Punkty uznania(?): 0
Offline
Płeć:
Wiadomości: 0
Lost
|
|
« : 19 Września 2009, 12:19:38 » |
|
Niedokonczone jak na razie opko, ktore pisalem w klimatach webgame delirium
Słońce powoli dogasało, niknąc na horyzoncie. Pomarańczowo-szary kolor nieba prawie stapiał się z barwą wypalonej pustyni. Jej skalista powierzchnia była pokryta większymi i mniejszymi kamieniami, które rzucały coraz dłuższe cienie, zamieniając grunt w mozaikę ciemniejszej i jaśniejsze pomarańczy. Z pomiędzy skał wyłaziły, wypełzały i wyfruwały wszelkie żyjące tu od wieków stworzenia przystosowane do życia na pustyni w nocy. I parę innych, nowych, zmutowanych gości. Irr'k rozłożył się wygodniej na jednym z większych skalnych filarów w okolicy, powoli i systematycznie sprawdzając obszar dookoła niego poprzez lunetę swego karabinu snajperskiego. Obok niego leżało kilka zapasowych magazynków, lornetka, pół napoczęta paczka wojskowych sucharów, manierka i koc. Mimo, iż nagrzany za dnia kamień na którym leżał ciągle oddawał ciepło, ciemnoskóry zwiadowca wiedział, że w nocy, lodowaty pustynny wiatr na pewno chętnie popieści jego wysportowane ciało. Za to ciemność była jego siostrą, której źrenicy wiszącej na niebie zawsze składał ofiarę w jej pełni. Nie bał sie jej. Swymi nienaturalnie żółtymi oczyma widział w zupełnym mroku lepiej, niż niejedno stworzenie żyjące w tym rejonie od zarania dziejów. Na dole, u stup filaru, w ruinach czegoś, co kiedyś mogło być kilkoma zabudowaniami gospodarczymi, a teraz było tylko kilkoma na wpół zawalonymi ścianami, powoli podsypywanymi piaskiem stała osłaniany przez niego oddział. Słysząc, wyczulonym niemal jak wzrok słuchem, dochodzące z dołu rozmowy, uśmiechnął się niczym drapieżnik, szczerząc zęby na powitanie nastającej nocy.
***
- Cholera Szhival, czemu za każdym razem to ja muszę doczyszczać Zgrywusa z tego fioletowo-zielonego gówna? - powiedział blond włosy młodzieniec, stawiając dwa poobijane wiadra ze spieniona wodą na ziemi. Po jego ruchach, gestach i pryszczach na nosie widać było, że był dość młody i jako taki, zirytowany samym faktem, że świat ośmiela się czegoś od niego chcieć. - Bo kiedy ostatni raz sprawdzałem, to ja byłem tu szefem Hekki, a ty nowym członkiem. A przy okazji, jak skończysz, mamy jeszcze trochę tej zielonej galarety na masce. Jeden był na tyle szybki by dobiec do Humvee i na tyle głupi by spróbować pocałować lufę pięćdziesiątki. A teraz stul się, Bravo próbuje nawiązać połączenie - rzucił przez ramie mężczyzna w zielonej, pseudo-wojskowej kurtce. Trzymając w zębach skręconego z wielu niedopałków peta, wpatrywał się w ekran na którym w zawrotnym tempie przesuwały się linijki kodu. Przed nim, z oświetloną zielona poświatą monitora twarzą siedziała Bravo - kawał sukinsyna, wredna suka, rudzielec i najlepszy spec od łamania kodów na tej półkuli. "A poza tym, nieźle gotuje" pomyślał Szhival, podsuwając krzesło kiedy kobieta w końcu złamała kod jednego z satelitów należących do metropolii. - No i co tam mamy skarbie? - zapytał, spoglądając na ekran. Szeregi i linijki kodu zostały zastąpione przez niesamowicie szczegółową mapę najbliższego otoczenia. Która po chwili zamieniła się w obraz na żywo, kiedy jedna z wielu telesoczewek satelity skierowana została na wyznaczone miejsce. Siwowłosy mężczyzna uśmiechnął się, widząc swój oddział wykonujący powierzone mu zadania. Z góry, widział jak tuż obok opancerzonego transportera, w którym właśnie się znajdował dwóch innych nowych - chłopak i dziewczyna, nie pamiętał jeszcze ich imion - kończyło rozkładać dwa duże wojskowe namioty. Hekki właśnie odszedł od czystego i pozostawionego na czuwaniu jakieś dziesięć metrów od głównego obozu robota bojowego i właśnie zbliżał się do humvee stojącego przy czymś co kiedyś było wjazdem do resztek budynku. Widać było, że Khashim, siedzący przy zamontowanym na jego dachu karabinie maszynowym kaliber .50, właśnie zapalił papierosa. Jego dowódca zanotował w myślach by go opieprzyć za olanie wyraźnego polecenia - w nocy na pustyni zapalony papieros był jak wielki halogen z napisem "TU JESTEM!". Za to Irr'k jak zwykle zachowywał pełen profesjonalizm - na swej pozycji i czujny. Choć Szhivalowi wydawało się przez chwile, że ten spojrzał w górę, prosto w obiektyw satelity i mrugnął porozumiewawczo. "Starzeje się" pomyślał. Pomimo tego, kim był ciemnoskóry zwiadowca i przez co został przeciągnięty, nie było szansy by wiedział, że ktoś go obserwuje poprzez satelitę. Reszta oddziału musiała być już w namiotach, szykując się do nocy, albo w jedynej posiadającej jeszcze dach części zabudowań, gdzie było rozpalone ognisko. Było o wiele przyjemniej spać przy jego cieple, niż w zaparkowanym obok mocno przerobionym i opancerzonym osiemnastokołowcu, który służył im za do przewożenia zarówno ludzi, jak i towarów. Oraz, w zagrodzonej i chłodzonej części, ciał tego, na co polowali. Jeżeli takie było życzenie klienta. Z zamyślenia wyrwało go lekkie, lecz stanowcze uderzenie łokciem w żołądek. - Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, Siwy, a ten oddział będzie potrzebował nowego hakera - powiedziała Bravo, unosząc nieco w górę głowę, na tyle, by móc spojrzeć mężczyźnie w oczy. - A czemu, skarbie? - uśmiechnął się złośliwie - zostawisz nas? - - Nie - z westchnięciem, hakerka odwróciła się z powrotem do ekranu - Irr'k zapozna mnie z jednym ze swych pocisków, kiedy będę próbowała cię zabić. A teraz stul się i patrz. - Obraz sie oddalił, ukazując ciągle na żywo uaktualnianą mapę okolicy - na wschód i na zachód mamy dwie cywile. Jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów do każdej, widać że chyba budowali je jacyś kumple, bo praktycznie stoją mur w mur. Nieco daleko, ale jak wyruszymy rano, zasilimy nasze konto o kolejne czterdzieści jednostek i południe spędzimy popijając whiskey z lodem. Może nawet kupisz sobie nowe pety. - - Nie trzeba, Khashim z chęcią mi odda swoje. A ta na południe? Jest bliżej, góra jakieś dziewięćdziesiąt. Wyruszylibyśmy w drogę jeszcze tego samego dnia po zainkasowaniu należności.- - Nic z tego. To właśnie z ich satelity korzystamy. Zainteresowało mnie, że ma stanowczo za dużą wymianę danych jak na ta godzinę i jak na rozmiar tego zadupia, ale okazuje się, że spodziewają się tam gości. Jutro, koło piątej-szóstej rano. I to raczej nie będzie przyjacielska wizyta.- - Psiloni? - - Chciałbyś. Po staremu, świat sie wali, przyszłość leży w gównie, a my nadal walczymy ze sobą, bo sąsiad ma lepiej. - - Jak zwy... - Szhivalowi przerwał dźwięk alarmu, rozlegający się w pojeździe. Początkowo myśląc, że atak, zaczął wdrapywać się do stanowiska obsługi dwóch sprzężonych karabinów Vulcan. Ale szybko powstrzymała go Bravo, łapiąc go za rękaw i ściągając do ekranu. - Ktoś na namierzył. Nie wiem jak, wydawało mi się, że ten satelita jest mało ważny - na ekranie pojawiło sie parę nowych linijek kodu. Kobieta lekko odetchnęła i opadła na krzesło. - Nie jesteśmy zupełnie udupieni - powiedziała - to nie sygnał namierzający dla dowolnej broni. Inaczej, byśmy już byli tylko kilkoma atomami porozrzucanymi w kraterze wielkości średniego domu. - - Więc co to jest? - - Coś potencjalnie groźniejszego. To sygnał komunikacyjny. Ktoś chce z tobą gadać - Powoli, nieco przesadnie ostrożnie Szhival podszedł do ekranu. W oddali, obserwowany jedynie poprzez lunetę Irr'ka, mutant, który kiedyś mógł by kojotem, złapał w ociekające śluzem, nieregularne uzębienie zwykła, szarą pustynną mysz.
******
Kiedy tylko ekran ukazujący twarz siwego mężczyzny wygasł, Konstruktor Denova zmusił swój grawifotel do obrotu wokół własnej osi. Serwomotory zazgrzytały, unosząc trójkę płóz kotwiczących i poruszając jego ciężkie ciało. Masywna dłoń, z zadziwiającą jak na swój rozmiar szybkością wstukała na znajdującej się pod nią klawiaturze prosta notatkę, dotycząca konieczności wymiany mechanizmów fotela. Psuły się zaskakująco szybko. Mimo, iż nic nie wskazywało na to, by w pomieszczeniu zlokalizowanym na szczycie jednego z wieżowców cywilli był ktoś poza Denovą, kiedy ten skierował swój cybernetyczny wzrok w kat pomieszczenia, ujrzał tam postać innego Deliryka. Mimo, iż znał Deltę-Siedem od dawna, ten nigdy nie zdecydował się wyłączy płaszcza maskującego, dzięki któremu swój prawdziwy wygląd ukrywał pod projekcją czarnej, wysokiej postaci z dwoma parami żółto świecących oczu. Jego sylwetka zdawała sie nie mieć konturów, ciągle falowała, jak gdyby złożona wyłącznie z granatowoczarnego dymu. Kiedy się przemieszczał, zdawał sie to czynić bez najmniejszego ruchu, niczym cień bezgłośnie sunący milimetry nad podłogą. Powoli, zbliżył się do konstruktora. Po którego kręgosłupie powinien przejść w dół zimny dreszcz, gdyby jego tłuste, szarawe ciało było zdolne do takich odruchów. - Przyjął ofertę. - Bardziej stwierdził, niż zapytał inwigilator. - Tak. -pospiesznie odparł Denova. Próbował odnaleźć choć jeden prawdziwy rys twarzy pod kamuflażem swego rozmówcy. bezskutecznie. De-Siedem był jednym z najlepszych i jedynie inny deliryk, przewyższający go w umiejętnościach mógłby stwierdzić jak wygląda istota pod czarną mgłą. - Choć nieźle się targował. W końcu, zgodził się za dwa tysiące jednostek. Z czego czterysta mam mu przelać zaraz po przybyciu. Typowe... - Uśmiechnął sie złośliwie - nazywają siebie wielkimi idealistami, strażnikami skarbów starych czasów. Siedzą tak na tych ruinach przeszłości, dopóki ktoś im dość nie zapłaci by z nich zeszli. - Zachichotał, albo choć wydał podobny do tego dźwięk. Po wymianie strun głosowych na elektroniczny wokabulator, nadal zdarzały mu się problemy z dobraniem właściwego tonu głosu - a jak dość dopłaci, to zrównają te ruiny z ziemią. Chociaż... te czterysta, tak w ciemno... Starguje je jak przyjedzie do dwustu, niech nie myśli, że... - Inwigilator przerwał mu samym spojrzeniem. Denova po prostu poczuł, że powinien przestać mówić. Kiedy nastała cisza, przerywana jedynie miarowym bulgotaniem w rurze która ze zbiornika w fotelu podawała do jego organizmu mieszankę odżywczą i delirium, konstruktor miał nadzieję, że mentalna blokada, którą kazał sobie zainstalował okaże się na tyle silna, by nie pozwolić De-Siedem odczytać jego myśli. Które brzmiały "Pieprzony telepata". - Dasz mu tyle, ile zażądał. - Tak jak po przednio, inwigilator nie sugerował nic. Stwierdził fakt. Po czym, nie czekając na odpowiedź, która i tak by nie nastąpiła, skierował sie w stronę wyjścia z pomieszczenia. Tego 'doskonale ukrytego' i tajnego. Denova westchnąłby zrezygnowany, gdyby jego ciało znało taki odruch. Zamiast tego, konstruktor wrócił do zajmowania się zarządzaniem swej cywilli, mimowolnie obserwując jak wszystkie sterowane przez niego powietrzne pojazdy dostawcze zmierzają do swych celów. Niczym trybiki i kółka zębate doskonale, bo przez niego, zaprojektowanej maszynerii. W której De-Siedem i nadchodzące wydarzenia, były niczym ziarna piasku, zgrzytające pomiędzy przekładniami.
***
Słońce, jak zwykle z nieodgadnioną wprawą odnalazło sobie szparę, w przesłonie, która Szhival zatkał jedno z okien transportera opancerzonego, która mogło bezkarnie razić siwowłosego mężczyznę po oczach, akurat w tym momencie w którym się przebudził z krótkiej drzemki. Podnosząc się i przeciągając, o mało nie stracił równowagi, kiedy jedno z ośmiu kół pędzącego pojazdu podskoczyło na jakimś większym kamieniu. Przez co kolejny podskok skończył się dla niego sporym guzem z boku głowy, kiedy uderzył nią w mocowanie gniazda podwójnych działek. - Cholera, Bravo, musisz tak zapieprzać? Jedziemy przez piekło, z piekła i do piekła, ale to nie znaczy, że gonią nas hordy szatana - - Starzejesz się, Siwy. Siadaj, mam kawę. - Nie spuszczając oczu z drogi, kobieta wskazała na termos, leżący na fotelu obok niej. Poobijany, niebiesko-zielony pojemnik był bohaterem wielu legend krążących wśród członków oddziału, jako, iż jedynie czwórka, może piątka wiedziała czym jest czarna, gorzka, gorąca ciecz która jakiś sposobem zawsze w nim była. A tylko Szhival, Bravo i Khashim ją popijali. Kiedy mężczyzna podniósł termos, był już nad wyraz lekki. Znaczyło to, że pozostała dwójka już wypiła swą porcje. Nie zważając, iż gorący płyn parzył w gardło, ostatni w kolejce wypił to, co pozostało. Po czym splunął ślina zmieszaną z paroma fusami. - Nie dość, że muszę pić tę lurę, to jeszcze żadne z was nie potrafi uszanować kolejności w szczeblach dowodzenia. - Z przyczepionego na ścianie baniaka, zmoczył ręce po czym chlusnął sobie, żółtawą wodą w twarz. Mimo, iż nie pierwszej świeżości, była na tyle zimna by zmyć z niego te resztki snu, których nie wydobyła z niego kawa. Już zupełnie przytomnie, rozejrzał się po wnętrzu pojazdu. Hekki jeszcze spał, albo udawał, że śpi. Obok niego, przyczepione pasami do ściany, wisiały dwa pojemniki z plastiku o wysokiej wytrzymałości. A w każdym z nich po przedstawicielu zmutowanej fauny. Mimo, iż obydwa osobniki były źródłem wysokiej jakości antybiotyków, Szhival kazał młodemu pasjonatowi neobiologii zainstalować w nich podwójne systemy pokryw, by karmienie odbywało się w miarę bezpiecznie. I miniaturowe ładunki wybuchowe, które miały odpalić w momencie pojawienie sie najmniejszej nieszczelności. Siwowłosy nie lubił mutantów, nawet tych w jakiś sposób pożytecznych. Uśmiechnął się, widząc jak mieszkańcy obydwu pojemników bezradnie obijają sie o ich ściany z każdym podskokiem pojazdu. Z gniazda podwójnych działek wystawały potężne nogi Irr'ka. Zwiadowca albo rozglądał sie po okolicy, albo spał. W żadnej z tych czynności nie przeszkadzał mu pęd powietrza w odsłoniętym stanowisku, ani nierówności drogi. "Profesjonalista". Przy samym tylnym włazie, przy przyspawanym do ściany blacie, Daniel - dowódca musi wiedzieć jak nazywają się nawet najnowsi członkowie jego oddziału - wykonywał ważne, acz mało zajmujące zadanie ładowania pocisków do magazynków. Każdy pełny, oznaczał czerwoną, zieloną, srebrną lub żółtą farbą. Pierwsza oznaczała amunicję dum-dum - pociski z mikro-ładunkiem C4, które eksplodowały po zagłębieniu się w dowolne ciało na głębokość paru centymetrów; druga - amunicję rozpryskową, która po zderzeniu się z czymkolwiek rozpadała się na dwa-trzy śmiertelnie ostre fragmenty; trzecia - bazujące na amunicji rozpryskowej, pociski wypełnione rtęcią, arsenem i innymi równie 'zdrowymi' niespodziankami. Ostatni kolor oznaczał zwykła, w porównaniu do reszty, amunicje przeciwpancerną. Widząc, że nic nie zakłóca rutyny podróży, Szhival otworzył górny właz pojazdu. - Podjedź do osiemnastki, sprawdzę co u reszty. - Bravo z niechęcią pokręciła głową, ale jakikolwiek komentarz powstrzymał fakt, że mężczyzna zdążył już wspiąć się na dach transportera. Nie pochwalała sposobu, jakim siwowłosy przemieszczał się pomiędzy pojazdami konwoju. Głownie dlatego, iż polegał on na przeskakiwaniu z jednego na drugi w pełnym pędzie. Pomimo jej protestów, Irr'k i Khashim poparli projekt i tak wszystkie maszyny zostały wyposażone z zestaw uchwytów, pomiędzy którymi skakali przechodząc z pojazdu na pojazd. Oczywiście, Szhival wiedział co Bravo myśli o tym co robił. Ale on, czując na ciele pęd wiatru, wychylając by utrzymać się na podskakującym na kamieniach transporterze, znów czuł się młody. A chwila, w której leciał pomiędzy dwoma potężnymi, mknącymi przed siebie maszynami, świadomość ze błąd oznaczałby zmiażdżenie pod ich kołami, towarzysząca temu adrenalina sprawiała wręcz, że czuł się aż szczeniacko młody. I dlatego, kiedy już przylgnął do zimnego boku osiemnastokołowca, pędzącego niczym kula armatnia musiał odczekać tam dobrą minutę. By jego drżące ciało i mięśnie, dogoniły zrzucone w karkołomnym skoku lata.
|