Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 [2] 3 4    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Wujek Hells idzie na wojnę - dostępny Rozdział Szósty (Czytany 15085 razy)
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #15 : 11 Listopada 2010, 12:10:30 »
Opowiadanie pojawiło się już po moim odejściu, więc było dla mnie miłą niespodzianką :) Czytało się bardzo przyjemnie, historia wciąga, a bohater jest oczywiście zaje**sty. Mogę powiedzieć tylko - z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę Hellscreamowi powodzenia w walkach w Lidze, chociaż i bez tego pewnie by wszystkich rozpie... ekhm, wszystkich pokonał.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #16 : 12 Listopada 2010, 15:03:46 »
Nie miałem okazji skomentować, tak więc robię to teraz.

Cóż, póki co dowiedzieliśmy się o całym tym biznesie i powiem, podoba mi się idea publiki złaknionej przemocy, tak niesamowicie prawdziwa.

Ale mimo to, czekam na walkę z niecierpliwością... Bowiem, nie ukrywam, ciężko mi ocenić coś, co tak naprawdę nie jest moją mocną stroną. Cho' Rath ma niewątpliwie przerąbane :D

Nice work.


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #17 : 12 Listopada 2010, 16:23:52 »
Hellscream rozejrzał się dookoła. Widział las, alejki, gęste krzaki, ukruszone mury...Dżunglą on by tego nie nazwał, ale rozciągało się jak okiem sięgnąć. Poprawił uchwyt na trzonku swego toporu. Był tak świetnie wykonany, że Grom momentami zapominał, że nie jest to pierwszy Gorehowl, który dzierżył teraz Rehgar Earthfury, nazywany Potęgą Orków. Nic dziwnego, miał siłę Genna Szarej Grzywy i ogromne pokłady nienawiści do demonicznego władcy Tezzetha. Zielonoskóry nie zanurzał się głębiej w bolesnych wspomnieniach i wyruszył na poszukiwania przeciwnika. Nie wiedział, że Osąd składa się z Obserwacji, Refleksji i Werdyktu...Teraz miał przyjść czas na to pierwsze.

Cho’Rath tupnął, a wielkie kolce po chwili wyskoczyły z ziemi, przebijając na wylot grupkę jaszczuroludzi. Istoty wrzeszczały potępieńczo, a potem Terror Pustki pożerał je wszystkie. Czarno – czerwona, „odziana” w chitynowy pancerz istota oblizała paszczę szorstkim językiem. Stwór rozluźnił szpony i sięgnął jedną łapą za siebie, zdejmując plik papierów z grzbietu. Rzucił je na ziemię.
- Co wiemy o dzisiejszym obiedzie? - zapytał sam siebie, przerzucając szponem kartki zawierające opisy Groma i jego zdjęcia. – Czerwone, krwiste mięso w zielonej skórce...Szkoda, że takie umięśnione, mogłoby mieć trochę tłuszczyku... – mruczał stwór sam do siebie, po czym odrzucił plik papierów i zagłębił się w dżunglę.

Jedno uderzenie topora i wilk opadł na ziemię z rozerwanym bokiem. Jego srebrne futro sprawiało, że był piękną istotą. Szkoda tylko, że rzuciło się na niewłaściwego zielonoskórego. Z każdym zabitym stworzeniem i każdą mijającą minutą Hellscream irytował się coraz bardziej, gdyż chciał szybko pokonać przeciwnika i mieć to za sobą.
- Huh? Od kiedy wilki czytają? – zapytał sam siebie i podniósł teczkę wypełnioną dokumentami. Zaczął je przeglądać – opisany w nich był Cho’Rath razem ze zdjęciami – jego taktyki, najskuteczniejsze i najpotężniejsze manewry, wskazówki, historia, dane...Multum przydatnych informacji. Choć wszystko napisano po elficku, Grom sobie radził.
- Rupture...Cho’Rath summons vorpal spikes to impale his enemies... – przeczytał na głos i parsknął. “Jak w grze komputerowej”, pomyślał. Przeczytał jeszcze kilka stron, uzbrajając się w wiedzę. Rozejrzał się, poprawił chwyt na ostrzu topora i poszedł przed siebie.

Minęło kilkanaście minut, a wreszcie doszło do walki. Terror Pustki ryknął potężnie, niszcząc kilka drzew i przesadził je wielkim krokiem, po czym zamachnął się szponami. Grommash, choć zaskoczony, uniknął ciosu, jednak zapomniał o kolcach wypuszczonych przez przeciwnika. Jeden rozciął mu ramię.
- A więc tak wyglądasz. Smacznie – warknął stwór i oblizał się. Grommash przybrał zgorszony wyraz twarzy.
- Widziałem wiele, ale to już jest niesmaczne. Rozpruję Ci flaki i zobaczymy czy w środku też jesteś tak brzydki – powiedział, po czym zamachnął się potężnie toporem, jednak sześciometrowa bestia – widać, że się najadł – zablokowała cios bez wysiłku. Grom przechylił się trochę do tyłu, z taką siłą napierał oponent. Ork odskoczył, bojąc się co mógł mu zrobić Cho’Rath bo obaleniu go na ziemię.
- Nie spinaj mięśni, bo będziesz twardy jak podeszwa – syknął potwór.
- Czy ja wyglądam jak obiad? – westchnął ork, po czym odrzucił głowę do tyłu i ryknął na całe gardło. Ptaki spłoszyły się i uciekły. Terror Pustki zatoczył się, ściskając głowę kończynami (przy najlepszych chęciach nie dało się ich określić dłońmi).
- CISZEJ! – ryknął sam, a z jego paszczy wydobyła się niemal przezroczysta, niebieskawa chmurka. Groma zmiotło. Poczuł, jakby ktoś wbił w niego tysiąc szpilek. To musiał być dziki ryk Cho’Ratha o którym przed chwilą czytał.
- Uszka bolą, co? MAGHORA! – ryknął ponownie, rzucając wyzwania w swoim języku. Bestia stanęła na wyprostowanych tylnich nogach, odsłaniając czerwoniutkie podbrzusze. Ork rzucił się w jego stronę i obrócił wokół własnej osi kilka razy, tnąc brzuch niczym ostrze blendera siekające marchewkę. Potwór wrzasnął i machnął kilka razy pazurami, rozwalając kilka głazów i obalając drzewo. Grommash nie bawił się nawet w blokowanie ataków, tylko odturlał się do tyłu. Podniósł się po tym i rozpostarł szeroko ramiona.
- Tutaj jestem, poczwaro! – krzyknął. Cho’Rath nie kazał się długo prosić, po prostu rzucił się przed siebie, młócąc łapami. W chwili, gdy uderzył orka, ten rozwiał się. Zdezorientowany Terror podniósł głowę i zaczął wypatrywać. W tym momencie poczuł coś wskakującego mu na kark. Tak, to był Hellscream. Złapał bestię za trójkątną czaszkę i pociągnął do góry. Cho’Rath ryknął i pobiegł przed siebie. Zielonoskóry przekręcił głowę w lewo, w tą też stronę skręcił stwór. Grommash po raz pierwszy od zstąpienia do dżungli roześmiał się.

- Widzę, że mamy fana rodeo – mruknął Jargon.
- Zamknij się, Jargon – warknął wybudzony z drzemki Dustin.

Po kilku minutach szaleńczej jazdy na karku dzikiej bestii z innego świata, Grommash znalazł to czego szukał. Teren, dzięki któremu mógł wygrać. Mianowicie wodospad. Widząc go, ork zakręcił swego wściekłego wierzchowca, po czym podciągnął jego czaszkę do góry najmocniej jak mógł.
- Myślisz, że jak to się skończy to umrzesz?! Będę Cię trawił w żołądku przez setki lat! – wrzeszczał Cho’Rath, niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi.
- Zamknij się i nażryj rybami! – odkrzyknął zielonoskóry, kopnął potwora w kark i zeskoczył. Wielka bestia nie zdążyła wyhamować i spadła na spotkanie skał...W ostatniej chwili złapał się krawędzi szczypcami wyrastającymi z kręgosłupa. Jego żółte, fasetkowe oczy wyrażały ogromny wysiłek, który stwór przechodził by utrzymać się na krawędzi.
- Witamy...w Lidze – wykrztusił. Grommash skłonił lekko głowę i podszedł, wypuszczając topór i kładąc dłoń na rękojeści katany.
- Miłej kąpieli – powiedział z uśmiechem, wyciągając miecz z niesamowitą szybkością i tnąc nim pysk bestii. Ta z dzikim rykiem puściła się i poleciała w dół. Czego jednak Grom nie przewidział, to tego, że Cho’Rath zaatakuje go kolcami z Pustki. Przerażające wytwory magii Terroru przebiły ziemię kilkanaście centymetrów za orkiem. Westchnął on z ulgą...dopóki nie dowiedział się o niestałości klifu z najgorszy sposób. Mianowicie, przebity kolcami czubek odpadł.
- O ja pier... – zdołał powiedzieć, zanim tempo i ryk wodospadu stłumiły jego słowa.

Ork obudził się dopiero, gdy poczuł klepanie na policzku. Otworzył powieki i zlustrował otoczenie. Leżał na piasku, przemoczony do suchej nitki. Obok niego klęczała blondynka o miłym uśmiechu, człowiek. Ubrana była w niebieskie szaty skrojone tak samo jak te fioletowe uniformy przywoływaczy.
- Oho, widzę że ktoś odzyskuje przytomność – powiedział za uśmiechem. Na te słowa zielonoskóry uderzył się pięścią w pierś i wypluł sporą ilość wody z płuc. Zaczął kaszleć i charkać, ale jakoś podniósł górną część swego ciała do w miarę pionowej pozycji.
- Tak, mi też miło poznać – powiedział po dłuższej chwili.
- Nazywam się Irelia i pochodzę z Azzinothu. Myślę, że będziemy razem współpracować...Czempion i przywoływacz – powiedział kobieta, wyciągając rękę. Grommash chwile się zawahał, po czym uścisnął lekko kobiecą dłoń.
- Grommash Grom Hellscream. Miło poznać. Przeszedłem cały ten Osąd? – zapytał. Irelia pokręciła na to głową.
- Jeszcze nie. Dokonaliśmy Obserwacji, ty doświadczyłeś Refleksji, walcząc o życie w wodach wodospadu... – mówiła kobieta, a ork zastanawiał się, o czym mówiła. Umierał dwa razy, więc dobrze wiedział jak to jest. Ale skoro tak mówią, to trzebaby się zgodzić.
- Co jeszcze musze zrobić żeby dostać tą robotę? – spytał, podnosząc się z piachu. Szczęśliwie, woda wyrzuciła na brzeg jego topór.
- Jeszcze Werdykt. O tym, czy zostaniesz dopuszczony do Ligi Legend zadecydują zaklęte Drzwi Prób. Otworzę się przed tobą...lub nie – odpowiedziała przywoływaczka, machając ręką w kierunku groty. Grom spojrzał głęboko w nią i dojrzał wielkie drzwi z niebieskiego kamienia.
- Się rozumie – odparł i podszedł do nich. Stał tak przez chwilę, ale nic się nie działo. – To się gdzieś włączą czy jak? – spytał po kolejnej.
- Nie... – odpowiedziała przeciągle przywoływaczka. – Drzwi chyba nie uznały cię godn... – zaczęła, ale przerwała i pobladła na widok orka łapiącego w rękę pochwę od katany. Uniósł ją wysoko w kierunku wrót, a otoczyła go niebieskawa poświata.
- Nie walczyłem z tym czymś, nie zostawiłem mojej spokojnej knajpy tylko po to, żeby jakiś kawał gruzu mi odmawiał – warknął, po czym kopnął w zaklęte, niewzruszone wrota...a te otworzyły się otworem z ogromnym hukiem. Za nimi stał Wielki Przywoływacz Cyrus z szeroko otwartą gębą oraz olbrzymia postać, całkowicie obleczona w stalowy pancerz. Miała dobre dziewięć stóp wzrostu, na ramieniu spoczywał wielki topór, na przez plecy przewieszona wisiała sporych rozmiarów gitara.
- Mówiłem że mu się uda – parsknął niesamowicie wysokim, rezonującym głosem. Spod hełmu widać było jedynie ciemność rozświetlaną przez dwa czerwone światełka.
- Heh, skądś kojarzę ten głos – uśmiechnął się ork.
- Grommash Hellscream, Odrodzony Ork. Kupa lata – stwierdził metalowy kolos, wyciągając wielką dłoń. Zielonoskóry uścisnął jedynie dwa palce.
- Dave Mustaine, Władca Metalu. Nie spodziewałem się tu ciebie – odparł.
- Sam się tu nie spodziewałem. Witaj w Lidzie i do zobaczenia. Up the Irons! – krzyknął na końcu, podnosząc wysoko dłoń ze zgiętymi palcami środkowym i serdecznym, przyciśniętymi kciukiem. Mały palec i wskazujący z kolei wyprostował, tworząc monstrualną cornę, znak metalowców. Grom odpowiedział tym samym, po czym Mustaine zniknął.
- Te...Drzwi Prób otwierają się w drugą stronę – wybełkotał Cyrus.
- Znaczy co? Zepsuła się, zabawka z jarmarku?
- Witamy...w Lidzie Legend, Grommashu Hellscreamie – odpowiedział na to pobladły wciąż Wielki Przywoływacz. A później cała pozostała trójka została ściągnięta do Instytutu Wojny.


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #18 : 12 Listopada 2010, 16:53:53 »
Cho'Rath został totalnie zdominowany przez Orka, ale nie spodziewałem się innego wyniku. Cieszy fakt, że jest walka, krótka acz efektowna. Za  to kartki wypadające z ciała wilka wywołały rogala na mojej twarzy. Faktycznie, niczym w grze komputerowej.

Za to fragment z Wrotami był absolutnie przezabawny i gdyby nie fakt, że słucham smutnych endingów z anime, by nastroić się do dalszego pisania "High School", ryknąłbym gromkim śmiechem. No i Dave Mustaine is awesome.

Yeah, tak trzymać!


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #19 : 12 Listopada 2010, 17:06:32 »
Ten humor był dobry, zwłaszcza mina Cyrusa. Co do Grommasha przywoływacza właśnie się spodziewałem dziewczyny, elfki, zupełne przeciwieństwo orka.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Gwynbleidd

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 141


We dance like marionettes swaying to the Symphony

Zobacz profil
« Odpowiedz #20 : 12 Listopada 2010, 17:54:27 »
No cóż Hells... podoba mi się. Opisy jak zwykle dobre, fabuła może nie epicka, ale całkiem wciągająca no i na dodatek spotkanie z Mustainem. Tak trzymać.

Ptaku, przesadzasz z tymi schematami. Lista zawodników pojawiła się zaledwie w kilku opowiadaniach na tawernie. U Hellsa akurat chyba tylko w "Wojnach" .


« Ostatnia zmiana: 12 Listopada 2010, 18:35:59 wysłane przez Gwynbleidd » IP: Zapisane
Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #21 : 12 Listopada 2010, 18:33:39 »
Rozdział świetny, zabawny, kilkukrotnie chciało mi się śmiać. Polubiłem Cho'ratha i jego popęd do jedzenia. Ale i tak wymięka przy Gromie. No i oczywiście kawałek z wrotami - przezacny. Generalnie opowiadanie bardzo dobre, trzyma poziom.
"Nie spinaj mięśni, bo będziesz twardy jak podeszwa" - hahaha tekst dnia :D


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #22 : 12 Listopada 2010, 23:24:23 »
Cyrus, Grommash i skryba siedzieli w gabinecie Wielkiego Przywoływacza i uzupełniali ostatnie dokumenty.
- A więc tak...Pełne imię i nazwisko? – zapytał skryba, gnom z fantazyjną, zieloną brodą.
- Grommash Hellscream – odpowiedział zielonoskóry, już suchy.
- Dobrze...Wiek? – rzucił kolejne pytanie.
- Pomyślmy...Dziewięćdziesiąt sześć? Siedem? Wpisz pan sto, i tak nikt nie sprawdzi – wzruszył ramionami ork.
- No dobrze...Historię o sobie zechce pan spisać sam, czy pozostawi to naszym biografom? Pańską strategię walki i umiejętności czy też akcje wyróżniające się spisaliśmy na podstawie obserwacji...
- Niech się wykażą, później przejrzę i poprawie błędy.
- I jeszcze tytuł – dodał tym razem Cyrus.
- Tytuł? Blademaster, Mistrz Ostrzy – powiedział niemal z miejsca ork. Skryba pokręcił głową i zacmokał.
- Pokrętny Los już identyfikuje się jako Mistrz Kart. Nie ma pan innego pomysłu?
- No to niech będzie Reborn Orc, Odrodzony Ork – powiedział po chwili przemyśleń. Skryba zanotował, podpisał dokument i podsunął go Cyrusowi. Ten również podpisał, po czym przekazał go razem z długopisem Grommashowi. Ten również złożył parafkę.
- Doskonale – powiedział skryba, przybijając pieczątkę. – Witamy w Lidzie.

Hellscream stanął przed stalowymi drzwiami z napisem „CZĘŚĆ MIESZKALNA”. Drzwi otwierały się na kod, który wybito na karcie identyfikacyjnej. Ork, przebrany w bardziej swobodne ubranie (jeansy, pomarańczowy podkoszulek, siwe adidasy) dźwigał na ramieniu swoje graty, zapakowane w całkiem poręczną torbę z logiem Ligi – podwójnym „L” na niebieskim tle. Wokół misternie wyszytej litery wił się nie mniej misterny wąż. Zielonoskóremu proponowano osobisty pokój, ale uznał, że nie będzie miał do kogo gęby otworzyć. Zakwaterowano go więc z dwoma innymi czempionami, również walczącymi za Azzinoth. Szedł właśnie spotkać się z współlokatorami – jeśli nie byli w pracy – i wypocząć. Otworzył drzwi i jego oczom ukazało się coś na kształt bloku więziennego – wielka przestrzeń na środku oraz dwa piętra, których ściany poznaczone były drzwiami do pokoi. Uśmiechnął się na swoje skojarzenie z więzieniem – w końcu to miejsce czymś takim było. Otwarta przestrzeń okazała się boiskiem do sportów (konsoleta przy krawędzi umożliwiała zmiany, tak więc plac mógł posłużyć do tenisa, futbolu czy koszykówki), ale aktualnie nikogo tam nie było. Przystąpił więc do szukania pokoju numer 304. Szedł przez siebie, rozglądając się. Większość drzwi wyglądała tak samo, jednak kilka się wyróżniało. Jedne były pomalowane czarnym sprayem w taki sposób, że nie pokryta farbą powierzchnia przedstawiała nagą czaszkę. Do innych przybito tabliczkę „Teren trolli, wchodzisz na własne ryzyko!”, zaś na jeszcze innych ktoś przybił swoje zdjęcie z podpisem „Płoń w świetle mojej zajebistości”. W końcu znalazł swój pokój, na którego drzwiach wisiał plakat Motorheadu.
- Niech mnie pokąsa... – mruknął sam do siebie, słysząc znajomą basową gitarę zza metalowych drzwi. Szybko przejechał kartą po zamku kodowym i pchnął barierę dzielącą go od wnętrza.

Pokoje czempionów były bardzo przestronne. Składały się z salonu, sypialni (jedno zwykłe łóżko i jedno piętrowe), plus kuchnia i łazienka. Meble były ładne i drewniane, ogólnie – mieszkanie niczym w trzygwiazdkowym hotelu. Ale liczyli się współlokatorzy. Jeden leżał rozwalony na sofie, całkowicie przykryty czarnym pancerzem i gazetą. Drugi siedział na pufie i grał na basowej gitarze, puszczając resztę instrumentów z wieży, śpiewał zaś sam. Człowiek - gitarzysta ubrany był w czarną koszulkę z logiem Motorheadu, Snaggletoothem, czarne spodnie z jeansu, w ustach trzymał dogasającego papierosa. Jego twarz pokrywała kombinacja goatee i bokobrodów. Przy nodze stała szklana z substancją, o której ork mógł w ciemno powiedzieć, że był to Jack Daniels. Kwiat jego wieku przekwitł kila lub kilkanaście lat temu, co widać było po żyłach występujących na jego rękach i pofałdowanej skórze, jednak trzymał się dobrze.
- Ja cię pierdolę! – wrzasnął czaszkogłowy...to jest opancerzona istota, która zabrała gazetę sprzed twarzy. Teraz widać było, że zamiast głowy miał nagą czaszkę.
- Don’t fuck with someone you can’t screw – odpowiedział w rytm śpiewanej piosenki basista, podnosząc przy tym głowę. Gdy ujrzał orka, papieros wypadł mu z ust. – Fuck me.
- Mówiłem. Grom, jakim sposobem drugi raz wyrwałeś się śmierci? – krzyknął Nocny Strzelec, demon czaszka i motocyklista Mrocznego Żniwiarza, pochodzący z Czyśćca.
- Lemmy...Nocny...Geez, jestem w domu! – odkrzyknął im ork, rozpościerając ze śmiechem ramiona i upuszczając torbę. Człowiek odstawił gitarę i dosłownie podskoczył, rzucając się na orka i ściskając go za wszystkie czasy. Ledwo go puścił, całą masą uderzył w niego Nocny.
- You got yourself into it too, huh? – zapytał Lemmy Killmister, legendarny alkoholik, muzyk, anarchista – aktywista a przy okazji agent Shinigami i jeden z niewielu pozostałych przy życiu Nieśmiertelnych. Otworzył barek i wyjął pękatą, dwulitrową butlę whisky oraz trzy szklanki.
- Podoba mi się ta impreza powitalna – parsknęli jednoczenie Nocny i Hellscream, przysuwając sobie krzesła do stołu.

Gdy o trzeciej w nocy Strzelec zaczął strzelać obrzynem na wiwat, Lemmy uznał, że trzeba przestać pić. Przez dobre siedem godzin chlali i opowiadali różne historie. Grommash zaległ na łóżku, Nocnego musieli wrzucić na dolne posłanie piętrowego łóżka, zaś Lemmy dokonał niesamowitego wyczynu i wspiął się całe trzy stopnie do góry, na swoje miejsce spoczynku.

POBUDKA!, zaryczał strasznie włączający się laptop Nocnego. A przynajmniej tak to brzmiało dla głowy Grommasha. Wstał, otrząsnął się kilka razy, przylutował w twarz i wyszedł do salonu. Tam już siedział Nocny, oglądając „japońskie kreskówki”, jak to ładnie nazywał anime.
- Siemano – rzucił demon, widząc orka w progu. Ten ziewnął potężnie.
- Cześć cześć – po czym skierował się w stronę kuchni. Wyjął z lodówki masło, pasztet, ketchup, żółty ser i szynkę, po czym uznał, że musi odwiedzić toaletę. Po powrocie ze świątyni kontemplacji zrobił sobie śniadanie (znaczy kanapki, zagryzane serkiem wiejskim) i poszedł wziąć prysznic.
- Suszarkę masz w drugiej szufladzie! – ryknął mu czaszkogłowy z salonu zanim jeszcze ork zdążył o to spytać. Ork „oporządził się” i po pełnej godzinie ponownie zawitał do salonu, gdzie siedział Lemmy w szarej pidżamie. Jego włosy była wprost...no, po prostu tłuste.
- Cheers, Grom. Damn...My hair are fuckingly mest up – westchnął i potarł twarz.
- Prawda, że ma zajebistą pidżamę? – zapytał Nocny ze śmiechem.
- Taką – odparł na to ork, przybierając minę stereotypowego twardziela i podnosząc kciuki do góry.
- Hahaha, go fuck yourself – mruknął ojciec chrzestny heavy metalu i poszedł do łazienki.
- Złota zasada – stary idzie do kibla zawsze ostatni. Bo jak tam przepadnie z gazetą, fajkiem i kawą to półtorej godziny na sraczu potrafi siedzieć – pouczył orka Nocny. Zielonoskóry roześmiał się.
- Mamy jakiś określony czas pracy? – zapytał, siadając i spoglądając na monitor. No pewnie, panny miały piersi jak stąd na Northrend.
- Nie. Jak nas wezmą, tak idziemy. Ja siedzę tu już drugi tydzień i się opierdzielam. Chyba chcą skompletować czempionów Azzinothu.
- To zrozumiałe. Jesteś tu dłużej od Lemmy’ego?
- Tak, ale raptem dwa dni. Poznałem prawie wszystkich. Jest tu może z osiemdziesięciu czempionów, z czego może jedna dziesiąta to kobiety...Życie. Ale dziś sobie podaruj, wytrzeźwiejemy trochę i wtedy zrobi się ognisko zapoznawcze – mówił Nocny, patrząc na ekran.
- Hehe, się rozumie.
- Nom, jak trolle dosypały konopi do ognia to byłą zajebista impreza... – westchnął Strzelec do swoich wspomnień. – Jest tu ich trochę, te nieliczne które przetrwały zagładę. Sparszywiali eldarowie... – warknął po chwili.
- Gents, I smell in the air that I’m not sleeping here this night – powiedział nagle Lemmy, umyty i przebrany.
- Masz jakiś plan? – spytał z uśmiechem ork, przeczuwając odpowiedź.
- Yeah, I’m goin’ to get laid with some chick. See ya – odpowiedział, poprawił kołnierz i wyszedł.
- Często tak? – spytał Grom, szturchając Nocnego łokciem.
- Nom, co drugą, co trzecią noc – odpowiedział, zamykając laptopa po skończonym odcinku. – Kopnij się do lodówki po parę piw, a ja obczaję lokalizację pilota – poleciał czaszkogłowy, machając w kierunku telewizora. Obaj wykonali swoje zadania.
- No to patrzymy co dziś w telewizorni dają – mruknał, otwierając dwie butelki ciemnego, mocnego porteru i wciskając zielony guzik na pilocie. Telewizor włączył się, domyślną stacją było „LoL TV”.
- Cyrus coś gadał że puszczają bitwy w telewizji...Załapiemy się? – spytał ork. Nocny kiwnął głową.
- Tak, jak zaczynają się prać to automatycznie przeskakują na ich telewizję. Pozostaje czekać.

Po godzinie lub dwóch odezwały się syreny alarmowe. Dwa razy, a później ucichły.
- Cholera, czemu nikt mi nie powiedział jak co działa? – warknął Grommash, patrząc w sufit.
- Masz nad za przewodników, czego chcieć więcej? – parsknął czaszkogłowy. – Syreny dają znać, że zbieramy ludzi do bitwy. Czempioni aktywnie walczący zbierają się w tym pomieszczeniu z teleporterem, a reszta zajmuje się sobą lub też ogląda kumpli jak rozwalają sobie mordy. Wiesz, taka rozrywka dla mas.
- Yhm...Ten telefon raczej nie wygląda, jakby się miał rozdzwonić – mruknął ork, patrząc na słuchawkę.
- Przejmujesz się? Płacić płacą – wzruszył ramionami Nocny. Zaraz po tym telewizor przełączył się na LoL TV.

W tak zwanym międzyczasie...W „pomieszczeniu z teleporterem” zebrała się dziesiątka osób. Jedną z nich był Dave Mustaine. Pozostali byli równie oryginalny, jeden bardziej od drugiego. Dziewiątkę stanowili – lekko nienormalny ze spojrzenia jaszczuroczłek w szarej szacie, brązowowłosy brodacz w stalowej kolczudze z tabardem ze srebrną gwiazdą i młotem na ramieniu, fioletowoskóra, błękitnoskóra trollica i miłym spojrzeniu, drobnych kłach i niebieskich włosach powiązanych w liczne warkoczyki, odziana w niebiesko – fioletową szatę oraz rosły wiking o brązowych włosach sięgających do połowy karku, gęstej brodzie i bojowym ubiorze, złożonym ze skórzanej zbroi, stalowego kiltu, nogawic ze skóry...i właściwie tylko tego. Stali razem z Mustainem, zaś naprzeciw nich zajmowała miejsce kolejna piątka. Chłopak może dwudziestoletni o trupiej cerze w skórzanym płaszczu, jakaś niewyraźna postać ukryta w podobnym odzieniu, szkielet w purpurowej szacie, goblin w czarnym, gustownym ubraniu ze złotą kulką zamiast lewego oka i mieczem przy pasie oraz ożywieniec w obdartej, skórzanej odzieży.
- Panowie i pani – zaczął siwy krasnolud, etatowy „zapowiadacz” walk. – Ludzkie Królestwo Noksiańskie...
- Wypełnione trupami – parsknął Mustaine.
- ...zaatakowało granice Protektoratu Holiańskiego. W związku z tym, powołujemy czempionów działających na zlecenie Holian – machnął ręką w kierunku bandy Dave’a – do walki z przedstawicielami Noksianu – wskazał dłonią grupę nie do końca żywych postaci.
- Znowu planujesz paść siedem razy pod rząd od mojej Lodowej Lancy, Balorze? – zapytała Sarja niewinnie. Zanim goblin odpowiedział, samozwańczy Władca Metalu żachnął się.
- Ukradłaś mi wtedy fraga. Zagrałbym pokurczowi riff z Hangar 18 i by mu twarz uciekła.
- Traktujesz to jako grę, Mustaine...Przypominam, że to ja mam najwięcej zaliczonych uśmierceń w jednej bitwie z całej naszej dziesiątki – przemówił grobowym głosem ożywieniec – obdartus. Wszyscy jednak zamilkli.
- Tak więc dobrej zabawy i powodzenia wszystkim – po chwili rzekł brodacz z młotem.
- Rust in peace, Polaris – powtórzył Mustaine nie swoim, katastroficznie brzmiącym głosem frazę, którą zawsze powtarzał przed wyruszeniem do bitwy. Mało kto wiedział, o co w ogóle chodziło. Chwilę później wszystkich przeteleportowano na jedno z licznych Pól Sprawiedliwości.

Szczelina Przywoływacza była najstarszym Polem Sprawiedliwości. Relatywnie prosta, był to las, na którym wycięto „X” i obrysowano go kwadratem. Tak to opisywał go zazwyczaj jeden z najstarszych stażem czempionów, Pokrętny Los. Las był bardzo gęsty, lecz wokół niego biegła długa droga, na której postawiono wieże obronne zabudowań obu stron konfliktu. Po tych ścieżkach (dolnej i górnej) poruszały się bezwolne miniony, zaś byłą jeszcze trzecia, krótsza, przecinająca mapę na ukos. Cel bitew rozgrywanych na tym Polu był prosty – przebić się przez wieże obronne i zniszczyć serce bazy, budynek zwany po prostu Neksusem. Niby nic prostszego, ale wieże szybko potrafiły się rozprawić ze niezbyt rozważnymi czempionami, a mnogość krzaków i wyjść z lasu sprawiała, że powszechne były zasadzki. Zazwyczaj przez pierwsze kilkadziesiąt minut czempioni rozdzielali się na linie (dwóch na górną i dolną oraz jeden na środek) by zyskać przewagę, a później zaczynało się bieganie po lasach. Właśnie teraz zaczynało się to bieganie...
- Obstawiasz, że kto przeleje pierwszą krew? – spytał Nocny Hellscreama, wpatrując się w telewizor. Ork sapnął.
- Nie znam wszystkich. Przedstawisz?
- Jasne. Niebiescy to tak. Ta trollica to Sarja, mag lodu. Bydlę w metalu to Dave Mustaine, muzyk i rębajło. Facet z brodą i tym durnym kawałku szmaty na sobie to Damos, paladyn zwany Srebrną Ręką. Wiking to oczywiście Beowulf, legendarny facet. I jest jeszcze ta porąbana jaszczurka, Zanthos...Znałeś wszystkich, co? – spytał po chwili czaszkogłowy, patrząc na wyraz twarzy orka.
- Nie, nie znałem Damos...Zastanawiają mnie motywy niektórych osób. A purpurowa drużyna?
- Upiór w płaszczu to Raynor Right, a ten truposz to...
- Christopher? Jednym słowem trio bracia Right i Dead znowu w akcji?
- Do-***-kładnie. Pozostali to oczywiście nasz znajomy Balor i Pugna, czarnoksiężnik, który był zbyt słaby żeby zostać liszem, ale wystarczająco silny by zachować świadomość w formie słabego szkieletu. Dziwny i niedowartościowany typ, sługa Króla Lisza – opisał drugą drużynę Nocny. A potem zagłębili się w oglądanie.

Pierwszym „poległym” została Sarja. Nierozważnie przyczaiła się w lesie, starając się dorwać Balora pod wieżą, zamrozić go i sponiewierać do spółki wieżą. Czekający w obwodzie Beowulf rozerwałby kurdupla na kawałki.
- Całkiem misterny plan – usłyszała za sobą. Zaklęła pod nosem, przywołując lodowatą energię i jednocześnie przekręcając się do tyłu. Ale napotkała jedynie spojrzenie czerwonych ogników, będących oczami Raynora Righta...a potem fantom wypuścił w jej stronę z osiem widmowych strzał, które gładko przez nią przeszły. Chciała uciekać, jednak z krzaków wypadł brat napastnika, „Deadman” Christopher Right. Kręcił się niczym derwisz, wykręcając kręgosłup i tnąc ją swymi ostrzami. Podniósł ja do góry siłą umysłu i wbił ponownie w ziemię.
- Trafiony, zatopiony – skomentował tylko Raynor i zawinął się z powrotem na środkową linię...

Pierwsza wieżą upadła pod ciosami niebieskich minionów i Dave’a Mustaine. Na nic zdały się wysiłki Deada i Balora, gdyż pancerz Władcy Metalu rósł w siłę z każdą z nuta zagraną przezeń na gitarze . Dead dostał kilka razy od wieży (był masochistą i czerpał moc z własnego bólu) oraz Mustaine i jego partnera Zanthosa. Jeżeli o nim mowa...jaszczuroczłek w tym momencie wyskoczył w powietrze, przygotowując się do jednego ze swoich manewrów. Opadł po chwili pionowa w dół, waląc głową w ziemię. Fala uderzeniowa zmiotła Deada w kierunku jego bazy, a Balora wprost w ramiona Władcy Metalu.
- Gratki Zanthos! A dla Ciebie...specjalny riff z Wake Up Dead! – krzyknął Dave, złapał za gitarę i zaczął grać solówkę. Balor ledwo trzymał się na nogach, ale nie dał sobie łatwo zerwać twarzy. Uderzył wielką kulą ognia prosto w pierś Mustaine’a...Bez rezultatów. Wiedział, co to oznacza i jego oczy urosły.
- Time for MEGADETH! – ryknął potężnie Dave i zaczął grać swoją piosenkę “Rust in Peace...Polaris”, jednocześnie śpiewając. Takiego nawału metalu Balor nie wytrzymał i wybuchł.
- Hiehiehiehie. Lecimy dalej – parsknał Zanthos i pchnął głową niczym kulą, rozbijając szeregi wrażych minionów...

Dead szybko pomścił Balora, dopadając Damosa. Wiedział, że paladyn będzie cholernie trudny do zabicia.
- Pugna, kopnij się do mnie – powiedział do słuchawki w uchu, czając się w zaroślach. Paladyn właśnie niszczył szeregi minionów, zbliżając się do wieży na środkowej linii. Odpowiedziało mu grzechotanie, znaczy Pugna już zmierzał. Gdy szkielet przybył, Dead pozdrowił go skinieniem.
- Znasz taktykę. Ja ściągam go blisko, ty wywalasz do astralnej rzeczywistości i zaczynasz wysysać z niego życie. Ja tymczasem rozrywam go na kawałki – „wytłumaczył”, po czym wyszedł z krzaków i wydał z siebie opętańczy wrzask. Wszystko poza Damosem uciekło, ten zaś rzucił się na ożywieńca, nazywającego siebie Skazą Życia. Jego młot i obrzydliwa, pokryta mięsem i krwią broń Deada, wyglądające jak hula hop wykonane z kręgosłupa zderzyły się. Kość odparła młot i ożywieniec zakręcił się, tnąc płynnym ruchem, jednak kolczuga wytrzymała. Jednocześnie odskoczył do tyłu i kontynuował maraton uników, ściągając paladyna w krzaki.
- Teraz, Pugna! – wrzasnął, przygotowujac się do niszczącego ataku. Szkielet wygnał przeciwnika w astral i zaczął wysysać życie. Zanim przeciwnik wrócił, był bardzo osłabiony. Dead rzucił weń zainfekowanym nożem, wypuścił z worka przy pasie nieumarłego, rozkładającego się kruka do ataku i przystąpił do nieustępliwej ofensywy. Święta Światłość nie pomogła, gdyż szybko padł, wycieńczony i osuszony do czysta z życia...

- Hells? – zapytał Nocny po chwili.
- Hm? – obudził się ork. No tak, wszystko było tak wciągające, a on tak wypoczęty, że aż zasnął z przejęcia.
- Już po walce. Dave i jego gromadka wygrali. Dead znowu się wkurwia i wyżywa na Balorze, który jak zwykle padła najwięcej razy – zrelacjonował z uśmiechem.
- Oh, czemu mnie to nie dziwi. Ile spałem? – zapytał zielonoskóry.
- Jakieś siedem godzin.
- ILE?! Cholera, chyba naprawdę jestem wykończony.
- Spokojny tryb życia z każdego zrobi wrak poprzedniego ja. Od jutra zaczynasz wracać do formy. Mam dla Ciebie mała niespodziankę...


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #23 : 13 Listopada 2010, 00:05:01 »
 ;D

Nie, naprawdę. To chyba najlepszy Nocny, jakiego do tej pory widziałem! Nie dość, że towarzyski i rubaszny, to jeszcze ogląda anime(YES!) i strzela na wiwat po wypiciu zbyt dużej ilości Jacka Danielsa. Awesome! Nie podoba mi się jedynie fakt, że to muszą być hentai. Ok, hentai też... Ale... Ah, screw this.

Balor po tym całym czasie wciąż jest sobą, starym dobrym tchórzliwym zielonym.
Fragmenty walk to ciekawy pomysł, ale mimo to mam pewien niedosyt. Dobry team wygrał, mimo że ostatni śmiech należał pozornie do tych złych... Ale jest ok. Widać, że trzeba najpierw przedstawić wesołków, a potem skupić się na walce. Ale jest, powtarzam, ok. Nice work!

I tak BTW, mam dobrą wiadomość: Ustaliliśmy, że razem z Orkiem połączymy siły przy pisaniu opowiadania. Rezultatem będzie naprzemienne wydawanie rozdziałów. Hope you will enjoy! :D


IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #24 : 13 Listopada 2010, 00:53:54 »
Zaczyna być to coraz fajniejsze.. nocny pokazał kawał luźnego gościa. Taki fajny, prawie że taki sam jak podczas walki z Zirą w opowiadaniu Fergarda.

Ciekaw jestem ciągu dalszego.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #25 : 13 Listopada 2010, 11:12:28 »
Hehe, świetne. Miło, że będziemy mogli też pooglądać inne walki, a zakwaterowanie orka z Nocnym i Lemmym to był świetny pomysł. Źli dostali łomot, ale spodziewałem się tego. Balor zawalił sprawę, ale co mu się dziwić, stanął przecież naprzeciwko Władcy Metalu. Czekam na więcej!


IP: Zapisane
Fergard

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 224


Uncle Hells' faithful sidekick

Zobacz profil
« Odpowiedz #26 : 13 Listopada 2010, 20:44:35 »
Tymczasem czas na zmianę pisarza i retrospekcje Wujka Nocnego. Enjoy!

Hellscream miał pewne kłopoty z zaśnięciem. Nie wiadomo, czy była to wina nieznośnie wręcz chrapiącego Lemmy’ego czy laptopa Nocnego, który to, co jakiś czas wydawał z siebie jakieś japońskie zdania… Aż nagle, usłyszał jakby… odgłos wbijanego noża? Czyjś charkot, żeński krzyk, kolejne uderzenia ostrego narzędzia. „Co on tam, do ciężkiej cholery, ogląda?”, pomyślał zirytowany ork, przewracając się na drugi bok. Nie powstrzymało go to jednak od usłyszenia cichych słów czaszkogłowego:
- Skurwysyn zasługiwał na to, by tak skończyć… - Przez chwilę, oprócz jakiejś smutnej piosenki nie było słychać niczego. Grommash ponownie usłyszał dialog pomiędzy dwoma postaciami, ewidentnie dziewczynami. Jedna z nich zaczęła wpadać w histerię, co mógł poznać po głosie. Kolejny cios noża… Odgłos rozpryskującej się krwi, po czym tak jakby… krojenie? A potem cichy głos Nocnego:
- Tak jak myślałam… - Wyglądało na to, że powtarzał za postacią. – To wszystko okazało się być kłamstwem… Jesteś pusta w środku.
- Na litość Herazou, co ty oglądasz po nocy?! – Wydarł się Grom, lekko poruszony. Według jego niezawodnego zmysłu, dziewczyna A dosłownie przed chwilą poderżnęła gardło dziewczynie B, po czym pokroiła ją, by sprawdzić, czy tamta jest w ciąży.
- Shut the fuck up, maggots! – Warknął Lemmy z górnego łóżka. Ponownie dało się słyszeć pochrapywanie lidera zespołu Motorhead, także laptop Strzelca ucichł. Hellscream przewrócił się na plecy, po czym zasnął, zmęczony dzisiejszym dniem.

Ork obudził się w złym humorze. Wciąż miał nieprzyjemne wspomnienia z nocnego wydzierania się. Kiedy pojawił się w salonie, Nocny już tam był i grał w jakąś bijatykę, w której występował on sam oraz Balor. Czaszkogłowy demon wykonał piledrivera na zaskoczonym goblinie, a na ekranie pojawił się wielki, zielony napis „KNOCK OUT”.
- Soul Fist 4 – Oznajmił, nie odwracając wzroku. – Coś jak Tekken i Soul Calibur w jednym, tylko bardziej efekciarskie i z naszymi mordkami jako zawodnikami. Co do anime… School Days. Strasznie pesymistyczne i czachojebne.
- Miałem okazję usłyszeć – Stwierdził kwaśno zielonoskóry.
- Co, osławione słowa Kotonohy Katsury? – Zapytał retorycznie Nocny, pozwalając sobie na cichy śmiech. – Powtarzam je za każdym razem, gdy widzę ostatnią scenę. Cholera, to brutalne… Jak na standardy szesnasto-siedemnastolatek.
- Niech zgadnę: Zabija drugą dziewczynę, po czym rozpruwa jej brzuch?
- W poszukiwaniu zarodka, ta… Ale wcześniej ta druga dziewczyna zakłuwa jednego sukinsyna na śmierć nożem kuchennym. Taki „manwhore”, jak to kiedyś określił Lemmy po zobaczeniu paru odcinków.
- Właśnie, gdzie nasz mistrz gitary?
- Wyszedł z samego rana. Mówił, że na karaoke, ale nie daję temu wiary… Hej, Grom, chcesz spróbować zawalczyć? – Nocny wskazał na wolnoleżący pad.
- Nah, może później. Muszę doprowadzić się do porządku i zacząć poznawać tutejszych.
- A musisz. Spora tu gromadka, Ci fajni i Ci niefajni. Nawet dla Rasmunsena znalazło się miejsce… Ale kiedyś, kiedyś to było inaczej.
- Czy ty czasem wczoraj nie mówiłeś, że jesteś tu dopiero od dwóch tygodni? – Zapytał ostrożnie ork.
- I tak jest… Ale kiedyś Wielkim Przywoływaczem był Shane McMahon, a Liga trochę różniła się od obecnej. Pamiętasz go jeszcze?
- Ta… Facet potrafił wcisnąć wszystko każdemu. Co się z nim stało?
- Zmarł ze starości – Odparł Strzelec, ostrzeliwujący teraz swoją postacią Dave’a Mustaine’a. Niestety, ewidentnie mu nie szło, bowiem Mistrz Metalu właśnie wgniótł go w ziemię potężnym ciosem znad głowy. – Pieprzony brak balansu… - Zamamrotał pod nosem demon. – To o czym ja mówiłem?
- Jak to kiedyś było lepiej – Przypomniał Grommash.
- A tak. To był rok… O rany, no szmat czasu temu. Zupełnie inny skład, McMahon stawiał na „niszowców”. Ze „starych” zawodników uchowali się tylko ja, Pokrętny Los, Allistair, Balor, Casper i Adeon.
- Ci dwaj też tu są? – Zdziwił się Hellscream.
- Tia. Falconteta capnął Lucas Alexander, po czym WAAAGH! Gorgutza rozpierdoliło jego statek na atomy – Demon obnażył czyściutkie dziąsła. – Kriokapsułę z Adeonem przechwycili Tau, dzięki którym Adeon znalazł się w Lidze… A co do Caspra… Cóż, facet źle się starzeje, ale trochę się zmienił. Najogólniej powiedzieć, że jest jeszcze bardziej pojebany niż wtedy, gdy kopał nam tyłki za czasów Areny X.
- O Herazou, stare czasy…
- No. Nie wiem, czemu Cyrus wziął go na pokład, ale najwyraźniej się opłaciło… Wiedziałeś, że Casper jest w stanie przetrwać solówki Dave’a? Kiedy ten zagrał „Symphony of Destruction” i rozwalił łeb Balorowi, okularnik tylko zaczął headbangować jak dziki. Inna sprawa, że Isaac bez najmniejszych problemów pociął go wtedy na plasterki.
- Zaraz, czy ty właśnie powiedziałeś, że Casper trzymał sztamę z Balorem? To nie powinno być dokładnie na odwrót?
- Na tym polega różnica. Jego obłąkana krucjata tak wywróciła jego szarymi komórkami, że leje wszystko i wszystkich. Cyrus nie jest wcale mniejszym skurwysynem od Shane’a i ja miałem okazję się o tym kiedyś przekonać.
- Czyżby czas na bajki wujka Nocnego? – Zapytał zgryźliwie ork.
- Potraktuję to jako komplement.

W sali z „teleportem” znajdowało się dziesięć osób. Po lewej stronie, z czarnymi oznaczeniami znajdowali się kolejno: Czaszkogłowy demon bawiący się strzelbą w czarnym, połyskującym pancerzu, ciemnych spodniach moro i obitych żelazem buciorach, aryjczyk w hitlerowskim mundurze, zmumifikowany trup przyozdobiony w iście magnacki strój godny największych Sarmatów, stwór z rozpiętym na jego kręgosłupie rzędem kolców złożonych z mieszaniny kości i mięsa w pancerzu antyterrorysty oraz karłowaty wręcz stworek o futrze czarnym jak noc i pozbawiony jakichkolwiek źrenic, przyodziany w szatę tak czarną, jak on sam. Po prawej stronie, z białymi oznaczeniami: Szkielet przyodziany niczym kowboj z winchesterem przewieszonym przez ramię, blond włosa, krótka ostrzyżona kobieta w dżinsowej kurtce i takiż spodniach, blondyn we wściekle zielonym garniturze i z cylindrem na głowie, trzymający w ręku asa trefl, ciemnowłosa dziewczyna w szkolnym mundurku z torbą przewieszoną przez ramię i dziwnie matowymi fiołkowymi oczyma oraz brązowowłosy okularnik ze starannie przystrzyżonymi wąsikami, ubrany na czarno, zbrojny w dwa rdzawoczerwone miecze spoczywające na jego plecach.
- A więc plan jest taki – Oznajmił stojący pomiędzy obydwiema grupami mężczyzna w szarym garniturze i postawionymi na żel czarnymi, siwiejącymi już włosami. – Teokratyczne Księstwo Alastora wypowiedziało otwartą wojnę mieszkańcom miejscowości Shadowville. Grupka prowadzona przez Nocnego Strzelca – Tu wskazał na czaszkogłowego, zaś stwór w pancerzu antyterrorysty tylko parsknął wzgardliwie. – reprezentuje Władcę Czyśćca, podczas gdy wasi przeciwnicy działający pod flagą Caspra Stratoavisa – Teraz mężczyzna wskazał na okularnika, który skinął im lekko głową. – działają w interesie Shadowville.
- Chyba raczej Assholeville – Stwierdził przesadnie wręcz aksamitnym i łagodnym głosem aryjczyk. Blondynka z drugiej grupy posłała mu wymowne spojrzenie.
- Dobra, panowie – Huknął Nocny. – Rozwalimy tych cieniasów i jesteśmy w domu.
- Zapewniam, że nie będzie to łatwa przeprawa – Odparł z rewerencją nieumarły strzelec.
- Jasne, zawsze to My możemy skopać dupy Wam – Dodał mężczyzna w zielonym garniturze.
- Parszywy psie! – Warknął „Sarmata”. – Jak śmiesz rzucać takimi plugawymi słowami pod nosem szlachetnie urodzonych!
- Niech ktoś go wreszcie uświadomi, na litość… - Westchnął rozdzierająco okularnik.
- Spalę wasze heretyckie serca za bluźnierstwa względem Jedynego Boga, jakem Jarema Wiśniowiecki! – Huknął ponownie, uderzając się w pierś. Aryjczyk wymienił się spojrzeniami z siwiejącym mężczyzną, któremu oczy błyszczały wesoło. Blondynka przysięgłaby, że hitlerowiec uśmiechnął się pod nosem.
- No to dobrej zabawy – Oznajmił, przenosząc zebranych do Szczeliny Przywoływacza.

- Ok, ogarnijmy to szybko – Huknął Nocny, komenderując „podwładnymi”. – Ja i Porcupine pójdziemy lewą stroną, Himler i Jarema, prawą. Midnight, środkiem.
- Z prawdziwą przyjemnością – Oznajmił niski stworek zwany Midnightem Zwiastunem, rozpływając się w ciemnościach. Strzelec i kolczasty podążyli swoją ścieżką, a hitlerowiec i Sarmata – swoją. Tymczasem miniony rozbiegły się w równych ilościach po lewej i prawej ścieżce, bezwolnie podążając ku wrażym wieżom.
- Więc, jakie mamy szanse? – Warknął Porcupine, zapluwając się krwią. W rękach trzymał złowrogo wyglądające długolufowe pistolety.
- Daj spokój, nie będzie tak źle. Casper zawsze idzie prawą stroną, a Allistair zazwyczaj zaczaja się na środku. Kim trzeba trzymać na dystans, a Rattenberger w zwarciu jest niczym, także…
- A co z tą dziewczyną?
- Zlituj się… - Głos czaszkogłowego przybrał wyrozumiałą barwę. – Debiutanci nie są zbyt dużym zagrożeniem.
- Przezorny zawsze… - Porcupine splunął czerwonym, gęstym płynem, który rozpuścił leżący na ziemi kamyczek. – Ubezpieczony.
- Znasz taką zasadę, „Nec Hercules contra plures”?
- Znam.
- Właśnie. W starciu z Himlerem gówno im się przyda, bo ten jego Landkreuzer zwyczajnie rozsmarowuje zawodników po ścianach. Taki Baneblade, tylko bardziej zajebisty.
- Oh well… Lepiej, żebyś miał… rację… - Nagle ku zdziwieniu obu panów, z lasu wyleciała sylwetka Midnighta. Nocny ujął pewniej strzelbę, zaś Porcupine pochylił się lekko.
Midnight miał poderżnięte gardło.
- O ***… - Wypalił kolczasty demon, jakby zaskoczony. – Allistair?
- Nie sądzę… - Odparł Nocny, zbliżając się nieco do ciała. Ku jego zaskoczeniu niewielki stworek miał także rozpruty brzuch. „Deja Vu?”, pomyślał, przypominając sobie wczorajsze oglądanie „School Days”. Z lasu wyszła owa dziewczyna w mundurku, teraz ubabranym czyjąś krwią. W ręku trzymała coś pomiędzy piłą do kości a nożem, z którego skapywała posoka. Uśmiechała się smutno, postępując kroki w ich stronę.
- Midnight-san potknął się o korzeń – Powiedziała, nieznacznie unosząc swoją broń, zaś Nocny wyczuł w tym dziwnym głosie całkowitą szczerość.
- No to ja Cię tylko poszturcham – Warknął Porcupine, otwierając ogień i dziurawiąc dziewczynę jak ser szwajcarski. Mimo kolejnych płatów mięsa odpadających od jej ciała, ta nadal szła w ich kierunku, zaś każda kolejna kula poszerzała jej uśmiech. W końcu, po dwudziestym pocisku zmaltretowana długowłosa upadła w kałużę własnej krwi i tam została.
- To było zbyt proste… - Zaczął Nocny. Porcupine wzruszył tylko ramionami, po czym schował oba pistolety do kabur… Nagle wzdrygnął się, osunął na kolana i upadł z niedowierzaniem na twarzy. Strzelec odruchowo rzucił się za wieżę: Allistair ich zaskoczył.

Tymczasem nieumarli podwładni Himlera walczyli z karcianymi żołnierzami Michaela Rattenbergera, zaś Jarema związał w pojedynku Kim Ironfist. Blondynka wyminęła się z ciosem jego szabli bez najmniejszego kłopotu i zadała własny. Choć kusiło ją, by ubić hitlerowca i tym samym przegnać żołnierzy Wermachtu, nie mogła tego zrobić: Wiśniowiecki całkiem przytomnie związał ją zaklęciem pojedynku, które nie pozwalało jej na wykonanie jakiejkolwiek akcji, chyba, że pokonałaby ona Przeklętego Szlachcica. A ten, choć nie był dla niej wyzwaniem, wykazywał zaskakująco dużą odporność na ciosy i dawał czas Himlerowi na pokonanie Króla Kier Michaela, który – pomimo niesamowitego kunsztu w posługiwaniu się mieczem – powoli zaczął przegrywać z dużo liczniejszymi hitlerowcami. Rattenberger urwał łapę jednemu z martwych wojaków celnym strzałem z rewolweru, po czym podrzucił do góry dziwną monetę poznaczoną tajemniczymi symbolami. Wypadł orzeł, zaś blondyn uśmiechnął się triumfalnie. Wymierzył w Himlera i wypalił. Magicznie ładowany pocisk oddzielił głowę aryjczyka od reszty ciała, zaś pozbawiony „ośrodka władzy” korpus osunął się na ziemię. Wszyscy hitlerowcy rozpłynęli się w obłokach dymu w jednej chwili, zaś Michael huknął radośnie.
- Dasz radę tej mumii? – Zapytał, zaś Kim odwrzasnęła niezidentyfikowane słowo, uderzając przeciwnika w podbródek. – Uznaję to za tak. Polecę pomóc Allistairowi i Katsurze – Rzucił, puszczając się pędem w stronę przeciwległej wieży. Już na wejściu dostrzegł dziewczynę leżącą w kałuży krwi, ale zauważył też Midnighta z poderżniętym gardłem i Porcupine’a z przestrzeloną głową oraz Nocnego ostrzeliwującego się zza swojej wieży. Miniony nadbiegały zarówno od ich, jak i przeciwników strony, ale jednogłośnie padały albo pod ostrzałem wież lub ślepym ogniem czaszkogłowego, bo jego desperackich prób wymiany ognia z Rasmunsenem nazwać inaczej było nie można. Rattenberger nie zauważył, że Katsura powoli podnosi się z kałuży własnej krwi. Dotknęła jego barku, zaskakując go kompletnie. Blondyn w zielonym garniturze odskoczył jak oparzony.
- Jak Ty, co Ty… - Wydusił z siebie. „Czy ona nie powinna pojawić się w – no nie wiem – naszej bazie?”, pomyślał, zauważając przy okazji, że trup Midnighta zniknął już z miejsca, gdzie leżał.
- Makoto-kun nie wybaczyłby mi, gdybym go zostawiła tutaj samego – Odpowiedziała ciemnowłosa, uśmiechając się… dziwnie. Ruszyła powoli przed siebie, prosto w stronę Nocnego, który zdążył już dostrzec ich prezencję. Był ewidentnie zaskoczony.
- Czy ona czasem nie powinna startować od was?! – Wydarł się w stronę Rattenbergera.
- Nie pytaj! – Odwrzasnął Michael. – Casper nazwał ją „naszą tajną bronią”!
- Och, dziękuję bardzo! – Warknął zgryźliwie demon. Nagle poczuł chłodny dotyk miecza na gardle. Podniósł wzrok… I dostrzegł wzmiankowanego przed chwilą okularnika.
- Zaraz, a wieża…? – Zaczął, po czym spanikował, widząc, że Allistair nie celował w niego, tylko w systemy obronne fortyfikacji. Kilka celnych strzałów zostawiło ją pozbawioną środków do obrony, co wykorzystały miniony drużyny Shadowville, dosłownie obsiadając konstrukcję. Stratoavis zmierzył go chłodnym spojrzeniem i przejechał ostrzem po jego gardle… Ale Nocny był szybszy i zdążył wypalić sobie w głowę. Czaszkowy czerep demona błysnął płomieniem, wypełniając jego oczodoły i szczękę. Demon uśmiechnął się parszywie, widząc, że rdzawoczerwone ostrze jego adwersarza odskoczyły od jego szyi. Casper usiłował się zwinąć, ale demon już miał go w swoich łapskach.
- I don’t believe this… - Wymamrotał Rattenberger, cofając się. Ku jego zaskoczeniu, Katsura wciąż szła do przodu. „No tak, skąd może wiedzieć?”, pomyślał, nawołując ją do cofnięcia się. Ta jednak nie słuchała i nie cofnęła się nawet wtedy, gdy Nocny kręcił młynki okularnikiem, by finalnie rzucić go prosto w objęcia nadchodzącego Himlera, który rozpłatał go niczym rybę paroma zgrabnymi cięciami.
- Ok, teraz Wy… - Rzucił w stronę minionów przeciwnika, rozpoczynając widowiskową rzeź bezwolnych stworzeń. Całe ich stada płonęły od ognistych pocisków z jego strzelby, kilka leżało na ziemi z poprzebijanymi przez ukryte w jednej z luf strzelby demona ostrze piersiami, jeden nawet miał urwane obie ręce. O tak, Nocny był w swoim żywiole. Nagle jego głowa przestała płonąć, a on sam znalazł się w otoczeniu przez adwersarzy.
- Nocny, do tyłu! – Charknął zbliżający się Porcupine, ciskając czymś w stadko minionów. Czaszkogłowy wycofał się akurat w momencie, gdy dziwny przedmiot wylądował pomiędzy przeciwnikami. Grupa bezwolnych stworków automatycznie ruszyła za Nocnym i wtedy właśnie rozrzuciła je potężna eksplozja, co bardziej pechowym urywając kończyny, a tym szczęśliwszym po prostu zabijając. Czaszkogłowy znalazł odpowiednio dużo czasu, by wypalić sobie w łeb po raz kolejny.
- Yo, kto zamawiał łomot?! – Huknął w stronę przeciwników. Rattenberger zdołał się chyłkiem zwinąć w stronę nadal pojedynkujących się Kim i Jaremy, co zostawiało przeciwko niemu jedynie ową dziewczynę. „Wygląda dziwnie znajomo…”, pomyślał, pochylając się lekko. Po jego prawicy stanął Porcupine, chowając się jednak przezornie za szczątkami wieży. Himler pojechał dalej na klapie przywołanego przez siebie Tygrysa, najprawdopodobniej w stronę Allistaira.
- Jest szybka – Mruknął kolczasty z pewnym uznaniem.
- Żartujesz? Podniosła się z miejsca po tym, jak ją zostawiłeś – Odparł Nocny kwaśno.
- Tak po prostu?
- Tak, ***, po prostu.
- Jakim cudem?
- Czy sądzisz, że zabawa w „pięćdziesiąt pytań” jest odpowiednia na ten moment?
- Nah, poczekam na Midnighta i ruszymy wesprzeć Jaremę – Mruknął Porcupine, biegnąc lasem w stronę bazy. Nocny został sam na sam z dziwaczną dziewczyną. Niezależnie od faktu, że poderżnęła ona Midnightowi gardło, miał on przewagę zasięgu i zaskoczenia: Walczył z nią twarzą w twarz.
- Nie poczujesz – Powiedziała nagle długowłosa, unosząc lekko swoje ostrze. „Kurde, ja ją gdzieś już widziałem…”, pomyślał czaszkogłowy, szykując strzelbę. Jego czerep wciąż płonął. „Czego ja się właściwie obawiam?”, pomyślał. Nadstawił się na cios w kpiącej pozie. Wiedział, że ma jeszcze prawie dwie minuty immunitetu, a do tego czasu dziewczyna zdąży go zaatakować i piekielnie się zdziwić…
Długowłosa stanęła przed Nocnym. Nie sięgała mu nawet do szyi.
- Makoto-kun prosił mnie, bym przekonała się… Czy krwawisz… – Powiedziała, zamierzając się do cięcia. Nocnego oświeciło. „Cholera, nie może być…”, pomyślał, po czym nagle wszystkie myśli się urwały. Poczuł ból. Obezwładniający ból. Spojrzał w dół, oglądając z przerażeniem rozpruty brzuch, z którego wypadały jelita. „Jakim… cudem…?”, zdążył tylko pomyśleć, zanim upadł na kolana i osunął się na ziemię, z wciąż płonącą czaszką. Ostatkiem sił zdążył dostrzec klęczącą tuż przy jego głowie Kotonohę Katsurę, o której myślał, że nigdy naprawdę nie istniała.
- Pozdrów Saionji-san – Poprosiła z uśmiechem na twarzy, jednym gwałtownym ruchem przecinając gardło demona. Obraz Nocnego zamazał się i pociemniał, by w końcu zniknąć.

- Czacha? Czacha? – Nocny poczuł, że szturcha go znajoma ręka. Czaszkogłowy podniósł się, zaś do jego głowy uderzył nagle potężny, pulsujący ból głowy, zupełnie jak po kacu.
- Nigdy więcej wódki… - Wymamrotał, podnosząc się chwiejnie na nogi. Plaskacz od Porcupine’a wyrwał go z otępienia.
- Mamy problem – Rzucił z miejsca kolczasty. – Landkreuzer Himlera bez trudu… porozwalał wieże tamtych… frajerów, ale teraz mamy… problem z przebiciem.
- Jeszcze nie wygraliście? – Zdziwił się czaszkogłowy.
- Nocny, ta dziewczyna… rozpruła Cię jak piniatę… Sześć razy z rzędu.
- ILE?! – Wydarł się całkowicie otrzeźwiony demon.
- Po pierwszym dziwnie otępiałeś… I chodziłeś w to samo miejsce… A scenariusz się powtarzał.
- O ***… Moja statystyka.
- To nie jest… najgorsze. Wygląda na… to, że jest ona w stanie… podnosić się po śmierci. Rozpierdoliliśmy ją działem z Land…Landkreuzera, poskładała się do kupy… I pociachała Himlera. Puściliśmy na nią… Husarię Jaremy, podniosła się i urwała mu łapska… Zjawy Midnighta rozpuściły jej… twarzyczkę, ona mimo to podniosła się… I załatwiła jeża tak, jak na początku.
- Dobra jest. A co z resztą?
- Allistair schował się… Gdzieś. Rattenberger stawia obronę z jednej… strony, Kim i Casper z drugiej… A ta dziwna… Pałęta się bez celu po ich bazie… Rozmawia z własną torbą… Wariatka.
- Ale da się ją zabić? Tak na amen?
- Tak, da się. Zazwyczaj… po już powstaniu padała od… przypadkowego ciosu.
- No to, ***, jedziemy! – Huknął czaszkogłowy, pstrykając palcami. Przed nim zmaterializował się płomień w kształcie harleya, na widok, którego oczy Porcupine’a rozbłysły.
- Inkarnacja… - Szepnął z nabożnym podziwem. – Na Polach… przywołujesz ją tylko… gdy coś cię wkurwi.
- No i właśnie dzisiaj jest taki specjalny dzień – Odpowiedział czaszkogłowy, siadając na „siodełku” z płomieni. Kolczasty demon usadowił się za nim, po czym obaj ruszyli z zawrotną prędkością w stronę wrażej bazy.

Tymczasem Himler ponownie skrzyżował swoje wojska z wojskami Rattenbergera. Nieumarli hitlerowcy i tym razem mieli przewagę, Michael niefortunnie wyrzucił jedynie Dwójkę Kier. Wermachtowcy ryknęli coś po niemiecku i przystąpili do powolnego szturmu.
- Nie utrzymam Szwaba już zbyt długo – Wrzasnął w stronę Kim i Caspra, którzy unikali szarż husarii Wiśniowieckiego.
- Przestańcie uciekać i walczcie, jak na ludzi honoru przystało! – Pienił się Jarema. W odpowiedzi okularnik wyszarpnął zza pazuchy coś, co przypominało niewielki obrzyn o trzech lufach i pociągnął za spust. Z czeluści luf wydostały się zielone promienie laserowe, które dosłownie urwały głowę zmumifikowanemu Sarmacie. Husarzy rozwiali się wraz ze swoim generałem.
- Pójdę porozwalam parę łbów – Mruknął w kierunku swojej sojuszniczki, po czym skoczył w stronę odganiającego się od truposzy Rattenbergera za pomocą swojego rewolweru. Padł strzał i dało się słyszeć triumfujący głos Allistaira. Wyglądało na to, że Midnight miał dzisiaj zły dzień. Kim pozwoliła sobie na lekki uśmiech, który jednak szybko zszedł jej z twarzy, słysząc znajomą muzykę, która nieuchronnie zwiastowała przybycie Inkarnacji, a co za tym idzie, Nocnego. Pierwszą rzeczą, jaką jednak zobaczyła blondynka była sporych rozmiarów piła tarczowa, lecąca bezpośrednio w stronę jej kierunku. Oczy Kim rozszerzyły się, po czym wzrok każdego z nich rozjechał się w bok, podążając za swoją połówką ciała. Porcupine rozwinął się z powrotem i wrzasnął wściekle.
- Awesome saw is awesome – Odparł zeskakujący z płomienistego motocykla Nocny, otwierając z miejsca ogień w stronę zaskoczonego Caspra. Stratoavis zablokował strzał machnięciem ostrza, po czym zaczął się zbliżać w ich kierunku.
- Katsura! – Zawołał nie do końca przytomną sojuszniczkę. Długowłosa dziewczyna tylko uśmiechnęła się tak, jak po pierwszym powstaniu i ruszyła powolnym krokiem w stronę przeciwników. Jednocześnie posiadaczka piły do kości zaczęła się śmiać i był to śmiech wariatki, mrożący krew w żyłach. Porcupine jakby stracił ochotę do walki, ale Nocny nie zamierzał się poddać. Zignorował okularnika, po czym ruszył w stronę tej dziwnej dziewczyny. Musiał się upewnić. Chciał mieć pewność, czy to możliwości Shane’a są tak duże czy to oglądał i ubóstwiał prawdziwą historię, której jedyny żywy świadek stał teraz przed nim, mrożąc go matowym spojrzeniem fiołkowych oczu.
Nagle – ku oczywistemu zaskoczeniu Nocnego – piła trzymana przez Katsurę przemieniła się w ogromny, kuriozalnie wręcz wielki tasak, który z powodzeniem mógłby być użyty w jakimś jRPGu.
- Now that’s plain gross – Skomentował sytuację, z pewnym uczuciem ulgi zauważając jednak, że jego przeciwniczka miała kłopoty z równym trzymaniem tej broni i ujęła ją w obie ręce, nieco jak katanę.
- Czy pozdrowił Pan Saionji-san? – Zapytała uprzejmie, a Strzelec widział, że ma do czynienia z podręcznikową wręcz yandere: Na pozór cichą i nieśmiałą dziewczyną, która w rzeczywistości była chyba bardziej porąbana niż on sam.
- Trochę się złości za tamten incydent na dachu – Odparł ostrożnie. Chodzili po kole, a czas jakby się zatrzymał.
- Nie wiem, dlaczego miałaby się złościć. Wszakże nie była w ciąży, prawda?
- Tego nigdy nie można być pewnym.
- Osobiście sprawdziłam – Powiedziała Katsura, uśmiechając się ciepło, a Nocny wzdrygnął się z obrzydzeniem. Sprawdziła…
- To o niczym nie świadczy.
- Nawet jeżeli, Saionji-san musiała przyjąć do wiadomości, że to ja jestem tą właściwą.
- Poderżnęłaś jej gardło jak tucznemu wieprzkowi, do ciężkiej cholery!
- Nie chciała się zgodzić na dobrowolne sprawdzenie. Nie miałam wyboru.
- Jesteś obłąkana, kobieto – Stwierdził Nocny z obrzydzeniem.
- Nie… - Ciemnowłosa zatrzymała się na chwilę, zaś jej oczy zwężały nieco. – Jestem wybranką Makoto-kuna.
- Masz na myśli tę głowę pozbawioną życia, którą trzymasz w torbie? – Parsknął wzgardliwie czaszkogłowy, szykując się do strzału. Wypalił idealnie w torbę, zrzucając ją z ramienia Katsury i ciskając nią kilka metrów dalej. Gdzieś tam dobiegły go „Schlampe” Himlera i „***” Porcupine’a. Zapewne chodziło o Kim, która po odrodzeniu aktywnie klepała obu tych panów.
Katsura odwróciła głowę w kierunku przestrzelonej torby, po czym ponownie spojrzała na swojego przeciwnika. Na jej twarzy nie było już uśmiechu.
- Skrzywdził go Pan – Powiedziała, postępując krok i atakując tasakiem po skosie. Nocny odskoczył w odpowiednim momencie, po czym wypalił raz jeszcze. Pociski przebiły się przez twarz jego przeciwniczki, wybijając jedno z ócz. Dziewczyna osunęła się na ziemię i tam została. Z ciemności lasu wyłonił się Midnight.
- Dobra robota – Mruknął, wyciągając rękę w kierunku kotłujących się zawodników. Nie minęła chwila, a blondynka rozwalała twarz niedawnym sojusznikom. – Efektywna kontrola umysłu potrafi być niezwykle skuteczna – Rzucił, jakby słowem wyjaśnienia. – Plan jest prosty: Himler przywołuje Landkreuzera po raz e-nty, wspiera go ostrzałem artylerii i Neksus przeciwników w kawałkach… Oho, podnosi się – Dodał nieco ciszej, zaś Nocny odwrócił się w stronę swojej niedawnej przeciwniczki. Istotnie, Katsura podniosła się, zaś jej oczy były jeszcze bardziej matowe niż wcześniej.
- Skrzywdził go Pan – Powtórzyła, zaś w jej głosie można było słyszeć uśpioną wściekłość, całkiem zresztą uzasadnioną. Machnęła tasakiem i ponownie dorwała zbyt skupionego na kontrolowaniu Kim Midnighta, dosłownie zatapiając go w kałuży własnej krwi. Zwiastun charknął i znieruchomiał. Nocny nie dał się zaskoczyć. Złapał groźnie wyglądające ostrze w dłonie niczym mistrz kung-fu, po czym zaczął się siłować, zaś na jego twarzy powoli pojawiał się smutny uśmiech, świadczący o tym, że wygrywał. Po blisko minucie odepchnął przeciwniczkę i zatopił ostrze w jej piersi. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, z ust pociekła strużka krwi.
- Ma…Makoto-kun… - Zaczęła bełkotać, upuszczając swoją broń. Nocny zepchnął dziewczynę z ostrza potężnym kopniakiem, obalając ją na posadzkę.
- And the rest… - Zaczął, przystawiając zimną lufę strzelby do jej czoła. – Is silence – Oznajmił, pociągając za spust.

- Koniec końców wygraliśmy – Stwierdził finalnie Nocny. – Czułem się jak ostatni skurwiel po tamtym strzale, no ale… - Nagle czaszkogłowy zauważył z pewnym oburzeniem, że Hellscream zupełnie go nie słucha, przeciwnie: Ork właśnie rozwalał łeb swoją postacią biednemu Pugnie.
- Wzruszające – Skwitował historię Grommash, zajadając chipsy. – To jaka była ta niespodzianka, o której mówiłeś?

EDIT: Znajoma muzyka - http://www.youtube.com/watch?v=llxpUdS-DLQ


« Ostatnia zmiana: 13 Listopada 2010, 23:50:48 wysłane przez Fergard » IP: Zapisane
Panzers roll forward and The Reaper follows them

Leaving tracks of blood, Panzers roll again

Your fate shows itself in shrapnel, smoke and tears

Who can stop these beasts, the source of all your fears?!
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #27 : 13 Listopada 2010, 23:42:12 »
Reakcja Hellsa była boska, "to było wzruszające"- właśnie wtedy kiedy był pochłonięty grą. To było boskie naprawdę. Jestem pod dużym wrażeniem, widać że Fergard to pisał, bowiem rozwinął wątek z anime. Niezły horror, choć wolałbym sceny z "Higurashi no koro ni".


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Nekro_L

******

Punkty uznania(?): -1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 476


Zobacz profil
« Odpowiedz #28 : 15 Listopada 2010, 19:21:37 »
Racja, reakcja Hellsa świetna. Belegor ma rację, widać, że Ty to pisałeś, bo jest rozwinięty wątek anime. Generalnie dobrze, bardzo dobrze, nawet wspaniale. Świetne opowiadanie, fajnie, że piszecie na zmianę. I... wyczułem pewne nawiązanie do "High School", które chyba może nam nieco wyjaśnić.


IP: Zapisane
Hellscream
Orczilla

*

Punkty uznania(?): 4
Offline Offline

Wiadomości: 1 125


One, Two, Hellscream's coming for you...

Zobacz profil
« Odpowiedz #29 : 26 Listopada 2010, 22:39:32 »
Rotacji autorskiej ciąg dalszy. :>


- Szczęście amatora – burknął Nocny, kiedy Hellscream wykonał na jego postaci Fatality, cios zabierający cały pasek życia. Kierowany przezeń Kalistresh złapał przeciwnika (czaszkogłowy grał Kardelem) i zmiażdżył mu czaszkę w łapie.
- Ciągle to...powtarzasz – odparł wesoło ork, biorąc duży łyk wody. Demon ceremonialnie wypuścił z dłoni pad.
- Okej, wystarczy na dziś. Nie miałeś nikogo poznawać, czy cuś? – zapytał lekko rozdrażniony motocyklista, po czym wyszedł go kuchni. Grom parsknął pod nosem, zagarnął ze stołu kartę identyfikacyjną i wyszedł. Na korytarzu zobaczył tylko jedna osobę, siedzącą na ławce. Był to...człowiek, może trzydziestoletni, ubrany w czarne kimono z białymi wykończeniami. Miał niesamowicie niebieskie, gadzie oczy. Posiadał też złoty, łuskowaty ogon i skrzydła, swobodnie wystające spod ubioru. Brązowe włosy sięgały mu może do podstawy karku, posiadał też krótką bródkę. Na nosie sadowiły się okulary w czarnej oprawce. Polerował tradycyjną, iońską katanę, co pokazywało jego gadzie szpony zamiast paznokci.
- Witaj, onii-san – zwrócił się do Hellscreama. Ork pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Witaj, Ryuu. Nie miałeś pomysłu co ze sobą zrobić? – zapytał, siadając obok. Smokowaty na to roześmiał się.
- Nie, wcale nie. Ryukuu-sama rozkazał mi rozejrzeć się po tym przybytku, jestem takim tajnym agentem...A poza tym z dumą będę walczył za Ionię. Co z tobą, Grom-san? Nie słyszeliśmy znaku życia od ciebie od bardzo dawna...
- Naah, byłem tu i tam, nic wartego uwagi nie zrobiłem. Mam mały mętlik w głowie, nie wszystko pamiętam, nie jestem na bieżąco z informacjami...Takie tam – wzruszył ramionami ork.
- Rozumiem...Poznałeś kogoś tutejszych, poza swoimi współlokatorami?
- Nie, a ty?
- Iie. Może więc przejdziemy się na siłownię, porobimy znajomości? – zaproponował Ryuu, przeglądając się w klindze broni i chowając ją do pochwy.
- Skoro tak twierdzisz – westchnął ork i podniósł się. Smokowaty zrobił podobnie. Ruszyli.

W siłowni obecne były tylko trzy osoby. Chudy, szczurowaty humanoid mierzący coś koło stu sześćdziesięciu centymetrów biegał na bieżni z wielką prędkością. Widać było, że to rasowy skaven – szczurzy ryjek, małe uszy, czarne, matowe futro i ogon widoczny spod szortów...Druga istota podnosiła sztangę prawą ręką. Był to człowiek o gęstej, acz krótkiej, czarnej brodzie, wielkiej grzywie czarnych włosów, ubrany jedynie od pasa w dół w spodnie z wyprawionej dość prymitywnie skóry. Muskulatura siłacza – podnoszona przezeń sztanga ważyła co najmniej sto, sto dwadzieścia kilogramów – była wręcz porażająca. Lewą, nieużywaną aktualnie rękę pokrywały niebieskie, leciutko błyszczące runy. Ostatnia postać okładała drewnianą kukłę z wielką zawziętością. Postać już niedługo miała się chyba rozpaść. Jej napastnik miał jeszcze więcej mięśni od sztangisty – nawet jego plecy zdobiły charakterystyczne grudki. Na nadgarstkach nosił coś na kształt stalowych obręczy, czarne włosy zaplatał w chiński warkocz, nosił coś na kształt jedwabnych, czerwonych spodni, przepasał się długim pasem materiału.
- Patrzcie, mamy nowych – odezwał się grubym głosem sztangista, odkładając ją na miejsce. Wstał i wyciągnął rękę do orka.
- Tryndamere, Król Barbarzyńców – powiedział, uśmiechając się. – A tak naprawdę jestem władcą Midgaardu. Nie pytajcie, czemu nie jestem blondynem – dodał, wymieniając uścisk dłoni z zielonoskórym i jego towarzyszem.
- Ohayo. Mówią na mnie Ryuu...Smok Śmierci – przedstawił się smokowaty.
- Grommash Hellscream, mówcie po prostu Grom – zrobił to samo ork.
- ŻE CO?! – wrzasnął skaven, spadając z bieżni. Szybko wstał i doskoczył do Groma, lustrując go szczurzymi oczami. – Byłem na twojej stypie...Jakim cudem, staruszku?
- Magia, Deek, magia. Tym razem naprawdę – powiedział i uściskał się z dawno nie widzianym Deekiem, wygnańcem z klanu Eshin. Potem uprzejmościami wymienił się on (skaven) z Ryuu. Grom tymczasem podszedł do ostatniego przebywającego w pomieszczeniu mężczyzny. Ten odwrócił się z lekkim uśmiechem. Ork pamiętał dobrze tą twarz. Iończyk – nie podlegało to dyskusji – miał może i miły wyraz twarzy, ale jego oczy wyrażały jedynie pogardę, zupełnie mimowolnie.
- Grom Hellscream. Trochę minęło, prawda? – zapytał wyciągając dłoń. Ork potrząsnął nią.
- Fakt, Feng. Znalazłeś w końcu godnego przeciwnika? – odpowiedział pytaniem.
- Gdybym to zrobił, to by mnie tu nie było. Zmienisz to? – zapytał jakby retorycznie, po czym wymienił wschodnie ukłony i uściski dłoni z Ryuu.
- No, witajcie w naszym królestwie. Zazwyczaj kręci się tu więcej poddanych...Adeon, Nocny Strzelec, czasami wpadnie Rehgar aby nas zawstydzić... – rozłożył ramiona wiking.
- Tryndamere... – zaczął Hellscream, ale człowiek mu przerwał.
- Mów mi Trynde.
- Okej. Czemu wyciskasz tylko jedną ręką?
- Och, moje lewe ramię jest o wiele silniejsze niż prawe. Nie chcę sobie ułatwiać życia – roześmiał się. Deek parsknął.
- Nie chcesz wiedzieć co się dzieje, gdy ten typ zacznie wymachiwać swoim majchrem dwoma rękami. Nawet Żelaznołuski ma problemy z zatrzymaniem go.
- Finkregh bez problemu to robi – wtrącił się w słowo skavenowi Feng Wei.
- On ma dwanaście pierdolonych metrów wzrostu – warknął szczur i zaczął biegać dalej.
- Panowie, łapcie za co chcecie i ćwiczcie mięśnie – parsknął śmiechem Trynde, wracając do sztangi. Ork i smokowaty zabrali się więc do ćwiczeń.
- Który z was jest tu najdłużej? – zapytał po pewnym czasie Ryuu.
- Ja. Przybyłem tu chyba półtora roku temu, kiedy nieumarli zaczęli zbytnio następować na Midgaard. My, norsemani, nie mamy tolerancji dla najeźdźców, tak więc osobiście przybyłem rozwalać szkielety Nehr’zula...
- Rozumiem...Masz jakieś ciekawe wspomnienia, którymi mógłbyś się podzielić zanim sami zaczniemy walczyć? – zapytał Grommash.
- Pewnie, że ma. Opowiedz im o jakiejś potyczce – wtrącił się Wei, okładając nową kukłę, gdyż poprzednia poszła w drzazgi.

W sali z „teleportem” znajdowało się dziesięć osób. Po lewej stronie, z błękitnymi oznaczeniami stali kolejno: Tryndamere z obosiecznym mieczem o niezwykle dużym ostrzu w czymś na kształt kiltu z wizerunkiem lwa, na głowie miał hełm wyobrażający to zwierzę, potężny, błękitnoskóry humanoid w rogatym hełmie, skórzanym napierśniku i krótkiej przepasce biodrowej z włócznią w dłoni, brązowowłosy, brodaty krasnolud w stalowym kilcie, pozłacanym lekko napierśniku i zielonym płaszczu z garłaczem opartym o ziemię, zielonoskóry humanoid o rozmiarach podobnych do błękitnoskórego, pokryty skórzanym pancerzem, glonami i muszelkami oraz przedstawiciel tej samej rasy, z ciałem ludzkiego koloru lecz pokrytym świecącymi tatuażami, ubrany w coś na kształt spódnicy z miękkiej skóry. Po prawej stronie, z purpurowymi oznaczeniami: szkielet w rozpadającej się zbroi z łukiem w kościanej pięści, piękna, lecz ewidentnie martwa elfka o błękitnych oczach, kredowobiałej skórze i czarnych włosach w szacie tego samego koloru z błękitnymi symbolami, istota o ciemnofioletowej skórze z wąskimi, żółtymi oczami, mackami na twarzy i u jednej ręki z maczugą w owych mackach, ogromna bestia zszyta z niepoliczalnej ilości ciał z mała główką i trzema rękami w dziwnych miejscach oraz szkielet ledwo widzialny pod lodowymi płomieniami, wypełniającymi niebieskawo – biały pancerz. Jego napierśnik wykonano z lodu, zaś hełm przypominał trochę koronę Nehr’zula.
- Sytuacja jest taka – powiedział znany wszystkim krasnolud – Król Lisz ponownie wyraził chęć zagarnięcia wybrzeża Lockfaru, czemu sprzeciwili się mieszkający tam Midgaardczycy. Grupka prowadzona przez Tryndamere’a – skłonił lekko głowę przed potężnym wojownikiem – reprezentuje ludy tej północnej krainy, podczas gdy ich przeciwnicy działający pod flagą Nekrosa Spalacza Dusz – skłonił się przed szkieletem w płomieniach – działa w imię Nehr’zula.
- Ostatni raz zaatakowaliście mój lud. Poznacie potęgę synów mgły – warknął zielonoskóry, szczerząc zęby. Miał dziwnie dużo kłów.
- Dobrze, panowie – powiedziała cicho i z uśmiechem elfka – zakończmy tą niepotrzebną dyskusje i przejdźmy do niszczenia wrogów Plagi.
- Tak, madame! – krzyknął szkielet i stanął na baczność kościany łucznik. – Na rozkaz, madame! – dodał, celując w Tryndamere’a. Błękitnoskóry stanął przed człowiekiem.
- Uspokój ten worek kości albo zetrę go na proch – huknął, a jego głos poniósł się echem niczym lodowaty wicher Midgaardu.
- Dla mnie bomba, ten gość tylko mnie rozprasza – wysyczała mackowata istota.
- Spokój – westchnął Nekros. Wszystko zamilkło.
- Powodzenia – mruknął krasnolud, zapalając fajkę. – Będzie wam cholernie potrzebne.
- A więc do dzieła – przetarł czoło „zapowiadacz” i skinął głową inżynierowi portalu.

- Dobrze, rozdzielmy się – zakomenderował Tryndamere, przerzucając wielki miecz z ręki do reki niczym wykałaczkę. – Nie ma ze mną Waagji ani Beowulfa więc muszę wam zaufać, jotunowie.
- Rozumiem ciebie, człowieku – powiedział błękitnoskóry, poprawiając chwyt na włóczni. – Nasze rasy wiele lat się zwalczały.
- Tak swoją drogą...Jestem Drottnir, łupieżca z rasy synów mgły – powiedział zielonoskóry, zdejmując dwa złowrogo wyglądające, zakrzywione ostrza.
- Ja jestem Hrothgar, piewca płomienia z Utgardu – rzekł pokryty runami olbrzym.
- Mnie nazywają Skoldi, łowca z tundry Jotunheimu – mruknął błękitnoskóry.
- Kardel Dillin, Tańczący z Garłaczem... – przedstawił się krasnolud. – A Tryndamere, króla wikingów, chyba wszyscy znamy.
- Dzięki, a teraz strategia. Ty, krasnoludzie, ruszysz środkiem, tam pewnie pójdzie też Clinkz...Skoldi, pójdziemy na prawo, powinniśmy trafić na Nekrosa i Pudge’a, tą wielką masę trupów.
- Znaczy my dwaj – powiedział Drottnir, stukając w ramię Hrothgara – idziemy w prawo, walcząc z tą elfką i beztwarzowym?
- Tak jest. Evelynn i Kassadin. Uważajcie na niego, nigdy nie wiadomo keidy zmieni czas – pokiwał głowa Król Barbarzyńców. Tymczasem miniony rozpierzchły się po Polu Sprawiedliwości. Mieszkańcy północy skinełi sobie głowami i ruszyli do boju.
 
- To zbyt proste – warknął kvaldir (w tłumaczeniu na wspólny „syn mgły”), rozcinając wpół miniona. Otaczała go lekko zielonkawa mgła, skutecznie blokująca pole widzenia i zmuszająca do zatrzymania się. Wszystkich poza dwoma gigantami. Drugi właśnie pchnął otwartą dłonią przed siebie, powołując do życia chmurę ognia, która spaliła szereg stworów i przypaliła Kassadina
- Cholerna mgła! – warknął beztwarzowy, wycofując się. – Nic nie widać!
- Jarggn olkt! – ryknął Hrothgar, rzucając w jego kierunku kulę ognia i pokrywając się ognistą powłoką. Stwór wycofał się jeszcze bardziej.
- Czas ginąć! – wrzasnął Drottnir, wyskakują w powietrze i uderzając swoimi dwoma ostrzami przeciwnika. Choć ten sparował cios, siła była tak straszna że odrzuciło go w tył, a dwa stojące za nim miniony padły martwe.
- Idioci – usłyszał vrykul (tak nazywano „zwyczajnych” olbrzymów), po czym jego uszu doszedł tętent kopyt. Odwrócił się by zobaczyć wyjeżdżającą z lasu kobietę na martwym, lecz majestatycznym czarnym rumaku. Wykonała krótki ruch, a lodowate łańcuchy ciasno oplotły piewcę ognia. Mógł tylko patrzeć, jak przejeżdża koło niego.
- Myśl, miast rąbać – rzucił beztwarzowy, zatrzymując przeciwnika w czasie. Z szybkością błyskawicy zaczął okładać go ciosami potężnej maczugi. Uderzyła też w niego sfera przeklętej energii, wyczarowana przez Evelynn. Gdy efekt zatrzymanego czasu minął, kvaldir sparował trudnością cios i rzucił się w kierunku własnej wieży. Niestety, elfka cięła go w nogę, powodujac jego upadek. Kassadin pokonał kilka metrów w ciągu ułamka sekundy, szarżując poprzez czas, i strzaskał czaszkę olbrzyma uderzeniem maczugi. Drottnir podniósł rękę ku niebu...i rozsypał się na drobny proszek. Tylko zwój glonów, kilkanaście muszli i dwa krzywe miecze znaczyły miejsce jego śmierci.

Tymczasem Clinkz szył z łuku w kierunku minionów przeciwników. Kardel odwdzięczał się, łamiąc ogniem swej strzelby szyk przeciwników. Kucnął w pewnym momencie i zaczął ostrzeliwać wrogiego czempiona. Ten miał sporo szczęścia – pociski zwyczajnei przechodziły między jego kosciami.
- Goń się, leszczu! – krzyknął czaszkogłowy, znikając z pola widzenia.
- Dammit – warknął krasnolud, rozwalając głowę minionowi.
- BUAHAHAHAHA! – ryknął klekoczącym śmiechem Clinkz, pojawiając się za plecami Kardela i szyjąc płonącymi strzałami. Kardel szybko zamknął i otworzył oczy, wstępując w stan, w którym mógł użyć Gun Kata. Ta sztuka walki zakładała zapamiętanie jak największej możliwej liczby pozycji strzeleckich i fakt, ze trajektorie pocisków są przewidywalne. Dzięki tej trudnej sztuce, Tańczący z Garłaczem mógł jednocześnie ciąć jednego przeciwnika bagnetem strzelby i strzelać do drugiego. Siekał i strzelał do minionów, jednocześnie unikając niebieskopiórych strzał. W końcu zbliżył się do Eastwooda, przyłożył mu garłaczem w czaszkę, kopnął w piszczel – co sprowadziło go na kolana – i wystrzelił w pierś, rozwalając miednicę i rozdzielając korpus z czaszką i rękami od nóg.
- Ciesz się, że nie boli – parsknął w kierunku szkieletu krasnolud, ładując nowy pocisk do swego wiernego towarzysza. Jego oczy rozszerzyły się jednak, gdy szkielet leżąc na ziemi wyjął z kołczanu na udzie niebieskawą strzałę z kryształu. Wystrzelił, a pocisk gładko przeszedł przez szeregi minionów i rozbił się na Kardelu. Wszystkie istoty zostały zamrożone, zaś kościany łucznik zaczął kuriozalnie czołgać się w kierunku swojej bazy.
- Jeszcze mnie popamiętasz! – wrzasnął do Kardela. Ten po kilku chwilach rozmarzł, przykucnął, wycelował...i jednym strzałem rozstrzaskał puszkę mózgową przeciwnika.
- Jaaaaasne – westchnął.
 
- Dobra nasza! – krzyknął Tryndamere, tnąc z zamachu dwa miniony naraz. Jego olbrzymi sojusznik z wielką siła pchnął włócznią w wieżę, rozbijając jej cokół.
- Argh! Mięsko walczy, walczy! – stęknął Pudge, odganiając się od fali stworków w niebieskich płaszczach. Beknął potężnie, a po chwili zwymiotował dziesiątki ciał, prosto na Króla Barbarzyńców. Ten zrobił się lekko zielony na twarzy.
- Ugh...A myślałem, że gorzej nie możesz śmierdzieć – powiedział, cofając się do tyłu. Rzeźnik warknął i miotnął przed siebie hakiem, jednak trafił Skoldiego. Broń przebiła bok olbrzyma. Pudge spróbował go do siebie przyciągnąć, jednak udało mu się tylko obalić worga na kolana i wyrwać z niego broń. Niezrażony ymirheir (lodowy olbrzym) rzucił swoją włócznią, trafiając w brzuch nieumarłego kolosa. Król norsemanów skoczył przed siebie i wyprowadził dwa cięcia, zmuszając kupię mięsa do wycofania się. Ten z kolei zaczął wypuszczać z siebie trujący, trupi gaz. Tryndamere zatoczył się do tyłu, jeszcze bardziej zielony. Pudge wyrwał z siebie broń Skoldiego i ruszył w kierunku wycofującego się Trynde.
- Taak...Mięsko mięknie! Smaczne mięsko! Proteiny w mięsku! – warknął i oblizał się ogromnym ozorem. Wtem łowca z tundry Jotunheimu podniósł się i tupnął, obracając ziemię w lód. Pudge zakolebał się i upadł, zaś Skoldi złapał go z bary i w pokazie siły rzucił pod wieżę.
- Nie fair! – wrzasnął kolos i zaczął uciekać, jednak zbyt dobrze mu to nie wychodziło. Ymirheir rzucił na niego sieć wykonaną z mrozowłókna, tak chłodną że aż paliła. Spętana kreatura została wykończona przez wieżę.
- Jednego mniej – odsapnął Tryndamere i zagulgotał, gdyż Nekros pojawił się za jego plecami i wbił mu jeden ze swoich mieczy w plecy.
- To była potrzebna ofiara – powiedział beznamiętnym głosem, wyjmując broń z upadającego wojownika. Machnął od niechcenia ręką, rozrzucając miniony przy pomocy wyjącego wichru Northrend. Drugą grupkę zniszczył, przywołując dziesiątki ostrych sopli. Jego pomagierzy już oblegli wieżę.
- Nie...nie...NIE! – usłyszał za sobą bojowy okrzyk. Odwrócił się by zobaczyć Tryndamere, stojącego z mordem w oczach i ostrzem w lewej ręce, błyszczącej runami. – Poczuj furię Midgaardu! – ryknął, wykonując cięcie. Upiór zablokował, ale i tak poleciał w kierunku wieży, uderzając w nią plecami. Tryndamere, dzierżąc broń w lewej dłoni szybko uporał się z grupą minionów w purpurowych szatach i uciekł do lasu. Jego furia nie pozwalała mu zginać, jednak była krótkotrwała. Skoldi jednak już stał przy Nekrosie i dmuchnął arktycznym ziąbem, tak zimnym, że jego przeciwnik – LODOWY Upiór – zamarzł. Wieża szybko go zniszczyła.
- Ha! Haraak foln! – krzyknął lodowy olbrzym i razem z minionami pośpieszył ku kolejnej wieży, korzystając z nieobecności wrogów.

Kardel uciekał lasem. Nie mógł jednak wyzbyć się wrażenia, że to bezcelowe – Darkterror zakrzywiał czas bez większych problemów. Gdy krasnolud miał przeskoczyć spory korzeń, zamigotało mu w oczach i stał w miejscu, które minął dobre dwadzieścia sekund temu. Kassadin był już na miejscu i zaserwował mu cztery oślepiająco szybkie ciosy maczugą. Sam zaś zarobił strzał w nogę. Tańczący z Garłaczem wznowił bieg.
- To bezcelowe – mruknął beztwarzowy i przebił się przez czas...nagle jednak krasnolud zniknął mu z oczu. Zastąpiła go gęsta zieleń. Kassadin nie oddychał i nie odczuwał zmian otoczenia jak rodzime ziemskie istoty, zauważył jednak, że wpadł do wody. Szybko się z niej wynurzył, ale pokurcz mu uciekł. Miotając przekleństwami, wydostał się z mulistej, zielonej sadzawki. Nie usłyszał mrukliwego śmiechu.
- Okej, zwiałem – oznajmił przez komunikator swojej drużynie.
- Świetnie! – ucieszył się Hrothgar. Po chwili zakłóceń, wywołanych jakiś niezrozumiałym rykiem olbrzyma i ciosem pięści, piewca płomieni odezwał się znowu. – Wieża zniszczona! Kardel, pomóż mi z tą cholerną elfką na koniu!
- Się rozumie. Krasnolud w drodze – odpowiedział. Po chwili dało się słyszeć głos Skoldiego.
- Złe i dobre wieści. Pudge rzucił się na wieżę i ją zniszczył. Dobra jest taka, że przypłacił do urwaniem głowy...
- Dobrze, Skoldi, dobrze – rzucił Tryndamere, walczący z Kassadinem. – Po prostu napieraj dal...AAAARGH!
- Człowieku? Trynde?! – krzyknął do mikrofonu Kardel, przedzierający się przez las.
- Nihihihihihihihihih... – dał się słyszeć cichutki chichot. Widać Kassadin okazał się lepszy.
- Poczuł płomienie utgardzkich kuźni! – ryknął, zrzucając ciosem płonącej pięści elfkę z siodła. Evelynn poleciała kilka metrów w tył i już miała uciekać, gdy nagle spadł na nią deszcz kolców i odłamków szrapnelu, pochodzący ze strzelby Kardela. Kobieta ponownie opadła na kolana, Kątem oka złowiła brodatego krasnoluda, mierzącego w jej głowę.
- Chyba nie zabijesz kobiety? – zapytała z krzywym uśmiechem ożywiona czempionka. Krasnoludp rzecząco pokręcił głową, po czym wypalił. Pocisk przebił czoło nieumarłej i jej ciało znieruchomiało
- Oczywiście że nie, ale ty i tak nie żyjesz – westchnął, odpalając fajkę od gorącego niczym piec ciała Hrothgara.
- Nie krępuj się – mruknał olbrzym, przywołując płomienie.

Minęło dużo czasu, a od swojej feralnej śmierci kvaldir nie pojawił się. Evelynn właśnie oblegała z Kassadinem wieżę, zastanawiając się nad tym faktem. Za nią leżał trup Skoldiego, którego z trudem zabili – nawet władza nad czasem i sześć runicznych, kontrolowanych myślami mieczy nie wystarczyło do łatwego zabicia giganta. Tryndamere, Kardel i Hrothgar już spieszyli na pomoc fortyfikacji. Nekros zajęty był odpieraniem ataku na środkowej linii, zaś Pudge został gruntownie spalony kilka chwil wcześniej. Clinkz jak zwykle starał się forsować inną linię, co zbytnio mu nie szło.
- Odwrót – wydała rozkaz na widok skaczącego w powietrze Tryndamere. Istotnie, wylądował on pośrodku grupy minionów i rozrzucił ją szerokim zamachem.
- No dalej, parszywa elfia dziwko! Uderz mnie! – krzyknął. Mroczna Pani parsknęła nieszczerym śmiechem, ruszając w jego stronę...Jednak nagle zdała sobie sprawę, że brodzi w wodzie.
- Szlag, znowu! – krzyknął Kassadin. Evelynn nie przejęła się i szła dalej...aż nagle woda sięgnęła jej do pasa. Zaniepokojona, wejrzała w głab wody...i ujrzała wyszczerzoną, zieloną twarz kvaldira. Gigant wyciągnął rękę owiniętą glonami, chwycił ją za kark i wciągnął do wody. Elfka rozpaczliwie starała się wyrwać, jednak Drottnir przebił ją ostrzem i ściął głowę. W krótkiej chwili woda znikła, a olbrzym zmaterializował się, wyskoczył w górę z dzikim rykiem i opadł na beztwarzowego, ucinajac mu obie ręce. Ten zasyczał z bólu i wściekłości, a Kardel uspokoił go celną kulką w głowę.
- Imponujące, jotunie – powiedział Tryndamere.
- Prawda? Niewielu z nas potrafi zamienić się w wodę, a jeszcze mniej w głęboką... - wyszczerzył się drapieżnie Mgielny Łupieżca. Wokół niego szybko powstała gęsta mgła. – Ruszajmy!
- Jeszcze chwila – powiedział Tryndamere, słysząc ruch w krzakach. Złapał ostrze dwoma rękami, wyskoczył w górę i ciał znad głowy, rozdzielając zarośla na dwoje. Znalazł w nich symetrycznie podzielony szkielet z łukiem.
- Idiota może być niewidzialny, a chowa się po krzakach...Amatorszczyzna – splunął Tańczący z Garłaczem.

- Wieże są zniszczone! – warknął Pudge. Istotnie, jedynie dwie ostatnie, stojące przy Neksusie stały nietknięte i gotowe do rozwalenia przeciwników w drobiazgi.
- Wiem. I co z tego? – wzruszył Nekros ramionami. Spojrzał przy tym na Neksus. Kamienny piedestał, nad którym lewitował ogromnych rozmiarów brylant, wielki niczym dorodny byk. Na sto procent był stworzony magicznie by ładnie wyglądać. Wypełniało go purpurowe światło.
- Evelynn nie żyje, ten zielony bydlak właśnie przeciął ją wpół – mruknął cielisty kolos, miotając hakiem w Hrothgara. Ten ryknął moment wcześniej, runy na jego ciele zapłonęły, a on sam zamienił się w żywy ogień w kształcie olbrzyma. Hak płynnie przez niego przeleciał, nie czyniąc mu krzywdy. Łańcuch zapłonął i podpalił właściciela. Śmiejący się do rozpuku piewca płomieni zaszarżował na kolosa i uderzył go kilka razy płonącymi pięściami, po czym spowił w magicznym ogniu. Behemot zwęglił się w straszliwym tempie.
- Mjul orm agn gjor! – ryknął w swoim języku. Nekros tymczasem teleportował się za Tryndamere i wbił mu miecz prosto w serce, przez plecy. Zimnym wzrokiem zmierzył stojącego najbliżej Kardela i w mgnieniu oka drugie ostrze zapłonęło niebieskim ogniem. Spalacz Dusz wbił je w krasnoluda, a ten w ułamku sekundy zmienił się w lód, po czym rozprószył w pyłek. Nekros zakręcił broniami kilka młynków i złączył rękojeści, zmieniając dwa Ostrza Zimy w miecz zwany Przecinaczem Żywotów.
- Kto następny? – zapytał. Odpowiedział mu Drottnir, tnąc wściekle ostrzami, w tym z wyskoku i gdy już upiór miał wziąc odwrót, zamienił się w sadzawkę morskiej wody i wciągnął go za kostkę po pas. Skoldi przeszył jego czaszkę włócznią.
- Teraz ty, bracie! – warknął Hrothgar, ponownie w normalnej postaci. Lodowy olbrzym wniósł oczy do niebu, ku Odynowi, ryknął potężnie i uderzył się pięścią w pierś.
- Co do? – zapytał Clinkz, przypadkowo zdradzając swoją pozycję. Dwa pozostałe giganty spojrzały na niego pobłażliwie.
- To jego ostateczna moc. Staje się twardy niczym lodowiec, a wtedy nikt nie może go zniszczyć normalnymi sposobami. Myślisz, że jak utrzymywał na sobie ogień wież przez kilka minut i opierał się najpotężniejszym mocom Nekrosa? – spytał go piewca płomienia.
- A tak w ogóle, to jesteś idiotą – westchnął Drottnir, skoczył do góry i zmiażdżył górną połowę ciała przeciwnika.
- Nie wiem skąd bierzesz tyle sił – parsknął Hrothgar. Kvaldir jedynie wzruszył ramionami. W tak zwanym międzyczasie Skoldi wziął rozbieg i, nie przejmując się ogniem wież, rzucił włócznią z całej siły w sam środek brylantu. Broń ymirheira zagłębiła się weń i roztrzaskała w drobny mak. Bitwa skończona – Król Lisz jeszcze musiał wstrzymać się z zajęciem wybrzeża Lockfaru.

- I mniej więcej tak to było. Teraz wiecie, dlaczego nie używam dwóch rąk – zakończył opowieść Tryndamere. Grom pokiwał głową, podciągając się na drążku.
- Chłopaki, może zrobimy sobie przerwę? – zapytał Deek, przerywając maraton brzuszków.
- Tia, jestem za szklanką czegoś mocniejszego w barze. Może poznacie naszego mistrza siłowni – parsknął Król Barbarzyńców.
- To znaczy kogo? – zapytał Ryuu, przerywając sparing z Fengiem. W tym momencie oberwał potężnie w bok głowy i przeleciał przez salę.
- Auuu – jęknął smokowaty.
- Kim jest ten mistrz? – zapytał Hellscream, pociągając łyk mineralnej.
- Rehgar Earthfury, tytułowany Potęga Orków. Gościa zapisali jako tanka w tej swojej śmiesznej klasyfikacji, znaczy ma przyjmować na siebie ataki wroga i tak dalej...Ale ten gość rozwala wszystko, co można rozwalić. Rąbie toporem wieże na kawałki, przebija się w szarzy przez ściany, tym swoim dziwnym toporem potrafi nawet przebić lodową skórę Skoldiego czy zgasić czerep Nocnego Strzelca...
- Rehgar? Na Herazou... – mruknał Grom, ale tak cicho, że nikt go nie usłyszał.


IP: Zapisane
Strony: 1 [2] 3 4    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.076 sekund z 18 zapytaniami.
                              Do góry