Nie niedawno, a dość dawno. Cały rozdział jest pełen nawiązań do Sapka i Martina. Kto wyłapie wszystko i prześle mi na PW, tego odpowiednio nagrodzę. Tytuł jest dowcipem, tak naprawdę.
1.OT ma straszne huśtawki nastrojów. I owszem, zachowuje się gorzej niż stereotypowa feministka.
2.Trzymają go przy życiu, bo Spell miał taki kaprys. Po prostu było mu żal zielonogrzywego.
3.Widać, że nie znasz Joffrey'a skoro porównujesz go do Dark Mane'a, którego jedyną wadą jest bycie idiotą, pijakiem i rozpustnikiem. Z PLiO, to chyba najbliżej mu do Ageona V Niegodnego, albo do króla Roberta, na pewno nie do synalka Cersei. Następca tronu zachowuje się jak szlachecki, rozpuszczony bachor, który nie ma pojęcia o niczym, w tym i o wojnie.
4. Trzeba przyznać, że NS praktycznie nie ma na razie nic do roboty, poza pokazywaniem się od najgorszej strony. Czarna klacz jest leniwa, próżna i arogancka. Jest w gruncie rzeczy podobna do swojego braciszka.
5.Ich gospoda znajdowała się w lesie, na rozdrożu, nie w żadnej wiosce. A Sunday boi się wszystkiego, niczym moja koleżanka z klasy. Duże dziewczę, a naiwne, strachliwe i choć życie powinno czegoś nauczyć, to...
6.
Dobrze, że Hells tutaj nie wchodzi, bo banaxe by był w użyciu.
Dziękuję serdecznie za komentarz.
Rozdział XVI w przygotowaniu. Obiecuję dużo polityki, wesele i bardziej nie zaspoileruję, bo spoilery to ZUO, jak ZUS.
Wiadomość doklejona: 24 Kwietnia 2014, 23:59:35
Dobra, misie. Czas na rozdział XVI.
https://docs.google.com/document/d/1aaaGKTDnJFbJxe8EwMrl3f2Lz0a03uUaP5F5DG9em5A/edit?usp=sharing Cień Nocy
Rozdział XVI: Dyplomatyka
Władca Królestwa Nocy nerwowo przekręcał się z boku na bok. Leżał w swoim wielkim łożu z baldachimem od dobrych dwóch godzin i nadal nie ogarnął go sen. Był nów, przez wielkie, łukowato sklepione okna nie wpadało światło. Niebo było zachmurzone, od niemal tygodnia noce nad Mooncastle były burzowe. Obradowali już dobre trzy dni. Tego dnia skończyli już kawał czasu po północy i Król był bardzo zmęczony.
Rozmowy nie układały się wcale po jego myśli. Sundust Afternoon sprawiał stanowczo za dużo kłopotów, jak na kogoś, kto wkrótce miał zginąć. List od Moonshine Axe’a dotarł już jakiś czas temu i Darkness Sword mógł już spokojnie tytułować się Królem Nocy i Zmian, zaś Władca Słońca był już praktycznie trupem. Jednak zabicie go tutaj, na dworze Nocy nie byłoby najrozsądniejsze. Musiał czekać, aż zagraniczny monarcha opuści Mooncastle. W drodze powrotnej czeka go ostatnia niespodzianka w życiu…
Nie żeby go to cieszyło, wręcz przeciwnie. Złoty alikorn grał mu na nerwach dość mocno, ale miał ku temu powody. Sundust miał pretensje, iż granatowy ogier próbuje wywołać wojnę, zagarnął Królestwo Zmian, zamordował Króla Strong Change’a… Oczywiście, wszystko ubrane w dyplomatyczne słówka. Zarzuty jak najbardziej były prawdziwe. Rzecz jasna, błękitnogrzywy nie mógł się do nich przyznać i ciągle łgał.
Czasami żałuję, że to ja urodziłem się pierwszy, a nie Moonshine… Z drugiej strony, wówczas zapewne nie byłoby już Królestwa Nocy.
Sprawy układały się po jego myśli, ale nie sprawiało to, iż był spokojniejszy. Dalej za dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Miał armię Nocy i w teorii Zmian, w tym, że ta druga była niepewna. Póki co żaden z zachodnich lordów nie zbuntował się, ale to było jedynie kwestią czasu…
Dzięki Harmonio, Celestia jest dalej zajęta wojną z Kryształowym Imperium. Minie sporo czasu, zanim będzie mogła się przyłączyć do wojny. A ja postaram się, by pozostała neutralna.
Świt nadszedł, jak zwykle, za wcześnie. Darkness Sword zasnął dopiero nad ranem i niewyspanie dawało mu się we znaki. Ale nie mógł zostać w łożu i się wylegiwać, królewskie obowiązki wzywały.
Przede wszystkim musiał uzgodnić z lordem Dayfallem ślub ich dzieci. Szary alikorn, o fioletowej grzywie nie powinien sprawiać problemów. W końcu jego córka nie skończy jako wyklęta dziwka z królewskim bękartem w brzuchu, tylko jako żona przyszłego króla.
Powinien też zajrzeć do żony. Nie widział Moonlight od dnia przyjazdu Sundusta. Raz tylko rozmawiał z jednorożcem uzdrowicielem, który się nią zajmował. Wieści jakie usłyszał od ciemnozielonego ogiera nie należały do najlepszych. Stan zdrowia Królowej się pogarszał. I co najgorsze- nikt nie wiedział dlaczego.
Jednym szybkim susem wyskoczył z łóżka. A raczej wyskoczyłby, gdyby nie zwadził rogiem o ciężki baldachim z aksamitu. Kawał czarnej tkaniny wisiał stanowczo za nisko, jak na jego wzrost. Darkness Sword zanotował sobie w pamięci, że na przyszłość powinien wychodzić z łoża bardziej ostrożnie. Pół biedy, że mógł uszkodzić sobie swój królewski atrybut, gorzej, iż niemal zniszczył baldachim, który kosztował krocie.
Postawił kopyta na posadzce i zaczął szukać nimi butów. Nie znalazł.
- Kuźwa - zaklął. - Jak ja nienawidzę poranków!
- Ranek jest taki uroczy! Wszystko zachwyca wciąż mnie… - wydarł się ktoś za oknem, fałszując niemiłosiernie.
Uroczy? Phi… A jużci, uroczy. Co za głupia piosenka! Aż mam ochotę spalić autora na stosie!
Szybko poddał się przy tradycyjnym poszukiwaniu swoich stalowych, czarnych butów. Zaklął brzydko i przywołał je swoją magią. Momentalnie wystrzeliły spod łóżka w tumanach kurzu i w obłoczku złotej magii.
Muszę opierdolić służących za to, jak niedokładnie tu sprzątają - pomyślał zniesmaczony.
Obuł się i stukając o niebiesko-czarne kafelki pokrywające posadzkę poszedł opłukać pysk w miednicy z wodą. Tak odświeżony skierował się w stronę wielkiego, srebrnego zwierciadła sprowadzonego z Arabii Siodłowej. Uczesawszy się i stwierdziwszy, iż wygląda żałośnie, przyodział długą, haftowaną srebrną nicią, granatową tunikę z wełny owiec końmirskich, którą spiął czarnym pasem ze skóry hydry.
Tak ochędożony, opuścił swe komnaty i skierował się ku tym należącym do Moonlight. Było za wcześnie by odwiedzać Dayfalla, ale w sam raz na spotkanie z żoną. Przez większą część trwania ich małżeństwa, Darkness sypiał w jej komnacie, nie swojej. Obecna zmiana, miał nadzieję, była jedynie tymczasowa. Bo nie była to bynajmniej zmiana na lepsze.
Pokoje Królowej znajdowały się w tym samym skrzydle zamku, co te należące do Króla Nocy, jego syna, brata, bratanka i w przeszłości córki. Dakrness Sword denerwował się coraz bardziej, wraz ze zbliżającymi się ku niemu drzwiami z cieniodrzewa. Arrasy na pustych ścianach korytarza nigdy wcześniej nie były takie interesujące.
Jednorożec walczący ze smokiem, ciekawe, ciekawe. Bo to klacz… Czyżby wysoka kapłanka Harmonii, Greenven z 3 Ery? Nie wiedziałem, że walczyła ze smokiem, chyba, że to tylko wyobraźnia autora. Artyści piją stanowczo za dużo, a potem dziwne wizje mają. Piękne, iście artystyczne i heroiczne. Może powinienem sprawić sobie na urodziny arras z samym sobą?
Drzwi do komnaty Moonlight Dust strzegł masywny ogier jednorożca, o czarnej sierści. Król Nocy odprawił gwardzistę machnięciem kopytem. Nie był potrzebny i nie powinien słyszeć tej rozmowy. To był jego prywatny wstyd i monarcha nie zamierzał się nim dzielić.
Poczekał aż stukot kopyt knechta przestanie być słyszalny. Wówczas energicznie zapukał do drzwi.
- Idźcie sobie! Nie chcę was oglądać! - rozległ się głos, raczej nieszczęśliwej klaczy.
- Moonlight kochanie, to ja…
- Was oglądać nie życzymy sobie tym bardziej! Idźcie precz, Wasza Wysokość!
Westchnął i przewrócił oczami. Była w gorszym nastroju, niż się spodziewał, ale nie zamierzał się teraz poddać. W końcu był Królem. Otworzył drzwi swoją złocistą magią i wszedł do środka.
Komnata lady Mooncastle, rodu Magicvern stanowiła pomieszczenie przestronne, ale przytulne. Błękitne ściany obwieszono obrazami, przedstawiającymi przede wszystkim motywy kwieciste oraz pejzaże. Drogie, zamorskie meble, koronkowe firanki z Yrthen na Zachodzie, kosmaty, purpurowy, achałtekiński dywan- wszystko to tworzyło aurę bogactwa i przepychu. Obecnie panował w niej półmrok, ciężkie zasłony zaciągnięto, najwyraźniej klacz cierpiała na światłowstręt.
Królowa leżała na boku, odziana jedynie w cienką, srebrzystą nocną koszulę i dyszała ciężko. Wydawała się niezwykle mała, drobna i słaba, na swym wielkim łożu, wśród rozrzuconej niedbale, błękitnej, atłasowej pościeli. Jej grzywa, zwykle starannie upięta, była rozpuszczona i rozczochrana. Zmatowiałe, normalnie lśniące, jasnozielone oczy spozierały na niego spod półprzymkniętych powiek.
- Moja Pani, Najdroższa…
- Idźcie stąd. Akurat wy nie jesteście tu mile widziani - mruknęła.
- Wybacz, iż odwiedzam Cię dopiero teraz, jednakże obowiązki nie pozwoliły mi zrobić tego wcześniej, Sundust Afternoon zajmuje mi teraz strasznie dużo czasu - rzekł Król Nocy. - Jak się czujesz?
- Jego też zamierzacie zabić? - zapytała Moonlight Dust głosem zimnym niczym północny wiatr.
- Wszyscy muszą umrzeć - odpowiedział. - Przykro mi z powodu twojego brata, ale naprawdę, musiałem to zrobić dla naszych kucy.
Granatowy ogier ostrożnie położył się obok niej i objął ją swym wielkim skrzydłem. Nie odtrąciła go, a to był dobry znak.
Może w końcu się pogodzimy…
- Wszyscy muszą umrzeć… My też i chyba przyszedł czas na nas - mruknęła fioletowa klacz.
- Czy mogłabyś mówić nieco mniej oficjalnym tonem? Matko moich dzieci, jesteśmy sami, nie pośród dworu! - zajęczał złotooki. - I niby dlaczego miałabyś umierać?!
- Jestem słaba i zmęczona. Z początku myślałam, iż to jedynie zwykła jesienna gorączka, ale to coś innego, coś co mnie zabije.
Boi się, ona się boi - uzmysłowił sobie nagle.
Przytulił ją jeszcze mocniej. Martwił się o nią, ale cieszył się, że przynajmniej już na niego nie warczy.
- Chcesz ominąć wesele naszego syna i być może również naszej córki? - zapytał błękitnogrzywy.
- Proszę?!
Opowiedział jej o przygodach miłosnych Dark Mane’a z Diamond Lady, córką Lorda Dayfalla oraz o skutkach, do których to doprowadziło. Następnie wspomniał o zadaniu Nnoitry związanym z odnalezieniem Night Shadow. Trzeba było przyznać, iż Królowa stanowiła słuchaczkę wytrwałą, cierpliwą i cichą, która wytrzymała do końca tej niezwykle ważnej opowieści.
- Ona żyje? - zapytała kiedy skończył mówić.
- Szpiedzy donoszą, że tak. Ale jakiś czas temu zgubili jej trop. A od sir Oakforce’a nie mam żadnych wieści. On i jego oddział przepadli - powiedział z niezadowoleniem.
- Oby się odnalazła... - głos załamał się jej na chwilę - Harmonio, to moja jedyna córka!
Z zielonych oczu pociekły łzy. Wrażliwe i czułe jest serce matki, a los owoców jej łona nigdy nie będzie dla klaczy obojętny. I choć czasem może się zdawać, że są one wyniosłe, chłodne, okrutne wręcz, to dalekosiężne dobro źrebiąt zawsze na pierwszym miejscu stawiają.
- Znajdź ją, błagam - szeptała. - Proszę, znajdź naszą córkę.
- Znajdę, obiecuję.
***
Królewicz nerwowo dreptał po zamkowych ogrodach. Jego towarzysz, Moon Hunter, z trudem dotrzymywał mu kroku. Dark Mane nie zwracał uwagi na kamienne posągi, fontanny oraz na równiutko przycięte szpalery drzew oraz krzewów. Nieliczne o tej porze roku kwiaty, również nie czyniły na nim najmniejszego wrażenia. Denerwował się.
- Trzeba było myśleć, kiedy brałeś ją do łoża, mój drogi przyjacielu - mruknął z przekąsem ciemnoszary alikorn.
- Miałem już wiele klaczy.
- To o wiele za dużo. Według Harmonii, cudzołóstwo jest grzechem - rzekł Moon przemądrzałym tonem.
- Tak samo jak opilstwo, obżarstwo, lenistwo, walka… Czyli wszystkie przyjemności - żalił się kary ogier.
- Gdybyś raczył wziąć do kopyt czasem jakąś książkę…
- Czytałem dużo książek, Moon. Ja po prostu wolę inne sposoby na spędzanie wolnego czasu niż ty.
Rzeczywiście, czytał „Historię Wojen” pióra marszałka Waraxe’a, „Magię Bojową” Spellborna i wiele innych, podobnych pozycji.
- Owszem, wolisz. To teraz cierp. Zresztą, od razu cierp… Żenisz się z naprawdę ładną klaczą i narzekasz, jak gdyby wciskano ci co najmniej Odę de Arias - zauważył srebrno grzywy.
Księżniczka Oda de Arias nie była brzydka. Ona była po prostu szpetna. Spasiona jak świnia, o ciemnofioletowej sierści i brudnoczerwonej grzywie. Pysk pokrywały jej ropiejące pryszcze, zaś z oczu sączył się jakiś mętny śluz. Miała już dwadzieścia pięć lat i nadal pozostawała dziewicą, bo żaden ogier nie chciał jej za panią żonę. Chociaż jej ojciec oferował za nią naprawdę spory posag.
- Ojciec dał mi jasno do zrozumienia, że po ślubie będę musiał zmienić swój dotychczasowy styl życia… - westchnął ciężko.
Żwirowa alejka, którą się przechadzali skończyła się nagle kamienną ławeczką. Dark skorzystał z niej i ciężko usadził na siedzisku swój zad.
- I ma rację. Ta klacz jest szlachetnie urodzoną panną, a ty ją zbrukałeś… O czym prawie nikt nie wie i się nie dowie. Dlatego powinieneś dbać o jej cześć - moralizował kuzyn.
Mane pożałował tego, że usiadł na ławeczce, w nocy padało, a on o tym zapomniał.
- Czy mój ojciec musi być IMBA? - zapytał nagle.
Hunter skrzywił się ze zdziwieniem. Najwyraźniej nigdy wcześniej nie słyszał tego skrótu.
- Kim?
- Irracjonalnie mrocznym, boskim alikornem.
Szary ogier zaczął się śmiać, zasłaniając pysk kopytem. Śmiał się długo i szczerze. Dark Mane za bardzo nie wiedział dlaczego.
- Wiesz, co? Gdybym był Królem Nocy i twoim ojcem, to też byłbym IMBA. Bo ja również zabroniłbym ci chlać i odwiedzać wszystkie chętne klacze. Zwłaszcza teraz, kiedy Lady Darksun, przyszła Lady Mooncastle, spodziewa się twojego źrebaka.
- Boję się tego…
Przyjaciel uśmiechnął się do niego ciepło i pokrzepiająco.
***
Lord Dayfall Darksun był poważnym, szarym alikornem, o fioletowej grzywie. Choć wysoki, to Darkness Sword górował nad nim wzrostem. Pan na Mooncastle z cierpliwością obserwował swojego szlachetnie urodzonego podwładnego.
Włości rodu Darksun znajdowały się na wschodzie Królestwa Nocy, daleko od stolicy. Senior rodu od miesiąca przebywał w mieście wraz z służbą i córkami. Przybył tu z dwóch powodów. Po pierwsze, Darkness Sword go wzywał, gdyż Dayfall dowodził sporą częścią Armii Nocy, a szykowali się do wojny, po drugie chciał by jego córki zaznały życia na dworze, w bardziej cywilizowanej części kraju, niż stosunkowo odkucny Wschód. Dodatkowo szukał kandydata na męża dla młodszej.
Teraz odziany w purpurowe jedwabie alikorn był wyraźnie wściekły i jedynym powodem, dla którego nie strzelał z rogu błyskawicami, nie klnął i nie chciał mordować Dark Mane’a był fakt, iż jego ojciec był Królem.
- Czyżby coś was trapiło, Lordzie Darksun? - zapytał grzecznie błękitnogrzywy.
- Trapi nas ciąża naszej córki! Klaczka ma dopiero trzynaście, no prawie czternaście, lat! A całe plany małżeńskie wzięło licho, przez syna Waszej Wysokości!
Mógłbym kazać go ściąć, za zwracanie się do mnie takim tonem, ale to przecież byłoby całkowicie nieopłacalne i bezcelowe.
- Z kim była zeswatana?
- Z młodym Durhfallem, synem Daiarhora - warknął fioletowogrzywy.
Cóż, szczeniak dziedziczy kawał ziemi, ale królewska krew jest jednak lepsza.
- A wasza młodsza córka, Lady Shecat? Ile ma lat? Jest już z kimś po słowie? - dopytywał się granatowy alikorn.
- Ma zaledwie dziesięć lat, Wasza Królewska Mość. I nie, nie jest jeszcze nikomu obiecana…
- To iście znakomicie, Lordzie Dayfall - Darkness Sword uśmiechnął się półgębkiem. - Bowiem złożymy wam pewną propozycję. Nasz syn, Dark Mane odkupi swe winy i pojmie za żonę waszą córkę, Diamond Lady. Klacz w przyszłości zostanie zapewne Królową Nocy, zaś Durhfallowi proponowałbym Shecat. Źrebak poczeka, aż mu narzeczona dojrzeje do małżeństwa.
Dayfall Darksun wyglądał na nieco oszołomionego propozycją króla. Z jego cynobrowych oczu znikły jednak złość i gniew, co było dobrym znakiem. Trudno było mu się jednak dziwić. Honor rodu zostanie zachowany, jedna jego córka zostanie Królową, a druga panią Północnej Marchii.
- Zgadzamy się, Wasza Królewska Mość. Cieszy nas niezmiernie, iż nasze rody się połączą - odpowiedział szary.
Żaden z nich nie wiedział wówczas, że Lady Shecat nigdy nie poślubi młodego Durhfalla, lecz za cztery lata pójdzie w ślady starszej siostry, z tą różnicą, że puści się nie z przyszłym królem, lecz wędrownym trubadurem. Los grajka, będzie opiewany w pieśniach, ponieważ zawiśnie na szubienicy z rozkazu Lorda Darksuna, zaś panienka Shecat zostanie zamknięta w klasztorze Świętej Harmonii Dziewicy, co by skandalu nie było.
Wreszcie się w czymś zgadzamy. No proszę, widzę Dayfall, że jednak umiesz myśleć. Nie żebym myślał, że jesteś bezmózgim idiotą, po prostu twoje horyzonty ograniczają się chyba niemal wyłącznie do strategii na polu bitwy. Na dworze stajesz się bezużyteczny.
- Ze względu na… odmienny stan waszej córki, radzi bylibyśmy gdyby ślub odbył się jak najszybciej, najlepiej w tym tygodniu. Korona pokryje całe koszta wesela.
***
Nnoitra został ochotnikiem. Miał pomóc zbierać Bastardowi zioła do jego mikstur. To wcale nie było tak, że zielonogrzywy się na ochotnika zgłosił. Po prostu Spell mu kazał. Widocznie szukał pretekstu, bo przecież niebieski jednorożec na zieleninie się nie znał, więc pomóc czarodziejowi nie mógł. Kłócenie się z kimś, kto miał nad nim władzę sensu jednak nie miało, więc paladyn pokornie stępował po mokrym jak Draconequi lesie.
Dlatego też, były dowódca Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy kluczył pomiędzy konarami drzew i stąpał ostrożnie, lawirując pomiędzy wystającymi korzeniami oraz uważając, by nie poślizgnąć się na śliskim mchu. Mokre od potu i wilgoci unoszącej się w powietrzu, loki Nnoitry kleiły mu się do czoła.
Przynajmniej dzisiaj nie pada - pomyślał.
- Wrotycz, dziurawiec, łopian, szalej, piołun, tojad… - mamrotał Spell. - Tak, chyba mam już wszystko, możemy powoli wracać.
- Chcesz mi powiedzieć, iż naprawdę ciągałeś mnie po tym lesie, bym dotrzymał ci towarzystwa i absolutnie do niczego się nie przydał? - zapytał zdziwiony paladyn, mrużąc lekko jedno oko.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział starszy jednorożec.
Sir Oakforce przywalił sobie kopytem w twarz. Spodziewał się czegoś zupełnie innego. To wykraczało poza rozmiary jego wyobraźni, przerastało zdolności umysłu oraz przekraczało całą, zdobytą w Akademii Wojskowej wiedzę.
- Ale nie był to powód jedyny i podstawowy, rzecz jasna - wyjaśnił turkusowy ogier. - Trzymam cię przy życiu z różnych powodów. Po pierwsze, bo mogę i nic mnie to nie kosztuje, a żal mi zabijać takiego szczyla, jak ty. Po drugie, bo propozycja Darkness Sworda jest warta rozpatrzenia.
Niebieskogrzywy zaskoczył Nnoitrę. Dowódca OSKN z wrażenia niemal upuścił bukiet kwiatków, których nazrywał dla Orange. Miał nadzieję, że niezapominajki, stokrotki, goździki, jeżówka, wilec i wrzos przypadną jej do gustu. Może nie były to róże, żonkile, ani tulipany, ale w końcu nazbierał je z miłości do niej, więc powinny znaczyć o wiele więcej- a tak przynajmniej myślał.
- A dla czego rozmawiasz o tym ze mną, na osobności? - Nnoitra nie używał grzecznościowej formy „my” od kiedy Bastard srogo go ochrzanił, że ani nie jest królem, ani na rozdwojenie jaźni nie cierpi.
- Bo chcę się dowiedzieć jeszcze kilku faktów. Nie uśmiecha mi się przeczekanie całego życia, na tym cholernym zazadziu! Ale w lochach Mooncastle też gnić nie chcę, jasne? Dlatego mów, jakie dokładnie rozkazy odnośnie nas wydał ci Darkness Sword! - rozkazał Bastard.
Czyżby wpierniczanie korzonków zbrzydło? Ciekawe, ciekawe…
- Przede wszystkim zlecono nam odszukanie Królewny Night Shadow i doprowadzenie jej w stanie nienaruszonym, przed oblicze Jego Wysokości.
Jego słuchacz nie skomentował, ale przewrócił oczami. Widocznie wszelakie dworskie obyczaje uważał za pretensjonalne.
- Co do was, Król rzekli, że krzywda się stać wam nie może żadna. Mamy doprowadzić, siły użyć, ale krwi nie wolno się polać - kontynuował Nnoitra. - Potrzebni byliście mu żywi. Chciał was stale zatrudnić, pod swe skrzydła wziąć…
- Wypytać, rozłożyć na ławie tortur… Nie ucz mnie życia, źrebaku - skomentował mag.
- Która dywizja? Ile lat? - zapytał nagle sir Oakforce.
Bastard Spell przystaną i spojrzał Nnoitrze głęboko w oczy. Zielonogrzywy też przystanął, bo w mądrych, spokojnych ślepiach barwy indygo ujrzał smutek, doświadczenie i zrozumienie.
- Osiemnaście lat temu, Shadowrise. Ustawiono nas na lewym skrzydle, na samym jego skraju… Tam gdzie miało uderzyć rycerstwo Arabów. Wysłano nas, bo byliśmy najlepsi. Darkness Sword wierzył, że damy radę, że utrzymamy przesmyk i dzięki temu Saudowie nie dostaną południowych ziem Królestwa Nocy.
- Daliście radę, utrzymaliście się, dzięki czemu pegazie posiłki dotarły na czas i wygraliśmy. Bitwa pod Shadowrise przeszła do legendy, tak samo jak szósta dywizja Oddziałów Specjalnych Królestwa Nocy, która…
- Została niemal doszczętnie zmiażdżona - dokończył za niego turkusowy ogier. - Byłem jednym z niewielu, którzy przeżyli. Po powrocie do Mooncastle, rzuciłem Darknessowi mój płaszcz pod kopyta i powiedziałem, że odchodzę. Rzucał bluzgami na prawo i lewo, ale nie zatrzymał mnie, muszę mu to przyznać.
Zielonogrzywy czuł się mocno zaskoczony. Nie spodziewał się usłyszeć podobnej historii. Podejrzewał, że Spell służył w OSKN, w końcu rozwalił jego oddział w niemal podręcznikowym stylu. Tylko, że zrobił to jeszcze prościej, szybciej i skuteczniej.
- Ale przecież i tak służyłeś Jego Wysokości od lat.
- A miałem wybór? Albo to, albo Celestia spaliłaby mnie na stosie za czytanie apokryfów, uprawianie goecji, nekromancji i cholera wie czego jeszcze - mruknął gorzko Bastard. - A teraz nasz wspaniały władca ma kolejny powód, aby mnie nie lubić. W końcu to ja ukrywałem przed nim jego własną córkę przez pięć lat…
Sir Oakforce nie wiedział o co mu chodziło z tą Celestią, ale pokiwał głową. Kiedy mówi ktoś, kto jest od ciebie lepszy, to zawsze należy kiwać głową. Chyba, że oczekuje kręcenia łbem. Wówczas się kręci.
- Przyszły Imperator Nocy, chce was żywych. Chyba po to byście zajmowali się tym samym, czym zajmowaliście się dotychczas. Tylko, że tym razem dla jednego klienta, dla Imperium Nocy - rzekł paladyn.
- No cóż, przystanę na jego propozycję. Powiem wkrótce reszcie.
Niebieski jednorożec zbladłby, gdyby nie był pokryty futrem. Bał się królewskiej reakcji, na jego… porażkę.
- Coś cię martwi, Nnoitro?
- Poniosłem porażkę, Spell. Wyrżnąłeś mi oddział, a Królewny jak nie było, tak nie ma! - warknął na starszego ogiera.
- Długo nie mogłeś nas znaleźć, bo padało, a twoi towarzysze zachorowali. Pomarli na zapalenie płuc, jesienną gorączkę, kiłę, rzeżączkę i temu podobne dyrdymały - oznajmił spokojnie mag, zdmuchując zeschły liść, z rękawa swej granatowej tuniki.
- Ależ! To kłamstwo, Król się domyśli…
- To kłamstwo, będzie wyglądać lepiej w raporcie niż „dali się zarżnąć byle jakiej zbieraninie łowców skarbów”, jestem pewien, że Darkness Sword doskonale je przyjmie - mruknął przywódca RPP.
Kiedy ją zastał, wieszała mokrą odzież na dachu namiotu. W tym, co odkrył z niemałym zdziwieniem, również jego tabard. Uspokoił jednak twarz i nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Bukiet trzymał swoją magią za plecami. To miała być w końcu niespodzianka.
- Witaj, Orange! - krzyknął radośnie.
Pomarańczowa klacz aż podskoczyła, widocznie zauważyła go dopiero teraz. Spojrzała na niego wrogo, łypiąc spode łba.
- Mam coś dla ciebie, wiesz? - rzekł i podał jej kwiaty.
Zaskoczona Orange Tail przyjęła je i powąchała. Nie powiedziała nic, po prostu odeszła bez słowa. Galopem.
O, tak! Jest postęp! Chyba mnie lubi! A przynajmniej nie nienawidzi.