Pamiętnik Tawernowicza
Zbiór wspomnień i krótkich opowieści Pióra Belegora Meriadoka von Dragenhaart
Pamiętam jakby to było wczoraj… byłem dobrym strategiem u wielu władców, mimo iż sam nie miałem zapędów do władzy pomogłem wielu herosom w jej uzyskaniu. Moja dobra passa szła przez cały Antagarich i Axeoth, wtedy o Ashanie nie wiele słyszałem. Jednakże w końcu trafiła kosa na kamień, a dokładniej na króla upiorów z małej wyspy- Spazz’Maticusa. Stanęliśmy przed jaskinią króla demosmoków- najpotężniejszych istot w całym Axeoth, których kolebką była właśnie owa Rdzawa pustynia, bogata w siarkę i rudy, które miały pomóc królowi w podbiciu kraju słynącego również z przepisu na nieśmiertelność- chyba Channon jej było, ale kto by pamiętał o podbitych krajach. Wracając do rzeczy, gadzina ta zażądała 100 ród siarki i kilka smoczych artefaktów, które były porozrzucane w tej okolice- niby nic, siarki było w bród, ale okolice te strzegły nieumarłe hordy barona von Tarkina- znowu te chodzące ścierwa, co mało płacą, a swojego by ze mnie zrobili, okropni fanatycy. Mieli tu aż trzy bazy, niby nic, ale głównodowodzący nimi był demonicznym generałem mającym pod swą banderą ponad setkę wampirów, trzy razy więcej duchów, a o szkieletach i tych wielkookich pokurczach nie wspomnę. Nasza armia nie była na bitwę z nim gotowa, mając pod berłem tylko kilka czarnych smoków i kilkadziesiąt zmor, nawet ja niewiele mogłem zdziałać. Zacząłem więc szukać artefaktów po całej pustyni w nadziei, że za pomocą demosmoków uda się wygnać umarlaków do ich grobów. Niestety poszukiwania nie zdały się na nic, a teren wokół baz był nadal niezbadany, bowiem nikt ze szpiegów nie wrócił stamtąd żywy- martwy tym bardziej. Spazz ogarnięty szałem powiedział mi:
-Jeśli w ciągu miesiąca nie zapłacimy królowi demosmoków to ty odpowiesz za to głową! Rozumiesz!
Nie miałem wyjścia jak mu potaknąć i ruszyłem w poszukiwaniu rady, bowiem sam nie mogłem tego rozgryźć. Opuściłem Axeoth, zacząłem szukać pogłosek, rad, wskazówek dotyczących tych artefaktów lub mędrców wiedzących o nich. W końcu trafiłem do miejsca bliżej nieokreślonego, niby to leżało w Antagarichu, niby w Axeoth, a czasem mówili, że w Ashan. Gdy dotarłem tam na miejsce zadziwił mnie jej ogrom. To nie była jakaś tam karczma, to był wieżowiec, istny drapacz chmur. Byłem przerażony, każdy miał tu swój gabinet, pokój… na najwyższym piętrze swoje biuro miał „Ojciec- założyciel” tejże organizacji o przydomku JareQ, dziwne jak dla mnie, jak taka osoba może nosić takie…. miano, ale jak to się mówi „Co diecezja, to herezja”. Niżej mieli jego asystenci: Martin, Luk, a jeszcze niżej Laxx, Loczek, Cepek- tych ostatnich miana nawet mnie rozbawiły, ale z powodu kulturalnych szybko się powstrzymałem, tych jeszcze poniżej odechciało się czytać. Zacząłem szukać bardziej osób kompetentnych, które wiedziały coś o Axeoth i Rdzawej Pustyni, znalazłem w końcu komnatę, czy może gabinet zajmujący się sprawami tej krainy. Gdy wszedłem do recepcji, pojawiła się…. Stara, ohydna kobieta grubo po sześćdziesiątce, w ogromnych okularach, wyzywająco różowym sweterku i szarych lokach zapiętych niezbyt starannie w kok. Uśmiech miała jak żaba, która połknęła pszczołę. Zapytała skrzekliwym głosem:
-Czego?
Zmieszany brakiem kultury u „pracownicy” biura odpowiedziałem:
-Chciałem zgłosić swój problem, właśnie w dziale o Axeoth, chodzi o…
-Trzeba się zarejestrować.
-Co proszę?
Stara baba zbliżyła swój pomarszczony łeb ku mnie i spytała:
-Której części zdania Pan nie zrozumiał?
-Nie, nie, zrozumiałem , ale ja tylko…
-Nie ma rejestracji, nie ma rozwiązania. To poważna firma, a nie jakaś jaskinia pytań i odpowiedzi. Byle kto nie ma prawa się tu udzielać, ani zadawać pytań! Czy to jasne!?
Przerażony odpowiedziałem najgrzeczniej jak umiałem:
-Jasne madame, bardzo jasne…. Ile to kosztuje?
Skrzekliwa sekretarka odwróciła się i zniknęła gdzieś w głębi swego mrocznego gabineciku, coś mi się wydaje że chyba za rodzica miała troglodytę, ale gdy zanim zdążyłem wysnuć po której dokładniej stronie pojawiła się z całą ryzą dokumentów i rzuciła mi je na ręce, mówiąc:
-Nic, masz to wypełnić i mi zwrócić. Proszę, masz tu długopis. To tez masz potem zwrócić.
Ledwo podnosząc je przytaknąłem, położyłem na stoliku (gdy je upuściłem, miałem wrażenie jakby ktoś zmiażdżył butem karalucha, dopiero potem okazało się, że to była rusałka pod moimi dokumentami). Po męczących godzinach papierkowej roboty w końcu skończyłem. Gdy je oddałem, ona wzięła tylko kartkę z góry, a resztę rzuciła do niszczarki, jak to zobaczyłem już miałem wybuchnąć, lecz ona jakby to przeczuwając odpowiedziała:
-To normalne procedury. Sama góra je wprowadzała. Gotowe, od tej pory jesteś członkiem naszej organizacji, dziękujemy za rejestrację. Legitymacje otrzymasz za następnymi drzwiami, tam powiedzą gdzie masz się udać.
Podziękowałem. Westchnąłem na myśl o spotkaniu z kolejnym żaboludem gdy za drzwiami ujrzałem… cudo. Blond włosa elfka o zielonych, błyszczących oczach, długich nogach, wąskiej talii i i…… dużo by gadać, po prostu wspaniale wyglądała w stroju sekretarki. Uśmiechnięta podała mi legitymacje i regulamin w wersji kieszonkowej. Wskazała jak dojdę na piętro Axeothu. Żal mi było ją opuszczać, ale w końcu termin się kończył, a Spazz odciąłby mi nie tylko głowę, więc ruszyłem na spotkanie z fatum którego niestety nie byłem świadom. Gdy wszedłem do windy zamknęła się za mną i ruszyła. Spojrzałem w zainstalowane tam lustro, poprawiłem co tam mogłem, w tym i czapkę oraz uśmiechnąłem się na myśl, że być może w końcu odnajdę upragnioną odpowiedź. Gdy wjechałem na piętro czekało mnie jeszcze kolejna papierkowa robota związana z założeniem mej sprawy. Na szczęście trwało to o wiele krócej i przyjemnej, bo sekretarką była ludzka kobieta, brunetka o błękitnych jak łuski Błękitnego oczach. Widać nie tylko administracja Jaskini Behemota takich szukała. Nagle zaświeciła się lampka. Urzędniczka powiedziała mi że czeka na mnie osoba, która wie jak rozwiązać mój problem. To wszystko wyglądało jak jakaś agencja prawnicza, równie uporządkowana. Spodobał mi się ten porządek. Gdy wszedłem do środka, za biurkiem siedział młody mężczyzna o dziwacznie ułożonej fryzurze i lekko przemądrzałym uśmieszku. Na lewej stronie jego marynarki było napisane „Kokoju”, przypominał mi początkującego prawnika. Wskazał mi miejsce gdzie mogę usiąść i zapytał:
-Herbaty? A może gorącej czekolady?
-Herbatę, jeśli nie sprawi to problemu- odpowiedziałem.
Gdy usiadłem na miękkim fotelu filiżanka herbaty już była przede mną. Prawnik przedstawił się:
-Witamy na tawernie. Jestem Kokoju i pomimo tego uniformu nie jestem jakimś urzędnikiem po prostu, tak sobie nas wyobraziłeś, lecz gdy już znajdziesz swoje miejsce wszystko będzie wyglądać inaczej, bardziej swojsko, luźniej i przytulniej. Jakie jest twoje imię?
Nie rozumiejąc zbytnio co miał na myśli odchrząknąłem i rzekłem:
-Jam Belegor Meriadok von Dragonhaart. Wszyscy mówią na mnie Bel lub Mer. To zależy gdzie aktualnie przebywam.
Młodzieniec uśmiechając się milej zapytał:
-Zatem… Belegor, ogólnie wiem o co chodzi, ale mimo to chciałbym dokładniej się dowiedzieć o twej sprawie i prosiłbym o twoją szczegółową wersję wydarzeń.
Opowiedziałem mu z jak największą dokładnością całe wydarzenia i sytuację na Rdzawej Pustyni. Wtedy usłyszałem, że artefakty maja na pewno nekromanci i zaczęła się dyskusja nad przeprowadzeniem odpowiedniej strategii. Rozmowa okazała się wielce pomocna. Uradowany rozwiązaniem mego problemu podziękowałem Kokoju, a on mi odpowiedział:
-Nie dziękuj, to normalne że sobie pomagamy, w końcu każdy na początku miewał jakieś problemy, my dzielimy się wiedzą by inni mogli z niej skorzystać. Taki jest już nasz cel. Życzę ci samych sukcesów na tle strategicznym i tutaj, w naszej tawernie. A to na dobry początek. Łap!
Młodzieniec rzucił mi jabłko. Złapałem je i podziękowałem. Gdy wyszedłem zatopiłem się w myślach i jedząc soczysty owoc delektowałem się słodyczą wiedzy, wygranej i jabłka gdy nagle poczułem silne uderzenie czegoś twardego i zimnego. Jabłko wpadło mi do gardła. Zacząłem się krztusić gdy nagle zobaczyłem… ogromnego, zielonego, łysiejącego, obrzydliwego orka z wystającymi z żuchwy kłami i powiedział niskim głosem:
-Zarysowałeś mi topór. Co masz na swe usprawiedliwienie…
Z powodu zakrztuszenia nie mogłem nic powiedzieć, mogłem co najwyżej cos wystękać lub chrząknąć. Uzbrojony w ciężki pancerz i…. jeansy ork skrzywił swą mordę i jego żółte oczy zaczerwieniły się mówiąc:
-Bełkoczesz…. Jesteś zatem neo..
Po chwili pojawił się za nim okularnik o bujnej, rudej czuprynie. Był wysoki i wyglądał na zaspanego. Ubrany był normalnie, tylko kostur miał zawieszony za plecami. Zapytał zielonego monstrum:
-Hells co ty robisz?
Potwór odpowiedział:
-Właśnie znalazłem neo-dzieciaka, zarysował mi mój cenny topór, wtargnął do naszej organizacji, a za to Jest… Tylko… ŚMIERĆ!!!! Za Ordę!! AArghhh….!!!
Machałem rekami by dać do zrozumienia że doszło do pomyłki, próbowałem krzyknąć, lecz nie zdołałem ostatnia rzecz jaką wtedy widziałem do szybko lecąca pięść w moją stronę. Potem czułem tylko ból, złamania kości i Bóg wie co. Próbowałem uciec, lecz nic to nie dało, w końcu zemdlałem od nadmiaru cierpienia.
Zza drzwi wyszedł Kokoju i przerażony widokiem orka robiącego ze mnie miazgę wykrzyknął:
-Co tu się dzieje!! Fergard!! Co Hellscream robi!?
Okularnik odwrócił się do młodzieńca i odpowiedział:
-Złapał neokida, wiesz jak on ich nie lubi.
-Ale to nie jest neo!! To nowy członek!!!
Zaskoczonemu Fergardowi opadła szczeka, potem wykrzyknął do Hellsa:
- Grommash! Zostaw Pana bo ci zdechnie! To nie neo, to nowy!!
Ork odwrócił się i zapytał:
-Przepraszam, ale co powiedziałeś?
Kokoju wrzasnął:
-Właśnie pobiłeś naszego nowego członka zielona pokrako!
Hellscream podniósł mnie i powiedział, pytając się:
-Zatem to nie neo…
Fergard i Kokoju syknęli na mój widok. Jeden z nich odpowiedział:
-O Matko! Wygląda gorzej niż Jadowity Pomiot! Co żeś z nim zrobił… jak on się zbudzi to nas poskarży i wszyscy wylecimy na łeb na szyję. Zadłużymy tawernę po wsze czasy. Musiałeś go tak zmasakrować!
Ork odpowiedział:
-No co, dawno nie walczyłem… a ten topór dopiero co od kowala wrócił.
Fergard zapytał:
-To co my teraz zrobimy?
Kokoju odsunął się, mówiąc:
-To już wasz problem, nie mój, na razie!
I zniknął w obłokach dymu. Hells złapał się za podbródek i powiedział:
-Chyba wiem co zrobimy… Genn Szara Grzywa ma u mnie pewien dług.
…………………………………………………………………………………………………..
Gdy się ocknąłem czułem tępy ból głowy, całej głowy. Ledwo co widziałem. Zapytałem się:
-Gdzie… ja…. Jestem? Czy… umarłem?
Nagle odpowiedział mi głos:
-Nie, skądże znowu. Jesteś w moim pokoju. Długo leżałeś. Jak się czujesz?
Odwróciłem się w stronę źródła głosu i zobaczyłem rudego okularnika. Odpowiedziałem mu:
-Jak schabowy po ubiciu.
-Haha… schabowe leje jeszcze mocniej.
Gdy usłyszałem ten głos odwróciłem się w prawo i ujrzałem go… tego cholernego orka, przerażony zasłoniłem się dłońmi wrzeszcząc:
-Nie!!! Zostaw mnie potworze! Ja przepraszam! Ja nie chciałem zarysować toporu!! To było nie chcący! Jabłko mi utknęło w gardle i dlatego belkotałem! Nie zabijaj mnie!! Proszę!! Ja jestem za młody by umierać!!! Nie!!!
Okularnik schwycił mnie za rękę i uspokajał mnie mówiąc:
-Spokój, nikt ci nie zrobi krzywdy. Jesteś tu bezpieczny.
Ork odpowiedział:
-Tak. Przepraszam Cię, to było małe nieporozumienie…
-Nieporozumienie-odkrzyknął okularnik:- Ty go omal nie zabiłeś Grommashu Hellscreamie!
Hells bagatelizując sprawę machnął ręką:
-Oj tam omal nie zabiłem, lekko go drasnąłem ot tak.
-Drasnąłeś,…. drasnąłeś!? Wiesz ile trwała cała rekonstrukcja ciała i kości?! Idioto! To cud że ma zdolność regeneracji bo byśmy z Gennem w życiu go nie poskładali.
Straciwszy orientację ryknąłem:
-Dość! Ktoś mi wyjaśni co tu się dzieje i co ja tu robię? Co się ze mną stało? Kim wy jesteście? I co ta zielona ohydna małpa robi tutaj zamiast za kratkami!!
Hellscream lekko zdenerwowany syknął:
-Zielona… małpa? Już ja ci zaraz…
-Spokój Hells! Ma prawo wiedzieć- uspokoił orka okularnik. Potem się zwrócił do mnie:
-Przepraszam za Hellscreama. Jestem Fergard Stratoavis, półdemon, a ten zielony to słynny na całym świecie Hellscream Grommash, wyzwoliciel orków i obrońca Kalimdoru.
Odpowiedziałem mu;
-Nie znam. A ten gościu na pewno nie jest herosem, a jedynie mordercą niewinnych istot!
Półdemon ujął mnie za rękę i uspokoił mnie:
-Spokojnie. On już ci nic nie zrobi. Gdy się zorientował że jesteś jednym z nas postanowiliśmy zabrać Cię do jego przyjaciela Genna. U niego wraz z szamanem udało się przywrócić cię do normalnego stanu, choć wiele ran musi mieć czas na zagojenie się, więc kowal, którego imienia nie pamiętam zrobił coś dzięki czemu możesz się poruszać spokojnie po naszej Tawernie i po innych światach. Kostium powinien pasować jak ulał.
Zaskoczony spojrzałem na siebie, wtedy zobaczyłem, że jestem w jakimś długim, ciemnym płaszczu zapiętym jak sutanna księdza, a dłonie skrywały rękawiczki o trzech palcach. Powiedziałem:
-Dajcie mi lustro.
Fergard patrząc na mnie powiedział:
-Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł…
-Daj mi lustro!
Półdemon niechętnie podał mi lusterko, gdy spojrzałem na nie zamiast swej twarzy zobaczyłem…. Niebieską, jaszczurzą maskę o wielkich żółtych gałach. Wściekłem się potwornie i ryknąłem z całych sił;
-Cccccco żeście ze mną zrobili!!! Chol***a jasna!! Zrobiliście ze mnie jakiegos kobolda!! Przez was kurde wszyscy wezmą mnie za jakiegoś paszczura i to na dodatek z Tatalonii! Nienawidzę gnoili! Nienawidzę reptilionów! Zabije was!!! Pozwe was do sądu! Jakem Belegor!
Ork uśmiechnąwszy się odpowiedział:
-Nie, nie możesz.
Wytrącony z tropu zapytałem;
-Jak to nie mogę?
Hells wyjaśnił:
-Jestem redaktorem Tawerny.
-No i?
Ork pokazał mi dokument i dokończył wyjaśnienia:
-A to, że mam immunitet. Nic mi nie możesz zrobić. Nowe przepisy.
Maska mi się zatrzęsła, drżąc powiedziałem:
-Że co proszę….
Grommash odrzekł potem:
-Za to ty musisz zapłacić za koszty leczenia. Oto rachunek.
Gdy mi pokazał paragon opadła mi szczęka (gdyby to było jeszcze widoczne, maska i tak wyglądała jak rozdziawiona paszcza reptiliona). Widząc tyle zer za jedynką. Ork poklepał mnie po ramieniu bardzo lekko i odpowiedział:
-Nie martw się jak wykażesz się aktywnością i pracowitością szybko się wypłacisz, a wtedy będziesz mógł to zdjąć. A na razie życzę powodzenia.
I tak w tej beznadziejnej sytuacji zacząłem pracować na wypłacenie rachunku. Harował dzień i noc, ponoć zostałem nazwany „szybkim” bo wyprzedziłem nawet osoby z góry. Niektórzy krzywo na to patrzyli, parę osób nawet mnie uznało za neo, ale nie poddawałem się. Wszystko byłem gotowy zrobić by tylko pozbyć się tej maski i „zbroi”. Gdy w końcu nadszedł ten dzień wróciłem do Hellscreama z pieniędzmi. Rzuciłem mu na stół i powiedziałem:
-Gotowe. Oto pieniądze, dokładnie taka suma jak na paragonie.
Ork odpowiedział:
-To świetnie. Genn będzie bardzo zadowolony. Ma czym opłacić swa kampanię. Niezły jesteś. Tak szybko tyle wypracować…
Już uradowany stanąłem przed nim mówiąc:
-A teraz zrzuć to ze mnie.
Hells odpowiedział mi:
-Nie.
-Co proszę?
Ork wyjaśnił mi:
-Zapisałes się do konkursu Nowych ras, tak?
-Tak.
-Zamieściłeś tam taką samą jak ty, tak?
-E… fizycznie tak, ale kulturowo i psychicznie…
-Zatem nie możesz zdjąć tego bo złamiesz regulamin, a wtedy będziesz musiał zapłacić wiele o wiele razy więcej niż to co jest na stole. Nie czytałeś tego pod małym druczkiem?
Załamałem się. Na dobitkę Hells mi odpowiedział:
-Nie martw się Belegorze, jak się skończy wtedy Cię uwolnię z tego, a na razie możesz to zdejmować tylko gdy będziesz sam.
Z nadzieją spojrzałem na Niego i zapytałem:
-A kiedy się to skończy?
Ork podniósł ręce, mówiąc:
-A czy ja wiem. Na razie mam tylko dziewięć, a potrzeba mi szesnastu. Zatem w takim tempie za rok czy dwa… Może się zakończy.
Wtedy załamałem się kompletnie. I tak trwam do dzisiaj w tej sztucznej formie, uważany za herpetofila, fana reptilionów i cytadeli z Anatagarichu. A to wszystko przez.......
//zerwane połączenie//