Konrad i Drugi Zachód Słońca
Rozdział Drugi
Grubas i samobójca
Konrad i Iwan po napadzie trafili do ciemniej, ciasnej celi. Nie wiedzieli w którym więzieniu się znajdowali. Po schwytaniu ich założono im worki na głowę i dociągnięto do tego właśnie miejsca. Podejrzewali, że budynek w którym aktualnie przebywali, był ulokowany gdzieś w zachodniej części miasta, gdyż dla tego rejonu właśnie charakterystyczne były te małe, przygnębiające swoją szarością budowle. Oprócz tej jednej celi była tutaj jeszcze druga, ulokowana naprzeciwko tej, w której ich osadzono. Obie były oddzielone od korytarza zardzewiałymi kratami. Z tego względu zobaczenie tego, co dzieje się u pozostałych osadzonych nie było wielkim problem. Jednak Iwan i Konrad zbytnio się tym nie interesowali. Starszy z nich siedział na skalnej półce wystającej z lewej ściany. Był zamyślony. Z założonymi rękoma wpatrywał się w podłogę. Natomiast jego kompan również siedział, tylko że na drugiej z półek. On jednak oparty o ścianę wpatrywał się w sufit. Chciał coś powiedzieć, ale strach mu na to nie pozwolił. Był przerażony tym, co się stało tej nocy. Od samego początku miał wątpliwości co do tego napadu. Do tej pory specjalizowali się tylko w małych kradzieżach. Przeważnie zakradali się do pustych domów i zabierali co cenniejsze rzeczy. Jeżeli zarobili wystarczająco dużo, to część funduszy przeznaczali na zakup wytrychów, które służyły do otwierania zamkniętych skrzyń. W tym wypadku ich łupy były wielokrotnie większe. Tak na dobrą sprawę nie podejmowali zbyt dużego ryzyka. Przed napaścią przez kilka dni obserwowali interesujące ich mieszkanie. Doskonale wiedzieli w których porach domownicy opuszczą swoje lokum. Chcieli uniknąć bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Bali się, że spotkają kogoś silniejszego od siebie. Być może nawet nie o siłę chodziło, bo byle dziewczynka widząc napastników mogłaby podać ich dokładny rysopis strażnikom, a wtedy wędrowanie po mieście byłoby dużo bardziej niebezpieczne. Dlatego do minimum ograniczali swoje kontakty z ludźmi. Z tego też powodu nie kradli na targowiskach, ani nie próbowali swych siły w kradzieży kieszonkowej.
Tak obrany sposób na życie wydawał się dosyć bezpieczną opcją. Trudno było jednak spodziewać się wysokich dochodów z takiej działalności. Pieniędzy starczało tylko na żywność i wodę, ewentualnie przy dobrych wiatrach można było zainwestować w wytrychy. Konrad był zadowolony z takiego życia. Odkąd poznał Iwana jego poziom życia, choć trudno w to uwierzyć, znacznie się podniósł. Młodzieniec nie znał swojego ojca, który to zmarł niedługo po jego narodzinach. Wychowywała go matka, również mieszkanka biednej dzielnicy miasta. Była to poczciwa i uczciwa kobieta. Pracowała jako szwaczka w jednym ze sklepów z ubraniami. Jej zarobki były jednak bardzo mizerne, ledwie kilka sztuk złota tygodniowo. Nigdy nie starała się o inną pracę, ani też nie prosiła o wyższą pensje. Wiedziała w jakiej jest sytuacji. Ludzie nie ufali przedstawicielom biednej dzielnicy. Mieli ich za złodziei i krętaczy. Kobiety miały jeszcze gorzej, bo te uważane były za roznosicielki wszelakich chorób, które rzekomo miały nabywać podczas prostytuowania się. Jadwiga, bo tak miała na imię, wolała mieć już mało opłacalną pracę, niż z niej rezygnować i ryzykować pozostanie bezrobotną do końca życia. By wyżywić swojego syna żebrała w różnych miejscach w mieście, przeważnie na targu, albo w tych bogatszych dzielnicach. Jednak była jedna rzecz, której Konradowi nigdy nie brakowało. Mowa tu o ubraniach, które szyła mu jego rodzicielka zostając w swoim zakładzie pracy po godzinach, używając do tego niepotrzebnych właścicielowi nici.
Konrad bardzo kochał swoją mamę. Doceniał to, co dla niego robi. Wiedział jednak, że musi stać się samodzielny. Gdy dorósł rozpoczął szukanie pracy. Jednak bez skutku. Nikt nie chciał zatrudnić przedstawiciela biedoty, bo każdy pracodawca wypytywał o miejsce zamieszkania zainteresowanego pracą. Bardzo go to bolało. Każdego dnia cierpiał widząc Jadwigę, która całe swoje życie poświęcała dla jego dobra. Pewnego dnia pojawił się jednak promyczek nadziei. Wtedy to przypadkowo trafił na Iwana. Ten zaprosił go do swojego domu, który pomimo swojej mizerności okazał się być w lepszym stanie niż ten, w którym dotychczas mieszkał wraz z matką. Iwan wypytywał chłopca o jego życiową sytuację. Raz po raz zapraszał go do siebie na niewielki poczęstunek. W końcu postanowił mu zaproponować współpracę. Konrad początkowo odmawiał, jednak w końcu uległ kolejnym namowom starszego przyjaciela, który był niezwykle zdeterminowany do tego, żeby w końcu znaleźć jakąś pomoc. Co prawda wcześniej całkiem nieźle radził sobie z samotnymi napadami, jednak działanie w duecie otwierało nowe możliwości. Dlaczego wybrał akurat Konrada? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo chyba nawet on sam nie znał odpowiedzi. Widział w tym chłopaku ten błysk w oczach, który powinien mieć każdy zdolny złodziej. Poza tym dostrzegał to dobro, które znajdowało się w jego sercu. Iwan na ogół nie ufał ludziom. Dla tego młodzieńca zrobił jednak wyjątek, albowiem czuł, że ten nie doniesie na niego strażnikom. Wiedział również, że do współpracy znacznie łatwiej będzie namówić człowieka, który nie miał pracy i marzył o lepszym życiu. Starszy doskonale wiedział również o matce chłopca. Dostrzegał tę miłość, która ich łączyła. Czy chciał to wykorzystać? Być może, ale zawsze starał się temu zaprzeczyć. Nie da się jednak ukryć, że człowiek o tak dobrym sercu jak Konrad dla dobra własnej matki posunie się nawet do kradzieży. Konrad nigdy nie ukrywał, że ma wobec niej dług wdzięczności, który będzie chciał spłacić dzięki korzyściom odniesionym ze współpracy z Iwanem.
Jeszcze przy pierwszych wspólnych akcjach starał się wpływać na cele, które obierali. Namawiał Iwana do tego, by napadać na domy tylko tych bogatszych ludzi. Nie chciał okradać biednych. Jednak po każdym kolejnym przestępstwie jego wątpliwości malały. Kwestia przyzwyczajenia? Być może, bo psychika tak młodego człowieka na pewno nie jest w pełni ukształtowana. Wydawało się jednak, że większy wpływ na to miał widok uśmiechniętej matki, która radowała się na widok pieniędzy, które do domu przynosił jej syn. Jadwiga była przekonana, że chłopak zarabia dzięki pracy na farmie, bo taką też wersję jej przedstawił. Długo nie poznała prawdy. Nigdy nie chciała zweryfikować słów swojej pociechy. Ufała Konradowi. Ten jednak źle czuł się z tym, że musiał okłamywać własną matkę. Jednak myśl, że dzięki zarobionym przez niego pieniądzom Jadwigę stać było codziennie na jeden posiłek, działała na niego uspokajająco. Problemy zaczęły się w momencie, gdy po roku swej przestępczej działalności Konrad postanowił przeprowadzić się do Iwana. Mieszkając pod jednym dachem łatwiej było planować kolejne skoki. Tak przynajmniej tłumaczył to jego starszy kolega. Młodzieniec nawet planował, by i jego matka przeprowadziła się do jego zaufanego przyjaciela. Miał go przedstawić jako jednego z kolejnych z pracowników na farmie. Iwan jednak kręcił nosem słysząc ten pomysł. Wiedział, że któregoś dnia kobieta będąc tak blisko w końcu dowie się, że jej syn nie spędza całych dni na farmie, lecz na obserwowaniu potencjalnych celów, a noce wykorzystuje do napadów. O ile ufał Konradowi, to jego matce wręcz przeciwnie, choć nigdy jej nie widział. Swoją opinię wyrabiał na podstawie opowieści swojego wspólnika. Dzięki nim dostrzegał pewne podobieństwo pomiędzy matką i synem. Wiedział jednak, że Jadwiga jest znacznie dojrzalszą osobą, dlatego lepiej było jej unikać.
Mimo aż takiej ostrożności kobieta w końcu dowiedziała się o działalności syna. Stało się to całkiem przypadkiem, gdy pewnej nocy Iwan i Konrad napadli na dom właściciela sklepu, w którym pracowała Jadwiga. Gdy następnego dnia syn podarował jej pokaźną sumę pieniędzy, ta skojarzyła to z ową kradzieżą, o której usłyszała od innych współpracownic ze sklepu. Od tego czasu wypytywała syna o jego miejsce pracy. Chciała nawet by młodzieniec zapoznał ją z innymi farmerami. Konrad skutecznie się przed tym wzbraniał, ale nie przychodziło mu to łatwo. Był dobrym człowiekiem, nie lubił kłamać, choć robił to przez kilka dobrych miesięcy. Świadomość tego, że Jadwiga mogła domyślać się prawdy w końcu zmusiła go do ujawnienia sekretu. Początkowo czuł ulgę, nie musiał już przecież oszukiwać własnej matki. Trwało to jednak ledwie kilka dni. Jadwiga próbowała to ukryć, ale miała wyraźne pretensje do syna. Nie o to, że ją okłamywał, lecz o to, że w jej opinii zszedł na złą drogę. Zaczęła zastanawiać się nad tym, co zrobiła źle wychowując swoje dziecko. Chciała, by Konrad był uczciwym człowiekiem, nawet kosztem warunków materialnych. Od tamtej pory niechętnie patrzyła na pieniądze przynoszone przez syna. Często nawet ich nie brała. Ulegała dopiero wtedy, gdy już naprawdę nie miała co włożyć do garnka. Oprócz tego relacje między nimi znacznie się ochłodziły. Matka nie była już taka miła i opiekuńcza wobec Konrada. Nadal go kochała, ale czuła pewien niepokój, a nawet wstręt w związku z jego działalnością. Wiedziała jednak, że już nie wpłynie na syna. On już zbyt przywiązał się do tego co robił, aczkolwiek nigdy nie był w pełni zadowolony z tego, czym się zajmował. Przez te wszystkie miesiące przechodził wiele rozterek. Z jednej strony chciał porzucić swoją pracę, wrócić na uczciwą drogę. Z drugiej strony wiedział, że to jedyna możliwość na zarabianie pieniędzy. Bardzo pragnął wspomóc matkę i to właśnie ta myśl sprawiała, że nie zdecydował się na zrezygnowanie z przestępczej drogi.
Iwan często starał się przekonać młodzieńca do swojego punktu widzenia. On uważał, że otaczający ich świat jest niesprawiedliwy, a on czy Konrad padli ofiarą tych czasów. Kradzieże uważał za coś normalnego, coś, co po prostu daje im to, na co zasługują. Starszy był raczej negatywnie nastawiony do świata. Cenił sobie uczciwość, ale jednocześnie wiedział, że dobro przestało być popularne. Teraz liczyło się tylko samolubstwo, oszustwo i krętactwo. On być może przeszedł kiedyś drogę, na której aktualnie znajdował się Konrad. Iwan niegdyś też był dobrym człowiekiem. Z biegiem czasu życie uświadamiało mu, że droga zła jest bezpieczniejsza. Tylko ona dawała szansę na przeżycie. On też był napiętnowany przez swoje miejsce urodzenia. Kradzież to jedyne, co mu zostało. Stanął przed wyborem pomiędzy uczciwym życiem w nędzy, a nieuczciwym życiem w nieco lepszych, ale nadal dalekich od świetności warunkach. Obrał drugą z dróg. Z każdym dniem resztki jego dobrego serca zanikały. Możliwość przeżycia zasłaniała wartości, które niegdyś cenił. Tak oto z dnia na dzień utwierdzał się tylko w przekonaniu, że dokonał dobrego wyboru. Ból z powodu czynienia zła zaczął być zastępowany przez ból jeszcze większego poczucia niesprawiedliwości. Powoli dochodził do wniosku, że warunki w których przyszło mu żyć nie są równowarte z poświęceniem, jakie włożył podejmując tak trudne decyzje. Był ambitnym człowiekiem, chciał więcej. Stąd w jego głowie zrodził się pomysł napadu na jeden z wozów, przewożący biżuterię do okolicznych sklepów.
Teoretycznie zarówno Iwan, jak i Konrad powinni mieć wątpliwości co do tego planu, bo napad na konwój wiązał się z fizycznym skrzywdzeniem woźnicy, a może i innych ludzi. Iwan był jednak dużo starszy od Konrada, więc jego umysł był bardziej przyzwyczajony do czynienia zła. Gdyby tak odmłodzić go o te trzydzieści lat, to zapewne wraz z Konradem porzuciłby ten pomysł. Czy starszy był już całkowicie pozbawiony dobra, które niegdyś nosił w sercu? Zapewne nie, a takie przynajmniej wrażenie odnosił jego młodszy kompan. Jednak ta uczciwość była już tak głęboko zakopana w jego świadomości, że wątpliwości dotyczących napadu na transport biżuterii nie miał prawie żadnych. Nie pomogły nawet prośby Konrada, który był absolutnie przeciwny temu pomysłowi. Młodzieniec nie chciał posunąć się aż tak daleko w swojej złodziejskiej karierze. Wielokrotnie obiecywał sobie, że nigdy nikogo bezpośrednio nie skrzywdzi. Poza tym taki napad wzbudzał w nim strach. Nigdy przecież nie walczył, jedyne co potrafił, to wspinać się na linie, rozbijać szyby w oknach i otwierać wytrychami drzwi i skrzynie. Obawiał się, że sobie nie poradzi, że w końcu zostanie schwytany i ukarany za swoje postępowanie. Zaufanie którym obdarzał swojego kompana jednak zwyciężyło. Zgodził się na wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu. Koniec końców to on musiał odegrać w nim bardzo istotną rolę, jaką było zebranie informacji której to nocy do Invenfaru przybędzie interesujący ich transport. Zadanie miał ułatwione, bo jego dobrym przyjacielem był pan Lubomir, urzędnik odpowiadający za kontrolowanie wszystkich karawan wjeżdżających i wyjeżdżających z miasta. Skąd go znał? Gdy był jeszcze dzieckiem, ów człowiek często wspierał Jadwigę finansowo. W porównaniu do jego majątku nie były to duże kwoty, ale kobieta nie chciała przyjmować jakichkolwiek pieniędzy. Dopiero po długich namowach godziła się na wzięcie kilku złotych monet. Tak oto pan Lubomir stał się w pewnym sensie przyjacielem rodziny. Gdy Konrad dorastał, to często odwiedzał starszego pana. Lubił z nim rozmawiać o aktualnej sytuacji w mieście i wymieniać się informacji. Zawsze udawało mu się wypić herbatę, która w jego rodzinnym domu była rzadkością. Gdyby chciał, to zapewne dostawałby u niego również ciepłe posiłki, ale podobnie jak jego matka nie chciał się narzucać.
To właśnie od pana Lubomira Konrad dowiedział się, że tej nocy do miasta przyjedzie tylko jedna karawana, właśnie ta z biżuterią. Takie są na ogół kiepsko chronione, bo wokół miasta jest raczej spokojnie. Coś jednak poszło nie tak, to nie był ten transport na który polowali, to był przewóz dodatkowych strażników do miasta. Dlaczego tak się stało? Wydawało się, że informacje od urzędnika są wiarygodne, na dodatek zebrane dzień przed feralną nocą. Iwan zapewne starał się teraz znaleźć we własnych myślach odpowiedź na to pytanie. Pierwsze co przychodziło mu na myśl, to oszustwo ze strony pana Lubomira. Właściwie to na tej myśli poprzestał. Stąd też miał powód do tego, by obrazić się na Konrada.
Młodzieniec natomiast ciągle był przerażony tym, co się stało. Strach wzbudzało u niego wiele myśli. Z jednej strony przed oczyma ciągle miał wizerunek tych strasznych strażników z mieczami, którzy mogli mu w każdej chwili zrobić krzywdę, a nawet zabić. Z drugiej strony przerażała go wizja odpowiedzenia za te wszystkich złe czyny, których się dopuścił. W jego głowie znów zaczęły się pojawiać wątpliwości. Czy aby na pewno obrał dobrą drogę? Czy było warto? Czy można było nie zgadzać się na plan Iwana? Na takie pytania właśnie próbował sobie odpowiedzieć. Jednak stres jaki go ogarniał nie pozwolił mu na racjonalne myślenie.
Minęły już dobre dwie godziny odkąd trafili do więzienia, a i tak żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Zamyślonemu duetowi uważnie przyglądali się dwaj inni więźniowie przebywający w celi naprzeciwko. Jeden z nich, ten siedzący po turecku na półce skalnej z prawej strony, wydawał się dosyć niski i gruby. Był ubrany w schludną, białą koszulę, szare spodnie z wełny i brązowe trzewiki. Od jego łysej głowy odbijało się światło świecy, która była ustawiona na drewnianym stole znajdującym się w ich celi, pomiędzy obiema półkami. Oprócz tego miał bujne, brązowe wąsy, które całkowicie zasłaniały jego usta. Drugi z więźniów był wyższy i chudszy. Leżał na swoim miejscu do spania. Okryty był czarnym płaszczem, więc jedyną częścią garderoby, którą można było u niego zobaczyć, to brązowe skórzane buty. W przeciwieństwie do pierwszego skazańca miał pokaźną czuprynę, którą stanowiły rude włosy rozczochrane na wszystkie strony. Wydawało się, że jest w podobnym wieku co Konrad.
W końcu wszechobecną ciszę przerwało pytanie łysego:
- Panowie, co tak cicho? – Iwan i Konrad tylko spojrzeli się na niego. Nic nie odpowiedzieli. Dlatego kontynuował. – Ach, nie w humorze jesteśmy?
- Nie twój interes, grubasie – odburknął mu Iwan. Na te słowa wąsaty chciał coś odpowiedzieć, ale poprzestał na otwarciu i szybkim zamknięciu ust.
- Witajcie – mruknął Konrad spoglądając do drugiej celi
Iwan tylko groźne spojrzał na swojego młodszego kolegę, po czym wzruszył ramionami i znów zaczął wpatrywać się w kamienną podłogę.
- Och, tyś przynajmniej bardziej rozmowny – odparł z uśmiechem łysy. – Od siedzenie tutaj to zwariować można. Nie ma tu żadnej rozrywki! Żadnej! Dosłownie żadnej! Bawiłem się tylko w wyżynanie w tym naszym stoliku obrazków, ale uznałem, że szkoda mebla. Widzę, że panowie takiego stołu w swojej celi nie mają? Wielka to szkoda, chyba tylko pozostało wam rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać! No, to panie blondynie, pochwal się pan za co pan tu trafił.
Iwan wyraźnie zirytował się słysząc to pytanie. Znów skierował swoją groźną na młodszego kolegę, a ten speszony spuścił głowę. Konradowi nawet spodobała się propozycja łysego mężczyzny. Czuł, że opowiedzenie tej historii może uwolnić go przynajmniej po części z ogarniającego go strachu i stresu. Miał właśnie zacząć, gdy nagle wąsaty zaczął klepać się po czole mówiąc przy okazji:
- Ale to ze mnie niekulturalne bydle! Edgar się nazywam.
- A ja Konrad – odpowiedział młodzieniec z dawno nie widzianym u niego uśmiechem. – Więc trafiliśmy tutaj za napad na konwój. Chcieliśmy ukraść jakieś cenne rzeczy, ale pomyliliśmy się. Zaatakowaliśmy wóz przewożący strażników. Było ich za dużo. Złapali nas.
- Paskudna historia – odparł łysy. – Odważna próba. To chyba nie był wasz pierwszy raz?
Z twarzy Konrada znowu zniknął uśmiech. Właśnie nadszedł moment, w którym ludzie zaczną poznawać prawdę o jego czynach. Wszyscy zawsze go mieli za porządnego, miłego i przykładnego chłopca. Prawdę o nim najpierw poznała jego matka. Zaraz prawdę zapewne pozna Edgar, a to dopiero początek. Niedługo przecież zostanie osądzony, a to oznacza, że o jego kradzieżach dowie się każdy mieszkaniec miasta. W tym momencie ciężar win urósł do niebotycznych rozmiarów, być może nawet do większych niż tych na początku jego złodziejskiej kariery. W jego sercu pojawił się żal, żal do samego siebie. Po chwili ciszy ze smutkiem odpowiedział w końcu wąsatemu:
- Kradliśmy już wcześniej.
- Paskudna historia. Paskudna historia, doprawdy – odparł kręcąc głową łysy.
- Kradną, to niech mają to, na co zasłużyli – wtrącił nieodzywający się wcześniej rudy.
Te słowa wprawiły Konrada w jeszcze gorszy nastrój. Czuł, że zaraz zacznie płakać, ale jakoś udało mu się przed tym powstrzymać.
- Ależ Fenirze! – oburzył się Edgar. – Przecież to na pewno biedacy, to oni przede wszystkim kradną. Ja tam im współczuję. Jak nie mają, to niech kradną, bo uczciwie to zarobić nie mają jak. Tylko im współczuć! Tylko współczuć!
- Lepiej zdechnąć z głodu niż kraść – odpowiedział mu rudy. – Prawo to prawo, usprawiedliwienia mnie nie obchodzą.
- A niech cię tam diabli wezmą – znowu oburzył się Edgar machając ręką. – Dla ciebie to wszystko jest albo czarne, albo białe.
- Wiem – odparł Fenir z wyraźnym smutkiem w głosie. – Dlatego twierdzę, że to nie jest miejsce do życia dla mnie. Nie ma takiego miejsca. Nie ma. Po prostu nie ma.
- A ten znowu to samo! – krzyknął wąsaty. – Jeszcze ci nie przeszło?
- Nie. Nigdy nie przyjdzie. Niedobrze mi się robi kiedy widzę takich jak ci dwaj – tu rudy kiwnął głową na Iwana i Konrada. Kontynuował po chwili błagalnym głosem. – Nie ma już sprawiedliwości na tym świecie. Nie ma. Nie ma, po prostu nie ma. Ludzie stali się takimi strasznymi, przebrzydłymi i nieuczciwymi istotami. Moje serce płacze, gdy ludzie zasługujący na szczęście są nieszczęśliwi, a ludzie nie zasługujący na szczęście są szczęśliwi. Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie?
- A temu co? – wtrącił wreszcie Iwan z pogardą patrząc na rudowłosego.
- Panie, on tak zawsze zrzędzi! – odrzekł łysy. – Mówił mi, że chciał się zabić. A tu nic! Sąsiedzi na niego donieśli, bo myśleli, że on to planuje zabić kogoś innego. No i gwardia go zamknęła. A gdzie tam do więzienia. Jemu lekarza potrzeba! Ale strażnicy głusi.
- Prawda to – kontynuował Fenir. – Nie ma już po co żyć! Po prostu nie ma! Samo nieszczęście mnie tylko spotyka.
- Bogaty jesteś, więc czego narzekasz? – wtrącił Edgar.
- A co mi po pieniądzach? Kiedy tu dobra już nie ma! Samotny jestem. Nikogo nie mam. Samemu żyć nie łatwo. Ale może i dobrze. Gdy widzę jak źle się dzieje wśród ludzi – tu splunął na podłogę – to mnie złość i przygnębienie ogarnia. Wszędzie oszuści! Wszędzie zabójcy! Wszędzie same nieuczciwe kanalie! Ja zawsze byłem dobry! Zawsze! I nic mi z tego nie przyszło! Dobrych ludzi już się nie szanuje. Gdzie ja się odnajdę? Dla kogo mam żyć? Nie ma! Więc chciałem umrzeć, bo tylko na to zasługuję. Do takiej myśli popychali mnie wszyscy ci, którzy mnie krzywdzili. Niech no im los wynagrodzi, że mi pomogli! Tylko się zabić, bo ja do tego okropnego świata nie pasuję. Biada tym, co chcą wszystko naprawić. Bo być dobrym w tych czasach, to skazywać siebie na nieszczęście. A od nieszczęścia łatwo się uzależnić. Ja wiem coś o tym, oj wiem! Bo niewiele trzeba, bym mógł być szczęśliwy. Ale bycie nieszczęśliwym jest piękne. Każdy nieszczęśliwy ma się za kogoś lepszego. Ja tak właśnie myślę! Mimo, że zdaję sobie sprawę z własnej żałosności to jednocześnie wiem, że patrząc na te wszystkie uśmiechnięte i radosne twarze mam poczucie pewnej wyższości. Wydaje się, że każdy radosny człowiek jest ignorantem, który nie rozumie zła tego świata. Ja jestem nieszczęśliwy, więc rozumiem jak okropny jest ten świat. Nie chcę być ignorantem. Chcę być inteligentny, a każdy inteligentny człowiek powinien być nieszczęśliwy!
Pozostali różnie reagowali na wypowiedź rudego. Edgar cały czas kiwał głową ze smutkiem, Konrad pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę, a Iwan uśmiechał się szyderczo. Ten ostatni powiedział złośliwe:
- Czy on się kiedyś zamknie?
- Za niedługo już mnie nigdy nie usłyszysz! – Krzyknął Fenir.
Iwan chciał znowu dodać jakąś złośliwą uwagę, ale zamilkł, bo w korytarzu pomiędzy celami pojawił się strażnik. Nie był wysoki, całkiem młody. Ubrany był żelazny pancerz, charakterystyczny dla tutejszej gwardii. Składały się na nią buty, nagolenniki, rękawice i zbroja pomalowana na czerwono z wymalowanym na środku żółtym słońcem. W prawej dłoni trzymał rękojeść miecza, który skierowany był w dół. Miał krótko ostrzyżone, czarne włosy. Bystro spoglądał na wszystkich więźniów. Spytał w końcu spokojnym głosem:
- Czy któryś z was ma jakieś informacje o Gregu?
Konrad popatrzył to na uśmiechającego się szyderczo Iwana, a potem na pozostałych więźniów. Żaden nie udzielił odpowiedzi.
- Czyli nic nie wiecie? A może coś ukrywacie? – spytał ponownie spokojnym głosem strażnik. – To może spytam po kolei.
Strażnik znów spytał o Grega. Tym razem zadając pytanie spojrzał wyraźnie na Konrada. Ten wybełkotał:
- Nie, nic nie wiem…
- Czyżby? – drążył temat gwardzista. – Wydaje mi się, że coś ukrywasz.
- Nic nie ukrywa – wtrącił współpracownik Konrada. – Chłopak się boi, to nowa sytuacja dla niego. Daj mu spokój.
- A może ty coś wiesz? – spytał tym razem Iwana.
- Być może – odpowiedział powolnym głosem.
W oczach strażnikach dało się zauważyć wyraźne podekscytowanie. Po chwili spytał wymawiając każde słowo już znacznie szybciej:
- Wiesz coś? Ty naprawdę coś wiesz? Powiedz mi. To dla mnie bardzo ważne.
Iwan słysząc to znów zaczął uśmiechać się szyderczo. Był zdziwiony postępowaniem gwardzisty. Obrońcy miasta słynęli ze stanowczości i opanowania. Natomiast ten, który ich wypytywał, zdawał się być miłym człowiekiem, nawet wobec więźniów. Nie wyzywał ich, jak to przeciętny strażnik miał w zwyczaju. Był też bardzo bezpośredni.
- Jeżeli mnie wypuścisz, to ci powiem – powiedział Iwan z trudem powstrzymując się od śmiechu.
- Czyli nic nie wiesz. – odparł zawiedzony gwardzista, po czym odwrócił i znowu zapytał: - A wy coś wiecie o Gregu?
Fenir i Edgar tylko pokręcili przecząco głowami. Strażnik już miał się odwrócić i udać się tam, skąd przyszedł, lecz zatrzymał się. Z oddali dało się usłyszeć trzask zamykających się drzwi i towarzyszącym mu stukot butów. Ktoś musiał wejść. Tak właśnie było. Na korytarz weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich był kolejnym strażnikiem. Dało się go poznać po tym charakterystycznym opancerzeniu. Nowo przybyły wojownik znacznie przewyższał wzrostem obecnych w więzieniu. Był w średnim wieku. Nosił długie, czarne włosy, rozpuszczone aż do okolic ramion. Miał brązowe oczy, którymi groźnie spoglądał to na osadzonych, to na gwardzistę więziennego. Ostre rysy twarzy i czarna bródka wzbudzały u wszystkich strach. Drugi z przybyłych wyglądał na starca. Można było to wywnioskować po jego zgarbionej sylwetce, zmarszczkach na twarzy i siwych włosach wystających spod złotej czapeczki z nausznikami. Ubrany był w żółtą togę, która stanowiła roboczy ubiór dla sędziów w tym mieście. W prawej dłoni trzymał służącą mu do podpierana drewnianą laskę.
Młodszy ze strażników stanął na baczność i wpatrywał się w nowo przybyłego gwardzistę. Chcą przerwać wszechobecne milczenie spytał nerwowym głosem:
- W czym mogę służyć panie generale?
- Daruj sobie – odburknął długowłosy mężczyzna. – Za co oni tutaj trafili?
- Wszyscy?
- Tak, wszyscy.
Strażnik więzienny zaczął mówić o poszczególnych osadzonych. Przedstawiając sytuację Iwana i Konrada wspomniał o nieudanym napadzie na konwój. Gdy przeszedł do Fenira, opisywał jego przygotowania do zabójstwa. Na koniec powiedział o Edgarze, który to miał grywać na gitarze miłosne pieśni pod balkonem wybranki swojego serca, co wprawiało w złość okolicznych mieszkańców, którzy postanowili w końcu poinformować o tym strażników.
Generał słuchając poszczególnych historii gładził się po bródce i patrzył przenikliwie na każdego więźnia po kolei. Gdy usłyszał już wszystko co chciał odrzekł powoli:
- Dobrze, bardzo dobrze…
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł – wtrącił sędzia.
- To jest bardzo dobry pomysł – odpowiedział generał spoglądając groźnie na starca.
- A czy masz pozwolenie? – spytał ponownie urzędnik.
Ku przerażeniu wszystkich długowłosy mężczyzna złapał obiema rękami gardło sędziego, podniósł go i przycisnął do ściany.
- Masz mnie za głupca?! – wrzasnął generał. – Zadanie ma być wykonane DOBRZE. Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak i to mnie spotka jakakolwiek kara, to obiecuję ci, że będziesz pierwszą osobą, która tego pożałuje. ZROZUMIANO?!
Staruszek trząsł się i miotał przeraźliwie. Gdy usłyszał pytanie tylko lekko pokiwał głową, dając tym samym twierdzącą odpowiedź. Generał puścił go w końcu i zwrócił się do strażnika więziennego:
- Wiesz co robić?
- Tak panie generale! – odpowiedział mu stając na baczność młodszy strażnik, po czym wyszedł z korytarza.
Za nim udali się drugi strażnik i przerażony sędzia.
Więźniowie już nic nie mówili. Każdy tylko myślał o tym, co przed chwilą się stało. Starali się też wsłuchać w dyskusję jaką prowadzili stróże prawa. Nie dało się jednak nic usłyszeć, bo mówili strasznie cicho. Po chwili poznali dźwięk brzdękających kluczy.