(Hadrian)
Punkty uznania(?): 7
Offline
Płeć:
Wiadomości: 1 062
Uzależniony od niebieskiego
|
|
« : 22 Czerwca 2013, 22:01:32 » |
|
Cześć 1 - Aran
Było zimne i deszczowe popołudnie. Aran leżał na posłaniu z siana. W jego myślach pojawiały się rozszalałe fale, chwiejący się statek i krzyki załogi. Zaczął dygotać i nerwowo się wiercić. Wizje pojawiały się coraz szybciej, była ciemność, łamiący się maszt, fale pochłaniające statek, aż wreszcie trzask desek, krótki lot do oceanu i oślepiający blask pioruna, a po nim grom – najgłośniejszy jaki słyszał w swoim krótkim życiu mag. - Nie! – wrzasnął nagle, po czym zrzucił z siebie dwa, owcze futra i zerwał się z łóżka. Zakręciło mu się w głowie i przez chwilę widział niewyraźnie. Przetarł oczy dłonią i zobaczył, że znajduje się w drewnianej chacie. Nie zauważył nikogo w niej, wstał powoli, by lepiej się rozejrzeć. Oprócz jego łóżka było tutaj jeszcze jedno duże posłanie usytuowane po lewej stronie. Obok niego znajdowało się krzesło, a w północno-zachodnim rogu domu stół i kolejne trzy krzesła. Po tym zauważył, że ma na sobie tylko część swojego starego ubrania. Miał na sobie wełnianą koszulę i swoje stare portki. Buty znalazł pod łóżkiem, były one w opłakanym stanie, ale to lepsze niż chodzenie na boso, zwłaszcza w nieznanym terenie. Brakowało mu jeszcze opończy, nagolenników, naramienników i skórzanej zbroi. Zastanawiał się gdzie jest i skąd się tu wziął. Ostatnim co pamiętał to zimny dotyk wody, gdy statek jej nabierał, a jego wyrzuciło za burtę. Zastanawiał się, co z jego mieczem i resztą uzbrojenia. Zaczął przeszukiwać dom w celu znalezienia swoich rzeczy. W kufrze przy dużym łożu nie było nic ciekawego: kilka prostych narzędzi, trochę czerstwego chleba i brudnych ubrań, a wśród nich opończa należąca do czarodzieja, cała postrzępiona i nadawała się tyko jako materiał do łatania. Na stoliku leżał mały garnek wypełniony zupą z marchwi, selera, pietruszki i cebuli. Widać ktoś rozpoczął go jeść, ale z jakiegoś powodu przerwał posiłek. Danie było chłodne, ale Aranowi zupełnie to nie przeszkadzało, tym bardziej że nie jadł już jakiś czas i żołądek dudnił mu z głodu. Nagle ktoś otworzył otwarł drzwi i przystanął na widok obudzonego nieznajomego. W tle było widać błotniste podwórze i lejący deszcz. Był to przeciętnej postury mężczyzna o czarnej, krótkiej czuprynie i brązowych oczach. Jego brodę porastała rzadka i czarna szczecina. Nosił na sobie biały sukman, a na nim skórzaną kamizelkę, a także spodnie i buty z ciemnobrązowej skóry. Z deszczy przyszedł cały przemoczony, powoli spływały i spadały z niego krople deszczu na posadzkę. Jednak co najbardziej zwróciło uwagę Arana to topór z brązu trzymany przez wojownika. Jedynie czym mógłby się bronić to drewniany garnek, który leżał obok niego. Już miał go rzucić, ale niespodziewanie obcy do niego przemówił. - Lepiej tego nie rób, nie chcesz chyba żebym skrócił cię o głowę? – rzekła tajemnicza osoba. Mag cofnął się o krok i czekał na ruch zbrojnego. - Tak lepiej. Ledwo przeżyłeś katastrofę, leżałeś tutaj z parę dni blady jak nieboszczyk z wysoką gorączką, myśleliśmy że za niedługo będzie trzeba cię spalić. -Spalic! Skąd wie… nie istotne, a ten topór jest na przywitanie? – spytał retorycznie Aran -Przechodziłem obok chaty i usłyszałem jakiś hałas. Myślałem, że to kolejna z tych cholernych bestii się wkradła do wioski i pożera ciebie! -Dość dziwne, że była tak uprzejma zamknąć za sobą drzwi i na tyle mądra by je otworzyć nie niszcząc ich – zadrwił Aran. -Odezwał się znawca. Nawet nie wiesz z czym przyjdzie ci się spotkać na tutejszej wyspie – odgryzł się nieznajomy, po czym dodał - Jak się zwiesz? -Aran, a kim ty jesteś? -Zwiem się Abbet, jestem… to znaczy byłem strażnikiem wędrownych handlarzy. Jako, że handel na Utap już nie istnieje próbuję jakoś przeżyć pomagając miejscowym. -A gdzie jesteśmy? -W Złotopolu niedaleko Krabiego Cyplu i starej strażnicy. Resztę dowiesz się potem, na razie chodź ze mną. Musisz porozmawiać z resztą tutejszych oraz oddziałem który u nas przebywa. Może z nimi się zabierzesz – powiedział i następnie pociągnął za klamkę. -Chwila! Chcę odzyskać swoje rzeczy. -Wszystko w swoim czasie zapaleńcu, teraz ich nie potrzebujesz – otworzył drzwi i dodał - Dalej chodźmy już – odpowiedział i wyszedł na zewnątrz. Tuż za nim niechętnie szedł Aran. Deszcz osłabł i zmienił się w mżawkę. Złotopole było najmniejszą wioską na wyspie Utap. Założono ją stosunkowo niedawno przy karczowaniu puszczy przez miejscowych drwali. Obok wioski znajduje się stara strażnica oddalona kilka metrów od niej. Obecnie jest ona opustoszała, a tamtejszy garnizon przemieszczono do nowej strażnicy w głębi lasu. Sama osada składa się z kilkunastu domów, karczmy oraz kaplicy otaczających owalny plac. Otoczona jest palisadą z dwoma bramami jedną skierowaną na zachód w stronę lasu, drugą skierowaną na wschód w stronę gór. Za murem, obok bramy stały jeszcze dwa domy, dalej rozciągały się już pola pszenicy, a na zachód stara puszcza. Na dworze nie było nikogo. Piaszczysty plac zamienił się w bajoro. Aran od razu nabrał błota w buty co go zażenowało. Razem z Abbetem kierowali się powoli w stronę największego budynku w wiosce i jedynym, który był choć częściowo z cegieł i kamienia. -Co jest w tym budynku? – spytał Aran nie przestając człapać w błocie. -To dom zarządcy tej wioski, dostał te ziemię w nagrodę za jakieś tam zasługi dla króla, ale nic więcej szczególnego nie pamiętam – odpowiedział Abbet idąc obok Arana. -A znasz tego zarządcę? -Nie osobiście, słyszałem o nim tylko tyle, że pochodził z Tnapozontu i był rycerzem, strażnikiem królewskim – chciał już skończyć, gdy nagle coś sobie przypomniał – Już wiem! Uratował małego króla Rintela przed zabójcą, jak się później okazało nasłanego przez własnego stryja. W nagrodę chciał, by zwolniono go ze służby. Pozwolono mu spocząć blisko lasu i założyć osadę przy starej strażnicy. Przy okazji miał pilnować lasu, by zaprzestano go ścinać. Jak już się pewnie domyślasz, tutejsi strażnicy nie tylko zajmowali się ochroną szlaku wiodącego przez las, na którym często dochodziło do rabunków i porwań, ale także wyłapywali nielegalne ścinanie drzew z tej strony lasu. -A co ze stryjem zrobiono? -Król okazał się nadzwyczaj łaskawy, posłał go do kolonii karnej w Srebrnogórzu. Może ciężka praca przy wydobyciu wybije mu z głowy wszelkie spiski. -Zły owoc będzie się już tylko psuł. -Być może, ale jest tam dobrze pilnowany, a z buntami więźniów już sobie radziliśmy – powiedział i gdy doszli do siedziby przystanął przed gankiem dodając – Poczekaj tutaj, ja pójdę cię zapowiedzieć – odrzekł i wszedł do środka. Aran w tym czasie ściągnął buty i wyrzucił z nich błoto. Po tym przyjrzał się ścianie, na której zauważył znajome znaki Słońca i Księżyca nad drzwiami, a także jak widział po innych chatach charakterystyczne białe kimationy, złożone z liści klonu. Zdziwił się symbolami Wiary w Najwyższego, gdyż z tego co słyszał większość mieszkańców wyspy Utap wciąż trwała przy wierze przodków głoszoną przez miejscowych druidów. Pamiętał jednak też o założonej tutaj trzy lata temu parafii w Tanpozoncie i sporach między druidami, a tutejszym władcą o pozwolenie na takie praktyki. Po kilku minutach drzwi otworzył Abbet i gestem ręki nakazał mu wejść do środka, co też mag uczynił.
EDYT: Dodałem trochę!
|