Przedstawione historie nie są bezpośrednio powiązane z aktualnymi wydarzeniami na tawernie, wszelkie podobieństwo do postaci, profili i wydarzeń z tawerny jak i świata Ashanu są zamierzone i celowe. Jednocześnie zastrzegam, że nie ma chronologicznego, ani sensownego powiązania z wydarzeniami. Wszelkie próby powiązania z pamiętnikiem są bezcelowe, choć mile widziane. Życzę miłej lektury i komentowania.
Przygoda pierwsza: Daleko za wzgórzami
Araabskaaa noooooc…. Jak aaaaarabski dzieeeń- sorry, nie ta płyta. Zawsze przychodzi my na myśl ten początek utworu gdy widzę pustynny, niemal martwy krajobraz pogranicza Srebrnych Miast. Podobnie mam jak trafiam do kamieniołomu, wtedy bowiem nucę sobie piosenkę Rammstaina „We live on America”, zwłaszcza fragment refrenu z „Wundabach!”. Dobra, dobra znowu uciekam od tematu. Otóż jak wiecie jestem Belegor Meriadok von Dragenhaart. Jestem sylvatarem, czyli najprościej opisując elfem pokrytym paskami, z dolną połową ciała jak u wyprostowanego raptora z ruchliwym, jaszczurzym ogonem. Znany jestem w wielu kręgach jako bestiarysta, strateg, taktyk jak i poszukiwacz przygód. Pomagałem wielu królom i dowódcom podbijać świat lub go ochraniać, stworzyłem jak i udokumentowałem wiele ras i potworów. Zapewne zechcecie mnie zapytać, czemu taki odważny, inteligentny i nieprzyzwoicie przystojny łowca i redaktor tawerny jak ja skromnie mówiąc, trafił do tego bezludnego zadupia? Sprawa jest otóż prosta: długi. Można by rzec, że przez nieszczęśliwy wypadek pierwszego dnia tawernie (ja bym to nazwał pobiciem, albo próbą zamordowania z premedytacją) stałem się paradoksalnie dłużny niejakiemu Hellscreamowi. Taki stary, brzydki, nieogarnięty czasowo ork, który myśli ze jest tym wielkim wymiataczem topora z jakiegoś śnieżnego świata. Tak naprawdę to on ma z nim tyle wspólnego co Doda z Elżbietą II. Poza tym że obaj są zieloni i jedynie co potrafią to głośno bełkotać jakieś hasła nie ma żadnych podobieństw (tak między nami jak dla mnie to nasz Hellscream ma jakiś kryzys wieku średniego, albo Parkinsona). Tak czy owak, brzydalowi jestem winien bagatela tyle ile wynosi nieoficjalny polski dług publiczny na jednego mieszkańca. I tu dochodzimy sedna sytuacji, otóż by zebrać odpowiednie fundusze postanowiłem schwytać się każdej możliwej roboty, byleby spłacić go. O i tu właśnie dochodzimy do sedna, (sorry za tamto). Moim obecnym zadaniem było sprowadzenie porwanego przez nieznanych nieumarłych zakładnika, którym był nie kto inny jak….tak dokładnie, wielki arcymag Zehir! Jak taki zdolny czarodziej dał się głupio złapać i uprowadzić zdaje się być tajemnicą, wielce wstydliwą zwłaszcza dla jego adiutanta- Narxesa. Siedziałem na arabie- koniu takim, nie człowieku i wpatrywałem się w horyzont, zanuciłem sobie:
-Za wzgórzami i jeszcze dalej
Przyszli po niego w pewną zimową noc.
Aresztowali go i skuli…
Wtedy coś zaczęło pikać w płaszczu. Wyjąłem z kieszeni kryształową kulę (taka ashańska wariacja komórek, dobre nie?). Kiedy ujrzałem buźkę Narxesa odpowiedziałem:
-Czego?
-Nie czego, czy tylko go znalazłeś?- odpysknął oburzony. Ja mu mile odpowiedziałem:
-Odstawili go do wieży
Tam czeka biedaczyna
A światło poranka opłakuje ostatnie chwile jego wolności..
-Nawet mnie nie strasz! Wystarczy, że ten chłystek nabawił mnie już 2 zawałów. Jeśli do tygodnia nie wróci, zapłacisz srogo.
-Spoko, spoko wiem gdzie jest.
- Gdzie?! Powiedz!
Zapanowała chwila milczenia po czym mu bezczelnie niemal odśpiewałem:
-Ponad wzgórzami i daleko stąd
Ponad wzgórzami i daleko stąd
W zamku wampirzycy w Heresh
Siedzi uwięziony Książe
W najwyższej komnacie w najwyższej wieży. Czekając na swego wybawiciela.
-Dobra, dość tej poezji! Też niczego nie insynuuj, to niewinny chłopak (ta, jak większość młodzieńców w jego wieku). Poza tym skąd wiesz, że akurat dokładnie tam?
-Gdzieś to wyczytałem. Tak na serio…HA-LOOO! Mamy tu do czynienia z wampirem, nieogarniętym nieumarłym, na dodatek kobietą. Oni zawsze lecą po schematach, wyobraźnia skończyła im się wraz z Nie-nieumarłością. Przy okazji, wampirzyca nazywa się Oliwsen, kojarzysz?
Przez kulę było słuchać głośne zawodzenie i uderzenie dłonią o coś cielistego, biedak pewnie próbował zrobić facepalma i nie wycelował. Po chwili usłyszałem:
-Tylko nie ona! Już ja znam ją. Nie raz próbowała uprowadzić mego Zehira, znaczy ucznia. Raz go nawet wrzuciła do worka i chciała przemycić podczas imprezy z okazji urodzin swego ojca Cyrrusa. Czy ta zmora da nam kiedykolwiek spokój?!
Wtedy wpadłem na iście diaboliczny pomysł…
-No wiesz. Po za tym, że jestem łowcą nagród znam się dobrze na sprawach sercowych. Jeśli chcesz by się wampirzyca odkochała się od twego panicza to mogę to załatwić. Ale to będzie kosztować….
-Ile?! Dam wszystko, tylko podaj cenę.
-Dwukrotność pierwszej nagrody.
-300 tysięcy sztuk złota?! No nie wiem…
-Daję 99,9% skuteczności na okres 5 lat.
-No dobra, tylko przyprowadź go!
-Masz to jak w szwajcarskim banku!
-W czym?
-E…nieważne. Masz pewne, załatwię. Przy okazji, uwielbiam z wami robić interesy.
-Bez wzajemności-odrzekł mag i się rozłączył (o ile tak można nazwać rozmycie się w kuli).
Mi pozostało jedynie ruszyć ku Heresh odbić uwięzionego Zehira z rąk wampy.
………………………………………………………………………………………………….
Krajobraz Heresh na początku niczym się nie wyróżniał od tego ze Srebrnych Miast, sam zacząłem się zastanawiać jakim cudem zdołali postawić granicę na tym pustkowiu. Dopiero z czasem, z każdym krokiem zacząłem zauważać coraz liczniejsze różnice. Zaczęło się od wyschniętego krzaka, a w tej chwili ciągnę ze sobą dodatkowego konia pośród wyschniętego, martwego i ewidentnie nie zadbanego lasu. Każdy pień wyglądał jak wykrzywiona gęba jakiegoś nieszczęśnika. Mężnie, dygocząc jedynie z podniecenia prowadziłem konie dalej ku posiadłości znajomej wampirzycy. Zatrzymałem się na chwilę przed znakiem. Siedział na nim kruk i wydłubywał resztki ze szkieletu neodzieciaka, który ośmielił się wejść jej w drogę tylko dla jakiejś grafiki jej autorstwa. Cóż…. nic dziwnego, że nie lubi nachalnych gości, którzy nękają by coś im narysowała, stworzyła. Nawet podczas jej nie-życia nie dają spokoju. Zrobiłem znak krzyża przed truposzem gdy ten się poruszył i lewą ręką wskazał kierunek:
-T-tędy.
Zdjąłem kowbojski kapelusz i skinąłem głową:
-Dziękuję.
-Ależ nie ma sprawy…
Gdy powoli odjeżdżałem zawołał jeszcze za mną:
-Ale załatw mi chociaż jej autograf, co?…
Eh…uparty, nawet i w nie-życiu, tacy to do śmierci żyją.
Dojście do posiadłości nie było problemem. Tak jak wcześniej mówiłem nieumarli lecą po schematach i brak im wyobraźni. Więc nie trudno było znaleźć opustoszały zamek z szerokim dziedzińcem pełnym rozkopanych grobów i wystających trumień, oraz najwyższą wieżą na wprost od bramy. Wszystko w stylu mrocznego gotyku. Nawet gargulce były typowe. Westchnąwszy wjechałem do środka, po czym zszedłem z konia i wyjąłem swój miecz. Oczywiście zanim zdążyłem wykonać pięć kroków zielone powietrze (typowe dla Heresh) zgęstniało po czym z mgły wyłoniła się armia kościotrupów, zombie, duchów i wampirów (typowa armia w Heresh). Przed szereg wyszedł nosferat w białej zbroi i z zębatym mieczem. Oficer odpowiedział z miną „Patrzcie jaki ja jestem cudowny i wielki. Zaraz mu wrzucę jaki jest słaby i głupi”:
-Popełniłeś wielki błąd wchodząc tu sam. Nie martw się, to był twój ostatni.
Wtedy z tyłów armii wyskoczył, o jejku nie uwierzycie… kościany smok. Obrócił łbem we wszystkie strony po czym syknął w moją stronę. Ja na jego widok jedynie się uśmiechnąłem i odpowiedziałem:
-Fakt, nie mam ze sobą armii. Jednak nie przyszedłem tu sam.
Wyjąłem z kieszeni drewniany gwizdek i gwizdnąłem. Po chwili niebo przeszył ryk, a następnie z głuchym łoskotem wylądował mój smok Puszek z dwójką czarnych krewniaków. Kościany podskoczył do mojego Puszka i syknął najgłośniej jak umiał (wierzcie mi, przy tym nawet brzęczenie muchy jest głośniejsze). Zirytowany smok jedynie co zrobił to przywalił liścia drakoliczowi. To wystarczyło by zamienić tą abominację w kupę bezużytecznych kości. Nosferat wzdrygnął się (widać, to był chyba jedyny kościany smok jakiego posiadali- nie ma to jak cięcia kosztów) po czym rozkazał puścić namtaaru. Wtedy pojawiła się ogromna pajęczyca z górą kobiety zamiast paskudnego pajęczego łba (no wreszcie jakaś odmian- nieumarła hybryda człowieka z pajakiem). Z jękiem ruszyła na mnie rozwierając swe szponiaste ręce jakby chciała mnie uściskać. Gdy się do mnie zbliżyła dość blisko, wyjąłem z płaszcza spray Raid i psiknąłem prosto w jej oczy i rozwarte usta. Nie minęły trzy minuty gdy pajęczyca zatoczyła koło, po czym wywinęła kozła i martwa (tym razem na dobre) padła przed armią Oliwsen. Heh… związki ludzi ze stawonogami nigdy nie trwają długo. Wampir widząc z jaką łatwością położyłem ich czempionów zaśmiał się lekko, po czym z wrzaskiem upuścił miecz i uciekł w sina dal. Nie ma co, do odważnych to on na pewno nie należał. Reszta armii zaczęła chrzęścić kościami ze strachu, po czym jeden ze szkieletów odezwał się z zapytaniem:
-Ee…przyjmujesz nasza porażkę?
Wtedy szczerze się uśmiechnąłem jak dziadek do wnuczka i odpowiedziałem im:
-Nie. Puszek, czas się pobawić w krematorium.
Kiedy smoki zajęły się spalaniem nieumarłych ja spokojnie gwiżdżąc odstawiłem konie przy wieży, tuż pod okiennicą z najwyższej komnaty. Równie spokojnie weszłam do wieży i rozpocząłem wchodzenie schodami na szczyt baszty.
Niemal w połowie drogi napotkałem na szeroką platformę, przystanąłem wtedy na chwilę bo zazwyczaj w takich miejscach czają się strażnicy albo jakaś bestia. Przeczucie mnie nie myliło. Z mroku dobiegło warczenie. Odruchowo skierowałem miecz w tą stronę, wtedy z ciemności wyszedł… mały puchaty szczeniaczek. Był szary i bardzo pękaty, ledwo się gibał na tych swoich małych, krótkich łapkach. Swoją nieporadnością i słodkimi oczyma mnie kupił, schowałem miecz i zapytałem:
-Ale z Ciebie słodki psiaczek? Co taki pimpulek jak ty robi w tym zamku?
Już miałem go pogłaskać gdy zauważyłem iż ma obrożę z medalikiem, na którym było napisane „Mietek”. Szybko się zorientowałem, że to drugie imię męża Oliwsen. Wtedy siebie przypomniałem:
~
Zaraz, zaraz…przecież Idvard kupił Oliwsen jakiegoś zwierzaka, ale to nie był pies tylko…~
Niestety domyśliłem się zbyt późno, bowiem szczeniak zaczął rosnąć i przybierać groźniejszą, dwunożną postać. Owszem, Mietek nie był niczym innym jak tylko wilkołakiem. Przełknąłem ślinkę i rzekłem:
-No to wpadłem…
Potężny wilkołak ryknął na mnie z całej siły. Uuuhhh…. nawet nie wiecie jak mu z pyska leciało. Ewidentnie Oliwsen nie inwestuje w jego higienę pyska. Nie miałem innego wyjścia jak wykorzystać tajną broń na wilkołaki. Z wolna sięgnąłem za tył paska. W jednej chwili wyciągnąłem kość piszczelową jakiegoś kościeja i zacząłem machać nią przed Mietkiem.
-Ej, chcesz kostkę? Chcesz? Chcesz?
W tej samej chwili z groźnego wilkołaka przeistoczył się ponownie w szczeniaka i wesoło zamerdał ogonkiem. Zawołałem:
-No to łap!- i rzuciłem gnatem w dół schodów. Wilkołak pobiegł za nim w szaleńczym tempie. Rzuciłem na pożegnanie:
-Głupi kundel…-i od tamtej pory uodporniłem się na szczenięcy urok. Nie czekając, aż bestia wróci, ruszyłem dalej ku najwyższej komnacie. Gdy tam w końcu dotarłem, usłyszałem za drzwiami jakieś krzyki. Z kopniaka wywarzyłem drzwi i zobaczyłem widok, który zmroził by krew w żyłach każdego męża (jak dobrze, że jestem kawalerem). Otóż narąbana na całego Oliwsen (można było to poznać po niemal pustej butelce wina i niepełnym kieliszku w jej dłoni) próbowała zerwać szaty Zehirowi, w celu…. no oczywiście jak to wamp, by wyssać z niego krew (co jest równie niejednoznaczne, co złe jednocześnie). Blada brunetka się odwróciła z miną jakbym opowiedział jej wykład o kwarkach lub innych bzdetach z fizyki i zapytał czy ma jakieś pytania. Ja chrząknąłem i wyjaśniłem:
-Ja najemnik. Narxes mnie najął by zabrać tego tu w szatach do domu. Pakuj się młody.
Mag zaskoczony moją odpowiedział zirytował się i pokazał z wymowną winą, że ma kajdanki na rękach i nogach. Nie zdążył nic powiedzieć, gdy Oliwsen wetknęła mu knebel w usta, po czym podeszła na klęczkach do mnie i zrobiła słodkie oczka, z których płynęły łzy. Łkając zapytała:
-Czemu?!
Ja przekręciłem oczyma i odpowiedziałem:
-Sorry kochana, takie życie, a raczej nie-życie w twoim przypadku. Ja mam długi, muszę je spłacić, a Narxes ofiarowuje dużą sumkę.
-Błagam…
-Pani… gdybym za każde słodkie oczka odpuszczał to bym poszedł z torbami.
Wtedy wyciągnąłem rękę i w charakterystycznym geście pokazałem co chciałem. Wampirzyca mruknęła gniewnie i rozczarowana położyła mi na dłoń mieszek z pieniędzmi. Woreczek wydawał mi się za lekki, więc machnąłem palcami jeszcze raz, po chwili na dłoni pojawił się jeszcze jeden worek, ale wciąż wydawało mi się za lekko. Ręka nadal czekała na kolejny i kolejny, aż w końcu masa tych worków usatysfakcjonowała mnie. Schowałem mieszki do torby i zawołałem:
-Przekonałaś mnie o Pani. Porzucę swą misję, byście nadal mogli krzewić swoją… umowę. Przykro mi Zehir, ale będziesz musiał poczekać jeszcze trochę.
Arcymag zaczął coś bełkotać przez knebel i się wiercić opętańczo. Nie trzeba być ekspertem by wiedzieć o co mu chodziło. Podszedłem do niego, złapałem za barki i powiedziałem:
-Chłopie, wielce mi Cię żal i współczuje, ale biznes to biznes. Bądź dzielny…
Zbliżyłem się do niego i szepnąłem mu do ucha:
-Jak tylko zrobi się gorąco wyskakuj przez okno.
Mag zaskoczony zaczął się jeszcze bardziej się wiercić, ja odszedłem i pożegnałem Oliwsen słowami:
-Życzę udanego wieczoru.
Oliwsen tylko się krzywo uśmiechnęła (w końcu wybuliłem od niej początkową kwotę jaką mi miał dać Narxes) i z łoskotem zamknęła za mną drzwi. Spokojnie zszedłem na dół, ominąłem wilkołaka, który podgryzał kość i podszedłem do swych koni. Smoki z Puszkiem odleciały, a po armii został tylko proch. Wsiadłem na swego wierzchowca i wyjąłem kulę. Nadszedł czas wcielić w życie swój plan. „Zadzwoniłem” do swego znajomego z Anduiny Idvarda, którym innym jest znany jako Mietek- mąż Oliwsen. Po chwili w kuli pojawiła się jego twarz:
-O Meriadok! Kupę lat! Co słychać?!
-A wszystko w porządku. Dzwonię w pewnej sprawie..
-Hej! Jeśli się dowiem że moja żona zdradzała mnie z Tobą to ci ogon z czterech liter wyrwę!
-Spokojnie, spokojnie… mnie tam mężatki nie interesują. Ale dzwonię właśnie w jej sprawie, ale nic za darmo. Informacje kosztują.
-Ile?
-10 000 sztuk złota.
-Ile?! Własnego przyjaciela chcesz oskubać!?
-Ejże! Właśnie podałem ci najniższą stawkę a ty mnie posądzasz o wyłudzanie?! Musze przecież z czegoś żyć.
-Eh…kiedyś Cię ten materializm zgubi.
-I niejeden raz mnie uratuje. Powiem jak je prześlesz, znasz zaklęcie.
Po chwili w mojej torbie pojawiło się kolejne ciężkie mieszki. Zadowolony odpowiedziałem:
-Właśnie w tej chwili spędza ten czas z Zehirem. W najwyższej komnacie waszej letniej rezydencji. Radzę się pośpieszyć, właśnie wyleciała z okiennicy pusta butelka po winie.
Mietek natychmiast się rozłączył. Po chwili zadzwoniłem jeszcze raz, tym razem do zakonu paladynów czczących Elratha.
-O witamy Belegorze. Masz już namiary na tą prę wampirów co polujemy od dawna?
-Tak, ale najpierw obiecane 30 tysięcy.
-No ale Panie, ludzi światłości, czcicieli Elratha. Samo miejsce u jego boku za pomoc w oczyszczeniu świata z plugawego pogaństwa powinno wystarczyć.
-Ekhm…
-No dobra, dobra…
Niemal natychmiast torba stała się znowu cięższa. Powiedziałem:
-Właśnie w rezydencji na pograniczu ze Srebrnymi Miastami niedługo się pojawi potężny wampir. Obecnie przebywa tam jego partnerka. Jeśli ruszycie swoje gryfy zdążycie tu za godzinę. Jest to samotna rezydencja za martwym lasem. Łatwo znajdziecie.
-Dzięki. Za Elratha!!- I się rozłączył. Teraz zostało mi jedynie „zadzwonić” do jeszcze innej osoby. Jak tylko pojawił się obraz rozpocząłem rozmowę:
-Vokial! Jak się masz, pamiętasz jeszcze że miałem wam zorganizować imprezę z okazji zlotu wampirów z Antagarichu i Ashan? Tak, dokładnie udało mi się, ale najpierw obiecane 40 tysięcy.
-Dobra, już przesyłam, a teraz podaj gdzie i o której.
Gdy tylko torba znowu stała się cięższa odpowiedziałem:
-Łaskawie Oliwsen i Mietek się zgodzili, żeby się to odbyło w ich letniej rezydencji. Catering gwarantowany, dziewicza, ochocza krew. Przyjęcie zaczyna się za godzinę, a i przynieście koniecznie otwieracz do puszek, może się przydać.
-Dzięki wielkie. Dobrze robić interesy z Tobą. Zostaniesz?
-EEeee… nie dzięki, ja nie pijam… krwi.
-Nie wiesz co tracisz.
Jak tylko się Vokial rozłączył ja przestawiłem konie tak, by drugi stanął bezpośrednio pod okiennicą i cierpliwie czekałem. Po długim czasie z oddali było widać gęstą chmurę dymu, która leciała z dużą prędkością w kierunku wieży. Wilkołak na jej widok wesoło zamerdał ogonem, Pan tego domu właśnie przybył. Nie minęła nawet chwila od kiedy chmura wbiła się do środka, gdy z góry było słychać kłótnię małżonków. Jeśli pamiętacie kłótnie Laxx z Hellscreamem- wierzcie mi, przy tych wampirach to ich kłótnie to spokoje sprzeczki. Wkrótce zjawili się rycerze, którzy wojując hasła o czystości i wierności ruszyli szturmować wieżę. Do odgłosów kłótni doszły jeszcze dźwięki ścieranych ostrzy. Popatrzyłem w górę i wówczas ujrzałem chmarę nietoperzy wlatującą przez okiennicę do środka. Odliczyłem spokojnie do trzech, gdy przez ta samą okiennice wyskoczył Zehir. Nie spadł idealnie na siodło gdyż usłyszałem jak pisnął bardzo głośno (zapewne usiadł na własnych klejnotach- to musi boleć). Odwrócił się i ruchem głowy błagał byśmy już jechali, ja spokojnie odrzekłem:
-Jeszcze, muszę wykonać ostatni kontakt.
Aktywowałem kulę i po chwili zjawił się w niej Arantir. Zapytał:
-Czego niewierny pragnie od Sługi Ashy?
-No siema…pamiętasz jak chciałeś pokazać tym nekromantom, że Asha cię wybrała i mają cię słuchać. Wiesz… jest świetna okazja, ale wiesz czego potrzebuję.
-Złoto nic nie warte jest. Dołącz do Ashy, a u niej będzie czekać twoja nagroda. Asha pożera wszystko.
-Żeby tylko nie przytyła, bo nie odleci. Słuchaj, ja jestem żywy, mnie nie bawią kulty zmarłych, więc przysyłaj mi obiecane 30 tysięcy, albo sam sobie radź.
-Twoja żądza złota kiedyś Cię zgubi. Proszę i wyjaw mi co mam zrobić.
-Już to gdzieś słyszałem. Pamiętasz Oliwsen?
-To moja ulubiona.. uczennica.
-Właśnie w jej wieży trwa właśnie bitwa między rozbestwionymi wampirami, a rycerzami, którzy najechali Heresh. Przy okazji jest zawsze wściekły na Nią mąż Mietek. Jak ją uratujesz na pewno uzyskasz jej względy i wpływy.
-Mimo iż żywy, bardzo się przyłożyłeś dla sprawy Ashy. Masz jej wdzięczność. Asha pożera wszystko…
-Ta, ta.. niech się udławi.- po czym rozłączyłem się. Obejrzałem się za siebie i zdjąłem knebel z ust Zehira. Ten od razu zaczął krzyczeć:
-Jak mogłeś?! Wykorzystać mnie do zarabiania! Własnych kamratów wydajesz za pieniądze?!
Specjalnie mnie tam zostawiłeś byś sobie dorobił?! Ty gnido! Ty materialna…
Zatkałem mu usta kneblem i rzekłem:
-Wolałem jak tylko bełkotałeś przez knebel. No dobra, jedziemy do Srebrnych Miast.
………………………………………………………………………………………………
Gdy wróciłem na teren Srebrnych Miast, obejrzałem się wokół. Żadnej pogoni, ni chmur czarnych. Zwykły, pustynny krajobraz, cisza i spokój- no może poza wierzgającym Zefirem, który zdążył już obślinić knebel. Powiedziałem:
-Jesteśmy na miejscu. Wykonam tylko telefon i puszczam Cię wolno.
Użyłem kuli, po czym dodzwoniłem się do Narxesa. Ten od razu z podniesionym głosem zaczął krzyczeć:
-No ile można było czekać!? Masz go!? Jest cały?! Odpowiadaj!
-Spokojnie, spokojnie bo jeszcze zawału dostaniesz. Tak, mam go przy sobie. Jest cały i zdrowy, w tej chwili nie może rozmawiać bo… zajada się płatkami owsianymi. Załatwiłem wszystko łącznie z dodatkowym zadaniem.
-Dobra robota, oto obiecane 300 tysięcy.
Jak tylko powiedział, torba znowu stała się cięższa na tyle, że nawet koń to poczuł. Z uśmiechem odpowiedziałem:
-Przyprowadzić go, czy puścić tutaj.
-Zostaw, poradzi sobie na własnym terenie, w końcu uczyłem go geografii. Poza tym pewnie znowu byś zażądał kolejnych pieniędzy.
-No wiesz, niańczenie rozpuszczonych arcymagów nie jest najprzyjemniejszą robotą.
-Do zobaczenia, obyśmy nie musieli się widzieć długo. Przez Ciebie skarbiec świeci teraz pustkami.
-Wszystko dla ukochanego Zehira, nie?
Narxes się rozłączył, no co za gbur. Schowałem kulę i odwiązałem Zehira. Gdy zdjąłem knebel powiedziałem mu:
-No to jesteś wolny. Wiesz gdzie Al- Safir. Życzę udanego…
-A spadaj!- krzyknął Zehir i odjechał na drugim koniu w stronę przeciwną do celu. Widać nie przykładał się do geografii i ruszył w stronę Heresh zamiast do Srebrnych
Miast. Zawołałem:
-Hej! Ale do Al- Szafir to w drugą stronę….!
Machnąłem ręką, zadanie wykonane, a to co zrobi, to nie mój problem. Ściągnąłem cugle z konia i ruszyłem do Tawerny. Z uśmiechem z dobrze zarobionego dnia pomyślałem:
~
Nie no… pół miliona sztuk złota. To się nazywa mieć łeb do interesu. Hellscreamowi oczywiście odpalę te 5% od nagrody. To ork, ten przerośnięty grzyb nie umie liczyć, więc jak zobaczy duży mieszek złota od razu uwierzy że to cały dług. Jestem genialny! ~
Podczas drogi powrotnej nie wiedząc czemu, wróciła do mnie melodia, którą ostatnio nuciłem i znów zacząłem sobie podśpiewywać:
-Za wzgórzami i jeszcze dalej…
Od tamtej pory kilka rzeczy się zmieniło. Oliwsen zmieniła obiekt westchnień z Zehira na Arantira- sorry Mietek, ale wierność to nie cnota nieumarłych. Ja zaś… no cóż nie jestem mile widzianym gościem na dworze magów, ale za to jak zremontowałem sobie mieszkanie! Normalnie willa + tajna kryjówka. Ba, nawet Batman pękłby z zazdrości.