Rozdział I: Lord nad lordami
Spoglądałem na swój pierścień ze szczerego złota i herbem mego rodu. dostałem go od samego Kha-Beletha, po tym jak rozeszła się wieść o mym nieoczekiwanym zwycięstwie nad tym przerośniętym impem Grokiem. Niestety rozeszły się plotki o mym ostrzu i smokach, z którymi się związałem. Zabicie ich siewców nie powstrzymało rozszerzanie tych wieści. Wiedziałem, że inni lordowie będą mieli kolejne zastrzeżenia co do mego miejsca wśród nich. Teraz wiem, co czuła moja matka i czemu z taką ochotą opuściła Sheogh by szpiegować Agraela. Na szczęście Kha-Beleth nigdy nie słuchał podwładnych. Robił to co chciał i nikt nie mógł nawet komentować jego decyzji. W tej chwili sprzyjał mi, lecz raczej z nadzieją na wielkie widowisko jakim będzie moja walka z resztą Sheogh. Nie licząc na jego protekcję zacząłem szykować już na tą okazję armię.....
Wojska demonów były niezłe. Zawsze mobilne i przygotowane do walki, w końcu tym tylko żyliśmy. Nasza siła nie polegała na strategii i dalekim dystansie. Z braku drewna nie mieliśmy nawet łuków z strzałami. Skupiliśmy się zatem na tym co było pod dostatkiem w Sheogh, czyli na metalu i nas samych. Z żelaza i stali tworzyliśmy miecze, topory oraz pancerze. Same demony rozwijały muskulaturę tak jak demony i diabły. Inne poświęcały się wykorzystywaniu magii Urgasha tak jak chochliki, czartowie i jedyni godnie nas reprezentujący strzelcy- ponętne succcuby. Ujarzmiliśmy również bestie. Ogary, cerbery i piekielne rumaki były naszą kawalerią. Wyćwiczone i wytrenowane długo walczyły i radziły sobie z wrogami na powierzchni. Niestety z każdą inwazją szło nam gorzej, mimo iż ostatni atak był największy imprawie wygraliśmy to trwał krocej niż poprzednie. Z czego to wynikało? Proste, nasza armia od początku istnieia prawie w ogóle się ie zmieniała. Nikt w niej nie poprawiał, czy udoskonalał, w przeciwieństwie do tych robaków z powierzchni, gdzie aż toczył się swoisty wyścig zbrojeń. My staliśmy w miejscu i przez to nauczyli się naszej taktyki, znaleźli słabe puunkty, perfidnie je wykorzystując. Nawet chodzące ścierwa nas pokonywały. Dlatego postanowiłem całkowicie zmienić nasze wojska. Tylko to pozwoli mi wygrać z przestarzałą armią innych lordów oraz te pędraki pełzające bez celu na powierzchni, tam gdzie to my mieliśmy być.
Wyruszyłem z zamku do koszar wraz z małą eskortą pod postacią Piekielnego smoka Vagro.
Koszary mego zamku składały się ośmiu wydzielonych komnat, w którym każdy rekrutowane są inne stwory i demony. W pierwszej zajmowano się impami, chochlikami i chowańcami. Nim wszedłem do środka ku mnie wyszedł Dretar, słabowity i wątły w budowie demon o pokroju goga. Gdyby nie miał wiekszego od innych demonów mózgu juz dawno by leżał w pół rozcięty gdzieś daleko od miasta. Przyjąłem go pod swą władzę, głównie z jego talentu do krzyżówek i modyfikacji. Uwielbiał "bawić" się innymi w tworzenie nowych, lepszych istot. Marzy mu się "demon doskonały". Ba, idiota, ale przydatna. Niósł właśnie w dłoniach coś pokracznego. Wyglądało to jak mieszanka impa z chochlikiem. Miało jeszcze wystające kiełki i duże wyupiaste oczy. Paskudztwo. Gdy się zatrzymał, to małe coś zaczęło się wyrywać, lecz nie mogło. Demon poddusił go i powitał mnie:
-Witam Panie, właśnie ukonczono wszystkie Pana projekty. Wszystko poszło wedle planu, choć było parę komplikacji. Ale przejdxmy do rzeczy. To co trzymam w rękach to nasze najnowsze dzieło. Nazwałem go chowańcem. Nie posiada butli, ponieważ jej nie potrzebuje.
Udając zainteresowanie małym paskudztwem zapytałem:
-Czyżby sam w sobie kradł energię magiczną? Co dała mu krew wampirza?
Dretar odpowiedził:
-Wiesz Panie co robią chochliki. Zbierają one energię przeciwnika i teoretycznie mają ją dostarczać swemu dowódcy, ale te niepokorne żyjątka wcale się do tego nie kwapią podczas bitwy, więc służą potem bardziej jako mięso armatnie. Chowańce mój Panie dzięki krwi wampirów mogą wyssysać manę z ugryzionych magicznych istot i używać jej potem do własnych czarów. Nauczyliśmy je, choć było trudno kilku prostych zaklęć. Ich siła zależna jest jasna od liczebności, bowiem ich zaklęcia się kumulują tak jak ich inteligencja, są jak mrówki, które umieją czarować.
-Dobrze, a co jesli natrafimy na armię bez magów i czarodziejskich istot?
Demon odrzekł mi:
-Pobiera ją bezpośrednio od wrogiego dowódcy, popatrz.
Wtedy ku memu małemu zaskoczeniu wepchnął dłoń do paszczy tego czegoś i wyciągnął potęny jęzor pełen guzków i ssawek. Obrzydliwy widok. Dretar wyjaśnił mi:
-Dzieki temu językowi i ssawkom na nim może pobierać energię magiczną wrogiego dowódcy gdy ten właśnie chce rzucić zaklęcie. Wiemy, że wtedy pobiera ją z otoczenia, a one jak pijawki przyssają się do strumeni energii i wchłaniają manę. Dzięki temu wrogi czar będzie słabszy.
Lekko zaimponowany umiejętnościami chowańca zapytałem
-Widzę, że udało ci sie z nimi zrobić to co chciałem, a nawet lepiej. Zadziwiasz mnie Dretar, oby ak dalej, a może będziesz miał własna niewolnicę.
Widząc zachwyt w oczach Dretara, odwrócił się i zaprowadził do drugiej komnaty, a raczej areny. Nim spytałem się gdzie jestem nagle co uderzyło impetem w kraty od areny. Gdy pył opadł zobaczyłem rogatą bestię o pokroju byka, lecz zębach niedźwiedzia. Dopiero po muskulaturze poznałem, że to demon. Dretar spokojnie mi wytłumaczył:
-Tak jak przewidziałeś Panie, zezwierzęcenie demonów było dobrym pomysłem. Dzięki temu mniej czasu zabrało trenowanie ich i więcej czasu na trening. Szarżująca bestia wprawia w osłupienie nie? Słuchają tylko Pana rozkazów. Są tak bezmyślne że bez zastanowienia to robią . Ich jedyna ambicją, jesli mogę użyć tego słowa w ich wypadku to zadźganie, zmiażdżenie i zastraszenie przeciwnika.
Zadowolony wynikiem pracy spytałem ze zniecerpliwieniem:
-A co z cerberami? Są takie jak mówiłeś?
Demon odrzekł:
-Tak. Ale wymagało to więcej czasu niż się spodziewaliśmy.
-To znaczy?
-Musieliśmy wpierw stworzyc formę pośrednią jako fundament nowej odmiany cerberów.
-Pokaż.
-Proszę za mną.
Demon wskazał ręką na przyciemnioną komnatę. Było w niej pełno klatek. Zatrzymał sie przy kamiennej zagrodzie. W niej leżała dwugłowa suka z młodymi cerberami. Zapytałem się:
-Co to jest?
Demon odpowiedział:
-To jest Orthos. dokładnie samica. Trzygłowy piekielny ogar.
-Ja widzę tylko dwie gło...
Nagle ku mnie wystrzelił wąż z otwartą paszczą pełną zębów i parą jadowitych kłów. Złapałem za tył głowy w ostatniej chwili. Gdy przyjrzałem się wężowi, okazało się, że wyrasta on z ogona dwugłowego ogara. Dretar lekko usmiechnięty powiedział:
-Oto trzecia głowa. Krzyżując orthosy ze starymi cerberami otrzymaliśmy całkiem nowe, czterogłowe. Trzy łby służą do ataku, a czwarty do zatruwania czwartego przeciwnika. Idealny do walki w kole.
Dretar coraz bardziej mi imponował, gdyby nie był taki wątły i słaby z pewnością wysoko by zaszedł w szeregach demonów. Na moje szczęście jednak jest jaki jest i służy mi z wielkim oddaniem, dopóki pozwolam mu eksperymentować i zmieniać me plany. Gdy wyszliśmy z psiarni, demon stanął w miejscu przed salami należącymi do succubusów, miałem nadzieję przystanąć tam na dłużej, uprzyjemnić sobie rewizję wojsk, ale Dretar odparł:
-Tu nie chcę wchodzic mój Panie. Wybacz mój brak pokory, ale to co tam zrobiem przeszło nawet moje oczekiwania i na wzgląd na mój wygląd boję się tam wchodzić. Widzisz mój Panie, succuby w armii zawsze miałe słabsze morale z tego powodu, że podczas postojów nigdy nie mogły się zabawić jeńcami lub żołnierzami. Wiesz jak uwielbiają sadystyczne zabawy na tle erotycznym.
Prychnąłem mówiąc mu;
-A kto nie lubi odrobiny szczypania, drapania i podgryzienia podczas orgii? To dodaje pikanterii łózkowym zapasom. Nigdy tego nie próbowałeś?
Odchrząknowszy demon odpowiedział:
-Ale nie w czasie wojny. Żołnierze musieli byc w pełni sił i w formie by walczyć w każdej chwili, a jeńcy musieli dojść cało do Ygg-chall, albo Sheogh. Succuby więc rozdrażnione i rozgrymaszone gorzej walczyły i używały mniej energii magicznej. Dlatego pomyślałem, czy przypadkiem nie podsunąć im niewolników, którymi mogłyby się "bawić" i używać ich w walce jako wsparcie lub tarczy. Daliśmy im więc gogi, magogi i inkubuskich chłopców z podupadłych rodów i.... sam czuję się zagrożony. Budową przypominam goga, więc któraś z tych domin mogłaby mnie zniewolić i dręczyc ku swej uciesze.
Odparłem:
-Szczerze, w łózku ja wolę dominować, wiec cię rozumiem. Ciekawi mnie zatem co zrobiłeś z piekielnymi rumakami, żem musiał zatrudnić nowych stajennych i wzmocnić swe stajnie.
Dretar z dumą poprowadził korytarzami do miejsca, które kiedyś było stajną a teraz wyglądało jak jakaś bazaltowa kopuła, która ma zaraz wybuchnąć ogniem i siarką. Stamtąd wyprowadzono rumaka. Był wspaniały. Jak na przedstawiciela swego gatunku, miał bardziej płonąca grzywę, mocniejszy i ciemniejszy pancerz oraz drugi, mniejszy róg na pysku. Z ogona buchał silny ogień, tworząc taki ognisty pióropusz. Ogień jeszcze się tlił z podnóża kopyt. Zarzał głośno. Bardzo mi się spodobał. Zapytałem:
-Ładny. Jestem zaintrygowany.
Demon mówiąc dumnie niczym ojciec z syna, powiedział:
-To nic. Zmora jak ją nazwałem oprócz zastraszania potrafi jeszcze zionąć ogniem. Tak więc może zaatakować nawet wroga ukrytego za innym. Przydatne, nie?
Odpowiedziałem mu:
-Wspaniałe! Jak skończymy rewizję macie mi go osiodłać.
-Jak sobie życzysz Panie. A czy najdostnojniejszy z lordów chciałby w tej chwili zobaczyc Balrogi?
Zadowolony zwrotem jakim użył Dretar odrzekłem:
-Prowadź.
Długo nie szliśmy. Były widoczne na placu ćwiczebnym. Byłyto ogromne stwory, z rogami zakręconymi jak u barana. Nie miały zbroji, ale z takmi rozmiarami nie była potrzebna. Oprócz płonących mieczy miały też bicze, też ogniste. Tak jak moje biesy i czarty uzywałych ich do zakleć. Tworząc w powietrzu koliste wzory mogły uzywac więcej rodzajów czarów. Miecz dostawały czarty i balrogi. To był mój projekt niezmieniony przez Dretara. Widać też mu się spodobał. Chciałem jeszcze odwiedzić Pałac arcydiabłów. Tam zobaczyłem inkubusy zrodzone z par succubów i diabłów. W zbroji i w hełmie podobnym do Kha-Beletha wyglądały jak aniołowie chaosu, że się tak wyrażę. Diabły i arcydiabły były już synami succubów z ogromnymi inkubusami. Z ich hełmów bił ogień zaś ich miecze o ząbkowanych ostrzach mogły przerazic nie jednego. Podziwiałem moje zrealizowane pomysły, gdy nagle Dretar przerwał mi obserwację pytaniem:
-Panie, czy mogłbym się dowiedziec po co jest ten ołtarz w samym centrum koszar?
Uśmiechnąwszy się perfidnie powiedziałem mu:
-To dla moich najpotęzniejszych wojowników. One stanowić będą najpotęzniejszą siłę powietrzną w całym Ashan. Nikt ich nie powstrzyma, nawet te ptaszyska archanioły i ten ich Elrath.
Wtedy właśnie ołtarz wybuchł ogniem i wyleciał z niego Piekielny smok. To był juz szesnasty od wybudowania ołtarza. Gdy z Detarem podziwiałem narodziny kolejnego smoka podbiegła do mnie succubka wołając:
-Panie! Panie!..
Gdy się zatrzymała przede mną warknąłem;
-Czego chcesz wypłoszu, nie widzisz że jestem zajęty! Mów!
Succubka nie zrażając się mymi słowami odparła:
-Jaśnie wiemożny władca Sheogh Kha-Beleth zaprosił Panicza na spotkanie w stolicy.
Byłem tym zaskoczony. Sam Kha-Beleth mnie zaprasza?! Zawsze rozkazywał zeby ktoś przybył, albo sam sie pojawiał z nienacka, głównie by ukarać go za niesubordynację lub przegraną. Zdziwiony rozkazałem:
-Wyruzam natychmiast. Dretar zajmij się szkoleniem. Armia ma być gotowa za dwa tygodnie. Nie zapomnij mi osiodłać zmorę. Zamknijcie miasto. spodziewajcie się oblężenia. Gotowe jednostki niech staną na swych pozycjach.
Spojrzałem wtedy na succubkę, zdenerwowawszy mnie tą informacją wymyśliłem jej odpowiednią karę. Widać była młoda i niedoświadczona w orgiach. Warknąłem więc do niej:
-A ty mała suko idź do diabłów zanieś im bicz od balrogów.
Dziewczyna mnie zapytała:
-Tak Panie, a po co jesli mogę się spytac?
-Zobaczysz.
Mała succubka ruszyła po bicz, a ja przygotowywałem się do teleportacji do Ur-Helat, gdy Vargo mi rzekł:
-Nie mów nic mu o Ostrzu Armageddonu. Tylko ty możesz go dzierżyć.
Nieodpowiedziawszy wypowiedziałem statnie słowa i wyruszyłem do Kha-Beletha.
...
Stanąłem przed obliczem Kha-Beletha u stóp Wrót Płonącego Serca. Władca demonów rzadko pokazywał się nam na oczy. Od zdrady tego wypłosza Saretha pojawiał się tylko przez piekielne wizje. Wkięc wielkie było me zaskoczenie gdy stnął przede mną w całej swej okazałości. Wielu lordom ani razu się nie pokazywał, a ja miałem zaszczyt dwa razy go zobaczyć własnymi oczami. Podszedł do mnie mówiąc:
-Witaj Kha-Rael. Jak widzę nie próżnujesz, ledwo Cię mianowałem na lorda demonów, a już wyszkoliłęś całkiem nową pokaźną armię, pod tym względem oraz bogactwa twych ziem w zasoby stałeś się jednym z najpotężniejszych mych sług. Jesteś zatem synem Biary, tak? Nie zdziwiłbym się też gdybyś był i moim synem. Często u mnie... przesiadywała gdy składała mi raporty. Szczerze to mógłbym cię nawet usynowić.
Wtedy z duma mu odpowiedziałem:
-Od kiedy to władca demonów mówi szczerze? Dziekuję jednak za komplementy i twe słowa mój Panie.
Kha-Beleth zaśmiał się i odrzekł:
-Tak. butny i pyskaty. Dokładnie jak twoja matka i ja.... chciałbym cię o coś spytać. Czy te smoki i twa nowa armia są gotowe?
Spodziewawszy się złych wieści powiedziałem mu:
-Tak. armia jest gotowa i świeża, lecz jeszcze nie testowana. Jeńcy i manekiny raczej nie zast apia prawdziwego wroga.
Władca odrzekł:
-To nie problem Kha-Raelu. Jest coś co musisz wiedzieć. Jak juz wiesz po smierci mego ostatnego agenta Groka, ty zająłeś jego miejsce, jednakże wielu lordów nie popiera twego awansu i pragnęłoby zająć twe miejsce. Ze wszystkich dwudziestu sześciu, o przepraszam dwudziestu pięciu, tylko hm... czternastu wypowiedziało Tobie wojnę. Jak narazie w stronę twego miasta wyruszyło trzech najpotężniejszych. Spodziewam się, że godnie ich ugościsz.
Ukłoniwszy się swemu ojcu powiedziałem:
-Mój władco, obiecuję, że czeka Cię wiekie widowisko. Nie zawiodę Cię.
Kha-Beleth zaśmiał się i odrzekł:
-To napewno. Zobaczymy jak warte są twe słowa. Ruszaj!
Pewien siebie i podbudowany słowami ojca przeteleportowałem się do mego zamku Ur-Redo.
...
Minął niespełna tydzien od spotkania z Kha-Belethem. Siedziałem w głównej komnacie na mosięznym tronie czytając raporty od szpiegów o sytuacji mych wrogów. Władca demonów nie żartował mówiąc kto przybędzie walczyć przeciwko mnie. Wiekszość lordów demonów wspomagała militarnie i ekonomicznie jednego z najpotęzniejszych baronów Nymusa. Ten stary piernik był świadkiem pojmania Aleksieja gdy wraz ze swą armią śmiał gonić Kha-Beletha aż do Sheogh. Spotkała go za to odpowiednia kara. Nymus wie jak rozkazywac tak wielkiej armii i znając jego talent strategiczny nie bdę go w stanie pokonać gdy dołączą do Niego armie pozostałyh lordów. Na szczęście wysłałem do ich terytoriów moich agentówi złodzieji by korumpować tamtejsze sługi baronów i zabierać ich zasoby ze skarbców i kopalń. Dzięki temu karawany zamiast do nich idą do mej twierdzy. Jeśli tylko ich gospodarka upadnie przestaną pomagać Nymusowi. Mimo tego wciąż stanowi poważne zagrożenie. Drugim groźnym przeciwnikiem jest Orlando. Ma tą samą pozycję co ja, jest również dobrym taktykiem. Jednakowo ten sadystyczny rogaty imp ma jedną naprawdy beznadziejny nawyk. Uwielbia rytualne pojedynki. Ten zwyczaj przejął od rycerzy gdy był agentem na ich ziemiach. Debil myśli, że jak na oczach wrogiej armii ośmieszy lub zabije ich dowódcę to się podda. Może tak było u długouchych drzewolubów i zakutych puszkach, lecz który lord demonów byłby takim idiota, żeby walczyć jeden na jednego, gdy ma się pod sobą wieką armię? Z drugiej strony gdyby mnie wezwał do pojedynku byłbym w stanie go z łatwością pociąć na drobne kawałki swym ostrzem. Walki na miecze uczył mnie zdrajca Agrael, ale był w tym naprawdę dobry. Trzecim mym poważnym rywalem jest ku memu zasmuceniu córka Jezebeth- Jeneth. To najponętniejsza i najpiekniejsza sukkubka w całym Sheogh. Doświadczona i kształtna, wolałbym ją widzieć na swym łożu pod sobą niż na polu walki z wzbitym ostrzem w brzuch. Może uda mi się ją jakś przekonać. Gdy zastanawiałem się jak to zrobić pojawił się Vagro z paroma diabłami. Powiedział mi:
-Złapalismy ich gdy tylko weszli do miasta. Jednego na dostarczono półżywego. To są płatni zabójcy, każdy od innego lorda.
Zirytowany tym, że przeszkodzono mi w rozmyslaniu spojrzałem na więniów. Było ich pięciu, inkubusy i sukkuby. Ten półżywy miał rany od bicza, poznawszy od kogo dostałem ten "prezent" zapytałem się ich:
-Co kazali wam przynieść lordowie pjako dowód mej smierci.
Jeden z nich odrzekł:
-Tw..twoją głowę Panie w hełmie. Nikt nie widział twej twarzy więc chcieli sami zobaczyc twe oblicze.
Pozostali tak samo odpowiedzieli, ostatni tylko jęknął na potwierdzenie. Pstryknałem palcami, pojawił się przy mnie Dretar i rozkazałem:
-Zapłacćie im i dajcie hełmy takie jak mój z małą "niespodzianką".
Gdy demon odszedł by wykonać rozkaz powiedziałem im:
-Zapłacę wam więcej niz wasi poprzedni konkurenci i jeśli ich zabijecie będziecie mogli zająć ich miejsce. Będziecie mieli moje poparcie oraz wsparcie Kha-Beletha.
Zdziwieni tym aktem łaski pokłonili mi się i udali się wraz z mymi żonierzami po pieniądze i hełmy. Półżywego kazałem dobić i wysłać do jego przełozonego własnego zabójcę. Gdy miałem juz wrócić do swych rozmyslan usłyszałem krzyki:
-Wróg przed bramą! Szykować się! Sztandary Orlanda!! Wróg u bram!!! do broni!!!
Westchnąwszy się i przypasawszy Ostrze Armageddonu mruknąłem do siebie:
-Zaczęło się. Pierwszy wieprz idzie pod mój rzeźnicki nóż.
Wyszedłem z komnaty na taras zamku Ur-Redo.
Z wysokości mogłem zobaczyć ogromną armię Orlanda. Jednakże z łatwością bym się obronił. Miał nieiewle katapult i innych machin oblężniczych. Widać, że nie zależało mu na zniszczeniu miasta, by przejąć całą mą ziemię i zasoby, które idą do Ur-Redo. Z oddziałów rogatych demon wybiegł nadzorca. Zatrzymał się tuż przed bram miasta i zawołał:
-Wielki Pan i Władca licznych ziem, Największy z Agentów samego Kha-Beletha wzywa Cię młody inkubie Kha-Raelu na pojedynek!!
Zawołałem do demona:
-Słyszałem już kwiczący impie! I mam gdzieś rozkazy fircyka!! Zabierz swoje cuchnące ścierwo sprzed bramy i powiedz temu błaznowi, że mam gdzieś pojedynki i jezeli chce mnie zobaczyc na polu bity niech tu ruszy swoją rzyć i wywarzy wrota!
Moja armia zaczeła wyzywać i wyszydzać Orlando i jego posłańca. Nadzorca odrażał im sie, lecz ledwo go było słychać spośród ryku tłumu. Wtedy na piekielnym rumaku zjawił się Orlando. Rozkazałem armii by się uciszyła. Demon odchrząknowszy powiedział swym wyśmiechtanym, grnolotnym i badziewnym stylem:
-Dziękuje za uciszenie twych.... wojowników. Mości Paniczu Kha-Raelu, bardzo bym prosił byśmy nie zmuszali się do poświęcenia tak wielkich i wielce zasłuzonych armii, które bardziej by się przydały naszemu władcy w podboju Ashan niż dla naszych zachcianek. Pragnę tylko prosić Cię o odrobinę rozsądku i przyjęcia mej prośby do pojedynku. To by ułatwiło sprawę. Tylko jedna krew by się przelała, a żołnierze przysłużyliby Urgashowi. Obiecuje ze jesli mnie pokonasz moje wojska odejdą i więcej cię nie bedą nękać. Co ty na to mości paniczu?
Znudzony tym obrzydliwym bełkotem odpowiedziałem bawiąc się głownia rekojeści ostrza:
-Dłuzej się nie dało? Na Urgasha ty byś nawet sztywnego mnicha zanudził. Ta twoja zbieranina jest jednak jak wrzód na tyłku sukkubki, przeszkadza w robieniu naprawdę powaznych rzeczy. Chcesz pojedynku? Proszę, wystarczyło osobiście poprosić, a nie wysyłać jakieś gówno by spaskudziło mi bramy miasta. Zaczynajmy.
Podleciałem z tarasu do Orlandu i stanąłem kilka metrów przed nim. Wyciągnąłem ostrze, mówiąc:
-Na miecz i magię?
Orlando usmiechnł się i swym pedanckim usmieszkiem powiedział:
-Jakżeby inaczej.
Wyjął z pochwy swój miecz i przygotował się do ataku. Powiedział:
-Na smierć i zycie, jak zginiesz zabieram tytuł i wszystko co posiadasz, a jesli ja wygram pozwolisz armii uciec i zostawisz me ziemie memu nastepcy, tak?
Odpowiedziałem:
-Tak, tak skończ trajkotać i zacznijmy ten pojedynek.
Wtedy ku memu zaskoczeniu Orlando opuścił miecz i zapytał:
-A może bys tak łaskawie zdjął hełm, co? Chciałbym zobaczyś twarz swej przyszłej ofiary.
Odpysknąlem mu:
-A ja chciałbym żebyś schował swoją krzywa gębę, ale tego pewnie nie zrobisz. Nie mam zamiaru zdejmować hełmu. Walcz!
Ruszyłem do ataku, szykując się do pchnięcia, Orlando jednak zrobił unik skontrował. w reku miał Miecz Potęgi, którym wygrywał większość walk, na szczęście Ostrze Armageddonu było mocniejsze. Odparłem atak i zatoczyłem koło, demon obrócił się i pchnął miecz w moja strone, omały włos, a rozciąłby mi skórę uda. Skontrowałem. Nasze bronie spotkały się. Szczęk ostrzy słycha było wcałym placu. Wszyscy cicho patrzyli na nasz pojedynek. Odskoczylismy od siebie i znów zaatakowalismy, miecze styknęły się tworząc iskry. Doszło potem do szybkiej wymiany ciosów, każdy blokował następny. Trzeba było przyznać, Orlando jak na pzerośniętego impa był niezłym miecznikiem, lecz w przeciwieństwie do mnie nie miał skrzydeł. Podczas walki pchał mnie w stronę bramy, myslał że niezauważe, że się cofam w jej stronę i chciał mnie przyprzeć do muru, gdzie nie miałbym szerokiego pola do obrony. Postanowiłem wciągnać go w pułapkę. Gdy tylko końcówkami skrzydeł poczułem ściany bramy zrobiłem pchnięcie, Orlando zrobił unik i wtedy podleciałem do góry i kopnąłem go w podbródek. Demon zaskoczony przewrócił się. Gdy próbował wstać, zaatakowalem go z góry. Obronił się mieczem, lecz odsłonił bark, wtedy wezwałem magiczną strzałę. Demon opuścił miecz. Wylądowałem obok niego pytając:
-Jaką śmiercią chcesz zginąć? Szybką i bolesną, czy powolna, upokorzyjącą i belsną?
Orlando odwrócił się i powiedział:
-Kula ognia!
Gdy rzucił zaklęcie odleciałem szybko. Zdażyłem ostatniej chwili, kula była również niecelna. Gdy znów wylądowałem powiedzialem mu:
-Zatem wolisz smierć, jaką poniósł ten przerośnięty imp Grok, tak? Proszę bardzo.
Wbiłem mu miecz w brzuch i wycedziłem zaklęcie armageddonu. Wszyscy widzieli jak Orlandu zaczął jęczeć jak gwałcona dziewczynka i jak się spalał. Wybuch zakończył żałosny zywot błazna. Jego armia cierw widząc to zabrała swe rzycie i uciekła do domu. Postanowiłem ich zostawić, wolałem oszczędzić siły i wojska na Nymusa.
...
(Ten fragment zawiera sceny dla osób pow. 17 roku zycia, prosimy więc o nie czytanie tego fragmentu osobom nie urodzonym po 1992 roku.)
Minęło kilka tygodni do moich uszu dotarły wieści o zamordowaniu aż pięciu lordów oraz o odmówieniu sześciu pozostałych baronów od wojny ze mną z przyczyn ekonomicznych, przeszli na moja stronę. Wracając do zabójców wszyscy zostali złapani i powieszeni. Lordowie, którzy chcieli dołaczyć do mych wrogów zmieniła zdanie i trzęsła się o swe życie. Widac orgie były dla nich cenniejsze od sojuszy. Ha i dobrze! Mam sześciu sojuszników i tylko dwóch wrogów. Rozkazałem swym nowym wasalom uprzykrzać zycie armii Nymusa. Im bardziej opóźnię jego marsz, tym lepiej przyszykuję się do obrony, a być może nawet do otwartej bitwy. Niepokoiły mnie natomiast brak wieści o ruchach wojsk Jeneth. Jeszcze nie obmysliłem planu jak ja przekonać do siebie. Ta mała suka zaczęła mnie bardzo denerwować. Minęło parę dni gdy pewnego wieczora do mej alkowy ktoś zapukał. Jeszcze nie kładlem się do snu, więc schowałm mapy i otworzyłem drzwi. Spodziewałem się wielu o tej porze: Dretara, sukkubki, kapitana Nebirosa, nawet Vagra, ale nie jej. Wielkie było moje zaskoczenie gdy okazało się, że za drzwiami stała Jeneth w bardzo skapym stroju, ledwo zasłaniającym jej piersi i podbrzusze. Instyktownie sięnąłem po miecz, lecz okazało się, że zostawiłem przy łożu. Przeszły po mnie ciarki, byłem łatwym celem w tej chwili. Ona jednak się usmiechnęła i zapytała.
-Co się stało? Nie cieszysz się na mój widok? Wiesz, że wielu by uradował moje oblicze w tym stroju.
-Jak ty.... tu.. weszłaś?
Jeneth objąwszy mnie i przyciskając swe duże piersi do mego torsu powiedziała ze słodkim uśmiechem:
-Wesz jak moje służki potrafią być przekonujące.... nie martw się, jesteśmy same. Pragnę z Toba zawiązać rozejm, a może powinnam użyć słowa sojusz, a może unię, albo lepiej złączenia, hm?
Serce waliło we mnie jak młotem, cos mi tu nie grało, lecz nie miałem zamiaru zaprzepaścić takiej okazji więc ciągnałem jej grę, mówiąc:
-Chyba to dobry pomysł, może bysmy nasze negocjacje zaczeli na czymś miekkim i neutralnym?
Jeneth pociągnęła mnie w stronę mego łoża powiedziawszy:
-Pomyślałam o tym samym, ale czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
-Co tylko zechcesz.
-Zdejmij hełm, jestem ciekaw jak wyglądasz, poza tym negocjacje są lepsze gdy nie ma się nic przy sobie.
Zgodziłem sie. Zdjąłem go. Spojrzała na mnie z wielkim zaskoczeniem, powiedziawszy:
-Ty jesteś....
Rzuciłem sie na nią i powaliłem na łoże. Zaczęliśmy od agresywnych pocałunków i rozbieraniu się. Gdy nasze ciała zostały odkryte zaczęły się pieszczoty, czułem się jak w raju, jednak gdy doszliśmy do sedna naszych "negocjacji" domyśliłem się co ona chce uczynić. Zaczęły się zapasy, każdy chciał dominować, raz ja byłem górą, raz ona. Nikt z nas się nie poddawał. To była jedna z najbardziej zażartych batalii w moim życiu. Pomimo wielu "rozejmów" i nowych "taktyk", nie można było wyznaczyć zwycięscy. Zapasy były wyrównane, kiedy powoli męczyliśmy się walką wstąpywała w nas nowa siła gdy zauważyliśmy w swoim przeciwniku oznakę słabości. Ciągnęłoby się to bez końca gdybym nie wpadł na pewien pomysł. Kiedy do doszło do ostatniego rozejmu położyłem się na plecach udając że ciężko oddycham. Wtedy Jeneth równie zmęczona i spocona "walką" uśmiechnęła się i powoli dłonią przesunęła się ku poduszce. Spod niej wycignęła sztylet z bezbarwną trucizną na rowku ostrza. Gdy miała mi go wbić w odsłonięte plecy odwróciłem się natychmiast i złapałem ją za ramię. Zaskoczona próbowała mi się wyrwać, wtedy mocniej zacisnąłem, aż z bólu i z odrobiny rozkoszy opuściła sztylet na łoże. Wtedy uśmiechnąwszy do Niej syknąłem:
-Zdziwiona mała suko? Chyba nie myślałaś że nie przewidzę, że wykorzystasz swe ciało po to by uśpić moja czujność i zabić tym sztyletem, co? Pewnie zatruty, hm? Przeliczyłaś się kurewko. Teraz to ja się zabawię tobą, tak długo aż mi się znudzisz.
Wypowiedziałem zaklęcie hipnozy. Gdy opadła lekko na łoże jeszcze rzuciłem zaklęcie zapomnienia, by nie zapamiętała mej twarzy. Wolałem gdy wrogowie snuli straszne rzeczy o mym obliczu, niz żeby znali prawdę. Manipulacja i dezinformacja tym się również wygrywało. Po zaczarowaniu jej wziąłem się do dzieła. Nastepnego dnia wielkie było zdziwienie całego Sheogh gdy Jeneth ogłosiła unię ziem naszych rodów i utytułowała się ma kochanicą w zamian za częściową niezależnośc jej ziem. W ten sposób straciłem wroga, a zyskałem kochankę na długie i nużące noce.
...
Gdy w armii liczba smoków przekroczyła trzydzieści sztuk wyruszyłem na spotkanie z Nymusem. Według szpiegów wysłał wiele patroli, lecz swe największe siły zostawił sobie, obozując tuż przy wschodniej ścianie Sheogh. Moje wojska poruszały się zadziwiająco szybko. Gdy za horyzontem pojawił się obóz wroga kazałem mym żołnierzom otoczyć obozowisko i wyłapywać każdego, kto spróbuje uciec. Między nimi, a obozem wezwałem ogniste pułapki, a potem barierę antymagiczna, żeby nie mógł wezwać posiłków. Wysłał mi poselstwo z rozkazem opuszczenia tych terenów, poddania się oraz zrzeknięcia sie tytułów na rzecz Nymusa. Przekazałem mu stosowną odpowiedź w postaci odcietych głów, listu pełnego bluzg i przekleństw oraz naszyjnika z genitaliów posłańców jako prezent. Następne jego poselstwo było zdecydowanie ładniejsze, składało się z samych succubek, które oznajmiły mi datę bitwy. Dałem je swym żołnierzom, by się nimi zabawiły przed walką, a ja piekielna wizją wyraziłem zgodę na bitwę. Następnego dnia nasze wojska spotkały się tuz przy kresie Sheogh. Nymus był dosłownie przyparty do ściany. Ustawił swe balisty, succuby i czartów na szczycie i pośrodku wzniesienie. U podnóża chroniły je arcydiabły. Koszmary były gotowe do ataku od flanki, zaś na czele stnęły cerbery, rogaci nadzorcy oraz chowańce. Ja równiez usrtawiłem swoich łuczników i magów na wzgórzu, otoczyłem je zmorami. Od strony flanki stanęły arcydiabły z inkubusami. Na przód wysłałem cerbery z orthosami, rogatymi bestiami, a za nimi chowańce. Swoją najmocniejszą kartę zostawiłem na później. Nymus pogardlwie patząc na mą armię dał sygnał do ataku, gdy podniosłęm Ostrze i wezwałem Armageddon. Wielkie było jego zaskoczenie gdy czar atakował tylko jego żołnierzy. Szczególnego zniszczenia dokonał wśrd succubusów. Rozkazał wtedy atak na moje pozycje. Moje bestie ruszyły na wroga kawalerie i piechotę. Wtedy Nymus rzucił zaklęcie zasłony dymnej. Wtedy wysłałem chowańce. Niewidoczne w zasłonie, same doskonale widziały w ciemnościach i dobiegłszy do czarcich lordów zaczęły je gryźć i wysysać magiczną energię. Czarty próbowały zrzucić z siebie, wtedy one po wyssaniu mocy rzucały proste zaklęcia typu kamienne kolce i magiczne strzały. Od flanki w kierunku succubusów domin galopowały koszmary, zmory naszykowały się do obrony gdy dominy ze swymi niewolnikami ostrzeliwały kawalerię wroga. Wtedy rozkazałem ją zaatakowac arcydiabłom. Zrobiły to z zaskoczenia na tyłach konnicy. Rumaki przestraszywszy się ich ognistych obliczy zaczęły uciekać, wtedy rozkazałem je dobic balrogom przy użyciu zaklęć. Tymczasem na równinie dzielącej oba wzgórza moje cerbery, chowańce i rogate bestie ustępywały przed siłą i liczebnością arcydiabłów. Nymusowi wydawało się, że wygra bitwę samymi arcydiabłami, gdy nagle jak grom z jasnego nieba pojawiły się piekielne smoki, które wleciały w sam srodek oddziałów diabłów i rozpoczęły ich masakrę. Wtedy rozkazałem balrogom i zmorom natarcie na wroga, zostawiając śćianę ognia wokół succubusów domin i ich zniewolonych gogów i magogów. Gdy ruszyłem na czele mych wojsk wprost na starego piernika zaskoczyło mnie gdy wezwał armageddon. Straciłem w ten sposób częśc swych wojsk, lecz też i odsłonił się, ponieważ zginęli równiez jego obrońcy. Gdy odleciały ode smoki, które mnie chroniły podczas ataku zaatakowałem Nymusa. Zaczęła się wymiana ciosów, w gwarze bitwy, gdy każdy walczył z każdym nikt nie zwracał na nas uwagi. WNymus był swietnym wojownikiem. Szybko ripostował moje ciosy, które choc słabe, były szybkie. Wtedy przypomniałem sobie walkę z Orlandem. Ściania była kilka metrów za zgrzybiałym impem. Natarłem na Niego i zacząłem uderzać go potęznymi i silnymi ciosami. Bronił się zajadle, lecz za każdym ciosem cofał się do tyłu. Gdy poczuł za sobą ścianę było już za późno. Wbiłem miecz w jego serce i szybkim ruchem przepołowiłem jego ciało. Wtedy zdarzyło sie coś niezwykłego. Ostrze przebiło ścianę Sheogh, przez wyrwę zobaczyłem błękitne niebo nad równinami Rannaru. Mogłem spokojnie przez Nią przejść, lecz wtedy nagle zamkneła się wchłniając ciało jęczącego Nymusa. Bitwa się skończyła. Wynik był lepszy niz się spodziewałem, zginęło mniej mych zołnierzy niż liczyła obrona mego zamku po opuszczeniu go. Nadleciał Vargo mówiąc:
-Gratuluję wygranej bitwy Panie. Dawno nie walczyłem w tak zażartej batalii. Kha-Belethowi napewno się spodobało.
Niesłuchawszy go powiedziałem jakby do siebie:
-Widziałem Ashan, otworzyłem przejście. tym ostrzem, ale zamkneło się.
Smok wtedy powiedział:
-Bo Sheogh to więzienie demonów, nie Urgasha i nas, smoków. My możemy przez nie przejść, a wejście zamkneło się ponieważ wchłonęło duszę i ciało Nymusa. Widzisz Sheogh to wymiar zamknięty w sześcianie z ciał i dusz demonów zabitych przed ceremonia zamknięcia jakiego użył Sar-Elaam. Chciał miec pewność, że armia demonów nigdy nie będzie tak liczna. Ty nam pomogłeś uwolnić nas z jądra, a my ci pomożemy wyjść z Sheogh.
Gdy to powiedział przed nimi pojawił się Kha-Beleth. Patrząc z rozbawieniem i zadowoleniem na widok pola bitewnego powiedział:
-Świetnie się bawiłem mój synu. Jestem pod wrażeniem. To w jaki sposób tego dokonałś przebija nawet Agraela. Choć to zdrajca, to jednak wczesniej przyhsporzył mi sporo rozrywki. Najlepsze było "przekonanie" Jeneth do siebie. To mnie zaskoczyło. Wykorzystałeś wszystkie metody by wygrać. A twa armia... robi wrażenie, a zwłaszcza pierworodni Urgasha. Ha! Gdybyśmy mogli jeszcze wyjść z Sheogh...
Wtedy mu odpowiedziałem:
-A co gdybym mógł wyjść z tego wymiaru, wyruszyc do Ashan przed zaćmieniem księżyca?
-To byłoby coś, jeśli ci się uda Kha-Rael to zrobc i podbić kraje tych łazęg uczynię Cię swym nastepcą, oraz władcą w Sheogh.
Ukłoniwszy się swemu ojcu powiedziałem:
-Zrobię co zechcesz Panie. Ashan padnie na kolana przed Tobą i Urgashem.
Wojsko wiwatowało zwycięstwo, smoki wtórowały im swymi rykami, a ja uśmiechnąłem na myśl o krwawej zemście na mordercach mej matki.
[Koniec rozdziału pierwszego]