// Z racji tego, że Hellsa nie ma od dawna, uznaję że konkurs się nie odbędzie, więc wycofuje się z niego i zgodnie z umową dalej ciągnę tą historię, o to kolejny rozdział//
Rozdział XIII- Dziedzictwo SmokówNa wschód od gór Ranaaru, daleko za wzgórzami i rozległymi stepami, po których wędrują orkowie, leżą nieznane nikomu ziemie. Tam Ashan miało się kończyć, lecz to tylko część prawdy. Jeszcze pięćset lat temu nim nadeszło drugie zaćmienie magowie z Siedmiu Miast wiedzieli o istnieniu równin Thallanu. Były to ziemie jednak niezasiedlone, wręcz odludne, nie licząc nielicznych plemion jaszczuroludzi, których część czarodzieje z Siedmiu Miast powyłapywali do eksperymentów. Wynikiem było powstanie gremlinów. Jednakże dwieście lat później sytuacja owych równin się zmieniła. Podczas Trzeciego Zaćmienia demony z władcami chaosu rozpoczęły wojnę ze Smoczymi Rycerzami. Wiedzieli, że jeśli oni zginą, Ashan czeka niechybna zguba. Ówczesny przywódca zakonu- komtur Dariusz z Siedmiu Miast postanowił zakończyć tą rzeź raz na zawsze. Dzięki pomocy mrocznych elfów i Kostura Oczyszczenia zablokował portale demonów z Sheoghu, będące w ukryciu przez klan Blizny Dusz. W ten sposób odciął władcom chaosu możliwość wezwania posiłków. Kolejnym krokiem było zwabienie wroga w pułapkę. Za przynętę wziął to, na czym pomiotom Urgasha zależało najbardziej- na Smoczych Rycerzach….
-To absurd komturze! Z całym szacunkiem, ale to najgorszy pomysł z możliwych. Opuścić Ashan?! Mamy go bronić, a nie uciekać z podkulonym ogonem!- Ryknął Tieru, lecz Darius uderzył pięścią w stół i z odwarknął:
-I dlatego musimy odejść z Ashan! Ta wojna zabrała już dość niewinnych dusz. Tylko wyznawcy smoków na tym tracą. Dla ich dobra, dla dobra całego świata Ashy musimy zaciągnąć wroga poza jego granice- do Thallan.
-I my mamy być tą przynętą?! Bez miast i murów jesteśmy zgubieni!! Na nieznanym terenie nie będziemy mieli najmniejszych szans!
-I co?! Mamy gnić w miastach, aż się demony znudzą i znów zaczną rżnąć okolicznych mieszkańców?! Już dość! Posłuchaj Tieru, mamy mapy Thallan, przygotowane miejsca do obrony. Nagi obiecały nam pomoc, tam będziemy mieli przewagę nad demonami…
-Nie! Dość już się tego nasłuchałem! Nie pozwolę na to szaleństwo!
Krzycząc to, Tieru odszedł i trzasnął drzwiami komnaty komtura. Zabrał ze sobą nowych rekrutów, w tym rycerza Dougala i żonę Dariusa- Celinę. Reszta pozostała posłuszna mistrzowi zakonu.
Niedługo po kłótni wydano rozkaz wymarszu. Demony schwytały przynętę. Opuściły Ashan i góry Ranaaru, aż dotarły do równin i wyżyn Thallanu. Tam rozegrała się bitwa. Trwała długo i wielu Smoczych Rycerzy poległo, jednakże w końcu demony padły, a ostatni na Ashan władcy chaosu rozpierzchli się po całym Thallan i masywie Ranaaru. Tieru w tym czasie szykował się do rytuału. Zatoczył kosturem krąg wokół siebie i uderzył o ziemię, która zaświeciła się tworząc symbol Smoczycy ziemi. Druid ryknął:
-Sylanno, bogini stałości i harmonii ukarz tych, co się przeciwstawili dawnym prawom i przysięgom. Ześlij na nich truciznę i niech będą wyklęci na wieki! Wysłuchaj modlitwy twego wiernego sługi i ukarz krzywoprzysięzców!
Z kostura wystrzelił zielony promień, który poleciał w niebo, tworząc dużą chmurę burzową. Obłok skierował się na wschód. Gdy druid ukończył rytuał, Celina wbiegła na szczyt wzgórza z Dougalem niosąc kamień widzenia. Zawołała:
-Tieru! Udało się! Pokonaliśmy demonów!!
Zaskoczony elf zawołał:
-Co?! To wspaniale…..o nie!
Celina zdziwiona zachowaniem druida zapytała:
-Co się stało? Nie cieszysz się?
Kobieta spojrzała na kulę i przeraziła się jak jej pobratymcy giną dusząc się w trujących oparach, które pojawiały się, gdy krople deszczu padały na ziemię. Dougal również to widział i warknął:
-Co żeś najlepszego zrobił Tieru! Zabijasz własny Zakon!? Tego chciałeś! Wyręczasz demony?! Odpowiedz!
Tieru przerażony swym uczynkiem nic nie odpowiedział, tylko stał niczym słup soli. Celina nie wytrzymała, upuściła kulę i spoliczkowała druida. Zaczęła wrzeszczeć:
-Jak mogłeś to zrobić?! Własnemu przyjacielowi?! Mi?! Zakonowi?! Nienawidzę Cię potworze! Nienawidzę Cię! Bądź przeklęty! Przeklęty na wieki!!
Gdy skończyła, łzy leciały ciurkiem po policzkach, a w oczach biła odraza i nienawiść do druida. Elf chciał coś powiedzieć, lecz ona tylko znów go spoliczkowała, po czym uciekła ze wzgórza i wraz z Dougalem przeteleportowała się do Srebrnych Miast. Tieru upadł na kolana i powiedział do siebie:
-Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem?! GHAAAAA!!!....
Jednak Zakon przetrwał. Komtur Darius ostatkiem sił wybłagał Smocze Bóstwa i Ashę o ocalenie swych ludzi i uleczenie z trucizny. Smocze bóstwa usłuchały go, lecz niestety efektów magicznej trucizny nie dało się cofnąć. Smoczy Rycerze stali się czymś innym, wygląd ich był daleki od poprzedniego. Nabrały cech potworów, gadów i smoków. Ci pochodzenia elfickiego zyskali cechy dwunożnych jaszczurów drapieżnych, zaś ci, którzy byli ludźmi niemal stali się takowymi bestiami. Czarodzieje nabyli smoczych cech. Tak właśnie narodził się Zakon Smoczych Jeźdźców. Komtur uratował Smoczych Rycerzy, lecz kosztem własnego życia. Nowym komturem został Anariel- kuzyn Tieru. Smoczy Rycerze założyli nowe królestwo- Redoras, postanowili również, że nie wejdą do Ashan do czasu, kiedy ich obecność będzie niezbędna. I ten czas właśnie nadszedł.
…………………………………………………………………………………………………
Młodzieniec siedział na pomoście nad jeziorem i patrzył w wodę. Zanurzył swe stopy z sierpowatymi szponami i rozmyślał. Niedawno właśnie wrócił ze zwiadu. Jego raport tylko potwierdził te z ostatnich dwudziestu lat- że demony całkiem zniknęły z obszaru Thallanu. Oparł ręce zakończone pazurami o deski pomostu i uśmiechnął się patrząc w niebo. W przeciwieństwie do reszty jego rówieśników był zadowolony z tego spokoju. Głównie dlatego, że nikt z rycerzy nie musiał ginąć od ostrza wroga, ostatni tak umarli właśnie dwadzieścia lat temu- jego rodzice. Po ich uroczystym pogrzebie został adoptowany przez komtura Tirael’a i zamieszkał u niego. Sylvatar westchnął, gdy nagle poczuł silne uderzenie w plecy, które popchnęło go do wody. Zaskoczony szybko wypłynął na powierzchnię i wypluł wodę, której się nałykał i warknął:
-Który to?!
Odpowiedzią był śmiech. Spojrzał przed siebie i zobaczył po drugiej stronie pomostu spokojnie płynącą piłkę, a następnie odwrócił się w stronę brzegu. Tam kilku członków zwiadu stało po dwóch stronach sieci zapiętej na dwóch kijach. Poza raptorianami, sidianami i sylvatarami obu płci był również normalny mężczyzna z krótkim zarostem na twarzy i o brązowych włosach ostrzyżonych na krótko. Zawołał:
-Hej Taren! Jak skończysz się kąpać, podasz nam piłkę?!
Młodzieniec podpłynął do piłki i razem z nią dopłynął do brzegu. Gdy stanął rzucił piłkę w powietrze i zaserwował do mężczyzny wołając:
-Łap Sareth!
Człowiek złapał rzuconą piłkę oburącz, a potem zapytał:
-Zagrasz z nami? Brakuje nam jednego, a tamci nie umieją grać.
-Mów za siebie!- Zawołał sidian po drugiej stronie siatki.
Taren złapał się za głowę i rzekł:
-No nie wiem…
-Zagraj z nami, proszę- do rozmowy wtrąciła sylvatarka o złotych włosach z różnokolorowymi pasemkami, zakończone długim warkoczem. Była to Miriel, córka komtura Tiraela. Taren zarumienił się lekko i odwrócił głowę. Gdy się otrząsnął powiedział:
-No to zagram.
Chłopak podbiegł do reszty i dołączył do gry. Sareth uśmiechnął się i powiedział:
-Trochę popływałeś, to teraz odrobinę pobiegasz!- Mówiąc to podrzucił piłkę i kopnął piłkę z całej siły i poleciała w górę. Sylvatar miał już biec, gdy nagle ku zdziwieniu wszystkich została złapana przez smoczego raptora, który ją rozpruł. Sareth zawołał:
-A to skurcz….
-Zachowuj się chłopcze!- Przerwał mężczyźnie basowy głos. Należał do raptorianina w złotej zbroi i w hełmie ze smoczymi rogami i w białym płaszczu. Spojrzał po wszystkich i warknął:
-Trzeba było tak wysoko nie kopać, zwłaszcza gdy treserzy ćwiczą jaszczury do atakowania wrogów w powietrzu. Sareth i Taren, komtur was wzywa.
Wymienieni stanęli na baczność i zawołali:
-Tak, generale!
Raptorianin wyszczerzył zęby i powiedział:
-Dobrze, młodzieniaszki. Reszta, za mną!
Gdy reszta zakomenderowała, generał jeszcze powiedział:
-Panna Miriel jesteś wzywana do pałacu. Ktoś chce ze z tobą porozmawiać.
Dziewczyna westchnęła i rzekła:
-Znowu?
-Tak, znowu i nie komentuj rozkazów. Nadal stoisz niżej rangą ode mnie i póki co nikt z niższym stopniem do tej pory nie ośmielił się komentować rozkazów wyższego stopniem, więc zachowuj się młoda panno! Zrozumiałaś?
Miriel z przekąsem odpowiedziała:
-Tak, generale.
-No to idź, wy też!
Dziewczyna szepnęła do Tarena:
-Spotkanie w tym samym miejscu?
Chłopak odpowiedział:
-Tak jak ci obiecałem.
Miriel puściła oko Tarenowi i pobiegła w stronę pałacu. W tym samym czasie reszta zniknęła wraz z generałem. Na placu pozostał tylko Taren i Sareth. Mężczyzna rzekł:
-Nie ma co, nie każmy czekać staruszkowi, nie?
Razem przeszli traktem mijając karawanę jaszczurów i arenę, gdzie sylvatarzy ćwiczyli swe techniki walki podwójnymi halabardami. Kierowali się do ogromnej budowli przypominającej najwspanialszą katedrę z czasów cesarza Liama Sokoła, tylko że na szczycie wznosiła się wieża z granitu, zakończona ogromnym kryształem przypominającym smoka z rozłożonymi skrzydłami. Tam znajdował się smoczy bastion- miejsce przebywania smoków, w tym i samych Błękitnych. Poniżej wieży mieścił się Kapitol stolicy Redoras- Twierdzy Losu. Wojownicy minęli po drodze grupę młodych, srebrnołuskich sidian z akademii magicznej, uczących się zaklęcia zamiany w smoka. Początki były trudne, choć niektórym zmiana wychodziła dość ładnie, pomijając zbyt małe głowy, czy brak proporcji tułowia do kończyn. Miasto tętniło życiem. Pomijając wygląd mieszkańców, niczym by się nie różnili od tych z Imperium Jednorożca lub Srebrnych Miast. Kupowali towary, rozmawiali, a dzieci bawiły się drewnianymi mieczykami lub innymi prostymi zabawkami. Uczeni filozofowali, a reszta modliła się w świątyniach poszczególnych smoczych bóstw, albo we wspólnej. Jednakże pozory mylą- Wszyscy poza dziećmi zostali poddani szkoleniu, a u większości krew wojownika płynęła od urodzenia. Widać to było we wnętrzu, gdzie na ścianach były obrazy o tematyce militarnej i historycznej, a obok kolumn stały posągi wszystkich bohaterów Ashan, zwłaszcza z samego zakonu jak na przykład Katarzyna- służąca Malassie, żyjąca prawie 500 lat temu. Nad nią chwilę spojrzał Sareth, po czym rzekł:
-Dziwna historia. Porzuciła Elratha i rodzinę, by odszukać brata i została służką smoczycy ciemności. Prawie jak ja.
Taren uśmiechnął się i odrzekł:
-Wiesz jak to się dla niej skończyło, tobie przyjacielu pisany jest odmienny los. Wierz mi.
Mężczyzna westchnął i zapytał:
-Nie jestem tego taki pewien. Wiesz przecież kim jestem. Jam jest syn Kha-Beletha, ten który zowią „Mrocznym Mesjaszem” i ten, który może uwolnić waszego najzacieklejszego wroga.
Sylvatar odpowiedział:
-Wiem, że jesteś synem Izabeli i błogosławiony przez Elratha. Porzuciłeś swą dawną ścieżkę, jesteś kimś innym.
-Przeszłości jednak nie zmażę, byłem o krok od zniszczenia świata, a mimo to wy…
-To nie twa historia decyduje kim jesteś, lecz to co jest teraz i twoje wybory. Dla mnie ten temat jest skończony, tak jak i dla Tiraela i Miriel.
Sareth uśmiechnął się nieśmiale, a następnie zapytał z przekąsem:
-Czy dzisiaj to zrobisz?
Sylvatar spojrzał na pół-demona i udając jakby nie wiedział odrzekł:
-O czym ty mówisz?
-Oj ty wiesz dobrze o czym ja mówię. Zrobisz to wreszcie? Oświadczysz się jej? Stary, ile można już czekać. Pierścień już masz, okoliczności są dobre. Nie marnuj okazji, wiem co mówię. Z kobietami trzeba szybko i stanowczo inaczej będziesz żałował.
-Tak jak było z Xhaną, tak?
-Odczep się, to inna bajka. Weź byka, znaczy kobietę i do ołtarza, a potem do alkowy i normalnie…
-Weź przestań już Sareth….nie czas na to- żachnął niemal cały czerwony w elfich uszach Taren i otworzył wrota do Auli Rady.
Komnata była przeogromna, przypominała ona Aulę z Akademii magów Shahibdiya, lecz wszyscy obecni stali w okręgu na podium, gdzie zwykle stał orator. Komtur spojrzał na przybyszów. Był to sylvatar o inteligentnych oczach barwy lazurytu, ostrych rysach twarzy i białych włosach, zapiętych z przodu niby koroną. Mężczyzna rzekł:
-Miło, że w końcu wpadliście synowie, chodźcie.
-Jak rozkażesz wasza dostojność- odrzekł Taren i wraz z Sarethem ukłonił się Tiraelowi i Radzie. Podeszli bliżej i oniemieli- tam gdzie było normalnie podium widzieli teraz pogorzeliska po spalonych miastach oraz setki gnijących trupów, które były zjadane przez kruki, wilki i robaki. Komtur widząc miny towarzyszy i członków Rady wyjaśnił:
-To co widzicie to była stolica orków, siedziba ich chana. Nie darzyliśmy może tej rasy zbytnią życzliwością, lecz to co ich spotkało, to okropność. Nikt nie ocalał, żadnych kobiet, czy starców, nawet dzieci. To są martwe pola pełne trupów i spalenizn. Sądziliśmy, że to sprawka rycerzy Imperium, lub czarodziei, lecz smok, którego wysłaliśmy nie zauważył, żadnych ich obozowisk. Tego, co ich spotkało, nie mogli uczynić żadni słudzy któregokolwiek ze smoków.
Taren wtrącił się do wyjaśnień, pytając:
-Czyli co mogło zrobić cos tak niewyobrażalnie okrutnego. Kto darzył orków aż taką nienawiścią?
Komtur machnął ręką nad kołem, a wtedy obraz się zmienił ukazując obrazy pełne ognia i siarki. Miasta demonów posadowionych w dolinach, pełne demonów różnych kształtów i rozmiarów. Budowle do których prac zmuszano schwytanych przez nich orków. Nad jednym z miast wznosił się wulkan na którym siedział ogromny smok pokryty jakby lawą i ogniem. Ział on ogniem wokół siebie i ryczał jakby gonił demony do jeszcze większej pracy. Obraz potem znikł w płomieniach.
Wszyscy obecni oniemieli ze zdziwienia i tak stali przez długi czas. Ciszę przerwał Sareth rycząc:
-T…to nie może być prawda! Demony?! Jak?! Skąd?! Przecież zapieczętowałem Kha-Beletha i uszczelniłem Sheogh. Nie miały prawa wyjść!
Tirael schwycił się powoli za podbródek i mruknął jakby coś sobie przypominając. Po chwili odpowiedział:
-Możliwe. To było prawie niemożliwe, aż do tej pory. Nie sądziłem, że dojdzie do takiego dnia.
-Do jakiego dnia, Mistrzu?- spytał Taren, w odpowiedzi usłyszał:
-Że zostanie odnalezione Ostrze Armagedonu. To jeden z najpotężniejszych artefaktów stworzonych przez same smoki. Ten był wykuty przez samego Urgasha i ma moc niszczenia wszystkiego na swej drodze. Jedno uderzenie tego miecza zamienia całe miasta w kupkę popiołu, a armie dziesiątkuje w jednej chwili. Miałem nadzieję, że wtedy udało im się zniszczyć w Sheoghu przy ostatnim zaćmieniu, lecz jak widać wpadł w ręce demona i na pewno nie Kha-Beletha. On nie może dzięki tobie Sareth wyjść z Sheoghu, dopóki jego więzienie istnieje.
-Na nasze szczęście nagi mówią iż ten kto dzierży to Ostrze nie ma w pobliżu tych miast- wtrącił się do rozmowy starzec z siwą brodą i długimi włosami. Miał na sobie zbroję z wyrzeźbionym jednorożcem na napierśniku i naramienniki w kształcie ich głowy. Na jego pomarszczonej skórze były już ciemne plamki oznaczające jego sędziwy wiek, lecz oczy miał nadal młode. Tirael rzekł:
-Tak, mistrz Aideen ma rację. Poprzez wizję rozmawiałem z królową nag. Demon który posiada ostrze zaatakował w tej chwili Irolan- krainę elfów. Taren, Sareth oto po co was zaprosiliśmy. Macie za zadanie przygotować armię i ruszyć na te trzy miasta. Niszcząc je, wróg straci znaczną część sił, oraz odetniemy go od posiłków z Sheoghu. Przy okazji musicie zdobyć hełm Orthara.
Zaskoczony wszystkim Sarethem zapytał:
-Zaraz, zaraz… czyj hełm?
Komtur szybko wyjaśnił:
-Widzę, że nadal chodzisz na bakier z historią. Orthar był ostatnim komturem, który prowadził wojnę z lordami chaosu, którzy przetrwali trzecie zaćmienie i nadal błądzili po Thallanie. Do tej pory był ostatnim, który zginął na placu boju. Niestety był również jedynym znającym położenie relikwii o mocy potrafiącej zniwelować działania Ostrza Armagedonu. Wierzę, że wiedza ta jest wyryta właśnie w hełmie, ponieważ była przekazywana z komtura na komtura przez pokolenia od samego Komturisa- pierwszego przywódcy Zakonu po śmierci Mistrza Sar-Baddona.
Sareth kiwnął głową ze zrozumieniem i jeszcze zapytał:
-Kiedy zatem mamy wyruszyć?
-Jak najprędzej, najlepiej za dwa dni. Tutaj liczy się czas, nagi ruszyły na pomoc elfom, lecz nie wiem ile wyznawcy Sylanny wytrzymają. Możecie już iść.
Wojownicy ukłonili się i wyszli z komnaty, za wrotami Taren niczym strzała wybiegł z Kapitolu, a Sareth na pożegnanie zawołał:
-Spokojnie, jak kocha to poczeka!
Tymczasem Tirael pożegnał się z Rada i w auli pozostał on i Aideen. Rzekł:
-Jak widzisz stary przyjacielu, jednak nadszedł ten czas. Ashan potrzebuje naszej pomocy. Boję się, jak zareagują na nas.
Starzec uśmiechnął się i powiedział:
-Kiedyś musiało i tak to nastąpić. Im szybciej tym lepiej. Ciekawe co u mego starszego brata Godryka? Dawno go nie widziałem.
Sylvatar westchnął:
-Ehh…jak ja chciałbym mieć tylko takie zmartwienia jak twoje. Będę pierwszym komturem od trzystu lat, który wejdzie na teren Ashan. Jestem zbyt stary na to stanowisko, muszę znaleźć następcę.
-Taren się nadaje. Nie jest twoim prawdziwym synem, a został przez Ciebie wychowany. Wszyscy się zgodzą ze mną.
-Nie! Nie mogę jemu tego zrobić, dla niego, a zwłaszcza dla dobra mej córki. Chcę by byli szczęśliwi, z dala od polityki.
Aideen zastanowił się chwilę i zapytał:
-Zatem kto?
-Czas pokaże mój przyjacielu, czas pokaże.
…………………………………………………………………………………………………
Jezioro odbijało światło księżyca, na falującej tafli wody było również widać odbicia lśniących gwiazd. Nad brzegiem tego jeziora stał Taren z Miriel. Wpatrywali się w ten widok i milczeli. Dziewczyna jako pierwsza przerwała ciszę:
-Zatem…wyruszasz niedługo, tak?
-Taki dostałem rozkaz. Ja i Sareth wyruszamy za dwa dni. Im szybciej się ich pozbędziemy, tym mniej niewinnych zginie. Ktoś musi zakończyć tę rzeź. To nasz obowiązek.
-Wiem, ale…co się stanie gdy…ja nie chcę…
Nim skończyła Taren przytknął palec do jej ust i z uśmiechem powiedział:
-Nic mi się nie stanie, obiecuję ci. Sarethowi również. Nie musisz się martwić.
Chłopak spojrzał w oczy Miriel i otarł jej łzę. Potem przekręcił głowę ku jezioru i rzekł:
-Pamiętasz jak tu chodziliśmy razem i bawiliśmy się.
-Tak, tata często nas za to karał. Teraz też nie będzie zadowolony jak zbyt późno wrócimy. Wiesz jak bardzo się boi o mnie.
Chłopak objął dziewczynę i westchnął:
-Tak, nic dziwnego. Dla niego jak i dla mnie jesteś najcenniejszym skarbem.
Miriel odsunęła się od niego zaczerwieniona i żachnęła:
-Co ty pleciesz! Zawstydzasz mnie.
Taren stanął jak na baczność i zaciskając pięści drżącym głosem powiedział:
-Miriel, chcę Cię o coś zapytać.
-Tak, a o co..- nim jednak dokończyła niemal obróciła się dookoła i zobaczyła jak młodzieniec klęka przed nią z wyniesioną ręką z zaciśniętą dłonią. Gdy ja rozluźnił ujrzała pierścień ze szczerego złota nabity różnokolorowymi kryształami i z jednym dużym o jasno-granatowym kolorze. Taren podniósł głowę, tak, że ich spojrzenia się zetknęły i zapytał:
-Czy zechcesz ze mną spędzić resztę życia, w zdrowiu i chorobie, w doli i niedoli, razem przejść przez wszelkie trudności i niebezpieczeństwa do końca naszych dni? Miriel… Czy….zostaniesz….moją żoną?
Zszokowana i szczęśliwa kiwnęła tylko głową, on nałożył pierścień na palec, a następnie wstając złapał ja za boki i ze śmiechem podrzucił ją. Gdy z krótkim krzykiem spadła mu na ramiona on ją pocałował. Miriel ze łzami szczęścia odwzajemniła go. Romantyczna atmosferę przerwał nagle Sareth:
-No wreszcie! A już się bałem, że już nigdy do tego nie dojdzie!
Zdziwieni narzeczeni spojrzeli za siebie i zobaczyli mężczyznę w towarzystwie Tiraela i ich znajomych. Komtur z uśmiechem powiedział:
-No to teraz jesteśmy rodziną w pełni tego słowa znaczeniu. Nie musicie się martwić ślubem i weselem. Z Sarethem już wszystko przygotowaliśmy.
Taren spojrzał znacząco na przyjaciela, a ten odrzekł mu:
-No co, komtur wydał mi rozkaz wyśpiewania to musiałem, nie?
-A od kiedy ty tak ich słuchasz?
-No jak to odkąd, od zawsze, a nie?- odpowiedział naburmuszony.
Ceremonie zaślubin odbyły się w zenicie w Kapitolu, zaś wesele na dworze komtura. Wszyscy się dobrze bawili i pili do białego rana. Każdy cieszył się ze szczęścia nowożeńców, zwłaszcza, że niedługo już mieli wyruszyć na wojnę z demonami. Taren i Miriel tę noc spędzili razem w alkowie dla gości. Do południa nikt stamtąd nie wychodził, ani nikt nie zamierzał im przeszkadzać, nawet Sareth.
…………………………………………………………………………………………………
Następnego dnia w mieście panowała cisza, nikogo nie było na ulicy. Wszyscy mieszkańcy wyszli poza miasto, gdzie zbierała się armia gotowa do wymarszu w stronę Ranaaru. Każdy mężczyzna i kobieta w wieku którym są w stanie dźwigać zbroję i broń (u kobiet dodatkowo tylko te, które nie są w ciąży) był w pełni uzbrojony i żegnał się ze swą rodziną. Szli wypełnić swój obowiązek wobec Smoków jak i wobec zakonu. Sareth patrzył na nich, do tej pory nie mógł zrozumieć tego, lecz Taren mu wyjaśnił:
-Tak to jest. Jesteśmy przede wszystkim Smoczymi Rycerzami, tworzymy zakon, który ma na celu ochronę Ashan przed demonami. Wcześniej były śluby czystości, lecz po tym co się stało gdy opuściliśmy naszą krainę musieliśmy zmienić to. Gdybyśmy nie złamali tych ślubów zakon zniknąłby w przeciągu jednego pokolenia.
Sareth odwrócił się:
-Ale przecież były przypadki…
-Jeśli miało się już rodzinę, to też mogli przejść do zakonu. Wielu takich było, po dołączeniu musieli złożyć te śluby.
Rozmowę przerwało przybycie małego smoka, który szybko po wylądowaniu zmienił się w sidłana o srebrnych łuskach, białej zbroi i kosturze o tym samym kolorze. Ukłonił się dowódcom i powiedział:
-Armia jest gotowa. Nie jest zbyt liczna, ale nie było czasu. Mamy około pięciu legionów smoczych raptorów, z tyle samo tancerzy smoka, około czterech legionów pretorian, niecałe cztery legiony sidian, ponad trzy i pół legiona potrójnych dział, dwa legiony megadragonów i półtora legiona terizinozaurów tytanów. Samych Błękitnych mamy z trzysta osiemdziesiąt dwa. Główne siły przybędą wraz z komturem i Radą. Opuszczamy Redoras.
Zaskoczony Taren zapytał:
-Jak to…opuszczamy?
Sidian wyjaśnił:
-Komtur rozkazał zabranie wszelkich majątków i wyruszenie z karawanami za główną armią. Wracamy do Ashan, do miejsca z którego pochodzimy.
Sareth złapał się za głowę i rzekł:
-No nieźle, ciekaw jestem jak zareagują na was, co jak co ale nieco się zmieniliście po tych trzystu latach. Wszyscy uważają, że Smoczy Rycerze wymarli.
Taren odrzekł:
-Teraz się przekonają, że nadal żyjemy i świetnie radzimy w zwalczaniu demonów. Ruszajmy, niech żołnierze nie czekają.
Powiedziawszy to, zwrócił się do sidiana i rozkazał:
-Daj poszczególnym oficerom rozkaz wymarszu. Mamy daleką drogę.
Posłaniec ukłonił się i przybrawszy postać smoka odleciał.
Marszruta trwała cały dzień, wojska nie narzekały na tempo. Niektórzy nawet poganiali siebie nawzajem. Każdy pragnął jednego- walczyć z demonami jak ich przodkowie i spełnić swój obowiązek. Chcieli również ujrzeć Ashan, kraj który wcześniej opuścili by go chronić.
Wieczorem rozbili obóz na równinie i rozpoczęli wieczerzę. Wielu z nich patrzyło na zarys gór na horyzoncie, wiedząc że tam właśnie będą walczyć z pomiotami Urgasha. Taren i Sareth siedzieli w namiocie studiując mapę okolicy. Sareth spojrzał na punkty, które były oznaczone jako miasta. Westchnął:
-Mamy nieaktualne mapy, sądząc z tego, że przez całą drogę mieliśmy spokój, oznacza tylko jedno, orkowie przestali istnieć na tych terenach i to wcześniej. Oto co pozostawia za soba Ostrze Armagedonu. Nie teraz po nich żadnego śladu.
Taren rzekł:
-Ale to nomadzi, część z nich mogła odejść, a budynki złożyć i zabrać ze sobą.
-Nie wszystkie, wiele miast było postawionych na stałe, jeśli wierzyć naszym zwiadowcom. Teraz ich nie ma. Nie możemy zatem liczyć na pomoc orków, niewiadomo nawet czy przeżyli, łącznie z niewolnikami, których widzieliśmy. Za to możemy liczyć na innych. Ponoć zwiadowcy widzieli w okolicy jakieś nieznane dotąd smoki. Jeśli je znajdziemy może się do nas przyłączyć.
Sylvatar machnął ręką i żachnął:
-Nie ma czasu na szukanie ich kryjówki. Musimy…
Nagle do namiotu weszła kobieta z rasy sylvatar w zbroi jeźdźcy żmij, ukłoniła się i powiedziała:
-Przepraszam za to najście, ale zostałam tu wysłana przez komtura Tiraela bym pomogła w prowadzeniu oblężenia. Przybyłam z wozami amunicji i trebuczetami.
Taren wstał i powiedział:
-Ten głos…
Podszedł do kobiety i zdjął jej hełm, oficerem okazała się być Miriel. Chłopak złapał ja za głowę i zaskoczony zapytał:
-Miriel?! Kochana, co ty tu robisz?! Miałaś wyruszyć z resztą!
Dziewczyna przytuliła się do Niego, a potem odepchnęła go lekko, mówiąc z dziarskim uśmiechem:
-Myślałeś, że tak łatwo się uwolnisz ode mnie? Nie ma tak dobrze!
Potem przybrała poważną minę i wyjaśniła:
-Jestem przede wszystkim smoczym rycerzem, potem kobietą. Chcę być przy Tobie i walczyć razem z Tobą. Skoro jesteśmy małżeństwem to jako żona chcę żyć przy twym boku, walczyć obok ciebie i umrzeć razem z tobą.
Młodzieniec objął ją i przytulił dziewczynę do siebie. Szepnął:
-Wybacz, myślałem, że tak będzie lepiej.
Sareth przeczuwając co się święci wstał i bezszelestnie wyszedł z namiotu. Rozejrzał się po okolicy, żołnierze dalej ze sobą rozmawiali, albo spali w najlepsze. Wartownicy pilnowali jaszczurów, zapasów i machin przed potencjalnymi złodziejami. Patrole zaś okrążały obozowisko. Mężczyzna poszedł na skraj obozowiska, wspominając:
~
Ile to już upłynęło lat. Nie sądziłem że tak się zadomowię wśród nich. Byłem głupcem, że do końca swych dni będę tak żyć w spokoju. Musze dopowiedzieć za swą przeszłość, nie ucieknę od tego. Kha-Beleth nie odpuści, muszę jeszcze raz stanąć do walki przeciw ojcu. Czy jednak wiem co robię? Co się stanie jak jednak spełnię tą przepowiednię. Co jak ta wojna tylko doprowadzi do uwolnienia demonów. Jestem mrocznym mesjaszem. Póki żyję przepowiednia nadal może się spełnić. Zaraz, co to?~
Jego rozmyślania przerwał szelest pośród wysokich traw. Podbiegł dalej i wtedy coś wyskoczyło i biegło w góry. Sareth myśląc że to imp rzucił zaklęcie spowolnienia, podbiegł i złapał szpiega. Gdy istota przestała się wiercić przyjrzał się jej. Był to mały goblin w stroju z jadeitu i skór, nie pasujący w ogóle do stepów.
…………………………………………………………………………………………………
Goblin okazał się zwiadowcą wodza orków, który wrócił z wysp Pao, po przekonaniu pozostałych plemion do dołączenia z resztą na stepach Ranaaru. Gdy odkryli co się stało podczas ich nieobecności wódz szukał ocalałych i próbował walczyć z demonami. Sareth z Tarenem i Miriel zdecydowali, że spotkają się z orkowym wodzem. Droga nie była długa. Na gadzich wierzchowcach i z pomocą goblina ominęli lęgowiska miejscowych bestii i trafili do obozu orków. Wyglądał bardziej na namioty pełne uchodźców niż wojskowe koszary, pozory jednak myliły. Dało się spośród tłumu znaleźć tych co nosili jadeitowe okrycia lub skóry z egzotycznych zwierząt. W centrum obozu było wielkie ognisko, przy którym siedzieli szamani, wodzowie klanu i ich przywódca. Smoczy Rycerze ukłonili się ich wodzowi, a Sareth kontynuował:
-Dziękujemy za zaproszenie wodzu. Jesteśmy Smoczymi Rycerzami i przybyliśmy w tym samym celu co wy, by walczyć z demonami. Prosimy was o pomoc w walce.
Chan zamruczał gniewnie, lecz spokojnie rzekł:
-Nie ja jestem wodzem wszystkich. Był nim Gotai, mój ojciec. Jam jest Roqor- pierworodny syn chana i córki snów, szamanki Kujin. Ojciec wysłał mnie bym połączył orkowe plemiona w jedno, by razem stanąć przeciw naszym wrogom. Gdzie wyście byli, gdy was potrzebował?
Sareth nie wiedział jak odpowiedzieć, lecz Taren się wtrącił:
-Przybywamy z daleka, z granic Thallanu. O tym nieszczęściu dowiedzieliśmy się zbyt późno. Przykro nam z powodu waszej straty wodzu Roqorze.
Ork o brązowej skórze, przyciemnionej jeszcze słońcem z wysp wstał z miejsca i rzekł:
-Przyjmuję wasze przeprosiny. Nie traktujecie nas z góry, więc udzielimy wam pomocy pod jednym warunkiem.
-Jakim?- spytali niemal jednocześnie. Ork wyjaśnił:
-Pomożecie nam zawrzeć sojusz ze smokami Ojca Niebo i Matki Ziemi.
Sareth spojrzał z uśmiechem na Taren jakby mówiąc „A nie mówiłem”. Sylvatar tylko przekręcił głową, po czym odpowiedział:
-Przyjmujemy wasz warunek.
Roqor podszedł do rycerzy i przywitał i po oskijskiemu, klepiąc oburącz po barkach, Miriel klepnął delikatnie, zaś ona odpowiedziała klepnięciem w bark z siłą, której się nie spodziewał po kobiecie. Orkowie tego dnia dołączyli do smoczych rycerzy i razem maszerowali w góry, lecz kierując się do innego miejsca- kryjówki nieznanych dotąd smoków.
Nim Słońce stanęło szczycie horyzontu wojska stanęły i rozbiły obóz. Tu Miriel, Taren, Sareth i Roqor postanowili wyruszyć w stronę kryjówki smoków zabierając ze sobą tylko kilka megadragonów i pao-kai. Droga była długa i mecząca. Gdy dotarli do terenu pokrytego małymi głazami narzutowymi, o ostrych krawędziach Roqor rzekł:
-Jesteśmy na dobrej drodze. Odpocznijmy tu na noc, reszta drogi zajmie nam mniej niż cały dzień, a niewiadomo jak smoki zaeraguja.
-Co masz na myśli?- spytał Sareth. Ork odpowiedział:
-Sojusz miał zawrzeć mój ojciec, lecz jak widać nie zdążył, demony zaatakowały znienacka i zabrakło czasu. Te istoty są groźne, nieraz nam pożerały żubry i gnębiły osady. Uważały, że naruszamy ich teren. Chan Gotai chciał zakończyć ten konflikt w sposób pokojowy. Nie były to zwykłe smoki, bo nie należały go żadnego z bóstw, lecz pod względem złości przypominały Ojca Niebo, a patrząc na ich siłę i skórę, były podobne do Matki Ziemi. Moja matka uznała to za znak i postanowili z nimi rozmawiać. Teraz ja próbuję to zrobić, to nasza jedyna szansa. Bez ich pomocy mój lud czeka zagłada.
Sareth złapał wodza za bark i powiedział:
-Spokojnie, uda się nam. Masz moje słowo Smoczego Rycerza.
Schronili się wśród głazów tworzących jakby kamienny krąg. Zebrali suche gałęzie i zrobili ognisko- jedno duże po środku i kilka małych wokół, by wilki za nadto się nie zbliżały. Gdy wszyscy spożywali upolowane króliki Sareth wyjął z torby lutnię i podał ja Tarenowi. Ten zaskoczony zapytał:
-Skąd ty żeś wziął mą lutnię? Zostawiłem ja przecież….ty!
Mężczyzna machnął ręką i rzekł:
-Spokojnie, coś czułem, że się przyda, więc wziąłem. Weź nam zagraj coś, wiem że potrafisz. Chyba, że się wstydzisz.
Roqor dodał:
-Jak śpiewa jak kot to wstyd, jak dobrze to nie wstydzić się, tylko grać.
Miriel oparła się o bok Tarena i poprosiła:
-Zagraj, chociaż dla mnie, proszę.
Chłopak nie dał się długo namawiać, zwłaszcza swej ukochanej i szarpnął za struny. Zagrał przez chwilę melodię i wkrótce do niej zaśpiewał:
-Pamiętaj, ja wciąż tu będę.
Tak długo, jak będę w twej pamięci.
Pamiętaj, gdy twe sny się skończą, czas może być przekroczony.
Tylko pamiętaj o mnie.
Jam jest tą gwiazdą, która płonie tak jasno.
Ostatnim światłem, blaknącym w wschodzącym Słońcu
Będę z Tobą,
gdziekolwiek opowiesz
mą historię
dla wszystkiego, co zrobiłem
Pamiętaj, ja wciąż tu będę.
Tak długo, jak będę w twej pamięci
Jam jest tym głosem, w zimnym powiewie,
Który ci szepcze
Jeśli posłuchasz, usłyszysz mój głos z niebios
Tak długo jak będę mógł cię wyciągnąć i dotknąć Cię.
Wtedy nigdy nie umrę.
Pamiętaj, nigdy Cię nie opuszczę
Jeśli tylko będziesz mnie pamiętał
Pamiętał o mnie
Pamiętaj mnie, ja wciąż tu będę
Tak długo, jak będziesz mnie trzymał w swej pamięci
Pamiętaj!
Kiedy sny się skończą, czas możesz przekroczyć.
Ja żyć będę wiecznie, Pamiętaj o mnie.
Pamiętaj…o mnie
Gdy skończył śpiewać, zagrał na lutni ostatnie nuty i po raz ostatni szarpnął lutnią. Odłożył lutnię przy kamieniu i objął ramieniem swą żonę. Roqor zapytał:
-Co to za pieśń?
Taren odpowiedział:
-Pieśń bohatera.
Sareth wyjaśnił:
-W zakonie smoczych rycerzy nie tylko czci się Ashę i jej dzieci, ale również panuje kult bohaterów, wszyscy którzy zginęli za Ashan, za innych są bohaterami. Dla nich wstawiamy w specjalnym mauzoleum ich ciała i posągi niezależnie któremu smokowi służyły.
-A czy są tam też i orkowi bohaterowie?
Zapanowało milczenie, które po chwili przerwał sylvatar:
-Na razie nie, lecz jeśli ty i twoi szamani pomożecie nam wasi bohaterowie na pewno dołączą. Ashan stworzono przecież dla nas wszystkich, nie?
Ork zastanowił się i zaczął się śmiać, Miriel spytała czemu, on odpowiedział:
-Wyobrazić sobie, jak rycerze i czarodzieje widzieć w świątyni pomnik Kunyaka lub Gotaia, albo Kunyakti’ego i Kraala hehe…
Wszyscy zaczęli się śmiać, poza Sarethem. Roqor zapytał:
-Ty czemu nie śmiać się?
Sareth wyjaśnił:
-Zabiłem wielu orków, na Wyspie Czaszki. Ja własnoręcznie zniszczyłem jedno z waszych plemion, skróciłem życie Aratrokowi.
Roqor poklepał go po plecach i powiedział:
-On umrzeć dobra śmierć, w walce o to co wierzyć. Być dumny. Teraz walczyć razem ramię w ramię.
Sareth uśmiechnął się zdziwiony i poklepał towarzysza po plecach.
…………………………………………………………………………………………………
Wczesnym rankiem grupa ruszyła dalej i w końcu dotarła na miejsce. Lęgowisko smoków było jaskinią u podnóża samotnej góry. Nim którykolwiek z drużyny zrobił krok dalej powietrze przeszył jęczący syk. Spojrzeli w górę i ujrzeli smoka dużego rozmiaru, o rdzawych skrzydłach i skórze pokrytej twardą jak granit łuską i kolcami. Ogon zakończony buławą, a pysk otoczony rogami różnych kształtów i rozmiarów. Z pyska wystawały trzy pary długich i ostrych kłów. Oczy były jadowicie zielone. Smok wylądował na ziemi i spojrzał na przybyszy. Spojrzał na Roqora i ryknął:
-Nie jesteś tym, kto miał przyjść! Kim są te istoty za tobą?! Czemu nam przeszkadzacie?! Odpowiadacie za najazd demonów?!
Ork uklęknął i odezwał się:
-Jam jest Roqor, syn chana Gotaia i córki snów Kujin. Mój ojciec jak i większość z mego plemienia zginął przez demony. Jako jego syn i następca proszę was szanowne smoki byście nas wsparły i pomogły przetrwać memu ludowi. Chcemy zabić i wygonić demony z naszej ziemi! Jeśli nie pomożecie nikt nie wygra i demony zniszczą nas. Jestem w stanie wszystko poświęcić, nawet wydać wojnę Ojcu Niebo, byście tylko nam pomogły. Czy razem będziemy walczyć, czy umierać osobno to wasza decyzja. Jakie jest wasze zdanie?
Rdzawy smok mruknął, stanął na dwóch nogach, wtedy z jaskini wyszła grupa mu podobnych, a z okolicy przyleciały kolejne. Spojrzały ku sobie jakby w milczeniu dawały sobie znaki. W końcu smok, który jako pierwszy spotkał się z Rotorem i smoczymi rycerzami rzekł:
-Kiedyś byliśmy sługami Ylatha i Sylanny, lecz przestaliśmy im być potem potrzebni. Przez stulecia żyliśmy w spokoju i odosobnieniu, a teraz prosisz byśmy walczyli razem z wami nie wyznającymi żadnych smoków?! Może jednak nadszedł czas by jednak zakończyć te lata niesnasek i razem żyli jako wolne istoty. To nasza ziemia, wy możecie nadal mieszkać, lecz demony…. Ghr….biada im! Niech poczują nasze kły i pazury! Dobrze! Pomożemy wam orku, razem walczmy jakby sam Ylath nas wspierał!
Smoki ryknęły zgodnie. Wtedy Taren ukłonił się i powiedział:
-A smoczy rycerze będą o tym pamiętać i szanować was. Na Ashę i jej boskie dzieci przysięgamy, że was weprzemy i razem będziemy walczyć. Za honor i Ashan!
Ork ryknął:
-Za nasze dzieci!
Smok dodał:
-Za wolność!!
…………………………………………………………………………………………………
W Ar-khasylum Vargo właśnie przyjmował posłańca od swego pana Kha-Raela przy Wielkiej Bramie. Smok warknął:
-Z czym przybywasz? Mam mało czasu!
Inkubus rzekł:
-Pan nasz i władca Kha-Rael rozkazuje byś szykował armię do wymarszu i zaatakował wschodnie granice Imperium Jednorożców. Połączenie wojsk ma się odbyć podczas oblężenia Talonquard.
Smok chaosy ryknął, a potem rzekł:
-Będzie jak Pan rozkazał. Idź wypocząć w jednej z komnat gościnnych.
-Jak każesz panie- odpowiedział posłaniec i ruszył do pałacu. Vargo wzniósł się w powietrze rycząc:
-Ruchy szumowiny! Jutro opuszczamy to miasto i ruszamy na Imperium Jednorożców! Tam zasmakujecie, krwi, mięsa i łon ludzi! Niech żyje chaos!!!
Demony chórem odpowiedziały smokowi, gdy nagle powietrze przeszyły odgłos bębnów wojennych. Vargo wzniósł się wyżej i osiadł na wygasłym wulkanie. Zauważył jak armia orków pod wodzą Roqora zmierza w jego stronę. Vargo uśmiechnął się i ryknął:
-Orkowie nadal chcą walczyć tak? Wysłać rogate bestie i cerbery na nich! Niech się nażrą przed podróżą.
Demony wypuściły bestie, które natychmiast ruszyły na gobliny, ogry i centaury, lecz wtedy jak piorun z chmur wyleciały rdzawe smoki, które podleciały i wytworzyły trujące opary tuż przed cerberami i rogatymi bestiami. Te w impecie wpadły w sam środek tej chmury, orkowie również, lecz odgłosy zarzynanych bestii sugerowały iż orkom ta chmura nic nie robiła. Wściekły Vargo ryknął:
-Posmakujcie ich machinami oblężniczymi, Diabły zabić te gadziny. Do walki!!
Na rozkaz w ruch poszły katapulty i balisty, których pociski nie tylko zabijały orków, lecz także własne jednostki tam się znajdujące. Diabły z pomocą domin i balrogów zajęły się smokami, lecz kwas który wytwarzały powodował korozję zbroi i musiały walczyć bez niej. Skóra była zbyt cienka by oprzeć się pazurom, więc na demony spadał deszcz wnętrzności rozprutych przez smoki. Na pomoc inkubusom przyleciały smoki chaosu, które z impetem wbiły się w rdzawe zębami i szponami. Walka była krwawa i zacięta, co chwilę na ziemię spadał to jeden, a to drugi ze smoków. Orkowie za to musieli uporać się ze zmorami i czartami, oraz chowańcami. Vargo czuł chwilę tryumfu, gdy nagle na niebie pojawiły się Błękitne smoki. Zaskoczony ryknął:
-Jak to! Co?! T…to niemożliwe!
Odwrócił się natychmiast i ujrzał legiony nieznanych dotąd mu istot, prących naprzód na nieosłonięte oddziału sukubów i balrogów. Smok jednak po zbrojach rozpoznał ich:
-Smoczy Zakon?! Ale jak?! Rrrrha!!!!!!
Vargo podleciał, miał wydać rozkaz gdy nagle został zaatakowany przez Błękitnego Smoka. Władca chaosu odrzucił go i zatopił w jego boku swe zęby. W tym czasie Taren i Sareth prowadzili pierwsza falę składającą się z piechoty i raptorów. Strzelcy demonów próbowali zaatakować, lecz Słońce które wschodziło oślepiło ich i stali się łatwym celem. Diabły widząc to natychmiast ruszyły im na pomoc. Gdy wylądowały roztoczyły wokół siebie falę ognia, która spaliła wszystkich najbliższych. Swymi mieczami siekały rycerzy, lecz pretorianie stawili im opór. Zaskoczeni siłą raptorian inkuby wycofały się na niewielką odległość. Postanowiły użyć ciał poległych do wysadzenia wroga w powietrze, lecz wtedy jakby niewiadomo skąd pojawiły się megadragony z terizinozaurami, które zaatakowały inkuby. Jeźdźcy z pasją podpalali pomioty Urgasha i nabijali na szpony swych bestii. Miriel zawołała do Tarena, który właśnie podciął gardło jednemu z inkubusów:
-Ruszamy pomóc orkom. Zajmij się Smokami chaosu i tymi w powietrzu.
Sareth dodał:
-Dobry pomysł, ja sobie tutaj poradzę, a ty leć!
Sylvatar zgodził się, wtedy sidianie zaczęli zmieniać się w smoki, a młodzieniec skoczył na jednego z nich. W powietrzu toczyła się krwawa bitwa. Smoki atakowały siebie nawzajem. Stroną dominującą okazały się diabły i smoki chaosu, ponieważ nowe posiłki wciąż zjawiały się z Wielkiej Bramy.
Sareth widząc to pociągnął za cugle swego raptora i ryknął:
-Działa, trebuczety na stanowiska! Smoczy Rycerze za mną!
Demony, będące na straży budowli walczyły już z orkami. Gdy rycerze dołączyli do walki Roqor zawołał do Sareth:
-Nie śpieszyć się!
Mężczyzna odpowiedział:
-Wybacz, coś nas zatrzymało.
-Nie martw się, demonów starczy dla każdego!
Wtedy z bramy wyleciał smok chaosu. Potwór ryknął i miał zionąc ogniem, gdy znienacka rzucił się na niego Rdzawy smok. Przyszpilił go do ziemi i wbił w jego szyje swe kły jadowe. Orkowie i smoczy rycerze ruszyli z impetem na strażników. Demony broniące budynku wezwały falę ognia, lecz dla megadragonów nie stanowiło to żadnej przeszkody. Szarża jaszczurów zdziesiątkowała strażników, a gdy ściana ognia znikła Sareth wezwał magiczną strzałę, która poleciała w górę. Miriel widząc ją uznała za znak i krzyknęła do rycerzy obsługujących działa i trebuczety:
-Ognia!!
Pociski poleciały prosto w cel, niszcząc kolumny i tarczę. Brama zawaliła się, grzebiąc ostatnie wychodzące demony. Otwór jaki pozostał po budowli zaczął się zabliźniać. Orkowie i Smoczy Rycerze krzyknęli z radości. Vargo był zbyt zajęty własną walką by zareagować, a gdy w końcu zmiażdżył czaszkę Błękitnemu zdążył jedynie zobaczyć jak ściana Sheogh się zabliźniła, a następnie znikła jakby nigdy jej tam nie było. Z wściekłości ryknął przeraźliwie i zanurkował w stronę machin. Sareth i Miriel widząc to dali rozkaz do odwrotu. Vargo spalił wszystkie trebuczety jednym tchnieniem ognia. Następnie zrobił to samo z działami, setki jeźdźców i ich jaszczurów zginęło w jednej chwili. Taren widząc to zawołał do sidiana:
-Obniż lot i leć tuz nad tym ogromnym smokiem
-Oszalałeś?!
-Wiem co robię! Uwierz mi!
Sidian wykonał rozkaz. Smoki chaosu zauważyły Tarena na małym smoku i ruszyły za nim, lecz w obronie dowódcy stanęły Błękitne smoki i rdzawe. Sidian leciał tuż nad Vargiem. Taren zeskoczył i swoja halabardą wbił się w miejscu gdzie głowa łączyła się z szyją. Smok warknął;
-Co jest?!
-Pozdrowienia od Zakonu. Słowo Swiatła!
Młodzieniec wzywając zaklęcie przesłał je z broni do ciała smoka. Vargo poczuł okropny ból na całym jego ciele. Ryknął:
-Zapłacisz mi za to!!
Wzniósł się w powietrze i zrobił beczkę. Taren dzielnie się trzymał, wbijając swe szpony i trzymając się broni. Wezwał jeszcze raz słowo światła. Smok ryknął w konwulsjach, wtedy na pomoc młodzieńcowi ruszył jeden z Błękitnych uderzając z pełną siła w bok Varga. Władca chaosu jęknął. Rozzłoszczony poleciał za Błękitnym. Sylvatar z trudem utrzymywał się w miejscu. Lawa i krew, które zaczęły tryskać z rany parzyły rycerza. Mimo bólu wbił ostrze jeszcze głębiej i wezwał Słowo Światła. Varga znów targnęły konwulsje, wtedy został zaatakowany przez Błękitne z dwóch stron. Od dołu zaś zaszarżował Rdzawy. Smok chaosu złapał swego przeciwnika i zionął ogniem. Ofiara spadała szybko w dół, niczym płonący pocisk. Vargo ryknął:
-Znajcie swe miejsce niegodni!! Deszcz meteorów!
Niebo przybrało barwę krwi, z chmur leciały głazy pokryte ogniem. Podpalały skrzydła smoków, oraz niszczyły wszystko na ziemi, łącznie z miastem demonów. Taren wezwał anioła stróża i dzięki temu uratował się przed spaleniem. Gdy deszcz meteorów ustał, smoki i sidianie jeszcze raz natarli na Varga. Władca Chaosu ryknął:
-Wasze niedoczekanie!
Zionął ogniem wokół siebie tworząc kulistą osłonę. Żar był tak silny, że żaden nie ośmielił się nawet zbliżyć do ścian osłony. Vargo wydał z siebie dźwięk, przypominający śmiech. Nagle znów targnęły nim konwulsje, wtedy przypomniał sobie o intruzie na swym grzbiecie. Syknął:
-Ty….spalę cię żywcem!!!
Sylvatar ledwo wytrzymując piekielny żar warknął:
-Zapłacisz teraz za wszystkich, których zabiłeś, w imię Ashy i wszystkich jej dzieci… Przepadnij! Boska Kara!!!
Zaklęcie przeszło przez broń i żyłami, aż do serca potwora. Vargo ryknął przeraźliwie, a przez serce i trzewia przebił się promień światła, który następnie wypełnił wnętrze osłony. Truchło potwora, przebiło ognistą kulę i leciało bezwiednie w dół. Smoczy rycerze i orkowie, którzy ostali zaczęli uciekać z pola walki. Taren nie mógł wyskoczyć, zbyt się w bił w łuskę potwora. Błękitny zdążył jedynie podlecieć na chwilę do szybko spadającego ciała. Uderzenie było tak silne, że zatrzęsło miastem w posadach. Gdy chmura pyłu opadła, Sareth i Miriel pobiegli w stronę truchła. Zaczęli krzyczeć:
-Taren!! Odezwij się!
-Taren!!
Odpowiedziała im tylko cisza. Miriel krzyczała z całych sił:
-Taren!!! Taren! Tareen!!
Nic im nie odpowiedziało. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła płakać. Krzyknęła:
-Nie! To niemożliwe! Taren!!! Nie!! Obiecałeś! Nie zostawiaj mnie! Taren!!!
Nagle odezwał się głos:
-I ma zamiar obietnicy dotrzymać.
Miriel spojrzała w górę i zobaczyła chłopaka trzymającego się oburącz za łapę Błękitnego. Ten wylądował na tylnich kończynach i ułatwił zejście Tarenowi. Sylvatar chwiejąc się na nogach powiedział:
-Przeprasza…
Nim dokończył dziewczyna podbiegła do niego i uderzyła otwartą dłonią w twarz. Zaskoczony stanął oniemiały, a ona krzyknęła:
-Więcej nie waż mi się robić takich numerów!
Stanęła tak zdenerwowana przed nim i próbowała powstrzymać lecące łzy. Taren objął ją i przytulił do siebie, uspokajając:
-Wybacz, obiecuję ci, że drugi raz Ci tego nie zrobię.
Sareth dodał:
-Na pewno, ta gadzinka raczej na druga rundę już się nie nada.
Orkowie zaczęli się śmiać, a smoczy rycerze dołączyli do nich.
…………………………………………………………………………………………………
Posłaniec demonów uciekał korytarzami z pałacu. Niósł ze sobą złoty hełm z czaszką w środku. Zdyszany słyszał odgłosy walki i ryk Varga. Warknął do siebie:
-Głupi! Mogłem od razu odejść do Pana, a nie zostać w tym chorym miejscu! Muszę go powiadomić o upadku naszej armii!
Gdy dobiegł do drzwi, te zostały wywarzone przez Saretha. Stanął on na wejściu i widząc uciekiniera z hełmem zwrócił się do niego:
-Dzień dobry, czy można?
-Co?!
Sareth w odpowiedzi wyjął miecz i błyskawicznie odciął głowę i rękę demona łapiąc hełm w powietrzu. Do niego dołączył Taren i Miriel. Mężczyzna spojrzał na artefakt z czaszką i powiedział:
-Mamy hełm Orthara.
Mówiąc to przekręcił hełm i nagle czaszka odpadła ku zaskoczeniu obecnych. Taren podniósł ją i rzekł do mężczyzny:
-To znak, żebyś to ty założył hełm. Chyba tylko tak się dowiemy, gdzie jest ukryty relikt, który zniweluje działanie Ostrza Armagedonu.
Sareth z ociąganiem włożył hełm na swą głowę, wtedy w umyśle ujrzał otwarte morze, wir, śniegi i czerwoną pochwę miecza o złotym zdobieniu. Gdy wizja znikła spojrzał na smoczych rycerzy. Taren zapytał:
-I co? Co ci pokazał hełm?
Sareth odpowiedział:
-Idziemy na północ.
//
Pieśn BohateraBitwa w Ar-khasylum//