Cóż, kawał prozaicznej twórczości, którą macie przed sobą, to dla mnie coś jak dzieło życia, za które próbowałem zabrać się już wiele razy i póki co idzie jak idzie - mam już na tę chwilę dwa rozdziały. Przy poprzednich próbach bywało więcej, ale w nieporównywalnie gorszej jakości. Jak przystało na wielkie, epickie dzieło, akcja będzie zawiązywać się wolno, więc może was przynudzać, na szczęście od czasu do czasu jest jakiś humor. Uwaga! Zawiera wulgaryzmy i inne treści nieodpowiednie dla małych MrocznychZabujców2000 i moderacji! I jeszcze jedno - to bardzo ważny dla mnie utwór, więc weźcie na to poprawkę krytykując... i róbcie to bezlitośnie i celnie, by ten ważny dla mnie utwór był jak najlepszy zarazem. Całość w założeniu ma być trzyczęściowa, gdzie Świat Aniołów to jest oczywiście częścią pierwszą (nie jestem Mickiewiczem ani Abradabem, żeby zaczynać od innej niż pierwsza).
Jeśli chcesz poczytać tekst w lepszej jakości - wyjustowany, w standardowych barwach itp. zapraszam: https://docs.google.com/document/d/17wD0vwwLt7pfmcpN6nV-_h-e8bjUU_FpkkId5izrEBc/edit?usp=sharing
Link do folderu z poszczególnymi rozdziałami: https://drive.google.com/folderview?id=0B__dr6JDuwtxWndZQzU5enBLZ00&usp=sharingTo był naprawdę ładny dzień, dobry, żeby ze wszystkim skończyć. Stryczek zwisał majestatycznie z konaru drzewa w dolince leżącej w środku lasu, a przy pniu stał młody człowiek spoglądający beztrosko w niebo i podziwiający znakomitą pogodę. Chłopak wyjął słuchawkę z jednego ucha, nadstawiając je na melodie ptaków i szum liści, drugim wciąż słuchając z odtwarzacza ulubionych ballad z poprzednich dekad. Nie była to ta sama napędzająca go do samobójstwa muzyka, w której zasłuchiwał się przez parę miesięcy, skłaniając się ku ostatecznej decyzji. Miał jej już dość równie bardzo, jak wszystkiego wokół. Teraz był czas, by nacieszyć się paroma rzeczami, które w świecie lubił i już nie troszczyć się o to, że po dobrych chwilach przyjdą złe, wraz z natłokiem codziennych obowiązków. Po miesiącach rozmyślania nad zadaniem sobie śmierci, teraz oddał się przemyśleniom i beztrosce. Tacy ludzie zwykle ostatecznie nie doprowadzają samobójczego planu do końca. Nie myślał jednak o tym. Oparł się plecami o pień drzewa, zamknął oczy i lekko się uśmiechał. Wyciągnął rękę ku sznurowi i już niemal był gotów, kiedy zmysły odebrały kolejny delikatny bodziec, a w głowie pojawiła się kolejna myśl. Trącił tylko węzeł od niechcenia i wrócił do kontemplacji.
Nie zdążył ze sobą skończyć. Myślenie przerwał mu krzyk:
- Hej!
Uniósł brew i skierował wzrok ku niewielkiej górce kilkanaście metrów dalej. Był raczej daleko od ścieżki, więc najpierw zdziwił się, że ktoś go tu przypadkiem znalazł, ale chwilę potem pomyślał, że skoro on został przyciągnięty do małego zagłębienia wśród dzikiej przyrody przez ładne widoki, to czemu by nie kto inny - zwłaszcza że słyszał dziewczęcy głos. Nie widział wołającej go postaci zbyt dobrze, bo stała pod słońce, dostrzegał więc jedynie konturowy wizerunek skąpany w jasnym świetle pomiędzy drzewami. Była to młoda dziewczyna o długich włosach, a także raczej drobnej budowie i niewielkim wzroście. Zaczęła schodzić w stronę niedoszłego wisielca, a ten mógł zobaczyć kolejno coraz więcej szczegółów wyłaniających się ze światła - miała na sobie zieloną, lekką koszulkę i stare dżinsy, ponadto jej szyję zdobiły drewniane koraliki. Jej włosy były brązowe i rozpuszczone układały się faliście, a twarz miała bardzo młodzieńczą, nieco niewinną urodę z niewielkim lekko zadartym noskiem, raczej niewielkimi, ale kształtnymi ustami i dużymi, urokliwymi oczami o głębokim, zielonym odcieniu. Opierający się wciąż o drzewo chłopak był co prawda nieco zawiedziony brakiem jakichś obfitszych krągłości, ale ogółem nieznajoma była całkiem ładna - chociaż tyle miał pocieszenia w sytuacji, w której rozleciał się jego plan.
Gdy stanęła na jego wysokości, zaczęła patrzeć to na kołyszący się stryczek, to na chłopaka. O ile wiszący sznur nie wymagał większej uwagi, o tyle młodzieńca dokładnie zbadała wzrokiem. Był średniego wzrostu i raczej wątłej budowy. Miał rozwichrzoną blond czuprynę zakrywającą większość czoła, poniżej dość mądrze spoglądające złote oczy pod nisko osadzonymi, wąskimi brwiami. Jego kości policzkowe były wyraźnie zarysowane, a cały kształt twarzy był stosunkowo ostry, choć nie szczególnie twardo ciosany, a raczej chłopięcy. Nosił czarną koszulę i ciemne dżinsy.
Cierpliwie czekał i patrzył, co zrobi dziewczyna, ta w końcu złapała sznur w dłoń i zamachała nim przed oczami niedoszłego samobójcy. Choć patrzyła nań poważnie i na swój sposób potępiająco, kiedy się odezwała, jej oczy posmutniały i nieco zmiękła.
- Czemu zamierzałeś się zabić? - w jej ciepłym, wysokim głosie wybrzmiewało współczucie.
Blondyn najpierw zajrzał głęboko w jej oczy, po czym wbił wzrok w trawę pod stopami. Ciężko mu było odpowiedzieć. Nie chciał rzucić czymś, przez co wyszedłby na egzaltowanego, szukającego uwagi dzieciaka, choć przez chwilę pomyślał, że to nim w istocie jest - kiedy już musiał w takiej sytuacji spojrzeć komuś w twarz. W końcu przeszło mu przez gardło:
- Bo życie w tym świecie mnie przerasta, nie umiem podołać rzeczywistości. - choć głos mu drżał, mówił pewnie, bez szukania słów w trakcie.
Nieznajoma przez chwilę chciała przysunąć się i przytulić go mocno, ale rozmyśliła się.
- Jestem Kayla. - przedstawiła się. Chłopak uniósł brew zdziwiony egzotycznym brzmieniem imienia, tym bardziej, że “Kayla” nie wyglądała i nie brzmiała na imigrantkę.
- Ładnie, w takim razie ja jestem Gary - powiedział kpiąco pierwsze, co przyszło mu na myśl, a było obce i nieprawdopodobne w kraju nad Wisłą. Jego nowa znajoma była dość mocno zakłopotana, wyczuwając jego intencje.
- Czekaj, czy ty nie wierzysz?
- Skądże! - zaśmiał się chłopak. - Udawajmy, że tak na mnie mówią, dobra?
Zaczął w międzyczasie dopuszczać do myśli różne możliwe uzasadnienia dla wersji dziewczyny. Ta zaś zmarszczyła brwi.
- Wiem, że to nie jest tutejsze imię, ale przecież ty też... Eh, no, moment...
"Gary" przewrócił oczami i z połowicznym uśmiechem czekał cierpliwie, aż Kayla sformułuje myśli. Ta przez chwilę z zamkniętymi powiekami pukała się palcem w głowę, próbując dobrać słowa, po czym spojrzała na chłopaka i wyjaśniła:
- Wybacz, że tak długo, muszę tak to powiedzieć, żebyś się nie przestraszył, ani nie uznał mnie za wariatkę. - Uśmiechając się spojrzała w niebo, a potem rozejrzała się wokół, jej wzrok zatrzymał się na stryczku. Od niechcenia ściągnęła węzeł w dół, z ciekawości, czy w ten sposób się rozplącze - tak właśnie się stało.
- Dzięki - rzucił niedoszły wisielec - Mogłaś chociaż pozwolić mi zachować to na pamiątkę.
- Chodź - odparła dziewczyna. - Chyba nie ma co wiele mówić - pokręciła głową, po czym podążyła w głąb lasu.
Chłopak spojrzał pożegnalnie na dyndający, luźny sznur, wzruszył nieznacznie ramionami i poszedł za nią z czystej ciekawości. Obejrzał ją jeszcze raz dokładnie i teraz zobaczył przypasany z tyłu nóż, czy raczej typowy dla dawniejszych wieków sztylet. Kayla odwróciła głowę i zobaczyła to, po czym spojrzała w niebo i rzuciła:
- Świata to nie lubisz, ale popatrzeć dziewczynie na tyłek to co innego, co?
On zaś otrząsnął się nieco i przestał wpatrywać w broń, zakłopotany. Nie usprawiedliwiał się, miała bowiem trochę racji. To nie nóż przyciągnął jego uwagę.
Dziewczyna rozglądała się, aż wreszcie wbiła wzrok w jedno z drzew, na pierwszy rzut oka nie różniące się od reszty w lesie. Zatrzymała się przy nim i poczekała, chłopak zbliżył się i spojrzał na pień - był na nim wyryty napis "Świat się zmienia". "Banał" - pomyślał sobie. Kayla tymczasem dobyła sztyletu, mówiąc:
- Patrz teraz, tylko nie narzekaj, że krzywdzę biedne drzewko.
Przyłożyła ostrze do kory tuż pod tekstem, po czym wbiła je głęboko, a weszło jak w masło. Stuknęła jeszcze raz palcem głowicę zdobiącą koniec rękojeści i oparła się ręką o drzewo, patrząc na chłopaka skoncentrowana, obserwując go czujnie. Ten zaś z uśmiechem na ustach podziwiał, jak z metalowej końcówki wydobywa się promień zielonego światła w stronę stojącego naprzeciw innego drzewa. Tuż potem drugi, a następnie coraz więcej, odbijały się od kory, w którą celowała rękojeść, zaginały, owijały wokół siebie nawzajem, splatały, tworząc nieregularną sieć. Ta gęstniała, aż z lśniących, szmaragdowych nici zaczęła powstawać jednolita, płaska tkanina.
- Nie robi to na tobie wrażenia, nie uciekasz? Widziałeś to już kiedyś? - spytała Kayla, unosząc brew.
- Nie, nie widziałem - odrzekł uśmiechający się z zaciekawieniem chłopak, patrząc cały czas z uwagą na nadnaturalne zjawisko - Fajne, nie powiem. Ale wiesz, ostrzegłaś mnie, że uznam cię za wariatkę, jeśli o tym powiesz, więc nastawiałem się na fajerwerki. Domyślam się, że to nie jest żadna wystylizowana ładnie nowoczesna technologia? - dodał.
Dziewczyna zaśmiała się i pokręciła głową.
- Z tym ślicznym kolorem wygląda dość niewinnie, ale wszystko co związane z teleportacją wymaga wykorzystania demonicznej mocy.
Chłopak westchnął, spojrzał w dół i potrząsnął lekko łepetyną. Nie dał rady zachować idealnego spokoju. Ze strachem w oczach spojrzał w zielone oczy tajemniczej osoby, zdając sobie sprawę, że ewidentnie ktoś tu jest z innej rzeczywistości, i wydusił z wysiłkiem:
- Co to, do kurwy, jest i kim ty jesteś?
- Wreszcie - odpowiedziała z ulgą, widząc, że sama nie ma do czynienia z kompletnym świrem. - Teraz mnie słuchaj.
W międzyczasie lśniąca tkanina utraciła swą zieleń i blaknąc, odsłoniła obraz leśnej ścieżki, w innym jednak zupełnie miejscu, niż to, gdzie byli - w tym bowiem już żadnej wyraźnej dróżki nie było, to w świetlistym obramowaniu było zaś najwyraźniej bliżej skraju kniei. Najprawdopodobniej zupełnie innej kniei. Kayla zaczęła tłumaczyć:
- Znalazłam cię dzięki wizji dusz, człowiek, który mnie tu przysłał, zalecił, żebym od czasu do czasu medytowała, by mieć taką możliwość. W tym świecie nie ma nic, co można w ten sposób ujrzeć, a jednak zobaczyłam ciebie.
Chłopak słuchał z uwagą, powoli przetwarzając jej słowa.
- Domyślasz się, co to może oznaczać - kontynuowała. - Jeśli chciałeś szczerze opuścić ten świat, zapraszam do innego.
Trwali przez chwilę w ciszy, wzbogacanej co parę chwil przez śpiew ptaków.
- No chodź - powiedziała w końcu zachęcająco Kayla. - Nie ciągnie cię to?
- Na jakich zasadach będzie życie tam?
- Ciężko tak tłumaczyć komuś coś, co ma się jako codzienność...
- Wspomniałaś o demonicznej magii, miałaś przy sobie jakiś niesamowity sztylet... Wiesz, kiedyś byłem wielkim fanem nowoczesnej techniki, ale potem się trochę zawiodłem. Może być ciekawie. Dobra - powiedział w końcu chłopak, podejmując decyzję. Nim jednak przekroczył barierę między światami, zląkł się nieco. - Nie zrobię sobie przypadkiem żadnej krzywdy czy coś?
- Nie martw się - odpowiedziała dziewczyna, odgarniając przy tym swoje brązowe włosy, po czym przełożyła rękę przez portal. - Ciepło i ciśnienie w miarę wyrównane, ścianki portalu też zabezpieczone, spójrz. - Dotknęła dłonią zielonego obramowania bramy, obejmując ją i naciskając, pokazując, że nie ma ryzyka ucięcia sobie czegoś. - Nic tylko podróżować przez miliony lat świetlnych w niemal nieskończenie krótkim czasie.
- To zabrzmiało strasznie... nowocześnie. Nie robisz dobrej reklamy światu z magicznymi sztyletami - rzucił blondyn, schylając się, by przejść przez bramę.
- O, komuś tu chyba wrócił humor, wisielcu - odpowiedziała ironicznie Kayla, splatając ręce i patrząc, jak chłopak przechodzi przez magiczne wrota. Również przekroczyła barierę, wyjmując przy tym sztylet, zaginając tym samym fakturę portalu i sprawiając, że ten zamknął się po chwili, gdy stała już twardo na ziemi po drugiej stronie.
Rzeczywiście ścieżka była w pobliżu skraju lasu, z daleka widać było jakąś większą, wydeptaną drogę przez trawiaste tereny. Chłopak uważnie rozglądał się wszędzie wokół, chcąc wyłapać pierwszą niezwykłą rzecz, jaką zobaczy w tajemniczym miejscu.
- Mam zaszczyt powitać cię w Eiranie - powiedziała z dumą dziewczyna. Odpowiedź jaką usłyszała była dla niej zupełnym zaskoczeniem:
- Teraz się pewnie okaże, że to jakieś zadupie na Podkarpaciu. Hm... Eiran, tak? Przez "i"?
- Tak, dokładnie, zapamiętaj, bo to ważne - mówiła, próbując zachować powagę.
Chłopak odwrócił się do niej i z iskrą w oczach powiedział:
- A teraz pokaż mi, co tu się da zrobić.
Kayla uśmiechnęła się z pewnym zacięciem i również płomykiem widocznym wśród głębokiej zieleni tęczówek. Dumnie wyprostowała się, zamaszystym ruchem ręki wyciągnęła otwartą dłoń krótko przed siebie a za jej palcami powędrował płomyk, który po chwili trzymała na wysokości ramienia, przy głowie. Spojrzała z zadowoleniem, dostrzegając wyraźny podziw w oczach rozmówcy. Nie wytwarzający dymu, regularny ogień tańczył kilka centymetrów nad wewnętrzną powierzchnią jej dłoni.
- Chodź - rzuciła żywo. - Po drodze pogadamy o czym zechcesz.
Chłopak pierwszy żwawo poszedł ku drodze za skrajem drzew. Nieco wolniej szła brunetka.
- No świetnie - powiedziała w jego stronę z wyrzutem. - Stary cep.
- Ja? - zapytał ze zdziwieniem Gary, odwracając głowę.
- Eriand - odpowiedziała.
- Kto to? - spytał chłopak, znów patrząc naprzód.
- Arcymag i król tej krainy.
- Grubo.
- Widzisz, ogólnie magów jest tak naprawdę du...
- Czekaj - blondyn przerwał jej i zatrzymał się w miejscu.
- Co?
- Czekaj, i tak na razie muszę się w ciszy zastanowić nad wszystkim, więc nie opowiadaj - odrzekł. - I wiesz... Tu są ładne widoki - dodał od niechcenia. Pozwolił jej się wyprzedzić, wodząc za nią wzrokiem, najpierw mogąc obejrzeć jej profil, potem patrząc już na same plecy, podczas gdy ta stopniowo zwalniała kroku, by poczekać na towarzysza.
- No chodźże! - krzyknęła, gdy stała już w miejscu, niecierpliwiąc się.
- Już - mruknął chłopak, ruszając znowu. Myśli ścigały się w jego głowie nie tworząc większego sensu. Czy umarł i jego mózg podmienił pamięć z ostatnich chwil i zaczął wyświetlać jakąś dziwną projekcję? Może był dobry i trafił do nieba? Czy jednak to było właśnie piekło? Czy naprawdę mogła to być nowa, inna ziemia? A może w istocie jego umysł zapadł się w nieskończoność i zaczął przeżywać co popadnie? Urokliwy magiczny świat i fajna dziewczyna ratująca, czy raczej powstrzymująca go od śmierci i byt człowieka, który zdążył uwierzyć, że nie ma nic do stracenia. To wszystko dawało do myślenia.
- Zadaj mi jakiś ból - powiedział nagle do Kayli, pewnym i zdeterminowanym głosem.
- Mhm, rozumiem - odpowiedziała, a w jej słowach naprawdę wybrzmiewało owo zrozumienie, co pocieszyło nieco chłopaka. Kopnęła czubkiem buta w ziemię, a z gruntu tuż obok samodzielnie wydobył się kamień, lewitując przez sekundę w powietrzu, po czym poszybował w stronę kości piszczelowej Gary'ego. Ten po chwili aż zwinął się z bólu.
"*** jak to boli, gorzej trafić nie mogła" - myślał. - "Czyli to nic na zasadach snu. To nie jakaś głupia projekcja, *** jak boli. Zapewne by przeżyć, muszę uważać na siebie, albo przynajmniej po to, by życie nie bolało. Ciekawe, czy mogę tu zginąć, czy znowu stanie się coś, co powstrzyma śmierć. Ale *** jak to napieprza. Czuję swoją cielesność. Czuję swoją kość, oznaczającą, że jestem równie cielesny, co dziwka spod latarni i wcale nie bardziej duchowy. Czuję w piszczelu swoją śmierdzącą, żałosną śmiertelność." Na jego twarzy pojawił się grymas innego bólu niż ten w nodze. Przez chwilę naprawdę znów zabolało go, że żyje.
- Wybacz, że tak mocno. - Głos wyrwał go z zamyślenia. - Przepraszam, naprawdę, przesadziłam - mówiła troskliwym, ciepłym, cieplejszym niż słońce nad ich głowami głosem dziewczyna.
- W porządku, dzięki. - Chłopak podniósł się i kroczył dalej obok Kayli. Szedł, przez dłuższą chwilę nie pytając, dokąd idzie, milcząc. Po jakimś czasie smutek ustąpił na jego ustach delikatnemu uśmiechowi aprobaty. Był gotów poznać w tym świecie wszystko, co najlepsze przed ewentualną następną próbą samobójczą.
Był to wyżynny, pofalowany teren, dość dziki - szli szerokim, ważnym najwyraźniej traktem, ale poza tym nie było widać zbyt wielu oznak cywilizacji. Z rzadka mijały ich jakieś piesze grupki, postacie na koniach czy wozy. Wszystko wyglądało zgodnie z oczekiwaniami chłopaka - średniowieczne stroje, ten poziom techniki. Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, nie śmierdziało od wszystkich z dala.
- Nie nazywasz się Gary tak naprawdę, co? - spytała w końcu Kayla, przerywając ciszę.
- Nieee... - odpowiedział chłopak, przeciągając słowo i przewracając oczami.
- Więc jak?
- Ha! Powiem ci jak zasłużysz i powiesz mi cokolwiek o tym świecie, bo póki co to ty masz nade mną ogromną informacyjną przewagę. - Gary dumnie podniósł głowę, zadowolony ze swojego argumentu.
- Gadaj, jak się nazywasz bo spalę ci twarz magicznym ogniem a potem jeszcze kopnę w jaja. - Kayla zajrzała blondynowi prosto w oczy, groźnie marszcząc brwi.
- Pf! - Chłopak splótł ręce i odwrócił się. - Nie boję się ciebie.
- Nie boisz się mnie...? - dziewczyna uwiesiła się na jego rękawie i patrzyła z błaganiem w wielkich, ślicznych oczętach, robiąc smutną, słodką minkę.
- Boję, bardzo boję. - odpowiedział chłopak, gdy tylko na nią spojrzał. - Nazywam się...
- Dobra tam, nieważne! - stwierdziła zwycięsko, uśmiechając się szeroko. - Na pewno gorzej niż Gary, niech zostanie Gary.
- W porządku, nic nie powiem - odpowiedział Gary.
- Ej! - Kayla znowu patrzyła na niego naburmuszona.
- Dowiesz się w swoim czasie - skwitował.
Dziewczyna wytknęła język i kroczyła dalej, patrząc daleko przed siebie. Przeszli ledwie kilkanaście metrów, a zaczęła mówić, ostrzegając go, że ich ubrania nie są zbytnio tutejsze i żeby twierdził zgodnie z nią, że to z ziem gnomów, że tam mają takie cuda.
- Zapomniałabym. - powiedziała po chwili. Odchyliła delikatnie dłonią włosy, pokazując ucho. Było zakończone prostym, delikatnym szpicem. - Jestem półelfką - pochwaliła się. - Elfy mają uszy jeszcze nieco wydłużone, tak w tą stronę. - Wskazała palcem lekko na skos od czubka ucha.
- Ładne. - powiedział krótko chłopak. Nie zamierzał tego zrobić, ale w końcu odruchowo sam sięgnął ku własnej małżowinie i poczuł niespodziewany kształt - lekkie zagłębienie za szczytem a dalej wydłużony szpic. - No popatrz - rzucił zdziwiony w sronę Kayli. - To robi się coraz ciekawsze - dodał.
Dziewczyna obejrzała dziwną anomalię.
- Ciekawe, takiego kształtu jeszcze nie widziałam, chyba coś w stylu krzyżówki rasowej... Naprawdę niezłe!
- Co to może oznaczać?
- Ostateczne potwierdzenie, że pochodzisz stąd. Musiałeś zostać wysłany w świat jako niemowlę.
- O rany...
- Ej! - Kayla podniosła gwałtownie głowę. - Żadnych ran Chrystusa przy wyrażaniu emocji, nic w tym stylu.
- Co, czemu?
- Sam pomyśl...! Znaczy... No sama na początku miałam problemy ze zrozumieniem, czemu aż tak się pilnować, kiedy wyruszałam do twojego świata, ale wiesz, to jak zderzenie kultur i to z różnych galaktyk. Po prostu uznaj, że inna religia dominująca.
Blondyn słuchał uważnie i domyślił się o co chodzi - to mogło brzmieć rzeczywiście dziwnie, biorąc pod uwagę, skąd "rany" się wzięło, a na co jego nowa znajoma dość nieoczekiwanie zwróciła uwagę. Miał pomysł wypytać nieco o sprawy wiary w całym tym Eiranie, ale przez myśl przemknęło mu co innego:
- Galaktyk, mówisz? To w sumie, jak to jest z tą podróżą przez światy?
- O, fajne pytanie. Z tego co pamiętam, to jesteśmy w tym samym wszechświecie, jednak wiele lat świetlnych od twojej Ziemi, w innej galaktyce.
- A, to dobrze.
- Czemu dobrze, to ma jakieś szczególne znaczenie? - Kayla zdziwiła się nieco.
- No bo jakby był wszechświat równoległy to ciężko, ale tak to jakoś na piechtę wrócę.
Dziewczyna zaśmiała się głośno. Przez chwilę szli w ciszy uśmiechnięci.
- To... - przerwała milczenie przewodniczka chłopaka po owym świecie. - zamierzasz wracać tam do siebie, tak już teraz wracać? - Zdawało się, że nieco posmutniała, gdy pomyślała o tym.
- A bo ja wiem...? Zobaczymy jeszcze. Ale już tak pomyślałem raczej, że pobędę tu trochę. Wydaje się fajnie. Wiesz, magia, smoki, twarde narkotyki i tak dalej.
Dziewczyna znów rozpogodziła się, szczerząc szeroko.
- Jak dojdziemy do wozu to ci o wszystkim poopowiadam! To będzie świetne! Ale jak coś cię ogólnie męczy, to pytaj.
- No dobra, to co ja mówiłem pierwsze? Magia, smoki, twarde narkotyki, no to na początek... Z czym się je magię?
- Z jagodami - odpowiedziała zupełnie poważnym głosem Kayla.
- Z czym się je smoki?
- Z kapustą i grzybami.
- A twarde narkotyki?
- Kokainę będziesz wpierdalał?
- Czuję się, jakbym już wpierdolił.
Oboje prychnęli śmiechem.
- Nie no, dobra, serio - zaczęła tutejsza. - Jak chodzi o magię, to pierwsze co, to trzeba mieć wrodzony dar...
- O - przerwał jej nieco wzburzonym tonem chłopak. - Czyli tak jak z muzyką, nauką, pisarstwem, jebaniem się, wszystkim...? To pierdoły. Powiedz mi, jak to się robi, a się nauczę.
Kayla spojrzała na niego z lekkim politowaniem.
- Możesz mi nie przerywać? - odparła. - Skoro takie masz nastawienie, to wygląda to tak, że nie jest czarno-biało, a po prostu każdy może mieć talent magiczny w innym stopniu. Z tym, że im mniejszy, tym lepiej z kolei bronisz się przed magią nieświadomie - wyjaśniła.
- Co.
- Jeszcze raz?
- Tak.
- Im większą ktoś ma wrodzoną zdolność panowania nad magią świadomie, tym gorsze ma podświadome reakcje magicznej obrony. - Kayla przypomniała sobie nieco bardziej książkową definicję.
- I raczej nie jest to takie nieprawdopodobne, żebym miał ową wrodzoną zdolność, ale też raczej nie jakąś wielką, tak? - dopytał Gary.
- Statystyka - podsumowała dziewczyna.
- Umiesz walić kulami ognia? - zaciekawił się uśmiechając szeroko blondyn.
- Mhm, jedną czy dwie bym mogła rzucić przed przemęczeniem, chociaż to raczej nie jest najmojsza dziedzina.
Chłopak z bezczelnym uśmiechem przysunął głowę do niej i powiedział:
- Poookaaaaż.
- Nie, nie teraz, niby mogłabym gdzieś w powietrze bezpiecznie, ale potem bym wykitowała, już teraz marzę, żeby się walnąć gdzieś i zdrzemnąć.
- Przecież jest wcześnie...
- Na Ziemi cały czas słabo sypiałam, strasznie głośno w nocy bywało, no i nerwy i wszystko - odparła. - Na szczęście już niedługo wsiadamy do wozu.
- Jakiegoż to wozu? Już raz wspomniałaś chyba.
- Podczepiamy się do karawany. Mam przypieczętowany przez Arcymaga list nakazujący wszelkim handlowym konwojom i tak dalej przygarniać mnie i pozwalać podróżować razem z nimi.
- I myślisz, że będziemy sobie jechać w wozie, zamiast iść obok?
- Znajdziemy taką, żeby była głównie konna i na kołach, bez pieszych, a żeby nas wrzucili do wozu to mam sposób.
- Trzymam za słowo. To dokąd zmierzamy?
- Arlingard. Stolica. Spójrz - dodała, wskazując w dół drogi, na zbiorowisko ludzi i kilka konstrukcji w płytkiej dolinie. - Już widać nasz przystanek.
Gary zaśmiał się.
- Przystanek?
- Niby karawanseraj, dla nas to przystanek.
Budynki, sądząc po konstrukcji, służyły przede wszystkim ochronie pieszych przed deszczem lub słońcem podczas odpoczynku i popasu, było również sporo korytek gromadzących wodę i paszę. Dwoje nastolatków zbliżyło się, idąc miarowym krokiem i z czasem za radą Kayli przechodząc w rozmowie od podstawowych ciekawostek magii do aktualnej pogody, by nie wzbudzić podejrzeń. Gary zadawał bowiem tonę głupich pytań. Dziewczyna bała się, że w rozmowie na temat ładnej aury też zacznie sugerować istnienie jakichś meteorologicznych absurdów - tak się jednak na szczęście nie stało.
- Dzień dobry! - zawołała, widząc, że samo ich przyjście nie wzbudziło niczyjego szczególnego zainteresowania i jedynie parę osób. - Mam list zaufania od króla - dodała głośno, tak, by wszyscy ją słyszeli. - Wyrusza jakaś w miarę mobilna ekipa w najbliższym czasie?
Nowy w świecie chłopak starał się nie robić tego zbyt niegrzecznie, ale co chwila wbijał wzrok w inne osoby w okolicy, skupiając się na wszelkich cechach innych ras, jak spiczaste uszy, niecodzienne kolory włosów, rogi, czy wyjątkowy wzrost. Wyglądał dość zabawnie, próbując ukryć swoją fascynację.
- Właśnie chcieliśmy się zbierać! - odpowiedział na zawołanie dość korpulentnej budowy mężczyzna stojący nieopodal. Był to zdecydowanie człowiek. - Znów się widzimy, panienko, dzień dobry. - dodał, podchodząc bliżej.
- Aaa, z wami się zabierałam w tę stronę, no nie? Nie rozpoznałam wozów, wybaczy pan. No popatrz! A już miałam obściskiwać go przy wszystkich, - wskazała na swego towarzysza drogi. - Żeby nie mogli na nas patrzeć i zamknęli nas w jakimś wygodnym wozie.
Zarówno Gary, jak i przewodnik karawany parsknęli śmiechem.
- Sprytne - odrzekł ostatni. - Rzeczywiście, moje chłopaki w większości pracują z dala od swoich kobiet i patrzenie na miziającą się parkę byłoby nieznośne. Ale w sumie, to to jakiś twój wybranek, narzeczony?
- Nie, nie - odparła Kayla. - Przyjaciel. - Chłopak powstrzymał głupi uśmiech, zastanawiając się, czy to się liczy jako poważny friend-zone.
- Cóż, masz list od Erianda, dworskie panienki w tym wieku często są już mężate.
- Na szczęście nie jestem szlachcianką - sprostowała dziewczyna. - Jestem bliską znajomą Arcymaga, ale jako uczennica, wątpię, czy w ogóle przez myśl przemknęło mu, żeby mnie nobilitować. Kiedy jedziemy? - wróciła nagle do pierwotnego tematu.
- Chłopaki! - krzyknął mężczyzna, zwołując swoich towarzyszy. - Zwijamy się! Już. - dodał ciszej, odpowiadając na pytanie Kayli.
- Dziękuję. - Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie, po czym skierowała ku jednemu z wozów, zakrytego zieloną tkaniną. Blondyn poszedł za nią i również wsiadł.
Wnętrze było niemal puste, co zapewne znaczyło, że sprzedano u celu podróży towary w nim trzymane. Oboje usiedli na drewnianym podłożu. Kayla przeciągnęła się, ciesząc ową nikłą wygodą po dłuższym spacerze.
- No - zaczęła. - Możemy w spokoju pogadać. Jej! - uśmiechnęła się radośnie. - Wprowadzam cię w całkiem inny świat, to jest świetne, twoja przyszłość ode mnie zależy! - szczebiotała wesoło, zafascynowana sytuacją. - Będę wspaniałomyślna i opowiem wszystko, co potrzebujesz i tylko prawdę!
Chłopak uśmiechnął się lekko i skinął głową, zachęcając, by zaczęła. Wóz tymczasem ruszył, pociągnięty przez konie. Przez parę godzin drogi wyjaśniała naprawdę wszystko, co jej przyszło na myśl - od życia duchowego mieszkańców Eiranu, przez sytuację polityczną na świecie, po zagadnienia związane z tutejszymi potężniejszymi kreaturami. Gary słuchał uważnie, choć momentami nieco odpływał, wyglądając przez szparę w zielonym suknie na rozpościerające się wokół, niezmącone słupami elektrycznymi czy kominami piękne widoki.
- ...jak uczyłam się o Rosji i jak tam jest to myślałam sobie "kuźwa, reptilioni". No bo wiesz, wielka powierzchnia na pół kontynentu, taka separacja i specyficzni ludzie i w ogóle. A w Bagaronie jak co jest wojna domowa między niebieskimi a zielonymi, traktuj to dosłownie, to kolory łusek...
Chłopak zaczął uzmysławiać sobie, że stosunkowo szybko przywykł do dziwacznej sytuacji - wciąż liczył na to, że wiele jeszcze się wyjaśni, kiedy będą u celu swej podróży. Tymczasem jednak nie odczuwał żadnego niepokoju czy strachu, prawdopodobnie przez dość beztroską aurę swej nowej znajomej.
- ...no i taki licz jak jest już bardzo mocny to może latać jako sama czacha, jest wtedy demiliczem, ale to tylko dla najpotężniejszych skurczybyków jest. Znaczy, ja w sumie nie wiem, to jest jakieś głupie, że tylko bardzo mocny może być samą czachą, ale może o czymś nie wiem...
Kayla nie wydawała się osobą głupią, beztroską na co dzień, wręcz przeciwnie. W tej jednak sytuacji najwyraźniej była dość podniecona całym zdarzeniem i jej radość udzielała się niedoszłemu wisielcowi.
- ...ten motyw z bajek, że jak coś ma wiele głów, to głowy się żrą ze sobą tą autentyk! Taka hydra autentycznie ma pięć odpowiadających za siebie mózgów i nieraz kłócą się i walczą ze sobą, tylko że ból odczuwają wspólnie, więc nic raczej sobie zwykle nie robią. Nawet ich dusze po śmierci dopiero po paru miesiącach rozdzielają się na pięć, bo tak to są związane jeszcze razem. U cerberów tak nie ma, bo te głowy są na zbyt krótkich szyjach, a w ogóle to są raczej demony to trochę inaczej...
Cały ów świat Eiranu wydał się jego nowemu mieszkańcowi wcale przyjemny, mimo rzekomego piekielnego zagrożenia i ogólnie dużej dozy nadnaturalnych niebezpieczeństw. Realne, namacalne niemal zjawiska porównywalne do tych znajdujących się dawniej jedynie w kulturze miały w opinii chłopaka pewien urok.
- ...no wiesz, wojska mają różne swoje asy w rękawach, elitarne oddziały a nawet jednostki, w sensie że pojedyncze osoby zdolne do siania samemu zniszczenia. Wiesz na przykład rycerz z runiczną bronią i zbroją na jakimś ciężkim rumaku potrafi roznieść cały oddział jakiegoś mięsa armatniego. Albo na przykład słyszałam, że armie usadzają czarowników, takich najszybciej miotających wszelkimi pociskami ognistymi i w ogóle, na gryfy i inne latające stworzonka, no to ciśnie jak myśliwiec, wyobrażasz sobie? Pow pow pow pow pow! - Oboje zaśmiali się z onomatopei wzbogaconej gestem rąk kończącej myśl Kayli.
Powoli się ściemniało, był wczesny wieczór, gdy dojechali wreszcie do Arlingardu, o czym dowiedzieli się z zawołania przewodnika całej owej wycieczki. Nieopodal murów miasta oboje wyskoczyli z wozu, by przyjrzeć się stolicy z daleka. Kayla podziękowała okrzykiem mężczyźnie, po czym wraz z chłopakiem zaczęła przyglądać się widokom. Miasto było położone w delcie rzeki, której rozwidlone strumienie przepływały przez nie. Ujście prowadziło do wielkiego jeziora, nad którego brzegiem postawiono wysokie wieże, jednak ustępujące wzrostem konstrukcji górującej nad całą, charakteryzującą się dość jasną barwą architekturą. Był to budynek w centrum Arlingardu, o okrągłym przekroju, nieco szerszy od obserwacyjnych części fortyfikacji, zwieńczony niebieską, połyskującą pięknie w pomarańczowo-różowym świetle zachodzącego słońca kopułą. Wielkie miasto, otoczone białymi murami ze strzelistymi wieżyczkami, nad wodą, tak pięknego wieczora robiło niesamowite wrażenie - widok był przepiękny.
Kayla i Gary przekroczyli bramę, obadani jedynie wzrokiem przez wyposażonych w halabardy, miecze i kusze gwardzistów, po czym bez słowa kierowani przez dziewczynę poszli w samo serce miasta - ku wieży z niebieską półkulą na dachu. Wyrastała ona ze znacznie większego, złożonego z kilku segmentów różnych rozmiarów budynku, całego w bieli, zdobionego sztandarami z fioletowym tłem, zielonym ukośnym krzyżem i pomarańczową, siedmioramienną gwiazdą w centrum. Bez pukania czy pytania weszli do środka, skierowali się ku spiralnym schodom. Wewnątrz na pierwszy rzut oka widać było poza tym kilka biurek, parę półek z księgami i dwa długie korytarze. Kayla skinęła na powitanie głową kilku osobom, które zrobiły to samo. Rozpoczęła się trudna wędrówka ku samej górze, po wielu męczących krokach wreszcie stanęli na płaskiej podłodze, tuż przed solidnymi, wiśniowymi drzwiami. Dziewczyna puknęła kilka razy pięścią, po czym jeszcze dwa razy uderzyła w drewno stopą.
- Idę, idę! - ozwał się dość stary głos z wnętrza izby. Ignorując go Kayla walnęła jeszcze głową, po czym uniosła dłoń i za pomocą magii wywołała dość głośny huk. - Musisz tak za każdym razem? - powiedział niecierpliwie mężczyzna, który otworzył drzwi natychmiast po tym. Dziewczyna jedynie skinęła głową.
Mężczyzna był starcem o długiej, białej brodzie i takowych też włosach, jego oczy zaś miały głęboki, niebieski kolor. Na przekór jednak najoczywistszemu kanonowi starego, potężnego maga, jego długie szaty nie były białe ani błękitne, lecz pomarańczowe w jaskrawym, rzucającym się w oczy odcieniu.
- Dobry wieczór - przywitał się grzecznie chłopak. Arcymag Eriand spojrzał na niego, najpierw z lekkim zaciekawieniem, potem jednak na jego twarzy wymalował się niemal szok.
- Witaj w końcu, Taeron - wydusił z siebie. - Nareszcie wróciłeś.