Orczilla
Punkty uznania(?): 4
Offline
Wiadomości: 1 125
One, Two, Hellscream's coming for you...
|
|
« Odpowiedz #71 : 08 Listopada 2009, 22:33:42 » |
|
Czas na skromne (9 stron w Wordzie) początki...
Genn stał w drzwiach do pewnego pokoju. Po drugiej stronie, z założonymi rękami, stała piękna, humanoidalna lisica. - I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie, Cass? – zapytał kariatydańczyk. Lisica parsknęła cicho. - Jak się chce to można – odparła sucho. A później podeszła i dwaj „psowaci” uściskali się. – Dobrze Cię widzieć. - Wiem – oparł Genn. Tak po prostu. – Ciebie też. Znowu musisz kogoś ratować? - Nie, tym razem nie. Przybyłam bardziej po...powiedzmy, że samą przyjemność z walki – odparł Cassandra, bo była to ona. - Heh, musisz spędzać ze mną mniej czasu – parsknął Wilczy Lord. Cassandra uśmiechnęła się lekko. - I tak widujemy się od święta. Swoją drogą, co tam u rodziny? – zapytała z filuterny błyskiem w oku i szyderczym uśmiechem. - Masz na myśli moją żonę, co? Dajmy sobie spokój, zamknęliśmy ten rozdział, pozostańmy dobrymi przyjaciółmi – odparł trochę szybko Genn, mrugając kilkukrotnie. - Hmm...Co racja to racja – odparła lisica i uściskali się raz jeszcze. Dobrze znowu być razem.
Wasyl stał obok jakiegoś gnolla. Gnoll ewidentnie pochodził z gór. Mierzył dwa metry, był atletycznie zbudowany i obdarzony szarym futrem. Nosił stalowy, matowy napierśnik, metalowe buty obite skórą, skórzane rękawice bez palców, pas z łuskowatej skóry, spodnie z derki, prawe ramię miał owinięte brunatnym powrozem, a na plecach dyndał sejmitar. - Czyli dalej się nie przebiłeś, braciak? – spytał gnoll Wasyla. - Nie. Niestety, Wolfrick był dla mnie za dobry – odparł smokokrwisty, wzruszając ramionami. - Nic dziwnego, to w końcu jeden z upiorów Króla Lisza. Anyway, zabierasz się ze mną i wracamy do polowań na potwory? – spytał szybko gnoll, poprawiając uchwyt pancerza. - Jeszcze nie. Coś mi mówi – choć to irracjonalne – że mam jeszcze szansę. Wiesz, rozumiesz – walkowery i szanse dla przegranych, etcetera etcetera. Przeczekam – powiedział Wasyla do towarzysza. - Jak tam uważasz – westchnął szary gnoll. – Ja też tu zostanę, w takim wypadku. Pokibicuję ojcu – powiedział. Wasyl uśmiechnął się szeroko. - Wspaniała wiadomość, Tymczasem do zobaczenia, starszy – powiedział wyciągając dłoń. Gnoll serdecznie ją uściskał. - Do zobaczenia, młodszy – odparł i każdy ruszył w swoją stronę.
Nekros stał, emanując tak fizycznym jak i mentalnym chłodem. Kobieta w żelaznym kirsysie i jedwabnych stringach, acz szczelnie opatulona czarnym płaszczem, drżała z mrozu. Nekros nigdy nie rozumiał mody panującej wśród nocnych elfek – jakąż ochronę mogła dawać bielizna? Kobieta przed nim stojąca nie była przecież jakąś kurtyzaną, ale zabójczynią elitarnego zakonu Strażniczek z Ashenvale. - Wytłumacz mi, dlaczego wszystkie wojowniczki nocnych tak się ubierają? Kapłanki Księżyca, zabójczynie, łowczynie, łuczniczki i cały ten kram? Nie daje wam to żadnej ochrony, ni przed pogodą, ni przed wrogiem – wyraził swe wątpliwości co do ubioru partnerki w swej walce. - Właściwie to sama nie wiem, Ubierały się tak nasze matki, babki... – zaczęła. Ale upiór machnał ręką. - Tak, a wasze babki mają pewnie z piętnaście tysięcy lat – mruknął upiór. – Wy nawet nie macie się przed kim prezentować. Strażniczki składają śluby czystości i takie tam, nie mylę się – zapytał po chwili. Zabójczyni pokiwała głową. - Dokładnie. Każda siostra składa takie śluby. Inaczej Wielka Matka nie – zaczęła znowu zabójczyni, ale upiór ponownie jej przerwał. - Wielka Matka to wasza bogini, Elune, tak? – zapytał. - Dokładnie. I byłabym wdzięczna, gdybyś mi nie przerywał – warknęła nocna elfka, lekko rozdrażniona. - Bo? – zapytał upiór, dotykając jednym palcem policzka swej towarzyski. Fioletowe oblicze elfki w jednej chwili stało się sine niczym niebieściutka borówka. Lanaya – bo tak zwała się zabójczyni – odsunęła się od upiora i chłód zniknął. - Nie doceniasz mnie, upiorze – warknęła ponownie. - Doceniam. Doceniam zabójczynie nocnych elfów, ich zdolność do znikania na widoku, rozmywania się w cieniu, aby zaatakować tymi swoimi psionicznymi ostrzami, rozrywając nieostrożnych. Doceniam wasze zdolności do stwarzania psionicznych tarcz, które zatrzymają wszystko zanim rozbiją się w pył. Ale jesteś zabójczynią, nie wojowniczką z pierwszego szeregu – wyjaśnił swe zdanie Spalacz Dusza. - Jeszcze zobaczymy – odparł tylko Strażniczka.
Mężczyzna wielkie postury grał na gitarze elektrycznej. Muzyka była tylko dla wybranych, konkretnie ludzi o mocnych uszach. Przypadkowy, lecz trochę obeznany przechodzień mógłby tylko zgadywać „Hardcore folk metal? Melodic death metal? Progressive death metal?” i takie tam. Człek bowiem grał na gitarze, śpiewał – właściwie to growlował – a resztę utwory puszczał z bumboxu, który pożyczył od jakiegoś fioletowoskórego trolla. Drugi mężczyzna – jeszcze bardziej monumentalny – starał się zebrać myśli, ale było to potencjalnie problematyczne. - Na miłość Odyna, Johan, czy ty musisz tak rzępolić?! – warknął wściekle, wyrywając wtyczkę piecyka z gniazdka. - Cause we are...Na miłość Azynów! Czy ty zawsze musisz przerywać moje ćwiczenia?! – wydarł się muzyk, wstając. Przez chwilę obaj piorunowali się wzrokiem. - Nie jesteśmy tu po to, aby słuchać tych twoich wrzasków i łomotu. Mamy cel do osiągnięcia! – przypomniał mu twardo ten większy. - Wiem, wiem, wiem. Jesteśmy wojownikami. Jesteśmy niepokonani. Jesteśmy strażnikami Asgardu i mamy swój cel – westchnął Johan, kręcąc głową. - Tak. A ja jestem rozrywaczem, rębaczem, siekaczem i miażdżycielem! Mą jest.. – zaczął drugi z wikingów, ale przerwał mu pierwszy. - Zostaw sobie swoją litanię dla naszych przeciwników, Beowulfie. Na nich wywrze jakieś wrażenia. Ja słyszę ją codziennie od kilkunastu lat – parsknął nordycki wojownik i usiadł na fotelu. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie ze skóry licowej, szary podkoszulek, nosił na każdym nadgarstku pieszczochę, na szyi zaś miał talizman przedstawiając kruka. Był potężnie zbudowany, nosił proste, brązowe włosy, mniej więcej do połowy pleców. Za nim leżał tobołek z mieczem, tarczą, solidnym napierśnikiem i wielkim rogiem myśliwskim. Jego towarzysz, Beowulf, ubrany był bardziej jak stereotypowy wiking. Miał na sobie spodnie z wyprawionej skóry, matowy napierśnik, coś na kształt stalowego kiltu, skórzane naramienniki obite futrem, wielki futrzasty pas z imponującą, misternie zrobiona klamrą przedstawiającą smoka, stalowe nałokietniki, długi miecz w misternej pochwie przewieszony przez plecy, włosy sięgające za kark i koronę – diadem na skroniach. - Może i masz rację. Może są tu tacy, którzy ukorzą się przed nami...Jam jest Beowulf! – ryknął po chwili wiking.
Znany nam Riddick stał twarzą w twarz z humanoidalna kotką. Kotka ubrana była w czarne, skórzane spodnie, skórzaną kurtkę z rękawem przewiązanym apaszką, nosiła po dwa kolczyki w każdym uchu i miała krótkie, lecz bardzo ładne włosy. Jej futro kolorem przypominało kawę z mlekiem. - A więc to ty jesteś Catherine Bosfor, drugi oficer na statku Nataniela Pazura, tak? – zapytał Richard swym głębokim głosem. Kotka przytaknęła. - Tak, dokładnie. A ty musisz być Richard Riddick...Gratuluję wygranej z tą bestią – odparła Catherine, skłaniając głowę. - Nie wiedział z kim zadziera... – mruknął Cieniotknięty. – Jesteś piratem, prawda? – zapytał nagle. - Tak, ale czy to coś zmienia? Ty jesteś seryjnym mordercą – szybko odparła panna Bosfor. Riddick parsknął krótkim, pustym śmiechem. - Wiem, wiem. Tak tylko pytam. Do zobaczenia później – odpowiedział, podniósł rękę w geście pozdrowienia i zlał się z cieniem. Zostawił Catherine Bosfor samą. Kobietę, która była źródłem rywalizacji kapitana Nataniela Pazura i jego pierwszego porucznika Eliasa Wolvingtona. Trochę okrutną i próżną, ale w gruncie rzeczy dobrą. Córkę bardziej można niż państwa Bosfor. Kocica westchnęła tylko, poprawiła swoje noże i odeszła.
Hellscream z trzaskiem rozprostował palce. Zamrugał kilkukrotnie i westchnął przeciągle. - Ferg, też czujesz to w powietrzu? – zapytał swego towarzysza. - O tak – pokiwał półdemon głową. – Czuję to. Ten ciężki zapach rywalizacji wiszący w powietrzu. - A ja myślałem że to po prostu ktoś ot... – zaczął Ryk, ale nagle przerwał. Wykrzywił dziwnie głowę i wciągnął powietrze nosem. – Wiecie co, to ja sobie pójdę – oznajmił nagle, rozłożył skrzydła i poszybował przez ściany, niematerialny. Po krótkiej chwili milczenia odezwał się ork. - Nie wiem czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie – mruknął i odgarnął włosy z czoła. - Fakt. Ale miałeś nam wyjaśnić resztę ciekawostek – przypomniał mu Fergard. Hellscream aż klasnął. - Dokładnie, dzięki że mi przypomniałeś! Po pierwsze – bardzo byśmy prosili zawodników o załatwienie sobie theme songów. Wiecie, piosenek które w taki lub inny sposób was przedstawiają. Nie żeby były potrzebne, ale zawsze to większe show. Keith pokazał wam jak coś takiego ma wyglądać – wyjaśnił pierwszą ciekawostkę – bo była to bardziej ciekawostka – Grommash, wzbudzając spory aplauz. - Miluchno, jak powiedziałby nasz wspólny znajomy – oznajmił Fergard, uśmiechając się. - Który? Mamy ich tylu...No ale przejdźmy do ważniejszych spraw. Po pierwsze w każdej walce udział weźmie przynajmniej pięciu zawodników – powiedział Hellscream, podkreślając liczbę i wzbudzając ogromny aplauz i skonsternowanie. – Tak, dobrze słyszycie. Pięciu. W każdej walce udział weźmie jeszcze piąty zawodnik, nie powiązana z żadną drużyną. Zawodnik ów nie musi włączyć się do walki, nie może zostać zaatakowany dopóki sam tego nie zrobi oraz przechodzi do następnej rundy, jeżeli sędziowie – to znaczy w typ wypadku komentatorzy – uznają, że na przejście zasłużył – wyjaśnił wszystko Grom, wzbudzając jeszcze większy aplauz. - Yay! – pisnął udawanie Fergard, jak czasami miał w zwyczaju. - Druga kwestia...Każda walka zostanie stoczona na konkretnym, losowym polu bitwy, powiązanym z którymś z uczestników turnieju. Ów uczestnik nie musi brać udziału w walce ani nawet być wpisanym do rundy – oznacza to, że następny mecz może odbyć się w samotni Mordekaina, zamku Mrocznego Żniwiarza czy twierdzy Vokiala! – opisał drugą niespodziankę Hellscream, podnosząc napięcie po raz wtóry. - Po dwakroć yay! – pisnął półdemon. - I, ostatnie lecz chyba najważniejsze, nagroda w turnieju to od teraz przysłowiowy Cud! Cokolwiek zechcesz, bylebyś tylko nie zakłócił równowagi wszechświata! – wydarł się potężnie ork, zagłuszając nawet spontanicznie wiwatującą publikę. - Y-a-a-a-a-y! – zakrzyknął Fergard, imitujac “m-o-o-o-o-o-nster kill!” z Unreal Tournamenta.
Nekros zanosił się pustym, lodowatym śmiechem. - Nareszcie! Pozbędę się tego imbecyla raz na zawsze! Nastał początek końca, Mercysiu! – krzyczał upiór, zanosząc się upiornym (a jakże) śmiechem. - Wała – warknął głos zza jego pleców. Nekros zamarł w jednym momencie, a w drugim odwrócił się. Stał z nim Spowiednik Tezzetha, Upiór Spaczni, Pula Zagłady...Merciless. - Czy ty nigdy nie umierasz?! – wrzasnął Lodowy Upiór i rzucił mieczem w odwiecznego wroga. Ten szybko się uchylił i wyciągnął rękę, z której wystrzeliły łańcuchy, przebijając upiora na wylot i podnosząc go do góry. - Nie jestem nędznym demonem. Jestem liszem i przybyłem przekazać Ci wiadomość – warknął powtórnie „Merciless”. Istotnie, płonął płomieniami koloru popiołu. - A, fakt. Poznaję, Nesdro – mruknął Nekros. Błysnął, znikł z łańcuchów i pojawił się tuż obok Nesdro-Mercilessa, trzaskając go potężnie w szczękę. – Merciless już nie popełnia takich błędów. Znajdź sobie nowe ciało, bo w tym długo nie pociągniesz – parsknął Spalacz Dusz i błysnął ponownie, znikając.
- Ołkej, koniec atrakcji. Zapraszamy zawodników! – krzyknął Hellscream. - Jako pierwszych prosimy drużynę składającą się z Nekrosa... – zaczął Fergard, ale Grom mu przerwał. - Tego to trzeba się nauczyć. Proszę państwa, przed wami Nekros Spalacz Dusz, drugi co do potęgi omen mroźnej śmierci i Lanaya, członkini elitarnego zakonu Strażniczek nocnych elfów, zabójczyni chroniąca mitycznego wręcz Ołtarza Przodków, na którym to miała zrodzić się Elune! Powitajmy tą dwójkę! – krzyknął stary ork. - Czyli coś jak Knuckles i Król Szmaragdów? – zapytał Fergard. Zielonoskóry podrapał się po brodzie. - Wiesz, sam bym o tym nie pomyślał...Tymczasem prosimy znanego już Cieniotkniętego Riddicka i pannę Catherine Bosfor, drugiego oficera na „Navisie”, statku samego kapitana Nataniela Pazura!
Cała czwórka wyszła na arenę. Riddick zacierał ręce w piachu areny, Nekros stał spokojnie w miejscu, Catherine podrzucała jeden ze swych noży, a Lanaya obserwowała pozostałych, jakby chciała wypatrzyć ich słabe punkty. Całej trójki, na wypadek gdyby Nekros postanowił...ukraść show. - A teraz powitajmy piątego zawodnika, wybranego losowo. To jedyny w swoim rodzaju gigant z gór, pradawna istota stworzona z samego serca ziemi, żywy obraz potęgi skalnych szczytów – zaczął Hellscream, a ziemia zaczęła się trząść. Kobiety lekko zmieniły się na twarzy. – Broń śmiertelników kruszy się na jego potężnym ciele, ziemia drży pod jego krokami, tylko szybujące w przestworzach orły mogą spojrzeć mu w oczy – teraz nawet Nekros stracił trochę pewności siebie. – Oto...górski gigant! – krzyknął Hellscream, a rumor osiągnął apogeum, powietrze rozdarł mlaszczący pomruk, a z wyjścia wynurzył się...dziwny stwór. Wzrostem przypominał niskiego krasnoluda – miał gdzieś metra dwadzieścia. Całkowicie zbudowany był z kamienia, wyglądał niczym kloc. Do owego klocowatego ciała przytwierdzone były dwie krótkie ręce, krótkie beczułkowate nogi i mała, spłaszczona główka z bezzębną paszczą i małymi, niebieskimi oczkami. Stworek – bo to nawet nie był stwór – porośnięty był mchem. Wszyscy zamilkli, kiedy „gigant” uderzył się w malutka pierś i zamlaskał bojową. - Jest słodki – powiedziała Katarzyna. Trybuny wybuchły śmiechem. „Olbrzym” jednak się nie przejął i otarł o kitę Catherine, a później odszedł na stronę. - Co...kto to jest? – zapytał oniemiały Fergard. - A twierdziłeś, że po Spirze już nic Cię nie zdziwi... – mruknał Hellscream zjadliwie. – Proszę was wszystkich, Tiny nie nosi swego imienia od tak, jak zresztą widzicie. Ale ja bym go nie lekceważył. Tymczasem, przenosimy was na pole bitwy!
Błysnęło i cała piątką znikła. Po chwili pojawili się już na miejscu bitwy. Było tam ciemno, wył mroźny wiatr a chłód ścinał krew w żyłach. Wszędzie stały zniszczone, martwe drzewa, dookoła walały się zwłoki. Ocean pod klifem nad którym się znajdowali huczał złowieszczo. Niebo przecinały ryki smoków zbudowanych jedynie z kości. Na horyzoncie rysowała się smukłą iglica. - Ha...haha...HAHAHAHA! – roześmiał się opętańczo Nekros i odwrócił do reszty towarzystwa z dziwnym „błyskiem w oku”. – Witajcie w moim świecie.
- W gorszej sytuacji Riddick i Catherine chyba nie mogli się znaleźć. To miejsce to Zatoka Lodowego Sztyletu, konkretnie kilf nad nią. To tutaj wylądował Król Lisz, gdy po raz pierwszy postawił stopę na lodach Northrend – opisał pokrótce miejsce Hellscream. - Nekros ma znaczącą przewagę. Zna miejsce, jest odporny na niegościnne warunki, a ponadto może liczyć na wsparcie...Chyba tylko cud może pomóc drugiej drużynie – wyraził swe zdanie półdemon. - Ten cud to sobie jeszcze trzeba wywalczyć, panowie – powiedział rozbawiony głos. Dwaj komentatorzy odwrócili się i zobaczyli Jamesa Skella, czwartego Jeźdźca Apokalipsy. - No, oto ktoś kto zna się na głębinach, mrozie i lodzie – parsknął Hellscream, wymieniając ze Skellem uścisk dłoni. Szkielet wymienił jeszcze jeden z Fergardem i usiadł na zwolnionym stanowisku. Tymczasem, walka już rozgorzała.
Lanaya znikła w miejscu. Nekros pokiwał głową – miał teraz wolne pole do popisu, wiedział też, że elfka zaatakuje w najdogodniejszym momencie. Upiór rozdzielił miecz na dwoje i zaatakował swych oponentów. Zareagowali przewidywalnie – Riddick rozbił się w cień, Catherine zaś rzuciła się do tyłu. Nekros wykręcił piruet i zaatakował ciemną plamę na horyzoncie, raniąc Richarda. - Tu nie ma ciemności w której można się schować ani słońca, które rzucałoby cień! – warknął upiór, zasypując cieniotkniętego gradem cięć. Catherine chciała przyjść mu z pomocą, jednak nagle znikąd wyleciał nóż i wbił się w jej podbrzusze. Kotka krzyknęła z bólu i wywróciła się na zmarzniętą ziemię. Zabójczyni pędem popędziła w jej stronę, trzymając krótkie, fantazyjne ostrze. Kotka jednak wyrwała nóż i strzeliła z bicza, wytrącając broń z ręki rywalki. Ta jednak nie straciła rezonu i wymruczała parę słów, otaczając się niebieskawą łuną i rzucając kolejny nóż, który co prawda minął piratkę, ale wybuchł w kontakcie z podłożem, wzbijając chmurę śniegu. Strażniczka oczywiście skorzystała z okazji i znikła. Mniej więcej wtedy mecz został przesądzony – spuścili z oczu Tiny’ego. Mały gigant wbił ręce w ziemię i zaczął buczeć. Jego potężne, skaliste serce wydzielało potężny magnetyzm, który przyciągał glebę, skały i całą ziemię, z której de facto Tiny pochodził. Owa materia zaczęła otaczać małego giganta, który rósł, rósł, rósł, rósł...Rósł. - Ile razy mam Ci powtarzać, nie uciekniesz! – krzyknął Nekros, błyskając w pobliże Riddicka, który nieudolnie starał się uciekać. – Tu nie ma cienia! – dodał. W złą, bardzo złą godzinę. Bo właśnie wtedy Tiny wyjął kończyny z ziemi i wyprostował się, tworząc cień z nikłych oznak słońca. Finkregh mógł teraz w powodzeniem podgryzać mu...uda, tak wielki był gigant. Tiny znowu zamlaskał i uderzył się w kamienną pierś, wzbudzając potężną fale uderzeniową, która strąciła pobliską sowę śnieżną na ziemię. Gigant tupnął potężnie, przewracają pozostałych zawodników. Po chwili złapał kilka drzew za zniszczone korony i wyrwał je bez trudu, smagając nimi na lewo i prawo. Najbardziej oberwał Nekros. Tiny usiadł – a właściwie kłapnął ciężko – na ziemię, po raz kolejny przewracając zawodników i złapał Nekrosa, a następnie rzucił nim w kierunku skalnej ściany. Upiór odbił się od formacji i spadł ciężko na ziemię. Tiny zaś „zastepował” na wymęczonej ziemi. Poza zwyczajowym niemal już upadkiem reszty, okruchy skała zaczęły sypać się spod jego stóp i zasypały cała gromadę. Górski olbrzym podniósł się ciężko, uderzył w pierś i wbił potężne dłonie w skalną formację. Wspiął się kawałeczek – choć w jego wykonaniu było to około 10 metrów. Przez chwilę wisiał, a później Riddick odgadł jego zamiary. - Uciekajcie jeśli wam żywot drogi! – krzyknął, wygrzebał się spod skał i pod formą cienia uciekł, zabierając po drodze Katarzynę. Lanaya jakimś cudem wydostała się spod „lawiny”, natomiast Nekros był bezwładny i unieruchomiony. Tiny zawisł jeszcze chwilę na skale, a później odepchnął się od niej i opadł, nurkując na Nekrosa. Ziemia zadrżała w posadach gdy cielsko ważące pewnie ze sto ton zderzyło się z nią. W zamieszaniu Riddick zdołał się rozproszyć i uniknąć upadku, sam zaś zepchnął Lanayę z klifu. Elfka cudem tylko złapała się krawędzi. Catherine jednak, korzystając z chwilowej braku aktywności Tiny’ego – bądź co bądź nawet on został lekko ogłuszony – wyjęła bicz. - Albo się poddasz, albo będziesz mogła pochwalić się skokiem na bungee bez bungee! – krzyknęła, grożąc. Riddick mruknał coś o wyeliminowanym Nekrosie. Lanaya zwyczajnie nie miała innego wyjścia niż poddanie się. Tiny, widząc koniec bitwy, wbił mocarne ręce w ziemię i „oddał” cały skalny materiał, wracając do swej niepozornej formy. Wszyscy wrócili na arenę, witani wiwatami. - To był najbardziej dewastujący atak nurkujący w dziejach! – krzyczał Fergard. - Nie śmiem się nawet nie zgodzić! Richard Riddick i Catherine Bosfor przechodzą do kolejnego etapu, a Tiny, ze wielki wyczyn jakim jest wyeliminowanie Nekrosa Miażdżącego Czaszki również zagwarantował sobie miejsce w drugiej rundzie! Macie panowie obiekcje? – zapytał pod koniec. - Żadnych – stwierdzili jednomyślnie Stratoavis i Skell. – A więc czekajcie na następne starcie! – dodał jeszcze kapitan Jim.
|