takoż uczyniła panna Ironfist.

Czwarta runda rozpoczęła się…


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Strony: 1 2 3 4 [5] 6 7    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.2 sekund z 23 zapytaniami.
                              Do góry