Punkty uznania(?): 0
Offline
Płeć:
Wiadomości: 1
|
|
« : 22 Września 2013, 21:52:08 » |
|
Hej! Chciałbym, żebyście ocenili to, co napisałem, bo nie wiem, czy koncept jest dobry i czy to kontynuować.
Blask rozświetlił twarze strażników stojących przy bramie. Coś błysnęło za mozaiką. Coś, czyli zapewne grad strzał, który co parę chwil wypuszczał oddział łuczników, broniących wschodniego muru przed partyzanckimi grupkami jednego z miejscowych "wyzwolicieli", czyli zwykłych szpiegów, zdrajców i oszustów z Warelonu. Kaan stał przy dosyć sporym stole, opierając się o jego kant z królem Ordmarru - Ordionem Obrońcą, tym który uratował go przed egzekucją, którą sam zarządził jakieś 10 lat temu, tylko po to, by wykorzystać Kaana do swoich politycznych celów i który z czasem w pewien sposób nawiązał z nim specyficzną więź.
Zacznijmy jednak od początku. Cała ta pożoga rozpoczęła się zaraz przed pierwszymi śniegami, które po krótkich roztopach na pewien czas zamieniają całe królestwo w bagno. Kto by się spodziewał wojny ze strony Warelonu, gdzie tylko kilka *Anrionów, w przeciwieństwie do Ordmarru, pada śnieg, zaś błoto, które pojawia się podczas chwilowych roztopień bardzo szybko zostaje przysypane kolejną warstwą białego puchu, nikt z walerończyków nie jest przystosowany do takich warunków... I właściwie to wszystko nie nastąpiło by nigdy, gdyby nie kobieta, a właściwie matka, królowa Ka'Arwaru, Talima I, której dzieci wydano w zamian za zerwanie wojskowego sojuszu z Ordmarrem i zawarcie go z Warelonem. Dzięki temu właśnie jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. W pałacu zamkowym Ordiona Obrońcy, atakowanym przez wyżej wspomniany Warelon, buntowników, oraz Ka'Arwar.
Kaan wbił w mapę sztylet. Pełen wściekłości krzątał się wokoło. -To koniec. -Stwierdził -Na pewno nie nasz! W jednym z słupów obok komina jest przejście. Wynosimy się z tego burdelu! -Krzyknął szybko, kierując kroki w stronę owego przejścia Ordion, wyciągając jedną z jaśniejszych cegieł, pojął jakiś uchwyt w kolumnie, mocno pociągnął i wejście stało przed nimi otworem. Zabójca, bo to właśnie nim był Kaan, chociaż nikt o tym nie wiedział, ruszył przodem, zaś król został jeszczę chwilę i wydał rozkaz obstawienia bramy i ruszył po raz ostatni porozmawiać jeszcze chwilę z jednym ze swoich ostatnich generałów. Kiedyś Kaan był jeszcze nieoficjalnym strategiem, teraz jest zwykłym uciekinierem... Było coraz ciemniej, w korytarzu nie można było dojrzeć żadnych pochodni, a wywołanie zaklęcia płomienia tylko by go wyczerpało, biegł więc przed siebie, bał się, że bariera postawiona przez Xivana, nadwornego maga na bramie pałacu niebawem zostanie wzięta szturmem, a żołnierze dostaną się do środka. Korytarz był zimny, a ściany były pokryte czymś mokrym, pewnie wodą, od wilgoci. Cały tunel był najwyraźniej zbudowany dawno temu, bo po omacku mężczyzna stwierdził, że jest stworzony z dosyć sporych kamiennych bloków, których używano kiedyś w budownictwie. Po jakimś czasie zaczęło się lekko rozjaśniać, wyszedł norą, na którą opadała dzika trawa, za trawą zaś znajdował się las, a przed nią, łąka, która wydawała się być bardzo spokojna, wiał lekko wiatr, gdyby się nie obejrzał, a wicher nie zawiałby mocniej, nigdy nikt nie pomyślałby, cóż za tragedia twa parę kilometrów dalej... Poczuł zapach dymu i zauważył ogień unoszący się z dala, nad miastem. Obejrzał się w stronę jaski, nikogo za nim nie było. Nikogo! Zastanawiał się, gdzie jest jego król, przecież był tuż za nim, gdy usłyszał trąbę. Nie byle jaką. Był to Róg Żałobny, na którym grano za każdym razem, gdy władca umierał... Bohater zastanowił się chwilę, ale nie posmutniał, choć król był dla niego jak ojciec, to on nie uważał go za ojca, może jedynie za kogoś bliższego, nie wierzył, że ktoś o takiej randze mógłby być dla niego kimś godnym zaufania, baroni, hrabia i inne jak on to ujmował "ścierwo" zdradza i wykorzystuje do swoich celów. Chwilę potem usłyszał sygnał na zdobycie miasta, grali na wiwat. Wtedy doszedł do wniosku, że pozwolono mieszkańcom tylko ogłosić śmierć ich pana, po czym zaczęto cieszyć się ze zwycięstwa. Kaan stał tam sam, zupełnie sam. Nie wiedział, co robić, prócz tego, że zaraz musi ruszyć, bo jeszcze dogonią go przez tunel... Zawsze był zabójcą, nie na zlecenie, zabijał tych, którzy na to zasługują, lecz tylko bogatych, oczywiście, z czegoś musiał żyć, czując, że jednak czyni ten świat troszkę lepszym... Czasem po prostu się oszukiwał, że zabijając robi dobrze. Głodny zawsze znajdzie przyczynę. Chwilę temu był jeszcze generałem, zgodził się tylko dlatego, że Ordion uratował go kiedyś przed egzekucją, a jego zmysł taktyczny mógłby dać się mu wykazać, może zostałby kimś więcej, niż tylko nędznym zabijaką? Król obiecał mu, że gdyby obronili się przed wrogiem, ten wyznałby światu wszystkie jego zasługi w bitwach od początku, aż do dziś, a kilka ich było, inaczej nie zostałby wcześniej wspomnianym generałem. Teraz nie mógł już zostać zabójcą, to nie miałoby sensu, przecież wszystkich wyrżnięto, a on już stracił sens tego całego zabijania "złych ludzi". Więc kim? Po prostu postanowił ruszyć na Leśną Grań, miejsce na południe od właśnie straconej stolicy - Koratath. Dwa wielkie klify, połączone wcięciem w ląd i obniżeniem terenowym, to właśnie tam podczas bitwy pod Leśną Granią dwa lata temu zepchnięto do morza Berkonów, elitę wojsk Warelonu, dzikich berserkerów, którzy nie znają nic, poza agresją. Kaanan dowodził tą bitwą, nieoficjalnie, rzecz jasna. Była tam karczma. Bohater wiedział, że to głupi pomysł, jedna z niewielu osób, która darzyła go zaufaniem i wiedziała, kim tak naprawdę jest i co zrobił, umiera, ten zaś nie przejmując się tym, idzie pić. Lecz cóż mógł zrobić?
Szedł. Wydostał się z lasu na dosyć sporą część niezalesionego terenu. Widać było już Leśną Grań i Karczmę pod Ambokowoą Barierą. Gospoda owa znajdowała się we wsi Rankówka, która została tak nazwana, przez lud Korwasów, ludzi mieszkających tu przed nadejściem przez góry Spopielonych ludów Anvanchi, którzy tworzyli tu kiedyś wspólnoty, państwa i królestwa wraz z przedstawicielami innych ras, jak na przykład Shalvinrami, którzy tworzą wraz z Korwasami i resztą "odmieńców" zawiązują różne oddziały buntowników, gdyż sądzą, że są uciskani, przez ludzi zza gór, którzy przybili tutaj i założyli swoje królestwa, po czym "spętali ich kajdanami", chociaż inni potrafią żyć z Anvachiami w zgodzie i razem z nimi współistnieć we wsiach i miastach. Co jakiś czas kątem oka Kaan łapał dziwne ruchy, wydawało mu się, że ma zwidy, może przywidywało mu się od niedospania, bo przecież nie spał już trzy dni. Dwa w zamku, jeden spędził na marszu do Leśnej Grani. Jedak nie dawało mu to spokoju. Mimo zmęczenia, postanowił przyśpieszyć kroku. Gospoda była przecież bardzo niedaleko, więc nie było sensu leżeć na szyszkach w lesie... Lub na mrówkach, na polanie. Był zły, że nie może się wyspać, więc mruknął tylko -"Zasrani Walerończycy", po czym ruszył dalej.
*Anrion - Okres w roku. Odzwierciedlenie naszego miesiąca.
Dedykowane Natalii, która chciała mieć odemnie coś z dedykacją!
|