Witaj na polskim forum poświęconym sadze Heroes
of Might and Magic. Zarejestruj lub zaloguj się:

Pamiętaj:
0 Użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Strony: 1 ... 3 4 5 [6]    Do dołu Wyślij ten wątek Drukuj
Opowieść z Ashan (Czytany 37532 razy)
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #75 : 20 Marca 2011, 23:35:37 »
Może jak skończę tak zrobię, a narazie musimy czekać na zakończenie konkursu. Tak wiem, zbytnio na niektórych naciskam, ale cóż.... czekać kolejne pół roku nie mam zamiaru.


IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

DWito
Mental Giant

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 421


"Jesteśmy tym o co walczymy"

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #76 : 21 Marca 2011, 15:37:57 »
Pozwoliłem sobie skopiować wszystkie rozdziały pierwszej części i wydać wersję pdf  ^_^  ;)


IP: Zapisane
"ojtam, ojtam"
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #77 : 21 Marca 2011, 17:53:16 »
Dziękuję za zainteresowanie, ale wolałbym poczekać aż skończę, albo powróci kącik literacki na serwisie tawerny- wtedy może rozdziały będą dodatkowo urozmaicone.


« Ostatnia zmiana: 31 Października 2011, 13:11:35 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #78 : 29 Grudnia 2011, 21:57:38 »
// Z racji tego, że Hellsa nie ma od dawna, uznaję że konkurs się nie odbędzie, więc wycofuje się z niego i zgodnie z umową dalej ciągnę tą historię, o to kolejny rozdział//

Rozdział XIII- Dziedzictwo Smoków

Na wschód od gór Ranaaru, daleko za wzgórzami i rozległymi stepami, po których wędrują orkowie, leżą nieznane nikomu ziemie. Tam Ashan miało się kończyć, lecz to tylko część prawdy. Jeszcze pięćset lat temu nim nadeszło drugie zaćmienie magowie z Siedmiu Miast wiedzieli o istnieniu równin Thallanu. Były to ziemie jednak niezasiedlone, wręcz odludne, nie licząc nielicznych plemion jaszczuroludzi, których część czarodzieje z Siedmiu Miast powyłapywali do eksperymentów. Wynikiem było powstanie gremlinów. Jednakże dwieście lat później sytuacja owych równin się zmieniła. Podczas Trzeciego Zaćmienia demony z władcami chaosu rozpoczęły wojnę ze Smoczymi Rycerzami. Wiedzieli, że jeśli oni zginą, Ashan czeka niechybna zguba. Ówczesny przywódca zakonu- komtur Dariusz z Siedmiu Miast postanowił zakończyć tą rzeź raz na zawsze. Dzięki pomocy mrocznych elfów i Kostura Oczyszczenia zablokował portale demonów z Sheoghu, będące w ukryciu przez klan Blizny Dusz.  W ten sposób odciął władcom chaosu możliwość wezwania posiłków. Kolejnym krokiem było zwabienie wroga w pułapkę. Za przynętę wziął to, na czym pomiotom Urgasha zależało najbardziej- na Smoczych Rycerzach….
-To absurd komturze! Z całym szacunkiem, ale to najgorszy pomysł z możliwych. Opuścić Ashan?! Mamy go bronić, a nie uciekać z podkulonym ogonem!- Ryknął Tieru, lecz Darius uderzył pięścią w stół i z odwarknął:
-I dlatego musimy odejść z Ashan! Ta wojna zabrała już dość niewinnych dusz. Tylko wyznawcy smoków na tym tracą. Dla ich dobra, dla dobra całego świata Ashy musimy zaciągnąć wroga poza jego granice- do Thallan.
-I my mamy być tą przynętą?! Bez miast i murów jesteśmy zgubieni!! Na nieznanym terenie nie będziemy mieli najmniejszych szans!
-I co?! Mamy gnić w miastach, aż się demony znudzą i znów zaczną rżnąć okolicznych mieszkańców?! Już dość! Posłuchaj Tieru, mamy mapy Thallan, przygotowane miejsca do obrony. Nagi obiecały nam pomoc, tam będziemy mieli przewagę nad demonami…
-Nie! Dość już się tego nasłuchałem! Nie pozwolę na to szaleństwo!
Krzycząc to, Tieru odszedł i trzasnął drzwiami komnaty komtura. Zabrał ze sobą nowych rekrutów, w tym rycerza Dougala i żonę Dariusa- Celinę. Reszta pozostała posłuszna mistrzowi zakonu.
Niedługo po kłótni wydano rozkaz wymarszu. Demony schwytały przynętę. Opuściły Ashan i góry Ranaaru, aż dotarły do równin i wyżyn Thallanu. Tam rozegrała się bitwa. Trwała długo i wielu Smoczych Rycerzy poległo, jednakże w końcu demony padły, a ostatni na Ashan władcy chaosu rozpierzchli się po całym Thallan i masywie Ranaaru. Tieru w tym czasie szykował się do rytuału. Zatoczył kosturem krąg wokół siebie i uderzył o ziemię, która zaświeciła się tworząc symbol Smoczycy ziemi. Druid ryknął:
-Sylanno, bogini stałości i harmonii ukarz tych, co się przeciwstawili dawnym prawom i przysięgom. Ześlij na nich truciznę i niech będą wyklęci na wieki! Wysłuchaj modlitwy twego wiernego sługi i ukarz krzywoprzysięzców!
Z kostura wystrzelił zielony promień, który poleciał w niebo, tworząc dużą chmurę burzową. Obłok skierował się na wschód. Gdy druid ukończył rytuał, Celina wbiegła na szczyt wzgórza z Dougalem niosąc kamień widzenia. Zawołała:
-Tieru! Udało się! Pokonaliśmy demonów!!
Zaskoczony elf zawołał:
-Co?! To wspaniale…..o nie!
Celina zdziwiona zachowaniem druida zapytała:
-Co się stało? Nie cieszysz się?
Kobieta spojrzała na kulę i przeraziła się jak jej pobratymcy giną dusząc się w trujących oparach, które pojawiały się, gdy krople deszczu padały na ziemię. Dougal również to widział i warknął:
-Co żeś najlepszego zrobił Tieru! Zabijasz własny Zakon!? Tego chciałeś! Wyręczasz demony?! Odpowiedz!
Tieru przerażony swym uczynkiem nic nie odpowiedział, tylko stał niczym słup soli. Celina nie wytrzymała, upuściła kulę i spoliczkowała druida. Zaczęła wrzeszczeć:
-Jak mogłeś to zrobić?! Własnemu przyjacielowi?! Mi?! Zakonowi?! Nienawidzę Cię potworze! Nienawidzę Cię! Bądź przeklęty! Przeklęty na wieki!!
Gdy skończyła, łzy leciały ciurkiem po policzkach, a w oczach biła odraza i nienawiść do druida. Elf chciał coś powiedzieć, lecz ona tylko znów go spoliczkowała, po czym uciekła ze wzgórza i wraz z Dougalem przeteleportowała się do Srebrnych Miast. Tieru upadł na kolana i powiedział do siebie:
-Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem?! GHAAAAA!!!....

Jednak Zakon przetrwał. Komtur Darius ostatkiem sił wybłagał Smocze Bóstwa i Ashę o ocalenie swych ludzi i uleczenie z trucizny. Smocze bóstwa usłuchały go, lecz niestety efektów magicznej trucizny nie dało się cofnąć. Smoczy Rycerze stali się czymś innym, wygląd ich był daleki od poprzedniego. Nabrały cech potworów, gadów i smoków. Ci pochodzenia elfickiego zyskali cechy dwunożnych jaszczurów drapieżnych, zaś ci, którzy byli ludźmi niemal stali się takowymi bestiami. Czarodzieje nabyli smoczych cech. Tak właśnie narodził się Zakon Smoczych Jeźdźców. Komtur uratował Smoczych Rycerzy, lecz kosztem własnego życia. Nowym komturem został Anariel- kuzyn Tieru. Smoczy Rycerze założyli nowe królestwo- Redoras, postanowili również, że nie wejdą do Ashan do czasu, kiedy ich obecność będzie niezbędna. I ten czas właśnie nadszedł.
…………………………………………………………………………………………………

           Młodzieniec siedział na pomoście nad jeziorem i patrzył w wodę. Zanurzył swe stopy z sierpowatymi szponami i rozmyślał. Niedawno właśnie wrócił ze zwiadu. Jego raport tylko potwierdził te z ostatnich dwudziestu lat- że demony całkiem zniknęły z obszaru Thallanu. Oparł ręce zakończone pazurami o deski pomostu i uśmiechnął się patrząc w niebo. W przeciwieństwie do reszty jego rówieśników był zadowolony z tego spokoju. Głównie dlatego, że nikt z rycerzy nie musiał ginąć od ostrza wroga, ostatni tak umarli właśnie dwadzieścia lat temu- jego rodzice. Po ich uroczystym pogrzebie został adoptowany przez komtura Tirael’a i zamieszkał u niego. Sylvatar westchnął, gdy nagle poczuł silne uderzenie w plecy, które popchnęło go do wody. Zaskoczony szybko wypłynął na powierzchnię i wypluł wodę, której się nałykał i warknął:
-Który to?!
Odpowiedzią był śmiech. Spojrzał przed siebie i zobaczył po drugiej stronie pomostu spokojnie płynącą piłkę, a następnie odwrócił się w stronę brzegu. Tam kilku członków zwiadu stało po dwóch stronach sieci zapiętej na dwóch kijach. Poza raptorianami, sidianami i sylvatarami obu płci był również normalny mężczyzna z krótkim zarostem na twarzy i o brązowych włosach ostrzyżonych na krótko. Zawołał:
-Hej Taren! Jak skończysz się kąpać, podasz nam piłkę?!
Młodzieniec podpłynął do piłki i razem z nią dopłynął do brzegu. Gdy stanął rzucił piłkę w powietrze i zaserwował do mężczyzny wołając:
-Łap Sareth!
Człowiek złapał rzuconą piłkę oburącz, a potem zapytał:
-Zagrasz z nami? Brakuje nam jednego, a tamci nie umieją grać.
-Mów za siebie!- Zawołał sidian po drugiej stronie siatki.
Taren złapał się za głowę i rzekł:
-No nie wiem…
-Zagraj z nami, proszę- do rozmowy wtrąciła sylvatarka o złotych włosach z różnokolorowymi pasemkami, zakończone długim warkoczem. Była to Miriel, córka komtura Tiraela. Taren zarumienił się lekko i odwrócił głowę. Gdy się otrząsnął powiedział:
-No to zagram.
Chłopak podbiegł do reszty i dołączył do gry. Sareth uśmiechnął się i powiedział:
-Trochę popływałeś, to teraz odrobinę pobiegasz!- Mówiąc to podrzucił piłkę i kopnął piłkę z całej siły i poleciała w górę. Sylvatar miał już biec, gdy nagle ku zdziwieniu wszystkich została złapana przez smoczego raptora, który ją rozpruł. Sareth zawołał:
-A to skurcz….
-Zachowuj się chłopcze!- Przerwał mężczyźnie basowy głos. Należał do raptorianina w złotej zbroi i w hełmie ze smoczymi rogami i w białym płaszczu. Spojrzał po wszystkich i warknął:
-Trzeba było tak wysoko nie kopać, zwłaszcza gdy treserzy ćwiczą jaszczury do atakowania wrogów w powietrzu. Sareth i Taren, komtur was wzywa.
Wymienieni stanęli na baczność i zawołali:
-Tak, generale!
Raptorianin wyszczerzył zęby i powiedział:
-Dobrze, młodzieniaszki. Reszta, za mną!
Gdy reszta zakomenderowała, generał jeszcze powiedział:
-Panna Miriel jesteś wzywana do pałacu. Ktoś chce ze z tobą porozmawiać.
Dziewczyna westchnęła i rzekła:
-Znowu?
-Tak, znowu i nie komentuj rozkazów. Nadal stoisz niżej rangą ode mnie i póki co nikt z niższym stopniem do tej pory nie ośmielił się komentować rozkazów wyższego stopniem, więc zachowuj się młoda panno! Zrozumiałaś?
Miriel z przekąsem odpowiedziała:
-Tak, generale.
-No to idź, wy też!
Dziewczyna szepnęła do Tarena:
-Spotkanie w tym samym miejscu?
Chłopak odpowiedział:
-Tak jak ci obiecałem.
Miriel puściła oko Tarenowi i pobiegła w stronę pałacu. W tym samym czasie reszta zniknęła wraz z generałem. Na placu pozostał tylko Taren i Sareth. Mężczyzna rzekł:
-Nie ma co, nie każmy czekać staruszkowi, nie?
Razem przeszli traktem mijając karawanę jaszczurów i arenę, gdzie sylvatarzy ćwiczyli swe techniki walki podwójnymi halabardami. Kierowali się do ogromnej budowli przypominającej najwspanialszą katedrę z czasów cesarza Liama Sokoła, tylko że na szczycie wznosiła się wieża z granitu, zakończona ogromnym kryształem przypominającym smoka z rozłożonymi skrzydłami. Tam znajdował się smoczy bastion- miejsce przebywania smoków, w tym i samych Błękitnych. Poniżej wieży mieścił się Kapitol stolicy Redoras- Twierdzy Losu. Wojownicy minęli po drodze grupę młodych, srebrnołuskich sidian z akademii magicznej, uczących się zaklęcia zamiany w smoka. Początki były trudne, choć niektórym zmiana wychodziła dość ładnie, pomijając zbyt małe głowy, czy brak proporcji tułowia do kończyn. Miasto tętniło życiem. Pomijając wygląd mieszkańców, niczym by się nie różnili od tych z Imperium Jednorożca lub Srebrnych Miast. Kupowali towary, rozmawiali, a dzieci bawiły się drewnianymi mieczykami lub innymi prostymi zabawkami. Uczeni filozofowali, a reszta modliła się w świątyniach poszczególnych smoczych bóstw, albo we wspólnej. Jednakże pozory mylą- Wszyscy poza dziećmi zostali poddani szkoleniu, a u większości krew wojownika płynęła od urodzenia. Widać to było we wnętrzu, gdzie na ścianach były obrazy o tematyce militarnej i historycznej, a obok kolumn stały posągi wszystkich bohaterów Ashan, zwłaszcza z samego zakonu jak na przykład Katarzyna- służąca Malassie, żyjąca prawie 500 lat temu. Nad nią chwilę spojrzał Sareth, po czym rzekł:
-Dziwna historia. Porzuciła Elratha i rodzinę, by odszukać brata i została służką smoczycy ciemności. Prawie jak ja.
Taren uśmiechnął się i odrzekł:
-Wiesz jak to się dla niej skończyło, tobie przyjacielu pisany jest odmienny los. Wierz mi.
Mężczyzna westchnął i zapytał:
-Nie jestem tego taki pewien. Wiesz przecież kim jestem. Jam jest syn Kha-Beletha, ten który zowią „Mrocznym Mesjaszem” i ten, który może uwolnić waszego najzacieklejszego wroga.
Sylvatar odpowiedział:
-Wiem, że jesteś synem Izabeli i błogosławiony przez Elratha. Porzuciłeś swą dawną ścieżkę, jesteś kimś innym.
-Przeszłości jednak nie zmażę, byłem o krok od zniszczenia świata, a mimo to wy…
-To nie twa historia decyduje kim jesteś, lecz to co jest teraz i twoje wybory. Dla mnie ten temat jest skończony, tak jak i dla Tiraela i Miriel.
Sareth uśmiechnął się nieśmiale, a  następnie zapytał z przekąsem:
-Czy dzisiaj to zrobisz?
Sylvatar spojrzał na pół-demona i udając jakby nie wiedział odrzekł:
-O czym ty mówisz?
-Oj ty wiesz dobrze o czym ja mówię. Zrobisz to wreszcie? Oświadczysz się jej? Stary, ile można już czekać. Pierścień już masz, okoliczności są dobre. Nie marnuj okazji, wiem co mówię. Z kobietami trzeba szybko i stanowczo inaczej będziesz żałował.
-Tak jak było z Xhaną, tak?
-Odczep się, to inna bajka. Weź byka, znaczy kobietę i do ołtarza, a potem do alkowy i normalnie…
-Weź przestań już Sareth….nie czas na to- żachnął niemal cały czerwony w elfich uszach Taren i otworzył wrota do Auli Rady.

Komnata była przeogromna, przypominała ona Aulę z Akademii magów Shahibdiya, lecz wszyscy obecni stali w okręgu na podium, gdzie zwykle stał orator. Komtur spojrzał na przybyszów. Był to sylvatar o inteligentnych oczach barwy lazurytu, ostrych rysach twarzy i białych włosach, zapiętych z przodu niby koroną. Mężczyzna rzekł:
-Miło, że w końcu wpadliście synowie, chodźcie.
-Jak rozkażesz wasza dostojność- odrzekł Taren i wraz z Sarethem ukłonił się Tiraelowi i Radzie. Podeszli bliżej i oniemieli- tam gdzie było normalnie podium widzieli teraz pogorzeliska po spalonych miastach oraz setki gnijących trupów, które były zjadane przez kruki, wilki i robaki. Komtur widząc miny towarzyszy i członków Rady wyjaśnił:
-To co widzicie to była stolica orków, siedziba ich chana. Nie darzyliśmy może tej rasy zbytnią życzliwością, lecz to co ich spotkało, to okropność. Nikt nie ocalał, żadnych kobiet, czy starców, nawet dzieci. To są martwe pola pełne trupów i spalenizn. Sądziliśmy, że to sprawka rycerzy Imperium, lub czarodziei, lecz smok, którego wysłaliśmy nie zauważył, żadnych ich obozowisk. Tego, co ich spotkało, nie mogli uczynić żadni słudzy któregokolwiek ze smoków.
Taren wtrącił się do wyjaśnień, pytając:
-Czyli co mogło zrobić cos tak niewyobrażalnie okrutnego. Kto darzył orków aż taką nienawiścią?
Komtur machnął ręką nad kołem, a wtedy obraz się zmienił ukazując obrazy pełne ognia i siarki. Miasta demonów posadowionych w dolinach, pełne demonów różnych kształtów i rozmiarów. Budowle do których prac zmuszano schwytanych przez nich orków. Nad jednym z miast wznosił się wulkan na którym siedział ogromny smok pokryty jakby lawą i ogniem. Ział on ogniem wokół siebie i ryczał jakby gonił demony do jeszcze większej pracy. Obraz potem znikł w płomieniach.

Wszyscy obecni oniemieli ze zdziwienia i tak stali przez długi czas. Ciszę przerwał Sareth rycząc:
-T…to nie może być prawda! Demony?! Jak?! Skąd?! Przecież zapieczętowałem Kha-Beletha i uszczelniłem Sheogh. Nie miały prawa wyjść!
Tirael schwycił się powoli za podbródek i mruknął jakby coś sobie przypominając. Po chwili odpowiedział:
-Możliwe. To było prawie niemożliwe, aż do tej pory. Nie sądziłem, że dojdzie do takiego dnia.
-Do jakiego dnia, Mistrzu?- spytał Taren, w odpowiedzi usłyszał:
-Że zostanie odnalezione Ostrze Armagedonu. To jeden z najpotężniejszych artefaktów stworzonych przez same smoki. Ten był wykuty przez samego Urgasha i ma moc niszczenia wszystkiego na swej drodze. Jedno uderzenie tego miecza zamienia całe miasta w kupkę popiołu, a armie dziesiątkuje w jednej chwili. Miałem nadzieję, że wtedy udało im się zniszczyć w Sheoghu przy ostatnim zaćmieniu, lecz jak widać wpadł w ręce demona i na pewno nie Kha-Beletha. On nie może dzięki tobie Sareth wyjść z Sheoghu, dopóki jego więzienie istnieje.
-Na nasze szczęście nagi mówią iż ten kto dzierży to Ostrze nie ma w pobliżu tych miast- wtrącił się do rozmowy starzec z siwą brodą i długimi włosami. Miał na sobie zbroję z wyrzeźbionym jednorożcem na napierśniku i naramienniki w kształcie ich głowy. Na jego pomarszczonej skórze były już ciemne plamki oznaczające jego sędziwy wiek, lecz oczy miał nadal młode. Tirael rzekł:
-Tak, mistrz Aideen ma rację. Poprzez wizję rozmawiałem z królową nag. Demon który posiada ostrze zaatakował w tej chwili Irolan- krainę elfów. Taren, Sareth oto po co was zaprosiliśmy. Macie za zadanie przygotować armię i ruszyć na te trzy miasta. Niszcząc je, wróg straci znaczną część sił, oraz odetniemy go od posiłków z Sheoghu. Przy okazji musicie zdobyć hełm Orthara.
Zaskoczony wszystkim Sarethem zapytał:
-Zaraz, zaraz… czyj hełm?
Komtur szybko wyjaśnił:
-Widzę, że nadal chodzisz na bakier z historią. Orthar był ostatnim komturem, który prowadził wojnę z lordami chaosu, którzy przetrwali trzecie zaćmienie i nadal błądzili po Thallanie. Do tej pory był ostatnim, który zginął na placu boju. Niestety był również jedynym znającym położenie relikwii o mocy potrafiącej zniwelować działania Ostrza Armagedonu. Wierzę, że wiedza ta jest wyryta właśnie w hełmie, ponieważ była przekazywana z komtura na komtura przez pokolenia od samego Komturisa- pierwszego przywódcy Zakonu po śmierci Mistrza Sar-Baddona.
Sareth kiwnął głową ze zrozumieniem i jeszcze zapytał:
-Kiedy zatem mamy wyruszyć?
-Jak najprędzej, najlepiej za dwa dni. Tutaj liczy się czas, nagi ruszyły na pomoc elfom, lecz nie wiem ile wyznawcy Sylanny wytrzymają. Możecie już iść.
Wojownicy ukłonili się i wyszli z komnaty, za wrotami Taren niczym strzała wybiegł z Kapitolu, a Sareth na pożegnanie zawołał:
-Spokojnie, jak kocha to poczeka!
Tymczasem Tirael pożegnał się z Rada i w auli pozostał on i Aideen. Rzekł:
-Jak widzisz stary przyjacielu, jednak nadszedł ten czas. Ashan potrzebuje naszej pomocy. Boję się, jak zareagują na nas.
Starzec uśmiechnął się i powiedział:
-Kiedyś musiało i tak to nastąpić. Im szybciej tym lepiej. Ciekawe co u mego starszego brata Godryka? Dawno go nie widziałem.
Sylvatar westchnął:
-Ehh…jak ja chciałbym mieć tylko takie zmartwienia jak twoje. Będę pierwszym komturem od trzystu lat, który wejdzie na teren Ashan. Jestem zbyt stary na to stanowisko, muszę znaleźć następcę.
-Taren się nadaje. Nie jest twoim prawdziwym synem, a został przez Ciebie wychowany. Wszyscy się zgodzą ze mną.
-Nie! Nie mogę jemu tego zrobić, dla niego, a zwłaszcza dla dobra mej córki. Chcę by byli szczęśliwi, z dala od polityki.
Aideen zastanowił się chwilę i zapytał:
-Zatem kto?
-Czas pokaże mój przyjacielu, czas pokaże.
…………………………………………………………………………………………………

Jezioro odbijało światło księżyca, na falującej tafli wody było również widać odbicia lśniących gwiazd. Nad brzegiem tego jeziora stał Taren z Miriel. Wpatrywali się w ten widok i milczeli. Dziewczyna jako pierwsza przerwała ciszę:
-Zatem…wyruszasz niedługo, tak?
-Taki dostałem rozkaz. Ja i Sareth wyruszamy za dwa dni. Im szybciej się ich pozbędziemy, tym mniej niewinnych zginie. Ktoś musi zakończyć tę rzeź. To nasz obowiązek.
-Wiem, ale…co się stanie gdy…ja nie chcę…
Nim skończyła Taren przytknął palec do jej ust i z uśmiechem powiedział:
-Nic mi się nie stanie, obiecuję ci. Sarethowi również. Nie musisz się martwić.
Chłopak spojrzał w oczy Miriel i otarł jej łzę. Potem przekręcił głowę ku jezioru i rzekł:
-Pamiętasz jak tu chodziliśmy razem i bawiliśmy się.
-Tak, tata często nas za to karał. Teraz też nie będzie zadowolony jak zbyt późno wrócimy. Wiesz jak bardzo się boi o mnie.
Chłopak objął dziewczynę i westchnął:
-Tak, nic dziwnego. Dla niego jak i dla mnie jesteś najcenniejszym skarbem.
Miriel odsunęła się od niego zaczerwieniona i żachnęła:
-Co ty pleciesz! Zawstydzasz mnie.
Taren stanął jak na baczność i zaciskając pięści drżącym głosem powiedział:
-Miriel, chcę Cię o coś zapytać.
-Tak, a o co..- nim jednak dokończyła niemal obróciła się dookoła i zobaczyła jak młodzieniec klęka przed nią z wyniesioną ręką z zaciśniętą dłonią. Gdy ja rozluźnił ujrzała pierścień ze szczerego złota nabity różnokolorowymi kryształami i z jednym dużym o  jasno-granatowym kolorze. Taren podniósł głowę, tak, że ich spojrzenia się zetknęły i zapytał:
-Czy zechcesz ze mną spędzić resztę życia, w zdrowiu i chorobie, w doli i niedoli, razem przejść przez wszelkie trudności i niebezpieczeństwa do końca naszych dni? Miriel… Czy….zostaniesz….moją żoną?
Zszokowana i szczęśliwa kiwnęła tylko głową, on nałożył pierścień na palec, a następnie wstając złapał ja za boki i ze śmiechem podrzucił ją. Gdy z krótkim krzykiem spadła mu na ramiona on ją pocałował. Miriel ze łzami szczęścia odwzajemniła go. Romantyczna atmosferę przerwał nagle Sareth:
-No wreszcie! A już się bałem, że już nigdy do tego nie dojdzie!
Zdziwieni narzeczeni spojrzeli za siebie i zobaczyli mężczyznę w towarzystwie Tiraela i ich znajomych. Komtur z uśmiechem powiedział:
-No to teraz jesteśmy rodziną w pełni tego słowa znaczeniu. Nie musicie się martwić ślubem i weselem. Z Sarethem już wszystko przygotowaliśmy.
Taren spojrzał znacząco na przyjaciela, a ten odrzekł mu:
-No co, komtur wydał mi rozkaz wyśpiewania to musiałem, nie?
-A od kiedy ty tak ich słuchasz?
-No jak to odkąd, od zawsze, a nie?- odpowiedział naburmuszony.

Ceremonie zaślubin odbyły się w zenicie w Kapitolu, zaś wesele na dworze komtura. Wszyscy się dobrze bawili i pili do białego rana. Każdy cieszył się ze szczęścia nowożeńców, zwłaszcza, że niedługo już mieli wyruszyć na wojnę z demonami. Taren i Miriel tę noc spędzili razem w alkowie dla gości. Do południa nikt stamtąd nie wychodził, ani nikt nie zamierzał im przeszkadzać, nawet Sareth.
…………………………………………………………………………………………………

Następnego dnia w mieście panowała cisza, nikogo nie było na ulicy. Wszyscy mieszkańcy wyszli poza miasto, gdzie zbierała się armia gotowa do wymarszu w stronę Ranaaru. Każdy mężczyzna i kobieta w wieku którym są w stanie dźwigać zbroję i broń (u kobiet dodatkowo tylko te, które nie są w ciąży) był w pełni uzbrojony i żegnał się ze swą rodziną. Szli wypełnić swój obowiązek wobec Smoków jak i wobec zakonu. Sareth patrzył na nich, do tej pory nie mógł zrozumieć tego, lecz Taren mu wyjaśnił:
-Tak to jest. Jesteśmy przede wszystkim Smoczymi Rycerzami, tworzymy zakon, który ma na celu ochronę Ashan przed demonami. Wcześniej były śluby czystości, lecz po tym co się stało gdy opuściliśmy naszą krainę musieliśmy zmienić to. Gdybyśmy nie złamali tych ślubów zakon zniknąłby w przeciągu jednego pokolenia.
Sareth odwrócił się:
-Ale przecież były przypadki…
-Jeśli miało się już rodzinę, to też mogli przejść do zakonu. Wielu takich było, po dołączeniu musieli złożyć te śluby.
Rozmowę przerwało przybycie małego smoka, który szybko po wylądowaniu zmienił się w sidłana o srebrnych łuskach, białej zbroi i kosturze o tym samym kolorze. Ukłonił się dowódcom i powiedział:
-Armia jest gotowa. Nie jest zbyt liczna, ale nie było czasu. Mamy około pięciu legionów smoczych raptorów,  z tyle samo tancerzy smoka, około czterech legionów pretorian, niecałe cztery legiony sidian, ponad trzy i pół legiona potrójnych dział, dwa legiony megadragonów i półtora legiona terizinozaurów tytanów. Samych Błękitnych mamy z trzysta osiemdziesiąt dwa. Główne siły przybędą wraz z komturem i Radą. Opuszczamy Redoras.
Zaskoczony Taren zapytał:
-Jak to…opuszczamy?
Sidian wyjaśnił:
-Komtur rozkazał zabranie wszelkich majątków i wyruszenie z karawanami za główną armią. Wracamy do Ashan, do miejsca z którego pochodzimy.
Sareth złapał się za głowę i rzekł:
-No nieźle, ciekaw jestem jak zareagują na was, co jak co ale nieco się zmieniliście po tych trzystu latach. Wszyscy uważają, że Smoczy Rycerze wymarli.
Taren odrzekł:
-Teraz się przekonają, że nadal żyjemy i świetnie radzimy w zwalczaniu demonów. Ruszajmy, niech żołnierze nie czekają.
Powiedziawszy to, zwrócił się do sidiana i rozkazał:
-Daj poszczególnym oficerom rozkaz wymarszu. Mamy daleką drogę.
Posłaniec ukłonił się i przybrawszy postać smoka odleciał.

Marszruta trwała cały dzień, wojska nie narzekały na tempo. Niektórzy nawet poganiali siebie nawzajem. Każdy pragnął jednego- walczyć z demonami jak ich przodkowie i spełnić swój obowiązek. Chcieli również ujrzeć Ashan, kraj który wcześniej opuścili by go chronić.
Wieczorem rozbili obóz na równinie i rozpoczęli wieczerzę. Wielu z nich patrzyło na zarys gór na horyzoncie, wiedząc że tam właśnie będą walczyć z pomiotami Urgasha. Taren i Sareth siedzieli w namiocie studiując mapę okolicy. Sareth spojrzał na punkty, które były oznaczone jako miasta. Westchnął:
-Mamy nieaktualne mapy, sądząc z tego, że przez całą drogę mieliśmy spokój, oznacza tylko jedno, orkowie przestali istnieć na tych terenach i to wcześniej. Oto co pozostawia za soba Ostrze Armagedonu. Nie teraz po nich żadnego śladu.
Taren rzekł:
-Ale to nomadzi, część z nich mogła odejść, a budynki złożyć i zabrać ze sobą.
-Nie wszystkie, wiele miast było postawionych na stałe, jeśli wierzyć naszym zwiadowcom. Teraz ich nie ma. Nie możemy zatem liczyć na pomoc orków, niewiadomo nawet czy przeżyli, łącznie z niewolnikami, których widzieliśmy. Za to możemy liczyć na innych. Ponoć zwiadowcy widzieli w okolicy jakieś nieznane dotąd smoki. Jeśli je znajdziemy może się do nas przyłączyć.
Sylvatar machnął ręką i żachnął:
-Nie ma czasu na szukanie ich kryjówki. Musimy…
Nagle do namiotu weszła kobieta z rasy sylvatar w zbroi jeźdźcy żmij, ukłoniła się i powiedziała:
-Przepraszam za to najście, ale zostałam tu wysłana przez komtura Tiraela bym pomogła w prowadzeniu oblężenia. Przybyłam z wozami amunicji i trebuczetami.
Taren wstał i powiedział:
-Ten głos…
Podszedł do kobiety i zdjął jej hełm, oficerem okazała się być Miriel. Chłopak złapał ja za głowę i zaskoczony zapytał:
-Miriel?! Kochana, co ty tu robisz?! Miałaś wyruszyć z resztą!
Dziewczyna przytuliła się do Niego, a potem odepchnęła go lekko, mówiąc z dziarskim uśmiechem:
-Myślałeś, że tak łatwo się uwolnisz ode mnie? Nie ma tak dobrze!
Potem przybrała poważną minę i wyjaśniła:
-Jestem przede wszystkim smoczym rycerzem, potem kobietą. Chcę być przy Tobie i walczyć razem z Tobą. Skoro jesteśmy małżeństwem to jako żona chcę żyć przy twym boku, walczyć obok ciebie i umrzeć razem z tobą.
Młodzieniec objął ją i przytulił dziewczynę do siebie. Szepnął:
-Wybacz, myślałem, że tak będzie lepiej.
Sareth przeczuwając co się święci wstał i bezszelestnie wyszedł z namiotu. Rozejrzał się po okolicy, żołnierze dalej ze sobą rozmawiali, albo spali w najlepsze. Wartownicy pilnowali jaszczurów, zapasów i machin przed potencjalnymi złodziejami. Patrole zaś okrążały obozowisko. Mężczyzna poszedł na skraj obozowiska, wspominając:
~ Ile to już upłynęło lat. Nie sądziłem że tak się zadomowię wśród nich. Byłem głupcem, że do końca swych dni będę tak żyć w spokoju. Musze dopowiedzieć za swą przeszłość, nie ucieknę od tego. Kha-Beleth nie odpuści, muszę jeszcze raz stanąć do walki przeciw ojcu. Czy jednak wiem co robię? Co się stanie jak jednak spełnię tą przepowiednię. Co jak ta wojna tylko doprowadzi do uwolnienia demonów. Jestem mrocznym mesjaszem. Póki żyję przepowiednia nadal może się spełnić. Zaraz, co to?~
Jego rozmyślania przerwał szelest pośród wysokich traw. Podbiegł dalej i wtedy coś wyskoczyło i biegło w góry. Sareth myśląc że to imp rzucił zaklęcie spowolnienia, podbiegł i złapał szpiega. Gdy istota przestała się wiercić przyjrzał się jej. Był to mały goblin w stroju z jadeitu i skór, nie pasujący w ogóle do stepów.
…………………………………………………………………………………………………

Goblin okazał się zwiadowcą wodza orków, który wrócił z wysp Pao, po przekonaniu pozostałych plemion do dołączenia z resztą na stepach Ranaaru. Gdy odkryli co się stało podczas ich nieobecności wódz szukał ocalałych i próbował walczyć z demonami. Sareth z Tarenem i Miriel zdecydowali, że spotkają się z orkowym wodzem. Droga nie była długa. Na gadzich wierzchowcach i z pomocą goblina ominęli lęgowiska miejscowych bestii i trafili do obozu orków. Wyglądał bardziej na namioty pełne uchodźców niż wojskowe koszary, pozory jednak myliły. Dało się spośród tłumu znaleźć tych co nosili jadeitowe okrycia lub skóry z egzotycznych zwierząt. W centrum obozu było wielkie ognisko, przy którym siedzieli szamani, wodzowie klanu i ich przywódca. Smoczy Rycerze ukłonili się ich wodzowi, a Sareth kontynuował:
-Dziękujemy za zaproszenie wodzu. Jesteśmy Smoczymi Rycerzami i przybyliśmy w tym samym celu co wy, by walczyć z demonami. Prosimy was o pomoc w walce.
Chan zamruczał gniewnie, lecz spokojnie rzekł:
-Nie ja jestem wodzem wszystkich. Był nim Gotai, mój ojciec. Jam jest Roqor- pierworodny syn chana i córki snów, szamanki Kujin. Ojciec wysłał mnie bym połączył orkowe plemiona w jedno, by razem stanąć przeciw naszym wrogom. Gdzie wyście byli, gdy was potrzebował?
Sareth nie wiedział jak odpowiedzieć, lecz Taren się wtrącił:
-Przybywamy z daleka, z granic Thallanu. O tym nieszczęściu dowiedzieliśmy się zbyt późno. Przykro nam z powodu waszej straty wodzu Roqorze.
Ork o brązowej skórze, przyciemnionej jeszcze słońcem z wysp wstał z miejsca i rzekł:
-Przyjmuję wasze przeprosiny. Nie traktujecie nas z góry, więc udzielimy wam pomocy pod jednym warunkiem.
-Jakim?- spytali niemal jednocześnie. Ork wyjaśnił:
-Pomożecie nam zawrzeć sojusz ze smokami Ojca Niebo i Matki Ziemi.
Sareth spojrzał z uśmiechem na Taren jakby mówiąc „A nie mówiłem”. Sylvatar tylko przekręcił głową, po czym odpowiedział:
-Przyjmujemy wasz warunek.
Roqor podszedł do rycerzy i przywitał i po oskijskiemu, klepiąc oburącz po barkach, Miriel klepnął delikatnie, zaś ona odpowiedziała klepnięciem w bark z siłą, której się nie spodziewał po kobiecie. Orkowie tego dnia dołączyli do smoczych rycerzy i razem maszerowali w góry, lecz kierując się do innego miejsca- kryjówki nieznanych dotąd smoków.
Nim Słońce stanęło szczycie horyzontu wojska stanęły i rozbiły obóz. Tu Miriel, Taren, Sareth i Roqor postanowili wyruszyć w stronę kryjówki smoków zabierając ze sobą tylko kilka megadragonów i pao-kai. Droga była długa i mecząca. Gdy dotarli do terenu pokrytego małymi głazami narzutowymi, o ostrych krawędziach Roqor rzekł:
-Jesteśmy na dobrej drodze. Odpocznijmy tu na noc, reszta drogi zajmie nam mniej niż cały dzień, a niewiadomo jak smoki zaeraguja.
-Co masz na myśli?- spytał Sareth. Ork odpowiedział:
-Sojusz miał zawrzeć mój ojciec, lecz jak widać nie zdążył, demony zaatakowały znienacka i zabrakło czasu. Te istoty są groźne, nieraz nam pożerały żubry i gnębiły osady. Uważały, że naruszamy ich teren. Chan Gotai chciał zakończyć ten konflikt w sposób pokojowy. Nie były to zwykłe smoki, bo nie należały go żadnego z bóstw, lecz pod względem złości przypominały Ojca Niebo, a patrząc na ich siłę i skórę, były podobne do Matki Ziemi. Moja matka uznała to za znak i postanowili z nimi rozmawiać. Teraz ja próbuję to zrobić, to nasza jedyna szansa. Bez ich pomocy mój lud czeka zagłada.
Sareth złapał wodza za bark i powiedział:
-Spokojnie, uda się nam. Masz moje słowo Smoczego Rycerza.

Schronili się wśród głazów tworzących jakby kamienny krąg. Zebrali suche gałęzie i zrobili ognisko- jedno duże po środku i kilka małych wokół, by wilki za nadto się nie zbliżały. Gdy wszyscy spożywali upolowane króliki Sareth wyjął z torby lutnię i podał ja Tarenowi. Ten zaskoczony zapytał:
-Skąd ty żeś wziął mą lutnię? Zostawiłem ja przecież….ty!
Mężczyzna machnął ręką i rzekł:
-Spokojnie, coś czułem, że się przyda, więc wziąłem. Weź nam zagraj coś, wiem że potrafisz. Chyba, że się wstydzisz.
Roqor dodał:
-Jak śpiewa jak kot to wstyd, jak dobrze to nie wstydzić się, tylko grać.
Miriel oparła się o bok Tarena i poprosiła:
-Zagraj, chociaż dla mnie, proszę.
Chłopak nie dał się długo namawiać, zwłaszcza swej ukochanej i szarpnął za struny. Zagrał przez chwilę melodię i wkrótce do niej zaśpiewał:

-Pamiętaj, ja wciąż tu będę.
Tak długo, jak będę w twej pamięci.

Pamiętaj, gdy twe sny się skończą, czas może być przekroczony.
Tylko pamiętaj o mnie.

Jam jest tą gwiazdą, która płonie tak jasno.
Ostatnim światłem, blaknącym w wschodzącym Słońcu

Będę z Tobą,
gdziekolwiek opowiesz
mą historię
dla wszystkiego, co zrobiłem

Pamiętaj, ja wciąż tu będę.
Tak długo, jak będę w twej pamięci

Jam jest tym głosem, w zimnym powiewie,
Który ci szepcze
Jeśli posłuchasz, usłyszysz mój głos z niebios

Tak długo jak będę mógł cię wyciągnąć i dotknąć Cię.
Wtedy nigdy nie umrę.

Pamiętaj, nigdy Cię nie opuszczę
Jeśli tylko będziesz mnie pamiętał

Pamiętał o mnie

Pamiętaj mnie, ja wciąż tu będę
Tak długo, jak będziesz mnie trzymał w swej pamięci

Pamiętaj!
Kiedy sny się skończą, czas możesz przekroczyć.
Ja żyć będę wiecznie, Pamiętaj o mnie.

Pamiętaj…o mnie

Gdy skończył śpiewać, zagrał na lutni ostatnie nuty i po raz ostatni szarpnął lutnią. Odłożył lutnię przy kamieniu i objął ramieniem swą żonę. Roqor zapytał:
-Co to za pieśń?
Taren odpowiedział:
-Pieśń bohatera.
Sareth wyjaśnił:
-W zakonie smoczych rycerzy nie tylko czci się Ashę i jej dzieci, ale również panuje kult bohaterów, wszyscy którzy zginęli za Ashan, za innych są bohaterami. Dla nich wstawiamy w specjalnym mauzoleum ich ciała i posągi niezależnie któremu smokowi służyły.
-A czy są tam też i orkowi bohaterowie?
Zapanowało milczenie, które po chwili przerwał sylvatar:
-Na razie nie, lecz jeśli ty i twoi szamani pomożecie nam wasi bohaterowie na pewno dołączą. Ashan stworzono przecież dla nas wszystkich, nie?
Ork zastanowił się i zaczął się śmiać, Miriel spytała czemu, on odpowiedział:
-Wyobrazić sobie, jak rycerze i czarodzieje widzieć w świątyni pomnik Kunyaka lub Gotaia, albo Kunyakti’ego i Kraala hehe…
Wszyscy zaczęli się śmiać, poza Sarethem. Roqor zapytał:
-Ty czemu nie śmiać się?
Sareth wyjaśnił:
-Zabiłem wielu orków, na Wyspie Czaszki. Ja własnoręcznie zniszczyłem jedno z waszych plemion, skróciłem życie Aratrokowi.
Roqor poklepał go po plecach i powiedział:
-On umrzeć dobra śmierć, w walce o to co wierzyć. Być dumny. Teraz walczyć razem ramię w ramię.
Sareth uśmiechnął się zdziwiony i poklepał towarzysza po plecach.
…………………………………………………………………………………………………

Wczesnym rankiem grupa ruszyła dalej i w końcu dotarła na miejsce. Lęgowisko smoków było jaskinią u podnóża samotnej góry. Nim którykolwiek z drużyny zrobił krok dalej powietrze przeszył jęczący syk. Spojrzeli w górę i ujrzeli smoka dużego rozmiaru, o rdzawych skrzydłach i skórze pokrytej twardą jak granit łuską i kolcami. Ogon zakończony buławą, a pysk otoczony rogami różnych kształtów i rozmiarów. Z pyska wystawały trzy pary długich i ostrych kłów. Oczy były jadowicie zielone. Smok wylądował na ziemi i spojrzał na przybyszy. Spojrzał na Roqora i ryknął:
-Nie jesteś tym, kto miał przyjść! Kim są te istoty za tobą?! Czemu nam przeszkadzacie?! Odpowiadacie za najazd demonów?!
Ork uklęknął i odezwał się:
-Jam jest Roqor, syn chana Gotaia i córki snów Kujin. Mój ojciec jak i większość z mego plemienia zginął przez demony. Jako jego syn i następca proszę was szanowne smoki byście nas wsparły i pomogły przetrwać memu ludowi. Chcemy zabić i wygonić demony z naszej ziemi! Jeśli nie pomożecie nikt nie wygra i demony zniszczą nas. Jestem w stanie wszystko poświęcić, nawet wydać wojnę Ojcu Niebo, byście tylko nam pomogły. Czy razem będziemy walczyć, czy umierać osobno to wasza decyzja. Jakie jest wasze zdanie?
Rdzawy smok mruknął, stanął na dwóch nogach, wtedy z jaskini wyszła grupa mu podobnych, a z okolicy przyleciały kolejne. Spojrzały ku sobie jakby w milczeniu dawały sobie znaki. W końcu smok, który jako pierwszy spotkał się z Rotorem i smoczymi rycerzami rzekł:
-Kiedyś byliśmy sługami Ylatha i Sylanny, lecz przestaliśmy im być potem potrzebni. Przez stulecia żyliśmy w spokoju i odosobnieniu, a teraz prosisz byśmy walczyli razem z wami nie wyznającymi żadnych smoków?! Może jednak nadszedł czas by jednak zakończyć te lata niesnasek i razem żyli jako wolne istoty. To nasza ziemia, wy możecie nadal mieszkać, lecz demony…. Ghr….biada im! Niech poczują nasze kły i pazury! Dobrze! Pomożemy wam orku, razem walczmy jakby sam Ylath nas wspierał!

Smoki ryknęły zgodnie. Wtedy Taren ukłonił się i powiedział:
-A smoczy rycerze będą o tym pamiętać i szanować was. Na Ashę i jej boskie dzieci przysięgamy, że was weprzemy i razem będziemy walczyć. Za honor i Ashan!
Ork ryknął:
-Za nasze dzieci!
Smok dodał:
-Za wolność!!
…………………………………………………………………………………………………

W Ar-khasylum Vargo właśnie przyjmował posłańca od swego pana Kha-Raela przy Wielkiej Bramie. Smok warknął:
-Z czym przybywasz? Mam mało czasu!
Inkubus rzekł:
-Pan nasz i władca Kha-Rael rozkazuje byś szykował armię do wymarszu i zaatakował wschodnie granice Imperium Jednorożców. Połączenie wojsk ma się odbyć podczas oblężenia Talonquard.
Smok chaosy ryknął, a potem rzekł:
-Będzie jak Pan rozkazał. Idź wypocząć w jednej z komnat gościnnych.
-Jak każesz panie- odpowiedział posłaniec i ruszył do pałacu.  Vargo wzniósł się w powietrze rycząc:
-Ruchy szumowiny! Jutro opuszczamy to miasto i ruszamy na Imperium Jednorożców! Tam zasmakujecie, krwi, mięsa i łon ludzi! Niech żyje chaos!!!
Demony chórem odpowiedziały smokowi, gdy nagle powietrze przeszyły odgłos bębnów wojennych. Vargo wzniósł się wyżej i osiadł na wygasłym wulkanie.  Zauważył jak armia orków pod wodzą Roqora zmierza w jego stronę. Vargo uśmiechnął się i ryknął:
-Orkowie nadal chcą walczyć tak? Wysłać rogate bestie i cerbery na nich! Niech się nażrą przed podróżą.
Demony wypuściły bestie, które natychmiast ruszyły na gobliny, ogry i centaury, lecz wtedy jak piorun z chmur wyleciały rdzawe smoki, które podleciały i wytworzyły trujące opary tuż przed cerberami i rogatymi bestiami. Te w impecie wpadły w sam środek tej chmury, orkowie również, lecz odgłosy zarzynanych bestii sugerowały iż orkom ta chmura nic nie robiła. Wściekły Vargo ryknął:
-Posmakujcie ich machinami oblężniczymi, Diabły zabić te gadziny. Do walki!!
Na rozkaz w ruch poszły katapulty i balisty, których pociski nie tylko zabijały orków, lecz także własne jednostki tam się znajdujące. Diabły z pomocą domin i balrogów zajęły się smokami, lecz kwas który wytwarzały powodował korozję zbroi i musiały walczyć bez niej. Skóra była zbyt cienka by oprzeć się pazurom, więc na demony spadał deszcz wnętrzności rozprutych przez smoki. Na pomoc inkubusom przyleciały smoki chaosu, które z impetem wbiły się w rdzawe zębami i szponami. Walka była krwawa i zacięta, co chwilę na ziemię spadał to jeden, a to drugi ze smoków. Orkowie za to musieli uporać się ze zmorami i czartami, oraz chowańcami. Vargo czuł chwilę tryumfu, gdy nagle na niebie pojawiły się Błękitne smoki. Zaskoczony ryknął:
-Jak to! Co?! T…to niemożliwe!
Odwrócił się natychmiast i ujrzał legiony nieznanych dotąd mu istot, prących naprzód na nieosłonięte oddziału sukubów i balrogów. Smok jednak po zbrojach rozpoznał ich:
-Smoczy Zakon?! Ale jak?! Rrrrha!!!!!!
Vargo podleciał, miał wydać rozkaz gdy nagle został zaatakowany przez Błękitnego Smoka. Władca chaosu odrzucił go i zatopił w jego boku swe zęby. W tym czasie Taren i Sareth prowadzili pierwsza falę składającą się z piechoty i raptorów. Strzelcy demonów próbowali zaatakować, lecz Słońce które wschodziło oślepiło ich i stali się łatwym celem. Diabły widząc to natychmiast ruszyły im na pomoc. Gdy wylądowały roztoczyły wokół siebie falę ognia, która spaliła wszystkich najbliższych. Swymi mieczami siekały rycerzy, lecz pretorianie stawili im opór. Zaskoczeni siłą raptorian inkuby wycofały się na niewielką odległość. Postanowiły użyć ciał poległych do wysadzenia wroga w powietrze, lecz wtedy jakby niewiadomo skąd pojawiły się megadragony z terizinozaurami, które zaatakowały inkuby. Jeźdźcy z pasją podpalali pomioty Urgasha i nabijali na szpony swych bestii. Miriel zawołała do Tarena, który właśnie podciął gardło jednemu z inkubusów:
-Ruszamy pomóc orkom. Zajmij się Smokami chaosu i tymi w powietrzu.
Sareth dodał:
-Dobry pomysł, ja sobie tutaj poradzę, a  ty leć!
Sylvatar zgodził się, wtedy sidianie zaczęli zmieniać się w smoki, a młodzieniec skoczył na jednego z nich. W powietrzu toczyła się krwawa bitwa. Smoki atakowały siebie nawzajem. Stroną dominującą okazały się diabły i smoki chaosu, ponieważ nowe posiłki wciąż zjawiały się z Wielkiej Bramy. Sareth widząc to pociągnął za cugle swego raptora i ryknął:
-Działa, trebuczety na stanowiska! Smoczy Rycerze za mną!
Demony, będące na straży budowli walczyły już z orkami. Gdy rycerze dołączyli do walki Roqor zawołał do Sareth:
-Nie śpieszyć się!
Mężczyzna odpowiedział:
-Wybacz, coś nas zatrzymało.
-Nie martw się, demonów starczy dla każdego!
Wtedy z bramy wyleciał smok chaosu. Potwór ryknął i miał zionąc ogniem, gdy znienacka rzucił się na niego Rdzawy smok. Przyszpilił go do ziemi i wbił w jego szyje swe kły jadowe. Orkowie i smoczy rycerze ruszyli z impetem na strażników. Demony broniące budynku wezwały falę ognia, lecz dla megadragonów nie stanowiło to żadnej przeszkody. Szarża jaszczurów zdziesiątkowała strażników, a gdy ściana ognia znikła Sareth wezwał magiczną strzałę, która poleciała w górę. Miriel widząc ją uznała za znak i krzyknęła do rycerzy obsługujących działa i trebuczety:
-Ognia!!
Pociski poleciały prosto w cel, niszcząc kolumny i tarczę. Brama zawaliła się, grzebiąc ostatnie wychodzące demony. Otwór jaki pozostał po budowli zaczął się zabliźniać. Orkowie i Smoczy Rycerze krzyknęli z radości. Vargo był zbyt zajęty własną walką by zareagować, a gdy w końcu zmiażdżył czaszkę Błękitnemu zdążył jedynie zobaczyć jak ściana Sheogh się zabliźniła, a następnie znikła jakby nigdy jej tam nie było. Z wściekłości ryknął przeraźliwie i zanurkował w stronę machin. Sareth i Miriel widząc to dali rozkaz do odwrotu. Vargo spalił wszystkie trebuczety jednym tchnieniem ognia. Następnie zrobił to samo z działami, setki jeźdźców i ich jaszczurów zginęło w jednej chwili. Taren widząc to zawołał do sidiana:
-Obniż lot i leć tuz nad tym ogromnym smokiem
-Oszalałeś?!
-Wiem co robię! Uwierz mi!
Sidian wykonał rozkaz. Smoki chaosu zauważyły Tarena na małym smoku i ruszyły za nim, lecz w obronie dowódcy stanęły Błękitne smoki i rdzawe. Sidian leciał tuż nad Vargiem. Taren zeskoczył i swoja halabardą wbił się w miejscu gdzie głowa łączyła się z szyją. Smok warknął;
-Co jest?!
-Pozdrowienia od Zakonu. Słowo Swiatła!
Młodzieniec wzywając zaklęcie przesłał je z broni do ciała smoka. Vargo poczuł okropny ból na całym jego ciele. Ryknął:
-Zapłacisz mi za to!!
Wzniósł się w powietrze i zrobił beczkę. Taren dzielnie się trzymał, wbijając swe szpony i  trzymając się broni. Wezwał jeszcze raz słowo światła. Smok ryknął w konwulsjach, wtedy na pomoc młodzieńcowi ruszył jeden z Błękitnych uderzając z pełną siła w bok Varga. Władca chaosu jęknął. Rozzłoszczony poleciał za Błękitnym. Sylvatar z trudem utrzymywał się w miejscu. Lawa i krew, które zaczęły tryskać z rany parzyły rycerza. Mimo bólu wbił ostrze jeszcze głębiej i wezwał Słowo Światła. Varga znów targnęły konwulsje, wtedy został zaatakowany przez Błękitne z dwóch stron. Od dołu zaś zaszarżował Rdzawy. Smok chaosu złapał swego przeciwnika i zionął ogniem. Ofiara spadała szybko w dół, niczym płonący pocisk. Vargo ryknął:
-Znajcie swe miejsce niegodni!! Deszcz meteorów!
Niebo przybrało barwę krwi, z chmur leciały głazy pokryte ogniem. Podpalały skrzydła smoków, oraz niszczyły wszystko na ziemi, łącznie z miastem demonów. Taren wezwał anioła stróża i dzięki temu uratował się przed spaleniem. Gdy deszcz meteorów ustał, smoki i sidianie jeszcze raz natarli na Varga. Władca Chaosu ryknął:
-Wasze niedoczekanie!
Zionął ogniem wokół siebie tworząc kulistą osłonę. Żar był tak silny, że żaden nie ośmielił się nawet zbliżyć do ścian osłony. Vargo wydał z siebie dźwięk, przypominający śmiech. Nagle znów targnęły nim konwulsje, wtedy przypomniał sobie o intruzie na swym grzbiecie. Syknął:
-Ty….spalę cię żywcem!!!
Sylvatar ledwo wytrzymując piekielny żar warknął:
-Zapłacisz teraz za wszystkich, których zabiłeś, w imię Ashy i wszystkich jej dzieci… Przepadnij! Boska Kara!!!
Zaklęcie przeszło przez broń i żyłami, aż do serca potwora. Vargo ryknął przeraźliwie, a przez serce i trzewia przebił się promień światła, który następnie wypełnił wnętrze osłony. Truchło potwora, przebiło ognistą kulę i leciało bezwiednie w dół.
Smoczy rycerze i orkowie, którzy ostali zaczęli uciekać z pola walki. Taren nie mógł wyskoczyć, zbyt się w bił w łuskę potwora. Błękitny zdążył jedynie podlecieć na chwilę do szybko spadającego ciała. Uderzenie było tak silne, że zatrzęsło miastem w posadach. Gdy chmura pyłu opadła, Sareth i Miriel pobiegli w stronę truchła. Zaczęli krzyczeć:
-Taren!! Odezwij się!
-Taren!!
Odpowiedziała im tylko cisza. Miriel krzyczała z całych sił:
-Taren!!! Taren! Tareen!!
Nic im nie odpowiedziało. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła płakać. Krzyknęła:
-Nie! To niemożliwe! Taren!!! Nie!! Obiecałeś! Nie zostawiaj mnie! Taren!!!
Nagle odezwał się głos:
-I ma zamiar obietnicy dotrzymać.
Miriel spojrzała w górę i zobaczyła chłopaka trzymającego się oburącz za łapę Błękitnego. Ten wylądował na tylnich kończynach i ułatwił zejście Tarenowi. Sylvatar chwiejąc się na nogach powiedział:
-Przeprasza…
Nim dokończył dziewczyna podbiegła do niego i uderzyła otwartą dłonią w twarz. Zaskoczony stanął oniemiały, a ona krzyknęła:
-Więcej nie waż mi się robić takich numerów!
Stanęła tak zdenerwowana przed nim i próbowała powstrzymać lecące łzy. Taren objął ją i przytulił do siebie, uspokajając:
-Wybacz, obiecuję ci, że drugi raz Ci tego nie zrobię.
Sareth dodał:
-Na pewno, ta gadzinka raczej na druga rundę już się nie nada.
Orkowie zaczęli się śmiać, a smoczy rycerze dołączyli do nich.
…………………………………………………………………………………………………

Posłaniec demonów uciekał korytarzami z pałacu. Niósł ze sobą złoty hełm z czaszką w środku. Zdyszany słyszał odgłosy walki i ryk Varga. Warknął do siebie:
-Głupi! Mogłem od razu odejść do Pana, a nie zostać w tym chorym miejscu! Muszę go powiadomić o upadku naszej armii!
Gdy dobiegł do drzwi, te zostały wywarzone przez Saretha. Stanął on na wejściu i widząc uciekiniera z hełmem zwrócił się do niego:
-Dzień dobry, czy można?
-Co?!
Sareth w odpowiedzi wyjął miecz i błyskawicznie odciął głowę i rękę demona łapiąc hełm w powietrzu. Do niego dołączył Taren i Miriel. Mężczyzna spojrzał na artefakt z czaszką i powiedział:
-Mamy hełm Orthara.
Mówiąc to przekręcił hełm i nagle czaszka odpadła ku zaskoczeniu obecnych. Taren podniósł ją i rzekł do mężczyzny:
-To znak, żebyś to ty założył hełm. Chyba tylko tak się dowiemy, gdzie jest ukryty relikt, który zniweluje działanie Ostrza Armagedonu.
Sareth z ociąganiem włożył hełm na swą głowę, wtedy w umyśle ujrzał otwarte morze, wir, śniegi i czerwoną pochwę miecza o złotym zdobieniu. Gdy wizja znikła spojrzał na smoczych rycerzy. Taren zapytał:
-I co? Co ci pokazał hełm?
Sareth odpowiedział:
-Idziemy na północ.



//Pieśn Bohatera
Bitwa w Ar-khasylum//


« Ostatnia zmiana: 07 Stycznia 2012, 00:05:32 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

RedAlien55

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 38


Za Nighon

Zobacz profil
« Odpowiedz #79 : 29 Grudnia 2011, 23:49:47 »
Twoja praca mnie bardzo wciągnęła mam nadzieję że będzie ich więcej.
Zauważyłem także sporo nawiązań do innych części co mi się spodobało. :D Jednak co najważniejsze twórcza, czytelna i bez błędów. Tak trzymać! :)


IP: Zapisane
Black and Red.
Sylu
książe Szlezwiku, hrabia Esbjerg

*

Punkty uznania(?): 17
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 232


Doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Zobacz profil
« Odpowiedz #80 : 03 Stycznia 2012, 21:51:43 »
Przejdę od razu do meritum.

"Na wschód od gór Ranaaru, daleko za wzgórzami i rozległymi stepami, po których wędrują orkowie leżą nieznane nikomu ziemie."

Chociaż bęłdów interpunkcyjnych raczej nie wskazuję, tutaj chcę pokazać, dlaczego warto  wstawić przecinek w pewne miejsce.

Przecinki zawsze wstawiamy po jednej i po drugiej stronie zdania wtrąconego. Łatwo można go rozpoznać po tym, że nie zaburza ono struktury całego zdania i bez niego ma  dalszy sens. Tutaj zdaniem wtrąconym jest:"...po których wędrują orkowie...". Na początku jest przecinek, lecz musisz go wstawić także na koniec.


-------------------------------------------------------------------------------------

"Tam Ashan miał się kończyć..."

Ashan to rodzaj nijaki, więc czasownik odmieniamy przez "ono". (fleks.)

-------------------------------------------------------------------------------------

"To były ziemie jednak nie zasiedlone, wręcz odludne-  nie licząc nielicznych plemion jaszczuroludzi, których część powyłapywali do eksperymentów, których wynikiem były gremliny."

1. Były to ziemie... (skł.)
2. Przed imiesłowowym równoważnikiem zdania zamiast myślnik daj przecinek.
3. Kto powyłapywał plemiona? (styl.)
4. Dwa razy zaimek pytający "których". Warto to zmienić. Można rozbić na dwa zdania lub całkiem przeredagować wypowiedź. (styl.)
5. Wynikiem było POWSTANIE gremlinów. (styl.)

-------------------------------------------------------------------------------------

"Podczas Trzeciego Zaćmienia demony z władcami chaosu rozpoczęli wojnę ze Smoczymi Rycerzami."

"Rozpoczęły" będzie poprawniej. (fleks.)

-------------------------------------------------------------------------------------

"Ówczesny przywódca zakonu- komtur Dariusz z Siedmiu Miast postanowił zakończyć tą rzeź raz na zawsze."

Tę rzeź... (fleks.)

-------------------------------------------------------------------------------------

"Dzięki pomocy mrocznych elfów zablokował portale demonów z Sheoghu odcinając lordom chaosu posiłków"

1.Sheogh to wyraz nieodmienny. (fleks.)
2.Odcinając lordom chaosu (kogo?co?) posiłki... (fleks.)

-------------------------------------------------------------------------------------

Mogłeś opisać, w jaki sposób elfy zablokowały portal.

-------------------------------------------------------------------------------------

"Tylko oni na tym tracą."

A kto dokładnie? (styl.)

-------------------------------------------------------------------------------------

"Krzycząc to Tieru odszedł i trzasnął drzwiami komnaty komtura." (skł.)

To samo, co w pracy freydy. Zdanie napiszę tak.

Gdy krzyczał do Tieru, odszedł...

Teraz jest to bardziej widoczne. Dwa czasy, a poinien być jeden, np.
1. Nakrzyczawszy na Tieru...
2. Krzycząc do Tieru, odchodził, a następnie trzasnął drzwiami

-------------------------------------------------------------------------------------

"Trwała długo i wielu Smoczych Rycerzy poległo, jednakże w końcu demony padły, a ostatni na Ashan władcy chaosu zbiegli po Thallan i górach Ranaaru."

Dziwne czwarte (ostatnie) zdanie składowe.  Zbiegli PO Thallan i górach Ranaaru?

-------------------------------------------------------------------------------------

"Tieru w ten czas szykował się do rytuału."

Tieru w tym czasie... (fleks.)

--------------------------------------------------------------------------------------

"Sylanno, bogini ziemi i harmonii ukarz tych, co się przeciwstawili dawnym prawom i przysięgom."

W sumie nie jestem do końca pewien, czy jest to błąd, bo dość często widzę podobne sytuacje, ale dla pewności lepiej "co" zastąpić "którzy".

--------------------------------------------------------------------------------------

"Ześlij na nich truciznę i niech będą wyklęci na wieki!!!"

Nie widzę powodu wstawiania tylu wykrzykników. Wcześniej też to był. (int.)

---------------------------------------------------------------------------------------

"Po ich uroczystym pogrzebie został adoptowany przez komtura Tirael’a i zamieszkał u Niego." (ort.)

Już Ci to kiedyś pisałem. Nie zwracasz się bezpośrednio do jakiejś osoby, więc zwroty pisz z małej litery. Wielkiej używamy np. w listach czy innych adresowanych pismach. Apostrof dajemy po nazwach zakończonych na samogłoskę.

---------------------------------------------------------------------------------------

"Spojrzał przed siebie i zobaczył piłkę, spokojnie płynącą po wodzie, po drugiej stronie pomostu, a następnie odwrócił się w stronę brzegu." (skł.)

Spojrzał przed siebie i zobaczył po drugiej stronie pomostu spokojnie płynącą piłkę, a następnie...

---------------------------------------------------------------------------------------

"Młodzieniec siedział na pomoście nad jeziorem i patrzył w wodę..."

Dało by się to przeżyć, gdybyś napisał imię w następnym zdaniu. Jednak jego godność poznaję dopiero po dziesięciu zdaniach.

----------------------------------------------------------------------------------------

"...do rozmowy wtrąciła sylvatarka o blond włosach, zakończona długim warkoczem z różnokolorowymi pasemkami."

Włosach (jakich?) zakończonymi długim warkoczem... (fleks.)

----------------------------------------------------------------------------------------

"Chłopak zarumienił się lekko i odwrócił głowę." (styl.)

Jaki chłopak? Wiem, że wydaje się to absurdalne, bo wiemy, o kogo chodzi, ale w takim odstępie trzeba znowu przywołać imię bądź zlepek wyrazów, który opiszę tę postać, dzięki czemu będziemy wiedzieć, o kogo chodzi.

-----------------------------------------------------------------------------------------

"Trochę popływałeś, to teraz odrobinę pobiegasz!- mówiąc to podrzucił piłkę i kopnął piłkę z całej siły i poleciała w górę."

Zacznij zdanie od wielkiej litery. (ort.)

------------------------------------------------------------------------------------------

"Wymienieni stanęli jak na baczność i zawołali:"

Wymienieni stanęli na baczność. (styl.)

------------------------------------------------------------------------------------------

"Ktoś chce ze z Tobą porozmawiać."

Ktoś chce z tobą porozmawiać. (ort.)

------------------------------------------------------------------------------------------

"Na placu pozostał tylko on i Sareth. "

Czyli kto? (styl.)

------------------------------------------------------------------------------------------

"...tylko że na szczycie wznosiła się wieża z granitu i zakończona ogromnym kryształem przypominającym smoka z rozłożonymi skrzydłami."

Nie trzeba"i". Nawet błędem jest postawienie go w tym miejscu. (skł.)

-------------------------------------------------------------------------------------------

"Wojownicy minęli po drodze grupę sidian, uczących się zaklęcia zamiany w smoka." (styl.)

Znowu nie powiedziałeś dokładnie, o kogo chodzi.

-------------------------------------------------------------------------------------------

"Miasto tętniło życiem, pomijając wygląd mieszkańców niczym by się nie różnili od tych z Imperium Jednorożca lub Srebrnych Miast." (skł.)

Właśnie tu jest powód, dlaczego nie warto pisać za długich zdań, gdy można je skrócić.

Czyli wnioskuje, że miasto tętniło życiem, jednak mieszkańcy już nie tętnili?

"Miasto tętniło życiem, pomijając wygląd mieszkańców..."

Z kolei dalej pojawia się nieskładna część, która tak naprawde odnosi się do mieszkańców, lecz źle zbudowane zdanie sprawia, że jest niespójne do całości. Poważny błąd. Rozwiązanie jest proste...

"Miasto tętniło życiem. Pomijając wygląd mieszkańców, niczym by się nie różnili od tych z Imperium Jednorożca lub Srebrnych Miast."

-------------------------------------------------------------------------------------------

"Jednakże pozory mylą- wszyscy poza dziećmi, byli przeszkoleni i są urodzonymi wojownikami, jak przystało na członków Zakonu Smoczych Rycerzy"

1. Brak spójności- nagle zaczynasz o tym pisać. (spój.)
3. Niepotrzebny przecinek przed "byli". (int.)
2. Musisz zdanie napisać w jednym czasie. Prawdopodobnie napisałeś "są", by nie powtarzać "byli". W każdym razie, nie uchroniło Cię to od błędu. Może to wyglądać tak:
"Wszyscy poza dziećmi zostali poddani szkoleniu, a u większości krew wojownika płynęła od urodzenia." (styl.)

---------------------------------------------------------------------------------------------

"Wiesz przecież kim jestem. Jam jest syn Kha-Beletha, ten który zowią „Mrocznym Mesjaszem”, tym co może uwolnić waszego najzacieklejszego wroga."(skł.)

Wiesz przecież, kim jestem. Jam jest syn Kha- Beletha- ten, którego zowią Mrocznym Mesjaszem, i ten, który może uwolniń waszego najzacieklejszego wroga".

----------------------------------------------------------------------------------------------

"...byłem o krok do zniszczenia świata,"

od zniszczenia (skł.)

--------------------------------------------------------------------------------------------

"Na przybyszów spojrzał sylvatar o modrych oczach, ostrych rysach twarzy i białych włosach, zapiętych z przody niby koroną."

Opis postaci w następnym zdaniu, gdyż teraz nie jest to składne. Wyrażenia "o mądrych oczach", bynajmniej w tym kontekście, jest niepoprawne. Zamiast tego "o inteligentnym wzroku". (leks.)

----------------------------------------------------------------------------------------------

"Nie darzyliśmy może tej rasy zbytnią życzliwością, lecz to co ich spotkało, okropność."


Nie darzyliśmy może tej rasy zbytnią życzliwością, lecz to co ich spotkało, to okropność. (skł.)

-----------------------------------------------------------------------------------------------

"To co ich spotkało, nie mogli zrobić żadni słudzy któregokolwiek ze smoków. " (skł.)

"Co ich spotkało" to zdanie wtrącone. Wystarczy je wyrzucić (co można), by zobaczyć błąd składniowy.

"To nie mogli uczynić żadni..."

W 100% poprawnie jest:

"Tego nie mogli uczyni żadni..."

Tak więc całe zdanie wygląda tak:

"Tego, co ich spotkało, nie mogli zrobić żadni słudzy któregokolwiek ze smoków."

------------------------------------------------------------------------------------------------

"Wszyscy obecni oniemieli ze zdziwienia przez długi czas w milczeniu"

Powtórzenie wyrazów o tym samym znaczeniu. Oniemieć=milczeć. (styl.)

-------------------------------------------------------------------------------------------------

"-Na nasze szczęście nagi mówią iż ten kto dzierży to Ostrze nie ma w pobliżu tych miast..." (skł.)

Całkowicie źle zbudowane zdanie. Nie pomogę, bo nie wiem, o co w tym zdaniu chodzi.

------------------------------------------------------------------------------------------------

"Miał na sobie zbroję z jednorożcem na napierśniku i naramienniki w kształcie ich głowy"

Miał jednorożca? Takiego żywego, prawdziwego, upolowanego w lasach Irollan? (styl.)

-------------------------------------------------------------------------------------------------

"Orthar to był ostatni komtur, który prowadził wojnę z lordami chaosu, którzy przetrwali trzecie zaćmienie i nadal błądzili po Thallanie." (skł.)

Popraw na:
Orthar był ostatnim komturem prowadzącym wojnę z lordami chaosu, którzy przetrwali trzecie zaćmienie i nadal błądzili po Thallanie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------

"Jako ostatni jak do tej pory zginął na placu boju, niestety był również jedynym, który znał położenie relikwii, której moc mogła zniwelować działanie Ostrza Armagedonu" (skł.)

Popraw na:
Do tej pory był ostatnim, który zginął na placu boju. Niestety był również jedynym znającym położenie relikwi o mocy potrafiącej zniwelować działania Ostrza Armagedonu.

--------------------------------------------------------------------------------------------------

"-Nie! Nie mogę jemu to zrobić, dla jego, a zwłaszcza dla dobra mej córki. Chce by byli szczęśliwi, z dala od polityki."

1. "Nie mogę jemu TEGO zrobić..." (fleks.)
By wyjaśnić, dlaczego tak jest poprawnie...
Nie mogę zrobić (czego?) TEGO.
2. Dalsze "dla jego" jest niepotrzebne, zresztą powinno być "dla niego", jeśli już chciałbyś to zostawić. (skł. i styl.)
3. ChcĘ, by byli... (fleks.)

-Nie mogę jemu tego zrobić, a zwłaszcza mej córce. To dla ich dobra. Chcę, by byli szczęśliwy. Chcę, by trzymali się z dala od polityki.

Powtórzenie jest świadome w tym przypadku i uzasadnione.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

"Ktoś musi zakończyć tą rzeź."

Tę rzeź. (fleks.)

W bierniku określanie rzeczowników (zaimki) prezentuje się tak:
1. Rodzaj żeński rzeczownika: "tę", np.
Widzę tę książkę, piszę tę notatkę, itd.
2. Rodzaj męski: "tego", "ten", np.
Słyszę ten hałas, śledzę tego faceta, itd.
3. Rodzaj nijaki: "to", np.
Kupiłem to łóżko, kupiłem to piwo.

Jak widać, w bierniku w ogóle nie powinnien pojawiać się zaimek "tę". Spotykamy go dopiero w narzędniku, np.
Spotykam się z tą kobietą, mam umowę z tą instytucją.

Tutaj jest odpowiednia tabelka: http://pl.wiktionary.org/wiki/ta

---------------------------------------------------------------------------------------------------

"Jeśli miało się rodzinę już to też mogli przejść do zakonu."

Skutek niedania postawienie przecinka. Trudniej jest załapać sens.

"Jeśli miało się już rodzinę, to też mogli przejść do zakonu." (int.)

----------------------------------------------------------------------------------------------

"Mówiąc to zwrócił się do sidłana i rozkazał..." (skł.)

Już to tłumaczyłem.

"Powiedziawszy to, zwrócił się do sidłana i rozkazał..."

--------------------------------------------------------------------------------------------

"Wielu z nich patrzyło się na zarys gór na horyzoncie, wiedząc że tam właśnie będą walczyć z pomiotami Urgasha."

Samo "patrzyło" bez "się" wystarczy. (skł.)

---------------------------------------------------------------------------------------------

"Ponoć zwiadowcy widzieli w okolicy jakieś nieznane dotąd smoki, jeśli je znajdziemy może się do nas przyłączyć." (skł.)

Z tego zdania wnioskuje, że zwiadowcy widzieli smoki, jeśli bohaterowie je znajdą. Zacznij nowe zdanie.

"Jeśli je znajdziemy, może się do nas przyłączą"

---------------------------------------------------------------------------------------------

"Byłem głupcem, że do końca swych dni będę tak żył." (skł.)

Spójnik "że" pełni funkcję raczej rozwijającą lub pokazuje przyczynę lub skutek, więc pozostaje:

"Byłem głupcem, bo teraz do końca swych dni będę tak żył."


---------------------------------------------------------------------------------------------

"Pomożecie nam związać sojusz ze smokami Ojca Niebo i Matki Ziemi"

Mówimy "zawrzeć sojusz". Od biedy można "zawiązać sojusz". (leks.)


----------------------------------------------------------------------------------------------

"Nie były to smoki zwykłe, nie należały do żadnego z bóstw, zaś ich gniew i furia przypominały tego u Ojca Niebo, a siłą i skórą do Matki Ziemii."
 
"Nie były to zwykłe smoki, bo nie należały go żadnego z bóstw, lecz pod względem złości przypominały Ojca Niebo, a patrząc na ich siłę i skórę, były podobne do Matki Ziemi. (skł. i ort.)

-----------------------------------------------------------------------------------------------

"Spojrzeli w górę i ujrzeli smoka dużych rozmiarów i rdzawych skrzydłach, skórze pokrytej twardą jak granit łuską i kolcami" (skł.)

1. Smoka dużego rozmiaru, o rdzawych skrzydłachi i skórze pokrytej...

------------------------------------------------------------------------------------------------

"Mój ojciec jak i większość z mego plemienia zginęła przez demony."

"Mój ojciec, jak i większość z mego plemienia, zginął przez demony." (fleks.)

------------------------------------------------------------------------------------------------

Wątek ze smokami można było bardziej rozwinąć.

------------------------------------------------------------------------------------------------

"Demony wypuściły bestie, które natychmiast ruszyły na gobliny, ogrów i centaury, lecz wtedy niczym z pioruna z chmur wyleciały rdzawe smoki, które podleciały i wytworzyły trujące opary tuż przed cerberami i rogatymi bestiami."


1."Ogry" to prawidłowa odmiana. (fleks.)
2. lecz wtedy jak piorun z chmur wyceciały

---------------------------------------------------------------------------------------------------

"Skóra była zbyt cienka by oprzeć się pazurom i na demony spadał deszcz wnętrzności rozprutych przez smoki." (skł.)

Zamiast "i" daj "więc". Będzie to miało charakter skutku.

---------------------------------------------------------------------------------------------------

"Walka była krwawa i zacięta, co chwilę na spadał to jeden, a to drugi ze smoków. "

Na spadał? Nie rozumiem tego zestawienia i sądzę, że większość także. W innym wypadku myślenie mi najwyraźniej nie wychodzi.

--------------------------------------------------------------------------------------------------

"Diabły widząc to natychmiast ruszyły im na pomoc, gdy wylądowały roztoczyły wokół siebie falę ognia, która spaliła wszystkich najbliższych." (skł.)

Znowu coś śmiesznego powstało.

Diabły ruszyły na pomoc, gdy wylądowały? Rozbij zdanie na dwa. Kropkę postaw po słowie "pomoc"

--------------------------------------------------------------------------------------------------

"Postanowiły użyć ciał poległych do wysadzenia wroga w powietrze, lecz wtedy jakby niewiadomo skąd pojawiły się megadragony z terizinozaurami i zostali przez nie zaatakowani."

"Postanowiły użyć ciał poległych do wysadzenia wroga w powietrze, lecz wtedy jakby niewiadomo skąd pojawiły się megadragony z terizinozaurami, które zaatakowały inkuby". (skł.)

--------------------------------------------------------------------
Opowiadanie pod względem fabularnym jest dobre. Kompozycja nie budzi zastrzeżeń. Rozwinięcie jest, ale dałoby się lepsze, np. dłuższa walka ze smokiem, bardziej rozwinięta scena niszczenia portalu itp. Gorzej jest ze składnią, bo większość Twych błędów jest właśnie bykami składniowymi. Jednak nie zaburzają one przekazu, bo nie przekazujesz treści chaotycznie, budując zdania z 10 czasownikami. Tylko czasami się to zdarzało. Problem jest taki, że często nie wspominasz imienia osoby, przez co nie wiemy, o kogo chodzi. Fleksja jest poprawna.
Jednocześnie stosując w niewielkiej odległości te same spójniki, leci w dół nie tylko "składnia", ale także i "język". Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego.
Interpunkcja czasami się pojawia. Niestety stawianie przecinków przed podstawowymi spójnikami nie wystarczy, a nawet tam ich czasem nie ma.
Ortografia jest w porządku. Pamiętaj jednak, że nie piszemy zwrotów wielką literą w tego typu pracy.

Tak będę oceniał. Sądzę, że jest to bardziej sprawiedliwa, lecz także bardziej surowa ocena.

1. Ortografia: 3/3p.
2. Interpunkcja: 0/2p.
3. Składnia: 2/5p.
4. Fleksja: 4/5p.     
5. Kompozycja: 5/5p.
6. Rozwinięcie: 11/15p.
7. Język: 3/5p.

28/40p.

Ocena: -4


« Ostatnia zmiana: 06 Lutego 2012, 22:50:41 wysłane przez Sylath » IP: Zapisane
Cytuj
Nigdy nie ogarniam czy Sylath żartuje, nie ogarnia, czy udaje, że żartuje, a tak naprawdę nie ogarnia. Albo udaje, że nie ogarnia, a żartuje.
- Unkown
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #81 : 12 Lutego 2012, 00:50:37 »
Rozdział XIV: Próba wody, próba chaosu.

-Ile jeszcze?!- jęknął raptorianin, ledwo powstrzymując się od zwymiotowania na grzbiecie rdzawego smoka.
- Już niedługo generale, a co nie wytrzymujemy lotu?- zapytał z przekąsem Sareth, który czuł się bardzo swojsko lecąc na błękitnym smoku. 
-Powściągnij język młody! Gbuh… ah.. mam już dość, jestem piechurem, a nie jeźdźcem!
-A ja nie jestem twoim wierzchowcem!- warknął gniewnie rdzawy. Raptorianin się uspokoił, zaś Sareth zaczął się śmiać, lecz został przerwany szybkim podrzutem Błękitnego. Zaskoczony mężczyzna nic nie rzekł, wtedy to generał się zaśmiał. Całej tej sytuacji z boku przyglądali się Taren z Miriel lecący na jednym smoku. Przy nich leciały cztery inne smoki, które na swych grzbietach woziło po trzech żołnierzy każdy. Wszyscy się kierowali w jednym kierunku- na północ. Tam gdzie według wizji Saretha powinien być artefakt, który pozwoli im pokonać  Ostrze Armageddonu jak i jego demonicznego właściciela. Myśląc o tym Taren przypomniał sobie rozmowę z mistrzem zanim jeszcze wyruszyli z Ar-khasylum:
-Co zatem widziałeś Sareth?- spytał mistrz spoglądając również na powoli odbudowujące się miasto rękoma orków i smoczych rycerzy wspólnie. Mężczyzna odpowiedział:
-Widziałem morze, zburzone i ciemne, jak w czasie sztormu. Brzegi pokryte śniegiem i lodem. Widziałem również wir, który czerwienił jakby od krwi, a potem pochwę miecza, ze złotymi zdobieniami i srebrnym pasem z czerwonymi rubinami. Tylko tyle mistrzu.
Tiraela złapał się za brodę i zaczął rozmyślać. Potem rzekł:
-Czyli to prawda…
-Co takiego mistrzu?- spytał Taren. Sylvatar wyjaśnił:
-Jak dopiero wstępowałem na stanowisko komtura od poprzednika słyszałem pewną historię. Dawno temu gdy jeszcze Smoki nie stworzyły całego świata, Urgash znalazł na wpół pęknięty miecz. Postanowił go scalić i wziął do swej kuźni. To w niej na nowo wykuł Ostrze Armageddonu. Nie było to jednak samo ostrze, jego moc złączył z własnoręcznie zrobioną pochwą, przez co zwiększył jego i tak ogromną moc, lecz jednocześnie silnie uzależniając go od swego kowala. Zanim został zamknięty w swym więzieniu podarował broń najsilniejszemu ze swych dzieł- Ur-hazheelowi. Podczas drugiego zaćmienia gdy Kha-Beleth przejmował władzę Ur-hazheel przed śmiercią oddzielił Ostrze i pochwę i rozesłał wśród swych wiernych sług. Ci uciekli z Sheoghu i zostali złapani przez nas i nagi. Próbowaliśmy je zmienić, by broń służyła Ashy, lecz nie udało się. Postanowiliśmy więc, że zniszczymy ostrze, a pochwę gdzieś ukryjemy. Tego zadania się podjęła wieczna wówczas cesarzowa, a miejsce ukrycia przekazała tylko jednemu z rycerzy- Katarzynie z rodu Gryfów, która była wówczas naszym komturem. Nim została pokonana przez wojska archanioła Michała wiedzę tą przekazała swemu następcy, a potem kolejno i kolejno, aż do Orthara, który wiecie jak skończył. Historia zaś Ostrza skończyła się inaczej, kiedy nadeszło czwarte zaćmienie postanowiliśmy zakraść się do Sheoghu i tam zniszczyć broń Urgasha. Wysłaliśmy tam kilku najlepszych, lecz żaden z nich nie wrócił, a o Ostrzu Armageddonu słuch zaginął. Myśleliśmy, że poświecili swe życie by go zniszczyć i udało się, aż do…teraz.
Taren zbulwersowany warknął:
-Skoro wiedziałeś mistrzu o pochwie Ostrza Armagedonu to czemu nic nie powiedziałeś?!
Tirael odrzekł:
-Nie miałem innych dowodów na istnienie pochwy poza tą historią, po za tym nie znaliśmy lokalizacji tego artefaktu. Teraz wiemy.
Sareth jakby zagubiony w tym wszystkim spytał:
-Czyli gdzie dokładniej?
Komtur wyjaśnił:
-Na Morzu Cieni, za Mroźnym Archipelagiem. Jest to na północ od Ranaaru. Tam trzeba się udać.
Mężczyzna gwizdnął i skomentował:
-No to niezły kawałek drogi stąd, jak mniemam są tam jakieś osady?
Miriel wtrąciła się:
-Owszem, kilka wiosek rybackich orków, ludzi i elfów wodnych, drugie co do wielkości enklawa tych ostatnich.
Człowiek stanął jak wryty zaskoczony wiedzą, zaś Tiraela tylko się uśmiechnął. Dziewczyna wyjaśniła:
-Gdybyś się skupił na nauce to też byś wiedział.
-Co proszę?!
-Dobra uspokójcie się!- przerwał kłótnię Taren, nim na dobre się rozpoczęła. Gdy się uspokoili dodał:
- Sprawę naszego celu mamy z głowy, a co z orkami? Obiecaliśmy Rotorowi, że otrzyma te miasta.
Komtur odrzekł z uśmiechem:
-I słowa dotrzymamy. Młody chan będzie miał ciężko, musi odbudować to co zbudował jego ojciec z matką przez te lata i co zostało szybko stracone z rąk demonów. Choćby i z tego powodu zasługuje na te miasta i łzy Ashy jakie wydobyliśmy z trzewi Varga.
-Ja byłem przeciw, nie mogliśmy choć zatrzymać jednej łzy? Nam też by się przydała- powiedział Raptorianin, który wszedł w rozmowę wracając z prowizorycznych baraków. Ukłonił się mistrzowi i dokończył:
-Znacznie by nam przyśpieszyła prace nad tymczasowym obozem. Nie wszyscy jeszcze dotarli, głównie z ze wschodnich marchii Redoras. Ponoć jakieś wędrowne ludy im przeszkadzają w przemarszu. Kilku moich oficerów sprawdza te wieści. Tak poza tym transport jest gotowy.
-Co?- wtrącił się zaskoczony Sareth, Tirael wyjaśnił:
-Generał Izaak Soulburn dołączy do was. To ważna misja, a jego doświadczenie się przyda.
Raptorianin  uśmiechnął się i prychnął:
-Nie dziw się, czas wrócić do szkolenia, ha!- wtedy ku zaskoczeniu wszystkich komtur odrzekł:
-Ale to Sareth, Teren i Miriel będą dowodzić wyprawą. Ty będziesz jedynie ich oceniał.
-Co?!- krzyknęli pozostali nie wierząc w to co usłyszeli. Tirael wyjaśnił:
-Podczas odbicia tych miast, zwłaszcza Ar-khasylum wykazali się nadzwyczaj wysokim poziomem dowodzenia, Rada myślała czy nie dać im stopni generalskich, jednakże… nie mamy czasu na normalny test, dlatego wysyłamy ich do tej misji byś ty mógł ich obiektywnie sprawdzić ich zdolności na nieznanych obszarach i we wszelkich warunkach. Podołasz temu generale?
Raptorianin odrzekł:
-No jas…śnie mistrzu. Dam radę, ciekawe czy te smyki dadzą radę.
Sareth skomentował wypowiedź Izaaka:
-Jeszcze cię zaskoczymy generale.
Soulburn warknął:
-Zobaczymy.

Nagle rozmyślania przerwał głos Miriel:
-Patrzcie, widać już morze na horyzoncie. Jeszcze dziś będziemy nad nim.
Izaak warknął:
-No nareszcie!
Rdzawy smok dodał:
-Z ust mi to wyjąłeś!
Młodzi zaczęli się śmiać, do nich nawet dołączył generał.
  Nim Słońce zaszło wszyscy już byli na ziemi, spakowani i przygotowani do natychmiastowego rejsu. Problem jednak był jeden- trzeba było zdobyć statek, którego kapitan byłby na tyle szalony by wypłynąć z nimi poza Mroźny Archipelag. Generał warknął:
-Wątpię by byle kuter nas tam zabrał, nawet za całe królestwo. Skąd my znajdziemy statek z takim kapitanem?
Sareth z uśmiechem wskazał na miasto wyglądające na kupę drewna przybitą deskami gdzie popadnie i rzekł:
-W centrum każdego miasta, czyli do tawerny. Nieważne czy ludzie, elfy, czy krasnale zawsze główne życie miasta toczy się w karczmie.
-Tego się jedynie nauczyłeś podczas pobytu w Stonehelm?- skwitował raptorianin, lecz Taren wtrącił się do rozmowy:
-Sareth ma rację. Tam łatwiej znajdziemy kogoś kto przynajmniej wie gdzie taki okręt można nająć. Nic nie tracimy.
Miriel rzekła:
-Zostawmy tu smoki i żołnierzy, poradzą sobie bez nas przez chwilę. I tak będziemy wzbudzać zbyt wielkie zainteresowanie.
Sareth odrzekł:
-Mów za siebie. Mimo to masz rację. Chodźmy lepiej.
Oficerowie skierowali się zgodnie do miasteczka. Wygląd brukowanych wygładzonymi kamieniami, pokrytych mchem i błotem oraz ściany pokryte szronem i solą tylko potwierdził pierwsze wrażenie. Po drodze nie widzieli żadnej żywej duszy, okna były zamknięte, a pochodnie wyglądały tak jakby od dawna nikt ich nie zapalał. Z niektórych budynków wystawały szyldy z rysunkami wskazujące na solarnię, wędzarnię ryb, rzeźnię czy dom publiczny. Odgłosy było słychać dopiero, gdy weszli głębiej w zasmrodzone, ciemne i ohydne alejki. Gdy przeszli za róg uliczki w której ktoś niedawno wyrzucił pomyje ujrzeli mały drewniany budynek, który w przeciwieństwie do reszty cechował się lepszym stanem i otwartymi oknami. Przy drzwiach widniał szyld na której widniała półnaga syrena z dużym kuflem piwa w prawej dłoni. Sareth uśmiechnął się na ten widok i rzekł:
-Witamy „Pod rozhuśtaną syrenką”. Wchodzimy?
W odpowiedzi nagle odezwała się jakaś szanta, a z drzwi wyleciał czarnobrody krasnolud z samym uchem od kufla i rozwaloną głową. Wstał i wrzasnął:
-Ja wam dam psubraty! Na gonady Arkatha, rozwalę wam rzycie szczury lądowe! Jakem  Kolcz!!
Na wpół urżnięty krasnolud wbiegł z impetem do karczmy z bojowym okrzykiem. Taren widząc tą sytuację odrzekł:
-Może ty wejdziesz, co?
Wtedy otrzymał potężne uderzenie w bark, który zachwiał nim oraz śmiech generała:
-Ha ha ha! Czyś ty cykor, czy rycerz?! Śmiało, wchodzimy wszyscy!
Mimo sprzeciwu młody sylvatar został siłą zaciągnięty do środka. W karczmie panowała pijacka atmosfera, krasnolud którego widzieli leżał teraz nieprzytomny pod stołem z nowym kuflem. Wszyscy pili na umór i rozgadywali się. Było duszno, parno i głośno. Taren i Miriel czuli się tu niezbyt dobrze, lecz raptorianin i Sareth niemal jak w domu. Szybko przeszli slalomem między pijącymi, którzy o dziwo nawet na nich nie zwrócili uwagi. Przy ladzie stał elf, silnej budowy i paroma szramami na policzkach. Mył właśnie kufel, gdy Sareth uderzył stół z okrzykiem:
-Czołem karczmarzu, można na słówko?
Elf spojrzał na rycerza, a potem na jego towarzyszy. Splunął na kufel i szmatką ocierał miejsce splunięcia, a następnie chrząknął:
-Czego? Ja tu tylko wydaje piwo, właściciel jeszcze z wędzarni nie wrócił.
Sareth wyjaśnił:
-A pokoje do spania są przychodzimy z daleka i chcemy…
-Brak pokoi! Coście za jedni!
Mężczyzna nie spodziewał się takiej reakcji, wtedy do rozmowy wtrącił się elf z pobliskiego stolika:
-Binks, daj chłopakowi spokój. Przybył od naszej dziury ze znajomymi z daleka, a ty takie cyrki urządzasz! Za mało ci płacą, czy jak?
-Tyle co zawsze-rzekł obrażony i poszedł w stronę kuchni. Mężczyzna zdezorientowany spojrzał na swych znajomych to na odchodzącego elfa. Żeglarz zawołał:
-Nie stójcie tu jak na pogrzebie! Siadajcie z nami! Miejsca wystarczy.
Smoczy rycerze przysiadli się do stołu przy którym był elf, których ich zaprosił, krasnolud i człowiek. Elf miał charakterystyczną bandanę na głowie, na której był wyłożony stary, dziurawy, materiałowy kapelusz. Na lewej stronie twarzy szpeciła go blizna ciągnąca się od ucha do podbródka. Na szyi miał wisiorek z zębami rekina i wieloryba. Ubrany był gruba koszulę z długimi, naderwanymi, przy łokciach rękawami, długie lniane przybrudzone spodnie oraz buty, z twardą podeszwą. Krasnolud był podobnie ubrany, choć na głowie miał tylko czerwoną chustę, a na koszulę nałożony kapok z lisiego futra. Jego ruda broda zakończona była małymi, grubymi warkoczykami. Człowiek zaś miał całe włosy i brodę w warkoczach (przypominające dredy). Był ubrany podobnie jak elf, tylko że odzienie było bardziej upaćkane czymś tłustym niż elfa. Ich oczy były skierowane głównie na Miriel i generała Izaaka. Sareth żachnął:
-Dzięki za miejsce, jak tylko wróci ten elf zamówię piwo dla Ciebie.
-Nie kłopocz się podróżny, on tu nie przyjdzie prędko. Tak jak większość nie lubi obcych. Rzadko kto tu zagląda, zwłaszcza jak te pół-demony ze stepów zrobiły z pobliskiego fortu stos gruzu.
Taren spytał:
-Masz na myśli orków? Myślałem, że cały Ranaar należy do nich.
Krasnolud wyjaśnił:
-Teraz pewno tak, ale wcześniej Śnieżne Wybrzeże należało do Grimmheimu.
-Lecz potem w ramach sojuszu daliście te ziemie Księstwu Jelenia-dodał człowiek.
-To były wspólne ziemie matoły!- poprawił elf i dokończył za kolegów:
-Zmieniło się to za sprawą Królowej Izabeli. Krasnoludy i ludzie pobili się o te ziemie, a w tym czasie orkowie skorzystali z okazji. Obecnie to ziemie niczyje. Nikomu nie płacimy i nikt nas nie chroni. Nie ma przed czym.
Raptorianin spytał żeglarza:
-Zatem jak żyjecie? Orkowie pieniędzy nie znają, skąd macie materiały na budynki, okręty i tym podobne?
W odpowiedzi usłyszał śmiech, a potem krasnolud wyjaśnił:
-Z wraków oczywiście. Sami robimy to co nam jest potrzebne, co najwyżej ktoś wypływa do jedynego portu w Grimmheimie i wymienia ryby na towary lub z plemieniem centaurów na drewno, które pochodzi z oskijskich stepów. Z Imperium nie prowadzimy interesów, niezbyt uprzejmi są ci celnicy.
Sareth spytał się elfa:
-Czy jest w tej mieścinie miejsce do spania dla nas i naszych żołnierzy?
Marynarz pokręcił głową i odpowiedział:
-Poza tą karczmą to nigdzie. Dziwek też nie znajdziecie tamten burdel zamknięty od trzech miesięcy, ale widzę…że jedną to już macie ze sobą.
Wskazał palcem na Miriel. Nagle Taren uderzył w stół i ryknął:
-To moja żona!
Żeglarz odparł:
-Co za różnica i to dziwka i to dziwka, tyle że prywatna, ugotuje, posprząta tylko więcej za to trzeba zapłacić.
Wściekły i oburzony rycerz syknął:
-Odszczekaj to…
-Ani mi się śni.
W odpowiedzi Taren z całej siły uderzył prawym sierpowym w szczękę elfowi. Towarzysze marynarza z pięściami wyskoczyli na pomoc koledze, lecz szybko zostali rozłożeni potężnymi ciosami Raptorianin i Sareth. Marynarze z sąsiedniego stolika syknęli:
-Osz wy w mordę! Bitka chłopaki! Naszych biją!
W całej tawernie zawrzała walka. Kufle tłukły się jeden po drugim. Nawet krasnolud Kolcz, wytrzeźwiał gdy któryś z rybaków wszedł i rozlał jego trunek. Każdy bił się z każdym, zaś zaskoczony i przerażony karczmarz uciekł do kuchni. Jeden ze starszych żeglarzy, mały krasnolud z dużymi, siwymi wąsami i krótką brodą zawołał:
-Musimy zabić krasnoludy!
Drugi ze starców warknął:
-Ale to my jesteśmy krasnoludy.
-Oo…
Nim doszli do porozumienia wpadli w wir walki na ucha od kufli i pięści. Najlepiej w obijaniu mord bawił się Izaak, a pojedynek toczył się między Tarenem, a elfem, który obraził Miriel. Ona sama walczyła ramie w ramie z Sarethem. Wkrótce do karczmy wpadli smoczy rycerze i zaczęli wyrzucać z karczmy zapijaczone towarzystwo. Gdy elf zauważył że obcych przybyło uderzył Tarena w bok i zawołał:
-Zwijamy się chłopaki! Nic tu po nas!
Nim młodzieniec zadać kontrę nie było śladu po marynarzu i jego towarzyszach. Miejscowi również zaczęli uciekać. Po chwili w tawernie zostali jedynie smoczy rycerze i przestraszony karczmarz. Sareth splunął krwistą śliną na podłogę i otarł pękniętą wargę, następnie zwrócił się do ciężko oddychającego raptorianina:
-Dobrze się bawiłeś generale?
Izaak wyszczerzył swe zęby i rzekł:
-Oczywiście. Już dawno tak nie rozruszałem swych kości. Powinniśmy częściej takie rozgrzewki robić.
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony. Izaak mu odpowiedział:
-Eh… w twoim wieku nie miałem okazji do takich przygód i walk, swoje najlepsze lata zmarnowałem na nudny okres pokoju. Każdy ma prawo się wyszumieć po czterdziestce, nie?
-I po to z nami ruszyłeś?
-A jak myślisz?
Wtedy obaj zaczęli się śmiać i poklepywać po plecach. Miriel w tym czasie opiekowała się swym mężem, opatrując obrońcy jej czci rany i opuchlizny.
Taren zwrócił się do jednego z żołnierzy:
-Skąd wiedzieliście jak trafić?
Sidian mu wyjaśnił:
-Odgłosy bijatyki były słyszalne w całej mieścinie to i do nas dotarły, więc ruszyliśmy z obawą o wasze życia i widać, że słusznie postąpiliśmy. Wybacz, za nie wypełnienie rozkazu, ale musieliśmy ruszyć wam na pomoc.
-Słusznie postąpiliście rycerzu…Auć!- syknął, gdy Miriel pociągnęła za szew przy podbródku.
Sareth podszedł do elfa i zapytał:
-Będzie miejsce do spania. Zapłacimy.
-A czym? Cała tawernę żeście rozwalili jak mój pan się utrzyma?
W odpowiedzi mężczyzna rzucił na ladę worek czerwonych rubinów. Karczmarz je obejrzał i ochoczo rzekł:
-Tak, mamy całe piętro wolne, proszę , proszę.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Chcemy wynająć duży statek, z kapitanem, który popłynie za Mroźny Archipelag.
Elf zaczął się śmiać, apotem powiedział:
-Nikt nie jest tak szalony by tam pływać! Stamtąd nie ma powrotu. Chociaż czekaj…jest ktoś taki. Tylko jeden pływa po tamtych wodach. Szukajcie „Bezimiennego”, to wielki okręt z dawnych czasów ponoć. Rozpoznacie go w porcie. Jako jedyny ma czarne żagle, nikt nie wie dlaczego. Wypływa jutro z samego południa. Powinniście go złapać.
-Dzięki. 
Następnego dnia cała drużyna szukała statku, którego opisał karczmarz. Taren obserwując okręty i ich żagle powiedział do Sareth:
-Mam nadzieję, że nie spotkamy tego elfa.
-Czemu?
-Bo bym przyłożył mu jeszcze raz.
-Nawet gdyby był kapitanem okrętu statku, którego szukamy?
-Daj spokój, jakie jest prawdopodobieństwo, że to on był kapitanem? Niczym się nie różnił od swych towarzyszy, poza tym jest tyle statków, marynarzy jeszcze więcej, więc możliwośc, że ten psi syn mógłby być kapitanem „Bezimiennego” jest jak jeden do…
Taren nie dokończył wypowiedzi, gdy zauważył czarne żagle i okręt z którego pokładu przyglądali się im znajomi marynarze z elfem jako kapitanem, który trzymał grudkę lodu przy szczęce i bezczelnie się uśmiechał. Sareth zapytał:
-Jak jeden do?
Taren dokończył:
-Na siedem głów Ashy.
…………………………………………………………………………………………………

Wielki okręt został odcumowany i wypłynął z portu. Na jego pokładzie panował ruch. Inny niż zazwyczaj, ponieważ większość miejsca zajmowały… drzemiące smoki, więc marynarze i smoczy rycerze musieli lawirować między nimi. Tymczasem w kajucie…
-Jeszcze raz przepraszam, nie wiedziałem, że jesteś kapi..
-Nie masz za co młodziku, broniłeś jedynie honoru swej kobiety to normalne- przerwał Tarenowi elf. Poprawił swój rozwichrzony mundur i rzekł:
-Jestem dowódcą „Bezimiennego” wodny elf Thalos. Ranga kapitańska to ciut za dużo, choć w naszej rasie od dawna nie stosuje się stopni wojskowych, a mówiąc „dawno” mam na myśli upadek naszego kraju- Shantiri.
-Jest to całkiem zrozumiałe-oznajmił generał, który popijał przygotowaną przez elfa herbatą z rumem. Dodał po wkrótce:
-Wszak dziwię się mimo to, że tak szybko i spokojnie nas przyjąłeś. Większość po czymś takim prędzej powiesiła nad klifem jakich tu nie mało.
Żeglarz zaczął się śmiać, bijąc w kolano. Po chwili uspokojenia rzekł:
-Wierz mi, też tak bym zrobił, gdyby nie moja żona.
Taren i Sareth wypluli z wrażenia swoje herbaty z ust. Thalos wyjaśnił:
-To że mam ojcowskie poglądy o kobietach, nie wyklucza posiadania żony. Właśnie do niej płyniemy, więc póki co mogę swobodnie wyrażać swoją „ideologię” sami rozumiecie.
-Prędzej Taren, he he- dodał Sareth, lecz wtedy otrzymał cios w głowę od Miriel.
Elf się uśmiechnął a potem poważnym tonem zapytał:
-Zatem jaki jest wasz cel podróży?
-To długa historia.
-Mamy czas, my wodne elfy uwielbiamy długie historie opowiadajcie.
Sareth westchnął i zaczął opowiadać. Gdy skończył, Thalos mruknął i wstał z krzesła. Przeszedł parę kroków i powiedział:
-Owszem, płynę dalej niż większość rybaków, lecz tak daleko to tylko raz. Zakątek o  którym mówicie, zowie się „Rogiem Otchłani”. Dźwięk jakie wywołują fale wpadające do wiru brzmi jak róg wzywający dawnych wojowników do boju, a poza tym miejsca to posiada strażnika.
Zaciekawiony generał zapytał:
-Strażnika? Tego w twojej wizji nie było Sareth? Musi należeć do nagów, bądź Shalassy.
Thalos zaprzeczył:
-Nie, jest głuchy na modlitwy do wodnej bogini i żadnego z nas dotąd nie oszczędził. Jeśli mówicie prawdę być może mowa o słudze, który w czasach drugiego zaćmienia wiele razy był wzywany przez swą cesarzową. Hai-Ryou. Tak się ongiś nazywał, lecz od prawie trzystu lat nikt go nie widział i słuch o nim zaginął.
Taren zastanowił się chwilę i zaproponował:
-Możliwe, że został wysłany do strzeżenia tego artefaktu, lecz przez ten czas moc Urgasha splugawiła węża i teraz jest nasycony chaosem. To by wyjaśniało czemu jest głuchy na modlitwy do Shalassy i atakuje nawet jej wyznawców. Czyli mamy do czynienia z opętanym, pół-boskim stworzeniem.
Słysząc teorię sylvatara Sareth uderzył się o czoło i podsumował:
-No nie, znowu walka z jakimś opętanym prawie boskim stworzeniem? Najpierw pajęczyca Namtaaru, potem smok Vargo, a teraz opętany Hai-Ryou?! Ciekawe co jeszcze będzie?
Elf zażartował:
-Nie martw się jeszcze pięciu, jeśli każdy ze smoków ma po jednym „zwierzątku”, ha ha!
Nagle Thalos spoważniał i rzekł:
-Nie ma co. Sami nie dacie rady z nim. Potrzeba nam eskorty.
-Skąd ją weźmiesz-spytała zaskoczona Miriel.
Wtedy do kajuty wbiegł krasnolud i ryknął:
-Kapitanie! Już jesteśmy przy wyspach!
Elf kiwnął głową i powiedział:
-Dobrze bosmanie, trzeba ich wezwać, czeka nas nie byle przeprawa. Przygotuj statek i pokład.
Następnie zwrócił się do rycerzy:
-Zaraz zobaczycie o czym mówię, chodźcie za mną.
Sareth z reszta posłusznie wyszli za kapitanem „Bezimiennego” z kajuty i ujrzeli mgłę, tak gęstą, że gdyby nie pochodnie trudno byłoby znaleźć granicę między statkiem, a morzem. Ledwo w świetle pochodni zarysowywały się klify pobliskich wysp. Powietrze rozbrzmiewało głosem miejscowych ptaków morskich, nagle jakby w oddali odezwały się bębny, a z pokładu lira. Thalos zbliżył się do dzioba statku i zapalił wiszącą latarnię. Zawołał:

Stary mężczyzna nad brzegiem morza
U krańcu dnia
Wpatruje się w horyzont
Z morskim wiatrem na twarzy
Wyspa targana burzami
Pory roku takie same
Dziób nienamalowany
I statek bez imienia.
Morze bez brzegu dla wygnanego po cichu
Rozpala latarnię, światłem na krańcu świata
Pokazując oświetloną drogę nadziei w ich sercach
Tych, podróżujących w stronę domu z daleka.
To dla dawno zapomnianego
Światła na krańcu świata
Horyzont płacze
Łzami, które zostawił za sobą dawno temu.
Albatros w locie
Przenosi go w sen na jawie
Czas, przed którym stał się
Jednym z niewidzianych tego świata
Księżniczka w wieży
Dzieci na polach
Życie dało mu to wszystko:
Wyspę Wszechświata.
Teraz jego miłość jest tylko wspomnieniem
Duchem we mgle
Wypływa w morze raz ostatni
Wyznając pożegnanie temu światu
Kotwica opuszczona
Dno morskie daleko w dole
Trawa wciąż pod stopami
I uśmiech pod brwiami.
To dla dawno zapomnianego
Światła na krańcu świata
Horyzont płacze
Łzami, które zostawił za sobą dawno temu.
To dla dawno zapomnianego
Światła na krańcu świata
Horyzont płacze
Łzami, które zostawił za sobą dawno temu.
dawno temu….
W trakcie tej pieśni dało się słychać żeńskie echo, jakby sama Shalassa odpowiadała na tą szczególną modlitwę żeglarza. Gdy statek wypłynął z cieśniny miedzy wyspami bębny umilkły, a wraz nimi i lira. Taren rzekł:
-To był piękny rytuał, ale co miało da…
Nagle w pokład wbił się trójząb. Zaskoczeni rycerze wyjęli swą broń i stanęli w pogotowiu, lecz elf je uspokoił:
-Nie bójcie się, to była właśnie odpowiedź.
-Nie rozumiem…
Fale zaczęły uderzać o okręt coraz wyżej i wyżej, nagle woda poczęła wylewać na pokład. Marynarze stali jakby na coś czekali. Smoczy rycerze nie wiedzieli co robić, nawet smoki zaczęły się denerwować. Thalos je uspokajał:
-Nie utoniemy, nie ma się czym martwić. Oho już przybyli.
Jakby na jego sygnał z fal wyłoniła się syrena o rubinowych włosach poprzeplatanych muszlami i złocistymi glonami, lekko niebieskawej skórze i różnokolorowych łuskach na ogonie zakończonym równie krwistoczerwona jak włosy rozdwojoną płetwą. Obok niej pojawiły się inne syreny oraz istoty o cechach elfów i syren, jakby Shalassa chciała zamienić wodne elfy w istoty morskie. Mieli one skrzela po bokach ciała, trójkątne płetwy na plecach, nogi pokryte rybią łuską i ogon jak u rekina. Odziani byli w przepaski oraz naramienniki z nietypowego, rdzawo-pomarańczowego kamienia. Dzierżyli oni właśnie harpuny i trójzęby. Elf podszedł do jednej z syreny, która od pozostałych wyróżniała się jaśniejszymi włosami i wpiętym w nie ciemnofioletowym grzebieniem. Gdy ją przytulił do siebie rzekł:
-Witaj kochanie, dawno żeśmy się nie widzieli, co?
Wszyscy poza marynarzami stanęli zaskoczeni jakby kto ich piorunami uderzył. W końcu Sareth się odezwał:
-Rozumiem, że syreny ufają jedynie nagom i niektórym żeglarzom, ale żeby… no tego się nie spodziewałem!
Thalos odwrócił się do niego i z uśmiechem wyjaśnił:
-To długa historia chłopcze, stanowczo za długa na tą chwilę. To jest Tawni, moja żona, jej siostry i ich przywódczyni Raisa, oraz myrmidoni. Prawdziwe dzieci morza, synowie i córki elfów wygnanych z Shantirii jak i syren, które wybrały wolność na otwartym oceanie niż niewolę u czarodziei lub służbę u nag. Pomogą nam w waszej misji. Powinniście się cieszyć. Pomimo, że są oni we wszystkich wodach otaczających Ashan to tylko nieliczni ich widzieli.
Myrmidoni na znak wbili swe bronie w deski pokładu. Taren, Miriel i Izaak nadal nie mogli uwierzyć własnym oczom. Sareth skomentował:
-Nie ma co, teraz to nic mnie nie zdziwi.
………………………………………………………………………………………………….

Niebo było niemal czarne od chmur, które wyglądały jakby zaraz miała być burza z piorunami. Fale biły niemiłosiernie o okręt, a wiatr huczał i uderzał w żagle. Marynarze i rycerze ledwo się trzymali burty i masztu. Smoki wbiły się pazurami o deski. Jedynie syreny i myrmidoni zachowywali się spokojnie. Thalos z generałem Izaakiem stali na mostku kapitańskim, bacznie przypatrując się gniewnemu morzu. Sareth, z Tarenem i Miriel spoglądali na horyzont jakby szukając czegoś. Elf zawołał:
-To już tu! Tutaj widziałem Róg Otchłani! Dalej są chyba jedynie lodowce!
Mężczyzna zmrużył oczy, czuł że to gdzieś blisko, nagle poczuł jakiś impuls w umyśle, ryknął:
-Zatrzymać statek to tu!
Thalos zaskoczony warknął:
-Ale tu nic nie ma!
-Rób co mówię, inaczej…
Nim zdążył dokończyć, zaczął się sztorm, a woda przed nimi załamywać się. Thalos przeczuwając najgorsza odrzucił marynarza i sam się wziął za ster. Obrócił statek na sterburtę i krzyknął:
-Żwawo chłopy otwierać klapy! Balisty, trza wychylić!
Żeglarze z pomocą smoczych rycerzy wyciągnęli i naładowali balisty. W miejscu załamania wody zaczął się kształcić wir oraz czerwienic się jakby od krwi. Sareth połknął ślinkę. Było tak jak w jego wizji. Pioruny biły w wodę, sztorm się nasilał. Smoki wystartowały, lepiej sobie radziły z silnymi wiatrami niż z uderzeniami bryzy na pokładzie. Powietrze przeszył głuchy ryk, z morza niemal z wyskokiem pojawił się ogromny wąż morski o ostrych płetwach, zakończonych bazaltowymi kolcami, żółtymi, parującymi ślepiami i czerwonej niczym krew skórze. Kapitan ryknął:
-Strzelać do kroćset!!
Strzały wyleciały z balist kierując się wprost na potwora. Ten pokręcił łbem i zionął gorejącą para i wodą, która ku zaskoczeniu wszystkich stopiła pociski. Hai-Ryou ryknął i z wody zaczęły się pojawiać równie czerwone jak on stwory podobne do niegdysiejszych duchów wody, lecz bardziej przypominające potworne sukuby niż opiekuńcze nimfy ze źródeł. Miały na sobie naramienniki, korony i napierśniki z ostygłej lawy, a z ramion i łokci wystawały kolce. Sareth widząc je rzekł do Tarena i Miriel:
-Pamiętacie co mówiłem, że już nic mnie nie zaskoczy? Myliłem się. Co to jest ?! Opętane żywiołaki wody?!
-No to mamy problem-skomentował Taren.
-No co wy chłopaki? Macie stracha? To tylko nabuzowane panienki, które trzeba ochłodzić- powiedziała sylvatarka i zawołała:
-Smoczy Rycerze na stanowiska, myrmidoni szykować się na abordaż!
-Abordaż?!
Nim pojęli o co chodzi, pierwsza fala wrogich istot wpłynęła na pokład. Syreny wzywając fale, próbowały je zepchnąć ze statku, lecz bezskutecznie. Uparcie nadal parły, aż zetknęły się z harpunami i halabardami obrońców. Rozgorzała się walka. Na miejscu jednej z opętanych istot pojawiały się dwie następne, a każde uderzenie powodował palący ból u zadającego. Smoki atakowały żywiołami z powietrza ziejąc w nie swym ogniem, który zamieniał je w obłoki pary. Waż morski próbował skrzydlate gady, lecz te zwinnie unikały jego ogromnej paszczy. Rozwścieczony potwór zaczął wirować wokół własnej osi, wciągając statek w wir. Thalos, ledwo utrzymywał równowagę okrętu. Gdy zbliżył sterburta była na wprost od potwora Taren ryknął:
-Strzelać!
Balisty ponownie załadowano i wystrzelono. Tym razem salwa osiągnęła cel. Przebiła ciało Hai-Ryou w kilku miejscach. Nim rany się zrosły Sareth zauważył błysk w jednej z nich. Powiedział:
-Wiem gdzie jak go pokonać? Musimy uderzyć go jeszcze raz i wtedy wskoczę.
-Co?! Zwariowałeś?! Ugotujesz się tam!
-Zaufaj mi! Taren, ja wiem co robię.
Taren syknął i rozkazał:
-Thalos trzymaj kurs, musimy jeszcze raz uderzyć go!
Kapitan warknął:
-Jeśli chcesz, byśmy mogli wykonać salwę, najpierw oczyść pokład z tych paskudztw!
Sylvatar pobiegł z Miriel i dołączyli do walki. Taren zauważył czerwone kręgi na wodzie koło Hai-Ryou. Zawołał:
-Sidianie! Atakujcie w kręgi, to źródło tych stworzeń, reszta bronić ich zanim nie zniszczą ostatniego kręgu!
Smoczy czarodzieje wzywali pioruny, by złamać zaklęcie potwora. Opętane żywiołami wody od razu się skierowały ku nim, lecz w obronie ruszyli myrmidoni i raptorianie z Izaakiem na czele. Syreny pomagały sidianom lecząc ich i obrońców. Wrogów przybywało, lecz kiedy pierwszy krąg został zniszczony wszystkie opętany żywiołami pochodzące z niego znikły. Potwór widząc to zionął chmurą gazów i wrzącej wody w stronę statku, Miriel odpowiedziała lodową tarczą, która uratowała statek. Okręt okrążył bestię i balisty znów wystrzeliły, tym razem nie trafiły. Lepiej poszło Tarenowi i Miriel. Połowa kręgów znikła, lecz siła magiczna sidian powoli opadała. Nagle żywiołaki pojawiły się po drugiej statku. I w jego wnętrzu. Izaak wyskoczył naprzeciw kolejnej fali, a strażnicy będący we wnętrzu pokładu ruszyli na pomoc żeglarzom obsługującymi balistami. Walka była zacięta, Taren wezwał słowo światła, lecz nie podziałało na potwory, jednakże zniszczyło jeden krąg.  Zawołał:
-Świetnie! Zostały jeszcze tylko trzy! Wytrzymajcie!
Wtedy nagle coś podrzuciło „Bezimiennym”. Wąż morski użył ogona i ruszył się z zamiarem połknięcia okrętu. W porę statek uratowały smoki, spychając go z tuz przed pyska Hai-Ryou. Niestety bestia pochwyciła za to Rdzawego i Błękitnego smoka. Walka toczyła się jednak dalej. Miriel wspomogła sidian użyczając im swej energii i pozbywając się ostatnich kręgów. Wtedy Hai-Ryou wezwał kolejne i rozpoczęła się kolejna fala. Statek znów okrążył potwora i balisty wystrzeliły. Tylko jeden pocisk przeszył ciało monstrum. Sareth ryknął:
-W górę Thalos, w górę!
Elf natychmiast przekręcił sterem i nakierował statkiem, prując przez wir ku jego brzegowi. Sareth ustawił się i skoczył z wyjętym mieczem u boku. Wpadł do ciała potwora nim rana zdążyła się zasklepić. Przez chwilę nic się działo, nagle jednak Hai-Ryou ryknął dziwnie i zanurkował wgłęb wiru. Sztorm się nasilił, a opętanych żywiołaków przybywało. Gdy energia magiczna wyczerpała się sidianom jak i Miriel, wszystko się wydawało stracone. Generał Izaak upadł cały poparzony, a obrona myrmidonów, rycerzy i Tarena osłabła. Nagle stwory znikły, a sztorm ucichł. Chmury powoli znikały ustępując pola promieniom Słońca i błękitnemu niebu. Kręgi również zniknęło, a śladu po wirze nie było. Ocaleni zaczęli się cieszyć i wiwatować. Wołali:
-Pokonaliśmy skurczybyka! Pokonaliśmy węża! Uratowani!!
Oficerowie jednak się nie cieszyli, biegali wokół burty szukając choćby śladu Saretha. :Poczęli go wołać, gdy nagle Taren coś zauważył, po prawej burcie. Z lustra wody zaczęły wydostawać się drobne bąbelki, następnie niemal jednocześnie wypłynął Sareth z dwoma smokami. Mężczyzna wołał:
-Mam! Mam ją! Mam pochwę Ostrza!
…………………………………………………………………………………………………

Na brzegu miasteczka Thalos ze swymi wiernymi żeglarzami żegnał się z rycerzami i ich smokami. Mieszkańcy wioski wiwatowali na ich cześć, pomimo że kilka dni wcześniej wszyscy chłopy mieli przez nich obite mordy. Elf zapytał:
-Co z teraz zrobicie?
Izaak wyjaśnił:
-Wrócimy do naszej bazy, musimy przyszykować szturm na główne placówki demonów jakie się utworzyły na drodze do Imperium Jednorożca. Musimy ich wesprzeć nim pod stolice dojdzie ten ich przywódca z Ostrzem Armageddonu. Wcześniej jednak połączymy siły z nagami i ich sojusznikami w Wolnych Miastach. Dostaliśmy wiadomość, że nadal je oblegają. Gdy padną , dowódca zostanie sam jeden. Poza tym, trzeba tych młodzików pasować na generałów.
-Czyż nie! No nareszcie będziemy na ty Izaaku!-powiedział Sareth i klepnął raptorianina po ramieniu. Ten warknął:
-Póki co jesteś nadal oficerem niższego stopnia i masz się zwracać do mnie z szacunkiem jasne!
-Tak! Tak jest!- zasalutował mężczyzna udając poprawny salut. W odpowiedzi generał klepnął go po plecach tak mocno, że rozłożył go na łopatki. Wszyscy zaczęli się śmiać. Thalos na pożegnanie powiedział:
- Jak będziecie znów polować na wodne potwory, to jesteśmy do waszej dyspozycji.
Taren rzekł:
-Mam nadzieję, że to się nie powtórzy. Powodzenia żeglarze, niech Asha i jej dzieci mają w was w opiece!
-A Asha niech rozjaśni wam drogę, a wody Shalassy niech was okryją gdy będzie wam potrzebna jej pomoc.
Rycerze w atmosferze oklasków i okrzyków wsiedli na smoki i odlecieli w stronę Ranaaru, gdzie armia Smoczych Rycerzy miała wyruszyć, by tak jak przodkowie sprzed lat uratować Ashan przed sidłami chaosu i zniszczenia.
Tymczasem czarnobrody krasnolud zawołał:
-Ej, mieli postawić mi piwo!
Jeden z marynarzy złapał go za bark i rzekł:
-Ta, jasne Kolcz. Nie martw się, my ci postawimy.
-E…no dobra.


//Pieśń Thalosa:
http://www.youtube.com/watch?v=s_bO2uPJLLY&feature=fvst //


« Ostatnia zmiana: 02 Maja 2012, 10:24:24 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Menelag
Moczymorda Tawerniana

*

Punkty uznania(?): 10
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 280


1+2= Menelag

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #82 : 12 Lutego 2012, 11:46:04 »
Jak zwykle ciekawie ;D Dobre nawiązania do różnych postaci, a także pewnej osoby z Tawerny. Powinieneś wszystkie swoje opowiadania wydać w jakimś tomiku. Miałbyś fanów na całym świecie. xD


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #83 : 02 Maja 2012, 14:35:07 »
Rozdział XV: Cień martwego
Krew, płacz i gruz. To właśnie dominowało w krajobrazie Yg-chall. Gdzie nie spojrzeć były jedynie zgliszcza i tlące się resztki domostw i pałaców. Elfy zarzynane jak świnie, kobiety przedtem upokarzane między lędźwiami demonicznych żołnierzy. Normalnie powinienem się z tego cieszyć, ale z każdą zniszczoną placówką, każdym miastem jedynie co czułem to powiększającą frustrację. Po tym jak pochwyciłem tą sukę z jej małym bękartem nigdzie nie znaleziono ciała Raelaga. Gdy wróciłem, by zrobić mu podobny „pogrzeb” jak orkowi okazało się, że znikło, a strażnicy zostali zamienieni w lodowe posągi, które ktoś od razu roztrzaskał. Przeklęte mroczne elfy! Pewnie udało im się zabrać ciało. Wiem, że dopóki buntownicy będą w jego posiadaniu, nigdy sobie nie podporządkuje tego kraju. Rozkazałem, by wydali ciało, a jeśli nie będę palił wioskę, za wioską, fort za fortem, aż sam wreszcie je znajdę. Minął już miesiąc i nic! Uparte, długouche pędraki! Mogę przeczesać całe podziemia i nic z tego nie będzie. To jest jak szukanie igły w stogu siana. Przez to wszystko nawet odechciało mi się przebywać z moją drogą Jeneth. Siedziałem na tronie z kości hydr, jaszczurów i elfów, a za podnóżek miałem łeb czarnego smoka, który był uważany za Malarę- córkę Malassy. Własnoręcznie upolowałem tą bestię parę dni po zdobyciu twierdzy Raelaga. Coś tam gadała o przeznaczeniu i innym takim, ale nie chciałem jej słuchać. Smok to tylko przerośnięta jaszczurka, co może wiedzieć o czyimś, zwłaszcza moim losie. Myśląc o tym wbiłem swe pazury w jej czerep i oparłem się łokciem o kościaną poręcz swego tronu. Do sali tronowej wszedł inkubus w pełnym rynsztunku- zrobiony z przetopionej broni elfów, które im na nic już nie były potrzebne. Demon ukłonił się przede mną z odzewem :
-Panie, przybywam z wiadomością od twego wiernego sługi Dretara.
Znudzony odpowiedziałem mu:
-Gadaj. Mam nadzieję, że tym razem będą to dobre wiadomości.
-Panie….otóż….
-No mów!- warknąłem groźnie. Inkub przełknął ślinkę i kontynuował:
-Przejścia do Irollan są niedostępne. Od kilku miesięcy spowija je tak gęsty mrok, że nawet kula ognia tam znika błyskawicznie.  Boją się go mroczne elfy. Każdy kto tam wszedł natychmiast ginął. Podobna sytuacja miała miejsce na granicy z opuszczonymi tunelami. Możemy wyjść jedynie przez tunel, którym weszliśmy.
Mruknąłem złowrogo. Ta wieści tylko popsuły mi mój humor. No cóż… elfy i tak nie były moim priorytetem. Wtedy do Sali wszedł kolejny posłaniec, tym razem diabeł. Ukłonił się i rzekł:
-Panie i władco chaosu, mam dobre wieści.
-Słucham.
-Krasnoludy nie mają żadnej armii, nadal się nie pozbierały po odejściu ich wodza. Nic nam nie grozi z ich strony. Droga przez Grimmheim jest otwarta.
Słysząc te wieści uśmiechnąłem się i wstałem. Rozkazałem:
-Wreszcie fortuna nam sprzyja. Idźcie do wszystkich dowódców, ogłaszam dzisiaj ucztę. Wprowadzić sukkubki i niewolnice. Mogą być i młodzi chłopcy, dla niektórych z oficerów. Pędźcie jakby sam Kha-Beleth wam z bicza strzelał!
Posłańcy wybiegli z komnaty, zaś ja udałem się do stajni, po swojego wierzchowca.

Wszyscy się zebrali w Pałacu Cieni, na jednym z tarasów. Oficerowie otoczyli się sukkubkami, niewolnicami i świeżo, zazwyczaj własnoręcznie wykastrowanymi eunuchami. Ja zaś siedziałem na podwyższeniu u stóp wielkiego posągu nagiej elfki o bujnych włosach, razem z Jeneth i paroma sukkubkami. Wino lało się wszędzie, aż któryś bardziej podpity rzucił się na elfkę,  rozpoczynając tym orgię.  Moja zmora spokojnie stała pośrodku placu z samotną, małą kolumną obok. Gdy banda rozochoconych rogaczy uspokoiła się na chwilę, pstryknąłem palcami. Na plac wszedł gog z zawiniątek w rękach. Było to niemowlę Izabeli i Raelaga. Postawił je na kolumnie i odwinął je z koca. Wszyscy spodziewali się że zmora zacznie pożerać niemowlę, lecz stworzenie nie zareagowało. Powąchało je i liznęła je w nóżki. Niemowlę zaczęło się śmiać. Oficerowie zdezorientowani nie wiedzieli co czynić, ja uśmiechnąłem się w masce i stanąłem. Gdy ujrzeli mnie jak stanąłem ze swego tronu, skulili się ze strachu przed mym gniewem. Ku ich zaskoczeniu ująłem Jeneth za rękę i razem z nią podszedłem do kolumienki. Wziąłem malca w ręce i ryknąłem:
-Oto znak! Tak Urgash ukazuje wyższość nad Ashą! To dziecko fortuny, tak się mu sposobał, że chce go uczynić heretykiem! Będzie władcą nowego klanu mrocznych elfów! On uczyni ten naród niewolników z ich własnej woli. Cześć i chwała Urgashowi!! Chaos po wieczność!!
Oficerowie ryknęli skandowali ochoczo:
-Chaos!! Urgash!! Kha-Rael!!
Wtedy na dobre zaczęła się uczta. Ja zabrałem bękarta i Jeneth ze sobą do namiotu. Gdy byliśmy sami zapytała:
-Czemu to zrobiłeś? To do Ciebie niepodobne. Do tej pory nie ukazałeś łaski komukolwiek. Przecież to syn Raelaga- zdrajcy!
Odwróciłem się do Niej i wyjaśniłem:
-Właśnie dlatego! Zwykłe zarzynanie elfów tu nie wskóra. Zrozumiałem to gdy znikło jego ciało. Trzeba użyć innych metod. Kiedyś był tu klan blizny dusz. Trzeba tylko skazić jeszcze raz ich źródło i odrodzić ten klan. Nie ma nic gorszego dla wroga jak upokorzenie go biorąc jego najbliższych na swoją stronę. To właśnie zrobię z tym malcem. Wychowamy go na prawdziwego demona i będzie rządził w moim zastępstwie nad niewolnikami.
Jeneth oszołomiona mą wypowiedzią z obrzydzeniem ryknęła:
-Wychowamy?! Tego bękarta!? Czy ty słyszysz w ogóle co mówisz!? Co cię on obchodzi?! Wiesz długo elfy rosną?! Ty może masz co innego na myśli? Może ty.... nie, chyba nie sądzisz że możesz z nim być jakikolwiek spokrewniony. To przecie...
Jak usłyszałem co zaczęła insynuować złapałem ją za jej twarz, zamykając jej usta w bolesnym uścisku. Syknąłem...
-Nie posuwaj się za daleko! Nic o mnie nie wiesz! Będzie tak jak rozkazałem. On będzie jako mój następca, a następnie jako stróż naszego dziedzica czy ci się to spodoba czy nie. Jak myślisz.. czemu chcę go powierzyć Tobie?
Jej oczy zabłysnęły pożądliwym ogniem. Nic nie kusi sukkuba jak władza i wpływy, a bycie królową u boku syna Kha-Beletha to szczyt marzeń każdego z nich. Gdy zrozumiała puściłem ją i podałem jej dziecko. Powiedziałem:
-Weź sobie dowolną elfkę, która może karmić. Pamiętaj jednak, jeśli choć włos mu spadnie to znajdę zastępczynie, a ty, a raczej.... twoja głowa będzie wbita na oszczep przy najbliższej baszcie.

Jeneth przytuliła malca z rozkoszą i lekkim ukłonem odpowiedziała:
-Jak każesz mój Kochany...
Nim odeszła rzekłem jej:
-Jeneth.... jak znajdziesz mamkę dla niego przyjdź do mych komnat za godzinę. Nabrałem ochoty na strategię w łożu.
-A gdzie idziesz Panie?-spytała. Ja jej odpowiedziałem:
-Przekazać dobre wieści naszemu gościowi. Osłodzę jej ostatnie chwile życia, nim z tą suką skończę.

...............................................................................................

Wybiegłem z namiotu i ruszyłem jedno najlepiej znane mi miejsce- sala tortur. Właśnie tam umieściłem Izabelę po tym jak ją schwytałem. Codziennie robiłem jej najprzeróżniejsze tortury, w czym wielce mi pomagała Deleb. Żelazowe, rozgrzane igły pod paznokcie, przebijane ciała rozgrzanymi pręcikami, biczowanie, oskalpowanie, łamanie i skręcanie kości, zmuszanie do spółkowania z cerberami i zmorami. To zawsze przywracało mi humor. Satysfakcja, że teraz mam przed sobą zabójczynię mej matki jęczącą z bólu i cierpienia, tracąca swe człowieczeństwo. To rekompensowało wszystkie moje bolączki. Dzisiaj zafundowałem jej nacięcia i wszczepianie świeżo rozgrzanych blaszek i wszywanie ich do ciała.  Nakłuwanie oczu, po czym rzuciłem ją trzem diabłom, a następnie chmarze impów. Niestety suka nie wytrzymała długo. Po zbiorowym gwałcie leżała martwa, więc rzuciłem truchło do żelaznej trumny z kolcami, a jej krew wylałem do wychodka. Ciało rozkazałem rozdrobnić i zmielić. Papkę wyrzuciłem przez okno sypialne jej i zdrajcy, prosto na ulicę, gdzie pełno było szczurów i małych jaszczurów. Tak dobrze jeszcze się nie bawiłem. Szkoda, ze nie zachowałem przy sobie tamtego nekromanty. Mógłbym go zmusić do wskrzeszenia jej jako ghoula i dalej ją torturować. No cóż, wszystko co dobre musi się skończyć.

W ostatnim tygodniu oszczędziłem resztki mrocznych elfów. Rozkazałem je zamknąć w więzieniach i dać Dretarowi do swych eksperymentów. Armia była gotowa do wymarszu. Nie byłem zbyt zadowolony. Liczyła zaledwie 80%  wojska, które pierwotnie zabrałem ze sobą. No cóż, część dałem Derengarowi, do pilnowania granic i utrzymania Imperium w niewiedzy. Phenriga wysłałem do Wolnych Miast po posiłki, poza tym Vargo powinien już uzbierać nowa armie, z którą to połączę się pod Talonquard. Wezwałem Dretara. Gdy się zjawił rozkazałem mu:
-Daje ci pieczę nad Yg-chall. Schwytaj tyle elfów ile zdołasz. Wyznawcy Malassy mają nigdy potem się nie podnieść. Rozumiesz? Nigdy. Co zrobisz z mieszkańcami- mało mnie to obchodzi. Daję ci trochę żołnierzy, ale lepiej otwórz zablokowane wcześniej portale na terenach klanu Blizny Dusz. Może coś się uda z nimi zrobić.
-Dziękuję ci Panie- rzekł jednym tchnięciem lichy demon i nisko się ukłonił. Wsiadłem na zmorę u boku Jeneth i ruszyłem na czele armii. Ruszyłem na ostatni cel mojej misji- imperium Jednorożca. Gdy tylko zgładzę ostatnich jeszcze dychających zabójców mej matki, nikt mnie nie powstrzyma przed otwarciem bramy. Już niedługo Urgash będzie uwolniony, a my weźmiemy to co nam się należało od tysiącleci.
…………………………………………………………………………………………………

-Demony uchodzą bracie
-Nie wszyssstkiee. Część zossstała. Mogą wrócić, gdy nabiorą podejrzeń.
-To ile mamy jeszcze czekać?
-Tyle ile będzie to potrzebne. W końcu mrok i ich ogarnie.
-Dobrze bracie.
Para postaci pokroju nag odsunęła się głębiej w mrok, dzierżąc w dłoniach włócznie z lodu.



« Ostatnia zmiana: 27 Października 2013, 23:06:28 wysłane przez Belegor » IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

bulbolrd

***

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 5

Zobacz profil
« Odpowiedz #84 : 05 Maja 2012, 08:41:57 »
Ech, a ja myślałem, że tak nie będzie. Powiem ci szczerze zawiodłeś/łaś mnie. Sądziłem, że Kha-Rael nie będzie kolejnym ćwoko-złym który już na samym początku mówi swoje plany i opis swojego powstrzymania. Co prawda tak tu nie było ale zdradzenie swojej tajemnicy Zehirowi... załamałem się, to było wałkowane w 9584 filmów i opowiadań. Dodatkowo w naszym demonku budzą się braterskie uczucia :(. Mam nadzieje, że nie będzie tak, że wszyscy się zjednoczą i ruszą ramię w ramię na Kha-Beletha. No i coś krótki ten rozdział, chociaż to i tak lepiej niż przygody nag.


IP: Zapisane
mich241

*

Punkty uznania(?): 0
Offline Offline

Wiadomości: 1

Zobacz profil
« Odpowiedz #85 : 21 Lipca 2012, 10:10:32 »
Jeszcze nie przeczytałem tych rozdziałów bo dopiero teraz znalazłem resztę skonczyłem na 12 rodziale i powiem tak bardzo mi się podoba
kiedy kolejny rodział ?


IP: Zapisane
Belegor
Mistrz oryginalnych pomysłów

*

Punkty uznania(?): 1
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 2 445


Bestiarysta z zamiłowania

Zobacz profil
« Odpowiedz #86 : 27 Lutego 2014, 01:17:09 »
Rozdział XVI: Mrok pożerający cienie

W Yg-chall zapanowała złowroga cisza. Ludność miała związane ręce, gdy ogłoszono iż syn Raelaga jest w rękach demonów i wystarczy bunt choć jednej wioski by podzielił los swej matki. Część mrocznych elfów, będących potomkami klanu Blizny Duszy cieszyło się z tej sytuacji i postanowiło przyłączyć się do demonów, uznając zwierzchność władzy Kha-Raela do czasu, aż nowy władca klanów nie osiągnie wieku dojrzałego. Reszta zniewolona przez swych oprawców czekała z założonymi rękoma na cud. Mieli nadzieję, że odejście Kha-Raela zelży na niewoli, lecz tylko ją wyostrzyło gdy we władzy został Dretar i postanowił uczynić z mrocznych elfów nowy obiekt jego eksperymentów. Tymczasem zbawienie ludu Malassy miało przyjść z nieoczekiwanego miejsca….

W ciemnych tunelach, gdzie nawet najodważniejsi z klanów nie ośmielali się wchodzić istniała rasa, która od dawna czekała na ich upadek. Istoty tak nienawidzące cienia, że stały się mrokiem, który pożera zarówno światło jak i cień. Właśnie oni mieli zmienić bieg wydarzeń i uratować tych, co mieli za wrogów.
Żyli oni w ruinach miast pozostawionych po bezimiennych jeszcze sprzed czasów drugiego zaćmienia. W jednej z wież jakie ostały tkwił ołtarz na którym kiedyś być może składano ofiary. Wokół niego stała para istot przypominająca nagi głębinowe, lecz z głowami kobry. Wpatrywali się oni w elfa leżącego na blacie ołtarza niczym pośmiertna płaskorzeźba bohatera z dawnych czasów. Badali go:
-I co z nim? Obudzi się?
-Tak, zapewne. W porę udało się nam go odratować. Stracił wiele krwi, ale to silny okaz. W końcu to Raelag, wódz klanów Yg-chall. Patrz budzi się.
Elf otworzył oczy. Ledwo co widział, jęknął:
-Gdzie je jestem?  Nic nie widzę.
Jeden z kreatur odpowiedziała mu:
-Jesteś bezpieczny, z dala od demonów. To najważniejsze.
Raelag próbując się podnieść, poczuł ból w boku i opadł. Zapytał:
-Co się stało? Gdzie moja żona i syn? Są cali?
-Niestety. Oboje…. raczej zginęli z rąk demonów. Skończyli jak większość twego ludu.
Czarnoksiężnik słysząc to zacisnął pięści tak silnie, że paznokcie przebiły się przez skórę krwawiąc i drgnął. Po chwili w ciemności zabrzmiał wściekły ryk, pomieszany z jękiem. Ci co go uratowali niewzruszenie czuwali nad nim. Nie było po nich widać ani współczucia, czy drwiny, czy jakiekolwiek innego uczucia. Jeden z nich wyjaśnił:
-Ten co odpowiada za te zbrodnie uszedł trzy dni temu. Ocalałe elfy zostawił na pastwę swego adiutanta. Jest szansa by ich uratować.
-Nie teraz bracie, nie widzisz iż nie jest w stanie obecnym racjonalnie myśleć.
-To poczekamy, aż zacznie. Nie ma czasu na żałobę, trzeba działać.
Elf uspokoiwszy się powiedział załamanym, pozbawionym nadziei głosem:
-Jak mam wam pomóc?! Nawet nie widzę dobrze!
Istota rzekła:
-Widzę, że szybko wróciłeś do siebie po tym jęczeniu. Tutaj panuje prawdziwy mrok, dlatego prawie nic nie widzisz. Zaradzimy temu.
Raelag poczuł jak ktoś otworzył jego zakrwawiona dłoń i zebrał trochę krwi. Następnie usłyszał darcie jakiegoś cienkiego materiału, po chwili dźwięk przypominający sączenie wina do kielicha. Potem odezwał się jeden, może ten sam co poprzednio osobnik:
-Masz, wypij to.
Elf poczuł na ustach ostry koniec metalowego kielicha oraz płyn o słonawym smaku z nutką goryczy, Uchylił lekko usta i wypił zawartość. Gdy tylko odsunięto kielich nagle przeszył go ból rozcinanych tkanek i oczu metalowymi ostrzami. Instynktownie i z rykiem złapał się za miejsca, by powstrzymać potencjalne krwawienie, o dziwo nie poczuł ani ran, ani krwi. Zdziwiony tym odsłonił je. O dziwo widział teraz wszystko wyraźnie jak wieczorem, tylko że w ciemnofioletowym odcieniu. Rozejrzał się dookoła. Mógł widzieć teraz wszystkie szczegóły, nawet wnęki po cegłach w starych ścianach komnaty. Gdy ujrzał swych wybawców, zaskoczył ich wygląd. Wyglądali jak nagi głębinowe, tylko że z tym wyjątkiem, że mieli wężowe głowy, z szerokim kapturem, okolony krótkimi kolcami. Jeden z nich miał zdartą szatę przy ramieniu, ukazując silnie umięśnioną rękę, zakończoną pazurami i trzymającą włócznię. Wokół niej było widać ochładzające powietrze. Zbroja istoty przypominała połączenie skórnego pancerza i togi maga z kolczugą. Nie odróżniał kolorów, lecz zauważył iż odzienie nie miało żadnych symboli, sugerujących jakie bóstwo czczą. Drugi z nich miała na sobie płytową zbroję składającą się z elementów, w tym i kastetów wykutych  na sposób typowy dla nag, oraz z elementów elfickich z kuźni Yg-chall. Przy pasie miał parę mieczy o szerokim ostrzu i zagiętą dziwnie katanę. Wyglądało to bardzo imponująco w porównaniu ze sztyletami o równie szerokich, zagiętych ostrzach. Za to zauważył, że kapała z nich krew, być może jego krew. Spytał ich:
-Co żeście ze mną zrobili? Kim, nie… czym wy jesteście?!
Nag z kosturem westchnął i wyjaśnił:
-Wykonaliśmy pewien rytuał, który pozwoli ci widzieć w całkowitym mroku, dzięki temu nas widzisz i będziesz mógł działać. Jesteśmy nagarami- potomkami nagnów z klanu daimyo Oshiro, który strzegł Łzy Ashy i naszego klanu w miejscu gdzie obecnie leży ta wasza Biblioteka…
Raelag wstał zaskoczony swoją szybką regeneracją i przypominając sobie tą historię dokończył wypowiedź nagara:
-Pamiętam… przecież rozkazałem was wypuścić, bez żadnej krzywdy.
-Wystawiłeś nas! Twoi ludzie nie wypełnili swych rozkazów. Gdy tylko wyszliśmy przez portal zamordowali naszego daimyo, a następnie zakuli nas w kajdany i zniewolili. Ty byłeś zbyt zajęty oczyszczaniem ruin z demonów, by sprawdzić jak są wykonywane twe polecenia. Gdy się twoja kampania skończyła, nawet o nas nie pamiętałeś. 
Dodał pokrótce:
-Zmuszono nas do ciężkiej pracy przy tunelach. Zmieniliśmy się, z dala od wód. Wielu zginęło, lecz gdy dokopaliśmy się do ruin nadeszło zbawienie. Mrok ogarnął podziemia. Elfy nic nie widziały, lecz my tak. Zabiliśmy więc strażników i zbiegliśmy w głąb ziemi do tych ruin. Od tamtej pory żyliśmy tutaj i rozwijaliśmy, zaś z wami mroczne elfy prowadziliśmy, cichą wojnę. Żaden z was nie wrócił z naszych ziem żywy, dzięki temu uznaliście iż to jest przeklęte miejsce.
Elf słuchając nagara zastanowił się chwilę i dopytał:
-Skoro jesteśmy wrogami, to czemu mnie uratowaliście? Czemu chcecie bym prowadził waszą armię, skoro pierwsze co bym zrobił to uwolnił klan od demonów.
Istota z kosturem odpowiedziała:
-Lepszy stary, znany osłabiony wróg, niż nowy i silniejszy. Nam w grę była masakra twojej rasy, ale demony…. Jeśli wy wymrzecie, one was zastąpią i gdy naprawią portale nie damy rady odeprzeć ich inwazji. Gdy upadną królestwa, odkrycie nas będzie tylko kwestią czasu. Lepiej walczyć z Ashą, gdyż porządek jest przewidywalny, lecz chaos- może nie jest trwały, ale za to wielce nieprzewidywalny. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem- na razie…
-Rozumiem, że nie za darmo nam pomożecie.
-Otóż to. Nam zależy owszem, na zniszczeniu demonów z Yg-chall, ale dużo z nas zapewne zginie. W zamian za wasze uwolnienie żądamy nie tylko nietykalności i uznania naszego państwa ale również połowę waszych ziem! Najlepiej te przy granicy z Irollan. Drzewne elfy nie lubią wchodzić do podziemi.
Raeleg choć był wściekły to nie pokazał tego i przyjął niekorzystne warunki, bez próby negocjacji. Wiedział, że bez ich pomocy nie da rady uciec, a tym bardziej uwolnić swój lud z rak demonów. Westchnął i powiedział:
-Pod jednym warunkiem.
-Jak śmiesz…-syknął nagar z mieczem, lecz towarzysz powstrzymał go ruchem ręki i zapytał zainteresowany:
-Jakim? 
Raelag odpowiedział:
-Że podążycie za mną wszędzie, by zabić demony co do jednego.
Mag zastanowił się. Kalkulował czy jest to opłacalne. Znał elfa z opowieści i wiedział iż jest przebiegły i sprytny. Spojrzał na niego i podał mu rękę mówiąc:
-Zgoda. Witamy generale w baszcie Kyogsu. My jak i nasza armia jest to twojej dyspozycji.
Elf zapytał:
-Przy okazji jak mam się do was zwracać?
Nagar z mieczami ukłonił się i przedstawił:
-Jam jest Zaraki Kengbo.
Towarzysz zrobił to samo, kończąc słowami:
-Zaś ja jestem Kyuho.
…………………………………………………………………………………………………

Mroczny elf towarzyszący nagarom szedł za nimi rozglądając się wokół. Z pozoru ruiny były tak naprawdę funkcjonalnymi budynkami o skomplikowanej architekturze. Zainteresowało go, że nie było na nich żadnych sztandarów, ani ornamentyki, ani również symboli. Nie mógł rozgryźć jakiego smoka czczą. W końcu spytał się Kyuho:
-Kogo czcicie? Nie widzę żadnych ołtarzy, znaków. Nic co by świadczyło którego smoka wielbicie, albo co innego.
Mag odpowiedział kpiąco:
-My jesteśmy wolni od nich. Nikogo nie czcimy. Smoki nas nie chciały, sami sobie radziliśmy, więc po co nam one. Nie jesteśmy również tak ograniczeni jak orkowie, żeby tworzyć jakieś wymyślone bóstwa.
-Czyli nic nie czcicie?
Nagar spojrzał na Raelaga i rzekł tajemniczo:
-I tak, i nie.
-Nie rozumiem.
Kyuho zatrzymał się na chwile, westchnął zastanawiając się nad czymś. Zaraki się niecierpliwił. W końcu nagar zaczął mówić:
-Wiesz czym jest mrok? Ten prawdziwy. Widzisz… smocze bóstwa reprezentują elementy świata, najczęściej sobie przeciwstawne jak na przykład Shalassa, czy Arkach- woda i ogień, Sylanna i Ylath- ziemia i powietrze oraz Malassa i Elrath- cień i światło. Pomimo iż są przeciwstawne, nie mogą bez siebie istnieć. Doskonałym przykładem jest właśnie ta ostatnia para. Cień zawsze towarzyszy światłu, tam gdzie pojawia się jakaś przeszkoda. Cień rzuca wszystko co żyje, jeśli tylko obecne jest źródło owego życia, czyli światło. Choć się nienawidzą, to jednak bez siebie nie mogą żyć. Stąd nawet w najmroczniejszej ciemności kryje się światło, tak jak i w najjaśniejszym świetle jest cząstka ciemności, ten mniej jasny punkt. Z mrokiem jest inaczej…. To całkowity brak, pożera zarówno światło jak i cień. Mrok istnieje bowiem bez światła, zatem jest silniejszy od cienia. W nim nie ma niczego, na czym mógłby powstać cień… a wszelkie przeszkody wchłania w siebie tak, że nikt nie widzi ich  zarysów. W mroku nie widzisz ni początku, ni końca, ni ciała ni duszy, ni porządku, czy chaosu. Nic…. Po prostu nic.
Raelag nie zrozumiał słów nagara, więc po chwili namysłu dopytał:
-Zatem czcicie nicość?
Kyuho wyjaśnił:
-Nie uznajemy żadnych bóstw. Sami jesteśmy panami swego losu.
Elf skomentował:
-Przypomina mi się Sandro i jego zakon Pustki. Nie wiem czy wiesz, ale oni raczej… zniknęli z tego świata na dobre.
Nagar chrząknął i skonfrontował wypowiedź:
-Może i żyjemy na uboczu, ale wiemy co się dzieje poza naszymi tunelami i nigdy bym nie stwierdził że Zakon Pustki zniknął z tego świata. To by oznaczało ich sukcesss….
Rozmowę przerwał Kengbo mówiąc:
-Nie mamy czasu na filozoficzne trajkotanie… mamy wojnę do wygrania i potrzebujemy strategii. Zwiadowcy donieśli nam o siedmiu garnizonach, w których są stłoczone mroczne elfy, które mają posłużyć do jakiś demonicznych rytuałów. Ich pilnują demony, silne oddziały. Smoki są trzymane w mieście kontrolowanym przez elfy, które konszachtowały się z demonami. Miejsca pobytu dowódcy demonów nie są znane, ani też wielkość jego armii. Wiemy jedynie, że strażnicy stanowią jedynie część jego armii i nie mają ze sobą kontaktu. Co tydzień jednak przybywa ich liczba. Posiłki prowadzone są przez posłańca. Miejsce zbiórki nie jest znane. W skrócie… mamy do zdobycia wszystkie garnizony i miasto nim upłynie ten tydzień. Po tym czasie zjawią się demony i zostaniemy ujawnieni, a tego w tej chwili nie chcemy.
Raelag mruknął myśląc o sposobie rozwiązania tego problemu i zapytał:
-Kiedy była ostatnia zbiórka i jak stoimy z armią?
Kengbo cierpliwie wyjaśnił:
-Nasi zwiadowcy widzieli ostatnią zbiórkę i donieśli nam o tym od razu. Było to trzy dni temu. Nasza armia jeszcze się zbiera, ale w tej chwili trzon naszej armii jest pod twoim rozkazem. Troglodyty to potomkowie żarłaczy i wanizame. Może są ślepi, ale mają za to doskonały węch. Za strzelców mamy plugawce. To zniekształcone kappy, które z dala od wody przybrały nieco… pijawkowaty wygląd. Ich jad oślepia wroga, znacznie go osłabiając. Jako wsparcie masz oddział gorgon. To potomkowie koralowych kapłanek, które zostały przymuszone do zabawiania strażników i opuściły swa wiarę. Dzięki wężom nie muszą widzieć by celnie wystrzelić. Nie próbuj nigdy zdjąć ich opasek, lub masek z twarzy. Ich wzrok zabija. Armia czeka na Ciebie za tym tunelem, my zaatakujemy pozostałe posterunki demonów z dwóch stron, jako dywersja. Skupimy na sobie ich uwagę, kiedy ty uwolnisz swych pobratymców. Powodzenia…. wodzu.
Raelag nie zdążył się pożegnać z nagarem, kiedy on się cofnął i zniknął jakby we mgle. Zrozumiał, że w pełni mu nie ufają i nie potrafi w pełni widzieć przez mrok jak oni. Nie czekając ani chwili ruszył do tunelu. Przechodząc przez niego widział wyraźnie jak ściany jaskini w ciągu wieków obrosły szkielety i ciała zamordowanych elfów, które ośmieliły się wejść na teren nagarów. Wiele z nich uformowały się potem w stalagmity, albo w efektowne, choć i makabryczne stalagnaty. Zdziwiło go, że pomimo tylu ofiar nikt w Yg-chall łącznie z nim do tej pory tą sprawą się nie zainteresował. Że nikt nie szukał zaginionych, dosłownie jakby… o nich zapomnieli. Rozważania nad tą zagadką przerwał syk nie podobny do żadnego innego. Obejrzał się w stronę źródła dźwięku i ujrzał swoje nowe wojska. Troglodyty jak Kengbo opisał wyglądały jak ślepe żarłacze z wielkimi pyskami i nozdrzami. Mniejsze były odziane jedynie w przepaski, a za broń miały maczugi. Większe miały dodatkowo naramienniki i pas na wskroś klatki piersiowej. Maczuga ich była z dwóch stron nadziana kamiennymi ostrzami. Największe miały już pełniejszy pancerz, łącznie z ogonem i potężną buławę z kolcami z żelaza. Obok nich podskakiwały stwory podobne do żab, lecz zamiast pyska miały lej pokryty od wewnątrz ostrymi zębami jak u minoga. Różniły się od siebie wielkością i coraz ciemniejszą barwą. Największe miały dziwny gruczoł na grzbiecie, który czasami świecił. Gorgony całkowicie się od nich różniły. Przypominały sylwetką elfy, lecz  węże zamiast włosów, skóra pokryta drobnymi zielonkawymi łuskami i krótki ogon  wskazywały jednak na pokrewieństwo z nagami. Najsłabsze z nich miały proste łuki, przepaskę na biodra, połączoną z przepaską na klatce piersiową oraz oczy zakryte chustą, związaną z tyłu. Silniejsze miały zamiast przepasek elementy zbroi (głównie złocony pas, naramienniki,  i fragmenty napierśnika), łuki były cięższe, zaś zamiast chusty twarz zakrywała beznamiętna maska jak u bezimiennych. Tylko część miała lepsze uzbrojenie i złotą maskę o kobiecych rysach. Dodatkowo ich łuki miały dziwne zdobienia zakończone para kul na końcach.
Elf nie zdążył nawet zrobić kolejnego kroku, gdy troglodyty podniosły łby i wyszczerzyły swe zębate paszcze. Największy z nich warknął:
-Czuję woń…. Plugawego elfa….. zjedzmy go!
Stwory niemal ruszyły na Realaga gdy zatrzymał ich stanowczy ruch ręki jednej z gorgon w złotych maskach.  Powstrzymała ich słowami:
-Stójcie! Tego elfa nie wolno wam tknąć. Ma na sobie znaki naszych panów. Ty jesteś Raelag? Ten, który ma nas prowadzić?
Elf zaskoczony zaistniałą sytuacją lekko się zmieszał, lecz po chwili pewnym sobie głosem odpowiedział:
-Tak, jam ci Raelag, wódz klanów Yg-chall, a wy jesteście mi winni posłuszeństwo.
Gorgony ukłoniły się przed elfem, jak to potem zrobiły z pewnym ociągnięciem troglodyty. Jedna z łuczniczek odpowiedziała:
-Jesteśmy zatem na twoje rozkazy....
…………………………………………………………………………………………………

   Z więzienia było słychać jęki mrocznych elfów, które zbuntowały się władzy demonów lub próbowały uciekać z Yg-Chall. Większość z nich była żołnierzami, głównie assasyni i amazonki. Były wśród nich również wiedźmy, zakute w kajdany blokujące ich magiczne umiejętności. Mimo to zaczęły wyczuwać, że coś się zbliża. Aura tak silna, że przytłacza nawet cień Malassy. Elfy widząc ich zachowanie zaczęły szeptać między sobą, który powoli rozrastał się w szum. Nagle został przerwany głośnym uderzeniem o kraty. Czart, który ich pilnował warknął:
-Cicho tam! Bo jeszcze wcześniej zaczniemy waszą egzekucję.
Demon odwrócił się do pozostałych czartów, inkubów i nadzorców, a następnie dodał:
-Mam ich dość! Czemu musimy ich tu trzymać?! Wolałbym ich zabić, albo zabawić się z ich kobietami, a nie tu gnić i słuchać tego biadolenia.
Diabeł odpowiedział mu:
-To są rozkazy Dretara. Póki nie ma naszego pana to musimy jego się słuchać.
-Dobra, ale czemu musimy znosić dodatkowo jeszcze w tamtym zamku?!- czart warknął wskazując na zamek lochu widoczny z daleka. Inkub mu cierpliwie wyjaśnił:
-To już naszego Pana inicjatywa. Chce on stworzyć na nowo klan Blizny Dusz i nowy dwór dla tego dzieciaka. Jak dla mnie to przesada. Powinniśmy ich wszystkich wymordować, te cienie są irytujące…. Niewiadomo kiedy mogą zaatakować te ich smoki.
-No coś ty… wszystkie są zamknięte w jednym miejscu. Powinny się zeżreć miedzy sobą i wtedy nie będzie problemu.
-Nie doceniasz ich, już parę razy nas oszukały i niemal zniweczyły nasze plany. Nie można zlekceważyć takiego wroga, takiego… nieprzewidywalnego.
-Chciałeś powiedzieć chaotycznego? Fakt gdyby tak zmieszać je z naszymi to może….

Dyskusję demonów przerwało warczenie cerberów i orthosów. Inkub zdenerwowany warknął na pomniejszego demona:
-Pewnie znowu wywąchały jakiegoś uciekiniera, idź sprawdź kto to i sprowadź go tu. Sprawimy mu Wojnę Łez na jego dupie!
Rogaty nadzorca poszedł i po chwili zniknął jakby we mgle. Nie minęła chwila nim się zorientował, że coś tu nie gra. Obejrzał się dokładniej, lecz nic nie widział, nawet czubka swego nosa. Nagle usłyszał jakiś szmer, odwrócił się w jego stronę lecz nic nie zobaczył, potem z drugiej strony coś szurnęło. Zdekoncentrowany zaczął się trząść ze strachu. Sam zaczynał się zastanawiać czy naprawdę słyszał coś, czy to elfie bóstwo mąci mu w głowie. Rzucił się przed siebie ze strachu, gdy nagle na coś wpadł oślizgłego i zimnego. Ostatnie co poczuł to śmierdzącą przestrzeń przed sobą i ostre brzytwy na jego karku.
Demony niecierpliwiły się, zwiadowca długo nie wracał. Jeden z nich spytał:
-Czyżby mamy noc?
-Durniu, jesteśmy w podziemiach. Nie ma tu słońca, więc nie ma tu ani dnia, ani nocy.
-To czemu jest tak ciemno? Głowę bym dał, że było wcześniej o wiele jaśniej. Ten pokurcz jeszcze nie wrócił, a ogary nadal warczą.
-Pewnie jakaś kolejna sztuczka tych elfów. Puść psy, jak tylko dobiorą im się do skóry to będą biec jakby burdel mieli zamknąć, Bueh heh.
Nadzorcy wypuścili cerbery i orthosy z kagańców, te od razu pobiegły w ciemność. Minęła chwila nim, diabeł zwrócił na to uwagę:
-Słyszałeś coś?
-Nie, nic.
-No właśnie, już dawno powinny rozszarpać buntowników, a tu nawet skomlenia. Coś tu nie gra.
 W tym momencie z ciemności wyłonił się jeden orthos. Stworzenie kulało i całe było pokryte jadowicie zielonymi bąblami. Upadło tuż przed kopytami swych panów, po czym wrzody pękły, a kwas z nich wyleciały rozpuścił doszczętnie ciało piekielnego psa. Czart warknął:
-Co jest?!
Nim dokończył z ciemności poleciały strzały i zielone kule śluzu. Jedna z nich trafiła inkuba w oczy. Ten próbował zdjąć z siebie śluz, lecz po chwili zaczął wrzeszczeć:
-Aaaaa!! To parzy!!! Aaaaa!!
Strażnicy nie zauważyli jak z mroku wyszły troglodyty z gorgonami. Stwory natychmiast zaczęły swymi maczugami i szczękami masakrować pomniejsze demony, które w panice zaczęły uciekać przed nimi. Czart ryknął:
-Do kupy demony! Zmiażdżyć ich!
Wtedy ku niemu poleciała salwa strzał. Bies je odbił, po czym przeteleportowała się ku ich źródłu. Zamachnął się wolną ręką i złapał jedną gorgonę. Wyciągnął ją ku sobie i widząc jej twarz zakrytą maską warknął:
-Koralowa kapłanka?! Ta maska mnie nie zwiedzie. Zaraz ci zmasakruje twoją śliczną buźkę.
Demon ściągnął jej maskę po czym ujrzał przerażającą parę błyszczących oczu. Gorgona syknęła piskliwie, a jej węże ukąsiły czarta. Ten puścił łuczniczkę po czym się odwrócił, staczając się i wrzeszcząc z bólu. Ostatnim agonalnym wrzaskiem zamienił się w posąg. Reszta demonów zginęła zadziwiająco szybko. Na polu bitwy pozostał tylko oślepiony inkub, który kurczowo trzymał się krat więzienia. Wtedy z mroku wyłonił się Raelag. Wyjął miecz i podszedł do demona. Ten jęknął:
-Ta aura… poznaje ją. Przecież miałeś już nie żyć! Nasz Pan Cię zabił!
Elf odpowiedział:
-Poprawka, ja wciąż żyje, w przeciwieństwie do Ciebie.
Nim demon zrozumiał o co chodziło czarownikowi, Raelag szybkim ruchem ostrza przeciął szyję inkuba. Piekielny pomiot upadł na kolana i złapał się dłonią za krwawiącą ranę, próbując bezskutecznie zatrzymać krwawienie. Ranne troglodyty podeszły do niego i ściągnęły na ziemię po czym zaczęły go żywcem pożerać.
Gdy skończyły Raelag je odegnał, po czym przeciął kłódkę i otworzył kraty więzienia. Troglodyty uciekły w cień i czekały na rozwój sytuacji.
Czarnoksiężnik wszedł do środka. Więźniowie uciekli głębiej, obawiając się złowrogich intencji przybysza. Gdy mrok się rozjaśnił jeden z nich rozpoznał wybawiciela:
-Panie! Myśleliśmy że nie żyjesz! O władco klanów, uratowałeś nas!
Wśród więźniów rozbrzmiewało wymawiane przez nich imię „Raelag”. To ich pobudziło i chętniej się zbliżali do niego by mu się pokłonić. Elf powstrzymał ich gestem ręki i powiedział:
-Tak, przeżyłem, ale mamy mało czasu. Niedługo przybędą nowe demony, musimy uwolnić pozostałych i znaleźć portal nim się tu zjawią. Kto w stanie niech weźmie broń w ręce i ruszy za mną.
Najstarszy z więźniów odpowiedział:
-Tutaj są same matki z dziećmi i starcy, ale moje córki i synowie walczą razem z innymi buntownikami. Gdy do nich dołączę ucieszą się na wieść o twoim powrocie i będą walczyć u twego boku. Gdyby tylko udało się uwolnić twego syna cały naród by walczył.
Raelag zaskoczony ostatnimi słowami starca niemal złapał go za kołnierz i zapytał:
-Co żeś powiedział? Mój syn żyje?! Gdzie on jest?!
Odpowiedzi udzieliła mu mała elfka, która wyszła z ukrycia:
-Panie! Wiele dni temu przybyła taka ognista pani i zabrała moją mamę.
Starzec objaśnił:
-Jej matka miała być niańką dla dziecka. To była kochanica tego potwora. Nie wiem jak się rozmnażają demony, ale na pewno nie chodziło o jej dziecko. Pański syn jest zakładnikiem, grozili jego śmiercią, jeśli wzniecimy bunt. Zabrali ją do zamku, w którym więżą smoki. Należy on do nowych członków Klanu Blizn Duszy.
W Raelagu serce zabiło, wstąpiła w niego nadzieja i nowe siły.
~A więc mój syn żyje! Jest więc nadzieja…~
Elf zdenerwowany zapytał:
-A moja żona? Izabela! Też żyje?!
Starzec spochmurniał i odwrócił głowę. Po chwili powiedział smutnym głosem:
-Torturowali ją. Przez wiele dni słyszeliśmy jej krzyki z wieży. Nic z niej nie zostało. Nawet…proch…nic…nie zostało…by ją pochować. Raelag spuścił głowę i puścił starca. Rozkazał:
-Zabierzcie go do jego córek. Rozkaż im by zaczęli uwalniać swych braci z rak demonów. Za dwa dni wszyscy mają stawić się przed zamkiem. Wtedy Raz na zawsze zmiażdżymy zdradzieckie ziarno, by nigdy z niego nic nie wyrosło ponownie.  Zabijać tylko demony i zdrajców krwi.
…………………………………………………………………………………………………

Odbijanie więźniów z garnizonów dzięki wsparciu ze strony nagarów przebiegło dosyć szybko. Demony nie miały szans na wysłanie ostrzeżenia do zamku. Blizny Duszy nie były przygotowane na oblężenie, które nieuchronnie się zbliżało. Drugiego dnia pod zamek przybyły siły mrocznych elfów i ich nowych sojuszników. Raelag zdziwił się na widok Kyuho i Kengbo z grupa wielkich nagarów w płytowych zbrojach i sztandarach z kości i skóry hydr wiszących za ich plecami. Zamiast palców miały długie szpony, stworzone jakby do cięcia. Kyuho na powitanie ukłonił się elfowi, mówiąc:
-Witamy z powrotem mroczny Panie. Gratulujemy twego sukcesu. Masz uznanie Książąt Mroku. Od tej pory będą twoimi generałami.
Na potwierdzenie wszystkie nagary złączyły pięści ze sobą i pochyliły swe głowy przed elfem. Raelag zniecierpliwiony odpowiedział:
-Dobrze, dziękuję za uznanie, ale w tej chwili bardziej by mi się przydała pomocna rada. Ten zamek to twierdza, a bez smoków i hydr ciężko będzie ją zdobyć.
Jeden z książąt zasugerował:
-Wydaje mi się, że wojownicy z naszego plemienia dadzą radę. Wystarczy tylko wzbudzić w nich lęk.
-Jak chcesz to zrobić?
-Za pomocą naszej machiny oczywiście. Długo budowaliśmy to urządzenie. To nie jest zwykła katapulta. Zobaczysz… tylko niech twoje elfy nie wchodzą do zamku. Użyj naszej piechoty i kawalerii, zostaw sobie łuczników. Minotaury i elfy na nic się tu zdadzą.
Raelagowi nie podobał się zbytnio pomysł nagara:
-Nie rozumiem czemu moja piechota i kawaleria ma być odstawiona. Nie żebym nie ufał waszym elitarnym oddziałom, ale to przede wszystkim sprawa miedzy mrocznymi elfami.
-Gdyby takowa była, nie pomagalibyśmy ci w uwolnieniu więźniów. Zawiązałeś z nami sojusz elfie, nie zapominaj się…-odsyknął generał. Raelag przystąpił na jego propozycję. Wraz z nimi przeorganizował armię.
W połowie dnia Raelag przybył z elfami i ryknął:
-Niech wasz dowódca się pokaże!
Strażnik z murów zawołał:
-Nie ma czasu gadać z takimi robakami jak wy! Rozmawia teraz z władcą demonów! Wynocha z waszym buntem, albo zabijemy waszego bękarta!
Elf zacisnął mocniej lejce i po czym odezwał się mocnym głosem:
-To wasza ostatnia szansa ścierwa! Albo się poddacie, albo skończycie gorzej niż wasi ojcowie! Waszymi kiszkami jaszczury nakarmię!
-Precz  łachmyto!
Z murów poleciały strzały, które Raelag zniszczył za pomocą zwykłego ognistego zaklęcia. Zawrócił jaszczura i resztą elfów odszedł. Mruknął do siebie:
-Zatem będziecie walczyć w mroku.
Gdy odjechał od zamku poza zasięg strzał podniósł rękę na znak. Wtedy nagary przyciągnęły dziwne machiny przypominające wydłużone, bogato rzeźbione kotły na kołach, z których zaczął wydzielać się mroczny dym. Zabójcy i amazonki na murach straciły cel, nic nie widziały przez czarną gęstą mgłę. Wielkie ich zaskoczenie było, gdy z mgły wyleciały wielkie kule stworzone jakby z czystego mroku. Wiele  z nich zmiotło łuczników z murów. Część uderzyła za mury rozsiewając gęsta, mroczną mgłę na polu walki. Nikt z obrońców nie zauważył jak po ścianach twierdzy wchodzą paskudztwa. Gdy weszły na szczyt murów, za pomocą węchu zaczęły ostrzeliwać resztki łuczników. Pozostali w zamku mogli się domyśleć co się dzieje. Zbili się w gromady próbowali się ogarnąć w mroku za pomocą słuchu. Raelag widząc jak mury szybko zostały zdobyte rozkazał nagarom ruszyć do ataku. Czarnoksiężnicy wzięli swe lodowe włócznie w dłoń i cisnęli je. Wojownicy zaś ruszyli pod bramy miasta. Obrońcy niespodziewawszy się nowego ataku szybko padali jak muchy, a ci co przeżyli odskakiwali od zamrożonych na śmierć towarzyszy. Nim się zorientowali każdy się pogubił w mroku. Tymczasem wojownicy wraz z generałami próbowali zniszczyć bramę. O ile brakowało im finezji Kenshi, o tyle brutalną siłą znacznie ich przewyższali. Wkrótce bramy pękły pod uderzeniem ich buław i wkroczyli na dziedziniec. W przeciwieństwie do elfów doskonale widzieli w absolutnym mroku. Z nutką satysfakcji patrzyli jak elfy biegną w panice albo zabijają siebie nawzajem myśląc że to wróg. Kengbo, który dowodził wojownikami ryknął:
-Dobra, koniec zabawy. Zarżnąć te żałosne istoty!!
To co się wówczas wydarzyło nie było bitwą, nie było oblężeniem. To była jednostronna rzeź, w której bezlitosny sposób zgasł ostatni płomień Blizny Dusz- klanu, którym kierował niegdyś jako pierwszy Raelag.
Gdy mgła wojny opadła, elf wszedł do miasta. To co zobaczył wzbudziło w nim odrazę…chwilowo. Rozkazał kapitanowi minotaurów zebrać resztki z ciał żołnierzy i rzucić jaszczurom. Zamrożonymi ciałami zdążyły się zająć troglodyty. Wszedł głębiej w dziedziniec gdzie były więzione smoki. Tam czekali na Niego Kengbo z Kyuho. Mag odwrócił się do Raelaga i zapytał:
-Ah.. witaj Panie. I jak się spodobała próbka naszych możliwości?
-Wielce jestem pod wrażeniem waszej brutalności…jak i skuteczności.
Nagar wyjaśnił:
-Nasza broń jest bardzo skuteczna jedynie w podziemiach. Na powierzchni jest za dużo światła. Nasz mrok szybciej w nim znika, za szybko nasyca się światłem.
Kengbo przerwał wywód swego towarzysza słowami:
-Jak rozkazałeś, nikogo nie zostawiliśmy żywcem, poza służbą i niewolnikami. Ci nam powiedzieli gdzie była główna siedziba ich dowódców. Jak można było się spodziewać tchórze chcieli zniszczyć plany, a następnie popełnić samobójstwo lub uciec przez portal. W porę ich złapaliśmy. Wrota zniszczone, ale portal prowadzący do Dretara jest gdzie indziej.
-Na Malassę co mi po portlach, chcę wiedzieć co z moim synem! Był tu?! Gdzie on jest?!
Na pytania odpowiedział Kyuho:
-Jego tu nie było. Przeczesaliśmy cały zamek, nie było nigdzie niemowlęcia jak i jego nianki. Jeśli wierząc niewolnikom zostali oni zabrani przez sukkubkę razem z jej świtą niecały tydzień temu. Prawdopodobnie dołączyła już do wojsk Kha-Raela. Znamy lokalizację portalu, którym się udała. To ten sam, który łączy te ziemie z główną bazą demonów w Yg-Chall- ten, z którego przybywają te posiłki. Mamy tam akurat parę bardzo silnych oddziałów, ale nie zdążymy tam dotrzeć na czas.
Raelag spojrzał na smoki i mruknął jakby w zastanowieniu. Po chwili powiedział:
-Chyba że polecimy. Kengbo zbierz tutejsze oddziały i rozkaż wymarsz piechoty i łuczników. Ty Kyuho polecisz ze mną na smokach, od ziemi będą nas eskortować jeźdźcy. Co tak sterczycie?! Do roboty! I czemu jeszcze nie uwolniliście smoków?!
………………………………………………………………………………………………

Portal demonów był słabo obstawiony.  Mało który z nich się spodziewał ataku ze strony mrocznych elfów. Nie były świadome zdarzeń, które niedawno się wydarzyły. Raelag postanowił to wykorzystać. Gdy przybył na miejsce z Kyuho ten wezwał i przedstawił nowe oddziały. Pierwsze przypominały jakieś dziwne stwory o płynnej strukturze i szczękach z ostrymi zębami. Ich wyższe formy stawały się większe i przybierające bardziej humanoidalną postać. Najwyższe z nich miały postać podobną do nimf wodnych z Hashimy, lecz z ich pleców i tyłu głowy wyrastały potężne szczęki niczym muchołapki. Nagar wyjaśnił:
-To są pełzacze. Kiedyś były nimfami wodnymi, które żeby przeżyć z dala od wód Shalassy postanowiły połączyć się z żywiołakami cienia. Wielu nie przetrwało tego, reszta zmieniła się całkowicie i tylko w danych warunkach potrafią rozwinąć się do niemal pierwotnej formy. Wytwarzają wokół siebie chmurę mroku i przywabiają do siebie ofiary. Słysząc głos lub widząc sylwetkę biegną zauroczone do niej wprost na ich szczęki. To dobre jednostki jeśli wie się kiedy i jak ich użyć. Drugi oddział to jeden z naszych najsilniejszych. Pamiętaj tylko nie patrz im w oczy.
Raelag z początku zdziwił się poradą nagara, do czasu aż nie usłyszał złowrogiego syknięcia za nim. Zobaczył cień ogromnego węża. Za nim pojawiły się kolejne jego pokroju oraz inne posiadające zamiast zwykłej skóry smocze łuski i bogatą koronę rogów. Największe z nich posiadały smocze pyski. Nagar wyjaśnił:
-To są nasze bazyliszki. Nim doszło do Wojny Smoków były zwykłymi wężami, lecz kiedy świat został niemalże zalany przez smoczą krew gady te wypiły magiczną ciecz i stały się bazyliszkami. Te ogromne węże były zbyt groźne dla powierzchni, dlatego Shantirianie zaczęli na nie polować i wyniszczać. Przeżyły tylko te osobniki, które uciekły do jaskiń i podziemi. Tam je znaleźliśmy i zaoferowaliśmy sojusz. Bazyliszki z koroną to odmiana królewska, w pełni dojrzałe osobniki, które nadal zabijają wzrokiem, na dodatek są odporne na magię. Te o smoczym pysku to specjalna odmiana nazywana „Oroborosem” możesz na nie patrzeć, nie zabijają wzrokiem. Mogą za to ich ogień jest równie groźny co smoczy i tak jak one są odporne na magię. Z ich pomocą i smoków możemy zniszczyć straż i przejąć portal nim przybędą posiłki.
Raelag spojrzał na swe oddziały i rzekł:
-Zobaczymy czy są tak dobrzy jak mówisz…

Demony w oczekiwaniu na posiłki głównie zajmowały się piciem alkoholi ze skradzionych beczek i walkami miedzy sobą. Tylko para inkubów nadal pilnie strzegła portalu. Byli to przyboczni Dretara, jedni z pierwszych jacy się zrodzili z jego wizji. Jeden z nich odrzekł zjadliwie w kierunku pozostałych:
-Co za banda żałosnych impów. Mamy zadanie do wykonania, a oni się bawią jakbyśmy już wygrali wojnę. Nic nie wiedzą o mrocznych elfach.
-Czy aby trochę nie przesadzasz Jeddite? Co one mogą nam zrobić. Buntownicy są w szachu, gdyż myślą, że mamy ich dziedzica. Smoki w zamknięciu, a bez nich są bezbronni jak dzieci. Nie wiem czemu nasz Pan Kha-Rael ich oszczędził. Z orkami, czy nekromantami tak się nie bawił, a pamiętasz bitwę z magami. Widok płonącego miasta lecącego w dół przezabawny, zwłaszcza gdy widziałeś miny tych magów.
-Pamiętam Agis, dobrze pamiętam. Może to co mówią to prawda? Wiesz, to że nasz Pan…nie jest synem naszego władcy. To by tłumaczyło jego zachowanie wobec elfów.
-Przesadzasz! Z pewnością to nie prawda. Nie zapominaj z kim mamy do czynienia. Po prostu się śpieszy. Im dłużej zwlekamy z natarciem na Imperium tym trudniej będzie utrzymać ich sojuszników w szachu. Nie mamy czasu na ich eksterminację. Nasz Pan wypełnia wolę Kha-Beletha i Urgasha.
Jeddite miał zamiar odpowiedzieć gdy rozmowę przerwał głośny ryk. Po chwili przed demonami pojawiły się czarne smoki. Agis ryknął:
-Demony do broni! Smoki atakują!!
Drugi inkub zawołał przerażony:
-Jak to możliwe?! Przecież wszystkie zamknęliśmy. Trzeba powiadomić Dretara! Szybko przez portal!
-Ale gdzie on jest?! Gdzie my jesteśmy?!
Inkuby zbyt późno się zorientowały się gdy mroczna mgła spowiła obszar. Nie było widać portalu, ledwo widzieli czubek własnego nosa. Nagle przed nimi wyłoniła się z chmury jakaś humanoidalna sylwetka- kobieca. Agis ruszył do niej mówiąc:
-To sukkuby, nasi! Trzeba do nich dołączyć i zwalczyć smoki!
-Czekaj, a jeśli to pułapka, nie powinniśmy oddalać od posterunku.
-Tu trwa bitwa demonie! Nasi nas potrzebują!
Bez zastanowienia Agis pobiegł w kierunku sylwetki. Jeddite stracił go bardzo szybko z oczu. Przerażony podszedł parę kroków bliżej i usłyszał głośny krzyk swego towarzysza. Natychmiast się odwrócił i chciał pobiec w kierunku, z którego wrócił, gdy powietrze przeszył groźny syk. Inkub stanął sparaliżowany i obracał głową we wszystkie strony. Wydawało mu się, że dźwięk dochodzi ze wszystkich stron. Zaważył ruch, uderzył kulą ognia  w jego kierunku lecz jedynie usłyszał jak rozbija się o podłoże. Wówczas poczuł ruch powietrza przy jego barku. Wyjął bardzo powoli miecz i odwrócił się błyskawicznie by zaatakować. Wtedy zobaczył parę ogromnych, jadowicie żółtych oczu i krzyknął z przerażenia. Padł na ziemię ze sparaliżowanym sercem i spalonymi oczami. Oroborosy razem ze smokami dokończyły dzieła. Swym ogniem spaliły resztkę ocalałych demonów i rozwiały mgłę wojny. Portal został zdobyty.
…………………………………………………………………………………………………
W oczekiwaniu na przybycie pozostałych wojsk Raelag wysłał przez portal zwiadowcę w celu zdobycia informacji o twierdzy Dretara. Wrócił w chwili gdy armie się ze sobą połączyły.  Od razu został zabrany do namiotu dowódcy gdzie czekali Raelag z Kyuho i Kengbo. Pełzacz ukłonił się i zaczął składać raport:
-Twierdza jest mocno obstawiona. Zewsząd wystają wieże strzelnicze. W tej chwili przebywa tam ogromna liczba wojsk. Inkubów i diabłów jest prawie setka. Na szczęście ich smoki są nieliczne. Naliczyłem ich z dwunastu. Reszta legionów ruszyła z Kha-Raelem. Tak samo oddziały Jeneth. Poza Dretarem nie ma oficerów. Jutro bramy zostaną otwarte i wyjdzie spory patrol. Mają ponoć zebrać więźniów do jakichś badań. To wszystko co wiem mój Panie.
Raelag mruknął pod nosem i powiedział:
-Możesz odejść, straż! Zapewnijcie mu jedzenie i solidny żołd.
Gdy pełzacz zniknął z troglodytami, elf zwrócił się do Kyuho:
-Wyjście patrolu to najlepszy moment na zdobycie zamku. Będziemy musieli rozdzielić naszą armię. Mroczne elfy zaatakują patrol, a wy zajmiecie zamek dzięki mgle wojny. Tylko jak to zrobić, by nie zauważyli podstępu…
Kyuho odparł:
-To dobry pomysł, ale bardzo trudny do wykonania. Nawet jeśli teraz zaczniemy snuć mgłę wojny wokół zamku to nas zauważą. Twoi pobratymcy w przeciwieństwie do Ciebie nie potrafią widzieć w kompletnym mroku. Trzeba nam wcześniej oślepić miasto w chwili gdy was zauważą.
Kengbo założył ręce na siebie i mruknął:
-Zatem nie mamy wyjścia. Musimy je wezwać.
-Co takiego?
Kyuho się zmartwił, po czym niechętnie wyjaśnił:
-Kiedyś, jeszcze przed drugim zaćmieniem słudzy Ashy walczyli z demonami w podziemiach. Wówczas często im pomagały feniksy. Są to istoty zrodzone ze światła księżyca Ashy. Podczas wojen wiele zaginęło w podziemiach poprzez sztuczki demonów. Uwięzione w mroku powoli umierały albo przyjęły nową naturę. Wszystko co żyje, czy to na powierzchni, czy w podziemiu ma swoje przeciwieństwo. To o czym mówimy to coś więcej niż antagonizm, to czysty, prawdziwy mrok w swej naturalnej postaci. Feniksy mroku tak je nazwaliśmy. Wystarczy lekka mgła wojny by przeszły niezauważone, a gdy zaatakują pochłaniają każde, nawet najlichsze światełko, tworząc prawdziwą ciemność- mrok, który pożera cienie.
Raelag westchnął i rzekł:
-Paktowałem już z demonami i smokami, ale sojusz z wami to jak użeranie się z gniazdem jadowitych pająków. Wezwijcie je, tylko pamiętajcie.. gdy zdobędziecie miasto, Dretar ma być mój.
Nagary ukłoniły się i syknęły:
- Jak rozkażesz Panie!

Rozmowy szybko się skończyły. Kyuho za pomocą generałów przyzwał stworzenia podobne do ogromnych ptaków, których skrzydła i ogony zdawały się rozpływać w cieniu. Miały głowę podobne do orłów, dzioby miały długie i „zębate”. W tym samym czasie przez portal  przelatywała mgła wydzielana z machin bojowych nagarów. W końcu nadszedł dzień bitwy. Raelag z Kyuho i feniksami przeszedł przez portal. Był pod lekkim wrażeniem ogromnego inferna zasnutego mgłą, które niegdyś było twierdzą i siedzibą Ylayli. Ptaki natychmiast wzniosły się w górę i niewidzialne zawisły nad miastem niczym złowieszczy znak. Demony zdawały się nie zrażać mgłą. Wkrótce bramy miasta zaczęły się uchylać. Na ten znak przybyła armia nagarów i podległych im stworzeń. Rozstawiły się wokół miasta grupując się na małe oddziały, by nie zostały zauważone. Gdy bramy całkiem się otwarły pojawiły się pierwsze oddziały patroli. Legion Chowańców, i z tyle samo rogatych bestii i cerberów tworzyło straż przednią. Z boków kroczyły dumnie zmory i balrogi. Sukkuby szły po środku, a pochód zamykały arcydiabły. Gdy tylko ostatnie oddziały wyszły na odpowiednią odległość od bramy przez portal przeszła armia mrocznych elfów. Cerbery natychmiast je wyczuły. Demony zrozumiały że coś się nie zgadza i postanowiły szybko wrócić do miasta. W tej chwili mroczne feniksy krzyknęły i oczom patrolu ukazał się mroczny słup nieprzeniknionego mroku, jakby cos pochłonęło miasto i wszystko wokół, nie zostawiając niczego, tylko pustkę. Raelag dał rozkaz ataku na patrol. Asasyni i amazonki ostrzelali przód kolumny i balrogi. W tym samym czasie jeźdźcy ruszyli na zmory blokując im możliwość szarży. Smoki natarły z góry. Demony odpowiedziały kontratakiem. Balrogi zesłały deszcz meteorów na wiedźmy i ich potwory cienia, a arcydiabły starły się ze smokami. Słudzy Urgasha zajęte walką nie zauważyły jak oddziały nagarów przemknęły przez mrok i otwarte nadal bramy miasta. Gdy połączyły się w mieście, okazało się że wiele balrogów zaczęło płonąć by cokolwiek widzieć. Za ich przykładem poszły piekielne ogiery i sukuby. Feniksy wykorzystały to i zaczęły szybciej wchłaniać nowe „światło”. To było aż nad wyraz wyraźne dla nagarów i szybko ruszyły ku osłabionym stworzeniom, by uniemożliwić demonom jakikolwiek ruch. Kierując się węchem, zmysłem magicznym i słuchem poruszały się po mieście jakby je znali na pamięć. Szybko rozprawiały się z rozproszonymi oddziałami. Walka trwała w najlepsze gdy akcji wkroczyły smoki chaosu. Te od razu kierowane innymi zmysłami ruszyły na feniksy i zaczęła się walka między nimi. Mrok się rozjaśnił, co pozwoliło demonom działać. Wojska nagarów szybko zostały otoczone, lecz te postanowiły wykorzystać uliczki miasta. Za pomocą swych sztuczek zaczęły zwabiać grupy demonów, rozdzielając od głównych sił by zaciągnąć je jak najdalej od posiłków i je „wchłonąć” w mroku. Pomocne były w tym pełzacze i gorgony. Generałowie z suwerenami i czarnoksiężnikami szybko rozprawiali się z co rusz większymi oddziałami. Los demonów w kończy przypieczętował „deszcz” smoków chaosu. Truchła były zgaszone, jakby coś z nich wyssało całą energię życiową. Mroczne feniksy zionęły swym płomieniem by na  nowo pokryć miasto gęstym, nieprzeniknionym mrokiem. Nagary na nowo zyskały przewagę i natarły ze wszystkich stron na nazbyt rozciągnięte oddziały demonów.
Tymczasem walka poza miastem toczyła się dalej. Hydry ze wsparciem minotaurów wbiły się klinem w sukuby i balrogi. Arcydiabły odegnały smoki i z ciał demonów przyzwały czarcich lordów. Ci otoczyli hydry i minotaury, by za pomocą swych ostrzy zmasakrować oddziały. Wówczas Raelag wezwał i krąg lodu i zmroził pomioty chaosu. Jeźdźcy dokończyli dzieła. Cerbery szybko dopadły assasynów i amazonki, lecz nim zdołały dokonać większych strat wiedźmy przywołały demony cienia, które wsparły uciekające elfy. Chowańce i rogate bestie zostały zmiecione z powierzchni przez krwawe smoki. Demony utworzyły pierścień, w którym od środka były minotaury, hydry i smoki, zaś od zewnątrz pozostałe wojska Raelaga. Czarnoksiężnik wezwał implozję by rozbić pierścień, ale zdołał go jedynie ścieśnić wśród balrogów. Mimo to wystarczyło by smoki dokończyły dzieła i połączyć armię elfów. Wkrótce z demonów nic nie zostało. Gdy ostatni arcydiabeł padł z miasta opadła kurtyna mroku. Inferno wyglądało na opuszczone, jedynie odgłosy ostatnich potyczek wskazywały, że demony nadal się opierają. Raelag rozkazał swym oddziałów wsparcie nagarów, a sam się skierował za aurą Dretara.
…………………………………………………………………………………………………..
Miasto padło. Demony zostały pokonanie. Jako ostatni padli strażnicy strzegący komnat swego dowódcy. Raelag szybko ich zmiótł infernem i z hukiem otworzył wrota. Szedł korytarzem, który jeszcze nie został spaczony demoniczną esencją. Dotarł do sali, w której została zamordowana Ylayla. Pokój wyglądał jakby do niczego tam nie doszło. Basen z czystą wodą, obrazy i rzeźby bez warstwy kurzu, kotary z jedwabiu wprawiały wrażenie jakby czas się tu zatrzymał. Elf spojrzał w kierunku komody z lustrem. Tam stał Dretar odwrócony do Niego plecami. Cały się trząsł. Raelag powiedział:
-To tu się ukrywałeś przez cały ten czas. Zastanawiałem się czemu tak łatwo nam poszło. Widać było, że demony nie miały prawdziwego lidera. Który by posłuchał rozkazu impa, który niegdyś chciał doprowadzić do wcześniejszego zaćmienia i stać się… Ósmym Smokiem?  Po co się mianowałem, zaraz jak to było… Lordem Krwawej Korony? To kara jaka spotyka pysznych, którzy myślą, że oszukają Urgasha, albo Kha-Beletha. Czyż się nie mylę Dretarze, czy może raczej… Azh Rhafirze? Ale Zehir by się uśmiał na widok swego pradziadka.
Lichy demon się odwrócił i z odsłoniętą nienawiścią warknął:
-Skąd wiedziałeś?
-Znam tą historię od Godryka i od jego młodszego brata. Teraz pozwól że Cię zabiję w najmniej bolesny sposób, co? Może tak uratujesz resztę godności, choć tak naprawdę wisi mi to.
Wtedy ku zaskoczeniu elfa Dretar zaczął się diabolicznie śmiać. Zaczął przybierać większą, potężniejszą postać. Oblicze zaczęło przypominać maskę, którą niegdyś nosił, a jego ręce urosły i pokryły się bazaltowymi łuskami. Gdy się przemienił odpowiedział mocniejszym głosem:
-Godność?! Ha! Ty ją dawno temu straciłeś! Dwa razy się oddałeś demonom! Rozpętałeś piąte zaćmienie! Porzuciłeś dwa razy swój lud dla ludzkiej dziwki! Zostawiłeś własnego syna w Sheoghu! Nie potrafiłeś nawet obronić swych podwładnych i rodziny! Twój syn dokonał tego czego ty nawet nie potrafiłeś skończyć! Ba! W tej chwili poniżasz się, oddając się największemu wrogowi! Myślałeś, że to demony są głównym zagrożeniem Ashan? Chętnie bym ci powiedział na co właśnie skazałeś ten świat by twoje sumienie zniszczyło cię i doprowadziło do obłędu…ale raczej tu na miejscu pozbędę się ciebie.
Kończąc wyciągnął rękę i posłał promień energii  prosto w elfa. Ten uniknął ciosu i wbił miecz w otwarta dłoń. Azh Rhafir ryknął, po czym próbował druga złapać Ralega, ten wyciągnął miecz i odparował cios, po czym wykonał piruet i wezwał kulę ognia. Dretar zasłonił się rękoma, po czym wysłał promień energii z drugiej ręki. Trafiła elfa w udo. Raelag upadł. Demon skwitował:
-I tak powinieneś się mi kłaniać robaku!
Czarnoksiężnik tylko się uśmiechnął i rzekł:
-Gdy walczysz z robakami, patrz lepiej pod nogi.
Demon spojrzał instynktownie w dół i zauważył iż całe nogi miał w lodzie, po chwili uległ głębokiemu zamrożeniu. Raelag wyskoczył i nim Dretar zdołał się uwolnić ostrze zabójcy przeszło przez jego szyję na wylot, kończąc jego żywot. Truchło z łoskotem padło na ziemię. Elf kucnął z bólu i zmęczony ciężko dyszał. Łapiąc ustami powietrze pomyślał:
~O co mu chodziło z oddaniem się największemu wrogowi?~
…………………………………………………………………………………………………
Po wyeliminowaniu pozostałych demonów z Yg-Chall, Raelag dotrzymał części swej umowy i dał w panowanie nagarom tereny graniczne z Irollan.  Tam się ulokowały drobne siły, które miały za zadanie dostosować miasta do swych potrzeb. Tymczasem obie armie ruszyły na powierzchnie. Nagary i ich stworzenia na widok Słońca syknęły boleśnie, lecz ku zaskoczeniu mrocznych elfów szybko się dostosowały do nowych warunków. Powierzchnia przywitała ich mroźną, zimową bryzą i tysiącami krasnoludzkich  toporów skierowanych w ich stronę. Raelag wystąpił przed szereg. Zawołał:
-Jestem Raelag, Wódz Klanów Yg-Chall, przybyłem by walczyć z demonami! Kto jest waszym dowódcą?!
Wtedy krasnoludy się rozstąpiły. Mroczny elf zobaczył rudobrodego krasnoluda z koroną na głowie, który lekko kuśtykając podszedł do Raelaga i powiedział:
-Zazwyczaj my to rąbiemy mroczniaków, ale skoro mówicie że chcecie walczyć z demonami… Właśnie gonimy takiego rogacza. Kha-Rael skurczybyk się nazywa i ośmielił się dwa razy spustoszyć me ziemie, na dodatek o mało co mnie nie wysłał do Kuźni Arkatha na stałe.
Raelag słysząc to lekko się uśmiechnął. Odpowiedział:
-Znam go bardzo dobrze, to syn Biary i… mój.
Krasnolud stanął wryty i milczał, spoczywając swój wzrok na elfie. Krasnoludy na nowo podniosły broń ku wojskom Yg-Chall i nagarów, gdy nagle rozbrzmiał głośny i rubaszny śmiech króla Grimmheim. Po chwili powiedział:
-Coś czułem, że zniewieściały ten rogacz. Nie ma co wdał się w matkę. Rozumiem, że jako ojciec chcesz mu wpuścić porządnie lanie co?
Raelag odpowiedział:
-Można by to tak ująć.
Krasnolud znowu zaczął się śmiać po czym warknął:
-Jam jest Wulfstan, król owych dzielnych wojowników i każdy kto leje demony po ich mordach jest moim przyjacielem. Nie żebym pierwszy raz walczył u boku mrocznych elfów, ale cóż lepszy młot w garści, niż ogień na dachu. Ciężko go będzie dogonić. Pędzi diabeł jak szalony! Już z mego miasta widać jego ognisty szlak. Dąży do samego serca Imperium Jednorożca.
Elf skwitował:
-Zatem na co czekamy?
Wuflstan ochoczo odpowiedział:
-I to mi się podoba. Coś mi mówi, że jednak się dogadamy elfie. Na demony naprzód marsz!



IP: Zapisane
"TAWERNO, WALCZ!"

Menelag
Moczymorda Tawerniana

*

Punkty uznania(?): 10
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wiadomości: 1 280


1+2= Menelag

Zobacz profil WWW
« Odpowiedz #87 : 02 Marca 2014, 11:28:38 »
Przyznaję bez bicia, że raz lub dwa zdarzyło mi się przeskoczyć jakieś fragmenty poszczególnych rozdziału, ale generalnie jestem Twoim wiernym czytelnikiem.

Osobiście uważam, że historia, którą tworzysz jest świetnym materiałem na projekt modderski ^^, a nawet osobną grę z serii Might & Magic.

Wielki plus za to, że wplatasz w swoją opowieść wątki poruszane w oryginalnych grach, że pojawiają się znane nam postaci ze świata Ashan (Raelag forever!).

Pogadam z Administracją, żeby stworzyli dla Ciebie osobną rangę - Wieszcza Tawerny :) - piszesz kapitalne teksty (nie zliczę, ile razy zrywałem boki przy Pamiętniczku), używasz bardzo bogatego słownictwa, a jednocześnie piszesz w sposób łatwy do czytania dla osób, które rzadko mają styczność z tekstami dłuższymi niż treść memów na kwejku :)

Kolejna zaleta - nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale jak czytam każdy rozdział to z wielką łatwością przychodzi mi wyobrażanie sobie tego wszystkiego: postaci, miejsc, sytuacji, przedmiotów.

No i teraz czas na wady: teksty są za długie, przez co zniechęcają do czytania osoby wspomniane wcześniej przeze mnie (tak, tak, tam gdzie był kwejk). Ja również, jak przyznałem wcześniej, czasami skracałem sobie czytanie, ale były to sytuacje sporadyczne.

Osobiście radziłbym Ci, Belegorze, żebyś trochę skracał swoje rozdziały, dzielił je na części, lub nazywał po prostu Aktami. Zainteresowanie wzrośnie ^^


IP: Zapisane
Cahan
Człowiek - Szparag

*

Punkty uznania(?): 3
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wiadomości: 751


Dragons, dragons everywhere

Zobacz profil
« Odpowiedz #88 : 02 Marca 2014, 15:09:59 »
No, nareszcie.

Widzę dużą poprawę, w stosunku do poprzednich rozdziałów, pełnych błędów wszelakiej maści i napisanych stylem typu "spalić to, zanim złoży jaja!". Akcja nadal dzieje się za szybko, ale fabularnie też jest lepiej- wcześniej było to bardzo naciągane, nie potrafiłeś oddać i budować klimatu oraz kiepsko kreowałeś postacie. Dobrze, że się to poprawia, ale nadal nie jest dobrze.

Całościowo oceniam ten twór na 3/10.
Ale ten rozdział już na 6/10.

Kiedy zakończysz swoje dzieło, to powinieneś wszystko przeczytać jeszcze raz i częściowo napisać od nowa, wtedy może się z tego zrobić naprawdę dobre opowiadanie.


IP: Zapisane

Cytuj
[Dzisiaj o 22:15:22] ♣ Sojlex: Cahan jest do tego stopnia chłopczyca, że tylko bycie feministką ratuje jej kobiecość :>
Strony: 1 ... 3 4 5 [6]    Do góry Wyślij ten wątek Drukuj 
 





© 2003 - 2024 Tawerna.biz - Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikowanie jakichkolwiek elementów znajdujących się w obrębie serwisu bez zgody autorów jest zabronione!
Heroes of Might and Magic i powiązane z nimi loga są zastrzeżonymi znakami handlowymi firmy Ubisoft Entertainment.
Grafiki i inne materiały pochodzące z serii gier Might & Magic są wyłączną własnością ich twórców i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych.
Powered by SMF 2.0 RC1.2 | SMF © 2006–2009, Simple Machines LLC | Theme by jareQ
Strona wygenerowana w 0.126 sekund z 21 zapytaniami.
                              Do góry