Nie dam za wygraną, będę wrzucał jednostrzałowce dalej
Enjoy
J.F. Kennedy: ,,
Ask not what your country can do for you, ask what you can do for your country”.
- John F. Kennedy's Inaugural Address, January 20, 1961.
Dochodziła godzina 20:00, kiedy Jimmy wszedł do jednej ze swoich ulubionych chińskich restauracji na przedmieściach Bostonu. Nie był fanem chińszczyzny i mięsa podejrzanego pochodzenia, ale lubił tutaj jadać. Szansa na to, że spotka kogoś ze swoich znajomych w takim miejscu była nieporównywalnie mniejsza, niż w jakiejś knajpie, w centrum miasta. Poza tym robili tutaj nawet niezłą kawę. Chociaż... W sumie, to nie robili dobrej kawy, ale kelnerki, które ją podawały były na tyle ładne, że Jimmy był gotów wiele wybaczyć temu dziwnemu, kofeinowemu eliksirowi. Wypił kolejnego łyka i przewrócił stronę lokalnej gazety, natrafiając na kolejny artykuł o nowo wybranym prezydencie J.F. Kennedym. ,,Może jednak powinienem był głosować na Nixona…” – przemknęło mu przez myśl. Spojrzał na kolejny nagłówek: ,,
Ask not what your country can do for you, ask what you can do for your country”.
-Pięknie powiedziane – mruknął na wpół ironicznie pod nosem, zastanawiając się co jeszcze może zrobić
for my country.
Oderwał się na chwilę od lektury i rozejrzał dyskretnie po restauracji. Było pusto, nie licząc kilku motocyklistów (od razu ich poznał, po kurtkach z emblematem jednego z tutejszych pseudo-gangów) o dziwo, siedzących cicho w kącie i pijących tę chińską parodię piwa. Po chwili dostrzegł też nową kelnerkę, która najwyraźniej chwilę temu przyszła na nocną zmianę. Nie widział jej tutaj wcześniej. Średnia. Nie w jego typie. Trochę za szeroka w ramionach i za wąska w biodrach. Chociaż o delikatnych rysach twarzy.
-Podać coś jeszcze? – zapytała wysokim, lecz delikatnym głosem i zabrała pustą filiżankę po kawie ze stołu Jimmy’ego.
- Nie, dzięki – odparł szybko.
O delikatnych rysach twarzy i nienachalnym uśmiechu… zmienił pierwotną ocenę. Ładna.
-Jimmy, staruszku! – z zamyślenia wyrwał go głos starego znajomego, który jakimś cudem odnalazł go na tym zadupiu. Scott Novak przekroczył właśnie próg restauracji i dziarskim krokiem zbliżał się do azylu Jimmy’ego, kiedy ten odprowadzał wzrokiem kelnerkę – Już myślałem, że cię dzisiaj nie znajdę! – mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Jimmy gestem wskazał swojemu, dużo młodszemu kumplowi krzesło naprzeciw niego i podjął:
-Siadaj i opowiadaj. Znowu muszę ratować wasze dupska? – zmierzył swojego rozmówcę drwiącym spojrzeniem i uśmiechnął się lekko. Pomimo tego, że Jimmy odszedł z Agencji Pinkertona już dawno temu, to nie raz, nie dwa, jego pomoc okazywała się bezcenna. Ciężko powiedzieć dlaczego tak się działo, ale Jimmy miał po prostu cholerny talent. Nie był dobry, tylko najlepszy. Najpewniej wrodzony perfekcjonizm. Dobre geny po ojcu. Tak czy inaczej miał coś a’la szósty zmysł. Nawet z matematycznego punktu widzenia, wydawało się to uzasadnione. Ostatnimi czasy zaczynał szwankować mu nieco wzrok, więc zmysł do kryminalistyki należał mu się, jak psu buda.
-Nie tym razem! – odparł podekscytowany młodziak i rzucił jakiś plik papierów na stolik.
-Nono. Znalazłeś mi robotę? Przecież wiesz, że nie narzekam ani na brak gotówki, ani na brak zajęć – tu zrobił krótką pauzę i spojrzał raz jeszcze na Scotta, któremu uśmiech za nic nie chciał zejść z twarzy – radzę sobie.
-Radzenie sobie jest do dupy! Obiecałem ci, że odwdzięczę się za pomoc w sprawie Shelby’ego i dotrzymam słowa! Spójrz na tę sprawę i posłuchaj mnie przez chwilę, a wszystko ci się rozjaśni.
Rzucił okiem na poszczególne dokumenty. Samobójstwo jakiegoś chorego psychicznie mężczyzny… wyspa na Atlantyku, niedaleko Corvo… przerzucił kilka kolejnych stron. Plany budowy ekskluzywnego kurortu na miejscu byłej placówki wojskowej i naukowo-badawczej… prace archeologiczne…
-W porządku. Chyba już łapie – tutaj jego rozmówcy zaświeciły się oczy - Wymieszałeś dokumentację z kilku różnych spraw, a efekt tak cię rozbawił, że postanowiłeś mnie o tym poinformować? Przyznaję. Niezłe. Niezłe Scott, ale popracuj jeszcze nad tym. Dorzuć coś weselszego - Scott zrobił kwaśną minę i spojrzał wściekle na Jimmy’ego, który odpowiedział mu złośliwym uśmieszkiem.
-Wiedziałem, że nie raczysz się dobrze wczytać w tę dokumentację. Słuchaj, w dużym skrócie, nasza agencja musi wysłać jakiegoś detektywa na wyspę, na Atlantyku, by zbadał sprawę samobójstwa jednego z tamtejszych pensjonariuszy.
-A to nie jest aby zadanie federalnych?
-Tak, dlatego dadzą ci kogoś do pomocy. Najpewniej jakiegoś gnojka. Komu chciałoby się jechać na taki… wyspę.
-Na taki wypizdówek chciałeś powiedzieć?
Scott przewrócił oczami i kontynuował:
-Tak czy inaczej, dostaniesz znowu swoją legitkę, jakiegoś smarkacza pod opiekę, pojedziesz tam, stwierdzisz zgon, bo śmierć i
et voilà! Wracasz, dopisują ci kolejną sprawę, a następnie złoży się wniosek o jakieś szczególne odznaczenie albo coś takiego.
-Najbardziej podoba mi się fragment - ,,wniosek o jakieś odznaczenie” i ,,albo coś takiego”. Dostanę medal z plastiku i wpiszę się do jakiejś ładnej książki? Po to mam się wlec
na taki… wyspę? – tutaj najlepiej jak umiał naśladował głos Scotta.
-Masz się tam wlec, bo krewna zmarłego również niedawno zmarła, a przed śmiercią postarała się o to, by spora część jej spadku trafiła w ręce człowieka, który doprowadzi sprawę tego psychola do końca. Wiesz, sprowadzenie zwłok, godny pochówek, no i ustalenie przyczyny zgonu.
-W życiu nie słyszałem większego idiotyzmu – w tym miejscu uderzył pięścią w stół i wybuchł tak gromkim śmiechem, że nawet motocykliści siedzący w kącie restauracji spojrzeli się na niego jak na chorego psychicznie. Przynajmniej nie słyszeli co wywołało jego rozbawienie…
-Śmiej się! Ale założę się, że wielu z Agencji Pinkertona połasi się na łatwy zarobek. Pomyśl tak; jedziesz tam, siedzisz sobie dwa tygodnie albo krócej w zależności od potrzeb, bo fragment o kurorcie wakacyjnym również nie został wzięty z powietrza, czy jak wolisz z innej teczki, a potem wracasz z denatem, zakopujesz go i odbierasz honorarium. I gotowe! Proste jak drut!
-Jak drut! – powtórzył dalej rozbawiony Jimmy i z trudem powstrzymał się od kolejnego wybuchu śmiechu.
-Co cię tak bawi, Hollywood? – ,,Czyżby żarty się właśnie skończyły?” – przemknęło przez myśl Jimmy’emu. Kiedy Scott zaczynał mówić do niego per ,,Hollywood” znaczyło to, że był strasznie poirytowany. Tym niemniej Jimmy lubił ten pseudonim. Przypominał mu on o starych czasach, kiedy Jimmy ,,Hollywood” Havoc zamykał sprawę, za sprawą i to w bardzo spektakularnym stylu. Stąd ten alias. ,,Staruszek” wyprostował się i poważniejąc nieco, zaczął:
-Wytłumacz mi tylko kto namówił tę obecnie-denatkę, na ten ruch. Ona była w ogóle świadoma tego co robi? Przecież to kompletny obłęd.
-Była. Znaczy prawie była – w tym miejscu Hollywood uniósł lekko prawą brew i założył ręce na piersi - Znaczy podesłaliśmy do niej kilka naszych papug i oni załatwili sprawę. Ale wszystko zgodnie z literą prawa!
-Ale niezgodnie z duchem prawa. Widzę, że u Pinkertona wszystko po staremu. Pasożytujecie na ludzkiej głupocie i dobrze wam to idzie.
-Głosowałeś na Kennedy’ego co? – odparł szybko Scott, najwyraźniej mocno wkurzony, że Hollywood nie docenił jego wyciągniętej dłoni.
-Nie, na Nixona – skłamał.
Przez krótki moment siedzieli w milczeniu. Jeden wpatrzony w leżącą na stole dokumentację, a drugi w kelnerkę, która znowu przemknęła koło ich stolika.
-Czyli co? Nie podejmiesz się tego? – Novak przymierzał się właśnie do zebrania rozrzuconych na stole papierów, kiedy Hollywood położył na nich rękę i z rozbrajającym uśmiechem dodał:
-Podejmę. Oczywiście, że podejmę. Co myślałeś? Że już zdziadziałem?
Młody mężczyzna zmierzył go badawczym spojrzeniem i widocznie ważył słowa, bowiem zrobił nienaturalną pauzę, zanim odpowiedział na wpół retoryczne pytanie swojego rozmówcy.
-Nie. Choć, boję się, co się stanie, kiedy faktycznie dopadnie cię jakaś starcza demencja albo – co gorsza… - zmięknie ci serce.
***
No i zmiękło mu serce. Uświadomił to sobie zaraz po wejściu do domu. Wziął tę sprawę nie dlatego, że chciał zarobić (chociaż chciał…), czy dlatego, że ciekaw był tego co znajduje się na tej wyspie… Najzwyczajniej w świecie chciał spełnić ostatnią wolę nieboszczki, której w sumie nie znał. Tym niemniej był prawie pewien, że gdyby ktokolwiek inny zajął się tą sprawą, na pewno nie postąpiłby szczególnie subtelnie. W protokół wpisałby, że gość popełnił samobójstwo z powodu depresji i załamania nerwowego, nawet gdyby patolog znalazł na ciele tego psychola kilkanaście ran kłutych.
-Eh… głupiś Hollywood, głupiś jak stąd do Londynu i to przez Los Angeles…
Rzucił teczkę z papierzyskami na komodę i zdjął buty, które były całe w błocie. Oczywiście, gdy tylko wyszedł z chińskiej restauracji, zaczął padać solidny deszcz. Powiesił swój ulubiony czarny płaszcz w szafie i zdjął stylowy kapelusz, który towarzyszył mu już od wielu lat. Następnie jeszcze raz upewnił się, że zamknął drzwi od swojego mieszkania, wziął otrzymaną dokumentację i udał się powolnym krokiem do salonu. Rzucił okiem na swoją biblioteczkę, jedyną rzecz, która napawała go dumą w tym mieszkaniu. Jego kuchnia była niechlujna, a łazienka zdecydowanie za mała. W sypialni nie wiedzieć czemu, zawsze było cholernie duszno. Tylko salon, wraz z znajdującą się w nim biblioteczką naprawdę mu się podobał. Standardowo Koran, Biblia i oddzielna Tora… Mitologia grecka, rzymska, chińska… Prawo rzymskie i historia prawa… Historia starożytna, powszechna historia Europy, historia Stanów Zjednoczonych, biografie słynnych polityków i prezydentów, w tym m.in. Lincolna i Jeffersona. Do tego również co nieco filozofii, socjologii i psychologii… No i potężny zbiór książek o II Wojnie Światowej, spadek po jego ojcu.
Rozłożył papiery od Scotta na biurku i wziął się za lekturę. Młodziak nie kłamał. Agencja Pinkertona faktycznie została namaszczona prawnie do wypełnienia ostatniej woli nieboszczki, Anny Mortimer, siostry Bena Mortimer - samobójcy. Jakim cudem agencja detektywistyczna mogła stać się egzekutorem testamentu? O ile Hollywood znał się na medycynie, to było to trochę dziwaczne. Tym niemniej nie miał dyplomu z prawa, bo musiał przerwać studia. Stwierdził, że marnuje swój czas i słusznie. Dyplom magistra historii i socjologii w sumie niewiele mu dały, bo był
tak mądry, jak i wprzódy! To co jednak wyniósł z zajęć z kryminalistyki mu zupełnie wystarczyło. Dalej rozwijał się samodzielnie, z dużo lepszym efektem od tych wszystkich studenciaków, którzy zakuwali swoje podręczniki i w zasadzie nie mieli do czynienia z praktyką. W przeciągu kilku lat Jimmy rozwiązał tyle spraw, że szybko jego sława zaczęła go wyprzedzać, a o ,,Hollywoodzie” słyszeli niemalże wszyscy ważniejsi gliniarze w Massachusetts. Dlatego też odesłano go na przymusowy urlop. U Pinkertona bycie sławnym i rozpoznawalnym nie należało do mile widzianych. Nie zmieniało to jednak faktu, że Havoc niejednokrotnie musiał pomagać swoim młodszym kolegom w trudniejszych sprawach. Potrafił myśleć jak przestępca i błyskawicznie łączyć fakty. Podobnie jak ojciec.
Ten był jednak jeszcze lepszy od niego.
W styczniu 1961 Ben Mortimer, u którego zdiagnozowano zaburzenia urojeniowe i syndrom jerozolimski, uciekł z zakładu zamkniętego na Wyspie Św. Wiktorii na Atlantyku. Przez kilka miesięcy musiał błąkać się po wyspie, aż w końcu odnaleziono go 16 lutego, kilka dni przed śmiercią Anny Mortimer. Chłopak najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Pochodził trochę po wyspie, poukrywał się, aż w końcu zdesperowany podciął sobie żyły i wykrwawił się. Odnalezione zwłoki pozostawały w dobrym stanie, więc patolodzy nie mieli problemu z określeniem czasu, jaki upłynął od zgonu ofiary. Trup pozostał na terytorium wyspy w tamtejszej kostnicy. Odpis aktu zgonu nie dotarł do Bostonu, za sprawą pomyłki jednego z dostawców.
Cóż… Scott miał chyba rację mówiąc, że to nie będzie szczególnie skomplikowana sprawa. Dużo ciekawiej zaś, prezentuje się sama historia wyspy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, nikt tu nie słyszał o żadnej Św. Wiktorii. Za to roiło się tu od nazistów. Według informacji, które udało się zdobyć wywiadowcom Pinkertona przeprowadzali oni tutaj eksperymenty dotyczące tzw. Wunderwaffe. Czyli kolejny mit związany z II Wojną Światową... Istnieją nawet przesłanki, które przemawiają za tym, jakoby bliscy współpracownicy samego Führera niejednokrotnie odwiedzali tę wyspę i pilnie monitorowali postępy w pracach nad... do końca nie wiadomo czym. Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie po zakończeniu II Wojny Światowej i przejęciu tej wyspy przez siły aliantów. Przegrana bitwa o Atlantyk i paniczny odwrót do Rzeszy spowodował, że większość niemieckiej aparatury unicestwiono. Tym niemniej to nie był koniec dziejowej roli, jaką ta mała wysepka miała odegrać na arenie międzynarodowej, bo już kilka miesięcy po podpisaniu aktu kapitulacji na pokładzie pancernika
USS Missouri przez Japończyków, przeniesiono tu całą dokumentację projektu Manhattan. A! No i nieoficjalnie zaczęto posługiwać się nazwą: Wyspa Św. Wiktorii (bynajmniej nie na cześć świętej... raczej zwycięstwa jakie alianci odnieśli nad nazistami). Ponadto, to właśnie tutaj powstawało większość elementów pierwszej na świecie jednostki pływającej, napędzanej siłownią okrętową czerpiącą energię z przebiegającej w reaktorze atomowym reakcji łańcuchowej -
USS Nautilus (SSN-571).
Niesamowite. Dziwne, że w dokumentacji nie ma nic o testach nuklearnych. Chociaż po bombardowaniu Hiroshimy i Nagasaki, Amerykanie chyba mieli już dość testów. Nie pozostało w takim razie nic innego, jak dalsze badania nad potęgą atomu…
Niemcy, Amerykanie… brakuje tylko komunistów i eksperymentów z Super Robotnikiem, który dokonałby wielkiej rewolucji komunistycznej o jakiej się marzy czerwonym od 1920 roku.
A za kilka lat chcą z tego zrobić luksusowy kurort, do którego mogliby przyjeżdżać bogaci dyplomaci, wraz z żonami i rozpieszczonymi bachorami. Mają rozmach! Co śmieszniejsze, obecnie znajduje się tam zamknięty zakład psychiatryczny i stanowisko archeologiczne. Brakuje tylko jakiegoś porządnego lunaparku i dajmy na to pola golfowego.
-Przecież to jest kompletny obłęd… - zapalił papierosa i zaciągnął się. Odłożył na moment dokumentację od Scotta i strząsnął popiół z papierosa do popielniczki. Jeszcze raz objął swoją biblioteczkę wzrokiem i zaczął zastanawiać się, czy lektura którejś z tych książek mogłaby okazać się przydatna, przed tą dziwaczną wyprawą. Obecnie znajduje się tam szpital psychiatryczny, więc najpewniej jest tam mnóstwo lekarzy. Nie znał się na medycynie, może odrobinę na psychologii… Ale też nie za bardzo. Łatwiej było mu ustalić
modus operandi mordercy, niż wymyślać, dlaczego pacjent A myśli, że jest kaczką, a pacjent B Napoleonem i marzy mu się podbój Europy.
Wrócił do lektury.
Na terytorium lasu znajdującego się w południowej części wyspy odnaleziono ogromny posąg jakiegoś morskiego stworzenia. Albo wariacji na jego temat. W raportach nie ma jednak więcej szczegółów dot. tego co przedstawia ten monument. Nie ma tu jednak sensu szukać teorii spiskowych, bowiem wybudowany został on przez Niemców, w tylko im wiadomym celu, a alianci go po prostu nie dostrzegli i najpewniej dlatego nie zburzyli. Zachował się w bardzo dobrym stanie, a obecnie w jego pobliżu prowadzone są prace wykopaliskowe. Być może archeolodzy poszukują kolejnego podziemnego schronu, który mógł należeć do Niemców, a w którym to być może przechowywane są resztki ich aparatury. Z tego co tutaj jest napisane wynika, że na terytorium całej wyspy znajduje się mnóstwo podziemnych korytarzy (i byłych placówek badawczych), z czego większość odkryto w latach 1945-1957. Te, które się dało oczyszczono, choć niewielka część podziemnego kompleksu nadal pozostaje niedostępna i zasypana.
Wraz z kolejnymi akapitami raportów, wykazów i wszelkiej innej dokumentacji, wzrastała jego chęć na tę krótką wycieczkę.
Szkoda, że staruszek gryzie ziemię – pomyślał i zamknął teczkę od Scotta -
pewnie chętnie by się wybrał na tę wysepkę. Hollywood ponownie spojrzał na swój regał z książkami. Wiedział już, co zabierze ze sobą w podróż, a lista lektur wcale nie była krótka. No, ale ostatecznie nie jechał byle gdzie. Wyspa Św. Wiktorii zdawała się być miejscem szczególnym, skrywającym wiele sekretów.
A. No i jeszcze ten Ben Mortimer. Nim też trzeba będzie się zająć. No, ale nic nie będzie stało na przeszkodzie ku temu, by trochę pozwiedzać, zaraz po tym jak zakończy się wątek tego samobójcy. Może nie powinien się jakoś szczególnie zagłębić w tę sprawę, tylko zrobić to co każdy, rozsądny detektyw zrobiłby w jego sytuacji. Pojechał, stwierdził zgon, podziękował i odebrał gażę… Pytanie jeszcze na ile gorliwego przydupasa z federalnych mu dadzą. Ale z tego co mówił Scott, wynikało że będzie to jakiś młodzik. W takim razie opcje są dwie. Albo nadgorliwy, albo cholernie leniwy.
Hollywood nie był pewien, która opcja jest gorsza.