Człowiek - Szparag
Punkty uznania(?): 3
Offline
Płeć:
Wiadomości: 751
Dragons, dragons everywhere
|
|
« Odpowiedz #22 : 30 Maja 2014, 15:25:42 » |
|
Dobra, przerwa była spora. A to co tu wstawię jest dość nietypowe, ponieważ jest to opowiadanie. Ale uznałam, że jednak tutaj to wrzucę, bo to jednak liryka. Polecam czytać na Docsach, bo tam jest wersja poprawiona. Szept Mgły https://docs.google.com/document/d/1GUENZgjHmTfsXtacnCwvR9bCsLyZq5dT5Y-NIXrCF34/edit?usp=sharing Jeszcze przed złej Nightmare Moon wygnaniem, Nocnym czasem, przed świetlistym dnia nastaniem, Krążyła po Equestrii wiekowa legenda, Że gdzieś w potężnych Smoczych Górach, Gdzie rośnie wonna, fiołkowa lawenda, Jeszcze nie, w wzniosłych, białych chmurach, A ponad krwawymi, bukowymi, spowitymi cieniem lasami, Nad Ciemnym Stawem, mgły przesuwają się szarymi pasmami.
W Canterlot ponad górskimi szczytami, Żył jednorożec, młody i oczytany, Ogier o sierści błękitnej jak lód I grzywie płomiennej niczym lisia kita, Po świecie chadzał, oczekując na cud, Czekając na tą co jego wśród ostrych grań powita. Wielbił Harmonię i jej dzieło szmaragdowe, Kochał wzniosłe szczyty i kwiaty kolorowe.
Parał się magią, potężnym był czarownikiem, Choć sam sobie w zbroi lśniącej widział się rycerzykiem. Samotność odczuwał swego śmiertelnego żywota, Tedy wciąż zielone leśne ostępy przemierzał, Bo bał się, że wkrótce dosięgną go gorycz i sromota. Z nadzieją, że w końcu trafi, tam dokąd zmierzał, Tam gdzie szczęście skrzy w blasku ciemnych wód jeziora, I gdzie złość wzrosła w czarnym sercu potwora…
W Beltaine Noc, poszedł sam w dzikie, gęste knieje, Ponieważ nie chciał by marne pisano jego dzieje, Klacz jego serca, lat cztery temu zmarła, Jednorożec śliczna, słodka i urocza, Rana w sercu ogiera po dziś dzień się nie zatarła, Po tym jak Moonlight spadła ze zbocza. Jej śmierć odbiera szczęście i nadzieję, A daje pragnienie by zapaść się w knieję.
Szedł, wołany głośnym szeptem i cichym krzykiem, Słowem nie witał się z żywym, ani z umrzykiem, Strażnicza sosna otacza go swym ramieniem, Dąb drogę zagradza, cień rzuca, zawadza, Księżyc prowadzi, zwodniczym lśnieniem, A wokół ktoś chadza, chadza, chadza… Tam dumny jeleń ginie, zabity przez wilka, A tłusty pająk pożera barwnego motylka.
Szeleszczą liście, trącane kopytem, Natura wita, swym własnym mytem, Bo kto w nią wchodzi, Ten się zatraca, I nie wychodzi, Nigdy nie wraca. Szepczą mgły szare pomiędzy sobą, Że młody ogier nie wróci tą drogą.
Krąży wśród drzew, wśród świerków i buków, Nasłuchując zgrzytów i mruków, Błądzi i gubi swoją drogę, Coś mami go i wodzi, By aby nie skręcił w złą odnogę, Gdy w lesie mrok się rodzi. W krzakach coś chrobocze i szeleści, I pewnie niesie ważne tej nocy wieści.
Jezioro, odbijające gwiazdy i Księżyc, W którego odmętach może żyć wszystko i nic. Się z pomiędzy drzew wyłania, Kamienistą, otoczakową plażą zaprasza, A fala ku niemu się kłania. Mgły zaś szepczą- ona, ona jest nasza. Bo przed stoi przed nim Moonlight, ukochana. Czy zostaną razem, choć do białego rana?
O sierści śnieżnej, smukła klacz, Jej oczy mówią ino: Patrz, Bo tutaj byłam cały czas, Bez Ciebie, sama, porzucona! Nad duszą mą już zamknął się las! Lat tyle temu już zraniona, Jak zechcę, to może Ci wybaczę, A przeprosiny Twe rozpatrzę!
Celuje swym ostrym rogiem w nieboskłon, Magią swą wymusza przyrody ukłon, Jej grzywa skrzy się w świetle gwiazd, Srebrzysta niczym Księżyc, A krzyk wypłasza ptaki z gniazd, By utworzyły Zorzy wstężyc, Oczy jej szare, a znaczka brak, Za to pół boku pokrywa jej Znak.
Pajęczy wzór, z motywem kwiecistym, Skomplikowanym, niepojmowalnym oraz wzorzystym, Tam wąż kąsa ogon swój własny i ginie, Pąk rozkwita w kwiat róży, By zwiędnąć, gdy czas jego minie, Co snu ostatniego nastanie wróży. Lśni w czarnym, nocy blasku i łapie, i chwyta w potrzasku.
Ogier stoi i patrzy szczęśliwy, Że to nie tylko sen kłamliwy, Już życie swoje ponownie układa, Z Moonlight u boku I nie dociera do niego rada, Że nie wolno dopuścić ku sobie mroku! Miłość ma koniec oraz początek, I zamknąć trzeba ten życia wątek!
Lecz on nie słucha, co wierzby szepczą, A nogi jego same drepczą, Bo wie już, rozumie, Że los mu szansę wielką dał, A pech jego wnet runie, Niczym ziemny wał. I sunie ku niej po plaży kamienistej, A ona umyka ku wodzie czystej.
Stoi i patrzy, a Ice Spell powiada: Dlaczego Ty jesteś taka blada? Dlaczego ku wodzie, przede mną uciekasz? Gdzie przez te wszystkie lata byłaś? Powiedz mi tylko, na co tu czekasz? I dlaczego do mnie nie wróciłaś? Wróć ze mną, chcę być z Tobą! Dlaczego ja napawam Cię trwogą?
Ucieka i znika wśród kłębów mgły, On goni za nią, zrozpaczony i zły. Jego kopyta z pluskiem uderzają o wodę, Ona sunie bezdźwięcznie, Ogier raz po raz napotyka przeszkodę, Moonlight przemyka koło niej zręcznie. Galopują szybko, w cwał dziki przechodzą, Dźwięki gonitwy się w noc rozchodzą!
Wśród drzew kluczy, pomiędzy nimi gna, Jeśli jej nie dogoni, to znów sięgnie dna! Gałęzie za grzywę chwytają, Wicher się wzmaga, a ziąb doskwiera, Na niebie czarnym pioruny błyskają, A strach duszę z niego wydziera! Wracaj ku Canterlot młodzieńcze, Porzuć swe pragnienia szaleńcze!
Wyżej, pod górę coraz bardziej, Idź za nią coraz hardziej! Wśród turni i poszarpanych grani, Przez kosodrzewinę kłującą, Co ciało boleśnie rani, Biegnij szybciej, bo zniknie ulotne marzenie, Kiedy Słońca nastanie złociste lśnienie!
Dogania ją w końcu pod samym szczytem, Ona go żadnym nie obdarza zaszczytem, Staje, odwraca łeb ku niemu, I rogiem wskazuje coś, co leży pod drzewem, Coś co zaprzecza jej istnieniu… Kości klaczy wołają go zewem, Wśród trawy się bielą, Od lat już murszeją.
Mówi ona swym śpiewnym szeptem: Nie idź za serca swego podszeptem, Ono cię zgubi, idź stąd już, Uciekaj zanim nadejdzie świt, Słońca promień niczym nóż, Odbierze Tobie życia mit! Z zazdrości mnie zamordowano, Nie chcę by mnie pochowano!
Nie słuchaj podstępnych mgły głosów, Nie życzą one Ci dobrych losów! Noc chyli się ku dniu, Kocham Cię, lecz odejdź, Zmiataj stąd co tchu! Byś nie związał się z miejscem przeklętym, Nekromancką magią zaklętym!
Lecz on tylko smutno powiada, Że niemiła jest jemu jej rada, Nie posłucha, zostanie, I umrze wraz z nią, Gdy przedświt nastanie, Bo jest ona w sercu jego jedyną, Klaczą, bez której żyć sensu nie ma, A jego już nic ze światem tym nie trzyma.
I został, poczekał do świtu, Padł martwy, bez krzyku, Dołączył do niej, Szczęśliwy, że jest z nią I choć w śmierci wpadł lej, To chętnie wypił życia czarę swą. Już zawsze razem, pod białym jesionem, Będą pląsać nad czarnym jeziorem.
|