Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 ... 4 5 6 [7]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
High school... A nie, to zły tytuł... (Czytany 33427 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #90 : 23 Kwietnia 2011, 02:14:31 »
Po kolejnej dłuższej przerwie, serwuję Wam drugą częsć szóstego rozdziału. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że przesadziłem... Anyway, enjoy.

- Postawmy sprawę jasno. Twierdzisz, że to jej wizytówka?
- Obawiam się, że tak, to może być wizytówka Kotonohy.
- Wspaniale, tego tylko nam brakowało: Sfiksowanej morderczyni. Myślałem, - że ją zamknęli czy coś... - Casper machnął ręką, zirytowany. - A więc, co planujemy zrobić?
- Przepraszam, jacy my...? - Zaczął Makoto i dość szybko pożałował swoich słów.  Stratoavis złapał go za koszulkę i przyciągnął do siebie, z zimną, jeszcze uśpioną furią w oczach.
- Zrozum w końcu, że po tym incydencie w zeszły weekend nie ma opcji, bym Cię polubił. Nie pogarszaj więc swojej sytuacji i nie spraw, bym zaczął Cię nienawidzić.
- Ale... Ale co ja mogę?
- Przemówisz jej do rozsądku, kiedy się na nią natkniesz. Wyjaśnisz jej też, jakim wieprzem byłeś.
- C-Co?
- Katsura żyje w błogiej nieświadomości, że wciąż ją kochasz. A Ty co robiłeś w tym czasie? Sypiałeś z innymi dziewczynami.
- A...Ale...
- Nie ma żadnego „ale”, Itou. A teraz posłuchaj mnie bardzo, bardzo uważnie – Okularnik zniżył swój głos do szeptu. - Jeżeli podczas całej tej szopki Setsunie spadnie choćby jeden włos z głowy, Ty mi za to odpowiesz. Wierz mi, nie będzie to nic przyjemnego. Rozumiemy się?
- No wiesz...
- ROZUMIEMY SIĘ?! - Ryknął wściekle Casper, zaś jego oczy rozbłysły intensywną czerwienią. Itou okazał nieco instynktu samozachowawczego i tylko kiwnął głową potakująco. - A więc, gdzie ona może być i po co tu przybyła?
- Być może po mnie... Lub po Setsunę – Odparł ponuro Japończyk. Stratoavis zauważalnie zbladł.
- Jak to... Po Setsunę? - Powtórzył tępo.
- W Japonii... Zanim Kiyoura pojechała do Francji, odbyliśmy pewną, hm... Rozmowę... - Makoto dobierał słowa niezwykle ostrożnie, ale wiele mu to nie pomogło.
- Rozumiem – Uciął sprawę Stratoavis. - Rozliczę Cię z tego kiedy indziej, teraz jednak najważniejsze jest jej bezpieczeństwo.
- Tak, z pewnością.

Wtorek.
- Gdzie jest Makoto? - Zapytał Rattenberger, od niechcenia dziobiący widelcem przegotowaną kapustę o konsystencji galarety.
- Z tego, co wiem, musiał załatwić jakąś sprawę – Odparł Marcus z wahaniem. - Głowy sobie jednak urwać nie dam.
- To do niego ciut niepodobne – Stwierdził Sawanaga, przesadnie gestykulując. - Nigdy nie zostawiał ważnych rzeczy na ostatnią chwilę.
- Mnie z kolei zastanawia, gdzie są Casper i Setsuna... - Mruknęła Kim, wodząc wzrokiem po stołówce. Dostrzegła Natalie i Gabriela dyskutujących zawzięcie na jakiś temat. Michael i Aftermath wymienili się znaczącymi spojrzeniami.
- Doprawdy, czy Wam tylko jedno chodzi po głowie? - Westchnął Krieger, z politowaniem kręcąc głową. - I on, i ona, to cnotki. Nie ma mowy, żeby...
- A może jednak? - Zasugerował karciarz z szelmowskim uśmieszkiem. Uśmieszek szybko jednak zszedł mu z twarzy, gdy zobaczył spojrzenie panny Ironfist. - Ok, ok, nic nie mówiłem.
- E, może po prostu zaniemogli – Podsunęła Hikari.
- Najlepiej będzie przyjąć taką teorię... - Dodała Nanami, po czym nagle zmrużyła oczy, koncentrując spojrzenie na drzwiach wejściowych. Pozostali obrócili wzrok, zaciekawieni. Rattenberger zachłysnął się kapustą.
Dwóch policjantów oraz stojąca między nimi osoba. Thomas II Wellington.
- Co ON tu robi? - Wymamrotał Krieger, blednąc. Zbladł jeszcze bardziej, gdy dostrzegł, że trójka mężczyzn zmierza w stronę ich stolika. Kim zmrużyła oczy, na jej rękach mimowolnie pojawiły się żyły. Zastępca dawnego dyrektora zmierzył zebranych przy stole protekcjonalnym spojrzeniem, po czym powiedział:
- Wybaczcie, że przerywam Wam obiad, niemniej jednak jest to sprawa niezwykle wysokiej wagi – W jego głosie było słychać dawną dumę i pogardę dla innych. To był ten sam Thomas II Wellington, który z zimną krwią wprowadzał w życie wszystkie bezwzględne plany(w zasadzie wszystkie plany) dyrektora, bez mrugnięcia powieką.
- Przepraszam, czy Pana czasem nie zgarnęła policja? - Zapytał zaciekawiony Marcus, zaś Kim zaczęła już przeklinać brak jego delikatności. Maska uprzejmości Wellingtona na chwilę zniknęła, ustępując miejsca gorejącej furii.
- Powiedzmy, że nie było wystarczająco dużo dowodów, by uznać mnie winnym tego pomówienia, o które zostałem oskarżony – Wycedził, powoli wypowiadając każde słowo.
- Po...Pomówienia? - Zdziwiła się panna Ironfist. - Złapaliśmy Cię na gorącym uczynku! - Jej głos przykuł uwagę reszty stołówki, ku niezadowoleniu Wellingtona. Uczniowie zaczęli wymieniać spostrzeżenia, wpatrując się zdziwionym, a często także wrogim wzrokiem w zastępcę byłego dyrektora.
- Jak już mówiłem, te pomówienia, o które mnie oskarżono... - Zaczął ponownie, ale tym razem przerwał mu Rattenberger, tasując talię kart z tajemniczym uśmiechem na twarzy:
- Razem z Kim, Revenantem i Panem Falcontetem przyłapaliśmy Cię na gorącym uczynku, kiedy spychałeś z dachu Setsunę Kiyourę. Wszystko to było ustawione jedynie po to, by usunąć ze szkoły Caspra Stratoavisa... A teraz, kiedy przegraliście swoją bitwę, TY nadal usiłujesz uprzykrzyć mu życie. Jesteś Pan żałosny, Panie Wellington – Zakończył swoją mowę, podnosząc się z krzesła i otrzepując marynarkę swojego garnituru z nieistniejących pyłków. - Szczerze, Ci dwaj, co Ci towarzyszą, to prawdziwi policjanci? - W odpowiedzi jeden z gliniarzy zmarszczył brwi i wyciągnął odznakę. Michael stracił nieco swojego rezonu.
- Kontynuując to, co zaczął Michael... - Teraz do rozmowy wtrącił się Krieger. - Nie sądzę, by możliwym było wypuszczenie kogokolwiek za dobre sprawowanie po próbie zabójstwa. Szczerze, masz jakąś rodzinę wśród smerfów?
- Być może – Odpowiedział zimno Wellington, sięgając za pazuchę swojej karminowej marynarki.
- Co to znaczy „być może”?! - Kim zerwała się z miejsca, wściekła. - Ten sukinsyn usiłował zabić uczennicę!
- Sugeruję wstrzymanie rzucaniem obelżywymi wyrażeniami – Odpowiedział jej rozmówca. Jakby na potwierdzenie tych słów, towarzyszący mu policjanci założyli ręce na piersiach w geście niepozostawiającym cienia wątpliwości, że zainterweniują, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
- Nie ma potrzeby wybuchać – Mruknął Marcus, kładąc rękę na barku panny Ironfist. - Rozumiem, że ma Pan jakiś powód, dla którego zawraca Nam Pan głowę przy obiedzie? - Zapytał chłodno Wellingtona. Na twarzy zastępcy byłego dyrektora pojawił się uśmiech.
- Widzicie, moi drodzy, mam podstawy, by przypuszczać, że Stratoavis dopuścił się najgorszego możliwego czynu... Zobaczcie zresztą sami – Wellington rzucił na stół coś, co przypominało plik zdjęć. Kim warknęła pod nosem, po czym wzięła jedno do ręki... Krew odpłynęła z jej twarzy, co nie uszło uwadze zebranych. - Prawda, że teraz nieco inaczej patrzy się na niektóre sprawy...? - Zamruczał Wellington, uśmiechnąwszy się diabolicznie.
- To, to... To jakaś bzdura! - Odwarknęła w odpowiedzi panna Ironfist, zgniatając zdjęcie w dłoni.
- Umieścił on nawet swój podpis na jednej ze ścian. Wykonany krwią tych nieszczęśników – Stwierdził z fałszywym żalem w głosie mężczyzna, aczkolwiek błysk w jego oczach potwierdzał, że o to właśnie mu chodzi. - Mam tu jednak jeszcze jedno, nawet zabawniejsze zdjęcie... - Przesunął plik w stronę zebranych. Rattenberger wziął zdjęcie leżące na wierzchu, obejrzał je... I zbladł nawet bardziej.
- T-t-t-to nie-niemożliwe... - Wymamrotał, zaś zdjęcie wypadło mu z dłoni.
- Nie spodziewałem się tego, przyznam się... - Dodał Wellington, tym razem zaskakująco autentycznie. - Ale widać, że jego wpływ każdego zamieni w potwora...
-To zwykłe skurwysyństwo! - Wrzasnęła wściekle Kim, uderzając o stół i przyciągając kolejne ciekawskie spojrzenia. - Jak śmiesz oskarżać ich o coś takiego! To... To przecież sfabrykowane zdjęcia!
 - Fakty są nieco inne – Odpowiedział triumfalnie Wellington, zbierając zdjęcia. - Moje pytanie jest następujące: Gdzie oni są? - Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, głośniki wyemitowały głos bez dwóch zdań należący do Caspra Stratoavisa:
- Wygląda na to, że moja osoba ostatnimi czasy bardzo Pana interesuje, Panie Wellington. W takim razie... Dlaczego nie spróbuje Pan tutaj wpaść i złożyć mi wizyty, co? Załatwmy to kulturalnie.
- Masz tupet, Stratoavis... - Warknął Wellington, oblizując nerwowo wargi.
- Być może... - Ku zdziwieniu wszystkich, okularnik odpowiedział, zaś w jego głosie pojawiła się kpina. - To co Ty na to, Wellington? Wpadnij tu do mnie, do radiowęzła, przedyskutujmy sprawę.
- Tsk, arogancki smarkacz. Idziemy, panowie. Czas zaprowadzić sprawiedliwość – Oznajmił patetycznie do policjantów, obracając się na pięcie i wychodząc ze stołówki. Za nimi podążyła znakomita większosć uczniów, zaciekawiona nieprzewidzianymi wydarzeniami.
- Cokolwiek będzie się działo... Poleje się krew – Jęknął Rattenberger, łapiąc się za głowę.

- Policja przyjechała po Stratoavisa? - Zdziwił się Himerion. - No, no, Wellington naprawdę nie próżnował.
- Oddział antyterrorystów – Wymamrotał wciąż zaskoczony tym, co zobaczył, David. - Cholerny oddział antyterrorystów. Wysiadamy przy takich gościach.
- Każdy zbrojny po zęby – Dodał Frozen, przymykając oczy. - Strzelby, granaty, kamizelki kuloodporne...
- Jak nic, Adeon się wkurwi. Adeon się bardzo, bardzo wkurwi – Powiedział Blues, momentalnie opadając na ławkę.
- Mnie bardziej interesuje, co sądzi sam zainteresowany – Mruknął ponuro przywódca Piątki, odsuwając firankę i obserwując kilkunastu mężczyzn wchodzących do szkoły.
- Z tego, co wiemy, zabarykadował się w radiowęźle... Czy też raczej, brać uczniowska go tam zabarykadowała – Stwierdził Edward.
- O czym Ty do mnie mówisz?
- Ludziska nienawidzą Wellingtona, niezależnie od tego, czy ma rację, czy nie. Jak źle pójdzie, to będą bronić radiowęzła własnym ciałem.
- Posypią się trupy – Zaprorokował ponuro Bear.
- Myślisz? Chyba nawet Wellington nie posunie się do czegoś takiego – Odparł Edward z wahaniem.
- Przypominam, Wellington osobiście spychał z dachu Kiyourę – Odparł jadowicie Himerion. - Teraz ma oddział opancerzonych gliniarzy na stanie, więc może sobie pozwolić na zabawę.
- Nie nazwałbym tego zabawą. Jeżeli podniesie na kogokolwiek rękę, Adeon osobiście oskalpuje go swoim pałaszem.
- Może dołączymy do reszty pod radiowęzłem, co? To może być niezła zabawa – Powiedział z wyraźną ironią w głosie David, przeglądając się w ostrzu swojego scyzoryka.
- Tia... Z tego, co wiem, Wellington jest tu także po Kiyourę, tak więc tym bardziej mamy powody, by stawiać opór.
- Sugeruję skorzystać z ukrytego przejścia przewodem wentylacyjnym – Dodał Himerion, ważąc w dłoni swój kij baseballowy.
- Bez chwili zwłoki.

Pod krętymi schodami radiowęzła gnieździł się sporych rozmiarów tłum, złożony w przeważającej większości z uczniów, ale także kilku nauczycieli. Wśród nich byli Albrecht i Lidia. Ten pierwszy opierał się o ścianę, ponurym wzrokiem obserwując na razie pusty korytarz. Ta druga krążyła między uczniami, zmartwiona.
Wcale, a wcale nie podobał jej się pomysł konfrontacji z oddziałem antyterrorystów, tym bardziej, że mieli być w to zamieszani sami uczniowie. Wizja śmierci któregoś z nich napawała ją nieopisaną grozą. Nie mogłaby sobie spojrzeć w oczy jako pedagog czy nawet jako człowiek. Pomyślała, że Liceum Louisville jeszcze nigdy nie spotkało się z tak kryzysową sytuacją jak teraz.
- Tsk, nigdy nie lubiłem psów – Mruknął ktoś. Pani Findabair odwróciła się, by ujrzeć Clausa, leniwie podrzucającego „Agarthę”.
- A co Ty tu...?
Och, mam swoje powody, by uczestniczyć w obronie. Nie powiem, zawsze miałem ochotę dorobić kilka dziur na tyłku Wellingtona.
- To nie jest zabawne, Windsdaughter – Warknęła nauczycielka muzyki, odgarnąwszy włosy spadające jej na oczy. - Mamy tu sprawę życia lub śmierci.
- Gdyby Stratoavis byłby tak uprzejmy, żeby osobiście pofatygować się z radiowęzła i oddać się w jego ręce, uniknęlibyśmy kłopotu... Jednakże – Claus uśmiechnął się diabolicznie, jego oczy rozbłysły. - To, co zrobił, było słuszne, zakładając, że to jego zasługa.
- O czym mówisz?
- Jest oskarżony o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, pięciu mężczyzn. Każdy z nich był notowany za pobicia, wymuszenia, haracze i tym podobne, ich przywódca, którego rozpoznano po poharatanej mordzie – pobicia ze skutkiem śmiertelnym i rozboju. Co ciekawe, Wellington jest tu jeszcze po jedną ekstra osobę, która rzekomo pomagała Stratoavisowi podczas popełniania tej zbrodni...
- O kim mowa? - Claus już chciał odpowiadać, gdy nagle zmrużył oczy i podniósł się z ziemi.
- Wellington i jego świta straceńców – Warknął, wpatrując się w korytarz. Albrecht przestał opierać się o ścianę i także zmrużył oczęta. Istotnie, na końcu korytarza pojawił się zastępca byłego dyrektora, mierzący zebranych lodowatym spojrzeniem. Towarzyszyło mu dwóch gliniarzy będących już wcześniej po jego stronie... Antyterrorystów widać nie było. Trójka ruszyła szybkim krokiem ku rozjuszonemu tłumowi. Poleciały wyzwiska, co niektórzy odważniejsi wyszli przed szereg. W odpowiedzi Wellington wyciągnął z połów marynarki niewielki pistolet i oddał strzał w sufit. Huk odstraszył większość odważniaków.
- Zastraszanie uczniów bronią palną? - Parsknął Albrecht wzgardliwie. - Godne pogardy, Wellington.
- Ach tak, Pan trupojad – Odpowiedział słodko jego rozmówca. Kaiser zauważalnie zbladł, co nie uszło uwadze Lidii.
- Albrecht, o czym on bredzi? - Zapytała ostrożnie, łypiąc na ewidentnie rozbawionego Wellingtona.
- Och, Pani Findabair nic nie wie? Zabawne, zważywszy na to, że nie jest wcale lepsza... Dzieciobójczyni – Syknął, po czym z satysfakcją zauważył, że blondynka o twarzy pokrytej siateczką szram również zbladła. - Tak jest, drodzy uczniowie! - Oznajmił gromko, kierując słowa do reszty. - Wasi nauczyciele to banda degeneratów, z których każdy zabije Was za krzywe spojrzenie! Miałem okazję z Nimi przez jakiś czas pracować, tak więc swoje wiem – Dodał, uśmiechnąwszy się przymilnie.
- To był wypadek... - Wymamrotała Lidia, cofając się o krok.
- Tak? Wypadkiem nazywasz trzydzieści dwa dźgnięcia własnego dziecka nożem kuchennym? - Zapytał kpiąco Thomas.
- ODWOŁAJ TO!!! - Ryknęła wściekle Findabair, szarżując w stronę Wellingtona, ale szybko została powstrzymana przez lufę pistoletu celującą między jej oczy.
- Widzę, że ma Pani także kłopoty z temperamentem. Niedobrze, zważywszy na Pani profesję – Powiedział Wellington, cmokając kpiąco. - Biorąc jeszcze pod uwagę, że broni Pani pary morderców, z pewnością czeka Panią świetlana przyszłość.
- To kłamstwo! - Krzyknął ktoś z tłumu. - Pani Findabair jest wcieleniem wszelkich dobrych cnót! Nie mogłaby zrobić...
Ale zrobiła – O dziwo, głos, który wypowiedział te słowa, nie należał ani do samej Lidii, ani do Wellingtona. Zza węgła wyłonił się Adeon, dźwigający na ramieniu monstrualną rakietnicę z bagnetem. - Pan Wellington zapomniał jeszcze dodać, że Pani Findabair była wtedy niepoczytalna, została także przez wspomniane dziecko – nomen omen gówniarza niewartego miłości – wspomnianym nożem zaatakowana. Regularnie bierze psychotropy i jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia... Szkoda, naprawdę szkoda, że Pan Wellington zapomniał o tym wspomnieć.
- Ach, Pan Falcontet... Jakże mógłbym o Panu zapomnieć... - Zaczął Wellington, skinąwszy na jednego z policjantów, by ten obrócił się i obserwował czerwonowłosego, sam zaś nie uraczył obecnego dyrektora spojrzeniem.
- A jakiego haka masz na mnie, kowboju? - Zapytał zmęczonym tonem Falcontet. - Co, może wmówisz tym dzieciakom, że wpakowałem samolot w World Trade Center? Albo że sprowadziłem zagładę na dinozaury?
- Sugeruję powstrzymać impertynenckie uwagi...
- To ja Ci coś zasugeruję, Wellington. Wypierdalaj stąd czym prędzej, póki jeszcze jestem w dobrym humorze – Tłum uczniów zaczął bić dyrektorowi brawo i wiwatować na jego cześć. Claus tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, obserwując Albrechta pocieszającego złamaną Lidię.
- Ty chyba nie rozumiesz, Falcontet. Nigdy nie rozumiałeś, prawda? - Warknął Wellington, obróciwszy się w jego stronę. - Przyjrzyj się. Kiedyś to była normalna szkoła, ze swoimi dziwactwami i wariactwami. Teraz to siedlisko wszelkiej maści morderców i mutantów, z których każdy z nich posiada możność obrócenia w perzynę naszego świata... A znając potęgę, jaką trzymają oni w rękach, jest to więcej niż pewne.
- Naszego świata? - Parsknął Adeon. - Stary dyro chyba nie był taki beznadziejny, wybierając kogoś głupszego od siebie na swojego zastępcę.
- Obrażaj mnie dalej, głupcze, a źle to się dla Ciebie skończy.
- Co, zastrzelisz mnie? Zaaresztujesz za obrazę majestatu? No dalej, spróbuj szczęścia... Będzie potrzebne – Dodał już dużo zimniejszym głosem czerwonowłosy, niesamowicie szybkim ruchem zdejmując rakietnicę z ramienia i wymierzając w Wellingtona. Jeden z gliniarzy odbezpieczył pistolet, ale zamarł, widząc ponurą lufę mierzącą teraz w jego twarz. Wellington westchnął.
-Szkoda, myślałem, że się dogadamy – Stwierdził z autentycznym żalem w głosie. - W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak wyjść i nigdy nie wrócić.
- Tak, tak, a potem wparujesz tu ze swoim oddziałem uzbrojonych po zęby gliniarzy z Albanii.
- Mam nadzieję, że nie zostanę do tego zmuszony... - Thomas schował pistolet, po czym nakazał swoim przybocznym, by Ci uczynili to samo. - Macie godzinę, by przekazać w moje ręce Caspra Stratoavisa oraz Setsunę Kiyourę – Oznajmił cicho, tak, że tylko Adeon mógł go usłyszeć. - W przeciwnym wypadku podejmiemy odpowiednie kroki – Po tych słowach zastępca byłego dyrektora odwrócił się na pięcie i wraz ze swoimi gorylami opuścił korytarz. Odprowadziły go entuzjastyczne okrzyki uczniów skandujące imię Adeona. Sam czerwonowłosy nie był jednak zadowolony z obrotu spraw. Mógł zrozumieć, dlaczego Wellington interesował się Casprem, ale czemu Setsuną?
- Albrecht, Lidia, mogę Was prosić na chwilkę? - Zapytał towarzyszących mu nauczycieli. Findabair zdążyła już otrząsnąć się z szoku, natomiast Kaiser tylko warczał pod nosem, co jakiś czas obnażając zaostrzone kły. - Niezależnie od faktu, co ten sukinsyn powiedział, nadal jesteście najlepszymi ludźmi, jakich znam, to raz. Po drugie, prosiłbym, byście przypilnowali uczniów, by co bardziej krewkim nie przyszło do głowy szarżować na gliniarzy Wellingtona.
- Zrobi się – Mruknął nauczyciel przysposobienia obronnego.
- Teraz jednak musimy pomyśleć... Czy nie przychylić się do jego żądania?
- Ty... Ty się nie zgrywasz, prawda? - Wymamrotał zaskoczony Albrecht.
- Wolałbym uniknąć ataku uzbrojonych po zęby profesjonalistów na bandę młodzików. Na myśl przychodzi „Ostatni Samuraj”, do ciężkiej cholery.
- No nie wiem. Sądząc po jego zachowaniu, i tak poleje się krew – Stwierdziła ponuro nauczycielka muzyki.
- Więc co sugerujecie?
- Chodź nienawidzę tego mówić, musimy się bronić... - Nagle, ku zaskoczeniu Lidii i Albrechta, przez twarz Adeona przebiegł uśmiech.
- Heh... Mam pewnego znajomego, który od dawna nie miał co robić. Zadzwonię do niego, by się tu kopnął i Nas wspomógł... Tymczasem jednak... - Falcontet spoważniał. - Trzeba pogadać ze Stratoavisem i ustalić, czego chce od niego Wellington. Jeżeli ma on choć ciut racji... To sytuacja wtedy ciut się komplikuje.

W radiowęźle znajdowały się dwie osoby. Pierwszą był Casper, drugą Setsuna.
Upraszam Cię o wybaczenie – Powtórzył okularnik po raz kolejny, kajając się przed swoją przybraną siostrą. - Zachowałem się lekkomyślnie i niegodnie... Ja... Ja nie mam prawa mianować się twoim starszym bratem – Łzy pojawiły się w jego oczach, zaś  Kiyoura obserwowała go beznamiętnym spojrzeniem. Zastanawiała się.
Tak, kochała go... Ale czy mogła dalej widzieć w Nim człowieka? Czy ten bestialski mord, którego się dopuścił, nie czynił go zwierzęcym? Postąpił wbrew jej prośbie, ale nie to było najważniejsze. To było coś, co sprawiło, że wnętrzności Setsuny skręcały się w supeł.
Casper zabił tych pięciu ludzi z miłości do niej. Był on zdeterminowany, by odebrać ich życia tylko po to, by chronić jej byt... Czy tak samo będzie postępować z kolejnymi?
- Błagam, powiedz cokolwiek... Wybacz mi – Szeptał coraz bardziej rozbity brakiem jej reakcji Stratoavis, roniąc kolejne łzy.
- Co mam powiedzieć? - Odpowiedziała pytaniem. Zganiła sama siebie za przesadnie chłodny ton głosu. - To jest... to jest niespodziewane.
- Zdaję sobie sprawę, że postąpiłem wbrew twoim prośbom... Nie potrafię wyrazić swej skruchy samymi słowami... Być może nigdy nie będę...
- Wiesz, że twój napad szaleństwa może Nas dużo kosztować?
- Jeżeli spadnie Ci choć włos z głowy, zapłacą za to – Odpowiedział Stratoavis powoli, ocierając czoło z potu. - Imoto-chan... Jeżeli zajdzie potrzeba, stanę do walki przeciwko każdemu, byle tylko Cię ocalić. Mogę stanąć w szranki z Bogiem bądź Szatanem, nie robi mi to różnicy. Chciałbym jedynie, byś okazała mi swoją łaskę i wybaczyła mi.
- Upadasz coraz niżej w swoim szaleństwie... - Szepnęła Setsuna, ujmując twarz okularnika w drobne dłonie. - Ale jeżeli tak ma być, chcę upaść razem z tobą – Taka odpowiedź ewidentnie zaskoczyła Stratoavisa.
- Nie, nie mogę narażać Cię na żadne niebezpieczeństwo... - Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.
- Ech, głuptas z Ciebie – Stwierdziła lekkim tonem, składając pocałunek na jego czole. - Chodźmy i stawmy im czoła, razem.
- Jesteś pewna, że to dobre rozwiązanie?
- Nie chcemy chyba, by doszło do bijatyki w szkole, prawda? - Pozwoliła sobie na zażartowanie, chcąc jak najszybciej rozładować negatywną energię gnieżdżącą się teraz w Casprze. Jej starania przyniosły efekty: Stratoavis uniósł twarz, pojawił się na niej uśmiech. Znów był sobą... Przynajmniej na razie.
- Och, i jeszcze jedno – Powiedziała.
- Tak... Imoto-chan?
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też... - Uroczą sielankę przerwało stukanie do drzwi.
- Stratoavis, tu Adeon. Możemy... Przedyskutować parę spraw?



IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #91 : 23 Kwietnia 2011, 07:43:51 »
A jednak.... a już zdążyłem polubić Stratoavisa... no cóż, jednak wyszło że nie jest lepszy od swego alter-ego. Żałosny hipokryta. Sam rozdział fajny, szkoda że Wellington nie wyciągnął więcej brudów, byłoby ciekawie... choć dziwi mnie to kogo musiał przekupić by wyjść na wolność i jak dowiedział się o rzezi na dresach.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #92 : 30 Kwietnia 2011, 20:02:49 »
Ostatnia częsć szóstego rozdziału. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że trochę przesadzam... No, ale mam nadzieję, że wszystko wróci do normy. Siódmy rozdział będzie pewnie bardziej koncentrować się na czwórce w Japonii. W międzyczasie, enjoy.

Casper rzucił okiem na Setsunę, jakby niepewny, co robić dalej. Drobna dziewczyna skinęła delikatnie głową.
Drzwi są otwarte, Panie Dyrektorze – Mruknął w odpowiedzi Stratoavis, cofając się o krok i kładąc dłoń na „Roulette Shotgun”. Drzwi otworzyły się powoli, zaś w progu pojawiła się głowa Adeona. Nauczyciel zmarszczył brwi, widząc rękę Caspra na owej niebezpiecznej broni, ale prawdziwe zdziwienie okazał dopiero wtedy, gdy dostrzegł Kiyourę.
- No ładnie – Powiedział bezbarwnym tonem po krótkiej chwili ciszy. - Nie mam ze sobą broni, możesz zdjąć tą łapę z obrzyna – Dodał z pewną irytacją w głosie, powodując u okularnika uśmiech. - Przyszedłem, jak już mówiłem, przedyskutować parę drobiazgów.
- Proszę zająć miejsce – Odpowiedział chłopak chłodno, acz uprzejmie. Falcontet usiadł w jednym z wolnych foteli. Bardzo nie podobał mu się fakt, że jest tu także Setsuna. To automatycznie czyniło Caspra trudniejszym do wyciągnięcia z radiowęzła, a także bardziej kłopotliwym do dyskusji.
- Widzisz, mamy pewien, nazwijmy to, problem.
- Wellington, huh?
- Tak, Wellington. Nie pytaj, skąd się tu wziął, ale wiadomo mi, że jest nadzwyczaj zainteresowany twoją osobą – Czerwonowłosy dość rozsądnie pominął kwestię tego, że Thomas wzmiankował także o Setsunie.
- Doprawdy? - W oczach Caspra pojawiły się kpiące ogniki. - Skoro tak bardzo go interesuję, dlaczego nie przyjdzie tu osobiście?
- To jest właśnie dość zabawne... Widzisz, pół szkoły blokuje mu wejście do radiowęzła – Nie takiej odpowiedzi spodziewał się Stratoavis, bowiem na jego twarzy pojawiło się autentyczne zdziwienie. Także Setsuna okazała zaskoczenie, aczkolwiek w jej wypadku była to jedynie lekko uniesiona brew.
- Przepraszam bardzo? - Zapytał głucho okularnik.
- No właśnie, sam nie wiem, na czym polega ten fenomen... - Adeon uśmiechnął się przepraszająco. - Ale najwyraźniej uczniowie zjednoczyli się niczym symbiotyczny organizm, stający do walki przeciwko ciału obcemu... Innymi słowy, jeżeli zajdzie potrzeba, będą bronić wejścia tutaj własnymi ciałami... I tu pojawia się problem... - Falcontet wziął oddech, po czym wznowił. - Wellington ma ze sobą oddziały antyterrorystów i jest bardzo skłonny, by ich użyć. To są profesjonaliści, Stratoavis. Oni nie będą owijać w bawełnę, w najgorszym wypadku mogą paść trupy.
- Ale zaraz, przecież...
- Tak, wiem, że mamy na stanie paru magików, Kim i mniej lub bardziej wyszkolonych młodocianych wojowników, ale w tłumie są też zwyczajni uczniowie. Wielu pierwszaków – Najwyraźniej jesteś wśród nich swego rodzaju autorytetem – paru starszych nauczycieli... Innymi słowy, musimy gotować się na najgorsze.
- Rozumiem, że chce Pan, bym dla dobra szkoły wyszedł tam, by zaspokoić żądania Wellingtona?
- Nie inaczej – Zapanowała długa, nerwowa cisza. Adeon splótł palce dłoni w serię krzyży i zaczął nerwowo ruszać kciukami, oczekując na odpowiedź Stratoavisa.
- Rozumiem... - Odpowiedział w końcu Casper, rozpoczynając chodzenie w kółko po pomieszczeniu. - Teoretycznie mógłbym się zgodzić...
- Ale...?
- No właśnie wydaje mi się, że żadnych „ale” tu nie ma. Chcę tylko wiedzieć, po co mu jestem potrzebny.
- Tego nie raczył powiedzieć.
- Więc do tego czasu może się wypchać.
- Nie chcę poganiać, ale mamy tylko jakieś pół godziny. Sam Wellington też nie będzie skłonny do zaczekania ani minuty dłużej.
- Jeżeli odważy się zaatakować przed czasem, wyprawimy mu krwawą łaźnię. Jemu i wszystkim jego zwolennikom – Warknął Casper, ucinając rozmowę. Falcontet westchnął, po czym podniósł się z fotela.
- Przekażę mu to. Mogę jeszcze prosić o chwilkę, by przedyskutować pewną sprawę z Setsuną? W cztery oczy?
- Jeżeli imoto-chan nie ma nic przeciwko, ja także nie będę stawiał oporu – Odpowiedział sucho Casper, zwracając spojrzenie na Setsunę. Ta tylko kiwnęła lekko głową. „To może się przydać...”, pomyślał Adeon, dostrzegając nagłą uległość Stratoavisa. Nauczyciel i uczennica opuścili kabinę radiowęzła, zostawiając okularnika samego z jego przemyśleniami.
Już po zamknięciu drzwi, Falcontet zmarszczył brwi.
- Mogę zapytać, co tam robiłaś?
- Na długiej przerwie zaszłam tam z czystej ciekawości. Poprosił mnie, bym została ciut dłużej, gdyż ma do omówienia parę spraw.
- Jakich konkretnie, że zapytam? - Kiyoura przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Tych pięć morderstw.
- A więc to prawda... - Mruknął ponuro czerwonowłosy, schodząc jeszcze parę stopni niżej. - Sądziłem, że to blef wymyślony przez Wellingtona... A tymczasem... Chociaż, jak nad tym głębiej pomyśleć, Stratoavis byłby zdolny do czegoś takiego... Podał może powód?
- Tak, ale... Wolałabym tego nie rozpowiadać.
- Nie chcę być natrętny, ale od tego może zależeć przyszły los szkoły. Wellington nie będzie się patyczkował i ostrzela wszystko, co się rusza... - Japonka zamilkła po raz kolejny, przygryzając wargę.
- Ja... Ja naprawdę nie mogę powiedzieć – Szepnęła z wyraźną rezygnacją i zmęczeniem w głosie. Adeona zaczęła świerzbić ręka, ale całym sobą powstrzymał się, by nie wybuchnąć.
- Twoja wersja wydarzeń mogłaby rzucić jakieś nowe światło na sprawę.
- Jaką mam gwarancję, że to zostanie między nami? - Pytanie zaskoczyło Adeona. Czy była to sprawa aż tak wielkiej wagi?
- Obiecuję, że nikt poza mną i Panem Kaiserem się o tym nie dowie – Powiedział w końcu, bijąc się z myślami przez moment. Nie dostrzegł w oczach swej rozmówczyni zaufania, ale mimo to Setsuna zaczęła mówić:
- W zeszły weekend... Mnie i Makoto – jednego z uczniów z wymiany – zaskoczyła piątka ludzi, oprychów. Żądali pieniędzy za bezpieczne przejście... Usiłowałam jakoś przemówić im do rozumu... Powiedziałem, że znam Caspra, chcąc ich jakoś zastraszyć... Prawie się udało.
- Prawie?
- Czterech z nich cofnęło się. Ich przywódca... Cóż, wyglądało na to, że Casper kiedyś zalazł mu za skórę. Zaatakował Nas... Po czym... Próbował... Jego kompani... Próbowali... Próbowali... - Setsuna zacięła się, z krwawiącym sercem przypominając sobie nieprzyjemne wydarzenia. Dziewczyna wzięła głęboki oddech, po czym przestała się trząść.
- ...No? - Ponaglił ją Adeon.
Usiłowali mnie zgwałcić – Oznajmiła w końcu. Czerwonowłosy zmrużył oczy i poczuł, że sam gotuje się ze wściekłości.
- Rozumiem, że cała piątka gryzie już piach? - Zapytał, choć odpowiedź na to pytanie wydawała się być oczywista. Kiyoura ponownie przygryzła wargi. - Czyli Stratoavis... Stratoavis zarżnął niczym prosięta piątkę oprychów, ponieważ podnieśli oni na Ciebie rękę – Bardziej stwierdził niż zapytał nauczyciel, chwytając się za brodę. - Jego instynkt starszego brata posunięty jest do granic absurdu.
- Najpewniej.
- Jak myślisz, uda Ci się go przekonać, by wyszedł z radiowęzła?
- Nie chce go Pan chyba poświęcić? - Wymamrotała przerażona taką perspektywą Setsuna.
- Obawiam się, że nie mam wyboru... Ale jest jeszcze jeden problem. Wellington chce także Ciebie – Przez twarz drobnej dziewczyny przeszło zdziwienie.
- Nie wspomniał Pan o tym w kabinie.
- Jak Ci się wydaje, dlaczego?
- Jeżeli się dowie, nie wyściubi stąd nosa.
- Niedobrze... Naprawdę nie da się niczego zrobić?
- Jest zdeterminowany, by mnie chronić. Oznacza to też, że nie ma możliwości, żeby...
- Chyba że pójdziecie razem – Zapanowała cisza.
- Mogę spróbować go przekonać, ale niczego nie obiecuję... - Ku zaskoczeniu Falconteta, Setsuna pozwoliła sobie na uśmiech. - Nigdy nie sądziłam, że stanę się męczennicą w imię lepszej sprawy.
- Nikt tutaj nie zginie, masz moje słowo -  Odpowiedział niemal natychmiast Falcontet, zaskoczony jej słowami, po czym zbladł, widząc błysk w jej oczach. Spełnił się czarny scenariusz. Setsuna zmieniła się... Przynajmniej częściowo.
- Słyszy Pan siebie, Panie Dyrektorze? - Zapytała chłodno. - Jeżeli zawiodę, antyterroryści Wellingtona wkroczą do szkoły, zbrojni i owładnięci obsesją schwytania onii-chan. Przestanie się dla nich liczyć, kto jest ich przeciwnikiem. Nie będą zwracać uwagi, czy strzelają do dzieci czy też może dorosłych. Jeżeli życie odda jednak ktoś z tutejszego grona, Casper – i zapewne też wszyscy do tego zdolni – odpowiedzą kontratakiem. Niezależnie od wyniku mojej próby, ktoś dzisiaj odda życie w murach tej szkoły. To wszystko, co mam Panu do powiedzenia – Po tych słowach Kiyoura skłoniła się lekko, po czym podążyła schodami w górę, zostawiając rozdartego Adeona.

- Nie powiem, dość ciężki był ten dzień – Mruknął Revenant, dźwigając plecak. - Nie oszczędzają Nas.
- Szczerze, nie było tak źle – Skontrowała Kate, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. - Jedynym problemem było jedynie zrozumienie japońskiego, ale treningi z Marcusem pomogły mi liznąć nieco tego języka – Rastanolin i Caroline wymienili się wiele znaczącymi spojrzeniami, zaś Aeon tylko zmarszczył brwi. Ich plan miał się niedługo rozpocząć. Czekali jedynie na bezpośredni rozkaz przełożonej.
Coby oddać im sprawiedliwość, ani przywódczyni Armii Fanów, ani prawa ręka Natalie nie uważali tego planu za najlepszy pod względem moralnym. Niestety, obydwoje mieli zobowiązania, które musieli wypełnić co do litery, nawet jeżeli stało to w opozycji z ich wolą. Gabriel potrafiłby uprzykrzyć im życie, gdyby postąpili oni wbrew woli Natalie.
- Hej, może wyskoczymy na miasto czy coś? - Głos panny Windsdaughter wyrwał członków Armii Fanów z zamyślenia. 
- Rzekłbym, że to nadzwyczaj udany koncept – Odpowiedział w ich imieniu Aeon, pozwalając sobie na grymas mający zapewne być uśmiechem. - Proszę więc prowadzić, panienko.
- W sumie, czemu nie? - Dodała Caroline. - Jest tylko problem, nie znamy miasta...
- Jestem w stanie stwierdzić, że w pobliżu znajduje się pewna zacna jadłodajnia, tytułowana także mianem „Radish” - Stwierdził białowłosy. - Idąc powolnym krokiem, jesteśmy w stanie dostać się tam w nadzwyczaj krótkim czasie. 
- Właściwie, czemu by nie spróbować? - Mruknął po krótkiej chwili Revenant, ewidentnie nad czymś myślący. Nagle dość spokojną atmosferę rozbił sygnał obwieszczający otrzymanie smsa przez Rastanolina. Magik sięgnął po swoją komórkę, po czym ledwo zauważalnie zmrużył oczy(Co nie uszło uwadze Aeona). Wiadomość pochodziła od Gabriela. 
„Rozpocznijcie wcielanie w życie operacji „Modliszka” jak najszybciej.”
Zadaniem Revenanta było uwieść Kate w czasie, gdy po drugiej stronie będą produkowane najróżniejszej maści fałszywe dowody świadczące o zdradzie Marcusa... Tylko od czego miał zacząć? „Muszę główkować, i to szybko...”, pomyślał, na chwilę przymykając powieki.
- Cośkolwiek szanownego kolegę trapi? - Zapytał Aeon, zaś Revenant instynktownie wyczuł, że ten białowłosy dziwak WIE, wie o całej tej intrydze i gdyby chciał, mógłby natychmiastowo pokrzyżować ich plany.
- Nie, nie, tylko się zamyśliłem... - Odpowiedział Rastanolin nieco za szybko, przypominając sobie swoje nieprzyjemne starcie z tym pierwszoklasistą. - Nie ma chyba co tracić czasu, nie? Ruszajmy – Dziewczyny kiwnęły ochoczo głowami, podążając chodnikiem.
W Japonii było spokojnie.

Natalie obserwowała uzbrojone grupki antyterrorystów, gotujące się do wejścia do szkoły.
Gabriel, lornetka – Rozkazała swemu przybocznemu, po czym wznowiła obserwację. Wellington obecnie dyskutował z jednym ze swoich „wojaków”, zaś kilku uczniów obserwowało ich przez okna. Dostrzegła wśród nich paru członków Piątki, Carissę i Rattenbergera. Wyglądało na to, że byli spięci, i pewnie mieli ku temu swoje powody.
Ona sama wraz z Gabrielem opuściła szkołę, przeczuwając, co się święci. Wellington wrócił, ale nie sądziła, że będzie chciał się mścić tak szybko i w tak bezpośredni sposób.
Jej ojciec miał rację: Jego brat, Thomas II Wellington był zakałą ich rodziny. Dlaczego więc Natalie zdecydowała się wydostać go z zakładu karnego? Tego nie wiedział nawet Gabriel, który osobiście nie pochwalał tego pomysłu. Z kolei Najsłodsza uparcie milczała, kiedy poruszano temat jej wuja. Zapewne musiała czerpać z tego jakieś profity, ale jakie i jakiej wagi?
- Gabriel, telefon – Nakazała. Jej przyboczny natychmiast podał jej komórkę. Dziewczyna wystukała numer, po czym zaczęła oczekiwać na połączenie. Po krótkiej chwili odebrał Frozen.
- No co tam, Księżniczko? - Zapytał pozornie spokojnym tonem.
- Bierz resztę i zmywajcie się stamtąd – Odpowiedziała chłodno dziewczyna, obserwując Thomasa wchodzącego w obstawie swych dwóch ochroniarzy do środka. Minęła godzina, którą dał on Falcontetowi.
- Wybacz, ale nie mogę Cię posłuchać. My tu będziemy bronić radiowęzła i istoty naszej szkoły.
- Chcesz ryzykować życie dla Stratoavisa? Szkoda zachodu.
- Stratoavis Stratoavisem, tu chodzi o Kiyourę – Natalie zmełła w ustach przekleństwo. - Nie wiedzieć czemu, Wellington chce ją przechwycić, a na to, moja droga, nie pozwolimy.
- Jego ludzie nie będą się patyczkować. Rozszarpią Was na kawałki – Odpowiedziała z irytacją, ale jednocześnie obawą w głosie Najsłodsza.
- Nie ma się co bać. Mamy tu solidne wsparcie ogniowe.
- Na głowę upadłeś?! On tu ma ze sobą nie tylko ludzi!
- Jak to... Nie tylko ludzi? - W głosie Frozena pojawiło się wahanie.
- Doppelgangery. Jego dwaj ochroniarze to doppelgangery, takie jak ten, który usiłował wykończyć Kiyourę.
- Rozumiem... Potrafią one zmieniać kształty i naśladować umiejętności danej osoby, prawda?
- Dokładnie – Przez chwilę panowała cisza.
- To nawet lepiej. Przynajmniej będziemy mieli dobrą zabawę – Stwierdził w końcu Frozen.
- Zdajesz sobie sprawę, co...?! - Natalie warknęła pod nosem. - Co za kretyn, rozłączył się... Gabriel, ilu członków Armii jest na chwilę obecną w szkole?
- Niestety, nie wiem.
- Tsk. Cóż, znaleźli się w złym miejscu o złym czasie... - Dziewczyna westchnęła, po czym podniosła się z klęczek, otrzepując spodnie. - Gabrielu... To, co się tam teraz stanie, zostanie wydarzeniem bez precedensu.
- Najpewniej.
- Ponieważ nie wiemy, co można w tej sytuacji zrobić, sugeruję zostawienie tego naturalnej kolei rzeczy... Zmieniając temat, jak idzie wcielanie w życie operacji „Modliszka”?
- Nadałem komunikat do Revenanta, by rozpoczęli swoją część. W takiej sytuacji także i my musimy podjąć pierwsze kroki.
- Ach tak, musimy... Naszym zadaniem... Nie, moim zadaniem, jest uwiedzenie Marcusa, podczas gdy Revenant będzie robić to samo z Windsdaughter. Jednocześnie obie strony muszą przesyłać dowody na zdradę, bowiem odnoszę wrażenie, że ciężko będzie zaczynać od zera.
- Wydaje mi się, że prościej będzie zacząć od Marcusa. Kate jest niezwykle wrażliwą psychicznie istotą: Jeżeli zobaczy zdjęcie twoje i jego razem, powinno to wystarczyć, by złamać jej wolę. Problemem natomiast staje się przekonanie samego Marcusa, by się tobą zainteresował: Nie wygląda na łatwy cel... Chociaż, jeżeli ktoś będzie tak uprzejmy, by pstryknąć wam zdjęcie, kiedy się całujecie, wszystko mamy z głowy. Sądzę, że nie musi to być nawet dobrowolny pocałunek, przynajmniej nie z jego strony.
- Rozumiem... - Natalie raz jeszcze rzuciła okiem na wejście do szkoły. Właśnie wybiegał z niego Wellington, ewidentnie wściekły. Krzyknął na swoich ochroniarzy, Ci zaś zaczęli w nadzwyczaj godnym uwagi tempie organizować oddziały antyterrorystyczne. Najsłodsza, widząc tych ludzi, zbrojnych po zęby, gotowych do wypełnienia rozkazów swego bezdusznego, pozbawionego serca przełożonego, zadrżała.
Czy postąpiła dobrze? Być może nigdy nie będzie jej dane się tego dowiedzieć.

OGNIA! - Ryknął przywódca antyterrorystów, ostrzeliwując się zza ławki. Korytarz poryty był kamiennymi ścianami wyrastającymi z podłogi, efekt pracy Marcusa, co pomogło zarówno obrońcom, jak i szturmującym w znalezieniu kryjówki.
Znajdujący się po przeciwległej stronie korytarza Rattenberger odpowiedział ogniem, chowając się za jedną ze ścian. Nie był to scenariusz, który mu odpowiadał, ale na chwilę obecną był najlepszym, na jaki mógł sobie pozwolić.
- Carissa, pilnuj tyłów! - Rzucił do Khajitki, ukrywającej się za ścianą obok. Dziewczyna kiwnęła głową i położyła dłoń na rękojeści szabli. Zielony cylinder dobrał pierwszą wierzchnią kartę ze swojej talii i cisnął nią na oślep w stronę szturmowców. Podziękował Fortunie za sprzyjanie mu w tak ważnej chwili: Dziesiątka pik, najpotężniejszy kolor i najliczniejszy oddział. Karciani wojownicy w czarnych płytowych zbrojach z przyłbicami zakrywającymi ich twarze ruszyli powoli przed siebie. Antyterroryści skupili na nich swój ogień, dając dwóm pozostałym obrońcom czas na odpoczynek.
W międzyczasie, w innej części szkoły, Kim i Albrecht przebijali się przez kolejne szeregi przeciwników: Dziewczyna za pomocą swej kosmicznej siły, mężczyzna – używając flamberga. Wśród atakujących panowała panika, nawet pomimo faktu, że nie było wśród nich ani jednej ofiary śmiertelnej: Unikano trupów za wszelką cenę.
- To nie są ludzie... To są, to są zwierzęta! - Krzyknął któryś z ocalałych z pogromu, uczepiając się kurczowo Wellingtona. Ten tylko warknął zirytowany i pociągnął za spust. Uchwyt dłoni antyterrorysty zluzował się, zaś jego ciało upadło bezwładnie na ziemię z przedziurawioną głową. - Idziemy – Rzucił do swoich ochroniarzy-doppelgangerów, którzy natychmiast przybrali odmienne formy, sylwetki odpowiednio Kim i Marcusa, ale odróżnialne od nich za pośrednictwem czerwonych oczu. - Wszyscy, którzy mają jaja walczyć przeciwko tym bestiom w przebraniach ludzi, za mną! - Ryknął gromko, pociągając ze sobą dwudziestu antyterrorystów ekstra. To był ostatni ich atak. Jeżeli ten się nie uda, wszystkie inne spalą na panewce.
Cały plan i tak był już zniszczony. Wellington doskonale wiedział o tym, że jego przeciwnicy dysponują magicznymi mocami, a mimo to nie zdecydował się na zaciągnięcie większych sił. Mężczyzna przygryzł wargę, po czym wkroczył na korytarz i zaczął wodzić swoim Glockiem po okolicy. Wiedział, że w jego przypadku uczniowie mogą obejść się z nim nieco mniej delikatnie niż z jego ludźmi, tak więc zabezpieczył się kamizelką kuloodporną i paroma stalowymi ochraniaczami, wliczając w to nakładkę na zęby. Co prawda nie było to coś, co powstrzyma tutejszą elitę, ale Wellington wolał nie popadać w przesadną paranoję.
Drogę do radiowęzła przemierzyli zaskakująco łatwo, z jedynie paroma przykładami wojny podjazdowej. Stracili raptem trzech antyterrorystów. Wyglądało na to, że szykują jakąś pułapkę... Albo to Wellington był zbyt paranoiczny.
- Wy dwaj – Rzucił do dwóch antyterrorystów. - Rozejrzyjcie się w poszukiwaniu pułapek – Mężczyźni kiwnęli głowami, po czym rozbiegli się w bocznych korytarzach, poszukując ewentualnych skorych do bitki uczniów bądź nauczycieli. - Wasza trójka, zabezpieczcie schody – Nakazał kolejnym trzem, którzy ruszyli ku kręconym schodom, każdy odbezpieczając swój karabin. - Nie ma co zwlekać. Idziemy, panowie – Mruknął, wchodząc na pierwszy stopień... Po czym szybko z niego spadając, popchnięty przez kogoś. Razem z nim w dół polecieli kolejni antyterroryści. Wellington błyskawicznie podniósł się, gotów do kontrataku... Po czym, jego oblicze zbladło.
Mieli przed sobą coś, czego – mimo humanoidalnego kształtu – człowiekiem się nazwać nie dało. Stworzenie to miało na sobie czarny, połyskujący kirys, ciemne spodnie moro, glany podbite paroma centymetrami żelastwa, długie skórzane rękawice do łokci i naramienniki z czerwonymi kolcami zakrywające resztę jego rąk. Jednak jego najważniejszą cechą wyglądu była ludzka czaszka w miejscu zwykłej głowy.
- Witam Panów serdecznie – Rzucił, strzelając karkiem i podrzucając swoją bronią, Mosbergiem 590 z zamontowanym doń ostrzem claymore'a. - Słyszałem, że macie jakieś anse względem tutejszych.
- Cholera, brakowało nam już tylko demonów! - Warknął Wellington, wymierzając. Trzeba było mu przyznać, był na tyle odważny, by bez mrugnięcia okiem wymierzyć w samego Nocnego Strzelca, psa gończego Mrocznego Żniwiarza. - Zjeżdżaj z drogi albo się tobą zajmiemy! - Dodał. Demon z czaszką zamiast głowy ryknął gromkim śmiechem, od którego zatrzęsły się ściany.
- Nie rozśmieszaj mnie, człowieczku. Twoje doppelgangery za cholerę się teraz nie przydadzą, tak więc nie pogarszaj swojej i twoich ludzi sytuacji. Powiem tak... - Demon zakręcił młynka strzelbą. - Jak się wycofacie, to nikomu nie stanie się krzywda.
- Takiego Ci, śmieciu! Z drogi! - Thomas ruszył ku schodom, ale został odepchnięty przez czaszkogłowego.
- Ja się powtarzać nie będę, Wellington – Odparł przerażająco cicho Nocny, unosząc swoją broń. - Znikaj stąd, póki masz jeszcze na czym.
- Nie przestra... - Zaczął, po czym urwał, słysząc huk wystrzału. Obejrzał się po sobie nerwowo, poszukując rany postrzałowej, po czym zorientował się, że był to strzał w sufit. Rozejrzał się, zaś jego twarz zbladła: Uczniowie i nauczyciele wyłonili się z bocznych korytarzy, kilku z nich wlokło ze sobą policjantów odznaczonych przez niego do przeszukania korytarzy w poszukiwaniu zasadzek. Podniósł swój pistolet, chcąc się bronić, ale widząc natłok luf oraz magicznych pocisków wymierzonych w jego skromną osobę, jego twarz nabrała papierowej konsystencji.
Głos zabrał Adeon, który wyłonił się z tłumu:
- Jak widzisz, twoja ofensywa zakończyła się niepowodzeniem. Tak to jest, jak się nie słucha mądrych rad.
- I co...? Zastrzelicie mnie teraz? - Zapytał bezbarwnie Wellington, wodząc po tych wszystkich zdeterminowanych twarzach. Nigdzie nie dostrzegł ani Caspra, ani Setsuny, co tylko pogłębiło jego irytację wynikającą z przegranej.
- Chciałoby się, co? - Zakpił Falcontet. - O nie. Choć wielu z Nas pewnie paliłoby się, by Cię załatwić raz a porządnie, my nie jesteśmy tacy jak ty.
- Nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, co? - Thomas chyba miał kłopoty ze swoim instynktem samozachowawczym, próbując nastawić się na kpiarski ton głosu. W tłumie przemknęły pomruki niewróżące niczego dobrego.
- Masz jaja ze stali, trzeba Ci przyznać – Mruknął czerwonowłosy z pewnym podziwem. - Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś tu osobą niemile widzianą.
- Tyle zachodu, by obronić dwójkę morderców... Niesamowite.
- Ile razy mam... - Zaczął poirytowany Adeon, ale ktoś mu przerwał. Tym kimś okazała się być nie za wysoka dziewczyna latynoskiej urody, o czarnych włosach i orzechowych oczach, stojąca po prawicy dyrektora.
- Przepraszam, że przerywam, ale pozwolę sobie odpowiedzieć na zdumienie pana Wellingtona.
- Jeżeli takie jest życzenie Przewodniczącej Samorządu Szkolnego... - Adeon posłusznie przesunął się w bok. Dziewczyna dygnęła lekko, po czym spojrzała dawnemu zastępcy prosto w oczy i rozpoczęła swój monolog:
- Twierdzi Pan, że nasi rówieśnicy dopuścili się zbrodni morderstwa. Zdaje Pan sobie sprawę, jak poważne to oskarżenie? Zdaje sobie Pan też sprawę, że nie ma Pan żadnych dowodów do poparcia tej tezy? Te zdjęcia wcale nie muszą być prawdziwe. Pana szturm na szkołę zdaje się to jedynie potwierdzać... - Dziewczyna wzięła krótki oddech. - Prosimy więc, by Pana osoba nie pojawiła się już ani razu w murach tej szkoły. Nie jesteśmy wcale większymi odmieńcami niż uczniowie z innych szkół, różni Nas jedynie nasza osobowość. Proszę, by przemyślał Pan moje słowa.
- Dziękuję za tyradę, Panno Iglesias. Zapamiętam... - Wellington opuścił pistolet, po czym nakazał swym podwładnym, żeby uczynili to samo. - A więc zostałem pobity przez grupę uczniów i nauczycieli, mając na swoje usługi profesjonalistów zakutych w kamizelki kuloodporne i zbrojnych po zęby... Cóż, wygląda na to, że Fortuna tym razem mi nie sprzyja... - Wellington zamiótł swoim prochowcem, po czym ukłonił się. - W takim wypadku pozostaje mi jedynie stąd wyjść... Idziemy, panowie – Skinął na swój oddział. Wszyscy ruszyli ku wyjściu, zaś ich przywódca szedł ostatni, stawiając dumne kroki. Nagle Wellington zatrzymał się.
- Och, byłbym zapomniał – Powiedział, zaś Adeon wyobraził sobie, że Thomas uśmiecha się i zmrużył oczy. - Przygotowałem specjalny prezent, który chciałem zostawić Stratoavisowi, ale ponieważ go tu nie ma, pozwolę sobie złożyć go na ręce szanownej przewodniczącej – Po tych słowach, Wellington obrócił się na pięcie z niesamowitą prędkością i strzelił niemalże z przyłożenia, trafiając Iglesias w miejsce nad prawą piersią. Dziewczyna zachłysnęła się, jej oczy wyszły na wierzch, zaś ona sama powoli osunęła się na podłogę, próbując się podeprzeć rękoma. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Wellingtona nie było już na korytarzu.
- W-wezwijcie karetkę! - Wrzasnął ktoś, zaś w tłumie zapanowała panika wymieszana ze wściekłością. Chciano zlinczować Wellingtona za jego bezduszny akt, ale jednocześnie odczuwano potrzebę, by trwać przy coraz bardziej słabnącej przewodniczącej... Jednakże, w tym tłumie była jedna osoba, która tylko czekała na taki moment.
Casper wystąpił przed szereg, rdzawoczerwone ostrze w jednej ręce, zaś „Roulette Shotgun” w drugiej.
Pewna granica, której nie należy przekraczać, została przez Wellingtona przekroczona. Casper uznał za stosowne uświadomić go, jaki błąd ów popełnił. Stratoavis spojrzał na swoją lewą rękę. Czy to, co czynił, było słuszne? Czy to, co zamierzał zrobić, mieściło się w normach moralnych?
Chłopak uśmiechnął się, odrzucając rozważania. W świecie widzianym jego oczyma, hipokryzja i niesprawiedliwość były zbrodniami... Za które płaciło się życiem.

Adeon czekał, przerzucając w głowie najczarniejsze scenariusze. Chwilowo ofiara postrzału została przeniesiona do jednej z sal lekcyjnych, gdzie udzielono jej pierwszej pomocy... Niestety, jeżeli specjaliści nie przyjadą na czas, pannie Iglesias nic nie pomoże. Wellington miał niesamowite szczęście, trafiając w tak wrażliwy punkt... Z drugiej strony, wydał on właśnie na siebie wyrok śmierci. Jeżeli nie wściekły tłum uczniów, to on sam osobiście skręci mu kark. Inna bajka, czy ktoś zdąży go złapać, zanim ten – na przykład – ucieknie za granicę bądź coś w tym stylu. Jasne było, że nie jest on na tyle głupi, by pozostawać w Louisville dłużej...
I jak z nią? - Zapytał wychodzącej z pokoju Lidii. Nauczycielka muzyki otarła pot z czoła.
- Powinna być w porządku – Stwierdziła zmęczonym tonem. - Kula trafiła dość precyzyjnie, ale powinna wytrzymać do przyjazdu karetki... - Blondynka odgarnęła włosy, po czym zaklęła pod nosem. - Nie wierzę, po prostu nie wierzę w to, co się stało.
- Jeśli mam być szczery... Spodziewałem się, że kogoś zaatakuje. Widziałaś błysk w jego oczach...? - Falcontet zaciągnął się papierosem, ku dezaprobacie Findabair. - Wellington zrozumiał, że jego plan nie wypalił, dlatego spanikował. Widział, że nie może dorwać Stratoavisa, tak więc strzelił do pierwszej osoby, która przyszła mu do głowy... Dziwię się, że nie wymierzył we mnie.
- Co teraz?
- Hm?
- Co ze Stratoavisem?
- Sądzisz, że możemy na chwilę obecną zrobić cokolwiek w jego sprawie?  - Czerwonowłosy zaciągnął się tytoniową tubką raz jeszcze. - Zakładając, że usłyszał już o tym incydencie, teraz pewnie wyprawił się, by skrócić Wellingtona o głowę... A wiesz, co jest zabawne?
- Nic? - Zaryzykowała stwierdzenie Lidia, nie będąc w nastroju do żartów.
- Zabawne jest to... - Adeon zgniótł papierosa w dłoni. - Że Stratoavis mógłby zamieść tych śmiesznych gliniarzy i samego Wellingtona bez najmniejszego problemu. Mógłby załatwić ich, zanim by jeszcze postawili oni stopę na terenie szkoły. Ani doppelgangery, ani profesjonaliści zbrojni od stóp do głów ani nawet sam Wellington nie byliby w stanie go zatrzymać, gdyby zdecydował się on na wyjście...
- Mówisz poważnie, prawda?
- Naturalnie.
- Więc... Więc cała ta obrona nie spotkała się z żadnym odzewem ze strony Stratoavisa?
- Nie, nawet najmniejszym... Choć z drugiej strony, ma on teraz dość logiczny powód, by położyć kres życiu Wellingtona... Wcześniej, kiedy chodziło jedynie o Setsunę, nie miał on takiego powodu.
- To nie ma sensu... Naprawdę, to nie ma najmniejszego sensu.
- Jeśli mam być szczery, to martwię się o samą Setsunę. Nie to, żeby Stratoavis nie miał swoich momentów dobroci... Ostatecznie, to dla niej popełnia te wszystkie odrażające zbrodnie. Odnoszę jednak wrażenie, Lidio, że Setsuna... zmieniła się.
- Jak to, „zmieniła się”? - Zapytała zaniepokojona.
- Sprawia wrażenie bardziej cynicznej. Zimniejszej. Bardziej niedostępnej... Bardziej złej – Adeon wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, po czym zapalił go wyćwiczonym ruchem. - Wiem dwie rzeczy. Szkoła już nie będzie taka sama, to raz. Wellington poniesie nieprzyjemne uszkodzenia ciała, to dwa... Zastanawia mnie, jak to wpłynie na naszą drużynę unihokeja.

Czarne chmury zgromadziły się nad Louisville... Zwiastowały one nadejście nowych, być może gorszych czasów.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #93 : 30 Kwietnia 2011, 20:28:00 »
Rozdział cudowny, mi się bardzo podobał. Najlepszym momentem jak dla mnie było "wejście Nocnego". Normalnie nie wyobrażam sobie porządnej rozwałki bez Niego. Sądze nawet, że z łatwością położyłby Okularnika na cztery łopatki.

Szkoda, że ta kula nie trafiła w Caspra a w Iglesias.
Majstersztyk Ferdard, majstersztyk.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #94 : 01 Maja 2011, 17:10:24 »
Świetne. Ten rozdział był... świetny. Być może najlepszy ze wszystkich. Co prawda w ostatnich dwóch partach wkradło się parę błędów interpunkcyjnych, ale i tak były świetne. Zwłaszcza to napięcie przed walką...
Ale mam jedno zastrzeżenie. Wszystko zapowiadało, że walka będzie brutalna, krwawa i ekscytująca. Że będzie sieczka i rzeź. A tymczasem... No cóż, wybacz Fergard, ale walka była nudna. Właściwie żadnej walki nie było. To jest tak. Napięcie rośnie, rośnie, rośnie, wszyscy spodziewają się nie wiadomo czego, aż tu nagle... napięcie spada niemal do zera. I okazuje się, że mimo wszystkich zapowiedzi, właściwie nic ciekawego się nie stało. Oprócz wejścia Nocnego, to było ciekawe.
Ale mimo to i tak świetne.

@Down. Może i tak.


« Ostatnia zmiana: 01 Maja 2011, 17:33:37 wysłane przez Nekro_L » IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #95 : 01 Maja 2011, 17:19:49 »
No bo wiesz Nekro- opisanie walki jako całości jest wielce trudne i tylko bardzo dobrzy potrafią z napięciem i z ciekawością pisać o przebiegu bitew, walk zbiorowych tak, żeby nie wyglądało tak sztucznie jak w grze HoMM, albo w innej turówce. Większość opowiadań Fergarda i Hellsa skupiają się na pojedynkach- te są świetne, ale nimi nie wygrywa się bitew. Stąd może wyszło tak, a nie inaczej, bo tylko niewielu potrafiłoby idealnie opisać przebieg bitwy/batalii.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #96 : 03 Maja 2011, 18:37:21 »
Pierwsza częsć siódmego rozdziału. Postaram się bardziej skupić na wątku Kate i Marcusa. Enjoy!

Rozdział 7 – Księżniczka Detektywów

Aeon był bardzo zadowolony ze swojego pobytu w Radish. Źródła go nie zawiodły, to naprawdę była całkiem przyzwoita restauracja. Dodatkowo, wiedział on, że Sekai pracowała tu w charakterze kelnerki, tak więc udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Także pozostali zdawali się nie narzekać. Revenant i Caroline rozluźnili się, widząc, że białowłosy nie zamierza wtrącać się w ich plan, przynajmniej na razie i obecnie prowadzili ożywioną rozmowę z Kate. Panna Windsdaughter była uśmiechnięta jak zawsze, zaś jej dobry nastrój ewidentnie udzielił się zebranym. Aeon upił łyczek zamówionej coli, po czym mimowolnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Było dość tłoczno pomimo stosunkowo późnej pory: Kilka stolików było zajętych przez różnorakich uczniów z Liceum Sakakino... Ale jeden z nich był okupowany przez jakąś dziwną grupkę osób. Aeon zazwyczaj nie wypowiadał się na temat czyichś dziwactw, nie będąc pod tym względem świętym, ale te osiem osób, każda jak z innej bajki przykuło jego uwagę. Nie byli tutejsi, a przynajmniej nie uczęszczali do Sakakino Gakuen... Białowłosy poświęcił dłuższą chwilę na przyjrzenie im się dokładniej.
Najbliżej ich stolika siedział chłopak o, zdawałoby się, naturalnie siwych już włosach. Zdawał się być liderem grupy, aczkolwiek nie uczestniczył on aktywnie w dyskusji, która miała tam miejsce. Kolejny, siedzący obok niego nastolatek miał brązowe, sterczące na wszystkie strony włosy oraz czerwone słuchawki do MP-3, przewieszone przez szyję. Idąc dalej wedle wskazówek zegara, brązowowłosa, krótko ostrzyżona chłopczyca w zielonej bluzie dresowej przyozdobionej rozlicznymi guzikami. Następnie, brunetka z długimi, prostymi włosami, która zdawała się emanować jakąś szlachecką aurą. Dalej, wysoki i chudy blondyn na pierwszy rzut oka wyglądający na oprycha, ze skórzanym płaszczem przewieszonym przez plecy niczym peleryną. Ruda, układająca włosy w dwa dziewczęce kucyki. Kolejny blondyn w rozchełstanej białej koszuli i ze sztuczną różą przy piersi. Wreszcie, najniższy z grupy, ciemnowłosy chłopak w oficerce, objaśniający coś zebranym. Aeon nie słyszał słów, a nie chciał wyjść na nieuprzejmego podsłuchiwacza, tak więc posunął się do podstępu.
- Chcecie może po ciastku? Z mojej kiesy – Rzucił do reszty, która entuzjastycznie przytaknęła. Białowłosy pozwolił sobie na lekki uśmieszek, po czym udał się do baru, by zrealizować zamówienie. Usłyszał strzępki rozmowy:
- … Sprawa byłaby wręcz zwyczajna, gdyby nie jeden szczegół – Aeon kątem oka spostrzegł, że mówi chłopak w oficerce. Miał dość dziwny głos, bardzo wysoki. - Itou-san jakimś sposobem powstał z martwych.
- Powstał z martwych? Że niby wstał, otrzepał się z kurzu i poszedł? - Zdziwił się oprychowaty blondyn. Przez twarz mówiącego przemknęła swego rodzaju irytacja.
- Tak, mniej-więcej. Co ciekawe, Saionji-san pozostała martwa...
- Zaraz... - Do dyskusji wtrącił się chłopak ze słuchawkami. - Czy gość czasem nie został dźgnięty właśnie przez nią?
- Został. Można podejrzewać, że zamieszane są w to moce nadprzyrodzone.
- Rany, znowu? Najpierw Inaba, teraz to? - Aeon mimowolnie drgnął. Nie podobał mu się fakt, że ktokolwiek może mu przeszkadzać w jego śledztwie.
- Chwilowo Itou-san jest poza naszym zasięgiem, ale jego partnerka, Katsura-san, nadal znajduje się na terenie Sakakino Gakuen. Z tego, co wiem, została poddana swego rodzaju ostracyzmowi, kiedy społeczeństwo szkolne oskarżyło ją o zamordowanie Saionji-san.
- Czy w tych oskarżeniach jest chociaż cień prawdy? - Zapytała z wahaniem w głosie chłopczyca. - No tak, niby miała powody, by ją zadźgać, ale mimo wszystko...
- Została zwolniona z aresztu, kiedy nie udowodniono jej potencjalnych win. Wydaje mi się, że zaszło tutaj nieporozumienie i ktoś inny jest odpowiedzialny za zbrodnię – Aeon zamaskował wzgardliwe parsknięcie udawanym kasłaniem.
- Jacyś inni podejrzani?
- Niektórzy twierdzą, że Itou-san nigdy nie został zaatakowany, a nawet że to on stoi za śmiercią Saionji-san... Naszym zadaniem jest dociec prawdy.
- Dobrze by było, gdybyśmy mogli obserwować oba fronty – Mruknął chłopak ze słuchawkami. - Choć ciężko mi to przechodzi przez gardło, sugeruję podział drużyny na dwie.
- Jedna jedzie do Louisville, by mieć oko na tego gościa... Druga zostaje tu, by wydobyć coś od Katsury-san – Podchwyciła chłopczyca. Chłopak w czapce zamyślił się, zastanawiając się nad wzmiankowaną opcją. Wyglądało na to, że nie jest zbyt przekonany co do pomysłu rozdzielenia.
- Och, skończyły się ciasteczka. Poczekajcie, zamówię jeszcze jedną partię – Powiedziała ruda, odchodząc nieco od tematu i podnosząc się z miejsca energicznym ruchem. Aeon uznał, że pora wkroczyć do akcji. Wypadałoby zainicjować interakcję z tą tajemniczą grupą, aby mieć oko na ich poczynania. Odwrócił się, akurat w momencie, kiedy dziewczyna przechodziła obok. Choć brzmi to dziwnie, miał on wystarczająco dużo gracji, by udawać fajtłapę, co często mu się przydawało... Tak jak teraz.
Zderzył się z rudą, udatnie imitując zaskoczenie. Zorientował się, że trochę przesadził: Dziewczyna poleciała na podłogę z cichym krzykiem, przykuwając uwagę otoczenia(W tym Kate, Revenanta i Caroline).
- U-Upraszam o wybaczenie, panienko – Wymamrotał w perfekcyjnym japońskim, udatnie imitując zmieszanie i podając jej rękę. Jej reakcja jednak naprawdę go zaskoczyła.
- Jak-Jak chodzisz?! - Wydusiła z siebie, odtrącając pomocną dłoń i stając chwiejnie na nogi. Przez twarz Aeona przemknął cień, w którym było widać wyraźną irytację.
- Nie chciałem urazić – Odpowiedział, dalej grając swoją sztukę.
- Rise-san, wszystko w porządku?! - Zawołała chłopczyca, ewidentnie zmartwiona. Białowłosy zauważył, że pozostali utkwili w nim spojrzenia, wahające się od zaciekawionych do nieprzyjaznych.
- Tak, tak, nic mi nie jest – Odpowiedziała ruda, otrzepując się z kurzu. Kiedy Aeon już zaczął przeklinać niepowodzenie, jeden z uczniów z Sakakino wrzasnął rozentuzjazmowany:
- Ludziska... To... To Risette! - Niczym jak na komendę, szereg ludzi zwrócił spojrzenia w stronę rudej, ewidentnie niezadowolonej z takiego obrotu spraw.
- Cholera, a myślałem, że uda się tego uniknąć... - Westchnął oprych, mrużąc oczy i koncentrując coraz bardziej nienawistne spojrzenie na Aeonie.
- Risette? To ta japońska gwiazdka i piosenkarka j-pop, której słucha Setsuna? - Zdziwiła się Kate, przykuwając tym samym spojrzenie lidera samozwańczej grupy detektywistycznej oraz samego Aeona, który zapewne kląłby, na czym świat stoi, gdyby nie jego chęć powstrzymania przekleństw.
- Rikto? - Zapytała zaciekawiona Caroline, kontynuując reakcję łańcuchową. W międzyczasie siwy chłopak półgębkiem podzielił się zresztą swoimi spostrzeżeniami. Czarnowłosa i chłopak ze słuchawkami rzucili ciekawe spojrzenie pannie Windsdaughter, nieświadomej z faktu bycia obserwowanym. Tymczasem do rudej zaczęły garnąć się stada uczniów z Sakakino, zaabsorbowane faktem, kto znajduje się we wnętrzu restauracji.
- Wygląda na to, że mamy tu swego rodzaju zagwozdkę – Westchnął Aeon do siebie, obserwując coraz bardziej zakłopotaną Rise. Przez tłum przepchnęli się oprych i chłopczyca, usiłując wyciągnąć przyjaciółkę z kółeczka. Białowłosy uznał, że jedno naruszenie zasad nie powinno zrobić nikomu różnicy, szczególnie że użyte w tak błahym celu. Pstryknął palcami. W jednej chwili świat stanął w miejscu, nieruchomy niczym rzeźba. Jedynymi świadomymi tego, co się dzieje, byli Aeon, Rise oraz dwójka właśnie usiłująca przedostać się przez nieruchomą ścianę ciał.
- Co do...? - Wymamrotał blondyn, przeciskając się przez tłum. Aeon odwrócił się ku zegarowi. Ten stał, niewzruszony. Aktualnie dawało się dostrzec powietrze, coraz bardziej zatęchłe.
- Czas właśnie stanął w miejscu – Bardziej stwierdziła niż zapytała chłopczyca, rzucając spojrzenie na ten sam zegar.
- Pozwolę sobie powiedzieć, że istotnie, materia i przestrzeń zamarzły w doskonałym bezruchu – Aeon pozwolił sobie na skomentowanie zajścia, ponownie wpadając w swój zwyczaj nader skomplikowanego mówienia. Uśmiechnął się, po czym ukłonił. - Ale gdzie moje maniery? Zapomniałem się przedstawić. Aeon, z Departamentu Zarządzania Czasem i Przestrzenią, cała przyjemność po mojej stronie.
- Że to niby twoja sprawka? - Zapytał szorstko blondyn, poprawiając zsuwający się płaszcz.
- Tak, naturalnie. Zazwyczaj nie uciekam się do podobnych środków, ale wolałem uniknąć przypadkowego linczu Bogu ducha winnej gwiazdy j-pop – Zełgał gładko, nadal trzymając na twarzy swą maskę uprzejmości.
- Cóż... Cóż, dzięki – Odparła Rise nieco niepewnym tonem. - Czy mógłbyś już... Um, cóż, wrócić...
- Mam jeszcze jedną sprawę – Uciął białowłosy zdecydowanie. - Z tego, co przypadkiem usłyszałem, jesteście nadzwyczaj zainteresowani sprawą Sekai Saionji. Powiem krótko, proszę Was o trzymanie się z daleka... W tą sprawę zamieszane są, jak wspomniał wasz zacny towarzysz w czapce, siły nadprzyrodzone, ale wątpię, byśmy mieli do czynienia z agresywnymi demonami czy upiorami. Innymi słowy, sprawa Makoto Itou i Sekai Saionji jest wewnętrznym interesem Departamentu - Przez chwilę panowała cisza.
- Nic z tego – Oznajmiła trójka jednocześnie.
- Nie możemy tego tak zostawić – Stwierdziła dodatkowo Rise, zaś pozostała dwójka kiwnęła głowami. 
- Spodziewałem się podobnej odpowiedzi... - Aeon westchnął, po czym zaczął rozpatrywać następne opcje. Czy działalność tej grupy coś mu da? - W takim wypadku... Czy możliwą jest nasza współpraca?
- Szybko zmieniasz fronty – Odpowiedział mu blondyn, nie kryjąc podejrzliwości w głosie.
- Nie chciałbym, żeby nasze stronnictwa wchodziły sobie w paradę. Z doświadczenia wiem, jak groźnymi przeciwnikami potrafią być użytkownicy Person. No, nie ma obawy... W tym miejscu nikt nie może Nas usłyszeć.
- Skąd wiesz, że...?
- Dla osoby mojego pokroju, nie ma żadnych tajemnic – Aeon uśmiechnął się nieznacznie, po czym wyciągnął coś z kieszeni swojej białej marynarki. - To moja wizytówka, wraz z numerem telefonu. Prosiłbym Was o rozważenie mojej propozycji połączenia sił.
- Rozważymy – Odparła chłopczyca, bez przekonania chwytając wizytówkę.
- Och, jeszcze jedno. Makoto Itou powinien być martwy, a jednak wciąż chodzi po świecie. Podejrzewam, że jest to sprawka kogoś o zakresie mocy podobnym do mojego, aczkolwiek to jedynie podejrzenie.
- Czyli to nie pomyłka – Mruknął ktoś.
- Nie, nie jest. Tymczasem jednak okres zatrzymania czasu powoli się kończy, tak więc sugeruję pannie Rise ukrycie się wśród swoich, aby ominąć niepotrzebnego rabanu – Aeon ponownie przywołał na twarz lekki, nieznaczny uśmiech i spojrzał na swój zegarek z dewizką. - Jeszcze czterdzieści sześć sekund, akurat, żeby zaaranżować jakąś scenkę. Życzę Wam powodzenia – Aeon ukłonił się nieznacznie, po czym chwycił tacę z ciastkami i pomaszerował do swojego stolika, to samo uczyniła trójka z tajemniczej drużyny detektywistycznej. Białowłosy upewnił się, że wszystko jest pod kontrolą, po czym pstryknął palcami po raz kolejny. Czas wznowił bieg.
- Czy mogę prosić o au... - Zaczął ten sam gość, który zauważył prezencję Rise w restauracji, po czym zatrzymał się, skołowany jej absencją... - Zaraz... Była tu jeszcze przed chwilą. Była tu...! Nie?
- Jesteś pewien, że to nie była jakaś dziewczyna podobna do Risette? - Zapytał z wahaniem jego towarzysz.
- Na bank, była tutaj. Przyszła stąd... - Wskazał na stolik, przy którym siedziała tajemnicza grupka. - Ale kurczę, jestem przekonany, że gdzieś tu była.
- Ja tam nikogo nie widziałam – Stwierdziła chłopczyca autentycznie, z lekko jedynie drżącą powieką.
- Ani ja – Dodała czarnowłosa, ewidentnie poinformowana o planie ukrycia rudej(Ta przybrała się w płaszcz oprychowatego blondyna i rozpuściła włosy, niemal całkowicie zmieniając wygląd). Na twarzy chłopaka pojawił się zawód. Westchnął on i wrócił na swoje miejsce, zaś tłum począł się rozrzedzać, widząc, że cała awantura nie miała uzasadnienia.
- Trzymajcie – Rzucił Aeon do swojej grupki, kładąc tacę na stoliku, po czym rzucając przelotne spojrzenie tajemniczej grupce samozwańczych detektywów.
Sprawa nagle stała się bardziej interesująca.

Dzień w Louisville niczym nie różnił się od poprzednich. Pamięć o Wellingtonie została zamazana, uczniowie żyli normalnym, standardowym wręcz życiem uczniów.
Drużyna siedziała w stołówce podczas czwartkowej dużej przerwy, pożywiając się wyjątkowo dobrym – jak na standardy szkolnej kuchni – gulaszem.
- Wiadomo coś, czy Wellington został złapany? - Mruknął Rattenberger znad talerza, rzucając znaczące spojrzenie na Caspra.
- Niestety, bydlak był szybki – Odparł niechętnie Stratoavis. - Dorwałem tylko jednego z jego doppelgangerów. Najwyraźniej miał on za zadanie opóźniać moje przybycie... Chociaż teraz dwa razy się zastanowi, zanim zaatakuje Liceum Louisville.
- Powiedz to Fabioli – Rzucił zgryźliwie Krieger. - Z drugiej strony, cholera jest twarda: Gdybym ja dostał kulkę, pewnie zwijałbym się z bólu.
- Wydaje mi się, że można było tego uniknąć... - Rzuciła niepewnie Hikari, rzucając spojrzenie na Setsunę.
- Nie sądzę – Odpowiedział Marcus, kręcąc głową. - Zakładając, że życzenia Wellingtona zostałyby spełnione, i tak doszłoby do rozlewu krwi... Nienawidzę tego mówić, ale to wyjście było najlepsze: Liczba ofiar została ograniczona do minimum.
- Eh, cała szkoła o tym gada – Stwierdził z pewnym rozżaleniem Hans, spoglądając po ludziach w stołówce. Wiele spojrzeń skierowanych było w stronę ich stolika.
- Przepraszam na chwilę, skoczę jeszcze po dokładkę – Rzucił Marcus, chcąc zmienić temat na ciut przyjemniejszy.
Wtedy się zaczęło.
Na Aftermatha wpadła Natalie, ewidentnie zmierzająca w tym samym kierunku. Brzęknęło, kiedy tacki wypadły im z rąk, zaś w ich stronę powędrowały ciekawskie spojrzenia. Najsłodsza poleciała na podłogę, ewidentnie zamroczona.
- Hej... Hej, wszystko w porządku? - Zapytał niepewnie Marcus, widząc dziewczynę na ziemi, lekko oszołomioną po zderzeniu.
- Daj spokój, nie widzisz, że udaje? - Rzucił zniechęcony Casper, z zażenowaniem obserwując całą scenę. Marcus zignorował okularnika, po czym podał rękę Natalie, chcąc pomóc jej wstać.
- T-ttak... - Wymamrotała, ale nie podniosła się, wciąż ewidentnie zamroczona. Aftermath zmarszczył brwi, zaniepokojony.
- Jesteś pewna, że wszystko jest ok? - Zapytał, przyklęknąwszy przy dziewczynie. Gabriel obserwował zajście z bezpiecznej odległości zbrojny w aparat, a uśmiech wydłużał mu się z każdą minutą. Wszystko szło po jego myśli. Plan był prosty, ale skuteczny, szczególnie biorąc pod uwagę naturę Marcusa. No, ale jedna fotka to wciąż za mało. Natalie musiała grać dalej. Obecnie podniosła się powoli, wspierając się na ręce Aftermatha, w jej oczach pojawiła się wdzięczność(Zebrani mogli tylko zgadywać, jak prawdziwa).
- Cóż... Eh, dzięki – Powiedziała, rumieniąc się.
- Gabriel wytresował ją całkiem zacnie – Stwierdził Rattenberger z uznaniem. Ku jego zdziwieniu, ta obelżywa uwaga nie wywołała nawet najmniejszej reakcji u Najsłodszej, zazwyczaj niezwykle czułej na utyskiwania wymierzone w jej osobę.
- No cóż, jeszcze raz dzięki – Powiedziała Natalie, schylając się po swoją tackę, po czym nagle opadając na jedno kolano.
- Kurczę, nie złamałaś sobie czegoś? - Zapytał troskliwie Marcus, ponownie kucając przy Najsłodszej. Casper wywrócił oczyma.
- Nie czuję lewej stopy – Odpowiedziała dziewczyna, zezując na wzmiankowaną stopę.
- Poważna sprawa. Kurczę, szkoda, że Kate tu z nami nie ma. Jestem przekonany, że byłaby w stanie szybko uporać się z tą kontuzją – Zebrani zauważyli ku własnemu rozbawieniu, że przez twarz Natalie przemknął niewielki, ale niczego dobrego nie wróżący cień.
- Nie ma problemu... Przejdę się do pielęgniarki... - Odpowiedziała, na powrót przybierając maskę.
- Nic z tego – Marcus chwycił Natalie wpół i położył na rękach z uśmiechem. Rattenberger zapluł się oranżadą, nie dowierzając tej scenie.
- Proszę, proszę, a myślałem, że nic mnie już nie zdziwi... - Westchnął Stratoavis, obracając spojrzenie ku Setsunie... Tylko po to, by zobaczyć, że tej nie ma na swoim miejscu. - Imo... Była tu przecież przed chwilą... Nie? - Zapytał, siedzącego obok Sawanagi.
- Może poszła po dokładkę? - Japończyk wzruszył ramionami. Stratoavis zwrócił spojrzenie ku kuchni, ale i tam nie dostrzegł filigranowej dziewczyny. Zmarszczka pojawiła się na jego czole. W tak zwanym międzyczasie Marcus uśmiechnął się raz jeszcze, po czym wyniósł Natalie na rękach ku zdziwieniu całej braci uczniowskiej zgromadzonej w stołówce. Minęli Gabriela, który tylko zachichotał, widząc, że wszystko idzie po ich myśli.

W międzyczasie, parę korytarzy dalej Setsuna wykręcała numer do Kate, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach.
Wyglądało na to, że Marcus dał się omamić machinacjom Najsłodszej i jej kompana, więc trzeba było powstrzymać całą sytuację, zanim rozwinie się to w coś gorszego. Kiyoura początkowo zastanawiała się, czy nie uciąć sobie poważnej pogawędki z Aftermathem, ale po dłuższej chwili myślenia dała sobie spokój, wiedząc, że może to przypominać rzucanie grochem o ścianę.
Kate wydawała się być osobą rozsądną, więc po spostrzeżeniach Setsuny powinna przynajmniej zainteresować się sprawą... Cóż, Setsuna miała taką nadzieję. Dziewczyna nagle zmartwiła się, przypominając sobie, że panna Windsdaughter jest przecież otoczona przez ludzi Natalie. Znając Gabriela, z całą pewnością można było stwierdzić, że założył on plan działający w dwie strony. 
- Tu Kate. Chwilowo nie mogę odebrać, zostaw wiadomość – Na twarzy Setsuny pojawił się przejaw irytacji, słysząc sekretarkę panny Windsdaughter.
- O, tu jesteś – Usłyszała znajomy głos. Obróciła się, by dostrzec Hikari. - Wszędzie Cię szukalismy.
- Och, wybaczcie. Musiałam zadzwonić – Odparła sucho Kiyoura, momentalnie przenosząc spojrzenie na wyświetlacz komórki. Tak, wzrok jej nie mylił: Na ekranie pojawił się napis głoszący „Kathleen Windsdaughter”. - Przepraszam na chwilę... Mam rozmowę na linii – Z tymi słowami Setsuna pospieszyła korytarzem, zostawiając lekko zdezorientowaną przyjaciółkę w tyle. Kiedy upewniła się już, że nie ma nikogo potencjalnie „niebezpiecznego” w jej okolicy, wcisnęła guziczek.
- Hej, Setsuna – Głos Kate wydobył się z telefonu. - Dzwoniłaś przed chwilą – Kiyoura zaczęła się zastanawiać. Nie mogła od razu wyskoczyć z ponurymi wiadomościami, zamiast tego próbować raczej przechodzić w ich stronę kroczek po kroczku.
- Och, tak dzwonię z ciekawości. Zastanawia mnie, jak Ci się podoba pobyt w Japonii – Odpowiedziała, pozwalając sobie na usmiech.
- A wiesz, nawet dobrze. Szczególnie wczorajszy dzień był dość szalony.
- Szalony...?
- Wybraliśmy się do takiej jednej restauracji... Bodajże „Radish”, nie jestem pewna. Z tego, co wiem, pracowałaś tam jako kelnerka.
- A tak... Rok temu, przed moim przeniesieniem się do Francji, a stamtąd tutaj... - Setsuna nagle pomyślała o Sekai i momentalnie spochmurniała. Po wielu jej wspominkach, kolejny nie robił już takiego wrażenia jak poprzednie, ale wciąż odciskał piętno na jej psychice.
- W sumie, było naprawdę fajnie... Wiesz, że widzieliśmy Risette?
- C...Co?! - Zaskoczenie Kiyoury było tak wielkie, że ta momentalnie zapomniała o tym, co chciała przekazać Kate. - Ri... Risette?!
- Prawda, że ekstra? Aeon nawet osobiście z nią rozmawiał! - Setsuna poczuła się zazdrosna. Nie było w niej wiele z żyłki fanki, ale ta niewielka cześć wspomnianej żyłki drgała nerwowo. - Był nawet na tyle miły, by załatwić mi jej adres!
- Szczęściara... Ale czy Risette czasem nie zakończyła kariery?
- No właśnie też mnie to zaskoczyło. Może była po prostu na lunchu z przyjaciółmi.
- Ale poważnie...? Adres Risette?
- Według Aeona, mieszka ona w pewnym hotelu niedaleko naszej szkoły... Przepraszam...? - Setsuna zorientowała się, że ktoś po drugiej stronie przerwał jej dyskusję z panną Windsdaughter. - Wybacz, Caroline prosiła mnie o pomoc. Wracając do tematu, Aeon mówił, że ma on pewne ważne spotkanie z ich grupą. Kurczę, zazdroszczę mu.
- A tak swoją drogą, jak się mają inni?
- A, standardowo. Reve trochę marudzi odnośnie faktu, że mało co rozumie, ale poza tym chyba wszyscy w porządku.
- Żadnych odstępstw od normy?
- Wiesz, trochę dziwne pytanie...
- Ach, zapomniałam dodać, że piszę referat, którego tematem jest... Em... Ach tak, „psychika ludzi w miejscach niebędącymi ich rodzimymi” - Przez chwilę panowała cisza. Setsuna była niemal pewna, że jej wymyślony naprędce referat raczej nie przekona Kate, i, by być szczerym, nie myliła się.
- …Casper poprosił Cię, byś do mnie zadzwoniła?
- C-co?
- Jakiś czas temu chciał mi zakomunikować, że Natalie usiłuje odbić mi Marcusa oraz że to samo może wydarzyć się ze mną i Revenantem. Ewidentnie mi dokucza, jak zwykle zresztą... Dziwi mnie tylko, czemu robi to z takim uporem.
- W zasadzie, to moja własna inicjatywa...
- W takim wypadku nie masz powodów do zmartwień – Odpowiedziała panna Windsdaughter, odrobinę urażona. - Jeżeli możesz, przekaż wszystkim pozdrowienia. Do następnego! - Nim Kiyoura zdążyła zareagować, Kate już nie było przy telefonie. Drobna dziewczyna wymamrotała coś niepowtarzalnego pod nosem, po czym ruszyła ku klasie: Długa przerwa miała się ku końcowi.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #97 : 14 Maja 2011, 16:30:54 »
Cóz, niewiele się działo, ale rozdział miły, dobry i przyjemny. Zgaduję, że akcja przyśpieszy nieco później. Tak trzymaj, czekam na następny.


IP: Zapisane
Revenant

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 18


Tak! Do Ciebie mówię!

Zobacz profil
« Odpowiedz #98 : 23 Maja 2011, 19:50:55 »
Miło znów zatracić się w lekturze high schoola :) końcówka szóstego rozdziału spowodowała u mnie chwilowe wstrzymanie oddechu, awesome. A siódmy, cóż, podoba mi się :) i czekam na więcej!


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #99 : 26 Grudnia 2011, 16:07:43 »
Witajcie z powrotem, powracam wraz ze swoją zajebistością.

Innymi słowy, oto druga część siódmego już rozdziału. Czytajcie, komentujcie, bawcie się dobrze. :)

Aeon odgarnął włosy i z irytacją spojrzał na zegarek. Przedstawiciel samozwańczej grupy detektywistycznej miał już dwie minuty i dwadzieścia osiem sekund spóźnienia.
Zgodził się na współpracę z tymi tutaj głównie ze względu na fakt, że mógł zaoszczędzić nieco czasu. Szczerze wątpił, żeby udało im się zyskać jakieś godne uwagi informacje, ale gdyby jednak, mógłby sporo na tym zyskać. Być może przykują uwagę tego, kto wchodził mu w drogę?
Wreszcie, chłopak w oficerce pojawił się. Ukłonił się lekko na przywitanie.
- Proszę wybaczyć mi spóźnienie – Powiedział z pewnym zawstydzeniem. - Na mej drodze pojawiły się pewne... nieprzewidziane trudności – Białowłosy lekko drgnął, słysząc wahanie w głosie niskiego chłopaka. Coś ukrywa? Zapewne, Aeon wszakże pojawił się dosłownie znikąd i niemal natychmiast zdemaskował ich sekret – bo białowłosy sądził, że świadkowie jego zatrzymania czasu raczyli poinformować swojego przedstawiciela o mocy ich rozmówcy – po czym zaofiarował się jako wsparcie celem rozwiązania dziwnej zagadki.
- Nie ma kłopotu – Odpowiedział wbrew sobie Aeon, uśmiechnąwszy się lekko. - Wątpię, by tych parę minut mogło w jakiś sposób mierzyć się z możliwością ujęcia zabójcy.
- Cieszy mnie, że podziela Pan nasze zdanie, Panie Aeon... Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się – Białowłosy drgnął. Zaraz, to ona, nie on? - Naoto Shirogane, nazywana także Księżniczką Detektywów – Wyciągnęła dłoń, zaś Aeon po krótkiej chwili odwzajemnił uścisk. - Cóż, z chęcią przywitamy kogoś zdolnego do pomocy.
- Tak, tak, naturalnie.
- Cóż, pozwoli Pan ze mną? Do przedyskutowania jest dość dużo materiału.
- Naturalnie.

Casper rzucił Marcusowi ciężkie spojrzenie, widząc, że jego przyjaciel ponownie zagadał do Natalie. „Kretyn”, pomyślał, przenosząc wzrok gdzieś dalej. Oczywistym było, że Najsłodsza spróbuje każdego możliwego triku, by zjednać do siebie Aftermatha, ale Stratoavis nie sądził, że zajmie jej to tak mało czasu. Prawda była taka, że Marcus był naiwny i łatwowierny. Przyznawali to wszyscy, zaś on uparcie twierdził, że do Najsłodszej nie żywi absolutnie żadnych uczuć poza czysto przyjacielskimi.
- Jestem trupem, do diabła. Trupem! - Zamamrotał Rattenberger, wynurzając się zza węgła w asyście Kim i Kriegera. Pod oczyma miał widoczne wory. - Zarwałem noc, coby nauczyć się do tego cholernego wypracowania o rewolucji francuskiej i wciąż nic nie umiem.
- Och, dzisiaj jest coś do napisania? - W głosie Caspra dało się słyszeć wyraźne zdziwienie.
- Owszem. Ty jak zwykle napiszesz wszystko perfekcyjnie – Sarknęła Kim, również wyglądająca na niewyspaną. - Zawsze tak jest. Jaki by to temat nie był, w kwestii historii dystansujesz wszystkich w klasie o kilometry.
- Tsk, nie kadź mi tu. Nie mogę równać się z imoto-chan – Odparł lekko. - Mogę mieć dar zapamiętywania kluczowych informacji, ale zdarza mi się walnąć na szczegółach... Ona zaś, niezależnie od okoliczności, pisze z doskonałością równą stu procentom.
- Jakby to miało jakieś znaczenie. Trzeba będzie uczyć się do poprawki... - Mruknęła blondynka. - Swoją drogą, gdzie jest Setsuna? - Istotnie, filigranowej Japonki nie było z Casprem.
- Powiedziała, że się spóźni... Hmm... Już za trzy dni mecz z Megaville Bruisers?
- Ta... - Krieger westchnął. - Ale mamy szansę to wygrać, ludziska! - Dodał dużo energiczniej. - Co prawda Casper musiał wstrzymać się z treningami, ale mamy Setsunę jako bramkarza, Kim i Scouta w ofensywie, Nanami w rezerwie za któreś z nich... Najgorzej wygląda środek.
- O ile dobrze pamiętam, Adeon wspomniał coś o tym, że Marcus i ty macie go tworzyć – Zauważyła Kim.
- No właśnie – Hans uśmiechnął się z trudem. - Delikatnie to ujmując, jestem dość przeciętnym graczem... No, a Marcus – bez urazy dla niego – daje się ogrywać jak dziecko. Podaje celnie i potrafi kontrolować pole gry, ale...
- Być może postawimy na czystą ofensywę? - Zasugerowała panna Ironfist. - Ustawienie 1-1-3, akurat żeby skontrować defensywę Megaville? Kanroji-san mogłaby się świetnie sprawdzić jako skrzydłowa, na przykład za Hansa właśnie.
- Przypomnijcie mi no, kto gra w drużynie opozycji? - Zapytał Rattenberger, chcąc włączyć się do rozmowy.
- Dexter. Ja i Marcus znamy go jeszcze sprzed kilku lat – Wyjaśnił Casper, kiwając głową. - Świetny bramkarz, opanowany niemal zawsze. Bardzo ciężko przebić się przez jego obronę... chyba że celuje się w oczy. Nosi okulary i też ma ten tik zasłaniania ich, kiedy w jego stronę leci piłka.
- Bardzo zabawne – Sarknęła Kim, niezadowolona z choćby usłyszenia czegokolwiek na temat nieuczciwej gry.
- W obronie Megaville ma trzech zawodników: Mandy, Anusiak i Shizer – Kontynuował Stratoavis. - Mandy, tak jak Dextera, znamy z Marcusem jakiś czas. Jest dobra – Dodał po chwili z pewnym wahaniem. - Stoi na środku obrony i koordynuje posunięcia pozostałej dwójki. Sama także jest nie w ciemię bita, nazywają ją „Żniwiarzem w Spódnicy” nie bez kozery. Prawdopodobnie lepiej byłoby obejść ją bokiem, ale po bokach stoją Anusiak i Shizer, a obaj są jak żywe ściany: Choć nie dorównują jej pod względem wyszkolenia, mogą przeforsować przeciwników siłowo. Dla Kim nie będzie to problemem, ale Scout i Kanroji-san mogą mieć kłopoty z przedarciem się. Do tego pierwszy z nich ma tendencję do nader często faulowania, tak więc trzeba będzie zachować ostrożność. Shizer z kolei jest bardzo, bardzo wszechstronny. Świetny jako obrońca, ale sprawdza się także z przodu jako pomoc lub nawet ofensywa... Hmm, Buttercup. Powiedziałbym, że najbliżej jej do Kim: Szybka, silna, gra agresywnie. Albo znajdzie się w ofensywie albo w pomocy, wystawiając piłki Alexeiowi... No właśnie, Alexei... - Stratoavis zmarszczył brwi, nachmurzając się.
- Generalnie, największy atut Megaville – Rolę tłumaczącego przejęła Kim. - Szybki, silny, agresywny... Ale w przeciwieństwie do Buttercup, cechuje go jakiś rodzaj... - Blondynka skrzywiła się zauważalnie. - sadyzmu, który każe mu zadawać ból swoim przeciwnikom. Cytując go, „unihokej jest sztuką, której najlepszym zobrazowaniem są plamy krwi na ścianach i porozbryzgiwane mózgi oponentów”. Słyszeliście już o incydencie sprzed roku?
- O czym mówisz? - Zagaił Krieger.
- Rok temu, pozycję bramkarza w naszej drużynie zajmowała Kate. Strzał Alexeia wbił ją do bramki z trzema złamanymi żebrami – Zapanowała cisza.
-...Pierdolisz – Wymamrotał Michael, zszokowany.
- Dlatego priorytetem będzie zatrzymanie tego świra – Dodał Casper, wyrwawszy się z rozmyślań. - Jeżeli nie damy mu rady, nie damy rady też całej reszcie drużyny Megaville... Trzeba będzie powtórzyć wszystkim... Zaraz, gdzie jest Marcus? - Istotnie, Aftermath i Natalie, z którą rozmawiał, gdzieś się zapodziali. - No nie, nie mówcie mi, że... - Szczęśliwie, Stratoavis nie zdążył skończyć zdania, bowiem zza węgła wyłonił się zadowolony Marcus, już bez asysty Najsłodszej. - A gdzie twoja tak zwana przyjaciółka? - Zapytał z wyraźną niechęcią w głosie. Aftermath kpinę okularnika puścił mimo uszu.
- Och, odprowadziłem ją do klasy – Odpowiedział lekko. - Pogadaliśmy chwilę, zaprosiła mnie też na imprezę już po meczu z Megaville. - Kim, Rattenberger i Casper wymienili się spojrzeniami, dość zaniepokojonymi.
- Uroczo – Mruknął sarkastycznie Krieger. - No nic, nie wiem, jak Wy, ale ja będę się zbierał. Zaraz zacznie się lekcja.
- Ano, istotnie – Przytaknął Michael.

- Chciałbym wiedzieć, jaki konkretnie jest Wasz zakres informacji – Mruknął Aeon. Razem z Naoto szli chodnikiem nieśpiesznym, spacerowym tempem. - Jeżeli mam Wam pomóc, muszę wiedzieć wszystko. Oprócz tego, nie pogardziłbym, gdybyście zechcieli podzielić się ze mną swoimi osiągnięciami.
- Nie sądzę, by był to problem – Dziewczyna o mylącej aparycji nastolatka skinęła głową. - Udało Nam się rozwiązać już jedną sprawę, także morderstwo, także przy ingerencji sił nadprzyrodzonych. Sprawca przebywa teraz w więzieniu.
- Hmm... Rozumiem. No cóż, w takim wypadku chyba mam do czynienia z... profesjonalistami – Zawahał się przed użyciem tego słowa. - Nie traćmy więc czasu, Shirogane-san, i przejdźmy do konkretów. Jakie są wasze informacje? - Naoto odchrząknęła przed rozpoczęciem.
- Według informacji podawanych Nam przez uczniów Sakakino Gakuen, morderczynią Saionji-san jest Kotonoha Katsura, drugoklasistka z klasy czwartej. Niemniej jednak, wiedząc, z jakim traktowaniem się tu spotykała, postanowiliśmy zrewidować sprawę dokładniej – Aeon kiwnął głową. No cóż, przynajmniej nie opierali się o fałszywe domysły. - Miałam okazję rozmawiać z jej młodszą siostrą i jej rodzicami... Zacznijmy od tego, że Kotonoha Katsura była od społeczeństwa Sakakino odizolowana już od samego początku. Zazdrość to potężne uczucie, potrafiące jedynie niszczyć – Dodała filozoficznie. - Wygląd, dostatek, inteligencja. Mieli jej czego zazdrościć... Ale, to pierwsze przysparzało jej szczególnie dużo kłopotów. W jej klasie znajdują się cztery inne dziewczyny, które wiodły prym w uprzykrzaniu jej życia na wszystkie możliwe sposoby. Przewodzi im niejaka Otome Katou – Białowłosy drgnął. To ta sama dziewczyna, która przestrzegała go przed ingerowaniem w sprawę...? Ciekawiło go, jakby zareagowała, widząc grupkę samozwańczych detektywów, chcących rozwiać wszelkie wątpliwości w sprawie śmierci Sekai Saionji. „Jeszcze niedawno także Makoto Itou...”, pomyślał nagle i wyraźnie się nachmurzył. - Z tego, co wiem, jesteś tu na wymianie z Ameryki. Miałeś może okazję się z nią zapoznać?
- Owszem – Odpowiedział Aeon. - Nie sprawia takiego złego wrażenia, jakbym oczekiwał z Pani opisu.
- Rozumiem – Naoto pokiwała głową po krótkiej chwili. - W każdym razie, całemu środowisku Sakakino Gakuen znana jest historia urojonej miłości Kotonohy Katsury. A jaka jest prawda? Ano, cały ten łańcuch miłosny rozpoczął się od niej – Na twarzy białowłosego pojawił się nieznaczny znak zainteresowania. - Czy też raczej od Makoto Itou, który cudem uniknął śmierci.
- Chciała Pani powiedzieć: Powstał z martwych – Odpowiedział Aeon, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Shirogane także się uśmiechnęła, aczkolwiek w jej wykonaniu przypominało to raczej kwaśny grymas.
- Nie inaczej. Proszę mi wybaczyć, testowałam Pana wiedzę.
- Och, nie ingerowałbym, gdybym wiedział, że nie mogę pomóc. Niemniej jednak, proszę kontynuować.
- Historia jest następująca: Makoto Itou zrobił za pomocą swojego telefonu komórkowego zdjęcie Kotonohy Katsury. Zna Pan ten przesąd, Aeon-san?
- Jeżeli utrzyma się w tajemnicy przed daną osobą jej zdjęcie przez bodajże... dwa lub trzy tygodnie, będzie ona tą wybraną.
- Dokładnie. Zdjęcie zrobione przez Itou-san zauważyła Saionji-san. Zaofiarowała się jako pomoc w... osiągnięciu celu.
- Ach tak? - Aeon nie był zapoznany z dokładną historią sprawy, tak więc takie szczegóły zawsze go fascynowały. Poza tym, być może uda mu się wydobyć z nich jakieś dodatkowe informacje.
- Tak. Itou-san był sceptyczny, by zaakceptować podobne wsparcie, ale koniec końców się zgodził. Saionji-san zdobyła się na sporo wysiłku i poświęceń, aby pomóc mu w osiągnięciu celu... O dziwo, jej zapał przyniósł owocne rezultaty i w przeciągu kilku dni Kotonohę Katsurę i Makoto Itou złączył węzeł wzajemnej miłości. Ceną za owe... usługi miała być jedna drobnostka.
- To znaczy?
- Pocałunek – Aeon zmarszczył nieco brwi.
- Rozumiem, że nie miał to być niewinny pocałunek w policzek? - Pozwolił sobie na kwaśny ton.
- Nie, to był pocałunek francuski – Białowłosy zaczął zastanawiać się, skąd Naoto posiada tak szczegółowe, a jednocześnie wstydliwe informacje. - Jak się Pan zapewne domyśla, Itou-san był więcej niż zaskoczony, bowiem Saionji-san pocałowała go bez ostrzeżenia... A potem wszystko zaczęło się komplikować... Mam kontynuować?
- Proszę się nie krępować. Zostałem zapoznany jedynie z ogółem sytuacji, tak więc być może cała historia rzuci na sprawę jakieś jaśniejsze światło – Shirogane kiwnęła głową.
- No cóż, a więc... - Dziewczyna odchrząknęła. - Przez pewien czas wszystko układało się stosunkowo zgrabnie. W pewnym jednak momencie... coś się zmieniło. Wydaje mi się, że to kwestia hormonów, tak typowych dla niektórych mężczyzn... Ale Itou-san uznał, że chciałby z tego związku uzyskać coś więcej niż platoniczną miłość. Co jest zrozumiałym, Katsura-san odrzuciła te... „starania”, co wpędziło Pana Itou w konfuzję. Jako że nigdy nie miał do czynienia z płcią przeciwną w tego typu relacjach, naturalnie nie wiedział, co zrobić... A Saionji-san zdecydowała się użyć mu wsparcia po raz drugi – Aeon zmarszczył brwi. Nie podobało mu się, dokąd zmierzała ta historia.
- I co dalej? - Zapytał, spoglądając ostentacyjnie na zegarek.
- No cóż... Powiedzmy, że Saionji-san posunęła się za daleko, zaś Itou-san zbyt w niej zasmakował. Początkowo próbowała go zatrzymać, no ale... - Naoto uśmiechnęła się smutno, ale w jej uśmiechu Aeon dostrzegł także kpinę. - Hormony działają także w przypadkach niektórych kobiet.
- Więc zdradzał Katsurę-san?
- Nie inaczej. Katsura-san nie zdawała sobie z tego sprawy, z kolei Itou-san coraz ciężej znosił jej prezencję w pobliżu... Wszystkim wydawało się, że to Saionji-san stanęła pierwsza u jego boku, tak więc wszelkiej maści prześladowania jej osoby nasiliły się... Aż w końcu, oczywistym stało się dla niej, że Makoto Itou już jej nie kocha. Niestety... - Uśmiech zniknął z twarzy Shirogane. - Niestety Katsura-san nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości. Zaczynała tracić zmysły... Zaczęła także wmawiać sobie, że on wciąż ją kocha... I być może wszystko byłoby oczywiste, gdyby nie żądze samego winowajcy. Widzi Pan, Panie Aeon, Makoto Itou okazał się odsłaniać coraz bardziej plugawe i odrażające wnętrze. Wspominałam o osobie Otome Katou. Zapewne wie Pan, że ona i Itou-san byli dobrymi znajomymi w gimnazjum. No cóż... Stare zażyłości potrafią odżyć pod byle pretekstem.
- Czy chce Pani powiedzieć, że...?
- Tak, naturalnie. Po niej w ślady Katou-san poszły dwie następne, przy czym ta druga jest ciekawym przypadkiem. Prosiła go, by ten dochował wierności Saionji-san za wszelką cenę. Była gotowa sprzedać swoje dziewictwo, byle tylko utrzymać go przy niej. Zapewne może się Pan domyślić, że jej starania poszły na marne, gdyż raptem parę dni później kolejne trzy dziewczyny stały się jego zabawkami... Tymczasem jednak, Katsura-san straciła wszelką nadzieję. Sam Itou-san przyznał, że już jej nie kocha. Jednakże nie zatrzymało jej to.
- Bredzenie od rzeczy, kolokwialnie mówiąc? - Upewnił się Aeon.
- Owszem... Posunęła się nawet tak daleko, by spróbować pozbawić ostatnią dziewczynę życia. Na szczęście dla niedoszłej ofiary, jej samolot do Francji zdążył odlecieć, zanim Katsura-san zaatakowała. - Aeon drgnął. Francja? Czyżby Shirogane mówiła o Setsunie? - No cóż, Saionji-san nie wpadła w katatoniczną depresję, ale świadomość zdrady uderzyła ją równie mocno, co Katsurę-san. Okazało się, że jest w ciąży – Białowłosy ponownie drgnął. A więc dlatego jej brzuch został rozpruty. - Gdy się o tym dowiedziano, grono miłośniczek Makoto Itou zmniejszyło się do zera. Świadomość, że zostawił on za sobą ciężarną musiała być nie do zniesienia. W ten sposób Itou-san został sam – Na twarzy Naoto pojawiła się nikła satysfakcja. - Pozostawiony samemu sobie, niczym odpadek wyrzucony na wysypisko śmieci. Niestety... Los sprawił, że on i pozbawiona zmysłów Katsura-san spotkali się ponownie. Pozbawiony możliwości, spróbował przywrócić ją do świata żywych, chcąc mieć przy sobie kogoś, kto kochałby go bezgranicznie, nie kwestionując w żaden sposób jego wyborów. Oczywiście, nie wspomniał o swoich planach Saionji-san, tak więc okazało się nagle, że ciężarna dziewczyna jest mu już do niczego niepotrzebna. A więc... zostawił ją – Naoto zatrzymała się na światłach, Aeon zaś stanął tuż obok niej. - Umysł Saionji-san nie był w stanie tego znieść... A dalej... Cóż, wierzę, że zna Pan szczegóły – Na twarzy strażnika czasu pojawił się nieprzyjemny grymas.
- Owszem. Zadźgała go, po czym sama została zabita za sprawą Katsury-san – Dokończył historię. - To jednak nie wyjaśnia paru rzeczy. Pomijając już interesującą Nas kwestię powstania z martwych Makoto Itou... Jak to się stało, że Kotonoha Katsura powróciła do normalności?
- Tego, niestety, jeszcze nie wiemy. Przyznam się jednak... - W głosie Shirogane pojawiła się niechęć, zapewne do swojej nieuwagi. - Nie pomyśleliśmy o tym. Założyliśmy, że po prostu wróciła do siebie.
- Hmm... Miałem okazję z nią porozmawiać. Wyglądała na perfekcyjnie stabilną emocjonalnie, co trochę mnie niepokoi – Aeon potarł brodę w zamyśleniu. - Taka tragedia zostawia wielkie piętno w psychice człowieka. Nie można nad tym przejść ot tak, do porządku dziennego... Że już nie wspomnę o wspomnianym ostracyzmie. Kotonoha Katsura rzekomo jest odizolowana od reszty szkolnego społeczeństwa, ale nie widziałem, żeby w jakiś sposób to na nią wpływało. Powiem więcej, wspomniane społeczeństwo zachowuje się tak samo, jak przed tym incydentem.
- Sugeruje Pan coś?
- Ktoś włożył w to bardzo dużo trudu, by zatuszować tak dużo sprawy, jak tylko się da. Ktoś z mojego Departamentu – Dodał po krótkiej chwili białowłosy. - Ktoś dokonał masowej manipulacji umysłów, tylko po to, by wskrzesić Makoto Itou z jakiegoś powodu. Nie znam owego powodu, ale bardzo nie podoba mi się kierunek, do którego zmierza ta szopka.
- Czy może Pan odwołać się do wspomnianego Departamentu w tej sprawie?
- Nie do końca... - Na twarzy Aeona pojawił się zakłopotany uśmieszek. - Po prawdzie, działam z własnej inicjatywy, kierowany niczym innym, tylko nieprofesjonalną ciekawością.  Gdybym zgłosił problem, zapewne straciłbym jakąkolwiek możliwość dalszej pracy – Naoto raczej nie spodziewała się podobnej odpowiedzi, bowiem w jej oczach pojawiło się oczywiste zaskoczenie.
- Ach tak... - Powiedziała po krótkiej chwili. Światło rozbłysło zielenią, dając im znak do przejścia. - Cóż... Mam tylko nadzieję, że będziemy w stanie odkryć, kto za tym stoi.
- Zgaduję, że jest to ktoś doświadczony. Idealista... Tylko ktoś taki dałby temu łajdakowi drugą szansę – Aeon zmrużył oczy. Miał swoje typy, ale wolał na razie nie wyciągać pochopnych wniosków. - Ale... Zakładając, że da mu drugą szansę, co konkretnie Itou-san musiałby zrobić, by uzyskać odkupienie swych win...? - Nim Shirogane zdążyła pomyśleć nad odpowiedzią, białowłosemu mignęły znajome sylwetki Kate, Revenanta i Caroline. Samowolny strażnik czasu zmrużył nieco oczy, widząc, że kierują się w stronę jego i Naoto. No cóż, tyle jeśli chodzi o dalszą dyskusję w sprawie Itou.
- Och, witaj, Aeonie – Pozdrowiła go panna Windsdaughter, z kolei Rastanolin i Goose tylko wymienili się przelotnymi spojrzeniami.
- Witajcie, witajcie – Odpowiedział białowłosy.
- Twoi znajomi? - Aeon wiedział, że pytanie Shirogane jest czysto retoryczne, aczkolwiek najpewniej zapytała dla świętego spokoju.
- Owszem, z Nimi przybyłem tu na wymianę – Odpowiedział, przywołując na twarz sztucznie serdeczny uśmiech. - Kate Windsdaughter – Wskazał na drobną uzdrowicielkę. - Revenant Rastanolin – Tu pokazał czarnowłosego chłopaka. - Caroline Goose. - Wreszcie wskazał na towarzyszącą mu dziewczynę. Naoto uchyliła kapelusza z rewerencją.
- Naoto Shirogane, przyjemność po mojej stronie – Odpowiedziała uprzejmie.

W Louisville było już ciemno. Padał śnieg.
Setsuna czuła nieprzyjemną, gęstą atmosferę unoszącą się w powietrzu. Idąc pomiędzy Casprem a Makoto, miało się wrażenie, jakby siedziało się w centrum tornada. Pokłady niechęci przeradzające się w aktywną nienawiść, które jeden z nich kierował w stronę drugiego wręcz ją przytłaczały. Onii-chan nie miał zamiaru odpuścić Itou po tym, co wydarzyło się tamtego pamiętnego wieczora, tuż po konkursie. Z drugiej strony, co mógł on zrobić przeciwko piątce uzbrojonych, większych od niego przeciwników?
Obaj uparli się, by odprowadzić ją do domu. Obaj twierdzili, że po drodze może stać jej się krzywda, a ona nie potrafiła im jednak odmówić. Osobiście wątpiła, czy po tym, co się wydarzyło, jakaś banda dresów ponownie się na nią rzuci... Niemniej jednak, wszędzie trafiali się jacyś szaleńcy, którym niestraszna była śmierć.
Nie inaczej było w ten wieczór.
Sylwetkę wyłaniającą się z cienia pierwszy zauważył Makoto. Zbladł jak płótno, co nie uszło uwadze Caspra. Okularnik ostentacyjnie dobył „Roulette Shotgun”... i sam zbladł na ułamek sekundy.
Dziewczyna, która stała przed nimi nie była wysoka. Miała długie proste włosy aż do bioder o fioletowawym odcieniu, zgrabną figurę podkreśloną dużymi piersiami i dużymi oczyma. Jednakże, w owych fiołkowych oczach brak było charakterystycznego dla żywych blasku. Były matowe, martwe. Sama dziewczyna ubrana była w mundurek podobny do ten Setsuny, aczkolwiek jej zdawał się być użytkowany już dobrych kilka tygodni, jeśli nie miesięcy bez prania. W dłoniach trzymała długi pakunek, przez ramię przewieszoną miała sportową torbę, a na jej twarzy gościł uśmiech.
Stratoavis bez chwili wahania wycelował w tak doskonale znajomą z opowieści Kotonohę Katsurę, zabójczynię Sekai Saionji.
- Czekaj! - Krzyknął Makoto. - Nie strzelaj!
- Nie strzelaj, onii-chan – Dodała Setsuna chłodnym, lodowatym wręcz tonem. - Chcę wiedzieć, co ona tu robi – Casper po chwili wahania opuścił trójlufowy obrzyn i tylko spoglądał na długowłosą wilkiem.
- Dobry wieczór, Kiyoura-san – Powiedziała Katsura melodyjnym głosem. - Ładna pogoda, nie sądzisz?
- Czego chcesz? - Obu panów zaskoczył agresywny ton głosu filigranowej Japonki.
- Och, przyjechałam tu razem z Makoto-kun – Odparła niezmienionym choćby o pół tonu głosem jej rozmówczyni. - Uznaliśmy, że złożymy Ci wizytę, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia.
- K-Kotonoha... Ale ja jestem tutaj – Zająknął się Itou. Katsura obróciła w jego stronę martwe spojrzenie.
- Och...? - W jej głosie pojawiło się lekkie zaskoczenie. - Zabawne. Wygląda Pan tak samo jak Makoto-kun. To mój chłopak – Wyjaśniła. - Te same oczy i włosy... Identyczny kształt twarzy... Czy to twój przyjaciel, Kiyoura-san? - Zapytała przyjaźnie Setsuny.
- Zatraciłaś się w tym szaleństwie, Katsura – Warknęła Kiyoura w odpowiedzi. - Nie wiesz, kim jesteś ani kim są Ci, którzy Cię otaczają.
- Szaleństwo? Czyżbyś była zazdrosna, że to mnie Makoto-kun wybrał? - W głosie Kotonohy pojawiła się delikatna nutka kpiny. - Pierwsi zawsze będą ostatnimi, Kiyoura-san. Dręczyłaś mnie tam, w Sakakino, pamiętasz? Robiłaś wszystko, by odłączyć jego i mnie. Chciałaś, by był z Saionji-san... Ale Saionji-san przecież nie była pierwsza...
- Makoto nigdy nie pokochałby kogoś takiego, jak Ty!
- Jad w twoim głosie strasznie mnie boli. Sądzę, że to Makoto-kun powinien rozsądzić, która z Nas jest godna jego miłości – Dziewczyna rozpięła suwak torby, pogrzebała w niej, po czym wyciągnęła z niej... głowę Makoto. Itou pozieleniał, brew Caspra uniosła się do góry, ale najgwałtowniej zareagowała Setsuna: Najpierw cofnęła się o krok z rozszerzonymi oczyma, potem zatrzęsła głową jakby w niedowierzaniu, po czym nagle opadła na ziemię. O dziwo, nie czuła się źle. Nie zbierało jej się na wymioty... Czuła za to jedynie coraz większą nienawiść. Postępującą i postępującą.
„Oryginalna” głowa Makoto Itou była wciąż rozpoznawalna, aczkolwiek ząb czasu zdążył już nieźle ją nadszarpnąć. Lewa jej strona odsłaniała już lekko zżółknięte kości policzkowe i kawałek szczęki, będąc pokryta gnijącą skórą. Nieco pod lewym okiem niewielki kawałek pleśni rozwijał się z entuzjazmem, chcąc zagarnąć też to, co zostało z nosa. Fragment twarzy, który zachował się lepiej, ukazywał jedynie bezbrzeżne przerażenie ofiary. Tak wyglądał, kiedy został zabity?
- Skąd taka reakcja? Prekognicja? - Zapytała Katsura swoim monotonnym głosem, uśmiechając się nieco szerzej. - Ale masz rację. Jest czym się smucić – Pogładziła głowę po reszcie włosów, które jej zostało. - Makoto-kun wybrał mnie...
- Kotonoha! - Makoto spróbował raz jeszcze, coraz bardziej zrozpaczony. Do czego doprowadził? - To tylko... To tylko głowa! Jestem... Jestem tutaj! - Dziewczyna ponownie odwróciła w jego stronę wzrok.
- Proszę nie przyjąć tego jako obrazę, ale z pewnością znam lepiej swojego chłopaka niż nieznajomy z Ameryki.
- Sprawdź mnie – Zapanowała cisza. „Co on planuje...?”, pomyślał Casper niespokojnie, przerzucając wzrok z Itou na Katsurę. - Imoto-chan... W porządku? - Zapytał, widząc, że Setsuna wciąż nie podniosła się z ziemi.
- Tak... Tak sądzę – Odpowiedziała Kiyoura, podpierając się rękoma i powoli stając na nogi. W jej oczach czaiło się coś, czego Stratoavis nie miał okazji nigdy zaobserwować: Wściekłość. Zapewne miała powody, by być zła, wszakże morderczyni jej najlepszej przyjaciółki stała teraz przed nią jakby nigdy nic.
- Cóż... Makoto-kun? Co o tym sądzisz? - Zapytała głowy. Ponownie zapanowała kilkusekundowa cisza. - Hmm... Rozumiem – Powiedziała, całując głowę w czoło. Itou pozieleniał jeszcze bardziej. - A więc? - Zwróciła martwe spojrzenie w stronę Makoto. Ten odzyskał już rezon, przerzucił tylko wzrok na Caspra, który skinął powoli głową, po czym zaczął mówić.
- Pamiętasz... Pamiętasz, kiedy Saionji-san zapoznała mnie z tobą? - Głos chłopaka drżał. Oto miał ujawnić wszystkie sekrety swojego „pierwszego” życia, by spróbować przywrócić Kotonohę Katsurę do świata żywych.
W pobliskiej uliczce siedział niewielki szczur-albinos, spoglądający czerwonymi, wyłupiastymi oczyma na sytuację.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #100 : 30 Grudnia 2011, 22:22:17 »
Ta szopka robi się coraz ciekawsza. Głowa Makotou i Makotou z głową bez rozkładu, zabawy idealisty z Departamentu Aeona, a Najsłodsza okręca Aftermatha coraz ciaśniej w swej sieci.

Czekam na rozwinięcie.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #101 : 01 Stycznia 2012, 15:39:37 »
A oto już ostatnia część siódmego rozdziału. Niedługo przyjdzie czas na wielki mecz!

Kate z entuzjazmem odgryzła kawałek czekoladowego batonika, spoglądając na sporządzone notatki. Szczęśliwie dla niej, jej partner w ławce znał angielski na tyle dobrze, by ona była w stanie zrozumieć jego przekład na japoński. Teraz przeglądała profil na Facebooku dzięki laptopowi Caroline.
Założyła go stosunkowo niedawno i to tylko po to, by ułatwić sobie nieco komunikację. Nie interesowały jej ani wszelkiej maści gry, ani quizy, ani nic z tych rzeczy. Wiedziała, że spośród jej znajomych i przyjaciół, tylko Marcus nie posiadał swojego konta. Nawet Casper, rzekomo wielki odludek, posiadał jedno, aczkolwiek w jego przypadku istotnie ograniczał się on jedynie do prowadzenia rozmów i gromadzenia znajomych.
Niedługo miała minąć połowa ich pobytu, koniec drugiego tygodnia. Jak na razie bawiła się świetnie: Wbrew jej przekonaniom(częściowo ukształtowanym przez innych) przyboczna Natalie okazała się być niesamowitą osobą. Bardzo zabawowa i dużo inteligentniejsza niż sugerowałyby wszelkie docinki ze strony Caspra, Rattenbergera i reszty(coś tam o byciu „psem łańcuchowym Natalie”), była też w stanie gładko przekonać kogoś do zrobienia czegoś, czego ona nie dałaby rady. Po uporczywym proszeniu udało jej się przekonać Revenanta do stworzenia paczki czipsów, którymi to niezwłocznie podzieliła się z panną Windsdaughter.
Sam Rastanolin zdawał się unikać kontaktu wzrokowego z nią. Kate nie była w stanie określić, dlaczego tak się zachowuje, ale uznała, że nie powinna go o to pytać. Co prawda czuła, że powinna była może choćby zapytać, co jest nie tak, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Aeon z kolei był dla niej wielką tajemnicą. Pojawiał się tylko wieczorami, wymieniał pozdrowieniami z nią i pozostałymi, siadał przy biurku i zaczynał pisać w notesie, z którym się nie rozstawał. Zawsze, kiedy kładła się do łóżka, on wciąż był na nogach. Kiedy wstawała, także. Zdawał się nigdy nie spać, ciągle intensywnie nad czymś pracując. Mimo owego nawału pracy, ciągle utrzymywał się w nienagannym porządku, miał świeżo uprasowaną i wypraną marynarkę, włosy ciągle były tak samo uporządkowane i czyste, a on sam pełen energii, choć zdecydowaną jej większość zużywał na zapisywanie notatek. Kiedy już wychodził, zazwyczaj spotykał się z Naoto, omawiając z nią nieznane jej sprawy.
Sama osoba dziewczyny w niebieskiej czapce była Kate raczej nieznana. Razem z Aeonem nie wyglądali na parę, raczej na partnerów w interesach. Nie była pewna, gdzie się zapoznali, ale ich interakcje kazały jej sądzić, że znają się dość długo.
Wylogowała się, odganiając złe myśli. Tęskniła za Marcusem i po prawdzie za całym Louisville. Brakowało jej po trosze każdego z dziwnych zachowań swoich przyjaciół: Zgryźliwych komentarzy Caspra, twardej jak skała osobowości Kim, spokoju Setsuny czy kiepskich dowcipów Rattenbergera. Minęły dopiero dwa tygodnie... Jeszcze kolejne dwa i będzie mogła wrócić w objęcia ukochanego.
- Dzięki za laptopa – Powiedziała z uśmiechem.
- Nie ma problemu – Odpowiedziała właścicielka laptopa, również się uśmiechając. - Coś ciekawego się dzieje?
- A, Casper zamieścił kolejny rozdział opowiadania, a Hans – kolejny utwór jego bandu. W sumie to co zwykle – Zwolenniczka Natalie przejęła laptopa z rąk panny Windsdaughter, odpalając swoje konto. Uśmiech stopniowo schodził z jej twarzy. Gabriel raczył ich poinformować, że na profilu Najsłodszej umieścił już zdjęcia, które miały zakończyć pierwszą fazę operacji „Modliszka”. Oczekiwał też, że oni zamieszczą swoje.
Wymieniła spojrzenia z Revenantem, który podniósł wzrok znad swojej książki i coś ją tknęło.
- Reve... Możemy pogadać? - Zapytała. Rastanolinowi brew uniosła się lekko do góry, ale nie powiedział ni słowa, za to odłożył książkę i podążył za nią.
- No co? - Zapytał, kiedy oddalili się już poza zasięg słuchu Kate. Aeona nie było w pobliżu, ponownie wyszedł na spotkanie.
- Mam takie pytanie... Tylko się nie wściekaj.
- ...No dobra.
- Zauważyłam, że omijasz wzrok Kate.
- Dziwi Cię to? Biorąc pod uwagę, co zamierzamy zrobić... - Uciekł jej wzrokiem.
- Nie o to mi chodzi.
- A o co? Czy to naprawdę takie ważne? - W jego głosie było słychać wyraźną irytację. - Muszę odrobić lekcje.
- Nie mieliśmy nic zadane – Caroline czuła, że chłopak wymiguje się od odpowiedzi jak tylko może.
- O co Ci, cholera, chodzi, co?! - Warknął.
- Kochasz ją, prawda? - Cisza. Pytanie zaskoczyło Revenanta, który teraz cofnął się o krok, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie wymieszane ze zdziwieniem. - Naprawdę ją kochasz? Nie chcesz jej tego robić? - Caroline już wiedziała. Jego zachowanie, jego nerwowa reakcja... Wszystko go zdradzało. Widziała, że w oczach ma płomienie... Jakby szykował się, by ją uciszyć z całą wiedzą, którą posiadała. Kiedy dziewczyna uświadomiła sobie, że Rastanolin jest zdolny do zrobienia czegoś takiego, kiedy zobaczyła, jak bardzo zaślepiony jest miłością... Cień strachu przemknął przez jej twarz.
Na szczęście dla niej, płomień zgasł, a przerażenie wymieszane ze zdziwieniem ustąpiło miejsca apatii. Revenant oparł się o ścianę, aby nie upaść. Oddychał ciężko, przez chwilę Caroline pomyślała nawet, że słychać go aż w pokoju.
- Skąd wiesz? - Zapytał w końcu, z wyraźnym trudem artykułując zgłoski.
- Domyśliłam się – Odpowiedziała Goose zgodnie z prawdą. - Unikasz jej wzroku, denerwujesz się w jej pobliżu... Zaczęło się to niedawno. Zupełnie jakbyś dopiero przyzwyczajał się do faktu, że... jej chłopaka nie ma w pobliżu. Że jest sama – Długa cisza. - Słuchaj, Gabriel chyba nie powinien się czepiać. Mamy tylko odizolować Kate od Marcusa, tak? Nie mówił, w jaki sposób, więc chyba...
- Nie rozumiesz! - Prawie krzyknął, chwytając ją nagle za ramiona. Płomień ponownie powrócił. - Ja.... - Zgasł. - Ja... Ja nie mogę jej tego zrobić.
- Nie masz wyboru – Powiedziała cicho, z wyraźnym bólem. - Twój dług względem Gabriela, pamiętasz?
- Do diabła z nim! Ja... - Po policzkach chłopaka zaczęły spływać kolejne łzy. - Ja po prostu nie mogę – Caroline instynktownie złapała go tak, by nie osunął się na ziemię. Był ciężki, zdecydowanie za ciężki. Pociągnął ją w dół z głośnym łupnięciem, na tyle głośnym, by zaalarmować Kate.
- Coś się stało? Usłyszałam jakiś łomot i... - Panna Windsdaughter zauważyła dwójkę w dziwnej sytuacji. Jej oczy rozszerzyły się nieco. - C-coś się stało Revenantowi? - Zapytała niepewnie, podchodząc.
- Nie mam pojęcia – Zełgała szybko Caroline, przybierając maskę. Była w tym dobra. - Rozmawialiśmy i w pewnym momencie po prostu zaczął lecieć w dół. Próbowałam go złapać, ale był za ciężki i...
- Czekaj, przeniesiemy go razem – Zaoferowała się Kate, biorąc chłopaka pod jedną rękę, podczas gdy Goose wzięła go pod drugą. Uzdrowicielka poczuła dreszcz na ciele Revenanta. - Możesz sprawdzić mu czoło? Chyba ma gorączkę – Powiedziała, kładąc jego ramię na swoich barkach.
- Nie, zimne – Odpowiedziała Caroline, dotykając czoła zgodnie z poleceniem. Było zimne jak lód. Jak cała figura Revenanta Rastanolina, zachowywana w doskonałej kondycji tak długo.
Do dzisiaj.

- Mecz zaczyna się za trzy godziny, tak? - Upewnił się Casper, rozmawiając z Kim przez komórkę. - Hmm, rozumiem. Będziemy z imoto-chan za godzinę, ok? Świetnie. Trzymcie się – Rozłączył się i rzucił w jej stronę zaniepokojone spojrzenie.
Od wczorajszego wieczoru odzywała się rzadko bądź wcale. Nie dziwił jej się... Po tym, co się wydarzyło... Po tym, kiedy pojawiła się Katsura... Oraz po tym, co mówił Itou... Wszystko zdawało się być dokładnie na odwrót.
Tak naprawdę Kotonoha faktycznie była pierwsza. To ona była pierwszą dziewczyną Makoto, on z kolei zdradził ją z Sekai, znudzony jej brakiem... otwartości. Zadecydowały hormony. Z drugiej strony, powiedział też, że gdyby nie pomoc Saionji... Nigdy by do tego nie doszło. Otwarcie przyznał, że początkowo był zadowolony z samego kontentowania się jej widokiem, ale to dopiero przyjaciółka Setsuny pomogła mu przezwyciężyć tą słabość. To dzięki pomocy Sekai... zaczął być taki... odważny. Ale być może wciąż nic by nie zaszło. Być może pozostałby wierny Katsurze do końca...
Gdyby nie fakt, że Sekai skradła u niego pocałunek w zamian za swoje starania. Według jego słów to spowodowało dalsze tragiczne wydarzenia, których nikt się nie spodziewał.
Widząc, że być może podchodzi do Kotonohy od złej strony, Itou poprosił Saionji o pomoc. Była więcej niż skora do pomocy... A kiedy Itou znudził się Katsurą, zaczął prosić ją o więcej. Początkowo nie chciała zapuszczać się tak daleko. Przestrzegała, że jest on przecież chłopakiem Katsury. Nie może jej zdradzić.
Nie dała rady.
Nie miał odwagi przyznać się przed Kotonohą, że ją zdradza. Choć technicznie nie był już jej chłopakiem, w zamian poświęcając swój czas Sekai, wciąż nie potrafił powiedzieć jej bezpośrednio, że już jej nie kocha. Katsura nie wiedziała, czemu jej unika, a wszyscy inni widzieli z kolei, co się dzieje i tylko bardziej się na niej wyżywali.
Być może w końcu to szaleństwo skończyłoby się tak lub inaczej... Ale do gry wkroczyła Otome. Teoretycznie miała powody, by ubiegać się o osobę Itou. Znała go już od gimnazjum i od czasów gimnazjum była w nim zakochana po uszy... No cóż, po niej były kolejne. Hikari(Itou twierdził, że nie wiedział, dlaczego), Setsuna(która w swej desperacji pragnęła jedynie, by Itou został przy Sekai – nie wiedziała, że jej starania są na nic), potem nawet znajome Otome... Cała szkoła zainteresowała się nagle osobą Makoto Itou... Do czasu, w którym Saionji ogłosiła, że jest z nim w ciąży. Wszystkie jego zwolenniczki opuściły go dosłownie w jednej chwili, zostawiając go z Sekai... Której teraz nienawidził. Nienawidził jej i bękarta, którego trzymała w swoim łonie. Zniszczyła wszystko! Nie nadawał się na ojca, nie potrafiła tego zrozumieć?! Zasugerował aborcję. Nie chciała nawet o tym słyszeć... A potem...
Spotkał Kotonohę. Ponownie.
Widział jej martwe oczy. Straciła zmysły. Mówiła do siebie i siedziała sama, ignorowana przez otoczenie. Na jej głowie zdążyła nawet nagromadzić się spora hałda śniegu. Rzucił jej się niemalże do kolan. Błagał o przebaczenie. Prosił, by wróciła do świata żywych... Wróciła. Wróciła i była szczęśliwa, widząc, że ma go tuż obok.
Sekai, niestety, szczęśliwa nie była. Itou nie dość, że zostawił ją teraz samą, to miał jeszcze czelność pojawić się tu... z nią?! Z dziewczyną, którą ona sama uważała jeszcze niedawno za przyjaciółkę? Makoto jej się dziwił. Nie widziała oczywistego? Aby tylko podkreślić swoje słowa, pocałował ją na oczach Saionji. Całował długo i namiętnie. Nie zauważył, kiedy wybiegła na zewnątrz, zanosząc się histerycznym płaczem.
A potem... Potem go zabiła. W odpowiedzi pozbawiona zmysłów Katsura zabiła ją. Tu historia się urwała.
Nie kłamał, tego Casper był pewny. Nie miał żadnego powodu, by kłamać. Przedstawił wszystko na tyle dokładnie, że Stratoavis miał też pewność, że nie była to jedynie improwizacja mająca na celu zatrzymanie Katsury. Długowłosa dziewczyna zdawała się być zaskoczona taką ilością informacji, ale... Mimo tego, wciąż nie chciała uwierzyć, że Itou istotnie stał przed nią, cały i zdrowy. Pochwaliła go jednak za niesamowitą wiedzę... Po czym uśmiechnęła się i odeszła, znikając w mroku.
Okularnik widział reakcję Kiyoury, gdy Makoto próbował do niej zagadać. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, on padłby już trupem. Cóż, padłby, gdyby mógł. Cofnął się, porażony siłą nienawiści w oczach filigranowej dziewczyny. Powiedział tylko „Przepraszam” i zniknął w cieniu.
Spojrzał na nią raz jeszcze. Siedziała z podkulonymi nogami na fotelu, czytając książkę. W milczeniu przewracała stronę za stroną. „Romeo i Julia”. Casper skrzywił się. Lubił Shakespear'a, ale biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia... Wszystko to wydawało się dość gryzące.
Usiadł na oparciu przez chwilę wpatrując się w tekst dramatu. Setsuna dotarła już do momentu, w którym Julia uświadamiała sobie, że Romeo faktycznie nie żyje. Dopiero po chwili zorientował się, że Kiyoura wpatruje się w niego od kilku sekund. Zaskoczony niemal zleciał z oparcia.
- Mogę Ci w czymś pomóc? - Zapytała monotonnie, wracając do lektury.
- Imoto-chan... Jesteś strasznie ponura z jakiegoś powodu – Zaczął ostrożnie.
- Jakby Cię to dziwiło – W jej głosie usłyszał wyraźną niechęć. - Wczoraj mój system ideałów wywrócił się do góry nogami. Katsura okazała się mieć rację, a Itou nigdy nie dochował wierności Sekai. Na co mi było to wszystko, te wszystkie starania, by utrzymać ich przy sobie, skoro cała ich znajomość oparła się o najbardziej prymitywne żądze i kłamstwa? - Przerzuciła stronę. - Nie powiem, że jestem na kogoś zła, bo to nie odzwierciedlałoby prawdy. Nie wiem, co czuć... Odrazę? Zrozumienie? Nienawiść? A może... - Odwróciła wzrok w jego kierunku. - Pustkę?
- Może nie powinienem tego mówić, ale... - Casper zawahał się. - Nie da się już tego odkręcić. Sądzę, że... Sądzę, że trzeba jednak podnieść głowę i iść dalej do przodu, jakkolwiek głupio to nie brzmi.
- Masz rację, nie powinieneś – Setsuna odłożyła książkę na półkę. - Sama nie wiem. To wszystko jest takie męczące i takie... bolesne. Kiedy nagle dowiadujesz się, że twoja najlepsza przyjaciółka... niemal siostra... ukrywała przed tobą taki sekret. Z drugiej strony, oceniłam sytuację za szybko... Być może gdybym przeanalizowała wszystko dokładniej...
- Nie ma w tym twojej winy – Odparł poważnie Stratoavis. - Zrobiłaś, co uznałaś za słuszne... Nie mogłaś wiedzieć – Cisza. Kiyoura w końcu podniosła się z fotela, po czym zaczęła krążyć po pokoju. Casper nie potrafił ocenić, czy to zdenerwowanie czy może raczej irytacja.
- Mimo tych wszystkich... informacji, których dowiedzieliśmy się wczoraj... - Zaczęła, siadając w końcu na łóżku i kładąc ręce na kolanach. - Ja... Jakaś moja część wciąż w to nie wierzy. Co prawda Itou nie miałby powodu, by kłamać – bo i po co – ale... ale z drugiej strony... Pomyśleć, że moja prawie-że-siostra skrywała takie sekrety... Że istotnie, zabiła go i to niepotrzebnie, skoro wrócił do życia... Że skradła Katsurze chłopaka, nawet jeżeli tylko częściowo była to jej wina... Nagle poczułam się taka samotna, wiesz, onii-chan? - Zakończyła monolog pytaniem w stronę Caspra. Chłopak drgnął. - Zabrakło mi nawet cząstki duszy Sekai, która zawsze zdawała się być przy mnie, choćby i w najczarniejszej godzinie... Prócz mojej matki... Zostałeś mi tylko ty.
- Whoa, bez takich depresyjnych komentarzy! - Wypalił niemal natychmiast Stratoavis, uśmiechając się z trudem. - Przy tobie są przecież także Marcus, Kate, Kim... Do diabła, jesteś lubiana przez ponad połowę szkoły!
- A ile osób z tego grona zna mnie dobrze? - Casper umilkł. Setsuna ewidentnie wpadała w jakąś poważną depresję. Usiadł przy niej.
- Imoto-chan. Możesz na Nas polegać, na mnie i pozostałych. Nie opuścimy Cię. Na tym, zgaduję, polega przyjaźń... i więź między rodzeństwem – Dodał, gładząc ją po głowie z uśmiechem. Była dla niego skarbem, świętością, w której imię byłby w stanie dokonać każdego czynu, nieważne jak odrażającego. Wiedział jednak, że w swej mądrości nie będzie ona testować jego lojalności. Wiedziała, że jest jej oddany niczym wierne psisko – Nie smuć się. Brzydko Ci z taką ekspresją na twarzy – Dodał.
- Dziękuję – Odpowiedziała po chwili, a jej twarz rozjaśniła się nieco. - Dziękuję... Nii-san – Wtuliła się w jego pierś, uspokojona. Istotnie, został jej jeszcze on.
- No nic, głowa do góry – Powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. - Mamy mecz do wygrania, prawda? - Dotyk jego dłoni... Dłoni splamionych krwią, a mimo to tak przyjemnych, ciepłych... - Zostało Nam pół godziny – Mruknął, spojrzawszy na zegar ścienny i podnosząc się z łóżka. - Chcesz może herbaty? - Zapytał, ponownie się uśmiechając.
- C-co...? A t-tak, jeśli możesz – Zająknęła się, ale Stratoavis chyba tego nie zauważył. Chłopak wyszedł do kuchni, a Kiyoura przez chwilę zastanawiała się, co zrobić dalej.
Serce waliło jej jak szalone, ale tym razem powodem nie był strach. Nie odczuwała czegoś takiego od momentu, w którym... w którym Makoto pomógł jej tam, w Sakakino.
Historia lubiła się powtarzać: Tam też Setsuna była atakowana ze względu na swój niski wzrost, ale wtedy, kiedy nie potrafiła sobie jeszcze poradzić z takim problemem, przyjmowała to dużo gorzej. Tu, w Louisville, była poirytowana. Tam, zapłakana i załamana. To wtedy zagadał do niej ten dość zwyczajny w sumie chłopak, jeden z wielu. Początkowo myślała, że też chce się z niej pośmiać, ale nie, ku jej zdziwieniu, okazało się być zupełnie na odwrót. Przedstawił się, uśmiechnięty, zaproponował jej pomoc. Zasugerował, by podeszła do obelg i kpin z pewną rezerwą. Choć nie zdziwiło jej to, że udało jej się w końcu przezwyciężyć swą słabość, zdziwiła się, kiedy zaproponowano jej kandydaturę jako przewodniczącej klasy. Popierała ją ponad połowa rówieśników, a ona sama – jak teraz przyznawała – nie miała poważnej konkurencji.
Początkowo siedziała obok Makoto. Był jej przyjacielem, kimś bliskim. Właśnie wtedy Sekai zapytała, czy może zamienić się z nią miejscami. Setsuna zgodziła się. „Być może gdybym wtedy odmówiła... Być może cała ta... szopka nie miałaby miejsca...”, pomyślała ponuro, spoglądając na swoje dłonie, po czym przeniosła wzrok na jedną ze ścian. Była przyozdobiona plakatem przedstawiającym pentagram namalowany krwią. Dziwna dekoracja, ale Casper był raczej dość osobliwą postacią.
- Owocowa czy zwykła? - Usłyszała jego głos z kuchni.
- Zwykła – Odpowiedziała, wyrywając się z transu. Z nieznanych przyczyn, nie mogła oderwać się od patrzenia na ten dziwny pentagram.
Spróbowała się skupić i oderwać od niego wzrok. Spróbowała pomyśleć o czymś innym, zaś Stratoavis był pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej do głowy. Rozproszyła się na myśl o swoim przyszywanym bracie i ponownie przerzuciła wzrok, usiłując go na czymś zatrzymać... Czuła, że na policzki wyskoczyły jej delikatne rumieńce.
To było nie w porządku. Traktował ją jak młodszą siostrę, robił wszystko, by była bezpieczna i szczęśliwa, a jednocześnie zdawał się z niej naigrawać swoją dziecinną wręcz nieświadomością. Nie potrafił bądź nie chciał zobaczyć tego, co widziała Setsuna... Widział w niej siostrę, ale nie dziewczynę.
Wiedziała, że coś jest między nimi już dość długo, od momentu w którym posmakowała jego ust. „Prawie jak Sekai...”, pomyślała nagle, a nieprzyjemny dreszcz pojawił się na jej plecach.
- Trzymaj – Powiedział, niosąc herbatę w kubku. - Wiem, że nie słodzisz, także niczego nie dodawałem. - Ujęła kubek w dłonie. Przez chwilę parzył, ale dość szybko ostygł, teraz będąc jedynie rozkosznie ciepłym. Przez chwilę wpatrywała się w ulatującą parę.
- Hej... Onii-san.
- Tak, imoto-chan?
- Masz może... kogoś, kto Cię interesuje? - Brew Caspra uniosła się lekko.
- Jeżeli dobrze interpretuję to pytanie, to nie, raczej nie – Odpowiedział po chwili. - Nie sądzę, by łączenie się ze mną było dobrym pomysłem. Przyciągam kłopoty, imoto-chan, i nie są to bynajmniej kłopoty, z którymi można by poradzić sobie ot tak – Przechylił nieco głowę w bok, jakby nad czymś myśląc. - Zapłaciłem wysoką cenę, żeby uczynić świat lepszym... Nie wiem, czy nie na darmo.
- Nie jestem pewna, czy rozumiem...
- Heartless – Mruknął. - Zaakceptowałem je jako potężne narzędzie dla swoich własnych celów, jako coś, czym mógłbym usunąć zło. Byłem wtedy jeszcze w gimnazjum, straszny był ze mnie kretyn – Dodał, uśmiechając się smutno. - Zła nie da się zwalczyć złem. Ja... cóż, wygłupiłem się – Setsuna odłożyła kubek z westchnieniem.
Wciąż się wahała.
- Och, jeszcze dwadzieścia pięć minut? - W jego głosie pojawiło się delikatne zdziwienie. - Zdawało mi się, że zleciało co najmniej piętnaście... No cóż, jak tam her...
Nie skończył tego zdania.
Nim zdążył je skończyć, Kiyoura przerwała mu gwałtownym, namiętnym pocałunkiem. Zaskoczyło go to, być może nawet zszokowało. Przez jej umysł przeszła jedna straszliwa myśl: Co, jeśli teraz ją znienawidzi? Miałby dobry powód.
Oderwał się od niej, w jego oczach tliło się niedowierzanie.
- S-Setsuna... - Wymamrotał, wpatrując się w nią. - Ja... Ja nie powinienem... Nie mogę. - Zbliżyła się do niego.
- Dlaczego nie? - Zapytała, wpijając palce w materiał jego koszulki.
- Już Ci mówiłem, to niebezpieczne – Odpowiedział, usiłując odciągnąć jedną z jej dłoni. Uczepiła się niczym rzep, nie chcąc puścić za nic. - Nie mogę.
- Jestem gotowa podjąć to ryzyko.
- Ale ja bynajmniej nie jestem. Życie nie jest czymś, czym można się bawić, imoto-chan... Ma się je tylko jedno.
- Pocałuj mnie.
- C-co?
- Zrób dla mnie chociaż tyle – W jej głosie usłyszał zawód, ale nie mógł postąpić inaczej... Nie mógł ryzykować jej życia. Była dla niego zbyt wiele warta. Była bezcenna. Niczym kamień szlachetny albo złoto. Nie dałby za nią nic w zamian.
Przygładził jej włosy i spojrzał w te poważne, czerwonawe oczy. Naprawdę nie żartowała. Od razu odpuścił sobie próbę pocałowania jej w czoło bądź policzek. Wiedział, że to tylko bardziej ją poirytuje. Nie miał wielkiego wyboru.
Jego wargi delikatnie zetknęły się z jej wargami. Trwali tak złączeni przez parę minut w kompletnej ciszy. To było... przyjemne uczucie, ale Casper nie potrafił sobie wybaczyć. Próbował zakazanego owocu. Jego celem było chronienie jej, choćby za cenę życia. Nie mógł... Po prostu nie mógł się z nią tak spoufalać. Niemniej jednak, truskawkowy smak jej ust zawirował mu w głowie. Ostatkiem sił próbował otrząsnąć się z tego szaleństwa. Na próżno.
Ostatnie, co pamiętał, to nieskończona burza emocji. Heartless były zadowolone z tak obfitego posiłku.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #102 : 01 Stycznia 2012, 16:00:19 »
Eh.... no cóż, sądzę, że okularnik za to słono zapłaci. Wszak zapewne na to tylko czeka jego "sumienie" i Nega. Ciekawe czy spotka się z Katsurą. Taka dwójka- psycholi może być ciekawa. Coś mi mówi, że w Louisville odbędzie się nie tylko walka sportowa.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Gajko

****

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 54


*Hauruuuhh...*

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #103 : 19 Lutego 2012, 15:24:01 »
Hah, wiem skąd motyw Japońskiej paczki... Persona jak widzę, i to 4 część ;>

No cóż... Nie powiem, rozdział przywiał wieeele nowości i zwrotów akcji oraz komplikacji natury więzi międzyludzkich... I jak za każdym razem, gubiłam się trochę w treści by móc poprawnie się rozczytać, ale to raczej wina szybkiego czytania.

Kurczę, oczekuję tego następnego rozdziału z niecierpliwością no! FERGU ZLITUJ SIĘ.


IP: Zapisane
Strony: 1 ... 4 5 6 [7]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.122 sekund z 17 zapytaniami.
                              Do góry