|Witam wszystkich teraz nie tylko rysunki, ale i powieści, więc opowiadanie będę wstawiała tu. Tylko nazwy tematu wymyślić nie mogłam...ale co tam. Opowiadanie będzie o Tawernie, wliczając Tawernowiczów, a sześciu w roli głónej dobra, dość pogawędek, miłego czytania|
„ Prolog”
Za oknem było ciemno, tak ciemno, że nawet piekło nie mogło dorównać. Loczek już dawno wstał i ubrał się, jednak na śniadanie w jadalni nie poszedł. Stał przy oknie i patrzył w ciemność, widząc daleki, odległy znak… Znak przypominał czaszkę, która miała w oku pierścień, a w pierścieniu oko, wielkie, czerwonawe oko. Stał tak i patrzył przez następne 10 minut.
-Nadchodzą – pomyślał i w końcu odszedł od okna, klęknął przy prawie zjedzonej przez korniki skrzyni z czerwoną kokardką, otworzył ją i wyjął księgę, różdżkę i szablę z złotą rękojeścią i z rubinem. Szablę schował, księgę przyczepił do spodni a różdżkę wziął w prawą rękę, z smutną miną. Wyszedł na balkon, widział ich… widział armię Czarnego władcy.
-Dziś decydujący dzień – powiedział do siebie i zatrąbił w złotą, we wzorki trąbkę, ogłaszając alarm…
Rozdział 1 „Początek podróży”
Był szary, ponury ranek. Mgła przykryła umarłą okolicę pełną chwastów, krzaków i ruin. W pewnych ruinach pięknego pałacu po którym nic nie zostało urządzono sobie „przytulne” mieszkanko, w którym była szary podniszczony fotel, pełen dziur i z jedną widoczną sprężyną, półzjedzony przez korniki stolik na której była cała lampa no i ocalały przez robaki zielony materac. Na fotelu siedział mężczyzna, miał blond włosy, jedno niebieskie oko, drugiego nie miał bo zastąpiła je kamera, przepaskę i płaszcz, cały czarny z czerwonymi znakami przypominające chmury. Miał ponurą minę, pełną smutku, patrzył na ścianę w ruinach na której był pleśń. Ciężko wstał i zaczął przechadzać się po kryjówce, nagle usłyszał tupot końskich kopyt i wziął torbę, była biała a w niej zbożowy pył. Przygotował się na wizytę wrogów. Nadjechali. Byli to Dabumoni, elita wojsk wroga, jeden zszedł z konia i podszedł do chłopaka
-Znów się spotykamy – powiedział Dabumon i uśmiechnął się złośliwie
-No – odpowiedział chłopak – dajcie mi spokój, już wystarczająco mnie odrobiliście
-A niby czemu? – zapytał złośliwie Dabumon – skoro już niczego nie masz, to zapłać sobą
-Hm…- odparł krótko chłopak
Dabumon wyciągnął swój ciężki miecz z swej pochwy
-Przygotuj się – powiedział i zrobił jeszcze złośliwszy uśmiech
-Po moim trupie! – krzyknął chłopak i wyciągnął pył z swej torby. Rzucił pył w powietrze i szepnął – Art is… a blast!
Nastąpił wybuch i po Dabumonach został węgiel i plamy krwi na ziemi. Mężczyzna pobiegł do ruin wieży i zapukał. Wyszła z ruin elfka, miała brązowe włosy, zielone oczy, przyodziana była w zieloną kolczugę, brązowe spodnie i czarną, sięgającą do dłoni bluzkę. Miała zdziwioną minę.
-Markal! – krzyknęła zdziwiona – miałeś być u siebie!
-Yhh, wiem – odparł chłopak nazwany Markalem – ale oni znowu mnie zaatakowali i… hm… po prostu nie mogłem wytrzymać więc sprawiłem to, co powinno być...
-Wiem, słyszałam – odparła elfka
-Ja tuż nie wytrzymam przez kolejne dni! Proszę chodźmy już Milandio! – rzekł zrozpaczony Markal
-Eee… - odpowiedziała Milandia – dobra, chodźmy, ale dokąd? Hmm… może do Irollan?
Markal zrobił niewyraźną minę.
-Ja chcę do Srebrnych miast! – krzyknął
-A ja do Irollan! – krzyknęła elfka
-Umpff
-A może… wyruszmy w świat?
-Ej! – przerwała elfka – dobry pomysł! Poczekaj tylko wezmę łuk i kołczan
-Łoki – odparł wesoło Markal i przysiadł na ziemi. Minęło 20 minut i Milandia przygotowana wyszła z ruin. Wzięła ze sobą łuk, torbę i kołczan pełen strzał
-No nareszcie co tak długo? – zapytał lekko zdenerwowany chłopak
-Portfela znaleźć nie mogłam
-Portfela?
-No żeby coś kupić w McDonaldzie
-Aha… hm…
No i wyruszyli, zostawiając swoje mieszkania robactwu.
|Ah, początki zawsze są nieciekawe...|