Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: [1]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
O postaciach moich i niemoich... (Czytany 3683 razy)
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« : 06 Czerwca 2010, 18:32:32 »
Swego czasu wpadłem na pomysł opisywania person, które wykorzystuję w opowiadaniach i swojej twórczości w krótkich opowiadankach. Tego typu perełki będę umieszczał w tym temacie, jedna za drugą. Tak więc, endżojujcie i piszcie komentarze. Lecim z tym koksem, zaś wy zgadujcie, o jakiej postaci mowa.

Śmierć w Białych Rękawiczkach


Kolejny wybuch przeszył powietrze.
Mała dziewczynka czołgała się wśród trupów swoich przyjaciół, wychowawców i rówieśników. Ubrana w burą sukienkę, białe rajstopki i baletki czołgała się, cała we łzach.
Chciała uniknąć śmierci. Znała śmierć. Śmierć towarzyszyła jej przez pięć lat życia. W wieku dwóch lat była świadkiem śmierci swoich rodziców, zadźganych przez ćpuna usiłującego wyłudzić od nich pieniądze. Rok później jej opiekunowie zastępczy zginęli w wypadku samochodowym. Trafiła do sierocińca, gdzie sadystyczny dyrektor wyładowywał swoją złość i nienawiść na Bogu ducha winnych dzieciach. Chłopcy i dziewczynki, którzy poszli do jego gabinetu nigdy już z niego nie wrócili. Zabrała ją stąd stara i samotna wdowa, którą zagryzł kilka dni później jej własny pies. Dziewczynka ponownie powróciła do sierocińca, gdzie została pobita i zostawiona na śmierć przed wejściem. Stamtąd wzięła ją niewielka rodzina ortodoksyjnych katolików. Wszyscy spłonęli żywcem zaledwie miesiąc później. Jedynie dziewczynka ocalała jedynie po to, by powrócić do tego okrutnego, przeklętego miejsca. W końcu i tu przywitała ją śmierć. Śmierć pod postacią kilkunastolatka zbrojnego w dwa dziwaczne miecze.
Woźny, który usiłował przepędzić go pogrzebaczem skończył z wyżej wymienianym narzędziem w gardle, uprzednio spopielony magicznym ogniem. Na spotkanie dziwnemu intruzowi wyruszył dyrektor zbrojny w sztucer. Ten sam sztucer roztrzaskał jego głowę na kawałeczki niczym porcelanową wazę. Za tymi dwoma poszli pozostali. Dzieci, mężczyźni, kobiety, starcy. Nikt nie został oszczędzony, nawet świnka morska, z którą bawiły się dziewczynki.
Sierociniec zawsze był ponurym miejscem. Teraz zamienił się w cmentarzysko.
Dziewczynka ukryła się pod stołem, drżąc na całym ciele. Wiedziała, że w budynku oprócz jej i tajemniczego chłopaka nie pozostał nikt przy życiu. Przewaga wychowanki tego ponurego miejsca polegała na tym, że znała każdy zakamarek sierocińca, każdą jego część. Z drugiej strony chłopak mógł zniszczyć cały budynek bez większego kłopotu, tak wielka była jego moc. Widziała, jak bawił się zwłokami i wijącymi się w agonii dziećmi, oglądając je z uwagą, jakby były dziełami sztuki bądź błyszczącymi klejnotami. Wszystkie wirowały wokół niego, a on uśmiechał się, wyrzucając co bardziej sponiewierane ciała.
Teraz był w środku pomieszczenia razem z nią. Czuł jej obecność, obecność ona o tym wiedziała. Poczuła, jak skrzypią jego garniturowe buty, niegdyś białe, teraz upstrzone krwią pomordowanych. Zaczął obchodzić stół i nucić w nieznanym jej języku:

Circle you, circle you
Please don’t try to run from me
Circle you, circle you
What games will we play, can I guess?
Before the moon sets again
You can play with me until then!
Circle you, circle you
Who surrounds you everywhere?

Chłopak zachichotał. Dziewczynka wstrzymała oddech, przerażona.
- Ucieczka nie ma sensu. Dobrze o tym wiesz, prawda? – Rzucił pytanie bardziej w przestrzeń niż do kogokolwiek. – Wiem, że ukrywasz się pod stołem, dookoła którego robię kółka. Skoro jednak chcesz pobawić się w kotka i myszkę, zrobimy to wedle twojego planu – Zatrzymał się, po czym schylił. Teraz dziewczynka mogła wyraźnie dojrzeć jego czerwone oczy, pozbawione jakichkolwiek źrenic, soczewek i tego typu rzeczy. Widok jego twarzy zniekształcony był przez okulary leżące na jego nosie, prostym i szpiczastym. Morderca uśmiechał się ciepło, jednocześnie mrożąc dziewczynkę wzrokiem.
- Masz teraz dziesięć sekund, by zacząć uciekać – Powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej, co nadało jego twarzy karykaturalny wyraz. Dziewczynce zdawało się, że chłopak… oblizuje się.
Najszybciej jak tylko potrafiła wyczołgała się spod stołu i puściła się biegiem byle dalej od niego, od tego dziwnego chłopaka. Nie zdążyła dobiec do wyjścia, gdy drogę zagrodził jej ta dziwna osoba, morderca, zabójca, inkarnacja śmierci.
- Dziesięć sekund minęło – Oznajmił, chwytając ją za gardło i podnosząc do góry. Wychowanka ponurego sierocińca zaczęła się krztusić i blednąć, zaś on obserwował to z zaciekawieniem i rozbawieniem jednocześnie. – Powiedz, puścić Cię?
- Tttak… - Wykrztusiła z siebie dziewczynka, licząc na ocalenie życia. Chłopak puścił ją, co zdziwiło niedoszłą ofiarę.
- Jesteś zabawną istotką, wiesz? – Stwierdził. – Wszyscy albo błagali o litość albo wrzeszczeli niczym zarzynane wieprzki. A ty po prostu powiedziałaś „Tak”.
- Nie zastanawiałaś się, dlaczego to właśnie Ciebie wybrałem jako ostatnią ofiarę? – Kontynuował z rękoma założonymi za plecami. Dziecko zaprzeczyło nieśmiałym „Nie”. – Cóż… Dla Ciebie przewidziałem coś specjalnego. Zaimponowałaś mi swoją wytrwałością, odwagą i zwierzęcym sprytem. Zwierzęcym…
- Czego Pan ode mnie chce? – Zapytała w końcu, przezwyciężając paraliżujący strach.
- Nie lubiłaś tego miejsca, prawda? Kojarzy Ci się ze śmiercią, upokorzeniem i strachem, prawda? Może czas się odegrać? Czas zrewanżować się za doznane krzywdy? Nie mam racji?
- W zasadzie…
- Cieszy mnie to – Chłopak zapalił zapałkę i zaczął wpatrywać się w jej płomień, doszukując się ewidentnie czegoś głębszego. – Czas więc spalić wszystkie grzechy, które zostały popełnione w tym miejscu. Czas, byś swoim poświęceniem zamieniła to miejsce w ruinę. Potrzymaj zapałkę, jeśli łaska… – Dziewczynka zauważyła, że w ręku mordercy znikąd pojawił się kanister z benzyną. Chłopak zaczął wylewać łatwopalny płyn na drewnianą podłogę. Po krótkiej chwili cały korytarz był już śliski od benzyny.
- A więc… Jesteś gotowa na poświęcenie, by zniszczyć to miejsce? Zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek do niego należało i należy? Obrócić to miejsce w perzynę? – Zadawał kolejne pytania, bawiąc się płonącą zapałką. Rzucił okiem na dziewczynkę, która całą sobą wyrażała teraz determinację. Maska bezbronnego pacholęcia została odrzucona i teraz czerwonooki mógł zaobserwować zło, gorycz i czystą nienawiść, którą to dziecko skumulowało w sobie przez pięć lat życia. Jej ilość przytłoczyła go. Czysta, pierwotna moc, która gotowa była eksplodować w każdej chwili, wszystko złożone z negatywnej emocji, najpotężniejszego źródła mocy w uniwersum. Potężniejszego niż życie i śmierć.
- Świetnie. Widzę, że twoja dusza i serce płoną szlachetną intencją – Stwierdził, zapalając kolejną zapałkę. Położył ją na szafce, nieoblanej benzyną. Niewielki płomyczek zaczął pożerać spróchniałe drewno, jego siła nie wystarczała mu jednak, by wyrządzić meblowi większą krzywdę. – Czas, by do nich dołączyć, nieprawdaż? – Płonąca zapałka upadła na oblaną benzyną podłogę. Gigantyczny, dziki, złowieszczy ogień pomknął wszędzie, gdzie tylko zdołał, kładąc ognistą kołdrę zarówno na dziewczynce, jak i na chłopaku.
Nieludzki wrzask młodego pacholęcia nie byłby tak przerażający, gdyby nie fakt, że dziewczynka nawet nie ruszała się z miejsca. Wymachiwała rękoma i krzyczała w agonii. Chłopak również płonął, ale zdawał się tym nie przejmować. Pod powłoką płomienia zdawał się nawet uśmiechać.
- Oczyszczenie rozpoczęło się – Stwierdził, powolnym krokiem idąc ku drzwiom. Płomienie, które go otaczały zaczęły gasnąć, za to ogień otaczający zmniejszającą się sylwetkę dziecka jakby przybrał i zgęstniał.
Oszukane pacholę ryknęło po raz kolejny, po czym – chcąc zabrać mordercę ze sobą do grobu – pobiegło za nim, ignorując ból. Było blisko, chłopak nie śpieszył się do wyjścia. Dwadzieścia metrów, dziesięć, pięć. Już czuło jego zapach, krew, która nie zdążyła zakrzepnąć na jego białym garniturze, jego prezencję, duszę, wszystko.
Ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Runęła przed wejściem, wyjąc nieludzko i płonąc tuż pod jego stopami. Zaczęła się czołgać, daremnie: Zamknął jej drzwi przed nosem, śmiejąc się przy tym.
Ostatni agonalny wrzask… A potem opadła na deski, zredukowana do kupki dymiących się kości. Jeszcze żyjących kości. Zdawało jej się, że słyszy jego śpiew, melodyjny i spokojny, przesycony za to kpiną:

Circle you, circle you
Please don’t try to run from me
Circle you, circle you
What games will we play, can I guess?
Before the moon sets again
You can play with me until then!
Circle you, circle you
Who surrounds you everywhere?

Wielki kłąb dymu unoszący się z palącego się sierocińca na skraju skarpy był doskonale widoczny.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : 06 Czerwca 2010, 19:39:38 »
Widzę, że Nega Casper jest dziś w wyjątkowej formie...

Mówiłem Ci już kiedyś, że masz świetne pomysł? Pewnie tak, powtórzę to i tym razem.

LUDU TEGO PODFORUM! Jako moderator - dyktator "Waszej Twórczości" pragnąłbym, aby ten topic posłużył właśnie do takich opisów postaci przez Was wymyślonych.

Ferdziu, nie masz nic przeciwko, prawda? :>
Pozdrawiam
Tak, zdaję sobie sprawę, że "Was" będzie prawdopodobnie jednoznaczne z "Hellscream i Fergard"...


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : 06 Czerwca 2010, 19:45:37 »
Course not. Ale faktycznie aktywność odnośnie tego typu OC ograniczy się chyba tylko do nas dwóch(Zastanawia się, gdzie Klus).

I ja pozdrawiam.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : 05 Lipca 2010, 01:46:50 »
Kolejny fik o personie z mojej stajni. Zgadujcie, kto.

Człowiek – demolka

Ciężkozbrojni swadiańscy rycerze ruszyli do dewastującej szarży.
Armius był żołnierzem pierwszego szeregu. Zadaniem jego – oraz wielu innych rhodockich włóczników – było powstrzymać tą nadchodzącą falę, by formacje strzelców mogły zamienić swadiańskie rycerstwo w miazgę. Ciężkie kusze rodem z Jelkali mogły uczynić podobne spustoszenie i dać Rhodokom pewne zwycięstwo…
Zakładając, że włócznicy zatrzymają kawalerię.
Tuż obok Armiusa stał doświadczony wiarus Starvitz. Miał on za sobą już niejedną wojnę i teraz zagrzewał żółtodziobów do utrzymania pozycji.
- Stać twardo, ludziska! – Krzyknął stary żołnierz. – Jeżeli ich załatwimy, każdemu stawiam kolejkę najlepszego wina! – Kilku żołnierzy przyjęło to entuzjastycznymi okrzykami, ale Armius wiedział, że to dość słabe uzasadnienie dla wielu mężczyzn, którym przyszło stać na pierwszej linii ognia. W całej Calradii znano potęgę swadiańskich rycerzy. Ich szarża była legendarna, zdolna do rozbicia ducha walki każdego, nawet najliczniejszego przeciwnika i obrócenia go w perzynę. Z drugiej strony nawet najcięższy i najlepszy konny ma kłopot z pokonaniem pikiniera, a tym szczyciło się Królestwo Rhodoków – Elitarnymi formacjami defensywnymi.
Żaden Rhodok nie przypuszczał jednak, co się wydarzy podczas tej bitwy…

Dwie sylwetki wpatrywały się w pole bitwy, na którym żadne ze stronnictw nie mogło uzyskać przewagi niezbędnej do wygrania batalii. Jedna z nich miała na sobie barwy Swadii, druga – szare kolory. Obaj mężczyźni obserwowali, jak konnica swadiańska rozbija się o piki Rhodoków, a następnie wycofuje. Do szarży gotowała się już kolejna grupa Swadian, Ci jednak mieli do takowej wystartować tylko na rozkaz Hrabiego, obecnie obserwującego wojska z regulaminowej odległości.
- Postawmy sprawę jasno, Panie Szlachcic – Powiedział „szary” mężczyzna. – Chcesz, bym rozniósł szeregi Rhodoków?
- Nie inaczej. Powiedziano mi, że „nada się on idealnie do tej roboty”.
- Ważniaki z Gildii mają dużo racji. Ale wróćmy do tematu. Mam nadzieję, że zdajesz Pan sobie sprawę, ile to będzie kosztować?
- Naturalnie.
- I wiesz też, że to misja czysto samobójcza?
- Naturalnie.
- Poinformowano Cię też, że oprócz złota akceptuję środki odurzające?
- Owszem. Mogę zapytać o plan, jakim zamierza Pan złamać wolę Rhodoków? – Arystokrata całym sobą musiał się zmusić do tytułowania najemnika per „Pan”. Ten obrzydliwy, niewychowany plebejusz już dawno kwiczałby pod pręgierzem, gdyby nie fakt, że mógł on zmienić losy wojny swadiańsko – rhodockiej. Wyposażony w dziwaczne alchemiczne przyrządy, których wysoko urodzony Hrabia nie widział na oczy w swoim wcale długim życiu, potrafił zmieść grupę adwersarzy za jednym zamachem. Ale jego maniery… Jego obrzydliwe, zredukowane do zera maniery uderzały arystokratę niczym najgorszy smród. Nie można było też zapominać o twarzy tego najemnika. „Dobry Boże. Toż to jakieś diabelstwo albo li martwiak przeklęty”, pomyślał, gdy pierwszy raz zobaczył tego wojownika do wynajęcia. No, ale to historia na inny okres czasu.
- Generalnie, muszę się zbliżyć na odległość rzutu kamieniem do szeregów wroga. Po tej operacji resztą zajmę się ja.

Armius poczuł, że jego serce rośnie w przypływie odwagi. Wygrywali! Udało im się odeprzeć szarżę swadiańskiej konnicy przy minimalnych stratach. W szeregach pikinierów panował bojowy nastrój: Ktoś tam przypominał Starvitzowi o umówionym winie. Nagle ktoś krzyknął:
- Szarżują po raz kolejny! – Włócznicy zwarli szeregi. „Czas to zakończyć. Przejdziemy do historii!”, pomyślał młodzian, upojony wizją przyszłej glorii i chwały.
Swadianie zaszarżowali wprost na piki przeciwnika. Mięśnie dzielnych piechurów napięły się do granic wytrzymałości, pot zalewał ich twarze, a krew napływała do policzków. Także oczekujący za nimi kusznicy nie byli zbyt spokojni: Ich dowódca nerwowo podkręcał wąsa, czekając na sposobność do strzału. Ciężkie, ponad dwustukilogramowe sylwetki ludzi i koni gnały na złamanie karku ku swym oponentom…
I nagle zatrzymały się, jakieś kilkadziesiąt metrów od celu.
Rhodokowie wpadli w konsternację.
- Co oni wyprawiają? – Zdziwił się ten sam gość, który przed chwilą domagał się wina od Starvitza. Z szeregu ciężkozbrojnych wychynął jeden konny w kapturze, zakrywającym jego twarz. Zapewne był to jakiś dowódca szturmu. Co ciekawe, nie miał na sobie żadnego pancerza, pomijając może skórzaną kamizelkę, takież spodnie oraz buty. Za pasem spoczywało coś, co przypominało archaicznie wykonany miecz oraz fantazyjnie wykuty nóż. Na plecach dziwnego jeźdźca spoczywał niezidentyfikowany kawał złomu. Włócznicy zaczęli szeptać między sobą. Sam Armius wpatrywał się w tajemniczego przedstawiciela Swadii z urzeczeniem i niepokojem jednocześnie.
W całej Calradii można było usłyszeć o dziwakach i pustelnikach posądzanych o zdolności magiczne. Być może pikinierzy mieli teraz przed sobą jakiegoś alchemika, guślarza czy innego czarnoksiężnika. Serca walecznych do tej pory wojowników podeszły teraz do gardła. Żadnemu z nich nie uśmiechała się perspektywa konfrontacji z magiem.
Ów mag zawołał:
- Przybywam w pokoju!
- Za kogo nas masz, swadiański kundlu?! – Odwarknął Starvitz, który z niejednego pieca chleb jadł i nie dał się zastraszyć „magikowi”.
- Nie ze Swadii ja przybył, lecz z dalekiej krainy, Furgonią zwaną. Tam to li ludy dziwne jako ja żywają, acze czasem który z nas do Calradii udać się musi, by o ludach waszych wiedzę zdobywać – Odpowiedział „alchemik” ciężkim do zrozumienia bełkotem. Kilku żołnierzy popadło w konsternację, ale Starvitz nie zamierzał odpuścić:
- A skąd mamy wiedzieć, że nie chcesz zmylić naszej uwagi?
- Mam ja dla was, dziwne ludy z Rhodoków Królestwa dar niewielki – Dziwnie mówiący konny wyciągnął zza pazuchy jakąś puszkę. – Li to Święty Ogień, co siłę dać wam postanowi do walki z ludami od Swadii Królestwa – Większość żołnierzy z „Rhodoków Królestwa” krzyknęła entuzjastycznie(Wśród nich Armius), ale stary wiarus był nieugięty:
- Nie trzeba nam żadnych cudów, by zwyciężyć Swadian w boju! – Warknął, celując włócznią w konnego. Ten tylko pokręcił głową i – a przynajmniej tak wydawało się Armiusowi – zaśmiał się.
- Cudu to wy zaraz będziecie potrzebować, gwarantuję – Oznajmił, ciskając puszką w środek szeregu włóczników i zawracając konia. Po kontakcie z ziemią tajemniczy pojemnik eksplodował, rozrzucając ludzi i ich fragmenty na wszystkie strony. Wśród Rhodoków zapanowała panika.
- Utrzymać szereg! – Darł się Starvitz, zatrzymując siłą jednego z pikinierów. Swadiańskie rycerstwo ruszyło do ostatniej szarży.
Zaczęła się rzeź.

Armius leżał wśród poległych w boju towarzyszy. Kątem oka dostrzegł tego „alchemika”, zabijającego jednego z kuszników cięciem swego miecza przez pierś. Ta natychmiast zajęła się ogniem, zaś zabity zdołał wydać z siebie jeszcze ostatni, agonalny wrzask, nim dziki żywioł objął go całego. Obok niego leżał Starvitz, przebity swadiańską kopią. Stary wiarus nawet w obliczu śmierci nie stracił wiary w zwycięstwo.
- Hej, tutaj rusza się jeszcze jeden – Krzyknął jakiś swadiański żołnierz. Armius wiedział, że to o nim mowa. Pomyślał o dzieciach, których nigdy się nie dochowa. O żonie, której obiecał, że wróci. O rodzicach, którzy pokładali w nim nadzieję jako obrońcy ich narodu.
Do dogorywającego żołnierza podszedł ów dziwaczny mężczyzna, który sprowadził na nich duchy porażki.
- Powiedz, chłopcze… Boisz się śmierci?
- Nigdy… Zapłacisz za swoje zbrodnie…
- Cieszy mnie fakt, że nawet na łożu śmierci trzyma się Ciebie dobry humor – Ów człowiek dotknął jego czoła koniuszkiem swego miecza. Armius zapłonął żywym ogniem i wrzasnął opętańczo, umierając w tej jakże okrutnej męczarni.
- Jeśli chcecie, możecie go dobić – Mruknął do towarzyszących mu dwóch żołnierzy.
- Nie, panie najemnik. Takich fajerwerków tom prości chłopi ze Swadii często nie widzą – Odparł wyższy z nich, z chorą fascynacją wpatrując się w Armiusa rzucającego na nich różnorakie klątwy i wierzgającego z bólu.
- Wasza wola – Najemnik ten wzruszył ramionami, po czym oddalił się, zostawiając palącego się wojownika i dwóch gapiów na polu bitwy.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : 11 Listopada 2010, 23:19:42 »
A bu.

Krew dla Krwawego Boga!


Czwórka ludzi – mężczyzna i kobieta w wieku średnim, ich dorosła córka oraz malutki syn – chowała się pod podłogą. Ich oddechy były przyśpieszone. Chaos nawiedził malutką wioskę w której mieszkali – domy płonęły, a ludzie umierali. Nic dziwnego, że rodzina Goerethów skryła się pod klepiskiem własnej chałupy...Nagle drzwi otworzyły się z rumorem i do głównego pomieszczenia wpadł człowiek. Noel Goereth poznał go przez deski w podłodze. Człowiek wrzeszczał niezrozumiale, do czasu gdy jakaś siła obaliła go na ziemię. Szybko rozległ się szczęk metalu, obrzydliwy głos ciętego mięsa i wielki, ząbkowany miecz z czarnej stali omal nie przebił Noela. Mógł jedynie przez kilka chwil oglądać skrwawione ostrze, po czym napastnik wyszarpał miecz ze zwłok „gościa”.
- Panie, to chyba wszyscy. Pozostała ta rodzina – rozległ się wysoki głos. Noel zakrył usta powoli panikującej żonie, córka jakimś cudem się trzymała.
- Jak widzisz, nikogo tu nie ma. Ruszamy dalej, wojownicy chaosu! – powiedział wesoło, po czym ryknął krwiożerczo drugi głos. Zastukały podkute buty, najeźdźcy wycofywali się z domu...

I wtedy chłopiec zapłakał, domagając się posiłku.

Nikt go nie usłyszał...poza wielkim, odzianym w krwistoczerwoną, płytową zbroję wojowniku. Jego twarz zakrywał hełm z ogromnymi rogami, jego plecy spowijał czerwony płaszcz. W ręku dzierżył okrwawione ostrze i czarną tarczę, przez plecy miał przewieszone dwa topory o ząbkowanych krawędziach. Tylko ten wojownik został i powoli okręcił się na pięcie. Mający już odetchnąć z ulgą Noel zachłysnął się powietrzem. Opancerzona postać rzucała cień przez deski.
- Ludzie – rzucił tylko wojownik, machnął ręką, a krwistoczerwona kulka wyrwała dziurę w klepisku. Zanim kobiety zaczęły wrzeszczeć, zgrabnie wskoczył do dziury w ziemi.
- Panie... – zaczął skomleć Noel, ale wojownik jedynie obalił go ciosem tarczy na ziemię, po czym uniósł miecz pionowo do góry.
- Poczuj sprawiedliwość chaosu! – wrzasnął, przebijając serce nieszczęśnika swą przeklętą klingą. Kobiety wtedy wydarły się. Wojownik odrzucił tarczę, zdjął topory z pleców i ciął. Jednym zdjął głowę matce, drugim uciął rękę jej córce. Pośród wrzasku dziewczyny, zaczął dosłownie rwać ją na kawałki ciosami masywnej broni. Po chwili ostał się jedynie chłopiec, nieświadomy rzezi, która za chwilę miała być skończona. Wojownik ściągnął hełm, ujawniając pokrytą bliznami twarz z ośmioramienną gwiazdą wokół prawego oka i krzywymi kłami wystającymi z ust. Podniósł malca za głowę.
- Zaraz dołączysz do reszty – szepnął mu do ucha, po czym zmiażdżył malutką czaszkę pancerną rękawicą i upuścił zewłok. Przetarł ręką twarz, okrywając ją krwią.
- Hmpf...W sumie nic dziwnego, że nazywają mnie Krwawym... – powiedział sam do siebie, ścinając głowy swym ofiarom, aby później złożyć je w ofierze swemu bóstwu.



« Ostatnia zmiana: 13 Listopada 2010, 12:41:03 wysłane przez Hellscream » IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : 13 Listopada 2010, 12:40:30 »
Odkopu ciąg dalszy.

Wszystko rozchodzi się o pieniądze...


„Pod Smoczą Głową” była wyjątkowo ohydną speluną. Nawet najgorsi żebracy nie chcieli tu pić. Przy jednej z nielicznych, oplutych i zniszczonych ław siedziała czwórka ludzi, jeden po jednej stronie, reszta po drugiej. Widać było, że gustownie ubrany człowiek, po którego lewicy i prawicy zasiadało dwóch krótko ostrzyżonych krasnoludów się denerwuje, gdyż co chwilę łypał na boki i przygładzał wypadające włosy. Odziany w czarny strój podróżny rozmówca z twarzą zakrytą kapturem i czarną chustą był wyjątkowo spokojny. Jego żółte oczy rozświetlały cień kaptura, ukazując fragment niezdrowo wyglądającej, brązowej skóry. U rąk miał tylko trzy palce i kciuk, wszystkie zakończone szponami, którymi to stukał w blat.
- A więc taki mam problem, panie... – zaczął człowiek.
- Bez nazwisk. Moja reputacja i tak mnie wyprzedza, a moje podobizny wiszą na plakatach – spokojnie odparł wysokich, charczącym głosem.
- Rozumiem...Jaka byłaby pańska stawka? – po chwili spytał jego rozmówca.
- Biorę zazwyczaj pięć tysięcy od głowy. Ale że generał Verithal jest osobą bardzo ważną i chce pan dzięki jego śmierci przejąć władzę nad całym tym okręgiem...Sądzę, że wezmę siedem i pół. Cena nie podlega dyskusji – przemyślał i powiedział płatny zabójca. Krasnoludy chrząknęły, a ich przełożony uchylił kołnierz, jakby chciał się ostudzić.
- Nieźle pan siebie ceni...No ale cóż, stać mnie na taki wydatek, a gra jest warta świeczki – powiedział z pewnym smutkiem, wyjmując książeczkę czekową. – Może być czek?
- Tak, jak najbardziej. Na okaziciela oczywiście.
- Oczywiście... – odparł z wyuczonym uśmiechem biznesmena. – Tak z ciekawości, dużo was zostało, Złamanych?
- Za mało... – westchnął najemnik.
- Yhm...Proszę, to dla pana – odrzekł człowiek, kładąc na stole czek. Zabójca wziął go.

- A teraz powiem panu, jakie trzy kardynalne błędy pan popełnił.
- Tttto znaczy? – sapnął zaniepokojony biznesmen. Krasnoludy odruchowo sięgnęły za pazuchy.
- Po pierwsze, w takich małych zapyziałych barach łatwiej podsłuchać rozmowę niż w największej knajpie miasta. Po drugie, nie wziął pan pod uwagę faktu, że ktoś mógł czyhać na pańską głowę – wyliczył.
- Czy ty mi grozisz? – groźnie spytał człowiek, zapominając o maskowaniu przerażenia.
- A po trzecie, te kurduple nie odstrzeliły mi łba w momencie, gdy zabrałem ręce ze stołu – powiedział, po czym ruchem szybszym niż mrugnięcie oka wyrzucił dłonie spod blatu, miotając dwa szurikeny prosto w gardła krasnoludów. Ochroniarze zacharczeli i zsunęli się pod stół, który zabójca odrzucił jednym kopniakiem. Biznesmen podniósł się z krzykiem, jednak najemnik uderzył go w szyję jednym szponem. Jego ofiara zastygła bez ruchu.
- Co...mi zrobiłeś? – wykrztusił. Jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona.
- Uderzyłem cię z konkretny punkt szyi. Sparaliżowałem tym Ciebie, a cała twoja krew zaczęła płynąć do twojej głowy. Niedługo się przepełni i zacznie uciekać każdą dziurą...Twoim nosem, uszami, ustami, nawet oczami – wyjaśnił, dotykając każdej części ciała po kolei. – A wtedy umrzesz w męczarniach. Oto Jinada – dokończył i odwrócił się plecami, idąc w kierunku drzwi. Biznesmen zaczął charczeć, a wtedy krew zaczęła wylewać się, zgodnie z zapowiedzą zabójcy. Upadł na ziemię w kałużę czerwonego płynu.

- Doskonale, panie... – zaczęła brodata postać przy wyjściu.
- Bez nazwisk, panie generale – wesoło powtórzył najemnik. Brodacz wręczył mu sakiewkę, prawdopodobnie ze szlachetnymi kamieniami.
- Wiedziałem, że ten śmieć chce mnie zabić... – warknął Verithal. – Jako miejscowa władza muszę oczywiście cię ścigać, tak więc masz trzy dni zanim przypomnę sobie o twojej obecności – dodał, podając rękę zabójcy. Ten uścisnął ją, jednak kiedy brodacz chciał odejść, trzymał dalej.
- Zapomniał pan, że jestem słownym człowiekiem i wziąłem zlecenie płatne z góry – powiedział uprzejmie. Oczy generała rozszerzyły się w trwodze...a potem spojrzały w głąb czaszki, gdyż rozmówca wbił mu w serce sztylet i przekręcił broń o trzysta sześćdziesiąt stopni. Trup upadł na ziemię.
- Ludzie...Ileż pieniędzy można na was zarobić...Prawda, Stan? – zapytał orka, barmana. Ten jakby nigdy nic polerował kufle.
- Hę? A waćpan skąd się tu wziął? – zapytał zielonoskóry ze zdziwioną miną. Złamany wybuchnął charczącym śmiechem i opuścił budynek.


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : 23 Listopada 2010, 16:56:29 »
Nie pogrywaj ze smokiem...

Ashur, co w tłumaczeniu z Wilczej Mowy znaczy „Boskie Bagno”, to naprawdę piękna kraina. Oczywiście, jest tak piękna jak piękne może być bagno. Jednak nie ma tu przemożnego smrodu – pełne zielonkawej wody sadzawki kryją w sobie korzenie namorzynowych drzew, a pniach których roją się owady. Setki innych zwierząt przemykają pomiędzy tak różnorodnymi roślinami, że nawet zielarze z ludu jaszczuroludzi nie znają wszystkich. Tak, Ashur to piękna...i bardzo niebezpieczna kraina. Żyją tam fanatyczne bagienne gnolle, tajemniczy jaszczuroludzie i potężne istoty zwane smokowcami. Wszystkie łączy wiara w jednego boga, Jaszczurzego Króla Herazou. Wielu naukowców badało tą krainę, jej florę, faunę i jej ludy...Ale tylko nieliczni wrócili z badań żywi.

Aleris Sinclaire był rzadkim przypadkiem. Po pierwsze, płynęła w nim krew wysokiego rodu i ich czerwonych krewniaków. Po drugie, zajmował się biologią i etnografią. Ashur było więc dla niego rajem – z trudem przychodziło policzenie gatunków roślin i zwierząt tej krainy. On ludach co prawda wiedziano wiele...za wyjątkiem jednego. Elf miał przyjemność kilkakrotnie rozmawiać z jaszczuroludzmi. Opowiadali oni niestworzone wręcz historie o potężnych boskich pomazańcach, których niegdyś byli zwykłymi jaszczurkami, jednak w wyniku błogosławieństwa Smoczych Ojców – tak łuskowaci określali swój panteon – zmienili się nie do poznania. Istoty te, które elfy nazywały „dragonborn”, a ludzie „smokowcami” miały być wielkimi, dorównującymi ogrom rozmiarami istotami o ogromnej sile, inteligencji i mocy. Przypisywano im nieśmiertelność, smokopodobne moce i słynną smoczą krew. Nauka jednak nie dysponowała przedstawicieli tej rasy, których można by zbadać i opisać. Jedyne doniesienia wyciągać dało się z pól bitewnych, gdzie czasami pośród szeregów jaszczuroludzi szalały wielkie, smokopodobne i humanoidalne bestie, niszcząc siłę żywą przeciwnika z zatrważającą łatwością. Znano też Żelaznołuskiego – ogromnego, ciemnobrązowego stwora o ogromnych rozmiarach, twardych jak stal łuskach, niezwykle inteligentnym spojrzeniu i porażającej wręcz inteligencji, przewyższającą znacznie ludzką. Mówiono jednak, że był on najdoskonalszym ze smokowców a przy okazji ważnym generałem, tak więc nikt by go nie badał. Z jego krwi jednak, naukowcy niezbyt poważanej republiki Zuanu wykształcili smocze pomioty, istoty o smoczej krwi, wielokrotnie silniejsze od swoich normalnych odpowiedników. Plan Alerisa polegał na znalezieniu małego smokowca i przeprowadzeniu na nim badań oraz poddaniu go obserwacji. To miała być jego praca życia...

Elf machnął maczetą, przecinając gęste zarośla. Spodziewał się widoku, ale mimo to został zadziwiony. Mierząca niemal dwa i pół metra istota o zielonych łuskach, żółtych oczach i wielkich kłach grzała się w słońcu, rozłożona na kamieniu. Miała długą, gadzią szczękę, masywne kończyny zakończone szponami, gruby ogon. Aleris zrobił kilka zdjęć.
- Niesamowite...Absolutnie niesamowite... – wymruczał do siebie, postępując krok do przodu. Niefortunnie, złamał pod butem gałązkę. „Opalający” się smokowiec podniósł gwałtownie łeb i wciągnął powietrze nosem, otwierając przy tym lekko pysk. Elf zamarł w bezruchu – te istoty nie miały renomy pokojowych. Po kilku chwilach stwór położył się znowu. Zmienił lekko pozycję, przez co Sinclaire zauważył mignięcie złotego ogona. Zaciekawiony, obszedł podmokłą polankę i zauważył z drugiej strony obiekt westchnień. Mały, mierzący może metr smokowiec o żółtych łuskach bawił się z jakimś sporych rozmiarów wężem. Jego pysk bardziej przypominał ludzką głowę, gdyż nie osiągnął jeszcze pełni długości. Ze skroni przebijały się małe różki. Elf pozwolił sobie na stłumiony chichot i zaczął wyjmować sieć elektromagnetyczną, którą planował skrępować istotę. Wyciągnął też kawałek mięsa na przynętę. Wbił weń spory hak, przywiązał do niego cienką, lecz trwałą linkę i wyrzucił w stronę stwora. Smokowiec wydał z siebie zaciekawiony pomruk i rzucił się na mięso. Szast – prast...I już skrępowała go sieć. Aleris zatarł ręce w zachwycie...i dopiero wtedy zauważył skrywający go cień. Odwrócił się, bardzo powoli i bardzo przestraszony. Stał za nim wprost przepiękny okaz smokowca – jego ciemnobrązowe, niemal krwiste łuski błyszczały niczym wypolerowana zbroja. Z boków jego czaszki wyrastało sześć czarnych rogów – trzy po każdej stronie. Jego oczy błyszczały złowrogo, dwa przeklęte szmaragdy wielkości ludzkich pięści. Pięści uzbrojone w szpony zdolne zedrzeć jednym zamachem twarz z głowy elfa był zaciśnięte, a ogon gruby niczym pień brzozy unosił się w powietrzu. Najgorsze były jednak zęby – ogromne, białe kły i siekacze, zdolne oderwać kilogram mięsa przy jednym ugryzieniu...Aleris oniemiał, widząc tak przepiękną istotę. Zrobił mu zdjęcie, a później...cóż, dla elfa nie było później. Przy jego szczątkach – rozerwanym, obgryzionym przez ostre zęby bagiennych zwierząt szkielecie – znaleziono aparat, dyktafon i notes na notatki. Tylko z nich wiemy cokolwiek o tych stworzeniach, na badanie których Aleris Sinclaire poświęcił swoje życie...Dosłownie.


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #7 : 23 Listopada 2010, 18:45:17 »
Ha! I dobrze tak temu spiczastouszemu. Nie wolno porywa czyiś dzieci, zwłszcza gdy rodzic jest łuskaty i jada takich porywaczy na przekąskę.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #8 : 22 Maja 2011, 16:50:50 »
Po dłuższej przerwie i nieobecnosci ożywiam co nieco ten temat. Enjoy.

Rutyna

Niewielki kształt skryty wśród ciemności myślał z zamkniętymi oczyma, kontemplując ostatnie wydarzenia.
Bardzo lubił to miejsce. Utopione w aksamitnej czerni pustki, pozwalało mu na chwilowe oderwanie się od spraw doczesnych. Pozwalało mu na krótką chwilę relaksu, tak potrzebną w jego dość stresującej pracy. Tak przynajmniej uważali jego podwładni, sami wykonujący dość sporo roboty.
Czasami zastanawiał się, jakim kodem, jakim szablonem posługiwał się, wybierając kolejne sługi. Dziwił się samemu sobie. Himler posługiwał się potężną, niekończącą się armią. Oddziały Forcasa były mniejsze, ale nasączone od stóp do głów najbardziej wymyślnymi dekoktami Księcia Alchemii. Jarema zbierał każdego żołnierza osobno, jednego po drugim, gromadząc coraz większą pulę wojaków.
On tymczasem preferował użycie dokładnie sześciu sług.
Pierwszy był ten zapatrzony w siebie dandys. Wziął go wtedy ze sobą raczej spontanicznie, nie będąc jeszcze Generałem. Obdarzył go nadludzkim refleksem i tzw. trzecim okiem, pozwalając mu na samoistne rozbijanie wrażych oddziałów. Jeden sługa to jednak za mało.
Następna była lwica, wypalona nienawiścią i wściekłością. Użył wtedy tego na swoją korzyść i przepełnił ją mocą Tych Bez Serc, efektywnie zamieniając ją w prawdopodobnie najpotężniejszego ze swych sług.
Potem była sama Lilith, Pierwsza Żona Adama. Z nią było trochę kłopotu, bowiem nie chciała zaakceptować swej roli służki. Tak jak w dwóch pierwszych przypadkach, musiał się on posłużyć swoją zaawansowaną wiedzą w dziedzinie pętania umysłów. Był mistrzem w tej dziedzinie, niepokonanym przez nikogo w Czyśćcu, nawet samego Alastora, notabene jego przełożonego i samozwańczego władcy tego miejsca.
Pierwszych trzech sługów pozyskał metodą raczej bezpośrednią, potem jednak postanowił nieco zluzować swoje działania. Prastara mądrość powiadała, że marchewka jest dużo lepsza od kija. Następną dwójkę sług odnalazł w samym Piekle, w siódmym kręgu. Zazwyczaj wybierał ich na Ziemi bądź ewentualnie w Czyśćcu, ale postanowił poczynić wyjątek od reguły. Bliźniaki, młodociani mordercy, uszkodzeni na umyśle już przed śmiercią. Roznosiła się od nich osobliwa aura śmierci i smutku, wymieszana jednak ze swego rodzaju miłością. On wiedział, że ludzie szaleni z miłości są najniebezpieczniejszymi z możliwych, dlatego z miejsca zaproponował im posadę. Zgodzili się, uśmiechając się niewinnie. Podobno nawet lokalni rezydenci byli przerażeni, wyczuwając ich prezencję.
Ostatnim jego sługą był jeden z upadłych Czyśćcowych Wojowników, strawiony przez zgryzotę i apatię. Zgodził się bez wahania, chcąc odegrać się na swoich winowajcach, powiązanych rzecz jasna z Niebiosami. Tym sposobem nowemu, obiecującemu Generałowi udało się zyskać bardzo mocne plecy.
Pamiętał początki swojej współpracy z resztą. Himler zazwyczaj wypowiadał się o nim w zdaniach negatywnych. Miał swoje powody, uważając go za świętokradcę, obrazoburcę i rywala. Prawdopodobnie bał się o swoją posadkę prawej ręki Alastora, ale jego rywal uświadomił go, że nie zamierza próbować odbić jego miejsca, przynajmniej teraz. O nie, jemu wystarczały obecne profity, które zyskiwał ze swojej pozycji. Jarema także za nim nie przepadał, oskarżając go za brak jakiejkolwiek moralności i honoru. Będąc niczym więcej niż marionetką na sznurkach Himlera, nowy Generał nie oczekiwał od niego niczego więcej. Jedynie Forcas go tolerował, aczkolwiek jego rola była raczej niewielka, gdyż Książę Alchemii najczęściej preferował zaszywanie się w odludnych miejscach i doskonalenie swojego kunsztu.
A pomyśleć, że jego „kariera” rozpoczęła się od niefortunnego wypadku z Arką Przymierza... Popatrzył na swoje ręce, zakryte aksamitnymi czarnymi rękawiczkami z jedwabiu.
Lubił czerń. Kojarzył ją z ciszą i przyjemną pustką. Czasami chciał, by świat został nią pokryty na wieki wieków. Żeby wszystko, co emanowało jasnością, zniknęło, pogrążone w otchłani.
- Panie...? - Głos jego sługi wyrwał go z odrętwienia. Otworzył oczy, białe niczym śnieg. Białka błysnęły złowrogo, odcinając się w całkowitej ciemności. - Generał Gunsche prosił, byś stawił się na zebraniu generalicji. Przedyskutowana ma być sprawa Nocnego Strzelca numer czterdzieści osiem.
Nocny Strzelec, nazbyt aktywna personifikacja kłopotów, będąca na usługach samego Mrocznego Żniwiarza jako pies gończy i posłaniec. Ów demon wręcz uwielbiał psuć spokojny, zorganizowany porządek, który Alastor usiłował wprowadzać. Generalnie, spotkania generalicji miały za zadanie spróbować znaleźć jakiś sposób na Nocnego Strzelca. Wybudować blokadę, założyć pole siłowe, cokolwiek... Znając życie, po raz enty to na barki jego i Forcasa spadnie wymyślenie czegoś odpowiedniego... A potem okaże się, że Nocny i tak dał radę się przebić.
Rutyna potrafiła być zabójcza nie mniej niż anielskie zastępy.
Podniósł się z miejsca, jego czarne szaty zaszeleściły cicho, niosąc złe nowiny.
Uosobienie pustki i ciemności, Północ, zwany także Zwiastunem i Piątym Jeźdźcem Apokalipsy majestatycznym krokiem opuścił swój gabinet skryty w czerni.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #9 : 12 Lutego 2013, 18:50:51 »
Tsavo- historia dokończona
Życie….-czym ono jest? Zbiorem procesów biochemicznych, napędzany przez złożone układy molekuł, by te mogły się spokojnie namnażać- czy może duszą, połączoną z ciałem w celu doznania wszelkich doświadczeń, by wywnioskować ostateczną prawdę, zwaną „objawieniem”? Ja przeżyłem wiele wojen, bitew, a kilkukrotnie tak zwaną śmierć kliniczną.
Moim zdaniem życie było przypadkiem, ciągle ewoluująca formą, która jak wirus wykorzystywała inne, większe cząsteczki do rozwijania się. Te wszystkie ideologie, wiary i wartości były jedynie iluzjami, ucieczką od bolesnej prawdy. Czemu więc kurczowo trzymałem się czegoś tak żałosnego? Bowiem wiedziałem, że to jest moją istotą- nie ciało stworzone z genów rodziców i ich przodków, nie umysł rozwijający się poprzez doświadczenia, nie tak zwana dusza, która odpowiadała za emocje, ale ta iskierka- ten słaby i kruchy byt, który po utracie choćby dwóch z nich zgasłaby… na zawsze.
Śmierć boli, zwłaszcza taka gdy polega na całkowitym spaleniu ciała aż do kości z broni najętego przez siebie zabójcy. Jak to dobrze, że był idiotą…
……..
Nowy Jork po wybuchu.
 Z miasta nic nie zostało, tylko ruiny. Nieznana dotąd moc starła się z siłami Midnighta i jego towarzysza. Brama piekieł została otwarta, choć portal był słaby i byle wyładowanie mogło spowodować spustoszenie w samym piekle jak i najbliższej okolicy byłego Nowego Jorku. Demony krążyły wobec zgliszczy i trupów niezliczonych ofiar. Nie wiedziały co czynić- ich przywódcy bowiem zginęli w starciu, a Lucyfer jeszcze nie przybył. Jego miejsce zajął jeden z posępnych- demonów przypominających kuse diabły o bladych licach i wielkich rogach oraz skrzydłach na kształt nietoperza. Ubrany był w czarne, podarte szaty, pod którymi widniała zbroja jakby z cieni zrobiona. Łapy były zakończone dużymi, ostrymi szponami, zaś nogi kopytami jak u byka. Poganiał wychodzące z portalu demony. Chciał jak najszybciej zabezpieczyć teren nim przybędą anioły, albo tamta siła, która zmiotła jego panów z powierzchni ziemi. Gdy tylko tempo przechodzenia się zwiększył posępny spojrzał za siebie i obserwował samotną wieżę daleko od epicentrum wybuchu. Zdziwiło go, że przez tyle czasu nadal stała. Odwrócił się i zebrał kilka najbliższych demonów. Rozkazał im przeszukanie budowli i zlikwidowanie jej mieszkańców gdyby byli.

Wieża była częścią szpitala w centralnej części Nowego Jorku. Należała do jej dyrektora, starożytnego demona o imieniu Tsavo Fullbuster, który miał zginąć przez zabójców tuż przed wybuchem. Jego szkielet nadal leżał na podłodze, zwrócony w stronę szafy, gdzie było urządzenie, którego zadaniem była ochrona jak i przebudzenie klonów. Mebel nagle się rozpadł na kilka płyt. W jej miejscu była machina która zaczęła jakby „rosnąć” z podłogi i przybierając kształt jakby trumny. Gdy całe urządzenie wyszło ze schronu zaczęło się otwierać. Pomieszczenie natychmiast się zadymiło, gdy opar opadł z wnętrza wyłoniła się postać demona identycznie podobnego do Tsavo, z tylko jedną różnica- miał na sobie hełm, niemal pokrywający jego głowę oraz włosów ciągnących się aż do ogona. Postać zdjęła kask połączony z urządzeniem i westchnęła:
-Ajj… jak ja dawno nie przeżyłem podobnej śmierci. Następnym razem będę musiał ograniczyć odczucie bólu. Chciałbym teraz zobaczyć jego minę. Nie ma co bałem się, że wysadzi budynek w powietrze, ale na szczęście nie zrobił tego.
Tsavo rozciągnął się i spojrzał wokół siebie. Pierwsze co zrobił to włączył komputer. Jak się okazało jego własne zasilanie przetrwało i nadal funkcjonował. Rozkazał:
-Przejście na rejestr głosowy. Włączenie systemu AI, hasło: Wenlok867Y3.
-Przyjęte. Witam Panie, czym mogę służyć?
-Wszystko rejestrowałeś? Co z próbką?- Tsavo pytając się, sięgnął po jedną z próbówek, które były wystawione na oddziaływania zewnętrzne. Głos z komputera mu odpowiedział:
-Próbka zawiera idealną sekwencję. Molekuły połączyły się w przewidywany sposób, substytutem ludzkich histonów było promieniowanie podobne do gamma powstałe w wyniku starcia Midnight’a z nieznaną siłą. Kod się podzielił, można użyć jej do klonowania. Mam zacząć procedurę?
Tsavo podniósł próbkę, z celem jego długoletnich badań. Spojrzał na nią z uwielbieniem i pomyślał:
~W końcu się udało… bawię się w Boga powiedział, nie jestem ponad to. On jeśli istnieje stworzył istoty wadliwe, słabe i nie adaptywne. Ograniczone swą słabością i tępotą tylko się dzielą na wyimaginowane frakcje lub ideologie. On i Lucyfer zmarnowali swoje szanse… ja nie.~
Demon schował próbówkę do kieszeni kiltu, który był pod zbroją i odpowiedział:
-Nie. To nie są odpowiednie warunki. Promieniowanie ze zniszczonej elektrowni mogłoby negatywnie wpłynąć na rozwój płodu w sztucznej macicy. Przy okazji, jak duże są zniszczenia i czy program TS działa?
-Całe miasto nie jest w stanie funkcjonalnym, zero ocalałych, szpital poza tą wieżą zniszczony do fundamentów, program nadal działa
-To dobrze, zatem na początek..
-Resztki systemu obronnego zidentyfikowały osobniki o pokroju demonów. Liczba: dwunastu, prędkość wysoka, lokalizacja: sześćset metrów od wieży. Dystans przejdą w przeciągu minuty.
-Tyle wystarczy, zbadaj stan portalu i ładuj program TS. Wszelkie dane prześlij do mobilnego dysku w moim zegarku. Ja zajmę się za ten czas intruzami.
-Tak, Panie
…………………..
Grupa demonów bez problemów lawirowała między ruinami budynków, lecąc w stronę wieży. Nie spodziewały się nikogo żywego, zdziwiło ich to co ujrzały. Przed nimi stanął wysoki demon pokroju smoka. Zielone łuski kontrastowały się z kruczoczarnymi włosami i szarymi oczyma. Zbroja składała się z dziwnego torsu, hełmu bez przyłbicy, nagolenników i naramienników, które przy łokciach miały przyłączone połówki tarcz. Skrzydła i ogon ochraniały płyty jakby ze złota. Miecz demona wisiał u pasa, w którym były jeszcze przytwierdzone próbówki różnych kolorów. Postać stała przed nimi z założonymi rękoma, patrząc na nich z pogardą i irytacją. Najeźdźcy nie wiedzieli co zrobić, odważniejszy z nich postawił krok i warknął:
-Kim jesteś?!
Osobnik spojrzał na niego i prychnął:
-To ja tu zadaję pytanie robactwo. Kto wami rządzi i czemu wchodzicie na mój teren?
Demony od razu zacisnęły palce na swych broniach nie spodziewali się takiej reakcji. Na niebie tymczasem zaczęły się zbierać burzowe chmury. Ten co zapytał ponowił pytanie:
-Nic nie powiemy, póki ty nam nie odpowiesz! Powiedz kim jesteś, a jak nie to po prostu zabijemy!
Postać warknęła:
-Robactwo śmie jeszcze pyskować? Nie dorastacie mi nawet do pięt. Oddalcie się czym prędzej niż was zmiażdżę.
Demon nie wytrzymał, ryknął:
-Jak śmiesz! Zabić go! Zabić!- rycząc to wzniósł swą broń do góry i skoczył. Osobnik machnął tylko ręką. Nim demon zrozumiał trafił go piorun i spalony padł martwy na ziemię. Reszta odsunęła się przerażona na ten widok. Jeden z nich jęknął:
-Teraz poznaję! To Tsavo Fullbuster! Starożytny demon z domu Panów Wojny. Jesteśmy zgubieni!!
Tsavo ironicznie odrzekł:
-Brawo za pamięć, nie spodziewałem się po robakach z piekieł takiej dobrej pamięci. Powiedzie w końcu kto wami kieruje, czy mam was zabić jednego po drugim, aż któryś wyjęczy to co chce wiedzieć?
Najeźdźcy podnieśli swe bronie i z rykiem ruszyły na demona. Tsavo przekręcił jedyni e oczyma i rękoma wykreślił znak. Na każdego z przeciwników padały wiązki piorunów, rażąc ich raz za razem. Po paru minutach wszyscy padli na ziemię niemal zamienieni w proch. Tsavo rzekł jakby do siebie:
-Żałosne, jak zwykle żadnego z nich pożytku.
Nagle przystanął, jakby coś wyczuł. W ułamku sekundy wyjął miecz i obrócił się. W ostatniej chwili zablokował cios potężnego topora, który należał do Posępnego. Tsavo z krzywym uśmiechem powiedział:
-Sill’Thrak! Ile to już lat minęło, co? Paskudny co i przewidywalny zarazem. Nie znudziły co się te twoje dawno zużyte sztuczki?
Posępny odskoczył i zapytał:
-Co ty tutaj robisz? Ten teren należy do Lucyfera i nikt nie ma prawa poza demonami tutaj przebywać.
Fullbuster odrzekł mu:
-To było… moje miasto. Tu prowadziłem swoje badania, a przez waszą beznadziejną interwencję niemal nie straciłem ich wyników. To wy wkroczyliście na moje terytorium i to wy zapłacicie…sowitą cenę.
Sill’Thrak rzucił się z toporem na Tsavo, ten jednak w porę zrobił unik i zadał cios mieczem. Demon sparował uderzenie, a następnie odrzucił przeciwnika. Tsavo odskoczył na bezpieczna odległość, gdy nagle zauważył kulę cienia lecąca z boku. Szybko ją sparował, odsłaniając prawy bok, na to czekał posępny. Podniósł topór i z rykiem natarł na Tsavo. Fullbuster wykonał piruet i miecz zablokował uderzenie topora, lecz siła była tak ogromna, że starożytny demon padł na kolana. Sill’Thrak syknął:
-Osłabłeś przez ten czas, co?
Tsavo uśmiechnął się tylko i odpowiedział:
-Zawsze bądź czujny i nigdy nie rozluźniaj gardy.
Nim posępny zrozumiał te słowa, wiązka piorunów przeszła z miecza przez topór do niego. Porażony Sill’Thrak opuścił broń i niemal się wyprostował. Tsavo wykorzystał ta okazje i z całej siły kopnął w splot słoneczny. Posępny odleciał na kilka metrów. Starożytny demon schował miecz i otrzepał się z kurzu, wtedy odezwał się z zegarka głos:
-Portal jest niestabilny ze względu na fluktuacje w podłożu. Ostatnia emisja energii wywołała spustoszenie w granitowym fundamencie kratonu, przez co znacznie zmniejszyła się odległość wierzchniej skorupy z astenosferą. Dalsza emisja może wywołać silny i gwałtowny wulkanizm. Wykonać program TS?
-Tak.
Posępny słysząc to zawołał:
-Co?! Co masz na myśli?!
Wtedy w odpowiedzi wszędzie wokół dawnej powierzchni Nowego Jorku pojawiły się czarne, metaliczne słupki z gromnikami. Chmury na niebie zgęstniały, a odgłosy gromów zdawały się częstsze. Pan Wojny wyjaśnił:
-Jeśli myślałeś, że przez cały ten czas naprawdę walczyłem to się głęboko mylisz. Potrzebowałem czasu na aktywowanie tarczy.
Mówiąc to wyjął miecz, z którego ostrza wiły się wiązki piorunów i wbił go w ziemię. Od miejsca wbicia zaczęły się ciągnąć dwie linie, łączące ze sobą wieżyczki w okrąg. Od ziemi wyrosła błękitna bariera w kształcie półkuli. Sill’Thrak zaskoczony i wściekły próbował się przebić, lecz nawet przy teleportacji jedynie odbijał się na trzy metry od ściany więzienia. Tsavo patrząc na jego wysiłki powiedział:
-To na nic robaku. Tą barierą specjalnie przygotowałem dla takich jak ty. Jesteście równie żałośni co te ptaszyska z góry. Widzisz.. ta wasza inwazja tylko zepsułaby moje plany. Muszę się zatem was pozbyć. Przy okazji… przekaż Lucyferowi moją wiadomość. Czas demonów i aniołów to już przeszłość. Mam nadzieję że to przeżyjesz. Jak nie, no cóż… mam nadzieję, że wasz przywódca ma coś w rodzaju mózgu i zrozumie to co się tu stanie.
Posępny nadal bił pięściami oszalale w ścianę bariery, wrzeszcząc na Tsavo, nagle poczuł podmuch powietrza. Nim się zorientował silny prąd porwał go ciągnąc w stronę portalu. Wszystko co ważyło mniej niż tonę leciało  do jego wnętrza. Demony, które dopiero co przekroczyły go, jeszcze szybciej wracały do swego piekielnego wymiaru. Posępny był już przy portalu gdy zauważył dziwną kulę z wystającymi słupkami wypełnionymi błękitną cieczą. Szybko zrozumiał że to bomba. W jednej sekundzie ładunek wybuchł niszcząc tym samym portal. Bariera wytrzymała emisję, która poszła w głąb ziemi. Astenosfera przebiła się na powierzchnię wywołując reakcję łańcuchową. W przeciągu godziny na miejscu portalu rósł bardzo aktywny wulkan. Śladu po barierze jak i wieżyczkach nie było.
………………………………………………………………………………………………

Zewsząd rozciągała się bezkresna pustynia. Szara, pokryta kurzem i martwa strefa. Tym właśnie były Wielkie, niegdyś żyzne równiny. Zniszczone przez lata wojny piekła z niebem, pustkowia stały się niegościnne dla niemal każdej formy życia. Ziemia była kamienista i pokryta drobnym żwirem. Wiatr niósł ze sobą suche ziarna pyłów. Ciszę przerywały miarowe kroki zakapturzonego wędrowca. Płaszcz był zapięty, przy szyi. Szary i pokryty kurzem idealnie wtapiał się z otoczeniem. Podróżnik przystanął, obejrzał się dookoła, a następnie w górę. Na pysku wędrowca zagościł szyderczy uśmiech. Niemal błyskawicznie z nieba przyleciały trzy w pełni uzbrojone w miecze i tarcze anioły. Okrążyły go lądując niemal jednocześnie. Odziane były w proste, choć złociste zbroje, przypominające kolczugi. Jeden z nich nosił hełm z czerwonym pióropuszem. Ten właśnie wyjął miecz w stronę podróżnika i powiedział:
-W imieniu nieba i Najwyższego ty Tsavo Fullbusterze zostajesz oskarżony o masowy mord na mieszkańcach Nowego Jorku i prowadzenie zakazanych badań, oraz za wszelkie dokonane zbrodnie wojenne.
Wędrowiec zdjął kaptur z głowy i odpowiedział:
-Eh… co za ignorancja. Czy wasze niebo jest aż tak zacofane? Jesteście ślepi tam na górze? Dla waszej wiadomości, oszczędziłem wam kolejnej wojny z piekielnym robactwem. Jako dowód jest resztkowe promieniowanie nieznanej mocy zmieszanej silnie z demoniczną esencją. Wiedzielibyście to wszystko gdybyście zechcieli chociaż sprawdzić kto odpowiada za śmierć tamtej anielicy- pierwszej ofiary rytuału, który miał stworzyć portal. Wracając do zbrodni wojennych- one według praw ludzi, który zaakceptowaliście uległy przedawnieniu. Co do badań… czemu zakazanych? Wasz wyimaginowany pan boi się konkurencji?
Jeden z aniołów syknął:
-Zamilcz draniu! Za taką obrazę powinieneś…
-Zginąć? Proszę bardzo, jeśli ten wasz bóg jest wszechwiedzący i wszechmogący to nie mnie ukarze! Proszę bardzo! Od dawna realizowałem swój cel, testowałem na ludziach, aniołach i demonach. Jestem tak bliski swego celu. Wy jesteście równie żałośni co demony. Sami sobie ograniczyliście swój potencjał ewolucyjny, na dodatek uniemożliwiliście to również ludziom. Dla was nie ma już ratunku, by ewolucja mogła trwać, by życie mogło się rozwijać muszę po was posprzątać i żadne przerośnięte ptaszyska z chmur mi w tym nie przeszkodzą.
Dowódca aniołów spojrzał na Tsavo, a potem na swych podwładnych. Rozkazał im:
-Sam na siebie wydał wyrok. Zabić go.
Niebiańscy żołnierze niemal jednocześnie z rykiem rzucili się na Tsavo. Ten błyskawicznie zniknął, w momencie kiedy ostrza mieczy przebiły jego płaszcz. Nagle poczuli jak coś ich złapało za twarze, w tej samej chwili zostali porażeni wiązkami elektrycznymi o dużej sile. Ich dowódca przerażony spojrzał na spalone do kości twarze swych podwładnych. Demon ironicznie rzekł:
-Zawsze mnie zastanawiało, skoro jesteście istotami duchowymi to czemu na Ziemi przybieracie cielesną postać. Nie jesteście nawet w stanie zmienić jej w chwili śmierci, żałosne. Ten wasz pan wcale nie jest taki wszechmocny jak to się mówi.
-Odszczekaj to!
Tsavo wyjął miecz i powiedział:
-Widzę, że nawet macie słabą pamięć, albo archiwum. Jestem z rodu Panów Wojny, Synów Burzy. Wasze elektryczne mieczyki nie są w stanie mi nic zrobić. Odpuść sobie, nic nie zdziałasz, chyba że chcesz dołączyć do nich, jako…. dziewiąty zabity.
Anioł ruszył wściekle na demona, ten jednak uniknął ataku wzlatując w powietrze, przeciwnik ruszył za nim. Niebo pociemniało, spośród czarnych chmur leciały pioruny wprost na suchą ziemię. Po chwili do nich dołączył już od bardzo dawna nie widziany deszcz. Walka przeniosła się tuż pod chmury. Zderzeniom ostrzy często towarzyszyły gromy z nieba. Co chwila nurkowali i nacierali na siebie, co rusz któryś z nich wykonywał zręczny piruet, albo parował cios. Tylko ci o bystrym wzroku mogli dostrzec szczegóły tej walki. Szybkość ich przekraczała prędkość dźwięku. Tsavo jednak powoli przegrywał, długi czas już wędrował bez pożywienia i wody, zaś anioł nigdy się męczył. Postanowił użyć podstępu. Wzniósł się jeszcze wyżej, a przeciwnik ruszył za nim z całą swa prędkością. Demon w ostatniej chwili się odwrócił i zablokował uderzenie swym ostrzem. Impet był tak silny, że przesunęli się kilka metrów do góry. Gdy tylko się zatrzymali Tsavo uderzył w głowę anioła, na chwilę go ogłuszając. Wykorzystał ją, by wyciągnąć zieloną fiolkę z pasa. Zębami wyciągnął korek i wlał zawartość do pyska, po czym ją wypluł na skrzydła przeciwnika. W tym czasie aniołowi wróciły zmysły i odepchnął demona od siebie. Nie zauważył jak pióra na jego skrzydłach zaczęły się rozpuszczać od padających na nil kropel wody. Walka trwała nadal, lecz szala przechylała się ku demonowi. Anioł spowalniał i coraz trudniej mu się latało. Tsavo odezwał się do swego przeciwnika gdy ten odparował swój cios:
-Jesteś głupszy niż myślałem. Wiesz czemu coraz ciężej ci idzie? Słyszałeś kiedyś o diabelskiej esencji? To substancja, która pod wpływem wody staje się żrącym kwasem. W dodatku ze śliną starożytnego demona strawi nawet anielskie pióra. To już twój koniec!
Nim anioł zdążył się zasłonić z ostrza Tsavo wystrzeliła potężna wioska piorunów, która sparaliżowała przeciwnika. Ten ogłuszony leciał bezwiednie w dół. Demon wytworzył jeszcze kulę z piorunów i rzucił ją w stronę spadającego anioła. Uderzenie doszczętnie zniszczyło prawe skrzydło i przyśpieszyła tempo spadania. Z głuchym hukiem anioł upadł twarzą do ziemi. Siła impastu była tak duża, że wytworzyła krater wielkości ciężarówki. Mimo to anioł przetrwał, otworzył on oczy i stęknął z bólu. Ostatkiem sił odwrócił głowę. Jednym okiem ujrzał jak z ogromną prędkością leci ku niemu demon z ostrzem wycelowanym w jeden punkt. Nie minęła minuta gdy Tsavo wbił swój miecz w serce anioła i wysłał w nie ogromną wiązkę piorunów. Niebo przeszył długi i szaleńczy krzyk anioła. W końcu zamilkł, a gromy zdawały się cichnąć. Demon wstał i wyciągnął broń ze spalonego truchła. Powiedział jakby do siebie:
-Trzeba było uciekać, póki dawałem szansę. Żaden żałosny ptak lub robak z otchłani nie jest w stanie mnie pokonać.
-A co powiesz na nas?
Wokół demona pojawiło się pięć istot. Jeden z nich przypominał krzyżówkę lwa z atletą. Drugi był kobietą w łuskowej zbroi i z mechanicznymi skrzydłami. Zamiast oczu miała dysk z laserowym czujnikiem. Trzeci był odziany w dziwną metalową zbroję z anteną przy hełmie i jet-pack’iem na plecach. Czwarty Wyglądał jak człowiek, lecz miał dłuższe uszy i nosił coś w rodzaju pistoletu, tylko że z kuszą na lufie i piłą jako jego przedłużenie. Piąty był po prostu przerośniętym chrząszczem, wokół którego latały roje owadów podobnych do muszek lub komarów. Tsavo zdziwił się, ich widokiem. Po raz pierwszy widział coś takiego. Nie pasowali ani do aniołów, ani do demonów. Na ludzki wynalazek też nie wyglądali. Zapytał:
-Kim jesteście i komu służycie?
Na pytanie odpowiedział krzyżówka człowieka z lwem:
-Nie ma czasu na to. Nasz pan zainteresował się Tobą i kazał nam Cię przetestować.
-Przetestować?
-Tak, czy jesteś wart jego uwagi.
Demon odrzekł:
-Wybaczcie, ale nie mam czasu na jakieś testy. Odejdźcie stąd, bo inaczej pogadamy.
Mutant odparł mu:
-My też nie mamy czasu, dlatego po prostu Cię rozerwiemy. Brać go!
Cała grupa ruszyła na niego. Ten z bronią wypuścił strzałę, zaś kobieta rzuciła kulą ognia. Żołnierz z jetpacki’em wzniósł się do góry i zaczął strzelać. Chrząszcz wysłał rój owadów, tylko mięśniak nie ruszył z miejsca. Ryknął:
-Stać! Nie ma go tu!
Gdy kurz opadł, okazało się iż nikogo tam nie było. Mutant zaczął węszyć, po chwili ryknął:
-Fett, za Tobą!
Nim się zorientował ciało strzelca przeszył miecz i został porażony dużą ilością piorunów. Tsavo syknął:
-Pożyczę twoje radio.
Demon wyciągnął miecz i odciął nim głowę od reszty ciała Fetta. Gdy łeb wypadł z hełmu demon nastawił radio i wysłał sygnał. Zdążył jeszcze zrobić unik przed kulą ognia, po czym wpadł w łapy mutanta. Ten warknął:
-Może zabiłeś jednego z nas, ale wciąż mamy przewagę.
-Czyżby?
Zaskoczony sarkastycznym pytaniem już miał zadać cios gdy  nagle długouchy mu przerwał:
-Mam na sonarze 17 nowych obiektów. Poruszają się z ogromną prędkością, mają tą samą aurę co…
Nagle elf padł rażony setką piorunów. Chrząszcz przerażony wypuścił cały rój swych owadów, lecz po chwili wszystkie padły, on sam również. Mutant patrzył jak jego pobratymcy giną w błyskawicznym tempie- jeden po drugim. Ryknął:
-Co jest grane?!
W odpowiedzi został otoczony przez 17 osobników wyglądających tak samo jak Tsavo. Demon wyjaśnił:
-Już tydzień temu wysłałem sygnał do swych klonów. Musiałem je zniszczyć, a nie chciało mi się szukać każdego po kolei. Jedynie czego potrzebowałem to nadajnika, by podać dokładną sygnalizację. Dzięki za oszczędzenie czasu. W nagrodę- zginiesz wyjątkowo szybką śmiercią.
Klony wysłały jednocześnie wiązki piorunów w stronę Tsavo, ten je zaabsorbował i uderzył skumulowaną wiązką w mutanta. Ten nie zdążył nawet się zasłonić. Padł na miejscu, całkiem zwęglony. Demon skwitował:
-To chyba było na tyle.
Wtem jeden z klonów jęknął i padł rozczłonkowany w pół. Tsavo zaskoczony ryknął:
-Co jest?!
W odpowiedzi rozpętała się istna wichura, w której jego klony padały rozczłonkowane lub z przeszytymi trzewiami. Prawie wszystkie miały niemal od razu ślady jak po dżumie, reszta miała albo obficie krwawiące rany albo spalone wnętrzności. Nagle usłyszał szyderczy głos:
-Same klony słabe, ale z naszymi płotkami sobie poradził. Co robimy?
-Nie wiem, może jeszcze jedna próba, tak na wszelki wypadek. Co ty na to egzekutorze.
Drugiemu, młodzieńczemu głosowi odpowiedziało jedynie mruknięcie.
Gdy wichura ustała Tsavo zauważył kto, albo raczej co ją wywołało. Osobnik wyglądał jak był stworzony z ciemnej energii lub esencji. Odziany był jedynie w bandaże od butów z długim nosem po pas. Dodatkowo miał duży, szary szal wokół szyi i ramion. Łokcie i nadgarstki były owinięte równie szarymi bandażami co nogi. Jego twarz nie miała wielu szczegółów, jedynie bezczelny uśmiech, długi podbródek, oczy jarzące się czerwienią. Głowę wieńczyły długie włosy w kształcie sierpa. Jednak to co zainteresowało demona była jego broń- podwójne kosy połączone ze sobą bardzo długim łańcuchem. To one wytworzyły ten wiatr, a z ich ostrzy sączył się jadowicie zielone strużki gazu. Obok niego stał młodzieniec o złotych włosach i oczach. Miał bladą cerę, ubrany w czarne jeansowe spodnie z czerwonymi paskami, taką samą kurtkę i czerwoną koszulkę. Na nogach miał glany z czerwoną, grubą i twardą podeszwą. Na plecach wisiał ogromny miecz z rękojeścią w kształcie krzyża. Przy nich był jeszcze wąsaty, umięśniony człowiek. Nosił on wikińską zbroję, a dzierżył on obusieczny topór. Na głowie miał tylko trzy pasma krótkich włosów. Ten chyba był egzekutorem, bowiem miał wielką szramę na krtani. Tsavo wyczuł, że  w ogóle nie pasują do niczego z tego świata, tak jak tamta piątka, lecz w przeciwieństwie do nich wyczuł coś w rodzaju energii. Byli wielokrotnie silniejsi od tamtych mutantów. Zapytał się:
-Kim wy jesteście i czego wasz pan chce ode mnie.
Blondyn spojrzał z ironią na demona i skierował się do posiadacza kos:
-Kazeshini ty mu wyjaśnij.
Cieniowaty wyjaśnił:
-Nasz pan jest zainteresowany twoją osobą. Jednak by się z nim zobaczyć, musimy poddać Cię ostatniej próbie. Koniec gadania, bierzmy się do dzieła- kończąc podniósł jedną ze swych kos i rzucił w stronę demona. Podwójne ostrze zaczęło wirować, Tsavo ledwo sparował cios i odbił. Niemal od razu wyczuł, ruch powietrza z tyłu i odwrócił się. Zobaczył drugie podwójne ostrze wirujące w jego stronę. Kiedy tylko i je odbił, musiał się obronić przed pędzącym ku niemu mieczem. Odbił je i odskoczył, wprost na egzekutora, który zamachnął się toporem. Demon w porę się odwrócił i odleciał. Z każdej strony musiał się zasłaniać od ich ataków, nie miał czasu na kontratak. Zaczął opadać z sił. Czuł że zbliża się jego koniec. Nagle walkę przerwał aksamitny i średni głos:
-Wystarczy już. Przeszedł próbę.
Ataki natychmiast ustały zaś Tsavo nie wiedząc co się dzieje stęknął:
-Co?
Wtedy poczuł delikatne uchwyt dłoni na ramionach, jednak demon poczuł jakby nagle trafił do ośrodka o ciśnieniu ponad 3000 kPa. Głos mu odpowiedział:
-Witaj Tsavo Fullbusterze. Cieszę się, że przeszedłeś próby. Przyda mi się ktoś taki jak ty.
Mimo iż dłonie odsunęły się od ramion demon nadal czuł się jak w głębinach, ledwo mógł oddychać. Zdołał tylko lekko podnieść głowę. To co zobaczył, całkowicie go zaskoczyło.
 Ujrzał wysoką postać, o twarzy, której uroda była większa od aniołów, a tym bardziej od demonów. Jego głowę wieńczyła para zagiętych, śrubowatych rogów. Włosy koloru ciemnego błękitu były zapięte w koński ogon. Skóra była koloru brązu z różnymi odcieniami szarości. Z pleców Wyrastały trzy pary skrzydeł spiętych błoną, których palce składały się wyłącznie z kości i szponów. Z tyłu wił się długi ogon zakończony jakby hakiem. Osobnik był odziany w długie czarne szaty, z zieloną kamizelką, zapinaną na złote sznurki. U pasa był przypięty niczym miecz prosty kostur z głownią w kształcie rękojeści. Powiedział:
-Jestem Mefistofeles. Od bardzo dawna szukałeś istoty doskonałej, zdolnej do ewolucji w dowolnym kierunku. Oto jestem- kiedyś byłem jednym z najpotężniejszych aniołów Wszechmocnego, niestety nie docenił mojego potencjału. Znalazłem kogoś, kto go w pełni widział i przeszedłem na stronę Lucyfera, nie tego w tym wymiarze, ale potężniejszego wielokrotnie od tego… śmiecia. Twoja wiedza i znajomość genetyki może wielce mi się przydać. Dzięki mnie spełnisz swe marzenia o doskonałości, mogę ci zagwarantować nieskończone możliwości, spełnienie wszelkich ambicji. W zamian za te rzeczy żądam jednej rzeczy- bezwzględnego posłuszeństwa, moja wola jest twoją wolą, twoja wiedza moją wiedzą, moje cele twoimi celami, moje życie twoim życiem- co ty na to? Zechcesz zostać moim sługą?
Tsavo przygnieciony naciskiem nie był w stanie nic powiedzieć.  Wiedział, że to nie była propozycja. To był rozkaz. Mefistofeles uśmiechnął się ironicznie i odrzekł:
-Milczysz? Zatem uznaję to za zgodę.
Upadły anioł wyciągnął kostur, który przekształcił się w długi, wąski miecz. Skierował ostrze ku demonowi. Przebił zbroję dokładnie w miejscu gdzie była próbówka- wynik wieloletnich badań Tsavo. Mefisto widząc jego przerażenie wyjaśnił:
-To ci nie będzie potrzebne.
Bezceremonialnie przebił ostrzem próbówkę i jej zawartością wypalił znak na piersi demona. Tsavo ryknął z bólu. Po chwili ból minął, zastąpiło go uczucie odnowy, jakby narodził się na nowo. Czuł się silniejszy, potężniejszy niż kiedykolwiek. Gdy się podniósł, zobaczył jak jego pan kosturem wykonuje okrężne ruchy, po czym w miejscu wykreślonego okręgu przestrzeń zaczęła się zaginać i tworzyć coś na kształt wiru. Mefistofeles rozkazał:
-Mam co chciałem, ten świat nie jest w stanie już nic zaoferować. Idziemy dalej, nie lubię przebywać zbyt długo w jednym miejscu.
Trzech z nich jako pierwszych przeszła przez portal. Mefistofeles czekał na Tsavo. Ten obejrzał się jeszcze  ostatni raz na swój świat, po czym przeszedł przez portal. Anioł wszedł za nimi. Przestrzeń wróciła do normy, zaś od tej pory nikt nie słyszał o Tsavo Fullbusterze, ani o starożytnych demonach.



IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Strony: [1]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.047 sekund z 19 zapytaniami.
                              Do góry