Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Kolejne opowiadanie, bo nie wiem, co z tym zrobić (Czytany 1917 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« : 15 Maja 2012, 16:31:57 »
Planowałem rzucić tym jako próbką dla jakiegoś wydawnictwa, ale potrzebuję jeszcze kilku opinii, by mieć pewność, że to się opłaca.
Ot, rzućcie okiem and enjoy.

Michael nie lubił odwiedzać Raziela.
Za każdym razem, kiedy gigantyczny Archanioł Wojny wkraczał w progi gabinetu Archanioła Magii bał się, że coś zniszczy. Wszystko w biurze filigranowego skrzydlatego było delikatne, pełne detali i szczegółów. „Zupełnie, jakbym wszedł do gigantycznego domku dla lalek”, pomyślał, pukając do drzwi. Ku jego zaskoczeniu, w progu nie stanął Raziel, a nieznana mu anielica.
Przez chwilę wymieniali się spojrzeniami. Było jasne, że dziewczyna(nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat) nie spodziewała się przybycia kogoś takiego, jak Michael; z kolei ona sama była ostatnią rzeczą, jaką spodziewałby się zobaczyć Archanioł Wojny w gabinecie swojego współpracownika.
- Coś ty za jedna? - Zapytał prosto z mostu, spoglądając na anielicę swoimi fiołkowymi oczyma.
- J-ja? Uh, ja, cóż, ja... - Dziewczyna odgarnęła swoje srebrne włosy do pasa i zaśmiała się nerwowo. - Ja... Donosiłam właśnie herbatę Panu Razielowi! Tak, herbatę!
- ...To kiepskie kłamstwo – W oczach Michaela pojawił się błysk.
- A co Pan tu niby robi?! - Srebrnowłosa zripostowała oskarżycielskim tonem, wskazując na gigantycznego Archanioła palcem.
- P-przepraszam bardzo? - Michael mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że ponad dwukrotnie mniejsza od niego anielica przejdzie do werbalnej ofensywy.
- Tak, dobrze żeś Pan słyszał! - Anielica potrząsnęła palcem, zupełnie jakby przemawiała do dziecka, które znowu coś zbroiło. - Co Pan, Pan myśli, że Pan Raziel ma dla Pana czas? Pan Raziel jest bardzo zajętym Archaniołem, teraz nie może Pana przyjąć!
- Zaraz, ale...
- Nie ma żadnego „ale”! Proszę mi stąd wyjść, mam tutaj papiery do uporządkowania. Jestem sekretarką Pana Raziela, nie mogę pozwolić, by ktokolwiek przeszkadzał mi w pracy! - Machnęła ręką na zbaraniałego olbrzyma, który jeszcze przez dobrą chwilę stał w progu, zanim udało jej się go wypchnąć i zatrzasnąć drzwi.

Nie wierzę.
Właśnie wygoniłam z biura Pana Raziela trzymetrowego giganta, Archanioła Wojny. Myślałem, że zejdę ze strachu. Mogę mówić jedynie o szczęściu. Fakt, że udało mi się zabrzmieć wiarygodnie uważam za niewyobrażalny. Trzeba to dopisać do listy osiągnięć.
Nazywam się Sigma i mam zaszczyt od niedawna być podwładną Archanioła Magii, samego Raziela. Nie jestem bynajmniej jego sekretarką, to był jedynie blef wymyślony na poczekaniu, by odegnać Archanioła Wojny.
W rzeczywistości, służę Panu Razielowi jako jego prawa ręka czy też raczej: kobieta od brudnej roboty. To w sumie dość skomplikowana historia.

Byłam jedynie zwyczajną anielicą w chórze Stróży, najniższym z możliwych. Margines społeczny, powiedziałby ktoś. W rzeczywistości powodziło mi się całkiem zacnie: Żyłam wraz z paroma przyjaciółmi w niewielkim mieszkanku i jakoś to szło. Wbrew temu, co mogą sądzić śmiertelni, także i my mamy kłopoty finansowe. No cóż.
Zapewne żyłabym tak po wsze czasy, gdyby nie czysty przypadek. Złożyło się tak, że jeden z moich znajomych – wciąż dzieciak – przysporzył sobie bez mała kłopotów lokalnemu gangowi oprychów. Wracałam właśnie ze sklepu, kiedy zobaczyłam, że coś wyprawia się na Placu Głównym naszej dzielnicy. Przepychając się przez tłum(nie obeszło się bez paru razów) dotarłam w końcu na miejsce, gdzie mogłam w miarę normalnie obserwować zajście. Walka trzech na jednego, przy czym mój znajomy był niewielki i wątle zbudowany, podczas gdy trójka agresorów przerastała go co najmniej o dwie głowy każdy. Widząc, że zbierają się do spuszczenia mu porządnego łomotu, wyskoczyłam z tłumu i przylutowałam pierwszemu w ten parszywy ryj. Jak na tak wielkiego chłopa, nie był zbyt twardy, złożył się bowiem po tym jednym ciosie, a resztę walki spędził na ziemi, kwiląc z bólu.
Na ich twarzach – zaskoczenie. Na mojej - chwilowy triumf. Mało brakowało, a moja wrodzona brawura kosztowałaby mnie utratę zębów. Mniejszy z dwójki, która pozostała na nogach, dość szybko wyrwał się ze stuporu i zamierzył się na mnie. Cios był niezgrabny, kompletnie nietechniczny i przez chwilę wydawało mi się, że sam oprych poleci za swoją ręką jak worek kartofli. Niemniej jednak, musiałam reagować szybko i sprawnie. Odskoczyłam do tyłu, wielgachna pięść minęła mój nos o centymetry. Chwilowo zostawili mojego przyjaciela w spokoju. Słusznie. Któryś z nich tylko by go tknął, a porozwalałabym im te kartofle, które nazywają swoimi głowami.
- Nie macie wstydu? - Warknęłam, wymierzając w ich stronę oskarżycielski palec. - Trzech na jednego, nazywacie to walką?
- Zjeżdżaj, paniusiu, albo zajmiemy się i tobą – Większy z nich zarechotał niczym na prawdziwego idiotę przystało. Zapewne sądził, że nie stanowię dla nich zagrożenia. Ech, zaskakuje mnie prawdziwy kretynizm co niektórych ludzi.
- Wasz kumpel stracił już zęby i przytomność – Odpowiedziałam wyniośle, niedbałym ruchem brodą wskazując na leżącego na ziemi zbira. - Wam pewnie też będzie to twarzy z ubytkami w uzębieniu.
- Patrz ją, Rikael – Rzucił mniejszy do większego. - Zdzira myśli, że da Nam radę.
- Widzę, Simael – Większy z nich uśmiechnął się obleśnie. Ugh, dlaczego Ci wszyscy niedorozwinięci samcy muszą zachowywać się, jakbym była jakąś call girl? Moja koszulka nie miała wtedy nawet dekoltu, do cholery!
- Dam Wam trzy sekundy, idioci. Trzy sekundy. Potraficie policzyć do trzech, prawda? - Tłum gapiów obserwujący zajście zachichotał. No cóż, wolałabym raczej, żeby mi jakoś pomogli, ale dobre i to. Twarze zbirów wykrzywiły się w grymasach gniewu.
- Dostaniesz łupnia, laleczko! - Warknął Simael, zbliżając się. Byli wielcy i z pewnością potrafili przyłożyć, ale byli też wolni, niezgrabni i pozbawieni jakiegokolwiek przeszkolenia w sztukach walki. Opłaciło się chodzić na lekcje karate.
Zaatakowali razem. Rzucili się wręcz. Rzucili, wrzeszcząc jak opętani. Idioci. Odskoczyłam do tyłu i z satysfakcją obserwowałam, jak obaj zderzają się głowami w locie i lądują na ziemi, zamroczeni. Obeszłam ich z drugiej strony(za moimi plecami pojawiła się ściana gapiów, co zostawiłoby mnie bez możliwości wycofania się) i czekałam, aż wstaną. Pierwszy poderwał się Rikael, w jego oczach gorała wściekłość. No, to musi być paskudne uczucie, dać się pokonać dziewczynie o dwie głowy mniejszej od niego. Ponownie rzucił się w moją stronę, bez jakiegokolwiek planu czy ostrożności. Przywitałam go obcasem buta(akurat wtedy miałam na nogach kilkucentymetrowe koturny. Spadły mi wręcz z nieba). Zbir zakolebał się, ponownie zamroczony. To była szansa na wykończenie go. Szybki cios w podbródek wywrócił go na ziemię, zaś sam Rikael z ziemi już się nie podniósł. Simael popatrzył na mnie z niedowierzaniem, przeniósł wzrok na swojego nieprzytomnego kumpla, znowu popatrzył na mnie, po czym wrzasnął wściekle. Nie jestem pewna, co konkretnie wrzasnął, ale fakt, że wyciągnął z kieszeni swojej skórzanej kurtki pistolet trochę osłabił mojego ducha walki.
- I co powiesz teraz, paniusiu? - Zaśmiał się ochryple, spoglądając na mnie z góry. Tłum jakby nieco się rozrzedził. - Jakieś ostatnie słówka?
- Opuść ten pistolet, proszę – Głos nie należał do mnie ani do nikogo, kogo znałam. Obróciłam się w stronę, z której dobiegł. Z tłumu wyszedł niewielki anioł o czarnych włosach, ubrany w czarny jak noc garnitur z czerwonym krawatem. Ciuch wyprasowany był nienagannie, nie mogłam dopatrzyć się nawet pojedynczego pyłku. Uśmiechał się przyjaźnie i w porównaniu ze mną czy Simaelem wyglądał, jakby urwał się z zupełnie innego świata. - Myślę, że wystarczy już tego przedstawienia.
- Ty, ty też byś łupnia nie chciał, kurduplu?! - Warknął zbir, łypiąc na niego złym okiem. Musiałam przyznać mu rację, anioł w garniturze był niższy ode mnie o dobrą głowę.
- No, mój drogi, myślałem, że potrafisz mierzyć siły na zamiary – Ekspresja czarnowłosego nie zmieniła się ani odrobinę. Simael zaczynał tracić cierpliwość. Wymierzył pistoletem w filigranowego anioła, ale ledwo to zrobił, broń... wyleciała mu z ręki i trafiła w dłoń galancika. - No i co? Wciąż jesteś taki skory do przemocy? - Ten gość sprawiał, że dostawałam ciarek. Przyjazny uśmiech, ułożona mowa i jakaś dziwna aura absolutnej bezwzględności składały się na interesujący portret.
Simael warknął pod nosem i wtopił się w tłum, zostawiając swoich kumpli na ziemi, pobitych i upokorzonych.
- Mam nadzieję, że w niczym panience nie przeszkodziłem? - Zapytał mnie czarnowłosy, kiedy już tłum zaczął się rozchodzić. Mój przyjaciel był w całkiem niezłym stanie, szczęśliwie tamci troglodyci nie zdążyli go sponiewierać.
- Nie, raczej nie. Dzięki – Uśmiechnęłam się z pewnymi trudnościami. Ten gość naprawdę mnie przerażał.
- Po prawdzie, pojawiłem się tu przypadkowo – Rzucił mimochodem galancik, spoglądając na zegarek z dewizką, przyczepiony do klapy marynarki. - Lubię obchodzić nasze piękne Niebiosa. Miejscami bywają takie... spokojne.
- Jeżeli szukasz spokoju, to nie tutaj – Odparłam od razu. - Tutaj łatwo o guza.
- Nie ukrywam, owszem. Przyciągnąłem kilka nieprzyjaznych spojrzeń podczas mojego spaceru. Gabriel będzie musiał coś z tym zrobić.
- Kto, Archanioł Kreacji? No, jeżeli kiedyś zainteresuje go los zwyczajnych Stróżów, czemu nie? - Pozwoliłam sobie na zgryźliwość, bo wiadomym było, że taka szycha nigdy nie zainteresuje się losem marginesu takiego jak ja.
- Och, ależ on czuwa – Czarnowłosy uśmiechnął się tajemniczo. - Aczkolwiek jeżeli uważasz, że nie przykłada się do swoich obowiązków, zamienię z Nim słowo w tej sprawie.
- Zamienisz z Nim... Zaraz, co? - Zaskoczył mnie. Czyżbym rozmawiała właśnie z wielką szychą z samej góry? Ale... Ale jak to, dlaczego? Po co w ogóle tracił on na mnie w takiej sytuacji czas?
- Uh... Jak masz na imię, jeśli mogę wiedzieć? - Zapytałam ostrożnie, obserwując kurdupla uważnie. 
- Oh, przepraszam, nie przedstawiłem się? - Zdawał się być autentycznie poruszony faktem, że nie podał mi swojego imienia. - Raziel. Przyjemność po mojej stronie.
No świetnie. Gadałam właśnie z Archaniołem Magii jak z równym sobie. O Boże, mam kłopoty. Duże kłopoty.
- Proszę się nie stresować, panienko – A on wciąż z tym uśmiechem na twarzy. Niby nic, ale jednak wciąż przyprawiało mnie o dreszcze.
- P-proszę o wybaczenie, Panie Razielu... Ja...
- Ale przecież nic się nie stało. Po prawdzie, nie miałem jeszcze okazji rozmawiać z kimś spoza grona Archaniołów, kto adresowałby mnie w pierwszej osobie liczby pojedynczej... Ale ale, choć pojawiłem się tu przez przypadek, można powiedzieć, że trafiłem na prawdziwą bombę. Czy pozwoli Pani ze mną? Chciałem Pani zaproponować... pracę.
Archanioł Magii. Proponuje pracę. Szaraczkowi ze Stróży. Mnie.
- Pracę? - Powtórzyłam głucho.
- Tak, pracę. Oczywiście, jeżeli mamy współpracować, musiałbym znać panienki imię – Wow, nie zapytał nawet, czy chcę ją podjąć, tylko od razu zapytał o imię. Musiał wyczytać z mojej mimiki, że ani myślę mu odmawiać. Takie miejsce pozwoliłoby mi na porządne ustatkowanie się. Mogłabym wspierać swoich znajomych finansowo, poznałabym tuzy świata Niebian... Mogłabym służyć Jego interesom.
- Sir, tak jest, Sir.

W ten oto dość dziwny sposób miałam okazję stać się prawą ręką samego Archanioła Magii. Przyznam się, inaczej go sobie wyobrażałam. Zakładałam raczej, że przyjmie formę sędziwego, sękatego mężczyzny z brodą, przybranego w jakieś nie wiadomo jakie szaty z inskrypcjami i symbolami, których zwykły anioł zapewne by nie znał. A tu proszę, kurdupel w czarnym garniturze(ale za to jak doskonale wykonanym!), niższy ode mnie o dobrą głowę.
- Proszę mi powiedzieć, panienko Sigmo... Czego Pani oczekuje ode mnie jako podwładna? - Zadał mi w pewnym momencie pytanie.
- Ja? Ja nie śmiałabym stawiać jakichkolwiek warunków! - Odparłam, nieco zaskoczona. - T-to i tak ogromny zaszczyt, Panie Razielu.
- Spodziewałem się podobnej odpowiedzi – Raziel uśmiechnął się lekko. - Nie chcę jednak zostawiać wątpliwości, panienko. W tym kontrakcie pracujemy na równych warunkach, a sam kontrakt jest dobrowolny.
- Uh... Rozumiem – Po prawdzie, nie rozumiałam. Czemu byłam mu tak potrzebna? Po Niebiosach chodziła cała masa aniołów. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że zadecydował przypadek. - Jeżeli mogę zapytać, na czym polega ta... praca?
- Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać – Wypalił prosto z mostu i znowu mnie zaskoczył. Czy on naprawdę chcę powierzyć swoje sekrety komuś takiemu jak ja? Sekrety Archanioła Magii?
- P-przepraszam bardzo?
- Czy to takie duże zaskoczenie? - Zaśmiał się cichutko. - Widzi panienka, zapewne wiadomy jest panience fakt prowadzenia przez Nas wojny przeciwko siłom Alastora, prawda?
- T-tak... - Nie byłam pewna, czy chciałam usłyszeć resztę tego, co miał zaraz powiedzieć.
- Cóż... O, to już mój gabinet – Wskazał na niewielki budynek wciśnięty między dwa wieżowce. Wzniesiony w lekko niedzisiejszym już stylu, dziwnie wyglądał pomiędzy tymi olbrzymami ze szkła, betonu i stali. Obejrzałam się: Byliśmy w centrum naszej niebiańskiej metropolii. Nigdy nie miałam okazji zajść tak daleko w głąb miasta.
Raziel uchylił drzwi do swojego biura, po czym przepuścił mnie w drzwiach. Istotnie, był aniołem o nienagannych manierach. Przyznam się, zrobiło mi się głupio, nie pierwszy raz tego dnia zresztą. Oto wielki Archanioł Magii, jedna z najważniejszych figur w Królestwie Niebieskim, przepuszcza mnie w drzwiach.
- Proszę, zajmij miejsce przy biurku – Wskazał mi wielkie mahoniowe biurko, zajmujące dobre pół pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Zasiadłam na solidnie wykonanym krześle obrotowym, obitym skórą. Przez chwilę myślałam, że w nim utonę, tak miękkie i głębokie było. Raziel zajął krzesło po drugiej stronie biurka, porównywalne rozmiarami. Pomimo to, doskonale utrzymywał się on w tym wielkim fotelu, będąc też mniejszym ode mnie, podczas gdy ja ledwo mogłam wyściubić nos.
- Cóż, przejdę do rzeczy. Wspominałem podczas naszego spaceru, że Królestwo Niebieskie na chwilę obecną prowadzi intensywne działania ofensywne wobec Alastora i jego hord. Choć nie mówimy tu o wojnie sensu stricte, stosunki dyplomatyczne między obydwoma stronami są dość napięte. To jasne, że wojna wybuchnąć może w każdej chwili, ale w naszym interesie leży to, by do tego nie dopuszczać. Z tego, co wiem, obu stronom nie jest to na rękę i póki co jesteśmy zadowoleni wizją „zbrojnego pokoju”. Jednakże... - Raziel spauzował swój monolog i przyjrzał mi się, zupełnie jakby sprawdzał moją reakcję. - Wiadomo, że wiedza o przeciwniku jest bezcenna. Obie strony posiadają swoich agentów, którzy zbierają owe informacje, omijając się jednocześnie szerokim łukiem.
- Czy chce Pan, żebym... Żebym została takim agentem? - To było jakieś szaleństwo. Karate czy nie, nie nadawałam się do takiej roboty! Nie potrafiłam szybko latać, nie znałam żadnych zaawansowanych manewrów i nigdy nie miałam okazji mierzyć się z demonami inaczej niż na konsoli.
- Nie inaczej, panienko. Proszę się jednak nie bać, ja, Gabriel i Rafael zadbamy o to, by zyskała Pani należyte szkolenie. Niemniej jednak, potrzebowałbym panienki opinii.
- O-opinii?! Oczywiście, że tak! J-jestem zaszczycona, mogąc reprezentować interesy Niebios i...
- Pozwolę sobie na drobną korektę, panienko Sigmo. Moje interesy.
Zaskoczył mnie po raz enty już. Co miał na myśli?
- Widzi panienka... Ja i Lord Samael nie zgadzamy się w paru kwestiach – Raziel uśmiechnął się w sposób, który wcale a wcale mi się nie spodobał. - Mój przełożony... Hmm, uważa on, że w sposobach pokonania naszej demonicznej opozycji należy zachować pewien umiar.
- Umiar?
- Stosować się do naszych reguł i naszych sposobów. Tymczasem, inne sposoby są często dużo bardziej skuteczne i efektywniejsze w rozkładzie kosztów i zużytego czasu.
- Chce Pan... użyć broni demonów przeciw demonom?
- Nie ująłbym tego lepiej.
Długa cisza. Nie byłam pewna, co o tym sądzić. To brzmiało jak jakieś wariactwo, jak zdrada stanu. Z drugiej strony, osobą, która pozwoliła sobie na podobne stwierdzenie był nie kto inny, jak sam Archanioł Magii.
- Panienko Sigmo, będę szczery – W jego oczach po raz pierwszy zobaczyłam chłód i zimną, kalkulującą myśl. - Oczekuję od panienki zaufania, którego nie mogę powierzyć Drużynie Paradiso. Jako drużyna działająca bezpośrednio na usługach Samaela, raportują mu wszelkie możliwe znaleziska. Ja z kolei potrzebuję wszystkiego, co tylko da się znaleźć w demonicznych bibliotekach, aby móc lepiej przestudiować ich gatunek, mocne i słabe strony. Absolutnie wszystko.
- A-ale dlaczego ja? Dlaczego to ja zostałam wybrana? - Zapytałam w końcu.
- Bo z tego, co miałem okazję zaobserwować, jest panienka niezwykle lojalna względem swych przyjaciół. Oczywiście, do niczego panienki zmuszać nie zamierzam. Jeżeli uważa panienka, że nie jest w stanie podołać podobnemu zadaniu, nie będę żywił urazy. Po prostu pójdziemy swoimi drogami i najprawdopodobniej już nigdy się nie zobaczymy.
Nie dawał mi wielkiego wyboru. Mogłam albo przystać na jego prośbę i zacząć działać w jego imię, po części poza prawem lub też wrócić do swojego życia, gdzie ledwo wiązaliśmy koniec z końcem jako nic nie znaczący Stróż. Na takiej posadzie byłabym w stanie zarabiać wystarczająco dużo, by utrzymać moich przyjaciół... Ale czy było to warte zdrady ideałów? Z drugiej strony, czy liczyło się to jako zdrada? Wszakże działalibyśmy w słusznej sprawie, nawet jeżeli okrężną drogą, nieco kontrowersyjną.
- No cóż, jaka jest panienki decyzja? Czy mogę panience zaufać? - Znowu, długa cisza. Teraz albo nigdy. Mogłam się wycofać albo kontynuować.
- Tak jest, Sir – Odpowiedziałam w końcu, nieśmiało salutując. Chłód w oczach Raziela zniknął, a sam Archanioł uśmiechnął się lekko.
- Cóż, w takiej sytuacji nie ma co tracić czasu, prawda? - Powiedział, podnosząc się z krzesła. - Zapoznam Panią z Gabrielem i Rafaelem, naszymi współpracownikami – Przyznam się, spodobał mi się fakt, że użył „naszymi”, a nie „moimi”. - Jednakże, zastrzegam, nie znają oni naszego właściwego celu. Proszę zachowywać ostrożność w interakcjach z nimi.
- Tak jest, Sir.

Nie wiem, czego oczekiwałam po Gabrielu i Rafaelu. Wydawało mi się, że ten pierwszy, jako Archanioł Objawień, będzie poważny, patetyczny wręcz i będzie przeciągać zgłoski. Drugi z kolei, jako Archanioł Uzdrowień, miałby być przyjazny, uśmiechnięty i o pogodnym usposobieniu. Nie ukrywam, że oba te stereotypy nie do końca zgadzały się z prawdą: Gabriel przypominał mi moich przyjaciół swoim uśmiechem, swoją postawą, swoją manierą wypowiedzi i w zasadzie wszystkim innym. Rafael z kolei... Cóż, nie polubiłam go. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przywitaniu się z Nami, to niecierpliwe machnięcie ręką i zamruczenie czegoś, co brzmiało jak „strata czasu”. Zgaduję, że Archanioł Uzdrowień może mieć sporo do roboty, ale jakoś mnie to nie przekonało do polubienia go.
- A więc to Ty jesteś Sigma, tak? - Zagadnął Gabriel. - Przyznam się, Raziel przebąkiwał o tym, że potrzebuje jakiejś pomocy w porządkowaniu papierów, ale nigdy nie sądziłem, że będzie aż tak zabiegany.
- Tak po prawdzie, mój drogi, Sigma nie jest i nie będzie moją sekretarką – Odparł Archanioł Magii, uśmiechając się. Nadstawiłam uszu. Czy czasem nie uprzedzał mnie wcześniej, by nie powiedzieć za dużo? - W zasadzie, to jest to sprawa dość poufna i będę potrzebować waszej pomocy.
- Poufna sprawa? - Rafael nie wyglądał na zadowolonego. - O co tam znowu idzie górze?
- Organizujemy Niebiańską Flotę Powietrzną – Przez chwilę panowała cisza. Przyznam się, takiego wytłumaczenia się nie spodziewałam. Zaskoczenie na twarzy Archanioła Uzdrowień było bezcenne.
- Co robimy? - Zapytał po chwili.
- Oddziały lotnicze – Raziel odparł nader entuzjastycznie. - Michael jest zbyt zajęty z piechotą, tak więc Lord Samael powierzył mi opiekę nad projektem.
- Raziel, ale gdzie, do ciężkiej cholery, jest w tym nasza rola? - Archanioł Uzdrowień nie wyglądał na zadowolonego. - Jestem ostatnią osobą, która znałaby się na wojaczce i jako taki z tymi śmiesznymi projektami nie chcę mieć nic wspólnego.
- Oczywistym jest, że nie będziemy budować machin latających, gdyż mija się to z celem – Archanioł Magii zdawał się nad czymś zastanawiać. - Dlatego też Niebiańska Flota Powietrzna przyjęłaby formę oddziałów specjalnych. Nieliczne, ale świetnie wyekwipowane oddziały, których zadaniem byłaby walka podjazdowa, atakowanie tam, gdzie nikt ich się nie spodziewa i oddalanie się, zostawiając za sobą jedynie trupy. Wiesz, jak takie działania potrafią podkopać morale? - Rafael kiwnął głową z niechęcią. Zapewne musiał wiedzieć to i owo o strategiach bitewnych, biorąc pod uwagę fakt, że dowodził korpusem uzdrowicieli. Raziel wskazał na mnie. - Panienka Sigma została osobiście przeze mnie wybrana jako osoba zdolna do uczestniczenia w tym przedsięwzięciu jako pierwszy Niebiański Lotnik.
- Raziel, wszystko fajnie, ale Ty wciąż nie wytłumaczyłeś Nam, jak możemy pomóc – Do rozmowy wtrącił się Gabriel.
- Cóż, plan zakładał, że Niebiańscy Lotnicy wyposażeni zostaną w specjalne kombinezony pozwalające im na rozwijanie odpowiednio dużych prędkości przy jednoczesnym zapewnieniu odpowiedniej ochrony i technologii. Zakładam, że – w związku z wymaganą dużą zwinnością dla takiego lotnika – w tej kwestii biotechnologia nada się najlepiej.
- Czyli chcesz, żebyśmy wzięli się za konstrukcję takiego kombinezonu...? - Upewnił się Gabriel, wyciągając skądś niewielki notesik z długopisem.
- Biotechnologia? Ciekawe, ciekawe... - Wyglądało na to, że Razielowi udało się w końcu przekonać Rafaela do swoich racji.
- Więc jak, moi drodzy? Mogę liczyć na wasze wsparcie?
- Hmm... Być może będę tego żałować, ale niech będzie – Rafael machnął ręką, na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech.

I w ten sposób mój przełożony zainicjował moją karierę. Nie sądziłam jednak, że proces samego przygotowania będzie aż tak długi i aż tak wyczerpujący. Wstawałam o szóstej rano, kładłam się o drugiej w nocy. Ćwiczeniom, przymiarkom i dopasowaniom końca nie było. Przez następne pół roku doskonaliłam tężyznę fizyczną, uczyłam się o taktykach i zachowaniach, testowałam prototypy mojego nowego kostiumu bojowego – nie obchodziło się bez awarii kilka kilometrów nad ziemią. Przez ten czas rzadko widywałam się z przyjaciółmi, ale za to nauczyłam się cenić ich obecność nawet bardziej niż wcześniej.
Nie obeszło się bez trochę zawstydzających sytuacji. Wciąż pamiętam dzień, w którym miałam przymierzyć kombinezon po raz pierwszy. Rafael, który urzędował wtedy w laboratorium, przywitał mnie mruknięciem, jak zwykle zresztą. Wyglądało na to, że nanosił ostatnie poprawki na pierwszą wersję mojego nowego narzędzia pracy.
- No dobra, gotowy do testowania – Rzucił w końcu, prezentując mi kombinezon. Był cały biały, z paroma pomarańczowymi dodatkami. Do kombinezonu dołączona była para kompletnie odjazdowych pomarańczowych okularów przeciwsłonecznych. - Do rosołu – Powiedział do mnie. Zamrugałam parę razy.
- Przepraszam bardzo? - Zapytałam tępo, wpatrując się w niego jak w skończonego kretyna.
- Słyszała mnie Pani, do rosołu – Odpowiedział Archanioł Uzdrowień, absolutnie niewzruszony. - Jeżeli ma pasować, muszę mieć Pani wymiary. Obejrzeć wszystko z każdego kąta – Nie miałam w sumie wielkiego wyboru. Pocieszałam się jedynie myślą, że jako Archanioł Uzdrowień z ogromnym doświadczeniem, nie powinien on być poruszony widokiem nagiej kobiety. Był chociaż na tyle uprzejmy, by wyznaczyć mi miejsce, gdzie mogę zostawić ciuchy.
Wpatrywał się we mnie długo. Jak dla mnie, o wiele za długo. Taksował mnie wzrokiem jak jakąś lalkę. Dosłownie znikąd w jego ręku pojawił się centymetr.
- Zobaczmy... - Zamruczał, opinając mnie tasiemką w pasie. Zamruczał ponownie, jakby potakująco. Owijał każdy fragment ciała powoli i ostrożnie, z pietyzmem wręcz. Zupełnie jakbym nie była kobietą, a rzeźbą kobietę przedstawiającą, gdzie artysta-rzeźbiarz ogląda swe dzieło w poszukiwaniu skaz i niedopatrzeń.
- No cóż, wygląda na to, że dobrze oceniłem twoją sylwetkę – Stwierdził, uśmiechnąwszy się z zadowoleniem. - A już się bałem, że trzeba będzie wprowadzać poprawki. Trzymaj – Wręczył mi kombinezon. - Na razie na gołe ciało. Trzeba sprawdzić, ile miejsca wymagane będzie na ubranie bądź dodatkową warstwę ochronną – Kiwnęłam głową, sprawdzając, jak to się wkłada. Okazało się, że można go wkładać zarówno od góry, jak i od dołu. Ciekawy bajer, zobaczymy, czy się przyda. Po krótkiej chwili byłam już odziana od stóp do głów w biały kombinezon. Kończył się tuż pod podbródkiem, zapewne dla maksymalnej ochrony szyi. Musiałam jeszcze się przyzwyczaić do kręcenia w tym głową. Rafael ostrożnie założył mi okulary na głowę, tak, żeby nie spadły na nos.
Musiałam przyznać, jak na prototyp, kostium był niezwykle wręcz komfortowy do noszenia. Nie krępował ruchów, tak jak sądziłam, że będzie(poza tą niefortunną szyją), ale z drugiej strony, wydawał się bardzo... lekki. Czułam się trochę tak, jakbym miała na sobie jedynie satynową koszulę nocną, co – biorąc pod uwagę mą obecną sytuację – nie było najprzyjemniejszym uczuciem.
- I jak? Bardzo krępuje ruchy? - Zapytał mnie po krótkiej chwili ciszy.
- Poza szyją, jest bardzo wygodny – Odpowiedziałam, ostentacyjnie krzyżując ręce na piersiach. - Ale z drugiej strony... Ledwo go czuć na sobie. Jakby to był przemoczony t-shirt. -Rafael zmarszczył brwi.
- Hmm, nie o to bynajmniej chodziło – Mruknął. - Kombinezon musi być wygodny, ale jednocześnie nie może być zbyt lekki. Zbyt duże ryzyko, że atak przebije się do ciała – Po prawdzie, bardziej obawiałam się teraz latania z wysoką prędkością kilka kilometrów nad ziemią w czymś podobnym. Skończyć jako lodowa rzeźba, świetna śmierć. - W takiej sytuacji trzeba będzie to trochę przerobić.
Tak wyglądało większość spotkań polegających na przymierzaniu kombinezonu. Gabriel pojawiał się rzadko i zazwyczaj równie szybko wychodził, co przyszedł. Najczęściej pozdrawiał mnie przyjaźnie, wymieniał paroma uwagami z Rafaelem i znikał. Raziela widywałam nawet rzadziej.
W końcu jednak nadszedł czas, kiedy treningi dobiegły końca. Mogłam wyruszyć na misję. W imię Królestwa Niebieskiego.

Moim pierwszym poważnym zadaniem było odzyskanie „Necronomiconu” z pewnej biblioteki na terenach Francji. Według informacji Raziela, była to obszerna, obita skórą księga bez podpisu, spisana przez jakiegoś sfiksowanego Araba dawno temu. Miała ona traktować o pradawnych demonach, rzekomo o mocy porównywalnej z Lucyferem lub nawet większej, a także wspominać o technikach ożywiania zmarłych jako bezmyślne kukły.
- Czwarta część armii Alastora, tak zwane „Niebiańskie Zastępy im. Najświętszej Marii Panny” - Archanioł Magii wywrócił oczyma, zaznaczając ironię. - składają się wyłącznie z nieumarłych. Także „Damonisch SS” nie stroni od ich używania. Zrozumiałym jest, że księga traktująca o nowych sposobach podnoszenia kolejnych ożywieńców znacząco wzmocni siłę przebicia demonów.
- A co z tymi pradawnymi demonami? - Zapytałam.
- Spośród kadry przywódczej Czyśćca, jedynie Forcas – Trzeci Generał – jest w stanie zrobić użytek z ustępów traktujących o owych demonach. Ponieważ jednak Forcas jest także największym leniem, jakiego widziały moje oczy, pozostaję spokojny.
- Miał Pan okazję osobiście zobaczyć Generała, Sir?
- Och, nie raz i nie dwa – Raziel zaśmiał się cicho. - Pierwszego Generała, Himlera Gunsche, widuję dość często przez czysty przypadek na powierzchni.
- ...I pozwala Pan mu odejść, Sir? - Uśmiech zniknął z twarzy mojego przełożonego, z kolei ja już wiedziałam, że powiedziałam coś nie tak.
- Dam Ci dobrą radę, Sigmo – Zamruczał, a w jego oczach znowu zobaczyłam zimną stal. - Jestem osobą tolerancyjną i chociaż uważam, że demony należy zwalczać, potrafię znaleźć pewien umiar w swoim postępowaniu. Sugeruję panience to samo.
- Ja... Tak jest, Sir.
- A więc... - Chłód w jego oczach zniknął, ale miałam świadomość, że porządnie sobie nagrabiłam swoją uwagą. - Himler pojawia się zazwyczaj jako parlamentariusz, omawiając ze mną lub Gabrielem wszelkie możliwe traktaty i ugody, często nawet pod bokiem Alastora. To bardzo mądry jegomość, Sigmo. Mądry i niezwykle niebezpieczny. Co do pozostałych Generałów; Jarema Wiśniowiecki, Czwarty Generał, to dość dziwna istota. O ile mi wiadomo, jest pod ścisłą jurysdykcją Himlera. Raportuje mu wszystkie swoje ruchy i decyzje.
- Przepraszam, że przerywam, Sir, ale dlaczego właściwie oddział demonów nosi imię Najświętszej Dziewicy?
- Oh, tym oddziałem zarządza Jarema. Powiedzmy, że Himler i Goldbaum zmuszeni byli do zamienienia tego i owego w jego głowie...
- Nie wymienił Pan jeszcze Drugiego Generała – Zauważyłam, a uśmiech ponownie zniknął z twarzy Raziela, ku mojemu przerażeniu, że oto nagrabiłam sobie po raz drugi w przeciągu pięciu minut.
-...Nie lubię go – Odparł bardzo powoli Archanioł Magii, jakby uważnie dobierając słowa. - Nie lubię go i uważam, że powinien spłonąć wraz z Alastorem i Lucyferem w Dniu Ostatecznym. Mam tylko nadzieję, że ty nigdy nie będziesz zmuszona do stanięcia z Nim twarzą w twarz.
- Sir...? A co z pozostałymi Generałami? - Długa cisza, Raziel intensywnie myślał.
- Oni... Oni mają jeszcze szansę na zyskanie łaski. Nie mówmy już o tym więcej, dobrze?
- Wedle rozkazu, Sir.
- Sigmo... To była prośba, a nie rozkaz.
- Oh... - Zrobiło mi się głupio, że po raz enty już nie udało mi się właściwie zinterpretować słów mojego przełożonego. - P-przepraszam, Sir.
- Nie ma za co, panienko – Na jego twarz powrócił uśmiech. - Kiedy będziesz gotowa do lotu?
- W przeciągu pół godziny, Sir.
- Doskonale. Właściciel biblioteki zdaje się nie znać prawdziwej wartości tej księgi, tak więc tym prościej będzie ją przechwycić.
- Tak jest, Sir.

Mój kombinezon zapewniał nie tylko odporność na obrażenia i przeciążenia. Dzięki niemu mogłam rozwijać prędkości na tyle duże, by docierać do celu względnie szybko. Na chwilę obecną jestem w stanie dociągnąć do sześciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, aczkolwiek Gabriel i Rafael pracują już nad dobiciem do ośmiu setek, a stamtąd – do bariery dźwięku. To musiało być niesamowite uczucie, zasuwać z taką prędkością. Z pewnością dodawało to nieco do mojej i tak przesadzonej już pewności siebie.
Konstrukcja kombinezonu obejmowała nieco więcej niż samą długość ciała, wzmacniała także moje skrzydła. Dopóki nie byłam podwładną Raziela, unikałam ich stosowania, jako że skrzydła Niebian funkcjonują także jako swoisty radar, pozwalający innym Niebianom na namierzenie się nawzajem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była świadomość, że miliony aniołów wiedzą, gdzie się teraz znajduję. Dzięki odpowiedniej biotechnologii jednak, udało się zamaskować „sygnał” moich skrzydeł, co zmniejsza moje szanse wykrycia(Czyściec bowiem jest w stanie odnajdywać Nas na podstawie tego samego systemu) i daje nieco „ciszy radiowej”. Gabriel opracował także całkiem przydatny bajer, polegający na tym, że mogę przywołać kombinezon na siebie mocą myśli. Wystarczy, że pomyślę o nim w odpowiedni sposób i bach!, jestem gotowa.
Jeśli chodzi o uzbrojenie mojej nowej zabawki, posiadam zarówno broń dystansową, jak i do walki w zwarciu. Ta pierwsza aktywowana jest również za pośrednictwem mojej jaźni, chociaż wciąż muszę jeszcze nauczyć się efektywnie celować. Posiadam dwie sztuki: Wielkokalibrowy karabin maszynowy na lewym ramieniu i wyrzutnię miniaturowych rakiet. Co do broni krótkodystansowej, aktywowana jest komendą „ostrza”. Sekundę później spod kombinezonu wyskakują dwa pięćdziesięciocentymetrowe, obusieczne ostrza ze stopu tytanu i stali, wzmacniane szeregiem błogosławieństw. W połączeniu z prędkością, którą rozwijam, już pierwszy atak jest śmiertelnym.
Teraz jednak miałam zupełnie inny cel. Wymagana była dyskrecja i zachowanie względnej ciszy.
Odnalazłam bibliotekę bez trudu. Wzniesiona w gotyckim stylu, sprawiała wrażenie opuszczonej. Pojawiłam się tu w nocy, aby nie przyciągać ciekawskich spojrzeń.
- Obecny status? - W głowie odezwał się głos mojego przełożonego. Kontaktowaliśmy się telepatycznie. Nie opanowałam tej sztuki do końca, tak więc musiałam formułować aktualne słowa, by móc przekazać to, co mam na myśli zamiast samego powiedzenia tego w myślach.
- Spokojnie, ani śladu demonów – Odpowiedziałam, zakładając na nos swoje pomarańczowe okulary. Poza chronieniem mych oczu przed pędem wiatru, pełniły one także rolę noktowizora i wizjera dającego mi szereg informacji. Podobno opracowany on był na bazie systemu rozpoznania samego Nekromanty.
- Rozumiem. Kontynuuj misję.
- Sir – Drzwi otwarte. Zły znak. Wątpię, żeby domownicy zostawili otwarte drzwi w środku nocy, tak więc albo złodzieje... Albo coś gorszego. Przygotowałam ostrza. Mogłam być zmuszona do użycia ich w CQC, a było to raczej z mojej strony niepożądane. Znałam się na podobnej walce, ale nie była moją kartą atutową. W starciu z silniejszymi i wyszkolonymi przeciwnikami, jakimi mogą być te demony, mogę nie mieć szans.
Na szczęście mój wizjer był na tyle dobry, by pomóc mi ze znajdywaniem skrzypiących desek, tak więc poruszałam się stosunkowo bezszelestnie. Odnalazłam półkę z Necronomiconem, była pusta. Oprócz magicznej księgi, na półce nie stała żadna inna książka. Cóż, trochę kiepski sposób na schowanie takiego woluminu. Z drugiej strony, większość śmiertelnych zapewne nigdy nawet nie słyszała o Necronomiconie lub wciskała go między bajki, mity i legendy.
Ledwo dotknęłam grimuaru poświęconego mrocznym sztukom, poczułam nieprzyjemne mrowienie i ciarki na plecach. Niebianie byli w większości uczuleni na energię demoniczną i vice versa w przypadku demonów. Był to jeden z głównych powodów, dla których wszelkiej maści uzbrojenie produkowane w Królestwie Niebieskim było błogosławione i poświęcane. Demon zabity taką bronią obrywał po duszy równie mocno, jak po ciele, co zabijało go niemal natychmiast i wysyłało jego resztki do Otchłani, gdzie dusza dogorywała. Piekielni stosowali tą samą regułę ze splugawioną i demoniczną bronią. Rękawice kombinezonu czy nie, trzymanie Necronomiconu przypominało trzymanie wyłowionego niedawno topielca. Ma się dziwne wrażenie, że zaraz ożyje i spróbuje zadusić Cię, wykrzykując niezrozumiałe wyrazy. Kto wie, może księga żyje i tylko czeka na odpowiedni moment, by zamienić mnie w śliniące się warzywo?
Szczęśliwie dla mnie, Necronomicon albo nie planował mnie zabić albo był po prostu zwyczajną księgą przesączoną demoniczną energią. Odeskortowanie go nie byłoby żadnym problemem... Gdyby nie pewne nieporozumienie.
”Radar” pokazał, że zbliża się do mnie jakiś anioł. Tutaj jednak przekaz był urywany, zupełnie jakby użytkownik skrzydeł nadających przekaz miał z nimi jakieś kłopoty. Chwilę później tuż koło mojego policzka przefrunęła metrowa lanca ze stali. Serce skoczyło mi do gardła ze strachu. Już chciałam przyśpieszać, gdy poczułam pozytywną energię od lancy. Nasi? Mimowolnie obróciłam się.
W powietrzu unosiło się dwóch skrzydlatych, ale byli oni dość... niestandardowi. Pierwszy przypominał anioła tylko względnie i zapewne to on nadawał sygnał. Obdarty ze skóry, bez tęczówek w oczach i z w połowie przypalonymi skrzydłami przypominał raczej latającego trupa niż prawdziwego Niebianina. W ręku trzymał długi na kilkadziesiąt centymetrów miecz, a jego, zdawałoby się, pozbawiona zdolności ekspresji twarz, wyrażała pogardę. Zapewne do mnie.
Drugi z nich wyglądał raczej jak jakiś rodzaj machiny niż cokolwiek innego. Zakuty od stóp do głów w jakąś dziwną zbroję, z mechanicznymi skrzydłami, które nie poruszały się ani odrobinę i dziwnym mieczem w opancerzonej dłoni, także wyglądał na kogoś, kto urwał się z zupełnie innej bajki.
- Ląduj w te pędy, panienko – Warknął anioł z przypalonymi skrzydłami. - Przejmujemy tą księgę – Nie podobało mi się to, wcale a wcale. Mogły to być albo demony w – dość wątpliwych – przebraniach albo jakieś siły z samej góry.
- Team Paradiso – W mojej głowie usłyszałam Raziela. - Niedobrze. Nie wiem, jak Cię znaleźli, ale źle to wróży.
- Co robimy, Sir?
- Nie wiem, czy dasz radę im uciec... - W jego głosie pojawiło się wahanie. - Jesteś dużo szybsza, ale Harbinger – ten z przypalonymi skrzydłami – jest obeznany w użyciu lodu jako skutecznego sposobu na zatrzymanie przeciwnika. Prócz tego, nigdzie nie widzę trzeciego członka drużyny.
- Nie mamy całego dnia! - Harbinger nie wyglądał na kogoś cierpliwego. Zgodnie z radą przełożonego, wylądowałam na pobliskiej półce skalnej. Dwójka ze specjalnego oddziału Lorda Samaela wylądowała również. Towarzysz Harbingera był cicho cały ten czas. Ciężko powiedzieć, czy nawet mnie obserwował: Nie mogłam dostrzec nawet fragmentu oka w szczelinach na wysokości głowy. Harbinger zmierzył mnie ponurym wzrokiem. Wiedziałam, że go nie polubię. Był zbyt pewny siebie, zbyt arogancki. Zupełnie jak tamci dwaj.
- Co my tu mamy...? - Zamruczał, spoglądając na mnie z wyższością. Był wyższy o głowę. Co ciekawe, nie kłopotał się nawet ze schowaniem skrzydeł. Bufon. - Wy demony i wasze pomysły. Przyznam się, sama koncepcja godna uwagi, przebrać się za anielicę i nawet nadawać anielski sygnał. Sprytne, bardzo sprytne. Jednakże, każdy obeznany w lokalizacji sygnału szybko zrozumie, że to podróba, na dodatek dość marna – Czy mógł mieć na myśli przytłumiony sygnał moich wzmocnionych kombinezonem skrzydeł?
- Na to wychodzi – Raziel zgodził się ze mną. Był w stanie czytać w moich myślach, aczkolwiek tego typu komunikacji używaliśmy jedynie w wyjątkowych przypadkach. Wydaje mi się, że mój przełożony nie chciał przez przypadek trafić na moje osobiste przeżycia czy wspomnienia. Szanował moją prywatność.
- Skąd to oskarżenie? - Zapytałam pewnie, patrząc mu prosto w oczy. Nie spodziewał się oporu.
- Masz jeszcze czelność upierać się przy swoim marnym przebraniu? - Warknął, zbliżając się. Zakuty w zbroję towarzysz Harbingera stał w pewnym oddaleniu, przypatrując się.
- Areus... Pomyślmy racjonalnie – Dosłownie znikąd dobiegł mnie trzeci głos, zapewne należący do trzeciego członka drużyny. W ciemności błysnęły zielone oczy. - Czy panienka ma może sposoby na potwierdzenie swojej niewinności? - Zapytał mnie wprost. W porównaniu z Harbingerem, ten gość sprawiał zupełnie inne wrażenie. Odmienne. Jakby... przyjaźniejsze.
- Przestań bredzić od rzeczy, Nathaniel – Warknął Areus, machnąwszy niecierpliwie ręką. - Takiego stroju nie może nosić anioł!
- To ksenofobiczne podejście – Mruknął Raziel, jakby zniesmaczony. - Unikaj tego w miarę możliwości – Kiwnęłam lekko głową, co chyba nie uszło uwadze Nathaniela: Zielone oczy błysnęły, jakby w zrozumieniu.
- Podaj swą tożsamość, demonie – „Jeszcze chwila, a strzelę tego palanta w pysk”, pomyślałam, zmrużywszy oczy. Raziel odchrząknął, kazał kontynuować.
- Sigma. Anielica z chóru Stróży, lat dwadzieścia pięć – Odpowiedziałam, spoglądając Areusowi prosto w jego pozbawione tęczówek ślepia. Zapewne byłyby przekrwione z wściekłości, gdyby były do tego zdolne.
- Brzmi dość standardowo. Szpiedzy Alastora zazwyczaj wymyślają nie wiadomo jakie formuły – Wyobraziłam sobie teraz Nathaniela wzruszającego ramionami.
- Nawet jeżeli... - „Naprawdę zaraz dostanie po mordzie...”, pomyślałam ponownie, słysząc wyższość w głosie Areusa. - To wciąż nie tłumaczy, dlaczego byle Stróż nosi ze sobą...
W głowie słyszałam śmiech Raziela, kiedy mój cios posłał tego aroganckiego buraka na ziemię, zamroczonego. Dopiero sekundę później zrozumiałam, że właśnie wszystko poszło na marne. Cały trud włożony w to, by przetrzymać tą rozmowę poszedł się zajączkować.
- Dobry cios – Pochwalił mnie Nathaniel, a jego oczy powiedziały mi się, że bawi się setnie. Zakuty w zbroję trzeci członek drużyny wciąż milczał. Dodało mi to nieco pewności siebie.
- Byle Stróż... - Warknęłam. - Za kogo on się niby uważa?!
- Areus? Och, jest z chóru Potęg... Znaczy, był, teraz jest upadłym aniołem po rozgrzeszeniu – Zastrzygłam uszami, zaintrygowana. Upadły anioł? Na służbie w imię Niebios, na tak wysokim stanowisku? Usłyszałam jednak niezadowolone cmoknięcie Raziela i szybko usunęłam myśl z głowy. -  Jak zauważyłaś, dupek z niego. I pomimo faktu, że za nim nie przepadam, i tak musisz się gęsto tłumaczyć. Przede wszystkim, co do cholery robi u Ciebie Necronomicon? - On wie. On wie, co to za księga! Mój przełożony był jednak zaskakująco spokojny. - Nie pytaj, skąd wiem. Członkiem zespołu pod jurysdykcją Anioła Oskarżyciela nie zostaje się ze względu na ładne oczy.
- Cóż... - Zająknęłam się. Zakuty w zbroję zbliżył się nieco, jakby szykując się do ataku.
- Powiedz, że potrzebuję go do celów naukowych – Usłyszałam w głowie głos Archanioła Magii. Kiwnęłam głową z wahaniem.
- Zostałam wysłana przez Archanioła Magii Raziela, by odzyskać ten wolumin na potrzeby dalszego badania – Wyrecytowałam na jednym oddechu. Zakuty w zbroję przeniósł wzrok na Nathaniela. Po ruchu oczu poznałam, że kiwnął głową potakująco.
- Pytanie drugie. Czemu ktoś został wysłany po księgę pomimo faktu, że mamy do czynienia z tomem nasączonym demoniczną energią? Pytanie trzecie, jak to możliwe, że Drużyna Paradiso nie została o tym poinformowana?
- Pracuję jako posłanniczka Archanioła Magii – Recytowałam to, co podpowiadał mi Raziel. - Zostałam przeszkolona w zakresie odnajdywania i obchodzenia się z demoniczną energią do tego stopnia, by przenosić podobne księgi na duże odległości bez ryzyka skutków ubocznych. Archanioł Magii ceni sobie czas i uważa, z całym szacunkiem dla Lorda Samaela, że każda sekunda jest cenna.
- Zupełnie jakbym go słyszał... - Nathaniel zaśmiał się cicho. - No cóż... Rudiger, mamy chyba konkurencję – Zwrócił się do zakutego w zbroję stworzenia o pseudo-anielskiej aparycji. - Ciekawe, ciekawe. Czyli Raziel postanowił działać także we własnym zakresie? - Zadrżałam nieco. Ten zielonooki gość był zbyt blisko rozszyfrowania całej sprawy. - Chwali się – Kiwnął głową ponownie. - Cóż... Zgaduję, że cały ten biznes jest top-secret? Niech i tak będzie. Powiemy Areusowi, że salwowałaś się ucieczką w swojej prawdziwej, „demonicznej” - Mocna ironia. - postaci po tym, kiedy dałaś mu po twarzy – Zakuty w zbroję kształt o imieniu Rudiger kiwnął głową potakująco, aż zaskrzypiały blachy. - Najwyżej zdamy w raporcie, że Nas ubiegli. Samael i tak ma większość tych ksiąg w swojej bibliotece – Kiwnęłam głową.
- Dzięki – Rzuciłam, pozwalając sobie na nieśmiały uśmiech.
- Tylko ostrożnie, malutka. To niebezpieczna zabawa i należy mierzyć siły na zamiary. Gdybyśmy przychylili się do planu Areusa i zaatakowali od razu, bez uprzedzenia, skończyłabyś w plastikowym worku – Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Miał rację. Czułam od niego moc nawet z tak dużej odległości. Nie zrobiłoby mu to dużo kłopotu z pokonaniem mnie, nawet bez wsparcia Rudigera i Areusa.
Mogłam być jedynie wdzięczna, że moja przygoda w służbie Archanioła Magii nie zakończyła się tak szybko. Więcej, ona dopiero się zaczynała.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fast
Mołdawski Bulbulator

*****

Punkty uznania(?): 12
Offline Offline

Wiadomości: 871


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 20 Maja 2012, 16:31:18 »
Pomijając boleśnie bolesne niezgodności z angeologią jakiej się uczyłem to sam pomysł jest ciekawy, opowiadanie nie ma błędów, ale szczerze mówiąc nie wiem czy nie lepiej byłoby uczynić głównym bohaterem np. Uriela ; >

Sigma jakoś mnie nie przekonuje.


« Ostatnia zmiana: 30 Grudnia 2012, 21:36:56 wysłane przez Fast » IP: Zapisane
Waverley
M&M's

*****

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 336


Po co to-to...

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 31 Października 2012, 22:23:23 »
Jako, że Fergard prosił o ocenę, odkopię.

Na początku opowiadania występuje narrator trzecioosobowy, potem już pierwszoosobowy. Do poprawy.

"Ty", "Twój" etc. piszemy od wielkiej litery np. w listach albo, jak tutaj, w postach. Ale nie w książkach albo opowiadaniach. Zmieniłbym to. To samo "Pan", "Pana".

Cytuj
Dziewczyna odgarnęła swoje srebrne włosy do pasa(...)

Sigma jest anielicą, określenie "dziewczyna" mi tutaj nie pasuje.
Odgarnęła je do pasa czy te włosy sięgały do pasa? Ja bym to napisał tak: Odgarnęła swe srebrne włosy sięgające do pasa.

Cytuj
Wszystko w biurze filigranowego skrzydlatego(...)

A nie w filigranowym biurze? Bo istota z filigranu... Nie, słabo to widzę. W ogóle "filigranowy" słabo pasuje. Wyguglaj, co to filigran.

Cytuj
Właśnie wygoniłam z biura Pana Raziela trzymetrowego giganta, Archanioła Wojny. Myślałem, że zejdę ze strachu.

Myślałam, nie myślałem.

Cytuj
Byłam jedynie zwyczajną anielicą.

Ja bym napisał raczej: Byłam zwyczajną anielicą. Bez "jedynie".

Cytuj
W rzeczywistości powodziło mi się całkiem zacnie: Żyłam wraz z paroma przyjaciółmi w niewielkim mieszkanku i jakoś to szło.

Wyraz tuż po dwukropku piszemy z małej litery.

Cytuj
Złożyło się tak, że jeden z moich znajomych – wciąż dzieciak – przysporzył sobie bez mała kłopotów lokalnemu gangowi oprychów.

Sobie czy gangowi? Poza tym, w niebie, wśród aniołów są "ci źli"? Myślałem, że aniołowie to "ci dobrzy". Ale to Twoje opowiadanie, Twoja fabuła, więc to tak nawiasem.


Ogólnie takie właśnie błędy. Poza tym, nieźle. Jutro wezmę się za High School i pojeżdżę po Casprze, więc się psychicznie przygotuj ;P


IP: Zapisane
Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.041 sekund z 21 zapytaniami.
                              Do góry