Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
Pokaż wiadomości
Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Pamiętaj, że widzisz tylko te wiadomości w tematach do których masz aktualnie dostęp.
    Wiadomości   Pokaż wątki Pokaż załączniki  

  Wiadomości - Taves
Strony: [1] 2
1  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Kleine Engelchen : 20 Lutego 2014, 12:10:01
No to zaczynamy kolejne podejście. Planuję tu podrzucać kolejne fragmenty moich prac, o ile tylko przyjmą się i ktokolwiek będzie zainteresowany czytaniem i krytykowaniem.
Co ważne, w tekście będą pojawiać się liczne wulgaryzmy i gorszące sceny, także ostrzegam przed tym wszystkich przyszłych czytelników.


*

     Czerwony autokar wyjechał z zielonego oceanu, a droga pod jego kołami zmieniła się na żwirowy podjazd do Obozu. Stara, zardzewiała brama złączona z ogrodzeniem, które było w jeszcze gorszym stanie, wydawała się być zamknięta. Kilkanaście dachów, pokrytych gontem i widniejących tle, tworzyło przestrzeń wolną od drzew i zarośli. Niewielka polana, którą okupował Obóz, leżała u stóp wielkiego jeziora, mając za plecami, wiecznie napierającą siłę natury. Upiorna cisza była jak klosz pochłaniający dźwięki, a tylko buczenie silnika i sapanie układu hydraulicznego wiekowego pojazdu próbowało z nią walczyć.
     Lato tego roku było wyjątkowo upalne. Ludzie uciekali z większych miast, by szukać schronienia i ochłody. Kurorty nad morzami i oceanami, w górach czy przy rzekach, nawet te znajdujące się w trzewiach lasów cieszyły się ogromną popularnością. Ceny rosły tak samo szybko jak temperatura, a rzesza baranów płaciła z uśmiechem na ustach, łaknąc kolejnego drinka czy widoku młodych kobiet w obcisłych strojach kąpielowych. Wszyscy próbowali się w tym czasie rozerwać, każdy tak jak potrafił. A ja muszę niańczyć tę hołotę, pomyślał profesor Duevall, skubiąc się za bujną brodę.
     Zamiast spędzać miło czas, mając obok siebie zimną puszkę piwa i gorącą, nastoletnią cipkę, muszę tkwić w tym pierdolniku i łykać gówno. Pies by to jebał, najlepsze trzy tygodnie przerwy wakacyjnej, będę tkwił w środku niczego; z jakąś klasą debili na głowie. Wszystko przez idiotyczny pomysł tych zasranych nastolatków, podrzucony przez ich jeszcze bardziej tępą wychowawczynię i interwencję dyrekcji. I oczywiście moje małe zdanie nie obchodzi nikogo, więc tutaj…
- Dojechaliśmy na miejsce, profesorku - wysapał grubas siedzący za kierownicą. Wielka łapa przetarła łysą czaszkę, zgarniając brudne krople potu. Na jego twarzy wyrosło coś, przypominającego uśmiech. Gdyby tylko nie ten wielki nos i dorodne cielsko. Teraz wyglądał jak dorodna świnia wytaplana w świeżym błocie. - Ale dalej nie zajadę, bo brama jest zamknięta. Ktoś musi się postarać i otworzyć ją. Sam pan rozumie, profesorku.
- I gdzie ma pan problem - wysyczał lodowatym głosem Duevall. - Otworzenie bramy to nie problem, nawet dla pana. I kolejny raz proszę, aby mnie w ten sposób nie nazywać. To żenujące i nie na miejscu.
- Nie ma sprawy, profesorku. Najmniejszego problemu w sumie nie ma. - Obleśny uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej, a pulchna twarz przypominała topiącą się plastelinę. - Ale odpowiadam za autokar i nie zostawię go samego. Później mógłbym mieć problemy. No, bo w końcu nie wiem, do czego zdolna jest pańska młodzież. - Na wielkim czole pojawiały się kolejne krople cuchnącego potu. -Więc średnie ma profesorek wyjście. Wjechać muszę i ktoś ma mi otworzyć bramę, rozumiemy się?
     Duevall zamknął oczy i ściągnął okulary, wkładając je do kieszeni marynarki. Każdego dnia trzeba wyglądać porządnie i elegancko, nawet, jeśli przebywa się w klimatyzowanym pomieszczeniu, a poza nim szaleje piekielny gorąc. Wyprasowane spodnie, stonowane kolory, przystrzyżona broda i odrobinę perfum. Co za gruby, pierdolony skurwiel, cuchnący jak cap na kilometr i dbający tylko o napchanie worka, którego dorobił się przez te wszystkie lata.
     Powieki rozchyliły się, a usta wygięły w grymasie obrzydzenia.
- Posłuchaj mnie ty obleśna, tłusta kurwo. Jeśli myślisz, że będziesz wydawał rozkazy, ustawiał wszystkich po kątach, albo zachowywał się jak pan i władca, to jesteś w wielkim *** błędzie - syczał stary nauczyciel. Jego stalowoszare oczy wbijały się w małe, czarne ślepia Wieprza. - Więc stul swój ryj i wbij do tego pustego łba, że rządzić będę ja. Ja, ja i tylko ja, a jeśli ktoś mnie nie posłucha to zgotuję mu piekło, o jakim nawet nie śnił. A ty przekonasz się o tym, jako pierwszy. Otworzę tę zasraną bramę, ale wylądujesz w jednym domku z największymi zasrańcami, jakich tu przywiozłeś. I na litość boską, zamknij tą mordę, bo odorem powaliłbyś wielbłąda. - Głos nauczyciela nie drgnął ani na chwilę. Lodowaty szept sączył się z jego ust, wgryzał w mózg i mroził kości. Młodość w piekle przekuła go w Alexa Duevall’a.
     Aaron Tirenb siedział w mocno zużytym fotelu kierowcy z rozdziawionymi ustami. Jego czarne oczka były szeroko rozwarte, a w kącikach warg zbierała się ślina. Perliła się identycznie jak pot, który obficie znaczył wielką i łysą czaszkę. Pojedyncza kropla zawisła na masywnym nosie. Odór, jaki z siebie wydalał był mieszaniną papierosowego dymu, taniego wina, kwaśnego smrodu spasionego mężczyzny, który od dawna nie oglądał prysznica i ociekających tłuszczem przekąsek dostępnych dla podróżujących w obskurnych, przydrożnych barach.
- Jak śmiesz mi grozić ty mała gnido!? Nazywać w ten sposób!? Masz pojęcie, kogo ja…
- W dupie mam, komu obciągałeś pod stołem, a komu wylizałeś dupsko by zostać kierowcą. Tutaj to ja jestem królem, panem i władcą, a ty będziesz miał tak przejebane jak jeszcze nigdy, w tym twoim gówno wartym życiu. A teraz - na twarzy Duevall’a pojawił się szeroki uśmiech, obnażający koniuszki zębów - pierdol się w tej puszce i nie pokazuj mi na oczy. Rzygać mi się chce, gdy widzę twoje sadło i ten świński pysk.
     Alex odwrócił się błyskawicznie i potrząsnął za ramie młodej kobiety, śpiącej na fotelu obok niego. Na jej ciało padały promienie słońca, a głowa spoczywała na ramieniu. Blond kosmyki, kręconych włosów zachodziły jej na twarz, psując wysiłki fryzjerki. Spod obcisłej bluzki wylewały się obfite piersi; Duevall pierwszy raz, od tygodnia, myślał trzeźwo. Od kiedy dowiedział się, że musi jechać, jako drugi opiekun, ponieważ pierwszy się rozchorował. Tak bardzo, że siedział z żoną nad wybrzeżem i… To Ci dopiero wychowawczyni, zaświtało mu w głowie. W sam raz by złapać ją i zacisnąć dłonie na tych…
- Emmm, o co chodzi - wymruczała opiekunka, próbując przekręcając się na drugi bok. - Kochanieńki, nie budź mnie jeszcze, dopiero, co udało mi się zasnąć.
- Obudź się - odparł Duevall, szukając w pamięci imienia najmłodszej wychowawczyni Nowej Szkoły. - Jesteśmy na miejscu Simone, a Ty spałaś ponad czternaście godzin. Simone wstawaj. - Mówiąc to, ciągle potrząsał ciałem młodej kobiety i myślał, jak można być tak słabym by faszerować się lekami. Nawet, kiedy cierpi się na chorobę lokomocyjną i trzeba spędzić w autokarze całą noc.
- Aaagh, gdzie jesteśmy? - Mruczała, przeciągając się w fotelu. - Alex, czemu się zatrzymaliśmy i co tu tak cuchnie? - Jej drobny nosek zmarszczył się sugestywnie.
- Jesteśmy na miejscu, więc popraw się, bo wyglądasz jak tania ladacznica, a nie jak nauczycielka. Obudź wszystkich i dopilnuj by wyszli z tej puszki, zabierając swoje rzeczy, kiedy wjedziecie na teren Obozu. - Stalowoszare oczy wpatrywały się w wielki biust, a przeszło sześćdziesięcio-siedmiu letni penis zaczął twardnieć. Szybkim ruchem złapał krawędź dekoltu i pociągnął do góry. Piersi zafalowały, a stary nauczyciel wiedział już doskonale, gdzie wieczorem wsadzi swojego fallusa. Simone Evans tylko ziewnęła, będąc wpół przytomną po przebudzeniu.  - O, widzisz? Tak jest o wiele lepiej. A teraz przepraszam moja droga, pójdę otworzyć bramę i porozmawiać z opiekunem tego miejsca. Zrobisz to, o co prosiłem?
- Spokojnie, za chwilę ich wszystkich pobudzę, o ile sami wcześniej nie wstaną. - Czarujący uśmiech, jaki nałożyła na twarz, jeszcze bardziej upodobniał ją do taniej, ulicznej kurwy.
     One wszystkie się tak uśmiechając, czekając na zapłatę i pragnąc usłyszeć dobra robota, lub jesteś wspaniała. Już ja ją nauczę błagać i patrzeć jak suka, skamleć o więcej i wypinać wysoko tyłek, sycił się Duevall. Kilka drinków, jedna magiczna tabletka od znajomego dilera, a rano nie będzie pamiętać niczego. 
     Alex, uśmiechając się szeroko, zerknął jeszcze przez ramię na Wieprza, który nie drgnął ani o milimetr. Szeroko otworzone usta, ślina skapująca z kącików warg, rozszerzone oczy i krople potu zalewające całą twarz; doskonale utuczona świnia, która nawet cuchnie jak jej siostry. Ciemne plamy na jasnej koszuli, pod pachami i pod trzecim lub czwartym podbródkiem, wyjątkowo go rozbawiły. Aaron Tirenb wygląda jak związany baleron wystawiony w upalny dzień na sprzedaż; błysnęły żółte zęby obnażone przez rozchylające się wargi.
- Niech pan będzie gotowy wjechać na plac, by nie tracić więcej czasu. Wystarczająco wiele go straciliśmy błądząc po tych lasach, a dzień zapowiada się cudownie. - Mówił wolno Duevall, a jego głos zamieniał się w podmuchy śnieżnej wichury. - No i nie będziemy iść spod bramy ze wszystkimi bagażami. Gdy autokar będzie zapakowany, a nasze rzeczy wypakowane, to proszę, aby poczekał pan na mnie jeszcze chwilę - dodał nauczyciel, przeszywając kierowcę spojrzeniem. - Kiedy załatwię wszystkie sprawy, to wrócę i dokończymy naszą miłą pogawędkę.
     Stary mężczyzna pchnął drzwi, które otworzyły się wśród stękań układu hydraulicznego i wyskoczył na zewnątrz, wprost w objęcia potwornego żaru. Fala gorąca niemal zwaliła go z nóg, powietrze było ciężkie i rozgrane, a każdy oddech podsycał ogień trawiący płuca. Potworna duchota i atmosfera ciężka jak ołów w kilka sekund odbierały siły i zasiewały w mózgu pragnienie ucieczki do cienia i chłodu. Uśmiech nie znikał z twarzy Alexa, gdy szedł dziarskim krokiem w stronę zaniedbanej bramy. Czarna broda z kilkoma siwymi pasmami falowała w rytm szybkich i płytkich oddechów starszego mężczyzny. Pomimo swego wieku zachował wigor młodości, bystry umysł, silny wzrok i penisa twardego jak skała. Kilka miesięcy spędzonych w równikowych dżunglach wystarczyło.
     A to dopiero południe, myślał Duevall, czując zimno nieśmiertelnika spoczywającego na piersi. Ciekawe jak ten zasrany Tirenb sobie tu poradzi, w tym pierdolonym piekarniku. Już ja urządzę tego spasionego wieprza razem z całą tą gównianą klasą. Będę patrzył na ich pot i łzy zza okna, rżnąc w dupsko moją nową blond sukę. No i jesteśmy w środku lasu, mając dziesiątki kilometrów do najbliższego miasteczka, oraz jezioro pod ręką.
     Smukła postać zatrzymała się przed zardzewiałą bramą, a pył oblepiał jej eleganckie buty. Czarna, dopasowana marynarka i zamszowe spodnie odmładzały Alexa o kilkanaście lat, a efekt dopełniało raptem parę zmarszczek dookoła jego oczu i ust. Dłonie zacisnęły się na prętach bramy, ramiona napięły i pchnęły z całych sił. Niekonserwowany metal zajęczał przeraźliwie, przenikając aż do kości, a niedbale wykonane skrzydło odskoczyło z łatwością. Nauczyciel odsunął na bok drugą część bramy, odgradzając drogę i posłał mściwe spojrzenie sylwetce Aarona Wieprza, która majaczyła za leciutko przyciemnioną szybą.
     Słońce wisiało na krystalicznie czystym niebie, znajdując się w zenicie. W zasięgu widnokręgu nie było widać choćby najmniejszej chmurki i nic nie zwiastowało tego, aby miały pojawić się szybko. Wszystkie prognozy pogody mówiły jasno, prosimy naszykować się na dwa tygodnie piekła na ziemi. Jedynie oklejały to pięknym papierem złożonym ze słów o niezapomnianych przygodach czy doskonałych warunkach na opalanie. Zasrani, przekupieni łgarze wciskający gówno z uśmiechem na ustach, rozmyślał Alex zmierzając w stronę placu, będącego centrum Obozu.
     Las, okupujący setki tysięcy hektarów, miał spuszczoną głowę, i pokutował na kolanach. Susza, która przywędrowała z czeluści piekieł, pokazywała wielokrotnie, co może zrobić z takim żywym chrustem, gdy tylko najdzie ją ochota na pokazanie kłów. Zwierzęta kryły się w swych norach i siedliskach, modląc się o najlżejszy powiew wiatru, kilka kropel deszczu, albo chmury, które przyniosłyby ze sobą chwilę ulgi. Ale upał i duchota wcale nie były najgorsze, bo niemal absolutna cisza wisząca nad Obozem była porażająca.
     Las nie szumiał, wiatr nie zawodził, a ptaki nie śpiewały. Nic, jak gdyby mistyczna siła wyssała wszelkie dźwięki, tworząc pustą bańkę. Do Alexa nigdy nie przemawiała rozkosz, która miałby pojawiać się w miejscach pozbawionych cywilizacji; przebywanie na łonie natury traktował, jako konieczność. Ale cisza dźwięcząca mu w uszach, sztywny penis i rosnące poczucie władzy nad tymi gówniarzami dodawało mu sił i podniecało. Oh jak słodko będzie słyszeć zawodzenia tej cipy, gdy wkoło wszystko będzie milczeć.
     Owalny plac, na który wszedł Duevall, był w części wysypany żwirem, a pod nim znajdowała się ubita ziemia. Po jego prawej stronie stało kilka domków, zbudowanych z bali, w niewielkich odstępach od siebie. Dzięki temu cała lewa strona była wolna od zabudowań i pozwalała bez przeszkód podziwiać jezioro, które było jedynym atutem tego miejsca. I chyba tylko ono było zadowolone z tej popierdolonej pogody, pomyślał stary nauczyciel, widząc jak mieni się i skrzy. Spokojna, ciemna tafla, większa od kilku boisk piłkarskich zapraszała w swe chłodne objęcia, mamiąc wizją rozkoszy i ulgi od piekielnej pogody.
     Jeśli oczywiście ktoś pragnie spędzać swój czas, w miejscu bez żadnego zasięgu, szczątkową elektrycznością, w środku lasów ciągnących się na dziesiątki kilometrów we wszystkie strony wraz ze zgrają niewychowanych i wiecznie niezadowolonych małych skurwysynów, kołatało się w głowie Alexowi. Żadnej cywilizacji, żadnych odwiedzin stęsknionych rodziców, żadnych eskapad, bo i dokąd mieliby uciekać? Dwie skrzynki wódki, kilkanaście opakowań prezerwatyw, tabletki od dilera i jeden z najnowszych modeli Canona, a na twarzy Duevalla, w gąszczu niemal ciągle czarnej brody, wykwitł pierwszy szczery uśmiech od dawna.
     Jedyną rzeczą, jaka nie pasowała do tego miejsca i która przykuwała bystry wzrok podstarzałego mężczyzny, był czarny mercedes. Stał na drugim końcu placu, pomiędzy ostatnim domkiem a dróżką, mającą kilkanaście metrów i prowadzącą do największej chaty. Pewnie jadalnia, magazyn i może jeszcze ta chłodnia, o której wspomina broszura, zastanowił się na chwilę Alex.
- Witam pana serdecznie - usłyszał piskliwy głos, gdy pokonał całą drogę.  Niski i niemal całkowicie łysy jegomość wyskoczył z mercedesa, a zanim drzwi się zamknęły, dało się usłyszeć największy hit tegorocznego lata tryskający z głośników. - Cieszę się, że dotarliście tu tak szybko i bez najmniejszych kłopotów. Co, jak co, ale to miejsce wydaje się być na krańcu świata. - Zarechotał z własnego dowcipu. Po chwili przywdział obrzydliwy uśmiech i wyciągnął dłoń. - Gregory Kirnelb jestem właścicielem tego ślicznego miejsca.
- Miło mi poznać - burknął nauczyciel, ściskając wyciągniętą w jego stronę prawicę. - Alex Duevall i faktycznie, nie mieliśmy żadnych problemów po drodze. A co do tego miejsca, to rzeczywiście robi wrażenie, mimo tego, że jest strasznym odludziem. - Sztuczny uśmiech nie znikał z brodatej twarzy, od początku rozmowy. - Z tego, co mi wiadomo, do najbliższego miasteczka jest przeszło osiemdziesiąt kilometrów przez gęste lasy. Tylko szaleniec próbowałby wracać stąd na piechotę, nawet, jeśli posiadałby mapę i kompas. No, ale na pewno ma pan jeszcze wiele do zrobienia, a my długą drogę za sobą, więc nie chce zabierać więcej czasu niż to konieczne. Może dostanę przyspieszoną wersję zapoznawczą o Obozie i klucze do wszystkiego, co się tu znajduje? - Bystre oczy ciągle lustrowały okolicę, ucząc się jej na pamięć. Sześć lat w wojsku nigdy nie poszło na marne. - Mam już tylko ochotę na odpoczynek. - Kolejny fałszywy uśmiech i błysk oczu. Pierw się umyję, schowam rzeczy i opróżnię piersiówkę. Ustawię tych zasrańców do pionu i rozpędzę we wszystkie strony. Albo zrobię wszystkim pamiątkowe zdjęcie, albo każdemu z osobna. Jeśli pamięć mnie nie myli to są tu te bliźniaczki z długimi nogami i kilka innych okazów…
- Ależ oczywiście, proszę oto one. - Korpulentny biznesmen wyciągnął dłoń z wielkim pękiem kluczy w stronę Alexa. - Do każdego zamka są po dwa klucze, tak, aby opiekunowie mogli interweniować. No i na wszelki wypadek, gdyby dzieciaki zgubiły swój. W pańskim domku jest też mały sejf, z jeszcze jednym kompletem, ale to już na najczarniejszą godzinę. No i opiekunowie na pewno mają rzeczy, które nie mogą wpaść w niepowołane ręce.
- Cudownie się składa - zamruczał Alex, mrużąc oczy i uśmiechając się szeroko. Przynajmniej część rzeczy ma już swoje miejsce. - Tym dzieciakom z Nowej Szkoły nie można nigdy ufać. Ta dzisiejsza młodzież jest potwornie rozbestwiona i niewychowana. A to, co trzeba z nimi przejść, nie jest już na moje lata. Zbyt często brakuje mi sił i cierpliwości - łgał Duevall. - Powinienem wiedzieć o czymś jeszcze? Zawsze warto być przygotowanym na niespodzianki, zwłaszcza, gdy pomoc z zewnątrz jest prawie nieosiągalna. - Boże, zabrałem za sobą za mało wódki i prezerwatyw, uświadomił sobie nauczyciel. Ja tu zarucham na śmierć tą blond cipkę. Może jeszcze jakaś młodsza suczka wpadnie w moje ręce, a po tych tabletkach, będzie rżnąć się całą noc i nad ranem nic nie pamiętać. Diler mówił, że to są te sławne pigułki gwałtu, ale kto by dawał wiarę takim zasrańcom jak on.
- Doskonale pana rozumiem, czas nie oszczędza nikogo. Ale tak między nami Alex, to nie wyglądasz na zmęczonego życiem. Mam nadzieję, że mogę mówić ci po imieniu. - Tandetnie puszczone oczko i kolejny sztuczny rechot. - Piwnica jest tylko w jednym z domków, tym z sejfem, który będzie dla opiekunów. Ale nie licz na wiele, jest niewielka. W magazynie, podłączonym do stołówki i kuchni, jest sporo konserw, makaronu, ryżu i innych takich, a w szopie trochę narzędzi. Chłodnia jest zaopatrzona specjalnie na wasz przyjazd, łódki są sprawne, a łazienki wysprzątane. - Owalna twarz pokryła się siecią zmarszczek, gdy zużyty biurokracją i wiecznym kombinowaniem mózg, pracował na najwyższych obrotach. - Są dwie bramy w ogrodzeniu i jedną już pan poznał. Druga jest na końcu tej ścieżki między domkami - machnął niedbale ręką w stronę zabudowań. - Prowadzi do łazienek i lasu. Poza tym ogrodzenie jest słabej jakości, ale szczelne, a pogoda na najbliższe dziesięć dni ma być idealna. Poza tym, to chyba niczym nowym pana nie zaskoczę
- Tyle chyba wystarczy na początek - skwitował Alex. - Z resztą będziemy zapoznawać się na bieżąco no i zawsze mam do pana telefon. Jeszcze raz dziękuję za przywitanie, klucze i polecenie tego miejsca.
- Nie ma za co. Na terenie Obozu nie ma zasięgu, chyba że posiadasz telefon satelitarny. - Na niemal łysej głowie pojawiły się pierwsze oznaki przebywania na czterdziestostopniowym upale. - Jeśli pójdzie pan do lasu, to po przejściu około kilometra na północ, znajdzie pan polanę z amboną. Stamtąd dzwonić można bez problemu jak na te warunki. Albo można się cofnąć kilka kilometrów drogą, którą przyjechaliście.
- Dobrze wiedzieć. Właśnie zaoszczędził mi pan kilku godzin główkowania, albo stresu i przymusowego powrotu na łono cywilizacji. Jeszcze raz dziękuję i nie będę zatrzymywał pana dłużej.
     Kolejna paskudna wymiana uprzejmości i uśmiechów, krótki uścisk dłoni, podrzucanie wielkiego pęku kluczy i śledzenie wzrokiem czarnego mercedesa, który minął autokar na skraju placu. Potem ledwo słyszalny dźwięk sportowego silnika, który wchodził na wyższe obroty i znacznie głośniejszy syk starej hydrauliki. A gdy kłęby kurzu opadły, starszy nauczyciel zauważył pierwszych nastolatków wyłaniających się ze stalowej puszki, która w kilka chwil zmieni się w piec. Nawet Wieprz wystawił swój obleśny łeb, aby ocenić sytuacje, w której przyjdzie mu spędzić najbliższe trzy tygodnie.
     Pies ich wszystkich jebał, myślał wesoło Alex Duevall, bawiąc się kluczami i uśmiechając się w gąszczu zadbanej brody. Już ja zadbam o to by cipka Evans ociekała, a cycki pieściły twarz. No i zdjęcia tych młodych suczek też będą podkładem do dobrej zabawy. Może nawet i one poczują, jak mój kutas rozpycha ich szparki. Teraz tylko muszę ustawić tych młodych skurwysynów do pionu i istnieje cień szansy na pożyteczną zabawę. Zobaczymy, zobaczymy…
     Ciasne bokserki ukrywały silną erekcję, ale nie lubieżny uśmiech odsłaniający koniuszki zębów, pożółkłych od nadmiaru kawy i papierosów. Słońce wisiało nad głowami trzydziestu pięciu osób, ostatnie chwile upiornej ciszy wgryzały się w uszy, a potworny upał nie dawał nikomu odetchnąć. Czas zacząć wakacje.
2  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Przepowiednia Szafiru : 09 Lutego 2012, 11:03:34
Przebrnąłem przez pierwszą część, druga może niedługo dołączy...

Brak akapitów - zło wcielone przy pracy o takim gabarycie ! Czytanie tego przypominało próby zachlastania się mydełkiem FA...

Poza tym, nie ma żadnych innych "błędów kardynalnych" ;)
Opisy mogłyby być bardziej podrasowane, a akcja bardziej spójna. Wszędzie masz powtórzenia, a szkoda bo da się tego uniknąć.
Fabuła ma w sobie jakąś przyszłość, ale z kolei jest niemrawo poprowadzona...
Dialogi są naiwne, a takiego intra nie lubię :P Wolę, gdy te informacje wypływają bezpośrednio z tekstu, a nie notki autora ^^

Także potencjał jest, więc do boju !

Up: o części II.

Nie ma akapitów - awwwww... Musisz to koniecznie zmienić.
Trochę naiwnych i naciąganych dialogów podczas uczty, a walka (czyli chyba główny punkt tej części) jest jakaś taka... niedorobiona ? Mało plastycznie opisana i szarpana ;)
3  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: "Stalker - Rewolucja" : 09 Lutego 2012, 10:37:56
Odpowiedź Psychola jest prawie tak samo długa jak Twoje dzieło  :huh:

A w nim leży w sumie wszystko (poza koncepcją, bo ta się jako tako trzyma). Opisów nie ma, akcja jest naiwna i kiepsko poprowadzona, sceny batalistyczne to dno, a dialogi wołają o pomstę do nieba ;)

Popracuj nad tym wszystkim, a może coś z tego (Ciebie) wyjdzie ^^
4  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Jack i latarnia morska : 08 Lutego 2012, 18:54:06
Hymm można na to patrzeć jak szlachetne pamiętniki z "Jeja.pl", ale coś tu nie gra... Tak jakby wykonanie  ;>
Części są za krótkie i nie ma tu opisów wydarzeń, które bawią lepiej niż dialogi. To wszystko jest jakieś niespójne i pogmatwane, stylistycznie leży. No i nie mieszaj uniwersów, chyba, że da się to jakoś logicznie wytłumaczyć ;) (Ja nie wiem, czy to się toczy w naszych czasach, w HoMMie, czy jeszcze czym innym ;)).

5  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Wybraniec Ładu : 08 Lutego 2012, 18:41:39
Lubię się czepiać, więc nie bierz tego do siebie ;)

Poza warsztatem, który wymaga szlifu (powtórzenia, czasem kiepskie zdania, albo źle dobrane słowa i... brak akapitów - toż to zbrodnia!), tekst ma jeszcze jedną rzecz, która przeszkadza mi w delektowaniu się nim (takie moje subiektywne zdanie) - jest naiwny.

Widziałbym to wszystko, ale odwrotnie ;)
Oto mamy dobrych nekromantów, którzy chcą łączyć się ze Srebrnymi Miastami i bratać jak gdyby nigdy nic... Jakoś mi się to nie widzi ;)
Niektóre momenty, są też strasznie naciągane i w mojej opinii kiepskie. A na koniec... hymm... szkoda, że mimo ilości tekstu, nie wywołuje on u mnie żadnych emocji (poza zdziwieniem ;))

Ale nie ma tak, że są tylko błędy ;p
Umiesz napisać coś dłuższego, co ma sens (poza tym, że jest naiwne ;p) wraz z nogami i rękoma - a to dużo znaczy. Masz u siebie również wszystko, co najważniejsze w dłuższych pracach: dialogi, opisy i sceny walki ;)
6  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 08 Lutego 2012, 18:21:20
I znów coś tylko dla was, ale jakoś odzew zerowy  :huh:
Szkoda, bo z pustym echem ciężko porozmawiać...
(Poprzednie teksty zostały delikatnie poprawione)

Boska szala

     Pustynny piach szczypał w oczy i wnikał pod wszystkie warstwy munduru i ubrań, by drapać bezbronną skórę. Sierżant Maxwell leżał na czubku wydmy i spoglądał przez lornetkę na pobliską wioskę. Słońce niemiłosiernie prażyło, a temperatura stale rosła; mimo przekroczenia granic słowa żar. Kilkudziesięciu tubylców, może partyzantów, kręciło się niemrawo, pomiędzy prymitywnymi zabudowaniami, a rozkazy były proste…
- Kapralu, won do załogi każ strzelać - mruknął Maxwell, nie odrywając oczu od lornetki. - Niech chłopcy rozerwą tych brudasów…
- Tak jest, sierżancie - odparł wątły podoficer.
     Poprawił mundur i zsunął się kilkanaście metrów w dół, wzbijając piach i kurz, a potem pognał do reszty oddziału. Sprzęt był rozstawiony od ponad godziny, a lufy moździerzy zerkały na swą bezbronną ofiarę. Dwa tuziny żołnierzy czekało na rozkaz, by pustynne piekło przeobraziło się we wnętrza piekielnych kotłów…
- Ognia - polecił kapral, docierając do pozostawionego wcześniej oddziału. - Zrównać to gówno z ziemią… piachem. Niech te skurwiele płonął i zdychają.
- Tak jest! - odkrzyknęła chórem grupa mężczyzn.
     Wszyscy rzucili się do pracy; część do broni, a inni do skrzyń wyładowanych amunicją. Sprawna amerykańska maszyna z trybikami obracającymi się, zaczepiającymi inne i napędzającymi świat. Piękny sen każdego wodza, zostawionego na pastwę obcych bogów…
- Skopiemy tym brudasom dupska! - krzyknął szeregowy Russ, wkładając pierwsze pociski do lufy. - Za drużynę VII z przeszłego tygodnia!
- O tak, ta banda ciemnych skurwysynów dostanie za swoje - syknął inny żołnierz.
- Nawet nie znaleźliśmy ciał naszych… pewnie je spalili w piecach i rozsypali po pustyni. Albo zżarli - podjął Hibbson, poprawiając kamizelkę. - To tylko banda islamskich złamasów, których zaraz nawrócimy. - Skończywszy mówić, roześmiał się nerwowo.
- Dokładnie Hiob, dokładnie - powiedział z uśmiechem kapral. - Ześlemy im boską mannę! Gotowi!?
- Tak jest panie kapralu! - odkrzyknęli radośnie mężczyźni w burozielonych mundurach, z uśmiechami zdobiącymi zarośnięte twarze i oczami wbitymi w ciemne lufy. - Gotowi głosić bożą wolę!
- Więc ognia! Zmieść ich, wybić i wystrzelać! Chcę słyszeć ich jęki i płacz, widzieć flaki tryskające z brzuchów i krew pieniącą się w ustach! Ognia drużyno IV!
     I dwa tuziny żołnierzy wypełniło polecenie przełożonego. Huk wystrzałów rozciął ciszę, a kłęby piachu wzbiły się w powietrze. Gromy wylatywały w niebo, by spaść i głosić przeznaczenie. Raz za razem, ziemia dygotała w konwulsji…
     Pierwszy wybuch zabrzmiał jak początek znakomitego koncertu, a zaraz dołączyły kolejne. Płomienie i kłęby dymu wytrysnęły w powietrze, a głosy wyrzynanej ludności poniosły się echem po martwej pustyni.
     Po minucie kapral dał znak ręką, do przerwania i gdy ucichły ostatnie wybuchy, uśmiechną się jeszcze szerzej.
- Myślę, że to wystarczy. Za broń i do wioski. Znaleźć żywych, dobić resztę - polecał oddziałowi, swym pewnym głosem podoficer.
     Sam skierował się na wydmę, gdzie leżał Maxwell, który obserwował cały spektakl. Należało się im, pomyślał, pokonując kolejne metry. Za poprzedni patrol, wycięty w pień w kurewskiej zasadzce. Dwa wozy w płomieniach... Pierdoleni partyzanci…
- Ładnie się spisaliście - burknął sierżant, wstając i otrzepując ubranie. - Cudownie. Wioska nie istnieje, sam zobacz - dodał, pokazując palcem w jej kierunku.
     Przez dym i pył widać było tylko ogień trawiący kolejne domostwa. Jazgot ludzi był tu jeszcze donośniejszy… i piękniejszy…
- Nasi chłopcy już tam idą? - zaczął sierżant.
- Tak.
- Doskonale. Idź z nimi, a ja zamelduję bazie - powiedział po namyśle Maxwell.
     Gdy kapral wmieszał się w szereg postaci, krótkofalówka złapała zasięg i połączyła się z odległą centralą. Z malutkiego głośniczka dobiegał przytłumiony i skrzypiący głos, ale dało się zrozumieć co drugie słowo, więc nie było tak źle.
- Tu sierżant Maxwell z drużyny IV. Melduję, że znaleźliśmy wrogą osadę, w której prawdopodobnie kryli się partyzanci. Ostrzelaliśmy ją, a teraz oddział idzie ją przeczesać. Powtarzam… Melduję ostrzelanie wioski w sektorze Gamma. - powiedział głośno.
- Ostrzelaliście już wioskę? - dobiegło z drugiej strony.
- Tak.
- To źle… - usłyszał sierżant po chwili. - Wywiad się pomylił. To była zwykła wioska.
- Zrozumiałem. Wysterylizować obszar?
- Tak. Wybić wszystkich, spalić domy i przysypać piachem.
- Zrozumiałem i przyjąłem - burknął Maxwell. - A wiecie już coś o drużynie VII?
- Tak. Wywiad w końcu ruszył dupy. Ciała były nieopodal miejsca zasadzki, w wiosce. Zostały wsadzone do podłużnych, drewnianych skrzyń i leżały w jednej z piwnic. Chłopcy  mieli na sobie to, w czym zginęli, bez broni i reszty sprzętu. Osada już została spacyfikowana…
- A to dopiero pierdoleni barbarzyńcy… - powiedział cicho sierżant Maxwell, zamykając oczy…
7  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 14 Stycznia 2012, 12:16:03
Raj utracony

     Kochany Aniołku… Nocne niebo jest tak oszałamiająco piękne…
     Te roziskrzone gwiazdy, nieśmiało mrugające z zakamarków kosmosu są jak drogowskazy do nieba. Setki, tysiące, miliony bladych punktów pokrywają granatową płachtę i przypominają rozsypane drobinki szkła. Zadzierając głowę do góry, wystarczy tylko wyciągnąć dłoń i chwytać je, zbierać, bawić się nimi. Wszystkie tak blisko… Żadna siła nie może rozerwać czystego piękna... Któż mógłby je poukładać, jak nie szaleniec utopiony w swych marzeniach… sam Bóg byłby za mały…
     Zobacz jakie to wszystko jest cudowne…
     Nawet księżycowa tarcza pasuje do tej układanki, jak ostatni klocek. Srebrno-złoty dysk pojawia się i znika, idąc po swej nitce; codziennie tą samą drogą, wytyczoną przed wiekami. Sunie po nieboskłonie jak majestatyczny statek, wabiąc na swój pokład, a jego aura spływała na ziemię i wypełniała noc poświatą innego świata. Jest czymś tak pięknym i porażającym, że oddech zamiera w piersi …
     Proszę… Proszę cię…
     A te wszystkie ścieżki prowadzące za miasto, przez parki, łąki i pola, do odległych wzniesień oraz lasu majaczącego zaraz za nimi… Kwintesencja ciszy i spokoju, bez miejskiego jazgotu, tłoku, smrodu i wszędobylskiego brudu. Nie ma tu żadnych ludzi, zdolnych zniszczyć ten mały magiczny zakątek. Twoje schronienie będzie wiecznie piękne…     
     Schludne parki, z przystrzyżonymi krzewami i młodymi drzewkami. Morza kwiatów ciągnące się po horyzont. Oceany żółtego zboża, łodyg uginających się pod nabrzmiałymi kłosami. Niewielkie wzniesienia obsypane soczystą trawą, a zaraz za nimi prawdziwy las, rosnący bez wkładu ludzkiej ręki…
     Kochanie, jeszcze chwilę… zaraz skończę… proszę…
     Noc niczego tu nie burzy... nawet troszkę. Jej urok, piękno i majestatyczna potęga przesycają każdą sekundę i tworzą obraz mistrza.
     Park zmienia się w mroczne dróżki, skąpane w blasku ogromnego księżycowego oka, gdzie każdy szmer i szelest był krzykiem szalonej wyobraźni. Łąki w prawdziwe, bezkresne równiny, gdzie hulał wiatr, a nocny okręt rzuca długie snopy światła. Pola w szemrzące morza i oceany, które falowały niczym dotyk pierś rozpalonej kochanki. Niewielkie wzniesienia zmieniły się w wydmy, usypane z piachu, a las…
     Czemu płaczesz… przecież sama tego pragnęłaś… spojrzeniem… myślą…
     Noc dodaje uroku… kosmicznej aury. W dzień ten spokojny widok wygląda jak krajobraz wycięty z bajki. Piękno samo w sobie jest jednakie dla wszystkich; jest dookoła nas, a szukają go tylko ślepcy. Biedni ludzie nie umieją patrzeć… kochać… płakać. A jest tyle do zobaczenia… migoczące gwiazdy, okręt tnący chmury… Świat jest rajem, do którego trzeba dopasować okulary…
     Nie płacz już Aniołku… mój Skarbie… to nic… takie małe nic… naprawdę… będzie ci teraz dobrze… jak w niebie… było Ci dobrze… tak bardzo… płakałaś… czemu…
     Musiałem, wiesz… wiesz, prawda… to było silniejsze niż ty… niż ja… moje okulary… proszę… Królewno… nikt się nie dowie, obiecuję… masz moje słowo… to będzie nasza tajemnica… wieczna…
     Czemu krzyczałaś… tak bardzo…
     Proszę… przestań… już nie mogę… huczy mi w głowie… musiałem… wiesz… będzie ci dobrze… było…
     To nasz sekret… film, który widzieliśmy tylko my… i nikt więcej go nie ujrzy… dar… nasz czas…
     Dam ci statek trący o pokruszone szkło, tylko wyjdź z mej głowy… sumienia… serca…
     Nasze ciała były jednym… choć przez chwilę… a Ty wiłaś się… i jęczałaś… i krzyczałaś… i płakałaś… Moja mała, kochana Królewno…
     A te białe lilie będą drogowskazem do Twojego nieba… tak wysoko i głęboko…
     Kochanie…
8  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 23 Października 2011, 22:13:33
Ty Turku przebrzydły :D
Jak śmiesz powstawać wobec swojego pana ! Won świnie pasać, a nie mi tu lud podburzasz !

A tak z innej beczki, to jeśli będziesz się mieścił (i ktokolwiek inny) w ramach szort/a/u/ów to proszę bardzo, możecie tu wstawiać swoje teksty.
9  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 23 Października 2011, 22:07:03
Dziękuję  :)

Duetu  ;> A co dokładnie masz na myśli ?
10  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 08 Października 2011, 13:09:36
Posmak nieba

     Kuchenny blat lśnił w ostrym świetle halogenów; wypolerowana tafla odbijała ich promienie, które niemiłosiernie kuły w oczy. Młody mężczyzna stał w rozkroku, z głową zawieszoną nad zlewem. Rozłożone na blacie dłonie próbowały bezskutecznie go utrzymać. Kołysanie nie ustawało; cały świat wirował i pędził. Plamy nachodziły na siebie, rozmywały się i kształtowały na nowo…
- Jack! Jack! - usłyszał.
     Mój boże, pomyślał, to gorsze niż rollercoaster w… Jego żołądek gwałtownie się skurczył, a struga wymiocin trafiła do zlewu. Ostatkiem sił odkręcił wodę i runął na posadzkę.
- Jack! Jack!
- Moja głowa - wyjęczał, kuląc się na posadzce. - Zabierzcie to ode mnie…
     Zaczął niemrawo pełznąć przez kuchnię, w kierunku przeciwległej ściany. Przed oczyma wirował mu kalejdoskop świata.
     Tak daleko…
      Znalazł się u stóp rzędu szafek; chwycił za blat i spróbował podnieść. Ręce nie znalazły oparcia, ześlizgnęły się po śliskiej powierzchni, a Jack wyrżnął brodą w zaokrąglony kant i runął na plecy. Kolejna konwulsja zatargała jego ciałem, a świeże wymiociny, umorusane we krwi, trysnęły na podłogę.
     Ryki z sąsiednich pokoi przyprawiały go o mdłości, w głowie biły mu wszystkie dzwony, a echo niosło się i niosło. Jego żołądek przypominał wyżymaną gąbkę, która musiała zostać wykręcona do sucha…
      Białe niebo… Na samym szczycie świata…
- Dalej Jack, dalej! Już niedługo zatańczymy! Wszyscy razem!
     Spróbował raz jeszcze; podźwignął się na nogi i zwalił na blat. Wyciągnął drżącą ręką w górę i szarpnął za drzwiczki od szafki. Na szerokiej półce stały rzędy opakowań, pojemników i saszetek. Na upiornie bladej twarzy zatańczył wątły uśmieszek; chwycił za deskę i wyrwał ją, a wszystko co na niej było, runęło na posadzkę w ślad za młodym mężczyzną.
     Niemoc odebrała mu władzę nad ciałem. Leżał i dziko wierzgał na boki, jak w obłąkanym tańcu. Czuł tylko…
     Tabletki… Białe zbawienie i bilet do nieba…
     Zaczął pełznąć i przeczesywać pobojowisko. Wszystkie pudełka i opakowania były identyczne, napisy przemieniły się w chore węże i pędy roślin, wijące się wszędzie…
     Żołądek chciał kolejnej przerwy… łaknął jej całym sobą, a nagroda miała palić w gardle i ustach…     
     Zwalił się na bok i zobaczył przed twarzą plastikowy kubeczek. Złapał go, szaleńczo miotającą się dłonią i zerwał zakrętkę. Przełykał i przełykał, a szczęście napełniało jego duszę…     
     W głowie ryknął mu szyderczy śmiech… przewiercał się przez niego, zgniatał, miażdżył, łamał…
- Ahhhhh! - skamlał na posadzce, a z ust skapywały mu ślina.
- Jack, spójrz na mnie - powiedziała postać w drzwiach - Chodź ze mną, a coś ci pokażę. Spodoba Ci się…
    Miała długie, ciemne włosy i cudowny uśmiech. W jej pięknych oczach błyszczało niebo…
- Chodź Jack, chodź... - mówiła cicho.
- Dobrze - wyjąkał.
     Spróbował wstać, ale nogi nie mogły go utrzymać. Spróbował jeszcze raz i jeszcze... aż ból emanował ze wszystkich zakamarków jego ciała. Zataczając się na boki i przytrzymując czego mógł, stał; zgarbiony, porzucony i chory…
- Chodź moje kochanie... Pokażę ci świat, o jakim nawet nie śniłeś. - mówiła, ciągle się uśmiechając.
     Odwróciła się i raźnym krokiem ruszyła przez korytarz, do pokoju na jego końcu. Jack ruszył za nią. Potykając się, przewracając, obijając o meble, a na końcu pełznąc. Musiał iść do przodu, do końca, do bramy, za aniołem, do nieba…
     Wreszcie udało mu się przekroczyć próg. Na środku sali stało czerwone łoże, a po jego bokach….
     Była tam i ona, piękna i słodka... całkiem naga... otoczona dziesiątkami mężczyzn...

- Co? - jęknął Jack, a po jego twarzy spływały łzy, rozdzierające skórę na strzępy.
- Jesteś taki kochany, taki słodki, mój głuptasku... - wymruczała, uginając się pod setkami dłoni - Byłeś niewinny jak cukiereczek…
- Za co… za co… - bełkotał, leżąc na miękkim dywanie i widząc swoje niebo…
     Moja głowa... Nie chce... Boże, jak ja nie chce...
     Łzy były czerwone… jak strumienie tryskające z jego nosa…
     Stał przed obliczem Boga… w raju swoich marzeń i snów…
     A smak zbawienia napełniał jego duszę…

     
   
11  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 16 Lipca 2011, 22:58:55
Aplauz może i krótki (ile można się zachwycać tekstem na półtorej strony...), ale za to daje możliwość zabawy językiem, słowem i konwencją... A to już coś.
No, przynajmniej dopóty ma się pomysł, który się "sprzeda".
12  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Odp: Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 16 Lipca 2011, 22:39:00
Niestety, cały zamysł tego jest taki, że to tekst do 5 tysięcy znaków, który musi posiadać zamkniętą fabułę, która nie jest wyrwana z kosmosu; czyli ma ręce i nogi...
Kontynuacji być nie może, za to takich tekstów można machnąć całkiem sporo (taki plus i minus zarazem).
Nazywa się to podobno szort (głupia nazwa, nie ?), stąd i nazwa tematu.
Dziękuję i pozdrawiam ;-)
13  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Szorty - Czorty - Czyli wszystko co ma mniej, niż 5 tysięcy krzaczków. : 16 Lipca 2011, 21:22:01
Tafla życia

     Szedł zatłoczoną ulicą, patrząc tępo przed siebie. Mijały go dziesiątki osób, pochłoniętych swoimi sprawami. Praca, dom, dzieci, żona, kochanka; wyliczał w myślach kolejne przykłady. Wszyscy żyją w swych małych światach, nie widząc niczego poza rozmazanym horyzontem. Czysty i piękny American Dream…
     Nie zwracał najmniejszej uwagi na krzykliwe billboardy, zachęcające do marnowania czasu i pieniędzy, reklamujące najnowsze towary czy krzyki mody. Magia nowego, lepszego, świata była powalająca i wszechobecna; była też zlepkiem kłamstw i obłudy, ale czy dzisiaj to jeszcze ważne…
     Kobiety leżące na bruku, obok kulawych i ślepych mężczyzn, żebrały o grosz na jedzenie dla swych bezbronnych dzieci. Wszędzie było ich pełno; porzuconych ogniw cywilizowanej ewolucji. Bez szans na przyszłość, trwali w chorej egzystencji; świat kręcił się tuż obok, a oni byli za daleko. Biedni i stłamszeni… wieczny satelita planety Ziemia…
     Kiedy przechadzał się tędy poprzednich dni, przypadła mu do gustu jedna z kawiarni. Stała przy skrzyżowaniu dwóch największych ulic tej dzielnicy, ale panował w niej względny spokój. Pewnie dlatego, że mieściła się na parterze jednego z najdroższych hoteli w mieście, a rozmiarem dorównywała supermarketom.         
     W pamięci zapadł mu obraz małego dzieciaka z matką. Malec zgubił swojego misia i zanosił się histerycznym płaczem, a kobieta nie mogła go uspokoić. Przestał dopiero, gdy znów przytulił swego ukochanego przyjaciela, oddanego przez obcego. Mężczyzna uśmiechnął się do wspomnień; to szczęście małego chłopca malujące się na jego twarzy....     
     Szkoda… Była jedną z dziewcząt, którą opuściła miłość życia, zostawiając prezent niespodziankę pod poduszką…
     Zupełnie jak morskie fale… przypływają i odpływają, czego chcieć więcej… Wszak morza nie kochają tylko ci, co nie umieją pływać…
     Przeszedł przez ogromne skrzyżowanie i dostrzegł dziewczynę z kilkoma paskami materiału na sobie; najmodniejszym ubraniem wszystkich cnót. Wsiadała do najnowszego mercedesa z przyciemnianymi szybami. Jej jaskrawo pomarańczowe włosy mignęły mu przed oczyma, a potem jej świat utonął w cieniach czerni. Samochód ruszył z piskiem opon, tylko po to, by utknąć w gigantycznym korku.
     Weekend, pomyślał mężczyzna, poprawiając krawat. Każdy, kto tylko może, ucieka z miasta, aby wypocząć od hałasu, zgiełku i ludzi; oczywiście wszyscy w tym samym czasie.
     Ale oto i kawiarnia, z przytulnym i rozświetlonym wnętrzem. Zapraszała i wskazywała drogę, jak latarnia podczas sztormu. Choć tylko tym, których było stać na ten niebiański drogowskaz.
     Przeszedł przez obrotowe drzwi i znalazł się w środku. Koniec z wysysającymi ciepło podmuchami wiatru i gwarem ulicy; z cudownym światem Nowego Lądu…
     Mężczyzna rozejrzał się po wielkiej sali i westchnął w duchu. Wszystkie stoliki były zajęte, lub zarezerwowane. Trudno, kolejki nie są olbrzymie i może kupię coś do picia. Po krótkiej chwili spoglądania w głąb sali, ruszył w stronę długiego rzędu kas, ale w połowie drogi musiał się zatrzymać. Mały chłopiec, którego wczoraj poznał, dopadł do niego w kilku susach, a zaraz za nim szła jego matka.
- Jesce ras diekuje - wyseplenił z szerokim uśmiechem. - Teddy strasnie się bał, ale jus mu dobse. Diekuje…
- John, co ci mówiłam - zaczęła kobieta. - Nie wolno zaczepiać dorosłych. O! To pan. - powiedziała, podnosząc głowę i uśmiechając się ciepło. Już wiem po kim malec to ma, pomyślał mężczyzna. - Znów się spotykamy i to w tym samym miejscu. Dalej się pan nie chce skusić na wspólny wieczór? 
- Nie, dziękuję - odparł spokojnie. - Stronię od towarzystwa.
- Wielka szkoda - mruknęła spuszczając wzrok.
- Raczej nie… Miała pani udany dzień?
- Tak. Można tak powiedzieć.
- To dobrze, bardzo dobrze…
     Mężczyzna posłał uśmiech małemu chłopcu i raz jeszcze ułożył ubranie. Musi w końcu wyglądać porządnie; pogrzeb, wesele, czy nieplanowane spotkanie w kawiarni, garnitur musi być nienaganny…
     W brązowych oczach kobiety odbiła się frontowa szyba, odgradzająca lokal od reszty świata; była tak krucha…
     Pękła?
     Tysiące okruchów wystrzeliło w powietrze, mknąc przez ulicę i chodnik. Powietrze świszczało i niosło ze sobą ludzkie skamlenie i płacz, aż po szczyty wieżowców. Wycie syren odbijało się echem w szklanych alejach, a świat palił się i walił…
     Życie jest jak tafla szkła; kruche i delikatne…
     Uderz, a pęknie…
     Rozsypie się w malutkich kawałkach…
     Nie, jeszcze nie. Za wcześnie. Nacisnął kciukiem guzik wmontowany w rączkę walizki.
     Czy zdążył krzyknąć? Nie pamiętał…
     Dopiero teraz świat pękł i rozprysł się na miliardy okruchów…
14  Hyde Park / Zaginione Zwoje - opowiadania / Viaggio Mondo : 28 Czerwca 2011, 16:55:33
Zapraszam wszystkich do lektury, życzę miłego czytania i proszę o jak największą ilość konstruktywnych opinii
~ Taves
(Wersja poprawiona)



*

- Nie masz pojęcia gdzie jesteś. Coś znalazłeś i ile to warte. - syczał starzec, przykuty do tronu. - Bo skąd niby możesz wiedzieć? Jesteś jak kundel uwiązany do drzewa. Szamoczesz się, wierzgasz i ujadasz. Straszysz zębami i kąsasz. Po co? 
- Stul swój pysk zasrany tchórzu! Wiem wszystko! Ta noc, to miejsce, to koniec! Twój koniec!  Precz z tronu! - wrzeszczał mężczyzna. - Nic mi przed tym nie powstrzyma! Nic!
     Starzec zarechotał. Potem zachrypiał, zakaszlał i zaczął rzęzić. Pierś unosiła się, daremnie łapiąc oddech. Powykrzywiane palce wbijały się w sczerniałe podłokietniki. Drobne ciało dygotało konwulsyjnie, a ból malował się na pomarszczonej twarzy. Nagle wszystko ustało; za jednym mignięciem powiek. Z wysoko zadartego nosa spłynęła stróżka krwi.
- Żyjesz pod kloszem, w bajce, poronionej opowieści - wyseplenił po chwili starzec w kolczastej koronie. - Nie masz o niczym pojęcia. Jak wszyscy. I skończysz jak oni. Na próbach. Zapomniany. Pod rozsypującym się kurhanem marzeń ze swojego snu.
- Zdychaj w końcu! Już najwyższy na to czas! Nie masz niczego! Niczego, słyszysz! - ciągle wykrzykiwał mężczyzna. - Jestem lepszy! Silniejszy! To moja krew będzie tętnić w żyłach Ukrytej Sali! Tylko moja! Słyszałem to, rozumiesz! Precz z tronu niedorobiona pokrako! Moja kolej na… !
- Na co? - zacharczał starzec. - Czego chcesz? Do czego tak mocno lgniesz? 
- Do tego, co trzymasz w swoich stetryczałych dłoniach! Chcę miejsca na tronie świata!
- Miejsca!? Więc chodź i je weź! Zajmij się tym swoim światem! Tą lepianką cudzych urojeń i marzeń! Zabieraj swoje piekło i rządź się nim! I pogódź się z żywym ogniem martwej pustki!             
     Starzec zamilkł w jednej chwili. Spazmatyczny atak cisnął go na oparcie tronu. Stetryczałe ciało dziko wierzgało i tylko więzy utrzymywały je w miejscu. Kruche kończyny tłukły z furią o tron, plamiąc go krwią. Trwało to krótko, aż starzec zamarł w bezruchu. Zwiotczałe ręce zastygły w kajdanach, a głowa opadła na pierś.
     Mężczyzna stał jak posąg.
     A potem zaśmiał się serdecznie…

*

- Jesteśmy - mruknął Galahad. - Viaggio Mondo - zamek króla Rybaka. Cóż - powiedział po chwili - wyobrażałem go sobie inaczej. Bardziej… potężnie.
- Pluć na to. Tylko byś się zachwycał i zdobywał. Dajże spokój, skoro idzie gładko. Po co chcesz mieszać - burczał pod nosem Parsifal.
- Ale nie powinno iść - żachnął się złotowłosy rycerz. - To nie łowy czy turniej. Wiesz doskonale co tam jest. Co powinno być - dodał Galahad.
- Będę wiedział, gdy to znajdziemy. Teraz mam przed sobą pokraczne dworzyszcze w środku chędożonego boru. Oby były tam jakieś służki, kuchareczki czy inne księżniczki - zarechotał ciemnowłosy paladyn.
- Zachowuj się jakoś - warknął Galahad. - Spójrz dalej, niż na czubek swojego… nosa.
- A tam! Są w końcu rzeczy ważne i przyjemnie. Zresztą, do kogo ja mówię. Bors, co myślisz - spytał Parsifal.
- O twoich zachciankach czy tym co mam przed twarzą? - odburknął jadący na końcu rudzielec.
- Oczywiście, że o zabawie! Czymże byłoby życie, bez przyjemności!
- Byłoby dorosłe - cedził Galahad, podjeżdżając pod wrota - Skończ to zawodzenie, bo jesteś głośniejszy, niż okoliczne psy. Oczywiście, że o Viaggio Mondo - zwrócił się do Borsa. - Tym dworze, pałacu, zamku, czy czymkolwiek to jest.
- A więc, w życiu nie widziałem czegoś podobnego - wydukał rudy wojownik. - Nigdzie.
- No właśnie - wyszeptał złotowłosy rycerz. - Kto to zbudował? Jak? I kiedy? 
- Tylko się głupio pytać umiesz? Chcesz wiedzieć, to rusz zad do środka. Tak tylko stoimy pod bramą i marzniemy na tym zakichanym przeciągu - westchnął Parsifal. - Może nawet trafi się taka dzieweczka, co z każdej swej sekretnej norki umie zrobić użytek.
- Jak śmiesz tak mówić! - oburzył się Galahad. - Tak gwarzą wieśniacy, a myślą zwierzęta! Królewskiemu namiestnikowi to nie przystoi! Opanuj się!
- Jeśli masz coś między nogami, co jednocześnie umie stanąć i jest dłuższe od twojego kciuka, to musisz tak myśleć - odburknął ciemnowłosy wojownik.     
     Parsifal popatrzył na swojego przyjaciela i westchnął. Uderzył piętami boki konia, a gdy dowlekł się do niego, to cicho przeprosił.
- Bors! Ruszże się wreszcie! - krzyknął złotowłosy mężczyzna. - Ile mamy czekać!?
     Rudy rycerz wyprostował się w siodle, kręcąc głową. Jego spojrzenie jeszcze raz powędrowało na przednią ścianę Viaggio Mondo.
     Dziesiątki płaskorzeźb przedstawiały demony, rycerzy, smoki i nagie kobiety; wiły się po burych ścianach, pokrywając je praktycznie w całości. Reszta należała do okien. Nie tych małych, klasztornych szpar, ale prawdziwych połaci szkła. Strzeliste ramy obejmowały kruche arcydzieła i aż dziw, że jeszcze się nie rozpadły, pomyślał młody wojownik. Gzymsy, zdobione kunsztowniej niż obrazy czy księgi, oplatały okna, oddzielały płaskorzeźby, sunęły pod krawędzią dachu i zapełniały całą resztę. Nie było tu ani jednego gołego kawałka ściany. Wszystko było doskonale widoczne; puste, kamienne spojrzenia i najdelikatniejsze wykończenia. Bors zadarł głowę, aż poczuł ostry ból, a i tak nie dostrzegał czubków iglic. Kto to zbudował, myślał gorączkowo, to nie ma prawa stać…
- Jedziesz? - krzyknął Galahad spod wrót - Czy zostajesz pilnować koni?
- Już - odparł rudzielec, poganiając konia. - Już jadę!
     Rudy wojownik dojechał do swych towarzyszy i mimowolnie się wzdrygnął.
     Stali tuż przed skrzydłami wrót prowadzącymi w głąb zamku. Wciśnięte w potężne, żelazne ramy, obite guzami i grube na kilkanaście cali; wrota do największego skarbu świata stały otworem.
- Nie podoba mi się to - mruknął Galahad, rozglądając się - coraz bardziej. Te wrota powinny być zamknięte.
- Ależ jesteś odkrywczy - odparł Parsifal. - Jak ci tak bardzo źle, to je zamknij, wtedy będzie dobrze. Możesz też wyciągnąć swoje przeklęte ostrze i nim pomachać, ale nie wiem czy to ci polepszy humor.
- Czepiłeś się jak dziecko - odwarknął jego złotowłosy kompan. - Dalej mi zazdrościsz? Ileż można ci mówić to samo.
- Nawet się nie tłumacz - bąknął Parsifal. - Nie obchodzi mnie ten bełkot. Każdy w pojedynkę odpowiada za własne losy, a nie jakiś kuglarz z cyrku.
- Parsifalu! Jak śmiesz tak mówić!? Myśleć!? Gdzie są twoje wszystkie cnoty i przysięgi!?
- Poszły się chędożyć ze skurwysyństwem tego świata.
- Skończcie to, obaj - syknął Bors. - Ileż można. Słucham tego od tygodni i mam dość. Pogódźcie się, albo zamknijcie. Chodźmy wreszcie dalej, bo zrobiło się potwornie zimno. I jeszcze ten wiatr… - Zadrżał.
     Nie czekając na odpowiedź, rudzielec zsiadł z wierzchowca i podszedł do uchylonych wrót. Zajrzał za nie i prychnął.
- Nic tam nie ma - powiedział, odwracając się. - Wchodzimy, bo wrośniemy w tę gnijącą ziemię. Zresztą, obejrzyjcie się. Idzie mgła.
     Dwójka wojowników odwróciła się i skamieniała. Kłęby buro-białego dymu sunęły po ziemi, zmierzając wprost pod kamienne ściany. Przysłaniały ziemię grubą warstwą falującego morza, które pochłaniało wszystko pod sobą. Jednocześnie zsiadli z koni i ruszyli do wrót.
- Otwieramy jedno skrzydło, wchodzimy i zamykamy - polecił Galahad. - Nie mam ochoty zetknąć się z tą mgłą.
- Panikujesz - rzucił Parsifal - nic nam się nie stanie. Jest noc, to jest chędożony, ciemny bór i musi tu być taka mgła. Myślisz, że cię zje?
- Zamknij się i pchaj - odburknęła złotowłosa postać.
     Trójka wojowników chwyciła potężne pierścienie i pociągnęła. Ich buty ślizgały się na wytartych kamieniach, ale skrzydło wrót otwierało się. Cal po calu, odsłaniało swe skąpane w mroku wnętrze. Po chwili stali przed długim tunelem, prowadzącym na wewnętrzny dziedziniec. Piął się niezauważalnie do góry i zwężał do wylotu.
     Rycerze błyskawicznie weszli do środka, prowadząc za sobą wierzchowce.
- Bors, bierz wodze. Zamkniemy wrota - syknął złotowłosy paladyn.
- Jak chcecie - odparł, wzruszając ramionami. - Idę na dziedziniec.
- Poczekaj! - krzyknął za nim Galahad.
- Daj mu spokój, nic mu się nie stanie - sapał Parsifal - ciągnij lepiej, bo nas ta twoja mgła zje i zostaną same kosteczki. 
     Bors ruszył przed siebie, nie zważając na nawoływania. Po bokach brukowanego podejścia na dziedziniec tkwiły żeliwne uchwyty na pochodnie i lampiony. Wszystkie były puste, ale za to obrośnięte gęstymi pajęczynami. Rudy wojownik nie zwolnił kroku, nawet gdy usłyszał za sobą trzask wrót i kolejne okrzyki. Stanął dopiero na dziedzińcu, wprowadzając za sobą konie.
- Nie mogłeś na nas poczekać, co? - syknął Galahad, przeciskając się do Borsa. - Dumy by ci nie ubyło. Honoru i męskości też nie.
- Zamiast pieprzyć o niczym, lepiej spójrz na to - odparł, wskazując palcem na środek placu.
     Celował w twarz posągu anioła. Monumentalnego, wyrzeźbionego w czarnym marmurze tworu, który wysokością przewyższał wrota. Rozłożone skrzydła praktycznie stykały się ze ścianami, a elewacje były tam w najlepszym stanie. Jego ręce były wyciągnięte do nieba, jakby chciał uchwycić gwiazdy. Stał na wysokim piedestale, obrośniętym bluszczem; na dziedzińcu wszystko było nim zarośnięte, poza statuą anioła
- I co ty na to - warknął Bors. - Gdzie my jesteśmy, do stada demonów, wielki Galahadzie?
- To Viaggio Mondo, zamek Rybaka. To on był ostatnim spadkobiercą spuścizny z Jerozolimy. Nie wiem nic, więc po co się pytasz?
- Hej, zobaczcie - powiedział Parsifal. - Jakaś mała ta wypukłość na szacie. Taka nieproporcjonalna. No chyba, że to tak za karę. Może umarł i po śmierci został dobrze doceniony? Więc dali mu pałę eunucha - skończył, dziko się uśmiechając.
- Zamknij się! Nie waż się tak bluźnić! - wydarł się Galahad. - Co się z wami dzieje! Nie rozumiecie gdzie jesteśmy!? Musimy się mieć na baczności, a nie zachowywać jak błazny na przyjęciu! Myślałem, że wiecie czego szukamy! A okazało się, że przyjechaliście tu za kobiecymi dziurami!
- Jasne, że rozumiemy, gdzie jesteśmy - odwarknął ciemnowłosy mężczyzna. - W jakimś zasranym pałacyku, który od środka się rozpada i porasta bluszczem, gdzie stoi posąg anioła - eunucha i nie ma żywej duszy! Galahadzie, ty wybrańcu pełen cnót! Otwórz oczy i patrz na świat takim jaki jest!
- Chodźcie - rzekł Bors przez ramie. - Koniom nic się nie stanie, uciec nie mają dokąd, a do środka i tak nie wejdą. Za statuą są drzwi. Nie ma co tu stać - mówiąc to, szedł już przed siebie.
- Zatrzymaj się na miłość boską! - krzyknął Galahad.
- Daj mu spokój - warknął mu na ucho Parsifal. - Dobrze robi. Nie ma co tu stać i się modlić, aż sami porośniemy bluszczem. Rusz się lepiej, bo twoje umiłowane przeznaczenie i nagroda ze snów, przejdą bokiem.
- Nie masz pojęcia co się tu dzieje - odszczeknął złotowłosy paladyn. - Nikt nie ma, a wy pchacie się w środek tego wszystkiego! Zastanów się zanim…
- Zostań jeśli chcesz- przerwał mu Parsifal. - Idę z Borsem. Galahadzie, ja nie boje się duchów - powiedział odchodząc. 
     Złotowłosy rycerz został sam. Stał u wylotu tunelu, na skraju dziedzińca i nie wiedział jak ich zatrzymać. Jego potężnie zbudowany, wieloletni kompan, wymijał posąg i szedł w ślad za Borsem. Ten ostatni wchodził na stopnie prowadzące do czarnych drzwi, z mosiężnymi ramami i ozdobami. Galahad jeszcze raz spojrzał na marmurową twarz statuy. Wpatrywał się w te puste oczy i wykrzywione usta. We włosy spadające na czoło, trójkątną twarz i potężne przedramiona.
     Gdzieś w oddali huknął grom. Białe świtało zalało dziedziniec na ułamek sekundy, rzucając nieliczne cienie; najwięcej ich było na marmurowej twarzy.
     Jakiś lodowaty głosik, gdzieś zza kurtyny jego myśli, sączył niezrozumiałe słowa, które kołatały się mu w głowie. Był jak echo, odległe i stłumione. Inne od wszystkiego.
     To nie był zwykły anioł, uświadomił sobie czując pierścień ściskający jego żołądek. To Sammael, zrodzony z jadu boskich ran. Potępiony i wygnany za bunt wobec świata żywych. Galahad jęknął w duchu i zamknął oczy.
     A potem postawił pierwszy krok na zmurszałym dziedzińcu…

*
15  Hyde Park / Pogaduchy / Odp: Jak spedzicie ferie : 08 Stycznia 2011, 23:02:07
Cały 2 tydzień siedzę w mieście - Lublin!
Wielka wieś, gdzieś po wschodniej stronie Polski (w sumie to prawie jak Blok Wschodni ;)).
Jeśli jest ktoś stąd, albo bliskich okolic, to daję ofertę spotkaniową, coby się poznać i wspólnie ponudzić ;)
Strony: [1] 2




© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.059 sekund z 15 zapytaniami.
                              Do góry